Autor – Leszek Sobeczko
Transkrypt
Autor – Leszek Sobeczko
Autor – Leszek Sobeczko 1. skarbnik … a światłość… wszystkim się wydaje że na swoim miejscu. stół. chleb. miłość. mistrz i dwunastu w popękanych ramach na przyrdzewiałym gwoździu. z wyskrobanego tynku chłonie wapno. siedząc w kucki słucha legend. najbliższa serca o skarbku. w otwór wkłada klejnoty. mleczny ząb. rude loki słońca. blade pasmo złota na odłamku węgla. więzi oddech w miękkim wosku. zalepia ścianę i udaje. nic się nie zmieniło. że rozumie już - obmyli ciało (po wszystkim). wydadzą rzeczy razem z kłódką - musi zamknąć gołębnik. za trzy dni pogrzeb. więcej nie wykradną. 2. Sprawy na stole ślad. czerwona rzeka dla małych, ale to tylko zwykłe zaprawianie buraków. sezonowa czynność jak inwersja. najpierw umrzeć poprzez zadrę, później nakarmić ścieżkę słowem - przepraszam - i czekać, niekoniecznie w jakimś celu. nadejdzie zima. pod wekiem wspomnienia, data, owoc i smak odkrywany od nowa. nie, to jeszcze nie miłość. zaledwie surogat myśli mającej kształt zamkniętej przestrzeni. sięgając głębiej, ogień i lód w równych proporcjach. diagnoza zbyteczna. szum gnieździ się w innej strukturze, tam rozum nie sięga, schnie pranie, wrze woda na kawę i jest coraz mniej realnie. 3. dementia lepidoptera - dziadkowi Wilhelmowi - jutro będzie jutro i nic w tym szczególnego że nie dotknie ciebie bo już nie dotykasz niczego nikogo stałeś się milczeniem co ja piszę ciebie nie ma i mnie także nie stać by dotykać czegokolwiek i może to oznacza że już nigdzie nie będę zapraszany - sami przyjdą jak tylko pamięć pozwala kupić kwiaty albo zerwać dzikie które odwiedzałem w tym całym ubywaniu lub też zapomną i podobny tobie impet wytracę na otwartej dłoni zastygły czekaniem które czasem boli 4. Świat schodzi na psy, z czego nie zdają sobie sprawy potomkowie wilków. Wyją coraz ciszej do księżyca, albo w jego blasku; jak zwykle dla postronnych to ta sama skala. Świadomość, że zabraknie cieni jest mało istotnym trybikiem. Liczy się tu i teraz, pełny talerz, jałowy siew nasienia. A na dalszym planie szyją żołnierskie mundury, rżą konie apokalipsy z obrokiem u szyi. I nie myśl, że będziesz umierał za nic. Jest górnolotność bliższa niż koszula: - Bóg, Honor, Ojczyzna, ale o tym później i przy innej okazji. Nigdy nie zdążysz zapytać, w jakim języku nadejdzie ostatnia godzina. 5. gruszki na wierzbie gruszka ma w sobie mało ogryzka tyci logiki w byciu gruszką ale skoro jestem zastanawia dlaczego tak niewiele lub aż tyle pozostaje - zapewne wynik jest kwestią wyboru albo przypadku że się w porę przedwcześnie nie zgniło i stało się ogryzkiem ciągnącym na smyczy niepogody pełną walizkę Autor – Michalina Gałka-Nosiadek 1. w Sidi Bou Said kapelusz z rondem nie przysłania duetu farb nawet nie miałby odwagi biel na bryłach rozstawia sztalugi a niebo ciska tęczówki do okien i drzwi landrynkowe szkiełka skuliły ramiona obrażone na cały świat usnęły głęboko w namiocie koszyka wiatr z finezją amanta szamota zwiewności do kolan zapomniał że już przysięgałam zaułek na wzgórzu gęstwina bugenwilli girlandą zaplata słońca abażur napar mięty zasysam łapczywie z tabunem dzikich imaginacji gdy mróz pazurem drapie szyby 2. Wierzby Z okna saloniku mam widok na zaułek, gdzie bezdomni rozkładają pledy i dusze. Szczur nie człowiek - gdakały panie w modnych kapeluszach wysyłając brać do czorta po niedzielnych nieszporach. Najmocniej ponoć kłują kontury igliwia. Na Adama i Ewy. Po raz kolejny rodzi się bez, a w witrynach constans wezbrane kanały, grunt jak trzęsawisko. Chciałabym przecedzić słońce przez atłasowe firanki. Przynieś farby, Janie malatura skomli o retusz. 3. Trafione - zatopione Nie schodziłeś z lichtarza nawet podczas snu, zawstydzałeś menory mrugnięciem. Teraz przybrany liśćmi topisz ego w kielichach półlitrówek, kwaśnych jak antonówka z babcinego sadu. Efekt domina gasi neony. Białe na białym - park przypomina bezę. Ulotność umyka szybciej niż sorbet podczas upałów stulecia. W kalendarzu dojrzał adwent, ale zamiast sznurować kozaki przywdziewa wiosenne kalosze. Zima chodzi opłotkami. Niewiarygodne z jaką precyzją można przewidzieć zdarzenie na które zupełnie nie ma się wpływu. 4. bańki z lamusa dom sień raczyła chłodem wiosną pachniało fiołkiem malowanych ścian i lampasów haft kufry drewniaki nic więcej pamięć w prezencie nie składa ciocia powiedz wierszyk to dostaniesz mówiła a później wiązała chabrowy aksamit na słomie do ramion pieszcząc namiastkę luksusu - zakręcone boogie w winylu widok z poziomu werandy kot pistacjowym zezem darzy sprawiedliwie - inspiracje Vincenta wątłe stopy chłopca przy szmacianej piłce zamotane w boskie perpetuum mobile czasu przeszłość zamieszkuje miejskie kwadraty wrzosowiska w sepii podwórka pod gruszą konary serc i umysłów istnieje póki trwa sztafeta pokoleń 5. próba zrozumienia - obraz kontrolowany można sobie tylko wyobrażać co naprawdę czai się w umysłach PORANEK dzień zaczynam rytualnie rozdrapując strup na kolanie - błękit leci jajecznica zamiast kawioru zgodnie z prawem grawitacji SAMOTNIA pogranicze ogrodu zoologicznego i cyrku niewarygodne tak łatwo ulec tresurze - skorupiak gigant nuci szanty tuż po naciśnięciu guzika endorfiny tańczą walca SPACER jakiś facet ładuje trójzębem złoto na taczki na boga ktoś odkręcił prysznic zacierając ślady straże wezwijcie straże jakie szczęście że brzozy mają oczy zasypiam jak dziecko w kaftanie bezpieczeństwa Autor – Ewa Wierzbinska-Kloska 1. Rozmowa o szczycie - Popatrz w górę Widzisz? - Co? - Ten szczyt. - Tak - Dawno tam byłam warto by tam powrócić. Nie widać go całego zasłaniają go chmury. Kiedyś tam byłam wszystko jest tam wyjątkowe. Jak gdyby dosięgało bram nieba... (mimo groźnych dróg) Widzisz tę drogę prowadzącą na szczyt? - Tak. Czy to droga do szczęścia? - Nie. To ona jest szczęściem. - Jak to? Przecież Jest stroma i niebezpieczna! - Kochałaś kiedyś? - Nie. - Pokochaj - zrozumiesz 2. Poeta słyszy spadający liść czuje ukryty smutek w zranionych drzewach zna mowę duszy kamienia chwyta w dłonie delikatnie łzę by uchronić przed bólem upadku w okruchach nocy odczytuje krzyk rezygnacji spadającej gwiazdy o brzasku orchidei otwiera źrenicę gdy ludzie myślą że świat zwariował 3. SMUTEK rozsiadł się wygodnie w fotelu szarpiąc monotonnie strunę bemol za oknem przez gąszcz parasoli przeciekają lodowate krople dziurawiąc duszę 4. CISZA od lat ten sam nie/pokój zmrok i równy zegara rytm w wazonie zwiędłe kwiaty a na podłodze zerwanych pereł czarny sznur w kieliszku niedopite wino nabrało goryczy smak smutna postać kobiety wodzącej wzrokiem ślepca nie oczekuje kolejnego brzasku zastygła w niemej rezygnacji zasłuchana w przeraźliwą ciszę 5. za zamkniętymi powiekami dobrze mi z tobą we śnie masz na sobie suknię w kwiaty upięte w kok włosy uśmiech zawsze ten sam nie budź proszę gdy będziesz odchodzić nad ranem mamo Autor – Zdzisław Bednarek 1. Życia kwiat Niejedno pióro połamane zostało tak wiele dłut w walce stępionych serce malarza farby łzą się zalało o tobie w miłości chwil szalonych W ogrodzie życia kwiat uwielbiany wonią pragnień myśli serca plączesz łożem welon rozkoszy czule utkany z łezką biegasz boso po majowej łące Nie rozsupła niczego męska natura ustami rozdajesz uśmiech majętny jesteś nieopisana żywiołowa kula z tobą u boku nie straszne są zakręty 2. Szczęścia znak Żelazne U zardzewiałe - od czasu Smutne i dziurawe po hacelach Chce rozdać szczęście każdemu Co przytuli i zaniesie pod dach Gdzie zawiśnie nad progiem I darzyć będzie domowników Pokojem dni, miłosny magii ogień Rozsieje z gwiazdami tęczę snów Tu wspomina galopu chwile Gdzie woda splątana z ziemią Echem tupotu rozdziera ciszę Wybieganej do kopyta nie przybiją 3. Park radości Zwinność pośród gałęzi się skryła Uśmiech palcem wzmaga euforię Mała Renatka rudość podziwia Jak między drzewami żywo frunie Nagle puszystość ku ziemi siłą gna Pod ławką skryta nasionka chrupie By chwilą szczęścia w liściach znikła Machając odchodzi buziaki jej śle 4. Nowe kąty Łza wzbiera w słowie żegnajcie Ścieżki dziennej gonitwy i ciszy Twarze ukłonem serce grzejące Widoku kościoła i spotkań ulicy Szron na głowie wzrok nie ten Korzenie obcięte zostały w bólu Wszystko obce nieznany teren Ile czeka nas szczęścia a ile trudu Wspomnienia popłyną tak żywe Tam gdzie tyle lat różnie bywało Skąd z miłością budowałem rodzinę Nową aleją pójdę z tobą Mirosławo 5. Niedziela Biel szarość otuliła i upiększa się wciąż gałęzie mocą ugina w dali miga iskier wąż Taką magię uwielbiam spacerkiem idąc aleją pod rękę do nieba bram oddaje serce marzeniom Autor – Teresa Jagiełło 1. Pożegnanie Już odchodzi przyozdobione aurą złota promienie zanurza w srebrze fal się kąpie onieśmielone oczy zamyka jeszcze chwilę uśmiecha się - do mnie Spoglądam z pomiędzy liści wiatr przemyka jedwabiem rozmazuje cienie chłonę ten cud obraz maluję w duszy jedno mrugnięcie powiek utulony świat drzemie 2. Jesienna nostalgia Przysłoniłaś oczom pieszczotę, Ubrałaś się w brązy jesieni. Korale włożyłaś we włosy, Lecz pięknie jest - w słońcu się mienisz. Łza skryła się między kroplami. Słonym deszczem nasiąkły liście. Uśmiechasz się - smutek ukrywasz, Ja wierzę, że jeszcze zabłyśniesz. Choć bywasz czasami tak szara i mgłą w nas przykrywasz nadzieję, Tak pragnę szczęśliwą cię ujrzeć, niech wiatr złotym liściem zawieje. Zatęsknię, gdy śnieg biały spadnie. Z nostalgią jesienną zaśpiewam. Poczekam - tak szybko czas biegnie. Znów wrócisz- znów zbudzą się drzewa 3. Ta róża... Dałeś mi kiedyś czerwoną różę. Wśród innych kwiatów lśniła tak pięknie. Zapach jej sprawiał, że świat wirował i w uszach cichym jawił się dźwiękiem. Do dziś ją trzymam wśród strof schowaną. Pożółkłe kartki chronią przed światem. Czasem, gdy pragnę lekko jej dotknąć odpada jeden maleńki płatek. I lśni wśród wszystkich zawsze ten jeden. Twój pocałunek jest na nim jeszcze. Kiedy go gładzę, czuję aksamit i łzy, co czasem łączą się z deszczem. Czas do miłości znów drzwi otwiera. I promyk słońca z zza chmur przenika. Szept się unosi ponad drzewami, jak najpiękniejsza, słodka muzyka. Znów chcesz zawładnąć moim marzeniem. I zburzyć wszystko, co zbudowałam. Zjawiasz się nocą, kiedy zasypiam i chcesz bym była dla ciebie cała. Wyciągasz dłonie i się uśmiechasz. Widzę, jak trzymasz róże czerwoną. Przesyłasz na niej znów pocałunek, oczy miłością, jak kiedyś płoną... 4. Za tobą Pobiegnę za tobą usiądę na krawędzi pozbieram barwy kolorowej tęczy by je ścisnąć w garści posłucham jak samotność w szumie drzewa dźwięczy zanucę melodię schowam w kącie duszy popłynie tęsknotą umknie pod chmurami może tylko wyleję lawiną udręczone myśli by je razem unieść kiedy się spotkamy zatrzymam cię kochanie pocałunkiem spojrzę w szafirowe i stęsknione oczy dłonią dłoń nakryję i już nie pozwolę odejść chociaż zawsze znikasz kiedy sen się kończy ... każdej nocy Autor – Andrzej Bizoń 1. Klawiatura Palców dotykiem muskasz klawisze Jakby to były bierki na stole Tak komponując wiersza zacisze Wchodzisz aleją między topole Opuszki mają smaku wyczucie By wersu mole nie pozjadały Aby zgorzkniałe kamyki w bucie Podczas spacerów nie przeszkadzały Haft na obrusie woda w czajniku Nad nim się para rozmnaża bujnie Litery tańczą spacja antyku Im się przygląda niezwykle czujnie 2. Dobrze szczęśliwi miast armaty wytoczyłem beczkę soli jednak mało dalej rodzisz antypody nie uwierzysz co nas cieszy a co boli daj już spokój zbyt wysokie są to schody tam na skraju tej zamieci promienieje już przebiśnieg jego płatki to myśliwi on pochwyci promień słońca i nadzieje byśmy dobrze dalej drogą szli szczęśliwi 3. Szekspir słowem wpisujesz ślady na ziemi jakby to były kroki milowe może cycero kiedyś doceni może zostaną bezuczynkowe Szekspir już pisał trzy razy słowa bo cóż są warte bez czynów same kiedy przydatność ich jest gotowa kiedy gotowe jest słowo amen pomnikiem trwalszym nawet od spiżu "być albo nie być" wersy się stają gdy ktoś oddycha w naszym pobliżu to życiodajną postawę mają 4. rozmowa rozmowa z tobą to jak pisanie na potłuszczonym żalem papierze to jak graffiti na pustej ścianie u Baltazara nowe wieczerze rozmowa z tobą zamiast uśmiechem jawi się tylko zwykłym rumieńcem między słowami trącając grzechem albo przekory zwycięstwa wieńcem rozmowa z tobą to ścieżka kręta ugorem zbocza koszmar niesiony kolejny raz to plotki przynęta szkoda że tylko to czas stracony rozmowa z tobą marzeń woalem słowo co kiedyś może się stawać nanizanego na sznur koralem nie poprzestawaj tylko rozmawiać 5. Z pamiętnika córki Aldony O wpis córeczko ku pamięci prosisz Owszem ja mogę coś tobie napisać Lecz ten pamiętnik co pod pachą nosisz Może się zgubić w piaskownicy życia Tak wiec pamiętaj lecz pamięcią swoją Dziecięce chwile największe radości. Bo one rosną, czasu się nie boją A potem będą twą perłą w przyszłości Pamiętaj ranki południa, wieczory I sny niewinne bo takie masz tylko Choć czasem rzucą zabawką humory Pamiętaj radość co była przed chwilką Ojca pamiętaj oraz troski matki Bo choćby czasy przeczyły pamięci Gdy będziesz własne piastowała dziatki Łza przypomnienia się w oku zakręci Autor – Honorata Sordyl 1. Twój cień Twoje oczy zaplątały się w krajobrazach w świtach gdzie nie ma moich oczu zagubiły w okruchach dni które zjada czas Muszę pozbierać rozrzucone kwiaty nocy odnaleźć drogę którą wędruje księżyc zrozumieć szepty drzew i taniec nocnych motyli w zaklętym kręgu światła Nie ma pustki bezdennej gdy twój cień – jest obok 2. Zielona sukienka w drobne kwiatki zginęły gdzieś po drodze roześmiane myśli szepczące pragnienia tamtej dziewczyny owiniętej łąką na której motyle i stokrotki przywoływały pamięć zawieszoną w szafie z rozżarzonym zachwytem jego oczu rumieńcem plamiącym śnieżnobiały kołnierzyk teraz nie parzy dotyk pocałunku nie oślepia błyskawica źrenic 3. Kurtyna w górę Trudno zdobyć się na przyjazny gest kiedy w oczach widzisz chłód wiem dłonie nie mają co z sobą począć spojrzenie umyka nagle spłoszone Niezrozumiała wrogość kiedy serce biegnie naprzeciw wita jak najlepszego przyjaciela Zdarza się potknąć o własne błędy wiem wstając łapiesz oddech i równowagę chwytasz w sidła uśmiechu i rozrywa się tkanina niezrozumienia słońce wybiega zza kotary Spektakl trwa 4. Niepokój gdy światła miasta gasną strudzone ulice prostują zakręty noc wrzuca do kosza napotkany nagle pośpiech spóźnionego przechodnia wita niezakurzonym zapachem lata i przekazuje aniołom by bezpiecznie przeprowadziły go przez mroczne zaułki kiedy moje miasto śpi wsłuchuję się w daleki rechot żab lekkie stąpanie wiatru pohukiwanie sowy chwila drży niespokojnie wiedząc że za moment zniknie a cisza za oknem tańczy ostatnie akordy nocy 5. Szukanie pomysłów Gdyby można było przewidzieć zamiar nocy usuwającej dzień jak najdalej na skraj rozpaczy księżyca by udaremnić przyziemność spraw toczących się nie pod prąd oczekiwań Gdyby tak wkłuć się w sam środek nerwu losu co wywija się jak piskorz i poznać to nieznane ukryte pod śliską skórą czy byłoby się szczęśliwszym odkrywcą Tymczasem coraz szybciej rozwija się kłębek życiodajnych nici i trzeba bardzo uważać by nie zniszczyć misternie ułożonego planu przyszłości tajemnej Autor - Adam Marek 1. Poza czasem Poza. Figura gramatyczna zawarta w opisie dryfujących myśli. Filozof. Nie. Człowiek wyłamujący się z tu i teraz. Szkic chwili obecnej jest nieaktualny zaraz po jego sporządzeniu niezależnie od intencji skryby trzymającego aparat pojęciowy. 2. Macierzyństwo Napiszę wiersz o pisaniu. Dziwnym procesie, w którym słowa wydają się rodzić. Poród. Odwieczny stan świadomości kobiety, z rozłożonymi nogami. Nigdy nie rodziłem, co nie znaczy, że nie jestem matką. Akt tworzenia dany w tym samy zakresie tylko instynkt macierzyński jakby trochę słabszy. Nie przywiązuję się do wierszy. Puenta - nie istnieje. 3. Przypadki Pozostawione samym sobie listy na półce, nie otwarte, oczekują wiadomości. Potrzeba bycia. Informacje z banku nie zaspokoiły plotek. Radość rozmowy nawet o niczym jest silniejsza od pozy zobojętnienia. Pukanie do drzwi. - kto, co? - kogo, czego? - z kim, z czym. 4. Insytytucja Drzwi otwierane za brudną szybą przepuszczają do wnętrzności Niebieska ościeżnica nie powinna być sugestią nieba Liczę petentów godzina - dwie zawsze bez twarzy jedyne co nie uchodzi uwadze to plecy jednakowo wyginające się w ukłonie składanym schodom za sobą 5. Kawa z widokiem na Wawel Kawiarnia rano, świeczniki są oprócz mnie jedynymi gośćmi, reszta krzeseł pozostaje wolna. Z głośnika płynie od niechcenia trącany akord jazzowego muzyka. Gdyby nie ludzie za oknem śpieszący do własnych spraw pomyślałbym, że jestem w poczekalni raju. Jeśli tak, to niezłą tam dają kawę, rano.