Dominika Ożarowska
Transkrypt
Dominika Ożarowska
Dominika Ożarowska „Nie uderzy żaden piorun” (początek powieści) 1A Dziewczyna jest wysoka. Głową sięga ponad inne głowy, ale ma obcasy. Włosy wyjątkowo jasne, rzadkie, ściągnięte w infantylną kitkę. W talii czarny pasek, popielata wiatrówka, masywne lakierki. Torba obła, wypchana, aż kipi. Idzie ulicą. Jest późny poranek a nawet prawie południe. Sobota. Pomimo słońca chłodno i dosyć jałowo. Właściwie gdyby nie to słońce, byłoby zupełnie jałowo. Bezpieczna, całkowicie przeciętna dzielnica dużego miasta. Polskiego, cóż zrobić. Więc także przeciętni, całkowicie bezpieczni mężczyźni, kobiety jak kobiety i ta wyższa. Ulica jak ulica, dziewczyna jak dziewczyna. Choć nie do końca, ma jeszcze kształt chłopaka. No i dysproporcja między dużą głową, a resztą ciała, po dziecięcemu tak. Do liceum pewnie chodzi. Gdyby była tym chłopakiem, na którego wygląda (natura nie wyposażyła jej we właściwe dla funkcji rozrodczej szerokie biodra, czy miękkie, obfite, gościnne ciało- ciała jej w ogóle poskąpiła) można by powiedzieć ładnie, że to jeszcze szczeniak. Dziewczyna jest jednak dziewczyną i nie nazwiemy jej suczką. Jesteśmy życzliwym obserwatorem, jakich mało, nie oceniamy po pozorach, nie dyskryminujemy młodszych, nie dyskryminujemy dziewczyn, nie dyskryminujemy młodszych dziewczyn. Ani nawet nie dyskredytujemy. Z profilu jest jeszcze gorzej, okazuje się, że mamy do czynienia z twarzą styraną, jak na młody wiek zużytą, nieco zbyt wyrazistą. Oczy dyskretnie podkreślone fioletowymi sińcami, skóra prawie przezroczysta, wąskie wargi, pod którymi bezskutecznie próbuje się ukryć lekki przodozgryz. Ciekawe, czy na co dzień jest taka brzydka, czy się tylko nie wyspała. Mija odrapany kiosk, spożywczak, bar "Drops"- bar-widmo, który od dwudziestu- kilku lat nie ma prawa istnieć, małe rondo. Drzewa. Sama się jak drzewo chwieje na wietrze, niektórym zdarza tak się chwiać dla zabawy. Zmęczona, potargana. Przybrudzona i nadwyrężona - jeśli się tak przypatrzeć. A jeśli by podejść naprawdę blisko, na tyle, żeby ją powąchać, wciągnąć do nozdrzy część tej cienkiej, nagrzanej warstewki powietrza tuż przy jej ciele, można by wyczuć zapach starego zakurzonego parkietu, starego wszędobylskiego tytoniu, a także słodyczy i mocnej miętowej gumy do żucia. Nie ważymy się podejść na tyle- dziewczyna jak drzewo dalej się chwieje po ciężkich przeżyciach ubiegłej nocy, takie pokiereszowane drzewo grozi zawaleniem, jak dziewczyna grozi odpychającą miną. Regeneracja musi drzewu zająć chwilę. Ubiegłej nocy była może na filmach. Jakieś nieciekawe posiedzenie w domu kolegi czy koleżanki. W tej torbie ma pewnie koc, płyty, aparat fotograficzny, niepoukładane i wepchnięte naprędce. Pewnie się spieszyła. Możliwe, że zaspała. Teraz skręca na klatkę schodową. Wykrzykuje coś szybko do domofonu- to ja- otwiera ciężkie drzwi szarpiąc je całym ciałem, wchodzi dalej do środka. Znika zasłonięta przez odbicia pni i budynków w szybie drzwi. Wejdzie po schodach. Ściany na klatce nie będą wyjątkowo obskurne. Były malowane kilka lat temu. Tylko niedawno bachory pomazały je kredkami w jakieś "Miszel love Cwel", jakieś ludowe "HWDP" i bliżej nieokreślona bazgroły na wysokości kolan dorosłego człowieka. Dziewczyna nie zauważy napisów, minie pierwsze piętro, drugie, trzecie. Czwarte. Gdyby było piąte, można by zrobić windę. Są cztery piętra i poddasze. Bez windy. Dziewczyna wejdzie do mieszkania na czwartym. Zamknie za sobą kolejne drzwi. Nie cicho, nie głośno, normalnie. 1B Teraz wchodzi w głąb mieszkania, po drodze zsuwa buty. Zagląda do jasnego pokoju na końcu korytarza, w trakcie wybudzania zastaje starszego od niej chłopca- zarost poranny, włosy w nieładzie, uśmiech na powitanie Swarożyca szeroki. Dziewczyna pozdrawia go zdawkowo, z torby wyciąga połyskujące pudełko z filmem, rzuca je na pufa i wychodzi. Z każdym krokiem ciężeje, w końcu rzuca się na fotel w kiszkowatym, zaśmieconym pokoiku, gdzie czeka na nią kolejny chłopiec. W jej wieku mniej więcej, ale jakiś taki drobny, włosy ma rozczochrane z niezwykłą starannością, bluzę starą i ciasną, wstał dziś wcześnie rano. Posępny czerep, jakby zapadnięte policzki. Wita ją niedbale, nie odwracając nawet swojej dziecięcej buzi, czekał. Dziewczyna odgradza się od chłopca chwiejnym parawanem, wstaje z fotela z wysiłkiem i z wysiłkiem przebiera strój wieczorowy na legginsy i obszerny sweter. Następnie udaje się do kuchni, tym razem byle do taboretu. Kiedy taboret jest już w zasięgu jej przysiadu, wyciąga jeszcze z lodówki karton soku, zatrzaskuje drzwiczki, potem dopiero zajmuje miejsce. Pije sok przygarbiona, a kiedy nie pije, opiera karton o udo. Kuchnia jak kuchnia. Dziewczyna wygląda za okno. Widok jest zwyczajny: bloki, zieleń, więcej bloków, chmury, latarnie, więcej chmur, więcej zieleni, anteny i ptaki, ale dziewczyna przygląda się tej nudzie dłuższą chwilę, bo co niby ma lepszego do roboty. Co tu robić, kiedy słońce grzeje tak miło, kiedy tak jej wygodnie, spokojnie, tak niczego więcej na ten moment nie potrzeba, ewentualnie pół godzinki snu. 1C Na imię ma Kamila a na nazwisko Kurzeja, ale woła się na nią Kuka. Kuka równe 24 godziny temu pożyczyła film od swojego starszego brata, Dawida. Na Dawida mówi się przeważnie Dawid, chociaż czasem ktoś go ckliwie nazwie: "Dawidek". Film nazywa się "Powiększenie". Kuka go pożyczyła na umówioną noc filmową. Posiedzenie odbyło się w Mieszkaniu Tego Norwega. Mieszkanie ma swój adres, ale nazywa się je: Mieszkanie Tego Norwega. A ten Norweg, to podobno bardzo sympatyczny artysta abstrakcjonista, który nie miał ochoty swojego mieszkania sprzedawać, za to go nie używał i nie miał nic przeciwko temu, żeby córki jego koleżanki- tj. Wanda i o dwa lata młodsza Janka- spraszały kolegów i koleżanki na noce filmowe czy innego rodzaju spotkania. No i koleżanki i koledzy poprzynosili na płytach wszystkie ciekawe filmy, jakie akurat mieli w zapasie, a także trochę picia i trochę jedzenia. Zebrali się w składzie: Kuka, Magda, Wanda oraz Tomcio z bratem Badylem. W sumie, odkąd banda poznała Badyla, powinno się ich wymieniać raczej jako: "Badyl z bratem Tomciem". Kuka miała nie przyjść. Tak w każdym razie ogłosiła przez telefon Magdzie. Magda żywo zaprotestowała. Od jakichś sześciu lat znajomości isntiała między nimi niekodyfikowana umowa, że jak jedna się gdzieś wybiera, to druga też, chociażby przeżywały akurat okres wzajemnej niechęci. Więc Kuka przyszła. Siła przyzwyczajenia. Zjawiła się najpóźniej, już na miejscu, a nie w umówionym punkcie w mieście- i tak wiedziała, jak trafić. Mieszkanie tego Norwega (tzn. norweskiego artysty abstrakcjonisty) jej już spowszedniało- zaniedbana kanciapa, zapach kurzu i papierosów, białe ściany z zaciekami, o które opierały się wielkie abstrakcje. Płótna od podłogi aż po sufit, w całości zamalowane na kolor bordowy, granatowy lub nieokreślony, jednak, zdaniem Wandy, porównywalny z kurczakiem łagodnym vifon. Kuchnia była nieźle wyposażona- stół, parę stołków, zlewozmywak i komplet kubków, każdy z innego kompletu. W łazience brak wanny rekompensował sporych gabarytów portret puszczyka. W jednym z pokoi znajdowały się szkielety antycznych krzeseł, powsadzane jedne w drugie, a w tym, w którym zwykle przesiadywano, brudny ale bardzo przydatny materac. No i wielgachny słoik po zakrętkę wypełniony trupami os, pszczół, trzmieli i szerszeni. Jak artysta to artysta. Pięć osób to żadna biba- jedynie zwykła, spontaniczna posiadówka. Z kluczowych postaci zabrakło na przykład Anki, która była ze wsi i grała na Wiolonczeli, oraz Cyryla- pewnie poszli gdzieś razem. Nieobecność Cyryla zresztą miała swoje plusy, przy doborze filmu nie trzeba się bowiem było przejmować jego nadmierną uczuciowością. Po obejrzeniu "Godzin" na nocy filmowej, zorganizowanej z okazji dnia dziecka, długo się nie mógł zebrać w sobie. Zresztą, Cyrylowi łzy podchodziły do oczu nawet na "Królu Lwie". -Cyryl, ty naprawdę płaczesz na "Królu Lwie"?- spytał kiedyś Badyl. -No, jak Simba prawie umiera i krążą nad nim sępy. 1D Koleżanki i koledzy porozkładali te płyty na stole z zamiarem wybrania trzech czy czterech z nich. Uzbierało się tego z piętnaście filmów. Więc stali naprawdę długo, długo nad blatem i na nic nie mogli się zdecydować. -Ja to już widziałem, ale jeśli ktokolwiek ma ochotę, mogę jeszcze raz. -Ja mam, ale nie muszę tego oglądać. -Ja też to już widziałem, obaj to widzieliśmy. -Ty się nie liczysz. -Spierdalaj. -To naprawdę dobry film, Kuka, oglądałaś? -Wcale nie musimy go oglądać. Równie dobrze możemy zobaczyć to. -To? -Nie, ja to już widziałam. -A Absolwenta? -Matko, Absolwenta wszyscy już widzieli. -Ja właśnie nie i muszę w końcu zobaczyć. -Wstydziłabyś się. -Sto razy wszyscy go widzieli. Wszyscy z osobna. -To kolejny raz chyba nie zaszkodzi. -Jest ta ładna piosenka, lubię jak leci w radiu ze starymi szlagierami. -Jaka piosenka? Wyrażalibyście się wszyscy jakoś precyzyjniej. -Sound of silence? -Tak, sound of silence. -O matko. -Ja wolę tą weselszą. Hej, pani Robinson, paparaparara, coś tam coś. -Ej, a ten film, to co? -Jesus loves you more than you would know. Czy tam will zamiast would, nie wiem. -Co to za film? -Uo hou hou. No więc stali i nie mogli się zdecydować bardzo długo. 1E Wybrali "Samotnych", "Powiększenie" i "Nagi Lunch". Na dobranoc (lub dzień dobry) mieli zamiar puścić film "Uwierz w miłość", wartościowa rzecz, gratis do dwupaku podpasek. Usiedli ramię w ramię, żeby na materacu się zmieścić, jeden organizm złożony z segmentów jak larwa. Kuce organiczne, larwie towarzystwo nie odpowiadało, położyła się przed ekranem na brzuchu, żeby się nie stykać tak ściśle z tymi pulsującymi pod ubraniem ciałami. I tak o jej łokcie muskały spocone dłonie, i tak było gorąco, i tak blask monitora stwarzał wrażenie ciepła i raził styrane oczy. Zmęczona Kuka, zmęczone towarzystwo. Która to już ich taka noc filmowa. Nie ma nawet wystarczających zapasów zapału, żeby się sobą samym ponapawać. Wanda wyszła do toalety, Kuka poszła na balkon zapalić. Zmiana temperatury wywołała u niej dziwne ciary. Ciary będące oznaką choroby. Przeziębienia czy też grypy. Za Kuką podążył Tomcio. -Mogę?- zapytał pokazując na paczkę w jej dłoni. -Nie. Wobec tak jasno postawionej sytuacji Tomcio zakłopotany opuścił balkon. Kamila wyciągnęła przed siebie zapalonego papierosa, prostując dwa palce ustawiła go w pozycji wertykalnej- mała pochodnia. Zmęczona Kuka, zmęczona noc. Pomimo szczerej chęci, nie udało jej się wywołać adekwatnego do sytuacji wrażenia melancholii. Wanda wróciła z toalety, film ruszył, nie poczekali na Kamilę. Kamilę się od jakiegoś czasu olewało, bo swoją postawą dawała otoczeniu do zrozumienia, że nie lubi zbędnych grzeczności. Na materacu czekało na nią jednak miejsce. Kuka dopaliła papierosa, rzuciła go na trawnik. Wróciła do swoich. Na ekranie ostatnie sceny "Powiększenia". Akcja kończy się tam, gdzie się zaczęła, w opustoszałym parku, jakoś rano. Imienia bohatera Kuka zapomniała, ale kogo to imię obchodzi, ważne, że bohater to naprawdę David Bailey. Więc David Bailey włóczy się po parku z aparatem. Ma przykrótkie białe spodnie i zgrabne czarne buty, chodzi bardzo wdzięcznie. Mija go samochód terenowy. Samochód terenowy obsiadły dzieciaki. Nieprzekonująco dzikie. Krzyczą. Są poprzebierane. Mają twarze pomalowane na biało. Dzieciaki z nieprzekonująco dzikością zeskakują z samochodu, obsiadają tym razem kort tenisowy, czepiają się ogradzających go krat. Chłopak i dziewczyna przystępują do gry w tenisa. Odbijają piłkę bez rakiet. Odbijają ją nawet bez piłki. Serwuje chłopak. Dziewczyna odbija. Odbija chłopak. Dziewczyna. Chłopak. Dziewczyna. Chłopak traci piłkę. Jej kolej. Pozostali śledzą grę zza krat. Młode dziewczyny i chłopcy o widmowych, wybielonych twarzach oraz David Bailey. Piłka upada przed nim, toczy się pod jego nogi, dziewczyna przygląda mu się chwilę z odgrywanym zdziwieniem. Podnosi piłkę i wraca do gry. Ruchy piłki zaczyna śledzić kamera. Dzieciaki zadzierają wysoko głowy, kamera podąża za ich wzrokiem, sunie tam i z powortem po szarym niebie. W końcu chłopak wybija piłkę poza klatkę kortu, za Bailey'a. W kadrze prostokąt niczym niezmąconej zieleni. Dziewczyna-mim, przygląda się Bailey'owi, wskazuje palcem na niego, potem na trawę. Łagodnie nachyla się do przodu- to ruch proszący. Robi to wszystko niespiesznie. W tym filmie nic się spiesznie nie dzieje. Bailey odruchowo odwraca się za siebie, wacha się chwilę i idzie w stronę piłki. Dzieciaki przyglądają mu się w milczeniu. David podbiega nawet, żeby długo nie czekały. Bierze zamach i celnie wrzuca piłkę z powrotem na kort. Obserwuje jej lot za plecami mimów. Uderzenia: Piłka-rakieta. Piłka-ziemia. Piłka-rakieta. Piłka- ziemia. Kamilę przeszły ciarki. To zjawisko częste przy muzyce, w literaturze praktycznie nieobecne. W filmie rzadkie. Gdyby to był film o Kuce, a nie książka, w tym ujęciu kadr wypełniałaby jej twarz, jak twarz Davida Bailey’a. W przeciągu minuty przeszłaby od fazy obojętności do fazy łagodnej ekstazy, która znika, zanim nasyci się siłą, pozostawiając miejsce wyrazowi dotkliwego zawodu. Jednak to książka, więc Kuka może jedynie powiedzieć -Mega. …bez większego zdziwienia spotkać się z odpowiedzią Magdy -To niby ma być mega? …i milczeniem ze strony pozostałych. O tej godzinie zwykle już się marzy o myciu zębów. Zamiast tego Kuka poczęstowała się miętówką i razem z resztą poszła do kuchni na herbatę. Herbata miała zapobiec senności, nie spełniła jednak swojego zadania. Długie zmulone milczenie przerwała prawie równoznaczna z milczeniem rozmowa o szkole. Ostatnie siorbnięcia, fusy powodujące odruch wymiotny. Młodzież wróciła przed komputer, żeby oglądać „Nagi Lunch”. Wszyscy po kolei tracili zainteresowanie. Magda położyła głowę na kolanach Kuki i zasnęła. Po niej Tomcio i Wanda. Już świta? E, nie. Tak czy inaczej głupie ptaki zaczęły świergotać w ciemności. Spóźnione z jesiennym odlotem, za to z porannym śpiewem przedwczesne. Kuka delikatnie zsunęła Magdę na materac. Sama położyła się na podłodze, podkładając pod głowę zwiniętą kurtkę. Badyl spuścił monitor komputera, położył obok Kamili i przywarł twarzą do jej karku. Miał oddech nieprzyjemny jak każdy inny, ciepły, wilgotny. Zmęczenie przezwyciężyło obrzydzenie, tak jak obrzydzenie jest w stanie przezwyciężyć na przykład głód. To są najwyższe konieczności- tak nieprzytomnie pomyślała Kamila przed zaśnięciem. 1F Rano Kuka przypomniała sobie kolejno o: polepionym ciele, nieumytych zębach i resztkach słodyczy między nimi, o bliskości Magdy, bliskości Badyla, bezpośredniej bliskości brudnej podłogi, o lekcjach do odrobienia, o zignorowanych pewien czas temu dzwonkach budzików, o nocnych ekscesach gastronomicznych, kulkach popkornu walających się po parkiecie i konieczności uprzątnięcia mieszkania Norwega z całego tego bałaganu. Kuka przeciągnęła się, ziewnęła i z trudem wstała. Przetarła oczy. Wanda już na nogach. Kamila pomogła jej z zamiataniem podłogi, wymieniła z nią parę zdań i postanowiła się usunąć. Ubrała się, pożegnała zdawkowo, kazała przekazać też pożegnanie reszcie i wyszła. Na świeże powietrze, szybko, z trudem, sama. Zaspanie, zmęczenie i przesyt. One często występują razem. Byle do domu. W głowie pusto, w uszach brzęczenie spokojnej muzyki elektronicznej. Byle do domu. (Dziewczyna jest wysoka. Głową sięga ponad inne głowy, ale ma obcasy.) 1G Godzina czternasta trzydzieści. Kurwa mać. tego się można było spodziewać. Tego się zawsze należy spodziewać, kiedy po niemal nieprzespanej nocy, około godziny jedenastej, idzie się spać na dwa kwadranse. Kuka gwałtownie poderwała się z łóżka na antresoli, aż w jej oczach pociemniało i zamigotało, a pośród tej ciemności i świetlnych plamek w kolorach RGB, dostrzegła drugiego ze swoich braci, Andrzeja, którego takim imieniem skrzywdziła własna matka. Andrzej siedział w dole, na podłodze. Z książką w ręce, niezgrabny jak kaleka. -Andrzej, daunie, czemu mnie nie obudziłeś? -A prosiłaś? Kuka nie odpowiedziała. Przeciągnęła się, ociągając, westchnęła cicho. No, ostatecznie nic aż tak ważnego nie miała tej soboty do zrobienia. Mimo to mogła te dwie godziny spożytkować jakoś lepiej. Mogła na przykład strzelić sobie siarczystą kawę i posprzątać w pokoju. Andrzej by na to nie wpadł. Ale pogorzelisko. Po podłodze poniewierały się świeżo uprane skarpetki i ścinki papieru kolorowego, szczerbaty grzebień, tobół ubrań oraz kilka płyt, ale nie analogowych, bo o analogowe, to się dba. Na dywanie porzucono parę słabszych książek, te lepsze stały w niezgrabnym szeregu na półce. Tak samo te starsze, bo zmarłych, to się szanuje. Na ścianach, kolejno, od drzwi poczynając, zgodnie z ruchem wskazówek zegara niepewnie powisiewały: stare chorwackie pocztówki, rysunek Anki przedstawiający czterech jeźdźców apokalipsy w wersji my little pony,, obrazek- pamiątka pierwszej komunii świętej Andrzeja- tak dla żartu, plakat z filmu "Rekonstrukcja" (którego nikt nie obejrzał, ale plakat zawsze przykleić można), a po nim, na ścianie przeciwległej do drzwi, to się już znajdowało tylko okno przysłonięte płócienną roletą. Pod parapetem stało siedem par butów jesiennych Kuki. Buty szły łeb w łeb z książkami- dziewięć egzemplarzy zaraz przy obuwiu, do tego żelazko. Przy ostatniej ścianie, obok regału, mebla stanowczo zbyt masywnego jak na taki kiszkowaty pokoik wisiało jeszcze kilka plakatów, która Kuka sobie zostawiła przed oddaniem wszystkich swoich stu pięciu numerów „Przyjaciół z Zielonego Lasu” do skupu makulatury. W tym to bałaganie Kuka rozsiadła się wygodnie, powoli dochodząc do siebie po zbyt długiej drzemce. Przyglądała się portretowi Pana Borsuka. Głowa jej napierdalała a Pan Borsuk nie pomagał. Andrzej uderzał palcami w klawiaturę. Słuchał wyczerpującej muzyki: Roll with the bullets just to survive. Self preservation keeps the crowd alive. Telefon zakłócił względny spokój nagłym piskiem. -Siedzisz bliżej- powiedział Andrzej, wypluwając na klawiaturę okruchy rogalika. Kuka westchnęła. Odczekała dwa sygnały. Wstała, potykając się o bety brata dotarła do telefonu. Odebrała po sygnale czwartym. -Halo? Nikt nie odpowiadał. -Halo?- powtórzyła Kuka głośniej, a nie uzyskawszy odpowiedzi, odłożyła słuchawkę. Już rzuciła się z powrotem na fotel, kiedy telefon zadzwonił znowu. Kamila ciężkim przekleństwem zamanifestowała swoje niezadowolenie i ponownie podeszła do słuchawki. -Halo?- powtórzyła. Nic. -Halo?- tym razem Kuka raczej stwierdziła, niż zapytała, wrogo- tonem, który miał wskazywać na to, że ktokolwiek milczał po drugiej stronie, zmusił ją do dwukrotnego podniesienia się z niskiego fotela i przebrnięcia przez pokój, chociaż Kuka wcale nie miała powodu, żeby się podnosić, brnąć i odbierać telefon, skoro rozmówca, zamiast rozmawiać, wolał dyszeć do słuchawki. To była żywa osoba fizyczna, nie błąd telekomunikacji, bo zaraz się rozłączono. -Kto to?- zapytał Andrzej. -Cisza. Kuka, z mocą odwieszając słuchawkę, syknęła: spierdalaj i wróciła do swoich błogich bezczynności. 1H To pewnie Tomcio, wyprosiwszy od kogoś jej numer, zabawiał się w głuche telefony. To by było w jego stylu. Wyobraża sobie, że chce ją wyłącznie usłyszeć, tymczasem boi się odezwać. Bo Tomciu był wpatrzonym w Kukę psem. Był wierny jak pies, bezmyślny jak pies, zaśliniony jak pies, cuchnący jak pies i Kuka go nienawidziła. Jak ktoś nie ma dla siebie szacunku trudno żeby miał szacunek u niej. Ale kiedyś, dawno temu, to był jej bliski przyjaciel. W przedszkolu i szkole podstawowej. Razem trzymali się na uboczu. Zawsze w alternatywie i zawsze w awangardzie. Kiedy koledzy i koleżanki bawili się w policjantów i złodziei, oni woleli bawić się w Afganistan Kamila kolegowała się też wtedy z bratem Tomcia, Badylem. Badyl był wtedy neurotyczny i nadęty. Młodszego brata traktował z góry, udawał za dojrzałego na zabawy. Kilka razy się jednak skusił. Kuka zapamiętała go jako całkiem sprawnego komandosa, chociaż najlepiej szło mu odgrywanie roli strażnika więziennego. Był też nieoceniony w dziedzinie odczytywania szyfrów. Obce cywilizacje pozostawiały takich niemało na pniakach drzew w parku. Szkoda, że bawił się z nimi tak rzadko. NASA na tym ucierpiała. Kamila zerwała przyjaźń z braćmi Kładka w wieku lat dziewięciu, kiedy Tomcio zbyt nachalnie zaczął dostrzegać jej płeć. Kuka była przecież zuch chłopakiem, miała chłopięce spodenki i chłopięce podkoszulki, wyłącznie z chłopcami utrzymywała kontakty, gardząc lalkami i skakanką. Zabawa w dom ją nudziła i irytowała. Nie, żeby nie czuła się dziewczynką. Interesowało ją co innego. Bywała dziewczynką całkiem często. To zależało od okoliczności. Jej pierwszą miłością był kolega z jej bandy, Michał. Michał wyrósł na ołowianego dresiarzyka, ale pamięta Kamilę do dziś. Tak że na dzielnicy obecnie nic jej nie grozi. Więc w stosunkach z Michałem Kuka była dziewczynką. Kiedy jednak zakochał się w niej Tomcio, była zażenowana. Jak to? Żeby tak chłopak z chłopakiem? Tomcio był przecież od plucia w dal i zbierania kocich kup, a nie- a fe. Kuka, w poczuciu zdrady, zostawiła dotychczasowych kolegów i przepisała do gangu Sandry. Do końca szkoły podstawowej Tomek pozostał jej śmiertelnym wrogiem. Potem się przeprowadził. Utracili kontakt na trzy lata. Przez ten czas Kuka doszła do wniosku, że jednak jako dziewięciolatka był koszmarną suką. Czasem, razem z nostalgią, nachodziły ją wyrzuty sumienia. Swoje błędy postanowiła naprawić, kiedy Tomcio, chory zapaleniec o tendencjach psychopatycznych w wariancie bynajmniej nie pociągającym, odnalazł ją przez paru znajomych. Dostał się do tego samego renomowanego liceum, co ona. Spotkali się parę razy, powspominali, pośmiali, powzruszali. W czasie tych spotkań Kuka dokładnie przypomniała sobie, jak Tomcio obleśnie się śmiał, jak się ślinił i jakie miał ohydne wargi. Przypomniała sobie jego tłuste włosy i brudne uszy. Znów zetknęła się z tą jego głupkowatą naiwnością, która może być twarzowa w przypadku dziecka, ale nie tego pośredniego, odstręczającego tworu którym Tomcio się stał i nad którego powierzchownością nie był w stanie zapanować. W blasku szpetoty dawnego przyjaciela Kamila dostrzegła, że "nostalgia", "wyrzuty sumienia" i "naprawianie błędów" to puste frazesy i po dwutygodniowym pojednaniu Tomek na powrót stał się jej śmiertelnym wrogiem. Następnym wrogiem Kamili został odkryty na nowo brat Tomcia. Trudno było doszukać się u nich pokrewieństwa. Kuka nie poznała Badyla- smuklejszego niż dawniej, wysokiego, o pięknej, jakoś nieludzko symetrycznej twarzy. Już dawno zdjął z niej okulary. Przestał nosić nalepkę na jednym oku. Neurotyczność ustąpiła prawie całkowicie. Ogólna dętość jednak pozostała. Za przepoczwarzeniem w pięknego motyla poszło przepoczwarzenie w bufona. Badyl cieszył się podziwem u chłopców i powodzeniem u dziewcząt. Upojony własną urodą i inteligencją, pozbawiony obiektywizmu w stosunku do siebie. Osoby tak bez reszty w sobie zakochane Kuka identyfikowała i klasyfikowała poprawnie z odległości pięćdziesięciu metrów. Przywitała się więc z Badylem fałszywie uśmiechnięta i "mile zaskoczona". On odpowiedział tym samym. Ciężko sobą gardzili już od pierwszego ponownego spotkania. Naturalnie po pewnym czasie Kuka i Badyl zaczęli się nawzajem cenić. Chujowo i nienaturalnie jest w końcu gardzić kimś skretyniałym, prowadzić z nim spory i układać przeciw niemu misterne plany. Wrogość to też rodzaj partnerstwa. Była to pogarda z wzajemnością. Nie żeby libido Kuki, po okresie nienawiści, wróciło na swoje prawidłowe miejsce. Na to, żeby dać się zerżnąć takiemu kutasowi jak Badyl była za dumna, i tej dumy nie mógł wygryźć nawet Id. 1I "Kamila H. Kurzeja Kamila Honorata Stella Kurzeja Notatki K. H. S. Kurzei. Liczą się dobre intencje." Jestem wielkim okiem. Wielkim, wielkim okiem jak ze snu, Wiszę nad wszystkim i wszystkimi, przede wszystkim nad wszystkimi i się bezwstydnie gapię. Mnie nie widzi nikt. Jestem wielkim bratem. Mam kamery. Wszystko widzę i wiem, ale o mnie nie wie nikt. Nikt nie widzi tyle mnie, ile ja widzę kogokolwiek innego, nikt o mnie nie wie tyle, ile ja wiem o kimkolwiek. 1J Kuka wytarła się niespiesznie. Zmęczone ramiona odmawiały posłuszeństwa. Mięśnie prosiły o sen, a zziębnięta skóra o miękką pościel. Kuka wciągnęła na siebie szlafrok i dowlokła do pokoju. Nie było bardzo późno. Andrzej się jeszcze nie umył ani nie rozłożył parawanu. Siedział przy komputerze w świetle jednej małej lampki. Kuka weszła wysoko na swoje łóżko i zaczęła stamtąd zrzucać różne pozostawione w ciągu dnia rzeczy. W absolutnej ciszy było tylko słychać stukanie upadających przedmiotów, buczenie komputera, odosobnione kroki i samochody na ulicy. -Zabiłem trzy simsy- niespodziewanie wyznał Andrzej. -Jak zabiłeś to odsejfuj- poradziła mu Kuka. Była naprawdę zmęczona. Gdyby ją poprosić, żeby się zastanowiła, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy jej się już tylko śni, nie potrafiłaby od razu odpowiedzieć. -Ale ja je zabiłem specjalnie- powiedział jej brat głosem pozbawionym emocji. Patrzył się w pulpit i bez przerwy zakreślał na nim kursorem małe prostokąty. -Po co? -Kleofas Vogux potrzebował siedemnastu przyjaciół żeby awansować w pracy. Musiałem zburzyć jeden dom, żeby wybudować następny z większą rodziną, żeby Kleofas miał się z kim przyjaźnić. Przed zburzeniem domu musiałem najpierw zabić jego mieszkańców. -To się dało rozwiązać prościej- stwierdziła Kuka, która miała w tym momencie powody, żeby czuć się autorytetem w dziedzinie gier komputerowych. Zeszła z łóżka i zaczęła upychać po półkach, szafkach i regałach zrzucone przedmioty. Chłodne kropelki wody na plecach i rozmowa stopniowo wytrącały ją z półsnu. Andrzej zignorował uwagę siostry. -Ta rodzina, którą zabiłem, była dwuosobowa, ale przyszedł z wizytą Okazura Yamada i tak stał pod drzwiami, aż umarł. -Zdeterminowany chłopak. -Lokatorzy nie mogli iść go przywitać ani odpędzić-ciągnął jej brat- bo im usunąłem drzwi w jednym pokoju, do którego ich wcześniej wysłałem. Byli w nim zamknięci bez żadnych mebli, tylko z telefonem. Cały czas zamawiali pizzę, ale nie mogli otworzyć dostawcy- tu urwał. -Dostawca też umarł? -Nie, za każdym razem odchodził- przerwał i zastanowił się chwilę- bez sensu, przecież mieli okna. Andrzej nie przestawał zaznaczać prostokątów. Na tapecie ustawiony był duet Modeselektor. Andrzej przyciskał klawisz myszki w kąciku oka jednego z członków i przeciągał do szpary w zębach drugiego. Puszczał klawisz, prostokąt znikał, a Andrzej znaczył następny. Też był zmęczony. Po kilku sekundach zebrał się w sobie i opowiadał dalej: -Spali na stojąco i ciągle sikali, chociaż nie wiem czym. Mieli już najgorsze możliwe samopoczucie, bez przerwy się kłócili i nienawidzili na minus sto procent. Ale ciągle żyli. Trwało to cały tydzień. A potem lokatorzy zmienili się nagle w dwie urny, a Okazura w nagrobek - znowu przerwał na sekundę, po chwili westchnął- Szkoda mi Okazury. W tym momencie Kuka mogła już spokojnie się zaśmiać, ale Andrzej nadal był posępny. Szkoda mu było Okazury. Kamila starała się połączyć z braciszkiem w bólu. Ukrywając ironiczne tony w brzmieniu swojego głosu pocieszyła: -Nie martw się. W prawdziwym świecie, nikt generalnie nie umiera pod niczyimi drzwiami. -Ale chodzi o to, że ja ich zabiłem. -No i?- zdziwiła się Kuka- zabiłeś postaci w grze komputerowej, to chyba normalne? Przestaw się na jakąś strzelankę, jeśli tego potrzebujesz. -Ale ta gra udaje życie. -Dosyć nieudolnie. -Ale i tak udaje. Kuka czuła się jak psycholog bez mała przedszkolny. -Och, i teraz zastanawiasz się, czy skoro zabijasz na niby, to naprawdę też byś potrafił? Wobec śmieszności tego pytania Andrzej westchnął raz jeszcze, wyłączył komputer i zakomunikował, że teraz pójdzie się umyć, najwyższa pora. -Najwyższa pora- zgodziła się Kuka, zsuwając z regału jakiś magazyn. Chciała sobie poczytać coś łatwego przed snem albo chociaż pooglądać obrazki. Wrzuciła magazyn z dołu na łóżko i już miała zacząć wchodzić, kiedy Andrzej, wyciągając spod kołdry piżamę, zagaił: -Ej, Kuka? -No? -Masz pożyczyć dwie dychy? -A co? -Potrzebuję na jutro. Kamila podrapała się po głowie, skupiła, stwierdziła: -Z siedem złotych ledwo się uzbiera. -A Dawid by miał? -Nie wiem, idź zapytać. Pewnie by miał. -Pójdziesz do niego? -Dlaczego to ja miałabym do niego iść?- zdziwiła się Kuka. Andrzej nie wiedział, co odpowiedzieć. -No Kuki, poszłabyś? -Nie udawaj miłego. Co, nie chce ci się z nim rozmawiać? -No nie bardzo- przyznał Andrzej. Kuka oparła się czołem o nogę łóżka i westchnęła. Potem wyprostowała się i nagle wyszła, na odchodnym rzucając: -Sierota. To było o Andrzejku.