Mors Nr 3 - Międzynarodowy Zlot Morsów w Mielnie

Transkrypt

Mors Nr 3 - Międzynarodowy Zlot Morsów w Mielnie
1
Fot. Tomasz Maciejewski
SEZON OGÓRKOWY?
POMYSŁY NA VII ZLOT
W gminie Mielno właśnie zakończył się sezon
wczasowy, okres wzmożonego ruchu turystycznego,
czas kiedy nasze biura pracują w systemie zmianowym aby poradzić sobie ze wszystkimi zadaniami.
Można by pomyśleć, że teraz my mamy wakacje i w
końcu możemy odpocząć. To jednak bardzo krótki
okres, gdyż zawsze we wrześniu rozpoczynamy
przygotowania do kolejnego zlotu morsów. W tym
właśnie czasie planujemy podział środków, scenariusz, przygotowujemy komunikaty oraz rozmawiamy
z potencjalnymi zleceniobiorcami.
Kochane morsy zlotów nie byłoby gdyby nie to, że tak
licznie na nie przybywacie, głównym celem tej imprezy
jest integracja naszego środowiska i wspólna zabawa.
Dlatego zwracamy się do Was z prośbą abyście podzieli
się z nami Waszymi pomysłami. Wiele rzeczy można
zmienić podczas kolejnego zlotu na lepsze - jedyne,
czego potrzeba to propozycje, czego oczekujecie, jakie atrakcje sprawiłby Wam najwięcej radości, w jakich
animacjach chcielibyście uczestniczyć.
Stwórzmy wspólnie VII Międzynarodowy Zlot Morsów
Mielno 2010.Czekamy na Wasze pomysły, które warto
zrealizować podczas zbliżającego się zlotu. Czekamy
na wasze e-maile i listy. Ze swojej strony obiecujemy,
że wykorzystane pomysły zostaną nagrodzone.
Anna Najgebaur
Kierownik Biura Zlotu Morsów
Mieleński Ośrodek Sportu i Rekreacji
e-mail: [email protected]
Drodzy Czytelnicy
Nasz magazyn w przeważającej mierze
tworzony jest w oparciu o nadsyłane przez
Was materiały zdjęciowe i teksty. Jeśli
chcecie napisać o sobie, swoim otoczeniu,
sposobach spędzania wolnego czasu czy
innych ciekawych sprawach, jeśli chcecie
zaprezentować swoje kluby, rodziny, przyjaciół, a może pokazać walory przyrodnicze
regionu, w którym mieszkacie, wystarczy,
że prześlecie nam przygotowane przez
siebie materiały. Z pewnością wykorzystamy je na łamach „Morsa”. Zapraszamy do
współredagowania naszego pisma.
Z morsowym pozdrowieniem
- Redakcja
2
W poprzednim numerze „Morsa” pisałem
o dużym zainteresowaniu naszym czasopismem,
przede
wszystkim
wśród
„Morsów”. Tymczasem okazało się, że
z różnych stron kraju
napływają zapytania
o możliwość prenumeraty i o cenę od
osób nie będących
„Morsami”.
W tej sprawie nie
mam dobrych wiadomości: do końca
roku nasz magazyn (czyli jeszcze czwarty
numer) będzie dostępny na dotychczasowych warunkach. Nie przewidujemy, że
nasz kwartalnik będzie ogólnodostępny,
ze względu na duże koszty związane z
wejściem nowej gazety na rynek.
Zgłaszano też uwagi, że „Mors”
dociera z opóźnieniem, a niektórzy w
ogóle go nie otrzymują. Zapewniam,
że wysyłamy gazety do wszystkich
klubów i osób nie zrzeszonych, które
brały udział w ostatnim
Zlocie, ponieważ zgodnie
z ustaleniami taką formę
kolportażu przyjęliśmy.
Zatem powyższy problem
należałoby raczej rozwiązać na miejscu.
Być może przyczyną
opóźnienia kolportażu jest
tak zwany sezon ogórkowy, kiedy wszyscy rozjeżdżają się na urlopy, a z kolei ci - mieszkający w miejscowościach wczasowych
- ciężko pracują. Ten sam
powód zapewne zmniejsza ilość chętnych
do pisania, a warto o tym pamiętać, że
niezależnie od pory roku, „Mors” jest gazetą promującą nie tylko zimowe kąpiele
i zalety Mielna. To doskonała promocja
również Waszych miejscowości i tego,
co robicie. To wymiana doświadczeń i
dowartościowanie ludzi, którzy zasłużyli
na wyróżnienie.
Wierzę w Waszą inwencję.
Hilary Kubsch
Redaktor Naczelny
NA CZEŚĆ MORSÓW
Międzynarodowe zloty morsów organizowane w Mielnie cieszą się zainteresowaniem nie tylko osób uprawiających kąpiele w lodowatej wodzie. Wzbudzają ciekawość i podziw tysięcy wczasowiczów przebywających na terenie gminy Mielno,
tych z kraju i zagranicy.
Dla uczczenia wyczynów naszych Przyjaciół Morsów władze gminy, - na czele z
wójtem, także morsem – wybiły okazjonalne monety o nominale „7 morsów”.
Od pierwszego dnia ukazania się ich w sprzedaży szły jak „gorące bułeczki”,
sprzedano już kilkanaście tysięcy monet i lada moment zostaną wyprzedane.
W imieniu organizatorów Zlotów zapewniam, że nie zabraknie ich dla uczestników VII Międzynarodowego Zlotu Morsów Mielno 2010, który odbędzie się w
dniach 13 – 14 lutego.
HK
Wspomnienia
wróciły
Marek Radziszewski i Sylwia Filipiak
z Ostrowa Wielkopolskiego, zwycięzcy
konkursu na najpiękniejszą historię miłosną ostatniego Zlotu Morsów w Mielnie
- dzielą się z czytelnikami „Morsa” wrażeniami z wiosennego pobytu weekendowego w Mielnie.
nas relaksująco. Wysoki standard hotelu
wywarł na nas duże wrażenie.
Mielno znamy z wyjazdów wakacyjnych, kiedy to całe miasto tętni życiem,
czego nam trochę brakowało. W zamian za
to słońce nas nie zawiodło i oddawaliśmy
się spacerom po plaży wśród szumu fal.
• Jedną z nagród, jakie otrzymaliście
podczas Zlotu był właśnie pobyt weekendowy w Hotelu „Morski Dworek” w
Mielnie. Jak wam się spodobał hotel i jak
spędzaliście czas w Mielnie?
– W hotelu „Morski Dworek” najbardziej
urzekł nas nowoczesny basen. Woda w
nim była wyjątkowo miękka i aż chciało
się godzinami pływać. Bogata oferta tamtejszego SPA w postaci jacuzzi, sauny, łaźni parowej czy solankowej wpłynęły na
• Mielno jest ładniejsze zimą czy wiosną? Morsom chyba bardziej odpowiada
zima...
– Biorąc pod uwagę aspekt kąpieli w
Morzu Bałtyckim, między wiosną a zimą
nie ma dużej różnicy. Różnica temperatury morza wynosi raptem 2 st. C. Przyjemnie jest wyjść z lodowatej wody na ciepłe
powietrze i wziąć kąpiel... słoneczną.
Wiosną uroku dodawała natura budząca
się do życia.
• Miło było powrócić na naszą plażę?
Wróciły wspomnienia ze Zlotu? – to
przecież tutaj podjęliście najważniejszą
decyzję w Waszym życiu.
– Wspomnienia z zaręczyn wróciły w
momencie wejścia na podest przy zjeżdżalni. Z tej wyższej perspektywy oczami
wyobraźni widzieliśmy tłum morsów. W
międzyczasie spotkaliśmy się z organizatorami zlotu morsów i wtedy powspominaliśmy szczegóły tej wspaniałej chwili. Chcielibyśmy im w tym miejscu podziękować
za starania, które włożyli w organizację
zlotu morsów i atrakcji z nim związanych.
• Jak byście zachęcili turystów do przyjazdu do gminy Mielno?
– Mielno jest na tyle znaną miejscowością, że nie trzeba nikogo szczególnie
zachęcać do przyjazdu. Czysta plaża i
moc atrakcji w sezonie zadowolą każdego.
Polecamy!
• Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Szpakiewicz
Fot. Sylwia Filipiak
Młodzi zakochani z Ostrowa Wielkopolskiego budzą wciąż zainteresowanie
mediów. Już we wrześniu będziemy
mogli ich zobaczyć w nowym programie telewizyjnym publicznej Jedynki
pn. „Gotowi na ślub”. Będzie to teleturniej dla par narzeczonych. W programie
z udziałem Sylwii i Marka zostanie wykorzystany m.in. film dokumentujący
ich zaręczyny podczas finału VII Zlotu.
Emisja show „Gotowi na ślub” jest
zaplanowana na sobotnie popołudnia
już we wrześniu, na godzinę 17.20,
tak więc w imieniu zakochanych oraz
wydawców „Morsa” zapraszamy przed
telewizory.
Naja
3
Bezpieczne kąpiele
Ratownicy WOPR: Monika Kułak, Paulina Zatka, Diana Bielawowska, Roman
Modrzejewski – szef zespołu głównej
wieży ratowniczej w Mielnie.
Zawody ratowników w Ustce.
Od sześciu lat Mielno ma zaszczyt
gościć zimą Morsy, w tym roku było ich
około 1200, z Polski i zagranicy, które
przybywają tu by odbyć wspólną kąpiel.
To wydarzenie oglądają i podziwiają tysiące widzów, a na drodze prowadzącej z
Koszalina do Mielna w dniu kąpieli tworzą się korki.
Świadczy to o dużym zainteresowaniu
kąpielą tak licznej, w dodatku międzynarodowej grupy morsów. Cieszy to nas,
bo o tym co się u nas dzieje dowiaduje się
cały świat.
Międzynarodowe Zloty Morsów ożywiły Mielno, spokojne zimą jak wszystkie
nadmorskie, małe miejscowości.
Inaczej wygląda nasza gmina w okresie
letnim, kiedy przyjeżdżają do nas, jak do
Mekki, setki tysięcy wczasowiczów i turystów, w tym także Morsy, do których
przyjęcia jesteśmy dobrze przygotowani,
niemal pod każdym względem. Władze
gminy dużą wagę przywiązują do zapewnienia bezpiecznej kąpieli i udzielania
pomocy medycznej.
Zawody ratowników w Ustce.
4
Nad bezpieczeństwem kąpiących się
czuwa 68 ratowników WOPR na 18 stanowiskach. O ich klasie najlepiej świadczy
zakwalifikowanie się dwóch zespołów do
finału i zajęcie drugiego miejsca na Mistrzostwach Polski, które odbyły się w tym
roku w Ustce.
Ratownikom WOPR w razie potrzeby
skutecznie pomagają, w dni wolne od
pracy, wolontariusze PCK. Są to dwa trzyosobowe zespoły rowerowe, w których
składzie są studenci i uczniowie liceów.
Dzięki swoim pojazdom szybko docierają
do wskazanego miejsca.
Od kilku lat w okresie letnim na terenie
Mielna wprowadzono całodobowy dyżur
jednej karetki Pogotowia Ratunkowego. W
ten sposób skrócono znacznie czas dotarcia
do ofiar wypadków i osób potrzebujących
pomocy medycznej z innych powodów.
Zespoły karetki stanowią ratownicy medyczni z dużym doświadczeniem. W tym
roku dyżury karetki trwały od połowy
czerwca do połowy września.
Hilary Kubsch
Ratownicy medyczni: Przemysław Borys, Piotr Kowacz, Michał Pelc – pracownicy Pogotowia Ratunkowego w
Koszalinie – Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
wolontariusze PCK: Aleksander Kaczmarek, Weronika Sobczyńska, Łukasz
Omulecki – Grupa Ratownictwa PCK
Koszalin.
Dom zimnych kąpieli
w Bastad
W trakcie majowej wizyty w gminie Bastad (Szwecja) delegacja samorządowców
z gminy Mielno miała okazję zwiedzać
dom zimnych kąpieli na wodzie Skannsenbadet należący do kompleksu hotelu
Skansen.
Dom umiejscowiony jest na balach 20
m w głąb Morza Północnego i połączony
z brzegiem drewnianą kładką. W budynku znajdują się oddzielne sauny (męska i
żeńska) i pokój wypoczynkowy. Na tarasie
frontalnie położonym od strony morza jest
otwarty basen z podgrzewaną wodą (38
°C). Bywalcy po skorzystaniu z sauny zażywają zimnych kąpieli, a następnie przesiadują w basenie na wolnym powietrzu.
Szef hotelu zapewniał nas, ze dom zimnych kąpieli cieszy się dużą popularnością
i jest tłumnie odwiedzany przez gości i
stałych bywalców.
(L.Sz.)
fot. autor
5
Powrót tajemniczego „Batmana”
Przez kilka lat, w wakacje, przy
wjeździe do Mścic od strony Koszalina, na placu przed dawnym
zajazdem „Za lasem” spotkać
można było mężczyznę przebranego za Batmana i jego dziwne
pojazdy. Zainteresowanie wywoływał spore, zaś szczególną frajdę miały dzieci.
do Mielna - jako kierowca oryginalnego
pojazdu – i znów zaskoczył wszystkich.
Ten oryginalny pojazd to nie jedyna i nie
ostatnia konstrukcja – poinformował nas
tajemniczy Pan Stanisław. W przyszłym
roku też przyjedzie do Mielna i znów zadziwi wszystkich swoją pomysłowością.
HK
Fot. Hilary Kubsch
i Krzysztof Szpakiewicz
„Batman” oblegany był niezależnie od
pogody. Rodzice fotografowali z nim swoje pociechy, również sami chętnie pozowali do zdjęć z tajemniczym „Batmanem”.
Niemal dziesięć lat temu zajazd zburzono,
na jego miejscu powstała duża stacja benzynowa. A w tym roku, po długiej nieobecności „Batman” w nowym wcieleniu zawitał
Batman is dead?
• Jak Pan się nazywa i skąd Pan do nas
przyjechał?
– Nazywam się Stanisław i pochodzę z
Torunia. Myślę, że to wystarczy.
• Nie mogę nie zapytać o Batmana, bo
znali go chyba wszyscy – zatem - skąd
pomysł by nim zostać i kiedy to miało
miejsce?
– Dajmy już temu spokój (śmiech).
Batman to już stara historia. A tak
na poważnie to już 15 lat minęło jak
pierwszy raz stanąłem pod Mielnem w
Mścicach k. nieistniejącego już zajazdu
„Za lasem”, jednak później wszystko się
urwało, hotel poszedł w ruinę i od tamtej
pory koniec z Batmanem - jak to mówią
„BATMAN IS DEAD”
• A skąd pomysł na batmanienie?
– Człowiek cały czas się zastanawia
skąd jest taki jaki jest, dlaczego ktoś jest
inżynierem, technikiem, kucharzem czy
leniem. Powiem tak – jak byłem w woj-
6
sku, lat temu już wiele (miałem wtedy 19
lat) to widziałem w czasopiśmie Motor czarne zdjęcie pewnego motocykla,
który miał kosz z boku. Na zakręcie ten
kosz kładł się razem z motocyklem. Była
tam jeszcze informacja, iż jest to pomysł
z lat 50-tych, polskiego konstruktora,
który zbudował motor z koszem, w
kształcie trapezu, który to „kładł” się na
zakrętach razem z motocyklem. Po powrocie z wojska od razu kupiłem Junaka
i dorobiłem mu ten kosz składany. Wielka szkoda, iż patent tego konstruktora
wylądował w koszu... później podobne
pomysły i motory pojawiły się w USA...
Kolejny mój Junak powstał już z dwoma
koszami... i wszedłem wtedy w te duże
gabaryty. Takie były chyba początki.
Wiem na pewno, że na ekrany kin
wchodziła druga część Batmana. Oglądałem także „jedynkę”, ale ta jakoś nie
wyzwoliła we mnie większych emocji.
Dopiero jak obejrzałem dwójkę to coś mi
tak w głowie zaświtało. Później przero-
biłem mojego trójkołowca i przygotowałem stylizację na nietoperza... oczywiście
strój także wykonałem sam.
Na samym początku kiedy jeszcze
stałem pod Toruniem, to maskę miałem
sklejoną na butapren, nie było jeszcze wtedy silikonów. Takie były moje
skromne początki, życie wydawało się
„bardzo kolorowe”... (mówi uśmiechając
się nasz bohater).
Jak zacząłem pojawiać się w Mścicach
to już powoli docierał do nas ten „zachód”, były i silikony i inne wynalazki.
Później miałem sporą przerwę i
znowu wróciłem, ale już do Władysławowa, jeszcze wtedy jako Batman w
latach 2004 i 2005. Generalnie w 2006
r. stwierdziłem, iż pomysł ten wypalił
się i wtedy nastąpiła można rzecz –
śmierć Batmana. Byłem jeszcze potem
w 2007 roku w Mielnie i 2008 we Władysławowie, – ale już bez przebierania
się. Musiałem już „go” uśmiercić, bo
nie mogłem niekiedy opanować sytu-
acji. Tłumy jakie odwiedzały Batmana,
zdjęcia z każdej strony powodowały,
iż nie dało rady czasami panować nad
sytuacją. A nie mogłem też krzyknąć
do dziecka – odejdź mama nie zapłaciła za zdjęcia. Tak nie umiem. To był
jeden powód a drugi to właśnie to, iż
Batman stracił na atrakcyjności.
• Ale miejsce w Mścicach było dobre?
– Oczywiście bardzo dobre, choć nie
od początku, musiałem je sobie „wypracować”. Początki były bardzo trudne,
ludzie nie wiedzieli, po co ja tam stoję.
Proszę zauważyć, że to były czasy, kiedy nie było żadnych „pokemonów na
plaży”, żadnych przebierańców. Jedyne,
co było, to był Alf i jego dwóch kumpli,
którzy spacerowali po Mielnie i oni chyba byli jednymi z pierwszych.
• Czym Pan się zajmuje na co dzień?
– Na co dzień robię właśnie takie pojazdy ... to jest to, czym się zajmuję. Robię
je oczywiście dla siebie. Ale rzecz jasna
pieniądze zarobione latem nie pozwalają
wyżyć cały rok, człowiek ima się wtedy
różnych zajęć. Praca nad takim pojazdem
pochłania jednak mnóstwo czasu i energii,
to nie jest tak, iż człowiek kupuje przód i
tył i już ma gotowy pojazd. Nie. To wszyst-
ko budowane jest od podstaw, od zera.
• Proszę opowiedzieć coś o tym swoim
pojeździe.
– Generalnie trzymam się silników
zaporożców, ten także posiada taki
silnik. Są one bardzo dobre i wytrzymałe. Mają m.in. tę przewagę np. nad
volkswagenem, że układ napędowy
zaporożca – mechanizm w skrzyni biegów można obrócić o 180 stopni i cały
napęd przerzucić na przód. Tego nie
zrobimy z silnikiem VW. Oczywiście
trójkołowce mają silniki z tyłu i tam
da się wykorzystać silnik VW, jednak
przy motorze silnik musi być z przodu.
Dlatego ja wykorzystuję silniki właśnie
zaporożców, a reszta to już moja innowacja i ciężka praca.
• Do kiedy Pan planuje tutaj zostać?
– Będę w Mielnie do końca wakacji.
Właśnie tu przy klubie morskim Tramp
– widać mnie z głównej ulicy Chrobrego.
• Plany na przyszłość. Nowy pojazd?
– Tak zdradzę trochę tajemnicę, iż
buduję już nowy pojazd! Będzie to odnowiona wersja trójkołowca. Cały bajer nie
polega na tym by zrobić pojazd, ktoś do
niego podejdzie, wsiądzie, zrobi zdjęcie
czy nawet przejedzie się. Nie chodzi tylko o to. Trzeba coś dodać, uatrakcyjnić,
włożyć w to serce. Pojazd musi mieć
coś, co zaskoczy klienta, wzbudzi w nim
podziw i emocje. I ja postaram się by ten
mój nowy pojazd miał to coś w sobie.
Będzie mógł nawet „podnieść” przód
do góry...stanąć tzw. dęba, i przy tym
nie będzie problemów z parkowaniem
– będzie parkował praktycznie w miejscu... ale nie chcę już zdradzać więcej
szczegółów... Jak każdy mój pojazd tak i
ten będzie zarejestrowany, dopuszczony
do ruchu, przejdzie wszelkie rutynowe
badania w tym zakresie. Bezpieczeństwo przede wszystkim! Kto wie, może
będą to dwa pojazdy, może i na chwilę
pokażę Batmana – by go godnie pożegnać (śmiech) .... Zobaczymy....
• Dziękuję za rozmowę.
I z tą niepewnością kończymy rozmowę,
z człowiekiem legendą, którego znał prawie każdy, kto choć raz podróżował drogą
do Koszalina przez Mścice lub z Koszalina
na Kołobrzeg czy Mielno. Wystarczyło
zatrąbić by Batman obrócił się i pozdrowił
nas dumnym wyciągnięciem ręki...
Krzysztof Szpakiewicz
Fot. Radosław Brzostek
7
Przyjacielska
wizyta
W dniach 4 – 5 maja br., na zaproszenie duńskiej gminy partnerskiej, delegacja gminy Mielno, na
czele z wójtem Zbigniewem Choińskim, odwiedziła Kalundborg.
Głównym celem wizyty było podpisanie
umowy pomiędzy gminą Mielno, gminą
Kalundborg oraz gminą partnerską Mielna
– Gródek nad Dunajcem. W trakcie wizyty
delegacja z Mielna zapoznała się z warunkami życia panującymi na duńskiej wyspie.
Kalundborg, podobnie jak Mielno, jest
gminą nastawioną na turystykę, która kusi
turystów czystymi, piaszczystymi plażami,
przygotowanymi szlakami rowerowymi
oraz pieszymi. Region oferuje bogactwo
widoków i aktywności. Na południowej
części półwyspu Rosnas znajdują się strome klify utworzone z niezliczonych typów
kamieni naniesionych podczas ery lodowcowej. Na półwyspie Asas znajdują się dwa
przepiękne lasy będące schronieniem dla
licznych monumentów starożytności. Kalundborg jest rajem dla wędkarzy, można
złowić śledzie, płastugi, morskie tęczowe
pstrągi, belony, makrele i szare cefale.
8
Główną zaletą gminy są jednak wyspy oraz
bardzo rozbudowane porty przygotowane
na przyjęcie wielu dużych oraz małych żaglówek. Każda z wysp ma swój niepowtarzalny charakter. Na wyspie Sejero pośród
zielonych pagórków znaleźć można wiele
małych farm znanych ze swoich wyrobów.
Natomiast wyspa Nekselo znana jest jako
najpiękniejsza wyspa Danii. Nekselo jest
na tyle mała, że przejście jej w obie strony
zajmuje jeden dzień, a wycieczka warta
jest każdej minuty. Ścieżki wokół wyspy
prowadzą przez najbardziej malownicze
krajobrazy zielonych wzgórz i pagórków.
Podczas rozmowy z Rene Bengtsson,
zajmującym się w Gminie Kalundborg
turystyką, okazało się, iż w Danii nie
brakuje zwolenników zimowych kąpieli.
Nie są oni jednak jak w Polsce zrzeszeni
w klubach, a wręcz traktują ten rodzaj aktywności jak zwykłą kąpiel. Perspektywa
Zlotu Morsów, gdzie tak duża grupa entuzjastów spotyka się ze sobą, by w dobrym
towarzystwie nie tylko się wykąpać, ale
i podzielić się doświadczeniami związanymi z zimowymi kąpielami, czy też po
prostu dobrze się bawić, wydała mu się
czymś, co bardzo przydałoby się Morsom
duńskim. W celu popularyzacji tej formy
aktywności przygotowują właśnie inwestycję ustawienia dziesięciu stacji, gdzie
każdy Mors mógłby się przygotować do
kąpieli oraz po kąpieli osuszyć i ubrać.
Rozmowy ze stroną duńską na temat
ewentualnego przyjazdu duńskich Morsów do Mielna na Zlot trwają.
Magdalena Okrutna
Fot. Mirosław Słomiński
W czasach starożytnych żeglarze
w nawigacji wykorzystywali punkty
orientacyjne w terenie, na przykład
wzgórze na wybrzeżu morskim, czy
wyspy. Z czasem znakami orientacyjnymi były ognie płonących stosów
drewna. Wreszcie przyszła era latarni
morskich. Mimo komputerów i sputników, są nieodłącznym elementem nie
tylko polskiego wybrzeża.
Choć człowiek bardzo wcześnie nauczył się
budować statki, nie mógł w pełni wykorzystać
swych możliwości. Nie wystarczało wiedzy żeglarskiej. Z braku map i przyrządów nawigacyjnych żeglowano niemal wyłącznie wzdłuż
brzegu, nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. O zmierzchu żeglugę przerywano, a załoga
wychodziła na brzeg, by przygotować posiłek
na ognisku.
Na świecie…
Pierwsze udokumentowane światła nawigacyjne pochodzą z około 400 roku przed naszą
erą. Stanowiły je ogniska palone na specjalnie
zbudowanych kolumnach przy wejściu do
Pireusu – antycznego portu Aten. Tylko nieco
młodszy jest, zachowany obraz kształtu latarni
morskiej, wzniesionej w latach 299 – 280 p.n.e.
na wyspie Faros w delcie Nilu, naprzeciw wejścia do egipskiego portu w Aleksandrii. Uważano ją za jeden z siedmiu cudów świata. Miała
13 metrów wysokości, a zbudowana została z
marmuru. Przetrwała do XIII wieku naszej ery.
Uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi.
Na znak zwycięstwa nad Galami i Germanami cesarz Kaligula (37-41 r. n.e.) zbudował w
Boulogne Sur Mer wieżę, na której – wzorem
aleksandryjskiego „farosu” – palono ogień.
Z zapisków wynika, że budowane były w
tym okresie podobne wieże, na których palono
ogniska dla orientacji żeglarzy. Jednak tylko
jedyna, autentyczna latarnia zbudowana około
120 r. n.e. w La Corunne (wielokrotnie restaurowana) dotrwała do naszych czasów.
W średniowieczu, szczególnie we Włoszech
i Niemczech panowała moda na budowę wież,
których sama Perugia miała siedemset.
…i nad Bałtykiem
Na Bałtyku pierwszą latarnię zapalili Słowianie w legendarnym Jumne lub Jumneta, z
czasem nazwana „Winieta”. Prawdopodobnie
chodzi o miejscowość Wolin, położoną na wyspie u ujścia Odry. Pisze o tym w Kronice pochodzącej z 1074 r. niemiecki kronikarz Adam
z Bremy. Pierwszą informację o murowanej
latarni w Gdańsku mamy z roku 1482.
Początkowo na szczytach wież rozpalano
ogniska, później stosowano łuczywa, a w średniowieczu nawet świece. W XVI wieku nad
Bałtykiem funkcjonowało podobno 15 prymitywnych latarni morskich. Choć nie były może
zbyt skuteczne, to jednak dzięki nim wiele
statków uniknęło katastrofy.
Najwięcej latarni morskich wzniesiono w
XIX w., ich liczba wynosiła wtedy około 6
tysięcy. Najwięcej było ich w Stanach Zjednoczonych – 1991, w Wielkiej Brytanii – 727, we
Francji – 422 i we Włoszech – 263. Źródłem
światła latarni były wspomniane wcześniej
ogniska. Później palono drewno lub węgiel,
świece, lampy olejowe, naftowo-żarowe, aż
wreszcie acetylenowe.
Latarnię morską uznaje się za specyficzny
znak nawigacyjny. Choć każda budowana jest
Światełka nadziei
w kształcie wysokiej wieży, każda ma swoją
barwę i malowanie. Każda latarnia ma także
własną, niepowtarzalną charakterystykę i barwę światła, często zależną od sektora świecenia.
Ze względu na znaczną wysokość wieży istniało niebezpieczeństwo uszkodzenia jej przez
pioruny. Środkiem zapobiegawczym miały być
wykuwane na ścianach napisy modlitewne, a
także stawiane statuetki św. Krzysztofa.
Według źródeł encyklopedycznych na polskim wybrzeżu jest 17 latarni morskich, z których czynnych jest 15. W Polsce latarnie znajdują się wyłącznie na brzegu. Żadna nie stoi na
sztucznej wyspie, nie mamy też latarniowca.
Największe z ważnych
Najpotężniejsza latarnia morska należy do
Francji. Umieszczono ją na wyspie Quessant,
koło półwyspu bretońskiego. Natężenie jej
światła wynosi około 500 milionów kandeli.
W Polsce najwyższą latarnię posiada Świnoujście. Jej światła umieszczone są 68 metrów
nad poziomem morza. Na jej szczyt prowadzi
300 schodów. Warto dodać, że drugą pod
względem wysokości jest latarnia w Gąskach,
niewielkiej miejscowości gminy Mielno. Jej
budowę rozpoczęto w 1872 roku a zakończono
sześć lat później. Taras widokowy, czyli część
otoczona balustradą, udostępniany zwiedzającym sięga 51 m od poziomu ziemi, natomiast
światła umieszczone są pięć metrów wyżej.
Żeby podziwiać panoramę roztaczającą się
wokół latarni w Gąskach, należy pokonać 226
schodów. Zasięg światła latarni w Gąskach,
przy normalnej pogodzie, dochodzi do 23,5 mil
morskich (1Mm + 1853,2m), to jest około 44 km.
Wysyłany przez naszą latarnię sygnał to litera
U w alfabecie Morse’a, czyli dwa krótkie światła, każde po 2,5 sekundy i jedno długie – 6,4
sekundy z przerwami 1,2 sek. Cały cykl trwa 15
sekund. To swoista wizytówka naszej latarni.
Latarnia w Gąskach oddalona jest 112 m
od brzegu morskiego, malowniczo położona.
Cały kompleks otoczony wysokim murem z
czerwonej cegły, przypominającym średniowieczny mur obronny.
Na zdjęciu: Julia i Marian Miler z wnuczką
Zuzią oraz latarnikiem Stanisławem Zielińskim
W życiu…
Niezależnie od postępu techniki, latarnie na
stałe wtopione są w krajobraz brzegów i wysp
morskich. Od nich zależy bezpieczeństwo tysięcy marynarzy. Nad bezpieczeństwem ludzi
i statków w części morza, do której docierają
sygnały świetlne latarni w Gąskach czuwa latarnik Stanisław Zieliński. Jest latarnikiem już
od 26 lat, odziedziczył zawód po ojcu, Edwardzie Zielińskim, który jako latarnik pracował
44 lata. W powojennej historii nie zdarzyło się,
by latarnicy z Gąsek zawiedli.
Stanisław Zieliński niczym nie przypomina
latarników z odległych czasów, którzy na wyspach wiedli życie samotnicze, odizolowani
od ludzi i lądu. Życie tamtych latarników
zależało od dostarczenia im żywności oraz
innych środków niezbędnych do przetrwania
„na posterunku”. Często głodowali, długie
sztormy uniemożliwiały dopłynięcie do
latarni. Przykładem może tu być tragiczny
los Skawińskiego, bohatera noweli Henryka
Sienkiewicza „Latarnik”.
Niezastąpione
Jeszcze nie tak dawno dla marynarzy żeglujących nocą w pobliżu lądu latarnie morskie
były jedynym zwiastunem bliskości brzegu.
Rozwój techniki przyniósł daleko idące zmiany. Dzisiaj, w dobie komputerów i krążących
wokół Ziemi satelitów, wyznaczenie położenia
płynącego statku nie stanowi żadnego problemu. Wiązki sygnałów radiowych omiatają
przestrzeń wokół statków ostrzegając o wszelkich zagrożeniach, a ultradźwiękowe sonary
sprawdzają głębokość wody. Wydawałoby się,
że latarnie morskie są już zupełnie niepotrzebne. A jednak, gdy cała cudowna elektronika
zawiedzie, gdy zepsuje się źródło prądu lub
w czasie sztormu fale zaleją statek, co szczególnie zagraża kutrom rybackim – takie małe,
migające światełko może być jedyną szansą na
szczęśliwy powrót do domu.
Nie ma co się dziwić, że latarnia morska
w Gąskach jest najczęściej odwiedzanym
obiektem w naszej gminie. Nie tylko można
dowiedzieć się o latarni ciekawych rzeczy, ale
również wejść po 226 schodach i z wysokości
51 metrów obejrzeć morze i całą okolicę.
Wśród zwiedzających m.in. byli Państwo Julia i Marian Miler z wnuczką Zuzanną, którzy
przyjechali z Jaworzna. Spytałem czy są zadowoleni z pobytu nad morzem -odpowiedzieli,
że tegoroczne wczasy są bardzo udane.
– Przyjechaliśmy, do Mielna – mówi Pan Marian – i jesteśmy zadowoleni z pobytu, z kilku
względów: trafiliśmy na przyzwoitą pogodę,
zostaliśmy mile przyjęci w miejscu zakwaterowania, zwiedziliśmy całą gminę – od Łaz
do Gąsek. Okazuje się, że gmina Mielno ma
się czym pochwalić, widać tutaj rękę dobrego
gospodarza. Nowe, estetyczne nawierzchnie
ulic, rondo wykonane przy wjeździe do Mielna
znacznie ułatwia jazdę na zbiegu trzech ulic.
Jesteśmy z wnuczką Zuzią, absolwentką
szkoły podstawowej. Chcemy jej pokazać uroki
nadmorskich miejscowości.
Życzę miłego pobytu i zapraszam do nas
ponownie.
Hilary Kubsch
Fot. Hilary Kubsch
9
Nordic Walking
zimą i latem
Aktywność fizyczna powinna nam
towarzyszyć przez cały sezon. Z
dyscyplin uprawianych na świeżym powietrzu przez cały rok
mieliśmy dotychczas do dyspozycji jedynie bieganie, spacery i
oczywiście pływanie, ale to dla
nielicznej grupy twardzieli. Bieganie jest rzeczywiście dobrym
pomysłem na poprawę kondycji,
istotnym mankamentem tej formy
jest jednak zbyt mała lub wręcz
brak pracy mięśni górnej połowy
ciała. Problem ten rozwiązuje nam
Nordic Walking, który powstał kilkanaście lat temu.
Podstawową zaletą uprawiania Nordic
Walking jest uaktywnienie mięśni górnej
części ciała: tułowia i ramion, które zwykle nie pracują podczas spaceru i biegu.
W trakcie marszu Nordic Walking pracuje
nawet 90 proc. mięśni ludzkiego ciała.
Chód z wykorzystaniem kijków jest nawet
o 40 proc. bardziej efektywny niż bez nich.
W zależności od prędkości marszu oraz od
osoby ćwiczącej, Nordic Walking pochłania
400 kkalorii na godzinę, podczas gdy zwyczajny chód zabiera około 280 kkalorii w
tym samym czasie.
Maszerując z kijami uaktywniamy większość mięśni, usprawniamy układ krążenia
i układ oddechowy. Kijki pomagają również
w utrzymaniu lepszej postawy, równowagi
i stabilności podczas chodu w trudnym terenie. Niebagatelne są również niskie koszty uprawiania tego sportu. Wystarczy para
kijków i już można ruszać w teren.
Jedną z największych zalet Nordic Walking jest możliwość uprawiania tej dyscypliny praktycznie wszędzie. Entuzjastów
tej formy aktywności ruchowej możemy
spotkać w miejskich parkach, na górskich
stokach oraz na nadmorskich plażach.
10
Nordic Walking to połączenie marszu
z techniką odpychania się od podłoża za
pomocą specjalnie zaprojektowanych kijków, podobnych do tych używanych w
narciarstwie biegowym. Został on zresztą
wymyślony przez naukowców z Fińskiego
Instytutu Sportu w Lahti jako uzupełnienie letnich ćwiczeń biegaczy narciarskich.
Obecnie Nordic Walking funkcjonuje jako
odrębna dyscyplina o specyficznej technice
marszu. Właśnie technika jest tu bardzo
istotna. Często obserwujemy ludzi podpierających się kijami trekkingowymi przekonanych, że właśnie uprawiają modny Nordic Walking, o którym gdzieś usłyszeli lub
przeczytali. Jest to na pewno pożyteczny
i całkiem nieszkodliwy sposób spędzania
wolnego czasu, ale niewiele ma wspólnego
z Nordic Walking i nie przyniesie efektów,
jakie ta forma ruchu nam oferuje.
Technika marszu Nordic Walking
jest stosunkowo łatwa do opanowania
dla większości osób. Aby wykorzystać
wszystkie zalety Nordic Walking i osiągnąć pożądane efekty, bardzo ważne jest
jednak dokładne wykonywanie ćwiczeń,
szczególnie w początkowej fazie nauki.
Podczas marszu sylwetka powinna być
wyprostowana, plecy proste, brzuch wciągnięty, łokcie wyprostowane. Stawiamy
kroki naturalnej długości – stopy stawiamy
najpierw na pięcie, potem przetaczamy
przez śródstopie i odbijamy się z dużego
palca. Podczas marszu poruszamy rękami
naturalnie, do wysokości pępka. Ręce i nogi
pracują naprzemiennie: lewa noga, prawa
ręka i odwrotnie. Kij wbijamy pod kątem
ok. 60 stopni pod punktem ciężkości ciała.
W początkowej fazie nauki odbicie następuje na linii biodra.
Do uprawiania Nordic Walking potrzebne są specjalnie zaprojektowane kijki, które
służą do odpychania się w czasie marszu.
Kijki posiadają specjalną „rękawiczkę”,
dzięki której łatwiej jest je utrzymać w
dłoni i przenosić obciążenia z dolnej części
tułowia. Przy zakupie należy upewnić się
czy kijki rzeczywiście przeznaczone są do
marszów Nordic Walking. Często bowiem
mylone są, nawet przez sprzedawców, z kijami trekingowymi, które nie nadają się do
stosowania techniki Nordic Walking. Kije
muszą mieć długość dopasowaną do wzrostu - ręka zaciśnięta na rączce kija zgięta w
łokciu powinna tworzyć z podłożem kąt
prosty. Długość kija powinna stanowić ok.
0,68 proc. wzrostu ćwiczącego.
Nordic Walking jest dyscypliną niezwykle
„towarzyską”, dlatego większość osób uprawia go w grupach. Są one skupione wokół
instruktorów, których jest już w Polsce kilka
tysięcy. Typowe zajęcia odbywają się raz lub
dwa razy w tygodniu i uczestniczy w nich od
dziesięciu do dwudziestu osób. Instruktorzy
najczęściej tworzą grupy w zależności od
możliwości i oczekiwań uczestników. Można
więc spotkać zajęcia o dużej intensywności,
przeznaczone dla osób bardzo sprawnych
pracujących nad kondycją i siłą, w większości
jednak są to ćwiczenia rekreacyjne dla ludzi
mniej sprawnych nie mogących uprawiać
innych dyscyplin sportowych.
Przystępując do zajęć warto zainteresować się kwalifikacjami prowadzącego. W
Polsce działa kilka poważnych szkół Nordic
Walking, jest jednak niestety sporo domorosłych „nauczycieli”, którzy mają mgliste
pojęcie o prawidłowej technice. Największą
instytucją szkolącą instruktorów Nordic
Walking jest fundacja „Aktywni”, która w
ciągu trzech ostatnich lat przeprowadziła
ponad 400 kursów, w tym trzy na instruktorów międzynarodowych. Certyfikatami
wydanymi przez fundację „Aktywni” legitymuje się ok. 4000 instruktorów.
Kursy bazują na polskim programie szkoleniowym przygotowanym przez metodyków Nordic Walking Polska, w oparciu o
zagraniczne doświadczenia współtwórców
Nordic Walking z Fińskiego Instytutu Sportu
w Lahti. Podstawowe szkolenie trwa osiem
godzin i osoby, które je ukończyły otrzymują certyfikat potwierdzający odbycie szkolenia oraz tytuł instruktora lub przewodnika
Nordic Walking. Takie szkolenia odbywają
się kilka razy w miesiącu w całej Polsce.
Po ukończeniu kursu podstawowego
absolwenci mogą odbyć dwudniowe szkolenie na międzynarodowych instruktorów
i otrzymać licencję wydaną przez Word
Gymstick Team. Spośród najlepszych instruktorów międzynarodowych rekrutują
się instruktorzy szkoleniowcy prowadzący
kursy podstawowe. Najwyższym stopniem
„wtajemniczenia” jest Master Trainer International. Takie szkolenia odbywają się
rokrocznie w Finlandii.
Jacek Dembiński
Fundacja Aktywni
ul. Felińskiego 15, 01-513 Warszawa
tel: (22) 839-06-11
[email protected]
www.aktywni.info, www.aktivpro.pl
fot. Tadeusz Jurek
Tramwaj wodny „Koszałek” już pływa przez jezioro Jamno.
Udany napad piratów
26 lipca br. ruszyła przeprawa
przez jezioro Jamno, będąca najkrótszym połączeniem Koszalina
z morzem. Obsługujący przeprawę statek płaskodenny „Koszałek” ma 19,45 m długości, 4,35
m szerokości, 4,9 m wysokości,
zanurzenie 0,6 m i zabiera na pokład 67 osób. Na jego pokładzie
są także zabezpieczone miejsca
na wózki inwalidzkie i rowery.
Napęd stanowią dwa elektryczne
silniki. Statek został zbudowany
w stoczni rzecznej w Płocku.
Podróż w jedną stronę na drugi
brzeg trwa ok. 20 minut.
Uroczyste otwarcie przeprawy zorganizował Urząd Miejski w Koszalinie, Gmina
Mielno i Jamneńskie Stowarzyszenie Społeczno Kulturalne. O godz. 13.15 po ceremonii chrztu, który odbył się według morskiego obrzędu rozbiciem butli szampana
o burtę statku i nadaniu mu imienia, „Koszałek” wypłynął w pierwszy rejs do Unieścia. Po stronie gminy Mielno na przystani
północnej w Unieściu „Koszałek” witany
był szczególnie owacyjnie przez ludność
tubylczą i przyjezdnych wczasowiczów,
a to za sprawą, a raczej sprawką „bandy”
dzielnych piratów, którzy zwiastowali
jego przybycie do nabrzeża przystani,
świętując swój tryumf w panowaniu na
wodach jeziora Jamno.
A sprawa miała się tak: „banda” piratów na statku flagowym ms „TURYSTKA”
WDW Unieście posiadła wiedzę, że w
pierwszym rejsie „Koszałka” uczestniczył
będzie dobry skrzat JULEK znad jeziora
Jamno, w którym od wieków zakochana
pozostawała syrena mieleńska i aby połączyć oboje, piraci uknuli plan napadu na
statek na środku jeziora i porwania „JULKA JAMNEŃSKIEGO” dla pięknej syreny.
Po trzykroć statek piratów dochodził do
pędzącego przez fale jeziora „Koszałka”
i w ostatnim podejściu, przed decyzją
herszta piratów o zatopieniu go, udało
się wedrzeć na pokład najdzielniejszemu
z piratów Pasibrzuchowi Brodatemu, ów
wyprowadził „JULKA” na pokład statku
pirackiego, który z wielką prędkością oddalił się do przystani w Unieściu.
Niebawem dotarł tam również „KOSZAŁEK”, którego witali rozradowani
zakochani -„MIELEŃSKA SYRENA” w
objęciach „JULKA JAMNEŃSKIEGO”.
Cóż mogli począć włodarze obu stron
jeziora, prezydent Koszalina Mirosław
MIKIETYŃSKI i wójt gminy MIELNO
Zbigniew CHOIŃSKI, pozostało im przy
aplauzie licznie zebranych pobłogosławić
młodej parze i zaprosić na ucztę weselną,
która rozpoczęła się od tortu weselnego
i toastów na cześć SYRENY I JULKA.
Koszalinianie świętowali jednocześnie odbudowę, po wiekach, swojej flotylli w tym
rejonie jeziora Jamno, otwierając drogę ku
morzu. Miejmy nadzieję, że wydarzenie,
o którym wyżej wspominam wejdzie na
stałe do kalendarza wakacyjnych imprez
jako rocznica związana z wodowaniem
„KOSZAŁKA” i zaślubin MIELEŃSKIEJ
SYRENY Z JULKIEM JAMNEŃSKIM.
Rejsy „Koszałkiem” to propozycja
ułatwienia koszalinianom podróży nad
morze. Teraz „Koszałek” dołączył do największych atrakcji turystycznych regionu.
Przypomnijmy, że nazwa statku została
wybrana w ramach konkursu ogłoszonego
przez prezydenta miasta Koszalina i Miejski Zakład Komunikacji.
Tekst i foto: ROMAS
11
Napisali do nas
„Bielefelder Eisvögel”
(bilefeldzkie zimorodki)
Jestem członkiem klubu morsów „Bielefelder Eisvögel” i morsowanie zacząłem w
2003 r. W naszej miejscowości (Bielefeld)
Morsy to nowość. W 2006 roku dołączył
do mnie Detlef Slawig, a rok później
Frank Meyer, Udo Genz i Jörg. Na razie
zażywamy kąpieli zimowych w piątkę i do
tej pory nie przekonaliśmy do morsowania
jeszcze żadnej kobiety.
Trenujemy raz w tygodniu - w niedzielę
o godzinie 14:00. W okresie letnim mamy
przerwę, ale jesienią wznawiamy nasze
treningi.
W Niemczech Morsy mają możliwość
uczestniczenia w ok. 20 specjalnie zorganizowanych imprezach, a szczegółowy
kalendarz spotkań na sezon 2009/2010
można zobaczyć na stronie:
http://
www.winterschwimmen.de.
Bielefelder Eisvögel zamierzają brać
udział w 10-12 spotkaniach. W całych
Niemczech istnieje około 50 klubów, z
czego większość znajduje się w nowych
landach.
Na VI Międzynarodowym Zlocie
Morsów w Mielnie byłem niestety sam.
Spotkanie to sprawiło mi ogromną
przyjemność i zacząłem reklamować
tę imprezę wśród innych klubów w
Niemczech. Mimo ogromnej ilości
uczestników, wszystko wyszło doskonale. Wielkie uznanie i duży komplement dla organizatorów. W przyszłym
roku chciałbym również uczestniczyć
w Zlocie Morsów, do czego namawiam
i gorąco zachęcam Morsy z innych klubów w Niemczech.
Marco Buschmann
- Bielefelder Eisvögel
12
Kąpielisko Zdrój
– tradycja i nowoczesność
Nasze miasto pięknieje. Przyznać to
musi każdy, kto mieszka w Jastrzębiu
Zdroju od co najmniej dwudziestu
lat. Łamy sportowe to nie miejsce na
dywagacje dotyczące polityki oraz
tego, czy tempo postępu jest takie
jak powinno, czy wszystko i wszędzie
było organizowane należycie i czy
wszystkie dzielnice i sołectwa traktowane są jednakowo. Od tego są radni
i organizacje nacisku. Każdy uczciwy
człowiek musi jednak przyznać, że
w 1988 roku Jastrzębie wyglądało
nieco inaczej. Widać to szczególnie
w czasie popołudniowego spaceru
przez Zdrój. Można poczuć atmosferę
przedwojennego uzdrowiska, którego
nie zepsują nawet tu i ówdzie postawione familoki i stare budynki, które
poddane peerelowskim i wczesnokapitalistycznym eksperymentom służą
dziś do różnych dziwnych celów. Idąc
historyczną ulicą Witczaka mijamy
park i dostrzegamy zarysy nowoczesnych budynków, które w otoczeniu
lasu wyglądają nieco surrealistycznie. To Kąpielisko Zdrój.
Basen w Zdroju był jedną z pereł w
koronie przedwojennego jastrzębskiego
uzdrowiska. Stanowiło ono wówczas
poważną konkurencję dla Ustronia czy
Wisły. Docenił to nawet marszałek Józef
Piłsudski, przybywając do Jastrzębia
Zdroju na wypoczynek. Lata świetności
uzdrowiska przeminęły bezpowrotnie
wraz z pojawieniem się pierwszych kopalń. Rozpoczęła się era ciężkiego przemysłu. Jednak kilkanaście lat temu rozpoczął
się proces syntezy tych, wydawałoby się,
niepołączalnych „historii”. Jednym z elementów procesu było przywrócenie świetności basenowi w Zdroju. Dziś do czasów
świetności kąpieliska przy ul. Witczaka
stara się nawiązać Miejski Ośrodek Sportu
i Rekreacji. O tym nowoczesnym obiekcie
opowiada kierownik Tomasz Czułyt.
Budowę basenu w Zdroju rozpoczęto
na początku 2006 roku. W ciągu ośmiu
miesięcy od podstaw wzniesiono budynki
A1, A2 i B, wykonano niecki basenów oraz
komory technologii do uzdatniania wody.
Gdy 27 września 2006 roku w obecności
władz miasta ks. Antoni Pudlik dokonał
poświęcenia obiektu, powiedział: „Zostały
tutaj stworzone bardzo dobre warunki do
rekreacji. Ważną rzeczą jest to, abyśmy
pamiętali o zrównoważonym rozwoju
ducha, ale też ciała. Niech ten obiekt przez
długie lata służy mieszkańcom Jastrzębia
Zdroju”. Inauguracja w minionym roku
miała miejsce dopiero 6 czerwca z uwagi
na trwające jeszcze prace wykończeniowe.
Jastrzębianie wykazali ogromne zainteresowanie kąpieliskiem i często narzekano, że jest za mały (pomimo możliwości
przyjęcia ponad 3000 osób dziennie i 400
jednorazowo w wodzie). Jednak nie tylko oni przyjeżdżali skorzystać z uroków
wypoczynku. Wiele osób zrezygnowało
z kąpania się w czeskiej Karwinie, stąd
do Jastrzębia przyjeżdżają mieszkańcy sąsiednich powiatów: wodzisławskiego, rybnickiego i cieszyńskiego. Jak ze śmiechem
podkreśla kierownik, są wśród gości także
nasi sąsiedzi z tzw. trójmiasta, czyli Gołkowic, Godowa i Skrzyszowa. Basen przy ul.
Witczaka cieszył się zresztą powodzeniem
nie tylko w sezonie, ale też zimą. Wówczas
to jastrzębski klub morsów „Biały Miś” korzystał z obiektów do realizowania swojej
pasji, czyli kąpieli w lodowatej wodzie.
Co zastanie mieszkaniec naszego miasta, który zawita na „Kąpielisko Zdrój”?
Na początek warto przytoczyć kilka
danych technicznych. Lustro wody ma
powierzchnię 1097 mkw, co na pierwszy
rzut oka może dziwić, gdyż obiekt wydaje
się nie tak obszerny. Widoczna z daleka
i będąca swoistym symbolem basenu
żółta zjeżdżalnia rynnowa ma długość
72 metrów. Sportowy basen pływacki ma
głębokość od 1,80 do 1,35 m, natomiast
baseny rekreacyjne ok. 1,20 m. W pobliżu budynku „B” znajduje się brodzik dla
dzieci o powierzchni lustra wody 67 mkw
i głębokości do 45 cm, w którym znajduje
się mini-zjeżdżalnia. Baseny otoczone są
brodzikami do płukania stóp, z czego
wizytujący obiekt powinni korzystać.
Atrakcje w poszczególnych nieckach zostaną opisane w dalszej części artykułu.
Budynki widoczne od strony ul. Witczaka
(A1 oraz A2) są przeznaczone na kasy oraz
administrację obiektu. Na końcu budynku
A2 znajduje się restauracja, która w ciągu
sezonu jest wynajmowana po przetargu
przez firmy zewnętrzne, oraz mały taras
widokowy z oczkiem wodnym. Przed
budynkiem znajduje się trawiasta plaża
o powierzchni boiska piłkarskiego, na
13
której goście mogą odetchnąć po ciężkich
bojach w wodzie. Czy można przynieść ze
sobą grill lub napić się piwa w restauracji?
Odpowiada kierownik Tomasz Czułyt:
„Niestety nie. Jeśli chodzi o posiłki, lody
lub gorące i zimne napoje, można je zakupić we wspomnianej restauracji. Cóż,
to może zabrzmieć kontrowersyjnie. Jako
Polacy nie jesteśmy jeszcze przygotowani
na to, aby móc w pełni korzystać z wszystkich dobrodziejstw, jakie daje taki sposób
spędzania czasu. Nie potrafimy po sobie
posprzątać, nie bacząc na to, że nie tylko
my korzystamy z obiektu. Cóż, wydaje
mi się, że o ile potrafimy zachować się na
kąpieliskach w Czechach czy na Słowacji,
o tyle gdy podobne powstaje u nas, nie
szanujemy tego. Nie można przecież pilnować dojrzałych osób w ubikacjach, gdy
zapychają je rolkami papieru toaletowego.
Niszczymy poszycie basenu, jak jeden z
odwiedzających, który musiał gwoździem
(!) zaznaczyć swoją obecność w wodzie.
Niecka wykonana jest z bardzo wytrzymałej stali nierdzewnej. Ale jeśli ktoś chce
ją zniszczyć, to zniszczy. Powinniśmy szanować to, co mamy”. A co z alkoholem?
„Tego zabrania uchwała Rady Miasta dotycząca spożywania napojów <<wyskokowych>> na obiektach sportowych. Szczerze powiedziawszy uważam, że sprzedaż
piwa w pewnej zaporowej dla młodszych
osób cenie powinna być dopuszczalna.
Dlaczego? Jeśli ktoś przy restauracji ma
ochotę kulturalnie napić się akurat piwa,
to nie widzę w tym nic złego. A takie rozwiązanie jest o wiele lepsze od sytuacji, w
której ludzie i tak wnoszą alkohol na teren
obiektu, a my nie mamy przecież prawa
ich kontrolować przy wejściach”. Z tego
też powodu basen jest czynny latem tylko
do 20.00, choć długość dnia pozwalałaby
na więcej. Kierownictwo basenu brało pod
uwagę możliwość przedłużenia funkcjonowania nawet do 22.00, ale po zebraniu
14
materiałów z innych kąpielisk zarzucono
ten pomysł. Okazało się mianowicie, iż
„o ile do 20.00 goście potrafili się bawić,
to później przychodziło wiele osób, które
szukały na basenie innych wrażeń, niż
sama kąpiel”.
Po lewej stronie od kas użytkownicy
mogą zobaczyć dwa ogrodzone boiska
do siatkówki plażowej oraz budynek „T”,
czyli serce całego basenu. To tu znajdują
się nowoczesne filtry i cała maszyneria,
dzięki której goście mogą się przez cały
dzień kąpać w czystej wodzie. Jak wygląda
wymiana wody? Tłumaczy Tomasz Czułyt: „Uruchomione są cztery filtry i w ciągu całego dnia wymieniona zostaje woda
w basenach. W samym brodziku pełna
wymiana trwa dwie godziny. Wszystkie
osady zostają na filtrach. To nie jedyna
funkcja tych urządzeń, którymi dowodzi
specjalistyczna aparatura sterownicza.
Jeśli spadnie poziom zachlorowania czy
też zarejestrowane zostaną ubytki wody,
wówczas wszystko jest automatycznie i
natychmiastowo uzupełniane. Ma to swoją rolę szczególnie wówczas, gdy zaczyna
padać deszcz lub na kilkanaście minut
przed zamknięciem basenu, gdy nagle z
wody wychodzi te czterysta kąpiących się
osób. Każdy, kto pamięta z fizyki prawo
Archimedesa oraz <<prawo wynoszenia
wody z basenu w sobie i na sobie>>, wie
co to oznacza”. Kiedyś sensację wśród
dziennikarzy TVN wzbudziła informacja,
iż w jastrzębskim kąpielisku używa się
wody z Czech. Kierownik wspomina ich
wizytę ze śmiechem, gdyż odkrycie faktu
używania w Polsce wody z zagranicy wydawało się im czymś niezwykle dziwnym.
Woda na kąpielisku (od 22 do 32 stopni
C) jest ocieplana czynnikiem grzewczym
z pobliskiej oczyszczalni ścieków, natomiast układ solarowy służy do nadawania
temperatury wodzie użytkowej. Nadmiar
ciepła z układu solarowego jest przeznaczany do ogrzewania wody basenowej.
„Natomiast nie całość, jak ktoś kiedyś nieodpowiedzialnie stwierdził”, co podkreśla
T. Czułyt.
Wspomniany budynek „T” miał być
miejscem jeszcze jednej inwestycji, na którą na razie brakuje środków. Mianowicie
planowano umieszczenie na jego dachu
tarasu widokowego, z którego można
byłoby obserwować zmagania siatkarzy
na boiskach do siatkówki plażowej. Mijając baseny widzimy kawałek niezagospodarowanego terenu, gdzie kierownik
planuje umieszczenie nieco większego
od obecnego placu zabaw. Ten istniejący
jest wyłożony specjalną gumową kostką,
dzięki której bawiący się na huśtawce maluch jest niemal całkowicie zabezpieczony
przed ewentualnym bolesnym upadkiem.
Oczywiście nad wszystkimi czuwają osoby z obsługi. Należy też dodać słowo o
personelu ratowniczym. Na basenie jest
przynajmniej dziesięciu ratowników,
co zostało ustalone przez Wojewódzkie
Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Dwóch
to ratownicy wodni, trzech – młodsi, natomiast pozostali są obecni jako ratownicy
społeczni. Poza tym na obiekcie są obecni
ludzie odpowiedzialni za szeroko pojęty
porządek oraz pies rasy „szarikopodobnej”, który nocą pilnuje obiektu.
Kąpielisko Zdrój jest przystosowane
także do przyjęcia osób niepełnosprawnych, co w dzisiejszych czasach jest
normą krajów cywilizowanych. Człowiek
poruszający się na wózku inwalidzkim
ma możliwość skorzystania ze specjalnego brodzika, w którym oczyszczane
są koła wózka, a także z profesjonalnie
zaprojektowanych natrysków i szatni. Po
dojeździe do niecki z pomocą dźwigu lub
osób obsługujących może dostać się do
basenu, gdzie głębokość nie przekracza
1,20 m. Z jakich atrakcji mogą skorzystać
wszyscy goście basenu? T. Czułyt wymienia: „Mamy się czym pochwalić. Jeżyki,
schody bąbelkowe działające na zasadzie
jacuzzi, prysznice kubełkowe, rwąca
rzeka z falami, masaże w wodzie i wiele innych. No i oczywiście wspomniana
już zjeżdżalnia”. Zasady działania całej
machiny „zabawowej” są regulowane
przez specjalny mechanizm, który ustawia program działania. Przez cały dzień
czynna jest jedynie zjeżdżalnia. Pozostałe
atrakcje działają na zasadzie wymienności, na co narzekali niektórzy bywalcy.
„Był u nas kiedyś pan, który wspominał,
że pływalnia w Pawłowicach nie ma tego
typu rozwiązań i bez przerwy można korzystać z wszystkich zabaw. Zapytałem
go jednak o cenę tamże. Okazało się, że
na naszym kąpielisku całodzienny pobyt
kosztuje niemal tyle samo, ile w Pawłowicach półtorej godziny. System został
zaprojektowany tak, że woda do wyżej
wymienionych atrakcji jest zasysana z
dna basenu. Całym mechanizmem steruje
programator i w przypadku włączenia
wszystkich atrakcji naraz, istniałoby niebezpieczeństwo <<zassania>> kogoś do
dna basenu. Oczywiście, dorośli nie mieliby się czego obawiać, ale przecież przychodzi tu dużo dzieci. Dlatego atrakcje
czynne są na przemian i takiego ryzyka
absolutnie nie ma”.
Nadchodzący sezon to kolejne wyzwanie dla administratorów Kąpieliska Zdrój.
Biorąc pod uwagę zainteresowanie, jakim
niezmiennie cieszy się letni wypoczynek
nad wodą, można spodziewać się zadowalającej frekwencji. Wiele będzie tu zależało
od pogody, która w minionym roku nieco
rozczarowała. Tomasz Czułyt zaznacza,
że akcja „Lato 2008” to przede wszystkim
zielony dywan z trawy na całym obiekcie
oraz wykonanie placu zabaw dla dzieci
z prawdziwego zdarzenia. „Na razie nie
możemy się porównać chociażby do Tatralandii na Słowacji. Mamy oczywiście
plany rozwoju, ale na wszystko potrzebna
jest odpowiednia ilość środków finansowych. Myślę jednak, że z dotychczasowego rozwoju naszego kąpieliska możemy być zadowoleni, także dzięki firmie
<<Gramon>> i jej szefowi Mirosławowi
Błaszakowi. <<Gramon>> wykonał sporo
prac na terenie obiektu i pomógł w jego
zagospodarowaniu. Na koniec chciałem
też podziękować tym, bez których obiekt
nie zaistniałby w obecnym kształcie,
czyli dyrekcji i wszystkim pracownikom.
Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się układała tak dobrze, jak w roku
minionym”. Należy wspomnieć o kilku
nowościach. Zaistniała możliwość komercyjnego wynajęcia obiektu dla firm, które
za odpowiednią opłatą i po omówieniu
warunków mogłyby korzystać z obiektu
po godz. 20.00.
Mariusz Gołąbek
Hymn Białego Misia
Morsem zawsze chciałem być
W zimnej wodzie się moczyć
Zimna woda nie jest zła
Hartu ducha ci doda
Więc do wody hyżo bież
Bo na zdrowie działa też
Fajna grupa tutaj jest
Nasze morsy są the best
Wszyscy razem w wodzie są
I się z tego tak cieszą:
CAŁE ŻYCIE CHCIAŁEM
BYĆ MORSEM!
15
Sport po godzinach
Jak zostałem dyplomowanym morsem
Z czym przeciętnemu Polakowi
kojarzy się mors? Po pierwsze
z wielkim, tłustym zwierzem pochodzącym z rejonów polarnych,
któremu nie wiedzieć czemu
wyrosły ogromne kły. Po drugie
z pewnym gatunkiem człowieka
będącym żywym dowodem na istnienie w dziejach ludzkości epoki
lodowcowej. O ile jednak opasłym
zwierzątkiem można stać się jedynie z woli natury, o tyle na „żywy
dowód” wystarczy nieco hartu
ducha, odwagi, fantazji i chęci
zachowania dobrego zdrowia.
Kąpielisko „Zdrój”, które nie bez racji
jest dumą władz miasta Jastrzębia Zdroju,
wczesną jesienią zamyka swe podboje.
Kończy się sezon kąpieli letnich. Następuje okres wielkiego sprzątania po trzymiesięcznym szaleństwie. Nie oznacza to jednak, iż basen służy w tym czasie jedynie
pilnującemu go Kastorowi, bo tak nazywa
się olbrzymi wilczur strzegący publicznego mienia przed amatorami łatwego zarobku. Z początkiem listopadowych mrozów na obiekcie pojawiają się jastrzębskie
morsy pod przywództwem Jana Piłata,
który w latach osiemdziesiątych był legendą strajków na KWK „Manifest Lipcowy”.
Pan Jan nosił pseudonim „Lalunia”. Konia
z rzędem temu, kto prawidłowo odgadnie
etymologię tego słowa. Nie dajmy jednak
pola złym domysłom. „Lalunia” to odpowiednio uzbrojony styl od kilofa, którego
siła uderzenia rozbijała milicyjne kaski i
tarcze. Ale żeby zostać morsem nie trzeba
być twardzielem aż tak wysokiej próby.
Zabawę w zimnowodne kąpiele pan Jan
rozpoczął ponad dwadzieścia lat temu.
Dzięki wyjazdom do Gdyni (jako tajny
emisariusz „Solidarności”) dał się namówić na wejście do lodowatego Bałtyku.
Połknął bakcyla i później wraz z kolegami
szukał okazji do kolejnych kąpieli. Wykorzystywali rzeki i potoki, z których starali
się przeganiać ich funkcjonariusze różnego rodzaju służb mundurowych. Jednak
od kilku lat sytuacja morsów uległa sporej
zmianie. Coraz więcej osób przekonuje się
do wartości leczniczej oraz uodparniającej
tego typu kąpieli. Wielu morsów zimą
nie ma problemów z przeziębieniem, a
sam Jan Piłat stwierdza ze śmiechem, że
nie zna lokalizacji jastrzębskich aptek.
Tylko pozazdrościć. Dzięki przychylności
jastrzębskiego MOSiR-u, morsy realizują
swa pasję w każdą zimową niedzielę na
basenie przy ulicy Witczaka w niemal luksusowych warunkach.
Niżej podpisanego do morsowania
16
zachęcił administrator obiektu Tomasz
Czułyt, który sam od kilku dobrych lat
korzysta z dobrodziejstw lodowatej wody.
Okazuje się bowiem, że morsem może być
każdy. Jedynym lekarskim przeciwwskazaniem jest nadciśnienie, gdyż zarówno
rozgrzewka, jak i samo wejście do wody
wiąże się ze wzrostem czynności serca.
Postronny widz może być zszokowany
tarzaniem się w śniegu i odpychaniem
odłamków lodu w czasie kąpieli. Dlatego warto dokonać pierwszego wejścia
w towarzystwie znajomych osób. Tym
bardziej, jeśli wcześniej wyczyny morsów
komentowało się pukaniem palcem wskazującym w czoło.
Zaczynamy od rozgrzewki. Pokonaniem pierwszego kręgu piekielnego jest
wybiegnięcie w stroju kąpielowym na
otwarty teren, gdzie panuje temperatura
grzewki, której zresztą w atawistycznym
lęku domaga się lekko zszokowany organizm, któremu zaaplikowano małą i zdrową terapię wstrząsową. Choć trudno w to
uwierzyć, nikt nie czuje zimna, a wokół
basenu biega banda czerwonoskórych. Po
kilku minutach następuje drugie wejście,
przy którym osobnik rozpoczynający
karierę morsa czuje przyjemne parzenie.
Po trzydziestu sekundach wychodzi i ponownie rozgrzewa organizm. Można tego
dokonać również... tarzając się w śniegu.
Kto odważny, może spróbować wejść
trzeci raz. Potem zimny prysznic i ciepła
herbata. Z każdą kolejną sesją nowy mors
czuje coraz większą chęć do kąpieli, która
odpręża i niemal natychmiast pozytywnie odbija się na zdrowiu.
Jastrzębskie morsy kąpią się od dawna. Obecnie honorują nowych członków
poniżej zera. Ponieważ organizm sam
domaga się ruchu, nie ma najmniejszego problemu z lekkim joggingiem, który
siłą rzeczy często zmienia się w sprint.
Następnie
instruktor
przeprowadza
rozgrzewkę polegającą na tym samym,
czego wymagali nauczyciele wychowania fizycznego na zajęciach w szkole
podstawowej. Po kilku minutach nie ma
problemu zimna. Drugi krąg piekielny to
kontakt z lodowatą wodą, która... parzy.
To reakcja organizmu przechodzącego
swego rodzaju szok termiczny. Należy
wejść śmiało i nie kombinować. Domorosły mors zanurza się po szyję, bez pchania
do wody rąk i głowy. Wszystko trwa około pół minuty. Doświadczony mors może
pozostać jednorazowo w wodzie nawet
trzy minuty, ale początkujący muszą mierzyć siły na zamiary. Po wyjściu należy
natychmiast przystąpić do kolejnej roz-
społeczności dyplomem uzyskiwanym po
trzeciej sesji kąpielowej, którego dumnym
posiadaczem jest również niżej podpisany.
W połowie lutego jadą do Mielna na VII
Międzynarodowy Zlot Morsów, gdzie
reprezentować będą Jastrzębie i zapewne ponownie przywiozą kilka nagród. Z
zeszłorocznego zlotu pozostały świetne
wspomnienia z kąpieli w lodowatym Bałtyku oraz puchary za liczną i ekscentrycznie ubraną ekipę. Niech Szanowny Czytelnik nie wierzy własnemu zdrowemu rozsądkowi i spróbuje tego rodzaju rozrywki,
która bez wątpienia stanie się jego pasją.
Kolejny odcinek serialu pod tytułem „Jak
zostałem dyplomowanym morsem” zostanie zatem nadany z Mielna, gdzie normalni ludzie jeżdżą latem i narzekają na tłumy
plażowiczów. Podobno w lutym morsy nie
mają tego typu problemów.
Mariusz Gołąbek
Z przeszłości nadmorskich ośrodków wczasowych powiatu koszalińskiego
Za karę... kąpiel!
Powiat koszaliński posiada szczególnie dogodne warunki do rozwijania ruchu wczasowo-turystycznego. Szeroki piaszczysty brzeg
morski, stanowiący północną
granicę powiatu na ponad 30-km
odcinku, stwarza w sezonie letnim doskonałe możliwości kąpieli
i plażowania. Począwszy od miejscowości Łazy na wschodzie, aż
po Sarbinowo na zachodzie ciągnie się piękna plaża szerokości
od kilku do kilkunastu metrów, o
drobnym miałkim piasku i łagodnym nachyleniu profilu brzegowego, który jedynie na odcinku
koło latarni morskiej w Gąskach
przyjmuje formę klifową.
Chociaż lecznicze właściwości kąpieli w
jej różnorodnych formach znane już były
w czasach starożytnych, a na Pomorzu
Zachodnim kronikarze notują tylko przejściowy spadek zainteresowania tego typu
kuracją, przypadający na okres po wojnie
trzydziestoletniej, historia nadmorskich
kąpielisk posiada niezbyt starą metrykę.
Nawet takie ośrodki jak Kołobrzeg /1802,
Darłowo /1813/, Sopot /1821/, czy Świnoujście oraz cały szereg innych, rozwinęły się dopiero w ciągu ubiegłego stulecia.
Dla całego okresu do połowy XVIII
w. morze było siedliskiem grozy i nieczystych sił, z którymi łączono różnego
rodzaju zabobonne wyobrażenia. Mieszkańcy nadmorskich osad bodajże nie
znali surowszej kary ponad zanurzenie
w morskich odmętach. Wprawdzie tu i
ówdzie krążyły wieści o nadzwyczajnych
właściwościach morskich kąpieli, które
trawionym różnymi dolegliwościami
osobom przywracały siły, poczucie świeżości i rześkości, a nawet powodowały
całkowite ozdrowienia, lecz do oficjalnego
uznania wartości kąpieli daleka była jeszcze droga. W roku 1770, a więc w okresie
kiedy w Anglii zakładano już pierwsze
kąpieliska nad morzem, Jan Wolfgang
Goethe uważał, że publiczna kąpiel jest
szaleństwem zwolenników powrotu do
natury. Kilkadziesiąt lat później Hans
Heinrich von Held starszy rewizor celny z
Poznania, odbywający karę 18-miesięcznego pobytu w twierdzy kołobrzeskiej, gdzie
odzyskał zdrowie i zażywając pilnie kąpieli morskich, wydał mieszkańcom tego
miasta niezbyt pochlebne świadectwo o
ich zainteresowaniu morską hydroterapią.
W napisanej przez niego i ogłoszonej w
1802r. drukiem broszurze o leczniczym
działaniu kąpieli morskich pt. „O kąpieli
morskiej w Kołobrzegu oraz najlepszym
i najtańszym sposobie, jak zażywać jej z
pożytkiem”, czytamy m.in. „Kołobrzeżanie mają morze pod nosem, a szum jego
fal usypia ich do snu. Mimo to nie kąpią
się w morzu. Lecz wylegują aż do jasnego dnia w swych dusznych alkowach i
zakurzonych betach jak świstaki... Grubo
pomyliłby się i bezboleśnie zawiódł ten
spośród gości kąpielowych, który przybyłby do Kołobrzegu z zamiarem rozerwania
się tutaj z zwykłym dla ośrodków plażowych sposobem, nie spotka tu niczego, co
choćby jakimś drobiazgiem przypominało
nadmorskie kąpielisko. Kto chciałby u
nich zasięgać rady i opinii w sprawach
zażywania kąpieli, nie musi wcale udawać
się do Kołobrzegu. Leży przed nimi skarb,
a nie wiedzą jak go spożytkować”.
W miarę jak poznawano lecznicze,
wzmacniające i hartujące oddziaływanie
kąpieli morskich zaczęto zakładać kąpieliska w nadbrzeżnych osadach rejencji
koszalińskiej. Na terenie powiatu koszalińskiego rangę ośrodków kąpieliskowych
uzyskiwały stopniowo Unieście, Mielno,
Chłopy, Sarbinowo, Czajcze i Łazy. Były
skie Chłopy w świetle relacji pewnego
współczesnego plażowicza były w tym
okresie „mało odwiedzane bądź nawet
całkowicie omijane przez gości”. Jak długo w zakresie środków komunikacyjnych
trwała romantyczna epoka powozów,
dyliżansów i wozów brzeżnych cały
nadmorski ruch letniskowy znajdował się
jeszcze w powijakach. Trakt prowadzący przez las bukowy do Mścic i Mielna
- szosę na tym odcinku wybudowano w
latach 1847 – 1858 – był oczywiście tą
drogą, po której odbywał się w przeważającej mierze ruch komunikacyjny w
kierunku wybrzeża morskiego. Według
notatki prasowej z 1839 r. „koszalinianie
masowo udawali się w upalne dni lata
– często na zwykłych chłopskich wozach
– na nadmorską plażę”. Można było także
wybrać pieszą ścieżkę rybacką przez Las
Bukowy, Dobiesławiec i Podamirowo,
by dalszą drogę odbyć łodzią poprzez
jezioro Jamno. Byli i tacy, którzy chcąc
jak najbardziej przedłużyć czas trwania
tej wodnej przeprawy udawali się do
położonego kilkaset metrów na wschód
od ujścia Raduszki wybudowania wsi
one w małym stopniu odwiedzane przez
chorych, przeważali tu bowiem mieszkańcy pobliskich miast, spędzający z całymi
rodzinami wakacje, zażywający kąpieli
morskich i powietrznych oraz korzystających z dobrodziejstw nadmorskiej plaży.
Najwcześniej, bo już od 20-tych
względnie 30-tych lat dziewiętnastego
wieku rolę małych kąpielisk zaczęły spełniać Unieście i Mielno. Według informacji
pochodzącej z roku 1839 w tych „gościnnych nadmorskich wsiach zamieszkiwało
w charakterze gości kąpielowych kilka
berlińskich rodzin”, natomiast pobli-
Jamno, zwanego „Grunhaus”, aby tam
wsiąść na „statek”, który utrzymywał
stałą łączność z osadami rozlokowanymi
na piaszczystej mierzei. Dopiero jednak
po uruchomieniu linii kolejowych okolicy Stargard - Koszalin /1859/ i Koszalin
- Kołobrzeg /1899/ wraz z odgałęzieniem
do Mielna /1903/ kąpieliska nadmorskie
powiatu koszalińskiego stanęły otworem
dla ruchu wczasowo-turystycznego, notując coraz większy napływ gości.(cdn.)
Joanna Chojecka
Archiwum Państwowe w Koszalinie
17
Siedem lat Biegów Śniadaniowych
DLA KAŻDEGO COŚ MIŁEGO
Mielno jest gminą aktywnego wypoczynku nie tylko z nazwy.
Przez cały rok osoby przyjeżdżające na nasz teren, do pensjonatów z ośrodków wypoczynkowych, mają możliwość korzystania
z wielu ofert rekreacji. Do dyspozycji gości i mieszkańców jest
siedem basenów krytych, świetnie wyposażone sale gimnastyczne i siłownie. O każdej porze roku organizowane są marsze z
kijkami, czyli Nordic Walking (uprawiany w Finlandii od końca
XIX wieku), pod okiem licencjonowanego mgr wychowania fizycznego, wiele osób uprawia biegi indywidualnie brzegiem morza, czy w lesie. Zimą organizowane są międzynarodowe zloty
morsów – jest to ekstremalna forma rekreacji. Od kilku lat rozwija
się amatorski sport bojerowy, na jeziorze Jamno widać coraz więcej miłośników tej dyscypliny. Wiosną odbywa się Kwietny Bieg.
Mamy dobrze rozwiniętą żeglarską bazę sportowo-turystyczną w
Klubie Morskim „Tramp” i Młodzieżowym Klubie Regatowym
„Bałtyk”. Każdego lata organizowane są Biegi Śniadaniowe, których historia zaczęła się siedem lat temu. Ich inicjatorem i głównym organizatorem jest Bogusław Mamiński, szef Klubu Biegacza
„Sporting”, wicemistrz świata w biegu na 3000 m z przeszkodami
z Helsinek, wielokrotny medalista mistrzostw Europy i Polski.
Pierwszy bieg odbył się tylko w Międzyzdrojach – mówi Bogusław Mamiński – natomiast następne w dziesięciu innych miejscowościach nadmorskich, również w Mielnie.
Tegoroczny bieg w Mielnie odbył się 23 lipca. Tak, jak w poprzednich latach, w przeddzień organizatorzy zapisywali chętnych do biegania. Przed godziną dziewiątą w dniu biegu, na deptaku przy ul. Kościuszki, z głośników niosła się muzyka łatwo
wpadająca w ucho. Grzegorz Kułaga i Roman Tobała – wybitni
maratończycy – sprawnie i z humorem prowadzili rozgrzewkę,
stojąc na odkrytym samochodzie Hammer.
Punktualnie o godz. 9 ponad 1000 osób, głównie wczasowiczów
z całej Polski, ruszyło na 2-kilometrową trasę ulicami Mielna. W
biegu uczestniczyły osoby w różnym wieku, od kilku do ponad
siedemdziesięciu lat, nierzadko całe rodziny. Po zakończeniu biegu wszyscy otrzymali energetyczne śniadanie.
Jesteśmy zachwyceni tym, co wspólnie przeżyliśmy – usłyszałem od Magdaleny i Łukasza Jania z Krakowa, którzy wraz z
czteroletnim synkiem Igorem dzielnie pokonali trasę. Podobnie
wypowiadali się inni uczestnicy biegu.
W dotychczasowych Biegach Śniadaniowych brali udział znani
sportowcy, m.in.: Jacek Wszoła – mistrz olimpijski z Montrealu i
wicemistrz z Moskwy, Krzysztof Kosedowski – brązowy medalista olimpijski z Moskwy. Biegał z nami aktor Zbigniew Buczkowski i ks. Janusz Koplewski, proboszcz parafii w Moraczu, na terenie której, w wypadku samochodowym, zginęli dwaj mistrzowie
olimpijscy Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski. Cykl Biegów
Śniadaniowych kończy się zawsze w Międzyzdrojach, w rocznicę
ich tragicznej śmierci, gdzie na ich cześć, po biegu, odbywa się
mityng w pchnięciu kulą i skoku o tyczce, z udziałem czołowych
zawodników z naszego kraju.
A zatem warto do nas przyjechać o każdej porze roku. Miłośnikom aktywnego wypoczynku Mieleński Ośrodek Sportu i Rekreacji zapewni odpowiednie warunki, na miarę oczekiwań.
Hilary Kubsch
Rozgrzewka przed biegiem.
Bieg ulicami Mielna.
Bieg 2009 r.
Bieg promenadą.
18
Blisko mety.
Blisko mety.
Bieg plażą.
Uczestnicy biegu z Jackiem Wszołą
i Zbigniewem Buczkowskim.
Zbigniew Choiński i organizatorzy biegów: Roman Tobała,
Grzegorz Kułaga, Bogusław Mamiński.
Magdalena i Łukasz Jania z synkiem Igorem z Krakowa
i Bogusławem Mamińskim, po biegu.
19
Drugi od lewej Jan Czajkowski, w środku Bogusław Mamiński, pierwszy z prawej Krzysztof Kosedowski.
Uczestniczki biegu z Bogusławem Mamińskim, Zbigniewem
Buczkowskim i ks. Januszem Koplewskim.
Wystartowali do VI Biegu.
Bieg w 2005 r.
20
Bieg Śniadaniowy 2007 r.
Czym jest morsowanie?
W poprzednim numerze rozmawialiśmy z Wojciechem
Szamrejem, lekarzem z Koszalina i uczestnikiem wszystkich
Zlotów Morsów w Mielnie, o tym kto może zostać morsem.
Teraz o tym czym jest morsowanie mówi inny koszaliński
lekarz, który podobnie jak poprzednik uczestniczył we
wszystkich dotychczasowych Zlotach – Jacek Gałaguz.
Morsowanie
jest
sportem samym w sobie. Na pewno nie jest żadnym dodatkiem
do czegoś innego. Zawsze powtarzam
różnym rozmówcom, czasem do znudzenia morsowanie jest przyjemnością samą
w sobie. Niektórzy chcą „wykorzystać”
ten sport do jakiś własnych celów. Chcą
na przykład schudnąć. Nic z tego. Nie
tędy droga. Fakt w czasie 5-cio minutowej
kąpieli w styczniowej aurze, w wodzie o
temperaturze 2-ch stopni, organizm traci
olbrzymie ilości kalorii. Ale nic z tego.
Po kąpieli zazwyczaj dopada nas „wilczy
apetyt”, który utrzymuje się długi czas.
Zresztą symbolem morsów jest mors,
całkiem wypasione zwierzątko, obrośnięte tłuszczykiem. Inni myślą sobie: będę
się kąpał w zimie w Bałtyku, latem lepiej
znieść niskie temperatury wody w czasie
letnich upałów (takowe się czasami zdarzają nad naszym wybrzeżem). To też już
przerabiałęm. Po wejściu z gorącego piasku do wody o temperaturze około 15-tu
stopni, przy temperaturze powietrza ok.
30-tu stopni doznawałem, no może niekoniecznie od razu psychicznego urazu, ale
nogi to wykręcało z zimna, pomimo że byłem już morsem z dość długim stażem. No
i jeszcze jedna uwaga: Niektórzy początkujący zwolennicy zimowych kąpieli jako
treningu wstępnego używają zimnego
prysznica. Jest to najskuteczniejsza metoda
żeby się zniechęcić do morsowania. Kąpiel
pod zimnym prysznicem daje zupełnie
inne doznania i to raczej negatywne, no
chyba, że mamy skłonności masochistyczne. Kąpiel w zimnym grudniowym morzu
to zupełnie inna bajka, a przede wszystkim
czysta przyjemność, sama w sobie...
Jacek Gałaguz
Morsy o sobie
Jan Szumski
z Białegostoku
Od 21 lat zażywam
zimowych kąpieli. W
ten sposób przedłużam sobie nie tylko
życie, ale i lato. Po
prostu zimą mam
lato. Przeważnie kąpię się w Narwi, w
miejscu gdzie znajduje się dom dla psychicznie chorych. Wynikają czasem z tego
zabawne sytuacje. Pamiętam, jak w latach
dziewięćdziesiątych wybrałem się w środku zimy nad rzekę, żeby zażyć kąpieli, a
tu nagle biegnie do mnie jakiś człowiek i
krzyczy: panie, co pan robisz! Ja mu na to
spokojnie, że będę się kąpał. Pomyślał, że
ma do czynienia z prawdziwym wariatem
i chciał wzywać personel ośrodka, żeby
mnie powstrzymać przed wejściem do
wody. Dużo czasu minęło nim zdołałem
go przekonać, że jestem morsem.
Poza niezwykłymi wrażeniami, zimowym kąpielom towarzyszy też dreszczyk
emocji. Zwłaszcza jak rzeka i brzegi są
pokryte lodem. Zdarzyło mi się kiedyś
podczas samotnej kąpieli w Narwi, że nie
mogłem wydostać się z wody, bo zsuwałem się po śliskim lodzie. To naprawdę
groźnie wyglądało. W końcu jednak, jakoś
się udało. Od tamtej przygody zabieram
ze sobą linkę asekuracyjną, którą przywiązuję do przybrzeżnego drzewa i przy jej
pomocy wydostaję się na brzeg.
Kąpiele w rzece różnią się zasadniczo
od tych w morzu, choć nie potrafię powiedzieć, które bardziej mi odpowiadają. Jedne i drugie mają swój urok. Mieszkam od Narwi 12 kilometrów, więc żeby
się wykąpać jadę rowerem albo chodzę
pieszo. Po takiej drodze nie potrzebuję
już rozgrzewki. Co innego w morzu, tu
trzeba się poruszać przed zanurzeniem,
dodatkowym utrudnieniem są fale.
Mimo to lubię pomoczyć się w morskiej
wodzie. Odpowiada mi też formuła zbiorowej kąpieli uczestników Zlotu Morsów
w Mielnie, dlatego uczestniczę w tym
przedsięwzięciu już po raz piąty i na
pewno nie ostatni.
Kazimierz Kmita
z Wasilkowa
(k. Białegostoku)
Zimą kąpię się
w rzece Supraśl, to
fantastyczna struga,
czysta, puszczańska
woda. To jest to, co
daje zdrowie i życie.
Cztery razy uczestniczyłem już w Zlotach Morsów w Mielnie.
Choć nie byłem twórcą Klubu Podlaskich
Morsów, to mogę z dumą powiedzieć, że
jestem jednym z założycieli stowarzyszenia o tej nazwie. Jest nas ponad 120 osób,
zaś w mieleńskim zlocie wzięły udział
74 osoby. Podlaskie morsy co niedzielę
o godzinie 13.00 spotykają się, by wziąć
udział we wspólnej kąpieli. To taki nasz
lokalny rytuał. Trzeba powiedzieć, że
kąpiele w morzu różnią się jednak od
rzecznych. Do rzeki można wejść kilkukrotnie w ciągu jednego pobytu nad
wodą, do morza maksymalnie dwa razy.
I paradoksalnie, temperatura powietrza
bywa u nas niższa niż nad morzem, za to
temperatura wody wyższa.
Florian Kropidłowski
z Polic
Morsuję żeby zregenerować
stawy,
przede wszystkim kolanowe. Mam 74 lata i
jak widać zimowe kąpiele mi służą. Jestem
też dawcą szpiku
kostnego. W mieleń-
skich zlotach uczestniczyłem pięciokrotnie. Prowadzę aktywny tryb życia. Biegam
rocznie pięć maratonów, więc czymś potem trzeba to zregenerować. Morsowanie
jest doskonałą metodą. Nigdy na nic nie
chorowałem. U siebie kąpię się w jeziorze
Głębokim oraz w rzece Gonnica. Od czasu
do czasu jeżdżę wraz z innymi polickimi
morsami nad jeziora do przygranicznych
miejscowości w Niemczech. Jednak najbardziej odpowiadają mi zimowe kąpiele
w morzu. Najbardziej mnie relaksują. Fala
morska jest napowietrzona, orzeźwiająca.
W stojącej wodzie więcej się pływa. W morzu też trzeba się ruszać, ale jednocześnie
jest się jakby masowanym przez rozkołysaną i wzburzoną masę wodną.
Ryszard Pazdyga
z Mysłowic
Jestem
prezesem
Mysłowickiego Klubu Morsów, którego
reprezentacja
systematycznie uczestniczy
w Zlocie Morsów w
Mielnie. Nasz klub
jest bardzo liczny, dotychczas wydaliśmy
już ponad 200 certyfikatów potwierdzających odbycie zimowych kąpieli. Organizujemy je co najmniej raz w tygodniu, a
w każdym spotkaniu uczestniczy średnio
około 15 osób. Kąpiemy się w wodach
Zalewu Dziedzkowickiego. Jednak kąpiel
w morzu to zupełnie inna sprawa: fale
i woda, która nie zamarza, przestrzeń i
wiatr. U nas musimy najpierw wyrąbać
przerębel, przygotować wejście. Woda jest
zawsze płaska i ma temperaturę topniejącego lodu. Sama kąpiel jest bardziej kameralna. Jestem morsem od 9 lat i mogę potwierdzić zbawienne działanie zimowych
kąpieli na organizm, zwłaszcza mam na
myśli jego wysoką odporność na różnego
rodzaju infekcje.
21
Bieg wokół Polski
Kwietny Bieg 2009 wystartował
26 maja 2009 r. o godzinie 17 00
ze Starego Sącza. Sztafeta w 15
dni obiegła Polskę i 10 czerwca
zakończyła się w Starym Sączu.
Kwietny Bieg jest to sztafeta dla
wszystkich chętnych, którzy chcą
podjąć to wyzwanie, być może
jest to najdłuższa i najliczniejsza
sztafeta świata. Wysiłek wszystkich uczestników to hołd składany w dowód pamięci – Janowi
Pawłowi II.
Po raz czwarty reprezentacja gminy
Mielno uczestniczyła w Kwietnym Biegu.
Oczywiście w tej zaszczytnej grupie znalazły się też mieleńskie morsy.
Organizacją imprezy zajmował się Mieleński Ośrodek Sportu i Rekreacji.
W eskorcie Straży Gminnej i Policji
sztafeta gminy Mielno ruszyła o godzinie
2330. Trasa przebiegała od Łaz do Gąsek
- dystans 28 km.
Dochodziła prawie północ, o tej porze
ludzie nie myślą o bieganiu, ale raczej o
spaniu. Dość spora grupa zebrała się na
starcie. Nikt z organizatorów nie przypuszczał, że będzie aż tak dużo chętnych.
Z doświadczenia wiemy, że właśnie o tej
porze zaangażowanie mieszkańców jest
mizerne. Ale tym razem było inaczej.
Tradycyjnie bieg rozpoczął jeden z młodszych morsów aby podkreślić, że kondycja
to bardzo ważna sprawa. Smutne jest to,
że coraz więcej dzieci i młodzieży ma z
tym problem. Każda akcja tego typu wyłapywana jest przez władze gminne aby rozpowszechnić ruch na świeżym powietrzu.
22
Stąd na wjeździe do naszej miejscowości
hasło „MIELNO GMINĄ AKTYWNEGO
WYPOCZYNKU”. I tak mamy: Zlot Morsów, Bieg Śniadaniowy, Kwietny Bieg,
zajęcia tERENOWE z Nordic Walking. Cel
jest jeden - być aktywnym sportowo. Zachęcamy wszystkich, nie tylko mieszkańców do przestawienia się na zdrowe życie,
ale i turystów, którzy licznie przyjeżdżają
do Mielna.
Do tej właśnie imprezy zaprosiliśmy tu-
rystów, aby uczestniczyli i pomogli pokonać długi dystans. Każdy biegł tak długo
na ile pozwalały mu siły. Tu nie chodzi
o szybkość tylko o wytrwałość. Każdy
narzucał sobie takie tempo, aby równo i
spokojnie dobiec. Byli i tacy, co pokonali
rekordową odległość.
Zachęcamy wszystkich od wzięcia
udziału w sztafecie Kwietnego Biegu w
następnym roku.
Aldona Prusinowska
REKORDY RABKOLANDU
Dziesięć lat temu zostało założone
Towarzystwo Kontroli Rekordów Niecodziennych w Rabce Zdroju. Celem Towarzystwa jest sprawdzanie prawidłowości
i rzetelności ustanawianych rekordów
niezwykłych i osobliwości.
Ukazała się już Księga Rabkolandu,
rocznik 9 „Polskie Rekordy i Osobliwości”. W czterech ostatnich rocznikach zapisane są rekordy, ustanawiane na Międzynarodowych Zlotach Morsów w Mielnie,
ilości kąpiących się jednocześnie zimową
porą. Wśród tysięcy rekordów dotychczas
ustanowionych, znajduje się wiele niezwykłych wyczynów morsów, również tych
niezwiązanych z morsowaniem.
A zatem gorąco namawiam nie tylko
do lektury Księgi Rabkolandu, ale także
do zgłaszania wyczynów niezwykłych
i rekordów ustanawianych przez Was i
Waszych znajomych.
Szczegółowe informacje nt. zgłaszania
rekordów można znaleźć w Internecie na
stronie www.rekordy-polskie.pl lub tel.
032 25 39 980
HK
W cieniu żagli
Gdzie to może być? … Oczywiście w Klubie Morskim „Tramp”,
nad jeziorem Jamno, w naszym
pięknym Mielnie. A żagli tu coraz więcej, bowiem z roku na rok
przybywa adeptów sztuki żeglowania, szkolonych przez tutejszą
kadrę. Przybywa także sprzętu.
Bywa, że jachty z trudem mieszczą się przy pomoście.
„Tramp” – to miejsce charakterystyczne
na mapie Mielna, położonego na mierzei
między morzem a jeziorem. To punkt, jak
magnes, przyciągający ludzi kochających
sporty wodne. Wychowało się tutaj już kilka pokoleń „ludzi morza”. Na ogół większość utrzymuje bliższe lub sporadyczne
kontakty z rodzimym klubem, ale ta więź
w głębi duszy pozostaje na zawsze.
Są tu żeglarze z kilkudziesięcioletnim
stażem, młodzież oraz dzieci. W wielu
przypadkach - całe rodziny, bo żeglarstwo jest dziedziną, która bywa zakodowana „od kołyski”. Jest wtedy pasją
rodzinną, pokoleniową. Członkowie klubu „Tramp”, bez względu na porę roku i
pogodę, spotykają się regularnie. Latem,
by popływać pod żaglami, a jesienią i
zimą, by się wspólnie zabawić, porozmawiać albo pograć w ping-ponga. Żeglarska
brać – to ludzie z reguły pogodni, kochający życie w każdym jego aspekcie. Lubią
spotykać się towarzysko, powspominać
przygody z wspólnych wypraw morskich,
bo i takich doświadczają i to nie tylko na
Bałtyku. Często zdarzają się biesiady w
pełnym, tego słowa znaczeniu, tzn. co naj-
mniej przy „browarku”, wtedy wspólnie
muzykują i śpiewają szanty.
Ponieważ od niepamiętnych czasów
męska część członków klubu, z sobie tylko
znanych powodów, preferowała typowo
męskie spotkania, narzucając te zasady
w iście patriarchalny sposób, piękniejsza
część środowiska postanowiła też coś zorganizować tylko dla siebie. Tak wymyślono spotkania wyłącznie dla pań. Pierwsze
odbyło się 5 marca 2005 r.
W tym roku 14 marca, już po raz piąty
(jubileusz), w Klubie Morskim „Tramp”
odbyło się fantastyczne spotkanie Pań
powiązanych w rozmaity sposób z żeglarstwem lub z żeglarzami – jako żony,
dziewczyny, kochanki, sympatyczki. Pomysłowość Pań nie zna granic. Zabawy
są coraz bardziej urozmaicone: konkursy,
zawody, śpiew, taniec. W międzyczasie
biesiada przy stole suto zastawionym wiktuałami przygotowanymi przez uczestniczki. Nastroje oczywiście szampańskie,
co widać na licznych zdjęciach. Jest także
prowadzona kronika, dokładnie ilustrująca słowem i fotografią przebieg każdego
spotkania.
Irena Peszkin
23
Podążać
za marzeniami
Rozmowa z Markiem Kamińskim, polarnikiem i podróżnikiem
• Czy od dziecka marzył Pan o tym, by
zostać sławnym podróżnikiem? Kiedy
zaczęła się Pana pierwsza przygoda podróżnicza?
– Najwięcej wypraw i podróży przeżyłem
w dzieciństwie, kiedy czytałem książki z
gatunku literatury podróżniczej - Juliusza
Werne’a, Aliny i Czesława Centkiewiczów.
Wtedy moje marzenia i plany były bardziej
realne niż otaczająca mnie rzeczywistość i
zacząłem myśleć o dalekich podróżach.
Moja pierwsza podróżnicza przygoda
rozpoczęła się kiedy miałem 14 lat. Popłynąłem wtedy statkiem handlowym do Danii
sam, bez rodziców. Rok później popłynąłem
do Afryki. W trakcie pobytu u mojej rodziny
w Szczecinie natknąłem się na ogłoszenie, że
można popłynąć w rejs statkami handlowymi w tak zwanych kabinach armatorskich
za niewielką opłatą. Pomyślałem wtedy, że
jest to okazja jedyna w swoim rodzaju na
realizację marzeń i planów z wczesnego
dzieciństwa.
Później okazało się, że te rejsy były
prawdziwą szkołą życia. Tam gdzie mieszkałem nikt nigdy nie starał się o paszport,
także byłem pierwszym, który przecierał
szlaki w gąszczu urzędniczych przepisów.
Pamiętam, że każdy mówił mi, że to się
nie uda, że to co robię nie ma sensu, ale
na przekór wszystkim poradziłem sobie z
całą machiną biurokracyjną. Rodzice wyrazili zgodę na tę podróż, bo tak jak inni,
nie wierzyli, że uda mi się zrealizować,
moje ambitne na tamte czasy plany. W
czasie wakacji pracowałem, żeby zarobić
na wyjazd. Dostałem potrzebne dokumenty i rodzice musieli mi dołożyć brakujące
pieniądze na rejs. Tak właśnie wyruszyłem po raz pierwszy w daleką podróż.
24
• Co jest dla Pana ważniejsze: podróżować,
by poznawać inne regiony świata, czy też,
by doznawać ekstremalnych przeżyć, a poprzez nie poznawać siebie? Co się bardziej
liczy?
– Myślę, że obie te rzeczy są ważne,
podczas wypraw dowiadujemy się czegoś
nowego o sobie, o własnych możliwościach.
Spoglądamy na pewne rzeczy z dystansem.
Podróże nauczyły mnie głównie tego, że
człowiek jest dużo bardziej skomplikowaną
istotą, niż nam się wydaje. Gdybym ostatnie
lata przeżył siedząc przed telewizorem i
czytając gazety, to z pewnością miałbym
zupełnie inne spojrzenie na wiele spraw.
• Czy każdy może wyprawić się na Biegun? Czy jest to wyprawa tylko dla najsilniejszych, najbardziej odważnych i odpornych na warunki atmosferyczne.
– Przede wszystkim należy pamiętać, że
podstawą są dobre przygotowania. Za przykład możne nam posłużyć góra lodowa:
1/7 widzimy, to jest droga, a 6/7 kryje się
pod wodą, jest niewidoczna i to jest odpowiednik przygotowań. Przy ryzykownych
projektach, a do takich możemy zaliczyć
wyprawę na Biegun, musimy przewidzieć
prawie wszystko, znaleźć rozwiązania i w
praktyce je przećwiczyć. W trakcie wyprawy
nie ma czasu, ani możliwości na szukanie
rozwiązań. Gdy razem z Jaśkiem Melą przygotowywaliśmy się do wyprawy Razem na
Biegun wielokrotnie przeprowadzaliśmy
ćwiczenia polegające na wpadaniu do wody
w pełnym ubraniu, w nartach i z kijkami.
Musieliśmy dobrze poznać to uczucie, żeby
w przypadku gdyby zdarzyła się taka sytuacja w drodze na biegun nie sparaliżował
nas strach. Wyprawy nauczyły mnie tego,
że życie jest za krótkie, aby uczyć się na błędach, a najlepszą praktyką jest dobra teoria.
Dlatego cały czas staram się uczyć nowych
rzeczy. Na to nigdy nie jest za późno.
Wyprawa na biegun jest bardzo niebezpieczna i ryzykowna i tylko osoby, które są
dobrze przygotowane i doświadczone mogą
dojść do celu.
• Co trzeba mieć ze sobą na Biegunie, bez
czego nie da się tam przetrwać?
– Przede wszystkim trzeba mieć odpowiedni sprzęt, tj. sanki, narty, namiot,
prymus, paliwo, jedzenie. Lista jest jednak
znacznie dłuższa, jak obliczyłem podczas
wyprawy na Biegun Północny w 1995 roku
miałem ze sobą 636 przedmiotów o łącznej
wadze 130 kg. Każdy z nich był tak samo
ważny. Niezbędna jest również motywacja
oraz odpowiednia wiedza jak posługiwać
się sprzętem, który mamy ze sobą. Jednak
równie ważne jest odpowiednie przygotowanie organizmu do wyprawy.
• Czy łatwiej jest podróżować w grupie czy
w samotności?
– Myślę, że podróżowanie w grupie jest
trudniejsze, ponieważ wtedy jesteśmy również odpowiedzialni za innych uczestników
wyprawy. Natomiast, gdy wyruszamy w
samotną podróż jesteśmy odpowiedzialni
przede wszystkim za siebie. Chociaż z drugiej strony w przypadku, gdy wydarzy się
coś, co stanowi zagrożenie dla naszego życia, to nie możemy liczyć na pomoc innych.
Pamiętam jak na przełomie 1996 i 1997
roku próbowałem przejść samotnie Antarktydę i później niż zakładałem dotarłem
na Biegun Południowy. Zrozumiałem, że
kontynuowanie wyprawy może być zagrożeniem dla życia innych ludzi. W trakcie
mojej samotnej podróży, piloci przebywali
w obozie Patriot Hills, aby ewentualnie zabrać mnie z Antarktydy po przejściu całego
kontynentu. Cała wyprawa przedłużyła
się, a warunki pogodowe z dnia na dzień
ście kowalami swojego losu? Czy są takie
rzeczy, które nie zależą od nas?
– Ciekawość świata, nieustanna nauka i
zwiększanie wiedzy w różnych dziedzinach,
wiara w siebie, otwartość na świat i innych
ludzi powodują, że osiągamy w życiu sukcesy. Ale gdy doznamy porażki nie można się
załamywać, ważne jest, aby wyciągnąć właściwe wnioski i nie rozpatrywać popełnionych błędów w nieskończoność. Niekiedy
okazuje się, że poniesione porażki owocują
w przyszłości większymi sukcesami. Nie
wszystko od nas zależy. Dlatego nieustannie
należy się starać, czytać i interpretować znaki płynące z otaczającego nas świata.
się pogarszały. Sytuacja była coraz bardziej
niebezpieczna dla pilotów, którzy mieli
mnie przetransportować. Kiedy opuściłem
Biegun Południowy biłem się z myślami,
czy aby przejść Antarktydę powinienem
narażać życie swoje i innych ludzi, którzy
mają rodziny, bliskich i przyjaciół. I w końcu
zrozumiałem, że nie. Niezwykle ciężko było
mi podjąć decyzję o przerwaniu wyprawy, ponieważ miałem zapasy żywności, a
fizycznie byłem w dobrej formie. Jednak
zrozumiałem, że kontynuowanie wyprawy
jest narażaniem nie tylko mojego życia, ale
też życia innych ludzi.
• Proszę wymienić najważniejsze podróżnicze szlaki, które zaliczył Pan dotychczas?
– Zacznę od tych najwcześniejszych,
Spitsbergen w 1990 roku, pierwsze polskie
przejście Grenlandii, 600 km w 1993r, Biegun Północny z wyspy Ward Hunt Island,
770 km w 1995r., samotne zdobycie Bieguna
Południowego Berkner Island, 1400 km w
1995r, próba samotnego trawersu Antarktydy, 1450 km na przełomie roku 1996/97,
trawers Gór Ellswortha, najwyższy szczyt
Antarktydy Mt. Vinson 1998 r., Andy, Boliwia 1998r., przepłynięcie Atlantyku jachtem
„Gemini” 1998/1999r., przejście Pustyni
Gibsona, 700 km w 1999 roku, trawers Grenlandii 600 km w 13 dni w 2000 roku, Źródła
Amazonki w 2000 roku, zdobycie Bieguna
Północnego i Południowego wraz z 15-letnim niepełnosprawnym Jankiem Melą w
2004 roku, przepłynięcie pontonem dookoła
Bałtyku w 2005 i wreszcie rodzinna podróż
z biegiem Wisły pt. Z Polą przez Polskę we
wrześniu 2006 roku i drugi etap projektu
Baby on Board – przystanek Norwegia w
kwietniu tego roku.
• Czy planuje Pan kolejne wyprawy, jeśli
tak to gdzie?
– Zależy mi na tym, aby pokazać moim
dzieciom, że świat jest ogromny, piękny i
niezwykle zaskakujący. Poszczególne kon-
tynenty zamieszkują różni ludzie, mówiący
różnymi językami, jedzący różne rzeczy i zachowujący się inaczej. Chciałbym, aby przez
to nauczyły się ich szanować i akceptować.
Mam też pewien pomysł na samotną wyprawę dookoła świata. Chciałbym odwiedzić takie bieguny Ziemi, miejsca kontrastowe, zaskakujące, takie moje bieguny.
• Jakie – Pana zdaniem – cechy naszej natury, osobowości czy charakteru decydują
o tym, że osiągamy w życiu sukcesy lub
ponosimy porażki? Czy jesteśmy rzeczywi-
• Co chciałby Pan przekazać czytelnikom
naszego magazynu?
– W czasach, w których przyszło nam
żyć, kiedy wszystko tak szybko się zmienia
i człowiek może się zagubić, chciałbym im
życzyć, aby mieli chociaż chwilę odpoczynku od wszechobecnego zgiełku, mogli wsłuchać się w swój wewnętrzny głos i starali
się podążać za marzeniami. Życzę również
wytrwałości i odwagi w drodze na własne
bieguny. Nie zapominajmy, że „jesteśmy tutaj, aby pomagać sobie nawzajem, przebrnąć
przez to – jakkolwiek by było”.
• Dziękujemy za rozmowę.
Jerzy Banasiak
Teresa Bochenek
Od redakcji: zdjęcia Marka Kamińskiego udostępniła Fundacja Jego imienia.
Marek Kamiński urodził się w1964 roku w Gdańsku.
Jest jednym z najbardziej znanych polskich polarników i podróżników, jako pierwszy zdobył oba bieguny Ziemi bez pomocy z zewnątrz w ciągu jednego roku. Podróżował po różnych zakątkach kuli ziemskiej i brał udział w wielu wyprawach.
Założyciel i właściciel większościowego pakietu akcji firmy „Gama San” S.A. w
Koszalinie. Laureat polskiej edycji konkursu „World Young Business Achiever”.
Członek The Explorers Club w Nowym Jorku. Autor książki „Moje Bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998” - laureatki Nagrody Artusa dla Najlepszej Książki Roku
1998 oraz nagrody im. Arkadego Fiedlera „Bursztynowy Motyl”.
25
Ze śmiechem
wśród fal
Na rynku wydawniczym ukazała się
zapowiadana od kilku miesięcy książka
autorstwa znanego żeglarza, wieloletniego działacza Klubu Morskiego „Tramp”
w Mielnie kapitana jachtowego Jerzego
Borowskiego, zatytułowana „Ze śmiechem
wśród fal”. Autor zebrał w niej – jak sam
mówi - opowiastki i humoreski prawdziwe, zmyślone, zasłyszane, podpatrzone i
adaptowane, związane głównie z przeżyciami na jachcie „Wojewoda Koszaliński”.
„Województwa koszalińskiego nie ma już
kilka lat, a „Wojewoda Koszaliński” ciągle
pływa po morzach i oceanach. Rok 2008 był
33. sezonem nawigacyjnym tej zasłużonej
jednostki. Trzeba myśleć o następcy, który mógłby szkolić kolejne
pokolenia żeglarzy. Tę właśnie myśl chciałbym zaszczepić włodarzom gminy Mielno, miasta Koszalina, powiatu koszalińskiego,
województwa zachodniopomorskiego (może w niedalekiej perspektywie czasowej znowu koszalińskiego?). Przecież na tym terenie
od 60 lat działa Klub Morski TRAMP”– pisze we wstępie Jerzy
Borowski.
Czekamy zatem z niecierpliwością na chwilę, kiedy książka
trafi do księgarń, podzielając troskę autora o szkolenie kolejnych
żeglarskich pokoleń.
26
Poziomo: 1. płaskie naczynie stołowe, 4. osobnik nie lubiący
mydła i wody, 9. kanapka po kieliszku wódki, 10. śnieg nawiany
zimą na drogę, 11. elegancja, wykwint, 12. papierowa rurka,
wypełniona tytoniem, 14. ludowy taniec figurowy o żywym,
skocznym rytmie, 15. wysokie odznaczenie państwowe, 20.
dziewczęta i chłopcy, 22. karciana wziątka, 24. przedmiot materialny, 25. kwaśny, egzotyczny owoc, 26. deska przerzucona
nad potokiem, 27. jedna z odmian szarady.
Pionowo: 1. odgłos pękającego drewna, 2. krzesło noszone
na drążkach, 3. kropelki wody na trawie o świcie, 5. uratował
się z tonącego okrętu, 6. trzecie danie obiadu, 7. sprzyjająca
okoliczność, 8. żart, dowcip, 13. ptak z rodziny sów gnieżdżących się w dziuplach i starych murach, 16. kontynent odkryty
przez Kolumba, 17. rzeźba nagiego chłopca z łukiem, 18.
cugle, wodze, 19. wyściełany mebel z oparciem i poręczami,
21. nota, stopień, 23. akompaniament.
Litery z kratek ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą dodatkowe hasło. Czytelnicy, którzy prześlą prawidłowe
rozwiązania (wystarczy samo hasło) w terminie do 15 listopada
br. wezmą udział w losowaniu nagrody niespodzianki.
Rozwiązanie krzyżówki z „Morsa” nr 2 – hasło brzmi: Lekkomyślność jest cechą młodości, rozwaga starości.
Nagrodę za prawidłowe rozwiązanie krzyżówki – bezpłatny
pobyt na VII Międzynarodowym Zlocie Morsów – wylosował
Krystian Sazon ze Słupska.
27
28

Podobne dokumenty