pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
Nr 36
Rok 2005 od narodzenia Chrystusa
FRONDA
Nr 36
ZESPÓŁ
Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska,
Marek Jan Chodakiewicz, Michał Dylewski, Paweł Filipiak. Piotr Frączyk-Smoczyński.
Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy. Robert Jankowski,
Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Marcin Mścichowski,
Sonia Szostakiewicz, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński
PROJEKT OKŁADKI
JGZ
OPRACOWANIE GRAFICZNE
JGZ
grafiki na stronach: 116-141,172-177,183, 214-223
Maciej M. Michalski
grafiki na stronach: 142-1 57
Robert Trojanowski
REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA
Joanna Dylewska
ADRES REDAKCJI I WYDAWCY
ul. Jana Olbrachta 94, 01 -102 Warszawa
tel.: 836 54 44; fax: 877 37 35
www.fronda.pl
[email protected]
WYDAWCA
Fronda.pl Sp. z o.o.
Zarząd: Michał Jeżewski
DRUK
Wydawnictwo AA s.c, pl. NaGroblach4, 31-101 Kraków
tel. (012) 422 89 83,422 13 44. fax 292 72 96
e-mail: [email protected]
Prenumerata Pisma Poświęconego Fronda
Księgarnia Ludzi Myślących
ul. Tamka 45, 00-355 Warszawa
tel.: 828 13 79 • e-mail: [email protected] • www.xlm.pl,
firma Kolporter (wszelkie informacje - www.kolporter.com.pl)
oraz firma RUCH S.A. (wszelkie informacje - www.ruch.com.pl)
Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe
zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.
ISSN 1231-6474
Indeks 380202
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
ESTERA LOBKOWICZ
Obalenie dogmatu o nieomylności Margaret Mead
6
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Święty Alfred Kinsey
16
ZENON CHOCIMSKI
Trzej heretycy
24
O. JACEK NORKOWSKI OP
Śmierć mózgowa jako użyteczna fikcja, czyli czy wolno
zabijać dawców organów, by ratować biorców?
32
ALAN SHEWMON
Śmierć mózgowa: ozdrowienie czy odwrót od doktryny?
64
RICHARD C. NILCES
Transplantacja narządów, śmierć mózgowa
i równia pochyła z perspektywy neurochirurga
116
ROZMOWA Z PROFESOREM JANEM TALAREM
Walczę do końca
134
BARBARA BOŻENA GUJSKA
Syndrom fałszywych wspomnień
142
SAMUEL BRACŁAWSKI
Oskarżony
149
ALEKSANDER BOCIANOWSKI
Między samobójczynią, bękartem i plebanem
154
ROZMOWA Z PRZEDSTAWICIELAMI DIAKONII ŻYCIA
DUSZPASTERSTWA AKADEMICKIEGO „ARKA" W BYDGOSZCZY
Numer życia
158
MAREK HORODNICZY
Oczami dziewic
WAKACJE
2005
166
3
TOMASZ TERLIKOWSKI
Kiedy sól traci smak
Etyka protestancka w kryzysie
Książka jest próbą przedstawienia mapy nowego sporu w łonie chrześci­
jaństwa. Granice i mury w kwestiach moralnych przechodzą w poprzek do­
tychczasowych podziałów. Anglikanie, którzy do niedawna byli najbliższym
katolikom wyznaniem protestanckim, stają się najbardziej odległym antropologiczno-moralnie kościołem chrześcijańskim. A baptyści czy zielono­
świątkowcy, którzy jeszcze całkiem niedawno nawet nie widzieli w rzym­
skich katolikach chrześcijan, a jedynie dzieci wielkiej nierządnicy, teraz co­
raz częściej przyznają, że to do nas jest im najbliżej niż do pozostałych pro­
testantów.
PETER KREEFT
Ekumeniczny Dżihad
Ekumenizm i wojna kultur
Świadom głębokich teologicznych różnic pomiędzy tymi monoteistyczny­
mi religiami, Kreeft wzywa do moratorium na nasze wzajemne polemiki,
aby uformować sojusz do wspólnej walki o ocalenie zachodniej cywiliza­
cji. Przytacza on liczne przykłady wspólnej pracy dzisiejszych protestan­
tów, Żydów, katolików i muzułmanów na rzecz rozwiązania moralnych i
duchowych problemów. Bóg wzywa do tej jedności, mówi Kreeft, a jeśli
odpowiemy na to wezwanie, Bóg uczyni coś cudownego.
SREBRNA
KLASYKA
SERIA
KATOLICKA
www.fronda.pl • (22) 836 54 44
www.fronda.pl • (zz) 836 54 44
KS. ROBERT SKRZYPCZAK
Osoba i misja
Podstawy eklezjologii misyjnej w świetle personalizmu papieża Jana Pawta II
Chrystus wkraczający ma rozległe obszary zła i ciemności po to, by z nich wyciągać i ratować
człowieka, stanowi piękny obraz tego, czym jest w gruncie rzeczy Kościół, jaka jest jego misja w
świecie. Misyjność nie stanowi jakiegoś zadania czy powinność Eklezji, ale jej najgłębszą definicję
i rację istnienia. Taką samoświadomość Kościołowi przywrócił ostatni Sobór. Intuicja podpowiada,
że głębokie korzenie dynamiki misyjnej tkwią w osobie. Książka ta stanowi próbę wyjścia naprze­
ciw intuicji Karola Wojtyły, który swój personalizm buduje w oparciu o klucz osoby i czynu, że mia­
nowicie osoba ujawnia się i urzeczywistnia w czynie. I choć całość argumentacji Wojtyła rozwijał
na polu filozofii, a zwłaszcza etyki, niemniej jednak przewidywał możliwość szerszego zastosowa­
nia, dostrzegając jej kapitalne znaczenie dla teologii.
Niniejsze studium podejmuje wyzwanie. Kościół w swej postaci aktywnej oznacza misyjność,
umożliwiającą osobom pełną realizację siebie w miłości ku innym. Póki dzieje się historia i póki
ludzkość doświadcza udręk grzechu, czyli braku osobowej więzi z Bogiem i drugim człowiekiem,
Kościół nie może istnieć inaczej, jak w stanie misyjności. Nawet, gdyby faktycznie swym zasięgiem
objął całą ludzkość, to i wtedy musi pełnić swą misję, tak w kierunku głębi, jak i z myślą o dalszych,
nadchodzących pokoleniach.
Ks. Robert Skrzypczak
JAN PAWEŁ II
SANTO
SUBITO
+
B E N E D Y K T XVI
HABEMUS
PAPAM
To były dni, które powinniśmy
mieć zawsze „pod ręką".
Te dni, to nasz skarb.
Stąd ta książka. Prosty zbiór
dokumentów dotyczący czasu
przejścia. Jeśli będziemy umieli
je czytać i odnajdywać w nich
siebie, zbliżymy się do tego,
co Jan Paweł II nazywał
„cywilizacją miłości".
Wybór i opracowanie:
Krzysztof Skowroński
Przesłanie Jana Pawła II do uczestników Drogi Krzyżowej
Orędzie wielkanocne Jana Pawła II
List Jana Pawła II na Niedzielę Miłosierdzia Bożego
Księdza profesora Tadeusza Stycznia świadectwo
o ostatnich chwilach życia Ojca Świętego Jana Pawła II
Testament z dnia 6 marca 1979 (i dodatki późniejsze)
Homilia kard. Josepha Ratzingera podczas uroczystości pogrzebowych Jana Pawła II
Habemus Papam! Pierwsze słowa Benedykta XVI
Edykt dotyczący beatyfikacji Jana Pawła II
Wydawnictwo AA
PI. Na Groblach 4,31 -101 Kraków
tel. 012/292 04 42 fax 012 / 292 09 05
e-mail: [email protected]
POPULARNA
ENCYKLOPEDIA
N E W AGE
ROBERTA TEKIELEGO
www.fronda.pl • (zz) 836 54 44
LEONTIJ AWIŁOW
Powrót Kacpra Hausera
172
SAMUEL COHEN
Czy homoseksualizm jest zgodny z prawem naturalnym?
178
BEN LEVIN
O gejach i genach
184
STANISŁAW P. AUGUSTYN
Homoseksualna pedofilia, czyli opowieść
o tym jak „Gazeta Wyborcza" dołączyła do homofobów
190
ADAM SOKOŁOWSKI
Witajcie w Ciotogrodzie
214
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ
Zły film
220
ZOFIA KASPRZAK
O Jerzym, co był sumieniem narodu,
i Stasiu, który płakał w kąciku
224
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Herezja polityczna sergianizmu
228
0. CLEB JAKUNIN
Od Trzeciej Międzynarodówki do Trzeciego Rzymu
250
REMIGIUSZ OKRASKA
Dwa konserwatyzmy, dwie lewice, dwa światy
256
GEORGE MacDONALD
O wyobraźni fantastycznej
274
MAGDA SOBOLEWSKA
Cudowna dieta MacDonalda
282
MARIE VON EBNER-ESCHENBACH
Ocenzurowane aforyzmy
286
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
Victoria
4
312
FRONDA
36
FILIP MEMCHES
Pan Nikt
324
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ
O pokorze
328
SZCZEPAN TWARDOCH
Rozpacz, chrześcijaństwo i konserwatyzm
330
NOTY O AUTORACH
339
Neil Postman uważa, że tak jak niegdyś „Cervantes
ofiarował nam trwały archetyp nieuleczalnego marzy­
ciela i idealisty Don Kichota", tak „Margaret Mead po­
darowała nam beztroskiego, pozbawionego poczucia
winy młodzieńca z Samoa".
OBALENIE
DOGMATU
o nieomylności
Margaret Mead
ESTERA
LOBKOWICZ
Wielu spotkałem takich ludzi, którzy chcieliby oszukiwać,
ale takiego, który by chciał być oszukiwany, nie spotkałem.
Św. Augustyn, Wyznania
Kilka lat t e m u w Polsce ukazała się seria książek p o ś w i ę c o n y c h l u d z i o m , k t ó ­
rzy w największym s t o p n i u zmienili oblicze XX wieku. O p r ó c z biografii Ka­
rola Darwina, Alberta E i n s t e i n a czy Tomasza Alwy E d i s o n a w cyklu pojawiła
się praca przedstawiająca życiorys i d o r o b e k n a u k o w y amerykańskiej a n t r o ­
polog Margaret Mead ( 1 9 0 1 - 1 9 7 8 ) .
Samoa lub Kalwaria
W 1925 roku Margaret Mead jako 24-letnia d o k t o r a n t k a , u c z e n n i c a profeso­
ra Franza Boasa, twórcy XX-wiecznej antropologii k u l t u r o w e j , przybyła na ar6
FRONDA
36
chipelag Samoa, by p r z e p r o w a d z i ć s t u d i a n a d d o j r z e w a n i e m miejscowej m ł o ­
dzieży. Jej nauczyciela najbardziej i n t e r e s o w a ł p r o b l e m , czy czas dojrzewania
jest uniwersalny, t z n . czy m ł o d z i ludzie dojrzewają mniej więcej j e d n a k o w o
we wszystkich k u l t u r a c h (przeżywają b u n t przeciw d o r o s ł y m , o k r e s „ b u r z y
i n a p o r u " ) , czy też jest on u w a r u n k o w a n y k u l t u r o w o i w różnych społeczeń­
stwach jest inny.
O w o c e m dziewięciomiesięcznego p o b y t u m ł o d e j A m e r y k a n k i n a w y s p a c h
była o p u b l i k o w a n a w 1928 roku praca p t . Corning of Age in Samoa (Dojrzewa­
nie na S a m o a ) , której wnioski wykraczały daleko p o z a p r o b l e m a t y k ę dojrze­
wania młodzieży na egzotycznym archipelagu. M o ż n a ś m i a ł o powiedzieć, że
Margaret Mead d o k o n a ł a p r z e w r o t u w światowej antropologii. Na p o d s t a w i e
swoich obserwacji doszła o n a do wniosku, że wiele e l e m e n t ó w n a s z e g o czło­
wieczeństwa, k t ó r e zwykliśmy u w a ż a ć za część ludzkiej natury, to w rzeczy­
wistości ograniczenia n a r z u c o n e n a m przez cywilizację.
Dojrzewanie na Samoa szybko s t a ł o się ś w i a t o w y m b e s t s e l l e r e m . Kryty­
ków zachwyciły zwłaszcza opisy p o d e j m o w a n y c h ł a t w o i n a i w n i e s t o s u n k ó w
seksualnych między n i e w i n n y m i i b e z t r o s k i m i s a m o a ń s k i m i m ł o d z i e ń c a m i
a dziewczętami. D u ż y m a t u t e m książki o k a z a ł o się t o , że nie była o n a napisa­
na ż a r g o n e m n a u k o w y m , lecz p e ł n a poetyckich o p i s ó w i m i ł o s n e j liryki („ko­
chankowie, idąc do d o m u , wymykają się z m i ł o s n y c h uścisków s p o d cienia
p a l m i wyciągniętych na brzeg c z ó ł e n " ) . Dzięki t e m u l e k t u r a m o g ł a trafić do
szerokiego grona czytelników.
Mead pisała, iż „Samoańczycy śmieją się z historii o r o m a n t y c z n e j m i ­
łości, wzruszają r a m i o n a m i na w i e r n o ś ć w o b e c nieobecnej przez długi czas
żony czy kochanki, wierząc, że n o w a m i ł o ś ć szybko zastąpi s t a r ą [...] a p o ­
siadanie wielu p a r t n e r e k nigdy nie wyklucza w y z n a n i a każdej z nich swego
uczucia". A m e r y k a ń s k a a n t r o p o l o g k o n k l u d o w a ł a , ż e „ m i ł o ś ć r o m a n t y c z n a
w formie, w jakiej pojawia się w naszej cywilizacji, nierozłącznie związana
z ideami m o n o g a m i i , wyłączności, zazdrości i absolutnej wierności, na S a m o a
nie występuje".
W e d ł u g o p i s ó w Mead współżycie płciowe n a archipelagu n i e jest o b w a r o ­
w a n e seksualnymi tabu, tak jak w k u l t u r z e Z a c h o d u . Pojęcie perwersji w tej
dziedzinie właściwie nie istnieje, d o p u s z c z a n y jest szeroki wachlarz z a c h o ­
w a ń seksualnych. To, co w naszej cywilizacji n a z w a n e byłoby rozwiązłością,
t a m jest t r a k t o w a n e jako coś n a t u r a l n e g o .
WAKACJE 2 0 0 5
J
Zwłaszcza s a m o a ń s k a m ł o d z i e ż cieszy się, w e d ł u g Mead, szczególną swo­
b o d ą obyczajową. P r z e d m a ł ż e ń s k i e s t o s u n k i seksualne są dla n a s t o l a t k ó w
hobby par excellence. Od 14. roku życia praktycznie nie myślą oni o niczym
poza seksem, a możliwość zachowania cnoty jest dla nich czymś, co się w gło­
wie nie mieści.
O w a sprzyjająca wolnej miłości atmosfera k u l t u r o w a sprawia, że ży­
cie seksualne Samoańczyków jest bardziej s p o n t a n i c z n e i u d a n e - nie wystę­
puje t a m praktycznie i m p o t e n c j a czy oziębłość
seksualna, brak jest represyjności w s t o s u n k a c h
międzyludzkich, brak p r o b l e m ó w m a ł ż e ń s k i c h ,
a ludzie są szczęśliwsi.
Przyczyn tego s t a n u a m e r y k a ń s k a a n t r o ­
polog szuka znacznie głębiej i d o c h o d z i do
wniosku, że mieszkańcy S a m o a są „wolni
od d o k t r y n y o grzechu p i e r w o r o d n y m " .
Tak więc to ograniczenia k u l t u r o w e , ufun­
d o w a n e na założeniach religijnych, krępu­
ją ludzką ekspresję i nie pozwalają osiąg­
nąć p e ł n i samorealizacji. Samoańczycy nie
mają w y r z u t ó w s u m i e n i a z p o w o d u własnej
seksualnej aktywności, m o g ą się więc nią cie­
szyć
w
nie­
skrępowany
sposób.
Neil P o s t m a n w swym Technopolu zauważył, że o ile w XIX wieku w wielkie
metafory i obrazy naszej kultury zaopatrzyli n a s powieściopisarze (np. Flauber­
towi zawdzięczamy portret ograniczonej więzami obyczaju romantyczki E m m y
Bovary, a Dostojewskiemu zapatrzonego w siebie maniaka, którego zbawia mi­
łość i żarliwość religijna), o tyle w XX wieku twórcami takich obrazów i meta­
for byli raczej badacze społeczeństwa, w ś r ó d nich właśnie Margaret Mead. I tak
jak niegdyś „Cervantes ofiarował n a m trwały archetyp nieuleczalnego marzy­
ciela i idealisty D o n Kichota", tak „Margaret Mead podarowała n a m beztroskie­
go, pozbawionego poczucia winy młodzieńca z Samoa".
Obraz beztroskich seksualnie m i e s z k a ń c ó w egzotycznych wysp od sa­
m e g o początku miał niezwykłą m o c oddziaływania. Wydawał się jakby na8
FRONDA
36
u k o w y m d o w o d e m na istnienie „szczęśliwego dzikusa", k t ó r e g o niegdyś wy­
marzy! sobie Rousseau. W n i o s k i z książki wyciągano dwojakie: albo n a t u r a
ludzka jest bardzo p ł y n n a i plastyczna, m o ż e podlegać m o d e l o w a n i u , nie jest
wobec tego niczym stałym, albo też coś takiego jak stała n a t u r a ludzka ist­
nieje, a Samoańczycy jako lud bardziej p r y m i t y w n y niż n a r o d y Z a c h o d u są jej
bliżsi, a więc ich seksualna rozwiązłość ma c h a r a k t e r naturalny.
Już rok po ukazaniu się pracy Mead S a m u e l D. S c h m a l h a u s e n o p u b l i k o ­
wał książkę pt. Our Changing Humań Naturę (Nasza z m i e n n a ludzka n a t u r a ) ,
w której pisał, że istnieją tylko d w a sposoby na s p e ł n i e n i e p r a g n i e ń serca:
„Samoa lub Kalwaria: beztroska r a d o ś ć lub tragiczna i n t e n s y w n o ś ć " . S a m au­
tor nie miał wątpliwości, k t ó r ą d r o g ę wybrać: „Wracajmy na wyspy M o r z a Po­
ł u d n i o w e g o ! " - wykrzykiwał. Wracajmy do „ n a t u r a l n o ś c i i p r o s t o t y radości
seksualnych".
W p o d o b n y m t o n i e rozwodziła się na ł a m a c h „The N a t i o n " Freda Kirchway:
„Gdzieś
w każdym
z
nas,
pomiędzy mrocznymi
pragnieniami
a chęcią ucieczki, znajduje się p o r o s ł a p a l m a m i w y s p a M o r z a P o ł u d n i o w e g o
[...] z r o z l u ź n i o n ą atmosferą kuszącej wolności i braku odpowiedzialności
[...] Uciekamy t a m [...] by znaleźć miłość, k t ó r a jest wolna, ł a t w a i satysfak­
cjonująca".
Tezy Margaret Mead rozprzestrzeniły się w świecie n a u k o w y m niczym p o ­
żar po stepie. Książka o S a m o a uczyniła z a u t o r k i wręcz personifikację dzie­
dziny, którą się zajmowała. Stała się j e d n y m z największych a u t o r y t e t ó w
w dziedzinie antropologii, wywierając wielki wpływ na rozwój m.in. femini­
z m u i gender studies. Powoływali się na nią n p . B e r t r a n d Russell, J o h n D e w e y
czy Alfred Kroeber. Okrzyknięto ją r ó w n i e ż guru rewolucji seksualnej, której
miała dać (obok Alfreda Kinseya) n a u k o w y f u n d a m e n t .
Antropologiczny mit
Przez kilkadziesiąt lat tezy M e a d nie były przez nikogo k w e s t i o n o w a n e . Aż
wreszcie w 1983 roku n a u k o w i e c z u n i w e r s y t e t u w Canberze, D e r e k F r e e m a n ,
opublikował książkę pt. Margaret Mead and Samoa: The Making and Unmaking of
an Anthropological Myth (Margaret Mead a Samoa: s t w o r z e n i e i obalenie a n t r o ­
pologicznego m i t u ) . Była o n a w y n i k i e m wieloletnich b a d a ń australijskiego
WAKACJE
2005
9
antropologa, który nie tylko nauczył się języka s a m o a ń s k i e g o (zdał n a w e t
z tego p r z e d m i o t u e g z a m i n p a ń s t w o w y ) , lecz r ó w n i e ż został j e d n y m z s a m o ańskich wodzów. Poza t y m - w o d r ó ż n i e n i u od Mead, k t ó r a o p e r o w a ł a raczej
ogólnikami - F r e e m a n zebrał p o k a ź n y zbiór dokumentacji, z a r ó w n o ze swo­
ich b a d a ń terenowych, jak też ze s p r a w o z d a ń p o d r ó ż n i k ó w i misjonarzy.
Z b a d a ń tych wyłania się z u p e ł n i e i n n y obraz S a m o a niż z książki Mead,
obyczajowo przypominający bardziej prowincję w Teksasie niż dzielnicę S o h o
w Londynie. N i e p r z y p a d k o w o zresztą m ó w i się dziś o Samoa, że należy do
Pasa Biblijnego M ó r z P o ł u d n i o w y c h . N a w e t w „ N a t i o n a l G e o g r a p h i c " prze­
czytać m o ż n a , że n o s z e n i e przez kobiety obcisłych koszulek, k r ó t k i c h s p o d e ­
n e k czy strojów kąpielowych jest obecnie na S a m o a u z n a w a n e za obraźliwe
i występne.
W swym s t u d i u m Freeman rozprawił się ze wszystkimi tezami Mead, przed­
stawiającymi Samoa jako „raj wolnej miłości". Okazuje się, że na wyspach nie
tylko panują surowe tabu seksualne, lecz również wielkim szacunkiem w społe­
czeństwie cieszy się dziewictwo. Było o n o niezwykle cenione zarówno w przed­
chrześcijańskiej kulturze pogańskiej Samoańczyków, jak również po częściowej
chrystianizacji archipelagu przez protestantów. Freeman pisze: „W obrębie tra­
dycyjnej samoańskiej hierarchii dowiedzenie dziewictwa p a n n y młodej u w a ż a n o
«za niezbędne». Publiczne stwierdzenie jej dziewictwa było przyjętą m e t o d ą uni­
kania sytuacji, w której pan młody mógłby stracić honor, gdyby się okazało, że
ktoś inny przed n i m miał z jego narzeczoną stosunki seksualne".
Bogato udokumentowana książka Freemana - zwłaszcza gdy zestawić ją z ubó­
stwem źródeł Mead, która opierała się głównie na swoich obserwacjach i intuicjach
- nie pozostawia wątpliwości, czyj obraz Samoa jest prawdziwy. Już 31 stycznia
1983 roku „The N e w York Times" na pierwszej stronie streścił wynik badań austra­
lijskiego profesora, pisząc, że „Margaret Mead dopuściła się poważnych przekła­
mań co do życia i charakteru Samoańczyków". Komentując Dojrzewanie na Samoa,
Freeman powiedział: „Cały akademicki establishment i wszystkie encyklopedie oraz
podręczniki akceptowały konkluzje zawarte w tej książce, a te konkluzje są funda­
mentalnie błędne. Nie ma drugiego takiego przypadku samooszukania się w całej
historii nauk behawioralnych".
Wyniki b a d a ń F r e e m a n a z największym o p o r e m spotkały się w k r ę g u an­
tropologów. Już w październiku 1983 roku podczas otwarcia w Chicago kon­
ferencji naukowej pt. Margaret Mead: legenda i kontrowersje Paul S h a n k m a n
10
FRONDA
36
oświadczył, że m a m y do czynienia z „największym s p o r e m w historii a n t r o ­
pologii". P o r ó w n y w a n o kontrowersję F r e e m a n versus M e a d do wielkich spo­
rów: N e w t o n versus Leibniz, Wallis versus H o b b e s czy Voltaire versus N e e d h a m . Z czasem j e d n a k na polu bitwy (czytaj: w sferze n a u k i ) p o z o s t a ł a tylko
j e d n a strona.
Ostateczny cios został zadany mitowi Samoa 12 listopada 1987 roku. Tego
dnia zeznania pod przysięgą złożyła Fa'apu Fa'amu z wioski Ta'u - główna informatorka amerykańskiej uczonej w 1926 roku. Mead w swej późniejszej książce
Blackberry Winter (Jeżynowa zima) wyjaśniła: „Pisząc Corning of Age in Samoa, sta­
rannie zmieniłam wszystkie imiona, czasami zmieniając jeszcze szczegóły, aby
nie można było zidentyfikować konkretnej osoby". Drobiazgowe dochodzenie
ustaliło, że większość swej wiedzy na t e m a t seksualnych obyczajów samoańskiej
młodzieży Mead czerpała od zaledwie dwóch młodych dziewcząt: Fa'apu i jej
przyjaciółki Fofoa. W 1987 roku sędziwa już Fa'apu Fa'amu przyznała, że obie
celowo oszukiwały Amerykankę, opowiadając jej najbardziej fantastyczne i nie­
prawdopodobne historie, w które t a m t a skwapliwie wierzyła. Wielu antropolo­
gów wzięło w obronę Margaret Mead, zauważając, że jako osoba naiwna i łatwo­
wierna dała się wprowadzić w błąd przez swoje informatorki.
W swej kolejnej książce pt. The Fateful Hoaxing of Margaret Mead (Brze­
m i e n n e w skutki o s z u k a n i e Margaret M e a d ) F r e e m a n zauważył, że b a d a n i a
Amerykanki w żaden s p o s ó b nie spełniały kryteriów naukowości, chociażby
tych, jakie zdefiniował Karl Popper w swym klasycznym już dziele Logika od­
krycia naukowego. Materiał badawczy był niesłychanie ubogi, brak było g r u p
porównawczych, nie d o s z ł o do weryfikacji źródeł. M e a d zadowoliła się re­
lacjami dwóch nastolatek, a odrzuciła analizę praktyk seksualnych 66 p o z o ­
stałych dziewcząt z wioski Ta'u. Na p o t w i e r d z e n i e panującej r z e k o m o na wy­
spach swobody seksualnej nie ma p o z a t y m żadnych innych d o w o d ó w .
Analiza korespondencji między Margaret Mead a F r a n z e m Boasem d o p r o ­
wadziła Freemana do wniosku, że amerykańska d o k t o r a n t k a wyruszała na Sa­
m o a ze z góry założoną tezą o k u l t u r o w y m relatywizmie, której zwolennikiem
był jej promotor. W związku z tym Freeman pisze, iż należy starannie odróżnić
badania p r o w a d z o n e w terenie od antropologicznych teorii wymyślonych w ga­
binetach. S t u d i u m Margaret Mead zalicza on do tej drugiej kategorii.
D o d a t k o w e światło na całą sprawę rzucają b a d a n i a Lowella H o l m e s a , k t ó ­
ry już w 1957 roku u d a ł się na S a m o a śladami Margaret Mead. Wynikiem jego
WAKACJE
2005
11
podróży była o p u b l i k o w a n a wówczas książka pt. Restudy of Manu'an Culture
(Ponowne s t u d i a n a d k u l t u r ą M a n u ) . H o l m e s stwierdził w niej, że uzyskiwa­
nie od Samoańczyków informacji o ich życiu płciowym jest n i e m a l niemożli­
we, gdyż seks jest „najtrudniejszym t e m a t e m r o z m o w y s p o ś r ó d wszystkich
obszarów kultury M a n u " . M i m o wielokrotnych p r ó b H o l m e s o w i - jak pisze
- „nigdy nie u d a ł o się pozyskać szczegółów d o ś w i a d c z e ń seksualnych od nie­
zamężnych (nieżonatych) i n f o r m a t o r ó w " .
Autor nie był j e d n a k t a k i m a u t o r y t e t e m w sprawach n a u k o w y c h jak Free­
m a n , toteż jego uwagi przeszły n i e z a u w a ż o n e . D o p i e r o po sukcesie książki
F r e e m a n a H o l m e s powrócił do t e m a t u i w roku 1987 opublikował n o w ą pra­
cę pt. Questfor the Real Samoa (W p o s z u k i w a n i u p r a w d z i w e g o S a m o a ) , w k t ó ­
rej stwierdził: „Nie m o g ę zgodzić się z Mead w sprawie s t o p n i a s w o b o d y sek­
sualnej, jaką r z e k o m o cieszyli się m ł o d z i ludzie w wiosce Ta'u".
12
FRONDA
36
Z d e m a s k o w a n i e fałszywości b a d a ń M e a d przez F r e e m a n a z o s t a ł o roz­
p o w s z e c h n i o n e w Stanach Zjednoczonych dzięki filmowi d o k u m e n t a l n e m u ,
n a k r ę c o n e m u w 1989 roku przez Franza H e i m a n s a . Jako j e d n a z b o h a t e r e k
owego obrazu występuje w s p o m n i a n a już i n f o r m a t o r k a amerykańskiej a n t r o ­
polog - Fa'apu F a ' a m u .
Dlaczego więc twierdzenia Margaret M e a d tak d ł u g o p r z y j m o w a n e były
na wiarę, bez sprawdzania ich prawdziwości? Dlaczego zyskały tak powszech­
ną akceptację z a r ó w n o w świecie n a u k o w y m , jak i p o z a n i m ? Jak z a u w a ż a
amerykański antropolog, profesor M a r t i n O r a n s , „czasami informacja niesio­
na przez m e d i a trafia na o d b i o r c ó w tak c h ę t n y c h do jej przyjęcia, że s k ł o n n i
są o d s u n ą ć wszelki krytycyzm i przyjąć p r z e s ł a n i e jako w ł a s n e p r z e k o n a n i e .
Tak właśnie było ze s ł y n n y m Corning of Age in Samoa".
Z d a n i e m k o m e n t a t o r a tygodnika „Time", który 14 lutego 1983 roku o m ó ­
wił odkrycia F r e e m a n a , „Mead stała się n a t u r a l n y m s p r z y m i e r z e ń c e m dla
tych, którzy opowiadali się za s w o b o d n ą edukacją, p o l u ź n i o n y m i n o r m a m i
seksualnymi i zielonym ś w i a t ł e m dla rodzicielstwa, co w z a m i e r z e n i u m i a ł o
doprowadzić do tego, by m ł o d z i e ż a m e r y k a ń s k a p r z e c h o d z i ł a przez o k r e s doj­
rzewania bez kłopotów, jak to było z m ł o d z i e ż ą s a m o a ń s k ą " .
Jak napisał George Marcus, Mead „zmistyfikowała Samoa, by zdemistyfikować Amerykę". D o k o n a ł a „defamiliaryzacji p o p r z e z m i ę d z y k u l t u r o w e pod­
stawienie". Z g o d n i e z p o w i e d z e n i e m Franza Boasa, że „ a n t r o p o l o g i a jest na­
uczycielką życia", antropologiczne wnioski płynące z lektury książki o S a m o a
kształtować zaczęły najpierw życie akademickie, a n a s t ę p n i e życie s p o ł e c z n e
w Stanach Zjednoczonych i innych krajach.
Książka Mead była d a r e m niebios zwłaszcza dla krytyków cywilizacji za­
chodniej i religii chrześcijańskiej. D a w a ł a n a u k o w ą p o d b u d o w ę p o d relaty­
wizację zachodniego pojęcia „ m o r a l n o ś c i " , czyniła etykę seksualną w z g l ę d n ą
i zależną od kręgu kulturowego, t o r o w a ł a w t e n s p o s ó b drogę „rewolucji sek­
sualnej" z jej p o s t u l a t e m „wolnej m i ł o ś c i " .
Dopiero kilkadziesiąt lat później okazuje się, że t e n naukowy f u n d a m e n t
jest w rzeczywistości antropologiczną fikcją. Jak zauważył Jan Paweł II w swej
encyklice Centesimus annus, o upadku k o m u n i z m u zadecydowała przede wszyst­
kim fałszywa antropologia, czyli nieprawdziwa wizja człowieka, leżąca, u pod­
staw tej ideologii. M o ż n a przypuszczać, że - analogicznie - antropologiczny
błąd, leżący u p o d s t a w rewolucji seksualnej, doprowadzi do jej krachu.
WAKACJE
2005
13
W a r t o też zacytować słowa J a n a Pawła II z innej jego encykliki - Fides et
ratio: „W życiu człowieka nadal o wiele więcej jest p r a w d , w k t ó r e po p r o s t u
wierzy, niż tych, k t ó r e przyjął po osobistej weryfikacji. Któż b o w i e m byłby
w stanie p o d d a ć krytycznej ocenie niezliczone wyniki b a d a ń n a u k o w y c h , na
których opiera się w s p ó ł c z e s n e życie? Któż m ó g ł b y na w ł a s n ą rękę k o n t r o l o ­
wać s t r u m i e ń informacji, k t ó r e dzień po d n i u n a d c h o d z ą z wszystkich części
świata i k t ó r e zasadniczo są p r z y j m o w a n e jako p r a w d z i w e ? " .
W encyklice papież d o c h o d z i do w n i o s k u , że człowiek jest istotą, której
życie opiera się na wierze - nie tylko wierze w Boga, lecz r ó w n i e ż w i e r z e w t o ,
co m ó w i ą do n a s inni ludzie. Rzeczy do w i e r z e n i a podają n a m n i e tylko księ­
ża, lecz również nauczyciele, naukowcy, d z i e n n i k a r z e . Niestety, zdarza się, że
są ludzie, którzy tej wiary nadużywają i celowo w p r o w a d z a j ą n a s w błąd.
Odkrycia Dereka F r e e m a n a spowodowały, że n a u k o w c y na całym świecie
zaczynają p o d c h o d z i ć krytycznie do d o r o b k u M a r g a r e t M e a d . Ś w i a d e c t w e m
peryferyjności i zaściankowości polskiej n a u k i m o ż e być fakt, że w n a s z y m
kraju d o g m a t o nieomylności amerykańskiej a n t r o p o l o g u t r z y m u j e się n a d a l .
Studenci w dalszym ciągu czytają Dojrzewanie na Samoa i c h ł o n ą p o d a w a n e im
do wierzenia treści niczym p r a w d y objawione.
ESTERA LOBKOWICZ
Standardy kanonizacyjne wypracowane przez Jeana
Paula Sartre'a zaczęły obowiązywać najpierw wśród
lewicowych intelektualistów, a następnie w kulturze
masowej. Urzędem kanonizacyjnym popkultury zo­
stał Hollywood, w którym produkuje się hagiografie
nowych świętych. Główny nurt beatyfikacyj­
ny obejmuje męczenników polityki, takich
jak np. Che Guevara czy Ewa Peron, ale nie
brak także błogosławionych wyniesionych
na ekrany za heroiczność niecnot, takich jak
Larry Flint czy Alfred Kinsey.
ŚWIĘTY
ALFRED
KINSEY
SONIA SZOSTAKIEWICZ
W 1947 roku Albert C a m u s napisał swą najgłośniejszą powieść
pt. Dżuma. J e d e n z najczęściej k o m e n t o w a n y c h f r a g m e n t ó w tego
u t w o r u to r o z m o w a d w ó c h b o h a t e r ó w : Rieuxa i Tarrou:
- Krótko mówiąc - powiedział Tarrou z prostotą - chciałbym wie­
dzieć, jak stać się świętym; tylko to mnie interesuje.
- Ale pan nie wierzy w Boga.
- Właśnie. Znam dziś tylko jedno konkretne zagadnienie: czy
można być świętym bez Boga.
FRONDA 36
Mistyk Genet
Pięć lat później J e a n Paul Sartre napisał książkę, k t ó r a była o d p o w i e d z i ą na to
pytanie. W 1952 roku światło d z i e n n e ujrzała p o n a d 600-stronicowa rozpra­
wa pt. Święty Genet, autor i męczennik. O w a analiza osobowości twórczej skandalizującego d r a m a t u r g a była - z d a n i e m Paula J o h n s o n a - w y n i k i e m t ę s k n o t y
tej strony charakteru Sartre'a, k t ó r a po o d r z u c e n i u Boga p o t r z e b o w a ł a jakie­
goś surogatu wiary religijnej. Z a s t ę p c z e sacrum francuski egzystencjalista od­
nalazł w twórczości J e a n a G e n e t a .
Kim był t e n z a p o m n i a n y dziś nieco a u t o r ? Oddajmy głos s a m e m u
Sartre'owi, który tak charakteryzuje swego idola: „Jest dzieckiem p o r z u c o ­
nym. Od najmłodszych lat wykazuje złe instynkty, okradając biednych wieś­
niaków, którzy go zaadoptowali. Kary nie o d n o s z ą skutku, ucieka z d o m u p o ­
prawczego, gdzie trzeba go było z a m k n ą ć , k r a d n i e w najlepsze, a p o n a d t o
oddaje się prostytucji. Żyje w nędzy, z żebraniny, z d r o b n y c h kradzieży, sypia­
jąc ze wszystkimi i każdego zdradzając; nic j e d n a k nie m o ż e go p o w s t r z y m a ć .
W tym w ł a ś n i e m o m e n c i e p o s t a n a w i a z całym r o z m y s ł e m o d d a ć się złu; p o ­
dejmuje decyzję, iż czynić będzie we wszelkich okolicznościach to, co najgor­
sze, a p o n i e w a ż u ś w i a d o m i ł sobie, że największą z b r o d n i ą nie jest wcale czy­
nienie zła, lecz manifestowanie zła, pisze w więzieniu dzieła, k t ó r e s t a n o w i ą
apologię zła i popadają w konflikt z p r a w e m " .
To jest właśnie istota „nowej świętości". Jak zauważał Georges Bataille,
Genet zatracał się bez reszty w złu, podobnie jak mistyk w czasie ekstazy zatra­
ca się w Bogu. Podniecało to Sartre'a, który pisał: „Doświadczenie Zła jest wład­
czym cogito odkrywającym przed świadomością jej wyjątkowość w obliczu Bytu.
Chcę być potworem, huraganem, wszystko, co ludzkie, jest mi obce, przekra­
czam wszystkie prawa ustanowione przez ludzi, pogardzam wszystkimi war­
tościami, nic z tego, co jest, nie m o ż e m n i e określić ani m n i e ograniczyć; a jed­
nak istnieję, będę tym lodowatym p o d m u c h e m , który unicestwi wszelkie życie.
Jestem więc ponad istotą: robię to, co chcę, czynię siebie tym, czym chcę".
Dla Sartre'a, który wiarę w Boga uważał nie tylko za absurd, lecz wręcz
za podłość, rzeczywistością sakralną okazywała się c i e m n a s t r o n a istnienia.
Tak jak święty pragnie Boga ze względu na N i e g o samego, tak też - jak pisze
Sartre - „człowiek zły w i n i e n pragnąć Z ł a dla niego s a m e g o i w p r z e r a ż e n i u
Z ł e m p o w i n i e n odkrywać swój pociąg do G r z e c h u " .
WAKACJE 2 0 0 5
Ideałem G e n e t a była z b r o d n i a niewybaczalna, h a ń b a , której się nie da od­
kupić. W s p o m n i a n y j u ż Georges Bataille, który żywot świętego G e n e t a spi­
sany przez jego hagiografa Sartre'a uważał za „jedną z najbogatszych książek
naszych czasów", a n a w e t za „arcydzieło", dowodził, że „sacrum oznacza to,
co zabronione, co jest g w a ł t o w n e , niebezpieczne i s a m o jego d o t k n i ę c i e grozi
unicestwieniem: jest t o Z ł o " .
Jest zastanawiające, jaki kształt o w a manifestacja zła przybiera w litera­
turze. Krzysztof Zabłocki tak charakteryzował Madonnę kwietną, j e d n ą z naj­
bardziej znanych powieści G e n e t a : „Więzienna c o d z i e n n o ś ć i w s p o m n i e n i a
z paryskiego półświatka p r z e c h o d z ą w u d u c h o w i o n ą fantasmagorię, nasyco­
ny wulgaryzmami i skatologią język łączy się z w y s z u k a n ą poetycką metafo­
rą, wirtuozowskie kadencje przekształcają o n a n i s t y c z n e rojenia w p o d n i o s ł ą
mszę w intencji utraconych kochanków. O d ó r e k s k r e m e n t ó w łączy się z w o n ­
nością kadzideł: to, co n ę d z n e i b r u d n e , ulega transfiguracji w promieniujące
piękno: G e n e t o w s k a rzeczywistość okazuje się sacrum".
Co zastanawiające, najmocniejszym w y r a z e m zatracenia się w Z ł u jest
w literaturze p o m i e s z a n i e z jednej s t r o n y e l e m e n t ó w perwersji seksualnej,
z drugiej zaś tego, co w religii najświętsze, co w rezultacie p r o w a d z i ć m u s i
do pornograficznego bluźnierstwa. Najdobitniejszą t e g o ilustracją m o ż e być
głośne o p o w i a d a n i e cytowanego tu Georgesa Bataille'a Historia oka.
Prorok de Sade
Ten o s t a t n i nie ukrywał swej
fascynacji twórczością m a r k i ­
za de Sade'a. Nie jest chyba też przypadkiem, że p o n o w n e od­
krycie
spuścizny XVIII-wiecznego
arystokraty zbiegło
się we
Francji w czasie z aktywnością t w ó r c z ą Sartre'a, Geneta, Bataille'a
i innych pisarzy zauroczonych z ł e m . W p e w n y m sensie miał rację
Apollinaire, prorokując na początku ubiegłego stulecia, że wiek
XX będzie wiekiem m a r k i z a de Sade'a. Z d a n i e m J e a n a P a u l h a n a
cała w s p ó ł c z e s n a literatura jest silnie u w a r u n k o w a n a w ł a ś n i e
przez francuskiego markiza.
To
de
Sade jako
pierwszy powiązał
boskość
i
sacrum
z e r o t y z m e m , p r z e m o c ą i śmiercią. Jak zauważył Pierre
Klossowski, tak jak d u s z a chrześcijanina zyskuje świado18
FRONDA
36
m o ś ć samej siebie w obliczu Boga, tak d u s z a człowieka sadystycznego zysku­
je s a m o ś w i a d o m o ś ć dzięki drugiej osobie, k t ó r ą z a m i e n i a w p r z e d m i o t , by ją
zniszczyć.
Bataille pisze: „Sade postawił się poza ludzkością i w s w o i m d ł u g i m życiu
miał j e d n o tylko zajęcie, k t ó r e go pociągało, polegało o n o na wyliczaniu aż do
wyczerpania możliwości zniszczenia istot ludzkich, na niszczeniu ich oraz na
cieszeniu się myślą o ich śmierci i ich cierpieniu".
Wszystkie s k r u p u l a t n i e wyliczane perwersje, zboczenia, z b r o d n i e , akty
gwałtu, przemocy i t o r t u r służą zniszczeniu nie tylko człowieka, lecz prze­
de wszystkim istoty człowieczeństwa, czyli wszelkiej idei Boga w człowieku.
Chodzi o u ś m i e r c e n i e ludzkiej duszy. De Sade pisze: „Zabójstwo o d b i e r a tyl­
ko pierwsze życie jednostce; trzeba by m ó c odebrać jej d r u g i e " .
Nienawiść markiza w z b u d z a s a m o istnienie świata, który pragnie znisz­
czyć. Sam wyznawał: „ M a m w s t r ę t do n a t u r y . . . Chciałbym przeszkodzić jej
planom, pokrzyżować jej ruchy, zatrzymać koło gwiazd, w s t r z ą s n ą ć ciała­
mi niebieskimi unoszącymi się w przestrzeni, zniszczyć to, co jej służy...
Moglibyśmy m o ż e zaatakować słońce, o d e b r a ć je światu albo n i m świat pod­
palić, to d o p i e r o byłaby z b r o d n i a . . . " .
Nieprzypadkowo najbardziej z n a n y u t w ó r m a r k i z a to Sto dwadzieścia dni
Sodomy. I s t o t ą grzechu s o d o m s k i e g o nie było współżycie ze zwierzętami,
jak się dzisiaj p o w s z e c h n i e uważa. Nie był nią r ó w n i e ż h o m o s e k s u a l i z m ,
jak sądzono w ubiegłych wiekach. C h o d z i ł o o coś znacznie poważniejsze­
go. Rewolucja seksualna s o d o m i t ó w polegała na tym, że chcieli oni zgwałcić
anioły. A ponieważ anioły są teofaniami, czyli objawieniami się Boga, chodzi­
ło o zgwałcenie samej Boskości, o splugawienie świętości.
Kreśląc alegoryczny p o r t r e t m a r k i z a de Sade'a, j e d e n z jego licznych wiel­
bicieli, Algernon Swinburne, pisał: „Zbliżcie się, a usłyszycie, jak w tej b ł o t ­
nistej i krwawej padlinie pulsują arterie duszy p o w s z e c h n e j , żyły, w których
płynie boska krew. Ta kloaka jest cała p r z e n i k n i ę t a lazurem, w tych latrynach
jest coś z Boga".
Urzędnik Kinsey
R.C. Lacombe w swej książce pt. Sade i jego maski dowodził, że XVIII-wieczny
arystokrata francuski był „ p i o n i e r e m rewolucji seksualnej", który „przygotoWAKACJE
2005
19
wał drogę dla r a p o r t ó w Kinseya". P o r ó w n a n i e p i s m de Sade'a i Kinseya jest
0 tyle zasadne, że s t a n o w i ą o n e katalogi różnych perwersji, dewiacji i z b o ­
czeń. O ile j e d n a k w wypadku m a r k i z a mają o n e charakter wyzwania r z u c o ­
nego Niebu, o tyle u Kinseya są w y r a z e m nie tyle „nowej świętości", ile ra­
czej „nowej n o r m a l n o ś c i " . A m e r y k a n i n zmienił b o w i e m obowiązujące do tej
pory w nauce pojęcie normy, stwierdzając, że „w seksie n i e n o r m a l n e jest tyl­
ko to, czego nie m o ż n a fizycznie w y k o n a ć " . Tym s a m y m n o r m a l n e stały się
h o m o s e k s u a l i z m , pedofilia, s a d o m a s o c h i z m , kazirodztwo, fetyszyzm, zoofilia, nekrofilia - wszystko to m o ż n a b o w i e m wykonać fizycznie. Kinsey ironi­
zował zresztą, że „istnieją tylko trzy dewiacje seksualne: abstynencja, celibat
1 odroczona data ślubu", dowodząc, że pojęcie wyższej motywacji niż czysto
zwierzęca było mu obce.
De Sade i Kinsey piszą właściwie to s a m o . O ile pierwszy ogarnięty jest
j e d n a k d u c h o w ą misją, o tyle dla drugiego jest to j u ż tylko kwestia technicz­
nej klasyfikacji. Margaret Mead, k t ó r a fascynowała się w y m y ś l o n y m i historyj­
kami erotycznymi z Samoa, zawiedziona była r a p o r t a m i Kinseya, k t ó r y m za­
rzucała, że w ani j e d n y m miejscu nie pojawia się w nich w z m i a n k a o tym, że
seks m o ż e być przyjemny. Kinseyowskie opisy s t o s u n k ó w płciowych i dewia­
cji seksualnych przypominają raczej instrukcje m o n t a ż u m e b l i i są n u d n e jak
d ł u b a n i e w nosie. Ujawnia się w nich p r a w d z i w a pasja Kinseya, k t ó r e g o spe­
cjalizacją była taksonomia, czyli systematyzacja roślin i zwierząt, zwłaszcza
zaś os galasówek. Pochyla się on n a d b a d a n y m i przez siebie o s o b a m i z chłod­
ną drobiazgowością, jak e n t o m o l o g pochyla się n a d o w a d a m i .
Używając terminologii Karla M a n n h e i m a , m o ż n a przyjąć, że de Sade re­
prezentuje charyzmę i u t o p i ę , a Kinsey r u t y n ę i instytucjonalizację t e g o sa­
m e g o zjawiska. O ile pierwszy jest p r o r o k i e m rewolucji seksualnej, o tyle dru­
gi jest jej urzędnikiem, b i u r o k r a t ą zboczeń w zarękawkach. M o ż n a powtórzyć
za H a n n a h Arendt, że jak istnieje b a n a l n o ś ć zła, tak s a m o istnieje b a n a l n o ś ć
zboczeń.
Przypomina się w tym miejscu wizyta w k o p e n h a s k i m kinie p o r n o g r a ­
ficznym, o p i s a n a przez G u s t a w a Herlinga-Grudzińskiego w Dzienniku pisanym
nocą. Wybrał się on na film prezentujący s t o s u n k i młodej duńskiej zoofilki ze
zwierzętami, z których „najbardziej z n u d z o n ą m i n ę ma byk". Po spektaklu pi­
sarz obserwuje widzów: „Wszyscy wychodzą osowiali i skapcanieni z m i n a m i
byka z pierwszej części".
Prawdę mówiąc bezbrzeżna n u d a panuje również w u t w o r a c h m a r k i z a
de Sade'a. Z d a n i e m Bataille'a to w ł a ś n i e nużące, nie kończące się wylicza­
nie kolejnych perwersji i z b r o d n i o t w i e r a ł o p r z e d n i m obszar p r ó ż n i - p u s t k i ,
do której lgnęła jego dusza. P o d o b n i e uważał Klossowski, k t ó r y p o r ó w n y w a ł
n u d n e , inkantacyjne wyliczanie przez m a r k i z a zboczeń do litanii z książeczki
do n a b o ż e ń s t w a . W zestawieniu z t y m rejestr dewiacji opisany przez Kinseya
jest równie fascynujący co książka telefoniczna.
Ze swoją banalnością Kinsey z p o w o d z e n i e m zasługuje na m i a n o nie tyle
Rosenberga, ile raczej E i c h m a n n a rewolucji seksualnej. Z taką s a m ą obojęt­
nością, p o z b a w i o n ą jakiejkolwiek wrażliwości m o r a l n e j , relacjonuje zło czy­
n i o n e na niewinnych. J e d n o z najważniejszych „osiągnięć" Kinseya, pole­
gające na odkryciu o r g a z m u dziecięcego, o p i e r a ł o się w największej m i e r z e
na relacjach d w ó c h osób: oficera SS Fritza von Ballusecka, który w D a c h a u
i innych obozach koncentracyjnych gwałcił u w i ę z i o n e dzieci, oraz seryjnego
gwałciciela Reksa Kinga, skazanego za 800 p r z e s t ę p s t w seksualnych, m.in. na
dzieciach i zwierzętach.
Kinsey doszedł do wniosku, że „ m i m o bólu, płaczu i agresywnych re­
akcji c h ł o p c o m w wieku od d w ó c h miesięcy do 15 lat p o d o b a ł o się s t y m u ­
lowanie ich m a n u a l n i e lub o r a l n i e " . N i e szczędzi on o p i s ó w takich s t o s u n ­
ków: „Ekstremalne napięcie z g w a ł t o w n y m i konwulsjami [...] wykrzywione
WAKACJE
2005
21
u s t a [...] wysunięty język [...] s p a z m a t y c z n e skurcze [...] wytrzeszcz oczu
[...] zaciskające się dłonie [...] p u l s o w a n i e l u b drganie p e n i s a [...] szloch l u b
gwałtowny płacz, czasem z obfitymi łzami, szczególnie u m ł o d s z y c h dzieci
[...] b r o n i ą się przed p a r t n e r e m i m o g ą podjąć g w a ł t o w n e wysiłki, aby unik­
nąć orgazmu, chociaż czerpią niewątpliwą przyjemność z tej sytuacji".
Skąd Kinsey wiedział, że dzieci, a n a w e t d w u m i e s i ę c z n e n i e m o w l ę t a ,
czerpią przyjemność z gwałcenia ich przez dorosłych? Sam w swej pracy pi­
sał, że nie p y t a n o o reakcje dzieci, tylko o p i e r a n o się na s p r a w o z d a n i a c h d o r o ­
słych („niektórzy z tych dorosłych są technicznie przeszkoleni, mają p a m i ę t ­
niki lub i n n e zapiski, k t ó r e zostały p r z e k a z a n e do naszej dyspozycji"). Tak
więc jako g ł ó w n e a u t o r y t e t y n a u k o w e w b a d a n i a c h Kinseya wystąpili pedofi­
le, którzy interpretowali stany d o z n a w a n e przez dzieci.
Odkrycie kulisów Kinseyowskich b a d a ń jest p r z e d e w s z y s t k i m zasługą
dr J u d i t h A. Reisman, której 10-letnia córka zgwałcona z o s t a ł a przez pedofi­
la. Po tym wydarzeniu a m e r y k a ń s k a badaczka p o s t a n o w i ł a zająć się proble­
m e m szerzenia się pedofilii we w s p ó ł c z e s n y m s p o ł e c z e ń s t w i e . W t e n s p o s ó b
d o t a r ł a do r a p o r t ó w Kinseya, który nie tylko u z n a w a ł s t o s u n k i s e k s u a l n e d o ­
rosłych z dziećmi za n o r m ę , lecz również d a w a ł im n a u k o w ą p o d b u d o w ę .
Analiza m e t o d pracy zoologa, u c h o d z ą c e g o za g u r u dzisiejszej seksuolo­
gii, d o p r o w a d z i ł a R e i s m a n do porażających wniosków. R a p o r t y Kinseya, k t ó ­
re zmieniły oblicze k u l t u r o w e i obyczajowe XX-wiecznej Ameryki, okazały
się zwykłym o s z u s t w e m . A wynikało z nich chociażby to, że aż 95 proc. d o ­
rosłych A m e r y k a n ó w ma za sobą takie akty płciowe, jak h o m o s e k s u a l i z m ,
gwałt czy m o l e s t o w a n i e nieletnich, 90 proc. zdradziło w ł a s n ą żonę, a tak na­
p r a w d ę wszyscy j e s t e ś m y biseksualistami.
Szczegółowe o m ó w i e n i e fałszerstw zawartych w tych r a p o r t a c h znajdu­
je się w kilkusetstronicowej pracy J u d i t h A. R e i s m a n i E d w a r d a W. Eichela
Kinsey - seks i oszustwo. Do identycznych w n i o s k ó w doszedł też J a m e s H. J o n e s ,
a u t o r biografii Kinseya Zycie publiczne/życie prywatne. W świetle tych b a d a ń
amerykański magazyn medyczny „ L a n c e t " stwierdził, że „ r a p o r t y Kinseya są
nieetyczne i nic niewarte z n a u k o w e g o p u n k t u w i d z e n i a " . W rzeczywistości
prace zoologa, który został seksuologiem, więcej m ó w i ą o jego osobistych
m a n i a c h niż o a m e r y k a ń s k i m społeczeństwie.
Najtrudniej p r a w d a ta przebija się j e d n a k do ś r o d o w i s k a seksuologów.
Zbigniew Lew-Starowicz podkreśla, że wychował się na Kinseyu, i u w a ż a go
22
FRONDA
36
za twórcę nowoczesnej m e t o d y k i b a d a ń . W i n n y m miejscu pisze, że „Alfred
Kinsey stal się s y m b o l e m n i e u g i ę t e g o naukowca, pasjonata, n i e z r o z u m i a n e ­
go oraz n i e d o c e n i o n e g o , poświęcającego spokój i stabilizację życiową walce
o p r a w d ę " . O t o więc m a m y - p o r t r e t m ę c z e n n i k a .
Jean G e n e t - z d a n i e m S a r t r e ' a - też był n i e tylko świętym, lecz r ó w n i e ż
m ę c z e n n i k i e m , gdyż doświadczał o d r z u c e n i a ze s t r o n y s p o ł e c z e ń s t w a , k t ó r e
nie było w stanie zaakceptować jego p r z e s t ę p s t w i dewiacji. P o d o b n a h i s t o ­
ria spotkała także Kinseya. Lewicowe elity zadbały j e d n a k o a u r e o l ę świętości
dla obu.
Standardy kanonizacyjne wypracowane przez Sartre'a zaczęły obowiązy­
wać najpierw wśród lewicowych intelektualistów, a n a s t ę p n i e w kulturze ma­
sowej. U r z ę d e m kanonizacyjnym p o p k u l t u r y został Hollywood, w k t ó r y m p r o ­
dukuje się hagiografie nowych świętych. Główny n u r t beatyfikacyjny obejmuje
męczenników polityki, takich jak n p . C h e Guevara czy Ewa Peron, ale nie brak
także błogosławionych wyniesionych na ekrany, w e d ł u g k a n o n ó w Sartre'a, za
heroiczność niecnot. Należy do nich n p . skandalista L a n y Flint - b o h a t e r fil­
mu pod tym samym t y t u ł e m . Reżyser ma p r a w o t r a k t o w a ć go jak prawdziwego
męczennika, ponieważ pornograf ten, wielokrotnie ścigany przez prawo, został
postrzelony przez swojego przeciwnika, na skutek czego wylądował na wózku
inwalidzkim. Na plakatach reklamujących żywot n o w e g o świętego Flint wisi
w pozycji ukrzyżowanego, zamiast krzyża widzimy j e d n a k d a m s k i e majtki.
Hagiografią jest także film Billa C o n d o n a Kinsey, który wszedł n i e d a w n o
na ekrany naszych kin. Tytułowy b o h a t e r przedstawiony został jako n o r m a l ­
ny człowiek, który głosi n o r m a l n e poglądy. Jak stwierdził pewien kaznodzie­
ja, „święci to n o r m a l n i ludzie, którzy głoszą Królestwo Niebieskie". Gdyby na
świecie zrealizowane zostały ideały Kinseya, dla którego n o r m ą były h o m o s e k ­
sualizm, pedofilia czy zoofilia, dewiacją zaś - abstynencja, celibat i o d r o c z o n a
data ślubu, to rajem na ziemi, do którego p o w i n n i ś m y dążyć, byłaby Sodoma.
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Uganda jest państwem, które osiągnęło największe na
świecie sukcesy w zwalczaniu AIDS. Nic więc dziwnego,
że naukowcy z całego świata zaczęli zjeżdżać do tego kra­
ju, by dociec źródeł fenomenu tamtejszej profilaktyki.
Trzej heretycy
ZENON
CHOCIMSKI
Nie tylko wielkie religie, lecz również świat laicki posiada swoje dogmaty, p o ­
dawane do wierzenia przez nowy Urząd Nauczycielski ludzkości, jakim jest dzi­
siaj „czwarta władza", czyli władza nad u m y s ł a m i . „ N o w y m objawieniem", na
które powołują się media, jest oczywiście nauka, która ze swą empiryczną m e ­
todologią posiada autorytet niepodważalny i niekwestionowany przez nikogo.
Zdarzają się przypadki badaczy, którzy postanawiają dostarczyć n o w y c h
naukowych d o w o d ó w n a p r a w d z i w o ś ć obowiązujących d o g m a t ó w . Podczas
b a d a ń zamieniają się j e d n a k z p r a w o w i e r n y c h w y z n a w c ó w w krytycznych h e ­
retyków. Okazuje się b o w i e m , że prawdy, do których d o c h o d z ą , sprzeczne są
z panującą w świecie laickim ortodoksją.
judith S. Wallerstein (Berkeley)
Profesor J u d i t h S. Wallerstein z U n i w e r s y t e t u w Berkeley nie ukrywała, że
jest gorącą zwolenniczką rozwodów. Drażniły ją a r g u m e n t y przeciwników,
24
FRONDA
36
którzy uważali, że rozejście się m a ł ż o n k ó w odbija się u j e m n i e na później­
szym rozwoju dzieci z rozbitych rodzin. Uważała, że kryzys j e s t krótkotrwały,
a skutki r o z w o d u dla dzieci p o r ó w n y w a ł a do grypy. Aby u d o w o d n i ć , że kry­
tycy r o z w o d ó w nie mają racji, p o s t a n o w i ł a p r z e p r o w a d z i ć pierwsze na świe­
cie longituidalne badania n a u k o w e , w których prześledziła od dzieciństwa
aż do dorosłości los wielu dzieci, z a r ó w n o z d o m ó w rozbitych, jak i z rodzin
pozostających w jedności. Najbardziej i n t e r e s o w a ł o ją, czy r o z w o d y p r z y n o ­
szą dzieciom również skutki d ł u g o t e r m i n o w e , dlatego też jej b a d a n i a trwa­
ły wiele lat. Rozpoczęła je w 1971 roku, a ich rezultaty o p u b l i k o w a ł a dopie­
ro w 2 0 0 0 roku w książce pt. The Unexpeted Legacy oj Dworce ( N i e s p o d z i e w a n e
skutki r o z w o d ó w ) .
Raport J u d i t h Wallerstein nie pozostawia najmniejszych wątpliwości: dzie­
ci z rozbitych d o m ó w mają gorsze wyniki w nauce, częściej porzucają szkołę,
są n a d r e p r e z e n t o w a n e w grupach o s ó b pozbawionych wykształcenia, są sta­
tystycznie biedniejsze i bardziej n a r a ż o n e na poczucie bezdomności, częściej
chorują i łatwiej stają się ofiarami wypadków. W większym s t o p n i u naduży­
wają alkoholu i narkotyków oraz mają większe trudności z k s z t a ł t o w a n i e m d o ­
brych relacji w założonych przez siebie rodzinach. Z b a d a ń wynika też, że aż
85 proc. przestępstw kryminalnych popełnianych jest przez dzieci z rozbitych
rodzin, 80 proc. seryjnych m o r d e r c ó w wywodzi się z takich właśnie domów,
także 80 proc. pacjentów szpitali psychiatrycznych to dzieci, których rodzice
się rozwiedli, popełniają o n e 75 proc. wszystkich samobójstw, taki sam ich od­
setek uzależnia się od narkotyków. Takie dzieci wcześniej od swoich rówieśni­
ków przechodzą inicjację seksualną, rzadziej się pobierają i częściej rozwodzą
- w ten sposób przekazując swoje problemy kolejnemu pokoleniu.
J u d i t h Wallerstein przyznaje, że p r z e p r o w a d z o n e przez nią b a d a n i a nie
tylko zmusiły ją do zmiany swoich poglądów, lecz również otworzyły jej
oczy na olbrzymi p r o b l e m społeczny, z k t ó r e g o nie zdawała sobie sprawy.
Dziś uważa, że m a s o w o ś ć r o z w o d ó w stała się ź r ó d ł e m społecznej traumy,
gdyż osiągnięcie szczęścia w d o r o s ł y m życiu przez dzieci z rozbitych d o m ó w
zmniejsza się do m i n i m u m .
W e d ł u g amerykańskiej uczonej „ g ł ó w n e zranienie wynikłe z r o z w o d u r o ­
dziców objawia się d o p i e r o w dorosłości, kiedy to u w e w n ę t r z n i o n e obrazy
matki, ojca i ich wzajemnych relacji kształtują wybory życiowe ich dorosłych
już dzieci". N a w e t jeżeli ostatecznie u d a im się przezwyciężyć t r a u m ę r o z w o WAKACJE
2005
25
du rodziców, to często dzieje się to po o wiele d ł u ż s z y m czasie, niż wcześniej
sądzono, i kosztuje wiele p o p e ł n i o n y c h w życiu błędów.
Wallerstein porównywała także t r a u m ę , jaką wywołuje śmierć j e d n e g o z ro­
dziców, z nieszczęściem wynikłym z rozwodu. Okazało się, że dzieci są w stanie
łatwiej i mniej boleśnie pogodzić się z tym
pierwszym niż z drugim.
Z p o w o d u swego stanowiska amerykań­
ska profesor atakowana jest przez feminist­
ki, które nie podważają j e d n a k wyników jej
badań, lecz bronią r o z w o d ó w jako zdobyczy
r u c h u wolnościowego.
Rezultatami
badań
uczonej z Berkeley coraz bardziej n a t o m i a s t
zainteresowani są ekonomiści. Wallerstein
sporządziła
nawet
specjalny
raport
dla
L o n d o n School of Economics, w k t ó r y m wy­
licza nie tylko społeczne, lecz również ekonomiczne koszty rozwodów, takie jak n p . obciążenie b u d ż e t u przez większe wy­
datki na p o m o c społeczną czy system penitencjarny. Nic więc dziwnego, że p o ­
stulaty wzmocnienia roli rodziny w społeczeństwie płyną dziś coraz częściej ze
środowisk ekonomistów.
Robert L. Spitzer (Columbia)
Profesor Robert L. Spitzer jest wykładowcą psychiatrii na Uniwersytecie Columbia
w USA. Kiedy w 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne ogłosiło
wśród swoich członków głosowanie, czy należy wykreślić homoseksualizm z re­
jestru zaburzeń psychicznych, Spitzer odpowiedział twierdząco. Po latach przy­
znał, że sam w swojej ówczesnej praktyce nie spotkał się z homoseksualizmem,
nie stykał się z pacjentami o takiej orientacji i nie miał żadnej wiedzy na t e n te­
mat. M i m o to głosował za tym, by nie traktować dłużej pederastii jako zaburze­
nia. Podobnie głosowała większość jego kolegów, chociaż - tak jak on - nie miała
bezpośrednich doświadczeń z homoseksualistami.
Takie były wówczas nastroje w środowisku p s y c h i a t r ó w i ogólny klimat
polityczny w Stanach Zjednoczonych. Silny lobbing p r o w a d z i ł y też N a t i o n a l
26
FRONDA
36
Gay Task Force (Grupy U d e r z e n i o w e H o m o s e k s u a l i s t ó w ) . W rezultacie uży­
cia d e m o k r a t y c z n e g o głosowania jako m e t o d y rozstrzygania, co jest praw­
dą naukową, za w y k r e ś l e n i e m h o m o s e k s u a l i z m u ze spisu z a b u r z e ń opowie­
działo się 58 proc. członków A m e r y k a ń s k i e g o Towarzystwa Psychiatrycznego
(5854 głosy za, 3 8 1 0 przeciw).
Profesor Spitzer d o p i e r o po p e w n y m czasie z o r i e n t o w a ł się, że decyzja ta
nie była p o p a r t a ż a d n y m i n o w y m i odkryciami n a u k o w y m i . Było to już jed­
nak w okresie, gdy s a m zaczął prowadzić praktykę psychiatryczną dla o s ó b
0 skłonnościach h o m o s e k s u a l n y c h . Wyniki swoich b a d a ń przedstawił po
raz pierwszy w maju 2 0 0 1 roku w N o w y m Orleanie na corocznej konferen­
cji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, opublikował zaś w paź­
dzierniku 2 0 0 3 roku na ł a m a c h m a g a z y n u „Archives of Sexual Behavior".
Spitzer zaprezentował wyniki próby reorientacji 200 homoseksualistów - 143
mężczyzn i 57 kobiet, przeprowadzonej zgodnie z najlepszymi procedurami obo­
wiązującymi w nauce. Otóż przed terapią 41 proc. pacjentów akceptowało swą h o moseksualność; 35 proc. kobiet i 37 proc. mężczyzn miało poważne myśli samo­
bójcze z powodu własnego homoseksualizmu; 47 proc. kobiet i 43 proc. mężczyzn
cierpiało na depresję; 92 proc. kobiet i 94 proc. mężczyzn miało fantazje homosek­
sualne; a 26 proc. kobiet i 9 proc. mężczyzn miało fantazje heteroseksualne.
Po dwuletniej terapii reorientacyjnej 93 proc. b a d a n y c h wyraziło zado­
wolenie z podjęcia k o n t a k t ó w h e t e r o s e k s u a l n y c h ; 87 proc. mężczyzn odczu­
ło zadowolenie z bycia bardziej m ę s k i m i , a kobiet z bycia bardziej kobiecymi;
44 proc. kobiet i 66 proc. mężczyzn m i a ł o u d a n e życie h e t e r o s e k s u a l n e ; tylko
1 proc. mężczyzn i 4 proc. kobiet m i a ł o jeszcze depresję, co jest w s k a ź n i k i e m
p o r ó w n y w a l n y m z przeciętną dla całego społeczeństwa; znacząco wzrósł od­
setek fantazji h e t e r o s e k s u a l n y c h - do 72 proc. w ś r ó d kobiet i 69 proc. w ś r ó d
mężczyzn; zmalał n a t o m i a s t o d s e t e k fantazji h o m o s e k s u a l n y c h - do 18 proc.
u kobiet i 45 proc. u mężczyzn.
Profesor Spitzer u d o w o d n i ł więc, że możliwa jest skuteczna reorientacja
homoseksualistów, n a w e t w ś r ó d tych, którzy akceptują swą orientację, ale
chcą ją zmienić, n p . p o d w p ł y w e m otoczenia. Co więcej, pokazał on, że tera­
pia taka m o ż e podnieść ich komfort życia i zapobiec z a b u r z e n i o m psychicz­
n y m związanym z n i e a k c e p t o w a n y m h o m o s e k s u a l i z m e m .
Wyniki b a d a ń Spitzera starali się z a k w e s t i o n o w a ć dwaj nowojorscy psy­
chologowie: Ariel Shidlo i Michael Schroeder. Przebadali oni 202 h o m o s e k WAKACJE 2 0 0 5
27
sualistów pici obojga, którzy w latach 1 9 9 5 - 2 0 0 0 także przeszli p o d o b n ą te­
rapię, i ustalili, że w przypadku zaledwie sześciu o s ó b leczenie z a o w o c o w a ł o
u d a n ą reorientacją, 18 pacjentów straciło z a i n t e r e s o w a n i e seksem, a w o d n i e ­
sieniu do aż 178 o s ó b p r ó b a zakończyła się n i e p o w o d z e n i e m i pozostali o n i
dalej h o m o s e k s u a l i s t a m i .
Zastanawiając się n a d przyczynami tak dużych rozbieżności w wynikach
badań, z w r ó c o n o uwagę na o d m i e n n ą r e p r e z e n t a t y w n o ś ć o b u grup. O ile
Spitzer r e k r u t o w a ł swoją grupę badawczą głównie s p o ś r ó d ludzi p o c h o ­
dzących ze środowisk religijnych o k o n s e r w a t y w n y c h p r z e k o n a n i a c h , o tyle
Shidlo i Schroeder badali ludzi ze środowisk liberalnych i mniej zaangażowa­
nych w życie religijne. Niektórzy liderzy gejowscy zarzucili z t e g o p o w o d u
Spitzerowi n i e n a u k o w o ś ć i uznali, że jest to p r o b l e m religijny.
A j e d n a k ta r ó ż n o r o d n o ś ć grup badawczych pokazuje, że wyniki jednych
badań nie m u s z ą wcale zaprzeczać d r u g i m . Analogicznie sytuacja wygląda
b o w i e m w terapii alkoholizmu czy
n a r k o m a n i i , gdzie znacznie lepsze
rezultaty osiągają osoby o
głębo­
kiej motywacji religijnej. Widać to
zwłaszcza wyraźnie na przykładzie
n a r k o m a n ó w - najbardziej efektyw­
ne dziś na świecie ośrodki leczące
z uzależnień od n a r k o t y k ó w (mają
wskaźniki n a w e t kilkakrotnie więk­
sze niż w innych miejscach) to in­
stytucje
o
charakterze
religijnym,
takie jak: Cenacolo we W ł o s z e c h ,
Fazenda Esperanza w Brazylii czy De H o o p w Holandii. N i k t j e d n a k z p o w o ­
du ich nieosiągalnych dla innych o ś r o d k ó w sukcesów w leczeniu n a r k o m a n i i
nie mówi, że n a r k o m a n i a to p r o b l e m religijny.
Edward C. Green (Harward)
Profesor Edward C. Green, a n t r o p o l o g z U n i w e r s y t e t u H a r w a r d a , jest jed­
nym z najwybitniejszych na świecie specjalistów, zajmujących się profilak28
FRONDA
36
tyką AIDS. Z d e k l a r o w a n y liberał, przez lata był z w o l e n n i k i e m prewencji
opartej na korzystaniu z prezerwatyw. Na początku XXI wieku zaintrygował
go przykład Ugandy.
U g a n d a jest b o w i e m p a ń s t w e m , k t ó r e osiągnęło największe na świecie
sukcesy w zwalczaniu AIDS. Jeszcze w 1994 roku 25 proc. ludności t e g o p a ń ­
stwa zarażonych było w i r u s e m HIV. Prognozy Światowej Organizacji Z d r o w i a
przewidywały, że do 1997 roku p o n a d 60 proc. ugandyjskiej populacji u m r z e
na AIDS lub będzie nosicielami HIV. Tymczasem po kilku latach o d s e t e k za­
rażonych śmiertelnym w i r u s e m nie tylko nie wzrósł, lecz n a w e t zmalał do
12 proc. Epidemiolodzy zauważyli także o g r o m n y spadek zakażeń HIV w ś r ó d
kobiet ciężarnych - o ile w 1991 roku było ich aż 21,6 p r o c , o tyle w roku
2 0 0 0 już tylko 6,1 proc.
Kazus U g a n d y był o tyle zadziwiający, że Afryka p o d z w r o t n i k o w a jest naj­
bardziej zagrożonym przez AIDS r e g i o n e m na świecie. Prognozy U N I C E F dla
tej części świata nie są o p t y m i s t y c z n e - do 2 0 1 0 roku aż 25 proc. wszystkich
dzieci (czyli ok. 50 m i n ) w krajach na p o ł u d n i e od Sahary m o ż e zostać siero­
tami po zmarłych na AIDS.
Nic więc dziwnego, że naukowcy z całego świata zaczęli zjeżdżać do
Ugandy, by dociec źródeł fenomenu tamtejszej profilaktyki. J e d n y m z nich był
właśnie w s p o m n i a n y prof. Edward C. Green. O w o c e m jego długotrwałych ba­
dań jest wydana w 2003 roku praca pt. Rethinking AIDS prevention. Learningfrom
Successes in Developing Countries (Przemyśleć prewencję przeciwko AIDS. N a u k a
wyciągnięta z sukcesów krajów rozwijających się). Green przyznaje, że po
przeprowadzeniu badań przestał być zwolennikiem strategii profilaktycznych
opartych na stosowaniu prezerwatyw. Doszedł mianowicie do wniosku, że
główną przyczyną sukcesu Ugandy stało się nie m a s o w e używanie kondomów,
lecz promocja wstrzemięźliwości seksualnej oraz wierności małżeńskiej, co
spowodowało w społeczeństwie pozytywną z m i a n ę zachowań seksualnych.
W ciągu dekady aż o d w a lata (z 15 do 17 lat) opóźnił się w kraju t y m
wiek inicjacji seksualnej młodzieży oraz trzykrotnie zmniejszyła się licz­
ba p a r t n e r ó w seksualnych posiadanych przez osoby n i e z a m ę ż n e . Poza tym
10 proc. mężczyzn i 7 proc. kobiet w wieku 15-50 lat z a d e k l a r o w a ł o p e ł n ą
abstynencję seksualną.
Warto dodać, że do takich samych w n i o s k ó w co G r e e n doszli n a u k o w c y
z U n i w e r s y t e t u C a m b r i g d e - R a n d S t o n e b u r n e r i Daniel Low-Beer.
WAKACJE 2 0 0 5
29
Zdaniem
G r e e n a ojciec ugandyjskiego
sukcesu
to p r e z y d e n t Yoweri
Museveni, który zgodził się na w s p ó ł p r a c ę z m i ę d z y n a r o d o w y m i organiza­
cjami charytatywnymi, ale na w a r u n k a c h swoich, a nie n a r z u c o n y c h przez
Zachód. Wspólnie z lokalnymi w s p ó l n o t a m i religijnymi (głównie katolickimi,
anglikańskimi i m u z u ł m a ń s k i m i ) s k o n c e n t r o w a ł się na p r o m o w a n i u wstrze­
mięźliwości i wierności seksualnej.
Ugandyjskie
wzory
z
powodzeniem
zaczął
naśladować
zamieszkany
w większości przez m u z u ł m a n ó w Senegal. Największa e p i d e m i a AIDS pa­
nuje n a t o m i a s t w krajach, które postawiły na profilaktykę o p a r t ą na prezer­
watywach, n p . w Botswanie zarażeni to 36 proc. populacji, a w Z i m b a b w e
- 25 proc.
Z d a n i e m n a u k o w c ó w przyczyn tego s t a n u rzeczy jest kilka. Po pierwsze
- Zachód wysyła do Afryki w y b r a k o w a n e prezerwatywy, n p . w 1999 roku
F u n d u s z Ludnościowy O N Z wydał a ż 1 0 m i n d o l a r ó w n a t r a n s p o r t d o
Tanzanii k o n d o m ó w , które okazały się wadliwe. Po drugie - m i m o o g r o m ­
nych kosztów organizacje m i ę d z y n a r o d o w e dostarczają na Czarny Ląd i tak
zbyt m a ł o prezerwatyw - ś r e d n i o 7 s z t u k rocznie na j e d n e g o Afrykańczyka.
Po trzecie - skuteczność k o n d o m ó w w zapobieganiu zarażeniu HIV wynosi
8 5 - 8 7 p r o c , co oznacza j e d n a k ich n i e s k u t e c z n o ś ć na p o z i o m i e 13-15 proc.
Jak zauważa brytyjski n a u k o w i e c J o h n Ritchen, k a m p a n i a profilaktyczna,
aby była skuteczna, m u s i nie tylko dostarczać informacji, lecz również moty­
wować do określonego zachowania. K a m p a n i e o p a r t e na promocji prezerwa­
tyw zachęcają do współżycia seksualnego, a więc do z a c h o w a ń ryzykownych
z p u n k t u widzenia epidemiologicznego. W o d r ó ż n i e n i u od nich k a m p a n i e
o p a r t e na p r o p a g o w a n i u wierności i wstrzemięźliwości m o t y w u j ą do unika­
nia ryzykownych zachowań, a tym s a m y m przyczyniają się do w y h a m o w a n i a
epidemii AIDS.
W swej pracy E d w a r d C. G r e e n z a s t a n a w i a się n a d przyczynami, k t ó r e
spowodowały, że prewencja przeciwko AIDS o p a r t a jest dziś głównie na pre­
zerwatywach, a nie na zalecaniu z a c h o w a n i a czystości seksualnej. O t ó ż epi­
d e m i a tej choroby zaczęła się głównie w środowiskach h o m o s e k s u a l i s t ó w
w Stanach Zjednoczonych i Europie Z a c h o d n i e j . P r o p a g o w a n i e wierności
małżeńskiej czy wstrzemięźliwości seksualnej nie m i a ł o w tych kręgach więk­
szego s e n s u ze względu na p r o w a d z o n y styl życia. Wybrano więc jako naj­
bardziej a d e k w a t n e dla tej k o n k r e t n i e grupy r o z p o w s z e c h n i a n i e prezerwa30
FRONDA
36
tyw. Błąd polegał na tym, że m e t o d ę , k t ó r ą u z n a n o za d o b r ą w o d n i e s i e n i u do
p e w n e g o specyficznego środowiska, rozciągnięto w r a z z globalnym r o z w o j e m
epidemii na całe s p o ł e c z e ń s t w o . Poza t y m wielkie koncerny, k t ó r e p r o d u k u j ą
środki antykoncepcyjne, nie są z a i n t e r e s o w a n e p r o m o w a n i e m wstrzemięźli­
wości seksualnej, p o n i e w a ż to nie przynosi im zysków.
Tak się składa, że to w ł a ś n i e te firmy są najczęściej g ł ó w n y m i s p o n s o ­
rami i p a t r o n a m i różnych m i ę d z y n a r o d o w y c h konferencji na t e m a t AIDS.
Korzystając ze swej roli, nierzadko starają się wyeliminować z p r o g r a m ó w ta­
kich imprez wszelkie wystąpienia, k t ó r e podważają d o b r o c z y n n ą funkcję pre­
zerwatyw.
Z taką reakcją - przemilczania i i g n o r o w a n i a - zetknął się r ó w n i e ż prof.
Green, który ze swych b a d a ń wyciągnął logiczny wniosek: jeżeli ludzkość ma
z a h a m o w a ć e p i d e m i ę AIDS, to prewencja nie m o ż e się k o n c e n t r o w a ć wokół
prezerwatyw.
ZENON CHOCIMSKI
Z wyjątkowo specyficzną sytuacją mamy do czynienia
w obowiązującym obecnie ustawodawstwie w Japo­
nii - dana osoba w stanie tzw. śmierci mózgowej jest
uznawana za żywą lub zmarłą w zależności od zapisu,
który znajduje się w jej Donor Card (karta dawcy prze­
szczepów). Jeśli więc osoba ta zgadza się być dawcą,
jest uznawana za zmarłą, jeśli zaś nie - japońskie pra­
wo traktuje ją jako osobę żyjącą.
ŚMIERĆ MÓZGOWA
jako użyteczna fikcja, czyli czy
wolno zabijać dawców organów,
by ratować biorców?
O. J A C E K N O R K O W S K I OP
I. Postawienie zagadnienia
Co to jest śmierć m ó z g o w a ? Kto w Polsce zapytany o to na ulicy o d p o w i e pra­
widłowo? Kto słyszał definicję tego pojęcia? K o m u wyjaśniono, o co w n i m
chodzi? Chyba nie t r z e b a nikogo przekonywać o tym, iż pojęcie to nie jest
w Polsce szeroko z n a n e . Dlaczego j e d n a k teoria śmierci m ó z g o w e j jest czymś
w a ż n y m nie tylko dla wąskiego grona specjalistów, lecz dla całego społeczeń­
stwa? Na te pytania chcę odpowiedzieć w p o n i ż s z y m tekście.
Temat słuszności bądź niesłuszności nowych kryteriów śmierci człowieka
jest w polskich mediach praktycznie nieobecny. Nie pojawia się on w czasopis­
mach, które skądinąd chętnie publikują artykuły na tematy naukowe. Sięgając do
32
FRONDA
36
tych periodyków, m o ż e m y sporo się dowiedzieć na t e m a t różnych p r o b l e m ó w
medycznych. Wiemy sporo o transplantacji, słyszymy o sukcesach tego typu ope­
racji. Wiemy też, że wielu chorych czeka na zabieg przeszczepu jakiegoś narządu.
Nie wiemy jednak, iż z zagadnieniem tym wiąże się pewien arcyważny problem.
Chodzi o to, że aby mieć narządy p o t r z e b n e do d o k o n y w a n i a przeszcze­
pów, trzeba je najpierw pobrać od tych, których określa się m i a n e m dawców.
Aby zaś m o ż n a było zrobić to w s p o s ó b nie naruszający zasad etycznych
obowiązujących w medycynie, trzeba być p e w n y m , że dawcy ci j u ż nie żyją.
Wszystkich potencjalnych d a w c ó w z a p e w n i a się o tym, że ich narządy b ę d ą
p o b r a n e od nich d o p i e r o po ich śmierci. N i e m ó w i im się jednak, że nie c h o ­
dzi tu o śmierć w zwykłym znaczeniu, lecz o tzw. ś m i e r ć m ó z g o w ą . P r o b l e m
polega na tym, iż śmierć m ó z g o w a ma niewiele w s p ó l n e g o ze śmiercią w p o ­
tocznym r o z u m i e n i u oraz że - w e d ł u g sporej części a u t o r ó w zajmujących się
tym z a g a d n i e n i e m - nie jest o n a w ogóle śmiercią.
Pora więc odpowiedzieć na pytanie, czym jest śmierć m ó z g o w a i czym
różni się ona od śmierci w znaczeniu, k t ó r e u t r w a l i ł o się we wszystkich
kulturach świata, czyli tak jak się ją wszędzie n o r m a l n i e r o z u m i e . Mówiąc
najprościej, czym jest śmierć w zwykłym znaczeniu, w i e m y wszyscy i wszy­
scy m a m y jakieś doświadczenie zetknięcia się z ciałem człowieka z m a r ł e g o .
W medycynie za m o m e n t śmierci u z n a w a n o tradycyjnie m o m e n t n i e o d w r a ­
calnego u s t a n i a czynności o d d y c h a n i a i akcji serca. P o m i m o swej u m o w n o ś c i ,
wynikającej z tego, że dość wcześnie z d a n o sobie sprawę z faktu, iż ś m i e r ć
m u s i n a s t ę p o w a ć w jakiś czas po wystąpieniu owych s y m p t o m ó w , ta klasycz­
na definicja śmierci była p o w s z e c h n i e a k c e p t o w a n a .
Śmierć m ó z g o w a n a t o m i a s t jest koncepcją, k t ó r a w Polsce i wielu innych
krajach weszła do słownika pojęć medycznych i p r a w n y c h na zasadzie pew­
nych rozporządzeń administracyjnych. N i e było żadnej społecznej dyskusji na
t e n t e m a t , ba, n a w e t w środowisku lekarskim t e m a t t e n praktycznie nie zaist­
niał w żadnej debacie. Tymczasem zasługuje on na znacznie większą u w a g ę .
Na t e m a t śmierci mózgowej łatwiej jest bowiem, z medycznego p u n k t u
widzenia, stwierdzić, czym ona nie jest, niż czym jest. Na p e w n o nie jest o n a
s t a n e m śmierci w zwykłym znaczeniu i różni się od niej w sposób zasadniczy.
Człowiek w stanie śmierci mózgowej jest ciepły, a nie zimny, jego krew krąży,
jego płuca pobierają tlen, ma miejsce p r z e m i a n a materii, zabliźniają się rany
i działa układ immunologiczny. Działają też wszystkie narządy ciała i są o n e
WAKACJE 2 0 0 5
33
w d o b r y m stanie - z wyjątkiem mózgu,
który jest uszkodzony, co powoduje, iż
d a n a osoba nie m o ż e odzyskać świa­
domości i nie m o ż e samodzielnie
oddychać.
Aby takiego człowieka
uznać za martwego, trzeba nie lada
ekwilibrystyki
pojęciowej,
mającej
zatrzeć dojmujące wrażenie, iż człowiek taki po p r o s t u żyje. Nie chodzi
tu o stwierdzenie, że jest on zdrowy i nic
mu nie dolega. Stan takiego chorego, jeśli
jest on p r a w i d ł o w o zdiagnozowany, na pewno jest bardzo ciężki, j e d n a k w e d ł u g wielu a u t o rów jest to stan bliski śmierci, nie zaś stan śmierci już
zaistniałej. Mówienie o śmierci człowieka, którego ciało jest żywe, jest b o w i e m
czymś, czemu zawsze będzie się sprzeciwiał tzw. zdrowy rozsądek.
Powstaje w o b e c tego pytanie: k o m u przeszkadzała stara definicja śmierci,
że ją z m i e n i o n o ? Co n o w e g o w n o s i koncepcja śmierci sprowadzająca ją do
śmierci s a m e g o m ó z g u , a w gruncie rzeczy tylko do p e w n y c h jego fragmen­
tów? Czy m a o n a d o s t a t e c z n e p o d s t a w y n a u k o w e ?
Odpowiedzi na te pytania nasuwają się same. Chodzi o to, że n o w a definicja
śmierci człowieka umożliwia wykorzystanie do przeszczepów zdrowych narzą­
dów pacjentów z uszkodzonym mózgiem i pozbawionych świadomości. Właśnie
ta dysproporcja pomiędzy s t a n e m mózgu a s t a n e m pozostałych narządów u cho­
rych w tzw. stanie śmierci mózgowej stała się przyczyną wprowadzenia prawnej
i medycznej definicji śmierci opartej na kryteriach mózgowych. Dopóki obowią­
zywała stara definicja śmierci, oparta na kryteriach krążeniowo-oddechowych,
chorzy w stanie określanym obecnie jako stan śmierci mózgowej byli, z praw­
nego p u n k t u widzenia, żywymi osobami z pełnią przysługujących im praw. Aby
to zmienić, wprowadzono nowe, alternatywne kryteria śmierci, odwołujące się
wyłącznie do stanu mózgu człowieka, nie zaś do stanu układu oddechowego
i układu krążenia. Taką prawną i medyczną definicję śmierci mózgowej wprowa­
dzono najpierw w stanie Kansas w USA w 1972 roku, p o t e m w innych stanach
tego kraju i wielu krajach Europy i świata, w tym także w Polsce. Przyjrzyjmy się
t e m u zagadnieniu.
34
FRONDA
36
II. Aspekty prawne teorii tzw. śmierci mózgowej
Zacznijmy od przypomnienia, że aż do roku 1968 na całym świecie p o s ł u ­
giwano się n i e p o d w a ż a n ą przez nikogo p r a w n ą definicją śmierci, k t ó r a od­
woływała się do d w ó c h głównych jej s y m p t o m ó w , takich jak u s t a n i e akcji
serca oraz o d d e c h u . Prawo a m e r y k a ń s k i e na przykład definiowało ś m i e r ć jako
„zatrzymanie krążenia krwi oraz związane z tym u s t a n i e funkcji życiowych
takich jak oddychanie, bicie serca" itp. Prawo d o d a w a ł o również, iż „śmierć
ma miejsce wtedy, gdy kończy się życie, i nie m o ż n a jej stwierdzić aż do m o ­
m e n t u ustania akcji serca oraz o d d e c h u . Śmierć nie jest zjawiskiem ciągłym,
lecz ma miejsce w jakimś ściśle o k r e ś l o n y m m o m e n c i e " .
Rozwój techniki medycznej, w t y m wejście w użycie respiratorów, s p o ­
w o d o w a ł jednak, iż pojawiły się wątpliwości co do słuszności takiej definicji
śmierci. A r g u m e n t o w a n o , że pacjent, który od d ł u ż s z e g o j u ż czasu nie od­
zyskuje świadomości, p o m i m o obecnej u niego akcji serca i n i e p r z e r w a n e g o
(choć na ogół w s p o m a g a n e g o przez respirator) oddychania, w rzeczywistości
już nie żyje i działania lekarzy tylko t e n fakt maskują. P o s t u l o w a n o więc
nową, p r a w n ą definicję śmierci, o p a r t ą na bardziej a d e k w a t n y c h kryteriach
medycznych.
W n i o s k i te nie pozostały bez echa. W roku 1968 specjalna komisja p o w o ­
łana na Uniwersytecie H a r w a r d a (Harvard Ad H o c C o m m i t t e e ) z a p r o p o n o ­
wała u z n a n i e śmierci całego m ó z g u za k r y t e r i u m do orzekania śmierci danej
osoby. Takie k r y t e r i u m - jak już w s p o m n i a n o - z a s t o s o w a n o po raz pierwszy
w u s t a w o d a w s t w i e a m e r y k a ń s k i m , w stanie Kansas w 1972 roku. Przyjęta
t a m definicja uczyniła możliwym orzeczenie śmierci danej osoby wyłącznie
na podstawie s t a n u jej m ó z g u . Brzmi o n a następująco:
Osoba będzie uważana za zmarłą z medycznego i prawnego punktu wi­
dzenia, jeśli, zgodnie z opinią lekarza, opartą na uznanych standardach
sztuki lekarskiej, nie stwierdza się samodzielnie wykonywanej funkcji
oddychania i akcji serca, z powodu choroby lub jakichś czynników,
WAKACJE 2 0 0 5
35
które spowodowały, w sposób bezpośredni lub pośredni, ustanie tych
czynności lub [jeśli] z powodu dystansu czasowego od momentu usta­
nia tych czynności wszelkie wysiłki w zakresie resuscytacji są uważane
za nie rokujące żadnej nadziei; w tym wypadku śmierć będzie miała
miejsce w momencie, gdy ustały te czynności;
lub:
Osoba będzie uważana za zmarłą z medycznego i prawnego punktu wi­
dzenia, jeśli, zgodnie z opinią lekarza, opartą na uznanych standardach
sztuki lekarskiej, występuje u niej brak samoczynnego działania móz­
gu; i jeśli, zgodnie z uznanymi zasadami sztuki lekarskiej, w trakcie
przeprowadzanych prób podtrzymania lub przywrócenia samoczynnej
czynności krążenia i oddychania okazuje się, iż dalsze próby resuscy­
tacji bądź wspomagania czynności organizmu nie odniosą sukcesu,
śmierć będzie miała miejsce w momencie, gdy te warunki wystąpią po
raz pierwszy. Śmierć musi być orzeczona, zanim jakikolwiek ważny dla
życia narząd będzie usunięty w celu transplantacji.
Jak widać, n o w a p r a w n a i m e d y c z n a definicja śmierci jest a l t e r n a t y w n a : na jej
podstawie lekarz m o ż e orzekać śmierć pacjenta z a r ó w n o na p o d s t a w i e kryte­
riów dotychczasowych, tj. u s t a n i a krążenia i o d d e c h u , jak i n o w y c h - u s t a n i a
czynności m ó z g u . W większości krajów świata przyjęte z o s t a ł o u s t a w o d a w ­
stwo w z o r o w a n e na zacytowanym powyżej. J e d e n szczegół nie p o w i n i e n ujść
naszej uwagi: w nowej definicji śmierci m ó w i się po raz pierwszy o pobiera­
niu n a r z ą d ó w do przeszczepów. M o ż n a więc o d n i e ś ć wrażenie, iż definicja ta
została w p r o w a d z o n a w t y m celu, aby praktykę tę zalegalizować (pierwsze
transplantacje serca miały miejsce, z a n i m przyjęto n o w ą definicję śmierci
człowieka). Autorzy, którzy popierali wysiłki z m i a n y p r a w a w t y m kierunku,
nie ukrywali zresztą, że o to im w ł a ś n i e c h o d z i ł o .
Zakładali oni, że:
[ a r g u m e n t I (A)] w wypadku n i e o d w r a c a l n e g o u s t a n i a wszelkich czynności
m ó z g u m a m y do czynienia ze śmiercią człowieka,
[ a r g u m e n t I (B)] u s t a n i e wszelkich czynności m ó z g u da się wykazać w s p o ­
sób niezbity za p o m o c ą o d p o w i e d n i c h t e s t ó w medycznych,
[ a r g u m e n t I (C)] istnieje na t e n t e m a t k o n s e n s u s w środowiskach służby
zdrowia i w całym społeczeństwie.
3
FRONDA
36
Początkowo w y d a w a ł o się, że ta n o w a definicja śmierci nie w z b u d z i
poważniejszych kontrowersji. Tak rzeczywiście było aż do lat 90. zeszłego
stulecia. Polski Kodeks Etyki Lekarskiej odzwierciedla z m i a n y p r a w n e , które,
p o d o b n i e jak w innych krajach, dokonały się w tym zakresie w Polsce. Od
jakiegoś czasu j e d n a k glosy przeciwne nowej definicji zaczęły się pojawiać
coraz częściej. Krytyce p o d d a w a n e są wszystkie trzy w y m i e n i o n e wyżej z a ł o ­
żenia, na których o p a r t o n o w ą definicję śmierci. Okazuje się więc, że:
ad I (A): nie jest p e w n e , iż n a w e t całkowite u s t a n i e działania m ó z g u ozna­
cza śmierć osoby ludzkiej,
ad I (B): nie m o ż e m y stwierdzić całkowitego i n i e o d w r a c a l n e g o u s t a n i a
wszelkich czynności m ó z g u na p o d s t a w i e testów, k t ó r e są w t y m celu prze­
widziane; p o n a d t o u o g r o m n e j większości pacjentów z u s z k o d z e n i a m i m ó z g u
spełniającymi kryteria tzw. śmierci mózgowej stwierdza się objawy działania
przynajmniej niektórych części m ó z g u ,
ad I (C): na t e m a t słuszności bądź niesłuszności teorii tzw. śmierci mózgowej
nie ma zgodności opinii w wielu różnych środowiskach, a szczególnie w ś r ó d
lekarzy.
III. Aspekty medyczne teorii tzw. śmierci mózgowej
Daje się zauważyć, iż to właśnie w środowiskach lekarskich w USA, Wielkiej
Brytanii i Japonii protest przeciwko teorii śmieci mózgowej (brain death) jest
najsilniejszy. Kryteria śmierci mózgowej są najtrudniejsze do obrony właśnie
z lekarskiego p u n k t u widzenia. Doszło nawet do tak paradoksalnej sytuacji, że
27 proc. kardiochirurgów, którzy dokonują pobrania serca ludzkiego do prze­
szczepu, jest przekonanych, że zabijają żyjącego jeszcze człowieka. Dlaczego
tak jest? Musimy tu powrócić na m o m e n t do zarzutu na a r g u m e n t B.
Wielu a u t o r ó w poddaje miażdżącej krytyce m e d y c z n e kryteria śmierci
mózgowej. Ich z d a n i e m są o n e pobieżne, n i e a d e k w a t n e i w ż a d e n s p o s ó b nie
informują nas o stanie całego m ó z g u pacjenta. W trakcie dyskusji na t e n te­
m a t przyznali to n a w e t sami zwolennicy teorii śmierci m ó z g o w e j . U wszystWAKACJE 2 0 0 5
37
kich chorych, u których wystąpiły objawy tzw. śmierci m ó z g o w e j , m o ż n a b o ­
w i e m zaobserwować n i e k t ó r e przynajmniej objawy świadczące o aktywności
pewnych części mózgowia. Zalicza się do nich:
1) wydzielanie h o r m o n ó w przez przysadkę mózgową, stwierdzane w przy­
padku od 13 do 62 proc. chorych, co zabezpiecza organizm przed niekontrolo­
w a n y m wydalaniem moczu,
2) pozytywny wynik EEG u 20 proc. chorych, u których badanie to robiono
m e t o d ą klasyczną, i u znacznie wyższego odsetka chorych, u których użyto
elektrody wprowadzonej bezpośrednio do k o m o r y mózgowej,
3) występowanie u wielu chorych, od których pobierano serce do przeszczepu,
reakcji na nacięcie skóry w postaci przyśpieszonej akcji serca, wzrostu ciśnienia
krwi i gwałtownych ruchów kończyn (objawy te świadczą o funkcjonowaniu pnia
mózgu i mogą świadczyć o tym, iż dana osoba czuje ból),
4) uznanie konieczności - w związku z w y s t ę p o w a n i e m opisanych powyżej
reakcji u dawców - p o d d a w a n i a dawców zabiegowi znieczulenia ogólnego,
jak do „zwykłej" operacji (praktyka r u t y n o w a w wielu krajach, w tym także
w Polsce).
Wielu a u t o r ó w podkreśla p o n a d t o możliwość znacznego (nawet powyżej
roku) przedłużenia życia chorych zdiagnozowanych jako zmarli w myśl kryte­
riów śmierci mózgowej, jeśli będzie zastosowana odpowiednia terapia. Z n a n y
w literaturze medycznej jest również fakt, iż w kilku przypadkach kobiety
będące w ciąży, po wpadnięciu w stan określany jako śmierć mózgowa, były
w stanie jakiś czas później wydać na świat zdrowe dzieci. Z a u w a ż o n o również
występowanie przynajmniej częściowej kontroli t e m p e r a t u r y ciała przez cho­
rych, u których stwierdzono objawy śmierci mózgowej, oraz p o w r ó t czynności
autonomicznego układu nerwowego po ustąpieniu fazy ostrej, tzw. szoku rdze­
niowego towarzyszącego wystąpieniu objawów śmierci mózgowej. Opisany jest
również przypadek odzyskania świadomości przez pacjenta w stanie śmierci
mózgowej po stymulacji s t r u k t u r mózgowia odpowiedzialnych za budzenie się
przy pomocy elektrod implantowanych do mózgu. Wielu a u t o r ó w zajmujących
się problematyką śmierci mózgowej przytacza pewien fakt, wręcz wstrząsający
w swej wymowie. Chodzi o przypadek dziecka, u którego doszło do zniszczenia
całego mózgu w wyniku przebytego zapalenia o p o n mózgowych. Dziecko to,
spełniając wszelkie obowiązujące kryteria śmierci mózgowej, przeżyło w tym
stanie 14 lat, rosło i weszło w okres dojrzewania.
38
FRONDA
36
Wszystkie te fakty są pomijane przez z w o l e n n i k ó w koncepcji śmierci
mózgowej. U w a ż a się ją za p o p r a w n ą przy ocenie s t a n u zdrowia c h o r e g o
z u s z k o d z o n y m mózgiem, gdy po w y k o n a n i u pobieżnych t e s t ó w uznaje się
takiego chorego za o s o b ę nieżyjącą na p o d s t a w i e obowiązującego prawa.
J e d n a k dla wielu lekarzy obeznanych z t y m p r o b l e m e m teoria śmierci m ó z ­
gowej jest czystą fikcją. Stąd też biorą się p r o t e s t y w różnych krajach. W e d ł u g
reprezentujących to s t a n o w i s k o lekarzy s t a n chorych klasyfikowanych jako
nieżyjący z p o w o d u zaistnienia śmierci mózgowej m o ż e być co najwyżej
u z n a n y za bliski śmierci (near death syndrom), lecz na p e w n o nie za stan śmier­
ci już zaistniałej.
Poza tym z a u w a ż o n o też, że wielu chorych pozytywnie reaguje na n o w e
sposoby leczenia u s z k o d z e ń m ó z g u . Z a s t o s o w a n i e terapii polegającej na
obniżeniu t e m p e r a t u r y m ó z g u do 33°C w wielu przypadkach u m o ż l i w i a
uniknięcie rozwinięcia się u chorego z u s z k o d z o n y m m ó z g i e m
stanu definiowanego jako śmierć m ó z g o w a . Dlatego też
nie m o ż n a zgadzać się z praktyką w d r a ż a n i a
p r o c e d u r przygotowawczych do p o b r a n i a
narządów
u
chorych
jeszcze
żyjących
i o d m a w i a n i a im s t o s o w n e g o lecze­
nia, co sygnalizują lekarze praktycy
(Nilges,
Watanabe,
Abe,
Evans,
Hill) z wielu o ś r o d k ó w w różnych
krajach. Należy przy tym pamiętać,
iż niektóre testy i badania, n p . ce­
lowe zatrzymanie o d d e c h u bądź
dokonywanie angiografii u chorych
z uszkodzonym mózgiem, powoduje
pogorszenie
ich
stanu
i
przyśpiesza
wystąpienie zespołu objawów określanych
jako stan śmierci mózgowej. Niektórzy krytycy
teorii śmierci mózgowej p r o p o n u j ą w związku z tym
wycofanie s a m e g o pojęcia „śmierć m ó z g o w a " (brain death) i zastą­
pienie go o k r e ś l e n i e m „dysfunkcja m ó z g u "
(brain failure), co wydaje
się propozycją ze wszech m i a r u z a s a d n i o n ą . N i e da się więc stwierdzić, iż
p o s t u l a t (B) ma wystarczająco m o c n e p o d s t a w y n a u k o w e .
WAKACJE
2005
39
J e d n y m z a u t o r ó w od lat zajmujących się z a g a d n i e n i e m śmierci m ó z g o w e j
jest dr Alan S h e w m o n , n e u r o l o g pracujący na Uniwersytecie Kalifornijskim
w Los Angeles. Należy on do grupy specjalistów, którzy w trakcie swej prak­
tyki zawodowej g r u n t o w n i e zmienili poglądy na t e m a t śmierci m ó z g o w e j .
Początkowo S h e w m o n uważał, iż o śmierci człowieka decyduje ś m i e r ć jego
kory mózgowej. P o t e m uznał, że t a k i m k r y t e r i u m m u s i być ś m i e r ć całego
m ó z g u . W końcu zaś stwierdził, iż w ogóle nie da się o b r o n i ć samej k o n c e p ­
cji śmierci mózgowej jako sprzecznej z d a n y m i empirycznymi. Jeśli b o w i e m
stwierdza się funkcjonowanie przysadki mózgowej w przypadku od 13 do
62 proc. chorych spełniających przyjęte wyżej kryteria śmierci mózgowej
oraz obecność fal czynnościowych w ich m ó z g u ( d o d a t n i zapis EEG) u p o n a d
20 proc. chorych - to wówczas t r u d n o obronić tezę, iż m a m y do czynienia ze
zjawiskiem całkowitej śmierci m ó z g u .
Alan S h e w m o n jest więc p r z y k ł a d e m naukowca, k t ó r e g o poglądy na te­
m a t śmierci mózgowej e w o l u o w a ł y od początkowej akceptacji tej teorii aż
do jej zdecydowanej negacji. Przebycie tej długiej drogi opisał on w książce
pod z n a m i e n n y m t y t u ł e m Recovery from „Brain death": A neurologist's Apologia.
Zarzuca w niej n e u r o l o g o m , że są „ m ó z g o w y m i s z o w i n i s t a m i " , którzy mają
tendencje do r e d u k o w a n i a osoby ludzkiej do jej u m y s ł u , u m y s ł u - do m ó z g u ,
ciała zaś do czegoś w rodzaju o p a k o w a n i a służącego m ó z g o w i do p r z e n o ­
szenia się z miejsca na miejsce i do k o n t a k t o w a n i a się z i n n y m i m ó z g a m i .
Myślenie takie jest bliskie wielu ludziom, w tym także lekarzom. Jest o n o
również coraz bardziej obecne w europejskim kręgu k u l t u r o w y m . Wielu lu­
dzi wyobraża sobie, że o s o b a to w istocie u m y s ł czy też d u c h l u ź n o związany
z ciałem, w k t ó r y m aktualnie przebywa. M a m y w tej wizji człowieka silne
przeciwstawianie duszy i ciała, z r ó w n o c z e s n ą reifikacją ich o b u . S h e w m o n
uważa, że w neurologii d o m i n u j e myślenie kartezjańskie. W o d n i e s i e n i u
do p r o b l e m u świadomości m o ż n a je streścić następująco: kora m ó z g u jest
miejscem, w k t ó r y m należy wyłącznie lokalizować zawartość świadomości,
n a t o m i a s t pień m ó z g u jest odpowiedzialny za p r o c e s b u d z e n i a się. Kora
mózgowa, a nie całe ciało, jest tu „ t k a n k ą wcielającą u m y s ł " ludzki. Na tych
założeniach o p i e r a n o przekonanie, iż pacjenci z u s z k o d z o n ą korą mózgowa,
n a w e t jeśli mają z a c h o w a n e czynności, za k t ó r e o d p o w i a d a p i e ń m ó z g u , takie
jak n p . oddychanie, w istocie nie są już żywymi o s o b a m i l u d z k i m i . Stan taki
z.ostał określony w medycynie jako przewlekły s t a n wegetatywny. S a m a n a z w a
40
FRONDA
36
miaia sugerować, iż ludzie ci nie mają wyższych czynności m ó z g u , czyli że nie
m o g ą wytworzyć świadomości. P o d o b n e r o z u m o w a n i e s t o s o w a n o w o b e c tzw.
dzieci bezmózgowych, odmawiając im cech człowieczeństwa. S h e w m o n jako
neurolog dziecięcy wypowiada się często na t e n t e m a t w swoich pracach.
Rysując ogólne, filozoficzne t ł o o m a w i a n y c h wyżej zagadnień, S h e w m o n
poddaje dokładniejszej analizie również p r o b l e m śmierci mózgowej i zadaje
sobie pytanie, jakich a r g u m e n t ó w używa się i jakie przyczyny spowodowały,
że p o w s z e c h n i e z a a k c e p t o w a n o tezę, iż śmierć j e d n e g o , o k r e ś l o n e g o n a r z ą d u ,
k t ó r y m jest mózg, oznaczać ma śmierć człowieka jako taką. S h e w m o n dzieli
t e p o w o d y n a trzy kategorie, odpowiadające t r z e m s p o s o b o m r o z u m i e n i a
śmierci: socjologiczną, psychologiczną oraz biologiczną.
W e d ł u g koncepcji socjologicznej
śmierć polega na utracie n a d a n e g o
członkostwa w społeczeństwie; jej definicja jest relatywna w s t o s u n k u do
kultury panującej w d a n y m społeczeństwie. Tak się złożyło, że w większości
współczesnych s p o ł e c z e ń s t w definicję tę o p a r t o na kryteriach m ó z g o w y c h
(warto zauważyć, że śmierć staje się tutaj czymś r o z u m i a n y m jako rodzaj
u m o w y społecznej).
W myśl koncepcji psychologicznej śmierć polega na utracie osobowości
z uwagi na u t r a t ę zdolności do wykonywania jakichkolwiek funkcji u m y s ł o ­
wych; m ó z g zaś jest o r g a n e m u m y s ł u .
W e d ł u g koncepcji biologicznej śmierć oznacza u t r a t ę fizjologicznej, antyentropicznej (a więc przeciwstawiającej się n i e k o n t r o l o w a n e m u n a r a s t a n i u
chaosu) jedności organizmu; m ó z g jest tu u w a ż a n y za hierarchicznie najwyż­
szy narząd ciała, który ma funkcję integrującą.
Z tych trzech koncepcji śmierci biologiczna stała się s t a n d a r d o w y m ,
niemal oficjalnym r o z u m i e n i e m śmierci jako takiej. O z n a c z a to, iż oficjalnie
u z n a n o , że ani s a m a u m o w a społeczna, ani u t r a t a świadomości nie są per se
decydującym czynnikiem, który m ó g ł b y oznaczać śmierć człowieka. O z n a c z a
to, innymi słowy, iż u z n a n o , że jeśli ciało jest żywe, to żywa jest r ó w n i e ż o s o ­
ba, n a w e t jeśli byłaby o n a p o z b a w i o n a świadomości w s p o s ó b trwały.
C e n t r a l n y m z a g a d n i e n i e m w myśl tej koncepcji śmierci jest więc fakt,
iż m ó z g nie tylko sprawuje k o n t r o l ę n a d całym o r g a n i z m e m , lecz jest także
tym czynnikiem, bez k t ó r e g o istnienie s a m e g o o r g a n i z m u nie jest możliwe.
Jeśli j e d n a k funkcjonowanie o r g a n i z m u jako całości zależy wyłącznie od m ó z ­
gu, wtedy jego śmierć oznacza po p r o s t u , iż o r g a n i z m u już nie ma - to, co
WAKACJE 2 0 0 5
41
z niego pozostało, jest tylko z b i o r e m w istocie niezależnych od siebie o r g a n ó w
i tkanek. Czy rzeczywiście m ó z g jest t a k i m „ c e n t r a l n y m i n t e g r a t o r e m ciała",
który nadaje c a ł e m u ciału j e d n o ś ć i bez k t ó r e g o jest o n o b e z ł a d n y m c h a o s e m
narządów i tkanek, jak chcą t e g o zwolennicy teorii śmierci mózgowej?
To pytanie podejmuje S h e w m o n w wielu swoich publikacjach i o d p o w i a d a
na nie negatywnie. Twierdzi on, iż m ó z g nie jest tak r o z u m i a n y m czynnikiem
integrującym organizm. Trzeba przypomnieć, że chodzi tu o o p i n i ę n e u r o ­
loga, który jest z a r a z e m klinicystą, w y k ł a d o w c ą i n a u k o w c e m . O d p o w i e d ź
S h e w m o n a na tak p o s t a w i o n e pytanie jest więc b a r d z o zdecydowana, a zara­
zem rzetelnie u z a s a d n i o n a .
Amerykański n e u r o l o g wymienia całą litanię integracyjnych funkcji or­
ganizmu, które nie są s t e r o w a n e przez m ó z g i k t ó r e daje się z a o b s e r w o w a ć
u pacjentów w stanie śmierci mózgowej. Należą do nich takie czynności
organizmu, jak: krążenie, odżywianie się i o d d y c h a n i e w sensie p r o c e s ó w
metabolicznych zachodzących w organizmie,
u t r z y m y w a n i e homeostazy,
eliminacja szkodliwych p r o d u k t ó w metabolicznych, w tym funkcjonowanie
nerek, utrzymywanie równowagi energetycznej o r g a n i z m u , k t ó r e w y m a g a
współpracy p o m i ę d z y wątrobą, u k ł a d e m e n d o k r y n o w y m , m i ę ś n i a m i i tkanką
tłuszczową, p o d t r z y m y w a n i e t e m p e r a t u r y ciała (choć na niższym niż n o r m a l ­
nie poziomie), zabliźnianie się ran, o d p o r n o ś ć na infekcje i reagowanie na nie
gorączką, reagowanie p o b u d z e n i e m sercowo-naczyniowym i h o r m o n a l n y m
na chirurgiczne nacięcie p o w ł o k ciała, p o d t r z y m a n i e ciąży, a n a w e t p r o c e s
seksualnego dojrzewania i w z r o s t u w sensie zwiększania r o z m i a r ó w ciała.
Te funkcje organizmu, które są niewątpliwie funkcjami integracyjnymi, nie
są s t e r o w a n e przez m ó z g - m ó z g jedynie m o d u l u j e ich wykonywanie przez
organizm.
S h e w m o n zauważa, że jeśli m ó z g byłby j e d y n y m n a r z ą d e m o d p o w i e ­
dzialnym za funkcjonowanie i s a m o istnienie o r g a n i z m u jako całości, w t e d y
odcięcie o r g a n i z m u od wpływu m ó z g u , niezależnie od przyczyny, k t ó r a by
to powodowała, oznaczałoby dezintegrację o r g a n i z m u jako całości i z a r a z e m
jego zanik. Dla naszego r o z u m o w a n i a nie ma znaczenia, czy brak mózgowej
koordynacji ciała jest s p o w o d o w a n y b r a k i e m m ó z g u , czy też po p r o s t u jego
czynnościowym odcięciem od ciała. O t ó ż w neurologii z n a n e są r ó ż n e z e s p o ­
ły polegające właśnie na przerwaniu łączności p o m i ę d z y m ó z g i e m a r e s z t ą
ciała. Patofizjologia tych s t a n ó w c h o r o b o w y c h m o ż e więc rzucać światło na
42
FRONDA
36
sytuację chorego w stanie śmierci m ó z g o w e j . S h e w m o n wybiera do swojej
analizy porównawczej przypadek chorego w stanie śmierci mózgowej oraz
chorego, u którego d o s z ł o do p r z e r w a n i a r d z e n i a kręgowego na odcinku szyj­
n y m i to w jego części położonej b a r d z o wysoko, bo na wysokości p o m i ę d z y
pierwszym a trzecim kręgiem k r ę g o s ł u p a szyjnego. N a u k o w i e c zauważa, iż
pomiędzy tymi g r u p a m i chorych zachodzi o g r o m n e p o d o b i e ń s t w o , n i e m a l
identyczność objawów, n a t o m i a s t różnice są niewielkie. Z a i n t e r e s o w a n y c h
szczegółami odsyłam do pracy Alana S h e w m o n a . Wynikają z niej niezwykle
interesujące wnioski.
O t ó ż dotychczasowe próby wyjaśnienia s t a t u s u chorych w przypadku
śmierci mózgowej p o d e j m o w a n o , wychodząc z założenia, iż m a m y do czy­
nienia z u t r a t ą jedności i z i n t e g r o w a n i a o r g a n i z m u , oraz przypisując t e n s t a n
zniszczeniu wielu o ś r o d k ó w integrujących, znajdujących się w p n i u m ó z g u
oraz w podwzgórzu. S h e w m o n jest i n n e g o zdania i twierdzi, że efekt t e n nie
jest s p o w o d o w a n y per se przez zniszczenie p e w n y c h o ś r o d k ó w w m ó z g u , lecz
raczej przez odcięcie m ó z g u od wpływu na ciało, obojętnie z jakich p o w o d ó w
to nastąpiło. P o d o b i e ń s t w o somatycznych efektów p o w o d o w a n y c h przez
uszkodzenie rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym do tych, k t ó r e występują
w wypadku śmierci mózgowej, jest uderzające.
S h e w m o n nazywa pacjenta z z e s p o ł e m śmierci mózgowej p r z y p a d k i e m
A, pacjenta zaś z u s z k o d z e n i e m rdzenia k r ę g o w e g o - p r z y p a d k i e m B. S t a t u s
ciała pacjenta A i ciała pacjenta B, jeśli chodzi o ich s t a n fizjologii, m o ż e m y
uznać za identyczny. Jeśli uznajemy, iż pacjent A jest martwy, jak to czynimy
w wypadku kogoś z z e s p o ł e m śmierci mózgowej, to to s a m o p o w i n n i ś m y
orzec również w s t o s u n k u do pacjenta B z z e s p o ł e m u s z k o d z e n i a r d z e n i a
kręgowego. Jeśli j e d n a k twierdzimy, iż pacjent B jest żywy (a t r u d n o twierdzić
inaczej, skoro ma on z a c h o w a n ą ś w i a d o m o ś ć ) , to również w s t o s u n k u do pa­
cjenta A p o w i n n i ś m y stwierdzić, że jest on żywy jako o r g a n i z m biologiczny.
Taka konkluzja niszczy j e d n a k całe u z a s a d n i e n i e p o p r a w n o ś c i u t o ż s a m i a n i a
śmierci mózgowej ze śmiercią biologiczną i ze śmiercią człowieka jako osoby.
W takim razie d o m n i e m a n i e śmierci pacjenta A, co jest konieczne, aby m ó g ł
być on dawcą n a r z ą d ó w do przeszczepów, nie m o ż e się opierać na a r g u m e n c i e
śmierci biologicznej. To w ł a ś n i e chcieliśmy wykazać.
Jeśli już j e d n a k uznamy, że organizm pacjenta w stanie śmierci mózgowej
jest żywy, w t e d y pozostaje n a m poszukać i n n e g o u z a s a d n i e n i a jego d o m n i e WAKACJE 2 0 0 5
43
manej śmierci. Pozostaje n a m jedynie a r g u m e n t socjologiczny lub psycholo­
giczny. Są to j e d n a k a r g u m e n t y słabe i prowadzące do sprzeczności, o czym
będzie m o w a poniżej. W i o d ą o n e b o w i e m do wniosku, iż o s o b ę ludzką m o ż n a
konceptualnie oddzielić od jej ciała i to wtedy, gdy to ciało niewątpliwie żyje.
D o tego b o w i e m wniosku u p r a w n i a n a s p r z e d s t a w i o n y przez S h e w m o n a
a r g u m e n t , oparty na p o r ó w n a n i u patofizjologii, czyli s t a n u o r g a n i z m u cha­
rakterystycznego dla śmierci mózgowej i u s z k o d z e n i a rdzenia kręgowego,
a także i n n e liczne obserwacje s t a n u klinicznego chorych w stanie tzw. śmier­
ci mózgowej.
N a podstawie przytoczonych opinii e w i d e n t n y jest brak k o n s e n s u s u n a
t e m a t śmierci mózgowej w ś r ó d samych lekarzy. Tym s a m y m p o d w a ż o n y jest
również a r g u m e n t I (C) spośród trzech w y m i e n i o n y c h na początku, na k t ó ­
rych opiera się u z a s a d n i e n i e tzw. śmierci mózgowej. Pozostał n a m jeszcze
do rozważenia a r g u m e n t I (A). Jest on p r z y k ł a d e m s p o t k a n i a się p r o b l e m ó w
medycyny i filozofii z przewagą ciężaru zagadnienia po s t r o n i e tej o s t a t n i e j .
Dlatego też pragnę go o m ó w i ć w o s o b n y m rozdziale.
IV. Analiza filozoficzna i etyczna zagadnienia
1. METAFIZYKA ŚWIADOMOŚCI
Zagadnienie
(A)
jest na p e w n o najciekawsze od s t r o n y
filozoficznej. N i e m o ż e być o n o r o z w i k ł a n e za p o m o c ą ar­
g u m e n t ó w jedynie medycznych, ale w y m a g a wyboru jakiejś
wizji antropologicznej. D o c h o d z i m y w n i m b o w i e m do pytania o s a m ą n a t u r ę
człowieka. Profesor J o s e p h Seifert, j e d e n ze z n a w c ó w zagadnienia, podkreśla,
iż koncepcja śmierci zależy w s p o s ó b konieczny od koncepcji ludzkiego ży­
cia, ludzkiej osoby i ludzkiego u m y s ł u . W tym znaczeniu zagadnienie to nie
m o ż e być u w a ż a n e wyłącznie za d o m e n ę n a u k empirycznych, lecz również
za zagadnienie filozoficzne. Seifert zauważa, że jeśli życie ludzkie jest uwa44
FRONDA
36
żane za życie całego ludzkiego o r g a n i z m u r o z u m i a n e g o jako z i n t e g r o w a n a
całość, w t e d y śmierć oznacza koniec życia cielesnego (śmierć tej k o n k r e t n e j
cielesnej istoty). Jeśli j e d n a k życie jest i n t e r p r e t o w a n e w kategoriach wyższej
świadomości, myśli, woli działania, m o w y itd. - m u s i m y wybierać p o m i ę d z y
d w i e m a możliwościami. Albo (1) ontologicznym p o d ł o ż e m ludzkiego umy­
słu jako p o d m i o t u ludzkiej wyższej świadomości jest m ó z g (lub jego część),
albo też (2) u m y s ł ma zdolność do i s t n i e n i a s a m z siebie i m ó z g jest jedynie
w a r u n k i e m koniecznym do zaistnienia ludzkiej świadomości, lecz nie jej
główną przyczyną.
Zwolennicy poglądu (1) sądzą, że kora m ó z g o w a jest „siedzibą, ź r ó d ł e m
i p o d m i o t e m myśli", podczas gdy ci, którzy uważają za prawdziwy pogląd (2),
utrzymują, iż ludzki u m y s ł jest różny od materii i do niej niesprowadzalny.
W myśleniu z w o l e n n i k ó w poglądu (1) z a u w a ż a Seifert materializm, czyli
aprioryczne założenie filozoficzne, iż człowiek jest i s t o t ą czysto m a t e r i a l n ą .
P o n a d t o daje się w tym r o z u m o w a n i u zauważyć również błąd, który Seifert
nazywa a k t u a l i z m e m . Błąd t e n polega na u t o ż s a m i a n i u zdolności do działa­
nia, a więc jakiegoś p r z y m i o t u i funkcji osoby ludzkiej, z s a m y m p o d m i o t e m ,
czyli właśnie z o s o b ą ludzką. Jeśli więc r o z w a ż a m y p r o b l e m świadomości, to
trzeba p r z e d e w s z y s t k i m zauważyć, że jest o n a funkcją, czynnością organi­
z m u ludzkiego. Człowiek, który żyje, m o ż e ś w i a d o m o ś ć wytworzyć lub nie.
Może to wynikać z różnych przyczyn: zbyt wczesnej fazy rozwojowej organi­
z m u (zygota lub zarodek człowieka we wczesnej fazie nie mają ś w i a d o m o ­
ści), niedorozwoju u k ł a d u n e r w o w e g o l u b jego uszkodzenia. Wszystko to nie
u p r a w n i a nas do u t o ż s a m i a n i a świadomości z człowiekiem, k t ó r y ją posiada,
tak jak nie u t o ż s a m i a m y oglądanego przez n a s filmu z p r o j e k t o r e m , k t ó r y go
wyświetla.
Seifert i inni autorzy, tacy jak J o n e s czy S h e w m o n , dokonują też precyzyj­
nego rozgraniczenia kompetencji p o m i ę d z y m e d y c y n ą jako n a u k ą e m p i r y c z n ą
a filozofią. Podkreślają oni brak koniecznego związku p o m i ę d z y stwierdze­
n i e m śmierci m ó z g u a śmiercią danej osoby ludzkiej. Aby taki związek za­
chodził w s p o s ó b logicznie konieczny, t r z e b a przyjąć d o d a t k o w e założenie
mówiące, iż istnienie osoby ludzkiej jest koniecznie związane z i s t n i e n i e m
działającego m ó z g u i funkcjonowaniem świadomości na p o z i o m i e pozwala­
jącym na aktywny, a nie czysto bierny k o n t a k t z o t o c z e n i e m . I n n y m i słowy,
jest to przyjęcie filozoficznego założenia, że j e d y n ą „ t k a n k ą wcielającą u m y s ł "
WAKACJE
2005
45
jest kora mózgowa. To założenie filozoficzne, mające, jak powiedzieliśmy już
wyżej, korzenie platońsko-kartezjańskie, nie jest j e d n a k p r a w d ą empiryczną,
i jako takie, na gruncie n a u k przyrodniczych, u d o w o d n i ć się nie da.
W sprawie śmierci mózgowej k o m p e t e n c j e lekarza ograniczają się do
stwierdzenia s t a n u m ó z g u pacjenta i e w e n t u a l n e g o s t o p n i a u s z k o d z e n i a tego
narządu, nie uprawniają go zaś do decydowania, czy oznacza to śmierć danej
osoby, czy też nie. N a w e t jeśli doszłoby do całkowitego zniszczenia m ó z g u ,
co - jak wynika z przedstawionych wyżej danych - nie zdarza się prawie ni­
gdy u pacjentów klasyfikowanych jako nieżyjący z p o w o d u śmierci m ó z g o w e j ,
lekarz m o ż e w s p o s ó b k o m p e t e n t n y zbadać jedynie t o , czy taki fakt (całkowi­
tego zniszczenia m ó z g u ) miał miejsce. Czy to oznacza śmierć osoby ludzkiej,
jest p y t a n i e m leżącym p o z a zasięgiem medycyny jako n a u k i empirycznej.
2. TEORIA MÓZGU JAKO CENTRALNEGO NARZĄDU INTEGRUJĄCEGO?
Wielu a u t o r ó w b r o n i p o p r a w n o ś c i koncepcji śmierci m ó z g o ­
wej człowieka za p o m o c ą m ó z g u jako c e n t r a l n e g o n a r z ą d u
integrującego. Teoria ta ma wyjaśniać rolę, jaką m ó z g odgrywa w s t o s u n k u do ciała jako całości. Głosi ona, że m ó z g jest t y m n a r z ą d e m ,
który integruje ciało i powoduje, iż jest o n o j e d n y m żywym o r g a n i z m e m .
Jeśliby więc m ó z g został tak uszkodzony, iż nie m ó g ł b y spełniać tej funkcji,
organizm przestawałby być z i n t e g r o w a n ą całością, a stawałby się z e s p o ł e m
czysto mechanicznie ze sobą powiązanych n a r z ą d ó w i tkanek. Tym s a m y m
nie byłoby p o d s t a w y biologicznej koniecznej do i s t n i e n i a człowieka, k t ó r ą
jest organizm. Tam, gdzie nie ma żywego o r g a n i z m u ludzkiego, t r u d n o prze­
cież mówić człowieku jako żywej osobie.
A r g u m e n t odwołujący się do teorii m ó z g u jako c e n t r a l n e g o n a r z ą d u inte­
grującego jest stosowany przez wielu z w o l e n n i k ó w teorii śmierci m ó z g o w e j .
Należą do nich również ci, którzy usiłują p r e z e n t o w a ć ją jako z g o d n ą z na­
uczaniem Kościoła katolickiego. P r o b l e m t e n jest i s t o t n y z uwagi na to, że
akceptując a r g u m e n t mówiący, iż śmierć m ó z g o w a jest t o ż s a m a ze śmiercią
osoby ludzkiej, Kościół katolicki nie sprzeciwiał się p o b i e r a n i u n a r z ą d ó w do
przeszczepów od o s ó b będących w stanie śmierci m ó z g o w e j .
Uzasadnienie koncepcji śmierci mózgowej w oparciu o teorię traktującą
mózg jako główny, a praktycznie jedyny narząd integrujący o r g a n i z m człowie46
FRONDA
36
ka, wydaje się b a r d z o logiczne i dlatego zostało szeroko z a a k c e p t o w a n e . N i e
zmienia to j e d n a k faktu, iż przy dokładniejszej analizie okazuje się o n o fał­
szywe. Przeczy mu analiza faktów empirycznych, k t ó r e dla medycyny i innych
nauk przyrodniczych są zawsze koniecznym p u n k t e m wyjścia we wszelkich
r o z u m o w a n i a c h . O b s z e r n e u z a s a d n i e n i e tej tezy znajduje się w rozdziale III.
Z w r ó ć m y uwagę na to, iż twierdzenie o konieczności funkcjonowania
pnia mózgu lub całego m ó z g u dla życia o r g a n i z m u jest p r o b l e m e m z zakresu
wiedzy doświadczalnej opartej na obserwacji, tak jak każdy inny p r o b l e m
medyczny, i nie m o ż e być t w i e r d z e n i e m a priori, jak je w praktyce ujmują
zwolennicy teorii śmierci mózgowej. Najpierw m u s i m y wykazać, na podsta­
wie faktów empirycznych, że organizm c h o r e g o w stanie śmierci mózgowej
jest rzeczywiście martwy, a d o p i e r o później formułować jakiekolwiek teorie
na ten temat.
Dane obserwacyjne dotyczące chorych w stanie tzw. śmierci mózgowej
informują n a s n a t o m i a s t o czymś całkowicie przeciwnym. Jak w s p o m n i e l i ś m y
już wyżej, ciała tych chorych kontrolują swą t e m p e r a t u r ę , ciśnienie krwi, krą­
żenie, procesy asymilacji p o k a r m u , produkcji m o c z u , m e c h a n i z m y o d p o r n o ­
ści na infekcje i zabliźniania ran. Również oddychanie, r o z u m i a n e jako proces
metaboliczny, jest k o n t y n u o w a n e (respirator zastępuje tylko działanie prze­
p o n y ) . Są to zaś funkcje, k t ó r e wykonują nie poszczególne narządy niezależ­
nie od siebie, lecz cały organizm jako z i n t e g r o w a n a s t r u k t u r a . W s p o m n i a n a
również wyżej całościowa, silna reakcja na nacięcie p o w ł o k ciała, powodująca
nawet konieczność s t o s o w a n i a znieczulenia ogólnego podczas p o b i e r a n i a
serca do transplantacji, jest dalszym p o t w i e r d z e n i e m faktu, iż w przypadku
takiego chorego m a m y do czynienia z o r g a n i z m e m z i n t e g r o w a n y m , to jest ży­
wym. Wypada tylko powtórzyć za S h e w m o n e m , Seifertem, J o n e s e m i i n n y m i
a u t o r a m i wypowiadającymi się na t e m a t śmierci mózgowej w swoich pracach
zawartych m.in. w książce pt. Beyond Brain Death, iż staje się coraz bardziej wi­
doczne, że uszkodzenie, a n a w e t śmierć całego m ó z g u , nie jest r ó w n o z n a c z n e
ze śmiercią o r g a n i z m u jako całości.
Autorzy ci zauważają, iż integracja o r g a n i z m u jest jego d z i e ł e m jako funk­
cjonującej całości, nie zaś efektem działania jakiegoś pojedynczego n a r z ą d u ,
n a w e t jeśli jest n i m mózg. Stąd też śmierć ciała nie m o ż e być u t o ż s a m i a n a
ze śmiercią żadnego pojedynczego n a r z ą d u , lecz jest efektem z a p r z e s t a n i a
działania i zniszczenia całych układów, od których zależy funkcjonowanie
WAKACJE
2005
organizmu. Jeszcze raz powtórzmy, że ciała osób, u których s t w i e r d z o n o
występowanie objawów śmierci mózgowej, są żywe, a nie m a r t w e .
3. KARTEZJAŃSKI DUALIZM
Cała teoria śmierci mózgowej opiera się w istocie na kartezjańskiej antropologii filozoficznej, choć s t o s u n k o w o niewie­
lu d y s k u t a n t ó w zdaje sobie z t e g o sprawę. Myślenie w tych
kategoriach ułatwia wielu l u d z i o m akceptację teorii śmierci m ó z g o w e j p o m i ­
mo faktu, iż oficjalnie u z a s a d n i a się ją i n n y m a r g u m e n t e m . W p o l s k i m prawie
zakłada się, że ciała o s ó b w stanie śmierci mózgowej są m a r t w e p o m i m o
oczywistych s y m p t o m ó w życia, jakie m o ż n a u nich z a o b s e r w o w a ć . J e d y n y m
wyjaśnieniem tego braku konsekwencji m u s i być to, że w istocie zakłada się,
iż dana osoba z m a r ł a w chwili, gdy utraciła ś w i a d o m y k o n t a k t z o t o c z e n i e m .
Alan S h e w m o n dostrzega związek p o m i ę d z y k a r t e z j a n i z m e m jako n u r ­
t e m myślowym a s p o s o b e m i n t e r p r e t o w a n i a zagadnienia śmierci mózgowej
i j e m u p o d o b n y c h . Istnieje tendencja do u t o ż s a m i a n i a człowieka z jego świa­
domością oraz do wykluczania wszystkich, którzy są jej pozbawieni, ze świata
żywych. Może to przybierać formę p o z o r n e g o dyskursu n a u k o w e g o w m e ­
dycynie, w istocie pozostając apriorycznym m y ś l e n i e m wziętym z dziedziny
filozofii, nie zaś z dziedziny n a u k empirycznych.
Zadajmy jeszcze raz pytanie, czy rzeczywiście nie m o ż n a twierdzić w s p o ­
sób uprawniony, że śmierć osoby ludzkiej nie m u s i być r ó w n o z n a c z n a ze
śmiercią jej ciała? Czy o s o b a nie m o ż e u m r z e ć , z a n i m u m r z e jej ciało? Czy
ludzkie żyjące ciało jest n a p r a w d ę zawsze „ z a m i e s z k i w a n e " przez osobę, k t ó r a
jest jego właścicielem? Z a g a d n i e n i e to dotyczy nie tylko o s ó b w stanie śmier­
ci mózgowej, lecz również będących w p o d o b n y m do niej tzw. p r z e w l e k ł y m
stanie w e g e t a t y w n y m oraz dzieci b e z m ó z g o w y c h . O d n o ś n i e do tych w ł a ś n i e
przypadków twierdzi się często, że d a n e ciało człowieka jest w p r a w d z i e żywe,
ale s a m a osoba ludzka j u ż nie. To kartezjańskie n i e m a l całkowite oddzielenie
osoby od jej ciała wydaje się dla wielu koncepcją b a r d z o interesującą. M o ż e
ona służyć za a r g u m e n t na rzecz prawdziwości teorii śmierci mózgowej i nie­
oficjalnie wprawdzie, ale rzeczywiście jest o n a używana. Wypada n a m j e d n a k
i tutaj zadać pytanie, czy kartezjanizm jako s t a n o w i s k o filozoficzne jest racjo­
nalnie uprawniony.
4
FRONDA
36
Jak wiemy, Kartezjusz przedstawił w swojej filozofii niezwykle dualistyczą
koncepcję człowieka. Uważał on, że człowiek jest p r z e d e w s z y s t k i m myślą
(stąd sławne cogito ergo sum), co we w s p ó ł c z e s n y m języku należy r o z u m i e ć
jako
świadomą
refleksję
towarzyszącą
działaniu.
Według
słów
samego
Kartezjusza jest więc człowiek rzeczą myślącą (res cogitans) p o ł ą c z o n ą z rze­
czą rozciągłą (res extensa), k t ó r ą jest ciało. W a r t o zauważyć, że ciało jest tu
niejako poza s a m y m człowiekiem, skoro t e n o s t a t n i jest t o ż s a m y z myślą.
Ciało nie służy tu i s t o t n y m d z i a ł a n i o m myślącego p o d m i o t u , czyli samej my­
śli, ponieważ taka czynność jest niejako p o z a jego zasięgiem. Ciało jest więc
dla Kartezjusza tylko m e c h a n i z m e m , który pozwala człowiekowi funkcjono­
wać w ś r ó d innych m e c h a n i z m ó w . Dla samej myśli czy - jak byśmy to dziś
powiedzieli - dla świadomości ciało nie ma zgodnie z tą koncepcją ż a d n e g o
znaczenia. W swojej tak d w u b i e g u n o w e j wizji człowieka Kartezjusz m u s i a ł
j e d n a k uznać, że człowiek ma ciało i że łączy się o n o jakoś ze sferą r o z u m u
i myśli. W e d ł u g tego w p ł y w o w e g o myśliciela połączenie m i a ł o m i e ć miejsce
w szyszynce w m ó z g u .
Myślenie kartezjańskie, tak przecież p a r a d o k s a l n e i z a r a z e m dalekie od
sposobu myślenia p o t o c z n e g o , choćby ze względu na specyficzny język, k t ó ­
rego Descartes używał, wcale nie jest j e d n a k obce l u d z i o m n a s z e g o kręgu
kulturowego. M o ż n a n a w e t powiedzieć, że w pewnej prostszej językowo
formie jest o n o całkiem p o p u l a r n e . Wydaje się, że od n i e p a m i ę t n y c h czasów
ludzie, myśląc o sobie, traktowali swój e l e m e n t duchowy, obojętnie jak by
go nazywali, jako p e w n ą „rzecz", względnie niezależną od innej „rzeczy",
k t ó r ą jest ciało. Jest to w i d o c z n e w s z a m a n i z m i e , który należy przecież do
najstarszych kulturowych tradycji ludzkości. Z tradycji tej m u s i a ł , p o ś r e d n i o
oczywiście, czerpać też Platon i cały wywodzący się od niego n u r t myśli grec­
kiej. Kartezjanizm m o ż n a wiec i n t e r p r e t o w a ć jako skrajną formę p e w n e g o
sposobu myślenia o człowieku, stale o b e c n e g o w naszej k u l t u r z e . Ta p o z o r n i e
nieważna sprawa ma dla naszej dyskusji na t e m a t śmierci mózgowej całkiem
duże znaczenie.
S h e w m o n podkreśla, że ciało jest w tej koncepcji czymś m e c h a n i c z n y m
i podłączonym do duszy za p o m o c ą niewielkiej „wtyczki", jaką jest znajdująca
się w m ó z g u szyszynka. Jeśli więc m ó z g z o s t a n i e uszkodzony, d u s z a traci to
jedyne połączenie z ciałem i oddziela się od niego. W tej koncepcji możliwe
jest żywe ciało bez duszy - m o ż n a więc m ó w i ć o śmierci osoby bez śmierWAKACJE
2005
49
ci jej ciała. Jest to w istocie a r g u m e n t psychologiczny, w e d ł u g klasyfikacji
S h e w m o n a , który d o m i n u j e w całej dyskusji dotyczącej śmierci mózgowej
p o m i m o oficjalnego p o w o ł y w a n i a się na a r g u m e n t biologiczny.
Wydaje się, że wielu s t u d e n t ó w medycyny i lekarzy myśli w takich kate­
goriach, n a w e t jeśli nigdy nie słyszeli o Kartezjuszu. Uważają oni p o n a d t o , że
jest to pogląd naukowy, o p a r t y na wynikach b a d a ń empirycznych. Niewielu
z nich zdaje sobie sprawę z tego, iż jest to teza filozoficzna, p l a t o ń s k a w swo­
ich korzeniach, której nie da się u d o w o d n i ć na gruncie n a u k przyrodniczych.
N a w e t m i k r o s k o p e l e k t r o n o w y nie wykryje n a m przecież obecności czy też
nieobecności duszy w ciele.
4. TRADYCJA ARYSTOTELESOWSKO-TOMISTYCZNA
Tradycja arystotelesowska oraz bazująca na niej myśl św. To­
masza z Akwinu w dziedzinie antropologii filozoficznej znacz­
nie różni się od myśli Kartezjusza. Relacja pomiędzy duszą i cia­
łem człowieka jest w tej tradycji ujmowana w ramy ogólnej teorii bytu, w myśl
której w każdej rzeczy m o ż n a wyróżnić akt i możność, których odpowiednikami
w odniesieniu do przedmiotów materialnych są forma i materia pierwsza, do
człowieka zaś - dusza i ciało. Dodajmy tu, iż Kościół katolicki przyjął p u n k t wi­
dzenia wypracowany przez św. Tomasza za swój.
Akwinata p o d k r e ś l a głęboki związek p o m i ę d z y d u s z ą i ciałem człowieka.
Według tego myśliciela ciało nie m o ż e istnieć i wykonywać żadnych funkcji
jako z i n t e g r o w a n a całość bez duszy, k t ó r a odgrywa w s t o s u n k u do niego rolę
formy substancjalnej. Jeśli więc ciało d a n e g o człowieka jest żywe i, co za tym
idzie, zintegrowane, to znaczy, że jest w n i m zasada jego istnienia i działania,
zwana d u s z ą r o z u m n ą . Nie jest więc możliwe to, co s t a n o w i rzeczywiste,
choć nieoficjalnie przyjmowane r o z u m o w e t ł o dla koncepcji śmierci m ó z g o ­
wej, a więc sytuacja, gdy ciało człowieka żyje, a jego właściciel j u ż n i e .
Reasumując trzeba stwierdzić, iż daje się często z a o b s e r w o w a ć w myśle­
niu różnych a u t o r ó w p e w i e n charakterystyczny błąd polegający na r e d u k o ­
waniu człowieka do jego u m y s ł u , a n a s t ę p n i e do s a m e g o m ó z g u (lub n a w e t
tylko jego części) u t o ż s a m i a n e g o z m y ś l e n i e m i świadomością. Zycie osoby
ludzkiej jest przez nich r e d u k o w a n e do życia i funkcjonowania jej m ó z g u .
Rozumują tak również często ludzie wierzący, którzy umiejscawiają duszę,
50
FRONDA
36
zgodnie z m y ś l e n i e m Kartezjusza, wyłącznie w m ó z g u , nie zaś w całym ciele
człowieka. W i e m y jednak, iż tradycja filozoficzna związana z A r y s t o t e l e s e m
i św. Tomaszem z A k w i n u inaczej rozwiązała p r o b l e m wzajemnej relacji p o ­
między d u s z ą i ciałem. W myśl tej tradycji d u s z a jest formą ciała i jako taka
jest związana najpierw z ciałem jako całością i jest cała w każdej jego części;
dopiero w t ó r n i e d u s z a łączy się z poszczególnymi częściami ciała, n i e wyłą­
czając z tej reguły m ó z g u . Trzeba tu podkreślić, iż to t w i e r d z e n i e filozoficzne
jest w całej naszej dyskusji t w i e r d z e n i e m pierwszorzędnej wagi.
Człowieka nie m o ż n a uważać za u m y s ł (czyli duszę) funkcjonujący w ob­
cym niejako dla niego środowisku, jakim jest kartezjańskie ciało-maszyna,
lecz należy go r o z u m i e ć jako p e w i e n byt, w k t ó r y m u m y s ł (dusza) i ciało
w c h o d z ą w b a r d z o głęboki związek wzajemnej zależności, w k t ó r y m u m y s ł
(dusza) spełnia funkcję formy substancjalnej, ciało zaś - m a t e r i i . Nie m o ż n a
WAKACJE
2005
51
bowiem u t o ż s a m i ć osoby ludzkiej z jej myślą czy świadomością, nie popa­
dając przy tym w logiczne sprzeczności. Człowiek odkrywa swoje istnienie
i rozwija swą ś w i a d o m o ś ć oraz ma poczucie swojej t o ż s a m o ś c i w ł a ś n i e (choć
nie wyłącznie) dzięki t e m u , że ma ciało. H a m p s h i r e poświęcił t e m u t e m a t o w i
całą książkę, której przeczytanie w s z y s t k i m polecam. Podkreśla on, że ludzka
świadomość jest b u d o w a n a na odkryciu, iż j e s t e ś m y ciałami p o ś r ó d innych
ciał, i że zawsze jest o n a jakby „ m a t e r i a l n a " , tj. z a n u r z o n a w czasoprzestrze­
ni, w której przebywamy w ł a ś n i e jako k o n k r e t n e ciała p o ś r ó d innych ciał. Już
zresztą boecjańska definicja osoby jako j e d n o s t k i n a t u r y r o z u m n e j (persona
est rationalis naturae individua substantia)
zwracała uwagę na cielesny aspekt
osoby jako należący do jej natury. Nie wydaje się więc czymś s ł u s z n y m , jeśli
aspekt cielesny jest marginalizowany w opisie osoby oraz funkcjonowania jej
świadomości. Tak właśnie czynią j e d n a k wszyscy, którzy o s o b ę ludzką s p r o ­
wadzają do jej świadomości, pomijając fakt, że s a m o istnienie żywego ciała
jest już d o w o d e m na to, iż m u s i być w n i m obecny czynnik, który je ożywia.
V. Nieusuwalne sprzeczności,
jakie pociąga za sobą koncepcja śmierci mózgowej
Jeśli więc chodzi o p r o b l e m śmierci mózgowej, trzeba powiedzieć, że m a m y
dziwną sytuację. Teoria śmierci mózgowej jest k o n c e p t u a l n i e n i e d o p r a c o w a ­
na, jednak realnie obowiązująca. Kryteria, na mocy których orzeka się śmierć
m ó z g o w ą w Polsce i innych krajach, zostały z a a k c e p t o w a n e bez żadnej dysku­
sji, choćby w środowisku lekarskim, p o m i m o że z łatwością m o ż n a wykazać
ich braki. Lekarzom każe się wierzyć, iż ciało c h o r e g o wykazujące szereg ob­
jawów życia jest m a r t w e , i nazywa się je z w ł o k a m i . Czyni tak polski Kodeks
Etyki Lekarskiej.
Bądźmy jednak uczciwi i o d p o w i e d z m y na następujące pytania. Czy m o ż n a
znieczulić zwłoki? Jeśli nie, to dlaczego ciała dawców do przeszczepów określa
się tym m i a n e m , a następnie wśród procedur wymaganych przed p o b r a n i e m
narządów umieszcza się znieczulenie ogólne? Kolejne pytanie: dlaczego w ogó52
FRONDA
36
le należy robić znieczulenie dawcy? Czy nie należy przyznać, że robi się tak
dlatego, iż owe „zwłoki" m o g ą wykonywać gwałtowne ruchy rąk i n ó g czy
nawet próbować usiąść w m o m e n c i e rozpoczęcia operacji pobierania serca do
przeszczepu? Czy w takim razie są to na p e w n o zwykłe ludzkie zwłoki?
Oddzielenie śmierci osoby ludzkiej od śmierci jej ciała p r o w a d z i do
dalszych paradoksów. Jeśli o s o b a w stanie śmierci mózgowej j u ż nie żyje,
n a t o m i a s t jej ciało pozostaje żywe, c z e m u de facto nie m o ż n a zaprzeczyć, to
co oznacza śmierć tego ciała? T r u d n o b o w i e m u z n a ć , że żyjące ludzkie ciało
m o ż e zakończyć swoją egzystencję inaczej niż przez proces z w a n y śmiercią.
Czy m o ż n a j e d n a k przyjąć, że o s o b n o u m i e r a ł a o s o b a ludzka, a o s o b n o jej
ciało? Jeśli zgodzilibyśmy się na to, w t e d y b ę d z i e m y musieli u z n a ć , że d a n y
człowiek umierał dwa razy:
1) wtedy, kiedy orzekano, iż nastąpiła jego śmierć, na p o d s t a w i e kryte­
riów śmierci mózgowej (oficjalnie, na mocy p r a w a i decyzji lekarza),
2) wtedy, kiedy u m a r ł o jego ciało (biologicznie, czyli rzeczywiście).
Trudno przecież zaprzeczyć, że ciało każdego człowieka, n a w e t tego,
o którym stwierdzono, że jest w stanie tzw. śmierci mózgowej, jest n a d a l
ciałem przedstawiciela g a t u n k u homo sapiens. Co oznacza więc w tej sytuacji
śmierć „tego o t o " ciała? Czy m o ż n a ją n a z w a ć inaczej niż tylko śmiercią „tego
o t o " człowieka? I n n y m i słowy, czy m o ż n a r ó w n o c z e ś n i e przyznać, że u m i e r a
ludzkie ciało, i twierdzić, że nie jest to śmierć człowieka? Czyż wszystkie te
trudności, które usiłujemy tu rozwikłać, nie ukazują sztuczności całej kon­
cepcji tzw. śmierci mózgowej, k t ó r a próbuje oddzielić ś m i e r ć osoby ludzkiej
od śmierci jej ciała?
Prawna akceptacja teorii śmierci mózgowej d o p r o w a d z i ł a jeszcze do wielu
innych sprzeczności i paradoksów. M a m y więc sytuację, w której d a n a o s o b a
jest żywa w myśl p r a w a obowiązującego w j e d n y m kraju, z m a r ł a zaś w myśl
prawa przyjętego w i n n y m . Bierze się to stąd, iż kryteria orzekania śmierci
mózgowej, przyjęte w poszczególnych krajach, znacznie różnią się m i ę d z y
sobą. W Japonii zaś m a m y do czynienia z sytuacją wyjątkowo specyficzną,
gdyż d a n a osoba w stanie tzw. śmierci mózgowej jest u z n a w a n a za żywą l u b
z m a r ł ą w zależności od zapisu, który znajduje się w jej Donor Card (karta daw­
cy przeszczepów). Jeśli więc o s o b a ta zgadza się być dawcą, jest u z n a w a n a za
zmarłą, jeśli zaś nie - p r a w o j a p o ń s k i e traktuje ją jako o s o b ę żyjącą. P o n a d t o
lekarze, którzy są zobowiązani do p o d e j m o w a n i a decyzji o d n o ś n i e do s t a n u
WAKACJE
2005
53
chorych cierpiących z p o w o d u uszkodzenia m ó z g u , są p o d d a w a n i o g r o m n e j
presji ze s t r o n y ekip dokonujących p o b r a n i a n a r z ą d ó w do transplantacji, aby
tych chorych klasyfikować jako osoby nieżyjące. Te p r o b l e m y na p o z i o m i e
prawa potwierdzają tezę, iż teoria śmierci mózgowej prowadzi n i e u c h r o n n i e
do jakiegoś ślepego zaułka nie tylko w dziedzinie medycyny, lecz także prawa,
filozofii oraz moralności.
Jak należałoby ocenić koncepcję śmierci mózgowej od s t r o n y etycznej?
Czy da się ją obronić? Z w o l e n n i k ó w tej koncepcji m o ż n a podzielić na dwie
grupy:
(1) tych, którzy starają się wykazać, iż człowiek rzeczywiście u m i e r a
w m o m e n c i e wystąpienia zespołu n a z w a n e g o śmiercią m ó z g o w ą ,
(2) tych, którzy uznają, iż człowiek w stanie tzw. śmierci mózgowej n a w e t
jeśli żyje, m o ż e być p o t r a k t o w a n y jako dawca o r g a n ó w do p r z e s z c z e p ó w
ze względu na większe d o b r o , k t ó r e dzięki t e m u jest osiągane.
Do grupy (1) zaliczają się o b r o ń c y teorii śmierci mózgowej po s t r o n i e ka­
tolickiej. Uważają oni, iż teoria ta ma wystarczająco m o c n e p o d s t a w y n a u k o ­
we, aby ją uznać za słuszną. N a t o m i a s t do grupy (2) należą wszyscy ci, którzy
uznają utylitarystyczną zasadę, mówiącą, iż dany czyn jest dobry, jeśli s u m a
dobra w świecie jest s k u t k i e m t e g o czynu powiększona. Ponieważ zaś u w a ż a
się, że osoby w stanie tzw. śmierci mózgowej nie mają szans na przeżycie i ich
życie nie ma już większej wartości, sądzi się również, iż w o l n o przyśpieszyć
ich śmierć ze względu na d o b r o innych o s ó b . Jest to w istocie zgoda na zabicie
żyjącego, n i e w i n n e g o człowieka.
54
FRONDA
36
Jeśli j e d n a k osoby w stanie tzw. śmierci mózgowej są o s o b a m i żyjącymi,
na co wskazują przytoczone powyżej argumenty, jest rzeczą bezdyskusyjną, iż
instytucja taka jak Kościół katolicki nie m o ż e zaakceptować t r a k t o w a n i a tych
o s ó b jako d a w c ó w o r g a n ó w do przeszczepów. Akt p o z b a w i e n i a życia każdej
takiej osoby jest przecież z m o r a l n e g o p u n k t u w i d z e n i a czymś gorszym od
eutanazji. Eutanazję, jak wiemy, próbuje się u z a s a d n i a ć d o b r e m cierpiącej
osoby, k t ó r ą t y m s p o s o b e m uwalnia się od cierpienia, w wypadku zaś zabicia
osoby żyjącej w celu p o b r a n i a jej o r g a n ó w do transplantacji n i e m o ż n a m ó w i ć
o jakimkolwiek d o b r u tej osoby płynącym z takiego działania.
VI. Uwagi odnośnie do dyskusji na temat śmierci mózgowej
od lat 90. ubiegłego wieku do teraz
Przyjrzyjmy się jeszcze raz całej sytuacji. Śmierć człowieka na mocy kryteriów
mózgowych ma miejsce wtedy, gdy nastąpią w jego m ó z g u zmiany, które okre­
śla się jako śmierć mózgu. Orzeka o t y m specjalista na podstawie określonych
badań i w momencie, gdy stwierdza on zaistnienie śmierci mózgowej. Ktoś,
kto znajduje się w t y m stanie, przestaje być pacjentem z medycznego p u n k t u
widzenia i osobą z p u n k t u widzenia prawa. Staje się wyłącznie dawcą n a r z ą d ó w
do przeszczepów i ma t e n s a m status prawny co ludzkie zwłoki. M o ż n a więc le­
galnie przystąpić do pobierania od niego narządów. M o ż n a to zrobić, choć ciało
takiego człowieka na p e w n o nie jest m a r t w e , lecz żywe (inaczej cała ta operacja
po prostu nie miałaby sensu; jej celem jest przecież pozyskanie żywych narzą­
dów do przeszczepów i p r ó ż n o ich szukać w m a r t w y m ciele).
Nie
m o ż n a się
zgodzić z
terminologią zawartą w
Kodeksie
Etyki
Lekarskiej, gdzie ciało dawcy nazywane jest z w ł o k a m i . Przyjęcie b o w i e m
takiej terminologii albo z m u s z a n a s do o d r z u c e n i a oczywistych faktów m ó ­
wiących o tym, iż ciało to jest żywe, albo też p r o w a d z i do koncepcji „żywego
t r u p a " (living cadaver lub beatig heart cadaver - pojęcia szeroko d y s k u t o w a n e
w literaturze p r z e d m i o t u w języku angielskim), co chyba niespecjalnie z a d o ­
wala kogokolwiek, k t o nie chce być na bakier ze z d r o w y m r o z s ą d k i e m .
WAKACJE 2 0 0 5
55
Mamy więc sytuację, w której wszystko wskazuje na to, iż ciało d a n e g o
pacjenta jest żywe, s a m pacjent zaś u z n a n y za m a r t w e g o . Sytuacja to n o w a
w medycynie i dla wielu pracujących w t y m fachu - m a ł o komfortowa.
Szczególnie t r u d n a jest o n a dla tych, którzy pracują w zespołach pobierających
narządy od dawców. To oni m u s z ą pogodzić się z faktem, iż ciało człowieka,
który znalazł się na stole operacyjnym, jest żywe p r z e d operacją, k t ó r ą mają
przeprowadzić, ale nie będzie j u ż takie po niej. Ten fakt jest tak oczywisty,
że, jak j u ż w s p o m i n a l i ś m y powyżej, 27 proc. tych, którzy przeprowadzają te
operacje p o b r a n i a n a r z ą d ó w do przeszczepów, uważa, że w ich trakcie zabija
żyjącego jeszcze człowieka.
Ktoś mógłby się oburzyć i powiedzieć, że przecież sprawa ta jest doskona­
le z n a n a specjalistom i że na p e w n o nie zachodzi tu ż a d n e n i e b e z p i e c z e ń s t w o
pobierania n a r z ą d ó w od żywych jeszcze ludzi, a wszystko, o czym jest m o w a
w tym artykule, to nieprawda. W j e d n y m z n u m e r ó w „ N e w s w e e k a " z kwiet­
nia zeszłego roku wypowiadali się nasi polscy sportowcy, gotowi o d d a ć po
śmierci swoje narządy do przeszczepów. Ich s t w i e r d z e n i a wykazywały całko­
wite zaufanie w o b e c oficjalnej wersji p r o b l e m u , k t ó r a m ó w i , że dawcy narzą­
d ó w do przeszczepów nie żyją. Czy na p e w n o j e d n a k sportowcy ci wiedzieli,
0 czym mówią? Czy zdawali sobie sprawę z tego, na jak kruchych p o d s t a w a c h
opiera się przekonanie, iż dawcy o r g a n ó w są j u ż o s o b a m i z m a r ł y m i ?
Sprawa ta nie jest bynajmniej oczywista dla wielu lekarzy, filozofów i t e o ­
logów. Tak się składa, że w roku 2 0 0 2 m i a ł e m okazję być na sesji papieskiej
Academia Pro Vita w Rzymie, w czasie której d e b a t o w a n o na t e m a t śmierci
mózgowej. Dla wyj aśnienia d o d a m , że A c a d e m i a Pro Vi ta j est p o w o ł a n ą przez
Watykan instytucją zajmującą się p r o b l e m a m i etycznymi, pojawiającymi się
w obrębie medycyny, k t ó r e analizowane są z p u n k t u w i d z e n i a teologii katolic­
kiej. W sesji, o której m ó w i ę , brało udział kilkudziesięciu lekarzy, t e o l o g ó w
1 filozofów z całego świata, zajmujących się bioetyką. W gorącej dyskusji, k t ó ­
ra wywiązała się na t e m a t śmierci mózgowej, przeważał pogląd, że nie jest to
śmierć człowieka, lecz tylko s t a n p o w a ż n e g o u s z k o d z e n i a m ó z g u , który m o ż e
prowadzić do śmierci, ale który jeszcze śmiercią nie jest.
Piętnastego lutego br. „Gazeta Wyborcza" d o n i o s ł a o dyskusji na t e n
temat, jaka m i a ł a miejsce podczas p o s i e d z e n i a Papieskiej Akademii N a u k .
Wywołało ją posłanie J a n a Pawła II do c z ł o n k ó w Akademii, w k t ó r y m papież
z jednej strony p o p a r ł ideę „ d o b r o w o l n e g o i b e z i n t e r e s o w n e g o d a r o w a n i a na56
FRONDA
36
rządów na przeszczepy", z drugiej podkreślił jednak, że w takich przypadkach
konieczna jest „ m o r a l n a p e w n o ś ć śmierci". Większość z g r o m a d z o n y c h była
zdania, że stan tzw. śmierci mózgowej nie spełnia tego drugiego w a r u n k u .
Niektórzy z nich zresztą już przed p a r u laty podpisali się p o d listem o t w a r t y m
120 n a u k o w c ó w z 19 krajów, w k t ó r y m odrzucili definicję śmierci m ó z g o ­
wej, nazywając ją „nieprzyjacielem życia i p r a w d y " . J e d n y m z sygnatariuszy
owego listu był m.in. dr Paul Byrne, były przewodniczący a m e r y k a ń s k i e g o
Stowarzyszenia Lekarzy Katolickich. Podczas s p o t k a n i a Papieskiej Akademii
N a u k powiedział on, że „śmierć m ó z g o w a nie jest ż a d n ą śmiercią". Co cieka­
we, Byrne wspólnie z kilkoma b i s k u p a m i katolickimi z USA wydał n i e d a w n o
książkę, w której znalazło się stwierdzenie, że jedyną m o r a l n i e d o p u s z c z a l n ą
formą transplantacji jest przeszczep nerki, p o n i e w a ż nie p o w o d u j e śmierci
dawcy; w innych wypadkach d o c h o d z i do z a m a c h u na życie.
Nie trzeba chyba tłumaczyć, co taka konkluzja oznacza dla wszystkich,
którzy zajmują się p o b i e r a n i e m n a r z ą d ó w do przeszczepów. O z n a c z a po p r o ­
stu, iż pozbawiają oni życia człowieka, od k t ó r e g o narządy te są p o b i e r a n e .
Niektórzy z a u t o r ó w zajmujących się tą p r o b l e m a t y k a t w i e r d z ą p o n a d t o , iż
dawcy m o g ą odczuwać ból podczas operacji p o b r a n i a n a r z ą d ó w do przeszcze­
p u . Czy j e d n a k nasi m ł o d z i sportowcy kiedykolwiek się o tym dowiedzą?
VII. Jak interpretować przypadek Terri Schiavo i jemu podobne?
Chciałbym poruszyć jeszcze kwestię p r z y p a d k ó w c h o r o b o w y c h p o d o b n y c h
do przypadku śmierci mózgowej. C h o d z i mi p r z e d e w s z y s t k i m o tzw. prze­
wlekły stan wegetatywny. O d n o t o w a n o już kilka w y p a d k ó w odzyskania kon­
taktu z o t o c z e n i e m przez pacjentów, którzy byli w tym stanie przez wiele lat.
J e d n y m z nich jest Massimiliano Tresoldi, m ł o d y W ł o c h , który odzyskał taki
kontakt po 11 latach. Stało się to w czasie mojego p o b y t u w Rzymie i m i a ł e m
okazję czytać na t e n t e m a t artykuły w prasie włoskiej. Okazało się, iż przez
cały ten okres 11 lat Massimiliano był ś w i a d o m y tego, że opiekuje się n i m
duża grupa ludzi, i pragnął nawiązać z n i m i kontakt, lecz w ż a d e n s p o s ó b nie
WAKACJE 2 0 0 5
57
mógł tego dokonać. Pewnego dnia stało się to j e d n a k m o ż l i w e . Z d o ł a ł p o r u ­
szyć ręką i objąć nią swoją m a t k ę , k t ó r a przy n i m była. N i e trzeba chyba d o ­
dawać, jakie wywołał tym w r a ż e n i e . Przypomnijmy tu jedną, p o d s t a w o w ą dla
n a s rzecz. Wszystko to dotyczy kogoś, k t o - w e d ł u g poglądów dominujących
w neurologii - p o w i n i e n był już na zawsze utracić zdolność do jakichkolwiek
świadomych aktów.
Głośny o s t a t n i o przypadek Terri Schiavo wydaje się zbliżony do przewle­
kłego s t a n u wegetatywnego, j e d n a k nie jest z n i m identyczny. Z relacji o s ó b
będących w jej otoczeniu, w tym kapłana, który udzielił jej K o m u n i i świętej,
wynika, że zachowała ona, m o ż e niezupełny, ale ś w i a d o m y i czynny k o n t a k t
z otoczeniem.
P o d o b n ą klęską dla niektórych rzekomych p e w n i k ó w w neurologii, jaką
był niewątpliwie przypadek Massimiliana Tresoldiego i j e m u p o d o b n e , bo za­
n o t o w a n o ich więcej, okazały się przypadki tzw. dzieci bezmózgowych. Dzieci
te rodzą się z w r o d z o n y m n i e d o r o z w o j e m mózgowia, polegającym na prawie
z u p e ł n y m niewykształceniu się jego kory. W e d ł u g p o g l ą d ó w p o w s z e c h n i e
przyjętych w neurologii ś w i a d o m o ś ć należy przypisywać wyłącznie korze
mózgu, a więc dzieci b e z m ó z g o w e nie p o w i n n y nigdy uzyskać świadomości.
Alan S h e w m o n opisuje szok, j a k i m było dla niego odkrycie, iż dzieci w tym
stanie, jeśli nie zabraknie im odpowiedniej opieki, m o g ą uzyskać k o n t a k t
z o t o c z e n i e m i r o z p o z n a w a ć osoby, k t ó r e się n i m i opiekują, oraz bawić
się z nimi i okazywać im przywiązanie. Fakty te mają szczególną w y m o w ę
w sytuacji, gdy o b u tym k a t e g o r i o m pacjentów, tj. tym, którzy znajdują się
w przewlekłym stanie w e g e t a t y w n y m oraz dzieciom b e z m ó z g o w y m , a priori
o d m a w i a n o cech ludzkich i p r ó b o w a n o zaliczyć ich do grupy d a w c ó w orga­
n ó w d o przeszczepów.
W e d ł u g wielu a u t o r ó w p o d o b n a p o m y ł k a ma miejsce w o d n i e s i e n i u do
kategorii przypadków określanych jako ludzie będący w stanie śmierci m ó z ­
gowej, a więc właśnie ci, od których p o b i e r a n e są narządy do przeszczepów.
Różnica, jaka zachodzi p o m i ę d z y tą g r u p ą chorych a przypadkami, do których
należał w s p o m n i a n y wyżej Massimiliano, o k r e ś l a n y m i jako s t a n wegetatyw­
ny, polega na tym, że chorzy będący w stanie śmierci mózgowej nie m o g ą
samodzielnie oddychać i czynią to przy p o m o c y respiratora. Również w sto­
s u n k u do tej grupy chorych daje się zauważyć aprioryczność myślenia. Sądzi
się, że chorzy w stanie śmierci mózgowej nie m o g ą być już o s o b a m i ludzkimi,
5
FRONDA
36
ponieważ mają znacznie u s z k o d z o n ą korę m ó z g o w ą i m o ż n a m ó w i ć w ich
wypadku o śmierci m ó z g u jako całości. Stan t e n określa się więc jako o d p o ­
wiednik śmierci całego m ó z g u , k t ó r a ma pociągać za sobą śmierć o r g a n i z m u
ludzkiego jako zintegrowanej całości i śmierć człowieka jako osoby. P r o b l e m
tylko w tym, że - jak to wykazaliśmy powyżej - jest to n i e p r a w d a .
VIII. Podsumowanie
P o m i m o swojej sugestywności pojęcie, czy n a w e t paradygmat, tzw. śmierci
mózgowej stało się już w latach 90. ubiegłego wieku p r z e d m i o t e m coraz
ostrzejszej krytyki. Coraz większa liczba a u t o r ó w zauważa, iż nie ma o n o
dostatecznych p o d s t a w naukowych. Skąd bierze się ta z m i a n a nastawienia?
Wydaje się, iż powody są te same, które zwykle p o w o d u j ą z m i a n ę paradyg­
m a t u jako u t r w a l o n e g o k a n o n u n a u k o w e g o myślenia i działania w określonej
dziedzinie. Jest to narastająca liczba danych empirycznych, k t ó r e nie dają się
wyjaśnić w r a m a c h przyjętego dotychczas p a r a d y g m a t u . D o ś w i a d c z e n i e kli­
niczne wykazało b o w i e m , iż ciała o s ó b d o t k n i ę t y c h s t a n e m o k r e ś l a n y m jako
śmierć mózgowa, nie m u s z ą ginąć w t e r m i n i e kilku d n i w s k u t e k z a t r z y m a n i a
akcji serca, jak u w a ż a n o p o p r z e d n i o , lecz m o g ą żyć przez miesiące, a n a w e t
lata, nie wymagając więcej niż p o d s t a w o w e j opieki, możliwej do z a p e w n i e n i a
niekiedy n a w e t w w a r u n k a c h d o m o w y c h . Przyjęto też do w i a d o m o ś c i , że jeśli
ciała tych ludzi zdradzają tyle objawów życia, takich jak z a c h o w a n i e funkcji
serca, metabolizm, termoregulacja, działanie nerek, u k ł a d u t r a w i e n n e g o , im­
munologicznego, zabliźnianie się ran, u t r z y m a n i e niektórych funkcji m ó z g u ,
a nawet zdolność do p o d t r z y m a n i a ciąży - to m u s i to oznaczać j e d n ą p o d s t a ­
w o w ą rzecz: ciała te funkcjonują jako z i n t e g r o w a n e całości, są więc żywe.
Wszystko to zaprzecza słuszności teorii śmierci mózgowej. W s p o m n i a n y
wyżej prof. Seifert podkreśla, że jedyną rzeczą, k t ó r ą na gruncie medycyny
m o ż n a w s p o s ó b k o m p e t e n t n y powiedzieć na t e m a t chorych będących w sta­
nie śmierci mózgowej, jest to, że mają oni u s z k o d z o n y m ó z g i że nie mają
k o n t a k t u z o t o c z e n i e m . Stwierdzenie śmierci w przypadku człowieka, któreWAKACJE 2 0 0 5
59
go ciało jest żywe, przeczy
zasadom sztuki lekarskiej i wy­
kracza poza jej kompetencje. Medycyna jest n a u k ą e m p i r y c z n ą i m u s i trzymać
się przede wszystkich danych obserwacyjnych. Koncepcja śmierci mózgowej
nie daje się pogodzić z tymi d a n y m i i dlatego nie m o ż e być u z n a n a za z g o d n ą
z zasadami medycyny. O jej w p r o w a d z e n i u w życie nie zadecydowało nic in­
nego niż z a p o t r z e b o w a n i e na narządy do p r z e s z c z e p ó w i swoisty utylitaryzm
w myśleniu wielu ludzi, którzy skłonni są zaakceptować zabójstwo żyjącego
jeszcze i być m o ż e w niektórych przypadkach możliwego do wyleczenia
pacjenta jako dawcy o r g a n ó w dla kogoś innego. S a m a z siebie, koncepcja
śmierci mózgowej, która stawia znak równości p o m i ę d z y u s z k o d z e n i e m
m ó z g u prowadzącym do u t r a t y świadomości a śmiercią osoby ludzkiej, nie
jest t w i e r d z e n i e m o p a r t y m na faktach empirycznych, lecz k o n s t r u k t e m filo­
zoficznym o p a r t y m na swoistej i błędnej wizji człowieka.
Osobiście zgadzam się z tymi a u t o r a m i , którzy nie wahają się określić
akceptacji dla p o b i e r a n i a n a r z ą d ó w do p r z e s z c z e p ó w od ludzi, co do których
m o ż e m y sądzić, że są jeszcze żyjącymi o s o b a m i - jako zgody na w s p ó ł c z e s n ą
formę kanibalizmu. U w a ż a m , że teoria śmierci mózgowej jest tylko z a s ł o n ą
pozwalającą ukryć t e n stan rzeczy i jest nie do zaakceptowania z n a u k o w e g o
i m o r a l n e g o p u n k t u widzenia.
W powyższej pracy s t a r a ł e m się najpierw wykazać, iż teoria tzw. śmierci
mózgowej jest nie do u t r z y m a n i a od s t r o n y n a u k o w e j . D a n e , jakich d o s t a r c z a
n a m na ten t e m a t medycyna, wyraźnie takiej teorii zaprzeczają. Nie da się u d o ­
wodnić na p o d s t a w i e wiedzy, jaką dysponuje ta nauka, że ludzie, którzy znaj­
dują się w stanie śmierci mózgowej, n a p r a w d ę nie żyją. Jedyne, co m o ż e p o wiedzieć lekarz, nie przekraczając
granic kompetencji dyscy-
pliny, k t ó r ą reprezentuje,
to to, iż u ludzi tych s t w i e r d z a
się znaczne uszkodzenia m ó z g u . Nie oznacza to jednak, iż m ó z g tak uszko­
dzony zaprzestał wykonywania wszystkich swoich funkcji. Przeciwnie, u c h o ­
rych tych stwierdza się z reguły wiele objawów świadczących o istniejącej
nadal aktywności m ó z g u . U z n a n i e więc ich za nieżyjących przeczy z a s a d o m
sztuki lekarskiej.
Z a a k c e p t o w a n i e teorii tzw. śmierci mózgowej zrodziło r ó w n i e ż wiele
p r o b l e m ó w od strony p r a w n e j . U z n a n i e kogoś za o s o b ę żyjącą bądź z m a r ł ą
zależy od przyjętych kryteriów śmierci mózgowej, k t ó r e są r ó ż n e w różnych
krajach. Prawo stało się więc arbitralne w tak ważnej dziedzinie, jaką jest
sprawa życia i śmierci człowieka.
Przyjęcie teorii śmierci mózgowej na p o d s t a w i e tak chwiejnych kryteriów
naukowych stało się możliwe niewątpliwie tylko dzięki z a a k c e p t o w a n i u pew­
nych założeń filozoficznych, k t ó r e redukują o s o b ę ludzką do jej świadomości.
Trwała u t r a t a świadomości została u z n a n a de facto za d o w ó d śmierci czło­
wieka. Stanowisko to przeczy d o r o b k o w i myśli chrześcijańskiej w dziedzinie
antropologii filozoficznej, w której kładzie się nacisk na j e d n o ś ć osoby ludz­
kiej i w a ż n o ś ć jej w y m i a r u cielesnego. Jeszcze ważniejszy jest j e d n a k fakt, iż
człowiek współczesny ma s k ł o n n o ś ć do myślenia w kategoriach m o r a l n e g o
utylitaryzmu. Wielu ludzi uważa, iż m o ż n a poświęcić życie osoby ciężko
chorej i nie rokującej nadziei na p o p r a w ę (w t y m wypadku osoby z z e s p o ł e m
tzw. śmierci mózgowej) dla d o b r a innych chorych. Ta w ł a ś n i e p o s t a w a t ł u ­
maczy bierność wielu środowisk i n i e p o d e j m o w a n i e dyskusji w tak ważnej
sprawie, jaką jest s ł u s z n o ś ć bądź n i e s ł u s z n o ś ć teorii tzw. śmierci m ó z g o w e j .
Nie bez znaczenia jest istnienie
w poszczególnych krajach
swoistego lobby transplantacyjnego, k t ó r e poddaje moralnej presji cale s p o ­
łeczeństwa, tak aby zaakceptowały p o b i e r a n i e n a r z ą d ó w do p r z e s z c z e p ó w od
osób będących w stanie tzw. śmierci mózgowej, i t ł u m i dyskusję na t e m a t
p r o b l e m ó w moralnych z t y m związanych.
W powyższej sprawie konieczne staje się wypracowanie przez Kościół
katolicki jasnego stanowiska. Dotychczas jeszcze to nie n a s t ą p i ł o . Występuje
tu n a w e t zaskakujący brak zgodności poglądów w ś r ó d różnych a u t o r y t e t ó w .
Niektórzy spośród h i e r a r c h ó w Kościoła katolickiego zabrali już j e d n a k głos
w tej sprawie. Należy do nich m.in. arcybiskup Kolonii, kardynał J o a c h i m
Meissner, który wyraźnie odrzucił teorię śmierci mózgowej jako niezgod­
ną z zasadami n a u k i Kościoła. Również papież J a n Paweł II w encyklice
Evangelium vitae napisał:
Nie możemy też przemilczeć istnienia innych, lepiej zamaskowanych,
ale nie mniej groźnych form eutanazji. Mielibyśmy z nimi do czynienia
na przykład wówczas, gdyby w celu uzyskania większej ilości organów
do przeszczepów przystępowało się do pobierania tychże organów od
dawców, zanim jeszcze zostaliby uznani według obiektywnych i ade­
kwatnych kryteriów za zmarłych.
Słowa te nie wymieniają w p r a w d z i e pojęcia tzw. śmierci mózgowej, j e d n a k
p o ś r e d n i o do niego się odnoszą. Niniejsza praca z o s t a ł a n a p i s a n a w celu
zwrócenia uwagi na taki w ł a ś n i e p r o b l e m m o r a l n y ukryty w koncepcji tzw.
śmierci mózgowej.
Na zakończenie chciałbym o d d a ć głos jednej z uczestniczek dyskusji na
t e m a t śmierci mózgowej, dr Tomoko Abe z Japonii. N a p i s a ł a o n a :
Jest prawdą, że najnowsze osiągnięcia nauki i technologii przyniosły
wiele korzyści. Równocześnie jednak spowodowały one przeniesienie
do naszych społeczeństw bezprecedensowej dezorientacji i zamie­
szania obecnych w filozofii i kulturze. Z powodu destruktywnych
tendencji obecnych czasów staje się coraz ważniejszym postulatem
ustanowienie społecznych standardów w celu ochrony najsłabszych
członków społeczeństwa, takich jak małe dzieci i pacjenci pozbawieni
świadomości, którzy nie mogą się bronić sami. Tak więc konkluduje2
FRONDA
36
my, iż obecne kryteria diagnostyczne śmierci mózgowej powinny być
zniesione oraz powinien być wprowadzony obowiązujący na całym
świecie zakaz dokonywania przeszczepów od osób z zespołem tzw.
śmierci mózgowej.
D o k t o r Abe nie jest o s a m o t n i o n a w s w o i m dążeniu do obalenia teorii tzw.
śmierci mózgowej i u z n a n i a jej kryteriów za n i e n a u k o w e . To s a m o postulują
liczni inni autorzy. Głos Kościoła katolickiego w tej sprawie należy niewąt­
pliwie do najważniejszych. Jako największy w świecie a u t o r y t e t w s p r a w a c h
moralności i p r a w człowieka nie m o ż e on p o m i n ą ć wyjaśnienia kwestii tzw.
śmierci mózgowej w s w o i m n a u c z a n i u . Powyższy pogląd podziela cała g r u p a
lekarzy, filozofów i t e o l o g ó w w Stanach Zjednoczonych, w Wielkiej Brytanii,
Japonii oraz w innych krajach. Również w Polsce p o w i n n a zacząć się toczyć
n a t e n t e m a t publiczna debata.
O. JACEK NORKOWSKI OP
Historie wszystkich przełomowych odkryć
w dziedzinie nauk medycznych - w ro­
dzaju krążenia krwi, bakteryjnego tła wy­
stępowania chorób zakaźnych, roli mózgu
w atakach epileptycznych itp. - można
prześledzić, cofając się w czasie aż do prze­
łomowego przypadku, eksperymentu czy
spostrzeżenia. Idąc tym tropem, sięgnąłem po litera­
turę przedmiotu na temat śpiączki (komy) i trwałego
stanu wegetatywnego, mając nadzieję na posuwanie
się „w dół drzewa bibliograficznego" aż do momentu
dotarcia do jego „korzeni", czyli do kluczowego w skut­
kach artykułu lub cyklu publikacji, w których zostałby
stwierdzony ponad wszelką wątpliwość fundament wy­
stępowania świadomości związany z korą mózgową. Po
pewnym czasie okazało się jednak, że nie istnieje żadna
monografia, przypadek czy artykuł tego rodzaju.
ŚMIERĆ MÓZGOWA:
ozdrowienie
czy odwrót od doktryny?
ALAN SHEWMON
PRZEDMOWA
Większość d e b a t toczonych na t e m a t śmierci mózgowej podejmuje to zagad­
nienie w sposób analityczny, przybierając p o s t a ć systematycznego wywodu.
Niniejszy tekst ma charakter o d m i e n n y - n a p i s a ł e m go, odwołując się do
swojej biografii i do ewolucji m o i c h p o g l ą d ó w w ciągu 20 lat. W dalszym
64
FRONDA
36
ciągu pracuję j e d n a k n a d przedstawie­
n i e m własnych p r z e k o n a ń w s p o s ó b jak
najbardziej systematyczny.
Jestem
konwertytą
w
dwojakim
znaczeniu tego słowa: przed laty odrzu­
ciłem ateizm, s t o s u n k o w o n i e d a w n o zaś
- koncepcję śmierci mózgowej. Moje za­
interesowanie neurologią podczas stu­
diów medycznych podsycane było przez
fakt pierwszej
konwersji; jako
młody
neurolog byłem z kolei zaciekawiony
zjawiskiem śmierci mózgowej, z a r ó w n o
ze względu na moje filozoficzne zainte­
resowanie s t o s u n k i e m między u m y s ł e m
a ciałem, jak też praktyczną potrzebą
oceny statusu moich pacjentów, do których byłem wzywany w celu stwier­
dzenia, czy m o ż n a w ich przypadku m ó w i ć o śmierci mózgowej. Specjaliści
w dziedzinie medycyny i prawa gotowi byli utrzymywać, że osoby takie są
martwe; ku takiej ocenie skłaniała się też większość filozofów i teologów roz­
patrujących to zagadnienie. W istniejących opracowaniach nie byłem j e d n a k
w stanie doszukać się ani syntezy, która obejmowałaby medyczny i filozoficzny
wymiar śmierci, ani też przekonującego wytłumaczenia, dlaczego śmierć jedne­
go z organów - mózgu - miałaby tym s a m y m stanowić o śmieci osoby ludzkiej
z biologicznego lub filozoficznego / teologicznego p u n k t u widzenia.
W trakcie p o s z u k i w a ń ostatecznej przejrzystości pojęciowej u z n a w a ł e m
za s t o s o w n e dzielić się swymi p r z e m y ś l e n i a m i i w n i o s k a m i z i n n y m i osoba­
mi, które mogły być tym z a i n t e r e s o w a n e . Po wielu badaniach, rozważaniach
i lekturach zacząłem publikować i wykładać na t e n t e m a t , z c z a s e m zyskując
sobie opinię eksperta w interesującej m n i e dziedzinie. W m i a r ę jak zagłębia­
ł e m się w rozważania n a d koncepcją śmierci mózgowej, z m i e n i a ł o się moje
postrzeganie jej istoty - początkowo krok za krokiem, n a s t ę p n i e w s p o s ó b
systematyczny, ostatecznie zaś - radykalny. Początkowo p r z y j m o w a ł e m (wraz
ze zdecydowaną większością o b s e r w a t o r ó w ) , iż śmierć m ó z g o w a jest w swo­
jej istocie śmiercią. W związku z tym z a ł o ż e n i e m d o s z e d ł e m do wniosku, że
„śmierć nowej kory n e u r o n a l n e j " (neokorteksu) należy u z n a ć za ś m i e r ć jako
WAKACJE 2 0 0 5
5
taką. Kilka lat później j e d n a k doświadczenia kliniczne skłoniły m n i e do od­
rzucenia tego wniosku. Po upływie n a s t ę p n y c h kilku lat dalsze d o ś w i a d c z e n i a
uzyskane w pracy zawodowej sprawiły, że p o c z u ł e m się z m u s z o n y odrzucić
również koncepcję śmierci mózgowej w całości.
Wziąwszy p o d uwagę z a r ó w n o daleko idące konsekwencje przyjęcia ta­
kiego stanowiska, jak też opinię, jaka wytworzyć się m o g ł a na mój t e m a t ,
p o s t a n o w i ł e m na jakiś czas uchylić się od u d z i a ł u w debacie publicznej w tej
kwestii - przynajmniej do chwili, gdy u z n a m swe s p o s t r z e ż e n i a za ostatecz­
nie dojrzałe i skrystalizowane. W ciągu kolejnych kilku lat z a r ó w n o lektury,
jak i praktyka kliniczna oraz obserwacje o c h a r a k t e r z e socjologicznym przy­
czyniły się do u m o c n i e n i a we m n i e przekonania, iż śmierć m ó z g o w a , w każ­
dej ze swych licznych o d m i a n n e u r o a n a t o m i c z n y c h (i w każdej z licznych
definicji, nieraz igrających z semantyką) - nie jest śmiercią jako taką, lecz
raczej s t a n e m głębokiej i nieodwracalnej u t r a t y świadomości u pacjenta, k t ó ­
rego kondycja uległa w p r a w d z i e dramatycznej zmianie, lecz k t ó r y pozostaje
przy życiu. N a d e s z ł a zatem, w m o i m p r z e k o n a n i u , p o r a z a r ó w n o na oficjalne
przedstawienie mojego stanowiska w tej sprawie, jak i na opisanie przyczyn,
które m n i e do niego doprowadziły.
Wydaje się zrozumiałe, że rozwaga podyktowała mi p e w n ą zwłokę. Blisko
20 lat zajęło mi bowiem rozpoznanie u siebie pragnienia, by podawać w wąt­
pliwość, a w ostatecznej konsekwencji - odrzucić p e w n e na pozór stwierdzone
ponad wszelką wątpliwość i niekwestionowane „fakty" z zakresu neurologii oraz
neuroanatomii i „oduczyć się" ich. Poddawanie pod dyskusję faktów bądź twier­
dzeń, które niemal wszyscy uczeni z mojej dziedziny (w tym wielu wybitnych
specjalistów, przewyższających m n i e talentem i posiadających więcej doświad­
czenia) przyjmują z góry lub uznają za fakt oczywisty, mogłoby zostać z łatwością
zinterpretowane jako szczególnie jaskrawy przejaw pychy, opętania lub demencji
starczej - a może nawet mieszaniny tych trzech przypadków. [...]
I. POCZĄTKI SPORU
1. RELACJE MIĘDZY UMYSŁEM A MÓZGIEM
W wieku 18 lat, jako s t u d e n t drugiego roku muzykologii na Harwardzie, zosta­
ł e m nagle, niemal natarczywie, n a w r ó c o n y z a t e i z m u na teizm, słuchając na
FRONDA
36
grania C h o p i n o w s k i c h Trois Nowelles Etudes w w y k o n a n i u A r t u r a R u b i n s t e i n a .
To ważkie doświadczenie po raz pierwszy r o z b u d z i ł o we m n i e niejasne jeszcze
zainteresowanie neurologią - t y m b o w i e m , co najbardziej z d u m i e w a ł o m n i e
w owym czasie, była i s t o t a ludzkiego u m y s ł u oraz i s t o t a piękna. Jako m a t e ­
rialista i ateista byłem przekonany, że ludzkie myśli i d o z n a n i a sprowadzają
się ostatecznie do określonych typów aktywności elektrycznej w m ó z g u ; że
d o z n a n i e piękna w o s t a t e c z n y m r a c h u n k u da się z r e d u k o w a ć do swoistego
epifenomenu na pograniczu elektrostatyki i fizjologii. Dla muzyka, za jakiego
się wówczas u w a ż a ł e m , redukcjonizm t e g o rodzaju nie był ani szczególnie
pociągający, ani inspirujący w sensie artystycznym, wydawał się j e d n a k nie­
u c h r o n n ą konsekwencją przyjęcia światopoglądu materialistycznego. Byłem
wówczas pewien, że - w nieznanej bliżej przyszłości i w nieprzewidywalny
dziś
s p o s ó b - N a u k a od­
kryje i wytłumaczy, jak się
sprawy mają.
W chwili nawrócenia, za
sprawą ogarniającego m n i e
doznania
łem
z
łaski,
dostrzeg­
niezwykłą
jasnoś­
cią, że głębokie, oczywiste
piękno odtwarzanego właś­
nie u t w o r u Chopina wykra­
cza poza wszelkie zjawiska
z
zakresu
„drgań
powie­
trza", napięć elektrycznych,
obecnych w m o i m mózgu,
jak również wszelkich in­
nych
elementów
rzeczy­
wistości fizycznej, za któ­
rej
pośrednictwem
n o t o trafiało
do
pięk­
mojego
umysłu.
Jednocześnie, a z a r a z e m w n a s t ę p s t w i e tych d o z n a ń , b y ł e m w stanie dostrzec,
iż mój własny umysł, w tej chwili doskonale ś w i a d o m d o z n a w a n e g o n i e m a t e ­
rialnego uniesienia, przekraczał fizykalne, p r z e s t r z e n n e ograniczenia, w a r u n ­
kujące m a t e r i ę . T k w i ł e m tu i teraz, d w u d z i e s t o l a t e k na H a r w a r d z i e , u p r o g u
WAKACJE 2 0 0 5
7
kariery - w łączności duchowej z p o l s k i m k o m p o z y t o r e m , który nie żył od
p o n a d 100 lat! „ N i e m a t e r i a l n o ś ć " mojego doświadczenia, o d b i e r a n e g o z całą
wyostrzoną świadomością, stała się tak oczywista, że m o ż n a było n i e m a l
stwierdzić n a m a c a l n i e jej obecność.
Z czasem dopiero d o w i e d z i a ł e m się, że z i s t n i e n i a t e g o i s t o t n e g o w y m i a r u
„ d u c h o w o ś c i " duszy ludzkiej w ż a d e n s p o s ó b nie wynika dualizm, na t e m a t
którego zwykli pokpiwać materialiści, uznając go za j e d y n ą jakoby alterna­
tywę dla m a t e r i a l i z m u : kartezjańską, karykaturalną koncepcję d u s z y jako
czegoś w rodzaju k o m i k s o w e g o n i e m a l „ d u c h a " , oddziałującego na czysto
mechaniczny twór, j a k i m jest ciało. Tymczasem wydaje się, że ciało ludzkie
jest wielowymiarową j e d n i ą (jednością), w której ujawnianie się i m a n i f e s t o ­
wanie w przyrodzonej człowiekowi postaci czysto d u c h o w y c h przymiotów,
takich jak intelekt i wola, w o g r o m n e j m i e r z e zależy od p r a w i d ł o w e g o funk­
cjonowania ciała, szczególnie zaś u m y s ł u ; i o d w r o t n i e , przymioty te wpływają
na kondycję ciała, szczególnie zaś m ó z g u . M ó z g jest o r g a n e m koordynują­
cym wszystkie zmysły z e w n ę t r z n e . Z m i a n y w m ó z g u bądź jego urazy m o g ą
o d m i e n i ć lub osłabić s p o s ó b p o s t r z e g a n i a świata, pamięć, w y o b r a ź n i ę czy
procesy myślowe j e d n o s t k i ludzkiej. Kiedy k t o ś decyduje się na d o k o n a n i e
jakiejś czynności a k t e m woli, to r u c h y ciała, p o d e j m o w a n e w trakcie t e g o
hybrydalnego, dwoistego, m a t e r i a l n e g o / n i e m a t e r i a l n e g o działania orga­
n i z o w a n e są przez mózg. Ktoś, k t o d o z n a ł rozległego u d a r u prawej półkuli
mózgowej, m o ż e pragnąć u n i e ś ć swe lewe ramię, nie pociągnie to j e d n a k za
sobą żadnego działania, m i m o że d u s z a znajduje się w całym jego ciele, także
we wspomnianym ramieniu.
Chociaż duszy nie sposób umiejscowić w ż a d n y m k o n k r e t n y m organie czy
miejscu - jest o n a obecna w całym ciele - m ó z g z pewnością odgrywa tu szcze­
gólną rolę, a to ze względu na wyższe funkcje i przymioty duszy. Zgłębiając,
jako katolik-konwertyta, metafizykę Arystotelesa i t o m i z m , zacząłem przyjmo­
wać za swoje przekonanie, że d u s z a ludzka, choć pozostaje bytem d u c h o w y m ,
nie jest n i m bez reszty; jest raczej substancjalną formą (lub też „zasadą oży­
wiającą") ciała, f u n d a m e n t e m jednoczącym duchowy, emocjonalny, czuciowo-ruchowy i wegetatywny wymiar każdej żywej osoby ludzkiej (por. Akwinata,
Beningnus, Brennan, Gilson, Koren, Maritain, Mclnerny). Tym s a m y m od p o ­
czątku mojej kariery medycznej udzieliła mi się niesłabnąca z latami fascynacja
relacjami łączącymi umysł z m ó z g i e m oraz d u s z ę z ciałem.
68
FRONDA
36
W konsekwencji już podczas s t u d i ó w medycznych s t a r a ł e m się dowie­
dzieć jak najwięcej o funkcjonowaniu m ó z g u . Podczas swego stażu podyplo­
m o w e g o n a oddziale pediatrycznym zauważyłem, jak d u ż e z a i n t e r e s o w a n i e
rodzą we m n i e pacjenci ze s c h o r z e n i a m i neurologicznymi; biorąc to p o d
uwagę, z d e c y d o w a ł e m się specjalizować w neurologii dziecięcej.
2. DWA DOGMATY NEUROLOGICZNE
Każdy s t u d e n t medycyny podczas w s t ę p n e g o k u r s u neurologii poznaje pod­
stawowy zestaw p r a w d na t e m a t m ó z g u . D w i e z nich mają kluczowe znacze­
nie dla p r o b l e m u śmierci mózgowej:
1. Mózg jest c e n t r a l n y m o r g a n e m integrującym funkcjonowanie ciała.
2. W kwestii świadomości:
a) półkule m ó z g o w e (w szczególności zaś n o w a kora n e u r o n a l n a , neokorteks) są odpowiedzialne za f o r m o w a n i e się świadomości, podczas gdy
b) pień m ó z g u (zwłaszcza zaś wstępujący s y s t e m siateczkowy) jest o d p o ­
wiedzialny za r o z b u d z e n i e ( p r z e b u d z e n i e ) .
Zasady te są z a r a z e m tak p o d s t a w o w e i tak p o w s z e c h n i e przyjęte, iż
s t w i e r d z o n o w s p o s ó b wykluczający wszelkie wątpliwości, że ich prawdzi­
wość przyjmowana jest w środowiskach zawodowych jako coś oczywistego.
Jako s u m i e n n y s t u d e n t Akademii przyjąłem tę d o k t r y n ę za swoją. Kilka lat
później, podczas stażu p o d y p l o m o w e g o na oddziale neurologii, moja wiara
w nią pogłębiła się jeszcze i d o z n a ł a w z m o c n i e n i a , s k o r o p r z e k o n a ł e m się,
jak m o c n o zakorzeniona jest w P i s m a c h (tj. literaturze p r z e d m i o t u ) i Tradycji
(tj. w przekazie u s t n y m p o w s z e c h n i e s z a n o w a n y c h specjalistów).
3. MÓZG JAKO CENTRALNY ORGAN INTEGRUJĄCY FUNKCJONOWANIE CIAŁA
U źródeł doktryny „centralnej j e d n o s t k i integrującej" stoi spostrzeżenie, iż
praktycznie nie s p o s ó b znaleźć m i l i m e t r a sześciennego n a s z e g o ciała, k t ó r y
nie byłby gęsto unerwiony. C e n t r a l n y u k ł a d n e r w o w y otrzymuje d a n e od
wszystkich części ciała, w t y m od wszystkich o r g a n ó w p o s t r z e g a n i a z m y s ł o ­
wego; co więcej, znajdujące się u p o d s t a w y m ó z g u p o d w z g ó r z e za pośred­
n i c t w e m r e c e p t o r ó w h o r m o n a l n y c h , w k t ó r e w y p o s a ż o n e są jego neurony,
nadzoruje stan u k ł a d u d o k r e w n e g o . Mózg otrzymuje, scala i p r z e t w a r z a
WAKACJE
2005
69
wszystkie te informacje, wysyłając w odpowiedzi sygnały z w r o t n e , z a r ó w n o
za p o m o c ą odśrodkowych n e r w ó w wegetatywnych ( a u t o n o m i c z n y c h ) i odcin­
kowych, jak też przysadki mózgowej, koordynując niejako działalność wszyst­
kich o r g a n ó w i t k a n e k w t e n sposób, by działalność ta służyła o r g a n i z m o w i
jako całości, który to cel wykracza poza „ h o r y z o n t d z i a ł a n i a " poszczególnych
organów i układów. N a w e t aktywność u k ł a d u o d p o r n o ś c i o w e g o , co do k t ó ­
rego przez dłuższy czas przypuszczano, że zachowuje z n a c z n ą a u t o n o m i ę
w obrębie organizmu, okazuje się m o d e r o w a n a przez mózg, zwłaszcza zaś
przez układ p o d w z g ó r z a (limbiczny); stwierdzenie t e g o faktu d a ł o początek
odrębnej, wąsko zdefiniowanej dziedzinie znanej jako p s y c h o n e u r o i m m u n o logia. Mózg m o ż n a by t y m s a m y m p r z y r ó w n a ć - z n a l e ż n y m u z n a n i e m dla
reszty ciała - do kompozytora, który jest w stanie przekształcić zbiór solistów
w u t a l e n t o w a n ą orkiestrę.
Tym s a m y m przyjąć m o ż n a , że gdyby d o s z ł o do „wybiórczego"
zniszczenia m ó z g u , nie s p o s ó b byłoby dłużej uważać cia­
ła, w którego obrębie doszłoby do śmierci m ó z g o w e j , za
jednolity, spójny organizm; ściśle rzecz ujmując, nie
byłoby to już ciało, lecz raczej zbiór l u b zestaw
organów, które przez p e w i e n czas m o g ą pozosta­
wać w stanie w s p ó ł o d d z i a ł y w a n i a (interakcji),
w rzeczywistości j e d n a k p r z e c h o d z ą w ł a ś n i e p o ­
czątkowy e t a p dezintegracji (w literalnym, bliskim
ł a c i ń s k i e m u p i e r w o w z o r o w i znaczeniu tego
s ł o w a ) . Stąd też t e r m i n „śmierć m ó z g o w a "
tradycyjnie r o z u m i a n y jest w medycynie na
dwa sposoby: jako „śmierć m ó z g u " (jako o r g a n u )
i „zgon ciała" - te d w a zjawiska p o s t r z e g a n e są jako
warunkujące się nawzajem.
Pogląd taki wyrażony został po raz pierwszy w roku 1972, kiedy C a p r o n
i Kass sformułowali na ł a m a c h j e d n e g o z periodyków prawniczych tezę, iż
ciała, w których obrębie d o s z ł o do śmierci mózgowej, są p o d w z g l ę d e m fizjo­
logicznym identyczne z p o z b a w i o n y m i t ę t n a z w ł o k a m i - s z t u c z n e podtrzy­
mywanie krążenia i funkcji o d d e c h o w y c h p o w o d u j e jedynie, że d o c h o d z i do
„ukrycia" bądź „ z a m a s k o w a n i a " tradycyjnych objawów zgonu. Publikację tę
m o ż n a uznać za symboliczny m o m e n t n a r o d z i n wielu inicjatyw u s t a w o d a w 70
FRONDA
36
czych zmierzających do z r e w i d o w a n i a p r a w n y c h definicji zgonu. Ruch t e n
pierwsze zwycięstwo o d n i ó s ł w stanie Kansas w roku 1972, nie m i n ę ł o jed­
nak wiele czasu, gdy większość s t a n ó w USA, K a n a d a i szereg p a ń s t w europej­
skich przyjęły, że z p r a w n e g o p u n k t u widzenia ś m i e r ć zdiagnozować m o ż n a ,
biorąc p o d uwagę kryteria neurologiczne lub p ł u c n o - k r ą ż e n i o w e . [...]
II. FENOMEN KLINICZNY
- ŚMIERĆ MÓZGOWA JAKO CAŁKOWITY ZAWAŁ MÓZGU
Skoro ukazaliśmy powyżej stałość powszechnej zgody ś r o d o w i s k a lekarskiego
w kwestii o b u stanowisk dotyczących śmierci, w r ó ć m y do m ł o d e g o medyka,
świeżo po zakończeniu stażu p o d y p l o m o w e g o , k t ó r y w 1981 roku wszedł
do grona pracowników n a u k o w y c h Wydziału Lekarskiego UCLA (University
of California). Gdy p e ł n i ł e m swoje obowiązki w klinice, n i e j e d n o k r o t n i e
p r o s z o n o m n i e o konsultacje w przypadku głębokiej śpiączki (komy) lub p o ­
dejrzewanej śmierci mózgowej. Ta o s t a t n i a stanowi skrajny p r z y p a d e k w roz­
budowanej grupie u r a z ó w m ó z g u . Dla przyczyn, k t ó r e w y ł u s z c z a m poniżej,
przypadek śmierci mózgowej zdarza się p o n a d p r z e c i ę t n i e często, jak na tak
skrajny, „graniczny" p u n k t całego s p e k t r u m urazów.
Mózg zamknięty jest w czaszce, która - wyjąwszy przypadek niemowląt
- nie jest w żaden sposób rozszerzalna. Tymczasem mózg, który
doznał jakiegokolwiek urazu, zaczyna - p o d o b n i e jak każda i n n a
tkanka - reagować obrzękiem. Początkowo obję­
tość mózgu m o ż e się zwiększać kosztem wy­
pieranej krwi i płynu mózgowo-rdzeniowego zawartego w komorach mózgu. Jeśli
jednak obrzęk jest zaawansowany, d o ­
chodzi do szybkiego w z r o s t u ciśnienia
wewnątrzczaszkowego.
regulacyjny
dążący
Mechanizm
do
zachowania
ukrwienia mózgu powoduje, że dochodzi
do wzrostu ciśnienia tętniczego; po prze­
kroczeniu pewnego m o m e n t u
krytycznego
mechanizm
ten
zaczyna zawodzić i następuje
WAKACJE
2005
spadek przepływu krwi w naczyniach m ó z g u . Ten stan niedokrwienia staje się
przyczyną dalszego, postępującego uszkodzenia mózgu, powodując zaawanso­
wanie obrzęku. Co więcej, częstokroć dochodzi również do urazu ś r ó d b ł o n k a
naczyniowego naczyń włosowatych (np. w następstwie niedotlenienia i niedo­
krwienia), co prowadzi do zamknięcia światła naczyń, n a w e t niezależnie od
gwałtownego w z r o s t u ciśnienia śródczaszkowego.
W t e n s p o s ó b d o c h o d z i do u r u c h o m i e n i a fatalnego w skutkach procesu,
gdzie spadek u k r w i e n i a m ó z g u i jego narastający o b r z ę k wpływają wzajemnie
na swoje u m o c n i e n i e aż do chwili, gdy k r e w przestaje docierać do j a m y czasz­
ki i dochodzi do przepukliny m ó z g u , wpuklającego się do o t w o r u wielkiego
kości potylicznej i wywierającego nacisk na n a m i o t m ó ż d ż k u . W m o m e n c i e
gdy proces t e n przekroczy p e w i e n próg, dochodzi, praktycznie rzecz biorąc,
d o samozniszczenia m ó z g u . Z e względu n a to, ż e m a m y t u d o czynienia
z d o d a t n i m s p r z ę ż e n i e m z w r o t n y m , p r o c e s samozniszczenia zwykł prowa­
dzić aż do ostatecznego r e z u l t a t u : „całkowitego zawału m ó z g u " (Swedish
C o m m i t t e e , 1984). (Dodać j e d n a k należy, że jeśli sekcja zwłok z o s t a n i e
p r z e p r o w a d z o n a b e z p o ś r e d n i o po zgonie, na p o z i o m i e t k a n k o w y m , fakt, że
martwica d o t k n ę ł a całości tkanki mózgowej, bywa jeszcze niemożliwy do za­
o b s e r w o w a n i a ) . J e d n o z możliwych, b e z p o ś r e d n i c h znaczeń t e r m i n u „śmierć
m ó z g u " odnosi się z a t e m do zjawiska z zakresu neuropatologii, j a k i m jest
„ m a r t w a ( o b u m a r ł a ) t k a n k a m ó z g o w a " , co s a m o w sobie w ż a d e n s p o s ó b nie
wiąże się ze s t a t u s e m przyżyciowym osoby, o której m ó z g u m o w a .
Fatalny w skutkach m e c h a n i z m sprzężenia z w r o t n e g o , o j a k i m m o w a p o ­
wyżej, m o ż e zostać u r u c h o m i o n y przez jakikolwiek nieswoisty uraz m ó z g u :
uraz głowy, zakażenie, n o w o t w ó r (guz) m ó z g u , wylew, z a t r z y m a n i e krążenia
itd. Wiele z tych przyczyn nie powoduje znacznych u s z k o d z e ń innych na­
rządów (lub wręcz pozostawia je w n i e n a r u s z o n y m stanie), co sprawia, że
nadają się o n e do celów transplantacyjnych. N a w e t w przypadku w s t r z y m a n i a
akcji serca ze względu na fakt, że m ó z g jest o r g a n e m najbardziej wrażliwym
na niedokrwienie, jeśli w wyniku reanimacji u d a się przywrócić akcję serca
s t o s u n k o w o prędko, lecz niewystarczająco p r ę d k o jak na p o t r z e b y m ó z g u
- jedynie t e n o s t a t n i organ d o z n a uszkodzenia. Stąd też tak s t o s u n k o w o czę­
stym zjawiskiem na oddziałach intensywnej opieki medycznej są przypadki
m a r t w e g o m ó z g u (martwicy m ó z g u ) przy j e d n o c z e s n y m braku p o w a ż n y c h
uszkodzeń innych części ciała pacjenta. Należy też w tym miejscu n a d m i e 72
FRONDA
36
nić, że proces „ s a m o z n i s z c z e n i a " m ó z g u nie zawsze zostaje d o p r o w a d z o n y
do końca. Często - najpewniej za s p r a w ą n i e r ó w n o m i e r n e g o r o z k ł a d u ciś­
nienia śródczaszkowego oraz faktu zasilania m ó z g u przez b o c z n e naczynia
zewnątrzczaszkowe, z a c h o w a n e zostają ogniska uszkodzonej, lecz wolnej
od martwicy tkanki mózgowej. Stad też n a w e t w obliczu niewątpliwej prze­
pukliny m ó z g u i zastoju krążenia śródczaszkowego w dalszym ciągu m o g ą
występować poszczególne,
izolowane funkcje m ó z g o w e ,
w tym:
funkcje
podwzgórzowo-przysadkowe; u t r z y m y w a n i e (regulowanie) stałej t e m p e r a ­
tury organizmu, ciśnienia krwi i częstotliwości akcji serca; w y s t ę p o w a n i e
poszczególnych o d r u c h ó w p n i a m ó z g u , w rodzaju o d r u c h u ż u c h w o w e g o lub
o d r u c h u nosowego; szczątkowa aktywność elektroencefalograficzna; wywo­
ływane k r ó t k o t e r m i n o w e zmiany potencjału ukrytego.
Niejednokrotnie, m i m o masywnej p r z e p u k l i n y m ó z g u , z a c h o w a n e zo­
stają n a w e t wyższe, bardziej z n a m i e n n e funkcje neurologiczne; zwykle ich
występowanie przypisuje się aktywności r d z e n i a kręgowego, nadal j e d n a k
pozostaje p r z e d m i o t e m dyskusji, czy nie występują o n e po części za s p r a w ą
udziału p n i a m ó z g u . Są t o : o d p o w i e d ź sercowo-naczyniowa i wydzielnicza
( h o r m o n a l n a ) na nacięcie chirurgiczne d o k o n y w a n e z z a m i a r e m p o b r a n i a
organu; przemijające, nieskuteczne, s p o n t a n i c z n e o d r u c h y przypominające
ruchy o d d e c h o w e ; w y s t ę p o w a n i e gęsiej skórki i dreszczy, s p o n t a n i c z n y c h
drgań kończyn, n a p a d ó w prężenia o d m ó ż d ż e n i o w e g o , o b e c n o ś ć napięcia
mięśniowego; ruchy złożone, n p . zaplatanie rąk na piersi, o d r u c h siadania
(często określany nieformalnie jako „objaw Ł a z a r z a " ) .
Niezależnie od tego, czy w y s t ę p o w a n i e takich funkcji zaprzecza tezie o ca­
łościowym charakterze zawału m ó z g u , czy też nie, należałoby je przynajmniej
uwzględniać, dyskutując nad pojęciem śmierci m ó z g u r o z u m i a n e g o jako organ
lub przynajmniej tzw. „śmierci całomózgowej, r o z u m i a n e j jako „śmierć / ob­
umarcie całego m ó z g u bez reszty". [...]
III. DOŚWIADCZENIE OSOBISTE - POCZĄTEK LAT 80.
Na początku lat 80., kiedy rozpoczynała się moja kariera akademicka, piśmien­
nictwo na temat śmierci mózgowej odzwierciedlało „trzęsawisko sprzecznych
opinii", z których każda wydawała się zawierać element prawdy, lecz również
domieszkę słabości koncepcyjnej, a nieraz nawet jawnych sprzeczności. Ż a d n e
WAKACJE
2005
73
z uzasadnień na rzecz zrównania śmierci mózgowej
(niezależnie od tego,
wedle jakich kryteriów definiowanej) ze śmiercią jako taką nie było do końca
przekonujące, wiążące bądź ostateczne. Sytuację pogarszał jeszcze fakt, iż nie
tylko większość uczestników tej debaty, lecz nawet specjaliści wysokiej klasy, od
których należałoby oczekiwać większych kompetencji, wydawali się dość goło­
słownie podtrzymywać koncepcję śmierci mózgowej, zachowując jednocześnie
wewnętrzne przekonanie, iż pacjenci, u których ją zdiagnozowano, w rzeczywi­
stości żyją. Niewielu jednak też było o p o n e n t ó w wobec koncepcji śmierci defi­
niowanej na podstawie kryteriów neurologicznych; wywodzili się oni głównie
ze środowisk filozofów (Currie, Jonas), ortodoksyjnych wyznawców judaizmu
(Bleich, Mendelsohn, Soloveichik),
gelików
radykalnych
(Heather)
ewan­
i
osób
związanych z ruchami obrony
życia (Byrne, Quay, Lincoln,
Grimstad, Mendelsohn, Nilges, Senander). Ich wywody
również
nie
wydawały
mi
się zbyt przekonujące, jawiły
się bowiem jako oparte bądź
na szczególnej, subiektywnej
interpretacji Pisma Świętego,
bądź też odwoływały się do
odległej tradycji, nieprzystawalnej do współczesnej medycyny, wykorzystującej najnowsze zdobycze techniki, bądź wreszcie do
nazbyt uproszczonego, zbyt jednoznacznego rozumienia pojęć „życia" i „śmier­
ci", w sposób, który nie uwzględniał hierarchizacji zjawisk fizjologicznych
w organizmach żywych. Wyznawcy takiego poglądu odrzucali sytuację, w której
„życie" zostaje zachowane na poziomie komórek, organów i tkanek, lecz nieko­
niecznie już na poziomie organizmu rozumianego jako całość.
Jako człowiek n a w r ó c o n y na katolicyzm, pragnący u s z a n o w a ć t r a n s c e n ­
d e n t a l n ą godność osoby ludzkiej i świętość ciała s t a r a ł e m się z a p o z n a ć zarów­
no z orzeczeniami M a g i s t e r i u m Kościoła, jak i o p i n i a m i ortodoksyjnych t e o ­
logów i filozofów, dotyczącymi zajmującej m n i e kwestii. D o ś ć z r o z u m i a ł y jest
fakt, że Kościół nie wydał oficjalnego orzeczenia w kwestii śmierci mózgowej,
74
FRONDA
36
pozostawiając zdefiniowanie klinicznych s y m p t o m ó w śmierci specjalistom
w dziedzinie n a u k medycznych. Na p o z i o m i e dyskursu filozoficznego kwestia
ta została p o r u s z o n a tylko raz, i to jedynie w s p o s ó b p o ś r e d n i , w p r z e s ł a n i u
skierowanym w 1957 roku przez papieża Piusa XII do Światowego Kongresu
Anestezjologów, w k t ó r y m nawiązał on do r o z r ó ż n i e n i a m i ę d z y życiem całe­
go o r g a n i z m u a życiem jedynie poszczególnych k o m ó r e k . Chociaż papież nie
poruszył wówczas w szczególny s p o s ó b kwestii śmierci mózgowej, u z n a n i e
przezeń możliwości analogicznego [w sensie filozoficznym - przyp. red.]
r o z u m i e n i a t e r m i n u „życie" oraz istnienia hierarchizacji funkcji fizjologicz­
nych w obrębie żywych o r g a n i z m ó w p o z o s t a w i a ł o p r z e s t r z e ń do r o z w a ż a ń
uwzględniających a r g u m e n t odwołujący się do „ u t r a t y integralności przez
organizm".
Z czasem zacząłem coraz pełniej zdawać sobie sprawę z tego, jak dalece
f o r m u ł o w a n e przez teologów definicje śmierci, r o z u m i a n e j jako „ o d d z i e l e n i e "
ciała od duszy, bywają opacznie r o z u m i a n e lub i n t e r p r e t o w a n e w d u c h u platońsko-kartezjańskim, w k t ó r y m d u s z a p o s t r z e g a n a jest jako „czysty d u c h "
w luźny jedynie s p o s ó b związany z ciałem lub wręcz w n i m uwięziony. Taka
interpretacja w ż a d n y m razie nie m o ż e być u z n a n a za s t a n o w i s k o Kościoła,
który przez wieki odwoływał się do t o m i z m u . Św. Tomasz, za Arystotelesem,
postrzegał d u s z ę jako zasadę życiową, zasadę i m m a n e n t n e g o d y n a m i z m u
i jedności, jako „substancjalną f o r m ę " ciała. Co więcej, takie r o z u m i e n i e
roli duszy w o b e c ciała zyskało n a w e t sankcję d o g m a t y c z n ą po przyjęciu go
w roku 1312 przez Sobór w Vienne, zasiadający po p r z e w o d n i c t w e m papieża
Klemensa V. Z g o d n i e z tym, z teologicznego p u n k t u widzenia, o b e c n o ś ć l u b
nieobecność duszy ściśle o d p o w i a d a obecności lub nieobecności i m m a n e n ­
t n e g o d y n a m i z m u i jedności na p o z i o m i e o r g a n i z m u p o s t r z e g a n e g o z bio­
logicznego p u n k t u widzenia. W słowach papieża J a n a Pawła II z 1989 roku,
śmierć „ m a miejsce wówczas, gdy zasada d u c h o w a , k t ó r a z a p e w n i a spójność
jednostki, nie jest już dłużej w stanie wypełniać swych funkcji w o r g a n i z m i e
i wobec niego, w o b e c czego e l e m e n t y s k ł a d o w e o r g a n i z m u , p o z o s t a w i o n e
same sobie, ulegają dezintegracji".
M i m o że tak zdefiniowany s t a n ożywiony kończy się w s p o s ó b oczywisty
najdalej w kilka godzin po z a t r z y m a n i u akcji serca i krążenia, prace t e o l o ­
giczne nie m ó w i ą praktycznie nic o s t o s u n k o w o n o w y m i z ł o ż o n y m choćby
z funkcjonalnego p u n k t u widzenia zjawisku śmierci m ó z g o w e j . Większość
WAKACJE
2005
75
filozofów i teologów orientacji katolickiej, którzy podejmowali rozważania
na ten t e m a t , zasadniczo akceptowała p r z e k o n a n i e , że śmierć m ó z g o w a jest
śmiercią ze względu na fakt, iż jest t o ż s a m a ze z n i s z c z e n i e m c e n t r a l n e g o
narządu integrującego funkcjonowanie o r g a n i z m u ; zgoła p o p r a w n i e uznają
oni za faktyczną przesłankę dla orzeczeń przedstawicieli świata lekarskiego
(Grisez, Boyle, Moraczewski, Showalter), chociaż o d n o t o w a n o też g o d n e
uwagi o d s t ę p s t w a od tego stanowiska (o. Quay, Byrne). O p u b l i k o w a n e
w roku 1983 przez Krajową Konferencję Biskupów Katolickich Resource Paper
(Noty n a u k o w e ) t r a k t o w a ł y jako o t w a r t ą kwestię, w j a k i m s t o p n i u całkowite
zniszczenie tkanki mózgowej m o ż e oznaczać śmierć, choć z a r a z e m wyrażały
p o w a ż n e zastrzeżenia w o b e c tego, jak koncepcję śmierci mózgowej r o z u m i a ­
no w praktyce i jakie wyciągano z t e g o wnioski. U z n a n i e śmierci mózgowej
za śmierć jako taką nie oznacza bynajmniej przyjęcia za swoją kartezjańskiej
koncepcji duszy, tyle że „umiejscowionej" raczej w m ó z g u niż - jak chciał
a u t o r Rozprawy o metodzie - w szyszynce; z takiego założenia wynika jedynie,
że od chwili, gdy w trakcie rozwoju e m b r i o n a l n e g o d o s z ł o do rozwinięcia
się mózgu, który zaczął odgrywać rolę „organu integrującego" funkcje ciała,
integralność m ó z g u pozostaje n i e z b ę d n y m w a r u n k i e m do tego, aby ciało było
„w m o ż n o ś c i " do bycia siedzibą duszy.
W roku 1985 Papieska A k a d e m i a N a u k p o w o ł a ł a pierwszą wielodyscypli­
n a r n ą G r u p ę Roboczą do spraw s z t u c z n e g o p o d t r z y m y w a n i a życia ludzkiego
i precyzyjnego ustalenia m o m e n t u śmierci. G r u p a ta w y d a ł a pojednawcze
oświadczenie, w k t ó r y m u z n a ł a r ó w n o w a r t o ś ć „śmierci c a ł o m ó z g o w e j "
ze śmiercią. Była to tylko opinia k o n s u l t a n t ó w Akademii, k t ó r a nie nosiła
charakteru Magisterium; j e d n a k gotowość W a t y k a n u d o o p u b l i k o w a n i a d o ­
k u m e n t u p o w s t a ł e g o p o d jego auspicjami u p o w a ż n i a przynajmniej d o w n i o ­
sku, że nie s p o s ó b m ó w i ć o zasadniczym sprzeciwie Stolicy Piotrowej w o b e c
„mózgowych" kryteriów śmierci.
Ze względu na liczne sytuacje z zakresu orzecznictwa klinicznego, gdzie
byłem zaangażowany, w y d a w a ł o mi się n i e z b ę d n e rozstrzygnięcie, choćby
we w ł a s n y m umyśle i na własny użytek, kwestii „ s t a t u s u metafizycznego"
pacjentów, których mózgi uległy zniszczeniu. Czy byli oni nadal żywi, tyle że
pozostający w stanie głębokiej śpiączki, czy też m a r t w i ? Czy m o ż n a im było
podać s a k r a m e n t n a m a s z c z e n i a chorych, czy też było j u ż na to zbyt p ó ź n o ?
W którym m o m e n c i e należało umiejscowić m o m e n t zgonu - w chwili, gdy
FRONDA
36
n a s t ę p o w a ł o o s t a t e c z n e zniszczenie m ó z g u , czy wówczas, gdy p r z e r y w a n o
pracę respiratora, w n a s t ę p s t w i e czego d o c h o d z i ł o do w s t r z y m a n i a akcji
serca? Najbardziej ważka, najbardziej nie cierpiąca zwłoki była j e d n a k kwe­
stia moralnej dopuszczalności transplantacji o r g a n ó w n i e z b ę d n y c h do życia:
czy wycięcie nadal bijącego serca z ciała, k t ó r e g o m ó z g był j u ż martwy, było
w p r o s t a k t e m zabójstwa, czy też nie?
Aby znaleźć o d p o w i e d z i na te pytania, n i e z b ę d n e było w pierwszej ko­
lejności precyzyjne wyjaśnienie z a g a d n i e ń czysto medycznych w zgodzie
z najlepszą wiedzą z zakresu fizjologii i logiki. Jeśli o s t a t e c z n y m w y n i k i e m
dociekań m i a ł o być stworzenie spójnej definicji śmierci, k o n i e c z n y m zada­
n i e m wydawało się także przezwyciężenie przepaści metodologicznej i ter­
minologicznej rozdzielającej n a u k i biologiczne i filozoficzne. Uważając się za
w p e w n y m s t o p n i u k o m p e t e n t n e g o w o b u tych dziedzinach, z d e c y d o w a ł e m
się podjąć tego zadania. [...]
IV. INTERLUDIUM KLINICZNE - CISZA PRZED BURZĄ
Uporawszy się - jak mi się przynajmniej w ó w c z a s w y d a w a ł o - z p r o b l e m e m
metafizycznym, s k u p i ł e m z kolei swoją uwagę na bardziej klinicznych aspek­
tach śmierci mózgowej, szczególnie na trafności diagnostycznej i u s t a n o ­
wieniu kryteriów diagnostycznych, k t ó r e byłyby możliwe do z a s t o s o w a n i a
w przypadku dzieci. W roku 1984 z o s t a ł e m m i a n o w a n y c z ł o n k i e m n o w o p o ­
w o ł a n e g o Child Neurology Socjety - C N S (Komitetu Etycznego Towarzystwa
Neurologii Dziecięcej). J e d n y m z żądań K o m i t e t u było s f o r m u ł o w a n i e wska­
zówek i zaleceń w kwestii d i a g n o z o w a n i a śmierci mózgowej u n i e m o w l ą t
i młodszych dzieci. [...]
Zastanawiając się, jak zaprojektować p r o g r a m badawczy, k t ó r e g o wyniki
miałyby wystarczającą „ m o c " statystyczną, by pozwoliła o n a wypracować war­
tościowe kryteria śmierci mózgowej, u ś w i a d o m i ł e m sobie, że kwestie etyczne
związane z jej d i a g n o z o w a n i e m stwarzały i s t o t n e wyzwania m e t o d o l o g i c z n e .
Każdy s k ł o n n y jest się zgodzić, iż kryteria diagnostyczne pozwalające orzekać
o śmierci p o w i n n y być m o r a l n i e j e d n o z n a c z n e : ryzyko b ł ę d u p o z y t y w n e g o
(tj. wzięcia żywego pacjenta za m a r t w e g o ) p o w i n n o być nieskończenie m a ł e ,
z j e d n o c z e s n y m tak s a m o niewielkim ryzykiem b ł ę d u n e g a t y w n e g o (wzięcia
m a r t w e g o pacjenta za żywego). Tymczasem wszystkie kryteria diagnostyczne
WAKACJE
2005
77
przybierały następującą p o s t a ć (i tak jest do dziś): „ n i e o b e c n o ś ć określonych
funkcji fizjologicznych przez określony o k r e s " z d o d a n i e m (lub wyłączeniem)
określonego arbitralnie z e s t a w u t e s t ó w „potwierdzających" (których prze­
p r o w a d z e n i e zwykle nie jest obowiązkowe i k t ó r e nie zawsze m o ż n a u z n a ć
za rzeczywiście „potwierdzające"). Stało się dla m n i e oczywiste, że w a r t o ś ć
żadnego zestawu kryteriów diagnostycznych, łącznie z tymi, k t ó r e zostały
z a p r o p o n o w a n e przez Komisję Prezydencką, nigdy nie z o s t a ł a p o t w i e r d z o n a
empirycznie przy z a s t o s o w a n i u reguł statystycznych. Fakt, że d i a g n o z o w a n o
śmierć zazwyczaj na p o d s t a w i e n i e p o t w i e r d z o n y c h s t a n d a r d ó w orzekania,
miał dla m n i e niebagatelne znacznie.
Rozważając, jakie podejście m e t o d o l o g i c z n e p o w i n n o być w y m a g a n e , by
m ó c w s p o s ó b p r a w o m o c n y orzekać we w s p o m n i a n y c h kwestiach, s a m b y ł e m
zaskoczony, wypracowawszy w i o s n ą 1986 roku d o w ó d m a t e m a t y c z n y na to,
iż stworzenie takiej metodologii jest praktycznie n i e m o ż l i w e . Z a s a d n i c z o
u d o w o d n i ł e m , że po to, aby stwierdzić, iż jakikolwiek zestaw k r y t e r i ó w
orzekania śmierci mózgowej m o ż e pociągnąć za sobą m o ż l i w e do p o m i n i ę c i a
ryzyko b ł ę d u pozytywnego (pomijając j u ż n i e ł a t w ą kwestię skwantyfikowania przy użyciu a p a r a t u m a t e m a t y c z n e g o kategorii „ m o ż l i w e do p o m i n i ę c i a " )
- należałoby podjąć decyzję o b a d a n i a c h populacji zakrojonych szerzej niż
jakiekolwiek możliwe do wyobrażenia b a d a n i a statystyczne. Co więcej, wy­
magany „czas obserwacji" w t e g o rodzaju b a d a n i u okazałby się kilkakrotnie
dłuższy, niż byłoby to dopuszczalne z p u n k t u w i d z e n i a użyteczności o r g a n ó w
do e w e n t u a l n e g o przeszczepu. [...]
N a b r a ł e m wówczas przekonania, że jeśli s t a n d a r d o w e kryteria, stosowa­
ne przy orzekaniu śmierci u dorosłych i starszych dzieci, okazały się w rze­
czywistości nie tylko n i e p r a w o m o c n e
(uwalidated), lecz wręcz n i e m o ż l i w e
do u p r a w o m o c n i e n i a , próby rozszerzania ich stosowalności na m a ł e dzieci,
których system n e r w o w y nie został w p e ł n i rozwinięty, są p o s u n i ę c i e m nie­
u z a s a d n i o n y m z p u n k t u widzenia empirycznego i m o c n o dyskusyjnym m o ­
ralnie. Przekazałem swoje uwagi do w i a d o m o ś c i Z e s p o ł u Specjalnego, j e d n a k
ze względu na fakt, że b y ł e m klinicystą bez akademickiego „certyfikatu"
w dziedzinie statystyki i że kopia mojego artykułu nie z o s t a ł a jeszcze przy­
jęta do druku w żadnych z czasopism fachowych, moje zastrzeżenia zostały
zlekceważone. Co więcej, streszczenie mojego ó w c z e s n e g o artykułu, m i m o
jego potencjalnej wagi i - wydawałoby się - aktualności, z o s t a ł o o d r z u c o n e
FRONDA
36
przez k o m i t e t p r o g r a m o w y podczas d o r o c z n e g o p o s i e d z e n i a C N S w paździer­
niku 1986 roku. W chwili, gdy mój tekst zyska! rangę akademicką za spra­
wą opublikowania go l a t e m 1987 roku - jako g ł ó w n e g o m a t e r i a ł u n u m e r u
- w czasopiśmie zajmującym się statystyką medyczną, było już za p ó ź n o , by
mógł on wywrzeć jakikolwiek wpływ na kształt kryteriów przyjętych do orze­
kania o śmierci mózgowej n i e m o w l ą t i m ł o d s z y c h dzieci. W okresie m i ę d z y
czerwcem a sierpniem t e g o roku zostały b o w i e m o p r a c o w a n e i z a t w i e r d z o n e
przez Zespół Specjalny „Wskazówki", k t ó r e o p u b l i k o w a n o na ł a m a c h pięciu
czołowych czasopism medycznych. Wszystko, co m o g ł e m w t y m m o m e n c i e
zrobić, sprowadzało się do zestawienia swych zastrzeżeń w k r ó t k i m artykule,
który po 17 miesiącach debat, u w a g i w p r o w a d z a n i a z m i a n o s t a t e c z n i e ukazał
się w g r u d n i u 1988 roku w postaci „listu do redakcji", s k o n t r o w a n e g o przez
- dość b e z b a r w n ą - o d p o w i e d ź przedstawiciela Z e s p o ł u Specjalnego. W tym
czasie u d a ł o mi się również opublikować kilka innych „listów do redakcji",
w których d a w a ł e m wyraz swym
wątpliwościom,
ustosunkowując
się do drukowanych w tym czasie
artykułów. Rozprawa o statystyce
stała się również p u n k t e m wyjścia
dla dwóch dalszych artykułów o ro­
kowaniach w przypadku głębokiej
śpiączki.
[...]
Równolegle pojawił się kolejny
powód
skłaniający
do
zwiększe­
nia ostrożności w kwestiach zwią­
zanych z o r z e k a n i e m śmierci. Je­
sienią
1986
roku jeden
z
kali­
fornijskich s e n a t o r ó w złożył projekt u s t a w y (SB 2 0 1 8 ) , pozwalającej zde
finiować n o w o r o d k i u r o d z o n e z b e z m ó z g o w i e m jako ipso facto „ m a r t w e "
co pozwoliłoby na u p r a w o m o c n i e n i e pozyskiwania ich o r g a n ó w w chwili
gdy zachowana byłaby jeszcze s p r a w n o ś ć o d d e c h o w a i r u c h o w a tych dzieci
Oficjalne u z a s a d n i e n i e w n i o s k o d a w c ó w głosiło, iż n o w o r o d k i te, m i m o iż
żywe w sensie biologicznym, były „ p o z b a w i o n e m ó z g u " (w rzeczywistości
- zauważmy - były o n e jedynie „ p o z b a w i o n e półkul m ó z g o w y c h " ) , a t y m
samym ich s t a t u s był jednakowy z o s o b a m i znajdującymi się w stanie śmierci
WAKACJE
2005
79
mózgowej. Tak daleko idące n i e z r o z u m i e n i e t e r m i n u śmierć m ó z g o w a m o g ł o
nie zaskakiwać w przypadku odwołującego się d o ń polityka; rzecz w tym, że
o d d a w a ł o o n o dość wiernie tok myślenia części ś r o d o w i s k a lekarskiego, który
w błyskawicznym t e m p i e zaczął być przyswajany w całym kraju - tok s p r o ­
wadzający się do deprecjonowania, z wąsko utylitarnych racji, wartości życia
o s ó b ciężko upośledzonych lub znajdujących się w stanie daleko p o s u n i ę t e j
niepełnosprawności; u z a s a d n i a n o t o przy p o m o c y m i e s z a n i n y chaotycznych,
nieprzekonujących lub n a w e t w e w n ę t r z n i e sprzecznych t w i e r d z e ń z pogra­
nicza medycyny i filozofii. P r o b l e m dzieci z w o d o g ł o w i e m w s p o s ó b bardziej
stanowczy niż kiedykolwiek p r z e d t e m ujawnił zakres i głębię dezorientacji
panującej w środowisku lekarskim co do istoty śmierci mózgowej i a r g u m e n ­
t ó w na rzecz jej u t o ż s a m i a n i a ze śmiercią jako taką. Dezorientacja ta p o z o ­
stawała ukryta pod p o z o r a m i k o n s e n s u s u , który okazał się osiągnięty jedynie
na poziomie codziennej praktyki, słów i frazesów, z p e w n o ś c i ą j e d n a k nie na
poziomie z r o z u m i e n i a i o p a n o w a n i a p r o b l e m u .
W tym czasie mniej byłem zatroskany perspektywą nieznacznego skrócenia
życia kilkorga dzieci z b e z m ó z g o w i e m niż dalekosiężnymi konsekwencjami
tego rodzaju nieobliczalnej mieszanki wąsko utylitarnych m o t y w ó w i nie­
spójnych argumentów. Kwestia dzieci z w o d o g ł o w i e m wydawała się stanowić
zaledwie jeden z wielu „frontów" ofensywy progresistów skierowanej przeciw
tradycyjnej etyce judeochrześcijańskiej, ofensywy obozu, który z czasem będzie
coraz częściej określany m i a n e m „cywilizacji śmierci". W październiku 1986
roku wraz z Aleksandrem C a p r o n e m mieliśmy okazję wypowiedzieć się pod­
czas otwartego forum dyskusyjnego przeciw projektowi ustawy; projekt t e n
zresztą w jakiś czas później szczęśliwie dokonał żywota w kuluarach jednej
z podkomisji senatu. Rok później na zaproszenie redakcji „Los Angeles T i m e s "
podjąłem się w s p ó ł a u t o r s t w a otwierającego dziennik editorialu dotyczącego tej
kwestii i coraz częściej zaczęły do m n i e trafiać zaproszenia na odczyty.
Nieco później napisałem dla „Hastings C e n t e r R e p o r t " artykuł o medycz­
nych aspektach bezmózgowia, podkreślając niektóre niedoceniane zazwyczaj
lub lekceważone fakty, które podważały będące zwykle w obiegu uzasadnienia
dla określania dotkniętych tym dzieci jako „martwych". Tekst t e n posłużył mi
z kolei jako p u n k t wyjścia do artykułu, zamieszczonego ostatecznie na łamach
„JAMA", we współautorstwie z dr. C a p r o n e m i d w o m a innymi kolegami
z UCLA, w którym staraliśmy się przedstawić z a r ó w n o etyczne, jak i medyczne
FRONDA
36
argumenty, nie pozwalające na stosowanie w o b e c dzieci z b e z m ó z g o w i e m za­
sady, iż są one wyjątkiem od kryteriów śmierci mózgowej oraz od zasad t r a n s plantologicznych, uznających za potencjalnych dawców wyłącznie osoby zmar­
łe (dead donor rule). Pierwotną wersję artykułu z ł o ż o n o do druku j u ż w roku
1987, została jednak znacznie okrojona w kolejnych recenzjach wewnętrznych,
przede wszystkim ze względu na sprzeciw opiniujących ją r e d a k t o r ó w w o b e c
„wyraziście konserwatywnego etycznie stanowiska"; ostateczna, u z g o d n i o n a
wersja ukazała się z a t e m drukiem dopiero w m a r c u 1989 roku. [...]
V. KOREKTA DOTYCHCZASOWYCH ROZWAŻAŃ
NA TEMAT „KOROWEGO FUNDAMENTU" ŚWIADOMOŚCI
1. ŚWIADOMOŚĆ W PRZYPADKACH BEZMÓZCOWIA
Pewnego p a m i ę t n e g o dnia w lipcu 1989 roku j e d e n z m o i c h przyjaciół za­
pytał m n i e o zdanie w kwestii artykułu - „historii, jakich wiele" - który
jednak przyciągnął jego u w a g ę na tyle, że mój przyjaciel wyciął go z gazety.
Artykuł z a t y t u ł o w a n y Chłopiec urodzony z „bezmózgowiem" robi durnia z lekarzy.
Szczęśliwe urodziny pięcioletniego Andrzejka wydawał
się bez reszty u t r z y m a n y
w poetyce „National E n ą u i r e r " , z d u ż y m n i e d o w i e r z a n i e m p r z e c z y t a ł e m więc
reportaż o pięciolatku u r o d z o n y m z w o d o g ł o w i e m , który został scharaktery­
zowany jako dziecko zdolne do życia towarzyskiego, posiadające ś w i a d o m o ś ć ,
współdziałające z o t o c z e n i e m i przystosowujące się do niego. W i e d z i a ł e m
z całą pewnością, iż z p o w o d u całkowitej nieobecności kory mózgowej dzieci
z w o d o g ł o w i e m , m i m o z a c h o w a n i a p n i a m ó z g u , znajdują się w p r z e w l e k ł y m
stanie wegetatywnym. S t a n o w c z o stwierdziłem, że artykuł jest n o n s e n s e m :
typowe d z i e n n i k a r s t w o najniższego rzędu, na każdym kroku doszukujące się
sensacji. Możliwe były tylko d w a wyjaśnienia: albo p o s t a w i o n a na w s t ę p i e
diagnoza „wodogłowia" była nieprawidłowa, albo też m a t k a i/lub r e p o r t e r
przesadzali, opisując u z d o l n i e n i a i możliwości dziecka. W jakiś czas później
j e d n a k znajomy z i n n e g o m i a s t a przesłał mi u t r z y m a n y w p o d o b n y m t o n i e ar­
tykuł, traktujący o tym s a m y m chłopcu; w tym m o m e n c i e u z n a ł e m , że sprawa
zasługuje na to, by przynajmniej się z nią zapoznać.
Ponieważ w artykule w y m i e n i o n o nazwisko m a t k i , k t ó r a a d o p t o w a ł a
chłopca, i n a z w ę zamieszkiwanego przez nich miasta, b y ł e m w stanie ją
WAKACJE 2 0 0 5
odszukać. Po kilku m i n u t a c h r o z m o w y g o t o w a była potwierdzić wszystkie
informacje, które z n a ł e m już z prasy, dodając kolejne. Jak się okazało, A n d r e w
był w stanie „ w ę d r o w a ć " po d o m u na plecach, odpychając się n o g a m i , nie
zawadzając o meble; w lecie był w stanie „ z a w ę d r o w a ć " w t e n s p o s ó b przez
o t w a r t e drzwi wejściowe na w e r a n d ę . Najwyraźniej nie tylko posiadał świa­
domość, lecz zachował przynajmniej w e l e m e n t a r n y m s t o p n i u z d o l n o ś ć p o ­
strzegania i zdolność wykonywania świadomych (wolicjonalnych) ruchów.
Co więcej, okazało się, że jego niezwykła m a t k a - była pielęgniarka, spe­
cjalizująca się w opiece pediatrycznej - z całą miłością a d o p t o w a ł a nie tylko
Andrew, lecz aż troje dzieci z w o d o g ł o w i e m . J e d n o z nich było jeszcze zbyt
m a ł e , by m o ż n a było wyrokować o zakresie jego u z d o l n i e ń i możliwości, dru­
gie z nich j e d n a k - 12-letnia dziewczynka - z o s t a ł o s c h a r a k t e r y z o w a n e przez
swoją m a t k ę jako świadome, p o d o b n i e jak Andrew. Chociaż jej zdolności
widzenia były bardziej ograniczone niż w wypadku jej pięcioletniego brata,
z większą łatwością i w s p o s ó b bardziej zdecydowany r o z r ó ż n i a ł a m i ę d z y zna­
j o m y m i jej o s o b a m i a „przybyszami z z e w n ą t r z " , p r a w d o p o d o b n i e posiłkując
się s ł u c h e m , z m y s ł e m dotyku, a być m o ż e również w ę c h e m . Dwoje dzieci
rozróżniało swoje u l u b i o n e fragmenty m u z y c z n e i r e a g o w a ł o w „ n o r m a l n y "
sposób na u t w o r y o r ó ż n y m zabarwieniu emocjonalnym, co wyrażało się
w m i m i c e twarzy, śpiewie (wokalizacja) towarzyszącym o d t w a r z a n i u u t w o ­
rów i r u c h a c h ciała. Ich m a t k a była w oczywisty s p o s ó b d u m n a , wyliczając
ich liczne możliwości p o z n a w c z e i r u c h o w e ; w przeszłości lekarze zapewniali
ją, że ich wystąpienie jest niemożliwe. Wszelkie uporczywe wątpliwości, ja­
kie m o g ł e m jeszcze w tym m o m e n c i e żywić, rozwiały się na w i a d o m o ś ć , że
n e u r o l o g i e m dziecięcym, który opiekuje się całą trójką, jest niezwykle prze­
ze m n i e s z a n o w a n y kolega ze szpitala dziecięcego w Bostonie, dr Gregory
H o l m e s . Za zgodą m a t k i s k o n t a k t o w a ł e m się z n i m bezzwłocznie; potwier­
dził ze swej s t r o n y z a r ó w n o nie pozostawiającą wąt­
pliwości diagnozę, jak też
wszystko, co m a t k a prze­
kazała mi o możliwościach
poznawczych
i
ruchowych
swoich dzieci. Byłem zszo­
kowany, u ś w i a d o m i w s z y so­
bie, że tak niewątpliwy „fakt
FRONDA
36
medyczny", jak konieczność w y s t ę p o w a n i a kory mózgowej dla pojawienia
się świadomości, okazał się w s p o s ó b e w i d e n t n y nieprawdziwy przynajmniej
w niektórych przypadkach. Zwykle aby podważyć ogólnie obowiązującą regu­
łę [w n a u k a c h empirycznych - przyp. r e d . ] , wystarcza j e d e n przypadek - tu
mieliśmy do czynienia z d w o m a !
Dlaczego w licznych przypadkach w o d o g ł o w i a nie udaje się z a o b s e r w o ­
wać częściej takich wyników? N a j p r a w d o p o d o b n i e j dzieje się tak, p o n i e w a ż
informacja, iż dziecko znajdować się będzie w stanie w e g e t a t y w n y m , ruty­
n o w o przekazywana rodzicom, staje się zazwyczaj samospełniającą się prze­
powiednią. Tymczasem dwoje r o d z e ń s t w a , o k t ó r y m m o w a , o b d a r z o n e było
stałą miłością i opieką, w o d r ó ż n i e n i u od większości dzieci z w o d o g ł o w i e m ,
które zazwyczaj p o z o s t a w i a n e są s a m e sobie i k t ó r y m poświęca się u w a g ę
jedynie sporadycznie i p o w i e r z c h o w n i e . N a w e t dzieci w p e ł n i u k s z t a ł t o w a n e
pod względem neurologicznym, jeśli są lekceważone i p o z b a w i o n e emocjo­
nalnego ciepła, mają t r u d n o ś c i z rozwojem, szczególnie w relacjach ze świa­
t e m z e w n ę t r z n y m . Czy m o ż e z a t e m zaskakiwać fakt, że ciężko u p o ś l e d z o n e
n o w o r o d k i m o g ą nigdy nie wykroczyć p o z a „ s t a n w e g e t a t y w n y " , jeśli od
chwili n a r o d z i n p o s t r z e g a n e są i t r a k t o w a n e jako po p r o s t u „rośliny"?
Odkrycie, jakiego dokonałem, było dla m n i e tak doniosłe, że rok później
udałem się w podróż, aby osobiście zapoznać się z całą trójką; doświadczenie to,
które okazało się bardzo poruszające, potwierdziło zarazem w pełni to, o czym
dowiedziałem się już wcześniej. Złożyliśmy wizytę wspólnie z pediatrą i prze­
ciwnikiem koncepcji śmierci mózgowej, dr. Paulem Byrne'em, z którym, bez
względu na dzielące nas różnice poglądów, zdążyliśmy się już wcześniej zaprzy­
jaźnić i który już w przeszłości potwierdził drogą badań zdolności poznawcze
dzieci. Dr Holmes i ja złożyliśmy następnie sprawozdanie o dwóch wspomnia­
nych wyżej przypadkach podczas kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia
Neurologii Dziecięcej w Tokio w roku 1990, rozważając możliwość, że w przy­
padku wrodzonego braku kory mózgowej „plastyczność rozwojowa" pozwala, by
pień mózgu przejął niektóre funkcje mózgu, uznawane zazwyczaj za „korowe".
2. ROZWAŻANIE PRZYPADKÓW PVS: „BRAK DOWODÓW" NIE JEST „DOWODEM BRAKU"
Poznanie dwojga dzieci z w o d o g ł o w i e m w p ł y n ę ł o na t o k mojego myślenia
w nadzwyczaj d o g o d n y m czasie. W t y m b o w i e m okresie p u n k t zainteresowaWAKACJE 2 0 0 5
3
nia bioetyków zaczął p r z e s u w a ć się z zagadnienia śmierci mózgowej na prze­
wlekły stan wegetatywny (persistent vegetative state - PVS). W latach 80. wy­
roki sądowe nakazujące zaprzestania s z t u c z n e g o dożywiania z g ł ę b n i k i e m pa­
cjentów z PVS szerzyły się niczym pożar. W roku 1981 Rada d s . Orzecznictwa
(Judicial Council) A m e r y k a ń s k i e g o Stowarzyszenia M e d y c z n e g o (AMA) orze­
kła, iż rezygnacja ze wszystkich ś r o d k ó w s z t u c z n e g o p o d t r z y m y w a n i a życia
jest etyczna „w tych przypadkach, gdy śpiączka, w jaką zapadł nieuleczalnie
chory pacjent, jest n i e o d w r a c a l n a " (w 1986 roku fraza „nieuleczalnie c h o r y "
została u s u n i ę t a z tego p o d r o z d z i a ł u kodeksu etyki lekarskiej). W roku 1983
Komisja Prezydencka poruszyła te kwestie w obszernej monografii Granice
opieki medycznej podtrzymującej życie, k t ó r a wywołała duży r e z o n a n s stwierdze­
niem, iż decyzje dotyczące opieki medycznej w przypadkach PVS p o w i n n y
spocząć nie w rękach sądów, lecz k r e w n y c h i spadkobierców, i że p r z e r w a n i e
wszelkiej opieki, w t y m rezygnacja ze s z t u c z n e g o odżywania i n a w a d n i a n i a ,
stanowi j e d n o z p r a w o m o c n y c h rozwiązań. [...]
Pod koniec lat 80. opracowania z zakresu medycyny, prawa i bioetyki zaczę­
ły obfitować w kwestie związane ze sztucznym odżywianiem i n a w a d n i a n i e m .
M i m o o g r o m n e g o zróżnicowania wyrażanych opinii wszystkie o n e przyjmowa­
ły jako nie podlegającą dyskusji przesłankę, iż pacjenci z obszernymi uszkodze­
niami kory mózgowej są tym samym nieprzytomni, nieświadomi i niezdolni
do odczuwania bólu i cierpienia; ich nieskoordynowane ruchy, grymasy twarzy
i wydawane odgłosy miały stanowić jedynie rodzaj samoczynnych, automatycz­
nych odruchów. Skąd ta pewność? Ponieważ tak orzekła oficjalna neurologia.
Przypadek dzieci z w o d o g ł o w i e m stanowił t y m c z a s e m d o w ó d na to, że
„korowa doktryna ś w i a d o m o ś c i " okazała się, przynajmniej w przypadku w a d
84
FRONDA
36
wrodzonych, po p r o s t u nieprawdziwa. Przypadki te jednak, choć w a ż n e dla
rozwoju neurologii dziecięcej, niekoniecznie znosiły bądź u n i e w a ż n i a ł y „dog­
m a t " korowy w przypadku starszych dzieci i dorosłych; w y d a w a ł o się wysoce
p r a w d o p o d o b n e , że jedyny w s w o i m rodzaju „wyjątek od r e g u ł y " , opisany p o ­
wyżej, związany byl z plastycznością rozwojową nie w p e ł n i u k s z t a ł t o w a n e g o
u k ł a d u n e r w o w e g o . (W t y m też t o n i e , z nielicznymi wyjątkami, u t r z y m a n a
była reakcja słuchaczy, gdy jakiś czas później p r z e d s t a w i ł e m te przypadki
podczas s e m i n a r i u m p o ś w i ę c o n e g o „ d y l e m a t o m e t y c z n y m " p o d c z a s zjazdu
Amerykańskiej Akademii Neurologii w roku 1992). Co do m n i e , nie przesta­
w a ł e m w t y m czasie zachodzić w głowę: jeśli byliśmy w stanie mylić się tak
fatalnie w kwestii tak p o w s z e c h n i e u z n a w a n e g o „faktu" w przypadku w a d y
wrodzonej, to jakie istnieją gwarancje, że n i e p o p e ł n i a m y analogicznego błę­
du w kwestii p o d o b n e g o zjawiska u o s ó b dorosłych? Jakie istniały d o w o d y
empiryczne na to, że w przypadku o s ó b dorosłych cały „ f u n d a m e n t " świado­
mości umiejscowiony jest w korze mózgowej i że w sytuacji zniszczenia tej
kory nie m o ż e być m o w y o jakichkolwiek s t a n a c h świadomości?
Historie wszystkich przełomowych odkryć w dziedzinie n a u k medycznych
w rodzaju krążenia krwi, bakteryjnego tła występowania chorób zakaźnych, roli
mózgu w atakach epileptycznych itp. m o ż n a prześledzić, cofając się w czasie aż
do przełomowego przypadku, nowatorskiego eksperymentu czy spostrzeżenia.
Idąc tym tropem, sięgnąłem po literaturę przedmiotu na t e m a t śpiączki (komy)
i przewlekłego stanu wegetatywnego, mając nadzieję na posuwanie się „w dół
drzewa bibliograficznego" aż do m o m e n t u dotarcia do jego „korzeni", czyli do
kluczowego w skutkach artykułu lub cyklu publikacji, w których zostałby p o n a d
wszelką wątpliwość stwierdzony „korowy" fundament występowania świado­
mości. Po pewnym czasie okazało się jednak, że równie dobrze mógłbym szukać
wiatru w polu: nie istnieje żadna monografia, przypadek czy artykuł tego rodzaju.
W połowie lat 50. m o ż n a było się natknąć na szereg dość chaotycznie rozrzu­
conych po czasopismach artykułów z zakresu neuroanatomii rozważających,
w czysto hipotetycznym tonie, problem umiejscowienia „ośrodka świadomości";
w latach 70. do teorii „fundamentu korowego" nawet cieszący się największym
szacunkiem eksperci zaczęli się odwoływać tak powszechnie i w sposób tak zde­
cydowany, że z czasem zaczęto ją przyjmować jako już udowodnioną.
Po krytycznej analizie „ d o w o d y " na jej p r a w d z i w o ś ć okazały się w ą t ł e
i o p a r t e wyłącznie na zaprzeczeniu, a m i a n o w i c i e na fakcie, że pacjenci z rozWAKACJE 2 0 0 5
85
proszonymi u s z k o d z e n i a m i kory mózgowej w trakcie b a d a n i a klinicznego nie
przejawiali s a m o ś w i a d o m o ś c i ani świadomości otoczenia. N i e s p o s ó b u z n a ć
za „pozytywny" d o w ó d faktu, że pacjenci tacy „wewnątrz siebie" nie z a c h o ­
wują świadomości. Co więcej, z d a ł e m sobie sprawę, że w obliczu t e g o rodzaju
zmian p r z e p r o w a d z e n i e empirycznego d o w o d u n a n i e o b e c n o ś ć subiektywnej
świadomości jest ze swej n a t u r y niemożliwe, n a w e t gdyby fakt taki rze­
czywiście miał miejsce. Rozlane u s z k o d z e n i a kory mózgowej objawiają się
spastycznym p o r a ż e n i e m c z w o r o k o ń c z y n o w y m i p o r a ż e n i e m p s e u d o o p u s z kowym, apraksją ( z a b u r z e n i e m wykonywania r u c h ó w ) w tych wszystkich
przypadkach, gdzie została z a c h o w a n a reszta kontroli n a d m i ę ś n i a m i r u c h o ­
wymi, całkowitą afazją ( z a n i e m ó w i e n i e m ) , o t ę p i e n i e m (demencją), ś l e p o t ą
korową itd. W jaki s p o s ó b ktoś d o t k n i ę t y tak p o w a ż n y m i u r a z a m i byłby
w stanie z a d e m o n s t r o w a ć na z e w n ą t r z fakt p o s i a d a n i a świadomości, n a w e t
gdyby rzeczywiście się o n a zachowała? D o d a t k o w o należy zwrócić u w a g ę na
to, że każdy, k t o byłby świadom, w j a k i m stanie się znalazł (a p r a w d o p o ­
d o b n i e również uświadamiając sobie, że przez swych o p i e k u n ó w t r a k t o w a n y
jest jak „warzywo"), znalazłby się r ó w n i e ż w stanie przygnębienia bądź de­
presji, pozbawiającej go motywacji bodaj do p o d e j m o w a n i a p r ó b nawiązania
kontaktu.
N e u r o l o d z y - za n i m i zaś reszta profesji lekarskiej - za s p r a w ą nieznajo­
mości lub złej pamięci tych faktów padli ofiarą b ł ę d n e g o r o z u m o w a n i a , uzna­
jąc, że brak d o w o d u s t a n o w i z a r a z e m d o w ó d braku. N i k t nie wydawał się
zaniepokojony faktem, że być m o ż e w n a s t ę p s t w i e u s z k o d z e n i a kory m ó z g o ­
wej u t r a c o n a zostaje raczej możliwość m a n i f e s t o w a n i a ś w i a d o m o ś c i niż s a m a
świadomość; innymi słowy, to, co określane bywa m i a n e m „przewlekłego
s t a n u wegetatywnego", być m o ż e w rzeczywistości zasługuje raczej na m i a n o
„ s t a n u całkowitego zamknięcia". Taka interpretacja stanowiłaby wiarygodnie
brzmiącą alternatywę wyjaśniającą; z a c h o w a n i e rygorów n a u k o w o ś c i wyma­
gałoby jej całkowitego wykluczenia, z a n i m u z n a ł o b y się h i p o t e z ę „ k o r o w ą "
za u d o w o d n i o n ą . D o w o d u takiego nigdy j e d n a k nie p r z e p r o w a d z o n o ; z samej
n a t u r y rzeczy, przy o b e c n y m stanie wiedzy, nie byłoby to też możliwe.
Im dłużej jednak zastanawiałem się n a d p r o b l e m e m lokalizacji świado­
mości, tym częściej zdawałem sobie sprawę, że właściwie nie sposób n a w e t
mówić o braku d o w o d ó w na istnienie (zachowanie) świadomości. By odwołać
się tylko do jednego przykładu, wszystkie opracowania na t e m a t neurofizjolo
F R O N D A 36
gii bólu przywoływały „szlak" przekazywania bodźców bólowych od skórnych
receptorów bodźców bólowych w stronę centralnego u k ł a d u nerwowego; szlak
ten kończy się jednak, w e d ł u g wszelkich opracowań, nie na poziomie kory, lecz
wzgórza. Pacjenci po udarze mózgowym, który objął część kory odpowiedzial­
ną za bodźce somatyczne (somatosensory), tracą zdolność rozróżniania dotyko­
wego (tactile discrimination) i zmysł położenia (joint position sense), zachowują
jednak zdolność odczuwania i lokalizacji bólu. Nie istnieje też żaden obszar
kory mózgowej,
którego stymula­
cja wywołuje subiektywne uczucie
bólu.
Tymczasem
niejednokrotnie
jące
uczucie
przedmiotu
waniu
bólu
uraz
wzgórza
powoduje
bólu.
W
poświęconej
panuje
dojmu­
literaturze
dozna­
powszechne
przekonanie, że rola kory mózgowej
w procesie odczuwania bólu jest je­
dynie pośrednicząca (modulacyjna)
i że s a m o doznanie przekazywane
jest podkorowo; w opracowaniach
poświęconych
przewlekłemu
sta­
nowi wegetatywnemu fakty te są
jednak systematycznie ignorowane.
Pacjenci w stanie PVS często reagują
grymasem na bodźce bólowe i de­
monstrują pierwotne odruchy wycofania. Zwolennicy teorii korowej odrzucają
tego rodzaju objawy, uznając je za odruchy pnia mózgu lub rdzenia; tego rodza­
ju lekceważący stosunek bardziej oparty jest j e d n a k na założeniu a priori niż na
wynikach przeprowadzonego dowodzenia.
Warto dodać, że istnieją również liczne d o z n a n i a na p o z i o m i e t r z e w n y m ,
które nie wydają się w żaden s p o s ó b r e p r e z e n t o w a n e na p o z i o m i e k o r o w y m
(a przynajmniej nie znikają w przypadku jakichkolwiek u s z k o d z e ń kory m ó z ­
gowej, nie udaje się ich też wywołać drogą jej stymulacji). N a l e ż ą do nich:
głód, pragnienie, mdłości, poczucie sytości, ból b r z u s z n y (trzewny) itp. Jak
z a t e m m o ż n a uzasadnić konkluzję, że r o z p r o s z o n e u s z k o d z e n i a kory m ó z g o ­
wej pozbawiają pacjenta zdolności o d c z u w a n i a tego rodzaju d o z n a ń ?
WAKACJE
2005
87
Dwoje dzieci z w o d o g ł o w i e m , o których była m o w a na w s t ę p i e t e g o roz­
działu, nie tylko z m u s i ł o m n i e do o d r z u c e n i a „ d o g m a t u k o r o w e g o " w przy­
padku wrodzonych wad s y s t e m u n e r w o w e g o . Ich p r z y p a d e k przyśpieszył kry­
tyczną ocenę wszystkiego, czego u c z o n o m n i e d o t ą d n a t e m a t „ f u n d a m e n t u "
i lokalizacji o ś r o d k ó w świadomości w u k ł a d z i e n e r w o w y m . P o z o s t a w a ł o mi
przyznać, że w trakcie tej p o n o w n e j oceny rzucił mi się w oczy nie tylko brak
d o w o d ó w na prawdziwość „doktryny korowej", lecz także szereg p o ś r e d n i c h
dowodów, k t ó r e wydawały się jej zaprzeczać.
3. OD „ŚMIERCI KOROWOMÓZGOWEj" DO „ŚMIERCI CAŁOMÓZGOWEj"
- PAPIESKA AKADEMIA NAUK (1989)
W k r ó t c e po s c h a r a k t e r y z o w a n y m wyżej zasadniczym zwrocie w m o i c h prze­
konaniach z o s t a ł e m zaproszony przez Papieską A k a d e m i ę N a u k d o u d z i a ł u
w d r u g i m z kolei p o s i e d z e n i u G r u p y Roboczej, zajmującej się o k r e ś l e n i e m
kryteriów śmierci mózgowej i jej relacją do śmierci osoby ludzkiej, groma­
dzącej przedstawicieli różnych dyscyplin, k t ó r a o b r a d o w a ł a w Watykanie
w dniach od 10 do 14 g r u d n i a 1989 roku. Moje stanowisko, k t ó r e m i a ł e m
t a m okazję przedstawić, nie r ó ż n i ł o się zbytnio od d o t y c h c z a s o w e g o - z jed­
n y m wyjątkiem: o d r z u c i ł e m definicję „śmierci k o r o w o m ó z g o w e j " , ale dalej
t r z y m a ł e m się wersji „śmierci c a ł o m ó z g o w e j " , k t ó r a n a d a l w y d a w a ł a mi się
zachowywać sens: o s o b a jako t a k a z p e w n o ś c i ą u m i e r a w chwili, gdy o b u m i e ­
ra jej dotąd żywy mózg, choćby n a w e t p o z o s t a w a ł o d i z o l o w a n y od ciała, nie
zaś wówczas, kiedy bezmózgie j u ż ciało doznaje w s t r z y m a n i a akcji serca.
Śmierć m o ż n a z całą p e w n o ś c i ą u t o ż s a m i ć ze śmiercią „ m ó z g u jako całości"
na tej podstawie, iż m ó z g jako całość pełni funkcję z a r ó w n o o r g a n u integru­
jącego (scalającego) funkcjonowanie całego o r g a n i z m u , jak też „ p o ś r e d n i k a " ,
za sprawą którego manifestuje się ś w i a d o m o ś ć . [...]
Mój akt z r ó w n a n i a śmierci jako takiej ze „śmiercią c a ł o m ó z g o w ą " nie
odbiegał w tym m o m e n c i e od większości interpretacji; szczególnie bliski
pozostawał argumentacji takich autorów, jak Bernat, Ingyar, Bergentz oraz
Komitetu Szwedzkiego i ustaleń zasiadającej w roku 1985 G r u p y Roboczej
Papieskiej Akademii N a u k . K o m p r o m i s o w e oświadczenie tej ostatniej z o s t a ł o
w ogólnym zarysie p o d t r z y m a n e i r o z w i n i ę t e w naszym, również k o m p r o m i ­
sowym, orzeczeniu G r u p y Roboczej z r o k u 1989. Swoje votum separatum zgło88
FRONDA
36
sił wówczas „odszczepieniec", prof. J o s e p h Seifert, z k t ó r y m po raz pierwszy
m i a ł e m okazję spotkać się osobiście i który, nie m o g ą c zgodzić się ze m n ą
w pełni, wyraził j e d n a k swoje głębokie zadowolenie z racji n i e d a w n e g o od­
stąpienia przeze m n i e od koncepcji „śmierci k o r o w o m ó z g o w e j " .
Rankiem, w d n i u posiedzenia k o ń c o w e g o G r u p y Roboczej, nasz zespół
zaszczycony został s p o t k a n i e m z k a r d y n a ł e m R a t z i n g e r e m oraz audiencją
specjalną u Jego Świątobliwości J a n a Pawła II; obaj przejawiali życzliwe
i d o g ł ę b n e z a i n t e r e s o w a n i e p r z e d m i o t e m prac G r u p y Roboczej i płynącymi
z nich w n i o s k a m i . Ojciec Święty p r z y p o m n i a ł n a u c z a n i e m o r a l n e Kościoła,
na które składa się z jednej s t r o n y p o c h w a ł a miłości bliźniego, k t ó r a p r o ­
wadzi do oferowania do przeszczepu o r g a n ó w ratujących życie, z drugiej
zaś strony - b e z w a r u n k o w y sprzeciw w o b e c jakiejkolwiek formy zabójstwa,
a w konsekwencji - konieczność i waga k a ż d o r a z o w e g o u s t a l e n i a z a b s o l u t n ą
pewnością m o r a l n ą faktu śmierci dawcy p r z e d p o b r a n i e m od n i e g o o r g a n ó w
niezbędnych do życia. Wydało mi się znaczące, że papież p o m i n ą ł k l u c z o w ą
w tym m o m e n c i e dla zebranych kwestię tego, czy śmierć m ó z g o w a m o ż e być
z całkowitą p e w n o ś c i ą m o r a l n ą u w a ż a n a za śmierć jako taką.
Na mocy szczęśliwego i nieoczekiwanego p r z e z e m n i e trafu m i a ł e m m o ż ­
liwość spotkania Ojca Świętego jeszcze raz w tym d n i u , po z a k o ń c z e n i u Mszy
świętej, k t ó r ą odprawił dla ludzi n a u k i . Kiedy p r z y p o m n i a ł e m mu w r o z m o ­
wie, że spotkaliśmy się już p r z e d kilkoma godzinami, r a n k i e m , wraz z całą
G r u p ą Roboczą obradującą n a d z a g a d n i e n i e m śmierci mózgowej, p o d z i ę k o ­
wał mi za udział w jej pracach, dodając, że p r z e d m i o t naszych dociekań jest
„niezwykle i s t o t n y " ; n a s t ę p n i e , po krótkiej, lecz w y m o w n e j chwili ciszy, d o ­
dał z głęboką powagą, odbiegającą od jego dotychczasowej pogody: „i niesły­
chanie z ł o ż o n y " . Nigdy nie z a p o m n ę t e g o z d a n i a i atmosfery p o n a d c z a s o w e j ,
odwiecznej mądrości, obecnej w m o m e n c i e , gdy je wymawiał. W y d a w a ł o się,
jakby w tych trzech słowach J a n Paweł II zawarł myśl, k t ó r ą d a ł o b y się wy­
razić w następujący s p o s ó b : „Szczerze d o c e n i a m wysiłek i d o b r ą w o l ę człon­
ków Grupy Roboczej, którzy ofiarowujecie swoje doświadczenie i w i e d z ę na
usługi Kościoła. N i e zapominajcie jednak, że h i s t o r i a n a u k przyrodniczych
niejednokrotnie ukazała, iż k o n s e n s u s , jaki g r o n o uczonych z d o ł a ł o osiąg­
nąć w danej kwestii, z czasem okazywał się b ł ę d e m . Chociaż teraz pozostają
P a ń s t w o przekonani co do swoich wniosków, Kościół nie z a m i e r z a zająć ofi­
cjalnego stanowiska w kwestii śmierci mózgowej. Proszę, abyście w dalszym
WAKACJE
2005
89
ciągu prowadzili swoje dociekania w d u c h u p o k o r n e g o p o s z u k i w a n i a prawdy,
i niech Bóg was błogosławi".
VI. POWRÓT DO WCZEŚNIEJSZYCH ROZWAŻAŃ:
TEORIA „CENTRALNEGO ORGANU INTEGRUJĄCEGO"
W OGNIU KRYTYKI
1. NARASTAJĄCE WĄTPLIWOŚCI
Krótkie spotkanie z Ojcem Świętym było dla m n i e przejmującym d o z n a n i e m
i skłoniło m n i e do dalszych rozważań: jeśli d o p i e r o co z m i e n i ł e m swoje „sta­
n o w c z e " zdanie w kwestii „śmierci k o r o w o m ó z g o w e j " , co pozwala mi być
pewnym, że nie mylę się obecnie, obstając przy koncepcji „śmierci calomózgowej"? A co, jeśli wraz z g r o n e m ekspertów, z k t ó r y m i zgodziliśmy się w tej
kwestii, przeoczyłem jakieś zaprzeczające jej a r g u m e n t y o zasadniczej wy­
mowie? Czy p o s i a d a m absolutną, m o r a l n ą p e w n o ś ć , że śmierć m ó z g o w a jest
śmiercią jako taką, zwłaszcza jeśli wziąć p o d uwagę, że niewielka mniejszość
inteligentnych i doświadczonych badaczy w rodzaju Jonasa, Quaya, Byrne'a
i Seiferta zachowuje o d m i e n n e zdanie, m i m o że o d w o ł u j e m y się do tych sa­
mych faktów doświadczalnych? Tym s a m y m zaś, czy p o s i a d a m wystarczającą
p e w n o ś ć moralną, by zaryzykować - w przypadku, jeśli się mylę - w s p ó ł ­
udział w aktach zabójstwa d a w c ó w serca? W chwili, gdy s f o r m u ł o w a ł e m tę
wątpliwość, z r o z u m i a ł e m , że brak mi jednoznacznej odpowiedzi. [...]
P r z y p o m n i a ł e m sobie a r g u m e n t , po jaki sięgnięto w artykule opubliko­
w a n y m w piśmie „ T h o m i s t " przeciw koncepcji „śmierci p n i a m ó z g o w e g o " ;
przywołano t a m działania Hasslera, usiłującego przywracać ś w i a d o m o ś ć
u pacjentów, którzy znaleźli się w stanie śpiączki w n a s t ę p s t w i e u r a z ó w p n i a
mózgu; w e w n ę t r z n a logika doktryny „śmierci p n i a m ó z g o w e g o " w p o ś r e d n i
sposób prowadzi do absurdalnej możliwości istnienia o b d a r z o n y c h świado­
mością „zwłok". [Eksperyment Hasslera dotyczył o s ó b w stanie śmierci m ó z ­
gowej, orzeczonej na p o d s t a w i e kryteriów, odwołujących się do s t a n u r d z e n i a
p r z e d ł u ż o n e g o w m ó z g o w i u . Kryteria te nota bene obowiązują także w Polsce.
Są to tzw. przypadki śmierci rdzeniowej (brain-stem death). Hassler drażnił
okolice m ó z g u powyżej u s z k o d z o n e g o r d z e n i a p r z e d ł u ż o n e g o i uzyskał efekt
wybudzenia się pacjenta, który rozpłakał się na w i d o k c z ł o n k ó w swojej r o 90
FRONDA
36
dżiny. Dlatego S h e w m o n nazywa taki przypadek „ p r z y t o m n y m i z w ł o k a m i "
(conscious corps) - przyp. J . N . ] .
Przywołałem t e n przykład również po to, by zilustrować zasadnicze
rozróżnienie między tym, co u w a ż a ł e m za „ w e w n ą t r z p o c h o d n ą " oraz „zew n ą t r z p o c h o d n ą " nieodwracalność u t r a t y jednej lub kilku funkcji m ó z g u .
Ta pierwsza odwołuje się do fizycznych u s z k o d z e ń (zwykle następujących
w wyniku zawału m ó z g u ) istotnych s t r u k t u r n e u r o n a l n y c h , podczas gdy ta
druga do (teoretycznie) potencjalnie odwracalnego z a p r z e s t a n i a wykonywa­
nia swych funkcji przez n i e n a r u s z o n e s t r u k t u r y n e u r o n a l n e (sytuacja taka
ma miejsce n p . w przypadku zaprzestania wykonywania funkcji korowych
w obliczu uszkodzenia pnia m ó z g u ) . Jedynie „ w e w n ą t r z p o c h o d n ą " n i e o d w o ­
łalność z m i a n ma znaczenie w przypadku definicji śmierci odwołujących się
do zjawisk neurologicznych.
W m i a r ę jak p r a c o w a ł e m n a d przejrzystym w y ł o ż e n i e m swej polemiki
z koncepcją „śmierci pnia m ó z g u " w szkicu p r z e z n a c z o n y m dla Akademii,
u ś w i a d a m i a ł e m sobie jednak, że zagrażała o n a również m o j e m u aksjomatowi
dotyczącemu „zbieżności" o b u w y m i a r ó w śmierci ludzkiej. O t o , co wówczas
napisałem:
To [możliwość uzyskania świadomych półkul mózgowych mimo znisz­
czenia pnia mózgu] wydaje się pociągać za sobą niespójność między
dwoma zasadniczymi sposobami traktowania zagadnienia, odwołu­
jącymi się do koncepcji „zintegrowanej całości" i „istotnych cech",
prowadząc nas do jednego z trzech wniosków: (1) należy zrezygnować
z koncepcji konwergencji tych dwóch interpretacji; (2) brak integracji
podstawowych funkcji życiowych, będący wynikiem zniszczenia pnia
mózgu jest zbyt niewystarczający, by prowadzić do utraty spójności
organizmu, a w konsekwencji śmierci; lub (3) izolowane zniszczenie
pnia mózgu sprawia, że ciało zredukowane zostaje (na poziomie dys­
kursu filozoficznego) do półkul mózgowych.
Pierwsze z tych rozwiązań zagraża samym podstawom realizmu me­
tafizycznego, które w moim przekonaniu powinny być traktowane jako
bardziej oczywiste i nienaruszalne niż jakiekolwiek wtórne wnioski
w kwestii definicji śmierci odwołującej się do zjawisk neurologicznych.
Drugie z nich podważa koncepcję „śmierci całomózgowej" i wydaje się
WAKACJE 2 0 0 5
9f
sprzeczne z intuicją w świetle moich poprzednich rozważań. Tym sa­
mym pozostaje trzecia opcja, za którą się opowiadam.
Najwyraźniej już pisząc to, nie byłem szczególnie usatysfakcjonowany per­
spektywą „trzeciego rozwiązania", c z u ł e m się j e d n a k zobowiązany przyjąć je,
choć z w a h a n i e m , w n a s t ę p s t w i e p r o c e s u eliminacji mylnych hipotez, choćby
ze względu na n i e m o ż n o ś ć j e d n o c z e s n e g o p o d d a n i a krytyce aksjomatu „ p o ­
dwójnego wymiaru śmierci" i teorii c e n t r a l n e g o o r g a n u integrującego.
W m i a r ę upływu czasu coraz bardziej doskwierał mi brak satysfakcji, jaki
o d c z u w a ł e m na myśl o sporządzonej analizie. Początkowo było to jedynie
p o d ś w i a d o m e przekonanie, że fakty, k t ó r e mogłyby e w e n t u a l n i e podważyć
moją tezę, nie zostały zawczasu p r z e d y s k u t o w a n e należycie dogłębnie.
Nie przydawałem im zbytniego znaczenia, p o n i e w a ż p r z e k o n a n y byłem, że
jeśli tylko zagadnienie to będzie m u s i a ł o być kiedykolwiek d y s k u t o w a n e
w kolejnej rozprawie traktującej o śmierci m ó z g o w e j , z o s t a n i e do tego czasu
wypracowane przekonujące usprawiedliwienie dla „trzeciego rozwiązania"
- samoistne, nie zaś wynikające jedynie z o d r z u c e n i a d w ó c h p o p r z e d n i c h .
S t o p n i o w o j e d n a k zacząłem sobie zdawać sprawę z faktu, że usprawiedliwie­
nie to było bardziej u l o t n e , niż mi się wydawało, i że naleganie na z a c h o w a n i e
w tym d o m n i e m a n y m scenariuszu związku m i ę d z y „ i s t o t n y m i c e c h a m i osoby
ludzkiej" a „zintegrowaną całością" zagrażać m o ż e samej teorii o r g a n u inte­
grującego, a wraz z n i m śmierci m ó z g o w e j . [...]
2. NATURALNA SYMULACJA EKSPERYMENTU MYŚLOWEGO:
FUNKCJONALNE „ODŁĄCZENIE" MÓZGU - RZYM (1992)
W czasie, gdy nadal zmagałem się z powyższym p r o b l e m e m , z o s t a ł e m w 1992
roku p o n o w n i e zaproszony do Rzymu, aby wystąpić na międzynarodowej kon­
ferencji dotyczącej opieki nad umierającymi, zorganizowanej przez C e n t r u m
Bioetyki przy Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca Jezusowego. Mój
wykład dotyczył diagnozowania śmierci n o w o r o d k ó w i małych dzieci w w a r u n ­
kach klinicznych. Skupiłem się w n i m na wadze posiadania moralnej pewności
w przypadku stwierdzania śmierci z wykorzystaniem diagnozy opartej na kryte­
riach neurologicznych; podkreślałem też celowość podejścia klinicystycznego,
które uczyni praktycznie niemożliwym ryzyko b ł ę d u pozytywnego (uznania
92
FRONDA
36
żywej osoby za martwą), ograniczając zarazem do możliwego m i n i m u m praw­
d o p o d o b i e ń s t w o s t o s u n k o w o mniej dotkliwego ryzyka b ł ę d u negatywnego
(uznania martwej osoby za żywą).
M i m o że p r z e d m i o t mojego wystąpienia dotyczył raczej kwestii klinicystycznych i diagnostycznych niż teoretycznych, we w s t ę p i e p o z w o l i ł e m sobie
na wyartykułowanie - podejmując t y m s a m y m ryzyko podcięcia gałęzi, na
jakiej siedziałem w o w y m czasie - kwestii, k t ó r ą w p o ś r e d n i s p o s ó b poruszył
w r o z m o w i e ze m n ą papież p r z e d d w u i pół laty, a mianowicie p r o b l e m u
p r a w d o p o d o b i e ń s t w a p o p e ł n i e n i a , choćby potencjalnie, b ł ę d u pozytywnego.
Jaka b o w i e m korzyść płynie z moralnej pewności, z jaką o r z e k a m y w w a r u n ­
kach klinicznych całkowity zawał m ó z g u , jeśli nadal istnieje t r u d n e do zlekce­
ważenia p r a w d o p o d o b i e ń s t w o , że s t a n t e n nie jest t o ż s a m y ze śmiercią? Jakie
jest p r a w d o p o d o b i e ń s t w o , że k o n s e n s u s dotyczący śmierci mózgowej jest
niesłuszny? P r a w d o p o d o b i e ń s t w o t o nie m o ż e w s z a k wynosić „ z e r o " , skoro
część doświadczonych specjalistów w dalszym ciągu g o t o w a jest odrzucać
„obowiązującą linię partii"; ale czy jest ich j e d n a k rzeczywiście tak niewielu,
a ich a r g u m e n t y są na tyle niespójne, że p r a w d o p o d o b i e ń s t w o p o p e ł n i e n i a
b ł ę d u pozytywnego w d o w o d z e n i u m o ż e być u z n a n e za m o ż l i w e do zlekce­
ważenia pod w z g l ę d e m m o r a l n y m ? Swoje rozterki s f o r m u ł o w a ł e m w ó w c z a s
w s p o s ó b następujący:
Wydaje się w tej sytuacji niejasne, jak można oszacować wielkość
(skalę) ryzyka błędu pozytywnego, a przynajmniej określić, czy jest
ono dostatecznie duże, aby było istotne z moralnego punktu widzenia.
Z historii nauk przyrodniczych, a szczególnie medycyny, wynika jed­
nak w sposób jednoznaczny zarówno fakt, że całkowita jednomyślność
nie gwarantuje osiągnięcia prawdy, jak to, że niepełny, nie obejmujący
wszystkich uczestników debaty konsensus nie musi tym samym pro­
wadzić do nieusuwalnej nierozstrzygalności roztrząsanych dylematów
ani do niemożności osiągnięcia subiektywnej pewności moralnej.
Osobiście przekonany jestem, że wielu z badaczy, którzy posiadają
wewnętrznie sprzeczne poglądy w kwestii śmierci mózgowej, jest
w tej sytuacji ze względu na brak wystarczającej liczby badań w tej
dziedzinie. W moim przekonaniu argumenty odwołujące się do utraty
jedności (spójności) organizmu oraz do utraty istotnych cech osoby
WAKACJE 2 0 0 5
93
ludzkiej stanowią wspólnie rację nie do odparcia, przemawiającą za
uznaniem równoważności całkowitego zniszczenia mózgu oraz śmierci
jako takiej. I odwrotnie, zwyczajowe argumenty przeciw tego rodzaju
równoważności zwykle odwołują się do kartezjańskiego dualizmu
i wynikają z niedostatecznego rozumienia neurofizjologii. Wydawało­
by się, że od badacza nie można oczekiwać więcej niż konsekwentnego
działania w zgodzie z jego sumieniem. Tam, gdzie wśród ekspertów
istnieje szerokie porozumienie o charakterze moralnej pewności, wy­
daje się właściwe, by społeczeństwo uznało definicję śmierci opartą na
kryteriach neurologicznych. Z kolei w przypadku społeczności, gdzie
tego rodzaju kwestia pozostaje przedmiotem sporów (jak np. w Ja­
ponii czy w Danii) wydaje się właściwe, by nadal obowiązywał zakaz
przeszczepiania niezbędnych do życia narządów do chwili, gdy uda się
tam wypracować większe porozumienie w fundamentalnej kwestii
znaczenia samego pojęcia śmierci. Nie sposób przecenić wagi tego, by
osoba kierująca się własnym sumieniem posiadała dość wiarygodnych
informacji do podjęcia decyzji.
Po tym zastrzeżeniu przyjmijmy dla dobra dalszej debaty, że tzw.
neurologiczna definicja śmierci, przynajmniej na poziomie koncepcji,
nie nastręcza moralnych wątpliwości, i przejdźmy do rozważenia róż­
nych źródeł nadal zdarzających się pozytywnych błędów diagnostycz­
nych i tego, jak można ich uniknąć.
Była to w tym czasie najlepsza odpowiedź, jaką potrafiłem s f o r m u ł o w a ć na
p o s t a w i o n e przez siebie s a m e g o pytanie retoryczne, i nie c z u ł e m zbytniej sa­
tysfakcji wewnętrznej, wygłaszając ją. Wydawała się o n a raczej s t a n o w i ć unik,
„podstawiając" niejako w miejsce moralnej p e w n o ś c i decyzji relatywizm kul­
turowy i wagę stanowiska większości. N i e z a d o w o l e n i e było t y m większe,
że po blisko trzech latach p o s z u k i w a ń nadal nie b y ł e m w stanie znaleźć
właściwego rozwiązania dylematu, związanego ze „ z w ł o k a m i o b d a r z o n y m i
świadomością". [...] Chociaż moje wystąpienie na konferencji z o s t a ł o d o b r z e
przyjęte, p o z o s t a w a ł e m niespokojny. Czy p r z y p a d k i e m nie „wyszarpnąłem
spod siebie dywanika", nie p o d c i ą ł e m gałęzi, na której siedziałem, nie podwa­
żyłem własnych koncepcji? Czy nadal m o g ę z czystym s u m i e n i e m wygłaszać
pochwały precyzyjnego orzecznictwa w pracy klinicznej, dotyczącego śmierci
94
FRONDA
36
mózgowej, w sytuacji, gdy s a m nie p o s i a d a m p e w n o ś c i moralnej w kwestii
definicji śmierci?
W tych okolicznościach skorzystałem z pożytku, jaki pociągnęła za sobą de­
cyzja o zorganizowaniu konferencji w Rzymie, aby trafić do wspaniałej Kaplicy
Najświętszego Sakramentu w bazylice św. Piotra i d ł u g o modlić się o znalezie­
nie pomyślnego rozwiązania dla mych rozterek, szczerze prosząc o łaskę zro­
zumienia. Bardzo intensywnie p o s z u k i w a ł e m jakiegoś d o w o d u empirycznego,
który stawiałby teorie „mózgu jako centralnego narządu integrującego orga­
n i z m " w równie n o w y m świetle, jak spotkanie z dziećmi dotkniętymi wodogło­
wiem - teorię „świadomości umiejscowionej w korze m ó z g o w e j " . O d p o w i e d ź
nadeszła rychlej, niż m o g ł e m się spodziewać. Po kilku m i n u t a c h skupienia
przyszło mi do głowy nieobecne w niej wcześniej rozwiązanie, narzucające się
w sposób oczywisty.
Teoria, z k t ó r ą tak się z m a g a ł e m , ukazałaby się w z u p e ł n i e n o w y m świet­
le, gdyby istniało jakieś schorzenie bądź zwyrodnienie, k t ó r e na p o z i o m i e
funkcjonalnym
prowadziłoby do
p r z e r w a n i a komunikacji
całego
mózgu
z resztą ciała - swego rodzaju „ e k s p e r y m e n t n a t u r y " , który wiódłby do roz­
dzielenia ciała i m ó z g u . [...] Czy w takiej empirycznie możliwej sytuacji ciało
pacjenta, w o b e c braku „wpływu integrującego" ze s t r o n y m ó z g u , stałoby się
jedynie z b i o r e m poszczególnych organów, podczas gdy jego rzeczywiste „cia­
ł o " (w sensie filozoficznym) zostałoby w t y m czasie z r e d u k o w a n e do m ó z g u ,
w którym z a c h o w a n a zostałaby ś w i a d o m o ś ć ? Jeśli o d p o w i e d ź brzmiałaby
„tak", wówczas istnienie „jedności s o m a t y c z n e j " okazałoby się bez znaczenia
dla sporów o istotę śmierci. Jeśli j e d n a k byłaby przecząca, oznaczałoby to, że
mózg, w b r e w wszelkim przywoływanym d o t ą d d o w o d o m , nie s t a n o w i „na­
rządu integrującego o r g a n i z m " .
O t ó ż w rzeczywistości istnieją schorzenia l u b patologie, k t ó r e p o w o d u j ą
tego rodzaju konsekwencje. Pierwszym przychodzącym do głowy przykła­
d e m jest uraz powodujący przecięcie r d z e n i a kręgowego w odcinku szyjnym
(aby d o w ó d przeprowadzić do końca, przyjmijmy, że j e d n o c z e ś n i e d o k o n a n o
o b u s t r o n n e j w a g o t o m i i i m a m y do czynienia z niedoczynnością przysadki).
Jeszcze bardziej interesujące m o ż e być przywołanie schorzenia, j a k i m jest
s y n d r o m Guillain-Barrego (ciężkie zapalenie w i e l o n e r w o w e p o ł ą c z o n e z roz­
p a d e m otoczek mielinowych), k t ó r y m m o g ą być d o t k n i ę t e z a r ó w n o n e r w y
rdzeniowe, jak też czaszkowe i somatyczne, i a u t o n o m i c z n e . W najbardziej
WAKACJE
2005
95
zaawansowanej postaci c h o r o b y ż a d n e informacje nie dostają się do central­
nego u k ł a d u n e r w o w e g o ani też nie m o g ą się zeń „wydostać" do n e r w ó w
obwodowych - tym s a m y m m a m y do czynienia z s y n d r o m e m całkowitego
„uwięzienia", z e w n ę t r z n i e przypominającym przypadek śmierci m ó z g o w e j .
Dotknięci tym s c h o r z e n i e m pacjenci wydają się p o z o s t a w a ć w stanie śpiączki,
choć jednocześnie zapis ich elektroencefalogramu jest zasadniczo n o r m a l n y
i - jak wykazują późniejsze wywiady - zachowują ś w i a d o m o ś ć „ w e w n ę t r z n ą "
[całkowicie lub prawie całkowicie, ale bez możliwości wyrażenia jej na ze­
wnątrz - przyp. J . N . ] . Wraz z u p ł y w e m czasu s t a n zapalny słabnie i większość
chorych odzyskuje - w r ó ż n y m s t o p n i u - siły m o t o r y c z n e i z d o l n o ś ć odbiera­
nia bodźców.
W chwili, gdy c h o r o b a osiąga a p o g e u m , chorzy potrzebują j e d n a k dale­
ko p o s u n i ę t e g o w s p o m a g a n i a p o d s t a w o w y c h czynności życiowych - a więc
oddychania, regulowania ciśnienia krwi, odżywiania i n a w a d n i a n i a , regulo­
wania równowagi elektrolitycznej o r g a n i z m u itd. Aby analogię z sytuacją
śmierci mózgowej uczynić możliwie pełną, w y o b r a ź m y sobie na d o d a t e k , że
pacjent dotknięty s y n d r o m e m Guillain-Barrego cierpi na n i e d o c z y n n o ś ć przy­
sadki i wymaga h o r m o n a l n e j terapii zastępczej (wspomagania) h o r m o n a m i
przysadkowymi. N e u r o l o g lub anestezjolog zajmujący się t a k i m p a c j e n t e m
z pewnością nie będzie postrzegał swej pracy jako „ l u k s u s u " i n i e p o t r z e b n y c h
działań, „ t r w o n i o n y c h " na opiekę n a d z w ł o k a m i - m i m o że hipotetyczny
pacjent, o którym mowa, p o z b a w i o n y jest „integrujących funkcji m ó z g u "
w takim s a m y m s t o p n i u jak ciało, w którego obrębie d o s z ł o do śmierci móz­
gowej. W rzeczywistości p o z b a w i o n y jest tych funkcji w znacznie większym
stopniu: funkcji integrujących nie spełnia n a w e t r d z e ń kręgowy. A j e d n a k bez
wątpienia pozostaje dla nas i s t o t ą żywą.
Wynika z tego w sposób oczywisty, że m ó z g nie jest jednak „centralnym in­
t e g r a t o r e m " ciała. Zastanawiając się nad dalekosiężnymi konsekwencjami dla
teorii śmierci mózgowej, wynikającymi z o m ó w i e n i a przypadku ciężkiej postaci
syndromu Guillain-Barrego i innych przypadków, gdy dochodzi do funkcjonal­
nego rozdzielenia ciała od mózgu, u ś w i a d o m i ł e m sobie w p e w n y m m o m e n c i e ,
że w gruncie rzeczy liczba funkcji integrujących działalność o r g a n i z m u jako ca­
łości, które pozostają całkowicie niezależne od mózgu, przewyższa liczbę funk­
cji „mózgowozależnych". Funkcje integracyjne (lub integrujące), które w s p o ­
magane są lub zastępowane przy p o m o c y urządzeń u pacjentów znajdujących
FRONDA
36
się na oddziałach intensywnej opieki medycznej, z a r ó w n o w przypadku ofiar
syndromu Guillain-Barrego, jak i śmierci mózgowej, są s t o s u n k o w o nieliczne:
j e d n o z urządzeń zastępuje pracę przepony i mięśni międzyżebrowych ( t r u d n o
nawet w tym przypadku mówić o „funkcji integrującej działalność o r g a n i z m u "
w ścisłym znaczeniu tego słowa), płyny i substancje odżywcze dostarczane są
dożylnie (czasem w „bardziej n a t u r a l n y " sposób, tj. za p o ś r e d n i c t w e m nozdrzy
do żołądka); czasem konieczne jest aplikowanie szeregu medykamentów, p o ­
zwalających na utrzymanie właściwego ciśnienia
krwi i równowagi płynowej. Pacjent jest prze­
wracany z boku na bok, aby uniknąć odleżyn,
i odsysany, aby nie dopuścić do zapalenia płuc.
Wobec s t a n d a r d ó w technologicznych obowią­
zujących dziś w ośrodkach opieki medycznej
t r u d n o uznać to za wygórowane zaangażowa­
nie wysokich technologii; w rzeczywistości
znacznie bardziej rozbudowanej i zaawan­
sowanej technologicznie pomocy wymagają
inni pacjenci znajdujący się na oddziałach in­
tensywnej opieki medycznej, którzy jednak,
m i m o swego „uzależnienia" od urządzeń
technicznych, pozostają bez wątpienia żywi.
Ciała pacjentów, o których mowa, s a m e wykonują o g r o m n ą więk­
szość funkcji. Serce bije m i a r o w y m r y t m e m i bez konieczności wspomagania,
płuca dokonują wymiany gazowej, zaopatrując organizm w tlen i usuwając zeń
nadmiar dwutlenku węgla. Jeśli nie doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego
(do czego nieraz dochodzi w przypadkach śmierci mózgowej), n e u r o n y przedzwojowe, znajdujące się w sznurze pośrednio-bocznym rdzenia, są w stanie
spowodować wystarczająco wysokie napięcie naczyniowe w układzie współczulnym, by możliwe było utrzymanie odpowiedniego o b w o d o w e g o ciśnienia
krwi bez konieczności uciekania się do środków farmakologicznych. Jeśli prze­
wód pokarmowy zachowuje swą motorykę i drożność (dodać j e d n a k należy, że
w wielu przypadkach śmierci mózgowej jego czynności ulegają zakłóceniu),
trawiony będzie
również
pokarm
dostarczany
drogą nosowo-żołądkową;
w przeciwnym wypadku konieczne będzie dożywianie pozajelitowe. W obu
jednak przypadkach krążąca samoczynnie krew rozprowadza substancje odWAKACJE
2005
97
żywcze po całym ciele, gdzie komórki przyswajają je sobie, używając ich jako
źródła energii i budulca; ta s a m a krew gromadzi p r o d u k t y przemiany materii,
wytwarzane przez komórki. Wątroba oczyszcza k r e w z substancji toksycznych
i utrzymuje organizm w stanie niezwykle skomplikowanej równowagi h o m e o statycznej; nerki utrzymują w tym czasie r ó w n o w a g ę elektrolityczną (czasem
konieczne jest podawanie w tym celu DDAVP lub wazopresyny). System
odpornościowy rozpoznaje ciała obce i zwalcza infekcje. Rany się goją. Wiele
funkcji układu dokrewnego wykonywanych jest w dalszym ciągu, bez p o m o c y
ze strony podwzgórza. Ciała kobiet, które znajdują się w stanie śmierci klinicz­
nej, są w stanie utrzymać ciążę. [...]
Mówiąc więc ściśle, wydaje się, że jeśli chodzi o p r o b l e m integracji soma­
tycznej, m ó z g odgrywa raczej rolę modulującą, pośredniczącą czy „dostraja­
jącą" (fine tuning) w o b e c s t r u k t u r a l n i e i m e t a b o l i c z n i e j e d n o l i t e g o ciała, niż
stanowi coś w rodzaju „centralnego n a r z ą d u integrującego", p o d k t ó r e g o nie­
obecność ciało traci swą integralność i przestaje być „ c i a ł e m " . Rośliny i e m b ­
riony w początkowych stadiach swego rozwoju w d o b i t n y s p o s ó b ukazują,
że nie każdy rodzaj integracji biologicznej w y m a g a „organu integrującego";
procesy integracji m o g ą się sprowadzać do w s p ó ł o d d z i a ł y w a n i a licznych tka­
nek i u k ł a d ó w narządowych. Tym s a m y m z m u s z o n y b y ł e m przyznać, że ciała,
w których obrębie doszło do śmierci mózgowej, nie są m a r t w e , lecz żywe,
jakkolwiek znajdują się w stanie głębokiej, trwalej śpiączki i są p o d a t n e na
zgon w przypadku n i e z a p e w n i e n i a im stosownej opieki medycznej. Być m o ż e
z a t e m Jonas, Byrne, Seifert i kilku innych „wołających na p u s z c z y " przeciw
koncepcji śmierci mózgowej w o s t a t e c z n y m r o z r a c h u n k u mieli rację? [...]
VII. PRZEGRUPOWANIE
Było dla m n i e szalenie ważne, by - p r z e d „ujawnieniem się" i p o w r o t e m do
udziału w debacie publicznej po kilkumiesięcznych „rekolekcjach", s p ę d z o ­
nych na rozważaniu istoty śmierci mózgowej - z r o z u m i e ć , kiedy i w jakich
okolicznościach koncepcja śmierci mózgowej zdobyła sobie p r a w o obywatel­
stwa, by z czasem zakorzenić się na d o b r e w praktyce medycznej i w prawie,
gdy w rzeczywistości opierała się o n a na fałszywych założeniach neurofizjo­
logicznych. Zależało mi również na z a p r o p o n o w a n i u rozsądnej, „pozytywnej"
alternatywy dla obowiązującego s p o s o b u d i a g n o z o w a n i a śmierci, w sposób,
98
FRONDA
36
który nie oburzy ani nie nastawi nieprzyjaźnie ś r o d o w i s k a t r a n s p l a n t o l o g ó w ;
było to dla m n i e szczególnie i s t o t n e w sytuacji, gdy b y ł e m (i pozostaję do
dziś) pracownikiem n a u k o w y m j e d n e g o z większych o ś r o d k ó w t r a n s p l a n ­
tacyjnych w Stanach Zjednoczonych, gdzie kierowani są na zabieg l u b kon­
sultację liczni chorzy. Moje o d r z u c e n i e koncepcji śmierci mózgowej, k t ó r e
nastąpiło tak n i e d a w n o , nie było i nie p o w i n n o było być r o z u m i a n e jako ze
swej istoty skierowane przeciw samej koncepcji transplantacji. Jeśli tylko ist­
niałaby dopuszczalna etycznie możliwość p o b i e r a n i a nieparzystych o r g a n ó w
bez odwoływania się do prawnej fikcji śmierci mózgowej, s t a n o w i ł o b y to
o g r o m n y krok naprzód.
1. POCZĄTKI HISTORYCZNE KONCEPCJI ŚMIERCI MÓZGOWEJ
Z d e c y d o w a ł e m się z a t e m na g r u n t o w n e p r z e b a d a n i e dziejów koncepcji
śmierci mózgowej, skupiając się w s p o s ó b szczególny na jej początkach, aby
m ó c przekonać się, kiedy i w k t ó r y m m o m e n c i e d o s z ł o do „wykolejenia się"
tej koncepcji. M i m o iż n e u r o p a t o l o g i a przyswoiła sobie koncepcję całkowite­
go zawału m ó z g u już w roku 1902 ( C u s h i n g ) , a jego p e ł n ą charakterystykę
kliniczną o p r a c o w a n o w roku 1959 (Fischgold, M a t h i s , Jouvet, Mollaret,
Goulon, W e r t h e i m e r ) , ż a d e n z badaczy nie z r ó w n a ł opisywanego przez siebie
zjawiska ze śmiercią jako taką. Sam t e r m i n „śmierć m ó z g o w a " nie pojawiał
się w p i ś m i e n n i c t w i e (a już z p e w n o ś c i ą w debacie publicznej) aż do p o ł o w y
lat 70. - wówczas zaś stało się to niejako w reakcji na błyskawiczne p o s t ę p y
w dziedzinie transplantologii.
Szczególnie wiele światła rzuca na o w o zjawisko d o k u m e n t , j a k i m jest
sprawozdanie z obrad m i ę d z y n a r o d o w e g o sympozjum, p o ś w i ę c o n e g o etyce
transplantologicznej z roku 1966, s p o n s o r o w a n e g o przez Ciba F o u n d a t i o n .
U w a ż n a lektura ujawnia kilka uderzających faktów: (1) badacze opowiada­
jący się za n o w ą definicją śmierci, odwołującą się do z m i a n zachodzących
w mózgu, postrzegali tę definicję jako nie tyle uściślenie, pozwalające na
udoskonalenie dotychczasowych m e t o d diagnostycznych, ile radykalnie n o w ą
definicję śmierci jako takiej. (2) U z a s a d n i e n i e m , do którego o d w o ł y w a n o się
podczas tej debaty, z a r ó w n o w p r o s t , jak w p o ś r e d n i s p o s ó b , nie był fakt, że
destrukcja m ó z g u stanowi przyczynę śmierci biologicznej lub (przynajmniej)
u t r a t ę jedności i integralności przez organizm; w z a m i a n p r z y p o m i n a n o , że
WAKACJE 2 0 0 5
99
destrukcja ta wiąże się z t r w a ł ą u t r a t ą świadomości i „ o s o b o w o ś c i " jako ta­
kiej (jednocześnie, co należy o d n o t o w a ć , n i k t nie pokusił się o systematyczne
zdefiniowanie, odwołujące się do pojęć filozoficznych, tak r o z u m i a n e j „ o s o ­
bowości"). (3) Wielu e k s p e r t ó w obecnych podczas o b r a d z a c h o w a ł o r e z e r w ę
wobec a r g u m e n t ó w na rzecz u t o ż s a m i e n i a destrukcji m ó z g u ze śmiercią.
(4) W k r ó t k i m czasie chirurdzy - transplantolodzy, którzy początkowo od­
rzucali koncept śmierci mózgowej, zaczęli p r z e p r o w a d z a ć pierwsze operacje
pobrania serca i wątroby, odwołując się w u z a s a d n i e n i a c h swych działań
właśnie do tej koncepcji. J e d n y m z nich był dr T h o m a s Starzl, który stwierdził
w roku 1967:
Nie wydaje mi się, by ktokolwiek z członków naszego zespołu transplantologicznego był w stanie uznać jakąkolwiek osobę za martwą
w momencie, gdy możemy zaobserwować bicie jej serca... W sytua­
cji przeszczepów nerkowych błąd w ocenie statusu „żywych zwłok"
niekoniecznie prowadzić musi do śmierci dawcy, biorąc pod uwagę,
że możliwe jest przeżycie z jedną nerką. Co jednak stałoby się, jeśli
zostałoby usunięte serce lub wątroba? Czy jakikolwiek lekarz gotów
byłby pobrać nieparzysty, niezbędny do przeżycia organ, zanim usta­
łoby krążenie?
M i m o tej deklaracji rok później t e n sam dr Starzl zyskał sobie n i e m a l z d n i a
na dzień światową sławę, dokonawszy pierwszej w dziejach transplantacji wą­
troby, uwieńczonej sukcesem, tj. d ł u g o t r w a ł y m jej funkcjonowaniem; dawca
tego organu spełniał wszelkie kryteria definicji „śmierci n e u r o l o g i c z n e j " . Ten
sam rok 1967 przeszedł do a n n a ł ó w medycyny za s p r a w ą pierwszej udanej
transplantacji serca u człowieka, d o k o n a n e j przez dr. C h r i s t i a n a Barnarda
z Cape Town w RPA; pobrał on organ do przeszczepu u m ł o d e j kobiety, u k t ó ­
rej n e u r o c h i r u r g orzekł u p r z e d n i o s t a n śmierci klinicznej. W a r t o o d n o t o w a ć ,
że w obu tych przypadkach dokonujący zabiegów chirurdzy czekali aż do
chwili w s t r z y m a n i a akcji serca, k t ó r a n a s t ę p o w a ł a po odłączeniu r e s p i r a t o r a
w sali operacyjnej; d o p i e r o wówczas przystępowali do p o b r a n i a przeszcze­
pianego organu, pragnąc u n i k n ą ć spornych kwestii p r a w n y c h oraz niezrozu­
mienia opinii publicznej. Tego rodzaju praktyka d o p r o w a d z i ł a o s t a t e c z n i e do
przyjęcia tzw. P r o t o k o ł u Pittsburskiego i innych u s t a l e ń dotyczących pobie100
FRONDA
36
ranią o r g a n ó w od tak zwanych „dawców znajdujących się w stanie śmierci,
u których nie s t w i e r d z o n o bicia serca" (non-heart-beating-cadaver-donors). Kilka
kolejnych lat m o ż n a by bez t r u d u scharakteryzować jako o k r e s wolnej a m e ­
rykanki w dziedzinie transplantacji. W tym czasie najpoważniejsze ośrodki
medyczne na świecie rywalizowały za wszelką cenę o p i e r w s z e ń s t w o i jak naj­
szerszy zakres d o k o n a ń , działając w całkowitej p r ó ż n i filozoficznej, prawnej
i etycznej, w której nic nie regulowało kwestii s t a t u s u i możliwości stwier­
dzenia życia / śmierci dawców, coraz częściej też p o z b y w a n o się skrupułów,
które kazały p i o n i e r o m w tej dziedzinie czekać na w s t r z y m a n i e akcji serca.
W chwili, gdy sytuacja ta osiągnęła a p o g e u m , w roku 1968 o p u b l i k o w a n y
został słynny raport p o w o ł a n e g o n a H a r w a r d z i e D o r a ź n e g o K o m i t e t u d s .
Definicji Śmierci Mózgowej (Ad H o c C o m m i t t e e to E x a m i n e t h e Definition
of Brain D e a t h ) . Raport t e n u w a ż a n y jest dziś za pierwszy (tym s a m y m zaś,
w wyrozumiałych oczach naszych współczesnych, skrajnie zachowawczy)
zestaw półoficjalnych kryteriów diagnostycznych, definiujących s t a n śmierci
mózgowej; jest on raczej p o d a n i e m przyczyn, za sprawą których zdecydowa­
no się w tym czasie na przyjęcie nowej definicji śmierci, odwołującej się do
kryteriów neurologicznych. Miały o n e dwojaki c h a r a k t e r i ich celem było:
(1) u ł a t w i e n i e decyzji o odłączeniu
respiratora bez obawy u z n a n i a t e g o
za błąd w sztuce lub p o s t ę p o w a n i e
n a g a n n e albo (2) stworzenie praw­
nego
uzasadnienia
dla
dokony­
wania przeszczepów niezbędnych
do
życia
nieparzystych
organów.
Z perspektywy lat wydaje się g o d n e
o d n o t o w a n i a , że żadna z tych przy­
czyn nie wymagała w swej istocie
zredefiniowania
pojęcia
śmierci.
N a w e t przed r o k i e m 1968 u z n a w a n o za p o s u n i ę c i e w p e ł n i u z a s a d n i o n e
odłączenie respiratora, jeśli jego s t o s o w a n i e m o ż n a było zakwalifikować
jako „uciekanie się do ś r o d k ó w nadzwyczajnych"; s a m wyżej w s p o m n i a n y
Komitet H a r w a r d z k i p o s u n ą ł się aż do przytoczenia w tej kwestii (w s p o s ó b
dość selektywny) adhortacji papieża Piusa XII z roku 1957, zatytułowanej
O środkach przedłużania życia. P o m i n i ę t o n a t o m i a s t , jak wykazuje to Byrne
WAKACJE
2005
101
ze swymi w s p ó ł p r a c o w n i k a m i w 1979 roku, wszelkie fragmenty adhortacji,
które wyrażały choćby w zawoalowanej postaci zastrzeżenia w o b e c koncepcji
śmierci mózgowej. Koncepcja ta nie była też w ż a d e n s p o s ó b n i e z b ę d n a t r a n s plantologom, jak wykazać miały z c z a s e m protokoły, regulujące p o b i e r a n i e
o r g a n ó w od dawców, u których u s t a ł a akcja serca.
Jak się wydaje, w raporcie K o m i t e t u H a r w a r d z k i e g o najistotniejsze oka­
zało się nie tyle s f o r m u ł o w a n i e pierwszych s t a n d a r d ó w diagnostycznych p o ­
zwalających na orzekanie śmierci mózgowej, ile płynące z s a m e g o faktu przy­
jęcia p r o t o k o ł u „ n a m a s z c z e n i e " nowej, redukcjonistycznej i zideologizowanej
wizji „osoby ludzkiej", przyjęte w obliczu niejednoznaczności, jakie stwarzały
istniejące kryteria diagnostyczne. Tytuł r a p o r t u , k t ó r y b r z m i a ł Definicja stanu
nieodwracalnej śpiączki, nie był o w o c e m przejęzyczenia. T e r m i n u „śpiączka" nie
sposób stosować w o b e c zwłok. Z lektury całego r a p o r t u wynika w s p o s ó b
jednoznaczny, że Komitet zachowywał p r z e k o n a n i e , iż pacjenci, o których
traktuje d o k u m e n t , pozostają przy życiu, znajdując się jedynie w stanie głę­
bokiej śpiączki, że ich nie pozostawiające nadziei r o k o w a n i a usprawiedliwiały
wyrażenie zgody na ich śmierć i że ich s t a n stałej i trwałej n i e ś w i a d o m o ś c i
usprawiedliwiał określanie ich z p r a w n e g o p u n k t u w i d z e n i a jako „mar102
FRONDA
36
twych", szczególnie jeśli m i a ł o b y to służyć c e l o m transplantacyjnym. Chcąc
uwolnić czytelników od wszelkich r o z t e r e k w t y m względzie, przewodniczący
Komitetu, dr H e n r y Beecher, wyjaśnił w dołączonych do t e k s t u g ł ó w n e g o ko­
m e n t a r z a c h , iż (1) śmierć jest p r o c e s e m , nie zaś j e d n o r a z o w y m z d a r z e n i e m ;
(2) to, w k t ó r y m m o m e n c i e t r w a n i a t e g o p r o c e s u przyjęta z o s t a n i e dla celów
prawnych granica, jest decyzją p o d e j m o w a n ą arbitralnie i u w a r u n k o w a n ą
kulturowo; wreszcie (3) utylitarna motywacja r a t o w a n i a życia p a c j e n t ó w za
p o m o c ą przeszczepiania o r g a n ó w s t a n o w i d o b r ą i wystarczającą przyczynę
dla przyjęcia, że p u n k t e m , w k t ó r y m m o ż n a wyznaczyć wyżej w s p o m n i a n ą
granicę, jest śmierć m ó z g o w a .
Być m o ż e r ó w n i e poruszający, co powyższe wywody, był w t y m czasie
fakt, że chirurdzy, którzy podejmowali się w ó w c z a s jako pierwsi t r a n s p l a n t a ­
cji serca, mieli co najmniej niejednoznaczne odczucia i p r z e k o n a n i a w kwestii
„ s t a t u s u " pacjentów, których bijące serca pobierali; w najgorszym w y p a d k u
żywili oni j e d n o z n a c z n e przekonanie, że d o k o n u j ą zabójstwa dawców, co p o ­
zostawało j e d n a k w ich oczach u s p r a w i e d l i w i o n e przez fakt ocalania w t e n
sposób czyjegoś i n n e g o życia.
Byłem z d u m i o n y dowiedziawszy się, że obowiązujące obecnie „oficjalnie"
uzasadnienie śmierci mózgowej (tj. u t r a t a jedności i integralności s o m a t y c z ­
nej) stanowi w rzeczywistości „racjonalizację d o k o n a n ą post factum praktyki,
która została już u z n a n a przez p r a w o i w i e l o k r o t n i e s t o s o w a n a w rzeczy­
wistości za sprawą utylitaryzmu i redukcjonistycznej teorii osobowości.
Koncepcja „integralnej j e d n o ś c i " o r g a n i z m u w e g e t o w a ł a na m a r g i n e s a c h
dyskursu m e d y c z n e g o do chwili o p u b l i k o w a n i a w 1981 r o k u kilku kolejnych
cieszących się d u ż y m r e z o n a n s e m artykułów przez Bernata wraz ze współ­
pracownikami (Culver, Gert) oraz p r z e ł o m o w e g o wydarzenia, j a k i m s t a ł o się
wydanie d r u k i e m r a p o r t u Komisji Prezydenckiej w 1981 roku. Stało się to
przeszło 10 lat po tym, jak s p o ł e c z e ń s t w o zaczęło w s p o s ó b n i e r o z e r w a l n y
przywiązywać się do koncepcji śmierci mózgowej jako s y n o n i m u śmierci.
2. PSEUDOKONSENSUS
Co więcej, jak to już m i a ł e m okazję wskazać w s w y m szkicu p r z e z n a c z o n y m
dla Papieskiej Akademii N a u k , m i m o 20 bez m a ł a lat działań „oświecenio­
wych", p o d e j m o w a n y c h przez e s t a b l i s h m e n t świata medycznego, w u t o ż WAKACJE 2 0 0 5
3
samienie śmierci mózgowej ze śmiercią jako taką g o t o w a była uwierzyć
zaledwie garstka. Trudności z u w z g l ę d n i e n i e m i w y w a ż e n i e m złożonych
i subtelnych kwestii są p r a w d o p o d o b n i e z r o z u m i a ł e przynajmniej u części
dziennikarzy i innych laików w kwestiach medycznych; w a r t o o d n o t o w a ć , że
większość lekarzy, n a w e t tych, którzy b e z p o ś r e d n i o z a a n g a ż o w a n i są w p o ­
zyskiwanie o r g a n ó w do przeszczepu, zachowuje m i e s z a n e uczucia o d n o ś n i e
do koncepcji śmierci mózgowej lub wręcz p r z e k o n a n a jest, że m a m y tu do
czynienia z fikcją p r a w n ą . Prowadząc nieformalne, „sokratejskie" r o z m o w y
z kolegami po fachu, u ś w i a d a m i a ł e m sobie z coraz większą jasnością, że
n a w e t większość n e u r o l o g ó w (by nie w s p o m n i e ć o innych specjalnościach)
nie jest w stanie z a p r o p o n o w a ć spójnego w y t ł u m a c z e n i a , dlaczego właściwie
całkowity zawał m ó z g u miałby być t r a k t o w a n y jako r ó w n o w a ż n y ze śmiercią.
Dla większości z nich śmierć m ó z g o w a s t a n o w i po p r o s t u dyskusyjną, niejed­
n o z n a c z n ą formułę, k t ó r ą przyswoili w trakcie studiów, wyłącznie dlatego, że
przyjmowali ją wszyscy wokół.
Okazję do zweryfikowania tych luźnych w r a ż e ń d a ł o mi z a p r o s z e n i e do
wygłoszenia podczas zjazdu p e d i a t r ó w na UCLA (University of Kalifornia)
w Los Angeles w roku 1993 w y k ł a d u dotyczącego patofizjologii i k r y t e r i ó w
diagnozowania śmierci mózgowej u dzieci. W p e w n y m m o m e n c i e , kierując
się względami, k t ó r e pozostały n i e z n a n e s ł u c h a c z o m (a po części r ó w n i e ż dla
ożywienia prelekcji), wykład swój zacząłem od swego rodzaju z a i m p r o w i z o ­
w a n e g o badania opinii publicznej: zapytałem, jak wielu obecnych jest zdania,
że śmierć m ó z g o w a jest r ó w n o z n a c z n a z rzeczywistą śmiercią pacjenta, jak
wielu zaś uważa, że stanowi o n a jedynie rodzaj fikcji p r a w n e j , stosowanej w o ­
bec pacjentów pozostających w stanie głębokiej śpiączki i mających głębokie
obrażenia, nie stwarzających w i d o k ó w na p o w r ó t do zdrowia, lecz niewąt­
pliwie żywych? O k o ł o jednej trzeciej zebranych o p o w i e d z i a ł o się za d r u g i m
rozwiązaniem. Nie byli to - z a u w a ż m y - s t u d e n c i pierwszych lat s t u d i ó w
medycznych, k t ó r y m należałoby wybaczyć brak doświadczenia; większość
z zebranych stanowili doświadczeni pediatrzy, z których wielu b r a ł o czynny
udział w przeszczepianiu o r g a n ó w w j e d n y m z większych o ś r o d k ó w t r a n s ­
plantacyjnych w USA.
Z czasem o d k r y ł e m również, że n a w e t najbardziej zapaleni rzecznicy
śmiercj mózgowej niekoniecznie gotowi byli u t o ż s a m i a ć ją ze śmiercią bio­
logiczną. Nie dalej jak w roku 1993 profesor n e u r o c h i r u r g i i na Harwardzie,
104
FRONDA
36
dr Peter Black, opublikował pracę p o ś w i ę c o n ą m.in. śmierci mózgowej,
w której j e d e n z p o d r o z d z i a ł ó w z a t y t u ł o w a n y był Kwestie filozoficzne związane
ze stwierdzaniem śmierci mózgowej. A u t o r o m ó w i ł szereg u z a s a d n i e ń , do jakich
odwołują się badacze gotowi uznać śmierć m ó z g o w ą za r ó w n o z n a c z n ą ze
śmiercią, by ostatecznie uznać każde z nich za n i e p r a w o m o c n e ; c h a r a k t e ­
rystyczne, że kwestia „jedności i integralności ciała" nie z o s t a ł a w ś r ó d nich
n a w e t w y m i e n i o n a . Jakkolwiek Black nie znalazł ż a d n e g o u z a s a d n i e n i a prze­
konującego dla niego samego, zamknął swój wywód w następujący, praktycystyczny sposób: „Śmierć m ó z g o w a stanowi t e n rodzaj diagnozy, po który p o ­
w i n n o się sięgać bez w a h a n i a na oddziałach intensywnej opieki m e d y c z n e j " .
Jeden z najbardziej stanowczych p r z y p a d k ó w zaprzeczenia r ó w n o w a ż n o ś c i
śmierci mózgowej ze śmiercią jako taką p o c h o d z i od s a m e g o dr. R o n a l d a
Cranforda, z n a n e g o jako j e d e n z e k s p e r t ó w od zagadnienia śmierci m ó z g o ­
wej i zagadnień z nią związanych, a z a r a z e m wieloletniego przewodniczą­
cego Komitetu ds. Etyki Amerykańskiej Akademii Neurologii. W artykule,
w k t ó r y m o p o w i a d a się on za ś w i a d o m o ś c i ą jako f u n d a m e n t e m osobowości,
dr Cranford p o d s u m o w u j e swoje poglądy na kwestie n a t u r y „przewlekłego
s t a n u w e g e t a t y w n e g o " w następujący s p o s ó b :
Wydaje się zatem, że pacjenci, którzy znajdują się w stanie trwalej
nieświadomości, posiadają zarazem cechy osób martwych i żywych.
Wydaje się obiecującą perspektywą, by zacząć ich określać mianem
zmarłych, a następnie zastosować wobec nich kryteria orzekania
zgonu, tak jak stało się to ze śmiercią mózgową [podkreślenia
- autor].
Tego, że większość praktykujących lekarzy w a h a się w swym s u m i e n i u w kwe­
stii u z n a n i a śmierci mózgowej za r ó w n o z n a c z n ą ze śmiercią, o ile nie wątpi
w to głęboko - m i m o ich stanowczych n i e j e d n o k r o t n i e zaprzeczeń - wydaje
się dowodzić fakt, iż nie są oni s k ł o n n i t r a k t o w a ć ciał osób, k t ó r e znajdują
się w stanie śmierci mózgowej, jako ciał m a r t w y c h w i n n y m k o n t e k ś c i e niż
transplantacyjny. Jeśli osoby znajdujące się w stanie śmierci mózgowej były­
by rzeczywiście m a r t w e , nic nie stałoby na przeszkodzie, by u ż y w a n o ich cial
do e k s p e r y m e n t ó w medycznych, na których wynikach m o g ł o b y skorzystać
wielu ludzi, a które nieetycznie byłoby p r z e p r o w a d z a ć na o s o b a c h żywych.
WAKACJE
2005
105
M o ż n a sobie wyobrazić ocenianie przy wykorzystaniu ciał o s ó b ze z d i a g n o z o w a n ą śmiercią m ó z g o w ą możliwej toksyczności bądź wielkości dawki śmier­
telnej nowych leków: możliwe byłoby b a d a n i e ich skuteczności w przypadku
różnego rodzaju chorób, k t ó r y m i zakażano by te ciała; m o ż n a wyobrazić sobie
dokonywanie wielokrotnych biopsji wątroby, n e r e k lub innych organów, k t ó r e
pozwoliłoby na ocenę patofizjologicznych s k u t k ó w r ó ż n e g o rodzaju schorzeń,
które wywoływano by sztucznie itd. Tymczasem, m i m o iż w p i ś m i e n n i c t w i e
natknąć się m o ż n a na o d o s o b n i o n e doniesienia, traktujące o wykorzystaniu
pacjentów ze z d i a g n o z o w a n ą śmiercią m ó z g o w ą jako p r z e d m i o t u badań, fakt,
że p o s t ę p o w a n i e tego rodzaju nigdy się nie przyjęło - m i m o narastającej fali
p r o t e s t ó w społecznych przeciw e k s p e r y m e n t o m na zwierzętach i oczywistej
przewagi (z m e t o d o l o g i c z n e g o p u n k t u widzenia) p r o w a d z e n i a tego rodzaju
doświadczeń na o r g a n i z m a c h ludzkich w miejsce zwierzęcych - każe przy­
puszczać, iż większość lekarzy zachowuje intuicyjne p r z e k o n a n i e , iż pacjenci
ci m o g ą d o z n a ć krzywdy w inny sposób, niż doznają jej zwłoki. Kontynuując
to r o z u m o w a n i e , m o ż n a zauważyć, że ciała o s ó b znajdujących się w s t a n i e
śmierci mózgowej stanowiłyby dla s t u d e n t ó w i stażystów n i e p o r ó w n a n i e
lepszy obiekt ćwiczeń z zakresu a n a t o m i i niż z a k o n s e r w o w a n e zwłoki, uzyskiwane z kostnic, a j e d n a k nikt nie
o p o w i a d a się za rozwiązaniami t e g o
rodzaju. Dlaczego?
Zdarzenie,
w
uderzający
które
ostatecznie
sposób
przekonało
m n i e , iż społeczność lekarzy m o ż e
okazać się p o d a t n a na opinię, że
śmierć m ó z g o w a tak n a p r a w d ę nie
jest śmiercią, m i a ł o miejsce jesie­
nią 1995 roku. Podczas dyżuru na
oddziale zostałem wezwany w celu
potwierdzenia diagnozy śmierci mózgowej w wyjątkowo przygnębiającym przypadku dziesięciolatki, która została
potrącona przez pijanego kierowcę. Jednoznaczny obraz neurologiczny - silny
obrzęk mózgu z w p u k l e n i e m w głąb o t w o r u wielkiego - w połączeniu ze speł­
nieniem wszystkich klinicznych kryteriów i o b r a z e m elektroencefalograficznym odpowiadającym w sposób jednoznaczny śmierci mózgowej. Inne układy
106
FRONDA
36
jej organizmu zachowywały jednak daleko p o s u n i ę t ą sprawność, wymagała też
s t o s u n k o w o niewielkiej opieki na OIOM-ie, na który trafiła. Ż a d n e m u z m o i c h
kolegów na oddziale nie zdradziłem się jeszcze w tym czasie ze z m i a n ą s t a n o ­
wiska w kwestii śmierci mózgowej, choć zacząłem już przygotowywać grunt,
starając się używać określenia „całkowity zawał m ó z g u " w miejsce śmierci
mózgowej. Badanie pacjentki, o której mowa, przeprowadzaliśmy wraz z dyżu­
rującym wraz ze m n ą internistą, dokonując próby bezdechu i wymieniając opi­
nie na t e m a t tragizmu tak niepotrzebnej i dramatycznej śmierci dziecka. Nagle
internista wyrzucił z siebie, najwyraźniej p o d wpływem i m p u l s u i nie zdając
sobie sprawy, jak ważkie mają się okazać dla m n i e jego słowa: „Czyż nie jest to
niesamowite, jak doskonale jest w stanie funkcjonować organizm n a w e t pozba­
wiony m ó z g u ! ? " .
3. KLINICZNE KRYTERIA ORZEKANIA ŚMIERCI - PRÓBA ZREWIDOWANIA STANOWISKA
Jeśli śmierć m ó z g o w a nie jest r ó w n o w a ż n a ze śmiercią, czym jest w takim
razie - i jak we współczesnej praktyce klinicznej należy diagnozować śmierć?
Definicja śmierci jako utraty jedności i integralności o r g a n i z m u oraz jego imm a n e n t n e g o d y n a m i z m u nadal pozostaje w mocy. Jeśli zmiany tego rodzaju
nie następują w przypadku destrukcji mózgu, z pewnością dochodzi do nich
wówczas, gdy wszystkie najważniejsze układy narządowe, lub przynajmniej
wystarczająca ich liczba,
doznają nieodwracalnego zniszczenia w stopniu
przekraczającym p u n k t krytyczny. N i e m a l zawsze towarzyszy t e m u ostatecz­
ne wstrzymanie akcji serca; w konsekwencji następuje szybka i postępująca
destrukcja wszystkich najważniejszych organów, dotkniętych n i e d o t l e n i e n i e m
i niedokrwieniem. W k r ó t c e dochodzi do przekroczenia p u n k t u , poza k t ó r y m
dynamiczna jedność organizmu, skutecznie przeciwdziałająca entropii, jest
ostatecznie utracona i w szybkim t e m p i e w niepowstrzymany sposób postępuje
dekompozycja (tj. wzrost entropii, której nie przeciwstawiają się już żadne siły).
Zmiany te zachodziłyby n a w e t w przypadku sięgnięcia po wszelkie teoretycznie
d o s t ę p n e narzędzia i ruchy terapeutyczne, takie jak m e c h a n i c z n e ukrwienie
organizmu natlenioną krwią, i n a w e t jeśli niektóre organy lub tkanki, takie jak
skóra, kości czy rogówka, przez jakiś czas zachowywałyby żywotność.
Chwila, w której d o c h o d z i do n i e o d w r a c a l n e g o p r z e k r o c z e n i a owego
p u n k t u i u t r a t y równowagi dynamicznej, nie m o ż e być w s p o s ó b empiryczny
WAKACJE 2 0 0 5
107
określona z nieograniczoną precyzją. Jej pojawienie się zależy od zbyt wielu
niepoznawalnych i/lub niemożliwych do s k o n t r o l o w a n i a czynników, w t y m
t e m p e r a t u r y ciała, u p r z e d n i e g o p o d a n i a leków osłaniających, s t a n u z d r o w i a
w okresie poprzedzającym agonię i w s t r z y m a n i e akcji serca, s t a n u poszcze­
gólnych o r g a n ó w itp. W s t a n d a r d o w y c h okolicznościach u z n a ć m o ż n a , że
chwila ta następuje w 20 do 30 m i n u t od chwili z a t r z y m a n i a akcji serca.
Sam j e d n a k fakt, że nie s p o s ó b z e m p i r y c z n ą ścisłością ustalić d o k ł a d n e g o
m o m e n t u śmierci, nie oznacza jeszcze w ż a d e n s p o s ó b , iż w rzeczywistości
nie ma on miejsca w o k r e ś l o n y m m o m e n c i e . Szereg objawów możliwych do
stwierdzenia klinicznie pozwala n a m zwykle określić, że śmierć nastąpiła ja­
kiś czas t e m u lub że jeszcze nie nastąpiła, n i e s p o s ó b j e d n a k wyciągać z t e g o
wniosku, iż j e s t e ś m y w p o s i a d a n i u narzędzi, k t ó r e w każdym poszczególnym
przypadku pozwalałyby n a m stwierdzić, iż n a s t ę p u j e o n a . . . d o k ł a d n i e w tej
chwili!
Tradycyjne w praktyce klinicystycznej k r y t e r i u m orzekania śmierci, tj.
uznanie za nią chwili o s t a t e c z n e g o w s t r z y m a n i a akcji serca, jest niewątpliwie
fikcją prawną. Jest to fikcja użyteczna, być m o ż e n a w e t przemawiają za nią
p o w a ż n e względy społeczne, nie przestaje j e d n a k przez to być fikcją. Śmierć
rzeczywista, z filozoficznego p u n k t u widzenia, następuje jakiś czas później.
Jest to m.in. przyczyna, dla której d u c h o w n i mają p r a w o udzielać w a r u n k o w o
o s t a t n i e g o n a m a s z c z e n i a i rozgrzeszenia w jakiś (niedługi) czas po tej chwili,
gdy z medycznego p u n k t u widzenia o r z e c z o n o już śmierć pacjenta, p r z e d t e m
jednak, z a n i m pojawiają się j e d n o z n a c z n e s y m p t o m y p o c z ą t k ó w r o z k ł a d u
organizmu w rodzaju stężenia p o ś m i e r t n e g o .
W t y m punkcie naszych w y w o d ó w w a ż n ą rzeczą jest p o d k r e ś l e n i e , iż nie­
którzy pacjenci, u których z d i a g n o z o w a n o ś m i e r ć m ó z g o w ą , m o g ą być w t y m
m o m e n c i e rzeczywiście m a r t w i , j e d n a k nie ze względu na fakt, że d o s z ł o
u nich do śmierci m ó z g u . Należą oni jedynie do licznej grupy tych chorych,
zmierzających n i e u c h r o n n i e , m i m o intensywnej opieki medycznej, do zapa­
ści sercowo-krążeniowej, której n i e j e d n o k r o t n i e towarzyszą r ó w n i e ż objawy
niesprawności innych organów. Ta „krzywa p r o w a d z ą c a w d ó ł " odzwiercied­
la u t r a t ę jedności i integralności o r g a n i z m u ze względu na przekroczenie
krytycznego s t a n u niesprawności licznych organów, nie wyłączając m ó z g u ,
będącego po p r o s t u j e d n y m z nich. Dzieje się tak szczególnie c z ę s t o w przy­
padku schorzeń o niejasnej bądź „ r o z m y t e j " etiologii w rodzaju czasowego
18
FRONDA
36
w s t r z y m a n i a akcji serca, m a s y w n e g o urazu, k t ó r e m u towarzyszył wstrząs,
itp. W sytuacji, w której m a m y do czynienia z w e w n ą t r z c z a s z k o w y m i przy­
czynami urazu mózgu, i n n e u k ł a d y o r g a n i z m u pozostają najczęściej w niena­
r u s z o n y m stanie, z a c h o w a n a też zostaje j e d n o ś ć i integralność ciała. W chwili
obecnej brak jest wiarygodnych kryteriów klinicznych, k t ó r e pozwoliłyby na
o d p o w i e d n i o wczesne rozróżnienie m i ę d z y m a r t w y m p a c j e n t e m pozostają­
cym w stanie śmierci mózgowej a żywym p a c j e n t e m pozostającym w t a k i m
stanie. W n i o s e k taki m o ż n a przeprowadzić jedynie post factum, z retrospekcji:
tych pacjentów, których stan m i m o s t o s o w a n i a intensywnej opieki medycznej
pogarsza się r a p t o w n i e i w s p o s ó b nieodwołalny, należało z a p e w n e u z n a ć za
zmarłych; tych zaś, których s t a n przynajmniej przez kilka d n i pozostaje sta­
bilny, należałoby uznać za żywych.
4. KWESTIE TRANSPLANTACJI ORGANÓW
Tego rodzaju pogląd na sprawę śmierci mózgowej pociąga za sobą b e z p o ­
średnie i d o g ł ę b n e konsekwencje w dziedzinie transplantacji. Przeszczepy
o r g a n ó w ocalające ludzkie życie należą bez wątpienia do wartościowych
i szlachetnych działań, k t ó r e należałoby popierać za p o m o c ą wszelkich uza­
sadnionych środków. Jeśli j e d n a k istniałyby jakiekolwiek wątpliwości w kwe­
stii tego, czy potencjalny dawca nie pozostaje żywy, w ó w c z a s (by przytoczyć
słowa skierowane przez papieża J a n a Pawła II do naszej G r u p y Roboczej,
zgromadzonej w Watykanie w roku 1989) „należny l u d z k i e m u życiu szacu­
nek absolutnie uniemożliwia n a m jego b e z p o ś r e d n i e i aktywne poświęcanie
go, n a w e t jeśli działoby się to z korzyścią dla innej istoty ludzkiej, k t ó r a
w czyimś m n i e m a n i u mogłaby zasługiwać na specjalne t r a k t o w a n i e " . Zakaz
t e n został jeszcze w z m o c n i o n y w papieskiej encyklice Evangelium vitae: „Nie
wolno n a m również zachowywać milczenia w przypadku mniej rzucającej się
w oczy, lecz nie mniej rzeczywistej i ważkiej postaci eutanazji. M o ż e o n a mieć
miejsce na przykład wówczas, gdy w celu zwiększenia d o s t ę p n o ś c i organów,
które mogłyby zostać wykorzystane do transplantacji, p o b i e r a się je, lekcewa­
żąc obiektywne i s t o s o w n e kryteria, pozwalające orzec śmierć dawcy".
Z całą p e w n o ś c i ą o g r o m n a większość specjalistów w dziedzinie t r a n s p l a n ­
tacji postępuje z całkowicie czystym s u m i e n i e m , p o d o b n i e jak ja, neurolog,
z czystym s u m i e n i e m o r z e k a ł e m stan śmierci mózgowej u potencjalnych
WAKACJE 2 0 0 5
109
dawców i p i s a ł e m artykuły, w których o p o w i a d a ł e m się za u t o ż s a m i e n i e m
śmierci mózgowej ze śmiercią jako taką. Z drugiej strony, przynajmniej część
z nich wydaje się z d e z o r i e n t o w a n a w kwestiach s u m i e n i a , zachowując nie­
spójne, a nieraz wręcz wzajemnie sprzeczne poglądy w kwestii istoty śmierci
mózgowej. Pielęgniarki pracujące na salach operacyjnych, k t ó r e biorą udział
w operacjach przeszczepu, często doświadczają p o w a ż n y c h p r o b l e m ó w psy­
chologicznych, wypływających z t ł u m i o n y c h wątpliwości m o r a l n y c h dotyczą­
cych s t a t u s u życiowego d a w c ó w organów. Z n a c z n i e bardziej niepokojący jest
fakt, że niektórzy chirurdzy specjalizujący się w przeszczepach serca przyznali
się od odczucia, że w rzeczywistości zabijają oni dawców, k t ó r a to czynność
miałaby być usprawiedliwiona o s t a t e c z n y m celem ich działań.
Jeśli śmierć m ó z g o w a nie jest w rzeczywistości r ó w n o z n a c z n a ze śmier­
cią, oznaczałoby to, że odczucia takie odzwierciedlają rzeczywistą sytuację,
tj. fakt, że wiele operacji przeszczepu wiąże się z b e z p o ś r e d n i m z a b ó j s t w e m
dawcy; działoby się tak zwłaszcza w tych przypadkach, gdy d o c h o d z i do
usunięcia bijącego jeszcze serca. Takie działania byłyby obiektywnie złe,
niezależnie od możliwego subiektywnego poczucia z a c h o w a n i a prawości su
FRONDA
36
mienia i braku jakiejkolwiek winy m o r a l n e j ; to zaś z kolei pociągałoby za s o b ą
negatywne konsekwencje dla całości życia społecznego, przyczyniając się do
postępującej erozji szacunku dla życia ludzkiego. Tymczasem wszyscy m a m y
obowiązek formować swoje s u m i e n i a w zgodności z p r a w d ą (Jan Paweł II).
Jeśli z a t e m ktoś zaangażowany w działalność transplantacyjną zdecyduje się
na p o g ł ę b i o n e studia w o m a w i a n y c h powyżej kwestiach i dojdzie do przed­
łożonych powyżej wniosków, będzie zobowiązany do z a p r z e s t a n i a u d z i a ł u
w działaniach, które pociągają za sobą niewielkie choćby ryzyko zabójstwa
dawcy bądź uczynienia mu i n n e g o rodzaju krzywdy. Co więcej, wydaje się,
że każdy, k t o z a p o z n a się z powyższymi a r g u m e n t a m i , n a w e t jeśli nie zo­
stał całkowicie przekonany, z m u s z o n y będzie przyznać, iż istnieje znacząca,
przynajmniej z m o r a l n e g o p u n k t u widzenia, m o ż l i w o ś ć , iż śmierć m ó z g o w a
m o ż e n i e b y ć śmiercią - zwłaszcza jeśli wziąć p o d uwagę, że osoby zaanga­
ż o w a n e we w p r o w a d z e n i e do obiegu n a u k o w e g o i przyjęcie nowej definicji
śmierci czyniły to z z a m i a r e m z r e d e f i n i o w a n i a śmierci p o p r z e z o d w o ł a n i e
się raczej do kategorii u t r a t y świadomości niż orzeczenia zakończenia życia
biologicznego d a n e g o o r g a n i z m u . O z n a c z a ł o b y to tym samym, iż ryzyka p o ­
zytywnego b ł ę d u myślowego przy orzekaniu śmierci na p o d s t a w i e kryteriów
neurologicznych w ż a d e n s p o s ó b nie m o ż n a u z n a ć za „ z a n i e d b y w a l n e " czy
„możliwe do pominięcia", w b r e w mej opinii z roku 1992. [...]
S. WYJŚCIE Z CIENIA - KUBA (1997)
Moja decyzja, by „ujawnić się" z tego rodzaju poglądami w gronie kolegów,
zbiegła się dla m n i e z zaproszeniem do wygłoszenia jednego z wykładów pro­
gramowych podczas Drugiej Międzynarodowej Konferencji o Śmierci Mózgowej,
jaka miała miejsce w Hawanie od 27 lutego do 1 marca 1996 roku. Organizator,
dr Calbcto Machado, wyrażał się z u z n a n i e m o m o i m wkładzie w prace Papieskiej
Akademii N a u k i przekonany był, że d o k o n a m dalszego rozwinięcia t e m a t u
w tym samym duchu. Zbyteczne jest dodawanie, że niemal nikt z obecnych nie
spodziewał się tego, co usłyszy podczas wykładu zatytułowanego Somatyczna in­
tegralność i jedność: niemożliwa do utrzymania argumentacja na rzecz „śmierci mózgowej".
Ku mojemu głębokiemu zadowoleniu, w następstwie referatu doszło do ważkiej,
rzeczowej dyskusji; „niewidzialna tarcza", którą rad bym się zasłonić przed lawi­
ną nadlatujących pomidorów, pozostała jedynie w mojej wyobraźni.
WAKACJE
2005
111
Kubańska konferencja okazała się zresztą fascynująca p o d w i e l o m a wzglę­
dami. W pewien s p o s ó b m o ż n a by m ó w i ć o d w ó c h konferencjach odbywa­
jących się równolegle. Wiele b o w i e m krajów l a t y n o a m e r y k a ń s k i c h d o p i e r o
od niedawna przejmuje u s t a w o d a w s t w o odwołujące się do koncepcji śmierci
mózgowej, a ich lekarze zaczynają d o p i e r o dostrzegać, jak p o w a ż n e czekają na
nich problemy diagnostyczne. Przysłuchiwanie się t y m r o z m o w o m przypomi­
n a ł o znalezienie się w ćwierćwiekowym wirze czasowym.
Wśród moich współtowarzyszy podróży z Ameryki Północnej, być m o ż e
prawem kontrastu, narastała ku mojemu zdumieniu daleko posunięta zgoda
z moją tezą, głoszącą, iż „integralność i jedność ciała" należało uznać za „ t r u d n ą
do utrzymania przesłankę na rzecz koncepcji śmierci mózgowej". Dla długolet­
nich obrońców sformułowań mających odniesienia do wyższych pięter mózgu
nie było to niczym nowym; nawet jednak dawni orędownicy „śmierci całomózgowej" gotowi byli co najmniej inaczej niż dotąd rozłożyć akcenty w swojej argu­
mentacji. Tak na przykład neurolog Julius Korein, który w roku 1978 scharakteryzował mózg jako „organ
o
kluczowym
znaczeniu"
dla zachowania termodyna­
micznej integralności ciała
(podobnie zresztą jak umy­
słu), podczas hawańskiego
sympozjum zwracał uwagę
na znaczenie i wyjątkowość
mózgu
w
niemal
kontekście
wyłącznie
zachowania
świadomości i osobowości,
uznając aspekt integralno­
ści cielesnej za „drugorzęd­
ny". Tego rodzaju gotowość
do
zmiany
paradygmatu
w pośredni sposób ukazywała wagę moich a r g u m e n t ó w (zarówno odwołujących
się do praktyki klinicznej, jak i do prawd neurofizjologii), podważających rolę
mózgu jako centralnego narządu integrującego ciało.
Druga Międzynarodowa Konferencja o Śmierci Mózgowej
okazała się
dla mnie w konsekwencji z a r ó w n o budującym, jak niepokojącym doświad112
FRONDA
36
czeniem: budującym, ponieważ okazało się, że wielu delegatów ze S t a n ó w
Zjednoczonych skłonnych jest podzielać moją argumentację, iż śmierć m ó z ­
gowa nie jest w ostatecznym r a c h u n k u tym samym, co śmierć r o z u m i a n e g o
biologicznie organizmu człowieka; niepokojącym ze względu na fakt, że tak
wielu z nich skłonnych było uznawać tę kwestię za d r u g o r z ę d n ą dla zagadnie­
nia śmierci ludzkiej jako takiej. Ci ostatni gotowi byli zrównać śmierć m ó z g o w ą
ze śmiercią osoby ludzkiej, która w materialistycznej, redukcjonistycznej i za­
korzenionej w relatywizmie kulturalnym perspektywie staje się abstrakcją, jaką
z łatwością oddzielić m o ż n a od biologicznego wymiaru życia ludzkiego.
W j e d n y m z referatów z a p r e z e n t o w a n y c h p o d c z a s konferencji Karen
Gervais, zagorzała zwolenniczka koncepcji „śmierci korowej i p o d k o r o w e j "
(higher-brain death),
bez jakichkolwiek wcześniejszych
uzgodnień
wsparła
m n i e w wywodach dotyczących historii doktryny, zauważając, iż „w chwili
przyjęcia kryteriów
śmierci
mózgowej
jako wiążących w d i a g n o z o w a n i u
śmierci, my (społeczeństwo) milcząco przyjęliśmy n o w ą koncepcję śmierci
ludzkiej, głoszącą, iż śmierć ludzka jest r ó w n o z n a c z n a z t r w a ł ą i o s t a t e c z n ą
u t r a t ą ś w i a d o m o ś c i " . Przynajmniej w ś r ó d obywateli USA wydaje się wy­
stępować szeroko r o z p o w s z e c h n i o n a akceptacja konkluzji, że „jeśli pacjent
z e z d i a g n o z o w a n ą śmiercią m ó z g o w ą jest martwy, t o s a m o orzec m o ż n a
o pacjencie z PVS (znajdującym się w p r z e w l e k ł y m stanie w e g e t a t y w n y m ) " .
Dzieje się tak dlatego, że jedyna istniejąca spójna argumentacja, dowodząca,
iż śmierć m ó z g o w a jest r ó w n o w a ż n a ze śmiercią jako taką - tj. przyjęcie za
p u n k t wyjścia trwałej u t r a t y świadomości w połączeniu z przyjęciem rady­
kalnie nowej koncepcji śmierci i osobowości - w logiczny s p o s ó b o d n o s i się
również do pacjentów z PVS. Ze swej s t r o n y s k ł o n n y byłbym zgodzić się z p o ­
wyższym s t a n o w i s k i e m w z a p r e z e n t o w a n e j , w a r u n k o w e j postaci, dodając, że
„jeśli pacjent ze z d i a g n o z o w a n ą śmiercią m ó z g o w ą nie jest martwy, to s a m o
orzec m o ż n a o pacjencie z PVS".
Zrównanie „śmierci korowej i p o d k o r o w e j " z u t r a t ą osobowości nie jest,
niestety, jedynie błahym, pozbawionym konsekwencji teoretyzowaniem grupy
akademickich filozofów. Jeden z kolejnych prelegentów przywołał zdumiewa­
jące wyniki badania, przeprowadzonego w ś r ó d 500 n e u r o l o g ó w i osób kieru­
jących d o m a m i opieki na t e m a t ich p o s t a w wobec śmierci. C h o ć m o ż e się to
wydawać niewiarygodne, badania te wykazały, że p o ł o w a badanych skłaniała
się ku opinii, iż pacjenci ze zdiagnozowanym PVS p o w i n n i być u z n a n i za marWAKACJE 2 0 0 5
113
twych; blisko dwie trzecie uznało, że pobranie ich o r g a n ó w do transplantacji
byłoby posunięciem w pełni etycznym.
EPILOG
W miarę jak p o s t ę p o w a ł y prace konferencji w H a w a n i e , s t a w a ł o się coraz bar­
dziej oczywiste, że fachowa, odwołująca się do rzeczowych a r g u m e n t ó w de­
bata dotycząca śmierci mózgowej ograniczona z o s t a ł a praktycznie do jednej,
nic zgoła nie mającej w s p ó l n e g o z fizjologią kwestii koncepcji „ o s o b o w o ś c i " .
Warto j e d n a k zauważyć, że spór w tej kwestii jest czysto metafizyczny (bądź
nominalistyczny, jeśli przyjąć, że o d n o s i się jedynie do definicji) i nie s p o s ó b
go rozstrzygnąć, odwołując się do danych empirycznych. S p o ł e c z e ń s t w a
Z a c h o d u zdają się coraz bliższe e t a p u , na k t ó r y m m o m e n t śmierci określany
będzie nie tyle przez obiektywne („mierzalne") z m i a n y zachodzące w orga­
nizmie, ile przez w y z n a w a n ą przez elity o p i n i o t w ó r c z e filozofię dotyczącą
osoby ludzkiej. Jeśli tendencja ta się u t r z y m a , ostatecznie to filozofowie,
nie lekarze, (nawet jeśli n i e b e z p o ś r e d n i o ) przesądzać b ę d ą o chwili śmierci
i decydować o kształcie i treści naszych orzeczeń z g o n u . Do jakiej zaś b ę d ą
oni należeli szkoły, zależeć będzie od wyniku trwającego obecnie „pełzające­
go metafizycznego z a m a c h u s t a n u " , s k i e r o w a n e g o przeciw tradycyjnej etyce
judeochrześcij ańskiej.
Ostateczny wybór jednej z definicji „człowieczeństwa" („osoby ludzkiej")
pociąga za sobą daleko idące konsekwencje nie tylko w kwestii śmierci m ó z g o ­
wej, lecz również w kwestii innych ważkich dylematów medycyny współczes­
nej, jak przewlekły stan wegetatywny, otępienie (demencja), niedorozwój umy­
słowy, aborcja i dzieciobójstwo. Ostatecznie w następstwie tej debaty decyduje
się bezpieczeństwo bądź zagrożenie każdej formy życia ludzkiego, która m o ż e
być u z n a n a za mniej wartościową społecznie. Spór o definicję „człowieczeń­
stwa" („osoby ludzkiej") stał się j e d n y m z najważniejszych frontów w wielo­
letnim konflikcie między „kulturą życia" a „kulturą śmierci" (Jan Paweł II). To,
czy społeczeństwo w ostatecznej konsekwencji u z n a „oficjalnie" „człowieczeń­
s t w o " za cechę (rozumianą jako czysto fizykalny epifenomen i p o c h o d n ą funk­
cjonowania mózgu), czy też przyjmie, że świadomość jest cechą osoby ludzkiej
(rozumianej jako coś substancjalnego i d u c h o w e g o w swej naturze) - pociągnie
za sobą niemal nieprzewidywalne konsekwencje dla przyszłości.
114
FRONDA
36
Niezależnie od tego, czy p o d o b a się to o r ę d o w n i k o m koncepcji śmierci
mózgowej, czy też nie, w ostatecznej konsekwencji t e g o w ł a ś n i e dotyczy
rozpoczęta przez nich debata, k t ó r a wytycza n o w e szlaki bioetyki. Nie należy
wątpić, że p r a w d a o s t a t e c z n i e zwycięży. P y t a n i e m o t w a r t y m pozostaje jednak,
jak wiele czasu upłynie do tej chwili i jak wielkie koszty ludzkie p o n i e s i o n e
z o s t a n ą do tego czasu. Mogę tylko m i e ć nadzieję, że o p i s a n e powyżej dzieje
mojego „ u z d r o w i e n i a " - i o d w r o t u od koncepcji śmierci mózgowej - m o g ą
się w niewielkim choćby s t o p n i u przyczynić do ograniczenia z a r ó w n o o w e g o
czasu, jak i kosztów.
ALAN SHEWMON
..LINACRE CjUARTERLY", LUTY 1 9 9 7
T Ł U M A C Z Y Ł : W O J C I E C H STANISŁAWSKI
KONSULTACJA MEDYCZNA: 0. J A C E K NORKOWSK1 OP
Czy jesteśmy pewni, że pozba­
wiony czynności życiowych mózg
nie może być do nich przywró­
cony? W 1977 roku Hassler wprowadził elektrody do
niższych struktur mózgowych zwierząt doświadczalnych
(oraz jednego pacjenta) i pobudził drogi nerwowe odpo­
wiedzialne za proces budzenia się, wybudzając zwierzęta
(i owego pacjenta) ze stanu śpiączki, ze śmierci mózgo­
wej. Chociaż Hassler ogłosił swoje odkrycie w 1977 roku,
nie podjęto żadnej poważnej próby kontynuowania tego
ważnego studium. Dlaczego ignorowany jest potencjalny
sposób odratowywania umierających pacjentów? Usuwa­
nie serca i wątroby z organizmów tych osób bez wątpie­
nia uniemożliwia ich odratowanie. Z pewnością powinny
istnieć „zasady ratowania" dla ludzi, tak jak istnieją one
dla pieniędzy czy własności.
Transplantacja
narządów,
śmierć mózgowa i równia pochyla
z perspektywy neurochirurga
RICHARD G. NILGES
,.
W ubiegłym stuleciu, gdy a u t o r pracował w s w o i m zawodzie, r o z w i n ę ł a się
najwyższa pogarda dla życia ludzkiego. Od człowieka „niewiele mniejszego
od a n i o ł ó w " (Ps 8, 6) przeszliśmy do człowieka umierającego, choć jeszcze
116
FRONDA
36
nie martwego, „zwłok z bijącym sercem", źródła części z a m i e n n y c h dla
szczęśliwych (choć zbyt często p o d w z g l ę d e m i m m u n o l o g i c z n y m niezbyt
szczęśliwych) o d b i o r c ó w narządów.
Co za osobliwa d y n a m i k a n a p ę d z a ł a to staczanie się w imię p o s t ę p u ,
poświęcenia, odbierania szans j e d n e m u człowiekowi, by n i e z n a n i inni mogli
skorzystać z jej „ a n a t o m i c z n y c h d a r ó w " ? Czy m o ż e to być n i e p r z e m y ś l a n y
mit, który pozostawił n a m wiek XIX: „Świat podlega z m i a n o m , m o ż e być
zmieniany, więc p o w i n i e n być z m i e n i a n y " (Blanning, 1996, s. 1)? Ale czy
każda z m i a n a to postęp?
Ta dewaluacja kondycji ludzkiej m o ż e być n i e ś w i a d o m y m o d g r y w a n i e m
swoistego a k t u oskarżenia H a r l o w a Shapleya z 1924 roku:
Rzeczą, która mnie przeraża, nie jest wielkość wszechświata, lecz nasza
małość. Na wszelkie sposoby jesteśmy mali - w naszej zdolności przewi­
dywania, oschłości ducha, minimalności materii, z której się składamy,
mikroskopijności dostrzeżonej przestrzeni, przelotności w powiewie
czasu - mało ważni pod każdym względem..." (Barnes, 1965, s. 1105).
To wizja ludzkości małej i nieważnej: M o z a r t i Beethoven, Michał Anioł
i Leonardo mogliby r ó w n i e d o b r z e nigdy nie istnieć. W pesymistycznej wersji
n a t u r y ludzkiej Shapleya w s p a n i a ł e dzieła tych ludzi są wręcz niczym w m o ­
rzu pogardy, pogardy w o b e c tego, o czym m ó w i H a m l e t (akt II, scena II):
„...a piece of work... N o b l e in reason!... Infinite in faculty!".
Wizja ludzkości Shapleya stoi w o s t r y m kontraście do wizji Pascala z jego
Myśli:
Człowiek jest tylko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną my­
ślącą. Nie potrzeba, by cały wszechświat uzbroił się, aby go zmiażdżyć:
mgla, kropla wody wystarczą, aby go zabić. Ale gdyby nawet wszech­
świat go zmiażdżył, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym
niż to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera, i zna przewagę, którą
wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie nic o tym.
W terminologii współczesnej gospodarki czym stała się ta „myśląca trzcina",
zdolna do z r o z u m i e n i a świata? W e d ł u g R i c h a r d a J. Barneta z W a s h i n g t o n
WAKACJE 2 0 0 5
117
Institute of Policy Studies ludzie są tylko z a s t ę p o w a l n y m i j e d n o s t k a m i .
Poniższy cytat jest, niestety, typowy dla wizji istoty ludzkiej p r e z e n t o w a n e j
przez wielu naszych ekspertów:
Zdumiewająco duża i coraz większa jest liczba ludzi niechcianych i nie­
potrzebnych do produkcji dóbr i świadczenia usług, za które potencjal­
ni nabywcy mogliby zapłacić (Afteryears..., „Chicago Tribune", 1996).
Czy skupiamy się tutaj na ludziach jako ludziach, czy na ich użyteczności
z p u n k t u widzenia wyniku finansowego? Czyż Barnet w swojej wizji człowieka
nie skupia się na dolarach i centach zamiast na wspaniałych możliwościach
umysłu każdego człowieka, czy wręcz, odważę się tu użyć tego słowa, duszy
każdego z nich? Czy pierwsze miejsce zajmuje ekonomia, ciągnąca gdzieś za
sobą istoty ludzkie, które nie są niczym więcej niż w y m i e n n y m i trybikami ma­
chiny społecznej? Wymiennymi na bezcielesne głosy w słuchawkach telefonów,
bezduszne roboty przy taśmie produkcyjnej czy komputery, które coraz częś­
ciej stanowią żywotne elementy naszego mechanistycznego społeczeństwa.
Pod pojęciem „potencjalnego nabywcy" kryje się tu niebezpieczny elitaryzm.
Szczególnie niebezpieczny, kiedy dotyczy opieki medycznej. Uściślając - to jest
ten sam „potencjalny nabywca", który m o ż e sobie pozwolić na wydatek rzędu
d w u s t u tysięcy czy nawet więcej dolarów za transplantację żywotnego organu,
bez względu na to, czy płaci gotówką, czy koszt pokrywa ubezpieczenie. Renee
Fox i Judith Swazey, badacze społeczni, którzy studiowali fenomen transplan­
tacji organów prawie od jej początków (Fox od 1951, a Swazey od 1968 roku),
zauważyli niesprawiedliwość w organ donation (Fox, Swazey, 1992, s. 197).
Stwierdzają oni, że w badaniach n a d transplantacją organów
[...] raz po raz zauważamy, jak pewne wybrane osoby byty uprzywi­
lejowane w przydzielaniu organów do transplantacji, wykorzystując
w tym celu wszelkie dostępne im emocjonalne, medialne, polityczne
i ekonomiczne środki, włączając w to, za czasów prezydentury Reaga­
na, władzę prezydencką (s. 200).
Jest bardzo p r a w d o p o d o b n e , że z a m o ż n y człowiek, taki jak Bill Gates, jeśli,
niech Bóg broni, p o t r z e b o w a ł b y transplantacji serca, szybko znalazłby się na
118
FRONDA
36
początku listy czekających na „ n o w e " serce. N i e k t ó r z y mogliby twierdzić, że
nie ma na to żadnych dowodów, szczególnie wielu bioetyków, którzy wydają
się nikim i n n y m niż apologetami z e s p o ł ó w transplantacyjnych. J e d n o c z e ś n i e
ci sami „etycy" b ę d ą mieli p o w a ż n y p r o b l e m z wyjaśnieniem pojawienia się
Mickey'a M a n t l e ' a - który niewątpliwie przez cale lata nadużywał alkoholu
(przez co w y s t ę p o w a ł o wysokie ryzyko o d r z u c e n i a t r a n s p l a n t o w a n e g o orga­
nu) - na początku listy o s ó b oczekujących na transplantację wątroby (Baseball
loses..., „Chicago Tribune", 1995). W czasie, kiedy inni czekali, a niektórzy
z nich zmarli, nie doczekawszy transplantacji, M a n t l e d o s t a ł n o w ą w ą t r o b ę
- i p o m i m o to zmarł.
Oprócz p r o b l e m u „bogatych i sławnych", wkraczających na czołówki
list transplantacyjnych, takie przypadki przywołują inny p r o b l e m związany
z przeszczepami. J e s t e ś m y b e z u s t a n n i e b o m b a r d o w a n i w s p a n i a ł y m i „sta­
tystykami" długości życia po d o k o n a n i u transplantacji żywotnego o r g a n u .
Warto j e d n a k zejść na p o z i o m k o n k r e t n y c h przypadków i z a s t a n o w i ć się, jak
d o k ł a d n e są te „statystyki".
N a w e t w przeszłości, kiedy rezultaty transplantacji były n a p r a w d ę strasz­
ne, w czasach „dzikich" transplantacji w latach 60. i 70., d o k o n y w a n y c h bez
żadnych skutecznych środków chroniących p r z e d o d r z u c e n i e m i m m u n o ­
logicznym czegoś, co w gruncie rzeczy s t a n o w i „obce c i a ł o " w o r g a n i z m i e
biorcy, m ó w i o n o n a m , że te żywotne organy p o w i n n y zostać przeszczepione
owym nieszczęśnikom, co m i a ł o ich uleczyć. Było to k o m p l e t n e o s z u s t w o .
WAKACJE 2 0 0 5
9
Weźmy, na przykład, taką wypowiedź dr Olgi J o n a s s o n z roku 1987, bę­
dącej wówczas przewodniczącą K o m i t e t u Specjalnego ds. Transplantacji.
Na pytanie dziennikarza dotyczące dotychczasowego p o s t ę p u w dziedzinie
transplantacji odpowiedziała: „Właściwie zajmujemy się dziedziną, k t ó r a jako
specjalizacja ma d o p i e r o jakieś 10 lat. A przez pierwszych 15-20 lat prac n a d
tą dziedziną w rzeczywistości d o p i e r o się uczyliśmy".
Podczas wszystkich wykładów, których w y s ł u c h a ł e m na t e n t e m a t w latach
70., nikt mi nie powiedział, że transplantolodzy dopiero „się uczą". W tym
okresie „koordynatorzy przeszczepów", szukając świeżych, ciepłych ciał jako
dawców, szafowali wielkimi słowami wobec tych z nas, którzy byli neurochi­
rurgami, a także wobec innych lekarzy w szpitalach rejonowych. Głosili, że
chirurgia transplantacyjna jest czymś perfekcyjnym; istotnie, było to a p o g e u m
nowoczesnej chirurgii. Te przesadzone oceny dobrodziejstw przeszczepów zo­
stały wypowiedziane 17 września 1979 roku na specjalnym spotkaniu Chicago
Neurological Society, poświęconym śpiączce, śmierci mózgowej i wspaniałości
- nie zaś przygnębiającym wówczas r e z u l t a t o m - transplantacji żywotnych or­
ganów (Nilges, 1981). Nie było m o w y o „uczeniu się".
W dalszym ciągu o p t y m i z m dotyczący dobrodziejstw transplantacji nie
znajduje pokrycia w faktach. Pisząc o początkach transplantacji, T h o m a s
Starzl (1987) przyznaje, że była o n a „często p o s t r z e g a n a bardziej jako c h o ­
roba niż lekarstwo. Powikłania związane z i m m u n o s u p r e s j ą , w większości
wynikłe z przedawkowania sterydów, były częste, a nierzadko ś m i e r t e l n e " . Po
raz kolejny takie trzeźwiące informacje zostały ukryte p r z e d n a m i jako leka­
rzami prowadzącymi dawców, przed najbliższymi dawców, p r z e d potencjalny­
mi biorcami - poprzez p r o p a g a n d ę sukcesu w m e d i a c h , której wielkość była
o d w r o t n i e proporcjonalna d o r e z u l t a t ó w transplantacji. Znając o w e p o n u r e
skutki, m a m y d o w o d y n a to, ż e wielu o r ę d o w n i k ó w p r z e s z c z e p ó w p o p r o s t u
w p r o w a d z a ł o nas w błąd.
Renee Fox zauważyła coś, co nazwała „zawodowo ukształtowaną formą
zbiorowej negacji" wśród lekarzy transplantologów (Fox, 1996, s. 258). Odnosi
się ona do określeń, których użyła wspólnie z Judith Swazey w swej poprzedniej
pracy, by scharakteryzować owo podejście: „odwaga przegranej", „wielka śmia­
łość", „wspiąć się na szczyty", „musimy przezwyciężyć", „akcentować pozytywne
efekty", „bezgraniczny postęp", „musicie uwierzyć" i „rozpaczliwy optymizm".
Renee Fox pisze wręcz:
120
FRONDA
36
Dla antropologa Bronisława Malinowskiego byłby to przykład „rytualizacji optymizmu", który traktował on jako istotę magii. A z moralnej
i duchowej perspektywy należałoby to potraktować jako zawodowo
zracjonalizowaną formę nieposkromionej pychy (s. 258).
Niestety, takie podejście p o w o d o w a ł o n i e p o w o d z e n i a tych, którzy uczciwie
podchodzili do b a d a ń n a d transplantacją, próbując pokazać, że s t a n o w i o n a
„transakcję wiązaną", k t ó r a często niesie ze sobą więcej szkód niż pożytków.
Fox zauważa, że praktyka transplantacji stała się „coraz bardziej niepowścią­
gliwa", czego przejawem było to, iż n i e k t ó r z y lekarze zdawali się „ c h ę t n i do
przeprowadzenia bezgranicznej serii retransplantacji na pacjentach, na k t ó ­
rych dokonali już pierwszej transplantacji" (s. 2 5 9 ) . Pojawiło się coś w rodza­
ju „jakby misjonarskiego z a p a ł u do w y m i a n y o r g a n ó w " (Fox, Swazey, 1992,
s. 204), który odrzucał wszelkie ograniczenia i nie godził się na przyjęcie
„ n i e " jako odpowiedzi, n a w e t jeśli wiedza i praktyka m e d y c z n a sugerowały,
że „ n i e " jest odpowiedzią właściwą.
II.
Podstawowym kryterium określającym możliwość pobrania żywotnych orga­
n ó w do transplantacji nie jest śmierć w zwykłym tego słowa znaczeniu (utrata
krążenia krwi i oddychania), lecz śmierć mózgowa. W tym stanie jedynie
mózg jest, jak się zakłada, martwy, lecz reszta ciała żyje: serce bije, krew krą­
ży, oddychanie na poziomie p ł u c odbywa się tak długo, jak d ł u g o wentylator
mechanicznie powoduje w d e c h i wydech. Nieszczęsne osoby w tym stanie nie
wyglądają na m a r t w e ani nie przypominają zwłok w ż a d n y m sensie: skóra jest
różowa i ciepła, a piękno czy p o w a b ich twarzy pozostają niezmienione. Wydają
się spać. Nie są „zwłokami", p o m i m o że ludzie zaangażowani w proces trans­
plantacji często nazywają ich, używając makabrycznego określenia - „zwłokami
z bijącymi sercami". Jak j e d n a k zwłoki, takie, jakie m o ż n a zobaczyć w prosek­
t o r i u m lub podczas zajęć s t u d e n t ó w medycyny z anatomii, m o g ą mieć bijące
serce? Ta niezbyt subtelna z m i a n a języka p c h a nas w etyczną przepaść, coraz ni­
żej, po równi pochyłej, niebezpiecznie zbliżając do niedobrowolnej eutanazji.
Dlaczego potencjalny dawca m u s i mieć bijące serce? Dopływ krwi do
żywotnych organów, takich jak serce czy wątroba, m u s i się utrzymywać, by
WAKACJE
2005
121
biorca mógł otrzymać żywe serce lub wątrobę. Po kilku m i n u t a c h w t e m p e ­
raturze pokojowej komórki serca, p o d o b n i e jak wątroby, obumierają. M a r t w e
serce nie m o ż e być przywrócone do czynności, a m a r t w a w ą t r o b a nie w z n o w i
działania. Stoi to w kontraście z m i t e m , w który za sprawą m e d i ó w wierzy
społeczeństwo, jakoby „wtyczka została wyjęta" na oddziale intensywnej tera­
pii, serce się zatrzymało, a m a r t w y dawca był wywożony na chirurgię w celu
odzyskania organów, dawniej znanego pod bardziej znaczącym t e r m i n e m harvesting, oznaczającym po angielsku zbiory lub żniwa. Nie tak to j e d n a k wygląda
w wypadku ogromnej większości transplantacji. Podczas większości
z nich twierdzi się, że mózg jest „ m a r t w y " , ciało n a t o m i a s t jest
jak najbardziej żywe. Bijące serce czy żywa wątroba są wyci­
n a n e z reszty ciała i z a n u r z a n e w zimnych płynach, które
mają utrzymać je w stanie ożywienia, dopóki nie zosta­
ną przeszczepione. Wówczas nie ma już wątpliwości, że
m a r t w a jest reszta ciała, a nie tylko mózg.
Ale
czy śmierć m ó z g o w a jest n a p r a w d ę
śmiercią?
Kiedykolwiek pojawia się to pytanie, niektórzy teologowie
dają cokolwiek poetycką odpowiedź: „Kiedy mózg umiera,
dusza ucieka". Kto wie jednak, kiedy d u s z a opuszcza ciało,
zwłaszcza gdy ci sami teologowie nie dopuszczają n a w e t
istnienia duszy w i n n y m kontekście? Ci, którzy, p o d o b n i e jak
a u t o r niniejszego tekstu i kilku innych, odważyli się zakwe­
stionować rzeczywistość śmierci mózgowej czy choćby w s p o ­
mnieć o możliwości jej n i e p o p r a w n e g o zdiagnozowania, byli
niezmiennie uciszani za p o m o c ą znajomego refrenu: „Około
50 tys. ludzi co roku wpisuje się na listę oczekujących na or­
gany, podczas gdy jedynie nieco p o n a d 18 tys. je otrzymuje"
(Organ debatę..., „Chicago Tribune", 1995). Innymi słowy,
ktokolwiek kwestionuje śmierć m ó z g o w ą - p o d s t a w ę dla transplantacji - m o ż e
być odpowiedzialny za niedobór organów do przeszczepu, a t y m s a m y m za
śmierć tysięcy ludzi czekających na serca, wątroby, trzustki etc.
Pierwszej „ u d a n e j " transplantacji serca d o k o n a n o w g r u d n i u 1967 roku.
Pacjent przeżył 18 dni. Niecały rok później (w sierpniu 1968 roku) k o m i t e t
złożony z wybitnych neurologów, neurochirurgów, prawników, filozofów i ane122
FRONDA
36
stezjologa opublikował tak z w a n e h a r w a r d z k i e k r y t e r i u m śmierci
mózgowej (Beecher, 1968). Czy r o z s ą d n e byłoby przypuszczać, że
czas p o w s t a n i a r a p o r t u harwardzkiego był jedynie zbiegiem okolicz­
ności? Nie tylko chronologia sugeruje, że tak nie było; są jeszcze d w a
powody, dla których r a p o r t przyjął k r y t e r i u m śmierci m ó z g o w e j .
Pierwszym z nich były n o w o c z e s n e środki p o d t r z y m y w a n i a życia,
z m e c h a n i c z n y m i r e s p i r a t o r a m i wymuszającymi o d d e c h . Zwiększyły
one liczbę pacjentów w stanie śpiączki, których życie podtrzymy­
w a n e było o g r o m n y m k o s z t e m na oddziałach intensywnej terapii. Chociaż
respiratory i i n n e urządzenia n i e z b ę d n e do u t r z y m a n i a takich pacjentów przy
życiu były używane od lat 50., to nikt wcześniej nie miał chęci, by „wyciągnąć
wtyczkę" i przeprowadzić tych ludzi na t a m t e n świat. Dlaczego z m i e n i ł o się
to nagle po g r u d n i u 1967 roku?
To sugeruje, że drugi argument na rzecz nowych kryteriów śmierci, to jest
dostarczanie organów do przeszczepu, był rzeczywistą motywacją raportu har­
wardzkiego. To, że motywacją Komitetu Harwardzkiego było wykorzystanie
„wygodnej fikcji" (śmierci mózgowej), sugeruje bardzo wyraźnie tytuł artykułu:
Definicja nieodwracalnej śpiączki. Jak bowiem m a r t w a osoba, nawet ta w stanie
śmierci mózgowej, może być w stanie śpiączki? „Śpiączka" sugeruje, że osoba ta
jest żywa i znajduje się w stanie śpiączki. Kiedy jesteś martwy, nie jesteś w śpiącz­
ce - jesteś po prostu martwy. Zatem, poprzez wygodne k ł a m s t w o i błąd często
popełniany podczas debat o kryterium śmierci, Komitet Harwardzki pomylił
diagnozę, czyli zgon, z prognozą, która mówi, że ktoś, kto jest w „nieodwracalnej
śpiączce", nigdy nie wróci do zdrowia. U ludzi w takim stanie nie stwierdzano
oczywiście zgonu na podstawie żadnego kryterium sercowo-naczyniowego, p o ­
nieważ ich serca biły. Według członków Komitetu Harwardzkiego i innych orę­
downików transplantacji było to dobre rozwiązanie, ponieważ serca „martwych
mózgowo" pacjentów wciąż biły i m o ż n a je było przeszczepić, by mogły bić dla
innych. Sytuacja ta była idealna dla zwolenników transplantacji organów, gdyż
pozwalała przykrawać definicję śmierci w taki sposób, by umożliwić moralną
akceptację przeszczepu żyjącego serca. Wyjmowanie bijącego serca z ciała nie
jest równoznaczne z odbieraniem niewinnego życia, jeśli tylko „mózgowo mar­
twych" pacjentów „zdefiniujemy" jako martwych.
G r u p a h a r w a r d z k a zdefiniowała j e d n a k ścisłe kryteria śmierci m ó z g o w e j :
stwierdzenie p o w a ż n e g o uszkodzenia m ó z g u lub wylewu, brak reakcji na
WAKACJE 2 0 0 5
123
bodźce, brak ruchów, brak s a m o d z i e l n e g o o d d y c h a n i a (po odłączeniu re­
spiratora), brak odruchów, a wreszcie „ p ł a s k i " elektroencefalogram (EEG).
O s t a t n i w y m ó g oznaczał, że nie ma być żadnej stwierdzalnej elektrycznej ak­
tywności kory mózgowej, „myślącej" części m ó z g u , części, k t ó r a określa o s o ­
bę jako istotę ludzką kontaktującą się ze ś w i a t e m z e w n ę t r z n y m . Te b a d a n i a
miały być p o w t ó r z o n e po 24 godzinach. W praktyce szpitalnej czas p o t r z e b n y
na badania, próby terapii i wreszcie s t w i e r d z e n i e s p e ł n i e n i a kryteriów śmierci
mózgowej dawał 48-godzinny „okres ł a s k i " p o w a ż n i e , a być m o ż e ś m i e r t e l n i e
r a n n y m czy c h o r y m l u d z i o m .
Kolejnym b ł ę d n y m m n i e m a n i e m grupy harwardzkiej było stwierdzenie,
że „brak funkcji oznacza śmierć (z praktycznego p u n k t u w i d z e n i a ) " (Beecher,
1968, s. 85). Ale czy tak jest w rzeczywistości? S a m o c h ó d jest bezużyteczny,
gdy stoi zaparkowany ze zgaszonym silnikiem. Ale jeśli przekręcimy kluczyk,
to silnik parska i wraca do życia. Czy j e s t e ś m y p e w n i , że p o z b a w i o n y czyn­
ności życiowych m ó z g nie m o ż e być do nich przywrócony? R. Hassler (1977)
wprowadził elektrody do niższych s t r u k t u r m ó z g o w y c h zwierząt doświad­
czalnych (oraz j e d n e g o pacjenta) i p o b u d z i ł drogi n e r w o w e o d p o w i e d z i a l n e
za proces b u d z e n i a się, wybudzając zwierzęta (i owego pacjenta) ze s t a n u
śpiączki, ze śmierci mózgowej (Byrne, Nilges, 1993). Chociaż Hassler ogłosił
swoje odkrycie w 1977 roku, nie podjęto żadnej p o w a ż n e j p r ó b y k o n t y n u o ­
wania tego w a ż n e g o s t u d i u m . Dlaczego i g n o r o w a n y jest potencjalny s p o s ó b
odratowywania umierających pacjentów? U s u w a n i e serca i w ą t r o b y z organi­
z m ó w tych o s ó b bez wątpienia u n i e m o ż l i w i a ich o d r a t o w a n i e . Z p e w n o ś c i ą
p o w i n n y istnieć „zasady r a t o w a n i a " dla ludzi, tak jak istnieją o n e dla pienię­
dzy czy własności (Black's Law Dictionary, 1957, s. 1472).
Jakkolwiek byłbym krytyczny w o b e c „harwardzkiej
definicji śmierci",
m o g ł e m z nią żyć i pozwolić u m i e r a ć m o i m „ m ó z g o w o m a r t w y m " pacjen­
t o m w e d ł u g kryteriów harwardzkich. M i a ł e m 4 8 godzin n a zdiagnozowanie,
próby leczenia przez usunięcie z a k r z e p ó w krwi lub przez kurację redukującą
obrzęk mózgu, na właściwe stwierdzenie śmierci mózgowej i p o w t ó r z e n i e
tego badania, na zrobienie EEG i p o w t ó r z e n i e go, aby u p e w n i ć się, że było
o n o i p o z o s t a ł o a b s o l u t n i e „ p ł a s k i e " . Wszystkie te kroki były p o m y ś l a n e ,
aby u p e w n i ć się, że m ó z g nie dawał mi ż a d n e g o sygnału, iż p o z o s t a w a ł
(tak jak pacjent) ciągle żywy. Rodzina m i a ł a 48 godzin, aby zaakceptować
sytuację z p o m o c ą doradcy, księdza czy szafarza eucharystii. Mieli oni czas
124
FRONDA
36
na d o k o n a n i e spokojnej decyzji, czy chcą, by ich „ u k o c h a n y " „ p o d a r o w a ł "
serce czy w ą t r o b ę i przekazał „dar życia" i n n e m u , n i e z n a n e m u człowiekowi.
(Warto zwrócić uwagę na słownictwo, j a k i m posługuje się s p o ł e c z n o ś ć o s ó b
zaangażowanych w przeszczepy, takie jak „ p o d a r o w a ć " czy „dar życia". Te
słowa p o z b a w i o n e są jakiegokolwiek realnego znaczenia. Jaką autentycz­
ną pociechę ma rozpaczający członek rodziny z wiedzy, że jakiś obcy ma
serce czy w ą t r o b ę jego męża, żony, syna czy córki i cieszy się życiem, jego
radościami i s m u t k a m i , podczas gdy „ u k o c h a n y " jest p o z b a w i o n y serca czy
wątroby i leży w z i m n y m grobie?).
Istnieją racje etyczne na rzecz tego, co t e c h n i c z n i e jest
określane m i a n e m „ t u t i o r y z m u " - to znaczy, by za­
wsze kierować się n a d m i a r e m ostrożności (Walton,
1980, s. 2 1 ) . O d n i e s i o n a do śmierci mózgowej, za­
sada ta implikuje, że p o w i n n o się zawsze działać na
rzecz życia, jeśli jest chociaż najmniejsza wątpliwość, czy
pacjent jest żywy, czy martwy. Ścisłe kryteria h a r w a r d z ­
kie pozwalały mi, tak dalece jak to jest po ludzku możliwe,
uciszyć wątpliwości w mojej głowie czy w głowach c z ł o n k ó w rodziny, że ich
„ u k o c h a n y " znajduje się rzeczywiście w stanie śmierci mózgowej i że w k r ó t c e
wystąpią i n n e objawy śmierci, takie jak u s t a n i e pracy serca czy zanik krąże­
nia. Jeśli rodzina pacjenta chciałaby w t e d y „ p o d a r o w a ć " ciągle bijące serce
czy ciągle funkcjonującą wątrobę, niech tak będzie. To ja, nie zaś k o o r d y n a t o r
transplantacji, d e c y d o w a ł e m o m o m e n c i e p r z e d ł o ż e n i a p r o ś b y o „darowi­
znę".
Zwolennicy przeszczepów nie byli j e d n a k usatysfakcjonowani. Skradali
się coraz bliżej, kiedy ja i inni n e u r o c h i r u r d z y jako lekarze prowadzący daw­
ców spaliśmy lub kiwaliśmy g ł o w a m i n a d n a s z y m „wolno gasnącym p ł o m i e ­
n i e m " p e ł n e g o zaangażowania na rzecz d o b r a naszych pacjentów. Wciąż r e d u ­
kowali wymagania diagnostyczne o d n o ś n i e do śmierci m ó z g o w e j . Ponieważ
20 proc. j e d n o s t e k znajdujących się w stanie śmierci mózgowej wykazywało
WAKACJE 2 0 0 5
125
aktywność rejestrowaną przez elektroencefalografy (Evans, Hill, 1989), za­
angażowani w przeszczepy i ich sojusznicy jako pierwsi podali w wątpliwość
znaczenie tej aktywności. Czy były o n e artefaktami? Ich o d p o w i e d ź , co nie
jest zaskakujące, była taka, że te niewielkie odchylenia w i d o c z n e na EEG
były artefaktami. Wart uwagi jest tytuł artykułu wskazującego na istnienie
takich aktywności, o d n o t o w a n y c h przez EEG: Paradoksalne zjawiska dotyczące
EEG w trakcie przedłużającego się umierania (Spudis, Penry, Link, 1984). P e w n e
aktywności EEG „niskiego napięcia", dotyczące kobiety znajdującej się w sta­
nie śmierci mózgowej, wywołały wątpliwości w ś r ó d obsługi medycznej, czy
rzeczywiście była o n a w tym stanie. U t r z y m y w a n o ją przy życiu przez sześć
miesięcy, co w 1984 roku k o s z t o w a ł o 166 tys. dolarów. Bazując na t y m przy­
padku, autorzy doszli do oczekiwanego w s u m i e , praktycznego w n i o s k u , że
wszystkie aktywności EEG poniżej pewnej określonej a m p l i t u d y p o w i n n y być
ignorowane. Z a m i a s t p o z o s t a w a ć w błędzie po bezpiecznej stronie, po s t r o ­
nie życia mózgowego, podjęto decyzję pragmatyczną, by oszczędzić personel,
sprzęt i pieniądze. W b r e w ich s t a n o w i s k u twierdzę, że ta kobieta nie znajdo­
wała się n a p r a w d ę stanie śmierci mózgowej, p o n i e w a ż nie z m a r ł a po kilku
dniach czy tygodniach po r z e k o m o k o m p l e t n e j utracie funkcji m ó z g o w y c h
(innych niż „artefaktowe" aktywności wykazywane przez EEG), jak to się
zwykle dzieje z pacjentami, których funkcje życiowe są p o d t r z y m y w a n e przez
respiratory lub i n n e formy p o m o c y medycznej. O s t a t n i o w y m ó g b a d a ń EEG
został zupełnie wyeliminowany (Revised criteria..., „ C o l u m b i a Presbyterian
Diagnosis", 1995, s. 10).
Kryminaliści w USA skazani na śmierć za ciężkie z b r o d n i e mają całe lata
na apelację. Dla ludzi zaangażowanych w transplantację o r g a n ó w czas jest
czynnikiem najbardziej naglącym. Im krótszy czas, w k t ó r y m p o d t r z y m u j e
się życie pacjenta w stanie śpiączki, tym bardziej świeże i o d p o w i e d n i e do
przeszczepu są organy. Biorca będzie miał w t e d y zdrowszy organ i być m o ż e
126
FRONDA
36
przeżyje dłużej. Z t e g o p o w o d u ekipy transplantacyjne stale naciskały na co­
raz krótszy czas p o t r z e b n y do stwierdzenia śmierci mózgowej i zezwolenia na
pobranie o r g a n u . Ż a ł o w a n o 24-godzinnego w y m o g u z g o d n e g o z kryteriami
harwardzkimi. Silnie n e g o w a n o mój „spokojny" 48-godzinny czas wyczeki­
wania, z a n i m s t w i e r d z a ł e m śmierć m ó z g o w ą m o i c h p a c j e n t ó w - pacjentów,
którym byłem oddany, za których byłem odpowiedzialny. Do 1981 roku zre­
d u k o w a n o czas do m i n i m u m sześciu godzin (Black, Zervas, 1984).
Do 1993 roku (albo i wcześniej) o w o m i n i m u m m o g ł o być już zmniej­
szone do jednej godziny. Rozważmy na przykład następujący r a p o r t na t e m a t
sprawy sądowej dotyczącej n i e d o p e ł n i e n i a przez lekarza jego obowiązków:
„W ciągu godziny od przybycia na oddział intensywnej terapii u pacjen­
ta, który został p o s t r z e l o n y w głowę, ekipa n e u r o c h i r u r g ó w stwierdziła
śmierć
mózgową"
(Immunity
granted...,
„Illinois
Medicine", 1993). Jest to zastraszający przy­
padek, bo w ciągu jednej godziny m o ż n a
orzec śmierć m ó z g o w ą pacjenta i jego or­
gany m o g ą zostać z a b r a n e do transplantacji. Bez
jakiegokolwiek
stosownego
procesu
sądowego
pacjent m o ż e być p o t r a k t o w a n y jako martwy, jeśli
n e u r o c h i r u r g tak oświadczy, n a w e t jeśli n a t y c h m i a ­
stowa p o m o c n e u r o c h i r u r g i c z n a m o g ł a b y u r a t o w a ć
życie pacjenta.
Byli przecież pacjenci,
którzy przeżyli
z r a n ą od kuli, jaka przeszła przez środek m ó z g u , a przetrwali
dzięki n a t y c h m i a s t o w e m u oczyszczeniu drogi, k t ó r ą przeszedł p o ­
cisk, oraz usunięciu s k r z e p ó w krwi (Kaufman, 1990). Cokolwiek zaska­
kujące, przynajmniej dla m n i e , było to, że p o z e w sądowy nie dotyczył nieuza­
sadnionego pośpiechu w s t w i e r d z e n i u śmierci mózgowej, lecz p o b r a n i a serca
i nerek bez stosownej zgody krewnych. Tak wielkie było pragnienie świeżych
organów, że serce i nerki zostały u s u n i ę t e , z a n i m siostra zdążyła przyjechać
WAKACJE 2 0 0 5
27
do szpitala. Charakterystyczne jest to, że p o d o b n i e jak we wszystkich spra­
wach sadowych przeciwko e k i p o m transplantacyjnym - o s o b a w n o s z ą c a p o ­
zew przegrała (Immunity granted..., „Illinois M e d i c i n e " , 1993).
W swoim wywodzie skupiłem się głównie na pacjencie, na dawcy będącym
w stanie domniemanej śmierci mózgowej. Byłem przede wszystkim lekarzem
dawców. Byłem odpowiedzialny za konkretnego pacjenta jako pacjenta, a nie
jako dawcę organów. Świadomie unikałem mówienia o pacjentach znajdują­
cych się na listach oczekujących na przeszczep, potrzebujących serc, wątrób,
nerek i umierających w trakcie czekania. O ich t r u d n y m położeniu dość jest
w literaturze medycznej i popularnej. Wystarczająco wiele było moralnych nie­
dopowiedzeń. Dość ślizgania się po zasadach moralnych, dość uzasadniania nie­
sprawiedliwości wobec małej grupy potencjalnych dawców, by zapewnić prze­
dłużenie życia większej grupie ludzi potrzebujących przeszczepu. Wiktor H u g o
w swojej Historii zbrodni (1877) zapisuje taką wiele znaczącą konwersację:
- Zło popełnione w dobrym zamiarze pozostaje złem.
- Nawet jeśli zamiar się powiedzie?
- Przede wszystkim jeśli się powiedzie.
FRONDA
36
Innymi słowy, cel nigdy nie uświęca środków, zwłaszcza jeśli u d a się t e n cel
zrealizować.
III.
Będąc o d d a n y m , tak jak byłem, p a c j e n t o m z ciężkimi o b r a ż e n i a m i i b a r d z o
chorym, pozostającym p o d moją opieką, czy byli oni w stanie śmierci m ó z g o ­
wej, czy też nie, m u s i a ł e m d o s ł o w n i e walczyć z z e s p o ł a m i transplantacyjny­
mi. Jeden z przypadków, który sobie p r z y p o m i n a m , miał miejsce, kiedy zespół
transplantacyjny został w e z w a n y do naszego szpitala rejonowego bez mojej
wiedzy, z a n i m byłem gotowy, by stwierdzić śmierć m ó z g o w ą n i e p r z y t o m n e g o
pacjenta, który doznał p o w a ż n e g o u r a z u głowy w wypadku na motocyklu.
Reagował w y p r o s t e m rąk i n ó g na stymulację bólową. W związku z tym nie
m o ż n a było mówić o braku reakcji na bodźce, chociaż jego r u c h y nie były już
pod kontrolą jego woli. Jego źrenice słabo reagowały na światło. Nie spełniał
żadnego z kryteriów śmierci mózgowej. Szorstko o d p r a w i ł e m k o o r d y n a t o r a
wraz z jego „ z e s p o ł e m " . K o n t y n u o w a ł e m leczenie obrzęku m ó z g u pacjenta.
Wyszedł ze szpitala i powrócił do szkoły.
W wypadku pacjentów bliższych śmierci mózgowej walka była jeszcze
bardziej
bolesna. Z e s p ó ł transplantacyjny o d s ł o n i ł swoje p e ł n e oblicze.
Koordynator podważył moją m e t o d ę d w ó c h płaskich EEG w o d s t ę p i e 24
godzin. Przytoczyłem jego żądanie w artykule: „ D o k t o r z e Nilges, nie p o t r z e ­
buje pan kolejnego elektroencefalogramu j u t r o . Dzisiejszy jest płaski. P r o s z ę
stwierdzić zgon już d z i ś " (Nilges, 1983). Oczywiście nie s t w i e r d z i ł e m śmier­
ci tego dnia. Poczekałem dzień dłużej na kolejne EEG, z a n i m s t w i e r d z i ł e m
śmierć m ó z g o w ą i n i e c h ę t n i e p o w i e r z y ł e m ciało pacjenta t r a n s p l a n t o l o g o m .
P o m i m o że moje oczekiwanie m o g ł o zmniejszyć szanse skutecznego p o b r a n i a
serca czy nerki, byłem odpowiedzialny za pacjenta, k t ó r y m się zajmowałem.
Dlatego m u s i a ł e m być tak pewien, jak to tylko możliwe, że jest on w stanie
śmierci mózgowej, z a n i m p o z w o l i ł e m na p o b r a n i e organów: bijącego serca,
wątroby, n e r e k wraz z naczyniami en bloc.
N a r a s t a ł o moje z n u ż e n i e konfliktami z t r a n s p l a n t o l o g i a m i , zwłaszcza że
ich żądania były tak b a r d z o sprzeczne z i n t e r e s a m i m o i c h pacjentów. By za­
chować s p r a w n ą nerkę do transplantacji, zespół transplantacyjny żądał, abym
zgadzał się na dożylne w p r o w a d z e n i e n a d m i a r u płynów, k t ó r e m i a ł y podtrzyWAKACJE 2 0 0 5
129
m a ć jej s p r a w n o ś ć (Nilges, 1987). O d m a w i a ł e m ,
czasami
cierpliwie,
wyjaśniając,
że
a
czasami
nadmiar
niecierpliwie,
płynów
spowoduje
większy obrzęk i tak j u ż u s z k o d z o n e g o m ó z ­
gu i m o ż e s p o w o d o w a ć , że m ó z g pacjenta
o b u m r z e wcześniej. Moje z a a n g a ż o w a n i e leżało
po stronie mojego pacjenta, a nie a n o n i m o w e g o „społe­
c z e ń s t w a " wraz z kolejnym n i e z n a n y m (mi) p a c j e n t e m
na liście oczekujących. Medycyna opiera się na kontakcie
d a n e g o lekarza z d a n y m p a c j e n t e m w d a n y m m o m e n c i e .
Lekarze nie są socjologami ani księgowymi.
Walka z e k i p a m i transplantacyjnymi była s t o s u n k o w o
łatwa w p o r ó w n a n i u z tym, co się s t a ł o wtedy, gdy ciągłe
bicie w b ę b n y p r o p a g a n d y w m e d i a c h na rzecz przeszcze­
p ó w p r z e n i k n ę ł o w k o ń c u do u m y s ł ó w c z ł o n k ó w r o d z i n
m o i c h potencjalnie
„martwych
mózgowo"
pacjentów.
Najbliżsi k r e w n i zaczęli się domagać, a b y m zakończył
„cierpienia drogich im o s ó b " (tak jakby o s o b a w śpiączce
m o g ł a cierpieć) i pozwolił na p o b r a n i e ważnych dla życia
n a r z ą d ó w w celu przeszczepu, „tak aby m o g ł o z t e g o
wyniknąć jakieś d o b r o " . To stawiało m n i e p r z e d nie­
m o ż l i w y m d o rozwiązania d y l e m a t e m m o r a l n y m . M i m o
wszystko p o w i n i e n e m liczyć się z życzeniami rodzin, ich
„ a u t o n o m i ą " , n a w e t jeśli nie b y ł e m w p e ł n i przekonany,
że mój pacjent jest j u ż w stanie śmierci mózgowej, jak­
kolwiek jego szanse na p o w r ó t do z d r o w i a są nieskoń­
czenie m a ł e . Nie w i d z i a ł e m wyjścia z t e g o d y l e m a t u
i w roku 1984 p o s z e d ł e m na e m e r y t u r ę , rozstając się
z moja u k o c h a n ą neurochirurgią, dziedziną, z k t ó r ą
połączyłem się n i e m a l ż e m a ł ż e ń s k ą więzią na 37
lat, dziedziną, k t ó r ą w poetyckich słowach opisał­
b y m jako p r z e w o d n i c z k ę mojego serca i u m y s ł u do
m ó z g ó w m o i c h pacjentów, w celu ratowa­
n i a ich p r z e d śmiercią lub i n w a l i d z t w e m ,
K130
U
FRONDA
36
jako wyprawę w k i e r u n k u „ r ó ż o w e g o p r z e d ś w i t u "
w u m y s ł a c h moich śpiących pacjentów.
Z żalem p o s z e d ł e m na e m e r y t u r ę w wieku
lat 64 z a m i a s t 75, jak p o p r z e d n i o planowa­
ł e m . Teraz, gdy m a m lat 80, m o g ę tylko p a t r z e ć
z p r z e r a ż e n i e m na to, jak zbliżamy się do końca b a r d z o
śliskiej etycznej r ó w n i pochyłej. W rzeczywistości były
n a w e t dwie r ó w n i e pochyłe, k t ó r e p o w s t a ł y w m o m e n ­
cie, gdy w 1968 roku Komitet Harwardzki u t o ż s a m i ł
śmierć m ó z g o w ą ze śmiercią osoby ludzkiej. Powyżej
o p i s a ł e m pierwszą z tych równi pochyłych: w m i a r ę
w z r o s t u z a p o t r z e b o w a n i a na świeże narządy kryteria
śmierci mózgowej były stale r o z l u ź n i a n e . Doszliśmy do
m o m e n t u , w k t ó r y m trzeba się zastanowić, czy w chwili
obecnej
pojęcie śmierci
mózgowej
cokolwiek jeszcze
oznacza.
D r u g a równia pochyła jest jeszcze bardziej niepokojąca.
Jest nią o d w r ó t od „etyki świętości życia", rozpoczęty
pod koniec lat 60. wraz ze świetlanymi o b i e t n i c a m i
specjalistów od przeszczepów, że n i e k t ó r y m l u d z i o m
u d a się przedłużyć życie, ale tylko p o d w a r u n k i e m ofiary
innych ludzi. Przyznaje to bioetyk Peter Singer, który
s t a n o w c z o odrzuca moje poglądy na t e m a t świętości ży­
cia. Singer twierdzi, że r a p o r t K o m i t e t u H a r w a r d z k i e g o
z 1968 roku był g ł ó w n ą przyczyną u p a d k u tradycyjnej
etyki, podkreślającej znaczenie świętości życia, k t ó r ą
to etykę zastąpiła etyka twierdząca, iż niekiedy życie
ludzkie nie jest w a r t e tego, aby istnieć (Singer,
1994). Z g o d n i e z tą n o w ą etyką życie,
które jest ciężarem, m o ż e być zakoń­
czone w s p o s ó b m o r a l n i e dobry,
zwłaszcza jeśli oznacza to
jakąś korzyść dla innych.
WAKACJE
2005
131
To n a s t a w i e n i e jest dzisiaj e w i d e n t n e . N i e m a l ż e akceptujemy, a j u ż na p e w n o
nie b a r d z o c h c e m y p o t ę p i a ć „ s a m o b ó j s t w o z asystą lekarza". Tyle mówili­
śmy n a t e m a t „godnej śmierci", ż e m o ż e t o być j e d n y m z p o w o d ó w w z r o s t u
0 36 proc. liczby s a m o b ó j s t w w ś r ó d o s ó b starszych w latach 1 9 8 0 - 1 9 9 2
(After years..., „Chicago T r i b u n e " , 1 9 9 6 ) . Starzy i n i e p o t r z e b n i są zachęcani
do s a m o b ó j s t w a lub do „godnej ś m i e r c i " za p o m o c ą dyrektyw z propozycjami
skracania przeciętnej długości życia, z m n i e j s z a n i a ciężaru dla s p o ł e c z e ń s t w a
1 ubezpieczeń społecznych, e l i m i n o w a n i a n i e u ż y t e c z n y c h gąb i n i e p r o d u k ­
tywnych rąk. Gdy p o z w o l i m y jeszcze na n i e d o b r o w o l n ą e u t a n a z j ę i na „znisz­
czenia życia n i e w a r t e g o tego, aby i s t n i a ł o " - b ę d z i e m y j u ż na s a m y m d n i e
(Binding, H o c h e , 1992).
RICHARD C. NILCES
TŁUMACZYŁ: MARCIN MŚCICHOWSKI
W S P Ó Ł P R A C A : 0 . J A C E K NORKOWSKI O P
WYKORZYSTANA
BIBLIOGRAFIA
After years of dedine, suicide rate among elderly rises 36%, „Chicago Tribune", 1 9 9 6 , January 12, s. 14.
An economy „disconnected": Corporations thrwe; Worker'sfearsgrow, „Chicago Tribune", 1996, January 13,
s. 1, 9.
H.E. Barnes, An Intellectual and Cultural History of the Western World, t. 3, From The Nineteenth Century
to the Present Day, Dover Publications, N e w York 1 9 6 5 .
Baseball loses all-American hero: Doctors' melations revive controversy over transplant, „Chicago Tribune",
1995, August 14, s. 1, 4.
H.K. Beecher, A defmition of irreversible coma: Report of the Ad Hoc Committee of the Harvard Medical School
to examine the defmition of brain death, 1968, JAMA 2 0 5 , nr 6, s. 3 3 7 - 3 4 0 .
K. Binding, A. Hoche, Permitting the destruction of unworthy life, „Issues in Law and M e d i c i n e " 8,
nr 2, 1992, s. 1 1 - 2 6 5 .
Black's Law Dictionary, wyd. 4, W e s t Publishing Company, St. Paul (Minnesota) 1 9 5 7 .
RM. Black, N.T. Zervas, Declaration of brain death in neurosurgical and neurological practice, „Neurosurgery" 15, nr 2, 1 9 8 4 , s. 1 7 0 - 1 7 4 .
T.C.W. Blanning (red.), Oxford History of Modern Europę, Oxford University Press, N e w York 1 9 9 6 .
RA. Byrne, R. Nilges, The brain stem in brain death: A critical review, „Issues in Law and M e d i c i n e " 9,
nr 1, 1993, s. 3 - 2 1 .
D.W. Evans, D.J. Hill, The brain stems of organ donors are not dead, „Catholic Medical Ojuarterly" 4 0 ,
nr 3, 1989, s. 1 1 3 - 1 1 9 .
R.
Fox, Afterthoughts:
Continuing reflections on
organ
transplantation,
w:
SJ.
Youngner,
R.
Fox,
LJ. 0 ' C o n n e l l (red.), Organ Transplantation: Meanings and Realities, The University of W i s c o n s i n Press,
Madison (Wisconsin) 1 9 9 6 .
R.C. Fox, J.P. Swazey, J.C. Watkins, Spare Parts: Organ Replacement In American Society, Oxford University Press, N e w York 1 9 9 2 .
132
FRONDA
36
R. Hassler, Basal ganglia systems regulating mental actńity, „International Journal of N e u r o l o g y " 12,
1977, s. 5 3 - 7 2 .
V. Hugo, History of a Crime, RF. Collier and Son, N e w York 1 8 7 7 .
Immunhy granted in organ donation case, „Illinois Medicine" 5, nr 18, 1 9 9 3 , S e p t e m b e r 2 4 , s. 6.
O. Jonasson, Organ transplantation, „Illinois Medical Journal" 17, nr 5, 1987, s. 3 0 1 - 3 0 7 .
H.H. Kaufman, The acute care of patients with gunshot wounds to the head, „Neurotrauma Medical Re­
port" 4, nr 1, 1990, s. 1-2.
R.G. Nilges, Letter to the editor, „Neurosurgery" 8, nr 4, 1 9 8 1 , s. 5 1 0 - 5 1 1 .
R.G. Nilges, A morał dilemma for doctors, „Chicago Tritrtine", 1 9 8 3 , May 2 1 , op-ed page.
Organ debatę getting aggressne, ghoulish, „Chicago Tribune", 1 9 9 5 , June 14, s. 1 , 4 .
B. Pascal, The Provincial Letters, Pensees. Scientific Treatises, za: W.F. Trotter, Encyclopedia Britannica,
Chicago 1 9 5 5 .
Revised criteria for the determination of brain death eliminates EEG reąuirement, „Columbia Presbyterian
Diagnosis" 5, nr 8, 1995, N o v e m b e r 10.
R Singer, Rethinking Life and Death, St. Martin's Press, N e w York 1 9 9 4 .
E.V. Spudis, K. Penry, A.S. Link, Paradoxical contributions of EEG during protracted dying, „Archives of
N e u r o l o g y " 4 1 , nr 2, 1984, s. 1 5 3 - 1 5 6 .
T. Starzel, Introduction w: L.H. Toledo-Pereyra (red.), Complications of Organ Transplantation, M. Dekker, N e w York 1 9 8 7 .
D.N. Walton, Brain Death: Ethical Considerations, Purdue University Press, W e s t Lafayette (Indiana)
1980.
Przyjechał kiedyś do mnie prosty chłop, pracownik spół­
dzielni rolniczej i mówi: „Panie profesorze, jutro mam
podpisać zgodę na dawcę narządów, ale ja wiem, że moja
córka żyje". On przeżywał straszną tragedię, był w takim
stanie, że nie potrafił powiedzieć, jak się nazywa, jak
nazywa się córka i w jakim szpitalu leży. Ja go pytam,
po czym on poznaje, że jest żywa, jeśli lekarze są innego
zdania? Odpowiedział: „Słyszałem bicie jej serca".
Walczę do końca
ROZMOWA Z P R O F E S O R E M JANEM T A L A R E M
Profesor J A N TALAR, kierownik Kliniki Rehabilitacji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Collegium Medicum w Bydgoszczy.
Pierwszego pacjenta wybudził Pan ze śpiączki 30 lat temu. Do dzisiejszego
dnia uratował Pan od śmierci 200 osób. Dlaczego tak konsekwentnie walczy
Pan o'ludzkie życie?
FRONDA
36
Dlatego, że j e s t e m przygotowany, aby stawiać o p ó r p r z e s t a r z a ł y m t e o r i o m .
Uczono m n i e kiedyś, że jeśli człowiek ma uraz p n i a m ó z g u , to jest to wyrok
śmierci i nie ma s e n s u się t a k i m człowiekiem zajmować. Los go tak pokarał,
że m u s i u m r z e ć . Ale jeśli dzieje się, że ludzie z t a k i m u r a z e m m o g ą odzyskać
przytomność, psychikę, pamięć, m o g ą chodzić, podjąć n a u k ę czy pracę - to
sytuacja się zmienia. Gdyby się d a ł o wyleczyć tylko j e d n ą osobę, to m o ż n a by
to traktować jako cud, przypadek czy zrządzenie losu; jeśli j e d n a k w przypad­
ku śpiączek urazowych m a m y 90 proc. pozytywnych wyników, to czy ja m o g ę
o tym nie mówić? Czy m a m m o r a l n e p r a w o milczenia? N i e !
Czy Pana terapia jest autorska? Na czym polegają jej metody?
Trudno j e d n o z n a c z n i e powiedzieć, bo wszystkie metody, k t ó r e stosujemy, są
znane fizjoterapeutom i r e h a b i l i t a n t o m . Brakuje odwagi na ich stosowanie,
bo po co brać sobie na głowę ludzi w ciężkim stanie? Chorych, którzy mają
rurkę tracheostomijną, gastrostomię, cewnik w drogach moczowych, odle­
żyny... Czy w a r t o się zajmować t a k i m „ p r o b l e m e m " ? N a p i s a ł e m książkę pt.
Urazy pnia mózgu, aby inni lekarze podchwycili tę n o w ą strategię p o s t ę p o w a ­
nia. Myślę również o nowej książce, gdzie będzie o p i s a n e krok po kroku, jak
postępować z chorym w y b u d z o n y m ze śpiączki.
To, co Pan mówi, brzmi jednak dość tajemniczo. Na czym polega nowator­
stwo terapii, którą Pan stosuje?
To nie jest tajemnica. Po pierwsze, c h o r e g o w t a k i m stanie, w j akim do n a s
trafia, zwykle pacyfikuje się po to, aby leżał bez r u c h u , bez stymulacji czy
rehabilitacji. I wtedy t e n człowiek autentycznie o b u m i e r a - tak, jak ulegają
zanikowi mięśnie w kończynie włożonej w gips. Jeżeli się nie powie, że t r z e b a
wykonywać ruchy, ćwiczenia izometryczne, to powstają p o t w o r n e zaniki i zo­
staje w efekcie kość i wisząca skóra.
Drugie
założenie
strategiczne jest
takie,
że
rehabilitant
musi
być
cierpliwy, bo uraz m o ż e być tak wielki, a przy tym m o g ą być też w t ó r n e
powikłania, że nie wystarczy j e d e n pobyt w szpitalu, lecz trzeba go powta­
rzać i to jest swego rodzaju n o w o ś ć w p o s t ę p o w a n i u z takimi c h o r y m i na
świecie.
WAKACJE 2 0 0 5
135
Moja m e t o d a opiera się na tym, aby k a ż d e m u człowiekowi dać szansę,
i nie ma sytuacji, aby nie było p o p r a w y po j e d n y m pobycie u m n i e . To n a s
mobilizuje, aby przyjąć takiego człowieka p o n o w n i e . Jeśli przez wiele, wiele
godzin pracujemy n a d chorym, to widać efekt wysiłku, k t ó r y jest w tę pracę
wkładany. My go pobudzamy, chociaż on jest bierny. Ten wysiłek jest porów­
nywalny n p . do przeniesienia 40 t o n węgla z ulicy do piwnicy. My w c h o d z i m y
z tym b a r d z o o s t r o i po tym on m u s i odpocząć. N o w o ś ć polega na tym, że
bierzemy pacjenta po raz kolejny do szpitala, aby uzyskać lepszy efekt. To są
tajemnice, które nie chcą być zaakceptowane przez innych, a w ł a ś n i e to sta­
nowi klucz do sukcesu. Klinika, w której pracuję, traktuje chorych jak swoich
najbliższych. Każdy chory to człowiek z naszej rodziny, k t ó r a się powiększa.
Medycyna na świecie wybiera raczej umieranie w śpiączce, a nie wybudzanie...
Na świecie w latach 90. przyjmowano, że cztery tygodnie śpiączki p o w o d u j ą
stan, z którego już nigdy chory się nie odrodzi. Jeśli n a w e t się wybudzi, to
będzie bezmyślną istotą, t w o r e m bez uczuć, jak m ó w i o n o o Teresce Schiavo,
który nie czuje już niczego: bólu, miłości, nie ma p o t r z e b psychicznych. Na
początku 2002 roku p o s t a w i o n o tezę, że wystarczą d w a tygodnie śpiączki,
aby zakończyć życie człowieka. Po co p r z e d ł u ż a ć agonię - a r g u m e n t o w a n o .
A ja pytam: jak chory ma się wybudzić w ciągu d w ó c h tygodni, skoro jest na
lekach sedatywnych, czyli jest sztucznie w p r o w a d z a n y w śpiączkę?
135
FRONDA
36
Jeśli lekarz daje c h o r e m u tak m a ł ą szansę i m ó w i jego rodzinie, że się
stara, ale to nie przynosi żadnej poprawy, i m u s i już zakończyć terapię - to
jest w błędzie. M o i m z d a n i e m jeśli człowiek żyje, to nigdy nie m o ż n a m ó w i ć
0 skończonej terapii.
Ile czasu trwa wybudzanie?
Gdy człowiek odzyska p r z y t o m n o ś ć , to chce chodzić. Kiedy zaczyna chodzić,
to chce odzyskać pamięć. Gdy o n a wróci, wówczas chce rozwiązywać zadania
1 te procesy myślowe trzeba w n i m p o b u d z i ć . To jest n i e u s t a n n a walka i nie
m o ż n a powiedzieć, że czas w y b u d z a n i a t r w a j e d e n czy kilka miesięcy. On się
odbywa również latami.
Czy ma Pan świadomość, że wyrywa pacjenta z rąk śmierci?
To zależy. Do nikogo nie p o d c h o d z ę tak, jakby był śmiertelnie uszkodzony.
Miałem o s t a t n i o pacjentkę, o której życie walczyliśmy przez miesiąc i o n a we
wrześniu będzie szła do klasy m a t u r a l n e j . Więc t r u d n o powiedzieć, że taka
osoba nie p o w i n n a żyć. Inni m o i pacjenci, których już „ s k a z a n o " , studiują,
a jeden n a w e t na d w ó c h k i e r u n k a c h . Gdy przywieziono ich do m n i e , m ó w i o ­
no, że oni nie mają żadnych szans. Wystarczyła p o m o c n a d ł o ń .
Wielu lekarzy kwalifikuje stan chorego w śpiączce jako beznadziejny. Pan
mówi, że jest to stan bardzo trudny. Dlaczego te diagnozy tak bardzo różnią
się w skutkach?
Jeżeli raz nie d a n o szansy i człowiek zmarł, w t e d y b a r d z o ł a t w o powiedzieć,
że inny chory w śpiączce też nie ma żadnej szansy. Ci, którzy ferują takie wy­
roki, po p r o s t u nie przekonali się, że m o ż n a inaczej. Moi pacjenci odwiedzają
ośrodki i szpitale, w których już p o s t a w i o n o na nich krzyżyk. M i m o to nadal
m e t o d o m t a k i m jak moja nie daje się wiary.
Skoro lekarze są nauczeni, że w momencie wypadku zapadł już wyrok, to
czy nie czuje się Pan jak samotny rycerz, walczący o życie tych, których
przekreślono?
WAKACJE 2 0 0 5
137
Wiem, że m u s z ę zmienić b ł ę d n e myślenie o takich chorych. Nie m o ż n a trak­
tować człowieka jak nieczłowieka. Ale nie czuję się o s a m o t n i o n y . Wspierają
m n i e rodziny chorych, które widzą, że oddajemy im z d r o w e dzieci, k t ó r e się
śmieją, które chcą żyć.
Inni lekarze dalej są obojętni, gdy widzą takie postępy w Pana klinice.
Pewna zmiana polega na tym, że oni zaczynają już m ó w i ć r o d z i n o m chorych,
że jeśli chcą spróbować ratować swoich bliskich, to niech j adą do Bydgoszczy.
To spowodowało, że w w a r u n k a c h , jakimi obecnie dysponuję, nigdy nie
spełnię życzeń i m a r z e ń p o n a d 500 osób, k t ó r e czekają na p o m o c . To trzeba
rozwiązać systemowo, zwiększać, a nie obcinać etaty. Nas zymi chorymi trze­
ba się przecież opiekować przez całą d o b ę .
Musi Pan też naprawiać btędy innych kolegów?
Tak. Wielu chorych, którzy do m n i e trafiają, z o s t a ł o „ z d e p t a n y c h " podczas
wcześniejszych p o b y t ó w w szpitalach. Zostali zakażeni najróżniejszymi in­
fekcjami - przez co są niewrażliwi na antybiotyki. J u ż s a m a taka terapia d r o g o
kosztuje. Gdyby nie s a m e te zakażenia, to spokojnie patrzyłbym w przyszłość,
że zmieszczę się w limitach finansowych. Może w przyszłości u d a się stworzyć
133
FRONDA
36
n p . C e n t r a l n ą Klinikę Wybudzeń. Chorzy po wypadkach byliby tu p r z e w o ż e n i
helikopterami. Na początku przecież nie są oni jeszcze zainfekowani i m i m o
stłuczenia pnia m ó z g u oraz p o w a ż n y c h u s z k o d z e ń n a r z ą d ó w w e w n ę t r z n y c h
są na swój sposób zdrowi.
Dlaczego chciał Pan ratować życie Terry Schiavo?
Chciałem stworzyć szansę i n n e g o spojrzenia na nią, chciałem, aby dogadały
się strony przeciwne. Jeśli toczy się zażarta wojna, to u s u n i ę c i e ofiary z pola
walki mogłoby uspokoić sprawę. A p o z a tym o n a żyła i t r z e b a było robić
wszystko, aby ją ratować. M ó w i o n o , że o n a nic nie czuje, a przecież w prze­
kazach telewizyjnych widać było, że się cieszy, kiedy k t o ś się do niej zbliża.
Trzeba było patrzeć na nią jak człowiek, a nie jak jakiś oprawca.
Jedną z Pana pacjentek była 26-letnia Magdalena, która przez siedem lat
żyła w śpiączce. Co robi dzisiaj?
Kiedyś leżała jak kłoda. Była u m n i e w szpitalu d w a razy i zaczęła wydobywać
z siebie nieartykułowane dźwięki, czego przez s i e d e m lat w ogóle nie robiła.
Rodzice są szczęśliwi, bo o n a jest obecnie i n n ą dziewczyną.
Czy takich przykładów, gdy ratował Pan ludzi zakwalifikowanych jako wege­
tujące rośliny, których fragmenty nadają się tylko na przeszczepy, jest więcej?
Przyjechał kiedyś do m n i e prosty chłop, p r a c o w n i k spółdzielni rolniczej
i mówi: „Panie profesorze, j u t r o m a m p odp i sać zgodę na dawcę narządów,
ale ja wiem, że moja córka żyje". On przeżywał s t r a s z n ą tragedię, był w t a k i m
stanie, że nie potrafił powiedzieć, jak się nazywa, jak nazywa się córka i w ja­
kim szpitalu leży. Ja go pytam, po czym on poznaje, że jest żywa, jeśli lekarze
są innego zdania? Odpowiedział: „Słyszałem bicie jej serca".
Jaka była Pana najtrudniejsza bitwa o ludzkie życie?
Był u nas mały Mariuszek, który przybył z b a r d z o odległej wioski. On był
najdłużej leczony i gdybym go wysłał do d o m u jak innych, to on by już do
WAKACJE
2005
139
m n i e nie wrócił, umarłby. Był w śpiączce o s i e m miesięcy, a teraz jest szczęś­
liwy.
Była też 18-letnia Madzia, p i ę k n a jak laleczka, ofiara wypadku s a m o c h o ­
dowego. Uderzył w nią pijany kierowca, przeleciała kilkanaście m e t r ó w i nie
było już czego zbierać. O n a każdego d n i a u m i e r a ł a , była w d ł u g o t r w a ł y m
stanie agonii.
Przywrócić życie to nie wszystko. Trzeba jeszcze dać c h o r e m u radość ży­
cia, a nie p r o d u k o w a ć Frankensteinów. N a s z y m celem nie jest s a m o uratowa­
nie życia, ale realizowanie p o m o c y do końca. Wielu chorych po w y b u d z e n i u
myśli tylko o samobójstwie, bo ich życie się skończyło, i nie pomagają moje
słowa, że oni też m o g ą być szczęśliwi. Madzia zadała mi pytanie, czy k t o ś ją
jeszcze pokocha. Proszę sobie wyobrazić, jaki m u s i a ł być ból w tym dziecku,
skoro o to pytała. Powiedziałem jej, że jest t a k i m klejnotem, że nie opędzi się
od chłopaków. Po tych słowach odpowiedziała, że jeśli tak, to będzie żyła.
Co Pan czuje, kiedy stoi Pan przed wyborem: kogo wybrać do leczenia, a kogo
nie? Przecież spośród wielu ludzi musi Pan wybrać tego, kto będzie żył.
Nie ma gorszej rzeczy niż dokonywanie takiego wyboru. K a ż d e m u p o w i n n o
się podać rękę. Jaki klucz m a m przyjąć? Jeśli czekałoby w kolejce pięć czy
dziesięć osób, to p o m ó g ł b y m każdej z nich, ale jeśli czeka wiele setek? W t e d y
nie ma już sprawiedliwości, nie m a . C h o ć m o ż n a się pokusić o kryterium, bo
u n a s najlepiej p o m a g a m y o s o b o m w śpiączkach p o u r a z o w y c h . W drugiej ko­
lejności są śpiączki w przebiegu nagłego z a t r z y m a n i a krążenia. Ale czy m o ż n a
postawić znak równości między m ł o d y m c h ł o p a k i e m , który miał wypadek
na motocyklu, a m ł o d y m księdzem, który został p o t r ą c o n y przez s a m o c h ó d ?
Każdy z nich p o w i n i e n mieć przecież szansę. I ja przed takimi wyborami,
niestety, stoję. Ja nie m a m sposobu, a zawsze b ę d ę podpatrywany, dlaczego
został przyjęty t e n a nie inny człowiek.
Wiele osób uważa, że dokonuje Pan cudów w znaczeniu potocznym, przy­
wracając umarłych do życia. Miał Pan doświadczenie cudu w swojej pracy?
Nie, nie... To, co uzyskujemy, to wynik największego zaangażowania w pracę,
dawania siebie, zmobilizowania całego z e s p o ł u . To jest korzystanie ze wszyst4
FRONDA
36
kich możliwych dróg stymulacji chorego. To sukces, a nie cud. A na t e n suk­
ces m u s i m y n a p r a w d ę m o c n o zapracować.
Jeśli wybudza Pan chorych z taką skutecznością, to dlaczego w Pana klinice
są tylko 32 łóżka?
Z przyczyn finansowych.
Czy nie uważa Pan, że w obecnym czasie, po śmierci Jana Pawła II, gdy tak
wiele mówi się o „żywych pomnikach" papieża w postaci zgody na prze­
szczep własnych organów, nikt głośno nie mówi o tym, aby te pomniki to
byli ludzie, których ratuje się ze śpiączki, spod kosy eutanazyjnej machiny
śmierci?
Powiem tak: narządy chorych w śpiączce m o ż n a o d d a w a ć tylko po u s t a l o n y m
badaniami definitywnym zgonie, a tego się, niestety, nie robi.
Mówi Pan wprost to, co łatwiej przemilczeć. Przełożeni powołali ostatnio
dla Pana specjalną komisję. Jaki jest jej cel?
Ma ona ocenić p o s t a w ę etyczną, formalno-prawną i m e r y t o r y c z n ą w ze­
b r a n y m materiale m e d i a l n y m , czyli w m o i c h publicznych wypowiedziach.
Problem stanowi to, że ująłem się za l u d ź m i w śpiączce i m ó w i ł e m o osobach
żyjących, kierowanych na d a w c ó w narządów, k t ó r y m nie daje się szansy na
u r a t o w a n i e życie. Komisja, w e d ł u g słów przełożonych, ma mi p o m ó c w roz­
wiązywaniu t r u d n y c h p r o b l e m ó w ludzi w śpiączce.
ROZMAWIAŁ: JAROSŁAW WRÓBLEWSKI
BYDGOSZCZ, 2 8 K W I E T N I A 2 0 0 5
Syndrom fałszywych wspomnień polega na tego typu
oddziaływaniu na psychikę, które mieści się w katego­
rii manipulacji mentalnych, dlatego też „wpadnięcie"
w ów syndrom dla osoby poddawanej terapii jest nie­
zauważalne.
syndrom
fałszywych
wspomnień
BARBARA
142
BOŻENA
CUJSKA
FRONDA
36
144
FRONDA 3 6
F e n o m e n zaczęto określać jako s y n d r o m fałszywych w s p o m n i e ń
(False
M e m o r y S y n d r o m - FMS). W m i a r ę n a r a s t a n i a p r o b l e m u s t w i e r d z o n o , że
wyrządza on liczne szkody pacjentom, wpływa na z m i a n ę p r z e p i s ó w prawa,
prowadzi do rozbicia wielu rodzin oraz przyczynia się do w z r o s t u fałszywych
oskarżeń o m o l e s t o w a n i e seksualne.
W c e n t r u m uwagi badaczy znalazła się p s y c h o t e r a p i a „odzyskiwania"
w s p o m n i e ń . U z n a n o , że z n a s t a n i e m lat 90. XX wieku wielu źle wyszkolonych
terapeutów, nie znających s p o s o b u funkcjonowania ludzkiej pamięci, d a ł o się
zwieść teorii, że dostatecznie z a a n g a ż o w a n e podejście t e r a p e u t y c z n e m o ż e
odkryć d o k ł a d n y zapis t r a u m a t y c z n y c h wydarzeń z dzieciństwa ich klientów.
Poza tym wielu z nich było przekonanych, że p e w n e dosyć p o w s z e c h n i e
występujące u dorosłych objawy i skargi (np. bóle głowy, niska s a m o o c e n a ,
niewyjaśniony niepokój) wskazują na historię u r a z ó w z dzieciństwa i t y m
samym usprawiedliwiają n i e u s t a n n e żądanie w o b e c klienta, by p r z y p o m i n a ł
sobie t r a u m a t y c z n e wydarzenia. Przekonani p e w n o ś c i ą i u p o r e m terapeuty,
a p o n a d t o s w o b o d n y m s t o s o w a n i e m p r o c e d u r takich, jak t r a n s hipnotyczny,
liczni klienci w końcu „przypominają s o b i e " p o d o b n e incydenty, potwierdza­
jąc opinie „eksperta".
J. H o c h m a n , amerykański psychiatra i k o n s u l t a n t n a u k o w y Fundacji
S y n d r o m u Fałszywych W s p o m n i e ń w Filadelfii (fundacja zrzeszała p o d ko­
niec lat 90. ubiegłego wieku p o n a d 7 tys. c z ł o n k ó w ) , jako j e d e n z pierwszych
specjalistów opisał
dokładniej
n o w y f e n o m e n psychologiczny dotyczący
specyficznych zaburzeń pamięci, który d o t k n ą ł pacjentów (głównie kobiety),
korzystających z u s ł u g t e r a p e u t ó w przekonanych, że przeżycia seksualne
z dzieciństwa są przyczyną p r o b l e m ó w psychicznych i fizycznych pojawiają­
cych się w życiu d o r o s ł y m . Terapeuci ci p r o m u j ą tezę, że w a r u n k i e m odzyska­
nia p e ł n e g o zdrowia jest przywrócenie takich przeżyć, t ł u m i o n y c h zazwyczaj
z p o w o d u ich zbyt bolesnego c h a r a k t e r u . S k u t k i e m jej aplikowania jest
zaburzenie pamięci określane jako s y n d r o m fałszywych w s p o m n i e ń (FMS).
Syndrom, ogólnie mówiąc, powstaje p o d w p ł y w e m sugestywnego, n i e r z a d k o
hipnotycznego przekazu doszukującego się przyczyn obecnych p r o b l e m ó w
psychicznych czy n i e p o w o d z e ń życiowych w d o z n a n y c h u r a z a c h seksualnych
w okresie dzieciństwa. O s o b a dotychczas nie sygnalizująca żadnych proble­
m ó w związanych z t r a u m a t y c z n y m i przeżyciami w dzieciństwie nagle „odzy­
skuje" takie w s p o m n i e n i a .
WAKACJE
2005
145
Niektóre kobiety (zdaniem H o c h m a n a najczęstsze ofiary syndromu), ogląda­
jąc programy telewizyjne bądź czytając w popularnych pismach kobiecych o przy­
padkach „wypartej pamięci" ludzi, którzy w dzieciństwie byli molestowani seksu­
alnie, zaczynają podejrzewać, że one też mogły paść ofiarą podobnego zdarzenia
i w miarę upływu czasu wzrasta ich motywacja do jego „odnalezienia". Kierują
się więc do odpowiedniego terapeuty. Wśród technik „pomagających" klientce
odnaleźć utracone wspomnienia wymienia się najczęściej: hipnozę, wyobrażenia
za pomocą rysunku, słuchanie bądź czytanie „odzyskanych" w s p o m n i e ń innych
kobiet jako inspiracji, oglądanie a l b u m u rodzinnego.
Ponieważ przywracane „ w s p o m n i e n i a " m u s z ą dotyczyć bliskiego o t o ­
czenia pacjenta, bywa, że sugestie t e r a p e u t y n a k i e r o w a n e są na rodzinę, n p .
w trakcie przeglądania fotografii rodzinnych. T e r a p e u t a ś w i a d o m i e i celowo
wyszukuje zdjęcia pasujące do n e g a t y w n e g o o b r a z u rodziny. W t e n s p o s ó b
potwierdza prawdziwość swojej h i p o t e z y i kształtuje o d m i e n n y od dotychcza­
sowego w i z e r u n e k bliskich pacjenta. Jeżeli u d a mu się w z b u d z i ć w pacjencie
nieufność do nich i w z m o c n i ć p r z e k o n a n i e o fakcie m o l e s t o w a n i a seksual­
nego w dzieciństwie, dochodzi do z a k o d o w a n i a n o w e g o wzorca m y ś l o w e g o
i u z n a n i a sugestii t e r a p e u t y za prawdziwe. Tego typu oddziaływania na psy­
chikę mieszczą się w kategorii manipulacji m e n t a l n y c h , dlatego też „wpadnię­
cie" w s y n d r o m dla osoby p o d d a w a n e j terapii jest n i e z a u w a ż a l n e .
O t o krótkie opisy przypadków FMS:
Przypadek I: Melody Gavigan, 39-letnia m i e s z k a n k a Long Beach, zgłosiła
się do lokalnego szpitala psychiatrycznego z p o w o d u d ł u g o t r w a ł e j depresji.
Podczas pięciu tygodni terapii zajmujący się nią często specjalista sugerował,
iż jej depresja wywodzi się z p r z e m o c y seksualnej, której d o z n a ł a w dzieciń­
stwie. M i m o że pacjentka p o c z ą t k o w o nie m i a ł a t e g o rodzaju w s p o m n i e ń ,
t e r a p e u t a obstawał przy swojej teorii. W efekcie Melody z a a k c e p t o w a ł a pre­
z e n t o w a n ą wizję. Zaczęła wierzyć, że wyparła w s p o m n i e n i a ze ś w i a d o m o ś c i .
Pod w p ł y w e m t e r a p e u t y „ p r z y p o m n i a ł a " sobie fakt m o l e s t o w a n i a przez ojca
z pierwszego roku życia, a także sceny g w a ł t ó w z późniejszego dzieciństwa.
Zgodnie z sugestią t e r a p e u t y wyraziła swoje oskarżenia w o b e c ojca i z e r w a ł a
z n i m kontakty. N a p i s a ł a książkę o swoich przeżyciach w dzieciństwie, w k t ó ­
rej szczegółowo zrelacjonowała krzywdy, jakich d o z n a ł a od ojca. P r z e k o n a n i e
o prawdziwości odkrytych w s p o m n i e ń nie t r w a ł o d ł u g o . Uczestnicząc w kur­
sie psychologii, zaczęła dokładniej analizować swoje w s p o m n i e n i a i uznała,
146
FRONDA
36
że nie są o n e prawdziwe. P r ó b o w a ł a o d n o w i ć k o n t a k t y z ojcem i oskarżyła
szpital psychiatryczny o s p o w o d o w a n i e cierpień jej rodziny.
Przypadek II: I n n a m ł o d a kobieta, Eileen Franklin, z e z n a ł a w sądzie, że
przed 20 laty widziała, jak jej ojciec zgwałcił i z a m o r d o w a ł jej o ś m i o l e t n i ą
koleżankę. Choć twierdziła, że była ś w i a d k i e m m o r d e r s t w a , nie p a m i ę t a ł a
tego wydarzenia aż do m o m e n t u , gdy będąc już o s o b ą dorosłą, p r z y p a d k o w o
„odzyskała" w s p o m n i e n i a .
Przypadek III: W 1993 roku 34-letni Steven C o o k zaskarżył rzymsko­
katolickiego kardynała Chicago B e r n a r d i n a oraz i n n e g o księdza o to, że 17
lat wcześniej wykorzystywali go seksualnie. Twierdził również, że na wiele
lat z a p o m n i a ł o m o l e s t o w a n i u i „odzyskał" w s p o m n i e n i a d o p i e r o podczas
terapii. Później wycofał swoje oskarżenia, obawiał się b o w i e m , że „wspo­
m n i e n i a " , które odżyły w jego pamięci, mogły nie być prawdziwe, i n a w e t
osobiście przeprosił kardynała Bernardina za zarzuty, jakie mu postawił.
Przypadek IV: W 2 0 0 0 roku, 32-letnia Lidia M., m ę ż a t k a i m a t k a 7-letniego chłopca, została przyjęta do szpitala psychiatrycznego z p o w o d u nasilają­
cej się nerwicy. Tam p o d d a n o ją psychoterapii, k t ó r ą p r o w a d z i ł m ł o d y lekarz
psychiatra. W trakcie jednej z wizyt oświadczyła mężowi, że dzięki terapii
u ś w i a d o m i ł a sobie, iż „w dzieciństwie była m o l e s t o w a n a seksualnie, j e d n a k
nie m o ż e sobie p r z y p o m n i e ć przez k o g o " . Po o p u s z c z e n i u szpitala Lidia M.
zaczęła regularnie korzystać z p o m o c y psychoanalityka p o l e c o n e g o p r z e z d o ­
tychczasowego t e r a p e u t ę . Oprócz regularnych sesji analityk zalecił jej słucha­
nie w d o m u kaset z jego n a g r a n i a m i . Sytuacja r o d z i n n a zaczęła się pogarszać.
Mąż zaobserwował dziwne z m i a n y w z a c h o w a n i u żony. D o c h o d z i ł o do coraz
ostrzejszych konfliktów w sprawach dotyczących w y c h o w a n i a syna, k t ó r y m
często opiekowała się jego m a t k a . Po kilku miesiącach Lidia M. oskarżyła
teściową o m o l e s t o w a n i e seksualne w n u k a . Biegły psycholog wydał o p i n i ę
wskazującą na w y s t ę p o w a n i e u chłopca „ z e s p o ł u cech dziecka m o l e s t o w a n e ­
go seksualnie". Z s z o k o w a n y ojciec dziecka wraz ze swoją m a t k ą zaczęli szu­
kać pomocy. Sprawa została s k i e r o w a n a do sądu. W wyniku konfliktu d o s z ł o
do rozpadu rodziny. M i m o uniewinniającego wyroku, jaki zapadł po d w ó c h
latach procesu, Lidia M. nadal jest p r z e k o n a n a , że z a r ó w n o ona, jak i jej syn
padli ofiarą nadużyć seksualnych.
Na skutek rozwoju terapii odzyskanych w s p o m n i e ń g w a ł t o w n i e zaczęła
rosnąć w Stanach Zjednoczonych liczba p r o c e s ó w wytoczonych przez osoby
WAKACJE
2005
147
przekonane, że w dzieciństwie były m o l e s t o w a n e seksualnie. Na początku
psychiatrzy i psychologowie ignorowali f e n o m e n fałszywych w s p o m n i e ń ,
a tym bardziej nie byli zdolni go w y t ł u m a c z y ć . Znacząca część przedstawicieli
wymiaru sprawiedliwości p o p i e r a ł a „ o d z y s k a n e " w s p o m n i e n i a , n a w e t gdy
wiedza w t y m zakresie wypływała od t e r a p e u t ó w m a ł o wiarygodnych, czasa­
mi związanych ze sfanatyzowanymi ś r o d o w i s k a m i feministek.
BARBARA BOŻENA CUJSKA
Powyższy tekst stanowi fragment książki pt. Syndrom fałszywych wspomnień. Rzecz o nowym fenomenie
psychologicznym i jego skutkach społecznych, która wkrótce ukaże się nakładem „Frondy".
Podczas rozprawy w sądzie w Cincinnati wyszło na jaw,
że Steven Cook i jego adwokat nie dysponują najmniej­
szymi dowodami winy kardynała. Cook przyznał, że
o incydencie z Bernardinem przypomniał sobie w cza­
sie seansu terapeutycznego. Terapeutka natomiast uzu­
pełniła, że jedyną podstawą jej psychologicznego
wykształcenia jest kilkugodzinny kurs hipnozy.
OSKARŻONY
SAMUEL
BRACŁAWSKI
Dwa lata t e m u amerykańskim Kościołem wstrząsnął niesłychany skandal. Jego
skalę t r u d n o nawet opisać. W jednej tylko archidiecezji bostońskiej zarzut
molestowania seksualnego nieletnich p o s t a w i o n o co dziesiątemu kapłanowi.
W jednym tylko roku 2002 z posługi duchownej zrezygnowało lub zostało
WAKACJE
2005
149
usuniętych 177 amerykańskich księży. Później ze swoich u r z ę d ó w ustąpili
biskupi (w tym metropolita Bostonu, kardynał Bernard Law), którzy wiedząc
0 molestowaniu dzieci przez swoich podwładnych, tolerowali ich zachowania
1 przenosili ich z parafii na parafię, umożliwiając krzywdzenie kolejnych nielet­
nich. W takiej sytuacji Jan Paweł II nie mógł nie zabrać głosu. I zabrał. W tra­
dycyjnym wielkoczwartkowym Liście do Kapłanów z 2 0 0 2 roku napisał: „Jako
kapłani jesteśmy osobiście głęboko wstrząśnięci grzechami niektórych naszych
braci, którzy sprzeniewierzyli się łasce otrzymanej w Sakramencie Święceń,
ulegając najgorszym przejawom mysterium iniąuitatis, jakie dokonuje się w świe­
cie". W końcu kwietnia tego samego roku w p r z e m ó w i e n i u wygłoszonym
do amerykańskich kardynałów dodał: „Wyrażam moją głęboką solidarność
i współczucie wszystkim ofiarom i ich rodzinom, gdziekolwiek się znajdują".
A młodzież podczas spotkania z nią w Toronto prosił: „Kochajcie Kościół. Nie
zniechęcajcie się grzechami i u p a d k a m i niektórych jego c z ł o n k ó w " .
Głębia tego skandalu i d r a m a t wielu m ł o d y c h ludzi, którzy zostali skrzyw­
dzeni przez swoich duszpasterzy, nie m o ż e j e d n a k przesłaniać faktu, że został
on wykorzystany do... walki z tradycyjnym n a u c z a n i e m katolickim, a n a w e t
z s a m y m Kościołem. Wstrząsająca książka pt. Zdradzony Bóg, n a p i s a n a przez
r e p o r t e r ó w „Boston Globe", kończy się, a jakże, rozdziałem, w k t ó r y m dzien­
nikarze zabierają się do n a p r a w i a n i a Kościoła. Postulują w n i m odejście od
celibatu, odrzucenie p r y m a t u papieskiego, a n a w e t p o r z u c e n i e tradycyjnej
moralności chrześcijańskiej (tak jakby księża molestujący dzieci byli tej m o ­
ralności wierni). P o d o b n e p o s t u l a t y m o ż n a było znaleźć także w publicystyce
t a m t y c h bolesnych dni.
Philip J e n k i n s , publicysta i historyk u w a ż n i e śledzący przejawy a n t y k a t o licyzmu w Stanach Zjednoczonych, jest wręcz głęboko przekonany, że h i s t e ­
ria r o z p ę t a n a wokół pedofilii jest w dużej m i e r z e w y n i k i e m wrogości w o b e c
Kościoła, jaką żywi spora część amerykańskich elit intelektualnych. „Skandale
seksualne w Kościele katolickim nie są częstsze niż w innych kościołach czy
w ś r ó d nauczycieli" - podkreślał J e n k i n s i d o d a w a ł : „Pedofilia jest przerażają­
cą zbrodnią, m u s i być ukarana, ale... nie m o ż n a nią m a n i p u l o w a ć ! " .
Manipulacja d a n y m i czy wywoływanie antykatolickiej histerii to j e d n a k
nie jedyna m e t o d a dyskredytowania Kościoła. Przeciwnicy p o s u n ę l i się do
bardziej występnych m e t o d . Najbardziej z n a n y m t e g o p r z y k ł a d e m była spra­
wa kardynała J o s e p h a Bernardina, arcybiskupa Chicago.
150
FRONDA
36
Akt 1: Dawno temu w Ameryce
Sprawa kardynała Bernardina rozpoczęła się rzekomo jeszcze
w latach 80. To wtedy młody kleryk Steven Cook miał zostać
wykorzystany seksualnie przez jednego z wychowawców se­
minaryjnych. Gdy poprosił o pomoc przełożonych, ci nie tylko
zignorowali jego skargę, ale wręcz doprowadzili do usunięcia
go z seminarium pod zarzutem homoseksualizmu. Wiele lat
później, już jako aktywny homoseksualista chorujący na AIDS, spotkał adwokata,
który przekonał go, że może uda mu się uzyskać spore odszkodowanie za molesto­
wanie. Aby stało się to możliwe, trzeba było jednak oskarżyć arcybiskupa.
Po r o z m o w i e z p r a w n i k i e m chory 30-latek p o d d a n y został kontrowersyj­
nej terapii hipnozą. W jej trakcie w m ó w i o n o m u , że p r z y p o m n i a ł sobie, jako­
by przed laty był m o l e s t o w a n y przez ó w c z e s n e g o biskupa C i n c i n n a t i . Był n i m
późniejszy kardynał J o s e p h Bernardin. Był to, o ironio, człowiek, który jako
pierwszy wprowadził j a s n e i s u r o w e zasady p o s t ę p o w a n i a z d u c h o w n y m i
oskarżonymi o m o l e s t o w a n i e seksualne. Na jego n o r m a c h p r a w n y c h i m e t o ­
dach p o s t ę p o w a n i a wzorowały się i n n e diecezje. Gdyby wszystkie w p r o w a ­
dziły go w życie, nie byłoby skandalu w 2 0 0 3 roku. Ale to nie p o s t a w a w o b e c
m o l e s t o w a n i a była p o w o d e m oskarżenia kardynała. Z d a n i e m większości
o b s e r w a t o r ó w t a m t y c h w y d a r z e ń h i e r a r c h a naraził się z d e c y d o w a n ą o b r o n ą
życia poczętego i sprzeciwem w o b e c aborcji. O s k a r ż e n i e o h o m o s e k s u a l i z m
i m o l e s t o w a n i e m i a ł o załatwić kardynała na d o b r e .
Akt 2: 10 listopada 1993 roku
- przygotowanie sceny
Kardynał Bernardin spędził t e n dzień na Uniwersytecie
C o l u m b i a . Od lat zaangażowany w dialog międzyreligijny,
miał t a m wygłosić wykład p o ś w i ę c o n y dziełu T h o m a s a
M e r t o n a . Z a t r z y m a ł się u swojego przyjaciela, kardynała
J o h n a 0 ' C o n n o r a . T o o n powiedział m u , ż e p o S t a n a c h
krążą niepokojące plotki: jakiś bliżej n i e o k r e ś l o n y z na­
zwiska dostojnik Kościoła miał być oskarżony o m o l e s t o w a n i e seksualne. Nic
więcej tego dnia nie było w i a d o m o . Ale skandal wisiał w p o w i e t r z u .
WAKACJE 2 0 0 5
|
5 |
Akt 3: 11 listopada 1993 roku i dni następne
Od r a n a p o d siedzibą kardynała zaczęły się g r o m a d z i ć
furgonetki
z
ekipami
rezydencji
nadawano
telewizyjnymi.
wstrząsające
Na
relacje:
żywo
spod
„Kardynał
Bernardin został oskarżony o z m u s z e n i e do s t o s u n k u
seksualnego Stevena C o o k a " - informowali reporterzy
z całego świata. Taka gratka nie zdarza się co dzień: j e d e n
z najważniejszych h i e r a r c h ó w świata oskarżony jest o m o l e s t o w a n i e kleryka.
Czy dowodzi to hipokryzji całego Kościoła? Czy p o w i n i e n on znieść celibat?
Ile jeszcze takich tajemnicy kryje życie tej wspólnoty? Tak d r a m a t y c z n e pyta­
nia zadawali stojący przed siedzibą kardynała dziennikarze.
On s a m odbierał dziesiątki telefonów od przyjaciół, którzy informowali
go, że news o m o l e s t o w a n i u seksualnym kleryka obiegł j u ż cały świat. C N N ,
z n a n a z nieprzychylnego s t o s u n k u do Kościoła, co godzinę e m i t o w a ł a rekla­
m ó w k ę z wielkim n a p i s e m „ U p a d e k " . I n n e stacje nie p o z o s t a w a ł y w tyle.
Kardynał klęknął do modlitwy. Jak s a m w s p o m i n a ł , podczas różańca zadał
Bogu dramatyczne pytanie: „Dlaczego pozwoliłeś, by spotkała m n i e taka
krzywda?". A p o t e m już spokojniej, rozważając m ę k ę Chrystusa, d o d a ł : „Żyję
już 65 lat, ale d o p i e r o teraz n a p r a w d ę pojąłem, jaki o g r o m bólu spadł na
Ciebie tamtej n o c y " .
Czas j e d n a k naglił. K o m e n t a r z e stawały się coraz bardziej nieprzychyl­
ne. Doradcy naciskali, by kardynał spotkał się z m e d i a m i . Tak też się s t a ł o .
Bernardin uznał, że p r a w d a jest zbyt m o c n a , by m o g ł a przegrać. Stanął p r z e d
dziennikarzami i j a s n o zadeklarował, że będzie m ó w i ł p r a w d ę . „Czy ksiądz
kardynał prowadzi aktywne życie s e k s u a l n e ? " - p a d a pytanie. Sala milknie.
Wszyscy czekają na odpowiedź i szykują złośliwe k o m e n t a r z e . „Zawsze żyłem
w czystości i celibacie" - o d p o w i a d a kardynał. I choć dziennikarze często nie
wierzą w takie deklaracje, nasłuchali się j u ż setek takich wypowiedzi, t y m ra­
z e m atmosfera nieco się rozrzedza. Po konferencji j e d e n z repor­
t e r ó w deklaruje n a w e t w prywatnej r o z m o w i e : „Wiem, że ksiądz
kardynał m ó w i p r a w d ę , ale my m u s i m y zadawać takie pytania".
Padały o n e zresztą jeszcze w i e l o k r o t n i e . Kardynał Bernardin
uczestniczył w 15 konferencjach prasowych.
152
FRONDA
36
Akt 4: Sąd
Kardynała stać było na to, by bronili go najlepsi adwokaci
w Stanach Zjednoczonych. Jednak świadomość, że jest
niewinny i obawa przed zgorszeniem, jakim napawać
m o ż e wiernych fakt wykorzystania kościelnych pieniędzy
do obrony hierarchy przez zarzutami, były tak mocne, że
zrezygnował z takiej możliwości. Natychmiast kilka presti­
żowych kancelarii adwokackich zadeklarowało d a r m o w ą pomoc.
Okazała się o n a j e d n a k z b ę d n a . W sądzie w C i n c i n n a t i wyszło na jaw, że
Steven Cook i jego a d w o k a t nie dysponują najmniejszymi d o w o d a m i w i n y
kardynała. Cook przyznał, że o incydencie z B e r n a r d i n e m p r z y p o m n i a ł sobie
w czasie seansu t e r a p e u t y c z n e g o . T e r a p e u t k a n a t o m i a s t u z u p e ł n i ł a , że j e d y n ą
p o d s t a w ą jej psychologicznego wykształcenia jest kilkugodzinny k u r s h i p n o ­
zy. I n n e d o w o d y r ó w n i e ż okazały się p o z b a w i o n e wartości. Na zdjęciu, k t ó r e
d o k u m e n t o w a ć m i a ł o akt m o l e s t o w a n i a , d o s t r z e c m o ż n a było arcybiskupa
w otoczeniu kleryków, a książka z autografem, k t ó r ą h i e r a r c h a miał p o d a r o ­
wać ofierze upojnej nocy, nie zawierała autografu.
O s t a t e c z n i e 28 lutego 1994 roku C o o k wycofał oskarżenie.
Akt 5: Pojednanie
Na tym jednak historia się nie kończy. Kardynał Bernardin po­
stanowił dowiedzieć się, kto stał za tą sprawą. „Wiedziałem,
że Steven to zagubiona owca, a ja - jako pasterz - musiałem
ją odnaleźć" - wspominał już na łożu śmierci. Zgłosił się
więc do matki swego oskarżyciela, a ta zdecydowała się skon­
taktować go ze swoim ciężko chorym synem.
Do spotkania obydwu mężczyzn doszło w grudniu 1994 roku. Hierarcha prze­
baczył Cookowi i zapewnił go o swojej o modlitwie. Potem odprawił w intencji
chorego Mszę świętą, a po spowiedzi udzielił mu rozgrzeszenia. Jeszcze długo
później obaj utrzymywali ze sobą kontakt, pisząc do siebie listy i wzajemnie się za
siebie modląc. Przyjaźń ta przetrwała aż do śmierci Cooka, który we wrześniu 1995
roku zmarł na AIDS. Rok później na traka trzustki zmarł kardynał Bernardin.
SAMUEL BRACŁAWSKI
Pod oknami ks. Vianneya rozbrzmiewała kocia muzy­
ka. Kamieniami wybito szyby na plebani, na ścianach
pojawiły się plakaty wyszydzające księdza, do biskupa
w Belley zaczęły przychodzić anonimy z oskarżeniami
pod adresem kapłana z Ars. Proboszczowi przestano
kłaniać się na ulicy. Nawet najwierniejsi parafianie
stracili zaufanie do księdza i odwrócili się od niego.
MIĘDZY
SAMOBÓJCZYNIĄ,
BĘKARTEM
I PLEBANEM
ALEKSANDER
BOCIANOWSKI
Nie sprzeciwiajcie się złu.
Poniższa historia rozpoczęła się jesienią
1826 roku w malej
francuskiej
wiosce Ars, gdzie p r o b o s z c z e m był ks. Jean-Marie Yianney. P e w n e g o d n i a
154
FRONDA
36
w e z w a n o go do umierającej kobiety, której córka, C h r i s t i n e M a r t i n , bawiła się
w tym czasie w miejscowej oberży „Pod czarnym k o n i e m " . Po w y s p o w i a d a n i u
konającej i udzieleniu jej o s t a t n i e g o n a m a s z c z e n i a k a p ł a n u d a ł się do oberży,
by powiedzieć p a n n i e Martin, że jej m a t k a u m i e r a , i zabrać ją do d o m u .
Chociaż był Adwent, i m p r e z a t r w a ł a w najlepsze. Tańczono, ś p i e w a n o
i pito. Pojawienie się księdza, który wyciągnął s t a m t ą d m ł o d ą dziewczynę,
s k w i t o w a n o docinkami, że klecha przyszedł po swoją k o c h a n k ę .
Kilka miesięcy później okazało się, że C h r i s t i n e jest w ciąży. W t a m t y c h
czasach s a m o t n e m a t k i spotykały się z o s t r a c y z m e m otoczenia. Kiedy dziew­
czyna urodziła dziecko, odwrócili się od niej n a w e t najbliżsi. Najbardziej we
znaki dawali jej się j e d n a k bywalcy miejscowej oberży - urządzali po jej okna­
mi drwiące występy lub wybijali szyby k a m i e n i a m i .
Jedynym człowiekiem, który brał ją publicznie w o b r o n ę , był ks. Vianney.
On też ochrzcił dziecko, nadając mu imię Bernard. P o s t a w a proboszcza s p o ­
wodowała, że niektórzy zaczęli nazywać go o b r o ń c ą dziwek, a n a w e t s u g e r o ­
wać, że Christine jest jego kochanką.
Pewnego dnia m ł o d a m a t k a znikła bez śladu. Jej zwłoki w y d o b y t o z Saony,
nieopodal Villefranche, trzy dni później. Chociaż samobójcy byli w ó w c z a s
chowani w niepoświęconej ziemi, ks. Vianney zdecydował się urządzić jej
pogrzeb na parafialnym c m e n t a r z u . U z n a ł b o w i e m , że dziewczyna nie była
przy zdrowych zmysłach, a do samobójczego kroku p o p c h n ę ł a ją nienawiść ze
strony sąsiadów.
Dla wielu m i e s z k a ń c ó w Ars decyzja proboszcza oznaczała zbezczeszcze­
nie c m e n t a r z a . Nie mogli z r o z u m i e ć , dlaczego p o c h o w a ł on w poświęconej
ziemi osobę, k t ó r a p o p e ł n i ł a grzech śmiertelny. Pogłoska o tym, że z m a r ł a
była kochanką księdza, zaczęła trafiać na coraz bardziej p o d a t n y g r u n t .
W k r ó t c e okazało się, że nikt nie chce zaopiekować się o s i e r o c o n y m nie­
mowlęciem. Jedynym, który zdecydował się przygarnąć m a ł e g o B e r n a r d a
Martina, był z n o w u ks. Vianney. Umieścił on n i e m o w l ę w p r o w a d z o n y m
przez siebie D o m u O p a t r z n o ś c i . Była to z a ł o ż o n a przez niego szkoła dla
dziewcząt połączona z i n t e r n a t e m .
WAKACJE 2 0 0 5
15 5
Postępowanie proboszcza s p o w o d o w a ł o , że p o g ł o s k o m o tym, iż jest
ojcem dziecka, zaczęło dawać wiarę coraz więcej m i e s z k a ń c ó w Ars. Tak jak
n i e d a w n o pod o k n a m i Christiny Martin, tak teraz p o d o k n a m i ks. Vianneya
rozbrzmiewać zaczęła kocia muzyka. K a m i e n i a m i wybito szyby na plebani,
a na ścianach pojawiły się plakaty wyszydzające księdza, do biskupa w Belley
zaczęły przychodzić a n o n i m y z o s k a r ż e n i a m i p o d a d r e s e m k a p ł a n a z Ars.
Proboszczowi p r z e s t a n o się kłaniać na ulicy. N a w e t najwierniejsi parafianie
stracili zaufanie do księdza i odwrócili się od niego.
Atmosferę p o d g r z e w a ł o milczenie ks. Vianneya. Wójt w i e l o k r o t n i e n a m a ­
wiał go, by publicznie z a m b o n y bronił swego d o b r e g o imienia, a oszczerców
pozwał przed sąd. Kapłan j e d n a k o d m a w i a ł , mówiąc, że prędzej woli być
pozbawiony p r o b o s t w a i o s a d z o n y w więzieniu: „Jakże m ó g ł b y m się b r o n i ć
przed krzyżem, który mi Pan Bóg włożył na r a m i o n a ? Nie, nie b ę d ę się b r o n i ł .
Błogosławię mój krzyż".
Wiele rodzin zabrało swoje córki z D o m u O p a t r z n o ś c i . Istnienie placów­
ki stanęło pod z n a k i e m zapytania, bo dotychczasowi darczyńcy przestali na
nią łożyć. Stawiali j e d e n w a r u n e k - w z n o w i ą dofinansowanie, jeśli z z a k ł a d u
zostanie u s u n i ę t y bękart Bernard M a r t i n . Proboszcz p o z o s t a w a ł j e d n a k nie­
ustępliwy.
Sprawa stała się tak głośna w całej diecezji, że biskup Devie z Belley z m u ­
szony został do interwencji. Z a p r o p o n o w a ł , że skoro ks. Vianney nie m o ż e
u d o w o d n i ć swej niewinności, niech prosi o p r z e n i e s i e n i e do innej parafii. Tak
też proboszcz p o s t a n o w i ł uczynić.
Z a n i m do tego j e d n a k doszło, dziekan z Trevoux zdecydował się zorgani­
zować w Ars misje parafialne. Do wsi zjechała g r u p a kaznodziejów z Lyonu.
Przez trzy dni głosili oni w kościele kazania, broniąc przy okazji znieważanej
czci ks. Vianneya. Ich h o m i l i e spotykały się j e d n a k z szyderstwami, a w naj­
lepszym razie - z obojętnością wiernych.
Trzeciego dnia misji wydarzył się wypadek. Jeden z parobków pana Fleury
Treve, który publicznie najgłośniej oskarżał ks. Vianneya, został tak m o c n o kop­
nięty przez konia, że posłano po księdza, by przybył do umierającego. Misjonarz
156
FRONDA
36
z Lyonu, który wyspowiadał parobka, kazał natychmiast wezwać wójta oraz kilku
innych mieszkańców wsi do konającego mężczyzny. Jako pokutę kapłan wyzna­
czył umierającemu publiczne ujawnienie jednego z grzechów. Na łożu śmierci
parobek przyznał się, że to on jest ojcem Bernarda Martina. Dodał też, że sam
wyznał to w konfesjonale ks. Vianneyowi, więc ten ostatni, związany tajemni­
cą spowiedzi, nie mógł ujawnić prawdziwych okoliczności całego wydarzenia.
Mężczyzna poprosił Boga i proboszcza o przebaczenie i wkrótce p o t e m skonał.
Jeszcze tego s a m e g o dnia w e z w a n o do kościoła l u d n o ś ć Ars i o d c z y t a n o
jej oświadczenie p o d p i s a n e przez wójta i p o z o s t a ł y c h ś w i a d k ó w śmierci pa­
robka. W czasie gdy mieszkańcy wsi dowiadywali się o n i e w i n n o ś c i swego
proboszcza, ks. Vienney przygotowywał się do p r z e n o s i n do Fareins. Do t e g o
parafianie postanowili j u ż j e d n a k nie dopuścić. Nazajutrz wysłali delegację do
ordynariusza Belley, k t ó r y cofnął d e k r e t o p r z e n o s i n a c h księdza.
Z a c h o w a ł a się m o d l i t w a proboszcza, gdy t e n dowiedział się o w s z y s t k i m :
„Panie, zdjąłeś ze m n i e krzyż. Czy j e s t e ś ze m n i e niezadowolony, skoro nie
u z n a ł e ś m n i e godnym, a b y m go dalej d ź w i g a ł ? " .
ALEKSANDER BOCIANOWSKI
PS Dnia 8 stycznia 1 9 0 5 roku papież Pius X ogtosit Jeana-Marie Vianneya btogostawionym, a dnia
21 maja 1 9 2 5 roku papież Pius XI w y n i ó s ł go na ottarze jako ś w i ę t e g o .
Dzięki naszym ogłoszeniom uratowano życie dziesię­
ciorga dzieci: dwóch Karolin, Damiana, Briana, bliźniąt
Sandry i Patryka, Wiktorii, Martynki i Magdy.
NUMER
ŻYCIA
ROZMOWA Z O. P I O T R E M I D Z I A K I E M SJ, KATARZYNĄ WYCZYNSKĄ,
ANNĄ A M B R O Ż A K , M A R C I N E M K O Ś C I E L N Y M ,
HANNĄ PIEKUT, KATARZYNĄ POŹNIAK, ANETĄ K O C U N ,
JOANNĄ MARJAŃSKĄ, ACNIESZKĄ TYLMAN
- PRZEDSTAWICIELAMI DIAKONII ŻYCIA DUSZPASTERSTWA
AKADEMICKIEGO „ARKA" W BYDCOSZCZY
„Brak miesiączki? Możemy pomóc" - takie ogłoszenie ukazuje się cyklicznie
od dwóch lat w „Expressie Bydgoskim", a od kilku miesięcy w „Gazecie Po­
morskiej". Skąd wziął się pomysł, aby za pomocą takiego ogłoszenia w pra­
sie ratować nienarodzone dzieci?
Do j e z u i t ó w zgłosił się Polak mieszkający w USA, który ofiarował p e w n ą
s u m ę pieniędzy na k o n k r e t n y cel - r a t o w a n i e życia p o c z ę t e g o . To był taki
zamyślony, lekko s m u t n y człowiek, który przyszedł jak s k r u s z o n y grzesznik.
Mówił, że ofiarę tę chce dać w ł a ś n i e z a k o n n i k o m , bo ma do nich d u ż e zaufa­
nie, że faktycznie będzie p r z e z n a c z o n a na t e n cel. Skojarzyłem to sobie z p o ­
kutą, która m i a ł a być zadośćuczynieniem za z a n i e d b a n i e czy udział w aborcji.
P r ó b o w a ł e m przez p r a w i e d w a lata s a m d o t r z e ć do takich ludzi. W gablotach
przed kościołem były na plakatach ogłoszenia następującej treści: „Jeśli jesteś
158
FRONDA
36
w stanie błogosławionym, jeśli
jesteś w trudnej sytuacji, boisz
się,
czujesz
pomożemy
trwogę
ci".
jednak osoby,
-
przyjdź,
Przychodziły
które już miały
dzieci i chciały otrzymać wspar­
cie
pieniężne.
Przez
ten
czas
nie zgłosiła się do m n i e ż a d n a
kobieta, która byłaby w stanie
błogosławionym i p o t r z e b o w a ł a
pomocy. Byłem załamany. J e d n a k
genialne n a t c h n i e n i e , jak dojść
do tych ludzi, o t r z y m a ł a Kasia Wyczyńska; do tych, którzy w tak t r u d n e j
sytuacji w ogóle nie szukają p o m o c y w kościołach, tylko chcą jak najszybciej
rozwiązać p r o b l e m .
Gdy ojciec Piotr ogłosił, że m a m y pieniądze i t r z e b a dotrzeć do tych osób, to
w ciągu kilku godzin wpadł mi do głowy p o m y s ł . To było działanie D u c h a Św.
Kiedyś na p r z e ł o m i e lat 1989 i 1990 p r ó b o w a ł a m bawić się w d z i e n n i k a r s t w o ,
wcielić w z d e s p e r o w a n ą kobietę, k t ó r a jest w ciąży i chce się spotkać z leka­
r z e m ginekologiem. C h c i a ł a m napisać r e p o r t a ż o takiej sytuacji. Gdy zadzwo­
niłam p o d n u m e r z gazety, lekarz zadał mi kilka fachowych pytań, kazał zrobić
test ciążowy i przyjść z wynikiem. Nie byłam j e d n a k na tyle sprytna, aby coś
wymyślić i spotkać się z lekarzem. Nic nie wyszło z artykułu, ale p a m i ę t a m
te n i e s a m o w i t e emocje, kiedy d z w o n i ł a m , udając kobietę spodziewającą się
dziecka, p a m i ę t a m , ile w t e d y myśli kłębiło mi się w głowie.
Kto rozmawia z matkami przez telefon?
Pierwsze pytanie kobiet b r z m i : „Ile to kosztuje? Ile pigułka antykoncepcyjna,
ile aborcja?". N a m po p r o s t u zależy na tym, aby to dziecko się urodziło, aby
nie zostało zabite. U p o w a ż n i o n a do r o z m ó w jest tylko j e d n a o s o b a z n a s
- Kasia, która używa określenia „zabicie dziecka", a nie „aborcja" czy „za­
bieg". Pyta w p r o s t : „Chce pani zabić swoje dziecko?".
WAKACJE
2005
159
Ile telefonów odbierasz?
Teraz mniej, ale zdarzało się, że dwa, trzy dziennie. Wiele kobiet, które dzwoniły,
mówiło, że potrzebowały takiej właśnie rozmowy, takiego wsparcia. Dzwonią
też mężczyźni, którzy mówią, że nie żona, nie dziewczyna, ale „pewna p a n i " ma
problem. Mówią, że mają jedno, dwoje czy czworo dzieci i już wystarczy. Są też
kobiety zdradzone, pozostawione same sobie. Zdarzają się również takie sytuacje,
że dorastające córki mówią swoim 40-letnim matkom, które zaszły w ciążę, że to
wstyd. Motywacje są różne. Kiedyś dzwoniła matka kobiety, która była w ciąży
z trojaczkami. Babcia tych dzieci dzwoniła, bo chciała otrzymać tabletki poronne;
twierdziła, że „nie będzie w stanie utrzymać córki i jej bękartów". Zdarzają się
też chamskie, agresywne telefony z wyzwiskami czy krzykami.
Mamy, które dzwonią, łączy brak wsparcia i p o m o c y ze strony otoczenia. Są
słabe, o s a m o t n i o n e i nie wiedzą, co robić.
Jak walczycie o dzieci?
W naszej diakonii życia jest 19 o s ó b i każdy ma przydzielony dzień, w k t ó r y m
ofiarowuje swoją m o d l i t w ę .
Każdy wylosował sobie dzień tygodnia. Mój to środa i o d m a w i a m dziesiątkę
różańca w intencji tych kobiet, k t ó r e d z w o n i ą w środę.
Możn a również ofiarować Mszę św. w ich intencji, d o b r o w o l n e p o s t a n o w i e ­
nie, post czy u m a r t w i e n i e .
Tak n a p r a w d ę to m o d l i t w a jest p o d s t a w ą pomocy. Jeśli jej nie ma, to wszyst­
ko się sypie. W o s t a t n i m czasie spadła liczba osób, k t ó r e dzwonią, i my się
zastanawiamy, czy to jest nasza wina, bo się mniej modlimy, czy jest to wynik
wzrostu świadomości w społeczeństwie.
Jeśli był t r u d n y telefon w ciągu dnia, to Kasia d z w o n i do n a s z prośbą, aby­
śmy się intensywniej modlili. W t e d y ofiaruje się n p . cały dzień w intencji tej
konkretnej osoby czy sprawy.
160
FRONDA
36
Oprócz modlitwy są spotkania..,
Spotykamy się z m a t k a m i w stanie b ł o g o s ł a w i o n y m i z tymi, k t ó r e urodziły
dziecko. Spotykam się n p . z Iwoną, która u r o d z i ł a m a ł ą W i k t o r i ę . Ta kobieta
przyznała się wprost, że chciała zabić dziecko, że m i a ł a p r z e d s o b ą pigułkę,
gazetę i szukała pomocy. Powiedziała, że kiedy teraz patrzy na swoją córkę, to
wie, że m o g ł o jej nie być. Z reguły j e d n a k kobiety nie poruszają z n a m i takich
problemów. Nie pytają, kim jesteśmy, i nie wracają do telefonu.
U m a w i a m y się z taką m a m ą na r o z m o w ę w j a k i m ś miejscu. Z d a r z a się, że
czekamy wytrwale dwie godziny, a o n a j e d n a k nie przychodzi. W r o z m o w i e
przekonujemy, żeby się nie bała, że nie jest już sama, a najważniejsze jest
życie jej dziecka.
Spotykamy się też co d w a tygodnie i dzielimy tym, co się dzieje, czy odbyło
się jakieś spotkanie, jaki przyniosło efekt.
Unikają nas ojcowie dzieci. Chyba t r u d n o im przyjąć p o m o c od n a s .
Czasami mówią, że potrzebują p o m o c y materialnej. Każde dziecko otrzymuje
od nas wyprawkę z pieniędzy przeznaczonych na r a t o w a n i e życia.
Co znajduje się w waszej wyprawce?
Pampersy i pieluchy tetrowe, śpiochy, kocyk, kosmetyki, wanienka, wózek...
wszystko, co potrzebne. Wózek i łóżeczko są używane. Dajemy również gazety,
z których m o ż n a się dowiedzieć, jak należy się opiekować m a ł y m dzieckiem.
Dostajemy też wózki od innych. Ludzie sami przynoszą takie rzeczy do kościoła.
Ile dzieci udało się wam już uratować?
Dziesięcioro: dwie Karolinki, D a m i a n a , Briana, bliźnięta S a n d r ę i Patryka,
Wiktorię, Martynkę i Magdę, k t ó r a z o s t a ł a o d d a n a do adopcji. Pozostałe m a t ­
ki przyjęły swoje dzieci. Najstarsze w g r u d n i u skończyło roczek.
WAKACJE
2005
161
Staramy się p a m i ę t a ć o u r o d z i n a c h dzieci, o świętach. Chcemy, aby m a t k i
wiedziały, że p a m i ę t a m y o nich również po u r o d z e n i u dziecka.
To jest n i e s a m o w i t e , że najpierw m o d l i m y się o dziecko, a p o t e m m o ż e m y
wziąć je na ręce. To wzruszające przeżycie.
Matki też czekają na nasze odwiedziny. Cieszą się, gdy przychodzimy.
Naszą inicjatywą podzieliliśmy się w I n o w r o c ł a w i u i z tego, co mi w i a d o m o ,
u d a ł o się już t a m u r a t o w a ć j e d n o dziecko.
Wśród nas jest również położna, k t ó r a udziela bezcennych rad na t e m a t s p o ­
sobu karmienia czy opieki n a d dzieckiem.
Jeśli jakaś kobieta myśli o oddaniu dziecka do adopcji, to informuję ją o procedu­
rze adopcyjnej, wybieram się razem z nią do ośrodka albo przekazuję po prostu
telefon. W ośrodku psycholog odpowiada na wszystkie pytania, uświadamia kon­
sekwencje i nieodwracalność tej decyzji (po szóstym tygodniu po narodzinach
dziecka). Pomaga również w załatwieniu spraw formalnych i informuje szpital,
w którym zamierza rodzić kobieta, o przewidywanym terminie porodu.
Czy namawiacie rodziców, aby ochrzcili dziecko?
To robi ojciec Piotr, który stara się kierować tych ludzi na drogę życia chrześ­
cijańskiego.
Opiekuję się z koleżanką bliźniakami i m o g ę powiedzieć, że u n a s jest bardzo
dobrze. Byłyśmy na chrzcie i „roczku", zostałyśmy bardzo serdecznie przyjęte.
Wcześniej, dwa miesiące przed p o r o d e m , przyjechałyśmy z wyprawką i obie
strony czuły się trochę niezręcznie, ale p o t e m już sytuacja się zmieniła. Dzieci
są otoczone troską i miłością, chociaż ich ojca nigdy nie u d a ł o n a m się poznać.
Z Asią jeździmy do pewnej kobiety, k t ó r a żyje w związku n i e s a k r a m e n t a l n y m .
Próbowaliśmy ją przekonać, żeby wybrać na rodziców ch rzes t nych ludzi, k t ó ­
rzy będą się modlić za dziecko, b ę d ą przyjmować k o m u n i ę św. w jego intencji,
ale wybrano takich rodziców, którzy również żyją w związkach n i e s a k r a m e n talnych. Dziecko nie jest ochrzczone, m i m o że m i n ę ł o już pół roku. O tym
trzeba rozmawiać bardzo delikatnie, bo inaczej t e n t e m a t wywołuje d u ż e
zdenerwowanie.
Trudno jest poruszać t e m a t Boga w r o z m o w a c h z m a m a m i . Na p e w n o łatwiej
było po śmierci J a n a Pawła II. Z D o r o t k ą s t a r a m y się nie zaniedbywać m o d ­
litwy w takich d o m a c h . Gdy o d m a w i a ł y ś m y dziesiątkę różańca, powiedziały­
śmy m a m i e , że teraz m o d l i m y się za jej córeczkę, i spytałyśmy, czy się z n a m i
pomodli. Podeszła do tej m o d l i t w y ze szczerą chęcią.
Jeśli urządzamy urodziny, to też się staramy, aby p r e z e n t y w jakiś s p o s ó b
nawiązywały do Pana Boga. Kupiliśmy n p . Biblię dla maluchów, aby dzieci wzra­
stały w Bożej miłości. Cieszy n a s to, że czytają ją również m a t k i .
WAKACJE
2005
163
Podejmujecie inne inicjatywy w obronie życia?
Zbieraliśmy podpisy przeciwko projektowi u s t a w y o ś w i a d o m y m rodziciel­
stwie. Staliśmy pod kościołami po niedzielnych Mszach Św., chodziliśmy z li­
s t e m po akademikach i u d a ł o n a m się zebrać blisko cztery tysiące podpisów.
Trochę obawialiśmy się reakcji s t u d e n t ó w , ale były o n e b a r d z o przychylne.
Mówili, że d o b r z e robimy, zajmując się tą sprawą. Rozdawaliśmy też nasze
ulotki.
Przy naszej diakonii powstało też w styczniu tego roku Bydgoskie Stowarzyszenie
Obrony Życia i Godności Człowieka. Zachęcił nas do tego inż. Antoni Zięba
z Krakowa. Główną przyczyną było to, że w naszym regionie brakuje takich sto­
warzyszeń. Mamy sporo pomysłów. Chcielibyśmy stworzyć biuro informacji, aby
pomagać załatwiać ubogim m ł o d y m m a t k o m zasiłki rodzinne, dodatki, a także
organizować debaty, dyskusje.
Roznosiliśmy też po gabinetach ginekologicznych i przychodniach książecz­
ki Pomóż ocalić życie bezbronnemu, w y d a w a n e przez Polskie Stowarzyszenie
O b r o ń c ó w Życia.
Zasypuję u l o t k a m i i książeczkami swoją uczelnię i widzę, że czytają je rów­
nież wykładowcy.
Kiedy r o z n o s i ł a m nasze ulotki, p o d e s z ł a do m n i e dziewczyna z roku.
Powiedziałam jej, co robimy. Odpowiedziała, że jest jej bardzo przykro, bo
jej koleżanka dwa tygodnie t e m u d o k o n a ł a aborcji. I o n a nie wiedziała, jak
jej p o m ó c .
Bierzemy udział w kursie N a t u r a l n e g o P l a n o w a n i a Rodziny, p r o w a d z o n y m
przez ginekologa. Po jego u k o ń c z e n i u b ę d z i e m y się starać o to, aby uzyskać
tytuł nauczyciela N P R .
Jest też taka n a s z a inicjatywa, z k t ó r ą wychodzimy do całej Polski, aby 18
maja połączyć urodziny papieża J a n a Pawła II i jego n a t u r a l n ą ś m i e r ć w na­
b o ż e ń s t w o w o b r o n i e życia. Aby o godzinie 21.37 spotykać się na placach czy
1£4
FRONDA
36
w kościołach i zatrzymać się n a d s ł o w a m i papieża o d n o ś n i e do r a t o w a n i a ży­
cia. Aby pokazać m ł o d y m ludziom, jak m o ż n a p i ę k n i e żyć, jaki o w o c przynosi
życie. Stanąć po s t r o n i e życia - to jest p r e z e n t dla papieża.
Co te inicjatywy wnoszą w wasze życie?
M o ż e m y dawać świadectwo. M a m a , k t ó r ą się opiekujemy, m i a ł a k r w o t o k i ,
istniało zagrożenie życia dziecka. Ojciec P i o t r o d p r a w i ł szybko E u c h a r y s t i ę
w jej intencji. To był piątek, od razu n a s t ą p i ł a d u ż a p o p r a w a i kobieta j u ż
w poniedziałek wyszła ze szpitala. P a m i ę t a m , że w i e c z o r e m o t w o r z y ł a m
P i s m o Święte i d o s t a ł a m s ł o w o o tym, jak J e z u s u z d r o w i ł kobietę cierpiącą na
krwotok. Od t e g o m o m e n t u wszystko było z dzieckiem w p o r z ą d k u .
To jest taki łańcuszek, p o m a g a m y jednej osobie, a wiele innych z t e g o ko­
rzysta. Dla nas jest n i e s a m o w i t y m d o ś w i a d c z e n i e m m ó c uczestniczyć w ta­
kim wydarzeniu. W a ż n e jest też, aby n i e sobie przypisywać te zasługi, ale
Jezusowi. Bóg działa przez ludzi.
Aby u r a t o w a ć życie człowieka, t r z e b a włożyć d u ż o wysiłku, p r z e d e w s z y s t k i m
modlitwy.
Trzeba po p r o s t u głosić w świecie ewangelię życia.
ROZMAWIAŁ: JAROSŁAW WRÓBLEWSKI
BYDGOSZCZ, 2 8 K W I E T N I A 2 0 0 5
Jeśli przyjąć m.in. za bratem Efraimem, że ojciec jest
w rodzinie figurą Boga, a matka symbolizuje Ducha
Świętego, to okaże się, iż Bóg-ojciec w filmie Sofii Coppoli stracił panowanie nad swoją rodziną, a Duch Święty-matka, zamiast ogarniać miłością, ograniczył się do
moralistycznego stawiania wymagań.
OCZAMI DZIEWIC
MAREK
HORODNICZY
Duch krępowany jest przez oczy.
Izydor z Sewilli
Myślę, że m o ż n a się zgodzić co do tego, że f u n d a m e n t e m p o p k u l t u r y jest
przekaz „obrazkowy". To na n i m wychowuje się j u ż trzecie p o k o l e n i e ludzi
żyjących w kręgu oddziaływania cywilizacyjnego E u r o p y Zachodniej i USA.
S p e k t r u m z a i n t e r e s o w a ń kultury m a s o w e j wyznaczały od lat 4 0 . Stany
Zjednoczone. To dzięki gigantycznym inwestycjom Wuja Sama najpierw
kino, a p o t e m telewizja i I n t e r n e t , stały się g ł ó w n y m p o ż y w i e n i e m staty­
stycznego obywatela Metropolis. Procesowi z m i a n y ś r o d o w i s k a k u l t u r o w e g o
towarzyszyło t w o r z e n i e nowej mitologii i s y s t e m u w i e r z e ń s t y m u l o w a n e g o
f
FRONDA
36
przez treść przekazu m e d i a l n e g o . Od razu należy podkreślić, że o w e m i t o l o ­
gie i wierzenia ze swej n a t u r y były na tyle „głębokie", na ile p o z w a l a ł a na to
forma filmu, p r o g r a m u telewizyjnego, k o m i k s u czy artykułu z a m i e s z c z o n e g o
w tabloidzie. Powiedzieć, że świat k r e o w a n y i opisywany t a k i m i n a r z ę d z i a m i
jest uproszczony czy wręcz stereotypowy, to za m a ł o . Jest to zwyczajnie świat
nieprawdziwy. N a t u r a l n i e , wyjątki zwykle potwierdzają r e g u ł ę - zdarzają się
wybitne filmy czy komiksy. P r o b l e m w tym, że to w ł a ś n i e o n e , stanowiąc
awangardę miernoty, są jakimś estetycznym - i o s t a t e c z n y m ! - p u n k t e m od­
niesienia. Wystarczy t u ­
taj w s p o m n i e ć dyskusję
wokół
kontekstu
Shoah
s p o w o d o w a n ą przez publikację komik­
su Maus czy egzaltowane debaty n a d
h u m a n i s t y c z n y m ujęciem dziesięciorga
przykazań po
filmowym
cyklu Dekalog Krzysztofa Kieślowskiego. Nie bez
znaczenia jest także w s p ó ł d z i a ł a n i e różnych „ m e g a f o n ó w " p o p k u l t u r y w kre­
owaniu wydarzeń lub p r o m o w a n i u n o w y c h a u t o r y t e t ó w : n p . r ó w n i e w a ż n e
co wyjście po pracy do kina na najnowszy film Luca Bessona staje się przeczy­
tanie w gazecie wywiadu z reżyserem i obejrzenie w „Vivie" czy „Gali" zdjęć
aktorki grającej w filmie g ł ó w n ą rolę ubranej od s t ó p do głów w ciuchy Dolce
& Gabana. Takie w i e l o k a n a ł o w e oddziaływanie gwarantuje t o t a l n e zagospo­
darowanie czasu i wyobraźni odbiorcy. Daje r ó w n i e ż poczucie u c z e s t n i c t w a
w czymś w a ż n y m . S t o s u n k o w o często m a m y także do czynienia z jednoczes­
n y m w p r o w a d z a n i e m w obieg kultury m a s o w e j kilku „wypowiedzi artystycz­
nych" o p o d o b n y m wydźwięku ideowym. P r a w d o p o d o b n i e nie jest to wynik
świadomej kalkulacji - raczej wyczucia k o n i u n k t u r y na dany p r o b l e m . Tak
było z kilkoma filmami p o ś w i ę c o n y m i p r z e m o c y w m e d i a c h (m.in. Urodzeni
mordercy OHviera S t o n e ' a i Funny Games Michaela H e n e k e ) . Tak jest dzisiaj
w odniesieniu do p r o b l e m ó w z zakresu bioetyki - Za wszelką cenę Clinta
Eastwooda, Vera Drakę Mike'a Leigh czy W stronę morza Alejandra A m e n a b a r a .
Machina rozrywkowa posługuje
się dzisiaj
tak r ó ż n o r o d n y m i
środkami
wyrazu, że daje widzowi iluzję wyczerpania t e m a t u z wszelkich możliwych
stron. Sporo racji ma też Wojciech Wencel, który poruszył p o d o b n y p r o b l e m
w odniesieniu do biznesu wydawniczego: „Była m o d a na feminizm - pojawiła
WAKACJE
2005
167
się Katarzyna Grochola, m ó w i ł o się o narkotykach - jak s p o d ziemi wyrósł
Tomasz Piątek, święcił triumfy t e m a t dresiarzy - karierę zrobiła D o r o t a
Masłowska, zupa okazała się za s ł o n a - wypłynął Wojciech Kuczok, war­
szawka zachłysnęła się s ł o w e m d u b b i n g - m i a ł a swoje pięć m i n u t Agnieszka
Drotkiewicz, z w r ó c o n o uwagę na lewacki a n t y k o n s u m p c j o n i z m - z kapelusza
wyskoczył Sławomir Shuty, teraz jest m o d a na c a m p , q u e e r i g e n d e r studies,
więc Witkowski po p r o s t u m u s i a ł zostać zauważony.
Kolejność zawsze
jest ta sama: najpierw pojawia się „ m o d a i n t e l e k t u a l n a " , p o t e m książka"
(http://yass.art.pl/przesuw/wencel/).
Jak prezentuje się na tak opisanym p o p k u l t u r o w y m tle film Sofii Coppoli
Virgin Suicides
(w Polsce p r o m o w a n y p o d t y t u ł e m Przekleństwa niewinności)?
Zacznijmy od samej reżyserki - córka Francisa Forda Coppoli, a u t o r a m.in.
Czasu Apokalipsy, Draculi i Ojca chrzestnego, wpływowej postaci w świecie
Hollywood; od jakiegoś czasu dziewczyna najbardziej „kultowego" reżysera
ostatnich lat - Q u e n t i n a Tarantino (o czym m o ż n a przeczytać w kolorowej
prasie). Do tego, zanim jeszcze pojawił się jej pierwszy p e ł n o m e t r a ż o w y film,
w świat poszła fama o wybitnych zdolnościach Sofii. Wizerunku dopełnia
współpraca reżyserki z m o c n o p r o m o w a n y m d u e t e m francuskiej muzyki easy-listening - AIR. To oni napisali niezwykle sugestywną muzykę do Samobójstw
dziewic, która zresztą ukazała się na płycie i została doskonale przyjęta przez
krytykę. Wiemy już zatem, że m ł o d a artystka należy do elity świata filmowego
i trzyma rękę na pulsie najnowszych estetycznych m ó d . Słowem - m o ż e m y
mieć pewność, że jej dzieła będą przyjmowane w sposób szczególny.
A film Przekleństwa niewinności nie jest o b r a z e m wybitnym. Wpisuje się za
to w d o n o ś n y wielogłos, kontestujący podwaliny chrześcijańskiej wizji świa­
ta. Jest a m e r y k a ń s k ą o d p o w i e d z i ą m.in. na wypaczający sens świętości film
Przełamując fale Larsa von Triera czy Tańcząc w ciemnościach t e g o s a m e g o reży­
sera. W tym d r u g i m filmie główny ideolog D o g m y d o d a t k o w o stworzył su­
gestywną a p o t e o z ę ludzkiej woli, k t ó r a jako żywo p r z y p o m i n a Crowleyowską
koncepcję s a t a n i z m u (główna b o h a t e r k a - grana przez Bjórk - ś w i a d o m i e
FRONDA
36
zmierza ku śmierci, mogąc s w o b o d n i e wybrać życie). C o p p o l a dla o d m i a n y
krytykuje w swoim filmie opresywny - jej z d a n i e m - c h a r a k t e r katolickiego
wychowania, który symbolizuje w filmie popadająca w „ s k a n s e n " amery­
kańska rodzina. Do takiej interpretacji filmu u p o w a ż n i a „ n a d o b e c n o ś ć "
narratora, który prowadzi widza za rękę, nie pozwalając choćby na m a ł y k r o k
wbrew nieubłaganej logice fabuły. Sztywna konstrukcja w y m u s i ł a na reżyser­
ce pozbawienie b o h a t e r ó w psychologicznej prawdziwości. Postacie obrazują
jedynie p u n k t widzenia artysty. O t o w na p o z ó r przykładnej katolickiej rodzi­
nie (tata - nauczyciel, m a m a wychowująca w d o m u pięcioro dzieci) d o c h o d z i
do k o s z m a r u . Córki - począwszy od najmłodszej 13-letniej Cecylii
- popełniają zbiorowe s a m o b ó j s t w o . Z a n i m j e d n a k do tego dojdzie,
obserwujemy, jak b e z d u s z n e zakazy i nakazy p r o w a d z ą r o d z i n ę
do katastrofy.
Początek
filmu
przywołując
na
Miasteczkiem
Twin
przynosi atmosferę złowrogiej
myśl
normalności,
inspirację
Peaks
Davida
Lyncha. C o ś wisi w p o w i e t r z u .
J u ż za chwilę dowiaduje­
my się, że chodzi o naj­
m ł o d s z ą córkę p a ń s t w a
Lisbon,
która
próbuje
pożegnać się z życiem, podcinając sobie w w a n n i e żyły. Tutaj n a s t ę p u j e
kluczowy m o m e n t filmu - w p o r ę odnalezionej dziewczynce wypada z ręki
obrazek przedstawiający M a t k ę Boską. D e z a w u o w a n i e katolickiej koncepcji
dziewictwa przyjmuje o d t ą d formę otwartej wojny. Zaczyna d o m i n o w a ć cy­
nizm, ośmieszenie, a wreszcie p r ó b y wykazania b e z s e n s o w n o ś c i kultywowa­
nia cnoty. W świecie h i p e r k o n s u m p c j i w y c h o w a n i e do czystości - r o z u m i a n e j
oczywiście nie tylko jako wstrzemięźliwość seksualna - m u s i w e d ł u g Coppoli
sprowadzać się do b e z d u s z n e g o egzekwowania zakazów i p o w i n n o ś c i . Nie
sposób znaleźć - zdaje się m ó w i ć artystka - dobrych a r g u m e n t ó w za chrześ­
cijańskim stylem życia. Pozostaje tylko z i m n y rygor. Chrześcijaństwo jest
od środka wypalone. Jeśli przyjąć m.in. za b r a t e m Efraimem, że ojciec jest
w rodzinie figurą Boga, a m a t k a symbolizuje D u c h a Świętego, to okaże się, iż
filmowy Bóg-ojciec stracił p a n o w a n i e n a d swoją rodziną, a D u c h Święty-matka, zamiast ogarniać miłością, ograniczył się do moralistycznego stawiania
wymagań.
WAKACJE 2 0 0 5
69
Możliwe, że dziewictwo w m a ł y m świecie sióstr
Lisbon jest właściwie niemożliwe. O t o o d r a t o w a n a
Cecylia na pytanie lekarza, dlaczego chciała popełnić
samobójstwo, odpowiada: „Pan nigdy nie był 13-letnią dziewczynką, d o k t o r z e " .
Może być to aluzja do m o d n e g o o s t a t n i m i czasy p r o b l e m u m o l e s t o w a n i a sek­
sualnego. W istocie p a n Lisbon jest człowiekiem wyalienowanym, k o m p l e t n i e
niemającym kontaktu z rzeczywistością. Nie z n a m y przeszłości dziewczynek.
Ze sposobu prowadzenia narracji wynika jednak jakaś tajemnica ich dzieciń­
stwa... Nigdy nic nie w i a d o m o - przecież na podjecie decyzji o samobójstwie
mogło mieć wpływ takie t r a u m a t y c z n e doświadczenie. Klimat moralny wokół
rzeczonego zjawiska jest w USA wyjątkowo surowy, tak więc p o d o b n a aluzja
pada t a m na znacznie bardziej p o d a t n y grunt niż w Polsce.
Dom, w którym odbywa się gros akcji filmu, wyposażony jest we wszystkie
atrybuty tzw. płytkiej religijności - krzyże, święte obrazy, różańce
itp. Wszystko to stanowi scenografię do d e m a s k o w a n i a hipokryzji
rodziców. Kiedy Cecylia po raz drugi - t y m razem skutecznie - targa
się na życie, skacząc z o k n a na zwieńczone ostrymi palikami ogro­
dzenie, rodzice wmawiają sobie, że dziewczynka wypadła z okna. W związku
z tym trzeba przestawić plot, żeby w przyszłości uniknąć tragedii...
Dziewczęta
rozpacz­
liwie próbują wyrwać się
z
krępujących
okowów
nakazanej cnoty. Atmosfera w d o m u staje się n i e z n o ś n a - palenie płyt gra­
mofonowych z m u z y k ą rockową (jako kara za nieprzyjście na n o c do d o m u
najstarszej z sióstr - Lux), szlaban na w y c h o d z e n i e z d o m u i całkowity zakaz
k o n t a k t o w a n i a się ze ś w i a t e m . Lux, nie m o g ą c regularnie spotykać się ze
swoją szkolną sympatią, na złość r o d z i c o m każdej nocy spółkuje na d a c h u
domu-twierdzy z przypadkowymi c h ł o p c a m i . Pozostałe siostry popadają
w melancholię, marząc o n o r m a l n y m życiu w e d ł u g a m e r y k a ń s k i c h standar­
dów. W końcu - zrozpaczone - popełniają s a m o b ó j s t w o . Całą rozciągniętą
w czasie tragedię oglądamy oczami sympatycznych c h ł o p a k ó w z sąsiedztwa,
którzy są zafascynowani, a j e d n o c z e ś n i e p r z e r a ż e n i tajemniczym ś w i a t e m
pięknych sióstr. Ucieleśniają oni w filmie z d r o w y amerykański m i t - p o t a ń ­
cówki, przejażdżki „ k a n a p a m i na r e s o r a c h " , futbol i s w o b o d n y styl życia. To
w konfrontacji z takim światem przegrywa owa dysfunkcyjna, fanatyczna r o 170
FRONDA
36
dżina. Kropkę nad „ i " stawia pojawiający się w kluczowych m o m e n t a c h filmu
m o t y w umierającego wiązu - d r z e w a stojącego na posesji p a ń s t w a Lisbon.
Przeznaczonego d o wycinki s y m b o l u z a k o r z e n i e n i a b r o n i ą w ł a s n y m i ciałami
siostry. Nie do końca zdają sobie j e d n a k sprawę z tego, co robią. Wygląda na
to, że jest to jakiś e l e m e n t ich świata, jakiś f u n d a m e n t , k t ó r e g o j e d n a k n i e
sposób wybronić. W końcu d r z e w o zostaje ścięte...
Film Coppoli jest j e d n y m z e l e m e n t ó w popkultury, rozumianej jako sty­
m u l o w a n a przez konsumpcję iluzja. Iluzja o tym, że w m e d i a l n y m hipermar­
kecie m o ż n a dostarczyć t o w a r ó w wyczerpujących religijne potrzeby człowieka.
Popkultura skutecznie wypiera wartości bądź zmierza do zbrukania rzeczy
dotąd uznawanych za święte. Problem leży już w samej formie przekazu, nie
wspominając o „zawartości koszyka". Towar o nazwie Przekleństwa niewinności
opakowano w doskonały papier, u s t a w i o n o na półce w ekskluzywnym sklepie,
a ostrze reklamy skierowano w przeciętnego inteligenta. Efekt jest taki, że na­
wet średnio wyrobiony widz dostrzeże w filmie nie tylko frontalny atak na re­
ligię. Zobaczy również, a m o ż e przede wszystkim, s m u t n y i n u d n y świat
otaczający d o m p a ń s t w a Lisbon, świat wypełniony ludzką wegetacją.
Zobaczy ekspansję kolorowych paciorków, krucjatę plastiku i multiplek­
su, które to mają zastąpić autentyczne doświadczenie religijne. Ujrzy na
koniec, że to m.in. ten sztuczny świat zabił w rodzicach dziewcząt-samobój­
czyń Ewangelię, która jako jedyna jest w stanie dać życie kulturze. Czy Sofia
Coppola zdaje sobie sprawę z takiego wydźwięku jej filmu?
MAREK HORODNICZY
Przekleństwa niewinności (Virgin S u i c i d e s ) ,
reż. Sofia Coppola. film prod. USA. 1999
W 1957 roku w piaskach Turkmenii odnaleziono chłop­
ca, nazwanego Dżumoj Dżumajewem, który pięć lat
przeżył w gromadzie wilków. Kiedy w pełni przysto­
sował się do środowiska ludzkiego, dziennikarz zapy­
tał go, czy odnalazł wśród ludzi takie samo wzajemne
zrozumienie, t a k ą samą czułość, troskliwość, jak wśród
wilków. W oczach chłopca pojawił się szczery ból. „Nie
znalazłem" - odrzekł i opowiedział o delikatności
mamy-wilczycy i troskliwości taty-wilka.
powrót
kacpra
hausera
LEONTI-
AWIŁOW
Starochrześcijański pisarz łaciński A r n o b i u s z pisał, że człowiek, który wyrósł
w w a r u n k a c h izolacji od ludzi i który znalazł się w s p o ł e c z e ń s t w i e l u d z k i m
w wieku 20 lat lub później, będzie głupszy od zwierzęcia, n a w e t jeśli jest
p o t o m k i e m P l a t o n a lub Pitagorasa. Ujawni on nie więcej u c z u ć niż d r z e w o
172
FRONDA
36
czy kamień, nie będzie znal ni lądu, ni gwiazd, ni m e t e o r ó w , ni roślin, ni
zwierząt.
W 1920 roku doktor Sing odkrył w wilczym legowisku razem z młodymi
wilkami dwie dziewczynki. Jedna z nich miała około 7-8 lat, druga zaś dwa lata.
Młodsza niebawem zmarła. Starsza zaś, Kamila, przeżyła pod obserwacją lekarza
10 lat. W wieku 17-18 lat rozwój umysłowy Kamili był na poziomie przeciętnego
czterolatka. Darujmy sobie dalszy przegląd podobnych przypadków.
J e d n a k ż e w 1828 roku w N o r y m b e r d z e pojawił się na ulicy szczególny
szesnastolatek. Nie mówił i nie rozumiał, co się do niego mówi, bał się świat­
ła, lecz dobrze widział po ciemku i miał o s t r e p o w o n i e n i e . Nie przyjmował
żadnych p o k a r m ó w oprócz chleba i wody. O k a z a ł o się, że całe życie spędził
w ciemnej lepiance. Kiedy spał, ktoś przynosił mu kawałek chleba i naczynie
z wodą. W o d a bywała gorzkawa w s m a k u . Wypiwszy ją, z n o w u zasypiał,
a budząc się, odkrywał na sobie czystą koszulę. Kilka razy u d a w a ł o mu się
zobaczyć opiekuna, lecz jego twarz zakrywała maska.
WAKACJE 2 0 0 5
j
73
Młodzieńcowi n a d a n o imię Kacper Hauser. Jego los opisany został w p o ­
wieści Jakoba W a s s e r m a n n a Dziecię Europy, czyli Kacper Hauser. Kiedy chłopiec
zaadaptował się w społeczeństwie i m ó g ł co nieco opowiedzieć o s w o i m ży­
ciu, w N o r y m b e r d z e pojawił się człowiek w masce, który go zabił. Na grobie
Kacpra H a u s e r a widnieje napis: „Tutaj p o c h o w a n a jest zagadka stulecia. Jego
narodziny okryte były tajemnicą, tajemnicza pozostaje także jego ś m i e r ć " .
W encyklopedii Brockhausa przywołana jest j e d n a z krążących w t a m t y c h
czasach wersji: ofiara to syn wielkiego księcia Badenii z pierwszego m a ł ż e ń ­
stwa, a z a t e m n a s t ę p c a t r o n u . D r u g a ż o n a księcia, pragnąca zapewni przy­
szłość swojemu synowi, skazała Kacpra na izolację, a n a s t ę p n i e na śmierć.
Jeśli ta wersja jest prawdziwa, to tragedia Kacpra H a u s e r a dała początek
n a r o d z i n o m pogardy kobiet dla ich n a t u r a l n e j roli i d ą ż e n i o m do symbolicz­
nych (iluzorycznych) wartości. Pisarz Walentyn R a s p u t i n określił t e n proces
„pandoryzacji" jako p r z e m i a n ę słabej płci, jej m o r a l n ą mutację.
Dyplomata francuski Jackolliot, przez długi czas mieszkający w Indiach,
pisał, że nigdy nie spotkał H i n d u s a , który m ó w i ł b y o swojej m a t c e bez dające­
go się zauważyć wzruszenia. Za to n a s z e m e d i a b o m b a r d u j ą n a s informacjami
o zabijaniu dzieci przez rodziców i vice versa, a proces t e n niechybnie się roz­
wija. Dlaczego?
Pytanie jest retoryczne, p o n i e w a ż p o z a m i a n i e n a t u r a l n e g o p r z e z n a c z e n i a
na priorytety symboliczne - szczęścia osiągnąć nie s p o s ó b . Jako pouczający
przykład jawi się tutaj los amerykańskiej aktorki S h a r o n Stone.
Przyglądając się jej folderom reklamowym, bardzo wiele młodych przedsta­
wicielek płci pięknej marzy o osiągnięciu takich samych sukcesów, nie podej­
rzewając nawet skutków. O n a s a m a w wywiadzie ujawnia, jak do tego wszyst­
kiego dojść: „Najważniejszy jest upór. To był bój tytana: wygrałam... Uwielbiam
popularność. Eskorta motocykli z syrenami. Krzyki wielbicieli. Żeby dojść tam,
gdzie jestem dziś, m u s i a ł a m się wdrapywać jak wariatka... i nieważne, że k t o
inny zostanie zniszczony... Należę do tych, którzy zawsze chcą być więksi i lep­
si. Deficyt uporu w m o i m zawodzie r ó w n a się wyrokowi śmierci".
I tak, wleczona n i e p o h a m o w a n y m p o c z u c i e m samowystarczalności i nie­
okiełznaną chciwością, dosięgła wyżyn emancypacji, stawszy się ostatecznie,
by użyć tu wyrażenia świętego H i e r o n i m a , „wybranym n a c z y n i e m d i a b ł a " .
Czy m o ż n a więc tytułować ją kobietą w znaczeniu dzieła Boga (natury)?
Oczywiście nie, pomijając już jej p o p u l a r n o ś ć i p o z o r n e szczęście. Zerknijmy
174
FRONDA
36
teraz na o d w r o t n ą s t r o n ę jej sławy: „Pusta, histeryczna, rozgoryczona"
- w t e n sposób dziennikarze opisują jej stan psychiczny. „Zawsze chciałam
się uwolnić od przykrej etykietki «symbol seksu» i stać się wreszcie m a t k ą
- skarży się aktorka... - Bez przerwy p r z e c h o d z ę z j e d n e g o p l a n u filmowego
na drugi, żeby nie zastanawiać się n a d sobą. Co widzę w lustrze? S a m o t n ą
kobietę p o d czterdziestkę bez dziecka i bez m ę ż c z y z n y " . Stała się o n a na
tyle egoistyczną i o k r u t n ą istotą, że należy wątpić w to, iż p o r u s z y ją w i d o k
(a m o ż e n a w e t wzbudzić satysfakcję) życiowych p o r a ż e k wielu tysięcy n i e d o ­
świadczonych kobiet podążających jej śladami.
Wyzyskiwacze wszystkich czasów i n a r o d ó w byli żywotnie zainteresowa­
ni zwiększeniem liczby robotników, wtłaczając w proces p o m n a ż a n i a swojego
bogactwa wszystkie warstwy ludności, w tym kobiety w ciąży i m a t k i karmią­
ce, a n a s t ę p n i e dzieci. Stanowisko takie zajęli również marksiści-leninowcy,
czego k o n k r e t n y m p r z y k ł a d e m jest aktywna uczestniczka w y d a r z e ń rewolu­
cyjnych, a co za tym idzie czołowa działaczka partii bolszewickiej, Aleksandra
Kołłontaj. Niejeden artykuł poświęciła o n a takiej organizacji życia, żeby
uwolnić kobiece siły do pracy w fabryce: „Dla każdego będzie czymś oczy­
wistym - pisała o n a - że robotnica-matka, spędziwszy noc n a d kołyską nie­
mowlęcia, z m u s z o n a cały czas wolny poza miejscem pracy poświęcać kuchni,
d o m o w i , rodzinie, będzie gorszym, mniej u w a ż n y m p r a c o w n i k i e m aniżeli jej
m ą ż " („Komunistka", n r 10/1921).
Do głowy jej n a w e t nie przychodzi myśl o konieczności s t w o r z e n i a ko­
biecie optymalnych w a r u n k ó w do realizacji wielkiego daru, jaki o t r z y m a ł a
od przyrody - misji macierzyństwa. Widzi o n a kobietę jedynie w roli robot­
nicy. Macierzyństwo zaś w wielu dyskusjach nazywa „kobiecym k r z y ż e m " .
Kwestią wychowania p o w i n n o się zajmować p a ń s t w o , a nie rodzina. Dlatego
im szybciej przybywa najemnej pracy kobiecie, tym prędzej p o s t ę p u j e rozpad
jej rodziny. Jako ilustrację szczęśliwego życia, stanowiącego urzeczywistnie­
nie powyższych idei, Kołłontaj kreśliła taką o t o wizję: „W s p o ł e c z e ń s t w i e
wyzwolonym z kajdan m a ł ż e ń s t w a i rodziny zrodzi się n o w a forma miłości
- «Skrzydlaty Eros», pojawią się «Miłość-Koleżeństwo», «Miłość-Solidarność»
i i n n e " . W naszych czasach to wszystko określa się mniej r o m a n t y c z n i e , lecz
za to bardziej a d e k w a t n i e do tego, czym jest: „ G r u p p e n - s e x " .
Współpracownica C e n t r a l n e g o I n s t y t u t u D o s k o n a l e n i a Lekarzy, d o k t o r
Botniewa, mówi: „Jeśli m a m a nie t r z y m a dziecka na rękach do lat trzech,
WAKACJE 2 0 0 5
75
a szybko zostawia w żłobku, żeby uwolnić swoje ręce, to jej uczucia wyższe
ulegają stępieniu. To znaczy, traci o n a zdolność w s p ó ł o d c z u w a n i a , troskli­
wość, następuje zerwanie więzi z w ł a s n y m dzieckiem, m ę ż e m . . . Istnieje ter­
m i n «bezmamina mama», czyli taka, k t ó r a wyrosła bez k o n t a k t u , bez emocjo­
nalnej bliskości z m a m ą . I o n e d o k ł a d n i e tak s a m o wychowują swoje dzieci".
Z dawien d a w n a funkcjonuje p o t w i e r d z o n e w życiu, lecz niewyjaśnialne
przeświadczenie o tym, że im mocniej się rodzice wzajemnie kochają, t y m
zdrowsze i ładniejsze mają dzieci. Tajemnica t e g o zjawiska tkwi w tym,
że rozwój dziecka odbywa się w p o z y t y w n y m biopolu (klimacie m o r a l n o -psychologicznym). N a t o m i a s t n i e u s t a n n e d r a m a t y r o d z i n n e , zły nastrój,
wzajemna nieprzyjaźń rodziców i t y m p o d o b n e fakty kształtują n i e z d r o w ą
psychikę dziecka, co odbija się też na jego stanie fizycznym.
W „ p o s t ę p o w y c h " krajach w rezultacie kolejnej fazy m o r a l n e g o u p a d k u ,
zwanej rewolucją seksualną, rodzina jest u w a ż a n a za a n a c h r o n i z m i powyżej
35 proc. dzieci rodzi się z „wolnych" związków. Coraz więcej dzieci zostaje
w ogóle bez rodziców i m i m o najbardziej d o g o d n y c h warunków, jakie oferują
przytułki, spędza dzieciństwo na bezowocnych m a r z e n i a c h o własnej m a m i e
i w ł a s n y m tacie. Kształtowanie psychiki odbywa się u nich bynajmniej nie
w dogodnych w a r u n k a c h - o n o , zgodnie z regułą, się opóźnia, kanał współ­
czucia jest dość osłabiony, o ile w ogóle nie pozostaje nieobecny.
W 1957 roku w piaskach Turkmenii o d n a l e z i o n o chłopca, n a z w a n e g o
D ż u m o j D ż u m a j e w e m , który pięć lat przeżył w g r o m a d z i e wilków. Kiedy
w pełni przystosował się do środowiska ludzkiego, dziennikarz zapytał go,
czy odnalazł w ś r ó d ludzi takie s a m o w z a j e m n e z r o z u m i e n i e , taką s a m ą czu­
łość, troskliwość, jak w ś r ó d wilków. W oczach chłopca pojawił się szczery
ból. „Nie z n a l a z ł e m " - odrzekł i opowiedział o delikatności mamy-wilczycy
i troskliwości taty-wilka.
Pozbawiając dziecko miłości i troski, w pierwszej kolejności rodzice p o ­
zbawiają je przyjęcia tego, co d u c h o w o p i e r w o t n e i co odgrywa i s t o t n ą rolę
n a w e t w świecie zwierząt, dlatego n i e t r u d n o pojąć, że w s p o m n i a n y D ż u m a
uznał wyższość s t o s u n k ó w w wilczej gromadzie.
Świat cywilizacji w tym kształcie, w j a k i m obecnie istnieje, to jest z m i e r z c h
ludzkości, o g r o m n a tragedia w rozwoju istot myślących, a jako przyczyna tej
tragedii jawi się o d r z u c e n i e przez ludzkość p r a w natury. Istniejąca p i r a m i d a
władzy, przyciągająca ku sobie chciwe j e d n o s t k i , to s z t u c z n a konstrukcja.
17
FRONDA
36
O n a się wciąż rozrasta, ale prędzej czy później r u n i e , jak każda gigantyczna
budowla w z n o s z o n a n a k r u c h y m f u n d a m e n c i e . Przy t y m m o ż e o n a przygnieść
swoich a r c h i t e k t ó w i budowniczych, tworzących jej cywilizację. Lecz jeśli lu­
dzie b ę d ą potrafili zwyciężyć swoje s k ł o n n o ś c i do e g o c e n t r y z m u , a n a s t ę p n i e
skierować się ku Panu n a s z e m u J e z u s o w i C h r y s t u s o w i i zwrócić w r o d z o n y
dar Miłości dzieciom, wychować je na uczciwych, pracowitych, szlachetnych
ludzi, rozróżniających wartości p r a w d z i w e i fałszywe, to p i r a m i d a władzy,
zapewniająca ucisk większości przez mniejszość, zacznie t o p n i e ć , p o d o b n i e
jak góra lodowcowa, zaciągnięta przez prądy w tropiki.
LEONTIJ AWIŁOW
TŁUMACZYŁ: FILIP M E M C H E S
Tłok powinien
posuwać się w cylindrze,
a nie w rurze wydechowej.
Czy
homoseksualizm jest zgodny
z prawem naturalnym?
SAMUEL COHEN
W różnych publicznych dyskusjach na t e m a t h o m o s e k s u a l i z m u , jakich czę­
sto przychodzi mi wysłuchiwać, p a d a stwierdzenie, że s t o s u n k i j e d n o p ł c i o w e
są czymś n o r m a l n y m i z g o d n y m z n a t u r ą . Autorzy takich s ą d ó w traktują naj­
widoczniej p r a w o n a t u r a l n e jako coś abstrakcyjnego lub s u b i e k t y w n e g o albo
też stosują się do definicji Alfreda Kinseya. To w ł a ś n i e b o w i e m guru rewolu­
cji seksualnej przedefiniował pojęcie z a c h o w a n i a n a t u r a l n e g o w sferze seksu.
Otóż Kinsey u z n a ł za n a t u r a l n y każdy akt, jaki zdarza się w przyrodzie. Miarą
n o r m y stało się więc s a m o istnienie d a n e g o zjawiska. Tej w ł a ś n i e a r g u m e n t a ­
cji używają zwolennicy u z n a n i a z a c h o w a ń h o m o s e k s u a l n y c h za z g o d n e z na­
t u r ą - skoro pederaści odczuwają pociąg do o s ó b tej samej płci, to znaczy, że
ich uczucie jest n a t u r a l n e .
178
FRONDA
36
Trzeba przyznać, że większość z nich nie wykazuje w tym j e d n a k takiej kon­
sekwencji, jaką przejawia! Kinsey. Logicznie uznawał on b o w i e m za całkowicie
n o r m a l n e takie zachowania, jak pedofilia, zoofilia czy kazirodztwo, ponieważ
są one również spotykane w rzeczywistości. Niewiele o s ó b ma j e d n a k dziś od­
wagę być konsekwentnymi i przyznać rację Kinseyowi, tak jak robi to n p . prof.
Peter Singer, szef katedry etyki na Uniwersytecie Princeton, który uważa zakaz
zoofilii za międzygatunkowy rasizm i h u m a n i s t y c z n ą ksenofobię.
Tymczasem żeby rozpoznać, czy s t o s u n k i h o m o s e k s u a l n e są czymś nor­
malnym, a więc zgodnym z p r a w e m n a t u r a l n y m , należy p r z e d e w s z y s t k i m
zrezygnować z abstrakcji i wrócić do przyziemnej rzeczywistości. Należy w r ó ­
cić do n a t u r y - bo do tego przecież odsyła n a s pojęcie p r a w a n a t u r a l n e g o .
Nie będziemy przy tym wysuwać w i e l o k r o t n i e przywoływanego argu­
m e n t u , że s t o s u n k i h o m o s e k s u a l n e nie są w s t a n i e zapoczątkować n o w e g o
istnienia ludzkiego. A r g u m e n t ten, n i e s ł u s z n i e zresztą, został w publicznej
dyskusji o d e r w a n y od biologii i przypisany do a r s e n a ł u ś r o d k ó w światopoglą­
dowych. Z n a n a jest też o d p o w i e d ź rzeczników h o m o s e k s u a l i z m u : celem ak­
tywności płciowej niekoniecznie m u s i być prokreacja, lecz osiąganie przyjem­
ności.
Skoncentrujmy się raczej na kwestii, czy n a t u r a p r z y s t o s o w a ł a o r g a n i z m
ludzki d o s t o s u n k ó w h o m o s e k s u a l n y c h . Z a n i m j e d n a k d o tego przejdziemy
- m a ł a dygresja. M o ż n a wyobrazić sobie scenę, że ktoś wbija gwoździe apa­
r a t e m fotograficznym. Czy j e d n a k jest to n o r m a l n e ? Czy aparat fotograficzny
został s k o n s t r u o w a n y po to, by wbijać n i m gwoździe? Czy używanie go nie­
zgodnie z jego p r z e z n a c z e n i e m nie d o p r o w a d z i z c z a s e m do jego zepsucia?
Czy przez sam fakt, że ktoś wbija a p a r a t e m gwoździe, m o ż e m y uznać, że jest
to wykorzystanie go takie s a m o , jak robienie n i m zdjęć? Być m o ż e Kinsey na
o s t a t n i e pytanie odpowiedziałby twierdząco, ale nikt nie widział go, by za­
miast widelca używał n p . szczotki klozetowej.
Po tej dygresji przejdźmy do sprawy zasadniczej, mianowicie do funda­
mentalnej różnicy między fizjologiczną b u d o w ą p o c h w y a b u d o w ą odbytu.
Otóż odbytnica została u k s z t a ł t o w a n a w ściśle o k r e ś l o n y m celu - wydalania
kału z organizmu. Jej ścianki są z b u d o w a n e tak, by m a k s y m a l n i e u ł a t w i ć de­
fekację, a więc ruch fekaliów w jednym, ściśle o k r e ś l o n y m k i e r u n k u .
O d w r o t n i e jest w wypadku pochwy, której b u d o w a została u k s z t a ł t o ­
w a n a tak, by ułatwić penetrację przez penisa. Ścianki waginy z b u d o w a n e są
WAKACJE
2005
179
z grubego, łuskowatego, w i e l o w a r s t w o w e g o n a b ł o n k a , składającego się aż
z trzech leżących na sobie w a r s t w m i ę ś n i oraz p o k r y t e g o g r u b ą w a r s t w ą ko­
m ó r e k . Ta m o c n a b u d o w a c h r o n i skutecznie waginę p r z e d u r a z a m i mogący­
mi p o w s t a ć podczas s t o s u n k u , zapobiega p ę k n i ę c i o m i neutralizuje b a k t e r i e .
Pochwa została u f o r m o w a n a w taki s p o s ó b , by w y t r z y m a ć n i e tylko p e n e ­
trację członka, lecz również t a k wielkie napięcie, j a k i m jest p o r ó d dziecka.
Naczynia k r w i o n o ś n e waginy i guzki limfatyczne znajdują się głęboko p o d jej
powierzchnią, co zapobiega p r z e d o s t a w a n i u się w i r u s ó w do u k ł a d u k r w i o ­
n o ś n e g o i limfatycznego. D o d a t k o w y m u ł a t w i e n i e m p o d c z a s s t o s u n k u seksu­
alnego jest d u ż a rozciągliwość ścianek p o c h w y oraz wydzielanie śluzu, który
zapewnia n a t u r a l n ą wilgotność podczas s t o s u n k u seksualnego.
W o d r ó ż n i e n i u od niej ściany odbytnicy z b u d o w a n e są z pojedynczej war­
stwy n a b ł o n k a k o l u m n o w e g o , który nie tylko nie s t a n o w i o c h r o n y p r z e d
urazami, lecz n a w e t sprzyja w c h ł a n i a n i u zawartych w s p e r m i e antygenów.
D o d a t k o w o wokół jelita g r u b e g o s k u p i o n e są guzki limfatyczne, co u ł a t w i a
atakowanie przez wirusy b e z p o ś r e d n i o u k ł a d u o d p o r n o ś c i o w e g o . W a r t o d o ­
dać, że ściany odbytu nie są t a k rozciągliwe jak w p o c h w i e i n i e wydzielają
śluzu. S t o s u n e k analny o d w r a c a n a t u r a l n y k i e r u n e k nacisku, p r z e z co ścianki
r e c t u m stają się bardziej p o d a t n e na u s z k o d z e n i e . Rozszerzenie k a n a ł u odbyt­
nicy m o ż e s p o w o d o w a ć r o z e r w a n i e jego t k a n k i wyściełającej, a n a w e t krwa­
w e pęknięcia zwieracza odbytu.
Nic więc dziwnego, że w ś r ó d h o m o s e k s u a l i s t ó w uprawiających seks anal­
ny, szczególnie pełniących p o d c z a s s t o s u n k ó w rolę bierną, często spotyka­
nymi s c h o r z e n i a m i są: r o p n e o w r z o d z e n i e okolic odbytu, m i ę s a k Kaposiego,
łuszczyca z n a n a jako s y n d r o m Kobnera, zapalenie jelita g r u b e g o czy brodaw­
ki weneryczne.
U homoseksualistów, zwłaszcza w p o d e s z ł y m wieku, osłabienie zwiera­
cza odbytu jest tak duże, że często n a s t ę p u j e m i m o w o l n e p o p u s z c z a n i e stol­
ca. W związku z t y m wielu z nich m u s i na co dzień nosić bieliznę z obcisłymi
g u m k a m i , uniemożliwiającą gubienie wydzielin.
Obserwuje się w ś r ó d nich r ó w n i e ż większe osłabienie s y s t e m u i m m u n o l o ­
gicznego, co wiąże się z obecnością w s p e r m i e substancji obniżających odpor­
ność o r g a n i z m u . W przypadku s t o s u n k u d o p o c h w o w e g o b u d o w a kobiecych
n a r z ą d ó w płciowych sprawia, że p l e m n i k i n i e przedostają się do krwioobie­
gu, tak jak ma to miejsce w przypadku s t o s u n k u doodbytniczego, gdy s p e r m a
180
FRONDA
36
łączy się z florą bakteryjną odbytnicy. Ponieważ o r g a n i z m mężczyzny nie jest
przystosowany do przyjmowania spermy, następuje reakcja i m m u n o l o g i c z n a
przeciw w ł a s n e m u u k ł a d o w i i m m u n o l o g i c z n e m u . D o c h o d z i d o n a d m i e r n e g o
wydzielania przez organizm limfocytów B, k t ó r e atakują limfocyty T i w re­
zultacie następuje rozregulowanie s y s t e m u o d p o r n o ś c i o w e g o .
Każdy lekarz pierwszego kontaktu, który ma wśród swoich pacjentów zarów­
no hetero-, jak i homoseksualistów, m o ż e stwierdzić, że ci drudzy zdecydowanie
częściej mają słabszą odporność na różnego rodzaju infekcje czy choroby.
Rozdarcia, pęknięcia i perforacje ścianek o d b y t u ułatwiają także p r z e n o ­
szenie się drogą płciową różnych c h o r ó b zakaźnych, t y m bardziej że bakterie
i wirusy trafiają w p r o s t do u k ł a d u limfatycznego. Tym tłumaczyć m o ż n a tak
d u ż ą w ś r ó d aktywnych h o m o s e k s u a l i s t ó w liczbę z a c h o r o w a ń na żółtaczkę
(zarówno typu A, jak i typu B), opryszczkę, cytomegalię, a m e b o z ę , lambliozę czy zakażenie pałeczkami Shigella. N i e jest też przypadkiem, że w swojej
pierwszej fazie e p i d e m i a AIDS najszybciej rozwijała się w ł a ś n i e w środowi­
skach homoseksualistów. Początkowo zresztą c h o r o b a nazywała się G R I D
- Gay Related Immunodeficiency, j e d n a k z cza­
s e m d o k o n a n o z m i a n y nazwy, gdyż stygmatyzowała o n a zbytnio tę mniejszość seksualną.
Chociaż
wśród
tej
ostatniej
najbardziej
roz­
p o w s z e c h n i o n e s ą s t o s u n k i analne, w a r t o d o ­
dać, że w przypadku s t o s u n k ó w oralnych wy­
starczą n a w e t niewielkie rany dziąseł, u s t czy
j a m y u s t n e j , by wywiązały się c h o r o b y w e n e ­
ryczne u s t i gardła, t r u d n e do wyleczenia przez
długie miesiące. Za szczególnie niebezpiecz­
ne
z
punktu
widzenia
epidemiologicznego
należy n a t o m i a s t u z n a ć p r a k t y k o w a n e rów­
nież s t o s u n k i o r a l n o - a n a l n e . Z g o d n i e z t e o ­
rią Kinseya o n e także p o w i n n y zostać u z n a ­
ne za n a t u r a l n e , w e d ł u g zaś i n n e g o guru
rewolucji seksualnej, W i l h e l m a Reicha, sta­
n o w i ą szczyt seksualnego d o s k o n a l e n i a się
człowieka.
181
Dla u ł a t w i e n i a współżycia płciowego wielu h o m o s e k s u a l i s t ó w , zwłasz­
cza w Stanach Zjednoczonych, używa a z o t a n u amylowego, z w a n e g o potocz­
nie „afrodyzjakiem gejów" l u b poppers, który rozluźnia m i ę ś n i e gładkie od­
bytu. Środek t e n został w 1988 roku oficjalnie zakazany w USA jako wysoce
toksyczny, rakotwórczy i niszczący u k ł a d i m m u n o l o g i c z n y , j e d n a k ż e w ś r o d o ­
wiskach gejowskich jest nadal rozpowszechniany. Przyczynia się on do coraz
większego o b n i ż a n i a o d p o r n o ś c i w ś r ó d ludzi, których u k ł a d o d p o r n o ś c i o w y
i tak w d u ż y m s t o p n i u jest j u ż nadwerężony.
Fizjologia odbytnicy, której b u d o w a n i e jest p r z y s t o s o w a n a d o p e n e t r o ­
w a n i a przez ciała obce, oraz analiza szkodliwych skutków, jakie wiążą się
z u p r a w i a n i e m t e g o rodzaju stosunków, pozwalają j e d n o z n a c z n i e stwierdzić,
że akty h o m o s e k s u a l n e nie są z g o d n e z n a t u r ą ludzkiego o r g a n i z m u . Do od­
w r o t n y c h konkluzji p r o w a d z i n a t o m i a s t analiza s t o s u n k ó w h e t e r o s e k s u a l ­
nych - m ę s k i e i żeńskie organy płciowe są jakby dla siebie s t w o r z o n e .
Kiedy m ó w i ą n a m więc, że s t o s u n k i h o m o s e k s u a l n e są z g o d n e z n a t u r ą ,
odpowiedzmy, że gdyby tak było, to n a s z e odbyty p o w i n n y wydzielać wazeli­
nę, tak jak p o c h w a wydziela śluz. M o ż e m y też d o d a ć - za p e w n y m publicystą
- że tłok p o w i n i e n p o s u w a ć się w cylindrze, a nie w r u r z e w y d e c h o w e j .
SAMUEL COHEN
T Ł U M A C Z Y Ł : DARIUSZ KOWAL
Uznanie, że homoseksualizm jest zdeterminowany bio­
logicznie, stawia tę orientację poza wszelką krytyką,
a nawet poza wszelką dyskusją.
O GEJACH
I GENACH
BEN LEVIN
W
opinii publicznej coraz bardziej zakorzenia się p r z e k o n a n i e , że przy­
czyny h o m o s e k s u a l i z m u mają c h a r a k t e r bądź dziedziczny, bądź w r o ­
dzony, bądź u w a r u n k o w a n y genetycznie l u b h o r m o n a l n i e . Tymczasem sądu
takiego nie p o t w i e r d z a ż a d n e b a d a n i e n a u k o w e . Od czasu do czasu w m e 184
FRONDA
36
diach pojawiają się sensacyjne informacje o n o w y c h odkryciach badaczy, k t ó ­
rzy d o n o s z ą o biologicznych źródłach h o m o s e k s u a l i z m u . C z ę s t o w i a d o m o ś c i
te wybijane są na czołówkach gazet, o p a t r y w a n e d u ż y m i t y t u ł a m i i p o ś w i ę c a
się im d u ż o miejsca. Łatwo zapadają więc w p a m i ę ć .
Problem polega na tym, że kiedy później - a zawsze jest to znacznie póź­
niej, gdyż na rzetelne b a d a n i a p o t r z e b a s p o r o czasu - wyniki te są weryfiko­
w a n e i p o d w a ż a n e przez kolejnych naukowców, m e d i a j u ż o t y m nie informują
albo d o n o s z ą w małych uwagach p e t i t e m na dole którejś z końcowych s t r o n .
Dzieje się tak z kilku p o w o d ó w . Po pierwsze, przewidziany p r a w e m p r a s o ­
wym okres na zamieszczanie s p r o s t o w a ń już u p ł y n ą ł . Po drugie, w świetle
obowiązujących w e w s p ó ł c z e s n y m d z i e n n i k a r s t w i e s t a n d a r d ó w taka k o r e k t a
informacji sprzed jakiegoś czasu nie jest newsem. Po trzecie wreszcie, politycz­
na p o p r a w n o ś ć każe blokować p e w n e g o rodzaju w i a d o m o ś c i .
W a r t o w s p o m n i e ć więc o trzech o p r a c o w a n i a c h naukowych, których na­
głośnienie przez m e d i a p o p u l a r n e w największym s t o p n i u przyczyniło się do
takiego a nie i n n e g o p o s t r z e g a n i a przyczyn h o m o s e k s u a l i z m u w społeczeń­
stwach zachodnich.
INAH3
W
1991 roku w sierpniowym n u m e r z e miesięcznika „Science" u k a z a ł a
się praca p t . A Difference In Hypothalamic Structure Between Heterosexual
and Homosexual Men. Jej a u t o r S i m o n LeVay twierdził, że za z a c h o w a n i a seksu­
alne m o ż e być odpowiedzialna g r u p a n e u r o n ó w o nazwie I N A H 3 znajdująca
się w p o d w z g ó r z u m ó z g o w y m . O k a z a ł o się, że u h e t e r o s e k s u a l i s t ó w ta grud­
ka w m ó z g u jest d w u k r o t n i e większa niż u h o m o s e k s u a l i s t ó w .
Kiedy przyjrzano się j e d n a k bliżej b a d a n i o m LeVaya, s t w i e r d z o n o , że
wszyscy badani przez niego h o m o s e k s u a l i ś c i byli chorzy na AIDS i wkrót­
ce p o t e m umarli. W i a d o m o zaś nie od dziś, że c h o r o b a ta p o w o d u j e także
zmiany w m ó z g u . O k a z a ł o się też, że z a o b s e r w o w a n e przez LeVaya zjawisko
nie było przypadłością p o w s z e c h n ą - w przypadku 17 proc. b a d a n y c h było
o d w r o t n i e : to homoseksualiści mieli znacznie większą od przeciętnej g r u p ę
neuronów, a heteroseksualiści znacznie mniejszą. S a m a g r u p a b a d a w c z a n i e
była zresztą r e p r e z e n t a t y w n a , gdyż obserwacjom p o d d a n o zaledwie 35 o s ó b .
Wyszło przy t y m na jaw, że n a u k o w i e c nie sprawdził orientacji wszystkich
WAKACJE 2 0 0 5
185
badanych przez siebie mężczyzn, lecz z góry przyjął na t e n t e m a t założenie.
Nie p r z e d s t a w i o n o również ż a d n e g o d o w o d u n a to, b y w s p o m n i a n a grupa
I N A H 3 miała jakikolwiek wpływ na seksualność człowieka.
Pod w p ł y w e m tej krytyki trzy lata później s a m LeVay, który nota bene nie
ukrywa swojej h o m o s e k s u a l n e j orientacji, z m u s z o n y był przyznać: „Ważne
jest podkreślenie, czego nie znalazłem. N i e d o w i o d ł e m , że h o m o s e k s u a l i z m
jest u w a r u n k o w a n y genetycznie, ani nie z n a l a z ł e m genetycznych przyczyn
bycia gejem. Nie wykazałem, że geje są gejami od u r o d z e n i a . To jest najwięk­
szy błąd, jaki popełniają ludzie wyjaśniający moje badania. N i e z n a l a z ł e m
także c e n t r u m odpowiedzialnego w m ó z g u za h o m o s e k s u a l i z m " .
To wyjaśnienie
LeVaya nie
znalazło
się już j e d n a k na czołówkach
gazet, tak jak jego „odkrycie" sprzed t r z e c h lat. K o m u n i k a t , który dzięki
m e d i o m poszedł w świat i nie doczekał się sprostowania, b r z m i a ł : h o m o s e k ­
sualiści mają i n n ą b u d o w ę m ó z g u niż heteroseksualiści i to jest ź r ó d ł e m ich
orientacji.
Cen of gay
T
rzy miesiące po pracy LeVaya, w g r u d n i u
1991
roku,
na l a m a c h
„Archives of General Psychiatry" u k a z a ł o się s t u d i u m J o h n a M. Baileya
i Richarda Pillarda pt. A Genetic Study of Małe Sexual Orientation. Jego a u t o r z y
przeprowadzili badanie n a w y s t ę p o w a n i e orientacji h o m o s e k s u a l n e j w ś r ó d
braci, z których przynajmniej j e d e n o d c z u w a ł pociąg seksualny do o s ó b tej sa­
mej płci. Okazało się, że najwięcej przypadków, iż obaj bracia są h o m o s e k s u ­
alistami, z a n o t o w a n o w ś r ó d bliźniąt jednojajowych (52 p r o c ) , mniej w ś r ó d
bliźniąt dwujajowych (22 p r o c ) , najmniej zaś w przypadku r o d z e ń s t w a nie
będącego bliźniakami (9 p r o c ) . Na p o d s t a w i e tych w y n i k ó w n a u k o w c y doszli
do wniosku, że h o m o s e k s u a l i z m jest u w a r u n k o w a n y genetycznie.
Interpretacja ta s p o t k a ł a się j e d n a k z krytyką innych badaczy. Dowodzili
oni, że czynnik genetyczny nie m o ż e mieć w p ł y w u na w y s t ę p o w a n i e z a c h o ­
w a ń h o m o s e k s u a l n y c h , skoro aż 48 proc. b a d a n y c h braci jednojajowych
- a więc posiadających identyczne wyposażenie genetyczne - r ó ż n i ł o się
orientacją seksualną. Gdyby decydowały o tym geny, w ó w c z a s o d s e t e k t e n
musiałby wynosić 100 proc. N a u k o w c y nie ustrzegli się też p e w n y c h b ł ę d ó w
metodologicznych, n p . osoby do b a d a ń były r e k r u t o w a n e za p o ś r e d n i c t w e m
186
FRONDA
36
prasy gejowskiej, a więc w środowisku, gdzie istnieje większe p r a w d o p o ­
dobieństwo, że obydwaj bracia b ę d ą mieli w s p ó l n ą orientację. Badaczom
zarzucano też, że nie próbowali p o z n a ć innych czynników, mogących m i e ć
wpływ na pojawienie się h o m o s e k s u a l i z m u , n p . wykorzystania seksualnego
w okresie dzieciństwa.
Pierwotnej tezy nie d a ł o się więc obronić. W s p o m n i a n y j u ż przez n a s
Simon LeVay m u s i a ł stwierdzić, że b a d a n i a n a d bliźniętami zaprzeczają te­
orii, iż h o m o s e k s u a l i z m jest w r o d z o n y - a to dlatego, że „ n a w e t bliźnięta
jednojajowe nie zawsze mają tę s a m ą orientację s e k s u a l n ą " . W k o ń c u j e d e n
z a u t o r ó w owych badań, J o h n M. Bailey, deklarujący się zresztą oficjalnie jako
gej, przyznał, że nie da się wyjaśnić zjawiska h o m o s e k s u a l i z m u w ś r ó d bliź­
niąt inaczej niż przez wpływ środowiska.
Genetyczne u z a s a d n i e n i e h o m o s e k s u a l i z m u z o s t a ł o więc o d r z u c o n e , ale
z n ó w przyznanie się n a u k o w c ó w do p o m y ł k i nie s p o t k a ł o się j u ż z t a k i m
n a g ł o ś n i e n i e m w m e d i a c h jak pierwsza, fałszywa interpretacja b a d a ń . W pa­
mięci utkwił przekaz, że o orientacji h o m o s e k s u a l n e j decydują geny.
Xq28
W
lipcu 1993 roku w miesięczniku „Science" ukazał się tekst D e a n a
H a m e r a pt. A Linkage Between DNA Markers on the X Chromosome and Małe
Sexual Orientation. H a m e r przebadał 40 par braci h o m o s e k s u a l n y c h i aż u 33
z nich odkrył szczególną sekwencję genetyczną wewnątrz c h r o m o s o m u Xq28.
Jego zdaniem właśnie to m i a ł o decydować o takiej a nie innej opcji seksualnej.
Badania te wywołały j e d n a k z d e c y d o w a n ą krytykę innych naukowców. Po
pierwsze, z a u w a ż o n o , że nie było żadnej grupy p o r ó w n a w c z e j . H a m e r nie
przebadał braci heteroseksualnych, więc nie w i a d o m o , czy także w ś r ó d nich
nie występuje p o d o b n a b u d o w a c h r o m o s o m ó w jak w ś r ó d h o m o s e k s u a l i s t ó w .
Po drugie, nie u d o w o d n i o n o ż a d n e g o związku m i ę d z y c h r o m o s o m e m X q 2 8
a sferą seksualną człowieka.
W 1995 roku zespół n a u k o w c ó w z Kanady
postanowił powtórzyć doświadczenia H a m e r a
i okazało się, że wynik badań, jaki wówczas
otrzymano, nie potwierdził jego odkryć sprzed
dwóch lat. Jakby tego było m a ł o , j e d e n ze
WAKACJE
2005
współpracowników Hamera, J o h n Organ, ujawnił w listopadzie 1995 roku na
łamach „Science America", że przyznający się do swej orientacji homoseksual­
nej H a m e r zataił p e w n e dane, które obalały tezy jego badań. Sam zaintereso­
wany wyznał zresztą w 1998 roku, że „te geny nie powodują, iż ludzie stają się
homoseksualni".
Podobnie jak w p o p r z e d n i m przypadku, opinia p u b l i c z n a została już jed­
nak wcześniej przyzwyczajona do myśli, że n a u k o w c y odkryli „gen h o m o s e k ­
sualizmu".
Poza krytyką, poza dyskusją
M
ożna podać jeszcze i n n e przykłady p o d o b n y c h „odkryć", k t ó r e n a r o ­
biły sporo s z u m u w mediach, ale ich akademicka i n a u k o w a krytyka
w specjalistycznych p i s m a c h nie doczekała się j u ż takiego nagłośnienia, n p .
twierdzenie B.A. Glaudego, że u h o m o s e k s u a l i s t ó w istnieje p e w i e n wzorzec
reakcji h o r m o n a l n e j p o ś r e d n i między k o b i e t a m i a h e t e r o s e k s u a l n y m i męż­
czyznami, czy też sugestia Laury Allen i R o b e r t a Górskiego, że za pociąg do
tej samej płci o d p o w i a d a spoidło przednie, czyli wiązka w ł ó k i e n n e r w o w y c h
łączących płaty czołowe m ó z g u , k t ó r a u h o m o s e k s u a l i s t ó w m i a ł a być rzeko­
mo większa niż u kobiet i u heteroseksualistów. Ż a d n e z późniejszych b a d a ń
kontrolnych nie potwierdziło takiej współzależności, a n a w e t gdyby o w a
część m ó z g u była rzeczywiście większa u pederastów, to i tak nie s t w i e r d z o ­
no, by była o n a związana z z a c h o w a n i e m seksualnym.
Wobec tego rodzi się pytanie: dlaczego tak usilnie - n a w e t k o s z t e m fak­
t ó w - usiłuje się u d o w o d n i ć z góry z a ł o ż o n ą tezę, że h o m o s e k s u a l i z m jest
u w a r u n k o w a n y biologicznie, a nie środowiskowo, że jest raczej w y n i k i e m ge­
n ó w czy h o r m o n ó w niż wychowania? O d p o w i e d ź jest p r o s t a : jeżeli orientacja
h o m o s e k s u a l n a nie jest w r o d z o n a , lecz nabyta, w ó w c z a s o s o b a taka m o ż e
zdecydować się na z m i a n ę i „oduczyć się" się zachowania, którego „nauczyła
się" w trakcie socjalizacji. Byłaby to j e d n a k p r a w d a zbyt niewygodna dla coraz
bardziej wpływowego dziś lobby gejowskiego.
To j e d n a k nie wszystko. Uznanie, że h o m o s e k s u a l i z m jest z d e t e r m i n o ­
wany biologicznie, stawia tę orientację poza wszelką krytyką, a n a w e t poza
wszelką dyskusją. W naszym kręgu k u l t u r o w y m nie m o ż n a b o w i e m krytyko­
wać kogoś z p o w o d u jego przyrodzonych, a nie wybieranych s k ł a d n i k ó w toż
188
FRONDA
36
samości. N i e m o ż n a z tego p o w o d u wydawać n a w e t s ą d ó w wartościujących
na jego t e m a t . Tak jest w przypadku a t a k o w a n i a kogoś ze względu na jego
pleć, kolor skóry czy przynależność e t n i c z n ą . Taki się przecież u r o d z i ł (albo
jak m ó w i ą wierzący: „Bóg go t a k i m stworzył") i n i e miał na to ż a d n e g o wpły­
w u . Inaczej ma się rzecz z n a s z y m ś w i a t o p o g l ą d e m , preferencjami, orienta­
cjami, a n a w e t z w y z n a w a n ą religią - p o n i e w a ż nie są o n e n a m p r z y r o d z o n e ,
m o g ą podlegać p o d w a ż a n i u , w a r t o ś c i o w a n i u i krytyce.
Próbując u z a s a d n i ć h o m o s e k s a u l i z m czynnikami biologicznymi, w rzeczy­
wistości stawia się więc z n a k r ó w n o ś c i m i ę d z y tzw. h o m o f o b i ą a r a s i z m e m .
Wówczas z t a k i m s a m y m p o t ę p i e n i e m spotykają się z a r ó w n o ci, k t ó r z y kryty­
kują praktyki h o m o s e k s u a l n e , jak r ó w n i e ż ci, którzy chcą p o m ó c h o m o s e k s u ­
alistom, n p . oferując im terapię z m i a n y opcji seksualnej.
Fakty przeczą, co prawda, t e o r i o m lobby gejowskiego, ale - jak mawiał
Hegel - „tym gorzej dla faktów".
BEN LEVIN
TŁUMACZYŁ: J A N U S Z DĄBROWSKI
Wybrałem „Gazetę Wyborczą" - której z pewnością
nie można oskarżyć o brak „postępowości" i w której
wypadku nie może być mowy o żadnej homofobii
- i przeanalizowałem wszystkie teksty z roku 2004,
w których pojawiały się takie wyrazy, jak „pedofil"
lub „pedofilia".
czyliopowieśćotym jak„GazetaWyborcza
dołączyła do hoPofobów
S T A N I S Ł A W P. A U C U S T Y N
Dziesiątego stycznia br. Polska Agencja Prasowa podała, że z d a n i e m pederastów, lesbijek i transwestytów część podręczników do wychowania do życia
w rodzinie zawiera nieprawdziwe informacje na t e m a t h o m o s e k s u a l i z m u :
przedstawia tę orientację jako dewiację albo też stawia ją na równi z pedofilią.
190
FRONDA
36
W specjalnym raporcie przygotowanym przez stowarzyszenie Lambda zrze­
szające tzw. mniejszości seksualne p r z e d s t a w i o n o n a w e t listę podręczników
„szczególnie krzywdząco ukazujących kwestię mniejszości seksualnych".
„ C h c e m y rzetelnej edukacji. Podręczniki szkolne p o w i n n y być obiektyw­
ne. H o m o s e k s u a l i z m nie jest c h o r o b ą " - powiedziała, c y t o w a n a przez PAP,
Yga Kostrzewa z Lambdy.
Z d a n i e m Kostrzewy oburzający jest fakt, że w j e d n y m z p o d r ę c z n i k ó w
(Wędrując ku dorosłości Teresy Król - PAP) h o m o s e k s u a l i z m w y m i e n i a n y jest
na równi z pedofilią czy k a z i r o d z t w e m . „To potęguje h o m o f o b i ę . Sprawia, że
dzieci, które zauważyły u siebie takie skłonności, są jeszcze bardziej przera­
ż o n e " - podkreśliła.
„Szacuje się, że w każdym społeczeństwie h o m o s e k s u a l i ś c i s t a n o w i ą od
2 do 6 proc. A to oznacza, że w każdej klasie jest przynajmniej j e d n a o s o b a
o tej orientacji. W a r t o sobie to u ś w i a d o m i ć , że zły p o d r ę c z n i k czy nieobiektywny nauczyciel m o ż e zrobić krzywdę k o n k r e t n e m u dziecku" - zaznaczyła
Grażyna Bienias, r ó w n i e ż cytowana przez PAP w s p ó ł a u t o r k a j e d n e g o z pod­
ręczników, prowadząca w szkole zajęcia z w y c h o w a n i a do życia w rodzinie.
No cóż, nie chcę się kłócić o procenty, choć te 6 proc. cytowane przez
„współautorkę p o d r ę c z n i k ó w " to chyba jakieś n i e p o r o z u m i e n i e - n a w e t rady­
kalne organizacje p e d a ł ó w i lesbijek na Z a c h o d z i e twierdzą, że statystycznie
w każdym społeczeństwie 2 do 4 proc. mężczyzn to homoseksualiści, a 1 na
25 kobiet jest lesbijką.
Najszerzej zakrojone badania na ten t e m a t przeprowadzone przez sprzyjający
homoseksualistom Instytut Alana G u t t m a c h e r a w Stanach Zjednoczonych oraz
przez doktora Wellingsa w Wielkiej Brytanii wykazały, że w tym pierwszym kra­
ju odsetek tego typu mężczyzn wynosi 1 p r o c , w drugim zaś - 1,5 proc.
Ale przyjmijmy n a w e t te 6 proc. Gdyby rzeczywiście przyjąć - jak chce
tego Lambda - że h o m o s e k s u a l i z m nie ma ż a d n e g o związku z pedofilią, to
należałoby się spodziewać, że o d s e t e k h o m o s e k s u a l i s t ó w w ś r ó d p r z e s t ę p c ó w
seksualnych popełniających pedofilię będzie taki s a m jak w „grupie referen­
cyjnej" (czyli w całym społeczeństwie) i będzie wynosił o k o ł o 6 proc.
A jak jest w rzeczywistości? P r ó b o w a ł e m dotrzeć do wiarygodnych da­
nych na t e n t e m a t , okazało się jednak, że z p o w o d u tzw. politycznej popraw­
ności ani policja, ani p r o k u r a t u r a n i e p r o w a d z i statystyk, z których m o ż n a
by się dowiedzieć, jaki o d s e t e k pedofilów „ h o m o s e k s u a l n y c h " o d n o t o w u j e
WAKACJE
2005
191
się w p o r ó w n a n i u do wszystkich p r z e s t ę p s t w seksualnych p o p e ł n i a n y c h na
nieletnich.
P o s t a n o w i ł e m z a t e m d o k o n a ć „ekstrapolacji" tej n i e p o p r a w n e j politycz­
nie statystyki na p o d s t a w i e publikacji prasowych. Oczywiście pojawił się
p r o b l e m wiarygodnego (zwłaszcza dla tzw. środowisk p o s t ę p o w y c h ) m e ­
d i u m , które nie podlegałoby homofobii. W y b r a ł e m wiec „Gazetę Wyborczą"
- której z p e w n o ś c i ą nie m o ż n a oskarżyć o brak „ p o s t ę p o w o ś c i " i w której
wypadku nie m o ż e być m o w y o żadnej homofobii - i p r z e a n a l i z o w a ł e m
wszystkie teksty z roku 2004, w których pojawiały się takie wyrazy, jak
„pedofil" lub „pedofilia". Po o d r z u c e n i u t e k s t ó w dotyczących tych samych
wydarzeń u d a ł o mi się w y o d r ę b n i ć 66 „ z d a r z e ń " związanych z pedofilią (są to
raporty dotyczące samych przestępstw, z a t r z y m a n i a s p r a w c ó w przez policję
lub wyroków sądowych).
O t o wyciąg z tej kwerendy (wytłuszczone fragmenty dotyczą pedofilii
homoseksualnej):
2 3 / 1 2 / 2 0 0 4 GLIWICE: Policja z a t r z y m a ł a wczoraj męż­
czyznę, który przez d w a lata m o l e s t o w a ł swoje dzie­
więcioletnie wnuczki i z m u s z a ł je do oglądania filmów
pornograficznych.
15/12/2004: 18-letni Łukasz B. z Siemianowic Śląskich
co najmniej d w a razy m o l e s t o w a ł dziewczynki.
10/12/2004 O S T R Ó W WLKR: Na cztery lata więzienia
skazał
Sąd
Rejonowy w O s t r o w i e W l k p .
69-letniego
mężczyznę o s k a r ż o n e g o o czyny lubieżne w o b e c swoich
nieletnich wnuczek.
10/12/2004 G O R Z Ó W : Na s i e d e m lat więzienia skazał
sąd pedofila, który w t y m roku w Gorzowie n a p a d ł i m o ­
lestował seksualnie trzy dziewczynki.
0 3 / 1 2 / 2 0 0 4 Ż A G A Ń : Sześć dziewczynek p a d ł o ofiarami
[3] pedofilów. N a j m ł o d s z a m i a ł a zaledwie 5 lat.
192
FRONDA
36
01/12/2004
LUBLIN:
Za
seksualne
molestowanie
c z t e r o l e t n i e g o w n u c z k a 6 2 - l e t n i m ę ż c z y z n a trafił n a
trzy miesiące do aresztu.
26/11/2004
KATOWICE:
Marcin J.,
który
brutalnie
zgwałcił s i e d m i o r o dzieci, został skazany na 15 lat wię­
zienia. To on w i o s n ą t e g o roku b r u t a l n i e zgwałcił m a ł ą
dziewczynkę, a jej k u z y n a z m u s i ł d o s e k s u o r a l n e g o .
25/11/2004 GDAŃSK: Na sześć lat więzienia skazał
gdański
sąd
pedofila-homoseksualistę.
[...]
Ofiarą
34-letniego Rafała W. p a d ł o co najmniej trzech chłop­
c ó w w w i e k u 10-13 lat. P o c h o d z ą z r ó ż n y c h m i a s t ,
w s z y s c y - z r o d z i n u b o g i c h i p a t o l o g i c z n y c h . R a f a ł W.
to stosunkowo zamożny absolwent Wydziału Prawa
U n i w e r s y t e t u W a r s z a w s k i e g o . Z a j m o w a ł się h a n d l e m
pirackimi nagraniami. Podróżował od miasta do mia­
sta, t r a s ą W a r s z a w a - G d y n i a - Koszalin - Szczecin.
Zaufanie małoletnich pozyskiwał prezentami.
19/11/2004 P O Z N A Ń : Dyrygował policyjnym c h ó r e m ,
a w swojej szkole m o l e s t o w a ł u c z e n n i c e .
0 5 / 1 1 / 2 0 0 4 LUBLIN: Sąd nie zgodził się, żeby ks. Zbig­
n i e w S. z parafii w Połoskach (Lubelskie) o s k a r ż o n y
o m o l e s t o w a n i e sześciu dziewczynek d o b r o w o l n i e pod­
dał się karze.
02/11/2004
ŁÓDŹ:
Łódzki
32-letniego łodzianina,
sąd rejonowy aresztował
k t ó r e m u p r o k u r a t u r a zarzuca
wykorzystywanie seksualne 11-letniej córki.
30/10-01/11/2004 SZCZECIN:
Sąd a r e s z t o w a ł sześ­
ciu m i e s z k a ń c ó w Szczecina p o d e j r z a n y c h o pedofilię.
W e d ł u g policji d e p r a w o w a l i 12-letnich chłopców, za seks
WAKACJE
2005
193
dawali g r o s z e albo j e d z e n i e [...]. Chłopcy, k t ó r z y mieli
p a ś ć ofiarami pedofilów, są t e r a z w w i e k u 14 i 15 lat.
Kiedy z e t k n ę l i się z p o d e j r z a n y m i , byli 12- i 13-latkami.
Każdy z n i c h m i a ł j u ż do czynienia z policją - byli k a r a n i
m.in. za k r a d z i e ż e . W e d ł u g u s t a l e ń policji k o n t a k t z p e ­
dofilami nawiązali w p o d o b n y s p o s ó b : uciekali z d o m u
albo o ś r o d k a w y c h o w a w c z e g o i szukali miejsca, gdzie
mogliby się z a t r z y m a ć . Oczywiście n i e mieli pieniędzy.
J a k się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, j e d e n z n i c h p o z n a ł
swojego „ o p i e k u n a " w p o b l i ż u d w o r c a kolejowego. - N i e
m a s z gdzie spać, to ja cię p r z e n o c u j ę - z a p r o p o n o w a ł
m ę ż c z y z n a . C h ł o p i e c p o s z e d ł d o j e g o d o m u . Z a nocleg
i j e d z e n i e zgodził się na w s p ó ł ż y c i e albo seks oralny.
P o t e m j u ż r e g u l a r n i e się p r o s t y t u o w a ł . C h ł o p c y zarabiali
za s t o s u n e k 1 0 - 2 0 zł. Polecali sobie m ę ż c z y z n wzajem­
nie, a m ę ż c z y ź n i przekazywali s o b i e c h ł o p c ó w . P r o c e d e r
t r w a ł z p r z e r w a m i od 2 0 0 0 r. A r e s z t o w a n i mają 3 5 - 6 5
lat. J e d e n p r o w a d z i w ł a s n ą d z i a ł a l n o ś ć g o s p o d a r c z ą ,
a p o z o s t a l i są na r e n c i e a l b o e m e r y t u r z e . N i e przyzna­
j ą się d o winy. T ł u m a c z ą , ż e s ą h o m o s e k s u a l i s t a m i , ale
z dziećmi n i g d y n i e współżyli. U j e d n e g o z n i c h policja
znalazła j e d n a k w k o m p u t e r z e i na p ł y t a c h C D - R O M na­
grania filmów p o r n o g r a f i c z n y c h z u d z i a ł e m dzieci.
3 0 / 1 0 - 0 1 / 1 1 / 2 0 0 4 Ł Ó D Ź : Policjanci z Bałut zatrzymali
mężczyznę, podejrzanego o to, że wykorzystywał seksual­
nie córkę. Dziewczynka ma 11 lat, ojciec - 32.
27/10/2004
WROCŁAW:
Akt
oskarżenia
przeciwko
2 1 - l e t n i e m u pedofilowi trafił do sądu w Lubinie. Za
zgwałcenie 11-łatki grozi mu 10 lat więzienia.
27/10/2004
TARNOWSKIE
GÓRY:
50-letni
palacz
z u r z ę d u p o c z t o w e g o w Tarnowskich Górach zaciągał do
kotłowni m a ł e dziewczynki i uprawiał z n i m i seks oralny.
194
FRONDA
36
21/10/2004 CZĘSTOCHOWA: Za seksualne molesto­
wanie 13-letniego chłopca aresztowano 49-letniego
mieszkańca Myszkowa. Okazało się, że już dwukrot­
nie odsiadywał wyroki za pedofilię. W poniedziałek
mieszkanka myszkowskiego osiedla Wierzchowina
zauważyła mężczyznę obnażającego się przed chłop­
cem. Zadzwoniła po policję. [...] 49-latek trafił do
tymczasowego aresztu. Policja nie wyklucza, że ofiar
mogło być więcej. Zwłaszcza że pedofila skazywano
już dwukrotnie. W lipcu ub. roku wyszedł z więzienia
po odsiedzeniu 4,5 roku.
19/10/2004
BYDGOSZCZ:
Prokuratura
postawi
Dariuszowi N. - wychowawcy z Ośrodka dla Dzieci
Słabo Słyszących i Niedosłyszących w Fordonie - za­
rzut molestowania seksualnego nastolatka. Gehenna
niesłyszącego Dawida, dziś osiemnastolatka, trwała
trzy lata. „Pan Darek", bo tak kazał na siebie mówić
Dariusz N., zabierał chłopaka do swojego domu,
a tam ocierał się genitaliami o jego twarz, spał z nim,
kazał się bić po całym ciele. Ojciec pedofila to emery­
towany policjant, zachowanie syna nie wzbudziło jed­
nak u niego podejrzeń. Dariusz N. miał tyle tupetu,
że wykorzystywał Dawida w jego rodzinnym domu,
w Ciechocinku. Chodził po mieszkaniu w samych
slipach, kładł chłopaka na dywan i siadał na niego
okrakiem. To zachowanie wzbudziło niepokój rodzi­
ców i wychowawców.
13/10/2004 WARSZAWA: Po 16 miesiącach proce­
su w sprawie tzw. pedofilów z Centralnego zamiast
wyroku
zwrot
w
sprawie
-
sąd
chce
wyjaśnić,
gdzie podziały się protokoły przesłuchań jednego
z ważnych świadków. Proces dziewięciu mężczyzn
oskarżonych m.in. o obcowanie płciowe z trzema
WAKACJE
2005
195
14-, 1 6 - l e t n i m i c h ł o p c a m i z a k o ń c z y ć s i ę m i a ł w c z o ­
raj
mowami
prokuratora
i
obrońców.
- W a l d e m a r X, W ł o d z i m i e r z P.,
Oskarżeni
T o m a s z D.,
Da­
r i u s z B., A n d r z e j P., D a r i u s z T., M i k o ł a j S., B o g u m i ł
D., Wojciech M. - wchodzili na salę rozpraw, zasłania­
jąc t w a r z e t e c z k a m i , k u r t k a m i , c z y m t y l k o m o g l i .
12/10/2004 ZABRZE:
Starsi mężczyźni zapraszali do
siebie 10-letnie dziewczynki, k t ó r e za pieniądze miały im
sprzątać mieszkania. Za każdym r a z e m kończyło się to
seksem. Wczoraj policja z a t r z y m a ł a pięciu zamieszanych
w p r o c e d e r pedofilów.
07/10/2004
SZCZECIN:
Na
15
lat
więzienia
ska­
zał w środę zwyrodniałego pedofila kołobrzeski
sąd.
Mężczyzna w i e l o k r o t n i e gwałcił czwórkę dzieci. W e d ł u g
a k t u oskarżenia od m a r c a do listopada ubiegłego roku
w i e l o k r o t n i e gwałcił czwórkę dzieci
(dwie dziewczyn­
ki sześcio- i ośmioletnią, d w ó c h c h ł o p c ó w : p i ę c i o i 1 0 - l e t n i e g o ) , z k t ó r y m i jest spokrewniony. Z d a n i e m
p r o k u r a t o r a działał ze szczególnym o k r u c i e ń s t w e m , uży­
wając p r z e m o c y i gróźb.
0 1 / 1 0 / 2 0 0 4 KATOWICE: D w ó c h pedofilów aresztowały
sądy w Rudzie Śląskiej i Wodzisławiu. K i l k a d n i t e m u
p o l i c j a n c i z R u d y Ś l ą s k i e j o t r z y m a l i i n f o r m a c j ę o wy­
korzystywaniu seksualnym trzyletniego chłopca przez
znajomego
matki
dziecka.
Zatrzymali
39-letniego
mężczyznę, a z g r o m a d z o n e d o w o d y p o t w i e r d z i ł y fakt
m o l e s t o w a n i a c h ł o p c a . Pedofil z Wodzisławia Śląskiego
wpadł
dzięki
spostrzegawczości
strażnika
miejskiego.
Parę dni t e m u zauważył on z o k n a swojego m i e s z k a n i a
mężczyznę, który wykorzystywał seksualnie m a ł ą dziew­
czynkę.
196
FRONDA
36
3 0 / 0 9 / 2 0 0 4 Ł Ó D Ź : Policja z a t r z y m a ł a wczoraj 47-letniego proboszcza ze wsi L u t u t ó w (Łódzkie) p o d e j r z e w a n e g o
0 m o l e s t o w a n i e seksualne dzieci w latach 2 0 0 3 i 2 0 0 4 .
28/09/2004
ZIELONA
GÓRA:
Trzej
mieszkańcy
Sulechowa kilkakrotnie gwałcili u p o ś l e d z o n ą 10-letnią
dziewczynkę. Inny mężczyzna wykorzystywał seksualnie
8-letnie dziecko. Do sądu trafił akt oskarżenia. Akt oskar­
żenia skierował wczoraj do sądu p r o k u r a t o r rejonowy
w Świebodzinie. P r o k u r a t o r oskarżył trzech mężczyzn
w wieku od 40 do 45 lat. Jak ustaliła p r o k u r a t u r a , d w ó c h
m i e s z k a ń c ó w Sulechowa siłą wciągało do s a m o c h o d u
upośledzoną
10-letnią
dziewczynkę.
Po
raz
pierwszy
zgwałcili ją w ub.r., później powtórzyli to na w i o s n ę tego
roku. W t r a k c i e ś l e d z t w a w y s z ł o n a jaw, ż e p e d o f i l e
wykorzystywali też 12-letniego chłopca.
25-26/09/2004
BIELSKO-BIAŁA:
Bielska
policja
zatrzymała d w ó c h pedofilów wykorzystujących nie­
letnich chłopców. W ich m i e s z k a n i u z n a l e z i o n o t a k ż e
s p o r o m a t e r i a ł ó w pornograficznych. Obaj to miesz­
kańcy p o w i a t u bielskiego, mają 38 i 51 lat. M ł o d s z y
był już k a r a n y za t a k i s a m czyn, s t a r s z y r ó w n i e ż j e s t
z n a n y policji. W i c h m i e s z k a n i a c h z n a l e z i o n o n a g r a n e
na p ł y t a c h CD m a t e r i a ł y p o r n o g r a f i c z n e , gazety i ak­
cesoria. Po wstępnych przesłuchaniach ustalono, że
d o s e k s u z m u s z a n i byli c z t e r e j c h ł o p c y w w i e k u 1 5
1 16 l a t z B i e l s k a .
25-26/09/2004 JELENIA GÓRA: Przez d w a miesią­
ce
46-letni jeleniogórzanin
czterech
nastolatków.
molestował
seksualnie
S p r a w a w y s z ł a n a jaw,
gdy
jeden z chłopców powiedział o wszystkim rodzicom.
M o l e s t o w a n i c h ł o p c y m a j ą o d 1 1 d o 1 5 l a t . Pedofil
p o z n a ł ich p r z e z syna swojego sąsiada. P o d c z a s waWAKACJE
2005
197
kacji c z t e r e j c h ł o p c y k i l k a r a z y p r z y c h o d z i l i d o j e g o
m i e s z k a n i a . W y ś w i e t l a ł i m filmy p o r n o g r a f i c z n e , c z ę ­
stował p i w e m i w i n e m , żeby p r z e ł a m a ć ich opór.
16/09/2004 Ł Ó D Ź : Łódzcy policjanci zatrzymali 46-letniego łodzianina, p o d e j r z a n e g o o d o k o n a n i e czynów lu­
bieżnych na 6-letniej dziewczynce.
[...] To j u ż d r u g a
o s o b a podejrzana o pedofilię z a t r z y m a n a w ciągu miesią­
ca w Łagiewnikach. W sierpniu 66-letni mężczyzna za­
atakował po kąpieli w stawie dwie 9-letnie dziewczynki,
gdy poszły do przebieralni. Z a p r o p o n o w a ł im słodycze
i podwiezienie do d o m u . P o t e m zaczął dzieci obmacywać.
J e d n a z dziewięciolatek wybiegła, aby w e z w a ć p o m o c . To
pedofila spłoszyło i zaczął uciekać.
2 1 - 2 2 / 0 8 / 2 0 0 4 Ł Ó D Ź : N a trzy miesiące a r e s z t o w a ł łódz­
ki sąd 37-letniego Mieczysława R, który p r z e d kilkoma
d n i a m i zgwałcił w s w o i m m i e s z k a n i u dziewczynkę.
17/08/2004 DĄBROWA: 33-letni mężczyzna kilka lat
t e m u miał z m u s z a ć dziewięcioletnią pasierbicę do oglą­
d a n i a filmów pornograficznych, a p o t e m ją w i e l o k r o t n i e
gwałcił.
16/08/2004 R Z E S Z Ó W : Ojciec 13-letniej dziewczynki
złapał mężczyznę, który chciał zgwałcić jego córkę.
14-15/08/2004
Szwajcarii,
który
SZCZECIN:
napastował
36-letniego
obywatela
dziewięcioletnią
dziew­
czynkę, z a t r z y m a ł a w czwartek policja w miejscowości
M i ł o w o koło Stepnicy (powiat goleniowski).
13/08/2004 Ł Ó D Ź : Łódzka policja z a t r z y m a ł a 66-letniego mężczyznę podejrzewanego o m o l e s t o w a n i e d w ó c h
9-letnich dziewczynek.
198
FRONDA
36
07-08/08/2004
grozi
pedofilowi
OSTRZESZÓW:
z
Do
Ostrzeszowa,
10
lat więzienia
k t ó r y wykorzystywał
seksualnie 13-letnią dziewczynkę.
3 1 / 0 7 - 0 1 / 0 8 / 2 0 0 4 G O R Z Ó W : Policjanci złapali pedofi­
lów. Obaj są m i e s z k a ń c a m i Gorzowa. J e d e n siłą z m u s z a ł
12-letnie
dziewczynki
do
czynów
lubieżnych.
Drugi
zwabiał ofiary do swojego mieszkania, gdzie organizował
„party u dziadziusia".
2 8 / 0 7 / 2 0 0 4 G D A Ń S K : Trzy m i e s i ą c e s p ę d z i w a r e s z ­
cie K a m i l G . p o d e j r z a n y o z g w a ł c e n i e d w ó c h c h ł o p ­
ców
i
młodej
kobiety -
zdecydował
wczoraj
Sąd
Rejonowy w Gdańsku. Dziewiętnastolatka schwytali
policjanci w s o b o t ę w i e c z o r e m . Z d a n i e m p r o k u r a t u r y
Kamil G. w ciągu zaledwie k i l k u n a s t u g o d z i n zgwał­
cił m ł o d ą k o b i e t ę , a p ó ź n i e j d w ó c h b r a c i w w i e k u 1 0
i 13 lat. C h ł o p c y przyszli do m i e s z k a n i a na Zaspie,
b o chcieli o d d a ć błąkającego się p r z e d b l o k i e m psa.
N a s t o l a t e k wciągnął ich do m i e s z k a n i a , a n a s t ę p ­
nie, grożąc n o ż e m , zgwałcił. Aresztowany wczoraj
Kamil G. wyszedł p r z e d t e r m i n o w o z więzienia, gdzie
siedział za rozbój.
28/07/2004
ZIELONA
GÓRA:
Zielonogórski
pedofil
z n o w u zaatakował. Rok t e m u sąd nakazał zamknięcie
go w szpitalu psychiatrycznym za n a p a s t o w a n i e dziesię­
cioletniej dziewczynki. Ale n i k o m u nie zależało, żeby go
zamknąć.
27/07/2004 KATOWICE: Nauczyciel ze szkoły m u ­
zycznej w Z a b r z u p r z e z co najmniej p ó ł r o k u gwał­
cił s w o j e g o u c z n i a . W m ó w i ł m u , ż e m a r a k a k r t a n i
i jedynym r a t u n k i e m dla niego są seksualne seanse
WAKACJE
2005
199
bioenergoterapeutyczne. Swoje wyczyny skrupulat­
nie opisywał w pamiętniku. Przypuszczamy, że ofiarą
nauczyciela mogło paść co najmniej kilku uczniów.
Mimo wakacji będziemy starali się dotrzeć do wszyst­
kich jego podopiecznych, których uczył grać na altów­
ce i wiolonczeli - zapowiada jeden z wysokich rangą
oficerów śląskiej policji. Pochodzący z Chorzowa
36-letni nauczyciel kilka dni t e m u został zatrzymany
przez policję. Jego żona i dwójka dzieci były zszoko­
wane wizytą funkcjonariuszy. - Jednak zebrane przez
nas dowody były tak mocne, że sąd nie miał żadnych
wątpliwości, iż mężczyzna powinien trafić za kratki
- ujawnił wczoraj komisarz Piotr Palion, oficer pra­
sowy Komendy Miejskiej Policji w Rudzie Śląskiej.
Aresztowany nauczyciel nie przyznaje się do winy,
ale policja zabezpieczyła pisany przez niego pamięt­
nik. Wynika z niego, że na początku zeszłego roku
z premedytacją postanowił „uwieść" mającego wtedy
15 lat ucznia. Zaczął odwiedzać go w domu i zapew­
niał, że ma nieprzeciętny talent. Rodzice chłopca byli
zachwyceni nauczycielem. Cieszyli się, kiedy t e n
zabierał ich syna na koncerty i długo z nim ćwiczył.
- We wrześniu pedagog wyjawił uczniowi, że ma
raka krtani i umiera. Pokazał mu nawet sfałszowaną
przez siebie opinię lekarską. Jedynym ratunkiem dla
niego miała być terapia polegająca na przekazywa­
niu odżywczej młodzieńczej energii - mówi osoba
znająca sprawę. Zszokowany uczeń postanowił zro­
bić wszystko, żeby pomóc swojemu „mistrzowi".
Początkowo nauczyciel tylko się do niego tulił. Po
jakimś czasie pokazał mu kolejne sfałszowane wyniki
lekarskie, z których wynikało, że terapia przynosi
skutek. Wtedy też powiedział uczniowi, że najwięcej
energii jest w spermie i przez kilka miesięcy go gwał­
cił. - Wszystko odbywało się w hotelach i pensjonaFRONDA
36
tach w całej Polsce. Rodzice nastolatka niczego nie
podejrzewali, bo nauczyciel wmawiał im, że zabiera
syna na koncerty - dodaje osoba związana ze sprawą.
Chłopakowi było żal nauczyciela, dlatego nie mówił
nikomu, co t e n z nim wyprawia. Dopiero kilkanaście
dni t e m u w czasie wyjazdu wakacyjnego ujawnił ko­
legom, w jaki sposób ratuje życie „mistrza". To oni
uświadomili mu, że najzwyczajniej w świecie jest
wykorzystywany seksualnie. Chłopak powiedział ro­
dzicom, a ci natychmiast skontaktowali się z dyrekcją
szkoły i policją. - Nauczyciel nie pracuje już w za­
brzańskiej szkole. Po konfrontacji z rodzicami ucznia,
tuż przed aresztowaniem, sam poprosił o zwolnienie
- mówi jeden z policjantów. Trzy dni t e m u funkcjo­
nariusze dotarli do innego ucznia szkoły muzycznej,
któremu nauczyciel miał uskarżać się na raka skóry.
24-25/07/2004 POZNAŃ: Były dyrektor Polskich
Słowików
skazany.
Surowego
wyroku
wysłuchał
z kamienną twarzą. Do końca zaprzeczał zarzutom.
Osiem lat więzienia i sześć lat zakazu pracy z dziećmi
dla dyrygenta za pedofilię - to wyrok, jaki sąd wydał
w piątek na Wojciecha K. Od początku tej głośnej
aferze pedofilskiej towarzyszyły kontrowersje. Wielu
rodziców małoletnich chórzystów nie chciało uwie­
rzyć w jego winę. Zatrzymanie dyrygenta w czerwcu
2003 r. było szokiem: znany i szanowany człowiek,
autorytet dzieci, wykorzystywał je seksualnie. I choć
jego
homoseksualizm
był
tajemnicą
poliszynela,
a pierwsze podejrzenia o pedofilię pojawiły się już 25
lat temu, to nikt nie miał odwagi powiedzieć o tym
głośno. Dopiero jeden z chórzystów oskarżony o pe­
dofilię wyznał na przesłuchaniu, że był molestowany
przez Wojciecha K. Wówczas w środowisku poznań­
skiej elity pękła zmowa milczenia.
WAKACJE
2005
201
21/07/2004 ŁÓDŹ: Znany łódzki adwokat, kandy­
dat do e u r o p a r l a m e n t u , i jego kolega są podejrzani
o
wykorzystywanie
Policję
seksualne
14-letniego
chłopca.
zawiadomiła m a t k a nastolatka. Jak ustalili
policjanci, a d w o k a t , 59-letni E d w a r d D., o r a z jego
kolega,
przedsiębiorca Józef D.
(58
lat),
poznali
chłopca w kawiarence internetowej. - Zatrudniali
przy drobnych pracach domowych, później zapro­
ponowali
kontakty
homoseksualne
za
pieniądze.
Dawali chłopcu na drobne wydatki od 10 do 60 zł
- o p o w i a d a n a d k o m i s a r z M i r o s ł a w Micor, rzecznik
łódzkiej
policji.
Adwokatowi
postawiono
jednorazowego seksualnego wykorzystania
zarzut
14-latka.
Józef D. miał współżyć z chłopcem od półtora roku.
P o d c z a s p r z e s ł u c h a n i a p r z y z n a ł się d o wykorzysty­
wania dziecka.
Obaj
z a t r z y m a n i trafili d o a r e s z t u .
E d w a r d D . t o z n a n y ł ó d z k i a d w o k a t specjalizujący się
w s p r a w a c h gospodarczych. S t a r t o w a ł w w y b o r a c h do
e u r o p a r l a m e n t u z listy Konfederacji R u c h u O b r o n y
Bezrobotnych. Z jego materiałów wyborczych wynika
t e ż , że p r o w a d z i ł zajęcia w j e d n y m z ł ó d z k i c h l i c e ó w .
Policja n i e p o t w i e r d z a tej i n f o r m a c j i . T r z e c i m p o d e j ­
rzanym w sprawie będzie 36-letni kolega aresztowa­
nych, obywatel Niemiec M a r k u s L. Został zatrzymany
miesiąc t e m u w Warszawie p o d z a r z u t e m pedofilii.
W e d ł u g policji L . t a k ż e w s p ó ł ż y ł z 1 4 - l a t k i e m . M i c o r :
- Sprawdzamy,
czy p o d e j r z a n i w y k o r z y s t y w a l i i n n e
d z i e c i i czy w s p ó ł d z i a ł a l i z i n n y m i o s o b a m i .
21/07/2004
CZĘSTOCHOWA:
Za
seksualne
wyko­
rzystywanie nieletnich do aresztu trafił przedsiębiorca
z Koziegłów.
16/07/2004 G N I E Z N O : W ciągu o s t a t n i e g o tygodnia
202
FRONDA
36
gnieźnieńska policja z a t r z y m a ł a d w ó c h pedofilów.
podejrzani
o
seksualne
wykorzystywanie
Są
11-letniego
chłopca i 7-letniej dziewczynki. W ś r o d ę g n i e ź n i e ń s k a
policja z a t r z y m a ł a 48-letniego m ę ż c z y z n ę podejrza­
n e g o o pedofilię. Jego ofiarą p a d ł 11-letni c h ł o p i e c
specjalnej troski. M ę ż c z y z n a był przyjacielem rodzi­
ny i p r a w d o p o d o b n i e od końca 2 0 0 3 r. m o l e s t o w a ł
chłopca w swoim mieszkaniu na Starym Mieście.
- Mężczyzna jest przesłuchiwany i zostanie wobec
niego zastosowany areszt tymczasowy - mówi kom.
M a r i u s z Ł o z o w i e c k i , r z e c z n i k policji w G n i e ź n i e .
14/07/2004 LUBLIN: C h e ł m s k i sąd a r e s z t o w a ł 58-letniego pedofila. P r o k u r a t u r a zarzuciła mężczyźnie m o l e s t o ­
wanie nastolatek.
0 8 / 0 7 / 2 0 0 4 WARSZAWA: Andrzej S. przyznał się do sta­
wianych mu z a r z u t ó w o seksualne o b c o w a n i e z dziećmi
- p o i n f o r m o w a ł a wczoraj oficjalnie p r o k u r a t u r a .
03-04/07/2004
BIAŁYSTOK:
Krzysztof
Bukacz,
o s k a r ż o n y o p o d w ó j n e zabójstwo, m o l e s t o w a n i e sek­
s u a l n e c h ł o p c ó w i kradzieże, r e s z t ę życia spędzi w wię­
zieniu. Wyrok Sądu Okręgowego podtrzymał wczoraj
Sąd
Apelacyjny.
Sąd
rozpatrywał wczoraj
Apelacyjny
w
Białymstoku
odwołanie Bukacza od wyro­
ku Sądu Okręgowego, który w styczniu skazał go
na dożywocie. - Decyzja była j e d n o g ł o ś n a , nie było
żadnych
wątpliwości
-
uzasadniała
wyrok
sędzia
referent Alina K a m i ń s k a . Sąd u n i e w i n n i ł m ę ż c z y z n ę
od zarzutu molestowania jednego chłopca (pozostało
pięciu). Wszystko dlatego, że w trakcie trwania p r o ­
c e s u z m i e n i ł się k o d e k s k a r n y [ c h ł o p a k p r z e s t a ł b y ć
m a ł o l e t n i m w m y ś l k o d e k s u i g o d z i ł się n a s t o s u n e k
- r e d . ] . Była t o - j a k t o o k r e ś l i ł s ą d - „ z m i a n a k o s m e WAKACJE
2005
203
tyczna", która nie wpłynęła ostatecznie na wyrok. Jak
przytoczyła w uzasadnieniu sędzia Kamińska, cały
proces był bardzo szczególny i nie mieścił się w żad­
nych kanonach prawnych. Wszystko dlatego, że nie
znaleziono ciał zamordowanych osób. Sąd jednak za
wiarygodne uznał zeznania chłopców, którymi „opie­
kował się" mężczyzna. - Skazany skrzywdził mało­
letnie osoby podwójnie. Raz były już skrzywdzone
przez życie, a oskarżony, przyjmując je pod swój dach,
stwarzał nadzieję na lepsze. W rzeczywistości mamił
ich alkoholem i słodyczami, żeby wykorzystywać sek­
sualnie i mieć pomocników do dokonywania włamań
i kradzieży. Nie wiadomo, jakie ślady pozostawi to
w ich psychice. Zdaniem sądu Bukacz jest na tyle
zdemoralizowany, że nie rokuje nadziei na poprawę.
Dlatego też powinien być na zawsze odizolowany od
społeczeństwa. Wyrok jest prawomocny.
29/06/2004
WROCŁAW:
Sąd
Okręgowy
obniżył
wczoraj z ośmiu do pięciu lat więzienia karę dla
Sebastiana P., oskarżonego o molestowanie seksu­
alne młodych chłopców. Dwoma z nich opiekował
się, gdy ich matka umierała na raka. Sebastian P. ma
27 lat. W 2001 roku, kiedy trafił za kratki, kończył
studia na Politechnice Wrocławskiej.
Był bardzo
dobrym studentem. 9-letniego Adriana i jego o dwa
lata starszego brata Damiana poznał w lecie 2000
roku, kiedy pracował jako wychowawca na koloniach
w Kołobrzegu. Po wakacjach przyjechał do Wrocławia
na studia i odwiedził chłopców, żeby oddać jednemu
z nich dokumenty. Szukał stancji. Matka braci zapro­
ponowała mu, żeby za niewielką opłatą zamieszkał
u niej. Miał się opiekować chłopcami i dawać im ko­
repetycje. Szybko okazało się, że m a m a dzieci cierpi
na nowotwór. Od stycznia 2001 roku to Sebastian
204
FRONDA
36
przejął opiekę nad dziećmi. Ich matka była coraz
bardziej chora. We wrześniu trafiła do hospicjum,
gdzie zmarła. Sąd uznał, że od września 2000 roku do
grudnia 2001 student molestował seksualnie Adriana
i Damiana - dotykał ich w miejsca intymne i robił
pornograficzne zdjęcia. Molestował też ich dwóch
kolegów, którzy odwiedzali ich w domu. Chłopcy
opowiedzieli o tym rodzicom. Ale dopiero kiedy bab­
cia Damiana i Adriana zauważyła, że jej wnuki jakoś
dziwnie się zachowują, sprawa wyszła na jaw. Bracia
opowiedzieli, co robi Sebastian, a ich babcia w grud­
niu 2001 roku zawiadomiła policję. Sebastian P. przy­
znał się tylko do molestowania seksualnego dwóch
braci. Dlaczego to robił? Prawdopodobnie wstydził
się kobiet i poprzez kontakty z nieletnimi chłopcami
zaspokajał swoje potrzeby seksualne. W lipcu 2003
roku Sąd Rejonowy Wrocław Fabryczna skazał pedo­
fila na osiem lat więzienia. Wczoraj Sąd Okręgowy
obniżył tę karę o trzy lata, uznając, że jest zbyt suro­
wa. Za to przestępstwo grozi do dziesięciu lat pozba­
wienia wolności. Sędzia podkreślał, że Sebastian P.
nie odbywał stosunków seksualnych z chłopcami, ale
ograniczał się do dotykania intymnych sfer ich ciał.
Opiekował się nimi z oddaniem i nie można powie­
dzieć, że zbliżył się do nich podstępem tylko po to,
żeby wykorzystać ich seksualnie. Sąd Okręgowy na­
kazał umieścić Sebastiana P. w takim więzieniu, gdzie
jest prowadzona terapia dla pedofilów.
19-20/06/2004 ŁÓDŹ: Łódzcy policjanci zatrzymali
21-letniego pedofila podejrzanego o gwałcenie dzieci.
Do ostatniego gwałtu doszło w środę w parku nad
rzeką Jasień na Widzewie. 21-letni Sebastian Ch.
zaczepił na ulicy 14-letniego chłopca. Zainteresował
nastolatka telefonem komórkowym i zaprowadził
WAKACJE
2005
205
w u s t r o n n e miejsce. Tam - grożąc chłopcu pobiciem
- b r u t a l n i e zgwałcił i uciekł. Policjanci n a t y c h m i a s t
przekazali
rysopis
pedofila
do
wszystkich
komisa­
riatów i radiowozów. K o m u n i k a t usłyszeli policjanci
z VII k o m i s a r i a t u . R y s o p i s b y ł t a k c h a r a k t e r y s t y c z n y ,
że n a t y c h m i a s t skojarzyli s p r a w c ę z S e b a s t i a n e m Ch.,
którego już wcześniej typowali jako podejrzewanego
o pedofilię. Zboczeniec już w 2 0 0 1 r o k u o d p o w i a d a ł
b o w i e m przed s ą d e m za pedofilię - w ó w c z a s nie tra­
fił jednak do więzienia, otrzymał karę pozbawienia
wolności w zawieszeniu. 21-latek został zatrzymany
w m i e s z k a n i u swojej r o d z i n y . N a k o m i s a r i a c i e z o s t a ł
r o z p o z n a n y p r z e z swoją ofiarę. P o d c z a s p r z e s ł u c h a ­
nia S e b a s t i a n C h . p r z y z n a ł się d o d w ó c h i n n y c h gwał­
t ó w n a c h ł o p c a c h w w i e k u o d 1 0 d o 1 4 l a t . D o oby­
d w u doszło na Widzewie w zeszłym roku: w p a r k u
p r z y u l . C z a j k o w s k i e g o i n i e d a l e k o stacji b e n z y n o w e j
Statoil przy ul. Przybyszewskiego. Łódzki sąd rejo­
nowy aresztował Sebastiana Ch. na trzy miesiące. Za
zarzucane czyny grozi mu kara do 10 lat p o z b a w i e n i a
wolności.
15/06/2004
CHORZÓW:
14-letnia
dziś
dziewczynka
przez trzy lata była gwałcona przez 35-letniego mężczy­
znę i jego ojca.
08/06/2004 OPOLE: Do Sądu Rejonowego wpłynął akt
oskarżenia. Michał Ł. zamieszkał z k o n k u b i n ą i jej dziećmi
w lipcu ub.r. Nie pracował, więc opiekował się często malu­
chami: d w i e m a dziewczynkami (półtora roku i cztery lata)
oraz s z e ś c i o l e t n i m c h ł o p c e m . Kiedy tylko nie było kobie­
ty w d o m u , mężczyzna wykorzystywał seksualnie straszą
dwójkę. Robił to również pod p r e t e k s t e m kąpieli czy ukła­
dania d o s n u . P o k i l k u m i e s i ą c a c h zaczął r ó w n i e ż n a ­
p a s t o w a ć t r z y l a t k a z s ą s i e d z t w a . Nikt z o p i e k u n ó w nie
206
FRONDA
36
zauważył, by z dziećmi było coś nie tak. Sprawa wyszła na
jaw, kiedy w przedszkolu trzyletniemu Kubusiowi chciano
ściągnąć bieliznę. Malec zaczął się wzbraniać, płakać i wy­
miotować. Przedszkolanka wezwała od razu lekarza. Ten
stwierdził, że są to objawy molestowania.
0 7 / 0 6 / 2 0 0 4 LUBLIN: Mieszkańca Parczewa, który zgwał­
cił 14-letnią dziewczynkę zatrzymali policjanci.
2 0 / 0 5 / 2 0 0 4 KRAKÓW: Prawie 30 dzieci wykorzystał sek­
sualnie 65-letni mieszkaniec Krakowa, przeciw k t ó r e m u
p r o k u r a t u r a skierowała wczoraj do sądu akt oskarżenia.
Proceder trwał o s i e m lat, z a n i m policja trafiła na ślad pe­
dofila. Starszy mężczyzna od śmierci żony mieszkał s a m
w bloku na j e d n y m z krakowskich osiedli. W e d ł u g p r o ­
k u r a t u r y zwabiał okoliczne dzieci do swojego m i e s z k a n i a
na gry k o m p u t e r o w e . Częstował je słodyczami, dawał
pieniądze, robił h e r b a t ę , p o d s u w a ł do oglądania czasopis­
m a pornograficzne. W ś l e d z t w i e u s t a l o n o , ż e 2 9 r a z y
molestował
seksualnie nieletnich gości
(chłopców
i d z i e w c z y n k i ) . N i e k t ó r e dzieci - w wieku od kilku do 15
lat - nakłonił do odbycia stosunków. S t e f a n P. t r a f i ł do
aresztu w kwietniu 2002 r. po tym, kiedy nowy chło­
piec odwiedził go za n a m o w ą kolegi. Wystraszone
dziecko uciekło z mieszkania, gdy g o s p o d a r z zaczął je
o b m a c y w a ć . Chłopiec o w s z y s t k i m opowiedział star­
s z e m u b r a t u , k t ó r y n a t y c h m i a s t z a w i a d o m i ł policję.
Wysłani na miejsce funkcjonariusze zastali dwoje dzieci
zamkniętych w pokoju oraz zbiór p o r n o p i s m .
2 6 / 0 4 / 2 0 0 4 Ł Ó D Ź : Śródmiejska p r o k u r a t u r a oskarżyła
49-letniego
Stanisława
R,
pracownika
gospodarczego
specjalnego o ś r o d k a szkolno-wychowawczego w Łodzi,
o seksualne wykorzystywanie dzieci i robienie im zdjęć
pornograficznych.
WAKACJE
2005
207
2 2 / 0 4 / 2 0 0 4 PIŁA: Mężczyzna, k t ó r y płacił za seks
nieletnim
chłopcom,
został
wczoraj
aresztowany.
Według prokuratury 27-letni mężczyzna od jesieni
ubiegłego roku do kwietnia tego roku wielokrotnie
wykorzystywał seksualnie dwóch chłopców w wieku
1 2 i 1 4 lat, p ł a c ą c i m ś r e d n i o 1 0 z ł z a k a ż d e s p o t ­
kanie. Prawdopodobnie nieletnich pokrzywdzonych
przez niego jest więcej.
0 5 / 0 4 / 2 0 0 4 KATOWICE: Z a r z u t gwałtu ze szczególnym
okrucieństwem
postawiono
22-letniemu
pedofilowi
z Siemianowic Śląskich, k t ó r e g o w piątek ujęła policja
w Zbąszynie k. N o w e g o Tomyśla. Pedofilowi grozi 12 lat
więzienia. Badania D N A potwierdziły, że to z a t r z y m a n y
mężczyzna d w a tygodnie t e m u w katowickiej dzielnicy
Nikiszowiec
zgwałcił
11-letnią
dziewczynkę,
zmusił
d o s e k s u o r a l n e g o jej k u z y n a i n a p a s t o w a ł c z t e r n a s t o ­
latkę.
01/04/2004
POZNAŃ:
Na 5
lat trafi
do więzienia
Andrzej Z., który we w t o r e k został skazany przez Sąd
Rejonowy w Pile za seksualne wykorzystywanie swojej
12-letniej pasierbicy.
24/03/2004 OLSZTYN: Policjanci z Lidzbarka Warmińs­
kiego zatrzymali wczoraj mężczyznę podejrzewanego o sek­
sualne wykorzystywanie dwunastoletniego dziecka.
18/03/2004 R Z E S Z Ó W : Mężczyzna, który jest oskar­
żony o m o l e s t o w a n i e kilkulatków, n i e przyznaje się
do winy. - C h c i a ł a b y m , żeby ta s p r a w a jak najszyb­
ciej się s k o ń c z y ł a , a s p r a w c a z o s t a ł o s ą d z o n y - m ó w i
m a m a dwóch skrzywdzonych chłopców. Nie zgodzę
się, ż e b y s y n o w i e j e s z c z e r a z w s ą d z i e m ó w i l i o t y m ,
c o i m się p r z y d a r z y ł o . To, c o m i e l i d o p o w i e d z e n i a ,
208
FRONDA
36
zeznali w trakcie poprzedniego procesu. Psycholog
potwierdził, że mówili prawdę, niczego nie zmyśli­
li. Dzieci bardzo to przeżywały. Synowie są teraz
zamknięci w sobie, nieufni wobec obcych - mówi
mama Romka i Adasia. Jej synowie i trzej ich koledzy
z podwórka stali się ofiarami pedofila. Wczoraj po
raz
drugi
rozpoczął
się
proces
w
tej
sprawie.
Oskarżonym jest mieszkający na Śląsku Ryszard S.
W poprzednim procesie został uniewinniony, sąd
na jego korzyść rozstrzygnął wątpliwości. Proces
został
wznowiony po
apelacji
prokuratury.
Trzy
lata t e m u do pięciu chłopców bawiących się na jed­
nym z rzeszowskich osiedli podszedł mężczyzna
i zaproponował im słodycze, jeżeli pójdą z nim pod
pobliski most. - Najmłodszy miał wtedy cztery lata,
najstarszy dziewięć. Zgodzili się - opowiada kobieta
będąca oskarżycielem posiłkowym, którą wspomaga
obrońca z urzędu. Mężczyzna dopuścił się czynów
lubieżnych wobec chłopców. Dzieci mówiły, że zda­
rzyło się to tylko jeden raz, ale psycholog, który
ich badał, nie wykluczył, że takich spotkań mogło
być więcej.
Sprawa wyszła na jaw przypadkowo.
- Sąsiadka zauważyła, że jej dwaj synowie dziwnie
się bawią, ściągają sobie slipki. Zaczęła z nimi rozma­
wiać i chłopcy się wygadali - opowiada. Zatrzymanie
mężczyzny to również przypadek. Kilka dni po tym,
jak wyszło na jaw, że byli molestowani, chłopcy
rozpoznali swojego prześladowcę w mężczyźnie sie­
dzącym na ławce. Wtedy ich matka zaalarmowała
policję. Ryszard S. został wczoraj przesłuchany. - Nie
przyznał się do winy. Twierdzi, że to nie chłopcy go
rozpoznali, ale ich mamy - mówi oskarżyciel posił­
kowy. Ze względu na dobro dzieci proces toczy się
za zamkniętymi drzwiami. Ryszardowi S. grozi 10 lat
więzienia.
WAKACJE
2005
209
0 8 / 0 3 / 2 0 0 4 LUBLIN:
C h e ł m s c y policjanci
zatrzymali
37-letniego mężczyznę. Jest podejrzany o m o l e s t o w a n i e
pięcioletniej córki - p o i n f o r m o w a ł a wczoraj policja.
0 8 / 0 3 / 2 0 0 4 S Z C Z E C I N : 20-letniego Emiliana Ż. zła­
pali mieszkańcy jednej z podsławieńskich miejscowo­
ści w c h w i l ę p o t y m , j a k z g w a ł c i ł d z i e w i ę c i o l e t n i e g o
c h ł o p c a . Policja ( z u w a g i n a d o b r o p o k r z y w d z o n e g o )
nie podaje nazwy miejscowości. Nie podaje też miej­
scowości, z której pochodzi Emilian Z. W i a d o m o , że
s p r a w c a nie z n a ł c h ł o p c a wcześniej. Tuż po godz. 15
w sobotę zwabił go do opuszczonych zabudowań.
T a m , g r o ż ą c m u ś m i e r c i ą , z g w a ł c i ł g o . - G d y obaj
wychodzili z tych zabudowań, zachowanie chłopca
wydało
Anna
go
-
się
mieszkańcom
podejrzane
Lewandowska-Kasprzycka
Komendy
Dlatego
Wojewódzkiej
zatrzymali
z
Policji
mężczyznę
- relacjonuje
biura
i
w
prasowe­
Szczecinie.
zadzwonili
na
policję. Dzięki t e m u już o godz. 17 E m i l i a n Z. był
p r z e s ł u c h i w a n y w k o m i s a r i a c i e w S ł a w n i e . J a k się
okazało, miał ponad jeden promil alkoholu we krwi.
Chłopca odwieziono do szpitala. Lekarze potwierdzi­
li, ż e z o s t a ł z g w a ł c o n y . P o p r z e b a d a n i u d z i e w i ę c i o l a t e k w r ó c i ł z r o d z i c a m i d o d o m u . Policja z a o f e r o w a ł a
rodzinie poszkodowanego p o m o c psychologa.
06-07/03/2004
ZIELONA
GÓRA:
Policja
schwytała
m ł o d e g o mężczyznę, k t ó r e m u zarzuca n a p a ś ć n a pięć
dziewczynek w wieku 10-13 lat
0 5 / 0 3 / 2 0 0 4 L U B L I N : Pedofil, k t ó r y n a d Z a l e w e m
Z e m b o r z y c k i m u s i ł o w a ł zgwałcić 12-latka, trafi na
osiem lat do więzienia - zdecydował lubelski sąd. 27
czerwca 2002 r. chłopiec wypoczywał nad Zalewem
Z e m b o r z y c k i m . Kiedy po kąpieli wycierał się ręczni210
FRONDA
36
kiem, podszedł do niego 56-letni Andrzej N. Zaczął
szarpać chłopca, wykręcił mu ręce i zaciągnął w za­
rośla. Tam najpierw usiłował go zgwałcić, a później
kazał chłopcu masturbować się na jego oczach.
Krzyki przerażonego dziecka usłyszeli dwaj przecho­
dzący obok mężczyźni. Widząc ich, Andrzej N. uciekł.
Policja nie miała jednak większych kłopotów z odszu­
kaniem go - chłopiec doskonale zapamiętał charakte­
rystyczne tatuaże zdobiące ciało pedofila.
16/02/2004 GDAŃSK: Pedofil podejrzany o przynajmniej
cztery n a p a d y na dzieci został wczoraj a r e s z t o w a n y przez
gdański sąd.
10/02/2004 G N I E Z N O : Mężczyzna w wieku ok. 3 0 - 4 0
lat zaczepił w środę uczennicę klasy VI. Pokazywał jej
zdjęcia pornograficzne. Dziewczynce u d a ł o się uciec, ale
opowiedziała o w s z y s t k i m rodzicom, a ci n a s t ę p n e g o d n i a
zawiadomili policję.
22/01/2004 OPOLE: - Już dobrze - mówiła na kory­
tarzu do swojego małego synka Grażyna J. z Opola.
Półtora roku t e m u chłopiec stał się ofiarą pedofila.
Wczoraj przed sądem rejonowym miał składać ze­
znania. Na sali natknął się na podejrzanego. Proces
jest utajniony. Oskarżony jest ojcem czwórki dzieci.
Według prokuratury dwoje z drugiego związku padło
także ofiarami jego praktyk. Córkę miał molestować
przez 10 lat, kilkuletniego syna - przez trzy. Pierwszą
ofiarą był 3,5-letni Patryk. Włodzimierz Ś. zabrał go
z podwórka do swojego mieszkania. Potem chłopiec
opowiedział o wszystkim matce, która powiadomiła
policję. Według prokuratury Włodzimierz S. zastra­
szał dzieci, mówiąc, że zje je diabeł.
WAKACJE
2005
211
0 9 / 0 1 / 2 0 0 4 OLSZTYN: Właściciela lokalu g a s t r o n o m i c z ­
n e g o p o d Braniewem, k t ó r y wykorzystywał z a t r u d n i o n e
u siebie nastolatki, z a t r z y m a ł a policja.
Tak więc w 26 wypadkach (na 66 opisywanych przez „Gazetę Wyborczą")
mieliśmy do czynienia z e l e m e n t a m i pedofilii h o m o s e k s u a l n e j (wyłącznie
lub przynajmniej częściowo). Daje to p r a w i e 4 0 - p r o c e n t o w y (!!!) udział ped e r a s t ó w w ś r ó d p r z e s t ę p c ó w dopuszczających się g w a ł t u l u b m o l e s t o w a n i a
nieletnich. Jeśli przyjąć za prawdziwe d a n e r o z p o w s z e c h n i a n e przez lobby
gejowskie o ich s z e ś c i o p r o c e n t o w y m udziale w s p o ł e c z e ń s t w i e - m a m y do
czynienia
z
blisko
sześciokrotną
„nadreprezentacją"
homoseksualistów
w ś r ó d sprawców p r z e s t ę p s t w seksualnych przeciwko n i e l e t n i m (w p o r ó w n a ­
niu z ich o d s e t k i e m w s p o ł e c z e ń s t w i e ) . Jeśli z kolei przyjmiemy d a n e takich
poważnych instytucji badawczych, jak życzliwy h o m o s e k s u a l i s t o m I n s t y t u t
Alana G u t t m a c h e r a , który szacuje ich o d s e t e k na 1 p r o c . s p o ł e c z e ń s t w a ,
wówczas ta „ n a d r e p r e z e n t a c j ą " będzie o g r o m n a , bo aż 40-krotnie większa
niż w ś r ó d heteroseksualistów.
W tej sytuacji - niezależnie od tego, który z powyższych s z a c u n k ó w jest
prawdziwy - rzeczywiście należałoby zgodnie z p o s t u l a t a m i L a m b d y zmie­
nić treść p o d r ę c z n i k ó w szkolnych. Na przykład na taką: „Daje się zauważyć
wyraźny
związek
pomiędzy
homoseksualizmem
a
innymi
dewiacyjnymi
zachowaniami seksualnymi, na przykład pedofilią. O d s e t e k h o m o s e k s u a l i ­
s t ó w w ś r ó d pedofilów jest kilkakrotnie wyższy niż ich o d s e t e k w społeczeń­
stwie".
STANISŁAW P. AUGUSTYN
Kiedy na czacie Onet.pl zapytano Witkowskiego: „Dla­
czego nie pokażesz tej, nazwijmy to, «lepszej strony
gejostwa»?" - literat odpowiedział: „Bo ja nie wiem, co
to jest ta lepsza strona gejostwa [...] nie wiadomo, czy
to jest ich lepsza czy gorsza strona".
witajcie
W CIOTOGRODZIE
ADAM SOKOŁOWSKI
Nic mnie tak nie wzrusza,
jak prosta fujara pastusza.
Jarosław Iwaszkiewicz
Kiedy na XX Zjeździe KPZS w 1956 roku N i k i t a C h r u s z c z o w w tajnym refe­
racie ujawnił zbrodnie Stalina, s p o t k a ł o się to ze z d e c y d o w a n ą krytyką J e a n a
Paula Sartre'a. Francuski egzystencjalista uważał, że każdy, k t o ś m i e m ó w i ć
o istnieniu sowieckich łagrów, „odbiera nadzieję r o b o t n i k o m z R a m b o u i l l e t " .
Ten, kto ujawnia p r a w d ę o Gułagu, jest z b r o d n i a r z e m , gdyż p o w s t r z y m u j e
tym s a m y m nadejście k o m u n i z m u w krajach kapitalistycznych.
214
FRONDA
36
Homosocrealizm
0 reakcji Sartre'a p r z y p o m n i a ł e m sobie, czytając w polskiej prasie recenzje
z wydanej n i e d a w n o książki Michała Witkowskiego Lubiewo. Dla niezorientowa­
nych uwaga: jest to powieść o wrocławskich pederastach, p e ł n a w u l g a r y z m ó w
1 agresji, opisów b r u d u i upodlenia, przesiąknięta seksualnymi obsesjami i tur­
pizmem. Autor, deklarujący się jako aktywny homoseksualista, staje po stronie
swoich b o h a t e r ó w - pedalskich ciot, dla których najlepszy seks to ryzykowny
seks, taki, gdzie m o ż n a złapać AIDS lub zostać p o b i t y m przez „heteryka", bo
taki seks przynosi największy dreszcz emocji. W t y m świecie największą war­
tością jest obciąganie (czy też drutowanie) lujów - „luj to sens naszego życia,
luj to byczek, pijany byczek, m ę s k a hołota, żulik, bączek, chłopak, który czasem
wraca przez park albo pijany leży w rowie, na ławce na d w o r c u " .
Skąd wzięło się więc skojarzenie z Sartre'em i Chruszczowem? Otóż niektó­
rzy krytycy literaccy zarzucili Witkowskiemu, że pisząc prawdę o pederastach,
zepsuje na zewnątrz wizerunek środowiska. Paweł Dunin-Wąsowicz martwi
się w „Lampie", że przesłanie książki „może zostać odebrane jako fatalne public
relations dla społeczności homoseksualnej. Umacnia bowiem stereotyp «pedała»
zniewieściałego, lubieżnego (stąd tytuł książki), nastawionego wyłącznie na d o ­
raźną przygodę, zwykle wbrew woli przypadkowego partnera-luja". Jeszcze dalej
w wyrażaniu swej troski o gejów idzie Dariusz Nowacki w „Gazecie Wyborczej",
który oskarża Witkowskiego, że jego powieść „wspiera homofonię". Po co w ogó­
le było pisać o tym, zastanawia się recenzent „Wyborczej", dając do zrozumienia,
że homoseksualistów nie p o w i n n o się przedstawiać w taki sposób.
Oczywiście, tak pisać nie w o l n o ! Słowo gay znaczy wesoły, a Lubiewo prze­
siąknięte jest nie tylko złem, lecz r ó w n i e ż s m u t k i e m , rozpaczą, s t r a c h e m i sa­
m o t n o ś c i ą . Najlepiej pisać powieści h o m o s o c r e a l i s t y c z n e . N i e w o l n o przecież
odbierać nadziei licealistom z Torunia czy Z a m o ś c i a .
Pamiętnik z powstania pedalskiego
Aleksander Kaczorowski przewidywał w „Polityce", że k o m u jak komu, ale
homoseksualistom powieść Witkowskiego „się nie spodoba, utrwala bowiem
najbardziej nieprzyjazne dla nich stereotypy". I co się okazało? Środowisko
gejowskie w Polsce przyjęło książkę entuzjastycznie, a jej autor stał się dla nich
WAKACJE
2005
215
prawdziwym bohaterem. Wystarczy przejrzeć gejowskie strony internetowe, by
przekonać się, jak wiele zachwytów wywołało Lubiewo.
Kiedy na czacie Onet.pl zapytano Witkowskiego: „Dlaczego nie pokażesz
tej, nazwijmy to, «lepszej strony gejostwa»?" - literat
odpowiedział: „Bo ja nie wiem, co to jest ta lepsza
strona gejostwa [...] nie wiadomo, czy to
jest ich lepsza czy gorsza strona".
W swym w i r t u a l n y m p o s ł o w i u do Lubie­
zatytułowanym
wa,
jący
Dyskurs
Pedalstwo
a
Dominu­
Witkowski
Medialny,
pisze:
„Gazety, tygodniki i TV, s ł o w e m - wysok o n a k ł a d o w e m e d i a raz na jakiś czas
chcą pokazać, że przestrzegają zasad
i publikują jakiś
political correctness,
artykuł o gejach. Sprawa jest atrak­
cyjna, bo t e m a t fikuśny, a przy
okazji m o ż n a pokazać t r o c h ę
ładnych ciał, nie mających
wiele
wspólnego
tentycznym
z
au­
życiowym
m i ę s e m . Nigdy jeszcze,
czytając
tego
czy
typu
oglądając
materiały,
nie m i a ł e m wrażenia,
że
czytam
o
sobie
i swoich p r o b l e m a c h .
Są to artykuły n u d n e
i
całkowicie
zrytua-
lizowane, jak najdal­
sze od życiowego d o ­
świadczenia,
zideolo-
gizowane i upolitycz­
n i o n e . Realizacja t e m a ­
tu
ograniczona
zostaje
w nich do zasygnalizowa216
FRONDA
36
nia haseł takich jak akcja «Niech nas zobaczą», m a ł ­
ż e ń s t w a dla homoseksualistów, adopcja, Holandia,
rzadziej - AIDS, seks z g u m ą itd.".
Witkowski żali się, że „w konsekwencji zamiast
o sobie czytam o akcjach, paradach, rzucaniu kamie­
niami", bo „w mediach mówi się o czymś, co zostało
przez te media wykreowane, a w życiu mówi się
o... obciąganiu!". I właśnie z tego poczucia niedosytu,
z przeświadczenia, że jego własny pedalski świat nie został przedstawiony, wziął się
pomysł napisania książki. Autor postanowił oprzeć się nie na medialnym szumie,
tworzonym przez lobby gejowskie, lecz na własnym doświadczeniu i osobistych
historiach swoich znajomych. Nawiązując do twórczości Mirona Białoszewskiego,
określił swą powieść mianem „Pamiętnika z powstania pedalskiego".
Charakterystyczny jest też używany przez Witkowskiego język. O ile w wysokonakładowych mediach s a m o użycie słowa „pederasta" zaczyna już być
uważane za przejaw homofobii, a preferuje się afirmatywne określenie „gej",
o tyle a u t o r Lubiewa nie ma p r o b l e m ó w z pisaniem o ciotach, pedałach czy pedziach. W wywiadzie dla jednej z gejowskich witryn internetowych oświadczył
wprost: „Jestem ciotą", uzasadniając, że jest to „fajny sposób na życie". W tej
samej rozmowie, mówiąc o relacjach seksualnych, dodał: „Ja w wierność nie
wierzę", co m o ż e być odczytane jako deklaracja homoseksualnej rozwiązłości,
która w mediach jest raczej p r o b l e m e m świadomie przemilczanym.
Heteromatnia, heteromatriks
Środowisko h o m o s e k s u a l n e nie tylko chwali Witkowskiego, lecz również
atakuje tych recenzentów, którzy wyrażali obawy, że Lubiewo m o ż e się nie
przysłużyć gejom w Polsce. Jacek Kochanowski, czyniąc aluzję do u w a g Pawła
Dunin-Wąsowicza, pisze na s t r o n a c h h o m o s e k s u a l n e g o p o r t a l u i n t e r n e t o w e ­
go: „Teza, że Lubiewo robi «zły PR» gejom, jest anty-queer, jest koniec k o ń c ó w
obrzydliwa". Jeśli kogoś oburza o d m a l o w a n y w powieści obraz życia pederastów, to - z d a n i e m Kochanowskiego - ktoś taki „siedzi po uszy w h e t e r o m a t ni, h e t e r o m a t r i k s i e " . Z a m i a s t tego p r o p o n u j e więc i n n e wyjście: „Kopnąć tę
kulturę w t ł u s t y zad, olać N o r m y i Wartości i żyć z godnością. Po swojemu. Po
gejowsku, po ciotowsku, po pedalsku, po lesbijsku, wszystko j e d n o " .
WAKACJE 2 0 0 5
217
Zachwycając się Lubiewem jako przejawem s u b k u l t u r y queer, Kochanowski
pisze: „Queer to poetyka krwi menstruacyjnej, o d b y t u , starego, p o m a r s z c z o ­
nego ciała. Q u e e r to antyestetyka, antyliteratura, a n t y n a u k a " . I dodaje, że
„ ą u e e r jest n a m p o t r z e b n y - bo m u s i m y nauczyć się tego, że m a m y p r a w o
chrzanić system, chrzanić piękno, d o b r o , N o r m y i Wartości i być ciotą w naj­
bardziej przegiętym, ciotowskim, p i k i e t o w y m w y d a n i u " .
Jeszcze mocniej niż Dunin-Wąsowiczowi dostaje się w s p o m n i a n e m u
już r e c e n z e n t o w i „Gazety Wyborczej" D a r i u s z o w i N o w a c k i e m u , k t ó r e g o
na lesbijskich s t r o n a c h i n t e r n e t o w y c h Ewa Tomaszewicz d e m a s k u j e jako
„fałszywego przyjaciela". Nie chodzi n a w e t o t o , że nazywa on z a m i e s z c z o n e
w książce m e t o d y p o d r y w a n i a „ h e t e r y k ó w " - „plugawymi i p o d s t ę p n y m i " .
Problem polega na tym, że krytyk „Wyborczej" o ś m i e l a się nie „ a p o t e o z o w a ć
sadomasochistycznego, r y n s z t o k o w e g o i agresywnego h o m o s e k s u a l i z m u " .
Mało tego, pisze na końcu swej recenzji, że b o h a t e r o w i e Lubiewa są niesym­
patyczni i za żadne skarby nie chciałby się z n i m i zaprzyjaźnić.
Ewa Tomaszewicz d o c h o d z i więc do wniosku, że N o w a c k i (który ostrze­
gał, iż powieść Witkowskiego w s p i e r a homofobię) s a m demaskuje się jako
czystej
wody
h o m o f o b . Jego
akceptacja dla h o m o s e k s u a l i s t ó w
dotyczy
b o w i e m tylko abstrakcyjnych gejów z middle class, nie zaś k o n k r e t n y c h pederastów. Nowacki miałby więc tolerować jedynie tych h o m o s e k s u a l i s t ó w ,
którzy odpowiadają jego w y o b r a ż e n i o m o kulturalnych gejach, odwracać się
zaś z n i e s m a k i e m od „odrażających, brudnych, złych" pedałów, takich, jakimi
są w rzeczywistości („coś mi się wydaje, że najbardziej to obciąganie lujom
Nowackiego p r z e r a z i ł o " - domyśla się Tomaszewicz).
218
FRONDA
36
Jeżeli r e c e n z e n t „Gazety Wyborczej" nie chce więc u c h o d z i ć za h o m o f o b a ,
lecz za człowieka w p e ł n i tolerancyjnego, p o w i n i e n nie tylko p r z e w a r t o ś c i o ­
wać swój sąd o „ciotach", lecz r ó w n i e ż u d o w o d n i ć czynem, a nie jedynie
słowami, że jest na nich otwarty. N i e c h n i e p r z e s a d z a tylko z wazeliną.
Postscriptum
Historia lubi się p o w t a r z a ć : Sartre, chociaż bronił d o b r e g o w i z e r u n k u k o m u ­
nizmu, został przez sowieckiego literata A l e k s a n d r a Fadiejewa n a z w a n y „sza­
kalem z m a s z y n ą do pisania, h i e n ą z w i e c z n y m p i ó r e m " ; Nowacki, chociaż
wyrażał troskę o dobry image h o m o s e k s u a l i z m u , został z d e m a s k o w a n y przez
aktywistkę lesbijską jako h o m o f o b .
ADAM SOKOŁOWSKI
Michał Witkowski. Lubiewo,
Korporacja Ha!Art. Kraków 2 0 0 5
Splot uczuć pomiędzy czterema homoseksualnymi bo­
haterami jest głównym t e m a t e m filmu Almodóvara.
Ów splot składa się prawie wyłącznie z emocji nega­
tywnych, destrukcyjnych, niszczących. Pomiędzy bo­
haterami nie ma właściwie ani jednego pozytywnego
uczucia - takiego, jakiego przeżycia życzylibyśmy sobie
samym.
Zły film
BARTŁOMIEJ
O
Złym
wychowaniu,
najnowszym
KACHNIARZ
filmie
hiszpańskiego
reżysera
Pedra
Almodóvara, wypada pisać d o p i e r o teraz, kiedy obraz p r z e s z e d ł j u ż przez
ekrany i, p o s ł u s z n y żelaznym p r a w o m rynku, nie wróci - p o z a n i s z o w y m i ki­
n a m i dla m i ł o ś n i k ó w staroci.
Złe wychowanie to film z jednej s t r o n y oczywiście i niezaprzeczalnie piękny.
Każdy, k t o ma choć t r o c h ę wrażliwości estetycznej, będzie p o r w a n y muzyką,
świetnymi zdjęciami, m i s t r z o w s k ą kompozycją poszczególnych scen czy kolo­
rami, k t ó r e grają na ekranie jak p o d ręką malarza. N a w e t s a m a o p o w i e ś ć p o ­
p r o w a d z o n a jest w s p o s ó b zagadkowy i ciekawy, na kilku w r ó ż n y m s t o p n i u
zmyślonych poziomach jednocześnie. Reżyser podaje n a m h i s t o r i ę m o c n o za220
FRONDA
36
gmatwaną, k t ó r ą tylko z wysiłkiem m o ż e m y roz^
pleść na poszczególne wątki i dojść, k t ó r a sce
na jest prawdziwa, która zmyślona, a k t ó r a
dzieje się w filmie kręconym przez j e d n e
go z bohaterów. Almodóvar pokazał,
że na swoim rzemiośle zna się jak
m a ł o kto.
Film
opowiada
historię
czterech ludzi: E n r i ą u e i Ignacia
ków
-
dwóch
katolickiej
wychowan­
szkoły
dla
chłopców, ich nauczyciela - księ
dza M a n o l o oraz J u a n a , brata Ignacia
Wszyscy czterej połączeni są h o m o s e k s u a l n y m i
n a m i ę t n o ś c i a m i - i o tych to w ł a ś n i e n a m i ę t n o ś ­
ciach opowiada film. Także o w z a j e m n y m wy­
korzystywaniu, kłamstwie, przemocy, wreszcie
zbrodni. Splot uczuć p o m i ę d z y c z t e r e m a boha­
terami jest g ł ó w n y m t e m a t e m f i l m u .
Ów splot składa się prawie wyłącznie z e m o ­
cji
negatywnych,
destrukcyjnych,
niszczących.
Pomiędzy b o h a t e r a m i nie ma właściwie ani j e d n e ­
go pozytywnego uczucia - takiego, jakiego przeży­
cia życzylibyśmy sobie s a m y m .
W filmie też nie ma właściwie ani jednej postaci
kobiecej - z wyjątkiem ciepłej, epizodycznej roli m a t ­
ki J u a n a i Ignacia. Wszystkie relacje z a c h o d z ą wyłącz­
nie między mężczyznami, poczynając od szkoły, na d o ­
rosłym świecie kończąc. Zdaje się, że b o h a t e r o w i e
Almodóvara nie mają ż a d n e g o p o w o d u , by w ogóle na
co dzień czy od święta stykać się z kobietami. Lepsza
p o ł o w a ludzkości w świecie p r z e d s t a w i o n y m nie wy­
stępuje - chyba że jako e l e m e n t tła.
Relacje między b o h a t e r a m i oparte są na kłamstwach,
wzajemnym poniżaniu i wykorzystywaniu. Może zabrzmi
WAKACJE
2005
221
to zdumiewająco, ale właśnie Almodóvar jest najlepszą o d t r u t k ą na propagan­
dę gejowskich lobbies, tłumaczących p r o s t e m u ludowi, że homoseksualiści o ni­
czym innym nie marzą, jak tylko o n o r m a l n y m związku p a n a z p a n e m , o d o m k u
pod miastem, wspólnych śniadaniach przy kawie i wierności aż do grobowej
deski. Almodóvar obrazek t e n rozbija i pokazuje,
że świat h o m o s e k s u a l i s t ó w jest w ścisłym tego
słowa znaczeniu perwersyjny. Gdyby taki obraz
wyszedł spod ręki n p . Jana Pospieszalskiego czy
Wojciecha Cejrowskiego, a u t o r z całą pewnością
byłby wyzwany od h o m o f o b ó w i faszystów. A tu
- nie, przeciwnie, m a w i a się, że ta o k r u t n a o p o ­
wieść jest atakiem na Kościół i księży.
Chociaż reżyser stara się uderzać w Kościół, to
jedynym sensownym zarzutem sformułowanym
w filmie wobec księży jest nie to, że są księżmi, ale
to, że są homoseksualistami. Najbardziej przeraża­
jąca scena to ta, w której ojciec Manolo narusza nie­
winność seksualną młodego chłopca, w szamotani­
nie dziecko upada i uderza się w głowę. Przełom,
jaki następuje w głowie chłopca, jest symbolicznie
przedstawiony jako wielkie pęknięcie, rozszerzające się na cały ekran. Scena ta pokazuje olbrzymią odpowiedzialność spoczywającą
na tych, którzy mają za zadanie formować dzieci - zwłaszcza cudze. I jednocześ­
nie pokazuje, że pułapką, w którą może wpaść wychowawca, jest przenoszenie na
dziecko własnych nierozwiązanych problemów, w szczególności homoseksualnych
pożądań.
Pedro Almodóvar jest reżyserem o wielkim talencie i wielkiej mocy nar­
racji. Widz jest przekonany, że reżyser z n a się na tym, o czym opowiada, że
świat h o m o s e k s u a l i s t ó w ze wszystkimi jego c i e m n y m i s t r o n a m i nie jest mu
obcy. Przekonuje o t y m precyzja, sięgająca aż po szczegóły t e c h n i c z n e , k t ó r e
„zwykłym" l u d z i o m są zazwyczaj całkowicie n i e z n a n e .
Miarą wielkości artysty jest to, w j a k i m s t o p n i u oddaje w dziele p r a w d ę
o ludzkim sercu. Artysta prawdziwie wybitny po p r o s t u m u s i p r a w d ę tę prze­
kazywać; nie jest w stanie jej z a t a m o w a ć dla jakiegoś i n t e r e s u , czy to w ł a s n e ­
go, czy to grupy nacisku, z k t ó r ą sympatyzuje. Jeżeli próbuje naginać p r a w d ę
222
FRONDA
36
dla swoich pozaartystycznych celów, w opowieści n a t y c h m i a s t w y c z u w a się
fałszywy ton, który nie p o z w a l a brać dzieła p o w a ż n i e . P r z y k ł a d e m klinicz­
nym był piękny skądinąd francusko-kanadyjski film Wdowa iw. Piotra, k t ó r e ­
mu śmiertelny cios zadał sam reżyser, w m o n t o w u j ą c n a c h a l n i e p r o p a g a n d o ­
wą scenę przeciwko karze śmierci. Bez tej sceny film i tak miałby w y m o w ę
m o c n o abolicjonistyczną, ale chyba nie czułoby się w u s t a c h przykrego sma­
ku tektury.
Chcąc nakręcić film przeciwko Kościołowi, A l m o d ó v a r tworzy d z i e ł o o p o ­
wiadające o środowisku h o m o s e k s u a l n y m . Próbując ostrzec przed z g u b n y m
w p ł y w e m Kościoła, ostrzega jedynie: „Uważajcie, żeby was Kościół nie prze­
robił na p o d o b n y c h do m n i e i m o i c h kolegów!".
H o m o e r o t y c z n e praktyki są grzeszne. W Złym wychowaniu kończą się zbrod­
nią - i to p o m i m o że ojciec Manolo zdążył już porzucić strój duchowny.
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ
Z/e wychowanie (La Mala educacion).
reż. Pedro Almodóvar. film prod. hiszp. 2 0 0 4
Postanowił się wyspowiadać i zrzucić z sumienia naj­
większy grzech życia. Otrzymał rozgrzeszenie, ale serce
nie wytrzymało ciężaru - jeszcze tego samego dnia do­
stał zawału i umarł.
2Jerzym,
co był
sumieniem
narodu,
,Stasiu,
którypłakał
w kąciku
ZOFIA
Znakomita
nych
książka
przynosi
Joanny
reporterskie
KASPRZAK
Siedleckiej
portrety
Obława.
kilkunastu
Losy
pisarzy
twórców
represjonowa­
prześladowa­
nych w PRL-u. Dzięki p r y w a t n e m u ś l e d z t w u oraz m a t e r i a ł o m u z y s k a n y m
z I n s t y t u t u Pamięci N a r o d o w e j a u t o r k a m o g ł a odtworzyć m e c h a n i z m y nisz­
czenia przez służby specjalne niewygodnych literatów. W ś r ó d tych o s t a t n i c h
byli tacy, którzy próbowali iść z k o m u n i s t a m i na kompromisy, tacy, którzy
prowadzili w ł a s n ą grę z władzą, próbując ją przechytrzyć, a t a k ż e tacy, którzy
nie szli z „ c z e r w o n y m i " na ż a d n e układy. Wszyscy o n i j e d n a k - niezależnie
od postawy, jaką przyjmowali - stawali się w mniejszym l u b większym s t o p ­
niu ofiarami s y s t e m u .
224
FRONDA
36
Przyznam jednak, że po lekturze tej książki najbardziej zapadła mi w pa­
mięć inna ofiara - postaci trzecioplanowej, nie będącej literatem, zapomnia­
nej przez ludzi i historię. Stanisław Trębaczkiewicz budzi moje największe
współczucie, gdyż - w odróżnieniu od przedstawianych pisarzy - został ofia­
rą już jako dziecko, mimo że nigdy nie próbował rzucać systemowi żadnego
wyzwania.
Jego los na zawsze splótł się z życiem Jerzego Zawieyskiego, działacza
katolickiego i zarazem peerelowskiego dygnitarza. Zawieyski był nie tylko
płodnym prozaikiem, eseistą i dramaturgiem, którego twórczość jednak mało
kogo dziś obchodzi, lecz także po 1956 roku prominentną postacią świata
polityki i kultury - członkiem Rady Państwa (jako pierwszy w PRL-u kato­
lik na tak wysokim stanowisku), posłem Koła Poselskiego „Znak", wicepre­
zesem PEN-Clubu i Związku Literatów Polskich, a także prezesem Klubów
Postępowej Inteligencji Katolickiej i przewodniczącym Towarzystwa Przyjaciół
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W wielu opracowaniach historycz­
nych przedstawiany jest jako sumienie narodu, gdyż w 1968 roku jako jedyny
poseł w polskim parlamencie zaprotestował przeciw represjom władz wobec
studentów. Jan Turnau w „Gazecie Wyborczej" pisze 0 Zawieyskim, że „po
październiku 1956 jawi się jako wzór moralny".
Tajemnicą poliszynela był jego homoseksualizm. W odróżnieniu od
Juliana Greena czy Whittakera Chambersa, którzy po nawróceniu na kato­
licyzm zaprzestali praktyk homoseksualnych, Zawieyski z jednej strony wy­
stępował publicznie jako człowiek Kościoła, z drugiej zaś uwodził młodych
chłopców. Wiadomo, że wśród osób niewierzących wywoływało to zgor­
szenie, czego wyrazem mogą być zapiski w dzienniku Jerzego Kornackiego.
Zawieyski był jednak nie tylko pederastą, lecz również pedofilem.
W Stanisławie Trębaczkiewiczu zakochał się, kiedy ten miał zaledwie
12 lat. Staś pochodził z biednej, prowincjonalnej, wielodzietnej rodziny, dla
której niesłychany awans społeczny stanowiło to, że znany pisarz ze stoli­
cy chce wziąć chłopca do siebie na wychowanie. Rodzice nie domyślali się,
że Zawieyski zrobi sobie z ich syna kochanka. Zdominował całkowicie malca
i postanowił zaprogramować mu życie. Później często lubił się chwalić znajo­
mym, że to on ustawił życiowo Stasia.
Chociaż chłopiec chciał zostać aktorem, pisarz skierował go na studia psy­
chologiczne. Załatwił mu później prowadzenie zajęć na KUL-u, gdzie miał
WAKACJE
2005
225
d o b r e znajomości. Stanisław męczył się s t r a s z n i e p o d c z a s tych zajęć, gdyż
studenci mieli większą od niego wiedzę na t e m a t psychologii. Zawieyski wy­
syłał go też na stypendia n a u k o w e do Francji, chociaż t e n nie znał francuskie­
go. Nużyły go częste wizyty gości Zawieyskiego, którzy dyskutowali do p ó ź n a
w nocy na s k o m p l i k o w a n e tematy, a on n i e potrafił się włączyć do rozmowy.
Kiedy jego opiekun zamęczał go czytaniem swoich utworów, Staś, choć nie­
wiele z nich r o z u m i a ł , zawsze mu przytakiwał i m ó w i ł , że jest p o d w i e l k i m
wrażeniem.
Generalnie Trębaczkiewicz nie czuł się szczęśliwy, chciał wyjechać do m a ­
łego miasteczka, ożenić się i założyć r o d z i n ę . Kilkakrotnie p r ó b o w a ł rzucić
Zawieyskiego, t e n j e d n a k odgrywał p r z e d n i m sceny rozpaczy, padał na kola­
na, płakał, błagał i szantażował, że bez Stasia n i e będzie w stanie p e ł n i ć swej
dziejowej misji p o ś r e d n i k a m i ę d z y w ł a d z ą a Kościołem.
Jak opowiada o Trębaczkiewiczu j e d n a ze znajomych Zawieyskiego, „nie
potrafił z n i m zerwać, był m i m o wszystko b a r d z o mu oddany, a p o z a t y m
zbyt słaby, bierny, zdominowany. Z n i s z c z o n y po p r o s t u p r z e z Jerzego, k t ó ­
ry zawładnął dzieckiem i zdawał sobie z t e g o sprawę, bo gdy pytaliśmy, co
u Stasia, m ó w i ł - jak zwykle, to znaczy płacze w kąciku".
Po śmierci Zawieyskiego nie było j u ż przeszkód, by zacząć n o w e życie.
Trębaczkiewicz zdecydował się ożenić z kobietą, k t ó r ą p o z n a ł jeszcze za życia
swojego m e n t o r a . Przed ś l u b e m p o s t a n o w i ł się w y s p o w i a d a ć i zrzucić z su­
mienia największy grzech życia. O t r z y m a ł rozgrzeszenie, ale serce n i e wytrzy­
m a ł o ciężaru - jeszcze t e g o s a m e g o d n i a d o s t a ł z a w a ł u i u m a r ł .
Bardzo często m o ż n a usłyszeć, że po u p a d k u k o m u n i z m u w społeczeństwie
polskim nastąpił także u p a d e k moralny. Przypadek Zawieyskiego zdaje się
t e m u zaprzeczać. Okazuje się bowiem, że seksualne preferencje Zawieyskiego
nie stanowiły żadnego sekretu w środowiskach, w których się obracał. N i e wy­
woływały jednak towarzyskiej dezaprobaty czy ostracyzmu. Pedofilia, która
w PRL-u była tolerowana w środowiskach katolickich, d o p i e r o w III RP docze­
kała się potępienia i to nie tylko przez chrześcijan, lecz przede wszystkim przez
środowiska laickie, często dalekie od Kościoła.
ZOFIA KASPRZAK
Joanna Siedlecka. Obława. Losy pisarzy represjonowanych,
w y d . Prószyński i S-ka, Warszawa 2 0 0 5
Ceną za odnowienie Patriarchatu Moskiewskiego było
jego całkowite podporządkowanie się Stalinowi i...
obietnica wiernej pracy na niwie komunistycznej re­
wolucji. Sobór przyjął decyzje pozwalające pozbawić
stanu duchownego każdego, kto zdecydował się wy­
stąpić przeciwko władzy sowieckiej, jako „przeciwnika
Krzyża Pańskiego".
HE
RE
ZJA
POLITYCZNA
SER
GIA
NI
ZMU
T O M A S Z P. T E R L I K O W S K I
Jedenaście lat po wyzwoleniu Rosji ze
szponów komunizmu patriarcha
Moskwy i Wszechrusi Aleksy II zdecydował, że cerkiew św. Sofii - Mądrości
Bożej
zostanie kościołem parafialnym Federalnej
Służby Bezpieczeństwa
Rosji, spadkobierczyni sowieckich s ł u ż b specjalnych. Świątynia ta jest cha228
FRONDA
36
rakterystyczna dlatego, że znajduje się na t e r e n i e Łubianki i m o ż n a się do niej
dostać jedynie przez wejście do b u d y n k ó w d a w n e g o KGB. Ten akt jest, m o ż ­
na powiedzieć, s y m b o l e m współpracy s p a d k o b i e r c ó w k o m u n i s t y c z n y c h s ł u ż b
specjalnych z Rosyjską Cerkwią P r a w o s ł a w n ą . Symbolem, który p r z y p o m i n a ,
że większość (jeśli nie wszyscy - jak sugerują niektórzy d u c h o w n i schizmatyckich w o b e c Patriarchatu Moskiewskiego niezależnych cerkwi prawosław­
nych) biskupów p r a w o s ł a w n y c h w okresie k o m u n i z m u w s p ó ł p r a c o w a ł a ze
służbami zwalczającymi Kościół i religię l u b wręcz była oficerami N K W D
czy później KGB. Symboliczny jest także fakt, że poświęcenia tej świątyni
dokonał człowiek, który s a m oskarżany jest o to, iż swą karierę w Cerkwi
rosyjskiej zawdzięcza t e m u , że był oficerem KGB.
Agent „Drozdów"
Aleksy Rydygier p o c h o d z i ze starej petersburskiej rodziny, w której żyłach
płynęła niemiecka i szwedzka krew. Urodził się w Estonii (jeszcze w ó w c z a s
niezależnej) w 1929 roku w rodzinie d u c h o w n e g o p r a w o s ł a w n e g o Michaiła.
W 1945 roku został z a k r y s t i a n i n e m w k a t e d r a l n y m s o b o r z e św. Aleksandra
Newskiego w Tallinie. D w a lata później wstąpił do leningradzkiego semina­
r i u m d u c h o w n e g o , od razu na trzeci rok. Później częściowo zaocznie (został
b o w i e m m i a n o w a n y diakonem, a z c z a s e m p r o b o s z c z e m w Jychwi) k o n t y n u ­
ował n a u k ę w Akademii D u c h o w n e j . W 1953 roku ukończył a k a d e m i ę z wy­
r ó ż n i e n i e m i t y t u ł e m d o k t o r a teologii. Krótko p r z e d święceniami wziął ślub
z córką proboszcza cerkwi N a r o d z e n i a Bogarodzicy w Tallinie. O t y m j e d n a k
milczą oficjalne biografie patriarchy. M a ł ż e ń s t w o nie t r w a ł o d ł u g o , bo za r a d ą
zwierzchników (nie jest do końca jasne, czy c h o d z i ł o o h i e r a r c h i ę kościelną,
czy raczej p a ń s t w o w ą ) Aleksy zdecydował się porzucić ż o n ę i przyjąć śluby
mnisze. To otworzyło p r z e d n i m d r o g ę do nominacji na biskupa Tallina, k t ó r ą
otrzymał w 1961 roku w wieku zaledwie 32 lat 1 .
Z d a n i e m wielu rosyjskich publicystów i d u c h o w n y c h tak szybką karierę
Aleksego Rydygiera m o ż n a wytłumaczyć tylko, powołując się na Sprawozdanie
z pracy agenturalno-operacyjnej V wydziału KGB przy Radzie Ministrów Estońskiej
SRS za rok 1958. W n o t a t c e tej z a p i s a n o : „Agent «Drozdow», r o k u r o d z e n i a
1929, d u c h o w n y Cerkwi prawosławnej, z wyższym wykształceniem, d o k t o r
teologii, doskonale w ł a d a rosyjskim i e s t o ń s k i m , słabo - językiem niemiecWAKACJE 2 0 0 5
22 9
kim. Z w e r b o w a n y 28 lutego 1958 roku, na bazie uczuć patriotycznych,
do wykrycia i rozpracowywania e l e m e n t u antyradzieckiego w ś r ó d d u c h o ­
w i e ń s t w a p r a w o s ł a w n e g o , z k t ó r y m ma on kontakty, będące p r z e d m i o t e m
operacyjnego z a i n t e r e s o w a n i a o r g a n ó w KGB". Analiza listy d u c h o w n y c h ów­
czesnej diecezji tallińskiej j a s n o wskazuje, że „ D r o z d o w e m " m ó g ł być tylko
ks. Aleksy Rydygier 2 .
Od m o m e n t u podpisania lojalki Rydygier ofiarnie donosił na swoich parafian
czy przyjaciół księży. Z czasem, gdy prawdopodobnie dzięki wsparciu towarzyszy
z KGB został biskupem, krąg jego zainteresowań znacznie się poszerzył. W 1964
roku został arcybiskupem oraz członkiem Synodu przy patriarsze Aleksym I i za­
czął zarządzać sprawami administracyjnymi Patriarchatu Moskiewskiego. Cztery
lata później Rydygier był już metropolitą. Niezwykłą aktywność „ D r o z d ó w "
wykazywał na arenie międzynarodowej. Świadczą o tym sprawozdania z działal­
ności V wydziału KGB za rok 1969, gdzie w s p o m i n a się o udziale „Drozdowa"
w posiedzeniach Konferencji Kościołów Europejskich (i znowu jedyną osobą,
do której pasują te przecieki, jest Aleksy). Od 1972 roku działalność zagranicz­
na agenta jeszcze się nasiliła. Podróżuje on do Genewy, Zurychu, Sant Fallen,
Frankfurtu nad Menem, Kopenhagi, Monachium czy Marsylii. Jego podróże mia­
ły na celu nie tylko informowanie na bieżąco zwierzchników w KGB o sytuacji
w ruchu ekumenicznym, lecz także, co bardzo prawdopodobne, inspirowanie
pewnych zachowań na zachodzie Europy. Już w latach 40. przyjęto bowiem
program, według którego Rosyjska Cerkiew Prawosławna miała być autorytetem
moralnym przeciwstawianym Stolicy Apostolskiej i inspiratorem rozmaitych
działań wewnątrz ruchu ekumenicznego (choćby poprzez popieranie w jego
ramach działalności inicjatyw „pokojowych" ZSRS). Program ten realizowano do
ostatnich dni istnienia Związku Sowieckiego 3 .
Do upadku ZSRS trwała też w s p ó ł p r a c a Aleksego Rydygiera i s ł u ż b spe­
cjalnych. W 1988 roku otrzymał on n a w e t w związku z trzydziestoleciem
współpracy agenturalnej i tysiącleciem c h r z t u Rusi h o n o r o w y d y p l o m KGB.
W czerwcu 1990 roku został n a t o m i a s t n o w y m p a t r i a r c h ą m o s k i e w s k i m 4 .
Oczywiście s a m Aleksy nigdy nie przyznał się do współpracy, w j e d n y m
z wywiadów zasugerował tylko, że niektórzy hierarchowie, „biorąc grzech na
duszę, ratowali w t e n s p o s ó b C e r k i e w " .
Takie zachowanie Aleksego Rydygiera nie było w w a r u n k a c h rosyjskiego
prawosławia niczym nadzwyczajnym. Wielu historyków podkreśla, że z wła23
FRONDA
36
dzami k o m u n i s t y c z n y m i współpracowali n i e m a l wszyscy biskupi oficjalnie
u z n a w a n e g o Patriarchatu Moskiewskiego. Z d a n i e m licznych p r a w o s ł a w n y c h
teologów,
należących do schizmatyckiej
Rosyjskiej
Cerkwi
Prawosławnej
poza Granicami Rosji, ta swoista uległość (by nie powiedzieć w p r o s t zdrada
krzyża) związana jest z herezją sergianizmu. Polega o n a na u z n a n i u przez
Rosyjską Cerkiew P r a w o s ł a w n ą s y s t e m u k o m u n i s t y c z n e g o za legalny i uspra­
wiedliwiony teologicznie. W z a m i a n C e r k i e w o t r z y m a ł a możliwość instytu­
cjonalnego trwania.
Złamany patriarcha?
Rosyjscy komuniści od początku, w zgodzie zresztą z teorią marksizmu, zapowiadali
walkę z religią. Sam Lenin nigdy nie znajdował dla religii innych określeń niż „tuma­
nienie mas", „tępota" czy „obskurantyzm i kołtuństwo". W liście do Gorkiego z 1913
roku napisał nawet: „Każda religia jest [...] niewysłowioną ohydą" 5 . Postawa taka
miała swoje konsekwencje prawne. Już
w styczniu 1918 roku Sownarkom wy­
dał dekret o rozdziale państwa i Cerkwi
oraz szkoły i Cerkwi. Dekret ten pro­
klamował wolność sumienia i rów­
nouprawnienie wszystkich obywateli.
Wbrew deklaracjom owo „wszystkich"
nie obejmowało jednak duchownych,
byłych ziemian i posiadaczy większej
własności. „Zaliczono ich bowiem do
«liczeńców», czyli osób pozbawionych
praw wyborczych i innych" 6 - wy­
jaśnia naturę sowieckiego prawa ks.
Roman Dzwonkowski SAC. W tym sa­
mym czasie rozpoczął swoje działania
Urząd Likwidacji Instytucji Religijnych.
Trzydziestego września 1918 roku bol­
szewicy wydali instrukcję, która zawie­
rała przepisy wykonawcze do stycznio­
wego dekretu. Podporządkowała ona
WAKACJE
2005
wszystkie wyznania religijne przepisom o stowarzyszeniach prywatnych. Ich mają­
tek został znacjonalizowany. Budynki kościelne od tego momentu mogły być jedynie
dzierżawione od państwa do celów kultowych7.
Wojna domowa była także świetną okazją do mordowania duchownych
prawosławnych. Mimo oświadczenia patriarchy moskiewskiego Tichona, któ­
ry deklarował polityczną bezstronność prawosławia, bolszewicy zabijali du­
chownych, widząc w nich agentów „białych". Po zakończeniu walk prześlado­
wania te nie zelżały. Za ich usprawiedliwienie miała tym razem służyć walka
z wielkim głodem na Powołżu. To wtedy hierarchia prawosławna z inicjatywy
Tichona dokonała ogromnej zbiórki środków finansowych na rzecz głodu­
jących. Leninowi to jednak nie wystarczyło i zażądał zwrotu i przetopienia
naczyń liturgicznych używanych w cerkwiach. Na to prawosławni zgodzić się
nie mogli. Odmowa posłużyła do rozpoczęcia masowej fali prześladowań pod
zarzutem odmowy pomocy głodującym. Lenin w liście do Mołotowa wskazy­
wał wówczas, że akcja ta doprowadzić ma do zamordowania jak największej
liczby duchownych 8 . Tak też się stało. „Kampania ta zaowocowała całym
ciągiem procesów sądowych nad duchownymi i świeckimi prawosławnymi.
W rezultacie tylko w 1922 roku zginęło prawie 8 tys. duchownych, w tym
metropolita piotrogradzki Beniamin (Kazański)" 9 - wskazuje G. Mitrofanow.
W wyniku tej akcji aresztowany został także patriarcha Tichon.
Do zwalczania religii wprzągnięte zostało również prawo. Zakazywało
ono nauczania religii nawet przez rodziców (groziła za to kara do roku ła­
grów), praktyk religiijnych osób do lat 18 czy zbiorowych praktyk religijnych
w domach prywatnych 10 . Za tego rodzaju przestępstwa skazano na karę wię­
zienia, zesłania lub nawet śmierci tysiące prawosławnych.
Komuniści doprowadzili także do rozłamu w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej,
tworząc zależny od siebie ruch „odnowieńców" (najbardziej znaną jego częścią była
tzw. Żywa Cerkiew)11. Najsłynniejszymi jego przedstawicielami byli Aleksander
Wiedeński czy biskup Antoni Granowski. Grupa ta uaktywniła się po zamknięciu
w areszcie domowym 6 maja 1922 roku patriarchy Tichona. Rozpoczęli oni prze­
konywanie wiernych, że Tichon jest kontrrewolucjonistą, działającym z pobudek
egoistycznych. Niespełna rok później 29 kwietnia 1923 roku „odnowieńcy" zwo­
łali własny „sobór". „Odśpiewali na nim «Sto lat» sowieckim władzom, przyjęli
rezolucję popierającą sowiecki model ustrojowy socjalizmu, potępili kontrrewo­
lucyjne duchowieństwo oraz skierowali życzenia do Lenina, «bojownika za wielką
232
FRONDA
36
socjalistyczną prawdę», pod nieobecność uwięzionego patriarchy - osądzono wów­
czas także i jego, usuwając go nie tylko z godności patriarchy, ale nawet ze stanu
mniszego" 1 2 - analizował postanowienia „łże-soboru" Dmitrij Pospielovskij.
Rozłamowcy nie ograniczyli
się tylko do p o s t a n o w i e ń politycznych,
lecz wprowadzili również s p o r o z m i a n doktrynalnych: usankcjonowali n p .
prawnie m a ł ż e ń s t w a biskupów, r o z w o d y d u c h o w n y c h (jeden z p r z y w ó d c ó w
ruchu, Wwiedeński, był k a p ł a n e m - r o z w o d n i k i e m , k t ó r y p o w t ó r n i e wziął
ślub), a także faktycznie znieśli istnienie k l a s z t o r ó w (były o n e d o p u s z c z a l n e
wyłącznie w miastach wolnych od głodu, i to jako k o m u n y p r a c o w n i c z e ) .
Postanowień tych nigdy nie u z n a ł a ż a d n a C e r k i e w p r a w o s ł a w n a . Ruch nie
cieszył się także p o p u l a r n o ś c i ą w Rosji ( m i m o iż większość pracujących
wówczas d u c h o w n y c h i otwartych cerkwi należała w ł a ś n i e do nich, to nigdy
większość p r a w o s ł a w n y c h nie chciała ich p o p i e r a ć ) .
Trudno jednak nie zauważyć, że już s a m o spowodowanie rozłamu było du­
żym sukcesem władz komunistycznych. Tym bardziej że załamany uwięzieniem,
szkalowaniem go w prasie i kolejnymi decyzjami Żywej Cerkwi patriarcha Tichon
zdecydował się na skierowanie do władz państwowych listu z zapewnieniami
o swojej obywatelskiej lojalności wobec władzy sowieckiej oraz z wyrazami
żalu z powodu zajmowanego przez niego w okresie przedrewolucyjnym antysowieckiego stanowiska 1 3 . Po takiej deklaracji Sąd Najwyższy 25 czerwca 1923
roku zwolnił go z aresztu. Patriarcha zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach
7 kwietnia 1925 roku, w pozostawionym zaś testamencie (niektórzy historycy
prawosławia uważają, że został on sfałszowany) prosił wiernych, aby wspierali
reżim sowiecki i się za niego modlili 1 4 .
Postawa Tichona (nawet po deklaracji lojalności) wcale nie oznaczała jeszcze
całkowitego podporządkowania Cerkwi prawosławnej (kanonicznej) władzy so­
wieckiej, jak sugeruje to Józef Maria Bocheński. Krótko przed śmiercią Tichon
odmówił np. odprawienia nabożeństw żałobnych w cerkwiach w intencji Lenina
(zgodziła się na to wiernopoddańcza Żywa Cerkiew, której duchowni wspomina­
li w kazaniach „wodza rewolucji" jako „z natury chrześcijanina") 1 5 .
Dylematy metropolity Sergiusza
Deklaracje
lojalności
nie
zmieniły
jednak
sytuacji
Rosyjskiej
Cerkwi
Prawosławnej. Nadal nie miała o n a osobowości prawnej i podlegała s u r o w y m
WAKACJE
2005
233
prześladowaniom. Po śmierci patriarchy Tichona władze uniemożliwiły p o w o ­
łanie nowego patriarchy czy choćby czasowego zarządu Cerkwi. Przewidując
taką sytuację, Tichon przed swoją śmiercią, jeszcze w styczniu, zarządził, że
gdyby niemożliwy był wybór n o w e g o patriarchy, funkcję Strażnika Tronu
Patriarszego spełniać ma jeden z trzech wskazanych przez niego metropolitów:
kazański - Kirył, jarosławski - Agafangieł lub kruticki - Piotr. Jednak już trzy
miesiące później dekret był w dużym stopniu nieaktualny, w więzieniu prze­
bywali bowiem zarówno Agafangieł, jak i Kirył. Wolność metropolity Piotra
również nie trwała długo. Został aresztowany 10 grudnia 1925 roku. Z a n i m się
to jednak stało, zdążył mianować na swoich zastępców trzech metropolitów:
niżegorodskiego - Sergiusza, kijowskiego - Michaiła oraz piotrogradzkiego
- Josifa. Postanowienia były nie do końca zgodne z k a n o n a m i cerkiewnymi,
które zakazują m i a n o w a n i a przez biskupa swoich następców. Wykorzystały to
oczywiście władze sowieckie, które zaczęły wywoływać wokół tych sporów cha­
os. Pogłębił się on, gdy po objęciu przez metropolitę niżegorodskiego Sergiusza
(Stragorodskiego) funkcji zastępcy Strażnika Tronu Patriarszego, uwięziony
już metropolita Piotr skierował pod p r z y m u s e m władz list, w którym m i a n o ­
wał tymczasowym zwierzchnikiem
Kościoła biskupa jekatierinburskiego Grigorija, znanego ze swojej p r o sowieckiej postawy. Wywołało to
kolejną schizmę w łonie rosyjskiego
prawosławia 1 6 . Zakończyła się o n a
po śmierci Grigorija i po spotkaniu
metropolitów
Sergiusza i
Piotra,
kiedy wyszło na jaw, że biskup zdo­
był sobie zaufanie Strażnika Tronu
poprzez k ł a m s t w o 1 7 . Niemal w tym
s a m y m m o m e n c i e GPU n a m ó w i ł o
uwolnionego z więzienia m e t r o p o ­
litę Agafangieła, aby przypomniał
o swoich prawach do władzy nad
Cerkwią rosyjską.
W późniejszym
okresie uznał on wprawdzie wła­
dzę metropolity Sergiusza, jednak
FRONDA
36
do końca życia zachował
poczucie niesprawiedliwości.
Rosyjska Cerkiew
Prawosławna cały czas borykała się wówczas także z u z n a n ą i wspieraną ofi­
cjalnie przez sowieckie władze schizmą „ o d n o w i e ń c ó w " .
Dodatkowym p r o b l e m e m był fakt, że - u z n a n y ostatecznie przez większość
prawosławnych hierarchów w Rosji - zastępca Strażnika Tronu Patriarszego
Sergiusz mógł być w każdym m o m e n c i e aresztowany i skazany na długoletnie
więzienie (jak większość ówczesnych biskupów). Przedsmak takiej sytuacji
dały trzykrotne aresztowania Sergiusza w 1926 roku. O b a w a przed całkowitym
zniszczeniem i rozpędzeniem kanonicznej hierarchii prawosławnej skłoniła
metropolitę Sergiusza do podjęcia r o z m ó w z władzami komunistycznymi.
Doprowadziły one do podpisania słynnej deklaracji lojalności Cerkwi wobec
władzy sowieckiej. „Chcemy być prawosławnymi, a jednocześnie uznawać
Związek Sowiecki za naszą ojczyznę, której radości i troski są naszymi radoś­
ciami i t r o s k a m i " 1 8 - napisał w posłaniu Sergiusz. D o d a t k o w y m a r g u m e n t e m
za podpisaniem posłania w takiej formie była groźba rozstrzelania siostry
Sergiusza oraz kilkudziesięciu więzionych biskupów prawosławnych w wypad­
ku niepodpisania d o k u m e n t u . W ten sposób Cerkiew p r a w o s ł a w n a w Rosji
oficjalnie podporządkowała się całkowicie władzy sowieckiej.
Deklaracja lojalności oznaczała w praktyce (a także w teorii) u z n a n i e , że
ustrój socjalistyczny jest najlepszym z możliwych, a n a w e t że wypływa on
z Ewangelii. Zakazywała jakiejkolwiek krytyki r e ż i m u sowieckiego z a r ó w n o
przez d u c h o w n y c h , jak i świeckich p r a w o s ł a w n y c h . O z n a c z a ł o to sprowadze­
nie religii wyłącznie do rytów liturgicznych, p o z b a w i e n i e jej jakichkolwiek
odniesień społeczno-politycznych. Zycie społeczne, r o d z i n n e , w y c h o w a n i e
młodzieży za zgodą Cerkwi znalazło się poza sferą działalności p r a w o s ł a w n e j .
Wcześniej też tak było, ale nie było na to zgody hierarchii. Deklaracja m e ­
tropolity Sergiusza, jak p r z y p o m i n a Boris Talantov, oznaczała r ó w n i e ż zgodę
na p o w s z e c h n e k ł a m s t w o , więcej - stała się u c z e s t n i c t w e m w p o w s z e c h n y m
kłamstwie. Gdy w 1930 roku papież Pius XI z a p r o t e s t o w a ł publicznie prze­
ciwko p r z e ś l a d o w a n i o m chrześcijan w Związku Sowieckim, Sergiusz również
publicznie zaprzeczył, by jakiekolwiek represje m i a ł y miejsce. W e d ł u g niego
w ZSRS nie p r z e ś l a d o w a ł o się chrześcijan ze względu na ich wiarę, ale z p o ­
w o d u ich kontrrewolucyjnej działalności l u b p r z e k o n a ń 1 9 .
Co szczególnie ciekawe, m i m o o g r o m n e j ceny moralnej, jaką C e r k i e w
zapłaciła za p o d p i s a n i e deklaracji lojalności, wcale nie przyniosła o n a praWAKACJE 2 0 0 5
235
w o s ł a w n y m jakichś szczególnych korzyści. Prześladowania chrześcijan, mor­
dowanie d u c h o w n y c h czy a r e s z t o w a n i a b i s k u p ó w trwaiy nadal. Nadal nie
pozwalano zwołać synodu czy wybrać n o w e g o patriarchy 2 0 . J e d y n ą korzyścią,
jaką odniosła Cerkiew, było to, że p r z e t r w a ł a jej s t r u k t u r a biskupia, oraz to,
że po złożeniu deklaracji w ł a d z e przestały wspierać energicznie r u c h „ o d n o w i e ń c ó w " (nie byli już oni p o t r z e b n i w sytuacji, gdy ich rolę zaczęła odgrywać
oficjalna, kanoniczna Cerkiew).
Deklaracja lojalności m e t r o p o l i t y Sergiusza nie z o s t a ł a j e d n a k przyjęta
przez wielu d u c h o w n y c h i świeckich p r a w o s ł a w n y c h .
Mnisi soiowieccy
stwierdzili, że jest n i e d o p r a c o w a n a oraz w wielu miejscach n i e z g o d n a z ka­
n o n a m i p r a w o s ł a w n y m i . M i m o t o nie uznali jej j e d n a k z a p o w ó d d o z e r w a n i a
z Sergiuszem w s p ó l n o t y ołtarza. Na taki k r o k zdecydował się n a t o m i a s t m e ­
tropolita leningradzki Josif, który wraz ze s p o r ą g r u p ą d u c h o w i e ń s t w a leningradzkiego oraz o g r o m n ą rzeszą wiernych ze wszystkich diecezji (niektóre
d a n e świadczą o tym, że za „josifowcami" p o s z ł o o k o ł o 80 proc. wiernych
niektórych parafii oraz 17 proc. biskupów) u z n a ł , że decyzje Sergiusza są
bezprawne, a jego w e z w a n i e do m o d l i t w y za w ł a d z e sowieckie n i e z g o d n e
z zasadami prawosławnej wiary. O s t a t e c z n i e prześladowania, k t ó r e d o t k n ę ­
ły z a r ó w n o zwolenników, jak i przeciwników Sergiusza, skłoniły większość
biskupów do p o g o d z e n i a się z n i m . Wielu z nich uczyniło to j e d n a k d o p i e r o
po śmierci tego o s t a t n i e g o i wyborze na stolicę patriarszą Aleksego I. Liczne
p o d z i e m n e , k a t a k u m b o w e parafie przetrwały j e d n a k aż do d n i a dzisiejszego.
N i e k t ó r e z nich u p o d o b n i ł y się do s t a r o o b r z ę d o w c ó w (z braku k a p ł a n ó w ) ,
i n n e przyjęły jurysdykcję Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej p o z a Granicami
Rosji 2 1 .
Czas męczeństwa i podłości
Koniec lat 20. i początek 30. był dla Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej c z a s e m
szczególnym. M i m o iż prześladowania trwały j u ż od dekady, a w s p ó l n o t y re­
ligijne (nie tylko prawosławna, bo b o l s z e w i k o m u d a ł o się też d o p r o w a d z i ć do
u t w o r z e n i a Ludowej Synagogi) w s t r z ą s a n e były i n s p i r o w a n y m i przez służby
specjalne schizmami, to j e d n a k życie religijne wcale nie z o s t a ł o u n i c e s t w i o n e .
Wierzący t a m t y c h czasów w s p o m i n a l i , że to w ł a ś n i e w t e d y zaczęli odkrywać
szczególne znaczenie wiary prawosławnej i poczucie soborności - prawdziwej
23
FRONDA
36
wspólnoty między często ukrywającymi się b i s k u p a m i a świeckimi. Trwająca
przez 10 lat p r o p a g a n d a również nie przyniosła jeszcze efektów i większość
społeczeństwa Rosji sowieckiej była nadal wierząca, a p r z e ś l a d o w a n a C e r k i e w
była dla niej j e d y n y m a u t o r y t e t e m (i to n a w e t niezależnie od deklaracji lojal­
ności m e t r o p o l i t y Sergiusza).
Na taką pozycję Cerkwi Stalin, budujący p a ń s t w o t o t a l i t a r n e , w k t ó r y m
jedynym bogiem miał być on sam, nie mógł się zgodzić. Dlatego na początku
lat 30. rozpoczęła się kolejna fala o k r u t n y c h p r z e ś l a d o w a ń , k t ó r a do m o m e n ­
tu rozpoczęcia wojny sowiecko-niemieckiej n i e m a l rozwiązała „ p r o b l e m wie­
rzących". W jej efekcie w ciągu 10 lat (do początku lat 40.) zaginęło, z o s t a ł o
z a m o r d o w a n y c h lub z m a r ł o 8 0 - 8 5 proc. d u c h o w i e ń s t w a p r a w o s ł a w n e g o .
W tym s a m y m okresie zginęło 6 7 0 b i s k u p ó w (280 należących do patriar­
chatu i 3 7 0 „ o d n o w i e ń c z y c h " ) , z czego przynajmniej 3 0 0 z m a r ł o na s k u t e k
użycia bezpośredniej p r z e m o c y 2 2 . Linia m e t r o p o l i t y Sergiusza nie u r a t o w a ł a
n a w e t jego najbliższych współpracowników. W 1938 roku nie istniał j u ż na­
w e t Synod patriarszy: trzech z jego o ś m i u c z ł o n k ó w z o s t a ł o rozstrzelanych.
Biskupi, z wyjątkiem czterech, przebywali w więzieniach czy na zsyłce 2 3 .
A m i m o to stanowisko Sergiusza się nie z m i e n i ł o . N a d a l wzywał on do
lojalności i modlitwy za w ł a d z e sowieckie, a w publicznych wystąpieniach do
zagranicznych dziennikarzy przekonywał, że w Związku Sowieckim nie ma
prześladowań religijnych. Z d a r z a ł o się także, że d o d a w a ł do tego, iż ofiary
masowych m o r d ó w zostały skazane za działalność kontrrewolucyjną. T r u d n o
określić to inaczej niż z d r a d ą własnej owczarni. Co gorsza, j e d n e u s t ę p s t w a
w o b e c stalinowskiej władzy n i e u c h r o n n i e pociągały za sobą n a s t ę p n e . A sub­
telna myśl m e t r o p o l i t y Sergiusza (który starał się u s t ę p s t w a m i uzyskać prze­
trwanie Cerkwi w czasach, jak sądził, ostatecznych) d o p r o w a d z i ł a do tego,
że wspieranie i n t e r e s ó w politycznych p a ń s t w a sowieckiego przez C e r k i e w
p r a w o s ł a w n ą stało się nie s m u t n ą koniecznością,
ale n o r m ą ,
również
w latach 50. i 60. 2 4 .
Przykład m e t r o p o l i t y oraz konieczność rejestracji (a z a t e m r ó w n i e ż kon­
troli) legalnie działających parafii p r a w o s ł a w n y c h (było ich na początku lat
40. niewiele p o n a d 100) powodowały, że większość z nich była p o d ścisłą
kontrolą N K W D . Pracujący w nich d u c h o w n i mieli obowiązek d o n o s z e n i a na
swoich wiernych (również, niestety, łamali w t e n s p o s ó b tajemnicę spowie­
dzi), a także na siebie nawzajem. Dlatego w każdej parafii było d w ó c h księży,
WAKACJE 2 0 0 5
237
tak aby nikt nie pozostawał bez kontroli. Wszystko to d o p r o w a d z i ł o do zała­
m a n i a zaufania do d u c h o w i e ń s t w a , a często i do o d c h o d z e n i a od wiary 2 5 .
Biurokratyczne szykany oraz wzmagający się t e r r o r n a t o m i a s t nie skłoni­
ły wcale Rosjan do o d c h o d z e n i a od wiary. Nie mogąc praktykować legalnie
i jawnie, zaczęli przyłączać się do niewielkich cerkwi k a t a k u m b o w y c h (wiele
z nich było częścią Patriarchatu Moskiewskiego, ale działającą n i e z g o d n i e
z p r a w a m i p a ń s t w o w y m i ) . „Zycie d u c h o w e w cerkwi k a t a k u m b o w e j , pod­
ziemnej było znacznie ciekawsze niż w oficjalnej, a z a t e m znacznie bardziej
kontrolowanej przez władze. I tak n p . o n a k o n t y n u o w a ł a katechizację, co
w
warunkach
cerkwi
oficjalnej
nie było możliwe. [...] W miejsce
z a m k n i ę t y c h przez w ł a d z e klasz­
t o r ó w w latach 30. pojawiło się
wiele tajnych m n i s z y c h w s p ó l n o t ,
n i e k t ó r e u k r y t e w głębokiej tajdze
syberyjskiej, i n n e w miastach, n p .
w Smoleńsku. [...] Mnisi i m n i s z k i
próbowali także zakładać s o w c h o zy i kołchozy, k t ó r e były dla nich
kamuflażem, p o d k t ó r y m ukrywa­
no m n i s z e wspólnoty. Taki „sowc h o z " n a p o ł u d n i o w y m Kaukazie
miał najlepsze wyniki produkcyjne
w całym tym regionie.
Profesor
Kripton opisuje także p e w i e n tajny
m o n a s t y r żeński w Leningradzie
lat 30., w k t ó r y m m o d l i t w y o d m a ­
w i a n e były s z e p t e m , aby sąsiedzi
nie usłyszeli. M o n a s t y r posiadał
kilka o d d z i a ł ó w w leningradzkich
mieszkaniach.
Działały
także
podziemne seminaria duchowne.
J e d n o z nich z o s t a ł o przez w ł a d z e
odkryte w 1938 roku w Moskwie.
[...] Kiedy biskup Piotr, tajnie wyFRONDA
36
święcony jeszcze przez patriarchę Tichona, wyszedł po d ł u g i m z a m k n i ę c i u
z więzienia w 1936 roku, wierzący wykopali mu tajną ziemiankę n i e o p o d a l
Orenburga, gdzie z niewielką g r u p ą u c z n i ó w żył i modlił się. W 1937 roku
zaczęło go poszukiwać N K W D , j e d n a k p r z e s ł u c h a n i a setek ludzi do niczego
nie doprowadziły, choć utrzymywał on k o n t a k t y z w i e l o m a o s o b a m i w całym
kraju. Gdy w 1943 roku p o ł o ż e n i e cerkwi p o p r a w i ł o się, biskup Piotr uciekł
w Tien-Szan i założył t a m tajny monastyr, w k t ó r y m wyświęcił p o n a d trzystu
mnichów. [...] W 1951 roku z a u w a ż o n o klasztor z helikoptera i a r e s z t o w a n o
wszystkich mnichów, biskup zmarł lub został z a m o r d o w a n y w w i ę z i e n i u " 2 6
- opisuje Pospielovskij.
Na służbie u Stalina
Prześladowania zakończyły się (czy dokładniej zostały p r z e r w a n e na jakiś
czas) dopiero wraz z początkiem wojny sowiecko-niemieckiej. J u ż 22 czerwca
1941 roku (w d n i u napaści, a z a t e m tydzień p r z e d p i e r w s z y m p u b l i c z n y m
wystąpieniem Stalina na t e n t e m a t ) m e t r o p o l i t a Sergiusz wydał list pasterski
w dniu Wszystkich Świętych Ziemi Rosyjskiej, który został rozesłany (wbrew
prawu) do wszystkich p r a w o s ł a w n y c h parafii. W liście t y m nie w s p o m i n a
0 władzy sowieckiej, wzywa n a t o m i a s t wszystkich Rosjan do o b r o n y ojczy­
zny. „Prawosławna nasza C e r k i e w zawsze podzielała losy n a r o d u [...]. N i e p o ­
zostawi go również i o b e c n i e " - napisał Sergiusz. Wezwał także d u c h o w n y c h
prawosławnych do aktywnego zaangażowania się w walkę o w o l n o ś ć Rosji
1 uznał, że n a w e t myślenie o „możliwych wygodach po drugiej s t r o n i e frontu
byłoby z d r a d ą z a r ó w n o ojczyzny, jak i pasterskich o b o w i ą z k ó w " 2 7 .
Wystąpienie to stało się początkiem aktywnej działalności s p o ł e c z n o -politycznej m e t r o p o l i t y Sergiusza. W październiku, gdy N i e m c y dochodzili
już do Moskwy, zwierzchnik rosyjskiego p r a w o s ł a w i a wydał kolejny list,
w którym potępił wszystkich d u c h o w n y c h , którzy zaczęli w s p ó ł p r a c o w a ć
z N i e m c a m i . J e d n a k listy i a n t y n i e m i e c k a p o s t a w a m e t r o p o l i t y nie s p o w o ­
dowały w z r o s t u zaufania k o m u n i s t ó w do p r a w o s ł a w n y c h i j u ż w d n i u wy­
dania listu w ł a d z e zdecydowały, że m i m o c h o r o b y Sergiusz p o w i n i e n zostać
ewakuowany do Uljanowska. S t a m t ą d 11 listopada h i e r a r c h a wydał n a s t ę p n ą
odezwę. „Postępowa ludzkość wydała świętą wojnę Hitlerowi w o b r o n i e
chrześcijańskiej cywilizacji i wolności s u m i e n i a i w y z n a n i a " 2 8 - pisał wówWAKACJE
2005
239
czas. N i e t r u d n o zauważyć, ze o b r o ń c ą cywilizacji chrześcijańskiej miał być
w myśl tego listu - Józef Stalin. J e d n a k i t e n list nie z m i e n i ł w s p o s ó b znaczą­
cy położenia Cerkwi (prześladowania zostały złagodzone, ale raczej z p o w o d u
zawieruchy wojennej).
W 1942 roku, by zamanifestować całkowitą lojalność w o b e c Stalina,
Sergiusz wydał (w kilku z a c h o d n i c h językach) książkę Prawda o religii w Rosji.
Ogłaszał w niej, że ludzie wierzący cieszą się w Ojczyźnie Proletariatu cał­
kowitą wolnością. Sytuacja Cerkwi j e d n a k się nie poprawiła. D o p i e r o po
wymianie t e l e g r a m ó w ze Stalinem (chodziło o przyznanie Cerkwi p r a w a
do posiadania w ł a s n e g o k o n t a b a n k o w e g o , z k t ó r e g o m o ż n a by przelewać
pieniądze p o t r z e b n e dla Armii Czerwonej) s t o s u n k i p r a w o s ł a w n o - s o w i e c k i e
zaczęły się polepszać. Z n a n y chirurg i biskup p r a w o s ł a w n y Łukasz (WojnoJasienieckij), znajdujący się wówczas w areszcie d o m o w y m , ale pracujący jako
główny chirurg w szpitalu wojennym, o t r z y m a ł n p . w ó w c z a s zgodę na p o w r ó t
do posługi biskupiej 2 9 .
Trzeciego września 1943 roku doszło n a t o m i a s t na daczy Stalina do spot­
kania gospodarza, Ławrientija Berii, Wiaczesława M o ł o t o w a i czterech wyso­
kich oficerów N K W D z metropolitami Sergiuszem, Aleksiejem i Mikołajem.
Opracowano wówczas plan odrodzenia Patriarchatu Moskiewskiego i całko­
witego podporządkowania go o r g a n o m p a ń s t w o w y m z Radą ds. Rosyjskiego
Kościoła Prawosławnego na czele (jej przewodniczącym został Grigorij Karpow,
były seminarzysta, pułkownik N K W D , który wsławił się krwawymi represjami
w czasie Wielkiej Czystki). Krótko po tym spotkaniu u d a ł o się sporządzić li­
sty żyjących jeszcze biskupów, później 19 lojalnych w o b e c władzy sowieckiej
biskupów obwołało się (w sposób całkowicie niekanoniczny) s o b o r e m i wy­
brało metropolitę Sergiusza na patriarchę. C e n ą za o d n o w i e n i e patriarchatu
było jednak absolutne podporządkowanie się Stalinowi i... obietnica wiernej
pracy na niwie komunistycznej rewolucji 3 0 . Sobór b o w i e m poza wyniesieniem
Sergiusza do godności patriarchy przyjął także decyzje pozwalające pozbawić
stanu duchownego, jako „przeciwnika Krzyża Pańskiego", każdego, k t o zdecy­
dował się wystąpić przeciwko władzy sowieckiej i opowiedzieć się po stronie
„faszystowskiej". Podziękowano również Stalinowi za „głębokie współczucie,
jakie odczuwa on wobec p o t r z e b Cerkwi p r a w o s ł a w n e j " 3 1 .
W t e n s p o s ó b Rosyjska C e r k i e w P r a w o s ł a w n a w e s z ł a na s ł u ż b ę u Stalina
i
240
stała się w i e r n y m wykonawcą jego polityki,
szczególnie zagranicznej.
FRONDA
36
„Z ujawnionych po 1991 roku d o k u m e n t ó w KGB wynika, że j u ż w 1943
roku Stalin nakazał N K W D przygotowanie p l a n ó w wykorzystania rosyjskiej
Cerkwi do o p a n o w a n i a innych Kościołów p r a w o s ł a w n y c h . W pierwszej ko­
lejności chodziło o z a k w e s t i o n o w a n i e p r y m a t u Patriarchatu E k u m e n i c z n e g o
w Konstantynopolu
[ t r u d n o nie zauważyć s k u t k ó w tej polityki r ó w n i e ż
w obecnych s t o s u n k a c h m i ę d z y K o n s t a n t y n o p o l e m a M o s k w ą - przyp.
T.RT.] i przeniesienie światowego c e n t r u m p r a w o s ł a w i a do Moskwy. N a d
całością działań czuwał p ł k G. Karpow. W ciągu d w ó c h lat p o d p r z e w o d n i ­
c t w e m Patriarchatu Moskiewskiego, a faktycznie GPU, u d a ł o się zjednoczyć
większość p r a w o s ł a w n y c h h i e r a r c h ó w z
E u r o p y Środkowej
i Bałkanów.
Prześladowani do tej p o r y rosyjscy biskupi rozjechali się teraz po świecie,
aby głosić wielkość Stalina oraz chwalić jego pokojową politykę. [...] C e l e m
operacji było stworzenie struktury, k t ó r ą obecnie historycy nazywają «prawosławnym Watykanem». Miał to być centralny o ś r o d e k władzy, k t ó r y m ó g ł b y
być przeciwstawiony jako a u t o r y t e t m o r a l n y dla wielu m i l i o n ó w wiernych na
całym świecie. N a polecenie N K W D podjęto także działania d o s t w o r z e n i a
wspólnego frontu z innymi Kościołami, p r z e d e w s z y s t k i m anglikańskim oraz
innymi kościołami p r o t e s t a n c k i m i . Tych z a m i a r ó w nie u d a ł o się zrealizować
[...], lecz próby wykorzystania Rosyjskiego Kościoła P r a w o s ł a w n e g o przez
policję polityczną miały miejsce do o s t a t n i c h d n i Związku R a d z i e c k i e g o " 3 2
- p o d s u m o w u j e Andrzej Grajewski.
Sytuacji nie z m i e n i ł a także śmierć patriarchy Sergiusza i wybór na m o ­
skiewską stolicę biskupią Aleksego I
(wcześniej
s p r a w o w a ł on g o d n o ś ć
Strażnika T r o n u ) . Wybór t e n d o k o n a ł się zresztą p o d d y k t a n d o sowieckich
służb specjalnych, na z w o ł a n y m w styczniu 1945 r o k u soborze, w b r e w k a n o ­
nicznym z a s a d o m Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej ( p o p r z e d n i p a t r i a r c h a nie
ma b o w i e m p r a w a wskazywać swojego następcy - a tak się stało, gdy Sergiusz
wyznaczył Aleksego na t r o n patriarszy; nie jest r ó w n i e ż dopuszczalne, by
w wyborach startował tylko j e d e n k a n d y d a t ) . Jedyny biskup, k t ó r y zwrócił
na to uwagę - Łukasz, nie został z a p r o s z o n y na sobór. Krótko po objęciu
swojego stanowiska n o w y p a t r i a r c h a został przyjęty przez Stalina. T e m a t e m
r o z m o w y był udział Cerkwi w o b r o n i e i n t e r e s ó w p a ń s t w a sowieckiego na
arenie m i ę d z y n a r o d o w e j 3 3 .
Dzięki tej serwilistycznej polityce u d a ł o się do 1948 roku otworzyć p o ­
n o w n i e prawie 22 tys. świątyń i 89 oficjalnie działających klasztorów. Cena,
WAKACJE
2005
241
jaką za to płacono, była j e d n a k o g r o m n a . W 1949 roku n p . 73 b i s k u p ó w pod­
pisało list gratulacyjny do Stalina. Kiedy zaś „wielki językoznawca" o b c h o ­
dził swoje 70. urodziny, p a t r i a r c h a Aleksy I opublikował dla niego specjalne
życzenia. „Jest przywódcą u z n a n y m przez ludy całego świata - zachwalał
prawosławny h i e r a r c h a j e d n e g o z największych m o r d e r c ó w chrześcijan - nie
tylko przez ludy sowieckie, lecz także przez lud pracujący całego świata; on
jest pierwszym spośród tych, którzy p r o p o n u j ą pokój m i ę d z y n a r o d a m i i b r o ­
nią sprawy pokoju na całym świecie. N i e c h Bóg da mu długie życie w z d r o w i u
u steru swojego kraju" 3 4 .
Chruszczowowskie prześladowania
Lojalność, by nie powiedzieć służalczość, w o b e c Stalina nie zdała się r o ­
syjskiemu p r a w o s ł a w i u na wiele. Gdy b o w i e m do władzy d o s z e d ł N i k i t a
Chruszczow, powrócił on do starej bolszewickiej polityki w o b e c religii i za­
czął n o w e prześladowania Kościoła. Początkowo polegały o n e wyłącznie na
powrocie do starych p r o p a g a n d o w y c h m e t o d p r o m o w a n i a a t e i z m u . Z c z a s e m
j e d n a k dołączono d o nich n o w e metody. P r z e r y w a n o n a b o ż e ń s t w a (bardzo
często paschalne) wrogimi religii okrzykami, z r y w a n o świąteczne o z d o b y
z kościelnych budynków, p r o d u k o w a n o filmy antyreligijne, w m a g a z y n a c h
satyrycznych p r z e d s t a w i o n o d u c h o w n y c h jako t ł u s t y c h wyzyskiwaczy, a wie­
rzących jako zramolałych s t a r u s z k ó w 3 5 .
Tak „ d e l i k a t n e " środki nie wystarczyły j e d n a k do zniechęcenia ludzi do
religii. Do wiary p o d koniec lat 50. coraz częściej zaczęli się przyznawać nie
tylko chłopi czy robotnicy, lecz także inteligencja. Na to w ł a d z a sowiecka
nie m o g ł a sobie pozwolić, dlatego na początku lat 60. C h r u s z c z o w sięgnął
w walce z religią po p r z e m o c . W ł a d z e zaczęły siłą zamykać p r z e m o c ą cer­
kwie, d o m y modlitwy, klasztory i oczywiście s e m i n a r i a . Tylko m i ę d z y 1957
a 1964 r o k i e m z a m k n i ę t o p o n a d 10 tys. świątyń 3 6 . Z 90 k l a s z t o r ó w istnie­
jących w p o ł o w i e lat 50. dekadę p r z e t r w a ł o zaledwie 18. M o n a s t y r y zostały
o b ł o ż o n e o g r o m n y m i , niemożliwymi d o spłacenia p o d a t k a m i , o d b i e r a n o i m
ich własność ziemską, a często r ó w n i e ż d o b y t e k stały, w t y m noclegownie
dla pielgrzymów. Wszystkich m ł o d y c h i dynamicznych m n i c h ó w s t a r a n o się
powołać do wojska lub aresztować, a młodzieży w ogóle nie d o p u s z c z a n o do
klasztorów. Z d a n i e m D y m i t r a Pospielovskiego przyczyna tak z m a s o w a n e g o
242
FRONDA
36
ataku na życie monastyczne była
niezwykle prosta. „Klasztory tra­
dycyjnie były narodowymi centra­
mi życia duchowego, miejscami,
do których m a s o w o się pielgrzy­
mowało. W monastyrach t r u d n o
było kontrolować czy ograniczać
kontakty z wierzącymi" 3 7 - pod­
kreśla historyk.
Chruszczow
prowadzenia
łalności
zakazał
także
jakiejkolwiek
misyjnej
oraz
dzia­
wprowa­
dził ścisłą kontrolę treści kazań
głoszonych w parafiach. W tym
okresie w p r o w a d z o n o także zakaz
sprawowania
liturgii
poza
mu­
rami świątyni oraz uczestnictwa
w nabożeństwach dzieci i m ł o ­
dzieży. D u c h o w n y nie miał prawa
rozpocząć
nabożeństwa,
dopóki
w cerkwi znajdowali się niepeł­
noletni. Surowo karano także ro­
dziców, którzy decydowali się na
jawne religijne wychowanie dzieci
(często po prostu odbierano im
prawa rodzicielskie). Powrócono
także do zasady rejestracji księ­
ży 38 . Dzięki t e m u niepokornych
lub zbyt aktywnych duchownych m o ż n a było pozbawić prawa do nauczania,
a w ich miejsce wprowadzić a g e n t ó w służb specjalnych. Temu s a m e m u celowi
służyły egzaminy, jakie przed wstąpieniem do s e m i n a r i u m musieli zdawać
przed oficerami KGB kandydaci do stanu kapłańskiego.
Hierarchia prawosławna, m i m o iż w i e l o k r o t n i e p r o t e s t o w a ł a przeciwko
prześladowaniom, s a m a swoimi decyzjami często je ułatwiała. D n i a 18 czerw­
ca 1961 roku sobór b i s k u p ó w p o d p o r z ą d k o w a ł n p . księży p r a w o s ł a w n y c h
WAKACJE
2005
243
tzw. trójkom, wybieranym przez ogól parafian i z a t w i e r d z a n y m przez wła­
dze lokalne. Trójki te sprawowały n a d d u c h o w n y m i w ł a d z ę p o r ó w n y w a l n ą
niemal z władzą biskupią. To o n e b o w i e m powoływały na s t a n o w i s k o p r o ­
boszczów czy wikarych - biskup (za zgodą w ł a d z lokalnych) tylko ów wybór
potwierdzał39.
Mimo
Rosyjskiej
prześladowań
Cerkwi
polityka
Prawosławnej
wobec p a ń s t w a się nie zmieniła.
Nadal
starali
hierarchowie
się
prawosławni
wypełniać
polecenia
władz i aktywnie włączać w bu­
dowanie międzynarodowej pozycji
ZSRS. Gdy j e d n a k po śmierci m e ­
tropolity krutickiego Mikołaja - od­
powiedzialnego za kontakty zagra­
niczne Patriarchatu Moskiewskiego
i
całkowicie
oddanego
reżimowi
- jego miejsce zajął m ł o d y neofita,
syn
w
pierwszego
Riazaniu,
sekretarza
stosunki
te
partii
powoli
zaczęły się zmieniać. N i k o d e m p r ó ­
bował niekiedy prowadzić s a m o ­
dzielną politykę kościelną i sprze­
ciwiał
na
się
Watykan
nieustannym
(według
atakom
świadectw
ludzi mu bliskich widział w n i m
organizację
mogącą przeciwstawić
się totalitaryzmowi). Oczywiście próba samodzielności w polityce kościelnej
nie mogła się wiązać z samodzielnością w polityce zagranicznej. Nikodem, jak
wszyscy jego poprzednicy i następcy, zdecydowanie wspierał politykę zagra­
niczną ZSRS i często w obronie dobrego imienia tego kraju n a w e t k ł a m a ł 4 0 .
Byłoby j e d n a k głęboką niesprawiedliwością u z n a n i e , że wszyscy p r a w o ­
sławni w Rosji w tym czasie byli s ł u g u s a m i w ł a d z y p a ń s t w o w e j . Legalnie,
półlegalnie lub całkowicie nielegalnie d u c h o w n i p r a w o s ł a w n i cały czas kon­
tynuowali głoszenie Słowa Bożego, starali się chrzcić dzieci czy udzielać ślu244
FRONDA
36
bów. Wielu z nich po o d m o w i e rejestracji przez w ł a d z e lub widząc w s p ó ł p r a c ę
swoich zwierzchników z w ł a d z a m i , przyłączało się do tzw. Cerkwi k a t a k u m bowej, nazywanej r ó w n i e ż Cerkwią Prawdziwie P r a w o s ł a w n ą . W o d r ó ż n i e n i u
od oficjalnej Cerkwi sergianistycznej - „prawdziwie p r a w o s ł a w n i " o d m a w i a l i
u z n a n i a władzy sowieckiej za teologicznie usprawiedliwioną. Uważali oni,
że wraz z d e k r e t e m Sergiusza, nakazującym m o d l i ć się za w ł a d z ę radziecką
- oficjalna Cerkiew p o p a d ł a w schizmę i j e d y n ą d r o g ą dla niej jest p o w r ó t
do prawdziwych źródeł prawosławia, jakie p r z e t r w a ł y w Kościele k a t a k u m b o w y m (niejasne jest ich s t a n o w i s k o o d n o ś n i e do ważności s a k r a m e n t ó w
sergianistów - niektórzy uznawali schizmę za jedynie czasową, a s a k r a m e n t y
za ważne, inni zaś uważali, że straciły o n e swoje z n a c z e n i e ) 4 1 .
Najbardziej
radykalni
„prawdziwie p r a w o s ł a w n i "
odmawiali również
posyłania dzieci do sowieckich, ateistycznych szkół, odcinali się od w s p ó ł ­
czesnej im świeckiej kultury p r a w o s ł a w n e j , a w latach 80. o d m ó w i l i n a w e t
przyjęcia nowych d o w o d ó w t o ż s a m o ś c i (określenie „obywatel Z S R S " p o
jakichś wyliczeniach okazało się dla nich r ó w n e liczbie apokaliptycznej
Bestii - 6 6 6 ) 4 2 . Spora część d u c h o w n y c h k a t a k u m b o w y c h nigdy j e d n a k n i e
przyjmowała takich poglądów. Wielu z nich przyłączyło się do „prawdziwie
p r a w o s ł a w n y c h " , bo nie mogli sprawować swojej p o s ł u g i w Cerkwi legalnej,
gdy zaś stało się to możliwe - powrócili do P a t r i a r c h a t u Moskiewskiego.
Generał Pimen i jego oficerowie
Prześladowania przerwano wraz objęciem władzy przez Breżniewa. Nadal repre­
sjonowano nieposłusznych duchownych, łamiących represyjne prawo wyznanio­
we, jednocześnie zezwalano jednak na rozbudowę struktur diecezjalnych. Cały
czas także, szczególnie po tym, jak patriarchą został Pimen, wykorzystywano
rosyjskie prawosławie do walki z wrogami państwa sowieckiego (przykładem
może być choćby włączenie się Pimena w nagonkę na Sołżenicyna). W p e w n y m
momencie nawet, gdy szefem KGB był Jurij Andropow, struktura ta uznawała
Cerkiew za szczególnie ważny i n s t r u m e n t sprawowania władzy, który wzmacnia
imperium rosyjskie. To właśnie wtedy służby specjalne nadzwyczaj aktywnie
zabrały się za zwalczanie zachodnich wspólnot religijnych 4 3 .
W latach 80. większość p r a w o s ł a w n y c h b i s k u p ó w p o s z ł a na w s p ó ł p r a c ę
z KGB. „Każdy biskup p r a w o s ł a w n y m u s i a ł być a g e n t e m " - podkreślał w rozWAKACJE
2005
245
maitych wypowiedziach o. Gleb Jakunin, w i e l o k r o t n i e więziony p r a w o s ł a w n y
dysydent. Tajnymi w s p ó ł p r a c o w n i k a m i sowieckich s ł u ż b specjalnych byli,
jak już w s p o m i n a ł e m , obecny p a t r i a r c h a M o s k w y i Wszechrusi Aleksy II,
patriarcha kijowski Filaret (zwierzchnik niekanonicznej Ukraińskiej Cerkwi
Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego), metropolici Pitrim czy Metody.
Cena, jaką przyszło (i przychodzi nadal) za to zapłacić Rosyjskiej Cerkwi
Prawosławnej, jest o g r o m n a . Do tej p o r y w n i e m a l każdej sferze życia tej
w s p ó l n o t y widać ślady sergianistycznego w s p ó ł d z i a ł a n i a władzy i p a ń s t w a .
Obecnie m o ż n a wręcz m ó w i ć o fuzji d w ó c h a p a r a t ó w (niestety, w w y p a d k u
Cerkwi nie jest to wyrażenie p r z e s a d z o n e ) - politycznego i cerkiewnego.
Patriarchat Moskiewski od lat 80. s t o p n i o w o zaczął zabiegać o m o n o p o l
w sferze religijnej (dzięki wsparciu KGB i jego zwierzchników), d o p r o w a ­
dzając już w latach późniejszych m.in. do z m i a n y korzystnej dla katolików
i innych chrześcijan ustawy o wolności s u m i e n i a . D u c h o w n i p r a w o s ł a w n i
zaczęli być postrzegani jako kolejni urzędnicy p a ń s t w o w i , których g ł ó w n y m
celem jest służba rosyjskiej p a ń s t w o w o ś c i , a d o p i e r o p o t e m poszczególnym
wierzącym. W efekcie prawosławie s t a ł o się p a ń s t w o w o t w ó r c z ą ideologią,
która zajęła miejsce m a r k s i z m u .
Ideologia ta niewiele ma w s p ó l n e g o z p r a w d z i w ą wiarą. M o ż n a być, zda­
n i e m wielu Rosjan, p r a w o s ł a w n y m ateistą. Taki światopogląd deklarował
246
FRONDA
36
n p . były p r e z y d e n t Rosji Borys Jelcyn. Prawosławie czy c e r k i e w n o ś ć w takiej
formie oznacza wyłącznie przywiązanie do m o c a r s t w o w e j pozycji Rosji, de­
k l a r o w a n ą akceptację rosyjskiej tradycji politycznej i d y s t a n s w o b e c Z a c h o d u
(w tym r ó w n i e ż Kościoła rzymskokatolickiego czy w y z n a ń p r o t e s t a n c k i c h ) .
To dlatego, m i m o iż wiarę p r a w o s ł a w n ą deklaruje p o n a d p o ł o w a Rosjan - tyl­
ko kilka p r o c e n t z nich regularnie chodzi na liturgię (w M o s k w i e w n a b o ż e ń ­
stwie w i e l k a n o c n y m uczestniczy mniej niż j e d e n p r o c e n t m i e s z k a ń c ó w ) .
Co gorsza, w Rosji nie n a s t ą p i ł o oczyszczenie czy choćby p r ó b a rozlicze­
nia się z b o l e s n ą przeszłością. „Nie p r ó b o w a n o n a w e t pokajać się za k ł a m s t w a
w służbie tyrana Stalina, nie m ó w i ą c już o bliższej p r z e s z ł o ś c i " - u b o l e w a ł
na konferencji prasowej w M o s k w i e o. protojerej Michaił ze schizmatyckiej
wobec Patriarchatu Moskiewskiego niewielkiej w s p ó l n o t y p r a w o s ł a w n e j .
Obecnie zaś do powiązań ze s ł u ż b a m i specjalnymi d o c h o d z ą jeszcze oskar­
żenia o związki d u c h o w n y c h p r a w o s ł a w n y c h z w p ł y w o w ą w Rosji oligarchią
finansową. Biskupi p r a w o s ł a w n i otwarcie wspierają działania wielu wielkich
firm bankowych, ubezpieczeniowych czy naftowych. Patriarcha Aleksy wziął
n a w e t udział w r e k l a m i e k o n c e r n u naftowego Łukoil.
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
PS Niniejsza praca nie jest próbą osądzenia Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej czy jej hierarchów. Jest
jedynie próbą wskazania na skutki, jakie każdej w s p ó l n o c i e kościelnej przynosi wiązanie się ze zbrod­
niczymi systemami politycznymi (i nie ma tu znaczenia, czy chodzi o zbrodniarzy z prawej, czy lewej
strony sceny politycznej) - określane przez niektórych t e o l o g ó w - herezją sergianizmu. Warto mieć
także świadomość, że herezją tą (w sensie ścistym, czyli współpracą z k o m u n i z m e m i jego obroną)
grzeszyli nie tylko prawosławni, lecz także katolicy czy protestanci w w i e l u krajach Europy Środkowo-wschodniej. Zanim więc osądzi się innych - warto dobrze oczyścić w ł a s n e szeregi. Tym bardziej
WAKACJE 2 0 0 5
24 7
że i w Polsce znalazł się biskup, który w oficjalnym autoryzowanym w y w i a d z i e wręcz szczycit się
spotkaniami z oficerem służb specjalnych po powrocie z Watykanu.
PRZYPISY
1
A. Żebrowska, Patriarcha zagadka, „Gazeta Wyborcza", nr 2 5 3 ( 2 8 - 2 9 . 1 0 . 2 0 0 0 ) , s. 2 3 .
2
M. Sitnikow, Agent Drozdów, „Indeks", nr 1 4 / 2 0 0 2 .
3
A. Grajewski, Kompleks Judasza. Kościół zraniony, Poznań 1 9 9 9 , s. 1 6 4 - 1 6 5 .
4
A. Żebrowska, dz.cyt.
5
J. Smaga, Rosja w XX stuleciu, Kraków 2 0 0 1 , s. 5 3 .
6
R. D z w o n k o w s k i , Kościół katolicki w ZSRR 1917-1939. Zarys historii, Lublin 1997, s. 6 3 .
7
Tamże, s. 64.
8
J. Smaga, dz.cyt., s. 55.
9
G. Mitrofanow, Pravoslavnaja Cerkov' v Rossii i emigracji v 1920-gody, Sankt-Peterburg 1 9 9 5 ,
10
R. Dzwonkowski, dz.cyt., s. 6 6 .
11
J.M. Bocheński, Lewica, religia, sowietologia, Warszawa 1 9 9 6 , s. 3 2 9 .
s. 2 3 - 2 4 .
12
D.V. Pospielovskij, Russkaja prawslamaja Cerkov v XX veke, Moskva 1 9 9 5 , s. 7 1 .
13
Tamże, s. 7 3 .
14
J.M. Bocheński, dz.cyt., s. 3 3 0 .
l5
16
17
18
19
D.V. Pospielovskij, dz.cyt., s. 67.
J. Meyendorff, Oputiach Russkoj Cerkvi, w: Pravoslavie i sovriemiennyj mir, Klin 2 0 0 2 , s. 2 6 0 - 2 6 1 .
D.V. Pospielovskij, dz.cyt., s. 83-84.
J. Meyendorff, dz.cyt., s. 262.
B. Talantov, The Moscow Patriarchate and Sergianism, w: I. Andrejev, Russia's Catacomb Saints,
Platina 1 9 8 2 , s. 4 6 3 - 4 7 0 .
20
J. Meyendorff, dz.cyt., s. 2 6 6 .
21
D.V. Pospielovskij, dz.cyt., s. 1 4 7 - 1 5 6 .
22
Tamże, s. 1 7 0 - 1 7 1 .
23
J. Meyendorff, dz.cyt., s. 2 6 9 .
24
Tamże, s. 2 7 0 - 2 7 1 .
25
D.V. Pospielovskij, s. 1 8 2 .
26
Tamże, s. 1 7 3 - 1 7 5 .
27
Tamże, s. 184.
28
Tamże, s. 185.
29
Tamże, s. 187.
30
A. Grajewski, dz.cyt., s. 1 6 3 .
31
D.V. Pospiełovskij, dz.cyt., s. 1 9 1 - 1 9 2 .
32
A. Grajewski, dz.cyt., s. 1 6 4 - 1 6 5 .
33
34
D.V. Pospielovskij, dz.cyt., s. 197, 2 0 0 .
J.M. Bocheński, dz.cyt., s. 3 3 8 - 3 3 9 .
35
D. Konstantinov, Gonimaja Cerkov. Russkaja Pravoslavnaja Cerkov w SSSR, 1 9 9 9 , s. 2 2 7 - 2 2 9 .
36
Tamże, s. 2 6 8 .
37
D.V. Pospielovskij, dz.cyt., s. 3 0 5 .
38
D. Konstantinov, dz.cyt., s. 2 6 7 .
248
FRONDA
36
39
D.V. Pospielcwskij, dz.cyt., s. 2 9 2 .
40
Tamże, s. 3 1 1 - 3 1 2 .
41
Metropolitan T h e o d o s i u s , The Catacomb Tikhonite Church 1974, „The Orthodox Word",
Nov.-Dec. 1 9 7 4 ( 5 9 ) , s. 2 3 5 - 2 4 6 .
42
D. Konstantinov, dz.cyt., s. 2 7 7 .
43
A. Grajewski, dz.cyt., s. 165.
Najbardziej czerwony Patriarchat za zasłoną działalno­
ści teologiczno-religijnej był faktycznie komórką KGB.
I właśnie dlatego, po tym jak pępowina wiążąca Patriar­
chat Moskiewski z jej macierzystą organizacją - czwar­
tym oddziałem piątego wydziału KGB - w 1991 roku zo­
stała zerwana, Rosyjska Cerkiew Prawosławna okazała
się niezdolna do samodzielnej posługi pasterskiej.
Od
Trzeciej
Międzynarodówki
do Trzeciego Rzymu
O. GLEB J A K U N I N
W 1943 roku, w w a r u n k a c h kryzysu wojennego, były kleryk s e m i n a r i u m tyfliskiego
[tbiliskiego] Josif Dżugaszwili p o s t a n o w i ł w o b e c sojuszników za­
grać „kartą religijną". W d o d a t k u Kreml zamierzał wykorzystać prawosła­
wie do zjednoczenia krajów obszaru postbizantyjskiego ( E u r o p a W s c h o d n i a
i Bałkany) pod skrzydłami Rosji jako Trzeciego Rzymu, a j e d n o c z e ś n i e , d r o ­
gą o d r o d z e n i a ideologii imperialnej, ściągnąć do ZSRS dziesiątki m i l i o n ó w
Rosjan z zagranicy.
Czwartego w r z e ś n i a 1943 roku na daczy Stalina odbyła się n a r a d a z udzia­
ł e m Berii i innych wysokich funkcjonariuszy NKGB. Na tajne s p o t k a n i e za250
FRONDA
36
p r o s z o n o m e t r o p o l i t ę Sergiusza (Stragorodskiego). Po u s t a l e n i u p o d s t a w o ­
wych reguł działania nowej p s e u d o c e r k i e w n e j struktury, także wtedy, w nocy
z 4 na 5 września, ocaleni aktywiści r o z ł a m o w e g o u g r u p o w a n i a sergiańskiego: metropolici Sergiusz, Aleksy (Simański) i Mikołaj (Jaruszewicz) zosta­
li przyjęci przez Stalina i M o l o t o w a . Rozwój n o w o n a r o d z o n e g o P a t r i a r c h a t u
Moskiewskiego nastąpił w iście bolszewickim t e m p i e .
Wódz wydzielił samolot rządowy i kazał zebrać ze wszystkich łagrów p o ­
zostałych przy życiu lojalnych biskupów, żeby wybrać n o w e g o sowieckiego
patriarchę. Szybko d o k o n a n o kilku święceń i w efekcie 19 ludzi ogłosiło sie­
bie samych jakby p r a w o s ł a w n y m s o b o r e m , na k t ó r y m obwołali Sergiusza
Stragorodskiego „Patriarchą W s z e c h r u s i " .
Farsowy charakter „ s o b o r u " w 1943 roku d o b r z e ilustruje r a p o r t komi­
sarza bezpieczeństwa p a ń s t w o w e g o , Mierkułowa, złożony g e n e r a l i s s i m u s o ­
wi: „Jutro, 8 września, o godzinie 11 r o z p o c z n ą się obrady soboru bisku­
pów, w czasie których m e t r o p o l i t a Sergiusz z o s t a n i e wyniesiony do godności
Patriarchy Moskwy i W s z e c h r u s i " .
Z p u n k t u widzenia k a n o n ó w prawosławnych, o d t w o r z e n i e a d m i n i s t r a ­
cji cerkiewnej byłoby w a ż n e tylko na mocy obowiązujących w ó w c z a s reguł,
to znaczy w zgodzie z p o s t a n o w i e n i a m i Soboru Lokalnego z lat 1 9 1 7 - 1 9 1 8 .
I tylko w sytuacji zaistnienia okoliczności nadzwyczajnych Sobór, r e s p e k t u ­
jąc te reguły, mógłby je zmienić. Tymczasem z n a r u s z e n i e m wszystkich n o r m
kanonicznych przez wrogą Bogu w ł a d z ę w latach 1 9 4 3 - 1 9 4 5 z o s t a ł a s t w o ­
rzona całkowicie nowa, obca tradycji prawosławnej organizacja religijna typu
totalitarnego, z nowymi, wcześniej nie funkcjonującymi zasadami, ze struk­
turą administracji kopiującą stalinowskie Biuro Polityczne ( „ m e t r o p o l i t b i u r o " ) , jak najbardziej pasująca do m o d n e g o dziś określenia „sekta totalitar­
n a " , nie mająca nic w s p ó l n e g o ani z rosyjskimi, ani z p o w s z e c h n y m i r e g u ł a m i
prawosławia.
N o w o powstałej organizacji religijnej - Patriarchatowi M o s k i e w s k i e m u
- Stalin i Beria nadali również n o w ą n a z w ę : Rosyjska (Russkaja) C e r k i e w
Prawosławna ( R C P ) 1 .
W z m i a n ę charakteru terytorialnego na etniczny w p i s a n a z o s t a ł a ten­
dencja rozwoju nowej
struktury w kierunku narodowo-szowinistycznym.
O k r e ś l o n o jej rolę w walce z tak z w a n y m „ k o s m o p o l i t y z m e m " i w utwier­
dzeniu wielkomocarstwowej ideologii. W e d ł u g tradycji p r a w o s ł a w n e j , ufunWAKACJE
2005
251
dowanej n a p o w s z e c h n y m , p o n a d n a r o d o w y m p o j m o w a n i u chrześcijaństwa,
Cerkwie lokalne określały się i określają na p o d s t a w i e k r y t e r i u m terytorialno-państwowego, a nie etnicznego. Do Patriarchatu Moskiewskiego bardziej
pasowałaby n a z w a „Sowiecka Cerkiew P r a w o s ł a w n a " , biorąc p o d u w a g ę jego
proweniencję oraz z a a n g a ż o w a n ą s ł u ż b ę w ł a d z y sowieckiej.
I tak, Cerkiew, z r o d z o n a na Rusi w wieku X, od 1943 roku istniała wyjąt­
kowo w k a t a k u m b a c h i na wygnaniu za granicą.
Do realizacji wzajemnego oddziaływania o r g a n ó w p a ń s t w a i ich k o m ó r k i
wyznaniowej w t y m s a m y m roku p o w o ł a n a z o s t a ł a specjalna Rada do s p r a w
RCP. Rola o b e r p r o k u r a t o r a - przewodniczącego Rady z o s t a ł a p o w i e r z o ­
na kierownikowi trzeciego oddziału NKGB, p u ł k o w n i k o w i b e z p i e c z e ń s t w a
państwowego
(później
generałowi-lejtnantowi)
Grigorijowi
Karpowowi.
Były kleryk Karpow w latach 1 9 3 7 - 1 9 3 8 stał na czele p s k o w s k i e g o oddzia­
łu N K W D , gdzie (jak ustaliła to Komisja Kontroli Partyjnej po XX Zjeździe
KPZS) „dokonywał m a s o w y c h a r e s z t o w a ń n i c z e m u n i e w i n n y c h obywateli,
stosował bestialskie m e t o d y p r o w a d z e n i a śledztwa, a także fałszował p r o t o ­
koły zeznań a r e s z t a n t ó w " (cyt. M.W. Szkarowski, Russkaja prawosławnaja cerkow' i Sowietskoje gosudarstwo w 1943-64 godach, Spb.
1995).
Ów kat wybrany został na przyjaciela m e t r o p o l i t y (a od 1945 roku - pa­
triarchy) Aleksego (Simańskiego). Jak orzekł t e n o s t a t n i , z sadystą K a r p o w e m
„ n a zawsze" zadzierzgnął „najlepsze s t o s u n k i " , k t ó r e n a s t ę p n i e przerodziły
się w „przywiązanie", a później w „niczym n i e z m ą c o n ą m i ł o ś ć " . W porywie
miłości Aleksy I pisał do krwawego czekisty:
Drogi Grigoriju Grigorijewiczu! Przesyłam Wam: 1) od D.S. - Opa­
kowanie słodu z Damaszku wraz ze wschodnimi słodyczami; 2) ode
mnie do Waszego gabinetu dywan - jak najbardziej perski; 3) poduszkę
z życzeniem, żeby służyła Wam ona wiarą i prawdą. Myślę, że można
zrobić, by ona stała się bardziej miękka. Ona również pochodzi ze
Wschodu - z Kairu. Serdecznie oddany Wam P. Aleksy. 28. VI. 1945.
W odpowiedzi Przyjaciel wysyłał patriarsze brokat, p u d e ł k a z m a l a c h i t u ,
„ c u d o w n e wazy". W lutym 1945 roku „Wielki W ó d z Josif Wissarionowicz,
z takim zaufaniem i taką s y m p a t i ą odnoszący się do całej pracy Cerkwi
w naszym Związku [Sojuzie]" (z listu patriarchy Aleksego), p o s t a n o w i ł n a d a ć
252
FRONDA
36
n o w o powstałej s t r u k t u r z e religijnej, kieszonkowej czerwonej sekcie, o g ó l n o ­
związkowy zasięg i m i ę d z y n a r o d o w y a u t o r y t e t i z b u d ż e t u p a ń s t w a zorgani­
zował w Moskwie tak zwany Lokalny Sobór RCP. Porządek o b r a d i p r z e p r o ­
wadzenie owego „ s o b o r u " nie miały nic w s p ó l n e g o z obowiązującymi, przez
nikogo nie z m i e n i o n y m i r e g u ł a m i rosyjskiego prawosławia: organizatorzy
zlekceważyli i żądanie obowiązujących reguł, i zasady s o b o r ó w p o w s z e c h ­
nych. Przybyłych na „ s o b ó r " gości zagranicznych, głównie przedstawicieli
w s c h o d n i c h Cerkwi prawosławnych, Stalin przekupił d o l a r a m i i szczodrymi
p r e z e n t a m i : dziesiątkami szat liturgicznych oraz o z d ó b ze złota i drogocen­
nych kamieni, wydobytych z muzeów, wcześniej zagrabionych przez bolsze­
wików historycznej Rosyjskiej (Rossijskoj) Cerkwi P r a w o s ł a w n e j .
Dnia 20 listopada 1947 roku p a t r i a r c h a Aleksy I dzielił się refleksją
z G.G. K a r p o w e m :
Przy ideowym skłanianiu się ku Moskwie Patriarchat Antiocheński
żywi nadzieję, że Cerkiew Rosyjska, a zwłaszcza Rząd Rosyjski - wzno­
wi dawną tradycję systematycznej pomocy materialnej dla biednej
Cerkwi Antiocheńskiej - dla szkól, świątyń, na konkretnych, będących
w potrzebie hierarchów itd. To właśnie samo, a nie za pośrednictwem
Cerkwi, w czasach przedrewolucyjnych subsydiowało na szeroką skalę
Cerkiew Antiocheńską, realizując państwowe przekonanie o koniecz­
ności podtrzymywania prawosławia na Wschodzie... M(etropolita)
Eliasz podjął się być naszym półoficjalnym (oficjalnym bynajmniej
nie) pośrednikiem między nami i P(atriarchami) Grekami; i tutaj, jego
zdaniem, decydującym czynnikiem jawi się stopień naszej możliwości
pchania im pieniędzy...
W 1948 roku towarzysz Karpow d o n o s i ł towarzyszowi Stalinowi: „W celu
sparaliżowania próby s t w o r z e n i a bloku p r a w o s ł a w n y c h Cerkwi Bliskiego
Wschodu i ograniczenia sfery działań Cerkwi Greckiej celowe jest syste­
matyczne
okazywanie
pomocy
finansowej
Prawosławnym
Cerkwiom:
Antiocheńskiej, Aleksandryjskiej i Jerozolimskiej ze s t r o n y Cerkwi rosyj­
skiej".
Poparcie ze s t r o n y patriarchy Konstantynopola, Maksyma, d ł u g o opiera­
jącego się pójściu na u k ł a d z „ c z e r w o n ą Moskwą", k o s z t o w a ł o k i e r o w n i c t w o
WAKACJE
2005
253
sowieckie 50 tys. dolarów. Taka była cena „ w s z e c h p r a w o s ł a w n e g o u z n a n i a "
Patriarchatu Moskiewskiego.
Pod w p ł y w e m kosztownych prezentów, zjedzonego kawioru oraz wy­
pitych kaukaskich win i koniaków, p o ś r ó d głodu i zgliszcz po wojnie wy­
dających się u c z e s t n i k o m „ s o b o r u " z 1945 r o k u m a n n ą z nieba, z o s t a ł o
przyjęte „Tymczasowe Stanowisko w sprawie Administracji R C P " , w pełni
przeciwstawne r e g u ł o m rosyjskiego prawosławia. Stanowisko to przekształ­
ciło Patriarchat Moskiewski w coś p o d o b n e g o do totalitarnej sekty, w której
trzech ludzi z tak z w a n y m p a t r i a r c h ą M o s k w y i Wszechrusi na czele otrzyma­
ło władzę większą aniżeli Sobór Lokalny oraz p r a w o a d m i n i s t r o w a n i a wspól­
n o t ą wiernych jeszcze bardziej dyktatorsko niż było to w przypadku Synodu
Piotra 2 . Lecz jeśli cesarze rosyjscy do 1917 roku u w a ż a n i byli za p r a w o s ł a w ­
nych chrześcijan, to teraz oficjalne s t r u k t u r y Cerkwi w pełni podporządkowy­
wały się woli w o d z ó w wojującego z Bogiem r e ż i m u . Takiego u p a d k u nie znały
dzieje chrześcijaństwa w ciągu d w ó c h tysiącleci.
Na „ s o b o r z e " 1945 roku został po z m a r ł y m w 1944 roku S e r g i u s z u - p o ­
przez niekanoniczne, j a w n e głosowanie, bez alternatywnych k a n d y d a t u r
- wybrany, a właściwie wyznaczony na „Patriarchę W s z e c h r u s i " m e t r o p o l i t a
Aleksy Simański, najbliższy w s p ó ł p r a c o w n i k Sergiusza Stragorodskiego, dys­
kredytujący siebie kolaboracją z w ł a d z ą k o m u n i s t y c z n ą w latach 20. i 30. Za
wierną i k o n t y n u o w a n ą s ł u ż b ę reżimowi s o w i e c k i e m u Aleksy Simański nie­
u s t a n n i e otrzymywał swoje 30 srebrników: r z ą d o w e samochody, daczę, wy­
poczynek na Krymie, wycieczki na pełnych wygód statkach, w a g o n specjal­
ny w czasie p o d r ó ż y pociągiem, specjalne u d o g o d n i e n i a w z a o p a t r z e n i u we
wszelkie towary i korzystaniu z opieki medycznej. Do s a m e g o r o z p a d u ZSRS
Patriarchat Moskiewski wyposażał się w delikatesy i alkohol z bazy k r e m l o w skiej. Wszyscy kierownicy stalinowsko-breżniewowskiej hierarchii cerkiew­
nej nagradzani byli za zasługi w b u d o w i e k o m u n i z m u o r d e r a m i , m e d a l a m i
i h o n o r o w y m i wyróżnieniami, w t y m i przez KGB ZSRS. Patriarcha Aleksy
I stał się w ś r ó d sowieckich p r a ł a t ó w rekordzistą, jeśli chodzi o ordery: cztery
ordery C z e r w o n e g o Z n a m i e n i a Pracy! Zaiste, ojcowie Zwiezdonije! 3 .
Jak pokazały archiwa, najbardziej czerwony Patriarchat za z a s ł o n ą działal­
ności teologiczno-religijnej był faktycznie k o m ó r k ą KGB. I w ł a ś n i e dlatego,
po tym jak p ę p o w i n a wiążąca Patriarchat Moskiewski z jej macierzystą orga­
nizacją - czwartym o d d z i a ł e m piątego wydziału KGB - w 1991 roku z o s t a ł a
254
FRONDA
36
zerwana, Rosyjska Cerkiew P r a w o s ł a w n a okazała się n i e z d o l n a do samodziel­
nej posługi pasterskiej. Ziściły się s ł o w a C h r y s t u s a : „ N i k t nie m o ż e d w o m
p a n o m służyć. Bo albo j e d n e g o będzie nienawidził, a d r u g i e g o będzie m i ł o ­
wał; albo z j e d n y m będzie trzymał, a d r u g i m w z g a r d z i " .
W latach 1 9 4 7 - 1 9 4 8 C e r k i e w stalinowska żywiła nadzieję na zwoła­
nie w s z e c h p r a w o s ł a w n e g o soboru, w trakcie k t ó r e g o , z p o m o c ą o b e c n e ­
go w ukryciu KGB, p a t r i a r c h a Moskwy z o s t a ł b y w y w i n d o w a n y z piątej p o ­
zycji w hierarchii p a t r i a r c h ó w na p i e r w s z ą i zyskałby tytuł P o w s z e c h n e g o .
W t e d y M o s k w ę z n ó w o b w o ł a n o by Trzecim R z y m e m , a Józefa Stalina - d r u ­
gim K o n s t a n t y n e m Wielkim. J e d n a k Bóg nie dopuścił takiego b l u ź n i e r s t w a
wobec chrześcijaństwa.
O. GLEB JAKUN1N
TŁUMACZYŁ: FILIP M E M C H E S
Powyższy tekst jest rozdziałem z książki pt. Prawdziwe oblicze Patriarchatu Moskiewskiego, Moskwa 1996.
PRZYPISY
1
Zamiast tradycyjnego przymiotnika Rossijskaja (od n a z w y kraju Rossija) nadano przymiotnik
Russkaja (od nazwy narodu Russkije).
2
Car Piotr I Wielki powotal w 1721 roku do życia Święty Synod. Na j e g o czele stanąi świecki
urzędnik - oberprokurator, który zająt miejsce patriarchy. Byt to krok w kierunku uzależnienia
Cerkwi od władzy państwowej.
3
Ojciec Zwiezdonij - postać z antyutopijnej powieści Władimira Wojnowicza Moskwa 2042,
g ł ó w n y hierarcha komunistycznej Cerkwi.
Jest w Braku tchu jeden niesamowity fragment - taki,
że podczas jego lektury ciarki chodziły mi po plecach.
Oto George Bowling wybiera się, właściwie przypad­
kiem, na spotkanie lokalnego oddziału Klubu Książki
Lewicowej, na którym ma przemawiać „znany antyfaszysta". I owszem, przemawia, a całe spotkanie jako
żywo przypomina to, co kilka lat później w Roku 1984
będzie miało postać Dwóch Minut Nienawiści. Oto bo­
wiem bez wątpienia szczery i oddany sprawie antyfaszysta przypomina bohaterowi powieści... faszystę.
kon
dwa
serwatyzmy
dwie lewice
dwa światy
REMIGIUSZ
OKRASKA
Whafs in the darkness
Must be reyealed to light
We're not here tojudge whafs goodfrom bad
But to do the things that are right.
Bob Marley. Pass it on
256
FRONDA
36
Czy m o ż n a być s y m p a t y k i e m ideałów k o n s e r w a t y w n y c h - doceniać rolę tra­
dycji i sprawdzonych rozwiązań, nieufnie t r a k t o w a ć idealistyczne projekty
społeczne i zbyt g w a ł t o w n e zmiany, nie wierzyć w „ n a t u r a l n ą " d o b r o ć czło­
wieka i zły wpływ wyłącznie „ s y s t e m u " - a j e d n o c z e ś n i e nie p r z e p a d a ć za
zideologizowanym
konserwatyzmem?
Wielkie słowa kontra mniejsi ludzie
Często o d n o s z ę wrażenie, że w ideologicznym k o n s e r w a t y z m i e nie ma miej­
sca na zwykłych ludzi, widzianych takimi, jakimi n a p r a w d ę są - z ich wada­
mi i słabościami, w a h a n i a m i i r o z t e r k a m i . Jest to t y m bardziej dziwne,
że konserwatyzm często odwołuje się do chrześcijaństwa, a przecież
o n o , dając nadzieję, jest jednocześnie n a z n a c z o n e rea­
listyczną oceną n a t u r y ludzkiej, dostrzega pierwia­
stek „ r o z k ł a d o w y " w człowieczym żywocie.
W
ideologicznym
konserwatyzmie
są
jednak
tylko Tradycja, Kultura, Cywilizacja, Prawda, Przeszłość,
Dziedzictwo, Ojczyzna, N a r ó d , Kościół, Wiara,
Grzech,
Prawo,
Porządek,
czasem jeszcze
Król i Książę (ten od Machiavellego). W na­
turalnym konserwatyzmie są po p r o s t u złe
i d o b r e uczynki, radość i rozpacz, p a m i ę ć o tych,
którzy byli tutaj wcześniej, lecz również i s k ł o n n o ś ć zapo­
m i n a n i a o błędach poprzedników.
W n a t u r a l n y m konserwatyzmie oprócz kaszub­
skich
czy p o d h a l a ń s k i c h
wiosek
oraz
warszaw­
skich salonów są jeszcze blokowiska Bełchatowa,
p o d s ł u p s k i e eks-PGR-y, b r u d i rozpad łódzkich Bałut,
a także „ C z e r w o n e Zagłębie", k t ó r e do n i e d a w n a na SLD
głosowało nie z p o w o d u a t e i z m u i z a m i ł o w a n i a do aborcji, lecz dlatego, że ta
formacja jakoś mniej kojarzyła się tutaj z z a m y k a n i e m h u t i kopalń, niż było
to w wypadku różnych „ e t o s o w y c h " ekip.
Ideologiczny k o n s e r w a t y z m ma rozprawy de M a i s t r e ' a i Carla S c h m i t t a .
N a t u r a l n y k o n s e r w a t y z m ma raczej
w s p o m i n k o w e Dzieci Jerominów E r n s t a
Wiecherta i Na wysokiej połoninie Stanisława Yincenza. Ale najpiękniejszym
WAKACJE
2005
257
„ m a n i f e s t e m " n a t u r a l n e g o k o n s e r w a t y z m u jest p r a w d o p o d o b n i e Brak tchu
George'a Orwella.
Orwell inaczej
Orwell jest chyba j e d n y m z najbardziej p o k r z y w d z o n y c h p o wieściopisarzy, jakich z n a h i s t o r i a literatury. O g r o m n e j p o p u ­
larności jego
dwóch
książek
towarzyszy
znacznie
słabsza
znajomość pozostałej części d o r o b k u . Na d o m i a r złego, te
p o w s z e c h n i e z n a n e - Rok 1984 i Folwark zwierzęcy - odczy­
t y w a n o w szczególnym kontekście historycznym, na siłę
wpasowując w a k t u a l n e t r e n d y polityczne i
społeczne
zapotrzebowanie.
Z jednej s t r o n y u c z y n i o n o więc z a u t o r a antykom u n i s t ę , z drugiej zaś n i e z ł o m n e g o lewaka-antystalinistę.
Orwell dla prawicy to przeciw­
nik t o t a l i t a r y z m u k o m u n i s t y c z n e g o , o d w a ż n i e
piętnujący z a m o r d y z m k o m p a r t i i i p r o p a g a n d o ­
we manipulacje politruków. Dla lewicy zaś
jest tym, k t ó r y walczył z b ł ę d a m i i wypa­
czeniami, w o b r o n i e czystości
klasowej
doktryny,
tak mniej
więcej w stylu Trockiego (oczy­
wiście w wyidealizowanej wersji tego niewątpliwego z b r o d n i a r z a i p s y c h o ­
paty). O b a te stanowiska to typowe myślenie życzeniowe, jeśli nie zręczna
i ś w i a d o m a manipulacja.
Orwell był k i m ś z u p e ł n i e i n n y m - „socjal-konserwatystą", o b r o ń c ą niż­
szych w a r s t w społeczeństwa, ale j e d n o c z e ś n i e człowiekiem, k t ó r y wolał to,
co sprawdzone, choćby było n i e d o s k o n a ł e , niż p o c h o p n e e k s p e r y m e n t y na
żywym organizmie. Powieść Brak tchu, której polskie w z n o w i e n i e u k a z a ł o
się n i e d a w n o , jest chyba najdobitniejszym w y a r t y k u ł o w a n i e m takiego świa­
topoglądu a u t o r a Roku 1984. Jest p e a n e m na cześć zwykłych ludzi i ich p r o ­
stego, ciężkiego życia, ale bez idealizowania, bez „ c h ł o p o m a n i i " , bez przy­
mykania oka na ich wady i k r e o w a n i a na n i e z ł o m n y c h rycerzy świetlanej
przyszłości.
258
FRONDA
36
Facet z dużym brzuchem
To n a p r a w d ę p r o s t a historia. Kilka tygodni z życia George'a Bowlinga, grube­
go, steranego i sfrustrowanego faceta z p r z e d m i e ś c i a Londynu, l e d w o wiążą­
cego koniec z końcem, utrzymującego ż o n ę i dwoje dzieci z kiepskiej p o s a d y
w firmie ubezpieczeniowej. To powieść o człowieku, który w u t w o r z e inne­
go autora, w wersji pesymistycznej strzeliłby sobie w łeb (wariant sprzed kil­
kudziesięciu lat) albo zaczął ćpać (wariant w s p ó ł c z e s n y ) , w wersji o p t y m i ­
stycznej zaś - analogicznie - wybrał drogę rewolucjonisty i d o k o n a ł u d a n e g o
p r z e w r o t u lub stał się h e d o n i s t y c z n y m szczęśliwcem po wygraniu miliarda
dolarów. Tymczasem b o h a t e r Corning Up for Air robi coś zgoła o d m i e n n e g o .
Z u p e ł n i e przypadkowo trafia mu się na wyścigach konnych wygrana
w wysokości 17 funtów (wtedy, w latach 30., było to s p o r o pieniędzy) i posta­
nawia wydać to na, za p r z e p r o s z e n i e m , dziwkę. „ D o b r y mąż i ojciec kupiłby
Hildzie (to moja żona) n o w ą sukienkę, a dzieciakom buty. Ale,
do cholery, ja byłem d o b r y m m ę ż e m i ojcem przez bite p i ę t n a ­
ście lat i zaczęło mi to już z lekka wychodzić b o k i e m " . I fak­
tycznie nie wydaje tych 17 funtów ani na s u k i e n k ę Hildy,
ani na b u t y dzieciaków. Ani na dziwkę. Wydaje je na
przygotowaną i p r z e p r o w a d z o n ą po kryjomu - ż o n a
wszak
podejrzewa
go,
niebezpodstawnie
zresztą,
o skoki w bok - wyprawę do r o d z i n n e g o miasteczka
Binfield.
I o tym w ł a ś n i e jest cała książka. O facecie
w ś r e d n i m wieku, o facecie bez przyszłości. O fa­
cecie, który p o s t a n o w i ł wrócić t a m , skąd przybył,
a gdy wrócił, to okazało się, że nie ma już do czego
wracać. Więc trzeba dalej żyć, c'est la vie...
Belle epoąue w strzępach
Bowling o p o w i a d a n a m historię swego życia, k t ó r e m o ż n a
podzielić na d w a zasadnicze okresy - belle epoąue i to, co nasta­
ło po jej zniszczeniu. Dzieciństwo i d o r a s t a n i e , pierwsza praca,
pierwsza miłość - to było p r z e d wojną, k t ó r ą my zwiemy p i e r w s z ą
WAKACJE
2005
światową. Służba w wojsku, bezrobocie, p o s a d a w firmie ubezpieczeniowej,
t r o c h ę przypadkowe m a ł ż e ń s t w o , dwoje dzieci, m o n o t o n n a egzystencja w ko­
szarowym d o m k u j e d n o r o d z i n n y m oraz w i d m o nadchodzącej kolejnej wiel­
kiej wojny - to było później.
W tle tej prostej, nieco nostalgicznej opowiastki jest j e d n a k n i e tylko - jak
zwykle u Orwella - wiele profetycznych wizji i z n a k o m i t y c h obserwacji, lecz
także niewyartykulowany w p r o s t , n i e przybierający zideologizowanej formy
sprzeciw dwojakiego rodzaju: w o b e c u p a d k u rzeczy wielkich, czyli obyczajów
politycznych i tego, co nazywamy k u l t u r ą i cywilizacją, a także w o b e c u p a d k u
rzeczy małych, lecz równie, a m o ż e n a w e t bardziej istotnych, czyli kolorytu
i jakości życia codziennego.
Brzydko wszędzie, straszno wszędzie
George Bowling, m i m o pokaźnej tuszy przypisanej m u przez autora, z n a n e ­
go ze swej wręcz patykowatej sylwetki, wyraża poglądy G e o r g e ' a Orwella.
Wyraża sprzeciw w o b e c totalizacji sfery politycznej, p o j m o w a n e j już n i e jako
ścieranie się przeciwstawnych opinii d w ó c h o b o z ó w mających na u w a d z e d o ­
bro tego s a m e g o kraju i jednej wspólnoty, lecz jako realizacja leninowskiej za­
sady „kto k o g o " załatwi - za wszelką cenę i przy użyciu każdej dogodnej m e ­
tody. Wyraża także sprzeciw w o b e c tego, co nazywa się k u l t u r ą m a s o w ą , a co
inni nazywają scentralizowanym k a p i t a l i z m e m , który - w b r e w t e o r i o m swo­
ich zwolenników - za nic ma r ó ż n o r o d n o ś ć oczekiwań i wciska w s z y s t k i m tę
s a m ą t a n d e t ę , równając w dół, nigdy w górę.
Konserwatyzm Orwella nie jest l a m e n t e m z p o w o d u tego, że n i e ma j u ż
prawdziwych gwelfów i gibelinów, że z m i e n i o n o ryt mszalny, a król jest tyl­
ko publiczną m a s k o t k ą . Ten k o n s e r w a t y z m to z d e g u s t o w a n i e , iż świat coraz
bardziej marnieje: brzydkie domy, w s z e c h o b e c n a t a n d e t a , m d ł e pożywienie,
niszczone zabytki i krajobrazy. „Właściciele wpakowali całą forsę w wystrój
i na jedzenie niemal nic już n i e p o z o s t a ł o . N i e podają t a m p r a w d z i w e g o je­
dzenia. W jadłospisie p e ł n o jakichś d a ń o a m e r y k a ń s k i c h nazwach; wszyst­
ko to świństwo, jakby w y s t a w o w e atrapy, bez ż a d n e g o s m a k u [...]. Wszystko
wyjmują z k a r t o n ó w i z puszek, wyciągają z lodówki, czerpią z k u r k ó w i wyci­
skają z tubek. Za grosz wygody, za grosz przyjemności". Albo tak, w iście ches t e r t o n o w s k i m d u c h u : „Ciekawe, p o m y ś l a ł e m [...], jak te m o r d e r s t w a zrobiły
260
FRONDA
36
się dziś n u d n e . Sprawcę stać było tylko na r o z k a w a ł k o w a n i e z w ł o k i rozrzuce­
nie ich f r a g m e n t ó w w różnych miejscach. Ani się to u m y w a do naszych daw­
nych afer trucicielskich, do sprawy C r i p p e n a , S e d d o n a czy p a n i Maybrick,
przyczyny widzę zaś takie: nie s p o s ó b p o p e ł n i ć d o b r e g o m o r d e r s t w a , jeśli się
nie wierzy, że karą za to będzie p o b y t w piekle".
Bez złudzeń
Nie chodzi jednak o żadne idealizowanie przeszłości, jak u, dajmy na to,
Hamsuna, u którego prosty, surowy lud przechowywał pradawne cnoty, a zdegenerowane mieszczuchy degenerowały się jeszcze bardziej. Bowling/Orwell nie
usiłuje nas przekonać, że dawniej po świecie chodzili herosi, o nie. Wspominając
wojnę burską, tak portretuje swoich rodaków: „Wprawdzie byli Anglikami do
szpiku kości i zarzekali się, że Wikcia jest najlepszą, ale to najlepszą monarchinią na świecie, a cudzoziemcy to b a n d a nędznych szubrawców, jednocześnie
jednak, jeśli tylko nadarzyła się okazja, nikt nigdy nie płacił żadnego podatku,
choćby i za psa".
Problem jest tu
zupełnie
inaczej
p o s t a w i o n y - otóż
d a w n e wady,
w swej pierwotnej skali s t o s u n k o w o nieszkodliwe, dostały t u r b o d o ł a d o w a ­
nia. Przeszłość nie była w s p a n i a ł a - przyszłość jest groźna: „Kiedy p o m y ś l ę
o naszej kuchni, jej kamiennej posadzce, o p u ł a p k a c h na karaluchy, o żelaznej
kracie ochronnej przy k o m i n k u i o s m a l o n y m palenisku, stale p o b r z m i e w a mi
w uszach brzęk m u c h , czuję też s m r ó d o d p a d k ó w oraz w o ń Goździka, który,
jak to pies, r ó w n i e ż niepięknie pachniał. Lecz Bogiem a prawdą, człowiek zna
znacznie gorsze zapachy i dźwięki. Powiedzcie b o w i e m sami, co jest przyjem­
niejsze: brzęk m u c h y czy w a r k o t silnika b o m b o w c a ? " .
Ale nie myślcie sobie, że Bowling i t w ó r c a jego postaci to jacyś zapalczy­
wi rewolucjoniści a rebours. Nie, oni n i e wierzą w „ r e w o l t ę przeciw w s p ó ł ­
c z e s n e m u ś w i a t u " ani w restaurację „właściwego" porządku. Nie n a p ę d z a ich
r e s e n t y m e n t , brutalności rozpędzonej m a c h i n y n i e chcą przeciwstawiać in­
nej brutalności. Nie chcą n a w e t tworzyć k l u b u zgorzkniałych w s p o m i n k a rzy, pogrążonych w rojeniach o Brave Old World. N a d całą książką roztacza
się aura swoistej niemocy, p o g o d z e n i a się z biegiem rzeczy (jednakże bez
p o p a d a n i a w nihilizm czy zideologizowany p e s y m i z m ) . Orwell jest realistą
- nie w sensie u m i e j ę t n e g o oszacowania sił d w ó c h przeciwstawnych o b o z ó w
WAKACJE 2 0 0 5
261
i p o d d a n i a się bez walki w obliczu przeważającej mocy wroga, lecz w t y m zna­
czeniu, że dostrzega ograniczenia n a t u r y ludzkiej i c i e m n e s t r o n y d u s z y czło­
wieka. Przyznacie, że to n i e c o d z i e n n a p o s t a w a jak na kogoś, k t o cale życie byl
socjalistą (gdy to s ł o w o oznaczało posiadacza nadziei na lepszą przyszłość,
nie zaś osobnika w p r a w i o n e g o w inżynierii społecznej), walczył w h i s z p a ń ­
skiej wojnie d o m o w e j po stronie republikańskiej i przez lata w s p ó ł p r a c o w a ł
z radykalną prasą lewicową.
Wojna i wędkowanie
M o m e n t e m p r z e ł o m o w y m było doświadczenie wojny. To o n a wywróciła
wszystko do góry n o g a m i . N a w e t nie dlatego, że była niszcząca - raczej z t e g o
p o w o d u , iż zdruzgotała to, co n a z y w a m y cywilizacją, i otworzyła t a m ę zdzi­
czeniu i barbarzyństwu, n o w o c z e s n e m u , u d r a p o w a n e m u w t e c h n o l o g i c z n e
szatki, ale barbarzyństwu. Kiedyś ludzie żyli biednie, nieraz s m u t n o , cięż­
ko i bez wielu współczesnych wygód, robili g ł u p s t w a i świństwa, ale j e d n o ­
cześnie mieli poczucie w e w n ę t r z n e g o spokoju, ciągłości i oswojenia m a k r o i m i k r o k o s m o s u . A później w y s a d z o n o ich z siodła. I nic j u ż nie było takie
jak p r z e d t e m .
Nic. N a w e t w ę d k o w a n i e , będące w Braku tchu s y m b o l e m całego starego
świata:
Pewno pomyślicie, że jestem, jak to się mówi, rąbnięty, jednak na ryby
wybrałbym się prawie bez wahania nawet i dziś [...]. Zapytacie dlacze­
go? Ponieważ, że się tak wyrażę, mam sentyment do dzieciństwa, przy
czym nie myślę o własnym dzieciństwie, tylko o cywilizacji, w której
dorastałem i którą targają dziś ostatnie podrygi agonii. Łowienie ryb
do tej cywilizacji należy. Zrozumcie, ilekroć przyjdzie wam na myśl
wędkowanie, myślicie również o sprawach i rzeczach obcych współ­
czesnemu światu. Już sam pomysł, że można przesiedzieć cały dzień
pod wierzbą, nad cichym stawem - no i jeszcze, że w ogóle można
znaleźć taki staw - należy do przedwojennego świata, do świata sprzed
radia, samolotów, sprzed Hitlera. Nawet nazwy pospolitych ryb słod­
kowodnych: płoć, wzdręga, jelec, ukleja, brzana, leszcz, kiełb, szczu­
pak/kleń, karp, lin, tchną jakimś niezwykłym spokojem. To przedwoFRONDA
36
jenne, rzetelne nazwy. Ludzie, którzy je wymyślili, nie znali karabinów
maszynowych, nie drżeli z lęku przed bezrobociem, nie łykali aspiryny,
nie wiedzieli, co to kino, i nie kombinowali, jak uniknąć zesłania do
obozu koncentracyjnego.
J e d e n z biografów Orwella, profesor Bernard Crick, stwierdził:
Pisząc na przykład cotygodniowy artykuł dla „Tribune" podczas woj­
ny, Orwell zastawia! pułapki z przynętą na czytelników. W jednym
tygodniu poświęcił niemal całą kolumnę na wychwalanie świetnego
zakupu róży za sześć pensów w sklepie Woolwortha. Po tym felietonie
napłynęły listy oburzonych czytelników ze zwyczajowymi groźbami
zerwania nieistniejących subskrypcji: „Gdy nasi wspaniali rosyjscy
alianci walczą o życie pod Stalingradem, jak on śmie..." ; „Nie chcemy
tego..." ; „Drobiazgi nie warte wzmianki"; „Niepoważne". Orwell od­
powiedział, że w jego przekonaniu sprawiedliwe, egalitarne, bezklasowe społeczeństwo to nie takie, w którym dyskutuje się tylko o wielkich
sprawach, ale takie, w którym jest czas na to, by usiąść i przyjrzeć się
czemuś bliżej, by cieszyć się przyrodą i czasem wolnym. Uważał, że
nie wolno zapominać o takich ideałach, zwłaszcza w chwilach śmier­
telnych kryzysów.
Niby g ł u p s t w o , jakieś t a m w ę d k a r s t w o . Ale coś w t y m jest. A n a r c h i s t k a
E m m a G o l d m a n stwierdziła kiedyś, że jeśli w czasie rewolucji n i e będzie m o ­
gła tańczyć, to n i e będzie to jej rewolucja. Orwell stwierdziłby p e w n i e , że je­
śli po rewolucji nie będzie m o ż n a chodzić na ryby - a przecież Marks obie­
cał, że po p o ł u d n i u będzie m o ż n a w ę d k o w a ć do woli! - to p s u na b u d ę taka
rewolucja.
Ekolodzy i hipisi
W ę d k a r s t w o nie jest g ł u p s t w e m . G ł ó w n y b o h a t e r Braku tchu przez całe d o r o ­
słe życie w s p o m i n a p e w i e n staw, który odkrył we włościach o p u s z c z o n e g o
dworu, będąc m ł o d z i e ń c e m . W zasadzie, gdy zafundował sobie „ p o w r ó t do
przeszłości" w postaci potajemnej wycieczki do rodzinnej miejscowości, myWAKACJE
2005
263
ślał głównie o tymże stawie i widzianych t a m przed laty olbrzymich rybach.
W p e w n y m m o m e n c i e ów staw jest niczym światełko w t u n e l u . Binfield oka­
zuje się k o s z m a r e m - z m a ł e g o , przytulnego miasteczka z a m i e n i ł o się w kosz­
m a r n ą aglomerację, d a w n a g o s p o d a to sterylny hotel, lokalny b r o w a r wyku­
piła wielka k o m p a n i a i robi p o d ł e piwo, pierwsza m i ł o ś ć okazuje się brzydką
i d u r n ą babą, w r o d z i n n y m d o m u p o w s t a ł a jakaś kawiarnia u r z ą d z o n a zupeł­
nie bez gustu. I tylko t e n staw wciąż ożywia wyobraźnię.
Ale to, czego nie zniszczyła t a n d e t n a cywilizacja przemysłowa, p a d ł o łu­
p e m miłośników „powrotu do N a t u r y " . Po dawnej, opuszczonej posiadłości
rozplenili się zwolennicy „zdrowego stylu życia" - bezpłciowe androidy, we­
getarianizm, „pozytywne afirmacje" i te sprawy. „Miłośnicy N a t u r y " , k t ó ­
rych zresztą trafniej należałoby określić m i a n e m miłośników w ł a s n e g o
ego, nie omieszkali wyciąć większości bukowego staro­
drzewu, w jego resztkach urządzają schadzki zwolenni­
cy wolnej miłości, na u p r z e d n i o dzikim terenie z b u d o ­
w a n o „zdrowe osiedle".
A staw, t e n sam, który przez lata zaprzątał wyobraź­
nię n a s z e g o poczciwego grubasa? N o cóż, n a t u r a n a t u ­
rą, ale żyć trzeba - na p o t r z e b y ekskluzywnego
osiedla z a m i e n i o n o go w... zbiornik asenizacyj­
ny. Ideał sięgnął b r u k u . Pozostaje tylko gniew:
A niech ich szlag trafi! Myślcie sobie, co chcecie, myślcie,
że to głupota z mojej strony, że dziecinada i tak dalej, lecz
sami powiedzcie: czy nie chce się wam czasami rzy­
gać na widok tego, co wyczyniają z Anglią, na widok
tych betonowych ptasich poidełek, gipsowych kras­
nali, wróżek, elfów, puszek od konserw i tego całego
tałatajstwa, które pojawia się na miejscu bukowych lasów?
Co, że niby jestem sentymentalny? Ze antyspołeczny? Ze nie uchodzi
przedkładać drzewa nad ludzi? Słuchajcie, wszystko zależy od tego,
jakie drzewa i nad jakich ludzi.
W m a s o w y m społeczeństwie, w powojennym świecie, wszystko jest nie ta­
kie, jakie być p o w i n n o . Ale nie ma też żadnej Arkadii, do której m o ż n a wracać,
264
FRONDA
36
zamiast retrospektywnej sielanki otrzymujemy opis koszmaru. Wciąż j e d n a k
m o ż n a i chyba należy robić swoje: być p o s t ę p o w c e m i z tego p o w o d u bronić
świata przed absurdalnym p o s t ę p e m , być facetem z brzydkiego przedmieścia
i bronić swojego kraju przed zamianą w j e d n o wielkie k o s z m a r n e przedmie­
ście, być miłośnikiem przyrody i bronić jej przed n o w o m o d n y m i „ekologami",
być patriotą i bronić swego p a ń s t w a przed rządem, który w p ę d z a je w tarapa­
ty. Bez złudzeń, że zbudujemy lub odtworzymy jakiś raj - m o ż e coś, przy o d r o ­
binie szczęścia i wytrwałości, ulepszymy, ale jeśli n a w e t nie, to wystarczy, że
będziemy mogli bez w s t r ę t u spojrzeć w lustro. Być p o r z ą d n y m człowiekiem,
wbrew wszystkiemu i wszystkim - to największy heroizm, największa rewolu­
cja. I najtrudniejsza.
Normalne jest wywrotowe
Nic dziwnego, że A n t h o n y Burgess, z n a n y krytyk
literacki i pisarz, a u t o r m.in. głośnej Mechanicznej
pomarańczy, z p e w n ą d e z a p r o b a t ą i w d u c h u denuncjacji
- nie on pierwszy zresztą - tak pisał o a u t o r z e Braku
tchu: „Przeszłość dla Orwella ma w sobie coś
dziwnie miłego, ciepłego, jak wiejska kuch­
nia, w której w ę d z ą się szynki, jak zapach p o ­
czciwego psa. Jako socjalista p o w i n i e n się raczej
bronić przed przeszłością. Skoro ktoś zaczyna tęsknić za
uprzejmym policjantem, czystym p o w i e t r z e m , g w a r e m
swobodnej w y m i a n y myśli w barze, zgodą w rodzi­
nie, pieczenia w o ł o w ą i p u d d i n g i e m [...], swojskim
z a d u c h e m sali koncertowej, kończy się to flirtem
z ziemiańskimi tradycjami". Czy rzeczywiście?
Problem Orwella polegał nie na tym, że flirtował z tra­
dycjami ziemiańskimi, lecz na tym, że w s p ó ł c z e s n y mu świat w p e w n y m m o ­
mencie stanął na głowie. A u t o r Folwarku zwierzęcego wierzył w ideały p o s t ę ­
powe i całym sercem pragnął p o p r a w y wielu a s p e k t ó w starego porządku, ale
miał pecha żyć w epoce, w której p o s t ę p faktycznie doszedł do skutku. I nie­
stety, zamiast realizacji idealistycznych m r z o n e k przyniósł on najpierw wy­
niszczającą wojnę niemal wszystkich ze wszystkimi, a później okazało się, iż
WAKACJE
2005
265
ma twarz Stalina i Hitlera. Orwell w p e w n y m m o m e n c i e d o s z e d ł
do wniosku, że choć ludzie nie są diabłami, to j e d n a k daleko im do
aniołów, zwłaszcza l u d z i o m w r z u c o n y m w wir
historii pędzącej przed siebie bez o p a m i ę t a n i a .
Jest symboliczne i nieprzypadkowe, że t w o ­
rząc częściowo autobiograficzną powieść i na sa­
m y m sobie wzorując p o s t a ć George'a Bowlinga, ucz,,,,*
go - jak pisze - „torysem, potakiwaczem,
wazeliniarzem". Wygląda na to, że w b r e w
radykalnej śpiewce, k t ó r a w obliczu „błę­
d ó w i wypaczeń" towarzyszących realizacji
postępowych zamierzeń, jako lekarstwo na nie
p r o p o n o w a ł a jeszcze więcej p o s t ę p u , Orwell stwierdził, że
czego jak czego, ale p o s t ę p u j u ż w z u p e ł n o ś c i wy­
starczy. Ze b u n t i radykalizm polegają w p o s t ę ­
powej epoce na krytyce postępowej ideologii,
nawet jeśli same w sobie n i e k t ó r e e l e m e n t y tejże
ideologii mają sens.
Brak tchu kończy się p o d o b n i e , jak nieco wcześniej- s z a
powieść Orwella, Wiwat aspidistra! - porażką. O ile j e d n a k George Bowling
był zwykłym m i e s z c z u c h e m - choć przyznajmy, że p o n a d p r z e c i ę t n i e by­
strym - o tyle G o r d o n C o m s t o c k , główny b o h a t e r
t a m t e g o u t w o r u , stał się t a k o w y m d o p i e r o p o b u n ­
cie
przeciwko
cji,
mieszczańskiej
buncie
cywiliza­
zakończonym
klęską.
Ale była to zaiste szczególna klę­
ska, k t ó r ą t r u d n o postrzegać w ka­
tegoriach pesymistycznych. „Nieźle by­
łoby
poczuć
się,
gdyby
to
było
możliwe,
j e d n y m z nich, k i m ś z szare­
go t ł u m u . N a s z a cywilizacja
opiera
i strachu,
się
na
chciwości
lecz w życiu p r o ­
stych ludzi chciwość i strach ulega­
ją tajemniczej p r z e m i a n i e w coś szlachetniejFRONDA
36
szego. Tacy d r o b n o m i e s z c z a n i e - za firankami, ze swymi dziećmi, z b i e r a n i n ą
mebli i z aspidistrami - z p e w n o ś c i ą żyli w e d ł u g prawa pieniądza, a j e d n a k
u d a w a ł o im się zachować przyzwoitość" - konkluduje C o m s t o c k i te sło­
wa są chyba swoistym credo całej twórczości Orwella, w y r a z e m jego nie
tyle fascynacji, ile po p r o s t u u m i ł o w a n i a ludzi takimi, jakimi są, bez drapowania ich w jakiekolwiek p s e u d o s z l a c h e t n e szatki. Bez z ł u d z e ń . I bez
pesymizmu.
Lewica plebejska czy pedalska?
To u m i ł o w a n i e zwykłych ludzi i daleko p o s u n i ę t a w y r o z u m i a ł o ś ć - aczkol­
wiek, jak sądzę, wypływająca z innych p o b u d e k niż dzisiejsza „tolerancja"
- wobec ich słabostek, są szczególnie uderzające na tle obecnych środowisk
określanych m i a n e m lewicowych. Orwell zwykłych ludzi szanował i lubił,
gdyż ich znał, współcześni zaś n e o t r o c k i s t o w s c y „obrońcy ro­
b o t n i k ó w " wiedzę o tych o s t a t n i c h czerpią ze zdjęć w propa­
gandowych broszurkach lub w najlepszym razie z n a s i a d ó w e k
z tzw. a p a r a t e m związkowym. Realni robotnicy są więc dla nich
czymś zupełnie obcym - zresztą z wzajemnością, bo owi ro­
botnicy zamiast na spędy alterglobalistów wolą się wybrać
na pielgrzymkę do Piekar, a n a d feministyczną d e b a t ę
przedkładają m a c h o - a t m o s f e r ę osiedlowej knajpy.
Jeszcze gorzej jest j e d n a k w wypadku „nowej le­
wicy", która „ m o t ł o c h e m " w ogóle nie jest zaintere­
sowana, woląc „ k u l t u r a l n e " i „ n o w o c z e s n e " towarzy­
stwo
wszelkich
możliwych
dziwolągów,
rzekomo
uciskanych i represjonowanych przez „milczą­
cą większość". I to właśnie owa większość,
ów „wyklęty lud ziemi", będący o b i e k t e m
miłości - często odwzajemnionej - sta­
rej lewicy, znika z pola z a i n t e r e s o ­
wania środowisk nowolewicowych,
które
zdecydowanie
bardziej
r ó w n o ś ć wolą s w o b o d ę
niż
(nie mylić
z wolnością, która wszak w klaWAKACJE
2005
267
sycznych definicjach wiązała się z odpowiedzialnością i była ograniczana za­
r ó w n o wolą wspólnoty, jak i wolnością i n n y c h ) . Problem j e d n a k w tym, że
owe mniejszości nie są w tzw. z a c h o d n i m świecie grupą p o d d a n ą szykanom,
lecz uprzywilejowanym lobby. Są świętymi k r o w a m i , o b d a r z o n y m i licznymi
nieformalnymi prerogatywami, z których skwapliwie korzystają, m.in. pięt­
nując wszelkich swoich przeciwników jako „faszystów" - a e p i t e t t e n ozna­
cza dziś de facto śmierć cywilną i jest znacznie bardziej s k u t e c z n y m narzę­
dziem represji niż przypisanie k o m u ś n p . s k ł o n n o ś c i h o m o s e k s u a l n y c h czy
libertyńskich.
N a w e t w kraju takim jak Polska, gdzie nie zaszło wiele z tzw. p r o c e s ó w
modernizacyjnych, dyskryminacja owych mniejszości jest w dużej m i e r z e mi­
t e m , nie wykraczając poza polityczne pyskówki, m a ł o dotkliwy społeczny dy­
stans (bardziej zdziwienie niż dezaprobata) oraz sporadyczne akty p r z e m o ­
cy, bez wątpienia godne p o t ę p i e n i a i ukarania, lecz niczym się nie różniące
w kwestii przyczyn i skutków od agresji w o b e c wielu innych o d m i a n „ i n n o ­
ści", n p . o charakterze s u b k u l t u r o w y m . Jeśli takie zjawiska nie są wyolbrzy­
m i a n e dla celów propagandowo-politycznych, to bez w ą t p i e n i a ich skała jest
n i e p o r ó w n a n i e mniejsza niż n p . a u t e n t y c z n e niedogodności i upokorzenia, na
jakie natrafiają w Polsce osoby n i e p e ł n o s p r a w n e r u c h o w o , d o t k n i ę t e t r w a ł y m
uszkodzeniem s ł u c h u czy którąś z rzadkich c h o r ó b o specyficznych objawach.
Jednakże n a w e t zdarzające się przejawy autentycznej dyskryminacji m o d n y c h
mniejszości p r a w d o p o d o b n i e odejdą w k r ó t c e w przeszłość, w m i a r ę westernizacji wzorców i p o s t a w społecznych - wszak pracuje j u ż n a d tym cały legion
zawodowców.
Swoją drogą to ciekawe, że n i e k t ó r e p a r t i e z w a n e są, z ironią i d e z a p r o ­
b a t ą zarazem, n p . związkiem z a w o d o w y m rolników, n i k t zaś nie nazwie pew­
nych środowisk intelektualnych czy czasopism n p . związkiem z a w o d o w y m
h o m o s e k s u a l i s t ó w (choć m a m przesłanki, by sądzić, że a k u r a t los tych ostat­
nich jest dla wielu członków owego „związku" najmniej ważny, służąc jedy­
nie jako p r e t e k s t do w s t r z e l e n i a się w m o d n e t r e n d y oraz do a t a k ó w na wręcz
obsesyjnie z n i e n a w i d z o n e „większościowe" wzorce k u l t u r o w e ) . Tak jakby
p e w n e przywileje i interesy były g o d n e potępienia, analogiczne zaś p o s t a w y
innej grupy należało t r a k t o w a ć niczym wyraz daleko p o s u n i ę t e g o idealizmu
i poświęcenia. Tak jakby tylko na p o s t u l a t a c h podwyższenia cen s k u p u żywca
m o ż n a było zrobić m e d i a l n ą i polityczną karierę, na p r z e w o d z e n i u zaś „mar268
FRONDA
36
szom tolerancji", podpisywaniu „apeli i n t e l e k t u a l i s t ó w " i p u b l i k o w a n i u ckli­
wych esejów traciło się szanse na l u k r a t y w n e p o s a d k i i p o p u l a r n o ś ć w tym
„ c i e m n y m " i „faszystowskim" kraju...
Anty-czyli-faszyzm
Wróćmy jednak do Orwella. Zagłada swoistego piękna i porządku dawnego
świata, to jedno. Zagłada cywilizacji i kultury, to drugie. Choć cała książka na­
znaczona jest pesymistycznym piętnem, jest to zaledwie przygrywka do tego,
co czai się na horyzoncie. Mówię o II wojnie światowej, gdyż to ona napełnia
George'a Bowlinga panicznym strachem, to ona niczym p o n u r y cień kładzie się
na jego życiu. I na dodatek jest to wojna, która rozpoczęła się, zanim oficjalnie
ogłoszono jej wybuch, zanim padły pierwsze strzały, a dywizje ruszyły w bój.
O ile pierwsza wojna spadła na świat znienacka, przerywając swoistą idyllę,
o tyle druga była już tylko logiczną konsekwencją u p r z e d n i o narastającego zdzi­
czenia. Z a n i m Hitler ruszył do boju, tysiące małych Hitlerów w d a r ł o się we
wszystkie zakamarki świata i przyłożyło do każdej skroni symboliczny pistolet.
M u s i m y pamiętać, że Orwell napisał tę książkę j u ż po s w o i m pobycie
w Hiszpanii, gdzie tylko dzięki wielkiemu szczęściu u n i k n ą ł śmierci zarów­
no z rąk frankistów, jak i tej frakcji republikanów, k t ó r a została z d o m i n o ­
w a n a - by nie rzec s t e r r o r y z o w a n a - przez stalinistów. Podczas p o b y t u t a m ,
a zwłaszcza po powrocie z frontu, a u t o r Folwarku zwierzęcego stał się o b i e k t e m
brutalnych ataków ze s t r o n y brytyjskich poputczików, którzy nie mogli mu
darować, że odważył się opisać to, co widział na w ł a s n e oczy także po „słusz­
n e j " stronie barykady.
WAKACJE 2 0 0 5
26 9
Jest w Braku tchu j e d e n n i e s a m o w i t y fragment - taki, że podczas jego
lektury ciarki chodziły mi po plecach. O t o George Bowling wybiera się,
właściwie przypadkiem, na s p o t k a n i e lokalnego o d d z i a ł u Klubu Książki
Lewicowej, na k t ó r y m ma p r z e m a w i a ć „znany antyfaszysta". I o w s z e m ,
przemawia, a całe spotkanie jako żywo p r z y p o m i n a to, co kilka lat później
w Roku 1984 będzie m i a ł o p o s t a ć D w ó c h M i n u t Nienawiści. O t o b o w i e m
bez wątpienia szczery i o d d a n y sprawie antyfaszysta p r z y p o m i n a b o h a t e r o w i
powieści... faszystę.
Nienawiść politycznie poprawna
Prelegent przemawia, wszyscy są z a s ł u c h a n i w jego słowa. A George Bowling?
On widzi kogoś, k t o peroruje przeciw Hitlerowi, ale ma w sobie coś n i e p o ­
kojącego - coś z Hitlera w ł a ś n i e . „Cóż on takiego właściwie m ó w i ? C a ł k i e m
celowo i otwarcie wznieca nienawiść. C h o l e r n i e się stara, żebyśmy znienawi­
dzili pewnych cudzoziemców, zwanych faszystami. [...] Nic nie k ł a m i e , każ­
de jego słowo jest szczere. Pragnie wzniecić w ś r ó d słuchaczy nienawiść, lecz
ta nienawiść ani się u m y w a do nienawiści, k t ó r ą s a m jest przepojony. Każdy
slogan to dla niego ewangelia". Później zastanawia się n a d f e n o m e n e m , ja­
kim jest „zawodowy antyfaszyzm", a w s p ó ł c z e s n y m p o l s k i m czytelnikom
staje przed oczami jakiś Pankowski czy inny p o n u r y typ, który ze zwalczania
urojonego faszyzmu uczynił sens i cel swego życia, tak w ł a ś n i e kultywując
nienawiść do wszystkich, których u z n a za faszystów.
W a r t o j e d n a k w s p o m n i e ć , że Orwell nigdy nie zajmował wygodnej pozy­
cji „ n e u t r a l n e j " . Kilka lat później d o s a d n i e pisa! w eseju Wells, Hitler i państwo
światowe:
Co w ubiegłym roku [mowa o niemieckiej ofensywie na Anglię - R.O.]
utrzymało Anglię przy życiu? [...] głównie atawistyczne uczucie pa­
triotyzmu, wrodzone przeświadczenie narodów anglojęzycznych, że
cudzoziemcy są ludźmi od nich gorszymi. Jednocześnie od dwudziestu
lat najważniejszym celem działań angielskich lewicowych intelektuali­
stów byto zniszczenie tego poczucia; gdyby dopięli celu, zapewne ulice
Londynu patrolowaliby dziś esesmani.
Ale nie zmienia to faktu, że walcząc z faszyzmem, Orwell zdawał sobie spra­
wę, iż faszyzm nie wziął się znikąd, lecz jest i m m a n e n t n y m s k ł a d n i k i e m cy­
wilizacji. Jest nienawiścią skrytą p o d cienką skorupą, k t ó r ą n i e o p a t r z n i e m o ż ­
na w każdej chwili przekłuć, wypuścić dżina z butelki, i zaleje n a s bez litości,
wcielając się w tę czy i n n ą ideologię.
Tak, p o w t ó r z m y : w tę czy i n n ą :
Ujrzałem obraz, który on widział. I powiadam wam, wcale to wszystko
nie było podobne do tego, o czym opowiadał. Bo faktycznie mówił tyl­
ko tyle: zagraża nam Hitler, toteż wszyscy musimy zebrać się w kupę
i zdrowo go ponienawidzić. Nie wchodził w szczegóły. Wszystko
wyglądało przyzwoicie i elegancko. Stwierdziłem jednakowoż, że ów
człowieczek widzi coś zgoła innego. Widzi mianowicie samego siebie
miażdżącego łomem twarze bliźnich. Ma się rozumieć, faszystowskie
twarze. Ja wiedziałem, że on widzi dokładnie to, a nie co innego. Trach!
Tylko dobrze wycelować! Czaszka pęka, kości lamią się do wewnątrz
niczym skorupka jajka i to, co przed chwilą było ludzką twarzą, za­
mieniło się w wielką, rozpaćkaną bryłę truskawkowego dżemu. Bach!
Następna! Właśnie o tym myśli na jawie i fantazjuje w snach, im zaś
dłużej myśli, tym bardziej uśmiecha mu się ta robota. I wszystko jest
okay, bo miażdży przecież faszystowskie twarze.
I gdy po wystąpieniu j e d e n z obecnych na sali m ł o d y c h lewicowców pyta
Bowlinga, czy przyłączy się, by r a z e m „zmiażdżyć faszyzm", słyszy w o d p o ­
wiedzi, że dosyć już t e g o miażdżenia. Dosyć.
Martwi ludzie i żywe goryle
Pól biedy, gdyby świat składał się z iluś z a s t ę p ó w takich, którzy chcą miaż­
dżyć. Jest j e d n a k jeszcze gorzej - b r u t a l n y m p o s t ę p o w c o m towarzyszą delikat­
ni konserwatyści, subtelni miłośnicy odległych epok, będący p o n a d to, co wy­
prawia się pod ich b o k i e m . Kimś t a k i m jest stary P o r t e o u s , k t ó r e g o Bowling
odwiedza po opuszczeniu antyfaszystowskiego s p ę d u . U ś m i a ł e m się setnie
- choć był to gorzki ś m i e c h - gdy pierwszy raz czytałem Brak tchu: P o r t e o u s
to wypisz, wymaluj p o r t r e t któregoś z m i ł o ś n i k ó w „tradycjonalistycznej" bła­
zenady. Wszystko jest u niego najwyższej jakości: maniery, styl życia, wystrój
mieszkania, no i z a n u r z e n i e po uszy w świecie G r e k ó w i Rzymian, choć na co
dzień to tylko e m e r y t o w a n y nauczyciel.
Na przykładzie jego postaci d o b r z e widać s t o s u n e k Orwella w o b e c tego,
co na początku niniejszego t e k s t u n a z w a ł e m k o n s e r w a t y z m e m ideologicz­
nym. Gdy George Bowling p o m s t u j e na rzesze t r o g l o d y t ó w zamieniających
jego świat w plastikowy śmietnik, jest w t y m jakiś a u t e n t y z m , n a w e t jeśli
t r u d n o byłoby podejrzewać faktycznego p r o s t a k a o tak celne s p o s t r z e ż e n i a
i dobry smak. Gdy j e d n a k P o r t e o u s otacza się bibelotami z poprzedniej e p o ­
ki, gdy czyta i cytuje z pamięci tych swoich antycznych klasyków, m a m wra­
żenie obcowania z k i m ś o zwichniętej psychice, po p r o s t u z d u ż y m , rozkapry272
FRONDA
36
szonym dzieckiem. Ale to nie byłoby jeszcze najgorsze. Najgorsze jest t o , co
w oczach ludzi p o d o b n y c h P o r t e o u s o w i u c h o d z i za szlachetne, m ą d r e i „kla­
syczne" - p o s t a w a człowieka, który żyje w świecie w i e c z n o t r w a ł y c h p r a w i ta­
kiegoż porządku, a bieżące w y d a r z e n i a są mu obce, bo przecież nihil novi sub
sole, co t a m jakiś Hitler czy Stalin...
Tymczasem George Bowling, t e n gruby, spocony j e g o m o ś ć , który zastana­
wia się, czy z a c h o m i k o w a n e 17 funtów przepuścić na igraszki z p r o s t y t u t k ą ,
ma j e d n a k Stalina i Hitlera cały czas p r z e d oczami. I choć szanuje P o r t e o u s a ,
to j e d n a k wie, że coś w p o s t a w i e t e g o ideologicznego k o n s e r w a t y s t y po p r o ­
stu nie gra. „Wszystkich porządnych ludzi t k n ą ł paraliż. M a r t w i ludzie i żywe
goryle. I nic p o ś r o d k u " .
REMIGIUSZ OKRASKA
George Orwell. Brak tchu, tłum. Bartłomiej Zborski,
Dom Wydawniczy Bellona. Warszawa 2 0 0 4 ( w y d . 1 Rachocki i S-ka, Pruszków 1 9 9 7 )
Różnica między dziełem Boskim i ludzkim polega na
tym, że dzieło Boskie nie może znaczyć więcej, niż za­
mierzył Bóg, a dzieło ludzkie musi znaczyć więcej, niż
zamierzył człowiek.
O WYOBRAŹNI
fantastycznej
GEORGE
MacDONALD
To, że nie posiadamy angielskiego odpowiednika niemieckiego Marchen, z m u s z a
nas do użycia słowa Fairytale („baśń"), m i m o że s a m a opowieść m o ż e nie mieć
nic wspólnego zfairies (baśniowymi istotami). Gdyby jednak usprawiedliwienie
lub wymówka okazały się niezbędne i nie dało się ich uniknąć, m o ż n a powołać
się na dawne znaczenie słowa Fairy1, cofając się co najmniej do Spensera.
Gdyby spytano m n i e , co to jest baśń, o d p o w i e d z i a ł b y m : „Przeczytajcie
2
Undine - to jest baśń, p o t e m przeczytajcie jeszcze to i t a m t o , i będziecie wie­
dzieli, co to takiego". Gdyby dalej b ł a g a n o m n i e o o p i s a n i e b a ś n i albo p o d a n i e
jej definicji, o d p a r ł b y m , że r ó w n i e d o b r z e m ó g ł b y m chcieć opisać abstrakcyj­
ną ludzką twarz lub określić, co składa się na i s t o t ę człowieka. Baśń jest po
p r o s t u baśnią, tak jak twarz jest po p r o s t u twarzą, a ze wszystkich z n a n y c h
mi baśni za najpiękniejszą u w a ż a m Undine.
Niejeden człowiek, który nie odważyłby się podać definicji człowieka,
mógłby m i m o to próbować określić, czym człowiek być powinien; ja j e d n a k
nie odważę się na taką p r ó b ę względem baśni, bo moja d ł u g a praktyka w tej
dziedzinie mogłaby okazać się złym przykładem l u b bladą ilustracją m o i c h dzi­
siejszych, dojrzalszych sądów. Wymienię jedynie kilka uwag, k t ó r e m o g ą p o ­
m ó c w lekturze - z o d p o w i e d n i m n a s t a w i e n i e m - takich baśni, jakie chciałbym
pisać lub miałbym ochotę czytać.
Niektórzy myśliciele czuliby się wielce ograniczeni, gdyby mogli używać
tylko form istniejących w n a t u r z e l u b tworzyć tylko rzeczy z g o d n e z p r a w a m i
274
FRONDA
36
świata zmysłów; nie wyobrażajmy sobie j e d n a k w związku z tym, że chcieliby
uciec spod p a n o w a n i a p r a w a w ogóle. Nic, co b e z p r a w n e , nie ma p o w o d u do
istnienia, i w najlepszym razie przejawia zaledwie pozory życia.
Świat n a t u r a l n y rządzi się swoimi p r a w a m i i n i k o m u nie w o l n o ich na­
ruszać - ani gdy je przedstawia, ani gdy z nich korzysta; p r a w a te j e d n a k
m o g ą sugerować istnienie innych p r a w i człowiek,
jeśli ma ochotę, m o ż e stworzyć sobie m a ł y
świat rządzący się w ł a s n y m i p r a w a m i .
Jakaś część jego osobowości znajduje
b o w i e m przyjemność w p o w o ł y w a n i u
do życia nowych form - w t e n s p o s ó b
być m o ż e u p o d a b n i a się on najbardziej
do swego Stwórcy. Gdy formy te są n o ­
wym ujęciem starych prawd, nazywamy
je wytworami Wyobraźni, gdy n a t o m i a s t
są tylko nowymi p o m y s ł a m i , choćby najpięk­
niejszymi,
n a z w a ł b y m je dziełem
Fantazji:
w obu tych przypadkach ujawnia się niezawod­
ne działanie Prawa.
Gdy świat jest już wymyślony, zaczyna obowią­
zywać najwyższe p r a w o : z a c h o w a n i a h a r m o n i i p o m i ę d z y
prawami, dzięki k t ó r y m nowy świat został p o w o ł a n y do istnie­
nia - w procesie stwarzania twórca m u s i być im posłuszny. Jeśli zapo­
m n i o jednym, założenia samej baśni sprawią, że p r z e s t a n i e być wiarygodna.
Aby w wymyślonym świecie d a ł o się przeżyć choć chwilę, p r a w a jego istnie­
nia m u s z ą pozostać n i e n a r u s z o n e . Jeśli z o s t a n ą z ł a m a n e , w y p a d n i e m y na ze­
wnątrz. Gdy tylko znika Prawo, n a s z a wyobraźnia, której działanie umożli­
wia p o d p o r z ą d k o w a n i e się wyobraźni innej osoby choćby na chwilę, przestaje
funkcjonować. Wyobraźmy sobie wdzięczne stworzenia zamieszkujące jakiś
region dziecięcej Krainy C z a r ó w rozmawiające l o n d y ń s k i m c o c k n e y e m albo
dialektem gaskońskim! Czy baśń, choćby najpiękniej rozpoczęta, nie zniży się
od razu do p o z i o m u burleski - najmniej szacownej ze wszystkich form lite­
ratury? Wynalazki człowieka m o g ą być głupie albo genialne, ale jeśli on s a m
nie stosuje się do ich p r a w albo tworzy p r a w o n i e z g o d n e z i n n y m p r a w e m ,
przeczy sam sobie jako t w ó r c a i żaden z niego artysta. Albo n i e o d p o w i e d n i o
WAKACJE 2 0 0 5
27 5
dobiera i n s t r u m e n t y - albo stroi je w różnych tonacjach. U m y s ł ludzki jest
w y t w o r e m żywego Prawa; dzięki n i e m u myśli, w n i m zamieszkuje, z nie­
go czerpie swój wzrost, a z a t e m tylko w zgodzie z p r a w e m m o ż e skutecz­
nie działać. Pozbawione h a r m o n i i , niespójne p o m y s ł y pojawiają się za­
wsze, ale jeśli człowiek próbuje któryś z nich wykorzystać, jego dzieło traci
blask i on s a m w k r ó t c e odwraca się od niego znudzony. Tylko na glebie pra­
w a m o ż e wyrosnąć p i ę k n o . O n o zaś jest je­
d y n ą materią, w k t ó r ą m o ż n a przyoblec
Prawdę. Wyobraźnię, jeśli chcecie, nazwij­
cie krawcem, krojącym jej u b r a n i a na mia­
rę, a Fantazję - czeladnikiem, zszywającym
części u b r a n i a lub co najwyżej obrębiają­
cym dziurki do guzików. Twórca, który
pracuje zgodnie z p r a w e m , p r z y p o m i n a
swojego Stwórcę, ale jeśli ł a m i e prawa,
jest p o d o b n y do głupca, który usypał stos
kamieni i nazwał go kościołem.
W świecie m o r a l n y m jest inaczej: tu człowiekowi w o l n o n a d a w a ć n o w e
formy i w tym celu s w o b o d n i e używać wyobraźni, nie w o l n o mu j e d n a k ni­
czego wymyślać od nowa. Człowiek p o d ż a d n y m p o z o r e m nie m o ż e odwracać
p r a w świata m o r a l n e g o do góry n o g a m i . N i e w o l n o mu ingerować w związ­
ki żywych dusz. Prawa ludzkiego d u c h a m u s z ą obowiązywać nie tylko w tym
świecie, lecz także w każdym, jaki człowiek jest w stanie stworzyć. N i e było­
by p r z e s t ę p s t w e m założyć istnienie świata, w k t ó r y m wszystko, z a m i a s t przy­
ciągać, odpychałoby się wzajemnie; byłoby j e d n a k rzeczą niegodziwą napisać
historię, w której kogoś stale popełniającego zło n a z y w a n o by d o b r y m , a ko­
goś stale czyniącego d o b r o - złym: taki p o m y s ł s a m w sobie jest a b s o l u t n y m
bezprawiem. W sprawach fizyki człowiek m o ż e sobie pozwolić na wynalazki;
w sprawach moralności m u s i być p o s ł u s z n y i przenieść obowiązujące w nich
prawa także do świata, który s a m stworzył.
„Pisze pan, jakby baśń była czymś ważnym; czy każda baśń musi coś znaczyć?"
Trudno, żeby nic nie znaczyła; jeśli zachowuje proporcje i h a r m o n i ę , ma
w sobie żywotną siłę, a jej żywotną siłą jest p r a w d a . W baśni p r a w d a m o ż e
być przyćmiona przez piękno, ale bez p r a w d y nie byłoby piękna, a w ó w c z a s
baśń nie sprawiałaby radości. M i m o to każdy, kogo p o r u s z y treść baśni, od276
FRONDA
36
czyta jej znaczenie zgodnie ze swoją n a t u r ą i rozwojem: j e d e n znajdzie w niej
takie znaczenie, a drugi inne.
„Skoro tak, to skąd m a m mieć p e w n o ś ć , że nie przypisuję baśni w ł a s n e g o
znaczenia, a odczytuję to, o k t ó r e p a n u c h o d z i ł o ? "
A po co ci taka p e w n o ś ć ? C z y n i e lepiej, żebyś przypisał jej w ł a s n e znaczenie?
Może będzie to wyższa czynność twojego i n t e l e k t u niż odczytywanie znaczenia,
które ja zamierzyłem: ta s a m a rzecz m o ż e mieć dla ciebie głębsze znaczenie niż
dla m n i e .
„Przypuśćmy, że dziecko zapyta m n i e , co ta baśń znaczy. Co m a m mu od­
powiedzieć?"
Jeśli nie wiesz, co znaczy, nic prostszego, niż to powiedzieć. A jeśli d o ­
strzegasz w niej jakieś znaczenie, s a m zdecyduj, czy je dziecku przekazać.
Prawdziwe dzieło sztuki m u s i mieć wiele znaczeń; im p r a w d z i w s z a sztuka,
tym więcej będzie znaczyć. Skoro j e d n a k mój r y s u n e k tak b a r d z o odbiega od
dzieła sztuki, że trzeba p o d n i m umieścić n a p i s : TO JEST KOŃ, po co przej­
m o w a ć się tym, że ani ty, ani twoje dziecko nie pojmujecie jego znaczenia?
Z a d a n i e m dzieła sztuki jest nie tyle k o m u n i k o w a ć , ile budzić znaczenia. Jeśli
nie budzi n a w e t zainteresowania, wyrzuć je bez żalu. M o ż e kryje się w n i m ja­
kieś znaczenie, ale nie jest p r z e z n a c z o n e dla ciebie. Jeśli n a t o m i a s t patrząc na
konia, nie wiesz, co to takiego, p o d p i s p o d r y s u n k i e m nie na wiele się przyda.
W każdym razie z a d a n i e m malarza nie jest n a u c z a n i e zoologii.
A co do dzieci, to i tak raczej nie będą cię zamęczały p y t a n i a m i o znacze­
nie baśni. Dzieci zazwyczaj s a m e znajdują to, co mogą. Więcej m o g ł o b y być
dla nich za wiele. Jeśli chodzi o m n i e , to nie piszę dla dzieci, ale dla tych, k t ó ­
rzy są jak dzieci - czy mają lat pięć, pięćdziesiąt, czy siedemdziesiąt pięć.
Baśń nie jest alegorią. M o ż e zawierać w sobie alegorię, ale nią nie jest.
Ten, k t o w d o w o l n y m stylu potrafi stworzyć czystą alegorię, k t ó r a nie jest n u ­
żąca dla ducha, m u s i być n a p r a w d ę w y b i t n y m artystą. Alegoria albo będzie
bezbłędna, albo stanie się b e z ł a d e m .
Baśń, tak jak motyl czy pszczoła, pożywia się wszędzie, spija n e k t a r z każ­
dego zdrowego kwiatu i ż a d n e g o nie niszczy. Prawdziwa b a ś ń jest w e d ł u g
m n i e b a r d z o p o d o b n a do sonaty. Wszyscy wiemy, że s o n a t a coś znaczy, i jeśli
potrafimy wypowiadać się wystarczająco mgliście i dobierać do jej i n t e r p r e t a ­
cji o d p o w i e d n i o l u ź n e metafory, myśl r o z m ó w c y m o ż e d o t k n ą ć naszej myśli
i osiągniemy stan niemal h a r m o n i j n e g o w s p ó ł o d c z u w a n i a . Ale gdyby d w ó c h
WAKACJE 2 0 0 5
27 7
albo trzech ludzi usiadło i opisało, co d a n a s o n a t a znaczy dla każdego z nich,
czy zbliżyłoby to nas do jakiejś konkretnej idei? Raczej nie, i szczerze mówiąc,
byłby to próżny wysiłek. Stwierdzilibyśmy z a p e w n e , że s o n a t a w z b u d z a p o ­
d o b n e , jeśli nie identyczne odczucia, ale nie n a s u w a żadnej wspólnej myśli.
Czy należy ją z a t e m u z n a ć za porażkę? Czy celem albo s p o d z i e w a n y m efek­
t e m sonaty m i a ł o być z a k o m u n i k o w a n i e czegoś ściśle określonego, co do cze­
go wszyscy byliby zgodni?
„Ale słowa to nie muzyka; ich z a d a n i e m jest k o m u n i k o w a n i e k o n k r e t n y c h
znaczeń i do tego są p r z y s t o s o w a n e ! "
D o p r a w d y niezwykle rzadko się zdarza, żeby k o m u n i k o w a ł y a k u r a t to,
co znaczą dla ich użytkownika! A jeśli n a w e t m o g ą służyć do k o m u n i k o w a ­
nia ściśle określonych znaczeń, c z e m u nie miałyby k o m u n i k o w a ć czegoś wię­
cej? Słowa są żywe i m o g ą być u ż y w a n e różnie, do r o z m a i t y c h celów. M o ż n a
nimi z a k o m u n i k o w a ć fakt naukowy, lecz także sprawić, że cień dziecięcego
s n u p a d n i e na serce m a t k i . M o ż n a je składać r a z e m jak kawałki pociętej mapy,
lecz także rozmieszczać jak n u t y na pięciolinii. C z e m u m i a ł a b y się z m a r n o ­
wać drzemiąca w nich melodia? N i e przyczynia się ona, co prawda, do precy­
zyjności k o m u n i k a t u , ale czy z t e g o p o w o d u należy ją lekceważyć? Słowa mają
swoją długość, szerokość i kształt; czy nie m o g ą z a t e m mieć nic w s p ó l n e g o
z głębią? Czy zawsze mają opisywać, a nigdy dostarczać w r a ż e ń ? Czy nic p o z a
tym, co ściśle określone, nie ma p r a w a znajdować w nich wyrazu? Przyczyna
dziecięcych łez m o ż e być b a r d z o niejasna; czy z a t e m m a t k a nie znajdzie s p o ­
sobu na zażegnanie n i e u c h w y t n e g o s m u t k u ? To, co nie ma wyraźnych kon­
turów, m o ż e m i m o to mieć wyraźne kolory. Gdy baśń, sonata, nadciągająca
burza albo bezkresna noc ogarniają cię i u n o s z ą ze sobą, czy n a t y c h m i a s t za­
czynasz zmagać się z nimi i pytać, skąd ich w ł a d z a n a d t o b ą i gdzie zamierzają
cię nieść? Prawo każdej z nich tkwi w umyśle ich twórcy; w j e d n y m wywołu­
je o n o takie uczucia, a w d r u g i m i n n e . Dla j e d n e g o ta s a m a s o n a t a jest świa­
t e m zapachów i piękna, dla drugiego - jedynie spokoju i słodyczy. Dla j e d n e g o
spotkanie c h m u r to dziki taniec podszyty grozą, dla drugiego - majestatyczny
p r z e m a r s z z a s t ę p ó w niebieskich, z których w n ę t r z a Prawda wskazuje im kie­
r u n e k i do czasu t ł u m i ich głos. Najpotężniejsze m o c e d r z e m i ą w królestwie
tego, co niepojęte.
P o s u n ę się jeszcze dalej. Najlepsze, co m o ż e s z zrobić dla bliźniego p o z a
ożywieniem jego sumienia, to - zamiast m ó w i ć m u , o czym ma myśleć - obu278
FRONDA
36
dzić to, co d r z e m i e w n i m samym, albo, inaczej mówiąc, sprawić, żeby za­
czął myśleć samodzielnie. Najlepsze, co m o ż e dla n a s zrobić N a t u r a , to wpra­
wić nas w nastrój, który n a s u w a n a m i s t o t n e myśli. Czy jakikolwiek a s p e k t
N a t u r y wywołuje zawsze j e d n ą i tę s a m ą myśl? Czy kiedykolwiek sugeruje
o n a coś k o n k r e t n e g o i ściśle określonego? Czy sprawia, że d w ó c h ludzi w tym
samym miejscu i w tym s a m y m czasie myśli o jednej i tej samej rzeczy? Czy
z a t e m p o n o s i klęskę, bo jest nieokreślona? Czy to, że ożywia w n a s coś głęb­
szego niż z r o z u m i e n i e - siłę będącą p o d ł o ż e m myśli - nie ma ż a d n e g o zna­
czenia? Czyż nie wprawia w r u c h uczuć, a przez to i myśli? Czy byłoby lepiej,
gdyby dokonywała tego zawsze tak s a m o zamiast na wiele różnych sposo­
bów? N a t u r a rodzi nastrój, prowokuje do myślenia; taka w ł a ś n i e p o w i n n a być
sonata, taka p o w i n n a być baśń.
„Ale w t a k i m razie człowiek m ó g ł b y wyobrażać sobie na p o d s t a w i e pań­
skiego dzieła, co mu się żywnie podoba, a nie to, o co p a n u c h o d z i ł o ! "
Nie to, co mu się podoba, ale to, na co go stać. Jeśli nie jest uczciwym
człowiekiem, n a w e t w najlepszych rzeczach d o s t r z e ż e coś złego; podejście ta­
kiego człowieka do dzieła sztuki nie p o w i n n o n a s m a r t w i ć ! Jeśli zaś
jest człowiekiem uczciwym, wyobraźnia p o d s u n i e mu rzeczy
uczciwe; nieważne, czy m i a ł e m je na myśli, czy nie.
O t o są, chociaż nie m o g ę przypisywać sobie za­
sługi umieszczenia ich w baśni!
Różnica
między d z i e ł e m Boskim i l u d z k i m p o ­
lega na tym, że dzieło Boskie nie
m o ż e znaczyć więcej, niż za­
mierzył
Bóg,
a
dzieło
ludzkie m u s i znaczyć
więcej, niż zamie­
rzył człowiek.
Wszystko bowiem, co stworzył Bóg, kryje w sobie kolejne p o z i o m y w s t ę p u ­
jących znaczeń, a Jego myśl wyraża się w coraz wyższych o d m i a n a c h tej sa­
mej myśli. Człowiek ma do dyspozycji jedynie to, co p o c h o d z i od Boga - Jego
wcielone myśli, które modyfikuje s t o s o w n i e do p o t r z e b , aby wyrazić włas­
ne. Nie m o ż e z a t e m nic poradzić na to, że słowa i postacie jego dzieła t w o r z ą
w czyimś umyśle struktury, których on nigdy nie przewidział, skoro każdej
myśli towarzyszy tak wiele innych, w każdą p o s t a ć w p i s a n y c h jest tak wiele
związków, a każdy symbol n a s u w a skojarzenia z tak w i e l o m a faktami. M o ż e
się z p o w o d z e n i e m zdarzyć, że człowiek odkryje p r a w d ę w tym, co s a m napi­
sał; od początku b o w i e m zajmował się rzeczami p o c h o d z ą c y m i z myśli więk­
szych niż jego w ł a s n e .
„Ale oczywiście wyjaśniłby pan swój zamysł komuś, k t o by p a n a poprosił?"
Powtarzam: jeśli nie potrafię narysować konia, nie b ę d ę pisał: TO JEST
K O N pod czymś, co w m o i m lekkomyślnym z a m i e r z e n i u m i a ł o go przedsta­
wiać. Podobną, a może taką s a m ą niedorzecznością jest dodawanie klucza do
dzieła wyobraźni. Baśń stoi przed tobą nie po to, by coś ukrywać, lecz po to, by
coś pokazać. Jeśli nie pokazuje ci niczego przez okno, nie wpuszczaj jej drzwiami;
niech zostanie na dworze. Prosić m n i e o wyjaśnienia to jakby powiedzieć: „Róże!
Nie chcemy ich, dopóki ich nie ugotujesz!". Moje baśnie m o ż e nie przypominają
róż, ale nie m a m zamiaru ich gotować.
Dopóki j e s t e m przekonany, że mój pies u m i e szczekać, nie siądę p o d
drzwiami i nie b ę d ę szczekał za niego.
Gdy celem pisarza jest p r z e k o n a n i e czytelnika logicznym r o z u m o w a ­
niem, nie w o l n o mu zaniedbywać żadnych wysiłków logiki, nie tylko by zo­
stać dobrze z r o z u m i a n y m , lecz t a k ż e by nie zostać z r o z u m i a n y m źle. Gdy
n a t o m i a s t jego celem jest wywoływanie w z r u s z e ń siłą sugestii, r o z b u d z a n i e
wyobraźni, lepiej niech s m a g a d u s z ę swego czytelnika jak wiatr eolską har­
fę. Jeśli w m o i m czytelniku d r z e m i e melodia, c h ę t n i e ją o b u d z ę . N i e c h moja
baśń będzie u z n a n a za robaczka świętojańskiego, k t ó r y to błyska w c i e m n o ś ­
ci, to z n ó w gaśnie, ale m o ż e po chwili zaświeci z n o w u . Z ł a p a n y przez kogoś,
k t o nie ma miłości do tego rodzaju stworzeń, z m i e n i się w jego ręku w m a ł e ,
brzydkie stworzenie, k t ó r e ani nie świeci, ani nie lata.
Zdaje mi się, że najlepszym s p o s o b e m o b c o w a n i a z m u z y k ą nie jest p r ó ­
ba z r o z u m i e n i a jej silami intelektu, ale z a t r z y m a n i e się i p o z w o l e n i e na to,
by oddziaływała na tę część nas, dla której z o s t a ł a s t w o r z o n a . N a s z a intelek280
FRONDA
36
t u a l n a chciwość niweczy wiele skarbów. Ten, k t o chce być człowiekiem, a nie
chce być dzieckiem, staje się - nic na to nie poradzi - m a ł y m człowiekiem,
czyli k r a s n o l u d k i e m . N i e t r z e b a go j e d n a k pocieszać; niewątpliwie we w ł a s ­
nym m n i e m a n i u jest k i m ś n a p r a w d ę wielkim.
Jeśli choć jeden ton mojej „urywanej melodii" sprawi, że oczy dziecka rozbłys­
ną, a oczy jego matki zamglą się na chwilę, mój wysiłek nie okaże się daremny.
GEORGE MacDONALD
TŁUMACZYŁA: MAGDA SOBOLEWSKA
PRZYPISY
1
W średnioangielskim zapożyczone ze starofrancuskiego s ł o w o Faerie oznaczało czary, czarodziej­
skie istoty w ogóle lub krainę czarów.
2
Utwór niemieckiego pisarza, barona Friedricha de la M o t t e Fouąue, z 1811 r.
Żyjemy w świecie postchrześcijańskim, a to oznacza, że
większość dzisiejszych pogan wzdycha ze zniecierpli­
wieniem i złością: „O Jezu!", nie mając żadnego odnie­
sienia do Osoby, którą tak poufale przyzywa.
CUDOWNA DIETA
MACDONALDA
MAGDA S O B O L E W S K A
Jesteście zmęczeni tym, co rozpętał niejaki Jackson, reżyser filmowy, w o ­
kół Bogu d u c h a w i n n e g o pisarza i fantasty, Tolkiena? Macie dość walca kul­
tury masowej, który powoli, ale skutecznie miażdży wszystkie świętości
Sródziemia, przerabiając je na fosforyzujące szklanki z N a z g u l e m i złote pier­
ścienie w co trzeciej paczce chipsów? N i e czekacie z u t ę s k n i e n i e m na kolejny
film o H a r r y m Potterze (kolejny r e k o r d o w y b u d ż e t ) i nie ustawiacie się o p ó ł ­
nocy w ogonku, żeby zdobyć n a s t ę p n ą biblię o r o z c z o c h r a n y m mesjaszu-czarodzieju? Uff, a więc j e d n a k nie j e s t e m sama. Witajcie w k l u b i e !
282
FRONDA
36
Wszystkim, którzy z powyższych p o w o d ó w bliscy są depresji i rozpaczy,
proponuję błyskawiczną kurację: z a m i a s t iść na p r o d u k t Jacksona i doszuki­
wać się tego, co „jednak mu się u d a ł o " , albo z r o z r z e w n i e n i e m w s p o m i n a ć
d a w n e czasy, kiedy Tolkien był „nasz", zażyjmy k o ń s k ą dawkę tego, czym od
zawsze żyliśmy: wstecznictwa, s e n t y m e n t a l i z m u , e s k a p i z m u i zdziecinnienia.
Przeczytajmy sobie bajkę. Albo jeszcze lepiej całą m a s ę bajek.
Nie próbuję n a m ó w i ć was do lektury A n d e r s e n a ani braci G r i m m . I kie­
dy mówię, że chodzi mi o MacDonalda, nie myślcie od razu o h a m b u r g e r a c h .
Autor kryjący się p o d t y m najpopularniejszym szkockim n a z w i s k i e m nie ma
nic w s p ó l n e g o z fastfoodem, t a k ż e literackim i d u c h o w y m (o, jaka szkoda
zmielonego na zgrabny kotlet J . R . R . ! ) . To raczej s t r a w a dla cierpliwych i d o ­
ciekliwych, dla nienasyconych wielbicieli opowieści, k t ó r e m o ż n a czytać cią­
gle od nowa, bo głębia ich znaczenia nigdy się n i e wyczerpie.
Mowa o George'u MacDonaldzie, XIX-wiecznym Szkocie, m a ł o z n a n y m
przedstawicielu epoki wiktoriańskiej, który przez krytyków u z n a w a n y jest
zgodnie za ojca n u r t u angielskiej fantastyki chrześcijańskiej. W ten n u r t wpisu­
ją się najpierw G.K. C h e s t e r t o n , a później właśnie J.R.R. Tolkien i C.S. Lewis,
najzagorzalszy wielbiciel MacDonalda. Lewis, który jako szesnastolatek d o ­
znał olśnienia, przeczytawszy powieść MacDonalda Phantastes, tak pisał po la­
tach o jej autorze: „Nigdy nie ukrywałem faktu, że u w a ż a m go za mojego mi­
strza; m a m nawet wrażenie, że nigdy nie n a p i s a ł e m książki, w której bym go
nie cytował". A G.K. Chesterton, p o p r o s z o n y o napisanie w s t ę p u do biogra­
fii MacDonalda, nie wahał się nazwać go „św. Franciszkiem z A b e r d e e n " i jed­
ną z „gwiazd zarannych odzyskania jedności" w ś r ó d chrześcijan, (w przeci­
wieństwie do tych, których protestanci nazywają „gwiazdami zarannymi
Reformacji"). Najoszczędniej o MacDonaldzie wypowiadał się Tolkien, który
lubił jego książki w dzieciństwie, ale p o t e m krytykował go zawzięcie za nie­
udolne pisarstwo - choć wiele wyobrażeń, zwłaszcza w Hobbicie, a także wiele
poglądów wyrażonych w eseju O baśniach, przejął właśnie od niego.
Co takiego miał w sobie ów ekscentryczny d u c h o w n y kongregacjonalista,
którego rada parafialna u s u n ę ł a z urzędu pastora, bo ośmielił się nie trzymać
kalwińskiej doktryny i wierzącym święcie w predestynację słuchaczom mówił
o możliwości powszechnego zbawienia? Parafianie m o ż e i mieli słuszność, bo
daleki od doktrynalnych utarczek MacDonald w wieku 36 lat przeszedł na anglikanizm. Jaką wartość m o g ą mieć dziś jego książki - wydał w s u m i e p o n a d
WAKACJE 2 0 0 5
28 3
50 t o m ó w fantastycznych i realistycznych powieści, esejów i kazań - pisane
z myślą o utrzymaniu licznej i chorowitej rodziny? (Sam MacDonald już w m ł o ­
dym wieku zapadł na gruźlicę, która p o t e m zabrała czworo z jego jedenaściorga dzieci). Co sprawiło, że t e n niedoszły lekarz i n i e u d a n y pastor, wykładają­
cy w żeńskim college'u literaturę, otrzymał d o k t o r a t honoris causa Uniwersytetu
w Aberdeen, dożywotnią pensję od królowej Wiktorii i zaproszenie na t o u r n e e
wykładowe po Stanach Zjednoczonych? Dlaczego do dziś uważany jest za jed­
nego z najoryginalniejszych myślicieli swojej epoki?
Zaryzykuję p r o s t ą odpowiedź: p o n i e w a ż t r a k t o w a ł p o w a ż n i e naucza­
nie i o s o b ę Jezusa Chrystusa, p o n i e w a ż za ważniejsze od szczegółów dok­
tryny uważał życie Ewangelią i p o n i e w a ż głębię swoich p r z e k o n a ń i przemy­
śleń potrafił przekazać i n n y m dzięki nietuzinkowej wyobraźni. Tak, w ł a ś n i e
WYOBRAŹNI, bo choć t e m a t e m wszystkich jego książek nie są zmyślenia,
tylko rzeczywistość, jest to rzeczywistość d u c h o w a , której nie m o ż n a przeka­
zać wprost, w jej porażającej, nagiej jasności, a tylko p o p r z e z odbicia, porów­
nania i przypowieści.
I właśnie w p r z e d s t a w i a n i u niewidzialnej rzeczywistości p o d postacią za­
padających w pamięć i serce o b r a z ó w M a c D o n a l d był m i s t r z e m . C h e s t e r t o n
we w s p o m n i a n y m j u ż w s t ę p i e do jego biografii tak pisał o przeczytanej
w dzieciństwie książce M a c D o n a l d a The Princess and the Goblin: „Wniosła
w całą moją egzystencję o d m i a n ę , dzięki której już od s a m e g o początku tak
a nie inaczej p a t r z y ł e m na świat; n a w e t najprawdziwsza rewolucja, jaką była
z m i a n a wyznania, w zasadzie tylko tę wizję p o t w i e r d z i ł a i u k o r o n o w a ł a . Ze
wszystkich opowieści, jakie czytałem [...], ta j e d n a do dziś pozostaje najbar­
dziej realna, najbardziej realistyczna, w d o s ł o w n y m znaczeniu t e g o słowa
- najbliższa rzeczywistości".
Fantastyka najbliższa rzeczywistości - to p a r a d o k s a l n e określenie chyba
najlepiej tłumaczy siłę pisarstwa M a c D o n a l d a i jego następców. Siłę, k t ó r ą
zachowało do dziś, bo rzeczywistość d u c h o w a nie ulega z m i a n i e tak szybko,
jak p o w i e r z c h o w n e sfery naszego życia; wystarczy zejść o d p o w i e d n i o głębo­
ko, żeby znaleźć te s a m e p r a g n i e n i a i obawy, jakie mieli ludzie w XIX, XVIII,
XVI i I wieku. Pragnienia prawdy, piękna, d o b r a i miłości, obawy p r z e d śmier­
cią i nicością. Najlepszą i niezastąpioną o d p o w i e d z i ą na nie jest Ewangelia,
Dobra N o w i n a o szczęściu, na k t ó r e nie zasługujemy i k t ó r e nigdy się nie
kończy. Problem j e d n a k w tym, że ewangeliczne przypowieści - a w ś r ó d nich
284
FRONDA
36
najważniejsza, ta o Z m a r t w y c h w s t a n i u - w wielu b u d z ą o d r u c h o w ą niechęć,
a niemal dla wszystkich przestały być tym, czym są w istocie: N o w i n ą - czymś
zaskakującym i nieoczekiwanym.
Żyjemy w świecie postchrześcijańskim, a to oznacza, że większość dzi­
siejszych p o g a n wzdycha ze zniecierpliwieniem i złością: „O J e z u ! " , nie mając
żadnego odniesienia do Osoby, k t ó r ą tak poufale przyzywa. O z n a c z a to rów­
nież swoistą znieczulicę na słowa, obrazy i p r z e n o ś n i e biblijne, k t ó r e weszły
na stałe do k u l t u r o w e g o obiegu. I nie ł u d ź m y się, że p r o b l e m t e n nie dotyczy
tych, którzy s ł ó w Ewangelii słuchają u w a ż n i e i starają się brać je d o s ł o w n i e .
Fantastyka nie zastąpi człowiekowi Ewangelii, ale m o ż e , zgodnie z in­
tencjami s a m e g o M a c D o n a l d a , ożywić jego s u m i e n i e , a przynajmniej „obu­
dzić to, co d r z e m i e w n i m samym, albo, inaczej mówiąc, sprawić, żeby zaczął
myśleć s a m o d z i e l n i e " . Dla tych, którzy na z d r o w ą w o d ę Ewangelii reagują
alergicznie, m o ż e się okazać szczepionką, dzięki której b ę d ą mogli wrócić do
źródła ( C S . Lewis nazwał to kiedyś omijaniem „czuwających s m o k ó w " , k t ó r e
w s p ó ł c z e s n e m u człowiekowi zamykają drogę do wiary). A dla „ l e t n i c h " wy­
znawców chrześcijaństwa m o ż e stać się s p o s o b e m na o d n o w i e n i e „pierwszej
miłości", o d r z u c e n i e zgorzknienia i rozpalenie serca.
H m m . . . Proponowane na wstępie lekarstwo dla przygnębionych miłośników
Tolkiena może okazać się panaceum na raka. Miejmy nadzieję, że nikt pokroju
Jacksona nie spróbuje przerobić go na efekty specjalne i górę smoczego złota.
MACDA SOBOLEWSKA
Gdyby myśli ludzi można było odczytać na ich czołach,
nie byłoby życia towarzyskiego, a więzi rodzinne by się
rozpadły.
ocenzurowane
aforyzmy
MARIE
W
serii
VON
EBNER-ESCHENBACH
„Biblioteczka aforystów"
Ebner-Eschenbach z
1974 roku
P I W w w y d a n i u Aforyzmów
Marie von
(w p r z e k ł a d z i e i o p r a c o w a n i u M a r i a n a
Dobrosielskiego) znalazła się we w s t ę p i e tajemnicza uwaga: „ Z a p r e z e n t o w a n e
w tym t o m i k u aforyzmy - to p r a w i e wszystkie, jakie E s c h e n b a c h stworzy­
ł a " . Dlaczego „prawie"? Co przeszkodziło wydać niewielki zbiór z n a k o m i ­
tej a u t o r k i w całości? N a p r a w d ę znakomitej, bo ta tradycyjna powieściopi­
sarka o aparycji grzecznej p a n i e n k i okazała w aforystyce bystrość sądu i zwię­
złość języka bliską czołowym klasykom g a t u n k u . Dlaczego zbiór skrócono?
T ł u m a c z wyjaśnia: „ O p u ś c i ł e m nieliczne ckliwe czy s e n t y m e n t a l n e i takie,
których urok polega na ich n i e p r z e t ł u m a c z a l n o ś c i " .
Ale to n i e p r a w d a ! Wydanie P I W było w y b o r e m , pomijało bez wyjaś­
nienia prawie p o ł o w ę d o r o b k u a u t o r k i i z a p r e z e n t o w a ł o jej myśli w p o ­
rządku o d m i e n n y m od oryginalnego. „Prawie w s z y s t k i e " aforyzmy to za­
ledwie 3 8 0 (a właściwie 378, bo j e d e n się o m y ł k o w o powtarza, a j e d e n
podzielono na d w a ) . Z tego część to p o w i e d z e n i a n i e występujące w wy­
daniu niemieckim, z a p e w n e wyjęte z innych książek a u t o r k i . Tymczasem,
gdy
wała
Marie
von
poszerzane
Ebner-Eschenbach
kolejno Aphorismen
za
swego
(1880,
życia
1884,
(1830-1916)
1890,
1893),
wyda­
ostat­
nie z tych wydań zawierało 500 myśli p l u s m o t t o . W w y d a n i u jej dzieł
w 1921 roku d o d a n o 82 aforyzmy r o z p r o s z o n e . N a s t ę p n e 92 z e b r a n o i wy­
d a n o d o p i e r o w roku 1974. N o w s z e w y d a n i a niemieckie uwzględniają więc
675 pozycji.
286
FRONDA
36
Poniżej podaję p r z e k ł a d aforyzmów brakujących, podzielony na trzy sek­
cje. Pierwsza zawiera 192 aforyzmy brakujące w w y d a n i u P I W w z g l ę d e m wy­
dania oryginalnego z 1893 roku, d r u g a analogicznie 45 z d o d a t k u z 1921 roku
i trzecia - d o d a t e k z 1974 roku ( 9 2 ) . N a w e t te p r z e b r a n e myśli t w o r z ą i n t e r e ­
sującą kolekcję.
Zapytać jeszcze m o ż n a , czy d e z y n w o l t u r a t ł u m a c z a s t a n o w i ł a j e d y n ą
przyczynę s k r ó t ó w w w y d a n i u p o l s k i m ? Austriacka pisarka była religijna,
a wobec p r o b l e m ó w społecznych wcale nie zajmowała s t a n o w i s k a bliskiego
lewicy. M o ż e n i e k t ó r e aforyzmy brakujące w z g l ę d e m w y d a ń n i e m i e c k i c h n i e
spodobały się socjalistycznej c e n z u r z e ?
Jest to oczywiście wycinek p r o b l e m u daleko szerszego. N a d a l przecież p o ­
wszechnie używa się książek wydanych za PRL. W dziedzinie l i t e r a t u r y pol­
skiej autorzy i ich spadkobiercy mogli wydać p o t e m wersje p e ł n e . W dzie­
dzinie p r z e k ł a d ó w m a ł o o t y m słychać. O c e n z u r o w a n i e w y b o r u jest jeszcze
trudniejsze do wykrycia. A przecież c e n z u r a cięła wszystko, od d r a m a t ó w kla­
syków greckich, gdy krytycznie oceniały s p ę d z a n i e p ł o d u , po wątki chrześci­
jańskie w Winnetou...
MICHAŁ WOJCIECHOWSKI
AFORYZMY
W pięknie widzialnym zawsze zachwyca n a s t o , co n i e w i d z i a l n e .
Nikt jeszcze nie d o k o n a ł rzeczy zwyczajnej, jeśli nie pragnął d o k o n a ć
nadzwyczajnej.
Pycha jest w a d ą plebejską.
Najbardziej p o b ł a ż a się t e m u , w kogo się zwątpiło.
Stać się starym, znaczy stać się przenikliwym.
C h ł o d n o myślący niczego nie wyszydza t a k zaciekle, jak szlachetności,
do której czuje się niezdolny.
WAKACJE 2 0 0 5
2
87
N i e ś m i a ł a g ł u p o t a i wstydliwa bieda u c h o d z ą u Boga za święte.
Dobroduszność nikczemnych przypomina błędny ognik. Zaufasz jego błyszczącemu
blaskowi, a na pewno zawiedzie cię w bagno.
Małżeństwa są zawierane w niebie, ale żeby się udały, tego się t a m nie
zapewnia.
J e d n y m z najrzadszych szczęśliwych trafów, jaki się n a m m o ż e przydarzyć,
jest s p o s o b n o ś ć do d o b r z e u k i e r o w a n e g o dobrodziejstwa.
Biedny nigdy nie traktuje w s p a n i a ł o m y ś l n o ś c i bogatego jako cnoty.
Jeśli ktoś potrafi robić rzecz, której zwykli ludzie nie umieją, pocieszają się
tym, że z p e w n o ś c i ą nie u m i e on niczego z tego, co umieją o n i .
Zawsze p o w i n n i ś m y przebaczać, żałującemu ze względu na niego,
nie żałującemu ze względu na n a s samych.
M o t y w e m dobrego czynu jest nieraz nic innego, jak o d c z u t a w p o r ę skrucha.
To, co uważasz za konieczne, jest tym, czego chcesz.
Wiek uszlachetnia albo powoduje skostnienie.
N a t u r a jest prawdą, sztuka najwyższą p r a w d ą .
Zbyt p ó ź n e zaspokojenie pragnienia j u ż nie orzeźwia. Łaknąca d u s z a
pochłania je tak, jak r o z p a l o n e żelazo kroplę wody.
Głupcy już wiedzą to, czego rozpaczliwie poszukuje mądry.
Tylko to, co dla teraźniejszości jest za dobre, ledwo wystarcza dla przyszłości.
288
FRONDA
36
Umysł jest oparciem tymczasowym, d o b r o ć - stałym.
Od słynnego zwycięstwa żółwia nad zającem żółw uważa się za szybkobiegacza.
Trudno poprzestawać na m a ł y m , a jeszcze trudniej na wielkim.
Jeśli długo idziesz uczęszczaną drogą, w k o ń c u idziesz nią s a m .
Wszystko będzie n a m zwrócone, chociaż nie przez tych, którym pożyczyliśmy.
Istnieje piękna forma udawania, zwycięstwo nad sobą, i piękna forma egoizmu
- miłość.
N i e u d o l n e zrzędzenie, k t ó r e m u towarzyszy bezczynność, s t a n o w i
karykaturę rezygnacji.
Rodzicom najtrudniej wybaczyć dzieciom te błędy, których je s a m i nauczyli.
Gdy szlachetny człowiek stara się naprawić p o p e ł n i o n ą niesprawiedliwość,
dobroć jego serca ujawnia się najczyściej i najpiękniej.
Co d u r n i o w i po r o z u m n y m ? W a ż n ą o s o b ą jest dla n i e g o inny d u r e ń , który
go dowartościowuje.
Gdzie zaczyna się próżność, kończy się rozsądek.
N a w e t takimi, jakimi j e s t e ś m y najczęściej, nie j e s t e ś m y zawsze.
Dwie całkiem r ó ż n e zalety m o g ą d ł u g o i zaciekle się zwalczać, aż do chwili,
w której poznają, że są siostrami.
Zdarzają się sytuacje, w których nie w o l n o wierzyć l u d z i o m skądinąd
całkiem wiarygodnym. Na przykład h o j n e m u , gdy m ó w i o swych wydatkach,
albo skąpemu, gdy m ó w i o wpływach.
WAKACJE 2 0 0 5
28 9
Myśl o przemijalności wszystkich rzeczy ziemskich jest ź r ó d ł e m
n i e u s t a n n e g o cierpienia, ale też n i e u s t a n n e g o pocieszenia.
Ludzie, którzy gonią za coraz większym b o g a c t w e m , żałując sobie czasu
na korzystanie z niego, są jak głodni, którzy ciągle gotują, ale nie zasiadają
do stołu.
„Podążać za myślą" to bardzo trafne określenie. Gonimy za nią, chwytamy ją,
wymyka się n a m i pogoń zaczyna się od nowa. Zwycięstwo należy w końcu
do silniejszego. Jeśli jest n i m myśl, nie daje n a m spokoju, wciąż się wynurza,
drażni, dręczy, drwi z naszej nieudolności przy chwytaniu jej. Jeśli natomiast siła
naszego umysłu zdolna jest ją opanować, wtedy z zaciętych zapasów
wynika uszczęśliwiająca, nieodparta więź na śmierć i życie, a pochodzące z niej
potomstwo podbija świat.
Moralność uszlachetnia obyczaje, a obyczaje - m o r a l n o ś ć .
Także przyjmowania n o w e g o szczęścia t r z e b a się nauczyć.
Autorzy, których plagiatują, nie p o w i n n i się skarżyć, lecz cieszyć. Las,
z którego nie k r a d n ą drewna, nic nie jest wart.
Gdy ludzie prymitywni starają się ukryć p r z e d n a m i tajemnicę, d o w i a d u j e m y
się jej oczywiście, choćbyśmy m a ł o mieli na to o c h o t ę .
Kto przy dzieciach drwi lub kłamie, p o p e ł n i a z b r o d n i ę g o d n ą kary śmierci.
Mało zapalczywości, d u ż o serdecznego ciepła, r o z u m , wdzięk, n a t u r a l n a
ogłada, szacunek dla powagi, poczucie h u m o r u - to się składa na bycie m i ł y m .
Sprzeczność z p r a w e m n a t u r y to tylko rzadko się zdarzające zadziałanie
innego p r a w a natury.
Myśl nie m o ż e się przebudzić, nie b u d z ą c innych.
290
FRONDA
36
Najbardziej n i e z n o ś n i o b ł u d n i c y to ci, którzy każdą o d c z u t ą przyjemność
z poczucia obowiązku n i o s ą do c h r z W u .
„Pospolicie przyjęte" znaczy przyjęte przez pospolitych, a nierzadko również
- nie do strawienia przez niepospolitych.
W ciągu życia wszystko traci swój u r o k i swoje złe strony; j e d n e g o tylko nie
przestajemy się lękać - n i e z n a n e g o .
Mąż, któremu żona wykaże, że się myli, zaraz zaczynają przekrzykiwać - chce
i może dowieść, że zawsze musi śpiewać pierwszym głosem, choćby fałszywie.
Słabeusz gotów jest wyprzeć się nawet swoich zalet, jeżeli mogą wzbudzić sprzeciw.
W przypadku konfliktu obowiązków, wybierz ten, który trudniej wypełnić.
Pobudzająca książka - posiłek, który w z m a g a głód.
Rozum i serce bardzo dobrze się zgadzają. Często j e d n o wchodzi tak dokładnie
na miejsce drugiego, że t r u d n o rozstrzygnąć, które z dwóch zadziałało.
W obliczu naszych złych cech możliwa jest tylko albo ciągła walka,
albo h a n i e b n y pokój.
Chwała t e m u , co kocha tylko to, co mu w o l n o , i nienawidzi, co p o w i n i e n .
Wielkich się podziwia, z s u b t e l n y m i m i ł o przestawać.
Szanujcie oczywistości! Są o n e m ą d r o ś c i ą przez wieki n a g r o m a d z o n ą .
Pokora t o n i e p o d a t n o ś ć n a zranienie.
Nie m ó c dokonać tego, co inni - rzecz do zaakceptowania. J u ż nie m ó c
dokonać tego, do czego byłeś zdolny - rzecz rozpaczliwa.
WAKACJE 2 0 0 5
291
Jakaż różnica między tym, jak się robi, a tym, jak się zrobi!
W każdej wielkiej radości o b e c n a jest wdzięczność.
Ludzie, u których r o z u m i uczucie sobie dorównują, p ó ź n o d o c h o d z ą
do dojrzałości.
Gdyby myśli ludzi m o ż n a było odczytać na ich czołach, nie byłoby życia
towarzyskiego, a więzi r o d z i n n e by się rozpadły.
N u d a panująca w książce wychodzi jej nieraz na d o b r e ; krytyk wznoszący j u ż
miecz do ciosu zasypia, z a n i m uderzy.
Z zalet w r o d z o n y c h nie ma co być d u m n y m .
Wartość ludzi i rzeczy m o ż n a ocenić d o p i e r o wtedy, gdy się zestarzeją.
Życzliwy nie boi się nieżyczliwości.
M a ł o byśmy się trudzili, gdybyśmy nigdy nie p o d e j m o w a l i t r u d ó w zbędnych.
Nie tylko każdy O d y s e u s z znajduje swego H o m e r a , również każdy M a h o m e t
swoją Chadżidżę.
0 radościach, które przeżyliśmy lub m a m y nadzieję przeżyć, myślimy
zawsze jako o niezmąconych.
1 poeta, i grafoman piszą krwią serdeczną, ale chodzi o jakość t e g o p ł y n u .
Im dalej sięga nasza wiedza o Bogu, t y m dalej Bóg się od n a s oddala.
Wielkiemu poecie nie m o ż n a brać za złe wysokiego m n i e m a n i a o sobie.
Temu, k t o ze swego d u c h a stwarza ludzi, nie m o ż n a o d m a w i a ć p e w n e g o
p o d o b i e ń s t w a do Boga.
292
FRONDA
36
Skoro tylko m o d a się u p o w s z e c h n i , staje się przestarzała.
Przyroda bywa r o z r z u t n a ; n a w e t to, co z p o z o r u n i e p o t r z e b n e ,
koniec końców w niej się rodzi.
Najmniejszy błąd, którego się ktoś wyzbędzie p o d naszym wpływem, daje mu
w naszych oczach większą wartość niż największe zalety, które zyskał bez
naszego udziału.
Kto p r z e d k ł a d a przyjemność życia n a d d o b r a idealne, jest jak właściciel
pałacu, który urządza się w czeladnej, a sale reprezentacyjne zostawia p u s t e .
W ciągu życia zużywają się tak n a s z e wady, jak zalety.
Gdybym nie m u s i a ł kazać, to b y m się nie u m a r t w i a ł , rzekł ksiądz weredyk.
Nigdy nie nadejdzie chwila, w której b a ł w a n p r z e s t a ł b y uważać, że m ą d r y
zdolny jest powiedzieć n o n s e n s lub zrobić g ł u p s t w o .
Co w a r t a sława, skoro p o ś m i e r t n e j dożyć nie m o ż n a ?
Iluż beztalenciom w o l n o m ó w i ć o dziełach u t a l e n t o w a n y c h ,
że wykonaliby je lepiej.
N a w e t jeśli nie dajemy wiary p o c h l e b s t w u , pochlebca n a s j e d n a k
pozyskuje. O d c z u w a m y b o w i e m p e w n ą wdzięczność w o b e c tego,
który zadaje sobie trud, by m i ł o n a s okłamywać.
Miłość bliźniego obcuje z tysiącami dusz, egoizm z jedną, i to żałosną.
Późne radości są najpiękniejsze, stoją m i ę d z y mijającą t ę s k n o t ą
a nadchodzącym pokojem.
Małe różnice bywają nieraz przyczyną wielkich sporów.
WAKACJE 2 0 0 5
29 3
Beznadziejna miłość czyni mężczyznę żałosnym, a kobietę godną pożałowania.
Wszystkie rozczarowania są niewielkie w p o r ó w n a n i u z tymi, k t ó r e s a m i
przeżywamy.
Biada kobiecie, która w p o t r z e b i e jest n i e m ę s k a .
Arogancja, jakiej doświadczyli ludzie szlachetni, p r z e m i e n i a się
w uprzejmość, jaką świadczą.
Kto jest j a s n o w i d z e m , nie m u s i o b s e r w o w a ć .
Rozsądnie byłoby uznać w r o g a naszych k a p r y s ó w za przyjaciela.
N a w e t najszlachetniejszy człowiek nie jest w stanie w p e ł n i docenić czynu,
którego s a m w ż a d n y m wypadku nie potrafiłby d o k o n a ć .
Nasza d u m a z posiadania jakiejś dobrej cechy doznaje dotkliwego ciosu,
gdy widzimy, jak d u m n i są inni z n i e p o s i a d a n i a tejże dobrej cechy.
Najbardziej zrównuje uprzejmość, znosi o n a wszystkie różnice s t a n u .
Gdyby każdy zechciał p o m a g a ć i n n y m , wszyscy by otrzymywali p o m o c .
Póki się potrafi cierpieć, jest się m ł o d y m z u s p o s o b i e n i a .
W wielkim świecie nic tak się nie p o d o b a , jak obojętność na p o d o b a n i e
się m u .
Spokój jest m i ł ą formą pewności siebie.
Pojmowanie - u m y s ł o w e zetknięcie. U j m o w a n i e - u m y s ł o w e przyswojenie.
Gdy kobieta nauczyła się czytać, pojawiła się na świecie kwestia kobieca.
FRONDA
36
Przy przebywaniu z u m i ł o w a n y m i o s o b a m i oddzielenie się od nich r ó w n i e
t r u d n o sobie wyobrazić jak śmierć.
Rzecz wynalezioną m o ż n a udoskonalać, s t w o r z o n ą tylko imitować.
Nikt nie jest tak gorliwy w zbieraniu n o w y c h w r a ż e ń jak ten, k t o nie u m i e
przetrawić starych.
Zmiana, jaka z u p ł y w e m życia zachodzi w naszych cechach w r o d z o n y c h ,
wygląda nieraz jak p r z e m i a n a c h a r a k t e r u .
Zwyczaj, n a którego o b r o n ę nie m o ż e m y przytoczyć ż a d n e g o i n n e g o
a r g u m e n t u oprócz powszechności, j u ż jest osądzony.
Mali wytwarzają, wielki stwarza.
Przypomnij sobie to, co z a p o m n i a n e - w t e d y o t w o r z ą się p r z e d t o b ą światy.
Wszelka w ł a d z a ziemska polega na przemocy.
Egoizm szczęśliwych jest lekkomyślny, n i e ś w i a d o m y siebie. Egoizm
nieszczęśliwych jest zajadły, zgorzkniały i p r z e k o n a n y o własnej racji.
Skoro w końcu wszystko s p r o w a d z a się do wiary, m u s i m y przyznać k a ż d e m u
p r a w o do wierzenia raczej w to, co s a m u w a ż a za s ł u s z n e , niż w to, co inni
za takie uważają.
Gdzie brakuje smaku, zawsze znajdzie się też t r o c h ę wulgarności.
We w ł a s n y m interesie należy być w p e w n y m s t o p n i u b e z i n t e r e s o w n y m .
Względy okazywane n a m w świecie są najczęściej bliżej związane z naszymi
roszczeniami niż z zasługami.
WAKACJE 2 0 0 5
29 5
Kto pragnie władzy, m u s i pragnąć walki. Kto pragnie pożytku, też m u s i
pragnąć walki - ale o pokój.
Ogień oczyszcza, przykryty żar wypala.
Masz j e d n ą d o b r ą myśl, pożyczą ci dwadzieścia.
Istnieją ludzie w stylu eklektycznym, wiele u d a n y c h szczegółów, ale całość
nieciekawa.
Ludzie staroświeccy są z a r a z e m nowocześni, ale wczorajsi nie są dzisiejsi.
G r u b i a ń s t w o dowodzi n i e p o r a d n o ś c i u m y s ł o w e j .
Nie m o ż e m y się nigdy nadziwić, jak w a ż n e są dla innych ich w ł a s n e sprawy.
Kiepska to krytyka, jeśli potrafi osądzić dzieło sztuki tylko wtedy, gdy z n a
okoliczności jego p o w s t a n i a .
Temu, k t o n a m wyświadcza d o b r o , nigdy nie j e s t e ś m y tak wdzięczni,
jak t e m u , k t o mógłby n a m zrobić coś złego, ale t e g o zaniechał.
Z władzy płynie siła, z miłości - m o c .
Artysta p o w i n i e n naśladować samiczkę, k t ó r a przestaje się troszczyć
o pisklęta, gdy odlecą.
Pokój mieć m o ż e s z tylko wtedy, gdy go dajesz.
Wobec n a w a ł u pospolitości t r u d n o nie p o p a ś ć w poczucie wyższości.
Jedyne n i e k w e s t i o n o w a n e w świecie u z n a n i e p r z y z n a w a n e kobiecie
to refleks zaszczytów jej m ę ż a .
296
FRONDA
36
Wielkie chwile, tak dobre, jak złe, to te, w których robiliśmy rzeczy, których
by się po n a s nigdy nie s p o d z i e w a n o .
Gdy przestają śpiewać słowiki, zaczynają t e r k o t a ć świerszcze.
Dowcipniś jest żebrakiem w królestwie d u c h a , żyje z jałmużny, k t ó r ą ciska
mu los - z pomysłów.
Chwiejnych poręczy c h w y t a m y się d w a k r o ć m o c n i e j .
Najspokojniejsza m i ł o ś ć to m i ł o ś ć do dobra.
Przy geniuszu wystarczy pozwolić mu działać, przy talencie trzeba wytężyć siły.
Łatwiej zły zrealizuje d o b r y zamysł, niż k t o ś d o b r y - zły.
Los m o ż e n a s kuć słabiej lub silniej; zależy, z jakiego j e s t e ś m y m a t e r i a ł u .
Z a d a n i e m pokoleń p o e t ó w nie jest nic i n n e g o niż u t r z y m a n i e z m y s ł ó w
w gotowości.
Jakiż pisarz śmiałby rzec, że myśl o płytkości gros czytelników jest dla n i e g o
zawsze przykra, a nigdy m i m o c h o d e m pocieszająca?
Miejsce b e z s t r o n n y c h znajduje się na ziemi m i ę d z y krzesłami, ale w niebie
zasiądą po prawicy Bożej.
Nikt nie wie, co w n i m d r z e m i e i wyjdzie na światło d z i e n n e , gdy sytuacja
go przerośnie.
Wstydź się przed sobą, to początek wszelkiej d o s k o n a ł o ś c i .
Literaturę uprawia się dzisiaj najczęściej jako rękodzieło.
WAKACJE 2 0 0 5
2
97
N a m a s z c z o n e g o mądrością nie w o l n o podgrzewać, b o będzie k a p a ł o .
Nie m o ż n a wejść w p o s i a d a n i e d ó b r niezbywalnych, nie p o s t r a d a w s z y
czegoś z poczucia prawa.
Skrucha u słabych prowadzi do zwątpienia, u silnych do świętości.
Im ktoś mniej wykształcony, tym szybciej znajduje w y m ó w k ę .
Najbardziej szalone ofiary podjęte bez najmniejszej p o t r z e b y są j e d n a k
bliższe absolutnej m ą d r o ś c i niż najmędrsze działanie w i m i ę tak zwanej
usprawiedliwionej troski o siebie.
„Rozsądek kształtuje się najczęściej k o s z t e m uczucia". O nie, ale istnieje
więcej uzdolnionych głów niż u z d o l n i o n y c h serc.
Pracownik p o w i n i e n wykonać swoje obowiązki, a p r a c o d a w c a więcej.
U H o t e n t o t ó w n a w e t N a p o l e o n nie jest słynny.
Czy narzędzie najpierw zawiodło, czy ręka, to w p r a w d z i e całkiem co innego,
ale na j e d n o wychodzi.
Życie wychowuje ludzi wielkich, a m a ł y c h p u s z c z a w o l n o .
W d o w i grosz jest przez Kościół z wdzięcznością kwitowany. Jeśli chcesz
to s a m o otrzymać w świątyni sztuki, m u s i s z być K r e z u s e m i przynieść
wszystkie majętności.
Bezmyślna wesołość - m o r d a w h u m o r z e .
Nie uważa się przecież, że każdy, k t o jest w s t a n i e zapisać swój pogląd
na dzieło sztuki, j u ż jest krytykiem.
298
FRONDA
36
Z n a ć człowieka to znaczy albo go kochać, albo się n a d n i m litować.
Rany zadane naszej próżności są w p o ł o w i e uleczone, jeśli się n a m u d a
je ukryć.
Ciesz się, jeśli każdy chwalący ciebie tylko j e d n e g o uczyni z a z d r o s n y m .
Co złośliwie krytykujesz, to straciłeś.
D o b r e wychowanie w i n n e jest t e m u , że g r u b i a ń s t w o tak d o b r z e radzi sobie
w świecie.
Gdybyście wiedzieli, że solidarnie odpowiecie za każdą p o p e ł n i o n ą
niesprawiedliwość, nie byłoby w a m d o ś m i e c h u .
Niejeden ma serce t w a r d e jak żelazo, a k r ę g o s ł u p m i ę k k i jak b ł o t o .
O p i n i ą publiczną pogardzają i najszlachetniejsi, i najniżej upadli.
Co się działo, jak świat światem, nie m u s i z t e g o p o w o d u dziać się
do końca świata.
Szczerość, p r o s t o t a i s k r o m n o ś ć to także cnoty boskie.
Ignorant nic nie wie, partyjny nie chce nic wiedzieć.
Bezpretensjonalność t o b ł o g o s ł a w i e ń s t w o .
Biedny dobroczyńca m o ż e się nieraz czuć bogaty, skąpy bogacz nigdy.
C h l u b ą ludzi małych jest sukces.
Powstały o s o b n e zawody p o ś r e d n i k ó w w sprawach, k t ó r e tylko b e z p o ś r e d n i
k o n t a k t czyni żywymi.
WAKACJE 2 0 0 5
2
99
Kto jest całkiem wolny od u p r z e d z e ń , m u s i być do nich uprzedzony.
„Vornehmen" oznacza etymologicznie branie przed i n n y m i - a z a r a z e m
szlachetną wyższość.
Bohater - najświętsza p o w a g a natury; b o h a t e r k a - żart natury.
Obojętność i pogarda dla człowieka m o g ą w zestawieniu ze w s p ó ł c z u c i e m
i miłością bliźniego przybierać pozę intelektualnej wyższości.
Wiele m o ż e m y spełnić ze względu na innych, ale obowiązek w y p e ł n i a m y
zawsze ze względu na n a s samych.
Gdy o d p a l o n o fajerwerk, nikt nie patrzy na gwiaździste n i e b o .
Czego nie powierzylibyśmy najlepszemu przyjacielowi, wykrzykujemy p r z e d
publicznością.
G ł ó w n y m celem pracy nad sobą jest zniszczenie w sobie p r ó ż n o ś c i
- bez której nigdy byśmy n a d sobą nie chcieli pracować.
Umiejętność rządzenia często pokrywa brak innych.
Wierność jest czymś tak świętym, że konsekruje n a w e t n i e p r a w e związki.
Z a n i m się zdecydujesz na s a m o t n o ś ć , z a s t a n ó w się, czy j e s t e ś dla s a m e g o
siebie o d p o w i e d n i m t o w a r z y s t w e m .
Panujemy n a d swoimi d o b r y m i s k ł o n n o ś c i a m i , a złe w o d z ą n a s za n o s .
Każdy ma klapki na oczach - pytanie, jak daleko od nich.
Najdalej posuwają się w bezwzględności ci, którzy żądają od życia tylko
tego, by przebiegało zgodnie z ich życzeniami.
300
FRONDA
36
Nie m o ż e m y z wiekiem dojść do niczego piękniejszego niż do ł a g o d n e g o
i s k r o m n e g o kwietyzmu.
Nic dotkliwszego, niż cenić tego, który n a s nie ceni.
Co s ł o w o znaczyło, dowiadujesz się ze sprzeciwu, jakie wywołało.
Coś stoi p o n a d naszą r a d o s n ą myślą twórczą, co jest subtelniejsze i bardziej
od niej przenikliwe. Przygląda się jej p o w s t a w a n i u , czuwa n a d nią,
porządkuje ją i hamuje, gdy tka obrazy, łagodzi często kolory,
oraz dyscyplinuje ją, gdy d o c h o d z i do konkluzji. U k s z t a ł t o w a n i e t e g o
czegoś zależy od naszych najszlachetniejszych u z d o l n i e ń . S a m o w sobie nie
jest o n o twórcze, ale gdzie go brak, nic t r w a ł e g o p o w s t a ć nie m o ż e ; jest to
p e w n a siła m o r a l n a , bez której nasz d u c h wytwarza tylko schematy; jest
u z d o l n i e n i e m do uzdolnienia, jego oparciem, okiem, sędzią - jest to
s u m i e n i e artystyczne.
D u m a nie zawsze jest na miejscu, ale chciwość jest zawsze nie na miejscu.
Wzdrygamy się przed cierpieniem, ale któż nie chciałby rzec, że cierpiał?
Na ile nasze życie było b o g a t e w o d p o w i e d n i o wykorzystane okazje
do spotkania wybitnych ludzi, na tyle w ogóle było bogate.
U celu swych pragnień odczujesz brak j e d n e g o : w ę d r ó w k i do celu.
Zaufanie uszczęśliwia tego, który je odczuwa, i tego, k t ó r y je daje.
Istnieje nie tylko charakter narodowy; c h a r a k t e r mają m i a s t a i wsie;
ma go każdy d o m , każda c h a t a ma swój wyraz.
To nie widzący uważają się za jasnowidzów, lecz zawsze ślepi.
WAKACJE 2 0 0 5
30\
Rodzina dla m ł o d e g o t a l e n t u jest najczęściej albo cieplarnią, albo gaśnicą.
Wymagania surowej moralności nie zawsze d a d z ą się pogodzić z z a w o d e m ,
n a w e t najbardziej w z n i o s ł y m .
Nie żałuję niczego, powiada pycha, nie b ę d ę niczego żałować, p o w i a d a brak
doświadczenia.
Szczęśliwy, k t o m o ż e rzec: dzień siewu był d n i e m żniw.
Potężny czuje potęgę i we własnych czterech ścianach.
W zdolności do silnego i gorącego odczucia s z l a c h e t n e g o p r a g n i e n i a jest j u ż
coś ze spełnienia.
Wspólna aktywność d u c h o w a wiąże silniej niż więź m a ł ż e ń s k a .
Wypełniaj swe obowiązki tak d ł u g o , aż s t a n ą się twoją radością.
Każda wiedza wychodzi od wątpienia, by dojść do wiary.
M a ł ż e ń s t w o jest d o b r e wtedy, gdy mąż rządzi, a ż o n a ma r o z u m .
[Trawestacja niemieckiego przysłowia: K o m u Bóg da urząd, da i r o z u m ] .
Nie m o ż e s z uchylić szczęściu furtki bez otwarcia w r ó t z m a r t w i e n i u .
Kto nie grzeszy przeciwko mojej miłości, nie wierzy w nią.
Wiele zdań było banalnych, z a n i m stały się aforyzmami.
Co inni o nas myślą, m ó w i więcej o nich niż o n a s .
Nie byłoby p r o b l e m ó w społecznych, gdyby bogaci od początku byli
dobroczynni.
3Q2
FRONDA
36
Gdy kobieta m ó w i „każdy", myśli „ktokolwiek". Gdy mężczyzna m ó w i
„każdy", myśli o każdym z mężczyzn.
Cieszycie się z potęgi prasy - a nigdy nie drżycie p r z e d jej tyranią?
Stale m i m o w o l n e uczenie się świadczy o g e n i u s z u .
Głupi wierzy w zło, w k t ó r e n a w e t zły już nie wierzy.
Szlachetni postrzegają swoje walory d u c h o w e i d o b r a m a t e r i a l n e jako
powierzone.
Robić zawsze to s a m o , choćby bezmyślnie, to też jest jakaś m e t o d a .
G r o m o w i z nieba s t a w i a m czoło, a u s t ę p u j ę p r z e d k u p ą śmiecia.
Pogarda dla ludzi: pancerz p o d b i t y kolcami.
Diamencie, p u m e k s też jest m i n e r a ł e m .
Im nadzieje bardziej szalone, tym mocniejsze.
Dowcip jest błyskotliwą latoroślą n i e p e w n e g o p o c h o d z e n i a .
M a ł o jest niestety rodziców, których z a c h o w a n i e jest b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m
dla ich dzieci.
Wszelka obojętność jest nie do przyjęcia, n a w e t obojętność w o b e c
s a m e g o siebie.
Biegacze są kiepskimi p i e c h u r a m i .
C h a r a k t e r człowieka to jego n a t u r a : albo ujęta w karby, ociosana
i oszlifowana, albo s w o b o d n i e wybujała.
WAKACJE 2 0 0 5
33
Gdy w końcu osiągniemy upragniony spokój, nie będziemy go już potrzebowali.
Gdyby ktoś wiedział, jak zaprowadzić równość, m u s i a ł b y nauczyć się
gwałcić n a t u r ę .
Nie trzeba wiele odwagi, by zawsze ganić albo zawsze chwalić.
Z d u m ą zniesiona porażka też jest zwycięstwem.
Tworzenie prowadzi do wiary w Stwórcę.
N a w e t najnędzniejsza istota ma haczyk, za k t ó r y m o ż n a przyczepić nić
ratunku.
Wielka wiedza - wielka rozkosz.
Co robi dziecko, nie p o w i n n o być t r a k t o w a n e jak czyn, ale jak objaw.
Mężczyźni p r z e w o d z ą w e wszystkich dziedzinach, tylko n a d r o d z e d o n i e b a
dają p i e r w s z e ń s t w o k o b i e t o m .
Istnieje książka, której nie zna wielu umiejących ją na p a m i ę ć .
Prawda ma dzieci, których się po pewnym czasie wypiera. Zowie się je prawdami.
Małe uciążliwości życia nieraz pomagają n a m znieść jego wielki ciężar.
Góra, która rodzi mysz, wysila się przy tym niczym W e z u w i u s z buchający
ogniem p o d niebo.
Najgorętszego filantropa zniechęca często t o , że n a p o t y k a
tylu potrzebujących, k t ó r y m się p o m ó c nie da.
304
FRONDA
36
Zarzuty nienawistnych n i e j e d n e m u p o m o g ł y w zyskaniu u z n a n i a .
Pragnienie jest m a t k ą nadziei.
O ile mniej zajmuje się m ą d r y b ł ę d a m i innych niż w ł a s n y m i !
Biedny nie chce uchodzić za biednego, bogaty za bogatego
- pierwszy lęka się wzgardy, drugi wyzyskiwania.
Przygany pierwszych lepszych trzeba po p r o s t u cierpliwie znosić;
gdy jednak p o c h o d z ą od tych, od których spodziewalibyśmy się pochwał,
dobrze jest przyjrzeć się sobie dokładniej.
Z rodzicami grzebiemy przeszłość, z dziećmi przyszłość.
Bezpłodni nienawidzą twórczych, zwłaszcza gdy t w o r z ą na ich oczach.
„Jaki t e m a t Pan podjął?", pytają poetę, zamiast: „Jaki t e m a t podjął P a n a ? " .
Z a s ł u ż o n e zwycięstwo przychodzi prawie zawsze za p ó ź n o .
U p ó r - brak wykształcenia. Zazdrość - skąpstwo.
Nie powinno się mówić o sztuce bycia szczęśliwym, lecz czucia się szczęśliwym.
Tak często w s p ó l n e błędy dzielą ludzi, tak często wiążą ich w s p ó l n e słabości.
Dla szerokiej publiczności książka rzadko bywa zbyt zła, a b a r d z o często
zbyt dobra.
Żeby przeżywać n i e z m ą c o n ą radość, trzeba się nią podzielić z tymi, których
kochamy.
Artysta - kapłan.
WAKACJE 2 0 0 5
305
N a s z a epoka jest p o d p e w n y m w z g l ę d e m bogatsza od klasycznej,
a to dzięki miłosierdziu.
Nie ma nic szlachetniejszego niż s k r o m n o ś ć .
Miłość przemija, obojętność nie przemija.
Ż a d n e cierpienie tak nie potrzebuje współczucia jak z a s ł u ż o n e
- i żadne go tak m a ł o nie zyskuje.
Każdy bogaty p o w i n i e n t r a k t o w a ć każdego b i e d n e g o jak swego wierzyciela,
ale nie każdy biedny każdego bogatego jak swego d ł u ż n i k a .
Taki jest mój pogląd, ale jeśli ktoś myśli inaczej, może jednak być mądry - rzekł
mądry. Taki jest mój pogląd, ale jeśli ktoś myśli inaczej, jest głupcem - rzekł głupiec.
Jeśli ktoś trzyma się drogi uczęszczanej przez stado, nie p o w i n i e n
się chełpić, że nigdy nie zabłądził.
Istniała kiedyś sprawiedliwość mściwa, ale m u s i a ł a ustąpić karzącej.
Niedaleki jest czas, gdy z a k w e s t i o n o w a n e zostanie także p r a w o do karania.
Znajomość siebie jest n i e z a w o d n y m lekiem na m i ł o ś ć w ł a s n ą .
Pisarz p o w i n i e n stale powiększać swój szacunek dla czystego p a p i e r u i dla
farby drukarskiej.
Osioł nie m o ż e d a r o w a ć róży, że ta nie jest o s t e m .
Partacz stworzył ładny wiersz. Dlaczegóż by nie? N i e n a s m a r o w a n e k o ł o
nieraz wydaje głos p o d o b n y do ptasiego śpiewu.
Powinniśmy żyć nie tylko tak, jak gdybyśmy mieli j u t r o u m r z e ć , lecz
również tak, jak gdybyśmy mieli żyć jeszcze sto lat.
3
FRONDA
36
Jak i inne piękne kwiaty ludzkiej egzystencji w i ę d n i e z w i e k i e m także
ambicja; wiecznie przyczepiony pozostaje rzep próżności.
O t w a r t e drzwi wywala się zwykle z trzaskiem. Trud o t w i e r a n i a z a m k a
sztuki wymaga ciszy.
Jeśli u d a n e g o artysty nic się nie p o d o b a , znaczy to, że j e m u też nic się nie
podoba.
Z a n i m coś wyniknie z twojego pisarstwa, m u s i coś wyniknąć z ciebie.
Zdrowy rozsądek jest największym w r o g i e m wyobraźni, a z a r a z e m
najlepszym jej doradcą.
Przy m a ł y m talencie wychodzi źle, bez t a l e n t u nic.
Idzie n a m źle, a lepiej będzie d o p i e r o wtedy, gdy nasi filozofowie d o w i e d z ą
się więcej o świecie, a świat o nich.
Wśród mnogich ludzkich wad tylko j e d n a jest niewybaczalna: nie u m i e ć
wybaczać.
Ż e n i ą żar z figurą w o s k o w ą i przykazują młodej p a r z e m i ł o ś ć i zgodę.
Skupić się na rodzinie znaczy być r o z p r o s z o n y m .
Błędy, których się najbardziej wystrzegamy, nie należą do naszych
najgorszych.
Jak często nazwisko zyskuje sławę k o s z t e m d o b r e g o imienia!
Sztuka służy ludzkości. Ma zadania wyższe niż s a m o p r z e d s t a w i a n i e tego,
co cieszy i się p o d o b a .
WAKACJE 2 0 0 5
30 7
Starzejemy się, a n a s z a p r ó ż n o ś ć młodnieje.
Uwolnić się od przesądzania z góry - pierwszy w a r u n e k miłości bliźniego.
Im prostszy problem, t y m głębiej trzeba go ująć.
Mówi się „w latach m ł o d o ś c i " i „w dniach starości". M ł o d o ś ć ma lata,
starość tylko dni.
W sztuce wszystkie obrazy są kopiami.
Co pobudzające, to przemijające, n a t o m i a s t od p i ę k n a oczekujemy trwałości.
Najnędzniejsi są ci, którzy nie potrafią dziękować.
Śmierć jest wybawcą, cierpienie jest w r o g i e m .
Przyjacielska więź jest w t e d y najpiękniejsza, gdy obaj uważają za zaszczyt
być przyjacielem drugiego.
Przed oszczercą czasami n a w e t Pan Bóg nie m o ż e się u s t r z e c .
Któż nie ceni przyszłości mniej niż teraźniejszości? Któż się nie cieszy, gdy
odciąży dziś k o s z t e m jutra?
Samotność nie jest szczęściem, ale s a m o t n o ś ć we dwoje bywa nieszczęściem.
Przyznaj rację t e m u , co ją m a , u z n a cię za sympatycznego; przyznaj ją t e m u ,
co jej nie ma, będzie cię uwielbiał.
Nie chełp się, rzekła w a d a zalecie, gdy p o r ó w n a s z n a s z e genealogie,
znajdziesz wielu wspólnych przodków.
Jak d ł u g o leniwych jest więcej niż pracowitych, p a ń s t w o socjalne
pozostaje utopią.
308
FRONDA
36
Ciągle się m ó w i „drogi przyjacielu", jak gdyby k t o ś m ó g ł dziś powiedzieć
„drogi w r o g u " .
Niekiedy trzeba oprzeć się pokusie bycia p o m o c n y m .
Mężczyzn rzeczą jest działanie, ale nie wytrwanie, kobiet o d w r o t n i e .
Niejeden skarży się na kłopoty, od których jednak nie chciałby zostać uwolniony.
Szlachetne i wielkie cechy człowieka sprawiają od czasu do czasu radość,
n a t o m i a s t jego d r o b n e m a n k a m e n t y stale irytują.
Obudzić śpiące s u m i e n i e - cóż za o k r u c i e ń s t w o .
Pewnych rzeczy nie potrafi pojąć ograniczony, innych mądry.
C u d o w n e dziecko to dziecko p o z b a w i o n e dzieciństwa.
Wielu mężczyzn i wiele kobiet r o z s ą d n i e p o s t ę p u j e w k o n t a k t a c h z w ł a s n ą
płcią, a głupio w o b e c płci o d m i e n n e j .
Być n o w o c z e s n y m to znaczy być na d r o d z e do stania się staroświeckim.
Co się wpoi, t r z y m a się jak przyklejone - ale naklejka nieraz zarasta b r u d e m .
Talent to u m i e ć wypowiedzieć wszystko, co się chce, i tak, jak się chce.
Każde jagniątko p c h a się dziś w nastroju bojowym na a r e n ę .
Najszlachetniejsze i najbardziej przychylne z r o z u m i e n i e znajduje artysta
u zachowującego s k r o m n o ś ć dyletanta.
Szkic m ó w i n a m często więcej niż w y k o ń c z o n e dzieło sztuki, gdyż zaprasza
nas do współpracy.
WAKACJE 2 0 0 5
0 9
Kto się nigdy nie zranił, nie uleczy drugiego.
H e d o n i s t a tak się d o m a g a przyjemności, jak biczownik chłosty.
Tylko silny potrafi przebaczyć, słaby będzie żywił u r a z ę .
M o ż n a iść złą drogą i dojść nią do najwspanialszych p u n k t ó w widokowych
- ale n a t u r a l n i e nie do celu.
Udoskonalenie s a m e g o siebie osiągasz przez n i e z a d o w o l e n i e z siebie.
Najgorsze i najlepsze zdanie o mężczyznach mają stare panny.
Nienawidzimy swoich wad, gdy spotykamy je u innych.
Hojni skarżą się na niewdzięczność biednych. Zechciejmy być dobrzy bez
wynagrodzenia.
N a s z a epoka jest e p o k ą równości, a z a r a z e m taką, w której każdy chce
prześcignąć innych.
Miłość ojczyzny stawia słupy graniczne, m i ł o ś ć bliźniego je obala.
Gdyby nasze słabości nigdy nie przychodziły z p o m o c ą n a s z y m m o c n y m
s t r o n o m , te często by słabły.
Tak źle jak inni to i ja potrafię, rzekł m a t o ł e k - i napisał książkę.
Nigdy nie próbuj oczyszczać się od n i e u z a s a d n i o n y c h podejrzeń,
jest to albo zbędne, albo d a r e m n e .
Najbardziej żałujemy błędów, których najłatwiej było u n i k n ą ć .
Najobrzydliwsze jest wtrącanie się w cudze najgłębsze odczucia.
3
FRONDA
36
Wspaniałomyślny jest bogaty, n a w e t jeśli ma tylko j e d e n kawałek chleba,
k t ó r y m m o ż e się podzielić z g ł o d n y m .
Piękne to godziny, gdy już tylko bawimy się pracą, k t ó r a k o s z t o w a ł a n a s
spokój naszych dni i sen naszych nocy.
Gdy zostaje d o k o n a n y wielki czyn, czas w s t r z y m u j e o d d e c h i przez tę chwilę
ś m i e r t e l n e staje się n i e ś m i e r t e l n y m .
MARIE VON EBNER-ESCHENBACH
TŁUMACZYŁ: MICHAŁ WOJCIECHOWSKI
„Słyszeliście coś może o Katyniu?" - zaczął jak gdyby
od nowego akapitu, podnosząc głos, by stać się słyszal­
nym także przy ostatnich stolikach, które jak zwykle
były źródłem (nie)artykułowanych dźwięków, zakłó­
cających przebieg stymulowanych dyskusji klasowych,
„Spoko! To nowa płyta Kata?!?" - usłyszał z rzędu od
okna, więc zapewne wyszczekany Obciach popisywał
się lingwistycznymi asocjacjami, być może nawet uczy­
nił prowokacyjną aluzję do muzycznych upodobań
Symplicjusza, skoro jego heavymetalowe sympatie
były w budzie tajemnicą poliszynela (dodać trzeba, iż
ta ewentualna jajcarska przymówka nie mogła rozluź­
nić wyraźnie spiętego historyka, jako że wszelkie sata­
nistyczne klimaty budziły w nim jawną dezaprobatę,
o czym hip-hopowa w a t a h a zdawała się nie wiedzieć).
STANISŁAW
CHYCZYNSKI
Najpoważniejszym d o w o d e m tego, że człowiek p o c h o d z i od małpy, jest p o ­
w s z e c h n e m a ł p o w a n i e jednych przez drugich. Był to jego u l u b i o n y aforyzm,
wyczytany najprawdopodobniej w „Przekroju"' albo w opasłej antologii sen­
tencji i maxym, przyobleczonej w p s e u d o s a f i a n o w ą o p r a w ę ze złocistymi li­
terami i secesyjnymi zawijasami w n a r o ż n i k a c h okładki. Sentencją o w ą lu­
bił p o b u d z a ć senny p o t o k myśli, k t ó r e m u groziło rychłe wyschnięcie p o ś r ó d
wybujałych zarośli apatycznego nastroju t u d z i e ż niepokojących p r z e r o s t ó w
defetyzmu - tak charakterystycznego dla introwertycznych n a t u r o skłon312
FRONDA
36
nościach do spazmatycznej przesady. Jako prowincjonalny nauczyciel h i s t o ­
rii, przyuczony na s t u d i a c h do holistycznej oceny zjawisk z alternatywnych
p u n k t ó w widzenia, z których OBIEKTYWNY cieszy! się p r a w d z i w y m n a b o ­
ż e ń s t w e m w gronie najszacowniejszych profesorów od antyku, mediewistyki
czy dziejów najnowszych, Symplicjusz B. z m u s z a ł swój n i e r u c h a w y intelekt
do p e r m a n e n t n e g o taxowania s t a n ó w w e w n ę t r z n y c h swej, iście p o k r ę c o n e j ,
psyche oraz tego, co kolokwialnie nazywamy życiem, a co dla De La Barki
było metafizycznym s n e m . „Pierdzielone p e r s e w e r a c j e ! " - sarkał na swoje ob­
sesje lub wyrażał górnolotny dystans do obcej mu socjoprzestrzeni, nierzad­
ko cytując ulubionych p o e t ó w : „Widać, że t e n świat kurewski, tylko lipa, pic
i k a n t y " (Borowski). „Cloaca m a x i m a " - dorzucał od siebie, powtarzając się
z regularnością t e m p o r a l n y c h j e d n o s t e k w juliańskim kalendarzu. Zwyczaj
wystawiania w s z y s t k i e m u wartościujących stopni, czyli m e n t a l n e pastwie­
nie się nad Ego et U n i v e r s u m , trącił k r y p t o m a s o c h i z m e m z jednej strony,
a z drugiej zakrawał na m o r a l n i e podejrzaną dewiację z a w o d o w ą . Pouczony
przez Friedricha Nietzschego, n a d a m b i t n y Symplicjusz uważał, że być my­
ślicielem to znaczy „ u m i e ć rzeczy brać prościej, niż są", dlatego z metodycz­
ną bezwzględnością Robocopa III dokonywał symplifikacji całego bogactwa
tzw. rzeczywistości, odrzucając każdy p o z ó r neurotycznej komplikacji niczym
odrażający efekt przyśpieszonej p r z e m i a n y materii. N o b l i w a p o g o ń za nie­
p o d w a ż a l n ą Prawdą, czyli skądinąd h e r o i c z n e p r ó b y dotarcia do najgłębsze­
go m e r i t u m wszechrzeczy, przybierały u niego formę krytycznego d y s t a n s o ­
wania się głównie od własnych pragnień, aspiracji, osiągnięć, co w oczach
krewnych i przyjaciół u c h o d z i ł o za niezdrowy objaw bezdusznej p e d a n t e r i i .
Trzydziestoletni sensat, wręcz p o n u r a k , po p r o s t u nienawidził swej małej ope­
ratywności; z całą brutalnością, na jaką było go stać, uważał się za życiowe­
go nieudacznika, bo gdyby n i m nie był, to dzisiaj chrapliwym b a r y t o n e m gar­
dłowałby dla jakiegoś TSA Evolution, szalejąc na d e c h a c h estrady w c e n t r u m
frenetycznych oklasków lub lasu rąk z pełgającymi ognikami zapalniczek,
a już z pewnością nie traciłby z m y s ł ó w jako gimnazjalny bakałarz, przemyka­
jący korytarzami wiejskiej tysiąclatki niczym al t e r ego Józefa K. po otrzyma­
niu kolejnego w e z w a n i a na Sąd Kapturowy. O n g i ś marzył b o w i e m o rockowej
karierze na krajowym rynku, chciał zostać wokalistą ciężko brzmiącej kape­
li pod groźnym, p o s ę p n y m szyldem, dajmy na to BLACKFIRE, pisał n a w e t
pretensjonalne, manieryczne texty dla zaściankowej grupy RUINA, w której
WAKACJE 2 0 0 5
313
s e z o n o w o pogrywał na basie albo też zastępował na wokalu jej p o p ę d l i w e g o
leadera, „chwilowo" przebywającego na odwyku w Bólowicach.
już dzień się kończy dramat się zaczyna
bije sławetna dwunasta godzina
z czarnego zamku różne jęki słychać
krzyki i wrzaski - piekielna muzyka
Wywodząca swą nazwę od lokalnego zabytku R U I N A szybko p o p a d ł a - n o ­
m e n o m e n - w p e r s o n a l n ą ruinę, ale wyimki z jej grafomańskich, niedoszłych
przebojów przetrwały w pamięci nie tylko egzaltowanych blondynek, jakie
h o r d a m i adorowały zespół w czasach krótkotrwałej świetności. Śnił też o jed­
nej z nich, która miałaby n i e s z p e t n e , wyraziste rysy, b i u s t jak m l e c z n a krowa,
nogi długie od pięt po pachwiny i k t ó r a zechciałaby p o k o c h a ć wokalistę in spe
miłością szczerą jak pole i wieczną jak odpoczynek w mogile p o d l a s e m .
Ożenił się j e d n a k z filigranową b r u n e t k ą , w p r a w d z i e o wyrazistych rysach
i sympatycznej urodzie, lecz o piersiach w stanie atrofii, czego nie mogły od­
wrócić ani i n t e n s y w n e masaże, ani kuracja h o r m o n a l n a , ani wcale skuteczne
dobrodziejstwo ciąży - w b r e w m o d e l o w y m p r o c e s o m , p r z e d s t a w i a n y m w p o ­
radnikach
typu
„Świadome
macierzyństwo".
Nazywał ją pieszczotliwie
„Vicki" - od delikatnego, i n s t r u m e n t a l n e g o w s t ę p u do ciężkawej ballady
Homesick Again, kiedyś u n a s n i e m a l kultowej, ale już k o m p l e t n i e z a p o m n i a n e j
szkockiej kapeli N A Z A R E T H , albo uszczypliwie „Pysku", gdy nazbyt gorliwie
wczuwała się w rolę d o m o w e j sekutnicy. Wiktoria była chodzącym zaprzecze­
n i e m Symplicjusza, p r z e d e w s z y s t k i m w zakresie charakteru, t e m p e r a m e n t u ,
mentalności, indywidualnych predyspozycji oraz nabytych u p o d o b a ń , co we­
dle zasady o przyciągających się p r z e c i w i e ń s t w a c h w r ó ż y ł o im burzliwy, d ł u ­
gotrwały i u d a n y związek. Była kobietą o silnej, władczej osobowości, więc
szczęśliwie spełniała się na stanowisku wójta jednej z m a ł o p o l s k i c h gmin,
która w okresie aktualnej transformacji ustrojowej przeżywała dotkliwe p r o b ­
lemy demograficzne i gospodarcze, napędzające czarne c h m u r y nie tylko n a d
poszczególne zagrody czy placówki h a n d l o w e , ale też n a d p o s t p e e r e l o w s k ą
siedzibę miejscowych władz, jakiej beznadziejnie s m u t n a elewacja z r a n a m i
odpadającego tynku i liszajami rdzawych zacieków wystawiała o d p o w i e d n i e ,
symboliczne świadectwo. „W s o b o t ę m a m s p o t k a n i e z przedstawicielami fun314
FRONDA
36
dacji E K O R O Z W Ó J , a w niedzielę jest wiejskie z e b r a n i e w Kopytówce, bę­
dziesz musiał zostać s a m z Patrykiem, r o z u m i e s z . . . " - oświadczyła apodyk­
tycznie przy wtorkowej obiadokolacji,
psując Symplicjuszowi potencjalną
wizję rozwijającego się w ł a ś n i e tygodnia, jaki niczym szczególnym nie będzie
się różnił od tysięcy poprzedników, składających się dla sfrustrowanego belfra
w nieskończony ciąg pustych, ponurych, poplątanych korytarzy z przeciągami
n u d y i k a t a k u m b o w y m fetorem postępującego r o z k ł a d u . A k u r a t ta jej stała
absencja przy d o m o w y m ognisku, usprawiedliwiona rzecz j a s n a n a d m i a r e m
doniosłych, prospołecznych, altruistycznych obowiązków, ciążyła mu coraz
bardziej jak rozrastające się do m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w b r z e m i ę emocjo­
nalnego dyskomfortu, zdolne jakoby również świętego d o p r o w a d z i ć w k o ń c u
do wybuchu szewskiej pasji. Z a p e w n e u p o d ł o ż a jego w e w n ę t r z n e j niezgody
na tak realizowany m o d e l rodziny leżał wstydliwy egoizm, ale p r z e m ę c z o n e ­
mu tatusiowi w obliczu prostracji oficjalnie c h o d z i ł o o d o b r o dziecka, ich
ukochanego trzylatka, który codziennie ryczał w n i e b o g ł o s y za m a t k ą i czepiał
się jej spódnicy niczym p r z e s t r a s z o n a kapucynka w gromadzie krwiożerczych
hien, jako zdeklarowany k o n s e r w a t y s t a p a n d o m u uważał b o w i e m , iż ż a d e n
zniewieściały baby-sitter czy w i e l k o d u s z n y ojczulek nie
zastąpi
dziecku
- w procesie kształtowania się jego pierwotnej osobowości - n a t u r a l n e j m a t ­
ki. „Gdybyś się postarał i zajął m a ł e g o czymś atrakcyjnym, m o g ł a b y m wyjść
bez tych w y b u c h ó w h i s t e r i i ! ! ! " - rzucała Wiktoria z ostentacyjną pretensją
w głosie i ż u c h w ą lekko w y s u n i ę t ą do p r z o d u , który to grymas w ś r ó d ssaków
człekokształtnych jest p o n o ć z w i a s t u n e m p o t r z e b y m o m e n t a l n e j dominacji,
względnie wojowniczego rozdrażnienia, kończącego się p r z e w a ż n i e raptow­
nym atakiem z użyciem k ł ó w i pazurów. „ M a m stanąć na głowie i strzelać pal­
cami???" - zareplikował, czując, jak od wrzasku synka dostaje gęsiej skórki
i błyskawicznego kataru kiszek, po czym przymierzył się do o d e r w a n i a
Patryka od matczynej nogi, k t ó r ą był obłapiał kurczowo niczym Biedaczyna
z Asyżu k o l u m n ę r o m a ń s k ą chylącej się ku u p a d k o w i świątyni Pańskiej
- jak to widać niekiedy na barokowych lub klasycystycznych freskach w m a ł o m i a s t e c z k o w y c h kościo­
łach. „A m o ż e ty go bijesz?" - b e z p a r d o n o w o ata­
kowała pani wójt, z d r a p i e ż n y m błyskiem w oku,
jednoznacznie sugerując, że m a n i f e s t o w a n a nie­
chęć chłopca do p o z o s t a n i a z ojcem jest l i n e a r n y m
WAKACJE
2005
skutkiem przebytych t o r t u r z ręki zwyrodniałego rodzica, który przecież ni­
gdy nie darzył p i e r w o r o d n e g o g ł ę b o k i m i w y l e w n y m uczuciem, skrywając
swoje niecne skłonności za t r u d n ą do przeniknięcia także dla żony m a s k ą
przysłowiowego pokerzysty, wykańczającego rywali bez najlżejszego m r u g ­
nięcia zaczerwienioną od d y m u i n i e w y s p a n i a powieką... „Zapytaj g o ! ! ! "
- strzelał w o b r o n i e własnej, aczkolwiek ze ś w i a d o m o ś c i ą chybionej argu­
mentacji, jako że obydwoje wiedzieli doskonale, iż brzdąc częstokroć konfabuluje jak m i s t r z Tolkien w trakcie pisania osławionej trylogii; „inteligen­
tnych kobiet jest od groma, ale m ą d r a kobieta to rzadkość", myślał sobie
besztany nauczyciel historii, s p r o w a d z o n y do roli d o m o w e g o agregatu, jaki
winien spełniać bez zakłóceń z a p r o g r a m o w a n e funkcje, po wciśnięciu stan­
d a r d o w e g o klawisza z n a p i s e m „ p o w e r " . Analogiczne scenki rodzajowe przy­
p o m i n a ł y mu się zawsze na h a s ł o „Jutro m a m p o p o ł u d n i o w ą wizytację w te­
renie, musisz zostać z m a ł y m " , dlatego teraz stracił resztki już i tak nikłego
apetytu: ziemniaki s m a k o w a ł y jak bulwy zeszłorocznego b u d y n i u , sztukamięs wydawał się twardy jak p o d e s z w a góralskiego kierpca, k a p u s t a przypo­
m i n a ł a zwarzone o d r o s t y b r u n a t n i e , miał o c h o t ę wbić sobie widelec do oka
lub walnąć c z o ł e m p r o s t o w talerz, co w istocie byłoby i n c y d e n t a l n y m naśla­
d o w n i c t w e m wybryków filmowego Rafała Wojaczka, więc p o p r z e s t a ł na pla­
stycznym wyobrażeniu, gdyż nie cierpiał - jako się rzekło - m a ł p o w a n i a , k t ó ­
re jego z d a n i e m było żenującym ś w i a d e c t w e m naszej przyziemnej filogenezy
- zwierzęcość człowieka to wątpliwy p o w ó d do dumy... „ M o d a jest przykła­
d e m m a ł p o w a n i a , dlatego to, co wymyśli przywódca stada, od razu staje się
h i t e m s e z o n u " , konstatację tę zachował wszelako dla siebie, p o n i e w a ż
Wiktoria B. jako pani wójt - więc o s o b a publiczna n u m e r j e d e n w partykular­
nym wydaniu - m u s i a ł a reagować na kapryśne fluktuacje światowych t r e n ­
dów, dyktujących konieczność z a m i a n y eleganckich, błyszczących c z ó ł e n e k
z kwadratowymi obcasikami na kiczowate trzewiki z komicznie w y d ł u ż o n y m i
noskami, b y u n i k n ą ć w i a d o m y c h u ś m i e s z k ó w gminnych m o d n i ś t u d z i e ż p o ­
sądzeń o burackie gusta - ze s t r o n y bystrookich a wąskoustych radnych.
Symplicjusz klasycznym pantoflarzem nie był, przynajmniej tak m n i e m a ł , bo
chociaż zrezygnował z p r o w a d z o n e j na początku wojny d o m o w e j , której kul­
minacja groziła r o z w o d e m , obecnie przeszedł do b i e r n e g o o p o r u : k o n s e ­
k w e n t n y m u t y z m fantazyjnie przeplatał sukcesywną redukcją aktywności t o ­
warzyskiej - przy pierwszej lepszej okazji zaszywał się w najdalszym kącie
316
FRONDA
36
p o d w ó r z a albo ucieka! na stryszek, gdzie z ordynarnej p a k a m e r y urządził so­
bie coś w rodzaju prowizorycznego b u n k r a m e l o m a n a - z a c h ł a n n i e karmił
d u s z ę t h r a s h m e t a l e m , aby p r z e d w c z e ś n i e nie uległa s t a r c z e m u uwiądowi.
Sekowany przez Ślubną n a w e t po nocach, o d s t a w i a n y od łożnicy na całe wie­
ki, t u r b o w a ł się coraz bardziej, wyolbrzymiane krzywdy k o m p e n s u j ą c sobie
abstrakcyjnymi wizjami wyrafinowanego i w y s t u d i o w a n e g o (choćby z okulty­
stycznych s t a r o d r u k ó w ) o d w e t u , bezsilną a u t o i r o n i ę wyrażając w dowcipnej
lokucji „ O t o współżyję z ż o n ą jak Izrael z Palestyną!". Każda akcja wywołuje
kontrakcję: owe s a m o t n e godziny m u z y k o b r a n i a stały się dla Vicki m i l o w y m
k a m i e n i e m obrazy. „Jak m o ż n a słuchać tak debilnego hałasu??? Czyżbyś jesz­
cze nie wyrósł z krótkich majteczek? Od t e g o d o s t a n i e s z rozstroju, a później
zwalisz wszystko na m n i e ! Poza tym odcinasz się od rodziny, to nie fair..."
- b r z m i a ł o jak terkot n a ł a d o w a n e g o z a r z u t a m i k u l o m i o t u , wypożyczonego
z m u z e u m „zimnej wojny", p r z e t o Symplicjusz deliberował, czy aby nie powi­
nien robić teatralnych uników, których groteskowość m o g ł a b y p r z y h a m o w a ć
ździebko m e n t o r s k i e zapędy jego lepszej polowy. „ M a ł ż e ń s t w o to s a m o t n o ś ć
we dwoje..." - aluzyjnie ripostował g ł o s e m delikatnym, lecz nie bez uchwyt­
nego drżenia, co z d r a d z a ł o skrywane z d e n e r w o w a n i e zgorzkniałego belfra
o cierpliwości postrzępionej przez rozwydrzonych gimnazjalistów, w p r o s t
- potarganej jakoby staroświecki paltot stracha na wróble, wystawiony na
nieokiełzane porywy w i c h r u i n i e p r z y t o m n e gradobicia z wypiętrzonych cum u l o n i m b u s ó w . F a k t e m było, że k r n ą b r n i i złośliwi uczniowie, wypasieni
w bezstresowym ciepełku m o d n e g o p e r m i s y w i z m u - żeby nie powiedzieć antypedagogiki! - nie znosili szkolnego historyka do t e g o stopnia, że prześciga­
jąc się, robili mu coraz głupsze kawały, a to stale dziurawiąc m a p y p r z e d m i o ­
towe, a to łamiąc w drzazgi kolejne wskaźniki, a to rozwalając doniczki
z anemicznymi kwiatami p o d p r o g i e m jego sali, a to wypisując n i e c e n z u r a l n e
uwagi na futrynach i stołach, a to wrzeszcząc za plecami, gdy przechodził za­
tłoczonym korytarzem et cetera. Niereformowalny pedagog nie p o d d a w a ł
się uczniowskiej presji: chodził na skargę do wy­
chowawców, żalił się pryncypałowi, wzywał rodzi­
ców, kropił n i e d o s t a t e c z n y m i jak celebrans na su­
mie, upierał się przy powakacyjnych p o p r a w k a c h
- „a wszystko w p r ó ż n i ę w p r ó ż n i ę w p r ó ż n i ę " jak
by powiedział legendarny Sted, gdyby on p r o w a d z i ł
WAKACJE
2005
narrację tej niewesołej historii. Radykalnie przeobrażony, szkolny s y s t e m wy­
chowania był dziurawy jak sieć rybacka, d o d a t k o w o pocięta pirackim pała­
szem przez pijanego wilka morskiego, który nagle p o s t a n o w i ł zostać wojują­
cym ekologiem; nie dysponując praktycznie ż a d n y m i ś r o d k a m i p r z y m u s u
bezpośredniego wobec kontestujących nastolatków, uczący mogli jedynie li­
czyć na d o b r ą wolę swoich podopiecznych ł u b co najwyżej apelować do ich
rozsądku, który w tym wieku występuje w przyrodzie zaledwie p o d postacią
zalążkową. A wszystko p h . szkoły przyjaznej dla uczniów. Snadź twórcy przy­
jętego frontu oświatowego kierowali się infantylnym z a ł o ż e n i e m , iż b ę d ą
mieli do czynienia z p o t u l n y m i b a r a n k a m i , w ś r ó d których czarne owce u d a
się właściwie u k i e r u n k o w a ć za p o m o c ą kilku prestidigitatorskich chwytów,
jakie wykoncypowała elita z a m o r s k i c h teoretyków, aspirująca do t r w a ł e g o
miejsca w dziejach h u m a n i s t y k i . Papierowe wymysły kreatywnych specjali­
stów od pobożnych życzeń, chociaż rozmijają się z trywialną empirią, p a r a d o xalnie potrafią święcić społeczne tryumfy na bazie m o d y powszechnej - do
czasu kosmicznego krachu w formie przyszłej hekatomby, dlatego z d e s p e r o ­
wany Symplicjusz nie mógł znaleźć instytucjonalnej p o m o c y w z m a g a n i a c h
z r o z b e s t w i o n ą młodzieżówką. Jego w p ł y w o w a p o ł o w i c a też nie m o g ł a sku­
tecznie zadziałać w tej sprawie, gdyż s ł a w e t n e g i m n a z j u m znajdowało się
w sąsiednim powiecie, gdzie dzielił i rządził a d w e r s a r z Wiktorii jeszcze z cza­
sów nasilonej działalności harcerskiej, wobec czego nasz b o h a t e r m u s i a ł na­
dal w pojedynkę użerać się z o d p o r n y m i na w i e d z ę i o p o r n y m i na życzliwość
uczniakami. Próbował choć w s t ę p n i e zainteresować p r z e d m i o t e m b e z m y ś l n e
jałówki z agrafkami w p ę p k a c h (celowo nosiły krótkie wdzianka, by cały świat
mógł podziwiać te kretyńskie ozdoby) i n a d p o b u d l i w y c h żulików z kolczyka­
mi w nosach, przynosił na lekcje pamiątki historyczne ze swojej studenckiej
kolekcji oraz frapujące lektury w rodzaju Przygód dobrego wojaka Szwejka l u b
Folwarku zwierzęcego, z nadzieją, iż m o ż e beletrystyka przyciągnie ich zblazo­
w a n ą uwagę, zabierał na okazjonalne imprezy do GOK-u względnie na r e t r o ­
spektywne wystawy do M u z e u m Regionalnego, a r a n ż o w a ł s p o t k a n i a z nietu­
zinkowymi ludźmi, stanowiącymi u o s o b i e n i e przeszłości n a r o d u . Szczególnie
boleśnie w s p o m i n a ł p e w n ą lekcję o t e m a t y c e katyńskiej, na k t ó r ą przygoto­
wał zardzewiały bagnet z II wojny światowej oraz p o d h a l a ń s k i kapelusz khaki
- ze srebrzystym o r z e ł k i e m i orlimi p i ó r a m i , będący familijną relikwią po śp.
wujku Stanisławie, który jako d w u d z i e s t o s i e d m i o l e t n i kapral zginął we
318
FRONDA
36
wrześniu 39 pod Majdanem Sitanieckim, w tajemniczych okolicznościach
(może
od
sowieckiej
kuli?)
tuż
po
wkroczeniu
Armii
Czerwonej
na
Zamojszczyznę. Nie licząc p a r u wyblakłych, sepiowych zdjęć dziarskich podhalańczyków w galowych m u n d u r a c h , to w ł a ś n i e były g ł ó w n e atrakcje, który­
mi zamierzał skupić myśli wiecznie skorych do w y g ł u p ó w trzecioklasistów.
Po typowych ceregielach z nieprzygotowanymi i spóźnialskimi, po przepy­
chankach z dowcipnisiami
(siemanko,
Cyngiel, pomyliłeś drzwi? Jurand magitową
kosę, pożyczył od kominiarzy! W cycuś, co nie? Ciszej, ciszej chłopcy!!!), po p r e z e n ­
tacji przyniesionych p o m o c y n a u k o w y c h m ó g ł wreszcie przejść do g ł ó w n e g o
t e m a t u , licząc na choćby r u d y m e n t a r n ą znajomość zagadnienia u najpoważ­
niejszych, najinteligentniejszych uczniów. „Słyszeliście coś m o ż e o K a t y n i u ? "
- zaczął jak gdyby od n o w e g o akapitu, p o d n o s z ą c głos, by stać się słyszalnym
także
przy
ostatnich
stolikach,
które
jak
zwykle
były
źródłem
(nie) artykułowanych dźwięków, zakłócających przebieg s t y m u l o w a n y c h dys­
kusji klasowych, „Spoko! To n o w a płyta K a t a ? ! ? " - usłyszał z r z ę d u od okna,
więc z a p e w n e wyszczekany Obciach popisywał się lingwistycznymi asocjacja­
mi, być m o ż e n a w e t uczynił prowokacyjną aluzję do m u z y c z n y c h u p o d o b a ń
Symplicjusza, skoro jego heavymetalowe sympatie były w b u d z i e tajemnicą
poliszynela (dodać trzeba, iż ta e w e n t u a l n a jajcarska p r z y m ó w k a nie m o g ł a
rozluźnić wyraźnie spiętego historyka, jako że wszelkie satanistyczne klimaty
budziły w n i m j a w n ą d e z a p r o b a t ę , o czym h i p - h o p o w a w a t a h a zdawała się nie
wiedzieć). „Zajebista p ł y t k a ! " - dorzucił bezczelnie, ryży jak m a r c h e w k o w o b a n a n o w y kubuś, Bałagan, którego p s e u d o d o s k o n a l e odzwierciedlało a u t e n ­
tyczny talent do k o n s t r u k t y w n y c h wystąpień na forum p u b l i c u m . „O, wciurności!
ale przyśpiewka...",
pomyślał
zirytowany nauczyciel,
uwielbiający
staropolskie p r z e k l e ń s t w a zgodnie ze swoją p o g a r d ą dla wszystkiego, co
m o d n e i na topie; na s a m o b r z m i e n i e e p i t e t u „zajebista" zjeżył się jak jeżozwierz indyjski pod w p ł y w e m silnej iluminacji w środku nocy, uważał bo­
wiem, że popisywanie się r y n s z t o k o w y m slangiem przez p o p u l a r n y c h ak­
torów, artystów, arcymistrzów kultury to przejaw
trywialnego s n o b i z m u i w t ó r n e g o barbarzyństwa,
które w końcu d o p r o w a d z i do u p a d k u d u m n ą cy­
wilizację zachodnią. Po stosownej r e p r y m e n d z i e
zaczął pogadankę, starając się n a d l u d z k i m wysił­
kiem o p a n o w a ć z ł o w r ó ż b n e drżenie głosu: „Katyń,
WAKACJE
2005
proszę was, nie ma nic w s p ó l n e g o z e p i g o ń s k i m Katem, k t ó r e g o skądinąd nie
lubię. To krwawy symbol stalinowskiego reżimu, czyli n a z w a miejscowości
w Rosji, nad D n i e p r e m , niedaleko Smoleńska. Tamże, w k w i e t n i u i maju 1940
r., bolszewicy z a m o r d o w a l i p o n a d cztery tysiące j e ń c ó w polskich, głównie ofi­
cerów, dążąc do wyniszczenia najwartościowszych w a r s t w społecznych na­
szego n a r o d u . Pokażę w a m to na m a p i e . . . " - przerwał na chwilkę, by podejść
do stojaka z p o k a ź n y m rekwizytem. W t e m stanął na czymś, co c h r u p n ę ł o i za­
piszczało przeraźliwie, więc wzdrygnął się i spojrzał w dół, gdzie ku p i r a m i ­
d a l n e m u z d u m i e n i u ujrzał skaczące po wykładzinie podłogowej żaby p ł o w e
w ilości sztuk kilku. Klasa hałaśliwie r e c h o t a ł a i biła brawo, a on stał chwilę
k o m p l e t n i e oszołomiony, jakby p o t r a k t o w a n y gazowym p a r a l i z a t o r e m , p o
czym w z b u r z o n y wybiegł do dyrektora; było po lekcji. Żaby te p r z y p o m i n a ł y
mu się zawsze, kiedy wstawał od biurka, by podejść do tablicy czy też mapy,
a n a w e t - gdy bez apetytu wiosłował łyżką w talerzu p e ł n y m kartoflanki l u b
inszego jadalnego paskudztwa. Bodajbyś cudze dzieci uczył! - d o p i e r o teraz
na własnej skórze odczuwał ezoteryczną m o c starożytnej klątwy, jaką usłyszał
po raz pierwszy bodajże w siódmej klasie, w formie skargi z wykrzywionych
cierpieniem u s t sędziwego m a t e m a t y k a o wypłowiałych, w o d n i s t y c h oczkach
i śnieżnobiałych krzaczastych brwiach. Zbliżał się koniec roku szkolnego, s ł o ­
neczniki wiernie odwracały ciemniejące tarcze w s t r o n ę słońca, pliszki siwe
uganiały się po ogrodzie pani wójt za p ę d r a k a m i i r o s ó w k a m i , Vicki prawie że
już tylko n o c o w a ł a w d o m u (całe d n i e poświęcając pracy na rzecz s p o ł e c z n o ­
ści lokalnej), Patryk b u d o w a ł w piaskownicy n i e z d a r n e z a m k i o koślawych
wieżach, a nauczycielowi śniły się gigantyczne r o p u c h y zmierzające „highway
to heli", jawa zaś s e r w o w a ł a współczucia godne, wyblakłe i fragmentaryczne
powidoki u d r ę c z o n e g o oblicza starego m a t e m a t y k a . A mówią, że żywa pa­
mięć to kapitał b a r d z o zawodny... O s t a t n i dzień w szkole odbił się t r a u m a ­
tycznym p i ę t n e m na steranej jaźni wielbiciela historii, który od pierwszego
tygodnia maja pragnął tylko j e d n e g o : m i m o wszelkich przeszkód i m m a n e n tnych i t r a n s c e n d e n t n y c h doczołgać się skutecznie do uroczystego r o z d a n i a
świadectw, do u p r a g n i o n y c h wakacji, do z b a w i e n n e g o p o b y t u w s a n a t o r i u m
dla n e r w o w o chorych! Po o d e b r a n i u c e n z u r e k i kolorowych n a g r ó d absolwen­
ci gimnazjum postanowili w i e k o p o m n y m fajerwerkiem p o ż e g n a ć znienawi­
dzonego Symplicjusza B., czyli m ó w i ą c ich gwarą - J u r a n d a . „Przytaszczymy
naboje, sprawimy c z a d o w o m zadymę, z w i n i e m y sie do lasu i uchlejemy aż
320
FRONDA
36
czachy z a d y m i o m ! " - jak uradzili, tak zrobili, więc biedny J u r a n d o m a l nie d o ­
sta! zawału, kiedy przybiegła sprzątaczka z h i o b o w ą wieścią o wyczynie m ł o ­
docianych hooligans, którzy zgnitymi jajami z b o m b a r d o w a l i jego s a m o c h ó d
na przyszkolnym parkingu. P o d o b n o ta repulsywna amunicja p i e r w o t n i e była
przeznaczona dla niego, ale być m o ż e zapalczywej hołocie w ostatniej chwili
zabrakło kurażu albo o nagłej zmianie p l a n ó w zadecydowały jakieś p ó ź n o w i o s e n n e imponderabilia, nieobecne wszelako w najbardziej precyzyjnej, wielo­
aspektowej i długofalowej prognozie pogody dla m e t e o r o p a t ó w . Na p o z ó r
przyjął to ze stoickim spokojem (jak na z a h a r t o w a n e g o rycerza przystało), ale
w środku rozsypał się w d r o b n y m a k . „ E n t e r S a n d m a n " . Tej nocy śnił, że ucie­
ka od rozsierdzonej Wiktorii i wrzeszczącego Patryka w p r o s t przez m u r ze
starożytnych p u s t a k ó w (!), gdzie u t k n ą ł na wieki: za n i m była arktyczna kom­
nata, w y p e ł n i o n a po gotyckie sklepienie p r e t e n s j a m i i nienawiścią, a p r z e d
n o s e m miał n i e s k o ń c z o n e głębie K o s m o s u z szyderczo mrugającymi pulsarami. Odnalazł się d o p i e r o z początkiem sierpnia, po t y g o d n i o w y m pobycie
w Tatrach, tutaj Bezwzględny uraczył go królewskimi p a n o r a m a m i od dale­
kiego Pilska po r ó w n i e odległe Trzy Korony, od Gerlacha, Rysów i Wysokiej
(na wschodzie) po C z e r w o n e Wierchy, Bystrą i Rohacze (na zachodzie),
a wszystko pod majestatycznym n a m i o t e m nieba i j a s k r a w ą Żarową, rzeźbią­
cą w ożywczym, ostrym, oszałamiającym p o w i e t r z u fantasmagoryczne kształ­
ty żlebów, t u r n i i grani, rozpalające w duszy nadzieję na r ó w n i e m o n u m e n t a l ­
ne przeżycia, jakie czekają na o p t y m i s t ó w za n o e t y c z n y m h o r y z o n t e m
teraźniejszości. „Zawsze się z a s t a n a w i a m , dlaczego te n i e p o s p o l i t e kupy ka­
mieni przyciągają tak wielu t u r y s t ó w ? " - pytał z żartobliwą p r z e k o r ą spotyka­
nych na szlaku wędrowców, co niechybnie oznajmiało p o w r ó t u p r a g n i o n e g o
spokoju i d o b r e g o h u m o r u . Albowiem tak wraca się do żywych. „Boże, jesteś
kochany!", wołał w d u c h u Symplicjusz, stojąc n i e p e w n i e na szczycie Swinicy
(2301
m)
i symplifikując filozoficznie m e l a n ż euforycznego p o d n i e c e n i a
z dysforycznym, acz p o d ś w i a d o m y m lękiem przed alpejską skończonością,
którego to zadziwiającego s t a n u biegli w psycholo­
gii indywidualnej nie wahaliby się zakwalifikować
do lekkiej akrofobii. „Boże, jesteś Wielki, jak wiel­
kie są te góry na p o ł u d n i o w e j rubieży Polski!".
Skłonne do egzaltacji ego osoby nieprzeciętnie
wrażliwej na estetyczny wymiar jawy bywa nierzadWAKACJE
2005
ko krynicą niebotycznych uniesień, lokujących człowiecze intuicje na najniż­
szych progach s a c r u m . Ot, zagadka: cóż m o ż e być piękniejszego od wysokich
gór??? Jeszcze wyższe góry. „Flying High Again", p o w t a r z a ł w myślach za nie­
z a p o m n i a n y m O s b o u r n e ' e m , h a r d r o c k o w ą k r e a t u r ą tyleż genialną, co idio­
tyczną, jadąc n o c n y m pociągiem relacji Z a k o p a n e - W a r s z a w a , patrząc s e n n i e
w granatowy prostokąt b r u d n e g o okna, za k t ó r y m u ś m i e c h a ł y się do p o d r ó ż ­
nych rzęsiste n e o n y bajkowych m i a s t i seryjne latarnie przy drogach do
m r o c z n e g o d o m i n i u m rusałek i
nimfomanek...
Po powrocie w doliny
Symplicjusz poczuł się jak m ł o d y bóg, tym bardziej że w d o m u czekała na nie­
go piorunująca w i a d o m o ś ć : exkluzywne „Zabytki" w y d r u k o w a ł y jego artykuł
o eklektycznym, XIX-wiecznym zameczku w p o d k r a k o w s k i c h Piekarach.
Radość ma swój niepowtarzalny smak! Niestety, n i e s t e t y - nazajutrz pojawił
się obfity katar, później silny ból gardła i suchy, trzewiowy, męczący kaszel,
a wieczorem gorączka, przekraczająca n i e b e z p i e c z n ą granicę 39 stopni, jed­
nak Wiktoria zapowiedziała słabującemu m ę ż o w i , że j u t r o go czeka r u t y n o w y
dyżur przy dziecku, ponieważ o n a ma w a ż n e s p o t k a n i e z r e d a k t o r a m i Radia
Kraków. „Najbardziej z a n i e d b a n e p o d w z g l ę d e m w y c h o w a w c z y m są dzieci
nauczycieli", pomyślał dość p r z e w r o t n i e , ale też wyjątkowo trafnie, gimna­
zjalny historyk, ćwiczący o s t a t n i o swój n a d w e r ę ż o n y intelekt w pradawnej
sztuce paradoxu. „Tato, tato, a są tlaktoly lajdowe? A ja pojadę na lajd wełnia­
nym począgiem! Tato, a są lakiety podfodne? Bo ja kiedysz leciałem z m a m ą
p o d m o l s k ą lakietą!" - on zostanie pisarzem, pocieszał się J u r a n d , pilnując
frytek na obiad, odbywających „infernalną" kąpiel we wrzącym oleju. Po
trzech dniach gorączkowania i nasilającego się kaszlu, z d o ł o w a n y i z m a l t r e t o ­
wany psychicznie Symplicjusz wybrał się wreszcie do lekarza pierwszego kon­
taktu, który odłożywszy stetoskop, postawił przewidywalną diagnozę: b r o n chitis simplex, i zaaplikował c h o r e m u głównie tabletki Rovamicine (3 m i n
j . m . ) dwa razy na dobę. M i n ę ł a kanikuła, o d p u s t w pobliskiej Kalwarii zatonął
w przeszłości, zbliżał się pieprzony w r z e s i e ń (!), bociany Chełmońskiego szy­
kowały się do wcześniejszego odlotu, a bolejący m i ł o ś n i k historii znajdował
siebie coraz gorzej, więc snuł się po m i e s z k a n i u jak c o n r a d o w s k a s m u g a cie­
nia. Pewnego wieczoru pożegnał się szczególnie czule z synkiem, baraszkują­
cym jeszcze w p r z e d s e n n y c h labiryntach, p o d s z e d ł do żony, by pocałować ją
w policzek, ale władza g m i n n a ofuknęła go z w d z i ę k i e m zniecierpliwionej
lwicy, „daj spokój, ojciec, na czułości cię wzięło?!? nie wkurzaj m n i e , bo szy-
322
FRONDA
36
kuję oświadczenie dla prasy!", więc zmyl się niespiesznie do kuchni, gdzie za­
żył potrójną dawkę leku i p o p i ! herbatą, do której drżącą ręką dolał ukrad­
kiem szatańskiego płynu; konspiracyjna o s t r o ż n o ś ć była zbędną, zaaferowana
Wiktoria i tak niczego nie m o g ł a zauważyć. Szybko zapadł w n i e n a t u r a l n i e
mocny sen, alkohol zrobił swoje. N i e o d w r a c a l n o ś ć p e w n y c h p r o c e s ó w biofizycznych bywa specyficznym p o t w i e r d z e n i e m względności naszych p u n k t ó w
widzenia, dla jednych stanowiąc u l t y m a t y w n e d o b r o d z i e j s t w o w obliczu t o ­
talnej klęski, dla innych stając się niemal r e w a n ż y s t o w s k i m p r z e k l e ń s t w e m .
Na drugi dzień żurnaliści „Podbeskidzia" na p r ó ż n o czekali w sekretariacie
pani wójt, w e s o ł o konwersując. W t y m czasie z d e n e r w o w a n a kobieta, jeszcze
w dezabilu, z w ł o s a m i w nieładzie, histerycznie szlochając do słuchawki, p r o ­
siła dyżurnego lekarza pogotowia, by wystawił „przyzwoite orzeczenie, k t ó r e
w ż a d n y m wypadku nie p o w i n n o ją k o m p r o m i t o w a ć " . Na d w o r z e przed­
wczesna jesień p r e z e n t o w a ł a p e ł n i ę swych uroków, zaczynało padać, wicher
siłował się ze szpalerem żywotników, rzucił w szybę j a k i m ś z o g r o m n i a ł y m
farfoclem. „Oczywiście, p r o s z ę pani, r o z u m i e się" - usłyszała w o d p o w i e d z i .
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
KALWARIA Z E B R Z Y D O W S K A . 1 3 - 1 5 PAŹDZIERNIKA 2 0 0 4
Diabeł jest inteligentniejszą osobą od kogoś, kto po­
dejmuje z nim współpracę. Zasada jest prosta: wpierw
uwieść ofiarę, dać jej poczucie mocy, nakarmić się nią
duchowo do syta, a następnie porzucić. Wtedy zostaje
obnażona nicość takiego człowieka. Pozostaje on całko­
wicie bezradny, tak jak Aleksander K.
FILIP
MEMCHES
Bohdanowi Cywińskiemu, Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi
i wszystkim „zoologicznym antykomunistom"
Drugi w kolejności chronologicznej prezydent Trzeciej Rzeczypospolitej jest najczęś­
ciej przedmiotem dociekań z zakresu politologii, nauk społecznych, najnowszej hi­
storii Polski, ewentualnie prawa karnego i psychologii uzależnień. Nikomu raczej nie
przychodzi do głowy, aby na Aleksandra K. spojrzeć oczami demonologa. A przecież
droga życiowa dawnego peerelowskiego ministra sportu stanowi wręcz modelowy
przykład brzemiennego w skutkach kontraktu człowieka z siłami nieczystymi.
Aleksander K. zbudował swoją karierę na kłamstwie. W przypadku tego po­
lityka fałszywe oświadczenia to nie są jakieś incydenty, lecz norma. Jako pezetpeerowski aparatczyk K. uczestniczył w systemie, który legitymizował siebie przez
kłamstwo. Transformacja ideologiczna polegająca na przeobrażeniu się wysokie­
go funkcjonariusza reżimu Polski Ludowej w „socjaldemokratę" też była niczym
innym jak mydleniem oczu zdezorientowanemu społeczeństwu. K., kreując się
324
FRONDA
36
na lidera „demokratycznej lewicy" i zatem zrywającego z niechlubną przeszłością
„autentycznego" miłośnika ludu, wziął tak naprawdę udział w gigantycznym prze­
kręcie, jakim było uwłaszczenie peerelowskiej elity władzy.
Kontynuacją polityki kłamstwa była prezydentura Aleksandra K. Począwszy od
kampanii wyborczej w 1995 roku, a skończywszy na schyłku drugiej kadencji, daw­
ny aktywista młodzieżowy raczył całą Polskę rozmaitymi fantastycznymi wersjami
swojej biografii. Wystarczy chociażby wymienić bajki o posiadaniu tytułu magistra
czy o braku jakichkolwiek znajomości w świecie przestępczości zorganizowanej.
Przez wiele lat kłamstwa uchodziły K. na sucho, ale do czasu. Wraz z wybuchem
Rywingate pewne sprawy ujrzały światło dzienne i już nie można było ich ukryć.
Dla prezydenta nadeszły trudne chwile.
Dzisiaj coraz lepiej widać to, że Aleksander K. jest nikim. Tak zresztą było za­
wsze, tyle że dysponował on środkami, które prawdę tę zasłaniały. Teraz K. nerwy
puszczają - kolejne, niekorzystne dla niego fakty wychodzą na jaw - co świadczy
dobitnie o jego bezradności. Oczywiście byłbym nieszczery, gdybym zaprzeczał, że
odczuwam z tego powodu satysfakcję. Nie łapiąc się na profity z „okrągłego stołu"
i nie będąc beneficjentem „kapitalizmu politycznego", ciągle staję przed pewną po­
kusą. Usuwanie się gruntu spod nóg staremu komuchowi po prostu wyzwala we
mnie radość, dzięki której mogę porzucić rolę ofiary. W głębi serca jestem sfrustro­
wanym faryzeuszem i od resentymentów wobec sprawującego rządy celnika uwol­
nić się nie umiem. A przecież nie o rewanż tu chodzi. Na K. trzeba bowiem spoj­
rzeć z perspektywy duchowej i metafizycznej.
Święty Jan Ewangelista nazywa Diabła „ojcem kłamstwa". Charakterystyczny
dla środowisk postkomunistycznych sposób pojmowania służby publicznej ma
więc swojego patrona. Aleksander K., wstępując do PZPR, znalazł się w organi­
zacji będącej „strukturą grzechu". Bankructwo ideologii komunistycznej utrwaliło
wśród członków „przewodniej siły n a r o d u " swoisty oportunizm. O ile fundamen­
t e m Polski Ludowej była importowana ze wschodu rewolucyjna przemoc, o tyle
istotą ostatniej transformacji ustrojowej jest wielkie oszustwo.
Aleksander K. miał w życiu do wyboru przyjęcie prawdy bądź jej odrzucenie.
To pierwsze łączy się zawsze z pewnym ryzykiem. Dowiedzenie się o sobie, że
jest się nikim, nie należy do rzeczy łatwych i przyjemnych. Peerelowski działacz
młodzieżowy był i jest - wbrew kilkunastoletniej propagandzie medialnej - czło­
wiekiem z krwi i kości, czyli - nie bądźmy obłudni - takim jak każdy z nas - i Ty,
Drogi Czytelniku, i ja - a więc pokładającym raczej nadzieję w wartościach namaWAKACJE
2005
325
calnych niż takich, które wymagają wiary. K. wystraszył się prawdy o upadku re­
alnego socjalizmu oraz o utracie legitymacji do sprawowania władzy przez PZPR.
Postanowił więc podjąć dalszą współpracę z Diabłem, choć przecież - jak każdy
skruszony grzesznik - mógł się zwrócić o pomoc gdzie indziej.
Zło - jak zauważa święty Augustyn - nie jest jakąś alternatywną substancją
wobec dobra, ale brakiem tego ostatniego. Diabeł nie posiada więc atrybutów
Stwórcy, lecz pozostaje wielkim destruktorem. Człowiek jest nikim, jednak z ust
Szatana słyszy coś wręcz przeciwnego. Tymczasem w efekcie zażyłości ze Złym sta­
je się wybrakowany całkowicie. I oddziela się od Osoby, która ów brak wypełnia
rzeczywistą a nie iluzoryczną treścią.
Gdyby Aleksander K. zdecydował się na przyjęcie prawdy, to musiałby niechyb­
nie porzucić politykierstwo i wziąć się za bardziej użyteczne zajęcie. Zobaczyłby
wtedy, iż jest kompletnym zerem, również w takim sensie, w jakim święta Teresa
z Lisieux określa każdego człowieka jako małe „nic". Gnostycy i egzystencjaliści,
wchodząc w podobne doświadczenia, ulegają rozpaczy i demonizują rzeczywistość.
Ratunku poszukują w jakimś mitycznym bóstwie „nie z tego świata" bądź w prak­
tykach orgiastycznych i narkotycznych, a nawet w samobójczej śmierci. K. to jed­
nak zupełnie inna kategoria bankrutów. Swoją nagość przykrył on nie intelektual­
ną ekstrawagancją, lecz samozadowoleniem oraz układami, koneksjami, dealami,
a zwłaszcza przynależnością do „towarzystwa".
Diabeł jednak jest inteligentniejszą osobą od kogoś, kto podejmuje z n i m
współpracę. Zasada jest prosta: wpierw uwieść ofiarę, dać jej poczucie mocy, na­
karmić się nią duchowo do syta, a następnie porzucić. Wtedy zostaje obnażona ni­
cość takiego człowieka. Pozostaje on całkowicie bezradny, tak jak Aleksander K.
Bez „towarzystwa", błękitnych szkieł kontaktowych, speców od dietetyki i tech­
nik manipulacyjnych prezydent może sobie co najwyżej szukać jakiegoś lepszego
miejsca na śmietniku historii. Pomimo tego wszystkiego orędzie świętej Faustyny
Kowalskiej pozwala wierzyć w to, iż dla Boga K. wciąż pozostaje kimś ważnym.
Oczywiście jako Jego dziecko, a nie polityk.
FILIP MEMCHES
WIELKI TYDZIEŃ A.D. 2 0 0 5
O pokorze
BARTŁOMIEJ
KACHNIARZ
Pokora jest j e d n ą z najważniejszych c n ó t chrześcijani­
na. Jeżeli n i e m a m y w sobie pokory, to n a s z e wysiłki
na nic się nie zdadzą, bo b ę d z i e m y sztuczni. Będziemy
sadzić się na nie w i a d o m o jak w s p a n i a ł e przedsięwzię­
cia, z których nic nigdy n i e wyjdzie, bo są nie na n a s z ą
skromną miarę.
Bez pokory b ę d z i e m y tylko n a d ę t y m i b u f o n a m i ,
raniącymi innych i nie umiejącymi p o w s t r z y m a ć się od
kąśliwej uwagi i p o u c z a n i a . J e d n o c z e ś n i e b r a k pokory
uczyni
nas
przewrażliwionymi
na
punkcie
własnej,
m n i e m a n i e wielkiej wartości. Najłagodniejsza krytyka
będzie p r e t e k s t e m do d ł u g o t r w a ł e j wojny podjazdo­
wej, k t ó r a p o z o s t a w i n a s zgorzkniałymi i zajadłymi,
niezdolnymi d o r u t y n o w e g o p r z e b a c z a n i a drobnych,
codziennych
przewin.
Te
drobne
przykrości,
które
przyjść m u s z ą , s t a r a n n i e k a t a l o g o w a n e i p i e l ę g n o w a n e
w y r o s n ą w końcu w zapiekłą wrogość.
Jako że j e s t e m osobiście człowiekiem s k r o m n y m ,
ba,
cnotę
tę
posiadłem
w
stopniu
nieprzeciętnie
wysokim, p o s t a n o w i ł e m podzielić się z i n n y m i braćmi-chrześcijanami,
uboższymi
pod
tym
względem.
W ł a ś n i e p r o w a d z ę r o z m o w y z Gwardią, żeby wynająć
ich halę i prowadzić t a m s e m i n a r i a ze s k r o m n o ś c i .
Już to sobie wyobrażam - dwa tysiące ludzi, bilety po
25 zł, a na środku ja z mikrofonem, przez wielkie głośni­
ki t ł u m a c z ę t y m p r o s t y m ludziom, jak być s k r o m n y m .
Z a i n t e r e s o w a n y c h p r o s z ę o k o n t a k t z redakcją.
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ
328
FRONDA
36
Rozpacz,
chrześcijaństwo
i konserwatyzm
SZCZEPAN TWARDOCH
Father, why are all the children weeping?
They are merely crying son
O, are they merely crying, father?
Yes, true weeping is yet to come
Nick Cave. The weeping song
1.
Krótki tekst Estery Lobkowicz Konserwatyzm jako ślepy zaułek, zamieszczony
we „ F r o n d z i e " nr 3 3 , będący p o l e m i k ą z m o i m esejem Konserwatyzm jako klę­
ska, z n u m e r u 32, dzieli się wyraźnie na dwie części.
Część druga jest zapewne skierowaną do młodych czytelników drwiną z m ł o ­
dzieńczego rozumienia konserwatyzmu. Taką niedojrzałą postawę, z jakiej au-
330
FRONDA 36
torka drwi, najlepiej ujmuje zdanie: „Ale co takiego jest np. w postkomunizmie
albo postmodernizmie, co warto zakonserwować?". Zgadzam się, że z takiego
rozumienia konserwatyzmu należy szydzić, nigdy nie dosyć przypominania, że
konserwatyzm w żadnym wypadku nie polega na konserwowaniu tego, co jest.
Mógłbym tylko dodać, że najlepszą analizę pojęcia konserwatyzmu przeprowa­
dził już prof. Ryszard Legutko i do jego książki należy odesłać tych, którzy twier­
dzą, że za konserwatystę można uznać każdego obrońcę status quo.
Autorka jest jednak bezwzględna i ironicznie przytacza jeszcze rozważa­
nia licealisty o tym, co może konserwować konserwatysta, gdy całe obszary
życia społecznego nabierają cech patologicznych. Wypada więc tylko podzię­
kować za popularyzowanie właściwego rozumienia pojęcia konserwatyzm
i przejść do części pierwszej, w której autorka stawia tezę tyleż odważną, co
mocną i wartą przemyślenia oraz polemiki.
Jako że sami redaktorzy „Frondy" przyznają, iż kwartalnik, który kie­
dyś zajmował się robieniem konserwatywnej rewolucji, dziś raczej zaj­
muje się przekazywaniem świadectw, pozwolę sobie na ton nieco bardziej
osobisty, niż uważam za stosowne dla tekstów publicznie ogłaszanych.
Usprawiedliwieniem będzie może dla mnie fakt, że na tle gorących i osobi­
stych wyznań redaktorów „Frondy" ton mojego tekstu i tak okaże się pewnie
chłodny i kostyczny.
Lobkowicz pisze, że rozpacz, którą grubo podszyty jest mój esej, zdaje się
nie do pogodzenia z chrześcijaństwem, rozpacz, która jest immanentna dla
postawy konserwatywnej, jeżeli konserwatyzm łączy się ze zdolnością do re­
fleksji. Osłabię teraz siłę mojej polemiki, przyznając, że w zasadzie zgadzam
się z tezą Lobkowicz. Przyznaję też, że tekst Konserwatyzm jako klęska nie był
również tylko próbą dandysowskiej autokreacji, lecz zapisem przeżycia we­
wnętrznego. Trudno zaprzeczyć, że marny ze mnie chrześcijanin. Religijność
uniżonego autora tych słów jest dla niego warunkiem zachowania równowa­
gi psychicznej i jako taka nie przedstawia sobą zbyt wielkiej wartości - w koń­
cu nie liczy nam się za zasługę to, co czynimy pod przymusem. Odczuwam
swoisty przymus wiary, czepiając się religii jako ostatniej deski ratunku. Bóg
pozwala zapomnieć o otaczającej marności i cieszyć się szczęściem, jakie
jest autorowi dane przeżywać w zakresie życia prywatnego. Poniższe zapi­
ski są próbą twórczego rozwinięcia stanu ducha, który legł u podstaw eseju
Konserwatyzm jako
WAKACJE 2005
klęska.
33|
W swoim
ś w i e t n y m eseju Prawdziwy koniec rewolucji francuskiej Francois
Furet, diagnozuje, że jedyną słabością Dawnego ustroju i rewolucji Tocqueville'a
jest wycinkowe skonceptualizowanie rzeczywistości. S p o s t r z e ż e n i e Fureta,
który pisze,
że
„między
genezą a bilansem,
między
Ludwikiem
XIV
a B o n a p a r t e m istnieje biała strona, której Tocqueville nigdy nie napisał i na
której widnieją pytania, k t ó r e postawił, lecz na k t ó r e nie dał
odpowiedzi: dlaczego ów proces ciągłości m i ę d z y starym
a n o w y m u s t r o j e m obrał drogę rewolucji? I co w tych wa­
r u n k a c h oznacza polityczne z a a n g a ż o w a n i e rewolucjoni­
s t ó w ? " - jest tyleż celne i trafne, ile nieco
zaciemniające rzeczywistość. Proces konceptualizacji, a więc w ogóle p r o c e s my­
ślenia, pracy intelektualnej z konieczności
- przecież m a m y tylko j e d e n m ó z g - z zasady
jest wycinkowy. N a w e t wielki Voegelin w swych
m o n u m e n t a l n y c h dziełach nie ustrzegł się p r z e d
„wycinkowością", czyniąc z gnozy n i e o m a l ż e
manichejskiego A r y m a n a , k t ó r y z m a g a się
z O r m u z d e m chrześcijaństwa.
Cóż
więc
Wycinkowe
dopiero
autor
postrzeganie
tych
słów!
rzeczywistości
chrześcijaństwa i duchowości jest podsta­
wową cechą poniższego tekstu. Oczywiście,
nie oznacza to, że stawiam tezy fałszywe - ta­
kie działanie pozbawione byłoby sensu. Dla spo­
koju serca RT. Czytelników chcę po prostu zauważyć,
że opis życia duchowego autora jest fragmentarycz­
ny, jak fragmentaryczny byłby opis domu, zawierają­
cy się w, stwierdzeniu „dom posiada dach", które jak­
kolwiek prawdziwe, zdaje się nie od­
dawać w całości istoty sprawy. Autor
ma więc nadzieję, że jego duchowe
odczytanie chrześcijaństwa, które na
użytek tropicieli można określić odchyle­
niem konserwatywno-nihilistycznym, stanie się frag-
332
FRONDA
36
mentem szerszego opisu. Nawiązując do użytej przed chwilą metafory opisywania
domu - pozwolę sobie zająć się opisem klamki przy kuchennych drzwiach, znakomitszym pozostawiając zarysowanie całego obrazu.
2.
Rozpacz nie jest s t a n e m właściwym chrześcijaninowi. Rozpacz to przyjmują­
cy postać k r u k a Szatan, który siada na n a s z y m r a m i e n i u i przez oczy wydziobuje n a m z duszy człowieczeństwo. Nihiliści n a z w ą go pustką, czyli właści­
wym z r o z u m i e n i e m rzeczy.
Rozpacz jest p r a w d ą bez Boga, tak jak o k r u c i e ń s t w o jest b e z b o ż n ą spra­
wiedliwością. Rozpacz nie jest, jak się n i e k t ó r y m zdaje, efektem głębokiego
namysłu i odsłonięciem tego, co s c h o w a n e najgłębiej. Rozpacz jest p r a w d ą
prostą, p o j m o w a l n ą intuicyjnie, s t a n e m d o m y ś l n y m . R o d z i m y się, rozpacza­
jąc; a żyjemy tylko po to, aby rozpaczy pozbyć się p r z e d śmiercią. J e d n a k życie
jest bardzo krótkie i nie k a ż d e m u u d a się ta k a r k o ł o m n a sztuka - ci umierają
z tym s a m y m szlochem, z j a k i m się narodzili, a całe ich życie jest ciągnącym
się rozpaczliwym z a w o d z e n i e m .
T ł u m i ć rozpacz m o ż n a c z e r w o n y m w i n e m lub czerwienią wsiąkającej
w śnieg krwi p o k o n a n e g o wroga. M o ż n a zagłuszać ją skręcającą d u s z ę m u ­
zyką, m o ż n a zasłonić o b r a z e m Boscha lub m a g a z y n e m pornograficznym.
M o ż n a w o ł a n i e rozpaczy uciszyć, wtulając głowę m i ę d z y u d a dziewczyny,
m o ż n a o niej z a p o m n i e ć w gnącym k r ę g o s ł u p m i ł o s n y m spazmie.
M o ż n a przegnać kruka, gnąc kolana p r z e d krucyfiksem. N i e z a w o d n y jest
C h r y s t u s w Kościele, j e d n a k rozpacz zawsze powraca. Rozpacz jest pod­
stawowym tworzywem naszej duszy, n a p ę d z a n a s z e myśli. Dlatego l u d ź m i
C h r y s t u s a j e s t e ś m y tylko w tych krótkich chwilach, kiedy udaje n a m się prze­
konać kruka, aby wyrwał swe szpony z naszych r a m i o n . J e d n a k n a w e t w t e d y
krąży n a d n a m i , kracząc przeraźliwie.
Grzech ochoczo i zalotnie zwraca się ku p u s t c e . Jak w i l g o t n e spojrzenie
i zawijająca się na secesyjnych biodrach kochanki spódnica, tak grzech pocią­
ga, bezgłośnie i nieubłaganie. Bez formy m a t e r i a ma kształt p u s t k i , nie odróż­
nią jej od niczego najwprawniejsze oczy. F o r m ą są prawa, k t ó r e przekraczamy,
grzesząc. Przekraczamy, przecinając tę najcieńszą z linii, tę granicę bez p o s t e ­
runków, a k r u k otacza n a s z ą głowę swoimi skrzydłami i tuli do swej chudej
WAKACJE 2 0 0 5
333
piersi, ścierając nam z policzków łzy, aby zrobić miejsce na nowe. Abyśmy cali
mogli spłynąć po swoich własnych policzkach i stopić się z czernią jego piór,
i zapaść się w nim na zawsze.
Jezus jest Bogiem i człowiekiem. Nie mógłby dotknąć nawet skraju czło­
wieczeństwa, gdyby nie poznał rozpaczy, więc przychodzi do niego na krzyżu,
gdy podnosi swe człowiecze oczy do góry i krzyczy: czemuś mnie opuścił?
Chrześcijanin musi odwrócić się do rozpaczy, pielęgnować te smugi i za­
padnie pustki, które składają się na bycie. Tam znajdzie szczęście, którego nie
można dojrzeć, jeżeli nie pamięta się o rozpaczy; tam jest miłość, która jest
o tyle, o ile uleczyć może rany zadane przez rozpacz; tam jest Bóg. Odwracając
się, nie można jednak zapomnieć, bo Ona rzuca na nas cień i konstytuuje,
przez zaprzeczenie, To, Co Jest. Gdy zapominamy o rozpaczy, ona nie zapomi­
na o nas. Szczęście jest jednym z jej odcieni, najjaśniejszym i najbledszym.
Czy rozpacz jest Diabłem? Nie, chociaż ona również krąży i czeka, kogo
by pożreć. Diabeł jest mniejszy od Rozpaczy. Wystarczy, że tylko przymknie­
my oczy, wpatrzone w Chrystusa, a ona pojawia się na wewnętrznej stronie
powiek. Gdy odwracamy głowę, ona rozkłada dla nas swe skrzydła. Rozpacz
jest stanem bez Boga, jest Jego zaprzeczeniem, jest Otchłanią, nad którą po­
jawia się Jego Głos, jak Duch nad wodami.
Rozpacz nie jest finałem i celem pracy intelektualnej, chociaż niektórzy
wielcy, jak Cioran, ją właśnie ujrzeli na końcu swej drogi. Jednak oni zatoczyli
wielkie koło. Rozpacz jest na początku naszej egzystencji, jest medium nasze­
go bycia, w niej jesteśmy zanurzeni i rozpuszczeni, krystalizując się dopiero
ku Temu, Który Jest.
O tyle więc rozpacz jest chrześcijańska, ponieważ pozwala chrześcijań­
stwu istnieć, będąc punktem odniesienia. Tak jak bez zwątpienia nie byłoby
wiary, bez grzechu - świętości, tak rozpacz jest zaprzeczeniem chrześcijań­
stwa. I jak nie można dążyć do świętości, zaprzeczając istnieniu grzechu, tak
nie wyobrażam sobie chrześcijaństwa bez ostrych szponów wbijających się
w ramię i skrzydeł, które stale rzucają cienie na nasze życie. W końcu prze­
cież i tak nikt z nas nie zapracuje na swoje zbawienie.
Rozpacz to świat bez Zbawienia. Najlepszą gwarancją zwrócenia się ku
Bogu jest pamięć o tym, co zostawiamy za sobą, odwracając się plecami do ni­
cości. Można czasem rzucić okiem przez ramię, dlatego aby odświeżyć swoje
chrześcijaństwo, czytuję Ciorana.
334
FRONDA
36
3.
Konserwatyzm jest funkcją rozpaczy na niewielkim wycinku rzeczywisto­
ści, jakim jest cale s p e k t r u m spojrzeń i słów, k t ó r y m i obdarzają się bliźni.
Relacja króla z p o d d a n y m , seniora z lennikiem, sędziego z o s k a r ż o n y m , m ę ż a
z żoną, syna z ojcem, k a p ł a n a z w i e r n y m i w k a t e d r z e i cały szereg m a ł y c h hie­
rarchii składają się na kształt korytarzy, w których spotykają się ludzie. N i k t
ich nie wytyczył, powstały, n a k r e ś l o n e na piasku b a r b a r z y ń s t w a b o s k i m pal­
cem. W nagłym akcie apostazji od Tego, Co Jest, u ś w i ę c o n y m s t r u g a m i krwi,
spływającymi po szafotach ludzie w swojej w s p ó l n o t o w o ś c i odwrócili się od
modelu, który był po ludzku ułomny, lecz boski w s w y m p o z a l u d z k i m p o ­
chodzeniu. O tyle, co po d w u s t u latach pracy intelektualnej m o g ł o b y wy­
dawać się oczywiste, k o n s e r w a t y z m nie jest wcale relatywny. N i e odwołuje
się do konkretnej rzeczywistości, w końcu n i k t przy zdrowych zmysłach nie
jest „konserwatystą p ó ź n e g o Ludwika XIV", nikt nie wyznaje „konserwaty­
z m u Hiszpanii z końca XV wieku". K o n s e r w a t y z m odwołuje się do tego, co
w ludzkim wymiarze tego świata p o n a d l u d z k i e , t r w a ł e i boskie.
WAKACJE
2005
335
A co zostało nieodwracalnie u t r a c o n e . I tutaj k o n s e r w a t y z m spotyka się
z rozpaczą.
Konserwatyzm, wielbiąc rzeczywistość o sankcji t r a n s c e n d e n t n e j , z n a t u ­
ry sprzeciwia się wszelkiej społecznej inżynierii. K o n s e r w a t y w n e g o ł a d u nie
m o ż n a w p r o w a d z i ć d e k r e t e m , z a m a c h e m s t a n u czy o d p o w i e d n i m z e s t a w e m
reform. Nie m o ż n a - bo się nie da, człowiek nie zbuduje s a m czegoś, co jest
p o n a d l u d z k i e . To j e d n o z n a c z n i e przekreśla k o n s e r w a t y z m jako d o k t r y n ę p o ­
lityczną. I jako taki, pozostaje raczej formacją intelektualną, s p o s o b e m myśle­
nia, s p o s o b e m r o z u m i e n i a rewolucji i s y s t e m u społecznego w ogóle. Nie jest
to jedyny p a r a d o k s k o n s e r w a t y z m u .
Monarchia, jako system zakorzeniony w transcendencji, nie m o g ł a zostać
po p r o s t u zniszczona przez człowieka, była czymś zbyt wielkim. Ile razy, pa­
trząc na rewolucję, w i d z i m y aktorów, ale nie w i d z i m y siły sprawczej? W k t ó ­
rym miejscu p o m i ę d z y R o b e s p i e r r e ' e m , M a r a t e m , D a n t o n e m , N a p o l e o n e m
i całą resztą jest spiritus movens? Rewolucję stworzyła m o n a r c h i a , nie czło­
wiek, rewolucja jest kolapsem m o n a r c h i i , m o n a r c h i a z a p a d ł a się w rewolucję,
s a m a ją wydala.
Konserwatyzm przepełniony jest fatalizmem. Paradoksalnie, ten s a m fa­
talizm m o ż n a znaleźć tak u ultrasowskiego de Maistre'a, jak u liberalnego
Tocqueville'a, którzy, sytuując się na przeciwnych biegunach t e m p e r a m e n t u ,
stylu myślenia i zainteresowań, spotykają się zastanawiająco często w swoich
diagnozach. Dla de Maistre'a rewolucja jest konieczna. Wypływa nieuchron­
nie ze skażonej ludzkiej n a t u r y - m o n a r c h i a była odbiciem boskości, ale ludz­
ka grzeszność prędzej czy później m u s i a ł a ją zniweczyć. Dla Tocqueville'a ko­
nieczność rewolucji wynika z w e w n ę t r z n e g o przyrostu ciężaru monarchii, k t ó ­
ra w końcu zapada się w sobie. Co tak n a p r a w d ę znaczy dokładnie to s a m o .
Będąc tak n a p r a w d ę z e s t a w e m paradoksów, k o n s e r w a t y z m pozostaje in­
telektualnie stymulujący, lecz dla politikon zoon, j a k i m jest najczęściej konser­
watysta, to m a ł o . Dlatego, nie mogąc p r z e t ł u m a c z y ć de M a i s t r e ' a na rzeczy­
wistość XX czy XXI wieku, konserwatyści dokonują twórczych fuzji, tworząc
a m a l g a m a t y k o n s e r w a t y z m u z d o k t r y n a m i w s p o s ó b oczywisty z konserwaty­
z m e m sprzecznymi, lecz wydolnymi politycznie. Stąd m a m y liberalne konserwatyzmy lub k o n s e r w a t y w n e liberalizmy, k o n s e r w a t y z m y n a r o d o w e w stylu
Maurrasa, a m a l g a m a t k o n s e r w a t y z m u z przykrytym fałszywą otoczką d e m o ­
kracji imperializmem, jakim jest n e o k o n s e r w a t y z m amerykański, etc.
336
FRONDA
36
We wszystkich tych doktrynach konserwatyzm jest zapleczem intelektual­
nym, m o d e l e m myślenia, s p o s o b e m kategoryzowania rzeczywistości społecz­
nej. J e d n a k narzędzia, konieczne do politycznego działania, charakterystyczne
są już dla owych przymiotnikowych d o d a t k ó w - konserwatyzm n a r o d o w y ma
narzędzia narodowców, konserwatyzm liberalny narzędzia liberałów etc.
Nie mając t e m p e r a m e n t u polityka, pozostaję przy k o n s e r w a t y z m i e bezprzymiotnikowym, zgadzając się na s m u t n ą konstatację, że s y s t e m społecz­
ny oparty na transcendencji w s a m y m sobie nosi k o n i e c z n o ś ć kolapsu, każda
m o n a r c h i a kończy się rewolucją, lub, co jeszcze gorsze, degeneruje się do p o ­
ziomu kabaretowej rewii, jak w s p ó ł c z e s n e m o n a r c h i e europejskie. Co n i e jest
zbyt optymistyczne, ale nie k r y t e r i u m przyjemności w y z n a w a n i a (bo czyż li­
beralizm, czy myśl n a r o d o w a nie zapewniają przyjemnego poczucia integral­
ności?) u w a ż a m za decydujące w procesie k s z t a ł t o w a n i a ś w i a t o p o g l ą d u .
SZCZEPAN TWARDOCH
NOTY O AUTORACH
STANISŁAW P. AUGUSTYN (1967) pracownik firmy public relations. Mieszka pod
Warszawą.
LEONTIJ AWIŁOW rosyjski publicysta. Mieszka w Pawłowskim Posadzie.
ALEKSANDER
BOCIANOWSKI
(1972)
przewodnik turystyczny.
Mieszka
pod
Krakowem.
SAMUEL BRACŁAWSKI (1976) dziennikarz. Mieszka w Zielonce.
ZENON CHOCIMSKI (1969) publicysta. Mieszka w Poznaniu.
STANISŁAW CHYCZYŃSKI (1959) poeta, prozaik. Mieszka w Lanckoronie.
SAMUEL COHEN (1935) emerytowany doktor proktologii. Mieszka w Los Angeles.
MARIE VON EBNER-ESCHENBACH (1830-1916) austriacka poetka, dramatopisarka,
aforystka.
BARBARA BOŻENA CUJSKA (1947) współpracuje z Polskim Towarzystwem Higieny
Psychicznej, od kilku lat zajmuje się zagadnieniem psychomanipulacji. Mieszka
w Warszawie.
WAKACJE 2 0 0 5
339
MAREK HORODNICZY (1976) mąż, ojciec dwojga dzieci, redaktor „Frondy", od
roku autor i współprowadzący programu Świątek Piątek w TV PULS; publikował m.in.
w „Nowym Państwie", „Christianitas" i „RuaH". Mieszka w Warszawie.
O. GLEB JAKUNIN (1934) rosyjski ksiądz prawosławny, wyświęcony w 1963 roku.
W 1965 roku wspólnie z innym księdzem, Mikołajem Eszlimanem, wysłał list otwar­
ty do patriarchy moskiewskiego Aleksego I, zarzucając mu zdradę interesów Cerkwi
na rzecz władz komunistycznych; został za to ukarany zakazem sprawowania funkcji
kapłańskich. W latach 60. i 70. był aktywnym obrońcą praw człowieka w ZSRR, doku­
mentując zwłaszcza represje komunistów wobec chrześcijan. Aresztowany w 1979 roku,
spędził pięć lat w więzieniach i łagrach oraz dwa i pół roku na zsyłce w Jakucji. Wyszedł
na wolność w 1987 roku dzięki amnestii i w tym samym roku Patriarchat Moskiewski
przywrócił mu prawo wykonywania funkcji kapłańskich. W 1990 roku został wybrany
na deputowanego do Rady Najwyższej Rosji. W latach 90. krytykował władze Rosyjskiej
Cerkwi Prawosławnej za współpracę z KGB i brak rozliczeń z komunistyczną przeszłoś­
cią. W roku 2000 został przez Patriarchat Moskiewski ekskomunikowany. Obecnie jest
księdzem prawosławnym podporządkowanym Patriarchatowi Kijowskiemu Ukraińskiej
Cerkwi Prawosławnej. Mieszka w Moskwie.
BARTŁOMIEJ KACHNIARZ (1975) prawnik, filister Arkonii, publikuje w „Najwyższym
Czasie", żonaty. Mieszka w Warszawie.
ZOFIA KASPRZAK (1975) anglistka. Mieszka w Szczecinie.
BEN LEVIN (1958) psycholog, psychoterapeuta. Mieszka w Detroit.
ESTERA LOBKOWICZ (1968) redaktor „Frondy". Mieszka w Krakowie.
GEORGE MacDONALD (1824-1905) szkocki pisarz i poeta. Jego twórczość inspirowa­
ła m.in. C K . Chestertona, C S . Lewisa i J.R.R. Tolkiena.
FILIP MEMCHES (1969) mąż i ojciec. Magister psychologii (niepraktykujący).
Publicysta, tłumacz. Redaktor „Frondy". Pracuje w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Stale bywa - jako widz - w programie Warto rozmawiać (TVP Program 2). Mieszka na
Starych Bielanach.
340
FRONDA
36
RICHARD C. NILGES (1920) emerytowany profesor neurochirurgii. Mieszka w stanie
Indiana w USA.
O. JACEK NORKOWSKI OP (1957) absolwent Akademii Medycznej w Poznaniu.
Po ukończeniu studiów medycznych wstąpił do zakonu dominikańskiego. Studia filo­
zoficzne i teologiczne odbywał w Krakowie, gdzie w 1989 roku otrzymał święcenia
kapłańskie. W 1990 roku uzyskał na Papieskiej Akademii Teologicznej tytuł magistra
w dziedzinie filozofii za pracę na temat teorii powstawania i rozwoju świadomości
u człowieka napisaną pod kierunkiem dr. Alfreda Gawrońskiego. W latach 1991-1992
odbył staż w centrum bioetycznym Pope John XXIII Medical-Moral Research and
Education Center w Bostonie. Tu zainteresował się problemem kryteriów śmierci
człowieka, koniecznych do podejmowania decyzji dotyczących chorych w stanach
terminalnych oraz dawców organów do przeszczepów. To zainteresowanie zaowoco­
wało dalszymi studiami podjętymi w Rzymie i zakończonymi obroną na uniwersytecie
Angelicum licencjatu poświęconego tematowi tzw. mózgowych kryteriów śmierci czło­
wieka. Obecnie mieszka w Rzeszowie.
REMIGIUSZ OKRASKA (1976) z wykształcenia socjolog. Opublikował kilkaset tekstów,
od czasopism radykalnie lewicowych i anarchistycznych po radykalnie prawicowe,
od prac naukowych po ziny. Autor książki W kręgu Odyna i Trygtawa. Neopoganizm
w Polsce i na świecie - wczoraj i dziś (2001). Redaktor naczelny społeczno-politycznego
dwumiesięcznika „Magazyn Obywatel". Działa w kilku inicjatywach obywatelskich
i w ruchu ekologicznym. Przez lewaków uważany za faszystę, przez faszystów za lewaka.
Obecnie mieszka na Podbeskidziu.
ALAN SHEWMON profesor neurologii i pediatrii. Mieszka w Los Angeles.
MAGDA SOBOLEWSKA (1968) anglistka, tłumaczka. Mieszka w Warszawie.
ADAM SOKOŁOWSKI (1969) polonista. Mieszka we Wrocławiu.
SONIA SZOSTAKIEWICZ (1971) redaktor „Frondy". Mieszka pod Warszawą.
TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974) doktor filozofii, publicysta, szef działu Życie w tygo­
dniku „Ozon", redaktor naczelny Ekumenicznej Agencji Informacyjnej „ekumenizm.pl".
WAKACJE 2 0 0 5
341
W tym roku nakładem „Frondy" ukazała się jego książka pt. Kiedy sól traci smak. Etyka
protestancka w kryzysie. Mieszka w Warszawie.
SZCZEPAN TWARDOCH (1979) Ślązak, absolwent socjologii i filozofii, autor zbioru
opowiadań pt. Obłęd rotmistrza von Egern. Mieszka w Pilchowicach koło Gliwic.
JAROSŁAW WRÓBLEWSKI (1971) dziennikarz, sekretarz redakcji programu Warto
rozmawiać (TVP Program 2). Mieszka w Markach.

Podobne dokumenty