Konspekt numer 55 - Uniwersytet Pedagogiczny

Transkrypt

Konspekt numer 55 - Uniwersytet Pedagogiczny
— Od redakcji —
N
iniejsze wydanie „Konspektu” jest pod kilkoma względami wyjątkowe. Rozpoczyna je rozmowa z JM Rektorem Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie prof. Michałem Śliwą. W wywiadzie tym zostały poruszone zagadnienia
związane z Jubileuszem siedemdziesięciolecia naszej Uczelni, który obchodzimy w roku akademickim 2015/2016, oraz
z wieloletnią pracą prof. Michała Śliwy na stanowisku osoby
reprezentującej Uniwersytet. Chcielibyśmy podkreślić, że to
właśnie z inicjatywy JM Rektora w roku 1999 zostało utworzone pismo uczelniane „Konspekt”.
Pragniemy ponadto zarekomendować Czytelnikom dwa
interesujące artykuły odnoszące się do dorobku artystycznego
osób szczególnie związanych z polską kulturą. Są to rozważania prof. Marka Pieniążka o twórczości poetyckiej Tadeusza
Kantora oraz szkic dr. Tomasza Chomiszczaka o twórczości
prozatorskiej wybitnego polskiego malarza, rzeźbiarza i fotografika Zdzisława Beksińskiego. Wielbicieli twórczości Beksińskiego zainteresuje zapewne opowiadanie Mistrza pt. Plac
egzekucji, opublikowane w „Konspekcie” dzięki uprzejmości
Dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku pana Wiesława
Banacha.
Na tym jednak nie koniec. Słuchaczom muzyki współczesnej chcielibyśmy polecić lekturę rozmowy ze znakomitym
polskim muzykiem i kompozytorem Józefem Skrzekiem.
Rozmowę tę przeprowadzili prof. Robert Stawarz oraz piszący te słowa w niezwykłym, nowoczesnym gmachu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach.
Mamy nadzieję, że w tak specyficznym gatunku prasowym,
jakim jest wywiad, udało nam się odzwierciedlić niezwykłą
osobowość naszego rozmówcy a za sprawą zdjęć – magię
miejsca, w którym odbyło się spotkanie.
Tym razem „Konspektowi” towarzyszy płyta CD. Został
na niej zarejestrowany koncert Marka Bilińskiego, który odbył się 22 maja br. na Rynku Głównym w Krakowie z okazji
XV Festiwalu Nauki. Dzięki uprzejmości artysty możemy
przekazać Państwu ten album, z życzeniami miłych wrażeń.
Za pomoc okazaną przy opracowywaniu niniejszego numeru pisma pragniemy podziękować: JM Rektorowi UP
prof. Michałowi Śliwie, mgr Iwonie Tomasik – Kierownik
Biura Rektora, mgr. Piotrowi Kciukowi – Kierownikowi Biura Promocji i Karier UP oraz prof. Robertowi Stawarzowi.
Szczególne podziękowania kierujemy do pana Marka Bilińskiego, który podzielił się z nami swoją wspaniałą muzyką.
— W numerze —
— W numerze —
REDAKCJA
Marcin Kania
(redaktor naczelny)
Ewa Bednarska-Gryniewicz
PRZEWODNICZĄCY
RADY PROGRAMOWEJ
prof. Kazimierz Karolczak
Prorektor ds. Nauki
i Współpracy Międzynarodowej UP
WSPÓŁPRACA
Robert Stawarz
Tomasz Chomiszczak
Iwona Tomasik
Piotr Kciuk
ZDJĘCIA
Marian Pasternak
Mieczysław Więcławek
Marcin Kania
oraz Autorzy
ŁAMANIE
Krystyna Schneider
PROJEKT OKŁADKI
Marcin Kania
Autor zdjęcia na okładce:
Robert Stawarz
WSKAZÓWKI DLA AUTORÓW
Artykuły do 5 str. A4
(ok. 13 000 znaków)
Sprawozdania do 3 str. A4
(ok. 7800 znaków)
Times New Roman
wielkość czcionki 12 pt,
1,5 wiersza interlinii
Materiały ilustracyjne
w formatach TIFF lub JPEG
o rozdzielczości ponad 300 dpi.
Redakcja zastrzega sobie prawo
do skracania tekstów
i zmian redakcyjnych.
Pismo Uniwersytetu
Pedagogicznego
im. Komisji Edukacji Narodowej
www.up.krakow.pl/konspekt
30-084 Kraków
ul. Podchorążych 2, pok. 7p
tel.: 12 662-61-28
e-mail: [email protected]
Druk: Zespół Poligraficzny UP
Nakład: 400 egz.
W tym ważnym dla naszej społeczności
momencie należałoby życzyć, aby zawsze
w codziennej pracy badawczej, edukacyjnej,
organizacyjnej przyświecała nam idea uniwersytetu jako wspólnoty oraz racjonalności w myśleniu i działaniu i by minione siedemdziesiąt
lat stanowiło dobry i trwały początek rozwoju
Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji
Edukacji Narodowej na wiele jubileuszowych
stuleci.
O jubileuszu 70-lecia Uniwersytetu
Pedagogicznego w Krakowie oraz o wieloletniej
pracy na stanowisku Rektora opowiada
JM prof. Michał Śliwa
5 — Gość „Konspektu” —
Warto przy tym podkreślić, że teksty autorstwa Tadeusza
Kantora miały szczególny charakter. Były mocno związane
z aktualnym stanem twórczym artysty, jego postawą, estetycznym
zaangażowaniem, dynamiką poglądów. Jeśli w jednym ze swoich
teatralnych manifestów zadeklarował, iż wszystko, co robił w sztuce,
było wyrazem jego postaw i przeżyć, znaczy to także, że wszystko,
co pisał, było integralną częścią jego sztuki.
Twórczość poetycką Tadeusza Kantora, w roku poświęconym temu
artyście, analizuje Marek Pieniążek
13 — Literatura —
W archiwum sanockiego Muzeum Historycznego – spadkobiercy
testamentu Mistrza – teczka z materiałami pisarskimi Beksińskiego
liczy około 300 stron. Może to i niewiele – zaledwie objętość jednej
powieści albo zbioru opowiadań. Ba, ale przecież te literackie
próby to jednak dorobek nieoczekiwany, stanowiący „wartość
dodaną” do znanego już portretu artysty w sile wieku. Nawet jeśliby
potraktować jego pisanie tylko jako zabawę.
Prozę wybitnego polskiego malarza Zdzisława Beksińskiego
odkrywa przed czytelnikami Tomasz Chomiszczak
17 — Literatura —
Przedstawiamy opowiadanie Zdzisława Beksińskiego Plac egzekucji
25 — Literatura —
Muzyka pochodzi z nieba, jest darem Bożym. Trzeba
sobie z tym darem radzić, pogodzić z nim życie prywatne.
Muzykę utożsamiam z przyrodą. Grałem w górach, grałem
nad wodą, grałem pod ziemią. Nigdy nie zapomnę
koncertu na przystani w Sztynorcie, który zacząłem, kiedy
promienie wschodzącego słońca musnęły taflę wody. Grałem w planetariach, czując nad sobą Wieczność i porządek
Kosmosu, którego jesteśmy cząstką.
O działalności grupy SBB, inspiracjach artystycznych i swoim
bracie, znakomitym śląskim bluesmanie Janie „Kyksie”
Skrzeku opowiada Józef Skrzek
30 — Rozmowy „Konspektu” —
O minimalizmie we współczesnej sztuce użytkowej pisze
Barbara Krasińska
59 — Grafika użytkowa —
Pierwszy raz o Kambodży usłyszałam jako dziecko
pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy zbrodnie Pol
Pota zostały ujawnione, a w dzienniku telewizyjnym
epatowano obrazami wyludnionych miast i liczbami
ofiar. Nie rozumiałam wówczas skomplikowanych
stosunków wietnamsko-chińsko-kambodżańskich
ze Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Sowieckim
w tle. Świat ten wydawał się tak odległy…
Kambodżańskie notatki osobiste przedstawia
Monika Andrasz-Mrożek
62 — Reportaż —
O badaniu planet karłowatych opowiada
Jacek Kruk
70 — Astronomia —
fot. NASA
W celu dokładnego zbadania Plutona Amerykanie
wysłali na początku 2006 r. sondę New Horizons.
Jest to prosta misja przelotowa, jaką stosowano do
wstępnego badania planet w latach sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych XX w. Niecałe dwa lata później,
we wrześniu 2007 r., również w USA, wysłana została
sonda Dawn, przeznaczona do badania największych
planetoid Westy i Ceres.
— Spis treści —
Refleksje przed Jubileuszem. Rozmowa z JM Rektorem Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie prof. Michałem Śliwą . . . . . . . . . 5
MAREK PIENIĄŻEK, Tadeusz Kantor ‒ poeta . . . . . . . . . 13
TOMASZ CHOMISZCZAK, Zdzisław Beksiński: jak (nie) zostałem pisarzem
71
ZDZISŁAW BEKSIŃSKI, Plac egzekucji . . . . . . . . . . . 25
Muzyka pochodzi z nieba. Rozmowa z Józefem Skrzekiem, liderem grupy SBB 30
GABRIELA MEINARDI, Edith Piaf – sztuka i życie to jedno . . . . . 37
BEATA ANNA SYMOŁON, Chleb codzienny. Impresja na temat obrazu Jana
Vermeera Mleczarka . . . . . . . . . . . . . . . . . 43
WANDA MATRAS-MASTALERZ, Potencjał terapeutyczny literatury i sztuki
w procesie umacniania zdrowia . . . . . . . . . . . . . 45
MONIKA BEDNARCZYK, DOROTA KOCZOR, Kolekcjoner opowieści. Rozmowa o Gustawie Herlingu-Grudzińskim . . . . . . . . . . 51
MAREK KARWALA, Multiartystyczna dusza Marii Baster-Grząślewicz . . 55
BARBARA KRASIŃSKA, O minimalizmie we współczesnej grafice użytkowej
95
MONIKA ANDRASZ-MROŻEK, Kambodżańskie notatki osobiste . . . 62
JACEK KRUK, Badania planet karłowatych . . . . . . . . . . . 70
KRZYSZTOF MROCZKA, Zastosowanie i innowacje technologii Friction Stir
Welding (FSW) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76
MAREK GUZIK, BARTŁOMIEJ ZYŚK, Kumaki ‒ nasze najmniejsze, lecz najbardziej jadowite płazy . . . . . . . . . . . . . . . . 88
WŁADYSŁAW BŁASIAK, Definicje w nauczaniu przyrodniczym . . . 95
MAREK KARWALA, Czesław Michalski o sporcie na Politechnice Krakowskiej 97
KARINA OLESIAK, American dream, czyli „Noc w Bibliotece: Kultura amerykańska” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 99
TOMÁŠ KOZÍK, HENRYK NOGA, Wystawa „Techniczna twórczość studentów.
Realizowane projekty prac końcowych”. Kraków–Nitra 2015 . . . . 102
MAREK GLOGIER, Rok bibliotecznych pożegnań na zawsze. Beata Pauli,
Dorota Wilk, Teresa Wildhardt . . . . . . . . . . . . . . 106
Nowości Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Pedagogicznego . . . . 111
MAREK BILIŃSKI, Refleksje po koncercie w Krakowie . . . . . . . 119
MAREK BILIŃSKI, Po drugiej stronie światła [płyta CD] . . . . okładka, s. 3
CD z zapisem koncertu Marka Bilińskiego Po drugiej stronie światła jest bezpłatnym
dodatkiem do niniejszego numeru „Konspektu” i stanowi jego integralną część.
— Gość „Konspektu” —
Refleksje przed Jubileuszem
Rozmowa z JM Rektorem Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie
prof. Michałem Śliwą
Marcin Kania: Szanowny Panie Rektorze,
w tym roku obchodzi Pan podwójny jubileusz – siedemdziesięciolecie Uniwersytetu Pedagogicznego i siedemdziesiąte urodziny… Jak się czuje osoba, która stoi na
czele naszej Uczelni od ponad 15 lat?
JM prof. Michał Śliwa: Rzeczywiście, jestem
rówieśnikiem Uniwersytetu Pedagogicznego. Urodziłem się w styczniu 1946 roku,
a 11 maja tego samego roku została powołana Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Krakowie. Tak chciał los i myślę, że jest to dla
mnie zaszczyt. Bardzo się cieszę, że byłem
rektorem przez cztery kadencje. W tej chwili upływa trzynasty rok mojej pracy na tym
stanowisku, a gdyby do tego doliczyć okres,
kiedy byłem prorektorem, wychodzi w sumie szesnaście lat. To jedna piąta dziejów
Uczelni. Trudno mi oceniać siebie samego,
jestem bowiem osobą bezpośrednio zaangażowaną w bieg wydarzeń. Wydaje mi się
jednak, że już na podstawie pobieżnej obserwacji można zauważyć, iż kondycja naszej
Uczelni jest obecnie zadowalająca. Myślę,
że każdy uczciwy obserwator przyzna, że
w ciągu minionych lat dorobek Uniwersytetu w każdej dziedzinie znacznie się wzbogacił. Często mówię, że nie ma na Uczelni
budynku, który nie zostałby wyremontowany, powstało też wiele nowych obiektów,
JM Rektor Uniwersytetu Pedagogocznego im. Komisji
Edukacji Narodowej w Krakowie prof. Michał Śliwa
np.: nowy dom studencki przy ul. Armii
Krajowej, nowe skrzydło budynku głównego
przy ul. Podchorążych, Ośrodek Inicjatyw
Edukacyjno-Społecznych przy ul. Jęczmiennej, Instytut Pracy Socjalnej na os. Stalowym
w Nowej Hucie. Teraz kończymy rozbudowę
6
— Gość „Konspektu” —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod nowy budynek Uczelni, 27 IX 2010 r.
Otwarcie nowego budynku Uczelni, 14 X 2011 r.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Gość „Konspektu” —
Wśród studentów
Otwarcie nowego budynku Uniwersytetu Pedagogicznego na os. Stalowym 17, 26 IX 2011 r.
7
8
— Gość „Konspektu” —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Otwarcie Muzeum Podręcznika w Ośrodku Inicjatyw Edukacyjno-Społecznych, 4 IV 2014 r.
Z doktorami honoris causa UP – Andrzejem Wajdą i Krystyną Zachwatowicz-Wajdą, 24 XI 2014 r.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Gość „Konspektu” —
Wydziału Pedagogicznego przy ul. Ingardena. Znacznie poprawiły się warunki do
pracy naukowej i studiowania. Nastąpiła
w tym czasie wymiana kadry naukowo-dydaktycznej. Niewielu już pracuje na Uczelni naukowców z mojego pokolenia. Jestem
chyba ostatnim profesorem z czasów Polski
Ludowej, co dla mnie osobiście – ale i może
dla moich rówieśników – jest zjawiskiem pozytywnym. Mam bowiem perspektywę porównawczą, gdyż żyłem w czasach zupełnie
innego systemu polityczno-gospodarczego
i teraz – w warunkach kapitalizmu. Nie muszę się wstydzić swojej przeszłości, i nie mam
podstaw, by nie docenić obecnego postępu
społeczno-gospodarczego. Podczas wymiany pokoleniowej samodzielnej kadry naukowo-dydaktycznej pomnożyliśmy jej zatrudnienie na Uczelni dwukrotnie. Gdy zostałem
wybrany na rektora, pracowało tu około
130 profesorów i doktorów habilitowanych.
Obecnie jest ich 261. Co roku habilitowało
się 1–2 pracowników naukowych, dzisiaj –
kilkunastu. Coraz większą wagę przywiązuje
się do badań i awansów naukowych. To ważne. Co ciekawe, wśród kadry przeważają ludzie młodzi, trzydziesto- i czterdziestolatkowie. To świetna prognoza na przyszłość. Cała
generacja młodych uczonych będzie dbać
o przyszłość Uczelni, troszcząc się o swoje
miejsce pracy i nauki. Spójrzmy jeszcze na
dydaktykę. Daleki jestem od samozadowolenia, ale muszę wspomnieć, że kiedyś nasza
oferta edukacyjna obejmowała kilkanaście klasycznych kierunków nauczycielskich.
Teraz prowadzimy ponad 40 nowoczesnych
kierunków studiów, trafiających w potrzeby
społeczne i edukacyjne. W bieżącym roku
uruchomiliśmy pięć nowych. Są to: animacja kultury w przestrzeni społecznej, prawo,
psychologia, sztuka i media, turystyka historyczna i dziedzictwo kulturowe. Już teraz
na tych kierunkach wypełnione są limity
przyjęć kandydatów. Marzy mi się otwarcie
kolejnych kierunków: bardzo potrzebnych
studiów ekonomicznych w Instytucie Politologii oraz studiów z zakresu zarządzania
9
i przedsiębiorczości. Chciałbym, aby ten kierunek międzyobszarowy prowadził Instytut
Techniki, wspierany między innymi przez
socjologów, geografów i psychologów. Obok
kierunków nauczycielskich warto tworzyć
studia ogólnoakademickie. Nie ma już na
Uniwersytecie Pedagogicznym instytutu, który by takich studiów nie prowadził.
Które z wydarzeń w historii pełnienia
funkcji rektora było dla Pana najważniejsze?
W pierwszej kadencji, którą oceniam jako
okres pionierski i czas wielkiego entuzjazmu,
ważna była dla mnie intensywna modernizacja infrastruktury. Zaczęliśmy od remontu obiektu przy ul. Karmelickiej, potem
zmodernizowaliśmy obiekty przy ulicach:
Mazowieckiej, Podchorążych, Piekarskiej,
Studenckiej, Ingardena. Miałem wtedy większe możliwości pozyskania środków finansowych. W Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa
Wyższego panowała wówczas sprzyjająca
atmosfera. Dostrzegano potrzebę inwestowania w całe szkolnictwo wyższe, dawania
szansy rozwoju wszystkim – silnym i słabszym – uczelniom na wyjście z marazmu
i bylejakości. To wsparcie wyraźnie osłabło
w ostatnich latach. Kierownictwo resortu
zaczęło się bardziej skupiać na selektywnym
rozwoju szkolnictwa wyższego i sprzyjać
silnym uczelniom oraz instytucjom naukowym. W ramach działań reformatorskich
sięgnięto do wzorów anglosaskich. Wprowadzono boloński model studiów i system
parametryzacji jednostek naukowych, czego
skutki, nie zawsze pozytywne, odczuwamy
obecnie. Okazało się to przebudową fasady,
nie treści. Finansowanie nauki zepchnięto na system konkursów, powiększając tym
samym rozmiary i tak już rozrośniętej biurokracji. Obawiam się, że działania te miały charakter czysto formalny, wizerunkowy.
Obecne coraz mniej liczy się to, co dany
uczony sobą reprezentuje, co wnosi do dorobku naukowego. Liczą się punkty. Zanika
10
— Gość „Konspektu” —
kultura badawcza, zatraca się etos uczonego,
obniża się jakość prac naukowych. Poważnym wyzwaniem było również przekształcenie w 2008 r. Akademii Pedagogicznej
w Uniwersytet Pedagogiczny. Dokonało się
to nie bez oporu wielu różnych środowisk,
osób i instytucji decydujących o kształcie
szkolnictwa wyższego w kraju. Wymagało
to jednocześnie wielkiego wysiłku intelektualnego i organizacyjnego całej społeczności akademickiej. Należało przekonać do
potrzeby intensyfikacji badań naukowych
i rozwoju kadry naukowo-dydaktycznej.
Przyspieszyliśmy więc uzyskiwanie awansów
naukowych ‒ habilitacyjnych i profesorskich,
zwiększyliśmy wydatnie liczbę uprawnień
doktorskich z ośmiu do trzynastu, habilitacyjnych ‒ z trzech do sześciu, poszerzyliśmy
studia doktoranckie z czterech dyscyplin
naukowych do dziesięciu, rozbudowaliśmy
strukturę organizacyjną Uczelni o dwa nowe
wydziały: Wydział Sztuki i Wydział Filologiczny oraz liczne instytuty, podjęliśmy też
inne przedsięwzięcia wspierające badania
naukowe i kształcenie studentów, np.: Europejskie Centrum Kształcenia Ustawicznego
i Multimedialnego, Centrum Dokumentacji
Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń, Centrum
Kultury i Języka Rosyjskiego, czasopismo uniwersyteckie „Konspekt”, Chór Mieszany Uniwersytetu Pedagogicznego „Educatus”, Radio Spektrum, Interdyscyplinarne Centrum
Badań Edukacyjnych, Uniwersytet Dzieci
i Rodziców. Dokonaliśmy poważnych zmian
w administracji Uczelni, dostosowując ją do
nowych zadań i potrzeb. Możemy szczycić się
dziś Uniwersytetem Pedagogicznym, dziełem
trzech pokoleń pracowników i niezliczonej
rzeszy studentów oraz absolwentów.
Co czeka naszą Uczelnię w najbliższych latach?
Trudno prognozować. Zmniejsza się napływ młodzieży, trwa niż demograficzny.
Nasila się konkurencja między uczelniami.
W tej sytuacji nie będzie łatwo funkcjono-
„Konspekt” 2/2015 (55)
wać. Trzeba ugruntowywać swoją pozycję
w środowisku naukowym i edukacyjnym.
Rozwijać innowacyjne i oryginalne badania
naukowe, bardziej zorientowane na potrzeby edukacyjne społeczeństwa, pozyskiwać
granty badawcze, dbać o wysoki poziom
kadry naukowej, kształcić na nowoczesnych
kierunkach studiów. Od tego, jaką pozycję
będzie miała nasza Uczelnia, będzie zależała
jej przyszłość.
W książce Rozmowy na jubileusz powiedział Pan: „Brakuje mi przeszłości, kiedy
to pracownicy naukowi mieli dużo czasu
dla studentów. Dzisiejsze masowe kształcenie przyniosło negatywne skutki w postaci
osłabionych więzi wykładowca ‒ student”,
a nawet mistrz. Jak Pana zdaniem zmieniła
się rola mistrza i nauczyciela w XXI w.?
Zrzucam to na karb poczynań „szlachetnych
reformatorów” naszego systemu edukacji.
Cieszy nas, że wyszliśmy z 10‒12% scholaryzacji na 50%, ale ponieśliśmy też widoczne
koszty. Brakuje nieraz czasu na budowanie
więzi ze studentami, pracownik naukowy
obciążony jest ogromnymi obowiązkami
administracyjnymi. Nie pomoże tworzenie
uczelni flagowych i ich odpowiednie dotowanie. Problem polega na atmosferze, na
pamiętaniu, że student przychodzi nie tylko
po konkretną wiedzę, ale też do konkretnego
człowieka, żeby ten wsparł go w samorozwoju, kształtowaniu osobowości i stawaniu
się mądrzejszym. Oczywiście, możemy tu
prezentować utylitarne, wąskie podejście,
polegające na tym, że studia są po to, aby
przyuczyć absolwenta do zawodu i pomóc
mu szybciej wejść na rynek pracy. Nie można jednak myśleć w ten sposób, bo wówczas
studia przestaną być procesem kształtowania osobowości. Dzisiaj liczy się nabywanie
kompetencji, umiejętności… A co z rozwojem osobowości? Co z samodoskonaleniem?
Co z przygotowaniem młodego człowieka
do życia? Musimy o tym pamiętać. I pamiętamy.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Gość „Konspektu” —
11
Uniwersytet Pedagogiczny współcześnie
W październiku bieżącego roku rozpoczynamy obchody jubileuszu siedemdziesięciolecia Uniwersytetu Pedagogicznego.
Czy za pośrednictwem „Konspektu” zechciałby Pan Rektor przekazać naszemu
środowisku akademickiemu ‒ pracownikom naukowym i administracyjnym, studentom, absolwentom oraz przyjaciołom
Uczelni ‒ przesłanie na jubileusz?
organizacyjnej przyświecała nam idea uniwersytetu jako wspólnoty oraz racjonalności
w myśleniu i działaniu i by minione 70 lat
stanowiło dobry i trwały początek rozwoju
Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji
Edukacji Narodowej przez wiele jubileuszowych stuleci.
W tym ważnym dla naszej społeczności momencie należałoby sobie życzyć, aby zawsze
w codziennej pracy badawczej, edukacyjnej,
Rozmawiał Marcin Kania
Dziękuję za rozmowę.
Fotografie: M. Pasternak, A. Karkoszka
Odrestaurowany budynek Wydziału Sztuki UP, ul. Mazowiecka 43
12
— Gość „Konspektu” —
Nowoczesny budynek Wydziału Pedagogicznego UP przy ul. R. Ingardena
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Literatura —
MAREK PIENIĄŻEK
Tadeusz Kantor – poeta
TYSIĄCE SPEKTAKLI – TYSIĄCE
ZAPISANYCH STRON
Nie jest powszechnie wiadomym, że Tadeusz
Kantor, jeden z najbardziej znanych polskich
artystów teatru, jest także autorem setek
rozmaitych tekstów. Zbiór jego pism liczy
łącznie kilka tysięcy stron, po części już wydanych (np. w obszernej trzytomowej edycji
pod redakcją Krzysztofa Pleśniarowicza),
po części wciąż pozostających w rękopisach.
Przez całe lata swojej twórczości Kantor pisał
manifesty, programy, partytury teatralne, artystyczne komentarze, a ze zgromadzonych
notatek i plastycznych projektów tworzył
rozbudowane wystawy.
Warto przy tym podkreślić, że teksty autorstwa Kantora miały szczególny charakter.
Były mocno związane z aktualnym stanem
twórczym artysty, jego postawą, estetycznym
zaangażowaniem, dynamiką poglądów. Jeśli
w jednym ze swoich teatralnych manifestów
zadeklarował, iż wszystko, co robił w sztuce,
było wyrazem jego postaw i przeżyć, znaczy
to także, że wszystko, co pisał, było integralną częścią jego sztuki.
Mimo że teksty Kantora mogą być także czytane w oderwaniu od biograficznych
kontekstów, w zdecydowanej większości stanowiły integralną część kolejnych etapów
twórczych, były jednym z wielu środków
i narzędzi współtworzących kolejne spektakle, happeningi, wydarzenia artystyczne,
wystawy. Tak jak większość spektakli Kantora nie powstałaby bez ich tekstowego do-
określenia i zaprojektowania, tak jego najważniejsze teksty nie powstałyby, gdyby nie
perspektywa ich pozatekstowego dopełnienia w akcji, happeningu, wydarzeniu teatralnym, obrazie, przemówieniu czy po prostu...
w poetyckiej wizji autora.
Żadna z wyznaczanych przez estetyków
granic między dziedzinami sztuki w twórczości Kantora nie jest łatwa do określenia.
Niemniej granice między plastyką, teatrem,
manifestem, wierszem, poematem, esejem,
działaniem (na pozór) pozaartystycznym,
osobistą ekspresją czy wywiadem są w jego
przypadku nieistotne, gdyż w centrum każdej z tych aktywności zawsze znajdował się
artysta i jego zaangażowanie w tworzenie
własnego świata. Twórczość artystyczna
pochłaniała Kantora tak bardzo, że jego
podmiotowość w procesualny, plastyczno /
teatralno / tekstowy sposób stawała się tym,
co zapisane, naszkicowane, namalowane,
odegrane, wykrzyczane, zainscenizowane.
Jego spektakle, tysiące razy odegrane na
scenach całego świata, były dowodem na
performatywną i sprawczą siłę setek zapisanych przez niego stron. Słowa manifestów
Kantora były swoistymi zapowiedziami,
projekcjami i poetyckimi wizjami tych wydarzeń.
Któż zatem nie zawierzyłby tak wyraziście
manifestującej się mocy owych zapisów, któż
nie zawierzyłby słowom tak łatwo „wychodzącym” z kartek i notatek wprost na światowe sceny, słowom tak swobodnie tworzącym
i przekształcającym teatralny świat?
14
— Literatura —
TADEUSZA KANTORA „CUD POEZJI”
Szukając antropologicznego łącznika wszelkich czynności twórczych Kantora, trzeba
się odwołać do całości jego dzieła. Dostrzeżemy wówczas szczególną cechę działań,
która przez dziesiątki lat wielogatunkowej
twórczości artysty napędzała całe jego dzieło. Wytropimy jej ślady w rękopisach, manifestach, w pełnych emocji i zaangażowania
wypowiedziach twórcy, który bardzo trafnie
racjonalizował swoje działania, a uciekał się
do sfery pozaracjonalnej tylko w przypadkach granicznych, odsłaniających niewystarczalność dostępnego języka sztuki. Kantor
był wszakże artystą wyjątkowo świadomym
swych celów i metod.
Owym głębokim i pełnym mocy centrum
dzieła Tadeusza Kantora wydaje się POEZJA –
rozumiana bardzo klasycznie i zarazem romantycznie. Łączy ona bowiem głęboki nurt
oddziaływania jego sztuki z nieustającą podróżą tego wielkiego awangardzisty przez
wielość sposobów wydarzania się na scenie
tekstu i teatru. Momenty realizacji tak rozumianej poezji mogliśmy oglądać w rozmaitych aktywnościach Kantora wielokrotnie –
czy to podczas odczytów poprzedzających
wystawy, happeningi, spektakle, czy w czasie samych spektakli, gdy słowa Kantora
były częścią jego występu jako kreatora wydarzenia.
Zauważmy, że już w latach sześćdziesiątych XX w., gdy np. pisał Manifest Ambalażu, bardzo świadomie odwoływał się
do poetyckiego statusu swojej twórczości:
„użyłem przedmiotu [...], ale przeniosłem
go w sferę wieloznaczności bezinteresowności = poezji”.
To szczególne, że właśnie w poezji Kantor projektuje finalizację i spełnienie swoich
gestów artystycznych. W tym ujęciu poezja
okazuje się zjawiskiem wielozmysłowym,
performatywnym, transmedialnym, wizją
spełniającą się we wszystkich mediach i sztukach jednocześnie, a zarazem zintegrowaną
z osobą artysty i aktywizowanego odbiorcy.
„Konspekt” 2/2015 (55)
To wizja poezji jako wydarzenia, spełnienia,
urzeczywistnienia własnej prawdy, która staje się częścią świata i realności widzów, partycypujących w jej wydarzaniu się. Dodajmy,
że jest to projekt dzieła ściśle bezinteresownego, poezja pojawia się w tekstach Kantora
w kontekście odsłaniania wartości najwyższych w szczególnej estetyce tzw. realności
najniższej rangi.
W tradycji europejskiej bycie poetą zarezerwowane jest dla autorów tekstów poetyckich. Co prawda literaturoznawcy piszą także
o prozie poetyckiej, a poetyczność w uwznioślającym znaczeniu bywa przypisywana
zasługującym na takie wyróżnienie wszelkim wytworom kultury i technologii, poeta
wciąż jednak utożsamiany jest z autorem
wiersza, poematu, czyli tekstu ukształtowanego na własną miarę, a w każdym razie inaczej niż proza, artykuł, reportaż czy dramat.
Czy zatem Tadeusz Kantor, znany na całym świecie twórca teatralny, reżyser, malarz,
autor happeningów może być uznany za poetę? Biorąc pod uwagę liczbę napisanych
przez niego tekstów, na pewno możemy go
uznać za pisarza, dramaturga, autora manifestów, esejów, za kogoś, kogo teksty można
czytać dla nich samych. Niedawno powstała
na ten temat obszerna praca naukowa Pawła
Stangreta, zatytułowana Kantor pisarz. „Lekcje mediolańskie” jako tekst literacki (Warszawa 2014). Kantor jest tutaj przedstawiany
jako malarz i reżyser, który nie tylko tworzył
spektakle i obrazy, ale precyzyjnie opisywał
i analizował każdy z etapów swojej twórczości. Powstałe w ten sposób manifesty,
komentarze teoretyczne, eseje, zebrane we
względną całość, zajmują we wspomnianym
wyżej trzytomowym wydawnictwie pod redakcją K. Pleśniarowicza grubo ponad tysiąc pięćset stron. A przecież mówimy tutaj
o reżyserze i malarzu, nie zaś o pisarzu i nie
o literacie.
W pismach Kantora efekt dzieła jest synonimem doświadczenia absolutnie własnego,
zindywidualizowanego, a zarazem niewyrażalnego inaczej niż właśnie przez poezję. Po-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Literatura —
ezja w jego ujęciu bliska jest udziałowi w wydarzeniu tyleż niezwykłym, co autentycznym,
w wydarzeniu, które łączy słowo z emocją,
widzeniem, przestrzenią i wspólnotą doznań.
Jest to głęboko ludzkie i artystyczne komunikowanie się z obszaru samotności z całym
światem – przez poezję właśnie.
Kantor szczególnie interesująco opisywał momenty spełniania się „cudu poezji”.
W jego opisach to chwile, w których „można marzenie / spełnić, gdy się je / sprowadzi
do / „«realnego»”1. Takie właśnie sprowadzanie do obiektywnej intersubiektywności poetyckiego doświadczenia dokonywało się na
scenie Teatru Cricot 2 wielokrotnie. Kantor
często pisał na ten temat, zarówno w poetyce
manifestu, jak i w poetyce autorefeksyjnego
wiersza, przypominającego późne utwory
1 T. Kantor, Meditations/illusion – reve, [w:] tenże,
Dziś są moje urodziny. Rękopisy wszystkie, CD, oprac.
M. Pieniążek, Archiwum Cricoteki, Kraków 2002.
15
Tadeusza Różewicza. W zapiskach artysty, zatytułowanych Meditations/illusion –
reve, czytamy:
Od moich początków
byłem opętany ideą
zbliżenia fikcji teatralnej
do realnego życia:
zbliżenia jak największego –
zbliżenia
niemal na zasadzie
cudu. Miracle.
Ten „cud”, miracle – konieczność
cudu –
to było istotą mego
postępowania –
twórczości.
Chodziło przede wszystkim
o „CUD”.
Tamte pojęcia
opozycyjne:
fikcja
Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora CRICOTEKA (fot. M. Kania)
16
— Literatura —
„Konspekt” 2/2015 (55)
CRICOTEKA, widok od ul. Nadwiślańskiej (fot. M. Kania)
i
realność
były tylko środkami
aby stał się CUD.
Powiedzmy ściślej: POEZJA.
Poezja była zatem dla Kantora sposobem
na sprowadzenie dwóch rzeczywistości: marzenia oraz realności do jednorodnej faktyczności. Poetycka wizja, jej zapis, a następnie jego teatralna realizacja i wspólne z publicznością przeżycie urealnionej POEZJI
było głównym celem Kantora jako reżysera,
malarza, performera i piszącego zarazem.
Celem było poetyckie udzielanie się innym
przez dzieło, konstruowanie zbiorowego
wzruszenia, wytwarzanie wspólnoty emocji –
pod każdą szerokością geograficzną, bez
względu na kulturę i język...
Takiego dzieła mógł dokonać tylko artysta
o kompetencjach wielkiego poety. Artysta,
który, znając moc słów i moc obrazów, tak
skutecznie sprzęgał je z siłą powracających
wspomnień, że przemieniał je w seanse doskonale zmediatyzowanej (czyli zdramatyzowanej i steatralizowanej) poezji. Kantor,
zaczynając od słów, proces twórczy kończył
na żywej, dzielonej z innymi, poetyckiej
przestrzeni afektu. Większość tzw. poetów
na słowach kończy.

— Literatura —
TOMASZ CHOMISZCZAK
Zdzisław Beksiński:
jak (nie) zostałem pisarzem
„Wydaje mi się, że nigdy nie napiszę niczego
przyzwoitego” – wyznaje zgorzkniały w dopisku na jednym z maszynopisów. Jest koniec października 1963 r. Owszem, wystuka
na maszynie jeszcze kilkanaście opowiadań
lub fragmentów, potem jednak będzie pisał
coraz rzadziej i coraz mniej. Wreszcie już tylko ręcznie notuje kolejne pomysły, a charakter pisma zdradza jakby zniecierpliwienie.
W listopadzie 1965 r. artysta rozrysuje sobie
„plan filmowy” kolejnej fikcyjnej historii, po
czym cały pisarski dorobek starannie spakuje do teczki i do prób pisarskich już nie
powróci. Ale też literackich archiwaliów nie
zniszczy. Może tak na wszelki wypadek?
„CZYTAM NA BIEŻĄCO WSZYSTKO”
Początek 1963 r. to dla Zdzisława Beksińskiego nadal okres „burzy i naporu”, ale
jednocześnie czas poszukiwań i zwątpień.
Sanocki artysta ma za sobą kilkuletni etap
fotograficzny – dojrzały, nowoczesny nawet
jak na obecne czasy, cóż, kiedy rozbrat z tą
dziedziną sztuki był definitywny, bo „nic
więcej nie da się tu osiągnąć”. Beksiński manifestacyjnie rezygnuje nawet z członkostwa
w Związku Polskich Artystów Fotografików,
by wstąpić do organizacji zrzeszającej plastyków. Tworzy teraz abstrakcyjne obrazy
i reliefy, dużo rysuje, rzeźbi wystylizowane
postacie ludzko-zwierzęce lub głowy-czaszki. Przeczuwa jednak, że i w tej działalności
powoli się wypala. A może to obawa przed
popadnięciem w akademizm, który ograniczałby go artystycznie? Trzeba spróbować
czegoś nowego. Gdyby tak sięgnąć po zupełnie inną formę… Może na przykład ma
talent literacki?
Dla niego nie są to wcale odległe dziedziny twórczości. Autor jednej ze współczesnych monografii Beksińskiego pisze: „Jego
działanie jako fotografika właściwie niewiele
różniło się od tego, co robił w rysunku czy
malarstwie. Beksiński był po prostu artystą”1. Potwierdzenie można zresztą znaleźć
u źródła. Beksiński komentował po latach
swoje przejście od rzeźby do malarstwa:
[…] być może te obrazy są jakby próbą zastąpienia
jednego przez drugie, tzn. rzeźby przez malarstwo.
Nie wykluczam, że tak jest. Ja nie widzę tego podziału tak wyraźnie jak ktoś z boku, bo to jest takie
oglądanie własnego ucha bez użycia lustra2.
Zatem pisarstwo. Podstawowe narzędzie
pracy już opanował. Jego sprawność w pisaW. Banach, Zdzisław Beksiński 1929–2005, Olszanica 2012, s. 51.
2 Z. Beksiński, Poza sanocką kolekcją nie mam tak
reprezentatywnych prac…, rozm. W. Banach, „Impresje Muzealne” 1999, nr 7, s. 2.
1 18
— Literatura —
niu na maszynie rośnie proporcjonalnie do
ilości korespondencji ze znajomymi – przez
następne lata powstaną już nie setki, a tysiące listów. Czytelnikiem też jest zagorzałym.
Gorączkowo „przerabia” kolejne lektury,
a w szeregu ulubionych pisarzy szybko ustawiają się: Schulz, Borges, Kafka i Poe (wiersz
Sen we śnie tego ostatniego artysta wywiesi
sobie później jako motto w warszawskiej
pracowni). I oczywiście Gombrowicz, „jedyny rzeczywisty pisarz polski”, w którym
Beksiński jest „od dzieciństwa nieszczęśliwie zakochany”, jak wyzna po paru latach
w jednym z listów do Andrzeja Urbanowicza. Z Francuzów zwłaszcza Robbe-Grillet –
mistrz „kombinacji czasowych”, poruszający
w książkach „coś niewypowiedzianego” –
oraz Ionesco, którego „wielkość jest taka, że
Cortázara przy nim nie widać”; to wręcz „literatura spraw ostatecznych”. Do tego wybrane tytuły wielu innych klasyków: Becketta,
Dostojewskiego, Czechowa, Tomasza Manna, Bradbury’ego, Orwella, Lema, Camusa,
Rilkego, Meyrinka oraz fascynacje sezonowe, już niekoniecznie ściśle literackie – stąd
choćby nieco późniejsze zainteresowanie dorobkiem Junga. Zwykle woli jednak nie wyróżniać ani pojedynczych pisarzy, ani tytułów; ucieka też od klasyfikacji gatunkowych.
Na własny użytek stworzy sobie prosty podział: przed znajomym wyzna, że „z zaczerwienionymi uszami” czyta po prostu „konstrukcje” albo „wizje”.
W tej sytuacji próba zmierzenia się Beksińskiego z warsztatem pisarskim musi być
już tylko kwestią czasu. W marcu 1963 r. ten
czas nadchodzi.
„PROSTY TEMAT I SKOMPLIKOWANA
NARRACJA”
Zaczyna się od dwóch zupełnie różnych gatunkowo tekstów. I od razu od paradoksu,
którym wprawiający się w pisaniu artysta
będzie odtąd chętnie w swoich opowiadaniach operował. Oto otwarcie tekstu Kobieta
„Konspekt” 2/2015 (55)
z portretu: „Portret przedstawia kobietę siedzącą w fotelu na tle ściany i przysłoniętego
częściowo jej głową okna”. A teraz końcówka: „Patrzę na obraz i widzę wyraźnie, że
nie ma już na nim postaci kobiety”. Sprzeczność? Tak, ale pozorna. Zważywszy na żelazną logikę całego narratorskiego wywodu-monologu malarza, absurd obu stwierdzeń
uderza tylko w ich bezpośrednim zetknięciu;
gdy dzieli je kilkanaście stron opowiadania,
przejście od „tezy” do „antytezy” jest gładkie
i ma głęboki sens.
Z kolei Wilk na drodze to, z jednej strony,
nawiązanie do własnych plastycznych bestiariuszy, a z drugiej – zapowiedź ulubionego
motywu osaczenia, jeszcze wyraźniej wyeksponowanego w niedokończonym opowiadaniu Wilki, które powstanie parę tygodni później i będzie bez wątpienia „sequelem”. Od
początku zwraca uwagę właśnie to upodobanie autora do „przekonstruowywania”
tematów, proponowania kolejnych – często
zupełnie różnych – wariantów tych samych
historii. Etap tworzenia, zabawy z formą wydaje się go interesować bardziej niż ostateczny kształt utworu. To zresztą jego ulubiona
metoda pracy w każdej formie sztuki: uwielbia wielokrotnie przetwarzać wybrany temat
przez improwizację, co przyrówna potem
do tworzenia wariacji muzycznych. Albo też
powołuje się na „przepis” Lema: „[…] im
bardziej skomplikowany temat, tym bardziej
prosta musi być narracja; im prostszy temat,
tym bardziej skomplikowana może być narracja”, dodając już od siebie: „ja jestem raczej
zwolennikiem prostego tematu i skomplikowanej narracji”.
Beksiński tworzy więc czasami dość podobne warianty, a właściwie zaczyny pewnych historii, jakby tylko przepisując je na
nowo i uzupełniając: tak rodzą się dwie wersje Szlabanu czy Weekendu na autostradzie –
notabene pomysły z tego ostatniego opowiadania będą potem wykorzystane w innym tekście – w Bakteriach. Również Plac
egzekucji powstaje z połączenia wielu wcześniejszych pomysłów. Ale niektóre warianty
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Literatura —
różnią się od siebie na tyle wyraźnie, że należałoby je uznać za odrębne teksty, składające się co najwyżej na jeden cykl, w którym
powracają podobne motywy czy postaci. Tak
powstają trzy różne opowiastki o władcy absolutnym Alfa i trzyczęściowa antymilitarna
groteska Kronikarz wydarzeń. Podobnie jest
z Bólem głowy – dwie wersje tekstu łączy
tylko pierwsze zdanie, dalej podążają one
zupełnie różnymi torami: opisowi surrealistycznej sytuacji w jednym z nich przeciwstawiona zostaje w drugim quasi-filozoficzna dysputa z pogranicza logiki i metafizyki.
Z tego też powodu trudno jest zinwentaryzować te literackie wprawki. Czasami
może i sam autor nie jest pewien, czy pisze
tekst nowy, czy jedynie wariację na temat
starszego. Pewna jest tylko liczba: wszystkich tekstów – opowiadań, fragmentów, wariantów – pozostało po Beksińskim czterdzieści.
„WYPEŁNIANIE SZPAR W MURZE”
W latach 1963–1964, dokładnie od marca do
marca, powstaje niemal wszystko, co potem
znajdzie się w archiwalnej teczce. Szczególnie płodny jest październik: Beksiński pisze
wtedy dzień po dniu – łącznie kilkanaście
tekstów; zdarza się nawet, że kilka utworów
powstaje w ciągu jednej doby. Ta obfitość
nie wyczerpuje jego inwencji, przeciwnie –
szybko przychodzą mu do głowy kolejne
pomysły. Nie do każdego potem powróci,
ale przynajmniej stara się je skrupulatnie
notować i opatrywać szczegółowymi datami. Druga twórcza fala pisarska przypada na
styczeń następnego roku, przynosząc dziesięć nowych opowiadań, choć nie wszystkie
zostaną dokończone. Już wiosną maszyna
przestaje jednak hałasować w domu artysty. Na czerwiec szykuje się pierwsza wielka
wystawa jego prac plastycznych, prestiżowa, bo to warszawskie Łazienki, Stara Pomarańczarnia. Wystawa ważna – niejako
podsumowanie dotychczasowego dorobku,
19
a zarazem symboliczne zamknięcie pewnego etapu twórczości. O próbach literackich
nie wie wtedy nikt postronny, zaledwie paru
znajomych i rodzina.
Oczywiście, parając się pisarskim rzemiosłem, artysta nie zaniechał dotychczasowych zajęć twórczych. Jest niespokojnym
duchem, wciąż przerzuca się z jednego zajęcia na drugie, jakby nie mógł na dłużej
zagrzać miejsca ani przy rzeźbie, ani przed
sztalugami czy nad rysunkami. Ma chyba
artystyczne ADHD. Nowe zajęcie – zabawa w literaturę – tylko podsyca jego zapał
tworzenia, ale i przynosi więcej rozterek.
Beksiński jest rozdarty pomiędzy wieloma
twórczymi zachciankami. Układa sobie jak
artystyczne puzzle dzienny i tygodniowy
grafik, wypełniając go różnymi formami
sztuki. W kwietniu 1963 r. pod opowiadaniem Wilki notuje: „Przerwa, na razie będę
rysował”; już jednak w styczniu następnego
roku na marginesie tekstu Bakterii dywaguje hamletycznie: „Nie wiem, czy pisać,
czy rysować. Jestem zdezorientowany”. Na
egzemplarzu innego opowiadania obwieszcza zamiar „lutowania nowych głów”, czyli
powrotu do rzeźbiarstwa, ale od razu zapobiegawczo – dziwne, bo przecież pisze to dla
siebie – dodaje: „Nie wiem, czy coś się nie
zmieni”. Wydaje się, że wszystko jest możliwe, a ostateczny wybór drogi artystycznej
pozostaje nadal otwarty.
Stołeczna wystawa pochłania go bez reszty, a chyba i zainteresowanie odbiorców
pokazanymi tam pracami skłania do ponownego przemyślenia dalszej kariery zawodowej. W każdym razie przez następne trzy
kwartały nie usiądzie do maszyny. Pojedyncze fragmenty – w zasadzie tylko pomysły –
powstaną dopiero na początku roku 1965,
ale kolejna długa przerwa w pisaniu („rzuciłem i zabrałem się do rysowania”) zwiastuje
nieuniknione zakończenie burzliwego, acz
krótkiego romansu z pisarstwem. Ostatnie
plany opowiadań, szkicowane jesienią tego
roku, to łabędzi śpiew: Beksiński kapituluje jako pisarz, ale czyni to w myśl zasady
20
— Literatura —
„ulec, aby zwyciężyć”. Poważniej zajmie się
malarstwem, by w końcu odnaleźć własny
styl, który przez następne kilkanaście lat będzie jego artystyczną wizytówką, znakiem
rozpoznawczym. Także symbolem sukcesu
komercyjnego, jakim okazał się najbardziej
kojarzony z nazwiskiem Beksińskiego „okres
fantastyczny”.
„JEST TEGO NIEWIELE”
W archiwum sanockiego Muzeum Historycznego – spadkobiercy testamentu Mistrza – teczka z materiałami pisarskimi Beksińskiego liczy około 300 stron. Może to
i niewiele – zaledwie objętość jednej powieści albo zbioru opowiadań. Ba, ale przecież
te literackie próby to jednak dorobek nieoczekiwany, stanowiący „wartość dodaną”
do znanego już portretu artysty w sile wieku.
Nawet jeśliby potraktować jego pisanie tylko
jako zabawę.
Ta względnie niewielka objętość przynosi
zaskakująco dużą różnorodność tematyczną i gatunkową. Nawet tu Beksiński „wierci
się”, poszukuje wciąż innych form, odwołuje
się do kolejnych tradycji – tym razem literackich. Dokonuje przeglądu znanych mu
z doświadczenia czytelniczego stylów i wątków. Poetyka oniryczna? Proszę bardzo.
Opowiadanie Na końcu ogrodu to wyprawa
w ciemne rejony własnych wspomnień przemieszanych ze snami i wyobrażeniami na
jawie. Wszechobecna śmierć, wieloznaczny
topos ogrodu, narracja konfesyjna, sugestywność obrazów rodem z koszmaru, gęstość i „lepkość” wizji. Dziesięć lat później
ten tekst z powodzeniem mógłby dopowiadać niesamowite pejzaże i kreatury wyczarowane przez artystę na płótnie. Podobnie
jak Lustra, Centrala snów czy oba warianty
Godziny zero. To przestrzenie przerażające,
puste, zwielokrotnione odbiciami lustrzanymi, zdradzające zafascynowanie geometrią.
Najbardziej uderza to w Placu egzekucji – panoramie nienaturalnie wyludnionego mia-
„Konspekt” 2/2015 (55)
sta, gdzie jak w wielkiej pajęczynie wszystkie
ulice zbiegają się w tytułowym miejscu, ich
końce zaś giną w mgle.
Inne teksty – wspomniane Bakterie, cykl
opowiastek Kronikarz wydarzeń czy portrety władcy absolutnego Alfa – mogą się dziś
kojarzyć z literaturą antyutopijną. Bakterie
w wielu fragmentach grają z mitem amerykańskiej popkultury, nawiązują do obsesji
wszechobecnego konsumpcjonizmu, wykorzystują stylistykę sloganów reklamowych.
Śnieg i Piasek czerpią natomiast z estetyki
dzieła kinematograficznego; narrator przyjmuje tu rolę i punkt widzenia operatora kamery, tworząc wystudiowane, czarno-białe
„ujęcia” – to zapewne echo niespełnionego
marzenia Beksińskiego o studiowaniu reżyserii filmowej. Kolejne – Podpalacz, Skrzyżowanie, Numer telefonu, Zamach – należą
do literatury sensacyjnej: od gloryfikującej
logikę działań odmiany detektywistycznej,
przez klasyczny niemal thriller, kryminał,
aż po historię szpiegowską. Idźmy dalej.
Mamy sceny surrealistyczne, rozgrywające
się „na rogatkach snu”, mieszające humor
z okrucieństwem (Ból głowy), ale i takie,
które w swym szaleństwie potrafią metodycznie wypunktować wszystkie brudy
drobnomieszczańskiego światka (Bilardzista). Dalej opowiadanie, jak twierdzi sam
autor, niemal „pornograficzne” (Manekiny).
Wreszcie teksty, w których trudno ustalić,
kto wypowiada słowa – tak wielka następuje
w nich destrukcja narratora i postaci, ale też
czasu i miejsca (Nie ma już o czym opowiadać, Ręka). Czy to w ogóle są jeszcze opowiadania? Wedle akademickiego podręcznika poetyki pewnie nie. Raczej „okruchy,
bezużyteczne szczątki, niedojedzone przez
czas resztki”, obrazy i sceny, które „z pozoru nie zawierają żadnych treści”. Lepiej, a na
pewno bezpieczniej, byłoby je nazwać fragmentami, fikcjami, historiami. Może małymi prozami?
Narrator, jak w „nowej powieści” francuskiej, pozostaje tu jedynie obserwatorem,
który nie jest mądrzejszy i lepiej poinfor-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Literatura —
mowany niż czytelnik. Więcej niż informacji
mamy tu wątpliwości i pytań, które „przychodzą same”. Pozostają „hipotezy dalekie
od jakiejkolwiek możliwości sprawdzenia”.
Narrator, a za nim czytelnicy, muszą się nieustannie zastanawiać. Dekonstruować, kojarzyć i rekonstruować. Myśleć i domyślać.
Domysły – właśnie takim tytułem planuje
Beksiński opatrzyć część swoich tekstów.
W razie gdyby… mu je wydano? Więc jednak myśli o tym?
„ON SPORO ZERŻNĄŁ OD CIEBIE”
Myśli jednak, bo „jakby tak…” – to może
w końcu nie wszystko jest tu jedynie powtórzeniem, cytatem, aluzją? Beksiński pisze
nowocześnie, czasami nawet za bardzo – nie
ma przecież prawa wiedzieć, że wplątywanie
metatekstu w fikcyjną opowieść to znak rozpoznawczy nowej prozy, która właśnie powstaje za Wielką Wodą. Nie ma prawa wiedzieć, bo tych tekstów jeszcze nikt w Polsce
nie tłumaczył. Po prostu robi to intuicyjnie.
„Chyba nie potrafię niczego «naprawdę»,
tylko «wprowadzam się w trans»” – zwierzy
się kilka lat później przyjacielowi w jednym
listów. Tenże to przyjaciel zauważy zdumiony, że tamten czy inny współczesny pisarz
coś „zerżnął” z opowiadań Beksińskiego lub
z jego poglądów na literaturę…
Więc jak to jest z tymi „wpływami”
i „przepływami”? Sanocki artysta pozostaje
po urokiem wybranych mistrzów pióra –
sam to przyznaje. Komentarze, którymi
opatruje swoje utwory, zawierają pełne rozczarowania lub humoru uwagi. „To, co wyżej, to Kafka, ale taki zupełnie od siedmiu
boleści” – pisze na marginesie opowiadania Informator. W Godzinie zero: „Styl jak
u Mniszkówny”. Plac egzekucji – „to Borges”. Pod jednym z wariantów Kronikarza
wydarzeń: „To wszystko trochę za bardzo
w stylu Marka Twaina. Sam styl literacki znowu za bardzo pod Trans-Atlantyk
Gombrowicza”. No i wreszcie, pod urwa-
21
nym tekstem Spotkanie, samokrytyka najmocniejsza, w stylu ówczesnych połajanek
partyjno-branżowych; nawet słownictwo –
mieszanka języka knajackiego i wysokiego
stylu – odpowiednio dobrane: „Przykazanie nr 1: Nie będziesz usiłował, [tu wulgaryzm,] naśladować Schulza, bo w tym stylu
dalej niż Schulz zajść niepodobna […]. A to
sobie zachowaj na przestrogę. AMEN!”
Tak więc sanoczanin podgląda tych wielkich i nawet umiejętnie ich „podrabia”.
Zgoda. Ale czy tylko? Dobrym przykładem
będzie jeden z jego literackich guru – Robbe-Grillet. Beksiński przeczytał dotąd tylko
Gumy. Zachwyca się tą powieścią, bo historię kryminalną opowiedziano tu niejako
„od tyłu”, a tożsamości postaci tak skutecznie zamazano, że w końcu śledczy sam staje się zabójcą. Artysta wykorzysta podobny
pomysł w Śniegu. Ale innych powieści Francuza jeszcze znać nie może – tak jak nie zna
wówczas Michaux, Arrabala czy Buzzatiego,
którymi się wkrótce zachwyci, odkrywając
pokrewieństwo dusz. Dom schadzek Robbe-Grilleta zostaje przełożony na polski dopiero w 1967 r. Beksiński, który wciąż ma w pamięci swój epizod pisarski, jest po tej lekturze zdruzgotany. Jeszcze dwa lata później
w liście do przyjaciela opisze niewiarygodne
podobieństwo formalne między powieścią
francuską i własnymi wprawkami: „poszczególne fragmenty można by wymieniać i chyba nikt by tego nie spostrzegł […] lektura
Domu schadzek wywoływała we mnie wybuchy obłędnego śmiechu, bo były tam fragmenty dosłownie takie same konstrukcyjnie”. Jakby nie zauważył, że przecież w tym
przypadku zupełnie niezależnie od innych,
przebywając na głębokiej prowincji, doszedł
do podobnych rezultatów.
Nie, żaden z niego prorok czy awangardzista. Ale faktem jest, że pewne pomysły fabularne lub formalne przychodzą Beksińskiemu do głowy niezależnie od tego, że w tym
samym czasie wymyśla je także „reszta świata”; niektóre nawet wyprzedzają nowe rozwiązania o co najmniej kilka lat. Ot, choćby
22
— Literatura —
„Konspekt” 2/2015 (55)
„NIE MA JUŻ O CZYM OPOWIADAĆ”
Okładka Opowiadań Zdzisława Beksińskiego, BOSZ
2015
Zamach: otwiera go scena niemal identyczna
jak w napisanej kilkanaście lat później powieści Calvina Jeśli zimową nocą podróżny.
A Obserwatorzy pełni są stwierdzeń, które
demaskują iluzję sytuacji teatralnej jak cytaty z Publiczności zwymyślanej Handkego,
Tyle że sztuka austriackiego pisarza powstanie dopiero w 1966 r., a na polski przekład
czekała kolejne trzy lata.
I cóż z tego, że wyobraźnia sanockiego
artysty wydaje się nie mieć granic? Że jest
on głodny nowych form, że ciężko pracuje
nad pisarskim warsztatem, że do nowych
efektów artystycznych dochodzi przeważnie
samodzielnie? Wszystko na nic, skoro jemu
samemu własna twórczość się nie podoba.
To właśnie autor najbardziej wybrzydza,
grymasi, wyklina.
Właśnie tak: sam jest sobie winien. I nie ma
co się zasłaniać „innymi”. Owszem, pokazuje czasem znajomym wybrane teksty, a ich
odczucia okazują się co najmniej mieszane.
Nic dziwnego: utwory są piekielnie „ciasno”
skonstruowane, wymagają skupienia się na
lekturze, odporności czytelnika na makabrę
i chociaż odrobiny abstrakcyjnego humoru.
W Polsce takiej literatury na razie jak na lekarstwo. Amator prozy popularnej nie ma tu
czego szukać: zgubi trop narracyjny, zanim
dojdzie do trzeciej strony.
A co na te próby żona? Traktuje je z właściwym sobie dystansem, zdroworozsądkowo. I jak zwykle mówi szczerze. „Przeczytałem Zosi i powiedziała mi, że to «silenie
się» na coś oryginalnego i wcale nie jest
śmieszne, a ja nie mogłem czytać, tylko kilkakrotnie wybuchałem śmiechem. Chyba
różnica poczucia humoru?” – notuje artysta
w październiku 1963 r. pod drugim wariantem Kronikarza wydarzeń. Ale to nie tylko
kwestia różnicy poczucia humoru: po prostu
mało kto w jego otoczeniu myśli w podobny
sposób o literaturze. „Paktu z czytelnikiem”
nie uda się zawrzeć.
To jednak sam Beksiński zadaje sobie największe cierpienia. Ledwo napisze kolejne
opowiadanie, a już przystępuje do żmudnej
redakcji i korekty. Czyta po wielokroć, wraca
do tekstów po kilku tygodniach, nawet miesiącach. Maszynopisy pełne są skreśleń i dopisków. Czasami wypadają z nich całe zdania
i akapity. To, co usunięte z tekstu, jest skrupulatnie zamazywane piórem, tak żeby nikt
nigdy nie odczytał wersji pierwotnej. Ale ta
iście benedyktyńska praca już nie zadowala
autora.
Dopisuje coraz więcej komentarzy. Dodajmy: komentarzy głównie wartościujących.
Nie są one pochlebne. „Dłuższy fragment
o nieustalonym tytule i w ogóle trochę albo
całkiem do d***” – to adnotacja na stronie
przekładkowej opowiadania Informator.
I dopisek na końcu tegoż tekstu: „Nie będę
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Literatura —
kończył i trzeba przyznać, że jestem zdegustowany do pisania. Po kilku dniach zapału,
na razie, od trzech czy czterech dni, brak
wiary we własne siły”. Pod Śniegiem: „Pisałem to wczoraj i dziś, właściwie miało być
dłuższe i bardziej rozbudowane, ale niechęć,
zdegustowanie. Ogólne rozleniwienie i brak
wytrwałości w robocie”. Również ze stycznia
1964 r. – Plac egzekucji: „To niby miało być
to, ale nie bardzo, w trakcie pisania zmieniłem zamiar. Jest późny wieczór, jestem
zmęczony jak wszyscy diabli”. I Bakterie:
„To właściwie miało być jeszcze inaczej. […]
Fragmenty dobre, ale w założeniu to miało
być bardziej śmieszne […]”.
Czasem już-już wydaje mu się, że jednak
spłodził coś godnego uwagi. W październiku 1963 r. tli się w nim jakaś nadzieja,
widoczna w dopiskach pod drugim wariantem Godziny zero: „Ten fragmencik może
trochę lepszy niż to, co wczoraj pisałem.
Dziś w ogóle jestem w lepszym nastroju
i zaczynam wierzyć, że może coś z tego wyjdzie”. Cóż, kiedy trzy tygodnie później ideał
sięga bruku. Albo Manekiny, połowa stycznia 1964 r.: artysta najpierw zastanawia się,
czy tego „fragmentu większej całości” nie
opracować oddzielnie i nie zadedykować
przyjacielowi, a na początku marca udziela
sobie nagany z detalicznym wpisem: „Nie,
Markowi to się na pewno nie spodoba.
Jest niedopracowane. Pomysł tego pornograficznego opowiadania jest niewątpliwie
dobry, ale wykonanie gorsze niż w innych
opowiadaniach. Należy całość rozbudować. Nie czuje się czasu. Przeskoki nazbyt
szybkie, a równocześnie niepotrzebne «rozbudowywanie» poszczególnych fragmentów […]”. Inne teksty już w ogóle mu „się
rozlazły”, więc nie widzi sensu pisania, bo
„tylko się ośmiesza, traci czas i dobre samopoczucie”. W 1965 r., przeglądając ponownie niektóre wcześniejsze teksty, patrzy na
nie „z obrzydzeniem”. Postanawia odrzucić
je „na amen”.
Fakt, w takich warunkach nie da się pracować.
23
„ZBYT MAŁO NA STWORZENIE
HIPOTEZY”
Nie można być jednocześnie twórcą i tworzywem, jak mawiał klasyk w Rejsie. Nie
można zarazem pisać i być bezlitośnie kpiarskim, sarkastycznym krytykiem własnej
twórczości. Nie można zabijać czegoś, co
nie ujrzało jeszcze światła dziennego. Beksiński ignoruje wszystkie te zasady. Staje się
katem własnego pisarstwa. I po raz kolejny –
po fotografii – definitywnie porzuca jedną
z form artystycznej działalności. Czyni to
pod wpływem irytacji własną „niemożnością” dotarcia na wyższy poziom, a dodatkowo sfrustrowany odkrywanym co rusz naśladownictwem innych czy „powtarzaniem
się”. To jego suwerenna decyzja i nie ma co
się wymawiać potem „interwencjami kolegów i znajomych”. Nie ma co opowiadać po
fakcie w listach, że „dobrzy ludzie mu to wyperswadowali”. Sam sobie ten los zgotował.
Z perspektywy czasu decyzja Beksińskiego okazuje się pewnie słuszna. Miałby „bratać się” z wydawcami i redaktorami? Użerać
się z urzędnikami przydzielającymi dodat-
Zdzisław Beksiński w 1999 r., www.muzeum.sanok.pl
24
— Literatura —
kowe ilości papieru? Zabiegać o dobre opinie
krytyków, wypijając z nimi kolejne wódeczki
w dalekiej stolicy? To zdecydowanie nie jego
styl. Zaprzyjaźnia się ostrożnie, z domu wyjeżdżać nie lubi. Poza tym ceni swoje dwa
metry kwadratowe przed sztalugą, które dają
poczucie pełnej swobody twórczej. W następnej dekadzie potwierdzi się, że to właśnie
malarstwo przynosi mu rozgłos i coraz większy sukces komercyjny. Więc chyba dobrze
się stało, że pisarzem nie został?
Nie został, ale i nie zapomniał. Nie zniszczył teczki z maszynopisami. Nawet w 1977 r.,
gdy w dziejach rodziny dochodzi do ważnego zwrotu: Beksińscy wyprowadzają się
z rodzinnego Sanoka do Warszawy. Niemal
w przeddzień wyjazdu Zdzisław postanawia
dokonać symbolicznego odcięcia się od mniej
chlubnej przeszłości: na podwórku starego
rodzinnego domu pali wszystko, co w swojej
twórczości uznaje za nieudane, mało ważne,
przebrzmiałe. Opowiadań jednak nie ruszy –
wędrują z nim do stolicy. Tam zdarzy mu się
jeszcze kilka razy w prywatnych rozmowach
wspomnieć o dawnych próbach pisarskich,
lecz czyni to zwykle ze wstydem, czasem nawet ostentacyjnie lekceważąco. Marszandowi
Piotrowi Dmochowskiemu, który w latach
osiemdziesiątych dopytuje o zapomniane
literackie wprawki, artysta odczyta w końcu parę fragmentów, ale robi to bardzo nieudolnie, zgrywa się – taka zamierzona autokompromitacja, pogardliwe rozprawienie się
z dawnymi „wybrykami”.
W wąskim gronie osób, do których ma zaufanie, zdarzy mu się w następnej dekadzie
„Konspekt” 2/2015 (55)
jednak przyznać do całkiem ludzkiego strachu: strachu przed utraceniem talentu plastycznego. „Co będzie, jeżeli się kiedyś obudzę
i nie będę w stanie niczego namalować?” –
pyta z lękiem swojego o parę lat starszego
mentora Tadeusza Turkowskiego, też artystę
i sanoczanina. A gdyby ta „czarna godzina”
malarza nadeszła – zastanawia się dalej – czy
wtedy właśnie literatura nie mogłaby być
„ostatnią deską ratunku”?
Nie ma okazji się o tym przekonać. Wciąż
ma pomysły, wciąż odnajduje nowe inspiracje. Stara teczka z prozatorskimi tekstami
spokojnie leży w schowku. Okazją do wydobycia jej z zapomnienia będzie więc nie nagła
utrata talentu, lecz utrata życia. Tragiczna.
Na mocy testamentu maszynopisy trafiają
wraz z resztą ocalonej spuścizny artysty do
sanockiego Muzeum Historycznego. Minie
kolejnych dziesięć lat, zanim wybór tekstów
zostanie wreszcie po raz pierwszy wydany
drukiem.
Ale czy warto? Podobnie pyta narrator
w zakończeniu jego opowiadania Piasek.
Najpierw zastrzega się: „Ja nie wierzę w tę
szansę, ale mogę się mylić”, a potem wątpi:
„Ale czy warto?” Cóż, dotychczasowemu
wizerunkowi Beksińskiego z pewnością
taka publikacja nie zaszkodzi; może raczej
powiększyć grupę jego fanów. Oto znowu
powraca na scenę on – nieprzeciętny, kontrowersyjny, wszechstronny talent. Twórca
bez kompleksów, choć zarazem skromny
i powściągliwy. Artysta niemal doskonały,
który już do końca, nawet w stolicy, pozostał
„samotnikiem z Sanoka”.

— Proza —
ZDZISŁAW BEKSIŃSKI
Plac egzekucji*
T
o jest opis miasta. To jest opis miasta.
Plac egzekucji jest w środku. Miasto
zbudowane jest zapewne na planie kołowym,
o ile takie plany nazywa się kołowymi; jest
osiem ulic, których osie przecinają się w jednym punkcie, i jest bardzo wiele zamkniętych ulic okrężnych, otaczających coraz
większymi kręgami teoretyczny punkt przecięcia się tych osi. W środku, koncentrycznie
w stosunku do całego planu, znajduje się
okrągły, lecz chyba niedostępny plac. Jest to
plac egzekucji. Na ulicy okrężnej słychać
kroki. Ulica okrężna jest przecięta w ośmiu
równo od siebie oddalonych miejscach. Te
przecięcia to ulice dośrodkowe zmierzające
do centrum. Kroki zbliżają się do każdego
z tych przecięć, zwalniają i następnie pokonują odległość dzielącą je od następnego
przecięcia, gdzie znowu zwalniają. Z każdego przecięcia widać nieskończoną w obu kierunkach perspektywę ulic, których osie spotykają się w jednym punkcie i dlatego właśnie
założenie, że miasto zbudowane jest na pla* Pierwotnie opowiadanie Z. Beksińskiego Plac
egzekucji ukazało się w tomie: Z. Beksiński, Opowiadania, wybór i oprac. T. Chomiszczak, Wydawnictwo
BOSZ, Olszanica 2015, s. 105‒116. Publikacja na łamach „Konspektu” była możliwa dzięki uprzejmości
Dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku p. Wiesława Banacha, dr. Tomasza Chomiszczaka oraz
Wydawnictwa BOSZ, za co redakcja pisma składa
serdeczne podziękowania. Właścicielem praw autorskich do prozy Z. Beksińskiego jest Muzeum Historyczne w Sanoku.
nie kołowym, wydaje się niezupełnie pewne,
bo nie można sprawdzić, czy miasto posiada
granice i czy w związku z tym jest kołem;
wiadomo tylko, że okrągły jest plac egzekucji, który znajduje się w centrum, i [że]
okrągłe są te ulice okrężne, które znajdują się
stosunkowo blisko placu egzekucji; nie wiadomo, jakie są ulice, które znajdują się bardzo daleko od placu egzekucji, bo perspektywa ich ginie we mgle, krzywizna – o ile
istnieje – jest niedostrzegalna, a odległości są
tak wielkie, że sprawdzenie, czy ulica ta przecina się w ośmiu równo od siebie oddalonych punktach z ulicami dośrodkowymi, jak
też i to, czy zamyka się na planie okrężnym,
wydaje się niemożliwe. Sytuując jednak na
zasadzie ekstrapolacji ulice dalsze na podobieństwo bliższych, można by było dojść do
dość prawdopodobnego wniosku, iż ulice te
są jednak kołami, olbrzymimi kołami, i zbudowane są tak jak i ulice bliskie centrum: na
planie zamkniętym. Do wniosku tego jednak
dojść można jedynie wtedy, gdy zna się plan
całego miasta lub chociażby plan centrum,
gdyż w przeciwnym wypadku wszelka ekstrapolacja jest absolutnie niemożliwa i odbijane płaskim echem kroki w nieskończoność
krążyć mogą po jednej z bardzo dalekich ulic
okrężnych, nie natrafiając nigdy na inne kroki ani na swe własne zapomniane ślady. Kroki słychać teraz na jednej z ulic okrężnych;
kroki zbliżają się do każdego z ośmiu przecięć ulicy okrężnej, zwalniają i następnie pokonują odległość dzielącą je od następnego
26
— Proza —
przecięcia. Nieznany jest czas pokonywania
odległości pomiędzy przecięciami, nieznana
jest odległość tych przecięć i nieznana jest
ulica okrężna, na której słychać kroki. Być
może na wszystkich ulicach okrężnych rozlegają się w tej chwili kroki, może rozlegają
się tylko na niektórych ulicach okrężnych,
może tylko na jednej ulicy; bez względu jednak na to, czy słychać je na jednej ulicy, czy
na wielu, czy też na wszystkich (a wymyka
się to już zupełnie wyobraźni) – są tak samo
samotne i tak samo bezosobowe, kłapią monotonnie jak tykanie zegara, zwalniają przed
przecięciami ulic, skąd widać by było plac
egzekucji, gdyby nie olbrzymie odległości
i brak jakichkolwiek drogowskazów, i przyspieszają natychmiast po ich przekroczeniu.
Plac egzekucji znajduje się w centrum,
a w jego centrum przecinają się osie ośmiu
ulic dośrodkowych. Plac egzekucji jest niedostępny. Nawet ulice znajdujące się blisko
placu egzekucji są niedostępne; może zresztą
nie są niedostępne, lecz bardzo trudno osiągalne. Wśród olbrzymiej ilości ulic okrężnych, która być może mierzona jest nieskończonością, ulice leżące blisko placu egzekucji
są ulicami szczególnymi i nielicznymi. Już
dwudziesta – licząc od centrum – ulica
okrężna jest ulicą bardzo odległą od placu
egzekucji; cóż dopiero powiedzieć o ulicy
dwusetnej i ulicy dwutysięcznej, a ulic tych
jest jeszcze więcej i więcej, i wydaje się, że jeżeli nawet całe miasto ma wymiary skończone, to w każdym razie budują się gdzieś na
peryferiach stale nowe ulice i stale nowe
koncentryczne dzielnice i ich wzrost jest
szybszy niż szybkość kroków; zresztą żadne
kroki nie rozlegają się na ulicach dośrodkowych, które z równym skutkiem nazwać by
można ulicami odśrodkowymi; kroki rozlegają się tylko na ulicach okrężnych, natomiast ulice dośrodkowe są puste, pozbawione dźwięku i ruchu, otwarte z jednej strony
na prawdopodobną nieskończoność, z drugiej na plac egzekucji i swoje własne odbicie – ulicę przeciwległą, która ginie wreszcie
we mgle, lecz nie wiadomo, czy gdziekolwiek
„Konspekt” 2/2015 (55)
się kończy. Plac egzekucji jest w środku i jest
niedostępny. Ulice okrężne przecięte są
w ośmiu miejscach ulicami dośrodkowymi,
a w ośmiu innych miejscach wychodzą na
nie okna korytarzy. Okna korytarzy są nieoszklone; stanowią one zakończenie korytarzy, które przewiercają centralnie wszystkie
bloki zabudowań i których osie przecinają
się na samym środku placu egzekucji, w tym
samym punkcie, w którym przecinają się
osie wszystkich ośmiu ulic dośrodkowych.
Korytarze są zapewne niesłychanie mroczne;
każdy z nich oświetlony jest zaledwie dwoma
znajdującymi się po obu jego końcach nieoszklonymi oknami, które wychodzą na
dwie leżące najbliżej siebie ulice okrężne
i w perspektywie których widać okna wlotowe następnego korytarza sąsiadującego
o jedną ulicę okrężną bloku; potem widać
korytarz tego bloku i w perspektywie tego
korytarza okno znajdujące się na jego końcu,
a za nim okno korytarza znajdującego się po
przeciwnej stronie następnej ulicy okrężnej,
i w ten sposób coraz dalej i dalej, wśród niepozwalającego na odróżnienie szczegółów
mroku, ciągnie się przerywany oknami i ulicami okrężnymi korytarz, w zamknięciu
którego po obu stronach jak dwie gwiazdy
lśnią ostatnie okna. Być może zresztą na
końcu korytarza jest lustro i wobec tego jedna z tych gwiazd jest odbiciem; są to jednak
hipotezy dalekie od jakiejkolwiek możliwości sprawdzenia. Po jednej stronie korytarzy
znajdują się peryferie miasta lub być może
nieskończoność, po drugiej stronie leży plac
egzekucji; po jego przecięciu oś korytarza
trafia na oś korytarza biegnącą od przeciwnej strony miasta, można więc przyjąć twierdzenie, iż po obu stronach korytarza widać
gwiazdę świecącą na peryferiach miasta lub
w nieskończoności. A może to tylko o trzy
korytarze dalej stoi ktoś nieruchomy z zapaloną lampą w ręce? Nie można tego sprawdzić, żadne kroki nie rozlegają się w korytarzach, dostępne są one jedynie myśli;
informacje na ich temat są niepewne choćby
z tego powodu, że nie ma w korytarzach in-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Proza —
formatorów i nikt na ulicach okrężnych nie
czeka na informację. Z punktu widzenia korytarzy plac egzekucji wydaje się równie niedostępny i odległy jak z punktu widzenia
ulic dośrodkowych i ulic okrężnych. Istnieje
pewne wyobrażenie; naturalnie nie wiadomo, czy wyobrażenie to jest ścisłe lub czy
w ogóle cokolwiek odpowiada temu wyobrażeniu. Wyobrażenie bowiem jest ekstrapolacją mającą zresztą charakter zaledwie przybliżony, a opartą na przeświadczeniu, iż
układ, którego to wyobrażenie dotyczy, wygląda w ten sposób, jak zostało to przedstawione, a wiadomo, że nic nie jest absolutnie
pewne; i nawet fakt, że ulice okrężne budowane są na planie zamkniętym, który ma
kształt koła, że są względem siebie koncentryczne – ma (jeżeli idzie o ulice w znacznym stopniu odległe od placu egzekucji)
charakter jedynie hipotetyczny jak szereg
innych faktów, co w konsekwencji swojej powodować może, iż wspomniane wyobrażenie nie odpowiada prawdzie obiektywnej.
Wyobrażenie to przedstawione w słowach
brzmiałoby mniej więcej tak: plan miasta to
pajęczyna, ulice dośrodkowe i korytarze to
konstrukcja pajęczyny, ulice okrężne to jej
umocnienie i zagęszczenie, ulice dośrodkowe prowadzą do placu egzekucji, plac egzekucji znajduje się w centrum. Na placu egzekucji znajduje się pająk. Tak brzmi treść
wyobrażenia. Plac egzekucji znajduje się
w centrum. W związku z wyobrażeniem powstają pytania, liczne wątpliwości, wyobrażenie otacza od początku jego powstania atmosfera niepewności i okrywa mrok.
W którą stronę zwrócona jest głowa pająka?
Jest osiem ulic dośrodkowych. Czy głowa
pająka zwrócona jest w jedną z ośmiu ulic,
czy też zwrócona jest w jeden z ośmiu korytarzy, a każda z jego ośmiu nóg wyrasta
z jednej z ośmiu ulic? Czy kroki rozlegające
się w ulicach okrężnych lub w jednej z ulic
okrężnych pozostają w jakimś związku z pająkiem? Na pewno pozostają, o ile związane
są w jakiś sposób z konstrukcją pajęczyny;
nie wiadomo jednak, czy pozostają w bezpo-
27
średnim związku z pająkiem. Z pająkiem
i jego zadaniem, gdyż – założywszy w centrum placu egzekucji istnienie pająka – nie
można pominąć również tego, iż to umiejscowienie w centrum pajęczyny posiada
określone zadanie, a tym zadaniem jest zaspokojenie głodu. Plac egzekucji jest niedostępny. Niedostępne lub prawie niedostępne
są ulice leżące w pobliżu placu egzekucji.
Fakt ten w olbrzymim stopniu utrudnia jakiekolwiek hipotezy na temat zamiarów, wyglądu i usytuowania pająka względem budynków i ulic, jak też samo stwierdzenie jego
istnienia. Istnieje bowiem domniemanie oparte na przytoczonym wyżej wyobrażeniu, że
pajęczyna jest niesłychanie stara, nierozbudowana i nieremontowana, a pająk, który
znajduje się na placu egzekucji, jest nieżywy.
Pajęczyna stara i już nieużywana byłaby na
pewno w wielu miejscach uszkodzona, co
byłoby naturalnie możliwe do sprawdzenia,
pod warunkiem że odległości dzielące jedną
ulicę okrężną od drugiej nie byłyby tak niesłychanie wielkie i że całość miasta będącego
pajęczyną nie rozpościerałaby się na tak zawrotnych przestrzennie terenach. Naturalnie
wszelkie domysły na temat trwającej stale na
peryferiach permanentnej rozbudowy miasta byłyby w takiej sytuacji pozbawione podstaw. Inne domniemanie również oparte na
wyobrażeniu o pajęczynie i pająku mówi, iż
pająk jest wprawdzie żywy i okresowo zaspokaja swój głód, lecz w wyborze pożywienia
kieruje się przypadkiem, procentowym odsiewem spośród wszelkich możliwości. Domniemanie to powiada, że pająk jest ślepy
i pożywieniem jego staje się wyłącznie to, co
wpada na niego bezpośrednio, że pająk nie
jest zdolny do wyszukiwania pożywienia lub
do ataku, znajduje się po prostu na placu egzekucji i czeka. Domniemanie to z pozoru
pozostaje w sprzeczności z twierdzeniem, iż
okolice placu egzekucji są niezwykle trudno
osiągalne, a sam plac egzekucji jest niedostępny. Twierdzenie to jednak postawione
było w związku z krokami, których dźwięk
rozlega się na jednej z ulic okrężnych, a być
28
— Proza —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Zdzisław Beksiński w sanockim mieszkaniu, ok. 1976 r. (fot. ze zbiorów z Muzeum Historycznego w Sanoku)
może także i na innych ulicach okrężnych.
Nic jednak nie wskazuje na to, że rozlegające
się kroki pozostają w jakimkolwiek bezpośrednim związku z pająkiem i jego głodem.
Muchy nie przychodzą do pająka po nitkach
pajęczyny, lecz lecąc prostopadle do niej,
wpadają i rozdzierają ją swym impetem,
a następnie dopiero, oplątane i zmęczone,
padają łupem pająka. Jeśli pająk jest ślepy,
mucha, aby zostać jego łupem, wpaść by musiała w samo serce placu egzekucji! Nie mogłaby wylecieć spod ziemi, spaść by musiała
pionowo z nieba wprost na znajdującego się
w centrum pająka. [Możliwe], że plan miasta
nie jest zwykłą pajęczyną, lecz być może alegorią pajęczyny, parabolą niezwiązaną zbyt
ściśle aluzją do stanu faktycznego, że pająk
nie jest zwykłym pająkiem, takim jakiego
spotyka się w zakurzonych kątach zwykłego
świata, który być może znajduje się poza granicami miasta – o ile miasto w ogóle posiada
granice i o ile w ogóle poza jego granicami
znajduje się zwykły świat – lecz stanowi tylko ideę pająka, jest nieznaną siłą, która czeka
na placu egzekucji na zaspokojenie głodu, na
codzienną lub cogodzinną ofiarę, być może
siłą już martwą lub znajdującą się aktualnie
w stanie agonii; lecz ponieważ plac egzekucji
jest niedostępny, nie można dowiedzieć się
nic o charakterze tej siły, o jej wielkości
i o tym, czy należy ona do teraźniejszości,
czy do przeszłości, czy też może do przyszłości; nie można by się było o tym dowiedzieć
nawet wtedy, gdyby na placu egzekucji znajdowali się informatorzy, bo i tak nie mieliby
kogo informować. Na placu egzekucji nie ma
jednak informatorów, plac egzekucji jest niedostępny, a w mieście nie ma tych, których
można by było poinformować, a zresztą sam
system informacji jest zapewne zniszczony,
może nie został nigdy wybudowany, nie
można nigdzie natknąć się na jego ślady, poprzecinane lub pozrywane druty, anteny
nadawczo-odbiorcze, lustra słoneczne, strzępy gazet ze zwykłego świata, który być może
znajduje się poza granicami miasta – o ile
w ogóle miasto posiada granice i o ile cokolwiek się poza nimi znajduje. Jest zupełna
pustka. Centrum miasta stanowi plac egzekucji, z którego w osiem stron rozchodzą się
ulice odśrodkowe lub dośrodkowe i w osiem
stron rozchodzą się korytarze budynków.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Proza —
Wokół placu egzekucji koncentrycznie,
w równych odstępach założone są na zamkniętych planach o kształcie koła ulice
okrężne. Na jednej z nich lub na kilku, może
na wszystkich – lecz nie wiadomo, czy można użyć określenia „wszystkie” – brzmią kroki, miarowe kroki jak tykanie zegara; kroki
zwalniają, dochodząc do przecięcia ulicy
okrężnej przez jedną z ulic dośrodkowych,
i z powrotem przyspieszają po jej przekroczeniu. Nieznany jest czas pokonywania
przez kroki odległości pomiędzy jednym
przecięciem ulicy okrężnej przez ulicę dośrodkową a drugim, nieznany jest obwód
ulicy okrężnej ani też odległości pomiędzy
poszczególnymi przecięciami. Być może czas
pokonywania poszczególnych odcinków pomiędzy przecięciami wzrasta w miarę wzrastania długości tych odcinków, a te z kolei
wzrastają w miarę wzrastania odległości od
placu egzekucji; nie jest to jednak zupełnie
pewne. Pojęcie czasu jest bowiem bardzo
względne. Kroki na innych dłuższych odcinkach mogą być szybsze, zlewając się wreszcie
w jednostajny szmer przechodzący w gwizd.
Zwalnianie kroków przed każdą ulicą dośrodkową słyszalne jest wtedy jak wycie syreny alarmowej, wysoki ton obniżający się
i znowu podwyższający, nieustanne monotonne glissando syreny alarmowej przechodzące na jeszcze dalszych ulicach w syczenie,
aż wreszcie poza barierą słyszalności, wspinające się coraz wyżej po drabinie niedo-
29
stępnego dla ucha dźwięku, aż do ostatecznej
granicy prędkości światła. Równie dobrze
kroki na dalszych ulicach mogą nie być szybsze, lecz, zachowując niezmienną szybkość,
mogą zmieniać swą długość, pokonując jednym skokiem kilometrowe odległości, odległe jak wybuchy zbłąkanych granatów, oddzielone od siebie warstwami mgły, milionami
płytek chodnikowych, deszczem i wiatrem.
W ciemnych korytarzach nieustannie lśnią
gwiazdy przewodnie, lecz może to tylko ktoś
stoi z lampą w ręce, nigdy niezdemaskowany,
bo korytarze są puste, nie brzmi w nich nawet echo kroków rozlegających się na ulicy
okrężnej, a może na innych ulicach okrężnych, a może wszystkich ulicach okrężnych.
Na środku układu, w centrum miasta, tam
gdzie przecinają się osie wszystkich ulic dośrodkowych, tam gdzie przecinają się osie
wszystkich korytarzy, tam gdzie urbanista
projektujący ulice okrężne postawił nóżkę
wielkiego cyrkla, znajduje się plac egzekucji.
Wyobrażenie powiada, że na placu egzekucji
czeka pająk. Być może jest martwy, być może
jest ślepy, może dopiero przyjdzie, a może
już świeci jak atomowe słońce nad centrum
Hiroszimy. To jest opis miasta. To jest opis
miasta. Należy pamiętać, że została już może
tylko jedna godzina. Może jedna minuta.
A może jedna sekunda. Może zresztą nie pozostało już nic.

Opracował Tomasz Chomiszczak
— Rozmowy „Konspektu” —
Muzyka pochodzi z nieba
Rozmowa z Józefem Skrzekiem, liderem grupy SBB
Robert Stawarz: Jak można, w tak młodym
wieku, stworzyć dzieła takie jak: Pamiętnik
Karoliny (1978), Ojciec chrzestny Dominika (1980) czy Memento z banalnym tryptykiem (1980)? To jest muzyka na wskroś
nowoczesna, odkrywcza, nieprzemijająca
i świeża nawet teraz, 37 lat od premiery…
Kiedy powstawały te albumy, miał Pan 30,
32 lata. Był Pan zatem w wieku, w którym
wielu muzyków dopiero rozpoczyna swoje
kariery…
Józef Skrzek: Dary Boże! A przy tym pasja
i nieustanne przebywanie w świecie muzyki.
Dobrze, dary Boże. Ale przecież talent nie
jest w stanie zastąpić znajomości instrumentarium…
Zatem dary Boże oraz nieustanne ćwiczenie,
kształcenie się, ciągłe obcowanie z muzyką.
Ona towarzyszy mi niemal od maleńkości,
jest częścią mnie samego. Uczyłem się jej
w szkole, na studiach, uczę się jej cały czas.
Codziennie ćwiczę. Jest takie powiedzenie:
„Którędy do filharmonii? Przez ćwiczenia!”
W Pana muzyce znaczącą rolę odgrywają
teksty. Jak je Pan wybiera?
Zaczęło się od mojego spotkania z Julianem
Matejem, czyli Romualdem Skopowskim
(ale niech zostanie Julian Matej, bo on tak
chciał). To była michałkowicka, czyli miejscowa, znajomość. On zakochał się w pewnej Laurze, pięknej brunetce. Spotkaliśmy
się, bo Laura była moją sąsiadką. Pewnego
dnia pokazał mi swoją książeczkę, zbiorek
wierszy. Przeczytałem je z uwagą i coś mnie
tknęło. To nie było typowe pisanie o miłości,
to było coś więcej… Matej pisał: „z miłości
jestem / z których krwi krew moja / z miłości jestem albo z woli męża”… Memento
z banalnym tryptykiem zostało napisane do
gotowego tekstu, a słowa utworu Moja ziemio wyśniona powstały do muzyki. Matejowi
ostatnio się dostało, bo jako młody prawnik
został wciągnięty do pewnych kręgów PRL,
z którymi znajomość nie mogła wyjść nikomu na dobre…
Pan jednak buntował się przeciwko systemowi. Jak wyglądał muzyczny bunt młodych ludzi w latach siedemdziesiątych,
a jak wygląda obecnie?
Dziś bunt przejawia się w działalności raperów, którzy śpiewają „co to za miasto, po co
mi to wszystko, ja nie chcę nic” i tak dalej.
Mój brat dołączył do nich i zaśpiewał: „O mój
Śląsku, umierasz mi w biały dzień” w rytmie
rapu. Oczywiście miał rację. Ale ja śpiewam:
„O ziemio niedobra, o ziemio przegrana /
Jam ci wierny jak gołąb szybujący w niebo”.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Rozmowy „Konspektu” —
31
Robert Stawarz i Marcin Kania z Józefem Skrzekiem, budynek Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego
Radia w Katowicach, lipiec 2015 r.
To tekst napisany przez moją żonę Alinę.
Jest romantyczny, sentymentalny, bo kobiety
takie bywają i wtedy są nasze. Śląsk jeszcze
w czasach mojego dzieciństwa był mocarstwem. Wojewodą był Jerzy Ziętek, powstał
Stadion Śląski, park Śląski, gruby szły, orkiestry grały, to był fason! Żyliśmy w tyglu, który
się nazywał PRL. I w tym czasie zaczęło się
rodzić coś, co znakomicie wyraża tekst Marka
Milika Freedom with Us: „I, I love freedom /
You, you love freedom / Everyone, Everyone
should love freedom”. Bo bez wolności nic nie
może istnieć. Utwór Freedom był tak nośny,
mocny, przenikliwy, że gdziekolwiek go graliśmy – czy w ozdobionej czerwonymi gwiazdami Czechosłowacji, czy w NRD – zawsze
czuliśmy łączność ze słuchaczami. Na koncercie w NRD podchodzili do nas żołnierze
niemieccy i mówili: „Solidarität ist gut”, ale
wypowiadali to po cichu, bo bali się obecnych w tłumie tajnych służb… W tym czasie
SBB wychodziło na scenę z mocą. Nie bali-
śmy się. Dlatego też mieliśmy zakaz wjazdu
do ZSRR. Nie mogliśmy w ogóle jeździć na
Wschód, bo byliśmy za bardzo znani i poważani w świecie „zgniłego kapitalizmu”. Co
ciekawe jednak, z ZSRR dostawaliśmy od słuchaczy wiele listów. Nasza muzyka docierała
tam za pośrednictwem fal radiowych oraz
przemycanych płyt.
W roku 1978 SBB dało niezapomniany
koncert w Roskilde w Danii…
Tak! Jest 2 lipca 1978 r., obchodzę trzydzieste
urodziny. Zapowiedziano, że gramy na jednej scenie z Bobem Marleyem, królem reggae. Żeby tam się dostać, musiałem przemycić naszego Greka Apostolisa Anthimosa. Wziąłem paszport technicznego i w ten
sposób wjechaliśmy do Danii. Zagraliśmy
koncert po Marleyu. Ktoś mu powiedział,
że mam urodziny, zatem zaśpiewał Happy Birthday, po czym podał mi jakąś faję…
32
— Rozmowy „Konspektu” —
„Konspekt” 2/2015 (55)
W imponującej sali koncertowej NOSPR
Sztachnąłem się, stanąłem jak wryty. Mówię:
„Dajcie mi coś do picia, bo chyba tu padnę”.
Koledzy cucili mnie colą… Potem zagraliśmy na sprzęcie Rolling Stonesów. To był
europejski Woodstock, wielkie wydarzenie.
Ekipa Boba Marleya próbowała nam zabrać
polymooga, bo nie mogli uwierzyć, że muzycy zza żelaznej kurtyny mogą mieć taki
sprzęt.
Jaka była Pana droga do kariery?
Wychowałem się w typowym śląskim domu,
w rodzinie górniczej, gdzie ojciec robił na
grubie, mama zaś zajmowała się domem.
Ukończyłem Średnią Szkołę Muzyczną
im. Mieczysława Karłowicza w Katowicach.
Gdy umarł ojciec, byłem na drugim roku
studiów w katowickiej Akademii Muzycznej.
W domu bieda. Wtedy przyjąłem propozycję
Tadeusza Nalepy i zacząłem grać z zespołem
Breakout. Myślałem, że wystarczy na to urlop
dziekański, ale los inaczej zadysponował
moim talentem… Jestem zatem po drugim
roku Akademii i nagle wchodzę na zawodową scenę muzyczną właśnie z Breakoutem.
Nagrywamy album 70a (1970). Po czym
schodzę do piwnicy i zaczynam grać z nieznanym wówczas zespołem Silesian Blues
Band. Nie wracam już na studia, bo czuję, że
mogę zrobić coś innego, nowego. Coś, o czym
nie usłyszę w Akademii ani w innej szkole.
Poznaję znakomitego gitarzystę Apostolisa
Anthimosa i wspaniałego perkusistę Jurka
Piotrowskiego. I zaczynam z nimi „młócić”
po klubach. Gonią nas sprzątaczki, bo to larum jak pieron, w końcu lokujemy się u mnie
w domu, w malutkiej piwniczce, i ćwiczymy,
ćwiczymy, ćwiczymy… Nikt na razie nie myśli, co będzie dalej. W pewnym momencie
jest już taka bieda, że pojawiają się wierzyciele
a my nie mamy z czego żyć. I nagle dostaję
telegram od Czesława Niemena. Czesław organizuje supergrupę, która ma nagrywać dla
CBS – Columbia Records i chce, abym grał
jako basista i keyboardzista. Po czym zwie-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Rozmowy „Konspektu” —
33
Moog Józefa Skrzeka (fot. R. Stawarz)
rzam się Czesławowi, że od kilku miesięcy
ćwiczę ze swoim zespołem. Moją propozycję
popiera Helmut Nadolski. Czesław posłuchał
naszego grania i wówczas SBB weszło w skład
Grupy Niemen. Z Czesławem przeżyliśmy naprawdę wspaniałe lata. Daliśmy wiele koncertów, powstały niezapomniane płyty: Strange Is
This World (1972), Ode to Venus (1973), Niemen Vol. 1 i Niemen Vol. 2 (tzw. Marionetki,
1973). W pewnym momencie nasze drogi zaczęły się jednak rozchodzić. Pojawił się Franciszek Walicki, który zauważył naszą grupę.
Stwierdził, że SBB jako trio jest znakomite.
Zinterpretował nazwę jako „Szukaj, buduj,
burz” i powiedział: „Nagrywajcie!” W 1974 r.
ukazał się nasz pierwszy album koncertowy
SBB 1 (skorpion na okładce to pomysł Walickiego), zaś rok później – pierwszy album
studyjny Nowy horyzont (1975).
Piotr Szulkin… Oglądałem jego filmy z zapartym tchem i tak samo słuchałem obecnej w nich muzyki.
Piotr pojawił się moim życiu gdy jeszcze pracował w telewizji. Lubił rozmawiać ze mną
o różnych sprawach związanych z muzyką.
Do Golema (1978) zatrudnił mnie na jeden
utwór…
Obejrzałem ten film wiele razy właśnie po
to, by posłuchać Pana muzyki. Zastanawiam się jednak, dlaczego Pana muzyka
nie jest tak mroczna jak filmy Szulkina.
Przez lata nauczyłem się, że wizje reżyserów
są bardzo osobiste i że nie można w nie ingerować. Ścieżkę dźwiękową do Wojny światów – następnego stulecia miałem realizować
z SBB, ale grupa była już zmęczona latami
tułaczki i nieustannego grania. Ciągłym byciem w drodze, w drodze i jeszcze raz w drodze… W końcu muzykę do filmu zrealizowałem w składzie: Tomasz Szukalski, Robert
Gola, Janusz Ziomber, Hubert Rutkowski
i mój brat Jan „Kyks” Skrzek, który znakomicie zagrał na harmonijce ustnej. Bo Jasio
34
— Rozmowy „Konspektu” —
przedtem robił na kopalni. Panowie, jak Jasiek zagrał na harmonijce przez radiowęzeł,
to wszystkie chłopy rzucały kilofy i słuchały. On kochał muzykę. Był Ślązakiem z krwi
i kości, do rany przyłóż.
Ale kontynuujmy naszą opowieść… Jakiś
czas później zetknąłem się z Jurkiem Skolimowskim. Zaproponował mi napisanie muzyki do drugiej części filmu Ręce do góry
(do części pierwszej muzykę napisał Krzysztof Komeda Trzciński). To był czas nowych
kroków. Do słów Kazimierza Wierzyńskiego
nagrałem też z Haliną Frąckowiak album
Ogród Luizy (1981). Rok 1981, który zakończył się polityczną katastrofą, był dla mnie
dobry. Wraz z Tomkiem Szukalskim nagrałem jeszcze płytę Ambitus Extended.
Po wprowadzeniu stanu wojennego dostałem wiadomość od aktora i reżysera Andrzeja Chrzanowskiego, że w Teatrze Narodowym w Warszawie przygotowuje sztukę
Caligula według dramatu Alberta Camusa.
Jest stan wojenny, początek roku 1982, a oni
chcą grać Caligulę! Dzwoni Chrzanowski
i mówi: „Zrobiłbyś coś dla nas”. Odpowiadam: „Zagram na żywo”. Rozstawiłem sprzęt
w teatrze i słyszę, jak Piotr Fronczewski
mówi: „Od dziś będzie głód!” Pomyślałem:
„Coś niesamowitego!” Sztukę oczywiście natychmiast zdjęto z afisza, bo ktoś się zorientował, że opowiada o dyktaturze.
Zaczął się dla mnie okres ciszy. Irek Dudek zaproponował mi, żebym zagrał z nim
na Śląsku. Była wiosna 1982. Mieliśmy grać
w hali w Jastrzębiu. Dostałem oczywiście
„ochronę”. W pewnym momencie słyszę
rozmowę zza ściany: „Ty, Franek, przyślij
mi tu kilka osinobusów z chłopakami, bo
tu wiela młodzieży i można na nich potrenować”. Wyszedłem na scenę, udałem, że
mi wzmacniacz nawalił. Powiedziałem do
Irka: „Nie gram”. Zrozumiał. Od 1982 r. nastał dla mnie czas oczekiwania. Za granicą
wszyscy byli mi przychylni. Poznałem Alinę, wspaniałą kobietę i do dzisiaj moją żonę.
Jeździłem do Hamburga, Gettyngi, ale nie
mogłem wyemigrować. Wracałem do Polski.
„Konspekt” 2/2015 (55)
Dowiaduję się, że jest katastrofa w kopalni. Powiedziałem: zagram mszę w kościele
św. Michała w Michałkowicach. Pamiętam
jak dzisiaj, pod koniec 1982 r. zagrałem epitafium dla naszych ukochanych górników.
To było dla mnie coś nowego. Gram na organach, syntezatorach, gram w emocjach.
Kończę, wychodzę, a tu kobiety gadają: „Józek, jok tyś groł…” „Co? Tak źle?” „Nie! Tak
fajnie”. W lutym 1983 r. zagrałem w kościele
Św. Krzyża w Warszawie. Marzyłem, żeby
zagrać w miejscu, gdzie znajduje się serce
Fryderyka Chopina. Zagrałem więc podczas
mszy za ojczyznę, jednej z tych, po których
na Krakowskim Przedmieściu zwykle odbywały się demonstracje. Kończę, na chórze
sznur ludzi, na czele Adam Hanuszkiewicz.
Bierze mnie na stronę i mówi: „Chłopie, coś
ty zrobił…” Był tam także Marek Biliński.
Nagle stwierdziłem, że znalazłem się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.
Że jestem wśród swoich. Mogłem wyjechać,
ale nie umiałem… Jestem Polakiem na ojcowiźnie. Podjąłem decyzję, że wracam do Michałkowic. Założyłem rodzinę. Mamy trzy
córki: Karinę, Luizę i Elżbietę. Karina planuje założyć akademię małego artysty, Luiza
kształci się w Szkole Filmowej w Łodzi, Elżbieta jest natomiast na trzecim roku prawa
na Uniwersytecie Śląskim. To moje rodzinne
zaangażowanie procentuje. Moim dzieciom
przekazuję to, co przekazała mi moja mama.
Jestem Polakiem, jestem Ślązakiem. Jestem
z rodziny Skrzeków.
Marcin Kania: Czym jest dla Pana muzyka?
Muzyka pochodzi z nieba, jest darem Bożym. Trzeba sobie z tym darem radzić, pogodzić z nim życie prywatne. Muzykę utożsamiam z przyrodą. Grałem w górach, grałem
nad wodą, grałem pod ziemią. Nigdy nie
zapomnę koncertu na przystani w Sztynorcie, który zacząłem, kiedy promienie wschodzącego słońca musnęły taflę wody. Grałem
w planetariach, czując nad sobą Wieczność
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Rozmowy „Konspektu” —
35
i porządek Kosmosu, którego jesteśmy
cząstką. Dar komponowania pochłania czas
i energię. Muszę zatem nieustannie się pilnować, żeby nie odlecieć za daleko i nie wylądować w jakimś dziwnym miejscu. Pod tym
względem jestem przygotowany do życia.
Jestem Ślązakiem na ojcowiźnie, Polakiem
w swoim kraju, kocham życie i świat, jestem
otwarty na ludzi. Im więcej wiem, tym staję
się bardziej pokorny.
Robert Stawarz: Pana słowa napełniają
mnie radością, ponieważ utwierdzają mnie
w przekonaniu, że muzyka, która spotkała mnie w życiu, pochodzi od niezwykłego
człowieka. Tak sobie Pana wyobrażałem.
To najważniejsze dla mnie przeżycie osobiste. Pan na swojej muzyce wychował niejedno pokolenie.
Pieronie! Dziękuję!
Marcin Kania: Chciałbym jeszcze zapytać o Pana brata, znakomitego bluesmana
Jana „Kyksa” Skrzeka. Jakim był człowiekiem, jakim artystą? Jaka łączyła was więź?
Braterstwo wynieśliśmy z domu, gdzie w jednym pokoju spało nas aż troje: ja, Janek i siostra Terenia. Byliśmy bardzo biedni. Od małego rodzice uczyli nas dyscypliny. Było to
przygotowanie do trudnego życia. Było bardzo ciężko, ale pomagaliśmy sobie nawzajem. Miałem pięć lat, gdy na świat przyszedł
Janek, dziewięć – gdy urodziła się Terenia.
Byliśmy zgranym rodzeństwem. Od maleńkości uczyliśmy się żyć w trudnych warunkach, ale żyć razem. Jeśli rodzina jest zgrana,
to pokona wszystkie przeciwności losu. Potem rodzice zaczęli przygotowywać nas do
różnych ról życiowych. Tato powiedział: „Józek, ty bedziesz muzykiem. Janek, ty idziesz
na kopalnia”. Terenia wybrała sport. Nauczyliśmy się poświęcenia, lojalności i szacunku
wobec siebie. Kiedy ja jeździłem z Czesiem
Niemenem czy SBB, Janek opiekował się domem. Było dla niego momentami trudne.
Józef Skrzek podczas koncertu w Kalwarii Zebrzydowskiej, sierpień 2015 r. (fot. R. Stawarz)
36
— Rozmowy „Konspektu” —
Terenia została mistrzynią Polski w łyżwiarstwie figurowym w 1974 i 1975 r., ja wydawałem płyty i koncertowałem, a Janek pracował na grubie. Wyczuwałem, że on też szuka
swojej drogi. W pewnym momencie powiedziałem: „Mama, niech on zagra”. Mama
nieco protestowała, lecz ja byłem nieugięty.
Widziałem, jak było mu ciężko w kopalni,
i wziąłem go na scenę. Powiedziałem: „Zagraj”. Powoli zaczął wchodzić w świat muzyki. Zagrał ze mną na ścieżce dźwiękowej
do Wojny światów Szulkina, pojawił się na
płycie SBB Memento z banalnym tryptykiem
oraz na moim autorskim albumie Józefina
(1981). Następnie zaczął wydawać własne
płyty: Górnik blues (1986) i Nikt nie zawróci
kijem Wisły (1988). Miał niesamowite wyczucie muzyki. Kiedy grał w kopalni, robota
ustawała. Wszyscy słuchali… „Nie ma chopa / A wczoraj był z nami”! No tak, bo dzisiaj
zginął na kopalni. „Zjechoł na dół / Ostatni roz”. Janek był oryginalny i autentyczny.
Był Ślązakiem, najbliższym tym wszystkich
zmachanym, utyranym. Nie ma takiego drugiego. Zawsze spotykaliśmy się w Wigilię.
Czasami różne życiowe sytuacje pozbawiały
nas radości. Ale tak jest w każdej rodzinie.
Wydaje mi się, że w ostatnim okresie czuł
się trochę samotny. W grudniu 2014 r. zagraliśmy koncert w Tarnowskich Górach.
W styczniu zaczęły się jego dolegliwości
sercowe, potem okazało się, że to był wylew. Lekarze uratowali go na dwa tygodnie.
„Konspekt” 2/2015 (55)
Potem nastąpił drugi wylew… Bardzo mi
go brakuje. Kiedy ruszyłem w zaległą trasę
koncertową, grałem utwór Bracie mój. I kiedy zaczynałem go grać, czułem, że widownia
wie, co chcę powiedzieć: „Bracie mój, bracie
mój, / światło życia, kamień ciemności […] /
znakiem czasu jesteś tu”. Janek zasługuje na
takie upamiętnienie. Odszedł człowiek, została po nim wspaniała muzyka…
W której żyje…
W której żyje. Pozostawił jedyną córeczkę
Basię oraz wnuczki Zosię i Jagodę. I to jest
jego dopełnienie… Janek był radosnym człowiekiem, szczęśliwym, że żyje. Mógł chodzić
w jednych butach, byle miał przy sobie harmonijkę. Grał na Rawie Blues, w Jarocinie…
Gdy wyszedł na scenę i tupnął, od razu porywał słuchaczy! W świecie artystycznym jest
tak, że możesz być niesiony, niesiony i nagle
bach – spadasz na beton. Wtedy bardzo potrzebni są mądrzy przyjaciele. Z Jankiem zawsze trzymaliśmy się razem…
Robert Stawarz: Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali
Robert Stawarz i Marcin Kania
Wywiad zarejestrowano 10 lipca 2015 r. w siedzibie
Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia
w Katowicach.
— Piosenka —
GABRIELA MEINARDI
Edith Piaf – sztuka i życie to jedno
Śpiewanie to moja ucieczka w inny świat
Rok 2015 jest we Francji ponownie rokiem
Edith Piaf – w grudniu minie dokładnie sto
lat od narodzin ikony francuskiej piosenki,
która zapisała w jej historii ważną kartę. Nazywana „wróbelkiem”, prawie niewidoczna
na wielkiej scenie, potrafiła zawładnąć uczuciami nie tylko swoich rodaków. Oprócz
talentu, przyciągała też widzów otaczająca
ją legenda, wynikająca z dosyć powikłanej
przeszłości i nieudanych związków uczuciowych, które zwiększały wymowę jej recitali.
Życie prywatne Piaf było bez reszty podporządkowane sztuce. Napisano wiele jej biografii, ale niektóre fakty z życia pieśniarki
pozostają nadal tajemnicą.
Urodziła się 19 grudnia 1915 r. jako Edith
Giovanna Gassion w Paryżu, w XX dzielnicy,
przy ul. Belleville 72. Na tym domu znajduje
się dziś pamiątkowa tablica. Niektóre źródła
precyzują, że przyszła na świat na schodach
do budynku, inne podają adres szpitala Tenon przy ul. de la Chine 4.
Jej ojcem był akrobata Louis Alphonse
Gassion, a matką piosenkarka Annetta Maillard (pseudonim Line Marsa). Edith odziedziczyła po matce wspaniały głos i urzekający
uśmiech. Opuszczona przez rodziców zaraz
po urodzeniu, pozostawała pod opieką babć –
najpierw babki ze strony mamy, a później matki ojca, znanej jako Maman Titine,
właścicielki domu publicznego w Bernay
Nationaal Archief
Edith Piaf
Edith Piaf (1915–1963)
w Normandii. Jako dorosła chętnie wracała
wspomnieniami do spędzonych tam lat, które przeżyła w cieple i dostatku.
Ojciec po powrocie z wojska w 1922 r. zabrał ją do Paryża jako członka swojej trupy
baletowej. Edith spędzała młodość, śpiewając na paryskich ulicach. W 1930 r. opuściła
ojca i śpiewała na ulicy w duecie z Simone
Bertaut, która stała się jej przyjaciółką. Dwa
lata później spotkała swoją pierwszą miłość – Louisa Duponta, który został ojcem
jej jedynej córeczki Marcelle, zmarłej dwa
lata później na zapalenie opon mózgowych.
38
— Piosenka —
ŻYCIE W BLASKACH I CIENIACH
SŁAWY
W latach sławy Piaf mawiała, że jej uniwersytetem była ulica. W 1935 r. talent pieśniarki
został dostrzeżony przez impresaria Louisa
Lepléego, który zatrudnił ją w swoim kabarecie Gernys na Champs Elysées. Występowała
tam pod pseudonimem La Môme Piaf – mały
wróbelek1. Nie miała wyszkolonego głosu, ale
jego barwa wyróżniała ją spośród innych śpiewaczek. Teksty piosenek, które pisała Margueritte Monnot, opowiadały o nieszczęściu,
nędzy i życiu ulicy (Mon légionnaire, Hymne
à l’amour, Milord, Les amants d’un jour).
W 1936 r. Piaf nagrała swoją pierwszą płytę
Les Mômes de la cloche w wytwórni Polydor.
Leplée zrobił z niej największą artystkę Paryża i otworzył przed nią nowy, wspaniały
świat. W 1936 r. karierą Piaf zachwiała śmierć
Lepléego, który został zastrzelony w swoim
mieszkaniu. Artystka znalazła się w kręgu podejrzanych, a prasa francuska wywołała skandal, co źle wpłynęło na jej wizerunek. Dzięki pomocy Raymonda Asso, autora tekstów
i kompozytora, wróciła do łask publiczności
i odniosła kolejny sukces nowymi piosenkami
Le Fanion de la légion i C’est lui que mon coeur
a choisi. W marcu 1937 r. Piaf rozpoczęła występy w paryskim music-hallu ABC. Szybko
stała się wielką gwiazdą francuskiej piosenki.
Wykonywała swe utwory w sposób żywiołowy i nieokiełzany, jak nie śpiewał do tej pory
nikt. W tym czasie spotkała Danielle Bonel,
która została do końca życia jej sekretarką
i powierniczką.
Kolejny próg kariery artystycznej przekroczyła z łatwością. W 1940 r. zatriumfowała
na deskach teatru w sztuce Le bel indifférent,
napisanej specjalnie dla niej przez Jeana Cocteau. Piaf grała w spektaklu siebie – gwiazdę porzuconą przez kochanka. Z Cocteau
1 „Piaf ” nazwał ją Louis Leplée: „Jesteś prawdziwym paryskim wróbelkiem i powinnaś nazywać się
Moineau. La Môme moineau już istnieje, ale wróbel
w argot znaczy Piaf. Będziesz więc la Môme Piaf ”.
„Konspekt” 2/2015 (55)
od pierwszej chwili znajomości połączyła ją
przyjaźń. Było to nie tylko pokrewieństwo
dusz, a więź ta okazała się tak silna, że nie
zerwała jej nawet śmierć.
Okres okupacji ponownie pozostawił skazę
na wizerunku Piaf. Podejrzewano ją o kolaborację, ponieważ występowała na prywatnych
przyjęciach dla nazistów. W 1944 r., pracując
w Moulin Rouge, promowała młody talent
Yves’a Montanda, z którym połączył ją romans. Zerwała z nim, gdy stał się niemal tak
sławny jak ona. Protegowanym Piaf był również Charles Aznavour. W tym samym roku
umarł ojciec Edith, a w następnym – matka.
W 1945 r. sama zaczęła pisać teksty do
piosenek. Rok później nagrała swój najsłynniejszy utwór La vie en rose. Występowała
też w Comédie Française. W 1948 r. odniosła
sukces artystyczny w czasie tournée po Stanach Zjednoczonych, gdzie poznała miłość
swojego życia – Marcela Cerdana, boksera,
mistrza świata wagi średniej. Rok później
Cerdan zginął w katastrofie lotniczej na trasie Paryż–Nowy Jork. Jego śmierć pogrążyła
Piaf w głębokim żalu. Zadedykowała mu Le
hymne à l’amour.
Śmierć Marcela była dla Piaf katastrofą, załamała się psychicznie – wszystkie dramaty, o których
śpiewała, stały się nagle jej udziałem. Zanim spotkała Marcela, sama prowokowała dramaty, które
wzbogacały jej sztukę. Śmierć Cerdana stała się
punktem zwrotnym. Odtąd Piaf żyła na krawędzi
obłędu i świadomie zmierzała do kresu. Po jego
śmierci w głosie Piaf zabrzmiała nowa nuta – tragiczna determinacja. Popadła w mistycyzm i powtarzała: śmierć to początek nowego życia2.
Jej stan zdrowia zaczął się pogarszać,
a głos – przeciwnie – stał się jeszcze bardziej
dramatyczny i melancholijny. Nagrywała nadal w Paryżu, ale nie zaprzestała zagranicznych tournées. Znane są jej kolejne romanse,
m.in. z Georges’em Moustakim, który był
autorem tekstu do piosenki Milord.
J. Rawik, Hymn życia i miłości, Warszawa 1991,
s 110–111
2 „Konspekt” 2/2015 (55)
— Piosenka —
W latach pięćdziesiątych, pomimo pogarszającego się stanu zdrowia, nadal nagrywała nowe piosenki i święciła triumfy
na scenie, nie tylko francuskiej. W 1961 r.
wystąpiła w paryskiej Olympii, gdzie zaśpiewała słynne Non, je ne regrette rien do tekstu Charles’a Dumonta i Michela Vaucaire’a.
W pozycji stojącej na scenie utrzymywała ją
znaczna dawka morfiny, od której była już
uzależniona.
W 1962 r., w wieku 47 lat, chora i wyczerpana, poślubiła 26-letniego Theophanisa Lamboukasa, znanego jako Théo Sarapo. Razem
jeszcze zdążyli zaśpiewać A quoi sert l’amour do tekstu Michela Emera. Na początku
1963 r. Piaf nagrała swoją ostatnią piosenkę
L’Homme de Berlin, napisaną przez Francisa Lai i Michèle Vendôme. Wielka artystka
zmarła 10 października 1963 r. w Grasse na
Lazurowym Wybrzeżu na raka wątroby, w ramionach swojej sekretarki Danielle Bonel.
Pragnęła umrzeć na scenie, jej zgon nastąpił jednak podczas wakacji. Wiadomość
o śmierci artystki podano oficjalnie dopiero
następnego dnia, a zwłoki przewieziono do
Paryża w tajemnicy. Tego samego dnia ogłoszono śmierć jej wieloletniego przyjaciela
Jeana Cocteau. Pieśniarka została pochowana
na cmentarzu Père Lachaise u boku swoich
najbliższych. Ze względu na tryb życia Piaf
kardynał archidiecezji paryskiej odmówił odprawienia mszy żałobnej. Ojciec Thouvenin
de Villaret udzielił jej pośmiertnego błogosławieństwa już nad grobem. Ostatnie słowa
Edith Piaf ponoć brzmiały: „Musisz zapłacić
za każdą głupotę popełnioną w życiu”. Do
końca pragnęła pozostać wielka i tak się stało.
Kiedy kurtyna nad życiem wielkiej pieśniarki
opadła na zawsze, pozostał jej niepowtarzalny
głos i ponadczasowe teksty piosenek.
ŻYCIE NA EKRANIE I W LUDZKIEJ
PAMIĘCI
Piaf nie tylko śpiewała, była również aktorką.
W 1938 r. zrealizowała swój pierwszy film La
39
Garçonne (Chłopczyca) w reżyserii Jeana de
Limur. Jest to adaptacja popularnej w owym
czasie powieści Victora Margueritte’a. Piaf
zagrała w niej epizodyczną rólkę u boku
sławnej Marie Bell. W 1941 r. wystąpiła w obrazie Montmartre sur Seine (Montmartre nad
Sekwaną) Georges’a Lacombe’a z Paulem
Meurisse’em, jej kolejnym partnerem. Film
opowiadający historię małej kwiaciarki, która została gwiazdą, nie odniósł dużego sukcesu, ale pozwolił Piaf uwierzyć w siebie.
Życie ikony francuskiej piosenki było
wdzięcznym tematem dla filmowców. Po jej
śmierci powstało kilka filmów biograficznych. W 1974 r. Guy Casaril nakręcił pierwszy film o jej życiu, zatytułowany po prostu
Piaf, z udziałem Brigitte Ariel. Związek artystki z Cerdanem stał się tematem obrazu
Edith et Marcel (1983) w reżyserii Claude’a Leloucha. Najsłynniejszy jest na pewno
film z 2007 r. La Môme (tytuł polski Niczego
nie żałuję – Edit Piaf) w reżyserii Oliviera
Dakana, w którym główną rolę zagrała Marion Cotillard.
Już w 1967 r. powstało w Paryżu Towarzystwo Przyjaciół Edith Piaf (Association Les
Amis d’Edith Piaf), którego celem jest kultywowanie jej pamięci, założone przez Bernarda Marchois. Towarzystwo skupia wielbicieli
głosu i piosenek artystki, propaguje też jej
dorobek fonograficzny.
Obecnie dyrektorem Towarzystwa, które liczy około 6000 członków zarówno we
Francji, jak i za granicą, jest Jacqueline
Boyer, pasierbica Edith Piaf. Jego członkiem
honorowym jest też Towarzystwo Przyjaźni
Polsko-Francuskiej.
W 1977 r., również z inicjatywy B. Marchois,
powstało muzeum poświęcone wielkiej artystce. Mieści się ono w Paryżu, w dzielnicy
Ménilmontant przy Crespin du Gast nr 5.
W dwupokojowym mieszkaniu znajdują się
pamiątki – osobiste przedmioty gwiazdy:
suknie, listy, plakaty, obrazy, rzeźby, płyty,
kolekcja porcelany. Pośród obrazów można
tu znaleźć portret Piaf śpiewającej w paryskiej Olympii, namalowany przez Alexandra
40
— Piosenka —
Chaussata, i wiele plakatów Charles’a Kiffera. Jednym z najcenniejszych eksponatów
jest własnoręcznie napisany testament Piaf,
w którym zapisuje wszystko Théo Lamboukasowi, ostatniemu mężowi. Wszystko, co
tu zgromadzono, przypomina życie artystki
i sztukę, której je poświęciła.
ŻYCIE JAKO POWIEŚĆ BIOGRAFICZNA
Najnowsze prace badaczy życia Piaf świadczą o tym, że jej legenda często przemilcza
fakty nie zawsze korzystne dla wizerunku artystki, która z dziecka ulicy stała się gwiazdą
światowego formatu.
Jej burzliwy życiorys, pełen sukcesów
i upadków, stał się natchnieniem dla jej siostry Denise Gassion. W książce Piaf moja
siostra3 odtworzyła ona szczegółowo koleje
życia Edith. To wyjątkowa biografia. W jej
zakończeniu autorka zamieściła wybrane listy siostry i przesłanie:
C’est qu’Edith dorme désormais tranquille. Qu’elle
repose en paix ! C’est la mon voeu le plus cher. Je
suis sure qu’elle est de mon avis et qu’elle me sourit
dans cette immensité qu’est le ciel. (s. 201)
Niech Edith śpi odtąd spokojnie. Niech spoczywa
w pokoju! To jest moje najważniejsze życzenie.
Jestem pewna, że ona jest tego samego zdania, że
uśmiecha się gdzieś tam w niebieskiej wieczności.
(przeł. G. M.).
Poza książką siostry ukazało się też wiele innych biografii we Francji i na świecie.
Christie Laum, autorka jednej z nowszych,
podkreśla szczególnie hojność i skromność
artystki. Na scenie zawsze przypominała
małą dziewczynkę w małej czarnej sukience. Symbolizowała atmosferę Paryża. „Edith
była Paryżem, a Paryż był Edith” – pisze
Laum4. Jej publiczność składała się z przed-
stawicieli wszystkich grup społecznych –
od najbiedniejszych do najbogatszych. Jej
piosenki poruszały serca wszystkich. Mimo
sukcesów był w niej jednak także smutek.
Brakowało jej prawdziwej rodziny, którą
wcześnie straciła.
Polskie wydanie najnowszej biografii Edith
i Teresa. Święta i grzesznica ukazało się w marcu 2015 r. nakładem poznańskiej oficyny Flos
Carmeli55. Jej autorami są francuska dziennikarka Jacqueline Cartier i fotoreporter Hugues
Vassal – przyjaciel Piaf w ostatnich sześciu
latach jej życia. Książka opowiada o tym, co
łączyło Piaf oraz św. Teresę z Lisieux, artystka
uważała bowiem, że to jej zawdzięczała przywrócenie wzroku, a także sukcesy twórcze.
W Polsce jednak najbardziej znana jest cytowana wcześniej książka piosenkarki Joanny
Rawik pt. Hymn życia i miłości. Był to debiut
pisarski autorki, a zarazem skromny hołd dla
Artystki.
Wybrańcy bogów umierają młodo. Piaf zapłaciła
przedwczesną śmiercią za swoją sztukę. W śpiewie
dokonywał się proces jej samounicestwienia
– pisze w swojej książce Joanna Rawik, która umieściła w swoim repertuarze kilka piosenek Piaf i chętnie śpiewa je do tej pory,
m.in. Je ne regrette rien… (Nie żałuję niczego). Wiadomość o śmierci Piaf w 1963 r. zaskoczyła ją podczas pobytu w Pradze. Kiedy
później stanęła nad grobem pieśniarki na
Père Lachaise, stała się ona jej jeszcze bliższa. Była też dumna, kiedy podczas swojego
występu w paryskiej Olympii stanęła na legendarnej scenie, na której kiedyś śpiewała
wielka Piaf.
Śpiew Piaf jest, jak przed laty, przejmujący, głęboki, ludzki, a w swojej wielkiej prawdzie ponadczasowy. Ten śpiew to płonąca pochodnia
J. Cartier, H. Vassal, Edith et Thérèse : la sainte et
la pécheresse, Strasbourg 2012; przekł. polski: Edith
i Teresa. Święta i grzesznica, przeł. K. Rogalska, Poznań 2015.
5 D. Gassion, Piaf, ma soeur, Paris 1977.
4 Ch. Laum, Le dernier amour Edith Piaf, Paris
2013.
3 „Konspekt” 2/2015 (55)
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Piosenka —
– napisała w przedmowie do swojej książki.
Dalej wspomina:
W ciele wulkan, w repertuarze dynamit. Cały
geniusz mieścił się w jej głosie, była zwyczajna
w interpretacji, po prostu stawała i śpiewała. W jej
głosie na zawsze pozostała przestrzeń i brzmienie,
które przychodzi do słuchacza z daleka. Śpiewając
o miłości, przeczuwała mgliście jej piękno. Jej życie było jak powieść kryminalna.
ŻYCIE PO ŚMIERCI – LEGENDA
Rok 1988, ćwierć wieku po śmierci wielkiej
artystki, ogłoszono po raz pierwszy rokiem
Edith Piaf, aby uczcić jej pamięć. W 2003 r.
mer Paryża Bertrand Delanoë odsłonił statuetkę pieśniarki na placu jej imienia, kilka
metrów od szpitala Tenon. W Polsce popiersie Piaf autorstwa Pawła Cieśli zostało odsłonięte w Alei Sław na skwerze Harcerskim
w Kielcach w 2006 r.
Pół wieku po śmierci postać i piosenki Piaf
żyją nadal w pamięci jej fanów i utwierdzają
ich w przekonaniu, że pieśniarka ta była i jest
zjawiskiem niepowtarzalnym i że nie pojawi
się już nowa Piaf.
W Polsce pamięć o artystce jest też ciągle żywa, szczególnie w Krakowie, gdzie od
2009 r. Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Francuskiej organizuje Międzynarodowy Festiwal Piosenki Francuskiej, który gromadzi
wielbicieli niedoścignionego talentu Piaf.
Dyrektorem Festiwalu jest prezes TPPF
Leszek Poznański. Wydarzeniu towarzyszą konferencje i wystawy, ale głównym
jego punktem jest otwarty konkurs dla wokalistów, w którym biorą udział zarówno
wykonawcy profesjonalni, jak i amatorzy.
Międzynarodowe jury przyznaje od pięciu
lat Grand Prix Edith Piaf, a także nagrody
specjalne oraz wyróżnienia. Honorowym
gościem i jurorem jest regularnie Bernard
Marchois, założyciel i właściciel Muzeum
Edith Piaf w Paryżu, a także ludzie z krakowskiego środowiska kulturalnego, m.in. Jacek
Wójcicki, Mieczysław Święch. B. Marchois
41
z uznaniem mówił o organizacji festiwalu
i chwalił poziom polskich wykonawców. Jest
to jedyny taki festiwal poza Francją.
Pięćdziesiąta rocznica śmierci Piaf w 2013 r.
została w Polsce uczczona w Zielonej Górze,
gdzie Lubuski Teatr przygotował trzygodzinny spektakl muzyczny Piaf, zrealizowany na
podstawie sztuki angielskiej dramatopisarki
Pam Gems w reżyserii Jana Szurmieja. Teksty piosenek zostały przetłumaczone na język polski przez Andrzeja Ozgę, a zaśpiewała
je Anna Haba. W opinii recenzentów udanie
wcieliła się w artystkę, zasłużyła też na uznanie za wykonanie piosenek. Zaśpiewała je we
własnej interpretacji, nie próbując mierzyć
się z legendą. Haba nie starała się być Piaf,
opowiadała tylko jej historię, tworząc portret kobiety pełnej sprzeczności, jaką w rzeczywistości była artystka. Finał spektaklu –
Niczego nie żałuję… – przypominał prawdziwą Piaf, co zgodnie odnotowali krytycy.
Rok 2015 obfituje również w imprezy przygotowane z okazji setnych urodzin artystki.
W Polsce miesiącem Piaf był marzec. Spektakl muzyczny Piaf! The Show, prezentujący
największe przeboje francuskiej artystki, wystawiono cztery razy: w Krakowie, Warszawie,
Łodzi i Poznaniu. Widowisko przenosi widza
na urokliwe ulice paryskiego Montmartre’u,
w czasy La vie en rose. Wszystkie piosenki
wykonywane były przez Anne Carrere, młodą i utalentowaną wokalistkę, która zdobyła sobie serca francuskich fanów. „Jej głos
i osobowość to wcielenie Piaf z najlepszych
lat jej kariery” — stwierdziła Germaine Ricard, przyjaciółka pieśniarki z lat młodości.
We Wrocławiu 13 marca 2015 r. w klubie
Firlej utwory Piaf wykonywała francuska aktorka i piosenkarka Iris Munos. W Lublinie
14 marca przygotowano spektakl muzyczny
Trzy razy Piaf, opowiedziany piosenkami
Piaf według koncepcji, scenariusza i w reżyserii Artura Barcisia. W słynną artystkę
wcieliły się trzy aktorki, reprezentujące trzy
fazy jej burzliwego życia (młoda Anita Kostyńska, zakochana Patrycja Zywert-Szypka
i zmęczona Anna Świetlicka).
42
— Piosenka —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Grób Edith Piaf, jej ojca i męża na cmentarzu Pére Lachaise (fot. G. Meinardi)
Choć Edith Piaf odeszła ponad 50 lat
temu, pozostaje żywa wśród znakomitości piosenki we Francji i na świecie. Coraz
młodsze generacje, które kochają muzykę,
odkrywają zarówno jej wielki talent, jak
i wielkie emocje, które emanowały z piosenek Piaf.
Nie śpiewała dla sukcesu i pieniędzy –
śpiewała, ponieważ było to jej przeznaczeniem, któremu pozostała wierna.
Śpiew Piaf potrafił zniewalać i obezwładniać publiczność. W jej drobnym ciele mieściło się tyle
nieludzkiej wprost siły, prawdy, żaru, bólu i rozpaczy. Jej śpiew dojrzewał z wiekiem i zaczął przypominać oratorium.
– napisała Joanna Rawik.
Hymn życia i miłości stał się biografią Edith Piaf, a jej dorobek artystyczny –
potwierdzeniem, że życie i sztuka to jedno.
— Malarstwo —
BEATA ANNA SYMOŁON
Chleb codzienny
Impresja na temat obrazu Jana Vermeera Mleczarka
N
ajważniejszy jest chleb. Taki na wyciągniecie ręki. Okrągły bochen w wiklinowym koszu i swobodnie ułożone bułki
o spiczastych brzegach. Wszystko wypieczone, chrupiące, posypane ziarenkami.
Pachnące świeżością. Obok gliniany garnek
o lakierowanych brzegach. Lśni. Nad nim
płynąca spiralnie struga mleka. Z dzbanka trzymanego umiejętnie, choć jakby od
niechcenia, sprawnymi dłońmi mleczarki.
W ciszy poranka słychać delikatne uderzenie
płynu o dno naczynia. I jeszcze jeden, tym
razem zamknięty, ciemny dzban. Aż prosi się, aby był w nim miód. Tylko on może
wytrzymać zestawienie z wiecznie świeżym
chlebem i mlekiem. Kraina w mleko i miód
obfitująca, a nade wszystko w chleb. To także
opowieść holenderskich kafelków z rodzajowymi malunkami, snującymi się rzędem nad
podłogą.
Gliniane naczynia mają szerokie otwory.
Jakby zachęcały do korzystania z zawartości
ich wnętrza. Jakiż kontrast ze współczesnymi szczelnie zamykanymi naczyniami o niewielkich otworach! Formy, z których można
czerpać, ale niczym ich nie napełniać. Jednokrotność w miejsce wielokrotności. Teraz
mleko może popłynąć tylko raz.
Na każdym kawałku pieczywa widać
dotyk dłoni. Dotyk dłoni piekarza formującego kształt i okrągłe lub trójkątne de-
Jan Vermer, Mleczarka (De Melkmeid), ok. 1658–
–1661, Rijksmuseum w Amsterdamie
tale. Dotyk dłoni garncarza… Sprawny,
pieszczotliwy, zrównoważony. Dotyk dłoni szwaczki… Na sukiennym stroju mleczarki widoczny jest każdy sztych. Każde
dolne i górne przeciągnięcie nitki. Dotyk
dłoni mleczarki podwijającej rękawy i zakasującej fartuch. Dotyk dłoni pracy, która
44
— Malarstwo —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Mleczarka, detal obrazu
wyrzeźbiła to kobiece ciało. W mleczarce
drzemie siła, teraz wyciszona. I spokój. Bije
od niej ciepło. Jest obietnicą niegasnącego
bezpieczeństwa. Wreszcie anielski dotyk
pędzla Vermeera…
Ciepłe są też kolory. Barwy ziemi: brązy,
ugry, beże, biel wełny… Nawet granaty podbite zostały czerwienią. Wszystko oblewa
miękkie światło dnia. Światło przenikające przez prostokątne szybki. Rzucające na
ścianę pierwsze cienie. Rozświetlające po-
łowę twarzy mleczarki i jej odsłonięte ręce.
Omiatające cieniem jej spuszczone powieki. Wybielające plan za jej plecami. Światło
dzielące obraz po przekątnej na dwa trójkąty. W ciemnym dzieje się wszystko. Jasny jest
samą nadzieją. Ale to wystarczy do zachowania równowagi.
Budzące się słońce, pachnący chleb i odgłos nalewanego mleka… Czyż potrzeba
jeszcze czegokolwiek, by zacząć kolejny
szczęśliwy dzień?

— Medioznawstwo —
WANDA MATRAS-MASTALERZ
Potencjał terapeutyczny
literatury i sztuki w procesie
umacniania zdrowia
LECZENIE PRZEZ MEDIA –
WPROWADZENIE
Czy media mogą leczyć? Odpowiedzi na tak
postawione pytanie poszukiwano na I Interdyscyplinarnej Konferencji Naukowej „Media i psychologia: leczenie przez media”,
zorganizowanej przez Ośrodek Badań nad
Mediami, Katedrę Mediów i Badań Kulturowych Instytutu Filologii Polskiej oraz Instytut
Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa
Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie
w dniach 11‒12 czerwca 2015 r. w budynku
Uczelni. Sesji patronowało Polskie Towarzystwo Biblioterapeutyczne we Wrocławiu oraz
krakowski Instytut Terapii i Edukacji Społecznej. Patronat medialny objęła TVP Kraków,
a także czasopisma: „Charaktery. Magazyn
psychologiczny” oraz kwartalnik Uniwersytetu Pedagogicznego „Konspekt”. Przedmiotem
refleksji prelegentów, reprezentujących różne
ośrodki naukowe w kraju, stały się zagadnienia: biblioterapii (dr Wanda Matras-Mastalerz), poezjoterapii (dr Wiktor Czernianin),
roli książki w życiu osób starszych (dr Lidia
Ippoldt), narracji autobiograficznych jako
przedmiotu badań psychologicznych (prof.
Agnieszka Ogonowska), telewizyjnych seriali
paradokumentalnych jako doświadczenia
społecznego (prof. Katarzyna Skowronek),
leczniczej funkcji fotografii (dr dr Justyna
Budzik, Mariusz Makowski), roli muzyki
w terapii (mgr Jakub Kosek), internetowych
grup wsparcia z perspektywy komunikacyjnej (dr Urszula Woźniak), gier offline jako
form profilaktyki i terapii patologicznego
korzystania z mediów (mgr Roman Solecki), inkluzji i wykluczenia osób z niepełnosprawnością w komentarzach internautów
(dr Anna Bieganowska) oraz zakłócenia
rytmu dobowego przez media (dr Łukasz
Krzywoszański). Warsztaty „Subiektywna
interpretacja rzeczywistości. O psychozie
i zdrowieniu” poprowadzili dr hab. Hubert
Kaszyński i mgr Elżbieta Leśniak, zaś zajęcia
z zakresu biblioterapii – dr L. Ippoldt. Pierwszy dzień sesji zakończyła dyskusja na temat
filmu Serafina (reż. Martin Provost, prod.
Belgia/Francja 2008), moderowana przez dr.
hab. H. Kaszyńskiego i lic. Marię Kozakowską. Drugi dzień konferencji wzbogaciły dwa
spotkania autorskie, poprowadzone przez
dr W. Matras-Mastalerz. Pierwszym rozmówcą, którego wypowiedzi koncentrowały się na
autoterapeutycznej funkcji pisania, był Krystian Głuszko, autor książek Spektrum (2012)
oraz Szukaj mnie wśród szaleńców (2014).
Osobiste wyznania autora borykającego się
z zespołem Aspergera zostały przyjęte przez
słuchaczy owacją na stojąco. Podczas dru-
46
— Medioznawstwo —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Prof. Agnieszka Ogonowska i dr Wanda Matras-Mastalerz – organizatorki konferencji (fot. A. Szmajdzińska)
giego spotkania uczestnicy byli świadkami
prezentacji poezji Pawła Kękusia, niepełnosprawnego krakowskiego poety, autora tomików wierszy: Wodospady miłości (2008), Na
szlakach słowa (2010), Dusza pragnie skrzydeł
(2011) i in. Wierszom w interpretacji Piotra
Wojdyły (aktora, prezentera TV Kraków)
i dr W. Matras-Mastalerz, z przedmową Beaty
Anny Symołon (Radio Kraków), towarzyszył
koncert w wykonaniu młodzieży z Duszpasterstwa Akademickiego „Na Miasteczku”.
Podsumowania problematyki podejmowanej podczas dwudniowych obrad dokonały prof. A. Ogonowska (przewodnicząca
Komitetu Naukowego) oraz dr W. Matras-Mastalerz (kierująca Komitetem Organizacyjnym). Organizatorzy przewidują wydanie
drukiem przedstawionych referatów w formie monografii oraz (na prośbę uczestników) cykliczne organizowanie interdyscyplinarnych sesji o podobnej tematyce.
BIBLIOTERAPIA WSPARCIEM
ZDROWIA
Biblioterapia jako proces dynamicznego oddziaływania zachodzącego pomiędzy osobowością czytelnika a literaturą, odbywającego
się w licznych uwarunkowaniach psychosocjopedagogicznych, stała się przedmiotem
wielu refleksji naukowych badaczy polskich
i obcych1. Za podstawowy cel biblioterapii
uznaje się wsparcie, „umacnianie” odbiorcy
przez ukierunkowane czytanie. W procesie
tym istotną rolę odgrywa pośrednik, biblioterapeuta, korzystający z metod wypracowanych przez psychoterapię, ale skupiający się
głównie na doborze i wykorzystaniu odpowiedniej literatury w pracy z czytelnikiem.
Etymologia wyrazu biblioterapia (gr. biblion
‛książka’, therapeia ‘pomoc, leczenie, przywracanie zdrowia’) wskazuje na jego funkcję
i treść, czyli zastosowanie lektury książek
jako środka wspomagającego leczenie. Sam
termin został wprowadzony w 1916 r. przez
1 C. Shrodes, Bibliotherapy: A theoretical and clinical-experimental study, Berkeley 1950; R. J. Rubin,
Using Bibliotherapy. A guide to theory and practice,
London 1978; I. Borecka, Biblioterapia – nowa szansa
ksiażki, Olsztyn 1992; B. Woźniczka-Paruzel, Biblioterapia w środowisku współuzależnionych z grup rodzinnych Al-Anon (od teorii do działań praktycznych),
Toruń 2002; W. Czernianin, Teoretyczne podstawy biblioterapii, Wrocław 2008; M. J. Cyrklaff, Biblioterapia
w edukacji z zakresu profilaktyki uzależnień i promocji
zdrowia, Toruń 2014 i in.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Medioznawstwo —
Amerykanina Samuela McChorda Crothersa, który w artykule zatytułowanym
A Literary Clinic, wydrukowanym w „Atlantic Month”, opisał możliwości zastosowania
literatury w leczeniu chorych2. Późniejsi badacze używali także innych określeń w celu
uwypuklenia potencjału terapeutycznego
tekstu. W literaturze anglojęzycznej, prócz
terminu bibliotherapy, pojawiły się również
takie określenia, jak: reading therapy, therapy
through literature, bibliolinking, literatherapy,
poetry therapy, bibliohelp, w publikacjach
polskich pisano natomiast o: „leczeniu książką”, „terapii czytelniczej”, „bibliopsychologii”,
„czytelnictwie terapeutycznym”, „czytelnictwie ukierunkowanym”, „logoterapii” oraz
„literaturoterapii” (obejmującej węższe zakresowo pojęcia: „poezjoterapię”, „bajkoterapię” i „baśnioterapię”). Wielu autorów wskazywało, że historia biblioterapii sięga czasów
antycznych, bo przecież już starożytni Grecy
nazywali swoje biblioteki „lecznicami duszy” (psyches jatrejon), co opisał w swoim
czterdziestotomowym dziele historyk i podróżnik Diodor z Sycylii, autor Bibliotheca
historica3. Owo „lekarstwo dla duszy” zainspirowało polskiego bibliofila ks. Leopolda
Szersznika, który na początku XIX w. ufundował bibliotekę publiczną w Cieszynie i polecił ozdobić fronton jej gmachu identycznie
brzmiącym napisem.
Janusz Dunin w monografii Pismo zmienia
świat. Czytanie. Lektura. Czytelnictwo napisał, że „do wartości terapeutycznej książki
trzeba przekonywać jedynie tych, którzy nie
zetknęli się z biblioterapią osobiście ani nie
poznali możliwości, jakie ona stwarza”4. Połączenie biblioterapii z działaniem na rzecz
umacniania zdrowia wydaje się zabiegiem
naturalnym. W obydwu aktywnościach najPor. R. J. Rubin, Przedmowa, [do:] Bibliotherapy
Sourcebook, red. R. J. Rubin, London 1978, s. 4‒12.
3 Za: W. Szulc, Biblioterapia. Powrót do źródeł,
„Przegląd Biblioterapeutyczny” 2011, nr 1 (1), s. 6‒29.
4 J. Dunin, Pismo zmienia świat. Czytanie. Lektura.
Czytelnictwo, Warszawa–Łódź 1998, s. 62.
2 47
ważniejszy jest człowiek, jego kondycja, stan
psychiczny i zdrowie fizyczne. Istota ludzka,
jako jedność bio-psycho-społeczna, potrzebuje zarówno zdrowej „somy”, jak i prawidłowo funkcjonującej „psyche”. I chociaż
terapeutyczne funkcje literatury znane były
już w starożytności, to późniejszym badaczom chodziło nie tylko o zbliżenie do siebie
dwóch źródeł poznania, jakimi są literatura
i rozum, ani o uzasadnienie wiarygodności
literatury, ale o pełne zaangażowanie intelektu w jej funkcję terapeutyczną. Przez myślenie narracyjne i projekcję wewnętrzną możliwe są zrozumienie i interpretacja zdarzeń
występujących w świecie społecznym, do
czego przyczyniają się dialog wewnętrzny, refleksja, wgląd w siebie. Literatura sprawia, że
odbiorca przeżywa emocje razem z bohaterami, mogąc jednocześnie obserwować własne
reakcje intelektualne i emocjonalne. Dzięki
temu może rozwijać samoświadomość i poszerzać wiedzę o sobie, a poznanie postaci literackich staje się pełniejsze i głębsze5.
Atrakcyjność, ale i trudność opisywania
biblioterapii jako nauki wiąże się z jej interdyscyplinarnością. Przenikają się w jej
obrębie literaturoznawstwo, bibliologia, psychologia, pedagogika, socjologia, filozofia,
etyka, historia, antropologia, a także nauki
medyczne. Z tej przyczyny biblioterapia była
omawiana najczęściej z punktu widzenia
dyscyplin współtworzących i odmawiano
jej naukowego charakteru. Synteza zróżnicowanych, a jednocześnie zazębiających się
zagadnień należących do refleksji humanistycznej może przekształci się w zestaw
elastycznych narzędzi, dodać siły i skuteczności tak „obudowanej” i wzmocnionej dyscyplinie. Aby tak się stało, konieczne jest
określenie naukowych i praktycznych ram
biblioterapii oraz wypracowanie struktury,
metod i języka odpowiadających wymogom
stawianym samodzielnym dyscyplinom na5 Por.: W. Czernianin, H. Czernianin, Psychologia
literatury w świetle biblioterapii, „Przegląd Biblioterapeutyczny” 2012, nr 2 (1), s. 5‒42.
48
— Medioznawstwo —
ukowym. Należy przy tym pamiętać, że biblioterapia korzystająca z osiągnięć medycyny rodziła się w bibliotekach szpitalnych
przy zastosowaniu metod wypracowanych
na gruncie psychologii i wiedzy o książce.
Umiejscowienie biblioterapii w sferze zasięgu problemów medycyny i jednocześnie
spraw szeroko rozumianej kultury (kulturoterapii) i sztuki (arteterapii) niesie ze sobą
niebezpieczeństwo braku należytego poziomu i gruntowności badań naukowych. Jeśli
jednak będą one przeprowadzone rzetelnie,
to w efekcie otrzymamy głęboko ukorzenioną, w pełni samodzielną dyscyplinę, zakotwiczoną w nauce i mającą potwierdzenie
w badaniach empirycznych.
O UZDRAWIAJĄCEJ MOCY
DZIEŁA LITERACKIEGO
Wieloaspektowe powiązania pomiędzy przeżyciem estetycznym następującym podczas
odbioru dzieła literackiego a psychoterapią
opisała Caroline Shrodes, autorka pierwszej naukowej monografii na temat biblioterapii6. Badaczka zaakcentowała rolę osoby
udzielającej pomocy biblioterapeutycznej
(helper) oraz zwróciła uwagę na potrzebę
odpowiedniego kształcenia w tej dziedzinie. Zauważyła, że identyfikacje czytelników z postaciami literackimi bądź z sytuacjami i wydarzeniami mogą doskonalić
proces terapeutyczny. C. Shrodes wnikliwie opisała psychodynamiczny model biblioterapii oraz występujące w nim główne
fazy postępowania biblioterapeutycznego.
F. M. Berry w artykule zamieszczonym w Bibliotherapy Sourcebook (pod red. R. J. Rubin)
wysunął postulat wyraźnego wyodrębnienia
biblioterapii klinicznej, stosowanej w grupach pacjentów z problemami psychiatrycznymi, emocjonalnymi i behawioralnymi,
oraz biblioterapii wychowawczo-humaniC. Shrodes, Implication for Psychotherapy, [w:]
Bibliotherapy Sourcebook…, dz. cyt., s. 130‒142.
6 „Konspekt” 2/2015 (55)
stycznej (rozwojowej), kierowanej do osób,
które potrzebują wsparcia psychicznego na
polu samopoznania, samorealizacji i osiągania dojrzałości emocjonalnej7. W obydwu
wypadkach przeżycia zastępcze odbiorcy
pozwalają mu mówić o swoich uczuciach
pod pozorem rozmowy o bohaterze, podnoszą próg tolerancji na frustrację i stres,
pomagają znosić chorobę, cierpienie oraz
przeciwności losu. Odmienność obydwu
typów terapii polega na różnicach w potrzebach adresatów, z którymi wiążą się odrębne
cele i metody. Z tego powodu różna jest też
rola biblioterapeuty i konieczność profesjonalnego, kompetentnego przygotowania go
dopełnienia tej funkcji8. Biblioterapia to nie
tylko czytanie tekstu, ale także różnorodne
metody i formy pracy z nim w celu wspierania rozwoju jednostki i osiągania lepszej
jakości życia. Prof. Jerzy Woy-Wojciechowski, wieloletni prezes Polskiego Towarzystwa
Lekarskiego, w przedmowie do książki Być
lekarzem, być pacjentem. Rozmowy o psychologii relacji napisał, że „jest taki rodzaj leku,
który podaje się przez ucho: to nadzieja i dobre słowo”9. Słowa wypowiadane i zapisane
mogą wspierać, dodawać sił i wiary w możliwość przezwyciężenia trudności, wzmacniać, „podnosić na duchu”, działać niczym
„balsam”, ale potrafią też ranić, być powodem
doznawania przykrości i smutku. Wsparcie
za pomocą ukierunkowanego czytelnictwa
może stanowić przydatne narzędzie wspomagające higienę psychiczną człowieka oraz
jego rozwój osobisty. Pojawiające się w literaturze przedmiotu określenie „książek na
receptę” (books on prescription) używane
było raczej w znaczeniu metaforycznym.
Ciekawą i godną zaszczepienia na gruncie
Szerzej: F. M. Berry, Contemporary Bibliotherapy. Systematizing the Field, [w:] Bibliotherapy Sourcebook…, dz. cyt., s. 185‒190.
8 Szerzej: W. Matras-Mastalerz, Biblioterapeuta
i jego warsztat biblioterapeutyczny, [w:] O potrzebie
biblioterapii, red. K. Hrycyk, Wrocław 2012, s. 43‒60.
9 W. Eichelberger, I. A. Stanisławska, Być lekarzem,
być pacjentem, Warszawa 2013, s. 4.
7 „Konspekt” 2/2015 (55)
— Medioznawstwo —
polskim inicjatywą wydają się działania amerykańskiej organizacji non profit Reach Out
and Read (ROR), założonej w 1989 r. w szpitalu w Bostonie przez lekarzy pediatrów Barry’ego Zuckermana i Roberta Needlmana oraz
pedagoga dziecięcego Kathleen Fitzgerald-Rice. ROR, dzięki środkom otrzymanym
z Amerykańskiego Departamentu Edukacji,
od 2001 r. dostarcza rocznie około 6 mln
książek do 4500 klinik i ośrodków zdrowia
w USA. Mali pacjenci oraz ich rodzice prócz
tradycyjnych metod leczenia objęci zostali
programem promocji czytelnictwa. Podczas
pobytu w placówce leczniczej mogą bezpłatnie korzystać ze zgromadzonej literatury,
a na kolejnym etapie terapii, opuszczając
mury szpitala, otrzymują „receptę” z wykazem książek zalecanych do przeczytania oraz
kilka nowych egzemplarzy sugerowanych
w spisie pozycji10.
AFIRMACJA ŻYCIA W KONTEKŚCIE
BIBLIOTERAPII
Jaki sens ma nasze życie? Czy można cieszyć
się nim pomimo pojawiających się trudności,
chorób i dramatów? Czym jest „dobre życie”
lub jego brak? Jak wypracować sobie pozytywną postawę i zgodę na różnorodność oraz
nieprzewidywalność codziennych wydarzeń?
Te i inne pytania stawiają sobie uczestnicy
zajęć biblioterapeutycznych poświęconych
wzmacnianiu poczucia dobrostanu i afirmacji życia. Uczestniczą w nich osoby z niską
samooceną, ludzie przewlekle chorzy, niepełnosprawni, borykający się ze stanami depresyjnymi i utratą dobrego samopoczucia.
Afirmacja w terapii przez tekst służy przede
wszystkim „przeprogramowaniu” czytelnika
w celu osiągnięcia zamierzonych rezultatów.
Stefan Szuman w Afirmacji życia podkreślał, że „sens życia jako immanentna jego
treść przeżywany jest wtedy, gdy wzbudza
Zob. S. Pinker, Recepta na bliskość, „Charaktery.
Magazyn psychologiczny” 2015, nr 7 (222), s. 10.
10 49
ono ciekawość i zainteresowanie człowieka,
gdy wzrusza go do głębi, gdy jest tajemnicą,
którą pragnie objąć, zrozumieć i zgłębić”11.
Afirmacja wykorzystuje mechanizm autosugestii w celu wzmacniania poczucia akceptacji u osoby ją stosującej. Postawa taka opiera
się na założeniach biofilii, przez którą Erich
Fromm rozumiał miłość życia, przedkładanie
w stosunkach międzyludzkich radości, empatii, asertywności nad pesymizm i egoizmem.
Biofil, w myśl teorii niemieckiego filozofa, to
człowiek, który kocha życie, jest pełen ciepła,
zaraża innych optymizmem, jest otwarty na
nowe doświadczenia. Poznając siebie, staje
się bardziej tolerancyjny dla swoich i cudzych
wad, a jednocześnie czuje potrzebę pracy nad
sobą, dąży do rozwoju12. Dojrzała afirmacja
życia jest aktywnym działaniem, realizowaniem marzeń, celów i zadań, doskonaleniem
osobistych cnót i zalet, a także troską o własny rozwój duchowy. Wpisane jest w nią nie
tylko zadowolenie i optymizm, ale również
dostrzeżenie sensu cierpienia13. Afirmację
życia można pojmować też jako wierność
i przywiązanie do wartości, które współtworzą kulturę i cywilizację. Ludzie, postępując
zgodnie z tymi wartościami, nadają sens swojemu życiu.
Angielska pisarka Margaret Silf w książce
zatytułowanej W poszukiwaniu mądrości życia zamieściła opowiadanie Tylko nasiona14.
Główny bohater utworu wyrusza w podróż
w poszukiwaniu pokoju, radości i miłości.
Wędrując, spotyka jednak głównie choroby,
wojny, kłótnie, odrzucenie i podziały. OdS. Szuman, Afirmacja życia, Lwów 1938, s. 5.
Zob. E. Fromm, O sztuce miłości, przeł. A. Bogdański, wstęp M. Czerwiński, Warszawa 1971; tenże,
Niech się stanie człowiek. Z psychologii etyki, przeł.
R. Szaciuk, Warszawa–Wrocław 1994.
13 Problem ten porusza J. Haidt w książce Szczęście. Od mądrości starożytnych po koncepcje współczesne (przeł. A. Nowak, Gdańsk 2007).
14 Tylko nasiona, [w:] W poszukiwaniu mądrości życia. 100 opowiastek z całego świata, wybór.
i oprac. M. Silf, przeł. J. Grzegorczyk, Poznań 2005,
s. 162‒163.
11 12 50
— Medioznawstwo —
wiedza miejsca, w których ludzie im więcej
posiadają, tym bardziej są do siebie wrogo
nastawieni, im intensywniej muszą się bronić,
tym mocniej atakują. Tęskniąc za pokojem,
szykują się do wojny, marząc o miłości, otaczają się murem braku zaufania i barierami
lęku, próbując wydłużyć i uprzyjemnić sobie
życie, pogrążają się w śmierci. Pewnego ranka wędrowiec wszedł do sklepu, w którym
sprzedawca zadeklarował posiadanie wszystkiego, czego tylko pragnie. Pielgrzym głęboko
się zamyślił, bo przecież tyle życzeń chciałby
zrealizować: Pragnął pokoju dla swojej rodziny, narodu i świata, chciał zrobić coś dobrego
w swoim życiu, marzył żeby chorzy wyzdrowieli, a samotni mieli przyjaciół, aby głodni
mieli dość jedzenia, a dzieci otrzymały szansę należytej edukacji, aby wszyscy na Ziemi
żyli, ciesząc się wolnością. Kiedy opowiedział
o tych wszystkich oczekiwaniach, sklepikarz
zamyślił się na chwilę i odrzekł: „Przepraszam, powinienem był od razu wyjaśnić: nie
mamy tu owoców, tylko nasiona…”15 Każdy
człowiek otrzymał w życiu (i wciąż dostaje)
takie „osobiste ziarna” zdolności, predyspozycji, możliwości i to od niego zależy, które
z nich zakiełkują, wyrosną i wydadzą owoce,
a które – zapomniane – może wciąż czekają
na swój czas... Czasami w „pielęgnowaniu nasion” pomaga mu ktoś bliski, członek rodziny
lub przyjaciel, bywa też, że „motorem napędowym” staje się osoba pełniąca funkcję nauczyciela, terapeuty czy psychologa lub ktoś
spotkany przypadkowo. „Wzrost”, „zmianę”
może także spowodować zasłyszana historia lub przeczytana książka, bo – jak napisał
Marcel Proust – „Szczęśliwe znalezienie dobrej książki może zmienić przyszłość duszy”.
TERAPIA PRZEZ TEKST
Niniejszy artykuł stanowił próbę ukazania
możliwości wykorzystania odpowiednio
15 Tamże, s. 163.
„Konspekt” 2/2015 (55)
dobranej literatury w procesie umacniania
dobrostanu człowieka. Celem terapii przez
tekst jest wprowadzenie korzystnej zmiany
w stanie zdrowia, samopoczuciu i jakości
życia odbiorcy. I chociaż biblioterapia wciąż
boryka się jeszcze z problemem nieuznawania jej za samodzielną dyscyplinę naukową,
to z roku na rok rośnie zainteresowanie jej
zastosowaniem w pracy z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi i seniorami. Badacze zajmujący się terapią przez książkę wypracowali już
odpowiednie modele biblioterapii, wyjaśnili
pojęcia i pokazali, jak stosować ją w praktyce. Obcowanie z dziełem literackim może
mieć właściwości terapeutycznie wtedy, gdy
pomiędzy utworem a odbiorcą powstaną
relacje oparte na trzech zasadniczych funkcjach: sprawiania przyjemności, łagodzenia
napięcia psychicznego oraz dążenia do rozwoju (przemiany). Książki mogą stanowić
remedium na indywidualne problemy emocjonalne i prowadzić do pozytywnego przewartościowania negatywnych doświadczeń
przez dostarczanie wzorców osobowych
oraz treściowych matryc do interpretacji.
Odpowiednio dobrany tekst działa niczym
katalizator, „pokazuje” uczestnikowi procesu biblioterapeutycznego jego problem,
a ostatecznie – prowadzi do przemiany. Pojawiające się przeżycie emocjonalne oraz
towarzyszące mu odreagowanie psychicznych napięć i blokad wzmacnia postawę
afirmatywną wobec życia i innych ludzi
oraz umożliwia kompensację niezaspokojonych potrzeb. Jan Tomkowski w eseju zatytułowanym Zamieszkać w bibliotece słusznie
zauważył: „[…] droga do książek prowadzi
przez inne książki”16. Warto poszukiwać
lektur, dzięki którym „rozsmakujemy się”
w czytaniu, co niewątpliwie umocni nasze
dobre samopoczucie i skutecznie zregeneruje zasoby osobiste.

J. Tomkowski, Zamieszkać w bibliotece, Ossa
2004, s. 59.
16 — Rozmowy „Konspektu” —
MONIKA BEDNARCZYK, DOROTA KOCZOR
Kolekcjoner opowieści
Rozmowa o Gustawie Herlingu-Grudzińskim
24 marca 2015 r. w Instytucie Neofilologii
Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie
odbyło się piąte spotkanie Międzyuniwersyteckiej Sekcji Dyskusyjnej, działającej przy
Kole Naukowym Doktorantów Wydziału
Filologicznego. Wyjątkowo przybrało ono
formę seminarium mistrzowskiego. Zaproszenie Sekcji przyjął bowiem dr Paweł Panas,
adiunkt w Ośrodku Badań nad Literaturą
Religijną KUL.
SPOTKANIA DOKTORANTÓW
Międzyuniwersytecka Sekcja Dyskusyjna
powstała z myślą o integracji środowiska
doktoranckiego, czego wyrazem mają być
cykliczne spotkania poświęcone badaniom
prowadzonym przez młodych naukowców.
Do tej pory zorganizowano siedem seminariów, podczas których referaty wygłosili
prelegenci z Uniwersytetu Pedagogicznego,
Śląskiego oraz Wrocławskiego. Jedno ze spotkań odbyło się w Katowicach, w Instytucie
Nauk o Literaturze Polskiej im. Ireneusza
Opackiego. Tematyka prezentowanych odczytów była różna i wykraczała poza ramy literaturoznawstwa, kierując się ku obszarom
sztuki i teologii. Jest to bowiem zgodne z celami, jakie stawiają sobie członkowie Sekcji,
która, choć założona przez filologów, świadomie otwiera się na interdyscyplinarność.
Paweł Panas (fot. Marcin Butrym)
Zorganizowanie seminarium mistrzowskiego stało się kolejnym etapem rozwoju Sekcji
Dyskusyjnej. Dzięki niemu doktoranci, którzy zmagają się z opracowywaniem tematów
swoich dysertacji, mogli wysłuchać wykładu
osoby mającej to już za sobą. Doktor Paweł
Panas zgodził się poprowadzić zgromadzonych słuchaczy ścieżkami swojej analizy opowiadania Gustawa Herlinga-Grudzińskiego
Święty Smok. Badanie tegoż tekstu stało się
jednym z elementów jego pracy doktorskiej,
poświęconej twórczości pisarza. Wyłonione
w trakcie spotkania cechy szczególne tekstu
ukazały mapę myśli samego interpretatora.
52
— Rozmowy „Konspektu” —
GLOSY DO SEMINARIUM
MISTRZOWSKIEGO
Przenosząc dyskusję w „kuluary” spotkania,
chcielibyśmy teraz wspólnie z dr. Pawłem
Panasem pochylić się nad wybranymi punktami przedstawionej analizy opowiadania
Herlinga-Grudzińskiego, co posłuży zarówno jako komentarz do spotkania, jak i przyczynek do dalszej refleksji.
Sekcja: Gustaw Herling-Grudziński był
nie tylko pisarzem, lecz również, jak Pan
powiedział podczas spotkania, kolekcjonerem opowieści. Oznacza to, że badacz jego
twórczości nie może pozostać obojętny
wobec możliwych źródeł inspiracji pisarza.
Nie oznacza to jednak utraty przez prozę Grudzińskiego autonomicznego charakteru. Wybór pisarza okazuje się, jak sądzę, kluczowy?
Dr Paweł Panas: Rzeczywiście. Warto zauważyć, iż pisarstwo Herlinga-Grudzińskiego jest silnie zakorzenione w swoiście
rozumianej historyczności, która stanowi
rezerwuar gotowych fabuł, stających się
w rękach twórcy szkieletem przyszłego dzieła. Tyle i aż tyle. Powiedzmy to bowiem od
razu: intertekstualny wymiar prozy autora
Innego świata nie ma charakteru retorycznego, rzadko staje się przedmiotem narracyjnych gier, nigdy nie stanowi dla pisarza
celu samego w sobie. Jak zatem w przypadku
twórczości Herlinga rozumieć potrzebę oraz
zasadę funkcjonowanie pre-tekstów? Możliwe są tutaj dwie odpowiedzi, obie istotne i ze
sobą powiązane.
Najprościej rzecz ujmując, można powiedzieć, że pierwsza próba wyjaśnienia owego
fenomenu odwołuje się bezpośrednio do
specyfiki procesu twórczego. Trochę już na
ten temat powiedziano, a i sam pisarz kilkakrotnie powracał do zagadnienia (chociażby
w Dzienniku pisanym nocą), kreśląc subiektywnie rozumiane trudności z tworzeniem
całkowicie fikcyjnych i w tym sensie auto-
„Konspekt” 2/2015 (55)
nomicznych opowieści. Grudziński wskazywał w tym kontekście także innych twórców,
m.in. Dostojewskiego, który w poszukiwaniu oryginalnych historii z uporem wertował
kroniki w codziennych gazetach.
Druga próba odpowiedzi sięga nieco głębiej, odwołując się do rozumienia przez Herlinga istoty pisarstwa oraz twórczego powołania. Zagadnienia te są niezwykle istotne
i jako takie wymagają oczywiście osobnych
studiów. Tymczasem, z braku miejsca i czasu,
chciałbym jedynie krótko zasygnalizować tę
problematykę. Atrofia sztuki fabulacji – oto
według autora Innego świata największe niebezpieczeństwo, jakie zawisło nad współczesną prozą. Skoro powinnością pisarza jest
stawanie w obronie wartości, to najczystsze
w swej formie opowiadanie okazuje się doskonałym narzędziem walki z wszechobecnym
bełkotem i pustosłowiem, pozwala bowiem
pokazać tragiczne losy ludzkości bez ryzyka nadmiernej estetyzacji lub też pogrążenia
się w tak powszechnym dziś banale. Prawda
o człowieku ukryta jest zatem nie w analizach, ale w obrazach, nie w traktatach, ale
w kronikach – wielokrotnie i na różne sposoby powtarzał pisarz w swoim Dzienniku. Stąd
u Herlinga wyraźna fascynacja pewnymi wzorami narracyjnymi, chociażby podpatrzonymi
u wielkiego Stendhala, tzw. opowieściami „zasłyszanymi” (poświeciłem tym zagadnieniom
osobną rozprawę, która ukazała się w 2013 r.
we włoskim piśmie „Europa Orientalis”).
Pytanie o konsekwencje dla naszego aktu
lekturowego wspomnianych tu cech pisarstwa Herlinga pozostaje oczywiście otwarte.
Nie sądzę, żebym mógł na ten temat powiedzieć coś odkrywczego. Procedury analityczne w moim rozumieniu mają bowiem
charakter ściśle pragmatyczny i w tym sensie
trudno tu o jakąkolwiek standaryzację. Jedyne, co można, a nawet trzeba powiedzieć,
to to, że za każdym razem w analizowanym
utworze znajduje się dyspozycja uruchomienia zewnętrznego kontekstu, która nie stanowi domeny badawczej dowolności. Krótko
mówiąc: jeżeli tekst wymaga od nas odwo-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Rozmowy „Konspektu” —
łania się do pre-tekstu (tego szczególnego
przypadku dotyczyło zadane pytanie), to nie
widzę powodów, żeby tego nie robić. Jeżeli
takiej dyspozycji nie odnajdujemy, to owa
procedura nie jest najwyraźniej konieczna,
choć zapewne mogłaby coś dodatkowego
powiedzieć nam o niektórych aspektach samego procesu powstawania dzieła.
Nie sądzę, aby opowiadania Herlinga wyróżniały się pod tym względem w jakiś szczególny sposób. Są one różnorodne, choć oczywiście znajdziemy i takie utwory, gdzie odwołanie do pewnych źródeł, z których czerpał
pisarz, wydaje się nieodzowne dla lepszego
zrozumienia tekstu. Nie ma ich zbyt wiele,
ale z pewnością zaliczyłbym do nich szczególnie interesującego nas Świętego Smoka.
„Pewnej nocy – czytamy w opowiadaniu
Święty Smok – w roku 1930 Scuro miał objawienie”. Mężczyzna, który do tej pory nie
znał judaizmu, na skutek tej właśnie nocy
stanie się jego zagorzałym wyznawcą. Fakt
ten okaże się osią konfliktu zarysowaną
w opowiadaniu. Elena Cassin na określenie źródła analizy faktu historycznego,
które Pan przytoczył, przywołując słowa
tegoż mężczyzny, nie używa jednak słowa „objawienie”, lecz „wizja”. Czy różnica
w wydźwięku, w konotowanych zjawiskach
i emocjach w przypadku tych dwóch pojęć nie ustanawia właśnie znaku autonomii pisarza i nie otwiera pola do śmielszej
interpretacji? Jak by je Pan skomentował
w kontekście kategorii takich, jak prawda,
poznanie, dialog z Bogiem? Czy objawienie nie uprawomocnia do zyskania świadomości dotąd obcej?
Trudno budować lekturę tekstu Herlinga
wyłącznie na podstawie semantyki jednego
słowa, ale jest to – jak się wydaje – właściwy
kierunek myślenia. Kiedy porównamy opis
historycznych wydarzeń Eleny Cassin z ich
literacką transpozycją w Świętym Smoku,
okaże się, że zasadnicza różnica pomiędzy
obydwiema narracjami polega na odmien-
53
nych motywacjach fabularnych. Fascynującą historię Żydów z San Nicandro w całości
można wytłumaczyć na poziomie racjonalnym, co oczywiście w niczym nie umniejsza
niezwykłości tych wypadków. Senna wizja
apulijskiego chłopa Donata Manduzia miała bezpośredni związek z jego zainteresowaniami ludyczną magicznością, a dopiero
wtórnie, po dłuższym czasie, w kontekście
kolejnych studiów i następnych wizji, została
zreinterpretowana przez niego w duchu religijnym. W opowiadaniu Herlinga rzeczy mają
się natomiast inaczej. Można powiedzieć, że
to, co spotyka Scura, jest prawdziwym objawieniem, ponieważ we śnie otrzymuje on
informacje, których – jeśli ujmiemy rzecz
racjonalnie – nie miały prawa mu się przyśnić. Pozostajemy tutaj wyłącznie w przestrzeni opowiadania. Dlatego też motywacja
fabularna zawarta w tekście Świętego Smoka
ma charakter nadprzyrodzony. Wskazują na
to również inne elementy konstrukcji świata
przedstawionego, które szczegółowo omawiam w mojej próbie analizy. Wszystkie one
stają się elementami świadomej gry pisarskiej,
którą w pełni można dostrzec dopiero wtedy,
kiedy uda się dotrzeć do pre-tekstu Herlingowej opowieści, do czego zresztą pośrednio
zachęcał i sam pisarz. Jak pokazuje jednak
historia odczytań opowiadania, nikt do tej
pory nie pokusił się o podobne poszukiwania
i w tym sensie zaproponowana przeze mnie
lektura przynosi coś zupełnie nowego.
Wybitnie palimpsestowy charakter opowiadania Grudzińskiego obliguje do śledzenia relacji pomiędzy konstytuującymi
go tekstami oraz poszukiwania znaczeń zarówno w tym, co odrzucone, jak i w tym, co
powtórzone. Zapożyczony w całości z relacji włoskiego dziennikarza Giovanniego
Russa opis objawienia, jakiego doznał Scuro, osadza Pan jednak przede wszystkim
w kontekście potencjalnych lektur autora
Innego świata (np. Czarownicy Jules’a Micheleta), wyznaczając tym samym kierunek interpretacji, w której nawiedzająca
54
— Rozmowy „Konspektu” —
mieszkańca San Dragone kobieta odziana
w zieloną szatę jednoznacznie kwalifikowana jest jako wysłanniczka sił zła. Czy
utożsamiając objawienie Scura z działaniem osobowego zła, nie demonizuje Pan
gestu dokonanej w utworze apostazji, pomijając zarzewie konfliktu, które tli się nie
tylko u konwertytów, ale i u chrześcijan?
Jak owo interpretacyjne rozstrzygnięcie
wiąże się z problemem teodycei w twórczości Herlinga?
W pytaniu pojawiła się teza, która jest jednak
nieuprawniona. Społeczny wymiar rodzącego się w San Dragone konfliktu jest oczywisty, leży – by tak powiedzieć – na powierzchni tekstu. Pisali o tym inni interpretatorzy,
sporo mówił również sam pisarz w rozmowie
z Włodzimierzem Boleckim. Oddaję sprawiedliwość wszystkim moim poprzednikom,
sygnalizując ich dokonania, nie widzę jednak
sensu w powtarzaniu ustalonych już spraw.
Założeniem, które przyjąłem w analizie, jest
próba objaśnienia kluczowego dla opowiadania wydarzenia – snu Scura. Tego nikt do
tej pory nie zrobił. O tym, że wydarzenie to
główną osią całego tekstu, nie muszę chyba
nikogo przekonywać – doskonale widać to
zarówno na poziomie fabuły, jak i w kompozycji świata przedstawionego.
Nie jest też tak, że formułuję definitywną
odpowiedź na temat źródeł objawienia Scura. Raczej zbieram różne tropy, rekonstruuję
poszlaki, stawiam pytania. Po pierwsze, dlatego że nie to było moim celem, po drugie,
dlatego że takiej definitywnej odpowiedzi
nie przynosi nam tekst opowiadania. Ostatecznie zostajemy sami wobec wielkiej tajemnicy: tajemnicy egzystencjalnej i tajemnicy dzieła sztuki. Kto czytał Dziennik pisany
nocą, ten rozpoznaje tu Herlingowy ideał
literatury, w którym to właśnie tajemnica ma
do odegrania kluczową rolę.
Dlaczego Michelet i jego Czarownica?
Sprawa jest dosyć prosta. Kiedy dostrzeżemy kluczową rolę w całym opowiadaniu
sennej wizji Scura, od razu pojawi się py-
„Konspekt” 2/2015 (55)
tanie, kim była owa kobieta w zielonej sukni i to niezależnie od jej statusu bytowego
w świecie przedstawionym. Co ciekawe, podobną postać znajdujemy w niezwykle ważnej dla pisarza lekturze, jaką była właśnie
Czarownica, a wielość różnych analogii –
niektóre z nich wskazałem – jest wręcz uderzająca. Teraz rzecz chyba najważniejsza.
Gdyby całe rozumowanie miało się opierać
wyłącznie na jednym, nawet najbardziej
intrygującym podobieństwie, próżny byłby nasz trud interpretatorski. Dlatego też
nie buduję swojego wywodu, opierając się
wyłącznie na tym jednym element. Jest on
tylko kolejnym, wieńczącym całość fragmentem znacznie większej układanki. Krok
po kroku staram się odkrywać tę całość
tak, aby w zgodzie ze zdroworozsądkowym
kryterium ekonomiczności interpretacji
i objąć swoim oglądem możliwie najwięcej
elementów tekstowych.
Problematyka zła jest jedną kluczowych
w myśleniu Herlinga. Poświęciłem tym zagadnieniom dwa rozdziały pracy, pisali na
ten temat także inni interpretatorzy. Trudno
w kilku słowach odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie, warto jednak przywołać
dwie najważniejsze dla samego pisarza tezy.
Po pierwsze, trzeba za Wolterem z pełnym
przekonaniem raz jeszcze powtórzyć: na
świecie istnieje zło. Jest to zło wielowymiarowe, zawsze jednak niezwykle konkretne,
egzystencjalnie doświadczalne, zło istniejące
w naturze, zło ludzkich uczynków, ale także
zło demoniczne. Po drugie, kiedy myślimy
i mówimy o złu, dotykamy wielkiej tajemnicy,
tajemnicy mysterium iniquitatis. Jej częścią
jest również rola i odpowiedzialność Boga,
choć trzeba przyznać, że nie to najbardziej
frapowało autora Innego świata. Wszystkich
zainteresowanych tymi zagadnieniami mogę
natomiast odesłać do mojej książki Doświadczenia religijne w twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (Lublin 2012).

Rozmawiały
Monika Bednarczyk i Dorota Koczor
— Galeria „Konspektu” —
MAREK KARWALA
Multiartystyczna dusza
Marii Baster-Grząślewicz
W
tytule tego szkicu nie ma cienia przesady, określenie „multiartystyczna”
nie jest też hiperbolą ani spotykaną niekiedy przy takich okazjach, tzn. gdy pisze się
o „swoich”, chęcią wyolbrzymienia ich zasług. Do osobowości Marii Baster-Grząślewicz znakomicie pasowałaby tylko z pozoru
banalna etykieta – człowiek renesansu. Ona
sama mówi skromnie:
Bywają ludzie, którzy od dzieciństwa wiedzą, co
chcą w życiu robić, i odrzucają wszystko, co mogłoby ich rozpraszać. Są inni, którzy przechodzą
przez życie spokojnie, kalkulując realne szanse
i wybierając tylko najrozmaitsze warianty. Są też
tacy, którzy ciągle czegoś szukają, ciągle czują
się niespełnieni, ciągle odkrywają coś nowego,
ciekawego, ważnego, czemu nie mogą się oprzeć.
Oni najczęściej do niczego „nie dochodzą” i „źle
kończą”. Zawsze podejrzewałam, że najbliżej mi
do tych ostatnich… Miałam w młodości różne
pomysły na życie. Myślałam o aktorstwie, malarstwie, biologii, filozofii… Wybrałam fizykę i wcale
tego nie żałuję, ale te inne fascynacje odzywają się
we mnie co jakiś czas tak silnie, że nie mogę i nie
chcę ich ignorować. Wydają mi się niezbędnym
dopełnieniem, a nie przeszkodą w moim życiu.
Tak zarysowujący się portret wypada uzupełnić jeszcze kilkoma szczegółami. Otóż
Maria Baster-Grząślewicz po ukończeniu
studiów z fizyki na Uniwersytecie Jagiel-
Maria Baster-Grząsiewicz
lońskim związała się zawodowo z ówczesną
Wyższą Szkołą Pedagogiczną (później AP,
obecnie UP) im. KEN w Krakowie. W swojej wyuczonej dziedzinie uzyskała doktorat.
Na lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku
przypadł czas bujnego rozkwitu Młodej Kultury. Z tego ruchu nasza bohaterka czerpała
bardzo wiele, ale też równie wiele mu ofiarowała. Tańczyła w Zespole Pieśni i Tańca
„Słowianki”, była współtwórczynią i aktorką Studenckiego Teatru „Pleonazmus”. Gdy
uczestniczyła w międzynarodowych festi-
56
— Galeria „Konspektu” —
walach folklorystycznych i teatralnych, dane
jej było poznać wiele krajów, co wtedy dla
większości Polaków stanowiło jedynie przedmiot marzeń. Zwiedziła zatem m.in.: Anglię, Francję, Włochy, Jugosławię, Związek
Radziecki, Szwajcarię, NRF… Studencka
działalność kulturalna nie była poddawana wówczas tak ostrej cenzurze jak kultura
w ogóle, z czego młodzież skwapliwie korzystała, często zatem zdarzało się „przemycać” zjawiska nie zawsze będące w zgodzie
z oficjalną linią ideologiczną totalitarnego państwa. Pleonazmus należał wtedy do
czołówki teatrów studenckich – obok tak
znanych „firm”, jak: Teatr STU, Kalambur,
Teatr 77, Teatr Ósmego Dnia, Akademia
Ruchu… Na spektaklach pojawiała się żywo
reagująca publiczność, współprzeżywająca
z aktorami tę namiastkę wolnej sztuki, ale
też twórcy profesjonalni, reżyserzy, aktorzy,
scenografowie, krytycy. Wtedy to właśnie
Maria Baster-Grząślewicz została – jak to się
mówi – dostrzeżona, a skutkiem tego była
przez kilka lat trwająca jej przygoda z filmem. Najważniejszym jej osiągnięciem na
tym polu było zagranie głównej roli kobiecej
w filmie Andrzeja Kondratiuka Głowy pełne
gwiazd. Dzisiaj, z perspektywy czasu, uważa
ona wszak, że najbardziej cenne są dla niej
kreacje w alternatywnym teatrze studenckim.
Burzliwe lata osiemdziesiąte rozbudziły jej
kolejną pasję – chęć angażowania się w działalność społeczną. Wspomina to tak:
Rok osiemdziesiąty rzucił mnie w środek działań
tworzącej się Solidarności. Byłam przewodniczącą Komitetu Założycielskiego NSZZ Solidarność
Wyższej Szkoły Pedagogicznej, a potem członkiem
różnych komisji koordynacyjnych wyższych uczelni, delegatem na zjazdy Solidarności na szczeblach
regionalnych i krajowym. Na terenie WSP byłam
członkiem Senatu i Rady Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Technicznego. Wspaniałe to były czasy,
pełne wiary, że wszystko, co dobre, jest możliwe…
Ten czas „pierwszej Solidarności” zapoczątkował
w moim życiu kilkunastoletni okres intensywnej
działalności w zakresie szkolnictwa wyższego i systemu edukacji na poziomie krajowym, a nawet
„Konspekt” 2/2015 (55)
międzynarodowym. Przez trzy kadencje byłam
przewodniczącą Komisji Dydaktyki Rady Głównej
Szkolnictwa Wyższego, wiceprzewodniczącą Komisji ds. Akredytacji, członkiem Państwowej Komisji
Akredytacyjnej, członkiem grupy roboczej Komisji
Europejskiej „Mobility and European Cooperation”
oraz członkiem wielu innych komisji ministerialnych, zajmujących się np. reformą edukacji.
***
Rozwój naukowy i działalność społeczna
to bez wątpienia dwie pasje Marii Baster-Grząślewicz, ale jej prawdziwą miłością
zawsze pozostawała sztuka. Była już mowa
o jej aktywności w studenckim ruchu kulturalnym lat siedemdziesiątych, pora zatem
wspomnieć pokrótce także o osiągnięciach
w dziedzinie plastyki i literatury.
Rysowała i malowała praktycznie od dziecka, ale lata siedemdziesiąte – a więc okres
fascynacji teatrem – praktycznie nie pozostawiły jej czasu na realizowanie się w tej
dziedzinie. Cóż, stare porzekadło o tym, że
ciągnie wilka do lasu, potwierdziło się i w jej
przypadku. Po kilkunastu latach przerwy
znowu sięgnęła po narzędzia charakterystyczne dla sztuk plastycznych, poszerzając
znacznie diapazon stosowanych wcześniej
technik. Możemy w jej dorobku znaleźć wypowiedzi zrealizowane: olejem, akrylem, tuszem, pastelem oraz technikami mieszanymi.
Zwykle posługuje się pędzlem, ale równie
chętnie sięga po ołówek, piórko, a nawet patyk. W pracach malarskich jest zdecydowaną, odważną kolorystką, ale nie gorzej porusza się w przestrzeni czarno-białej (rysunki).
Tematyka jej prac jest nie mniej bogata niż
stosowane techniki. Prezentuje pejzaże, portrety, architekturę, martwe natury… Można
zatem rzec, że zarówno repertuar rozwiązań
warsztatowych, jak i podejmowane tematy
czynią z Marii Baster-Grząślewicz artystkę
transmutacyjną. Bazą tych prac, punktem
wyjścia, jest zawsze figuratywność, ale zastosowane rozwiązania metaforyczne, ekspresjonistyczne deformacje, odejścia od czysto
zewnętrznej prawdy obiektu prowadzą je ku
planom symbolicznym, otwierają pola docie-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Galeria „Konspektu” —
kań odległe od realistycznych, dosłownych
relacji na linii dzieło – odbiorca, otwierają
możliwość czytania „naddanego”. Oddajmy
głos artystce, której słowa precyzyjnie definiują sens i kierunek jej działań:
Czym dla mnie jest malarstwo? Myślę, że tak jak
każda sztuka jest formą wypowiedzi. Uważam, że
istotą sztuki jest ekspresja, umiejętność wyrażania
własnych emocji i własnego stosunku do rzeczywistości. W obrazach staram się raczej przedstawiać
ideę obiektów niż ich fotograficzny opis, raczej wyrażać własne przeżycia w zetknięciu z przedmiotami
i ludźmi niż rejestrować obiektywne obrazy zdarzeń.
By zachować faktograficzny porządek,
wypada w tym miejscu jeszcze dodać, że
bohaterka tego szkicu od kilku lat należy
do Stowarzyszenia Plastyków Nieprofesjonalnych Ziemi Krakowskiej, a obecnie pełni funkcję prezesa tego stowarzyszenia. Ma
w dorobku kilkanaście wystaw indywidualnych oraz udział w kilkudziesięciu ekspozycjach zbiorowych.
***
Obszar tematyczny wierszy Marii Baster-Grząślewicz jest podobnie rozległy jak jej
wypowiedzi ikoniczne. Można wśród nich
spotkać: utwory autobiograficzne i autotematyczne, konterfekty bliskich jej postaci
i osób spotkanych przypadkowo, refleksje
filozoficzne obok wierszy nasyconych emocjami. Intymnym, prywatnym wyznaniom
towarzyszą obrazy przeżyć pokoleniowych,
teraźniejszość przegląda się w lustrze historii; wiele z nich można potraktować jako dociekania metafizyczne…
Wiersze dawniejsze są jeszcze stosunkowo rozbudowane, nowsze cechuje natomiast
daleko posunięta kondensacja. Widać, że
poetka umiejętnie „wyczyściła” formę, zrezygnowała z elementów zbędnych na rzecz
właściwych, których siła oddziaływania została w ten sposób wzmocniona. Jej miniatury są programowo niejednorodne, co otwiera dodatkowe pola interpretacyjne. Niektóre
podążają ku japońskiemu haiku, inne no-
57
szą znamiona zdań gnomicznych, jeszcze
inne nawiązują do konwencji tradycyjnego
epigramatu, ale wszystkie one układają się
w spójny krąg lirycznych mgnień, wyrażających czytelny system aksjologiczny.
Pojedyncze utwory Maria Baster-Grząślewicz publikowała w czasopismach: „Res
Publika”, „Arka”, „Dziennik Polski” oraz
w wydawnictwach bezdebitowych w stanie
wojennym. Kilka z nich było prezentowanych pod pseudonimem Kinga w trakcie
spektakli Teatru Podziemnego. Całkiem niedawno poetka zdecydowała się zebrać swoje
teksty liryczne i opublikować je w dwu tomikach, obficie okraszonych jej rysunkami:
O srebrnych kolorach (Kraków 2014; zebrane
tu zostały wiersze dawniejsze) oraz Traktat
o dziurze (Kraków 2014; liryki nowsze).
Tytułem ilustracji przytoczmy kilka z nich:
DYLEMAT
Zniknąć
jak znikają kolorowe ptaki
czy pozostać
tutaj
i umrzeć gołębiem
nie lubię kolorowych ptaków
lecz
jak oddychać
w odgadniętym labiryncie przeżyć
tu
gdzie omszałe kamienie wspólnych spraw
znaczą wieczność
Miejsca kochane bolą
bo duszą jak kurz
i porastają mchem
tym
który trawi
kamienie
58
— Galeria „Konspektu” —
„Konspekt” 2/2015 (55)
POKOLENIE
BRAK
Ból
jak tęczowe rozpryski
na jeziorze gier
wniknął w nasze istnienia
i trwa
Nie ma we mnie nic, prócz wielkiego braku.
Jest on tak gęsty, że zapełnia sobą moje
wnętrze.
To ból rozdwojenia jaźni
w szkołach
krzywych
zwierciadeł
kolejnych
pomyłek
historii
Uczeni od dzieciństwa
wierzyć w nieprawdę
aby przetrwać
nauczeni nie wierzyć
nikomu
i niczemu
wśród rozbitych zwierciadeł
wierzyliśmy znów
NIESPODZIANIE
białe
wylęgło się
z czarnej
rozpaczy
SPOWIEDŹ NIHILISTKI
zachłysnęłam się
pustką
jak śmiechem
któryż to już raz
i poczułam
coś nagle
stan wojenny 1981
dziwnego
W MARSZU
To idzie starość
spróchniałej wierzbie
wyrosła nowa
zielona
gałązka
jakby
jednak
istniało
coś więcej
niż odwieczne
pytanie
dlaczego
— Grafika użytkowa —
BARBARA KRASIŃSKA
O minimalizmie we współczesnej
grafice użytkowej
O
d kilku lat w sztuce użytkowej zaobserwować można tendencje do projektowania w duchu minimalizmu – sztuki, która
przy wykorzystaniu jak najmniejszej liczby
środków ma budzić u odbiorcy jak najsilniejsze emocje1. Jak powszechnie wiadomo,
minimalizm, znany jako minimal art, odnosi się do konkretnego ruchu artystycznego,
powstałego w Ameryce we wczesnych latach sześćdziesiątych XX w.2 i opiera się na
sprowadzaniu układów/dzieł do form „najprostszych”. Nurt ten odrzucał wiele środków, którymi wcześniej operowała sztuka,
dominowały w nim uproszczone formy
geometryczne (koło, kwadrat, trójkąt),
a powierzchnia obrazu pozostawała gładka.
Za głównych przedstawicieli minimalizmu
uznaje się: Sola LeWitta, Roberta Morrisa,
Donalda Judda, Carla Andre’a czy Roberta
Durana. Pomimo że nurt ten przeżył swój
moment krytyczny (Lucy Lippard, historyk i teoretyk sztuki, za ów moment uznaje
1 Funkcjonuje teoria, która informuje, iż minimalizm, jako pojęcie formalnie nie istniał, sam termin
zaś zrodził się napotrzeby klasyfikacyjne, m.in. historii sztuki.
2 K. Wróbel, Minimalizm w sztukach wizualnych,
rynekisztuka.pl/2012/10/11/minimalizm-w-sztukach-wizualnych-minimalizm-w-sztukach-wizualnych/11 października 2012 (dostęp: 11 IX 2015).
Logotyp siedemdzięsiąciolecia UP
rok 19663), można zaryzykować stwierdzenie, iż minimalizm był i jest wiecznie żywy.
Mało tego – dzisiaj jest głównym nurtem
oraz tendencją, zgodnie z którą powstają lub wręcz rewitalizowane są elementy
współczesnej sztuki użytkowej.
Zaobserwować to można przede wszystkim
w popularnym w ostatnich latach nurcie rebrandingu znanych powszechnie znaków komercyjnych. Marką, która jako jedna z pierwszych zdecydowała się na zmianę swojego
logotypu, była Pepsi. Najnowsza forma logotypu (jedenasta z kolei w 115-letniej historii marki) wprowadzona została w 2008 r.
3 Tamże.
60
— Grafika użytkowa —
Akcję rebrandingową, która trwała trzy lata
i kosztowała 1,2 mln dolarów, organizowała
agencja reklamowa Arnell Group. W efekcie
pojawiła się uproszczona forma logotypu.
Inne światowe marki decydujące się na
„unowocześnienie” swoich znaków firmowych (oczywiście w duchu minimalizmu),
to Microsoft, który zdecydował się na zmianę logo po 25 latach, oraz eBay (międzynarodowy internetowy serwis aukcyjny), dla
którego była to pierwsza zmiana logotypu
w 17-letnich dziejach4. W Polsce rebranding
objął markę PZU, którego nowe logo, autorstwa Michała Łojewskiego (z White Cat
Studio), funkcjonuje obecnie, a uproszczona
forma nowego znaku nawiązuje do poprzedniego, będącego w użyciu od 1952 r.
Ciekawy przykład stanowi tu logotyp innej znanej polskiej marki – Poczty Polskiej,
która w 2010 r. zdecydowała się na zmiany
wizerunkowe. W transformacji tej nastąpiło przekształcenie dominującej kolorystyki
z granatu na czerwień, uproszczono przy
tym znak rogu pocztowego oraz typografię –
zastosowano powszechnie dostępny, darmowy font Calibri5.
Jedną z ostatnich doniosłych zmian w dziedzinie rebrandingu jest nowa identyfikacja
wizualna międzynarodowej wyszukiwarki
Google. Jest to największa transformacja
w historii firmy od 1999 r. Obecnie używane logo stało się prostsze, bardziej płaskie,
pozbawione cieni i gradientów, nadano mu
nowe, bardziej pastelowe barwy. Jak informuje Google na swoim blogu, ta zmiana
identyfikacji wizualnej ma związek nie tylko z nową formą samej firmy, lecz także ze
zmianami dokonującymi się w cyfrowym
świecie. Dzięki nowemu, bezszeryfowemu
krojowi pisma Google ma prezentować się
teraz o wiele nowocześniej i prościej6.
4 P. Wiśniewski, Im mniej tym lepiej, czy zawsze?,
http://zsah.blox.pl/2013/04/IM-MNIEJ-TYM-LEPIEJ-CZY-ZAWSZE.html (dostęp: 15 VII 2015).
5 Tamże.
6 P. Krzyżanowski, Niecały miesiąc po potężnej
restrukturyzacji Google firma prezentuje swoje nowe
„Konspekt” 2/2015 (55)
Zapewne na stylistykę znaków firmowych
wpłynął także rozwój technologii mobilnej,
która niejako wymusza na projektujących
trzymanie się określonych ram kompozycyjnych. Nowoczesne technologie, a dokładniej – nośniki ich przekazywania wymagają
maksymalnego uproszczenia prezentacji.
Designer Bill Garden przyznaje, że sama skalowalność logotypu nie wystarcza, musi być
on maksymalnie spłaszczony, a linie i obramowania – cienkie7. Współczesne logotypy
(przeznaczone do wyświetlania głównie na
telefonach) cechuje przede wszystkim prostota. Bazują one na cienkich liniach, bez
wypełnienia, w centrum uwagi znajduje się
typografia: ważny jest krój czcionki, rozmieszczenie (głównie w formie klocków);
wykorzystuje się odręczne pismo (pisanki),
„niedokończone” litery (a właściwie ich zarys), „płaskie” 3D, kształty geometryczne,
fale, motywy zwierząt, sześciokątów, drutów,
połączeń, symbole ruchu i mobilności, użycie kilku kolorów lub monochromatyczność;
bardzo popularne są także znaki ikoniczne8.
Logotyp jubileuszu siedemdziesięciolecia
naszej Uczelni autorstwa Elwiry Król z Wydziału Sztuki UP można wpisać w ów trend
grafiki użytkowej. Cechuje go prosta forma,
brak gradientów, przejrzystość, zdecydowane barwy oraz harmonijna kompozycja –
wszystko to sprawia, iż spełnia on wszystkie
wymogi stawiane współcześnie tworzonym
znakom komercyjnym. Dzięki prostej formie może być on poddawany bezstratnemu
skalowaniu i wyświetlany na najpopularniejszych w tej chwili czytnikach elektronicznych. Wielkim atutem logotypu jest także
wykorzystanie kolorów. Są to bowiem cztery
proste (bez gradientów), zdecydowane barlogo, które ma odzwierciedlać jej nową rzeczywistość,
http://www.komputerswiat.pl/nowosci/wydarzenia/2015/35/google-ma-nowe-logo-zobacz-jak-wyglada.aspx (dostęp: 1 IX 2015).
7 Logo pod czujnym okiem smartfona, http://www.
admonkey.pl/logo-pod-czujnym-okiem-smartfona-27126.html (dostęp: 21 VII 2015).
8 Tamże.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Grafika użytkowa —
wy, niepowodujące problemów przy obróbce
poligraficznej.
Popularność „uwspółcześnionych” znaków nie przeszkadza temu, iż są one przez
niektórych praktyków i teoretyków „czarnej
sztuki” określane mianem form „emotikonowych” lub wręcz infantylnych (ich minimalistyczna forma kojarzy się z prostotą
znaków drogowych). Oszczędność formy
może być w tym wypadku oczywiście wadą,
ale również (w moim mniemaniu) zaletą,
ujawniającą się podczas recepcji treści przez
odbiorcę, kiedy liczy się czas zdekodowania
61
informacji. Minimalistyczne kreacje robią
dzisiaj furorę, bo zawierają tylko elementy
istotne, dzięki czemu przekazują komunikat w sposób nieskomplikowany i szybki9.
Oszczędna forma święci triumf w dobie social media, gdy liczy się przede wszystkim
szybkość oraz celność przekazu – można
jednak dyskutować o tym, za jaką cenę spełnia tę funkcję.

9 Wiktoria Kuźniak, Minimalizm – nowy trend w reklamie, http://blokreklamowy.blogspot.com/2015/05/
minimalizm-nowy-trend-w-reklamie.html (dostęp: 22
VII 2015).
— Reportaż —
MONIKA ANDRASZ-MROŻEK
Kambodżańskie notatki osobiste
P
ierwszy raz o Kambodży usłyszałam jako
dziecko pod koniec lat siedemdziesiątych XX w., gdy zbrodnie Pol Pota zostały
ujawnione, a w dzienniku telewizyjnym
epatowano obrazami wyludnionych miast
i liczbami ofiar. Nie rozumiałam wówczas
skomplikowanych stosunków wietnamsko-chińsko-kambodżańskich ze Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Sowieckim w tle.
Świat ten wydawał się tak odległy… W dorosłym życiu młodzieńcze dylematy wyblakły, a z racji wykształcenia historia stała się
klarowniejsza. Gdy przyjrzymy się wydarzeniom w Polsce i w Kambodży, znajdziemy
wiele analogii. Zmiany ustrojowe i tu, i tam
nadeszły na przełomie lat osiemdziesiątych
i dziewięćdziesiątych. I Polska, i Kambodża
z olbrzymim bagażem krzywd i ofiar stanęły przed wyzwaniem budowy społeczeństwa
na nowo. Wojenne rany Kambodżan jednak
były świeższe.
Dla pokolenia, z którego pochodzę, wojna
i jej ofiary to tylko fraza w książce, obraz na
fotografii, inscenizacja w filmie. Zobaczenie na własne oczy dziedzictwa Czerwonych
Khmerów, bezpośrednie doświadczenie ograniczeń wynikających z wojny, nie pozostawia
nikogo obojętnym, nie można przejść nad
tym do porządku dziennego jak nad notatką
prasową o wydarzeniach odległych o kilka tysięcy kilometrów.
A przecież Kambodża to był kraj dostatni i piękny. Historia i kultura khmerska jest
starsza od polskiej, tu rodziła się cywilizacja,
Świątynia Ta Prohm, wybudowana na przełomie XII
i XIII w. za panowania Jayavarmana VII. Miejsce
„uwiecznione” w filmie przygodowym Tomb Raider
z Angeliną Jolie w roli Lary Croft. Gdy byliśmy po
raz pierwszy w Kambodży w 2006 r., bez większego problemu zrobiliśmy to zdjęcie. W 2009 r. przez
teren świątyni nie dało się przejść, a okno było oblegane przez turystów. Magia miejsca i... magia kina
(fot. M. Andrasz-Mrożek, 2006)
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Reportaż —
63
Banteay Srei ‒ jedna z najpiękniejszych świątyń khmerskich. Wybudowana w drugiej połowie X w. Ze względu
na niezwykle precyzyjne i wyrafinowane zdobienia oraz niewielki rozmiar nazywana jest „kobiecą cytadelą”
lub „zamkiem miłości” (fot. M. Andrasz-Mrożek, 2009)
Świątynia Prasat Pram w Koh Ker. Jeszcze niedawno kompleks ten nie był dostępny dla zwiedzających. Teraz
rozminowane miejsce zaprasza chętnych do zwiedzania. Na razie dociera tu niewielu turystów, przede wszystkim z powodu odległości od centrum Siěm Réab (fot. M. Andrasz-Mrożek, 2014)
64
— Reportaż —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Piramida w Koh Ker (fot. R. Mrożek, 2014)
gdy na ziemiach polskich funkcjonował system plemienny. Rozkwit i zmierzch państwa
Khmerów to w naszej części Europy czasy formowania się państwowości polskiej, później
rozbicia dzielnicowego i kształtowania się na
nowo Korony. W czasach nam bliższych Kambodża, nim została wplątana w drugą wojnę
indochińską, była państwem w miarę zasobnym, bez głodu, z nowoczesną – jak na tamte
lata – siecią dróg, z miastami bez slumsów.
Potem o Khmerów upomniała się wielka
polityka, zamach Lon Nola w 1970 r. obalający rządy księcia Sihanouka, amerykańskie misje wojskowe, marsz Czerwonych
Khmerów na stolicę, reżim Pol Pota, śmierć
blisko dwóch milionów ludzi, okupacja wietnamska ‒ to dziedzictwo, z którym boryka
się dzisiejsza Kambodża. Po raz pierwszy
przyjechałam tam w 2006 r. jako turystka,
z grupą wycieczkową z Polski, na tydzień.
Nie zastanawiałam się, do jakiego kraju jadę,
kogo i co mogę tam spotkać. Wyjechałam
zaś z przeświadczeniem, że muszę tam wrócić i to nie raz, i na pewno na dłużej niż trwa
wycieczka oferowana przez biuro podróży.
W 2006 r. przekraczanie granicy tajlandzko-kambodżańskiej w Paôypêt było zmianą
„rzeczywistości” drogowej. Zarówno sprawna organizacja agencji turystycznych przy
przewozie, jak i drogi w Tajlandii mogłyby stanowić wzór dla wielu polskich biur
podróży i dróg. Zadbany, równy asfalt, potem przejście graniczne… i tu opuściliśmy
wygodny autokar, po czym po krótkim posiłku i dłuższych załatwianiach wizowych
znaleźliśmy się w państwie Khmerów. Na
placu, pełniącym funkcję czegoś w rodzaju
dworca autobusowego, zupełnie jak ten stary
krakowski, czekaliśmy przez ponad godzinę
w upale, aż kambodżańska agencja turystyczna podstawi autobus, a raczej nieco zdezelowany busik, z siedzeniami przystosowanymi
do wzrostu Azjatów, a nie rosłych Europejczyków czy Amerykanów. Z kolanami pod
brodą, upchani jak sardynki w puszce, ruszyliśmy na spotkanie z cywilizacją Khmerów.
Towarzystwo w busie było mieszane, oprócz
naszej skromnej polskiej grupki byli też bracia Słowianie zza Buga, popijający podczas
drogi wódeczkę i żywo, aczkolwiek cicho,
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Reportaż —
dyskutujący o rosyjskiej polityce. Obrazu dopełniała grupa szwedzkich studentów oraz
ojciec i córka z Izraela. Prędkość naszego krążownika szos nie przekraczała 20‒30 km/h.
Zamiast asfaltowej szosy poruszaliśmy się po
bitej czerwonej drodze z licznymi dziurami.
Wszystko pokryte było czerwonym pyłem.
Tuż przed wjazdem do Siěm Réab pojawił się
asfalt i towarzyszył nam przez większość czasu podczas jazdy do świątyń w dżungli – ot,
takie udogodnienie dla turystów. Potem, by
uniknąć ciężkiej drogi, wybraliśmy płynięcie
szybką łodzią wzdłuż jeziora TÔnlé, by przy
wtórze warkotu silników obserwować życie na nabrzeżach jeziora. Już wtedy wokół
Siěm Réab powstawała powoli sieć dróg asfaltowych, finansowana, o dziwo, przeważnie
przez Koreańczyków, którzy upodobali sobie
to miejsce. Wiele obiektów wokół kompleksu
świątyń starożytnego Angkoru zostało wybudowanych właśnie przez nich, a w samym
mieście koreańskie restauracje są doprawdy
bardzo liczne. Do konkurencji stanęli również Chińczycy i Wietnamczycy. Sami Khmerowie nie mają wystarczających środków,
więc godzą się na tę zagraniczną pomoc, często kosztem miejscowej ludności. Niedawno, by uskutecznić wietnamską inwestycję,
wysiedlono całe khmerskie wsie w okolicy
Siěm Réab, nie muszę dodawać, że bez żadnego zadośćuczynienia dla ich mieszkańców.
Samo Siěm Réab wraz z kompleksem świątyń
to luksusowa kapsuła, urządzona na potrzeby masowego ruchu turystycznego. Z roku na
rok liczba turystów przybywających, by podziwiać świątynie w dżungli, rośnie bowiem
w tempie błyskawicznym. W ciągu ośmiu lat,
gdy trzykrotnie odwiedziliśmy Kambodżę,
dało się zauważyć, że miejsca, które za pierwszym naszym pobytem były oazą ciszy i spokoju, za drugim i trzecim stały się tłocznym
targowiskiem próżności – swoistą licytacją,
jak najlepiej uwiecznić się na tle malowniczych ruin.
W 2009 r. sieć dróg wokół miasta znacznie się powiększyła, a do granicy prowadziła
już piękna, nowa asfaltowa szosa. W 2014 r.
65
Muzeum min lądowych koło Siěm Réab. Instytucja
ta, prowadzona przez wolontariuszy, gromadzi kolekcję min i wszelkich niewypałów – pozostałości po
wieloletniej wojnie. To zbiór prezentowany ku przestrodze (fot. R. Mrożek, 2006)
przemierzaliśmy autobusem trasę z Siěm
Réab do Phnom Penh (odległość jak z Krakowa do Warszawy, a czas jazdy osiem godzin). „Dobry” asfalt kończył się tuż za Siěm
Réab, a zaczynał tuż przed stolicą. Między
nimi rozpościerał się trakt z pozostałościami
asfaltowej drogi; żwir, dziury oraz uszkodzenia po monsunie, który niedawno się skończył, nie pozwalały na rozwinięcie szybkości
(trzeba przypomnieć, że Kambodża przed
1970 r. mogła się pochwalić zupełnie niezłą
siecią dróg). Widok się powtórzył, gdy zmierzaliśmy do granicy z Wietnamem. Tam po
przekroczeniu granicy wjechaliśmy na dwupasmową, dobrze utrzymaną szosę. Ale podróż po Wietnamie to już inna historia…
Ruch turystyczny przynosi ważną cześć
dochodu narodowego Kambodży. Formal-
66
— Reportaż —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Świątynia przy Polach Śmierci niedaleko Siěm Réab, wybudowana dla upamiętnienia wielkiej tragedii.
Buddyści wierzą, że medytacja może zmienić złą energię, która wiąże się z tą ziemią. W stupie na terenie
świątyni umieszczono czaszki ofiar reżimu Pol Pota, odnalezione na pobliskich polach (fot. R. Mrożek, 2006)
ności wizowe to przyjemność, rząd kambodżański jako pierwszy w Azji wprowadził
możliwość otrzymania wizy elektronicznej;
piętnaście minut przed komputerem i na
maila przychodzi piękna, kolorowa wiza,
tylko wydrukować i przedstawić przy kontroli paszportowej. Kambodża jest również
jedynym krajem w regionie, gdzie można
otrzymać wizę na rok bez wcześniejszego
dokumentowania swojego statusu materialnego; nie daje ona co prawda możliwości pracy, ale już można zainwestować
i prowadzić własną działalność gospodarczą. Khmerowie starają się ściągnąć jak
najwięcej kapitału zagranicznego. Dolar
amerykański jest – obok narodowego riela –
oficjalną walutą w Kambodży, wypłacaną
normalnie w bankomatach. W ośrodkach
turystycznych i handlowych powstają sieci
supermarketów, gdzie można kupić żywność ze wszystkich kręgów kulinarnych.
Rzecz jasna, dla większości Kambodżan jest
ona z powodu cen nieosiągalna. W Phnom
Penh zajadaliśmy się ogórkami małosolnymi – to jeden z wielu znaków licznej obecności Rosjan w Kambodży. Inny to Russian
Market (Rosyjski Targ), który powstał w latach dziewięćdziesiątych, kiedy tłumnie
w tym miejscu handlowali Rosjanie (pamiętajmy, że w tym samym czasie u nas w Polsce Rosjanie też intensywnie sprzedawali
towary na placach targowych). W Phnom
Penh nie ma już handlujących Rosjan, przenieśli się na plaże Preah Sihanuk w celach –
powiedzmy – rozrywkowych. Tam kwitnie
biznes turystyczny, z naciskiem na usługi
erotyczne. Nazwa targu w stolicy się ostała, jak i ogórki kiszone w supermarkecie.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Reportaż —
67
Nowoczesne centrum stolicy Phnom Penh: hotele, urzędy, restauracje na nabrzeżu rzeki TÔnlé Sap, miejsce
niezwykle popularne wśród turystów (fot. M. Andrasz-Mrożek, 2006)
Na tym samym nabrzeżu po drugiej stronie bulwaru toczy się prawdziwe życie dzisiejszych Khmerów
w łodziach lub chatach zbudowanych z każdego dostępnego materiału (fot. M. Andrasz-Mrożek, 2006)
68
— Reportaż —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Tuktuk ‒ wygodny pojazd na krótsze dystanse. Spędziliśmy w nim godziny – i choć potem włosy i oczy mieliśmy pełne kurzu, za nic nie zrezygnowalibyśmy z przyjemności, jaką daje przejażdżka tuktukiem, zwłaszcza,
kiedy kierowca zgubi drogę… (fot. R. Mrożek, 2009)
Polacy też zaznaczyli swoją obecność
w Kambodży, choć nie za sprawą działalności handlowej. Kiedy zwiedzaliśmy Srebrną
Pagodę w Phnom Penh, jeden z opiekujących się statuą Buddy zapytał, skąd jesteśmy.
„Z Polski” – odpowiedziałam. – „Z Polski?!
Ja znam ludzi z Polski, oni wiele tu dobrego
zrobili, pomogli nam odnawiać zabytki. To
dobrzy ludzie”.
Jedziemy z północy na południe. Wzdłuż
kambodżańskiej drogi wsie i miasteczka. Im
dalej od dużych ośrodków, tym biedniejsze zabudowania. Znikają reklamy w języku
angielskim, ale wszędzie znajdziemy reklamy Angkor Beer – narodowego piwa kambodżańskiego. Wokół miasta rozrastają się
slumsy, niespotykane w Kambodży przed
1970 r. Zamach Lon Nola i usunięcie księcia Sihanouka zmieniły architekturę miast.
Wojna spowodowała nagły napływ ludności
wiejskiej, nie trzeba było więc długo czekać,
żeby stolica Phnom Penh dorobiła się wła-
snych slumsów. Wyludnienie miast za rządów Pol Pota tylko na kilka lat przerwało ich
istnienie. Gdy dojeżdżaliśmy do przystani
przy Tônlé Sap w Siěm Réab, mijaliśmy – nazwijmy to eufemistycznie – domostwa ludzi,
którzy przybyli tu ze wsi za pracą i chlebem.
Na bambusowych kijach rozpostarte płachty
folii lub innego materiału, w środku klepisko,
kilka tobołków złożonych w rogu, garnek,
zwinięte legowisko. To jest miejsce do życia
kilkuosobowej rodziny. Dwa światy z dwóch
odrębnych planet.
Młody tuktukarz w stolicy, który nas wiózł
do hotelu, z zazdrością wypytywał, skąd jesteśmy, co robimy, i z marzycielską nutką
w głosie powiedział, że bardzo chce pojechać
do Europy. Odowiedziałam, że nigdy nie
wiadomo, co człowieka spotka w życiu. Gdy
byłam w jego wieku, też było nie do pomyślenia, że przyjadę tutaj, do jego kraju. Równie dobrze mogłam marzyć o podróży w kosmos, a jednak po dwudziestu latach stało
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Reportaż —
się. Kto wie, może i dla młodych Khmerów
los będzie łaskawy? Tymczasem jednak krajobrazem ulicy rządzą tuktukarze: „Tuk tuk,
Sir!? Tuk tuk, Maam?!” – słychać, gdy tylko
wyjdziemy na zewnątrz; kraj tuktuków – wydaje się, że każdy młody mężczyzna trudni
się tym zawodem.
W hotelu w Kambodży po raz pierwszy
spotkaliśmy się z zapisem o zakazie wnoszenia broni do pokoju. Broń jest wszechobecna,
tak jak miny. Od czasów wojen, bo mówimy
tu przecież o kilku wojnach, Kambodża stała się jednym z najbardziej zaminowanych
krajów na świecie. Powszechnym widokiem
są osoby okaleczone przez przypadkowe
wybuchy. Jeden ze znajomych podróżników
opowiadał mi, że gdy jeszcze pod koniec
lat dziewięćdziesiątych zwiedzał świątynie
w dżungli, chcąc skorzystać z toalety po
drodze, nie wchodził do lasu, bo miny były
wszędzie, nawet w przydrożnym rowie. Teraz większość kompleksów w dżungli udo-
69
stępnionych do zwiedzania jest już bezpieczna. Ale widzieliśmy ślady po niedawnych
wybuchach oraz tabliczki ostrzegające przed
zejściem z drogi. O wiele gorsza sytuacja jest
na prowincji, gdzie do dzisiaj ofiarami min
przeciwpiechotnych padają przede wszystkim dzieci i domowe zwierzęta.
Ale Khmerowie, tak jak każde inne społeczeństwo, chcą żyć spokojnie i normalnie, wyjść z cienia doświadczeń wojennych.
Reżim Pol Pota zabrał blisko dwa miliony
istnień ludzkich, przede wszystkim inteligencji, i to zapewne spowalnia rozwój.
Późniejsza okupacja wietnamska też nie pozwoliła na szybką odbudowę kraju. Nałożyła
się na to konsumpcyjna ekspansja państw
zachodnich, z całym „dobrodziejstwem inwentarza”: seksturystyką i niewolniczą pracą dla koncernów produkujących dobra dla
„Pierwszego” świata.

Kwiecień 2015
— Astronomia —
JACEK KRUK
Badania planet karłowatych
K
ategoria „planet karłowatych” została
wprowadzona w roku 2006 dla ciał Układu Słonecznego, które stanowią jakby ogniwo pośrednie między planetoidami i planetami. Planetoidy uchodzą za pozostałości
pierwotnej materii, z której około 4,5 mld lat
temu utworzyły się planety. Planetoidy stanowią nieregularne bryły o rozmiarach od
kilkuset metrów do kilkuset kilometrów. Ten
sam pierwotny materiał we wnętrzach planet
uległ znacznym przemianom wskutek grawitacyjnego ściskania i przetopienia, budowa
wewnętrzna planet jest silnie zróżnicowana
w zależności od odległości od Słońca i masy
danego ciała. Planetami karłowatymi nazwano obiekty krążące wokół Słońca (ale nie wokół planet) i mające dostatecznie dużą masę,
by przybrać pod wpływem własnej grawitacji kształt kulisty. Ponadto na orbicie planety
karłowatej nie powinny okrążać Słońca inne
ciała. Te warunki spełnia bardzo niewiele
obiektów Układu Słonecznego. Międzynarodowa Unia Astronomiczna oficjalnie uznała
za karłowate tylko pięć planet: największą
z planetoid pasa głównego – Ceres, ostatnią
z planet – Plutona i trzy obiekty pozaplutonowe o nazwach Haumea, Makemake i Eris.
Przypadek zdarzył, że dwa najbardziej
znane obiekty nowej kategorii: eks-planetoida Ceres i eks-planeta Pluton stały się prawie jednocześnie celem dla amerykańskich
sond kosmicznych Dawn i New Horizons.
Ceres znana jest od roku 1801, Pluton – od
1930. Średnica Ceres wynosi 950 km, karło-
wata planeta okrąża Słońce pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza w średniej odległości
414 mln km i w czasie 4 lat 221 dni. Pluton
okazał się planetą podwójną – jego księżyc
Charon (odkryty w 1978 r.) jest niewiele
od niego mniejszy – średnice wynoszą odpowiednio 2370 i 1206 km. Pluton obiega
Słońce w ciągu 248 lat po nietypowej dla
planet orbicie – silnie wydłużonej i znacznie
nachylonej do ekliptyki (płaszczyzny orbity
Ziemi). W punkcie odsłonecznym oddala
się na 7,4 mld km, zaś w peryhelium zbliża
się do Słońca na 4,3 mld km, czyli bardziej
niż Neptun. Zderzenie Plutona z Neptunem
nie jest możliwe właśnie z powodu dużego
nachylenia orbity Plutona (17˚), ale według
niektórych badaczy wzajemne położenie
orbit oraz rezonans 3 : 2 w ich ruchu orbitalnym wskazuje na genetyczny związek Plutona z Neptunem. Istnieje hipoteza mówiąca,
że Pluton z Charonem to zbiegłe księżyce
Neptuna…
O obu planetach karłowatych całkiem
sporo zdołaliśmy się dowiedzieć z obserwacji naziemnych, a także dzięki kosmicznemu teleskopowi Hubble’a. Wprawdzie nawet
jego 2,4-metrowe zwierciadło nie pozwala
dostrzec szczegółów powierzchni, ale jeszcze
przed epoką sond kosmicznych wiedzieliśmy o Ceres, że ma kształt kulisty i z pewnych
obszarów emituje wodór, co z kolei może sugerować obecność lodu pod powierzchnią
eks-planetoidy. U Plutona udało się zaobserwować cztery mniejsze księżyce, które otrzy-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Astronomia —
mały nazwy: Hydra, Nix, Kerberos i Styks.
Ponadto sam układ Pluton–Charon okazał
się dość unikalnym grawitacyjnym tworem
w całym systemie słonecznym. Oba ciała
tworzą ciasną parę (ich odległość wynosi
zaledwie 18 tys. km), zarówno Charon, jak
i Pluton zwracają ku sobie zawsze tę samą
stronę. To przypomina nieco układ Ziemi
i Księżyca (również traktowanych niekiedy
jako planeta podwójna), Księżyc bowiem
zawsze zwraca ku Ziemi jedną półkulę, jego
oddziaływanie grawitacyjne jest jednak za
słabe, by zmusić do tego samego Ziemię.
Warto zauważyć również, że środek masy
układu Pluton–Charon (barycentrum) leży
poza Plutonem, w związku z czym on także
musi krążyć wokół tego punktu.
W celu dokładnego zbadania Plutona
Amerykanie wysłali na początku 2006 r.
sondę New Horizons. Jest to prosta misja
przelotowa, jaką stosowano do wstępnego
badania planet w latach sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych XX w. Niecałe dwa
lata później, we wrześniu 2007 r., również
w USA, wysłana została sonda Dawn, przeznaczona do badania największych planetoid Westy i Ceres. W tej pionierskiej misji
po raz pierwszy doszło do wprowadzenia
sondy na orbity wokół dwóch różnych ciał
niebieskich. Dawn używa napędu jonowego,
który jest bardzo oszczędny w zużyciu paliwa (jest nim ksenon), ale potrzeba dużo czasu na rozpędzenie sondy, a więc również na
osiągnięcie celu. Sonda Dawn badała Westę
z orbity w latach 2011–2012, po czym odleciała w kierunku Ceres. Pole grawitacyjne
planety karłowatej przechwyciło ją 6 marca;
a 24 kwietnia silniki jonowe wprowadziły
sondę na pierwszą orbitę obserwacyjną o promieniu 13,5 tys. km, a na początku czerwca
– 4430 km. Obrazy przekazane na Ziemię
w trakcie zbliżania się i po osiągnięciu orbity
ukazały powierzchnię do złudzenia przypominającą nasz Księżyc – tysiące mniejszych
i większych kraterów będących pozostałością „wielkiego bombardowania” z epoki formowania się Układu Słonecznego (ryc. 1).
71
Ryc. 1. Powierzchnia Ceres na zdjęciu z 26 VI 2015 r.
Ceres ma jednak też pewne cechy unikatowe, powiemy o nich nieco dalej, pora przyjrzeć się bowiem misji New Horizons.
Sonda zmierzająca do Plutona była przez
większość swej podróży zahibernowana, ale
6 grudnia 2014 r. jej instrumenty pokładowe
zostały zaktywizowane i rozpoczęto przygotowania do spotkania, mającego nastąpić
14 lipca br. Sonda regularnie nadsyłała zdjęcia Plutona i jego pięciu księżyców, lecz aż
do połowy czerwca obrazy nie były lepsze
od najlepszych zdjęć z teleskopu Hubble’a.
Spodziewano się odkrycia kolejnych małych
księżyców, ale nic takiego na szczęście nie
nastąpiło. Trasa przelotu sondy przez układ
Plutona została zaplanowana tak, by New
Horizons przeleciała między Plutonem a orbitą Charona; minimalna odległość od planety karłowatej wynosiła 12,5 tys. km (ryc. 2).
Obecność nieznanych dotąd księżyców mogła zakłócić przelot sondy, a zderzenie z drobiną wielkości ziarnka ryżu oznaczałoby
katastrofę – przy prędkości sondy prawie
14 km/s nastąpiłby efekt eksplozji granatu…
72
— Astronomia —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Ryc. 2. Schemat przelotu New Horizons przez system Plutona: A – zbliżenie do Plutona, B – zbliżenie do Charona,
C – zasłonięcie przez Plutona Słońca i Ziemi, D – zasłonięcie przez Charona Słońca i Ziemi; czas uniwersalny (UT)
Ryc. 3. Fotografia Plutona z 13 VII 2015 r.
Dodajmy, że wobec ogromnej odległości od
Ziemi (obecnie 4,7 mld km) żadne gwałtowne manewry sondy nie wchodziły w grę, wystarczy przypomnieć, że sygnał od Plutona
do Ziemi leci aż 4 godziny 26 minut, a więc
kontakt dwustronny zajmuje blisko 9 godzin… Całą sekwencję pracy kamer, detektorów i magnetometrów trzeba było dokładnie zaprogramować przed zbliżeniem i liczyć
się z tym, że dane, na które w napięciu czeka
cały naukowy świat, będą spływać przez wiele miesięcy po przelocie.
Jak dotąd, misja New Horizons przebiega niezwykle pomyślnie. Sonda przesłała
zaledwie kilka procent danych naukowych,
ale już one są sensacyjne. Przede wszystkim stwierdzono, że powierzchnia półkuli
Plutona skierowana ku Charonowi wyraźnie różni się od półkuli przeciwnej, zaś sam
Charon jest znacznie ciemniejszy od Plutona. Na zdjęciach przysłanych w przeddzień
spotkania można było stwierdzić, że powierzchnia Plutona jest niemal pozbawiona
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Astronomia —
73
Ryc. 4. Powiększenie lodowego „serca” Plutona na zdjęciu z 14 VII 2015 r.
Ryc. 5. Charon – półkula skierowana ku Plutonowi
Ryc. 6. Tajemnicze białe plamy wewnątrz krateru na Ceres
74
— Astronomia —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Ryc. 7. Zagadkowa piramida widoczna na skraju tarczy Ceres
kraterów uderzeniowych, co świadczy o jej
stosunkowej młodości (w skali geologicznej). Na stronie odwróconej od Charona,
do której zbliżyła się sonda w trakcie przelotu 14 lipca, dominującym obszarem okazał
się lądolód w kształcie serca (ryc. 3), który
nieformalnie został nazwany Tombaugh
Regio, od nazwiska odkrywcy Plutona Clyde’a Tombaugha (1906‒1997). Dodajmy przy
okazji, że odrobina prochów odkrywcy znalazła się na pokładzie sondy New Horizons.
W pierwszych dniach po przelocie NASA
opublikowała dwa szczegółowe zdjęcia powierzchni Plutona i zdjęcie Charona w wysokiej rozdzielczości. Towarzysz Plutona
również odznaczał się młodą powierzchnią
o bardzo zróżnicowanych formach (ryc. 5).
Planetolodzy spodziewali się, że powierzchnię Plutona i Charona stanowi lód, a jego
głównym składnikiem będzie zestalony azot
z domieszkami innych gazów, wymrożonych
w skrajnie niskich temperaturach (od 40 do
50 K, czyli od –233 do –223ºC). Do takich
wniosków skłaniały badania Trytona – największego księżyca Neptuna, które w 1989 r.
przeprowadziła sonda Voyager-2. Jeśli Pluton i Charon były kiedyś księżycami Neptu-
na, to ich podobieństwo do Trytona powinno być czymś naturalnym.
Młody wygląd powierzchni Plutona i Charona świadczy o tym, że procesy kształtujące
wnętrza tych maleńkich globów nie ustały
miliardy lat temu, a zdjęcia sugerujące działalność kriogejzerów (ryc. 4) mogą dowodzić
utrzymującej się nadal aktywności. Zagadką
pozostaje źródło energii napędzającej te procesy geologiczne – u aktywnych księżyców
wielkich planet (jak np. jowiszowa Io) tym
źródłem są siły pływowe pochodzące od przyciągania grawitacyjnego planety. W przypadku układu Pluton–Charon pływy są zaniedbywalnie małe wobec znikomej masy obu ciał.
Uczeni z niecierpliwością oczekują na kolejne
informacje z sondy New Horizons, tymczasem ona sama mknie ku peryferiom Układu
Słonecznego, by go opuścić na zawsze. Zanim
to nastąpi, przewidziane jest jeszcze jedno
spotkanie z niewielką planetoidą tzw. Pasa
Kuipera; wybrano kilka obiektów, a spotkanie
może nastąpić na początku roku 2019.
Wróćmy zatem do Ceres, bo jej badania nabierają tempa wraz ze zbliżaniem się
Dawn do powierzchni eks-planetoidy. Najbardziej intrygującym szczegółem powierzchni,
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Astronomia —
75
Ryc. 8. Sonda Dawn – wizja artysty, NASA 2009
dostrzeżonym na zdjęciach jeszcze przed
wejściem sondy na orbitę, okazała się grupa
białych plam wewnątrz jednego z kraterów
na Ceres (ryc. 6). Od tego czasu plamy te były
wielokrotnie fotografowane z coraz większą
rozdzielczością, odnaleziono ponadto znacznie więcej pojaśnień, choć nie tak wyraźnych
jak pierwsza grupa. Nadal jednak nie wiemy,
czym one są, choć większość badaczy skłania
się ku przypuszczeniu, że mogą to być warstwy lodu wodnego odsłonięte przez uderzenia meteorów lub jakieś czynniki wewnętrzne. Obecność lodu na Ceres sugerowała już,
oprócz wspomnianej wcześniej emisji wodoru, niewielka gęstość planety – zaledwie
2,1 g/cm3 (dla porównania: gęstość Księżyca
wynosi 3,34 g/cm3). Woda w każdej postaci
jest zawsze mile widziana wszędzie poza Ziemią, gdyż, po pierwsze, sugeruje możliwość
występowania jakichś form życia, po drugie
zaś – w przyszłości może znacznie ułatwić
ewentualną eksplorację danego ciała niebieskiego przez człowieka. Innym intrygującym
elementem okazało się spore wzniesienie –
6 km ponad otaczającym terenem. Jego geneza jest niejasna wobec braku na powierzchni
planety łańcuchów górskich (ryc. 7). W najbliższych miesiącach – aż do połowy roku
2016 – możemy się spodziewać coraz dokładniejszych obrazów obu planet karłowatych. Sonda Dawn (ryc. 8) osiągnęła niedawno orbitę o wysokości 1470 km, a od grudnia
2015 r. będzie krążyć na wysokości zaledwie 375 km nad powierzchnią Ceres. New
Horizons będzie natomiast stopniowo przesyłać dane zgromadzone w pamięci elektronicznej, odsłaniając kolejne sekrety Plutona,
a także Charona i pozostałych księżyców. 
Wszystkie fotografie w tekście pochodzą z archiwum NASA.
— Technika —
KRZYSZTOF MROCZKA
Zastosowanie i innowacje
technologii
Friction Stir Welding (FSW)
M
ateriały metaliczne (metale i ich stopy) posiadają liczne właściwości fizykochemiczne, które umożliwiają ich przetwarzanie. Do podstawowych zalicza się
zdolność do odkształcania plastycznego,
tj. zmiany kształtu i/lub wymiarów danego
elementu w wyniku działania sił, z zachowaniem ciągłości materiału, czyli bez powstania w nim dekohezji, pęknięć, porów
itp. Plastyczność materiałów wykorzystuje
się w produkcji wielu elementów konstrukcyjnych, np. karoserii samochodów, których
Ryc. 1. Schemat procesu FSW
poszczególne składowe są najpierw walcowane (wytworzenie blachy), a następnie
metodą tłoczenia nadaje się im pożądany
kształt, np. maski, błotnika, dachu. Obróbka plastyczna następuje za pomocą narzędzi,
np. walców, które podczas pracy redukują
grubość materiału. Siły wywołujące odkształcenie działają więc na powierzchnię
(na zewnątrz) obrabianego elementu. Na
przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w The Welding Institute w Cambridge w Wielkiej Brytanii rozważano inne
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Technika —
Ryc. 2. Przyrost liczby udzielonych licencji w latach 1995–2012 [2]
Ryc. 3. Liczba zgłoszonych i przyznanych patentów w poszczególnych regionach [2]
77
78
— Technika —
podejście do wywołania odkształcenia plastycznego – narzędzie wprowadzano do wewnątrz materiału. W tym przypadku energia
powodująca wzrost temperatury materiału
i jego odkształcenie plastyczne jest efektem
złożonego ruchu narzędzia: ruchu obrotowego i jednocześnie linowego (schemat
procesu pokazano na ryc. 1; w podstawowej
wersji Vt = Vw). Takie oddziaływanie narzędzia nie powoduje znaczącej zmiany kształtu obrabianego elementu ani jego wymiarów,
wywołuje jednak istotne zmiany w mikrostrukturze. Celem tych badań było opracowanie metody zgrzewania elementów aluminiowych, za pomocą której powstawałoby ich
lokalne odkształcenie plastyczne przez wymieszanie składników i utworzenie zgrzeiny –
połączenia. Metodę nazwano Friction Stir
Welding (FSW) i opatentowano w 1991 r. [1].
W terminologii polskojęzycznej metoda ta
znana jest jako zgrzewanie tarciowe z mieszaniem (lub przemieszczaniem) materiału
zgrzeiny. Ta rozbudowana nazwa, mająca
charakter opisowy, jest niepraktyczna, co
było prawdopodobną przyczyną utrwalenia
się jej anglojęzycznej wersji w postaci akronimu FSW.
Zainteresowanie technologią FSW systematycznie rośnie, co łatwo zauważyć, analizując dane dotyczące liczby udzielonych
licencji na jej stosowanie oraz liczby patentów odnoszących się do FSW, np. modyfikacji ruchu narzędzia, jego kształtu oraz
materiałów wykorzystywanych do ich wytworzenia. Na ryc. 2 i 3 pokazano przyrost
liczby udzielonych licencji w latach 1995–
–2012 oraz przyrost liczby patentów zgłoszonych i przyznanych w poszczególnych
regionach przemysłowych [2]. Łącznie licencji do celów badawczych i wdrożeniowych
udzielono ponad 280 instytucjom. Efektem
tego jest zgłoszenie ponad 3 tys. wniosków
patentowych, z których ponad 1400 zostało
do 2013 r. rozpatrzonych pozytywnie.
FSW stosowana jest głównie w przemyśle transportowym; korzystają z niej firmy:
Hitachi, Boeing, Kawasaki Heavy Industries
„Konspekt” 2/2015 (55)
(KHI), Honda, Mazda, Nippon Sharyo, a także producenci aluminium SLM i NLM oraz
przemysł ciężki reprezentowany przez firmę
Mitsubishi Heavy Industries. FSW znajduje
zastosowanie również w produkcji na potrzeby militarne (Lockheed Martin, Boeing [3])
oraz w przemysle kosmicznym (National Aeronautic and Space Administration (NASA)
[4]). Jednym z największych ośrodków rozwijających tę technologię jest również China
FSW Center, AVIC Beijing FSW Technology
Co., Ltd., gdzie z metody tej korzysta się zarówno przy zgrzewaniu elementów płaskich,
jak i owalnych, a także tych o kształcie złożonym. Opracowano tam różne rodzaje
urządzeń przeznaczonych do zgrzewania elementów o wymiarach kilkunastu centymetrów oraz segmentów wielkogabarytowych,
np. paneli o długości 22 m ze stopów aluminium, stosowanych do budowy wagonów.
Przykładowy panel pokazano na ryc. 4 [5].
Założenia dotyczące zastosowania tej metody przewidywały zgrzewanie niespawalnych konwencjonalnie (czyli metodą tradycyjnego spawania) stopów aluminium o dużej
wytrzymałości, głównie serii 2xxx i 7xxx. Stopy te są wykorzystywane w produkcji różnych konstrukcji, szczególnie w przemyśle
lotniczym, ze względu na dużą wytrzymałość
(większą od wytrzymałości zwykłych stali
konstrukcyjnych). Następnie opracowano
narzędzia i parametry umożliwiające zgrzewanie wszystkich rodzajów stopów aluminium serii 1xxx–8xxx oraz stopów magnezu.
Łatwość uzyskania dużego uplastycznienia
przy relatywnie niskich temperaturach (400–
–500oC) dla obu rodzajów materiałów wiąże
się z względnie niskimi temperaturami ich
topnienia (aluminium – 660oC, magnez –
650oC). To powoduje, że narzędzie stosowane
do zgrzewania może być wykonane ze stali
(najczęściej szybkotnącej), czyli materiału
łatwego w obróbce oraz stosunkowo taniego.
Kolejny etap rozwoju technologii to opracowanie metod wykonywania zgrzein różnoimiennych, głównie zastosowanych w stopach aluminium, w różnych zestawieniach
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Technika —
79
Rys. 4. Segmenty aluminiowe o długości 22 m, zgrzewane metodą FSW
np.: 5182/6016, 2024/7075, 2014/6061, 7075/6056,
2024/6065, 6082/2024, 5083/6082, oraz
z udziałem innych materiałów metalicznych
(6061/stop Mg AZ91D), nawet o znacznie
wyższej temperaturze topnienia, m.in.: miedzi, stali, tytanu, masywnego szkła metalicznego [6–10].
Zalety metody FSW oraz opracowanie
narzędzi o lepszych właściwościach mechanicznych – szczególnie wytrzymałości i odporności na znacznie wyższe temperatury,
umożliwiło rozszerzenie zastosowania jej
do innych grup materiałów metalicznych,
np. do miedzi i jej stopów (mosiądze, brąz)
oraz niklu (Inconel). Dużym wyzwaniem
jest stosowanie FSW do zgrzewania stopów na osnowie żelaza, gdyż podczas tego
procesu temperatura osiąga około 1200oC,
przy znacznym stanie naprężenia. Z powodzeniem jednak wykonuje się zgrzeiny FSW
różnych rodzajów stali, m.in.: niskowęglowych, wysokowęglowych, austenitycznych,
bainitycznych, duplex, oraz stopu na osnowie żelaza z udziałem tytanu, a także złącza
różnoimienne, np. zgrzewanie stali austenitycznej z niskowęglową [11, 12, 10].
Inną grupą materiałów metalicznych zgrzewanych za pomocą FSW są kompozyty,
szczególnie na osnowie stopów aluminium,
np.: Al + TiB2, 6061 + TiC, silumin (9% krzemu) + SiC, 2024/2014 + Al2O3 [13, 10].
Można wskazać wiele przykładów zastosowania technologii FSW w różnych gałęziach przemysłu, głównie w przemyśle transportowym. W skali przemysłowej metodę
tę wykorzystuje się przede wszystkim do
zgrzewania stopów aluminium. Wytwarzane konstrukcje mają różne przeznaczenie
oraz różny stopień skomplikowania, od relatywnie prostych, jak np. kratownice z wyciskanych paneli ze stopu aluminium 6005A
(Sapa Technology, Sweden), po zaawansowane systemy konstrukcyjne w samolotach,
np. układy kasetonów i użebrowania skrzydeł w środkowej części samolotu (EADS
Innovation Works i Airbus Operations SAS,
Al–Cu–Li 2050) czy konstrukcje złożone
z ram, belek, słupków i użebrowania, m.in.
80
— Technika —
w skrzydłach, w korpusie (tzw. beczce), w stateczniku pionowym oraz obudowie silników
(Constellium oraz Constellium CRV, France
[14]); w obu przypadkach zgrzewano stop
aluminium 2050 (Al–Cu–Li). Już w ubiegłej dekadzie firmy Lockheed Martin oraz
Boeing wykorzystywały metodę FSW do
produkcji elementów ze stopów aluminium
o dużej wytrzymałości, a więc odpowiednio: podłóg w samolocie C-130 oraz podłóg
i rampy załadowczej w samolocie transportowym C-17, na potrzeby armii USA [15].
W małych samolotach odrzutowych Eclipse
500 busisnes jet (produkowanych przez firmę
Eclipse) oprócz użebrowania skrzydeł i konstrukcji podłogi zastosowano FSW do łączenia elementów poszycia samolotu [15, 10].
Innym przykładem użycia metody FSW
do produkcji zaawansowanych konstrukcji
jest zgrzewanie elementów zbiorników
kriogenicznych na ciekły wodór oraz tlen,
wykonanych ze stopów 2219, 2195 (Al–Li)
na potrzeby przemysłu rakietowego, w tym
kosmicznego (NASA [16], MT Aerospace
Ryc. 5. Segment Cu, China FSW Center
„Konspekt” 2/2015 (55)
AG Germany). Przewidywana temperatura
pracy zgrzein to około –253°C (20 K). Ponadto w laboratoriach agencji kosmicznej
NASA metodą FSW zgrzewa się również
elementy kopuły systemu osłony termicznej
ze stopów aluminium 2014 i 2219 [16]. Konstrukcje ze stopów aluminium, zgrzewane
przy zastosowaniu technologii FSW, wykorzystywane są również w przemyśle samochodowym. Nowatorskim produktem jest
pod tym względem samochód marki Mercedes SL, którego karoseria (z wyjątkiem ramy
stalowej utrzymującej przednią szybę) oraz
płyta podłogowa z dodatkowymi elementami wykonane są ze stopów aluminium. Na
całą konstrukcję składają się blachy, odlewy
oraz elementy wyciskane, w tym również ze
stopu 6016. Cała gama różnego rodzaju konstrukcji i elementów ze stopów aluminium
zgrzewanych FSW produkowana jest przez
China FSW Center w Pekinie. Są to zarówno
elementy wielkogabarytowe (np. panele, zob.
ryc. 5) wykonywane na potrzeby przemysłu
transportowego, jak i iczne elementy o wy-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Technika —
miarach od kilkudziesięciu centymetrów do
kilku metrów. Na ryc. 5 pokazano segment
chłodnicy wykonany z miedzi, który zespolono metodą FSW; droga przemieszczania się
narzędzia oznaczona jest strzałkami i kończy
się na płycie wybiegowej, na której pozostał
otwór po trzpieniu narzędzia (u dołu zdjęcia). Zastosowanie płyty wybiegowej pozwala
uniknąć pozostawienia otworu w produkcie.
Jak wspomniano, technologia FSW jest
perspektywiczną metodą spajania, która
w przyszłości może wypierać spawanie konwencjonalne. Zainteresowanie tą metodą
potentatów przemysłu lotniczego, a nawet
ciężkiego, oraz możliwość zastosowania jej
do spajania kolejnych, nowych grup materiałów (w tym stali) są ściśle związane z wieloma innowacyjnymi rozwiązaniami, jakie
opracowano dla metody w stosunku do jej
pierwotnej wersji.
Główna grupa nowych koncepcji dotyczy
samego narzędzia FSW – kształtu trzpienia
(elementu pracującego wewnątrz materiału)
oraz wieńca opory (część narzędzia pracująca na powierzchni zgrzewanych elementów;
zob. ryc. 1). Kształt trzpienia zmieniał się od
prostego walca z naciętym spiralnym rowkiem (gwintem), stosowanego najczęściej
do spajania łatwo zgrzewalnych materiałów,
takich jak aluminium lub stopy aluminium
serii 6xxxx, przez ścięty stożek, a także ścięte
ostrosłupy o podstawie trójkąta, czworokąta
oraz sześciokąta. Na bazie tych podstawowych kształtów wykonywano kolejne modyfikacje, np. ścinano krawędzie powierzchni
bocznych i nacinano na nich rowki. Przykładowe narzędzie, opracowane w China
FSW Center, prezentuje ryc. 6. Najbardziej
zaawansowaną modyfikację zastosowano
w narzędziach o zastrzeżonych nazwach TrifluteTM oraz A-SkewTM, opracowanych w The
Welding Institute w Cambridge. Zostały one
pokazane na ryc. 7 i 8. Dzięki takiemu rozwiązaniu zakres działania narzędzia (w wyniku
ruchu obrotowego) jest podobny do zakresu
działania jego pełnej wersji, lecz jego faktyczna objętość jest znacznie mniejsza, a ponadto
81
intensywność mieszania materiału jest większa ze względu na kształt trzpienia sprzyjający
dodatkowym przepływom.
Zmiany kształtu wieńca opory są mniej
zaawansowane i najczęściej sprowadzają się
do wykonania na mającej kontakt ze zgrzewanym materiałem powierzchni różnego rodzaju rowków, żłobień lub zagłębień.
Przełomową modyfikacją było opracowanie narzędzia szpulowego (Bobbin-tool; zob.
ryc. 9), które umożliwia zgrzewanie profilów
zamkniętych lub elementów o złożonych
(niepłaskich) kształtach dzięki zastosowaniu drugiego wieńca opory, który zamyka od
dołu obszar zgrzewania. Ten typ zgrzewania
sferycznych paneli stopu aluminium serii
2xxx, realizowany w układzie pionowym,
stosowany jest w laboratoriach FSW NASA
w Huntsville w stanie Alabama (USA).
W Polsce badaniami nad FSW zajmuje
się kilka ośrodków. W badaniach nad FSW
stopów lekkich jako wiodący wskazać można
Instytut Spawalnictwa w Gliwicach, z którym ściśle współpracuje Instytut Techniki
Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
W Instytucie Spawalnictwa opracowano prototypową głowicę, która umożliwia kolejną
ważną modyfikację, polegającą na stosowaniu różnej prędkości obrotowej trzpienia
wobec wieńca opory (ryc. 1; Vt ≠ Vw). Jak
dowodzą wyniki wspólnie prowadzonych
prac badawczych, takie rozwiązanie (o nazwie Dual-speed) znacznie poprawia jakość
zgrzein oraz zwiększa tzw. pole parametrów
i warunków zgrzewania, pozwalając uzyskać
bardziej zadowalając efekty.
Pomimo że wieniec opory odgrywa ważną
rolę w kontroli temperatury materiału uzyskiwanej podczas zgrzewania, możliwy jest
proces z nieruchomym (statycznym) wieńcem. Ta modyfikacja związana jest z wykonywaniem zgrzein pachwinowych, tj. zgrzewania elementów zestawionych wobec siebie
pod kątem prostym, a spojenie wykonane
jest wzdłuż linii styku ich powierzchni. Podczas takiego zgrzewania wieniec opory nie
może wykonywać ruchu obrotowego. Prze-
82
— Technika —
Ryc. 6. Przykładowe narzędzie FSW na bazie ściętego stożka
Ryc. 7. Narzędzie TrifluteTM [10] – a) proste, b) prawe, c) lewe
„Konspekt” 2/2015 (55)
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Technika —
Ryc. 8. Narzędzie A-SkewTM w trzech fazach ruchu narzędzia [10]
Ryc. 9. Narzędzie szpulowe Bobbin-tool [10]
83
84
— Technika —
Ryc. 10. Głowica FSW podczas zgrzewania
Ryc. 11. Urządzenie FSW do zgrzewania elementów długich (do 22 m)
„Konspekt” 2/2015 (55)
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Technika —
Ryc. 12. Głowica FSW z oprzyrządowaniem do kontroli położenia, trakcji i innych parametrów procesu
Ryc. 13. Robot przemysłowy z głowicą FSW
85
86
— Technika —
suwa się jedynie po powierzchniach zgrzewanych elementów, odpowiednio pozycjonując położenie obracającego się trzpienia.
Wraz z nowymi koncepcjami związanymi z samym procesem FSW, tj. sposobem
oddziaływania na materiał, pojawiają się
nowe potrzeby w zakresie urządzeń umożliwiających realizację procesu, szczególnie
w warunkach przemysłowych. Istotne jest
nie tylko zapewnienie odpowiedniej prędkości obrotowej i liniowej narzędzia, ale
również mocy i stabilności zadanych parametrów. Wyjątkowo trudne jest zgrzewanie
elementów wielkogabarytowych (gdy długość zgrzeiny wynosi kilkanaście metrów).
W takim przypadku urządzenie zgrzewające
powinno być wyposażone w system kontroli
trakcji, tj. układ śledzący położenie narzędzia w stosunku do krawędzi zgrzewanych
elementów. W artykule przedstawiono kilka
przykładowych rozwiązań opracowanych
i stosowanych w China FSW Center w Pekinie. Na ryc. 10 pokazano głowicę wykonującą proces zgrzewania. Po obu stronach
widoczne są klamry sterowane hydraulicznie, które stabilizują położenie zgrzewanych
elementów. Na ryc. 11 przedstawione zostało urządzenie FSW, które umożliwia zgrzewanie kształtowników lub płyt o długości
22 m. W tym przypadku inaczej rozwiązano
system mocowania zgrzewanych elementów
oraz przesuwu głowicy z narzędziem. Na
ryc. 12 pokazano z kolei głowicę z oprzyrządowaniem do kontroli ruchu narzędzia oraz
monitorowania innych parametrów procesu.
Postęp w przebiegu procesu FSW wiąże się
również z robotyzacją. Na ryc. 13 zaprezentowano robota przemysłowego wyposażonego w głowicę FSW. Urządzenie umożliwia
wykonywanie zgrzewania elementów o dowolnie zmiennej krzywiźnie.
PODSUMOWANIE
Wytwarzanie coraz bardziej zaawansowanych konstrukcji o dużym stopniu złożono-
„Konspekt” 2/2015 (55)
ści, dostosowanych do potrzeb i oczekiwań
odbiorców, jest możliwe nie tylko ze względu
na postęp w inżynierii materiałowej (zastosowanie nowych, lepszych materiałów), ale
również z uwagi na wprowadzanie innowacyjnych metod, które umożliwiają skuteczne
łączenie materiałów. Technologię FSW można zaliczyć do kluczowych odkryć ostatnich
lat w dziedzinie inżynierii spajania. Umożliwia ona spajanie materiałów niespawalnych,
a także takich, których metalurgiczne łączenie było bardzo ograniczone ze względu na
duże różnice właściwości fizykochemicznych
(np. aluminium ze stalą lub miedzią). Technologia FSW jest również konkurencyjna dla
najpopularniejszej metody łączenia metali –
spawania. Umożliwia wykonywanie tych
samych rodzajów złącz (doczołowych, nakładkowych, typu T itd.), a jednocześnie wywołuje mniej skutków ubocznych ze względu na znacznie mniejszą ilość energii cieplnej wprowadzanej do materiału podczas
procesu.
Potencjał technologii FSW został zauważony przez największe koncerny światowe,
szczególnie z sektora transportowego (samoloty, samochody, kolej, a nawet przemysł kosmiczny), choć w ostatnich latach
znacznie rozwinięto tę metodę pod kątem
zgrzewania m.in. rurociągów przesyłowych
ropy i gazu.
Rozwój FSW to innowacje w zakresie narzędzi, realizacji procesu, ale również urządzeń i oprzyrządowania zwiększających wydajność oraz jakość przy ograniczaniu kosztów.
Swój udział w badaniach nad FSW
w Polsce ma również Instytut Techniki UP,
współpracujący z Instytutem Spawalnictwa
w Gliwicach (m.in. w ramach wspólnie
realizowanych grantów). Prace dotyczą zastosowania FSW do zgrzewania stopów aluminium. Częściowe wyniki oraz szeroki
opis technologii FSW znajdują się w pracy
K. Mroczki Charakterystyka mikrostruktury
i właściwości zgrzein FSW wybranych stopów
aluminium [10].

„Konspekt” 2/2015 (55)
— Technika —
PODZIĘKOWANIA
Autor artykułu składa wyrazy wdzięczności za
udostępnienie danych dyrektorowi Instytutu
Spawalnictwa w Gliwicach dr. inż. Adamowi
Pietrasowi. W artykule wykorzystano również informacje udostępnione przez Welding
Institute w Cambridge oraz Marshall Space
Flight Center – NASA w Huntsville. Zdjęcia
(m.in. urządzeń FSW) wykonano za zgodą
dyrekcji China FSW Center w Pekinie, za co
składam serdeczne podziękowania. Wyjazdy
badawcze sfinansowano ze środków pozabudżetowych Uniwersytetu Pedagogicznego,
w tym z grantu habilitacyjnego nr NN 508
618940, oraz ze środków własnych.
BIBLIOGRAFIA
[1] Thomas W. M., Nicholas E. D., Needham J. C.,
Church M. G., Templesmith P., Dawes C. J.,
International Patent Application No. PCT/
GB92/02203 and GB Patent Application
No. 9125978.9, 1991.
[2] Materiały uzyskane od The Welding Institute
w Cambridge (Wielka Brytania), 2013.
[3] Wang Yisong, Tong Jianhua, Li Congqing, Application of Friction Stir Welding on the Large
Aircraft Floor Structure, [w:] Conference proceedings. 9th International Symposium Friction
Stir Welding, Huntsville (Alabama, USA) 2012.
[4] Jones R. E., Robotic Manufacturing of 5.5 Meter
Cryogenic Fuel Tank Dome Assemblies for the
NASA Ares I Rocket, [w:] 9th International Symposium Friction Stir Welding, Huntsville (Alabama, USA) 2012, session 2A-3.
[5] Materiały własne uzyskane w China FSW Center w Pekinie, 2014.
[6] da Silva A. A. M., Arruti E., Janeiro G., Aldanondo E., Alvarez P., Echeverria A., Material
Flow and Mechanical Behaviour of Dissimilar
AA2024-T3 and AA7075-T6 Aluminium alloys
Friction Stir Welds, „Materials and Design” 32,
2011, s. 2021–2027.
87
[7] Mroczka K., The Effect of FSW Parameters on
the Microstructure and Properties of 2017A/
AlSi9Mg Aluminium alloy Welds, „Inżynieria
Materiałowa” 4 (194), 2013, s. 328–331.
[8] Mroczka K., Pietras A., Dutkiewicz J., Characterization of Joints of Friction Stir Welded 2017A
and 7075, 6013 Aluminum alloy Sheets, [w:] 8th
International Symposium Friction Stir Welding,
Timmendorfer (Germany) 2012, session 4B-1.
[9] Chen C. M., Kovacevic R., Joining of Al 6061
alloy to AISI 1018 Steel by Combined Effects of
Fusion and Solid State Welding, „International
Journal of Machine Tools & Manufacture” 44,
2004, s. 1205–1214.
[10] Mroczka K., Charakterystyka mikrostruktury
i właściwości zgrzein FSW wybranych stopów aluminium, Prace Monograficzne 710, Kraków 2014.
[11] Esmailzadeh M., Shamanian M., Kermanpur A.,
Saeid T., Microstructure and Mechanical Properties of Friction Stir Welded Lean Duplex Stainless
Steel, „Materials Science & Engineering” A561,
2013, s. 486–491.
[12] Mironov S., Sato Y. S., Kokawa H., Inoue H.,
Tsuge S., Structural Response of Superaustenitic
Stainless Steel to Friction Stir Welding, „Acta
Materialia” 59, 2011, s. 5472–5481.
[13] Vijay S. J., Murugan N., Influence of Tool Pin
Profile on the Metallurgical and Mechanical
Properties of Friction Stir Welded Al–10 wt.%
TiB2 Metal Matrix Composite, „Materials and
Design” 31, 2010, s. 3585–3589.
[14] Bordesolules I., Bigot A., Hantrais C., Odievre T.,
Laye J., Aircrafts Structure Parts Demonstrators
Manufactured Using Friction Stir Welding, [w:]
Conference Proceedings: 9th International Symposium Friction Stir Welding, Huntsville (Alabama USA) 2012, session 6A-1.
[15] Wang Y., Tong J., Li C., Application of Friction
Stirwelding on the Large Aircraft Floor Structure,
[w:] Conference Proceedings: 9th International
Symposium Friction Stir Welding, Huntsville
(Alabama, USA) 2012, session 6A.
[16] Jones R. E., Robotic Manufacturing of 5.5 Meter
Cryogenic Fuel Tank Dome Assemblies for the
NASA Ares I Rocket, [w:] Conference Proceedings: 9th International Symposium Friction Stir
Welding, Huntsville (Alabama, USA) 2012, session 2A-3.
— Poznaj ‒ polubisz —
MAREK GUZIK, BARTŁOMIEJ ZYŚK
Kumaki ‒ nasze najmniejsze, lecz
najbardziej jadowite płazy
P
łazy są kręgowcami, które nie posiadają
wytworów skórnych. Ryby i gady mają
łuski, choć ich pochodzenie i budowa są różne, ptaki mają pióra, a ssaki włosy. Płazy, wychodząc z wody na ląd, musiały zmniejszyć
ciężar ciała, w efekcie czego utraciły łuski,
a ich skóra stała się naga. Nie są jednak bezbronne, dysponują nadzwyczaj skutecznym
sposobem obrony, jakim są specyficzne wydzieliny skórne – różnego rodzaju jady charakterystyczne dla danego gatunku. Ogólnie
jady są toksycznymi substancjami organicznymi wydzielanymi przez niektóre organizmy żywe, a ich skład chemiczny i działanie
są zależne od „producenta”. Jady są zróżnicowane pod względem toksyczności i sposobu
działania. Należą do nich np.: neurotoksyny,
działające na układ nerwowy ofiary, hemotoksyny, zatruwające krew, hepatotoksyny,
niszczące wątrobę.
Najsilniejszym jadem wśród obecnie żyjących płazów dysponuje jeden z najmniejszych płazów bezogonowych, południowoamerykański liściołaz żółty (Phyllobates
terribilis), gatunek z rodziny drzewołazowatych (Dendrobatidae), nazywany też liściołazem złocistym lub straszliwym. Toksyny
zawarte w wydzielinie skóry tego płaza są
wykorzystywane przez Indian Embre i Choco do zatruwania strzał. Ten jad może zabić
50 tapirów lub kilka słoni, a więc gatunek ten
jest jednym z najbardziej trujących zwierząt
na Ziemi.
Polskie płazy również posiadają w skórze
silne jady. Najsilniejszym jadem dysponują najmniejsze z nich, piękne i tajemnicze
kumaki, które potrafią się łatwo ukryć przed
mało wprawnym okiem, dlatego są znane
tylko nieznacznej liczbie wnikliwych obserwatorów przyrody. Jad, którym dysponują,
to frynolicyna. Jej obecność w skórze kumaków powoduje, że zwierzęta te mają niewielu
naturalnych wrogów. W Polsce występują
dwa gatunki kumaków: spotykany prawie
w całym kraju kumak nizinny (Bombina
bombina) i żyjący wyłącznie na terenach
podgórskich i górskich kumak górski (Bombina variegata).
KUMAK NIZINNY
BOMBINA BOMBINA (L.)
Kumak nizinny jest jednym z naszych najmniejszych płazów. Samice i samce rzadko
osiągają 6 cm długości. Najczęściej spotykane osobniki mają długość od 4 do 5 cm.
Jest to płaz delikatny. Ciało ma wyraźnie
grzbietobrzusznie spłaszczone. Usytuowanie kończyn wyraźnie po bokach ciała powoduje, że tułów kumaka nie jest uniesiony
nad podłoże. Pomaga to zwierzęciu płasz-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Poznaj ‒ polubisz —
89
Fot. 1. Źrenica kumaka
Fot. 2. Plamy na grzbiecie kumaka w okolicy łopatkowej
Fot. 4. Refleks (reakcja obronna) kumaka
Fot. 5. Brodawki skórne kumaka
90
— Poznaj ‒ polubisz —
Fot. 3. Brzuszna strona kumaka nizinnego
czyć się na powierzchni ziemi. Jego kończyny tylne są stosunkowo krótkie i słabo
umięśnione, a ich ułożenie po bokach tułowia sprawia, że skoki kumaków są krótkie
i niezdarne. Oczy wyraźnie wystają nad powierzchnią głowy. Źrenice są trójkątne lub
w kształcie serca (fot. 1).
Skóra na grzbietowej stronie ciała kumaka
nizinnego jest gęsto pokryta brodawkami. Są
one wyraźnie widoczne, choć spłaszczone,
a na ich szczytach znajduje się ujście gruczołów jadowych i śluzowych. Zawarta w nich
frynolicyna należy do najsilniejszych jadów
płazów europejskich.
U kumaka nizinnego cechą dymorficzną
jest obecność u samców modzeli godowych.
Występują one na przedramieniu i dwóch
wewnętrznych palcach kończyny przedniej.
Samiec ma ponadto niewielkie rezonatory
w części podgardzielowej, więc wydaje głos,
silnie nadymając płuca. W ten sposób wabi
samice. Wygląda wtedy jak nadęty balonik.
„Konspekt” 2/2015 (55)
Ubarwienie grzbietu kumaka nizinnego
jest ciemno-szaro-zielone, z wyraźnymi,
różnokształtnymi, ciemniejszymi plamami.
Plamy mogą mieć różne zabarwienie — od
brązowych, przez oliwkowe, do rzadko występujących zielonych. Często plamy w okolicy łopatkowej są wydłużone i łukowato
wygięte (fot. 2). U młodszych osobników
występują niekiedy jasne plamy. Jaskrawsze i bardziej kontrastowe ubarwienie ma
brzuszna strona ciała kumaka nizinnego.
To właśnie tu zlokalizowana jest charakterystyczna plamistość. Na ciemnym lub
popielatym tle, pokrytym licznymi białymi
punktami, występuje wiele oddzielonych
od siebie pomarańczowych lub ceglasto-czerwonych plam. Pokrywają one mniej niż
połowę powierzchni brzucha. Na brzuchu
plamy są różnokształtne i różnej wielkości,
różnie rozrzucone, przez co tworzą indywidualny wzór u każdego osobnika (fot. 3).
Kilka plam występuje symetrycznie, są one
ułożone w określonych miejscach. Są to
plamy mostkowe, obojczykowe i miedniczne. Na podgardlu pojawiają się zazwyczaj
trzy oddzielone od siebie plamy. Plamy na
kończynach też nie łączą się ze sobą, końce
palców są ciemne. Ubarwienie kumaka ma
charakter ochronno-ostrzegawczy. Ponieważ jest on płazem wybitnie wodnym i żyje
w porośniętych zbiornikach, maskujące
ubarwienie brzucha chroni go przed drapieżnikami wodnymi. Plamistość sprawia
wrażenie plamek słonecznych przedzierających się przez roślinność. Kumak na ląd
wychodzi rzadko i porusza się po nim mało
sprawnie, więc ubarwienie grzbietu maskuje
go na lądzie. Jeśli jednak zostanie zauważony przez drapieżnika, leżąc na brzuchu unosi do góry głowę i zakłada na nią kończyny
przednie, a kończyny tylne wygina i zakłada
na grzbiet. Łukowato wygięty, prezentuje
napastnikowi swoje kontrastowe ubarwienie, które – podobnie jak u salamandry –
ma charakter ostrzegawczy: „Uwaga, jestem
niejadalny!” Reakcja ta nosi nazwę refleksu
kumaka (fot. 4).
„Konspekt” 2/2015 (55)
Fot. 6. Modzele godowe kumaka
— Poznaj ‒ polubisz —
Fot. 7. Plamistość brzucha
Fot. 8 i 9: Kumak górski preferuje różnorodne zbiorniki wodne, zwłaszcza te bogate w roślinność
91
92
— Poznaj ‒ polubisz —
Jak wspomniano, kumak nizinny jest płazem wodnym. Po zimie, którą spędza na lądzie, w kwietniu pojawia się w zbiornikach
wodnych. Preferuje te o bogatej roślinności –
niewielkie stawy, starorzecza, rozlewiska
czy stawy rybne, choć występuje również
w jeziorach i dużych stawach, gdzie trzyma
się miejsc płytszych o dobrze nagrzanej wodzie. Samce po wejściu do wody zaczynają
wydawać charakterystyczny głos, który rozbrzmiewa głównie w godzinach popołudniowych i wieczornych. Jego uchwyt godowy,
czyli amplexus, to typ pachwinowy, co oznacza, że samiec trzyma samicę przed kończynami tylnymi. Pora godowa jest wyjątkowo
długa i trwa od maja do lipca. W tym czasie
samica kilkakrotnie składa od kilku do kilkudziesięciu jaj, zapładnianych każdorazowo przez innego samca. Jaja przyklejane są
w niewielkich pakietach do gałązek, łodyg
lub liści zatopionych w wodzie. Po złożeniu
jaj para rozłącza się, a kumaki intensywnie
żerują. W tym czasie w jajnikach samic dojrzewają kolejne porcje jaj. Składanie jaj jest
wyraźnie skorelowane z opadami deszczu.
Samica składa łącznie ponad 300 jaj.
Kumak nizinny często zmienia miejsce
pobytu albo w obrębie tego samego dużego
zbiornika wodnego, albo wędrując pomiędzy zbiornikami. Wędrówki odbywa głównie nocą i po deszczu. Kumak nizinny występuje na nizinnych terenach całego kraju.
Na Pogórzu dochodzi do około 400 m n.p.m.
W tym rejonie, gdzie jego zasięg pokrywa się
z zasięgiem kumaka górskiego, tworzy się
strefa mieszańców, oba te gatunki bowiem
często się krzyżują.
KUMAK GÓRSKI
BOMBINA VARIEGATA (L.)
Kumak górski jest naszym najmniejszym
płazem bezogonowym, choć największe
osobniki są tylko nieznacznie mniejsze od
kumaka nizinnego. Najczęściej spotykane
kumaki górskie mają długość 4–5 cm. Budo-
„Konspekt” 2/2015 (55)
wą ciała kumak górski bardzo przypomina
kumaka nizinnego, lecz jego ciało, bardziej
krępe niż u kumaka nizinnego, sprawia wrażenie mniej delikatnego. Wynika to stąd,
że brodawki skórne są większe, zaostrzone,
przez co skóra wydaje się grubsza, a kształt
masywniejszy (fot. 5). Gruczoły skórne również u tego gatunku wytwarzają frynolicynę – pienistą, białą substancję o przyjemnym
zapachu, będącą jednak silnym jadem. Substancja ta działa drażniąco na śluzówki, ale
także przy dłuższym działaniu np. na skórze
rąk powoduje jej podrażnienie i łuszczenie.
Cechą dymorficzną kumaka górskiego są
modzele godowe. Występują u samców na
przedramieniu (fot. 6), trzech wewnętrznych
palcach kończyn przednich oraz na jednym
lub trzech palcach kończyn tylnych. Samce
nie mają worków rezonacyjnych, przez co
ich głos jest bardziej cichy niż głos kumaka
nizinnego.
Ubarwienie grzbietu kumaka górskiego to
różne odcienie szarości i brązu, czasem zielonkawe, częściej niż w wypadku kumaka nizinnego spotyka się osobniki szaropopielate.
Na tym tle występują ciemne plamy, niekiedy w odcieniu oliwkowozielonym. W okolicy łopatkowej, oprócz łukowato wydłużonych ciemnych plam, występują plamy jasne,
owalne. Zaobserwować można dużą, nieregularną, żółtą plamę, pokrywającą ponad
połowę powierzchni brzucha. Plamy mostkowe, obojczykowe i miedniczne łączą się
z nią, a także z plamami na kończynach i pojedynczą, dużą plamą na podgardlu. Powoduje to, że na brzusznej stronie kumaka górskiego dominuje barwa żółta (fot. 7). Na jej
tle występują niewielkie nieregularne ciemne plamy w kolorze sinoniebieskim, szarym
lub zielonkawym, z niewielką liczbą białych
punktów. Końce palców są żółte. Ubarwienie ma również charakter ochronno-ostrzegawczy, a wykonywany w sytuacji zagrożenia refleks kumaka chroni go skutecznie przed wrogami.
Długość życia kumaków nie jest do końca
znana, ale znakowane kumaki górskie znaj-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Poznaj ‒ polubisz —
Fot. 10. Amplexus pachwinowy kumaka górskiego
dowano po 21 latach od momentu ich oznaczenia.
Kumak górski, podobnie jak nizinny, jest
płazem o wybitnie wodnym trybie życia, preferuje jednak bardziej różnorodne zbiorniki,
przeważnie o bogatej roślinności wodnej,
ale także kałuże, koleiny wypełnione wodą
(fot. 8), różne zamulone, okresowe zbiorniki,
pozbawione całkowicie roślinności, a także
silnie zanieczyszczone zbiorniki przy gospodarstwach. W zbiornikach takich występują kumaki w różnym wieku, a więc o różnej
wielkości (fot. 9). Kumak górski dużo czasu
spędza również na lądzie, gdzie intensywnie
żeruje, ale zawsze w pobliżu wody, w której
chroni się w razie niebezpieczeństwa. Gdy
kałuża wysycha, kumaki chętnie podejmują wędrówki lub czekają w pobliżu na opady
deszczu.
Pora godowa tego gatunku jest bardzo
wyraźnie skorelowana z opadami deszczu.
Po każdym większym opadzie praktycznie
w każdej kałuży można spotkać godujące
osobniki. Amplexus, podobnie jak u kuma-
Fot. 11. Niewielki pakiet jaj kumaka
93
94
— Poznaj ‒ polubisz —
ka nizinnego, ma typ pachwinowy (fot. 10).
Pora godowa jest wyjątkowo długa i trwa od
maja do sierpnia. W tym czasie składanie jaj
odbywa się kilka, a nawet kilkunastokrotnie przez tą samą samicę, często w różnych
zbiornikach wodnych. Jaja w niewielkich pakietach (fot. 11) zazwyczaj są przyczepiane
do roślin wodnych, jeśli jednak nie ma innej możliwości, skrzek składany jest bezpośrednio na dnie zbiornika; często są to pojedyncze jaja. W sumie samica składa w ciągu
pory godowej około 200 jaj, z których jakaś
część nie może się rozwinąć z uwagi na charakter zbiornika, do którego zostały złożone
(np. szybko wysychające koleiny czy kałuże). Jaja złożone pod koniec pory godowej,
szczególnie na terenach górskich, też nie
mają szans na zakończenie rozwoju przed
nadejściem chłodów.
Kumak górski występuje w południowej
części Polski. Liczny jest na Pogórzu Karpackim, a także w Sudetach. W niektórych
rejonach – od Beskidu Sądeckiego do Bieszczadów – jest obok traszki górskiej najczęściej spotykanym płazem. W górach docho-
„Konspekt” 2/2015 (55)
dzi do 1600 m n.p.m. Tam, gdzie jego zasięg
pokrywa się z zasięgiem kumaka nizinnego,
występują płodne krzyżówki tych gatunków.
Osobniki te mają cechy pośrednie, szczególnie ubarwienie brzusznej strony ciała. Występuje u nich np. duża plama pokrywająca
brzuszną stronę ciała (cecha kumaka górskiego), ale o barwie pomarańczowej (cecha
kumaka nizinnego).
Kumaki są gatunkami bardzo wrażliwymi
na zanieczyszczenie środowiska, szczególnie wodnego, w którym spędzają większość
życia aktywnego. Problemem jest również
zasypywanie niewielkich zbiorników wodnych, szczególnie na terenach nizinnych.
W wielu krajach Europy Zachodniej kumaki wyginęły lub są skrajnie zagrożone. Obydwa gatunki podlegają więc szczególnej
ochronie, czyli mają status gatunków naturowych.
Mimo że mało znane, kumaki są pięknymi, choć wyposażonymi w zdolność produkowania silnego jadu skórnego płazami. Ich
ochrona, podobnie jak wszystkich płazów,
jest naszym obowiązkiem.

W tekście wykorzystano fotografie autorstwa: M. Łaciak, M. Olszowskiej, M. Guzika
— Recenzje —
WŁADYSŁAW BŁASIAK
Definicje w nauczaniu
przyrodniczym
Jan Rajmund Paśko, Znaczenie definicji w edukacji przyrodniczej,
Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej
w Krakowie–Instytut Biologii–Zakład Chemii i Dydaktyki Chemii,
Kraków 2013, 76 s.
O
tożsamości danej dyscypliny naukowej
decyduje jej tematyka badawcza, metodologia badań, a także język, którym się ona
posługuje. Pośród nauk przyrodniczych fizyka oraz chemia uznawane są powszechnie
za nauki o najlepiej rozwiniętej metodologii,
zaś ich język uważa się za wyjątkowo ścisły.
Tym (między innymi) różnimy się od humanistów, że uważnie definiujemy pojęcia,
które są istotą naszych badań. Staramy się
w miarę możliwości precyzyjnie je definiować po to, aby uniknąć niejednoznaczności
w opisie realnego świata. Definicje używanych pojęć przysparzają nam kłopotów, ale
równocześnie są naszym orężem w dążeniu
do naukowej precyzji i jednoznaczności.
Książka znanego dydaktyka chemii, wieloletniego profesora UP dr hab. Jana Rajmunda
Paśki jest poświęcona definicjom w nauczaniu przyrodniczym. Autor uważa, że „prawidłowe formułowanie definicji czyni proces
komunikacji i edukacji bardziej łatwym i zrozumiałym”. Omawia rolę definicji w procesie
edukacji, rodzaje definicji, a także relacje
pomiędzy rozwojem intelektualnym dziecka
a percepcją definicji. Zajmuje się szerokim
aspektem wykorzystania definicji w procesie edukacji. Niewielka, siedemdziesięciosześciostronicowa monografia, poświęcona
definicjom w edukacji przyrodniczej, jest
96
— Recenzje —
unikatową pozycją dotyczącą tej niezwykle
ważnej tematyki. Książka, napisana przystępnym językiem, zawiera bardzo wiele przykładów wykorzystania definicji w praktyce
szkolnej. Jej adresatami są nauczyciele przedmiotów przyrodniczych, metodycy nauczania przyrody (fizyki, chemii, biologii, geografii). Sądzę, że będzie cenna pomocą dla
autorów programów kształcenia oraz podręczników szkolnych do nauczania przedmiotów przyrodniczych.
W swoich Rozważaniach o nauczaniu przyrody1 pisałem o tym, że nauki przyrodnicze
pozwoliły nam przybliżyć się do zrozumienia ogromu zjawisk otaczającego nas świata,
a także przyczyniły się istotnie do polepszenia standardu życia milionów ludzi. Zrewolucjonizowały nie tylko technikę i gospodarkę, ale również wywarły ogromny wpływ na
1 W. Błasiak, Rozważania o nauczaniu przyrody,
Kraków 2011, 176 + 1 s.
„Konspekt” 2/2015 (55)
technikę, medycynę, a nawet na sztukę i filozofię. Rewolucja naukowa pozostawiła nietknięte tylko nieliczne dziedziny działalności
ludzkiej i z tego właśnie powodu nazwiska
tak wielu naukowców i wynalazców można
znaleźć na listach rankingowych postaci,
których działalność najbardziej wpłynęła
na losy ludzkości. Historia magistra vitae
est. Pasmo sukcesów nauk przyrodniczych
wynika ze stosowania metody, eksperymentalnego weryfikowania modeli opisywanej
rzeczywistości oraz z precyzji stosowanego
języka. Definiowanie pojęć to jedno z najważniejszych zadań edukacji przyrodniczej.
Sądzę, że książka prof. Jana Rajmunda
Paśki będzie wartościową lekturą nie tylko
dla nauczycieli przedmiotów przyrodniczych, ale także dla pedagogów oraz nauczycieli przedmiotów humanistycznych, dla
których precyzja języka ma istotne znaczenie i którym chodzi o to, „aby język giętki
powiedział wszystko, co pomyśli głowa”. 
— Recenzje —
MAREK KARWALA
Czesław Michalski o sporcie
na Politechnice Krakowskiej
O
bchodzącej w bieżącym roku siedemdziesięciolecie istnienia Politechnice
Krakowskiej towarzyszy cykl inicjatyw jubileuszowych, z których na uwagę zasługuje
wydany właśnie bardzo starannie, opatrzony wieloma barwnymi ilustracjami album,
zatytułowany Sport na PK. Najważniejsze
wydarzenia sportowe, olimpijczycy, mistrzowie i medaliści, zasłużeni ludzie kultury
fizycznej, rozwój bazy naszej uczelni. Ten
nieco przydługi podtytuł oddaje dość precyzyjnie zawartość tego obszernego, liczącego ponad trzysta stron tomu, zredagowanego przez grono kilkunastu osób. W komitecie redakcyjnym znalazły się m.in. tak znane i zasłużone dla świata nauki oraz sportu
akademickiego postacie, jak profesorowie:
Stefan Piechnik, Zbigniew Mendera czy Zbigniew Porada. Do prac redakcyjnych został
także zaproszony emerytowany pracownik
naszej Uczelni, ceniony historyk i kronikarz
sportu akademickiego, autor dwutomowego
opracowania poświęconego krakowskiemu
AZS-owi, dr Czesław Michalski.
Przyczynił się on do powstania trzech istotnych rozdziałów tego wydawnictwa. Wespół
ze Stefanem Piechnikiem napisał kompetentny rys historyczny o rozwijającym się w ciągu kilkudziesięciu lat sporcie wyczynowym
i rekreacyjnym na Politechnice Krakowskiej;
samodzielnie opracował obszerny rozdział,
będący prezentacją 70 sylwetek wybitnych
sportowców PK oraz – wspólnie z Jackiem
Majką – zredagował konterfekty 70 ludzi
związanych ze sportem na PK (dawnych
sportowców, a potem trenerów, instruktorów,
działaczy sportowych, oddanych społeczników). W tym miejscu należy także dodać, że
Czesław Michalski przewodniczył gremium,
które wybierało najlepszych sportowców siedemdziesięciolecia tej zasłużonej krakowskiej
uczelni. Palmę pierwszeństwa przyznano
w tej klasyfikacji prof. Wojciechowi Zabłockiemu, wybitnemu szermierzowi, czterokrotnemu uczestnikowi igrzysk olimpijskich
(1952, 1956, 1960, 1964), trzykrotnemu
medaliście olimpijskiemu; druga pozycja
przypadła Andrzejowi Bachledzie-Curusiowi,
znakomitemu alpejczykowi, dwukrotnemu
uczestnikowi olimpiad (1968, 1972), zdobywcy czołowych lokat w zawodach Pucharu
Świata; trzecia zaś – Jerzemu Woynie-Orlewiczowi, również alpejczykowi, uczestnikowi
Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Innsbrucku w 1964 r. Politechnika może poszczycić
się bogatą galerią sław, których udziałem stały
się sukcesy sportowe na arenie krajowej i międzynarodowej, a po zakończeniu karier zawodniczych wyróżniły się one w życiu zawodowym i społecznym, stając się autorytetami.
98
(fot. ze strony: czeslawmichalski.pl)
— Recenzje —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Bliższych rekomendacji nie wymagają przecież chociażby takie postacie, reprezentujące
różne pokolenia, jak: Roman i Jerzy Ciesielscy, Czesław Marchewczyk, Danuta Straszyńska, Tadeusz Parpan, Zbigniew Janiszewski,
Piotr Sobotta, Zbigniew Pierzynka, Ewa Pawlikowska, Wiesław Glos, Andrzej Sztolf, Zbigniew Król, Piotr Ogrodnik i wielu innych.
Podczas uroczystej, znakomicie zorganizowanej Gali Sportu, która odbyła się w hali
przy ul. Kamiennej, władze Politechniki
Krakowskiej wyróżniły Czesława Michalskiego osobnymi podziękowaniami.
W zbliżającym się 2016 r. również nasza
Uczelnia będzie obchodzić siedemdziesiątą
rocznicę powstania i chociaż jej progów nie
przekroczyło tylu wybitnych sportowców co
w PK, to przecież analogiczne wydawnictwo
mogłoby się okazać bardzo interesującym
przedsięwzięciem.

— Życie Uczelni —
KARINA OLESIAK
American dream, czyli
„Noc w Bibliotece: Kultura
amerykańska”
Z
iemia obiecana. Arkadia. Zachwyt skrywany w sercach i marzeniach. Tak przez
lata Ameryka była postrzegana przez Europejczyków. Fascynowała ona szczególnie
tych, którzy nigdy nie mieli sposobności jej
odwiedzić. Czy nadal kusi nas mit Ameryki
jako potęgi gospodarczej, ojczyzny wielkiego przemysłu i kinematografii? Czy wciąż
marzymy, by spełnić swój sen i wyjechać
do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu
„lepszego życia”? Na te i wiele innych pytań
próbowaliśmy odpowiedzieć podczas szóstej
już edycji projektu naukowo-kulturalnego
Noc w Bibliotece. Tematem tegorocznego
przedsięwzięcia edukacyjnego, realizowanego
przez Bibliotekę Główną Uniwersytetu Pedagogicznego w dniach 20‒21 kwietnia 2015 r.,
była kultura amerykańska. Spotkanie miało
na celu propagowanie i rozwijanie zainteresowań związanych z amerykańskim kręgiem
kulturowym oraz promowanie i kształtowanie twórczych postaw dzieci i młodzieży za
pomocą aktywnych form działania, inspirowanych przez doświadczonych naukowców
a także popularyzację książki i czytelnictwa.
Przedsięwzięcie stanowiło efekt współdziałania zespołów Biblioteki Głównej, Konsulatu Generalnego USA oraz zaproszonych
do współpracy partnerów, wśród których na-
leży wymienić jednostki naszego Uniwersytetu: Instytut Geografii, Instytut Neofilologii,
Instytut Filologii Polskiej, Instytut Biologii,
Instytut Historii, Wydział Sztuki, Centrum
Języków Obcych oraz partnerów zewnętrznych: Instytut Amerykanistyki i Studiów
Polonijnych UJ, Instytut Geografii i Gospodarki Przestrzennej UJ, firmę Dragon Harley-Davidson, grupę sportową Kraków Kings,
firmę Preria.Net, Krakowskie Studio Tańców
Swingowych Swing & Sway, Boba Jazz Band
oraz Zespół Muzyki Hawajskiej Adama Hliniaka, restauracje Taco Mexicano i Ambasada Pacyfiku oraz pana Roberta Draka.
Honorowy patronat nad wydarzeniem objęli: JM Rektor UP prof. Michał Śliwa, Prezydent Miasta Krakowa, Małopolski Kurator
Oświaty, Radio Kraków, Radio Spectrum,
czasopismo „Konspekt” oraz TV Kraków.
Idee wsparli finansowo dziekani Wydziałów:
Filologicznego, Geograficzno-Biologicznego,
Humanistycznego i Pedagogicznego, Kwestor,
Biuro Promocji i Karier, Centrum Sportu i Rekreacji, Główna Księgarnia Naukowa, księgarnia Polanglo, Kancelaria Prezydenta Miasta
Krakowa – Biuro Współpracy Zagranicznej,
którym należą się szczególne podziękowania.
Podczas dwudniowych spotkań zainteresowani mieli okazję poznać wiele tajemni-
100
— Życie Uczelni —
czych i pięknych zakątków Ameryki anglosaskiej. Wędrówkę rozpoczęliśmy od wizyty na
Alasce, czyli w jednym z największych i najbardziej dziewiczych stanów USA. Uczestnicy
mogli uzyskać wiedzę na temat niecodziennych zjawisk przyrody, takich jak zorza polarna czy nietypowe gatunki flory i fauny.
Oddzielny panel dyskusyjny został poświęcony Kanadzie, prowincji Quebec i szczególnej roli zbiorowości Franko-Kanadyjczyków
w rozwoju społeczeństwa kanadyjskiego.
O pewnych powierzchownych podobieństwach pomiędzy Kanadą a USA i zarazem
o całkowicie odmiennych wzorcach kulturowych i zróżnicowaniu obu społeczeństw opowiadali nam pracownicy Instytutu Neofilologii UP oraz Instytutu Geografii i Gospodarki
Przestrzennej UJ.
W programie nie zabrakło również prezentacji najbardziej charakterystycznych
miast Stanów Zjednoczonych, począwszy od
stolicy – Waszyngtonu, przez Nowy Jork, Los
Angeles, a kończąc na San Francisco. Nasi
prelegenci przedstawili również największe,
najbardziej różnorodne i najpiękniejsze parki
narodowe Stanów Zjednoczonych, takie jak:
Yellowstone, Yosemite, Death Valley i Wielki
Kanion Rzeki Kolorado.
W kolejnym panelu omówiono specyfikę
amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości
oraz charakter kampanii wyborczych. Zagadnienia związane z funkcjonowaniem common law, wpływem sądownictwa na życie
społeczne, polityczne oraz zasady działania
ławy przysięgłych poruszył w swoim wykładzie prof. Paweł Laidler z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ. Zanalizował on cechy wyróżniające system prawny
USA, sięgając do wyników badań komparatystycznych, a także do kazusów tamtejszego
Sądu Najwyższego.
Ważnym wydarzeniem w życiu społeczeństwa amerykańskiego są wybory. O najważniejszych zasadach formalnych prawyborów,
roli mediów oraz determinacji, jaka towarzyszy kandydatom spektaklu wyborczego,
mówił dr Maciej Turek z IAiSP UJ.
„Konspekt” 2/2015 (55)
Nasi słuchacze mieli również okazję poznać Meksyk, ojczyznę rozwiniętych indiańskich cywilizacji, która przed uzyskaniem
niepodległości w XIX w. przez trzy wieki
znajdowała się pod panowaniem hiszpańskim. Niezwykle bogatą historię i kulturę
tego kraju poznawaliśmy, kosztując smaków
kuchni meksykańskiej, które zawdzięczaliśmy meksykańskiemu specjaliście Gabrielowi Dallidetowi Jimenezowi z restauracji Taco
Mexicano. Niezwykła różnorodność potraw
przygotowanych przez naszego kucharza
rozpaliła zmysły każdego poszukiwacza nowych wrażeń kulinarnych.
Interesującym elementem życia kulturalnego Ameryki są tradycje i obyczaje
Indian – rdzennych mieszkańców tego
kontynentu. Plemienny świat Indian Lakota, Blackfeet, Crow i Cheyenne przybliżył
nam pasjonat i znawca „czerwonoskórych”
mieszkańców Ameryki, Marek Ptasiński
z firmy Preria.
Ogromnym powodzeniem cieszył się wykład inauguracyjny Konsula Davida Cummingsa Beyond Washington and New York.
Frekwencja zdecydowanie dopisała, na spotkanie tłumnie przybyli uczniowie szkół
średnich, a także studenci krajowi i zagraniczni. Prelegent wielką pasją opowiadał
o mniej znanych symbolach USA. Nie zabrakło również anegdot z jego życia prywatnego, wspomnień o przeżyciach związanych
z Nowy Jorkiem oraz z rodzinnym stanem
Kolorado.
Główną atrakcją Nocy w Bibliotece był
koncert jednego z najlepszych polskich zespołów jazzu tradycyjnego Boba Jazz Band.
Występ ubarwił pokaz tańców swingowych
w wykonaniu artystów z Krakowskiej Szkoły
Swing & Sway.
Na zakończenie dnia przygotowaliśmy coś
dla kinomanów, którzy towarzysząc poszukiwaniom Arki Przymierza i Świętego Graala,
mieli szansę na przeżycie niezapomnianej
przygody z amerykańskim kinem. Wykład
prof. Bogusława Skowronka o Kinie Nowej
Przygody wzbogaciła projekcja filmowa.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Życie Uczelni —
101
Wykład Kamili Ziółkowskiej-Weiss (fot. P. Milc)
Wystep Boba Jazz Band (fot. P. Milc)
Wśród atrakcji przygotowanych na Noc
w Bibliotece znalazły się również warsztaty tańców swingowych, a nasi młodsi goście
mogli poznać autentyczne zabawy, tańce
i wierzenia północnoamerykańskich plemion
indiańskich, uczestnicząc w zajęciach warsztatowych.
Spotkaniu towarzyszyły wystawy plastyczne i fotograficzne, a także prezentacje
książek. W ramach projektu zorganizowano: konkurs wiedzy o historii i kulturze Stanów Zjednoczonych (prowadzony w języku
angielskim, z udziałem Konsul ds. Prasy
i Kultury z Konsulatu Generalnego USA),
przeznaczony dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych, oraz konkurs literacki „American Dream”.
Ku ogromnej radości organizatorów
wszystkie wydarzenia cieszyły się dużym
zainteresowaniem. Dwudniowy cykl imprez zgromadził blisko 2500 uczestników.
Mamy nadzieję, że kolejne odsłony Nocy
w Bibliotece przyciągną jeszcze więcej odwiedzających.
Zapraszamy do współpracy wszystkich,
którym jest bliska idea takiego popularyzowania kultury i nauki. Jesteśmy otwarci na
współpracę i ciekawe pomysły. 
— Życie Uczelni —
TOMÁŠ KOZÍK, HENRYK NOGA
Wystawa „Techniczna twórczość
studentów. Realizowane projekty
prac końcowych”
Kraków–Nitra 2015
E
dukacja techniczna stwarza przestrzeń
dla rozwoju twórczego myślenia nie tylko
samych studentów, którzy przygotowują się
do zawodu nauczyciela przedmiotów technicznych, ale również dla nauczycieli akademickich. Wszelka działalność techniczna,
nawet ta najprostsza, wymaga twórczego podejścia osoby, która się jej podejmuje.
Weryfikacja twórczych zdolności studentów, a także umiejętności, które przyswoili
sobie w toku studiów na wyższej uczelni,
następuje podczas przygotowania do formułowania tematów prac końcowych. Wynikiem twórczego podejścia studentów i ich
promotorów jest często stosowanie nietradycyjnych, unikatowych rozwiązań, których
efekty odznaczają się świeżością i oryginalnością, a ich realizacja jest wyrazem dużej
inwencji pomysłodawców.
Mając na uwadze powyższe aspekty, pedagodzy Katedry Technologii i Technik Informacyjnych Wydziału Pedagogicznego
Uniwersytetu Konstantyna Filozofa w Nitrze
oraz Instytutu Techniki UP w Krakowie zdecydowali się, przy wsparciu władz wydziałów
obu instytucji, na realizację idei publicznego
zaprezentowania prac końcowych studentów
obu uczelni w formie wystawy.
Urządzając wspólną wystawę trójwymiarowych, funkcjonalnych modeli i urządzeń
technicznych, powstałych jako prace końcowe studentów, organizatorzy zamierzali
przedstawić odbiorcom dojrzałość zawodową, kompetencje, wysoki poziom i pełen
profesjonalizm absolwentów obu wydziałów. Prezentowane prace studentów demonstrują zdolności i kompetencje ich twórców, a także kreatywność w rozwiązywaniu
problemów technicznych i metod nauczania.
W uroczystym otwarciu wystawy, które
odbyło się 23 czerwca 2015 r. na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, wzięła
udział Dziekan Wydziału PF UKF w Nitrze prof. PhDr. Eva Szórádová, CSc., która
w krótkim przemówieniu skierowanym do
zgromadzonych doceniła działalność pedagogów z obu uczelni oraz starania włożone
w przygotowanie wystawy prac końcowych
studentów. Jak podkreśliła, przegląd prac
końcowych absolwentów studiów o zbliżonym programie nauczania i ukierunko-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Życie Uczelni —
103
Uroczyste otwarcie wystawy. Od lewej: prof. Tomáš Kozík – Dyrektor Katedry Techniki i Informatycznych
Technologii UKF w Nitrze, prof. Jerzy Jura – Dyrektor Instytutu Techniki UP w Krakowie, Dziekan Wydziału
Matematyczno-Fizyczno-Technicznego UP prof. Władysław Błasiak oraz Dziekan Wydziału Pedagogicznego
UKF prof. Eva Szórádová
waniu umożliwia nie tylko porównanie ich
poziomu, ale również stwarza przestrzeń
do refleksji pracowników obu uniwersytetów na temat poziomu nauczania i innowacyjnego podejścia do projektów zawartych
w studiach kształcenia technicznego. Na
zakończenie swojego przemówienia prof.
E. Szórádová podziękowała organizatorom
i wszystkim osobom, które uczestniczyły
w przygotowaniu wystawy oraz wręczyła listy z podziękowaniami dla JM Rektora UP
w Krakowie prof. Michała Śliwy, Dziekana
Wydziału Matematyczno-Fizycznego prof.
Władysława Błasiaka, Dyrektora Instytutu
Techniki prof. Jerzego Jury, poprzedniego
Dyrektora Instytutu prof. Kazimierza Jaracza i prof. Henryka Nogi, wyrażając uznanie
za ich wkład w rozwój współpracy pomiędzy UKF w Nitrze i UP w Krakowie, starania
oraz podejmowanie współpracy na polu pedagogicznym i naukowo-badawczym, a także wsparcie związane z przygotowaniem
i realizacją wystawy.
Zgromadzonych gości przywitał Prorektor
UP prof. Jan Suchanicz. W krótkim przemówieniu podkreślił znaczenie i wpływ tego
typu wydarzeń na życie Uczelni. Złożył też
podziękowania organizatorom wystawy.
Dziekan Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Technicznego prof. W. Błasiak w swoim
przemówieniu stwierdził, że traktuje prezentację prac jako motywację dla studentów do
poznawania zjawisk i procesów opisywanych
w naukach przyrodniczych i technicznych.
Wyraził przekonanie, że pomoce dydaktyczne zajmują szczególne miejsce w procesie
nauczania, również w środowisku uniwersyteckim. Ich tworzenie, z jednej strony,
zwraca uwagę na umiejętności autorów
w zakresie wyrażania myśli technicznej, ukazywania idei i zjawisk na realnych modelach,
z drugiej zaś – stanowi impuls do dalszego,
innowacyjnego działania. Prezentowane
prace są doskonałym przykładem twórczości technicznej studentów i ich nauczycieli,
pokazują specyfikę kształcenia techniczno-
104
— Życie Uczelni —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Oficjalne przemówienia podczas otwarcia wystawy
Prof. Tomáš Kozík przedstawia projekty realizowane w Katedrze Techniki i Informatycznych Technologii
UKF w Nitrze
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Życie Uczelni —
-informatycznego, która na obu uniwersytetach ma swoją tradycję i podlega ciągłemu
rozwojowi, a ponadto ma swój wyjątkowy,
interdyscyplinarny wymiar. Na zakończenie
prof. J. Suchanicz podziękował organizatorom wystawy za inicjatywę i wyraził przekonanie, że podobne wydarzenia będą miały
miejsce także w następnych latach. Podziękował prof. E. Szórádovej i wręczył jej list
od Dziekana Wydziału z wyrazami wdzięczności za rozwijanie i wsparcie współpracy pomiędzy obiema uczelniami na polu
pedagogicznym i naukowym oraz pomoc
przy organizacji wystawy. Listy z podziękowaniami za długoletnie starania w umacnianiu i rozwijaniu współpracy w sferze pedagogicznej i naukowo-badawczej pomiędzy
oboma ośrodkami kształcenia wręczył również emerytowanemu Kierownikowi Katedry Technologii i Technik Informacyjnych
PF UKF w Nitrze prof. Tomášovi Kozíkovi,
szefowej Katedry Technologii i Technik Informacyjnych PF UKF w Nitrze doc. Janie
Depešovej oraz pracownicy Katedry Technologii i Technik Informacyjnych PF UKF
w Nitrze doc. Márii Vargovej.
Na otwarciu wystawy byli także obecni
prof. Czesław Kuś oraz Prodziekan Wydziału
105
Matematyczno-Fizycznego UP w Krakowie
dr Anna Stolińska. Swym udziałem zaszczycili to wydarzenie także goście z Instytutu
Pedagogicznego w Nowym Sączu, z dr Beatą
Lisowską na czele, właściciele firmy Biomed
z Wrocławia – Dariusz Tuchowski i Robert
Kozłowski, przedstawiciele Urzędu Miasta
Krakowa, innych Instytutów UP oraz studenci.
Przybyłych na otwarcie wystawy prac
końcowych studentów Wydziału Pedagogicznego UKF w Nitrze i Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Technicznego UP w Krakowie z prezentowanymi modelami zapoznali ich autorzy oraz kuratorzy wystawy
prof. T. Kozík i prof. H. Noga.
Po oficjalnym otwarciu wystawy zgromadzeni goście mieli okazję w miłej i przyjaznej atmosferze obejrzeć prezentowane
prace. Spotkały się one z uznaniem i pochwałami obecnych, którzy docenili znaczenie wydarzenia dla promocji kształcenia
technicznego. Wiele osób wyraziło pozytywne zdanie na temat korzyści płynących
z tego typu międzynarodowych projektów
i doceniło ich rolę w pogłębianiu współpracy na polu kształcenia i badań pomiędzy
UKF w Nitrze i UP w Krakowie.

— Odeszli —
MAREK GLOGIER
Rok bibliotecznych
pożegnań na zawsze
Beata Pauli, Dorota Wilk, Teresa Wildhardt
R
ok 2014/2015 zapisał się w pamięci uczelnianej służby bibliotecznej nie tylko jako
sześćdziesiąty dziewiąty rok akademicki, ale
też jako rok nagłych, niespodziewanych i zaskakujących pożegnań bibliotekarzy, ściślej –
bibliotekarek, a jeszcze ściślej – pracownic
służby biblioteczno-informacyjnej, które dekady swej pracy zawodowej spędziły w Bibliotece Głównej Uniwersytetu Pedagogicznego
im. KEN. Dyrektor (Teresa Wildhardt –
16 lat pracy na UP), kierownik oddziału
(Dorota Wilk – 27 lat pracy) oraz starszy bibliotekarz-magazynier zbiorów (Beata Pauli –
27 lat na UP). Różne zakresy zadań, różne
temperamenty, różne osobowości. Jedna
wspólna idea służby krakowskim studentom
i środowisku naukowemu. Tym razem autor,
archiwista i dokumentalista życia uniwersyteckiego, przybliża – w roku jubileuszowym
siedemdziesięciolecia naszej Uczelni – osoby, które całe swe życie poświęciły pracy
wspomagającej dydaktykę szkoły wyższej
oraz – w ramach swych kompetencji – naukę
polską, przemierzając drogę kariery zawodowej od przysłowiowej szarej myszki bibliotecznej po reprezentowanie środowiska
na międzynarodowych sympozjach branżowych. Opracowanie przybliża wizerunki
osób, które być może tylko pozornie bardzo
dobrze znaliśmy. Być może będą to ich jedyne biogramy w piśmiennictwie uczelnianym…
BEATA MARIA PAULI (8 I 1956 Kraków–14 IX 2014 Kraków) – bibliotekarz
(1978–2014). Ojciec, Jerzy Pauli, wywodził
się z rodziny mieszczan lwowskich, matka,
Krystyna Uleniecka – z kresowej rodziny
ziemian złoczowskich. Matka w okresie PRL
była zatrudniona w Polskiej Akademii Nauk,
w Pracowni Reedycji Bibliografii Karola
Estreichera. Ciotka, historyk sztuki Wanda Pauli-Dziugan, była dyrektorem Liceum
Bibliotekarskiego w Krakowie (1947–1960).
Beata ukończyła w 1971 r. Szkołę Podstawową nr 1 w Rabce, następnie I Liceum
Ogólnokształcące dla Pracujących w Krakowie. Po maturze (1976), jako chora na
hemofilię, nie została przyjęta do klasztoru
Norbertanek na Zwierzyńcu. W 1977 r. podjęła studia pedagogiczne na UJ, przerwane ze względu na stan zdrowia. W 1979 r.
ukończyła roczne studium bibliotekarskie
w Państwowym Ośrodku Kształcenia Bibliotekarzy im. Joachima Lelewela w Jarocinie.
W 1982 r. – kwalifikacyjny kurs bibliotekar-
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Odeszli —
ski w Centrum Kształcenia Ustawicznego Bibliotekarzy w Warszawie. W 1985 r. kurs uniwersalnej klasyfikacji dziesiętnej w Centrum
Informacji Naukowej, Technicznej i Ekonomicznej w Warszawie. W 2010 r. – kurs
komputerowy „Narzędzia informacyjno-komunikacyjne w administracji”, prowadzony przez Europejskie Centrum Kształcenia Ustawicznego i Medialnego UP w Krakowie. W 1978 r. została zatrudniona na
Uniwersytecie Jagiellońskim (prace zlecone
w Zakładzie Bibliografii Polskiej XIX w. Karola Estreichera seniora). Od września 1979
do sierpnia 1986 r. pracowała jako bibliotekarz w Bibliotece Głównej AGH: w Oddziale Udostępniania (pięć lat), Oddziale
Czasopism oraz Oddziale Zbiorów Specjalnych. Od września 1986 do sierpnia 1987 r.
była zatrudniona jako nauczyciel-instruktor
prowadzący bibliotekę w Pałacu Młodzieży
im. dr. Henryka Jordana (ul. Krowoderska 8). Od września 1987 r. – jako bibliotekarz w Oddziale Udostępniania Biblioteki
Głównej Uniwersytetu Pedagogicznego im.
KEN. Od sierpnia 1995 r. pracowała w Oddziale Magazynów i Konserwacji Zbiorów.
W styczniu 2002 r. została mianowana starszym bibliotekarzem. Na stanowisku tym
pracowała do czasu hospitalizacji w marcu
2014 r., wywołanej stwardnieniem zanikowym bocznym (SLA). W lipcu 2014 r. na
wniosek własny (notarialnie uwiarygodniony odciskiem palca, choroba bowiem uniemożliwiała jej już złożenie własnoręcznego
podpisu), przyznano jej rentę (bez rokowań na poprawę stanu zdrowia) i nagrodę
jubileuszową za 35 lat pracy zawodowej.
Zmarła w Hospicjum św. Łazarza w Nowej
Hucie, w niedzielny poranek katolickiego
święta Podwyższenia Krzyża, dwa miesiące
po rozwiązaniu umowy o pracę. Nie miała
krewnych i własnej rodziny, więc pogrzeb
zorganizowali pracownicy Uczelni oraz grono przyjaciół z Kręgu Biblijnego przy klasztorze Franciszkanów-Reformatów. Pochowana została w grobie rodzinnym w starej
części cmentarza Rakowickiego (kwatera
107
Beata Maria Pauli (1956–2014)
LXXVIII, rząd 11, miejsce 77). Pracowała
w czasach dyrekcji Mariana Niziołka oraz Teresy Wildhardt. Była wieloletnim członkiem
Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, uhonorowanym 27 kwietnia 2007 r. przez Zarząd
Główny „Medalem uznania za zasługi dla bibliotekarstwa i SBP”.
DOROTA WILK, z domu Doniec (20 II 1962
Kraków–21 XI 2014 Kraków) – bibliotekarz (1987–2014). Uczęszczała w latach
1969–1977 do Szkoły Podstawowej nr 58
im. Francesco Nullo (obecnie im. Tadeusza Kościuszki), a w latach 1977–1982 do
XII Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie. Następnie studiowała (1982–1987)
bibliotekoznawstwo i informację naukową
w Wyższej Szkole Pedagogicznej im. KEN.
Pracę magisterską „Płomyczek” w latach
1927–1939 napisała pod kierunkiem prof.
Jerzego Jarowieckiego (recenzent: dr Maria
Jazowska-Gumulska). W roku 1989 ukończyła w WSP dodatkowo studia podyplo-
— Odeszli —
(fot. M. Więcławek)
108
Dorota Wilk (1962–2014)
mowe z bibliotekoznawstwa; w 2010 r. – na
okoliczność objęcia funkcji kierowniczej –
kurs komputerowy „Narzędzia informacyjno-komunikacyjne w administracji UP”.
Od września 1987 do listopada 2014 r.
była zatrudniona w bibliotekach UP: w latach 1987–2009 w Bibliotece Instytutu Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej,
a w latach 2009–2014 w Bibliotece Głównej.
Przeszła kolejno wszystkie szczeble awansu zawodowego – jako młodszy bibliotekarz
(XI 1987–III 1991), bibliotekarz (III 1991–
–VII 1994), starszy bibliotekarz (VIII 1994–
–XII 1997), kustosz (I 1998–VI 2009), kustosz
dyplomowany (VII 2009–XI 2014), nauczyciel
akademicki – dyplomowany bibliotekarz na
stanowisku kierownika Oddziału Informacji
Naukowej Biblioteki Głównej UP. W ramach
zainteresowań własnych prowadziła badania nad szkoleniem zdalnym (e-learning)
w działalności edukacyjnej bibliotek szkół
wyższych oraz nad dziejami księgozbioru
Państwowego Pedagogium (1928–1945).
„Konspekt” 2/2015 (55)
Brała udział w licznych szkoleniach, seminariach, pracach badawczych i konferencjach
naukowych. Opublikowała w periodykach
uczelnianych, głównie UP, 15 artykułów,
sprawozdań i referatów pokonferencyjnych,
dotyczących funkcji bibliotek i wybranych
zagadnień księgoznawstwa, oraz hasło
Edward Chełstowski w trzecim suplemencie Słownika pracowników książki polskiej.
Opracowywała dziesiątki niepublikowanych
kartotek i zestawień (prace dyplomowe absolwentów bibliotekoznawstwa, nowości
wydawnicze, kwerendy na zamówione tematy dydaktyczne itd.). Przygotowała ponad 100 scenariuszy wystaw bibliotecznych.
Tworzyła bibliografie tematyczne zawartości czasopism i wydawnictw zbiorowych.
Prowadziła szkolenia biblioteczne dla studentów pierwszego roku i opiekę nad praktykantami krajowymi oraz zagranicznymi,
przybywającymi na uczelnię w ramach programu „Erasmus”. W latach 2009–2014 zajmowała się także pracą dydaktyczną (zajęcia
dla studentów filologii polskiej poświęcone
źródłom informacji i warsztaty dla studentów bibliotekoznawstwa dotyczące współczesnych baz danych oraz podstaw technologii informacyjnej). Została uhonorowana
Nagrodą Rektora w latach 1996, 2003, 2009.
Zmarła podczas operacji serca. Pozostawiła
męża Zbigniewa. Została pochowana na parafialnym cmentarzu Białoprądnickim.
TERESA WILDHARDT, z domu Łamasz
(12 X 1940 Krysowice k. Sambora (Ukraina)–15 IV 2015 Kraków) – bibliotekarz
(1969–2008). Ukończyła w Krakowie szkołę
podstawową, w 1958 r. VII Liceum Ogólnokształcące, a w 1960 r. – Państwową Szkołę
Ekonomiczną. W latach 1961–1964 studiowała filologię angielską na Uniwersytecie Jagiellońskim; w latach 1971–1976 –
bibliotekoznawstwo i informację naukową
na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu
Wrocławskiego im. Bolesława Bieruta, gdzie
uzyskała w 1976 r. tytuł magistra bibliotekoznawstwa i informacji naukowej na
— Odeszli —
podstawie pracy Towarzystwo Miłośników
Książki w Krakowie. Działalność w latach
1922–1962 (promotor: dr Stanisław Gruszczyński; recenzent: Anna Mendykowa).
W roku 1977 uzyskała uprawnienia bibliotekarza dyplomowanego. Po maturze
pracowała jako referent w Biurze Dozoru
Technicznego (1960–1961), w WPH „Arged” (1964–1965), następnie jako nauczyciel
języka angielskiego w Szkole Podstawowej
nr 33 w Krakowie (1966–1968) oraz jako
ekonomista w PRE „Elektromontaż” (1968–
–1969). W latach 1969–1992 przeszła wszystkie szczeble awansu bibliotecznego jako:
bibliotekarz, starszy bibliotekarz, adiunkt,
kustosz dyplomowany oraz starszy kustosz
dyplomowany w Bibliotece Instytutu Mechaniki Górotworu Polskiej Akademii Nauk
w Krakowie. Karierę zawodową zakończyła
jako dyrektor Biblioteki Głównej Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN (IX 1992–
–IX 2008), objąwszy funkcję po dr. Marianie
Niziołku. Utworzyła Zespół ds. Automatyzacji Biblioteki Głównej (1993), zorganizowała od podstaw Oddział Czasopism i Wydawnictw Ciągłych oraz osobną Czytelnię
Czasopism (1994), Mediatekę oraz stałą galerię malarstwa i innych form artystycznych
(1995). W 1993 r. wprowadziła do Biblioteki Głównej WSP (jako jednej z pierwszych
uczelnianych w Krakowie) Internet. Uruchomiła elektroniczny katalog zbiorów on-line
oraz e-wypożyczalnię. W 1995 r. utworzyła
Bibliotekę Wydziału Pedagogicznego (po
scaleniu rozproszonych księgozbiorów kilku
pedagogicznych zakładów dydaktycznych).
Wprowadziła stałe seminaria, mające na celu
permanentne kształcenie pracowników całego systemu bibliotecznego, obejmującego
14 bibliotek instytutowych. Uczestniczyła
w pracach zespołu ds. utworzenia w Polsce
Międzynarodowej Szkoły Bibliotekarskiej
przy Uniwersytecie Toruńskim (1997). Była
członkiem Zespołu Doradców ds. Rozbudowy Biblioteki Głównej AGH (1999). Rozwinęła wymianę publikacji i współpracę z bibliotekami w Brukseli, Fryburgu, Moskwie
109
(fot. M. Więcławek)
„Konspekt” 2/2015 (55)
Teresa Wildhardt (1940–2015)
i Waszyngtonie. Uczestniczyła w polsko-brytyjskim projekcie rozwoju bibliotek szkół
wyższych, finansowanym przez rząd brytyjski (1998–1999). Uczestniczyła w pracach
ogólnopolskiego Zespołu ds. Standardów
dla Bibliotek Naukowych. W ramach badań
własnych prowadziła studia nad organizacją
i zarządzaniem biblioteką naukową szkoły
wyższej. Autorka 20 publikacji, zamieszczonych w zbiorach materiałów pokonferencyjnych, w uczelnianych wydawnictwach
seryjnych, w kwartalniku UP „Konspekt”,
w czasopismach anglojęzycznych. Współredaktor (z Ivorem Kempem) książki Zarządzanie biblioteką. Najnowsze kierunki w bibliotekarstwie brytyjskim. Wybór tekstów,
Warszawa 1998 (223 s.). Publikacja ta to
zbiór przekładów fachowych tekstów anglojęzycznych wydanych w serii SBP „Nauka–
–Dydaktyka–Praktyka” (t. 31). W 1988 r. otrzymała Brązowy Krzyż Zasługi, w 2002 r. – Złoty Krzyż Zasługi, ponadto kilkakrotnie Nagrodę Rektora UP (1993, 1996, 1998, 2000,
110
— Odeszli —
2003, 2005). Staż zagraniczny odbyła w Wielkiej Brytanii (X–XI 1991 w: British Library
(Londyn), Bodleian Library (Oksford), Politechnik Library (Glasgow) i Scottish Science
Library (Edynburg) W 1994 r. realizowała
wizytę studyjną w bibliotekach Fryburga
i Heidelbergu (RFN). Brała aktywny udział
w konferencjach międzynarodowych w: Budapeszcie (1996), Waszyngtonie (1998) oraz
Toronto (1999). W latach 1994–1995 prowadziła zajęcia dydaktyczne w języku angielskim
w Katedrze Bibliotekoznawstwa i Informacji
Naukowej UJ oraz w języku polskim w Katedrze Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej WSP. Była członkiem Stowarzyszenia
Bibliotekarzy Polskich, International Association of Social Science Information Service
and Technology, ZNP (1969–1980) i NSZZ
„Solidarność” (1980–2008). Zmarła po długiej i ciężkiej chorobie. Spoczywa na cmentarzu Bronowickim (na Pasterniku), pośród
bohaterów Wesela Stanisława Wyspiańskiego:
Lucjana Rydla, Włodzimierza Tetmajera, Jakuba Mikołajczyka (Kuby). Pozostawiła syna
Artura (ur. 1966) – bibliotekarza, od 2005 r.
„Konspekt” 2/2015 (55)
zatrudnionego w Sekcji Angielskiej Biblioteki Instytutu Neofilologii UP im. KEN.
Zamiast barwnej narracji typu wspomnieniowego o osobach znanych w środowisku
uczelnianym autor zaproponował tym razem
faktograficzną lekturę biogramów w stylu encyklopedycznym. Jest to przykład i zarazem
propozycja haseł do Leksykonu bibliotekarzy
Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji
Edukacji Narodowej w Krakowie (1946–
–2016). Podwaliny pod to przyszłe dzieło,
niekoniecznie ilustrowane, które zawierałoby kilkaset „kapsułek informacyjnych”
o czynnych, emerytowanych i zmarłych bibliotekarzach, zostały już położone w postaci publikacji udostępnionej środowisku
podczas poprzedniego jubileuszu. Jest nią
opracowanie Agnieszki Folgi i Anny Sobol
Skład osobowy pracowników systemu biblioteczno-informacyjnego Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie 1946–2010 (w: Służą
i chronią. 65 lat Biblioteki Głównej Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, red. M. Pidłypczak-Majerowicz, S. Skórka, D. Wilk,
Kraków 2011, s. 253–262).

Nowości
Wydawnictwa Naukowego
Uniwersytetu Pedagogicznego
przedstawia Jolanta Grzegorzek
ul. Podchorążych 2
30-084 Kraków
tel./fax (12) 662-63-83
tel. (12) 662-67-56
www.wydawnictwoup.pl
e-mail: [email protected]
ALICJA UNGEHEUER-GOŁĄB, MAŁGORZATA
CHROBAK, MICHAŁ ROGOŻ (red.)
Instytut Filologii Polskiej, Instytut Informacji Naukowej
i Bibliotekoznawstwa
O tym, co Alicja odkryła… W kręgu badań nad toposem
dzieciństwa i literaturą dla dzieci i młodzieży
Książka powstała z inspiracji drogą naukową i osobowością twórczą prof. Alicji Baluch, znakomitej badaczki literatury, autorki
przełomowej pracy Archetypy literatury dziecięcej. Na tom składają się artykuły przyjaciół, współpracowników i uczniów A. Baluch, nawiązujące do inspiracji naukowych i literackich badaczki,
a także wynikające z obserwacji dwóch wielkich tematów kultury
współczesnej – dziecka i dzieciństwa.
Zawartość: I. O tym, co Alicja odkryła… II. Okruchy dzieciństwa.
III. Uważne czytanie. IV. Co kryje ogród? V. Dziecko i jego światy
Prace Monograficzne 723, format B5, twarda oprawa, 416 s.
112
— Nowości wydawnicze —
„Konspekt” 2/2015 (55)
TADEUSZ BUDREWICZ
Instytut Filologii Polskiej
Rymowane spory. Asnyk
Praca jest propozycją odmiennego spojrzenia na postać Adama
Asnyka i na jego twórczość. Tadeusz Budrewicz otwarcie deklaruje,
że pragnie dostrzec w poecie nie tylko wielkiego mistrza – posągowego klasyka, poetę nastroju i filozoficznej refleksji, ale przede
wszystkim twórcę aktywnie uczestniczącego w najważniejszych debatach swej epoki; artystę, którego poezja, będąca reakcją na świat,
sama stawała się bodźcem wywołującym reakcję innych twórców.
Zawartość: Muza marzenie; Szkoda – nie szkoda; Portrety trumienne; „Dzieci wieku bez miłości”; Czas uderzyć w strunę drugą; Posępny tłum…; O, wieku ów…; Dwa oblicza Fatum; Groby na Parnasie;
Daremne śpiewy – fałszem wtór; „Gdzie się szczęście znajduje?”;
Głód i pieśń; Poezja a ulica; Widoki z okna i z loży; Zamiast zakończenia, czyli z wiązanki amatorskich wierszy od Adama Asnyka
Prace Monograficzne 727, format A5, 210 s.
STANISŁAW BURKOT
Instytut Filologii Polskiej
W poszukiwaniu tożsamości. Szkice o współczesnej literaturze,
o dziełach i autorach
Teksty zgromadzone w tym tomie publikowane były w różnych
miejscach w latach 2000–2014. Autor przybliża autorów i dzieła, w których dostrzec można i krytyczne myślenie o nas samych
i odwagę publicznego mówienia o naszych zaniedbaniach. Przedmiotem analiz są m.in. utwory: Tadeusza Różewicza, Wiesława
Myśliwskiego, Tadeusza Nowaka, Manueli Gretkowskiej, Mariusza
Sieniewicza, Wojciecha Kuczoka.
Zawartość (wybór): Różewicz o podróży; Wisława Szymborska: Nie
być bokserem, być poetą…; Powieściowe światy Wiesława Myśliwskiego; Proza Manueli Gretkowskiej; Jerzego Stuhra historie rodzinne
Prace Monograficzne 722, format A5, 400 s.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Nowości wydawnicze —
PATRYCJA WŁODEK
Instytut Filologii Polskiej
„Świat był przemoczoną pustką”. Czarny kryminał Raymonda
Chandlera w literaturze i filmie
Książka Patrycji Włodek jest monograficznym ujęciem fenomenu
twórczości Raymonda Chandlera. Dokonania amerykańskiego pisarza osadzone są w bardzo szerokich kontekstach. Autorka pisze
nie tylko o tradycji literatury z gatunku hardboiled, ale także bardzo
szczegółowo wyjaśnia jej pochodzenie. Koncentruje się m.in. na
prozie Chandlera i zawartych w niej obserwacjach oraz diagnozach
świata współczesnego pisarzowi.
Zawartość: I. Od łamigłówek, zagadek i hieroglifów do wielkiego,
złotego miejsca; II. „Zrobiłem swoje dla powieści kryminalnej”.
Czarny kryminał Raymonda Chandlera w literaturze; III. „Film jest
potężnym przemysłem. Nie tylko zaś sztuką, która poniosła klęskę”.
Czarny kryminał Raymonda Chandlera i kino
Prace Monograficzne 694, format B5, 326 s.
DANUTA ŁAZARSKA
Osoba ucznia w świadomości studentów polonistyki. O związku
literaturoznawstwa z dydaktyką
Autorka rozprawy koncentruje uwagę na relacji: nauczyciel – uczeń –
literatura – szkoła – wyższa uczelnia. Konfrontuje perspektywę
teoretyczną z empirią, dokonując gruntownej analizy tej ostatniej.
Jako główną filozoficzną podstawę swoich poglądów autorka wskazuje personalizm powiązany z kierunkami antropologicznymi oraz
z nurtem nowoczesnej dydaktyki filologicznej.
Zawartość: Od celów kształcenia nauczycieli polonistów do osoby
ucznia; Nurty refleksji nad postrzeganiem osoby ucznia; Osoba
ucznia i spotkania z Innym w refleksji studentów – przyszłych polonistów; O roli studiów nad literaturą w odkrywaniu przez studenta
samego siebie i osoby ucznia; Uczeń jako nieukierunkowany odbiorca utworów: Andersena, Mrożka i Wilde’a; Studencka interpretacja świadectw uczniowskiego odbioru literatury
Prace Monograficzne 725, format B5, 346 s.
113
114
— Nowości wydawnicze —
„Konspekt” 2/2015 (55)
MIROSŁAWA MOSZKOWICZ, BERNADETA STANO (red.)
Instytut Sztuki
Dziedzictwo awangardy a edukacja artystyczna. Pomiędzy
dziełem, zdarzeniem i doświadczeniem
Publikacja dotyczy edukacji artystycznej w kontekście sztuki nowoczesnej i współczesnej, oglądanej z perspektywy teoretyków, artystów, praktyków i edukatorów reprezentujących różne dyscypliny,
tendencje i nurty w sztuce. W opracowaniu znajdują się propozycje
warsztatów twórczych i projektów artystyczno-edukacyjnych, które mogą zainspirować do przygotowania własnych propozycji. Do
książki dołączona jest płyta CD z materiałem wizualnym uzupełniającym niektóre artykuły poświęcone artystom.
Zawartość: I. Awangarda dzisiaj? II. Sztuka i edukacja jako zdarzenie w przestrzeni publicznej. III. Doświadczenia twórczej edukacji
Prace Monograficzne 709, format A4, 284 s.
RAFAŁ SOLEWSKI
Instytut Sztuki
Skrytość piękna. Idealizm i problem tożsamości w sztukach
wizualnych na przełomie XX i XXI wieku
Autor rozważa kondycję piękna jako wyznacznika sztuki w czasach
najnowszych. Pyta o możliwość współczesnego odsłaniania absolutnego Jedna przez sztukę i jej dotąd istniejące oraz nowe rodzaje,
gatunki i typy dzieł.
Zawartość: Idealizm i sztuka; Wymykające się Jedno. Jawne i skrywane trwanie klasycznego piękna w epoce „końca sztuki”; Grafika
i czasy rewolucji cyfrowej. Odsłanianie jedności; Tęsknota za symbiotycznością. Odsłaniana cecha ideału instalacji; Reklama jako
inny
Prace Monograficzne 731, format A5, 228 s.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Nowości wydawnicze —
DANUTA WOLSKA
Instytut Pedagogiki Specjalnej
Umiejętności życiowe jako wyznacznik aktywizacji zawodowej
dorosłych z głębszą niepełnosprawnością intelektualną
Autorka przedstawia teoretyczne i empiryczne podstawy modyfikacji procesu rehabilitacji zawodowej osób z niepełnosprawnością
intelektualną, szczególnie głębszą, pozwalające na zmniejszenie dystansu pomiędzy niepełnosprawnymi a sprawnymi na rynku pracy.
Lektura tej pracy może być inspirująca dla pedagogów specjalnych,
studentów pedagogiki specjalnej, nauczycieli, terapeutów i z pewnością także dla rodziców osób niepełnosprawnych.
Zawartość: 1. Praca i jej znaczenie w życiu osób z niepełnosprawnością intelektualną; 2. Kształtowanie umiejętności życiowych u osób
niepełnosprawnych jako element przegotowania do pełnienia ról
w dorosłym życiu; 3. Założenia metodologiczne badań własnych;
4. Poziom i struktura umiejętności życiowych badanych osób w kontekście ich aktywizacji zawodowej; 5. Występowanie różnic w poziomie umiejętności życiowych beneficjentów pracujących i niepracujących po zakończeniu projektów i osób z niepełnosprawnością
intelektualną, które nie uczestniczyły w projektach zatrudnienia
wspomaganego; 6. Umiejętności życiowe a aktywizacja zawodowa
z perspektywy modelowania strukturalnego; 7. Umiejętności życiowe
a funkcjonowanie beneficjentów w roli pracownika; 8. Doświadczenie i wiedza o pracy beneficjentów projektów zatrudnienia wspomaganego w kontekście ich aktywizacji zawodowej; 9. Poziom umiejętności życiowych badanych osób z niepełnosprawnością intelektualną
a ich doświadczenie zawodowe i antycypacja siebie w roli pracownika; 10. Aktywizacja zawodowa w perspektywie indywidualnych
przypadków; 11. Umiejętności życiowe a aktywizacja zawodowa osób
z niepełnosprawnością intelektualną – próba syntezy
Prace Monograficzne 726, format B5, 274 s.
115
116
— Nowości wydawnicze —
„Konspekt” 2/2015 (55)
RAFAŁ ABRAMCIÓW
Katedra Psychologii
Emocja jako odpowiedź na wartość. Psychologiczne aspekty
teorii emocji Jeana Paula Sartre’a
Praca wyszła spod pióra tłumacza dwu ważnych książek Jeana Paula
Sartre’a. Ma charakter metateoretyczny oraz systematyczny i składa
się z trzech części. Część pierwsza poświęcona jest analizie pojęcia
„emocja”, część druga stanowi prezentację fenomenologicznej teorii
emocji J. P. Sartre’a. W części trzeciej, obok prezentacji psychologicznych teorii emocji i ich zestawienia z fenomenologiczną teorią
J. P. Sartre’a, przedstawiono możliwy kierunek jej rozwoju oraz zastosowania w szeroko rozumianej psychoterapii.
Zawartość: Językowe znaczenie pojęcia emocji; Emocja w ujęciu
psychologii fenomenologicznej Jeana Paula Sartre’a; Jeana Paula
Sartre’a źródła inspiracji psychologicznymi teoriami emocji
Prace Monograficzne 729, A5, 144 s.
EDYTA CHROBACZYŃSKA-PLUCIŃSKA
Instytut Historii
Mussolini – Hitler – Franco. Ich polityka wewnętrzna
i zagraniczna w świetle polskiej prasy politycznej
dwudziestolecia międzywojennego
Autorka skupia się na polskiej recepcji przemian, których inspiratorami byli faszystowscy przywódcy Włoch, Niemiec i Hiszpanii.
Spojrzenie na wydarzenia o historycznym znaczeniu przez pryzmat
współczesnej im prasy, przeniesienie się w tamtą epokę dzięki oryginalnym tekstom, poznanie poglądów obserwatorów i komentatorów sceny politycznej – to interesujące i pouczające doświadczenie.
Zawartość: Benito Mussolini – Duce i jego polityka w świetle prasy
polskiej 1922–1939; Adolf Hitler – Führer i jego polityka w świetle
prasy polskiej 1922–1939; Francisco Franco – Caudillo i jego polityka w świetle prasy polskiej 1922–1939
Prace Monograficzne 714, format A5, 304 s.
„Konspekt” 2/2015 (55)
— Nowości wydawnicze —
IRENEUSZ KAWECKI, SŁAWOMIR TRUSZ, ANNA
KWATERA, BOŻENA MAJEREK
Instytut Nauk o Wychowaniu, Studium Kształcenia Nauczycieli
Dzieci migrantów zarobkowych – obywatele Europy
czy eurosieroty?
Migracja to nie tylko problem demograficzny, socjologiczny czy
ekonomiczny. Autorzy analizują edukacyjne i społeczno-emocjonalne konsekwencje euromigracji zarobkowych rodziców w kontekście funkcjonowania dzieci w rodzinie, w szkole i grupie rówieśniczej. W badaniach wykorzystano metodę wywiadu swobodnego.
Zawartość: Obraz sytuacji edukacyjnej dzieci migrantów wahadłowych w publikacjach prasowych i naukowych; Świat osób badanych:
opisy przypadków; Motywy migracji cyrkularnych i ich uwarunkowania; Rodzinne decyzje migracyjne; Edukacyjne i społeczno-emocjonalne konsekwencje euromigracji zarobkowych rodziców
dla jakości funkcjonowania dzieci; Szkoła wobec dzieci po wyjeździe
rodziców za granicę: działania edukacyjne i formy udzielanego przez
nią wsparcia; Ścieżki edukacyjne dzieci migrantów wahadłowych
Prace Monograficzne 718, format A5, 234 s.
KAROLINA CZERWIEC
Instytut Biologii
Problemy biologii człowieka. Implikacje społeczne i edukacyjne
Monografia ma charakter przeglądowo-eksperymentalny; dotyczy zagadnień związanych z seksualnością i płciowością człowieka
oraz miejsca tej tematyki w programach kształcenia na wszystkich
etapach edukacji w różnych okresach transformacji społecznych
w Polsce i na świecie. Wybór tematu badań podyktowany został
potrzebą stworzenia modelu edukacyjnego oraz listy praktycznych
rozwiązań dydaktycznych, które umożliwią podniesienie efektywności wprowadzonych reform, uwzględniają też aktualny stan wiedzy i potrzeby społeczne oraz zostaną ukierunkowane na zmianę
skrajnych postaw wobec edukacji seksualnej w szkole.
Zawartość: Problemy biologii człowieka w zakresie płci w świetle
dotychczasowych badań; Cele opracowania; Główne założenia metodologiczne badań; Wyniki badań
Prace Monograficzne 693, format B5, 194 s.
117
— Nowości wydawnicze —
„Konspekt” 2/2015 (55)
SŁAWOMIR DOROCKI
Instytut Geografii
Struktury regionalne Francji
Galia, Frankonia, wreszcie Francja – terytorium już od czasów starożytnych wyraźnie określone geograficznie – było mocno zróżnicowane etnicznie, gospodarczo, historycznie, a także administracyjnie. W dziejach tego państwa i – z czasem narodu – tendencje
unifikacyjne ścierały się z licznymi podziałami patrymonialnymi
czasów merowińskich, potem z rozdrobnieniem lennym. Konsekwencji tych podziałów nie zatarł monarszy absolutyzm ani reformy wielkiej rewolucji, a potem Trzeciej Republiki. Pozostał utrzymujący się do naszych czasów regionalizm. Czym był i czym jest?
Temu właśnie zagadnieniu autor poświęcił swoje studium.
Zawartość: Region i regionalizm; Regiony geograficzne Francji;
Regiony polityczne i administracyjne; Regiony kulturowo-demograficzne; Regiony ekonomiczne; Regiony współczesne a regiony
historyczne – wnioski
Prace Monograficzne 733, format B5, 330 s.
katalog 2015/2016
118
— Koncert —
MAREK BILIŃSKI
Refleksje po koncercie w Krakowie
dniu 22 maja bieżącego roku miałem przyjemność wystąpić na Rynku
Głównym w Krakowie podczas piętnastej
edycji Festiwalu Nauki. Szczególnie ucieszyłem się z tego, że odbiorcami mojego koncertu byli licznie zgromadzeni studenci krakowskich uczelni. Starałem się zatem wybrać
kompozycje, których melodyka, dynamika
oraz aranżacja będą odpowiadały gustowi młodej publiczności. Zaprezentowałem
utwory: Ucieczka z tropiku, Strumień iskier,
Szalony koń, a także Po drugiej stronie światła i Dom w dolinie mgieł.
Czymś niezwykłym była dla mnie możliwość zagrania utworu E ≠ mc² w nowej aranżacji. Wyjątkowość tego wykonania polegała
na tym, że obok mnie na scenie znalazła się
duża grupa pełnych radości młodych artystów, którzy zaśpiewali do mojej muzyki.
Pod batutą Jolanty Grygielskiej połączyły
się dwa chóry akademickie – „Educatus”
i „Dominanta”, które stworzyły nową jakość
brzmieniową. Wraz z chórem wykonany został także utwór Początek światła. Cały koncert zarejestrowano techniką cyfrową.
Poddaję Państwa ocenie swój pierwszy
album koncertowy. Nosi on tytuł Po drugiej
stronie światła, co stanowi nawiązanie zarówno do moich artystycznych poszukiwań,
jak i do hasła przewodniego tegorocznego
Festiwalu Nauki.
Podczas występu na żywo artysta z jeszcze
większą fantazją i emocją prezentuje swoją twórczość. Jest inspirowany kontaktem
(fot. A. Maciaś)
W
z publicznością oraz innymi wykonawcami.
Szczególną rolę w prezentowanych tu aranżacjach odgrywa chór. Godne podziwu jest
to, że ludzie z pokolenia wychowanego na
konsolach do gier potrafią tak pięknie śpiewać i tak fantastycznie funkcjonować w dużej grupie, w której dzielą z innymi swoje
pasje artystyczne. W rezultacie otrzymujecie
Państwo moją muzykę w zupełnie nowej odsłonie. Zapraszam do posłuchania…

120
— Koncert —
„Konspekt” 2/2015 (55)
Jani Konstantinovski Puntos, Marek Biliński i Martin Tigermaan podczas wizyty na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie (fot. M. Kania)
Jani Konstantinovski Puntos i Marek Biliński wypełniają Kraków światłem oraz dźwiękiem (fot. R. Stawarz)

Podobne dokumenty