Wyspy Kanaryjskie 2013
Transkrypt
Wyspy Kanaryjskie 2013
Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 1 Wyspy Kanaryjskie 2013 Dzień 1. (10.03.2013. Niedziela) Warszawa – Las Palmas To była nasza pierwsza podróż z dzieckiem. Byliśmy zarówno podekscytowani jak i zestresowani. Dodatkowo stresujące było to, że musieliśmy wybudzić Szymona o 4:00 nad ranem, ponieważ wylot z Okęcia miał być o 7:05. Zastanawialiśmy się jak to zniesie. Obawialiśmy się, że będzie marudny. Jednak Szymon sam się obudził, kiedy my krzątaliśmy się po domu. Naszykowaliśmy mu śniadanie, a on w tym czasie bawił się w pokoju. Około 4:40 przyjechała po nas zamówiona taksówka. Wzięliśmy ze sobą fotelik dla niemowlaka, bo w zarezerwowanym przez nas samochodzie na Wyspach Kanaryjskich takich nie dostarczali (były tylko foteliki dla starszych dzieci). Z Polski wzięliśmy też pieluchy i słoiczki z obiadkami dla Szymona, ponieważ naczytaliśmy się na jednym forum, że kanaryjskie produkty wywoływały na jakimś dziecku uczulenia. Jak się jednak później okazało w przypadku naszego Szymona nie było z tym żadnego problemu. Wcinał tamtejsze słoiczki i nic mu się nie działo! Wszystko więc zależy od dziecka. Zapakować się musieliśmy w 2 duże plecaki. Tym razem nasze bagaże okazały się bardzo ciężkie. Kilka razy zastanawialiśmy się, czy nie da się czegoś pozbyć. Ważyły ponad 17 kg! Niestety, to pierwsze wyrzeczenia w imię podróży z dzieckiem. Na lotnisko dotarliśmy ok. 5:00. Dowiedzieliśmy się tam, że lot będzie opóźniony o 2,5 godziny! Świetna wiadomość! Cholera, to po co tak wcześnie było nam się zrywać z dzieckiem!? Mogli zadzwonić przecież! Opóźnienie było spowodowane tym, że nasz czarterowany samolot nie przyleciał jeszcze z Mombasy z powodu złych warunków atmosferycznych. Na lotnisku znaleźliśmy plac zabaw dla dzieci, gdzie Szymon pobawił się trochę. Z czasem pojawiło się więcej dzieci. Wszystkie wybierały się na Wyspy Kanaryjskie tym samym lotem co my. Wśród nich znalazł się jeden 10-miesięczny chłopiec (nasz Szymon miał wtedy niespełna 8 miesięcy). Odprawa na samolot również się opóźniła. Kiedy dostaliśmy się już do samolotu, okazało się, że trzeba było wezwać pomoc medyczną do dwóch osób na pokładzie. Poza tym jednego pasażera wyprowadzono, bo był pijany. To wszystko jeszcze bardziej opóźniło nasz wylot! Kiedy już udało się to wszystko załatwić i samolot zaczął kołować, oznajmiono nam, że musimy jeszcze pojechać na odladzanie samolotu! Jako, że to był czarterowy rejs, musieliśmy przepuścić „pilniejsze” samoloty i w rezultacie byliśmy na 7 miejscu w kolejce. Porażka na maksa! W rezultacie tego wszystkiego zamiast o 7:05 wystartowaliśmy dopiero o 11:20! Podczas lotu załoga nic za darmo nie serwowała (był to lot czarterowy TUI). Wyjątkiem była darmowa kawa/herbata z racji opóźnienia. Chociaż moim zdaniem powinni to wynagrodzić posiłkiem! W trakcie lotu kapitan zorganizował konkurs. Musieliśmy odpowiedzieć, ile paliwa spalimy podczas tego rejsu. Wygraną była butelka alkoholu, wybranego z karty zakupowej samolotu. Niestety my nie wygraliśmy. Szymon podczas lotu mało marudził. Podczas startu i lądowania nic mu nie doskwierało, podczas gdy inne dzieciaki płakały. Zapoznał się z nami 5-latek, który siedział przed nami. Chciał się pobawić i pogadać z Szymonem, ale niestety Szymon jeszcze był za mały na to wszystko. Podczas lotu Ewie przydarzyła się zabawna historia. Kiedy poszła przebrać Szymona do łazienki i zaczęła mu zakładać nową pieluchę, ten zdecydował się zrobić kupę. Ewa nie Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 2 nadążała jej łapać w chusteczki. Wyrzucała ich zawartość do sedesu, zaś same chusteczki do kosza, żeby nie zapchał się kibel. Kiedy uporała się z tym wszystkim wychodząc zapomniała spuścić wodę. Po niej wszedł steward, żeby posprzątać. W tym momencie przypomniała sobie o wszystkim i powiedziała mu, że zapomniała spuścić wodę, ale ten odpowiedział, że już to załatwi. Okazało się jednak, że kupa nie mogła się spuścić. Do pomocy przyszła stewardessa. Po chwili jednak wyszła stamtąd z odruchami wymiotnymi! Steward podał jej torebkę na wymioty i zostawił ją na zapleczu! Wrócił do łazienki i jakoś uporał się z zatkanym sedesem, a na koniec wypsikał pomieszczenie jakimś pachnidłem. Ewa przeprosiła go za tą całą sytuację i wróciła na miejsce. Pod koniec lotu dzieci i ich rodzice pozapoznawali się trochę ze sobą i zrobiło się małe przedszkole. Podczas lądowania daliśmy Szymonowi pić (podobnie zresztą jak podczas startu). Jednak manewr ten trwa zbyt długo, żeby starczyło wypić buteleczkę płynu. Dlatego też dawaliśmy Szymonowi tylko popijać co jakiś czas – wtedy, kiedy sami odczuwaliśmy zatykanie się uszu. Pod koniec lądowania, nie wiadomo dlaczego, Szymon zaczął się żywnie śmiać, podczas gdy inne maluchy rozpłakały się. Po wylądowaniu szybko odebraliśmy bagaże i poszliśmy do wypożyczalni samochodów Cicar, odebrać nasz samochód. Obawialiśmy się, że przez opóźnienie naszego samolotu doliczą nam karę za niestawienie się o umówionym czasie po odbiór auta, albo ich biuro będzie po prostu zamknięte. Na szczęście biuro było otwarte i nikt nic nie wspomniał o tym, że się spóźniliśmy. Za samochód zapłaciliśmy 204 EUR/2 tygodnie, plus 18 EUR kaucji za paliwo, które oddają przy zwrocie samochodu z tą samą ilością paliwa, z którą odbiera się auto. Poprosiliśmy o pisemną zgodę na podróż promem na Teneryfę i z powrotem. Dostaliśmy kluczyki i numer miejsca parkingowego, skąd sami mieliśmy wziąć sobie samochód. Warte wspomnienia jest to, że umowa wypożyczenia samochodu była jedynie w języku hiszpańskim. Dostaliśmy Opla Corsę 5P 1,4. Dwa duże plecaki zmieściły się na ścisk w tylnym bagażniku, ale dla nas taki samochód był wystarczający. Silnik był słaby na podjazdy, ale nie stanowiło to problemu. Zapakowaliśmy się do auta, zamontowaliśmy własną nawigację i wyruszyliśmy do Las Palmas. Mapa w nawigacji okazała się być dość nieaktualna albo błędna. Wiele razy przez to kręciliśmy się w kółko po mieście zanim trafiliśmy do celu – Pension Ibiza (25 EUR/pokój). Największym problemem w jeździe było to, że mnóstwo uliczek było jednokierunkowych. W Pension Ibiza dostaliśmy prosty, ale schludny pokój z łazienką. Szymon dzielnie zniósł całą podróż. Jedynie w podziemnym parkingu na lotnisku wpadł w długi i trudny do opanowania płacz. Podejrzewamy, że przestraszył się czegoś. Może właśnie tego ponurego garażu? Dzień 2. (11.03.2013. Poniedziałek) Las Palmas – Puerto de la Cruz Tego dnia czekała nas kolejna wczesna pobudka o 4:00, ponieważ o 7:30 mieliśmy prom na Teneryfę. Musieliśmy być jednak dużo wcześniej, bo podobno załadunek samochodów kończy się godzinę przed odpłynięciem. Tym razem Szymon sam nie wstał. Musieliśmy go sami wybudzić. Nie było źle. Mieliśmy jednak wyrzuty, że fundujemy mu taki maraton 2 dni z rzędu, ale kolejny prom odpływał dopiero o 16:00 i na Teneryfie musielibyśmy już szukać noclegu po ciemku. Znalezienie mola, skąd odpływał prom Naviera Armas (70 EUR / 2 osoby + auto w dwie strony), okazało się dość problematyczne, ale ostatecznie trafiliśmy do celu pytając po drodze ludzi (będąc już na porcie). Molo, z którego odchodził prom, nosiło nazwę La Esfinge. Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 3 Na Teneryfę dotarliśmy po 2,5 godzinach. Na oceanie trochę bujało, więc lepiej się przygotować i na wszelki wypadek mieć ze sobą tabletki na chorobę lokomocyjną. Kiedy wyjechaliśmy z promu, skierowaliśmy się do Puerto de la Cruz. Tam ponownie sporo się nakręciliśmy przez naszą nieaktualną nawigację zanim trafiliśmy do zarezerwowanego hotelu Acuario (25,5 EUR/pokój). Dostaliśmy bardzo fajny pokój z łazienką oraz łóżeczkiem turystycznym dla Szymona. Z balkonu mieliśmy świetny widok na wybrzeże i ocean. Do dyspozycji mieliśmy basenik, leżaki do opalania, Wi-Fi, itd. Warunki o wiele lepsze niż w poprzednim lokum. Po odpoczynku wybraliśmy się nad ocean na plażę (na zachód od starego miasta). Piasek był czarny, a fale duże. Na plaży był ratownik, który tego dnia nie pozwalał na kąpiele. Panowała słoneczna, letnia pogoda. Czuliśmy się bardzo wakacyjnie. Jak miło było odskoczyć od zimy w Polsce, gdzie jak wyjeżdżaliśmy było -5 stopni Celsjusza. Po 18:00 wróciliśmy do hotelu, aby wykąpać i położyć spać Szymonka. W sumie to chwilę po nim też poszliśmy spać, bo 2 ostatnie dni dały nam wszystkim w kość! Dzień 3. (12.03.2013. Wtorek) Puerto de la Cruz Szymon obudził się chwilę po 6:00 (czyli tak, jak w domu – w Polsce była 7:00). Pomimo wczesnej pory tej nocy wszyscy dobrze się wyspaliśmy. Pogoda na zewnątrz była super. Ustaliliśmy więc, że udamy się do Narodowego Parku Teide. Leniwie zjedliśmy śniadanie i wybraliśmy się w drogę. Po drodze zrobiliśmy zakupy w Lidl'u. Kręcąc się w kółko po Orotavie trafiliśmy w końcu na dobrą drogę do Parku Teide. Droga była kręta i prowadziła cały czas w górę. Po drodze mijaliśmy fajne widoki, zza których wyłaniał się co chwilę wulkan Teide. W około było zielono i przyjemnie ciepło. Słońce jednak paliło skórę niemiłosiernie, chociaż zupełnie się tego nie odczuwało. Dojechaliśmy do El Portillo i stamtąd zrobiliśmy dwie krótkie piesze wycieczki. Obawialiśmy się o Szymona, czy wysokość 2000 m.n.p.m. mu nie zaszkodzi, ale cały czas czuł się dobrze. Wyżej postanowiliśmy już nie jechać, żeby nie ryzykować jego zdrowia. Szkoda, ale i tak dużo udało nam się zobaczyć. Do hotelu wróciliśmy po 17:00. W drodze powrotnej Ewie zrobiło się niedobrze od serpentyn. Wieczór standardowo o tej porze należał do Szymona, któremu należało się trochę spokoju i relaksu. To był bardzo udany dzień. Pogoda dopisała, interior Teneryfy okazał się bardzo malowniczy, a Szymon zwiedzał z nami bez marudzenia. Jednak pozostał niedosyt. Chcielibyśmy spędzić więcej czasu w interiorze. Innym razem. Dzień 4. (13.03.2013. Środa) Puerto de la Cruz Ten dzień postanowiliśmy spędzić w Puerto de la Cruz. Wstaliśmy tak, jak dzień wcześniej, o 6:00. Szymon robił nam za naturalny budzik. Spokojnie wyszykowaliśmy się do wyjścia. Skierowaliśmy się na starówkę. Pogoda była trochę gorsza, ale i tak było sporo słońca. Poprzedniego dnia podpiekło nas trochę słońce, więc musieliśmy się bardziej chronić przed promieniami słonecznymi. Dzień minął nam głównie na spacerowaniu po starówce. Obiad zjedliśmy w jednej z restauracji. Pierwszy raz jadłem ośmiorniczki, które okazały się smaczne. Na koniec zatrzymaliśmy się na czarnej plaży, gdzie byliśmy 2 dni temu. Potem zmęczeni wróciliśmy do Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 4 hotelu. Szymon był tym razem bardzo zmęczony i marudził. Już w trakcie kolacji odpłynął do krainy snów. My zrobiliśmy jeszcze małe pranie. Potem kolacja, odpoczynek i sen. Ta noc jednak okazała się niespokojna. Około 1:00 przebudził się Szymon z płaczem. Ciężko było go uspokoić. Okazało się, że miał gorączkę 37.8 stopni Celsjusza. Pokaszliwał. No to ładnie. Pierwszy raz nam się rozchorował i to jeszcze w podróży. Nawet nie znamy jego zachowania podczas choroby. Po podaniu mu panadolu (dla dzieci) i godzinie uspokajania udało się mu usnąć. Zlękliśmy się tym wszystkim. Czekaliśmy ranka z nadzieją, że to wszystko mu przejdzie. Dzień 5. (14.03.2013. Czwartek) Puerto de la Cruz – Puerto de Santiago O dziwo Szymon spał aż do około 6:00, ale nadal miał gorączkę. Nie chciał nic jeść, nie uśmiechał się jak zawsze i popłakiwał. Nie myśleliśmy za długo i zadzwoniliśmy do naszego ubezpieczyciela, w celu umówienia wizyty z pediatrą. Preferowaliśmy, aby lekarz przyjechał do nas, do hotelu. Czekając na telefon zwrotny, spakowaliśmy się już do wyjścia, bo tego dnia musieliśmy opuścić hotel. Według planu mieliśmy jechać do Puerto de Santiago. Podczas kolejnej rozmowy z ubezpieczycielem okazało się, że wizyta w hotelu możliwa byłaby dopiero za 4 godziny, więc wybraliśmy opcję własnego dojazdu do poleconego przez ubezpieczyciela szpitala, który mieścił się przy ulicy Alemania. Nie musieliśmy tam nic płacić, tylko przedstawić polisę ubezpieczeniową (ubezpieczyciel uzgodnił to telefonicznie). Wymeldowaliśmy się z hotelu i skierowaliśmy się do szpitala, który okazał się mieścić nie daleko nas. W szpitalu skierowano nas na izbę przyjęć. Wypełniliśmy papiery i czekaliśmy na naszą kolej. Po około 5 minutach wpuszczono nas na oddział. Po kolejnych 10 minutach zbadano Szymona, dano mu czopka, żeby zbić gorączkę i poproszono nas, żeby go rozebrać i w ten sposób dodatkowo zmniejszyć mu temperaturę. Tak musieliśmy czekać na pediatrę. Szymon nadal nie chciał nic jeść. Czekaliśmy ok. 20 minut, aż przyszła pediatra, która okazała się być Polką! Szczęście w nieszczęściu. Zbadała Szymona i stwierdziła, że to zwykłe przeziębienie, a gorączka do około 38,5 stopnia Celsjusza nie szkodzi dziecku. Dziecko jedynie źle się wtedy czuje, jest obolałe, i ogólnie wyolbrzymia wszelkie dolegliwości. Zaleciła zbijanie gorączki tak, jak to robiliśmy do tej pory (panadolem), płukanie noska wodą morską i ewentualne odciąganie kataru. Mogliśmy jechać do Puerto de Santiago, ale tam mieliśmy przetrzymać Szymona ze 2 dni w hotelu (bez wychodzenia na dwór). Po 1-3 dniach choroba miała ustąpić. W razie problemów zapraszała nas na ponowną kontrolę i podała nam swój numer telefonu, tak na wszelki wypadek. Bardzo miła pani doktor – Joanna. Taka diagnoza pozwoliła nam odetchnąć z ulgą, że to nic poważnego. Na koniec dostaliśmy wypis i receptę. Daliśmy do skserowania paszporty i polisy. Następnie skierowaliśmy się w dalszą drogę do Puerto de Santiago. W trakcie drogi postanowiliśmy zahaczyć o Punta de Teno, bo Szymonek zasnął, a w samochodzie było prawie jak w domu, tzn. ciepło i nie wiało. Trasa Buenavista (jeśli nie mylę nazwy) robi wrażenie. Szczególnie dwa odcinki. Jeden, gdzie nad drogą wiszą skały, które co raz się kruszą. Drugi to tunel żywcem wykuty w skale bez żadnych betonowych wzmocnień. Sam cypelek Punta de Teno jest mało ciekawy, ale jest tam fajny widok na Los Gigantes. Dalszą drogę do Puerto de Santiago pokonaliśmy przez góry, która prowadzi przez Masca. Widoki piękne, ale droga kręta i bardzo wąska. Niestety przez płaczącego Szymona i złe samopoczucie Ewy (od serpentyn) tylko raz się zatrzymaliśmy na punkcie widokowym. Ja miałem niedosyt widoków, bo będąc kierowcą musiałem skupić się na krętej drodze i przez to nie mogłem zapatrzeć się na góry. Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 5 Do Puerto de Santiago dojechaliśmy ok 15:00. Zamieszkaliśmy w hotelu Tamaimo Tropical (40,5 EUR/pokój). Był to najdroższy nasz nocleg, ale równocześnie panowały tam najlepsze warunki. Dostaliśmy apartamencik z sypialnią i salonem z aneksem kuchennym, łazienką i balkonem oraz łóżeczkiem turystycznym dla Szymona. Hotel miał duży basen i inne atrakcje. Popołudnie spędziliśmy w pokoju z chorym Szymonem, który był bardzo marudny. Dzień 6. (15.03.2013. Piątek) Puerto de Santiago Szymon wstał około 4:00. Był bardzo marudny i nie chciał zasnąć. To był ciężki poranek, ale mogło być dużo gorzej. Szymon czuł się trochę lepiej. Miał lepszy apetyt, ale gorączka nadal utrzymywała się na 38 stopniach. Musiał więc ponownie dostać panadol. Męczyliśmy się wszyscy razem do około 7:00, kiedy to uznaliśmy, że trzeba już wstawać na śniadanie, bo Szymon i tak już nie zaśnie i tym samym nie da nam pospać. Po śniadaniu Szymon usnął na godzinę. Spędziliśmy ten czas na balkonie wypatrując pierwszych amatorów opalania się przy basenie. Było tutaj bardzo dużo Niemców, ale od czasu do czasu słyszeliśmy też Polaków. Potem wybrałem się sam na zdjęcia Los Gigantes, ale aura nie była zbyt sprzyjająca. Kiedy wróciłem, postanowiliśmy z Ewą, że jednak przejdziemy się na krótki spacer, bo gorączka u Szymona trochę ustąpiła, a on sam był bardzo marudny i z zaciekawieniem wyglądał przez okno. To był dobry pomysł, bo kiedy wyszliśmy na zewnątrz, przestał marudzić i nawet zdrzemnął się trochę. Mieliśmy nadzieję, że nie pogorszy się przez to jego stan zdrowia. Po mieście pospacerowaliśmy około półtorej godziny. Po powrocie do hotelu Szymon nadal nie chciał nic jeść. Znowu dopadła go gorączka. Dostał kolejną porcję panadolu. Po jakiejś godzinie udało mu się zasnąć na niecałą godzinę. Kiedy wstał udało się go przekonać, aby trochę zjadł. Po posiłku zaczął nadal marudzić. Wyszliśmy więc na zewnątrz nad basen. Ewa skorzystała z basenu, ja natomiast posiedziałem z Szymonem na leżakach. Był zaciekawiony tym wszystkim, co się działo dookoła i nie marudził. Po kąpieli Ewy wróciliśmy na chwilę do pokoju i udaliśmy się na miasto, żeby coś zjeść na kolację. Po powrocie zmierzyliśmy Szymonowi temperaturę i miał 36,5 stopni. Zmierzyliśmy jeszcze raz i wynik się potwierdził. Chłopak stał się żywszy. Pobawił się trochę i zaczął się w końcu uśmiechać i na koniec prawie bez oporów zjadł kolację i nawet potem sam zasnął w łóżeczku. Od razu odczuliśmy pozytywną energię. Oby kolejnego dnia było jeszcze lepiej. Dzień 7. (16.03.2013. Sobota) Puerto de Santiago – Santa Cruz de Tenerife Noc minęła nam całkiem możliwie, ale musieliśmy wstawać kilka razy, żeby uśpić Szymona, lecz nie było to już takie uciążliwe jak poprzedniej nocy. Rano spokojnie zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy się do wyjścia. Pogoda była lepsza niż poprzedniego dnia. Wybraliśmy się na krótki spacer, żeby zobaczyć jeszcze raz Los Gigantes. Po powrocie wymeldowaliśmy się i wyruszyliśmy do Masca. Postanowiliśmy zobaczyć tę okolicę jeszcze raz, kiedy wszyscy lepiej się już czuli – Ewie kupiliśmy tabletki odpowiadające polskiemu lokomotiv. Niestety pomimo dobrego nastawienia tym razem niskie chmury zupełnie uniemożliwiły podziwianie jakichkolwiek widoków. Od pewnej wysokości wisiała gęsta mgła. Zawróciliśmy więc i skierowaliśmy się do Santa Cruz de Tenerife. Zdecydowaliśmy się, że bez względu na pogodę zaryzykujemy i pojedziemy przez góry Parku Teide, kierując Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 6 się na Vilaflor. Po drodze okazało się, że jak wjechaliśmy na pewną wysokość chmury pozostały w dole, a nad nami rozświeciło się słońce na niebieskim sklepieniu. Jedynym minusem był tylko zimny i mocny wiatr. Z tego względu nie zatrzymaliśmy się nigdzie na dłuższy postój. Jadąc przez góry sięgnęliśmy wysokości ponad 2200 m.n.p.m. Szybko jednak przemknęliśmy ten odcinek, aby nie narażać Szymona na ewentualną chorobę wysokościową. Kiedy przejechaliśmy Vilaflor pogoda stała się lekko pochmurna. Nad wybrzeżem wskoczyliśmy na autostradę i dojechaliśmy nią do Santa Cruz. Po znalezieniu hotelu Milema (28 EUR/pokój), zakwaterowaliśmy się i udaliśmy się na spacer nad wybrzeże. Doszliśmy do Auditorio, a po drodze wstąpiliśmy na bazar Mercado de Africa, ale było już zamknięty. Po zachodzie słońca wróciliśmy do hotelu. Szymon czuł się dzisiaj lepiej. Jednak mniej jadł niż zazwyczaj i nie chciał nic innego niż mleko. Dzień 8. (17.03.2013. Niedziela) Santa Cruz de Tenerife i góry Anaga Tego dnia wybraliśmy się w góry Anaga, żeby zobaczyć lasy laurowe. Dojechaliśmy do centrum Cruz del Carmen, gdzie zrobiliśmy sobie godzinny spacer po jednym ze szlaków. Było chłodno – około 15-16 stopni. Las bardzo nam się podobał. Był ciekawy, ale suchy. Myślę, że jakby był bardziej zielony i powity we mgle, to byłby czarujący. Następnym celem naszej wycieczki stała się plaża Playa de Teresitas z żółtym piaskiem, który przywieziono aż z Sahary. Tutaj też zjedliśmy obiad w jednej z restauracji. Na samej plaży za długo nie posiedzieliśmy, bo wiejący wiatr bardzo sypał piaskiem. Do hotelu wróciliśmy około godziny 18:00 i tam już spędziliśmy wieczór. Dzień 9. (18.03.2013. Poniedziałek) Santa Cruz de Tenerife – Las Palmas Po śniadaniu spakowaliśmy się i około 10:00 wymeldowaliśmy się z hotelu. Następnie pojechaliśmy na molo, skąd odpływał prom Naviera Armas na Gran Canarię. Kilka minut przed 12:00 wyruszyliśmy w 2,5 godzinny rejs do Las Palmas. Tym razem ocean był spokojniejszy niż ostatnim razem. Na nocleg pojechaliśmy ponownie do Pension Ibiza. Tym razem dużo szybciej tam trafiliśmy. Problemem stało się jednak znalezienie wolnego miejsca parkingowego. Wokół były tylko płatne miejsca i to pozajmowane. Od jednej z kontrolerek parkingowych dowiedziałem się, że na liniach przerywanych koloru zielonego można parkować odpłatnie maksymalnie na 1 godzinę (w automacie podaje się numer rejestracyjny), natomiast na liniach przerywanych koloru niebieskiego można parkować odpłatnie na dłużej (mi jednak automat nie pozwalał wykupić biletu na dłużej niż 2 godziny!?). Z kolei na żółtych liniach nie można w ogóle parkować, zaś na białych można za darmo, ale trzeba patrzeć czy nie ma znaków zakazujących postoju, które to są bardzo często umieszczone na ścianach budynków (co dla nas Polaków jest nowością, której się nie spodziewamy)! Spotkałem się też z jedną kombinacją – biała linia ciągła i przy niej niebieska przerywana. Okazało się, że w tym przypadku w dzień obowiązuje niebieska, zaś w nocy jest to postój taksówek. Potem dostrzegłem, że potwierdzał to też znak drogowy. Dodam jeszcze, że płatne parkingi obowiązywały w godzinach 9-14 i 16-20 od poniedziałku do piątku oraz 9-16 w soboty. W pozostałych godzinach stawały się darmowe. W okolicy znajdowało się kilka parkingów piętrowych umieszczonych w budynkach, ale ich ceny były wysokie: 7,5 – 15 EUR za noc i 15 EUR za dobę. Na początku zaparkowałem samochód w jednym z takich parkingów, ale po 20:00 wyjechałem szukać czegoś darmowego na ulicy. Szukanie wolnego miejsca w plątaninie jednokierunkowych nieznanych mi uliczek okazało się koszmarem! Jeździłem Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 7 około półtorej godziny różnymi uliczkami w okolicy Pension Ibiza zanim trafiłem na wolne miejsce, które znajdowało się około 7 minut pieszo od naszego pensjonatu. Do 9:00 mieliśmy więc darmowy postój! Nie polecam tej miejscówki, jeśli ktoś jest tu samochodem i nie chce płacić za parking. Zmęczony wróciłem około 21:00 do pokoju. Szymon jeszcze nie spał. Był bardzo marudny. Chciał spać, ale nie mógł zasnąć. Nie pomagało mu nawet noszenie. Ostatecznie udało się go uśpić bujając w foteliku samochodowym, ale dopiero przy drugim podejściu. W nocy często się budził przez kaszel i ponownie nie mógł zasnąć. To była ciężka noc! Dzień 10. (19.03.2013. Wtorek) Las Palmas – Cruz de Tejeda – Las Palmas Przed 9:00 wyruszyliśmy na przejażdżkę do interioru. Pogoda, patrząc w stronę gór, nie zachęcała, ale jechaliśmy dalej. Na początku widoki były takie sobie. Im wjeżdżaliśmy wyżej, tym pojawiało się więcej chmur. Kierowaliśmy się do Cruz de Tejeda. Tuż przed naszym celem zaczęliśmy dostrzegać coraz więcej przebłysków słońca, a w Cruz de Tejeda było już bardzo słonecznie. Jak miło. Kiedy poszliśmy wzdłuż głównej drogi dalej, w głąb interioru, i ujrzeliśmy to, co się tam kryło, wydaliśmy okrzyk „łał!”. Takiego widoku się nie spodziewaliśmy. Był fantastyczny! Do tego słoneczna pogoda i dobra pora na zdjęcia. Ponad chmurami w oddali wysoko wzbijał się szczyt wulkanu Teide. Lepiej być nie mogło! Moim zdaniem to miejsce trzeba zobaczyć. Po spacerku wzdłuż głównej drogi prowadzącej do wioski Tejeda, wróciliśmy do informacji turystycznej, a potem wybraliśmy się na szlak (obok parkingów). Niewiele przeszliśmy, bo niosąc dziecko nie jest lekko iść. Za to rozbiliśmy się na polance i zrobiliśmy sobie piknik. Zaobserwowaliśmy też to, że grzbiety gór wokół prowincji Tejeda (mam na myśli te piękne widoki) osłaniały to miejsce przed napływem chmur z zewnątrz. Dlatego w interiorze było tak słonecznie, a na zewnątrz pochmurno i mglisto. Po pikniku postanowiliśmy przejechać się interiorem, kierując się do San Bartalome (przez Ayacata). Po drodze mijaliśmy super widoki. Do Las Palmas jechaliśmy dalej przez Santa Lucia. Jak tylko wyjechaliśmy z interioru, zapanowała pochmurna pogoda. Wyjeżdżając z gór, bliżej wybrzeża, jechaliśmy wzdłuż pięknego kanionu. Była to dla nas zaskakująca atrakcja i rewelacyjna niespodzianka. W Aguimes wstąpiliśmy na obiad do lokalnej restauracji. Było tam tanio i bardzo sympatycznie. Zamówiliśmy dania z kozim mięsem – całkiem smaczne, choć podane jako duża kość z mięsem. Szymon dostał ciastko w prezencie za to, że tak słodko się uśmiechał do kelnerek. Kiedy zaś wychodziliśmy otrzymał jeszcze małą paczkę chrupek! Było bardzo miło! Na koniec dnia szukałem oczywiście darmowego miejsca parkingowego. Tym razem jednak trwało to 40 minut. Musiałem jedynie opłacić 40 minut postoju (50 eurocentów) i do rana mieliśmy miejsce zaklepane. Szymon tej nocy spał już dużo lepiej. Wrócił mu apetyt i radość. Dzień 11. (20.03.2013. Środa) Las Palmas Tego dnia zaplanowaliśmy zwiedzanie Las Palmas i wybraliśmy się samochodem do dzielnicy Vegueta. Ponownie przeżyliśmy mały koszmar z szukaniem wolnego miejsca parkingowego. Po około 40 minutach jeżdżenia znaleźliśmy wolne miejsce na darmowym parkingu przed osiedlem przy ulicy Palma de Mallorca. Następnie udaliśmy się do katedry Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 8 Santa Ana (3 EUR wstęp, 1,5 EUR wjazd na wieżę). Potem pospacerowaliśmy uliczkami, wstąpiliśmy na lody jogurtowe i około 15:00 wyjechaliśmy z powrotem do hotelu. Tym razem od razu trafiliśmy na wolne miejsce parkingowe (niebieska linia) blisko naszego hotelu. Wykupiłem bilet na 2 godziny, bo na więcej automat nie chciał mi pozwolić. Musiałem więc przyjść tutaj po 2 godzinach i dokupić czas do 20:00. Po posiłku poszliśmy na plażę Las Canteras. Nazbierało się trochę chmur, ale to nawet lepiej, bo byliśmy trochę spieczeni już słońcem. Na koniec dnia wstąpiliśmy na kebaba. Średnio nam jednak smakował. Potem już standardowe czynności – kąpiel Szymona, kolacja i usypianie. Dzień 12. (21.03.2013. Czwartek) Las Palmas – Maspalomas Około 9:00 byliśmy już w samochodzie. Postanowiliśmy jechać do Maspalomas przez zachodnie wybrzeże. Widoki okazały się fajne, ale nie zapierające tchu w piersiach. Około 15:00 dojechaliśmy na miejsce. Tam bez problemów odnaleźliśmy zarezerwowany przez nas hotelik – Hostal Casa de Huespedes San Fernando (na szyldzie widniał jednak napis: Hotel San Fernando, 25 EUR/pokój bez łazienki). Warunki tutaj były zdecydowanie najgorsze ze wszystkich naszych dotychczasowych noclegów. W poprzednich hotelach, każdego dnia sprzątano nasz pokój, kiedy nas nie było. W tym niestety nie. Co prawda nie zależało nam na codziennym sprzątaniu, ale chcielibyśmy, aby opróżniano nam kosz na śmieci! Tego nam zdecydowanie brakowało – kosz był malutki i śmieci musiały lądować obok! Pokój przynajmniej był jasny i czysty. Obok hotelu mieścił się supermarket Spar, restauracje i darmowy parking. Po krótkim odpoczynku wybraliśmy się na plażę, pospacerowaliśmy trochę i dzień się skończył. Dzień 13. (22.03.2013. Piątek) Maspalomas–Barranco de Guayadeque–Maspalomas Tego dnia wybraliśmy się w góry do Fatagi i dalej do Barranco de Guayadeque. Pogoda nam jednak nie dopisała, więc tą trasę głównie przejechaliśmy, mając tylko kilka krótkich przystanków. Po powrocie wybraliśmy się na sławne wydmy w Maspalomas, gdzie spędziliśmy czas aż do zachodu słońca. Pogoda tutaj była dość słoneczna. Dzień 14. (23.03.2013. Sobota) Maspalomas Kiedy się obudziliśmy, za oknem panowała piękna słoneczna pogoda. Nad górami również świeciło słońce. Chcieliśmy więc podjechać kawałek w stronę Fatagi, ale okazało się, że tą trasę zamknięto z powodu rajdu – mistrzostwa Europy. Zawiedliśmy się, że nie możemy tam podjechać. Od jednego Polaka dowiedzieliśmy się, że w tych wyścigach udział brał też Kubica! Kiedy wróciliśmy do Polski dowiedzieliśmy się, że Kubica miał niegroźny wypadek na tym torze i stracił przez to sporo punktów. Poza tym w samolocie siedzieliśmy obok ekipy Kubicy, wśród której był też jego pilot – o tym dowiedzieliśmy się dopiero w domu, kiedy zobaczyliśmy zdjęcia tego pilota. Wróciliśmy do hotelu, bo Szymon akurat zasnął. Kiedy maluch wstał, zjedliśmy i poszliśmy na plażę. Ewa się opalała, a ja z Szymonem spacerowaliśmy w cieniu licznych tu straganów i restauracji. Copyright © 2013 Chalik Wyspy Kanaryjskie 2013 http://chalik.pl 9 Po 18:00 wróciliśmy do hotelu. Odpoczęliśmy i wyszliśmy na obiadokolację do pobliskiej restauracji chińskiej (po prawej stronie, wychodząc z hotelu). Dawali tam krzesełko dla niemowlaków, więc fajnie i wygodnie. Mogliśmy z Ewą w ten sposób jednocześnie jeść i nie zajmować się Szymonem. Dzień 15. (24.03.2013. Niedziela) Maspalomas – Warszawa Tego dnia o 12:30 mieliśmy samolot powrotny do Polski. Na lotnisko dojechaliśmy niecałe 3 godziny przed odlotem. Bezproblemowo zdaliśmy samochód. Myśleliśmy, że będzie to trwało dużo dłużej, ale zajęło to nam ok 10-15 minut. Samolot tym razem również się opóźnił - niecałą godzinę. Po tych doświadczeniach z lotami czarterowymi przestałem liczyć na ich punktualność! Lepiej na nich nie polegać, jeśli się leci dalej innymi liniami lotniczymi. Podróż samolotem minęła nam bez większych problemów z Szymonem. Mniej spał, więc mieliśmy mniej spokoju. Pomimo, że Wyspy Kanaryjskie są oklepanym miejscem zorganizowanej turystyki, bardzo nam się tam podobało. Przede wszystkim ze względu na widoki, pogodę i sympatycznych ludzi. Oboje z Ewą stwierdziliśmy, że moglibyśmy zamieszkać tutaj, w Puerto de la Cruz, szczególnie w naszym okresie zimowym. Copyright © 2013 Chalik