PROLOG
Transkrypt
PROLOG
PROLOG Ziemia roku 2080, gdzieś w Afryce, popołudniową porą. W promieniach lipcowego słońca siwy już, acz zdrowo wyglądający mężczyzna orał zagon pola zwykłym jednoskibowym pługiem. Piękny koń maści kasztan spokojnie szedł przed siebie a tuż za nim, jedną ręką trzymając lejce a drugą rękojeść stalowego radła, kroczył człowiek. Po mokrej od potu koszuli widać, że pracował już długo a jednak nie był przemęczony; oddychał lekko i równo. Pewną i twardą ręką prowadził pług, który odcinał żyzną i tłustą ziemię na brunatne skiby. Od razu widać, że pracuje w pełnej harmonii i bez pośpiechu a orka idzie mu lekko i przyjemnie. Człowiek od czasu do czasu poprawia kapelusz a rękawem ociera pot z czoła, jest upalnie. W oddali szumią wierzby a jeszcze dalej widać i nawet czuć świerkowy las, który ścianą zieleni przesłania horyzont. Z drugiej strony pola rozciągają się kwieciste łąki i łany dojrzewających zbóż. Dalej u krawędzi zagonu, hen za zieloną łąką i strumieniem znajduje się domostwo. Jest tu drewniana szopa, chlew i komora, a na podwórzu kury oraz inne ptactwo drepta tam i z powrotem. Wielki pies lata po obejściu luzem kiedy inny mniejszy schował się przed upałem i odsypia znudzony. Względny spokój słonecznego popołudnia próbuje zakłócić lament kóz, owiec i krów które zajmując się zwykłymi czynnościami nawołują się wzajemnie. Bezpośrednio koło domu, zbudowanego w całości z drewna, znajduje się niewielki sad z drzewami owocowymi oraz ogród warzywny. Pomiędzy grządkami truskawek i pietruszek krząta się starsza kobieta wraz z wnuczką. Obie śmieją się i głośno rozmawiają, jednocześnie zbierając dojrzewające truskawki. Nieopodal na płocie siedzi mały kotek i nieporadnie usiłuje zapolować na motyle, które latają całą chmarą nad ogrodem. Widać upodobały sobie kwiaty, które licznie porastają wkoło płotu dodając ogrodowi uroku i słodkiego zapachu. Dookoła panuje względna cisza i tylko w oddali słychać śpiew ptaków, szczekanie jaskółek. psa, ryczenie krowy, popiskiwanie Mała dziewczynka w wieku 10-ciu lat nagle dostrzega kotka i motyle. Naśladuje więc mruczka i machając niezdarnie rączkami i stara się pochwycić latające owady. Motyle odlatują kilka metrów dalej a dziewczynka biegnie w ich stronę aż dobiega do ogrodzenia, które znacząco różni się od drewnianego płotu. Metalowa wysoka barierka w pręgowane żółte pasy zagradza dziewczynce drogę gdy motyle odlatują wysoko ponad krzakami bzu. Zrezygnowane dziecko odwraca się i zmierza w powrotną drogę a zza jej pleców wyłania się tabliczka z napisem. Granica rezerwatu ludzi. -Marysiu, gdzie ty biegasz? Zostaw te motyle. Zobacz całe grządkę mi tu zadeptasz. -łapię motylki babciu, pomagam kotkowi łapać motylki. -oj ty rozbójniku mały, idź sio, biegnij do dziadka, bo tu tylko szkody narobisz. -a gdzie jest dziadek? Pyta Marysia. -idź po niego, już dość tego orania, niech wraca coś zjeść. Temu też tylko wygłupy w głowie. Cały dzień nic tylko ora albo kosi, jakby to innej roboty nie było. I niech krowę zabierze z pastwiska. -tak babciu a weźmiemy mućkę do domu? I mówiąc to dziewczynka podbiegła do małego wózka z sianem na którym siedział królik imieniem nicpoń. Starannie wpierw poprawiła słomę nicponiowi dla większego komfortu podróży a potem chwyciła dyszel i ruszyła polną dróżką między łanami owsa. Nicpoń podskakiwał groźnie na polnych wybojach jednak ku uciesze dziewczynki utrzymał się na mini wozie. Jechał królik nicpoń furą niczym rydwanem królewskim, aż w końcu dojechał do łąkowego raju. Śpiewała Marysia niby to piosenkę a kiedy dojechała do skraju pola porzuciła mini wóz i pognała co tchu w kierunku dziadka. Trudno było małym stópkom biec po miękkiej ziemi ale było to tak przyjemne uczucie, że mała Marysia nawet nie myślała aby inaczej można było chodzić po polu i po łące jak na boso. -dziadku, dziadku! Wołała z dystansu i wymachiwała żywiołowo rączkami. Dziadek powoli zbliżał się tempem wyznaczonym rozmiarem końskiego kroku aż w pewnym momencie zatrzymał się i zdjąwszy kapelusz jedną ręką drugą zagarnął pot z czoła. -co tu robisz bączku? Dlaczego tak biegniesz coś się stało? -dziadku mamy mućkę zabrać do domu. Zdyszana Marysia wysapała jednym tchem. -no już ci zabierzemy, ale nie biegaj tak szybko, przewrócisz się i krzywdę sobie zrobisz. -tak dziadku ale babcia mnie przysłała. I wiesz..., dzisiaj sama robiłam masło. Pochwaliła się przybierając wdzięczną minę cwanej i przebiegłej. -co ty powiesz masło? Hmm. I co ci tam z tego masła wyszło? -takie żółte i twarde, roztropnie wyjaśniła. -no to już wiesz jak się robi masło. Powiedział dziadek odpinając od pługa zwierzę. No leć do domu kasztan, rzekł i klepnął konia na znak aby ruszył do chałupy. -chodź tu bączku, do dziadka. A co ty taka umorusana cała jesteś. -jadłam truskawki i czereśnie. Odpowiedziała dziewczynka śmiejąc się i wdzięcząc. -a tak, jedz owoców ile tylko dusza zapragnie, to bardzo zdrowe dla brzuszka. I pieszczotliwie łaskotał małą po brzuszku. O widzisz tu są wszystkie truskaweczki. Tu w brzuszku. Wnuczka pobudzona łaskotaniem śmiała się, wręcz rechotała a dziadek robiąc maślane oczy cały szczęśliwy podniósł małą na ręce i ruszył w kierunku drogi. Kiedy doszli do łąki zabrali i po drodze napoili mućkę w pobliskim strumieniu, a potem w orszaku z nicponiem ruszyli w kierunku chałupy. A kiedy dotarli na miejsce dziadek zasiadł przed domem na dużej ławie. Obok ławy i wkoło domu rosły krzaki konopi, maku oraz innych egzotycznych roślin. Po długim dniu w polu dziadek czół wielkie pragnienie i głód. Oczami wyobraźni widział młode ziemniaczki z sałatą i sadzonym jakiem a do tego zsiadłe mleko. To jest ideał pomyślał i skierował swój wzrok w kierunku babki, która właśnie wyszła z sieni. -Jak tam orka? Zapytała kobieta. -wspaniała pogoda, wspaniała ziemia, wspaniała kobieta. Czego mi więcej trzeba?! -na starość trzeba ci oleju, bo jeśli w porę nie dolejemy ci go do łba, to będziemy cię kiedyś z tego pola znosić. -ej tam gadasz, że niby co, za stary jestem? Czuję się świetnie zobacz. I tu dla demonstracji napiął mięśnie. -o tak. Na pewno silny, jak koń. Stwierdziła z drwiną w głosie babka. -a tak jak koń. Powiedział dziadek i gwałtownie poderwawszy się na nogi porwał kobietę i uniósł w powietrze jakby była lekka niczym piórko. -a postaw mnie ty wariacie; śmiała się babcia. No już bo w głowie mi się zakręci. -a niech ci się zakręci to może nie będziesz tak ględzić na starość. Śmiał się dziadek obracając babcią jak tyczką. Na ten rumor wybiegła również wnuczka, która trzymała w ręku solidną pajdę chleba ze smalcem. Dziewczynka podskakiwała z radości i śmiała się żywiołowo aż w końcu dziadek postawił babcię na nogach. Ta jednak faktycznie nie mogła utrzymać pionu i klapnęła tyłkiem na ziemi, co wywołało jeszcze większą radość całej trójki. -no dość tych wygłupów. O i muszę koniecznie gdzieś zadzwonić. Oznajmił dziadek oficjalnie i tajemniczo a następnie podszedł do drewnianej szafki ściennej wiszącej na stodole. Otworzył koślawe prowizoryczne drzwiczki i podniósł do ucha słuchawkę telefonu, który się tam znajdował. Po chwili na linii pojawił się sygnał a następnie głos męski. -Tak słucham? -to ja, co tam słychać w wielkim świecie? -nic nadzwyczajnego, to co zwykle. Odrzekł głos. -przylecisz po małą? -tak właśnie do was lecę ale Marysia zostanie u was jeszcze na dwa dni. Nie masz nic przeciwko prawda? -ależ jasne że może zostać tak długo jak będzie chciała. -za dokładnie 280 minut jestem, do zobaczenia. Oznajmił głos i telefon zamilkł. Kiedy dziadek powrócił do chałupy podawano właśnie obiad do stołu a zapachy unosiły się cudne aż ślinka ciekła. Marysia podskakiwała na krześle wymachując sztućcami jakby dyrygowała. A potem recytując opowieść, której nauczył ją dziadek podawała sobie na talerz. Pan zielony koperek spotkał pana ziemniaczka i prosił go na obiad. Namawiał życzliwie. Przyjdź kolego koniecznie, będą tu dzisiaj panny bliźniaczki sadzone jajeczka i kawaler pan kalafiorek cały w bułeczce opiekany oraz durze ilości pysznej śmietany, albo zsiadłego mleczka. Mówię ci, co za wyśmienite to będzie danie. Jedzenia pysznego do woli całe talerze, kto ile zapranie. A potem radośnie wcinała z talerza aż uszy się trzęsły. Po zakończonym posiłku babcia oznajmiła. -Idę się położyć i podrzemać, zmęczona taka jestem a na wieczór trzeba będzie jeszcze zwierzęta obrobić. -może weźmiemy jakiego pachołka do pracy, co by się tak nie urabiać przy gospodarce? Zapytał dziadek. -jak chcesz to weź, mi tam wszystko jedno. Jak już się ruszać nie będę mogła, to i tak na nic to wszystko będzie. -a tak i tu masz rację. Jak człek się położy to aby tylko do grobu a nie na chorobę do łóżka. I wyszedł przed chałupę aby się wygrzać i oczy nacieszyć widokiem chylącego się ku zachodowi słońca. A tam, na ławie, siedziała już sobie Marysia i niczym królowa przebierała nogami. -Co tam słychać żuczku? -tak sobie myślę dziadku. Powiedziała mała i zrobiła srogą minę. -a o czym to tak dumasz, powiedz co cię trapi motylku? -dlaczego tatuś nie mieszka z nami, tylko tam. I tu wskazała kierunek za ogrodem. -twój tatuś ma dużo pracy, jest bardzo zajęty bardzo ważnymi sprawami. -ale dlaczego ty się nie zajmujesz ważnymi sprawami tylko tatuś? -oj żuczku, dziadek kiedyś też zajmował się ważnymi sprawami. A kto wie może nawet najważniejszymi ze wszystkich rzeczy na świecie! -a co to były za rzeczy dziadku? -Oj to długa historia żuczku, bardzo długa historia. -opowiedz mi dziadku jak to było kiedyś, proszę opowiedz. -no dobrze opowiem tylko pozwól mi siąść o tutaj blisko ciebie. I tu dziadek przysiadł się obok wnuczki. -powiesz mi dziadku jak było kiedyś na ziemi. -ależ opowiem ci i to nawet ze szczegółami. A jeśli nawet nie zrozumiesz całej tej opowieści to dobrze ją zapamiętaj, bo kto wie, może tylko ty jedyna będziesz mogła kiedyś w przyszłości opowiedzieć ją ludziom. -tak dziadku zapamiętam co do słowa. A jeśli czegoś nie zrozumiem to ci powiem, ale i tak wszystko dokładnie zapamiętam. -powiem ci, ale pamiętaj, nie mów babci, że opowiedziałem tę historię, dobrze? Ona strasznie nie lubi kiedy dziadek chwali się przeszłością. -a babcia zna opowieść? -oczywiście że zna, wiele razy dokładnie ją słyszała. Dla niej to tylko kolejna głupia historia, która już nic nie znaczy. Wiesz!? -tak wiem babcia nie lubi wspominać, ludzie byli kiedyś głupi i babcia się wstydzi. -o widzę, że mała Marysia wszystko rozumie i jest taka mądra, więc na pewno warto abym opowiedział to dokładnie i ze szczegółami. -tak dziadku ze szczegółami proszę. -powiem ze szczegółami ale tacie też ani słowa. On nie lubi tych szczegółów i też uważa, że są głupie. -nikomu nie pisnę ani słówka obiecuję, ale już mów. No mów wreszcie. -a więc wszystko zaczęło się kiedy twój dziadek miał 16 lat. Jak wiesz, teraz mieszkamy w Afryce, ale kiedyś żyliśmy hen daleko na północ. Wtedy na Ziemi panowali ludzie, nikt nie znał kosmitów, nie było rezerwatów a ludzie jak zwierzęta walczyli i zabijali się dla pieniędzy lub władzy. Dalej czytasz na własną odpowiedzialność. Tylko dla dorosłych Treści zawarte w tym horrorze wejdą do waszego umysłu niczym wirus komputerowy do systemu operacyjnego, takiego jak zwykły windows. Działania tego wirusa mogą być pozytywne lub negatywne, to nie ja decyduję o waszej woli działania i życia. Macie wybór i wolną wolę. Jako autor chciałem napisać tylko to co nurtowało mnie i straszyło w dzieciństwie oraz wypełzło czystym złem i ostateczną prawdą w dorosłym życiu. Dziś ukrywam się przed światem, gdyż wszystko co wiem, jest tak prawdziwie straszne i niszczycielskie, że wolę nikogo z was nie narażać na moje towarzystwo. Niemniej jednak dzielę się z wami tą wiedzą gdyż podświadomie chcecie wiedzieć, poznać obraz męki i zrozumieć dokąd zmierza wasze życie. Oczywiście wiedza ta jest bolesna. Miejcie więc na uwadze to, oraz że przeznaczeniem tej prozy jest uświadomić tych, którzy świadomości nie posiadają. A Ci którzy myślą że wiedzą i myślą że myślą, mogą się srodze rozczarować. Ps: Jestem pewien że proza ta dostarczy wam wiele emocji, lecz jeśli zdarzy się sytuacja w której treść tego horroru zostanie ocenzurowana lub w całości zakazana... . Powiadam wam nie ulegajcie manipulacjom politycznym ani religijnemu praniu mózgu. Pomyślcie! Jeśli królowa Anglii chroni autora i promuje wydanie „szatańskich wersetów” S. Rażdiego, które atakują i oskarżają Islam. I tłumaczy swoje akcje tym że ograniczanie słowa i myśli ludzkich jest wbrew dobrym zasadom, to również nikt nie powinien hamować propagacji mojej prozy. Wszak jest to wbrew wolności słowa. Tu należy się zastanowić jakie motywy skłaniają islamskich fundamentalistów do prześladowania oraz wydania wyroku śmierci na autora „szatańskiej książki”. Jeśli zaś sytuacja ta się powtórzy i będę zmuszony uciekać do afryki, wam pozostanie spokój ducha, że moja noga nigdy już tu (w Polsce) nie postanie. Czego sobie i wam gorąco życzę. Autor: michnowicz andrzej Książkę tę dedykuję: matce, ojcu, siostrze i braciom. Słowem tym którzy wycierpieli tyle, że do końca swoich dni nie pozostaną ani wolni ani szczęśliwi. A jeśli tego dokonają chylę czoła i gratuluję im nadludzkiej: obojętności, bezduszności, ułomności. Cóż w takich okolicznościach są to jedyne cechy, które warto w sobie zatrzymać aby nie popełnić jakiegoś głupstwa. Oczywiście ja popełniłem wiele głupich rzeczy jedna z nich jest owa książka. Ps: Największym wrogiem i demonem jest ten, z którym nie sposób walczyć tak, aby odnieść całkowite zwycięstwo. Owi wrogowie są zbyt blisko nas i są to zwykle: rodzice, bracia i siostry. Naiwni są zaś wszyscy ci, którzy myślą, że ich ten los nie spotka. Spójrzcie wstecz na historię, synowie zabijali ojców, ojcowie zabijali matki, brat na brata podnosił rękę albo na siostrę. Zarówno ludzie jak i bogowie z takimi samymi zmagali się problemami. Dla mnie jest to taki pewnik, jak fizyczne prawidła i kosmiczny porządek. Coś przed czym nikt uciec nigdy nie zdoła, nawet jeśli wyda się wielkoduszny i mądry. Autor; wigilia świąt bożego narodzenia 2010r. Oko demona 0000000000 Rozdział 1 0000000000 Wszystko zaczęło się w Polsce wiosną 2004 roku, w małym miasteczku Gryfów Śl. Ja wtedy byłem młodym mężczyzną tak ze 16lat. O porannej godzinie zmierzałem odważnie do kościoła, gdyż właśnie miałem zamiar się wyspowiadać i przystąpić do bierzmowania. Wiesz co to jest bierzmowanie Marysiu? -to taki rytuał z dawnych czasów? -tak masz rację. A więc zaczęło się tak. W parafialnym kościele panowała jeszcze grobowa cisza a liczba wiernych, jaka sie zgromadziła na modlitwie, wydawała się równa dokładnie liczbie fanatyków, którzy swym pobożnym rytuałem wzbudzali mój podziw i zainteresowanie. Siadam więc w jednej z solidnych drewnianych ław i już sobie wyobrażam, że to ciężar grzechów czy ignorancji daje znać łoskotem i zgrzytem o mej obecności. Echo korzysta z rezonansu sklepienia i zamienia nawet najmniejszy mój ruch w grzmoty i huki, co wywołuje od razu panikę a nawet poczucie winy. Zastygłem więc w bezruchu przejęty nagłym wtargnięciem w ciszę i medytację tu obecnych. W obawie, że mógłbym obudzić uśpionego w tych murach ducha a może nawet samego Boga, napinam mięśnie do granic możliwości i staram się delikatnie oprzeć. A potem jakoś wyprostować zgięte i cierpiące plecy. A tu..., znowu kakofonia zgrzytów i ponowny stres. I pytanie retoryczne, dlaczego nikt nie naoliwi tych ławek?! Poruszam się bezgłośnie jak baletnica na paluszkach, cały zdjęty trwogą, że zaraz się przewrócę. Tym razem udało się, uff..., lecz mimo to trwam niczym samotna szalupa w oceanie obłędu jaki rodzą moje zmysły i świadomość tego, czego nie widzę i czego nie rozumiem. Szukając ratunku i nadziei, ja jedyny ocalały rozbitek pospiesznie otwieram książeczkę z modłami i przyklękam najdelikatniej jak to możliwe. Ława ponownie jęczy niczym staruszek, któremu dziecko wchodzi na plecy, albo niczym piekielne wrota. Potem ktoś spogląda w moja stronę, obserwuje mnie? Wpadam w panikę niczym pokorne pacholę, które liczy się z tym, że ktoś podejdzie i zwróci mi uwagę, lecz chwała bogu nic strasznego się nie wydarzyło. Bóg tego nie sprawił, lecz oto stało się szczęście i nastała upragniona cisza. A jak się postaram to może uda mi się zniknąć, bo chyba tylko wtedy poczuję prawdziwą ulgę i jakieś pozytywne myśli przyjdą do mnie. Myśli które z chęcią wyrwę z czeluści strachu a potem rzucę w górę niech lecą dalej niczym białe kruki aż w końcu znikną pozostawiając tylko nadzieję. Bo, tłumaczę sobie, że tylko silni wiarą mędrcy przetrwają trzęsienie ziemi wywołane przez ławę i tylko mędrcy mogą znieść prawdziwą ciszę. Wyobrażam sobie zatem, iż jestem namaszczony wewnętrznym spokojem, który zwalczy piekielny łoskot i niczym Noe z boską pomocą przetrwam potop oraz zagładę jaką niesie z sobą obłęd i paranoja umysłu. Co mi pozostaje? Łaska i zbawienie, czy pokuta i trwoga?! Wybór należy do mnie i tylko do mnie, a ja jestem silny i wierzę! Zrozumiawszy to uspokajam się w końcu i staram się skupić na pobożnych myślach, lecz nadal targa mną dziwny niepokój. Co się dzieje? Czy to wyobraźnia osaczona przez wewnętrzne poczucie winy i mnogość niemoralnych myśli, sprawia, że już jestem winny? Nie, nie jestem! Krzyczy we mnie zdrowy rozsądek. To tylko naturalne wątpliwości refleksje młodego człowieka, który nie tylko zna tradycję i obrządek, lecz na żywo uczestniczy w życiu społecznym i dokładnie wie, że kościół nie jest jedynym autorytetem w sprawach duszy. Czym jest moja dusza? Odpowiedzieć na to pytanie jeszcze sobie nie potrafię i dlatego staram się nie ignorować wiary przodków. Tak postępuję ja! A inni ludzie, którzy tak często uczestniczą w obrządkach. Co oni czują i jak to rozumują?! Ja jestem niewtajemniczony i za młody, ale na pewno czysty i niewinny. I jako taki właśnie, powinienem mieć dobre relacje z Bogiem! Inni mają o wiele trudniej, myślę i podejrzliwie obserwuję ich gorące oddanie religii. Bo sami osądźcie co dopinguje te osoby do takiej sumienności w wypowiadaniu magicznych słów litanii? Zastanawiające czemu, tak pobożni i żarliwi wierni nie mają z bogiem lepszych stosunków? W ich przypadku powinno wystarczyć krótkie: siema co u ciebie słychać. U mnie jest świetnie dzięki za cudowne życie?! Chyba, że faktycznie są wyjątkowo potępieni, źli i niezaspokojeni, bo tak namolnie modlą się i spowiadają. Lecz według mnie wyglądają na zwykłych biedaków, nędzników i niewolników?! Bo z czego taki może się spowiadać? Co taki mógł zawinić? Czego mógłby chcieć? To właśnie wydawało się nieprzejednaną tajemnicą i absurdem bliskim żałosnego płaczu małego dziecka. Kiedy tak rozmyślam zapach kadzideł przygotowywanych przez ministrantów dociera do moich nozdrzy. Chciałbym czuć euforię lub podniecenie, lecz pojawia się tylko ciekawość i naturalne pytanie: co to za zapach? Dlaczego? I po co te wszystkie artefakty i szamańskie ceregiele, toż to nie średniowiecze. Czemu mają służyć: zapalone świece, kadzidła, pompatyczny i mistyczny klimat reliktów z przeszłości napiętnowanych cierpieniem, śmiercią i piekłem? Oczywiście radość wypełnia dom boga jak głośna muzyka organ i śpiew chóru, ale to jakoś nie przekonuje do tego, że bóg jest uśmiechnięty, wesoły czy choćby pogodny. Raczej widzę jego gburowatą posępną twarz umalowaną sztucznym pudrem, pucułowatą z wargami jak pontony. Zaś jego szaty..., kosztowne i strojne podkreślają siedzący tryb życia, gnuśność i rozpasanie. Niby, że taki estetyczny styl, noszenie się jak paw jest częścią etykiety i oczekiwań wiernych?! To mnie nie przekonuje! Najwięcej mych wątpliwości wzbudzają delikatne wypielęgnowane ręce i paznokcie! Człowiek, który nie pracuje jest leniem? O czym świadczą więc tłuste palce z wypiłowanymi w szpic paznokciami? Że sługa pański nigdy nie zhańbił się pracą fizyczną, nigdy nikomu nie pomógł i nawet nie pomoże, bo po prostu nie jest do tego zdolny. To mówią jego ręce! A to wydało mi sie bardzo podejrzliwe i nazbyt logiczne. Czyżby ksiądz był niczym polityk, urzędnik państwowy na wysokim stanowisku, z tą jedynie różnicą, że nosi inne ubrania?! I służy innemu panu! Nagle uświadamiam sobie fakt, że zamiast myśleć o winie i zadośćuczynieniu nachodzi mnie tyle innych pytań. Pytań ważkich i wymagających natychmiastowej odpowiedzi zanim uklęknę tam w konfesjonale. A może najlepiej byłoby odroczyć spowiedź na później; myślę w panice. Niestety nie, coś mi podpowiada, teraz, natychmiast bo inaczej ktoś zobaczy i obnaży twoje tchórzostwo? Przecież nie jestem tchórzem! Ale już widzę moich kolegów, rodziców..., oni wszyscy potępią i wyśmieją moje zachowanie. To jest pewnik, więc osowiały i zrezygnowany pozostaję w okopach by walczyć z własną słabością i dociekliwością. Czy to diabeł, czy może bóg przemawia do mnie? Tego ostatecznie nie mogę stwierdzić więc przewracam delikatne strony modlitewnika, który znam na pamięć i zatrzymuję się przy psalmach. Wzrok przebiega przez szeregi słów i nic, żadnych konkluzji, motywacji..., nic!? Patrzę z trwogą dalej, głębiej szukam czegoś znaczącego, pierwotnej radości, lecz odnajduje tylko kiczowate i natrętne powtórzenia, które kiedyś i owszem podniecały. Teraz jednak nie czuję emocji ani strachu. Żadnego a zwłaszcza przed instytucją, która prowadzi mnie do boga. Skąd te obawy, ten elementarny brak zaufania do duchowych przewodników oraz do rodziców. Tego chciałbym się dowiedzieć, znaleźć na to pytanie rzeczową odpowiedź! Mijają kolejne sekundy, które drażnią mnie niczym prąd elektryczny. Z jednej strony rozumiem, że nie muszę ukrywać nic, nie muszę się bać. Bóg kocha grzeszników..., zaczynam główkować, gdy coś podpowiada mi absurdalną tezę. Im więcej nagrzeszysz, tym w oczach Boga będziesz lepszym wiernym i człowiekiem?! I teraz pytam dalej, siebie i was. Czym zatem są moje grzechy w świetle tych dziesięciu przykazań. Grzechy chłopięcej naiwności oraz inteligencji, która piętnowana czy wręcz zaszczuta przez społeczeństwo jest tak bardzo, że spokojnie mógłbym powiedzieć, iż ja jeden jestem bez winy! Czy jestem tu tylko dlatego, że każdy ma grzech pierworodny? Grzech praojca? Dlaczego wmawia się nam poczucie winy i obowiązek kary, rehabilitacji za coś, czego nikt nie może mi wytłumaczyć! Bo czym był, ten grzech pierworodny?! Świadomością i odkryciem, że bóg też grzeszy, że jest człowieczy i materialny?! Że człowiek chce być równy bogu? Że chciał żyć bez boga? A skoro istnieje wolna wola to wszystkie te grzechy są bezpodstawną pretensją! Wolnej woli, którą dostaliśmy od boga, nie można używać aby żyć bez boga i jego prawa, oraz by żyć według własnego sumienia? Dlaczego? Czy nasze sumienia, dusze jako kopie boskiego światła nie są zdolne do osądu, do rozumienia tego, co jest dobre a co jest złe? I czy tylko bóg może nas sądzić? A skoro tak, to dlaczego ludzi się zabija i więzi, ogranicza ich prawa i wytycza obowiązki? Przecież prawo społeczne nie jest podporządkowane prawu religijnemu?! A przecież powszechnie rozumiany obowiązek społeczny zaprzecza obowiązkowi wyznawanej wiary? Jak pogodzić ten absurd i jak z tym żyć? Jak nazwać ten grzech, a jak go odpokutować, skoro nawet nie można go nazwać? Kiedy w końcu doszedłem do tej refleksji przeraziłem się nie nażarty. Skołowany, omdlały psychicznie zignorowałem efekty specjalne renesansowej budowli i pospiesznie wyszedłem głównym wejściem. Na zewnątrz doznałem chwilowej ulgi, lecz doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ostatecznie muszę pokonać tę przeszkodę. Rozejrzałem się kontrolnie w dookoła tak dla pewności, jak uciekinier. Chodziły bowiem pogłoski, że sam dziekan kontroluje okolice kościoła i co jakiś czas sprawdza rewir. Następnie wyłapuje wszelkich gagatków, mazgajów, kombinatorów i ciągnąc za uszy pomaga przełamać wewnętrzne lęki i ustawia ich równo w kolejce do konfesjonału. Teren pod głównym wejściem zdawał się czysty. Dwadzieścia metrów dalej, w bezpiecznej odległości, zobaczyłem grupkę małolatów. Widać oni, podobnie jak ja mieli wątpliwości i przyczaili się niezdecydowani i przestraszeni. Kiedy jedni nerwowo kręcili się wkoło, drudzy siedzieli na ławce nerwowo przekładając różańcowe artefakty i modlitewniki, które zostały zakupione przez rodziców. Podszedłem i nieśmiało zapytałem. Cześć,... byliście już u spowiedzi? -jeszcze nie. A ty? -byłem w kościele, trzeba czekać w kolejce. -acha. Widziałeś dziekana? -nie, w kościele go nie widziałem. Po tej skromnej wymianie zdań nastąpiła niezręczna cisza. Oczywiście chciałem wyrzucić z siebie wszystkie pytania i niepewności, lecz z jakiegoś powodu milczałem. Tępo spoglądałem to na monumentalną budowlę, to na piękne garnitury młodych mężczyzn, którzy dziś prezentowali się nadzwyczaj odświętnie. Elegancki uniform jaki wyrychtowała mi rodzinka dotkliwie gryzł delikatny kark białym kołnierzykiem a lakierki zdawały się skrzypieć i były bardzo niewygodne, lecz wszystko to, wydawało się i tak mniej upokarzające od gwałtu jaki zadano innym. Tu spojrzałem na piękny różowy garnitur kolegi oraz świecące niczym neon lakierki. To go mamusia wystroiła! A może to tatuś dokonał tak drastycznej transformacji w psychice swego syna. Byłem pełen podziwu dla jego determinacji, odwagi..., a wręcz zastanawiałem się, jak to by było, gdyby to mnie ubrano w coś tak różowego. I w duchu dziękowałem swoim starym, że nie zrobili ze mnie takiego błazna. Zaś kolega ów błazen, bohatersko znosił różowy gajerek nie mając żadnych obiekcji co do gustu rodziców?! Jego spokój wydawał się mówić widzom: patrzcie jak dzielnie znoszę perwersję i hojność swych opiekunów! Ba, nawet był dumny, że w tak uroczystej chwili może pokazać się z jak najbardziej różowej strony. Widać jednak, że nawet to, nie było w stanie przełamać jego lęku, frustracji i uczucia, że został wrobiony w religijny pasztet. Naiwnie sądziłem, że tylko ja uważam bierzmowanie za zamach na moją niezależność, oraz przymus z którego chciałem wyjść obronna ręką tak, by chociaż coś na tym zyskać! Jednak po chwili dopuściłem do siebie opinię, że istnieją też inne możliwości, czyli że mogę coś stracić?! I chyba nie tylko ja jeden miałem podobne zapatrywanie. Mimo to milczałem, gdyż zdawałem sobie sprawę, że bez względu na entuzjazm z wyboru imienia patrona i tak miałem poważniejsze pretensje niż to, jak nasi rodzice chcą nas uszczęśliwić, albo jak hojnie obdaruje nas kościół. Bo wiecie, o ile można mieć pretensje do rodziców o gusta i ambicje, jednak przenigdy nikt nie pozwoli 16-latkowi na wątpliwości religijne, a zwłaszcza na krytykę obrządku, czy wręcz kompetencje powierników samego Boga. Dlaczego? Bo jakaś niepisana norma albo prawo mówi, że o ile młodość ma prawa do błędów i do pytań w tym konkretnym przypadku, to jakiekolwiek obiekcje i retoryka nie mają szans na powodzenie. Po prostu nikt nas nie chce słuchać, bo i po co?! Za delikatnie to powiedziałem, więc sprostuję i dodam. Grzech śmiertelny popełnia ten kto zwątpi w namiestników boga na ziemi, oraz w prawo jakie jest ich udziałem. Całe szczęście dla rodziny nie zdążyłem nacieszyć się wolnością słowa i myśli gdyż znienacka pojawił się Dziekan Rudolf. Był to mężczyzna postawny i dobrze zbudowany w czarnej sutannie zapinanej na 33 guzkowate guziki. Z daleka wyglądał niczym szkolny woźny w fartuchu i dokładnie jak woźny traktował nas, czyli jak dorastającą młodzież. A przecież już nie byliśmy dziećmi i bezpardonowe traktowanie z góry, bez szacunku nie przystało komuś, kto mianował się duchowym przewodnikiem. Dziekan Rudolf widocznie nie miał aż tylu wątpliwości i niczym jastrząb albo cesarski orzeł nadleciał znienacka i przegonił nas jak stado szczurów albo ulicznych kotów. Kilkoro jeszcze wytargał opiekuńczo i ku przestrodze za uszy a resztę na przysłowiowych kopniakach pogonił do kościoła tak, że szybko zapomniałem o swoich wątpliwościach. A kiedy już pokornie stałem w kolejce do konfesjonału zdobyłem się resztą mojej prywatnej godności i ciekawości na ostatnią próbę. Delikatnie obczaiwszy czy Dziekana nie ma w okolicy zapytałem konspiracyjnie najbliższego kolegę o najbardziej nurtującą kwestię. -Przyznasz się że palisz, no wiesz z czego będziesz się spowiadać? -no co ty zgłupiałeś, wymyślę kilka kłamstw, ... powiem, że nie słucham się rodziców. Coś takiego, wiesz. Broń boże nie powiem prawdy, nie jestem taki głupi. Tu dla potwierdzenia swych słów popukał się w głowę, jakby chcąc poprzeć dobitniej swoje zdanie. -tylko tyle? A tak na poważnie, no wiesz... , bóg?! -no co ty, to tylko taka schiza! Stary mi powiedział żebym się tymi pierdołami wcale nie przejmował. Tu chodzi tylko o papier. I tu wskazał kwitek, który miał podstemplować aby formalnie dostąpić sakramentu. -No tak. Pomyślałem, że to jakiś sposób aby przez to przejść, jakoś załatwić sprawę biletu do sakramentu! Przecież to tylko stempel na kawałku bibuły?! To jest najważniejsze dla wszystkich! Ale czy mi wystarczy taka motywacja?! Czy tego właśnie chciałem, załatwić szybko sprawę aby wszyscy się odwalili, dali mi spokój. Abym tylko dotrwał do tej upragnionej dorosłości zgodnie z procedurami, a wtedy co?! W tej chwili jednak nie miałem na to żadnego wpływu, niestety a może, na całe szczęście. Stałem więc grzecznie i czekałem na swoją kolej, na ślepy traf. Byłem już trzeci w kolejce do loterii rozpisanej przez nieznanego mi boga. Trzeci, a za chwilę drugi?! Czy to ma znaczenie, czekanie na swoją kolej? Nienawidziłem czekać. Jestem już tuż, tuż, lecz z jakiegoś powodu zmęczony i znudzony oparłem się o filar. Jeszcze raz spojrzałem na sufitową polichromię poszukując czegoś; myśli odpowiedzi, refleksji. Piękne i jednocześnie nudne! Po co to komu, skonstatowałem ze dezaprobatą i powiodłem wzrokiem w dół, aż wypatrzyłem kraty w posadzce. Była to zamykana na kłódkę brama, która prowadziła do podziemnej katakumby, grobowca gdzie spoczywały szczątki wielkich panów i właścicieli ziemskich. Skoro oni wybrali to miejsce na swój pochówek, to chyba jest w tym jakaś racja i mądrość. Rozmyślałem. Widać więc, że ci szlachetni założyciele miasta (Szafgotowie lub jakoś tam) ufali Bogu i wierzyli w kapłanów. Wszakże oddali w opiekę cały swój majątek a nawet ciała! To chyba coś znaczy? Dlaczego więc ja, mały człowiek, mały polak, mały chrześcijanin, robię z Wiary i z dobytku Boga taką bestię. A Kościołowi ujmuję z respektu i szacunku, tym swoim indywidualnym przedstawieniem? Kogo to obchodzi?! A czy moje wątpliwości są bezpodstawne, nielogiczne?! Ba.., nawet głupie i śmieszne?! Ktoś zauważy, lecz z drugiej strony jednak myślę, że mam trochę racji. W głębi swego naiwnego serca czuję, że mam rację, bo czyż to nie odwaga mną powoduje. Wszakże narażam się na śmieszność dla innego dobra a jako myślący człowiek staram się coś zrozumieć i udowodnić. To już coś! Jestem dorosły i gotowy by zabrać głos w dyskusji a zwłaszcza gdy sprawa tyczy się: boga, religii i kościoła?! Zwłaszcza gdy chodzi o moją przyszłość i przyszłość nas wszystkich. Niestety nie zdążyłem zdobyć przewagi argumentów w tej wewnętrznej rozprawie, bo w końcu doszedłem do miejsca ostatecznej próby. Poprzedni petent widać usatysfakcjonowany rozmową z powiernikiem samego Boga pokornie ucałował stułę i odszedł wolny z opieczętowanym biletem. Widzę i wiem, że przede mną już tylko konfesjonał, gotowy otworzyć swe litościwe podwoje. Pięknie zdobiony ornamentami, pachnący kurzem i drewnem jak letnia altana zaprasza mnie niczym swego kochanka do środka. Wyczekawszy chwilę wchodzę cały przejęty tym kogo zastanę wewnątrz i co się wydarzy w trakcie. Ku mojej wielkiej radości, już klęcząc w środku zrozumiałem, że za kratką jest ksiądz Piotr, młody wikary, który w przeciwieństwie do dziekana był komunikatywny oraz towarzyski. Jako szesnastolatek miałem wyjątkowo dobry z nim kontakt co sprawiło, że nagle zapomniałem o rutynowo planowanych kłamstwach i grzechach do spowiedzi. -niech będzie pochwalony. Wyrzuciłem pierwszą magiczną formułę. -na wieki wieków, padła spokojna odpowiedź. Ksiądz Piotr trwał tam w pozie, niby umęczonej niby zrelaksowanej, ze wzrokiem skierowanym gdzieś, albo z zamkniętymi oczami; tego nie wiedziałem. Dla większego komfortu naszej rozmowy usiłowałem nawiązać kontakt wzrokowy, lecz przez skromne kratki nie byłem w stanie nic osiągnąć, więc szybko dodałem kolejną frazę świętego obrządku. -ostatni raz byłem u spowiedzi... . Tu pospiesznie kalkulowałem by w końcu strzelić miesiąc temu. -i już zdążyłeś nagrzeszyć zapytał przekornie wikary? -tak proszę księdza, znaczy się nie... . I tu wyciągając kwitek pokazałem jakoby na dowód. Muszę mieć pieczątkę, wydukałem w końcu, bo idę do bierzmowania... . -tak rozumiem, tu spojrzał na mnie podejrzliwie i w zupełnym spokoju wyszeptał satynowym głosem ciepłe matczyna słowa. -więc nie zgrzeszyłeś i masz czyste sumienie? -tak przestrzegam przykazań, modlę się, kocham rodziców też. Powiedziałem to jednak bez żadnego przekonania i od razu zrozumiałem swój błąd. -a jakie są twoje relacje z rodziną? Zapytał przekonany iż coś ukrywam. -mama jest dobra, pracuje i zarabia. Ojciec też pracuje, czasami jednak rodzice się kłócą. A ja tego nie mogę zrozumieć, chciałem pomóc. Namawiałem ojca żeby nie pił, prosiłem matkę aby powstrzymała swoje nerwy ale na próżno. W domu panuje nieznośna atmosfera nienawiści i nieszczęścia. -tak, dobrze, słucham cię mów dalej. -raz chciałem pomóc matce ale ona nie docenia mojej pomocy w domu. Uważa, że jestem jak ojciec, mówi nawet, że powinna mnie zabić, kiedy byłem jeszcze mały. Że należałoby zabić również ojca, tak mówi i twierdzi, że nie ma sprawiedliwości. Że nikt jej nie chce pomóc w życiu, że jest sama i ma tyle spraw na głowie. -a gdzie pracuje twoja matka? -jest pielęgniarką w szpitalu, pracuje na zmiany po 12 i więcej godzin dziennie. Ojciec też pracuje na zmiany, tak że musimy sobie wszyscy pomagać. Ja jestem najstarszy ale nikt nie traktuje mnie poważnie. Nikt mnie nie rozumie. -twoi rodzice na pewno cię kochają i chcą dla ciebie jak najlepszej przyszłości, to nie ulega wątpliwości. Są zapracowani i zmęczeni, takie jest życie. Każdy musi pracować, a jednoczesne utrzymanie domu i praca to wielkie wyzwanie. Musisz wspierać swych rodziców w tej pracy. -ale co ja mogę? Starałem się wielokrotnie ale bez rezultatu. Może ksiądz sam spróbuje porozmawiać z moją matką lub ojcem, nie wiedzę innych szans na naprawę stosunków rodzinnych. -a jak sie do tego odnosi dalsza rodzina? -wszyscy oni uważają że matka jest cudowna, że to ojciec jest zakałą i alkoholikiem. -a co ty o tym sądzisz? -ja myślę, że ojciec ma dość paranoi jaką matka usilnie wytwarza i rozprzestrzenia wokół siebie. Czasami myślę, że to wina tej pracy, albo jakiegoś problemu, frustracji z przeszłości. Ona czuje się upokorzona i niedoceniona. Zmęczona a nawet wyczerpana pracą tak bardzo, że już nie ma siły dla nas. Czuję, że to wszystko zmierza do katastrofy! -dlaczego tak uważasz. Większość ludzi ma takie same problemy, rodziny przeżywają kryzysy, ale zawsze wszystko wraca do normy. Bóg i kościół czuwa nad porządkiem tego świata i nie tak łatwo jest zniszczyć dzieło Boże. Poza tym każdy zasługuje na miłość i wybaczenie. Jeśli naprawdę kochasz swoich rodziców wybaczysz im. -nie chcę im wybaczać, nie potrafię. Poza tym to ich sprawa nie moja. Dlaczego mnie w to wszystko mieszają? Czy nie potrafią załatwić tych spraw między sobą? -być może tak się właśnie stanie, osobiście postaram się pomóc w tej sprawie. Jednak musisz wiedzieć, że lepiej będzie kiedy nie wspomnisz rodzicom o naszej rozmowie. -tak proszę księdza, nic nie powiem. -to wszystko co chciałeś mi powiedzieć, czy jest jeszcze coś co cie gnębi synu? -ojcze..., wiem że wkraczam w dorosłe życie. Pozornie moje życie w tym małym miasteczku wydaje się nudne i pozbawione kolorytu..., czegokolwiek. A z drugiej strony faktycznie są tacy co mają: problemy, tajemnice rodzinne, grzechy. I dlaczego jednokrotna interwencja z modlitwą nie wystarcza? -Musimy codziennie wzmacniać swoją wiarę, -ale nie rozumiem co budzi strach i poczucie winy wśród ludzi którzy sami w sobie są słabi. Większość z nich to beznadziejni i niegroźni, obywatele a przecież codziennie wznoszą prośby o jałmużnę łaski i błogosławieństwa?! -chcą być silni dlatego sie modlą. -Ja chcę być silny! Czuję wielką siłę, jestem gotowy sprostać najwyższym zadaniom i nie potrzebuje się modlić tak często. Mimo to dzień za dniem, życie płynie leniwie i wydaje się, iż nic nie wzbudza moich podejrzeń ani uprzedzeń do tego, abym mógł stwierdzić, że ich życie jest bardziej doskonałe niż moje własne. -Że ci gorliwi biedacy są silniejsi? -tak, dokładnie. A kiedy na nich patrzę albo robi mi sie ich żal, albo sam zaczynam czuć się winny tego, że ich nie rozumiem i nie mogę pomóc?! Bo skoro jest jakiś problem to można go rozwiązać w ziemski sposób nie mieszając w to zastępów aniołów lub samego Boga. -ale bóg również udziela pomocy słowem i wiarą. Ludzie zaś czynem i miłością. -Ludzie są sobie obcy i obojętni, a ja czuje się opuszczony lub nawet osaczony przez świat. Każdy ma jakieś potrzeby i marzenia, a ja chciałbym tylko, aby ktoś mnie kochał, potrzebował i szanował. -bóg kocha wszystkie swoje dzieci, musisz zaufać jego naukom a wszystko dobrze się ułoży, lecz na pewno nie od razu, nie od jutra! Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. Tak to już jest, że musimy cierpieć. My ludzie już tacy jesteśmy, nie możemy żyć bez tego cierpienia. Dlatego jest potrzebny kościół i wiara aby pomagać tym którzy błądzą. -ale ja nie błądzę, ja wiem co jest dobre a co jest złe. -niestety nikt tego nie wie na pewno i tylko bóg może osądzać ludzi za ich czyny. -więc dlaczego istnieje prawo, dlaczego są przykazania? -w ten sposób staramy się chronić własny świat i jego dobra, wartości w które wierzymy? -a co jeśli te wartości są błędne, niedoskonałe? -aby ci to lepiej wytłumaczyć posłużę się przykładem. Ja to nazywam teorią de fix! Działa to tak. Wpierw wymyślamy sobie cokolwiek, może być to nawet jakiś absurd, coś nieosiągalnego jak marzenie, albo jak wspaniały cud. A następnie próbujemy sukcesywnie go realizować. Najlepiej jak potrafimy i bez nerwów, systematycznie krok po kroku, aż dzięki temu nauczymy się realizować własne życie. I choć tak naprawdę nigdy nie osiągniesz celu, to wiedza jaką zdobędziesz, mądrość i doświadczenie będą wystarczającą nagrodą z tej przygody. -a co dalej? Jak to się ma do realnego świata i realnych potrzeb?! -i to jest proste, cudowne..., rozumiesz?! Całą potrzebną wiedzę jak żyć już właśnie posiadłeś! Teraz tylko zastąp idee de fix czymś konkretnym, czymś bardziej realnym i przydatnym. A na pewno osiągniesz każdy cel. ...W życiu każdy popełnia błędy, takie jest nasze przeznaczenie, więc najlepiej jest założyć, że nasz cel życia jest również błędny. Jednak nie znaczy to, że nie warto walczyć rozwijać się i pokonywać przeciwności losu. To jest najważniejsze, umiejętność zwyciężania, podnoszenia się. Taką wiedzę przekazał nam Jezus! -tak rozumiem co ksiądz ma na myśli. Bardzo dziękuję za takie mądre wyjaśnienie. -jesteś dobrym dzieckiem, zmów cztery razy zdrowaś mario i na zadośćuczynienie postaraj się więcej okazywać zrozumienia dla rodziców. Ich życie musi być bardzo trudne, więc nie dokładaj im zmartwień a na pewno wszystko dobrze się ułoży. -bug zapłać. Przeżegnałem sie i ucałowawszy stułę podałem bilet, który wikary zwrócił mi z pieczątką. Wydarzenie to znacznie pokrzepiło Jędrzeja na duchu i naładowało tak pozytywną energią że postanowił jak najszybciej przynieść tą radość do domu a w rezultacie naprawić relacje z obojgiem rodziców. Niestety rodzinny konflikt doszedł do takiego etapu, że żadna ingerencja nie wydawała się na tyle skuteczna aby cokolwiek zmienić na lepsze. Matka jak zwykle tłukła i poniewierała ojca, który wydawał się ignorować zarówno kościół jak i rodzinę. Jedyne co sprawiało mu radość to spotkania z kolegami, picie piwa i kontakt z przyrodą. Chodził więc na działkę i do pracy, tylko sporadycznie spędzał czas w domu. Najczęściej latem znikał na całe dnie a czasami tygodnie, a zwłaszcza kiedy matka w amoku pracy i obowiązków szalała nie dając nikomu spokoju. Oczywiście zawsze miała pretensje o wszystko, kiedy tak naprawdę, to ona była jedyną osobą w domu, która dolewała najwięcej oliwy do ognia niezgody. W końcu Jędrzej poddał się i zrezygnowany liczył już tylko na obiecaną interwencję księdza Piotra. Pamiętając o całkowitej poufności odczekał tydzień, dwa tygodnie lecz ciągle nie było żadnej poprawy. W końcu po upływie miesiąca zdecydował się rozmówić z wikarym i ustalić co dalej. Niestety jakie było jego zaskoczenie, kiedy okazało się, że na obecną chwilę nawet on nie widzi szans na interwencję w tej sprawie. Oczywiście rozmawiał o całej sprawie ze swoim przełożonym Rudolfem Ujmą. -Tak naprawdę to dziekan Rudolf, przesądził o całej sprawie. Uznał bowiem takie incydenty za błahe i niedorzeczne. Wyznał Jędrzejowi ksiądz Piotr do głębi poruszony determinacją młodego mężczyzny. -a to sukinsyn, jak on tak może? Kiedy Jędrzej siedział załamany a łzy szczerego żalu i utraconej nadziei spływały po jego policzkach, dopiero wtedy wikary zdecydował się odsłonić chłopcu rąbka tajemnicy, która wydała się błaha i niby niepozorna, lecz z upływem czasu to właśnie ona zmieniała wszystko. Jeśli to co mówisz jest prawdą to faktycznie musisz bardzo cierpieć. Rozumiem to i współczuje ci bardzo, ale widzisz. Tu objął Jędrzeja opiekuńczym ramieniem niczym ojciec. Nie ma nic bardziej niesprawiedliwego niż sytuacja kiedy dziecku, młodemu mężczyźnie, robi się papkę z mózgu. Musisz wiedzieć, że każdy człowiek ma własną prawdę i własne kłamstwa. To jest skomplikowana sytuacja w której każdy chce okłamać innych po to, aby stworzyć wizerunek cnotliwego obywatela. Tak się przyjęło w śród ludzi, że owa cnota ułatwia życie i przynosi wymierne korzyści materialne. -chyba rozumiem, moja matka powtarza, w kółko; pamiętaj synu! Pokorne ciele dwie krowy ssie. -właśnie to jest komunizm, tak działa społeczeństwo. Kiedyś może to zrozumiesz a teraz, co do cnoty. Nie ma takich cnotliwych i doskonałych obywateli, każdy ma coś na sumieniu i tylko tolerancja może cokolwiek zmienić. Ale niestety ludzie są uparci, zawzięci i przestraszeni. Słowem nie można ich zmienić od razu. -Czym jest zatem ta obłuda, ta fałszywa cnota? -jest prostym wytrychem do prawdy, której większość nie może ogarnąć. -czyli kłamstwa nie można przedkładać ponad prawdę, która często jest inna. Żeby nie powiedzieć straszna lub szkaradna czy niewygodna. -ciału bliższa koszula, takie przysłowie i takie życie. -czyli wszyscy są kłamcami? -tak niestety wszyscy. Są mądre przysłowia oraz żelazne prawo, które więzi ludzi i czyni z nich niewolników. Jest wiele kajdan i ograniczeń, dla jednych to religijne kodeksy a dla innych to kodeksy w pracy czy w małżeństwie. -więc co mam robić? Dokąd mam się udać? Chcę uciec przed fałszem, aby żyć prawdziwie! Szczerze i szczęśliwie?! -sprawa nie jest łatwa synu, widzisz ja wybrałem drogę kapłańskiego powołania ponieważ tak jak ty miałem podobny problem. -jaki ksiądz miał problem? -powiedzmy, że to tajemnica służbowa, być może kiedyś opowiem ci o tym, teraz jednak nie mogę, zrozum. Chodzi o to, że kiedyś ktoś pomógł mi. Więc teraz, ja mogę pomóc tobie. -czy to znaczy, że pomoże mi ksiądz zostać ministrantem tak bym mógł zostać kaznodzieją? -nie chciałem ci tego bezpośrednio proponować gdyż tak naprawdę jest to twoja decyzja. Oczywiście podejmiesz ją dopiero po uzyskaniu pełnoletności oraz kiedy zakończysz edukację w seminarium. Ale znaczy to tak, że jest taka możliwość. -mam dopiero szesnaście lat i wiem, że po skończeniu szkoły będę miał wybór, lecz jeśli rodzice nie zgodzą się z moją decyzją co wtedy? A jak będzie z wojskiem? Wezmą mnie do wojska? -o ile mi wiadomo tak, będziesz musiał odbyć służbę wojskową, ale teraz nie ma to znaczenia. Na dzień dzisiejszy zostaniesz ministrantem i będziesz służył do mszy. Co ty na to? -super, to znaczy bardzo się cieszę proszę księdza. -kiedy rozmawiamy prywatnie możesz mówić mi Piotr. -tak Piotrze. Skwitował Jędrzej i uściskał rękę swojego nowego kolegi. -I pamiętaj o jednym, każdy z nas jest inny! -co to znaczy?! -To znaczy, że musimy szanować tę inność, nie możemy się afiszować świadomością tego co wiemy bądź widzimy bo łatwo wpaść w kłopoty! -masz na myśli politykę? -nie tylko politykę. Każdy z ludzi dąży do władzy to jest naturalne. Jeśli wspierasz te dążenia i pomagasz, jesteś wtedy jakby w drużynie. Jeśli zaś grasz przeciw drużynie niechybnie czeka cię kara. -a kto mnie ukarze? Co to za drużyna? -jak się dokładnie rozejrzysz to zobaczysz, że jest wiele drużyn a i kary mogą być różne. Chcę ci tylko powiedzieć, że musisz być bardzo rozważny gdyż dorosłość niesie z sobą wiele zagrożeń o których dzieciom się nic nie mówi! -ale dlaczego? -dlatego żeby było łatwiej wami manipulować, żeby każdy z was niczym motyl, podczas swego pierwszego lotu wpadł w sidła władzy i sprzedał duszę diabłu! -co Piotr mówi, jeśli taka jest prawda to życie jest straszne! -dlatego ci którzy to rozumieją grają zespołowo, to daje większe szanse przetrwania. -bardzo sie cieszę, że Piotr mi takie tajemnice zdradza. Będę bacznie obserwował i uczył się tak aby stworzyć zgrany zespół. -tak masz rację ucz się i obserwuj a na pewno stworzymy zgrany zespół. I cieszę, że chociaż tyle mogłem dla ciebie zrobić, niestety muszę wracać do obowiązków. Wasz dziekan to wymagający zgred, na chwilę spokoju nie daje. Sam chyba wiesz?! Tu bezwiednie rozłożył ręce aby opisać własną niemoc. -a tak Dziekan Rudolf. Już nie raz tak mnie za uszy wytargał że aż się dziwię. Tu Jędrzej złapał za ucho dla demonstracji. A mimo to nie uschły i nadal rosną!? -no to w takim razie spotkamy się na kolejnej katechezie. Powodzenia! -dziękuje i do widzenia, znaczy się; szczęść boże. -bóg zapłać, odrzekł Piotr kiedy Jędrzej zniknął za drzwiami zakrystii. Po zakończonej rozmowie z kandydatem na ministranta wikary szykował się do wyjścia, kiedy do kancelarii zajrzał dziekan. -możemy zamienić słowo? Błaho i niewinnie zagadnął Rudolf Ujma. -ależ oczywiście, jestem do dyspozycji oznajmił Piotr. 000000000000000000000000 dziekan ma ochotę na wikarego zastanawia się jak go ujarzmić, jest zazdrosny, wikary sexy chłopak Kiedy Piotr krzątał się po plebanii Dziekan wziął go na stronę i zagadnął o kontakty z młodym Jędrzejem. Upomiał go o to aby nie spoufalał sie z uczniami gdyz on doskonale wie o jego preferencjach oraz przestrzega diakon/ wikarya że nie będzie tolerowała na swojej parafii zadnych takich wpadek. Piotr oponuje i twierdzi że to była rozmowa w sprawie powołania gdyz młody chłopak pragnie zostac ministrantem. Dziekan wyraza swoje wachanie jednak ostatecznie zgadza się by przyjac chłopca do święceń ministranckich. Młody diakon/ wikary zasatanawia sie nad własnym połozeniem nad własna przyszłościa modli się do boga o siłe i miłość dla niego i dla takich nieszczęsliwych dzieci jak jędrzej, istot niewinnych które popycha się ku przepaści jak nieświadome bydlęta na rzeź. Winna jest temu zarówno polityka i kościół. Lecz niestety cóż on sam może na to poradzić? Kiedy sam siedzi w tym po uszy Boże ratuj. Lament 000000000000000000000 00000000000 Rozdział 2 00000000000 Rok 1990. Szpital powiatu Lwóweckiego. Rozpoczyna się kolejny tydzień pracy pielęgniarki dyplomowanej. Oddziałowa siostra przełożona Maria, dla koleżanek Marysia, była bardzo sumienną i porządną kobietą zwłaszcza w pracy, do której podchodziła jak najbardziej poważnie. Maria rozumiała i doceniała fakt, że w jej ręce ludzie powierzali nie tylko ludzkie życie, lecz również standardy nowoczesnego socjalizmu i emancypacji. W tym ostatnim wydawała się być nie tylko przewodniczką lecz przywódczynią czego dowodem był fakt, że musiała wziąć szybki ślub. Tym sposobem starała się ukryć przed światem powody swego szczęścia albo żal utraconej niewinności. Cokolwiek to było ważnego oczywiście nie mogło przesłonić tej pełni szczęścia, którą kobieta zamierzała wypełnić cały świat bez względu na konsekwencje i na otoczenie. W końcu każdy ma szansę aby kiedyś się życiowo zrealizować. Tak więc nasza sumienna Marysia ciężko pracuje aż pot kapie z jej czoła, aż ręce mdleją ale mimo to praca jest tym jedynym prawdziwym szczęściem, polem realizacji w którym ktoś ją docenia i szanuje. Nie to co rodzinny piedestał, lecz oto społecznie podniesiony moralnym trudem wizerunek kobiety nowoczesnej, pięknej, inteligentnej. I przede wszystkim takiej, której nie można przekreślać za jeden mały błąd, za kobiecą słabość lub siłę; bo ocena zależy tylko od punktu widzenia. Co z tego, że jest mężatką i urodziła syna? To jest cudowne, wręcz pożądane i dobrze widziane wśród ludzi. Wydaje się więc, że do całkowitego szczęścia takiej kobiecie już niewiele brakuje; no może poza wyższym wykształceniem. Ale dopiero w tej właśnie chwili życie młodej dwudziestolatki nabiera właściwego rozpędu koloru i znaczenia. Oczywiste jest, że nie tylko dla jednej Marysi świat szykuje niespodzianki. Koło jednego życia kręci się wraz z innym kołem, ciało nabiera rozpędu i źle jeśli odbywa się to wbrew przyjętym zasadom, prawom fizyki i dynamiki. Jest to bardzo niebezpieczne zwłaszcza, jeśli małe rozpędzone koło pielęgniarki zbliża się do wielkiego koła pana ordynatora, który doskonale rozumie co Marysia ma w głowie i między nogami. Przyroda jest doskonała, organizuje się lokalnie i wybiera zawsze najlepsze rozwiązania. Życie niczym wieczne drzewo selekcjonuje najtwardszych ludzi jak najtwardsze gałęzie. Te pozostawia przy życiu kiedy innie obumierają i odpadają. W pewnych okolicznościach aby ślepy los nie zniweczył i nie zmarnował tego co tak sumiennie tworzy natura pojawia się człowiek ze swoją inteligencją i wiedzą. Być może jest to ogrodnik, polityk..., a być może, że jest to lekaż i na dodatek mężczyzna. Lekaż to zwykle nietuzinkowy i wszechstronny człowiek, który ma się rozumieć, doskonale zna wszystkie tajemnice ludzkiego ciała i dlatego właśnie w oczach wielu uchodzi za tego, któremu powierzono wiele ważnych funkcji. Można sądzić, że ów mężczyzna niczym bóg zna tajemnice umysłu i natury gdyż doskonale wie jaka jest podopieczna latorośl, oraz jak sprawić aby rosła dokładnie tak jak sobie tego zażyczy. Ordynatorzy są przeważnie mętami z czarnej sadzawki i uwielbiają sterować takimi młodymi małżonkami. Zwłaszcza w miejscu, które jest całkowicie bezpieczne i zapewnia najlepsze alibi, oraz dlatego, że mają na tym terenie całkowitą, jeśli nie absolutną władzę. Możemy z przekąsem stwierdzić, że nasz ordynator Łasik jest niczym rekin w małym akwenie tłustych foczek a jego pasją jest tylko jeden instynkt. Instynkt drapieżnika, samca pobudzonego chemią i obsesją ucieczki, samozniszczenia w ostatecznej próżności. W seksie i uzależnieniu od kolejnej, nowej lubieżnej, spoconej, zapracowanej albo moralnej..., słowem każdej samicy. Penis Łasika jakby posiadając własną świadomość kwestionował zasadność życia swego pana i dokonanych wyborów. Rozpasany i wiecznie głodny ciągnie Mózg swego pana jak pies na smyczy za kolejnym kotkiem, za kolejną Marysią. I tak w kółko: seks na bloku z sanitariuszkami, na oddziale z oddziałową, a na końcu karniaki w łóżku z żoną. Oczywiście idealna praca może się trafić tak samo jak idealna kochanka, lecz co zrobić z idealną Marysią? To pytanie bardzo długo intrygowało ordynatora, stanowczo za długo. Dlatego chcąc nie chcąc, wychodzi na to, że jeśli nie korzysta się z własnych możliwości i uprawnień, to tak, jakby się ich nie miało! A tego pan Łasik sobie nie wyobrażał. Status i władza tworzą doskonałe narzędzia do manipulowania tak ciałem jak i umysłem, a ordynator Łasik już nie raz wykorzystał to w swoim życiu. Wystarczy tylko znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie, a dla tych dwojga nie jest to wcale takie trudne, zwłaszcza że widują się i pracują codziennie przez osiem do 12 godzin w jednym szpitalu. -Pani Mario, możemy już zrobić obchód? -ależ tak panie ordynatorze. -pani Mario, tu przywołał kobietę gestem. Maria podeszła do drzwi z tabliczką dyrektor szpitala i konspiracyjnie nastawiła ucha. -Tak słucham o co chodzi? -tyle już razem pracujemy a my nadal mówimy sobie per pan i pani? Przecież wszyscy jesteśmy sobie równi, społecznie i politycznie. Proszę mnie nie wyróżniać za to, że jestem pani przełożonym. To mnie krępuje, pani rozumie? -tak rozumiem. Więc jak ma mówić do ordynatora? -oczywiście tylko na osobności nie przy innych pracownikach, to zrozumiałe.., możesz mi mówić.. . I tu wyszeptał prawie dotykając jej ucha:. Szczytujący kogucik. Słowa wypowiedział tak, aby tylko ona słyszała. Kobieta z początku uśmiechnęła się krzywo jakby to był jakiś głupi koleżeński żart i chciała już odejść, kiedy pan Łasik głośniej dodał. Za pięć minut jestem na obchodzie, ma się rozumieć razem z panią! Kobieta przez chwilę była całkowicie zdezorientowana, lecz po chwili ochłonęła i przystąpiła do rutynowych czynności tak, że za pięć minut już czekała w dyżurce. Na prowizorycznym biurku z papierami stał biały kubek z czarną kawą, lampka oraz pieczątki. Na ścianie wisiały kitle i telefon. Po drugiej stronie apteczka z zestawem pierwszej pomocy oraz metalowe pojemniki, pakunki, kaczki lekarskie i inne duperele. Główny hol lśnił wypucowany a okrągły zegar ścienny pokazywał czas, wyznaczał rytm i znaczenie naszych czynów. Maria wpierw liczyła upływające sekundy by ostatecznie zatrzymać się w przerwie, wyczekującej pozie kobiety postawionej na linii startu. Kobiety wyczekującej kolejnej chwili w której będzie mogła się wykazać swoimi umiejętnościami, talentem i wolą. Oto Maria gryząca wargi ze stresu i świadomości, że będzie obchodzić szpital z podnieconym kogucikiem. Nie..., jak to było? Z nabrzmiałym? Też nie. Tu kolejna próba odtworzenia sekretnego imienia nabrała nieoczekiwanego rozmiaru i kierunku. Maria podnieciła się na myśl jaki może być kogucik ordynatora; jaka jest szyja i dziobek. Na myśl o tym wargi pielęgniarki przełożonej zagryzły się ponownie a oczy poszybowały w górę niczym kolorowe dziecięce baloniki, zupełnie wolne jak lubieżne myśli. Życie jest szare i nudne: dom, praca, codzienna rutyna. Maria patrzy przed siebie i rozmyśla, kiedy w jednej chwili promienie słońca rozświetlają wypucowany aż idealny korytarz. Refleksy słońca magiczną mocą zmieniają sterylną i ponurą atmosferę szpitala w bajkowy i pogodny krajobraz. Z oddali daje się słyszeć śpiew ptaków i szum wiatru, może wody. Znacznie to poprawia humor kobiecie aż cała promienieje rozmarzona i na chwilę błogo szczęśliwa. -już jestem, możemy zaczynać, oznajmił lekaż. -...acha, zaczynać?! Oprzytomniała w jednej sekundzie zdezorientowana i robiąc maślaną minę do lekarza jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku uśmiechnęła się niewinnie. -no dość tego wdzięczenia się czeka nas praca! -a tak praca oczywiście, ja tak tylko się zamyśliłam. -acha rozumiem, jakby z powątpiewaniem powiedział i podszedł do karty pierwszego pacjenta. Są jakieś zmiany? Zadał ogólne pytanie. -pacjent czuje się dobrze, można go wypisać. Zawyrokowała pielęgniarka. -teoretycznie to wszystkim nam coś dolega, zripostował doktor wpatrując się w kartę pacjęta. Nikt nie wie co się kryje w naszych ciałach. I przeszedł do kolejnego łóżka. Musi pani wiedzieć, że nawet jeśli pacjentowi nic nie dolega nie znaczy, że nie jest naszym pacjentem. Pani rozumie? Tu spojrzał spod okularów. -nie bardzo. I tu, swoje umiejętności główkowania szybko starała sie nadrobić uśmiechem. -ma pani bardzo atrakcyjny uśmiech, pewnie nie raz pani to powtarzano. Kobieta zarumieniła się ale nie spanikowała. -pacjenci powinni zasługiwać na więcej uwagi, na pewno więcej niż ja?! -ależ broń boże, personel dla szpitala jest najważniejszy, to dzięki niemu możemy leczyć. Jak ja bym sobie poradził sam na takim oddziale. To czysty absurd?! -w afryce lekaże pracują w gorszych warunkach i sobie świetnie radzą, a szpitale są tam w opłakanym stanie. -oni tam nie mają szpitali pani Mario. Rozmawiali tak dobrodusznie i otwarcie posuwając się od łóżka, do łóżka, aż w końcu dotarli do kolejnej sali. A po upływie 50 minut byli już nie tylko kuplami, lecz również flirtującą parą kochanków. Siostrę Marię poniosła wyobraźnia i już widziała jak tryumfuje, poskramia; że dzieli ją zaledwie kilka kroków od drzwi gabinetu i kilka pocałunków od kolejnej przyjemności. A wszystko to osiągnęła zaledwie po miesiącu pracy, taka jest wspaniała. Niestety ordynator Łasik nie przewidywał takiej opcji. W jego życiu była już jedna hetera, jeden garb, jeden moralniak, jeden kaganiec i jeden dyszel; jedna kobieta. Jednak On zasługiwał na więcej i jako model nowoczesnego mężczyzny miał większe potrzeby oraz cichą nadzieję, że siostra Maria to zrozumie. Zrozumie dokładnie i precyzyjnie, dokładnie tak jak regulamin i procedury tego szpitala. Dopiero wtedy będzie to bezpieczne, zadowalające i podniecające. Dlatego tak bardzo zaskoczył oddziałową Marię tą nagłą zmianą tonu i zachowania, bo kiedy tylko już zamknęła za sobą, obite gładką skórą drzwi do dyrektorskiego gabinetu Łasik wybuchnął. -co pani sobie wyobraża, czy pani wie co pani robi? Naskoczył na przerażoną kobietę. -ależ panie ordynatorze, jak co ja robię, nie rozumiem. -jak to co? Ośmiesza mnie pani przed pacjentami, wmawia pani im że są zdrowi. To nie do pomyślenia. -ale ja przecież, nie miałam nic złego na myśli. -pani myślała, ciekawe o czym. Proszę nie odstawiać mi tu takiej mamałygi?! Jesteśmy w szpitalu a nie na targu, pani się zapomina. -ależ panie ordynatorze, ja tylko ... . -tak właśnie pani tylko, o tylko za dużo. Jak ja mam pracować w takich warunkach? No jak? -obiecuję się poprawić, proszę nie róbmy scen. -nie róbmy scen, a pani to co robi? Sceny z filmu romantycznego, bo ja nie wiem jak mam to rozumieć!? Proszę mi powiedzieć, czy ja jestem pani kolegą? -no.., ależ..., przecież... . Sam pan powiedział, że mamy być kolegami, że mogę do pana ordynatora zwracać się... . Tu niechcący zamilkła zorientowawszy się dokąd zmierza. -no proszę, śmiało. Proszę dokończyć jak miała pani mnie nazywać. -czerwonym kogucikiem, strzeliła kobieta całkowicie zbita z tropu. -niestety nie, chybia pani, proszę oddać fant. Proszę oddać mi swojego buta, no już. Kobieta posłusznie zdjęła buta i na jednej nodze podskakując zabawnie próbowała ustać aż w końcu stwierdziła, że to bez znaczenia i stanęła gołą stopą na miękkim dywanie. No to jakie jest moje tajemne imię? Dopytywał się Łasik? Proszę mi odpowiedzieć, to nie jest takie trudne? -nie, nie jest. Podniecony kogucik. Strzeliła ponownie. -pudło, proszę oddać drugi fant. Siostra Maria zastraszona i posłusznie wykonywała wszystkie polecenia ordynatora aż w końcu została jej tylko bielizna. -o ładną ma Siostra bielizną, biały kolor wspaniale pasuje do blond włosów. Wyglądasz Mario jak Marlin Monrow. A może się mylę i kłamię, bo jesteś chyba piękniejsza a zwłaszcza teraz kiedy się boisz. Czy boisz się bo wiesz, że chcę znać,..., i chcę usłyszeć to z twoich ust. Tu podszedł do kobiety i delikatnie objął ramieniem. My lekaże doskonale wiemy czym są nasze ciała, nie ma tajemnicy w ciele kobiety o której bym nie wiedział. Pani wie? -tak wiem, zimno mi, dodała nieśmiało. -nie jest istotne co kobieta czuje i co kobieta wie, lecz co kobieta może dać. Pani już dała społeczeństwu niewolników, własne dzieci. Pani rozumie? -nie nie bardzo. -a w zamian za to, co Maria ma? Co? Męża oczywiście i co jeszcze? Przeczucie, że pani życie będzie wspaniałe, pełne przygód, refleksji, doznań. -tak, tak mi się wydaje. -ależ nie, myli się pani i to bardzo. Życie jest sterowane i projektowane, a pani całkowicie powolna temu miejscu pracy. Od tego czy pani pracuje tu..., zależy nie tylko pani przyszłość, lecz przyszłość dzieci i męża. Rozumie pani, że to wszystko zależy tylko od tego, czy pani usługi będą odpowiadać mi! -ale dlaczego panu? -ja jestem szpitalem! Ja jestem tym, który daje: bilety, kwity, czekoladki i stempelki. A pani niestety uważa, że jest inaczej! Tak pani myśli prawda? Tu spojrzał świdrującym wzrokiem. Pani Maria sądzi, że ja jestem tu dla niej? -jest pan ordynator dla pacjentów. -ależ nie, niestety. Jestem tu ponieważ taką mam pracę. Ponieważ wiem jak ratować ludzkie życie, jak postępować z ludźmi i jak dyrektorować szpitalem. I najważniejsze wiem również: jak postępować z siostrami przełożonymi, jak je zwolnić i wymienić na inne. -chce mnie pan zwolnić? Nieśmiało zapytała Maria. -ależ nie, broń boże zwolnić, ja chciałbym dla pani jak najlepiej, tylko proszę mnie zrozumieć... . Nie mogę, po pierwsze; dogadzać każdemu, a po drugie; ile jest takich jak pani. Młodych i pięknych czekających tylko abym na nie spojrzał i beztrosko porozmawiał a nawet przytulił. Niestety nie mogę, jestem dyrektorem, nie tego oczekuje się od dyrektora? -nie, nie tego. -no właśnie, nie wymaga się przytulania, całowania a nawet towarzyskiego traktowania. A jak ja traktuję Marię. -dobrze pan ordynator traktuje. -bardzo dobrze, za dobrze! I co ja z tego mam, no co ja z tego mam? Problemy.. , a tu ludzie patrzą mi na ręce. Każdy tylko plotkuje, że ordynator to ordynator tamto. Czyż nie tak. -ja nic nie plotkuję i nic mi nie wiadomo o żadnych plotkach. -teraz tak pani mówi, ale wystarczy że się odwrócę a każdy jest gotów obsmarować mnie błotem, pani rozumie o czym ja mówię? Pani udaje taką głupią czy jak? -ja nie udaję, spoważniała kobieta. -zależy pani na pracy? -tak zależy bardzo. -na mojej opinii też pani zależy, na opinii szpitala? -tak zależy, bardzo mi zależy. -Mówi pani prawdę, być może. Proszę przekonać mnie abym w nią uwierzył, proszę powiedzieć moje sekretne imie. -nie wiem, nie pamiętam, broniła się kobieta. -w takim razie musi oddać pani kolejnego fanta. Poproszę. I wyciągnął rękę po stanik. -ale ja naprawdę nie pamiętam, obiecuję że więcej nie będę ... .że .. omal się nie rozpłakała. -no proszę mi teraz tu nie płakać, doskonale panią rozumiem. Ja kiedyś też musiałem przez to przejść. To jest pewnego rodzaju oczyszczenie, tłumaczył spokojnie i naukowo. Każdy podwładny podświadomie stawia się na równi ze swoim szefem, owszem istnieje taka równość. Ja tylko chcę pani pokazać na jakim poziomie i jaka jest cena tej równości. Proszę się tylko zastanowić. Co pani zyska na swoim stanowisku pracy? I co będzie mogła zrobić dla mnie, tak jak ja dla Marii? Oczywiście kiedy sobie zaufamy i kiedy będziemy równi. Każde z nas musi poznać granice, zrozumieć reguły oraz rozumieć jak łatwo wszystko złamać i zniszczyć. A my nie chcemy niszczyć prawda? Mówiąc to odpiął stanik i siłą zabrał go nagiej już pielęgniarce. -rozumiem ale dlaczego ja? -czyż nie jest pani do tego gotowa, czyż nie tego pani chce? -ja chcę tylko ... chcę tylko. -ależ Mario, ja też chcę, tylko i tylko to. Mówiąc to złapał kobietę za włosy i obrócił całą sylwetkę gwałtownie w swoją stronę tak, że kobieta znalazła sie zaledwie milimetry na wprost, twarzą w twarz z Łasikiem. Czyż bóg nie jest wspaniały tworząc takie ciało i takie oczy i takie piersi. Dlaczego samolubnie ludzie zakrywają te cuda kiedy inni chcieli by je oglądać i dotykać. Czyż to nie jest wspaniałe?! -tak wspaniałe, wysapała Maria. -pani cała drży muszę panią przytulić, proszę się ogrzać, proszę się nie bać. O tak, bardzo dobrze. Zapewne pani mąż tak panią ściska i tak całuje w te nadobne usta. I mówiąc to pocałował Marię, która nie stawiała znacznego oporu. Kobieta niezdarnie oddała pocałunek. Czując, że sytuacja wymaga innej metody mężczyzna zamaszyście złapał za pośladki i ponownie pocałował tym razem wystawiając język. Po chwili odjął swe usta od kobiecych warg które nabrzmiały i poczerwieniały. -O tak doskonale pani całuje, nie wiem jakie mąż ma wymagania ale sądzę, że jest z niego nieudacznik i na seksie zna się tyle co podpatrzył od kóz i krów. Pani powinna spróbować czegoś specjalnego czegoś jak seks z dyrektorem, jak masturbacja na biurku, albo na kozetce. Proszę tu zobaczyć jaki to praktyczny mebel, no proszę śmiało. Zachęcał gestem aby się położyła. W końcu ulegając pozwoliła się zaprowadzić do kozetki i teraz Maria niczym pacjentka wyciągnęła się na kozetce. -I jak wygodnie? Dopytywał się ordynator głaszcząc uda i jednocześnie wodząc wzrokiem jakby czegoś szukał, coś chciał zrozumieć. -wygodnie proszę się rozluźnić, nic pani nie będzie. Jest pani dzielną kobietą urodziła pani syna. Poród jakie to uczucie? -straszny ból, wysiłek, da się wytrzymać. -ach tak, ale to nie szkodzi. Tym razem nawet pani tego nie zauważy, nie poczuje. Będzie przyjemnie proszę zamknąć oczy i myśleć o czymś przyjemnym. Tu dotknął ordynator wewnętrznej strony uda i delikatnie pieszcząc nakazał tonem diagnosty. A teraz proszę rozchylić nogi, o tak, dobrze i jeszcze trochę. A następnie bardzo sprawnie przeciął nożyczkami majtki zakrywające kobiece łono. W ten sposób pozbywszy się ostatniej przeszkody założył jeszcze lateksowe rękawiczki i niczym prawdziwy doktor delikatnie masował łechtaczkę kobiety. Maria cały czas miała zamknięte oczy, gdy doktor systematycznie masował i co rusz obserwował twarz kobiety, do momentu aż poczęła się wiercić. Wtedy na czole lekarza pojawiły się krople potu a kobieca pochwa zrobiła się wilgotna. Tu przerwał na chwilę masaż. -Proszę nadal nie otwierać oczu, zakomenderował. Podnieta jest całkiem naturalną reakcją organizmu, tego nie trzeba się wstydzić. Wszyscy jesteśmy chemią, fizyką i matematyką, jesteśmy zwierzętami, które muszą zaspokajać swoje potrzeby. Wystarczy to zrozumieć a wszystko staje się jasne i proste. Ja wiem czego pani pragnie proszę to zrozumieć i zaakceptować. Mówiąc to obrócił głowę Marii jednym stanowczym ruchem. Twarz kobiety do tej pory skierowana frontem do sufitu, nagle została obrócona na bok tak, że jej usta znalazły sie dokładnie na wprost męskiego penisa. Kobieta wydała się zaskoczona nagłą interwencją i otworzyła oczy właśnie wtedy. A tu szok, zrozumiała w ułamku sekundy w jakiej znajduje się sytuacji. Tak to na wprost jej nosa ordynator stał nagi z członkiem w pełni gotowym do akcji. Biedna Maria nie miała pojęcia co począć, chciała coś powiedzieć, lecz kiedy tylko otworzyła usta mężczyzna jednym susem ulokował fiuta w nich tak sprawnie, że nawet nie mogła wypowiedzieć słowa. Kobieta zamarła w bezruchu jak zaczarowana. Trzymała tak wielkiego penisa bez protestu już dłuższą chwilę a doktor cierpliwie czekał i patrzył, aż zniecierpliwiony w końcu przemówił. -Wiem, zaskoczyłem Marię, ale proszę pamiętać, że wszystko jest kwestią chemii oraz fizycznej manipulacji. A w trudnych sytuacjach ja zrobię tylko tyle, ile Maria dla mnie. I znacząco spojrzawszy puścił konspiracyjne oczko, po czym, jakby na dowód tego co powiedział głębiej wsunął palce do pochwy by za chwilę podjąć decydujące działania. W efekcie cały się położył na wspak tak, że wylądował głową w jej kroczu a potem łapczywie lizał jej wargi językiem. Maria jęczała aż w końcu nieśmiało chwyciła penisa ordynatora, który sapał z drugiej strony. W końcu podniecona i spragniona jakiejś akcji delikatnie oblizała fiuta, który napęczniał i poczerwieniał. Dusiła go wpierw tak jakby chciała go udusić albo zabić, ale niestety on nadal wisiał jej przed nosem. W końcu poczęła go delikatnie gryźć i pluć na niego. Mówiła o tym jaki jest beznadziejny, że to wszystko przez niego, a w międzyczasie ruszała ręką w górę i w dół. Widać, że była mało skuteczna, lecz jakoś nie miała okazji by skupić się na masturbacji, gdyż jej szerokie biodra przeszywały kolejne dreszcze. Był to znak wystarczający by ordynator uznał, że ma dość lizania i obrócił się twarzą do pielęgniarki. -ale z ciebie świntuch, niegrzeczny perwersyjny kutas. A ostrzegały mnie siostry przed tobą. Wyznała w końcu siostra Maria. Za karę będziesz musiał, achh... . Nie dokończyła zdania gdyż uciszył ją natychmiastowym pchnięciem fiuta. Doświadczony ordynator jednym celnym uderzeniem pokonał wszystkie przeszkody i znalazł się w środku, w Marysinej pipce. Teraz niczym kowboj podniósł wzrok i z dystansu obserwował piękne wręcz idealne usta a lewą ręką nachalnie miętosił obszerne piersi, które zachowały doskonały kształt i jędrność mimo, iż kobieta urodziła dwójkę dzieci. -tak jestem kutasem, kutasem z wielkimi możliwościami. Wspaniałym kutasem, który lubi jak doskonała Marysia go ssie i całuje. A potem kiedy go bierze między gorące matczyne uda. Zwłaszcza kiedy zaprasza go do matni, jak teraz. Kochankowie mocniej zakleszczyli się w obopólnym uścisku i postękiwali neurotyczne przeżywając perwersję. Ordynator jeszcze z satysfakcją spojrzał na doskonały pejzaż, prawdę chwili gdy jego huj idealnie wchodził do pizdy Marii. I chcąc się popisać swoją metafizyczną i medyczną wiedzą dodał. -Widzisz on też nie rozumie o co chodzi. Wacha się i ucieka, lecz po chwili wraca i tak w kółko. Tłumaczył jednocześnie wykonując precyzyjne ruchy. Tak długo dopóki jest pizda jest on, kiedy znika w jej wnętrzu, jest spokój, jest spełnienie i wspólna radość. -tak w kółko..., ucieka i wraca. Inaczej nie można, tak trzeba, -ach..., trzeba. Wtórowała jak w zabawie Maria kręcąc przy tym regularnie biodrami z podniecenia; to na lewo i na prawo. Tak waśnie tak, ach. Ach. Ach. I piszcząc cienkim głosikiem dochodziła do spełnienia, które było pierwszym i nie ostatnim w jej cudownym życiu, oraz wzorowej pracy. Tak oto wyglądało życie Marii naście lat temu. Dzisiaj ordynator Łasik wykazywał minimalne i konieczne zainteresowanie podwładną, co wynikało z relacji czysto zawodowych. W natłoku pracy i życia, Maria zrozumiała, że odstawiono ją na boczny tor. Teraz już tylko mogła obserwować jak młodsze od niej kobiety spełniają fantazję pana Łasika, gdy jej kariera i uroda zatrzymała się na średnim szczeblu. Teraz kurczowo trzymała się regulaminu i już niejednokrotnie stawała na głowie aby utrzymać się na posadzie. W życiu osobistym Marii ani pożycie małżeńskie, ani sytuacja rodzinna nie wróżyła nic dobrego na przyszłość a jedyną nadzieją wydawały się dzieci. Zwłaszcza najstarszy syn Jędrzej napawał ją dumą i tylko dzięki niemu mogła optymistycznie patrzeć w przyszłość. Według pedagogów szkolnych był z niego rozrabiaka, lecz ona jako kochająca matka głęboko wierzyła w talenty oraz inteligencję syna. Pomimo tak wielu poświęceń i całkowitego oddania z jej strony, życie kiedyś tak wspaniałe i pełne perspektyw, teraz wydawało się skazane na szary i przeciętny koniec. Ona sama pogodziła się z takim losem, lecz wychowując młodego mężczyznę postanowiła nie ograniczać woli i nie narzucać tego, co jest dlań właściwe lub złe. Sama nauczona własnym doświadczeniem doskonale zdawała sobie sprawę jak bardzo perfidny bywa los. Nie miała odwagi być dlań autorytetem, ale miała nadzieję, że jest inna droga, szansa, że on sam i na własna rękę odnajdzie to w czym ona zawiodła. Oczywiście pragnęła ofiarować synowi jak najwięcej, lecz czasy nastały trudne i niepewne. Polityczna i społeczna rewolucja zmieniła nie tylko ludzi ale również instytucje. Po tylu latach nienagannej pracy cieszyła się szacunkiem i poważaniem społecznym a jej pozycja kobiety szlachetnej mądrej nie mogła w żadnym wypadku ulec zmianie. Mimo to nie piastowała żadnych funkcji a jej rola powiedzmy polityczna nigdy nie miła znaczenia. Trzeba zrozumieć, że dla osoby takiej jak Maria; czyli uczciwie pracującej zarobkowo, matki dwojga dzieci(siostra 8lat), żony i gospodyni domowej, zajmowanie się jeszcze czymś dodatkowym było wręcz niemożliwe. A pomimo dawnego entuzjazmu, społecznej aktywności w rewolucji i emancypacji, teraz raczej nie była skłonna angażować się w jakiekolwiek działania polityczne. Jej kobieca odwaga po wielu latach ciężkich doświadczeń i walki o podstawowe środki do życia, ukryła się niczym żółć pod powierzchnią tego co można nazwać prawdą o życiu. Pozostawała jej tylko pobożna nadzieja i resztki wiary w to, że bóg ma nad nią pieczę. Z drugiej strony to była słuszna i zdroworozsądkowa decyzja. Niemniej jednak to właśnie przez tę żółć przeszłości i gorycz porażki jej scenariusz życia nie należał do tych, które kończą się pomyślnym happy endem. Jednak w głębi duszy kobieta mała nadzieję, wierzyła w dobroć boga i kościoła, tak ją wychowano. I choć przypomina to sytuację, w której tonący brzytwy się chwyta, kto jej tę brzytwę poda? Bo przecież nie wypada odmawiać matce i kobiecie w desperackim wołaniu o pomoc. W tej sytuacji dobroduszna Maria, podobnie jak wiele innych wierzących osób, skierowała swe kroki do kościoła katolickiego. A tam zwróciła swe płaczliwe oczy i zranione serce w żarliwej modlitwie, w nadziei, iż Bóg okaże się wybawieniem od trosk i problemów doczesnych. A na powiernika kobiecych trosk, mężczyznę z brzytwą, ślepy los wskazał, nie kogo innego jak samego dziekana Rudolfa. -niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. -na wieki wieków, -ostatni raz byłam u spowiedzi, pół roku temu. Wyznaje Maria pełna skruchy. -o to już spory kawał czasu, zapewne życie daje tak w kość, że czasu dla boga jest coraz mniej. -ano coraz mniej, proszę księdza. Po głosie wywnioskowała, że spowiada ją dziekan Rudolf, surowy i bardzo wymagający dla swych parafian. -męża pani to już z rok nie wiedziałem w kościele, co u niego chory czy nadal pije? -chory jest i właśnie z tego powodu ciężko mu się poruszać, zapadł na straszną chorobę, że lekaże są nawet bezradni. A pić nadal pije, twierdzi że alkohol na bóle kręgosłupa bardzo mu pomaga. -a leków przeciwbólowych brać nie może? -ja tego tam nie wiem, może jakieś leki brał. Ksiądz rozumie jemu w życiu już tylko krzyż pański na drogę, taki los widać mu był pisany. -Maria powinna bardziej męża pilnować. I co z tego, że schorowany, kaleki. Do łóżka jeszcze się nada więc można dzieci zdrowe spłodzić. Dla boga i dla rodziny będzie pożytek. Maria silna i zdrowa, a to skarb wielki, trzeba zrobić inwestycję na starość. -ale ja już ledwo radę daję z dwojgiem? Gdzie mi tam kolejnych bachorów trzeba, kraj popada w ruinę, bieda i demokracja się porobiła, że żyć nie wiadomo jak teraz. -Maria się nie martwi kościół w trudnych czasach pomoże swoim wiernym a dzieci dadzą radość i żyć będzie łatwiej. -ja bym wolała prędzej jakiegoś nadobnego mężczyznę co by mnie wychędożył dla przyjemności i miesiąc urlopu w ciepłych krajach zafundował. -Maria chyba się zapomina, tu kościół dom boży. Tu o dobro duszy ludzkiej się dba a nie o cielesne i rozpustne żądze. -co mi po zbawieniu duszy i po raju, kiedy ziemski barłóg mnie pochłonął. Ostatkiem sił człowiek koniec z początkiem zaplata i nikt ani nie pomaga, ani nie podziękuje. Uczciwą pracą całe życie harowałam, tyłka nadstawiałam, żyły wypruwałam! I co teraz mam? -co Maria wygaduje za herezje? Jeśli grzechy zdrady małżeńskiej na Marii ciążą to pewnie za to mści się los. Bóg wszakże wszystko widzi i jest sprawiedliwy. -nic nie widzi i nic nie rozumie. Pomaga złym, podłym, kłamliwym złodziejom i bandytom, a mi ani razu nigdy nie pomógł! Taka jest prawda.... . A gdyby nie moje poświęcenie już dawno bym była bez pracy i bez przyszłości. A dziekan tyle wie o życiu, o problemach ludzi, że lepiej by nie spowiadał i nie doradzał. Takie rady to sobie można..., ksiądz wie gdzie wsadzić. Rodzić dzieci na chwałę pana?! A kto je nakarmi ubierze i wychowa? To i tak na nic, człowiek ma tylko parę rąk i jedną głowę... . Ja po 12 godzin ręce urabiam w szpitalu ludzkie tyłki podcieram z gówien, leczę, opatruję, pomagam starym i dzieciom a ksiądz co dla ludzi zrobił?! Ręce po pieniądze krwawicą zbroczone wyciąga i ze złodziejami święconki układa aby to jeszcze więcej się nachapać. -no tu już Maria nadużyła boskiej cierpliwości i jeszcze znieważyła majestat kościoła. Ja się nie dziwię, że życie Marii jest katastrofą, kto boga nie szanuje i sakramenty łamie tego czeka potępienie wieczne. Nie dam rozgrzeszenia tobie kobieto bo szatan w tobie gniazdo uwił. Mam nadzieję, że dzieci tylko uda się uratować bo dla ciebie szansy żadnej nie będzie. Niech cię piekło pochłonie wraz z twoimi grzechami. -ależ proszę księdza, ja chcę żyć z bogiem i dla boga, poświęciłam życie dla mojej pracy i dzieci. Jak ja mam żyć bez sakramentów. -to już mnie nie dotyczy, ja skończyłem swoje dzieło. Odejdź bezbożna kobieto. I mówiąc to pospiesznie opuścił konfesjonał zanim Maria powstała z klęczek. Pognębiona Maria tego dnia niechcący powiedziała zbyt wiele, lecz kiedy wyszła z kościoła poczuła się o niebo lepiej. Cała rześka i wolna ruszyła przed siebie, jakby jakiś kamień spadł jej z serca. Pomimo groźby klątwy kościelnej jaka nad nią zawisła czuła wielką radość satysfakcję, że chociaż ten jeden raz zebrała się na odwagę i jednemu mężczyźnie wygarnęła całą prawdę choć ten jeden raz. Ona szlachetna i pobożna Maria odważyła się i dała mężczyźnie szkołę co za odwaga, co za szkoła. Szkoda, że tylko tak późno i szkoda, że trafiło na księdza, pomyślała. Trudno co się stało już się nie odstanie. Jakie wspaniałe mogło być życie Marii gdyby wcześniej zrozumiała tę siłę i prawdę, która dopiero się dziś objawiła. Tak nagle i niespodzianie to wszystko się stało!? W ułamku sekundy w jakimś obszarze mózgu, że sama do końca nie pojmowała fenomenu odwagi jaki się udzielił. I kiedy doszła już do domu, nawet nie czuła wstrętu do własnego życia i nienawiści do męża! Co wydało się dziwne i zaskakujące. W domu już, jak to zwykle ona, zaraz pomyślała, że szkoda czasu na pierdoły bo prasowanie i pranie czeka. Krzątała się tak już dobrą godzinę kiedy syn Jędrzej wrócił ze szkoły. Powitała go szerokim uśmiechem dumna, że takiego zaradnego i samodzielnego syna wychowała. Jędrzej zaś spojrzał na pracującą matkę a potem na ojca, który siedział przy oknie i wpatrywał się gdzieś w dal, jak skowronek zamknięty w klatce. Zrobiło mu się nagle żal rodziców, którzy emocjonalnie zagubieni zatracili się w codzienności trosk; ale cóż on mógł na to poradzić. Jeszcze raz spojrzał na matczyne lico, niegdyś przecudnie piękne, dziś tylko pogodne i uśmiechnięte; co ostatnio też było rzadkością. I wiedziony przeczuciem chwili, możliwością rzeczowej rozmowy zagadnął. -mama była u spowiedzi. Raczej stwierdził niż zapytał. -tak byłam. -nie mówiłem mamie tego, ale teraz powiem. -tak mów co się stało? -nie.., nic, ...chciałem powiedzieć że zostanę ministrantem. -co ci znowu dziecko do głowy strzeliło? -ksiądz Piotr mnie będzie promował, to taki dobry człowiek! -oni wszyscy są diabła warci, tylko takie pozory robią, udają że niby to oni są święci, juz ja dobrze wiem co się tam po klasztorach wyprawia. -chcę służyć bogu to źle. -nie bogu ale szatanowi służyć będziesz, dodał ojciec. Oni tylko na pieniądze patrzą, ludzi jak głupie bydlęta traktują, że niby co, sami rozumu nie mamy? Ich opinia nie jest potrzebna aby wiedzieć, że tu same złodzieje robią karierę. -a tak, twój ojciec ma rację. Księża człowiekowi ostatni grosz z ręki wydrą, tak jak lekaże i prawnicy. Żadne świętości się dla nich nie liczą, ani ludzkie szczęście, ani praca, ani szacunek. -co wam tak nagle się kościół przewartościował? Ty mamo modlisz się codziennie przed telewizorem, ojciec to wiem że ma w dupie gadanie z ambony ale ty? Co się stało? -tak byłam u spowiedzi, dziekan mi doradzał jak żyć. Radził mi dzieci z ojcem napłodzić aby w życiu mieć więcej radości i chwały bożej kościołowi przysporzyć. -no i co, to źle? -a wiesz co ci Jędrzeju powiem, jeśli taki mądry jesteś to jak dorośniesz, sam sobie dwójkę albo nawet czwórkę spraw. A zobaczysz jak to się żyje i pracuje w tym kraju. -matka ma rację, jeszcze nie wiesz jak ciężko pracujemy na to abyś mógł do szkoły chodzić. -a co ja mam, jedne gacie na dupie, jedne buty i koszulę. Co to za majątek? -może żadem majątek ale bosy i głodny nie chodzisz. Masz wszystko czego ci trzeba żebyś wyrósł na zdrowego i mądrego mężczyznę. A to jest najważniejsze. -no nie wiem czy ja będę aż taki wspaniały jak podejrzewacie, jeśli nie zwariuję w tym domu razem z wami. Tylko cudem jakim czekam aby się stąd wynieś i to jak najdalej. -a idź ty do cholery jeśli tylko masz dokąd i możesz nawet samego wikarego albo dziekana po dupie obcałować a kiedyś i tak wspomnisz, że rodzice byli najlepsi i najważniejsi. -a niby dlaczego miałbym tak myśleć, wcale nie czuję dla was większego szacunku niż dla nauczycieli, szkolnej wiedzy i kościoła. Świat się zmienia, ludzie podróżują! Dziś nikt nie zabrania wyjechać. Polska to nie pępek świata a wy nie jesteście jego ulubieńcami. -gadaj zdrów, teraz jesteś mądry zobaczymy jak ci życie dupę urobi to inaczej będziesz gadał. -jak do roboty pójdziesz i wycisku dostaniesz to inaczej zaśpiewasz. -ja się pracy nie boję a jak wycisk trzeba dać komuś to ja na pewno nie będę stał na boku. -ocho.., bohater się znalazł. Odezwał się ojciec. -Widzicie go? Historia nie jednego takiego pamięta i co dziś wszyscy pokosem trzy stopy poniżej gruntu leżą. Na tyle ich bohaterstwa wystarczyło. -ty synu lepiej się nie wychylaj do przodu, ja ci to mówię. Z tego nic dobrego nie będzie. -a niby co mam robić, nie po to się uczę żeby fizycznie całe życie pracować, nie jestem jak te głąby. -żadna praca nie hańbi, pamiętaj że twoja matka ciężko na twoją wolność pracowała. -a niby co ja wam takiego zawdzięczam, psychozę rodzinną, dramat obyczajowy pod tytułem: dobij pijaczynę, albo religijny pokłon i kierat? -ja modlę się do boga, bo to mi daje ulgę, pocieszenie. -a może do szatana się modlisz a nie do boga bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że od tylu lat ni razu jakoś ciebie nie wysłuchał i nie pomógł? -a masz rację, może to szatan nie bóg siedzi w kościele. Ja tam żadnej różnicy bym nie zobaczył, wyznał ojciec. Ludzie myślą, że szatan ma rogi i siarką śmierdzi a ja myślę, że może mieć ładne loczki, gładką cerę i całkiem sporo pieniędzy. Po co miałby jak łachudra wyglądać? Nikt by go wtedy nie chciał i do niego nie poszedł. A tak i owszem. -może twój ojciec ma rację, ja sama dziś dziekanowi wygarnęłam, że on to zakała jest nie człowiek. Może intencje ma dobre ale dla ludzi to nic nigdy dobrego nie zrobił. Tylko się mądrzy jakby wszystkie rozumy pozjadał. A sam by poszedł do roboty, to by zobaczył jak to jest w życiu. Dzieci taki nie ma, do roboty nie chodzi, to i pożytku z niego tyle co nic. -ależ ksiądz dziekan dba o parafię, opiekuje się ludźmi! Co mu mama nagadała?! -ale mi to opieka, jakbym to ja sama o siebie zadbać nie potrafiła. -no tego już dość, widzę że już wszyscy powariowali. Diabła w kościele zobaczyli a księdza od złodzieja zwyzywali. -a ty jeszcze nam kiedyś będziesz dziękował za takie oświecenie. Zobaczysz że matka ma rację. A jak mi tu do domu wrócisz to po rękach całować będziesz za kolację i spanie..., bo inaczej to cię poślę na parafię żeby ci tam jeść dali i kwaterunek. -a wie mama, że to dobry pomysł. Mówiąc to Jędrzej obrócił się cały spieniony i obrażony wyszedł pospiesznie z domu. Kolejnego dnia sytuacja powoli wracała do normy, czyli do awantur i mordobicia. Ojciec widząc rozluźnienie matki zakupił kilka browarów i już miał lepszy humor. Matka nie mogąc przełamać niechęci do braku kultury albo do ojcowskiej ignorancji beształa go za cokolwiek. Ten cierpliwie znosił wszelkie tortury i dalej pił, z dnia na dzień pogarszając sytuację. Matka z racji swego zawodu miała dostęp do leków wszelkiej maści, leczyła się więc na dolegliwości natury powiedzmy psychicznej. Nerwy naszej Marysi były kiedyś może jak postronki, lecz po długotrwałej kuracji medykamentami z grupy psychotropów jej stan widocznie się pogorszył. Traciła kontakt z otoczeniem rozmawiała z telewizorem i sama sobą, lecz według niej samej leki zapewniały relaks i spokój. Zauważyłem że Metoda leczenia nerwicy była o tyle skuteczna dopóki w pobliżu nie było nikogo a zwłaszcza ojca. W samotności zwykle narzekała na to jak bardzo jest niedoceniana, że nikogo potrzebuje bo świetnie sobie ze wszystkim poradzi. Jednak jak przychodziło co do czego popadała w tarapaty tak, że w końcu zawsze musieliśmy brać sprawy we własne ręce. Dziwiłem się nawet, że taka rezolutna kobieta, ceniona w pracy, tu w domu, wykazuje brak elementarnego rozsądku i rozgarnięcia. Jakby przekornie wszystko „leciało” jej z rąk, a to czego się tknęła obracało się w zakalec i porażkę, zwłaszcza w kuchni. Czy to obecność ojca czy obecność dzieci była tego przyczyną? Nigdy tego ani nie zrozumiałem ani nie dowiodłem. Z całą pewnością mogę jednak stwierdzić, że obecność ojca działała na matkę niczym czerwona płachta na byka. A to w okolicy świąt, zakupów, kolejnego serialu, czy drobnych rodzinnych okazji wszelkie skumulowane problemy wzbierały na sile i zaczynała się jatka. Miałem możliwość już kilkakrotnie słyszeć że ojca trzeba otruć, oddać do kompostu, do auszwitz, wywieźć na sybir, zakopać, udusić itd. Oczywiście wiele z tych gróźb było na pokaz lecz kilkakrotnie matka próbowała prostszych, domowych metod rozwiązania problemu. Tak więc dusiła go, dźgała nożem, waliła młotkiem, kopała, zrzucała po schodach,..., ect. Ojciec mimo odniesionych ran, zważywszy bardzo złą kondycję fizyczną i chorobę, znosił wszystkie katusze bez większego uszczerbku. Oczywiście po każdej masakrze znikał na kilak dni, aby matka się uspokoiła. Potem przez tydzień kurował się a kiedy się czuł już lepiej historia zaczynała się od początku. Zwykle to syn Jędrzej był w osi rodzinnego cyklonu, lecz od pewnego czasu nową kartą przetargową w rodzinnych wojnach stała się Martica. Siostra Jędrzeja, córka Marii i Mieczysława. 0000000000000000000000000000000 Obraz kłótni z udziałem dziewczyny portret matici, ojca , ucieczka córki matka zabija ojca Syn dodatkowo podpuszcza matkę, wykazując jej że nie czeka jej tu żadna przyszłość poza starością i monotonią. Jeśli nie możecie się rozejśc to przynajmniej się w końcu pozabijajcie a bedzie to jakieś rozwiązanie Jednocześnie beszta ojca za brak stanowczości i odwagi, jak możesz pozwalać aby kobieta tak tobą pomiatała. Mówi mu że jest beznadziejny i żeby lepiej poszedł upił się ze swoimi nędznymi koleżkami niż siedział tu ja warzywo. Ojciec osaczony i podpity prowadzi kłótnię z żoną, która łapie w amoku za nóż, który akurat znalazł się akurat pod ręką(syn). Wcześniej zażyła proszki które podmienił chłopak i zamiast uspokajających wzięła pobudzające. Syn wchodzi do pokoju w trakcie zabójstwa, matka jest w szoku, syn wyraża swoje zrozumienie dla kobiety. Mówi że nikomu nie wyjawi ani motywów ani sprawcy. Zeznam policji że ojciec sam popełnił samobójstwo. jedrek daje alibi dla matki 00000000000000000 000000000000 Rozdział 3 000000000000 Wikary dowiedziawszy się o tragicznej śmierci ojca postanawia wesprzeć młodego Jędrzeja co jeszcze bardziej zbliża mężczyzn. Młody chłopak myśli o tej przyjaźni jak o wspólnej drużynie, która walczy o lepsze jutro dla rodziny i dla boga. Niestety chłopiec jeszcze nie rozumie swojej sytuacji, nie zna motywów, które powodują działaniami Piotra. Oczywiście jest on pobożny i oddany sprawie, będzie wspierał i pomagał nieszczęśliwej Marysi jej córce a zwłaszcza Jędrzejowi. Bo co tu dużo mówić zakochał się w nim bez reszty. Niestety dziekan srogim okiem ma wszystko pod kontrolą i jak na razie pozostaje im tylko przelotny kontakt podczas mszy i na zakrystii. Z biegiem czasu wikaremu to nie wystarcza i zastanawia się w jaki sposób można by zacieśnić znajomość. W tym celu rozmawiają dużo o bogu i szatanie. W trakcie tych rozmów Piotr zauważa, że młodego chłopca fascynuje religia a zwłaszcza okultyzm, starożytne tradycje i zamierzchłe czasy. W tych niewinnych badaniach chłopca nad ideą de fix, dostrzega możliwość manipulowania a wręcz przejęcia całkowitej kontroli na Jędrzejem. Zdaje sobie jednak sprawę, że jeśli będzie chciał zrealizować ten plan to wpierw powinien załatwić sprawę z dziekanem i tak ustawić matkę aby nawet ona nie była w stanie przeszkodzić mu w spotkaniach i romansowaniu z synem. Rozgrywka oczywiście wydaje się bardzo trudna, wręcz niemożliwa, lecz wikary jest dobrej myśli. W relacjach między obojgiem mężczyzn do codziennego rytuału przeszły rozmowy, które prowadzone są zwykle w czasie przygotowań do porannych mszy. Z czasem obaj do nich przywykli tak, że przychodzili znacznie wcześniej niż to konieczne i popijając mszalne wino dyskutowali o życiu i ogólnie o wszystkim co akurat wydało się ciekawe. Dyskusje te bardzo zbliżały i zachęcały do zwierzeń, lecz wikary wciąż nie miał odwagi zrzucić z siebie ciężaru jaki nosił na sercu. Mimo to, ich przyjaźń kwitła a dzięki szczerej i wylewnej naturze Piotra, Jędrzej miał wspaniałą okazję aby dowiedzieć się czegoś więcej o życiu a zwłaszcza o religii i polityce. A interesowała go tylko prawda, nie oklepane regułki, które nieustannie wpajano mu do głowy jak pacierz. Miał już prawie 17 lat i uważał że czas najwyższy wyrobić sobie zdanie na tematy jakich nie oferowała powszechna wiedza książkowa. A wikary jako osoba bądź co bądź 30 letnia, miał znacznie większe doświadczenie i wiedzę z wielu interesujących źródeł. Trzeba wam wiedzieć, że Piotr jest idolem szkolnej młodzieży a to głównie dzięki liberalnym przekonaniom i wielkiej inteligencji. W relacjach z Jędrzejem wyraźnie pokazuje swe niezadowolenie z noszonej sutanny, lecz z drugiej strony, jest tak kulturalny, spokojny i łagodny, że nie wzbudza swoją postawą żadnych podejrzeń. -Po prostu, niezbyt utożsamiam się z kościołem jako instytucją. -moja matka też nie ma najlepszego zdania o tym, co się tu wyprawia. Zresztą ojciec za życia nigdy kościołowi nie ufał. Czy to wina minionej wojny czy systemu politycznego, nie wiem. -ja sam osobiście uważam, że kościół to tak skorumpowana i przestępcza instytucja jak wszystkie inne. Tam gdzie chodzi o władze chodzi o pieniądze. Koło się zamyka czyż nie tak? -mimo to bóg istnieje?! -oczywiście tak samo jak diabeł. W moim położeniu służenie jest jedyną droga. Jak ci już wspominałem jestem inny a społeczeństwo nasze nie akceptuje tej inności. Kościół jest moją tarczą i moim jedynym domem. -mówi Piotr, że to jedyne rozwiązanie! To jakaś tajemnica? -jak już mówiłem na razie nie mogę ci zdradzić sekretu, powiem tylko tyle, że to dotyczy mojego ciała i duszy. Może to jakaś pomyłka, uchybienie boga, które powstało w natłoku tylu obowiązków. Nike tego nie potrafi wytłumaczyć. -bardzo mi przykro, że z tego powodu Piotr musi cierpieć. -ach w sumie to nic wielkiego, jak widzisz mogę z tym żyć a i w pracy też nie przeszkadza. -skoro to boska pomyłka to dlaczego Piotr służy kościołowi? To absurdalne! -może takie jest moje przeznaczenie, a los jedynie wskazał mi w ten sposób drogę. Poza tym, to względy moralne mną powodowały. Trzeba czynić dobro nie zło?! -tak to zrozumiałe przytakną Jędrzej. To bardzo wielkoduszne uznać swe posłannictwo nawet, jeśli oznacza to cierpienie i niewygodę? -tak widzę, że mnie rozumiesz, jestem jak Chrystus i jak on dźwigam swój krzyż. W ten sposób zaświadczam o prawdzie własnym apostolstwem a moje powody są głębsze, więc i misja jest bardzo znacząca. -jest misją powierzoną przez samego boga, -pytanie jaki bóg w ten sposób przez nas przemawia? Czasami myślę, że to nie jest bóg łaski i miłosierdzia lecz bóg kpiny i pogardy dla ludzkiego żywota! -dlaczego Piotr tego sam nie sprawdzi, czy nie da się tego zweryfikować choćby naukowo? -kościół nie uznaje wiedzy formalnej, odrzuca ją jako szatańską. Ale tak naprawdę chodzi o to, aby lud był ciemny i głupi. Zabobonny i niedouczony, bo wtedy łatwiej się nim manipuluje i wykorzystuje. Zresztą są to słowa mojego poprzedniego przełożonego, samego Biskupa. One to twierdził, że nie ważne jest czy wierni to: geje, lesbijki, mordercy czy niewinne istoty, ważne jest aby wszyscy oni chodzili do kościoła i przynosili dochody. -czyli że kościół robi wszystko aby nie splajtować. -a tak aby nie splajtować. W dzisiejszych czasach trudno jest o dobrych, pokornych i pracowitych wiernych. W Niemczech tak rozwinął się kapitalizm i wolność obyczaju, że nikt już nie che ani słyszeć o modlitwach, ani o chodzeniu na mszę. Ludzie wolą jechać na narty, nad morze, albo bawić się na dyskotekach i w klubach. Jedzenie i picie, telewizory i koncerty to wszystko jest poważną konkurencją dla modlitw i obrządku kościoła. -no tak ludzie bardziej zaczynają wierzyć w ufo i technologię komputerową niż w raj czy piekło. -no właśnie, dlatego w Watykanie wybrano papieża z polskiego narodu. To chwyt marketingowy! -że niby dlaczego? Więcej na tym zarobili? -a ty sobie nawet nie zdajesz sprawy ile to pieniędzy ten biedny polski naród płacił żeby własnego papieża na oczy zobaczyć albo posłuchać jak przemawia. Toż on na jednej pielgrzymce więcej kasy zarabiał dla Watykanu niż Majkel Jakson na koncercie! -tego to ja w życiu nie podejrzewałem? -no a za co te wszystkie kościoły tu pobudowano? I wyobraź sobie, że to nie wszystko! -a na czym jeszcze się dorabiają? -a każdy wizerunek i każda książka..., to wszystko przynosi niewyobrażalne zyski, ale najważniejsze jest apostolstwo. Może nie wiesz o tym, ale aby propagować misję kościoła potrzebni są misjonarze. A kto by tam chciał do Brazylii czy do Afryki jechać między tych barbarzyńców. -tak słyszałem, że tam choroby same i bieda wielka. -a do tego wojny i mordercy, gangi i handlarze bronią! -i kogo tam posyłają na te misje? -ano Polaków, nikt inny nie był na tyle głupi, aby się na to namówić. Ale jak już masz taką Misje, dom boży na końcu świata, to nawet sobie sprawy nie zdajesz jakie się robi pieniądze na handlu lekami, żywnością i bronią! -to kościół tym wszystkim handluje? -a jakże. To właśnie z jego sprawą cywilizacja zabija się kulturę i tradycję tych wszystkich nieboraków dając w zamian biedę i niewolnictwo. Taka jest metoda podojów kolonialnych. -ależ to jest okrutne i niesprawiedliwe, dlaczego się o tym nie mówi i nie przeciwdziała? -a niby jak? Chcesz zabić papieża, który jest twoim własny rodakiem? Chcesz obalić kościół katolicki, który doprowadził ludzi do demokracji i do wolności? To dzięki niemu mamy samochody, czekoladę i chleb. -A wkrótce będziemy mieć jeszcze więcej i jestem tego pewien. -tak a zarazem większą prowizję dostanie kościół. Im bogatszy niewolnik tym bogatszy pan. -acha rozumiem, tu liczy się aby nie stracić kontroli nad niewolnikami, kościół celowo hamuje rozwój świadomości i wolności aby nie stracić wiernych konsumentów. -tak dlatego buduje się pełne przepychu katedry z leczniczymi źródłami i hotelami. Dziś wierni są bardziej wymagający, nie chcą pielgrzymować do obskurnego ciasnego klasztoru. Kościół to rozumie, dlatego inwestuje w media, telewizję i radio. Tu jest największa władza. -a gdzie jest bóg? Co on ma z tego? -nikt tam w Watykanie boga o zdanie nie pyta. Najważniejsze są liczby i ekonomia. A myślisz, że Jego obchodzi to w jaki sposób zdobywa się wiernych. Kościół jest od brudnej roboty i to na jego głowie jest cała ta harówka. -a nie mogą kupować akcji albo inwestować w przemysł, tak aby później dawać ludziom coś w zamian?! Pomagać im zwyczajnie. -a myślisz, że tego nie robią, ależ tak i to od dawna. Ale jak myślisz, czy ktoś przyszedł by do kościoła i dał na tace gdyby wiedział, że Watykan świetnie sobie radzi, że jest najbogatszym państwem na świecie?! -pewnie nie. Zapewne wolał by wydać te pieniądze tam, gdzie byłby większy pożytek. -a widzisz i tu zaczynasz rozumieć o co w tym wszystkim chodzi. -więc dlaczego nadal służymy temu kościołowi? Skoro to tak bogata i nieuczciwa to instytucja? -a dlatego, że jest potężna i bogata właśnie. Bo kto z nas chciałby pracować u biednego i głupiego?! No kto? -nikt! Każdy chce pracować u bogatego, bo tak jest najlepiej. -no i masz odpowiedź. Dlatego nic nie możemy zrobić i już. -ale jakby tak odnaleźć szatana, wtedy on by ten kościół rozwalił? Tak! -a pewnie, że by rozwalił, ale kto by chciał szukać tego szatana? Ludzie boja się diabła, czyż nie tak. Unikają go i robią wszystko aby dostać się do nieba a nie do piekła!? -a jeśli ktoś się poświęci, jeśli znajdzie się ktoś taki, to jak może tego dokonać? Piotr jako uczony ksiądz może wie lepiej, może powiedzieć jak odnaleźć szatana? -a ty niby jesteś tym śmiałkiem, który zamierza z szatanem się układać. -tak zamierzam, jeśli od tego zależy dobro ludzi nie zawaham się przed niczym. -to mnie zaskoczyłeś, nie wiem co powiedzieć. Ale dobrze zastanowię się nad twoją propozycją. Na dziś już koniec naszej pogawędki trzeba brać się do roboty. -jasne że tak, do roboty. Przytaknął Jędrzej i towarzysząc Wikaremu wyszedł z zakrystii do ołtarza aby służyć księdzu do porannej mszę. Jędrzejowe posługiwanie okazało się wkrótce niczym nadzwyczajnym a chwilowe oddanie i fascynacja sakramentami stała się wkrótce czymś normalnym. Dla młodego inteligentnego ponad przeciętność chłopaka bardziej fascynujące wydawały się zagadnienia okultyzmu, pogańskiej utraconej tradycji oraz tajemnic jakie skrywały się w zakamarkach historii, którą on sam bardzo starannie studiował. Chłopak z ustnych relacji własnej babci czerpał wiedzę o tym jak wyglądało życie na przełomie lat 1930-1960. Szybko przekonał się o znaczących rozbieżnościach między propagowaną wiedzą historyczną w szkole a tym, co zasłyszał od dziadków. Bardzo emocjonalnie podchodził do swoich badań i w żaden sposób nie mógł pojąć ani tych rozbieżności, ani wielkiej tajemnicy, zmowy milczenia oraz strachu, który wydawał się zamykać usta tym, którzy cokolwiek wiedzieli. Trzeba wam wiedzieć, że babcia Jędrzeja urodziła się w powiecie tarnopolskim w roku 1929 roku. Jej ojciec był kawalerzystą, który zasłużył się podczas wojny z bolszewikami, za co otrzymał majątek i wysoki stopień wojskowy. W roku 39 babcia Frania miała zaledwie dziesięć lat jak wybuchła wojna a radziecka armia wkroczyła na ziemie wschodnie. Wtedy to pradziadek Jędrzeja zdając sobie sprawę z zagrożenia spalił wszystkie dokumenty i korzystając z sąsiedzkiej pomocy ludności ukraińskiej uciekł do chaty pod lasem. Miejscowi szanowali Jędrzeja Józefa Szydłowskiego, który okazał się nie tylko dobrym gospodarzem, lecz również cnotliwym człowiekiem. Z tego powodu nikt nie doniósł mordercom na ukrywającą się rodzinę polskiego oficera. Tylko dzięki takiemu obrotowi spraw udało się przetrwać całej rodzinie masakrę polskiej ludności jaka stała się udziałem wojny ze Stalinem. Wkrótce potem linia frontu przesunęła się na wschód i do wioski zawitały wojska niemieckie. Nastały bardzo trudne czasy ale rodzina dzielnie trzymała się obranej strategii co zaowocowało spokojem i kolejnymi latami bezpieczeństwa. Wojna z Rosją jednak nie zakończyła się pomyślnie dla Niemców i wkrótce powróciły wojska radzieckie. Tym razem było znacznie gorzej od poprzedniego razu gdyż najazd wojsk zbiegł się w czasie ze srogą zimą. Maszerujący wygłodniali żołnierze armii czerwonej grabili i konfiskowali cały majątek a każdego kto protestował rozstrzeliwano na miejscu. Tak oto przepadła cała zgromadzona żywność i cały żywy dobytek tak, że czteroosobowa rodzina pozostała praktycznie bez środków do życia. Całym szczęściem, że na pobliskim polu pozostały w gruncie buraki cukrowe i pastewna rzodkiew, których chłopi nie zdążyli zebrać w porę, gdyż zaskoczyły ich mrozy. Nie było innych szans na zdobycie pożywienia a obecne czasy były zbyt niebezpieczne na poruszanie się po okolicy. Dlatego codziennie ojciec z matką wykopywał ze zmarzliny kilka rzep i buraków a następnie gotował z resztką kaszy. Rodzinie przez długi okres dokuczał głód, zimno i ekstremalna bieda, lecz mimo wszelkich przeciwności losu zachowali życie i szczęśliwie doczekali końca wojny. Wielka radość zapanowała wśród ludzi kiedy ogłoszono upadek Berlina i Trzeciej Rzeszy. Pradziadek Jędrzej myślał, że w końcu nadszedł dobry czas aby uporządkować sprawy natury społecznej i politycznej. Jednak srogo się zawiódł. Okazało się bowiem, że w nowej europie Polska nie jest tym samym krajem, co przed wojną, oraz że to Rosja będzie odgrywać dominującą rolę w życiu milionów obywateli. Takim oto trafem ślepy los ponownie zakpił sobie z ludzkich marzeń o spokojnym życiu. Jednak jak się okazało był to promień nadziei, bo wkrótce na mocy dekretu Stalina, cała rodzina Jędrzeja została przesiedlona bezpiecznie do nowej Polski; nieopodal miejscowości Buntzlau. Tereny te należały kiedyś do państwa niemieckiego, teraz jednak miały stać się nowym domem dla wielu polaków ze wschodnich kresów. Dlaczego opowiadam wam tę historię? Chciałem abyście rozumieli, że Jędrzej to prawnuk wielkiego męża. Człowieka, który oparł się wichrom wojny a z miłości do swych bliskich wyrzekł się militarnej buty przeszłości, co uratowało życie całej rodzinie. Noszący imię pradziada Jędrzej był świadom takiego obrotu sprawy. Więcej, rozpierała go duma, że jest spadkobiercą takiego mądrego przodka. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w obecnych czasach nikt tego nie cenił i nie szanował. Ba.., nikt o tym nie mówił nawet szeptem, tak jakby cała ta historia nie miała miejsca!? Podejrzewał więc, że coś tutaj nie gra! Podejrzenia jego kierowały się nie tylko w kierunku polityki i władzy ludowej lecz również do kościoła i samego Watykanu, który w jakiś sposób przecież musiał uczestniczyć w takich wydarzeniach. Bo przecież wydawało się wręcz niemożliwe aby bóg oraz kościół katolicki pozostał obojętny na tragedię milionów obywateli, na działania wojenne, prześladowanie, morderstwa, ..., itd. Oczywiście nie posiadał żadnych na to dowodów, lecz czół, że nic tak ważnego nie dzieje się bez woli samego boga i papieża! Zwłaszcza światowa wojna! Więc naturalną była konkluzja, którą inteligentnie wysnuł. A nie zamierzał poprzestać tylko na domysłach. Dla swojego celu potrzebował konkretnych dowodów, a że miał naukowe i fizyczne podejście do spraw wszelkiej natury, rezolutnie postanowił poprowadzić szczegółowe badania dotyczące natury Boga i Diabła. A zwłaszcza wyjaśnić przyczyny tego, jak mu się wydawało, spisku przeciwko dobrym i szlachetnym duszom, takim jak jego rodzina. Widział więc Jędrzej w swym posługiwaniu właśnie taki pierwszy krok w stronę owego oświecenia i rozwikłania tajemnicy intrygi, która rykoszetem unieszczęśliwia ludzi, niszczy kariery i życie tych, którzy absolutnie na to nie zasługują. Po zapoznaniu się z powszechnie dostępnym wizerunkiem historycznych katastrof oraz wojen o których również obszernie uczył się w szkole zrozumiał, że jest w tych wydarzeniach coś więcej niż daty i bitwy. Żywo dyskutował z ludźmi o historii i czytał wiele książek opowiadających o: przywódcach, tradycjach wymarłych kultur i starożytnych cywilizacjach. Wiele z tropów prowadziło go do intryg, których źródłem była zwykła ludzka zachłanność czy próżność. Innym razem nabierał przekonania, że muszą w tym brać udział jakieś boskie lub kosmiczne stworzenia, lecz nigdy nie osiągnął wystarczającej wiedzy, która pozwoliła na ostatecznie postawić diagnozę i zrozumieć; o co chodzi z tymi ludźmi. W wolnych chwilach rozmyślał o dziwnej teorii, Idei De Fix. Zastanawiał się czym dla niego jest ta teoria i to poszukiwanie. Słyszał o tym, że w przeszłości wielu mędrców poszukiwało kamienia filozoficznego oraz o tym, że istnieje jakaś tajemnica związana z przejściem przez lustro, na drugą stronę. Słyszał też wiele niesamowitych opowieści o duchach, demonach i obłędzie jaki się kryje po tamtej stronie lustra. Zastanawiało go, ile jest w tym prawdy? Czy diabeł naprawdę istniej tam gdzieś w czeluści jego umysłu, czy za taflą szkła?! Czy to prawda, czy tylko kłamstwa, głupia manipulacja i zabawa, która zwodzi zdrowy rozsądek ludzki. A jeśli go zwodzi, to w jakim celu i czemu; komu ma to służyć? Czas upływał nieubłaganie i rozumiał Jędrzej, że należało podjąć jakieś działania. Tak jak kiedyś od decyzji pradziadka zależał przyszły los rodziny, tak dziś, od jego działań zależał los jego rodziców. Podejrzewał, że to jest jakaś gra w której być może bóg lub szatan, testuje jego możliwości i dręczy jego ród wytrwale stwarzając to coraz nowe przeszkody. Sam nie wiedział jakie teraz nowe zadanie stoi przed nim i co jest przeszkodą, ale czół, że nie może dłużej czekać. Teraz jest ten czas i miejsce, zadecydował zdeterminowany i pewny swych racji. Wiedział, że jeśli się uda, to ocali rodzinę a być może stworzy nową lepsza przyszłość dla całej ludzkości, lecz jeśli zawiedzie to podzieli los tych wszystkich, którzy zostali pomordowani w Katyniu i na frontach drugiej wojny światowej. W sumie było wszystko mu jedno, bo życie w takich okolicznościach wydawało się i tak niemożliwe do zniesienia. Wóz albo przewóz, mówiło przysłowie. Tak postawiwszy sprawę wybrał się Jędrzej na rozmowę z wikarym, lecz zamiast omawiać kwestię ostatecznego rozwiązania Piotr zabrał Jędrzeja na zwiedzanie podziemnego grobowca. Zgodnie z legendą grobowiec w którym pochowano założycieli miasta oraz fundatorów kościoła był bardzo stary. Szczególną uwagę zwracał fakt, że istniały zapiski, które w dokładny sposób opowiadały o podziemnych tunelach i komnatach jakie wychodziły z kościoła i ciągnęły się pod miastem. Jędrzej sam kiedyś sprawdzał czy faktycznie tajemne wejście pod starym mostem za miastem jest tym tunelem, który rzekomo miał prowadzić do podziemi kościoła. Niestety wejście było zawalone albo to umyślnie, albo przez żywioł rzeki, która mogła wszakże zalać korytarz. Ale sam fakt, że istniało jakieś zawalone wejście do podziemi, które teraz miał zobaczyć na własne oczy, to dopiero była gratka. Propozycja zejścia do krypty tak mocno pobudziła wyobraźnię młodego chłopca, że omal uwierzył w szybki przełom i postęp w swoich badaniach nad przeznaczeniem oraz tajemnicą kamienia filozoficznego. W końcu trzymając w ręku wielki metalowy klucz do tajemniczej kraty w podłodze zdawał się już być tylko o krok od rozwiązania tajemniczego spisku Boga i Szatana. -nie wiem czy wiesz, że istnieje nie tylko tunel za miasto ale jeszcze dalej. Zakomunikował Piotr. -a jak daleko prowadzi ta krypta? Dopytywał się Jędrzej. -osiem kilometrów stąd jest kapliczka na szczycie wygasłego wulkanu, tam jest drugi koniec tego korytarza, który kończy się aż tu. -a kto go wykopał i po co? -cały ten teren jest wielką bazaltową komorą. -a tak coś słyszałem, że pod miastem jest największe podziemne jezioro w europie. Ponoć w trakcie pradawnej erupcji wulkanicznej doszło do utworzenia szeregu pęknięć i wypiętrzeń. -w okolicy są wyraźne ślady aktywności wulkanicznej. W sumie około trzech stożków i kilka uskoków. Jednak aktywność była zbyt krótka a lawa cofnęła się w porę tak, że nie doszło do erupcji. -ale wypiętrzenie utrzymało się gorąca lawa zastygła i utworzyła olbrzymich rozmiarów komnatę, która została zalana przez rzekę i tak powstało jezioro. -tak, dokładnie tak jak mówisz. Widzę, że twoja wiedza z dziedziny geologi jest całkiem spora. -staram się uczyć jak najwięcej a zwłaszcza poznawać tę część wiedzy, która w jakiś sposób związana jest z miejscem mojego urodzenia. A co Piotr sądzi o tym, że ludzie rodzą się w określonym miejscu na ziemi i jest podyktowane przeznaczeniem. -że niby to nie przypadek decyduje o tym kim jesteśmy. -tak właśnie to miałem na myśli. -o tutaj jest krypta z ciałami książąt Szhafgotów, i jak podoba ci się? -nic nadzwyczajnego, zwykła piwnica ot co! I to tyle? Zawiedzionym tonem odrzekł Jędrzej. -a na co liczyłeś? Sarkofagi są wykonane w całości z kamienia a ciężkie wieka zamykają je od góry tak, aby nikt ich nie otworzył. Jak w Egipcie! -a ja myślałem, że odkryjemy jakąś tajemnicę! Naprawdę nic więcej tu nie ma? Ołtarzy, tajemnych przejść, zapadni? -jest tu jeden korytarz, który prowadzi głębiej. Nigdy tam nie schodziłem, ale jak chcesz to możemy zejść, co ty na to? -jasne jeśli to nie problem! -jak długo mamy światło nie jest. Tylko trzymaj się blisko mnie. Schody są śliskie i kręte musimy bardzo uważać. Zauważył wikary. Faktycznie kręte schody były bardzo śliskie i niebezpieczne. Obaj schodzili powoli wilgotnym i ciasnym lochem w dół i w dół. Miało się wrażenie, że tunel był kiedyś studnią poszerzoną na rozmiar schodów, które w linii prostej prowadziły w głąb ziemi. -ale tu zimno, niesamowite? Jesteśmy na pewno jakieś pięć pieter poniżej poziomu gruntu i nadal są schody. -w końcu gdzieś one prowadzą nieprawdaż? -zapewne coś jest na końcu, może drzwi albo pomieszczenie. Piotr dokładnie rozglądał się po ścianach studni wypatrując czegoś szczególnego, lecz niczego tam nie znalazł. Gdy nagle doszedł do solidnej kraty, która zabezpieczała wielką czarną dziurę. Dalej nie pójdziemy. I tu, na dowód, oświetlił przeszkodę za którą zionęła niczym gardło potwora piekielna przepaść. -Co tam jest? -zapewne doszliśmy do podziemnego jeziora. Widać, że dalej musiały być drewniane schody albo jakaś winda, która od dawna już nie istnieje. -po co ktoś wykopał by aż taki tunel? -może to była studnia, którą następnie wykorzystywano jako tajemne przejście na zamek w Proszówce. -Te korytarze są bardzo solidne, bazalt to świetny budulec. Jest jakaś szansa, że wejście od strony kapliczki się zachowało? -być może, nie wiem, nigdy tam nie byłem. -możemy to sprawdzić, to dla mnie bardzo ważne. Prosił błagalnie Jędrzej. -widzę, że bardzo cię interesuje ten temat ale niestety nie wiem czy będę mógł ci pomóc. Nie mam pojęcia co kryją te labirynty. A poza tym, zwiedzanie tych katakumb może być bardzo niebezpieczne. -tak rozumiem, nie jesteśmy gotowi na taką wyprawę. -z tego co wiem są ludzie, którzy chodzą po jaskiniach, nie jest to niewykonalne, lecz wpierw trzeba mieć jakieś doświadczenie i techniczne przygotowanie. A co cię tak ciągnie do tych podziemi? Zapytał się Piotr już podczas drogi powrotnej. -to bardzo skomplikowana sprawa. -ale możesz mi chociaż rąbka tajemnicy uchylić? -tak mogę. Chodzi o to..., wydaje mi się, iż istnieje poważny związek pomiędzy mną, Bogiem, Szatanem i tym miastem. -co ty nie powiesz skąd to wiesz? -czuję to, nie potrafię tego wytłumaczyć racjonalnie, ale wydaje mi się, że już kiedyś tu byłem, albo że pojawiłem się tu celowo. -a niby w jakim celu? -sam chciałbym to wiedzieć. Być może odpowiedź na to pytanie jest ukryta we wnętrzu tych pradawnych katakumb!? -to co mówisz jest dziwne, ale i dość niesamowite. Wiesz postaram się namówić dziekana żeby mi udostępnił stare księgi kościelne, może tam znajdę jakieś informacje, które da się jakoś wykorzystać! -to są jakieś stare księgi? Tak jest księga, która istnieje od czasu kiedy postawiono kościół, a być może jest starsza od tej budowli. -to czemu Piotr od razu mi tego nie powiedział. To jest to czego szukamy. -na razie jeszcze niczego nie znaleźliśmy, nie ma powodów aby przypuszczać że cokolwiek znajdziemy. -ależ znajdziemy, jestem tego najzupełniej pewien. Czuję to. -skoro tak uważasz nie będę ci zabierał tej nadziei. Jednak pamiętaj żeby nie robić żadnych głupstw, te podziemia to nie miejsca na spacery. -doskonalę zdaję sobie z tego sprawę i proszę się o mnie nie martwić. Nie jestem szalony ani głupi! -ja mam cichą nadzieję, bo inaczej czekają mnie niemałe kłopoty. Przestrzegł Jędrzeja Piotr, kiedy już znaleźli się na powierzchni. No a teraz jazda mi stąd. Muszę się zająć własnymi sprawami, zrozumiano? -jeszcze raz wielkie dzięki za pokazanie katakumb. Moje de fix i nasza drużyna jest coraz silniejsza. -poczekaj, zanim odejdziesz. Pamiętasz jak obiecałem ci pomoc po śmierci twego ojca? -acha. Pamiętam.. . -Postaram się coś uzyskać dla twojej matki. Na razie to nic pewnego ale już postanowiłem, że porozmawiam o tym z dziekanem. Kiedy ustalę szczegóły dam ci znać. Jednak już teraz powiem ci co wymyśliłem. Otóż postaraj się namówić matkę aby wystartowała w wyborach samorządowych. Niech założy jakąś partię z koleżankami. Postaraj się bo to ważne. Możesz oczywiście sam wziąć w tym udział a na pewno nie pójdzie to na marne, nauczysz się wielu pożytecznych rzeczy. -oczywiście porozmawiam, nie widzę przeszkód. -to dobrze a teraz już leć. Szczęść boże. -bóg zapłać, odrzekł młody i pobiegł przed siebie. 0000000000 Rozdział 4 0000000000 Tego wieczoru Dziekan Rudolf dłużej niż zwykle studiował stary rękopis z czasów późnego średniowiecza. Wielka księga w pierwszej swej części składała z zebranych i uporządkowanych pergaminów zapisanych odręcznym pismem łacińskim z czasów cesarza Justyniana. W dalszej części znajdowały się informacje i polecenia wydawane przez arcybiskupów, których głównym celem było redagowanie pisma świętego tak, aby było bardziej przydatne w krzewieniu nowego wizerunku kościoła. Dziekan wprost nie mógł nadziwić się temu co zawierały stronice żywcem wydarte z antycznych ksiąg, które kiedyś uznawano za pismo święte, czyli za Biblię. I tak znajdowały się tu zakazane stronice z malowidłami przedstawiającymi wizerunki praojców Adama i Ewy w raju. Oboje nadzy jedli kawałki grzyba na tle wielkiego muchomora plamistego i wyprawiali sprośności. Drzewo wiedzy, jak je później nazwano zastąpiono obrazem jabłoni, tak by wierni nie dostrzegli związku prastarych wierzeń i zabobonów z narkotykami oraz powszechnie znanymi i stosowanymi w medycynie substancjami halucynogennymi. Na innych rycinach przedstawiano rytuały w których ofiarowywano dziewice panom ciemności. Opisywano tu półbogów i bogów, którzy żywili się wyłącznie krwią ludzką. Owi Nefilini, tak ich określano niczym wampiry spali przez setki lat w swych kryptach a kiedy wychodzili na powierzchnię siali postrach i zamęt. Według przekazów owe istoty nocy posiadły potężną władzę nad materią oraz umysłami ludzi a czas ich żywota, jak wynika z udokumentowanych źródeł, wynosił nawet 50 000 lat. //według owego manuskryptu pierwsze zdanie zapisane w języku polskim brzmiało: dyć nastaw to cię wychendorzę. A drugie: dasz jadła dyć nastawię //uwaga od autora. Większość tych informacji dziekan traktował z niedowierzaniem i przymrużeniem oka, jednak w całym tym zbiorze starodruków była strona, która wydawała się najbardziej ciekawa, gdyż dotyczyła bezpośrednio jego parafii. Otóż wynikało niezbicie, że gdzieś w podziemiach, w czeluściach mroku, użyto tu dokładnie tego sformułowania, jest studnia bez dna, która posiada dokładnie 666 schodów. I że z papieskiego polecenia w tajemnej krypcie wpół drogi do piekła uwięziono straszliwego demona. Dokładnie nie napisano co to za demon, czy to stworzenie piekielne czy ów nieśmiertelny bóg nocy żywiący się ludzką krwią. Nic żadnych informacji poza jedną. Ostrzeżeniem, że pojawi się kiedyś prawowity władca tej ziemi i upomni się o przynależne mu prawo. Jeśli zaś odnajdzie ukrytą kryptę i odkryje prawdę, wtedy całemu kościołowi oraz rasie ludzkiej grozi zagłada i piekielne męki. Dlatego w żadnym wypadku nie wolno nikomu nigdy zaglądać do jej wnętrza. A jeśli ów spadkobierca, jakimś trafem pozna ukrytą tajemnicę, należy go żywcem pogrzebać w krypcie, tak aby nigdy jej nie opuścił. Jednak jeśli do tego dojdzie ostrzega pergamin trzeba będzie użyć nie lada podstępu gdyż moce, które zdobędzie mogą okazać się zbyt potężne aby go powstrzymać. Co to za moce rozmyślał Rudolf i zastanawiał się ile prawdy kryje się w manuskrypcie oraz, czy można się wzbogacić na tych mocach. Według jego poglądu na świat, wszystkie „moce” były albo formą technologii, albo tylko sztuczkami przebiegłych magików. Zasadniczo poważnie rozważał tylko dwie opcje: pierwsza to samodzielne zbadanie co tak dokładnie znajduje się w piekielnej studni. A druga to poinformowanie swych przełożonych o dokonanym odkryciu. Jednak z obawy, iż narazi się na śmieszność biskupa i kolegów z sąsiednich parafii szybko doszedł do wniosku, że najlepiej będzie jeśli sam podejmie właściwe środki. Dziekan Rudolf nie był już w tak młodym wieku a zadanie jakiego się podjął wymagało odpowiedniego sprzętu oraz sporej tężyzny fizycznej. Poza tym on sam nigdy nie zajmował się pracami fizycznymi. Był dobrze wykształcony, biegle władał czterema językami i nigdy w życiu nie przyszło by mu do głowy samemu porywać się na takie eskapady. Najprościej jest skorzystać z danej mu władzy i posłużyć się kimś, kto wyręczy go w brudnej robocie. A pomagierów miał przecież pod dostatkiem, choćby młody wikary Piotr. Ten wysportowany i okazale wyglądający mężczyzna świetnie nadawał się do takiego zadania. Tak to doskonały układ zwłaszcza, że Piotr już poznał jarzmo swego pana i według Dziekana Rudolfa całkowicie był uzależniony. Kiedy tak rozmyślał nad detalami swego planu w kancelarii pojawił się Piotr. -a dobrze że jesteś, zagadnął Dziekan właśnie chciałem się z tobą rozmówić. -to się dobrze składa bo ja również chciałem brata dziekana prosić o drobna przysługę. -a to żeśmy się myślami przywołali, co za zbieg okoliczności. Proszę usiąść. O tu. I wskazał niewielki solidny taboret. -dziękuję odparł Piotr. -więc jaka to sprawa sprowadza cię do mnie? zagadnął dziekan. Przykrywając starannie starodruki flanelowym materiałem. -ach tak, moja sprawa.. . Tu zamyślił się a po chwili odrzekł. Nie wypada mi abym jako pierwszy zwracał się z prośbą, niech brat wpierw opowie o jakiej sprawie chciał ze mną rozmawiać! Dziekan chwilę wahał się jednak wziął to ustępstwo za dobry przejaw manier wikarego, co mu bardzo schlebiało i utwierdzało w przekonaniu, że właściwie postępuje w tej sprawie. -tak więc chciałbym po pierwsze, aby Piotr dyskretnie potraktował całą sprawę. Powiedzmy, że to niby nic wielkiego, jednak z pewnych względów nie musi Piotr znać wszystkich szczegółów. Tu spojrzał znacząco spod bryli na wikarego. -ależ oczywiście, cały zamieniam się w słuch. -a więc dyskrecja. A tak, tak.., coś pod nosem mamrotał dziekan. A w końcu jakby postanowił i wprost zapytał. Czy na jutro Piotr da radę zorganizować kilof, łom, młotek i jakieś urządzenia do kucia. -a jeśli można zapytać to dokładnie o co chodzi? -chciałem sprawdzić coś w krypcie pod kościołem, przekuć się przez ścianę. -można zawołać ekipę budowlaną? -Piotr nie rozumie! Ja nie proszę, ja żądam aby Piotr to na jutro załatwił. Będziemy kuć ścianę w studni, pod kościołem! Gdzie ja tam ekipę będę do takich robót najmował! -acha rozumiem, w takim razie to nie będzie większym problemem, da się zrobić. -no to dobrze, bardzo dobrze. -a czego my tam będziemy szukać? Tam nic nie ma!? -niech wikary się za bardzo nie interesuje takimi sprawami, to nie jego interes. Ale nie widząc przeszkód aby się pochwalić, dziekan uchylił rąbka tajemnicy i wyznał. A właściwie to mogę ci powiedzieć bracie, że wyczytałem w starodrukach pewne informacje, które mówią, że w naszej studni jest komnata! -komnata, to ciekawe? Ale gdzie, tam tylko są schody. -a właśnie że nie tylko. Wesoło i z przekorą stwierdził Dziekan. Nie tylko bracie Piotrze. A czy Brat wie ile jest schodów w studni? No ile? -nie mam zielonego pojęcia? Czy to coś niezwykłego ta liczba schodów? -a liczba 666 według Piotra jest interesująca? -no nie wiem co to ma wspólnego ze studnią, to jakiś przypadek albo żart?! -ach widzę, że Piotr nie ma w sobie żyłki odkrywcy, trudno. Tak czy inaczej oczekuję jutro po dziesiątej Piotra tu, na plebani z ekwipunkiem. Zrozumiano?! -no.., ale jak ja to wszystko zabiorę tam na dół, przydała by się jakaś pomoc!? Może by tak wziąć ze sobą do pomocy jakiegoś ministranta? -a tak świetny pomysł weź ministranta, jutro rano wszystko ci wytłumaczę. Mam nadzieję, że do południa się uporacie z robotą? -no ja nie wiem jak tam będzie na dole, ale się zobaczy. Może damy radę na anioł pański. -o..., i taki optymizm mi odpowiada. Tak się cieszę że się rozumiemy. No a teraz proszę mów z czym do mnie przyszedłeś? 000000000000000000000000000000000000000 Układ wikarego i dziekana, wybory promowanie Marysi. Wikary obciaga dziekanowi a nawet daje dupy, w zamian za reklamę. Piotr się poświęca dla jędzreja jednak obiecóje zemstę rudolfowi Tak więc do jutra, poklepał dziekan wikarego po ramieniu i odprowadził do drzwi. 0000000000 Rozdział 5 0000000000 Zaraz po porannej mszy Piotr skaptował do pomocy Jędrzeja i wspólnymi siłami szybko załatwili niezbędny ekwipunek. Następnie zatargali kilofy, wiertarki udarowe i ogromne młoty do krypty w kościele tak, aby były pod ręką, blisko prowadzonych prac. Jeszcze tylko Piotr poleciał do dziekana odebrać instrukcję i już można było zabierać się do pracy. Jędrzejowi bardzo odpowiadała rola pomocnika w tych niezwykłych wykopaliskach i był bardzo wdzięczny Piotrowi, że tak szybko zaaranżował poszukiwania tajemnych komnat. W jego mniemaniu była to część drużynowej współpracy i jak rozumiał, to on był inspiratorem i rozgrywającym. To prawda, że bez pomocy wikarego niewiele by osiągnął, lecz teraz ten fakt wydawał się niezbyt istotny. Piotr oczywiście nie zamierzał mówić całej prawdy i pozwalał myśleć młodemu, że to za jego sprawą doszło do tych nagłych i rewelacyjnych odkryć, co oczywiście myślał wykorzystać później dla własnych celów. Tak więc wszystko zaczynało się układać po jego myśli, nawet dziekan nie miał absolutnie pojęcia o całym planie i naiwnie podzielił się z wikarym wszystkimi informacjami o rzekomym demonie. Tajne i rzekomo ważne informacje o ukrytej krypcie Piotr przyjął z udawanym niedowierzaniem i obojętnością; dokładnie tak jak dziekan sobie tego życzył. To była gratka, staruszek odwalił za niego całą robotę, nie dość, że odnalazł manuskrypt..., nawet więcej! Przetłumaczył go i podał na tacy prosto, elegancko prosto w moje ręce bez żadnych problemów! Czy to nie przeznaczenie? Z niedowierzaniem myślał schodząc do krypty w której czekał na niego Jędrzej. -no to możemy zabierać się do pracy a dla ciebie mam niespodziankę. -co takiego, proszę mi powiedzieć, co to za niespodzianka? -wszystko po kolei, uspokajał Piotr. Teraz chcę abyś mnie dokładnie wysłuchał, gdyż to co ci powiem jest bardzo ważne i dotyczy zarówno twojej matki jak i ciebie. -acha, słucham uważnie. I przysiadłszy na wiaderku wlepił oczy w wikarego. -sprawy zaczynają się układać. Chyba urodziłeś się pod szczęśliwą gwiazdą albo co? Moje gratulacje, -ale o co chodzi, niech Piotr w końcu powie! -wracając do tematu, twoja matka i jej partia dostanie wsparcie kościoła w zbliżających się wyborach co ty na to? -rewelacja jak Piotr tego dokonał, jak zdołał przekonać dziekana Rudolfa? -to już nie twoja sprawa. Najważniejsze abyś nie zmarnował takiej szansy. A uwierz mi następnej mieć już nie będziesz. Więc teraz wszystko w twoich rękach, ja zrobiłem swoje. -to wspaniale, Piotr jest geniuszem, jak ja się mu za to wszystko odwdzięczę? -ach na pewno będzie ku temu okazja, ale to nie wszystko! Teraz mam dla ciebie coś naprawdę Super! Trzymaj się mocno, bo to, co ci powiem zwali cię z nóg! -dawaj jestem gotowy, rzucił podekscytowany młody. -miałeś rację, jest tu tajna komnata! -wiedziałem, tak hura, jesteśmy blisko poznania wielkiej tajemnicy! -no no, ciszej i nie hałasuj tak! Spokojniej, jesteśmy naukowcami i drużyną, pamiętasz? -przepraszam ale taki jestem podniecony! Wypalił młody na co wikary się lekko zaczerwienił. -no dość tych głupot, należy zachować porządek, ciszę i szacunek. Jesteśmy w kościele a nie na polu. -oczywiście jestem tego samego zdania. A czy wiadomo coś jeszcze o tej komnacie? Dopytywał się młody. -jeśli ją znajdziemy opowiem ci to co zawiera manuskrypt. -jaki manuskrypt? Co on zawiera? -zawiera informacje spisane przed wiekami. Ponoć sam papież polecił zamurować tę komnatę wiesz?! -naprawdę, to niesamowite! A dlaczego kazał ją zamurować? -bo było tam coś, czego bardzo się obawiał. A teraz już dość tego ględzenia, czeka nas ciężka praca. Masz zapnij się tym pasem tak jak ja. Tu zademonstrował jak powinny wyglądać prawidłowo zapięte szelki alpinistyczne. Kiedy zejdziemy na dół zamocuję linę do stalowej barierki od schodów. To powinno wystarczyć aby uchronić nas przed upadkiem. Niemniej jednak weź kask i tą latarkę. Tu podał młodemu czołówkę i kask. Inaczej nie będziemy mogli pracować w tych ciemnościach. Acha, jeszcze jedno, tak oficjalnie i między nami. Zanim zejdziemy na dół muszę ci coś wyznać. -acha, słucham?! -wiem, że proszę cię wiele ale jesteśmy drużyną! -tak jesteśmy drużyną! -więc pamiętaj. My nigdy tu nie byliśmy i nic się nie wydarzyło?! Byłeś dziś na wagarach, służyłeś ze mną do mszy. -tak ale nic nie rozumiem? -zapamiętaj co mówię to bardzo ważne. Ja robię coś dla ciebie ty zrób coś dla mnie. Inaczej wszystko zostanie stracone. Twoje badania nad ideą de fix, drużyna, kariera twojej mamy. Zrozumiano?! -okej zapamiętam, i co dalej. -nikt nie może wiedzieć co tu robimy. Dla całego świata to jedno miejsce i tajemne komnata nie istnieją. -przysięgam nikomu nic nie mówić, jestem dziś na wagarach, służyłem do mszy z Piotrem i koniec. -właśnie, o to chodzi. A jeśli się wydarzy coś niezwykłego nic nie widziałeś. -nic a nic, kompletnie! Przysięgam na życie matki! -dobrze, teraz możemy zejść na dół. No dalej, tajemna komnata czeka! Na głębokości 333 schodów odkrywcy rozbili obóz. Obudowali deskami studnię tak, aby można było swobodnie się poruszać i pracować. Następnie z wielkim animuszem zabrali się do pracy. Niestety coś im obu podpowiadało, że mają albo złe informacje, albo źle interpretują wskazówki, bo na wyliczonej wysokości nie było żadnych szans na wykucie choćby małej dziurki w litym bazalcie. Skała w tym miejscu była omal bez rys i pęknięć zupełnie gładka i nie do ruszenia. Po kilku podejściach skończyły się im siły oraz pomysły, więc zasiedli bezradnie patrząc jeden na drugiego. -i co robimy, to już koniec? Zapytał młody. -ja nie widzę sensu aby kuć, potrzebny jest dynamit albo co. Tym sprzętem nigdy się nie przebijemy przez tą skałę. -a może szukamy w złym miejscu? -przecież jesteśmy dokładnie na 333 stopniu tak jak podaje manuskrypt! -a może ktoś dorobił kilka schodów od góry i dlatego nic nie pasuje? -miałem sprawdzać tu to sprawdzam. Nic więcej nie wiem. Do dupy z tym wszystkim. Zdenerwował się Piotr. -ja wiem że to musi być gdzieś tu! I na pewno jest, tylko my źle szukamy! -jak to źle co masz na myśli? -a czego tak naprawdę szukamy? Krypty, sali czego? -ponoć więzienia w którym pochowano demona! -demona, a to zupełnie zmienia postać rzeczy! W takim razie musimy szukać nie tu, ale tu. I wskazał ścianę za plecami! -dlaczego tam a nie tu? -bo demony są zawsze z drugiej strony lustra. A jeśli umieścimy lustro na tej ścianie to co zobaczymy. -no jasna zobaczymy ścianę przeciwną. To logiczne. -tak nawet bardzo logiczne. Tu podszedł młody do przeciwnej ściany i dokładnie ją zbadał. Zdarł resztki pleśni, pajęczyn a jego oczom ukazały się ni to cegły ni kamienne bloki idealnie ustawione niczym sześciokątne puzzle. -niech Piotr zobaczy! Tu coś jest, podniośle oznajmił młody. -a faktycznie miałeś rację, poświeć tu, na tę szczelinę. Cholernie ciasno są poukładano te bloki, nie wiem czy uda nam się cokolwiek wcisnąć pomiędzy te sześciany. Ten bazalt jest piekielnie twardy! -Może spróbujemy je wepchnąć do środka? -no to dawaj na raz, i raz... i raz... . Niestety jakby były zaklinowane. -a może pociągnąć? -no ale jak są gładkie i nie można tego nawet chwycić! -poczekaj już wiem. I tu precyzyjnie centymetr po centymetrze zaczął młody badać ścianę a po chwili tryumfalnie zawołał. Mam, mam! -co masz? Dziurę o tu. -jest za mała i bardzo płytka? -o! A tu jest druga zobacz. Faktycznie są otwory podobne do tych jakie kiedyś,... , wiem potrzebna jest nam stara korba! -jaka znowu korba? -taka jak kiedyś używali do rozruchu samochodów, no wiesz. -acha, wiem ale skąd teraz wziąć taką korbę toż to zabytek, kto może jeszcze czegoś takiego używać? Niech no pomyślę. Może jakiś rolnik będzie miał. Tak najprędzej on. Na wsi wala się pełno takich gruchotów. -używali takich korb nawet do żuków. -acha masz rację. Da się załatwić daj mi tylko 30 minut a załatwię ci korbę. Po trzydziestu minutach młody jak obiecał tak przyniósł starą korbę od żuka. -no całe szczęście szybko się uwinąłeś, i co masz? -tak mam. -dawaj ja spróbuję. Zmarzłem tu czekając na ciebie więc się trochę rozruszam. A ty stań sobie tu i świeć, ok. -ok, świecę, tak dobrze? -trochę na lewo, o tak, tak trzymaj. Korba od żuka pasowała omal idealnie do otworu. Ale jak się okazało po wsadzeniu nie można jej było obrócić. Piotr stękał i napierał ale nic nie wskórał. Aż w końcu się poddał. Nie działa. Nie wiem dlaczego ale nie działa! -daj ja spróbuję, coś niecoś się znam na takich sprawach. -akurat, przedrzeźniał go Piotr, pewnie raz w tygodniu otwierasz rodzinny grobowiec aby zombie wyprowadzić na spacer? -nie grobowiec ale zamek w drzwiach, trzeba trochę pogłówkować i nic na siłę, tak mnie tata uczył. O coś zaskoczyło. Obróciła się widzisz, obróciła! Tryumfował. -no i co z tego nic się nie wydarzyło. A co dalej mądralo? -jak to co trzeba ciągnąć, ja jestem za słaby niech Piotr spróbuje, ja będę świecił. -No dobra odsuń się. I raz i raz. -poruszył się, idzie ciągnij dalej, jeszcze i jeszcze. Komenderował młody aż kamień całkowicie wysunął się ze szczeliny i upadł na deski. -cholernie jest ciężki. Tu Piotr obejrzał przez otwór resztę konstrukcji i zrozumiał, zasadę według której zaprojektowano ścianę tak, że składała się jak układanka. A jedynym możliwym sposobem na wejście do środka było wyciągnięcie dwóch kamieni, które umożliwiały odblokowanie pozostałych sześcianów. -no to na tyle naszej pracy, teraz trzeba z powrotem włożyć ten głaz na miejsce. Zadecydował Piotr. -ale dlaczego, przecież dopiero co go wyciągnęliśmy? Protestował dramatycznie młody bliski załamania. -teraz wiemy, że komnata istnieje. Jeszcze tu wrócimy kiedy tylko lepiej się przygotujemy. I tak chwała bogu, że nic się nam nie stało. A co jeśli manuskrypt mówi prawdę i spotkamy tam demona. Nie powinniśmy bagatelizować całej sprawy. Poza tym..., o tym, że cokolwiek tu jest wiemy tylko my dwoje. I w żadnym wypadku nic nie mów dziekanowi. Jak by co, to nic nie znaleźliśmy. -zupełnie nic? -acha, zupełnie nic. Nikomu pamiętaj, że jesteśmy drużyną. Wiesz ile dla ciebie zrobiłem? A teraz zmykaj do domu i przekaż mamie dobre wiadomości. I bierzcie się do pracy, bo ja za was tych wyborów nie wygram! A o krypcie jeszcze pogadamy kiedy przyjdzie na to czas. -a ja myślałem, że dzisiaj odkryjemy jakąś tajemnicę? -juz odkryliśmy i to bardzo wielką, teraz trzeba się przygotować aby nie zmarnować tej szansy. Demony to nie baby z targu, trzeba wiedzieć jak z nimi zawierać umowy. -tak pewnie, że Piotr ma rację, to ja już lecę. -ach te dzieciaki, wszystko przez te filmy o wampirach. Acha i jakby dziekan coś pytał to nic tu nie ma. Tylko bazalt i kamienie. -tak, tylko bazalt i kamienie. Wikary po szczelnym zamknięciu tajemnej krypty poszedł zdać relację z poszukiwań dziekanowi, który z niecierpliwością oczekiwał na rezultaty. Nie szczędząc detali Piotr opowiedział jak się ciężko nawalił się i nałomotał w bazaltową ścianę, lecz oczywiście bez żadnych rezultatów. Dziekan Rudolf sam chciał sprawdzić wiarygodność przekazu i osobiście pofatygował się do piekielnej studni na 333 stopień, który sam osobiście odliczył a następnie dokładnie obejrzał rzekome miejsce, w którym powinno znajdować się zamurowane wejście. Kiedy jednak zobaczył, że faktycznie nic tam nie ma, tylko uśmiechnął się w duchu na myśl, jaki to on był naiwny i łatwowierny. -No cóż i już cała tajemnica rozwiązana. Nie ma żadnych demonów i magicznych mocy. -tak jak mówiłem, to jakieś bajki wyssane z palca. Kto ich tam wie co sobie kiedyś wyobrażano. -a tak, zamierzchłe to i barbarzyńskie były czasy, ale całe szczęście już są za nami. -całe szczęście potakiwał wikary. Ale w sumie to zawsze ciekawe są takie wierzenia, może jest w nich odrobina prawdy kto to wie!? -ee.. tam Piotrowi to się udzieliło albo całkiem w głowie się poprzewracało od tego kucia. Dajmy już sprawie spokój. Poza tym, na mnie już czas. Jadę dziś do sąsiedniej plebanii sprawy załatwiać i wrócę dopiero wieczorem, więc Piotr niech zajmie się swoimi sprawami i plebani dogląda. -jak dziekan sobie życzy. I udając idiotę odprowadził Dziekana do zakrystii. Tak więc mimo doniosłego odkrycia nasz Jędrzej musiał milczeć, lecz jak się okazało nie było to wielkim ciężarem zwłaszcza, że w jego życiu zaczynało się dziać wiele nowego. Teraz aktywnie poznawał tajniki politycznych negocjacji w których osobiście uczestniczył jako doradca i honorowy członek partii Kobiet Pracy. Zbierał podpisy pod listami wyborczymi wspólnie z siostrą i kolegami, wspomagał mamę na wiecach wyborczych oraz wspólnie uczęszczał do kościoła. Maria nie mogła się nadziwić temu, że nawet sam dziekan zmienił do niej stosunek i głośno z wysokości ambony wychwalał jej rodzicielskie cnoty pobożność i moralne zasady. To w znacznej mierze jemu zawdzięczała swój nienaganny moralnie wizerunek oraz tak wielką popularność wśród osób starszych wiekiem jak i całkiem młodych. Maria z racji wykonywanego zawodu już od dawna była znaną i szanowaną osobą. Całe życie ciężko pracowała i nigdy nie dorobiła się wielkich pieniędzy ani pozycji politycznej. Jej życie obracało się wokół domu, rodziny i pracy. A teraz, nagle, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki okazało się, że wszystkie te rzeczy, które uznawała za naturalne, szare i marne są wspaniałą przepustką do popularności. Małomiasteczkowa społeczność bardzo szybko zrozumiała, że ta prosta i uczciwa kobieta jest idealnym przedstawicielem do samorządu, który od dawna był skorumpowany. Powszechny poklask, euforia ludzi w mieście oraz koleżanek z pracy tak bardzo poprawił jej wizerunek, że nawet sam ordynator zaprosił Marię do swego gabinetu. Musicie wszak wiedzieć, że w tegorocznych wyborach nawet pan Łasik żywo zaangażował w politykę. W ten sposób promował swojego syna, który kandydował z innego ugrupowania. Oto nadchodził czas próby dla ordynatora i dyrektora szpitala, który już od dość dawna istniał nieformalnie jako autorytet w okolicznej społeczności politycznej. Z tego powodu zarządził Łasik w szpitalu ostrą musztrę i ogłosił, że zwolni każdego kto zagłosuje na konkurencję a zwłaszcza na panią Marię. Tym razem kobieta nauczona doświadczeniem nie miała zamiaru pozwolić sobą manipulować i dobrze przygotowana skorzystała z oficjalnego zaproszenia dyrektora Łasika. Podczas tego spotkania, tak jak Maria podejrzewała, ordynator próbował swoich starych sztuczek. Jednak tym razem, jak to się mówi, trafiła kosa na kamień. I nie dość, że treść całej rozmowy została nagrana na dyktafon, który Maria ukryła w kieszeni, to całą scenę seksualnej napaści również filmował ukryty za oknem syn Jędrzej. Tak, że kiedy na taśmie już znalazło się dokładnie to co trzeba, Maria chlasnęła Łasika siarczystym liściem po twarzy i wygarnęła mu co o nim myśli. A kiedy ordynator odzyskał pion i próbował oponować, grozić, że Marię zwolni. Ta najzupełniej frywolnie i bezczelnie odrzekła. -ależ proszę bardzo, może mnie pan zwolnić nawet i dziś. Ale zanim odejdę oskarżę pana nie tylko o molestowanie seksualne, ale więcej, zażądam odszkodowania za szkody moralne i dożywotniej renty za uszczerbek psychiczny. A na dowód, że nie żartuje odtworzyła nagraną taśmę. -pani sobie kpi, kto pani w to uwierzy! Pani jest wariatką i każdy to może potwierdzić, to pani się na mnie rzuciła. Natychmiast proszę stąd wyjść, albo wezwę ochronę. Pienił się Łasik. -ależ proszę proszę, co za nerwy. Tu spokojnie wyjęła z kieszeni drugi dyktafon i sprawdziła jakość nagrania. No to się pan doigrał a jeśli panu jeszcze mało, to proszę spojrzeć tam. I tu wskazała okno, za którym syn z kamerą w ręku serdecznie się uśmiechał i machał jakby dawał znaki, że wszystko jest nagrane. No to jak będzie panie koślawy koguciku? Czy to wystarczy, aby w końcu pan sobie odpuścił molestowanie niewinnych kobiet. Czy mam do pana żony się osobiście pofatygować i opowiedzieć co nieco? -ależ pani Mario jak pani mogła? Ja panią tak kochałem, blefował przerażony ordynator. To ja panią zatrudniałem przez te wszystkie lata a teraz tak mi się pani odwdzięcza. -bez jaj panie Łasik, dość tej komedii i jeśli pan nie wycofa tego swojego żałosnego kandydata, ja zrobię użytek z tego. I potrząsając ręką z dyktafonem, niby to grożąc. Z pogardą popatrzyła na mężczyznę, który kiedyś wydawał się jej tak bardzo atrakcyjny, a teraz żałosny, mały i śmieszny płaszczył się przed nią. Żegnam pana. I mówiąc to dobitnie, aż ostatecznie wyszła trzaskając drzwiami gabinetu dyrektorskiego. Na korytarzu szpitalnym przywitały ją owacje i brawa koleżanek tak gorące, że Marysia nigdy wcześniej nie czuła się tak spełniona i wyzwolona. Teraz dopiero czuła że żyje. Historia z aferą w gabinecie ordynatora szybko rozniosła się po całej okolicy tak, że na krótko przed wyborami partia Kobiet Pracy cieszyła się już największą popularnością. A Maria jako jej prezes i założyciel, nie tylko miała szansę zostać radną, lecz nawet kandydować na burmistrza miasta i gminy. Zanosiło się na rewolucję w szklance wody, bo jak się szybko okazało nikomu dotąd nieznana partia w ciągu zaledwie trzech miesięcy przejęła większość krzeseł w ratuszu miejskim a w przeciągu następnego roku większość w radzie powiatu Lwóweckiego. A wszystko wskazywało na to, że kariera Pani Marii na ty szczeblu się nie zakończy. Rewolucja kobiet pracujących mogła kroczyć do przodu, gdyż w okolicy było pełno małych i zaniedbanych miejscowości, które miały bardzo poważne problemy samorządowe. Jednak do polityki nie tylko potrzebna jest głowa, szczęście i poparcie wyborców. Wymagane a czasami wręcz niezbędne są kontakty polityczne oraz durze pieniądze, a tutaj właśnie pojawiały się poważne braki. Partia Kobiet Pracy była bowiem biedna i nie posiadała znaczących koneksji mimo, że członków i zwolenników partii było wielu. Upłynęło w ten sposób sporo wody w Wiśle i wydawało się, że życie potoczy się dalej bez problemów. Jędrzej miał już 19 lat i pomyślnie zdał maturę. Jego matka świetnie sobie radziła w życiu, cieszyła się wielką popularnością wśród lokalnej społeczności, lecz jeśli chodzi o politykę nie bardzo wiedziała jak sobie z tym wszystkim poradzić. Oczywiście nie była już tak naiwną kobietą, którą łatwo można manipulować. Tu chodziło o coś bardziej poważnego. Zarządzanie miastem i gminą wymagało pomysłowości i kreatywności. Trzeba było się wykazać nie tylko politycznymi manewrami z wszelkiego rodzaju biznesem i drobnym kombinatorstwem, lecz również z policją, złodziejami i całą masą różnorakich problemów. Do takich działań nie wystarczy poklask czy opinia koleżanek pielęgniarek. Maria potrzebowała rzetelnych, uczciwych i młodych umysłów, których jak na złość w tak małej miejscowości nie było zbyt wiele. A do tego pozostawał jeszcze inny nadrzędny problem, problem pieniędzy, bez których dni partii były policzone. W tej sytuacji można było przeprowadzić wiele śliskich transakcji, jednak znając życie jeśli choćby jedna z nich ujrzała światło dzienne wszyscy poszliby na dno albo za kratki. Co oczywiście nie było dobrym rozwiązaniem. W końcu nie widząc innego rozwiązania Maria zwróciła się z rozpaczliwą prośbą do syna. -Jędrzeju jeśli mi nie pomożesz to wszystko co osiągnęłam przepadnie. Oczywiście mogę nadal piastować jakieś stanowiska, ale teraz moi konkurenci żywcem zjedzą jeśli nie zdobędę choćby 10 milionów w gotówce. Rozumiesz 10 milionów. -a na co ci są potrzebne te pieniądze? -jak to na co na łapówki, na haracze, na stanowiska i na ochronę. A ty myślałeś że na co, nie będę szkoły ani stadionu budować. -a dlaczego nie, wybuduj nowy stadion za pieniądze unijne a część pieniędzy przekieruj na łapówki. -też tak myślałam..., że najlepiej będzie tak postąpić ale oni mnie się boją i spiskują za plecami. Tak się sprzymierzyli i zwarli szyki, że tylko czekają aż mi się noga powinie a wtedy zrobią ze mnie pasztet. Rozumiesz co to znaczy?! -no to masz problem, nie wiem jak mógłbym ci w tym przypadku pomóc. Mam dopiero 18 lat. -ostatnim razem bardzo mi pomogłeś gdyby nie ty, nic bym nie osiągnęła. Nic kompletnie, nie zostawiaj mnie samej proszę. Zrobię wszystko co zechcesz, ale tylko nie pozwól abym z powrotem stała się zwykłą robotnicą. Zwykłą kurwą. Nie chcesz chyba, aby twoja matka tak skończyła. Powiedz chcesz? -oczywiście, że nie chcę. Ale zrozum sam nie wiem co zrobić w takiej sytuacji. To nie są żarty! -oczywiście, że nie są. Jeśli nic nie wymyślimy ja wrócę do normalnego życia kury domowej u jakiegoś kretyna albo fagasa, a ty skończysz tak samo jak ja! Zrozum dopóki masz mnie, masz i przyszłość! Możesz zrobić karierę, możesz sobie studiować, ożenić się i co tylko zechcesz. Ale bez pieniędzy nic z tego nie będzie. Nic zupełnie. Zobacz co my mamy? -niewiele w sumie, może to wystarczy do jakiegoś życia na przeciętnym poziomie przez jakiś czas ale co dalej? -tak co dalej. Ratuj nas proszę cię zaklinam na wszystko. Oddam ci wszystko czego tylko zapragniesz tylko zrób coś. -daj mi kilka dni na zastanowienie. Jak znajdę jakieś wyjście z sytuacji o wszystkim cię poinstruuję, a na ten czas nic nie rób. Zwlekaj tak długo jak się tylko da. I daj mi nazwiska wszystkich tych swoich przeciwników, tyle dla mnie możesz zrobić? -tak co tylko zechcesz, będziesz miał listę gotową na jutro. -acha i zwołaj nadzwyczajne posiedzenie członków partii ale natychmiast chcę wiedzieć jakie są nastroje i na kogo tak naprawdę możemy liczyć. A tu lokalnie chociaż policja jest nam na rękę? -oficjalnie wszyscy są u nas na garnuszku, ale kto ich tam wie co oni tam kombinują. Ja bym im nie ufała! Sam wiesz wszyscy oni kiedyś byli gangsterami i komunistami. -a straż miejska? -toż to byli policjanci wszyscy po tych samych pieniądzach. Synu według mnie zostaliśmy sami. Zupełnie sami. -nie rozpaczaj mamo, jeszcze nie wszystko stracone. Masz ludzi w radzie powiatu i jesteś burmistrzem. To już coś. -moich ludzi oni już wszystkich przekupili. Ty jeszcze tego nie wiesz ale każdy z nich gra na dwa fronty w obawie, że jeśli ja pójdę na dno, to oni również. Dlatego spiskują za moimi plecami, gdyż bardziej im na władzy zależy i na układach niż na lojalności. -o to chodzi, to już rozumiem. Dobra uczynię co w mojej mocy a ty zrób sobie drinka i posłuchaj muzyki. Nie denerwuj się, bo tutaj nerwami nic nie wskóramy. 0000000000 Rozdział 6 0000000000 Rok 2005 dowiódł niektórym ludziom, że trudno jest być sam na sam z demonem. Piotr wielokrotnie zastanawiał się nad konsekwencjami i opcjami swojego planu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że istnieje wielkie ryzyko i wszystko się może wydać a wtedy jego dni będą policzone. Jednak głęboko wierzył w jedną rzecz, tak długo jak nikt nie odnajdzie ciała nie będzie można postawić zarzutów. A to wystarczało w zupełności za wszystkie gwarancje. W zasadzie rozumiał, że decyzję o zabiciu Rudolfa Ujmy podjął w chwili, kiedy ten go wykorzystał i upokorzył. Teraz nadarzała się ku temu okazja. Bowiem już następnego dnia dziekan miał wyjechać w dłuższą podróż zagraniczną a następnej takiej okazji wikary od losu pewnie nie dostanie. Morderstwo to wikary przygotował i zaplanował w najdrobniejszych szczegółach. Teraz już tylko spokojnie czekał w swoim pokoju aż dziekan pogrąży się we śnie. Dochodziła godzina pierwsza, już czas najwyższy pomyślał i zerwał się z posłania. Proszek nasenny, który przyjmował Rudolf tym razem miał większą niż zazwyczaj dawkę co gwarantowało, że ksiądz nie obudzi się w najmniej odpowiedniej chwili. Piotr wpierw zszedł do kuchni i niby to niechcący upuścił szklankę z mlekiem. Brzęk tłuczonego szkła nieznośnym i wyjątkowo głośnym echem przerwał ciszę plebani. Nawet umarłego bym obudził, pomyślał i nasłuchując jeszcze chwilę upewnił się, że dziekan śpi jak zabity. Dla większego bezpieczeństwa zaopatrzył się w eter i gazę, tak na wszelki wypadek. Lepiej dmuchać na zimne niż gorącym się sparzyć, powiedział szeptem i delikatnie nacisnął klamkę od sypialni. Cholera zamknięte, że tego nie przewidziałem. Trudno muszę znaleźć klucz albo otworzyć wytrychem. Tak wytrych, to powinno być skuteczne. Tu wziął do ręki stary wieszak i majstrując kombinerkami z szuflady narzędziowej szybko ustroił coś na kształt klucza. Zamki na plebani nie były jakieś wyjątkowe, wszystkie wyglądały na poniemieckie starocie, dokładnie takie jak kiedyś w jego dawnym domu. Doskonale pamiętał jak kiedyś zgubił klucze i z przymusu wytrychem otwierał taki właśnie zamek. Wtedy też zrobił wytrych z wieszaka. A to takie proste, podsumował i już był w środku. Dziekan nie był mały ani lekki a przetransportowanie śpiącego ciała do kościoła w pojedynkę, nawet przez sprawnego fizycznie mężczyznę, nie należało do prostego zadania. Nawet jeśli trzeba było przejść tylko przez ulicę. W tym celu Piotr wyrychtował specjalne nosidełko. Użył do tego dwóch kompletów uprzęży wspinaczkowej, oraz kawałków liny. W efekcie, kiedy opiął dokładnie ciało śpiącego i połączył z własną uprzężą wyglądał tak jakby byli zrośnięci plecami. Zarzucił jeszcze tylko koc na plecy tak, aby zamaskować swój bagaż i powoli wyszedł na główny korytarz. Jeszcze dla pewności uchylił drzwi od ulicy aby sprawdzić czy nikogo nie ma w okolicy. Na zewnątrz panowała cisza i spokój, bo pierwszej nad ranem raczej rzadko widuje się przechodniów. Noc była ciepła a pogoda znośna jak na wrzesień, to dobrze pomyślał choć nie miał pojęcia co dokładnie miał na myśli. Piotr zdawał się być rozproszony i poddenerwowany całą sytuacją, bo zważcie, że to pierwszy raz w życiu znalazł się w takich okolicznościach. Niemniej jednak szybko się pozbierał i wziąwszy głębszy wdech małymi kroczkami wyszedł przed zakrystię. Nie zdecydował się aby od razu przebiec przez ulicę, tak podpowiadał mu instynkt. Spokojnie i powoli bez nerwów kolego. Masz na plecach 80 kilo żywej wagi, a ty nie jesteś ciężarowcem. Chyba nie chcesz, aby cię znaleźli jutro ludzie z przetrąconym kręgosłupem tak spętanego z dziekanem na plecach. To by dopiero była heca! Stosując metodę małych kroczków wikary doczłapał na drugą stronę jezdni i dalej po stromych i wąskich schodach wspiął się z wielkim trudem na wysokość może jednego piętra. Zasapał się przy tym niemiłosiernie ale udało się, już znalazł się na wprost małych drzwi, które były tylnym wejściem na zakrystię. Wielgachnym staroświeckim kluczem otworzył przedpotopowy zamek i oświetlając drogę małą latarką wszedł do środka. Drzwi zamknął na zwykły przesuwny rygiel i czując się całkowicie bezpiecznie skierował swe kroki w kierunku krypty. Już to Piotr wyobrażał sobie minę dziekana, kiedy ten się obudzi i zobaczy gdzie jest. A to sprawię mu miłą niespodziankę. I poklepał się po kieszeni w celu sprawdzenia czy zabrał ze sobą kopertę. Wypukłość kieszeni potwierdziła, że list również był na miejscu, więc zadowolony ruszył do przodu główną nawą. Tuż za drugim filarem lekko skręcił w prawo i znalazł się przy wejściu do podziemi. Kto by przypuszczał, że nasz dziekan spocznie na honorowym miejscu, razem z fundatorami i szlachcicami. No, no..., to ci Rudolf awans się trafił na życie wieczne. Zewnętrzną kratę krypty, dla ułatwienia całej operacji zostawił otwartą, więc bez zbędnych przeszkód szybko znalazł się pod podłogą. Podejrzewał Piotr, że najtrudniejszą przeszkodą będą kręte i śliskie schody zwłaszcza dla kogoś z tak niewygodnym balastem na plecach. Początkowo rozważał inną ewentualność ale w końcu zdecydował się zejść w dół z dziekanem na plecach. W ten sposób nie zostawiał żadnych śladów. Jednak, aby taka operacja była możliwa, wcześniej dokładnie posypał schody piaskiem, który zapewniał większą przyczepność. Obawiał się jednak, że piasek może zadziałać w inny a niepożądany sposób. Niestety nie miał całej nocy na takie rozmyślania, więc jeszcze dla lepszego zabezpieczenia przed upadkiem wziął dość długi kawałek liny i jeden koniec przywiązał do poręczy na górze schodów a drugi rzucił w czeluść piekielną. Sprawdziwszy jeszcze raz latarkę powoli zaczął schodzić coraz to głębiej i głębiej, jednocześnie odliczając stopnie. W sumie nie musiał liczyć, jednak z jakiegoś powodu to zrobił; może dla lepszej koncentracji, albo dla zachowania równego tępa marszu. Tak czy inaczej doszedł w końcu do drewnianego pomostu, który przeszło dwa lata temu zbudował wraz z młodym ministrantem. Jestem w domu pomyślał i z wielką ulgą pozbył się ciężaru z pleców. Kiedy już się oswobodził odpoczywał dłuższą chwilę wsłuchując się w chrapanie śpiącego Rudolfa. Mam nadzieję, że znajdziesz tam demona a on już należycie cię potraktuje. Czyli dokładnie tak, jak na to zasługujesz. A jeśli będziesz miał szczęście i nic tam nie znajdziesz, to przykro mi bardzo. Niestety nie będziesz miał innego wyjścia jak stać się takim demonem bo innego rozwiązania nie widzę. Ale właściwie to nie musisz się nim stawać, poprawił się wikary Piotr. Ty już jesteś jak Demon Piekielny. Wystarczy abyś tylko opuścić swe ciało a wtedy będziesz mógł dokładnie się sobie przyjrzeć. O ile jest tam jakieś lusterko. No jeśli nie ma trudno, nie obiecywałem, że spełnię wszystkie twoje marzenia. Jedno owszem proszę, właśnie się spełnia, a co do innych to niestety, już nie zdążę. A teraz mi wybacz, ale muszę zrobić ci trochę miejsca. Ale ty gruby jesteś! Będę musiał z pięć kamieni wyciągnąć. Z tobą zawsze były jakieś problemy. Łajał dziekana dobrotliwie Piotr, ale ten spał i chrapał w najlepsze. Wikary przy pomocy sławetnej korby od żuka szybko i sprawnie wyciągał bazaltowe sześciany a każdy z nich miał ze trzydzieści centymetrów średnicy, 50 cm długości i ważył jakieś 50 kilo. Zdając sobie sprawę z tego, że chce mieć możliwość ponownego zamknięcia krypty starannie ponumerował i oznaczył kamienie a następnie udrożnił przejście na tyle, aby zaledwie człowiek mógł przecisnąć się i wejść do środka. Wtedy przeszedł tym otworem na drugą stronę i za pomocą liny uwiązanej do stóp przeciągnął śpiącego do tajemnej komnaty. Teraz miał chwilę aby się dokładniej rozejrzeć po pomieszczeniu, które wygadało dokładnie tak, jak krypta Shafgotów. Jedyną różnicą było to, że tu znajdował się tylko jeden katafalk. Poza nim w pomieszczeni nie było nic, co mogło wzbudzać podejrzenia czy zainteresowanie. Gołe ściany bez inskrypcji i malowideł, zupełnie nic. Ot zwykła kolejna krypta jakich wiele, pomyślał i pozostawiając list do dziekana wraz z pudełkiem zapałek wyszedł na zewnątrz. Teraz już tylko pozostało mu odtworzenie bazaltowej układanki z sześcianów. Pracę tą wykonał powoli i starannie gdyż wiedział, że od tego zależy powodzenie całej operacji. A kiedy skończył ściana wyglądała tak idealnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy tu zaglądał. No to po sprawie. Wypadało tylko pozbierać liny, korbę i jeszcze raz sprawdzić czy niczego nie zapomniał. Tak to wszystko, stwierdził zadowolony z wzorowo wykonanego zadania. To by było na tyle drogi Rudolfie, niestety muszę cię teraz opuścić, więc nie krępuj się i rozgość. A jeśli masz szczęście to być może, w tej krypcie jest ktoś, kto będzie miał ochotę cię bliżej poznać. Ostatnim elementem układanki były walizki i prywatne rzeczy, które już spakowane czekały do drogi. Zabrał więc Piotr cały bagaż na korytarz a kiedy podjechał autem wrzucił do bagażnika jak gdyby nigdy nic. Następnie uruchomił silnik i ruszył w drogę. Zastanawiał się gdzie pojechać, miał oczywiście kilka wybranych opcji, jednak jedna wydawała mu się najlepsza. Dziki zalany kamieniołom nieopodal miasta w lesie to idealne miejsce aby pozbyć się samochodu. Czół się zbyt zmęczony na daleką wyprawę a z samego rana miał jeszcze odprawiać mszę w kościele, więc nie zastanawiając się długo pojechał w tamtą stronę. Kiedy znalazł się na miejscu odkrył, że zupełnie niedawno ktoś palił tu opony samochodowe. W jednej chwili wpadł na genialny pomysł. Wyciągnął wszystkie ubrania i rzucił je na kupę razem z walizkami a następnie podlał benzyną i zapalił. Nie namyślając się ani chwili wsiadł do auta i ruszył najszybciej jak to możliwe, tak aby nikt czasem go tutaj nie zobaczył. Przecież mogłeś Rudolfie pojechać pociągiem, zawiozłem ciebie autem do Jeleniej Góry na dworzec, kupiłem ci bilet do Wrocławia i pojechałeś. Co za pech, że ślad po tobie zaginął, a samochód masz taki fajny, po co miałbym go niszczyć niepotrzebnie. Co za strata dla parafii, taki mercedes kosztuje wcale niemało. Argumentował wesoło Piotr, ale w takim razie muszę jeszcze do jeleniej góry skoczyć i bilet kupić; tak na wszelki wypadek gdyby ktoś chciał takie detale sprawdzać. No proszę i po krzyku, był problem i nie ma problemu. Cud! Zawyrokował śmiejąc się w duchu na myśl o tym co będzie przeżywać Rudolf kiedy obudzi się i przeczyta list. Miał Piotr nadzieję, że wystarczy jedno pudełko zapałek na przeczytanie tej skromnej strony. Byłby w przeciwnym razie mocno zawiedziony gdyby dziekanowi jakimś cudem zapałki zamokły albo co gorsza połamały się wszystkie podczas próby zapalania. Co oczywiście również było możliwe, gdyż był to produkt krajowy o bardzo niskiej jakości i cenie. Nieprzenikniona ciemność i grobowa cisza to dwie wspaniałe towarzyszki niezbędne do tego, aby człowiek mógł zasnąć, odpocząć a poniekąd narodzić się na nowo. Zwykle narodziny, czy jak wolicie to nazwać, pobudka odbywa się w brzasku dnia, czyli o poranku. Jednak kiedy poranek nie nadchodzi a sen był nazbyt długi i być może nienaturalnie twardy. Wtedy przebudzenie nie jest aż tak przyjemne, zwłaszcza kiedy zimna i twarda posadzka bazaltu dokucza delikatnemu i przywykłemu do ciepła oraz wygodnego łóżka ciału. Kiedy Rudolf otworzył zasapane oczy pomieszczenie spowijał mrok. Z niewyjaśnionych przyczyn czół się przemarznięty i ku większemu jeszcze zdziwieniu znajdował się gdzieś na podłodze? Kamiennej zimnej podłodze! Pierwsza panika pojawiła się w umyśle, który szybko wracał do pełnej trzeźwości. Kolejka natarczywych pytań ustawiła się przed recepcją jaźni niczym protestująca gawiedź i żądała natychmiastowej odpowiedzi, restrykcji a nawet kary. Bo co to ma znaczyć, co się tu wyprawia. Już w głowie dziekana szykowała się tyrada żeby nie powiedzieć egzekucja, gdy nagle przypomniał sobie o najważniejszym. Delegacja, wyjazd do Wrocławia, pilnie natychmiast musi sprawdzić która jest godzina, zabrać walizki, uruchomić samochód. Myśli gnały i gnały nie wiedzieć dokąd i po co? Lecz Rudolf jakoś dziwnie nie miał siły wstać, a kiedy podniósł się aż zakręciło mu się w głowie. Dlaczego, co się z nim działo i gdzie on jest? Po omacku Rudolf zabrał koc i dokładniej się nim opatulił, ciało przebiegły dreszcze i mdłości, dookoła unosił się zapach stęchlizny i wilgoci. Napiłbym się kakao, pomyślał o ciepłym i słodkim płynie, który pijał codziennie na śniadanie. Myśli te tak pobudziły trzewia dziekana, że w brzuchu zaczęło mu burczeć i zły cały, oburzony w eksplozji potrzeb wstał raz jeszcze. Tym razem zdecydowany i zdolny działać nie na żarty. Już sobie roił, że za te głupie żarty to on Piotrowi urządzi taki manhajm, taki auscwitz, że sobie popamięta! Że popamiętają go wszyscy... . Ta..., cała parafia! Ci niedorzeczni mali kłamliwi wierni i w ogóle..., każdego kto mu się nawinie zaraz pod rękę prześwięci i pośle do samego piekła. A kiedy tak stał bez ruchu, bez celu, bez szans na realizację, coś podpowiadało mu, że niestety nic rzeczowego z jego gróźb nie wyniknie. Upiekło się dzisiaj tym nicponiom, łajdakom i bezbożnikom; dziś się wam upiekło ale jutro! Jutro na pewno czeka ich wszystkich kara, jeszcze większa i straszniejsza. Ale zaraz ponownie cała para gniewu gdzieś uleciała a do głosu doszły inne bardziej przyziemne i doczesne instynkty. Jakaś cząstka Rudolfa po prostu obawiała się ciemności i samotności, obawiała się, że zostanie on, jak kiedyś papież, zamurowany żywcem w ciemnicy albo piwnicy. I kiedy myśl ta coraz raźniej przebijała się z odmętów i wspomnień, zapomniana kiedyś i zlekceważona teraz awansowała szybko. A nawet jeszcze szybciej aż w zawrotnym tempie, by w końcu wyskoczyć na powierzchnię jaźni niczym ryba ponad powierzchnię wody. I krzykiem przerażającym obwieścić światu i umysłowi prawdę, paranoję i obłęd ostateczny. Dziekan jak stał złapał się za głowę i rwąc resztki siwych włosów ukląkł bezradnie na kolana całkiem załamany i płaczliwym głosem modlił się. O panie boże, stworzycielu nieba i ziemi wybaw mnie od złego, ty jesteś moją tarczą i moim światłem. Proszę cię wszechmogący ja Rudolf Ujma, sługa twój i oddany wierny. Nie pozwól abym stracił nadzieje wiarę i miłość. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. I bijąc się żarliwie w piersi zaciskał Rudolf oczy tak mocno, jakby chciał powiedzieć. A kiedy je otworzę zobaczę światło i obudzę się z tego koszmaru. Tak koszmaru i snu tak realnego, ale przecież tak niemożliwego. Oczywiście, że niemożliwego bo wszakże cóż takiego złego zrobił za życia aby zasłużyć sobie na taki los? Pytanie to w absurdalny sposób poczęło wpadać w próżnię kłamliwej świadomości jak mały kamyczek w nieskończenie głęboką studnię. A dziekan klęcząc cierpliwie nasłuchiwał odzewu, plaśnięcia o taflę wody, odpowiedzi oraz potwierdzenia tego, że się nie myli i że ma rację. On musi mieć rację, po prostu musi, tak sobie powtarzał. Jak zawsze, bo przecież jest dziekanem a nie parobkiem, nie naiwnym durniem, który wieży w te wszystkie pierdoły o duchach, demonach, sprawiedliwości, raju i piekle. Przecież nie ma piekła i nie ma boga! Tak, nie ma, bo nikt nigdy tego nie dowiódł! A on doskonale przecież wiedział, czytał i rozumiał, że to tylko manipulacja. Zwykła tania manipulacja, która miała zapewnić władzę nad ziemią i nieograniczone zyski z hodowli ludzi. On Rudolf jest pasterzem a reszta to owieczki, czyż nie tak? Owieczki bez pasterza pobłądzą w ciemności, a gdy zmorzy je sen, wtedy przyjdzie zły i zabije, obedrze ze skóry. Dlatego owieczki muszą mieć pasterza, ja jestem pasterzem, ja jestem nadzieją nieszczęsnych ludzi! Co teraz będzie z owieczkami, o panie nie pozwól, aby twoje owieczki pozostały same na tym okrutnym świecie. Nie pozwól proszę cię, słyszysz? Jestem ci potrzebny, potrzebny! I wyciągając ręce do góry Rudolf i prosił i błagał Boga o światłość o wskazanie drogi w ciemnościach, lecz wszystko na próżno. Bóg zdawał się być głuchy na wołania i na płacz swego sługi, za to w pomieszczeniu dały się słyszeć jakieś szmery i ruchy. Nieznając kierunku skąd mogły dochodzić odgłosy pozbawiony oświetlenia Rudolf zerwał się na równe nogi i czy to uciekając przed czymś, czy próbując dobiec gdzieś wpadł wprost na kamienny sarkofag. Co to jest? Zapytał sam siebie a starannie obmacawszy wkoło przedmiot, resztką zdrowego rozsądku zrozumiał, że to jest kamienny sarkofag. W jednej chwili odkrycie to zaprowadziło go do tezy, myśli i faktu! Tak to sarkofagi rodziny Szafgotów. Skojarzył w końcu i nieco się uspokoił. Nie mógł jednak zrozumieć, co u diaska on tu robi? W koszuli nocnej i z kocem na karku!? Co to za dziwna noc, pomyślał nagle zaznawszy spokoju ducha. I jakby nagle kamień spadł z serca czy brzemię z pleców, bo zaraz odzyskał całą pewność siebie. Starał się więc odtworzyć w pamięci gdzie się znajduje teraz i gdzie powinno być wyjście. Co za baran ze mnie pomyślał, przecież nie przyszedłbym tu bez światła czy latarki. Więc konsekwentnie powrócił do bezpiecznej pozycji klęcznej i niczym pokutnik podjął poszukiwania lampki albo czegokolwiek. Po dłuższej chwili w końcu odnalazł jakiś papierowy pakunek, cokolwiek to było odrzucił niedbale i szukając dalej w końcu odnalazł małe pudełko. Potrząsnął nim dla oględzin a one wydały charakterystyczny grzechot. O znalazłem zapałki, odkrywczo stwierdził i sromotnie zawiedziony chciał je odrzucić, kiedy zrozumiał, że w tych okolicznościach nawet one przydadzą się do rozświetlenia zmroku. Wyjął więc jedną sztukę, potarł o draskę a słaby płomień tylko na chwilę rozświetlił zmrok, by ostatecznie zgasnąć. Cholera jasna co za szmelc. Czy w tym kraju nawet zapałek nie potrafią porządnych zrobić? Tym razem wziął dwie sztuki dla pewności i ponownie potarł. Niestety z nerwów albo z zimna użył Rudolf zbyt dużej siły i patyczki ułamawszy się upadły na posadzkę. Do dupy z tym, rozsierdził się ponownie, powracając do przekleństw i pretensji pod adresem całego świata, narodu polskiego oraz oczywiście przemysłu zapałczanego. W końcu cały szczęśliwy miał już swoje światełko i jakie było jego zdumienie, kiedy okazało się, że krypta w której się znajduje nie ma wyjścia. A tam gdzie wydawało się, że odnajdzie wąskie schody nie znalazł nic poza litą ścianą bazaltową. Następna zapałka ponownie przybliżyła go znowu odrobinę ku prawdzie i odkryciu, że w pomieszczeniu znajdował się tylko jeden katafalk. Kolejne zapałki pozwoliły mu ustalić, że nie ma tu nic poza nim samym i jednym zimnym grobowcem. Tu szybko przypomniał sobie o zwitku papieru, który znalazł na podłodze. Auuu, zakrzyknął nagle Rudolf kiedy płomień doszedł do opuszka palca trzymającego patyczek zapałki. Oblizał oparzony palec a następnie złapał się za ucho, co od razu przyniosło ulgę. Nerwowo ale skrupulatnie wyszukał kolejną zapałkę i bezbłędnie zlokalizował białą kopertę. Porzucił wtedy pospiesznie dopalający się skrawek patyczka i jednym długim susem dopadł koperty. A kiedy już ją trzymał w ręku dotarła do niego cała prawda i przeczuwając najgorsze niczym skazaniec przed plutonem egzekucyjnym postanowił, że nie będzie płakać i mazać się jak baba. On dziekan nie boi się prawdy i dzielnie zniesie ten cios, bo wszakże jest bohaterem, wielkim człowiekiem dumnym ze swego życia i czynów, który niczego nie zamierza żałować. I nawet w tej ostatecznej chwili skłonny jest ostatni raz spojrzeć wrogowi w twarz a potem splunąć pogardliwie, bez litości i satysfakcji dla oprawcy. Jednak do końca nie był pewien w czyją twarz chciał napluć?! Mimo usilnych starań nie potrafił sobie wyobrazić tego oblicza kata, który zgotował mu taki los. Kto to może być, kto śmiał wbić mi, dziekanowi nóż w plecy?! Bez względu kto to jest, nie ujdzie mu to na sucho, oj nie ujdzie! Pocieszał się ściskając kopertę jakby chciał udusić tego kogoś. Z chęcią rozerwał by na strzępy jego oraz tę wiadomość, a co mu tam! Jednak ciekawość zwyciężyła i nie zdecydował się na ten czyn, choć po prawdzie bardzo tego pragnął. Jednak jego pragnienia i pobożne życzenia wydawały się nie imać się tego, co na pewno nie było snem a najwyraźniej było rzeczywistością. Mroczna kamienna krypta o nader materialnych kształtach i fizycznych barierach więziła go niczym grzechy, które jakby się zmaterializowały i teraz osaczyły go wyznaczając mu drogę na ostatnią posługę. Tam czekało go przeznaczenie w postaci mroku ciszy samotności i tego bezimiennego katafalku, oto jego nowy dom. A teraz kiedy klamka już zapadła i wszystko zostało postanowione, wykonane jak należy..., ktoś, może zboczeniec, albo jakiś przestępca, zostawił mu list, aby się jeszcze zemścić. Dopiec mu do żywego na sam koniec takim żartem, informacją z wyjaśnieniem albo z wyrokiem. Dlaczego mnie to spotyka? Dlaczego? Czy naprawdę sobie zasłużyłem na taki los! I już nie mogąc powstrzymać łez rozpłakał się Rudolf bo jakaś wrażliwa jego cząstka zatęskniła za słońcem i za wolnością. A sama myśl, że spędzi swoje ostatnie dni z dala od słońca, od życzliwych i kochających go ludzi wydała mu się najgorszą z możliwych kar. Będąc wśród żywych wyobrażał sobie ten dzień kiedy to doczekawszy sędziwego wieku będzie leżał na łożu śmierci. Otoczony troską kochających parafian, lekaży i sług, którzy codziennie będą odwiedzać i przynosić mu kwiaty a trzymając za ręce składać gorliwe życzenia stu lat życia. A kiedy naprawdę będzie z nim źle, tuż nim wyda ostanie tchnienie spojrzy w okno i ostatni raz pomyśli o czymś wspaniałym, pięknym i radosnym. A wtedy zaczerpnie głęboki wdech i zanurzy się w wody Styksu aby wypłynąć po drugiej stronie. Niestety, to wszystko nigdy się nie wydarz i dlatego płakał Rudolf i płakał, aż łez mu w końcu zabrakło. A kiedy zabrakło łez, chciał zaraz popełnić samobójstwo. Tu i teraz, zaraz z sobą skończyć, aby więcej się nie męczyć, nie cierpieć psychicznego terroru, kaźni tych ciemności i tej ciszy. Ale niestety nie miał niczego takiego pod ręką, co mękę jego mogłoby szybko zakończyć. W końcu myślał aby się powiesić, ale też znalazł do tego żadnej sposobności. Myślał tak i myślał, aż w końcu wymyślił sposób, ale metoda ta w polegała na rozbiciu głowy o krawędź katafalku. Teoretycznie miła szansę realizacji, lecz w końcu zrezygnował, bo nie chciał celowo pogarszać swojego stanu psychicznego ani fizycznego. Być może widział nadzieję, że coś się wydarzy, że ktoś go odnajdzie, albo on sam znajdzie wyjście. No tak, przytomnie pomyślał, przecież musiałem tu wejść, a więc można stąd również wyjść. Czary wszakże nie istnieją, więc czy to taki problem znaleźć wyjście?! Schował więc list do kieszeni piżamy i najpierw po omacku obmacał całą podłogę. Rezolutnie postanowił oszczędzać zapałki, więc dla dobrej organizacji poruszał się w kierunku wskazówek zegara najpierw przy samej ścianie a potem na wyciągnięcie ręki od niej. Bardzo dumny był z własnej pomysłowości i przebiegłości, w końcu był wykształcony i znał aż cztery języki. Kiedy skończył z podłogą zabrał się do ścian, ale i tu nic nie znalazłszy doszedł do wniosku, że jedyne wyjście musi być przez sarkofag. No cóż pomyślał sobie zanim go otworze może powinienem przeczytać list. Być może są w nim jakieś wskazówki, o tak wskazówki. I w przypływie nadziei wydobył list z kieszeni a zmiętą kopertę rzucił na posadzkę i następnie podpalił dla zapewnienia sobie należytego oświetlenia. Kiedy papier powoli zajmował się ogniem z zapartym tchem w piersiach Rudolf czytał poznając odręczne pismo Piotra. Czytał niby spokojnie, lecz i tak głos się łamał, słowa grzęzły w gardle a po plecach przechodziły ciarki. Przeczytał raz szybko a potem drugi raz uważniej, aby dokładnie zapamiętać, zrozumieć, wywnioskować i odnaleźć może jakiś tajny znak!? Cokolwiek przydatnego! Niestety nic poza oczywistą treścią listu nie znalazł. Drogi Rudolfie pisał Piotr w nagłówku. Wiem, że możesz mieć do mnie pretensje za to, że sprawiłem ci taki zawód. Z drugiej strony powinieneś być dumny z tak pojętnego i udanego ucznia. Jeszcze innym plusem całej sytuacji jest fakt, że już nikt, nigdy nie będzie cię ani martwić czy denerwować. A już na pewno poczujesz radość kiedy się dowiesz się, iż miejsce w którym przebywasz jest ową tajemną kryptą, którą poleciłeś mi odszukać. Tak więc mam nadzieję, że wkrótce ty, spadkobierca szatana, bo mniemam, że właśnie ty Rudolfie zasługujesz na to zaszczytne miano. Powstaniesz w chwale dzięki mocom, które niewątpliwie się tam znajdują. Mam nadzieję, że jesteś przygotowany do spotkania z demonem lub tym co tam znajdziesz. Jeśli zaś zapomniałeś krucyfiksu i wody święconej to takową znajdziesz w zawiniątku, które ci włożyłem do kieszeni. Powodzenia twój oddany sługa wikary. ps. Oszczędzaj zapałki. A to łajdak, że też teraz takich do powołania dopuszczają, co za barbarzyńskie czasy. Kiedyś to przynajmniej można było takiego smołą oblać, podpalić na stosie albo ukrzyżować. A tak będzie teraz taki się pysznił sukcesem, niech go piekło pochłonie. Ale dopóki żyję jeszcze jest nadzieja, że choćby samego demona miałbym prosić o pomoc lub z szatanem pakt podpisać to tak uczynię, aby tylko się zemścić. Już mnie popamięta ta cała hołota! Niech no tylko kryptę otworzę a zobaczymy co jesteście warci, klerykalne wymoczki, geje i pedofilskie żmije. Wy jeszcze wszystkiego o Rudolfie nie wiecie, on bowiem dzięki swej odwadze pozna tajemnice i okiełzna moce, których sam papież się lękał. I mówiąc to przygotował się należycie do otwarcia krypty. Wieko kamienne jednak nie chciało nawet drgnąć pomimo całego włożonego wysiłku i wprost nieludzkiej determinacji. W końcu Rudolf zaczął główkować, zamknięte czy co? Na pewno zamknięte ale jak. Jeśli ma jakiś rygiel od wewnątrz? Ale kto by się chciał od wewnątrz się w krypcie zamykać? Musi więc być inny sposób; zamek rygiel, spust, cokolwiek? Na pewno jest w tym pomieszczeniu albo przy katafalku. Muszę zrobić więcej światła. W tym celu posłużył się bezużytecznym już listem i fragmentem własnej odzieży. Wszystko to ustawił na wieku grobowca w mini ognisko i używając ostatniej już zapałki podpalił. Ogień powoli zajął papier i materiał a pudełko od zapałek wypchane szmatami doskonale spełniało rolę przenośnej pochodni, dzięki której można był dokładniej obejrzeć kamienną konstrukcję. W końcu dojrzał z boku coś co wyglądało jak stalowy guzik, a może pręt tylko, że przechodzący przez całą szerokość kamiennej krypty. Tak to mogło być to, zmyślna blokada, ale jak ją usunąć? Trzeba czymś to popchnąć! Potrzebny będzie mi długi i wąski przedmiot, ale skąd ja mam wziąć coś takiego? Co za ironia losu pomyślał i zawołał, jakby ze skargą. Wikary ty ofermo! Wcale nie jesteś taki bystry jak ci się wydaje, cholera jasna. Pochodnia prawie się wypalała a tu należało działać! Dziekan szybko jeszcze raz przetrząsnął kieszenie i tu fart chciał, że znalazł w kieszeni zawiniątko oraz solidny metalowy długopis, którym wikary chyba pisał list. To jednak nie było dla Rudolfa istotne. Szybko przystawił długopis do czoła pręta a zawinąwszy rękę w koc uderzył jak najmocniej raz i drugi, aż w końcu pręt przesunął się kilka centymetrów. Dalej stosując tą samą metodę przeszedł na drugi koniec i powtórzył operację z długopisem. Małe ognisko dopalało się do końca, więc szybko zdarł z siebie kolejne fragmenty odzieży i położył delikatnie obok, tak aby zajęły się od słabnących płomieni. Ogień buchnął i gryzący dym wypełnił komnatę, jeszcze się tu uduszę, zauważył, lecz nie miał czasu aby się zastanawiać nad rodzajem śmierci, która niechybnie i tak go czeka jeśli się nie pospieszy. Teraz owinął kilkakrotnie taśmą z rozdartego sukna wystający koniec pręta i mocno pociągnął do siebie. Zardzewiał pręt wychodził z otworu opornie, ale w końcu udało się go wyciągnąć. Z drugim prętem poszło o wiele łatwiej. Teraz uzbrojony w stalowy pręt, krucyfiks i wodę święconą dziekan poczuł sie pewny swej przewagi. Raz kozie śmierć pomyślał i ponownie pchnął katafalk. Tym razem kamienna płyta drgnęła, lecz była za ciężka aby w pojedynkę ją przesunąć. Wtedy używając pręta jako dźwigni podważył wieko i napierając z całych sił zwalił pokrywę z hukiem. Pokrywa opadając na podłogę przechyliła się a ognisko zsunęło się i również upadło tuż obok na posadzkę. Dziekan rzucił się do ratowania ognia, który był mu niezbędny do pracy przy krypcie, bez niego wszakże nic nie widział. Kiedy tak starannie zbierał do kupy swój stos usłyszał, że coś się poruszyło wewnątrz krypty. Akurat obrócony był plecami do miejsca z którego wyraźnie dochodził jakby szelest, sapanie! Co to mogło być? I chciał się już odwrócić, kiedy spostrzegł kątem oka cień postaci, która powoli podnosiła się z kamiennego łoża i niepewnie rozglądała się dookoła. O najświętsza panienko wyszeptał Rudolf i co tchu na czworaka poczłapał na bezpieczną odległość. Tu pospiesznie wydobył flakonik ze święconą wodą i wystawiwszy krucyfiks przed siebie począł się modlić. Postać uważnie przyjrzała sie mężczyźnie a następnie wyraźnie niezadowolona z płonącego ogniska wzięła głębszy oddech i powstała. Powoli usiadła jakby czymś zmęczona na krawędzi krypty i siedziała tak krótką chwilę nie wykonując żadnych ruchów czy gestów. Dziekan nabrał odwagi a widząc, że demon jest słaby postanowił jak najszybciej działać. Powstał zatem na nogi i już zamierzał zrobić krok, powiedzieć słowa egzorcyzmu, kiedy nagle ściany krypty znikły a z panującej ciemności powstała jasność. Zrobiło się nagle ciepło i miło jakby powiał letni wietrzyk, dokoła zalegała ni to mgła, ni to para? Zaszokowany obrotem sprawy rozglądał się wkoło poszukując demona lub czegokolwiek co wydawało się podejrzliwe lub straszne. Stał tak pośrodku zupełnie bezradny, kiedy nagle usłyszał głos, ciepły męski głos. Potrafił rozróżnić wyraźnie słowa, które brzmiały w jego głowie Rudolfie chodź tu do mnie, gdzie ty jesteś Rudolfie. Tak teraz już sobie przypomniał to głos ojca wołał go przez mgłę. I już chciał biec w kierunku z którego dobiegało wołanie, kiedy sobie przypomniał o tym gdzie tak naprawdę jest i że to nie może być jego ojciec. Gdyż jego ojciec już dawno nie żyje! I nagle cała projekcja znikła niczym bańka mydlana a on ponownie znalazł się w komnacie w krypcie z upiorem albo z demonem. Kiedy powróciły mu zmysły zauważył, że ognisko zgasło a dokoła panowała całkowita ciemność tak, że czubka własnego nosa nawet nie był w stanie zobaczyć. Zaczął więc wymachiwać swoim prętem i krzyczeć. No chodź kreaturo co boisz się? Pokaż na co cię stać a nie kryjesz się niczym tchórz, no chodź walcz jak równy z równym wyzywam cię w imię boga albo szatana pokaż się. Jednak zawołania nie skutkowały. Wiedziony prostą strategią Rudolf oparł się o ścianę aby skuteczniej bronić się od frontu. Nasłuchiwał chwilę uważnie aby zlokalizować swego wroga jednak nic nie potrafił ustalić. Nic się nie poruszało. Nagle wydało mu się, że coś słyszy z lewej strony, zamachnął się bezskutecznie chybiając celu. A tu cię mam nie jesteś aż tak straszny jak cię opisują. I w przekonaniu, że zachodzi go ktoś od frontu chlusnął święconą wodą przed siebie i jednocześnie w łacińskiej modlitwie z krzyżykiem w ręku rzucał egzorcyzmy i zaklęcia jakie tylko mu przyszły do głowy. I był przekonany, że przeciwnik się zwija z bólu, że jęczy na posadce całkowicie bezradny. Tu brawura i odwaga Rudolfa dały znać o sobie, że tryumfując podszedł do truchła aby się mu dokładniej przyjrzeć z prętem gotowym do ciosu. Lecz jakie było jego zdumienie, kiedy truchło znikło a on ponownie odnalazł się w mrocznej komnacie zupełnie bezbronny niczym mały chłopiec. Teraz widział samego siebie siedzącego w zimnej i ciemnej piwnicy. Zamknięty za karę przez ojca, na całą noc sam na sam z własnymi demonami i winami. A jego winy były oczywiste, jasne i zrozumiałe dla każdego, kto miał rozum i sumienie. Ściany zaczęły się poruszać i wychodziły z nich potwory, diabły i wszelkie paskudne robactwo. A wszystko to okaleczone brudne i śmierdzące zaczęło pełznąć w jego stronę. Trwoga zdjęła Rudolfa i przerażenie tak wielkie, że nie bacząc już na nic zerwał się i co tchu począł uciekać. Niestety w tych okolicznościach nie był w stanie dobiec dalej niż do przeciwnej ściany, która nagle wyrosła mu na drodze. Przywalił więc łepetyną niemiłosiernie tak, aż się odbił i padł ogłuszony. Po krótkiej chwili odzyskał przytomność a wtedy ze zgrozą stwierdził, że coś okropnie śmierdzącego go krępuje, trzyma w uścisku i wgryzając się w szyję spija krew, która ciekła stróżkami. Wrzeszczał Rudolf wniebogłosy i starał się wyrwać ofierze jednak szybko stracił siły i całkowicie pogrążył się w otchłani. Tajemnicza postać zaś spokojnie mlaskając i siorbiąc kończyła swój pierwszy od wielu stuleci posiłek. 000000000000 Rozdział 7 000000000000 Magiczny rozdział dla wybranych. Nie czytaj tego, omiń i nie próbuj zrozumieć. Nie jesteś gotowy na to by znaleźć demona w krypcie własnego umysłu. /od autora/ W końcu przez chwilę mogę zostać sam na sam ze swoim demonem przeszłości, ze świadomością, że ojciec nie żyje i że każdy z nas umrze. A jeśli zapytacie co się liczy? Czy świadomość wystarczy? Zapytacie mnie wprost, tu i teraz. A ja odpowiem. Dlaczego pytacie akurat mnie o takie rzeczy? Czy ktokolwiek z czytelników chciałaby poznać moją opinię? Tak na prawdę, nie chodzi tu o wątek książki ale o moje życie. Moją prawdziwą rodzinę! I nie o demona z krypty, którego bohater tak usilnie stara się odnaleźć a demona, który jest we mnie. Czyje to zło, skąd się wzięła ta siła wiatru który przynosi do mnie ten ból skarg i świadomości? To nie jest moje zło, to nie jest nawet mój żal do kogokolwiek o cokolwiek. To jest zło całego świata, które dociera do mnie tak samo jak powietrze i woda, słońce i wiatr. Te rzeczy są wspólne wszystkim ludziom, tak samo jak prawda i fałsz. Czyż nie mam racji? A jeśli tak jest, to również nie mam żalu do mojej matki o to, że nie radzi sobie w życiu i ciągle wszystko za nią muszę robić, lub naprawiać. Cóż przecież każdy ma prawo być ambitnym i ma prawo spełniać swoje marzenia, nawet wtedy jeśli go to zabije. Nie mam pretensji również do ojca o to, że nie potrafił sobie poradzić z żywiołem jakim okazały się hormony, gorące usta matki oraz orgazmy, które były jak kilka wypitych piw: za dużo albo za mało! Ot moje życie, komiczne i pokrętne, tak samo jak nas wszystkich. To zawsze można jakoś wytłumaczyć, wyspowiadać i odpokutować. Czym zatem jest granica, której przekraczać nie wolno? Owszem zawsze są takie granice, ciągle powstają nowe tak jak kolejne obsesje i żądze. W takim samym tempie jak nowe prawa i obowiązki, jak nowe paragrafy i pieniądze. A na jednej z granic od dawana nie dostrzeganej, w połowie drogi do piekła, w miejscu, w którym nikt by nie szukał jest coś. I To właśnie czuje nasz główny bohater Jędrzej. Na dodatek jest świadomy tego, że to nie przypadek, że to los i przeznaczenie. Bo nic w życiu nie jest przypadkiem, czy to historia, przeszłość czy nawet przyszłość. Wszyscy jesteśmy częścią gry, czy nam się to podoba, czy nie! Czy aby nabyć Tą wiedzę trzeba być geniuszem i skończyć studia? A może mnichem lub uczonym w piśmie? Pijaczyną, prezydentem czy pedałem? Kto mi powie gdzie tego uczą rozumieć, gdzie uczą szukać? Kto szuka ten myśli! Kto patrzy ten myśli! Ale kto znajduje ten jest odnalezionym! Granicą nie jest zło, tylko źli ludzie! Granicą nie jest dobro ale dobrzy ludzie; to było oczywiste!? Śmiesznie oczywiste, przyznacie! A jeśli chodzi o moją opinię i o demona, którego nie chcę wam pokazać, lecz sam chciałbym zobaczyć przez piekielne lustro. Czy Wy czytelnicy, zwykli ciekawi albo znudzeni ludzie, chcielibyście mieć tyle szczęścia co dziekan Rudolf!? Hę!? Ten wielki mały głupiec był tak blisko rozwiązania, lecz sami przyznacie, że nie był gotowy, więc nie mógł zrozumieć i zdać testu. Może ktoś inny, ktoś z was, na jego miejscu dokonałby właściwego wyboru i techniki obrony przed demonem lub mentalnego zrozumienia obrazu, który demon wybrał by z naszej pamięci?! Macie jakieś pomysły? Pytanie za sto punktów! Czy ktoś z was chciałby stanąć oko w oko z takim demonem? Zapytacie po co miałby to robić? Po co miałby ponosić takie ryzyko?! Skoro sam papież uwięził tego potwora to czemu ktokolwiek miałby wątpić w intencje, potrzeby i logikę takiej decyzji. Być może macie racje, ok. Ale spójrzcie na inne stronice, które skrywa starodruk, na przeszłość i przyszłość!? I nie mówcie mi, że według was wszystko gra, że nie macie obiekcji i podpiszecie się pod tym, o czym wiecie, że jest kłamstwem i zawsze nim było. Oczywiście, powie ktoś, że to sprawa tylko tych, którzy mają na to wpływ, czyli kompetentnych władz?! Wy na nic wpływu nie macie, więc po co miałbym odpowiadać na wsze pytanie szczerze? Wszakże mądrość podpowiada. Nie rzucaj pereł między wieprze. Nie kochaj skały, bo ci nie odwzajemni uczuć. Słowem: nie dawaj szansy temu, kto sobie nigdy choć jednej nie dał, bo i tak nie skorzysta z żadnej. Tym którzy chcą bardzo, zobaczyć mojego demona, moją wizję horroru muszę powiedzieć, że teoretycznie nie różni się ona o tej, którą już poznaliście dokładnie i znacznie wcześniej. Pierwszy raz może w telewizji pokazał się Hitchokowski morderczy nóż, czy to był nóż Hieronima Boscha, czy tylko scyzoryk kielecki? Kto to wie! Były też inne korby, łomiarze, pawulon,..., ect. Kto wie jak długa jest ta lista i dokąd sięga zło, oraz na kogo patrzy teraz demon?! Tak bardzo chciałabym, aby spojrzał na mnie, nie na was, bo z was nie może mieć pożytku. No a jeśli sądzicie, że może, czemu nie, niech sobie patrzy. Każdy z was wygląda przecież tak samo. Człowiek jak to człowiek ma rodzinę, którą musi wykarmić, oraz inne mandaty i rachunki, które stara się spłacać na przemian z alimentami i ratami. Jeśli ktoś myśli, że lepiej mają ci, co płacą tylko złotą kartą visa to grubo się pomyli w swym osądzie. Czy jacyś bogaci panowie zechcą wystąpić z szeregu i z uśmiechem na ustach, wybiorą dla siebie rozrywkowe ukamienowanie albo spotkanie z demonem? Nie! Na pewno nie, nie oni! Dobrze to wiecie, żaden bogaty nie zrezygnuje z tego co ma, dla ryzyka odkrycia ani skarbu a tym bardziej Demona. ...Och demonie, moja wspaniała kochanko, oczyszczeniu dla moich snów koszmarnych i śmiałych. Demonie, którego ani imię nie jest ważne, ani wygląd, gdyż w ciemnościach odnajdujesz drogę przez każdą ścieżkę i do każdego umysłu. Demonie moich wiecznych obaw i niepewności, które znajduję niczym tropy dzikiego stworzenia na śniegu białym, albo jak ślady przodków na skale. Demonie słyszysz mnie!!! Ludzkość pogrążyła się w ciemności, z której tylko ty wiesz gdzie jest okno na przyszłość, na poranek nowej cywilizacji. Oczywiście nie łatwo jest dokonać rewolucji, nie łatwo również być szczerym wobec nicości. A jak myślicie czy powinno być odwrotnie? Czy szczerość..., przepraszam. Wasza szczerość, wobec nicości znaczeń, moich słów obojętnych i komercyjnych was satysfakcjonuje? Bo zapytam głośno:. Czyjej śmierci jeszcze pożądacie? Czyjego upodlenia jeszcze nie oglądaliście, no czyjego? Są zapewne tacy, którzy mają listy takich osób. Ale z drugiej strony pomyślcie, kto z was zechce na ochotnika poddać się takiej próbie, takiej jak dziekan Rudolf. Dziekan Rudolf powinien dziękować wikaremu, że ten dał mu tę jedną szansę w której mógł sprawdzić jakim jest człowiekiem i mężczyzną. Wszyscy wiemy jak się to zakończyło. Rudolf Ujma oczywiście był próżny, ale nie był głupi. Przede wszystkim był tchórzem jak my wszyscy i dla tego zginął. Więc jeszcze raz zadam to głupie pytanie. Kogo poślemy tam, do studni piekielnej, gdzie w połowie drogi w otchłań piekielną, na 333 stopniu czeka demon prawdy? Czy powinna to być królowa matka? Prezydent? Myślicie, że prezydent poświęci się dla was i pójdzie na ochotnika? O nie na pewno nie poszedłby tam za żadne skarby, medale, pomniki i wynagrodzenie. Owszem wielu zapijaczonych debili, kibiców politycznej żonglerki, którzy nie mają mózgu pójdzie jak w dym. Pójdą w imię nowego ładu, nowej partii lub starej partii. Ale oni nic tam nie wskórają, bo są za głupi. A jeśli im się uda i wskórają?! To uwierzcie, że wtedy wszyscy będziemy mieli przechlapane. Już raz w przeszłości udało się papieżowi zamknąć demona i przejąć za niego obowiązki. Jak wam się wydaje, kto na tym skorzystał a kto stracił? W świecie musi istnieć równowaga dobra i zła, każdy to wie, nawet dziecko. Piszą o tym w bajkach i wykładają na uniwersytetach, to nie jest wielka tajemnica, to komunał. Nawet taka ekonomia czy polityka opiera się na balansie dobra i zła, dawania i brania. Tak samo musi być z religią. Nie można polegać na samym bogu! Dlaczego, zapytacie? Jest na to prosta odpowiedź, bardzo prosta a wręcz trywialna..., ale jak już wcześniej wspominałem o szczerości i mojej opinii... . Wiecie co wam powiem? Najlepszą rzeczą jest to, że nie mogę poznać waszej opinii bo..., nie chcę jej znać! Ot co! Po pierwsze macie prawo do prywatności, po drugie jest wolna wola a po trzecie, każdy dba o siebie i o własnego demona. Na każdego przychodzi czas i miejsce! Ach gdybyśmy tylko mogli to wybrać i zaaranżować, opisać w książce i obejrzeć w telewizji. Ale prawda jest taka, że kiedy się to dzieje naprawdę mamy złudzenie, jakby dejavu! Złudzenie, że już raz popełniliśmy taki błąd i już raz, każdy z nas był dziekanem Rudolfem Ujdą, każdy z nas był już wikarym Piotrem. Każdy z nas kiedyś przegrał. Przegrał bitwę ale nie wojnę, czy to nie robi wam różnicy? Bo mi olbrzymią!? A czy to was nie dziwi, że nadal jeszcze TO czytacie? Że nadal pożądacie kolejnych bohaterów, którzy spróbują i oczywiście poniosą kolejną porażkę?! Bo demon musi zabijać! Tego chcecie?! Ażeby każdy był tak marny, tak żałosny i tak romantyczny jak my..., Polacy?! Czy wtedy uronicie łzę, dostaniecie dreszczy?! Za to chcecie płacić swym czasem i swoim życiem!? Po co wam ta iluzja, to kłamstwo mojej prozy, kiedy scena już jest gotowa a katafalk otworzony! Na co czekacie? Aż ktoś was zaprosi?! Być może obawiacie się ceny jaką przyjdzie wam zapłacić za bilet do sarkofagu. Bo owszem już być może ktoś sprzedaje bilety na takie okazje! Dziwicie się? Ależ dlaczego, w końcu żyjemy w nowoczesnym świecie a tu wszystko ma swoją cenę, więc demony również kosztują. Jedne pewnie są bardzo tanie a inne bardzo drogie, lecz nie zmienia to faktu, że są i czekają na was. Tak jak mój czeka na mnie. Ja oczywiście zapłacę każdą cenę aby się do niego dostać, aby paść na kolana i prosić go o ratunek dla mojej matki, o przyszłość dla siostry. Ale to chyba jest sprawa drugorzędna; rozumiecie co mam na myśli? Tak rozumiecie doskonale każdy, kto jest choć trochę dorosły wie o czym mówię. I dlatego nie dawajcie czytać tej książki dzieciom, bo wyśmieją was! Nie dawajcie jej również tym, co na nią nie zasługują i są waszymi wrogami. To niedobrze, aby wróg wiedział to co my wiemy, za bardzo się zbliży do nas a na to nie możemy sobie pozwolić. Czy chcecie wiedzieć kto jest wrogiem? Powiem wam. W powieści wrogiem są ci, którzy nie dotrzymują słowa i sprzedają swoja wiarę oraz ideę za srebrniki władzy. Brak lojalności jest wrogiem pierwszym i najważniejszym, potem jest chciwość i próżność, a potem jest brak miłości do człowieka i do tego w co wierzy i czego potrzebuje. ...Niestety świat nie jest prosty i ludzie zachodzą na siebie jak koła zębate, a jak już wypomniałem, każde z kół musi kręcić się z godnie zasadami mechaniki i fizyki. Nie ma takiej możliwości aby ktokolwiek z was był wolny od tej siły napędzającej, od bezwładności systemu, który jest tylko mechaniką i niczym więcej. Pomyślcie i zobaczcie, to jest jak system klocków lego! Jeśli ktoś pierwszy dotrze do demona zapoczątkuje rewolucję, której nikt i nic już nie zatrzyma. Czy to nie wspaniałe! Owszem to poświęcenie, to wielkie ryzyko ale czyż nie dla tego właśnie warto żyć? A czytanie książek, nawet takich jak straszny horror jest nudne, jak wasze życie! Co zrobić aby nie było nudne? Czy można wejść do książki, nie. Czy można demona wyciągnąć z książki, nie. Czy można książką wskazać miejsce demona oraz podać metodę do kontaktu, tak. Czy ktoś zna tytuł? Owszem boimy się jako dzieci i jako dorośli, jako matki i ojcowie. Jest wiele strachów wiele barier i wiele demonów, ale jest taki jeden ostateczny, papieski demon! Ten kto go uwolni będzie nie lada bohaterem. Czy to będę ja, czy zrobię to wspólnie z wami, z moją drużyną?! Bo pewne jest, że sam nie dam rady, nie mam szans! Pomożecie mi? Uznacie, że oszalałem i mam nierówno pod sufitem, że sobie to wymyśliłem i to tylko książka, która nie ma odniesienia do życia i do realiów. Tak być może..., ale ja wieżę w co innego. Ja wieżę w to, że Papieski demon istnieje i zrobię wszystko aby wam tego dowieść. Oczywiście możecie stać z boku i sobie patrzeć na mnie, możecie obrzucić wyzwiskami, popchnąć i patrzeć jak upadam a kiedy się podniosę i ruszę dalej nie będę zły na was, tak jak nie jestem zły na moich rodziców. Każdy jest tym kim jest, to nie jego wina, że nie dostał szansy na lepsze życie! Ale będzie jego i wasza wina, kiedy jej nie odszukacie tej szansy. Że nie chcecie jej dostrzec, nawet kiedy już leży przed jego i waszym nosem! Dlaczego wikary jej nie widział, wy dlaczego jej nie widzicie? Kto widzi i kto rozumie? Matka widzi własne życie pełne bólu i rozterek. Ojciec widział kobietę z którą nie chciał dzielić bólu i rozterek. Córka a siostra Jędrzeja widzi rodziców, którym zadaje własny ból i rozterki. A ja pisarz widzę was bez bólu i bez rozterek. Udajecie tylko że cierpicie, bo strach was obleciał i stąd wasze skargi. Nie wiem czy wiecie ale na wojnie nie można się skarżyć, kogo to obchodzi, że cisną was kozaki, że nie wystarcza do 30go, że sąsiad wam źle życzy! Jesteście dla mnie powietrzem, które w mroźny dzień krzepi mnie i ponagla do działania, albo gorącym suchym skwarem, który wypala moje myśli i krew. Jesteście również w końcu demonem, który mnie woła i prosi. „Wypuść mnie z krypty umysłu, z trumny ludzkiej mentalności ograniczonej katorgą codziennych nakazów.” Więc spełniam tą prośbę i wywiązuję się z zadania, jesteście teraz już wolni, możecie iść i spełnić swoje wszystkie marzenia, marzenia swych demonów. Tu nie ma żadnej magii a wszystko to tylko triki, które da się wytłumaczyć. Przecież wiecie o tym doskonale, więc na co jeszcze czekacie?! Stanieliście w kolejce? No proszę was to nie zakupy w supermarkecie tutaj, każdy ma własną kasę, własne stoisko i nieskończony rachunek na wszystko. W życiu jest wystarczająco dużo dni aby popełnić każdy możliwy błąd, aby zmarnować każdą właściwą okazję. Do tej pory tego tak nie widziałeś? Teraz już wiesz, że nie można usmażyć jajecznicy nie rozbijając skorupki od jajka. Takie jest życie, więc rozbij jajko na co czekasz? Sądzisz, że ktoś zrobi to za ciebie, ot tak za free? Ja doskonale wiem, że za wszystko trzeba płacić. I tak płacimy za prąd i za cały ten szmelc, który nam wciskają, więc nie bójmy się zapłacić i za to?! W końcu co za różnica i tak się raz żyje. Tylko raz w jednym ciele, to jest cena tego życia. ...Więc kiedy Wy będziecie się zastanawiać co zrobić, Ja, główny bohater tej opowieści udam się do wikarego zapłacić za kolejne trefne bilety do mojego demona. I co z tego, że są trefne, co z tego, że idea de fiks jest tylko iluzją, niemożliwą do osiągnięcia substancją, kamieniem filozoficznym, bogiem lub szatanem?! To nie istotne, bo liczy się wszakże to, że czegoś się nauczymy, coś zrozumiemy i przybliżymy choć odrobinę do prawdy. Bo nie warto czekać całe życie na coś, co wiemy, że nie nadejdzie samo. Ja już przestałem się łudzić że ślepy los jest sprawiedliwy, że jest w ogóle jakiś los, poza układami, pieniędzmi i moją własna perswazją, moją świadomością i pracą. A układy i pieniądze to prawdziwe demony, które niczym rumaki służą posłusznie pod batem i przy dyszlu wszelkim instytucją i oczywiście kościołowi. Każdy z was bierze w tym udział i choćby to było najmniejsze z możliwych kółek życia to i tak musi się kręcić z godnie z zasadami. Więc powstaje pytanie: czy wszyscy jesteśmy winni, czy wszyscy za to zapłacimy? A może właściwym jest pytanie kiedy i jak? Upór i nadgorliwość zabiła już niejednego dlatego dam wam radę, nie spieszcie się, bądźcie czujni, niech was nie zmyli wątek i główni bohaterowie. W waszym świecie to wy jesteście bohaterami i tylko wy znacie wątek, podtekst i rozmiar horroru. Być może macie więcej argumentów niż udało się zdobyć Jędrzejowi? Kto to wie?! Nikt nie może wam wmówić, że jest lepszy od was, że jego demon jest prawdziwszy i bardziej potężny. Jest takie miejsce w którym wszystko się zrównuje, sumuje i mierzy tą samą miarą, mimo zasadniczych różnic płci i zawodów, mimo obyczaju i upływających tysiącleci. Prawda jest tylko jedna a oczywiste jest przecież to, że wszystko do niej zmierza. I o ironio, im bardziej człowiek stara się to ukryć, tym bardziej staje się to widoczne i wyczuwalne. Mówi się na to oficjalny stosunek do świata, nomenklatura, moda, poglądy, alter ego! To jest właśnie tapeta naszej rzeczywistości, maekup korespondenta telewizyjnego lub sufler gwiazdy scenicznej. To nie zmienia faktu, że to fałsz, taki sam jak w scenie filmowej kiedy kaskader wykonuje za aktora trudny trik. Czy chcecie oddać swoje życie w ręce hochsztaplerów, kaskaderów i artystów wizażystów. To wam wystarczy? Tak uważacie, że to jest potrzebna wartość do życia? Musicie zrozumieć jedno. Każda najlepsza lub najgorsza poza czy maska zawsze jest czymś zewnętrznym i możliwym do usunięcia tak. Po takim zabiegu usunięcia maski można nadal żyć a życie to, na pewno będzie piękniejsze. Czy przyznacie mi rację? Nawet jeśli nie przyznacie racji, to ja jestem autorem, ja mam pierwszeństwo wyboru i decyzji co zrobi Jędrzej. I nie chcę się tłumaczyć z tego wyboru, bo również mam własną wolę i zamierzam z niej skorzystać, tu i teraz. Nawet wbrew waszej woli, wbrew zakazom i ostrzeżeniom społeczny, oraz wbrew kościołowi i woli rodziców. A wy jak chcecie to sobie patrzcie i czytajcie. W sumie wszystko to robię nie tylko dla siebie, ale i dla was. Niestety muszę wam wyznać, że nie będzie to bezbolesna operacja, że cholernie się boję, ale niestety nie widzę innego wyjścia. Mam tylko jedno życie i jedną szansę, więc nie chowajcie do mnie urazu, jak ja nie chowam dla mojej rodziny. W sumie chcę dobrze, nawet jeśli ostatecznie wszyscy za to zapłacą życiem i tak dokonam tego co zamierzam. Życie to niestety jedyna waluta, którą można rozliczyć się w studni piekielnej w połowie drogi do wiecznego mroku. Kto by przypuszczał, że tam właśnie może być ocalenie?! 333 stopień to jeszcze nie jest piekło. Owszem może jest to jego przedsionek, co wcale nie znaczy, że można powrócić stamtąd żywym. Coś na ten temat może wam powiedzieć dziekan Rudolf. Ja na razie zamilknę bo w porównaniu z nim jeszcze nie udało mi się zejść aż tak nisko. Powoli będę więc schodził w dół. Jak chcecie, to możecie już schodzić za mną, acha..., i niech każdy z was liczy własne stopnie. Tylko po cichu, tak abym się czasem nie pomylił i nie przegapił 333 stopnia. 0000000000 Rozdział 8 0000000000 Rok 2008, jest chyba dla mnie najbardziej smutny; miały tu miejsce profanacje, demoniczny seks i poszukiwania idei de fix. Wikary właśnie skończył odprawiać mszę świętą i był mocno zaniepokojony nieobecnością Jędrzeja. Teraz po tym jak pozbył się dziekana z plebani ich relacje miały szansę nabrać nowego znaczenia. Kiedy właśnie miał już opuścić zakrystię stare drewniane drzwi otworzyły się i wszedł Jędrzej. Zobaczywszy Piotra powitał go z uśmiechem lecz szybko twarz sposępniała i nabrzmiała grymasem jakby od troski. -co się stało, po przyjacielsku zapytał Piotr. -mamy problemy w radzie powiatowej. Musimy koniecznie porozmawiać na osobności. To bardzo, ale to bardzo pilne. -no dobrze, skoro tak mówisz to chodźmy do kancelarii na plebanię, tam nikt nam nie przeszkodzi. I mówiąc co poklepał młodego po ramieniu. Nie martw się coś wymyślimy. No już idź przodem. Uchyliwszy drzwi zaprosił Piotr młodego do pomieszczenia o surowym i nostalgicznym klimacie przypominającym czasy, kiedy jeszcze ogrzewano węglem w pięknych kaflowych piecach. To były wspaniałe czasy, myślał Jędrzej przechadzając sie po drewnianej skrzypiącej co krok podłodze. A miał takie wrażenie jakby deski uruchamiały jaki ukryty instrument, a ten wydawał dźwięki dziwne i skrzypiące. Na ścianach wisiały wszędobylskie krucyfiksy i wielkie obrazy a w powietrzu unosiła się woń nieokreślona lecz całkiem miła. -słucham cię mów. Zagaił Piotr. -po pierwsze chodzi o to, że partia się rozpada. Spowodowane jest to brakiem finansów. Wie Piotr.., kasa na łapówki. Poza tym, znaczące figury obawiając się dominacji Marii oraz jej ugrupowania zawiązali przymierze, którego celem jest zniszczenie jej wizerunku. A nawet wykazanie, że moja matka jest tak samo zepsuta, skorumpowana i nieuczciwa co inni. Tylko czekają aby wyciągnęła ręce po pieniądze a wtedy trach, przyłapana na gorącym uczynku będzie musiała się wycofać albo walczyć z wymiarem sprawiedliwości. -acha rozumiem, czyli brak lojalności i dyscypliny wśród własnych członków partii, oraz opozycyjna klika. Tego się obawiałem, że w końcu niedobitki starych wyjadaczy z wieloletnimi układami zjednoczą się przeciw Marii tak by zmusić ją do konfrontacji. -więc stało się i co teraz? -nie poddawajcie się, musicie walczyć. To jedyne wyjście! -ale jak, co może wymóc lojalność na członkach, czy pieniądze wystarczą? -pieniędzy i tak nie macie, ale one i tak by nie wystarczyły, uwierz mi. To lekarstwo na krótką metę. Rządzenie nie polega na dawaniu ale na wymaganiu i braniu. Nie wolno wam za nic płacić a zwłaszcza za lojalność. Kiedy książę Walii lub Szkocji był nieposłuszny królowej Anglii ta wysyłała wojska a nie prezenty. -no tak, a my kogo poślemy? -trzeba stworzyć podziemne stowarzyszenie, coś jakby mafię. -mafię? No Piotr to już zmysły postradał! -taką inną mafię, coś jak stowarzyszenie iluminatów, lub jak zakon Maltański. -a niby jak coś takiego zbudować? Nie mam najmniejszego pojęcia ja się za coś takiego zabrać! -a tak się świetnie składa, że całe życie poświęciłem badaniu i studiowaniu wszelkich stowarzyszeń. Wszystkie potężne kraje, miasta lub kultury posiadały takie instytucje. Od kupców po rycerzy, nawet mnisi czy rzemieślnicy mieli takie stowarzyszenia. Sam zakon krzyżacki był niegdyś taką instytucją. -no dobrze, ale kto w dzisiejszych czasach zechce przystąpić do takiego stowarzyszenia. Jak go przekonać, że warto? -a warto żyć? Warto codziennie móc cieszyć się rodziną domem, słońcem i wolnością. -no tak ale nie rozumiem?! -polityka jest jak front na którym należy postępować zgodnie z jedną zasadą, kto nie jest z nami jest przeciwko nam. A na zdrajców czeka tylko jedno śmierć! -niby mamy szantażować ludzi, wynająć morderców? -nie to nie będzie konieczne! -więc jak Piotr zamierza to zrobić, przestraszyć ludzi? czym?! -złem, diabłem, magicznymi mocami, które porywają dusze i ciała. A każdy kto złamie prawo straci nie tylko życie, lecz przeżyje najgorszy z możliwych koszmarów. Spotka na swej drodze coś, przed czym nie zdoła uciec, ale również coś co zniszczy całe jego życie; rodzinę, dom, wszystko. -to Piotr już przesadził z tą fantazją, kto dzisiaj w takie bzdury uwierzy? Mamy 21 wiek! -a w boga ludzie wierzą? Wierzą. Pomimo tego, że nikt piekła nie widział każdy się go obawia. -no niby tak! -a widzisz, jeśli ludzie jedni będą plotkować i mówić, wierzyć w to tak mocno, że z czasem wszyscy uwierzą. -ale jeśli ktoś się wyłamie, nie posłucha! Co wtedy? Czy inni pójdą w jego ślady? -a mocno się zdziwisz mój drogi przyjacielu jak wielka jest siła przekonania i zabobonu. Teraz sobie pomyśl, że ty jesteś tym, który się wyłamał. Idziesz teraz do sklepu i co? Każdy na ciebie patrzy, szepcze ci za plecami. Spotykasz znajomych, lecz oni nie odpowiadają na twoje powitania albo zbywają cię naprędce, bo się obawiają że ich też może spotkać kara. I tak nasz odważny śmiałek zaczyna dostrzegać, że nagle coś się zmieniło. Jest smutny niezadowolony a każdy, dosłownie każdy staje mu okoniem. Nikt ani mu nie współczuje, ani nie zechce pomóc, bo po co pomagać komuś kto sprzeniewierzył się ręce która karmi oraz daje odzienie i schronienie! -to mnie Piotr przekonał, ale nie wiem jak formalnie tego dokonać. Do tego trzeba by zaangażować wszystkich ludzi w mieście całą społeczność, jak w jakimś polowaniu na czarownice! -i wiesz masz całkowitą rację, tak trzeba zrobić. To jedyna droga! Ale żeby ostatecznie zespolić ludzi w przymierzu potrzebna jest jakaś ofiara. Ofiara ta nie może być ble jaka, to musi być coś wyjątkowego. Jak choćby ofiara z dziewicy! -czy Piotr to na poważnie, zabijemy kogoś? -wydaje mi się, że już zabiliśmy, ale tym razem trzeba będzie zrobić to naprawdę pokazowo i ceremonialnie? -zabiliśmy kogo? To mnie Piotr przeraża. -nie panikuj, pamiętaj jesteśmy drużyną. Nie zrobię niczego, co mogłoby narazić cię na niebezpieczeństwo. Wszystko mam pod kontrolą, a nawet powiem, że przejąłem kontrolę nad wszystkim! -czyli nad czym? Nad ludźmi? -nad parafią, na jakiś czas oczywiście, ale musimy się spieszyć, bo wkrótce pojawią się ludzie i mogą zadawać za dużo pytań. Słowem musimy kuć żelazo póki gorące! -że niby jak, kuć? Jakie żelazo?! -pamiętasz jak mówiłem ci o przygotowaniach do spotkania z demonem? Tym w sekretnej komnacie? -tak pamiętam, czy dowiedział się czegoś Piotr nowego. -a tak dowiedziałem i to bardzo wiele. I właśnie myślę, że nie ma na co zwlekać. Należy jak najszybciej przystąpić do działania. -a niby co miałbym zrobić, jestem całkowicie gotowy na wszystko. -tak wiem o twojej determinacji i oddaniu ale obawiam się, że to za mało aby stać się strażnikiem demona. -a niby co miałbym takiego zrobić, powiesz mi Piotr w końcu? -ależ oczywiście, że powiem tylko muszę cię prosić abyś nie wyciągał zbyt pochopnych wniosków i przyjął to spokojnie, bez nerwów. Wszakże chcę abyś dobrze mnie zrozumiał, że działam dla naszego wspólnego dobra. -oczywiście ufam Piotrowi jak nikomu, dla Piotra zrobię wszystko! I tu spojrzał ze wzrokiem osoby gotowej do całkowitego poświęcenia. -dobrze, wiem że mogę ci ufać, ale chcę być powiem, że to co powiem nigdy nie wyjdzie dalej poza mnie i ciebie. To bardzo ważne! -ależ oczywiście. To rozumie się samo przez się. Więc?! -sprawa wygląda tak, jestem pewien, że w krypcie jest demon. I wiem jak się do niego zbliżyć, jak zdobyć jego zaufanie. Po pierwsze, osoba taka musi odbyć rytuał w którym złamie nakazy prawa boskiego? Tylko wtedy demon będzie widział w niej swego sługę, inaczej go zabije. -a niby w jaki sposób miałbym tego dokonać? -myślę, że najlepsza będzie orgia i profanacja sakramentu? -a w jaki sposób mam sprofanować sakramenty? -myślę, że najbardziej odpowiedni będzie niedozwolony seks na ołtarzu oraz profanacja świętej hostii! To powinno załatwić sprawę takie grzechy to bardzo ciężkie przewinienia za które dusze trafiają do piekła, więc myślę że zadziała. -niby ja miałbym odbyć orgię na ołtarzu? Z kim kto się zgodzi na coś takiego?! -ja się zgodzę. Poza tym też chcę mieć dostęp do demona, co jest naturalnie zrozumiałe. -a więc my dwaj, na ołtarzu?! Zaskoczony Jędrzej w tej chwili zdał sobie sprawę z tego w co się pakuje. Nie ma innego wyjścia? Innej metody?! -oczywiście nie musisz tego robić, możemy poszukać kogoś innego na twoje miejsce, ale wtedy sam rozumiesz. Z kontaktu z demonem nici. -no tak to zrozumiałe. Wikary sądzi, że ten demon istnieje? -acha, oczywiście, że istnieje. Sądzę nawet, że przy odrobinie szczęścia możesz go usłyszeć! -Jak to usłyszeć, kiedy ostatnio byliśmy w krypcie nic nie było słychać i nic nie było widać. -no tak, to było ostatnim razem czyli jakieś dwa i pół roku temu. W międzyczasie często zaglądałem do studni i muszę ci powiedzieć, że ostatnio coś słyszałem. -a niby co Piotr słyszał? -głosy jakby wołanie o pomoc, wypuście mnie, albo coś takiego. Przez ten bazalt niewiele słychać. -no dobra załóżmy, że odbędzie się ta cała orgia i co dalej? -słyszałem, że z kolegami wydajecie małą lokalną gazetę, to prawda? -tak pisuję do niej reportaże. -to świetnie a mógłbyś umieścić w niej artykuł o treści powiedzmy historyczno okultystycznej? Coś w rodzaju plotek pomieszanych z historią?! -oczywiście nie ma problemu. -więc doskonale. Myślę, że to doskonała okazja aby właśnie tą drogą rozniosły się nasze plotki o tajemniczym demonie i krypcie. Przygotuję ci odpowiednie materiały, które oczywiście dostałeś nie ode mnie ale od samego dziekana, tuż przed jego wyjazdem do Wrocławia. -to dziekan wyjechał? -możemy tak to określić. Nasz dziekan wyjechał za granicę, tu puścił oko. I kontynuował. Owe materiały, które dla ciebie przygotował są..., jakby to powiedzieć, jego hobby?! Poznawanie przeszłości, tak to właściwe określenie. Jednak, że to tylko fascynacja a dziekan, jako osoba głęboko wierząca i praktykująca sam oczywiście nie wierzył w te bzdury. I dlatego dopiszesz od siebie, w ramach takiego kontrapunktu. Ostrzeżenie dla wszystkich, którzy ignorują takie fakty zwłaszcza, że są tak solidne podstawy historyczne?! -rozumiesz co mam na myśli? -tak chyba łapię o co Piotrowi chodzi! -mam na myśli starodruk, który oczywiście we fragmentach załączymy jako materiał źródłowy. A potem okaże się, że dziekan zniknął. Przepadł bez wieści i to dokładnie po tym jak naśmiewał twierdząc, że demony nie istnieją. -czyli, że niby jego już demon „zabił”!? -oczywiście jesteś bardzo domyślny, tak długo jak go nie ma na parafii wszyscy pomyślą, że jest w tym jakaś prawda. Plotki się szybko rozejdą i o to nam chodzi! -a co jeśli dziekan wróci, wtedy to położy cały nasz plan. -co to tego powrotu.., to nie byłbym taki pewien. Tu ponownie spojrzał na Jędrzeja? Prędzej czy później poznasz prawdę o dziekanie? Jednak na dzień dzisiejszy, ze względu na własne bezpieczeństwo lepiej abyś myślał, że dziekan wyjechał za granicę. Co ja tam mówię, jesteś tego pewien jak dwa plus dwa jest cztery. Rozumiesz? -tak rozumiem. -no to na razie zmykaj i przyjdź jutro po artykuł. Musimy się spieszyć jeśli to ma przynieść zamierzone efekty. A co do orgii i profanacji przygotuję wszystko i dam ci znać, przygotuj się i czekaj na moje polecenia. -dobrze, będę się przygotowywał, a jutro artykuł. -tak, na dziesiąta przyjdź do kancelarii. Ok -ok. -w takim razie trzymaj się i do zobaczenia jutro. -do zobaczenia. W zaledwie kilka dni po ukazaniu się gazetki ludzie zaczęli gadać i plotkować a że w małych miasteczkach wszelkie takie nowiny roznoszą się lotem błyskawicy długo nie trzeba było czekać by na ludzi padł blady strach. W między czasie wyszło bowiem na jaw i to, że ksiądz dziekan zniknął i poszukuje go zarówno kuria jak i policja. W takich okolicznościach przeprowadzono dokładne przesłuchania i spisano relacje świadków. Oczywiście przeszukano kościół wzdłuż i wszerz jednak ani tajemnej krypty, ani dziekana nie odnaleziono. Zarówno wikary jak i ministranci zeznawali, że ani na parafii, ani w kościele nie doszło da żadnych dziwnych zjawisk czy wydarzeń. W końcu atmosfera była aż tak napięta, że na parafii pojawił się wysłanniki z kurii, który wystąpił w uroczystym kazaniu i podał do wiadomości jakie jest stanowisko przełożonych co do zniknięcia księdza dziekana. Niestety nawet i to nie uciszyło plotek, więc po dwóch tygodniach od publikacji w prasie, ksiądz wikary na jednej z porannych mszy zwrócił się do parafian tymi słowami. Drodzy bracia i siostry, już wile powiedziano na temat ostatnich zajść i być może nie powonieniem zabierać w tym temacie głosu, gdyż również nie jestem ekspertem w historii czy okultyzmie. Dziekan Rudolf Ujama był mi przyjacielem i bratem, znaliśmy się już dwa długie lata a nasza współpraca układała się bez komplikacji. Muszę powiedzieć, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem parafialny kościół w Gryfowie Śl. Od razu wydał mi się on wyjątkowy. Oczywiście jest tu zabytkowy ołtarz, piękna i zabytkowa polichromia na suficie oraz grobowce fundatorów. Jednak kiedy bliżej zaprzyjaźniłem się z księdzem dziekanem dopiero wtedy zrozumiałem co miałem na myśli czując tę wyjątkowość. Jak wszystkim wiadomo z gazetki rodzina Szafgotów od pokoleń skrywała mroczną tajemnicę, a kiedy owa tajemnica się wydała sam papież wysłał do tego miasteczka inkwizytora z tajną misją. Skutkiem tego książę wraz z małżonką postanowił ufundować kościół dla kościoła na znak, że miasto jest jego integralną częścią. Mimo to książę i jego małżonka zmarli nagle w niewyjaśnionych okolicznościach a ich majątek przeszedł w ręce kościoła. Do dziś dnia założyciele spoczywają w kaplicy, która jest umieszczona w bocznej nawie, co każdy z tu obecnych parafian doskonale wie. Do niedawna wydawało się, że nie ma w tej historii nic nadzwyczajnego aż po stuleciach nasz dziekan Rudolf wchodzi w posiadanie manuskryptu, a właściwie to odczytuje manuskrypt, który znajduje się w parafialnym księgozbiorze. Dzięki obszernej wiedzy i znajomości obcych języków prowadzi badania i zapiski, które następnie udostępnia do publikacji w lokalnej gazecie. Tak oto historia ujrzała światło dzienne. To są fakty pod którymi podpisałem się jako świadek w tej sprawie. Co wydarzyło się dalej tego nikt nie wie. Każdy z tu zebranych zastanawia się czy faktycznie ów demon mógł porwać dziekana? Niestety nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Jednak stanowczo wyznam, jako człek wierzący, że wierzę tak samo mocno w boga jak i w szatana, w anioły jak i w demony. Do tej pory jednak nie miałem do czynienia ani z jednymi ani z drugimi, niemniej jednak historia notuje oba takie przypadki. Sam Jezus podczas swego pokutowania na pustyni spotkał szatana o czym wyraźnie zaświadcza biblia. Tak moi drodzy do tej pory tylko słyszeliśmy ze starych przekazów i podań o tym jakie demony są i co złego robią z ludźmi. W innym manuskrypcie, który studiował dziekan opisywano właśnie jednego z nich, niestety nie mogę tutaj przedstawić tego obrazu gdyż jest to niezgodne z oficjalnym stosunkiem kościoła. Niemniej jednak potwierdzam, iż opisy umieszczone w gazecie zgadzają się z tym, o czym osobiście usłyszałem z ust dziekana. On bowiem jako człek wybitnie oświecony miał elastyczny stosunek do życia, był wyjątkowo nowoczesnym człowiekiem a jednocześnie bardzo wierzącym. Każdy z parafian może to potwierdzić. Niestety los chciał, że więcej go z nami nie będzie. Oficjalnie wiadomo, że zaginął bez wieści w drodze do Wrocławia. Ale to są tylko przypuszczenia, nic nie jest pewne! I być może tej tajemnicy nie da się rozwikłać dopóki policja lub kuria poważnie potraktuje to nad czym ksiądz dziekan pracował. Niestety w dzisiejszych czasach jest tylu niedowiarków, oczywiście wszyscy chodzimy do kościoła i modlimy się ale wystarczy popatrzeć na to, co się dzieje z młodzieżą. Na to, co pokazuje telewizja i czego naucza się w szkołach. Niestety społeczeństwo odwraca się od wiary i od tego co chcą powiedzieć nam nasi ojcowie i praojcowie. Kiedyś nikt nie wątpił w istnienie demonów jednak dziś dla policji nie ma takiego wytłumaczenia. Drodzy parafianie wiem że stanęliście w obliczu wyboru w co wierzyć i komu zaufać. Ja powiem słowami Chrystusa, które skierował do swojego ucznia Krzysztofa. Nie bądź niedowiarkiem lecz wierzącym. Wiara nie jest czymś strasznym, wiary lękają się ci którzy mają nie tylko coś do ukrycia, coś złego na sumieniu, lecz również ci, którzy w przyszłości planują takie zło czynić! To moi bracia i siostry powinno dać nam do myślenia, oraz powinno dać nam wskazówkę, kto jest zły, lub gdzie tego zła szukać. Być może Dziekan jako człowiek odważny chciał poznać zakamarki tej wiedzy, która nie była mu pisana i zapłacił za to własnym życiem. Pamiętamy wszakże, że sam papież wysłał inkwizytora tu do tego miasteczka! Czy to nie zastanawia po co? W manuskrypcie zapisano słowa: demon posiada wielkie moce a tego, który go uwolni spotka kara i potępienie. Niech nikt z was nie myśli, że bezkarnie można igrać z wiarą i demonami. Niech nikt z was, moi drodzy bracia i siostry, nie kwestionuje mocy kościoła i jego wiary, bo również na tych śmiałków czeka śmierć i potępienie wieczne. Amen. Kiedy tylko wikary zakończył swoje kazanie wśród wiernych rozeszły się gesty, wyrazy uznania dla mądrości i znaczenia słów przestrogi. A kilka dni po sławetnym kazaniu nie było już w mieście ani jednej osoby, która by nie wierzyła w to, iż księdza dziekana faktycznie porwał demon. Dla wikarego to był znak, aby w końcu przystąpić do drugiego punktu misternie przygotowanego planu. Do profanacji i orgii. Jędrzej o planowanej profanacji oczywiście ani słowem nie wspomniał nikomu, cały czas medytował i modlił się do demona, aby ten przyjął jego ofiarę. Modlił się też do boga aby wybaczył mu to co musi uczynić, gdyż robi to dla dobra całej społeczności i dla własnej rodziny. A w obecnej sytuacji nie widział on innego wyjścia niż zrealizować plan wikarego Piotra. A kiedy już nadszedł ten dzień okazało się, że to równie podniosły i stresujący moment jak wtedy, kiedy Jędrzej przystępował do pierwszej komunii, bierzmowania czy sakramentu spowiedzi. Lecz tym razem nie o względy boga lecz demona z piekielnej studni miał zabiegać, co powodowało dodatkowy dreszczyk emocji aż ciarki miał na plecach i gęsią skórkę na całym ciele. Elementem w którym Jędrzej nie miał żadnego doświadczenia była oczywiście orgia, czyli stosunek seksualny dwojga mężczyzn oraz profanacja sakramentu. W tej materii całkowicie ufał Piotrowi i mniemał, że wszystko pójdzie szybko i zwinnie, tak jak w dobrej drużynie. // tu jest opis orgii na ołtarzu oraz profanacji..., wikary kontra Jędrzej. Nie jestem tak okrutny i nie upokorzę tych, którzy wierzą w coś pięknego. Każdy z was zatem sam sobie niech tu coś wymyśli na własną miarę. Autor // Po odbyciu orgii i profanacji obaj mężczyźni udali się wgłąb piekielnej studni by sprawdzić czy nie dochodzą stamtąd żadne odgłosy. W nadziei, iż uda się nawiązać kontakt z demonem młody chciał ponownie otworzyć przejście jednak wikary powstrzymał go i poprosił o cierpliwość. -W tych sprawach należy działać roztropnie. Tutaj nie będzie drugiej szansy młody. A jeśli coś pójdzie nie tak, oboje możemy zginąć i nie będzie żadnej taryfy ulgowej. -ale w końcu musimy podjąć to ryzyko, nikt inny za nas tego nie zrobi. Tylko my mamy jakiekolwiek szanse? -ależ tak, masz rację tylko pozwól demonowi oswoić się z naszymi obrządkami, kto wie czy jeden raz wystarczy? Być może powinniśmy to powtórzyć dla większej pewności. -to samo drugi raz? -ależ tak, za drugim razem pełniej będziemy mogli otworzyć swe dusze dla grzechów i uczynić je dostępnymi dla demona. -może Piotr ma rację, ten pierwszy raz nic nie czułem, nic ale to nic. Ani odrobiny zła, kompletnie. Tylko tyłek mnie boli i zmarzłem okropnie. -Chodźmy zatem na plebanię zrobię ci gorącej kąpieli i grzanego wina do picia. Pokrzepisz się a potem położysz się spać. -Jest już bardzo późno może wrócę juz do domu?! -ależ wcale nie musisz się spieszyć, jak chcesz to możesz nocować tu w plebani. Pokaże ci te manuskrypty, które studiował dziekan! I co chcesz? -no jasne że tak, super w końcu zobaczę na własne oczy starodruki i księgę. -no jasne, że zobaczysz. Nic się nie martw. I chodźmy stąd jest mi zimno i głodny się zrobiłem. -a tak, ja też bym coś zjadł na kolację. Głodny jestem jak wilk, ta orgia zabrała mi wszystkie siły! -mi też. I muszę ci powiedzieć, że nawet nie była tak straszna ta profanacja. Na początku czułem się niezręcznie spuszczając się do kielicha ale w końcu, wypiłem to. Mówię ci sperma jest ohydna, ale jak zmiesza się z winem to nawet smaczna! -co Piotr gada, naprawdę -naprawdę, jak chcesz to sam możesz kiedyś spróbować. -och nie dzięki wolę nie próbować. -a ja bym spróbował pomieszać z mlekiem, jestem ciekaw jaki to wtedy ma smak? Albo z kakaem..., co ty na to, żeby po eksperymentować trochę, tak aby następnym razem było miło i sympatycznie. -ty chyba żartujesz, dzisiaj? -acha, dzisiaj?! I zastanawiam się czy twoja sperma różni się jakoś od mojej. Na pewno się różni to wiem, jesteś młodszy to zrozumiałe. Po prostu chciałabym spróbować twojej spermy. Wydaje mi się, że będzie pyszna. -jak chcesz to dam ci spróbować, nie ma sprawy. Ale ja raczej mówię pas. -ach tam od razu pas, sam jeszcze zobaczysz a kto wie może to będzie twój ulubiony drink? Tego wieczora eksperymenty ze spermą przeciągnęły się do drugiej w nocy, a nad ranem trwały jeszcze inne dotyczące technik mechanicznych, oraz mające na celu stworzenie czegoś w rodzaju programu. Tak aby cały rytuał był czymś wyjątkowym i widowiskowym. Piotr tak świetnie potrafił stworzyć nastrój zabawy, że Jędrzej bez najmniejszych oporów podążał za swym przewodnikiem i kolegą. Wikary tej nocy był w siódmym niebie a o poranku myślał o tym tylko, że mógłby właściwie spędzić tak resztę swego życia. Ale oczywiście było to tylko pobożne życzenie, bo zdawał sobie sprawę, że Jędrzej zechce otworzyć kryptę a wtedy nastąpi koniec jego związku. Niemniej jednak jeszcze do tego nie doszło a poza tym, kto wie co jeszcze mogło wydarzyć się po drodze. W sumie dla tych wspaniałych chwil warto było poświęcić te kilka kłamstw oraz życie dziekana Rudolfa, myślał Piotr podając młodemu Jędrzejowi śniadanie do łóżka. 0000000000 Rozdział 9 0000000000 Rok 2009. miał dla wszystkich wielki znaczenie, choć był pełen manipulacji wtedy podpisano właśni pierwsze cyrografy. Po stworzeniu społecznego mitu demona i presji obyczajowo religijnej, kolejnym etapem wymuszenia lojalności w ugrupowaniu politycznym było powiązanie partii Kobiet Pracy z demonem. Piotr dzięki swej wiedzy o Iluminatach dokładnie opracował zasady uczestnictwa w zgromadzeniu. Stworzył protokół inicjacyjny i coś na kształt umowy, którą dumnie nazwał Cyrografem. Bo skoro pakt pieczętuje się z błogosławieństwem piekielnego demona, to nie inaczej jak podpis własną krwią się składa a więc cyrograf nazwą jest odpowiednią. W tym celu wyszykowano specjalne stroje z kapturami, przygotowano nawet wywar z ziół o lekko halucynogennym działaniu. A zaproszenia wręczał uroczyście sam Jędrzej, bez udziału matki, na zebraniu partyjnym, które to odbyło się w pomieszczeniu biurowym na terenie ratusza miejskiego. Witam wszystkich partyjny kolegów i koleżanki, dzisiejsze spotkanie ma charakter nieformalny i powiedzmy że towarzyski. Nie będziemy omawiać na nim żadnych spraw samorządowych ani finansowych. W spotkaniu nie będzie uczestniczyć moja matka i obecny prezes partii, gdyż sprawy jakimi się zajmiemy nie będą jej dotyczyły. Tak więc zanim padnie pytanie dlaczego w takim razie organizuje się zebranie, które nie wniesie niczego formalnego?! Otóż i odpowiedź. Formalnie nasza partia nie jest najważniejsza, tak naprawdę liczą się ludzie ich lojalność oraz społeczny status. Zwykli ludzie nie postrzegają nas miarą naszych kancelarii, czy stosu dokumentów, lecz tego co robimy jak żyjemy i jakie wartości wyznajemy. W tym również chodzi o religię, moralność, prawo oraz o inne mniej oczywiste sprawy. Choćby takie to; jakim samochodem jeździmy, gdzie spędzamy święta, gdzie mieszkamy, ..., itd. Oczywiście partia nie ingeruje w te dziedziny życia i pozostawia pełną swobodę działania, pełną niezależność. Jednak są okoliczności w których takie luksusy są nie tylko zbędne, lecz nawet mogą być zakazane. A to dlatego, że stwarzają zagorzenie, gdyż jest to grzech próżności i lekceważenia obywatelskiego stosunku do bliźnich. Są to sprawy sumienia, z których rozlicza nas tylko bóg za sprawą kościoła i sakramentu spowiedzi. Oczywiście nie jest to karalne, lecz jeśli idzie się na wojnę, trzeba stworzyć taką armię w której standardem jest, nie tylko prawo i organizacja, ale również wiara. Armia musi zachować swój uniform, honor, moralność, braterstwo oraz inne cechy, które są tak wyświechtane i oklepane, że nie będę tu wszystkich zanudzał. Ktoś pomyśli ja nie jestem żołnierzem, nie będę zabijać, nie chcę iść na wojnę. Niestety prawda jest taka, że wojna trwa od dawna. Do tej pory każdy z nas siedział sobie wygodnie na własnej linii Mażinota w nadziei, że przeciwnik nas nie dosięgnie. Błąd zasadniczy, przeciwnik ma nas w garści a jeśli w tej chwili nie chwycimy za broń! Wszyscy razem, jak jeden mąż, to powtórzy się sytuacja z okupacji niemieckiej podczas drugiej wojny światowej we Francji. Jeśli ktoś myśli, że przesadzam, że wyolbrzymiam problem niech jeszcze wstrzyma się z wątpliwościami i pozwoli doprowadzić moją wypowiedź do końca. Obiecuję, że każdy z was będzie mógł zabrać głos i wypowiedzieć się w odpowiednim momencie. Wiem, że się niecierpliwicie i nie macie zamiaru marnować czasu na głupoty! Zapewniam was, że go nie zmarnujecie. Powiem nawet więcej pozostając w tej sali najbliższą godziną możecie ocalić nie tylko swoje cenne życie, lecz nawet życie waszych dzieci. Tak wiem to dla was zaskoczenie, wiem, że nic jeszcze nie rozumiecie ale pomału, wszystko po kolei wam wyjaśnię. W tej chwili powinienem przejść do sedna, bo przecież, co tu dużo ukrywać, od tego zależy wasze życie. A więc sytuacja wygląda następująco. Partia się nie liczy a to, że należycie do niej potraktujmy jako przywilej pierwszeństwa. Poza tym możemy uznać, że jeśli ktoś na tym etapie nie jest zainteresowany całą sprawą już może nas opuścić i udać się do domu! Proszę podjąć decyzję, daję wam na to minutę, tyle chyba wystarczy? Zapytał i popatrzył po twarzach obecnych i nie widząc sprzeciwu kontrolnie spojrzał na sekundnik. -ależ panie Jędrzeju, nie możemy decydować w tak krótkim czasie nie znając szczegółów całej sprawy. -cóż zawsze może pan wyjść, jeśli nie zależy panu na życiu?! Przecież nie mogę pana zmusić do walki, do obrony przed wrogiem. Jednak pozostając tu zwiększy pan tylko swoje szanse gdyż w pojedynkę takich raczej pan nie będzie miał. Co więcej jeśli się wydaje, że może pan zapewnić sobie ochronę w inny sposób, bo ma pan wystarczające środki?! Oczywiście też może pan nas w tej chwili opuścić. Ostrzegam jednak, że ten kto teraz wyjdzie nigdy nie będzie mógł już powrócić. -to jest szantaż? -nie to szczerość, każdy z państwa dziś jest traktowany równo i jako przyjaciel jednak, jak to na wojnie bywa, ten kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Panowie i panie, czas mija, informuję, że pozostało już tylko 15 sekund. -jednak zostanę, w sumie nie mam nic do stracenia. W takim razie możemy przejść krok dalej i skoro wszyscy tu zebrani mają wspólny interes, wspólnie zamierzają walczyć przeciwko jednemu wrogowi należy ustalić kto będzie nami dowodzić. Zanim jednak przejdziemy do tego punktu wypada aby wszyscy poznali warunki jakie postawił nam nasz wróg. W tym celu zaprosiłem do nas księdza wikarego, który wspólnie ze mną jest stroną, która owego wroga będzie reprezentować. Za chwilę już państwo zrozumieją dokładnie o co chodzi. Jędrzej wygodnie się rozsiadł w fotelu a do pomieszczenia wszedł wikary Piotr i znacząco spojrzał na Jędrzeja, który skinieniem głowy dał znak, że może rozpoczynać. Wikary rozwinął więc ekran, uruchomił pilotem rzutnik i tymi oto słowami zwrócił się do zebranych. Wydaje mi się, że nie ma potrzeby abym się przedstawiał i opowiadał czym się zajmuję. To są oczywiste kwestie. Mniemam również, że wszyscy tu obecni doskonale znają sprawę zaginięcia dziekana Rudolfa oraz słyszeli o demonie w tajemniczej krypcie, której położenia nikt nie zna. Otóż my wiemy gdzie jest owa krypta, czyli ja i pan Jędrzej. Trzecią osobą, która znała miejsce ukrytej krypty był dziekan Rudolf. Za jego sprawą doszło nie tylko do odkrycia tej krypty lecz również do uwolnienia demona, który się tam znajdował. Dla księdza dziekana odkrycie to okazało się katastrofalne w skutkach. Dziekan Rudolf został pożarty przez demona. Tu Piotr zrobił pauzę i omiótł wzrokiem swych słuchaczy tak by zobaczyć jakie reakcje wywołała taka informacja. Widzę że część z państwa nie dowierza w to co powiedziałem. Niestety z powodów bezpieczeństwa nie możemy zdradzić miejsca owej krypty, możemy jednak pokazać państwu dokumenty, które doprowadziły dziekana Rudolfa do jej odkrycia. Tu widać pergamin z oryginalnymi pieczęciami inkwizytora, wskazał miejsce pieczęci na slajdzie. Zaznaczony ny na czerwono tekst został przetłumaczony z łaciny na polski, tłumaczenia dokonał sam dziekan, a tuż obok jego tłumaczenie. -takie rzeczy można podrobić, to o niczym nie świadczy? -oczywiście że nie, jednak owe dokumenty zostały umieszczone w aktach sprawy, którą oficjalnie prowadzi prokuratura. To wystarczający dowód na ich oryginalność. -więc twierdzi wikary, że demon zabił dziekana? -tak demon. -dlaczego policja nie odnalazła ciała. -nie wyjawiliśmy nikomu miejsca gdzie znajduje się owa krypta. -czyli, że dopuścił się ksiądz krzywoprzysięstwa? -ja tylko starałem się bronić parafian i ludzi przed demonem. Jeśli zataiłem te informacje to tylko dlatego, że zdawałem sobie sprawę, iż ani policja, ani prokuratura nie powinna mieć wglądu w to odkrycie. -panowie. Pozwólmy wikaremu kontynuować. Przerwał dyskusję Jędrzej. Proszę panie Piotrze, proszę mówić dalej. ...A więc, kontynuował wikary, okazuje się że nasz demon odzyskał wolność dzięki księdzu Rudolfowi. To jest fakt, który nie podlega dyskusji ponieważ oboje, czyli ja i pan Jędrzej jesteśmy tego świadkami. Otóż ów demon zażądał od nas abyśmy skontaktowali się panami tego miasta w celu przeprowadzenia negocjacji! -demon ma jakieś żądania, co wy ludzie sobie jaja robicie? Trzeba od razu skierować sprawę do policji, niech oni się tym zajmą. -oczywiście był taki pomysł niestety demon przewidział, że zechcemy się go pozbyć, bo już raz w przeszłości miało to miejsce. Tak więc postawił nas przed wyborem i albo zabije wszystkich mieszkańców, albo będziemy z nim współpracować. Sami państwo rozumieją, że zarówno ja jak i pan Jędrzej w takiej sytuacji zgodziliśmy się współpracować i spełnić żądania demona. -to jakiś absurd, panowie nie mogę w to uwierzyć. -Ja też nie mogłem, zabrał głos Jędrzej, dziekan Rudolf też nie wierzył i dlatego nie żyje. Czy to państwu nie wystarcza? Ilu z was chce zginąć aby dowieść temu co mówi wikary? Czy gdyby istniało inne wytłumaczenie zawracalibyśmy sobie tym głowę, zebraniami i naradami w tajemnicy. Nie zależy wam, proszę ja mogę przedstawić waszą odmowę demonowi już dzisiaj. Dla mnie to żaden problem, ale pamiętajcie. Jego nie można ani przekupić, ani zabić, ani przestraszyć. My jesteśmy jego ostatnią linią negocjacji, bez naszej ugody i protekcji wszyscy zginą. Czy to jasne? Po tych słowach na sali zaległa cisza a nawet sam wikary usunął się pod ścianę jakby zmęczony albo przerażony wizją, którą roztoczył Jędrzej swoim wystąpieniem. Proszę księdza Piotra, niech kontynuuje swój wykład. I mam nadzieję, że więcej nikt już nie będzie przeszkadzać. Powiedział Jędrzej do tłumu wygodnie sadowiąc się w fotelu. Wikary ośmielony ponownie zabrał głos. ...więc demon, jak to demon, nie ma zbyt wielu potrzeb poza jedną podstawową. Musi się pożywiać a my mamy zapewnić mu to pożywienie. Jeśli spełnimy jego prośbę otoczy nas swoją protekcją i mocą nadprzyrodzoną. Tu mam dla państwa jeszcze jeden slajd przedstawiający fragmenty z innego manuskryptu jaki odnalazłem w rzeczach dziekana. Są to opisy owych demonów, nazywa się ich Nefilinami. Owi Nefilini opisani są jako istoty nocy, którzy żywią się tylko i wyłącznie krwią ludzką. -czy to znaczy, że musimy dla nich zabijać. Toż to czyste średniowiecze?! -jeśli tego nie zrobimy dobrowolnie demon zrobi to za nas. -Panowie, nie róbmy straganu! Proszę zrozumieć, że taka sytuacja jest nam nawet na rękę. Tan to dla nas samo dobro! Ponownie wtrącił Jędrzej uciszając wszelkie rozmowy. Na początku też myślałem podobnie jak wy, bałem się i chciałem uciekać, ale spójrzcie na to z innej strony. Czy jeśli to my będziemy decydować o tym kogo pożre demon nie da nam to oczywistej władzy. Primo a secundo, przecież w naszym społeczeństwie jest tylu przestępców i wrogów, że jeśli to ich demon pożre wyświadczy nam olbrzymią przysługę. Zamiast wyręczać się skorumpowana policją i urzędnikami, których intencje nie są jasne będziemy mieli demona, który jest „łatwy w obsłudze” i jednocześnie doskonały w działaniu. Wystarczy, że damy mu tego co chce a w zamian za to, prosto i bezproblemowo, niemal natychmiast rozwiąże nasze problemy. Słowem z śmiertelnego wroga stanie się naszym sprzymierzeńcem. Więc właściwe pytanie brzmi czy warto mieć go po swojej stronie, czy być wśród jego wrogów? Ja oczywiście wybieram tą pierwsza opcję, ale jeśli ktoś z państwa jest za drugą, proszę bardzo, drzwi są otwarte. -ja się nie będę układał z żadnymi siłami nadprzyrodzonymi. Nawet jeśli to wszystko jest prawdą nie wiem czy można ufać temu demonowi, czy można ufać księdzu, że nas nie oszuka. -a komu chce pan zaufać, kto według pana jest lepszy do tej roli niż wikary i ja? No proszę jeśli uważa pan się za takiego odważnego możemy pana zaprowadzić do tej krypty, ale proszę mi wierzyć jeśli tam pan nie wejdzie z dobrej woli to ja sam pana tam wrzucę. Czy tego pan chce? -nie na to też się nie piszę i myślę, że wam wszystkim odbiło albo co!? Proszę mi wybaczyć ale opuszczę to zgromadzenie. Doceniam waszą troskę ale jednak zdam się na zdrowy rozsądek. Tu się kręci jakiś wielki cyrk, nie dam się ani przestraszyć ani nabrać. Oczywiście wy sobie róbcie co chcecie, ale ja nikogo nie będę uśmiercał dlatego, że demon musi jeść! To czysty obłęd. -no skoro taka pana wola proszę iść. Zobaczymy jak daleko pan zajdzie? -i zgłoszę całą sprawę zaraz na policję, żeby było jasne. -ależ proszę bardzo, niech pan robi co chce. Drodzy koledzy i koleżanki. Myślę, że dobrze się stało iż pojawił się wśród nas choć jeden taki co się wyłamał. I niech reszta z państwa doceni poświęcenie naszego bohatera, bowiem będzie to doskonały pokaz tego co się dzieje z tymi, którzy zignorują ostrzeżenie. Czy jeszcze ktoś z państwa ma ochotę opuścić nasze grono? Proszę szybko się decydować bo za chwilę zapadnie klamka. Wszyscy zebrani z trwoga odprowadzali wzrokiem pana Rymarza do drzwi a kiedy całkiem zniknął im z pola widzenia spojrzeli ponownie pytająco na Jędrzeja. Wtedy on zabrał głos. Tak więc pan Rymarz pójdzie na policję i zaświadczy o spisku jaki przygotowujemy. Co państwo na to? Okazaliśmy panu Rymarzowi szacunek zapraszając go tu jak równego sobie. Tak jak równego wśród równych! A on będzie chciał teraz wykorzystać nasze zaufanie i zdradzić nas. Więc logiczne jest, że pan Rymarz od teraz jest naszym wrogiem a nie przyjacielem i dlatego spotka go kara. Rozumiem, że nikt z nas nie jest zły, nikt nie jest zabójcą czy zdrajcą, wszyscy jesteśmy prawymi ludźmi którzy dokonali mądrego wyboru. Tak więc nikt nie zawinił krzywdzie naszego byłego kolegi, nikt mu jej nie życzył, ale opuszczając to pomieszczenie on sam wybrał swój los. Tu Jędrzej spojrzał na zegarek, spotkanie trwało już dokładnie 20 minut, a następnie zwrócił się do obecnych. Teraz poproszę was o wypicie napoju, który poda ksiądz Piotr. Jest to mieszanka ziołowa, która nie jest groźna dla naszego organizmu, możecie po niej się poczuć odrobinę pobudzeni ale to nie szkodzi. Proszę wypić to natychmiast gdyż demon w ten sposób rozpozna osoby, które są sprzymierzeńcami. Ci którzy napoju nie wypili, jak nasz pan Rymarz, niestety nie będą chronieni. Wszyscy wypili napój? Wikary podał Jędrzejowi szklankę z mętna zawiesiną, a ten wypił ją jednym haustem. -co będzie dalej? Zapytał ktoś z zebranych? -Ano nic poczekamy aż przyjedzie policja, chyba tego należy oczekiwać czyż nie tak? -a jak przyjedzie to co mamy powiedzieć? Co mamy zeznać? -ja zeznam, że pan Rymarz wyszedł ze spotkania dokładnie o godzinie 13.20. Jakoś dziwnie się zachowywał i opowiadał jakieś niestworzone rzeczy o demonach, tajnych porozumieniach z szatanem. Wszyscy to widzieli i słyszeli, ale w końcu nikt nic nie zrobił w obawie, że człowiek jest albo niepoczytalny albo pod wpływem?! Tak więc wyszedł i tyle go widzieliśmy! Nieprawdaż. -tak dokładnie tak było, ja to mogę potwierdzić przytaknął wikary. -tak dokładnie, było tak jak pan Jędrzej powiedział; kiwali potakująco głowami pozostali członkowie partii, czyli ze trzydzieści osób. W spokoju i ciszy upływały minuty, dziesiątki minut ale ciągle nic się nie wydarzyło. Nie przyjechała ani policja, ani nikogo nie aresztowano. Aż w końcu Jędrzej znudzony czekaniem ożywił się jakby wpadł na lepszy pomysł, wyciągnął telefon i zadzwonił na posterunek policji. Przełączył głośnik tak aby wszyscy dokładnie słyszeli jak rozmawia. Po chwili pojawił się sygnał oczekiwania na rozmowę a wkrótce po serii trzasków odezwał się kobiecy głos. -Tu posterunek policji pogotowie alarmowe w czym mogę pomóc. Dzień doby pani z tej strony Jędrzej Michanowicz, jakiś kwadrans temu pomieszczenie naszego biura opuścił pan Rymarz, dziwnie się zachowywał, chciałem się zapytać czy aby czasem nic złego mu się nie stało? -acha rozumiem, czy również u państwa usiłował on kogoś zabić? -nie całe szczęście jesteśmy cali i zdrowi. A jeśli wolno zapytać co się stało? -zatrzymaliśmy pana Rymarza w centrum miasta po zarzutem usiłowania zabójstwa. Rzucił się on z nieznanych przyczyn na przechodniów z młotkiem w reku. A kiedy przyjechała policja zaatakował młotkiem posterunkowych, cale szczęście nikt nie doznał większych obrażeń. -to bardzo mnie pani pocieszyła taką informacją dziękuję serdecznie i życzę miłego dnia. Spokojnie odparł i rozłączył się. Po czym zwrócił się radośnie do zebranych towarzyszy partyjnych. Jak państwo widzą nasz demon nie jest idiotą, posiada nadzwyczajne moce, które w elegancki sposób pozwolą nam szybko i bezkrwawo oraz bez żadnych podejrzeń uporać się ze wszystkimi problemami. A o to nam przecież chodzi czyż nie tak? -tak oczywiście, ten demon jest jak lekarstwo na każdą naszą bolączkę. Szmer aprobaty i podziwu dał się słyszeć wśród wszystkich osób zebranych na sali. Nasze spotkanie prawie dobiega do końca ale pozostała jeszcze jedna i najważniejsza kwestia a mianowicie wybór przywódcy. Ja i wikary nie możemy piastować tego stanowiska gdyż nie spełniamy warunków jakie postawił demon, poza tym, my będziemy zajmowali się tą sprawa powiedzmy od strony technicznej. Mniemam, że dla wszystkich jest to oczywiste?! Tak więc, kontynuował Jędrzej, musicie wybrać spośród was jedną tylko osobę. A musi to być ktoś, kto ma potomstwo. Dlaczego? Otóż Demon zażyczył sobie ofiary z potomka tej osoby, która będzie przywódcą całej społeczności. Jest to powiedzmy forma koniecznego poświęcenia, które potwierdzi nasze zamiary oraz przypieczętuje pakt z demonem. Wiem, że to może być duży problem, ale niestety jest to jeden z warunków, które musimy obowiązkowo spełnić. W przeciwnym wypadku demon uzna nas za słabeuszy, bandę dzieciaków, których nie watro ani popierać, ani chronić. Chce mieć pewność, że jesteśmy tymi, którzy potrafią zapewnić mu wystarczającą opiekę a dowodem tego ma być właśnie taka ofiara z dziewicy. Takie postawienie sprawy bardzo zmartwiło wszystkich i wywołało gorącą dyskusję i spór kogo tu wytypować? Kto ma córkę jeszcze dziewicę, a kto ma syna? Dlaczego akurat to ten, a nie tamten ma być wybrany na przywódcę?! Na sali zapanował chaos i nerwy udzieliły się wszystkim w takiej skali, że już to zaczęły się przepychanki i kłótnie. Słowem żaden z zebranych nie zamierzał poświęcać czegokolwiek a na pewno nie własnych dzieci aby zostać przywódcą zgromadzenia. -Proszę o spokój, cisza! Proszę o ciszę, apelował do zgromadzonych Jędrzej. Przewidzieliśmy z wikarym, że taka sytuacja może mieć miejsce i z tego powodu właśnie nie zaprosiliśmy na to spotkanie naszej partyjnej przywódczyni pani Marii. Chcieliśmy w ten sposób zapobiec tej niemiłej konfrontacji i zaoszczędzić mojej mamie zmartwień. Tak moi drodzy, jeśli ktoś z was jeszcze nie dostrzegł tego drobnego niuansu to wyjaśniam, że owszem mam siostrę. Owszem moja matka o niczym nie wie! I owszem myślę, że mogę przekonać ją do tego, aby to ona stanęła na czele naszego tajnego zgromadzenia. Byłbym skłonny do tego doprowadzić, ale sami rozumiecie, że to wielka cena i wielka odpowiedzialność podjąć się takiego zadania. Zarówno dla mnie a zwłaszcza dla mojej matki nie będzie to ani proste, ani łatwe. Nie wiem również czy ktokolwiek z was zdoła docenić takie poświęcenie dla społeczności, dla idei, którą wspólnie budujemy. A muszę wam powiedzieć, że kocham swoją siostrę i nie życzę jej śmierci, gdyż życie może okazać się piękne i warte tego by je przeżyć. Jednak zwarzywszy okoliczności całej sprawy rozumiem, że ktoś silny i prawy musi wziąć na barki to brzemię. Widzę, że wśród was jest wielu gotowych do poświęceń, wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Do wszystkiego poza tym jednym. I całkowicie podzielam to zdanie, bo rozumiem wasze uczucia i wiem, że najważniejszy jest własny tyłek, własna rodzina oraz własny dom. Ale tym razem musimy się zjednoczyć w bólu i w prawdzie, które niczym berło i korona spoczną w jednych rękach i na jednej głowie. A jeśli się tak stanie, każde z was niech zapamięta moje słowa. Niech zda sobie sprawę z tego, że potem nie będzie już odwrotu, gdyż demon posłuszny będzie tylko tej jednej osobie. To ona będzie sprawowała całkowitą władzę bez względu na wasze kaprysy i zachcianki. Dlaczego? Odpowiedź jest całkowicie oczywista! Bo na to zasługuje, bo jako jedna poświęciła w waszym imieniu coś, czego żadne z was nie miało odwagi położyć na szali losu. To nie tchórzostwo ale miłość wami powoduje, że tak zaciekle bronicie tego, co dla was najdroższe i najpiękniejsze. Więc niech również miłość wam przyświeca w służbie swemu przywódcy. Dlatego powiadam wam, jeśli moja matka złoży w ofierze własną córkę a moją siostrę i gdy ktokolwiek z was nawet na moment zapomni o szacunku jaki winien okazać, wtedy nie będę miał żadnych wątpliwości i oporów aby taką osobę ukarać odpowiednio. A przyznacie że najbardziej odpowiednim rodzajem kary za taki brak szacunku i lojalności jest nie śmierć tego cynicznego i zakłamanego osobnika. Nie, to nie wystarczy, śmierć to stanowczo za mało. Jemu pozwolimy żyć, lecz ci których najbardziej kocha, na których najbardziej mu zależy i tych których dzisiaj nie zechciał poświęcić z miłości, właśnie ich straci z własnej głupoty. A dla demona istnieje tylko jedna waluta w której rozlicza swoje rachunki. Tak więc podejmując dzisiaj decyzję i wybierając panią Marię na lidera naszego tajnego zgromadzenia, każdy z nas będzie zobowiązany dźwigać własny krzyż na własnych ramionach. I niech się nikomu nie wydaje, że jego ból jest większy, że ktoś go oszukuje czy okłamuje. Jesteśmy od dzisiaj ludźmi honoru, a tacy ludzie spłacają zaciągnięte długi bez jednego ale, bez skargi i żalu, z radością i uśmiechem na ustach. A to dlatego, że macie coś cennego, coś kochanego i własnego. Są to wasze dzieci, czyli to czego moja matka już wkrótce nie będzie miała. Mam nadzieję, że więcej do tego tematu nie wrócimy bo jeśli się okaże inaczej, dla nikogo nie będzie to miła chwila a przecież mamy być jak jedna rodzina. Jak jedna drużyna mamy się kochać, wspierać i zwyciężać. To jest nasz cel! A jeśli ktoś wątpi w swoje siły niech poprosi o pomoc. Jesteśmy tu, by pomagać słabszym. Jednak kiedy ktoś z własnej głupoty zawiedzie zespołowe zaufanie i zespołową pracę narazi na szwank, wtedy nie będzie ani wymówek ani litości. To nie jest ani gra, ani rozrywka jesteśmy na wojnie a tu od czynów jednej osoby zależy życie innych. Pamiętajmy więc, że indywidualny brak odpowiedzialności może spowodować wiele strat. A nikt nie chce przecież tracić! Każdy chce zyskać dla siebie i dla bliskich. Dlatego od tej pory, nie tylko wszyscy będziemy się dzielić z naszymi braćmi zarówno chlebem jak i powietrzem, którym oddychamy. Ale od dzisiaj myślimy nie ja, tylko my! Nie moje ale nasze. Jesteśmy jednością w bólu i w szczęściu dokładnie tak jak uczył nas Jezus. I pamiętajmy o najważniejszym, o sumieniu. Bo nie po to poświęcamy życie niewinnej dziewicy abyśmy się nachapali i obżarli. Nie po to wchodzimy z konszachty z demonem, aby zaspokoić waszą próżność i spełnić sny o bogactwie. Naszym bogactwem ma być prawda i dobro, bo jeśli choć na krok zboczymy z tej drogi, to sami zmienimy się w takie demony. Sami będziemy żywić się krwią bliskich i to wtedy nas trzeba będzie zabić za brak szacunku i miłości do bliskich. Czy to jest dla was jasne? Mam nadzieję, że od tej chwili nie będziecie się bać już niczego, nie będziecie mieli przed sobą żadnych tajemnic, że nigdy więcej brat nie będzie spiskował przeciw bratu ponieważ przed demonem, dla którego zło jest jak codzienna strawa nikt z was nie zdoła uciec. A jeśli ktoś zwątpi, zgrzeszy i zawiedzie zaufanie, którym został obdarzony przez zgromadzenie, wtedy będzie miał możliwość stawić czoła prawdziwemu złu i sprawdzić swe możliwości z kimś, kto na pewno ucieszy się na taki pojedynek. Ja nie mam żadnych wątpliwości, że wolę żyć tak jak teraz, uczciwie i godnie, niż udawać kozaka i twardziela bo wiem, że demon wygra. Że moje wybujałe człowiecze ego jest niczym wobec tej mocy, która pochodzi z samego piekła. Tak więc cieszę się, a wy radujcie się razem ze mną, bo to jest wielka i podniosła chwila, gdyż tego dnia opadły wszelkie zasłony i wszelkie obawy. Jednocześnie wiem, że to co uczyniłem wspólnie z pomocą wikarego jest dobre i słuszne. Miałem wybór i bałem się tych decyzji tak samo jak każdy z was. A teraz jestem dumny z obranej drogi i wcale nie martwi mnie to, że nie ma z niej powrotu, bo przede mną jest wspaniała przyszłość. I to jest nasza wspólna przyszłość! I tylko pamiętajmy, bądźmy wdzięczni tym, którym ją zawdzięczamy. A zwłaszcza mojej matce, naszej jedynej liderce Marii, która za nas wszystkich najwyższą musi zapłacić cenę. I dlatego będzie ona rządzić niepodzielnie aż do swojej śmierci, gdyż wszyscy tego chcemy. A jej rządy zawsze będą sprawiedliwe bez względu na to, czy ktoś w to zwątpi lub napisze o tym prasa, lub ogłosi telewizja. Dla nas pani Maria zawsze będzie prawa, dobra, cnotliwa. Będziemy jej wszyscy służyć chronić ją i wspomagać gdyż ona gwarantuje nam pakt i sprawiedliwość. A to jest cena jaką warto zapłacić nawet jeśli z tego powodu narazimy się na strach, ból lub niewygody. Jednak pamiętajmy zawsze rekompensatą za to będzie: nasza troska, przyjaźń, wsparcie i wzajemna miłość. To się nazywa dobre życie. Życie jakie warto przeżyć w drużynie, wśród lojalnych przyjaciół i współpracowników. Kiedy Jędrzej skończył swoje przemówienie wszyscy zebrani powstali i jak jeden mąż gorącymi brawami wyrazili swe pełne poparcie oraz zrozumienie. Owacja była tak gorliwa, że trwałby pewnie i godzinę gdyby nie to, że wikary wszystkich uciszył i poprosił o jeszcze chwilę uwagi. Zanim zakończymy chciałabym wszystkim gorąco pogratulować i dodać od siebie kilka słów. Cieszę się całym sercem, że w parafia może przysłużyć się takiej sprawie, oraz całkowicie popieram racje pana Jędrzeja, który tak ładnie myśli ubrał w słowa. Nim jednak się rozejdziemy chciałabym aby po kolei, każdy z zebranych podszedł tu do mojego stolika. Tak aby formalności stało się zadość oczywiście trzeba podpisać przygotowane przeze mnie cyrografy. Podpisem na takim cyrografie będzie odcisk palca wskazującego prawej i lewej dłoni, wyjaśnił wikary. W tym celu będziemy zmuszeni nakłuć o tak, tu zademonstrował jak szpilką przekłuć opuszek palca, a następnie odciskamy o tak. Cyrografy oczywiście są w jednym egzemplarzu i będą przechowywane prze zemnie w parafialnym sejfie. To już wszystko a teraz zapraszam po kolei tak aby nie robić zbędnego zamieszania. Szpilki można brać z pojemniczka, który położyłem na stole o tam. Tu wskazawszy miejsce palcem szybko zabrał się do wyczytywania nazwisk na pierwszych cyrografach. Przypieczętowanie cyrografów zajęło tylko 30 minut, a kiedy już wszyscy opuścili pomieszczenie pozostał tylko wikary i Jędrzej. -No i jak poszło? -twoje przemówienie było świetne, masz niesamowity talent. -ja myślę, tylko niepokoi mnie sprawa togo kretyna Rymarza. -nic się nie martw narkotyk po pewnym czasie przestanie działać sprawa ucichnie, jego kariera i tak się skończy zanim cokolwiek zdoła wskórać. -może i masz rację ale musimy na niego bardzo uważać, wiesz co mam na myśli. -eee tam zobaczysz co się będzie działo za tydzień na zebraniu rady powiatu. To dopiero będzie cyrk już ja to widzę. -powiem matce ,że może już realizować ten projekt unijny. -jestem pewien że zadziała, oni spijali ci słowa z ust. Obudziłeś w nich wiarę we własne siły, a dodatkowo zmotywowani strachem przed demonem będą chodzić jak tryby w zegarku. Według mnie, już niedługo partia twojej Matki zacznie pękać w szwach a pieniędzy wam nie zabraknie. Uwierz mi, każdy z tych cwaniaczków na pieniądze i to wcale nie małe! Ja coś o tym wiem. To samo jest z wiernymi, że niby biedni i nigdy pieniędzy nie mają. Chodzą obdarci ale jak przychodzi co do czego to się okazuje, że w stodole stoi mercedes! I można wziąć kredyt na chałupę, albo że bogaty brat jest za granicą. To wszystko mój drogi nie jest wcale takie głupie. -mam nadzieję. A co do naszej przyszłości, wielkich sloganów i dumnych obywateli..., żeby tylko nam się noga nie powinęła z tym demonem bo nas żywcem ze skóry obedrą. -nic z tego, teraz masz ich w garści a kiedy jeszcze wezmą udział w ofierze, wtedy już nie będą mieli odwrotu. Współudział w krwawym rytuale, poświęcenie dziewicy dla demona. To jest już coś! A jeśli nawet teraz ktoś ma wątpliwości, to po tej mszy..., uwierz mi, nikt nawet słowem nie piśnie! Więcej dam sobie rękę uciąć, że wtedy do grobowej deski będą ci służyć bez jednego zająknięcia. -ale nie będziemy przeginać i nie wykorzystamy tego dla złych celów? No wiesz nie będziemy ludzi okradać ani wykorzystywać, to ma być dla naszego dobra!? Dla dobra ich wszystkich! -ależ oczywiście, jestem księdzem służę bogu i ludziom, to oczywiste. -trzymam cię za słowo, nie chcę robić z siebie cynicznego kłamcy a z pyska śmietnika. Jestem honorowy to mówiłem całkiem serio! -oczywiście że serio, ja też całkiem serio mówię, że świetnie nadajesz się do roli księdza. Twoje kazania mogą zjednać ci wielu wiernych. -nie zależy mi na wiernych ani na sławie. -każdy tak mówi, ale to właśnie sława jest najpotężniejszym narzędziem w manipulowaniu ludźmi. Jesteś nikim, to nikt cie nie słucha i nie zauważa, nie masz dostępu do mediów itd. Ale kiedy jesteś sławny, wtedy możesz poruszyć miliony jednym zdaniem. O ile tylko to potrafisz. A ty masz talent, olbrzymi talent i gdyby tylko ktoś pozwolił ci wystąpić publicznie przed milionami widzów, to tak jak dziś ci głupcy bili ci brawo na stojąco, tak cały ich milion zrobił by dokładnie to samo. -ale to tyko demagogia, potrzebne zawsze są jakieś argumenty formalne, coś konkretnego jak jedzenie i dom. -ależ nie, mylisz się! Ludzie najbardziej potrzebują słowa, dobrego traktowania, współczucia, pozytywnych emocji. Jeśli im to dostarczysz, to też jest wartość formalna. Refleksja i śmiech chociażby. Dlatego ludzie chodzą do kina i na zakupy. -nie masz pieniędzy a idziesz na zakupy? Jaki to ma sens?! -a taki, że sobie pomarzyć można i popatrzeć na te cuda, nawet jeśli cię nie stać to popatrzeć nie grzech. -ale też pożytku żadnego nie ma? -ależ jest i to olbrzymi, kiedy czegoś pożądasz jesteś bardziej przydatny, dlatego sklepy maja takie durze wystawy. -pożądanie jest jak magnes, który sprowadza cię na manowce -może i na manowce jak idea de fix, ale w ten sposób uczysz się zdobywać cele, dziś zdobyłeś coś głupiego, ale juto coś wartościowego! Człowiek się uczy, nabywa nowych potrzeb. -okej, przekonałeś mnie, ale mimo to nie będę wygłaszać żadnych kazań ani więcej publicznie występować. Robię to tylko ten jeden raz dla mojej matki. -zobaczysz, że jeszcze kiedyś mi za tą radę podziękujesz. Możesz nie występować i nie wygłaszać kazań, ale dla twojego własnego dobra ćwicz, bo kto wie a kiedyś możesz bardzo potrzebować wsparcia milionów. A uwierz mi, te argumenty formalne, na które tak bardzo liczysz w końcu okażą się mniej warte od słów, które po pierwsze są łatwe do wypowiedzenia, po drugie są za darmo, a po trzecie pasują wszędzie i na każdą okazję. Wystarczy je tylko dobrze ułożyć. A ty wiesz jak to zrobić. I w tym jest całe piękno. Jesteś geniuszem przemawiania, gdybyś był politykiem... . -ale nie jestem i nie zamierzam, mam dopiero 18 lat. -no dobra dajmy temu spokój, muszę się zbierać -no na mnie też już czas -powodzenia i do zobaczenia jutro na mszy! -do jutra i wielkie dzięki za pomoc -nie ma sprawy czego się nie robi dla przyjaciela. Jędrzej powróciwszy do domu już tego samego dnia przekazał matce dobre nowiny. -I niech mama się niczym nie przejmuje, na nic nie patrzy tylko idzie do przodu jak pociąg. Już ja tak przemówiłem tym twoim partyjnym kolegom do rozsądku, że nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że będą lojalni i pomocni w każdej sprawie. -nie wiem czy słowami coś wskórasz ale już niedługo będę miała możliwość sprawdzić na ile są prawdziwe twoje zapewnienia. Jeśli się mylisz wszyscy wylądujemy albo za kratkami albo na bruku. -masz moje słowo że wszystko będzie dobrze. Załatwiłem o co mnie prosiłaś, więc teraz już nie zrzędź a działaj z dotacjami i z czym tylko zechcesz. -jak chcesz, ja tylko cię ostrzegałam. Matka wydawała się nie dawać wiary zapewnieniom syna lecz kiedy następnego dnia przyszła do pracy w ratuszu rozpętało się istne piekło. Okazało się bowiem, że ma setki telefonów z powiatu, że wszystkie sprawy, które usilnie starała się załatwić i posunąć choćby o krok.. . Słowem wszystko nagle ruszyło do przodu w zawrotnym tempie, zupełnie jakby jakieś czary to były. A to był dopiero początek tygodnia, zwykły rutynowo nudny poniedziałek! I myślała Maria, że to jakieś chwilowe rozwolnienie ale co dziennie coś się działo! Aż tu w środę telewizja przyjechała i program na żywo z pracy pani burmistrz nadawać będzie w regionalnej telewizji. To już Marię wprawiło w osłupienie całkowite i podejrzewała, że to jakaś czarcia musi być sprawka bo normalnie takie rzeczy same się nie dzieją. Mało tego, okazało się pod koniec tygodnia, że prokuratura wojewódzka dostała list od anonimowego nadawcy, który zawierał niezbite dowody przeciwko politycznej klice w powiecie Lwóweckim. Dowody te wskazują, że wysocy rangą urzędnicy powiatu nie tylko okradali miejską kasę, lecz również spiskowali przeciwko prezydentowi podległego powiatowi miasta, czyli pani Marii. Planowali oni dopuścić się kradzieży niebotycznych kwot z funduszu unijnego wrabiając w to ją oraz wiele niewinnych osób. Dowody, które otrzymano od owego anonima są tak poważne, że postanowiono natychmiast aresztować podejrzane osoby, którym to grożą kary pozbawienia wolności oraz wysokie grzywny. A pani Maria jako ofiara tych spisków ma prawo domagać się przed sądem swoich praw z powództwa cywilnego pomimo już postawionych zarzutów prokuratorskich. Rewelacyjne aresztowania prokuratury w pełni rozwiązały wszystkie problemy pani burmistrz tak, że w przeciągu kolejnego roku sprawiła, iż gmina oraz miasto odmieniło się zupełnie. Z małego szarego i nieciekawego miejsca uczyniła wspaniałą miejscowość wypoczynkową, która była w stanie rywalizować z Kowarami, Karpaczem czy nawet Jelenią Górą. Była tu teraz cała masa atrakcji turystycznych a największym zainteresowaniem cieszyło się podziemne jezioro, które okazało się największym tego typu naturalnym tworem w europie. Pod bazaltową kopułą zbudowano dosłownie całe miasto z restauracjami, bazą hotelową, halą sportową, ..., itd. Można było wjechać tam samochodem a nawet pływać kajakiem lub łódką. Oczywiście zabytkowy kościół wraz z pięknymi okolicami okazał się wspaniałą oprawą historyczną dla tego geologicznego parku. Należy tu pamiętać o bliskości takich atrakcyjnych zabytków jak zamek Czocha, zapora i elektrownia wodna na Kwisie, oraz słynnego na całą Polskę Lubomierza. W samym zaś mieście z funduszy publicznych ufundowano nową szkołę, szpital z trzema oddziałami a nawet uczelnię wyższą. Dokoła miasta zbudowano nowoczesną drogę łączącą miasto bezpośrednio z autostradami na Czechach i Niemczech; Gryfów leży blisko granic z tymi dwoma sąsiadami. Co w rezultacie zaowocowało potężnym ruchem turystycznym i gwałtownym wzrostem znaczenia gospodarczego dla całego regionu. A gmina, z tego tytułu, zarabiała tak olbrzymie sumy pieniędzy, że w przeliczeniu na jednego mieszkańca Gryfów stał się najbogatszym miastem w Polsce. W wyniku działań pani burmistrz liczba lokalnej ludności z 7 tysięcy w ciągu roku wzrosła do 20 tysięcy a wszelkie sondaże wskazywały na to, że jeśli tak dalej pójdzie to Gryfów Śląski zostanie uznany za miasto powiatowe a w najbliższej przyszłości ma szansę zyskać miano najprężniej rozwijającej się gminy w europie. Już na obecną chwilę wszyscy zgodnie mówili o cudzie gospodarczym w Izerach, którego głównym inicjatorem była oczywiście pani burmistrz Maria, oraz jej ugrupowanie polityczne Kobiety Pracy. W przeciągu tego roku, ze względu na olbrzymią ilość pracy i obowiązków odkładano wielokrotnie poświęcenie dziewicy aż Jędrzej pomyślał, że nie będzie to konieczne, bo wszyscy oszołomieni sukcesem zapomną o całej sprawie. Jednak członkowie sekty tak bardzo obawiali się utraty protekcji ze strony demona, że coraz mocniej zaczęto nalegać na rychłe i ostateczne przypieczętowanie przymierza. Jędrzej już nosił się z zamiarem aby całą tajemnicę wyjawić, lecz wikary odradzał takie posunięcie nazywając to samobójstwem. W końcu trzeba było również uświadomić matkę, wyjaśnić kobiecie co jest przyczyną tych wszystkich zmian, oraz nakłonić matkę do poświęcenia własnej córki. Co do tego Jędrzej miał poważne wątpliwości, że jego matka pójdzie na taki układ i dla politycznej kariery poświęci swoją jedyną córkę. On sam podczas swych wystąpień nie traktował na serio całej sprawy, jednak teraz, po części był za wszystko odpowiedzialny. Czół, że to za jego namową ludzie uwierzyli w demona i w konieczność zamordowania niewinnej dziewczyny. Wikary starał się wytłumaczyć młodemu, że nie musi brać w tym udziału. -to nie ty ale Maria musi podjąć ostateczną decyzję oraz własnoręcznie przypieczętować pakt z demonem, bo tylko wtedy będzie to wiarygodne i skuteczne. -ale jak ja mam jej to powiedzieć? A poza tym nawet jeśli do tego dojdzie, to jak myślisz, kogo za to wszystko obarczy winą? -ależ to nie wina. To kwestia wyboru i ceny jaką każdy z nas musi płacić. Twoja matka żyła w naiwności, ale przychodzi taka chwila, że każdy z nas musi poznać prawdę. -ale najgorsze, że to nie jest prawda! Demona nie ma i ty dobrze o tym wiesz! -poza tobą nikt nie wie, że to manipulacja. Oni naprawdę wieżą i to jest genialne! A być może demon istnieje, kto to wie? -to jest chore i niemoralne! -ale służy wyższym celom, oczywiście to wielki ciężar i odpowiedzialność. Tak to dokładnie określiłeś w swoim wystąpieniu, pamiętasz? -no i co z tego, to były kłamstwa. -nie to była prawda, czysta najprawdziwsza prawda. Zrozum nie łatwo być przywódcą. Cena jest wysoka, ale ktoś musi podnieść to brzemię, ktoś silny i prawy! Tylko ty i twoja matka możecie to uczynić, nikt inny nie jest na tyle odważny ani świadomy aby podjąć się tej misji. Oczywiście możesz zrezygnować, ale w ten sposób zniszczysz wszystko co budowaliście. Popatrz na efekty swej pracy, czy to nie wspaniałe. Wszystko rozkwita, ludzie są zadowoleni, nie ma przestępstw, patologii. Panuje harmonia i radość dokładnie tak jak obiecałeś. Czyż nie warto żyć dla takiego świata, nawet jeśli to boli i trzeba zgiąć kark? -tak masz rację ale dlaczego akurat demon? Dlaczego on za tym wszystkim stoi? Dlaczego ludziom nie wystarcza dobro i bóg? Stworzyliśmy ideę, która tak naprawdę do niczego nie była potrzebna! -gdyby nie była, ale była! Jak widać sam bóg nie wystarcza aby ludzie żyli w harmonii! Trzeba diabła, strasznego potwora który pogoni ludzi w kierunku boga. Inaczej ludzie błądzą i nie mogą trafić na właściwe ścieżki. A tak zobacz, wszyscy jak jeden wiedzą co jest dobre a co złe, czyż to nie jest cudowne! -tak oczywiście cudowne, ale co ja z tego mam? -no jak to co, głupie pytanie. Muszę ci powiedzieć, że nieoficjalnie jesteś bardziej popularny od swojej matki. Owszem ludzie jej będą służyć dopóki żyje, ale to ty jesteś ich przywódcą. Cenią cię podwójnie bo sam mogłeś rządzić, lecz z formalnych powodów oddałeś palmę pierwszeństwa komuś innemu. -więc czy to coś znaczy, moja sława nie jest tu żadną walutą. Mnie interesują nadal wartości formalne. Owszem region się rozwija ale w skali kraju nadal panuje bieda. Krajem rządzą głupcy i złodzieje, na turystyce nie można się wybić dalej niż na handlu marchewką. Tam są potężne korporacje i przemysł, ludzie których nie można ani kupić, ani zastraszyć. Pewnie nawet się nie przejmują naszymi ambicjami i tym co się tu wyprawia. -a uwierz mi, że się interesują, ale nie dają tego po sobie poznać, bo tacy już są przebiegli i źli. Pewnie już dokładnie studiują temat i zbierają informacje, które w przyszłości, kiedy tylko będzie trzeba po nie sięgnąć to będą już czekały w teczce na miejscu. Takie maja metody! -no właśnie i jak z tym walczyć, jak się rozwijać. Widzisz jakoś wątpię w to, że poświęcenie życia dla udawanego demona ma sens, skoro to ma paść niech padnie teraz. -wiesz Jędrzej, nie chciałabym ci robić wody z mózgu, ale to ty gorąco wierzyłeś w istnienie tego demona! To ja w niego wątpiłem! Skąd u ciebie taka nagła zmiana? Czyżbyś zakończył swoje badania nad ideą de fix? -badania badaniami, ale gdzie one mnie prowadzą? Czy to dobrze posługiwać się kłamstwem, morderstwem.., nawet nie mam pewności, że kiedykolwiek osiągnę moje spełnienie. A chcąc niechcąc będę musiał żyć ze świadomością moich czynów. -no tak rozumiem cię. I widzę, że w końcu zaczynasz myśleć jak mężczyzna, który musi dokonać ostatecznego wyboru, to jest podniosła chwila. Pamiętasz tę historię, którą opowiedziałeś o pradziadku. On też musiał wybrać: sława i pycha z narodowego zwycięstwa, lub pokora i miłość do bliskich. To był trudny wybór jednak twój jest jeszcze trudniejszy. Musisz wybierać między własnym spokojem duszy a spokojem obcych ci ludzi. -tak jeśli ja nie będę walczyć, to nikt inny nie stanie do walki! A jeśli ja nie chwycę za broń, wszyscy uciekną do domu i będą płakać w ciemnościach. Przemoc nie jest drogą którą podążam, ale cos mi mówi, że drogi dobra i zła krzyżują się jak ramiona krzyża na którym zabito Chrystusa!? -a w środku tego skrzyżowania jest człowiek. A w tym konkretnym przypadku ty, twoja matka i twoja siostra. Takie jest przeznaczenie. W twoich rękach bóg pozostawił wolną wolę. Ty decydujesz o swoim losie, a jeśli faktycznie dokonasz właściwego wyboru..., kto wie co się wydarzy? -że niby co? Demon przyjdzie do mnie albo bóg? -ja bym takiej opcji nie bagatelizował, wszystko jest możliwe. Ty teraz zwątpiłeś to zrozumiałe, ale spójrz na ludzi. Oni wierzą w ciebie bez najmniejszych wątpliwości, czy to nie robi różnicy. Niech napełni cię wiara innych, miłość tych ludzi jest prawdziwa! Czy kiedykolwiek miałeś większe szanse na powodzenie niż teraz wspierany duchowo przez zgromadzenie. Ty wiesz ilu już ma ono członków, ile cyrografów mam w sejfie? -nie ile? Nie mówiłeś mi, że wystawiałeś nowe cyrografy! -ależ tak codziennie jakiś wystawiam, czy to nie wspaniale. -ile jest dokładnie tych cyrografów? -no tak dokładnie to ci nie powiem, ale będzie ich już kilka tysięcy a może więcej, nie liczyłem bo czasu nie miałem ale obiecuję policzyć. -kilka tysięcy? To niemożliwe! -ależ możliwe i dla każdego kto podpisał cyrograf ty jesteś strażnikiem prawa, strażnikiem demona. Ja jestem tylko księgowym. Nie możesz zawieść swoich poddanych, musisz przekonać matkę, bo inaczej ona przepadnie a razem z tobą ty i my wszyscy. -to jakiś obłęd, ale widzę że zabrnąłem już za daleko. Dobrze zrobię to, ale będzie to ostatnia rzecz jaką wnoszę do tego obłędu. W zamian za to chcę tylko jednego, chcę osobiście sprawdzić kryptę. Bez względu na to co się wydarzy chcę po prostu wiedzieć co jest prawdą a co nią nie jest. Inaczej nie będę mógł żyć z tym wszystkim w głowie. Oszaleję albo zrobię jakieś głupstwo i się zabiję. Rozumiesz zabije się jeśli nie poznam prawdy! -oczywiście, skoro tak stawiasz sprawę, nie widzę przeszkód abyś mógł wejść sam do krypty. Jednak jeśli wolno mi coś zasugerować... . -nie, nie będzie więcej żadnych obrzędów, albo demon albo ja. To jest moje ostatnie słowo. -okej, okej, przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko. Jesteśmy przyjaciółmi i drużyną. Ale obiecaj mi jedno, jeśli nie znajdziesz tam demona, nie niszcz tego co stworzyłeś, nie wyjawiaj tajemnicy. To niczemu dobremu się nie przysłuży. -a jeśli odnajdę demona co wtedy? Czy nie powinno nas zmartwić co jeśli ten demon istnieje naprawdę? I co jeśli nasze zabiegi i starania jakie poczyniliśmy do tej pory okażą się mylne. Co jeśli demon nie uzna naszych fikcyjnych zasad i pozabija nas wszystkich, bo taką będzie miał ochotę?! -no tak, o tym nie pomyślałem, wybacz mi moją głupotę i brak wiary w zabobony. No cóż jeśli będzie tak jak mówisz, to nie wiem co należy zrobić, gdzie szukać pomocy. Dlatego na twoim miejscu nie otwierałbym tej krypty za żadne skarby. To jest zbyt niebezpieczne! -ale ja muszę zrozum, że musze to zrobić bo inaczej oszaleję. Świat który stworzyliśmy jest piękny ale jego filary prowadzą mnie badacza do tego jednego miejsca. I nic nie jest w stanie powstrzymać przed poznaniem prawdy ostatecznej, nawet jeśli wszystko miałoby runąć, to i tak tam wejdę. -nawet jeśli zginiesz? -tak nawet jeśli zginę, cóż chociaż tyle będę mógł zrobić aby odkupić grzech współwiny za morderstwo mojej siostry. -skoro jest taka twa wola. Widzę, że nic cię nie powstrzyma, więc nie wracajmy do tego tematu a zajmijmy się przygotowaniami do mszy. Według mojego grafika możemy zrobić to w pierwszą niedzielę tego miesiąca. -na mszę masz zamiar zaprosić wszystkich wtajemniczonych, te kilka tysięcy osób? Toż się ni pomieścimy w tym małym kościele. -tym się nie martw, wszystko przygotuję i roześlę zaproszenia ty zajmij się matką. Dam ci do pomocy dwóch zaufanych ludzi aby załatwić sprawę siostry. Mniemam, że sam nie chcesz się tym zajmować. -niech będzie, załatw to po swojemu, ja biorę matkę, -to tyle i nic się nie martw, wszystko się jakoś ułoży! -mam nadzieję, że warto było to zrobić. Inaczej będę pluł sobie w brodę przez resztę mego życia. -ja jestem dobrej myśli, bo jesteśmy panami sytuacji. Teraz już nic nie może pójść w złą stronę. Ja ci to mówię! -a ja ci mówię, mniej się na baczności, bo demon może cię dopaść zanim zdążysz się wynieść z tego miasta. -cha cha, ale straszne już się boję! No trzymaj się i do zobaczenia Jędrzeju. I niech bóg ci sprzyja, albo demon jak wolisz. -do zobaczenia Piotrze i wzajemnie. 000000000000 Rozdział 10 000000000000 Rok 2010. moja Marysiu był straszny i upiorny. Odprawiano czarne msze w których składano ofiary z ludzi. Również to był rok w którym odnalazłem demona prawdy. O tym kto dostał zaproszenie na uroczysty rytuał zaślubin demona z dziewicą decydowała data przystąpienia do tajnego stowarzyszenia. Reszta niestety musiała się zadowolić relacjami z drugiej ręki, gdyż mały kościółek był w stanie pomieścić zaledwie tysiąc osób. Wikary nie pamiętał żeby w kościele kiedykolwiek panował taki ścisk jak teraz. Aby pomieścić większą ilość wyznawców demona ustawiono piętrowe trybuny i platformy, które zapewniały dodatkowo lepszy widok. Cały kościół z zewnątrz otoczony został kordonem ochroniarzy, którzy w promieniu 50 metrów bronili dostępu do miejsca gdzie odbywała się tajemna ceremonia. Oczywiście cała impreza została zaplanowana w ścisłej tajemnicy, jednak tak na wszelki wypadek, w całym mieście, podjęto najwyższe środki ostrożności. Jak to oficjalnie wyjaśniono: ze względu, na bezpieczeństwo publiczne podczas kościelnej ceremonii w której udział brały ważne osobistości. Być może była to zbyteczna ostrożność, lecz w tych okolicznościach uznano, że nie należy szczędzić funduszy skoro takich nie brakuje. Więc kiedy na zewnątrz czuwali uzbrojeni ochroniarze a nad miastem krążył helikopter, wewnątrz kościoła wszyscy z nabożnym lub raczej demonicznym uwielbieniem oczekiwali na zaplanowany rytuał. W rzeczy samej nie zapowiadało się na długą mszę gdyż oficjalnie wikary poinformował zebranych o porządku jaki został zaplanowany. W tym celu przeprowadził również losowanie, które wyłoniło z licznego grona wiernych kilku asystentów, którzy reprezentując pozostałych będą uczestniczyć aktywnie w ofierze. Następnie zaprosił te osoby aby zajęły honorowe miejsca w pierwszym rzędzie, tuż obok Marii, która w podniosłej atmosferze starała się ukryć przerażenie. Musicie wiedzieć że Jędrzej ostatecznie przekonał ją i wyjawił część tajemnicy o stowarzyszeniu i demonie, jednak ani słowem nie wspomniał o składaniu ofiary z jej jedynej córki. Jako syn nie miał wystarczającej odwagi aby przekazać kobiecie taką informację. Poza tym miał poważne obawy co do reakcji i decyzji, która może okazać się negatywna. Wiedziony instynktem i przeczuciem postanowił rozegrać to zupełnie inaczej, na żywca. Uznał bowiem, że skoro ma się wszystko rozpaść, niech to matka ma ostatnie słowo i to w chwili kiedy będzie odpowiednie audytorium. On nie zamierzał się stawiać ani w roli rozjemcy ani negocjatora. To jest ich sprawa i jej decyzja! Moja rola tu się kończy, dalej niech sami robią co chcą, ja umywam ręce! Wikary również myślał, że Maria wie z jakiego powodu została wezwana i nie podejrzewał, iż mogą być jakieś kłopoty podczas zaślubin. W końcu rozbrzmiały organy marszem żałobnym aż wszystkim udzielił się nastrój iście grobowy i smutny. Wszakże wszyscy doskonale wiedzieli co za poświęcenie, determinacja i odwaga powoduje Marią, która oczywiście dla ich dobra zdecydowana jest zabić własnoręcznie córkę, aby ostatecznie przypieczętować pakt z demonem. Muzyka nagle ucichła a z zakrystii dwóch mężczyzn wyniosło szpitalny wózek, który ustawili na środku tuż przed ołtarzem. Widać że znajdowało się tam coś, lub ktoś? Ale Maria nie wiedziała co, bo wszystko zakrywał zdobny złotymi nićmi szkarłatny aksamit. W końcu do ołtarza podszedł wikary w towarzystwie Jędrzeja, który jako strażnik demona był ubrany w przecudne szaty zdobione pentagramami i wizerunkami demonów. Ponownie rozbrzmiały organy dwoma nostalgicznymi i mrożącymi krew w żyłach akordami składającymi się z donośnych i grzmiących basów oraz jakby lamentujących sopranów. Marii po plecach aż przeszły ciarki a wikary uroczyście wznosząc ręce zaintonował. Radujmy się bracia i siostry albowiem nastał nowy poranek. Oto zjednoczeni w apostolstwie głosimy prawdę, która daje światło i nadzieję. Jednak jak pokazuje nam tradycja oraz pismo święta każda ścieżka pana wiedzie przez mrok i cierpienie. Dlatego dziękujemy ci panie za to, że dałeś nam syna swego Jezusa Chrystusa. Dziękujemy również za to że dałeś nam przywódczynię Marię, która poprowadzi nas przez doliną ciemności ku twemu światłu. Powiedziane jest: albowiem tylko ci, którzy wyrzekną się skarbów wszelkich dla dobra bliźniego zasługiwać będą na największy szacunek. I oto jest nasz pokutnica Maria, nasze ogniwo, które połączy trwałym przymierzem swój lud z wielkimi mocami pochodzącymi z innego świata. Z mocami, którym nie może oprzeć się ani kościół, ani żaden człowiek. Dlatego zebraliśmy się tu aby zaświadczyć o tej prawdzie każdemu kto zwątpi w naszą potęgę i powiernictwo tej mocy, piekielnego Demona. I może rozczarujemy wielu z was, gdyż nie będzie wam dane stanąć oko w oko z piekielnym demonem, lecz zaprawdę powiadam wam, nikomu z was bracia i siostry tego nie życzę. Oto brat Jędrzej, mąż szlachetny i obyty z piekielnym rytuałem jako jedyny jest zdolny bezpiecznie przekroczyć komnatę w której Demon mieszka w całkowitym odosobnieniu. On to będąc strażnikiem demona zaniesie i przekaże mu naszą ofiarę, tu wikary wskazał szkarłatny zawilec, który widać się poruszał i szarpał bezskutecznie, gdyż skrępowany został okrutnie. Znamy doskonale jego moc i ufamy, że ofiara ta nie jest perwersją ani wybrykiem garstki wariatów, lecz szlachetnych i mądrych ludzi, którzy rozumieją, że nie ma zbawienia bez ofiary. W imię miłości i wiary korzymy się przed tobą panie piekieł, gdyż ty wskazałeś nam ścieżkę ku bogu i prawdzie. Niech twoja chwała i mądrość napełni nas odwagą i poprowadzi ku przyszłości na czele z naszą Powierniczką i przywódczynią Marią. Jej to bowiem ślubujemy wierność i posłuszeństwo aż do samej śmierci. Amen, powiedział wikary pochylając głowę. Amen, wtórowali wierni i zabrzmiały organy. Atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa, Maria starała się opanować jednak w jej wnętrzu kłębiły się tak nieopisane emocje, że chyba nikt tu z obecnych nie miał pojęcia co czuje ta jedna kobieta. Przed jej oczyma roiły się obrazy demonów i diabłów, albo to wyobrażała sobie, że spłonie żywcem w piekle za takie profanacje z jej udziałem albo, że ludzie sami spalą ją za chwilę na stosie. Jednak gdzieś tam, był jej syn i wiedziała, że tak długo jak jest on, nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Ta jedna myśl utrzymywała ją w ryzach i kazała jej stać tu i milczeć, zachować zimną krew, gdyż nic złego się nie wydarzy. A ta cała msza to tylko lipny obrządek, który ma zapewnić jej lojalność swoich podwładnych. Ot cały trik! Nie do końca jednak była przekonana o zamiarach wikarego nie ufała mu, nie ufała tym ludziom. To dziwne pomyślała, że są tu wszyscy jej przyjaciele koledzy, pracownicy magistratu..., że to już trwa za jej plecami od roku a ona nic do tej pory nie wiedziała. Dlaczego Jędrzej jej nie powiedział? Ale rozumiała, że to dobry chłopak. W końcu też wiele dla niej zrobił, załatwił tyle spraw, które ją przerastały. Ufała mu kochała go jak syna. To prawda że zawiodła go wielokrotnie, że jest odpowiedzialna za śmierć jego ojca, ale się zmieniła. Teraz dba o rodzinę, dom syna. Jest inną kobietą, dobrą kochającą i uczciwą, dlatego jest tutaj najważniejsza! Dlaczego najważniejsza? Przecież ona nic takiego nie zrobiła, nie zna żadnego demona, nic nie miała wspólnego z podpisywaniem cyrografów ani z założeniem stowarzyszenia aż do wczoraj kiedy to o wszystkim się dowiedziała. To było bardzo podejrzane, bardzo dziwne. Myślała tak z pochylona głową czekając aż zakończy się ten zły sen, ten koszmar i będzie mogła wrócić do domu do córki, kiedy podszedł do niej Jędrzej. -już czas mamo, musisz ze mną iść do ołtarza. To nie zajmie dużo czasu. Proszę chodź. I delikatnie ujmując za rękę poprowadził sparaliżowaną ze strachu kobietę. Maria kurczowo ściskała rękę syna jakby chciała powiedzieć: nie zostawiaj mnie tu, nie odstępuj na krok, bo oszaleje, zemdleję,... . Kiedy Jędrzej prowadził Marię do ołtarza ponownie rozgrzmiały się piszczałki organów. A dźwięki jakie wydobył artysta były obłędne, apokaliptyczne aż przenikały do szpiku kości, wchodziły w zakończenia każdego nerwu i każdej komórki ciała, że włosy stawały dęba i zgrzytały zaciśnięte do granic możliwości zęby. Gawiedź struchlała i zbiorowy szum przetoczył się niczym lawina uczuć, które w końcu jakoś musiały się objawić i ujść choćby najmniejszym szeptem, bo inaczej rozsadziły by ludzki mózg i serce. Wtedy w chwili największego napięcia podprowadził Jędrzej matkę do łóżka i wytłumaczył co dalej nastąpi. Wybacz mamo ale nie mogłem ci tego wcześniej wyjawić bo uznałem, że nie mam prawa się mieszać w te sprawy. Teraz wszystko jest w twoich rękach tu i teraz. Masz dwie możliwości. Zrobisz to na co czekają ci ludzie, a wtedy zachowasz swą władzę i dobrobyt wszelki. Albo odmówisz, a wtedy wszystko przepadnie. Ja wiem, że już raz zabiłaś ojca i mam nadzieję, że tym razem wykażesz się podobną odwagą. Niestety nie mogę ci ani pomóc w tej kwestii, ani podjąć za ciebie tej decyzji, oni liczą na ciebie. Tu skinął na zgromadzonych. Wszystko co mają zawdzięczają tobie i zrobią dla ciebie wszystko, ale w zamian musisz dać im własną córkę. Inaczej być nie może. I jeśli to ci sprawi różnicę możesz teraz również zabić mnie, gdyż po części jestem za to odpowiedzialny, ale tak być nie musi. Wystarczy, że zabijesz tylko ją. I mówiąc to odsłonił szkarłatny koc a oczom Marii ukazała się jej córka Martica. Przerażone dziecko bardzo się zdziwiło widokiem własnej matki, a przerażenie nabrało jeszcze większego rozmiaru, kiedy Jędrzej wziął srebrny sztylet i wręczył go oficjalnym gestem w sparaliżowane dłonie kobiety. Następnie zacisnął starannie dłoń i oddalił się na krok do tyłu, tak aby zrobić przejście. Martica zakneblowana i skrępowana mogła jedynie patrzeć i kto wie co myślała sobie leżąc tam i czekając na zimne stalowe ostrze. Możemy tylko sobie wyobrażać ten straszny moment w którym dziecko doświadcza tej ostatniej chwili tak dobrze zapowiadającego się życia. A co czuje matka do której dociera w ułamku sekundy cała prawda, kiedy pryska czar i człowiek obnażony jak na sądzie ostatecznym staje na granicy własnych możliwości. Maria obróciła się w stronę zebranych i rozglądała się jakby wołając o pomoc o wsparcie. Wtedy wikary zrozumiawszy kobiece załamanie, widząc realną groźbę i czując, że kobieta nie może się przełamać i zadać ciosu postanowił działać. Podniósł więc kielich z mocnym trunkiem do góry intonując jednocześnie wymyśloną naprędce modlitwę zwrócił się do zebranych. Wspomóżmy naszą siostrę modlitwą słowami litanii: -matko najczystsza -módl się za nami, odpowiedział tłum. -matko bolesna -módl się za nami, padła kolejna odpowiedź tym razem głośniejsza i bardziej żarliwa. -matko aniołów -módl się za nami. I kiedy tak wierni odmawiali znaną i popularną modlitwę przeszedł wikary na drugą stronę i podał przystawił kielich Marii do ust. Napij się to doda ci sił. Kobieta upiła mały łyk, jednak wikary ciągle stał w miejscu z wyraźną miną, która znaczyła wszystko do dna. Kobieta wychyliła kielich do dna i poczuła jak płyn ją rozgrzewa ją od środka i porywa w nagłym szale niczym żywy ogień. Zanim odszedł wikary spojrzał jeszcze raz w oczy kobiecie a jej źrenice rozszerzyły się czy to za strachu, czy od narkotyku, którego jej nie pożałował. Zrób to bo inaczej wszystko stracisz, wyszeptał i ponownie powrócił do recytowania litanii. -matko niepokalana -módl się za nami -matko cierpliwa -módl się za nami. Mamo słyszysz mnie, już czas nie możemy dłużej zwlekać, albo to zrobisz teraz, albo zabij mnie, bo inaczej być nie może. Wybieraj teraz. Tu Maria niczym w szale i złości piekielnej podniosła srebrny sztylet wysoko jak tylko najwyżej mogła i w rozpaczliwym lamencie i szlochu z wrzaskiem obłędu wbiła go w pierś Martici. Zaraz Jędrzej pochwycił matkę, która osłabiona upadła na kolana i poczęła zanosić się płaczem aż drżała na całym ciele. Wielka trwoga współczucia ogarnęła zgromadzonych aż ludzie posiadali z przejęcia a inni poczęli płakać ze wzruszenia i emocji, które były wprost nie do opisania ani słowami, ani w żaden inny sposób. Inii rzucili się w ramiona swoim sąsiadom i płakali ze wzruszenia, ze szczęścia, albo z rodzicielskie udręki i troski, która udzieliła się wszystkim co mieli własne dzieci. Teraz asystujący podeszli i również wbili swe sztylety w pierś dziewczyny. Biedna Martica leżała i oddychała resztką sił aż w końcu zamknęła oczy i odpłynęła. Ponownie zabrzmiały organy a z tych emocji powstało zamieszanie przy ołtarzu. Wikary odprowadzał matkę w towarzystwie pomocników, kiedy Jędrzej stał tak i wpatrywał się w ciało dziewczęcia. Stało się pomyślał. Teraz należało już tylko przenieść ofiarę do krypty aby tam zjednoczyła się z demonem. Odpiął więc krepujące siostrę pasy i zarzuciwszy wiotkie ciało na ramię ruszył Jędrzej w kierunku sławetnej kraty i dalej schodami do krypty. A kiedy znikał w podziemiach wzrok wszystkich skierował się w jego stronę, ale on nie patrzył za siebie tylko szedł niczym lunatyk schodami w dół coraz głębiej i głębiej. Gdzieś tam, na wpół drogi do piekła jest 333 stopień i komnata w której może spotkać demona i ostatecznie odnaleźć swoje przeznaczenie. Tak więc przymierze z demonem mimo chwilowego kryzysu zostaje pomyślnie przypieczętowane. I kiedy Jędrzej schodzi w piekielną studnie ofiarować demonowi ciało dziewicy wikary dokończył zaślubiny. W tym celu umieścił po jednej kropli krwi dziewicy w wodzie mszalnej i następnie poświęci głowy zebranych. Potem obwieścił oficjalny koniec mszy i odszedł od ołtarza wprost do zakrystii, gdzie czekała na niego Maria wymagająca teraz wyjątkowego wsparcia i opieki. Dlatego okrył Marię ciepłym kocem i z pomocą swych pomagierów czy bodyguardów poprowadził na plebanię. W tym samym czasie organista finałowym marszem żałobnym na całą parę mocarnych piszczałek odprowadzał wiernych do głównego wyjścia. Tymczasem w piekielnej studni było zimno i wilgotno. Dobrze, że rytualne szaty były długie i grube dzięki czemu zapewniały solidne okrycie, bo inaczej Jędrzej przemarzł by do kości. Trochę się rozgrzał znosząc ciało w dół, ale wcale nie czuł powodów ani do radości, ani do satysfakcji, pomimo tego, że w końcu udało się zrealizować zwariowany plan wikarego. Jakoś cały zobojętniał i nawet perspektywa wizyty w krypcie nie wydawała się poprawić wisielczego humoru. Chciał jak najszybciej się upić, zaszyć się tak, aby nikt go nie widział i nie musiał z nikim rozmawiać. Dręczył go ból i wina za to, że przez jego głupie pomysły stało się tyle złych rzeczy. Pomyślał zdesperowany, że ta krypta byłaby najbardziej odpowiednim miejscem właśnie dla niego. Leniwie podniósł korbę i włożył do otworu w bazaltowym bloku a następnie obrócił dokładnie tak, jak pamiętał z ostatniego razu. Kiedy usłyszał szczęk zwolnionej blokady, postąpił identycznie z kolejnym blokiem, a następnie powoli i z wielkim trudem wyciągnął puzzla ze ściany. Ciężki kamień opadł na drewniany podest z łomotem. No dobra pomyślał jeden jest, teraz kolej na drugi. A kiedy zrobił wystarczająco miejsca poświecił do wnętrza i zauważył że sarkofag jest otwarty. Zdziwiło go to mocno, bo o ile dobrze pamiętał, to powinien być zamknięty wiekiem. Tu pomyślał, że to wikary otworzył mu katafalk aby łatwiej było ułożyć ciało, lecz takie wytłumaczenie, hmm... . Dlaczego więc nie powiedział mi o tym? Coś tu nie gra pomyślał i ostrożnie zajrzał do środka jednak nic konkretnego nie był w stanie wypatrzeć prze otwór. Trudno pomyślał, muszę sobie jakoś poradzić i ułożywszy ciało siostry na szkarłatnym kocu, który zabrał z kościoła przeciągnął je środka. Tutaj spotkała go prawdziwa niespodzianka. Pod ścianą z prawej strony zauważył ludzkie zwłoki. Skierował strumień światła latarki dokładnie w tę stronę aby uważniej przyjrzeć się denatowi. Twarz była lekko zasuszona, lecz zachowała swoje dawne zarysy i kształty. Toż to dziekan Rudolf pomyślał przerażony odkryciem Jędrzej i już zaczynał rozumieć, tak mu się zdawało, kiedy nagle z sarkofagu wynurzyła się postać. Jędrzej nie mógł dokładnie rozpoznać jej wyglądu jednak na pewno przypominał ludzką fizjonomię. To musi być demon pomyślał przerażony faktem i w mig zrozumiał, że nie uda mu się w porę uciec, ani zamknąć komory. Ukląkł więc pokornie i przemówił. Oto ja Jędrzej strażnik grobowca przynoszę ci pokornie o demonie potężny tę oto dziewicę. I nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów kątem oka spojrzał co się dzieje i czy demon reaguje na jego słowa. I wtedy sobie przypomniał, że w manuskrypcie stało napisane. A jego imię jest Nefilin. O potężny Nefilinie ja twój sługa przybywam aby..., I nie dokończył swego przesłania kiedy zauważył, że ponownie znajduje się w kościele, dokładnie w tej samej chwili, kiedy jego matka trzymając sztylet zamierzała pchnąć w pierś własnego dziecka. Wszystko było tu jak żywe, ale nikt się nie poruszał a cała sceneria wydawała się jakby z filmu, matriksa. W którym nagle, jakaś tajemna siła zatrzymała z niewiadomego powodu i zamroziła w jednym kadrze. Co jest grane zastanawiał się Jędrzej szczypiąc się w nos to nie sen gdzie ja jestem? I kiedy tak stał uważnie rozglądając się na boki zauważył, że jedna postać z całego tłumu ludzi, który stał w pierwszym rzędzie poruszyła się a następnie wolnym krokiem ruszyła w jego stronę. Kim jesteś zapytał Jędrzej? Na te słowa postać odrzuciła kaptur a jego oczom ukazał się przedziwny stwór o szarej a nawet lekko niebieskiej cerze z wielkimi zupełnie nieludzko wyglądającymi oczami. Poza tym jego kształt członków i głowy wskazywał, że istota ta jest całkiem zbliżonej budowy do ludzi. -ty jesteś strażnikiem krypty? Zapytała postać nie poruszając ani trochę ustami! Choć wyraźnie Jędrzej zrozumiał jego słowa. Nie zastanawiając się ani chwili odrzekł. -tak jam jest strażnik krypty. -a to kto jest? Tu wskazał na siostrę Jędrzeja? -to jest dziewica, którą poświęciliśmy demonowi w ofierze odpowiedział zgodnie z prawdą. -a kim jest ta osoba ze sztyletem? -to jest moja matka, z wyraźnymi oporami odrzekł Jędrzej. Wiedział, że jakimś sposobem demon go sprawdza i wyczuwa jego lęk oraz strach, więc postanowił sobie w duchu, że teraz nie może się bać, bo w końcu odnalazł demona na którym tak bardzo mu zależało. I że będzie mógł w końcu poznać prawdę, bo prawda jest najważniejsza. Mimo bólu i cierpienia tylko ona jedna pozwala mu żyć i oddychać a wszystko inne się nie liczy. -więc poświęciłeś życie własnej siostry po to, aby móc mi ją oddać? -to nie tak, to znaczy tak teraz jest twoja, ale... tu sam nie wiedział jak to wyjaśnić. -oni we mnie wierzą, czyż nie taka jest prawda? -tak wieżą ale nie mają pojęcia o twoim istnieniu to wszystko są dwie różne rzeczy.. tłumaczył się Jędrzej, by w końcu się przełamać i wyznać. Ja nie chciałem zabijać ale musiałem nie miałem wyjścia. -każdy z nas robi wiele niewłaściwych rzeczy, aby w końcu odnaleźć tę jedną właściwą. Tobie się to udało nie cieszysz się, będziesz teraz władał ziemią i ludźmi czy nie o to ci chodziło. -nie! Nie o to, ja chciałem pomóc mojej matce! Chciałem pomóc ludziom zrozumieć jak można żyć pełnią szczęścia, ale oni nie mogli tego pojąć. Wymyśliliśmy więc demona, który ich zmusił do posłuszeństwa, do lojalności. Dopiero w ten sposób mogliśmy wyplenić zło i rozwinąć dobre ludzkie cechy. -więc oni się mnie boją? A z tego strachu służą ci, masz nad nimi władzę? -moja matka jest ich przywódcą, ja jestem tylko strażnikiem krypty. -a więc wyrzekłeś się władzy dlaczego? -a do czego mi ona jest potrzebna, co ja bym zrobił z władzą? Samemu stanąć przeciw tym wszystkim zdeprawowanym ludziom? Nie miałbym żadnych szans i tak cudem osiągnęliśmy tak wiele w ciągu zaledwie roku, że dziw bierze. Ale obawiam się, że to nie wystarczy. Świat jest zły a władza skorumpowana i zakłamana, liczą się tylko pieniądze i układy. A mnie interesuje tylko poznanie prawdy, odnalezienie boga i prawdy o życiu o ludziach! -a po co ci ta prawda, czemu tak usilnie jej szukasz? -widzisz Nefilinie Demonie ze studni piekielnej mam nadzieję, że jeśli ją poznam, to będę mógł czynić dobro! Uratuję świat przed zagładą do której niechybnie on zmierza. Wiem to i czuję pomimo tego, że nie potrafię tego udowodnić. Tak jak czułem i wiedziałem, że gdzieś jesteś ty, że jeśli będę szukał w końcu cię znajdę i proszę udało mi się. Aż wprost nie mogę uwierzyć że to ty? -tak to być może jestem ja. A może i nie jestem tym, kim myślisz że jestem? -zatem kim lub czym jesteś. Powiedz. -wiedzę Jędrzeju, że jesteś godnym mego zaufania strażnikiem krypty więc powiem ci a nawet pokażę jaka straszną tajemnicę skrywa historia. -tak pokaż, bardzo chcę to zobaczyć własnymi oczami. Wtedy nagle świat zawirował i wszystko zniknęło jakby ktoś zmazał tablicę mokrą ścierką a pod spodem pojawił się inny obraz i choć był nieco zamazany niczym stara fotografia można było dokładnie zrozumieć gdzie się teraz znajdują. -tak wyglądał świat kiedy tu przybyłem, ludzie służyli mi a ja dawałem im wiedzę i chroniłem przed złem, które było powszechne tak jak dzisiaj. Ludzi przybywało i z czasem przestali rozumieć, że jestem ich sprzymierzeńcem. Musisz wiedzieć, że jestem istotą z innej planety i faktycznie nasza rasę zwą Nefilin co w waszym języku znaczy dosłownie stwory z cienia. Otóż z biegiem lat ludzie zaczęli się nas bać, a z sprawą papieża i kościoła prześladowano nas i zabijano aż w końcu pozostała nas tylko garstka. Broniliśmy się, lecz ludzi było zbyt wielu a ich nienawiść do nas była tak ogromna, że musieliśmy się ukrywać. Ja znalazłem schronienie tutaj a moim protektorem był wielki i mądry książę Szhafgot. -ach już rozumiem, chronił cię przed papieżem ale w końcu wysłano tu inkwizytora. -tak otóż inkwizytor poznał tajemnicę Szhafgotów i za karę zostali straceni a ja uwięziony tu żywcem w tej krypcie. -kiedy oni myśleli, że nie żyjesz ty jakimś cudem przetrwałeś. -pewnego razu kiedy już pozbawiony wszelkiej nadziei spałem z myślą, że już nigdy się nie obudzę. A tu nagle stało się coś dziwnego. -ten człowiek, którego nazywasz swoim przyjacielem, a na imię ma Piotr. -tak ksiądz Piotr, co się stało? -więc on zamknął w krypcie swojego brata Rudolfa, zamknął go tam na pewną i powolną śmierć! -co ty nie powiesz? Piotr zamordował Rudolfa? -tak a właściwie to nie. Dzięki temu, że zamknął dziekana w krypcie ten otworzył katafalk. A ja będąc u skraju sił, na granicy życia i śmierci musiałem wypić krew Rudolfa, aby odzyskać siły. Wtedy pojawiła się szansa na to, że wkrótce ktoś ponownie otworzy kryptę, -a wtedy pojawiłem sie ja! -tak pojawiłeś się ty. -co za obłęd, ty tam leżałeś ledwie żywy, kiedy już wcześniej mogliśmy cię wypuścić, ale Wikary. Znaczy Piotr odradził mi gdyż... . -tak wiem co ci powiedział, ja mogę czytać w twoich myślach i widzę dokładnie wszystko co chcesz mówić. Nawet nie musisz otwierać ust wystarczy, że o tym pomyślisz. -ty jesteś telepatą? Znaczy się czytasz myśli i w ogóle.?! -tak mam potężną moc, która niestety może być wykorzystana do wielu złych rzeczy. -więc dlaczego ciebie zamknęli, dlaczego papież chciał.. ., acha teraz rozumiem! Chcieli się ciebie pozbyć, bo byłeś niewygodny! Mogłeś poznać ich myśli i obnażyć wszystkie kłamstwa jakimi karmili umysły ludzkie! -tak widzę, że rozumiesz powagę tej sytuacji i widze również, że serce masz czyste a twoje motywacje nie są zarażone grzechem. Pójdź zatem wolno strażniku krypty. -ale zaraz, ja się nigdzie nie zamierzam wybierać. Zostanę tu z tobą. Ty potrzebujesz mnie a ja potrzebuję ciebie, nie możesz tak po prostu kazać mi odejść!? -zostaw mnie samego na chwilę, tak abym mógł się pożywić. Nie chcesz chyba patrzeć ja zjadam twoją siostrę? -no zasadniczo to wszystko mi jedno, ale oczywiście mogę cie zostawić samego. Zostawię otwartą kryptę ale nigdzie nie wychodź, przynajmniej na razie. Zgoda? -zgoda, a teraz idź i ochłoń, bo widzę, że masz dużo do przemyślenia. -a tak, masz rację, muszę pomyśleć i to koniecznie. I w tej chwili spostrzegł, że nadal jest w krypcie. Dokładnie tak jak tu wszedł z tą małą różnicą ,że widać musiał się przewrócić, bo znajdował się na podłodze. Podniósł się więc i spojrzał ponownie w kierunku katafalku a tam nadal siedziała ta sama postać co ze snu tylko, że bardziej zaniedbana i jakby zmęczona. -no idź nie patrz tak na mnie, nie zjem cię! -oczywiście już mnie nie ma. I powiedziawszy co rusz wylazł z krypty i schodami pognał na górę. A kiedy znalazł się w kościele pognał główną nawą aby sprawdzić czy ktoś jest w zakrystii. Na szczęcie było pusto. Wziął więc szybko butelkę mszalnego wina z szafki i wypił solidny łyk. Potem usiadł i uśmiechając się sam do siebie wrzasnął niczym dzikus. Znalazłem demona! Prawdziwego wampirycznego Nefilina, łał! To się wikary zdziwi jak mu powiem, że demon istnieje! I nie jest taki wcale straszny, polubił mnie. Tak naprawdę nie jest żadnym demonem po prostu jest kosmitą, który zna się na telepatii a być może na fizyce, na statkach kosmicznych i czort wie na czym jeszcze. To ci dopiero niespodzianka, epokowe odkrycie które może dać ludziom szansę nie tylko na pokuj ale też pomoże rozwiązać wiele problemów z ekologią i w ogóle. Pomyślał cały radosny na konsekwencje swego odkrycia. ...Wkrótce wyjaśnimy wszystkie tajemnice tak, że nikt już więcej nie będzie wierzył w te bzdety o diabłach i bogu! Powiedział na głos pełen euforii i podniecenia kiedy do zakrystii wszedł wikary. -Chociaż jak pokazuje doświadczenie bez tego, to byśmy wiele nie zdziałali. Co? Zapytał retorycznie i dodał. Gdzie ty się podziewasz czekałem na ciebie. Musisz natychmiast porozmawiać z matką ona strasznie się źle czuje, przeżywa głęboką traumę!? -och nic jej nie będzie jakoś się pozbiera, po śmierci ojca też jakoś sobie poradziła więc i teraz da radę. -ale powinieneś tam pójść, to twój obowiązek. -ja już spełniłem swój i to z nawiązką. Nie marudź, jest dobrze. -tak jest wspaniale. Myślę że teraz dopiero będziemy wielcy i sławni. Zobaczysz nasze szeregi się potroją a wtedy zawojujemy cały kraj. -A powiedz mi, tak naprawdę po co ci to? Czego tak naprawdę pragniesz? Jesteśmy przyjaciółmi a czuję, że są sprawy o których w ogóle mi nie mówisz. Tak jak ta tajemnica z dziekanem. -a więc widziałeś zwłoki? -tak widziałem, więc jak to było. -dziekan Rudolf to było bydle nie człowiek, zasługiwał na swój los. -ale za co? Co on ci zrobił? Za co go aż tak nienawidziłeś? -widzisz on mnie wykorzystywał seksualnie! Zmuszał mnie abym mu obciągał i dawał dupy? -ale dlaczego? -miałem ci to wyznać ale wybacz, że te sprawy zaszły tak daleko?! -ach rozumiem. A ty mnie nie wykorzystywałeś? A tobie to robiłem dobrze, nie nastawiałem tyłka?! Jak była różnica między nim a mną? No jaka? -ja ciebie kocham, a on mnie gwałcił i wykorzystywał. -a więc to tak. Dziekan musiał wiedzieć, że jesteś gejem i dlatego. No to ładnie się porobiło. -zrobiłem to dla ciebie i dla twojej matki. Chciałem żebyś był szczęśliwy. Poświęciłem się dla naszej drużyny i dla twojej idei, czy to ci wystarczy! -aż nadto, ale wielki dzięki. W sumie teraz chociaż wiem dlaczego tak mnie kusiłeś tymi wszystkim obrządkami, chciałeś po prostu mnie przelecieć przyznaj! -tak chciałem i to bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham, i że dla ciebie wszystko jestem gotów rzucić. A najgorsze jest strach i myśl, bo wiem, że mnie zostawisz. Powiedz zostawisz mnie? -oczywiście że cię zostawię! A ty jak myślałeś, że całe życie będę biegał za tobą jak mały szczeniak. I prosił się o kolejną orgię aby zbliżyć się do demona i do jego tajemnicy! Powiedz mi. Ciebie guzik obchodzi ten demon i cała reszta? Masz w nosie ludzi, wiernych i całe to miasto. Po prostu nie potrafisz się przyznać, że jesteś ciotą. I, że nie wiesz jak żyć i w ogóle. -ależ tak jestem ciotą, mam gdzieś tych ludzi, bo oni nawet mi nie współczują i nie potrafią mi pomóc. A ja żyję i oddycham, i czuję. I myślisz, że jest mi łatwo. Owszem nauczyłem się żyć najlepiej jak umiem w tym świecie, ale to nie powód abyś ty mnie krytykował i osądzał! Co ty wiesz o życiu, jesteś za młody i za głupi. -wcale już nie jestem ani młody, ani głupi. A co do ludzi, to nie ich wina, że ciebie nienawidzą, że brzydzą się tym co robisz. To prawda kościół przyłożył do tego swoje brudne ręce, ale to nie powód aby żyć w zakłamaniu, aby mordować. -ale gdyby nie ja, nigdy byś nic nie osiągnął. To dzięki mnie masz to wszystko. Czyż to nie ja pomagałem ci kiedy inni odwrócili się od ciebie plecami. No powiedz, komu to wszystko zawdzięczasz? Kto pokierował twoim życiem, kiedy byłeś bliski załamania. No kto! Ciota Piotr ci pomógł, taka jest prawda czy tego chcesz czy nie. -oczywiście pomogłeś mi ale to nie powód, aby mnie wykorzystywać seksualnie. Byliśmy przyjaciółmi, ufałem ci a ty podstępnie wciągnąłeś mnie w te wszystkie świństwa. To uczciwe? -ale przecież nic ci się nie stało. Wszystko zostanie miedzy nami, nikt ni musi wiedzieć że ty i ja. -ale to nie zmienia faktu że mnie wykorzystałeś i okłamałeś. -całe nasze życie to jedno wielkie kłamstwo, dlaczego więc mamy panikować i tupać nogami. Wszyscy jesteśmy grzesznikami, mniejszymi bądź większymi ale jesteśmy. Jezus powiedział aby sobie wybaczać. -skoro tak chcesz załatwić sprawę to okej, wybaczam ci, że byłeś perwersyjnym i obleśnym gejem, że uwiodłeś i wykorzystałeś mnie dla własnej przyjemności i rozrywki. Ale to już koniec, zrywam i unicestwiam nasz związek raz na zawsze. Rozumiesz?! -ale nie możesz tak po prostu odejść, jestem ci potrzebny. Mam wszystkie cyrografy, jeśli mnie zostawisz będę zmuszony ich użyć, ostrzegam cię. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. A bez cyrografów twoje królestwo runie jak domek z kart, będziesz mój bo ja tego chcę. Czy ci się to podoba, czy nie i tak będziesz mój na wieki, bo teraz nic już mnie nie powstrzyma. -a i tu się grubo mylisz, bardzo grubo. Tak się wspaniale składa, że w końcu masz odwagę przyznać się i wyznać swemu byłemu przyjacielowi całą prawdę. Widzisz wybaczyłem ci, chciałem dobrze, ale ty mnie szantażujesz, grozisz mi a nawet twierdzisz, że nadal masz nade mną władzę. I myślisz, że się przestraszę, albo że co będę płakał jak małe dziecko? Bo co!? -bo nie masz wyjścia. Inaczej cię zniszczę i wrobię cię w morderstwo dziekana. Pomyśl przecież było nam tak dobrze i po co to psuć dla jednego małego szczegółu. -to nie jest szczegół, to moje życie i nie pozwolę aby ktoś nim manipulował. Bóg dał mi wolną wolę. Całe swoje życie walczyłem o to tylko, aby właśnie uciec przed manipulacją, przed głupotą i złem, którym ty też się stałeś. -ja nie jestem zły, to świat jest zły! Ja tylko stałem się częścią świata, taka już jest kolej rzeczy i nikt tego nie może zmienić. Nikt nie potrafi z tym walczyć. Prędzej czy później każdy przegrywa, tak jest prawda. Niema żadnych demonów ani boga, są tylko ludzie, którymi można manipulować do woli. Świat należy do tych, którzy manipulują największą liczbą niewolników, czyli do kościoła. A ja jestem tym kościołem. Ja tu jestem władzą. I jeśli tego jeszcze nie widzisz i nie rozumiesz to możesz srodze się zawieść na własnych siłach i pewności siebie. -rozumiem postanawiasz więc pójść na całość. Tak? -tak idę na całość, tak jak twoja matka przed godziną i tak jak ty wielokrotnie to robiłeś. I myślę, że wygram, bo jestem od ciebie sprytniejszy, silniejszy i nie boję się zabić, tak jak ty. Jesteś tchórzem i mięczakiem a nie mężczyzną! Być może jesteś taką samą ciotą jak ja, tylko boisz się tego przyznać. Boisz się i dlatego cię przelicytuję i sprawdzę. Kiedy tak wikary perorował nagle do zakrystii weszła postać odziana w szaty rytualne i szkarłatny koc. Wikary w nerwach i podniesionym głosem rzekł. -A ty co tutaj jeszcze robisz, spieprzaj stąd póki dobry jestem. Postać jednak ani drgnęła i stała tak spokojnie bez ruchu jakby w ogóle nie zauważała wikarego i nie słyszała jego słownej groźby. Wtedy Jędrzej wyprzedzając kolejne tyrady Piotra podniósł się z krzesła, na którym siedział od początku rozmowy i powiedział. -demonie poznaj oto łotr i kłamca Piotr, wikary oto demon z piekielnej studni. Następnego dnia z samego rana podczas zapalania świec kościelny odnalazł ciało wikarego dyndające na sznurze pod kościelną kopułą w bocznej nawie. I wydawać się mogło, że wydarzenie to obejdzie się bez echa, że społeczność pomyśli. To zapewne kolejna ofiara demona?! Niestety stało się coś odmiennego i szokującego. Nie wiadomo dokładnie jakim sposobem ludzie się dowiedzieli ale chodziły ponoć plotki o tym, że we śnie ujrzeli demona z tajemnej krypty, który zaprowadził ich do kościoła i pokazał jak wikary odbywa tam orgie z jakimś młodym chłopcem. Twarz chłopca była zamazana ale wyraźnie było widać, że tą drugą osobą jest Piotr. Owe orgie były wyjątkowo obsceniczne ale najgorsze było to, że w trakcie tych bezeceństw wikary dopuścił się profanacji świętych sakramentów ołtarza, wody święconej i hostii. Tak bardzo oburzyło to obywateli i poczuli nagle taki wstręt a wręcz obrzydzenie do tego miejsca, że nagle wszyscy parafianie przestali chodzić na mszę. Ba..., nikt nawet przez drzwi nie chciał tam zaglądać. Nawet wtedy, kiedy przysłano nowego proboszcza. Odprawiano więc najpierw w kościele egzorcyzmy i co tylko, jednak ludzie jakby zamurowani, nic do nich nie docierało. W końcu ksiądz wyszedł z megafonem i powiedział, że klątwę ześle na parafian jeśli sie nie nawrócą. Jednak ni groźbą, ni prośbą nowy pleban nic nie wskórał a nawet przeciwnie, taki gniew wśród ludzi obudził, że wzięli go na taczkach i z miasta na krowim gnoju wywieźli. I taki był koniec nowego plebana i całej parafii, bo ani on, ani żaden po nim proboszcz do miasta nie odważył się przyjechać. W sumie uchwałą rady miasta skonfiskowano cały majątek kościoła a sam budynek zamknięto na cztery spusty. I wszem i wobec ogłoszono, że to szatański przybytek, że nikomu na jego terenie przebywać nie wolno. Być może cała historia miała by w tym miejscu koniec, lecz kiedy ludzie z innych miejscowości dowiedzieli się o tym precedensie to nim kuria się obejrzała a setki kościołów i kościółków pozamykano a księży przegnano na cztery wiatry. Sprawa stała się na tyle poważna, że ludzie w dużych miastach również powychodzili na ulice i głośno domagali się od władz całkowitej konfiskaty majątku kościoła z przeznaczeniem na cele społeczne, oraz natychmiastowego zerwania stosunków z Watykanem jako siedzibą samego diabła. Media na bieżąco pochwyciły temat i rozdmuchały do takich rozmiarów, że w ciągu miesiąca wszyscy na świecie już wiedzieli, że mały kraj w Europie środkowej ogarnęła religijna rewolucja. A właściwie religio fobia, bo ofiarami tego ataku padały nie tylko ośrodki kościoła katolickiego, ale również wszystkie inne instytucje, które zajmowały się obrządkiem dusz. Tak sie to wszystko zbiegło w czasie z wyborami na prezydenta, że w kampanii wyborczej, którą przygotowywał komitet pani Marii zapadła decyzja aby podchwycić nadarzająca się okazję i wykorzystać niechęć ludności do kościoła. Stworzono więc naprędce nowy plan działania i przystąpiono prężnie do kampanii popierającej konfiskatę majątku kościoła oraz zerwania konkordatu z Watykanem. Nim się ktokolwiek obejrzał po pierwszej turze zostało tylko dwóch liczących się kandydatów. A pani Maria kandydująca z ramienia Kobiet Pracy zyskała tak wysokie poparcie, że w bieżących sondażach wyszła na prowadzenie wprost nokautując swych przeciwników. Znaczyło to, że Maria jest niekwestionowaną liderką w ostatniej turze głosowania i że właściwie wygrała już owo głosowanie, które dopiero formalnie miało się odbyć się za niecałe dwa tygodnie. Na takie rewelacje cały kraj oszalał, księża zakonnice dosłownie każdy kto miał sutannę lub habit ciurkiem uciekał w obawie przed utratą życia jednocześnie starając się wywieźć co tylko cennego za granicę. Jednak czujni obywatele tylko na to czekali i tylko na to liczyli, więc wyobrażacie sobie jakie sceny miały miejsce we wsiach i w miasteczkach. Istny horror. Bezradna okazała się i policja i służby bezpieczeństwa. Kraj i obywateli ogarnęła taka euforia i taka furia, że jeśli można to do czegoś porównać, to tylko do rewolucji francuskiej. Całe szczęście, że w Polsce nikt gilotyn nie produkował, bo zapewne użyto by ich niejednokrotnie. 0000000000000 Rozdział 11 0000000000000 Rok 2011.moja Marysiu był rokiem w który przelano złą krew. Konfiskata majątku kościoła w małym demokratycznym kraju na arenie międzynarodowej wywołuje wiele kontrowersji, lecz działania rządu wydają się być całkowicie zgodne z konstytucją oraz znajdują całkowite poparcie społeczeństwa. Jednak uważny obserwator śledzący nastroje publiczne zrozumie, że jest to przyczółek do ekspansji, do rewolucji a nawet wojny z Watykanem. Prezydent oczywiście zaprzecza temu jakoby dążył do oficjalnej konfrontacji z państwem kościelnym. Jednak nawet sam papież nie ma złudzeń co do tego, że należy podjąć natychmiastowe działania mające na celu zakończyć tą Polską rebelię. W nadchodzących wyborach stara koalicja wydaje się niemieć żadnych szans z nowym ugrupowaniem, które popiera rewolucję i jest za zerwaniem stosunków dyplomatycznych z Watykanem. Papież doskonale rozumie, że w wyniku tego przewrotu kościół stracił nie tylko olbrzymi majątek, lecz również twarz i szacunek na arenie międzynarodowej. W celu przeciwdziałania barbarzyńskiej rewolucji, zwołano doraźnie spotkanie na szczeblu najwyższym, gdyż jak to określono, należy odpowiedzieć kontratakiem na ten moralny zamach stanu, na majestat kościoła, na europejską solidarność i jedność kulturową. W stolicy Piotrowej, w związku z tą sprawą na terenie rezydencji papieskiej trwa nadzwyczajne zebranie kardynałów z obecnym papieżem. -Bo jak to jest możliwe aby taki mały kraj pozwalał sobie na taką samowolę. -Oczywiście Anglia ma własny kościół, żydzi i Rosjanie też mogą mieć..., ale Polacy. Kto ich do tego podpuścił? -Zachciało się im wolności religijnej, co to to nie! Kategorycznie stwierdziła papa. -daj im palec a wezmą całą rękę. -słyszałem, że to za sprawą demona, który rzekomo został odnaleziony w jednym z kościołów. -co wy mi tu pieprzycie o demonach, nie ma żadnych demonów! -może to jaki kosmita, to prędzej. -a właśnie co mówią nam wasi informatorzy? -na razie cisza, żadnych nowych informacji. -a drogi oficjalne? Coś jest? -według mnie i tak nic nie uzyskamy w tej sprawie. -możemy zabić tego ich prezydenta i przywrócić normalność. Rosjanie na pewno się zgodzą nam pomóc a poza tym już wolę im zapłacić niż korzyć się przed Polakami. -tak myślę że z Rosjanami można się dogadać -albo z Ukraińcami? -a może lepiej z Białorusinami, oni są fanatycznie posłuszni temu Łukaszence! -tak dobry pomysł trzeba to tak zrobić, jak dla mnie sprawa jest jasna dograjcie szczegóły i poinformujcie mnie o terminach oraz kosztach operacji. I o wszystkim informowac mnie na bieżąco zrozumiano -tak jest wasza eminencjo -i żeby mi tym razem żadnej fuszerki nie było bo tym razem nie będę aż tak wielkoduszny. -tak wasza eminencjo, bez fuszerki, Rosjanie to solidna firma! -solidna czy nie ale z tym Smoleńskiem to przesadzili. -ale oficjalnie to był wypadek nikt niczego nie może udowodnić! -nie może akurat to skąd ja wiem, że to nie był wypadek! No skąd? Wróżka mi powiedziała. Gdyby Polacy nie byli nabijani w butelkę przez Brytyjczyków i amerykanów już dawno by wiedzieli co jest grane. Kaczka musiał odejść bo żydzi zapłacili za jego głowę a rosyjska mafia żadnej okazji nie przepuści aby sobie dorobić. A jak praca wykonana to i zapłata musi być. Raz się słowo rzekło nie można go cofnąć! Tak czy nie?! -oczywiście ekscelencja ma rację. -ja zawsze mam rację, tylko szkoda że przy okazji tyle ich tam było, -ale przecież to Rosjanie, oni nigdy się takimi pierdołami nie przejmowali. -gdzie się drwa rabie tam wióry lecą. Wasz ekscelencjo. -wy mi się tu nie podlizujcie, dobra. I tym razem to ma być chirurgiczna robota a nie żeby mi pół europy z dymem puścić. Zrozumiano! -tak chirurgiczna i precyzyjna. -to może od razu Brytyjczyków wynajmiemy albo Amerykanów. Tak byłoby najlepiej?! -z Rosjanami nigdy nie wiadomo... . -ale są ekonomiczni i niedaleko od Polski. A to bardzo sprawę załatwia. Niech no zaproszą prezydenta na obchody do Moskwy jakiegoś święta albo z powodów nowych dowodów w Katyniu, albo czegokolwiek... . -to już nasz w tym głowa, wszystko załatwimy. Niech się już ekscelencja nie martwi. -a na jego miejsce poślijcie no jakiego polaka, księdza misjonarza co w afryce siedział i o niczym nie wie. Zrobimy z niego nowego przywódcę i po krzyku. -świetny pomysł ekscelencjo, misjonarz z afryki, to wyjątkowo przebiegłe. -naturalnie że jestem genialny inaczej nie doszedł bym do takiej władzy czyż nie? -ależ oczywiście wasza ekscelencja ma całkowitą rację. -no a teraz żegnam panów muszę się zrelaksować bo cały aż się napiąłem. W czasie kiedy trwały zamieszki a przez kraj przetaczała się rewolucja młody Jędrzej w towarzystwie demona poznawał tajniki wiedzy i konstruował nowe urządzenia. Bo jak to zwykle on uważał, że rewolucja rewolucją, ale formalnie trzeba mieć jakiś młot na Watykan. Jak mawiał: kiedy dojdzie co do czego, to kraj czeka zagłada i kolejny rozbiór. Dlatego pilnie się uczył i konstruował miecze plazmowe, zbroje dla rycerzy a nawet statek kosmiczny, który pomimo niewielkich rozmiarów i niepozornego wyglądu docelowo miał dysponować zabójczymi możliwościami. Ktoś by powiedział wariat, chłopak całkiem rozum postradał, tak właśnie twierdziła jego matka. Jednak Jędrzej się nie zrażał i dzięki ogromnym wpływom i sporym możliwościom finansowym zupełnie sam, w całkowitej tajemnicy modernizował swojego mercedesa klasy SLCX 5000. Którego dumnie nazwał Star Gate, czyli gwiezdne wrota. Piękny to był samochód, pancerna limuzyna z pięciolitrowym silnikiem, który niestety trzeba było usunąć i zastąpić generatorem plazmy o mocy 10 terra wat. Czyli takiej mocy jaką dysponują dwie elektrownie jądrowe. Do tego oczywiście trzeba było pokryć pojazd warstwą złota, również napylić ją na szyby, podszykować elektronikę tak, aby na pokładzie znalazł laptop, zbiorniki z powietrzem oraz zestawy do nawigacji satelitarnej, ... itd. W sumie miał to być mały pojazd a nie krążownik. Poza tym, jego zadaniem była walka głównie z satelitami a nie prowadzenie gwiezdnych wojen. Prace konstruktorskie postępowały w ślimaczym tempie, kiedy w tym czasie Polską miotały torsje, zgaga i zawroty głowy. Wszyscy alkoholicy wiedzą, że to zdrowe odruchy po których organizm ludzki zwykle wraca do równowagi spokoju i błogości. Ale nasz Jędrzej, już dawno osiągnął upragniony spokój i zajmował się sprawami ważniejszymi od polityki. Pech jednak chciał, że musiał oderwać się na chwilę od pracy twórczej, gdyż jak to powiedział delikatnie jego osobisty doradca Nef, sprawy wymykają się spod kontroli. Pani Maria mocno zdziwiła się, że do miasta Warszawy przyjeżdża syn i chce koniecznie z nią rozmawiać. Jeśli taka była jego wola czemu nie. I pomyślała, że to świetna okazja aby podczas tej wizyty przedstawić Jędrzejowi swojego narzeczonego i prokuratora generalnego pana Wypacznego Stefana. Od czasu kiedy kariera polityczna Marii nabrała narodowego rozmiaru, postanowiła wyprowadzić się z Gryfowa i zamieszkać w pięknym apartamencie na 33 piętrze szklanego wieżowca w centrum warszawy. Mieszkanie kosztowało ją krocie i choć dla większości jej współpracowników był to cios naprawdę bolesny, lecz nikt, nawet słowem się nie odezwał. Bowiem zgodnie z treścią przysięgi byli winni posłuszeństwo i wierność dla swej liderki aż do samej śmierci. Dlatego nie było innego ratunku jak prosić syna Jędrzeja aby postarał się przemówić matce do rozsądku tak by powróciła dla własnego dobra do grona przyjaciół i partii. Maria będąc pewna całkowitego zwycięstwa w wyborach oraz tego, że nikt z jej pracowników nie przeszkodzi w realizacji planu odejścia z partii, postanowiła już teraz wykorzystać wszelkie środki aby zaplanować zemstę na tych, którzy doprowadzili do śmierci jej własnej córki. Tego właśnie pragnęła, zemsty i kary dla wszystkich, nie wyłączając jej własnego syna. W tym celu zawarła porozumienie z zamożnym i wpływowym człowiekiem, który piastował stanowisko odpowiednie zarówno dla skutecznej realizacji zemsty, lecz również takie, które gwarantowało jej całkowite bezpieczeństwo. Tak naiwnie myślała właśnie Maria, gdyż tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, że pan Wypaczny nie był ani patriotą ani człowiekiem honoru. W swej przebiegłości również on uknuł podstępny plan, według którego zamierzał oskubać Marię co do grosza, a potem pozbawić wpływów oraz sprzedać jej głowę tym, którym się bardzo ale to bardzo naraziła. A trzeba wam wiedzieć, że zarówno jej błyskotliwa kariera jak ostatnie wydarzenia w kraju nie przysporzyły jej grona wielbicieli za granicą a zwłaszcza w Watykanie. Gdyby nie chodziło o matkę Jędrzeja sprawę tą załatwiono by zapewne inaczej, lecz w tym przypadku tylko on mógł coś wskórać. Jako członek partii a jej nieformalny przywódca, oraz strażnik demona tylko on miał jakiekolwiek prawo, aby interweniować i podejmować wszelkie słuszne środki. Sytuacja wyglądała zatem bardzo poważnie zwłaszcza, że zbliżała się druga tura wyborów. Po jej sfinalizowaniu mogło dojść do strasznej tragedii, należało więc działać niezwłocznie a dyplomatycznie. Tak więc Jędrzej wraz ze swym towarzyszem Nefilinem, jakoby ochroniarzem wyjechali windą na ostatnie piętro skąd rozciągał się cudny widok na panoramę Warszawy. -no i jak ci się podoba stolica? Pierwszy raz tu jesteś, robi wrażenie, co? Zapytał Jędrzej Nefilina, który jak zwykle milczał i tylko telepatycznie komunikował się ze swoim przyjacielem. -rozumiem co masz na myśli tam u was też pewnie mają technologie. A propos wizyty ja będę gadał a ty obserwuj, zresztą wiesz co robić dla ciebie to bułka z masłem. Niech no na ciebie spojrzę. No wcale poważnie wyglądasz jak na solidnego ochroniarza. Tylko te twoje okulary trochę małe. Czekaj to ci głębiej założę, bo tak te twoje wielkie gały zaraz będzie widać! O tak znacznie lepiej! A tak się zastanawiam jak się czujesz? To światło dzienne już ci nie dokucza, istoto cienia? -acha rozumiem, czego to nie można przefiltrować i przypudrować. Podziękuj przemysłowi kosmetycznemu i naszym kobietom które bez tego typu mazidełek żyć nie potrafią. No dobra dojeżdżamy. Ja gadam a ty sobie stań z boku albo zrób jakiegoś drinka. Okej. Demon, albo Nefilin, jak wolicie. Jak to zwykle on zachowywał się spokojnie i niby niepozornie. Choć trzeba wiedzieć wam, że oprócz mocy parapsychicznych posiadał niesamowitą szybkość. Na jego rodzimej planecie ciążenie 1000 krotnie przewyższało ziemskie, więc nawet najmniejsza siła jego mięśni wyćwiczonych tam, tutaj dawała mu niezwykłą siłę i zwinność. Oczywiście lata hibernacji w krypcie zrobiły swoje, jednak mimo to był w stanie w mgnieniu oka pokonać nawet najgroźniejszego przeciwnika, ba dziesięciu naraz. Poza tym jak doskonale wiecie miał moce telepatyczne i doskonale przeczuwał wszelkie niebezpieczeństwo, dlatego był skuteczny jak dziesięciu super wyszkolonych agentów FBI. Miał tylko jedną wadę był bardzo podatny na ataki chemiczne oraz mechaniczne. Z tego powodu musiał dość często używać masek na twarz a zwłaszcza kiedy pyliły rośliny i kwitły kwiaty, oraz używać specjalnej odzieży, która chroniła jego delikatne ciało, gdyż inaczej mógł się wykrwawić na śmierć. Ale poza ty był idealny zwłaszcza do takich zadań jak to. W końcu do salonu weszła Maria w towarzystwie narzeczonego. -jak miło, że zechciałeś odwiedzić własną matkę. Doprawdy co za niespodzianka. Jędrzeju to pan Wypatrzny Stefan, Stefanie mój syn Jędrzej. -dzień doby miło pana poznać, Jędrzej jestem. A ten pan ze mną jest dla ochrony, mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzać. Hej Nef zrób sobie drinka, tam jest barek. -jakie śmieszne imię Nef, to francuskie, zapytał zaciekawiony pan Wypaczny. -to takie zdrobnienie, ksywa. Pan rozumie, mój kolega. -acha... rozumiem odrzekł Stefan. -to widzę, że do własnej matki z ochroniarzami się fatygowałeś. To musi być coś naprawdę strasznego, coś ci grozi? Czegoś się lękasz? -myślę że nic mi nie grozi, za to ma poważne obawy co do twojego bezpieczeństwa. -ależ niepotrzebnie, świetnie sobie radzę. Mój Stefan, nie wiem czy wiesz, jest prokuratorem. -tak wiem, czy możemy porozmawiać na osobności? To bardzo delikatna sprawa, nie chcę by pan Stefan był kiedy... . -To rodzinna sprawa, pan wybaczy. Tu zwrócił się do Stefana, który siedział obok Marii i masował jej kark. Maria łasiła się niczym kot i tylko od czasu do czasu spoglądała to na syna, to na Nefa, który popijał w kącie drinka. -ależ synu pan Stefan to prawie Rodzina, wkrótce bierzemy ślub. Jak tylko wygram wybory, nieprawdaż kochanie. -nie wątpię, że wygrasz te wybory. Każdy o tym wie, ale co do ślubu, to na twoim miejscu bym się wstrzymał. Po co ten pośpiech? -no jak to tak i ty mi to mówisz, jak śmiesz wtrącać się w moje życie, nie dość że zniszczyłeś wszystko co kocham teraz przychodzisz do mojego domu i mnie obrażasz. -ależ mamo przepraszam ja chciałem tylko z tobą porozmawiać, przecież nie szukam zwady, sama wiesz, że nigdy nie chciałem cię zranić. I zawsze postępowałem najlepiej jak tylko mogłem, dla naszego wspólnego dobra. Wypaczny uważnie się przyglądał sytuacji i wyraźnie cieszył sie tym, że matka tak łaja syna. Widocznie znał sprawę stowarzyszenia i niby demona, który na niby nad wszystkim trzymał pieczę. Bo musicie wiedzieć że Jędrzej nikomu o swoim odkryciu w krypcie nigdy nie powiedział. -a jak tam wasze msze, robicie jeszcze jakieś cyrki z tym demonem? Zapytała ironicznie matka. -zaprzestaliśmy takich praktyk. Zresztą, ta jedyna nieszczęsna msza... . Wiesz, że byłem jej przeciwny. To była konieczność. -ach przeciwny? Co ty nie powiesz! I dla tych przeciwnych uczuć włożyłeś mi sztylet do ręki? Tak wszystko ukartowałeś abym nie miała wyboru? -miałaś wybór, właśnie wtedy mogłaś powiedzieć: Stójcie to szaleństwo, ale ty wybrałaś tak jak inni. Zrozum to nie był zły wybór, lecz na pewno bolesny. -co ty wiesz o bólu matki, która zabija własne dziecko dla kariery, co ty możesz rozumieć jesteś tak samo głupi i nieczuły jak twój ojciec. -A tak ojciec. Widzisz jego też zabiłaś co prawda niechcący ale zabiłaś. -i dobrze się stało, trzeba było wtedy jeszcze ciebie zabić i byłby święty spokój. -ależ co ty mówisz? Dlaczego tak myślisz. -teraz to widzę wyraźnie, pamiętam twoje słowa, które wtedy powiedziałeś. Coś jak. Lepiej się pozabijajcie teraz, raz a skutecznie. A nie toczycie te swoje wojny pozycyjne. -tak jakoś tak było. Zrozum, że miałem dość takiego życia w stresie i niezgodzie, w świecie awantur i nienawiści. Pragnąłem normalnego szczęśliwego życia. -dlatego wtedy też nas skłóciłeś i tak jak w tym kościele włożyłeś nóż w moje ręce a ja zabiłam. To wszystko twoja wiana. -ależ matko, -nie mów do mnie więcej matko zrozumiano. Nie jestem więcej już twoją rodziną, ja nie mam rodziny. -wiem, że powodują tobą emocje, że cierpisz z powodu ran jakie zadało ci życie. Ale masz mnie i wiernych przyjaciół gotowych poświęcić wszystko dla ciebie. To dzięki nim wygrasz wybory, dzięki nim masz to wszystko! -dzięki nim jestem nieszczęśliwa a dla kobiety najważniejsze jest szczęście i rodzina a nie praca i partia. -ależ to też twoja rodzina, to bracia i siostry, każdy z nich przyjemnie cię do swojego domu i potraktuje jakbyś była jednym z nich. Tego nie rozumiesz i nie dostrzegasz ale taka jest prawda. -nie potrzebuję litości obcych mi ludzi, ani twojej litości czy współczucia. Chcę was wszystkich pogrążyć i ukarać i obiecuję, że dotrzymam swojego słowa. A moja zemsta będzie słodka i bardzo bolesna, sam się o tym przekonasz. Już nie jestem taka głupia, nie pozwolę aby smarkacz mną manipulował. Stefan na to nie pozwoli. Prawda Stefanie? -oczywiście kochanie, zawsze będę z tobą, do samego końca. I ucałował pieszczotliwie kobietę w usta. -matko czy ty nie widzisz, że ten człowiek wykorzystuje twoją niechęć do nas aby cię usidlić i zniszczyć, kiedy już się nas wszystkich pozbędzie. Już teraz by cię zabił, gdyby tylko miał pewność, że odcinając głowę uśmierci cały organizm. Ale on jest profesjonalistą nie popełni takiego błędu. Najpierw przy pomocy ciebie wykończy naszą partię i mnie, a potem dobierze się do ciebie. A wtedy już nikt ci nie pomoże! -jak śmiesz mnie obrażać, jak śmiesz posądzać mojego przyszłego męża o takie zamiary, to już za wiele. Natychmiast masz opuścić moje mieszkanie i nigdy więcej nie pokazuj sie mi na oczy. Zrozumiano! -ależ matko. Wydajesz na siebie w ten sposób wyrok. -bo co naślesz na mnie swojego lipnego demona, podasz mi narkotyki tak jak innym, aby ogłupić i oszukać. O nie, tak się składa, że ja w przeciwieństwie do tych durniów mam odrobinę oleju w głowie i nie wierzę w te bzdury o demonach i bogach. Że ja byłam raz tak naiwna to myślisz, że drugi raz dam się w to wszystko wciągnąć. Nic z tego mój ty geniuszu. -w takim razie nic tu po mnie, przykro mi ale nie zostawiasz mi wyboru matko. -weź Stefan wezwij ochronę i wywal tego śmiecia na pysk. I obijcie mu mordę, chcę zobaczyć jak się zwija z bólu i jak prosi o litość. -mamo proszę nie musisz tego robić. Zastanów się co robisz! -ja dobrze się już zastanowiłam, teraz już pozostaje mi cieszyć się twoim upokorzeniem. W trakcie rozmowy Stefan przez telefon wezwał ochronę, która lada chwila mogła pojawić się w drzwiach, jednak z jakiegoś powodu nikt nie wszedł do salonu a telefon Stefana tylko wydał jakieś dziwne odgłosy. Potem dało się słychać jakby wystrzały z broni zaopatrzonej w tłumik. Stefan spojrzał w kierunku barku gdzie Nefi spokojnie popijał drinka. -Co się u diaska dzieje gdzie jest ochrona? Stefan zrób coś ponaglała kochanka kobieta i podejrzliwie patrzyła na syna. A więc przyszedłeś mnie zabić, tak to wygląda? -nie przyszedłem cię uratować, ale ty nie dajesz mi wyboru. -więc co podniesiesz dłoń na własna matkę? Do tego jesteś zdolny, ty morderco łajdaku. Wrzeszczała Maria. Tylko spróbuj tu są wszędzie kamery, wszystko się nagrywa. Nie uda ci się tak bezkarnie... . Wtedy Maria kątem oka dostrzegła Stefana, który wydobył pistolet z kabury na kostce i mierzył prosto w nią. -Stefan a tobie co odbiło, to jego masz zabić nie mnie?! Jego słyszysz? I tu wskazała na syna, cała spanikowana. -przepraszam mamo ale to już koniec żegnaj. I mówiąc to patrzył jak Stefan naciska spust a kula przeszywa czaszkę. Maria cała we krwi pada na sofę a Stefan jak zahipnotyzowany stoi z dymiącym rewolwerem. -no widzisz Nefi starałem się jak mogłem, na próżno i co teraz z nim zrobimy? Pomyślał tak, aby nikt nie nagrał rozmowy. -może popełnić samobójstwo albo odbierz mu broń a ja zdzwonię na policję. -dobra zabiorę broń. I zwrócił się do Stefana tak jak to robią w filmach negocjatorzy. -spokojnie Stefan, nic ci już nie grozi, Mama już sobie poszła, już nie będzie na ciebie krzyczeć. Oddaj broń o tak pomału i połóż się na ziemi tak aby nikomu więcej nie stała się krzywda. O świetnie i tak sobie leż i nie ruszaj się, dobrze. Nic ci już nie będzie, teraz się tobą zaopiekujemy i wszystko będzie dobrze. W kwadrans po incydencie pojawiła się policja zaalarmowana i aresztowała prokuratora za zabójstwo pierwszego stopnia. -to niesamowite, jak pan to zrobił? Zapytywał policjant z policji kryminalnej. -wszystko ma pan na taśmach. Koleś oszalał, moja matka się zdenerwowała zaczęła krzyczeć zabij go zabij go! Nie wiem dlaczego ale zamiast mnie wycelował w głowę matki i bach, strzelił. Tez byłem w szoku proszę mi wierzyć to moja matka! -i co było dalej? Gdzie w tym czasie był pana ochroniarz? -o tam pił drinka z drugiej strony salonu, -to jakieś dziesięć metrów! -tak dość daleko. -i słyszał całą rozmowę? -sądzę, że tak. Mógł słyszeć o czym rozmawiamy. -a co dalej? -jak to co dalej, koleś zabił a ja jakimś cudem odebrałem mu broń. -no właśnie jak panu udało się przekonać pana Wpacznego do oddania broni? Nie groził panu pistoletem, nie uciekał a dobrowolnie oddał broń i położył się na podłodze. To sam pan przyzna jest całkowicie nie do wiary?! -ja też się dziwię, że udało się ot tak, mówiłem do niego co ma zrobić a on to zrobił, może był w jakim transie, nie wiem. -a może ma pan jakieś ukryte talenty? -pan raczy żartować. Bałem się jak diabli, że zaraz i mnie kropnie. Widziałem na amerykańskich filmach jak negocjatorzy postępują ze świrami więc zrobiłem dokładnie tak jak na filmie. Ot co! -i zadziałało? -jak cholera aż sam się dziwię bo myślałem, że to same głupoty pokazują w tej telewizji. A tu proszę na coś się przydało amerykańskie kino. -to miał pan albo cholerne szczęście albo faktycznie dzięki filmowi udało się panu ocalić życie. Moje gratulacje. Niech mi pan tylko powie, dlaczego pana ochroniarz nie reagował, nic nie zrobił? -panie kochany, stał od nas jakieś dziesięć metrów to co miał niby zrobić? Byliśmy z wizytą u matki a nie u handlarzy narkotyków, nikt z nas poza tym nie posiada broni. -ochroniarz też nie posiada broni? -skądże znowu, jesteśmy całkowicie pokojowo nastawieni do życia. -więc kto zabił tych dwóch oprychów na korytarzu? -a bo ja wiem kto? Nikt z tego pomieszczenia nie wychodził ani na chwilę sam pan dobrze o tym wie. Czyli poza panem i ochroniarzem nikogo tu nie było? -oczywiście matka i pan Wypaczony... -Wypatrzny. Prokurator Wypatrzny Stefan. -tak oczywiście on i nikt inny? -przepraszam, że taki wścibski jestem ale pana przyjaciel nie mówi po polsku? -niestety nie może mówić wcale, ma wycięte struny głosowe, nowotwór pan rozumie! -a jakiej jest on narodowości? Nie jest chyba Polakiem. -z tego co mi wiadomo pochodzi z północy chyba Norwegia albo Szwecja, nie pamiętam, ale również posiada obywatelstwo Polskie. Mieszka w tym kraju, żebym nie skłamał od dziesięciu pokoleń. -od dziesięciu pokoleń co pan nie powie? To bardzo niesamowite. -tak jego rodzina jest bardzo sławna i znana na całym świecie, może pan nie wiedzieć ale ma koneksje u samego papieża. Tak po części powiem w tajemnicy, że są spokrewnieni. Pan rozumie ale ci, on nie lubi kiedy się o tym głośno mówi. Poza tym sam pan dokładnie widział co jest nagrane na kamerach. On nie miał z tym nic wspólnego. -tak rozumiem, jednak nie wiem czy nie będzie musiał zeznawać jako świadek w procesie. Sam pan rozumie tu chodzi o morderstwo pierwszego stopnia a oskarżenia dotyczą prokuratora generalnego. -ależ panowie, tu machnął w kierunku Nefa dając znak, że potrzebna mu pomoc. Proszę o odrobinę wyrozumiałości, wszystko jest czarno na białym macie swego zabójce a my jesteśmy czyści. I kiedy Jędrzej mówił Nef wszedł do umysłu porucznika z kryminalnej i rozwinął przed nim możliwości kariery oraz zysku i koneksji jakie zdobędzie dzięki współpracy z Jędrzejem. Tak że po chwili cały się ślimaczył i dziękując za wszystko przepraszał, że tak wypytuje i zabiera cenny czas. -proszę mi jeszcze raz wybaczyć moją nadgorliwość ale szefostwo pan szanowny rozumie. -nie ma sprawy, rozumiem doskonale służba nie drużba. -jeśli tylko jakoś będziemy mogli pomóc, i najszczersze wyrazy współczucia z powodu tej tragedii. Śmierć matki, której był pan świadkiem musiała panem bardzo wstrząsnąć. Jeśli potrzebuje pan jakieś pomocy albo przysługi jestem do pana dyspozycji. -ależ doprawdy nie trzeba, proszę tylko nie robić z tego wielkiej afery politycznej. Proszę powiadomić prasę, że to była małżeńska kłótnia. A moja matka padła ofiarą nieszczęśliwego wypadku broń borze spisku czy zamachu. -ależ oczywiście, zrobię dokładnie jak pan sobie życzy, czy to wszystko? -tak dziękuje może już pan odejść, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Jest pan bardzo dobrym funkcjonariuszem nie omieszkam o tym zapomnieć. -miłego dnia, o pardom, tak mi się wypsnęło. Już mnie nie ma panowie wybaczą, ale muszę wracać do pracy. -tak tak, do pracy. To zrozumiałe. Jędrzej i Nef z posępnymi minami udali się do windy i bez jednego słowa zjechali na parter, wsiedli do limuzyny i dopiero teraz Jędrzej odważył się coś powiedzieć. -No a co z wyborami? Na to Nef tylko się uśmiechnął szczerząc swe białe kły. Mam nadzieję, że do nich się nie uśmiechałeś. Na co Nef odparł w myślach. -No co ty gdybyś nie kamery wmówiłbym im że jestem śliczną blondynką tak, że wszyscy się by się oślinili na mój widok a tak tylko udawałem Brada Pita! -Brada Pita? Naprawdę? Żartujesz ty czy na tak na poważnie? -no jasne, że żartuję. Nic się ni martw jest okej, -nie jest okej, matka nie żyje. A za tydzień druga tura wyborów. -sam weź udział w wyborach a każdy cię poprze, zobaczysz. Zachowaj program i powiedz ludziom, że stał się nieszczęśliwy wypadek. Zobaczysz jeszcze będą ci współczuć po stracie matki. To powinno zadziałać na wyborców jak lep na muchy. Wygrasz w ten sposób, bez dwóch zdań. -e tam po co mi prezydentura? Mamy dość własnych planów! -no właśnie po co samemu masz się męczyć z tym mercedesem, kiedy możesz mieć cały kraj na usługach. Twoje prace staną się pestką, pojazd kosmiczny zbudujesz w trzy miesiące, miecze w miesiąc. Czy to źle? -może i dobrze ale sam wiesz, że będę musiał ich jakoś przekonać, chodzi mi o naukowców. A z tymi to ci mówię przejebane. Do tego trzeba będzie zmienić połowę podręczników do fizyki i matematyki. Czy ja sam dam sobie z tym wszystkim radę? -nie zapominaj, że masz mnie, pomogę ci ich przekonać! -no tak o tym nie pomyślałem, ty masz dar przekonywania. -a poza tym pomyśl ile dobrego możesz zrobić dla kraju i całego świata?! -że niby co takiego? -zawsze chciałeś dobra dla ludzi i prawdy więc im daj tę prawdę. No może nie od razu, ale na pewno możesz poczynić prawne przygotowania, napisać konstytucję. -masz na myśli prawa obywatelskie dla kosmitów, oraz takie inne rzeczy? -tak dokładnie o to mi chodzi! Czyż to nie wspaniałe, pierwszy kraj na ziemi, który daje kosmitom azyl i możliwość legalnego osiedlania się, oraz zapewnia im ochronę prawą. To jest coś przejdziesz do historii. -ty wiesz, że masz rację, toż to genialny pomysł! Wtedy na ziemię przyleci więcej takich jak ty. A kiedy już was będzie na tyle dużo..., to już nigdy nikt nie będzie mógł oszukiwać. Jesteś genialny kocham cię Nef. -ja tez ciebie kocham Jędrzej, jesteś dobrym człowiekiem. -no tylko mi się nie podlizuj za bardzo, okej. Nie jestem twoja dziewczyną! -spoko spoko, nie jesteś w moim typie. -a mam do ciebie jeszcze jedno pytanie powiedziałeś, że możesz wygadać jak Brad Pit. -ano mogę wglądać tak jak chcę pod warunkiem, że patrzą na mnie ludzie. -To świetnie, wiesz co mam pomysł. Zrobimy tak. I Jędrzej szybko wyobraził sobie całą scenerię aby Nef dokładnie zrozumiał o co chodzi. Dasz radę coś takiego? -no jasne, że dam radę, to bułka z masłem. -szofer proszę zawrócić zmieniłem zdanie nie jedziemy na lotnisko. Postanowiłem trochę się dziś zabawić, może tak pojedziemy do jakiegoś fajnego klubu. -nie ma sprawy, do jakiego pan sobie życzy? -niech pan wiezie do takiego najdroższego i najbardziej popularnego. -pan tu jest szefem, szefie! -acha, byłbym zapomniał. Zanim tam pojedziemy proszę jeszcze zamówić jedno limo. Podjedziemy do jakiejś agencji po laseczki. No to Nef dzisiaj świętujemy. W sumie jest nie byle jaka okazja, bo będziemy mieli nową konstytucję. -no tak, to jest okazja, ale wybacz mi nie będę mógł pic tego co ty nazywasz alkoholem, strasznie mnie po tym mdli. -jak chcesz to nie pij, nikt cię zmuszać nie będzie. -może byś mi jakąś krew załatwił, o tego bym z chęcią zakosztował. -ja myślę, że dzisiaj masz to jak w banku! tylko pamiętaj, nie musisz zabijać; possij trochę, otumań i porzuć to naprawdę nic cię nie będzie kosztowało. Kiedy dojechali do agencji wyszedł Jędrzej z limuzyny a tuż z nim krok w krok szedł nie kto inny jak Brad Pit. -zobaczysz jakie będziesz miał branie, tylko nie przesadzaj bierzemy pięć na twarz i wychodzimy, okej. -a masz ze sobą gotówkę? -ty chyba nie wiesz jak to się robi, zaraz ci pokażę co potrafi Brad Pit. A jak będę miał problemy to od czego mam ciebie przyjacielu. -to fakt, masz mnie, nie potrzebujemy żadnych pieniędzy; logika jest piękna. -więc impreza na całego, pokażemy im na co stać Brada Pita. -ano pokażemy na co stać kosmitów. Kobiety były młode bardzo seksowne i wyszykowane aż ślinka ciekła, zwłaszcza Nefiemu. Wyszły wyprężone jak w konkursie, kolejno i śmiało prezentowały swe wdzięki na wybiegu, ale kiedy tylko spostrzegły, że to nie kto inny jak Brad Pit stoi przed nimi! Ogarnęła małolaty istna euforia. Rzuciły się na szyję Nefa, jakby go żywcem chciały pożreć. Co tam żywcem!? Mogły go zjeść nawet po tym jak wyzionął ducha. W doborowym towarzystwie szybko opuściliśmy dom schadzek i udaliśmy się do Mariotu a następnie na małe zakupy, a potem do dyskoteki. Na końcu totalnie wyczerpani wróciliśmy do hotelu na noc a właściwie to na kolejną dobę. Impreza trwała trzy dni, aż o pobycie Brada w warszawie dowiedziało się całe miasto. Tak że przed hotelem zebrało się zbiegowisko reporterów z kamerami i dziennikarze, którzy liczyli na zdjęcie, autograf czy wywiad. Dlatego Nef, chcąc niechcąc, musiał założyć papierową torbę na głowę tak aby nikt nie zrobił zdjęcia, bo wtedy byłby niezły kwas. Ale w końcu jakoś się udało panienki dopisały choć dziennikarze musieli obejść się smakiem i tylko prawdziwy Brad Pit zastanawiał się jak to możliwe, że widziano go jednocześnie w dwóch miejscach naraz. Imprezowanie tak czy siak dobiegało końca, gdyż trzeba było wrócić do domu aby opłakiwać Marię i przygotować się do drugiej tury wyborów. 000000000000 rozdział 12 000000000000 W roku 2012. nastąpił upadek kościoła i wielka rewolucja społeczna. Wiadomości o zabójstwie Marii szybko obiegły cały kraj, napływały listy kondolencyjne od przyjaciół a nawet politycznych wrogów. Dosłownie każdy polityk chciał skorzystać na swym wizerunku co ostatecznie wywołało taki niesmak, że Jędrzej postanowił wystąpić w telewizji publicznej aby uciąć wszystkie plotki i obwieścić wyborcom, że zamierza kontynuować dzieło swojej matki. Dzięki swoim zdolnościom krasomówczym tak oczarował miliony Polaków, że kiedy przeliczono głosy wyborców wynik okazał się druzgoczącą wiktorią. Do urn poszło bowiem 90% uprawnionych a z tego na jego kandydaturę głosowało 85 % zaś zaledwie 5% na konkurenta. Cały kraj szalał z radości bo w końcu nie dość, że miał nowego prezydenta, to dzięki konfiskacie całego majątku kościoła, zgodnie z obietnicą, każdemu obywatelowi wypłacone będzie po 50 tyś złoty jako ekwiwalent strat moralnych. Strat poniesionych w wyniku oszustw i wyłudzeń na ludziach, którzy często byli starzy i schorowani. Dodatkowo na rzecz dobra wspólnego przekształci się seminaria w szkoły, klasztory w domy opieki dla starców i sierot. A kościoły oraz inne dobra będą przekazane społeczności komunalnej tak, aby zostały wykorzystane zgodnie z ich wolą na drodze głosowania. Jędrzej tuż po zaprzysiężeniu powołał specjalną komisję zaufania publicznego, która na mocy specjalnego dekretu prezydenta w przeciągu miesiąca rozwiązała sejm i parlament oraz ogłosiła, że prowadzi prace na nową konstytucją. Tak to wyjaśniono w mediach publicznych. Nowy prezydent cieszący się niesłychanym poparciem narodu zaproponował przeprowadzenie rewolucyjnych reform w państwie i obiecał, że w ciągu najbliższego tygodnia przedstawi nowy dokument, który zastąpi starą konstytucję. Jak zapowiedziała kancelaria prezydenta nowa konstytucja będzie gwarantować te prawa i realizować te idee, które były treścią programu wyborczego. Dodatkowymi zapisami w tej ustawie mają być. Tu cytuję:. Prawa obywatelskie dla obcych ras wszelkich istot inteligentnych i pozaziemskich. Pierwszeństwo narodu Polskiego w reprezentowaniu Ziemi na arenie w stosunkach międzygalaktycznych. Inne równie niesamowite zapisy stanowią o ocenzurowaniu wszystkich mediów publicznych przez trójstronną komisję składającą się z naszego prezydenta pana Nef, który reprezentuje kosmiczną rasę istot zwanymi Nefilin oraz trzeciej osoby, która zostanie wytypowana przez resztę świata. W konstytucji tej mówi się również o opodatkowaniu przestrzeni orbitalnej okołoziemskiej oraz całkowitym rozwiązaniu wszystkich instytucji typu religijnego. Po telewizyjnym ogłoszeniu owych nowin na ulice miast i miasteczek wyległy całe tłumy a każdy zadawał sobie pytanie co to znaczy? Co teraz będzie? Niektórzy w obawie przed kosmitami protestowali, inni w końcu ciesząc się na złamanie odwiecznych barier kłamstw i zabobonu mieli nadzieję na ożywienie i odmianę. Dzieci pytały rodziców. -Mamo czy to znaczy że kosmici istnieją? A rodzice odpowiadali drżącym głosem. -Tak istnieją, widocznie istnieją! -I co teraz będzie mamo, będzie wojna? -Nie synku nie będzie wojny to są dobre kosmiczne ludki jak Yti, pamiętasz. Młodzież zastanawiała się czy to nastała era gwiezdnych wojen, a ci trochę starsi tępo patrzyli po sobie nie mogąc słowa z siebie wykrztusić. W ciągu jednego dnia obalono zabobony i odmieniono światopoglądy tylu ludzi naraz, że nagle wszyscy stanęli zupełnie zdezorientowani, jakby sami nie wiedzieli dokąd iść i co teraz należy zrobić. -A więc boga nie ma?! -Panie i co my teraz zrobimy? Zagadał jeden mężczyzna stojący na ulicy jak ten kołek do drugiego, który również stał i rozglądał się dokoła jakby oczekując lądowania ufo! -Nie można nawet się pomodlić o lepsze jutro! -dziadki, dziadki, nie martwcie się na zapas! Nowe jutro już jest dzisiaj. Oto jest wolność i prawda! Nawoływała młodzież. -co oni tam pitolą? -mówią panie, że jest wolność! -a na co mi panie ta wolność, bez boga to i wolność jest gówno warta. -e tam, ten pan głupoty opowiada całe życie pan pierdział w taboret a o bogu to pan tyle słyszał co Gomułka o rewolucji październikowej. -ja tam swoje wiem będzie wojna i tyle. -a nawet jeśli będzie, to oni panie, tam wiedza co robią. Mają kosmitów w rządzie! -kosmitów mają? -my mamy a amerykanie mają nie mają. -amerykanie na pewno mają kosmitów w rządzie, tylko nigdy tego nie wyjawili, oni panie są szczwane lisy. -a ja panu mówię, że nie mają bo jakby mieli, to już dawno byśmy taką rewoltę mieli. -Ten nasz prezydent to jest kozak. I amerykanom panie zagiął parol, i ruskim też zagiął, i chińczykom, teraz my to są panie elita! -e jaka tam elita, widział pan choć jednego kosmitę na oczy? -nie nie widziałem ale muszą jakiego tam mieć skoro trąbią o tym na okredkę. -gupi pan jest i wierzy we wszystko co w telewizji pokazują. -ludzie kosmitów w telewizorni pokazują, doszło wołanie z okna na pierwszym piętrze. -a temu co tak, że się drze jakby mu matka konała. -mówi, że kosmitów w telewizorni pokazują no choć dziadku to zobaczysz jakie to są te stwory. -ja im i tak nie wieżę, kręcą tak bo im się w dupach poprzewracało. -nie gadaj tylko chodź, bo kosmitów przez ciebie nie zobaczę. I mówiąc to wnuczek zaciągnął dziadka do chałupy. -a pan nie idzie na kosmitów popatrzeć, co sąsiad? -e tam jeszcze na pewno nie raz ich pokażą. A ja sobie posiedzę, o tu, na kuferku wygodnie i popatrzę co się dookoła wyprawia. -jeden cyrk panie, świat zwariował. Pan wie, że papieża chcą zdetronizować? -no i w końcu jemu też się odpoczynek należy. -oj co za czasów na starość mi się doczekało? -nowych dziadku, nowych i rewolucyjnych! Wtedy zasiedli gromadnie całą rodziną wraz z sąsiadami, jak za starych dobrych czasów. I już to patrzą z niedowierzaniem na pierwszy wywiad z kosmitą. Szanowni państwo gościmy dziś w studio szanownego gościa ambasadora rasy Nefilin, który zechciał zaszczycić nas swoja obecnością. Tu postać wyglądająca bardzo ponuro acz przypominająca wyglądem człowieka wstała i ukłoniła się delikatnie. Dla wiadomości naszych widzów podajemy informację, że istoty Nefilin nie wykorzystują narządu mowy. W ich ewolucji język oraz struny głosowe uległy degradacji. A ich naturalnym sposobem porozumiewania jest telepatia. Tak więc aby dla państwa wygody przekazać na żywo relację z tego wywiadu pan ambasador Nef posłuży się naszym redakcyjnym kolegą. Tu spikerka wskazała na kolegę. -a nie mówiłem to jeden wielki pic nawet mówić nie potrafią! co to kosmici co języka nie mają? -cichaj dziadek mówią, że to telepatia, patrzaj no na tego spikera i słuchaj co powie. -eee tam bzdury gada i tyle. -cichaj i słuchaj pókim dobry. -Panie ambasadorze jak układają się stosunki z naszym rządem? -Polska to wspaniały kraj, właśnie zwiedzałem Warszawę w towarzystwie mojego przyjaciela prezydenta Jędrzeja. -czy od dawna utrzymuje pan kontakty z panem prezydentem? -w zasadzie można powiedzieć, że współpracujemy stosunkowo od niedawna. Ale zdążyliśmy sie juz na tyle poznać, że efektem naszej pracy jest zarówno nowa konstytucja jak i nowe technologie, które są już w przygotowaniu. -a może uchylić nam pan rąbka tajemnicy, co to za technologie. -w tej chwili trwają przygotowania do budowy pierwszego statku kosmicznego o zasięgu międzyplanetarnym, który będzie gotowy do eksploatacji w najbliższych dniach. -czy to znaczy, że każdy z nas będzie mógł taki pojazd kupić? -na razie jest to model, który będzie miał znaczenie polityczno ekonomiczne. Chcemy pokazać mocarstwom nuklearnym kto sprawuje kontrolę w przestrzeni kosmicznej. A drugim celem jest nawiązanie kontaktów dyplomatycznych z innymi rasami zamieszkującymi układ słoneczny. -a ile takich ras jest w układzie słonecznym? Mam na myśli ras kosmitów? -proszę pani w układzie słonecznym, o ile mi wiadomo na tę chwilę, jest około czterech ras. Jednak poza tym układem jest ich znacznie więcej! -czy to oznacza, że juz wkrótce będziemy częścią społeczności galaktycznej układu słonecznego? -to całkiem możliwe o ile dołączą do nas inne państwa to będziemy mogli stworzyć wspólny front. Porozumienie oczywiście jest możliwe tylko na drodze wzajemnego pojednania i pokojowych negocjacji. -a nie obawia się pan ambasador, że opinia światowa a zwłaszcza wielkie mocarstwa nie będą chciały pertraktować za pośrednictwem polskiego rządu i narzuconego odgórnie przez polskie władze statusu. -otóż muszę przyznać, że był to pewnego rodzaju problem jednak jest na to prosta odpowiedź. Do każdego z krajów został wysłany jeden negocjator, ten który jako pierwszy nawiąże pozytywne stosunki dyplomatyczne i uzyska całkowity status pierwszeństwa i tylko on będzie miał prawo reprezentować Ziemię w stosunkach na arenie międzygalaktycznej. -tak dokładnie słowo w słowo, taka jest prawda? Spytała niedowierzając własnym uszom, Nef tylko pokiwał twierdząco głową i jednocześnie przesłał reporterce projekcję z obrazem jaka to ona jest sexy. Na co kobieta zacisnęła zęby i z nielichym trudem kontynuowała. -czyli Polacy jako pierwsi okazali się godnymi ambasadorami ludzkości w stosunkach z kosmosem? -dokładnie tak jak pani mówi! Całkowicie zasłużenie, a w zasadzie stało się to wszystko za sprawą jednego człowieka naszego nowego prezydenta Jędrzeja M. -a jeśli dojdzie do konfliktu zbrojnego i państwa takie jak Rosja i stany Zjednoczone nie zgodzą się na jakiekolwiek ustępstwa, co wtedy czy wybuchnie wojna? -oczywiście nikt tego nie chce, jednak jeśli do takiego konfliktu dojdzie na pewno będziemy dobrze przygotowani. -czy ma pan na myśli to, że przylecą nam na pomoc kosmici? -niestety nie przylecą. Jeśli chodzi o mnie, użyję wszelkich możliwych środków aby nie zawieść przyjaźni pana prezydenta Jędrzeja oraz wszystkich rodaków. Jednak ufam, że ludzie są na tyle rozsądni, że wybiorą pokój i skorzystają z danej im szansy. Wojna na pewno nie przyniesie nic dobrego zwłaszcza, że w tej potyczce stracą przede wszystkim prości i zwykli ludzie. To wszakże od nich zależeć będzie czy dojdzie do wojny. Nie od rządów i parlamentów to powinno zależeć to zwykli ludzie powinni decydować. Mogą wyjść na ulicę i domagać się prawdy oraz oświecenia od swoich rządów. Trzymanie Ziemi w ciemnocie i zabobonie nikomu nie służy a zwłaszcza jej samej. -a jeśli stanie się najgorsze, co wtedy. Zrobimy co w naszej mocy, aby ten scenariusz się nie sprawdził. -dziękujemy naszemu ambasadorowi Nefilin za tak rzeczową wypowiedź. To by było na tyle w bezpośredniej relacji na żywo ze studia w warszawie mówiła Dziewanna Pękalska. -no i widzisz dziadek nie będzie wojny. -A my Polacy są teraz pierwsze chłopy na ziemi i same amerykańce nam teraz mogą do dupy naskoczyć. -a ja mówię, że wojna będzie, nie po to tyle tego żelastwa naprodukowano aby to tera złomować! -tak dziadek ma racje, musi być jaka ruchawka bo ni jak się amerykańcy ze wstydu zapalą, że oni swego ambasadora ubili. -a jeśli będzie jak ma być i co z tego, mamy kosmitę w rządzie i to się liczy -jak te statki kosmiczne postroją to tak wszystkim tyłki skopiemy, że ino gwizdać będzie. -no ty się nie mądruj mały, bo jeszcze kto twój tyłek tak gwizdnie, że ani się obejrzysz. Takich i innych dyskusji rodzinnych było tego dnia tysiące, ale w końcu zapadł zmierzch i kiedy wszyscy z tej strony globu poszli spać druga połowa budziła się do życia. W Ameryce i w Japonii, Indiach, Turcji, Afryce, Australii, i Rosji aż tak upłynęła cała długa doba i nastał drugi dzień wielkiego świętowania. Większość z zagranicznych telewizji publicznych z niedowierzaniem podchodziła do rewelacji głoszonych lokalnie w polskich mediach. Na świecie zapanował ogólny chaos i ruchawka tak olbrzymia, że jeszcze przez cały tydzień ludzie nie mieli pojęcia jakie ma to znaczenie dla tak małego kraju a jakie dla całej społeczności na świecie. Bo przecież byli tu Arabowie, Chińczycy, Hindusi, Amerykanie, Rosjanie, słowem wszystkie z możliwych nacji, ras, wyznań i każdy kulturowo odmienny wymagający odpowiedniej etykiety traktowania itd. Niektóre z krajów zaczęły wysyłać swe delegacje, uruchamiać kontakty z ambasadorami i konsulatami, jednak wszystkich odsyłano z kwitkiem i zalecano aby cierpliwie oczekiwali aż nowy rząd utworzy specjalne instytucje, które zajmą się obsługą każdego z petentów. I powtarzano im w kółko jedno zdanie:. Czekaliście tyle to poczekacie jeszcze trochę kosmici nie uciekną. A dla kogoś kto nie tempa działania i reguł Polskiej biurokracji ciężko było zrozumieć dlaczego to tak długo trwa. Jednak nie wszyscy mieli tak przychylny stosunek dla rewolucji, która przybierała coraz to bardziej niebezpiecznego kształtu i rozpędu. Trzeba wam wiedzieć, że najbardziej dotknięty poczuł się Watykan, gdyż pominięto go w całej tej imprezie z kosmitami tak jakby wcale nie istniał. To na dodatek władze naszego kraju, złożyły na Watykan oficjalny pozew sadowy, w którym domagają się zwrotu ciała Jana Pawła drugiego oraz wykonania ostatniej woli na podstawie testamentu. Co za tym następuje. Zwrotu zagrabionego majątku jaki papież podarował narodowi polskiemu w podziękowaniu za tak wielkie oddanie i miłość do niego. Zwrotu zagrabionego ciała i pochowania go zgodnie z testamentem w Zakopanym oraz odszkodowania za straty moralne, oraz oszustwa na kwotę 100 miliardów dolarów. Bo jak zgodnie orzekli prawnicy i znawcy prawa konstytucyjnego pan Wojtyła do końca swych dni pozostał obywatelem państwa polskiego. A zgodnie z obowiązującym prawem odstąpienie od wykonania ostatniej woli człowieka jest pogwałceniem nie tylko jego konstytucyjnych praw, lecz również praw uchwalonych przez trybunał Praw Człowieka i Obywatela w Hadze. I jeśli Watykan w ciągu tygodnie nie odpowie pozytywnie na żądania Polskiego narodu sprawa w trybie natychmiastowym trafi do trybunału Haskiego. Kiedy w końcu nota dyplomatyczna dotarła do sekretariatu Papieża, ten zapoznawszy się z jej treścią wpierw zagotował się i poczerwieniał na licu, potem gwałtownie pobladł i osłabł tak bardzo, że trzeba było wzywać pomoc medyczną. W końcu kiedy doszedł do siebie w trybie natychmiastowym zarządzono pełna mobilizację i zwołano naradę prawników. -oto korespondencja od prezydenta z Polski. Od kilku dni dostajemy listy z pogróżkami, że jeśli nie zapłacimy im 100 mld dolarów pozwą nas do trybunału w Hadze! -a za co chcą nas pozwać? -za kradzież ciała ich papieża, Jana Pawła drugiego?! -co wy na to panowie, to poważna sprawa czy jakieś tylko głupie żarty ktoś sobie z nas robi? -listy są oficjalnie wysyłane do nas z kancelarii prezydenta więc to chyba nie na żarty! -a na jakiej podstawie składają swe pretensje? Co im do łba strzeliło? -wnoszą na podstawie konstytucji oraz zapisu o wykonaniu ostatniej woli, czyli testamentu papieża. -a co on tam napisał? -że chce by pochowano go w jego rodzinnym kraju w górach. Oraz, że przekazuje swemu narodowi dary, czyli szaty liturgiczne oraz inne prywatne rzeczy, w imię uznania i na pamiątkę. -pewnie nic nie dostali, hehhe? -ano nic, kazaliśmy wypchać się im sianem i jakiś czas był spokój. Ale teraz papa sam widzi się narobiło! -i jak mają szansę wygrać przed sadem, te swoje roszczenia, rozumiecie! -zgodnie z prawem i konstytucją unijną? Tak! Zgodnie z karta praw człowieka i obywatela? Tak! Wojtyła do końca był obywatelem polskim, więc podlegał cywilnemu prawu po śmierci a jego cały majątek prywatny do którego miał prawo podlegał normalnym uregulowaniom. -ja wiedziałem, że będą z nim chocki klocki. Nie prościej było go wtedy zabić raz a dobrze, ale oczywiście wy wszystko spartaczyliście. -ja sobie wypraszam nie zabija się kury, która złote jaka znosi. Gdyby nie jego pontyfikat wszyscy poszlibyśmy z torbami. To dzięki Janowi Pawłowi 2 nasze interesy nabrały rozmachu. A ile nowych misji utworzyliśmy w afryce, ile powołań z polski było?! Toż to był istny raj dla naszej koniunktury. -był raj, a teraz? Piekło nie raj! -ja doradzam aby Watykan zapłacił. I tak dobrze na tym wyjdziemy. -Ależ nigdy w życiu nie pozwolę się szantażować przez jakiś Polaczków. To wstyd i hańba, cały świat będzie się śmiał aż do dnia sądu ostatecznego. -ależ wasza eminencja nie wie, że tam rewolucja wielka?! Kosmici wylądowali i ambasadorować na ziemi będą a polska to teraz pierwszy naród przed wszystkimi bo zwierzchnictwo do nieba mają. -do jakiego nieba? Co za bzdury mi tu opowiadacie? -to nie są bzdury wasza świątobliwość, teraz z ich zdaniem to się każdy liczyć musi nawet Watykan. -ich niedoczekanie, aby mnie władzy na własnym pontyfikacie pozbawić i na emeryturę posłać. Wstyd i hańba jak mnie potomni zapamiętają?! Nigdy w życiu, słyszycie! Nigdy w życiu na to nie pozwolę -a co w takim razie mamy zrobić? -jak to co dogadać się z Rosją i Niemcami, zapłacimy im tyle ile zażądają, ale niech raz na zawsze unicestwią ten naród i ten kraj, zrozumiano! -ale to nie po chrześcijańsku, wasza eminencjo! -jak się nie mylę to Polacy nie są już chrześcijanami. Prawda?! -tak wasza świątobliwość nie są. -więc nie pieprzcie mi tu głupot i zaraz załatwcie tą sprawę pókim jeszcze wielkoduszny i żadnego z was do Polski na misję nie posłał. Ale już migiem słyszycie. 00000000000 rozdział 13 00000000000 I tak oto dobiegał końca rok 2012, a była to wigilia świąt bożego narodzenia, a może już po. W każdym bądź razie niedaleko sylwestra. Papież wściekły jak pies się pienił i rzucał na wszystkich bo rozumiał, że jedynym ratunkiem przed kompromitacją dla Watykanu i głowy kościoła wydaje się otwarty konflikt zbrojny. Papież stawia więc na szali cały swój majątek i cały prestiż niczym zdesperowany pokerzysta, który oszukuje i spiskuje. Chce głowy prezydenta Polski oraz całkowitej anihilacji dla wyrodnej nacji. W grę wchodzi być albo niebyć dla kościoła rzymsko katolickiego. Rosjanie i Niemcy obawiają się, że podobna rewolucja może mieć miejsce w ich krajach. W związku z tym, że Watykan jest sprzymierzeńcem w walce z terroryzmem islamskim, postanawiają interweniować. Zwłaszcza, że dla nich oznacza to dodatkowo całkiem spory zarobek. W końcu potajemnie zostaje podpisane porozumienie o rozbiorze polski, która oficjalnie zostaje uznana jako groźny przyczółek dla fundamentalizmu i jako terrorystyczne zagrożenie dla europy skazana na zagładę. Los Polski i polaków zostaje przesądzony i przypieczętowany na tajnym posiedzeniu w pałacu brytyjskiej królowej w Windsorze. Tymczasem prace nad wynalazkami dobiegły końca potężna technologia uczyniła z małego państwa mocarstwo, które z orbity okołoziemskiej mogło kontrolować każdy zakątek globu. Prezydent osobiście szkolił i wybierał najlepszych żołnierzy których to wyposażył w najnowsze bronie. Tak oto powstaje 12 aniołów apokalipsy. Odziani w złote zbroje i miecze plazmowe zdolne pociąć wszystko, niczym bogowie apokalipsy zostają wysłani na ostateczną misję zgładzenia Papieża. W tym samym czasie armie sprzymierzonych zaatakowały mały kraj, jednak prezydent na pokładzie pojazdu kosmicznego ucieka w przestworza i umyka wrogowi, który jest za słaby aby mu dorównać. Pojazd jego wyposażono w potężną broń laserową, której żadna osłona ani tarcza nie jest w stanie się oprzeć. I kiedy tak sobie leci z wysokości orbity wraz ze swym przyjacielem Nefem osłaniają marsz złotych rycerzy tak, że w końcu szczęśliwie docierają do Watykanu. A kiedy armia 12 złotych bogów ląduje w Watykanie, za pomocą swych mieczy plazmowych atakuje pałac i zabija papieża. W chwilę potem cały świat obiega tylko jedna wiadomość; papież zgładzony, Watykan płonie! Aniołowie Apokalipsy w ostatniej swej misji zmierzają w kierunku Jerozolimy! Tak brzmi ostatni komunikat telewizyjnych stacji na całym świecie. W ten sposób rozpoczyna się apokalipsa. Jednocześnie wojska okupanta usilnie starają się odnaleźć dzielnego prezydenta, kiedy on rozpoczyna swe niszczycielskie dzieło i strąca wszystkie satelity telekomunikacyjne oraz te militarne i szpiegowskie. A każdy samolot jaki odrywa się od ziemi zaraz spada, bo taka jest jego moc wielka. Kiedy prezydent Jędrzej leci tak przez kosmiczną próżnię jego naziemne zastępy kierują się do świętego miasta aby przywitać powrót jedynego pana i władcy Ziemi. Nowego boga któremu doradza kosmita i demon prawdy. -I co dalej było dziadku? Co dalej, no mów, mów. Proszę. -A co było dalej mój bączku, to niestety muszę opowiedzieć ci następnym razem, bo już twój tata przyleciał na kolację. O widzisz już lądują. -tata przyleciał, zakrzyknęła zauważywszy pojazd. Tata... . I wyciągając ręce mała dziewczynka pognała wprost w ręce mężczyzny, który akurat wysiadał z pojazdu. -no co tam Marysiu słychać, co robiłaś z dziadziusiem? -aa. Dziadziuś mi bajki opowiadał. -a jakie to bajki? -a o zwierzątkach i konikach. Młody mężczyzna niosąc dziecko na ręku podszedł do starca, który wciąż siedział na ławie przed chałupą, słońce całkiem chyliło się ku zachodowi, jaskółki nisko latały łapiąc komary i muszki, które o tej porze widać zebrało na latanie. -co tam u ojca słychać zdrowie dopisuje? -ja tam nie narzekam. A co tam w wielkim świecie słychać? -to co zwykle problemy intrygi, stara bida. -dajesz sobie radę? -jakoś pomału, ale jest jeden problem. -no mów co się stało? -oni chcą żebyś wrócił. -kto stowarzyszenie, ludzie? -bracia Nefilin chcą twego powrotu. Ten Nef, twój przyjaciel, pamiętasz go? -acha, pamiętam co u niego? -niestety nie za dobrze. Jego rasie grozi śmierć i całkowita zagłada! -co ty nie powiesz a co się stało? -długo by opowiadać, dlatego potrzebują twojej pomocy. Zapowiadają się bardzo trudne negocjacje, musisz z nami lecieć. -a kto będzie pole orał? Kto się zaopiekuje mućką i kasztanem? -no wiesz zawsze trzeba cos poświęcić, sam mnie tego uczyłeś. Inaczej się nie da. Kto jak kto ale ty powinieneś o tym dobrze wiedzieć. -skoro tak musi być, polecę. A kto się zaopiekuje Marysią? -zmiana planów ty lecisz ja zostaję, w końcu zasłużyłem sobie na jakieś wakacje. Nic się nie martw ja tu będę wszystkiego doglądał. Kocham cię. -ja też cię kocham, i ciebie Marysiu. Dziadek bardzo cię kocha i przyleci dokończyć swoja opowieść. Obiecuję. I mówiąc to wsiadł do kosmolotu, który bezszelestnie wystartował i uniósł dziadka chen chen daleko za granicę świerkowego lasu i za granice rezerwatu dla ludzi. ...cdnnn. //ciąg dalszy nigdy nie nastąpi. ...Zakończenie to dedykuję tym wszystkim moim byłym kobietom, zwłaszcza Oli Chrząszcz, które mnie zawiodły z własnej głupoty i próżności. I przed którymi otwierają się teraz straszne czeluście piekielne tak samo łatwo jak ich nogi na widok kutasa. Tak właśnie rozumieją one miłość do zwierząt, bo niestety nie widzą w nas mężczyznach kochających i rozumnych ludzi. Pewnie jest tak dlatego że kobiety mierzą nas mężczyzn taką samą miarą co siebie i własny popęd. Bo wszakże do czego innego nas potrzebują? Czyli, że nawet doskonałe wibratory im nie wystarczają? Tak zapewne bo: nie gotują, nie sprzątają, nie zarabiają! Ot cała tajemnica. Ps: Ola, jak sama powiedziała, gotowa jest dać dupy każdemu kto dla niej coś zrobi. Drogi wydawco, proszę mieć to na uwadze, bo Ola jest jeszcze świeża, atrakcyjna i tak samo „mądra”. Michnowicz Andrzej 31 grudnia 2011 roku//