Synergistic Research Galileo Universal Synergistic

Transkrypt

Synergistic Research Galileo Universal Synergistic
Test akcesoria
Ted Denney III,
założyciel Synergistic Research,
należy do tej nielicznej grupy
pozytywnie zakręconych oryginałów,
bez których świat byłby przeraźliwie nudny.
Audiofilskiego bakcyla połknął
w późnych latach 80., gdy jako student
zaczął rozbudowywać
posiadany zestaw stereo.
Mariusz Zwoliński
Maciej Stryjecki
A jednak
się kręci...
Synergistic Research
Galileo Universal
34
Hi•Fi i Muzyka 7-8/11
Test akcesoria
oszukując kabla łączącego przedwzmacniacz z końcówką mocy,
trafił na firmę, której produkty w pełni spełniały jego oczekiwania, lecz były
poza zasięgiem możliwości finansowych.
Nie mając innego wyjścia, Denney zaprojektował własne kable i przy okazji ze
zdziwieniem zauważył, że te same przewody zupełnie inaczej zachowywały się
w połączeniach ze sprzętem tranzystorowym i lampowym. Idąc dalej, odkrył, że
przewody z tego samego materiału, ale
o różnych długościach i splotach prezentują odmienny typ brzmienia. Efektem
tych eksperymentów był pomysł produkowania kabli przeznaczonych do różnych
typów urządzeń.
Po kilku latach pracy na etacie, w sierpniu 1992 roku, Denney poszedł na swoje
i w Newport Beach w Kalifornii otworzył
niewielki sklep, oferujący specjalistyczne
okablowanie. Pech chciał, że świeżo upieczony przedsiębiorca wpadł w sam środek
recesji, więc początki nie były usłane różami. Po trzech latach pomieszkiwania
w firmie wpadły mu większe pieniądze
i mógł się wreszcie przenieść do normalnego domu.
Obecnie Synergistic Research zajmuje
spory obszar na przedmieściach kalifornijskiego miasta Irvine. Produkcja odbywa się na miejscu, a wszystkie modele
kabli są wykonywane ręcznie przez zespół
wykwalifikowanych pracowników. Uderzającą cechą produktów Synergistica są
wysokie ceny, nawet jak na amerykańskie
warunki, lecz produkcja niektórych modeli zajmuje nawet kilka dni.
Po sukcesie serii Tesla, wykorzystującej
aktywne ekranowanie, Denney postanowił rozwinąć zastosowane w niej pomysły
i opracować najlepszy na świecie przewód
głośnikowy. Oczywiście cel ten przyświeca niemal wszystkim producentom, ale
najczęściej kończy się na buńczucznych
deklaracjach.
Prace nad projektem Galileo rozpoczęły się w 2009 roku. Punktem wyjścia
było opracowanie kabli, które przekazywałyby czysty sygnał muzyczny zawarty
na płytach. Mówiąc „sygnał” Ted nie ma
na myśli sinusoidy widocznej na oscyloskopie, będącej sumą drgań elektronów
w badanym przewodzie, zakłócanych
przez czynniki zewnętrzne. Ideę Galileo porównuje on do obserwacji gwiazd.
Gdyby ustawić na podwórku pod domem
bardzo drogi teleskop, bez problemu dostrzeżemy kratery na Księżycu, a w sprzyjających warunkach – może nawet satelity
krążące wokół innych planet Układu Słonecznego. Zobaczymy odległe galaktyki,
Tak się pakuje zabawki
dla dużych chłopców!
a przy dużym szczęściu – wchodzące
w ich skład pojedyncze gwiazdy, ale nie
będzie już mowy o planetach krążących
wokół nich. Czy to znaczy, że ich tam
nie ma? Wystrzelenie teleskopu Hubble’a odsłoniło przed ludzkością niewidoczne szczegóły kosmosu, maskowane
przez ziemską atmosferę. Okazało się, że
Wszechświat roi się od układów słonecznych podobnych do naszego, na których
też może być życie. System Galileo, nazwany na cześć jednego z największych
astronomów w historii ludzkości, miał być
takim muzycznym teleskopem Hubble’a
i odsłaniać przez słuchaczem nieznane do
tej pory obszary muzyki.
Pracę nad najlepszym kablem głośnikowym rozpoczęto od wyodrębnienia czy-
stych pierwiastków srebra, złota, platyny,
rodu i miedzi oraz zbadania ich wpływu
na brzmienie. Później eksperymentowano
ze stopami metali, prowadząc równocześnie prace nad udoskonaleniem aktywnego ekranowania. Kolejnym etapem było
opracowanie systemu aktywnych filtrów,
które oczyszczałyby sygnał wejściowy
i wyjściowy z naleciałości, jakie czyhają
nań we współczesnym świecie. Zdziwilibyście się, ile ich może być: kable zasilające własnego systemu hi-fi, pracujące
za ścianą urządzenia elektryczne, sieci
Wi-Fi, fale radiowe i telewizyjne, telefony
komórkowe itd. Niestety, kable zachowują się niczym anteny wyłapujące wszelkie
śmieci mające destruktywny wpływ na
dźwięk. Jedne mniejszy, inne większy, ale
zawsze będą powodować zmiany w subiektywnym odbiorze muzyki.
Efektem nieprzespanych nocy i tysięcy
dolarów wydanych na badania był jedyny
w swoim rodzaju system okablowania.
W jego skład wchodzą aktywne filtry
wejściowe, cztery osobne złote i srebrne
żyły przewodzące, umieszczone w specjalnych prowadnicach, wykluczających
kontakt z podłożem, aktywne filtry wyjściowe i wreszcie krótkie odcinki kabli
zakończone widełkami lub wtyczkami
bananowymi. Przy okazji opracowano
analogiczny system służący do łączenia źródeł dźwięku ze wzmacniaczami,
wyposażony w gniazda RCA lub XLR.
Choć za Galileo stoją dziesiątki, jeśli nie
setki pomiarów, Ted Denney twierdzi, że
o ostatecznym doborze żył przewodzących pomiędzy filtrami (więcej srebra lub złota) powinny decydować subiektywne wrażenia z odsłuchów. I co
na to powiedzą niewolnicy tabelek i wykresów?
Hi•Fi i Muzyka 7-8/11
35
Test akcesoria
Produkcja jednego systemu Galileo
zajmuje 10 dni. Nie dziwi więc fakt, że za
zestaw głośnikowy trzeba zapłacić 40000
dolarów, a za model przeznaczony do połączeń źródła ze wzmacniaczem – 25000
dolarów. W przypadku wzmacniaczy
dzielonych kwotę tę należy podwoić, co
sprawia, że na kompletny zestaw mogą sobie pozwolić naftowi szejkowie i rosyjscy
oligarchowie. Dla normalnych zjadaczy
chleba, ryżu, frytek lub kuskusu (niepotrzebne skreślić) Denney opracował
wersję oszczędnościową, składającą się
z aktywnych filtrów wyjściowych oraz
krótkich odcinków przewodów prowadzących do odbiornika.
Budowa
Do recenzji trafił kompletny, trzyczęściowy zestaw filtrów Galileo Universal.
Jedna para służy do połączenia źródła
z przedwzmacniaczem, druga powinna
metrowe kabelki mogą sprawić kłopoty
w trakcie instalacji. W przypadku łączówek, gdzie poszczególne elementy systemu stoją blisko siebie, nie powinno być
problemu z ustawieniem filtrów, jednak
przy kolumnach mogą się pojawić trudności. Podłączając kable do podłogówek
z nisko umieszczonymi gniazdami, filtry
Galileo stawiałem na niewielkich kamiennych płytach, ale w przypadku monitorów
musiałem do tego celu skorzystać z dodatkowej pary podstawek używanych w czasie testów kina domowego.
Filtry mają kształt płaskich prostopadłościennych pudełek z czarnego akrylu.
Obudowy są nitowane, więc ich zawartość pozostaje słodką tajemnicą firmy.
Podejrzewam też, że w obawie przed
wścibskimi naśladowcami zawartość puszek została zalana żywicą, a oznaczenia
na poszczególnych elementach usunięte
po zamontowaniu. Filtry wpinane po-
Prawdziwy hi-end
używa tylko XLR-ów.
wylądować pomiędzy preampem a końcówką mocy, trzecia natomiast oczyszcza
sygnał płynący do kolumn. Krótkie odcinki przewodów pomiędzy filtrami a odbiornikami sygnałów zostały wykonane ze
srebrzonej miedzi oraz poddane procesowi Quantum Tunneling, polegającemu na
przepuszczeniu przez nie prądu o napięciu
miliona woltów i zmieniającemu strukturę metalu na poziomie molekularnym.
Dodatkowy system ekranowania redukuje
przenikanie elektronicznych śmieci z powrotem do oczyszczonego sygnału.
Wiąże się z tym pewna niedogodność.
Gdyby w miejscu krótkich odcinków kabli za filtrem stosować długie przewody,
cała idea oczyszczenia sygnału wzięłaby
w łeb. Natomiast kilkudziesięciocenty36
Hi•Fi i Muzyka 7-8/11
między źródła a wzmacniacze występują
w wersjach zbalansowanych i RCA. Poza
rodzajem wtyków różnią się zawartością
oraz pracochłonnością, co przekłada się
na ceny (szczegóły w tabelce).
Od strony wejściowej znajduje się gniazdo przeznaczone dla łączówki oraz mała
dziurka, w którą należy wetknąć wtyczkę
zasilacza aktywującego filtr. O tym, czy
urządzenie jest pod prądem, informuje
mała niebieska dioda. Od strony wyjścia
znajdziemy krótki przewód zakończony
wtyczką RCA/XLR prowadzący do odbiornika. To wszystko.
Galileo przeznaczone do kabli głośnikowych są bardziej skomplikowane. Od
strony wejścia ulokowano w nich gniazdko zasilacza oraz jedną parę złoconych
terminali przyjmujących widełki i banany. Na wyjściu natomiast widać aż sześć
dziurek. Filtry umożliwiają podłączenie
kabli do jednej pary gniazd, bi-wiring
oraz tri-wiring. Ted Denney wyraźnie
zaleca stosowanie podwójnego okablowania wyjściowego w przypadku posiadania
odpowiednich gniazd w kolumnach, choć
dodatkowa para kilkudziesięciocentymetrowych przewodów wiąże się z wydatkiem 900 złotych. Dużo to, czy mało –
o tym za chwilę.
W dnach obudów filtrów znalazłem
miejsce na wkręcenie ostrych stożków
izolujących od podłoża, co w świetle idei
towarzyszącej powstawaniu systemu Galileo wydaje się oczywiste.
Wrażenia odsłuchowe
Filtry głośnikowe
Głośnikowe Galileo trzymałem nieprzyzwoicie długo. Słuchałem ich z zestawami
budżetowymi, średniej klasy i hi-endem,
a poniższe wrażenia są podsumowaniem
kilkutygodniowych testów. Im dłużej na
nich grałem, tym cięższą toczyłem walkę wewnętrzną, by już u mnie zostały.
Niestety, z przyczyn, o których na końcu, oddałem je dystrybutorowi, choć na
odchodnym usłyszałem „We’ll be back”.
I wcale nie zabrzmiało to złowieszczo. Początki jednak nie zapowiadały się różowo.
Zanim zacząłem słuchać na poważnie,
zafundowałem puszkom kilkudniowe wygrzewanie. Podsłuchując jednym uchem
efektów ich wpięcia w system, dziwiłem
się, co ludzie w nich widzą. W końcu
któregoś pięknego dnia naszykowałem
stertę płyt, zająłem miejsce pomiędzy kolumnami i przystąpiłem do testowania.
Oczywiście z filtrami pomiędzy wzmacniaczem a kolumnami, bo przecież znam
swój system na pamięć. Pierwsze wrażenie zapisane w notatniku brzmiało „szału
nie ma”. Scena była nieco obszerniejsza
niż bez filtrów, wysokie tony bardziej detaliczne, a bas schodził znacznie niżej, niż
zapamiętałem sprzed podłączenia Galileo.
Ale czy ta zmiana była warta kilkunastu
tysięcy? Odpiąłem zatem filtry, ponownie
puściłem słuchane fragmenty płyt i… dosłownie przysiadłem z wrażenia. Różnica
była szokująca, dodam, że na niekorzyść.
To, co do tej pory wydawało mi się przyzwoitym brzmieniem, sprawiało wrażenia
płaskiego i jazgotliwego. Scena w porównaniu z tą z Galileo została zgnieciona
w imadle, wyciśnięto z niej całe powietrze i większość oznak życia. Brzmienie,
które jeszcze tydzień temu było satysfakcjonujące, po odpięciu czarnych skrzynek
Test akcesoria
Synergistic Research okazało się nie do
przyjęcia.
Po takim doświadczeniu zrobiłem sobie 24-godzinną przerwę, zresetowałem
pamięć i nazajutrz zacząłem wszystko od
nowa, ale już we właściwej kolejności.
Odtwarzając wybrane fragmenty płyt
najpierw robiłem to z odłączonymi filtrami, a następnie powtarzałem z puszkami Galileo. W trakcie odsłuchu krążków
stricte audiofilskich poprawa dotyczyła
każdego aspektu brzmienia. Scena była
zdecydowanie obszerniejsza, lokalizacja
źródeł pozornych bardziej precyzyjna,
a wszystkie dźwięki dłużej wybrzmiewały,
nie wspominając o tym, że było ich więcej.
W nagraniach muzyki klasycznej można
było mówić nie o grupach instrumentów,
lecz o poszczególnych muzykach. Sale
koncertowe zyskały dodatkowe metry
wszerz i w głąb, a w czasie recitali organowych pogłos odbijający się od sklepienia
dawał realne wyobrażenie o rozmiarach
kościoła. Z kolei w nagraniach jazzowych
muzycy sprawiali wrażenie, jakby grali na
dokładniej nastrojonych instrumentach.
Nie w tym rzecz, że bez filtrów fałszowali, ale rozgardiasz, jaki panował na scenie,
przypominał rzępolenie adeptów ogniska
muzycznego. Ted Denney Trzeci miał całkowitą rację: efekt teleskopu Hubble’a się
potwierdził.
W nagraniach rockowych zmiana w brzmieniu była iście kosmiczna. Niekiedy różnice
okazywały się tak znaczne, że można było
mówić o zupełnie nowej jakości. „Amused
to Death” Watersa obfituje w najróżniejsze
efekty przestrzenne, które filtry Galileo
wydobyły na powierzchnię. Tak przynajmniej mi się wydawało, gdy posłuchałem
tej płyty z nimi i bez. Bez filtrów akcja
muzyczna rozgrywała się przede mną,
a od wielkiego dzwonu dźwięki dochodziły zza pleców. Po włączeniu puszek znalazłem się niemal w centrum wydarzeń, jak
gdyby stereo zastąpił zestaw wielokanałowy. Jeśli dodać do tego fakt, że usłyszałem
więcej dźwięków nagranych na płycie, to
nazwanie tej zmiany skokiem jakościowym w pełni oddaje zalety wpięcia w system filtrów Synergistica.
Na koniec należy się Wam wyjaśnienie,
dlaczego oddałem Galileo dystrybutorowi. Otóż ustrojstwa te z największego badziewia potrafią wycisnąć sok malinowy.
Gdybym słuchał muzyki tylko dla przyjemności, nie wahałbym się ani sekundy,
ale w pracy recenzenta, gdzie podstawowym atutem jest bezstronność, byłyby
bezużyteczne. Dopisałem je natomiast
do krótkiej listy zakupów, które zrobię po
przejściu na emeryturę. Mam nadzieję, że
jeszcze będą dostępne.
Konkluzja
Jeśli słuchacie muzyki na zestawie budżetowym, powiedzmy po 2000 zł za element, to 13500 wydane na nowy sprzęt
może wnieść więcej pozytywnych zmian
w brzmieniu niż filtry Galileo. Jeśli jednak
cieszycie się brzmieniem zestawu średniej
klasy lub jesteście szczęśliwymi posiadaczami high-endu, filtry Galileo powinny
jak najszybciej znaleźć się w Waszym systemie. Bez nich słuchanie muzyki jest jak
oglądanie gwiazd w centrum wielkiego
miasta.
Mariusz Zwoliński
Filtry sygnałowe
Działanie Galileo sprawdziłem w systemie złożonym z odtwarzacza Gamut
niejszym wydaniu. Zacząłem od „Systemic Chaos” Dream Theater (2007) i – co
tu dużo mówić – zagrało dwa razy lepiej.
Różnica jest taka, jakbyście patrzyli na
świat przez brudne okno i nagle ktoś otworzył je na oścież. Nie tylko widać lepiej, ale
dochodzą do Was zapachy, czujecie wiatr
i słyszycie, co się dzieje na zewnątrz. Jeżeli miałbym użyć jakiegoś porównania, to
dźwięk wydostał się z klatki i eksplodował
w pokoju. Działanie puszek jest trochę jak
włączenie „loudnessu”. O ile jednak tam
zabieg polegał na eksponowaniu skrajów
pasma, tutaj sprawa idzie dalej.
Największa zmiana zachodzi w rozmiarach dźwięku. Pomijając to, że włączenie
aktywnego elementu w tor powoduje, że
robi się odrobinę głośniej (efekt psychologiczny), słyszymy, że dynamika i bas
dostają zastrzyk adrenaliny prosto w serce. Muzyka nabiera rozpędu, jakbyśmy
nagle puścili sprzęgło w ferrari i wyrwali
Filtry głośnikowe
to całkiem spore pudełka.
CD 3, wzmacniacza dzielonego Roksan
Caspian Platinum i kolumn Audio Physic
Tempo VI. Uzupełnieniem okablowania
były: głośnikowy Harmonix (puszkami
głośnikowymi zajął się Mariusz) i sieciówki Neel N14E Gold.
Przedwzmacniacz/
końcówka mocy
Wrażenie jest natychmiastowe, a różnicę usłyszy nawet osoba, która do tej pory
słuchała muzyki na miniwieży albo iPodzie. Tego nie jest w stanie zrobić żaden
kabel. Staje się jasne, że w dźwięk ingerują
układy aktywne, a nie kryształy superczystej miedzi. Po wpięciu puszek odbieramy
zmianę jako jednoznacznie pozytywną.
Zwłaszcza, jeżeli słuchamy rocka w moc-
do przodu na łeb, na szyję. Do tej pory lecieliśmy myśliwcem, wypatrując wroga na
radarze i nagle widzimy go w oddali. Naciskamy więc guzik i włączamy dopalacze,
czyli Synergistica. I tym samym dostajemy
kopa w tyłek. O takiej sile, że możemy zemrzeć z głodu po drodze.
Efekt jest najdobitniejszy w dziedzinie
dynamiki i basu. Startują z przyśpieszeniem 4 G. Dół nie tylko schodzi głębiej
i zyskuje moc, ale też zmienia charakter.
Różnicę można porównać do tej między
kolumnami pasywnymi i aktywnymi.
Zmienia się definicja zakresu. Z precyzyjnej linii robi się sprężyna, a każdy
mocniejszy dźwięk zaczyna egzystować
osobno, jako skoncentrowana dawka
energii. Moc i głębia wzrastają, jakbyśmy
Hi•Fi i Muzyka 7-8/11
37
Test akcesoria
zdecydowanie podkręcili potencjometr.
Przyrost wrażeń dynamicznych jest jeszcze bardziej spektakularny, bo z efektownego nagrania wyrasta ściana dźwięku,
jak na dobrze nagłośnionym koncercie.
Po prostu czujemy, że do systemu dostaje
się dodatkowa dawka prądu, tym razem z
gniazdka 360 V. Dzieją się cuda!
Jeżeli brakuje Wam w systemach energii, poszukujecie wrażeń i wykorzystaliście już niemal wszystkie możliwości, to
puszki Synergistica mogą być dla Was od-
Yellow Jackets i spokojniejsze granie spod
znaku Nory Jones i Tori Amos. I znowu
zmiana jednoznacznie pozytywna. Pomijając bas i dynamikę, które rosną jak
fabryki w Shenzen, zauważymy też inną
mięsistość i kaloryczność brzmienia. Włącza się wspomniany dopalacz i trudno
z niego zrezygnować.
Dopiero w klasyce czujemy, że coś jest
na rzeczy. Przestrzenność nagrania nie
wzrasta, może nawet trochę karleje scena
w ECM-owskich realizacjach. Symfoni-
Moduły głośnikowe
wyposażono w ostre kolce.
kryciem, jak dla Kolumba Ameryka, a dla
Europy ziemniaki po jego wojażach.
Pisząc ten test, miałem za zadanie nakreślić swoje wrażenia o „części interkonektowej”. Nie mam pojęcia, ile kosztują
ulepszacze ani na jakiej zasadzie działają;
zajął się tym drugi autor. Ale wiem, że jaka
by nie była ich cena, są jej warte. Bo czasem inny wzmacniacz czy kolumny mogą
wprowadzić mniejsze zmiany, a już na
pewno nie tak jednoznacznie pozytywne.
Dźwięk staje się bardziej przezroczysty.
Szczegóły wychodzą jak ślimaki po deszczu, a muzyka dostaje ładunek świeżości
i realizmu. Na Dream Theater zaczynam
rozróżniać poszczególne gitary, które
przestają wchodzić w paradę wokaliście
i perkusji. Wszystko słychać znacznie wyraźniej. Perkusja staje się dźwięczniejsza.
Liczymy szarpnięcia strun gitar, a słowa
docierają do uszu oczyszczone z szumu.
Założyli tam jakiś filtr czy co? W każdym
razie: nie odsiewa on muzyki, bo tej jest
o 100 % więcej.
Po ostrym graniu przyszła pora na kolejne albumy: „90125” Yes, „Misplaced
Childhood” Marillion, a także na Madonnę, Queen, The Rippingtons, Yellow,
38
Hi•Fi i Muzyka 7-8/11
ka (moja ulubiona wytwórnia to Decca)
też w pierwszej chwili rośnie, ale po długim słuchaniu dochodzimy do wniosku,
że „pompka” trochę ogranicza swobodę
i lekkość brzmienia. Tracimy na naturalności i bezpretensjonalności takich nagrań, jak dobre fortepianowe rejestracje
DG. Nie znaczy to, że nagle dźwięk staje
się nienaturalny, ale znika gdzieś odrobina zwiewności, najbardziej subtelny szlif.
A więc także maksymalna neutralność
wobec nagrania. Synergistic „kombinuje”
i to trzeba sobie jasno powiedzieć.
A jak kombinuje? To już zależy od preferencji i płytoteki.
Jeżeli 90 % kolekcji stanowią albumy
rockowe, popowe i elektryczny jazz, to
nie ma się nad czym zastanawiać. Przytłaczająca większość muzyki rozrywkowej
brzmi z puszkami ciekawiej, a już na pewno efektowniej. I nie jest to „loudness”, ale
coś, co ożywi Wasze podejście do słuchania, odkurzy drogę do ulubionych płyt.
W takim przypadku Synergistic jest po
prostu potrzebny, a zastanawianie się nad
zakupem to strata czasu.
Jeżeli słuchacie rozrywki i klasyki w stosunku 50:50, korzyść z puszek także
przeważa nad purystycznym podejściem.
Warto.
Dopiero gdy jesteście ortodoksyjnymi
miłośnikami sonat Beethovena i motetów
Palestriny, a nie słyszeliście o The Who,
szala zaczyna się przechylać w stronę systemu bez dopalacza.
Źródło/przedwzmacniacz
Synergistic to mistrz świata w dziedzinie ożywiania starych nagrań. Jeżeli wasza
dyskografia Genesis potrzebuje masteringu, to lepiej zaufać Galileo niż realizatorom w studiu. Zrobi to lepiej, wręcz
spektakularnie. Normalne wydanie „Dark
Side of the Moon” zmieni w 180-gramowy
winyl. I to jest kwintesencja opisu amerykańskich puszek.
Szlachetnym, wyrafinowanym nagraniom kwartetów Brahmsa filtry „trochę”
szkodzą, za to japońskim edycjom Marillion i zwykłym, katalogowym wydaniom
Kate Bush – dodają skrzydeł. Musicie się
po prostu zdecydować.
Zwłaszcza, jeżeli podłączycie drugi
komplet.
Jak nietrudno się domyślić, zmiany idą
w tym samym kierunku; dostajemy dodatkową dawkę kalorii. Jednak nie do końca,
bo dynamika i bas nie poprawiają się już
tak spektakularnie (ale jest postęp!). Zauważamy za to przyrost przejrzystości,
porządku i rozplanowania źródeł w przestrzeni. Dźwięk robi się cięższy w basie,
ale lżejszy w ogóle (ciekawe). Nagrania
ulubionych zespołów z lat 80. i 90. stają się
niemal audiofilskie, a na to nie ma ceny.
Puszki, niestety, nie nadają się na narzędzie pracy recenzenta, bo za dużo robią
dobrego. Zwłaszcza jeżeli słuchacie takiej
muzyki, jaką sam lubię.
Dlatego żałuję, że nie mogę ich sobie
zainstalować. Kiedyś, jak już rzucę robotę recenzenta, będę je mieć, ale jak powiedział czarny wojownik z „Gladiatora”:
„jeszcze nie teraz”.
Dlatego jeżeli je zainstalujecie u siebie,
pozostanie mi tylko pozazdrościć. I pomarzyć o takim basie.
Maciej Stryjecki
Synergistic Research
Galileo Universal
Dystrybucja: Fast Audio
Ceny Galileo Universal:
RCA IC: 7180 zł
XLR IC: 10870 zł
Speaker: 13560 zł
Speaker
(dodatek do bi-wiringu): 900 zł

Podobne dokumenty