Pasja przedsiębiorczości

Transkrypt

Pasja przedsiębiorczości
2015/2016
Pasja przedsiębiorczości w historii
rodzinnej, lokalnej, regionalnej
TEMATY POPRZEDNICH KONKURSÓW
I. 2002/2003
Moja mała ojczyzna we wspólnej Europie
II. 2003/2004
Czy potrafimy rządzić się sami? Społeczność lokalna dawniej i dziś
III. 2004/2005
Buntownicy czy konformiści? Doświadczenia pokoleń
IV. 2008/2009
Polacy i Niemcy – wczoraj, dziś i jutro
V. 2009/2010
Rzeczpospolita wielu narodów.
Dziedzictwo przeszłości, szansa na przyszłość
VI. 2010/2011
Prace i dnie – praca jako zawód i powołanie
w doświadczeniach pokoleń
VII. 2011/2012
Usłyszane przy stole, znalezione w szufladzie,
czyli przeszłość w rodzinnej pamięci
VIII. 2012/2013
Żydzi w naszej pamięci
IX. 2013/2014
Patriotyzm w burzliwym stuleciu (1914–2014)
X. 2014/2015
Czas pokoju i radości
w historii mojej rodziny i jej otoczenia
Spis treści
Informacja edytorska..................................................................................... 4
Podsumowanie konkursu............................................................................... 5
PRACE indywidualne . ...................................................................................... 11
Jakub Grześkowiak, I nagroda
Zapomniany warsztat kuśniersko-garbarski w Śmiglu
Tamara Mądzielewska, I nagroda
Historia Apteki „Pod Orłem” w Łasinie
Maria Czernik, II nagroda
Pamięć o ludziach z pasją, czyli – Co by było, gdyby teatr marzył?
Żaneta Olejniczak, III nagroda
Jak feniks z popiołów… – Historia zgierskiej „Boruty” i jej cichych bohaterów
Wojciech Grechuta, wyróżnienie
Na początku była „ruda”
Jakub Miszkiewicz, wyróżnienie
Historia firmy pośrednictwa w handlu nieruchomościami
Juliusz Wasilewski, wyróżnienie
Przedsiębiorczość jako „sposób na życie” w historii mojej rodziny
PRACE ZBIOROWE ............................................................................................... 115
Klaudia Guzy, Karolina Nowak, Gabriela Gembala, Paulina Saduś, I nagroda
Historia lokalnego przedsiębiorstwa. Piekarnia Piskorek
Katarzyna Laszczowska, Patrycja Wałecka, II nagroda
Ludzie z pasją – przedsiębiorcy z Koła
Oliwia Kończak, Klaudia Orzechowska, Jan Chraplak, Olgierd Krzyżaniak, III nagroda
Białe złoto Chodzieży, czyli historia chodzieskiej fabryki porcelany
Maria Lik, Karolina Śniatkowska, III nagroda
Pasja wypiekania od pokoleń
CERTYFIKATY ........................................................................................................ 177
2015/2016
Pasja przedsiębiorczości
w historii rodzinnej, lokalnej,
regionalnej
Patron naukowy
Instytut Historii i Nauk Politycznych Uniwersytetu w Białymstoku
Partnerzy
„Rzeczpospolita”
„Uważam Rze Historia”
Dom Spotkań z Historią
PortalOświatowy.pl
Sponsorzy
DANUTA KOSIM-KRUSZEWSKA – NOTARIUSZ
Społeczny Instytut Wydawniczy „ZNAK”
MICHAŁ OLSZEWSKI – ART Market Eksperts
Konkurs historyczny „Historia i Życie”
dla młodzieży licealnej i gimnazjalnej
Edycja XI – 2015/2016
Pasja przedsiębiorczości
w historii rodzinnej, lokalnej,
regionalnej
Organizator
RKiW Roman Kruszewski, Witold Konieczny s.c.
„HISTORIA I ŻYCIE”
Rada Programowa
Witold Konieczny, Roman Kruszewski, Wojciech Łukowski,
Witold Olejnik, Maria Prosińska-Jackl, Wanda Tycner, Jerzy Urwanowicz
Jury
Wojciech Łukowski (przewodniczący), Karol Łopatecki, Wanda Tycner,
Jerzy Urwanowicz
Warszawa 2016
Copyright © by RKiW Roman Kruszewski, Witold Konieczny s.c. „Historia i Życie”
ISBN 978-83-919068-8-0
Opracowanie redakcyjne – Maria Prosińska-Jackl
Skład broszury – 6AN Studio
Druk – Drukarnia MILLER
Informacja edytorska
Prace laureatów konkursu znajdujące się w niniejszej publikacji przedstawiamy Czytelnikom w kształcie bardzo zbliżonym do tego, w jakim czytali je jurorzy. Drobne zmiany w tekstach
wynikają z adiustacji redakcyjnej, która jest obowiązkiem Wydawnictwa.
Poprawiono oczywiste literówki i błędy gramatyczne; skorygowano pisownię (np. nazw
własnych, zapisy lat i dat) i interpunkcję; uzupełniono i ujednolicono zapisy bibliograficzne oraz
podpisy pod ilustracjami. Poprawki nie zmieniają treści, słownictwa i stylu pracy; są wyrazem dbałości o poprawność językową. Przykłady typowych poprawek: półtora roku (nie: półtorej roku),
liczba (nie: ilość – w wypadku rzeczowników policzalnych), szansa (nie: potencjalna szansa) itp.
Kilka prac nieco skrócono, co zostało zaznaczone nawiasami kwadratowymi. Drobne błędy lub niejasności merytoryczne objaśniono w przypisach [Przyp. red.]. Każda praca po adiustacji
została przesłana Autorce/Autorowi/Autorom do sprawdzenia i uzyskała akceptację do druku.
Spośród nadesłanych ilustracji wybrano te, które spełniały minimum norm technicznych
niezbędnych do ich opublikowania. W części prac liczba fotografii i zeskanowanych dokumentów
jest mniejsza niż w wersjach oryginalnych.
MPJ
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PODSUMOWANIE
XI Konkurs historyczny z cyklu „Historia i Życie”
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej,
lokalnej, regionalnej
Podsumowanie
W XI edycji konkursu „Historia i Życie” kolejny raz zaproponowaliśmy uczestnikom,
by przyjrzeli się z bliska historii lokalnej i ludziom, którzy ją tworzyli. Tradycja miejsca ukształtowana jest przez poprzednie pokolenia w toku różnych wydarzeń dziejowych, a także w toku
codziennego życia. Jeśli spojrzeć na przeszłość uważnie i nieschematycznie, łatwo dostrzec,
jak wielkie znaczenie dla tradycji lokalnych mieli ci, którzy odznaczali się energią, zaradnością, odwagą i uporem, a zarazem rozsądkiem i prospołecznym nastawieniem. Słowem – ludzie przedsiębiorczy. Tacy ludzie potrafią swoim przykładem pociągnąć innych, zachęcić ich do
współdziałania albo ośmielić do osiągania własnych celów. Niejednokrotnie przekazują swoją
pasję dzieciom i wnukom.
Pamięć o dziejach narodu wiąże się zwykle z wydarzeniami, w których walka, bohaterstwo i poświęcenie odgrywają najważniejszą rolę. Organizatorzy konkursu „Historia i Życie”
starają się – wbrew stereotypom – lokować tę pamięć w obszarach oświaty, pracy, nauki, gospodarki, aktywności społecznej i obywatelskiej, czyli tam, gdzie przedsiębiorczość była i jest
motorem działania. Formułując temat konkursu pragnęliśmy, aby uczestnicy odkryli w przeszłości swojej rodziny i swojej małej ojczyzny wątek przedsiębiorczości, dzięki któremu pojedynczy
ludzie, rodziny i lokalne społeczności – a w rezultacie cały naród – realizują swoje aspiracje
i zmierzają ku poprawie bytu, korzystnie zmieniając otoczenie.
Uczniom, a zarazem ich nauczycielom i dyrektorom szkół, zaproponowaliśmy do wyboru – w ramach ogólnego tematu konkursu – cztery tematy szczegółowe:
1. Przedsiębiorczość jako „sposób na życie” w historii mojej rodziny.
2. Warsztaty, zakłady i firmy lokalne w dziejach mojej okolicy.
3. Pamięć o ludziach z pasją – inicjatorach lokalnej przedsiębiorczości.
4. Historia lokalnego przedsiębiorstwa, warsztatu, firmy.
Największą popularnością cieszył się temat pierwszy. Odkrywanie i opisywanie przedsiębiorczości zaobserwowanej w środowisku rodzinnym jest najwyraźniej przedmiotem dumy
i nieraz wyznacza własne plany na przyszłość. Stanowi to, naszym zdaniem, piękne potwierdzenie obserwacji socjologicznych i psychologicznych: nic nie wpływa na młodych tak mocno, jak
przykłady postaw życiowych z najbliższego otoczenia i z tradycji rodzinnej.
5
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Popularność pozostałych trzech tematów rozkładała się niemal równo, a niekiedy wątki splatały się, uniemożliwiając ich wyraźne rozgraniczenie. Widać w tym uchybienie organizatorów: powinniśmy przewidzieć, że historia lokalnego przedsiębiorstwa to nader często także
historia „człowieka z pasją”.
Cechą charakterystyczną są w tym roku bardzo dobre prace zbiorowe. Z siedemnastu,
jakie wpłynęły, tylko jedna nie zakwalifikowała się do ostatniego etapu ocen (z przyczyn formalnych), a cztery zostały nagrodzone i wyróżnione. Warto zauważyć, że wśród dwunastu prac
zbiorowych, których autorzy otrzymali certyfikaty, aż pięć to prace gimnazjalistów. Gratulujemy
zespołom najmłodszych uczestników i ich nauczycielom!
Inaczej rozkładają się nagrody i certyfikaty w pracach indywidualnych. Tu zróżnicowanie jest znacznie większe. Do grona laureatów weszli – w ostrej konkurencji – sami licealiści.
Wśród 44 autorów, którzy otrzymują certyfikaty, jest dwunastu gimnazjalistów. Niektóre ich
prace „otarły się” o nagrodę – widać, że autorzy/autorki mają potencjał, by w przyszłym roku
wybić się jeszcze bardziej. Mają także dobrych nauczycieli, którzy umieli pokierować ich pracą.
Ogólnym celem naszych konkursów jest uświadomienie uczniom,
–– że wiedza historyczna sprzyja rozumieniu współczesności;
–– że poznając przeszłość, budujemy podstawy naszej tożsamości i zacieśniamy więzy
międzypokoleniowe;
–– że dużo można się nauczyć, podejmując własne poszukiwania, rozmowy i lektury.
Tematyka tegorocznego konkursu pozwalała osiągnąć powyższe cele, ale przyznać
trzeba, że trochę nadmiernie kierowała uwagę ku współczesności, do osiągnięć, które są zwieńczeniem (bądź zakończeniem) pracy trwającej przez wiele poprzednich lat. Dlatego jury zwracało uwagę przede wszystkim na historyczny aspekt pracy, umiejętność ukazania przeszłości
na podstawie dokumentów i wywiadów. Przykuwały naszą uwagę prace sięgające w przeszłość
najgłębiej oraz prace, w których temat dotyczy sprawy zamkniętej, zakończonej, żyjącej jednak
w pamięci współczesnych. Przykłady takich ujęć wśród prac nagrodzonych to historia istniejącej do dziś apteki, której dobrze udokumentowane dzieje sięgają roku 1834, oraz historia
warsztatu garbarsko-kuśnierskiego, który dzięki zapobiegliwości właściciela zmienił się mini
muzeum tej gałęzi rzemiosła.
Prace tegoroczne objętościowo są na ogół nieco mniejsze niż w poprzednich konkursach. W ogólnej wiedzy historycznej uczestników nadal obserwujemy braki. Niektórzy autorzy
mają problem z umiejscowieniem narracji w kontekście historycznym lub nawet go pomijają
(w skrajnym przypadku: jakieś „obce wojska” wkroczyły do danej miejscowości). Jednak merytoryczna zawartość prac związana z tematem konkursu budzi uznanie. Pokazują indywidualną i zbiorową pracę w lokalnych przedsiębiorstwach, sklepach i warsztatach o długiej historii,
opisują, jak grupowa aktywność i zaangażowanie pozwala rozwijać się i trwać nawet sporym
zakładom pracy, których los zależy przecież od wielu czynników (fabryki i kopalnie); z sentymentem piszą o nieistniejących już zakładach, w których pracowali z oddaniem ich rodzice
bądź dziadkowie (np. Zakłady Przemysłu Skórzanego „Otmęt” w Krapkowicach, Zakłady Radiowe „Diora” w Dzierżoniowie, Tłocznia Płyt Gramofonowych „Pronit” w Pionkach). Pokazują też,
że przedsiębiorczość może przejawiać się w oryginalny sposób i dotyczyć dziedzin odległych od
6
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PODSUMOWANIE
wytwórczości czy handlu, np. z uznaniem odnotowujemy prace mówiące o przedsiębiorczości
w dziedzinach artystycznych, w popularyzacji wiedzy, w podróżach. Tegoroczny konkurs rozpoczął się – z powodów organizacyjnych – z miesięcznym opóźnieniem, co miało pewien wpływ na liczbę uczestników. Na konkurs przysłano 92 prace z 39
miejscowości i z 43 szkół. Wiele prac pochodzi z całkiem niewielkich ośrodków z całej Polski,
wiele – z miast średniej wielkości (prym wiedzie Opole), po kilka z Lublina, Bydgoszczy, Gdyni,
Słupska, pojedyncze z Warszawy, Wrocławia, Katowic.
Liczba uczestników XI edycji (122) jest większa niż liczba prac, ponieważ 17 prac przygotowano zbiorowo; pracowały razem dwie osoby (9 prac), trzy (3 prace), a nawet cztery (5
prac). Wśród uczestników było znacznie więcej dziewcząt (87, tj. 71%) niż chłopców (35, tj.
29%); proporcje te układały się podobnie jak w poprzednich latach.
Pod względem konstrukcyjnym i językowym nie odnotowujemy zmian w stosunku
do zeszłego roku. Znajomość gramatyki, składni, interpunkcji, ortografii nadal pozostaje terenem, na którym wiele można poprawić. Korzystanie z Internetu natomiast ulega zmianom;
uczniowie ze znacznie większą otwartością wymieniają strony, z których czerpali wiadomości,
znacznie częściej potrafią to robić dobrze (nie stosując ułatwień typu „kopiuj-wklej”). Coś jednak w tej sferze niepokoi: po raz pierwszy w tym roku pojawiły się prace oparte wyłącznie na
Internecie; nie widać w nich próby sięgania do książek, oryginalnych dokumentów i do rozmów
bądź próby wykonania własnych zdjęć. Przypuszczamy, że jest to wynik wzbogacenia zawartości
stron internetowych instytucji i społeczności lokalnych, miast i miasteczek, ich bibliotek i archiwów. Pracę o swojej miejscowości można napisać nie wychodząc z domu. Nie o to jednak
chodzi w naszym konkursie, dlatego podkreślamy: własne poszukiwania, rozmowy, odwiedziny
w muzeum i archiwum powinny odbywać się „w realu”. Inny aspekt tego problemu to powielanie cudzych błędów i schematów językowych; język stron www rzadko bywa dobrym wzorem.
Podsumowując konkurs, z satysfakcją stwierdzamy, że dla dużej części uczestników stał
się on nie tylko możliwością sprawdzenia swoich umiejętności, ale też rzeczywistą inspiracją do
zainteresowania się historią rodziny, swojej najbliższej okolicy czy miasta, a także do formułowania budujących refleksji („Podczas pisania tej pracy zrozumiałam, jak ważną, a zarazem jak
trudną sprawą jest prowadzenie działalności gospodarczej w małej miejscowości”). Uczniowie
podziwiają przedsiębiorczość i pasję zawodową odkrywaną w życiorysach antenatów („Moja
rodzina uświadamia mi to na każdym kroku, wspominając i opowiadając, jak nasi przodkowie
dążąc do obranego celu, spełniali swoje marzenia”). Jest to dla nas jako organizatorów konkursu rezultat równie istotny, jak przyznane nagrody.
7
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
NAGRODY
PRACE INDYWIDUALNE
Nagroda I
Jakub Grześkowiak, uczeń I Liceum Ogólnokształcącego im. Rodu Leszczyńskich w Lesznie, za pracę napisaną pod opieką mgr Magdaleny Kurzacz-Nagły, pt. Zapomniany warsztat kuśniersko-garbarski w Śmiglu.
Nagroda I
Tamara Mądzielewska, uczennica Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. Kazimierza Jagiellończyka w Łasinie, za pracę napisaną pod opieką mgr Hanny Baczewskiej, pt. Historia Apteki
„Pod Orłem” w Łasinie.
Nagroda II
Maria Czernik, uczennica Liceum Ogólnokształcącego nr III im. Marii Skłodowskiej-Curie
w Opolu, za pracę napisaną pod opieką mgr Macieja Skoczylasa, pt. Pamięć o ludziach z pasją,
czyli – Co by było, gdyby teatr marzył?
Nagroda III
Żaneta Olejniczak, uczennica Zgierskiego Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. Jana
Pawła II w Zgierzu, za pracę napisaną pod opieką mgr Beaty Rybarczyk, pt. Jak feniks z popiołów…
– Historia zgierskiej „Boruty” i jej cichych bohaterów.
Wyróżnienie
Wojciech Grechuta, uczeń Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Lubaczowie, za pracę napisaną pod opieką i we współpracy z mgr Januszem Grechutą, pt. Na początku
była „ruda”.
Wyróżnienie
Jakub Miszkiewicz, uczeń Liceum Ogólnokształcącego nr III im. Marii Skłodowskiej-Curie
w Opolu, za pracę napisaną pod opieką mgr Macieja Skoczylasa, pt. Historia firmy zajmującej się
pośrednictwem w handlu nieruchomościami.
8
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PODSUMOWANIE
Wyróżnienie
Juliusz Wasilewski, uczeń VII Liceum Ogólnokształcącego im. Janusza Kusocińskiego
w Bydgoszczy, za pracę napisaną pod opieką mgr Anny Wolnik, pt. Przedsiębiorczość jako „sposób
na życie” w historii mojej rodziny.
PRACE ZBIOROWE
Nagroda I
Gabriela Gembala, Paulina Saduś, Karolina Nowak, Klaudia Guzy, uczennice Powiatowego Zespołu nr 1 Szkół Ogólnokształcących im. ks. St. Konarskiego w Oświęcimiu, za pracę napisaną pod opieką mgr Jolanty Bąk, pt. Historia lokalnego przedsiębiorstwa. Piekarnia Piskorek.
Nagroda II
Katarzyna Laszczowska, Patrycja Wałecka, uczennice Zespołu Szkół Ekonomiczno-Administracyjnych im. Stanisława i Władysława Grabskich w Kole, za pracę napisaną pod opieką mgr
Anety Kunickiej, pt. Ludzie z pasją – przedsiębiorcy z Koła.
Nagroda III
Oliwia Kończak, Klaudia Orzechowska, Olgierd Krzyżaniak, Jan Chraplak, uczniowie
I Liceum Ogólnokształcącego im. św. Barbary w Chodzieży, za pracę napisaną pod opieką mgr
Agnieszki Ptakowskiej-Sysło, pt. Białe złoto Chodzieży, czyli historia chodzieskiej fabryki porcelany.
Nagroda III
Maria Lik, Karolina Śniatkowska, uczennice I Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana
Czarnieckiego w Chełmie, za pracę napisaną pod opieką mgr Anny Popielewicz, pt. Pasja wypiekania od pokoleń.
Certyfikaty dla autorów prac, które zakwalifikowane zostały przez jury do ostatniego
etapu konkursu otrzymuje 77 uczniów, co stanowi 63% ogólnej liczby uczestników. W tej grupie
44 uczniów to autorzy prac indywidualnych, a 33 uczniów to autorzy prac napisanych przez dwie
osoby lub więcej osób.
Wszystkim autorom prac dziękujemy za udział w konkursie, a laureatom najserdeczniej
gratulujemy.
9
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Nauczyciele
Opiekę nad uczestnikami konkursu sprawowało 43 nauczycieli. Ich zaangażowanie przy
wykonywaniu prac ma polegać, zgodne z naszymi oczekiwaniami, na pomocy w znalezieniu odpowiednich lektur i na ukierunkowaniu realizacji oraz ułatwieniu kontaktów w instytucjach związanych z tematem pracy. Niektórzy nauczyciele już od paru lat zachęcają uczniów do uczestnictwa
w konkursie „Historia i Życie”, a ich opieka jest na ogół wyważona i nie dotyczy autorskiego opracowania tekstu. Tegoroczny przypadek jednej z prac indywidualnych wprawił nas w zakłopotanie;
„opiekę i współpracę” sprawował ojciec autora, historyk i pasjonat regionu. Syn niewątpliwie
przejmuje zainteresowania ojca i zaczyna je kontynuować; przygotował pracę ciekawą, świetnie
napisaną, bogato udokumentowaną. Jak dalece jednak samodzielną? Nie mając możności odpowiedzieć na to pytanie, nie przyznaliśmy nagrody; ze względu na niewątpliwe walory praca
została jednak wyróżniona.
Nagrodę specjalną konkursu „Historia i Życie” otrzymuje mgr Maciej Skoczylas, nauczyciel Liceum Ogólnokształcącego nr III im. Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu, za mądrze sprawowaną opiekę nad pracami licznego grona uczniów i wieloletnią owocną promocję naszego konkursu.
Ponadto, jak co roku, Jury Konkursu nagrodziło pięciu nauczycieli, którzy otrzymują nagrody pieniężne i dyplomy:
• Ewa Grodecka, nauczycielka Gimnazjum nr 19 im. Józefa Czechowicza w Lublinie;
• Jacek Malicki, nauczyciel Zespołu Szkół im. Jędrzeja Śniadeckiego nr 2 w Pionkach;
• Anna Popielewicz, nauczycielka I Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie;
• Izabela Rybarczyk, nauczycielka Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. Józefa Nojego
w Czarnkowie;
• Stanisław Stefański, nauczyciel II Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza
w Słupsku.
Prezentacja wyników XI edycji Konkursu i wręczenie nagród nastąpi w trakcie Gali Finałowej, w dniu 10 listopada 2016 roku w siedzibie dziennika „Rzeczpospolita” w Warszawie, ul.
Prosta 51.
Rada Programowa Konkursu „Historia i Życie”
oraz Jury Konkursu:
dr hab. prof. UW Wojciech Łukowski - przewodniczący,
dr hab. prof. UwB Jerzy Urwanowicz,
red. Wanda Tycner, dr hab. Karol Łopatecki
10
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
PRACE INDYWIDUALNE
11
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – I nagroda
Jakub Grześkowiak
Leszno, I Liceum Ogólnokształcące im. Rodu Leszczyńskich
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Magdalena Kurzacz-Nagły
Zapomniany warsztat kuśniersko-garbarski
w Śmiglu
Pochodzę ze Śmigla. Jest to niewielka miejscowość w Wielkopolsce, 60 km od Poznania,
położona na wzniesieniach. O naszym mieście często mówi się: „Śmigiel – miasto wiatraków”.
Siłę Śmigla przez lata budowali przede wszystkim rzemieślnicy, z których najbardziej znani byli
młynarze. Legenda głosi, że w naszym mieście było 99 wiatraków, a kiedy chciano wybudować
setny, to któryś się albo zawalił, albo spalił. I tak nigdy nie udało się wybudować 100 wiatraków.
Nazwa Śmigiel najprawdopodobniej pochodzi od słowa „śmigło” (część wiatraka) bądź „śmigaj”,
czyli inaczej mówiąc: młynarz.
Pisząc o zakładach rzemieślniczych i fabrykach, które na stałe wpisały się w historię mojego miasta, należy wspomnieć o znajdującej się w pobliskim Nietążkowie cegielni. Przed wybuchem II wojny światowej należała ona do Heinricha Hentschela, nazisty, późniejszego drugiego
burmistrza Śmigla podczas okupacji. Po nim dyrektorem cegielni został mój pradziadek – Stanisław Kolanoś. Grzechem byłoby nie wspomnieć też o wybornym i znanym na całą okolicę piwie,
produkowanym w śmigielskim browarze. Stara pieśń głosiła, że „Śmigiel leży na wzgórzu, tam pije
się piwo z dzbanów…”. Sądzę, że muszę również napisać o tym, że mój drugi pradziadek – Zygmunt Białecki – prowadził warsztat ślusarski. Jednak opisanie historii tego warsztatu jest niemożliwe, gdyż nie posiadam żadnych dokumentów na jego temat, a i sam warsztat nie istnieje, budynek bowiem został przerobiony na mieszkanie. Chciałbym też wspomnieć, że pradziadek Białecki
brał udział w powstaniu wielkopolskim. W 1939 roku był pierwszą ofiarą terroru niemieckiego
w Śmiglu. Został bestialsko zamordowany po powrocie do domu, właśnie z warsztatu ślusarskiego, przez żołnierzy Wehrmachtu. Wspominam moich pradziadków nieprzypadkowo. Ich historie
są dowodem głębokiego zakorzenienia mojej rodziny, a więc i mnie, w historii śmigielskiej ziemi.
Czuję się mocno związany z moją małą ojczyzną.
Liczne warsztaty i zakłady rzemieślnicze, które powstały w Śmiglu i w powiecie w okresie
międzywojennym, miały wielkie znaczenie dla odbudowującej się II RP po 123 latach niewoli. Był
13
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
to czas intensywnego rozwoju gospodarczego. Polityka Władysława Grabskiego (w pierwszych
latach po odzyskaniu niepodległości) oraz 4-letni plan gospodarczy Eugeniusza Kwiatkowskiego
(w połowie lat 30. XX wieku) znacznie przyczyniły się do odbudowy polskiej gospodarki i jej ustabilizowania. Również na ziemi śmigielskiej można było zobaczyć ten rozwój i zachodzące intensywnie zmiany. Świadczą o tym różnego rodzaju dokumenty czy też wspomnienia starszych osób,
pamiętających tamte czasy.
W pierwszych latach niepodległości nastąpił rozwój rzemiosła w Śmiglu i okolicy. Jednak
kryzys gospodarczy, który dotknął Polskę w 1929 roku, nie ominął również i tego miejsca. Liczba
rzemieślników gwałtownie spadła i taki stan utrzymywał się do 1932 roku. W 1932 roku liczbę
rzemieślniczych zakładów w Śmiglu przedstawiają spisy, do których dotarłem; obejmują one 197
nazwisk1. Jak widać, Śmigiel w dwudziestoleciu międzywojennym był znaczącym ośrodkiem rzemieślniczym. Nie skupiłem się w mojej pracy na żadnym młynie czy piekarni, czyli na tym, z czego
Śmigiel słynie. Wielu młynarzy zakończyło już swoją działalność, a wiatraki pełnią obecnie funkcję
turystyczną, można je zwiedzać i oglądać.
Chciałem opisać historię pewnego małego warsztatu rzemieślniczego, znajdującego się
w Śmiglu przy ulicy Lipowej 32. Jest to zakład kuśniersko-garbarski pana Romualda Wojciechowskiego. Warsztat ten jest mi bardzo dobrze znany, gdyż znajduje się naprzeciwko domu mojej babci.
Pan Wojciechowski jest dla mnie osobą bardzo bliską. Kiedy byłem mały, bardzo często chodziłem
do niego czy to z mamą, czy z moją już zmarłą babcią Felą. Gdy widziałem skóry pouwieszane na
murach i te jego niezwykłe maszyny, byłem bardzo podekscytowany i ciekaw, jak wygląda praca
garbarza. Pewnego razu, kiedy u pana Wojciechowskiego pracowała moja ciocia Mira, mogłem zobaczyć, jak wyprawia się skóry. Pan Romuald pokazał mi cały proces. Do dziś to pamiętam. Czuję jakąś sentymentalną więź z panem Romualdem i dlatego postanowiłem opisać historię tego zakładu
i jego właściciela. Pan Wojciechowski bardzo ucieszył się z mojego zainteresowania.
Warsztat pana Wojciechowskiego powstał w 1925 roku przy ulicy Lipowej 32 (dawniej
18) w Śmiglu. Został założony przez ojca pana Romualda – Szczepana Wojciechowskiego. Jest to
warsztat garbarsko-kuśnierski. Szczepan Wojciechowski urodził się 11 grudnia 1901 roku w Bronikowie, niedaleko Śmigla. Miał siedmioro rodzeństwa. Dzieciństwo spędził w rodzinnej miejscowości. Gdy Polska odzyskała niepodległość, został powołany do służby w Wojsku Polskim. Brał
czynny udział w wojnie polsko-bolszewickiej, uczestniczył również w bitwie warszawskiej. Moim
zdaniem pana Szczepana trzeba cenić właśnie za to, że nie tylko ciężko dla ojczyzny pracował, ale
i dla niej walczył.
Po zwolnieniu z wojska pan Szczepan wrócił do rodzinnego Bronikowa. Czasy były wtedy
bardzo trudne. Polska dopiero się odradzała i odbudowywała gospodarkę. Panowało wysokie
bezrobocie. Pan Szczepan podejmował się różnych prac, gdyż wielodzietnej rodzinie trudno było
wyżyć tylko z rolnictwa. Pan Romuald mówił mi, że jego ojciec podjął się nawet pracy, którą wykonują zawodowi konserwatorzy zabytków: wyczyścił obrazy w drewnianym kościele w Bronikowie,
które były pokryte grubą warstwą sadzy. Potem zaczął się interesować garbarstwem.
W 1925 roku ożenił się z Martą Karpińską. Przenieśli się do Śmigla i kupili ten dobrze
mi znany dom przy ulicy Lipowej. Kupując go musieli skorzystać z pożyczki, której udzielił panu
1
H. Zbierski, O śmigielskich wiatrakach, cechach i organizacjach rzemieślniczych, Śmigiel 2006, s. 124-139.
14
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Szczepanowi jego szwagier. Według mnie pan Szczepan, gdy zdecydował się założyć własną działalność, przedstawił się jako osoba przedsiębiorcza. Podjął ryzyko, gdyż nie wiedział, czy jego interes się rozwinie. W Śmiglu działało kilka warsztatów garbarsko-kuśnierskich. Nie wiedział, czy uda
mu się przekonać okolicznych mieszkańców do swoich wyrobów i co za tym idzie, czy uda mu się
wejść i utrzymać na lokalnym rynku. Wiem, że człowiek przedsiębiorczy wyróżnia się umiejętnością postrzegania szans2. Jak mówił syn pana Szczepana, były wtedy ostre zimy i ojciec zdał sobie
sprawę, że właśnie w tej branży mógłby sobie poradzić, wykorzystując zapotrzebowanie na ciepłą
odzież. A to, że był złotą rączką i szybko się wszystkiego uczył, bardzo mu pomogło.
Na posesji, którą zakupił, nie było żadnego budynku gospodarczego, który nadawałby się
do prowadzenia rzemiosła. Dlatego podjął decyzję o budowie budynku, który miał pełnić funkcję
warsztatu. Większość prac wykonywał sam. Musiał również pozałatwiać formalności urzędowe, które pozwalałyby mu na prowadzenie legalnej działalności. Początki warsztatu nie były wcale łatwe.
Pan Romuald wspomina, że pierwszym klientem, o którym opowiadał mu jego ojciec, był pewien
Niemiec z Wydorowa, który przyniósł do garbowania skórę czarnego kota. W wyniku pracy nad
skórą zmieniła ona nieco swój pierwotny kolor. Klient stwierdził, że to nie jest jego skóra i nie chciał
jej odebrać. Dużym problemem było również zdobycie odpowiednich garbników. Po niektóre z nich
pan Wojciechowski musiał jeździć aż do Poznania, a była to wówczas niemała wyprawa. Po pewnym
czasie pan Szczepan zaczął również zajmować się kuśnierstwem. Najczęściej wykonywał ocieplacze,
rękawice i kożuchy, które kupowali głównie furmani z pobliskich wsi i miejscowości.
W tym miejscu chciałbym przedstawić różnicę pomiędzy garbarstwem a kuśnierstwem.
Przytoczę tu słowa pana Romualda: „Kuśnierstwo i garbarstwo to stare zawody rzemieślnicze,
które kiedyś były ludności bardzo potrzebne. Były ostre zimy i nie było sztucznych futer. Garbarstwo zajmuje się wyprawą skór. A kuśnierz bierze tę skórę od garbarza i szyje z tego kożuch czy coś
innego”. Jak już wspomniałem, w niewielkim Śmiglu istniało kilka warsztatów garbarsko-kuśnierskich, co sprawiało, że na rynku panowała duża konkurencja. Pan Wojciechowski sprzedawał swoje wyroby w Śmiglu na jarmarku, który znajdował się na głównym rynku. Również na ten jarmark
przyjeżdżali m.in. Żydzi z Garwolina, którzy sprzedawali swoje towary w niższych cenach. Dlatego
pan Wojciechowski musiał jeździć na jarmarki dalej, m.in. do Rakoniewic i Wielichowa. Możemy
zauważyć kolejną cechę przedsiębiorczości – ekspansywność. Poszukiwał nowych miejsc zbytu
dla swoich towarów, aby osiągnąć większą korzyść ze swojej pracy. Miejscowości te nie znajdowały się blisko Śmigla, były od niego oddalone o kilkanaście, a czasem nawet o kilkadziesiąt kilometrów. A więc pokazuje to, jak pan Szczepan musiał się namęczyć, aby sprzedać swoje towary.
Z czasem zaczął zatrudniać ludzi do pomocy. Pierwszą pracownicą była Irena Tomaszewska, krewna jego żony – Marty Wojciechowskiej. Dorywczo pracował również Franciszek Mendel,
który po pewnym czasie przeprowadził się z ulicy Ogrodowej na ulicę Lipową, blisko domu państwa Wojciechowskich.
Wybuch II wojny światowej 1 września 1939 roku spowodował zatrzymanie pracy
w warsztacie. Państwo Wojciechowscy, tak samo jak większość rodzin, postanowili uciec przed
2
Przedsiębiorczość – cecha charakteru, zob.: http://www.ceo.org.pl/pl/przedsiebiorczy/news/przedsiebiorczosc-cecha-charakteru (dostęp 16.05.2016); Z. Makieła, T. Rachwał, Krok w przedsiębiorczość, Warszawa
2015, s. 6-8.
15
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
nadchodzącym frontem. Planowali udać się na wschód, w okolicę Wilna. Pan Szczepan jednak
miał odłączyć się od rodziny i szukać swojej jednostki, gdyż posiadał kartę powołania do wojska.
Uciekli do Środy Wielkopolskiej, ale widząc panujący tam nieład i zdezorientowanie, postanowili
wrócić do Śmigla, gdyż uświadomili sobie, że dalsza ucieczka nie miałaby sensu. Po powrocie
okazało się, że Śmigiel był już innym miastem. Kiedy rozmawiałem z panem Romualdem na temat
sytuacji po powrocie do Śmigla w pierwszych dniach wojny, przypomniały mi się opowieści mojej
babci Felicji, której zawdzięczam zainteresowanie historią Polski i mojego miasteczka. Wspomnienia pana Romualda były zbieżne z tym, co mówiła babcia. Niemcy triumfowali, butnie podnosząc
głowy. Na swoich domach wywieszali flagi ze swastykami. W mieście funkcjonowały już władze
niemieckie, składające się z miejscowych Niemców, którzy dotąd zgodnie żyli z sąsiadami – Polakami.
Armia niemiecka do Śmigla wkroczyła 7 września. Pierwszym burmistrzem był Paul
Gemming, drugim – Heinrich Hentschel. Aby zastraszyć Polaków, Niemcy brali zakładników. Byli
oni przetrzymywani w budynku sądu, obecnie gmachu Urzędu Miejskiego w Śmiglu. Wśród zakładników znalazł się i pan Szczepan Wojciechowski. Po wypuszczeniu podjął pracę na nowo, ale
w 1940 roku został mu narzucony niemiecki zarząd, który sprawował Niemiec o nazwisku Fengler.
Warsztat musiał wykonywać zamówienia dla niemieckiej armii. Fengler był alkoholikiem, przez co
nieraz zaniedbywał swe obowiązki. Pan Romuald wspomina go tak: „Zarządcą był z Leszna taki
Fengler, który był alkoholikiem i pijakiem. On nieraz kazał ojcu tak dużo skór zamoczyć i później
się upił i nie przyszedł po nie. Zaś później brał takiego sąsiada Mendla do pomocy”. Fengler, mimo
swych wad, ulepszył zakład, gdyż sprowadził nowoczesne kosy garbarskie. Jednak zła opinia o nim
poskutkowała tym, że został odwołany.
Po nim nowym zarządcą został Neumann, z zawodu młynarz. W czasach sprawowania
zarządu przez niego sytuacja zakładu była lepsza niż za Fenglera. Taki stan utrzymywał się do 27
stycznia 1945 roku, czyli do wkroczenia do Śmigla Armii Czerwonej. Po wojnie pan Szczepan prowadził warsztat nadal. Pod względem liczby zamówień czasy powojenne w warsztacie państwa Wojciechowskich były dosyć pomyślne. Prac kuśnierskich z każdym rokiem przybywało. W latach 60.
nastała moda na kożuchy, co również przyczyniło się do intensywnego rozwoju warsztatu. Nastąpiła modernizacja i rozbudowa warsztatu. Dobudowano kilka pomieszczeń, a także doprowadzono
energię elektryczną, co umożliwiło zastosowanie bardziej nowoczesnych i wydajniejszych maszyn.
Przed wojną pan Szczepan Wojciechowski włączał się także do pracy społecznej, wykorzystując swą przedsiębiorczość dla dobra mieszkańców Śmigla. Wstąpił do organizacji Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego. Nieco później zaangażował się w prace organizacyjne klubu sportowego „Pogoń Śmigiel 1929”. Był jego wiceprezesem i przyczynił się w dużej
mierze do rozwoju sportu w Śmiglu. Powstał wówczas basen, sala gimnastyczna i kręgielnia. Był
to dość zabawny paradoks, bo – jak mówi pan Romuald – jego ojciec nigdy nie miał nic wspólnego
ze sportem, nic nie trenował i się nim za bardzo nie interesował.
Można jednoznacznie stwierdzić, że pan Szczepan Wojciechowski jest osobą zasłużoną
dla miasta Śmigla. Poświęcał swój wolny czas dla jego mieszkańców. Bardzo cenię osoby, które
angażują się w działania dla innych, to także zawdzięczam mojej rodzinie i wychowaniu. Mój
pradziadek bowiem, o którym już pisałem, również angażował się w prace społeczne. W jego
ogrodach odbywały się ćwiczenia Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Był również członkiem
16
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Kurkowego Bractwa Strzeleckiego. Właśnie takie osoby są bardzo zasłużone dla Polski. Rozwijały
ideę prac społecznych we własnej okolicy.
Lata powojenne obfitowały w różne zjawiska negatywne. Bardzo dokuczliwe były skutki
ówczesnej polityki władz państwowych, które, kierując się ideologią komunistyczną, utrudniały bądź niszczyły prywatną działalność gospodarczą i indywidualną przedsiębiorczość. Zakazano
handlu skórami, lecz interes pana Wojciechowskiego się nie załamał. „Do armii wkraczały nowe
samoloty i trzeba było produkować kamizelki dla pilotów, właśnie ze skór” – wspomina pan Romuald. Po wojnie warsztat pana Wojciechowskiego zatrudniał więcej osób niż w latach przedwojennych. Drugą pracownicą po Irenie Tomaszewskiej, która pracowała przed wojną, była Waleria
Piotrowska, pracowała ona od 1945 do 1947 roku. Po niej pracę w warsztacie podjęła Weronika
Wawrzyniak. W 1950 roku pracę u państwa Wojciechowskich zaczęła Stanisława Dekiert. W roku
1955 pan Romuald ożenił się z panią Stanisławą i do teraz mieszkają w domu przy ulicy Lipowej
32. Wszystkie panie pochodziły z pobliskiego Koszanowa. Z powodu dużych nakładów pracy przyjęta została jeszcze Ludmiła Pawłot z Bronikowa, która była spokrewniona z Wojciechowskimi.
Wszystkie wymienione osoby pracowały w warsztacie kuśnierskim. Natomiast w warsztacie garbarskim pracowali sami mężczyźni. Byli to Jan Rozwalka, Jan Szweda oraz dorywczo – Stanisław
Bauta. Pan Romuald wspomniał jeszcze o swoim jedynym uczniu – Jarosławie Bednarczyku, który
był zawodowym strażakiem.
Romuald Wojciechowski pracę w warsztacie ojca podjął pod koniec lat 40. XX wieku.
Na początku nie myślał o tym, by zostać rzemieślnikiem. Lecz w wyniku choroby musiał poddać
się leczeniu, po którym straty w nauce były zbyt duże. Zdecydował, że zacznie uczyć się w szkole zawodowej w Śmiglu, w zawodzie, w którym pracował jego ojciec. Od 1964 roku w warsztacie kuśnierskim pracowała jeszcze Maria Sieracka, która była pracownicą z najdłuższym stażem,
gdyż pracowała do czasu, kiedy pan Romuald definitywnie zamknął warsztat. Pan Romuald pracę
w warsztacie wspomina tak: „Jak przyszło przed gwiazdką, to codziennie musiał być uszyty jeden
kożuch. I tu na tym stole siedzieli i szyli, nie 8 godzin, nie 16, ale nieraz 20. W tych obrzynkach się
przespały te panie i dalej szyły”.
Takie warsztaty miały znaczny wpływ na lokalny rynek pracy. Jak widzimy, osoby tu przeze mnie wymienione dzięki warsztatowi mogły utrzymać swoje rodziny. Było jeszcze wiele osób,
które pracowały tam dorywczo i również dzięki warsztatowi mogły podreperować rodzinny budżet. Dzięki takim małym warsztatom czy przedsiębiorstwom rozwijała się gospodarka lokalna.
Dla wielu ludzi były one jedynym źródłem utrzymania. Ojciec pana Romualda, Szczepan Wojciechowski, umarł 16 czerwca 1980 roku po krótkiej chorobie. Jakaś część historii warsztatu i Śmigla
się skończyła. Prowadził warsztat przez 55 lat i był on dla niego całym życiem. Według mnie należy
szanować takie osoby, które z całego serca oddają się pracy, rodzinie i miejscu, w którym żyją.
Szczepan Wojciechowski miłością do kuśnierstwa i garbarstwa zaraził syna Romualda, który został nowym szefem, i warsztat mógł dalej funkcjonować, jak za czasów jego ojca. Poważniejsze
zmiany nastąpiły po roku 1989. Przemiany polityczne i gospodarcze wpłynęły bardzo niekorzystnie
na zakład. Kożuchy wyszły z mody, pojawiły się ubrania tańsze, produkowane masowo i sprowadzane. Funkcjonowanie warsztatu stawało się nieopłacalne. Pan Romuald tę sytuację wspomina tak:
„Były duże obciążenia podatkowe, a w ogóle klienci nie przynosili skór i nie było roboty, jak to się
mówi”. Do zamknięcia zakładu przyczyniło się również to, że w 2014 roku pan Romuald przeszedł
17
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
zawał serca. Właśnie w 2014 roku definitywnie zamknął swój warsztat. Jednak z miłości do kuśnierstwa i garbarstwa nie wyrzucił ani nie sprzedał żadnych swoich maszyn. Stoją tam do dziś.
Gdy wszedłem do jego warsztatu, byłem pod wielkim wrażeniem. Maszyny były na swoich miejscach. Gdy poprosiłem pana Romualda, aby ten pokazał, jak działają, zgodził się bardzo
chętnie. Ku mojemu zaskoczeniu, wszystkie funkcjonowały. To było niezwykłe. Warsztat jakby
zatrzymał się w czasie. To właśnie znak miłości do wykonywanego zawodu. Można powiedzieć, że
warsztat stanowi takie małe muzeum, „muzeum serca”. Byłem również pod wielkim wrażeniem
tego, że pan Romuald, mimo swojego wieku i choroby, niezwykle sprawnie posługiwał się narzędziami i maszynami. Kiedy tam przebywałem, uświadomiłem sobie, że w przyszłości również
chciałbym wykonywać swój zawód z miłością i pasją. Chciałbym cieszyć się tym, co będę robić.
Obecnie bardzo fascynuję się historią. Myślę, że mógłbym swoją przyszłość właśnie z nią związać.
Sądzę, że właśnie dzięki takim osobom, jak pan Romuald czy moja babcia Felicja, pomiędzy którymi się wychowywałem, wyrosłem na patriotę. Na kogoś, kto świadomie wzrasta
w miejscu o niebanalnej historii i wśród niezwykłych ludzi. Odnoszę się z szacunkiem do starszych
osób i pamiętam o bohaterach, którzy walczyli o wolną Polskę. Do takich właśnie osób nauczono
mnie wielkiego szacunku, nawet jeśli ich nazwisk nie ma w podręcznikach historii. Staram się
uczestniczyć we wszystkich uroczystościach patriotycznych w moim mieście. Jestem chorążym
pocztu sztandarowego w mojej szkole.
Według mnie warsztat kuśniersko-garbarski nie miałby powodzenia w dzisiejszych czasach. Życie się zmieniło. Większość ludzi zamiast oddać skórę do garbarza, woli kupić w jakimś
sklepie sztuczny kożuch. Byłem ciekaw i sprawdziłem, czy moi koledzy wiedzą, czym zajmują się
garbarz i kuśnierz. Okazało się, że tylko 4 osoby w mojej licealnej klasie (27 osób) wiedzą, co to za
zawody. Czasy się zmieniają i nie możemy tego zahamować. Ma to przecież i swoje dobre strony.
Warsztat pana Romualda zatrzymał się jednak w czasie i mam nadzieję, że w całej Polsce znajduje
się wiele takich miejsc. Smutne jest to, że postęp technologiczny sprawił, iż odchodzą w przeszłość stare zawody rzemieślnicze, dzięki którym przecież rozwijały się nasze miasteczka i nasza
ojczyzna. Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnimy o swojej historii i ludziach, którzy ją tworzyli,
nie tylko na polach wielkich bitew, ale i w małych, rodzinnych przedsiębiorstwach, warsztatach
i zakładach. Wszak, jak mówił Józef Piłsudski: „Naród, który nie szanuje swej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”.
BIBLIOGRAFIA
Makieła Z., Rachwał T., Krok w przedsiębiorczość, Warszawa 2015.
Zbierski H., O śmigielskich wiatrakach, cechach i organizacjach rzemieślniczych, Śmigiel 2006.
Ziemia śmigielska w latach okupacji 1939–1945, red. J. Zielonka, Śmigiel 2005.
Przedsiębiorczość – cecha charakteru, zob.: http://www.ceo.org.pl/pl/przedsiebiorczy/news/
przedsiebiorczosc-cecha-charakteru (dostęp 16.05.2016).
Rodowód przedsiębiorczości społecznej, zob.: http://es.rops-opole.pl/pobierz/publikacje/
zeszyt%20II%20ewa%20les.pdf (dostęp 5.05.2016).
18
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
RELACJE USTNE
• Rozmowa z Panem Romualdem Wojciechowskim, Śmigiel 2016 r.
• Rozmowy z moimi Rodzicami, Śmigiel 2016 r.
ILUSTRACJE
Autor dołączył do pracy 13 zdjęć. Do publikacji wybrano 12 z nich.
1. Jeden z wiatraków, symboli Śmigla. Fot. Jakub Grześkowiak, 2016 r.
2. Ulica Lipowa w Śmiglu. Fot. Jakub Grześkowiak, 2016 r.
19
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
3. Dom Romualda Wojciechowskiego w Śmiglu. Fot. Jakub Grześkowiak, 2016 r.
4. Tabliczka znajdująca się przy drzwiach wejściowych domu Romualda Wojciechowskiego w Śmiglu.
Fot. Jakub Grześkowiak, 2016 r.
20
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
5. Pierwsza pieczątka warsztatu.
6. Szczepan Wojciechowski podczas pracy, 1931 r. Fot. ze zbiorów rodzinnych.
21
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
7. Szczepan Wojciechowski sprzedający swoje towary na jarmarku, 1931 r. Fot. ze zbiorów rodzinnych.
8. Świadectwo przemysłowe – 1925 r.
22
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
9. Arbeitsbuch („Książeczka pracy”) 1939–1945 r.
10. Karta rejestracyjna przedsiębiorstwa – 1945 r.
23
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
11. Dyplom mistrzowski Romualda Wojciechowskiego. Fot. Jakub Grześkowiak, 2016 r.
24
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
25
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – I nagroda
Tamara Mądzielewska
Łasin, Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Kazimierza Jagiellończyka
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Hanna Baczewska
Historia apteki „Pod Orłem” w Łasinie
Łasin – moje rodzinne miasteczko położone nad Jeziorem Zamkowym (zwanym też Łasińskim) na pograniczu ziemi chełmińskiej i pomezańskiej. Na przestrzeni wieków nazwa tego
miasta ulegała licznym przekształceniom, brzmiała m.in. Lansin, Leszyn, Lasin, Leschin, Lassien,
Laszin, Lessen, Lessin. Zmienność nazwy spowodowana była tym, że miasto zmieniało wielokrotnie swojego gospodarza, a dokumenty historyczne spisywano w różnych językach. Jego historia
jako miasta rozpoczyna się już w grudniu 1298 roku, kiedy to mistrz krzyżacki Meinhard z Querfurtu wydaje pierwszy przywilej na założenie miasta Łasin i zezwala na lokację miasta na prawie
magdeburskim. Łasin był zawsze małym miasteczkiem, oddalonym od traktów i dróg handlowych1.
Na skutek pierwszego rozbioru Polski (w 1772 roku) Łasin został przyłączony do Prus.
Był on wówczas bardzo zaniedbany i zniszczony. Badania z tamtego okresu dowodzą, że w owym
czasie było tu zaledwie 77 domów mieszkalnych, zamieszkiwanych przez 472 osoby, a handlu nie
było wcale. Łasin stawał się coraz bardziej podobny do wsi, w wyniku czego w 1833 roku utracił
prawa miejskie, które odzyskał jednak już w roku 18602.
W tym właśnie czasie, bo w roku 1834, powstała apteka „Pod Orłem”, mieszcząca się
w Łasinie przy Rynku pod numerem 35/36. Jej założycielem i pierwszym właścicielem był Niemiec, aptekarz Franz Gottfried Hellgrewe3. Wynikało to zapewne stąd, iż Łasin, znajdujący się pod
zaborem pruskim, był w dużej mierze zamieszkiwany przez ludność niemiecką. Od chwili założenia apteki miasteczko zaczęło się rozwijać, dotychczas miało bowiem charakter rolniczy. Wśród
osób zamieszkujących Łasin było 6 szewców, 2 zdunów, ślusarz, kowal i kuśnierz. Później następował stały wzrost liczby mieszkańców4. To też przyczyniło się do powstania apteki – do tej pory
najbliższa apteka mieściła się w oddalonym o 25 km Grudziądzu. Było to pierwsze takie przedM. Wesołowski, Łasin. Historia 1298 Teraźniejszość 1998 Przyszłość XXI w., Łasin 1998, s. 5.
M. Wesołowski, Łasin…, s. 16-17.
3
B. Siedlecki, Historia aptek Grudziądza i okolicy 1602-1982 roku, Grudziądz 1999, s. 48.
4
M. Wesołowski, Łasin…, s. 16.
1
2
27
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
siębiorstwo w mieście i w najbliższej okolicy; miało ogromny wpływ na całe tutejsze społeczeństwo. Apteka utrzymywała się pomimo tak niewielkiej liczby mieszkańców, a wraz z jej wzrostem
prosperowała coraz lepiej. W latach 1843-1857 osób zamieszkujących Łasin było już około 16655.
Aptekę założono na podstawie koncesji wydanej 23 stycznia 1834 roku przez nadprezydenta Prus Zachodnich, rezydującego w Królewcu, na wniosek Regencji6 w Kwidzynie. Treść
koncesji informuje o tym, że właściciel został zobowiązany, aby przy zakładaniu apteki i jej prowadzeniu stosować się do postanowień edyktu medycznego oraz obowiązujących w tym zakresie
przepisów już aktualnych i w przyszłości wydanych. Franza Hellgrewa zobowiązano również do
dbania o dobre zaopatrzenie apteki „w leki proste i złożone”, które powinno odpowiadać potrzebom społeczeństwa w dzień i w nocy, także w przypadku epidemii chorób zakaźnych. Koncesję
przyznano wyłącznie F.G. Hellgrewemu z zastrzeżeniem, że nie może on jej przenosić na inną
osobę. W 1846 roku apteka otrzymała prawa tzw. koncesji realnej7.
W posiadaniu pierwszego właściciela apteka pozostała do grudnia 1855 roku. Regencja
przystała na prośbę Hellgrewa, aby koncesję przenieść na jego przyszłego zięcia – Ernesta Traugotta Schemmela, który został wkrótce jej drugim właścicielem. Wykupił on aptekę za 45.000
marek. Apteka jednak nie przynosiła spodziewanych dochodów, wystarczających na zaspokojenie
wszelkich potrzeb właściciela. Schemmel chciał zwiększyć swoje przychody, więc 24 marca 1857
roku zwrócił się do Regencji z prośbą o zezwolenie na prowadzenie handlu niezależnego od apteki, przypuszczalnie handlu materiałami drogeryjnymi, o czym może świadczyć pieczęć nagłówkowa jego firmy „Królewska apteka i handel drogeryjny”. Właściciel zwrócił się z prośbą do Regencji
Kwidzyńskiej o możliwość przyjęcia i kształcenia adeptów aptekarskich. Zgoda ta została przyznana Schemmelowi w 1859 roku8. Dała ona ogromną szansę młodym, niemającym wykształcenia
ludziom z terenów miasta i okolic – możliwość zdobycia zawodu i rozwijania się.
Potem apteka przechodziła z rąk do rąk. W dniu 21 marca 1885 roku Regencja została
powiadomiona przez Schemmela o sprzedaży apteki Niemcowi – Alfredowi Liebigowi za 60.000
marek. Kolejny dokument informuje, że 11 sierpnia 1890 roku apteka została sprzedana za kwotę
100.000 młodemu aptekarzowi Fridrichowi Butterlinowi z Tczewa9. Z dniem 1 czerwca 1894 roku
apteka przeszła w posiadanie niemieckiego aptekarza Hermana Warkentina, który musiał za nią
zapłacić 105.000 marek (na 40.000 marek wyceniono nieruchomość, na 50.000 koncesję i uprawnienia, a na 15.000 wartość towaru, m.in. win, cygar i likierów). Sam Warkentin przesłał do Regencji pismo z prośbą o zezwolenie na prowadzenie restauracji obok apteki. Z pisma do Regencji,
w którym wyceniano wartość m.in. likieru i cygar, wynika, iż poprzedni właściciel także musiał się
trudnić prowadzeniem restauracji10.
Ważnym wydarzeniem dla miasta i jego polskiej społeczności było przejście apteki z rąk
niemieckich w ręce Polaków, co nastąpiło w październiku 1896 roku, kiedy to Warkentin sprzedał
B. Siedlecki, Historia aptek Grudziądza…, s. 14.
Organ pruskiej administracji działający od 1815 roku. [Przyp. red.]
7
B. Siedlecki, Historia aptek…, s. 25-26.
8
Tamże, s. 48-49, 126.
9
Tamże, s. 49.
10
Tamże.
5
6
28
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
aptekę dr. Moritzowi Lewschinskiemu, Polakowi żydowskiego pochodzenia, za kwotę 118.000
marek (45.000 marek za nieruchomość, 50.000 marek za koncesję, 18.000 marek za towary
i urządzenia apteczne, 5.000 marek za firmę). W czasie gdy władze pruskie germanizowały ludność i stosowały represje wobec miejscowych Polaków, ten fakt miał ogromne znaczenie moralne
i propagandowe. Apteka stała się znakiem sprzeciwu wobec pruskiego najeźdźcy, sposobem walki
z zaborcą, wyrazem polskości Łasina. Potwierdzała, że w tej nierównej rywalizacji o stan posiadania, górą mogą być Polacy. Lewschinski prowadził aptekę przez niespełna 2 lata11.
1. Apteka przy rynku w Łasinie, fot. z początku XX w. (zaznaczony budynek apteki).
Następny właściciel apteki – Edmund Karłowski z Inowrocławia (Polak) – nabył ją z dniem
7 maja 1898 roku za 124.000 marek (45.000 marek za nieruchomość, 53.000 za koncesję, 26.000
za urządzenia i towary apteczne). Niemcy utrudniali Karłowskiemu prowadzenie apteki. Regencja
w Kwidzynie zażądała opinii o nim z Regencji Bydgoskiej, gdzie poprzednio pracował. Treść tej
opinii ma antypolski wydźwięk: o Karłowskim możemy przeczytać m.in.: „Politycznie nigdzie nie
pracował, jednak skrycie popiera wszelkie kierunki polskości”. Być może ta opinia przyczyniła się
do represjonowania aptekarza przez władze pruskie, co widoczne jest m.in. w uniemożliwianiu
Karłowskiemu kształcenia uczniów aptekarskich. Jego starania o ich przyjęcie były torpedowane
przez Regencję, a przecież takie zezwolenia otrzymali poprzedni niemieccy właściciele. W przy11
Tamże.
29
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
padku Karłowskiego władze nie przychyliły się do jego prośby. Nie pomogły nawet zaświadczenia
lekarskie, które stwierdzały zły stan jego zdrowia, „ograniczenie ruchów lewej ręki, dolegliwości
piersiowe, egzemę oraz osłabienie mięśni lewej nogi”, a które tłumaczyć miały konieczność wykształcenia nowych pracowników12.
Niemcy dławili wszelkie przejawy polskości na tutejszych terenach. Działalność ta nie
ominęła i aptekarzy. Regencja Kwidzyńska uzależniała przyznanie koncesji na prowadzenie apteki przez aptekarza Polaka poprzez zmuszenie go do podpisania upokarzającego „cyrografu”,
mówiącego o tym, iż apteka powinna znajdować się pod niemieckim szyldem, umieszczonym
w widocznym miejscu. Władzom niemieckim nie wystarczało jednak samo podpisanie dokumentu. Utrudniali oni pracę i życie Polakom, aby wydalić ich z apteki i zmusić do odsprzedania jej
w ręce niemieckie. Szykanowano polskich aptekarzy w Łasinie z powodów drobnych uchybień
w prowadzeniu apteki, a wręcz takowe uchybienia pozorowano. Stosowano także bojkot apteki
przez ludność niemiecką13.
Edmund Karłowski, pomimo szykan ze strony władz niemieckich, nie tylko utrzymał aptekę, ale nadał jej nazwę, czym wielce zapisał się w jej historii. Nazwa ta obowiązuje do dzisiaj.
Od jego czasów z apteką związane jest godło „Adler” (Orzeł), które po raz pierwszy występuje
na druku firmowym w piśmie z dnia 8 kwietnia 1903 roku. Dla Karłowskiego, podobnie jak dla
poprzedników, było to jednak przedsięwzięcie nieprzynoszące wystarczających dochodów. Z tego
właśnie powodu prowadził on także niezależną od apteki drogerię, zlokalizowaną najpierw przy
ul. Kościelnej, a od 1903 roku przy Rynku obok apteki14.
2. Apteka przy rynku w Łasinie, fot. z 1908 roku (zaznaczony budynek apteki).
Tamże, s. 49-50, 139-140.
Tamże, s. 134.
14
Tamże, s. 49-50.
12
13
30
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
W 1904 roku Karłowski postanowił sprzedać aptekę – zachowując się konsekwentnie
i patriotycznie – Polakowi, Brunowi Obstowi. Obst nabył ją za kwotę 154.000 marek (50.000 nieruchomość, 85.000 koncesja, 19.000 urządzenia apteczne). Regencja Kwidzyńska swoim zwyczajem ściągnęła opinię o nim z ostatnich miejsc pracy. Opinia także zawierała wydźwięk antypolski.
Czytamy w niej np.: „Prowadził się wprawdzie dobrze, a od jawnych spraw politycznych trzymał
się z daleka, jednak jest narodowym Polakiem, który dla zmylenia swojej polskości imię swoje
Bronisław zmienił na Bruno”15.
Najbardziej dobitnym przykładem dążenia władz pruskich do pozbycia się aptekarzy Polaków, w tym wypadku konkretnie aptekarza w Łasinie, jest treść pisma nadprezydenta Prus Zachodnich w Gdańsku z 1913 roku do Towarzystwa Kredytowego Niemieckich Aptekarzy w Gdańsku. Część tego pisma brzmi: „O ile by się udało aptekę w Łasinie, której obecnym właścicielem
jest Obst – Polak, przejąć w ręce niemieckie, to powitałoby się to z radością”16.
W roku 1913 Obst chciał sprzedać aptekę kolejnemu Polakowi, aptekarzowi Kłaczyńskiemu z Poznania. Z korespondencji urzędowej wynika, że Kłaczyński przy kupnie apteki zapłacił
część kwoty, a przy jej przejęciu miał dopłacić 48.000 marek, okazał się jednak niewypłacalny,
więc Obst sprzedał aptekę innemu Polakowi – Edmundowi Baranowskiemu17.
3. Edmund Baranowski. Fot. ok. 1930 roku.
Baranowski nabył aptekę z dniem 17 czerwca 1914 roku za kwotę 252 500 marek (60.000
marek za nieruchomość, 160.000 za koncesję, 32 500 za urządzenia)18.
Edmund Baranowski jest ważną postacią w dziejach apteki „Pod Orłem” w Łasinie. Był
gorącym patriotą, szanowanym i poważanym przez lokalną społeczność Polakiem. Łączył on pracę
zawodową w aptece z działalnością społeczną i polityczną. Zasłużył się Polsce, choćby udziałem
w Powstaniu Wielkopolskim w latach 1918-1919: był Prezesem Rady Ludowej. Udzielał się w tajnej Organizacji Wojskowej Pomorze. Działał także na rzecz społeczności lokalnej: reprezentował
Tamże, s. 50, 140.
Tamże, s. 140.
17
Tamże, s. 50.
18
Tamże.
15
16
31
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
polską ludność Łasina w Sejmie Dzielnicowym w Poznaniu, był członkiem Pomocniczego Komitetu Przedplebiscytowego w Grudziądzu w 1919 roku. Edmund Baranowski był także członkiem
Towarzystwa Naukowego w Toruniu i działaczem lokalnych polskich organizacji oświatowych. Dla
polskich mieszkańców Łasina był on autorytetem, wzorem do naśladowania, przykładem Polaka
patrioty. Być może dlatego został wybrany w 1920 roku pierwszym burmistrzem Łasina, gdy miasto znalazło się w granicach odrodzonego państwa polskiego19.
Baranowski swoją przygodę aptekarską rozpoczął od szkolenia się na pomocnika aptekarskiego w aptece „Pod Koroną” we Frankfurcie nad Odrą. Aprobację aptekarską uzyskał w lutym 1912 roku, a przysięgę aptekarską złożył już w kwietniu 1912 roku przed senatem w Bremie.
Aptekę w Łasinie prowadził od 1914 do 1920 roku. W 1921 roku zamieszkał w Grudziądzu, gdzie
założył Laboratorium Farmaceutyczno-Chemiczne20. Baranowski zasiadał w Senacie Rzeczypospolitej Polskiej od 1928 roku, a równocześnie aktywnie uczestniczył w życiu społecznym i politycznym Śląska, będąc jednocześnie wiceprezesem katowickiego Oddziału Polskiego Powszechnego
Towarzystwa Farmaceutycznego21.
Edmund Baranowski już w pierwszych dniach II wojny światowej stał się ofiarą represji
wobec farmaceutów polskich. Został aresztowany przez Niemców jako zakładnik, a następnie – za
swą postawę patriotyczną – rozstrzelany w Katowicach 4 września 1939 roku22.
4. Apteka przy rynku w Łasinie, fot. z 1913 roku (zaznaczony budynek apteki).
M. Wesołowski, Łasin…, s. 26; B. Siedlecki, Historia aptek…, s. 50; Baranowski Edmund, https://bs.sejm.
gov.pl (dostęp 15.05.2016).
20
B. Siedlecki, Historia aptek…, s. 50.
21
Tamże.
22
Tamże, s. 142.
19
32
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Edmund Baranowski był właścicielem apteki do grudnia 1920 roku, potem apteka przechodzi w ręce Emiliana Dębskiego23. Jest to szczególnie znacząca postać w dziejach łasińskiej apteki. Był on mocno zaangażowany w działalność społeczną, dzięki której zapisał się nie tylko na
kartach farmacji, ale także historii Łasina.
5. Zdjęcie przedstawia Emiliana Dębskiego (w okularach) z rodziną, ok. 1938/1939 roku.
Fot. ze zbiorów Katarzyny Wasilewskiej.
Emilian Dębski urodził się w Żarkach 20 września 1890 roku. Ożenił się z Marią z domu Szpitter w styczniu 1922 roku, a w listopadzie tego samego roku urodził się ich syn – Zbigniew Dębski (podporucznik AK, powstaniec warszawski)24; urodził się w Łasinie, a zatem wówczas, w 1922 roku, rodzina
musiała już tu mieszkać. Później Dębski miał jeszcze dwie córki – Irenę i Aleksandrę. Jego rodzina była
bardzo związana z Łasinem. Teściowie Dębskiego prowadzili tu hotel i sklep mieszczący się przy Rynku.
Emilian Dębski był powszechnie szanowany i poważany przez lokalną społeczność. Według wspomnień jego trzech wnuczek, Emilian był człowiekiem prawym, gorącym patriotą, wielkim społecznikiem z ogromnym sercem. Jako właściciel apteki udzielał pomocy osobom w trudnej sytuacji życiowej, oferował im jedzenie i potrzebne leki. Farmację studiował w Kijowie, a kiedy
wrócił stamtąd do Łasina, miał przy sobie małą walizeczkę pieniędzy na kupno apteki. Interesował
się polityką, lubił wiedzieć, co dzieje się na świecie. Często chodził na polowania i na ryby, a przy
tym posiadał zdolności manualne. Był mocno związany z Łasinem, który zajmował ważne miejsce
w jego życiu. Nie lubił opuszczać swojego miejsca zamieszkania, więc nigdy nie podróżował.
23
24
Tamże, s. 50.
Doszedł do stopnia pułkownika.
33
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Dębski aktywnie uczestniczył w życiu społecznym Łasina. Był członkiem Rady Miejskiej
zaangażowanym w prace komisji sanitarnej, a przez krótki czas w 1939 roku burmistrzem Łasina.
Aktywnie uczestniczył w pracach Oddziału Pomorskiego PPTF. W okresie przed II wojną światową
zaangażował się w zbiórkę na samolot sanitarny oraz na inne cele związane z obroną kraju25.
Według relacji wnuczki, pani Katarzyny Wasilewskiej, Emilian Dębski miał wielu znajomych wojskowych, którzy informowali go o sytuacji politycznej Polski pod koniec sierpnia 1939
roku. Emilian wysłał więc swoją rodzinę do Torunia, a sam pozostał w Łasinie, dalej prowadząc
aptekę. Podobno Dębski miał kolegę Niemca, który ostrzegł go, że wraz z synem są na niemieckiej
liście polskich patriotów, których należy wyeliminować. 1 września 1939 roku o godzinie 5.00 służąca Dębskiego obudziła go, informując o wybuchu wojny i konieczności ucieczki. Emilian chciał
uciekać swoim samochodem, jednak okazało się, że ktoś przebił w nim opony. Uciekał więc rowerem, bez żadnych bagaży, przez Gardeję do Torunia, gdzie spotkał się z rodziną. Cała rodzina
zmieszkała później w Warszawie, gdzie spędziła pięć lat niemieckiej okupacji.
Apteka „Pod Orłem” w Łasinie na czas okupacji przeszła w ręce niemieckie. Po zakończeniu wojny Emilian Dębski wrócił wraz z rodziną (oprócz syna Zbigniewa) do Łasina i nadal
zarządzał apteką jako jej właściciel do 1951 roku. W 1951 roku władze komunistyczne odebrały
Dębskiemu aptekę, co było dla niego ogromnym ciosem, ale pozwoliły mu nadal pracować na
stanowisku kierownika upaństwowionej apteki26. Emilian Dębski to najdłuższy stażem właściciel
i kierownik apteki. Był do niej bardzo przywiązany i poświęcił jej niemal całe swoje życie.
6. Pojemniki do składników leków, pochodzące z okresu, gdy właścicielem apteki był Dębski.
Fot. ze zbiorów K. Wasilewskiej.
Druga wnuczka Dębskiego, pani Jędras, wspomina, że po powrocie do Łasina w roku
1945 dziadek został zatrzymany przez Urząd Bezpieczeństwa i przez kilka miesięcy więziony ze
względu na patriotyczną działalność własną i syna, który walczył w szeregach Armii Krajowej i był
powstańcem warszawskim. Podobno Dębski, wówczas prawie sześćdziesięcioletni, musiał przez
wiele godzin klęczeć z rękoma w górze.
25
26
B. Siedlecki, Historia aptek…, s. 50.
Tamże.
34
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
7. Dyplomy za zasługi na polu prac społecznych: Srebrny (1927) i Złoty (1937) Krzyż Zasługi dla Emiliana
Aleksandra Dębskiego.
Pani Katarzyna Wasilewska opowiada, że jej jedynym wspomnieniem związanym z apteką
w Łasinie jest moment, kiedy wchodzi do apteki, a jej babcia – Maria, żona Emiliana – siedzi za
ladą na obrotowym krześle, przypominającym krzesło od pianina, i uśmiecha się do niej. Wspomina także, że dziadek, po ukończeniu przez nią liceum, namawiał ją, aby studiowała orientalistykę.
Twierdził, że język arabski czy chiński będzie jej kiedyś w życiu potrzebny, gdyż właśnie państwa
Wschodu zdominują w przyszłości świat. Wnuczka Dębskiego posiada także naszyjnik zrobiony
przez samego Emiliana z rybich kręgów.
8. Emilian Dębski w ogrodzie apteki. Fot. ze zbiorów Katarzyny Wasilewskiej.
35
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Emilian Aleksander Dębski – aptekarz, wielki Polak, patriota, działacz społeczny – zmarł
1 marca 1970 roku, a jego grób znajduje się na cmentarzu komunalnym w Łasinie.
9. Płyta nagrobna. Fot. T. Mądzielewska.
W latach 1929-1975 (wyłączając okres okupacji niemieckiej) w aptece, której właścicielem, a później kierownikiem był Emilian Dębski, pracowała Jadwiga Kawska. Pani Gabriela Kawska,
siostra Jadwigi, wspomina, że w tym czasie w aptece pracowała również Konstancja Jakubowska.
10. Pojemniki do składników herbat i leków używane w aptece w okresie, gdy pracowała tam Jadwiga
Kawska, obecnie w posiadaniu Gabrieli Kawskiej. Fot. T. Mądzielewska.
36
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
11. Wnętrze apteki z czasów przed II wojną światową. Jadwiga Kawska po lewej stronie.
Fot. ze zbiorów Gabrieli Kawskiej.
12. Ogród przy aptece z okresu po II wojnie światowej. Jadwiga Kawska po lewej, Konstancja Jakubowska
po prawej. Fot. ze zbiorów Gabrieli Kawskiej.
37
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
13. Apteka około roku 1930. Jadwiga Kawska po prawej stronie. Fot. ze zbiorów Gabrieli Kawskiej.
14. Pieczątka imienna Jadwigi Kawskiej.
Po przejściu Emiliana Dębskiego na emeryturę w 1967 roku kierownictwo apteki przejęła czasowo pomocnica aptekarza Józefa Kobusiakowa. W dniu 28 listopada 1968 roku kierownikiem apteki „Pod Orłem” została mgr Elżbieta Nawrocka, a rok później obsada personalna została
wzmocniona drugim etatem magistra farmacji przez Stanisława Nawrockiego, który potem został
zastępcą kierownika27.
W aptece tej swoje pierwsze kroki w zawodzie farmaceuty stawiała mgr farmacji Regina
Tyszkiewicz-Leszczyńska, późniejsza kierowniczka (od 20 października 1975 roku), a następnie
właścicielka (od 15 kwietnia 1990 roku) – pierwsza kobieta, która stała się właścicielką tej apteki.
Do dnia dzisiejszego prowadzi aptekę ze swoim mężem – Antonim Leszczyńskim.
15. Pierwsza pieczątka obecnych właścicieli apteki.
27
Tamże, s. 50.
38
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Pani Tyszkiewicz-Leszczyńska okazała się osobą bardzo przedsiębiorczą. Dzięki jej inicjatywom apteka rozwinęła się i, pomimo dużej konkurencji na rynku, nadal jest bardzo dobrze prosperującym przedsiębiorstwem, zatrudniającym 7 farmaceutów i personel pomocniczy.
Obecni właściciele apteki zadbali o to, aby zawód farmaceuty stał się tradycją rodzinną.
Dzieci państwa Leszczyńskich ukończyły farmację i pracują w zawodzie. Córka pani Reginy prowadzi aptekę w Sopocie, a syn aptekę w przychodni w Łasinie (założoną w 2003 roku). Do roku 2003
apteka „Pod Orłem”, mieszcząca się przy ulicy Rynek 35/36, była jedyną apteką w mieście.
Państwo Leszczyńscy – podobnie jak ich poprzednicy – nie skupiają się jedynie na rozwijaniu swojej działalności. Angażują się w projekty społeczne, pomagają indywidualnie. Są fundatorami darowizn na rzecz placówek społeczno-wychowawczych i Fundacji „Liver”28.
Budynek, w którym mieści się apteka, został odnowiony 10 lat temu przez obecnych właścicieli i stał się w ten sposób jedną z ładniejszych kamienic łasińskiego rynku. Apteka „Pod Orłem”
zajmuje powierzchnię 249,46 m2. W latach 70/80 XX wieku w skład tej powierzchni wchodziły:
• parter: izba ekspedycyjna 40,20 m, izba recepturowa 24,64 m, biuro kierownika 16 m,
magazyn apteczny 46,35 m, korytarz wewnętrzny 13,48 m, biuro księgowej 9,76 m, zmywalnia 9,92 m, archiwum 16,25 m, toaleta 3,64 m
• piwnice: magazyn syropów i wyciągów płynnych, magazyn materiałów łatwopalnych,
magazyn zapasów różnych, magazyn odpadowy, korytarz wewnętrzny.29
W obecnych czasach wyposażenie apteki dostosowane jest do wymogów i standardów
Unii Europejskiej. Na parterze np. dodatkowo znajduje się pomieszczenie do przechowywania
leków niebezpiecznych i narkotyków. W piwnicy natomiast znajduje się archiwum.
16. Obecna właścicielka – Regina Tyszkiewicz-Leszczyńska. Fot. T. Mądzielewska.
28
29
M. Pietrusiewicz i D. Kozak, Księga Aptek Polskich, Warszawa 2007, s. 51.
B. Siedlecki, Historia aptek…, s. 79.
39
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
17. Apteka przy rynku w Łasinie, 2016 r. Fot. T. Mądzielewska.
Apteka „Pod Orłem” to jedyne przedsiębiorstwo w Łasinie i okolicach, które istnieje od
tak wielu lat. Przez ponad 180 lat była świadkiem zmiennych kolei historii. Mijały stulecia, zmieniali się właściciele, zmieniał się wygląd i wyposażenie, ale sama apteka funkcjonuje nieustannie
w tym samym miejscu – na Rynku w Łasinie, a ludzie kupowali i nadal kupują w niej lekarstwa.
Powiązanie tego miejsca i wielkich ludzi, którzy są z nim związani, sprawiło, że powstał „duch
miejsca”, który niejako wymusza na następcach kontynuowanie działań poprzedników.
40
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Bibliografia
Baranowski Edmund https://bs.sejm.gov.pl (dostęp 15.05.2016).
Barański Edward, Dzieje miasta i parafii pod wezwaniem św. Katarzyny w Łasinie. Praca dyplomowa pisana na Seminarium Historycznym pod kierunkiem Ks. prof. dr. Edmunda Piszcza, Pelplin
1980.
Bernaciak Grzegorz, Łasin na przestrzeni dziejów. Monografia miasta do roku 1918, Łasin 1997.
Księga Aptek Polskich, pod red. M. Pietrusiewicz, Warszawa 2007.
Łasin. Historia 1298. Teraźniejszość 1998. Przyszłość XXI w., pod red. M. Wesołowskiego, Łasin
1998.
Myśliborski-Wołowski Stanisław, Szkice Grudziądzkie, Gdynia 1964.
Powstańcze relacje świadków. Wspomnienia Zbigniewa Dębskiego z batalionu „Kiliński”
http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/relacje/relacja34a.html
(dostęp 15.05.2016).
Prabucki Marek, Jak poznaniak został burmistrzem Łasina https://nowosci.com.pl (dostęp
15.05.2016).
Siedlecki Bolesław, Historia aptek Grudziądza i okolicy 1602-1982 roku, Grudziądz 1999.
Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, pod red. F. Sulimierskiego, Warszawa 1884.
Życie codzienne w regionie kujawsko-pomorskim, pod red. W. Rozynkowskiego, t. I, Toruń 2011.
relacje ustne
• wywiad z panią Joanną Bigoszewską (wnuczką Emiliana Dębskiego)
• wywiad z panią Jędras (wnuczką Emiliana Dębskiego)
• wywiad z panią Katarzyną Wasilewską (wnuczką Emiliana Dębskiego)
• wywiad z panią Gabrielą Kawską (siostrą Jadwigi Kawskiej)
• wywiad z panią Reginą Tyszkiewicz-Leszczyńską (obecną właścicielką apteki)
ILUSTRACJE
Autorka dołączyła do pracy 27 ilustracji. Do publikacji wybrano 17 z nich. Zdjęcia 1 i 2 pochodzą
z książki: Łasin. Historia 1298. Teraźniejszość 1998. Przyszłość XXI w., pod red. M. Wesołowskiego, Łasin 1998; zdjęcie 3 pochodzi z prywatnych zbiorów pana Marka Czarnucha, dyr. MiejskoGminnego Ośrodka Kultury i Sportu w Łasinie.
41
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – II nagroda
Maria Czernik
Liceum Ogólnokształcące nr III im. Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Maciej Skoczylas
Pamięć o ludziach z pasją
– inicjatorach lokalnej przedsiębiorczości,
czyli: Co by było, gdyby teatr marzył?
Rozdział 1. Podróżnik i antreprener
W pracy tej chciałabym przedstawić historię marzyciela. Bo kto inny wyjeżdża do Stanów
Zjednoczonych tylko po to, aby móc oglądać amerykańskie samochody przejeżdżające drogą 66?
Oto historia mojego Ojca – Andrzeja Czernika, a raczej historia teatru, który założył.
Pierwszym spektaklem wyreżyserowanym i wyprodukowanym przez niego w Polsce był
„Piłat” pióra Wojciecha Bąka. Premiera odbyła się 13 marca 1999 roku w Muzeum Diecezjalnym
w Opolu, co dało początek prywatnemu teatrowi w Opolu – EkoStudio.
Jednak nic by nie powstało, gdyby nie pobyt mojego ojca właśnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie znalazł się bardziej z ciekawości niż z powodu sprecyzowanych oczekiwań. Jego
największym marzeniem była podróż samochodem drogą 66 w towarzystwie muzyki country.
Tylko tyle. Po spełnieniu tego marzenia został w Stanach na dłużej. Własną pracą, przy odrobinie
szczęścia, znalazł tam miejsce dla siebie. Jako że był aktorem, zaczął pracować w tamtejszym
radiu WPNA. Następnie w Chopin Theater w Chicago wystawił swoją pierwszą sztukę, do której
napisał scenariusz na podstawie słuchowiska „Jackowo”. Na premierze tejże sztuki był menadżer
stacji PolVision, który zaproponował mu produkcję reklam telewizyjnych, a należy wspomnieć, że
w tamtym czasie w Polsce jedyną reklamą był Prusakolep.
Ojciec przyjął propozycję. Uczył się produkcji reklam, oglądając reklamy w amerykańskiej telewizji. Robił sobie herbatę lub kawę w przerwach między nimi, czyli jak był wyświetlany
film. Jego reklamy odniosły duży sukces, co zaowocowało własnym programem telewizyjnym
typu talk-show pt. „Zaproszenie na Weekend”, w którym prowadził wywiady z polskimi artystami
mieszkającymi w tym czasie w Ameryce, takimi jak Kasia Sobczyk, Krzysztof Krawczyk czy Stan
Borys. To właśnie u niego, podczas programu, na nowo połączyli się muzycy zespołu Lady Pank.
43
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Pomimo ogromu pracy w telewizji mój ojciec nie zaniedbywał swej pierwszej miłości,
czyli teatru. Wystawił drugą sztukę pt. „Małpa”, też w Chopin Theater, gdzie był już nie tylko
scenarzystą, ale i producentem. Jego „amerykański sen” ziścił się w momencie propozycji dostania Zielonej Karty, której jednak nie przyjął. Swoją decyzję wyjaśnił, mówiąc, że czas spędzony
w Ameryce to czas nauki. Po powrocie do kraju, dzięki nabytej wiedzy i pewny swoich umiejętności, postanowił wystawić sztukę – był to właśnie „Piłat”.
Należy dodać jeszcze na wstępie, że „teatr prywatny nie posiada środków z dofinansowania ze źródeł samorządowych ani miejskich, bazuje on jedynie na sponsorach oraz na pieniądzach
z biletów”1. Zatem pierwszy spektakl został wyprodukowany ze środków prywatnych oraz z pieniędzy od sponsorów, jakimi były wtedy firmy funkcjonujące na terenie Opola i Opolszczyzny. Po wybraniu scenariusza i zebraniu środków na produkcję przyszedł czas na stworzenie obsady i początek
prac nad pierwszą sztuką. Należy jeszcze wspomnieć, że gdyby nie życzliwość pracowników Teatru
im. Jana Kochanowskiego w Opolu – zarówno aktorów, jak i butaforów, krawcowych, wizażystek,
oświetleniowców, specjalistów od dźwięku, maszynistów – żadna z produkcji teatru EkoStudio nie
mogłaby powstać. Nie robili oni tego dla wielkich pieniędzy czy posady, robili to dlatego, że chcieli.
Prace nad sztuką obejmujące próby aktorskie, oświetleniowe, dźwiękowe, generalne
trwały miesiąc, często o różnych godzinach dnia i nocy. Scenografię i kostiumy zaprojektował
pan Andrzej Czyczyło. Wreszcie nadszedł czas premiery, którą zaszczycił nawet arcybiskup Alfons
Nossol. Sztukę przyjęto wielkimi oklaskami i owacjami. Telefony zaczęły dzwonić nieustannie:
z różnych kościołów i festiwali zaczęto słać prośby o wystawienie „Piłata” u nich. Był to tak duży
sukces, że spektakl został wystawiony aż w Nowym Jorku. Jednak tym, co pchnęło mojego ojca
do założenia własnego teatru, było pytanie jednego z dziennikarzy. Spytał: „Co dalej? Przecież
są inne muzea”2. Właśnie odpowiedzią na to pytanie stała się rejestracja Teatru EkoStudio jako
działalności gospodarczej w Opolu.
Skąd się wzięła nazwa EkoStudio? Powstała z powodu braku siedziby. Przez lata teatr
wystawiał sztuki w wielu muzeach, takich jak Muzeum Diecezjalne, Muzeum Śląska Opolskiego,
Muzeum Wsi Opolskiej. Grało się na łonie natury, obok eksponatów sprzed setek lat. Stąd w nazwie przedrostek Eko-, bo ekologicznie. Druga część nazwy – Studio – pochodzi od studiowania,
dociekania natury człowieka.
Po formalnym zarejestrowaniu Teatru przyszedł czas na drugą sztukę, „Pamiętniki Adama i Ewy” Marka Twaina, którą wystawiono w kolejnym muzeum, Muzeum Śląska Opolskiego.
Ojciec na nowo zebrał obsadę i zaczął miesiąc prób. Nie musiał się wtedy martwić o pieniądze,
gdyż po „Piłacie” było niebywale łatwo o sponsorów. Do premiery doszło 24 stycznia 2000 roku.
Przedstawienie to, tak jak poprzednie, stało się hitem.
Rozdział 2. Stanisław Wyspiański
Aby móc opisać pracę oraz losy trzeciego spektaklu teatru EkoStudio, należy wrócić do
roku 1973, kiedy to szesnastoletni Andrzej wraz z bratem Januszem, ojcem Mieczysławem i mat1
2
Fragment zapisu wywiadu przeprowadzonego z Andrzejem Czernikiem w dniu 2 maja 2016 roku.
Tamże.
44
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
ką Bertą, w drodze z Gryfowa Śląskiego do Lipin zatrzymali się w opolskim Skansenie3. Młody
Andrzej, przechadzając się po muzeum, zauroczony klimatem starych chat i otaczającą je naturą,
zaczął marzyć i zadał sobie pytanie: „A co by było, gdyby Skansen mógł ożyć?”. Nie wiedział jeszcze wtedy, że spełni swoje marzenie i odpowie na to pytanie 27 lat później.
Tak właśnie powstało „Wesele, Wesele”, którego scenariusz tata napisał w 2 tygodnie na
podstawie „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Środki na tę sztukę również pochodziły od firm
opolskich. Obsada składała się z aktorów z całej Polski, nie tylko z województwa opolskiego, jak
w poprzednich produkcjach. Pierwszy raz do udziału w spektaklu zaproszono muzyków, również
z Opola. Scenografię zaprojektował sam Bolesław Polnar. Dobrze układała się współpraca z Ludowym Klubem Jeździeckim „Ostroga”, od którego wypożyczono 2 konie. Można sobie jedynie wyobrazić harmider, jaki powstał przy rozpisywaniu siatki prób, premiery i przedstawień. Zdarzało
się, że po próbach w Teatrze im. Jana Kochanowskiego, aktorzy zostawali dodatkowe 1-2 godziny
dłużej na próby do „Wesela, Wesela”. Same zaś próby generalne odbywały się na miejscu, w muzeum. Zaczynały się o godzinie 22:00 i trwały do północy albo i dłużej. Próby techniczne trwały
jeszcze do 4:00 nad ranem, a tego samego dnia o 10:00 zaczynała się następna próba w teatrze
Kochanowskiego.
Do tej pory nie wiem, jak to się wszystko ułożyło przy tak napiętym grafiku. Jednak mój
tata nadal znajdował czas dla rodziny. Często mówi, wspominając te czasy, o zapale, jaki ogarnął wszystkich zaangażowanych, o radości, jaką czerpali z samego bycia w tym składzie, w tym
spektaklu. Ta chęć tworzenia dawała wszystkim siłę potrzebną na kolejne jutro. Premiera „Wesela, Wesela” rozpoczęła się o godzinie 19:07, równo z zachodem słońca, 29 września 2000 roku.
Odzew zadowolonych widzów był niebotyczny. Tato często wspomina szczególnie jedną chwilę:
„Podczas wystawiania ‘Wesela’ stanąłem nieco z tyłu, w ciemności, za publicznością i pomyślałem
wówczas, że to jest piękne. Stworzyłem coś, dzięki czemu ludzie rozmawiają poprzez sztukę”4.
Przedstawienie zostało nawet wpisane do Encyklopedii „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego5.
Rozdział 3. „Chłopi”
Czwartym przedsięwzięciem był cykl stworzony na podstawie „Chłopów” Władysława Reymonta, który był pierwszą w Polsce realizacją teatralną tego dzieła. Cykl ten również
był wystawiony na terenie Muzeum Wsi Opolskiej, w plenerze. Dotąd wspominam, z niemałym
rozbawieniem, zdziwienie na twarzach aktorów, kiedy dowiedzieli się o zamiarach ojca i skali
przedstawienia. Początki prac nad adaptacją należy datować na luty 2001 roku, wtedy właśnie
powstał scenariusz „Zimy”; adaptacje następnych części powstawały w odstępach kwartału. Do
każdej z części przeprowadzono około 20 prób. Same spektakle były grane zawsze w poniedziałek.
Premiery odbyły się: 23.09.2002 roku – cz. I, 10.02.2003 roku – cz. II, 03.05.2003 roku – cz. III,
07.09.2003 roku – cz. IV.
Muzeum Wsi Opolskiej, w Bierkowicach pod Opolem, które ma formę skansenu; zał. w 1961 roku, a w 1970
roku udostępnione zwiedzającym. [Przyp. red.]
4
V. Rezler-Wasielewska, Twarze Opola Twarze Muzeum, Opole 2015, t. 1, s. 31.
5
Książka Rafała Węgrzyniaka, wyd. w 2001 roku; zawiera opisy ponad dwustu inscenizacji dramatu,
wystawionych w latach 1901-2001. [Przyp. red.]
3
45
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Do pierwszej części „Chłopów” udało się nawet namówić do współpracy (dzięki pomocy
Janusza Dymka, reżysera filmowego) Wojciecha Siemiona, który zagrał rolę Kuby. Wybierając się
w drogę ze swego miejsca zamieszkania, pod Warszawą, pan Wojciech, każdego poniedziałkowego ranka dzwonił do taty i pytał: „Czy będzie padać?”. Ponieważ w przypadku deszczu spektakl,
z racji wystawienia na świeżym powietrzu, nie mógłby się odbyć. Na co mój ojciec odpowiadał:
„Ładna pogoda, jedź”. Stało się to istnym żartem między nimi.
Scenografię i kostiumy do wszystkich adaptacji Władysława Reymonta zaprojektowała
Małgorzata Kowalcze. Dzięki rozmowom z ówczesnym dyrektorem Muzeum Wsi Opolskiej, Jarosławem Gałęzie, aktorzy i pracownicy mieli wolny wstęp na teren muzeum, co było ważne szczególnie po godzinach otwarcia. W tym czasie, również na potrzeby „Chłopów”, wypożyczono konia
od chłopa mieszkającego na terenie Bierkowic. Wiąże się z tym kolejna anegdota. Chłop chciał
za konia tak dużą sumę, że odpowiedzią mojego ojca było: „Nie będzie koń więcej zarabiał od
aktora!”6.
Zapytany, co było jego największą obawą przy realizacji „Chłopów”, tato odpowiada:
„Zima, najbardziej bałem się o zimę, z powodu -10 ᵒC i śniegu, martwiłem się, że ludzie nie przyjdą”7. Jego obawy były jednak bezpodstawne, gdyż z niewiadomego powodu najwięcej spektakli
zagrano właśnie zimą. Może dlatego, że w krajobrazie czarnych szkieletów chat, opatulonych puchatym swetrem śniegu, postacie grane przez aktorów wydawały się tym bardziej prawdziwe?
Pamiętam wyraźnie ostry mróz i ciepłą herbatę, kiedy patrzyłam na losy ludzkie rozgrywające się
tuż przede mną. Wśród zespołu śmiano się nawet, że co spektakl mają inną straż pożarną, ponieważ strażacy na spektakle zabierali ze sobą całe rodziny, które ubierali w mundury strażackie, aby
nikt ich nie poznał. Ludzie przeskakiwali nawet przez płoty, aby tylko móc obejrzeć sztukę.
Rozdział 4. „Rajmund i Julka”
Piątą realizacją była sztuka „Rajmund i Julka”, napisana przez Andrzeja Czernika na
podstawie „Romea i Julii” Williama Szekspira. Był to pierwszy spektakl grany gwarą śląską oraz
polszczyzną kresową. Pomysł na ten spektakl przyszedł do ojca w lutym 2004 roku, gdy słuchał
radiowej audycji, w której ludzie opowiadali o czasach zaraz po II wojnie światowej i losach repatriantów ze Wschodu, oraz o miejscowej ludności. Słuchając o nieszczęśliwej miłości między
córką repatriantów a synem Ślązaków, zauważył podobieństwo do dzieła Szekspirowskiego i tak
powstał „Rajmund i Julka”, sztuka w całości napisana przez tatę. Pieniądze na realizację dało Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim. Obsada składała się z opolskich
aktorów, muzyków i obsługi technicznej. Scenografię i kostiumy zaprojektowała Małgorzata Kowalcze. Po miesiącu prób, ponownie na terenie Muzeum Wsi Opolskiej, 5 listopada 2004 roku,
w poniedziałek, odbyła się premiera. Przedstawienie zostało przyjęte z dużym entuzjazmem, jednak ojciec liczył na większe zainteresowanie Ślązaków.
Mówiąc o teatrze prywatnym, trzeba wyjaśnić, na co idą pieniądze z biletów i od sponsorów. Wydatków jest sporo: budowa dekoracji, kostiumów, rekwizytów to praca stolarzy, buta6
7
Zapis wywiadu przeprowadzonego z Andrzejem Czernikiem w dniu 2 maja 2016 roku.
Tamże.
46
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
forów, krawców, dekoratorów, należy jeszcze pamiętać o transporcie, muzykach, wykonawcach
aranżacji, maszynistach, dźwiękowcach, oświetleniowcach, inspicjentach, nie wspominając aktorów, którym trzeba zapłacić za wykonaną pracę. Teatr prywatny nie może liczyć na dotacje z urzędu bądź od państwa, jedyne, co ma, to pieniądze z biletów i od prywatnych sponsorów.
Rozdział 5. Król Jan Kazimierz
Na dalsze losy teatru EkoStudio składają się następne widowiska plenerowe, z powodu
braku własnej siedziby. W 2005 roku na zlecenie Urzędu Marszałkowskiego, z okazji dni Opola, na
rynku, tato zrekonstruował przyjazd króla Jana Kazimierza do Opola w 1655 roku. Był to ważny
moment dziejowy: król naradzał się z senatorami, jak obronić kraj przed szwedzkim „potopem”.
Opole na 6 dni stało się stolicą Polski, z racji panującego wtedy zwyczaju – gdzie znajdował się
król, tam i stolica. W przedsięwzięciu tym brali udział aktorzy opolscy, członkowie Opolskiego
Bractwa Rycerskiego, hejnaliści, muzycy opolscy oraz prezydent Ryszard Zembaczyński, który witał króla w drzwiach Ratusza.
Rozdział 6. Książę Mikołaj II
W roku 2006, po rozmowie z panią profesor Anną Pobóg-Lenartowicz z Uniwersytetu Opolskiego na temat historii Opola, ojca szczególnie zainteresowała historia ostatnich Piastów Opolskich, a dokładniej Mikołaja II i jego brata Jana I Dobrego. Jej dramatyzm oraz tragizm
sprawił, że w dwa tygodnie po tej rozmowie spod pióra ojca wyszedł scenariusz pierwszej sztuki
o Opolu pt. „Mikołaj II, czyli historia śmierci Opolskiego Księcia”. Sponsorem tej sztuki stał się
Urząd Miasta. Premiera odbyła się 23 kwietnia 2006 roku, na dni Opola, na schodach kościoła
Parafii Matki Boskiej Bolesnej i Św. Wojciecha w Opolu. Tego dnia na godzinę przed spektaklem
rozpętała się burza, a deszcz tworzył gęstą kurtynę wody. Wszyscy ludzie z zespołu chcieli odwołać spektakl, jednak ojciec do końca z maniakalnym spokojem powtarzał, że na czas spektaklu
przestanie padać. I tak się stało! Wbrew wszelkim obawom dokładnie o godzinie 20:00 kurtyna
deszczu opadła, rozpoczynając tym samym przedstawienie dla publiczności w liczbie blisko 1000
osób. To właśnie w takich chwilach, w błyskach słońca w spadających kroplach deszczu, gdy rozgrywa się żywa sztuka, można dostrzec niezwykłość przedsięwzięć, jakich podejmuje się mój tato.
Rozdział 7. „Zasypani”
W tym samym roku, po siedmiu latach działalności, teatr otrzymał w końcu własną siedzibę, przy ulicy Stanisława Dubois w Opolu (dzięki jednogłośnej decyzji Rady Miasta Opola). Sam
budynek był ruiną, bez prądu, wody, z gołymi ścianami i wystającymi z nich kablami. Jednak nie
powstrzymało to zapału ojca przed dalszym rozwijaniem teatru. Z powodu trudnych warunków
powstała kolejna autorska sztuka pod tytułem „Zasypani”, która była pierwszym przedstawieniem w oficjalnej siedzibie teatru. Gruz i makabryczny obraz ścian zostały użyte jako dekoracje do
przedstawienia. Już na wstępie aktorzy, przebrani za żołnierzy, przeprowadzali widzów do widowni mieszczącej setkę osób, wśród gruzów i odgłosów strzałów oraz wybuchów. Akcja sztuki działa
się podczas II wojny światowej i opowiadała historię dwóch żołnierzy: Niemca i Polaka, którzy
47
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
zostają zasypani w piwnicy jednego z ostrzeliwanych domów. Spektakl ten dzięki swojemu klimatowi oraz wykonaniu stał się perełką nie tylko dla dorosłej publiczności, lecz nawet dla uczniów
szkół średnich. Jedna kobieta z widowni na pytanie o spektakl odpowiedziała: „Nie potrzeba już
żadnych słów”8.
Rozdział 8. „Takie Małe Nic”
Tego samego roku zaczęły się problemy ze sponsorami. Wiele firm zaczęło się łączyć,
co sprawiało, iż ich zarządy nie znajdowały się już w Opolu, a co za tym idzie, nie było z kim
rozmawiać o sponsorowaniu kolejnych przedstawień. Mimo to 17 czerwca 2007 roku, podczas
oficjalnego otwarcia Małej Sceny, swoją premierę miało „Takie Małe Nic”, czyli piosenki Hanki
Ordonówny w wykonaniu Judyty Paradzińskiej. Było to niemałym zaskoczeniem, kiedy okazało
się, że zainteresowanie widzów jest tak wielkie, iż spektakl ten był grany również w Warszawie,
Strasburgu, a w 2014 roku został zagrany nawet w Toronto w Kanadzie.
Aby zebrać pieniądze potrzebne na remont budynku teatru, ojciec zaczął pisać bajki dla
dzieci, takie jak Gajowy Badura, Wilk Witek.
Rozdział 9. Las Sztuki
W 2008 roku teatr nadal nie był ogrzewany, a przedstawienia były grane wiosną i wczesną jesienią. Dlatego też ojciec wpadł na pomysł stworzenia w lutym „Zimowego Lasu Sztuki”,
gdzie artyści plastycy z całej Opolszczyzny mogliby wystawić swoje dzieła na wzór drzew stojących
w lesie. Pragnął on stworzyć okazję do spotkania się bohemy artystycznej województwa opolskiego. W teatrze zagościły malarstwo, grafika, fotografia i rzeźba. Ku zaskoczeniu ojca wernisaż został
przyjęty, bez względu na pogodę, niezmiernie ciepło i życzliwie. Ludzi było tak dużo, że trudno
było ich wszystkich pomieścić. Sam pomysł tak bardzo się spodobał, że Urząd Miasta Opola wraz
z zarządem Kopalni Odkrywkowych Surowców Drogowych w Niemodlinie postanowili sponsorować Zimowy Las Sztuki, aby ten odbywał się co roku.
Rozdział 10. „Żyć za wszelką cenę”
To właśnie na jednym z takich wernisaży, podczas rozmowy z panem Edmundem Nowakiem, ówczesnym dyrektorem Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach,
narodził się pomysł na sztukę opartą na tomiku wspomnień byłego więźnia obozu Lamsdorf, Woropajewa, przetrzymywanego w Stalagu 318/VIII F/344. W ten sposób w ciągu dwóch tygodni
powstał napisany przez ojca scenariusz pt. „Żyć za wszelką cenę”.
Sceną dla tego przedstawienia miało się stać miejsce na terenie muzeum, w środku lasu,
wśród baraków jenieckich. Jak nietrudno sobie wyobrazić, największą przeszkodą stojącą na drodze realizacji był brak prądu. Tego problemu nie dało się po prostu pominąć, jednak i na to znalazł
się sposób, a mianowicie „tam gdzie człowiek nie może, tam urząd pośle”. Dzięki uprzejmości
8
Tamże.
48
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Urzędu Marszałkowskiego, zostało wysłane pismo do Ministerstwa Obrony Narodowej o wydanie zgody na wypożyczenie z jednostki wojskowej agregatu prądotwórczego. Dzięki odrobinie
szczęścia zgoda została uzyskana w terminie krótszym niż miesiąc. Sponsorem było oczywiście
Centralne Muzeum Jeńców Wojennych i należy tutaj wspomnieć o nieocenionej pomocy ze strony samego muzeum i jego pracowników.
Kiedy jest mowa o pieniądzach potrzebnych na wyprodukowanie przedstawienia, to
bardzo ważne jest określenie skali potrzeb. Należy mieć na uwadze, iż mowa tu o skali od paru
tysięcy do kilkudziesięciu tysięcy złotych, a zebranie takiej kwoty nie przychodzi łatwo. Tym razem jednak, dzięki pomocy muzeum, spektakl mógł zostać zrealizowany z niemałym rozmachem.
Zatrudniono nawet koparkę do kopania dziur, potrzebnych do scenografii. Scenografia i kostiumy
zostały przygotowane i zaprojektowane przez Małgorzatę Kowalcze. Kompozycją świateł zajął się
Grzegorz Cwalina. Ze względu na pragnienie oddania jak największej autentyczności, mundury
były specjalnie szyte do spektaklu: mundur generalski i oficerski armii niemieckiej Wehrmachtu
oraz 6 mundurów żołnierzy szeregowych. Został także wypożyczony samochód marki Citroen z lat
międzywojennych z Ozimka. Zbudowano widownię, ustawiono słupy przepasane drutem kolczastym. Zebrano nawet ochotników, studentów z Uniwersytetu Opolskiego, którzy za drobną opłatą
statystowali przy sztuce.
Premiera „Żyć za wszelką cenę” odbyła się 4 października 2008 roku, o godzinie 18:33.
Pamiętam ludzi idących na spektakl przez las, w półmroku, tuż po zachodzie słońca, głośno rozmawiających, a potem wracających po spektaklu w milczeniu i zadumie. Pamiętam również twarz
jednego widza – ojca, siedzącego z chłopczykiem na widowni obok mnie podczas finałowej sceny,
kiedy to po ostatnich wypowiedzianych słowach gasły światła, a na tle czarnego atłasu nieba unosiły się płonące świetliki, ulatujące w bezkres wszechrzeczy. Ten mężczyzna płakał cichymi łzami,
jednak to, co zapamiętałam najbardziej, prawdopodobnie na całe życie, to moment, w którym
chłopczyk podniósłszy głowę spytał: „Tato, gdzie oni wszyscy idą?” Ojciec wtedy, cały zapłakany,
drżącym głosem wyszeptał: „Do ni e b i a, synku, do n i e b i a...”, patrząc cały czas na malca.
W tym momencie, po raz kolejny przekonałam się o niezwykłości sztuki, jaką stworzył mój ojciec.
Ponieważ widziałam, że uwaga tego człowieka skupiona była niepodzielnie na tej jednej chwili, że
przeżył on katharsis i wyszedł z tego silniejszy. Tak jak w teatrze było na początku...
Rozdział 11. „Wybór”
Nadszedł rok 2009, a myśli ojca skierowały się ku młodzieży, „przyszłości narodu”. Zadał sobie pytanie: „Czy własnymi siłami można zrobić musical?”. Dręczony tą myślą w trzy tygodnie napisał scenariusz i piosenki o Opolu. Następnie poszedł z tak przygotowanym projektem
do Urzędu Miasta i uzyskał stamtąd pieniądze na musical pt. „Wybór”. Zorganizowano casting.
W jury zasiedli Radosław Wocial, Ela Podejko i Andrzej Czernik (tata). W ciągu jednego dnia przesłuchali 42 kandydatów i wybrali z nich obsadę. Zaczęły się intensywne próby aktorskie i muzyczne, by na dni Opola wystąpić po raz pierwszy i ostatni w starym gmachu opolskiego Amfiteatru.
Rok później musical został zagrany ponownie na rynku krakowskim z okazji odbywających się tam
dni Opola. Została nawet wydana płyta z piosenkami z musicalu.
49
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Mimo odniesionego sukcesu, spełnieniu kolejnego marzenia, rok 2009 nie był tak dobry dla Andrzeja Czernika, jakby się mogło wydawać. W życiu nigdy nie istnieje samo szczęście.
20 kwietnia, a więc parę dni przed premierą musicalu, uległam wypadkowi samochodowemu,
przechodząc przez jezdnię na przejściu dla pieszych. Ojciec przebywał w teatrze EkoStudio, kiedy
dostał telefon z wiadomością o wypadku. Powiedzieć, że nim to wstrząsnęło, byłoby lekkim niedopowiedzeniem. Natychmiast pojechał do mnie, do szpitala, dokąd mnie zabrano, a tam czekały
już wyniki serii badań i zabiegów diagnozujących mój stan. O godzinie 18:00 tego dnia miał grać
spektakl na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych w Teatrze im. Jana Kochanowskiego. Pomimo
tak druzgocących przeżyć zagrał tego dnia „Łożnicopiewa” w swojej reżyserii. Nie zawiódł! Był to
ważny moment w moim życiu; kiedy się już obudziłam na szpitalnym łóżku, czułam dumę z mego
ojca. Bo jaką trzeba mieć siłę, aby się przemóc w takiej chwili?
Rozdział 12. Kawiarnia Dolce Vita
Jednak życie toczyło się dalej, a rok 2009 przynosił kolejne występy. Następne na liście
było widowisko „Pokolenie”, które swoją premierę miało 2 września 2009 roku o godzinie 20:00,
na patio kawiarni Dolce Vita w Opolu. Co prawda, należy dodać, że przygotowania do niego zaczęły się pół roku wcześniej, z inicjatywy Urzędu Miasta, który zamierzał uczcić 70. rocznicę wybuchu
II wojny światowej. Jak sama nazwa wskazuje, był to spektakl o ludziach z pokolenia walczącego
o wolność. Występowano przy muzyce przed- i powojennej, granej na żywo tego wieczoru. Mundury na tę okazję zostały pozyskane z firmy „HeroCollection” mieszczącej się w Poznaniu, która
specjalizuje się w szyciu kostiumów do filmów na całą Europę. Zostały wynajęte przed- i powojenne samochody oraz rzutniki do wyświetlania poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego na ekranie,
którym była wtedy kamienica, w której znajduje się Dolce Vita. Scenografia została zaprojektowana przez panią Halinę Fleger.
Tego samego dnia, o tej samej porze było również grane przedstawienie „Żyć za wszelką
cenę” w Centralnym Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach, 40 km od Opola. W tym
właśnie momencie Teatr EkoStudio oficjalnie się rozdwoił. Dziennikarze żartowali wręcz, że: „Tylko Czernik potrafi być w dwóch miejscach jednocześnie”. Jednak ja nadal pamiętam, jak kurczowo
ojciec trzymał telefon w ręce, dając instrukcje zarówno aktorom znajdującym się przed nim, jak
i tym po drugiej stronie słuchawki.
Do końca roku 2009 w Teatrze EkoStudio zostały jeszcze wyreżyserowane dwa spektakle:
„Dziady cz. II” Adama Mickiewicza i „Strip-tease na pełnym morzu” na podstawie sztuki Sławomira Mrożka. Powodem takiego wyboru sztuk było całkowite już wykruszenie się sponsorów, co
zmusiło ojca do polegania jedynie na pieniądzach ze sprzedanych biletów, aby móc prowadzić
teatr. Ojciec liczył na klasykę współczesnego dramatu, jaką jest Mrożek, oraz szkoły, w których
lekturą obowiązkową są właśnie „Dziady”.
Rozdział 13. Wianki
W roku 2010 ojciec postanowił wykorzystać dla teatru wierzenia ludowe, co owocowało
współpracą z Urzędem Miasta, od strony pieniężnej. Efektem tego były „Wianki, czyli Opolska Noc
50
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Świętojańska”– które odbyły się 24 czerwca 2010 roku na brzegu rzeki Odry, w Opolu. Była to istna mozaika tańców, muzyki i śpiewu, popisów połykaczy ognia, połączonych z widowiskiem fajerwerków, podczas których ludzie puszczali wianki na tafli Odry. Włączono także projekcje filmowe.
Najlepszym podsumowaniem były słowa jednego z widzów, który powiedział, „[...] że ‘Wianki’
wystawiane są nad Wisłą, ale u nas jest nieporównywalnie piękniej”9.
Rozdział 14. „Romeo i Julia”
W roku 2011, dnia 4 kwietnia, premierę miało przedstawienie „Niedźwiedź. Oświadczyny”, czyli dwie krotochwile pióra Antoniego Czechowa. A 24 dni później ojciec zrealizował kolejne
ze swoich marzeń, wystawił dramat „Romeo i Julia” Williama Szekspira, w postaci musicalu nad
„Młynówką”, a zatem po raz drugi zajął się pisaniem piosenek do sztuki. Pomysł ten przyszedł mu
do głowy, kiedy wychodząc z Urzędu Marszałkowskiego wczesną zimą jeszcze 2010 roku, spoglądał na Opolską Wenecję. Musical został wystawiony na dni Opola 28 kwietnia 2011 roku, po
niespełna miesiącu, czyli po 20 próbach aktorskich i muzycznych. Podczas premiery na drugim
brzegu rzeki zebrało się ponad 2000 ludzi, co spowodowało zatrzymanie ruchu ulicznego na ulicy
Piastowskiej.
Rozdział 15. Historyczne parady
W maju 2011 roku na zlecenie Urzędu Marszałkowskiego ojciec przygotował przemarsz
wojsk historycznych z okresu III powstania śląskiego, który odbył się 3 maja w Opolu oraz 21 maja
na Górze Świętej Anny. Potocznie przez ojca nazywany „Paradą”. Specjalnie do tego widowiska,
w ciągu 3 tygodni, została zbudowana atrapa pancernego wozu „Korfanty”. W pochodzie wzięła
udział blisko setka uczestników, przy czym każdy z nich musiał mieć mundur wraz z bronią. Tym razem także skorzystano z wcześniej wspomnianej firmy „HeroCollection” z Poznania, która zaopatrzyła teatr w mundury szkockie i repliki broni, reszta – jak mundury francuskie i włoskie – została
uszyta na miarę. Ich wygląd został oparty na starych fotografiach z Muzeum Śląska Opolskiego.
Osobami uczestniczącymi w marszu byli zarówno zawodowi żołnierze Wojska Polskiego, studenci
Uniwersytetu Opolskiego oraz Politechniki Opolskiej, jak i uczniowie szkół średnich z Opola.
Moje własne wspomnienia z obiema „paradami” wiążą się z pogodą, ponieważ o ile na
Górze Świętej Anny panował niebotyczny skwar, o tyle w dniu 3 maja spadł śnieg.
Rozdział 16. Lata następne
W następnych latach teatr, już z własnego budżetu, wystawił takie sztuki jak: „Czerwony
Kapturek”– bajka dla dzieci (18 grudnia 2011), cykl koncertów fortepianowych „Muzyka z Widokiem” – w wykonaniu pianistki Leny Ledoff (30 kwietnia 2012), „Jaś i Małgosia” – bajka dla dzieci
(4 grudnia 2012), „Poświęcona przyjaźń” – na podstawie powieści J. Steinbecka (30 listopada
2013), „Abelard i Heloiza” (23 maja 2015).
W roku 2015 ojciec ponownie wziął za pióro i – po rozmowach z panią dyrektor Violettą
Rezler-Wasielewską – w 2 tygodnie napisał scenariusz do sztuki „Przerzucane słowa”. Napisał
9
V. Rezler-Wasielewska, Twarze Opola..., s. 34.
51
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
na podstawie „jenieckiej korespondencji przez druty”, kobiet i mężczyzn, uczestników Powstania
Warszawskiego, którzy w liczbie 6 tys. w październiku 1944 roku zostali przewiezieni do Stalagu
344 Lamsdorf”10. Miesiąc później, dnia 4 października 2014 roku, dzięki pieniądzom sponsorowanym ponownie przez Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach, wystawił premierę tej sztuki w baraku na terenie muzeum.
Teatr EkoStudio w ciągu wielu lat swojej działalności udzielał się również charytatywnie,
tworząc spektakle i koncerty wraz z Lions Club Opole, co zaowocowało np. spektaklem „Zemsta”
Aleksandra Fredry, granym charytatywnie przez opolskich polityków.
Rozdział 17. Rozmowa z widzem
Jeden ze współpracowników ojca kiedyś powiedział: „Czernik znajdzie krzesło i sztukę
do tego napisze”. Cytat ten, choć odrobinę ironiczny, w dużym stopniu oddaje charakter mojego ojca. Albowiem jest to człowiek, który musi tworzyć. Sam mówi o sobie: „Ja jestem zwolennikiem teatru, który ‘rozmawia’ z widzem”. Ojciec zadaje pytania, a poprzez sztuki stara
się na nie odpowiedzieć, a jednocześnie pragnie on zmusić widza do podjęcia własnej próby
odpowiedzi na nie. W momencie, w którym widz choć na sekundę wyrwie się z nieustającego pędu codzienności, cel tego teatru został osiągnięty. To, czego Andrzej Czernik najbardziej
pragnie, to sposobność komunikowania się z ludźmi poprzez realizacje swoich spektakli. To
w nich widać jego wszystkie doświadczenia zarówno jako aktora, reżysera, dramaturga, kompozytora, jak i producenta. Teatr, który założył, „przemawia” do ludzi, uczy ich i bawi. Nawet
teraz, w 2016 roku, ten zapał, ten błysk w oku mojego ojca nie wygasł, tli się on jeszcze mocniej niż przedtem i mam nadzieję, że będzie jeszcze iskrzył przez długi czas. Oto historia teatru,
a zarazem historia człowieka, który zadał sobie pytanie: „A co by było, gdyby teatr marzył?”.
Bibliografia
Violetta Rezler-Wasielewska, Twarze Opola, Twarze Muzeum, wyd. Centralne Muzeum Jeńców
Wojennych w Łambinowicach-Opolu, Agencja Wydawnicza Agar, Opole 2015, t. 1.
http://www.teatrekostudio.art.pl/spektakle, dostęp: 2 maja 2016 roku.
ILUSTRACJE
Autorka dołączyła do pracy 29 ilustracji. Do publikacji wybrano 10 z nich. Wszystkie zdjęcia pochodzą ze zbiorów własnych.
10
Tamże, s. 23.
52
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
1. „Piłat”.
2. „Wesele, wesele”.
53
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
3. Plakaty z przedstawień czterech części „Chłopów”.
4. Rekonstrukcja przyjazdu króla Jana Kazimierza do Opola w 1655 r.
54
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
5. „Zasypani”.
6. Zimowy Las Sztuki.
7. „Żyć za wszelką cenę”.
55
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
8. Plakat musicalu „Wybór”.
9. „Dziady cz. II”.
56
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
10. Andrzej Czernik, mój tata.
57
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – III nagroda
Żaneta Olejniczak
Zgierski Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Jana Pawła II
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Beata Rybarczyk
Jak feniks z popiołów…
historia zgierskiej „Boruty”
i jej cichych bohaterów
Rok 1894, dwóch wspólników – Jan Śniechowski, polski przemysłowiec, oraz Ignacy Hordliczka, bogaty czeski fabrykant – zakładają fabrykę barwników „Boruta” w Zgierzu. Jan Śniechowski – człowiek o dużych zdolnościach i równie dużej przedsiębiorczości, pochodził z rodziny
ziemiańskiej z okolic Płocka. Ukończył studia wyższe w Paryżu w École des Ponts et Chausses
(Szkoła Dróg i Mostów), z tytułem inżyniera. To właśnie podczas studiów w Paryżu rozbudziło się
jego zainteresowanie fizyką matematyczną. Po powrocie do kraju zajął się problemem otrzymywania amoniaku z torfu, ale zakończył eksperymenty, uznając ten proces za nieopłacalny. W 1877
roku wybrał się w podróż do Niemiec, gdzie przypadkowo zetknął się z produkcją barwników, co
go zafascynowało. Postanowił przenieść poznaną technologię na grunt polski.
Początki były dosyć zabawne, ale musiał jakoś rozpocząć swoją przygodę życia z produkcją barwników. I rozpoczął… w kuchni swojego mieszkania. Problemów było co niemiara, ale
głowę miał pełną pomysłów. Gdy brakowało mu na przykład pras filtracyjnych, znalazł dość prozaiczne rozwiązanie: wraz ze swoim służącym wyżymał barwniki w …prześcieradłach. Jak się okazało były one dobrej jakości.
Informacje o „kuchennej” produkcji barwników dotarły do przedsiębiorców w Łodzi.
Zgłaszali się do niego różni ludzie, potencjalni wspólnicy. Postanowił założyć firmę razem z Szają
Rosenblattem. Produkcja pierwszych barwników do wełny i bawełny początkowo opierała się na
półproduktach sprowadzanych z Niemiec. Barwniki te wyrabiano ręcznie w garnkach, wiadrach
i drewnianych kadziach. Niestety, wytwórnia została wkrótce rozwiązana z powodu kryzysu na
rynku włókienniczym. Wielka wytwórnia przekształciła się w zwykłą farbiarnię, którą w całości
przejął łódzki przedsiębiorca – syn Szai, Józef Rosenblatt. Jan Śniechowski został na bruku z 8
kadziami drewnianymi, 2 pompami, 2 prasami, suszarką oraz młynkiem. I co z tym było zrobić?
59
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Pomimo porażki, nadal pełen optymizmu Jan Śniechowski przyjechał do Zgierza w poszukiwaniu nowego wspólnika. W tym samym 1894 roku nawiązał znajomość i rozpoczął współpracę z Ignacym Hordliczką, doświadczonym handlowcem. Założyli spółkę, która miała produkować
barwniki syntetyczne. Do spółki należał prawdopodobnie jeden ze znanych łódzkich fabrykantów
Edward Herbst1. Spółka zlokalizowana była na ulicy Zegrzańskiej 6 (dzisiaj ul. Dąbrowskiego –
dawne tzw. Stare Miasto, zamieszkiwane przez ludność narodowości żydowskiej, tam też znajdowały się fabryki). Fabryka, która mieściła się w szopie, była spółką jawną wpisaną do rejestru
handlowego, jako „Śniechowski i Hordliczka, Fabryka Barwników, Zgierz”.
Panowie Śniechowski i Hordliczka zajmowali się sprawami handlowymi, sami prowadzili
też administrację. Zatrudnili inżyniera Oskara Gerlicza2, który nadzorował technologię produkcji.
Przez kolejne lata pracowali na ugruntowanie swojej pozycji na rynku łódzkim. Jan Śniechowski
miał szerokie kontakty z grupą polskich chemików kolorystów, a także z Polakami, którzy pracowali na kierowniczych stanowiskach w łódzkich farbiarniach i drukarniach, a dokonywali zakupu
barwników z „Boruty”. Po raz pierwszy w fabryce pojawiły się barwniki kwasowe. Czołowym produktem stała się „czerń Boruta”.
Z czasem okazało się, że zakład, aby lepiej funkcjonować, potrzebuje modernizacji i przestrzeni. Pojawiły się również problemy związane z lokalizacją zakładu w centrum miasta. Odprowadzane do rzeki Bzury ścieki zanieczyszczały wody gruntowe i zatruwały powietrze. Taka sytuacja zmusiła właścicieli firmy do zakupu nowych terenów na krańcach miasta. Budowa nowej
fabryki została zapoczątkowana w 1908 roku i trwała dwa lata. Zamierzali poszerzyć asortyment
produkcyjny o nowe barwniki siarkowe i azowe.
W 1910 roku przedsiębiorstwo przekształciło się w Towarzystwo Akcyjne Fabryki Barwników i Przetworów Chemicznych w Zgierzu – „Boruta-Zgierz” przy ul. Leśnej (dziś ul. Śniechowskiego). Zastanawiałam się, skąd nazwa „Boruta”? Według przekazów ustnych młyny, które mieliły barwniki, zwłaszcza czerń, tak pyliły, że robotnicy wyglądali jakby pracowali u Diabła Boruty,
słynnego w naszych stronach3. Wspomniany wcześniej barwnik nosił nazwę „czerń Boruta”.
Firma rozwijała się dość szybko. Kontynuowano badania nad nowymi barwnikami, zatrudniono chemików – kolorystów, tworząc tym samym największy na ziemiach polskich zespół
laboratoryjno-produkcyjny i naukowo-badawczy. Tak naprawdę stał się on swego rodzaju szkołą
dla chemików z zakresu chemii organicznej.
Właściciele wiedzieli, że muszą dbać nie tylko o rozwój firmy, ale także o jej pracowników.
Stosunek Hordliczki do pracowników był bardzo życzliwy. Założył dla robotników młodocianych
szkołę przyzakładową dokształcającą, a także „pokój osobisty”, w którym mogli się przebierać
i wypoczywać w przerwie lub po zakończeniu pracy. Robotnicy mieszkający blisko zakładu w czasie przerwy obiadowej mogli jadać w domu i nie musieli korzystać z posiłków przynoszonych przez
rodzinę do fabryki. Praca trwała od godziny 6:30 do 19:00. Warunki były ciężkie, jednak starano
się stworzyć rodzinną atmosferę wśród załogi. Pracowników przyciągały też płace. Wielu ludzi
Edward Herbst, polski przemysłowiec działający w Łodzi. Pracował w firmie Karola Scheiblera; po ślubie
z jego córką Matyldą stał się współwłaścicielem firmy.
2
Oskar Gerlicz, inżynier, jeden z pierwszych członków zarządu zakładów Boruta.
3
Legenda głosi, że Boruta mieszka w Zamku Królewskim w Łęczycy. [Przyp. red.]
1
60
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
związało swe losy z tym zakładem. Co ich jeszcze przyciągało? Stosunek właścicieli do pracowników, zaufanie, polski charakter zakładu, a może widzieli swoją przyszłość w przedsiębiorstwie,
które prężnie się rozwija? A może wszystkie te czynniki razem?
Już po 15 latach istnienia „Boruta” miała silną pozycją na krajowym rynku barwników.
W 1910 roku ukończono budowę nowej, większej fabryki oraz wytwórnię kwasu siarkowego,
a trzy lata później rozpoczęto budowę bocznicy, która miała ułatwić transport. Plany inwestycyjne przekreślił wybuch I wojny światowej. Pomimo że Rosjanie zarządzili ewakuację zakładów
przemysłowych z terenu Królestwa Polskiego, to nie objęła ona „Boruty”. Niestety, z 18 na 19
listopada 1914 roku Niemcy podpalili budynki zakładu, właściwie bez potrzeby. W czasie pożaru
budynki „Boruty” całkowicie spłonęły. Uległ zniszczeniu „mózg” fabryki – laboratorium. Ignacy
Hordliczka zdołał jednak wykraść i uratować swoją dokumentację. Niemcy dewastowali, co mogli.
W ten sposób chcieli wyeliminować konkurencję.
Właściciele „Boruty” również i tym razem nie poddali się, pomimo trudności związanych z brakiem funduszy na odbudowę fabryki. Udało im się zaangażować do współpracy rząd
odrodzonego państwa polskiego. W ten sposób w 1920 roku utworzona została spółka akcyjna
„Przemysł Chemiczny w Polsce”. „Boruta” rosła w imponującym tempie, realizując plany sprzed
wojny. W latach 20. Zakłady, chcąc rozszerzyć działalność i uniezależnić się od niemieckich dostaw
półfabrykatów, zaczęły produkować je na miejscu. [...].
W 1921 roku firma wykupiła tereny pod kolejną inwestycję. Konieczne było wybudowanie bocznicy tramwajowej, która łączyłaby zakład ze stacją kolejową; zrealizowano to w tym samym roku, a następnie odbudowano linię telefoniczną z Łodzią. Na terenie zakładu uruchomiono
kolejkę wąskotorową, która ułatwiała przemieszczanie się po jego terenie, a także przewożenie
niebezpiecznych w transporcie substancji. W rozwoju firmy nie uczestniczył już Jan Śniechowski,
gdyż zmarł w 1922 roku.
Spółka zakupiła warszawską wytwórnię barwników „Kalle i spółka”, co niestety spowodowało kolosalne zadłużenie „Boruty”, a także położyło kres dalszym planom rozwojowym firmy.
Zgierscy urzędnicy nazywali ten zakup „koń trojański” albo „kula u nogi”. Długi „Boruty” zostały
spłacone przez Bank Gospodarstwa Krajowego, który skupił jej akcje i został właścicielem ponad
połowy kapitału spółki. „Boruta” stała się jednym z członków założycielskich Związku Przemysłu
Chemicznego w Polsce.
Do kryzysu lat 20. w „Borucie” doprowadziła również zła sytuacja gospodarcza i finansowa w państwie, wojna celna z Niemcami z 1925 roku, galopująca inflacja oraz otwarta walka
koncernu niemieckiego IG-Farben o klientów „Boruty”. Na polskim rynku barwników również panowała ostra konkurencja. Firma „Barwnil” sprzedawała barwniki po niższych cenach i wyparła
Borutę z dostaw do spółki akcyjnej Braci Geyer4 z Łodzi. „Boruta” musiała obniżyć ceny swoich
produktów, aby przetrwać na rynku chemicznym. Dochodziło również do matactw finansowych
i zakładania małych biur, które kupowały barwniki od innych firm, jak się okazało należących do
IG-Farben. Koszt produkcji barwników w „Borucie”, ze względu na ich wysoką jakość był większy
niż w innych krajach europejskich. Firma niemiecka chciała przejąć „Borutę”, opanować polski
i europejski rynek chemiczny.
4
Tzw. Biała Fabryka, założona przez Ludwika Geyera, mieściła się w Łodzi przy ul. Piotrkowskiej 282.
61
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Chciałabym wspomnieć o wizycie w „Borucie” w 1936 roku Prezydenta Rzeczypospolitej, profesora Ignacego Mościckiego. Podczas jego odwiedzin jeden z pracowników firmy, Jan
Wincza5, zaprezentował niesamowity wynalazek. Na stawie Gerlicza pokazał model statku, którym sam sterował za pośrednictwem odpowiednich impulsów radiowych. Myślą przewodnią
było wykorzystanie statku przez naszą marynarkę wojenną. A był on absolutną nowością w skali
światowej; niestety ówczesny potencjał przemysłowy i ekonomiczny nie był w stanie sprostać
temu przedsięwzięciu. Nie zostało ono jednak zapomniane; przypomną sobie o nim Niemcy na
początku II wojny światowej.
W 1938 roku firma zarejestrowała i uzyskała ochronę patentową znaku towarowego –
wizerunek sowy z napisem „Boruta–Zgierz”. Gdyby w dwudziestoleciu międzywojennym udało
się zakładowi zrealizować swoje plany, to niewątpliwie stałby się największym koncernem w polskim przemyśle chemicznym.
Wraz z początkiem II wojny światowej sytuacja firmy ulega diametralnej zmianie.
W związku z tym, że teren Zgierza znalazł się na terenie Kraju Warty (wcielonym do Rzeszy),
„Boruta” została przejęta przez niemieckiego potentata chemicznego – firmę IG-Farben, który
w 1940 roku przekształcił zakład w „Teerfarbenwerke Zgierz GMBH” (Zakład Barwników Smołowych Zgierz) z produkcją chemikaliów dla armii niemieckiej. [...] Niemcy w czasie wojny poczynili
szereg inwestycji na terenie zakładu. Zmodernizowali i wybudowali wiele obiektów pomocniczych, które wcześniej były zaplanowane przez polskich właścicieli, jak magazyny, nowe maszyny,
rozbudowa sieci kolejowej. Dzięki tym działaniom „Boruta” zyskała na wartości. Niemcy systematycznie włączali zakład do systemu przemysłu Rzeszy – zastępowali polskich chemików „Boruty”
Niemcami, a z czasem wywozili majątek zakładów. Nie mogli jednak od razu pozbyć się polskiej
załogi, ze względu na problemy z produkcją. Do 7 października 1939 roku dotychczasowi pracownicy mogli wrócić do zakładu, po tym terminie Polacy przestawali być jego pracownikami. W stosunku do polskich pracowników zastosowano politykę germanizacyjną, zwłaszcza w stosunku do
inteligencji, a równocześnie starano się ich zachęcić do pracy płacami, zatrudnieniem lekarza czy
też utworzeniem izby chorych.
W październiku 1939 roku do zakładu wrócił Jan Wincza. Niemiecka dyrekcja powierzyła
mu nadzór nad kotłami i pompami oraz stronę elektrotechniczną zakładu. Skąd zainteresowanie Niemców jego osobą? Wywiad niemiecki przypomniał sobie o zdalnie sterowanym statku.
Zarekwirowano mu projekty i drogocenne akumulatory kadmowo-niklowe. Był w związku z tym
wielokrotnie przesłuchiwany.
Zakład pracował do ostatnich dni wojny, a jego budynki i urządzenia zdatne były do
dalszej produkcji, dlatego już w roku 1945 utworzono tymczasowy zarząd fabryki, który kierował działalnością oraz administracją firmy. Jak się okazało, zakład „Boruty” zniszczony był
w 60%. Park maszynowy zakładów był ubogi, co było problemem w realizacji powojennej rozbudowy i modernizacji fabryki. Innym problemem firmy była zbyt mała liczba pracowników.
Firmie oprócz surowców i półproduktów brakowało węgla, ale przede wszystkim pieniędzy.
Kazimierz Kliszko6, pracownik „Boruty”, w swoim opowiadaniu, którego fragmenty zamiesz5
6
Jan Wincza (1892–1977), inżynier, kierownik montażu i warsztatu mechanicznego „Boruty”, wynalazca.
Kazimierz Kliszko, pracownik „Boruty” w latach 60. i 70. XX wieku, prawdopodobnie ślusarz, mechanik.
62
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
czone zostały w książce „Sto lat koloru”, opisał sytuację po ucieczce Niemców i wkroczeniu Rosjan, pokazując bezinteresowność mieszkańców Zgierza i pracowników fabryki. Niemcy uciekli
demontując potrzebne do remontów części z oddziałów „Boruty”, a także zostawiając czynny
zakład. Na dworze zima i mróz, a w rurociągach woda. Pracownicy starali się uratować to, co
mogli. Udało się. W międzyczasie pracownicy sami dorabiali w warsztatach brakujące części.
Załoga ściągała potrzebne urządzenia, skąd się dało. Wszystko po to, aby zakład funkcjonował
i aby nie doszło do jego zatrzymania.
Po wyzwoleniu wszyscy zgłosili się do pracy na swoje stanowiska. Był to styczeń w mroźnej zimie 1945 roku. Pierwsze zebranie załogi odbyło się na rampie kolejowej przy magazynie.
[…] Pierwsza produkcja ruszyła w kwietniu 1945 roku. Brak było surowców i części urządzeń.
[…] Wielu wtedy ludzi na apel dyrektora Smolarskiego poszło do tej pracy ochotniczo. Nie były
wtedy jeszcze uregulowane wypłaty, dla wszystkich nie wystarczyło pieniędzy. Otrzymywaliśmy
bony [...] Otworzono sklep spółdzielczy. [...] Olej i mydło produkowaliśmy w zakładzie. Dzięki
odnalezieniu w Niemczech i sprowadzeniu do zakładu wywiezionych przez okupanta urządzeń,
jak np. aparaty wysokociśnieniowe, można było stopniowo uruchamiać poszczególne oddziały.
Po urządzenia jeździli Dutkiewicz i Szwalbe. Urządzenia te przekazały wojskowe władze radzieckie w Niemczech7.
Pracownicy „Boruty” podążali za linią frontu. Na dworcach i bocznicach kolejowych odnajdywali skrzynie ze zdemontowanymi urządzeniami. Nie udało się im odzyskać wywiezionych
wcześniej surowców i półproduktów. Mogli jednak podziękować Niemcom za ich skrupulatność,
bo dzięki ich porządkowi każda skrzynia była opisana. Niemcy wywieźli również, nad czym należy
ubolewać, dokumentację techniczną i księgową. Dokumentacja księgowa była o tyle ważna, że
podczas procesu w Norymberdze, oskarżeni o działanie na szkodę polskiej gospodarki, bronili się
tym, że poczynili inwestycje, które wymagały ogromnych nakładów finansowych. Brak dokumentacji technicznej utrudniał uruchomienie i rozbudowę zakładu. [...]
W 1945 roku wybrano Radę Zakładową, a nowym kierownikiem firmy został uznany pracownik i wynalazca, wspominany wyżej inż. Jan Wincza. Z chwilą ucieczki Niemców w styczniu
1945 roku, to on objął wraz z kilkunastoma robotnikami opiekę nad „Borutą”. W tym pierwszym
i trudnym okresie, do 16 marca 1945 roku, pełnił funkcję Zarządcy Państwowego, a jego zastępcą został Zygmunt Nowiński. Pod koniec roku 1945 „Boruta” w Zgierzu podlegała Zjednoczeniu
Przemysłu Organicznego i Farmaceutycznego z siedzibą w Łodzi. Zakład przeszedł na własność
państwa w 1947 roku, a zmiany organizacyjne, jakie towarzyszyły firmie, zostały zakończone na
początku stycznia 1951 roku, kiedy to przedsiębiorstwo uzyskało nazwę „Zakłady Chemiczne –
Boruta” w Zgierzu, a następnie Zakłady Przemysłu Barwników „Boruta” w Zgierzu.
W 1956 roku dyrektorem fabryki został Władysław Lisiecki8, pracujący w „Borucie” od
1936 roku. To on był motorem napędowym prac związanych z odbudową i rozbudową zakładu. Był człowiekiem oddanym zakładowi i pracownikom. Konsekwentny, wymagający, doceniał
ciężką pracę robotników. [...] Dyrektorem przestał być w czerwcu 1968 roku, po wydarzeniach
marcowych, w których brali udział jego synowie.
7
8
T. Przygucki, Sto lat koloru, Łódź 1994, s. 88.
Władysław Lisiecki, dyrektor „Boruty” od 1.08 1956 roku do 30.06.1968 roku.
63
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Po II wojnie alianci opublikowali w formie raportów tajemnice IG-Farben – tzw. BIOSy,
CIOSy i FIATy9, które zawierały dokumentację naukową i techniczną barwników. Niestety, ani polskie władze, ani sama „Boruta”, nie wykorzystały tej okazji. Na szczęście BIOSy kupił za swoje
prywatne pieniądze doc. Stanisław Galinowski10 i przekazał na użytek zakładu.
Specjalizacja zakładów w produkcji grup barwników wymagała od pracowników technicznych zwiększonej pracy badawczej nad opracowaniem receptur. [...] W zaistniałej sytuacji
w 1952 roku powstał, przy Ministerstwie Przemysłu Chemicznego, Instytut Barwników i Półproduktów, który przejął od „Boruty” prowadzenie prac naukowych i przygotowanie dokumentacji
technologicznych. Nie było to trwałe rozwiązanie; w następnych latach w firmie „Boruta” powstało (głównie dzięki wysiłkom mgr inż. Stanisława Domańskiego) Laboratorium Badawczo-Interwencyjne oraz Laboratorium Kolorystyczne (w 1957 roku). Koloryści rokrocznie wydawali katalogi i prospekty w różnych językach w celu popularyzowania produkowanych barwników. W roku
1961 wielkim sukcesem okazało się uruchomienie produkcji barwników syntenowych. Wyprodukowane wyroby sprzedawano na rynku wewnętrznym i za granicą (głównie w państwach tzw.
bloku wschodniego), za pośrednictwem Centrali Importowo-Eksportowej Chemikalii „Ciech”.
W 1972 roku w pewnym zakresie zostały rozwiązane kłopoty lokalowe zakładu. Do użytku
oddano 8-piętrowy budynek Zakładowego Laboratorium Badawczego. Na terenie zakładu działał,
również od tego samego roku, Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Przemysłu Barwników. [...]
Istotnym elementem w rozwoju zakładu był ruch racjonalizatorski. [...] Do 1993 roku racjonalizatorzy z „Boruty” uzyskali 119 patentów za nowe opracowania. W latach 1951-1993 zgłoszono 5350
patentów, z czego 3498 zrealizowano. Od lat 60. w zakładzie działała Komisja Racjonalizatorska, która
rozpatrywała wnioski i przyznawała nagrody. Był to element działający mobilizująco, który wiązał ludzi
z miejscem pracy. [...] Dyrekcja fundowała nagrody w postaci np. samochodów. Znany jest przypadek,
gdy dwuosobowy zespół wygrał samochód Syrena (podobno nagrodę podzielono w ten sposób, że
jeden wynalazca spłacił drugiego). Klub Techniki i Racjonalizacji wydawał „Biuletyn Propagandowo-Tematyczny”. Warto dodać, że w tej branży znajomość literatury fachowej była oczywista. Przedsiębiorstwo posiadało dużą Bibliotekę Naukowo-Techniczną, założoną jeszcze w 1895 roku. Znajdowały się
tam unikatowe czasopisma, np. „ChemischeBerichte” z 1881 roku, zbiór czasopism międzywojennych,
kilkanaście tysięcy pozycji książkowych. W 1972 roku przekształcona w Międzyzakładową Bibliotekę
Naukowo-Techniczną. W latach 90. była najlepszą biblioteką tego typu w Polsce. Korzystali z niej nie
tylko pracownicy zakładu, ale również pracownicy naukowi uczelni i instytutów oraz studenci.
Firma objęta była planem trzyletnim, sześcioletnim i kolejnymi dwoma pięciolatkami.
Z jednej strony rozwijała się, a z drugiej – polityka władz komunistycznych i ich propaganda nie
dały o sobie zapomnieć. Kierownictwo firmy prezentowało sprecyzowane stanowisko w kwestii
rozwoju firmy, co niekoniecznie szło w parze ze stanowiskiem ideologicznym. Polityką inwestycyjną kierowała specjalna służba inwestycyjna. [...] Jak stwierdził w swoich wspomnieniach Kazimierz Kliszko: Taka była atmosfera tamtych lat. Z jednej strony śmiałe plany inwestycyjne, a z drugiej całkowity brak zaufania do „wrogiej klasowo” kadry naukowo-technicznej11.
Raporty na temat niemieckiego przemysłu maszynowego: BIOS CIO i serii FIAT, wyd. w latach 1946 i 1949.
S. Galinowski opracował technologię wytwarzania barwników kadziowych.
11
T. Przygucki, Sto lat koloru, s. 107.
9
10
64
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Po przemianach politycznych 1989 roku doszło do kryzysu „Boruty”. Co się na niego złożyło? Zmieniono system zarządzania, a także zmianie uległy ogólne warunki ekonomiczne: utrata
zbytu na rynki byłych krajów socjalistycznych, konkurencja nowocześniejszych i tańszych technologii oraz zaostrzenie norm ekologicznych. [...]
Warto skupić się na problemie firmy związanym z zatruwaniem środowiska. „Boruta” nie
była oczywiście jedynym, lecz jednym z 80 największych zakładów – trucicieli. Nie chcąc płacić
kar za zanieczyszczanie powietrza czy gleby, musiała zbudować oczyszczalnię ścieków. W krótkim
czasie zbudowano pełną, biologiczną oczyszczalnię ścieków komunalnych i przemysłowych, którą
uruchomiono w roku 1996. W roku 1998 cała inwestycja została oddana do użytku. Mimo to
w roku 1999 zakłady Z.P.B. „Boruta” S.A. zostały postawione w stan likwidacji, a następnie przekształcone w „Boruta – Kolor Sp. z o.o”.
W roku 2003 Rada Miasta Zgierza zgodziła się na utworzenie na terenie gminy parku
przemysłowego, który otrzymał nazwę „Park Przemysłowy Boruta Zgierz”. „Park” istnieje po dzień
dzisiejszy i swoim zasięgiem obejmuje teren byłych Zakładów Przemysłu Barwników Boruta S.A.;
jego powierzchnia wynosi 174 hektarów. [...] Obecnie na terenie „Parku” działają firmy z bardzo
wielu branż, począwszy od firm chemicznych poprzez firmy produkcyjne, zakłady utylizacji odpadów, jak również placówki zdrowia czy hotele.
W wyniku przemian gospodarczych w Polsce w latach 90. nastąpiła zmiana organizacji
dwóch zakładów: Zakładów Chemicznych Organika-Zachem w Bydgoszczy oraz Zakładu Przemysłu Barwników „Boruta” w Zgierzu. Efektem tych zmian było ich połączenie w 2009 roku pod
szyldem: Boruta-Zachem Kolor Sp. z o.o. Na czele spółki stoi dawny pracownik „Boruty” Wiesław
Sażała12. Boruta-Zachem przejęła też znak firmowy „Boruty” – sowę, ale jego wersja jest bardziej
nowoczesna. Kształt logo zawiera dwa symbole. Pierwszy nawiązuje do tradycji oraz znaku firmowego sprzed reorganizacji firmy – motywu sowy z rozłożonymi skrzydłami. Drugi element to
połączone kropki, które tworzą symbol nawiązujący do chemicznych i biologicznych struktur. [...]
„Boruta-Zachem SA łączy 120-letnie doświadczenie zgierskiej Boruty z 60-letnią tradycją produkcji środków barwiących marki Zachem z Bydgoszczy”13. Obecnie w Borucie Zachem w Zgierzu
i Bydgoszczy pracuje 70 osób.
Pracownicy pamiętają o przeszłości. W latach 70. „Boruta” była największym producentem barwników na świecie14. Przez portiernię przechodziło codziennie 4,5 tysiąca ludzi, pracowników produkcji, laboratorium i zakładu badawczego. Za bramą rozciągało się prawdziwe przemysłowe miasto z ulicami, budynkami fabrycznymi, biurowcem i pałacykiem dyrekcji, ozdobionym
logo z wizerunkiem sowy. Mimo trudnych warunków pracy ludzie czuli się jak w rodzinie. Potwierdzeniem tego są słowa pracowników:
Można się przywiązywać do osób i rzeczy, ale cóż można powiedzieć, jeśli tą „rzeczą”
jest zakład, w którym się pracuje dziesiątki lat – historia zakładu staje się częścią życia. Lubię mój
zakład. Lubię chodzić po moim zakładzie. Znam tu każdy kąt, każdą piędź ziemi. Lubię patrzeć, jak
rosną nowe mury, nowe hale – ze szkła i stali. Z radością patrzę na nowe magazyny i urządzenia,
Wiesław Sażała, zatrudniony w „Borucie” od 1981 roku.
Hasło pochodzi ze strony firmowej: http://www.boruta-zachem.pl/pl/historia
14
Słowa Z. Banasiaka, wg artykułu Sentymentalna „Boruta”, „Express Ilustrowany”, 30.01.2010.
12
13
65
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
tak dalekie od tych, które pamiętam z lat młodości. Dziś uczę młodych i przekazuję im własną
wiedzę i doświadczenie, często własnego życia15 – Kazimierz Kliszko.
Sam zakład pamiętam jako wielką, tajemniczą plątaninę rur, ciemnych korytarzy i zakamarków, w których można było zabłądzić nawet pracując tam przez wiele lat. Bardzo miło
wspominam natomiast kolegów i koleżanki, z którymi dzieliliśmy dole i niedole w tej najbardziej
trującej fabryce Zgierza. Właśnie z myślą o nich chcę działać na rzecz ocalenia pamięci „Boruty”
– Zdzisław Banasiak16.
Pan Andrzej Mamiński17, również były pracownik, powiedział mi, że „Boruta” była nie
tylko miejscem pracy, spotkań koleżanek i kolegów, ale była dobrodziejstwem dla całego miasta.
Wybudowano firmowy szpital, elektrociepłownię, firmowe przedszkole, stadion i halę sportową,
mieszkania dla załogi18. Wymienione inwestycje nadal służą kolejnym pokoleniom mieszkańców
Zgierza. Zakład zatrudniał nie tylko mieszkańców Zgierza czy okolic, ale ludzi z całej Polski.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam, że byli pracownicy nadal się spotykają,
rozmawiają, dzięki czemu ta rodzinna atmosfera „Boruty” nadal jest żywa. Nawet teraz o BorucieZachem pan Andrzej mówi „nasza firma”.
Boruta dla „starych Boruciarzy” to jak druga rodzina. Próbujemy zarazić młodych pracowników podobnym podejściem do firmy, w której pracują, ale teraz to już jest trochę inna mentalność...19.
Firma przetrwała kryzysy finansowe, dwie wojny, czasy komunistyczne, napotkała na
swej drodze nieuczciwą konkurencję i w XXI wieku jest liderem w produkcji barwników, pigmentów i rozjaśniaczy optycznych w kraju i w Europie. Zakład barwników „Boruta”, to swego rodzaju
feniks, który potrafił wielokrotnie odradzać się z popiołów. Zaryzykuję stwierdzenie, że Janowi
Śniechowskiemu nie śniła się tak świetlana przyszłość jego „kuchennej produkcji barwników”.
A może sukces „Boruty” to efekt tej specyficznej, rodzinnej atmosfery, zaangażowania w sprawy
zakładu nie tylko właścicieli, ale i pracowników? W tym wypadku sukces ma naprawdę wielu
ojców.
T. Przygucki, Sto lat koloru, s. 128.
Sentymentalna „Boruta”, „Express Ilustrowany”, 30.01.2010. Zdzisław Banasiak pracował w zakładzie 13
lat. Założył Związek Byłych Pracowników Boruty-Zgierz.
17
Andrzej Mamiński, pracownik „Boruty” od 1967 roku, członek zarządu Związku Byłych Pracowników
Boruty-Zgierz.
18
Na lata 1950-1970 przypada intensywny rozwój firmy i wymienione inwestycje.
19
Słowa pana A. Mamińskiego.
15
16
66
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Bibliografia
Artykuł: Wspomnienia starych boruciarzy, „Sokolim Okiem”, luty 2010.
Artykuł: Sentymentalna „Boruta”, „Express Ilustrowany”, 30.01.2010.
S. Mikołajczyk, Wybitni Zgierzanie z urodzenia i wyboru, Zgierz 1994.
T. Przygucki, Sto lat koloru, Łódź 1994.
http://www.boruta-zachem.pl/pl
http://twarzebiznesu.pl/artykuly/818039,wieslaw-sazala-miliony-wycisniete-z-rzepaku.html
http://www.kierunekchemia.pl/magazyn,boruta-jak-feniks-z-popiolow.html
www.boruciarze.fora.pl – forum byłych pracowników Boruty.
ILUSTRACJE
Wykorzystane w pracy zdjęcia zostały udostępnione autorce przez Z. Banasiaka, prezesa Związku
Byłych Pracowników „Boruty-Zgierz”.
1. Jan Śniechowski.
67
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
2. Ignacy Hordliczka.
3. Dom, w którym mieszkał Jan Śniechowski (tu powstały pierwsze barwniki).
68
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
4. Pałacyk na terenie „Zakładów Chemicznych – Boruta”, 1932 r.
5. Pałacyk obecnie, ok. 2010 r.
69
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
6. Podwórze fabryczne w 1894 roku, ul. Dąbrowskiego (wcześniej Pańska).
70
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
7. Laboratorium, lata 20. XX wieku.
8. Biblioteka w 1926 r.
71
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
9. Papier wartościowy zakładów „Boruta” Spółka Akcyjna w Zgierzu, 1923 r.
72
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
10. Pocztówka z widokiem i panoramą zakładów „Boruta”, ok. 1921 r.
11. Park Przemysłowy Boruta Zgierz, ok. 2014 r.
73
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
12. Logo „Boruty” z 1938 roku.
13. Obecne logo firmy Boruta-Zachem S. A. W górnej części zdjęcia widać, jak w nowym logo
nawiązano do starego wzoru.
74
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
75
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – Wyróżnienie
Wojciech Grechuta
Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Lubaczowie
Opieka i współpraca: Janusz Grechuta
Na początku była „ruda”
Część I
Pochodzę z Rudy Różanieckiej – niewielkiej miejscowości w województwie podkarpackim. Nie jestem może „zapalonym” historykiem, ale już dawno zauważyłem, że moja wioska różni
się od innych w okolicy – jest w niej sporo, jak na wieś, zakładów pracy, ruiny różnych budynków,
mało natomiast pól uprawnych, koni, krów i innych zwierząt hodowlanych; w centrum wsi stoi
okazały pałac. Moi rodzice, którzy są historykami z zamiłowania i wykształcenia, wyjaśnili mi dlaczego tak jest. Oboje, a szczególnie tata, który jest rodowitym mieszkańcem Rudy, gromadzą materiały dotyczące przeszłości wsi i regionu. Przeprowadzają wywiady z ciekawymi ludźmi, szukają
materiałów w archiwach, surfują w Internecie. Dlatego w posiadaniu mojej rodziny znajdują się
interesujące źródła dokumentujące historię regionu. Mój tata jest także nauczycielem podstaw
przedsiębiorczości w LO w Lubaczowie i to on znalazł Państwa konkurs, a następnie zachęcił mnie
do udziału w nim. Pisząc pracę, korzystałem z publikacji dotyczących regionu i z prywatnych zbiorów moich rodziców. Samodzielnie wykonałem zdjęcia obiektów opisanych w mojej pracy. Muszę
przyznać, że podczas pisania wzrastał mój podziw i uznanie dla ludzi, którzy tworzyli historię
mojej miejscowości – dla ich kreatywności, pracowitości, zaangażowania w życie społeczne i polityczne, jednym słowem dla ich przedsiębiorczości.
***
Ruda Różaniecka, moja rodzinna miejscowość, leży w powiecie lubaczowskim w województwie podkarpackim. Od początku swojego istnienia wyróżniała się spośród innych osad
swoim przemysłowym charakterem. Pierwszy człon nazwy miejscowości – „ruda” oznaczał w XVII
i XVIII wieku obiekt metalurgiczny, w którym wytapiano rudę żelaza, czyli dzisiejszą hutę żelaza.
Nazwy „huta” używano wtedy na określenie huty szkła. Drugi człon nazwy wsi pochodzi od rzeki
Różaniec, która przepływa przez miejscowość1.
1
Z. Kubrak, Hutnictwo żelaza w Rudzie Różanieckiej w starostwie lubaczowskim w XVIII wieku, „Rocznik
Lubaczowski” t. 6/1996, s. 42, 43.
77
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Ruda Różaniecka do pierwszego rozbioru Polski wchodziła w skład dóbr koronnych starostwa lubaczowskiego. Po pierwszym rozbiorze znalazła się pod zaborem austriackim. W 1778
roku starostwo lubaczowskie przeszło na własność rządu austriackiego i planowano utworzyć na
jego terenie silny ekonomicznie kompleks dóbr kameralnych. Jednak zapaść gospodarcza, jaka
dotknęła cesarstwo austriackie po 1815 roku, spowodowała, że tereny te zostały wystawione na
licytację. W 1821 roku Rudę Różaniecką, Hutę Różaniecką, Lubliniec Nowy i Stary, Żuków, Kosobudy, Krupiec, Freifeld i Płazów zakupił baron Herman Brunicki (za 75.050 złotych reńskich)2. I w ten
sposób moja miejscowość znalazła się w prywatnych rękach. Pierwszym właścicielem (w latach
1821-1838) był wspomniany Herman Brunicki. [...] Drugim właścicielem (w latach 1838-1887) był
Jan Antoni Brunicki, syn Hermana. [...] W 1888 roku majątek przejęła jedyna córka Jana Antoniego Brunickiego – Henrietta (Henryka) i jej mąż, baron Ludwik von Wattmann. [...] W 1903 roku
zarząd nad dobrami przejął syn Henrietty i Ludwika, Hugo von Wattmann. Był on ostatnim właścicielem majątku. Zarządzał nim do 1943 roku. Potem wyjechał do Wiednia, gdzie w lutym 1945
zapisem testamentowym podzielił majątek Ruda Różaniecka między swoje dwie córki. Ostatnia
wola Hugo Wattmanna nie została zrealizowana, ponieważ po II wojnie światowej jego dobra
zostały znacjonalizowane. On sam zmarł w 1946 roku w Wiedniu3.
1. Ludwik von Wattmann, portret zamieszczony w gazecie „Wiener Landwirthschaftliche Zeitung”,
nr 4270 z 30 XI 1907 r.
A. Kasprzak, Starostwo lubaczowskie. Rys historyczno-gospodarczy, [w:] Szkła z Huty Kryształowej w starostwie lubaczowskim, 1717/1718 – koniec XVIII wieku, red. A. Kasprzak, Warszawa 2015, s. 29.
3
T. Lenczewski, Genealogie rodów utytułowanych w Polsce, t. I, Warszawa 1995-1996, s. 233-237, 282-283;
J. Mazur, Zabytkowa architektura dworsko-pałacowa ziemi lubaczowskiej, Lubaczów 2013, s. 128-133;
Testament H. Wattmanna sporządzony w kancelarii notarialnej dr. V. Reicherta w Wiedniu 28 II 1945 r.
– Zbiory Gustawa Avenariusa (wnuka Hugo Wattmanna).
2
78
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
2. Hugo von Wattmann, portret olejny T. Riegera z 1942 roku. Zbiory Janusza Grechuty.
Huta żelaza
Początki Rudy Różanieckiej sięgają 1 połowy XVII wieku i wiążą się z powstaniem najpierw dymarki, a później kuźnicy i huty. Obiekty te mogły powstać w tym miejscu, ponieważ
w okolicy występowały pokłady rudy darniowej i duże obszary leśne, które pozwalały na wypalanie węgla drzewnego niezbędnego do produkcji żelaza. Do napędu urządzeń zakładu hutniczego
– miechów i młotów – wykorzystywano energię wodną ze spiętrzonej rzeki Różaniec. Był to największy i najbardziej trwały obiekt metalurgiczny w dobrach koronnych starostwa lubaczowskiego. Wojny prowadzone na terenie Rzeczypospolitej w XVII wieku przyczyniły się do zahamowania
produkcji, ale na początku wieku XVIII kolejny dzierżawca, Łukasz Borowski, odbudował dymarkę
oraz kuźnię. Wybudował również budynek „do mieszkania”, w którym była sień, izba, alkierz i piekarnia. W 2 połowie XVIII wieku zakład metalurgiczny został unowocześniony. Wzniesiono wielki
piec hutniczy do wytopu surówki, a obok niego węglarnię i cztery fryszerki. [...]
Funkcje kierownicze w hucie pełnili fachowcy. Sądząc z nazwisk, byli to cudzoziemcy.
Pod koniec XVIII wieku jako „szycht magister” pracował Jan Nemetz, jako „magister magnopiec”
– Antoni Loret, jako „magister ferricudinarius” – Sebastian Miller. Ważną rolę odgrywali też pisarze: „kuźniczy” i „magazynowy”. Miejscowi chłopi w ramach pańszczyzny wywozili z leśnych
węglarek węgle (po 2 kosze dziennie), przywozili rudę darniową (po 18 koszy dziennie) lub pracowali przy wyrębie lasu. Niektórzy spośród miejscowych chłopów pracowali za wynagrodzeniem
jako fachowcy: fryszerze, szychtarze, szmelcarze, kowale, węglarze oraz płukarze rudy żelaza. Ich
79
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
potomkowie do dziś mieszkają w Rudzie Różanieckiej – są to osoby noszące nazwiska: Obirek,
Rozmus, Ważny, Szałański4.
3. Budynek kuźni Alojzego Obirka, stan z 2016 roku. Fot. Anna Kierepka.
Jednym z ostatnich kowali w Rudzie był Alojzy Obirek, którego kuźnia funkcjonowała do
lat 90. XX wieku. Mój przodek Michał Jakim, żyjący w XVIII wieku, był tkaczem i reperował miechy
w kuźnicy5.
Pod koniec XVIII wieku huta żelaza zaczęła podupadać. [...] Kiedy w 1821 roku Rudę
Różaniecką i okoliczne ziemie zakupił Herman Brunicki, zakład metalurgiczny w Rudzie nie miał
już wielkiego pieca, lecz tylko jedną dymarkę i kuźnię do wyrobu gwoździ. Nowy właściciel oraz
jego spadkobierca, Jan Antoni Brunicki, zainwestowali pieniądze w modernizację huty i w ciągu
niespełna 25 lat (od 1822 do 1846 roku) produkcja wzrosła z 51 cetnarów (około 3 ton) surówki
i 78 cetnarów (ponad 4 tony) w sztabach do 519 cetnarów (ponad 29 ton) surówki6.
Zniesienie pańszczyzny w zaborze austriackim w 1848 roku przyczyniło się do upadku zakładu. Zięć Jana Antoniego Brunickiego, baron Ludwik von Wattmann Maëlcamp-Beaulieu, zapisał w swoich pamiętnikach, że po zniesieniu pańszczyzny musiało się likwidować hutę żelaza, ponieważ nie można było już dowozić rudy żelaza. Ostatecznie produkcję zakończono w 1860 roku7.
W ten oto sposób przestał istnieć zakład, który dał początek mojej miejscowości i działał
w niej prawie 200 lat. Ale pamięć o nim nie zniknęła. Pozostała w nazwie miejscowości – Ruda
Różaniecka oraz w nazwie jednej z uliczek – Zadymarka.
Z. Kubrak, Hutnictwo..., s. 44-47.
J. Grechuta, Moi przodkowie, Wywód genealogiczny Janusza Grechuty, maszynopis.
6
Z. Kubrak, Hutnictwo..., s. 47.
7
L. Wattmann, Z pamiętników barona Wattmanna Maëlcamp-Beaulieu, s. 1 (dalej: Z pamiętników barona
Wattmanna) – Zbiory Gustawa Avenariusa.
4
5
80
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
4. Fragment planu katastralnego Rudy Różanieckiej z 1854 roku. Obok stawu widoczne budynki
huty żelaza (nr 96). Zbiory Archiwum Państwowego w Przemyślu.
Zamknięcie huty żelaza nie oznaczało upadku wsi. W 2 połowie XIX wieku funkcjonowały
tutaj już inne zakłady produkcyjne, wykorzystujące miejscowe zasoby. Było to zasługą właścicieli
z rodu Brunickich, a później Wattmannów.
Tartak
Duże obszary lasu skłoniły właścicieli wsi w 1 połowie XIX wieku do założenia tartaku.
Trudno ustalić, kto przyczynił się do jego powstania – czy Herman Brunicki, czy też jego syn Jan
Antoni Brunicki. Pierwsza udokumentowana wzmianka o zakładzie pochodzi dopiero z 1854 roku.
Tartak znajdował się w murowanym budynku przy stawie na rzece Różaniec i poruszany był jednym kołem wodnym8.
Archiwum Państwowe w Przemyślu (APP), Zespół 126: Archiwum Geodezyjne, Mapa wsi Ruda Różaniecka
w Galicji (1854 r.), sygn.56/126/0/1426M (dalej: APP, Plan katastralny Rudy Różanieckiej).
8
81
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
5. Fragment planu katastralnego Rudy Różanieckiej z 1854 roku. Po lewej stronie stawu budynek tartaku
(nr 184) oraz koło wodne. Zbiory Archiwum Państwowego w Przemyślu.
W latach 70. XIX wieku wyposażony był już w maszynę parową o sile 20 koni, jeden
trak i 12 pił. Produkowano w nim przede wszystkim deski. Dochody płynące z obróbki drewna
zachęciły ówczesnego właściciela, Jana Antoniego Brunickiego, do rozbudowy i unowocześnienia
tartaku9. W rezultacie w 1883 roku tartak miał już dwa traki i oprócz tarcicy wytwarzał też meble
i patyczki do zapałek. Na miejscu znajdował się również skład materiałów drzewnych.
Większość załogi tartaku stanowili mieszkańcy Rudy Różanieckiej, ale właściciele zatrudniali także wykwalifikowaną kadrę spoza miejscowości. Świadczą do tym „nietutejsze” nazwiska:
Francisek Füssel, Jerzy Kureta, Feliks Blicharski10.
W 1915 roku tartak został zniszczony przez wycofujące się wojska armii rosyjskiej (po
przełamaniu frontu pod Gorlicami). Jeszcze w czasie I wojny światowej ówczesny właściciel
– Hugo Wattmann rozpoczął odbudowę zakładu. Przy pracach zatrudniono miejscową ludność,
a także, co ciekawe, włoskich jeńców wojennych.
W 1918 roku sprowadzono z Magdeburga nową maszynę parową, która napędzała traki
oraz maszyny w heblarni i stolarni. Maszyna ta przetrwała czasy II wojny światowej, lata PRL-u
9
Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. IX, Warszawa 1888, s. 894.
D. Wróbel, Zarys dziejów Rudy Różanieckiej do 1939 roku (maszynopis pracy magisterskiej WSP Rzeszów),
Rzeszów 1991, s. 56.
10
82
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
i okresu przebudowy po 1989 roku. Pracowała jeszcze na początku XXI wieku, choć od końca lat
60. nie służyła już do napędu urządzeń, ale do produkcji pary. Mój tata pamięta, że palono w niej
trocinami, które były produktem ubocznym pracy tartaku, a wytwarzane przez nią ciepło wykorzystywano w suszarni desek oraz do ogrzewania pomieszczeń biurowych i mieszkań służbowych
przy tartaku. W 2006 roku lokomobilę zastąpiono nowoczesnymi urządzeniami, a ją samą postawiono przed budynkiem tartaku jako zabytek techniki11.
6. Lokomobila przed budynkiem tartaku, stan z 2016 roku. Fot. Wojciech Grechuta.
W okresie międzywojennym zakład został unowocześniony i rozbudowany przez barona
Hugo Wattmanna. [...] Podobnie jak w XIX wieku, pracownikami tartaku byli przede wszystkim
mieszkańcy Rudy. W różnych okresach zatrudniano od 100 do 150 osób. Niektórzy pracowali
sezonowo lub dorywczo. [...] Ale stawki za wykonaną pracę nie zawsze zadowalały pracowników.
Jesienią 1928 roku wybuchł pierwszy w dziejach wsi strajk zwany „strajkiem wozaków leśnych”.
Poparli go pracownicy tartaczni. Mimo nacisków i zastraszania ze strony barona Hugo Wattmanna, strajk zakończył się sukcesem wozaków. Również pracownicy tartaku, oskarżeni przez barona,
zostali uniewinnieni przez sąd w Przemyślu. Ale od tej pory właściciel majątku i zarazem tartaku
bardzo ostro traktował każdego, kto wysuwał żądania dotyczące zarobków i chcąc nie chcąc pracownicy musieli przyjmować jego warunki12.
11
12
Informacja udzielona przez Janusza Grechutę.
S. Kasperski, Ruda Różaniecka. Dzieje i kultura 1650-2010, Przemyśl 2014, s. 41-42.
83
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
[...] Podczas okupacji hitlerowskiej baron Wattmann zachował swój majątek. Ale dobra te były wykorzystywane na potrzeby III Rzeszy. I tak na przykład drewno, pozyskiwane ze
wzorowo prowadzonych lasów, przecierano w tartaku i wysyłano zgodnie z zarządzeniem władz
niemieckich. Wiem, że drewno to wykorzystano do budowy wież obserwacyjnych wznoszonych
od 1939 roku przy granicy niemiecko-radzieckiej w okolicach Bełżca13. [...] Pod koniec wojny
tartak nieco ucierpiał. Najpierw został zdemolowany przez partyzantów radzieckich, a potem
część materiałów i sprzętu zabrali niektórzy mieszkańcy Rudy i okolicznych miejscowości. Na
szczęście wśród pracowników tartaku znaleźli się tacy, którzy zapobiegli dalszej dewastacji. A po
przeprowadzeniu nacjonalizacji przystąpili do napraw i remontów, aby rozpocząć produkcję.
We wrześniu 1944 roku do pracy zgłosiło się 40 robotników, w 1949 roku zatrudnionych
było już 98 pracowników, a w 1958 roku – 110. Rosło też zapotrzebowanie na wyroby zakładu
w związku z odbudową kraju po wojnie. W październiku 1956 roku nastąpił przestój z powodu
braku surowca. Brakowało drzew nadających się do wyrębu, gdyż lasy zostały przetrzebione
przez niemieckiego okupanta. W tym czasie pracowników dowożono do tartaku w Oleszycach,
a w Rudzie przystąpiono do remontu maszyn. W latach 60. przeprowadzono modernizację zakładu. Napęd parowy z lokomobili zastąpiono energią elektryczną. Uruchomiono produkcję
boazerii. Transport szynowy zastąpiono częściowo transportem kołowym14.
Po 1989 roku zakład został sprywatyzowany i stał się własnością Spółki z o.o. Małopolski
Przemysł Drzewny, a w 2002 roku wykupiła go spółka pracownicza RUD-DREW. Od 2007 roku
trwa modernizacja tartaku oraz poszerza się jego asortyment. Obok tarcicy, desek, podkładów
kolejowych, boazerii produkowany jest brykiet oraz płyty meblowe na zamówienie regionalnego zakładu meblarskiego „Sekwoja” z Lubaczowa. Po zamontowaniu korowarki nowym towarem
stała się kora odbierana przede wszystkim przez szkółki leśne15. [...]
Tartak, który jest jednym z zakładów dających zatrudnienie miejscowej ludności, funkcjonuje już prawie 200 lat. Funkcjonuje żywo również w pamięci mieszkańców. Są w Rudzie Różanieckiej rodziny, które od pokoleń pracują w tym zakładzie. Podczas spotkań towarzyskich czy
rodzinnych można usłyszeć wspomnienia: „jak to było za barona”, „gdzie był staw i grobla przy
tartaku”, „jak my z góry trotów na sankach zjeżdżali”, „jak się wózki po torach pchało”, „że po
strajku wujek musiał do Ameryki wyjechać”. [...] Syrena tartaczna, która „wyje” o 5.30 i o 6.00,
jest słyszana w prawie całej wiosce i stanowi charakterystyczny element naszej miejscowości.
PAPIERNIA
W latach 30. XIX wieku uruchomiono w Rudzie Różanieckiej fabrykę papieru. Zakład
znajdował się w centrum wsi, przy głównej ulicy prowadzącej od pałacu Brunickich do Żukowa.
Przy produkcji papieru potrzebna była duża ilość wody, zarówno do celów technologicznych,
jak też do napędu maszyn papierniczych. Stąd też papiernie stawiano zwykle nad rzekami.
Z planu katastralnego wynika, że fabryka mieściła się w dwóch murowanych budynkach. Jeden
M. Klimowicz, Wspomnienia z czasów zamętu, Wrocław 2005, s. 76-77.
S. Kasperski, Ruda..., s. 138-140.
15
Informacja udzielona przez Józefa Grechutę (emerytowanego technologa drewna, mojego dziadka).
13
14
84
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
z nich zachował się do dzisiaj, w drugim, dziś już nieistniejącym, zamontowane było koło wodne. Wodę spiętrzano w stawie na rzece Różaniec16. Jeszcze do dzisiaj widać fragmenty grobli.
7. Fragment planu katastralnego Rudy Różanieckiej z 1854 roku. Budynki papierni (nr 118 i 119).
Przy budynku 118 widoczne koło wodne. Budynek 119 zachował się do dziś. Zbiory Archiwum Państwowego
w Przemyślu.
Księgi metrykalne notują papierników: w 1833 roku Ignacego Becka, a w 1842 Konrada
Żółkiewskiego i Konrada Maciborskiego17. Prace, które nie wymagały fachowego przygotowania,
z pewnością wykonywali mieszkańcy wsi. Wiemy, że zakład papierniczy z pewnością wykorzystywał do produkcji stare szmaty, które moczono w wodzie, rozdzielano na włókna i mielono
w młynie papierniczym. Nie wiadomo, czy używano miazgi drzewnej, czy włókien lnu i konopi.
[...] Papiernia w Rudzie Różanieckiej specjalizowała się w produkcji bibułki papierosowej i dysponowała jednym młynem papierniczym oraz czterema kadziami papierniczymi. [...]
W okresie międzywojennym w budynku papierni funkcjonowała gospoda. Po II wojnie
światowej miała tutaj swoją siedzibę Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” oraz bufet
„Nad Stawem” zwany przez miejscowych „baciarnią”. Przez jakiś czas znajdował się tu skład nawozów sztucznych i sklep odzieżowy18. Obecnie budynek stoi opuszczony i stopniowo niszczeje.
APP, Plan katastralny Rudy Różanieckiej.
APP, Zespół 2306: Akta stanu cywilnego Parafii Rzymskokatolickiej w Płazowie, Księga metrykalna zmarłych
dla miejscowości Ruda Różaniecka, t. 2, s. 72; ibidem, Księga metrykalna zaślubionych dla miejscowości
Ruda Różaniecka, t. 1, s. 63.
18
S. Kasperski, Ruda..., s. 142.
16
17
85
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
8. Budynek dawnej papierni. Stan z 2016 roku. Fot. Wojciech Grechuta.
ELEKTROWNIA
Na początku XX wieku – przed 1902 rokiem – baron Ludwik Wattmann wybudował w Rudzie Różanieckiej elektrownię wodną. Wzniósł ją w miejscu dawnej huty żelaza. Zakład składał się
z elektrowni, kuźni i budynku mieszkalnego dla pracowników. Do produkcji energii elektrycznej
wykorzystywano przede wszystkim wodę ze spiętrzonego stawu, która kiedyś poruszała urządzenia użytkowane w zakładzie metalurgicznym19. Teraz woda służyła do poruszania turbiny prądotwórczej. W czasie zimy, gdy staw zamarzał, albo w przypadku niskiego stanu wody do napędu
prądnic używano silnika wysokoprężnego. Kierownikiem i głównym mechanikiem był pochodzący
spod Wiednia Franciszek Kienast. W 1920 roku ożenił się on z dziewczyną wywodzącą się z sąsiedniego Płazowa. Małżeństwo zajmowało mieszkanie na pierwszym piętrze elektrowni. Załogę
elektrowni stanowili mieszkańcy Rudy Różanieckiej i Płazowa. Wytwarzana energia elektryczna
zasilała pałac Wattmannów, folwarki Jezioro i Gorajec, zakłady przemysłowe w Rudzie oraz niektóre domy pracowników i służby pałacowej20. Franciszek Ważny, którego ojciec był kucharzem
w pałacu, wspominał z dumą: U nas w domu była jedna żarówka21.
W okresie międzywojennym syn Ludwika Wattmanna, Hugo, zbudował wodne turbiny
prądotwórcze w tartaku oraz na pierwszym i drugim młynie. Dzięki temu Ruda Różaniecka była
jedną z nielicznych miejscowości w przedwojennym, a później powojennym powiecie lubaczowZ pamiętników barona Wattmanna, s. 13.
W. Obirek, Przeszłość i współczesność Rudy Różanieckiej (1705-2015), Ruda Różaniecka-Rzeszów 2015, s. 39.
21
Relacja Franciszka Ważnego.
19
20
86
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
skim, która dysponowała energią elektryczną. Po II wojnie światowej prąd z elektrowni w Rudzie
dostarczano do wszystkich domów we wsi oraz do odległego o 4 km Płazowa. A niektóre miejscowości w powojennej Polsce zostały zelektryfikowane dopiero w latach 60. XX wieku! Elektrownia w Rudzie Różanieckiej funkcjonowała do 1962 roku. Po elektryfikacji, przeprowadzonej przez
państwo, zdemontowano urządzenia zakładu, a budynki rozebrano22. Do dziś zachowała się śluza
spiętrzająca wodę i betonowe elementy konstrukcyjne.
TERPENTYNIARNIA
Kolejnym zakładem produkcyjnym w Rudzie Różanieckiej była terpentyniarnia. Zbudował ją baron Hugo Wattman na miejscu dawnej mleczarni/serowni, zniszczonej w 1915 roku przez
wojska rosyjskie. Przerabiano tutaj drewno z pniaków i korzeni (karpinę) na terpentynę i dziegieć.
Produkty te eksportowano do Anglii i Danii, gdzie wykorzystywano je do impregnowania żagli
i lin okrętowych23. Niewielką część dziegciu kupowali miejscowi chłopi do smarowania wozów.
Wytworem ubocznym produkcji był też węgiel drzewny, który nabywali okoliczni kowale. Karpiny dostarczały lasy barona Hugo Wattmanna. Po zakończeniu wyrębu lasu miejscowi chłopi
wykopywali pniaki i korzenie, a następnie dostarczali do terpentyniarni. Pracami w terpentyniarni
kierował Lotar Boykow (syn Juliusza, nadleśniczego w Rudzie Różanieckiej), a jednym ze stałych
pracowników był Jan Eck24.
Zakład przetrwał II wojnę światową i funkcjonował do 1950 roku, dając zatrudnienie
miejscowej ludności. Dziś już nie istnieje.
Część II
Ruda Różaniecka od początków swojego istnienia miała przede wszystkim charakter osady przemysłowej. Tutejsza gleba – słabej jakości – dawała niskie plony. Gdy Ruda była częścią
dóbr koronnych starostwa lubaczowskiego, przynosiła dochody dzięki działalności huty żelaza.
Po przejściu miejscowości w ręce prywatne rozpoczął się nowy rozdział w jej dziejach. Nowy
właściciel, a później jego następcy, gospodarowali w swoim majątku w bardzo przemyślany sposób. Wykorzystali zakłady produkcyjne, które zastali w zakupionych dobrach, oraz założyli wiele
nowych (o czym pisałem wcześniej). Położyli też duży nacisk na gospodarkę rolną. Korzystali przy
tym z najnowszych osiągnięć XIX wieku. Prowadzili nowoczesne jak na owe czasy folwarki nastawione na produkcję zbóż, roślin okopowych i chmielu. Tylko niewielką część płodów rolnych
sprzedawano. Większość wykorzystywano na potrzeby hodowli oraz przerabiano we własnych
zakładach przetwórczych.
Dobrze udokumentowane są działania trzeciego właściciela majątku Ruda Różaniecka –
Ludwika Wattmanna. Po śmierci teścia, Jana Antoniego Brunickiego, ten emerytowany oficer armii
austriackiej przystąpił do modernizacji i rozwoju majątku. Wspierała go w tych działaniach żona
W. Obirek, Przeszłość..., s. 39.
„Rolnik 1867-1937”, s. 91.
24
Relacja Ferdynanda Avenariusa.
22
23
87
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Henrietta, która posiadała „wyjątkowy talent administracyjny i zadziwiającą energię”. Przeprowadzili meliorację łąk należących do folwarku Jezioro. Stosowali nawozy sztuczne. Wprowadzili do
uprawy kukurydzę i nowe odmiany ziemniaków. Używali nowoczesnych maszyn rolniczych. Zajmowali się hodowlą bydła mlecznego i trzody chlewnej. Na początku XX wieku w folwarku Jezioro trzymali 14 koni roboczych, 100 krów mlecznych, 70-80 wołów i 100-150 świń. Hodowali też pstrągi na
sprzedaż25. Branżę spożywczą w majątku reprezentowały młyny, mleczarnia i gorzelnia.
MŁYNY
W 1 połowie XIX wieku we wschodniej części wsi zwanej Zadymarka istniały dwa młyny
wodne. Obydwa obiekty były drewniane i w każdym zamontowano po dwa koła wodne. Prawdopodobnie zajmowały się one także produkcją sukna. Wskazują na to nazwy na planie katastralnym
z 1854 – folusz (tzw. pierwszy młyn) i folusz Kolbuszowskiego (tzw. drugi młyn)26. W pierwszym
młynie pracował mój praprapradziadek Wojciech Stachurski (1829-1882), syn Macieja. I stąd
prawdopodobnie wywodzi się przydomek mojej rodziny ze strony babci – „Bochenki”27.
W 2 połowie lat 20. XX wieku baron Hugo Wattmann przebudował młyny tak, aby produkowały także energię elektryczną potrzebną coraz bardziej w tutejszym majątku. Wzniesiono
nowe budynki i betonowe śluzy oraz zainstalowano turbiny i generatory28. Na śluzie pierwszego
młyna zachował się napis „1926 w październiku”.
Po II wojnie światowej, po przeprowadzeniu nacjonalizacji majątku, pierwszy młyn był
wykorzystywany jako mieszkanie służbowe pracownika Państwowego Gospodarstwa Rybackiego.
Dzięki temu nie uległ zniszczeniu i zachował się do dzisiaj. Po drugim młynie została tylko śluza.
9. Pierwszy młyn. Stan z 2016 roku. Fot. Wojciech Grechuta.
Z pamiętników barona Wattmanna, s. 12-13, 15.
APP, Plan katastralny Rudy Różanieckiej.
27
J. Grechuta, Moi przodkowie.
28
Relacja Ferdynanda Avenariusa.
25
26
88
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
MLECZARNIA / SEROWNIA
Po śmierci Jana Brunickiego w 1887 roku dobra w Rudzie Różanieckiej odziedziczyła jego
córka Henrietta i jej mąż Ludwik von Wattmann. Początki swojego gospodarowania w Rudzie
Różanieckiej Wattmann wspomina tak: Miałem 62 lata i małe zainteresowanie rolnicze, ledwo
odróżniałem pszenicę od żyta, a teraz jako stary człowiek, ale jako młody rolnik chciałem z kiepskich gruntów zrobić żyzną ziemię.
W ciągu kilku lat przygotował łąki i pastwiska do produkcji pasz dla bydła mlecznego. Na
początku lat 90. XIX wieku sprowadził rasowe krowy z Anglii i Austrii, których krzyżówki pozwoliły
na stworzenie na terenie folwarku Jezioro stada składającego się ze 100 mlecznych krów. Ponieważ Ruda Różaniecka znajdowała się w dość dużej odległości od większych miast, sprzedaż świeżego mleka nie wchodziła w grę. Dlatego baron Wattmann zdecydował się na produkcję masła,
które sprzedawał w skrzynkach prywatnym odbiorcom. W 2 połowie lat 90. XIX wieku rozpoczęto
dodatkowo produkcję serów, które okazały się bardziej opłacalne niż masło. W tym celu baron
zatrudnił „inteligentną i fachową kobietę, która pracowała w serowni pana Buddenbrocka w Tamsweg” (miejscowość koło Salzburga w Austrii).
W 1899 roku baron Wattmann na terenie folwarku Jezioro zbudował „nowoczesną
mleczarnię parową z obszernymi piwnicami”. W nowym obiekcie pracowali mieszkańcy wsi pod
okiem wykwalifikowanych fachowców29. Przed I wojną światową zakładem zarządzał Alfred Hampel. W 1901 roku nowa mleczarnia przerobiła ponad 280 tysięcy litrów mleka pochodzącego
z folwarku w Rudzie oraz Niemstowie, który także był własnością Wattmanna. Produkowano tu
między innymi: sery deserowe, książęcy, imperial, camembert, „Chateau-Ruda”, znajdujące odbiorców we Lwowie, Krakowie, Wiedniu i w Niemczech30.
Mleczarnia nie przetrwała I wojny światowej; w 1915 roku wycofujące się wojska rosyjskie zabrały krowy, a przetwórnię mleka spaliły. Po wojnie zakładu nie odbudowano, a w jej
miejscu baron Hugo Wattmann, syn Ludwika, postawił terpentyniarnię31.
GORZELNIA
W 1910 roku na terenie folwarku Jezioro powstała gorzelnia. Zakład tworzyły budynki
gorzelni, aparatowni, rafinerii, brażarki oraz lodownia, zabudowania gospodarcze i mieszkalne.
Wykorzystując ziemniaki i jęczmień z tutejszego majątku można było wyprodukować w sezonie
(od jesieni do maja następnego roku) ponad 139 tysięcy litrów stuprocentowego spirytusu. Poza
sezonem czyszczono kotły i zbiorniki, konserwowano i naprawiano urządzenia32.
Przed I wojną światową gorzelnię dzierżawili dwaj Żydzi: Hersz i Abraham Hederbusch.
W okresie międzywojennym inny Żyd nazwiskiem Wolf pełnił funkcję gorzelnika. Oprócz niego na
stałe pracowali stróż i 4-5 robotników, wywodzących się spośród miejscowej ludności33.
Z pamiętników barona Wattmanna, s. 2-8.
S. Kasperski, Ruda..., s. 32.
31
Relacja Ferdynanda Avenariusa.
32
D. Wróbel, Zarys dziejów..., s. 79-80.
33
Relacja Ferdynanda Avenariusa.
29
30
89
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Gorzelnia przetrwała zarówno I wojnę światową (w tym odwrót wojsk rosyjskich), jak
i II wojnę światową. W czasach PRL-u została znacjonalizowana i funkcjonowała do 2 połowy lat
60. XX wieku, utrzymując poziom produkcji z czasów barona Wattmanna. Zamknięto ją z powodu
przestarzałej technologii oraz niespełniania wymogów sanitarnych34. Opuszczone budynki stopniowo ulegały niszczeniu i dewastacji. Dzisiaj znajdują się już w stanie ruiny.
STAWY
Tradycje hodowli ryb w Rudzie Różanieckiej sięgają czasów I Rzeczypospolitej. Lustracja
starostwa lubaczowskiego z 1765 roku wymienia pięć stawków w okolicach Rudy Różanieckiej.
[...] Rozwój rybactwa nastąpił w XIX wieku, kiedy Ruda Różaniecka przeszła na własność Brunickich. Początki planowej hodowli ryb wiążą się z osobą Jana Antoniego Brunickiego. Do hodowli
ryb zaczęto wykorzystywać wtedy także stawy służące do poruszania urządzeń w papierni i tartaku zlokalizowane na rzece Różaniec, a także niewielkie stawy zlokalizowane na potoku Paucza
(około 3 km na północ od Rudy Różanieckiej). Gospodarka rybna w dobrach Brunickich zaczęła
odgrywać coraz większą rolę, skoro w 1873 roku na wystawie powszechnej w Wiedniu w pawilonie rolniczym: przedstawione jest gospodarstwo rybne p. Jana Brunickiego z Rudy Różanieckiej
pod Cieszanowem w żywych pstrągach, pływających w szklannej skrzyni, w której wodę należy
częściej zmieniać, jeżeli ryby mają nie posnąć, i w okazach różnej wielkości pstrągów i ikry, konserwowanych w słojach spirytusem zalanych35.
W hodowlę ryb zaangażowali się także wspomniani wyżej córka barona Jana Brunickiego,
Henrietta i jej mąż Ludwik Wattmann. Dzięki swoim kontaktom w Wiedniu Ludwik Wattmann sprowadził w 1868 do Rudy Różanieckiej znanego w Wiedniu hodowcę ryb i pijawek Tomasza Dubischa,
który w ciągu kilku miesięcy urządził w stawach na Pauczy wzorową hodowlę karpia i pstrąga36.
O gospodarstwie rybackim w Rudzie tak pisano w 1881 roku w wydawanym w Warszawie piśmie „Gospodyni Wiejska”: Za wzór […] służyć może gospodarstwo karpiowe w Rudzie
Różanieckiej, majętności p. barona Wattmanna, w powiecie cieszanowskim. Obejmuje ono 6
stawków mających około 14 morgów obszaru, z których w trzech znajdują się wyłącznie tylko
karpie, a w trzech innych po części jeszcze szczupaki i większe karpie […] Oprócz gospodarstwa
karpiowego posiada p. baron Wattmann na źródłowiskach Pauczy wzorowo urządzoną łososiarnię i w ogóle nie szczędzi nakładu i pracy, aby podnieść krajową gospodarkę rybną37. [...]
Gospodarkę rybną zintensyfikował syn Ludwika i Henrietty – Hugo Wattmann. Odebrał
on staranne wykształcenie rolnicze; studiował nauki rolnicze w Poppelsdorf (Bonn), Lipsku i Wiedniu. W swoich dobrach w latach 20. XX wieku, chcąc uniknąć parcelacji w ramach reformy rolnej,
zainwestował olbrzymie środki w budowę grobli, kopanie rowów i stawów na terenie swoich pól
ornych i łąk. W ten sposób stał się jednym z pierwszych w kraju propagatorów „przemiennego
gospodarstwa stawowo-rolnego”. O swoich doświadczeniach w tym zakresie tak pisał w prasie
S. Kasperski, Ruda..., s. 201.
A. Giller, Polska na Wystawie Powszechnej w Wiedniu 1873 roku, Lwów 1873, s. 101.
36
J. Śliwiński, Kilka wątków z historii Rudy Różanieckiej, „Przegląd Rybacki” nr 4 (124)/2012, s. 44.
37
„Gospodyni Wiejska”, Warszawa, nr 7 z 1 IV 1881 roku, s. 99, 100.
34
35
90
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
rolniczej: [...] dno stawu jest rok pod wodą, rok pod pługiem i zasiewem, a nawet w niektórych
wypadkach w czasie jednego dwulecia – półtora roku pod pługiem i zasiewem jęczmienia, a pół
roku pod wodą jako staw odrostowy […], następny rok pod wodą i dopiero następujące lato pod
uprawą rolną, zwyczajnie na gnoju38.
Przy słabych jakościowo glebach w Rudzie Różanieckiej taki sposób gospodarowania
przyniósł bardzo dobre rezultaty. Wzrosły zbiory płodów rolnych i zwiększył się przyrost ryb. Ryby
karmiono łubinem, suszonym i mielonym mięsem końskim oraz czerwiem. Nastawiono się przede
wszystkim na hodowlę karpia. Na spuszczonych stawach uprawiano jęczmień, ziemniaki (wykorzystywane głównie w gorzelni), żyto, kapustę i marchew pastewną39. Stawy Supile i Morgi, w których przede wszystkim prowadzona była gospodarka rolno-stawowa, połączono z Rudą kolejką
wąskotorową. Wagonikami ciągniętymi przez konie wożono obornik w jedną stronę, a z powrotem między innymi ziemniaki i jęczmień do gorzelni.
Po II wojnie światowej stawy przejęło Państwowe Gospodarstwo Rybackie. Do pracy
wrócili rybacy i stawowi. Próbowano kontynuować hodowlę według metody Hugo Wattmanna,
ale nie udało się. W nowych realiach politycznych stosowano formy gospodarki sterowanej centralnie i nakazowo. W stawach hodowano głównie karpie i szczupaki. Karpie sprzedawano w kraju
oraz eksportowano do NRD, RFN i Czechosłowacji. [...] Po 1989 roku Gospodarstwo Rybackie
wiele razy ulegało przekształceniom własnościowym. Obecnie funkcjonują tu trzy podmioty gospodarcze prowadzące hodowlę ryb40.
Przy hodowli ryb pracowali i pracują głównie mieszkańcy Rudy Różanieckiej. Niektórzy
„mają to we krwi”. Kontynuują bowiem tradycje zawodowe swoich przodków. Jest nawet w Rudzie rodzina, która nosi przydomek „Rybka”. Tradycje hodowlane mojej miejscowości, liczące prawie 200 lat, mają też odzwierciedlenie w popularnym powiedzeniu, że „Ruda słynie z ryb”.
PODSUMOWANIE
Ruda Różaniecka i okoliczne miejscowości przez ponad 120 lat znajdowały się w posiadaniu rodzin Brunickich i Wattmannów. Właściciele gospodarowali w swoim majątku w sposób
prężny i dynamiczny. Czerpali dochody z zakładów przemysłowych i spożywczych, które odziedziczyli po swoich poprzednikach, rozwijali je i unowocześniali. A kiedy stawały się nieopłacalne
(huta żelaza) lub uległy zniszczeniu (mleczarnia/serownia), likwidowali je. W ich miejscu powstawały nowe inwestycje (elektrownia, gorzelnia) przynoszące większe korzyści.
Korzystała na tym również ludność Rudy Różanieckiej, znajdując zatrudnienie w nowych
obiektach. Możliwość zdobycia dodatkowych pieniędzy, nie tylko z własnego gospodarstwa rolnego, poprawiała finansową sytuację rodzin. Niektórzy pracowali jako fachowcy, jednak większość
wykonywała proste, niewymagające specjalistycznej wiedzy czynności. Wśród fachowców byli
tacy, którzy kontynuowali rodzinne tradycje zawodowe – kowale, tkacze, młynarze, tartacznicy
H. Wattmann, Przemienne gospodarstwo stawowo-rolne, „Rolnik. Tygodnik rolniczy ilustrowany”, nr
50/1925 z 13 grudnia 1925, s. 922-923.
39
„Rolnik 1867-1937”, s. 91-92.
40
W. Obirek, Przeszłość..., s. 142-146.
38
91
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
i tacy, którzy zdobywali nowe umiejętności i kwalifikacje – elektrycy, gorzelnicy. [...] Dla tutejszej
ludności, prowadzącej małorolne gospodarstwa na słabych gruntach i zmuszonej do zarobkowania, było to z pewnością bardzo ważne źródło dochodów41.
Dwaj pierwsi właściciele – Hermann i Jan Antoni Bruniccy – wykorzystywali w dużym stopniu
pracę pańszczyźnianą miejscowych chłopów. [...] Właściciele majątku traktowali swoich poddanych
raczej dobrze. Szczególnie ciepło w pamięci chłopów zapisał się Jan Antoni Brunicki. Na jego pogrzebie, który odbył się w Płazowie w 1887 roku, zjawiło się wielu z nich z całymi rodzinami. Zięć Jana
Antoniego, Ludwik Wattmann, tak o nim pisał w pamiętniku: Był bardzo wykształconym człowiekiem,
utalentowanym i ludzkim. W czasach pańszczyźnianych nigdy nie skrzywdził chłopów i podczas sądów
patrymonialnych nigdy nie dopuścił się niesprawiedliwości względem chłopów. Podczas pogrzebu przekonałem się, jak lubiany i szanowany był u chłopów, którzy wraz z rodzinami licznie przybyli z trzech
gmin. Uważał chłopów za równouprawnionych, co w owych czasach było rzadkim zjawiskiem42.
10. Skierowanie do szpitala powiatowego w Tomaszowie Lubelskim z 1942 roku.
W czasach Hugo Wattmanna relacje właściciel – pracownicy nie były już tak spokojne. Jak
pisałem, w 1928 roku doszło w Rudzie Różanieckiej do strajku na tartaku (z powodu zbyt niskich
stawek wynagrodzenia), który zakończył się częściowym sukcesem protestujących. Przed sądem
w Ciesznowie toczyły się sprawy karne o kradzież lub kłusownictwo wnoszone przez barona przeciw
własnym pracownikom albo mieszkańcom wioski. Hugo Wattmann z żelazną konsekwencją ścigał
wszelkiego rodzaju kradzieże dokonywane w jego majątku. Ale było też drugie oblicze barona. Tych,
którzy byli wobec niego w porządku, wspierał w potrzebie i dobrze traktował. W czasie II wojny
41
42
„Rolnik 1867-1937”, s. 92.
Z pamiętników barona Wattmanna, s. 1.
92
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
światowej pomagał jak mógł mieszkańcom swojego majątku. Zatrudnienie w jego dobrach pozwalało uniknąć wywiezienia na roboty przymusowe do Niemiec. Wiele osób skierował na leczenie szpitalne i sam pokrywał wszystkie koszty kuracji. W czasie wojny ukrywali się w pałacu dwaj synowie
generała Wacława Scaewoli Wieczorkiewicza, sędzia, późniejszy profesor KUL Zdzisław Papierkowski i wiele innych osób43. Dlatego też w pamięci licznej rzeszy mieszkańców zapisał się pozytywnie.
Baron zdobył sobie szacunek również dzięki temu, że dbał o swoje dobra. Rozbudowywał, modernizował i osobiście wszystkiego pilnował. Ferdynand Avenarius, jego wnuk, tak go
wspominał: Dziadek wstawał o piątej rano, starał się wszystko objechać i obejrzeć. Około dziewiątej wracał do pałacu. Jadał bardzo skromnie, do śniadania wypijał kawę. Po śniadaniu siadał
w biurze i klepał na maszynie do obiadu. Po obiedzie, jeśli miał więcej czasu starał się na chwilę
położyć. Wieczorem po kolacji lubił wyskoczyć do lasu zapolować na rogacza. […] Lubił jeździć
samochodem, miał steyera, austrodeimlera i buicka. Często prowadził sam, choć miał kierowcę44.
Większość przedsiębiorstw barona Hugo Wattmanna przetrwała II wojnę światową;
potem zostały znacjonalizowane – tartak, elektrownia, gorzelnia, terpentyniarnia, stawy i lasy.
W wielu przypadkach dawni pracownicy barona wykazali się odpowiedzialnością i uratowali „swoje” zakłady przed bezmyślną dewastacją oraz grabieżą. To oni remontowali uszkodzone
urządzenia i rozpoczynali produkcję. Mieli świadomość, że to są zakłady, które trzeba chronić
i dbać o nie, ponieważ od dziesięcioleci dawały pracę i zarobki mieszkańcom Rudy Różanieckiej.
W czasach PRL-u część zakładów została zamknięta.
Do dziś pracuje tartak, funkcjonuje Gospodarstwo Rybackie, a lasami gospodaruje Nadleśnictwo Narol. [...] Największym zaś „pracodawcą” w Rudzie jest… pałac. A właściwie Dom Pomocy Społecznej, który znajduje się w dawnym pałacu Wattmannów. Znajduje w nim zatrudnienie 148 osób, z czego 95 to mieszkańcy mojej miejscowości45.
11. Południowa elewacja pałacu Brunickich i Wattmannów. Dziś Dom Pomocy Społecznej.
Stan z 2016 roku. Fot. Wojciech Grechuta.
Relacja Gustawa Avenariusa.
Relacja Ferdynanda Avenariusa.
45
W. Obirek, Przeszłość..., s. 156.
43
44
93
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Przemiany gospodarcze po 1989 roku pozwoliły niektórym rozwinąć skrzydła przedsiębiorczości. W Rudzie Różanieckiej założono trzy prywatne sklepy, dwa Zakłady Usług Leśnych,
gospodarstwa agroturystyczne. Pierwszy młyn i znajdujący się przy nim staw wykupił dawny pracownik Państwowego Gospodarstwa Rybackiego. Przy stawie Jezioro, również wykupionym przez
prywatnego przedsiębiorcę z Rudy Różanieckiej, z pomocą środków unijnych został wybudowany
ośrodek rekreacyjny „Dębowy Dwór”, który staje się jedną z wizytówek mojej miejscowości.
Bardzo aktywnie działa też Koło Gospodyń Wiejskich. Panie biorą udział w lokalnych imprezach, takich jak spotkania opłatkowe, festyny, zabawy, uroczystości patriotyczne, a także konkursy kulinarne i dożynki. Zajmują przy tym czołowe miejsca w kraju. Specjalnością naszego KGW
jest karp w różnych „odsłonach”. Oczywiście karpie pochodzą ze stawów w Rudzie Różanieckiej.
Panowie natomiast angażują się w działalność Ochotniczej Straży Pożarnej oraz Ludowego Klubu
Sportowego „Roztocze” (specjalność – piłka nożna).
Muszę przyznać, że społeczność mojej miejscowości jest bardzo zaradna i pełna inwencji. Wiele pomysłów udaje się zrealizować dzięki zaangażowaniu grupki „zapaleńców”, którzy pociągają za sobą innych. W środowisku ceniona jest pracowitość i zaradność. Natomiast lenistwo
i niedbalstwo wywołuje u wielu odruch lekceważenia, a nawet pogardy. Osiągnięcie czy sukces
sąsiada lub kogoś z rodziny mobilizuje do tego, aby mieć to samo co on, a może nawet więcej.
Można powiedzieć, iż „jeden nakręca drugiego”. Mieszkańców Rudy charakteryzuje przy tym pewien rodzaj dumy, że pochodzą właśnie stąd i że są trochę inni (lepsi) od ludności z sąsiednich
miejscowości. Bo Ruda od początków swojego istnienia była specyficzną osadą i taką została.
Jest to przede wszystkim zasługa ludzi, którzy ją założyli, którzy tutaj pracowali, którzy ją rozwijali
i którzy o nią dbali.
Bibliografia
Archiwalia:
Archiwum Państwowe w Przemyślu
-Zespół 126: Archiwum Geodezyjne, Mapa wsi Ruda Różaniecka w Galicji (1854 r.), sygn.
56/126/0/1426M;
-Zespół 2306: Akta stanu cywilnego Parafii Rzymskokatolickiej w Płazowie.
Prace niepublikowane:
Wróbel D., Zarys dziejów Rudy Różanieckiej do 1939 roku (maszynopis pracy magisterskiej WSP
Rzeszów), Rzeszów 1991.
Relacja Ferdynanda Avenariusa z 2003 roku w zbiorach Janusza Grechuty.
Relacja Gustawa Avenariusa z 2008 roku w zbiorach Janusza Grechuty.
Relacja Franciszka Ważnego z 2007 roku udzielona Justynie Grechucie.
Grechuta J., Moi przodkowie. Wywód genealogiczny Janusza Grechuty, maszynopis.
Zbiory Gustawa Avenariusa, L. Wattmann, Z pamiętników barona Wattmanna Maëlcamp-Beaulieu
(maszynopis).
94
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Publikacje:
Ficker A., Skizze einer Geschichte des k.k statistischen Bureau’s in den Jahren 1829 bis 1853 und die
Darstellung der Thätigkeit desselben im Jahre 1854, Wien 1855.
Giller A., Polska na Wystawie Powszechnej w Wiedniu 1873 roku, Lwów 1873.
Kasperski S., Ruda Różaniecka. Dzieje i kultura 1650-2010, Przemyśl 2014.
Kasprzak A., Starostwo lubaczowskie. Rys historyczno-gospodarczy, [w:] Szkła z Huty Kryształowej
w starostwie lubaczowskim, 1717/1718 – koniec XVIII wieku, red. A. Kasprzak, Warszawa 2015.
Klimowicz M., Wspomnienia z czasów zamętu, Wrocław 2005.
Kubrak Z., Hutnictwo żelaza w Rudzie Różanieckiej w starostwie lubaczowskim w XVIII wieku, „Rocznik Lubaczowski” t. 6/1996.
Lenczewski T., Genealogie rodów utytułowanych w Polsce, t. I, Warszawa 1995-1996.
Nekrolog Ludwika von Wattmanna, „Wiener Lanwirthschaftliche Zeitung” nr 4275 z 30 XI 1907 roku.
Obirek W., Przeszłość i współczesność Rudy Różanieckiej (1705-2015), Ruda Różaniecka-Rzeszów
2015.
„Rolnik 1867-1937”, Czasopismo rolniczo-przemysłowe, r. LXX 1937, Lwów 1938.
Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. IX, Warszawa 1888.
Śliwiński Jerzy, Kilka wątków z historii Rudy Różanieckiej, „Przegląd Rybacki” nr 4 (124)/2012.
Wattmann H., Przemienne gospodarstwo stawowo-rolne, „Rolnik. Tygodnik rolniczy ilustrowany”,
nr 50/1925 z 13 grudnia 1925.
ILUSTRACJE
Autor dołączył do pracy 18 zdjęć. Do publikacji wybrano 11 z nich.
95
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – Wyróżnienie
Miszkiewicz Jakub
Opole, Liceum Ogólnokształcące nr III im. Marii Skłodowskiej-Curie
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Maciej Skoczylas
Historia firmy zajmującej się pośrednictwem
w handlu nieruchomościami
Wstęp
Inspiracją do napisania pracy była dla mnie chęć zapoznania się z historią oraz ze sposobem działania firm zajmujących się sprzedażą nieruchomości. Przedsiębiorstwa funkcjonujące
w tej branży mogą przynieść zarówno duże zyski, jak i ogromne straty, dlatego temat ten wydaje
się niezmiernie ciekawy. Może on bowiem w prosty sposób uświadomić badaczowi funkcjonowanie firm w gospodarce wolnorynkowej. Idealnie ilustruje wpływ konkurencji w tej dziedzinie. Nie
ma wątpliwości, że do osiągnięcia sukcesu nie wystarczy doświadczenie oraz zdobyte certyfikaty,
trzeba także umieć odnaleźć się w nowej rzeczywistości pokomunistycznego rynku. Na sukces firmy, która świadczy usługi, wpływa wiele czynników, które postaram się wymienić i opisać na przykładzie wybranego przedsiębiorstwa, popierając obserwacje odpowiednimi źródłami informacji.
Przedmiot badań
Przedmiotem moich badań jest firma edomy.com założona przez mojego krewnego, Witolda Miszkiewicza, w 1997 roku, działająca nieprzerwanie do 2014 roku. Właściciel firmy, jak
mówi wywiadzie [zob. Aneks], kierował się przede wszystkim chęcią podjęcia wyzwania, polegającego na próbie odnalezienia się w rzeczywistości gospodarki wolnorynkowej; chodziło też
o poprawienie sytuacji majątkowej. Działalność wydawała się atrakcyjna, gdyż na początku nie
wymagała dużych inwestycji, a sam prezes posiadał zaplecze w postaci kancelarii notarialnej,
która zadeklarowała współpracę1. Firma na początkowym etapie przynosiła duże zyski.
1
Wywiad z prezesem, pytania: 1, 3, 10, 12.
97
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Na czym polega praca pośrednika w handlu nieruchomościami
Pośrednik w handlu nieruchomościami, jak sama nazwa wskazuje, pośredniczy w procesie nabycia i sprzedaży bądź wynajmowania nieruchomości (domów, mieszkań, działek). Aranżuje spotkanie osób chcących zawrzeć umowę oraz stara się doprowadzić do zawarcia transakcji.
Kiedy już to nastąpi, organizuje spotkanie w kancelarii notarialnej, w której obie strony, kupujący
i sprzedający, podpisują umowę o wynajmie bądź sprzedaży2. Pośrednik musi bardzo starannie
śledzić ceny nieruchomości i wszystko, co na nie wpływa. Powinien nie tylko znać przepisy prawne, ale też umieć objaśnić je klientom.
Kompetencje pośrednika
Najważniejszą rzeczą w prowadzeniu tego rodzaju firmy jest posiadanie odpowiednich
umiejętności (kompetencji) w tym zakresie. Chodzi tu między innymi o odbycie kursów dotyczących obrotu nieruchomościami, znajomość przepisów prawnych, śledzenie zarówno rynku
krajowego, jak i światowego oraz analizy trendów, orientacja w zakresie cen. Kursy i egzaminy
to bardzo istotna kwestia; są one nie tylko metodą zdobycia wiedzy, ale także sposobem na uwiarygodnienie osoby sprzedającej poprzez utwierdzenie klienta w przekonaniu, że ma do czynienia
z osobą kompetentną. Właściciel firmy oświadczył w wywiadzie, że wszystkie certyfikaty i zaświadczenia są zamieszczone na jego stronie internetowej. Skłoniło mnie to do zbadania zamieszczonych tam informacji3.
Dokumenty na stronie internetowej
Pierwszym dokumentem zamieszczonym na stronie jest świadectwo nadania licencji zawodowej pośrednika w obrocie nieruchomościami4, zatwierdzone przez urząd mieszkalnictwa
i rozwoju miast. Jest to podstawowy dokument uprawniający do wykonywania działalności zawodowej w tej dziedzinie. Świadectwo zostało przyznane 6 listopada 2001 roku. Prezes, pytany, dlaczego dokument nie został nadany wcześniej, tłumaczył to zmianą przepisów, które mówią o konieczności jego posiadania. Zmiana nastąpiła właśnie w tamtym roku. Procedura odbywa się na
podstawie Ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 roku o gospodarce nieruchomościami oraz przebiega
następująco: osoba zainteresowana składa wniosek do Ministerstwa Transportu, Budownictwa
i Gospodarki Morskiej, potem czeka 2 miesiące na jego rozpatrzenie. W zbiorze na stronie internetowej znajdują się również inne dokumenty: Certyfikat ubezpieczeniowy, który ubezpiecza
firmę w zakresie odpowiedzialności cywilnej z tytułu wykonywania zawodu pośrednika w obrocie
nieruchomościami, Decyzja urzędu skarbowego w sprawie nadania numeru identyfikacji podatkowej, umożliwiająca rozpoczęcie działalności, Zaświadczenie o nadaniu numeru REGON, czyli
Krajowego Rejestru Urzędowego Podmiotów Gospodarki Narodowej oraz liczne zaświadczenia
i certyfikaty o ukończeniu kursów i szkoleń [zob. Aneks].
Wywiad z prezesem, pytania: 18, 19, 20.
Wywiad z prezesem, pytania: 4, 28.
4
edomy.com/certyfikaty/, dostęp: 20.04.2016.
2
3
98
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Zamieszczenie wszystkich tych dokumentów na stronie internetowej miało zachęcić
klientów do współpracy z tą firmą. Dowodziły kompetencji oraz wiedzy na temat pośrednictwa
w handlu nieruchomościami5.
Relacje z klientami
Prezes firmy edomy.com szczególną wagę przywiązywał do relacji z klientelą. W wywiadzie niejednokrotnie podkreśla istotę dobrego podejścia do ludzi, którzy korzystają ze świad5
Wywiad z prezesem, pytanie 28.
99
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
czonych przez niego usług. Jest to jedno z najważniejszych działań, które zapewnia polepszenie
sytuacji firmy w stosunku do konkurencji. Poprzez odpowiednie odnoszenie się do kupujących
i sprzedających, rozumienie ich emocji, prezes zapewnia sobie nie tylko stałych klientów, lecz
także odpowiedni rozgłos, który pomaga w przyciągnięciu następnych.
Według prezesa największą trudność sprawia pogodzenie interesów obu stron, kupującej oraz sprzedającej, gdyż mają one odmienne żądania. Ta pierwsza chce nabyć daną rzecz jak
najtaniej, a druga sprzedać po jak najwyższej cenie. Można więc stwierdzić, że opisywana działalność jest dosyć specyficzna. Nie polega ona bowiem na sprzedaniu konkretnego produktu, tylko
na pogodzeniu stron, które zawierają umowę. Jeśli uda się tego dokonać, można spodziewać się
zysku w postaci odpowiedniego procentu wartości nieruchomości, zwykle jest to około 2-3%, co
w przeliczeniu na złotówki daje około tysiąc zł z jednej transakcji. Prezes zajmował się bowiem
pośrednictwem w sprzedaży wielu rodzajów nieruchomości, zarówno domków jednorodzinnych,
jak i mieszkań blokowych. Nie potrafię jednak określić dokładnych dochodów, gdyż prezes firmy
nie podał na ten temat konkretnej informacji.
Relację między pośrednikiem a klientami można uznać za sprawę najważniejszą, gdyż
właśnie na jej podstawie można osiągnąć zyski. W rzeczywistości dobra relacja jest jedynym sposobem na ich wypracowanie, gdyż poprzez odpowiednią aranżację stosunków między nabywającym a kupującym skłania się ich do wyrażenia chęci do podpisania umowy. Gdy obie strony
wyrażą taką chęć, to po odpowiednim czasie, który jest przeznaczany na przemyślenie tej decyzji,
prezes organizuje spotkanie z notariuszem. W świetle polskiego prawa notariusz musi zatwierdzić
transakcję. Dopiero po podpisaniu aktu w kancelarii notarialnej pośrednik w handlu nieruchomościami otrzymuje wynagrodzenie za swoją pracę. W razie gdy któraś ze stron zrezygnuje z umowy
bądź nie zdecyduje się na zakup, pośrednik handlu nieruchomościami traci nie tylko czas, lecz
także potencjalny zysk. Dlatego ten czynnik można bez wątpienia uznać za bardzo ważny6.
Konkurencja
Z przeprowadzonego przeze mnie wywiadu wynika, że na biznes właściciela firmy
w znacznym stopniu wpłynęła konkurencja. Wskazywał on w wywiadzie, że istnienie konkurencji
jest podstawą gospodarki wolnorynkowej. Na podstawie wywiadu można również stwierdzić, że
konkurencja jest zjawiskiem całkowicie naturalnym i pojawia się w momencie, w którym rośnie
liczba osób chętnych do nabycia danej usługi. Ten fakt sprawia, że nie ma żadnego pewnego
sposobu na to, żeby ją wyeliminować. Stosunki między swoim przedsiębiorstwem a konkurencją
określił jako chłodne i „bezuczuciowe”. Z reguły każdy przedsiębiorca podejmuje działania marketingowe, aby zwiększyć udział w rynku własnej firmy, tym samym zmniejszając dochody przedsiębiorstw konkurencji. Tak też czynił założyciel opisywanej przeze mnie firmy edomy.com; były
to głównie intensywne działania polegające na zamieszczaniu reklam zarówno w gazecie, jak i na
banerach ulicznych. Posiadał także stronę internetową, na której zamieszczał porady związane ze
swoją działalnością oraz inne informacje, które w jego mniemaniu były interesujące dla potencjalnego klienta. Były to głównie porady prawne, informacje na temat współpracujących z nim
instytucji, np. geodezyjnych, i kancelarii notarialnych oraz materiały dotyczące kursów w zakresie
6
Wywiad z prezesem, pytania: 6, 7, 8, 9, 14, 16, 17.
100
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
obrotu nieruchomości, na które uczęszczał. Wszystko to miało na celu uświadomienie klientowi,
że świadczona usługa będzie wykonana profesjonalnie oraz uczciwie. Nie potrafię jednoznacznie
stwierdzić, czy przyniosło to oczekiwany rezultat. Właściciel firmy nie udostępnia bowiem danych
na temat nabywców, którzy mogliby potwierdzić jego wersję. Można jedynie przypuszczać, że
w większym lub mniejszym stopniu miało to wpływ na zwiększenie dochodów firmy.
Prezes podkreśla, że w pewnym okresie jego działalności, mianowicie latach 2006-2008,
miała miejsce „eksplozja” na rynku nieruchomości, co w znacznym stopniu przyczyniło się do
zwiększenia liczby konkurencyjnych firm. Pojawiła się odpowiednia okazja dla ludzi chcących poprawić swoją sytuację ekonomiczną, wyczuli oni szansę zysku i tym samym rozpoczęli działalność
gospodarczą, stając się rywalami. Liczba konkurencyjnych przedsiębiorstw zwiększyła się około
4-5 razy. Rynek się „zapchał”, dlatego podjęte przez prezesa działania marketingowe były jak najbardziej uzasadnione7.
Zarobki i korzyści z działalności w obrocie nieruchomościami
Sam właściciel firmy podkreśla, że zarobki w jego branży nie są niczym pewnym. Świadczy on bowiem usługę jednorazową, z której klienci nie korzystają wielokrotnie. Aby zwiększyć
liczbę nowych sprzedających i kupujących, reklamował się nie tylko w prasie, ale i w Internecie,
co w tamtym okresie było stosunkowo nowym rozwiązaniem. Większość osób prowadzących różnego rodzaju firmy nie była jeszcze przekonana o konieczności posiadania strony internetowej.
Sposób reklamowania firmy w większości przypadków miał duże znaczenie, jednak sukces przede
wszystkim zależał od zamożności osób chcących skorzystać z usługi pośrednictwa. Kiedy więc
można było liczyć na zwiększenie przychodów? Opiszę to dokładniej w następnej części pracy.
Wydarzenia, które miały wpływ na działalność gospodarczą
Jednym z kluczowych wydarzeń w ostatnich latach był „boom na rynku nieruchomości”8,
który nastąpił po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Dokładne dane na ten temat przedstawione są w zamieszczonym przeze mnie wykresie, dotyczącym lat 2006-20149. Lewa część tabeli prezentuje ceny jednego metra kwadratowego mieszkania na rynku pierwotnym (mieszkania
nowe), a prawa – na rynku wtórnym (mieszkania od poprzednich właścicieli).
Na wykresie widać gwałtowny wzrost ceny mieszkań w 2006-2007 roku, wkrótce po
przystąpieniu naszego kraju do unijnej wspólnoty10. Prezes nie wyjaśnił mi jednak, co taki wzrost
spowodowało. Możliwe, że jest to związane z otwarciem rynku polskiego na rynek zagraniczny.
Wydarzenie to miało zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki. Z jednej strony ceny mieszkań
i nieruchomości (za m2) wzrosły, tym samym zwiększając dochody, równocześnie jednak doprowadziło to do wzrostu konkurencji, co w bezpośredni sposób przyczyniło się do zmniejszenia
Wywiad z prezesem, pytania: 21, 22, 24, 25.
Wywiad z prezesem, pytania: 13, 15, 16.
9
Prywatne zbiory autora.
10
Polska wstąpiła do Unii Europejskiej 1 maja 2004 roku. [Przyp. red.]
7
8
101
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
liczby klientów. Jak podkreśla prezes, liczba firm konkurencyjnych w jego regionie wzrosła z 3 do
kilkunastu11.
PODSUMOWANIE
Na podstawie wywiadu oraz znalezionych informacji można dojść do wniosku, że na
powodzenie przedsiębiorstwa składa się wiele czynników. Nie można jednak jednoznacznie powiedzieć, który z nich ma na to decydujący wpływ. Nawet tak istotny czynnik, jak kompetencje,
nie jest w stanie zapewnić osiągnięcia sukcesu albo na skutek aktywnej konkurencji, albo z braku
dostępu do informacji przez osoby, które mogłyby być zainteresowane skorzystaniem z usługi
pośrednika, albo z niewystarczających starań o odpowiedną strategię marketingową. Najlepszym
podsumowaniem moich badań może być stwierdzenie o mnogości takich czynników. Dodałbym
jeszcze, że bez osobistej przedsiębiorczości i pasji w wykonywaniu zawodu pośrednika niewiele
dałoby się osiągnąć.
BIBLIOGRAFIA
1.Wywiad z założycielem i prezesem firmy zajmującej się pośrednictwem w handlu nieruchomościami.
2.Źródła wymienione w Aneksie (zaświadczenia o ukończeniu szkoleń i kursów specjalistycznych),
edomy.com/certyfikaty/, dostęp: 20.04.2016.
3.Dokumenty dotyczące firmy: Certyfikat ubezpieczeniowy, Decyzja w sprawie nadania numeru
identyfikacji podatkowej, Zaświadczenie o numerze identyfikacyjnym REGON, edomy.com/certyfikaty/, dostęp: 20.04.2016.
11
Wywiad z prezesem, pytanie 16.
102
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
ANEKS
Zaświadczenia i certyfikaty
o ukończeniu przez właściciela firmy edomy.com kursów i szkoleń
z zakresu obrotu nieruchomościami, zamieszczone na stronie internetowej firmy12
-Zaświadczenie Instytutu Gospodarki Przestrzennej i Komunalnej o ukończeniu 160-godzinnego szkolenia w zakresie wyceny nieruchomości i zdaniu egzaminu wewnętrznego z wynikiem pozytywnym.
-Zaświadczenie o ukończeniu szkolenia „Skuteczne wdrażanie umowy na wyłączność i ceny
ofertowej w biurze pośrednictwa w obrocie nieruchomościami oraz Kodeks Etyki i Standardy
Zawodowe”.
-Zaświadczenie o uczestnictwie w szkoleniu organizowanym w ramach ustawicznego kształcenia na temat spraw związanych z przygotowywaniem umów oraz procedurami sądowymi.
-Zaświadczenie o uczestnictwie w szkoleniu z zakresu przepisów ustawy z dnia 16 listopada
2000 r. o przeciwdziałaniu wprowadzeniu do obrotu finansowego wartości majątkowych pochodzących z nielegalnych lub nieujawnionych źródeł.
-Certyfikat o ukończeniu Kursu Specjalistycznego w zakresie pośrednictwa w obrocie nieruchomościami i zdaniu egzaminu z zakresu pośrednictwa w obrocie nieruchomościami
w dniu 5.12.1999 r. we Wrocławiu.
Wywiad z Witoldem Miszkiewiczem, właścicielem firmy EDOMY.COM,
zajmującej się pośrednictwem w handlu nieruchomościami,
przeprowadzony 18.04.2016 roku przez autora pracy
1. Co skłoniło Pana do rozpoczęcia działalności gospodarczej?
Chęć zmierzenia się z realiami gospodarki wolnorynkowej oraz możliwość poprawienia
swojego statusu materialnego dzięki nowo powstającej gospodarce.
2. Czy szybko podjął Pan decyzję o rozpoczęciu takiej działalności?
Przygotowywałem się merytorycznie do prowadzenia działalności związanej z obrotem
nieruchomościami, rozeznałem uwarunkowania rynkowe, w tym problem konkurencji, zainteresowanie potencjalnych odbiorców, możliwości finansowe. Trwało to około jednego bądź półtora roku.
3. Dlaczego wybrał Pan taką formę działalności gospodarczej?
Dlatego, że na początek nie wymagała zbyt wielkich inwestycji oraz dlatego, że posiadałem wsparcie merytoryczne biura notarialnego. Istnieją różne formy działalności gospodarczej,
ja wybrałem działalność jednoosobową, ponieważ chciałem na początek sam prowadzić tę dzia12
edomy.com/certyfikaty/, dostęp: 20.04.2016.
103
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
łalność. Zresztą nie miałem nikogo w swoim otoczeniu na tyle kompetentnego, kto potrafiłby
podjąć się takiego zadania.
4. Dlaczego uważa się Pan za osobę kompetentną w tym zakresie?
Ciekawiła mnie ta dziedzina od dawna. Odbyłem szkolenia w zakresie wyceny nieruchomości,
odbyłem kurs i zdałem egzamin na pośrednika nieruchomości, śledziłem trendy rynkowe w różnych
miejscach w kraju, nie tylko w miejscach prowadzenia działalności. Poza tym interesowały mnie aspekty psychologiczne tej pracy.
5. To znaczy?
Jest to szeroki temat, w skrócie powiem, iż chodzi zarówno o sprawy dotyczące powiązania
osoby z nieruchomością, czyli rodzina, jej związek emocjonalny z nieruchomością, również elementy
finansowe dotyczące transakcji.
6. Czy w jakiś sposób wpływało to na Pana zarobki?
Psychologię można wykorzystać w negocjacjach, jest to jeden z istotnych elementów wpływających na zaufanie rozmówców, a tym samym na zwiększenie dochodów. Głównie poprzez nawiązywanie głębszej relacji z klientem, zarówno sprzedającym, jak i kupującym. Sprawa jest tym bardziej
skomplikowana, że strona kupująca i sprzedająca mają przeciwstawne interesy. Jedna chce sprzedać
jak najdrożej, druga chce kupić jak najtaniej.
7. W jaki sposób godził Pan interesy obu stron?
Interesy obu stron można było pogodzić jedynie poprzez wywołanie przekonania, iż klienci
zarówno z jednej, jak i drugiej strony są obsługiwani w sposób jak najbardziej profesjonalny przez osobę przede wszystkim kompetentną oraz uczciwą.
8. Czy w większości przypadków ten sposób działał?
W większości tak, aczkolwiek nie we wszystkich przypadkach, gdyż tak jak są różni ludzie, tak
różni są klienci.
9. W jaki sposób odnosili się do Pana pańscy klienci?
Odpowiem tak samo jak w poprzednim pytaniu – różnie, ale większość pozytywnie. Większość doceniała wiedzę, jaką posiadam, i moją uczciwość. Zwłaszcza po latach, kiedy przekonywali się
o moim doświadczeniu i znajomości rynku.
10. W jakich latach prowadził Pan działalność gospodarczą?
Działalność gospodarczą prowadziłem w latach 1997-2014.
11. Czy w przeszłości nabył Pan doświadczenia, które pomogły Panu w prowadzeniu działalności gospodarczej?
Uczęszczałem na kurs dotyczący wyceny nieruchomości, obrotu nieruchomościami oraz
skończyłem studia podyplomowe dotyczące energetyki budynku oraz inne szkolenia związane z cyklicznym obrotem nieruchomości. Większość tych dokumentów jest dostępna na mojej stronie internetowej.
104
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
12. Obliczyłem, że przez 17 lat prowadził Pan działalność gospodarczą. Co skłoniło Pana do
jej zaprzestania po tylu latach?
Przyczyny nie były związane z samą pracą; do zaprzestania działalności skłoniła mnie zmiana
miejsca zamieszkania oraz obowiązki rodzinne.
13. Jak wysokie są zarobki w branży?
Różnie, ten typ biznesu nie cechuje się stabilnością zarobku. Pracowałem w niezbyt dużym
ośrodku miejskim. Bywały miesiące bardzo wysokich przychodów, ale także miesiące kompletnej posuchy. Ponieważ jest to usługa jednorazowa, to znaczy klienci nie korzystają z niej wielokrotnie, najistotniejszą kwestią było pozyskanie nowych.
14. Jak radził Pan sobie w miesiącach, w których nie było klientów?
Podejmowałem intensywną działalność marketingową, reklamowałem się w prasie, w Internecie. W momencie, kiedy zaczynałem działalność, strony internetowe nie były jeszcze popularnym
rozwiązaniem w zakresie marketingu, nie każdy był przekonany o konieczności posiadania takiej strony. Ale ja nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
15. Czy działania marketingowe zwiększały liczbę klientów i w jakim stopniu?
Zwykle przynosiły jakiś efekt, zależało to w największym stopniu od sytuacji gospodarczej,
czyli tego, czy ludzi stać było na skorzystanie z mojej usługi, czy banki udzielają kredytów czy nie.
Branża rozwinęła się bardzo w 2006-2008 roku, kiedy to nastąpiła „eksplozja” na rynku nieruchomości. Zainteresowanie nieruchomościami wzrosło ogromnie, a ceny nieruchomości poszybowały do
trzykrotności wcześniejszych cen.
16. Czym było to spowodowane?
Wynikało to głównie z przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, z ogólnej poprawy sytuacji
gospodarczej, jak również większej przystępności kredytów hipotecznych. Ceny mieszkań skoczyły
z 1000 zł/m2 do ponad 3000 zł/m2. Było to jak najbardziej korzystne z mojego punktu widzenia, ponieważ prowizja czy opłata za usługę wzrosła, gdyż jest obliczana jako procent wartości nieruchomości.
17. Jak wysoki był ten procent?
Od 1% do 3%. Banki dodatkowo finansowały koszty pośrednictwa, co również zachęcało do
korzystania z usług pośrednictwa w obrocie nieruchomościami.
18. Jak wygląda przeciętny dzień pracy takiego pośrednika?
Polega na wyszukiwaniu ofert, spotkaniach z klientami, doradzaniu im, podpisywaniu umów
pośrednictwa i przygotowywaniu materiału reklamowego do ogłoszenia w prasie, Internecie, w innych mediach, np. w telewizji, zamawianiu ulotek, banerów itd. Trzeba przeanalizować mnóstwo dokumentów i odbyć wiele rozmów telefonicznych.
19. Na jakim etapie sprzedaży nieruchomości pojawia się pośrednik?
Powinien on uczestniczyć na każdym etapie, tzn. od początku poszukiwań, przez zaoferowanie nieruchomości, całą drogę wyboru, aż do sprzedaży w kancelarii notarialnej. W tym również zadbanie o bezpieczeństwo transakcji.
105
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
20. Jaka jest rola pośrednika, co robi?
Najważniejsza jego rola polega na skojarzeniu stron, kupującej i sprzedającej, zgromadzeniu i przygotowaniu niezbędnych dokumentów, przeanalizowaniu ich pod względem bezpieczeństwa transakcji oraz finalnym umówieniu transakcji w kancelarii notarialnej.
było?
21. Jaki wpływ na Pańską działalność gospodarczą miały konkurencyjne firmy? Ile ich
Konkurencja zawsze ma duży wpływ mobilizujący, to znaczy zachęca do polepszenia
jakości usług. Występuje w każdej dziedzinie gospodarki i trudno się na nią o to obrażać albo
denerwować. Tam, gdzie są potencjalne zyski, tam prędzej czy później pojawi się większa lub
mniejsza konkurencja. Wtedy, gdy rozpocząłem działalność, firm zajmujących się obrotem nieruchomościami było raptem kilka, początkowo 3, z latami przybyło ich sporo, kilkanaście, co w tak
niedużym ośrodku było już liczbą znaczącą.
22. Z czego wynikało zwiększanie się konkurencji w branży?
Tak jak mówiłem, chodzi o potencjalne zarobki. Niewątpliwą zaletą tej pracy jest bycie
swoim szefem, choć ma to nie tylko zalety, ale i pewne wady. Zwiększyło się także zainteresowanie konsumentów usługą, jaką oferuję.
23. W takim razie, jakie są wady i zalety bycia „swoim szefem”?
Podstawowa zaleta to niezależność, ale wiąże się ona również z odpowiedzialnością. Nie
można na nikogo zwalić winy za ewentualne niepowodzenia. Zaleta polega na tym, że nie trzeba
słuchać „głupiego” szefa. Ale zawsze, co miesiąc, trzeba zapłacić ZUS i podatek, a także ewentualnie czynsz za lokal i opłaty za reklamy. Nikt tego nie zrobi za ciebie, a jeśli nie zrobisz tego każdego
miesiąca, możesz mieć problemy z utrzymaniem się na rynku.
24. Jakie działania podejmował Pan, żeby być lepszym od konkurencji?
Przede wszystkim odbywałem regularne szkolenia, nawiązywałem dobre relacje z klientami, starałem się podkreślić swoją uczciwość i do niczego nikogo nie zmuszać.
25. Czy te sposoby działały?
Prędzej czy później, przy odpowiedniej reklamie i dobrych doświadczeniach, klienci
przekonywali się, że warto korzystać z usług mojego biura.
26. Czy prowadzenie działalności gospodarczej poprawiło Pańskie życie pod względem
ekonomicznym?
Tak, niewątpliwie poprawiło moją sytuację materialną, ale przede wszystkim dało mi
niezależność, na której bardzo mi zależało.
27. Jak narodził się pomysł na nazwę firmy?
Pomysł na nazwę używaną od 2004 roku zrodził się w momencie tworzenia domeny
internetowej przez profesjonalną firmę zajmującą się tego typu działalnością. Trzeba było wymyśleć nazwę domeny i tym samym powstała edomy.com. Używałem jej nie tylko w Internecie.
106
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
28. W którym roku została założona strona internetowa? Jakie informacje zawiera oraz
w jaki sposób ma przyciągnąć potencjalnych klientów?
Właśnie wtedy, w roku 2004. Zwłaszcza w początkowym okresie miała bardzo istotny
wpływ na pozyskanie nowych klientów. Zawiera przede wszystkim informacje dotyczące oferowanych nieruchomości, jak i porady związane z obrotem nieruchomościami, a także zestaw firm,
banków, kancelarii, z którymi na stałe współpracujemy. Znajdują się tam również dokumenty potwierdzające moje kompetencje, o których mówiłem wcześniej.
29. Na czym polega współpraca z innymi instytucjami?
Na ogół polega na „przekazywaniu” klientów nabywających i sprzedających nieruchomości tym innym firmom. Aby nabyć nieruchomość, klienci często muszą skorzystać z kredytu
hipotecznego – stąd konieczność skierowania ich do banku. Często też potrzebne są im usługi
geodezyjne, gdyż chodzi o pomiary działki, powierzchni nieruchomości, wytyczenie jej granic. I na
koniec – klienci zawsze muszą skorzystać z usług kancelarii notarialnej, gdyż warunkiem koniecznym do nabycia nieruchomości w Polsce jest podpisanie aktu notarialnego.
30. Powiedział Pan, że nazwa firmy powstała wraz z założeniem strony internetowej.
Jaką nazwę nosiła firma przedtem?
Najpierw „Nieruchomości” oraz nazwisko właściciela. Potem „Nieruchomości Panteon”.
Nazwa powinna być krótka, rozpoznawalna, wpadająca w ucho i przyciągająca.
31. Czy zamierza Pan powrócić do działalności gospodarczej? Jeśli tak, to kiedy?
Tak, zamierzam powrócić do niej za rok.
firmy?
32. Jak Pan uważa, czy nieobecność na rynku przez te lata nie obniży konkurencyjności
Na pewno tak, ale działalność będę rozpoczynać jakby od nowa, bo w nowym dla mnie
miejscu, jakim jest Opole. Będzie się na pewno wiązało z intensyfikacją marketingowych działań
na samym początku, tak by „dać się poznać” i przebić się przez konkurencję. Będzie to wymagało podjęcia kroków przyciągających klientów, jak np. promocje, zachęty do skorzystania z usług
i podstawowe podejście, tj. kompetencja i uczciwość, z czego już wiele firm zdaje sobie sprawę,
ale bywa z tym jeszcze różnie.
33. Mam jeszcze pytanie dotyczące źródeł. Powiedział Pan, że rozpoczął działalność
gospodarczą w 1997 roku, dlaczego więc świadectwo licencji zawodowej pośrednika w obrocie
nieruchomościami zostało nadane w 2001 roku?
Jest to spowodowane zmianami w przepisach, w tym roku został wprowadzony przepis
o konieczności posiadania takiego świadectwa.
Bardzo dziękuję za wywiad.
Również dziękuję, pozdrawiam.
107
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – Wyróżnienie
Juliusz Wasilewski
VII Liceum Ogólnokształcące im. J. Kusocińskiego w Bydgoszczy
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Anna Wolnik
Przedsiębiorczość jako „sposób na życie”
w historii mojej rodziny
Przedsiębiorczość wydaje się cechą, która ujawnia się w mojej rodzinie głównie w linii
męskiej, poczynając od mojego pradziadka. Miał on dwóch synów; młodszy z nich, którego mam
zaszczyt nazywać dziadkiem, przykuł mą uwagę szczególnie podczas zastanawiania się nad tematem tej pracy. Mój dziadek jest na tyle ciekawą osobą, że to głównie na jego życiu postanowiłem
się skupić. Lecz nie tylko on w mojej rodzinie odznacza się przedsiębiorczością. Nie tracąc więcej
cennego czasu przejdę do sedna sprawy.
***
Cała historia rozpoczyna się pewnego słonecznego poranka, gdy na tym świecie pojawił
się nowo narodzony Andrzej, a była to pamiętna (przynajmniej w mojej rodzinie) data: 25 lutego 1948 roku. Już od samego początku młody Andrzej wraz ze swoim bratem Januszem nie byli
najpokorniejszymi z pociech. Wielokrotnie zdarzało się, że któreś z rodzeństwa trafiało na ostry
dyżur w pobliskim szpitalu, np. w powodu wbitych w nogę nożyczek lub podobnych temu przykładowi wypadków. Niestety zdarzały się również sytuacje, gdy obaj potrafili „współpracować”,
a kończyło się to zwykle katastrofą... Dziadek wspomina zabawę polegającą na podpalaniu kawałków papieru toaletowego i wyrzucaniu ich przez okno, by leciały razem z wiatrem. Któregoś razu
jednak ich sąsiadka wietrzyła mieszkanie i jej firanki wystawały poza obrys okna. Traf chciał, że
jeden z kawałków papieru dostał się na zasłonę i doszczętnie ją spalił.
Jako 6-letni chłopiec zaczął uczęszczać do szkoły, mimo że wszyscy mieli tam już skończone co najmniej 7 lat. Przystąpienie do nauki nie spowodowało jednak przytemperowania energii
i polepszenia manier jeszcze wtedy przecież dziecka. Już w wieku 13 lat poszedł do liceum. Głównymi jego zajęciami były wszelkiego rodzaju rozrywki, jedynie w przerwach znajdował czas na
naukę. Zmieniło się to dopiero na przełomie 2 i 3 klasy, gdy zdał sobie sprawę, że warto poświęcić
nauce jednak trochę więcej czasu. Zmienił się tak bardzo, że opuszczał lekcje tylko czasem, by
pograć w brydża z kolegami.
109
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Po maturze w 1965 roku przystąpił do egzaminu w Wojskowej Akademii Medycznej
w Łodzi. Mimo pomyślnego wyniku egzaminu 17-letni Andrzej nie mógł wstąpić do wojska (był
za młody). We wrześniu tego roku podjął pracę w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego
jako sanitariusz. Pracował w tej placówce do grudnia. 4 stycznia 1966 roku, mając rocznikowo 18
lat, został wcielony do wojska, a dokładnie do 2. Berlińskiego Pułku Zmechanizowanego 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki w Skierniewicach. Po złożeniu przysięgi wojskowej dołączył do reszty
kandydatów. Był tam przez pół roku, a w czerwcu 1966 został skierowany do Wojskowej Akademii
Medycznej w Łodzi. Studia rozpoczął 1 października 1966 roku.
Studia były bardzo ciężkie, ponieważ łączyły w sobie program Akademii Medycznej oraz
Wyższej Szkoły Oficerskiej. Po każdym roku studiów przebywał 6 tygodni na poligonie wojskowym, gdzie w praktyce przerabiał z kolegami kurs Szkoły Oficerskiej. Natomiast na zakończenie
czwartego i piątego roku studiów odbył kurs taktyki i strategii działań służby zdrowia na polu
walki, włącznie z rozwijaniem polowych szpitali wojskowych.
W 1972 roku dziadek Andrzej ukończył Wojskową Akademię Medyczną, otrzymując dyplom lekarza i awansując na pierwszy stopień oficerski – podporucznika. Nie poprzestał jednak
na tym, a jako kontynuację służby wybrał wojska lotnicze i został skierowany do odbycia stażu
w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie. Po jego ukończeniu został skierowany do pułku Lotnictwa Szturmowego w mieście, które dzisiaj nazywa domem, czyli Bydgoszczy. W 1974 roku rozpoczął specjalizację z zakresu ginekologii i położnictwa w Szpitalu Miejskim
w Bydgoszczy. Egzamin I stopnia specjalizacji zdał w 1977 roku, a w 1979 kolejnej specjalizacji
– medycyny lotniczej.
W tym samym 1979 roku dziadek Andrzej otworzył swój prywatny gabinet położniczoginekologiczny, funkcjonujący 2 razy w tygodniu, we wtorki i piątki w godzinach od 17:00 do
18:00. To wydarzenie można by w zasadzie uznać za początek „przygody” z własnymi zasobami
przedsiębiorczości, które pchały go coraz wyżej i wyżej. W 1983 roku zdobył specjalizację II stopnia w dziedzinie ginekologii i położnictwa, a także został awansowany na stopień majora. W szpitalu pracował jako starszy asystent; później doszedł do stanowiska zastępcy ordynatora.
Wśród tych medycznych zajęć wpadł na pomysł, by otworzyć na jeden sezon budkę z lodami. Pomysł bardzo spodobał się mojej babci i to ona właśnie zajmowała się sprzedażą tych lodów. Jako że dziadek ciężko pracował zarówno w szpitalu – był tam codziennie od 8:00 do 11:30,
nawet w weekendy – jak i w wojsku, gdzie spędzał resztę dnia, to niejednokrotnie zdarzało się, że
zaopatrzenie do budki z lodami przywoził z mleczarni na Osowej Górze szpitalną karetką.
W wojsku, z którego odszedł w 1989 roku, w ciągu dnia pracował w ambulatorium
i przyjmował jako lekarz ogólny, a nocami jako lekarz medycyny lotniczej; zabezpieczał też wykonywanie lotów. Po odejściu z wojska podjął pracę na pełen etat w Wielospecjalistycznym Szpitalu
Miejskim w Bydgoszczy.
W 1991 zdecydował się rozpocząć działalność gospodarczą, której nikt by się nie spodziewał. Otóż dziadek postanowił otworzyć… piekarnię. Mimo że wszyscy mu tego odradzali, powtarzając wciąż: „Jak to lekarz może być piekarzem?”, „Zajmij się lepiej leczeniem ludzi”, to jemu
coś w głębi serca powtarzało, że jest w stanie tego dokonać i wszystko połączyć.
110
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Początkowo była to mała piekarnia zatrudniająca kilka osób i zaopatrująca kilkanaście,
a później kilkadziesiąt sklepów. W 1996 firma przeniosła się do nowych pomieszczeń, gdzie znajduje się do dziś. Dziadkowi nie wystarczało, że miał już przedsiębiorstwo. Jego ogromna ambicja
kazała mu w 1994 roku podejść do egzaminu czeladniczego w zawodzie piekarz i cukiernik. Nie
było to jednak dla niego dosyć i w 1996 zdał egzamin mistrzowski z obydwóch dziedzin. Jednocześnie ukończył kurs pedagogiczny, by móc szkolić uczniów. Od 1994 roku jest również członkiem
Cechu Piekarzy i Cukierników; przez kilkanaście lat był tam członkiem zarządu, a jednocześnie
wiceprzewodniczącym komisji egzaminacyjnej w zawodzie piekarz i cukiernik.
Firma „Baton”, bo taką właśnie nosi ona nazwę, swoje wyroby wystawia na wielu targach krajowych i międzynarodowych, zbierając liczne laury. Od 2001 roku otwiera swoje firmowe sklepy, których obecnie jest już 40. Zatrudnia blisko 200 pracowników. Apogeum rozwoju
firmy przypadło na lata 2005-2010, firma miała wtedy największy obrót i mało konkurencji na
rynku.
Mimo tak prężnie działającego przedsiębiorstwa, mój dziadek jednocześnie cały czas
prowadzi prywatny gabinet lekarski. Do tego jeszcze przez 5 lat był przewodniczącym komisji
egzaminacyjnej Lekarskiego Egzaminu Państwowego, powołanym przez Ministra Zdrowia.
Warto dodać, że firma „Baton” jest również sponsorem licznych akcji charytatywnych,
a także przez wiele lat była sponsorem koszykówki kobiet, a dokładnie klubu Artego Bydgoszcz,
który drugi raz z rzędu zdobył wicemistrzostwo Polski. Mój dziadek wspiera również działania
mojej szkoły, do której obecnie uczęszczam.
***
Wcześniej w mojej pracy wspomniałem o Januszu, bracie mojego dziadka. On również
został w pewien sposób „naznaczony”. Jego historię przedstawię krócej, nie będę zagłębiał się aż
tak szczegółowo.
W roku 1969 skończył studia inżynierskie na Politechnice Łódzkiej. Zaraz po studiach był
zatrudniany jako kierownik na różnych budowach w Łodzi. Nie minęło dużo czasu i został dyrektorem budowy elektrowni w Bełchatowie. Dostał tam na czas pracy mieszkanie, by móc osiedlić
się z rodziną. Po zakończonej budowie postanowił jednak wrócić w swoje rodzinne strony. Powróciwszy do Łodzi, został tam Naczelnym Konserwatorem Zabytków. Jednak przez cały czas gdzieś
w głowie krążyła mu myśl, by rozpocząć własną działalność.
Pod koniec lat 80., nie tracąc już ani chwili, otworzył własny zakład produkcji prefabrykatów budowlanych. Firma prężnie się rozwijała i momencie szczytu swej świetności zatrudniała 20 osób. Z różnych przyczyn w 1991 roku był zmuszony rozwiązać firmę, ale nie próżnując
wiele, w tym samym roku założył Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Handlowe Etna SSW i rozpoczął produkcję makaronów i tortelini. Dysponował bardzo dobrym sprzętem, jednym z najnowocześniejszych w Polsce, a jego wyroby sprzedawały się jak „świeże bułeczki”. Niefortunny los
sprawił, że niezgoda partnerów doprowadziła do rozpadu firmy, co zmusiło mojego wujka do
dalszego poszukiwania swojej życiowej drogi. Nie zamartwiał się jednak nad swoim losem zbyt
długo. Zaczął znów pracować jako architekt i w tym zawodzie działa do dziś.
111
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
***
Jego syn Marcin, posiadający nie mniejsze ambicje od ojca, od zawsze chciał być coraz
lepszy. Jako student ekonomii w Warszawie pracował na swoje utrzymanie, będąc przedstawicielem handlowym w firmie spożywczej swojego taty. Rosnący apetyt na własną działalność skłonił
studenta trzeciego roku do otwarcia własnej działalności gospodarczej pod nazwą CDIM Etna
Bis, zajmującej się początkowo handlem produktami spożywczymi. Szło mu na tyle dobrze, że
po około roku postanowił założyć własną hurtownię spożywczą, którą z licznymi sukcesami prowadził przez osiem lat. Zamknął jednak tę działalność i wrócił na 2 lata do Łodzi. Zajął się wtedy
sprzedażą cukierków energetycznych na terenie całego kraju.
Prężnie rozwijająca się firma jego wujka, a mojego dziadka – „Baton”, o którym pisałem
– potrzebowała wielu rąk do pracy, dlatego przeniósł się do Bydgoszczy. Rok poświęcił na pracę
w „Batonie”, lecz przez następne lata oddał się pracy w firmie mojego taty, TEKTURKU (o niej
napiszę później). Po upływie 3 lat wrócił w swoje rodzinne strony i rozpoczął swoją „przygodę”
z makulaturą. Nie stworzył jednak nowej firmy, lecz przebranżowił CDIM Etna Bis. Prowadzi tę
firmę do dziś z wieloma sukcesami. Obecnie jest to firma międzynarodowa, bo nie ogranicza się
do rynku polskiego, a handluje między innymi z niemieckimi i szwedzkimi papierniami. Odniósł
sukces, nie spoczął jednak na laurach i otworzył kolejną firmę – Voltea Lighting. Tym samym
wszedł na rynek oświetlenia w Polsce.
***
Na sam koniec zostawiłem osobę, która jest dla mnie autorytetem zarówno moralnym,
jak i intelektualnym. Jest to również najbardziej inteligentna osoba, jaką spotkałem na swojej,
póki co krótkiej, drodze życiowej. Jest to mój tata.
Przyszedł na świat w 1971 roku i poszedł normalną drogą edukacji. Po zdaniu matury
w 1990 roku rozpoczął studia prawnicze w Gdańsku. Swoje pierwsze pieniądze zarobił, jeżdżąc po
kraju i sprzedając książki. Podobnie jak jego kuzyn, na trzecim roku studiów założył swoją firmę
WaWa, handlującą asortymentem oświetleniowym. Poświęcił jej 2 lata, podczas których wraz
ze swoim kolegą podróżował po Polsce i sprzedawał żarówki. W 1995 obronił pracę magisterską
i rozpoczął przygotowania do egzaminu na aplikację sędziowską. Oczywiście, zdał test i egzamin
ustny. W tym samym czasie, w 1996 roku, wziął ślub ze swoją wybranką serca, która jest nie mniej
utalentowana niż on.
Aplikacja sędziowska, która jest aplikacją etatową, trwa 2 lata. Po tym czasie i po zdaniu
egzaminu sędziowskiego, zdecydował się na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej. Założył ze swoim tatą (a moim dziadkiem) firmę zajmującą się surowcami wtórnymi, firmę o nazwie
TEKTUREK. Rozwijał ją przez wiele lat, aż do momentu, gdy stała się jedną z czołowych marek
w regionie. Przedsiębiorstwo zaczyna zatrudniać coraz więcej pracowników i wkraczać na rynki
europejskie. W tym czasie rynek i koniunktura w Polsce zmieniają się, do kraju zaczynają wkraczać ogromne koncerny międzynarodowe, wchłaniające kolejno wszystkie firmy. Proces ten nie
ominął TEKTURKA; mój tata zdecydował się sprzedać swoją firmę pewnemu niemieckiemu koncernowi, lecz tym samym wszedł w skład zarządu tej większej firmy. Po roku jednak z niej odszedł
i postanowił wrócić do pracy w swoim zawodzie prawnika. Przez 2 lata pracował jako radca prawny, a później z kolegą założył kancelarię prawną, funkcjonującą do dziś.
112
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
***
Historii mojego taty nieodłącznie towarzyszy moja mama. Pracuje ona od dawna w „Batonie” jako dyrektor administracyjny, lecz – jak się można spodziewać – nie jest to jej jedyne zajęcie. Prowadziła z tatą firmę surowcową, w tym samym czasie otworzyła też firmę transportową
(pod tą samą nazwą), prężnie działającą przez około 4 lata. Równocześnie wkroczyła w nową
gałąź przemysłu i podejmuje zakończone sukcesem próby stworzenia samochodu obsługującego
drony, jak i samych dronów.
***
Historia mojej rodziny pokazuje, że pasją do przedsiębiorczego trybu życia można się
w pewien sposób zarazić, a na pewno zrobić z tego sposób na życie. Taka wszechstronność wykonywanych zawodów w mojej rodzinie sprawia, że gdy zdecyduję się otworzyć własną działalność,
będę mógł liczyć na wsparcie i doświadczenie praktycznie w każdej dziedzinie. Studia prawnicze,
na które mam zamiar się udać, otworzą przede mną wiele dróg.
113
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
PRACE ZBIOROWE
115
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Prace zbiorowe – I nagroda
Gabriela Gembala, Paulina Saduś, Karolina Nowak, Klaudia Guzy
Powiatowy Zespół nr 1 Szkół Ogólnokształcących im. ks. St. Konarskiego w Oświęcimiu
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Jolanta Bąk
Historia lokalnego przedsiębiorstwa.
Piekarnia Piskorek
Temat pracy
Wśród propozycji tegorocznej edycji konkursu znalazł się temat, który wzbudził nasze
szczególne zainteresowanie – dzieje przedsiębiorstwa. Najpierw skupiłyśmy uwagę na Kopalni
„Brzeszcze” w Brzeszczach, która została założona w 1907 roku. Jednak ze względu na obecną
sytuację polskiego górnictwa i niepewny los kopalni zdecydowałyśmy się na wybranie innego
przedsiębiorstwa. Warunek był jeden – musiało być równie charakterystyczne dla ziemi oświęcimskiej. Decyzja nie była łatwa, w regionie znajduje się wiele firm z długoletnimi tradycjami.
Przed końcowym wyborem pozostało dwóch faworytów, obaj z branży spożywczej: Cukiernia
„Kołaczek” z Oświęcimia i Piekarnia „Piskorek” z Nowej Wsi. Ostatecznie zdecydowałyśmy się
opisać historię zakładu z Nowej Wsi, który naszym zdaniem jest bardziej rozpoznawalną marką
Ziemi Oświęcimskiej. A przy tym jest rodzinną firmą mającą plany na przyszłość i kultywującą od
kilku pokoleń swoją działalność, gdzie z dziadka na ojca i z ojca na syna przekazywana jest piekarska wiedza, umiejętności i doświadczenie.
Kolejnym i na tym etapie najważniejszym krokiem było zainteresowanie tematem naszej
pracy właściciela przedsiębiorstwa. Bez jego zgody i współpracy powstanie opracowania nie byłoby możliwe. Nie bez stresu odbyłyśmy pierwsze rozmowy telefoniczne. Na szczęście nasze obawy
okazały się bezzasadne. Rozmowa przyniosła oczekiwane efekty: zainteresowanie ze strony pana
Antoniego Piskorka i deklarację współpracy. Postanowiłyśmy opisać historię piekarni w trzech
charakterystycznych i zupełnie różnych okresach działalności zakładu: dwudziestolecia międzywojennego, okresu PRL-u oraz po 1989 roku.
Najważniejsze spotkanie z obecnymi właścicielami Piekarni „Piskorek” w głównej siedzibie w Nowej Wsi odbyło się 7 maja 2016 roku. Wywiadu udzielili nam obecny właściciel pan
Antoni Piskorek, jego małżonka pani Lila oraz syn Andrzej i córka Marta. Niestety w rozmowie nie
mogli uczestniczyć dwaj synowie Adam i Antoni. Na spotkanie jechałyśmy z konkretnymi pytania117
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
mi, jednak jak to bywa w życiu, rozmowa potoczyła się własnymi torami. Kiedy rozpakowałyśmy
notatki i byłyśmy gotowe do rozpoczęcia rozmowy, natychmiast zauważyłyśmy, że wszyscy obecni
zwrócili wzrok w kierunku głowy rodu. To pan Antoni rozpoczął opowieść o historii swojej rodziny.
Rodzina pana Antoniego Piskorka pochodziła z Nowej Wsi. Dziadkowie właściciela doczekali się aż szesnaściorga pociech. Zanim zrodził się pomysł na własny biznes i budowę piekarni,
rodzina zajmowała się rolnictwem. W okolicy były jednak silne tradycje związane z przetwórstwem mąki i piekarstwem. Oprócz tego całym kapitałem, które posiadała rodzina był pomysł,
ręce chętne do pracy i… własne, ciężko zapracowane na roli oszczędności. Pomysł na budowę
zakładu rodzinnego powstał z bezpośredniej inicjatywy dziadka obecnego właściciela, a zarazem
jego imiennika, Antoniego Piskorka, który wraz ze swoim bratem Feliksem już w 1930 roku rozpoczął starania o uzyskanie formalnej zgody na budowę.
1. Dokument dotyczący starań o zgodę na budowę piekarni, 1930 r.
118
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Piekarnia powstawała, gdy trwały jeszcze skutki wielkiego światowego kryzysu gospodarczego. Przełomowym momentem dla polskiej gospodarki było objęcie funkcji ministra skarbu
i wicepremiera przez Eugeniusza Kwiatkowskiego w roku 1935. Z kraju rolniczo-przemysłowego
zmieniono model gospodarki na przemysłowo-rolniczy. Przyjęto, że tylko nowoczesny przemysł
może zapewnić trwały rozwój gospodarczy kraju. Wskazywano na podstawowy atut tego modelu
– nowe miejsca pracy, a co za tym idzie zmniejszenie bezrobocia i wzrost dochodów podatkowych
do budżetu państwa. Zapanowała atmosfera sprzyjająca przedsiębiorczości. [...]
Silne więzi rodzinne i posiadana ziemia spowodowały, że decyzja o lokalizacji zakładu
mogła być tylko jedna. Jak żart zabrzmiała przytoczona przez pana Andrzeja Piskorka odpowiedź
na pytanie: Czy nigdy nie było pokusy, aby zmienić lokalizację zakładu lub zmienić miejsce zamieszkania? Antoni, współzałożyciel piekarni, stwierdził, że zawsze chciałby widzieć komin własnego domu. Jak duża była determinacja założycieli firmy, świadczy to, że przez prawie 10 lat
starali się, by od pomysłu przejść do sfinalizowania projektu. Uruchomienie piekarni nastąpiło na
początku października w 1938 roku. Właściwe prace przygotowawcze i budowlane trwały jednak
już od 1936 roku. W pamięci rodziny zachowały się wspomnienia o własnoręcznie wypalanej
cegle, z których powstały zabudowania zakładu.
Kiedy brat Feliks Piskorek, współzałożyciel piekarni w Nowej Wsi, wyjechał na Zachód
– gdzie oczywiście też założył własną piekarnię – jedynym właścicielem został Antoni Piskorek.
Prowadził zakład ze swoją żoną. W domowym archiwum można odnaleźć dokument nauki rzemieślniczej syna współzałożyciela. Ze świadectwa nauki rzemieślniczej, którego duplikat jest wystawiony w 1946 roku, wynika, że Antoni Piskorek, urodzony 5 września 1910 roku, przez trzy lata
wyuczył się rzemiosła piekarskiego, a poprzez takie cechy jak pilność, wierność, uczciwość został
wpisany do księgi uzdolnionych pracowników rzemieślniczych. Co ciekawe, na dokumencie w roli
naukodawcy widnieje podpis Feliksa Piskorka, jego stryja.
Po wybuchu II wojny światowej zmartwieniem i troską rodziny była groźba wysiedlenia
i odebrania piekarni. Tak się jednak na szczęście nie stało. Co więcej, pomimo oczywistego ryzyka
represji ze strony niemieckiego okupanta, rodzina państwa Piskorków współpracowała z działającym na terenie Podbeskidzia polskim ruchem oporu, organizując pomoc dla więźniów pobliskiego obozu Auschwitz Birkenau. W publikacji z 1963 roku znajdujemy taki oto fragment wspomnień
o działalności pana Antoniego Piskorka – ojca obecnego właściciela:
Dobrze, nie zawiedziecie się na mnie. Jak wam potrzeba, dowiozę, bo mnie łatwiej niż
wam. Rozumiem. Pieniędzy nie chcę za przewózkę, nie jadę przecież specjalnie. A gdyby i tak
trzeba było, pojechałbym bez żadnej zapłaty. Tylko nie mówicie nic ojcu, stary już jest, bałby się.
I tak ma dość zmartwienia, bo nas na pewno niedługo wysiedlą albo odbiorą piekarnię. Zrobię
dla was, co się da… Pożegnał się z nami i poszedł do piekarni, bo to był wieczór, a na rano musiał
mieć świeży chleb1.
1
Wojciech Jekiełek, W pobliżu Oświęcimia, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1963, s. 86.
119
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
2. „Świadectwo Nauki Rzemieślniczej” Antoniego Piskorka.
Fakty te potwierdza także publikacja z 2005 roku pt. „Ludzie dobrej woli” pod red. Henryka Świebodzkiego oraz własnoręcznie spisany życiorys pani Katarzyny Piskorek, mamy obecnego właściciela, która za działalność w ruchu oporu została aresztowana i osadzona w Mysłowicach, a następnie w KL Mauthausen2. Przeżyła, mimo ciężkich warunków w więzieniu i obozie
koncentracyjnym, i odzyskała wolność w dniu 5 maja 1945 roku w obozie wyzwolonym przez
wojska amerykańskie. Po powrocie do kraju zawarła w 1948 roku związek małżeński z Antonim
Piskorkiem, z którym do czasu jego śmierci w 1963 roku wspólnie prowadziła zakład. Po śmierci
męża kierowała zakładem. Katarzyna Piskorek zadbała o wykształcenie i doświadczenie zawodowe syna, który z czasem przejął kierowanie piekarnią. Pan Antoni podczas rozmowy wspomina, że
pierwszą pracę zawodową podjął w państwowej piekarni w pobliskich Kętach. Na pytanie o przyczyny krótko kwituje, że mama wysłała go do PSS Kęty, aby mógł się więcej nauczyć, ponieważ
uważała, że jej może się nie słuchać.
Ludzie dobrej woli, pod red. Henryka Świebockiego, wyd. Państwowe Muzeum Auschwitz–Birkenau,
Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, Oświęcim 2005, s. 345.
2
120
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Obecny właściciel jest jednym z czworga rodzeństwa. Jako jedyny poszedł w ślady ojca
i kultywuje tradycje rodzinne. Podjął naukę w szkole zawodowej o profilu piekarniczym, następnie uczęszczał do Technikum Spożywczego w Szopienicach, które ukończył z tytułem „technika
piekarstwa i cukiernictwa”. Mistrzowski tytuł „piekarz” po zdanych egzaminach otrzymał, prowadząc piekarnię już kilka lat. Pan Antoni Trzeci bez emocji skomentował ten okres w swoim życiu:
Całe dzieciństwo spędziłem w piekarni i uczyłem się wszystkiego na bieżąco. Przepisy nie były
spisywane, tylko przekazywane ustnie.
Wracając do lat 40. XX w., należy zauważyć, że po objęciu władzy przez komunistów
i umocnieniu się ich rządów zmieniono w gospodarce wszystko. Po zakończeniu wojny głównym
zmartwieniem rodziny Piskorków stała się perspektywa nacjonalizacji majątku. Szczęśliwie do
tego nie doszło. Odpowiadając na pytanie o przyczyny szczęśliwego uratowania majątku i firmy,
rodzina wskazuje dwa powody: słabą dla komunistów lokalizację oraz wielkość zakładu. Zmorą
czasu PRL-u dla zakładu były ograniczone przydziały surowca potrzebnego do wypieku oraz konieczność dostosowania produkcji do niskiej jakości otrzymywanych surowców.
3. Rodzina Piskorek przy pracy. Fot. z lat 50., ze zbiorów rodzinnych.
Bez względu na czasy w historii Polski, od samego początku najważniejszą marką i produktem był polski tradycyjny chleb. Podczas rozmowy ze wzruszeniem i dumą członkowie rodziny
opowiadają o „chlebie okrągłym nowowiejskim”, który pieczony jest po dziś dzień w podobnej
jak kiedyś wielkości – 3,5 kg. Tajemnica smaku tego zwykłego-niezwykłego chleba, jak zdradzają
rozmówcy, tkwi w zakwasie, mikroklimacie zakładu oraz w jego wielkości. Naszym zdaniem należałoby dodać jeszcze serce, które wkładają w swoją pracę.
121
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
W latach 70. i na początku lat 80. w piekarni było zatrudnionych dwóch piekarzy oraz
sprzedawczyni – czyli mama obecnego właściciela. W latach 80. wybudowano drugi piec węglowy, który bardzo ułatwił pracę i pozwolił na zatrudnienie większej liczby pracowników oraz
zwiększenie produkcji. Jak bardzo rozrosła się firma, niech świadczy fakt, że obecnie liczba pracowników wynosi 130 osób. Rodzina nazywa ich z dumą „Drużyna Piskorka”. Ciekawe wydaje się
również to, że większość zatrudnionych pracuje tam z pokolenia na pokolenie. Zdaniem właściciela kluczem do utrzymania stabilnego zatrudnienia jest troska o pracowników. Nie bez znaczenia
są także dbałość o godziwe wynagrodzenie i docenianie pracowników. Corocznie organizowane
są spotkania integracyjne dla wszystkich zatrudnionych. Podczas rozmowy podkreślają, że nie byłoby dzisiejszej pozycji zakładu, gdyby nie pracownicy, którzy tworzą dobrze funkcjonujący zespół.
Upadek komunizmu w Polsce otworzył nową kartę w historii rodziny Piskorków. Szansa na
niepohamowany rozwój pojawiła się wraz ze zmianami po roku 1989. Lata 90. rodzina wspomina
jako okres prosperity. Mała konkurencja oraz wolność gospodarcza spowodowały wzrost firmy. Pieczywo sprzedawało się „na pniu”. Działalność zakładu poszerzono o produkty cukiernicze. Z myślą
o przyszłości zapobiegliwi właściciele rozpoczęli tworzenie sieci sklepów firmowych. Po raz pierwszy
rodzina postanowiła zaciągnąć kredyt na rozwój działalności. Pozyskane środki zostały dobrze zainwestowane. Rodzinna firma również dzisiaj stanowi podstawowe źródło utrzymania.
4. Pamiątka spotkania pracowników w 2013 roku, na 75-lecie firmy.
Obecnie firma posiada placówki na terenach województwa małopolskiego i śląskiego.
Na pytanie, czy nie myśleli o poszerzeniu terenu działalności zakładu, odpowiadają: Markę firmy
budujemy na jakości produktu, na której nam zależy. Jeśli produkt dla klienta ma być taki, na
122
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
jakim nam zależy, nie możemy iść na ilość, tylko na jakość. Odpowiadając na zapotrzebowanie
społeczne i nowoczesne trendy w żywieniu, wzbogacili ofertę produktów. Obok tradycyjnych wypieków pojawiły się: pełny asortyment pieczywa pełnoziarnistego, pieczywo smakowe z ziarnami
i owocami oraz wyroby cukiernicze, w sumie ponad 100 pozycji. Ostatnio oczkiem w głowie pana
Adama Piskorka, drugiego z trzech synów, stał się chleb na zakwasie żurkowym. Przepis został
odnaleziony w rodzinnych zasobach archiwalnych.
Współcześnie obok wiedzy z zakresu piekarnictwa prowadzenie firmy wymaga umiejętności z zakresu: zarządzania, marketingu, logistyki, finansów, rachunkowości oraz umiejętności
doboru pracowników. Wysoką poprzeczkę postawił swoim dzieciom pan Antoni Piskorek. Podczas rozmowy udało nam się dowiedzieć, że warunkiem, który ojciec postawił swoim dzieciom
jest uzyskanie wyższego wykształcenia. Obecnie trójka z czworga rodzeństwa spełniła ten warunek. Wśród uczestników rozmowy widzieliśmy i czuliśmy pasje, które wynikają z zainteresowań,
z tradycji rodzinnej, a także z posiadanego wykształcenia. Dzieci właściciela są bardzo zaangażowane w działalność firmy, wspominają podczas wywiadu, że dorastali, pomagając rodzicom
w prowadzeniu piekarni.
5. Rodzina Piskorek przy wspólnej pracy w piekarni. Fot. Marta Piskorek.
Każdy z rodzeństwa pełni określoną funkcję. Pan Andrzej, najstarszy z synów, przejął na siebie bieżące zarządzanie zakładem oraz troskę o jakość produktów. Jego siostra, pani Marta, koordynuje działalność związaną z marketingiem i reklamą. Drugi z braci, pan Adam, jak wcześniej wspominaliśmy, odkrywa nowe produkty i strzeże rodzinnej tradycji. Najmłodszy z trzech braci, Antoni, ma 16 lat,
kończy naukę w gimnazjum i zamierza ją kontynuować w liceum ogólnokształcącym. Głowa rodu pan
Antoni wraz z żoną Lilą czuwają nad całością przedsiębiorstwa. I z dumą patrzą na efekty rodzinnej
aktywności. Nie bez powodu rodzina należy do Stowarzyszenia „Inicjatywa Firm Rodzinnych”.
Podczas wywiadu zauważyłyśmy silną więź między członkami rodziny i niesamowite
wsparcie, jakie w sobie mają wzajemnie. Osobą, która trzyma pieczę nad wszystkim, jest pan
Antoni senior. Jak łatwo było zauważyć, jest on dla dzieci największym autorytetem.
123
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Doskonała jakość produktów oraz oczekiwany rozwój zaowocowały licznymi nagrodami, które otrzymali m.in. za Chleb Okrągły Nowowiejski 3,5 kg. Nagrodzony też został tradycyjny
i odkryty na nowo „chleb na zakwasie żurkowym”. To wydarzenie było dla zakładu dużą reklamą,
ponieważ zostali zauważeni na rynku piekarniczym w Małopolsce.
6. Liczne nagrody zdobyte przez firmę Piskorek. Fot. Karolina Nowak
Na pytanie o konkurencję odpowiadają: Nie oglądamy się na innych, dbamy o własną
markę oraz o stałych klientów, którzy są dla nas najważniejsi.
Początkowo w logo firmy znajdowało się nazwisko poprzedzone literą „A”. Wynikało to
z tradycji rodzinnej, według której potomkowie płci męskiej otrzymują imię zaczynające się właśnie
na literę A. I oczywiście jednemu z ich nadaje się imię Antoni. Obecnie synowie pana Antoniego i pani
Lili noszą imiona: Andrzej, Adam i Antoni. Na pytanie, czy mają zamiar zmienić w przyszłości nazwę
firmy, odpowiadają, że nie, ponieważ jest ona dobrze postrzeganą marką w środowisku lokalnym.
Z żartem wspomniałyśmy, że w okolicy, gdzie mieszkamy, mówi się: „Idziemy do Piskorka”. Zjawisko
to pokazuje, że właściciele od samego początku stawiali na markę, która w tym przypadku była kluczem do sukcesu. Znak firmowy został zaprojektowany 20 lat temu. Obecna wersja jest uproszczona
w stosunku do poprzedniej i eksponuje tylko nazwisko właściciela i datę założenia firmy.
7. Szyld firmy Piskorek: wcześniejszy i obecny.
124
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
W rodzinie żartuje się, że od pokoleń mężczyźni dostają imiona zaczynające się na literę
„A”, tylko dlatego, aby ich inicjał pasował do szyldu zakładu. Po zmianie logo i wyrzuceniu „A”
niewiele się zmieniło. Pan Antoni senior marzy: Czekam na wnuka, aby nazwać go Antoni.
Piekarnia „Piskorek” stawia też na uświadamianie klientom, jak dobre produkty oferuje
im ta firma. Sposobem na reklamę są wydawane przez piekarnię plany lekcji bądź książeczki edukacyjne dla dzieci. Najbardziej zaangażowana jest w to córka właściciela pani Marta, zajmująca
się marketingiem i reklamą. Wszyscy Piskorkowie odgrywają nieraz rolę nauczycieli i trenerów,
starając się edukować dzieci, jak powstaje chleb, z czego się wziął i dlaczego jest warty swojej
ceny. Jednym z planów na przyszłość jest również organizowanie spotkań oraz warsztatów dla
dzieci i młodzieży.
8. Plan lekcji wydany przez firmę Piskorek.
9. Książeczka-kolorowanka „Od ziarenka do bochenka” wydana przez firmę Piskorek.
125
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Obecni właściciele, podobnie jak ich przodkowie, wspierają społeczność lokalną. Wspierają osoby i instytucje lokalne, które zwracają się o pomoc. Wspominają jednak, że rzadko udzielają wsparcia finansowego, wolą dzielić się tym, co mają najcenniejszego, czyli swoimi produktami.
10. Dyplomy i podziękowania dla firmy Piskorek. Fot. Karolina Nowak.
W pracy nie poddają się presji pędzącego czasu i starają się prowadzić spokojne życie.
Jak wspominali podczas wywiadu, niedziela jest dla nich dniem odpoczynku, produkcja w zakładzie ustaje. Jedzą wtedy wspólnie obiad przy jednym stole. Jak w każdej rodzinie zdarzają się
spory, o których jednak szybko zapominają, ponieważ pracują w jednym miejscu i spędzają ze
sobą wiele godzin. To nie pozwala na długie chowanie urazy.
Na pytanie: Jakie są Wasze oczekiwania wobec państwa? – udzielona przez pana Andrzeja odpowiedź brzmiała, że najlepiej byłoby, gdyby państwo ukróciło biurokratyczne procedury. Ujął to w słowach: Papier goni papier. I dopowiedział w zadumie: Chciałbym nieraz iść upiec
chleb z chłopakami, ale niestety mam na biurku stertę papierów.
Kolejnym oczekiwaniem naszych przedsiębiorców byłoby wprowadzenie przez państwo
takich regulacji prawnych, aby jakaś część, np. 25%, produktów na półkach sklepowych pochodziła od lokalnych przedsiębiorców. Bardzo martwi ich odpływ młodych wykształconych Polaków,
którzy podejmują pracę w krajach Unii Europejskiej. Uważają też, że w polskim systemie szkolnictwa wymiera porządne kształcenie zawodowe. To sprawia, że nowych pracowników trzeba dłużej
szkolić w danej dziedzinie i na konkretnym miejscu pracy. Zapytałyśmy więc, ilu obecnie mają
praktykantów ze szkoły zawodowej i w jakiej dziedzinie? Zaskoczyła nas podana liczba – tylko
pięciu z zakresu cukiernictwa.
Zgłębiając ten temat, postanowiłyśmy zadać pytanie o liczbę uczniów dyrektorowi pobliskiej szkoły, Powiatowego Zespołu nr 10 Szkół Mechaniczno-Elektrycznych w Kętach, pani Anecie
126
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Jekiełek. Otrzymałyśmy następującą informację: Obecnie na profilu piekarnictwo w klasach I – III
wielozawodowych jest 8 uczniów na 150 uczących się.
Jak już wspomniałyśmy, rodzina państwa Piskorków należy do Stowarzyszenia „Inicjatywa Firm Rodzinnych”, którego cele są m. in. następujące:
Stowarzyszenie promuje i popiera model prowadzenia działalności gospodarczej w oparciu o więzi rodzinne i kulturę organizacyjną o głębokim wymiarze społecznym. W szczególności
celami stowarzyszenia są:
1. integrowanie środowiska firm rodzinnych,
2. wspieranie działalności firm rodzinnych,
3. wspieranie i promowanie standardów etycznych w prowadzeniu działalności gospodarczej,
4. wspieranie i promowanie idei wolności gospodarczej,
5. wspieranie i promowanie idei państwa prawa i społeczeństwa obywatelskiego3.
Podczas wywiadu został poruszony temat przyszłości firmy. Podążając za wyzwaniami
cywilizacyjnymi, mają w planach zwiększenie asortymentu produktów dla diabetyków i ilości produktów bezglutenowych. Zrezygnowali ze współpracy z marketami na rzecz własnych placówek,
aby produkty, które oferują, nie traciły na jakości. Właściciele wspominają o tym, że by produkty
były dobre jakościowo, nie mogą być daleko rozprowadzane. Swoją reklamą nie chcą zanadto
zwiększać sprzedaży, ważniejsze jest dbanie o lokalnych klientów. Dlatego nie zmierzają iść w kierunku reklam telewizyjnych bądź innych sposobów na reklamę na dużą skalę. Swojej głównej siedziby, pomimo rozrostu firmy też nie zamierzają przenosić w inne miejsce. Chcą działać wyłącznie
lokalnie. Co ciekawe, właściciele, wiedząc, że ceny ich produktów są wyższe niż u konkurencji, też
nie chcą tego zmieniać. Ich klienci uważają bowiem, że produkty oferowane przez firmę są warte
swojej ceny i za dobrą jakość trzeba zapłacić.
11. Dyplomy i pamiątkowe zdjęcia w głównej siedzibie firmy Piskorek. Fot. Karolina Nowak.
3
http://firmyrodzinne.pl/o-nas/statut/
127
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
PODSUMOWANIE
Tematem naszej pracy było przedstawienie historii przedsiębiorstwa na ziemiach, z których pochodzimy. Udział w konkursie był dla nas lekcją historii, lokalnego patriotyzmu i tradycyjnych, polskich wartości oraz doskonałą okazją do poznania działalności firmy. Tej, którą od zawsze
odwiedzałyśmy i korzystałyśmy z jej usług, lecz nigdy nie wgłębiałyśmy się w jej przeszłość. Naszym zdaniem wybrany przez nas do prezentacji zakład osiągnął wielki sukces, ponieważ istnieje
już prawie osiemdziesiąt lat i trwa nieprzerwanie przy tych samych recepturach. Jednocześnie
jak mało kto potrafią połączyć w piekarni to, co tradycyjne, i to, co bardzo nowoczesne. Największą tajemnicą sukcesu jest jednak Rodzina przez duże „R”. Państwo Piskorkowie firmę prowadzą
wspólnie, wzajemnie wspierając się i ufając sobie w kwestiach podejmowanych decyzji. Wszyscy
jednakowo troszczą się o rozwój przedsiębiorstwa. I na koniec jeszcze jedno – we wszystkich działaniach kierują się sercem, co w biznesie nie jest powszechne.
Bibliografia
Jekiełek Wojciech, W pobliżu Oświęcimia, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1963.
Landau Zbigniew, Tomaszewski Jerzy, Gospodarka Drugiej Rzeczypospolitej, wyd. 1, tom III, Warszawa 1991, seria Dzieje Narodu i Państwa Polskiego.
Ludzie dobrej woli, pod red. Henryka Świebockiego, wyd. Państwowe Muzeum Auschwitz–Birkenau, Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, Oświęcim 2005.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Przedsi%C4%99biorstwo
http://firmyrodzinne.pl/o-nas/statut/
ILUSTRACJE
Autorki dołączyły do pracy 17 zdjęć. Do publikacji wybrano 11 z nich.
128
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
129
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Prace zbiorowe – II nagroda
Katarzyna Laszczowska, Patrycja Wałecka
Zespół Szkół Ekonomiczno-Administracyjnych im. Stanisława i Władysława Grabskich w Kole
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Aneta Kunicka
Ludzie z pasją – przedsiębiorcy z Koła
Historie ludzi niezwykłych, których „wydało na świat” zwyczajne miasto Koło, dowodzą,
że talent może narodzić się wszędzie, ale wpływ środowiska i odpowiednie wykształcenie mogą
go rozwinąć. Koło to niepozorne pod względem wielkości miasto ludzi wielkich i interesujących.
Wśród bohaterów naszej opowieści znaleźli się ludzie z pasją, zawsze zdecydowani podjąć ryzyko,
które z perspektywy czasu okazało się słuszne.
Jednym z nich jest pan Zbigniew Grochulski, osoba najdłużej prowadząca działalność
gospodarczą w Kole. Wspólnie zdecydowałyśmy się udać w sobotę rano do jego sklepu „1001
drobiazgów”, znajdującego się na Starym Rynku, aby porozmawiać na temat sukcesu, jaki niewątpliwie odniósł.
Historia początków działalności pana Zbigniewa mogłaby stać się tematem niejednej
książki – poradnika dla rozpoczynających karierę, jednak my chciałyśmy uzyskać od niego informacje na temat innych lokalnych przedsiębiorców. Byłyśmy poruszone wiedzą naszego rozmówcy
nie tylko o początkach niektórych firm, ale także ciekawie opowiedzianą historią miasta. Miałyśmy przyjemność dowiedzieć się kilku istotnych faktów na temat biznesu pana Zbigniewa Grochulskiego. O swoich początkach mówił tak:
Prowadzę działalność od 1955 roku, miałem wtedy 23 lata. Zacząłem od handlu przewoźnego, po targach i jarmarkach. Na początku miałem tylko dwie walizeczki, a dopiero w 1977
roku otworzyłem sklep. W międzyczasie przebranżowiłem się, aby nie robić konkurencji mojej
teściowej, która także prowadziła własny biznes.
Poruszone gościnnością i otwartością rozmówcy, słuchałyśmy dalej jego opowieści. Zapytałyśmy, po kim pan Zbigniew odziedziczył smykałkę do interesów.
Mój ojciec był rzemieślnikiem – powiedział, uśmiechając się szelmowsko – prowadził
warsztat „wyrób obuwia”. Dziadek prowadził warsztat szewski. Można więc powiedzieć, że to
po nich odziedziczyłem ten talent. Ogólnie z zawodu jestem krawcem. Pracowałem w spółdzielni
krawieckiej 2 lata, a dopiero później rozwinąłem własną działalność gospodarczą. Była to w pew131
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
nym sensie rodzinna firma, ponieważ zatrudniałem trzy osoby z rodziny (córkę, zięcia, żonę) i tylko
jedną z zewnątrz.
Kolejne pytanie, jakie przyszło nam na myśl, dotyczyło towarów, w jakie się zaopatrywał
i gdzie je nabywał. Obecny asortyment jest w sklepie szeroki, stąd nasza ciekawość. – Handlowałem – powiedział – po całej Polsce galanterią odzieżową, sztuczną czeską biżuterią, klipsami,
naszyjnikami, guziczkami, butami, wszystkim co się dało. Towar zdobywałem bezpośrednio od
producentów z całej Polski, z takich miejscowości jak: Zielonka, Wyszków, Kobyłka.
1. Pan Zbigniew Grochulski w swoim sklepie (23.04.2016 r.). Fot. K. Laszczowska, P. Wałecka.
Rozmowa nabrała tempa. Nasz rozmówca opowiedział o ciekawych i zabawnych momentami okolicznościach związanych z założeniem firmy, a także o towarzyszących temu problemach.
132
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
2. Stary Rynek w Kole (w okresie PRL nosił nazwę Plac PZPR).
Fot. w: M. Kozajda, Koło w przeszłości, Koło 1998.
Trzeba było należeć do Związku Zrzeszenia Kupieckiego. Następnie posiadać zezwolenie od
Wydziału Handlu i Przemysłu, które było trudno zdobyć. – Pan Zbigniew w tym momencie pokazał
nam swoje dawne zezwolenie, na którym znajdowała się pełna nazwa sklepu i szczegółowy zakres
tego, czym mógł handlować. – Władze bardzo utrudniały prowadzenie działalności. Bardzo często
kontrolowali na targach, sprawdzali nawet kolory swetrów, a samochody dokładnie przeszukiwali.
Faktycznie, trzeba było rzetelnie i szczegółowo prowadzić firmę. Tak właśnie działo się w latach
pięćdziesiątych. Natomiast w stanie wojennym było jeszcze trudniej prowadzić własny handel, ponieważ kontrolowali mnie, czy posiadam zezwolenia i rachunki, niszczyli podatkami. Zniknęło wielu
przedsiębiorców, likwidowano prywatne zakłady, tylko pojedyncze utrzymały się.
Sympatyczny pan Zbigniew nie krył wzruszenia. Jak wielu w tamtym czasie przedsiębiorców, nie godził się na zastaną rzeczywistość. Rozmowa przeszła na temat handlu w Kole oraz innych
przedsiębiorców, działających w tych czasach. – Handel zaczynał się na Starym Rynku, tu wszystko można było kupić, sklep przy sklepie. Najwięcej było krawców i szewców. Tutaj nie można było
przejść, znajdowała się tu cała dzielnica handlowa, a konkurencja była bardzo duża. – Pan Zbigniew
wspominał też innych przedsiębiorców w Kole. – Głowinkowski miał wytwórnię piwa na Asnyka,
a Żydzi mieli pasmanterię i metrówki. Była rzeźnia, piekarnie Ciesiełkiewicza i Biskupskiego. Były
cztery knajpy, sklep Kropidłowskiego. Ostatni z wymienionych istnieje do dziś i ma się świetnie.
Na koniec zapytałyśmy, które czasy wspomina najlepiej, na co rzekł: Jeśli chodzi o handel,
to wróć komuno! Wtedy miałem pieniądze, a teraz podszewkę – powiedział, pokazując żartobli133
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
wie pustą kieszeń. – Było ciężko, dzień i noc jeździło się za towarem. Oczywiście trzeba było mieć
trochę znajomości, bo takich jak ja było więcej. To co przywiozłem, sprzedałem przez dwa, trzy,
cztery dni, a teraz nic. Również w tamtych czasach mogłem komuś pomóc, wspierałem dom dziecka, pobliskie liceum, przekazałem do szpitala 11 luster, ozdoby choinkowe, inne drobiazgi, a teraz
nie ma na to pieniędzy.
Jako człowiek „starej daty”, pan Grochulski posiadał wiele informacji na temat kolskiego
handlu, rzemiosła i przemysłu. Dlatego kiedy zapytałyśmy o innych ludzi z pasją, polecił nam zagłębić się w historię Kolskiego Fajansu, założonego przez rodzinę Freudenreichów.
W związku z tym udałyśmy się do Muzeum Technik Ceramicznych im. Czesława Freudenreicha, aby zaczerpnąć nieco informacji na temat tej rodziny. Odwiedziłyśmy także Bibliotekę
Miejską i Ratusz na Starym Rynku. Po wielu staraniach dowiedziałyśmy się, iż w 1843 roku Austriak Józef Freudenreich wykupił dawny dom fabryczny w Kole. W jego miejsce powstała fabryka
porcelany, półporcelany, fajansu oraz szkła. Po Józefie fabrykę przejął jego syn August, a następnie synowie Stefan i Czesław, którzy prowadzili Fabrykę Fajansu od 1904 do 1914 roku. W 1926
roku Czesław spłacił brata i został jedynym właścicielem wytwórni w Kole. To właśnie jego historia
zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ za jego czasów – w dwudziestoleciu międzywojennym
– przedsiębiorstwo najbardziej się rozwinęło.
Czesław urodził się 1 czerwca 1873 roku w Kole. W 1880 roku chłopiec został wysłany
do szkoły im. Adama Asnyka w Kaliszu, którą ukończył w 1889 roku, a następnie wyjechał do
Warszawy, gdzie studiował. Później pracował w Zgierzu. W 1900 roku wrócił do Koła na stałe, aby
pracować u swojego ojca. Rzetelne źródła donoszą, że był on człowiekiem bardzo pracowitym,
o nieprzeciętnej energii, zrównoważonym oraz budzącym powszechne zaufanie. W fabryce pracował od świtu do późnego wieczora. Pierwszy przychodził do pracy i ostatni z niej wychodził.
Z chwilą przejęcia fabryki starał się rozwinąć produkcję poprzez wprowadzenie nowych
asortymentów, wzorów, dekoracji itp. Po Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu w latach
30. XX wieku wzrosło ogromnie zapotrzebowanie na kolski fajans, tak że towar sprzedawany był
niemal od ręki, mimo ogromnej konkurencji. Wyroby zdobyły szybko nie tylko rynek krajowy,
ale i rynki zagraniczne (Rumunia, Łotwa, Litwa i Estonia). Przez wszystkie lata fabryka Czesława
Freudenreicha w Kole produkowała jako jedyna w Polsce luksusowe, bogato dekorowane złote
kobalty. Wiemy również, że raz w roku Freudenreich odwiedzał hurtowników i osobiście przyjmował zamówienia na fajans. Źródła historyczne podają, że przed 1914 rokiem na terenie Koła były
jeszcze dwie małe wytwórnie fajansu, jednak nie wytrzymały konkurencji i zostały zlikwidowane.
W roku 1937, za pośrednictwem Izby Handlowej w Warszawie, zakład Czesława Freudenreicha
wysłał do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej dwie skrzynie z wzorami wyrobów kolskich.
Przed 1914 rokiem stan zatrudnienia w fabryce wynosił około 120–150 pracowników,
natomiast w okresie międzywojennym kształtował się na poziomie około 200 osób. Do czasów
I wojny światowej warunki pracy w fabryce były ciężkie, ponieważ pomieszczenia nie były przystosowane do produkcyjnej działalności zakładu, panowała ogólna ciasnota. Dowiedziałyśmy się
również, że od założenia fabryki aż do 1914 roku pracowano po 10, a nawet po 12 godzin dziennie, przy lampach naftowych zawieszonych na ścianach. W okresie międzywojennym czas pracy
został skrócony i wynosił 8 godzin dziennie, ale warunki pracy nie uległy większym zmianom.
134
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
3. Czesław Freudenreich w 1900 roku. Fot. ze zbiorów Muzeum Technik Ceramicznych
w Kole im. Cz. Freudenreicha.
W początkowym okresie działalności fabryki udzielanie pomocy robotnikom nie było
regulowane żadnymi przepisami, było jedynie nakazem moralnym. Dlatego uważamy, że warto
podkreślić, iż Czesław Freudenreich, mimo braku nakazów prawnych, troszczył się w miarę możliwości o losy swych pracowników. Od 1924 roku, gdy powstała „Kasa Chorych”, zaczęły obowiązywać takie ubezpieczenia, jak: chorobowe, emerytalne, fundusz pracy i wypadkowe. Oprócz wyżej
wymienionych świadczeń dwa razy w roku robotnicy otrzymywali gratisowo naczynia fajansowe
do swojego użytku. Pracownicy biurowi w tym samym czasie otrzymywali w gotówce premię.
Należy stwierdzić, iż stosunek załogi fabrycznej do właściciela był bardzo pozytywny. Z wiarygodnych źródeł wiemy, że każdego roku pracownicy większych działów w wigilię Bożego Narodzenia
urządzali tradycyjny opłatek, na który zapraszali właściciela oraz urzędników biurowych. Uroczystość rozpoczynała się przemówieniem Czesława Freudenreicha o godzinie 11, następnie składano sobie życzenia, dzieląc się opłatkiem. Podobnie było na Wielkanoc, z tą różnicą, że zamiast
opłatkiem dzielono się święconym jajkiem. W dzień Czesława (20 lipca) właściciel urządzał całej
załodze swoje imieniny, które odbywały się na podwórzu fabrycznym o godzinie 15. Duszą życia
kulturalnego i towarzyskiego załogi była jego córka, Krystyna. Z żoną Lucyną miał Czesław również
trzy inne córki (Irenę, Marię oraz Helenę).
135
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Uważamy, że Czesław Freudenreich był przykładem człowieka zaangażowanego we
wszystkie dziedziny życia społecznego, ponieważ był wybitnym działaczem kulturalno-oświatowym, gorącym patriotą, a przede wszystkim niósł pomoc ludziom, którzy tego potrzebowali.
W okresie I wojny światowej prowadził naukę pływania dla chłopców z Warszawy, a także zajęcia z gimnastyki w roku szkolnym 1918/1919 w Szkole Realnej. W okresie międzywojennym był
wybitnym organizatorem ruchu sportowego. Organizował częste, z licznym udziałem młodzieży,
pokazy gimnastyczne. Własnym sumptem dokonał zabezpieczenia ruin Kazimierzowskiego zamku
nad Wartą. W pamiętniku napisał swoje credo: „Przestrzegajmy czystości naszej mowy, pamiętajmy o pamiątkach narodowych i naszych bohaterach”. W 1930 roku wystąpił z inicjatywą utworzenia muzeum w Kole, lecz z powodu braku środków finansowych ze strony miasta i powiatu nie
doszło wówczas do realizacji pomysłu. Od 9 lutego do 30 października 1918 roku ukazywał się
„Głos Koła” – pierwsze regularnie wydawane kolskie czasopismo, którego wydawcą był właśnie
Czesław Freudenreich.
4. Przykład produktu wysłanego w 1937 roku przez Fabrykę Fajansu do Stanów Zjednoczonych.
Eksponat w Muzeum Technik Ceramicznych w Kole.
Wybuch II wojny światowej zmusił kolskiego przedsiębiorcę do zamknięcia Fabryki Fajansu. W nocy z 13 na 14 października 1939 roku Czesław Freudenreich wraz z córką Krystyną
zostali aresztowani przez SS Sonderkommando i wywiezieni do Konina. Oboje bez wyroku sądowego zostali rozstrzelani 10 listopada 1939 roku.
Po wyzwoleniu Koła w 1945 roku zakład fajansu jako jeden z pierwszych uruchomił produkcję i został upaństwowiony. Od 1992 roku Kolska Fabryka Fajansu znalazła się w rękach prywatnego właściciela. Funkcjonowała pod nazwą „Janpol”, a następnie „Stanpol”. 11 listopada 1998 roku
na ścianach byłej fabryki fajansu odsłonięto tablicę pamiątkową, poświęconą ostatniemu przedwojennemu właścicielowi Czesławowi Freudenreichowi. Obecnie w Kole, poza tablicą, jest wiele innych miejsc, które upamiętniają tego wybitnego, zasłużonego dla miasta przedsiębiorcę: jest ulica,
nazwana jego imieniem i nazwiskiem, willa, w której mieszkał wraz z rodziną, rodzinny grobowiec
Freudenreichów, a także Muzeum Technik Ceramicznych im. Czesława Freudenreicha.
136
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
5. Fragment wystawy stałej Muzeum Technik Ceramicznych w Ratuszu Miejskim w Kole.
6. Sygnatury Fabryki Fajansu w Kole. Eksponat w Muzeum Technik Ceramicznych.
Nasza podróż śladami niezwykłych ludzi nie dobiegła jeszcze końca. Wspólnie stwierdziłyśmy, że należy również napisać o przedsiębiorcy, którego firma rozwija się dziś równie dynamicznie, jak niegdyś Fajans. Jednogłośnie zdecydowałyśmy, że będzie to pan Robert Andre,
który jest założycielem ANDRE ABRASIVE ARTICLES sp. z o.o., sp. k., produkującego profesjonalne
137
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
narzędzia ścierne. Dlatego też dołożyłyśmy wszelkich starań, aby umówić się z nim na spotkanie.
Po pewnym czasie oczekiwania na odzew z jego strony, w końcu się udało i dnia 13 maja 2016
roku udałyśmy się do siedziby jego firmy, aby przeprowadzić z nim wywiad.
7. Rozmowa z panem Robertem Andre (13.05.2016 r.). Fot. Aneta Kunicka.
Początkowo byłyśmy bardzo zdenerwowane, lecz gdy dołączył do nas pan Prezes i rozpoczęła się rozmowa, okazało się, że jest on człowiekiem otwartym, miłym i rozmownym. Na
początku zapytałyśmy o genezę firmy, sposób założenia działalności w owych czasach i trudności
z tym związane.
Geneza powstania mojej firmy nie jest związana z żadnym wcześniejszym biznesem, który prowadzili rodzice czy dalsza rodzina. Zarówno mama, jak i ojciec, byli urzędnikami państwowymi. Mama była główną księgową, a ojciec pracował w działach gospodarczych Urzędu Wojewódzkiego w Kielcach. Nigdy nie byli związani z żadną działalnością, produkcyjną czy usługową.
Wtedy zresztą produkcyjnej, jako takiej, prywatnej, przecież nie było. Był to mój osobisty pomysł,
żeby rozpocząć działalność na własną rękę. [...] W roku 1979 rozpocząłem pracę w KORUNDZIE
w Kole. Wtedy był to jeden z większych zakładów w naszym regionie. Tam zapoznałem się z branżą materiałów ściernych. Byłem świeżo po studiach, które ukończyłem w Poznaniu na Politechnice
Poznańskiej, jako chemik na wydziale Technologii Chemicznej. W Kole nigdy wcześniej nie byłem,
żona pochodziła z Konina. Kiedy dostała pracę w muzeum w Kole, w sposób naturalny przeprowadziliśmy się w ten rejon. W KORUNDZIE pracowałem przez 9 lat, wcześniej w Ośrodku BadawczoRozwojowym, który tam powstał.
W roku 1987, kiedy jeszcze w naszym kraju panował ustrój socjalistyczny, czasami nazywany komunistycznym, były różne uwarunkowania. W moim charakterze było coś, co kazało mi
poszukać czegoś nowego i własnego. Ta droga była trudna. Główna trudność polegała na tym, że
w owym czasie nie było można uruchomić żadnej produkcji prywatnej. Byli tak zwani prywaciarze,
którzy świadczyli usługi, np. szewc, krawiec. Natomiast produkcji jako takiej nie było i dlatego
138
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
moja działalność w roku 1987 rozpoczęła się w ramach Spółdzielni Rzemieślniczej Wielobranżowej w Kole, ponieważ ona miała w pewnym sensie formę państwową, a więc mogła produkować.
Z kolegą, Janem Łopatką, na początku sami zaczęliśmy produkcję w 1987 roku. Po prostu wytwarzaliśmy wyroby, a sprzedawała je spółdzielnia. Dokument wydania towaru szedł do spółdzielni,
a spółdzielnia je firmowała jako instytucja, która miała do tego prawo w tamtym czasie. Dzisiaj
wydaje się to wręcz śmieszne, ale tak wtedy było. Początki były makabrycznie trudne, ponieważ
przed 4 czerwca 1989 roku – kiedy to Joanna Szczepkowska ogłosiła w mediach upadek komunizmu – trzeba było sobie wszystko organizować na własną rękę. Dopiero potem powstała ustawa,
dzięki której ewidencjonowano firmy.
8. Początkowa załoga firmy, w 1987 roku; od lewej: Jan Perkowski, Jan Łopatka, Marzena Opszała
i Robert Andre. Fot. ze zbiorów Roberta Andre.
W roku 1990 założyłem własną firmę, rozstaliśmy się ze wspólnikiem, ponieważ kolega
miał trochę inne spojrzenie na prowadzenie tej działalności. W chwili obecnej moja firma liczy
ponad 200 pracowników, bezpośrednio zatrudnionych na umowę o pracę.
Po wysłuchaniu tej ciekawej wypowiedzi, przeszłyśmy do kolejnego pytania, dotyczącego konkurencji w owych czasach. Pan Andre z chęcią wytłumaczył nam, jak to wyglądało. – Na
początku działalności to, co się wyprodukowało, można było bez problemu sprzedać. Sztuką było
wyprodukować cokolwiek. Trudny był dostęp do surowców i maszyn. Teraz jest zupełnie odwrotnie, wszystko zmieniło się o 180 stopni. Obecnie dzięki nowoczesnej technologii można wyprodukować i zrobić wszystko to, co się chce. Sztuką natomiast jest sprzedać. Aby tego dokonać, należy
mieć dobry wyrób na rynku w danej branży, gdyż producentów jest wielu. Firma musi przynosić
zysk po to, by się dalej rozwijać. Podsumowując, w tamtych i obecnych czasach były i są trudności,
ale różne.
139
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
W dalszej części rozmowy pan Robert Andre przedstawił nam spis wyróżnień, które
otrzymał. Były to odznaczenia zarówno dla niego samego, jak i dla całej firmy.
Satysfakcję dają przede wszystkim te nagrody, które dostał cały zakład. Trofea te mieszczą się w bardzo różnych obszarach działalności. Pierwsze miejsce w kategorii średnich firm, jako
pracodawca – organizator pracy bezpiecznej; „Przedsiębiorstwo Fair Play” – tę nagrodę otrzymujemy każdego roku począwszy od 2006 roku. Otrzymaliśmy wiele wyróżnień przyznanych przez
Krajową Izbę Gospodarczą za działalność proekologiczną. Jeśli chodzi o moje osobiste osiągnięcia, cieszę się, że zostałem Zasłużonym dla Województwa Wielkopolskiego. Natomiast trochę później otrzymałem Złoty Krzyż za dynamicznie rozwijającą się firmę, ufundowany przez wojewodę
wielkopolskiego. Osobistą satysfakcję sprawia mi zdobycie rynku zagranicznego. Sprzedaż eksportowa wynosi obecnie około 20% produkcji. W naszej działalności eksport jest niezwykle ważny.
Jako uczennice Zespołu Szkół Ekonomiczno-Administracyjnych w Kole, dostrzegłyśmy
działalność pana Andre dużo wcześniej, ponieważ współpracuje on ściśle z naszą szkołą. Pragnęłyśmy dowiedzieć się więcej o jego działaniach na rzecz naszego miasta.
Uważam, że wszelkiego rodzaju pomoc jest częścią naszej działalności. Biznes jest biznesem, a to jest jakby uzupełnieniem tego biznesu, które również się przekłada na jego efektywność.
Współpracuję z bankami, klientami, sportowcami, również z innymi charytatywnymi organizacjami, które tych pieniążków nie mają i dla nich nawet kilkaset złotych to jest spora kwota, bo mogą
sobie za to coś zorganizować. Zasadę przyjąłem taką, że wspomagam miejscowe firmy, ponieważ
uważam, że każdy przedsiębiorca zasługuje na pomoc. Jeśli chodzi o działalność kulturalną, to
takim moim oczkiem w głowie zawsze była fotografia, bo jestem tu bezpośrednio w to zaangażowany z racji mojego hobby, pasji. Jestem członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. [...]
Niedługo będzie 40 lat, jak istnieje Kolski Klub Fotograficzny „FAKT”, którego byłem założycielem
w 1978 roku. Teraz oddałem w młode ręce, powiedzmy, przywództwo w tym klubie, ale dalej
wspieram i działam.
Jestem również przewodniczącym rady Muzeum w Kole, członkiem Kolskiej Izby Gospodarczej, ale również Konińskiej Izby. Przez wiele lat starałem się też pomagać Miejskiemu Domowi Kultury. Ponieważ teraz staje się bardzo modne bieganie, utworzyliśmy własną drużynę
ANDRE, która uczestniczy w organizowanych, chociażby przez MALINOWĄ MAMBĘ, wydarzeniach i czynnie wspomagamy ANDRE CUP, czyli turniej piłkarski o puchar fundowany przeze mnie.
Na te przedsięwzięcia są zapraszani nasi klienci, kontrahenci, załoga, współpracownicy. Jest również Kolska Liga Siatkowa, gdzie któryś raz z rzędu zajmujemy I miejsce.
Zaskoczone tak wieloma poczynaniami pana Prezesa i jego aktywnością, zastanawiałyśmy się, czy kiedykolwiek odpoczywa. Widać, że jest on pracowitym i pomysłowym człowiekiem,
dlatego zapytałyśmy go o kilka wskazówek dla osób, które pragną otworzyć własną działalność.
Oto, co powiedział:
Wyznaję trzy zasady. Pierwsza z nich to STEP BY STEP, czyli krok po kroku. Do tej pory
zresztą realizuję to w ten sposób. Zawsze uważałem, że pierwszą rzeczą jest oczywiście nabyta
wiedza i pomysł. Kiedy mój stan posiadania był równy zero, a nawet minus, bo jeszcze się opiekowałem rodzicami, trzeba było każdy zaoszczędzony grosz inwestować w firmę i to jest mój drugi
aspekt tego sukcesu. Mianowicie – nie konsumpcja, a inwestowanie. To jest podstawowa sprawa,
140
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie ma szans na stworzenie firmy i jej rozwój. Trzecią rzeczą jest
wytrwałość, zbieranie każdego grosza zarobionego na danym produkcie i inwestowanie. W moim
przypadku to nie był jakiś super pomysł, to po prostu była katorżnicza praca z dnia na dzień, która
trwała latami. Ta wartość dodana zwiększała się i doszło do zysku.
W tej chwili w ramach dotacji unijnych jest duża szansa na założenie małego przedsiębiorstwa, więc radziłbym zainteresować się właśnie tym obszarem i zacząć od drobnej działalności. Znaleźć nowego klienta, nowego kontrahenta i w ten sposób zacząć działać. Później sprawa
wiąże się z zatrudnieniem pracowników. Nie jest to łatwe, ja miałem to szczęście, że znalazłem
grupę pracowitych i kompetentnych ludzi. Obecny klimat dla przedsiębiorców jest dużo lepszy niż
kiedyś, można starać się o pozyskiwanie funduszy i dotacji unijnych.
Po usłyszeniu wszystkich odpowiedzi na zadane pytania, wiedziałyśmy już, że pan Robert
Andre jest osobą, która swoją pracę wykonuje z ogromnym zaangażowaniem, ale i z rozsądną
kalkulacją. Wszystko to daje mu prawdziwą satysfakcję. Zdradził nam, że to pasja pozwoliła mu
odnieść taki sukces.
Uważam, że jeśli człowiek nie ma w sobie tej pasji tworzenia czy rozwijania się, a jedynie
nastawi się na konsumpcję i wydawanie pieniędzy, to nie ma szans zaistnieć dłużej na rynku. Cały
czas, pomimo osiągniętego statusu firmy, dążę do dalszego jej rozwoju i mam poczucie, że ta
pasja jest cały czas we mnie.
Motto pana Roberta Andre powinno stać się myślą przewodnią dla wszystkich młodych
przedsiębiorców. Brzmi wdzięcznie i motywująco:
DZIAŁAJ ODWAŻNIE – ŻYCIE TO JEDEN WIELKI EKSPERYMENT.
Bibliografia
Andre R., Puls Andre, „Kwartalnik Zakładowy Andre Abrasive Articles” w Kole, nr 9 styczeń – marzec 2016.
Burszta J., 600 lat Miasta Koła, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1963.
Freudenreich Z., Wspomnienia wojenne poznańczyka 1939-1946, Wydawnictwo Idam Dariusz
Matysiak, Koło 2014.
Fajans kolski – formy, dekoracje, techniki zdobnicze im. Czesława Freudenreicha, katalog wystawy, oprac. T. Nuszkiewicz, N. Grzanka, Muzeum Technik Ceramicznych, Koło 2015.
Mujta J.S., Starzyński M., Czesław Konrad Freudenreich (1873-1939), Kolskie Towarzystwo Kulturalne, Koło 1984.
Mujta J.S., 635 lat Miasta Koła, Muzeum Technik Ceramicznych, Koło 1997.
„Rocznik Kolski” nr 8/2015, Muzeum Technik Ceramicznych, Koło 2015, autorzy artykułów: Grabowski A., Kaszyński M., Mendroga A. ks., Gańczyk B., Jaśkowski E., Racinowski D., Kasperkiewicz K.,
o. Sitnik A.K., Jaworski W., Gronert-Ubych B.
141
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Teczka Firm Regionalnych Informator Firmowy Koło i okolice, Urząd Miejski, Koło 2015.
Wysocka A., Tarcza pokryta srebrem, czyli 25 lat ANDRE ABRASIVE ARTICLES na rynku wytwarzania artykułów ściernych, Koło 2012.
MATERIAŁY Z INTERNETU
http://kurier-kolski.pl/2011/12/nieznany-znak-fabryki-fajansu-i-kamionki-freudenreicha/
https://slownikmiastakola.wordpress.com/slownik/freudenreich-czeslaw/
http://www.muzeum-kolo.pl/pl/index.php?option=com_content&view=article&id=45&Item
id=39
http://plewiska.net/?nowe-informacje-o-rodzinie-freudenreichow,207
http://www.kolo.pl/pl/aktualnosci/1233/wspomnienie-tego,-ktory-sluzyl-miastu-i-jego-spolecznosci
http://www.lajt.lm.pl/aktualnosci/informacja/101847/upamietnili_ostatniego_wlasciciela_kolskiej_fabryki_fajansu
http://kolo.pl/pl/262/264/muzeum-technik-ceramicznych
http://www.museo.pl/content/view/1229/171/
Relacje Ustne
• Wywiad z panem Robertem Andre.
• Rozmowa z panem Zbigniewem Grochulskim.
• Rozmowa z panem Stanisławem Mandziewskim, pracownikiem Muzeum Technik Ceramicznych w Kole.
ILUSTRACJE
Autorki dołączyły do pracy 13 fotografii. Do publikacji wybrano 8 z nich.
142
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
143
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Prace zbiorowe – III nagroda
Oliwia Kończak, Klaudia Orzechowska, Olgierd Krzyżaniak, Jan Chraplak
I Liceum Ogólnokształcące im. św. Barbary w Chodzieży
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Agnieszka Ptakowska-Sysło
Białe złoto Chodzieży,
czyli historia chodzieskiej fabryki porcelany
Wstęp
Jesteśmy uczniami klasy biologiczno-chemicznej I Liceum Ogólnokształcącego im. św.
Barbary w Chodzieży. Chodzież to niewielkie miasto położone nad trzema jeziorami, w północnej Wielkopolsce. O konkursie „Historia i Życie” dowiedzieliśmy się na lekcji historii. Bez chwili
wahania postanowiliśmy napisać pracę. Historia, szczególnie ta lokalna, bezpośrednio związana
z ludzkimi losami, jest naszą pasją. Opisanie dziejów fabryki porcelany było dla nas wspaniałą
przygodą.
Swoją pracę rozpoczęliśmy od zapoznania się z literaturą opisującą dzieje fabryki porcelany
w Chodzieży. Niezwykłym przeżyciem była również wizyta w fabryce porcelany. Przeprowadziliśmy
wywiad z dyrektorem ds. eksportu, panią Barbarą Fenger. Następnym krokiem było przeprowadzenie wywiadu z naszymi babciami, co dało nam niezwykłą okazję do pogłębienia wiedzy, nie tylko na
temat chodzieskiej fabryki, ale także losów bliskich. Ostatnim elementem było odwiedzenie Działu
Historii i Tradycji Miasta Miejskiej Biblioteki Publicznej w Chodzieży. Wykonaliśmy zdjęcia obrazujące obecną fabrykę. Uzyskaliśmy także dostęp do fotografii archiwalnych.
„Moja babcia pracowała w porcelanie” – to proste zdanie jednoczy wielu młodych
mieszkańców Ziemi Chodzieskiej. To właśnie ono sprawiło, że zainteresowaliśmy się historią Chodzieskiej Fabryki Porcelany – każde z nas ma babcię, która była pracownikiem tej chodzieskiej fabryki. Nas zdanie to dotyczy w sposób dosłowny, jednakże „babcią” może być także inny członek
rodziny lub przyjaciel. Większość chodzieżan, a także mieszkańców innych miejscowości powiatu
chodzieskiego ma krewnego, który tworzył lub tworzy „białe złoto Chodzieży”. Chodzieska Fabryka Porcelany pozostaje od wielu lat jednym z największych zakładów przemysłowych w okolicy,
a jej wyroby są, bez cienia wątpliwości, najbardziej rozpoznawalnymi i cenionymi produktami pochodzącymi z północnej Wielkopolski. Goszczą one na stołach w całym kraju, a także za granicą.
Dlatego możemy być dumni, że w naszej niewielkiej miejscowości funkcjonuje taki zakład.
145
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Dziękujemy naszym babciom: Krystynie Orzechowskiej, Marii Gintowt, Zofii Miętus i Bogumile Ładzie, których wspomnienia wzbudziły w nas chęć zgłębienia tej części historii Chodzieży.
Specjalne podziękowania kierujemy do Dyrektor ds. eksportu Polskich Fabryk Porcelany „Ćmielów” i „Chodzież” S.A., pani Barbary Fenger. Dziękujemy serdecznie za przybliżenie nam historii
fabryki, udostępnienie historycznych dokumentów, zdjęć, Kroniki oraz umożliwienie nam poznania obecnego zakładu.
Rozdział 1. Pod zaborami
Chodzież była od czasów średniowiecza znana z warsztatów tkackich, koronkarskich
oraz fabryki papieru. Nie rozwijał się tu natomiast przemysł ceramiczny. Sytuacja ta uległa zmianie, gdy odkryto w okolicy złoża glinki ogniotrwałej.
[...] Tymi, którzy dokonali pierwszego kroku w stronę powstania przedsiębiorstwa, byli
Ludwik Schnorr i Herman Müller z Frankfurtu nad Odrą. Dokonali oni zakupu dawnego browaru,
czyli zamku rodziny Grudzińskich. Rozpoczęli produkcję naczyń fajansowych. Początkowo produkcja odbywała się w prymitywnych warunkach. Ciekawostką może być fakt, że w tamtym czasie do
rozwoju fabryki przyczyniła się Noteć, a dokładniej położone nad nią torfiaste łąki, z których pozyskiwano drugie, obok drewna z okolicznych lasów, źródło opału do pieców do wypalania fajansu.
Wymieniane są dwie daty roczne rozpoczęcia działalności chodzieskiej porcelany: 1852
i 1854 . W początkowym okresie fabryka często zmieniała właścicieli. W 1877 roku została zakupiona przez kupca Ehrenwerttha, a w 1888 została przejęta przez Hermana Heina z Berlina, który
ją rozbudował. W 1891 roku poważnie ucierpiała w pożarze, jednakże już w tym samym roku
została odbudowana i zmodernizowana. W 1895 roku w fabryce pracowało 450 robotników. Od
1895 do 1921 roku właścicielem fabryki fajansu była firma „Annaburger Steingutfabrik” pochodząca z Saksonii2.
1
Mimo iż kwestia własności chodzieskiego przedsiębiorstwa była u schyłku XIX wieku zdecydowanie niestabilna, nie można zaliczyć tego okresu do nieudanych. Proces produkcji był cały czas
unowocześniany. Liczne modernizacje skutkowały m.in. zainstalowaniem nowych, mechanicznych
urządzeń do formowania, zbudowaniem pieców przystosowanych do opalania węglem. [...]
W marcu 1896 roku w Chodzieży Herman Hein otworzył kolejną fabrykę – produkującą
porcelanę. Wiosną 1897 fabryka rozpoczęła produkcję, a jesienią zatrudniła już 356 robotników,
kilka lat później ich liczba zwiększyła się do około 600. Budynek fabryki należał do najpiękniejszych fabryk niemieckich. Był również wyjątkowo dobrze wyposażony m.in. w zakresie oświetlenia i klimatyzacji. [...] Nowa fabryka wpłynęła na życie w mieście; na potrzeby fabryki sprowadzano rocznie około 2 tys. wagonów z potrzebnymi surowcami.
U schyłku XIX wieku robotnicy pracowali 10-12 godzin dziennie, za co otrzymywali każdego dnia od 1,5 marki do 4 marek – zależnie od rodzaju wykonywanej pracy. Płace te zaczęły
Występuje rozbieżność w opracowaniach, które podają różne daty; por. w: Dzieje Chodzieży pod red. S.
Chmielewskiego, Chodzież 1998, s. 180 (rok 1854), Kronika Porcelany, Chodzież 1977-78 (rok 1852).
2
Dzieje Chodzieży, pod red. S. Chmielewskiego, Chodzież 1998, s. 231.
1
146
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
w tym czasie dynamicznie wzrastać, osiągając około 1900 roku dwukrotność stawek początkowych. Władze dostrzegły wtedy, że w ubiorze i odżywianiu się robotnicy zaczynali dorównywać
zamożniejszym warstwom3.
Po krótkotrwałym okresie prosperity zaczęły się trudne czasy zarówno dla fabryki,
jak i jej pracowników. W wyniku kryzysu, wywołanego przez wojnę burską w Afryce Południowej,
sprzedaż porcelany spadła; Anglia, Australia, Austria oraz kolonie brytyjskie nabywały mniej dóbr,
w tym chodzieskiej porcelany. W 1899 roku nastąpiły pierwsze zwolnienia z pracy, które dotknęły
większość pracowników fabryki. Pozostałych zatrudniono na pół etatu. Przez problemy z konkurencją w lutym 1901 roku fabryka ogłosiła upadłość. Z konieczności została wystawiona na sprzedaż. Nabył ją bogaty kupiec z Hamburga, Willöper. Przekształcił ją w spółkę akcyjną z ograniczoną
odpowiedzialnością.
[...] W 1908 roku w Chodzieży mieszkało około 2100 robotników. Około 500 z nich zatrudnionych było w przemyśle ceramicznym. W tym czasie zarobki wynosiły dziennie 3–3,5 marek
dla mężczyzn i 1,6–2,5 marek dla kobiet. Stawki takie utrzymywały się do czasu I wojny światowej.
Na początku XX wieku do osiedlenia się w Chodzieży zachęcano robotników z głębi Niemiec. Fabryka porcelany budowała dla nich domki robotnicze4.
W okresie wojny wśród pracowników fabryki porcelany wzrosło bezrobocie. Wypłacano
im zapomogi, jednakże warunki ich życia w znacznym stopniu się pogorszyły. 14 grudnia 1917
roku w fabryce wybuchł pożar, ale dzięki staraniom właściciela wkrótce ją odbudowano.
Rozdział 2. Dwudziestolecie międzywojenne
Odzyskanie przez Polskę niepodległości po zakończeniu I wojny światowej oraz zwycięskie powstanie wielkopolskie skutkowały powrotem ziemi chodzieskiej w granice Rzeczypospolitej. Związanej z tym faktem radości Polaków nie podzielali niemieccy właściciele fabryki, która
znalazła się w tym czasie w stanie likwidacji.
Na szczęście dla chodzieskiego przedsiębiorstwa, kryzys ten nie trwał długo. Po raz
pierwszy w swoich dziejach, obie fabryki – fajansu i porcelany – trafiły w polskie ręce. W 1921
roku znalazł się nabywca fabryki fajansu, którym okazał się Stanisław Mańczak5. Częściowy wkład
w tę transakcję mieli wspólnicy Mańczaka, poznańscy kupcy – Czesław Szrama, Wincenty Kapczyński, Józef Czepczyński i Jan Łuczak.
Oficjalna nazwa fabryki fajansu brzmiała od tej pory „Fabryka Fajansów Stanisława
Mańczaka, Towarzystwo Akcyjne”. Właścicielowi w kierowaniu przedsiębiorstwem pomagali
jego bracia: Sylwester, rzeźbiarz, absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych był dyrektorem technicznym, a Maksymilian zajmował się wraz z Czesławem Kukułką sprawami handlowymi.
Ciekawostką może być zapis w akcie sprzedaży, nakazujący zatrudnianie wszystkich Niemców,
Tamże.
Tamże.
5
Stanisław Mańczak (1869 – 1937), kupiec i złotnik, pochodził z Poznania, gdzie posiadał kilka zakładów
jubilerskich.
3
4
147
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
którzy pozostaną w Chodzieży. Stanisław Mańczak przestrzegał tego zapisu; Niemcy pozostawali
na swoich stanowiskach do wybuchu II wojny światowej.
Mańczak zmechanizował warsztaty na oddziale formierskim. Zainstalowano wówczas
osobny napęd dla każdego warsztatu. Po raz kolejny zmodernizowane zostały piece do wyrobu
fajansu; wybudowano również 4 nowe, o wyższych parametrach technicznych. Działało 15 pieców ceramicznych i 105 kół garncarskich. [...] Zakupiono 70-konny silnik wysokoprężny i kilka
elektrycznych6.
Eksport wzrastał szybko, w 1924 roku osiągnął 20% produkcji, następnie do 1/3 produkcji, by wzrosnąć do najwyższego poziomu w 1931 – ok. 60%. Osiągane zyski dały w 1926 roku
możliwość zwiększenia zatrudnienia. Otwarto bibliotekę dla pracowników, park z placem sportowym, zorganizowano orkiestrę pracowniczą, zakupiono sprzęt dla straży pożarnej. W 1927 roku
Stanisław Mańczak spłacił swoich wspólników i stał się jedynym właścicielem. [...]
Według międzywojennych statystyk Chodzież liczyła wtedy 5-6 tysięcy mieszkańców.
W obu fabrykach ceramiki zatrudnionych było wtedy średnio 1200 osób. W samej fabryce porcelany pracowało 500-700 osób. Liczba ceramików była zatem bardzo duża.
W 1928 roku odbyła się w Wilnie Wystawa Północna, na której fabryka uzyskała wyróżnienie. Rok później na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu przyznano jej dwa złote medale – jeden z jakość wyrobów, drugi za działalność eksportową. Gdy w Chodzieży przebywał marszałek Józef Piłsudski, otrzymał od Stanisława Mańczaka niezwykły prezent – fajansowe szachy7.
[...] W 1929 roku w Stanach Zjednoczonych rozpoczął się wielki kryzys. Dotarł on do Europy, więc także do Polski, i dotknął całą gospodarkę, m.in. chodzieskie fabryki, co spowodowało
pod koniec 1932 roku poważne kłopoty finansowe. Pod koniec lat 30. sytuacja się poprawiła,
zwiększyło się krajowe zapotrzebowanie na chodzieski fajans i zwiększył się udział produktów
przeznaczonych na eksport. W 1938 roku kierownictwo fabryki przeprowadziło wstępne negocjacje w związku z planowanym rozpoczęciem sprzedaży towarów do Belgii, USA, Kanady, Brazylii,
Argentyny i Afryki Południowej.
Rozdział 3. Lata 1939-1945
Po agresji Niemiec na Polskę w 1939 roku cały powiat stał się częścią ziem wcielonych
do III Rzeszy, nazwanych Krajem Warty. Burmistrzem Chodzieży, której nazwę zmieniono na Kolmar, został Paul Pepliński, bezwzględny wykonawca polityki germanizacji i prześladowań polskiej
ludności. Niemcy rozpoczęli wywózki Polaków do Generalnej Guberni lub na roboty do III Rzeszy, dokonywali grabieży polskiego mienia, zamknięte zostały polskie szkoły. Zaczęto sprowadzać
i osiedlać ludność niemiecką. W chwili rozpoczęcia wojny ponad 80% chodzieżan było Polakami,
a ludność niemiecka stanowiła kilkanaście procent. W maju 1940 roku odsetek Niemców wynosił
już 41%, a w 1943 osiągnął 56%8.
Marek Faulhaber, Fabryka Fajansu Stanisława Mańczaka, czasopismo „Dom”, I-II 1987.
Ślady Piłsudskiego w Chodzieży, „Chodzieżanin”, 17.04.2015, nr 89, s. 11.
8
Dzieje Chodzieży, s. 376.
6
7
148
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Fabryki fajansu i porcelany zostały przez Niemców upaństwowione. Szybko zaczęły opatrywać swoje wyroby sygnaturą z godłem niemieckim. Od tej pory stały się jednym zakładem.
Oficjalna nazwa brzmiała: „Porzellan und Steinguttfabriken A.G. in Kolmar”9. W okresie okupacji
nie dokonywano w nich żadnych inwestycji, poza bieżącymi naprawami i konserwacją urządzeń.
Doprowadziło to do wyeksploatowania, nienowoczesnego już w tym czasie, parku maszynowego.
Okres II wojny światowej był trudny dla pracowników chodzieskich fabryk. Dotykał ich
wszechobecny terror i stałe represje. Zmuszano ich do pracy także w niedziele i święta. Robotnicy
uprawiali jednak tam, gdzie było to możliwe, sabotaż gospodarczy. 22 stycznia 1945 roku, po
5 latach, 4 miesiącach i 18 dniach niemieckiego panowania, Chodzież została wyzwolona przez
wojska radzieckie.
Rozdział 4. Polska Rzeczpospolita Ludowa
Wiosną 1945 roku pracownicy chodzieskich fabryk zaczęli przygotowania do kontynuowania procesu produkcji. Napotykano jednak wiele problemów, z którymi trzeba było się zmierzyć. Jednym z nich był fakt częściowego zniszczenia zabudowań fabrycznych przez uciekających
Niemców, którzy je podpalili. Infrastruktura zakładów była w złym stanie technicznym.
Już w kwietniu 1945 roku zakłady rozpoczęły działalność. Fabryka porcelitu była pierwszą fabryką w kraju, która reaktywowała produkcję. Wkrótce potem oba chodzieskie zakłady –
porcelany i porcelitu – zostały przejęte przez państwo. Fabryka porcelany zaczęła wytwarzanie
porcelany stołowej oraz porcelany elektrotechnicznej, od której zależała możliwość przywrócenia
działalności innych polskich przedsiębiorstw.
Następne lata były związane z planami gospodarczymi państwa, planem 3-letnim,
6-letnim i 5-letnimi. Władza wyznaczała normy ilościowe, które należało wykonać.
W latach 1959-1960 zaprzestano produkcji porcelany grubościennej. Starano się produkować wyroby o coraz cieńszych ściankach. Spowodowało to zmniejszenie liczby ton produkowanych wyrobów, jednakże bezustannie wzrastała liczba produkowanych sztuk ceramiki.
Od dnia 1 października 1964 roku obie fabryki zostały połączone. Nazwa brzmiała odtąd: Chodzieskie Zakłady Porcelany i Porcelitu w Chodzieży. W latach 1962-1965 zrealizowano
jedną z największych inwestycji w dziejach fabryki. Zbudowano trzeci zakład, który po otwarciu
zwiększał ilość produkowanych w Chodzieży wyrobów ceramicznych o 40%. Proces formowania
i szkliwienia został tutaj zautomatyzowany. W 1965 roku otwarto w Chodzieży Przyzakładową Zasadniczą Szkołę Zawodową. W 1967 roku szkołę ukończyło pierwszych 80 absolwentów. W mieście działało także Technikum Ceramiczne dzienne i dla pracujących.
Nie sposób zapomnieć o działaniach charakterystycznych dla fabryk w okresie PRL. Kontrolę nad pracownikami, oprócz dyrekcji, przez cały okres PRL sprawowała POP PZPR. Skupiała
ona 10 Oddziałowych Organizacji Partyjnych i 65 grup partyjnych.
9
Niemiecki koncern z Saksonii. Producent domowej i hotelarskiej porcelany. Działający od 1874 roku do 13
maja 2015 roku.
149
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
1 stycznia 1973 roku fabryka przestała być samodzielnym przedsiębiorstwem; weszła
w skład utworzonego wówczas kombinatu pn. Zjednoczone Zakłady Ceramiki Stołowej „Cerpol”
z siedzibą w Wałbrzychu, które należały do Zjednoczenia Przemysłu Szklarskiego i Ceramicznego
„Vitrocer” w Warszawie.
Kolejną dużą inwestycją było wybudowanie w Zakładzie nr 1 linii szybkiego wypału filiżanek i kubków w miejscu pieców okrągłych. Wiązało się to z koniecznością wyburzenia budynku
nr 5. Dnia 28 lutego 1974 roku linia szybkiego wypału została otwarta10.
W kolejnych latach istnienia PRL chodzieskie zakłady pozostawały nadal dobrze prosperującym przedsiębiorstwem. Z tego okresu pochodzi najbardziej znany wzór serwisów produkowanych w Chodzieży: Iwona. W powiecie chodzieskim chyba nie ma nikogo, kto nie miałby przyjemności jedzenia z tego serwisu. Od ponad trzydziestu lat popularność Iwony nie spada. Iwona
jest inspirowana nieco porcelaną angielską11.
Od 1980 roku w chodzieskich zakładach prężnie funkcjonował NSZZ „Solidarność”. [...]
Lata osiemdziesiąte to okres bardzo szybkiego, dobrego rozwoju przedsiębiorstwa.
Rozdział 5. III Rzeczpospolita
Przemiany ustrojowe zachodzące w Polsce po 1989 roku w znaczący sposób odbiły
się na przemyśle. Kryzys gospodarczy z początków lat 90. poważnie dotknął Chodzieskie Zakłady Porcelany i Porcelitu. W 1991 roku z produkcji wyłączono Zakład Porcelitu. Była to pierwsza tego typu sytuacja w całej historii fabryki. Do tej pory zawsze następował systematyczny
rozwój. 7 marca 1992 doszło do przekształcenia Chodzieskich Zakładów Porcelany i Porcelitu
w Zakłady Porcelany i Porcelitu Chodzież S.A. W tym samym roku przedsiębiorstwo państwowe
zostało przekształcone w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa. W lutym 1993 roku wyłączony
z produkcji Zakład Maszyn Ceramicznych zakupiła firma produkująca meble. W 2000 roku z powodu nieustających problemów zdecydowano o sprzedaży Zakładu nr 1. Zlikwidowana została
wówczas także Zasadnicza Szkoła Zawodowa, a cała produkcja przeniesiona została na ulicę
Kasprzaka, do Zakładu nr 3.
Udało się jednak pokonać trudności i wrócić do poprzedniej świetności. Umożliwiła to
fuzja z zakładami w Ćmielowie. W 2013 roku z połączenia Chodzieskiej Fabryki Porcelany i Fabryki
Porcelany w Ćmielowie powstały Polskie Fabryki Porcelany „Ćmielów” i „Chodzież” S.A., będące obecnie największym producentem porcelany cienkościennej w Polsce. Fabryka z Chodzieży
stawia na jakość i tradycję. Ta strategia pozwala jej nie tylko przetrwać, ale i zachować markę.
Obecnie jedną z najtrudniejszych przeszkód jest konkurencja z producentami z Chin.
Dzisiaj tworzone w Chodzieży towary wysyłane są do około 40 krajów świata na wszystkich kontynentach poza Antarktydą. Na eksport przeznaczone jest 40% towarów. Większość wyrobów trafia na rynek Unii Europejskiej. Chłonnym rynkiem są także kraje na wschodzie, np. Rosja,
Ukraina. Bardziej egzotyczne kierunki to Turcja, Tunezja, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Australia.
10
11
Kronika Porcelany, b.d., s. 61.
Na podstawie wywiadu przeprowadzonego z panią Barbarą Fenger dnia 5 maja 2016 roku.
150
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Fabryka utrzymuje kontakty z Akademią Sztuk Pięknych, której studenci praktykują właśnie w Chodzieży. Obecnie chodzieska fabryka produkuje osiem wzorów zastawy stołowej: Iwona,
Kamelia, Maria Teresa, Venus, Quebeck, Yvette, Akcent oraz Vega12. Planuje dalszy rozwój.
dzieży.
Trudno byłoby wyobrazić sobie dzisiaj nasze miasto bez porcelany. Jest ona sercem Cho-
Wspomnienia naszych babć – pracownic Chodzieskich Zakładów
Porcelany i Porcelitu
Wspomnienia babci Jana Chraplaka, Bogumiły, spisane na podstawie wywiadu przeprowadzonego 18 kwietnia 2016 roku.
Swoją historię z chodzieską porcelaną babcia rozpoczęła w roku 1965. Zaczęła wtedy
naukę w Przyzakładowej Szkole Zawodowej przy Fabryce Porcelany w Chodzieży. Był to pierwszy
rok działalności szkoły. Zgłosiło się stu ośmiu chętnych do nauki szkole. Przed pierwszą lekcją
przeprowadzona została kwalifikacja do klas – nauczyciel postawił na biurku trzy wazony, które należało przerysować. Osoby, które poprawnie narysowały przedmioty, zostały przypisane do
klasy malarskiej, a te, których rysunki nie były idealne – do klasy formierskiej. Babcia została
uczennicą klasy dla malarzy. W tej 54-osobowej klasie uczyły się wyłącznie dziewczynki. W klasie
formierzy były 52 dziewczynki i dwóch chłopców. W pierwszym roku nauki szkoła mieściła się przy
ulicy Buszczaka, tj. przy zakładzie nr 2.
W każdym tygodniu trzy dni zajmowały lekcje, a trzy przeznaczone były na praktyki, które
odbywały się przy ulicy Łąkowej, w zakładzie nr 1. Podczas tych zajęć uczniowie co dwa tygodnie
przenoszeni byli na kolejne oddziały fabryczne, by mogli poznać cały proces produkcji porcelany.
Nacisk na oddział malarski był początkowo niewielki.
Na żadnym z oddziałów nie było idealnie, wszędzie panował charakterystyczny zapach.
Na odlewni zapach masy lejnej był nieprzyjemny, duszący. Na formierni trudno było znaleźć miejsce wolne od kurzu. Na oddziale malarskim natomiast zapach był wyjątkowo charakterystyczny
i drażniący.
Uczniowie mieli wypłacane comiesięczne pensje; w pierwszej klasie ich wysokość wynosiła ok. 150 złotych. Ta suma wystarczała babci na zakup biletu miesięcznego na autobus, dojeżdżała bowiem z Podstolic, wsi położonej około 10 kilometrów od Chodzieży, a także na odrobinę
„szaleństwa” – zakup pary rajstop lub bluzki. W drugiej i trzeciej klasie wynagrodzenia były wyższe, wynosiły odpowiednio 350 i 750 zł. Inną, znaczącą zmianą po ukończeniu pierwszego roku
nauki było przeniesienie szkoły do Zakładu nr 3, na ulicę Kasprzaka. We wspomnieniach babci
Bogusi zakład ten utrwalił się jako o wiele nowocześniejszy.
12
Polskie Fabryki Porcelany „Ćmielów” i „Chodzież” S.A. http://www.porcelana.com.pl/chodziez.php
(dostęp 15 maja 2016).
151
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Poza lekcjami, podczas których uczono zawodu, babcia uczestniczyła także w „zwyczajnych” zajęciach lekcyjnych. Prowadzone były one przez nauczycieli pracujących w innych chodzieskich szkołach: w liceum przy ulicy Żeromskiego, w Zespole Szkół Zawodowych przy ulicy
Wyszyńskiego; nauczycielami byli także pracownicy biurowi.
Uczniowie mieli zapewnioną odrobinę rozrywki. Jednym z największych wydarzeń miała być zorganizowana wiosną potańcówka, która, jak wspomina babcia, trwała krótko, ponieważ zabrakło na niej przedstawicieli płci męskiej, co uniemożliwiało udaną zabawę. Urozmaiceniem szkolnego życia była także wycieczka w góry, zorganizowana krótko przed zakończeniem
ostatniej klasy. Wyjazd ten babcia wspomina bardzo mile. Po ukończeniu szkoły, 7 lipca 1968
roku, babcia rozpoczęła pracę w fabryce. Została zatrudniona w zakładzie nr 3 – przeznaczonym
dla młodych pracowników. Jej zadaniem było wykonywanie złoceń na naczyniach. Wynagrodzenie pracownika fabryki wynosiło wówczas około 1000 złotych. Pracowało się na akord, od
godz. 700do 1500. Niekiedy babcia pracowała w godzinach ponadwymiarowych, czasem do 1900.
Pozwalało to na zwiększenie dochodu. Złoto, którym malowano naczynia, przechowywane było
w stugramowych butelkach. Miało próbę 18 lub 36. Wyższa próba była trwalsza; ozdoby nie
zmywały się z zastawy tak szybko. Każdy ozdobiony przez siebie talerzyk lub filiżankę babcia
opatrywała numerem 92, po którym identyfikowano, że to właśnie ona wykonała zdobienie.
[...] Zdobienia wykonywane w Zakładzie nr 2, na porcelicie, różniły się od tych wykonywanych
na porcelanie.
Czasem rozdawano bilety do amfiteatru; babcia chętnie z nich korzystała. Zawsze hucznie obchodzony był 8 marca, Dzień Kobiet. Wtedy to wszystkie panie otrzymywały prezent – rajstopy oraz kwiaty. Oczywiście obowiązkowe były pochody pierwszomajowe, które corocznie rozpoczynały się na Rynku. Organizowano także propagandowe wiece.
Babcia z uśmiechem wspomina dowożący do pracy autobus „Kółeczko”, który jeździł zawsze w jednym kierunku, około 40-kilometrową trasą. Ci z kolegów, którzy mieszkali np. 10 kilometrów od fabryki, wsiadali do autobusu dwie godziny przed rozpoczęciem pracy i jechali okrężną
drogą. Drogę powrotną mieli natomiast krótszą.
W 1979 roku babcia Bogusia przeprowadziła się do innej, bardziej odległej miejscowości.
Nie chciała dojeżdżać do pracy 16 kilometrów, więc skończyła pracę w fabryce, zmieniając ją na
inną. Często powraca jednak wspomnieniami do Chodzieskich Zakładów Porcelany i Porcelitu.
Wspomnienia babci Klaudii Orzechowskiej, Krystyny, spisane na podstawie wywiadu
przeprowadzonego 2 maja 2016 roku.
Babcia zaczęła swoją przygodę z chodzieską porcelaną w 1965 roku. Przez 10 lat pracowała w Zakładzie nr 2 (w porcelicie), następnie 17 lat w Zakładzie nr 3. Podczas swojej pracy przy
porcelanie pracowała na dwóch oddziałach: w malarni oraz sortowni dekorowanej.
Miała swój, służący do identyfikacji, numerek wpisywany na spodzie dekorowanego naczynia, którym była liczba 24. Do jej głównych zadań należało m.in. malowanie porcelany złotem,
sprawdzanie czy wytworzone naczynia nie są uszkodzone oraz ustawianie kompletów, np.: serwisów dla 10 osób.
152
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Babcia w wymienianych wyżej dwóch zakładach pracowała w podobnych godzinach.
W pierwszym od 700 do 1500, a w drugim od 600 do 1400. W kwestii zarobków różniły się one od
siebie. W porcelicie babcia zarabiała ok. 1000 złotych. Była wówczas na urlopie macierzyńskim.
W Zakładzie nr 3 jej zarobki były wyższe – wynosiły ok. 1600 złotych. Urlopy w zakładach wyglądały w sposób następujący: maksymalny okres ich trwania wynosił dwa tygodnie, a po 10 latach
pracy można było wykorzystać cały miesiąc urlopu. Nie wszyscy jednak pracownicy mogli brać
wolne od pracy podczas wakacji.
Warunki w pracy były dobre, w zakładzie było czysto, każdy dbał o swoje stanowisko,
jednak babcia Krystyna wspomina również o tym, że podczas pracy unosiły się wszędzie szkodliwe
zapachy farb. Pracownicy byli zdyscyplinowani, przestrzegali panujących zasad, a za sporadycznie
występujące kradzieże groziło zwolnienie z pracy. Aby w zakładzie panował porządek, pracownicy
co roku dostawali własne fartuchy, buty ochronne i ręczniki. Nie było to wszytko, co otrzymywali.
Z okazji Dnia Kobiet prezentem były kwiaty, rajstopy, pączki lub kawa, a na Boże Narodzenie dzieci
pracowników otrzymywały paczki świąteczne. Niektórzy otrzymywali premię za dobre sprawowanie, ale zdarzało się to bardzo rzadko.
W zakładach często były organizowane różnego rodzaju spotkania i imprezy. Babcia mówiła
o tak zwanych „wieczorkach” w świetlicy. Bardzo mile je wspomina. Oprócz tego pracownicy często
otrzymywali bilety na koncerty, kabarety i występy w Chodzieskim Domu Kultury. Częste były również
odwiedziny uczniów w zakładach. Wycieczki te najczęściej pojawiały się pod koniec roku szkolnego.
Podczas pracy w chodzieskich zakładach babcia poznała wiele osób. Dzięki temu, że panowała miła atmosfera i organizowano wiele spotkań, miała ona przyjaciółki, z którymi utrzymuje
kontakt do dziś. Babcia z pewnością nie zmieniłaby tej pracy i bardzo dobrze wspomina czasy,
w których była pracownicą Chodzieskich Zakładów Porcelany i Porcelitu.
Wspomnienia babci Olgierda Krzyżaniaka, Zofii, spisane na podstawie wywiadu przeprowadzonego 5 maja 2016 roku.
Babcia zaczęła pracę w porcelanie w 1967 roku. Pierwsze osiem lat pracowała w Zakładzie nr 1. Następnie przeniosła się do Zakładu nr 2, gdzie była zatrudniona kolejnych 12 lat. Na
końcu pracowała w Zakładzie nr 3, w którym spędziła 7 lat. W okresie swojej pracy przy porcelanie wykonywała różne zajęcia. Na początku pracowała w formowni, następnie w kontroli jakości,
a ostatecznie w szkole – jako nauczycielka zawodu. Na początku swojej pracy, na formowni, narażona była na szkodliwe warunki związane z pyłem. Później, co zrozumiałe, zagrożenie to zostało
wyeliminowane dzięki innemu zakresowi wykonywanych czynności.
Podczas pracy nosiło się fartuchy przydzielone przez zakład, takie jak fartuch standardowy, fartuch ochronny, nakładki na palce (nieco przypominające rękawice). Fabryka zaopatrywała
ponadto pracowników w buty, ręczniki i mydło.
Początkowo jej zajęcie przy maszynie formującej talerze polegało na wykańczaniu i czyszczeniu ich. Później, przy kontroli jakości, zadaniem babci była oczywiście obserwacja i kontrola
wykonania produktów. W szkole natomiast przygotowywała do zawodu młodzież, przyszłych pracowników chodzieskiej porcelany.
153
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Pracowała w godzinach 700–1500. Przy tych godzinach pracy ze wsi oddalonej o 18 kilometrów od Chodzieży dojeżdżała autobusem wyjeżdżającym z owej miejscowości o 540. Z relacji
babci wynika jednak, że wiele było dojeżdżających do pracy osób spoza Chodzieży. Pracownicy
dojeżdżali ze wszystkich miejsc, z których tylko kursowały autobusy, pociągi lub istniał inny sposób, którym byli w stanie dostać się do zakładu.
Podczas różnych świąt przewidziane były upominki, takie jak kwiaty na dzień kobiet lub
paczki na dzień dziecka. Standardem była również 13-sta pensja. Nie organizowano zbyt wielu
imprez lub spotkań, ale pracownicy w miarę możliwości spotykali się prywatnie. Jednym z nielicznych „spotkań”, organizowanych przez dyrekcję zakładów porcelany, był obowiązkowy pochód
z okazji 1 Maja, w którym każdy pracownik musiał wziąć udział.
Po 10 latach pracy pracownikowi przydzielano 26 dni urlopu, który musiał sam zaplanować. Fabryka organizowała również wyjazdy, niestety dość trudno dostępne. Tylko nieliczni
korzystali z tego rodzaju wycieczek.
Natomiast wycieczek uczniów i innych osób odwiedzających fabrykę było bardzo dużo. Nawet szkoły spoza województwa przyjeżdżały zwiedzać wszystkie trzy zakłady chodzieskiej porcelany.
Jeśli chodzi o atmosferę panującą w zakładzie, babcia wypowiadała się bardzo pozytywnie, porównując wszystkich pracowników do jednej rodziny, którą łączą ciepłe relacje. Z paroma
współpracownikami nadal utrzymuje kontakt. Myślę, że głównie te przyjazne relacje spowodowały, że zapytana o to, czy zmieniłaby pracę, gdyby miała taką możliwość, odpowiedziała jednoznacznie – nie.
Babcia skończyła pracę w porcelanie w 1994 roku, a przepracowała tam prawie 28 lat.
Wspomniała również, że w żadnej innej, późniejszej pracy nie czuła się tak dobrze, jak w tej.
Wspomnienia babci Oliwii Kończak, Marii, spisane na podstawie wywiadu przeprowadzonego 14 maja 2016 roku.
Babcia Maria przez 15 lat pracowała w Zakładzie nr 1 (zakład porcelany) na wydziale
formowni, zawsze w tych samych godzinach od 700 do 1500. Jej głównym zadaniem było odlewanie i toczenie naczyń z wcześniej przygotowanych form gipsowych. Jak wspomina, jej ulubionym
zajęciem było tworzenie i doklejanie uszek do filiżanek.
Jeśli chodzi o zarobki, nie były one zbyt wysokie. Starczyło na skromne życie, bez zbędnych luksusów. Niestety, nie istniała inna perspektywa pracy. Zakłady porcelany były jedyną tak
dużą fabryką w Chodzieży. Pracowały tam osoby z całego powiatu, sporadycznie pojawiali się pracownicy z innych zakątków Polski. Konkretne miejsce, tj. oddział, zostawał narzucony; nie można
było go ani wybrać, ani zmienić.
W ciągu roku przysługiwały dwa tygodnie urlopu, a po 10 lat pracy przysługiwał cały
miesiąc. Nie można było ustalać terminu samodzielnie. Wszystko było narzucane. Przymykano na
to oko tylko w wyjątkowych sytuacjach, takich jak choroba lub sprawy rodzinne.
W fabryce panowały skrajnie trudne warunki. Latem strasznie gorąco, temperatura osiągała nawet 40 stopni. Mimo iż było strasznie duszno oraz w powietrzu unosiło się wiele kurzu,
154
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
dbano o czystość w miejscu pracy. Babcia musiała nosić biały fartuch oraz ochronne rękawiczki.
Zawsze po zakończeniu pracy należało dokładnie umyć stół i podłogi. Było to bardzo ważne, ponieważ podczas formowania naczyń do masy porcelanowej nie mogło dostać się żadne zanieczyszczenie, spowodowałoby to w przyszłości uszkodzenie wyrobu.
W zakładzie sporadycznie organizowano spotkania z okazji różnych świąt. Jednym z nich
był Dzień Kobiet. Babcia Maria wspomina jego obchody bardzo ciepło. Panie otrzymywały kwiaty,
pączki oraz specjalnie zdobione na tę okazję talerze. Mężczyźni z fabryki mieli obowiązek tego
dnia „obsługiwać” pracowniczki oraz pilnować, aby niczego im nie zabrakło. Raz w lecie wszyscy
pracownicy pojechali nad jezioro, aby popływać. Obowiązkowe były pochody 1 Maja. Pracownicy
byli liczeni, każdy z nich otrzymywał czerwoną przepaskę.
Bardzo często do fabryki przyjeżdżały grupy młodzieży z innych miast, sporadycznie zdarzały się wycieczki starszych osób. Oprowadzano ich po całej fabryce, począwszy od szlamowni aż
do malarni. Wycieczkę prowadził jeden wyznaczony do tego pracownik.
Najcięższym dla babci zadaniem w formowni było noszenie gotowych do wypalenia naczyń. Ustawiało się je na długie belki, zazwyczaj po 30 sztuk. Potem brała belkę na ramię i przenosiła w wyznaczone miejsce. Wszystko robiono ręcznie, co było bardzo pracochłonne i męczące.
Dopiero pod koniec jej pracy w fabryce została zainstalowana pierwsza maszyna, która jak mówiła
babcia, ciągle się psuła i nie była z tego powodu zbyt pomocna.
Pracownicy mieli zapewnioną nienaganną opiekę zdrowotną. Były prowadzone badania
okresowe oraz szczepienia.
Wspomnienia babci odnoszące się do atmosfery w fabryce są bardzo dobre. Nie było
kłótni, pracowano uczciwie i solidnie, wszyscy byli dla siebie nawzajem życzliwi. W zakładzie pracownicy znali się bardzo dobrze, zawsze można było liczyć na pomoc. Babcia Maria długo utrzymywała kontakt z koleżankami po fachu.
Bibliografia
Chmielewski S. red., Dzieje Chodzieży, praca zbiorowa, Chodzież 1998.
Kronika Porcelany, b.d.
Dziennik Nowy, http://www.dzienniknowy.pl/aktualnosci/pokaz/29755.dhtml (dostęp 14.05.2016).
Faulhaber Marek, Fabryka Fajansu Stanisława Mańczaka, czasopismo „Dom”, I-II 1987.
Polskie Fabryki Porcelany „Ćmielów” i „Chodzież” S.A., http://www.porcelana.com.pl/chodziez.
php (dostęp 15.05.2016).
PorcellanKompass http://www.porzellankompass.de/module-Pagesetter-viewpub-tid-2-pid-46lang-de.html (dostęp 15.05.2016).
Wolska Bożena, Ślady Piłsudskiego w Chodzieży, „Chodzieżanin”, 17.04.2015, nr 89, s. 11.
155
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Relacje Ustne
• Wywiad z panią Barbarą Fenger przeprowadzony dnia 5 maja 2016 roku.
• Wywiad z panią Bogumiłą Ładą przeprowadzony dnia 18 kwietnia 2016 roku. • Wywiad z panią Krystyną Orzechowską przeprowadzony dnia 2 maja 2016 roku.
• Wywiad z panią Zofią Miętus przeprowadzony dnia 5 maja 2016 roku.
• Wywiad z panią Marią Gintowt przeprowadzony dnia 14 maja 2016 roku.
ILUSTRACJE
Autorzy dołączyli do pracy 26 ilustracji. Do publikacji wybrano 13 z nich.
156
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
1. Sygnatury umieszczane na chodzieskich wyrobach fajansowych.
2. Sygnatury umieszczane na chodzieskich wyrobach porcelanowych.
157
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
3. Fabryka na początku XX wieku. Pocztówka.
4. Widok fabryki porcelany w okresie przed I wojną światową. Fot. ze zbiorów Polskich Fabryk Porcelany
„Ćmielów” i „Chodzież” S. A.
158
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
5. Właściciel fabryki fajansu St. Mańczak w otoczeniu rodziny i przyjaciół przed swą rezydencją,
tzw. „Strasznym dworem”. Fot. ze zbiorów Polskich Fabryk Porcelany „Ćmielów” i „Chodzież” S. A.
6. Robotnicy fabryki fajansu wychodzą z pracy – 1932 rok. Fot. ze zbiorów Polskich Fabryk Porcelany
„Ćmielów” i „Chodzież” S. A.
159
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
7. Nowy Zakład Porcelany – 1965 rok. Fot. ze zbiorów Polskich Fabryk Porcelany
„Ćmielów” i „Chodzież” S. A.
8. Linia szybkiego wypału. Fot. ze zbiorów Polskich Fabryk Porcelany „Ćmielów” i „Chodzież” S. A.
160
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
9. Ruiny Zakładu Porcelitu. Fot. Jan Chraplak.
10. Opuszczony Zakład Porcelany. Fot. Olgierd Krzyżaniak.
161
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
11. Zdjęcie z obecnie działającego zakładu. Fot. Oliwia Kończak.
12. Komplet porcelany z Chodzieży. Fot. Klaudia Orzechowska.
162
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
13. Wystawa porcelitu w Dziale Historii i Tradycji Miasta Miejskiej Biblioteki Publicznej w Chodzieży.
Fot. Olgierd Krzyżaniak.
163
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Prace zbiorowe – III nagroda
Maria Lik, Karolina Śniatkowska
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Anna Popielewicz
Pasja wypiekania od pokoleń
Wstęp
Żyjemy w erze ciągłych wynalazków i udoskonaleń. Powoduje to, że nie zwracamy uwagi
na szczegóły, które nas otaczają, bez których nie możemy prawidłowo funkcjonować – szczegóły, które łączą ludzi, w przeciwieństwie do najnowszych technologii. Bo kto właściwie wynalazł
chleb? I jak do tego doszło?
Według Antoniego Reńskiego, autora książek o piekarstwie, bardzo trudno jest odpowiedzieć na te pytania, ponieważ „wynalazek chleba nie ujawnił się jako dzieło umysłu i rąk ludzkich
w takiej postaci, do jakiej jesteśmy obecnie przyzwyczajeni, tj. aromatycznego i pulchnego chleba. Na znajomość produkcji chleba, w dzisiejszym pojęciu tego słowa, złożyły się doświadczenia
wielu ludzi i trudy ponoszone przez nich przez tysiące lat”.
Ulepszenia w piekarstwie postępowały bardzo powoli. Dawniej panowało przekonanie,
że wytwarzanie chleba powinno się odbywać w jak najbardziej „naturalnych” warunkach. Można
uznać, że dużym postępem było wytwarzanie ciast i zakwasów w drewnianych nieckach, które
później zmieniono na nowoczesne naczynia służące do fermentacji. Jednak przez wiele wieków
głęboko zakorzeniony był przesąd, że wytwarzając chleb, chociażby na własny użytek, naczynia
fermentacyjne należy otaczać szczególną czcią. Nie wolno było pożyczać ich sąsiadom zbyt wcześnie, ani zbyt późno w ciągu dnia – aby się nie przeziębiły. Nie wolno było myć ich gorącą wodą –
aby nie zgubiły zakwasu. Cieśla musiał je wykonać szybko – bo wierzono, że wtedy i zakwas będzie
szybko fermentował. A sama tajemnica przygotowania zakwasu była pilnie strzeżona.
Dawniej czas pracy był nieuregulowany. Mało znany był system ubezpieczeń, nie było
opieki lekarskiej. W polskich piekarniach jeszcze na początku ubiegłego stulecia dominowała praca ręczna. Było to bardzo wymagające fizycznie zajęcie, choćby dlatego, że codziennie trzeba było
dźwigać ciężkie worki z mąką. Trzeba pamiętać, że nowoczesne piekarstwo, mimo że jest udoskonalane, to powstało z piekarnictwa tradycyjnego i nadal wiele z niego czerpie. W najlepszych
piekarniach właśnie z dawnej tradycji piekarze przejęli bardzo ważne cechy tego zawodu. Należy
165
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
do nich zaliczyć: rzetelność, staranność, dobre obyczaje oraz poczucie obowiązku i odpowiedzialności wobec społeczeństwa, którego pierwszym żywicielem jest piekarz.
Klan Greli
W rodzinie Grelów piecze się od pokoleń. Technika i umiejętności są „spijane z mlekiem
matki”, natomiast receptury przechodzą z ojca na syna. Pilna i wnikliwa obserwacja pracy członków rodziny, a później długoletnia praktyka, pozwoliły na zdobycie dużej wiedzy i doświadczenia
przez kolejne pokolenia.
Ja się urodziłem w piekarni. No dobrze, prawie w piekarni, bo piętro wyżej. Bawiłem się
tam jako mały chłopak, a później spędzałem tam czas wolny – opowiada Witold Grela, senior
rodu. – Historia z piekarnictwem w mojej rodzinie rozpoczęła się już bardzo dawno. Mój ojciec
Marian Grela był piekarzem z wykształcenia. Tak samo jak mój dziadek Jan, który miał piekarnię
na Wileńszczyźnie. Mimo ciągłych ograniczeń i upływu lat, w naszej rodzinie kontynuujemy dzieło
przodków.
1. Marian Grela, założyciel młyna i piekarni Grela w Mełgwi. Fot. Wilno w 1925 roku,
ze zbiorów rodziny Grela.
Podczas II wojny światowej rodzina Grelów mieszkała we wsi Marynin. Marian Grela prowadził tam małą olejarnię, tłocząc olej z ziarna lnu, konopi i rzepaku. Mała ilość ziarna oraz niskie
dochody powodowały jednak trudności w utrzymaniu rodziny. Kiedy w lipcu 1944 r. na ziemie
polskie wkroczyła Armia Czerwona, od spotkanych przypadkowo żołnierzy sowieckich udało mu
166
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
się nabyć komplet pasów do maszyn młynarskich. Prawdopodobnie już wtedy w jego głowie urodził się pomysł prowadzenia własnego młyna i piekarni. Po kilku latach to marzenie się spełniło.
Pewnego dnia po wyzwoleniu Marian Grela jechał z Lublina do Chełma pociągiem. Rozmawiał z kimś, kto powiedział mu, że w pobliżu stoi wolny młyn, tylko trzeba go uruchomić. Był
on nieczynny, ponieważ właściciele – Żydzi – zginęli w czasie okupacji.
Mój ojciec wysiadł na następnej stacji i poszedł go uruchomić – mówi z uśmiechem syn.–
Spodobała mu się okolica Mełgwi. Nie zmarnował dobrej koniunktury i wybudował nowy młyn
w 1950 roku, a że miał i mąkę, i wykształcenie, dwa lata później otworzył piekarnię. Pamiętam,
jak opowiadał mi, że budował ją ze sprzętów powojennych pozyskanych z Wrocławia. Podjęta
inwestycja wymagała wielu wyrzeczeń, dlatego żyliśmy skromnie. W połowie lat 50. młyn, piekarnia i dom na piętrze nad piekarnią zostały ukończone.
2. Marian Grela z synem Witoldem w 1954 roku (w tle zabudowania młyna i piekarni).
Fot. ze zbiorów rodziny Grela.
Niemało nas do pieczenia chleba
Marian Grela szybko rozwinął działalność młyna, ale niedługo potem komisja nacjonalizacyjna bardzo szybko go upaństwowiła. Zabrała młyn, ale zostawiła mu piekarnię, która była
trudniejsza do prowadzenia. Jednak z powodu ciągłych i celowych utrudnień ze strony władz piekarnia na pewien czas została „oddana w dzierżawę” Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska,
co sprawiło, że szybko została zdewastowana. „Podziwiam mojego ojca, który miał wtedy 45 lat,
że się nie załamał” – wyznaje pan Witold.
Początki działalności były bardzo ciężkie. Cały czas rodzinie doskwierały jakieś trudności, nie
tylko te spowodowane przez władze. Po wojnie społeczeństwo było wrogo nastawione do prywatnej
inicjatywy – do bogatych rolników czy do bogatych rzemieślników. Każdego, komu udało się odnieść
167
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
sukces, traktowano jak wyzyskiwacza biedniejszych. Rynek wiejski był bardzo trudny. Na przykład
w Mełgwi sąsiad nie chciał pracować u sąsiada. Kowalski nie mógł mieć lepiej od Kowalczyka.
Ale jak to często bywa na Lubelszczyźnie, cała rodzina pomagała i w budowie piekarni,
i młyna, a później w pracy. A pan Marian miał młode ręce do pomocy, ponieważ dochował się aż
pięciorga dzieci – Jana, Stefana, Marii, Henryka i Witolda. Wszyscy poszli w świat z konkretnym,
wyniesionym z domu fachem w ręku. Większość osiedliła się w województwie lubelskim. Obecnie
piekarnie, a także cukiernie kontynuują następcy rodu, rozsiani na Lubelszczyźnie, m.in. w Chełmie,
Lublinie, Świdniku, Zamościu czy Krasnymstawie, ale także na terenie Małopolski, w Wieliczce.
Sebastian
Renata
Jan
Leszek
Jarosław
Stefan
Marta
Tomasz
Maria
Mariusz
Henryk
Maciej
Michał
Witold
Marian i Józefa Grela
3. Drzewo genealogiczne osób z rodziny Grela związanych z piekarnictwem/cukiernictwem.
Witold, senior rodu zapytany o wydarzenie, które zapamiętał szczególnie mocno, opowiada historię z dzieciństwa. – Jako dziesięcioletni chłopak wraz z sąsiadem musieliśmy upiec cały
nakład pieczywa – opowiada podekscytowany. – Cała odpowiedzialność spoczywała na mnie, ponieważ ojciec się rozchorował, a bracia wyjechali. Pamiętam to dokładnie. Do dziś każdemu piekarzowi opowiadam, że jako mały chłopiec musiałem dźwigać dwukilogramowe bochenki chleba
i wszystkiego dopilnować. Było ciężko, ale jakoś daliśmy radę.
4. Wszystkie dzieci Mariana Greli od najmłodszych lat spędzały dużo czasu w piekarni.
Fot. ze zbiorów rodziny Grela.
Piekarnia, którą pamięta Witold Grela, nie wyglądała tak jak obecnie. Kiedyś była jedna
mieszałka do ciasta, piec zbudowany z cegieł i dzielarka do bułek. Poza tymi urządzeniami wszystko robiło się ręcznie – od ważenia przez stosowanie ręcznego zakwasu w dzierży.
168
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
Postęp technologiczny
Nowoczesne urządzenia zaczęły pojawiać się na początku XX w. Jednak postęp techniczny w polskim piekarnictwie nastąpił dużo później. Ówczesne władze od początku lat 60. kładły
na to nacisk1. Jest mowa o zwiększeniu mocy produkcyjnej piekarń i usprawnieniu zaopatrzenia
ludności w pieczywo. Celem stało się szerzenie postępu technicznego: nakazywano przewożenie
mąki do piekarń za pomocą cystern samochodowych, stosowanie nowoczesnych maszyn, instalowanie tzw. linii produkcyjnych mechanicznych, likwidację ciężkich prac przeładunkowych czy
polepszenie warunków sanitarnych produkcji i bezpieczeństwa pracy. Należało stosować nowoczesne i wydajne metody obróbki. Ściśle przestrzegać ustalanych przepisów technologicznych.
Troszczyć się o maszyny i urządzenia produkcyjne, ale także podnosić kwalifikacje zawodowe.
Piekarnia w Chełmie
Po niepowodzeniach lat 50. silny wewnętrznie Marian Grela wspólnie z Kazimierzem
Sławińskim zbudowali piekarnię w miejscowości Kanie. Współpraca nie trwała jednak długo.
W wyniku rozpadu spółki rodzina Greli przeniosła się do Chełma. Od 1965 roku razem z synem
Stefanem Marian prowadził piekarnię przy ulicy Kolejowej.
Firma w tych latach była już rozpoznawalna. Faktem jest, że w Chełmie były wtedy tylko
trzy prywatne piekarnie – „Grela”, Janka”, „Zakrzewski”. Później jednak przybyło dużo innych.
Mimo konkurencji, to właśnie piekarnia „Grela” zdobyła i wciąż utrzymuje rynek. Jak mówi senior
rodu: Szanujemy klienta. Robimy wszystko najlepiej, jak umiemy i to daje efekty. Ludzie są do nas
przyzwyczajeni. Wiedzą, że nasze pieczywo nie zawiedzie ich oczekiwań. Warto w tym miejscu
zauważyć, że chleb jest podstawowym produktem spożywczym. Piekarz, produkując smaczny
chleb, spełnia bardzo ważną funkcję społeczną. Zyskuje przy tym uznanie wielu klientów, ale także własne zadowolenie.
Witold Grela uważa, że w czasach PRL bardzo sprzyjająca dla rozwoju rzemiosła była
dekada „gierkowska” (dekada Edwarda Gierka w PRL przypada na lata 1970-1980). Wtedy postawiono na rozwój rzemiosła. Przyznaje jednak, że razem z ojcem nie skorzystali z żadnej pomocy.
– Znajomi w kraju skorzystali, ale my nie. Były dotacje dla rzemieślników, ale ojciec nie mógł uwierzyć, że ktoś może nam coś dać, że państwo może dać. Mówił: „A jak później przyjdą i zabiorą?
Lepiej nie będę od nich nic brał, tylko sam sobie będę działał”.
W latach 70. zauważono, że rzemiosło jest zdolne produkować, i to dobrze produkować,
np. pieczywo wysokiej jakości. Warto przypomnieć, że na powitanie w Chełmie „chlebem i solą”
sekretarza partii Gierka pieczywo powitalne zlecono wyprodukować właśnie w piekarni Greli.
Optymistycznie nastawiony ojciec przyjął syna Witolda do spółki właśnie na początku lat
70. Podjęli decyzję o wybudowaniu nowej piekarni, przy ulicy 11 Listopada. W lutym 1974 roku
uzyskali zgodę na budowę piekarni z mieszkaniem na piętrze. Już w grudniu piekarnia miała mnóstwo klientów. Nawet całodobowa praca nie była w stanie zaspokoić zapotrzebowania.
1
Uchwała Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów z dnia 10.10.1961 roku w sprawie rozwoju piekarstwa
w latach 1962-65 i następnych.
169
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
4. Witold Grela przy piecu. Fot. M. Lik
5. Jedno z urządzeń – mieszarka do ciasta. Fot. M. Lik
170
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
W tym okresie trudno było zarobić, mimo długich kolejek do tej piekarni. Bardzo dobrze prosperowało jedynie „Społem”, tj. Powszechna Spółdzielnia Spożywców, ponieważ przejęło zakłady, które pozabierano rzemieślnikom chełmskim. PSS je dostała i bardzo dobrze z nich
korzystała. – Dla nas to było niepojęte, by korzystać z czyjejś własności. My wszystko musieliśmy
budować sami, pracować na własny sukces – mówi kontynuator dzieła. A jak przyznaje, kiedyś nie
stać ich było na nową maszynę, na nowy samochód czy nawet ubrania. Wszystkie urządzenia kupowali ze złomu i sami składali. Teraz jest pod tym względem łatwiej. Przedsiębiorstwo rozwinęło
się do tego stopnia, że w kilka miesięcy czy rok może wziąć nową maszynę w leasing.
Sztuka pieczenia chleba
Obecnie często klienci pytają, czy chleb jest na zakwasie. Dla dobrego piekarza jest niepojęte, że chleb może być bez zakwasu. Zakwas to podstawa. Fachowo określa się go jako kwas.
Jest konieczny w procesie produkcyjnym, to jest początek fermentacji. Mimo upływu lat sposób
robienia chleba jest taki sam. Ale „kwas” źle się kojarzy społeczeństwu, pewnie dlatego ktoś
wymyślił „zakwas”. Gdy piekarze Greli słyszą pytanie: „Czy ten chleb jest na zakwasie?” odpowiadają zawsze: „Tak, jest na zakwasie. Nie ma możliwości upieczenia chleba bez zakwasu. Musi być
start fermentacji i to jest najważniejsze w pieczywie”. Później pierwsze skrzypce grają pracownicy.
Oczywiście bardzo ważna jest jakość zakwasu. Na przykład zakwas pszenny Grela ma z Francji,
z piekarni, która swoją działalność prowadzi 200 lat. Przedsiębiorstwo dostało pół litra, namnożyło i korzysta.
Podczas prowadzenia zajęć w Zespole Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Okszowie, młodzież zadała równie popularne pytanie – czy wypieki firmy Grela są robione tradycyjną
metodą, taką jaką robiły nasze babcie. Pan Witold odpowiedział: „A czy wy zboże zbieracie kosą?
I stawiacie w dziesiątki na polu, żeby wyschło, żeby później zwieść do stodoły, żeby leżakowało?
Dopiero później mielecie na jesieni?” – „Nie” – stwierdzili wszyscy zgodnie. – „No właśnie. Macie
kombajny, macie opryski. Jeżeli dzisiaj jest ładna pogoda, to przypuszczacie, że jutro też będzie
ładna. A więc pyk, pyk i pryskacie. Ono przez noc dojrzeje i już można wieźć do młyna. I co my
piekarze z tego mamy? Nie ma tych mąk, które miały zapach. Nie ma tych młynarzy. Nie ma tych
zbóż przede wszystkim”.
Kiedyś osiągano 30 kwintali z hektara. Ten wynik był już uważany za bogaty zbiór. Teraz
trzeba aż 90 z hektara. Aby to osiągnąć, rolnicy muszą coś nasypać, coś dodać. Ten łańcuszek tak
się kręci aż do piekarzy. A od piekarzy żąda się smacznego pieczywa, które smak uzyskuje przez
prawidłowe ukwaszenie, a później przez fermentację.
Kupując chleb, kieruję się kolorem pieczywa. Lubię chleb dobrze wypieczony i rumiany.
Zwracam też uwagę na rodzaj mąki. Jestem gotowa zapłacić więcej za dobry gatunkowo chleb
– mówi jedna ze stałych klientek piekarni Grela. Pytani przez nas mieszkańcy Chełma oczekują, że kupowane pieczywo będzie smaczne, będzie miało dobrą skórkę i nie będzie miało dziur
w środku. Nie może być ono pęknięte czy nieświeże. Jaki z tego wniosek? Klient chce mieć chleb
niemalże błyszczący.
171
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
6. Chleb wyjęty prosto z pieca. Fot. M. Lik.
Faktem jest, że pieczywo powinno mieć harmonijny i symetryczny kształt. Położone na
płaskiej powierzchni powinno przylegać całą podstawą. Jego kształt powstaje w fazie formowania
ciasta. Utrwala się podczas wypieku. Deformacje ciasta mogą świadczyć o niestaranności formowania lub niewłaściwie prowadzonych procesach technologicznych w innych fazach. Jeżeli konsument dostrzega deformacje występujące w pieczywie, to traci zaufanie do producenta. Ponadto
może przypuszczać, że skoro pojawiają się wady w przypadku niestarannego kształtu, to mogą
występować także inne uchybienia.
Współczesny piekarz, rzemieślnik-intelektualista
Podczas przerobu ciasta zmienia ono swoje właściwości. Zarówno fizyczne, jak i chemiczne. W pracy piekarza konieczne jest poznanie pewnych przemian fizycznych i procesów chemicznych, które odbywają się w przetwarzanym cieście. Również podczas wypieku odbywają się w cieście skomplikowane przemiany. Zważywszy na to, trzeba pamiętać, że niezbędna jest np. znajomość
temperatur, które te przemiany powodują. Ponadto pan Witold podkreśla, że ich mąki muszą mieć
parametr mały. Teraz, aby go osiągnąć, do mąki – która trafia do młyna – dodaje się różne dodatki.
Bardzo często jest to witamina C. Piekarnia Greli wystrzega się tego jednak, ale powoduje to, że jest
172
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
więcej pracy. Ze względu na fakt, że chełmski młyn nie dodaje polepszaczy, to na piekarzach ciąży
obowiązek stałego skupienia oraz spada obowiązek przestrzegania wszystkich „kroków” bezbłędnie. Muszą myśleć np. czy lepiej będzie zwiększyć temperaturę w piecu, czy może zmniejszyć lub czy
trzymać ciasto w komorze rozrostu dłużej czy krócej. Innym przykładem może być fakt, że piekarz
ma silosy na mąkę. Musi myśleć, ile ten silos ma podać mąki i jakiej. Gdzie nasypać, czy do kwasownika czy do żurownika – urządzenia przeznaczonego do produkcji, przechowywania biologicznie
aktywnych luźnych zakwasów chlebowych, czy do dzieży i do której dzieży. Później, ile nalać wody,
a ile kwasu. Pracownicy mówią: „Szefie, kiedyś się robiło, a teraz trzeba myśleć”.
Przedsiębiorstwo jest zaopatrzone w maszynę do wstępnego formowania, ale wykańczanie jest jednak robione ręcznie. Wszyscy zgodnie twierdzą, że aby skórka była dobra, potrzebna jest ręka ludzka. Jej nic nie zastąpi. Mimo wszystko, wciąż słychać: „Szef musi nam jakąś nową
maszynę kupić”. W piekarni Witolda Greli pracuje ośmiu piekarzy. Każdy z nich ma synów. Żaden
jednak nie poszedł w ślady ojca. Uważają, że mimo usprawnień w pracy, jakie umożliwił właściciel, jest to zbyt ciężki zawód.
7. Dyplom Mistrza Witolda Greli.
173
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Nie tylko po świeże bułeczki
Piekarnia Grela oferuje bardzo szeroki wybór wypieków – 8 rodzajów bułek, m.in.: firmowa, wenecka, chłopska, hot-dog, ziarnista; 10 rodzajów chleba: pszenny, razowy, żytni wiejski,
z błonnikiem, orkiszowy, chałka pleciona; 15 rodzajów innych wypieków m.in. drożdżówka półfrancuska z czekoladą, wiśnią, jagodami, wiśniami, drożdżówka z serem, z makiem, z jabłkiem,
z budyniem, z kaszą, pizza, cebularz. Jakiś czas temu zaczęto produkować także pieczywo ekologiczne. Wypiekane jest ono z mąk ekologicznych, posiadających certyfikaty. Nie ma na nie wielkiego zbytu, ale z roku na rok chętnych na produkty Bio jest coraz więcej.
Przedsiębiorstwo w Chełmie było wielokrotnie nagradzane. Otrzymało na przykład nagrodę „Piekarz roku 2001”, „Polski produkt żywności 2007 za chleb żytni staropolski”, „Złoty Laur”
za osiągnięcia menadżerskie i znaczący udział w promowaniu rzemiosła polskiego, „Dyplom przyjaciela dziecka”, II miejsce w konkursie „Bezpieczna piekarnia” oraz wiele innych odznaczeń. Pan
Witold Grela otrzymał także tytuł „Chełmianina roku 2002”.
Działalność Witolda Greli ma szczególny charakter. Wyrosła z tradycji rodzinnych oraz została zrealizowana za własne środki. Świadczy to nie tylko o miłości i solidarności rodzinnej, ale także
wytrwałości w dążeniu do postawionych sobie celów. Piekarnia Greli jest też przykładem pogodzenia
przedsiębiorczości ze skromnym życiem oraz ciężkiej pracy całej rodziny w imię wspólnego celu.
Nieco ponad piętnaście lat temu młode pokolenie postanowiło rozwinąć działalność
i otworzyć cukiernię. W 2000 roku przy ulicy Warzywnej w Chełmie powstała Cukiernia „Grela”
prowadzona przez syna Michała. Drugi syn pana Witolda pozostał przy pieczywie. Prowadzi zakład pod tym samym nazwiskiem, ale przy ul. Lubelskiej.
Idąc ulicą 11 Listopada czy obok zakładów synów seniora rodu, trudno przejść obojętnie
mimo długiej kolejki ciągnącej się czasami kilka metrów za otwartymi drzwiami. Unoszący się zapach pysznego chlebka czy bułeczek, cieszący oczy widok czy pewność dobrego zakupu i uśmiechnięte sprzedawczynie powodują, że klienci piekarni „Grela” mimo wszystko są gotowi poświęcić
czas, aby kupić najlepsze pieczywo w Chełmie. No i wracają codziennie.
Bibliografia i źródła
1. Archiwum prywatne rodziny Grela.
2. Oficjalna strona internetowa Cukierni Grela Michał w Chełmie – http://cukiernia- grela.pl/historia.php (dostęp 17.05.2016)
3. Oficjalna strona internetowa Grela w Mełgwii – http://cukierniagrela.pl/firma/ (dostęp
17.05.2016)
4. Reński Antoni, Piekarstwo. Część I, wyd. II, Warszawa, WPLiS, 1965.
5. http://wikimapia.org/25095446/pl/Piekarnia-GRELA (dostęp 18.05.2016).
6. Rozmowy z właścicielem piekarni, jej pracownikami i klientami.
ILUSTRACJE
Autorzy dołączyli do pracy 13 ilustracji. Do publikacji wybrano 7 z nich.
174
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej PRACE KONKURSOWE
175
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej CERTYFIKATY
CERTYFIKATY
177
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
PRACE INDYWIDUALNE
Uczeń
Tytuł pracy
Szkoła
Nauczyciel
Bąk Daria
Stadnina koni – przedsiębiorstwo
zrodzone z pasji
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Białecka Weronika
Ochotnicza Straż Pożarna w Trlągu
Zespół Szkół w Mogilnie
mgr Renata Lepsza
Brzozowski Miłosz
Pasja przedsiębiorczości w historii
mojej rodziny (firma designerska)
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Chmielewska Katarzyna Julia
Historia rodzinnej firmy jubilerskiej
Diam’or
Gimnazjum Miejskie im. Mikołaja
Kopernika w Sierpcu
mgr Anna Makowska
Czmyr Dominik
Przedsiębiorczość jako „sposób na
życie” w historii mojej rodziny
Gimnazjum nr 5 im. Tadeusza
Kościuszki w Warszawie
mgr Małgorzata Zgódka
Dutkiewicz Daria
Włókiennictwo [w Dębnie] we wspomnieniach pracowników
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych
nr 1 im. J. Słowackiego w Dębnie
mgr Joanna Sołtys
Głowik Izabela
Kresy Wschodnie – bezkres możliwości
Zespół Szkół Budowlanych i Ogólnokształcących w Biłgoraju
mgr Elżbieta Domienik
Graj Piotr
Historia lokalnego przedsiębiorstwa na
przykładzie Firmy AS-DREW w Kruczu
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych.
im. Józefa Nojego w Czarnkowie
mgr Izabela Rybarczyk
Gumiński Rafał
Huta Małapanew „Żelazna Huta”
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Guza Katarzyna
Śląskie Zakłady Przemysłu Skórzanego
Otmęt w Krapkowicach
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Gzel Patrycja
Zwykła czy niezwykła historia piekarni
radzionkowskiej Bączkowicz
Liceum Ogólnokształcące im.
Powstańców Śląskich w Radzionkowie
mgr Marek Minas
Halenka Patrycja
Historia lokalnego przedsiębiorstwa.
Piekarnia Grabowski
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Jachimowicz Marta
Efekt Domina Nowosolskiej Fabryki
Nici Odra
Samorządowe Gimnazjum im.
Jana Pawła II w Kożuchowie
mgr Krystyna Kubów
Kania Anastazja
Diora S.A. w Dzierżoniowie – pierwszy
producent radioodbiorników w Polsce
po II wojnie światowej
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Klimza Amelia
Przedsiębiorczość jako „sposób na
życie” w historii mojej rodziny (przedsiębiorstwo rolno-hodowlane)
Gimnazjum w Pawonkowie
mgr Beata Pietrek
Kowalik Wiktoria
Zdecydowani, zaradni, odważni – opowieść o moich bliskich
Gimnazjum nr 19 im. Józefa Czechowicza w Lublinie
mgr Ewa Grodecka
Krząkała Mateusz
Gustaw i Erwin Schmidt – przedsiębiorczość w genach
VIII Liceum Ogólnokształcące
im. Marii Skłodowskiej-Curie
w Katowicach
mgr Beata Bienek
Kujath Jan
Historia mojego Dziadka [biuro turystyczne promujące trasy podziemne
i jaskinie]
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Lichosik Dominika
Historia kopalni „Bolesław Śmiały”
w Łaziskach Górnych
Gimnazjum nr 1 im. Powstańców
Śląskich w Mikołowie
mgr Agnieszka Głowacka-Wolniczak
Łukowski Szymon
Trzemeszno i szewcy
Zespół Szkół w Mogilnie
mgr Renata Lepsza
178
Pasja przedsiębiorczości w historii rodzinnej, lokalnej, regionalnej CERTYFIKATY
Uczeń
Tytuł pracy
Szkoła
Nauczyciel
Machulla Magdalena
„Stary Młyn”– dziedzictwo czterech
wieków
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Markowski Adrian
Historia tłoczni płyt gramofonowych
ZTS „Pronit” w Pionkach
Zespół Szkół im. Jędrzeja Śniadeckiego nr 2 w Pionkach
mgr Jacek Malicki
Mientus Kamil
Historia firmy ANMARK w Gogolinie
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Mistarz Magdalena
Przedsiębiorczość jako „sposób na
życie” mojej rodziny
1 Liceum Ogólnokształcące im.
Karola Miarki w Mikołowie
mgr Irena Radomska
Nawrocki Maksymilian
Gospoda „Pod Czarnym Wielorybem”
w Damnicy
II Liceum Ogólnokształcące im.
A. Mickiewicza w Słupsku
mgr Stanisław Stefański
Niemann Sabina
Historia pierwszego przedsiębiorstwa
w mojej rodzinie
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Nikodem Arkadiusz
Historia sklepu ABC w Tymowej
Zespół Szkół nr 1 im. B. Krupińskiego w Lubinie
mgr Teresa Strzelecka
Nowak Oliwia
DARO – interesy w naszej krwi
Gimnazjum nr 19 im. Józefa Czechowicza w Lublinie
mgr Ewa Grodecka
Nowina-Witkowski
Jan
Przedsiębiorczość jako sposób na życie
w historii mojej rodziny. [Bankierzy
i finansiści]
XXVIII Liceum Ogólnokształcące
im. Jana Kochanowskiego w Warszawie
mgr Justyna Białek
Pieszyńska Agata
Historia Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Czarnkowie
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych
im. Józefa Nojego w Czarnkowie
mgr Anna Zalewska
Piłasiewicz Bartosz
Kwiaciarnia „Sonia” jako przykład
lokalnego przedsiębiorstwa
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Polaczek Sara
Historia lokalnego przedsiębiorstwa.
Młyn u Rallów
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Przeliorz Julia
Przedsiębiorczość jako sposób na życie
w historii mojej rodziny
Gimnazjum nr 1 im. Powstańców
Śląskich w Mikołowie
mgr Agnieszka Głowacka-Wolniczak
Pukas Agnieszka
Tradycja zobowiązuje. Od „Pawłowianki” do „Starej Bednarni”
I Liceum Ogólnokształcące im.
Stefana Czarnieckiego w Chełmie
mgr Anna Popielewicz
Rogalska Karolina
Przedsiębiorczy pasjonat – Marcin
Rogalski i jego zamiłowanie do podróży
Liceum Ogólnokształcące nr III im.
Marii Skłodowskiej-Curie w Opolu
mgr Maciej Skoczylas
Sobczak Nina
Z garażu na salony – historia firmy
Sanplast z Wymysłowic
Gimnazjum w Jeziorach Wielkich
(z siedzibą w Strzelnie)
mgr Marian Mikołajczak
Solich Maja
Przedsiębiorczość jako ,,sposób na
życie” w historii mojej rodziny
Gimnazjum im. ks. dr Gustawa
Klapucha w Czyżowicach
mgr Ewelina Solich
Sośnicki Dawid
Przedsiębiorstwo Produkcji, Handlu
i Usług PLON w Orsku
Zespół Szkół nr 1 im. B. Krupińskiego w Lubinie
mgr Teresa Strzelecka
Stanek Daniel
Historia lokalnego przedsiębiorstwa na
przykładzie piekarni KUCZ w Nowym
Tomyślu
Gimnazjum im. Powstańców
Wielkopolskich w Borui Kościelnej,
Nowy Tomyśl
mgr Jacek Matula
Strakowska Julia
Historia lokalnego przedsiębiorstwa na
przykładzie firmy Komat
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych
im. Józefa Nojego w Czarnkowie
mgr Izabela Rybarczyk
Trzcińska Magda
Rolnictwo – sposób na życie
Gimnazjum im. Kardynała Stefana
Wyszyńskiego w Wiskitkach
mgr Agnieszka Sławińska
179
HISTORIA I ŻYCIE XI EDYCJA KONKURSU
Uczeń
Tytuł pracy
Szkoła
Nauczyciel
Wittenberg Marta
Cukiernia Sowa – historia lokalnej firmy
Gimnazjum nr 51 w Bydgoszczy
mgr Anna Wolnik
Wójcik Marzena
Fabryka Zajączka – zapomniana perła
Kęt
Liceum Ogólnokształcące im.
K. K. Baczyńskiego w Kozach
mgr Miłosz Zelek
Wylegała Fabian
Przedsiębiorczość jako ,,sposób na
życie” w historii mojej rodziny
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych
im. Józefa Nojego w Czarnkowie
mgr Izabela Rybarczyk
PRACE ZBIOROWE1
Uczniowie
1
Tytuł pracy
Szkoła
Nauczyciel
Nawrocka Izabela
Plucińska Kinga
Historia kopalni w Brzeszczach
Gimnazjum nr 1 im. ks. Jana
Twardowskiego w Brzeszczach
mgr Małgorzata Szlagór
Fornal Wiktoria
Gugała Damian
Popielnicka Karolina
Huta Szkła Gospodarczego – Duma
Dubeczna
I Liceum Ogólnokształcące
im. Stefana Czarnieckiego
w Chełmie
mgr Anna Popielewicz
Dziabas Dominik
Fąferek Przemysław
Kolonista Bartosz
Tajszner Igor
Przedsiębiorczość jako „sposób na
życie” w mojej rodzinie
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Józefa Nojego
w Czarnkowie
mgr Izabela Rybarczyk
Jakubek Patrycja
Nowacka Joanna
Szefer Agnieszka
Historia lokalnego przedsiębiorstwa
na przykładzie Okręgowej Spółdzielni
Mleczarskiej
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Józefa Nojego
w Czarnkowie
mgr Izabela Rybarczyk
Muszyński Szymon
Pertek Sandra
Szymkowiak Milena
Historia lokalnego przedsiębiorstwa
(Spółka STEICO AG)
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Józefa Nojego
w Czarnkowie
mgr Izabela Rybarczyk
Górniak Magdalena
Kucner Natalia
Lody u Kwaśniaka – smak dzieciństwa
już czwartego pokolenia gdynian
Gimnazjum nr 4 w Gdyni
mgr Małgorzata Balsewicz
Świderska Gabriela
Wójcik Patrycja
Nie tylko zbożem i chmielem Lubelszczyzna słynie!
Gimnazjum nr 19 im. Józefa
Czechowicza w Lublinie
mgr Ewa Grodecka
Mańka Oliwia
Mrowiec Daria
Radzionkowski stolarz i Związek Samodzielnych Rzemieślników
Liceum Ogólnokształcące
im. Powstańców Śląskich
w Radzionkowie
mgr Marek Minas
Biernacka Kamila
Kaczmarzyk Alicja
Pamięć o ludziach z pasją – Heinrich
von Stephan
II Liceum Ogólnokształcące
im. A. Mickiewicza Słupsku
mgr Stanisław Stefański
Cierniak Arkadiusz
Kempa Natalia
Krupiniewicz Karol
Ziemba Zofia
Pamięć o ludziach z pasją, inicjatorach
lokalnej przedsiębiorczości – piekarz
Bolesław Szyca
II Liceum Ogólnokształcące
im. A. Mickiewicza w Słupsku
mgr Stanisław Stefański
Mazur Zuzanna
Skóra Eliza
Sylwetka Henryka Dietla
Gimnazjum nr 16 im. Marii
Konopnickiej w Sosnowcu
mgr Ewa Imiolczyk
Alisz Karolina
Maćkała Emilia
Ostrowska Ewa,
Stasiulewicz Wiktoria
Warsztaty, zakłady i firmy lokalne
w dziejach mojej okolicy
Gimnazjum nr 2 im. Żołnierza
Polskiego w Strzelinie
mgr Agata Bartulica
Ułożone alfabetycznie według nazw miejscowości.
180
TEMATY POPRZEDNICH KONKURSÓW
I. 2002/2003
Moja mała ojczyzna we wspólnej Europie
II. 2003/2004
Czy potrafimy rządzić się sami? Społeczność lokalna dawniej i dziś
III. 2004/2005
Buntownicy czy konformiści? Doświadczenia pokoleń
IV. 2008/2009
Polacy i Niemcy – wczoraj, dziś i jutro
V. 2009/2010
Rzeczpospolita wielu narodów.
Dziedzictwo przeszłości, szansa na przyszłość
VI. 2010/2011
Prace i dnie – praca jako zawód i powołanie
w doświadczeniach pokoleń
VII. 2011/2012
Usłyszane przy stole, znalezione w szufladzie,
czyli przeszłość w rodzinnej pamięci
VIII. 2012/2013
Żydzi w naszej pamięci
IX. 2013/2014
Patriotyzm w burzliwym stuleciu (1914–2014)
X. 2014/2015
Czas pokoju i radości
w historii mojej rodziny i jej otoczenia
Spis treści
Informacja edytorska..................................................................................... 4
Podsumowanie konkursu............................................................................... 5
PRACE indywidualne . ...................................................................................... 11
Jakub Grześkowiak, I nagroda
Zapomniany warsztat kuśniersko-garbarski w Śmiglu
Tamara Mądzielewska, I nagroda
Historia Apteki „Pod Orłem” w Łasinie
Maria Czernik, II nagroda
Pamięć o ludziach z pasją, czyli – Co by było, gdyby teatr marzył?
Żaneta Olejniczak, III nagroda
Jak feniks z popiołów… – Historia zgierskiej „Boruty” i jej cichych bohaterów
Wojciech Grechuta, wyróżnienie
Na początku była „ruda”
Jakub Miszkiewicz, wyróżnienie
Historia firmy pośrednictwa w handlu nieruchomościami
Juliusz Wasilewski, wyróżnienie
Przedsiębiorczość jako „sposób na życie” w historii mojej rodziny
PRACE ZBIOROWE ............................................................................................... 115
Klaudia Guzy, Karolina Nowak, Gabriela Gembala, Paulina Saduś, I nagroda
Historia lokalnego przedsiębiorstwa. Piekarnia Piskorek
Katarzyna Laszczowska, Patrycja Wałecka, II nagroda
Ludzie z pasją – przedsiębiorcy z Koła
Oliwia Kończak, Klaudia Orzechowska, Jan Chraplak, Olgierd Krzyżaniak, III nagroda
Białe złoto Chodzieży, czyli historia chodzieskiej fabryki porcelany
Maria Lik, Karolina Śniatkowska, III nagroda
Pasja wypiekania od pokoleń
CERTYFIKATY ........................................................................................................ 177
2015/2016
Pasja przedsiębiorczości w historii
rodzinnej, lokalnej, regionalnej

Podobne dokumenty