Tulo_KatechetaPlusReszta

Transkrypt

Tulo_KatechetaPlusReszta
Trzy listy do oprawców
List 1
Ksi
e katecheto!!!
Nie s dz , aby mnie pami taø, bo nic dla ciebie nie znaczyøem. Ot, przedmiot, na którym mogøe wy y swoje dewiacyjne
chuci. Nie chodzi o upøyw czasu od jesieni 1960 roku. Nie pami tasz mnie pewnie dlatego, e takich jak ja, maøych Ofiar, które
molestowaøe i gwaøciøe , miaøe na pewno wiele. Bardzo wiele. Policzmy, zakøadaj c, e wci
yjesz (oby nie). Niezale nie od tego,
czy wci jeste czynnym ksi dzem i niezale nie od tego, czy, ile razy i na jakie parafie na wiecie ci przenoszono, by kry twoje
zbrodnie chroni c instytucje ko cielne przed kompromitacj i odpowiedzialno ci (a ciebie przed kryminaøem, gdzie odpøaciliby ci
grypsuj cy), czy te zwolniono ci z twojej chwalebnej søu by Bo ej – nie jest prawdopodobne, by twoja dewiacja zwolniøa ci z
przymusu gwaøcenia kolejnych maøych Ofiar. A min øo od tego czasu ponad pi dziesi t lat. Ja miaøem wtedy siedem, wi c ciebie
obliczam na dzi (2000 rok) na okoøo siedemdziesi t.
Zakøadaj c, niezwykle optymistyczne, e gwaøciøe tylko jednego chøopca na rok (ach te iluzje!), zostawiøe za sob od tej
pory minimum 50 Ofiar. Plus to, co „zwojowaøe ” wcze niej. Nie byøem twoim pierwszym øupem; s dz c po tym, jak sprawnie mi to
zrobiøe , musiaøe ju mie wielokrotn praktyk . Na podstawie do wiadczonej na sobie, twojej „fachowo ci” szacuj jednak, e
gwaøciøe lub próbowaøe gwaøci przynajmniej jednego chøopca na tydzie – a caøkiem prawdopodobne, e jednego na dzie , a
nawet na kilka godzin. B d jedn , bo mo liwe, e gwaøciøe równie dziewczynki. Znaj c dzi , po latach studiowania tego ukrytego
obszaru nadu y , wszelkie charakterystyki dziaøania pedofilów gwaøc cych, wiem, e ten ostatni szacunek ma naukowe podstawy
badawcze. By mo e miaøe tzw. cykl przerywany, jak CKM gdzie trzeba zmienia ta my z amunicj .
Zakøadaj c wi c rednio, e swój makabryczny poci g do dzieci wyøadowywaøe raz na dzie (wielu pedofilów o tzw. cyklu
ci gøym gwaøci nawet od kilku do kilkunastu maøych Ofiar dziennie), mo esz mie na sumieniu ponad dwadzie cia tysi cy dzieci.
Zakøadaj c, e raz na tydzie – trzy tysi ce. Przecie miaøe do nich staøy dost p i ich bezgraniczne, dzieci ce zaufanie. A propos:
czy spowiadaøe si kiedy z tego? I u jakiego innego pedofila lub ko-pedofila, e ci rozgrzeszaø? Bo dziesi lat temu ode mnie
pewien ksi dz w konfesjonale daø, ebym to ja si wyspowiadaø z tego, co ty mi, dewiancie, zrobiøe ! Wrrr...brrr... A mo e
spowiadaøe si z tego, co te „zepsute” dzieci tobie robiøy, biedaku?
Cho wi c ty mnie pewnie nie pami tasz, ja pami tam ciebie i to, co mi zrobiøe . Przypomn ci. Musisz o tym usøysze ode
mnie. Uszami wiata i Ko cioøa, jakkolwiek by je sobie zatykaø. Poniewa jestem jednym z wielotysi cznej armii twoich Ofiar – tym,
który prze yø i zdecydowaø si mówi – i jednym z milionów podobnych do mnie Ofiar Ko cioøa na wiecie, stanowi jedn z
pierwszych kropel deszczu, jaki zaczyna pada na nasz ziemi , wypøakiwany przez Niebo nad naszym losem. I jednym z gromów,
jakie Niebo ciska na swych ziemskich „namiestników”. Tak, modl si o t kosmiczn , oczyszczaj c burz , a t sprowadzi mo e
jedynie ujawniana prawda.
Twojego przest pstwa ani mojej krzywdy nie zmniejsza to, e wcze niej byøem wykorzystywany seksualnie w rodzinie,
przez moj matk , któr w dzieci stwie, przed II wojn , molestowaø te ksi dz, o czym raz kiedy wspomniaøa babcia. (Matka nigdy
potem nie przekroczyøa dobrowolnie progu ko cioøa). Innych jej napastników seksualnych z dzieci stwa mog si tylko domy la .
Przez to, e wcze niej byøem maltretowany przez domowników, staøem si dla ciebie øatwym øupem, bo tak jak inni tobie podobni
oprawcy nie tkn øby dziecka maj cego oparcie i ochron w domu i rodzicach. Tymczasem, o gorzka ironio, jako chøopiec z tzw.
dysfunkcyjnej rodziny, powinienem móc liczy na szczególn trosk i ochron duszpasterzy.
Twoja pedofilska i zdaje si szata ska przewrotno , ksi e katecheto, splotøa si z przewrotno ci kontekstu, w jakim
umie ciøe swój gwaøt na mnie. Nie jeste pedofilem „pospolitym”. Byøe namiestnikiem Boga na ziemi; twoje nadu ycia na mnie i
innych dzieciach, mno si przez ich wymiar duchowy, tworz c OSTATECZN ZDRAD . Uwa am je za jeszcze bardziej przewrotne
od seksualnych nadu y na dzieciach, dokonywanych przez tajne seksty satanistyczne, gdy tam przynajmniej wiadomo, e Ofiary
s gwaøcone i torturowana w imi Diabøa, a nie Boga.
Opisz najpierw tøo i kontekst, a potem to, co mi zrobiøe . Mimo, e miaøem chory, dysfunkcyjny dom, babci udaøo si
przekaza mi ide dobrego Boga, który jest sprawiedliwy i wszystko widzi. Nauczyøa mnie te pacierza. Kiedy byøem krzywdzony i
bity, wierzyøem i pocieszaøem si istnieniem tej Najwy szej Instancji, której ufaøem z dzieci c dobroci i prostot , e we mie mnie
kiedy w obron , pom ci lub wynagrodzi ból. Maj c Komu powierzy w my lach moj tøumion zøo , al l k i przera enie, miaøem
ródøo nadziei i pocieszenia, pozwalaj ce mi przetrwa najgorsze chwile. Jednak ta sama babcia wymogøa posøanie mnie na nauk
religii, czemu matka byøa niech tna, a zdanie ojca nigdy si nie liczyøo.
Lekcje odbywaøy si w kaplicy ko cioøa, na którego wie y w tym miej wi cej czasie ukazywaøa si podobno Matka Boska, co
wieczorami przyci gaøo tøumy, na które patrzyøem z balkonu. Na jednej z pocz tkowych lekcji pierwszej klasy przerabiali my tekst o
tym, jak „Bóg” za daø od Abrahama, by zabiø swojego syna Izaaka w ofierze, w dowód lojalno ci i boja ni przez „Najwy szym”. Do
domu mieli my zadane narysowa oøtarz, na którym to dziecko, Izaak, miaø by zabity i spalony przez ojca na rozkaz „Boga”. Jakie
wdzi czne zadanie... Cho bardzo lubiøem rysowa , jako zapomniaøem odrobi tej lekcji, zapomniaøem, e byøa zadana i my l , e
byøa to bardzo zdrowa czynno omyøkowa. Nie da si od Ofiar, które prze yøy obozy hitlerowskie, rysowania komór gazowych.
Kazaøe mi, ksi e katecheto, zosta po lekcji i zrobi pomini ty rysunek. Miaøem tylko dwie kredki, óøt i br zow , wi c
trudno mi byøo narysowa niebo, jednak zrobiøem wszystko jak mogøem najlepiej, cho nie byøem zadowolony z efektu. Poganiaøe
mnie: „Ju ?, Sko czyøe ?”... Przytakn øem. „To chod tu i poka ”. Gdy si zbli yøem, staøe przede mn na stopniu, miaøe ju
rozpi ty guzik od sutanny i wysuni ty przez otwór czerwony, sztywny czøonek. My l , e gdy rysowaøem to miejsce ka ni Izaaka w
imi Najwy szego, ty ju masturbowaøe si fantazjuj c seksualnie na mój temat, by by gotowym do sprawnego wyko czenia
akcji. Szybkim ruchem chwyciøe mnie z tyøu za gøow , usiøuj c mi wsadzi swój czøonek do ust. Zaciskaøem szcz ki i szamotaøem
si , ale ty napieraøe i trzymaøe mocno. Mdli mnie i rozsadza z gniewu na wspomnienie tego oble nego dotyku twojego ciepøego,
twardego fiuta na mojej twarzy, wargach, policzkach. Niechybnie dopi øby swego, ale zl køe si , e do sali wpadn dzieci – ich
krzyki zacz øy dobiega z dziedzi ca. Pu ciøe mnie wtedy ze søowami: „No id ju , szybko, nie nadajesz si .”
Byøe bardzo pewny siebie, a do bezczelno ci. Wiedziaøe , e nikt w domu nie uwierzyøby mi, nawet gdybym odwa yø si
mówi , ale tego, w jaki sposób matka mnie uciszyøa, nawet ty by si nie spodziewaø. Na wszelki wypadek jednak, sam
postanowiøe zadba o moje milczenie. Na nast pnej lekcji religii wezwany przez ciebie na rodek staøe, przed tob i klas z r kami
wyci gni tymi przed siebie, a ty biøe mnie linijk w otwarte døonie, mówi c: „Nale y ci si kara za to, co mi zrobiøe . Ju ty wiesz
co. Je li dalej b dziesz tak robiø, to pójdziesz do piekøa.” My laøem, e to ja jeden jestem tak strasznie zøy, zepsuty i pot piony. A ile
jeszcze dzieci w tej klasie tak my laøo?
W ten sposób wrzuciøe mnie do piekøa, na samo dno. Nie Bóg mnie tam wysøaø, ale ty, ksi e katecheto. Skazaøe mnie na
dziesi tki lat wewn trznych tortur - samopot pienia, wstydu, l ków, depresji, naøogów, samookalecze , zaburze stresowych,
zaburze dysocjacyjnych, my li samobójczych, destrukcyjnych relacji i zwi zków, sabotowania swoich sukcesów, izolacji oraz
przymusu doznawania ponownych krzywd. Skazaøe mnie te na niewiar pokazuj c, e Bóg jest Najwy szym Oprawc , Diabelsk
wøadz , od które nigdzie nie ma odwoøania. Po twojej lekcji wiedziaøem, e trzeba si trzyma od Niego z daleka.
Ale ty nie poprzestaøe na tym. Musiaøem przecie dalej chodzi do ciebie na religi . I dopadøe mnie przy jakiej okazji, a
po twojej wcze niejszej nauce, e jestem „pot piony” i „to mi si nale y” ju nie stawiaøem ci oporu. Twój gwaøt na mnie wróciø do
mnie w retrospekcjach. Dusiøem si , gdy ejakulowaøe mi w gardle... Gø boko... Nie wiem czy zgwaøciøe mnie jeden raz czy wi cej,
to ju nie miaøo znaczenia, jak zatapianie zatopionej øodzi, bowiem moja osobowo
rozpadøa si na cz ci tak, i nie
zapami tywaøem stresuj cych zdarze w wiadomo ci. A stres jaki mi zafundowaøe , byø chroniczny. Odø czaøem si od siebie tak
cz sto i gø boko, e nast pnych kilku lat chodzenia do szkoøy nie pami tam. Tylko urywki z wakacji. Wiem z opowiada rodzinnych,
e w szkole nigdy nie umiaøem si skupi – gdy nauczycielka mnie wzywaøa do odpowiedzi, odø czaøem si kompletnie: nie byøo
mnie, znikaøem. Nie to, e nie rozumiaøem pytania; nie to, e nie søyszaøem søów. Mnie wtedy tam NIE BYèO. Ulatywaøem gdzie
poza, w przestrze , nie wiem gdzie. Wiem, e matka dawaøa wychowawczyni i dyrektorce øapówki, aby nie przenie li mnie do szkoøy
specjalnej, cho uchodziøem za bardzo uzdolnione dziecko, tylko bez kontaktu.
Bezwiednie ci gaøem na siebie wypadki; ci gle si o co kaleczyøem, rozbijaøem, z czego spadøem. Po tym jak w szóstej
klasie na gimnastyce wykonaøem skok przez skrzyni , rozbijaj c siebie i przyrz d na kawaøki, nauczyciel zabroniø mi wiczy (przez
pierwsze pi klas matka pisaøa mi zwolnienia z WF-u). Chyba dobrze zrobiø, cho to, jak zreszt wszystko inne, pot gowaøo jeszcze
mój wstyd. Podlegaøem staøemu dr czeniu w klasie, przecie ofiara si nie poskar y... I sama sobie jest winna... Nie umiaøem gra w
piøk , wi c stawiano mnie na bramce. Z czasem zacz to mnie nawet ceni na tej pozycji. Ale moje karkoøomne interwencje byøy
cz stym powodem do miechu lub budziøy groz – przechodziøem sam siebie, z samobójcz determinacj ryzykuj c zdrowie, byle
nie da wbi sobie gola (nie wøo ysz mi wi cej). Niestety, wbijali...
Nast pnie z „pomoc ” przyszøy mi uzale nienia. Seks, narkotyki (przystaøem do pierwszych w Polsce grup hipisów),
nikotyna, a pó niej te alkohol, napady ob arstwa, ryzykowne zachowania – wszystko to pozwalaøo mi odracza konfrontacj ze
støumionymi wspomnieniami i bólem wykorzystania, na co nie byøem jeszcze gotów. Wiadomo jak cen pøaciøem. Moj religi staøa
si tzw. wolna miøo i odmienne stany wiadomo ci. Byøem gorliwym „wyznawc ”. Szukaøem te wsz dzie ryzyka: góry, woda,
niebezpieczna jazda samochodem, niebezpieczni ludzie. W adnym rodowisku nie mogøem døu ej zagrza miejsca; gdy ludzie
zaczynali mnie lubi i ceni – zwiewaøem. Bo przecie gdyby poznali, jaki jestem naprawd ... Bo jak døu ej gdzie zagrzej miejsca,
kto mnie w ko cu podejdzie, dopadnie... W pracy zale aøem tylko od siebie i tylko tak mogøem zarabia na ycie; nie umiaøbym
funkcjonowa w zale no ciach od kogokolwiek.
Moje kolejne staøe zwi zki byøy pasmem l ku, izolacji i niespeønienia; rozwalone maø e stwo, fatalny konkubinat... Udr ka,
dezorganizacja i destrukcyjno narastaøy, niszcz c mnie i najbli szych. Po trzydziestym roku ycia, naciskany konsekwencjami
mojego „radzenia sobie” z wykorzystaniem, zacz øem szuka pomocy. Przyznanie si do bezsilno ci wobec uzale nienia
chemicznego byøo dla mnie øatwiejsze, ni wytrwanie w jakiejkolwiek grupie i terapii, gdy odsøoni cie si wyzwalaøo we mnie
nie wiadomy przymus ucieczki. Jednak zacz øem do wiadcza , e leczy mnie to odsøanianie siebie, troch po trochu, z wøasnych
søabo ci, do wiadcze i traumy.
Potem przyszedø czas na konfrontacj z kazirodztwem i innymi nadu yciami. Na obj cie i przytulenie mojego bólu, a
wyplucie gniewu. Po ponad dwudziestu latach wyt onej – czasem przerywanej i podejmowanej na nowo – pracy skøadania si w
caøo , widz post py. Najpierw, øapi c i utrzymuj c najbardziej konieczn abstynencj , obudziøem si powalony na moim „øo u
traumatycznych bole ci.” Z czasem d wign øem si z pozycji le cej i mogøem potem przesi
si na „wózek inwalidzki”: zacz
jako porusza si po wiecie. Zobaczyøem jak bardzo jestem w tyle za innymi, cho mój potencjaø wi kszo z nich wyprzedzaø.
Zacz øem rozumie ródøa moich trudno ci. W ko cu mogøem wsta z „wózka” i zacz øem chodzi „o kulach”. W tym stanie
odbudowywaøem moje zniszczone maø e stwo. Dzi chodz si na wøasnych nogach i staram si realizowa moje cele i marzenia.
Nieraz jeszcze czuj jednak ów dawny hamulec zaci gni ty przez traum wykorzystania.
Nie ma dla mnie sprawiedliwej, wystarczaj cej rekompensaty. S jednak nagrody, które zdobyøem: przytomno umysøu,
m dro dotycz ca mechanizmów wiktymizacji i dróg zdrowienia, odpowiedzialno i miøo w rodzinie, lecz ce wi zi duchowe z
innymi wracaj cymi do zdrowia ofiarami, wra liwo
oraz szcz cie z odzyskanego, ocalonego ycia. Zdobywam nowe
wyksztaøcenie. Mój charakter i osobowo ci gle si odgina. To nieprawdopodobna rado i satysfakcja, e trauma wykorzystania
seksualnego nie triumfuje ju nade mn , a ja mam poczucie mocy i godno ci osobistej. Zwracam nie mój wstyd, poczucie winy, l k i
zøo jego nadawcom – tym, którzy mnie wykorzystywali i skazali na dziesi tki lat piekøa – tak e tobie, ksi e katecheto: wybijasz
si w galerii moich oprawców.
To cud, e prze yøem z takim dziedzictwem. Pewnych rzeczy ju nie odzyskam, inne dostaj drog øaski. Byøby wi c prawie
happy-end, gdyby nie wiadomo
caøych rzesz innych dzieci, którym nie udaøo si ocale z wykorzystania seksualnego w
dzieci stwie, a to z powodu samobójstw, wypadków, chronicznej depresji, zadr czenia przez oprawców, potraumatycznych chorób,
trwaøego obø du, deterioracji, mierci od uzale nie , bezdomno ci i morderstw. Skoro miaøem to szcz cie i øask , e ocalaøem, jako
jeden z maøego odsetka niewinnych Ofiar, nie mog milcze . Jestem to winien sobie samemu oraz tym, co nie przetrwali i stawiam
ocalenie przeciw seksualnym oprawcom, w tym tobie, ksi e katecheto i „Bogu”, w imi którego szerzyøe swoje pedofilskie nauki.
Chc eby miaø wiadomo tego, co spowodowaøe – i eby yø z t prawd , gdy Prawda nas wyzwala.
Nie opuszcza mnie my l, ile jeszcze Ofiar, takich jak ja, masz na koncie i czy „produkujesz” je dalej. Na twoje wyzdrowienie
liczyøbym tak, jak na wygran w toto-lotka. A mo e siedzisz w wi zieniu (oby) lub nie ma ci ju w ród ywych? Gdyby zastosowa
ameryka ski system wyroków s dowych, przyjmuj c pobøa liwie pi lat za wykorzystanie dziecka, siedziaøby odpowiednio od
pi tnastu tysi cy do stu tysi cy lat. Gdyby za przyj zasad oko za oko i rednio wiele dziesi tków lat lat duchowego, mentalnego
i emocjonalnego koszmaru, jaki zafundowaøe ka dej ze swoich Ofiar, sp dziøby w tym w piekle wieczno . Gdyby policzy tych, co
po twoich nadu yciach popeønili pó niej samobójstwo, ciekawe ile razy ty musiaøby je popeøni ...?
Dynamika dziaøania tej instytucji przypomina mi dynamik ka dej kazirodczej rodziny, gdzie przest pca jest chroniony,
prawda – zamiatana pod dywan, a wykorzystywane dzieci – najmniej wa ne. A co do miøosierdzia, my l e tylko Bóg ogarnia
morze krzywd, jakie wyrz dziøe ty i tobie podobni, tak jest ono nieogarnione. Jednak zmieni cokolwiek na tym wiecie mo e nie
On, ale tylko my, ludzie. Na pocz tek przez ujawnianie tej prawdy, przez nie uciekanie przed ni , jak to wci robi Ko cióø. Przez
wzi cie odpowiedzialno ci, anulowanie czwartego przykazania a najlepiej odwrócenie go na „czcij dziecko swoje”, i wypowiadanie
posøusze stwa autorytetom zawsze, gdy trzeba. Przez wzi cie wøasnego bólu w obj cia, by móc obejmowa podobny ból innych.
Przez wyra enie støumionego wulkanicznego gniewu, by pomóc wydoby go innym i odzyska siø .
Nie zajmuj si przebaczaniem, które nakazuje „chrze cija ska” nauka, zajmuj si sob ; wystarczaj co trudne jest dla
mnie dochodzenie do siebie po tym, co mi zrobiøe i co zrobiø mi Ko cióø, ukrywaj c jak mafia tysi ce takich zbocze ców jak ty,
ksi e katecheto i modl c si za nich, a uciszaj c i marginalizuj c ich Ofiary. Nie chc ci nigdy spotka , a zarazem nie kryj , e
chciaøbym ci wymierzy zemst . Ale to niemo liwe, bo musieliby my cofn si w czasie i zamieni si rolami. Ty nigdy ju nie
b dziesz dzieckiem, a ja nie chciaøbym adnemu dziecku czego tak nikczemnego wyrz dzi . Wystarcza mi wi c przebaczenie sobie
mojej dzieci cej bezradno ci i podatno ci na zranienie – tego, e nie mogøem si przed tob obroni i e przez tyle lat musiaøem
wierzy w moje ostateczne pot pienie i nieprawo . Wystarcza mi przebaczenie sobie moich autodestrukcyjnych metod przetrwania
i niedoborów spowodowanych t wczesn traum . Ciebie zostawiam Diabøu, a je li Bóg ci jakim cudem uratuje, Jego sprawa; On
jest profesjonalist w przebaczaniu i ja nie zamierzam z nim konkurowa .
Zamiast tego zale y mi na prawdzie i naprawie. Marz , aby Ko cióø, w ko cu to MÓJ Ko cióø, zdoøaø odpowiedzie na wiele
pyta – mnie, sobie samemu i wiatu. Oto kilka z nich:
 Dlaczego wiktymizuje psychicznie dzieci, ucz c je ju na wst pie, na przykøadzie Izaaka, e maj by ofiarami, gdy tylko
zechce tego jaki dorosøy, rodzic czy „Bóg” wystawiaj cy go na prób lojalno ci? (Ciekaw jestem, w jakim stopniu spadøaby
umieralno dzieci na raka i inne choroby, gdyby znikøa z nauczania ta przekl ta starotestamentowa opowie .)
 Dlaczego w ci gu dwóch tysi cy lat nikt w Ko ciele, gøosz cym przecie miøosierdzie i wspóøczucie, aden z teologów
prze cigaj cych si w intelektualnej ekwilibrystyce dla uzasadnienia niezøomnej „wiary” Abrahama, która dla mnie jest
okrutn gøupot , nawet si nie zaj kn ø o krzywdzie Izaaka?! Jakim pasmem udr k i dysfunkcji musiaøo by dla tego
chøopca jego dalsze istnienie po takiej traumie zaznanej od ojca, i to w imi Boga? Jak zamierzacie znie rozd wi k
mi dzy gøoszeniem miøosierdzia, a swoim odwiecznym brakiem serca dla krzywdzonych dzieci?
 Dlaczego Ko cióø nie zabezpieczy si przed przenikaniem pedofilów (i pedofilek – znam niewidomego molestowanego
seksualnie przez wychowuj ce go zakonnice) w szeregi swoich „søug” Bo ych... Przecie takie skøonno ci wykrywa cho by
pletyzmograf...a wojsko, które nie chce homoseksualistów w swoich szeregach, te potrafi ich wyeliminowa .
 Dlaczego, w moim kraju, wci Hierarchowie wci maj peøne wody usta i ukrywaj po zapadøych parafiach (sam wiem o
dwóch takich wypadkach) ksi y ciganych za pedofili w USA?
 A w ko cu, jak mam czu si bezpiecznie w Ko ciele i posyøa tam moje przyszøe wnuki? Nie, nie czuj si bezpiecznie,
czuj si zdradzony wtedy i zdradzany do tej pory, nieustannie. Nie, nie nara moich wnuków na tak potworno . Nie
jestem Abrahamem, bardzo bliski mi jest Kain.
Niestety, nie wierz , by to nast piøo. Wilki wnikn øy i przybraøy owcze skóry szat liturgicznych. Ocalenie, jakie gøosi Ko cióø,
znalazøem poza nim, w samopomocowych grupach Ofiar kazirodztwa i grupach terapeutycznych. Prawda mnie wyzwala. Lecz jak e
chciaøbym mie inn w moim yciorysie...
Tulo
Jurku,
Zwracam si do ciebie po imieniu, bo adnym ojcem dla mnie nie byøe . Interesowaøe si mn tylko wtedy, gdy
potrzebowaøe zrobi mi krzywd . Pisz : „potrzebowaøe ”, cho my l , e te i chciaøe , bo gdyby nie chciaø mnie krzywdzi a tylko
potrzebowaø, nie robiøby mi tego. Nie wiem, czy musiaøe odreagowywa na mnie swoje frustracje i nie zaøatwione problemy
wewn trzne, czy nie musiaøe . Robiøe to, i ju . Cho od ponad dwudziestu lat w chasz korzenie bluszcz rosn cego na twoim
grobie, mam do ciebie, zasolony smutkiem, ocean alu, zøo ci i nienawi ci. Ju dawno w moim zdrowieniu przyszøa pora, bym wylaø
go z siebie. O wiele za døugo nosz ten truj cy mietnik, w jaki wyposa yøe mnie na ycie. Zasøugiwaøem na co wr cz odwrotnego.
Cofaj c si pami ci widz , e im byøem mniejszy tym gorzej mnie traktowaøe . Jeszcze gdy byøem w øonie matki, kopaøe
j w brzuch, wrzeszcz c do niej: „”Ja tu zrobi porz dek z tob i z tym B KARTEM!” Cho søusznie podejrzewaøe , e ona zdradza
ci na prawo i lewo, ja jednak biologicznie jestem z twojego plemnika. To, by mo e, jedyna twoja zasøuga, caøy wkøad. Jak mogøe
wita mnie na wiecie kopniakami?! Lubiøe kopa , pami tam to dobrze, to mocniejsze i wymowniejsze od ciosów r kami. Kiedy
miaøem trzy latka i wszedøem do kuchni, pøacz c i prosz c, by nie awanturowaø si z matk i nie biø jej, i kiedy matka wrzeszcz c na
mnie kazaøa mi natychmiast wyj , i jak odwróciøem si , by zastosowa si do jej rozkazu, dostaøem od ciebie takiego kopniaka, e
wyleciaøem przez drzwi i upadaøem na podøog w przedpokoju. Pami tam moje maøe r czki na deskach, tu przy twarzy. Byøe ode
mnie kilka razy wi kszy i ci szy, ziaøe furi i nienawi ci jak smok, a twoja stopa miaøa dla mnie wielko kowadøa. Nic ci nie
obchodziøo, e le aøem tam – ja, twój syn – na twarzy, bezskutecznie próbuj c wsta i nie rozumiej c, dlaczego nagle nie umiem.
Nie wiem kiedy si podniosøem i czy o wøasnych siøach. Jak o tym my l , czuj , e ch tnie daøbym ci teraz – na „rozp d” – takiego
kopa, e przeleciaøby niebo na wylot l duj c w piekle. I aden Anioø by ci nie wyøapaø. Tak silny jest mój gniew na ciebie za to i
oburzenie.
W odró nieniu od matki, ty nie biøe mnie codziennie, nawet nie co tydzie – nie interesowaøe si mn a tak cz sto. Ale
gdy ona chciaøa mnie szczególnie dotkliwie ukara , zlecaøa bicie tobie, a ty, maj c wi cej siøy, zamiast mnie przed ni chroni byøe
jej esesma skim kapo. Chyba e sama wyci gaøa elazny pogrzebacz... Pami tam kabel w twoim r ku, kiedy indziej poøamaøe na
mnie drewniane rami czko. (Obna ony, le aøem na øó ku, boj c si , e nie prze yj tego lania, gdy ty smagaøe mnie z caøej siøy po
goøej pupie i nogach.) Wøa ciwie to chciaøem wtedy umrze , by mie z gøowy was i to straszne ycie. Twoje sapanie przy biciu
przypominaøo sapanie z rozkoszy seksualnej... Przyznaj si , podniecaøa ci przemoc? Dzisiaj zastanawiam si , do czego søu yø
pogrzebacz trzymany w øazience, skoro w mieszkaniu nie byøo pieca? Baøem si zagl da pod wann , gdzie zwykle le aø... Cho co
mi mówi w gø bi, e to jednak matka u ywaøa go na mnie, mam wewn trzn pewno . Je li tak, co ty na to? Kibicowaøe ?
Chowaøe gøow pod koødr jak prawdziwy m czyzna?
Oprócz kopniaków i twardych przedmiotów biøe mnie tak e pi ciami. Na przykøad, gdy rysowaøem, a pó niej uczyøem si
pisa , z sadystyczn rozkosz zakradaøe si za moje plecy i pi ci waliøe mnie z tyøu, niespodziewanie, w kark, plecy lub szyj ,
rzucaj c warkliwe: „Nie garb si ” lub „Nie pisz nosem.” Nigdy nie udawaøo mi si upilnowa tego momentu, gdy cicho wchodziøe i
stawaøe za mn , czekaj c a zni zanadto gøow nad kartk , mimo e za wszelk cen staraøem si ustrzec przed kolejnym
ciosem. Triumfowaøe , zostawiaj c mnie w poczuciu bezsilno ci i w przekonaniu, e nale mi si twoje razy, bo nie jestem taki, jak
trzeba lub czego nie robi tak jak trzeba. Powtarzaøe , e musisz „wykierowa mnie na ludzi”, co znaczyøo, e ci gle jestem zbyt
„mi kki” i wra liwy.
Kazaøe mi biega za sob schodami na szóste, wysokie pi tro i nie wolno mi byøo potem mie przyspieszonego oddechu
ani t tna. Sprawdzaøe i szydziøe jaki to ze mnie mi czak i søabeusz. Przez to wstydziøem si siebie i staraøem si jeszcze bardziej
zasøugiwa . Dzisiaj rozumiem moje pó niejsze próby biegania maratonów... do zar ni cia organizmu. I nie dobieganie do mety.
Zarazem byøy to mo e te symboliczne próby ucieczki od ciebie, na co nie mogøem pozwoli sobie w wieku kilku lat.
Nigdy nie speøniaøem twoich „oczekiwa .” Kiedy wysøali cie mnie do sklepu po co i byøy to moje pierwsze samodzielne
zakupy. Na podwórku (nie znaøem nikogo z podwórka, bo nie puszczali cie mnie do adnych dzieci, nie posøali cie mnie do
przedszkola – peøna izolacja) starsi nieco chøopcy, we czterech, skopali mnie i zabrali pieni dze. Wróciøem z pøaczem. Skøamaøem, e
zgubiøem pieni dze; baøem si awantur lub bicia za moj søabo i niezdolno obronienia si przed nimi. Matka jednak co wyczuøa,
przycisn øa i musiaøem powiedzie prawd . Wtedy ty dostaøe szaøu. Ciskaøe si na mnie wrzeszcz c, e jestem ostatnim tchórzem i
frajerem, bo powinienem da ka demu z nich „w z by, tak eby si nogami ponakrywali” i e b d c takim tchórzem „nie mam czego
szuka na wiecie.” A przecie , powiniene byø pocieszy mnie, a potem i ze mn odszuka tych chøopców i stan w mojej
obronie. Wychodzi na to, e to ty si baøe ... czterech o miolatków.
Ale interesowaøe si mn nie tylko wtedy, gdy potrzebowaøe mnie uderzy lub pobi . Interesowaøe si mn tak e, gdy
potrzebowaøe mnie skrytykowa , zgnoi psychicznie i zawstydzi . Otrzymywaøem od ciebie nienawi , odrzucenie, mnóstwo
zøo liwo ci, krytyk i sadyzm (szukaøe , co mnie najbardziej boli i waliøe z punkty z tej mapy). yøem w ród brutalnych, szyderczych
lub subtelnych docinków, jak na przykøad twój wie cz cy „dzieøo wychowawcze” art, gdy zdaøem matur w twoim mie cie i
wracaøem do domu matki: „Po caøym twoim pobycie tu u mnie, to jedynie pan Wasserman1 pozytywnie wyrazi si o tobie.”
Przestaøe mnie bi , gdy, w maturalnej klasie, oddaøem ci. Dopiero taki „argument” do ciebie trafiø.
Usilnie staraøe si odda mnie na pi lat do wojska (podobno byø taki przepis, który to umo liwiaø), twierdz c, e tam
dadz mi taki wycisk, e w ko cu „wykieruj mnie na czøowieka,” co tobie pono si nie udaøo. Przed matur wojsko przysyøaøo mi
jakie pisma z zapytaniami o mnie. Jeszcze dziewi lat pó niej gdy mnie skre lili ze studiów, pisaøe donosy na mnie do WKU.
Du o pó niej, gdy ja si rozwiodøem, a ty martwiøe si , e po twojej mierci ADM zabierze twoje søu bowe mieszkanie w
Zakopanem, poprosiøem ci by zameldowaø mnie u siebie, dla zabezpieczenia. Zrobiøe piekieln awantur , e caøe ycie ci
wykorzystywaøem i okradaøem, ale teraz nie pozwolisz mi pogr y si ostatecznie i „wyeksmitowa pod most.” Z satysfakcj
odmawiaøe tak e, gdy nalegaøa matka... i mieszkanie przepadøo.
Nie dziwi mnie to twoje kosmiczne sk pstwo, bo najpierw byøe sk py emocjonalnie i duchowo. Dopiero po kilkudziesi ciu
latach ycia, gdy sam zostaøem ojcem, przekonaøem si , e ojcowie mówi dzieciom, e je kochaj i wyra aj swoj trosk . Ja
mogøem to zrobi mimo braku wzorca – mimo, e ty nigdy mi nie daøe odczu miøo ci. Nigdy nie wzi øe mnie na r ce, za r k czy
na kolana. Dawaøe mi za to odczu , jak bardzo mnie nienawidzisz, jakim „zerem” jestem i ile wstydu ci sob przynosz . Poza tym
emocjonalnie nie byøo ci wcale. Swoj obecno zaznaczaøe tylko cyklicznymi, cotygodniowymi awanturami.
Siedziaøe pod pantoflem u matki, kompletnie niezaradny i od niej uzale niony, i nieraz miaøem uczucie, e ja, dziecko,
jestem samodzielniejszy od ciebie. Wspaniaøy model roli w yciu mi przekazaøe ! A ja go nie doceniøem i przyj øem odwrotny...
Pami tam, e braøe mnie par razy na spacer, gdy kazaøa ci matka, chc c „odpocz ” ode mnie. Ale eby zrobiø to z wøasnej
inicjatywy i ch ci... Widocznie nie byøem tego wart... Myliøe si . Byøem, jak ka de dziecko, perø , jednak t rzucon przed wieprze.
1
Odkrywca kr tka bladego, przyczyny kiøy.
Zasøugiwaøem na miøo , akceptacj , trosk , uwag i po wi cenie. Nie poznaøe si na mnie – ty, taki wielki i m dry pan mgr in .
Przedwojenny.
Zawiodøe mnie na wszystkich frontach. Ale najbardziej zawiodøe , porzucaj c mnie na emocjonalny i seksualny er twojej
onie pedofilce, mojej matce. Dobrze wiedziaøe , e jestem przez ni wykorzystywany. Widziaøe to na wøasne oczy. Staøe obok,
gdy przy przewijaniu mnie matka gwaøciøa mnie oralnie, a gdy z wymuszonego tym podniecenia popu ciøem mocz, odwróciøa gøow
do ciebie mówi c: „Co za winia, nasikaø mi do ust!” Palcem nie kiwn øe w mojej obronie. Maøo tego, sam te mnie
wykorzystywaøe , na jej yczenie, gdy chciaøa lepiej si podnieci widokiem pedofilskiej sceny. Køadøe mi mi dzy po ladki swój
czøonek, a ona staøa obok, po moje prawej. Miaøem mniej wi cej rok, le aøem na stole na brzuszku, a ty trzymaøe mnie za nogi. W
uszach dzwoni mi jej zdanie do ciebie: „Jurek, tylko nie zrób mu krzywdy.” Pora aj ce, jak sprytnie usun li cie poj cie krzywdy
robionej dziecku poza obszar waszych dziaøa .
Kopulowaøe z matk w orgiastycznych pozycjach, w dzie , na moich oczach, bez adnego przykrycia (staøem w kojcu).
Jasne, „on jest za maøy, by cokolwiek pami taø”, powiadaøa matka. Kopulowaøe z ni w nocy, gdy brali cie mnie do swojego øó ka.
Le aøe za matk , na boku i „posuwaøe ” j od tyøu, gdy ona przyciskaøa mnie do swojego brzucha i obmacywaøa. Fajniej wam byøo
z yw „maskotk ,” nie? Dlaczego, od kiedy wyrosøem z kojca, nie miaøem wøasnego øó eczka (w pó niejszym wieku miaøem øó ko
polowe rozkøadane w pokoju babci lub przedpokoju). Przecie nie z biedy i braku miejsca.
I ten twój domowy ekshibicjonizm. Stale chodziøe po domu w opadaj cych gaciach, z po ladkami na wierzchu. Trzymaøy
si na twoim przyrodzeniu, odsøaniaj c je cz ciowo, a czasem w caøo ci, wtedy podci gaøe gacie r k , ale nie za wysoko,
podskakuj c ze miechem. Miaøe sprytn wymówk , e nie nosisz ciasnych gumek, bo ucisk na brzuch jest niezdrowy. Podobno nic
nie umiaøe w domu zrobi – ot, antytalent do prac manualnych – ale gumk umiaøe wypru i dosztukowa , by byøa odpowiednio
lu na.
Wykorzystaøe mnie na wszystkich frontach. Zdradziøe mnie na wszystkich frontach. Porzuciøe mnie na wszystkich
frontach. Zawiodøe mnie na wszystkich frontach. Mogøe by dla mnie inny, ale nie chciaøe . Wiem to, bo cho wyposa yøe mnie
podobnie, jak ciebie wyposa ono w dzieci stwie, ja jednak byøem w stanie pokocha mojego syna i - jakkolwiek byøem dysfunkcyjny
- interesowa si nim, zajmowa si nim i troszczy si o niego, cz sto rezygnuj c z siebie. Byøem w stanie robi to nawet wtedy,
gdy tkwiøem jeszcze w naøogach i w obcym zwi zku. Wi c wiem, e w ka dej sytuacji mo na si zdoby na miøo , na okazywanie
jej, tylko trzeba byøo chcie . Chcie kocha i odwa y si okazywa to.
Kiedy , wieczorem, gdy byøem maøy i miaøem wysok gor czk , wszedøe do pokoju. Pomy laøe , e pi , bo staøe chwil ,
sprawdzaj c, ale jako ofiara kazirodztwa byøem dobry w udawaniu, wi c ci zwiodøem. (Cz sto nie mogøem spa , bo to oznaczaøo
utrat kontroli: kto mógøby mnie podje ). Tak wi c my l c, e pi , siadøe koøo mnie na stoøku i pogøaskaøe mnie kilka razy po
gøówce. Potem cicho wstaøe i wyszedøe . Fura szcz cia jak na trzydzie ci sze lat. My laøem, e oszalaøe i straszliwie chciaøem
zawoøa , eby zostaø i dalej mnie gøaskaø. Ale przecie „spaøem.”
Kiedy mój syn sko czyø trzy latka, ty wci nie wiedziaøe , e masz wnuka. Matka „chroniøa” ci przed t wiadomo ci , aby
„nie wpadø w szaø”. W ko cu, jak przyjechaøe do niej do Warszawy, powiedziaøem ci to. Oczywi cie wpadøe w szaø, i oczywi cie na
caøkiem inny temat. Ot awantura jakich w yciu zrobiøe tysi ce, ale byøem po mniej roztrz siony tak samo, jak w dzieci stwie.
Matka tak e. Wy yøe si i zamkn øe si w pokoju. W ko cu matka, manipuluj c moim poczuciem winy, kazaøa mi i sprawdzi ,
czy nie zmarøe na serce, bo „tam jest tak cicho.” Wszedøem cichute ko i co zobaczyøem... Siedziaøe tyøem do drzwi, z twarz
ukryt w døoniach, øokcie na stole, i økaj c powtarzaøe w kóøko: „To ja mam wnuka, to ja mam wnuka...” Pierwszy i jedyny raz w
yciu zobaczyøem, e masz jakie ludzkie uczucia.
Dwa lata pó niej, tu przed twoj mierci , gdy ci odwiedziøem wracaj c z gór, spytaøe mnie, egnaj c: „A powiedz mi
synu, t wódk to ty jeszcze pijesz?” Z dum mogøem powiedzie : „Nie ojciec, od ponad roku jestem trze wy. Nieprzerwanie.
Chodz do AA”. U cisn øe mnie i powiedziaøe : „To dobrze, tak trzymaj, tak trzymaj.” Trzymam si , dlatego, e ja chc , nie ty. Ju
szesna cie lat. Mo e ty zreszt zabiegasz o jakie wsparcie dla mnie z tamtej strony... Doceniam to twoje docenienie mnie na
kooniec.
Mam w sobie jakie ciepøe uczucia do ciebie, chwilami miøo , chwilami lito . Z niespeønionej t sknoty za ojcem. Z pal cej
potrzeby mojego mózgu zbudowania poø cze nerwowych transmituj cych miøo , bo przecie po twojej przemocy i caøej chorobie
mojego dawnego domu wyksztaøciøy mi si poø czenia l ku, alertu, nieufno ci, zdrady itp. Teraz mozolnie si zmieniaj pod
wpøywem caøkiem innego typu do wiadcze ni tamte pierwotne. Nie zajmuj si przebaczaniem tobie; od tego jest Bóg i jeste w
dobrych r kach. Te ciepøe uczucia wobec ciebie, ta niespeøniona t sknota za ojcem i pojednaniem w duchu, o wiele za døugo
blokowaøy mnie w chwyceniu za klawiatur . Chocia „zamordowaøem” ci par razy na terapii, wypøakaøem smutek i al, to do
rozliczenia si z przeszøo ci potrzeba mi jeszcze napisania tego listu.
Teraz mam nadzieje to nast puje. Zajmuj si tym, aby pozbiera si w caøo z tego, co zafundowaøe mi ty, matka i w
dalszej kolejno ci inni dewianci i napastnicy. Bo gdyby nie twoje, matki i babci (tego zbiornika z trucizn ) wychowanie, nie tkn liby
mnie inni oprawcy; gdyby nie ta „opieka”, nie miaøaby do mnie dost pu we Wrocøawiu ciotka matki z ostrym zespoøem
Munchausena (siostra babci), przychodz ca noc , zadaj ca mi fizyczny ból i dusz ca mój dwu i póø letni krzyk poduszk ; Nie miaøby
dost pu do mnie jej m , uznany profesor rolnictwa, który wykorzystywaø nad ranem mój odruch ss cy do masturbowania si i
szczytowania, gdy profesorowa, ciotka matki, wycieraøa mi buzi rano z komentarzem: „umazaø si wczoraj kleikiem”.
Gdyby byø ojcem i troszczyø si o mnie, nie miaøby dost pu do mnie kochanek matki, któremu sprzedaøa mnie za
pieni dze, 2-3 letniego, i który si mn zabawiaø seksualnie do woli; trzech wyrostków, którzy latem na wakacjach gwaøcili mnie i
torturowali po zagajnikach gdy miaøem cztery i pi lat, ksi dz ucz cy mnie religii, który gdy miaøem siedem i póø roku zgwaøciø mnie
oralnie, przynajmniej w dwóch „odsøonach”; inny kochanek matki w wieku o miu lat, od którego niosøem dla njej kopert z
pieni dzmi za moje „usøugi;” ani oble ny dziad na wakacjach (analnie, w krzakach za stodoø gdy miaøem osiem i póø roku); pedofil
w szatni na basenie gdy miaøem dwana cie (via wzajemna masturbacja); starsza kuzynka molestuj ca mnie gdy miaøem trzyna cie /
czterna cie. Ten ci g trwaø i pó niej: napastowali mnie gitowcy gdy miaøem dziewi tna cie lat, molestowaøa terapeutka uzale nie ,
via stosunek przez ubranie, gdy miaøem trzydzie ci osiem. (Zaprosiøa mnie na materace, gdzie miaøem odreagowa dusz c mnie
zøo do matki, zrobiøa masa , uøo yøa mnie na plecach i siadøa na mnie okrakiem, „punkt” w „punkt.” Masowaøa mi ramiona,
unosz c si i opadaj c, ale stymulacja dotyczyøa genitaliów. A po wej ciu z ni do sali, zdziwiøem si czemu przekr ca zamek od
rodka).
Nauczyøe mnie, Jurku (nigdy nie mówiøem do ciebie tato), e jestem nikim i sobie nie poradz . Nauczyøe mnie, e yj po
to, aby inni mogli si na mnie wy ywa . Nauczyøe mnie, e nie zasøuguj na najmniejsze dobro ani odruch wspóøczucia. Zniszczyøe
moje poczucie mocy i zdolno do elementarnej obronnej reakcji. Zniszczyøe zdolno dostrzegania, gdy jestem krzywdzony.
Systematycznie nas czaøe mnie bólem, l kiem, wstydem, poczuciem winy, nienawi ci , poni eniem i odrzuceniem. Wszystko w
dobrych intencjach - aby „wykierowa mnie na ludzi.” Wedøug ciebie, daremnie...
Otó mam dla ciebie dobr nowin : wykierowaøem si jednak na ludzi. Sam. Z pomoc Opatrzno ci, innych ofiar i lat
terapii. Bez twojej „pomocy”. Pomimo twojego wkøadu. Z tym wszystkim, co mi zrobiøe i czego zaniechaøe , praktycznie nie
powinienem byø si podnie . Mogøem zgin w uzale nieniach i dysfunkcjach, w psychiatryku lub potraumatycznym zmarnieniu.
Prze yøem. Nie udaøo si – ani tobie, ani matce, ani babci, wspomaganym innymi oprawcami – zniszczy mnie ostatecznie. To jest
moja zemsta na tobie i na was. Powstaøem, ocalaøem, odrodziøem si i jestem z tego dumny. Zwracam ci twój wkøad. Bez
oprocentowania.
TULO
marzec 2004
Klimo,
Zwracam si do ciebie tak, jak inne osoby z rodziny, twoim drugim imieniem: Klima(x) – „x” dodany przeze mnie.
Podsumowuj , uzupeøniam i rozwijam to, co napisaøem w grudniu 1997 roku, w formie listu, a odczytaøem ci w oczy par tygodni
pó niej. Tego dnia (15 stycznia, byøo plus 15 st. Celsjusza), wpadøa w gø bokie, rzadkie bøoto przy jakiej budowie i podobno o
maøo si w nim nie utopiøa . Wyci gn li ci ludzie, a s siedzi zawiadomili mnie. Uznaøem, e skoro musz ci widzie , to widocznie
po to, by przeczyta ci tamten list. Cho baøem si , e zawiera tylko moje oszczercze insynuacje i chore fantazje – wtedy jeszcze
borykaøem si z nawrotami zaprzeczania, tak trudno mi byøo uwierzy w to, co z caøych siø chciaøem, w zdrowym odruchu, aby mnie
nigdy nie spotkaøo – uznaøem, e musisz bezpo rednio ode mnie usøysze to, co zapewne skrycie dobrze wiesz. Wcze niej
wspominaøem ci ju , e mnie wykorzystywaøa seksualnie. Byøo to najpierw przez telefon (jesie 1996), a par miesi cy pó niej
(jesie 1997) w oczy, gdy „przypadkiem” spotkaøa mnie pod moj pracowni (upodobaøa sobie spacery tamt dy od kiedy
przestaøem ci widywa ). Wtedy gwaøtownie, ze zøo ci , zaprzeczyøa . Niebawem jednak do molestowania mnie przyznaøa si
mojej onie. Szkoda, e dowiedziaøem si od niej o tym z opó nieniem...
Wedøug relacji ony, jej rozmowa z tob przebiegaøa mniej wi cej tak: A powiedz mi, E., czy co si staøo, bo R. ostatnio
tak jakby mnie unika? Potrzebowaøa , Klimo trzy i póø roku, w ci gu których kompletnie ci odsun øem, zrywaj c wszelki kontakt i
odkøadaj c bez søowa søuchawk , ilekro – co tydzie , dwa – dzwoniøa , jakby nigdy nic.... Trzy i póø roku pot nego sygnaøu, by w
ko cu za witaøo ci nie miaøe pytanie... Czy co si staøo? No, ba! E. odparøa: R. odkryø, e mama go molestowaøa i jest na terapii,
wi c nie chce si z mam widywa . Zapadøa cisza, zas piøa si i powiedziaøa cicho: To byøo tak dawno, czy jest sens do tego
wraca ? (Szkoda, e ona nie powiedziaøa mi o tym od razu.) Przy której z nast pnych wizyt mojej ony, wyra aøa wobec niej
w tpliwo , czy w ogóle byøo to nadu ycie. Usøyszaøa : Wiem, e mama mo e my le o tym inaczej, na przykøad jak o specjalnej,
wyj tkowej miøo ci wobec dziecka. Z o ywieniem pochwyciøa t my l: Tak, masz racj . To rzeczywi cie tak byøo. Ty, E., zawsze
umiesz mnie dobrze zrozumie . Ja ciebie jednak tak dobrze nie rozumiem. Zrobiøa mi najgorsz z krzywd i najgorsz ze zdrad jakie
dorosøy, zwøaszcza rodzic, mo e zrobi dziecku.
Klimo. Wykorzystywaøa mnie seksualnie. Robiøa mi to, kiedy byøem maøy i bardzo maøy, jeszcze w pieluchach.
Manualnie, oralnie i genitalnie. I nie chodzi o jakie krótkie, powierzchowne cmokni cie w genitalia, co by mo na jeszcze próbowa
naci ga jako wyraz „czuøo ci,” ale o wielokrotne, stymuluj ce ruchy ust i dotyk, jakie wykonuje kobieta kiedy „robi m czy nie
lask ” czy kiedy chce, by on oralnie zaspokoiø j . Wiele razu doprowadzaøa mnie do orgazmu, nie tylko tym sposobem. Byøem
niemowlakiem. Nie wiem dokøadnie, ile razy mnie u ywaøa na takie sposoby, bo przypomniaøem sobie tylko niektóre epizody - te
najbardziej (a mo e wøa nie najmniej!) dramatyczne dla mnie, ale na porz dku dziennym byøy twoje staøe orgietki seksualne ze
mn . Twoja dewiacja. Twoja erotomania. Twoja pedofilia.
Kiedy zim 1998 odczytaøem ci pierwsz wersj tego listu, na koniec, póøg bkiem, przyznaøa si . Ale najpierw, jak
zacz øem ci czyta : Wykorzystywaøa mnie seksualnie. Robiøa to, kiedy byøem maøy i bardzo maøy. Obmacywaøa mnie. Gwaøciøa
mnie r k i ustami. Ile razy mi to robiøa - nie wiem, bo... - podniosøa krzyk protestu i zaprzeczania. I podnosiøa ten krzyk
kilkakrotnie, cho za ka dym razem søabiej. Potem søuchaøa ju w ciszy. Dopiero w momencie gdy przeczytaøem: Mam te poszlaki,
e wykorzystaøa seksualnie tak e mojego syna, gdy byø maøy. Ty wiesz, jak to byøo - na nowo podniosøa gwaøtowny krzyk: Ale ja
go tak rzadko widywaøam! Co ty opowiadasz! Mam wewn trzn pewno , e i jemu robiøa to samo, co mnie, cho istotnie du o
rzadziej. Pami tam jego charakterystyczne symptomy. Nie byøem jedyn twoj ofiar , cho na pewno gøówn .
Tak wi c, gdy sko czyøem ci czyta tamten list, zapadøo milczenie. Potem cicho, ze spuszczon gøow powiedziaøa : Tak, to
wszystko prawda. Masz racj . Ja nie byøam dobr matk ... I nagle, w sekund , zmieniøa ton: Ale , jak ty to wszystko pi knie
opisaøe , jaki ty masz talent, jaki styl, jaki ty zdolny jeste ... Wydawaøa si promienie szcz ciem i zachwytem nade mn –
przekre laj c w typowy dla ciebie sposób wøa nie odczytan ci moj histori . Poczuøem zam t; z miejsca odzyskaøa nade mn znów
cz
kontroli. Tylko cz
tym razem. Zapowiedziaøem, e nie b d ci wi cej nigdy widywaø – chyba, e zechcesz szczerze
omawia twoje nadu ycia na mnie i tylko w tym celu. I dodaøem: Je li b dziesz chciaøa o tym naprawd rozmawia , to zadzwo . I
tylko wtedy. Zostawiøem ci mój list na stole, do wgl du, i zacz øem ubiera si do wyj cia, gdy ty, znów rozpøywaj c si w
u miechach i wdzi cz c si do mnie, zapewniaøa , e oczywi cie zadzwonisz. Na koniec powiedziaøa : No ale nie gniewaj si ju na
mnie. Przytul mnie i pocaøuj. Wrrrr!! Ale, o zgrozo, zrobiøem to... Wbrew sobie, obezwøadniony emocjonalnie i bezsilny. Dopadøa
mnie raz jeszcze. Na nowo poczuøem dobrze mi znan fizyczn odraz do ciebie, obrzydzenie i l k. Z ulg wi c przyj øem rozwój
wypadków: nie odezwaøa si wi cej. Uciekøa przed t prawd w Alzheimera i po dwóch latach byøa ju prywatnym domu opieki.
A prawda jest taka, Klimo. Podniecaøa si mn i stymulowaøa mnie, doprowadzaj c mnie sob do orgazmu (i siebie mn
te ). Zacz øa ju w drugim póøroczu mojego ycia. Czuøem wpierw intensywn , narastaj c przyjemno , zmieszan z l kiem i
wstydem, a po chwili konwulsyjne przera enie, uczucie umierania i ostry ból genitaliów, gdy twój gwaøc cy dotyk dwóch palców lub
ust nie ust powaø. Pó niej w yciu zawsze dziwiøem si temu, co o rozkoszy i koj cym dziaøaniu orgazmu wypisuj seksuologowie,
gdy dla moich do wiadcze ten moment zostaø ska ony uczuciem przykro ci i przera enia, l kiem i bolesno ci . Po seksualnym
akcie cz sto nie odczuwaøam ukojenia, tylko rozpacz, zapadanie si w czarn otchøa . Zapewniaøa mnie, gdy ju zacz øem mówi ,
e s to wyj tkowe, najczulsze matczyne pieszczoty: „co , co daj swoim synkom tylko te rzadko spotykane matki, które najbardziej
ich kochaj .” I ja przez wi kszo
ycia wierzyøem, e mam wyj tkowo kochaj c matk ! Po wi caj c si i udr czon takim
„bachorem” jak ja. Jako dziwnie nie pasowaøem do twojej nieskazitelnej postaci.
Potworne byøo dla mnie uprzytomnienie sobie, e twoje molestowanie okradøo mnie z niewinno ci i bezpiecze stwa, z ciaøa
i duszy, z blisko ci i przyjemno ci w yciu. Odkrywaj c najpierw „l ejsze” formy kazirodztwa, jak obmacywanie, øudziøem si , e
podniecenie i ew. rozkosz byøy tylko po twojej stronie – e to ty czerpaøa korzy ci, miaøa powód i cel, jak ka dy oprawca. Jednak
gdy odkryøem, e i ja doznawaøem wymuszonego podniecenia i rozkoszy (jakkolwiek przera aj cej, a jednak), poczuøem si brudny,
wyst pny i zdradzony. Zdradzony ju nie tylko przez ciebie, ale i przez moje ciaøo, które wbrew mnie podj øo „wspóøprac ”. Dopóki
nie czuøo nic, mogøem wierzy w moj niewinno i w to, e byøem ofiar . Po tym odkryciu jednak na wiele miesi cy zalaø mnie
wstyd i poczucie winy, jakbym to ja byø od koøyski lubie nikiem, dewiantem i inicjatorem, który po daø ciebie, Klimo, wøasn
matk ... Ustawiaøa mnie tak, aby wygl daøo, e to ja jestem sprawc i biorc gratyfikacji (zupeønie tak samo, jak Zymunt Freud
udupiø wszystkie wykorzystane osoby swoj twoj teori kompleksu Edypa). A ty, biedna matko-Polko, co najwy ej nie mogøa si
oprze , bo przecie „musiaøa ” dogadza „miøo ci ” swojemu synkowi.
Nie kr powaøa si . Ludzie mieli my le , e poprawiasz mi majtki czy pieluch . Miaøem tego nie pami ta , bo byøem maøy.
Kiedy , przypadkiem, ciotka M., twoja ciotka we Wrocøawiu, zdybaøa ci na gwaøceniu mnie ustami - mnie, dwu i póø letniego lub
póøtorarocznego chøopca (dwa sezony letnie razy woziøa mnie tam na wakacje, zostaøo mas zdj ). Jak wryta stan øa w drzwiach
gabinetu swojego m a, twojego wuja, profesora, i krzykn øa: Ale Klimusiu! Co, co ty mu robisz! Przecie on b dzie inwalid
psychicznym na caøe ycie! Wtedy ty, podnosz c si (nagle „urosøa ” jak spod ziemi i staøa si wielka jak zwykle, widziaøem z doøu),
odparøa z irytacj : Co ty znowu opowiadasz; on jest za maøy eby cokolwiek pami taø; to zreszt nic takiego. Z opuszczonymi
majtkami – i chyba pieluch , bo „tego czego ” na dole byøo za du o jak na same majtki z rajstopkami – staøem zawstydzony i z
poczuciem winy, e jestem przyczyn awantury i zgorszenia.
Jednak owym „nic takiego” rzeczywi cie zrobiøa ze mnie yciowego psychicznego inwalid . I rzeczywi cie pó niej nie
pami taøem wi kszo ci tego, przez kilkadziesi t lat. Wspomnienia te przechowaøy si jednak we mnie, poza wiadomo ci i – jak
kamienie rosn ce na polu – powróciøy. Nie byøem za maøy, eby to zapami ta ; byøem za maøy, eby wiedzie , co mi robisz i eby
móc si obroni . Byøem za maøy, by zapisa to w warstwach wiadomo ci, ale zapis przetrwaø i odsøoniø si . Ponad dwadzie cia
ostatnich lat zabraøo mi skøadanie si w caøo z kazirodztwa. Przez pierwsze siedem lat nie miaøem jeszcze wiadomo ci, e jestem
twoj seksualn ofiar , i to od niemowl ctwa. Z pomoc Opatrzno ci i innych zdrowiej cych Ofiar mogøem wej w moje cierpienie i
zacz scala si z rozbicia i krzywd jakie mi zafundowaøa . Nie ostaø si we mnie nawet maøy kawaøek mnie, który nie byøby tym
dotkni ty, ska ony. Mozolnie odzyskiwaøem, i odzyskuj do dzi , potracone, poodrywane przez twoje kazirodztwo, moje cz ci mnie,
bo cho przekopaøem zdecydowan wi kszo traumy jak mnie obarczyøa i jak archeolog zamykam to wykopalisko, niektóre
blokady i dysfunkcje wci trzymaj . Ale zdecydowanie nie jestem ju psychicznym inwalid . Jestem Ocale cem. Ponad dwadzie cia
lat, plus koszty, wysiøek, wstrz sy retrospekcji, obci enia dla mojej rodziny, nie licz c ponad trzydziestu wcze niejszych lat
ukrytego bólu psychicznego gorszego ni ból z ba – bólu, z którym radziøem sobie jak umiaøem najlepiej: zwykle w chory i
autodestrukcyjny sposób. To cud, e trwale nie zwariowaøem ani nie popeøniøem samobójstwa.
Retrospekcje tego, co mi robiøa , wracaøy stopniowo, obarczaj c mnie za ka dym razem wstrz sem o sile trz sienia ziemi.
Nie darmo nosz miano wtargni . Strz py obrazów, nagøe konwulsyjne szlochy, gwaøtowne fale wstydu, napady parali uj cego
l ku, dygotu i pragnienia mierci, fizyczne odczucia dotyku i bólu, podniecenie seksualne – wszystkie one sprawiaøy, e co i rusz
„rozlatywaøem si na kawaøki”. Moje ycie zawsze byøo jak st panie po polu minowym, ale teraz zaczynaøem chocia rozumie
dlaczego. Nigdy nie mogøem przewidzie , kiedy „wylec w powietrze” lub stan na „zapadni ,” l duj c w czarnej otchøani.
Mocowaøem si sam z sob – z twoimi, Klimo, przekazami na temat twoich nadu y – by móc zaufa tym wspomnieniom i sobie. Po
ka dej z retrospekcji na nowo zaprzeczaøem, a to wøa nie retrospekcje przynosiøy mi prawd . Zastanawiaøem si na przykøad, w jaki
sposób male kie, przewijane dziecko mo e nasika osobie dorosøej do ust?! A to przecie tak samo proste, jak potworne... Mi dzy
moimi nó kami, uniesionymi w gór , widz twoj wielk twarz, Klimo, jak wypluwasz mojego siusiaka i z grymasem odwracasz si
w bok, mówi c (do J., mojego ojca): A to winia! Nasiusiaø mi do ust. A ten palant, „ojciec”, staø obok i si gapiø, zamiast da ci w
øeb i i do prokuratury!
Uczyøem si chodzi , a ty „nagradzaøa ” mnie seksem za post py. Zostanie z tob sam na sam w domu oznaczaøo z miejsca
twoj nago i frywolne orgietki erotyczne. W przeró nych uj ciach widz w retrospekcjach twoje nagie ciaøo – piersi i wielk
wagin : na stoj co, nade mn , na wprost, od doøu. I na le co, kadr spomi dzy twoich nóg na twoje genitalia albo znad genitaliów
na twoje piersi. Widz wielkie, czarne i grube wøosy øonowe, jakby w powi kszeniu. I widz moje ciaøko. Maøe, male kie. Widz je z
pewnej wysoko ci, pomi dzy twoimi nogami, jak trzymasz je i pocierasz nim (mn ) o swoje krocze. Widz jak stoisz przede mn
goøa i patrzysz na mnie, te goøego, i jak onanizuj si przed tob . Zach casz mnie do tego. Podniecasz si tym i zachwycasz: Tak,
b czku, jak ty to licznie robisz, poka mi jeszcze raz, jak tak robisz. (Niech ci szlag, zboczona maøpo!) Podchodzisz do mnie,
bierzesz za r k i przyci gasz j do swoich warg sromowych. Czuj narastaj cy l k i ich lisk wilgo . Urywa mi si „film” i ton w
przera eniu. Po tej retrospekcji chc umrze . Czekam, e zaraz wøamie si do mnie do domu mafia i mnie zastrzeli. e zza rogu
wypadnie jaki szaleniec i przeszyje mnie seri z karabinu. Znowu w my lach rzucam si pod ka dy tramwaj. Cudem docieram bez
wypadku na wie o powstaø grup DDK (dorosøe dzieci kazirodztwa). Wstydz si , gdy ludzie w sali patrz na mnie; po mojej
wypowiedzi wybiegam z sali za drzwi, na korytarz. Po chwili, boj c si , e kto za mn wyjdzie z pociech i wsparciem, chowam si
w toalecie. Czuj si odra aj cy i niegodny. W toalecie otwiera mi si ci g dalszy epizodu: tak, Klimo, onanizujesz si moj r czk ,
jak protez czøonka. Z miejsca urywam ten obraz... Nie mog , nie chc , nie zgadzam si tego wiedzie . Trz s si i dygocz . Nagle
eksploduj . Targa mn w ciekøo , zabiøbym ci ... Ta erupcja gniewu daje mi nagø siø i wracam, kipi cy, do salki i grupy DDK.
Zabieram gøos, opowiadam to. Zaznaj poskøadania, akceptacji, potwierdzenia i ukojenia. Straszliwie pøacz . Obejmuj mnie czuøe
r ce innych Ofiar.
Chocia ta retrospekcja pierwszy raz wróciøa mi jeszcze w ko cu 1998 roku, do dzi jest tak samo ywa. Nie rozwala ju
mnie jednak ani nie rodzi obaw, e zwariowaøem. Nie nast puje po niej, jak dawniej, fala zaprzecze . Nie mam my li samobójczych,
l ków czy pal cego wstydu. Nie doznaj erekcji. Mam nienawi do ciebie, te ciowo mojej ony. wi ty gniew i oburzenie! I mam
obrzydzenie. Zawsze si przed tob wzdragaøem, nie wiedz c dlaczego...
Niedøugo potem wróciøa mi bli niacza retrospekcja, ale z odr bnego epizodu. Mam mniej ni trzy latka, bo to jest w
poprzednim mieszkaniu. Poza tym czuj , e jeszcze nie umiem mówi . Le ysz na tapczanie w rozpi tym óøtym szlafroku frotte, ja
bawi si czym w k cie. J czysz i woøasz mnie søodko: Chod do mnie, pociesz mnie. Pomó mi, chod bli ej. Gramol si do
ciebie, widz twoje nabrzmiaøe wargi sromowe. Bierzesz moj r czk i wkøadasz j sobie, jak protez . ciskasz w øokciu moj praw
r czk i onanizujesz si ni , gø boko. Coraz intensywniej i szybciej. Sapiesz i j czysz z rozkoszy. Moje tarmoszone i poci gane ciaøko
podskakuje, gøówka tacza si konwulsyjnie gdzie po twoich udach i brzuchu. Chc nie mie tej r czki, chc zostawi ci j i móc
uciec (wtedy jeszcze nie odø czaøem si od ciaøa, ta umiej tno przyszøa pó niej). Dostajesz orgazmu. Twoje j ki przechodz w
okrzyki i konwulsje, jakby umierania. Ogarnia mnie panika, e konasz i e to ja ci zabiøem. Moim „pomaganiem.” Cho nie
rozumiem tego intelektulanie i nie umiem jeszcze mówi , zalewa mnie poczucie winy, nienawi do siebie i przera enie. Przecie
chciaøa , abym ci tylko pocieszyø, pomógø...
To nie koniec. Przypomniaøo mi si , co byøo potem. Zrzuciøa mnie z siebie, owin øa si szlafrokiem i zacz øa sprz ta ,
jakby nic (nienawidz sprz tania). Przestaøa nagle mnie zauwa a , prze lizguj c si po mnie wzrokiem jak po powietrzu. Miaøem
uczucie, e obwiniasz mnie i karzesz, e jeste miertelnie zraniona i obra ona. Tak, wierzyøem, e to ja jestem ten zøy. Nie umarøa
od orgazmu, lecz o yøa . Za to ja w rodku umarøem, zreszt nie jedyny raz przy tobie. Poczucie odrzucenia i pot pienia. mier
voodoo. My laøem, e zasøuguj na ni . My laøem, e powinienem umrze .
Poø czyøa we mnie doznawanie uwagi, troski i pieszczot z seksualnym wyuzdaniem, odrzuceniem i kar , co staøo si
pó niej wzorcem mojego uzale nienia. Wpoiøa mi przekonanie, e do tego mam søu y kobietom i od tego zale y moja warto i
akceptacja, a wr cz prawo do istnienia. Nauczyøa mnie, e moje uczucia s niewa ne i ja jestem niewa ny, a wa ni s tylko inni i
ich potrzeby, które mam odgadywa i speønia . Odsun øa ode mnie ojca, tak samo jak odsun øa go od siebie. Zawøaszczyøa mnie
sobie seksualnie, emocjonalnie, fizycznie i duchowo. Uczyniøa ze mnie swój miøosno-erotyczny narkotyk – rodzaj zawsze peønej
flaszki dla alkoholika. Byøem przez ciebie stale wypijany. Jak e inaczej rozumiem teraz ludowe podania o wampirach...
Na jednej z sesji terapeutycznych, w 2001, gdy omawiaøem moje kontakty z matk i co mnie zatrzymaøo, terapeutka
zaproponowaøa, abym t relacj narysowaø. Nie wiedz c czemu, narysowaøem karafk z wod . Poproszony o obja nienie,
rozszlochaøem si . Ty, Klimo, byøa karafk , ja wod . Nast pnie odzyskaøem siebie, wypijaj c zawarto (przez søomk , ze wzgl du
na moje obrzydzenie do ciebie).
Dostaøem te tak retrospekcj : mam mo e trzy latka i biegn do jakiego wózka. Jest zielona trawa i søo ce. Wkøadam
r czki do becika i usiøuj molestowa pi ce niemowl . Nie mog si dogrzeba . Søysz gøosy dwóch kobiet za sob , jakie krzyki:
Ach, co on robi! Czyje to dziecko? Zabra je st d! Czuj , jak jakie kobiety odci gaj mnie od wózka. Daczego? – nie rozumiem –
przecie ja wszystko robi jak nale y! To wøa nie przekazaøa mi, Klimo, matko jedynie biologiczna: nale y molestowa dzieci.
Zawsze i wsz dzie. Tak trzeba. Na takiej „miøo ci” polega wiat i ycie. Nie zostaøem jednak pedofilem.
Kiedy kopulowaøa z moim ojcem i przytulaøa mnie i obmacywaøa w trakcie stosunku. Miaøa wtedy nas dwóch, a ja
miaøem ile? Rok, dwa, czy trzy latka? Ty to wiesz. Dlaczego wtedy nie miaøem wøasnego øó eczka i musiaøem spa z tob , gdy ty
nieraz onanizowaøa si koøo mnie przed za ni ciem? Obna aøa si przede mn , gani c mnie za zaciekawienie. Ustawiøa mnie, e
to ja jestem winien tym zbli eniom i scenom, nie ty; e jestem zøy, najgorszy, godny pot pienia i tylko na to zasøuguj . I e tylko do
tego si nadaj . Zaaplikowaøa mi orgazm, kiedy przybiegøem do ciebie i prosiøem, eby na czym biaøym co mi narysowaøa czy
wyszyøa, ale nie umiaøem si jeszcze wysøowi . Ty oczywi cie „odgadøa ”, e chc seksu... Co za intuicja matczyna! My laøem wtedy,
e umr w tych drgawkach. Zaaplikowaøa mi orgazm, rozczulaj c rozpøywaj c si nade mn w zachwytach, które szybko przeszøy w
molestowanie, gdy nazrywaøem par kwiatków na ø ce (mleczy) i zaniosøem ci w prezencie, mówi c: Mama, da czy Mama, ma. To
miaø by wyraz wdzi czno ci i twoja nagroda dla mnie?
Maøo, e ty sama byøa dla mnie taka „kochaj ca i czuøa.” Zadbaøa o to, by i inni te mogli mie ze mnie seksualny
po ytek. Pami tam, jak podajesz mnie – jestem maøy i nie umiem jeszcze mówi – jakiemu facetowi na r ce, kontrahentowi i
pewnie te kochankowi, których miewaøa . Podajesz mnie, jak towar, inkasuj c od niego pieni dze, które widz , i mówi c: Pa, pa,
b d grzeczny, podczas gdy mnie døawi miertelny l k (czy bym ju z góry wiedziaø, co mnie spotka, jakby to nie byøo pierwszy
raz?!) Oczywi cie udaj , e wszystko w porz dku – nauczyøa mnie, e mam nie zauwa a wykorzystywania. Zostaøem przez niego
zgwaøcony oralnie. Opowiedziaøo mi to pó niej moje ciaøo, uwalniaj c fizyczne retrospekcje, pod wpøywem czyjej historii søyszanej
na grupie DDK. Ciaøo pokazaøo mi, jak dusz si i døawi , jak otwieram usta i czuj w przeøyku czøonek, który staram si
zwymiotowa . Pracowaøem dla ciebie, byøa moim alfonsem!
Drugie takie wspomnienie mam z pó niejszego wieku, gdy posøaøa mnie do innego dewianta, który wykorzystaø mnie
analnie, daj c na odchodnym kopert z banknotami „dla mamusi.” Znaøem drog do jego hotelu czy pensjonatu wczasowego.
Wiesz, Klimo, e nie tylko pedofilia karana jest kryminaøem, ale i str czycielstwo... a ty str czyøa dziecko. Wøasne, bo jak mi zawsze
powiadaøa : A któ ma do ciebie wi ksze prawo ode mnie. Mówiøa : To moje ciaøko, nie twoje, nie mo esz mi go zabiera . Nie
miaøa , cierwo, adnego prawda do mnie! adnego! Nie miaøa prawa w ogóle mie dzieci. Nie miaøa prawa przebywa w pobli u
dzieci. Nie miaøa prawa przebywa na wolno ci.
Wystawiaøa mnie swojej ciotce M., tej z Wrocøawia, a przede wszystkim jej m owi a twojemu wujowi-pedofilowi. Woziøa
mnie do nich i zostawiaøa mnie tam latem, jak miaøem póøtora i dwa i póø roczku. B., szanowany profesor, przychodziø do mnie nad
ranem i gwaøciø mnie oralnie, wykorzystuj c do stymulacji dodatkowo mój odruch ss cy. Rano M., twoja ciotka Klimo, wycieraøa mi
twarz, mówi c: Co za flejtuch, kleikiem si usmarowaø. Nie mogøa nie zna prawdy. Czasem si zastanawiam, czy ów wuj, Klimo,
nie byø i twoim oprawc seksualnym z dzieci stwa.
Przez nast pne trzy sezony, gdy miaøem trzy i póø do pi ciu i póø roku, je dziøa ze mn na wakacje na wie pod Warszaw .
Wystawiaøa mnie tam trzem miejscowym podrostkom, którzy gwaøcili mnie po zagajnikach i torturowali na wypadek, gdybym chciaø
si poskar y . Wyganiaøa mnie z domu i poza zagrod – no co tak siedzisz jak uwi zany, id na spacer, døugo b dziesz mi tu
marudziø?! Trzymaøem si kurczowo podwórka, ty wyrzucaøa mnie na zewn trz, a tam oni ju czekali. Chowaøem si po krzakach
jak mogøem, ale zawsze mnie dopadali. Miaøem zwi zane z tymi prze yciami PTSD – tzw. potraumatyczne zaburzenia stresowe i to
one zaprowadziøy mnie do wspomnie .
Mam te epizod, nigdy nie wymazany, z wieku okoøo sze ciu/siedmiu lat, z wakacji, kiedy stoj nad rzek Biaøk , na
gøazach, a ty, kucaj c przede, mn mi ci gasz napletek. Mam siln erekcj i boli mnie, wi c próbuj si cofa , ale ty mówisz, e
trzeba to regularnie masowa , aby mi si co tam nie zrobiøo. Twarz masz bardzo blisko mojego siusiaka i go sobie ogl dasz. Ojciec
jest gdzie nieopodal, w zasi gu wzroku, øazi zamy lony po kamieniach, z aparatem fotograficznym. Istotnie, jest caøa seria zdj z
tego dnia, jednak bez twojego masturbowania mnie, Klimo.
W wieku niespeøna czterech lat tragicznie sko czyøa si dla mnie próba ujawnienia. Wspomnienie zacz øo wraca na raty,
od tego, gdy u Anny Salter czytaøem o tym, jak dzieci próbuj ujawnia . Przede mn na blacie staø spodeczek w kwiatki, ostatni jaki
ocalaø z rodzinnej przedwojennej zastawy. Widz ten spodek i nagle staje mi przed oczami caøy pokój umeblowany tak, jak niegdy :
okr gøy stóø, na nim te spodki i fili anki z herbat ... Jak stan na palcach to je widz . Przy stole cztery osoby: babcia (twoja matka,
H.), jakie dwie starsze kuzynki lub znajome bez wyra nych twarzy ty, Klimo, która co im podajesz. W pewnym momencie, gdy
rozmowy cichn na døu sz chwil , mówi gøo no: A moja mama to mnie tam dotyka, pie ci i caøuje... O tu, tu – i pokazuj na
siusiaka. Konsternacja. Søysz : Co, jak? – wi c odpowiadam: A tak – robi c r k kilka masturbacyjnych ruchów. Widz bøyskawice w
twoich oczach i søysz grzmot oburzenia: Co ty znowu wygadujesz! Ale ty masz pomysøy! Ciebie to tylko mi dzy ludzi wpu ci !
Wstydu nie masz! No, no, no, ale si øadnie popisaø! Grozisz mi palcem i równolegle søysz biadanie babci H.: Ach, on zawsze nic,
tylko bøaznuje i popisuje si ; jeszcze nigdy prawdy nie powiedziaø. Urodzony køamca. Jedna ze starszych pa , odwraca si ze
wstr tem: Fe, jakie to nieprzyzwoite – gdy tymczasem druga tuszuje sytuacj : Ale drogie panie, dzieci ju takie s ; w tym wieku
trzeba im to wybaczy . I gøadko wróciøy cie wszystkie do waszych rozmów, zapewne jak zwykle kultowych wspomnie z wojny i
Powstania Warszawskiego. Poczuøem si zawstydzony, winny i wy miany. Czuøem zam t: Nie mo na mi wierzy . To musiaøo mi si
zdawa . Dzisiaj, Klimo, wierz sobie! Ta retrospekcja, ten fragment przyszedø do mnie pod koniec 1995 roku.
Tak, w moim domu (dom w sensie budynku, mieszkania) kazirodztwo byøo publiczn tajemnic , której nikt oficjalnie nie
dostrzegaø. Wiedziaøa o tym ju wcze niej twoja ciotka M., a teraz jej siostra, moja babcia H. Wiedziaø ojciec. Nikt mi jednak nie
uwierzyø, nie stan ø w mojej obronie, nikt te nie ochraniaø na przyszøo . Wiedziaøa te dalsza rodzina. Kiedy poszøa ze mn do
nich na niecz st wizyt . Byøo tam sze cioro dzieci, wnuków dwóch sióstr mojej babci H. Jedna z matek w pewnym momencie
zacz øa je odgania , czy zagania , strofuj c: Z daleka mi od ciotki Klimy! Wiecie przecie jaka ona jest! A nie mog uwierzy !
Wiedzieli wszyscy, ale uznawali, e nic mi si nie dziaøo; albo e to nie miaøo znaczenia. Wymazywali t rzeczywisto brakiem
reakcji. Potem wymazywaøem j ju sam, eby móc w ogóle by jeszcze w ród ludzi. I nie wiedziaøem, o co si w yciu stale
potykam.
Na przeøomie 1997/8 roku, miaøem nast puj c retrospekcj , równie jakby strz p „filmu.” Stoj w przedpokoju, w kuchni
pali si wiatøo i s wszyscy – babcia, ojciec i ty, Klimo. Siedzisz tyøem i økasz: Jak on mógø, jak on mógø! Nagle ogl dasz si za
siebie, do przedpokoju, i fukasz na mnie z sykiem: A ty co tu jeszcze robisz. Marsz do øó ka! Przypisaøem ten obraz do
domniemanej, prawdopodobnej sceny, e ojciec ci pobiø albo si znów køócili cie, a ja byøem niewygodnym wiadkiem.
W 1999 roku powróciøo mi inne wspomnienie. Robiøem z on inwentaryzacj zabytkowej kamienicy. Obmierzali my ponad
dwadzie cia mieszka , sporz dzaj c budowlane notatki pomiarowe. W ka dym E. strofowaøa mnie, jak kontroluj ca matka dziecko,
dbaj c o komfort lokatorów i gani c mój ka dy mielszy krok lub ruch z miark . Czuøem si jakbym przeszkadzaø i szkodziø – jakbym
powinien wyj i nie wraca , co zreszt po obmierzeniu ka dego lokalu rzeczywi cie nast powaøo. egnali my lokatorów i na
schodach porz dkowali my notatki. To znaczy ona je porz dkowaøa, a ja, rozbity i w dygocie, umieraj c w rodku, mobilizowaøem
si , by zapuka do nast pnych drzwi. Dygotaøem jak w delirium, trzymaj c si por czy i chc c umrze . Na podstawie
wcze niejszych do wiadcze ze zdrowienia, mogøem ju pozna , e s to emocjonalne retrospekcje. Takich stanów psychicznych nie
mo na mie po samym wej ciu i wyj ciu z czyjego mieszkania. Nie mo na te ich sobie zasugerowa . Czuøem, e maj zwi zek z
jakim wyrzuceniem mnie z domu w dzieci stwie.
W ci gu dwóch tygodni mierzenia lokali ponad dwadzie cia razy prze ywaøem tamten koszmar, powoli utwierdzaj c si , e
musiaøem jako dziecko prze y fakt wyrzucenia mnie z domu. W ko cu, rankiem po obudzeniu, przesun ø mi si przed oczami
kawaøek „filmu.” Stoj na klatce schodowej, boso, w pi amce, trzymam si za por cz nad gøówka i patrz mi dzy pr tami w dóø, na
schody. Ten pierwszy kadr ogl dam jakby spoza siebie, z góry. Widz , wychodzi s siadka, w koszuli nocnej i pyta mnie zaskoczona:
A ty co tutaj robisz? Teraz widz j z doøu. Ma papiloty na gøowie. Nie umiem jej odpowiedzie , bo nie wiem sk d si tu wzi øem,
ani w jaki sposób. Niczego nie pami tam i nic nie wiem. Zupeønie nic nie pami tam, ani domu ani rodziców, ani mojego ycia, ani
imienia. Czuj tylko pal cy wstyd, e kto na mnie patrzy i poczucie winy, e jestem w jakim miejscu, gdzie na pewno nie
powinienem by . e przeszkadzam. Nie wiem jak znikn . Ta retrospekcja, kolejny wstrz s, poø czyøa si z wcze niejszymi
uczuciami umierania, jakie prze ywaøem po ka dym pomiarze.
Przy okazji wypøyn ø inny kawaøek. Gdy kre lili my dokumentacj , ona chciaøa ustali jaki szczegóø, poøo enie lufcika w
oknie oficyny (ona byøa szefow w tym zleceniu) i nalegaøa, abym pojechaø sprawdzi . Niech tnie pojechaøem. W drodze powrotnej
musiaøem nagle zahamowa za kilkoma samochodami, bo na jezdni wpadø jaki czøowiek lub pies. W tym momencie uderzyø mnie z
tyøu ci ki samochód, dobijaj c do poprzednika. Maluch poszedø do kasacji, ja unikn øem szpitala, bo byø zagøówek. Ale prze yøem
silny szok. My l , e to dzi ki niemu odzyskaøem, nast pnego dnia po obudzeniu, retrospekcj ojca wykopuj cego mnie z kuchni –
patrz mój list do Jurka. Kilka dni pó niej odzyskaøem jeszcze jeden obraz, który widz z góry. Jestem przeøo ony przez twoje kolana,
Klimo i z caøej siøy okøadasz mnie pi ciami po nerkach. Wrzeszczysz przy tym: mij na swoim øonie wyhodowaøam! Zapami taj!
Mam na sobie t sam pi amk (t z retrospekcji z klatki schodowej, gdy wyszøa do mnie s siadka). Obraz si urywa, ale søysz
dalej twoje histeryczne krzyki, Klimo: Wyno si st d, søyszaøe ! Wyno si i nigdy nie wracaj! Nie mieszkasz ju tutaj! Nigdy nie
mieszkaøe !
Nagle caøkiem spadøa zasøona! Oderwane, zbierane przez kilka lat, elementy ukøadanki zrosøy si w caøo . To wszystko byø
jeden wieczór! Herbatka z paniami i moje ujawnienie. Mign ø mi obraz wprowadzenia mnie do domu przez s siadk w papilotach.
Gdy poszøa staøem w przedpokoju niepewny, co dalej. Zrozumiaøem: dwie starsze panie po egnaøy si i poszøy, a nade mn odbyø
si „s d,” brutalna egzekucja i eksmisja na wieki.
To wtedy pierwszy raz moja osobowo rozpadøa si na kilka cz ci. Gdy s siadka wprowadziøa mnie znów do domu, byøo
mnie trzech, przynajmniej. Byøo wra liwe, dobre i kochaj ce, uciemi one dziecko – chøopiec ten zostaø zepchni ty od tej chwili na
dziesi ciolecia w kompletn niepami i odø czony. Gniø w lochach strasznego zamczyska. To TULO. Tulo miaø kontakt z inn
odø czon od wiadomo ci cz ci , lub wr cz pojemnikiem na swoje najbole niejsze wspomnienia i uczucia: na al, smutek,
rozpacz, wstyd win i strach. Pojemnikiem na rodzinn w ciekøo i dewiacj . W innej pod-osobowo ci umie ciøa si moja zøo :
Wulkan. Wulkan od tej pory mógø wybucha tylko do rodka i czasem na søabsze istoty, jak pies. Byø te chøopiec, który nic nie
pami taø: NEMO – osobowo skrajnie zdysocjowana i bez kontaktu z otoczeniem, ale z pomostem od mojej wiadomej strony.
NEMO stanowiø „wyj cie bezpiecze stwa”: w chwilach l ku i stresu katapultowaøem si w jego nieokre lon przestrze . Wreszcie
byøo te , oderwane od reszty „mnie,” moje wiadome ja, a raczej to, co ze mnie zostaøo – wspóøuzale niona, wyzbyta wøasnej woli i
potrzeb resztka... Przepraszaj ca, e yje, zadowalaj ca innych swoim kosztem, autodestrukcyjna i podatna na naøogi, sztuczna
osobowo : ROBERT. Tylko ta resztka przekroczyøa z powrotem próg mieszkania, wprowadzona przez s siadk .
To mi zafundowaøa , Klimo: MPD (multiple personality disorder), syndrom osobowo ci wielorakiej, który na szcz cie nie
miaø w skrajnej, klinicznej postaci.2 Ale mo e wci minimalizuj to rozszczepienie.... Dzi ki temu, e zareagowaøem w ten sposób,
e podzieliøem si na cz ci, mogøem przetrwa , nie zwariowa , nie czu , nie pami ta , radzi sobie i nie popeøni samobójstwa,
cho nastrój ten i my li o mierci prze ladowaøy mnie pó niej stale. Konsekwencj byøo dla mnie np. m.in. dziewi lat sp dzone
erotoma skim zwi zku, dla którego rozbiøem maø e stwo, by nowa partnerka mogøa mnie regularnie poni a w awanturach i
wyrzuca za drzwi, precz i na wieki, z jej domu. W sumie byøo kilkaset takich awantur wiele z obustronn bijatyk , po których z
2
Z biegiem czasu tworzyøy mi si nowe, obce postacie czy osobowo ci. Na przykøad wewn trzny krytyk i oprawca, który
przej ø ywe cechy moich wcze niejszych krzywdzicieli - ich gøosy, temperamenty, upodobania. Tak e ka de uzale nienie
okazywaøo si odr bn osobowo ci . To by tøumaczyøo, dlaczego wier wieku temu AA podziaøaøo trze wi co na mojego
„alkoholika,” gdy mój „erotoman” przez jeszcze pi lat mógø pozostawa czynny, niewykryty i zakøamany – do czasu powstania
AE. Tak samo palacz. I dlaczego chodzenie do AE nie ruszy mojego wspøuzale nienia ani napadów ob arstwa. Tøumaczyøoby to
tak e, dlaczego odstawienie z uzale nie – wszystkich, a nie tylko niektórych – mogøo zapocz tkowa scalanie si mojej
osobowo ci i dost p do zablokowanych wspomnie : do tego, o czym wøa nie pisz .
poczucia winy wychodziøem za drzwi. Konkubina z miejsca zamykaøa je od rodka, a ja wci na nowo prze ywaøem tamto twoje,
Klimo, nie pami tane wyrzucenie mnie w czwartym roku ycia, bezskutecznie próbuj c si od niego uwolni i bezwiednie kumuluj c
now traum .
Po tej nieszcz snej próbie ujawnienia ci g twoich seksualnych nadu y kontaktowych nade mn , urwaø si . Zdarzaøy si ju
tylko sporadyczne epizody. Mo e wyszedøem wiekowo poza przedziaø twoich preferencji. My l jednak raczej, e baøa si wpadki.
Nie mogøa wiedzie , e odø czyøem si od wspomnie . My l , e to dlatego nie posøaøa mnie do przedszkola ani nie wypuszczaøa
na podwórko, do dzieci: z l ku, e si wygadam. Wymy liøa mi nawet wrodzon wad serca, której nigdy nie potwierdzili lekarze,
byle mie argument do trzymania mnie w domu, w izolacji. Gdy ja przechowaøem wspomnienia twoich nadu y do czasów, gdy
wskutek porzucenia uzale nie moja podzielona osobowo zacz øa si scala , ty kompletnie mnie zawøaszczyøa , kontroluj c i
ustawiaj c w roli „m czyzny twojego ycia.” Poøkn øa mnie – emocjonalnie, mentalnie, duchowo i fizycznie – jak Kronos swoje
dzieci. Na jednej z terapii, gdy miaøem narysowa moj relacj z tob , wyszøa mi karafka z wod . Proszony o wyja nienie, odkryøem:
ja jestem wod , ona karafk i zacz øem strasznie szlocha . Odzyskaøem siebie z tej sytuacji, „wypijaj c” wod , przez søomk , by nie
nawet dotkn tego naczynia. To byø moment kiedy „Kronos” musiaø wyplu swoje potomstwo.
W pierwszej klasie usiøowaø mnie zgwaøci ksi dz od religii. Próbowaøem ci o tym powiedzie nast pnego dnia rano, jak
ubieraøa mnie do szkoøy (jako „zdolnego” siedmiolatka posøaøa mnie od razu do drugiej klasy). Zareagowaøa bøyskawicznie. Po
pierwszym zdaniu diabeø w ciebie wst piø. Rozkazaøa : Køad si ! i siadøa na mnie okrakiem. Miaøa rozchylony óøty szlafrok frote i
pod spodem tylko twój zwykøy domowy ekshibicjonizm. Widziaøem twoje piersi i czarno-owøosione øono. Nie wiem czy byøem nagi i
czy doszøo do penetracji – po prostu w tym momencie „przestaøem mie ” ciaøo od pasa w dóø. Wiem, e na pewno miaøa ze mn
jaki kontakt genitalny. Unosz c si nade mn rytmicznie w pozycji je d ca, jakby kopulowaøa, odwróciøa gøow za siebie i
zawoøaøa do przedpokoju, do ojca, który goliø si , jak zwykle, w kuchni ( eby pokaza , i te ciowa okupuje øazienk ): „Jurek, co
b dziesz jadø na niadanie?” Wspaniaøy kamufla ! Nikt z domowników, którzy i tak wiedzieli o twoich pedofilskich zachowaniach, nie
wpadøby na to, e wøa nie gwaøcisz swoje dziecko! Za to, e zacz øo ci zwierza si z prze ytej wøa nie napa ci seksualnej ksi dza...
A propos. óøty szlafrok frote nosiøa a do staro ci. Wystarczyøo, e odwiedzaj c ci , zobaczyøem w øazience który z
kolejnych egzemplarzy (lub ciebie w nim), a z miejsca odzyskiwaøa nade mn peøn emocjonaln kontrol , której nie mogøem
wtedy dostrzec i któr umiaøem przerwa tylko ucieczk w alkohol i/lub seks. Maøo tego, óøty szlafrok frotte podarowaøa mojej
onie, a potem, gdy rozbiøem maø e stwo przenosz c si do kochanki, kolejnym egzemplarzem uszcz liwiøa moj konkubin . W
ten sposób roztaczaøa nade mn „zdalne sterowanie” – swoj psychiczn wøadz , która miaøa pora a nawet zza grobu i na wieki
zniewoli mnie twoim kazirodztwem. Niestety, twój „odwet zza grobu” ju nie dziaøa.
Po tym twoim gwaøcie na mnie, twojej reakcji-karze za to, e wspomniaøem co o nie doko czonym gwaøcie ksi dza na
mnie (zgwaøciø mnie za nast pnym razem do ko ca, nie omieszkaø, a ja ju si nie broniøem, ale czy podzi kowaø ci, Klimo, chocia
za wspóøprac ?), po tym twoim gwaøcie naøo onym na jego gwaøt, stale dysocjowaøem. Przeø czaøem si na NEMO. Spowodowaøo
to, e przez pierwsze trzy lata podstawówki (2, 3 i 4 klas , bo w pi tej troch jakby od yøem) chciano mnie przenie do szkoøy
specjalnej, bo nie radziøem sobie. Nie z nauk , z koncentracj . Wzywany do odpowiedzi, nie søyszaøem pyta , nie pami taøem tego,
co dobrze umiaøem, nawet nie wiedziaøem, gdzie jestem i po co. Nie udzielaøem wi c adnych odpowiedzi. Dawaøa wychowawczyni
øapówki, by mnie przepychaøa z klasy do klasy. Pami tam m tnie jej wizyty i nerwowe rozwa ania potem, czy same prezenty
wystarcz i czy nie obrazi si , gdyby dostaøa pieni dze. I ulg , jak wzi øa. I potem problem z dyrektork , która te miaøa
zastrze enia do moich wyników. Nie umiem ci by wdzi czny za t trosk . I nie zamierzam si stara . S dz , e robiøa do gøównie
dla siebie i dla wizerunku „rodziny” – aby zatuszowa moje objawy wykorzystania.
Zastanawiam si , kiedy byø twój „pierwszy raz” je li chodzi o molestowanie dzieci, bo nie wierz , e ta dewiacja spadøa na
ciebie nagle, po czterdziestym roku ycia, kiedy mnie urodziøa . Maøo jest prawdopodobne, by alkoholik maj c ró ne flaszki, wypiø
tylko jedn . Przypuszczam wi c, e wykorzystywaøa równie twojego dwana cie lat møodszego brata, a mojego wujka P., który w
wieku siedemnastu lat zgin ø w Powstaniu Warszawskim, ale tak e pierwsze twoje dziecko: mojego dwana cie lat møodszego
braciszka, M., który jako czterolatek zgin ø w kwietniu 1945 w Niemczech, po wyzwoleniu obozu pracy przez Aliantów. Jego
istnienie byøo tajemnic i dowiedziaøem si o nim w wieku dojrzewania. Braciszek wybraø zabaw granatem, na twoich oczach
(patrzyøa na to z baraku) i na twoich oczach zostaø rozerwany wybuchem, woøaj c w ostatniej sekundzie ycia: mamo! Oszcz dziø
sobie piekøa pod twoimi skrzydøami. Nie uwierzyøbym, e chøodnym okiem patrzyøa jak twój syn si zabija, nawet mimo tego, e
pod koniec ycia wyznaøa to mojej onie, ale sam miaøem z tob podobne do wiadczenia.
Nie tylko pozwalaøa mi zbiera niewypaøy i przewozi je z wakacji do domu (miaøem siedem i osiem lat i koøo Stegny
Gda skiej peøno ich byøo w okopach), ale sama pomagaøa mi je selekcjonowa i patrzyøa jak na schodach ganku podpalam kupki
trotylu „zdobytego” – przy tobie! – z rozkr conego wielkiego pocisku le cego w le nym leju po bombie. Strzelaøy w gór
gwaøtownym, sycz cym pøomieniem. Na twoich oczach bawiøem si w sprawdzanie, która kupka najwy ej „sopnie.” A ja wierzyøem,
e mam najtroskliwsz mam na wiecie! Bo mi pozwala na m skie, prawdziwe zabawy (przedtem mi caøkowicie zabraniaøa , nawet
strzela z patyka). Miaøem wi c pociski od karabinowych a do przeciwlotniczego, który søu yø za przycisk do papierów na biurku.
Arsenaø ten staø w mieszkaniu na wierzchu; widziaø go tak e ojciec i babcia. Zero reakcji tak e z ich strony.
Jeden z pocisków nie pasowaø do øuski. Byø ciut za maøy i wpadaø do rodka, psuj c kolekcj . Babcia H. – odr bny rozdziaø
rodzinnej toksykologii – w „dbaøo ci” o moj edukacj , opowiadaøa mi o pewnych zjawiskach z fizyki. Obja niøa mi w tym czasie, e
ciaøa ogrzane zwi kszaj obj to . Postanowiøem ogrza ten pocisk nad palnikiem kuchennym, bo gdyby nieco si rozszerzyø,
mógøbym go dopasowa . Pocisk okazaø si dum-dum i wybuchø mi w obc gach, cudem mnie nie rani c. Odøamki byøy potem w
chlebie, zlewie, kwa nym mleku i framudze okiennej. Prze yøem szok. Prze yøem i twoje lanie, Klimo, i egzekucj , jak zleciøa ojcu
(poøamaø na mnie rami czko), cho byøem przekonany, e tego bicia nie prze yj . Odebraøem t kar , na nie wiadomym poziomie,
jako jeszcze jeden komunikat-wyrok, e mam umrze , aby uwolni domowników od siebie, abym ich nie pozabijaø. I jako kar , bo
mój arsenaø wyl dowaø na mietniku. Mam wra enie, e i mój brat M., i mój wujek P., podobnie jak ja, co charakterystyczne dla
molestowanych dzieci, nie wiadomie szukali my wypadków, tragedii i mierci. (A propos babci: powtarzaøa ci cz sto, Klimo, takie
zdanie-wyrzut: Bo ty jeste wyrodn , kazirodcz matk . Robiøa to jednak nie dla obronienia mnie, a dla swojej potwornej
toksyczno ci. Chciaøa ci dopiec, to byøo jasne, cho nie wiedziaøem, co znaczy søowo kazirodztwo).
W tym mniej wi cej czasie, latem w Stegnie, zgwaøciø mnie analnie jaki oble ny dziad, w krzakach za gospodarstwem.
Bawiøem si na podwórku, a on kiwaø na mnie zza pøotu. Twoje kazirodcze zaprogramowanie, Klimo, sprawiøo, e jak
zahipnotyzowany zostawiøem grabki i blaszany, niebieski traktorek i poszedøem do niego, posøuszny jak trusia. Ustawiø mnie przed
sob tyøem do siebie, zsun ø mi szelki z ramion i szorty – odt d widz siebie z i jego z boku, jakby z gaø zi – i pochyliø mnie do
przodu. Potem wspomnienie zmienia kanaø: nic nie widz i tylko odczuwam ból w odbycie. Plus dotyk jego brudnych øap na moich
biodrach. mierdziaø. Nie wiem jak døugo potem le aøem na ziemi i czy le aøem, czy gdzie si chowaøem. Przywlokøem si dopiero
po zmroku, a ty zafundowaøa mi histeryczne lanie z wrzaskami: Gdzie ty øaziø! Jak mogøe mi to zrobi ! Waliøa i waliøa mnie
pi ci po grzbiecie, bior c zamachy z póøobrotu. Zrozumiaøem, e to ja jestem winien temu, e tamten mnie zgwaøciø i e zraniøem
tym ciebie lub ci zdradziøem.
Mam pewne wspomnienie z wieku dwunastu lat, z k pieli. Zawsze je miaøem, nieprzerwanie. Stoj w wannie, a ty mnie
myjesz. Jeste w prze wituj cej halce, widz twoje nagie piersi i øono. Doznaj wstydu, podniecenia i wzwodu. Patrz c na moj
erekcj , ganisz mnie z pot pieniem: No wiesz?! Co ty wyrabiasz? Przecie to tylko k piel! Zrzuciøa caø win i wstyd na mnie, by
mogøa czu si niewinna i dalej post powa bezwstydnie. Obarczyøa mnie absurdaln odpowiedzialno ci , by samej nie bra
odpowiedzialno ci. Kolejny raz wdrukowaøa mi przekonanie, e jestem zøy, zepsuty, zboczony (mo e dlatego nie zostaøem
zbocze cem, eby nie wyszøo na twoje). Mam te du o wcze niejsze wspomnienie z øazienki, gdy w k pieli bawi plastikow
kaczuszk , a ty wpadasz i tøuczesz mnie wrzeszcz c, e zachlapaøem podøog . A potem zdzierasz ze mnie majtki. Czuøem potworny
wstyd, obna ony, a dzi pytam siebie, dlaczego wchodz c do wanny zostawiøem na sobie majtki?... Znamienne, e z caøego
dziecinnego ycia mam tylko kilka wspomnie z domowej øazienki. Co sprawiøo te biaøe plamy?
Mam te i zawsze miaøem inne wspomnienie, z pla y w Wiseøce, kiedy przebierasz mnie po k pieli (mam 12 lat!) w wi zane
z boku pøócienne slipy m skie. Wstydz si ciebie i mam erekcj , a ty r cznie upychasz mi czøonek do slipów, zbyt sk pych by si
zmie ciø, tøumacz c, e to dobrze, e jest taki du y, ale slipy s po to, by go trzyma , aby nie sterczaø. Upychasz mi go i upychasz,
abym wiedziaø jak on ma tam le e . Wokóø opalaj si ludzie, wi c robi c to wszystko, ka esz mi osøania biodra r cznikiem.
Wykorzystywaøa mnie te emocjonalnie. Na ró ne sposoby. Musiaøem gra rol twojego kochanko-m a,
emocjonalnego ratownika i „akumulatora” energii. Funkcjonowaøem w seksualnym, miøosnym i emocjonalnym „trójk cie,”
opiekowaøem si twoimi uczuciami i dawaøem ci moc do ycia, gdy ty szanta owaøa mnie, krzycz c, e „popeønisz samobójstwo,”
„do grobu ci wp dz ,” „zwariujesz przeze mnie” lub „uciekniesz i wi cej nie wrócisz.” Groziøa : Zobaczycie, jak beze mnie wy
wszyscy sobie nie poradzicie. Poniewa ojciec, twój m , rzeczywi cie nie radziø sobie, ani z yciem ani z samym sob (babcia
zreszt te , bo „baøa si ” mieszka sama i wymusiøa poø czenie mieszka w jedno, gdy miaøem trzy latka), byøem przekonany, e to
prawda. e ja bez ciebie w yciu – „ciut ciut i kaput.”
Ubezwøasnowolniøa mnie, okradaj c z rado ci dzieci stwa: niewinno , swobod , rówie ników, kontakty w zabawach,
rozwój psychoruchowy i poczucie bezpiecze stwa. Miaøem by tylko przy tobie i tylko dla ciebie, jako miøy dodatek, przedmiot i
wizytówka. Nigdy mnie nie wysøuchaøa – nie pami tam nawet, bym czuø, e to mo liwe. Negowaøa moje uczucia i potrzeby. Inne
za wmawiaøa mi i narzucaøa , jak cho by dziewcz cy ubiór, dziewcz ce zabawki. Wedøug twojego „wygadywania”, miaøem urodzi
si dziewczynk i zrobiøem ci wi ski kawaø, rodz c si jako chøopiec. Szczytem emocjonalnego poni enia przez ciebie byø dla mnie
gumowy pas z podwi zkami wystaj cymi spod krótkich spodenek i po czochy, które mimo moich protestów i pøaczu kazaøa mi
nosi publicznie, na wierzchu. Miaøem siedem lat i wlekøa mnie, pal cego si ze wstydu, za sob po ulicy. Takie same oble ne pasy
nosiøa i babcia, i ty. Na pewno pami tasz. Mówiøa : „Nie znasz si , to teraz najmodniejsze”.
Przekazaøa mi nienawi i pogard do m czyzn, co za tym idzie, faøszyw identyfikacj pøciow , a wøa ciwe jej brak. Nie
pozwalaøa mi dorosn : miaøem by twoim wiecznym dzidziusiem, maskotk do zabawy i nia czenia, której sens jest tylko w
twoich r kach. Latami, do dzi nadrabiam zalegøo ci socjalne i relacyjne. Mój mózg nie wyrobiø sobie wtedy odpowiednich poø cze i
struktur w krytycznym okresie dzieci stwa. Pozbawiøa mnie zdolno ci odczuwania wøasnych potrzeb i rozpoznawania uczu . Zabiøa
we mnie zaufanie do nich i w dorosøo ci døugo musiaøem je wskrzesza . Bez tej busoli relacyjnej lgn øem do ludzi wykorzystuj cych,
a unikaøem zaufania godnych.
Nie pozwalaøa mi by nigdy takim jakim byøem. Nie mówiøa i nie pozwalaøa mówi o problemach, trudnych sprawach i
bólu, udaj c, e w naszej rodzinie ich nie ma. To inne rodziny byøy zøe, wszystkie. Przekazywaøa mi pogard dla innych: mówiøa o
nich oszczerstwa, tak e o naszej dalszej rodzinie: To chamy, prymityw, hoøota. Czerwoni zøodzieje, mordercy, sprzedawczyki. (Jak
si czujesz z tym wytykaniem, ty, która wøasne dziecko sprzedawaøa za dewiantom za pieni dze do usøug seksualnych?!) Wpoiøa
mi zajadøy antysemityzm, z którego wiele lat si otrz saøem. ydzi mieli by winni „naszym” wszystkim nieszcz ciom. Jasne!
Zwøaszcza temu, e ty mnie molestowaøa i udupiøa ! I masoneria. Ofiarom podrzuca si jaki obiekt nienawi ci, jak psu ko , by
„wentylowa ” ich zøo i kierowa j i inn stron , ni jej prawdziwe ródøo. Ty na tak odmalowanym tle mogøa wydawa si
idealna.
Nie broniøa mnie, staj c zawsze po stronie moich oskar ycieli i atakuj c. W szkole braøa stron zn caj cych si nade mn
nauczycieli. Seks byø absolutnym tematem tabu. No pewnie! przecie „nie mówi si o linie w domu powieszonego”. Powiesiøa mnie
na p powinie swojej pedofilii. Nie mogøem obroni si przed twoimi mackami, o miornico, byøem przecie maøy. Zniszczyøa we
mnie przez to zdolno zbudowania zdrowego maø e stwa i rodziny. To dlatego kiedy tak strasznie nie lubiøem dzieci i baøem si je
mie : co we mnie rozpoznawaøo w nich mój los. Zafundowaøa mi mentalny wzorzec na ycie, wedøug którego miøo oznaczaøa
odtr cenie, ból, zazdro , zasøugiwanie bez ko ca, upokarzanie si , seksualn orgi , kontrol i bycie kontrolowanym i rezygnacj z
siebie. Sprawiøa , e prawdziwa miøo , troska i dobro staøy si dla mnie nie do przyj cia – byøy przera aj c puøapk . Wiele lat
opøakiwaøem moje dzieci stwo, a wøa ciwie jego brak. I wiele lat si odbudowywaøem.
Wykorzystywaøa mnie fizycznie. Doznaøem od ciebie wszelkich formy przemocy – lania, bicia, szturcha ców,
szczypania, ci gni cia za uszy i wøosy... Bij c mnie zastraszaøa mnie dalszym biciem: „Cicho, bo jeszcze dostaniesz”. Laøa , ból
narastaø, a caøkiem støumiøem jego wyrazy: pøacz i krzyk. Sadyzm! Jako paroletni chøopiec uciekaøem przed tob z domu, w stanie
fugi psychogennej, jak to si klinicznie nazywa i w transie, nie wiedz c kim jestem ani dok d id , szedøem bez l ku przed siebie.
Pami tam takie dwie sytuacje. Przyprowadzony w ko cu, odbieraøem masakryczne lanie. To miaøo mi udowodni , e jestem
niezno nym, najgorszym bachorem. Kilka razy gubiøem si – ale to wiadczy o twojej faktycznej „trosce”. Jak mogøa wyj z kina, z
poranku dla dzieci, bez swojego dziecka, zostawiaj c mnie w sali?? A potem pra mnie za to? Jak mogøa bawi c si ze mn w
chowanego w lesie czy parku, znika mi tak, a zaczynaøem pøaka (miaøem obsesyjne przekonanie, e kiedy , ju za chwil , mnie
porzucisz na zawsze), by w ko cu wyj zza pobliskiego drzewa z tekstem: No wiesz, ale ty mazgaj jeste ! W ogóle nie mo na si z
tob bawi . Sadyzm...
Biøa mnie sama, ale „egzekucje” zlecaøa ojcu – nie b d wyliczaø, na pewno pami tasz. Z najwcze niejszych lat, z
pó nego niemowl ctwa, pami tam pogrzebacz do kuchni w glowej, który miaø swoje miejsce pod wann . Strasznie si go baøem.
Pami tam raz, jak mi podtykaøa go pod nos mówi c gro nie: Przypomnij sobie. Pami tam, jak bez ko ca i do znudzenia, pytaøem
babci , co to jest, by søysze jej niezmienn odpowied : „Pogrzebacz. To do grzebania w palenisku, w kuchni lub piecu, gdzie si
pali”. Jakby ta odpowied wymazywaøa jego oprawcze przeznaczenie, a wi c i to, co mi nim robiøa , Klimo.
Tak sam taktyk miaøem wobec lewatywy, emaliowanego naczynia z gumow rurk i bakelitowym wtykiem, które te
staøo w øazience. „Babciu, a co to jest?” – pytaøem bez ko ca i søyszaøem niezmiennie: To jak kto nie mo e zrobi kupki, to mu si
wlewa tam letni wod , i potem mo e. Tak, Klimo, sadzaøa mnie rano na nocniku, a jak si nie wypró niøem do godziny ósmej, to
niezmiennie lewatywa, z pomoc babci. Bakelitowy penis w tyøku, co tam wstrzykuj cy, letni pøyn... I utrata kontroli nad
wydalaniem. Tym razem, pytaj c o to urz dzenie, miaøem nie wiadom nadziej , e usøysz inn odpowied , wymazuj c t
koszmarn rzeczywisto . Niestety...
Kiedy , jak czy ciøa buty w przedpokoju i podpeøzøem do ciebie na czworaczkach popatrze – dla maøego dziecka wszystko
jest takie ciekawe, wi c nie chciaøem si odsun – waln øa mnie drewnian szczotk w skro przy k ciku oka. Do dzi mam blizn .
Potem wiele razy ci pytaøem sk d j mam i udzielaøa mi ró nych innych odpowiedzi, najcz ciej, e wpadøem do wanny. Rzecz w
tym, e o wann nie mógøbym si skaleczy w tym miejscu. Pytaj c ci , chyba chciaøem, aby si przyznaøa i mnie przeprosiøa, sam
nie wiem... Tak, Klimo, nie pie ciøa si ze mn (poza chor czuøo ci i seksem do jakiego byøa ona wst pem).
I wreszcie rzecz, która døugo nie mogøa mi si zmie ci w gøowie. Wyrzuciøa mnie przez okno, z pierwszego pi tra, w
beciku, takie zawin tko. By mo e uratowaøo mnie to usztywniaj ce zawini cie, a la powijaki. Opowiedziaøo mi to zdarzenie moje
ciaøo, które nie ma powodu køama . Opowiedziaøy mi te moje reakcje, l k wysoko ci w charakterystycznych sytuacjach i moje sny.
Chroniczny, powtarzaj cy si od kiedy pami tam sen, e spadam w przepa . ni c, nigdy nie wiedziaøem jak to si staøo, e lec ,
ale czuøem, e zaraz si roztrzaskam i budziøem si w chwili wyr ni cia o podøo e. Mnóstwo razy, mnóstwo nocy, mnóstwo
wariantów, mnóstwo przebudze z krzykiem i miertelnym øomotem serca... Opowiedziaøa mi to moja reakcja na terapeut , gdy
søuchaj c tej opowie ci, zrobiø gest wyrzucania lalko-poduszki za okno... maøo go nie zabiøem... Miaø øzy w oczach. Skomentowaø to
krótko: „Zobacz Tulo, jak masz na to reakcj ”. (Zastanawiaøem si , czy to ty mn cisn øa za okno, bo mo e ojciec. Babcia H.
jeszcze wtedy z nami nie mieszkaøa. Wychodzi mi, e jednak ty, o czym wiadczy mo e nast pne zdarzenie. Ojciec miaø inny styl:
on kopaø. Ty miaøa wiele „wej ” z wyrzucaniem przedmiotów za okno).
Kiedy , gdy jako parolatek wspi øem si o 15 cm na balustrad balkonow , tak i mogøem mie oczy ponad górnym
relingiem, chwyciøa mnie, jak zwykle z tyøu i znienacka, i wystawiøa caøego na zewn trz. Zawisøem przera ony nad przepa ci
(wysoko ósmego pi tra). To miaøa by „nauka”, abym nie wypadø. Do dzi mam zawroty gøowy wychodz c gdzie na balkon,
mimo e potrafiøem w yciu wisie bez specjalnych sensacji w ponad 1000 metrowych pionowych cianach górskich. No ale czego
mi jednak oszcz dziøa : np. nie wrzuciøa mnie do studni, abym nie sam wpadø, ani do pieca, bym si kiedy nie poparzyø...
Nie mogøem obroni si przed twoj przemoc , byøem przecie dzieckiem. Byøa parokrotnie wi ksza, ci sza i silniejsza.
Moje ycie zale aøo od ciebie: jedzenie, dach, ubrania... Nie byøem twoim dzieckiem, ale zakøadnikiem, je cem, wi niem... Nie
mogøem pój w wiat i prze y . Nie mogøem przenie si do innej rodziny. Moja bezsilno , jedyna ale ostateczna bezsilno , na
tym wøa nie polegaøa. Odebraøa mi poczucie mocy i sprawczo ci. Zøamaøa moj ufno , witalno , si ganie po rado . Przetr ciøa
mi psychiczny kr gosøup, wtr ciøa w mentalne kalectwo (wypeøniaj c proroctwo twojej ciotki M. z Wrocøawia).
Biøa mnie a do momentu, gdy w szesnastym roku ycia oddaøem ci. Raz. Tylko raz, i to we wøasnej, uprawnionej obronie,
a przez wiele lat winiøem si za to! A czy ty kiedykolwiek poczuøa si winna? Nie s dz , bo zawsze krzyczaøa , e to ja jestem
winien temu, e mnie bijesz, poni asz... Rozpøakaøa si wtedy, jakbym to ja caøe ycie ci katowaø. Klimo, gdybym to twoje bicie, te
wszystkie ciosy r kami i przedmiotami jakie od ciebie dostaøem, otrzymaø jednym ci giem, nie prze yøbym parokrotnie. Nie byøo dnia
bym, nie oberwaø, cz sto po wiele razy.
Nie mam do ciebie alu o to, czego mi nie daøa , bo nie miaøa , nie mogøa i nie potrafiøa (to normalne i nikt nie potrafi
da wszystkiego ani by idealny). Rozliczam si z tob tylko z potworno ci, jakie mi zafundowaøa , nie musz c tego robi – z
wykorzystania seksualnego w pierwszym rz dzie – z tego, co zale aøo od twojej woli, czy te braku woli zmienienia samej siebie. Nie
musiaøa mnie zawøaszcza , wspóø y ze mn , gwaøci mnie, sprzedawa klientom, zawstydza i wy ywa si na mnie, bi . Przez te
nadu ycia, o których pisz , wszystkie twoje dobre starania w moim wychowaniu straciøy znaczenie, a nade wszystko umarøa moja
miøo do ciebie. Klinicznie nazywa si to obronnym zerwaniem wi zi. Nie chc jej odbudowywa i mam nadziej , e nie zobacz ci
wi cej tak e po mierci.
Nie zajmuj si przebaczaniem tobie. Niech ci Bóg przebaczy, Klimo. On jest w tym specjalist i nie chc z Nim
konkurowa . Przebaczam natomiast sobie, kawaøek po kawaøku, e byøem taki maøy, bezbronny, potrzebuj cy miøo ci, akceptacji,
odzwierciedlenia, bezpiecze stwa... e nie mogøem si obroni , odej , ani sam si wychowa z miøo ci (co robi teraz).
Przebaczam sobie, e, aby to wszystko przetrwa , porzuciøem siebie samego, moj najbardziej wewn trzn , twórcz i czuj c cz .
e zwróciøem si przeciw swojej podatno ci na zranienie i e nieraz w dorosøym yciu sam byøem katem dla siebie, przedøu eniem
twojej egzekutywy. Przebaczam sobie, e storpedowaøem tak wiele mo liwo ci wøasnego rozwoju i sukcesu. e nie wszystkie
nieszcz cia zatrzymaøem na sobie, i troch ich przeniosøem na mojego ukochanego syna. e odsuwaøem od siebie miøo , a
dopuszczaøem zranienia. Przebaczam sobie i wynagradzam sobie, odbudowuj c si mozolnie, zdobywaj c i uprawiaj caøkiem nowy
zawód tylko dlatego e chc i wiod c nowe, warto ciowe ycie.
My l , e tak prze yte ycie jak twoje, Klimo, to tragedia i kiedy to widz , to nawet mi czasem przykro. Ale to nie jedyna
taka na tragedia na wiecie. Zostawiam ci z ni przed Obliczem, sam nie wiem Czyim, przed Kogo trafisz. Ciesz si , e nie ø czy
mnie ju z tob adne wspóøuzale nienie, nienawi , ch zemsty, ani przede wszystkim l k przed tob , poczucie winy, chora
lojalno czy tajemnice. Nie obci a mnie ju wstyd za twoje lubie ne czyny ani odpowiedzialno za twój los. Odpowiadam jedynie
za to, aby moj tragedi przeksztaøca w siø . L k w miøo . Kl sk w zwyci stwo. Staram si to robi jak najlepiej i dziel si z
Wami, Czytelnicy, t nadziej . Ocalenie istnieje. To nie ko cz cy si proces.
TULO

Podobne dokumenty