Mateusz Koperski Spotkania Polaków i Rosjan wokół zdobywania
Transkrypt
Mateusz Koperski Spotkania Polaków i Rosjan wokół zdobywania
Mateusz Koperski II Liceum Ogólnokształcące im. Króla Jana III Sobieskiego w Grudziądzu Spotkania Polaków i Rosjan wokół zdobywania przez Armię Czerwoną Pomorza w 1945 roku. Praca napisana pod kierunkiem Pani Aleksandry Życzyńskiej i Pani Beaty Kasińskiej Grudziądz 2012 SPIS TREŚCI: Przedmowa...................................................................................................................3 Sposób prowadzenia badań.........................................................................................4 Autorzy wspomnień zawartych w pracy........................................................................6 Nadzieje związane z wyzwoleniem przez Armię Czerwoną Pomorza. Rzeczywistość okupacji hitlerowskiej...........................................................................8 Zdobywanie przez Armię Czerwoną ziem wcielonych do III Rzeszy..........................11 Skutki „wyzwolenia” przez Sowietów Pomorza..........................................................18 Dokumenty potwierdzające pobyt dwóch świadków na Syberii..................................27 Podsumowanie...........................................................................................................28 Bibliografia..................................................................................................................29 Aneks..........................................................................................................................30 Przedmowa W historii próbuję odnaleźć to co dotyczy zwykłych ludzi, którzy żyli w tle wielkich wydarzeń mających wpływ zarówno na ich decyzje, jak i los ich rodziny. Jednocześnie starając się dotrzeć do motywów jakie nimi kierowały i w pewnym sensie odnaleźć siebie, zastanawiając się przy tym jak sam bym postąpił. Jest to dla mnie kwintesencją historii, czymś co mnie fascynuje. Dlatego też w tym roku postanowiłem napisać pracę badawczą na konkurs „Historia Bliska” będący przez odkrywanie wydarzeń przez pryzmat życia zwykłych ludzi i ich dotąd nieznane historie, idealnym uzupełnieniem „wielkiej historii podręcznikowej” przez ukazanie jej wpływu na społeczeństwo, którego dotyczyła. Niewątpliwie ten pogląd na historię był powodem osadzenia swych badań w sferze stosunków między Polakami i Rosjanami w XX wieku i związanych z tym historii – utrwalonych i zatartych. Wybrany przeze mnie okres analizy związany jest ze zdobywaniem, czy też inaczej nazywanym wyzwalaniem – co do teraz budzi kontrowersje – przez Armię Czerwoną ziem wcielonych po ataku 1 września 1939 roku Hitlera na Polskę do III Rzeszy i datuje się na początek 1945 roku. Tak samo jak nazewnictwo działań Sowietów na Pomorzu, będącym natomiast terenem mojej analizy, kontrowersyjnym jest ich charakter i związane z tym historie – zarówno te utrwalone, jak i zatarte. Niniejsza praca pokazuje różnorodność losów wojennych, jak i spotkanych na drodze „moich” świadków historii, których pokazuje na tle ogółu. Pokazuje historie zatarte na tle historii utrwalonych. Dla mnie praca ta stanowi swoistego rodzaju osąd w trudnej historii pomiędzy narodami wywodzących się ze wspólnego kręgu historii – Polakami i Rosjanami w XX wieku, których „spotkania”, przez specyfikę sytuacji w jakiej zachodziły, są z dzisiejszej perspektywy człowieka XXI wieku bardzo trudne do jednoznacznej oceny, dlatego potrzebny jest różnorodny ich obraz. Dziękuję Ryszardowi Pawłowskiemu, Henrykowi Wiśniewskiemu i Henrykowi Przeczewskiemu za opowiedzenie mi swoich niekiedy bardzo bolesnych wspomnień i przez to obdarzeniem mnie tak zaufaniem. Autor Sposób prowadzenia badań Istotnym źródłem pozyskanym w mojej pracy są wspomnienia i dokonywane w nich oceny problemu – relacji Polaków i Rosjan – przez „świadków historii” mających różne przeżycia i losy wojenne oraz mieszkających w różnych miejscowościach. Pozwala to na „rzucenie nowego światła” na problem i zanalizowanie go według różnych opinii. Wpłynęło to znacząco na dobór przeze mnie świadków historii, na których relacjach jest oparta moja praca. Z dwoma z nich – Henrykiem Wiśniewskim i Henrykiem Przeczewskim będącymi członkami grudziądzkiego koła Związku Sybiraków - miałem styczność już dużo wcześniej przy prowadzonych przez nich w moim dawnym gimnazjum tak zwanych „żywych lekcjach historii”, będących po prostu opowieścią ich przeżyć, które już wtedy bardzo mnie zaciekawiły. Natomiast Ryszard Pawłowski jest wujem moje matki, dlatego z opowieściami Jego losów wojennych miałem styczność już od najmłodszych lat – uznając je za istotne w formule pracy postanowiłem je spisać. Sama forma pracy polega, jak już wcześniej pisałem, na ujęciu relacji Polaków i Rosjan wokół wydarzeń związanych ze zdobywaniem Pomorza w 1945 roku, z różnych punktów widzenia. I tak dwoje z moich bohaterów zostało, przez deportację na Syberię, ewidentnie skrzywdzonych przez Sowietów, natomiast na życie jednego z nich – Ryszarda Pawłowskiego – rzeczywistość po wejściu na te tereny Armii Czerwonej nie uległa aż tak drastycznej zmianie jak poprzednich. Obszarem badań były tereny Pomorza, wcielone do III Rzeszy, a dokładniej znajdujące się w nich wsie i miasteczka, tj.: Radzyn (obecnie Radzyń Chełmiński), Osiek, Dębowo, Łasin, i z ich perspektywy są dokonywane opisywane wydarzenia. Rozmowa ze świadkami polegała na spisaniu Ich wspomnień, co niekiedy w razie potrzeby uzupełniałem moimi pytaniami, przez co starałem się jak najbardziej zniwelować wpływ na Ich wspomnienia, które zapisałem w dosłownym sensie, zawierając w nich niekiedy dość mocne, bezprecedensowe słowa, aby wyrazić przez to zawarte w nich emocje, pamiętając przy tym, co najważniejsze o głównej idei pracy – oddania w jak najlepszy sposób rzeczywistości wojennej, w której świadkowie spotykali się z Rosjanami. Świadectwo autentyczności wspomnień próbowałem uzyskać przez dopytywanie się o szczegóły opisywanych przez świadków wydarzeń oraz przez organizowanie dwukrotnych spotkań z nimi, aby usystematy- zować opowiedziane historie oraz zbadać ich zgodność. Rozmowa ze świadkami, ze względu na ich otwarty charakter, nie należała do trudnych, a przez to utwierdzała mnie w szczerości opisywanych przez nich losów. Niektóre z wydarzeń opisanych w pracy jak pobyt na Syberii znajdują swoje potwierdzenie w wydanych przez instytucje państwowe zarówno Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej – po powrocie z ZSRR, jak i Rosji – współczesne. Wspomnienia pana Henryka Przeczewskiego posiadam spisane dnia 20 kwietnia 2010 roku w formie rękopisu, który dołączyłem wraz z innymi dokumentami w aneksie pracy. Wielu z wydarzeń nie można potwierdzić przez dokumenty, jak i innych świadków przez spory upływ czasu, jak i ich subiektywność. Zebrany materiał postarałem się opatrzyć, dla zrozumienia, różnego rodzaju objaśnieniami, a także przedstawić go poniekąd na tle niekiedy przytaczanej historii powszechnie znanej z podręczników, aby przez to dopełnić w razie potrzeby wspomnienia „moich” świadków i przez to lepiej je zrozumieć. Niekiedy opatrywałem go dość subiektywnymi odautorskimi opiniami dokonywanymi z aktualną wiedzą historyczną z perspektywy XXI wieku. Zebrany przeze mnie materiał usystematyzowałem dzieląc go na trzy okresy, mianowicie: przed wkroczeniem Armii Czerwonej, w trakcie jego trwania, i po nim. Starałem się również tak go posegregować, aby z jednego świadectwa wynikało inne, bądź aby dane świadectwa potwierdzały lub uzupełniały się, co stało się kolejnym ze sposobów uzyskania obiektywizmu i autentyczności wspomnień. Autorzy wspomnień zawartych w pracy Henryk Wiśniewski – urodził się 17 maja 1929 roku w Łasinie. W wieku 3 lat przeprowadził się wraz z rodziną z Mełna do Radzyna, gdzie mieszkał aż do przymusowego wywiezienia na Syberię. Jak wybuchła wojna miał 10 lat, wówczas wraz z rodziną rozpoczął ewakuację, dotarł pod Golub-Dobrzyń, jednak po kilku dniach powrócił do Radzyna. Od września 1940 roku do marca 1943 roku uczęszczał do niemieckojęzycznej szkoły podstawowej, którą ukończył,. Następnie rozpoczął pracę jako kominiarz u okręgowego mistrza kominiarskiego Edwarda Wolpera, w Grudziądzu, który to zawód wykonywał aż do przejścia na emeryturę. Od 1 marca do 27 sierpnia 1945 przymusowo przebywał na Syberii, w obozie w Andżerce, niedaleko Krasnojarska. Obecnie mieszka w Grudziądzu. Ryszard Pawłowski – urodził się 10 lutego 1929 roku jako drugi syn Stanisława i Marianny. W dniu wybuchu II wojny światowej miał 10 lat, mieszkał z rodziną w Osieku niedaleko Brodnicy. W 1943 roku ojca aresztowało Gestapo. Wówczas był zmuszony do podjęcia pracy, początkowo przy melioracji, później w cegielni, gdzie pracował aż do momentu zbliżania się Armii Czerwonej, po czym dostał skierowanie z Arbeitsamtu 1 do pracy u niemieckiego gospodarza w Dębowej, który jednak uciekł przed zbliżającym się frontem, po czym zamieszkał wraz z rodziną w jego domu, pozostając tam do lipca 1950 roku – do śmierci ojca będącej przyczyną zakończenia służby wojskowej trwającej od 1947 roku. Wówczas przeprowadził się wraz z rodziną do Grudziądza, gdzie mieszka do dzisiaj. Henryk Przeczewski – urodził się 24 września 1925 roku w Radzynie, jako najstarszy syn Bolesława - muzyka i Józefiny - krawcowej. W wieku 11 lat przeprowadził się wraz z rodziną do Łasina. W czerwcu 1939 roku ukończył siedmioklasową szkołę powszechną. W dniu wybuchu wojny wraz z rodziną uciekł aż pod Żyrardów, ojciec zaś został zmobilizowany do armii. Wrócił do domu, wraz z matką, siostrą i bratem, do domu 28 września 1939 roku. Ojciec powrócił 1 października 1939 roku. Podczas okupacji hitlerowskiej, do 1 sierpnia 1944 roku pracował jako roznosiciel gazet, po czym otrzymał polecenie z Urzędu Miejskiego, aby stawić się do pracy przy budowie umocnień wojennych - rowów strzeleckich – wokół Grudziądza. Pod koniec stycznia 1945 roku uciekł do domu i czekał na "wyzwolenie". 1 Arbeitsamt – niemiecki urząd pracy. Od 7 lutego 1945 roku do 24 czerwca 1946 roku przebywał w sowieckim łagrze - obozie pracy, na Syberii - po czym został przekazany stronie polskiej i do 26 lipca 1946 roku był przetrzymywany przez Urząd Bezpieczeństwa PRL2 w obozie pracy w Mielęcinie. Po powrocie do domu cały czas chorował, pozostając bez pracy, którą otrzymał dopiero w 1953 roku, przez protekcję znajomych z PZPR, w gminnej spółdzielni, gdzie pracował aż do przejścia na emeryturę w 1990 roku. W 1960 roku ożenił się, ma czworo synów. W 1967 roku zdał maturę, kończąc zaocznie szkołę średnią. Oprócz pracy zawodowej nadal prowadzi Orkiestrę Dętą przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Łasinie, ucząc młodzież gry na instrumentach dętych. 2 Polska Rzeczpospolita Ludowa Z tego że idą Rosjanie cieszyliśmy się - nadchodził koniec wojny... (Ryszard Pawłowski) Nadzieje związane z wyzwoleniem Pomorza przez Armię Czerwoną Rzeczywistość okupacji hitlerowskiej Każdy ze świadków historii, z którymi było mi dane rozmawiać bez wahania mówi o nadziejach jakie wiązał z przybyciem Armii Czerwonej i z wyswobodzeniem spod okupacji hitlerowskiej, która dla każdego z Nich była tak naprawdę czym innym, posiadając wspólny mianownik – uciemiężenie. Autentyczność wspomnień jest potwierdzona przez perspektywę z jakiej zostały one opowiedziane – mianowicie czasy XXI w., w których komunizm i krzywda jaką ze sobą niósł zostały ewidentnie potępione w myśl demokracji. Autorzy wspomnień będących podstawą mojej pracy mieszkali, jak już pisałem, na ziemiach bezpośrednio wcielonych do III Rzeszy, gdzie bardzo silną grupą społeczną jeszcze od czasów zaborów byli Niemcy. Dla Polaków mieszkających na tych terenach niezwykle istotnym było stworzenie w 1942 roku nowego statusu – Angedeutsch, w którego skład wchodzili swego rodzaju kandydaci do pełnej germanizacji, mający pochodzenie niemieckie, niemiecko brzmiące nazwiska. Głównym celem takiego rozwiązania prawnego wprowadzonego przez nazistów było pozyskanie żołnierzy, co w trakcie pochłaniającej miliony ofiar wojny światowej, było posunięciem dla III Rzeszy intratnym. Dla ludzi „niewygodnych” w celu przeprowadzenia germanizacji tych terenów, jawnych anty-hitlerowców utworzono niedaleko Gdańska utworzony został obóz Stutthof. Dla Henryka Przeczewskiego okupacja hitlerowska była przede wszystkim, co potwierdza jego powyższa wypowiedź, swoistą udręką duchową – pozbawieniem pełnej polskości we własnym, wolnym państwie, przy jednoczesnym uczuciu beznadziejności wobec zaistniałej sytuacji, nie mając przy tym znamion udręki fizycznej. Takie postrzeganie okupacji jest w pełni zrozumiałe, w szczególności jeżeli skonfrontuje się to z przedwojenną sytuacją Polski – kraju, który dopiero co odzyskał suwerenność, zarówno tę polityczną, jak i kulturową – oraz ze zmianami jakie przyniósł dla Polaków wybuch II wojny światowej – utratą stabilnej, niezależnej sytuacji politycznej , wraz z swobodnym posługiwaniem się językiem polskim, co znajduje potwierdzenie w słowach pana Henryka: Mnie zbyt wielkie przykrości ze strony Niemców nie spotkały, bo za polską mowę to po "gębie" parę razy dostałem. Podczas okupacji przez cały czas byłem w domu, oprócz tego pół roku, gdy kopałem rowy wokoło Grudziądza - w Mokrym, w Parskach, w Świerkocinie - ale i tu miałem nie najgorzej. Różnie to było, różnie to ludzie doświadczali. Wszyscy ze świadków mieszkali na ziemiach bezpośrednio wcielonych do III Rzeszy, na których mogli pozostać tylko Ci, którzy mieszkali tu przed 1918 rokiem. Była tu bardzo silnie zakorzeniona mniejszość niemiecka, żyjąca z Polakami w zgodzie - nie dochodziło do ekscesów na tle narodowościowym. Sami Polacy swoich sąsiadów - Niemców wspominają jako dobrych ludzi, stąd też zapewne wynika różnorodność doświadczania okupacji – Ci którzy mieszkali wśród Niemców mieszkających tu przed wojną znali Ich jako ludzi i tak też ich odbierali, pomijając w Ich ocenie wydarzenia polityczne. Zresztą potwierdzeniem ostatnich słów Henryka Przeczewskiego są doświadczenia dwóch kolejnych świadków tamtejszych wydarzeń – Ryszarda Pawłowskiegpo oraz Henryka Wiśniewskiego. W naszym mieszkaniu – wspomina Henryk Wiśniewski - jeszcze przez jakiś czas, ale było to ładne mieszkanie - na pierwszym piętrze. Zajęli je Nam, a Nas wysiedlili na jeden pokój z kuchnią. Po czasie Niemka, nasza dawna sąsiadka, przychodziła do mojej mamy, rozmawiała z Nią, to była dobra kobieta. Moja Mama spytała się jej kiedyś dlaczego w nocy są takie strzały, że nie może aż spać, a ona jej odpowiadała: „Pani Wiśniewska, Frau Wiszniewska – mówi – to są rozstrzeliwane bezdomne psy.” -"Jo 3, ale one są na dwóch nogach". Po tym Niemka powiedziała mojej matce, aby tak przypadkiem nikomu nie gadała. Rozmowa, a dokładniej jej efekt znajdują potwierdzenie w dalszej relacji pana Henryka poruszającej zbrodnie hitlerowców jakich ślady widział, mianowicie: Jesienią 1944 roku zobaczyłem masowe groby w polskich Łopatkach, Rywałdzie i Starej Rudzie. Tam Niemcy rozstrzeliwali Polaków w 1939 i 1940 roku. Jak przejeżdżałem tam jako kominiarz - tam były niedaleko zabudowania, i dlatego pozwolili mi przejechać. Wówczas oni stamtąd odkopywali zwłoki. Mieli tam na miejscu samochodowe krematoria, gdzie te ciała palili. Nie wiem, pewnie chcieli zatrzeć ślady, ale jak się później okazało po wojnie wszystkich ciał nie zdążyli się pozbyć. Ryszard Pawłowski okupację wspomina jako bardzo ciężką pracę, głód – spowodowane przez okupację i będącą jej następstwem trudną sytuację rodzinną, brak głównego żywiciela rodziny – ojca. Czasy te podsumowuje następująco: Mojego ojca aresztowało, z jakiś pobudek politycznych, Gestapo – coś tam powiedział. W więzieniu musiał bardzo ciężko pracować – niekiedy jesienią, po kolana w wodzie, będąc później po pracy bardzo wycieńczonym, co widziała zresztą moja matka. Ja, z tego powodu, w wieku 13 lat musiałem iść do pracy. Był rok 1942. Początkowo pracowałem przy melioracji, później w cegielni – w dorosłym życiu już nigdy aż tak się nie napracowałem jak 3 Jo – fonetyczny zapis niemieckiego „tak”. Zwrot utarty wśród Pomorzan. wtedy. Jak pracowałem to Niemcy nie pytali się czy byłem głodny. Kiedyś o drugiej w nocy byłem głodny, dlatego któryś z Nas wpadł ma pomysł, żeby wejść na wagony z zaopatrzeniem dla wojska niemieckiego stojące na stacji. Wzięliśmy i zjedliśmy jabłka i pomidory. Przestaliśmy się liczyć z karą jaka mogłaby Nas spotkać - zrobił to z nami głód. Okupację hitlerowską podsumowuje następnego: Niemcy „nie patyczkowali się”. Kiedyś za jakiegoś żandarma, co nie wiadomo było kto go zabił, czy w ogóle zrobił to jakiś Polak, zabili trzydzieścioro Polaków wychodzących z kościoła. Później wywiesili plakaty żeby zastraszyć ludzi. Okupacja hitlerowska i przeżycia z nią związane w pełni uzasadniają nadzieje związane z wyzwoleniem tych ziem przez Czerwonoarmistów, biorąc pod uwagę w szczególności strach przed okupantem w jakim żyli wówczas ludzie, których los był niepewny i zagrożony – co najpełniej zostało zarysowane w powyższych wspomnieniach Ryszarda Pawłowskiego. Dla „moich” świadków historii sami mieszkający wśród Nich Niemcy nie byli wrogami, wspominają ich jako dobrych ludzi, co potwierdzają chociażby wspomnienia Henryka Wiśniewskiego, żyjących w sprzeciwie ideologii nazizmu. Polacy przed wojną żyli z nimi na zasadzie pełnej koegzystencji, obustronnie zasymilowani, co zauważyć można między innymi we wpływach języka niemieckiego w języku polskim. Należy przy tym zauważyć ocenianie ich z perspektywy minionych prawie siedemdziesięciu lat jako ludzi, nie zaś przez pryzmat stereotypów i poczynań wodzów partyjnych - jako uogólnionego Narodu. Zdobywanie przez Armię Czerwoną ziem wcielonych do III Rzeszy Oczekiwania Polaków na Armię Czerwoną spełniły się w roku 1945. Nadeszło wówczas swoiste zderzenie własnych wyobrażeń o wyzwolicielach spod władzy ciemiężcy z rzeczywistością w jakiej to się odbywało. Z tego że idą Rosjanie idą cieszyliśmy się – wspomina Ryszard Pawłowski - nadchodził koniec wojny, nikt przecież nie wiedział, że to taka banda - w stajni mieliśmy konia, rano już go nie było, zabrali go - handlowali końmi za wódkę. To było bardzo brudne wojsko, ale czemu się dziwić, była wojna, w tym co chodził, w tym spał, nie mył się za wiele. Kontynuując wspomnienia, opowiada o pierwszej styczności z Armią Czerwoną: Na drugi dzień, po tym jak wprowadziliśmy się do Dębowej w południe był szum, jak od artylerii, wtedy zobaczyłem trzy lecące pod rząd pociski, pewnie z katiuszy, wyglądały jak trzy lecące słońca - bardzo jasne. Ziemia się zatrzęsła. Pierwszy raz widziałem wtedy pociski od katiuszy. Nie wiedziałem, że Rosjanie są już tak blisko, że pociski przelatują przez Nas. Wieczorem czołgi jechały już na Brodnicę. - tak właśnie swój pierwszy kontakt z Armią Czerwoną wspomina Ryszard Pawłowski, dodając: Niemcy całą noc bili - znad Drwęcy w Brodnicy - na szosę jak nacierali Rosjanie, ale rano ucichło, jak Rosjanie przyjechali i niedaleko domu mojego wuja Zygmunta Chojnackiego w Osieku odpalili katiusze – po Niemcach zostały tylko wielkie doły – widziałem to jak poszedłem tam później z ojcem. Brodnica została zdobyta przez Armię Czerwoną dnia 232 stycznia 1945 roku.4 Następnego dnia na podwórze wjechał czołg radziecki - mój ojciec powiedział Im, że nie mamy chleba, po czym jeden z nich odparł z ironią: "Jak nie macie chleba, przecież na strychu jest pełno pszenicy" - widocznie została ona po Niemcach. Po trzech dniach przywiózł nam dwa zmarznięte woły - zakopaliśmy je pod stodołą, bo w domu mieliśmy w beczkach zasolonego świniaka i nie było co z nimi zrobić. Ten żołnierz, jak nam później powiedział, był lwowiakiem - starym, z podwiniętymi, dużymi wąsami. Mój ojciec powiedział mu, że walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, po czym ten ostrzegł go, aby nikomu o tym nie mówił, bo NKWD zabije jego z całą rodziną. Ten Rosjanin był w porządku, tacy też się zdarzali. 4 źródło: http://www.brodnica.miasto.biz/strona-33-Historia.html Założenie o istnieniu dobrych i złych Rosjan – jednostek prezentuje istotę mojej pracy. Zatem istotnym dla ukazania w pełni wkroczenia na te tereny Rosjan, jak i ich samych jest kontynuacja relacji Ryszarda Pawłowskiego: Rosjanie wzięli mojego ojca na czołg, aby ich doprowadził przez pola do Tomaszewa - jechali na Golub-Dobrzyń, ale ojciec pomylił Tomaszewo z Tadajewem, które leżało też niedaleko, i zaczął ich prowadzić w odwrotną stronę. Ci na szczęście mieli mapę i pojechali według niej, po czym ojca przy szosie puścili wolno - miał dużo szczęścia, że go nie zastrzelili za wprowadzanie w błąd. Była zima i jak się później okazało w wielkim, przykrytym śniegiem stogu siana, niedaleko drogi, ukrywało się z piętnastu Niemców - jakieś parę metrów od przejeżdżającego czołgu. Na szczęście Rosjanie ich nie zobaczyli - wieczorem zdążyli uciec, zostawiając jak później zobaczyliśmy pociski od ciężkich moździerzy. Taki rodzaj praktyk Rosjan – brania miejscowych ze sobą, aby prowadzili przez pola, bezdroża – miał zapewnić im szczerość ludzi i upewnić Ich, że nie działają na Ich niekorzyść. Zresztą nie było to nic oryginalnego w swojej formie, tak samo, wspomina Ryszard Pawłowski, robił jego ojciec jak walczył w wojnie polsko-bolszewickiej – była to więc praktyka powszechnie stosowana. Nie należy więc postrzegać jej jako swojego rodzaju akt bestialstwa – wiadomym jest fakt zabicia osoby, która celowo wprowadziłaby w błąd – a jako akt zapewnienia sobie bezpieczeństwa przez żołnierzy. Pokazuje to bardzo dobrze realia II wojny światowej, lecz nie tylko, bo i rzeczywistość każdej innej wojny, będącej swoistego rodzaju podporządkowaniem życia cywili racji wojskowej. O Rosjanach krążyła zła opinia – opowiada Ryszard Pawłowski - zresztą słuszna - na froncie byli wtedy uwolnieni więźniowie z obozów, oni co chcieli to robili. Tak naprawdę najgorsi to byli tzw. "łaziki", którzy chodzili na tyłach frontu, specjalnie się od niego oddalając, ale ich łapało i zbijało NKWD. To oni najbardziej wpłynęli na dzisiaj utrwalone opinie o Rosjanach, o Ich złym zachowaniu na tych terenach. Te złe opinie to były zapewne te utrwalone o Rosjanach jako złodziejach, gwałcicielach, ludziach bez najmniejszej ogłady i moralności. Ryszard Pawłowski za najgorszych pod tym względem uważa tzw. „łazików”, czyli tych którzy, jak sam wspomina, chodzili na tyłach frontu. Istotnym jednak jest początek wspomnień, która nie zrzucają tylko na nich złych czynów, a podkreśla zasługę w takich opiniach ogółu Armii Czerwonej, dopowiadając relację ukazującą Ich bezwzględność działań: Kiedyś w domu mojego sąsiada, w jednym z mieszkań byli Rosjanie, w mieszkaniu naprzeciwko byli natomiast Niemcy. Jedni i drudzy o sobie nie wiedzieli. Rano na siebie natrafili – wyszli na korytarz i zaczęli do siebie strzelać. Ci Niemcy, którzy przeżyli uciekli. Gospodarzowi, za to że nie powiedział o Niemcach, o czym zapewne nie wiedział i za zabitych Rosjan, spalili dom rzucając rakietę na dach. Nikt się nie uratował. Dopełnieniem obrazu Czerwonoarmistów jest obraz przytoczony przez Henryka Wiśniewskiego: To byli tacy rabusie. Pierwszym frontem szli tacy, których Stalin uwolnił z więzień - oni mieli wysokie wyroki, byli skazani na zesłania. On im pozwolił na wszystko, co gorsza uznawali oni te tutejsze tereny od Drwęcy, Pomorze, Toruń za tereny niemieckie. Robili tu co chcieli - "cuda wytwarzali". Ostatnie słowa idealnie oddają motyw działania Rosjan, i co istotne ukazują rzeczywistość w jakiej tereny wcielone do Rzeszy były przejmowane. Uzasadnienie takiego traktowania tych terenów jako niemieckich poniekąd istnieje, co zostało udowodnione wcześniej przez świadków, mówiących o dużej ilości Niemców na tych terenach, zarówno tych którzy zostali tu przesiedleni, jak i tych pozostałych jeszcze od czasów zaborów. Takowa sytuacja doprowadziła więc do swoistego paradoksu – Polacy ciesząc się z wyzwolenia przez Armię Czerwoną, byli przez nią traktowani jako mieszkańcy Niemiec. Taką sytuację spowodowało też powstanie statusu Eingedeutscht – ludzi zniemczonych, co zostało rozpisane już wcześniej, wielokrotnie uznanych za zwyczajnych Niemców. Tworzyło to w gmatwaninie wojennej sytuację, w której niewinny człowiek mógł, przy cynizmie i automatyzmie działań NKWD ponieść śmierć, co wielokrotnie zapewne się zdarzyło. Sam cynizm NKWD został ukazany zarówno przez Ryszarda Pawłowskiego, jak i Henryka Wiśniewskiego następująco: Jak „Ruski” wkroczyli – wspomina Henryk Wiśniewski - to był horror - kradli, gwałcili, żyliśmy w strachu. NKWD-ziści szli za frontem i szukali Niemców, tylko szukali gdzie jest „German”. Uzupełniają i potwierdzają to słowa Ryszarda Pawłowskiego: Następnego dnia, po tym jak było u Nas wojsko, przyszło NKWD - robili czystki, szukali Niemców. NKWD szło na tyłach frontu, zabijali bez skrupułów - niemieckie kobiety i dzieci. Na podwórze wszedł jeden z nich i idący z nim Polak, ja wtedy stałem przy studni, pamiętam jak szedł z dwoma pistoletami. Ojciec mnie szybko zawołał, NKWD-owiec od razu włożył mu lufę do ucha, nie wdawał się w szczegóły. Polak nas nie znał, mieszkaliśmy tam przecież krótko, i nie wiedział czy my Niemcy, czy Polacy. Moja matka zaczęła płakać, ale Polak powiedział, że my chyba Polacy - uratował Nas. NKWD-owiec przyszedł na drugi dzień po brykę i powiedział, że szkoda by nas było - poprzedniego dnia zabił osiemnaście osób - kobiety, dzieci, gospodarzy - tak miałby dwadzieścia trzy. Opowiadając po chwili historię związaną ze wspomnianym już wcześniej wujem Zygmuntem Chojnackim z Osieka: Swego czasu wieczorem do Jego domu „wpadło” pięciu niemieckich żołnierzy, zażądali wody, po czym wpuścili do niej krople na uspokojenie. Rozległ się gwizdek, pewnie jeden stał na warcie. Zbliżali się Rosjanie. Zabili dwóch - jeden padł na groble po strzale pod brodę, w szyję, drugiemu strzelili w pierś, upadł w progu domu. Ten drugi mówił po polsku, możliwe że był pochodzenia polskiego - popełnił błąd - cofnął się z ucieczki i wrócił powiedzieć wujkowi, że ma paść na ziemię, bo strzelają. Po tym jak Ich zabił Rosjanin wszedł do domu zdjął buty żołnierzowi leżącemu w progu domu, ten jeszcze żył - NKWD-owiec dobił go strzałem w głowę, po czym spytał się ilu ich było i powiedział, że on zabił dwóch. Ja przy tym co praw da nie byłem, ale wujek mi o tym opowiedział jak przyszedłem krótko po tym - żołnierze byli już zakopani, leżą tam do dzisiaj. Było tak zimno, że po zabiciu podobno aż przymarzli do podłogi - była zima, styczeń. Wuj miał Ich dokumenty, obydwaj byli z Berlina, ale wyrzucił je żeby nie zobaczyli ich Rosjanie, po tym jak ktoś go tam nastraszył. NKWD w swoich działaniach stało jakby ponad wszelakim prawem, i w pełni to wykorzystywało, mając największą możliwą władzę – arbitralną nad życiem ludzkim. Powodem tego było zapewne poczucie tej władzy przez wywyższenie i danie pozycji ludziom przeciętnym, niedocenianym wcześniej, którzy będąc docenionymi, w pełni podporządkowali się idei, której to zawdzięczali. Powyższe opinie są w większości bardzo negatywne w swoim wyrazie, ale i utarte w naszej społeczności, zapewne przez ich słuszność i prawdziwość. Jednak, Ryszard Pawłowski spotkał również, jak sam mówi, porządnego Rosjanina: W trakcie zdobywania przez wojska radzieckie Grudziądza, w styczniu 1945 przyszedł do nas do domu Naczelnik z dużą ilością wojska, z kompanią. Byli u nas jeden dzień i jedną noc. U Nas w domu urządzili sobie sztab - w kuchni na stole stała radiostacja, na podwórzu była kuchnia, pełno wojska, spali gdzie popadnie, też w pokojach po niemieckim gospodarzu. Naczelnik mieszkał w domu, spał jadł. Wieczorem moja matka poczęstowała go naleśnikami, on zaś kazał kucharzowi przynieść pączki - pierwszy raz w życiu jadłem takie pączki, puste w środku, płaskie, napełnione jakby powietrzem - i Nas poczęstował. Rano, jak wstał wziął miednicę z wodą i wyszedł na ganek, aby się umyć - był potworny mróz, styczeń - po czym jeden z żołnierzy przyniósł mu do ubrania czystą koszulę. Był dobrym człowiekiem - bardzo inteligentnym, kulturalnym i czystym. Nie wiem w jakim był stopniu, chyba pułkownika. Ten naczelnik mówił wcześniej mojemu ojcu - ja też przy nich byłem - o meldunkach jakie dostawał przez radiostację od wojska z Grudziądza, o tym jak bardzo ciężko zdobyć miasto, przebić się. Powyższy obraz wynika zarówno z porządności, czystości tego Naczelnika i z dobrego wrażenia pełnego powagi, poszanowania własnej pozycji, jakie stwarzał w oczach nastoletniego chłopca, jakim był Ryszard Pawłowski. Istotnym przy tym było poszanowanie gospodarzy przez mówienie im o dostawanych meldunkach, jak i poczęstowanie Ich pączkami, które zostały wspomniane z pewnym rozrzewnieniem jako miły akcent. Niewątpliwie taki obraz człowieka świadczy w pełni o jego kulturze i charyzmie, wynikającej przecież z Jego dobrej woli, kultury i honoru wojskowego, nie z jakiegokolwiek przymusu. Dalej daje natomiast kolejny negatywny obraz Rosjan, będący swoistym kontrastem powyższego: Jego żołnierze już tacy nie byli - jeden z nich przyniósł mojej matce kurę, aby mu ugotowała, po czym za parę minut już przyszedł ją zabrać, na co moja matka pokazuje mu na nią i mówi, że jeszcze się nie ugotowała - wtedy ten Rosjanin - o śniadej cerze, z lekko sko śnymi oczami, wyglądał jak zza Uralu - złapał ją za obrączkę na palcu, ale dała radę go odepchnąć, w kuchni był naczelnik, przy którym pewnie bał się zabrać tą obrączkę. Tą kurę wziął, nie czekając aż się ugotuje, i zjadł surową. Innym razem jeden z Rosjan szedł z uwiązanym na pasku do kufajki zabitym świniakiem, zostawił go na podwórzu i zawołał moją siostrę, aby mu go przygotowała do zjedzenia - podwinął mankiet munduru, mając pełną rękę zegarków i powiedział do mojej siostry Czesławy, że ma sobie za to któryś wybrać. Moja matka bardzo się zdenerwowała i kazała jej przyjść, mówiąc mu, że najlepiej jak zrobi sobie tego świniaka według własnego uznania - poszedł do stodoły, przyniósł dwa kije, rozpalił ognisko, świniaka tylko trochę opalił i zjadł surowego. Moja matka zwyczajnie bała się o moją siostrę przez opinie jakie krążyły o Rosjanach. Opinie te zostały przytoczone już wcześniej w pracy. Ryszard Pawłowski po chwili przytoczył bardzo osobiste spotkanie z żołnierzami radzieckimi jako zwyczajnymi ludźmi: Grałem też z nimi na śniegu w piłkę, mili bardzo fajną, skórzaną piłkę, jak już jechali na pomoc w zdobywaniu Grudziądza, prosiłem kucharza, miał ze 16 lat, aby mi ją zostawił, po co na froncie była im piłka, ale ten wrzucił ją do swojej kuchni i zaklął na mnie: "Idź że". Pojechali na pomoc w zdobywaniu Grudziądza. Jak sam jednak powiedział dla Niego ta sytuacja była wówczas smutną ze względu na zachowanie tego Rosjanina, który tej piłki w efekcie nie dał. Jak sam uważa, dziś mówiąc o tym z uśmiechem na twarzy, wynikało to z Jego złośliwości: A po co na froncie była mu ta piłka? Ta historia pokazuje ludzi wobec wojny i zagrożenia, którzy mieli też własne, swego rodzaju rozrywki, co zapewne umożliwiało im zapomnieć o zagrożeniu i zapomnieć o strachu. Wszystkie z opinii „moich” świadków historii pokazują różne opinie o Rosjanach, zarówno te złe, jak i dobre. Daje to autentyczny i subiektywny obraz Rosjan w oczach świadków tamtych wydarzeń. Historie przytoczone przez Ryszarda Pawłowskiego i Henryka Wiśniewskiego pokazują indywidualność każdego z żołnierzy Armii Czerwonej, a co najistotniejsze ludzkie odbieranie tych osób. Subiektywizm wspomnień świadków historii pozwala na ukazanie zróżnicowanego obrazu Armii Czerwonej. Skutki „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną Pomorza Losy wojenne Ryszarda Pawłowskiego swoiście się zakończyły - wkroczenie Armii Czerwonej i nie wpłynęło tak bardzo znacząco na jego dalsze życie, jak to stało się w przypadku dwóch pozostałych bohaterów pracy. Był początek roku 1945, właśnie wtedy to się zaczęło. W mglisty poranek 26 stycznia po całonocnej kanonadzie artyleryjskiej do Łasina wkroczyła Armia Czerwona. Skończyła się moc hitlerowskiej okupacji. Nikt wtedy nie przypuszczał, że okupacja jako taka trwać będzie dalej, że zmienił się tylko okupant, i że jeszcze długie lata Polską będzie rządzić rząd z nadania "czerwonych władców" z Moskwy. Pamiętnego dnia byliśmy pełni nadziei. To miał być koniec udręki. Miałem wtedy 19 lat. Pięć dni wcześniej uciekłem Niemcom z pracy przymusowej przy budowie umocnień wokoło Grudziądza - w Świerkocinie, lecz radość z odzyskanej wolności była krótka. (ze wspomnień spisanych przez Henryka Przeczewskiego) Wspomnienia Henryka Przeczewskiego sugerują postrzeganie wkroczenia Armii Czerwonej na tereny Pomorza za wyzwolenie jako niewłaściwe. Należy przy tym analizując to wziąć pod uwagę okres w jakim powstała idea uznania wkroczenia Armii Czerwonej jako wyzwolenia - okres Polski Ludowej rządzonej przez komunistów, którym to wyzwolenie dało władzę i było czynione w myśl Ich ideologii. Natomiast z perspektywy XXI w., przy znajomości historii z tym związanej, biorąc pod uwagę przymusowe wywożenia ludzi w głąb Związku Sowieckiego, nie należy bezapelacyjnie uznawać przejęcia władzy przez komunistów za wyzwolenie, a odnosić to do każdego z przypadków osobno, pamiętając przy tym o krwi oddanej przez żołnierzy radzieckich w walce z hitlerowcami, co niekoniecznie wynikało z ideologii, od której często byli dalecy, a za którą podążali według zarządzeń zwierzchników. Komuniści zresztą sami stosowali do osób dla nich niewygodnych deportacje na Syberię o czym wspomina Henryk Wiśniewski: Rosjanie wywozili - co prawda mniejszą ilość ludzi - aż do 1956 roku, głównie takich, którzy nie odpowiadali im politycznie. Został tak wywieziony mój koledzy ze Związku Sybiraków Krzysztof Sabatowski, już nie żyje, z powodu działalności w tajnej organizacji antykomunistycznej, oraz Wacek Obuchowski, za to że był żołnierzem Armii Krajowej. Swój początek drogi na Syberię wspominając następująco: Wezwali mnie do takiego szpitala urządzonego z dużego sklepu bławatnego abym uruchomił im piec. Ja go uruchomiłem i od razu mnie wzięli - mieli tam taką kuchnię - do piłowania drzewa - Byłem u nich jeden, może dwa dni. Wtedy po pracy, idąc do domu - po południu, zostałem wzięty zwyczajnie z ulicy. Oni zbierali tak po drodze wszystkich. Później umieścili Nas w jednym pomieszczeniu i wtedy NKWD-ziści przetrzymali Nas tam. Wyprowadzali Nas pod bronią do domu obok i tam zaczęli spisywać protokoły. Pilnował Nas tam między innymi taki Rosjanin - starszy człowiek, nawet trochę po polsku umiał mówić - jeden z kolegów powiedział do niego: "Niby żeście Nas wyswobodzili, a teraz Nas tu pod bronią prowadzicie? Jak Niemcy przyszli - też Nas katowali, brata mnie rozstrzelali, ojca wzięli do obozu koncentracyjnego." A on na to: "Trudno, to jest prikaz komendanta wojennego - tak trzeba." On nie był najgorszym człowiekiem - Ci starsi byli bardziej wyrozumiali, najgorsi byli Ci młodsi wychowani w typowo stalinowskim duchu. Słowa te w pełni dają świadectwo potwierdzające moją tezę o częstym podporządkowaniu się żołnierzy radzieckich rozkazom zwierzchników, przez co można starać zrozumieć niektóre z Ich poczynań. Sam świadek stwierdza w swoich wspomnieniach, że człowiek który jego pilnował był dobrym człowiekiem. Istotne jest kolejne zdanie, które jednoznacznie pokazuje motywy działania Rosjan i pokazuje co wpływało na Ich postawy. Dla ludzi starszych bardzo często socjalizm był swoistym „mniejszym złem”, nie stanowił wspaniałej recepty na życie., której realizacji podporządkowywali bez wahania wszystkie swoje działania. Dla młodego żołnierza, wychowanego w duchu stalinowskim, zachęconego zapewne awansami w strukturach wojskowych socjalizm był ideologią, której oddawał się bez reszty, zawdzięczając jej tak wiele – szybko osiągniętą wysoką pozycję społeczną. Wcześniej natomiast Henryk Wiśniewski wyraźnie pokazał jeden ze sposobów jakim werbowano ludzi do deportacji. Inny przytacza natomiast Henryk Przeczewski: 6 lutego, po południu, wezwano wszystkich młodych ludzi do stawienia się w komendanturze NKWD, gdzie po spisaniu personaliów oficer NKWD oświadczył nam, że Armia Czerwona potrzebuje rąk do pracy przy odbudowie wiaduktów kolejowych w Jabłonowie, i że praca ta potrwa nie dłużej jak 3 dni. Na pytania z naszej strony jak będzie z zakwaterowaniem, usłyszeliśmy w odpowiedzi: "Na miejscu jest już wszystko przygotowane." Po czym zobowiązano nas do stawienia się następnego dnia o godzinie piątej rano przed komendaturą i rozpuszczono do domów. 7 lutego 1945 roku nieświadomi co nas czeka ze śpiewem na ustach po- maszerowaliśmy w stronę Jabłonowa. Było nas - mężczyzn i kobiet - 42 osoby. Prowadziło nas dwóch żołnierzy NKWD. O ewentualnej ucieczce nikt nie myślał - przecież za trzy dni będziemy w domu. Pokazuje to podstęp z jakim NKWD deportowało miejscową ludność, zresztą widać to w dalszych wspomnieniach Henryka Wiśniewskiego: Jak pytaliśmy się, przy spisywaniu protokołu, dlaczego Nas wzięli to odpowiadali, że wezmą Nas do Wojska Polskiego, na szkołę podoficerską do Białegostoku. Myśleliśmy, że to prawda. Inne kolumny były spędzane, a Nas do wtedy ciągle wozili samochodem - takim Studebaker amerykański, co Rosjanie mieli. Transportowanych ludzi NKWD, jak kontynuuje Henryk Wiśniewski, ograbiało, zabierając im wszystko co mieli – zostali pozbawieni wszelkich złudzeń, co do dobrej intencji Rosjan: Przewieźli Nas do Jabłonowa, a tam dopiero Nas przyjęli - w tym zamku, na spichrzu - tam teraz i przed wojną też mieszkały siostry zakonne. I tam Nas ograbili dosłownie ze wszystkiego - fotografii, dokumentów, lusterek, kto czego nie ukrył, to od razu to zabierali. Mnie nie udało się nic ukryć - zabrali mi dokumenty, lusterko, portfel, grzebień, wszystko co miałem. Niektórzy starsi - to coś tam udało im się ukryć, czy to chociażby za podszewką. Później stamtąd, po dwóch, trzech Nas przetransportowali dalej w grupach po czterdziestu, zawsze dla nich było sorok - czterdziestka. Potwierdzają to wspomnienia Henryka Przeczewskiego: 11 lutego 1945 roku po południu wyprowadzeni z baraków klęczeliśmy w błocie pośniegowym, oczekując na wymarsz do stacji kolejowej. W międzyczasie trwała drobiazgowa rewizja. Kto posiadał jeszcze coś cenniejszego to się tego pozbył. Ja straciłem nowe buty, a w zamian otrzymałem rozczłapane chodaki. Po skończonej rewizji dano rozkaz do wymarszu. Szliśmy dziesiątkami trzymając się za ręce - taki był rozkaz. Prowadziła nas eskorta z gotowymi do wystrzału pepeszami i trzymanymi na uwięzi psami. Podczas transportu Henryk Wiśniewski spotkał Rosjan, których spotkał taki sam los, co jego - opisuje to następująco: Razem ze mną w wagonie jechało dwóch Rosjan z Torunia, którzy zostali tu jeszcze od 1920 roku jako niewolnicy z rosyjskiej armii z wojny polsko-bolszewickiej. Oni później w Rosji odczytywali nazwy miejscowości, abyśmy wiedzieli jak Nas wiozą. Oni byli bardzo dobrymi ludźmi, właściwie to oni byli już jak Polacy, ale ich też zabrali, widocznie ze zemsty, że oni tu po tej wojnie zostali. Tak samo zresztą mieli źle Ci Ukraińcy z armii Własowa, którzy dostali się do niewoli niemieckiej - oni mieli według Czerwonoarmistów dać się zastrzelić, nie popaść w niewolę. Pokazuje to zachowanie Sowietów, podążających w zgodzie z duchem stalinizmu, będących bezwzględnymi nawet wobec własnych rodaków, których bez jakiegokolwiek zrozumienia traktowali jak wrogów, szczególnie tych zamieszkałych sprzed wojny polsko-bolszwickiej. Takie traktowanie Armii Własowa - która będąc sprzymierzoną z III Rzeszą i w opozycji do komunistów, dokonała zdrady państwa - pod względem wojskowego honoru jest zrozumiałe. Napomknięcie o spotkanych Rosjanach pokazuje ten Naród jako ludzi poza armią, jako ludzi dobrych. Jeżeli zastosować by to w analizie mentalności Rosjan, to po raz kolejny należy zauważyć, że źródłem bestialstwa NKWD, czy Armii Czerwonej nie jest charakter całego Narodu. Jest to kolejnym dowodem, aby rozpatrywać każdego z ludzi indywidualnie, niezależnie od tego jakiej ideologii totalitarnej uległ. Dalsze wspomnienia Henryka Wiśniewskiego dają dowód cynizmu działania Armii Czerwonej i nieposzanowanie człowieka: Później nas załadowali Nas dalej na transport i jeden z naszej grupy udał, że chce mu się "załatwić" - odskoczył na bok, spodnie spuścił, a ten co nas prowadził kazał iść dalej. Później jak doszliśmy na peron i mamy wchodzić do wagonu, liczyli Nas jeden, drugi, trzeci raz, ale jednego było brak, było nas 39 zamiast 40. To wzięli kolejarza, który tam chodził i pukał młotkiem w koła od wagonów, sprawdzając czy jest w nich oliwa. On płakał, mówił że tu pracuje, ale Oni nie zwrócili na to w ogóle uwagi, tylko go wzięli, aby był komplet - i ten biedny człowiek pojechał z Nami na Sybir. Charakter działań Rosjan w stosunku do ludzi pokazują dalsze wspomnienia Henryka Przeczewskiego: Nad naszym "bezpieczeństwem" czuwali żołnierze NKWD, rozmieszczeni na buforach wagonów. Na dachu ostatniego wagonu ustawiono karabin maszynowy. Drzwi wagonu zabezpieczono przed ewentualną próbą ucieczki - dały się one otworzyć tylko na szerokość przejścia pojedynczego człowieka. Pośrodku wagonu wycięto dziurę wielkości 20x20 cm, która służyła za ubikację. Rzeczywistość jaka panowała w transporcie doskonale dopełnia Henryk Wiśniewski: Jechaliśmy bardzo daleko w głąb Związku Radzieckiego. Byliśmy już cali zawszawieni, wszy Nas już zżerały. Jednemu - Cyran się nazywał - to wszy już wchodziły w ciało. Jeżeli chodzi o wyżywienie to co jakiś czas dali Nam wiadro „kipiatoku” - to była przegotowana woda, ale ja nie wiem czy ona była przegotowana - nim ona do Nas dotarła to była już letnia, a zanim starsi ją porozdzielali na czterdziestu to inni pchali się, to część którą dostałem się powylewała się. Tacy byliśmy spragnieni. Dawali nam też suchara lub półtora suchara i łyżeczkę cukru - to było dzienne wyżywienie w transporcie. W wagonie było bardzo zimno - był co prawda po środku piecyk, taka koza żelazna, ale co z tego jak Nam dali taką całą szczapę drewna, a porąbanych kilka kawałków. My tam próbowaliśmy wkładać, aby się upalało, ale i tak to nie dało się. W podłodze wagony był wybity otwór, i tam w transporcie załatwialiśmy własne potrzeby fizjologiczne - on był cały ubrudzony, bo to ludzie często mieli biegunki, czy inne dolegliwości. Z pragnienia - to myśmy tym otworem wpuszczali puszkę, zrobioną z tego kto co miał, i nabieraliśmy nią śnieg - ta puszka cała się ubrudziła kałem, ale każdy palcem wziął ten śnieg, aby usta zwilżyć. Nawet jak była taka zawieja śnieżna to przez szpary w wagonie, a takie były, to się wtykało język, aby jakaś płatka śniegu padła, żeby zwilżyć usta. Wspomnienia te ukazują rzeczywistość jaką stworzono „moim” bohaterom po wkroczeniu Armii Czerwonej. Pozwala to też pokazać działanie Sowietów, a w szczególności tych na wierchuszce partyjnej, oraz rzeczywistość jaką stworzyli Polakom, których mieli wyzwolić. W tej rzeczywistości Henryk Wiśniewski następująco wspomina obraz Rosjan jaki zapamiętał: Jak ktoś zmarł, to trupy wyrzucaliśmy zaraz na pierwszym przystanku, za torami - to jeszcze nie zdążyliśmy wrócić do wagony to Ruscy cywile już rozbierali tego trupa, aby tą odzież zdobyć. Później już my w wagonie mówiliśmy - co lepszego zatrzymywaliśmy. Jak była tak zwana „postanówka”, postój to Oni - Sowieccy żołnierze - pukali w drzwi i pytali się: "Skolko Was podochło?", czyli dosłownie: Ilu Was zdechło, umarło? Jak nikt, to się mówiło: "Niktoh. Job waszo mać!" Jak się mówiło, że jeden, czy dwóch to mówili: "Dawaj wybrosi!" Dawaj wyrzuć! Otworzyli wagon i w trzech, czy trzerch trzeba było, Oni prowadzili pod karabinem, zanieść zwłoki na koniec transportu i wyrzucić je na tory. Pokazuje to po raz kolejny cynizm, jak i bezwzględność NKWD-owców oraz emocje jakie wywoływała ta sytuacja, jak i wrogość jaką czuli wówczas Polacy do nich. Jest to również dowodem na biedę jaka panowała wśród cywili na Syberii oraz trudne warunki w jakich musieli mieszkać - co Henryk Wiśniewski zapamiętał również ze swojego powrotu: Jak wracaliśmy, a ja miałem szczęście i wróciłem pierwszym transportem wczesną jesienią 1945 roku to karmiono nas bardzo dobrze – wszystko amerykańskie, konserwy, i te inne puszki – tego było nie do przejedzenia. To pamiętam jak dziś, jak te Ruskie kobiety przychodziły i zwyczajnie żebrały, albo i sprzedawały takie jagódki leśne, borówki, czy „lepioszki” robiły – pierogi. Pewnego razu przyszła jedna kobieta z małą dziewczynką – może ośmioletnią, dziesięcioletnią i myśmy jej wszystkich tych puszek jej nadawaliśmy, a ta dziewczynka mówi: „Mama weź lepiej suchary, bo zima długa jest, a suchar się dłużej trzyma” - takie dziecko a już nauczone. Należy przy tym wrócić nieco wstecz – do przebywania Henryka Przeczewskiego i Henryka Wiśniewskiego w łagrze, co pierwszy z Nich wspomina następująco: W następne dni rozpoczęła się ciężka praca, najpierw w lesie, później na torfie. Początkiem kwietnia dopadła mnie biegunka. Powędrowałem do baraku dla chorych. W międzyczasie przybyła komisja złożona z oficerów NKWD, po wizycie której więźniów podzielono na grupy. Pierwszą i drugą grupę stanowili ludzie zdrowi, zdolni do pracy. Trzecią grupę, czyli tzw. "OK" wykorzystywano do pracy w obozie, do zbierania grzybów, jagód, pokrzyw na zupę. Nie do pozazdroszczenia była sytuacja chorych w tzw. "balnicy". Kto się tam dostał miał nikłe szanse na wyzdrowienie. Część chorych skrajnie wycieńczona umierała we własnych odchodach. W baraku panował okropny zaduch. Z biegiem czasu do biegunki doszły inne dolegliwości, jak: tyfus, wodna puchlina,. Chorymi opiekowało się dwóch lekarzy. Iluzoryczna to była opieka. Całkowity brak lekarstw uniemożliwiał jakiekolwiek leczenie. Gdzieś w połowie kwietnia opuchło mi gardło i powiększył się gruczoł szyjny. W połowie czerwca 1945 roku chorych przeniesiono do nowo zbudowanych baraków, w kwartale oddzielonym od obozu roboczego. Jeszcze długo po powrocie do domu trwało gojenie się ran na szyi. Wyżywienie w "balnicy" było podobne jak w obozie roboczym, 400 gram glinowatego - niewypieczonego chleba, 3 razy po pół litra zupy i łyżkę kaszy dziennie . Zdarzało się, że zamiast kaszy był makaron. Zupa dzień w dzień ta sama, przyrządzona ze śruty sojowe, była cuchnącą cieczą koloru czerwono-brunatnego. Ani zupa sojowa, ani zupa grochowa nie były pomocne w uzdrowieniu biegunki, wręcz przeciwnie. Dla mnie to były rzeczy niestrawne, chory żołądek ich nie przyjmował. W efekcie czego doszło do wyczerpania organizmu, awitaminozy i pokrycia nóg stwardniałą skórą podobną do rybich łusek. Tak, że u schyłku lata byłem gotów do podróży w zaświaty. Gdzieś pod koniec sierpnia zaświtała nadzieja powrotu do domu. Wypisany z "balnicy" do obozu roboczego oczekiwałem na zwolnienie. Niestety nic z tego nie wyszło. Z naszej grupy zwolniono tylko jedną osobę. I tu dopadła mnie jeszcze jedna dolegliwość. W tym czasie nie był to czysty pachnący lasem obóz, lecz zawszawione i zapluskwione, brudne obozowisko. Pluskwy spacerowały po "nerach", spadały z sufitu, wyłaziły z zakamarków i szczelin w ścianach baraku. Spanie w tych warunkach było wręcz niemożliwe. Część więźniów spała na dworze, do których i ja dołączyłem. Efekt tego był taki, że budząc się rano pokryty szronem z trudnością mogłem wymawiać pojedyncze słowa. Do chorób, które mnie nękały doszło ostre zapalenie gardła i angina. Po tej nieszczęśliwej nocy na tydzień zamieszkałem w baraku dla "OK" 5. Tam w rowie pod pryczą utopiłem but. Znów powróciłem do "balnicy". Powyższe wspomnienia pokazują tragiczny los jaki spotkał Henryka Przeczewskiego na Syberii – jak sam wspomina ledwo uszedł z życiem, żyjąc w brudnym, pełnym chorób obozie, nie mając przy tym dobrych racji żywnościowych, bardzo istotnych dla chorego człowieka. Pan Henryk czekał na swoisty ratunek, który nadszedł po spotkaniu, jak sam mówi dobrego Rosjanina: W połowie września 1945 roku lekarz, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny, poinformował mnie, że mogę pojechać do prawdziwego szpitala. Uzupełniając swoje wspomnienia w rozmowie ze mną: Trafiłem na dobrego człowieka - na rosyjskiego lekarza, z pochodzenia Gruzina - i ten mi uratował życie. Czego dowód został zawarty w dalszych spisanych wspomnieniach: I w ten sposób 18 września 1945 roku znalazłem się w szpitalu dla jeńców wojennych w Skopinie. W chwili naszego tam przybycia szpital ten był zasiedlony przez jeńców wojennych. Nasza grupa była pierwszą grupą cywilną w tym szpitalu. (…) Obsługą chorych zajmowali się Rosjanie zamieszkali w tej miejscowości (lekarze, pielęgniarki, sprzątaczki i kucharki). Szpital otoczono drutem kolczastym. Wyjście z baraku na zewnątrz było zakazane. W Skopinie przebywałem do 26 marca 1946 roku. Pobyt w szpitalu przywrócił mnie do życia. Jedzenie było tam zbliżone do jedzenia domowego. Co bardzo ważne nie serwowano tam soi, ani kasz. Były natomiast ziemniaki, dobrze wypieczony biały chleb, a nawet masło i mleko. Pod koniec listopada 1945 roku sprowadzono trzech niemieckich lekarzy - jeńców wojennych. Tu dopadła mnie jeszcze jedna dolegliwość, mianowicie świerzb. Nie stanowiło to jednak problemu. Lekarz szybko się z tym uporał. Był to przecież szpital gdzie ludzi leczono, chociaż mało było lekarstw. Po pobycie w tym szpitalu dnia 26 marca 1946 roku Henryk Przeczewski został skierowany do obozu dla jeńców wojennych w Borodino, stąd 24 czerwca 1946 roku powrócił do Polski. Wracając jednak do wspomnień Henryka Wiśniewskiego, którego pobyt na Syberii wyglądał nieco inaczej: Na początku przydzielono mnie do brygady na "lesu bazu" - to jest tartak przy kopalni. Ja bardzo szybko pojąłem "ruski" język - nawet tłumaczyłem z polskiego na "ruski" i niemiecki, bo niemiecki znałem ze szkoły. Na początku było ciężko - takie bale, kloce musieliśmy wyładowywać z wagonów. Później ten cały majster mnie polubił, ja byłem otwarty - jak on do 5 OK – grupa w łagrze, której powierzano pracę niewymagającą dużych pokładów siły. mnie wulgarnie, to ja do Niego też, Oni się nie obrazili o to, śmieli się. Ten Rosjanin w odbiorze był bardzo w porządku, i później On mnie mianował brygadzistą tej grupy. To ja już wtedy rano przed barakiem krzyczałem: "Lesa baza wychodzi!" - pracownicy tartaku wychodzić. Później jak już wyszli to podprowadzałem po dwóch, trzech pod wartownie - tam już czekali z karabinami, albo z psem i z karabinem wartownicy i prowadzili Nas do roboty. Ja wtedy "dzień dobry" z tym kierownikiem i mówiłem mu ilu dzisiaj przyprowadziłem piętnaście, szesnaście osób. Tam byli różni ludzie, również starsi to mówili do mnie: "Heniuś mnie, pamiętaj, daj do lżejszej roboty", a były i takie - odbierać "adnoreski" - deski do szalunków w kopalni, czy odgarnianie trocin. Ja tylko wtedy rozdzieliłem i tam chodziłem. Wartownik tylko Nas przyprowadził i odprowadził. Wartownik nazywał się Gienadyj - dobry chłopak - jak wracaliśmy to On wydawał żetony na pełną porcję żywności. Mnie czasem dał dwa, trzy takie żetony, to ja za nie dostałem już tabakę i dałem tym co palą, albo chleb. Ale on mnie "wykapował", musiałem się z nim dzielić, czy to chlebem z smalcem, czy masłem, bo ja już zacząłem handlować. Ze wspomnień tych wynika pogodzenie się Henryka Wiśniewskiego ze swoim losem, przez co odnalazł z Rosjanami „wspólny język” - ich jako ludzi wspominając dość dobrze, co można dostrzec w powyższych wspomnieniach. Pokazują one również charakter Rosjan, których spotkał, jako bezpośrednich w kontakcie z drugim człowiekiem, co też pan Henryk wykorzystał w nawiązywaniu z nimi dość swobodnych relacji. Takie przeżycia w obozie związane głównie z ciężką pracą, czy jak to było w jego przypadku w tartaku, czy kopalni, powodują zapewne spojrzenie na Rosjan „łaskawym okiem”, jako na współtowarzyszy, zresztą jak sam twierdzi wielu z nich podzieliło jego los, przytaczając przykład dobrego Rosjanina, z którym pracował właśnie w kopalni: W kopalni pracował Barankow - Rosjanin mieszkający wcześniej bardzo blisko granicy z Polską - sam mówił: "Czasami krowa moich rodziców pasła się po polskiej stronie. On też został wywieziony, bo był dla komunistów politycznie niepoprawny. Jak poszedłem pracować do kopalni, to On mnie i moich kolegów uczył jak mamy wydobywać węgiel, jako "zabojczycy" - na pierwszej ścianie. Jak wyrobiliśmy normę to mogliśmy wyjść wcześniej z kopalni. Ten Rosjanin miał dodatek dla ciężko pracujących, to jak poszedł z nami na stołówkę i dostał na niego jedzenie, którym się z nami bardzo często dzielił. Miska była blaszana, łyżkę miał swoją, jak była do jedzenie dla przykładu kasza to On wziął jedną łyżkę i my w koło braliśmy po jednej łyżce. Takim był dobrym człowiekiem - tak samo jak przyniósł kawałek chleba to też się podzielił. Relacja ta była pełna braterstwa i zrozumienia, będąc przykładem dobrego – pełnego ludzkiej empatii – zachowania. Po chwili Henryk Wiśniewski przytacza przykład kolejnego dobrego Rosjanina: Jak pracowałem na tartaku to pracował tam taki Bajbagus - starszy Mongoł z pochodzenia, też już wtedy był na wolności - często żartowaliśmy sobie z nim. Myśmy tam nie mieli drugiego śniadania tylko to co zjedliśmy rano w obozie musiało starczyć na cały dzień pracy to On jak przyniósł kawę w półlitrowej butelce, kawałek chleba, ziemniaka obranego z łupinki, opalonego na blacie, posypanego rozbitą solą kamienną - to jak widział, że my siedzimy i nie mamy nic do jedzenia - też się podzielił. Relacje Henryka Wiśniewskiego z niektórymi z Rosjan, o których wspomina, były niewątpliwie dobre i pełne zrozumienia i jak już wspominałem braterstwa, co pokazuje ich jako takich samych ludzi jak Polacy, którzy wykazywali pełne dobroci i zrozumienia zachowanie, jak choćby Gruzin, który uratował życie Henryka Przeczewskiego. Zarówno Henryk Przeczewski, jak i Henryk Wiśniewski trafili również na pełnych cynizmu i chamstwa Rosjan – głównie NKWD-zistów, o których rzecz jasna nie mają dobrej opinii, zresztą słuszne zbaczając na traktowanie przez nich Polaków, co zapewne miało bardzo duży wpływ na stworzenie takiego obrazu. Istotnym jest także ukazanie obrazu zwykłych mieszkańców, w biedzie i ciężkich warunkach, Syberii, gdzie mieszkali nawet Polacy, którzy dostali się tam na początku II wojny światowej. Miał z nimi styczność Henryk Wiśniewski, co wspomina pozytywnie: Skontaktowałem się też z Polakami, którzy tam mieszkali w drewnianych domach na wolności, jeszcze sprzed I wojny światowej, albo zostali wywiezieni na początku II wojny światowej. Oni mieli obywatelstwo rosyjskie. Tam była taka Polka, starsza pani, dała mi malowaną pisankę, bo było to przed Ich Wielkanocą - przypadała ona tydzień niż nasza. Mówiła, że jej syn leży w szpitalu w Toruniu - Thurn. Ja jej powiedziałem, że na pewno ma tam dobrze, że ja mieszkałem niedaleko. Pokazali mi mapę - miejscowości napisane były po niemiecku, ale cyrylicą. Czytała wszystkie wzdłuż Weichsel - Wisły, aż natrafiła na Graudenz – Grudziądz - i mówię jej: "Ja tutaj żyłem." Jest to kolejnym potwierdzenie biedy panującej na Syberii, ale i szczerości jej mieszkańców. Choć bardzo istotna w tych wspomnieniach jest opisana przez świadka mapa. Uzasadnia ona postrzeganie terenów Pomorza jako niemieckich – mapa którą dysponowali Ci Rosjanie pochodzenie mimo iż napisana cyrylicą napisana była w języku niemieckim. Mogła ona rzecz jasna pochodzić jeszcze z czasów przed I wojną światową, kiedy to te tereny rzeczywiście należały do Niemców, ale patrząc na odległość jaka dzieliła Pomorze od Syberii, czy tereny zauralskie, pewnym jest, że pochodzący stamtąd Czerwonoarmista nie posiadał rozległej wiedzy historycznej i geograficznej i tereny Pomorza według utartej wcześniej wiedzy uznawał bez wątpienia za niemieckie. Jest to zapewne jednym ze źródeł uznawania przez żołnierza Armii Czerwonej, Pomorza za tereny niemieckie, co budzi wśród Polaków wiele niezrozumienia i kontrowersji, a o czym pisałem w poprzednim rozdziale pracy. Dokumenty potwierdzające pobyt dwóch świadków na Syberii: Pobyt Henryka Wiśniewskiego na Syberii potwierdzają zaświadczenia jakie mi przekazali, a które znajdują się w aneksie pracy. Zaświadczenie nr 220039 wydane 28 sierpnia 1945, przekazane przez Henryka Wiśniewskiego podaje dokładną datę powrotu – przekazania przez władze ZSRR i zarejestrowaniu się w Punkcie Przyjęcia w Iławie – 27 sierpnia 1945 roku. Dokument ten, co prawda w słabej jakości, zamieszczony został jako pierwszy w aneksie pracy. Zaświadczenie nr 1371 wydane 24 lipca 1946, przekazane przez Henryka Przeczewskiego potwierdza jego obecność na Syberii – przez słowa „przekazany przez władze ZSRR” oraz pobyt w Obozie Pracy w Mielęcinie, przez który zostało wydane. Dostępne jest ono w aneksie jako drugie. Drugim dokumentem potwierdzającym (w aneksie pod nr 3.) potwierdzającym obecność Henryka Przeczewskiego na Syberii w Związku Radzieckim jest pismo otrzymane od władz Federacji Rosyjskiej, wydane dnia 18 czerwca 1992 roku. Wynika z niego, że Henryk Przeczewski przebywał na terenie ZSRR od 7 lutego do 24 czerwca 1946. Potwierdza to daty podane przez świadka. Podsumowanie Relacje pomiędzy Polakami i Rosjanami związane ze zdobywaniem Pomorza w 1945 roku należą do bardzo trudnych, a ich ocena jest uzależniona od losów danego świadka. Każdy ze świadków, z którymi rozmawiałem, podkreśla bestialskie zachowanie żołnierzy Armii Czerwonej, jak i NKWD-owców, podkreślając w szczególności cynizm tych drugich. Takie opinie spowodowały przekazanie, często z pokolenia na pokolenie, opinii o Rosjanach zresztą, co tu wiele mówić, niezbyt pochlebnej – a słusznej, opartej na tego typu wspomnieniach. Spowodowało to utarcie się w naszym dzisiejszym społeczeństwie takiego postrzegania całego narodu rosyjskiego. Każdy z „moich” świadków natrafił również na dobrych Rosjan, których wspomina miło, z pewnym sentymentem, a niekiedy ich decyzjom zawdzięcza własne życie, jak to było w przypadku Henryka Przeczewskiego – patrząc na nich jak na ludzi, każdego z osobna. Należy zatem pamiętać o indywidualizmie każdej z osób i nieocenianiu jej przez pryzmat stereotypów narodowych, czy utartych historii, a ocenianiu każdego jako człowieka o różnej empatii. Rosjanie i Polacy stali się swoistymi ofiarami historii – znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Nie było więc winą Rosjanina, że był w Armii Czerwonej, a jego poczynania zależały jedynie od jego charakteru i moralności. Oceniając Rosjan, i krytykując go za swoje poczynania, należy wgłębić się w ich przyczyny, zadając sobie przy tym pytanie, jak ja sam postąpił, gdybym znalazł się w sytuacji danego człowieka, którego poddajemy bardzo surowym i pobieżnym opiniom, nie wdając się w szczegóły, a opierając się na historiach utrwalonych, co jest jedną z najczęstrzych przyczyn mijania się z prawdą. Bibliografia Dziurok Adam, Gałęzowski Marek, Kamiński Łukasz, Musiał Filip. Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918-1989. Warszawa: Instytut Pamięci Narodowej, 2011 Radziwiłł Anna, Roszkowski Wojciech. Historia dla maturzysty. Wiek XX. Podręcznik. Warszawa: Wydawnictwo Szkolne PWN, 2007. ISBN 978-83-7195-677-5