ZeZYTY ETNOLOGII WROCŁAWSKIEJ NR1(4)
Transkrypt
ZeZYTY ETNOLOGII WROCŁAWSKIEJ NR1(4)
ZeZYTY ETNOLOGII WROCŁAWSKIEJ NR1(4) Page 1 ZESZYTY ETNOLOGII WROCŁAWSKIEJ NR1(4) Page 2 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego ZESZYTY ETNOLOGII WROCŁAWSKIEJ NR 1(4) Wrocław 2002 Page 3 Redakcja: Elżbieta Berendt Marcin Brocki Eugeniusz Kłosek Mirosław Marczyk (sekretarz) Adam Paluch (red. naczelny) Redaktor tomu: Mirosław Marczyk Recenzent: Katarzyna Kaniowska Streszczenia w j. angielskim: Justyna Deszcz Agata Sypniewska Zdjęcie na okładce: pomysł: Konrad Górny realizacja: Łukasz Woźnica Wydawnictwo Katedry Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego Wrocław, ul. Szewska 50/51, tel./fax: (071)343 05 53 http://www.etnologia.uni.wroc.pl © Copyright by Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego ISSN – 1642-0977 Skład i druk: ATLA 2, 54-058 Wrocław, ul. Samotna 8a, tel./fax: 354 30 54 Page 4 Spistreści AdamPaluch Z mojej strony..., czyli o pamięci ........................................................... 9 Artykuły LeszekKoczanowicz Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne .............................13 DorotaKołodziejczyk The Ground Beneath Her Feet, the globe under his pen – Rushdie’s ‘everything novel’ .................................................................... 27 AgataSypniewska Charles Taylor i jego krytycy................................................................. 37 AdamPaluch Sport (?) z filozofią w tle ...................................................................... 51 KarolinaDabert Krótka historia disco-polo .................................................................... 57 GrzegorzDąbrowski „Rytuał przejścia” w MONAR-ze ..............................................................71 LucynaRatkowska O chorobie i umieraniu w mass-mediach .....................................................91 Page 5 6 Polemiki – opinie – recenzje – informacje Ojczyzny słowa. Narracyjne wymiary kultury (M a r c i n B r o c k i) .................................................. 109 Semiotyczny idiolekt (M a r c i n B r o c k i) ........................................ 112 Dylematy wielokulturowości (K o n r a d G ó r n y) ............................. 115 Konferencja w Tartu (M a r c i n B r o c k i).......................................... 116 Polacy na Wschodzie (M a ł g o r z a t a M i c h a l s k a) ..................... 119 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej (M i r o s ł a w M a r c z y k) .................................................................. 121 Absolwenci (M i r o s ł a w M a r c z y k) .............................................. 122 Prace magisterskie (M i r o s ł a w M a r c z y k) .................................. 124 Page 6 7 Contens AdamPaluch From my side..., that is about memory ........................................................ 9 Articles LeszekKoczanowicz Civil society as an ethical challenge ....................................................... 13 DorotaKołodziejczyk The Ground Beneath Her Feet, the globe under his pen – Rushdie’s ‘everything novel’ ........................................................................................... 27 AgataSypniewska Charles Taylor and his opponents .......................................................... 37 AdamPaluch Sport (?) and its philosophical background ........................................... 51 KarolinaDabert A short history of disco-polo .................................................................. 57 GrzegorzDąbrowski „Rite of passage” in MONAR ..................................................................71 LucynaRatkowska On illness and dying in mass-media ...................................................... 91 Page 7 Debates – opinions – reviews – information Word homelands (M a r c i n B r o c k i) .................................................. 109 Semiotic idiolect (M a r c i n B r o c k i) ................................................... 112 Dilemmas with multiculturality (K o n r a d G ó r n y) ............................. 115 Conference in Tartu (M a r c i n B r o c k i) .............................................. 116 The Poles in the West (M a ł g o r z a t a M i c h a l s k a) ......................... 119 Faculty of Ethnology and Cultural Anthropology (M i r o s ł a w M a r c z y k) ...................................................................... 121 Graduates (M i r o s ł a w M a r c z y k) .................................................. 122 Master thesis (M i r o s ł a w M a r c z y k) ................................................ 122 Bronisław Piłsudski on the stamp (M i r o s ł a w M a r c z y k) ................ 124 Page 8 9 Z mojej strony..., czyli o pamięci Wiosną tego roku zostałem zaproszony na konferencję poświęconą Pamięci, która – odnotujmy – została zorganizowana przez Jarosława Eichstaedta w Muzeum Wnętrz Dworskich w Ożarowie. Z ubolewaniem musiałem odmówić przesympatycznemu skądinąd organizatorowi – nie pozwoliły mi inne obowiązki, ale i także moje niedostateczne przygotowanie do takiego przedsięwzięcia. Ale teraz, przy okazji otwarcia czwartego numeru ZEW-u, chcę w kilku słowach wypowiedzieć się na ten temat, ponieważ jest on istotny dla wszystkich śmiertelników, także „robiących w nauce”. Myślę, że będą to raczej luźne refleksje, a nie jakieś „uczenie” poukładane przemyślenia, ale na tych stronach mogę sobie na to pozwolić. Esej ten można byłoby zacząć np. w ten sposób: o czym to ja zamierzałem pisać..., zaraz..., zaraz, aha – o pamięci. Na ogół o pamięci pamiętamy wtedy, gdy czegoś nie możemy sobie przypomnieć, a więc gdy nam po prostu pamięć zaczyna szwankować. Z pamięcią jest tak, jak z powietrzem – dopiero, gdy zaczyna nam go brakować, zauważamy to. Warto sobie uzmysłowić, że pamięć odgrywa istotne znaczenie przy wyobrażeniach, procesie postrzegania rzeczywistości. Pamięć, a w zasadzie jej brak, niedostatek potrafi przyczynić się do zafałszowania aktów naszego doświadczenia z przeszłości. Pamiętanie utrzymuje te akty przy życiu („żyje to w naszej pamięci”; „pamiętam to, jak dziś”), ale istnieje także zapominanie, które doświadczamy wtedy, gdy czegoś nie możemy sobie przypomnieć i wtedy to właśnie przypominamy sobie o naszej pamięci (zawodnej). Okazuje się, że pamięć to proces, w którym (1) zapamiętujemy nasze spostrzeżenia, a niekiedy celowo uczymy się ich na pamięć, następnie (2) zachowujemy je w pamięci lub też zapominamy oraz (3) przypominamy sobie czyli odpamiętujemy. Pamięć jest uobecnianiem, chociaż nieobiektywnym, zaistnienia; służy nam do odtwarzania tego co było, minęło, ale najczęściej w postaci ułomnej Page 9 - ale jednak. Trudno, wręcz nie sposób, byłoby żyć, egzystować sensownie, bez pamięci (skutki choroby Altzheimera). Czy potrafimy wszystkie, kolejne, nowe doświadczenia, akty percepcji zapamiętać, utrwalić? (ktoś, kiedyś powiedział, że w rzece pamięci jest morze pamiątek). Raczej nie, ale i nie ma takiej potrzeby. Już na poziomie postrzegania zmysłowego odbywa się selekcja, a później także i świadoma obróbka tych aktów. Jak miał powiedzieć William James: „Gdybyśmy pamiętali wszystko, czulibyśmy się tak źle, jak gdybyśmy niczego nie pamiętali”. Na ogół spostrzegamy więcej niż możemy zachować i zachowujemy więcej, niż możemy sobie przypomnieć, odtworzyć. Pamięć z pewnością jest jednym z elementów wpływających na naszą kondycję poznawczą, a więc stanowi ostatecznie o subiektywnym obrazie rzeczywistości. Mówi się o różnych rodzajach pamięci: selektywnej, wzrokowej, słuchowej, dotykowej, jest pamięć mechaniczna, biologiczna/dziedziczna, logiczna. Jest pamięć, ale także i „rozpamiętywanie,” „wspominanie”, które już raczej nie sposób zaliczyć do procesu poznawczego, a związane są raczej z naszą wrażliwością, uczuciami, często bardzo osobistymi. Mówi się: „nie mam pamięci, ale jestem pamiętliwy”, czy też „zapamiętam ci to do końca życia”. Są wreszcie dni „pamięci narodowej”, mówi się o „cywilizacji pamięci”, coś się upamiętnia, ktoś żyje w naszej pamięci, a kogoś należy z niej wymazać. Niekiedy lepiej jest coś zapomnieć, tzn. wybaczyć, a więc, nie tyle usunąć z pamięci, bo na to „silna” jest tylko nie pamięć, a więc amnezja, lecz świadomie nie wynosić tego czegoś, nie uzewnętrzniać się z tym. Ta „pamięć” jest ukryta przed „zewnętrznością”, żyje tylko w nas, my ją „uspokajamy”, bo celowo zapomnieliśmy(?) dla dobra ogółu, ważnej sprawy, czy też z innych istotnych przyczyn. Utarł się nawet taki grzecznościowy zwrot: „ach nieważne, już o tym zapomniałem”. Są także pamiątki i pamiętniki (czy określenie to wzięło się stąd, że pisze się, aby uchronić coś od „nie pamięci”, zapomnienia, czy też wynika z faktu, że pisze się wspomnienia sięgając w pamięć, wygrzebując coś z niej?). Te pierwsze mają uaktywnić naszą pamięć, przywołać odległe fakty, zdarzenia, osoby. Stąd też ich szczególna wartość dla ich właścicieli, którzy znają ich kontekst, w którym występowały. Lecz należy zdać sobie sprawę i z tego, że wspominając przy ich „pomocy”, jak ćmy do ognia lgną różne fikcje, pozory, układają się różne scenariusze, fabuły - tworzy się nowa rzeczywistość, która przecież ni jak nie jest odwzorowaniem „tamtejszości”. Te drugie stają się niekiedy (często?) źródłem badań (np. historyków, etnologów, socjologów), a niekiedy stanowią po prostu lekturę, którą mogą zainteresować się także krytycy. Jeżeli są źródłem do badań faktów, zjawisk społeczno-kulturowych Page 10 to należy brać pod uwagę fakt, że to tylko źródła pośrednie, często w tym celu wywoływane (z braku innych). Przykrym faktem jest, że proces starzenia, upływ czasu obniża pojemność naszej pamięci: zaczynamy stopniowo coraz częściej zapominać, coraz intensywniej przypominać sobie, odblokowywać pamięć (proces anamnezy) - z różnymi skutkami. Ale jest i pewna pociecha: otóż neurobiolodzy odkryli ostatnio, że w starzejącym się mózgu powstają jednak nowe neurony (uważano dotąd, że z czasem tylko je tracimy). Pamięci można także pomóc: zalecany jest sport, ruch, dieta niskokaloryczna (czyżby pomagała na wszystko ?), a także wysiłek intelektualny oraz... alkohol pity w małych ilościach. No, to już coś! Tylko, abyśmy pamiętali, że należy się napić... Miejmy nadzieję, że niedługo pojawi się lek na naszą amnezję i demencję starczą w postaci rewelacyjnej pigułki, jakaś cud-recepta, a póki co, wypijmy te lecznicze porcje „na pamięć” i za pamięć – póki pamiętamy. Wrocław, sierpień 2002 Adam Paluch Page 11 Page 12 LESZEK KOCZANOWICZ Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne Civil society as an ethical challenge The author analyses the beginning and growth of the idea of civil society in Poland, stressing the significance of the Solidarity movement for the restoration of this idea. The author argues that in its heroic period Solidarity was a perfect example of the „association of aware citizens” – as Michael Walzer describes civil society. For the West, the Polish August of 1980 confirmed the usefulness of a concept, which saw mass participation in the social life as a sign of the real democratization of the society. The author considers Solidarity as basically an ethical movement focused on two aims: it had to play a role of a trade-union organization fighting for the rights of workers as well as it had to be an example of ethically motivated association whose task was to implement values into hostile environment of the communist state. This discrepancy led to the model of the union in which only regional not professional or occupational divisions were permitted. It was the model of organization which was to emphasize a deep unity grounded in ethical values mostly concerning national identity. Solidarity was perceived as another embodiment of Polish struggle for independence. After the Martial Law the idea of civil society got a new significance - it became an expression of the society organized against the state. The author argues that the foundation of the idea of civil society lay in an ethical rather than social challenge. It was deliberately utopian to a high degree, serving as a criterion of the society’s recovery from contamination by the totalitarian state. The problems appeared when in 1989 the dissidents came to power and had to change the ethical utopia into a real system of institutions. Then, the question arose to which extent the two concepts of civil society – ethical and political – could be harmonized. The ethical concept of civil society paradoxically became an obstacle in forming structures of the democratic state. From a theoretical perspective the problem took on a form of the question to which extent civil society and the functioning of public sphere was dependent on individual virtues of participants in the social life. The Page 13 author concludes comparing the Eastern, ethical concept of civil society to Western one, perceiving not only differences but also background similarities. The author believes in the possibility of harmonizing these two concepts and taking mutual advantages by using each other experience. translated by Agata Sypniewska Artykuł napisany był w języku angielskim, na język polski przetłumaczyła go Agata Sypniewska. Zeszyty Etnologii Wrocławskiej Nr1(4)/2002 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego 1. Wprowadzenie. Idea społeczeństwa obywatelskiego w Europie Wschodniej i na Zachodzie. Ożywienie idei społeczeństwa obywatelskiego związane było ze znaczeniem, jakie pojęcie to zdobyło w czasach walki przeciw totalitarnemu systemowi komunistycznemu. Idea stworzenia sieci organizacji pozarządowych, która mogła się wówczas wydawać przestarzała w nowoczesnym społeczeństwie kapitalistycznym, ujawniła swą siłę w konfrontacji z państwem totalitarnym. Tryumf rewolucji w Europie Wschodniej pokazał, że strategia opozycji była skuteczna. Wytworzenie instytucji niezależnych od państwa umożliwiło określenie granic interwencji państwa w życie społeczne. W końcu okazało się to śmiertelne dla ideologii komunistycznej, opierającej się przede wszystkim na założeniu, że państwo powinno kontrolować wszystkie sfery rzeczywistości społecznej. Uniwersalizacja tej polityki doprowadziła do rozwoju idei społeczeństwa obywatelskiego nie tylko w sytuacji totalitarnej opresji, ale także w liberalnej demokracji przedstawicielskiej i w warunkach ekonomii wolnorynkowej. To przesunięcie zbiegło się z ogólną krytyką państwa jako groźnej siły, dążącej zawsze do podporządkowania jednostki swoim własnym celom. Krytyka ta, która swój najlepszy wyraz znalazła w dziełach M. Foucaulta, doprowadzić miała do rozważań nad alternatywnymi strategiami organizacji życia społecznego. Paradoksalnie, liberałowie po drugiej stronie politycznego spektrum także dostrzegali niebezpieczeństwo wzrastającej siły państwa i odwoływali się do idei społeczeństwa obywatelskiego mając na celu wytworzenie przestrzeni względnie wolnej od interwencji państwa. J. Habermas w swojej wpływowej książce na temat sfery publicznej otworzył debatę na temat możliwego zakresu działania organizacji wolnych od kontroli rządowej we współczesnych społeczeństwach. Obu stronom uwikłanym w debatę społeczeństwo 2 )Jurgen Habermas, The structural transformation of the public sphere: an inquiry into a category of bourgeois society; przekład na angielski: Thomas Burger przy współpracy F. Lawrenece’a , Cambridge, Mass.: MIT Press , 1989 . Debata Habermas - Foucault najpełniejszy wyraz znajduje w Critique and power : recasting the Foucault/ Habermas debate, Michael Kelly, Cambridge, Mass.: MIT Press, 1994. Leszek Koczanowicz Page 14 obywatelskie dawało szansę przekroczenia pozornie nieuniknionego konfliktu między organizacją życia społecznego i żądaniem swobody ekspresji potrzeb przez jednostki. Pojęcie sfery publicznej jest w dużym stopniu projektem utopijnym, stanowiącym postulat liberalizmu istniejącego jedynie w ograniczonej formie. Jako postulat, społeczeństwo obywatelskie odgrywało zawsze ważną rolę idei regulatywnej, pozwalającej określić granice państwowego interwencjonizmu. W Europie Wschodniej slogan „społeczeństwo obywatelskie” używany przez opozycję demokratyczną służył innemu celowi. Nieograniczona władza państwa była zarówno postulatem doktrynalnym jak i rzeczywistością polityczną. Społeczeństwo obywatelskie miało być lekarstwem, ale także ideologiczną i polityczną odpowiedzią na roszczenia całkowitej kontroli nad jednostkami, wysuwane przez państwo komunistyczne. Jednak by ukazać źródła popularności tego pojęcia musimy zwrócić się na moment ku historii ideologii komunistycznej. 2. Komunizm i sfera publiczna. Ideologia i rzeczywistość. Komunizm w Polsce jak i w innych państwach Europy Wschodniej doprowadził do całkowitego wchłonięcia sfery publicznej przez aparat państwowy. Działo się to w wymiarze politycznym i ideologicznym. Ideologia komunistyczna zajęła niemal cały obszar tradycyjnego myślenia, przekładając je na kategorie kolektywne. W walce z „ideologią burżuazyjną” kładziono nacisk na niewystarczalność pojęcia indywidualizmu jako użytecznego narzędzia rozumienia i organizacji rzeczywistości społecznej. Zamiast tego, komunistyczna ideologia proponowała rozwiązanie zbiorowe, które ucieleśniać miała idea partii komunistycznej. Partia stała się więc polityczną inkarnacją ideologii kolektywistycznej. Jak podkreśla Ken Jowitt, partia komunistyczna była mieszaniną cech nowoczesnych i przednowoczesnych, co pomagało jej pozyskiwać pewne warstwy społeczeństwa, szczególnie chłopstwo, które wciąż przywiązane było do tradycyjnego sposobu życia. Jowitt konkluduje: „dystynktywną cechą organizacji leninowskiej jest wymieszanie elementów statusu (tradycyjnego) i klasy (nowoczesnej) w ramach charyzmatycznej bezosobowej organizacji” 3). Ideologia kolektywistyczna w praktyce politycznej przyjęła postać „familiaryzacji” Partii , to znaczy „...rutynizowania organizacji charyzmatycznej w kierunku tradycyjnym” 4). Na empirycznym poziomie ży3)Ken Jowitt , New World Disorder.The Leninist Extinction, The University of California Press, Berkeley, Los Angeles, Oxford 1992, s. 16. 4)Ibidem, s. 40. Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne Page 15 życia codziennego kolektywistyczna ideologia przeistaczała się w nieustającą walkę rozmaitych klik i grup interesu 5 . Choć sytuacja ta w najmniejszym stopniu nie przeszkadzała oficjalnej ideologii kolektywizmu, czyniła ją jednak czymś odpychającym dla większości społeczeństwa. Odpowiadając na tę kolektywistyczną ideologię ruch podziemia musiał położyć nacisk na wartość indywidualizmu. W istocie odzwierciedlał on doświadczenie milionów ludzi. Jednym z paradoksów życia społecznego pod rządami komunizmu była nieufność ludzi wobec wszystkiego co oferował rząd. Ludzie uczyli się jak trwać na ziemi niczyjej między państwowo zarządzanym życiem społecznym i własnymi potrzebami. Każdy musiał posiadać mnóstwo indywidualnej inicjatywy by przetrwać, problem jednak polegał na tym, że była to inicjatywa ograniczona do warunków istniejących instytucji społecznych. Polskie społeczeństwo, szczególnie w latach 70-tych, stało się „bezwstydnie” liberalne, zupełnie zresztą nieświadomie. Ale było także jasne, że ideologia komunistyczna miała słuszność co do tego, że jednostka nie mogłaby przetrwać bez pomocy innych. Jednak wbrew oficjalnej ideologii, inni pochodzili z najbliższego społecznego otoczenia przyjaciół i rodziny. Kolektywizm przejawił się więc na przednowoczesnym poziomie „naturalnych więzi” pokrewieństwa i lokalności przecinając linie podziałów politycznych. Ujmując to w kategoriach Jowitta, można powiedzieć, że w tej mierze, w jakiej życie oficjalne stanowiło mieszaninę elementów nowoczesnych i przednowoczesnych, życie codzienne utrzymywało się na poziomie relacji przednowoczesnych. Indywidualizm był więc w tych okolicznościach ograniczony i faktycznie na wszystkich poziomach społeczeństwa tryumfowała ideologia kolektywistyczna. Na czym więc polegała różnica między oficjalnym kolektywizmem i tym prywatnym, codziennym? Stanowiło ją zaufanie. Ludzie mieli jasność co do tego, że mogą zaufać przyjaciołom i członkom rodziny, ale w świecie oficjalnym znajdowali się w relacji interesu. Mieliśmy więc sytuację niemal symetrycznego podziału na dwie sfery, określone przez różne mechanizmy spaja 5)Katherine Verdery, What Was Socialism and What Comes Next?, Princeton University Press 1996, s. 19-38. 6 )Przypominam sobie historię opowiadaną w Polsce w najbardziej dramatycznym okresie tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, o pewnym bloku mieszkalnym, w którym żyli ludzie o różnych orientacjach politycznych, ale wszyscy cierpiący na brak alkoholu, który był racjonowany w tamtym czasie. Wymieniali oni więc przepisy na bimber i w tej działalności wszelkie bariery polityczne zostały przełamane. 7)Nie chciałbym wchodzić tu głębiej w teorię zaufania. Przyjmuję na poziomie teoretycznym definicję zaufania podaną przez Piotra Sztompkę w jego książce Trust. A Sociological Theory, Cambridge University Press 1999. Definicja ta brzmi: „Zaufanie jest zakładem co do przyszłych działań innych” (s. 25). Leszek Koczanowicz Page 16 jące. Z jednej strony oficjalny kolektywizm zdegenerowany do walki o władzę i ekonomiczne przywileje. Z drugiej strony, sfera prywatno-publiczna organizowana przez osobiste zaufanie. Użyłem tu celowo oksymoronu „prywatno-publiczna”, by podkreślić, że chociaż sfera ta ufundowana była na cnocie prywatnych, często rodzinnych więzi, to musiała ona pełnić funkcję opinii publicznej. Wyrażało się to w wypaczonej formie politycznych plotek, żartów i anegdot przekazywanych z ust do ust. Jednym z najbardziej interesujących i do dziś wystarczająco nie wyjaśnionych zjawisk w komunizmie była interakcja obu sfer. Pozornie ignorowały się one wzajemnie, ale z obu stron dochodziło do interwencji. Dowcipy polityczne były często produkowane przez Partię lub tajnych agentów, jako część wewnętrznej walki w ramach aparatu władzy. Z drugiej strony, rządzący musieli przynajmniej w pewnym zakresie brać pod uwagę „opinię publiczną” i manipulować nią. 3. Powstanie Solidarności i odbudowa zaufania Kiedy w sierpniu 1980 roku robotnicy polscy rozpoczęli strajk, stało się wkrótce oczywiste, że sprawa dotyczy czegoś znacznie ważniejszego niż poprawy warunków życia i pracy. Protest robotników rozpoczął się od postulatów dotyczących płac, ale łączył się z odrzuceniem państwa komunistycznego jako przedstawiciela klasy robotniczej. Pozbawiony jakiegokolwiek demokratycznego uprawomocnienia, komunizm zmuszony był odwoływać się do marksistowskiej eschatologii jako ostatecznego uzasadnienia systemu społecznego i politycznego. Ten rodzaj uprawomocnienia był bardzo daleki od społecznej praktyki i klasa robotnicza rozumiana była raczej jako teoretyczny konstrukt niż empiryczna rzeczywistość życia w fabrykach czy na przedmieściach miast przemysłowych. Jednak ideologowie państwa komunistycznego wciąż próbowali tworzyć więź między władzą polityczną i klasą robotniczą. Odrzucając to historyczne uprawomocnienie, robotnicy uruchamiali to, co w terminach Ernesto Laclau można by opisać jako łańcuch ekwiwalencji. Różne żądania znajdowały swój wspólny mianownik w opozycji wobec istniejącego reżimu. Ken Jowitt opisuje znaczenie Solidarności w następujący sposób: „Solidarność jest najpotężniejszą i najbardziej znaczącą liberalno–demokratyczną rewolucją od czasów Rewolucji Francuskiej. Jako uderzająca ilustracja ironicznej – a nie dialektycznej – natury historycznego rozwoju, była rewolucją przeprowadzoną przez klasę robotniczą, nie średnią; klasę robotniczą wytworzoną przez anty-liberalną leninowską partię i wychowaną przez anty-liberalny kościół rzymsko-katolicki”. Jowitt ma słuszność, jeśli 8 )Ken Jowitt, s. 253-254. Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne Page 17 weźmiemy pod uwagę formę ruchu solidarnościowego. Daleko przekraczał on system instytucji komunistycznych i w sposób nieunikniony musiał się zderzyć z państwem komunistycznym. Dlatego też Solidarność pokazała, że strategia kooptacji już nie działa, i że „inkluzja sił społecznych nie jest już właściwą strategią utrzymywania monopolu partii”. Jednak, jeśli przyjrzymy się treści żądań, szczególnie tzw. „żądaniom ekonomicznym”, to znaczy tym, które stawiane były przed „polityzacją” gdańskich strajków, dostrzeżemy całkiem odmienny obraz. Robotnicy domagali się pewnych biurokratycznych przywilejów, i oczekiwali, że otrzymają je od państwa jako znak „dobrej woli” komunistów. Postawa ta była uzasadniona nawet przez sytuację geopolityczną Polski w tamtym czasie, w świecie spolaryzowanym przez dwa rywalizujące obozy. W takich okolicznościach, narzucających ową samoograniczającą się rewolucję, Solidarność musiała znaleźć swoje cele w sferze etycznej. Jako że nie mogła rozwinąć żadnego politycznego programu, którego rezultatem mogłoby być przejęcie władzy, musiała się skoncentrować na moralnym wymiarze życia społecznego i politycznego. Innymi słowy, wartości – dotąd ograniczone do sfery prywatnej (czy też prywatno-publicznej) miały wyłonić się jako wartości przyjmowane w oficjalnej sferze polityki rządowej i administracji. Najbardziej uderzającym przykładem tej postawy etycznej była debata nad sprawami ekonomicznymi. Oficjalne stanowisko Solidarności miało promować samorządność jednostek ekonomicznych. Robotnicy mieli mieć decydujący wpływ zarówno na tworzenie polityki własnej fabryki jak i jej zarządu. Pomysł ten, oczywiście daleki od jakiegokolwiek liberalnego programu, miał do pewnego stopnia charakter taktyczny, jako że wówczas nikt nie mógł przewidzieć upadku państwa komunistycznego. W takiej sytuacji samorządność ekonomiczna wydawała się pierwszym krokiem ku ekonomii wolnorynkowej akceptowanym przez państwo. Nie sądzę jednak by idea rozwijana była wyłącznie w celach dyplomatycznych. Miała ona swój wymiar etyczny związany z szerokim zagadnieniem etyki pracy i etyki solidarności. Jan Rulewski, nawiązując do kazania księdza Tischnera, na Pierwszym Kongresie Solidarności przedstawił etyczną wizję ekonomii. „ Marzę o przedsiębiorstwie...w którym pracownik, urzędnik, inżynier byliby właścicielami tego przedsiębiorstwa i jego zarządcami. Doświadczenie polityczne naszego kraju dowiodło, że na tyle, na ile przyjaciel nam pomaga, na tyle też rządzi w naszym kraju, a jest to czymś zupełnie innym niż gdybyśmy sami rządzili krajem. Dlatego musimy stworzyć sytuację, w której własność fabryczna będzie podzielona i zwrócona ludziom w niej pracującym zgodnie z tym, jak długo w niej pracują 9 )Ibidem, s. 254. Leszek Koczanowicz Page 18 Byłby to nieodwołalny akt, który gwarantowałby brak konfliktów. Zobowiązywałby on nie tylko ludzi pracy, lecz też rodziny stwarzając nowy model kultury w naszym społeczeństwie 10 . Ekonomia zatem miała wyrażać wartości moralne uznawane w prywatnym życiu społeczeństwa. Zaufanie i sprawiedliwość powinny przyświecać reformom społecznym i przenikać wszystkie sfery aktywności politycznej i społecznej. To zaangażowanie etyczne było założeniem Solidarności w podwójnym sensie. Z jednej strony miała ona pełnić funkcje „normalnego” związku zawodowego, walczącego o prawa pracowników. Z drugiej strony miała być przykładem stowarzyszenia motywowanego etycznie, którego zadaniem było krzewienie wartości w nieprzyjaznym środowisku państwa komunistycznego. Ta rozbieżność miała wpływ na wszystkie wymiary działalności ruchu. Solidarność taka, jaka ukonstytuowała się w 1980 roku byłą tkaniną splecioną z rozmaitych politycznych orientacji, połączonych przez zgodę co do wartości etycznych wyrażanych w imię związku. Z tego też powodu Solidarność odeszła od tradycyjnego schematu organizacyjnego związku zawodowego, co mogłoby doprowadzić do podziałów i przyjęła zamiast tego model, w którym dozwolone były jedynie podziały regionalne, nie zaś związane z zawodem czy wykonywaną pracą. Ten model organizacji, jak również sama nazwa, miały być wyrazem głębokiej jedności ugruntowanej w wartościach etycznych. Najbardziej istotny zespół wartości związany był z problematyką tożsamości narodowej. Solidarność postrzegana była przez większość zaangażowanych w nią ludzi jako nowe ucieleśnienie polskiej walki o niepodległość, pewnego rodzaju kontynuacja długiej tradycji. Nastawienie takie znalazło swój wyraz w stwierdzeniu, że odbudowa narodowej tożsamości i godności stanowi podstawowe zadanie Solidarności, istotniejsze niż tworzenie ekonomii wolnorynkowej czy sprawiedliwego społeczeństwa. Zadanie to traktowane było nawet jako ważniejsze niż budowanie społeczeństwa demokratycznego. Naród, rozumiany jako zespół wartości ściśle związanych z nauką kościoła katolickiego, miał odgrywać rolę decydującą w organizacji społeczeństwa. Zamiast poszukiwania kompromisu w sferze politycznej, Polacy mieli odkrywać niejawne, częściowo zapomniane wartości i na nich oprzeć porozumienie. Słynna uwaga Wałęsy pod koniec strajków w 1980 roku „doszliśmy do porozumienia jak Polak z Polakiem” była prostym sformułowaniem takiej ideologii 10)The Solidarity Congress 1981.The Great Debate. 11)Gdańsk, Sierpień ’80 , Rozmowy, Andrzej Drzycimski, Tadeusz Skutnik (red) , Gdańsk 1990, s. 433. Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne Page 19 4. Znaczenie Solidarności dla odnowy idei społeczeństwa obywatelskiego. Szczególna rola Solidarności zarówno w bloku komunistycznym jak i na Zachodzie wynikała z dwóch powodów. Po pierwsze, Solidarność osiągnęła punkt szczytowy w rozwoju strategii demokratyzacji systemu komunistycznego. W konfrontacji z opresyjnym reżimem, strategie skierowane na radykalną zmianę poniosły klęskę. Powstania w NRD w 1953 i na Węgrzech w 1956 dowiodły, że reżim był w stanie zmierzyć się z każdą próbą obalenia jego rządów. Polski Październik, a przede wszystkim Praska Wiosna pogrzebały nadzieje żywione od dawna przez liberalnych, rewizjonistycznych marksistów, że ewolucja w ramach sytemu może doprowadzić do sprawiedliwszego socjalizmu z „ludzką twarzą” 12 . W takiej sytuacji stworzenie strategii skierowanej nie na przejęcie władzy, ale na przekształcenie społeczeństwa miało znaczenie zasadnicze. Powstanie Solidarności dowiodło, że taka strategia działa. Jednak lekcja Solidarności była znacznie bardziej złożona. Przez wycofanie się z bezpośredniej walki o władzę, poprzez wprowadzenie (czy też, powiedziałabym - ponowne wprowadzenie) wymiaru etycznego w działalność związku zawodowego i ogólniej, w życie społeczne i polityczne, Solidarność wytworzyła nowy obszar polityczny, który pod nieobecność lepszego pojęcia nazwano „społeczeństwem obywatelskim”. Ten nowy wymiar polityczny przyciągał uwagę Zachodu, najpierw jako sukces w walce z reżimem, potem zaś jako potwierdzenie roli wartości w życiu politycznym. Wartości etyczne stanowiące motywację wszelkiego ruchu politycznego po Rewolucji Francuskiej, straciły na ważności w demokracjach Zachodu zorientowanych na pragmatyczną politykę państwa dobrobytu. Konflikt między etyką i polityką wydawał się nieuniknioną konsekwencją nowoczesnej demokracji. Sukces Solidarności pokazał, że motywacja etyczna może wciąż odgrywać istotną rolę w polityce. Co więcej Solidarność wyłoniła się jako organizacja nie tylko niezależna od państwa, ale przede wszystkim przeciwstawiająca się aparatowi państwa. Pokazało to, że potencjał istniejący w sferze publicznej wciąż stanowił źródło politycznej inspiracji. Okazało się, że ludzie mogą się organizować bez pomocy państwa i że organizacja taka działa lepiej niż służby państwowe. Nawet na Zachodzie, gdzie nie było takiej potrzeby odróżnienia sfery państwowej od publicznej, rozczarowanie wszechmocną biurokracją stawało się coraz większe. Solidarność oglądana „zachodnim okiem” jawiła się jako kombinacja dwóch utopijnych projektów: polityki opartej o etykę i wolnego zrzeszenia ludzi przeciwko aparatowi państwa. Te dwa projekty były, historycznie rzecz biorąc, ramą nowoczesnej 12)Polski Marzec i Praska Wiosna były ostatnimi próbami wykorzystania marksizmu jako narzędzia przeciwko reżimowi komunistycznemu. Leszek Koczanowicz Page 20 agendy politycznej w jej różnych wcieleniach, od liberalizmu po nacjonalizm. Dla liberałów najistotniejszy w doświadczeniu Solidarności był fakt, że ludzie są w stanie wykreować ruch, który odbudował sferę publiczną z niemal całkowitego zniszczenia wartości narodowych pozornie niepodatnych na próby ich wykorzeniania. Solidarność, jak pokazałem wcześniej, była także i przede wszystkim ruchem robotniczym.Ta strona Solidarności pozwalała myślicielom lewicowym traktować ten ruch jako spełnienie utopii lewicowej. Jak zauważa Michael Walzer, idealne społeczeństwo w myśli lewicowej jest „...polityczną wspólnotą, państwem demokratycznym, w ramach którego możemy być obywatelami: zaangażowanymi w sposób wolny i pełny i podejmującymi decyzje. A obywatel z tego punktu widzenia to najlepsza rola jaką można odgrywać. Dobre życie oznacza polityczną aktywność, pracę z naszymi współobywatelami, zbiorowe określanie naszego wspólnego przeznaczenia nie dla tego czy innego celu lecz dla samej pracy, w której nasze najwyższe zdolności jako racjonalnych i moralnych sprawców [agents] znajdą swój wyraz. Znamy siebie najlepiej jako osoby, które proponują, debatują i decydują” 13 . W swoim heroicznym okresie 198081 Solidarność była doskonałym przykładem zrzeszenia świadomych obywateli. Jej siła opierała się na aktywnym udziale członków w procesie podejmowania decyzji. To uczestnictwo dało Solidarności uprawomocnienie, jakiego partii komunistycznej zawsze brakowało. Dlatego też w oczach Zachodu Polski Sierpień 1980 roku potwierdził także użyteczność koncepcji, według której masowe uczestnictwo w życiu społecznym było znakiem rzeczywistej demokratyzacji społeczeństwa. Wszystkie wspomniane wyżej czynniki wytworzyły obraz Solidarności, który odpowiadał każdej możliwej koncepcji społeczeństwa obywatelskiego. Wyjątkiem była taka, która wiązała je z interwencjonizmem państwa. Jednak nawet w tym przypadku można powiedzieć, że dramatyczny konflikt między państwem i niezależnym ruchem był spowodowany okolicznościami – konfrontacją z komunistycznym totalitaryzmem. W odmiennej sytuacji Solidarność mogłaby się stać partnerem państwa w rozwiązywaniu problemów społecznych. 5. Stan wojenny albo etyka anty-polityki Kiedy 13 grudnia 1981 gen. Jaruzelski w swoim patetycznym przemówieniu ogłosił wprowadzenie stanu wojennego, także nie mógł się powstrzy13 )Michael Walzer The Concept of Civil Society [in:] Toward a Global Civil Society, red. Michael Walzer, Bergham Books, Providence Oxford, 1995, s. 9. Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne Page 21 mać od użycia retoryki romantycznej. Przemówienie pełne było refleksji nad historią Polski i dramatycznych odniesień do przeznaczenia Narodu. Pokazało to jak głęboko wymiar etyczny zakorzeniony był w języku politycznym w okresie tzw. pierwszej Solidarności. Generał Jaruzelski, mówiąc o swojej decyzji jako o rzuceniu się w strumień polskiej historii, wydawał się w dużym stopniu wykorzystywać język narodowy, który Solidarność umieszczała w centrum dyskursu politycznego. Ten język wartości i jedności Narodu był nieunikniony i sytuacja ta oznaczała głęboką zmianę, jaką Solidarność wprowadziła do świa domości społecznej w Polsce, nawet do świadomości swoich wrogów. Jednak dla aktorów politycznych tamtych czasów różnica między obozami była znacznie istotniejsza niż możliwe podobieństwa. Opozycja nawet silniej podkreślała swoje zaangażowanie w rekonstrukcję społeczeństwa na podstawie etycznej i zrezygnowała z jakichkolwiek prób przejęcia władzy. Adam Michnik w tekście napisanym w 1982 roku w obozie dla internowanych w Białołęce próbował przemyśleć teoretyczne podstawy i historię ruchu opozycyjnego w Polsce, by zarysować możliwy scenariusz przyszłości. Zaczął od stwierdzenia, że „istota programu przedstawionego przez grupy opozycyjne ... leży w próbie zrekonstruowania społeczeństwa, odbudowy społecznych więzi na zewnątrz oficjalnych instytucji. Najważniejszą kwestią było nie to „jak powinniśmy zmienić system”, lecz „jak powinniśmy się bronić przed systemem?” 14 . W postawie tej Michnik widzi unikalny charakter Solidarności, który z ruchu uczynił model walki z wszelką dyktaturą. „Solidarność można wymazać ze ścian, ale nie z ludzkiej pamięci. Często podkreśla się wyjątkowy charakter polskiego eksperymentu: ze względu na nieobecność przemocy, na taktykę odbudowywania społecznych więzi poza oficjalnymi strukturami” 15 . Z tego też powodu opór wobec stanu wojennego postrzegany był jako zagadnienie bardziej moralne niż polityczne. „Trudno jest znaleźć uniwersalną formułę. Każdy we własnym sumieniu musi odpowiedzieć na pytanie o to, jak sprzeciwiać się złu, jak bronić godności, jak zachować się w czasie tej dziwnej wojny, która jest nowym wcieleniem odwiecznej wojny prawdy i kłamstwa, wolności i przymusu, godności i degradacji” 16 . Podkreślając etyczne zaangażowanie opozycji, Michnik wyrażał powszechny w tym czasie pogląd, że bitwa między partią i opozycją ma naturę etyczną. Dlatego właśnie idea społeczeństwa obywatelskiego spotkała się z nawet większym zainteresowaniem niż w okresie pierwszej Solidarności, 14)Adam Michnik, The Polish War: A Letter from Białołęka 1982 [in:] Adam Michnik letters from Prisonand Other Essays, University of California Press 1985, s. 28. 15)Ibidem, s. 39. 16)Ibidem, s. 40. Leszek Koczanowicz Page 22 w latach 1980-81. Po zniesieniu stanu wojennego stało się bardziej oczywiste, że źródła nacisku są nadal nieosiągalne dla aparatu partii. Ludzie, którzy wierzyli, że w obliczu przewagi demokratycznej i etycznej legitymizacji Solidarności partyjna nomenklatura gotowa była złożyć broń, byli bardzo rozczarowani. Państwo zdawało się wciąż być w stanie kontrolować sytuację na poziomie politycznym. Dawało jednak wyraz słabości jeśli chodzi o nieformalne relacje społeczne. Partia traciła władzę nad dyskursem politycznym. Zamiast języka socjalizmu, reform społecznych, zwracało się ku frazeologii narodowej. Słynne oświadczenie Jaruzelskiego „Będziemy bronić socjalizmu jak niepodległości” jest dobrym przykładem oficjalnego dyskursu lat 80-tych. Ujmując to w kategoriach Ernesto Laclau, można powiedzieć, że była to próba połączenia dwóch znaczących: socjalizmu i niepodległości w celu znalezienia miejsca dla pierwszego powszechnie przyjmowanego języka polityki. Próba ta skazana była na niepowodzenie, jako że znaczące „socjalizm” straciło całkowicie siłę przyciągania. Próba reanimacji ideologii socjalistycznej przez powiązanie jej z dyskursem narodowym nie mogła się powieść, ponieważ dyskurs ten zajęty już został przez opozycję i kościół katolicki. Dlatego też mimo utrzymywania władzy politycznej partia była przegrana na gruncie politycznego dyskursu. W takiej sytuacji idea społeczeństwa obywa- telskiego zyskała nowe znaczenie. Stała się wyrazem społeczeństwa zorganizowanego przeciwko państwu; społeczeństwa zjednoczonego wokół wspólnych symboli i wartości. Sama idea solidarności służyła jako podstawa dla takiej wizji społeczeństwa. Konflikty w społeczeństwie i samo pojęcie konfliktu, postrzegane były jako przyniesione z zewnątrz przez siły obce społeczeństwu. Pierwszy krok w odbudowie istniejącej wcześniej jedności społecznej zależał od oparcia się pokusie uczestnictwa w regularnej politycznej grze. Idea społeczeństwa obywatelskiego wypływająca z takich źródeł miała w przeważającej mierze etyczny charakter. Społeczeństwo obywatelskie miało być organizacją ludzi przeciwko państwu i poza państwem. Państwo traktowane było jako skorumpowane a jedyna szansa duchowej odbudowy leżała poza systemem. Jako, że u podstaw idei społeczeństwa obywatelskiego, tak jak rozumiano ją w latach 80-tych, leżało wyzwanie etyczne a nie społeczne, była to idea w dużym stopniu utopijna. Miała służyć jako kryterium odbudowy społeczeństwa z totalitarnego zepsucia. Sieć niezależnych stowarzyszeń i organizacji miała być wyrazem takiej zmiany. Jednakże, ponieważ budowa takiej sieci nie była możliwa w warunkach opresyjnego reżimu, musiała pozostać ideałem systemu społecznego. Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne Page 23 6. Społeczeństwo obywatelskie jako mit i jako rzeczywistość Rzeczywiste problemy pojawiły się w roku 1989, kiedy do władzy doszli dysydenci, którzy etyczną utopię mieli zamienić w realny system instytucji. Powstał wówczas problem do jakiego stopnia te dwa pojęcia społeczeństwa obywatelskiego mogą zostać zharmonizowane. W wersji utopijnej społeczeństwo obywatelskie było moralnym wymiarem wszelkich interakcji, w których w grę wchodziło zaufanie. Polityka była postrzegana jako rozszerzenie relacji międzyludzkich, toteż nie było nieuniknionego rozziewu między polityką i etyką. To skorumpowana polityka komunistyczna w warunkach „realnego socjalizmu” wprowadzała ten konflikt. Z drugiej strony, społeczeństwo obywatelskie traktowane było jako sieć stowarzyszeń ukształtowanych poza państwem. Ta definicja nie mogła pozostawać w sprzeczności z poprzednią, ale tak właśnie się stało. Solidarność była organizacją opartą na wartościach, zwróconą przeciwko państwu, dążącą do jedności programowej i organizacyjnej. Jedność była szczególnie ważna w konfrontacji z państwem, było więc oczywiste, że różne polityczne opcje próbowały znaleźć swoje miejsce w Solidarności. Dlatego też etyczny wymiar społeczeństwa obywatelskiego miał przewagę nad ideą, że społeczeństwo obywatelskie jest miejscem gdzie różne orientacje próbują osiągnąć kompromis między sobą, ze sferą publiczną i z administracją państwową. Nie stanowiło to problemu za komunizmu, ale po ostatecznym upadku reżimu, ta etyczna koncepcja społeczeństwa obywatelskiego paradoksalnie stała się przeszkodą w kształtowaniu struktur państwa demokratycznego. Byli dysydenci mieli trudności z akceptacją chaotycznej rzeczywistości społecznej, pełnej różnych konkurujących sił i niejednolitych programów ideologicznych. Z pewnością nie był to ten rodzaj społeczeństwa obywatelskiego, jakie sobie wymarzyli. Z teoretycznej perspektywy powstała kwestia, do jakiego stopnia społeczeństwo obywatelskie i funkcjonowanie sfery publicznej zależne jest od indywidualnych cnót uczestników życia społecznego. Zagadnienie to pojawiło się na przykład przy okazji debaty nad sukcesem wyborczym postkomunistów. Standardowe wyjaśnienie polegało na łączeniu tego sukcesu z mechanizmem „ucieczki od wolności”. W okresie transformacji ludzie zyskują wolność, tracą jednak poczucie bezpieczeństwa, jakie zapewniało państwo komunistyczne. Wolność stała się dla większości z nich zbyt trudna do udźwignięcia. Dlatego też próbowali przywrócić poprzednią sytuację, głosując na partię postkomunistyczną. Wyjaśnienie takie bardzo często stosowane było przez takich rozczarowanych dysydentów jak Kuroń, Michnik, czy Tischner. Ten ostatni jest autorem pojęcia homo sovieticus, które służyło za określenie jednostek ukształtowanych przez ustrój totalitarny. Odniesienie do reliktów komunizmu umożliwiało mu wyjaśnienie porażki etycznej poprzez antropologiczny mechanizm Leszek Koczanowicz Page 24 25 mentalnego zniewolenia. W cytowanym wyżej tekście Michael Walzer po rozważeniu czterech możliwych odpowiedzi na pytanie czym jest społeczeństwo obywatelskie, konkluduje, że „ istnieje piąta odpowiedź, najnowsza..., według której dobre życie prowadzić można jedynie w społeczeństwie obywatelskim, w domenie fragmentacji i walki, ale także konkretnej i autentycznej solidarności, gdzie spełniamy zalecenie E.M. Forstera „jedynie przyłączaj się” i stajemy się towarzyskimi, zdolnymi do życia we wspólnocie mężczyznami i kobietami. Jest to obraz ludzi zrzeszonych w sposób wolny, porozumiewających się miedzy sobą, formujących i reformujących różnego rodzaju grupy, nie dla interesów rodziny, plemienia, narodu, religii, wspólnoty, braterstwa, interesu grupy lub ruchu ideologicznego, ale w imię samej towarzyskości. Jesteśmy bowiem z natury społeczni, zanim staniemy się istotami politycznymi czy ekonomicznymi” 17 . Społeczeństwo obywatelskie według Walzera jest „podstawą podstaw [setting of setting] : wszyscy są włączeni, nikt nie jest stawiany ponad innymi”. Jest ono kształtowane i ograniczane przez dwa istotne czynniki: obywatelstwo i państwo. Jak zauważa Walzer „obywatelstwo to dzisiaj rola w większości pasywna,: obywatele są widzami, którzy głosują. Między wyborami są, lepiej lub gorzej obsługiwani przez służby cywilne... Ale w sieciach społeczeństwa obywatelskiego - w związkach, partiach, ruchach, grupach interesu i tak dalej, ci sami ludzie podejmują wiele drobnych decyzji i kształtują do pewnego stopnia państwo i ekonomię” 18 . Członkowie współczesnego społeczeństwa obywatelskiego są raczej przyziemnymi działaczami niż heroicznymi postaciami podejmującymi kluczowe decyzje w sprawach wojny i pokoju. Walzer optuje także za kooperacją państwa i społeczeństwa obywatelskiego. Tu odnosi się bezpośrednio do wschodnioeuropejskiego doświadczenia separacji społeczeństwa obywatelskiego od państwa, a nawet ich przeciwstawiania. Przywołując książkę węgierskiego dysydenta Georga Konrada AntiPolitics, Walzer pisze: „[Konrad] nakłaniał swych przyjaciół dysydentów do odrzucenia samej idei przejmowania czy dzielenia władzy i do poświęcenia swej energii stowarzyszeniom religijnym, kulturalnym, ekonomicznym i zawodowym. Społeczeństwo obywatelskie jawi się w jego książce jako alternatywa państwa, które uważa on za niezmienne i wrogie. Kiedy pierwszy raz ją czytałem, argumentacja wydawała mi się słuszna. Patrząc wstecz ... z łatwością mogę dostrzec w jak wielkim stopniu książka ta była wytworem swoich czasów... Żadne państwo nie przetrwa długo, jeśli jest oddzielone od społeczeństwa obywatelskiego. Nie może ono trwać dłużej niż jego własna maszyneria przymusu; jest zgubione, dosłownie, bez swojej władzy. Tworzenie i odtwarzanie lojalności, obywatelskości, politycznej kompetencji, i zaufania pokładanego w autory17 M.Walzer, op. cit., s. 16. 18 Ibidem, s. 18. Społeczeństwo obywatelskie jako wyzwanie etyczne Page 25 26 tecie nigdy nie są dziełem samego państwa, a próba realizacji czegoś takiego – jedno ze znaczeń totalitaryzmu – jest skazana na niepowodzenie” 19 . Relacje między państwem i społeczeństwem obywatelskim mogą być i są bardzo skomplikowane, a często wrogie, ale obie strony potrzebują siebie nawzajem. Jedynie państwo demokratyczne jest w stanie wspierać społeczeństwo obywatelskie i odwrotnie, społeczeństwo obywatelskie może rozkwitać jedynie w demokracji. Jeśli porównamy Walzerowską wizję społeczeństwa obywatelskiego z ideą społeczeństwa obywatelskiego, rozwijaną przez opozycję demokratyczną w państwach Europy Wschodniej, natychmiast możemy dostrzec różnice. Po jednej stronie mamy złożoność, fragmentację, obywatelskie zaangażowanie w życie codzienne, po drugiej etyczne standardy, jednoczenie się wokół wartości, i ambiwalentną postawę wobec polityki, lub też zaangażowanie w dyskurs polityczny na najwyższym poziomie. Te dwie strony wydają się bardzo trudne do zharmonizowania, ale jeśli ujrzymy tę różnicę jako odbicie historycznych okoliczności, wtedy możemy w tle zobaczyć także podobieństwa. W obu przypadkach celem było rozwinięcie strategii, która umożliwiała ludziom uczestnictwo w życiu publicznym. W obu przypadkach zadanie takie wymagało przeformułowania idei obywatelstwa i związku między etyką i polityką. W Europie Wschodniej celem była odnowa roli zaufania w związkach społecznych. Na Zachodzie najistotniejszą sprawą jest wprowadzanie coraz większej złożoności do życia społecznego by przeciwstawiać się lub uzupełniać pragmatyczną administrację państwową. W obu przypadkach sprawą, która każe ludziom walczyć o rozwój społeczeństwa obywatelskiego jest wolność. Obie strony mogą się uczyć od siebie i korzystać wzajemnie ze swoich doświadczeń. Zachodni zwolennicy społeczeństwa obywatelskiego mogą przyjąć doświadczenie Europy Wschodniej za dowód, że w pewnych sytuacjach etyka może być potężniejsza od polityki i że etyczny wymiar życia społecznego pozostaje nieusuwalną częścią społeczeństwa. Dla Europy Wschodniej jest to innego rodzaju lekcja. Uczymy się, że czasami warto podjąć ryzyko obniżenia standardów etycznych, jeśli ma to zaowocować rozszerzeniem aktywności społecznej w różnych sferach życia społecznego. Leszek Koczanowicz – profesor w Katedrze Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego 19 )Ibidem, s. 21. Page 26 DOROTA KOŁODZIEJCZYK The Ground Beneath Her Feet, the globe under his pen – Rushdie’s ‘everything novel’. Ziemia pod jej stopami, świat pod jego piórem – Rushdiego ‘powieść o wszystkim’ Powieść Salmana Rushdiego The Ground Beneath Her Feet (polskie tłum. Ziemia pod jej stopami) jest próbą, jak powiedział sam autor, napisania powieści na wielką skalę, nie tylko w sensie epickiego rozmachu, tutaj Rushdie ma już dużą wprawę, ale przede wszystkim w sensie wyobrażenia sobie współczesnego mitu przekraczającego bariery granic geograficznych i kulturowych. W artykule tym pomysł powieści „transkontynentalnej” analizowany jest z pomocą kilku kluczowych terminów Arjuna Appaduraia - analizy globalizacji w jej kulturowych aspektach w oparciu o „teorię pęknięć” (Modernity at Large, 1996), roli wyobraźni w tworzeniu współczesnych „globalnych” (migracyjnych, nomadycznych, mass-medialnych, diasporycznych) społeczności. Interesuje mnie tutaj zestawienie tekstu powieściowego z tekstem akademickim, a celem jest pokazanie pokrewieństwa tych dwóch różniących się w założeniu stylem i adresatem tekstów. Analizowana powieść podejmuje większość wątków i problemów, które dla Appaduraia określają współczesne nam procesy globalizacyjne. Znajdziemy więc w tekście Rushdiego problematykę bezdomności (w sensie wykorzenienia), przepływów kultury („cultural flows” Appaduraia) i ich ukierunkowań, wizję dynamicznych układów metropolia - peryferie (stare imperium tracące status centrum odniesień dla Indii rozwijających własne metropolie i wyspy globalnego kosmopolityzmu; nowe metropolie świata mediów i pop-kultury, czyli Ziemia Obiecana Ameryki), oraz mitotwórczą moc rocka i boski status jego gwiazd, a wszystko to w ciekawym, charakterystycznym dla powieści Rushdiego w ogóle, rozszczepieniem między nieokiełznaną dezynwolturą artysty, który daje się ponieść wyobraźni, językowi, i skojarzeniom o niespotykanym zasięgu kulturowo-historycznym, a ironicznym dystansem krytyka-niedowiarka, który w tej akurat powieści wciela się najwyraźniej w etnografa. Dorota Kołodziejczyk Zeszyty Etnologii Wrocławskiej Nr1(4)/2002 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego Page 27 28 This is a rock-and-roll of a novel. The Ground Beneath her Feet has been called by critics the first rock-and-roll novel, but it is not enough – this novel is forever more than that. It is a libretto for a rock opera, yearning for its muted twin – music. It is indeed fascinating that Rushdie once again successfully founded his novel on a dialectic of what is in the text and what it excludes: the images and sounds hovering in the limbo of unrealized potential. This foundational dialectic frames a host of other wrestling oppositions in the novel, and the most paramount of them are: belonging and non-belonging, the twin and his (dead) shadow, the mythic love and its mortal adulteration, the earth and the sky, and, we could go on, the Orient as the prime direction (of history) and the West in the state of dis-orientation. The novel develops through these dramatic pulls to synthesize and disperse; to continue and discontinue at the same time; in short, to orient and disorient. To draw the world in a macroscale and still hold on to the tiniest phenomena of the everyday; it also means to cherish the most what one has willingly lost and left: India. The loss of the homeland is for the novel’s narrator, Rai, as well as for the two protagonists, Ormus and Vina Apsara, a promise of unbound freedom in the world. All of them reach for the world, for all of them the need to be an artist is the chief reason for their nomadic restlessness. The main question I want to pose about this novel is: in what sense is it a novel of globalization, what does one’s life, chopped up between several continents, narrate? Considering the geographic span of the novel – empires old and new, Bombay, London and New York – the novel is indeed global, not in the least because of its narrative development from the East towards the West. The direction of contemporary migrations becomes a powerful metaphorical device in Rushdie’s novel – the East has been lost, the world dis-oriented, and, in the ultimate aftermath of the empire, it means the conquest of the West. Heading West is of primary importance for the narrative’s mythic dimension: this is where the originator of the rock-music, the unacknowledged author of its first rolling the rocks hits goes, the most radically inspired musician in the World, Ormus Cama, the novel’s version of Orpheus. This how the narrator announces his story: ‘This is the tale of Ormus Cama, who found the music first’ (142) 1 . In what I would like to call the founding myth of rock-and-roll, the common conviction that rock music is of the West is undermined with playful cheekiness. The consequences of such a disclaimer is that any claim for authenticity in the world of (popular) culture can be im1 Again, like in Midnight’s Children, the beginning of the story proper is preceded by a crowd of other stories functioning as real or putative genealogies and sites of origin. Dorota Kołodziejczyk Page 28 29 mediately ridiculed, as the order of time zones has long ceased to condition the order of info, culture, money, labour flows. Once the Orient is disoriented, the sequence is disarrayed into many crossing itineraries not bound by an ultimate destination. The reader is faced with a nudging sensation that The Ground Beneath Her Feet hails some ultimate stage of Rushdie’s writerly development. While translation could serve as a master-metaphor for all his previous novels, this one is different. But I would call it a difference of contiguity, as it does retain links with the idea of translation fundamental for the previous novels. Here the translation has already happened. The process of ‘bearing-across’ of the categories from one world into another, usually in the experience of migration, is completed. It has happened in the sense that the novel boldly sets out to cross the borders of history and space in order to arrive at a truly timeless everywhere of the myth. Rushdie is heading for a contemporary myth, powerful enough to appeal to generations transformed globally by mass media. Such a myth has to be of the world, but also maintain the lure of the miraculous attracting to what is hidden: ‘an eff of the ineffable, the dark glory of earthquakes, the slippery wonder of new life, the radiance of Vina’s singing’ (20). The most worldly music generating the spirit of new religiosity, creating new rituals; it was only rock-and-roll, it seems, which could both generate and contain the myth of love and death, the contemporary version of Orpheus and Euridice. ‘Global’ threatens with too much of a synthesis. Rushdie’s novel, while voraciously desiring a total vision, is still the novel about continual crossings over. It is premised on fissures and disjunctions, which can even open up into and earthquake chasm and wolf down the rock’n’roll goddess. The earthquakes, and there are several of them in the novel, bring about an ominous sense of an apocalyptic end. The ravines and clefts left by an earthquake open up an underground world, and chop up the earth, devoiding it of solidity. An earthquake becomes thus the novel’s major metaphor of destruction, but also of borders which can suddenly arise and set the worlds and the people apart. Just like the earth is ruptured by quakes, the global cannot be understood as an annihilation of borders in the name of an all-sweeping homogeneity. Rushdie declared that his aim was to write a ‘genuinely intercontinental novel’, and his predilection for prefixes inter and across says something about his interests in borderlines. The category of the ‘intercontinental’ novel reiterates the dialectic of transgression as conflict, negotiation, often necessitating some strategy of survival 2 . The border also means The Ground Beneath Her Feet, the globe under his pen – Rushdie’s... 2 A term coined by Homi Bhabha, see The Location of Culture, Routledge: London and New York, 1994. Page 29 30 a split, the world founded on a conflict between incompatible things and categories. Subsequently, the idea of doubling and replicating enforces an on-going interrogation of one opposite by another about their respective claims to originality, authenticity or verity. Hence the twins separated yet mysteriously communicating, even from beyond life; the impersonation industry thriving after Vina’s death and Ormus’s obstinate delusion that Mira is Vina returned; or Vina immortalized, kept from the dead on innumerable TV screens which Ormus worships; finally, the world of ‘real’ people and events, which, leaking through Ormus’s blinded eye, seems improbable and absurd. In this love-and-death tale the crossing of borders between the states, continents, histories, fictions and, indispensably, worlds, under- and above-, becomes and imperative on a truly Promethean scale. To challenge the gods in order to free oneself from the confines of place, form, and time – the protean is indeed always close. This is how Ormus, the prophetic bard of rock’n’roll, or perhaps his dead twin Gayomart, always present in his inner world, dreams his vision of transgression: The world is not cyclical, not eternal or immutable, but endlessly transforms itself, and never goes back, and we can assist in that transforma- tion. Live on, survive, for the earth gives forth wonders. It may swallow your heart, but the wonders keep on coming. You stand before them bareheaded, shriven. What is expected of you is attention.[...] Sing against death. Command the wildness of the city. Life is elsewhere. Cross frontiers. Fly away. (145/146) The imperative of crossing and transgression is issued by the world of endless transformation. Here Arjun Appadurai’s vision of globalization harmonizes with Rushdie’s interest in the dynamics of splits and frontiers. This is how Appadurai explains his ‘theory of rupture’: ‘the central feature of global culture today is the politics of mutual effort of sameness and difference to cannibalize one another and thereby proclaim their successful hijacking of the twin Enlightenment ideas of the triumphantly universal and the resiliently particular’ 3 . Such cannibalization results in Rushdie’s novel in what I would term a geography of rifts. And although the three mega-cities of the world host the action of the novel, these are the transit zones: the sea and the air, which promise change and transformation, a journey to a different world, unbolting of a new vision, the emergence of a new metaphor. This is how the sea whispers to young Umeed, the future Rai, a world-famous photographer: ‘its come-hither murmur, , its seductive roar [...] the lure of a different element, its promises of elsewhere’ (59). His career of a photo3 Arjun Appadurai, Modernity at Large. Cultural Dimensions of Globalization, University of Minnesota Press: Minnesota, 1966, p. 43. Dorota Kołodziejczyk Page 30 31 grapher is exactly a pursuit of elsewhere. He seeks little oddities and miracles of the street, the awesome and sublime power of the everyday, the close encounter of life and death. Behind those clicks of the camera, those captures of the fleeting moment, there is the need to arrive at a final transformation, the ultimate form, the state of divinity, the full possession of mystery. Umeed-the-narrator’s story is half-told, as he sets out to write about gods, not mortals. His fear is that of remaining in the transit zone, of not being able to complete the transformation. In the chaos of globally floating narratives, ‘converging briefly never to meet again’, as he writes, the existential challenge is to weave for oneself a narrative which will develop into a definite and necessary transformation. But his story emerges after God’s death, thus his faith is not in the absolute epiphany but in mutual concession. Despite the novel’s rebellion against belonging, despite its effort to show the uncompromising challenge of unbound life, this particular narrative is a triumph of completion. Vina’s life is tragically interrupted, like an unfinished song (5). Umeed stays on to write their story, to deliver the firsthand truth of a back-door lover, to ‘conjure up meaning’, in order to not only discard the illicit apocryphal gossip, but to write Vina’s and Ormus’s life (because their lives are one) to the very end: And so I’ve chosen to write here, publicly, what I can no longer whisper into her private ear [...] and then maybe she can find a sort of peace here, on the page, in this underworld of ink and lies, that respite that was denied her by life. So I stand at the gate of the inferno of language, there’s a barking dog and a ferryman waiting and a coin under my tongue for the fare. (21) The ultimate triumph – here it is also the final reconciliation – belongs to the scribe, the narrator, who stays on after the apocalyptic mayhem. For Umeed the story ends with finding a home in love, mortal love. This may seem a slightly lofty ending, but a big topic needs a pronounced completion. After an earth-shaking love of Ormus and Vina the world is restored back to mortals who can go on with their unimportant, but resilient, quotidianity: ‘the cofee’s on and I have squeezed the oranges and the muffins are warming up nicely’ (573). We were never told what Vina used to have for breakfast – she was all singing and big-issue action. The ground beneath her feet cracked and swallowed her; he will stay his ground – this is how close, Umeed seems to say, we need to get to the heroic. This final statement – ‘I’ll stand the ground, right here. This I’ve discovered and worked for and earned. This is mine’ (575) – is as close as he can get to the confession of faith, different though it is from Ormus’s inspired belief in the power of imagination and exclusiveness of love. Umeed’s belief is secular, it is of the world and in the world, hence it takes in a fair amount of irony and is premised, why not, on a strategic disbelief. He pokes fun at The Ground Beneath Her Feet, the globe under his pen – Rushdie’s... Page 31 32 Vina’s thirst for an unfathomable spiritual experience, forcing her to compile undiscriminately from among the world’s big and small religions: though I know that dead myths were once live religions, that Quetzalcoatl and Dionysus may be fairy tales now but people, to say nothing of goats, once died for them in large numbers – I can still give no credence whatsoever to systems of belief. They seem flimsy, unpersuasive examples of the literary genre known as „unreliable narration”. I think of faith as irony, which is perhaps why the only leaps of faith I am capable of are those required by creative imagination’ (123). While Vina espouses, on her global tours, a spiritual and ethnic eclecticism, Umeed-Rai disclaims transcendence understood as a zone where higher powers dwell and operate the world. Yet, ironically, the story he tells is the myth embodied and alive. The myth provides the narrative structure for his story, and, also, allows to apply a macro-scale of vision fitting only gods. A non-believer tells a story of a divine love and art borne of that love. Moreover, this is going to be the only true version. In a sense, he is writing the Book, a New Testament of contemporary divinity. This is the leap of faith he takes. The stuff of fiction, the novel seems to communicate, is to rewrite the world so as to capture, process and narrate its mythic potential. Hence the novel’s sweeping global perspective, capable of upholding the capacious theme of love affair defying borders of all kinds. An ambitious project or megalomania, we could say. I think it’s actually both. Such a mega-scope must necessarily be supported by pathos and bigger-than-life imagery. First, to create a frame fitting gods; second, to unravel the mythic potential of the rock music, pop-culture at its wildest; third, to present the world which has finally overcome the division into the historical, civilizing, ‘triumphantly’ universal West and primordial, tacitly passive Orient. The novel ridicules the West’s longing for East’s Page 32 33 For all her fooling with Buddhist wisemen (Ripnoche Hollywood and the Ginsberg Lama) and the Krishna Consciousness cymbalists and Tantric gurus (those kundalini flashers) and the Transcendental rishis and masters of this or that crazy wisdom, Zen and the Art of the Deal, the Tao of Promiscuous Sex, SelfLove and Enlightenment, for all her spiritual faddishness, I always in my own godless way found it hard to believe that she actually believed in god. (17) Representing the rock music as revelatory of global culture, specifically with its directed flow and emancipating power, Rushdie narrates a contemporary myth, but himself he is not so much a mythmaker whose inspiration has much in common with Orpheus’s. Quite ironically, the bard slips constantly into an anthropologist 4 , and the overall impression is that of an interplay between the teller-of-tales, perhaps Rushdie’s first genuine talent, and a critic conversant in new fashionable developments in the broadly conceived humanities. Rai the narrator shares then much of this authorial inbetweenness. Not being able to fully engage, he is doomed to witnessing the gods’ mighty passions; he wants to make the book sing with Ormus’s lyrics and Vina’s voice, but what we hear is, more often, his half-enchanted, halfironizing commentary, as if the project of delivering the truly global myth were too large to hold shape, rendering the outcome riven into the antithesis of wonderment and doubt. This is, obviously, the predicament of being the narrator, which Saleem, the protagonist of the Midnight’s Children, recognizes as an imperative of humility. Additionally, Rai, as a photographer, enjoys the ambivalent pleasure of voyeurism: vicinity but not insideness. This is what he says about his role: ‘Halfway between voyeur and witness, high artist and low scum, that’s where I’ve made my life’ (12). The choice of halfways, of middleways, allows to record the events, at the same time forbidding to participate in them. Here Rushdie’s perennial interest with borders again comes to the fore: the subject’s journey through the globe, just like the novel’s journey through millennias and mythologies, just as rock-and-roll’s triumphant march all over the globe are never a smooth passage. The pathos and magnitude erupt in certain places, only to burn in the flame of their ardour; their story is recorded on the peripheries of events. Rai is an eyewitness undertaking the task of writing down the troubled lives of contemporary gods; he is their last disciple, with the traitor’s bit thrown in (Rushdie never dispenses of implying all possible associations). But the one who knows the whole truth, who had the chance to bask in gods’ radiance, is at the same time a disbeliever, and, symptomatically, he cannot hold a tune. 4 Similarly in Rushdie’s other novels, the commentary is often that of a historian/ historiographer, semiotician, art historian and lit. crit. The Ground Beneath Her Feet, the globe under his pen – Rushdie’s... Page 33 34 All intricately played out aspects of globalization come down in Rushdie’s novel to one common denominator: it always signifies displacement. The place is disassociated with language, language from culture and so on. People are thrown all over the globe, traversing continents which demarcate the border between worlds. The two metropolises of this novel: Bombay and New York, with London as a stop-over, are indeed hotch-potch places for hybrids. Rai notes: ‘Bombayites like me were people how spoke five languages badly and no language well’ (7). A Bombayite inhabits no language in particular and he is drawn to the idea of the U.S. as that ‘mighty democracy of mispronunciation’ (19), where the name does not have to immediately betray one’s origins; quite the reverse, it is soon mispronounced so as to fit the local accent, which Rai enjoys as the gesture of an unprejudiced inclusion. America – a greedy swallower of cultures and traditions, in the novel’s words, a self-inventing and self-sustaining myth, a patria of expatriates, provides for Ormus the landscape necessary to write his lyrics: ‘Yeah, America. Play it as it lays’ (252) – this clichéd phrase becomes in Ormus’s songs a global call for love and freedom. America is the future, it is a promise of transformation, the lure for the displaced vagrants – all those who do not belong. It can contain the whole ‘too-muchness’, producing both the ridiculous New Age gibber to which Vina is so prone, as well as the discourse of radical democracy. It sings with possibilities. In such a dis-oriented and displacing world of shifting realities and transient zones some will try to find a solid ground – inhabit a language, culture, or at least scraps of them, as the novel makes it clear that no whole homes are anywhere left to inhabit. Others will perpetuate non-belonging, pitting levity against gravity, to echo one of the key metaphors of The Satanic Verses. Within the limits of a clearly delineated culture an outcast could only be thought of as singular, separate, self-contained. From the global perspective outsideness launches a new type of imagination, born of nonbelonging, reinforced by the transformation in the ‘sky’s metamorphic membrane’. Ormus and Vina have the power to create a new imagined community, inhabiting an imaginary landscape of music, feeding on the ample offer of the media and the commodities it produces. A mega-mythic love, uncompromising and radical, on the one hand, and, on the other, a show business market stalking their whole life, and, in case of Vina, not letting her die in the profitable impersononation business. The dynamic of the sacred and profane is always there where imagination emerges from earthquake rifts, and this imagination, in Appadurai’s famous phrasing, is ecumenical. ‘Among the great struggles of man – good/evil, reason/unreason, etc. – there is also this mighty conflict between the fantasy of Home and the fantaDorota Kołodziejczyk Page 34 35 sy of Away, the dream of roots and the mirage of the journey’ (55). In fact, all Rushdie’s novels spin their yarn out of this fantasy. However, while the previous novels constructed a bi-polar world of a migrant, in which the loss of roots could always be partly at least compensated by replanting oneself in a new place, the world of global displacements, because such is the world of The Ground Beneath Her Feet, cannot offer a haven. The world is on the move, former settlers become new nomads, and journeying itself has become home 5 . This is a journeying among phantom traces of lost localities: home cities, topographies of childhood, nostalgic landscapes now changed beyond recognition (Rai writes about Bombay’s new skyscrapers: ‘this is a story I don’t need to tell’). The new places are devoid of such basic uniqueness. New York, for example, is an abstract idea, an epitome of a cosmopolitan city, a contemporary dream of a classical polis. In this sense it is a posthistorical place, where chronologies become simultaneous, and localities erased. There are zones of peace, zones of conflict, and sometimes they get confused in an earthquake. Arjun Appadurai has called his vision of globalization a ‘theory of rupture’ (Modernity at Large); in Rushdie’s novel a related vision is rendered as a space of rifts. The world is indeed uneven, and to move between zones is a vertiginous adventure. However, such notorious dis-orientations develop into a narrative which can be seen as a completion to the postcolonial venture. For such a postcolonial writing as can be traced in Rushdie’s fiction, globalization is a story of triumph. It preserves the marks of the old binaries, but manages to get past them. There is, in such a project, a certain dose of megalomania and a level of superficiality, as Rushdie’s novel so conspicously proves. This is, as the author himself has put it, an everything novel, also in the generic terms – an essay and a critical commentary often dominates the narrative proper, or, rather, inscribes itself in it so that the two modes, roughly defined as discursive and narrative, are inextricable from each other. On the other hand, we could invalidate such divisions as writing, supported by the global imagination, is one. Which does not mean unified: just as the sky becomes in this novel a metaphor of the earth, the writing persists to be the metaphor of life. Thus, the global ruptured space becomes, ultimately, the metaphor of writing. The closure may seem imposing, but, as it hails new beginnings, we can see it as just another moment of transformation. The Ground Beneath Her Feet, the globe under his pen – Rushdie’s... 5 )This is, again, a paraphrase of The Satanic Verses’ definition of nomadic life. Page 35 36 Bibliography: Salman Rushdie: The Ground Beneath Her Feet, Vintage: London 2000. The Satanic Verses, Viking Penguin: Harmondsworth, 1989. Arjun Appadurai: Modernity at Large. Cultural Dimensions of Globalization, Minnesota University Press: Minnesota, 1996. Homi Bhabha: The Location of Culture, Routledge: London and New York, 1994. Dorota Kołodziejczyk – adiunkt w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Wrocławskiego Page 36 37 AGATA SYPNIEWSKA Charles Taylor i jego krytycy* Charles Taylor and his opponents The author presents the main lines of the critique of Charles Taylor’s genealogy of modern moral identity which he developed in his Sources of the Self as well as Taylor’s responses to this critique., Two main lines seem to be dominant in the discussion reconstructed by the author. The first one concerns Taylor’s vision of modernity and the nature of the development of modern self. The critiques focus on some generalizations Taylor made in his „psycho-history” – about the development of the moral self, especially about the modern trend of the affirmation of ordinary life – in the context of his concept of goods and moral sources. The second line is connected with the problem of his realism versus anti-realism and with the question of theism in his moral philosophy. As to the first problem Taylor’s attitude is rather clear. The nature of the development of the modern identity is not free from conflicts but there is continuity in it. As to the questions of Taylor’s realism and theism as the source of his moral philosophy the author concludes that Taylor is a moral realist and not the ontological one. According to Taylor being a moral realist means not to decide anything about the nature of the world but only of what is perceived as the real in the moral visions of the moral subjects. Human beings need a moral order for their articulation. The realization of such an order is the aim of their moral articulation but it does not mean that morality is rooted in some rational order. Taylor indeed is a theist but he tries to separate his theistic believes from his moral philosophy. His theism could be treated as the part of his philosophical view only when it would be possible to define him as a realist. translated by Agata Sypniewska Taylorowskie Źródła podmiotowości doczekały się wielu recenzji, krytyk i komentarzy. Dyskusje dotyczące tej książki, choć żywe na Zachodzie, w Polsce są jednak nieznane. Jednym z pierwszych odzewów na nią był numer Inquiry z czerwca 1991 roku. Kolejny, i pierwszy w postaci książkowej, stanowił zbiór esejów pod * Tekst ten jest częścią większej całości poświęconej etyce Charlesa Taylora. Zeszyty Etnologii Wrocławskiej Nr1(4)/2002 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego Page 37 38 redakcją Jamesa Tully, Philosophy in an Age of Pluralism. The philosophy of Charles Taylor in question 1 zawierający, podobnie jak wspomniany numer Inquiry, także odpowiedzi i komentarze kanadyjskiego filozofa. Tematy prac krytycznych poświęconych książce Taylora są bardzo różnorodne, dotyczą zarówno kwestii związanych z historią filozofii, wizją nowożytności i ponowożytności, epistemologią i interpretacją w naukach społecznych, jak i filozofią polityczną, etyką i religią. Wspomniany zbór pod redakcją Tully’ego samą swoją konstrukcją wskazuje na główne wątki analizy i krytyki dzieła Taylora. Zbiór ten składa się z pięciu części, grupujących te tematy jego filozofii, które budzą największe zainteresowanie badaczy a często i najostrzejszą krytykę. Tematy te to: założenia filozoficzne, interpretacja nowożytności, nauka, filozofia praktyczna, etyka i polityka. We wspomnianym numerze Inquiry temat pierwszy pojawił się w postaci dyskusji nad realizmem vs anty-realizmem Taylorowskiej filozofii moralności. Temat drugi wiązał się z pytaniami o zasadność jego wizji rozwoju nowoczesnej tożsamości, oraz o samo pojęcie „tożsamości nowoczesnej”. Istotną rolę odegrała tu krytyka teizmu jako tła Taylorowskiej koncepcji źródeł moralnych. Temat trzeci pojawił się jako dyskusja z nieprzejednaną postawą Taylora wobec większości współczesnych teorii moralnych, jego „walką” z proceduralizmem jako przejawem naturalizmu w etyce. Temat czwarty i piąty – filozofia praktyczna, etyka i polityka – w dyskusjach w Inquiry dotyczył głównych pojęć Taylorowskiej koncepcji tożsamości moralnej: silnych wartościowań, narracyjności i dialogiczności tożsamości moralnej. W niniejszym artykule chciałabym skupić się na problemach, które wiążą się z Taylorowską teorią moralności i przeprowadzoną przez niego genealogią tożsamości moralnej, dlatego też korzystać będę w głównej mierze z dyskusji zawartych w Inquiry, gdzie problematyka etyczna zdecydowanie dominowała. Otwierający dyskusję Quentin Skinner w eseju Who are ‘We’? Ambiguities of the Modern Self, wyraża wątpliwości co do zakresu Taylorowskiej wizji tożsamości nowoczesnej. Pyta o to, kim jest „my” tak często przywoływane w Sources of the Self. Taylor odpowiada, że jego celem było zarysowanie pewnych sposobów myślenia i typów wrażliwości, które są tak rozpowszechnione na Zachodzie, że stają się przedmiotem szerokiego konsensusu, lub też są zakorzenione tak głęboko, że faktycznie stanowią wspólne podłoże dla różnych stron konfliktu. Ta druga sytuacja wydaje się Taylorowi nawet bardziej interesująca i istotniejsza – owa „wspólna podstawa niezgody”- na bazie wspólnych tradycji myślenia, chociaż uważa, że do tej strony rozwoju nowoczesnej toż1 Inquiry, 34, June 1991, Philosophy in an Age of Pluralism, Cambridge University Press, 1994. Agata Sypniewska Page 38 39 samości nie przyłożył w książce należytej wagi, czego skutkiem prawdopodobnie jest błąd w Skinnerowskiej interpretacji różnych jego stwierdzeń. Tak na przykład Taylorowskiemu twierdzeniu o istotnej wadze trendu „afirmacji życia codziennego” w epoce nowoczesnej, Skinner nadaje sens apologii rodziny i regularnej pracy, które to „przekonanie” Taylora następnie krytykuje. Dla Taylora ta linia rozwoju nowoczesnej tożsamości – wywodząca się z protestanckiej kultury religijnej, uległa licznym transformacjom w toku dziejów. Nowa waloryzacja życia oddanego wytwórczości znalazła swój ciąg dalszy w świeckiej kulturze burżuazyjnej, podkreślającej wagę aktywności ekonomicznej a następnie powróciła w „prometejskim” obrazie istoty ludzkiej jako wytwórcy – u Marksa. Poczucie wartości życia domowego ulega podobnej rewolucji pod koniec osiemnastego wieku, kiedy podkreślać zaczęto wartość uczuć, które w sferze życia domowego powstają, następnie zaś przekształca się w afirmację samej relacji miłosnej w życiu małżeńskim. „W pewnym sensie zajmowałem się tu śledzeniem linii pokrewieństwa i wartość tych spostrzeżeń zależy od ważności tych relacji pochodzenia i od tego jak dużo światła rzucają one na współczesne formy.[...] Sądzę, że na przykład współczesne przekonanie, że istotną częścią spełnienia jednostki jako istoty ludzkiej jest związek seksualny, stanowi kontynuację wcześniejszej afirmacji życia codziennego. To znaczy, tworzy się ono na podstawie przekonania, że istota egzystencji nie polega na wyrzeczeniu się siebie w drodze ku przekroczeniu tego co zwyczajne, lecz na właściwym sposobie przeżywania zwyczajności. Ta współczesna forma nałożyła się na post-romantyczne pojęcie „spełnienia” i to, wraz z koncentracją na „życiu we dwoje”, przeraziłoby purytanów. Ale istnieje tu kontynuacja” 2 . Przekształcanie, a nawet radykalne przemiany form życia nie wiążą się zdaniem Taylora w sposób konieczny z oderwaniem ich od swoich źródeł. Tym, co przypisuje Taylor owym atakowanym przez Skinnera „nam” jest, jak powiada, całość dziedzictwa. „Moim celem nie jest zanegowanie konfliktu, co do natury ludzkiej czy udanych związków seksualnych, ale wskazanie, jak wiele łączy wszystkie jego strony. To w co „my” wierzymy, jest tym co podzielane” 3 . Wszystkie strony zgodnie bowiem odnoszą się do a) samej idei szczęśliwego związku, b) zła dyskryminacji i wykluczenia, c) odrzucenia hierarchicznych wyobrażeń na temat dobrego życia, w których pewne sposoby spełnienia przedkładane są nad inne. Zdaniem Taylora te trzy tematy pojawiły się w pierwotnej afirmacji zwykłego życia i nadal są istotne dla nowoczesnej tożsamości. Taylor zwraca jednak uwagę na istnienie stanowisk krytycznych, lokujących się na zewnątrz tych tematów. Późny Foucault odrzuca temat pierwszy, „wraz z całością nowoczesnego rozumienia seksualności” 4) . Nie mniej nawet 2)Inquiry s. 238. 3)Ibidem, s. 238. 4)Ibidem, s. 239. Charles Taylor i jego krytycy Page 39 40 Foucault, jak podkreśla Taylor, podtrzymuje temat drugi i trzeci. Skinner zarzuca Taylorowi lekceważenie konfliktowej natury rozwoju nowoczesnej tożsamości, zwracając uwagę na historyczną kwestię walki o władzę i związaną z tym przygodność procesów, poprzez które formowały się zachodnie wartości a wraz z nią na przypadkowość strat i zysków istniejących potencjałów rozwojowych. To zaś powinno zdaniem Skinnera podkopywać naszą ufność w moralny postęp jaki rzekomo w tych procesach się dokonał. W odpowiedzi Taylor wyraża przekonanie o rozdzielności świata władzy i świata idei moralnych. „Nie musimy dochodzić do Heglowskiej skrajności przypisywania historii koniecznego kierunku by pojąć, że pewne moralne idee posiadają siłę, która nie jest jedynie funkcją tego, kto wygrał bitwę, przeciwnie ich świadomość może nam wręcz pomóc zrozumieć kto wygrał daną bitwę. Alternatywa nie istnieje jedynie pomiędzy dwoma poglądami: że idee rządzą światem, lub, że wszystko jest wynikiem walki o władzę” 5 . Co do kwestii wiary w „moralny postęp” – Taylor stwierdza, że świadomość zysków w moralnym rozwoju nie popada w konflikt z twierdzeniem o stratach. Zmiany w świadomości moralnej, które uznajemy za „zyski” – tu Taylor daje przykład emancypacji kobiet, wskazując na zanik wiary w rzekome powody ich niższej pozycji społecznej, ograniczonych praw itd., nie wykluczają strat. Jednocześnie bowiem z tym procesem – i innymi mu towarzyszącymi, zanikowi uległo określonego typu społeczeństwo, odznaczające się pewnymi ważnymi zaletami, które zostały bezpowrotnie utracone, a których brak nam współcześnie doskwiera. Strata ta jednak nie przekreśla owego epistemicznego zysku. Krytycy religijnego podłoża Taylorowskiej genealogii podmiotowości moralnej widzą w nim obrońcę augustynizmu, katolicyzmu czy ogólnie teizmu, Taylor jest ich zdaniem dogmatyczny i naiwny jeśli chodzi o możliwość wiary w boskość jako źródło moralne. Michael L. Morgan w swoim artykule na temat religijnego wymiaru dzieła Taylora, przywołuje wiele przykładów krytyki tego elementu jego koncepcji 6 . 5 )Ibidem 6 Michael Morgan „Religion History and Moral Discourse” w: Philosophy in an Age of Pluralism, Cambridge University Press, 1994, s. 50. Wśród krytyków Taylorowskiego teizmu wymienionych przez Morgana znaleźli się m.in. J. Glover, ‘God loveth adverbs’, London Review of Books 12, November 1990, Judith N. Shklar, ‘Review of Sources of the Self’ Political Theory, 1 February 1991, Charles Larmore, ‘Review of Sources of the Self’, Ethics, October 1991, J.B Schneewind, ‘Review of Sources of the Self ’, The Journal of Philosophy, August 1991, Bernard Williams, ‘Republican and Galilean’, The New York Review of Books, 37, 8 November 1990, Martha Nussbaum ‘Our pasts, ourselves’, The New Republic, 9 April 1990, Jeremy Waldron, ‘How we learn to be good’, Times Literary Supplement , 23-29 March 1990. Agata Sypniewska Page 40 41 Wśród nazwisk krytyków teistycznego aspektu myśli Taylora, wymienianych przez Morgana znalazło się również nazwisko Skinnera 7 . Jego krytyka teizmu Taylora wydaje się rzeczywiście radykalna. Skinner rozpoczyna swoją recenzję od cytatu z historyka Alexandra Kinglake, który wyraził życzenie, by we wszystkich kościołach umieszczona została inskrypcja „ważne jeśli prawdziwe”. Tym samym mottem, zdaniem Skinnera, należałoby opatrzyć Taylorowskie Źródła podmiotowości. W konkluzji swojego tekstu pisze on: „Nadzieja, którą wyraża Taylor pod koniec swojej książki, uderza mnie jako przejaw donkiszoterii. Niemożliwy jest żaden realistyczny projekt ponownego wcielenia obietnic teizmu w zasadniczo pluralistyczną filozofię społeczną. Zbyt wielu z nas doszło do bolesnego wniosku, że chociaż cudownie byłoby rozmawiać z aniołami, to prawda jest taka, że anioły, z którymi chcielibyśmy rozmawiać, nie istnieją. Jest to jednak fakt, który wskazuje morał tej historii. Hume podkreślał to dawno temu, ale dzisiaj istnieje chyba większa potrzeba powtórzenia tego stwierdzenia niż kiedykolwiek wcześniej, że jeśli chcemy pozostawać w zgodzie z rzeczywistym zasięgiem uczuć i przekonań, które faktycznie kształtują naszą nowoczesną erę, musimy w jakiś sposób odnaleźć wartości, które podtrzymywałyby życie społeczne w ramach praktyk samego życia społecznego” 8 . Odpowiedź Taylora na artykuł Skinnera jest równie zdecydowana – mimo że na ogół wszelkie jego „odpowiedzi i komentarze” mają wyważony charakter i dominuje w nich ton kurtuazyjny. Stwierdza on mianowicie, że Skinner całkowicie opacznie interpretuje jego intencje, a momentami wręcz sens jego wypowiedzi. W zakończeniu Źródeł podmiotowości Taylor istotnie stwierdza, że w określaniu źródeł moralnych „przy całej potędze sił naturalistycznych, nieporównanie większy jest potencjał pewnej perspektywy teistycznej” 9 . Skinner przekształca to stwierdzenie w „argument” Taylora za niezbędnością teizmu. Zdaniem Skinnera „Taylor utrzymuje, że ostatecznym i jedynym sposobem zaspokojenia naszego pragnienia sensu jest zwrócenie się ku Bogu” 10 . Zdaniem Taylora zarówno Skinner jak i Kymlicka 11 mylą się w interpretacji jego stwierdzenia, że „nikt nie wątpi, że zwolennicy [teizmu] mogą w nim odnaleźć źródło moralne w pełni zaspakajające ich potrzeby” 12 . Obaj, odczytują to jako stwierdzenie, że każdy, bez względu na przekonania moralne, przyjmie prze7 W książce pod redakcją Tully’ego znajdujemy skróconą wersję jego tekstu z Inquiry. 8 Quentin Skinner, „Ambiguities of the Modern Self”, Inquiry, vol. 34, No. 2, June 1991. 9 Sources of the Self, Harvard University Press, 1989, s. 518, Źródła podmiotowości, PWN, Warszawa, 2001, s. 952. 10 Ibidem , s. 147. 11 Will Kymlicka, „The Ethics of Inarticulacy”, Inquiry, June, 1991. 12 Sources of the Self, s. 317, Źródła podmiotowości, s. 591. Charles Taylor i jego krytycy Page 41 42 konania teistyczne za podstawę etyki. Taylor zwraca uwagę, że intencją jego było podkreślenie, że teiści nie muszą poszukiwać innych źródeł moralnych niż Bóg, podczas gdy dla przedstawicieli poglądów nie-teistycznych istotom ludzkim wciąż brakuje takich źródeł. Podstawowe pytanie teistów brzmi „czy to prawda?”, zaś nie-teistów „i co dalej?”. Jako przykład drugiego przypadku przywołuje Taylor poglądy Camusa. Stwierdzenie to dotyczyło więc nie uniwersalnej wartości jednego z poglądów, ale znaczenia każdego z poglądów dla ich zwolenników. Również jego sformułowanie „nieporównanie wyższy” (w odniesieniu do potencjału perspektywy teistycznej) wywołało, jak uważa, nieporozumienia. Celem Taylora było tu, powiada, wskazanie na niewspółmierność między tym co silnie i słabo wartościowane 13 . Problem polega tu jednak, jak się wydaje, właśnie na proteście Skinnera przeciw traktowaniu wszelkich „pragnień” nie pociągających za sobą perspektywy teistycznej jako „niższych” czy „słabszych”. Odpowiedź Taylora zdaje się to potwierdzać. Skinner twierdzi zdecydowanie, że dla nie-teisty przyznanie, że teiści znajdują w swym poglądzie źródło zaspakajające ich potrzeby, jest niemożliwe. Dla nieteisty, to, co twierdzi teista jest po prostu fałszywe, a twierdzić inaczej jest irracjonalnością. Potwierdzanie przekonań irracjonalnych jest natomiast for- mą blokady psychologicznej lub samo-oszustwa. „Dlatego właśnie współcześni niewierzący nie są skłonni do uznania, że teizm oferuje swoim zwolennikom w pełni zaspokajające źródło moralne. Od Hume’a do Russella, ich odpowiedź brzmi: przekonań w oczywisty sposób mylnych i opartych na samooszustwie nie można uznać za możliwe źródło czegokolwiek” 14 . Zdaniem Taylora, tego rodzaju rozumowanie odsłania uderzającą „ślepą plamkę” współczesnej akademii, a brutalność sformułowań jej niewierzących członków na temat źródeł wiary, przekracza granice nieprzekraczalne dla wykształconego wierzącego w stosunku np. do przedstawicieli innej wiary 15 . 13 Taylor odwołuje się tu do rozwijanej przez siebie koncepcji „silnego wartościowania”. Pojęcie silnego wartościowania wyprowadza Taylor z koncepcji „pragnień drugiego rzędu” H. Frankfurta. Pojęcie to zakłada ludzką zdolność do dokonywania jakościowych rozróżnień między pragnieniami. Pragnienia drugiego rzędu są, by tak rzec, „pragnieniami pragnień”, pragnieniami, ze względu na które czegoś pragniemy. Są to także pragnienia, dzięki którym pewne nasze pragnienia jawią się nam jako istotnie ważne, istotnie warte pragnienia a inne mniej. Pojęcie silnych wartościowań oznacza więc dokonywanie rozróżnień co do wartości własnych pragnień. Takie wartościujące rozróżnienia zdaniem Taylora mogą, lecz nie muszą przekroczyć progu artykulacji. Dokonując ich, jednostka nie musi uświadamiać ich sobie w sposób racjonalny, silne wartościowanie bliższe jest raczej sądowi intuicyjnemu. 14)Inquiry s. 148. 15 )Inquiry, s. 242. Agata Sypniewska Page 42 43 Wspomniany wyżej Will Kymlicka dowodzi, że Taylor błędnie interpretuje podstawową strukturę większości nowoczesnych teorii moralnych. Przede wszystkim nie dostrzega on różnicy między ogólnymi i szczegółowymi koncepcjami dobra, między procedurami szacowania dobra i specyficznymi wynikami tej procedury oraz między społecznym i indywidualnym stosunkiem do moralności. Zdaniem Kymlicki każde z tych rozróżnień odgrywa istotną rolę we współczesnych teoriach moralnych. Dlatego też, uważa Kymlicka, Taylor nie dostrzega, że wielu teoretyków posiada znacznie bardziej złożone stanowisko wobec źródeł moralnych, niż jest on skłonny im przypisywać. W odpowiedzi Taylor podkreśla, że perspektywa naturalistyczna ujednolica ludzkie motywacje i nie rozpoznaje różnicy między wyższymi i niższymi motywami. Pierwotni utylitaryści opierali się zarówno na tym jak i na argumentach ściśle moralnych, by uprawomocnić rygorystyczny konsekwencjalizm, ignorujący jakość czynów, by skupić się na ich skutkach. Innymi słowy, zakła- dana de facto jednolitość ludzkich motywów użyta zostaje do uprawomocnienia de jure ujednolicenia czynów dla celów moralnego rozumowania. Taylor zgadza się, że większość proceduralistów, których atakuje, znajduje miejsce dla pojęć dobrego życia, a wielu z nich to podobnie jak on moralni realiści. Podkreśla jednak, że jego krytyka dotyczy zawężania przez nich zakresu filozofii moralnej, zwracania stosunkowo znikomej uwagi na dobro i koncentracji na zasadach, poprzez które możemy określić to, co słuszne. Michael Rosen, w tekście o znaczącym tytule Must We Return to Moral Realism? podnosi kwestię realizmu Taylorowskiej filozofii moralności. Poddaje w wątpliwość sugestię Taylora, że anty-realizm nie jest w stanie przedstawić adekwatnego ujęcia fenomenologii doświadczenia moralnego. Jest to jego zdaniem zaskakujące, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że anty-realiści za punkt wyjścia teorii moralności przyjmują doświadczenie. Wprawdzie, pisze Rosen, wielu anty-realistów to istotnie redukcjoniści w kwestii natury dobra, skoncentrowani jedynie na kwestiach obowiązku i ignorujący kwestię tego, jak dalece nasze wybory są wbudowane w całość naszej koncepcji wartościowego życia, to jednak nie jest to prawdą wobec wszystkich anty-realistów. Jako przykłady przywołuje Rosen nazwiska I. Berlina, B. Williamsa i Philippy Foot. Zdaniem Taylora, dowodzi Rosen, anty-realizm zawsze wspiera się na naturalizmie, który stanowi „ukryte źródło jego doktryny”, z czym Rosen polemizuje. Rosen w pełni zgadza się z Taylorem, że „nie ma usprawiedliwienia dla sposobu, w jaki współczesna anglo-amerykańska filozofia zrównuje to, co materialne i fizyczne z tym co realne.” Rosen wątpi jednak czy do tego sprowadza się anty-realizm. „Myślę, że nie i że rozumny anty-realizm - taki, który podkreśla epistemologiczną różnicę między rozumowaniami moralnymi i Charles Taylor i jego krytycy Page 43 44 przyrodoznawstwem i ontologiczną różnicę między ich przedmiotami a światem empirycznym – znajduje się bardzo blisko stanowiska Taylora” 16 . Rosen wskazuje trzy aspekty, które zbliżają Taylora do anty-realizmu. Po pierwsze, w jego filozofii moralna rzeczywistość jest zależna od istnienia ludzkich istot, po drugie rozumowanie moralne stanowi część ludzkiego wysiłku nadawania sensu moralnemu doświadczeniu, po trzecie brak u Taylora założeń o istnieniu niezależnego porządku moralnego. Te trzy aspekty zbliżają stanowisko Taylora do anty-realizmu w takim stopniu, że zdaniem Rosena spór między nimi jest czysto werbalny. W odpowiedzi Taylor zauważa, że problemy wokół anty-realizmu demonizowane są w wyniku zamętu myślowego w kwestii tego, czym jest moralny realizm. Bycie realistą, pisze Taylor, na przykład w fizyce, oznacza pragnienie powiedzenia czegoś o świecie istniejącym niezależnie od nas. Dla platonistów oznacza on również wiarę w byty od nas niezależne, jednak są to byty całkowicie innego rodzaju. „Połączone siły platonizmu i nauk przyrodniczych w naszej kulturze intelektualnej uczyniły ten model realizmu moralnego dominującym” 17 . Taylor zdecydowanie odmawia przyłączenia się do niego. Etyka jest dla niego próbą określenia ludzkich problemów moralnych. Jednak nic takiego jak „problem moralny” nie istnieje poza człowiekiem. „Skoro jednak istniejemy, pewne sposoby bycia są wyższe od innych na mocy tego jak istniejemy (komponent arystotelesowski), pewne żądania są na nas nakładane przez innych na mocy tego jak istniejemy my i oni (komponent moralny). Ponadto wierzę, że pewne dobra wyrastają z naszej relacji do Boga (komponent „teologiczny”) 18 . Wszystkie te komponenty uważa Taylor za niezależne od modelu platońsko-przyrodoznawczego. Wszystkie one mają charakter dóbr zależnych od człowieka [human-dependent] Jeśli na tym polega anty-realizm, pisze Taylor, wtedy on również jest anty-realistą. Zaznacza jednak, że w jego przypadku ten sposób klasyfikacji jest bezużyteczny, ponieważ anty-realizm, w którym może się znaleźć miejsce dla teologii nie satysfakcjonowałby zwolenników tego stanowiska. Wiarygodność stanowisku anty-realistycznemu nadaje, zdaniem Taylora, idea neutralnego uniwersum, którego istoty ludzkie doświadczają w kategoriach wartości. Sprawą kluczową jest tu fakt, że nie możemy wpłynąć na sposób naszego odczuwania i reagowania. To, „jak się rzeczy mają”, nie ma tu nic do rzeczy, powiada Taylor. W zakończeniu swojej odpowiedzi Taylor odżegnuje się od stanowiska pośredniego między realizmem i projektywizmem, które jakoby miałby 16 Inquiry, s. 189 17 Inquiry, s. 242. 18 Ibidem, s. 245. Agata Sypniewska Page 44 45 zajmować wraz z M. Rosenem. Zaprzecza sensowności samej idei projektywizmu: nie ma niczego w świecie poza nami, co mielibyśmy „projektować” na naszą moralność. Zobowiązanie moralne, pisze Taylor, jest czymś, co odkrywamy, czymś, co wiąże się z nami jako istotami językowymi, z drugiej zaś strony „ze sposobem w jaki, będąc istotami językowymi dopasowujemy się do naszego świata i z niego się wyłaniamy” 19 . Ostatecznie jednak deklaruje się jako realista moralny, stwierdzając jednocześnie, że nie postrzega moralności jako „zakorzenionej w jakimś wewnętrznie racjonalnym ładzie” w tradycyjnym sensie. Co nie znaczy, dodaje, „że artykułowanie jej w kategoriach ładu nie jest dla nas, jako istot językowych, zasadniczym celem” 20 . Stephen Clark domaga się od Taylora pełniejszego określenia specyfiki nowoczesnej tożsamości. Wyraża on liczne wątpliwości wobec „psycho-historii” – jak to określa, uprawianej przez filozofa. Kwestionuje jego generalizacje związane z pojęciami afirmacji zwykłego życia, rodziny i związków uczuciowych we współczesnym świecie, dowodząc, z jednej strony, że elementy antycznej etyki wciąż zachowują współcześnie aktualność, z drugiej, że pojęcie nowoczesnej afirmacji zwykłego życia pozostaje w sprzeczności z pojęciem dóbr najwyższych. Wydaje się, co zresztą zauważa sam Taylor, że Clark kwestionuje całą Taylorowską wizję nowoczesności i nowoczesnej tożsamości. Clark stwierdza wręcz, że Taylor pod pojęciem nowoczesności umieszcza tylko to, co dotyczy „białej klasy średniej zbłąkanych protestantów” 21 . W odpowiedzi Taylor stwierdza: „Wątpliwości te są do pewnego stopnia uzasadnione. Prawdą jest, że rozumienie roli sztuki przez renesansowego platonika antycypowane było przez Plotyna. Ale będę obstawał przy tezie głównej. Np. tradycja opuszczania domu może być czysto amerykańska, nie zakorzeniona w obyczajach brytyjskiej klasy robotniczej. Wątpię jednak, że to przybliża tę ostatnią bardziej do rodziny indiańskiej niż do jej amerykańskich kuzynów. Poza tym w jakim stopniu ten tradycyjny wzór dziś zanika? To istotne pytanie, ponieważ od każdej próby określenia czegoś takiego jak nowoczesna tożsamość oczekuje się opisania punktu łączącego różne środowiska, nie zaś miejsca, w którym każdy dziś się znajduje. Pośród tych, do których mój portret się odnosi znajdują się „francuscy Kanadyjczycy”. Obserwowałem w ciągu swojego życia skutki ich dostosowywania się do trendów widocznych w innych społeczeństwach atlantyckich i to dokładnie w tych obszarach, w których zwykle zachowywali odrębność” 22 . Taylor powraca także do zagadnień realizmu vs anty-realizmu, które dyskutował z M. Rosenem, ponieważ również ich dotyczy krytyka Clarka. Clark 19)Ibidem, s. 246. 20)Ibidem 21)Ibidem, s. 202. Tytuł artykułu S. Clarka: „Taylor’s Waking Dream: No One Reply”. 22)Ibidem, s. 247. Charles Taylor i jego krytycy Page 45 46 wątpi w istnienie czegoś, co Taylor określa mianem poziomu pośredniego pomiędzy naturalistycznym projektywizmem a platonizmem. Twierdzi, że to, co Rosen i Taylor uznają za taki poziom nie istnieje. Wobec tego – biorąc pod uwagę taylorowską krytykę platonizmu uznaje go za projektywistę, czy jak ujmuje to Taylor – romantycznego naturalistę. Nie jest jednak jasne dla Taylora czy Clark uznaje, że podjął on próbę przyjęcia owego pośredniego stanowiska i nie powiodło mu się to, czy też z góry uważa go za projektywistę. Clark przypisuje Taylorowi przekonanie, że „dobra, najwyższe dobra a nawet Bóg są aspektami ludzkiego świata, nie potrzebują żadnej siły sprawczej poza ludzkim uznaniem, ewaluacją”. Jeśli chodzi o dobra, odpowiada Taylor, to pierwsza część zdania istotnie reprezentuje jego stanowisko, dobra nie istniałyby w ludzkim życiu, gdyby nie było ludzkich istot. Jednak drugą część zdania uznaje za całkowicie fałszywą. „Co do Boga – nawet pierwsza część zdania brzmi śmiesznie, w odniesieniu do mojego pojmowania Boga” 23 . Próbę wyjaśnienia tego pośredniego stanowiska zaczyna Taylor od przywołania własnego twierdzenia, że platońska synteza naukowego wyjaśniania i wglądu moralnego została rozbita wraz z rozwojem nauk przyrodniczych. Clark stanowczo się temu sprzeciwia. Dla Platona badanie struktury uniwersum i badanie tego, co dobre i szlachetne prowadzi do tej samej rzeczywistości Idei. Uwaga Taylora dotyczyła faktu, że dla nas już tak nie jest, ponieważ pierwszy typ badań zaczęliśmy prowadzić w zupełnie inny sposób, począwszy od siedemnastego wieku. Te dwie linie rozumowania zostały rozdzielone, pisze Taylor, i w tym sensie platonizm jest martwy. Inną próbą wykazania istnienia stanowiska pośredniego między platonizmem i projektywizmem mogłoby być, zdaniem Taylora, zwrócenie uwagi na zagadnienie sztuki epifanicznej. Clark jest sceptyczny wobec jego twierdzenia, że „nie możemy pojąć ładu, który byłby nam dostępny w sposób nie zapośredniczony poprzez kreację artystyczną.” Taylorowi chodziło tu, jak pisze, o skontrastowanie sytuacji jaka miała miejsce do osiemnastego wieku z sytuacją z jaką mamy do czynienia w okresie post-romantycznym. „Kiedy wielki łańcuch bytów był powszechnie uważany za strukturę rzeczywistości, dostarczał on ogólnie dostępnych punktów odniesienia dla literatury i malarstwa. Publiczny język wspólnych odniesień ufundowany był w powszechnym zrozumieniu, opisywał on niekwestionowaną strukturę bytu. Wraz z końcem platonizmu i początkiem pojmowania nas samych w kategoriach wewnętrzności i głębi, język ten stał się niemożliwy. Jednak poeci nadal mogą mówić o bytach, które tworzą część porządku rzeczy, lub mają swe miejsce w kanonicznie rozumianej historii – tak jak Rilke mówi o „aniołach” lub Yeats o „Bizancjum”. Ale jest oczywiste, że nastąpiła radykalna zmiana. „Anioł” nie jest 23)Ibidem, s. 247. Agata Sypniewska Page 46 47 już częścią porządku rzeczy. Do znaczenia tego terminu musimy dotrzeć poprzez cały zbiór obrazów, w których Rilke artykułuje swoje poczucie rzeczywistości. Innymi słowy, ta artykulacja tworzy nowy poetycki język, którego część zawiera się w pewnej konstelacji obrazów. Dostęp do aniołów Rilkego możliwy jest jedynie poprzez ów język artykułowanej wrażliwości. Dlatego właśnie zmiana nie polega jedynie na fragmentacji. To znaczy nie polega ona jedynie na tym, że kiedyś poeci posiadali wspólny język a teraz każdy ma własny. Zmiana jest bardziej dalekosiężna. To czego nie jesteśmy w stanie przywrócić, to publiczne rozumienie aniołów jako części niezależnego od człowieka porządku ontycznego. Przeciwnie, porządek Rilkego może stać się nasz jedynie poprzez stałe odtwarzanie od nowa przez wrażliwość każdego nowego czytelnika. Tak więc współczesne anioły są zależne od człowieka, można też powiedzieć, zależne od języka. Czy to czyni je jedynie projekcjami?” 24 Clark, zdaniem Taylora nie rozpoznaje poglądów wyrosłych z rewolucji ekspresywistycznej: nowego rozumienia języka i sztuki, które pojawiło się w osiemnastym wieku. Niewątpliwie, przyznaje Taylor, rozumienie to może otworzyć drogę do skrajnego subiektywizmu. Umożliwia jednak także nowe sposoby eksploracji „ludzkiej i duchowej rzeczywistości”, tak jak działo się to w przypadku dzieła Rilkego. Jak konkluduje Taylor: „niedostrzeganie walki między tymi dwoma tendencjami równa się ignorowaniu jednej z najważniejszych kwestii spornych naszych czasów” 25 . Low-Beer poddaje analizie trzy założenia Taylorowskiej teorii moralnej. Po pierwsze, pyta na jakiego rodzaju konieczność powołuje się Taylor dowodząc, że musimy być podmiotami silnej ewaluacji. Po drugie, interesuje go dlaczego zdaniem Taylora musimy konstruować nasze życie w i poprzez narracje. Po trzecie, dlaczego zdaniem Taylora musimy określać się w dialogu. W odniesieniu do dwóch pierwszych mówi on o „niemożliwości egzystencjalnej” – życie bez jakiegokolwiek wymiaru wartości, bez orientacji na dobro i prób autobiograficznych jego artykulacji, jest zupełnie niemożliwe. W odniesieniu do założenia trzeciego, Low Beer argumentuje, że pewna minimalna zasada równego szacunku jest wbudowana w samą strukturę komunikacji, dlatego też „nie mamy wyboru i musimy pytać o normatywne uprawomocnienie relacji międzyludzkich” 26 . Taylor stwierdza w odpowiedzi, że choć częściowo podziela stanowisko Low Beera, to silniej zaangażowany jest w innego rodzaju konieczność czy też „niemożliwość”. Taką mianowicie, która stanowi podstawę poglądu, że pewne sposoby życia są „nie do zniesienia”. To natomiast prowadzi Taylora do kantowskiego pojęcia warunków transcendentalnych. Jednak „nie wchodzą tu w grę konieczności pojęciowe, ani 24)Ibidem, s. 249. 25)Ibidem 26)Ibidem, s. 217. Tekst Low Beera zatytułowany jest „Living a Life and the Problem of Existential Impossibility”. Charles Taylor i jego krytycy Page 47 48 też empiryczne czy psychologiczne niemożliwości. Odnoszą się one do tego, co chciałbym nazwać naszą wiedzą sprawcy [agent], to znaczy poczuciem tego, co odgrywa istotną rolę w naszym życiu jako sprawców. Przywodzą nas one do przekonania, że warunki możliwości naszych działań są takie a nie inne” 27 . Taylor przywołuje tu gry językowe Wittgensteina – i podaje przykład: akt nazywania czegoś wymaga kontekstu gry językowej, która zawiera nazywanie. Jako mówiący, rozumiemy, że to, co nazywamy nazywaniem jest możliwe tylko w tego rodzaju kontekście. Tym, co tu kluczowe, nie jest znaczenie semantyczne, lecz warunki znaczenia naszych działań. W tym sensie egzystencja pozbawiona silnej ewaluacji byłaby nie do zniesienia. Silna ewaluacja wydaje się „ramą” egzystencji, skoro niemożliwe wydaje się „pomyślenie” życia w świecie bez wartości jako czegoś innego niż przerażającej straty. Niemożliwość ta nie ma jednak charakteru psychologicznego ani pojęciowego, lecz ugruntowana jest, powiada Taylor, w naszym poczuciu własnego sprawstwa [agency], co Taylor łączy z pojęciem warunku transcendentalnego. W swej dyskusji z Taylorem Low-Beer rozróżnia trzy różne obszary zagadnień szeroko pojętego życia etycznego. Aby usytuować się w naszym życiu etycznym musimy po pierwsze odpowiedzieć na pytanie na czym polega życie znaczące i spełnione. Po drugie musimy zdefiniować pewne osobiste ideały. Po trzecie zaś musimy uznać innych jako godnych szacunku, lub jako granicę naszych praw, lub jako źródło nakładanych na nas zobowiązań. Taylor skupia się na tym trzecim wymiarze, określanym mianem „moralnego” pytając o możliwość jego uniknięcia w życiu etycznym. I odpowiada twierdząco – co szczególnie istotne dla pytań o miejsce Foucaulta w kontekście filozofii moralnej Taylora 28 . 27)Inquiry, s. 250. 28 W swojej genealogii współczesnej podmiotowości Taylor wyróżnia trzy stałe „osie życia moralnego”. Pierwszą z nich jest oś „szacunku”. Jest to oś zobowiązań wobec innych. Drugą jest oś „życia pełnego”, tu mieszczą się kwestie osobistego poszukiwania sensu życia, wartości indywidualnych wyborów. Oś trzecia wiąże się z kategorią godności. Godność, zdaniem Taylora stanowi miarę szacunku, jaki wzbudzamy i jaki pragniemy wzbudzać. Ta sfera życia moralnego silnie wiąże się z potrzebą uznania przez innych. Wokół każdej z osi konstytuują się różne horyzonty sensu, które współcześnie nie mają już charakteru obiektywnie „danych” lecz są współokreślane przez jednostkę. Tożsamość moralna jednostki konstytuuje się przez odniesienie do współokreślanych przez nią horyzontów ważności. Jednak same te ważności posiadają status danych. Taylor podaje przykłady owych „ważności” - są to m.in. inni, bóg, natura, rozum, miłość – w zależności od osi życia moralnego. Mamy tu więc wyraźne różnice w stosunku do koncepcji etycznej Foucaulta. Po pierwsze, w zamyśle „estetyki istnienia” wyraźna jest obecność tylko jednej z wymienianych przez Taylora osi życia moralnego – osi drugiej. W Foucaulta analizach etyki Agata Sypniewska Page 48 49 Pytanie Taylora jest następujące: Czy teza o nieuniknioności silnej ewaluacji pociąga za sobą twierdzenie o niemożliwości naszego życia poza wymiarem moralnym? „Z łatwością możemy sobie wyobrazić kogoś kto może [żyć poza tym, co moralne]. Mogłaby to być osoba posiadająca zbiór trwałych ideałów osobistych, lecz nie uznająca żadnych zobowiązań wobec innych, chociaż oczywiście jej postępowanie wobec innych rządziłoby się pewnymi standardami. Możemy tu pomyśleć o Raskolnikowie przed jego nawróceniem przez Sonię lub o kimś, kto swe poglądy wyniósł z lektury Nietzschego. Wydaje mi się, że osoba taka jest całkowicie możliwa, w takim sensie w jakim nie jest możliwy podmiot całkowicie wolny od jakiejkolwiek silnej ewaluacji” 29 . Tak więc trzon argumentacji Taylora nie ukazuje „moralności” jako tego, co nieuniknione w życiu etycznym. Jednakże, polemizując z etyką komunikacyjną prezentowaną przez Low Beera, Taylor wyklucza możliwość posiadania i rozwijania pewnych życiowych ideałów bez wymiany z innymi, „włączając w to pewną miarę miłości lub przynajmniej uznania”. „Nieuniknionym horyzontem” jest dla Taylora poczucie długu wobec innych, lub solidarności z innymi. „Przyjęcie moralnego punktu widzenia wobec przynajmniej kilkorga innych jest nieodzowne dla tej cechy ludzkiej kondycji, którą nazwałbym jej zasadniczo dialogicznym charakterem” 30 . W dyskusji tej na plan pierwszy wysuwają się dwa wątki. Pierwszy dotyczy wizji nowoczesności i natury rozwoju nowoczesnej tożsamości. Tu stanoseksualnej Greków i Rzymian nie mogło zabraknąć kwestii godności i uznania, jednak jako projekt (po)nowoczesny estetyka istnienia ogranicza się do jednej tylko osi – osi samospełnienia. Twierdząca odpowiedź Taylora na pytanie o możliwość uniknięcia „wymiaru moralnego” w życiu etycznym, czy też ignorowania osi „zobowiązań wobec innych”, ukazywałaby w tym kontekście Foucaultiańską estetykę istnienia jako rzeczywistą, „pełnoprawną” etykę, jednak pod tym tylko warunkiem, że jest w niej miejsce dla jakichkolwiek innych „silnych ewaluacji”. 29)Ibidem, s. 250. 30)Ibidem, s. 252. W eseju Dialogical Self (w: The Interpretive Turn. Philosophy Science Culture, ed. D. R. Hiley, J. F. Bohman, R. Shusterman, Cornell University Press, 1991) Taylor pragnie „umieścić dialog w samym centrum naszego rozumienia ludzkiego życia” (s. 314). Nie możemy, pisze, zdefiniować naszej tożsamości wyłącznie w kategoriach naszych indywidualnych własności, „definiujemy się częściowo w terminach tego, co uznajemy za nasze miejsce w dialogicznych działaniach”. Kiedy utożsamiamy się z naszą postawą np. szacunku wobec określonych innych, wtedy ta pozycja w rozmowie staje się częścią naszej tożsamości. Dialogiczne ujęcie tożsamości wymaga zdaniem Taylora przekształcenia naszego rozumienia języka. Przyjmuje za Bachtinem, a przeciw Meadowi, że istoty ludzkie konstytuują się w rozmowie, a tym, co zinternalizowane w dojrzałym podmiocie jest nie – jak chciał Mead – reakcja innego – lecz „całość rozmowy, wraz ze wszystkimi biorącymi w niej udział głosami” (s. 314). Charles Taylor i jego krytycy Page 49 50 wisko Taylora jest raczej jednoznaczne. Natura tego rozwoju nie jest bezkonfliktowa, lecz zachowuje ciągłość. Nawet najbardziej radykalne przemiany form życia, nie wiążą się z zerwaniem ze źródłami tych form. Drugi wątek stanowi problem realizmu vs anty-realizmu, powiązany z kwestią teizmu w filozofii Taylora. Taylor z równą łatwością i zasadnością jest w stanie zdeklarować się jako anty-realista (w dyskusji z Rosenem), jak i realista (także w tej dyskusji). Jednak to pierwsze samookreślenie uważa za bezużyteczne dla „prawdziwych” antyrealistów – ze względu na fakt, że sam dopuszcza możliwość włączenia teologii, czy perspektywy teistycznej w to stanowisko. Anty-realiści zaś zdecydowanie nie znajdują dla niej miejsca w ramach swojego myślenia. Z kolei jako realista deklaruje się z istotnym zastrzeżeniem, że jest wyłącznie realistą moralnym, co oznacza, że nie interesuje go „jak sprawy mają się naprawdę”, a jedynie to, że istoty ludzkie potrzebują moralnego ładu dla swojej artykulacji. Ład taki jest celem ich artykulacji moralnej, co nie znaczy że moralność jest „zakorzeniona” w jakimś racjonalnym ładzie. Istoty ludzkie doświadczają świata w kategoriach wartości i kluczowy jest tu fakt, że na sposób tego doświadczania nie można wpłynąć, ma on charakter niezależny od ich woli i uznania. Taylor nie jest projektywistą, neguje samą ideę projektywizmu – i na tej podstawie neguje także (w dyskusji z Rosenem) „poziom pośredni” między projektywizmem i platonizmem. Jednocześnie jednak (w dyskusji z Clarkiem) podaje przykłady obecności takiego stanowiska w świadomości nowoczesnej: – platonizm - jako kosmologia - jest martwy, ponieważ rozbiciu uległa synteza naukowego wyjaśniania i wglądu moralnego, co stało się wraz z rozwojem nauk przyrodniczych. Te dwie linie rozumowania zostały rozdzielone i we współczesnej świadomości przebiegają osobno. Jest to więc argument historyczny czy też „psycho-historyczny”. – sztuka epifaniczna: ład dostępny jest nam w sposób zapośredniczony przez kreację artystyczną, do swego zaistnienia wymaga wypowiedzenia – „artykulacji”. Taylor jest teistą, jednak próbuje oddzielać własny teizm od uprawianej przez siebie filozofii moralności. Można by rzec, że teizm jego nie przekłada się na stanowisko filozoficzne, a przynajmniej Taylor robi wiele, by do takiej sytuacji nie dopuścić. Bez względu na to, czy dałoby się określić filozofa jako anty-realistę, projektywistę, czy zwolennika stanowiska pośredniego między platonizmem i projektywizmem, to raczej nie dałoby się określić go na gruncie teoretycznym mianem realisty. A tylko wtedy jego teizm mógłby być częścią jego stanowiska filozoficznego. Agata Sypniewska – słuchaczka Doktoranckiego Studium Nauk o Polityce, Filozofii i Socjologii w Uniwersytecie Wrocławskim Page 50 51 ADAM PALUCH Sport (?) z filozofią w tle* Sport (?) and Its Philosophical Background It is claimed that body-building should become an Olympic discipline, but it is worth reflecting whether it really is a sport. It could rather be classified as the so-called „cult of the body,” itself being a strategy of society focused on consumption. Thus, it should rather be regarded as entertainment or artistic performance such as a fashion show, a beauty contest, or a strip-tease. translated by Justyna Deszcz Zacznę od „wstępnej” deklaracji: mam duże wątpliwości, że to, co określa się kulturystyką jest sportem, dyscypliną sportową. Zacznijmy więc od udokumentowanych definicji: Sport – ćwiczenia i gry mające na celu podnoszenie sprawności fizycznej i jej manifestację, uprawiane wg ustalonych reguł, przy współzawodnictwie w dążeniu do osiągnięcia jak najlepszych wyników 1 . Kulturystyka 2 , system ćwiczeń siłowych wykonywanych przy użyciu specjalnych przyborów i urządzeń(...) zapewniający harmonijny rozwój sylwetki, siły i sprawności 3 . Ten „system ćwiczeń siłowych” później został „przerobiony” (lata 40. XX wieku) na dyscyplinę sportową, w której na zawodach, a raczej pokazach, ocenia się wyłącznie wygląd. Jeżeli sport, jak powszechnie wiadomo, * Poniższy tekst – w nieco zmienionej postaci pt: Pakowanie w ciało – był wygłoszony na konferencji naukowej „Człowiek, medycyna, kultura fizyczna” zorganizowanej przez Papieski Wydział Teologiczny, Akademię Medyczną, Akademię Wychowania Fizycznego we Wrocławiu: 25 – 26 04 2002. 1)Encyklopedia Powszechna PWN, T. 4, Warszawa 1976, s. 250. 2 )Jakie jest pochodzenie tego terminu, skąd się wziął – dalibóg nie wiem. 3 )Mała Encyklopedia Sportu, T. 1, Warszawa 1984, s. 316. Zeszyty Etnologii Wrocławskiej Nr1(4)/2002 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego Page 51 52 ma na celu podnieść sprawność w celu osiągnięcia jak najlepszych wyników, to co wspólnego ze sportem ma poprawa(?) wyglądu uzyskiwana przez przyrost tkanki mięśniowej? Nie bardzo rozumiem. Kiedyś, owszem, w tzw. kulturystyce były konkurencje sprawnościowe (np. wielobój) i to uwiarygodniało ją w jakimś sensie jako dyscyplinę sportową, ale tylko w jakimś. Bo przecież, te ćwiczenia siłowe były tylko sposobem, drogą do uzyskania dobrych wyników w wieloboju ciężarowym, a nie dyscypliną. Ale i z tym już dawno zerwano – pozostał pusty zachwyt nad ciałem i...to nadal nazywa się sportem. No, może jeszcze pozostała siła, ale tylko „domyślna”, bowiem nie ma okazji, aby wykazać się nią na pokazach. Natomiast, jeżeli chodzi o sprawność, to jest z tym pewien kłopot. Nie ujawniam chyba żadnej tajemnicy, jeżeli wspomnę, że adepci kulturystyki biorą często „koks,” „pakują w ciało”, a efektem takiego niedozwolonego dopingu jest to, że masa mięśniowa rośnie jak na drożdżach, natomiast ścięgna pozostają takie jak były. Wynikiem czego, przy dużym, wysiłku odmawiają posłuszeństwa i...zrywają się. Ruch kulturystyczny, wraz ze współczesnym jego animatorem Joe Weiderem, w swej filozofii zwraca uwagę na „perfekcyjny stan ciała i umysłu” powołując się na odległe czasy: Starożytni Grecy czcili harmonijny rozwój duszy i ciała. Współczesna kulturystyka nawiązuje do tego ideału. I dalej: Podobieństwo fundamentalnych założeń współczesnej kulturystyki do koncepcji greckich jest uderzające(sic! – A.P.). Jeśli dziedzina nasza stanie się oficjalnie dyscypliną olimpijską bez wątpienia wniesie do dzisiejszych igrzysk zapomniane treści starożytne. 4 Na łamach tego samego pisma (z tzw. strony od wydawcy amerykańskiego) zachwalają także, że: Kulturystyka to więcej niż sport, to styl życia; nic lepiej nas nie dowartościuje jak właśnie nasze ciało; Poprzez budowanie mięśni obudziliśmy inne, uśpione w nas zdolności. A więc, mamy oto szczególną „powtórkę ze starożytności,” a zarazem sposób na estetyczny, zdrowy styl życia. Myślę, że odwoływanie się kulturystyki do starożytności jest, mówiąc delikatnie, nieporozumieniem i nad interpretacją. W czasach antycznych osiągano harmonijny rozwój człowieka, a więc ciała i ducha, jakby z marszu, po drodze, przy okazji, prowadząc zdrowy tryb życia, ćwicząc wydajność, sprawność przy różnych nadarzających się okazjach, np. podczas polowań, walk, także w powiązaniu z rywalizacją sportową. Natomiast w tym, co określa się kulturystyką jest odwrotnie, wszystko postawione jest na głowie: celem finalnym jest wygląd uzyskiwany poprzez przyrost tkanki mięśniowej, często sposobem niezbyt zdrowym. 4)Muscle & Fitness, X, 1995, s. 5. Adam Paluch Page 52 53 Myślę, że niech się kulturystyka ma zdrowo i ładnie, ale niech nie podszywa się pod szyld sportu. Pasuje bardziej pod takie widowiska jak pokaz mody, strip tease, wybory miss czy mistera 5 . Pozostała jeszcze strona estetyczna i pytanie, czy to co prezentują jurorom i widzom jest „ładne”, bo że im samym ta hipertrofia się podoba, to nie ulega wątpliwości. Oczywiste jest także, że sądy dotyczące piękna, wrażeń estetycznych są sprawą bardzo osobistą – jest to po prostu sprawa gustu, a same kryteria piękna nie są uniwersalne zarówno historycznie jak i przestrzennie. Kategoria piękna funkcjonowała w antycznej aksjologii, obok takich idei jak mądrość, dobroć, a piękno dawniej odnosiło się wyłącznie do ciała ludzkiego: wysoka budowa, harmonia, właściwa proporcja poszczególnych jego części, co dzisiaj określamy krótko zgrabną sylwetką 6 . Ideolodzy kulturystyki odwołują się do tych kanonów antycznych, ale to na ogół tylko deklaracje. Tu spotykamy się często z karykaturą człowieka, wynaturzeniem, z „hodowaniem” poszczególnych mięśni oddzielnie, 7 z ciałem usianym siecią żył i żylaków, z suchą i pergaminową skórą, co nijak ma się do zgrabnie zbudowanej całości, do pozytywnej percepcji estetycznej. Nie będę się zupełnie zatrzymywał, na skądinąd bardzo ważnym zagadnieniu, jakim jest zagrożenie zdrowia przy wspomaganiu farmakologicznym, 5 Na marginesie warto się zastanowić nad dyscyplinami niewymiernymi w sporcie wyczynowym, z którymi stale są duże kłopoty z sędziowaniem, czyli mierzeniem osiągnięć, gdzie nie miara rzeczywista lecz umowne wskaźniki przesądzają o wygranej, miejscach, medalach. Warto przypomnieć choćby bulwersujące opinię społeczną decyzje jurorów na ostatniej Olimpiadzie Zimowej w jeździe figurowej na lodzie. Czy nie należałoby wydzielić je (np. pływanie synchronizowane, gimnastyka, wiele konkurencji hipicznych) z „wymierzalnych” sportów i utworzyć odrębne „ciało” organizacyjne, w którym mogą spotykać się dyscypliny, które nawiązują bardziej do osiągnięć artystyczno-cyrkowych, baletowych, związanych ze zręcznością, gibkością, poczuciem estetycznym, owszem ze sprawnością ciała także, ale inną, bo niewymierną. 6 Oto wypowiedzi starożytnych na temat piękna: Platon – piękno, nieskazitelna całość zamknięte są w proporcji i wymiarach poszczególnych części ciała; Arystoteles – piękno tkwi w porządku, symetrii i skończoności; Plotyn – piękny to znaczy symetryczny; Cyceron – piękno to symetryczny kształt członków oraz miła dla oka barwa; św. Augustyn – piękno równoznaczne jest z geometrycznym kształtem i harmonią. Doznania estetyczne od wieków oparte były „na liczbach i proporcjach”. Znana jest tzw. odpowiednia proporcja (1:16) zwana „złotym podziałem”, czy też „złotą proporcją” lub „boską proporcją”. Twórca kanonu proporcji ciała ludzkiego, rzeźbiarz grecki Poliklet (V wiek p.n.e.), podał zasadę idealnego ciała: wysokość ciała powinna wynosić siedem i pół głowy. 7 Jest to fragmentaryzacja ciała, tak dzisiaj powszechna i widoczna w różnych odsłonach kultury popularnej. Sport (?) z filozofią w tle Page 53 54 które tutaj często ma miejsce. Tylko zaznaczę, że jeżeli kulturyści uważają, że Rozwój mięśni jest najistotniejszym punktem filozofii zdrowia i kultury fizycznej wyznawanej przez Weidera, 8 to dodajmy od razu, że owe często buduje się „na chemii”, a to nie jest obojętne dla zdrowia, na co już od dawna głośno zwraca uwagę medycyna i inne „ciała”, o czym rozpisują się media. Jest chyba także oczywiste, że kulturystyka to nie tylko ćwiczenia i zmagania się z własnym ciałem, ale także cały przemysł związany z eleganckim sprzętem i strojami, to wydawnictwa, a przede wszystkim przemysł farmaceutyczny. Na zawodach, pokazach nie tylko rywalizują ze sobą kulturyści, ale także firmy farmaceutyczne, podobnie zresztą jest na stronach magazynów specjalistycznych poświęconych kulturystyce. „Uprawiacze” mięśni są ambitni, bardzo różowo patrzą w przyszłość i zastanawiają się nad tym jak to kulturystyka będzie rozwijać się w nie tak odległej przyszłości. Oto wypisy z artykułu niejakiego Grega Merritta: 9 Do zmniejszenia roli sztangi mogą również przyczynić się postępy w dziedzinie chemii, terapii genowej i chirurgii plastycznej (s. 66); Może nadejdzie dzień, gdy będzie można sklonować swoje komórki mięśniowe w celu zwiększenia objętości mięśni (70); ...jeśli naukowcy znajdą sposób na transplantację komórek klonowanych poza organizmem, to niewątpliwie wzbudzi to zainteresowanie kulturystów (70); Może nadejdzie dzień, w którym geny i/lub hormony, które zwiększają siłę u byków czy małp, zostaną zastosowane u ludzi (70); Być może będzie można również wszczepiać silniejsze i większe zwierzęce mięśnie (np. goryla) ludziom (70) – oto marzenia i ambicje rasowego sportowca. Do tych „sportowych ćwiczeń” pasują współczesne urządzenia techniczne, „aparaciki” proponowane przez przebiegłych producentów wyczuwających koniunkturę rynkową; np. Abtronic Fitness System, czy Gym Form 8, które zainstalowane na ciele „poprawią ci sylwetkę, ukształtują odpowiednio mięśnie bez najmniejszego wysiłku z twojej strony, dźwigania ciężarów, robienia pompek” itp. I jeszcze jedna wypowiedź „sportowca” tego samego chowu: Kto wie, może w pewnym momencie ewolucja zupełnie wyeliminuje tych, którzy nie są na tyle silni, żeby sprostać wysokim wymaganiom współczesnego życia. Wtedy właśnie my – ludzie sprawni, wytrzymali, potrafiący przeciwstawić się wszelkim przeciwnościom losu, z twardymi jak stal mięśniami – staniemy na czele świata i powiemy innym: patrzcie na nas – TAK NALEŻY ŻYĆ 10 . Oto i właściwa strategia: z mięczaka, cherlaka przemieniam się w górę mięśni, która daje mi władzę. 8 Flex, 2000; 3, s. 4. 9 Flex, 2000; 1. 10 Muscle, 2000; 10, s. 9. Chciałoby się uzupełnić tę „wzniosłą” myśl używając podobnej konwencji; panowie, czyżby umysł wam zaszkodził? Ta epoka już za nami. Adam Paluch Page 54 55 Dzisiaj młodość, atrakcyjność fizyczna, uroda, aparycja, „piękność” ciała jest pozytywnie odbierana przez społeczeństwo. Kojarzona jest z dobrocią, inteligencją, zdrowiem, sprawnością. Człowieka ocenia się po samym wyglądzie, a więc pozory zaczynają decydować o wartości człowieka: jesteś tym na co wyglądasz, co mówi o tobie twoja prezencja. Dobrze ukształtowane ciało wydaje się być przepustką w wielki, kolorowy świat. Kulturystyka wpisuje się dzisiaj wyraźnie w to, co określa się powszechnie „modą na ciało” Kształtuje się typ człowieka, który redukuje siebie do własnej cielesności – ta jest dla niego najistotniejsza. Ulega dysmorfobii – ciału jeszcze „czegoś” brak, jeszcze nie jest dostatecznie atrakcyjne, mięśnie są słabo „zdefiniowane”, stale trzeba nabierać masy i „rzeźbić”, „rzeźbić” bez końca. Popada w bigomanię i bez lustra już żyć nie potrafi, bowiem stale musi „śledzić” swoje ciało, czy i jak rośnie. Z tresera własnego ciała, na którym wymuszał dotąd odpowiednie kształty (wg wzorców płynących ze świata), przemienia się stopniowo w jego sługę, niewolnika – to ono teraz nad nim zaczyna panować i wymuszać odpowiednie kroki. Już nie może przestać je ćwiczyć, bowiem ono stale się tego domaga: żąda poprawy, jest stale niezadowolone z efektów, a każde zaniedbanie... lepiej o tym nie myśleć. 11 Ale przecież ta zabawa chyba na myśleniu nie polega... Adam Paluch – profesor w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego 11 Oto treści rozmów, jakie można wyśledzić w odpowiednich portalach internetowych: teraz już nie mogę przestać tam (siłownia) chodzić; nie chodziłem przez tydzień i oklapłem. Sport (?) z filozofią w tle Page 55 56 Page 56 57 KAROLINA DABERT Krótka historia disco-polo A Short History of Disco-Polo Having their own conception of culture, the governments of the People’s Republic of Poland established criteria along which cultural goods were to be classified. Wedding music, composed on the basis of folk songs and radio, did not satisfy them. It is in such a form that disco-polo existed long before in 1989 the folk claimed what should belong to their authentically folk culture and what was unquestionably popular as its product. Simultaneously, crowds of devoted fans, the appearance of discopolo on TV, and the massive sale of disco-polo tapes locate this kind music within mass culture. Taking into account the fact that disco-polo is a commodity generating huge profit, as well as functioning as an argument used by various political parties and constituting an issue discussed by scholars and artists, one has to contend that something supposedly so simple has actually become a complex phenomenon… translated by Justyna Deszcz Zjawisko zwane disco-polo ujawniło się kilka lat temu, kiedy to wolność otworzyła drzwi nie tylko na Zachód, ale również i te, prowadzące do leżących poza naszą wiedzą pokładów rodzimej kultury. Wiele jest teorii na temat pochodzenia tego zjawiska, ujmujących problem z różnych punktów widzenia. Wszystkie one jednak mają wspólny mianownik w postaci przekonania, że disco-polo funkcjonowało w cieniu długo przed tym, jak oświetliły je reflektory Sali Kongresowej. Ponoć nazwę disco-polo wymyślił Sławomir Skręta, który obecnie jest właścicielem wytwórni płytowej Blue Star z Reguł pod Warszawą. Nazwał to, co przedtem nosiło miano muzyki chodnikowej. To z kolei określenie wzięło się z faktu, że pierwsze kasety z tym rodzajem muzyki sprzedawane były, poza wiejskimi targowiskami, także na polowych łóżkach, wystawianych na chodnikach miasteczek i miast zaraz po tym, jak umarł PRL. Znaczenie nazwy disco-polo można zinterpretować, odwołując się do fascynacji, jaką w latach osiemdziesiątych budziło w spragnionych ZachodZeszyty Etnologii Wrocławskiej Nr1(4)/2002 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego Page 57 58 niego powiewu dyskotekach Italo-disco. Disco-polo znaczy więc tyle, co polska muzyka dyskotekowa (w odróżnieniu od włoskiej). Sama stylizacja na Italo-disco pojawiła się z chwilą, gdy zespoły, grające na weselach i zabawach zaczęły używać instrumentów elektrycznych, a potem elektronicznych. Instrumenty klawiszowe, dzięki którym można uzyskać rozmaite brzmienia zmieniły podkład tradycyjnych melodii, lecz nie zmieniły ich charakteru. Nadal były to piosenki czy przyśpiewki, towarzyszące weselom i innym wiejskim uroczystościom. Sytuacja zmieniła się, gdy prywatni producenci zaczęli wydawać kasety z tą muzyką. Bez żadnej promocji i reklamy spotykały się one z gorącym przyjęciem. Okazało się, że na tego typu produkcje zapotrzebowanie jest ogromne. Pewnego rodzaju papierkiem lakmusowym owych zapotrzebowań (na co wtedy nikt nie zwrócił uwagi) była popularność pocztówek dźwiękowych w latach siedemdziesiątych. Były one jedynym niepaństwowym fonograficznym wytworem w tych czasach. Ireneusz Krzemiński w artykule polemicznym „Inteligenckie zamieszanie ducha” pisze: „Pocztówki z nagraniami piosenek to była peerelowska wersja disco-polo, oczywiście poddana kontroli i nie występująca w sprawozdaniach z życia kulturalnego narodu” 1 . Pocztówki te dały początek karierze Janusza Laskowskiego, uważanego dziś za ojca disco-polo. Ukoronowaniem cichej popularności Laskowskiego stał się jego występ na festiwalu w Opolu, gdzie wzbudził entuzjazm piosenką „Kolorowe jarmarki”. Natomiast pierwszą gwiazdą piosenki chodnikowej były „Polskie Orły”. Jedni uważają, że był to amerykański, polonijny zespół, drudzy, że było to wiele zespołów pod jedną nazwą. Tak czy inaczej, swymi popularnymi, ludowymi, wojskowymi i sprośnymi piosenkami zdobyły tłumy fanów, a co za tym idzie - klientów, skłonnych kupić nawet fatalnie nagrane kasety z ich muzyką. Niewątpliwie „Polskie Orły” były prekursorami discopolo we współczesnej formie. Od nich też rozpoczął się biznes. Disco-polo i pieniądze. Kasety sprzedawane na targowiskach i chodnikach rozchodziły się jak świeże bułeczki. Produkowane nielegalnie, przynosiły niemałe dochody producentom-chałupnikom. Czasy jednak zaczęły się zmieniać i należało zalegalizować działalność. Trudno dziś zaprzeczyć, że powstanie wolnego rynku pozwoliło nie tylko na nieskrępowane rozpowszechnianie muzyki disco-polo, 1 1)I. Krzemiński, Inteligenckie zamieszanie ducha, „ Tygodnik Powszechny” nr 46/1996. Karolina Dabert Page 58 59 ale w niebagatelny sposób przyczyniło się do wypłynięcia jej na szerokie wody kultury masowej. Zwycięsko z walki o pozycję na rynku wyszło trzech potentatów: wytwórnia fonograficzna Green Star w Białymstoku, której właścicielem jest Jerzy Suszycki, wytwórnia Blue Star w Regułach pod Warszawą Sławomira Skręty oraz poznańska Omega Music, pozostająca we współpracy z wytwórnią warszawską. Prawdziwa jednak rywalizacja toczy się między wytwórniami białostocką a warszawską, spotęgowana jeszcze faktem, iż ich właściciele byli kiedyś wspólnikami. Pomiędzy wytwórniami istnieje wyraźny podział wpływów. Blue Star obsługuje Polskę centralną i środkowowschodnią, Green Star obszar północno-wschodni, a okolice Poznania - Omega Music. Widać wyraźnie, że cały wschód Polski, czyli tzw. Polska B jest głównym terenem działania tych firm, natomiast zachód, poza Poznaniem, jest „zaniedbany”. Sytuacja taka nie może dziwić, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż właśnie ów wschód uważany jest za kolebkę disco-polo. Każda wytwórnia posiada związanych kontraktami wykonawców. Gwiazdami Blue Stara są Shazza, Janusz Laskowski, zespół „Fanatic”; Green Star lansuje grupy „Boys”, „Milano”, „Akcent”; faworytami Omegi jest zespół „Amadeo” oraz Bogdan Smoleń, który niegdyś był jedną z gwiazd poznańskiego, zasłużonego kabaretu „Tey”. Każdy z wymienionych tu wykonawców nagrał od kilku do kilkunastu kaset oraz ich wersje płytowe. Każdy tytuł sprzedany został w ilości kilkuset tysięcy egzemplarzy kaset oraz kilku tysięcy płyt. Są to niebagatelne osiągnięcia. Tylko Robert Chojnacki oraz zespół Varius Manx zdołali w owym czasie sprzedać więcej swych płyt, niż ich discopolowi „rywale”. Promocja wytworów poszczególnych firm odbywa się zasadniczo dzięki dwóm miejscom: dyskotekom i telewizji Polsat. Każda z wytwórni związana jest z siecią ponad dwudziestu dyskotek. Zastąpiły one wiejskie remizy, proponując zabawę z rozmachem i w wielkim stylu. A styl ten to oczywiście disco-polo. Trzeba też podkreślić, że dyskoteki te przeznaczone są na kilkaset do półtora tysiąca gości. Są to więc przybytki gigantyczne, biorąc pod uwagę fakt, iż znajdują się na wsiach. Właściciele potrafią jednak nawet dowieźć swych klientów do klubów wynajętymi autobusami z dworca PKP, a potem, nad ranem, odwieźć z powrotem zmęczone zabawą i alkoholem towarzystwo. W dyskotekach tych średnio trzy razy w tygodniu występują na żywo zespoły z danej wytwórni. Właściciele płacą wytwórni za ich występy połowę przyjętej stawki, ale za to wytwórnia ma okazję promować swoich podopiecznych. Każda z dyskotek związana jest tylko z jedną wytwórnią. Zespoły z konkurencji nie mogą w niej występować. Krótka historia disco-polo Page 59 60 Promocja na wielką skalę do niedawna odbywała się w telewizji Polsat. Pierwszym programem był „Disco Relax”, firmowany przez Blue Star i Omega Music. Był to ciąg teledysków wykonawców disco-polo, przerywany rozmowami z nimi oraz informacjami o nowo wydanych kasetach i przewidywanych koncertach. W tygodniu kontynuacją programu była lista przebojów, ustalana w systemie audiotele. Białostocki Green Star nie czekał długo i zaproponował inny program „Disco Polo Live”. Jego formuła była niemal identyczna z programem Blue Stara, tyle tylko, że promował wyłącznie wykonawców „białostockich”. Trzeba też podkreślić, że każda z wytwórni reprezentuje nieco inny styl piosenek disco-polo: Blue Star specjalizuje się z muzyce dance, kierując się nieco ku zachodniej modzie. Dopuszczalne są też melorecytacje i rapowania po angielsku, co nie do pomyślenia jest w produkcjach wytwórni Green Star. Białystok prezentuje tradycyjne disco-polo, odwołujące się do jego korzeni. Są to więc wesołe i skoczne melodie w swojskim stylu. W ten nieskomplikowany sposób proste piosenki, grane początkowo na weselach i w dusznych remizach, wspomożone elektroniką i podretuszowane dyskotekowym błyskiem, stały się bardzo atrakcyjnym towarem. Jak to zwykle bywa, największe radości finansowe przeżywają pośrednicy. Sami wykonawcy natomiast, poza grupą niekwestionowanych gwiazd, zadowalają się przede wszystkim możliwością pokazania się światu. Dlaczego kochają disco-polo? Ogromną popularność disco-polo i niemal entuzjastyczną reakcję na jego oficjalne pojawienie się tłumaczyć można na wiele sposobów. Co więcej - niemal wszystkie znane mi opisy tego zjawiska trafnie rozpoznają przyczyny niespodziewanego dla nas sukcesu disco-polo. Przyczyn tych jest zatem wiele i wszystkie one, wzięte razem, mogą dać pełniejszy obraz owego fenomenu. Disco-polo jest współczesnym przejawem kultury ludowej. Zawiera w sobie elementy charakterystyczne zarówno dla kultury wiejskiej, jak i kultury przedmieść wielkich miast. Ci, którzy uważają, że królowanie disco-polo na przedmieściach i bazarach wyklucza je z kręgu kultury ludowej, mylą się. Kultura ludowa to nie tylko zespół wytworów i zachowań, charakterystycznych dla wsi, lecz bardzo szerokie pojęcie, mieszczące w sobie – upraszczając - to, co robi i wytwarza lud bez względu na to, gdzie żyje.Polityka propagowania kultury i sztuki ludowej w PRL-u była zaprojektowana tak, by przekonać wszystkich, iż ludowe mogą być tylko serwetki Karolina Dabert Page 60 61 z Koniakowa i łowickie zapaski. Dzięki takiemu podejściu na długie lata zamknięto niektórym naukom, w tym etnologii, drogę do prowadzenia badań nad kulturą ludu rozumianą szerzej. Nie na rękę było analizowanie współczesnych zachowań grup ludzkich, gdyż badania takie mogły z powodzeniem obnażać system. Etnolodzy zatem siedzieli w skansenach, a ludową kulturę z czasem zaczęto utożsamiać z Cepelią i ”Mazowszem”. Ale spontaniczna ludowa kultura, choć często niezauważana lub pomijana, funkcjonowała, gdyż tam gdzie żyją ludzie, tam też jest i ich kultura. Dziś jesteśmy świadkami swoistego wyjścia z podziemia przejawów autentycznej kultury ludowej. My tego momentu się nie spodziewaliśmy, ale wydaje się, że współuczestnicy tej kultury od dawna czekali na możliwość swobodnego i szerokiego odbioru treści, z którymi się utożsamiają. A odbiorcami disco-polo są głównie ludzie z wykształceniem podstawowym i zasadniczym zawodowym, pochodzący z mniejszych miast i wsi. Terenem, na którym widoczne jest największe zapotrzebowanie na disco-polo jest cały wschód Polski, a więc region najbardziej kulturalnie i gospodarczo zanie- dbany. To, co do disco-polo przyciąga, to (poza odczuwaniem wspólnych korzeni kulturowych) schlebianie gustom odbiorców. Teksty są proste i zrozumiałe dla wszystkich; muzyka rytmiczna, łatwa do tańczenia, a schematyczna melodyjność piosenek sprawia, że bez trudu można je nucić już po kilkakrotnym wysłuchaniu. Twórcy i wykonawcy nie chcą oddzielać się murem gwiazdorstwa od publiczności i stoją raczej na pozycji rzemieślników, dostosowujących towar do bieżących potrzeb. Chcą, by pamiętano, że są tacy sami, że tkwią nadal we wspólnocie ze swoją publicznością, z której przecież pochodzą. „Jesteśmy jednymi z Was!” - zdaje się mówić zasadnicze hasło promocyjne wszystkich wykonawców tej muzyki. Disco-polo daje uczestnikom zabawy pewien komfort. Przede wszystkim niczego nie nakazuje, a jedynym chyba zaleceniem jest postulat zabawy. Dla pracujących i niezamożnych ludzi stanowi odskocznię. Mirosław Pęczak w swym artykule pt: „Prosty system wartości wyrażony w piosenkach” pisze: „Ucieczkowa funkcja, bardzo istotna w kulturze popularnej, realizowana jest tutaj w sposób zupełnie otwarty” 2 . W piosenkach discopolowych pokazany jest inny świat - świat złagodzony i poukładany. Gwiazdy disco-polo często mówiły o tym, że nie mogą pogodzić się z serwowaniem przez rock i pop treści dekadenckich, przez co też przygnębiających. Oni mają ambicje, by oderwać spracowanego człowie2)M. Pęczak, Prosty system wartości wyrażony w piosenkach, „Życie Warszawy” 06-07.07.1996. Page 61 62 ka od jego codziennych problemów i dać mu radość i beztroskę, choćby tylko na czas słuchania kasety. Radość tą darowuje się między innymi dzięki tekstom, w których nie ma śmierci, stresów, narkotyków i biedy. Nie ma tu też ani wyzwolonego seksu, ani wulgarności. Jest natomiast miłość, która prowadzi zakochanych na ślubny kobierzec. Jeżeli jest rozstanie, to z powodu niezawinionego oddalenia, a jeżeli zdarzy się zdrada, to winny jest „ten trzeci”. Cierpienie z powodu zawiedzionej miłości nie prowadzi do nihilistycznych wniosków, a objawia się co najwyżej kilkoma łzami i tęsknym spojrzeniem. Motyw miłości i rozstania jest dominujący w nurcie sentymentalnym, wyraźnie zaznaczającym się w obrębie tekstów piosenek disco-polo. Drugą wyraźną tendencją jest pochwała wesołej zabawy, z tańcami i alkoholem, przy czym nadużywanie tego ostatniego oraz palenie tytoniu, szczególnie przez kobiety, nie jest pochwalane. W nurcie tym, który można nazwać biesiadnym, jest też miejsce na seks, ale na ten swojski, rubaszny, a nigdy wulgarny. Teksty, mówiące o uprawianiu miłości są zawsze bardzo konserwatywne i nigdy nie określają w dosłowny sposób tego, co opisują. Piosenki disco-polo mają odprężać i zapewniać bawiącym się dobre samopoczucie. Atmosfera biesiady i dyskoteki zarazem pozwala oderwać się od poważnych spraw, o których informują codziennie telewizja i radio. Są one też nośnikami wartości, które zajmują najważniejsze miejsca w deklarowanym systemie wartości młodzieży. Z badań CBOS wynika bowiem, że młodzież na pierwszym miejscu stawia takie wartości, jak szczęśliwe życie rodzinne, spokojny, pełen ciepła dom i dochodową pracę. Teksty omawianych piosenek wyraźnie adresowane są do ludzi młodych, pracujących, posiadających pewne dobra, z których na pierwszym miejscu stawia się samochód. Nimi też jeździ większość bohaterów teledysków. Odczuwa się tu również tęsknotę i dążenie do uporządkowania swego życia, do osiągnięcia jakiejś stałości, którą nie trudno zinterpretować, jako dom i rodzinę. Wszystko to świadczy wyraźnie o tym, jak głęboko tradycyjne są owe treści. W tym sensie disco-polo można porównać do tak konserwatywnych odpowiedników, jak amerykańskie country lub też niemieckie Heimat Melodie. Disco-polo i polityka. Wydarzenia, związane z przedostatnią kampanią prezydencką spowodowały, że dyskusje, jakie toczyły się wokół discopolo, przybrały na ostrości. Powodem było zaangażowanie się kilku wykonawców w kampanie kandydaKarolina Dabert Page 62 63 tów. Zespół Top One nagrał na użytek kampanii Aleksandra Kwaśniewskiego piosenkę „Ole! Olek”, która stała się wielkim przebojem. Natomiast zespół Bayer Full przygrywał na spotkaniach przedwyborczych Waldemara Pawlaka. Lider tej grupy Sławomir Świerzyński nie krył zresztą, że jest członkiem PSL-u. Z wypowiedzi innych wykonawców wynika, że zaangażowanie polityczne ich kolegów spotkało się z potępieniem ze strony środowiska. Okazało się jednak, że fani disco-polo nie odebrali tego faktu negatywnie, a przyczyna była jedna: ich preferencje zarówno muzyczne, jak i polityczne, w tym momencie wzajemnie się uzupełniły. Z przeprowadzonych przez OBOP badań wyniknęło, że osoby lubiące disco-polo częściej głosowały w drugiej turze wyborów na Kwaśniewskiego, niż na Lecha Wałęsę. Ponadto, ich sympatie partyjne wyraźnie były skierowane ku SLD i PSL. Najmniej sympatyków disco-polo jest wśród wyborców Unii Wolności i Unii Pracy. W pewnym sensie ma to swoje przełożenie na stopień wykształcenia sympatyków disco-polo: prawie czterdzieści procent osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym lubi ten rodzaj rozrywki, natomiast taką sympatię deklaruje tylko (?) co dziesiąta osoba z wykształceniem wyższym. Pamiętać musimy także, że Polaków - magistrów mamy obecnie około siedmiu procent. Z tych samych badań wynika, że prawie siedemdziesiąt procent Polaków lubi lub raczej lubi disco-polo, a niecałe trzydzieści procent jest odmiennego zdania. Jeżeli dodamy do tego fakt, iż osiemdziesiąt procent Polaków wie, co to jest disco-polo, to możemy być pewni, że mamy do czynienia ze zjawiskiem masowym. Disco-Polo a kultura masowa. Jak wiadomo, najwięcej problemów pojawia się przy definiowaniu zjawisk powszechnych, dużych, niejako oczywistych. Z jednej strony wymagają one ujęcia w jakieś ramy, z drugiej jednak trudno takim ujęciom się poddają. Kultura, zwana masową, jest właśnie takim zjawiskiem. Dla jednych jest przedmiotem wieloletnich badań, inni odmawiają jej racji bytu. Jak byśmy jednak jej nie nazywali, kultura jest z nami i w nas od kiedy pojawiliśmy się na ziemi. A kultura, co wynika z każdej, nawet najbardziej ogólnej jej definicji, musi być w jakimś stopniu masowa, nie jest bowiem wymysłem czy pomysłem na życie wyalienowanej jednostki, a zawsze w miarę zwartym sposobem życia większej lub mniejszej grupy. Moim zdaniem, nie jest grzechem wprowadzanie takich pojęć, jak kultura masowa, pod warunkiem, że nie będziemy chcieli za jej pomocą tłuma- Page 63 czyć wszystkiego. Jeżeli natomiast potraktujemy ją jako kategorię użyteczną do analizy jakiegoś fragmentu naszej współczesnej, społeczno - kulturowej egzystencji, okaże się, że będziemy głęboko wdzięczni za to, że ktoś przed nami zechciał się tym zająć. Tak też jest również przy zastanawianiu się nad zjawiskiem disco-polo. Pojęcie kultury masowej może być tu pomocne, i to z różnych względów. Kultura masowa, jak pisze Antonina Kłoskowska 3 , odnosi się do zjawiska przekazywania identycznych treści wielkim masom odbiorców, przy czym źródła tych treści są stosunkowo nieliczne. Za tym idzie ujednolicenie, w pewnym stopniu niezależne od kultury miejscowej, form zabawy i rozrywki. Takie zmasowane przekazywanie treści olbrzymiej ilości ludzi w jednym czasie jest możliwe tylko dzięki środkom masowego przekazu. Masowość owego przekazywania wpływa wprost na ujednolicenie treści poszczególnych kultur, jednolite preferencje zachowań w obrębie grup, a przede wszystkim na standaryzację wartości. Im większa jednak publiczność, tym siłą rzeczy będzie mniej jednolita, choć łączą ją zainteresowania, potrzeby, stopień wiedzy. Trzeba też pamiętać, że jest to często publiczność pośrednia, która kształtuje się i buduje poprzez odbiór tych samych treści poprzez radio, telewizję czy prasę. Brakuje jej jednak bezpośredniego kontaktu, co buduje przecież silne poczucie wspólnoty. Publiczność pośrednia, z racji swego rozproszenia, odbiera przekaz za pomocą środków technicznych, tak więc treści muszą być zwielokrotnione. Osiąga się to przez kopiowanie samego przedmiotu oraz poprzez wielość urządzeń odbiorczych. Standaryzowane treści rozpowszechnia się z jednej strony za pomocą druku, zdjęć, nagrań, a z drugiej strony przez radio i telewizję. Dostarczanie standaryzowanych kopii zapewnia treściom kultury szeroki zasięg oraz niemal równoczesność odbioru. Programy w radio czy telewizji są niejako ośrodkami, wokół których gromadzi się owa pośrednia publiczność, utożsamiająca się z jakimiś ideami. W przypadku Disco-Polo publiczność pośrednia jest z pewnością bardzo duża. Czasopisma, dotyczące Disco-Polo znikają z kiosków, sprzedaje się dziesiątki milionów kaset. Stosunkowo mało wydaje się płyt, wydawcy wiedzą bowiem, że na bazarach i targowiskach są w użyciu radiomagnetofony, a kierowcy w swych samochodach mają w większości przypadków odtwarzacze kasetowe. Publiczność pośrednia gromadziła się również przed telewizorami, oglądając wyżej już wspominane programy i listy przebojów w Polsacie. Co jednak wydaje się współcześnie ciekawe, to ogromna publiczność bezpośrednia, 3 A. Kłoskowska, Kultura masowa, Warszawa 1983, s. 94-107. Karolina Dabert Page 64 65 która objawia się przy okazji koncertów, chociażby w sali kongresowej, jak również w owych gigantycznych klubach dyskotekach. Tak więc można by powiedzieć, że nie brakuje jej owego bezpośredniego kontaktu, który buduje silne poczucie wspólnoty. Ludzie ci nie tylko widzą w telewizji tłumy bawiących się przy ich ulubionej muzyce, ale także mogą sami doświadczyć tej radości. Co więcej, i co moim zdaniem jest bardzo istotne, nie muszą w tym celu jechać do miasta. Zespoły disco-polo koncertują niemal bez przerwy, i to w tak małych i nie znanych miejscowościach, że naprawdę dostępność ich koncertów jest niezwykle duża. Jeżdżą tam, gdzie nigdy nie pojedzie ani Maanam ani Kayah. Jasne jest, że ich koncert w błyskach dyskotekowych lamp staje się wydarzeniem, a ludzie, którzy na nim będą, kupią na stoisku pod kościołem kasetę z ich nagraniami. Tym bardziej, że będzie ona 50% tańsza od kaset wykonawców rockowych i popowych. Disco-polo robi wrażenie twórczości spontanicznej, ale od jakiegoś czasu stała się także towarem. Jest to towar wytwarzany przez wyspecjalizowane instytucje i rozprowadzany dzięki zorganizowanemu systemowi dystrybucji. Taka organizacja przekazywania treści jest bardzo charakterystyczna dla kultury masowej. Kłoskowska pisze, iż masowy rynek odbiorców kultury powstał dzięki postępowi technicznemu, który to z kolei skrócił czas pracy. Czas wolny ludzie zaczęli przeznaczać na korzystanie z dóbr kultury. Stworzył się więc popyt masowy na owe dobra. Znaleźli się więc tacy, którzy masowo te dobra dystrybuują. Jednak spostrzeżenia te dotyczą w pracy Kłoskowskiej miasta i ludzi tam pracujących. Na wsi postęp techniczny wprawdzie w jakimś stopniu również skrócił czas pracy, ale to nie jest w tej chwili aż tak bardzo istotne. Na wsi bowiem, w związku z sezonowością prac, były i są okresy czasu wolnego, co nie ma nic wspólnego z techniką, a raczej z porami roku. Dochodzą tu także święta i obrzędy przejścia (chrzciny, śluby). Tu zawsze był duży popyt na ten typ zabawy, który my nazywamy zabawą wiejską, a więc tańce i śpiewy przy muzyce „na żywo”. Sposób świętowania niewiele się zmienił, zmieniła się tylko oprawa. Byli mieszkańcy wsi przynieśli swoje zwyczaje i preferencje do miast. Obecni mieszkańcy wsi owych zwyczajów nie zmienili, ani też nie wyrzekli się swych preferencji. Środki masowego przekazu dostarczają nowych wzorów, które nie są odrzucane, ale nakładają się na istniejące już wzory. Stąd też muzyka disco-polo nosi cechy zarówno ludowej prostoty i prymitywizmu, jak również posiada techniczne elementy muzyki dyskotekowej oraz oprawę, imitującą występy wielkich gwiazd, które można zobaczyć w telewizji. Page 65 Disco-polo jako folklor. Tańce na ziemiach polskich pojawiły się wraz z upowszechnieniem się uprawy roli i pasterstwa 4 . Ich celem było magiczne pobudzanie wegetacji roślin i płodności zwierząt. Były one wykonywane głównie przy okazji obrzędów, związanych z rokiem słonecznym oraz obrzędów rodzinnych. Równocześnie z tańcem i dzięki niemu rozwijała się muzyka, która nie była jego główną częścią, a jedynie towarzyszyła mu. Początkowo akcentowano rytm, klaskając w dłonie, przytupując i rytmicznie skandując sylaby. Później, by wzmocnić zaznaczanie rytmu, wprowadzono bęben. Z czasem skandowanie przekształciło się w szereg następujących po sobie dźwięków, ułożonych w pewnym porządku. W ten sposób pojawiła się trzecia część składowa tańca (po ruchu i rytmie), a mianowicie śpiew, jako towarzysząca tańcowi melodia. Treść pieśni mówiła o walce, miłości, śmierci. Sytuacja takiego ścisłego połączenia tańca ze śpiewem trwała bardzo długo, a w disco-polo jest regułą. Disco-polo bezsprzecznie wyrasta z tradycji tańca i pieśni ludowej, nie tylko ze względu na to charakterystyczne i stałe połączenie, ale także z uwagi na swój charakter i sposób funkcjonowania. Jeżeli potraktujemy utwory disco-polo jako swego rodzaju ludową twórczość, od razu pojawi się pytanie, dlaczego nie chcemy potraktować ich jako twórczości artystycznej. Mają przecież autorów (co w twórczości ludowej nie zawsze jest możliwe do ustalenia). Autorzy przebojów disco-polo wprawdzie często nie mają potrzebnych kwalifikacji ani wykształcenia, lecz na przykład twórcom rockowym czy jazzowym również często tego brakuje. A jednak disco-polo oskarżane jest o tandetę i wyjątkowe prostactwo artystyczne. I ma w sobie tę jasną, ludową chwytliwość. W tym przypadku twórcy i odbiorcy rozumieją się bardzo dobrze. Nad tym, jak odróżnić ludowe od artystycznego tak, by nikogo nie urazić, zastanawiały się całe pokolenia folklorystów. Badacz kultury, Włoch Benedetto Croce ujął to tak: „poezja ludowa wyraża drgnienia duszy, które nie są bezpośrednio poprzedzone jakimiś głębokimi przemyśleniami” 5 . Mowa tu o poezji, lecz my możemy myśleć o pieśni czy piosence ludowej, gdyż folkloryści, mówiąc o poezji, mieli na myśli właśnie pieśń. Poezja ludowa, we właściwym sensie tego słowa, nie istnieje bez śpiewu. Owo „drganie duszy” daje specyficzny akcent czy ton poezji ludowej, który zawsze jest jednakowy, niezależnie od jej pochodzenia. Dalej Croce dyplomatycznie opisuje, iż poezja ludowa, by dotrzeć do celu nie rozlewa się tak długim 4)G. Dąbrowska, W kręgu polskich tańców ludowych, Warszawa 1979, s. 30-31. 5)G. Cocchiara, Dzieje folklorystyki w Europie, Warszawa 1971, s. 550. Karolina Dabert Page 66 67 i krętym biegiem, lecz zmierza drogą krótszą i szybszą. By jednak nie obrazić tradycyjnych poetów ludowych, których twórczość jest poparta samorodnym talentem i której wartości, nie tylko poznawczej, lecz i artystycznej, zaprzeczyć nie sposób, Croce ostrzega, że istnieje poezja ludowa piękna i poezja ludowa brzydka, koślawa, uboga. Nasz odbiór i sposób odróżniania jednej od drugiej winien być taki sam, jak w przypadku poezji artystycznej. Wniosek z takiego postawienia problemu jest następujący: tak jak możemy powiedzieć i przeczytać, że wiersze poety X są słabe, tak też obiektywnej ocenie podlegają teksty piosenek disco-polo. Pozornie wydaje się, że jest to nasze oczywiste prawo, ale gdy zjawisko jest nie poznane, istnieje zawsze obawa, że wydając sądy a priori skrzywdzimy kogoś lub też okażemy się nietolerancyjni, co w dzisiejszym czasach jest szczególnie niemile widziane. Croce spostrzegł jeszcze jedną interesującą dla nas rzecz, zauważył bowiem, że poezja ludowa może funkcjonować niejako poza środowiskiem swegopowstania 6 . Jest to możliwe dzięki temu, że poezja ta napotyka na właściwie usposobione dusze, czyli ludzi, nierzadko wykształconych, którzy zachowali wobec życia lub wobec pewnych jego aspektów prostotę i naiwność uczuć. Być może są oni, wespół z twórcami disco-polo, owymi „depozytariuszami archaicznych treści tkwiących zarówno w kulturze wsi, jak i w kulturze innych warstw...” 7 , o czym pisał Piotr Kowalski przy okazji rozważań nad pojęciem ludu. Takie zdefiniowanie problemu doprowadziło go do zdroworozsądkowego postulatu, by tego, co ludowe, szukać „kierując się nadal wyobrażeniem o tym, że w niektórych społecznych rejonach ów osobliwy depozyt przechowuje się szczególnie dobrze” 8 Natomiast Michele Barbi pojmował jako ludowe to, co osiągnęło pewien stopień popularności 9 . Z popularnością tą łączy się zjawisko odmian - każda bowiem pieśń, która stała się ludowa ma swoje odmiany, i to tym liczniejsze, im większy jest zasięg jej rozpowszechniania. W takim ujęciu sam twórca nie jest tak bardzo istotny, ważny jest natomiast sposób i zakres funkcjonowania. W disco-polo znajdujemy wiele przekształconych tradycyjnych pieśni ludowych, a także starych przebojów dyskotekowych takich gwiazd jak np: Boney M., co jednak wydaje się ważniejsze, to fakt, iż piosenki pisane teraz przeztwórców disco-polo ulegają przekształceniom. Śpiewają je inni wykonawcy: 6)Ibidem, s. 552. 7)P. Kowalski, Współczesny folklor i folklorystyka. O przedmiocie poznania w dzisiejszych badaniach. folklorystycznych, Wrocław 1990, s. 82. 8)Ibidem, s. 82-83. 9)G. Cocchiara, op. cit., s. 555. Krótka historia disco-polo Page 67 68 parodiują discopolowi parodyści (Stan Tutaj), lub też wykonują je nie znane, prowincjonalne zespoły na weselach. Daje się zauważyć także chęć fanów do własnych interpretacji piosenek, przejawiająca się nagrywaniem na taśmy video swoistej karaoki i wysyłaniem tych swoich teledysków do telewizji. Jestem przekonana, że piosenki disco-polo mają ten niedefiniowalny ton poezji ludowej, o którym mówił Croce. Napotykają też na swojej drodze całe rzesze owych właściwie usposobionych dusz. Uważam także, o czym pisałam już wcześniej, że disco-polo jest przejawem kultury ludowej. Jest też jej wytworem, ale o tyle specyficznym, że spotęgowanym przez reprodukcję techniczną. Dzięki temu z kolei staje się produktem kultury masowej. Proces ten przedstawia poniższy wykres. Kultura ludowa zostaje niejako przetrawiona przez środki masowego przekazu, stając się tym samym kulturą masową. W tej formie powraca do ludzi, którzy byli pierwotnymi nośnikami treści owej kultury ludowej. Można zatem powiedzieć, że w sporze o to, czy disco-polo to przejaw kultury masowej czy też przejaw kultury ludowej, obie strony mają rację. Zmierzch disco-polo. Dobra passa disco-polo załamała się jakiś czas temu. Sprzedaż kaset zaczęła spadać, aż osiągnęła marne pięćdziesiąt procent w stosunku do swojego szczytu. Czym to można wytłumaczyć? Jedną z przyczyn jest monotonia, jaką proponują poszczególne zespoły. Wszystkie piosenki są do siebie niezwykle podobne. Różnice w stylu poszczeKarolina Dabert Kultura ludowa (disco-polo) Kultura masowa (disco-polo) Page 68 69 gólnych wykonawców są raczej symboliczne. Rynek nasycił się tym typem piosenki, a części klientów znudziło się słuchanie w kółko tego samego. Według twórców, jest to oznaką tworzenia się bardziej profesjonalnego rynku discopolo, na którym pozostaną wykonawcy najlepsi. Reszta straci nakłady i będzie musiała albo ustąpić, albo się doskonalić, albo też się przekwalifikować. Tak zrobił lider zespołu Bayer Full Sławomir Świerzyński. On to, jako jeden z pierwszych wyczuł zbliżający się zmierzch disco-polo. Postanowił więc zmienić charakter swego repertuaru na religijno - pielgrzymkowy. Z pewnością duże znaczenie dla osłabienia skali zjawiska miał fakt, że ogólnopolskie media publiczne bardzo konsekwentnie zamknęły swoje drzwi przed wszystkim, co miało jakikolwiek związek z disco-polo. Również duże i liczące się na rynku fonograficznym wytwórnie nie zdecydowały się na produkcję kaset czy płyt z tą muzyką. Podjęły natomiast próbę oswojenia discopolo, czując że nie należy rezygnować z pieniędzy, które same wpadają w ręce. Dlatego też Shazza i Stachurski zostali przeciągnięci na drugą stronę, mieszając trochę i zbliżając odbiorców disco-polo i popu. Trzeba też przyznać, że wykonawcy ci wykazali się doskonałym wyczuciem chwili, gdyż z pewnością najpoważniejszym rywalem disco-polo okazała się właśnie muzyka pop. Takiej sytuacji można było się spodziewać, gdyż pop to dominujący nurt muzyki popularnej niemal na całym świecie. Początkowo pewna grupa optymistów sądziła, że to właśnie disco-polo zajmie wakujące miejsce, czekające na pop. Tak się jednak nie stało. Zespoły musiałyby bowiem zrezygnować ze swego pierwotnego charakteru, wzbogacić linię melodyczną, poszerzyć instrumentarium i postarać się o nieco mniej naiwne teksty. Bądź to z braku chęci, bądź niedostatku talentów, wykonawcy nie zdecydowali się na tak daleko idące zmiany. Taką postawę podbudowywała część publiczności, która z miejsca odrzucała wszystko, co było nowe, co nie wyrastało z discopolowych korzeni. Kiedy pojawiła się polska muzyka pop okazało się, że potrafi ona zdystansować sukcesy disco-polo. Na koncerty Varius Manx, Ich Troje czy Kasi Kowalskiej przychodzą tłumy młodych ludzi, a sprzedanie ponad pół miliona egzemplarzy albumu „Sax and Sex” Roberta Chojnackiego pokazało, jak ogromną publiczność zyskała w Polsce profesjonalnie i pomysłowo aranżowana muzyka pop. Modny obecnie pop etniczny, w ciekawy sposób zaaranżowany przez Bregowicza, a kopiowany przez ciągle powstające zespoły w rodzaju Brathanków niewątpliwie odpowiada na zapotrzebowanie, szczególnie młodych odbiorców disco-polo. Skoczne melodie nawiązujące do folkloru (polskiego, węgierskiego, południowoamerykańskiego itd.), skłaniające do tańca, które można śpiewać przy stole biesiadnym, mieszają się w repertuarze zespołów Krótka historia disco-polo Page 69 70 weselnych z przyśpiewkami tradycyjnymi, przebojami z lat 70-tych i klasyką disco-polo. Jest zatem pewne, że część fanów muzyki pop rekrutuje się z byłych fanów disco-polo, którym bądź to nieco zmienił się gust, bądź też znudzenie kazało szukać czegoś innego. Wydaje się, że disco-polo w swej pierwotnej postaci wraca tam, skąd przyszło - na wesela i chrzciny. Nagłe i gwałtowne pojawienie się tego typu rozrywki było spowodowane tym, że przez całe lata pozostawało ono w niechcianym ukryciu. Oficjalny obieg nie uwzględniał gustów społeczeństwa, lecz podawał „do lubienia” ujednoliconą papkę. Gdy nastała wolność, a z nią wolny rynek fonograficzny i wolne media, publiczność mogła upomnieć się o to, co naprawdę lubi i co rzeczywiście jest jej. Można też podejść do problemu od innej strony: skoro marzyliśmy o świecie, gdzie szanowane będzie prawo do różnorodności, to nieskrępowane i tryumfalne tournee disco-polo możemy uznać za realizację tego marzenia. Nie powinniśmy przy tym łapać się na pewnej, być może podświadomej tęsknocie - co trafnie zauważa Ireneusz Krzemiński - za władzą nad upodobaniami ludzkimi 10 . Lud ów okazał się rozswawolniony, ale nie ma innej drogi, jak mozolne pozyskiwanie go dla kultury tzw. wyższej poprzez edukację i pokojowe kształtowanie gustów estetycznych. Pierwsza euforia minęła. Disco-polo osłabło, ale z pewnością nie przestanie istnieć. W tej czy innej formie będzie sposobem na spędzanie czasu pewnej, być może z czasem zawężającej się grupy Polaków. I naprawdę – nie ma w tym nic złego, póki kierowca autobusu, którym jedziemy, nie każe nam słuchać piątej z kolei kasety z miksami przebojów zespołu Amadeo... Karolina Dabert – etnolog, absolwentka Szkoły Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN 10 )I. Krzemiński, op.cit. nr 46/1996. Page 70 71 GRZEGORZ DĄBROWSKI „Rytuał przejścia” w MONAR-ze „Rite of passage” in MONAR On the one hand, this article offers an interpretation of the re-socialization program carried out at the MONAR center in Wroclaw through a prism of the rites de passage concept. On the other hand, this analysis is to discuss minor drama forms performed by the patients of several MONAR centers during the commemoration of the 19th anniversary of the setting up of the Wroclaw group. Finally, it is also an attempt at emphasizing the significance attributed to such „exceptional” and „marginal” activities, which in turn is to guarantee the successful passage. translated by Justyna Deszcz Celem tego artykułu jest przedstawienie struktury procesu resocjalizacji wrocławskiego ośrodka MONAR-u 1 oraz opis przedstawień teatralnych, 1 Sama idea MONAR-u powstała w 1978 roku. Jest to fundacja zajmująca się resocjalizacją osób uzależnionych od narkotyków i profilaktyką antynarkotykową. Nazwa związana jest z ośrodkiem terapeutycznym dla osób uzależnionych w Garwolinie, który wówczas funkcjonował przy Stołecznym Zespole Neuropsychiatrycznej Opieki Zdrowotnej dla Dzieci i Młodzieży. Inicjatorami pomysłu byli pracujący tam wówczas Ewa Andrzejewska i Marek Kotański. Dzięki nim powstał pierwszy samodzielny ośrodek dla narkomanów (15. 10. 1978) w Głoskowie (dawne woj. Siedleckie). Był to stojący na uboczu podniszczony dworek z przyległą do niego ziemią. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych powstawały kolejne tego typu ośrodki. Główna idea resocjalizacyjna MONAR-u polega właśnie na tworzeniu wspólnot terapeutycznych znajdujących się w różnych miejscach w Polsce (najczęściej są to autonomiczne placówki, takie jak wolno stojące budynki, których adaptacją, konserwacją i zarządzaniem zajmują się bądź zajmowali przebywający tam narkomanii). Na czele każdej wspólnoty terapeutycznej stoi lider, czyli osoba profesjonalnie przygotowana i mająca za sobą lata doświadczeń związanych z pracą w MONAR-ze. Każda wspólnota resocjalizacyjna MONAR-u tworzy własne zasady postępowania. Zasadniczy model leczenia obowiązuje we wszystkich placówkach (Firlit 1990, s. 61 i 76; Kotański 1984b, s. 16). Ponadto różnice wynikają z faktu, że Zeszyty Etnologii Wrocławskiej Nr1(4)/2002 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego Page 71 72 jakie miały w nim miejsce w związku z obchodami dziewiętnastej rocznicy 2 powstania tej placówki, przy czym uwagi na temat funkcjonowania MONAR-u – zajmujące w tym tekście stosunkowo więcej miejsca niźli sam opis i analiza przedstawień – należy traktować, jako pretekst tudzież niezbędne tło do tego, by wyciągnąć ewentualne wnioski odnośnie roli teatru w sytuacji, jaką tworzy MONAR dla osób potrzebujących pomocy ze strony tej instytucji. Mówiąc o wrocławskim MONAR-ze, wypada przybliżyć, że trafiają tu ludzie 3 , którzy są kierowani przez kompetentną osobę lub placówkę z terenu całego kraju. W dużej mierze jednak, podjęcie i kontynuacja leczenia zależą od woli osoby pragnącej zerwać z nałogiem narkotykowym. Osoba, która zdecydowała się podjąć leczenie bądź znalazła się w MONAR-ze z polecenia konkretnej instytucji, rodziny, nie trafia wyłącznie w ręce opiekunów i terapeutów. Staje przed „społecznością” – wspólnotą terapeutyczną składającą się z narkomanów mających za sobą pewien okres leczenia i abstynencji. Opiekę nad postępowaniem społeczności sprawują osoby profesjonalnie do tego przygotowane. Na czele każdego ośrodka stoi „lider”, często będący charyzmatyczną postacią, mającą za sobą duży bagaż doświadczeń w leczeniu uzależnień narkotykowych. W pierwszym ośrodku w Głoskowie taką osobą był Marek Kotański. We Wrocławiu funkcję tę sprawuje, pracujący tu od lat osiemnastu, Jarosław Kosiński. Obok dyplomowanych wychowawców i opiekunów ważną rolę odgrywają byli narkomani, którzy przeszli proces resocjalizacji w MONAR-ze. Są to tzw. „neofici”. Ich rola w leczeniu narkomanów jest nieoceniona, gdyż z jednej strony są oni „żywym” przykładem możliwości pokonania nałogu, z drugiej zaś strony – oni najlepiej potrafią zweryfikować i ocenić postawę każdego narkomana, wykryć fałsz w jego wypowiedziach, gdyż sami, będąc jeszcze narkomanami, uciekali się do podobnych zachowań. jedne ośrodki zajmują się leczeniem młodzieży od 15-20 roku życia a inne skupiają narkomanów o długim stażu „brania”. Wrocławski MONAR powstał w 1984 i znajduje się w poniemieckiej dużej willa; przy ulicy Jarzębinowej. Przebywający tam rezydenci z reguły mieszczą się w granicy wiekowej między 16 a 20 rokiem życia. Pozostałe informacje na temat struktury i metod funkcjonowania obowiązujących w ośrodkach MONAR-u (zwłaszcza we wrocławskim), zostaną zamieszczone już w tekście. 2 Rzecz miała miejsce dnia 20. kwietnia 2002 r. 3 Warto zaznaczyć, że we wrocławskim MONAR-ze, leczenie może podjąć osoba w wieku 16-20 lat. „W uzasadnionych przypadkach limit wieku może być zmieniony, np. osoba studiująca” (Kosiński, 2002, 4). Należy też dodać, że limit wiekowy w różnych ośrodkach może być inny. Przykładowo w Milejowicach pod Wrocławiem na leczenie przyjmowane są osoby starsze. Grzegorz Dąbrowski Page 72 73 Niewątpliwie duży udział w decydowaniu o ważnych dla ośrodka sprawach ma „społeczność” terapeutyczna. Ona decyduje 4 o przyjęciu osoby wykazującej chęć leczenia, planuje i rozdziela prace przewidziane i konieczne do wykonania, kontroluje przestrzegania podstawowych zasad MONAR-u, pomaga tym, którzy tej pomocy potrzebują, a nie radzą sobie z nową sytuacją. „Społeczność” reguluje swoisty system prawa, jaki obowiązuje w trakcie procesu resocjalizacji. Zapewnia również elastyczność działań, będących odpowiedzią na bieżące problemy. Niemniej jednak kompetencje „społeczności” i oczekiwania, jakie wiąże się z jej działaniem, określają podstawowe zasady MONAR-u 5 . W przypadku ośrodka wrocławskiego są to: zasada bezwzględnego przestrzegania abstynencji (narkotykowej, alkoholowej i nikotynowej) oraz zakaz stosowania agresji. Ich realizacji sprzyjają natomiast takie reguły jak: zasada „ograniczonego zaufania” (wynika z potrzeby informowania o zachowaniach, które wiążą się z nieprzestrzeganiem dwóch podstawowych zasad), która umożliwia kontrolę nad leczącymi się osobami, bez względu na realizowany przez nie etap leczenia; zasada „leczenia się tylko raz”, która ogranicza możliwość ponownego przyjęcia poprzez narzucenie rocznego okresu karencji; zasada „jawności”, która daje podstawę do poruszania wszystkich problemów na zebraniu „społeczności” a dotyczących leczących się osób; zasada „współuczestniczenia rodziców w terapii dzieci”, która stwarza konieczność stałego kontaktu z rodzicami osób leczących się, informowania ich o przebiegu terapii oraz ponoszeniu przez nich ciężarów związanych z pobytem ich dzieci w ośrodku; zasada „podporządkowania” działalności ośrodka programowi a nie osobie, np. liderowi, która umożliwia swobodniejszą i bardziej samodzielną realizację programów cząstkowych (Kosiński, 2002, 1). Istotne znaczenie ma również konieczność zamieszkania w ośrodku odwykowym, od momentu rozpoczęcia, do momentu zakończenia procesu resocjalizacji. W placówce wrocławskiej okres ten nie może być krótszy niż osiem i dłuższy niż szesnaście miesięcy 6 (tamże, 4). 4 Na marginesie chciałbym dodać, że chcąc prowadzić badania we wrocławskim ośrodku MONAR-u, musiałem stanąć przed „społecznością”, która ostatecznie (wcześniej zyskałem aprobatę lidera) wyraziła zgodę na moje kontakty z ośrodkiem. 5 Zasady funkcjonowania MONAR-u najlepiej chyba określił Marek Kotański na przykładzie ośrodka w Głoskowie: „System jest bardzo elastyczny. Istnieje w nim wiele zasad, ale istnieje też wiele wyjątków i dopiero to wszystko razem składa się – o paradoksie! – na żelazny, spójny i konsekwentny program leczenia narkomanów” (1984b, 21). 6 Początkowo we wszystkich ośrodkach MONAR-u resocjalizacja trwała około dwóch lat (Kotański, 1984, 33). Obecnie z uwagi na większe zapotrzebowanie społeczne i częstsze przypadki uzależnień narkotykowych wśród nastolatków, okres ten skraca się do około jednego roku. „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 73 74 Z perspektywy schematu MONAR-owskiej resocjalizacji działania, jakie mają tam miejsce, od momentu wejścia do momentu wyjścia ze „społeczności”, zwykle obejmują trzy zasadnicze etapy. Jednostka przechodzi najpierw etap „nowicjatu”, następnie staje się „domownikiem”, a w ostatnim okresie jest „monarowcem” 7 . Jest jeszcze jeden etap, poprzedzający trzy zasadnicze, który wcześniej związany był z koniecznością dwutygodniowego odtrucia narkomana w szpitalu 8 (zwłaszcza dla osób uzależnionych od opiatów). W przypadku wrocławskiego ośrodka, etap ten włączony jest w cykl procesu resocjalizacji i poprzedza przyjęcie jednostki do „społeczności”. W „okresie wstępnym”, jak jest określany, „osoba ubiegająca się o przyjęcie nosi drelichy, nie kontaktuje się z nikim spoza ośrodka, czas wypełniony ma działaniem w grupie. Stale przebywa pod opieką wyznaczonej osoby. W przypadku rezygnacji z leczenia nie obowiązuje ją roczny okres karencji. Działania powstrzymujące przed opuszczeniem ośrodka ograniczone są do indywidualnych interwencji. Przyjęcie do grupy odbywa się na społeczności. Negatywna ocena «okresu wstępnego» [przez „społeczność” – G.D.] może powodować odmowę przyjęcia” (Kosiński, 2002, 5). Na podstawie doświadczeń, głównie z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, związanych z resocjalizacją osób uzależnionych od narkotyków, Marek Kotański stwierdził, że podczas takiej rozmowy przed „społecznością” o przyjęcie do ośrodka, kandydat musi „[...] opowiedzieć o dnie ludzkiego życia” (1984, 16). Ma to być potwierdzeniem motywacji danej osoby do leczenia (tamże). Zdaniem Kotańskiego łatwiej jest wyleczyć narkomana z bardzo długim „stażem brania”, niż osobę dopiero rozpoczynającą „przygodę” z narkotykiem. „Wydawałoby się, że kiedy stopień zaawansowania jest jeszcze znikomy, powinno być łatwiej i, że ludzie mają największe szanse wyjścia. Nie jest tak jednak. Nie dotarli oni bowiem do najmroczniejszych obszarów narkomanii, nie osiągnęli dna, często nie zaznali jeszcze tego, co jest już udziałem długoletnich narkomanów: upodlenia, rozpaczy i męki powolnego konania” (Kotański 1984, s. 24). Uwaga ta informuje pośrednio, jak trudna musi być resocjalizacja dla osób będących w wieku 16-20 lat, jak ma to miejsce w ośrodku wrocławskim. Warto jeszcze zwrócić uwagę na kwestię związaną z noszeniem drelichów, co według Kotańskiego ma „[...] wartość symboliczną jakby pewnego rodzaju skóry, którą [trafiający do MONARu] zrzuci, gdy stanie się inny” (1984, 33). Włączenie jednostki do „społeczności”, jako „nowicjusza” oznacza, że dopiero teraz rozpoczyna ona naukę życia i cieszenia się „codziennością” 7 Wymienione etapy i ich nazwy funkcjonują we wszystkich ośrodkach zamkniętych MONAR-u (Kotański, 1984b, Siczek, 1987, 1994). 8 Praktykowano to np. w ośrodku w Zaczerlanach (Siczek, 1987, 166). Grzegorz Dąbrowski Page 74 75 (codzienność rozumiana jest tu jako opozycja do „niecodziennych” doświadczeń zmysłowych pod wpływem narkotyku), gdyż według Kotańskiego „[...] narkomana trzeba nauczyć żyć od początku” (1984, 39). Najlepiej robią to właśnie pracujący w ośrodku „neofici”, narkomani, którzy przeszli „gehennę oczyszczenia”, i którzy potrafią zadawać jednostce pytania „niszczące osobowość narkomana” (tamże, 15). „Nauka życia” jest zresztą realizowana przez cały czas pobytu jednostki w ośrodku, z tym, że przechodząc kolejne etapy leczenia, zyskuje ona nowe prawa i stopniowo zaczyna podlegać kolejnym programom, których celem jest „oswajanie” rezydenta MONAR-u z „normalną” rzeczywistością, do której trafi po wyjściu z ośrodka. Najmniej praw ma „nowicjusz”. Pozostaje on pod stałą kontrolą grupy i zobowiązany jest do wykonywania czynności wymagających współuczestnictwa innych członków grupy. W przypadku ośrodka wrocławskiego, jeżeli „nowicjusz” wychodzi do szkoły bądź do lekarza, zawsze musi zostawać w towarzystwie opiekuna wyznaczonego przez „społeczność” (Kosiński, 2002, 5). Na tym etapie, zadaniem kadry ośrodka i „społeczności” jest m.in. diagnoza uzależnień i współuzależnień, krytyczna ocena postawy narkomańskiej, „zdzieranie masek”, wdrażanie poczucia odpowiedzialności za własne czyny, ukazanie systemu wartości opartego na uczciwości i szczerości (tamże). Kolejny etap resocjalizacji wiąże się z uzyskaniem statusu „domownika”, o czym również decyduje „społeczność”. Można nim zostać po dwóch miesiącach pobytu w ośrodku. „Domownik” może uczestniczyć w SOM-ie 9 , zarządzie, podejmować prace poza ośrodkiem na rzecz „społeczności”. Podlega też obowiązkowi uczęszczania („nowicjusz” nie koniecznie) do szkoły i może odbywać kursy kształcące jego wiedzę i umiejętności. W tym okresie możliwe stają się kontakty z rodziną. Na tym etapie próbuje się również rozwiązywać dotychczasowe problemy związane z okresem „brania”. W tym okresie powinna wykrystalizować się u „domownika” świadoma decyzja o leczeniu. Ponadto, „Obowiązkiem „domowników” jest aktywne uczestniczenie we wszystkich inicjatywach ośrodka, tak wewnętrznych jak i zewnętrznych (organizowanie imprez, prelekcje w szkołach). Kolejnymi krokami w procesie usamodzielniania się są: wyjścia pod opieką, przepustka pod opieką, wyjścia samodzielne, samodzielna przepustka. Ze względu na ogromne zagrożenie szerokim dostępem do narkotyków na terenie miasta, szczególnie uzyskanie wyjść samodzielnych stanowi próg świadomego kontynuowania leczenia” (tamże, 5-6). Na tym etapie zadaniem „społeczności” i opiekunów jest m.in. wdrażanie zwyczajów związanych z utrzymywaniem abstynen9 SOM – Służba Ochrony MONAR-u. SOM stoi na straży przestrzegania zasad abstynencji. Członkowie SOM-u dbają o to, by nikt nie wnosił do ośrodka narkotyków, alkoholu i tytoniu. „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 75 76 cji, kształtowanie pozytywnego obrazu samego siebie, rozwijanie nowych zainteresowań, pokazywanie atrakcyjnych form spędzania wolnego czasu, kształcenie postaw pro-społecznych, budowanie kontaktów interpersonalnych czy edukacja seksualna. Realizacji tych celów służą m.in. terapie grupowe (też rodzinne) i indywidualne, terapie z elementami psychodramy i terapie ruchowe, terapie zajęciowe i ruchowe, gry i zabawy dydaktyczne, uczestnictwo w zajęciach sportowych i kulturalno-oświatowych oraz narzucanie przez grupę ról społecznych, które ma pełnić jednostka (tamże, 6). Przejście do ostatniego etapu resocjalizacji wiąże się z uzyskaniem tytułu „monarowca”. Zostaje się nim po ósmym miesiącu pobytu w ośrodku. Charakterystyczna dla tego okresu jest daleko idąca samodzielność i zależ- nie od przebiegu terapii z udziałem rodziny zaczynają się działania w kierunku powrotu do domu lub szukania rozwiązania problemu miejsca zamieszkania, który wiąże się z opuszczeniem ośrodka. Uzyskując status „monarowca”, za zgodą kadry terapeutycznej i z uwzględnieniem opinii „społeczności”, można podjąć decyzję o zakończeniu leczenia 10 . „Monarowiec” nie musi uczestniczyć we wszystkich zebraniach „społeczności”, nadal jednak podlega obowiązkowi terapii grupowej. Obowiązkiem „monarowca” jest również nauka lub praca poza ośrodkiem. „Monarowcy” „Są bardzo ważnym elementem kontroli nad bezpieczeństwem, pod kątem zachowania abstynencji. W przypadkach uzasadnionych ich udział w życiu ośrodka staje się bardziej znaczący. Przejmują wówczas funkcję zarządu” (tamże, 6). Na tym etapie duży nacisk kładzie się m.in. na: utrwalanie postaw abstynenckich, budowanie i rozwijanie kontaktów z rówieśnikami poza ośrodkiem, kształtowanie sytuacji rodzinnej, materialnej, osobistej, która mogłaby sprzyjać opuszczeniu ośrodka, kształtowanie bezpiecznych postaw seksualnych, powrót do domu w warunkach akceptacji i zrozumienia problemów związanych z uzależnieniem (tamże, 6-7). Przedstawiony w skrócie program resocjalizacyjny wrocławskiego ośrodka MONAR-u, autorstwa Jarosława Kosińskiego, odpowiada ogólnemu schematowi, który powstał w oparciu o doświadczenia wszystkich ośrodków terapeutycznych, pod egidą tej instytucji. Podstawowe założenia dotyczące bezwzględnego przestrzegania abstynencji, nie stosowania agresji, zasady „ograniczonego zaufania” i „jawności” oraz podziału procesu resocjalizacji na trzy zasadnicze etapy, związane ze statusem „nowicjusza”, „domownika” i „monarowca”, powstały jeszcze w Głoskowie (pierwszy ośrodek MONAR-u dla osób uzależnionych od narkotyków). 10 Jednak nadal o przebiegu terapii, decyduje indywidualny terapeuta. Grzegorz Dąbrowski Page 76 77 Według Marka Kotańskiego schemat ten „stworzyło życie” (1984b, 28). Uwaga ta nie pozostaje bez znaczenia, bowiem świadczy o tym, że model MONAR-owskiej resocjalizacji powstał w wyniku działań „oddolnych”. Wszelkie prawa i zasady, jakie tam obowiązują, są sumą doświadczeń poprzedników. One również tworzą wykładnię do podejmowania kolejnych działań, opartych na regułach, które właściwe są tylko tej instytucji, będącej, przynajmniej w początkowym okresie jej działania, alternatywną formą przeprowadzania resocjalizacji narkomanów w Polsce 11 . Niemniej jednak, MONAR obecnie zyskał aprobatę społeczną, czego dowodzi m.in. fakt, że trafiające tu na leczenie osoby, są kierowane przez instytucje sądowe czy placówki szpitalne. Często też, rodzina osoby uzależnionej od narkotyku, obdarza zaufaniem konkretny ośrodek MONAR-u. Jest więc MONAR instytucją, która zyskała legitymację zaufania społecznego, mimo, że reguły jakie w niej obo- wiązują nierzadko budzą kontrowersje, a jej zasady tworzą często odmienny system wartości od tych, które wyznaczają rytm życia przeciętnego członka społeczeństwa. Fakt kierowania jednostki do MONAR-u przez uprawomocnione instytucje społeczne i przez rodziny osób uzależnionych, wydaje się być istotny, ponieważ jest pośrednim potwierdzeniem tego, że osoba rozpoczynająca leczenie zostaje, za zgodą społeczeństwa, „wyłączona” z dotychczasowego trybu życia, jaki wiodła do tej pory. Nie mniejsze znaczenie można przypisać istnieniu w MONAR-ze dwutygodniowego „okresu wstępnego”, który wskazuje na to, że trafiająca tu osoba nie jest już członkiem społeczeństwa i nie jest jeszcze członkiem „społeczności”. Nie ma ona bowiem żadnego statusu, co m.in. podkreślane jest przez noszenie drelichów, nie ma też żadnych praw. Podlega natomiast programowym regułom ośrodka. Aby zostać „nowicjuszem”, a więc również członkiem „społeczności”, musi ona uzyskać pozytywną opinię grupy. Dopiero ten moment wyznacza początek uczestnictwa jednostki w zasadniczym procesie resocjalizacji, którego przejście wymaga od niej osiągnięcia statusu „domownika” i „monarowca”, o czym za każdym razem decyduje „społeczność”. Należy przy tej okazji zaznaczyć, że nabywanie kolejnych statusów „nowicjusza”, „domownika” i „monarowca”, służy przede wszystkim realizacji programu resocjalizacji. Z punktu widzenia struktury społecznej natomiast, status przebywającej w MONAR-ze jednostki nie 11 Warto dodać, że z uwagi na alternatywne sposoby działań resocjalizacyjnych, metody MONAR-u nierzadko budziły wiele kontrowersji (Łuczak, 1995, 87-88). Jak zanotował Kotański: „Fama głosi, że gruchocze się tu osobowość człowieka, zmusza do katorżniczej pracy od świtu do nocy, obraża się ludzi, depcze ich godność i niezależność” (1984, 38). „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 77 78 jest jasno określony. Należy raczej traktować ją, jako osobę „wyłączoną” z „normalnego” życia. Nie mieszka ona bowiem w domu z rodziną, tylko przebywa w ośrodku 12 (dla przypomnienia, przepustki, np. na wyjazd do domu, są udzielane dopiero na etapie „świadomego leczenia”, kiedy jest się „domownikiem”). Kolejna kwestia, jaką należałoby tu podkreślić, dotyczy faktu, że program MONAR-owskiej resocjalizacji nie przewiduje precyzyjnie momentu, który mógłby nastąpić np. po określonym z góry okresie pobytu w ośrodku, a który miałby dotyczyć „wyjścia” jednostki ze „społeczności” (momentu będącego równocześnie „ponownym” jej „wejściem” do społeczeństwa). O tym również decydują członkowie „społeczności” i przedstawiciele kadry terapeutycznej, przy czym status „monarowca” uprawnia jednostkę do częstych przepustek, bez opiekuna, co ma służyć przygotowaniu jej do umiejętności organizowania sobie życia poza ośrodkiem. Etap ten można uznać za fazę stopniowego „włączania” jednostki do społeczeństwa. Precyzyjnie określony moment „separacji” jednostki ze społeczeństwa („okres wstępny”), jak również fakt, że odbycie procesu resocjalizacji wymaga od niej przebywania w ośrodku dopóty, dopóki „społeczność” nie ustanowi momentu jej wyjścia, wydają się wskazywać na pewne podobieństwo, jakie zachodzi między MONAR-owskim schematem resocjalizacji a modelem rytuału przejścia. W MONAR-owskim schemacie resocjalizacji, uchwytne bowiem są pewne zachowania dające się przyrównać do poszczególnych faz, jakie wyszczególnił Arnold van Gennep w swej koncepcji dotyczącej rites de passage. Dosyć czytelne są tu działania mające na celu wyłączenie jednostki ze społeczeństwa i włączenia jej do „społeczności” MONAR-u, co mogłoby odpowiadać fazie separacji (rites de séparation). Ponadto, jednostka biorąca udział w procesie resocjalizacji, poprzez fakt uczestnictwa w wewnętrznej strukturze ośrodka i podlegania jego regułom, nie zaś regułom obowiązującym na zewnątrz, w społeczeństwie, w dużej mierze pozwala się określić jako ta, która przebywa w okresie marginalnym (margé). Również wyjście z ośrodka, zaznaczane w sposób uroczysty – zwykle jest to dzień odświętny, przy czym zakończenie leczenia jest podkreślane rytualnym pasowaniem jednostki przez lidera ośrodka na „neofitę”, co najczęściej odbywa się z udziałem nie tylko „społeczności” terapeutycznej, ale również rodziny osoby kończącej leczenie – można by określić mianem fazy agregacji (agrégation), która jest potwierdzeniem realizacji procesu przejścia 13 . 12 Jakkolwiek teoretycznie rezydenci MONAR-u podlegają obowiązkowi edukacji, to w praktyce kwestia chodzenia do szkoły zależy od indywidualnej sytuacji (np. jeśli ktoś zostanie „nowicjuszem” w listopadzie, a wcześniej przerwał naukę, musi odczekać do września następnego roku). 13 Por. Burszta, Buchowski, 1992, 56; Stomma, 1981, 59; Turner, 1964, 5. Grzegorz Dąbrowski Page 78 79 Strukturalne podobieństwo, jakie zachodzi między tradycyjnym modelem rytuału przejścia a procesem resocjalizacji proponowanym przez MONAR, nie jest jednak wykładnią do tego, żeby uznać realizowaną przez tę instytucję ideę „przejścia” za odpowiednik, znanych z kultur plemiennych i ludowych, zachowań proklamujących zmianę statusu jednostki. Zasadniczym czynnikiem, który każe odróżnić od siebie te dwa modele aktywności kulturowej, jest chociażby kwestia istnienia wiary w sakralną moc powodowania „przejścia”, jak miało to miejsce w przypadku tradycyjnych rytuałów przejścia (Stomma, 1981, 59). Trudno powiedzieć to samo o „przejściu” proponowanym przez MONAR. Jest ono bowiem realizowane bez podpierania się jakąkolwiek spójną ideologią religijną. Z drugiej strony, fakt zmiany statusu jednostki, przechodzenia przez nią kolejnych etapów resocjalizacji, które w sposób symboliczny zaznaczają proces zmiany, jaka się w niej dokonuje, oraz to, że leczące się w MONAR-ze osoby przebywają w stanie pewnego „zawieszenia” (mieszkają w ośrodku, którego nie wolno samowolnie opuszczać), podlegając przy tym regułom, jakie obowiązują tylko w „społeczności”, a nie w społeczeństwie, pozwala stwierdzić, że propozycja MONAR-u w dużym stopniu wykazuje podobieństwo do teoretycznego modelu rytuału przejścia. Tym bardziej, że MONAR-owska metoda przywracania byłych narkomanów do życia w społeczeństwie bez narkotyku 14 , zasadza się na szczególnym rodzaju „przejścia” ze stanu narkomana (nieakceptowanego i często budzącego lęk) do stanu akceptowanego i wolnego od nałogu członka społeczeństwa. Proklamacji „przejścia” nie towarzyszy tu jednak wiara w magiczną moc powodowania tego faktu. Spośród wielu właściwych dla tradycyjnego rytuału przejścia elementów, które nie będą tu rozpatrywane, gdyż nie jest to celem tego artykułu, warto, z uwagi na chęć interpretacji przedstawień teatralnych, wskazać na te, które wiążą się z faktem odbywania resocjalizacji przez co najmniej rok, czemu towarzyszy konieczność zamieszkania w ośrodku. Jest to istotne o tyle, o ile podczas rytuałów granicznych (rites de margé), będących częścią rytuału przejścia, osobę poddawaną procesowi „przejścia” trzyma się w fizycznym oddaleniu od zwykłych ludzi albo usuwa się ją z normalnego domowego otoczenia, umieszczając ją tymczasowo w zamkniętej przestrzeni (Leach, 1989, 81) 15 . Z perspektywy koncepcji rites de passage, również ważnym wydaje się 14 Program wrocławskiego ośrodka MONAR-u nosi nazwę „Wracam do domu” (Kosiński, 2002, 1). 15 Warto też podkreślić, że odosobnienie i poddawanie młodzieży surowym doświadczeniom, zdaniem Ludwika Krzywickiego, pełni, w przypadku plemion pierwotnych, skuteczną funkcję pedagogiczną (1957, 199). „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 79 80 być fakt, że „włączana” do „społeczności” MONAR-u jednostka, razem z innymi uczestnikami procesu „przejścia”, podlega regułom innym niż te, które obowiązują w społeczeństwie. Z kolei „wyjście” ze „społeczności”, oznacza dla niej podporządkowanie się prawom, jakie obowiązują w społeczeństwie. Istnienie w MONAR-ze wymienionych praktyk, sugeruje, by zastanowić się nad zasadnością określenia opisanej „społeczności” mianem communitas. Termin ten, będący wynikiem heurystycznej modyfikacji koncepcji rites de passage, której dokonał Victor Turner, określa bowiem atrybuty stanu mediacji, jakiej podlegają uczestnicy procesu „przejścia”. Według Turnera stan communitas jest zaprzeczeniem strukturalnego porządku codzienności. Jest on również najważniejszym momentem rytuału przejścia, już to ze względu na skondensowane występowanie form symbolicznych, jakie wówczas dochodzą do głosu, już z uwagi na panującą wówczas szczególną atmosferę poczucia wspólnoty, która rządzi się innymi prawami, niż te, które obowiązują w życiu codziennym, i która podlega wyłącznie rytualnej kontroli (Buchowski, Burszta, 1992, 60; Burszta, 1998, 108-109). Stan communitas najlepiej określają takie pojęcia jak: sakralność, równość, anonimowość, brak własności, bezinteresowność, podporządkowanie, nieprzestrzeganie praw rodowych, głupota, brak statusu. Strukturę społeczną natomiast, cechują: świeckość, nierówność, system nomenklatury, własność, egoizm, podporządkowanie różnym osobom, obowiązywanie praw rodowych, rozwaga, status (Burszta, 1998, 109-110). Odniesienie cech, określających stan communitas, do „społeczności” MONAR-u ujawnia, że nie wszystkie z nich są dystynktywne dla omawianej tu wspólnoty terapeutycznej. Trudno bowiem jest mówić o sakralności, jaka mogłaby przyświecać omawianemu tutaj procesowi resocjalizacji. Jak już wcześniej zostało to zaznaczone, procesowi „przejścia” w MONAR-ze nie przyświeca wiara w magiczne powodowanie tego faktu. Z drugiej strony, większość właściwych dla stanu communitas cech, może służyć charakterystyce „społeczności”. W dużym stopniu bowiem, można mówić o równości jej członków, chociażby dlatego, że niezależnie od realizowanego przez jednostkę etapu resocjalizacji, ma ona takie samo prawo głosu jak pozostali uczestnicy „przejścia”. Veto postawione nawet przez „nowicjusza”, w jakiejkolwiek sprawie, jest podstawą do ponownego przedyskutowania danego problemu bądź do jego zamknięcia. Nie panuje tu również system nomenklatury, jak w społeczeństwie, jakkolwiek trudno mówić o anonimowości, gdyż utrudniałoby to poprawne prowadzenie terapii. Rozpatrując problem własności (bądź jej braku) i egoizmu, można wskazać na zasady „ograniczonego zaufania” i „jawności”, których przestrzeganie sprawia, że „wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich”, ponadto egoizm nie jest aprobowany, podobnie, jak podstawą do wyznaczenia Grzegorz Dąbrowski Page 80 81 przez „społeczność” dodatkowych prac jednostce na rzecz ośrodka, może być posiadanie przez nią „złotówki”, o której inni nie wiedzieli. Należy też zaznaczyć, że wytykanie innym zachowań, które nie są pożądane przez „społeczność”, nie wynika z chęci osiągnięcia indywidualnych korzyści przez zgłaszającą pretensję jednostkę, jest to raczej podyktowane interesem realizowania przez wszystkich programowych założeń MONAR-u. Problem dotyczący podporządkowania bądź podporządkowania wszystkim osobom o określonej randze nie wymaga chyba komentarza. Każdy podlega regułom wyznaczanym przez „społeczność”. Podobnie rzecz ma się z nieobowiązywaniem praw rodowych, bowiem odbywający resocjalizację w MONAR-ze ludzie, wspólnie mieszkają w ośrodku. Nie podlegają tym samym regułom innym, niż te, które tam panują. Kwestia statusu, o ile wcześniej została już podniesiona, wymaga natomiast rozwinięcia. Otóż, powołując się na koncepcję rites de passage, można przypuszczać, że fakt istnienia serii rytuałów marginalnych świadczy o tym, że jednostka uczestnicząca w tradycyjnie rozumianym procesie „przejścia”, pokonując kolejne z nich, podlega permanentnej zmianie, której zwieńczeniem ma być „włączenie” jej do społeczeństwa, z nową rangą i nowym statusem. Jednak prawa, jakie panują w tym stanie medialnym, którego doświadcza jednostka, egzemplifikują tylko ten etap. Podobnie jest chyba w MONAR-ze, gdzie osiąganie statusu „nowicjusza”, „domownika” i „monarowca” ma znaczenie tylko w „społeczności”. Osoba przebywająca w MONAR-ze wpisana jest w wewnętrzną strukturę procesu „przejścia”, który ma jej ułatwić osiągnięcie nowego statusu w strukturze społecznej. Dopóki jednak w tym uczestniczy, nie jest jeszcze „neofitą” i nie jest już kimś, kto używa narkotyków. Jej stan jest nieokreślony. Omawiając ośrodek wrocławski, należy jeszcze wspomnieć o pewnych działaniach, które sprawiają, że nie można w sposób ostry określić, czy „społeczność” znajduje się w stanie communitas czy też nie. Chodzi przede wszystkim o sprawę uczęszczania do szkoły (w zależności od tego na jakim etapie leczenia jest jednostka), wydawania przepustek na wyjście z ośrodka (z opiekunem lub bez) i kontakty z rodziną. Wynika to poniekąd z programu, którego hasło brzmi: „wracam do domu”, co w zasadzie wyjaśnia celowość sukcesywnych starań, które mają doprowadzić do tego, by powrót ten był udany. Sam obowiązek uczęszczania do szkoły, z uwagi na wiek leczących się we wrocławskim MONAR-ze osób, nie wymaga raczej komentarza. Zamykając ten etap rozważań, wypada jeszcze wspomnieć o zasadzie, która mówi o tym, że działalność ośrodka podporządkowana jest nie konkret- nej osobie, tylko programowi. W praktyce, jej stosowanie nie dopuszcza do sytuacji, w której kierownikiem (liderem) ośrodka, mogłaby zostać osoba wyznaczona przez jakąkolwiek instytucję „odgórną”, która nie byłaby akceptowana przez „społeczność”. Przestrzeganie tej zasady, zapewnia również funk„Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 81 82 cjonowanie poszczególnych ośrodków MONAR-u według schematu, który istnieje już ćwierć wieku. Wszystko, co zostało tu do tej pory powiedziane na temat MONAR-u pozwala przypuszczać, że to właśnie „społeczność”, pod czujnym okiem lidera i kadry terapeutycznej, która musi zostać zaakceptowana przez ową „społeczność”, w największym stopniu ustala bieżące zasady procesu „przejścia” i kontroluje jego przebieg. Zastanawiając się nadal nad słusznością określania „społeczności” mianem communitas, wypada wrócić do kwestii sakralności, bowiem idea kontaktu z sacrum, która jest jednym z zasadniczych elementów tradycyjnie pojmowanego rytuału przejścia, nie znajduje swego wyrazu w proponowanym przez MONAR procesie „przejścia”. Fakt ten, z jednej strony, może podważać zasadność ujmowania „społeczności” za pomocą pojęcia communitas, z drugiej jednak strony, zmusza do refleksji na temat kultury współczesnej, która jest, nawet w granicach administracyjnych Polski, tworem tak heterogenicznym i poprzedzielanym różnymi granicami mentalnymi, że trudno tu mówić o spójnym światopoglądzie jej przedstawicieli, zwłaszcza religijnym. Ponadto, o czym należy pamiętać, koncepcja rites de passage oraz pojęcie communitas, powstały w odniesieniu do innej rzeczywistości kulturowej, takiej, w której idea sacrum była immanentną częścią branych pod uwagę systemów kulturowych. Natomiast większość współczesnych społeczeństw Zachodu, nie potrzebuje odnosić swych działań do sacrum. Właściwa kulturze Zachodu konwencja, ujmowania, organizowania i opisywania rzeczywistości, potrafi obejść się bez dogmatów. MONAR jest tego dobrym przykładem. Doświadczenie empiryczne jest tu wystarczającą podstawą do przeprowadzania działań, które, przynajmniej w moim odczuciu, zasadzają się na idei symbolizowania procesów „przejścia”, co z kolei jest prowokacją do tego, by stworzoną przez MONAR strukturę resocjalizacji porównywać do koncepcji rites de passage a „społeczność” do teorii communitas. Niezależnie od tego, czy MONAR-owski proces „przejścia” zostanie określony mianem zlaicyzowanego rytuału przejścia bądź też współczesnej jego formy, nie powinno być nadużyciem zastosowanie pojęcia communitas, przynajmniej dla potrzeb tego artykułu, na określenie „społeczności”. Jest ona bowiem grupą, znajdująca się w stanie pewnego „zawieszenia”, której celem jest osiągnięcie przez jej członków zmiany statusu, z narkomana w „neofitę”. Jest ona również wspólnotą otwartą dla każdego członka społeczeństwa 16 , który uzależnił się od narkotyków. Uczenie tych osób postaw 16 Można hipotetycznie założyć istnienie instytucji, która zajmuje się leczeniem narkomanów i wykorzystuje w tym celu te same metody co MONAR, jednak Grzegorz Dąbrowski Page 82 83 pro-społecznych, zachowań interpersonalnych, poczucia własnej wartości, a nade wszystko wpajanie im nawyków abstynenckich, wydaje się być pożyteczne z punktu widzenia społeczeństwa, które nie wykształciło ogólnie uznanych systemów regulujących użycie narkotyku. Przystępując do opisu przedstawień teatralnych, które odbyły się we wrocławskim ośrodku MONAR-u z okazji dziewiętnastej rocznicy jego powstania, wypada wstępnie dokonać hipotetycznego rozróżnienia na teatr dla wszystkich członków społeczeństwa (taką funkcję pełnią teatry publiczne) i teatr dla konkretnej grupy. Powodem takiego rozróżnienia jest chociażby fakt, że każde przedstawienie jest rodzajem komunikatu nadawanego w konkretnym kodzie. Kod z kolei, może być różny w zależności od kontekstu, do którego odnosi się dana sztuka. Można przypuszczać, że znajomość konkretnych kontekstów może wpływać na odbiór przedstawień z nimi związanych. W przypadku przedstawień teatralnych, jakie miały miejsce we wrocławskim ośrodku MONAR-u, znajomośc owego kontekstu wydaje się mieć duże znaczenie dla odbioru całości. Wypada przyjrzeć się zatem, jakimi właściwościami cechuje się teatr w MONAR-ze, gdzie widzami i aktorami są członkowie „społeczności” złożonej z osób, które dzielą ze sobą wiele wspólnych doświadczeń, i które realizują wspólny cel. Spośród sześciu małych form teatralnych, jakie zostały zaprezentowane w ośrodku wrocławskiego MONAR-u, (wieczorem 20. kwietnia bieżącego roku), pięć dotyczyło problemów związanych z uzależnieniem narkotykowym i jego przezwyciężaniem. Pomysłodawcami i odtwórcami ról byli członkowie „społeczności” terapeutycznych MONAR-u z ośrodków w Gdańsku, Krakowie, Zbicku (koło Opola) i Wrocławiu. W przeglądzie udział wzięła jeszcze trzyosobowa grupa „neofitów”. Jako pierwsza wystąpiła grupa teatralna z ośrodka wrocławskiego (Teatr Stara Pralnia, tytuł przedstawienia: „Bez tytułu”). Środkiem wyrazu była tu pantomima. Tłem do spektaklu były ilustracje muzyczne (emitowane z magnetofonu). Przedstawienie składało się z trzech części. W pierwszej dodatkowo wykorzystuje również ideę kontaktu z sacrum. Gdyby warunkiem wyleczenia jednostki z nałogu narkotykowego i utrzymania przez nią abstynencji było przyjęcie przez nią uznawanego przez tę wspólnotę systemu przekonań religijnych, można by mówić o rytuale przejścia par excellence. Należy zaznaczyć jednak, że jednostka, która przeszłaby przez ten proces „przejścia”, zostałaby włączona w pierwszej kolejności do konkretnej grupy religijnej, której idee warunkowałyby jej percepcję rzeczywistości społecznej. MONAR, w odróżnieniu od tego hipotetycznego modelu, daje wszystkim równe szanse – przygotowuje ludzi do życia w społeczeństwie i pozostawia prawo wyboru przekonań światopoglądowych. „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 83 84 z nich, ubrani na biało aktorzy tańczyli w rytm muzyki techno. Transowy charakter tańca podkreślały dodatkowo błyski emitowane z lampy stroboskopowej. Pod koniec tej części przedstawienia, gdy muzyka ucichła a tancerze legli na podłodze, przyszedł człowiek ubrany na czarno i okrył wszystkich suknem koloru czarnego. Tancerze budząc się ze snu, znów zaczęli tańczyć (w rytm innej już muzyki, opartej na rytmie, jednak bogatej w atonalne środki wyrazu), jednak zewnętrzną przestrzeń ich tańca wyznaczało ułożone w krąg czarne sukno. Człowiek w czarnym ubraniu tańczył razem z nimi i ustawiał twarze i ręce każdego z osobna w sposób sugerujący jego władzę nad resztą. W scenie wieńczącej przedstawienie, ubrani na biało tancerze zjednoczyli swoje siły, wyrwali się poza krąg wyznaczany przez czarne sukno, a następnie okryli nim człowieka ubranego na czarno. Towarzyszyła temu również inna muzyka – pełne spokoju i optymizmu płaszczyzny dźwiękowe, tworzone przez Jana Garbarka. Interpretując to przedstawienie, można zasugerować, że człowiek w czarnym ubraniu mógł symbolizować dealera albo narkotyk, który pojawił się na młodzieżowej imprezie, i który ograniczył wolność zebranych tam osób. Jednak dzięki grupowemu działaniu problem został pokonany – młodzi ludzie wyszli poza symbolizowany przez czarne sukno krąg uzależnienia i działania mocy dealera bądź narkotyku. Jako następna wystąpiła grupa młodych ludzi z ośrodka MONAR-u w Gdańsku. Ich przedstawieniu również towarzyszyła bardzo rytmiczna muzyka techno i błyski z lampy stroboskopowej. Również i tutaj, ze sceny nie padło żadne słowo. Tym razem, ubrani na czarno aktorzy, siedzieli na podłodze i mieli na piersiach przyczepione tabliczki z napisami: „słabość”, „zwątpienie”, „samotność”, „lęk” i „uzależnienie”. Istota przedstawienia polegała na tym, że jedna z tych osób postanowiła wstać i zerwać swoją tabliczkę z napisem „słabość”, w miejsce której przykleiła sobie nową, z napisem „odwaga”. Następnie, osoba ta postanowiła namawiać kolejną, by zrobiła to samo. Na piersiach aktorów, w miejsce starych, pojawiły się takie napisy, jak „marzenia” i „siła”. Radość wśród publiczności wywołała scena, w której aktorzy ze zmienionymi tabliczkami podeszli do osoby, która miała na piersi wypisane „samotność”. W miejsce tego przyklejono jej słowo „przyjaźń”, co dodatkowo zaakcentowane zostało zbiorowym uściskiem. Od tego momentu, na scenie została już tylko jedna siedząca osoba z emblematem „uzależnienie”. Trzeba też dodać, że dziewczyna grająca tę postać, w pełen ekspresji sposób pokazywała, jak zmaga się sama ze sobą, co obrazowała wyciąganiem przed siebie rąk, które nie mogły sięgnąć tego, co było istniejącym gdzieś w oddali przedmiotem jej pożądania. Koniec przedstawienia wieńczyła scena, w której wszyscy „odmienieni”, zerwali tabliczkę z piersi ostatniej siedzącej osoby. W to miejsce przyczepili jej emblemat z napisem „wolność”. Grzegorz Dąbrowski Page 84 85 Nie ma chyba potrzeby interpretować tego przedstawienia, gdyż jego wymowa, podobnie jak poprzedniego, była bardzo bezpośrednia. Trzecim z kolei, jaki zagościł na symbolicznej scenie wrocławskiego MONAR-u, był teatr przedstawicieli „społeczności” z Krakowa (Niekonwencjonalny Teatr Nie Teraz 90210, tytuł przedstawienia: „Żarówka świeci, blednie i gaśnie”). Tutaj aktorzy byli nieco starsi od tych, którzy grali w dwóch poprzednich spektaklach. Przedstawienie składało się z dwóch aktów i było czymś w rodzaju humoreski na temat życia bezdomnych ludzi. Aktorzy występowali w przebraniu (peruki, śmieszne stroje itd.). Pierwszy akt przedstawiał grupę rozrywkowo do życia nastawionych ludzi, którzy spotykają się w górskim schronisku. W następnym, ludzie ci byli grupą bezdomnych, którzy „kombinują”, jak zdobyć trochę grosza i jedzenia. Mimo tej sytuacji, na scenie wciąż panował humor i nie padły żadne słowa na temat narkotyków. Jednak liczne dialogi i odgrywane sytuacje, narzucały skojarzenia, że w gruncie rzeczy nie tylko o jedzenie tutaj idzie, ale i o narkotyk. W każdym razie, pokazywane tu było życie ludzi bez domu, pieniędzy i jedzenia, którym, jeśli już trafił się jakiś kąsek, zabierał go przechodzący od czasu do czasu „normalny” człowiek. Pewnej nocy, do miejsca, w którym spali bezdomni, przyszła śmierć i zabrała jednego z nich. Po tym incydencie była już tylko jedna scena, w której „normalnemu” człowiekowi zabrano hamburgera. Tym razem on był bezdomnym, co było oznajmieniem faktu, że każdego może spotkać los podobny do tego, jaki przypadł bohaterom tego spektaklu. Przedstawienie wzbudzało dużo śmiechu w trakcie jego trwania, a gdy się skończyło, wywołało burzę oklasków. Jako czwarty w kolejności wystąpił teatr ze Zbicka (tytuł przedstawienia: „Ślady na piasku, kręgi na wodzie”). W tym przypadku, aktorzy również liczyli sobie ponad dwadzieścia lat. Ich spektakl był bardzo poetycki i metaforyczny. Nie było tutaj uśmiechów. Aktorzy występowali w czarnych strojach, a przestrzeń sceny wyznaczał krąg świec. Akompaniamentem muzycznym była gra na gitarze jednego z aktorów. Pełno tu było niedopowiedzianych zdań na te- mat miłości, piękna, sensu życia, a także osiągania krajobrazów umysłu, które do niczego nie prowadzą. W niektórych momentach aktorzy wygłaszali swoje sentencje, stojąc za pustymi ramami od obrazów. Od czasu do czasu po scenie przechadzała się postać, owinięta czarną chustą, trzymająca w rękach biały zawiniątek. Atmosfera była przesiąknięta swoistym mistycyzmem i choć większość z sentencji, dotyczyła tego, jak straszną rzeczą jest uzależnienie od narkotyku, nie padło żadne bezpośrednie słowo, które nazywałoby rzecz po imieniu. W ostatniej scenie, postać owinięta czarną chustą położyła swoje zawiniątko na podłodze i wyciągnęła z niego bochenek chleba. Następnie aktorzy ustawili się w szeregu i wyrecytowali: „Jesteśmy tylko śladami na piasku, kręgami na wodzie”. „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 85 86 Spektakl ten, według wielu osób z publiczności, z którymi rozmawiałem, był zbyt trudny. Z podobnym odbiorem spotkała się propozycja występujących, jako następnych w kolejności, „neofitów”. W tym przypadku, troje aktorów (dwóch mężczyzn i kobieta, grubo po trzydziestce), z pomalowanymi na biało twarzami, na tle obrazów malowanych farbami fluorescencyjnymi i przy akompaniamencie spokojnej muzyki autorstwa Erica Claptona, przechadzało się po scenie i wypowiadało równie metaforyczne sentencje, jak w poprzednim przedstawieniu. Można było np. usłyszeć zdanie: „Dajesz mi dużo, dzięki tobie widzę więcej, ale nie potrafię już odróżnić czerni od bieli”. Również i tu pojawiały się aluzje do okresu uzależnienia (np. kucanie w kręgu nad zapaloną świeczką) 17 . Przedstawienie skończyło się wypowiedzią na temat kamieni, które trwają i są twarde (taką postawę musi zachować „neofita”, który chce wytrwać w abstynencji). Była to kolejna impresja twórcza, w której nie nazwano narkotyku bezpośrednio „po imieniu”. Ostatnią propozycją był, odgrywany przez grupę z Gdańska (tę samą, co poprzednio), spektakl oparty na fragmentach pochodzących z „Ożenku” Nikołaja Gogola. Nie różnił się on niczym od szkolnych przedstawień teatralnych, jednak, co warte podkreślenia, był to akcent, że ludzie z ośrodka odwykowego mogą odgrywać „normalne” role, jak ich rówieśnicy, którzy nie uzależnili się od narkotyków. Nastolatkom z wrocławskiego ośrodka MONAR-u najbardziej podobało się przedstawienie Gdańszczan, w którym aktorzy zrywali tabliczki znamionujące stan uzależnienia, przez co zyskiwali wolność, przyjaźń, siłę, odwagę i marzenia. Podobny osąd wydało jury, w skład którego wchodzili przedstawiciele kadry poszczególnych ośrodków. Wypada zatem zastanowić się, dlaczego ten właśnie spektakl zyskał największe uznanie. Być może zadecydowała o tym największa bezpośredniość wyrazu? W tym przypadku, zdefiniowano wprost to, co wiąże się z uzależnieniem, określono również korzyści, jakie płyną z uwolnienia się od narkotyku. Warto jeszcze zwrócić uwagę, że spektakl ten w najbardziej skondensowany sposób ukazał „przejście” od stanu uzależnienia do stanu „nie brania”. Mógł to być symbol zmiany statusu, jaki dokonuje się w jednostce będącej członkiem „społeczności” MONAR-u. Dodatkowo, ważnym wydaje się być to, że czynu tego dokonano grupowo. Podobnie było w pierwszym przedstawieniu, gdzie również grupa pokonała dealera bądź narkotyk. Co warte podkreślenia, zarówno propozycję Wrocławian jak i Gdańszczan (w obu przypadkach byli to ludzie nastoletni), cechowała duża prostota formy i bezpośredniość wyrazu (mimo, że przed- 17 Narkomani uzależnieni od opiatów, przed dokonaniem iniekcji, podgrzewali „kompot” nad świeczką – stąd prawdopodobnie pochodzi pojęcie „grzanie”. Grzegorz Dąbrowski Page 86 87 stawienia te, jako jedyne, oparte były wyłącznie na języku gestów), czego nie można powiedzieć o, pełnych metafor i niedopowiedzeń, przedstawieniach odgrywanych przez „neofitów” i członków „społeczności” (będących powyżej dwudziestego i trzydziestego roku życia) ze Zbicka i z Krakowa. Kilka słów należy powiedzieć jeszcze o muzyce wykorzystanej przez nastolatków z MONAR-u, jako tło do ich przedstawień. Z jednej strony korzystanie z dynamicznych rytmów techno, mogło być podyktowane chęcią odzwierciedlenia imprez, na których ludzie ci sięgali po narkotyki. Z drugiej strony trzeba zaznaczyć, że muzyka tego typu nie jest na co dzień pożądana w „społeczności” 18 , określa się ją mianem „toksycznej”. Należy jednak podkreślić, że w przypadku święta, a takim była niewątpliwie uroczystość upamiętniająca dziewiętnastą rocznicę powstania wrocławskiego ośrodka MONAR-u, bardzo często mają miejsce działania, które symbolizują odwrócenie panującego na co dzień porządku (Caillois, 1995, 131) – w tym przypadku chodzi o codzienny porządek „społeczności” Przy okazji omawiania prawidłowości związanych z obchodzeniem święta, należy zaznaczyć, że w tej kategorii najlepiej zmieścił się chyba pomysł teatru z Krakowa, w którym ośmieszono narkomańską przeszłość, choć nie brakowało tu symboliki śmierci. Jest jednak dawno dostrzeżoną przez humanistów prawidłowością, że podczas święta „Narodziny tego co nowe, większe i lepsze są tak samo nieuchwytne i konieczne jak śmierć tego co stare. Jedno przeistacza się w drugie, lepsze, ośmiesza i zabija gorsze” 19 (Bachtin, 1975, 366). Na marginesie wypada dodać, że posługiwanie się symboliką śmierci może mieć na celu symboliczne zaakcentowanie zmiany 20 , w tym wypadku takiej, która mogła polegać na uśmierceniu narkomańskiej osobowości, w miejsce której powołuje się do życia osobę wolną od narkotyku. 18 Uczestnicząc w zebraniu „społeczności” miałem okazję się o tym przekonać. Osobie, która miała w posiadaniu kasetę z muzyką techno, grupa przydzieliła dodatkowe prace w ośrodku. 19 Warto dodać, że eksponowanie symboliki śmierci w trakcie MONARowskich przedstawień teatralnych, nie tyle jest narzędziem przestrogi, co warunkiem narodzin tego, co jest celem MONAR-u, stworzenia osoby wolnej od nałogu, zmiany społecznego statusu trafiających tu osób. 20 Wielu piszących o inicjacji, będącej jedną z form rytuałów przejścia podkreśla, że konieczność doświadczania symbolicznej śmierci podczas tego rytuału, wiąże się z koniecznością symbolicznego zaznaczenia śmierci jednostki w poprzednim stanie, która bez tego nie mogłaby się narodzić jako osoba dorosła (Eliade, 1997, 10). „Śmierć, ten największy ze wszystkich rytuał przejścia, nadaje się najbardziej do wyrażenia – w języku obrzędów i symboli kultury tradycyjnej – każdego jakościowego przełomu, a więc też przerodzenia nowicjusza w człowieka dojrzałego” (Wasilewski, 1979, 196-107). „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 87 88 I chyba temu celowi miał służyć pomysł zorganizowania przeglądu małych form teatralnych, z okazji wspomnianej rocznicy. Przedstawiciele „społeczności” z różnych ośrodków, za pomocą języka teatru zamanifestowali to co jest celem MONAR-u, ale jest też celem święta – spoglądaniem w przyszłość i zwycięstwem tej przyszłości, tworzeniem wspólnoty, w której obowiązuje reguła wolności, braterstwa i równości (Bachtin, 1975, 366), umacnianiem się tejże wspólnoty w bycie (Caillois, 1955, 138). Dokonując konkluzji, można stwierdzić, że pomysł realizowania programowych celów MONAR-u za pomocą języka teatru, nie jest wyłącznie spełnianiem funkcji terapeutycznych poprzez angażowanie przebywających tam ludzi w udział w tworzeniu artystycznych form wyrażania rzeczywistości. Teatr bowiem, zwłaszcza w stanie communitas, czego dowodzi wieczór teatralny z okazji jubileuszu wrocławskiego MONAR-u, jest skodyfikowanym systemem symboli, który opiera się na wspólnym dla wszystkich uczestników „przejścia” kontekście. Dzięki temu język tego teatru może być dobrym narzędziem, które służy wzmacnianiu nawyków myślowych i zwyczajów, które mają niezwykłą wartość dla grupy 21 . Potwierdza to fakt, że większość głoszonych ze sceny treści dotyczyła jednego problemu, który MONAR stara się rozwiązywać, właśnie poprzez realizację, implikującego poniekąd stan communitas, procesu „przejścia”. W tym przypadku, teatr wydaje się być czymś więcej niźli tylko rozrywką i metodą terapii. Kwalifikuje się on poniekąd do miana jednego z rytuałów marginalnych, jakie mają miejsce podczas rites de passage, i które, o ile można je w przypadku MONAR-u tak określić, wydają się mieć niemałe znaczenie w proponowanym przez tę instytucję procesie „przejścia”. Mówiąc natomiast o teatrze, właśnie jako o jednym z rytuałów marginalnych, należałoby zwrócić uwagę na to, że celem rytuału jest m.in. przekazanie jak największej ilości treści istotnych dla grupy, treści będących sumą wcześniejszych doświadczeń, treści konstytuujących porządek rzeczywistości, w przypadku MONAR-u, rzeczywistości zorientowanej wokół celowości podejmowanych przez tę instytucję działań. Te z kolei – jako nośnik owych treści, doświadczeń i celów – wykorzystują, jak można przypuszczać, metaforyczność sytuacji, jaką jest w stanie stworzyć teatralność przekazu, co sprawia, że w tym konkretnym przypadku seria przedstawień, jakie zaprezentowali leczący się w MONAR-ze ludzie, stała się mataforą wyrażającą podstawową ideę realizowaną przez MONAR – ideę „przejścia”. 21 Zdaniem Bronisława Malinowskiego, podobną funkcję spełniają rytuały inicjacji (1990, 394). Grzegorz Dąbrowski Page 88 89 Literatura Bachtin M. 1975 Twórczość Franciszka Rebelais’go a kultura ludowa średniowiecza i renesansu. Przeł. A. i A. Goreniowie, Wydawnictwo Literackie, Kraków. Buchowski M., Burszta W. J. 1992 O założeniach interpretacji antropologicznej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa. Burszta W. J. 1998 Antropologia kultury. Tematy, teorie, interpretacje, Zysk i S – ka Wydawnictwo, Poznań. Caillois R. 1995 Człowiek i sacrum, przeł. A. Tatarkiewicz, E. Burska, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa. Eliade M. 1997 Inicjacja, obrzędy, stowarzyszenia tajemne. Narodziny mistyczne, przeł. K. Kocjan, Znak, Kraków. Firlit G. 1990 Młodzieżowy Ruch na rzecz przeciwdziałania narkomanii – MONAR powstanie i ewolucja ruchu, [w:] Studia nad ruchami społecznymi T. III, (red.) J. Słupińska, W. Modzelewski, Uniwersytet Warszawski Instytut Polityki Społecznej, Warszawa, s. 59-110. Kotański M. 1984 Ty zaraziłeś ICH narkomanią, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa. 1984a Wstęp, [w:] Problemy narkomanii. Zarys metod resocjalizacji i profilaktyki „Monaru”, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa, s. 5-6. 1984b Model leczenia narkomanii w Głoskowie, [w:] Problemy narkomanii. Zarys metod resocjalizacji i profilaktyki „Monaru”, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa, s. 15-29. „Rytuał przejścia” w MONAR-ze Page 89 90 Kosiński J. 2002 „Wracam do domu”, Komputerowy wydruk merytorycznego programu wrocławskiego ośrodka MONAR-u na rok 2002, s. 1-7. Krzywicki L. 1957 Pierwociny więzi społecznej, Dzieła T.1, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa. Leach E. R. 1989 Kultura i komunikowanie, [w:] Leach Edmund, Greimas Algirdas Julien, Rytuał i narracja, przeł. M. Buchowski, A. Gregorczuk, E. Umiń- ska-Plisenko, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, s. 21-98. Łuczak E. 1995 Narkomania jako problem społeczny, Wydawnictwo ART., Olsztyn. Malinowski B. 1990 Mit, magia, religia, przeł. B. Leś, D. Praszałowicz, Polskie Wydawnictwo Naukowe, Warszawa. Siczek J. 1987 Zmartwychwstali, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa. Stomma L. 1981 Antropologia kultury w Polsce – dziedzictwo, pojęcia, inspiracje, materiały do słownika, cz. III, „Polska Sztuka Ludowa”, R. XXXV, nr 1, s. 58-60. Turner W. V. 1964 Betwixt and Between: The Liminal Period in Rites de Passage, [w:] Symposium on New Approaches to the Study of Religion, (red.) M. E. Spiro, Chairman, American Ethnological Society, Seattle, s. 4-20. Wasilewski J. S. 1979 Podróże do piekieł. Rzecz o szamańskich misteriach, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa. Grzegorz Dąbrowski – słuchacz Śląskoznawczego Studium Doktoranckiego w Uniwersytecie Wrocławskim Page 90 91 L UCYNA R ATKOWSKA O chorobie i umieraniu w mass-mediach On illnes and dying in mass-media This article discusses the cultural background of the notion of death and in particular, its position within Euro-American culture as it is reflected in the press. The main focus is on the attitude towards the dying, death, and all that announces it. Our attitude to death is always ambiguous and depends on how and of what one dies. Those dying of such ailments as AIDS or Creutzfeldt-Jakob disease suffer immensely, both physically and. mentally Pain, the inability to control one’s physiology, bodily ugliness, dependence on others, the impossibility of living on one’s own and performing one’s duties, and finally the sudden shattering of one’s hopes and ambitions – all these are related to the sense of losing those qualities that are regarded in our culture as „human.” Our relatives die in solitaire, in alien surroundings, whereas we ourselves do not partake in death. Society isolates people who are expected to die soon; the ill and the old exists as if beyond „our world.” Those who suffer from venereal or humiliating diseases are treated in a peculiar way. translated by Justyna Deszcz Bądź piękny, szczupły, aktywny. Odżywiaj się zdrowo, uprawiaj sport. Bądź optymistą – takie oto hasła przychodzą mi na myśl, kiedy ktoś mówi: ,,współczesność”. Nasz świat, to świat, w którym pożądaną normą jest zdrowie i młodość. Stronice czasopism, bilboardy prześcigają się w pokazywaniu młodości, piękna, sprawności. Według M. Lisowskiej-Magdziarz, żyjemy w epoce swoistego kultu młodości, który wyraża się traktowaniem jej nie jako naturalnego okresu przejściowego pomiędzy dzieciństwem a dojrzałością, lecz jako wartości samej w sobie 1 . Ponadto, na wiele aspektów naszego codziennego życia patrzymy dzisiaj z perspektywy medycyny. Jeśli ktoś nie akceptuje swojego ciała – idzie do chirurga plastycznego, jeśli boli go głowa – 1 Małgorzata Lisowska – Magdziarz, Bunt na sprzedaż. Przemysł muzyczny – reklama – semiotyka, Kraków 2000, s. 94. Zeszyty Etnologii Wrocławskiej Nr1(4)/2002 Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego Page 91 92 bierze aspirynę, inny rodzaj pigułki na depresję, jeszcze inny na nadpobudliwość. Wielkie odkrycia medycyny wpoiły w nas przekonanie, że życie powinno być całkowicie wolne od bólu. Normą jest bycie młodym, dlatego obroną przed starością jest chodzenie w dżinsach i „adidasach”, gdyż są to akceptowane społecznie kostiumy młodości. Nie chcemy się zestarzeć 2 , jak zauważa Adam Paluch: „[...] człowiek chorobliwie wręcz poszukuje oznak starzenia się i defektów urody, ogarnia go permanentny lęk przed utratą atrakcyjności i robi wszystko, aby zlikwidować i zatuszować te niemiłe ciału i społeczeństwu oznaki [...] Oszukujemy czas biorąc odpowiednią kurację ortomolekularną, wstrzykując kolagen, robiąc lifting, poddając się chirurgicznemu zabiegowi kosmetycznemu” 3 . W naszej kulturze, którą charakteryzują szybkie przemiany, znaczenie wiedzy dawno zdobytej maleje, starzeje się ona wraz z ludźmi. Starzy ludzie nie są autorytetami, nie obdarza się ich szacunkiem – mówi się, że są w wieku „poprodukcyjnym”, stopniowo usuwają się na margines życia społecznego, są zbędni. Niczego się już od nich nie oczekuje. Czasami są nawet określani jako ciężar dla społeczeństwa – albo zajmują miejsca pracy młodym (chcąc dorobić do emerytury), albo chorują i społeczeństwo ponosi tego koszty. Jesteśmy skłonni przyjąć pogodną starość. Pogodni, samodzielni i samowystarczalni staruszkowie opiekujący się swoimi wnukami (tak jak w re- klamie cukierków „Werthers Oryginal”) – oto ideał. Kiedy do obrazu starości wkrada się choroba, czy niedołężność – odrzucamy go. Powstają domy starców, których pensjonariusze nierzadko mają rodziny, dorosłe dzieci. Organizuje się domy dziennego pobytu dla staruszków z dzielnicy – w skutek czego spędzają oni coraz mniej czasu w domach, w kręgu rodziny. Izolowani przez społeczeństwo ludzie starzy skupiają się we własnych kołach rówieśniczych – tam życie biegnie ich rytmem. Osobną kwestią jest stosunek do opiekunów, do ludzi którzy mają w rodzinie kogoś wymagającego stałej opieki. W pewnym sensie można uznać, iż oni także są odsuwani na margines społecznego życia, czy po prostu uważani za obciążonych ciężarem, który nie pozwala im na nic innego. Na przykład, jednej z kobiet odmówiono prawa do adopcji – urzędniczka stwierdziła, że nie spełnia ona wymogów adopcyjnych, ponieważ: „[...] od lat opiekuje się matką chorą na Alzheimera. Dla ośrodka adopcyjnego jest to przeszkoda 2 Starość jest kategorią zarówno kulturową jak i biologiczną, przy czym obie te kategorie często różnią się od siebie. Miejsce ludzi starych w społeczeństwie wyznacza kultura. 3 Adam Paluch, Wizerunek nasz, czyli ciało na scenie ponowoczesności, [w:] Transformacja, ponowoczesność wokół nas i w nas, pod red. A. Palucha, Wrocław 1999, s. 122. Lucyna Ratkowska Page 92 93 «nie do przeskoczenia». Powiedziano mi, że mam poczekać, aż sytuacja się wyklaruje, czyli aż matka umrze. Podobno nie jestem wystarczająco dyspozycyjna” 4 . Stereotypy dotyczące wieku starczego są zazwyczaj wyrażane bardzo subtelnie. Media, na przykład, pokazują w reklamach najczęściej ludzi młodych i zdrowych, chyba, że celem reklamy jest promocja artykułu przeznaczonego dla ludzi najstarszych – na ogół środka poprawiającego stan zdrowia. Kładąc nacisk na młodość i żywotność, media sugerują, że starość jest niepożądana. Współcześnie coraz rzadziej słyszymy o śmierci jako naturalnym porządku rzeczy; ludzie umierają z powodu chorób, wypadków. Leczymy choroby odsuwając śmierć w przyszłość, ale i tak wiadomo, że umierający na zawał serca osiemdziesięciolatek, to nie tylko przypadek choroby wieńcowej zakończony śmiercią. Choroba, którą uznano za powód jego śmierci była przecież jedynie przejawem biologicznej starości, który usunął w cień pozostałe. Dziś na śmierć przygotowują nas historie choroby, książeczki zdrowia, poczekalnie w przychodniach – są to swego rodzaju rytuały medyczne. Współczesne ,,umarł nagle” znaczy tyle co „nie chorował”. Umieramy w szpitalach lub hospicjach, rzadziej we własnych domach, z mniej lub bardziej pospolitą diagnozą, taką jak: udar, niewydolność krążenia, zapalenie płuc czy rak. Każda śmierć ma jakiś konkretny powód; np. w roczniku statystycznym istnieją rubryki: zgony według przyczyn, zgony nie- mowląt według wieku i przyczyn... 5 . O starości, o śmierci a także o chorobie, która tę śmierć sprowadza, w naszej kulturze nie rozmawia się. Co ciekawe, ten „zakaz” wprowadza się także wśród ludzi starych, na przykład w jednym z Domów Dziennego Pobytu dla osób starszych we Wrocławiu „zabronione jest palenie papierosów i picie alkoholu, a także rozmowy na tematy niekonstruktywne, na przykład na temat choroby” 6 . Śmierć została zawłaszczona przez chorobę i stanowi tym samym jej ostatni etap czy moment, dlatego myślę, że właśnie to końcowe stadium jakiejś konkretnej choroby można nazwać współczesnym zwiastunem śmierci. 4 Grażyna, List tygodnia, „Wysokie Obcasy” (cotygodniowy dodatek do „Gazety Wyborczej”), nr 48 (140): 1.12.2001, s. 6. 5 Np.: Rocznik statystyczny województwa wrocławskiego, R.XIX, Wrocław 1994, s. 104 – 105. Te same kategorie tabel występują także w pozostałych rocznikach statystycznych. 6 Monika Sidorowicz, Przyjaciele seniorów, „Wrocławska Gazeta Domowa”, nr 14/136/200: 30.03 -03.04.2001 s. 5. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 93 94 Co dzieje się dalej z umierającym człowiekiem? Oto, co mówi Elisabeth Kubler-Ross na ten temat: „[...] chory często zostaje wyrwany ze swego przyjaznego otoczenia i śpiesznie zawieziony do szpitala. [...] Jazdę do szpitala można uznać za pierwszy etap umierania.[...] Kiedy pacjent jest ciężko chory, często traktuje się go jak kogoś, kto nie ma prawa do własnego zdania. Inna osoba podejmuje decyzje, czy, kiedy i w jakim szpitalu będzie umieszczony. (...) Powoli, lecz nieubłaganie zaczyna być traktowany jako przedmiot. Nie jest osobą. Decyzje często podejmowane są bez zapytania go o wyrażenie zgody” 7 . Stosunek personelu medycznego do umierających jest inny niż do reszty pacjentów – unika się z nimi kontaktu, izoluje się ich. Wizyty lekarzy stają się coraz krótsze i rzadsze, częściej bada się puls i ciśnienie, izoluje się umierającego poprzez przeniesienie do izolatki lub stawianie parawanów 8 . Do tej problematyki nawiązuje także Elżbieta Sikorska, która powołując się na badania R. Kalisha, pisze: „[...] ludzi umierających unika się jako przyjaciół, sąsiadów itp., w większym nawet stopniu niż ludzi z dyskryminowanych grup etnicznych” 9 . Do umierających nie przyprowadza się w odwiedziny dzieci. Ponadto w szpitalach obowiązuje zasada, by umierających trzymać w złudzeniu, że to jeszcze nie kres. Mówi się: „wyjdziesz z tego, za rok pojedziemy...”. Często prawdę o zbliżającej się śmierci zataja się nawet przed rodziną; matka zmarłego siedmiolatka powiedziała: „[...] mam do lekarzy żal o sam koniec, gdy Tomek leżał w szpitalu. Sądziłam, ze synek jeszcze z tego wyjdzie a oni zdawali sobie sprawę, że to już bardzo niedługo, a nie powiedzieli nam tego. Wtedy inaczej bym wszystko zrobiła, naprawdę inaczej” 10 . Dr Dangel – inicjator jedynego w Polsce hospicjum dla dzieci – powiedział: „W większości szpitali nie rozmawia się o nadchodzącej śmierci, tylko pozoruje się leczenie” 11 . Pacjent może błagać o wypoczynek, spokój i godność, w zamian za to dostanie kroplówki, transfuzje, podłączą go do jakiegoś aparatu. Chciałby, żeby choć jedna osoba zatrzymała się, tak by mógł z nią porozmawiać – ale zamiast tego ma wokół siebie kilkanaście osób, bardzo 7 Elisabeth Kubler-Ross, Rozmowy o śmierci i umieraniu, Poznań 1998, s. 25-26. 8 Jacques Brehant, Thanatos. Chory i lekarz w obliczu śmierci, Warszawa 1980, s. 33. 9 Elżbieta Sikorska, Narodziny i rozwój współczesnej opieki hospicyjnej na świecie, [w:] W stronę człowieka umierającego, pod red.Jerzego Drążkiewicza, Warszawa 1989, s. 67. 10 Dariusz Zaborek, Dotknąć delikatnie, „Magazyn” (dodatek do „Gazety Wyborczej” ), nr 23 (222): 6.06.1997, s. 14. 11 Ibidem, s. 16. Lucyna Ratkowska Page 94 95 zajętych rytmem jego serca, tętnem, czynnością płuc, wydalaniem moczu i kału. Nikt nie traktuje go jednak jako istoty ludzkiej. Pacjent prosi by przestać, prosi o spokój i ciszę – bezskutecznie, gdyż personel medyczny robi wszystko, by ratować mu życie. Dopóki się to nie uda, dopóki nie zostanie zażegnane niebezpieczeństwo śmierci, dopóty nie spojrzy się na niego jak na człowieka 12 . Gorliwi lekarze szukają ratunku, nawet wtedy, gdy ratunku już nie ma, uważają bowiem, że ,,My (lekarze) powinniśmy pacjenta wydzierać śmierci” 13 . Ann Faulkner, profesor uniwersytetu w Sheffield twierdzi: ,,[...] lekarze wierzą, że powinni wyleczyć pacjenta, a śmierć traktują jako osobistą przegraną” 14 . Z tej wypowiedzi wynika, że śmierć jest dla lekarzy wypadkiem, skutkiem czyjejś nieudolności. Potwierdza to także fakt, iż we Francji prywatne kliniki wolą nie przerażać klienteli, a także swoich pielęgniarek i lekarzy sąsiedztwem śmierci. Kiedy ona przychodzi, kiedy nie udało się jej uniknąć, odsyła się zmarłego, tuż po zgonie, do domu, aby dla urzędu stanu cywilnego, dla lekarza sądowego i dla obcych ludzi tam wyzionął ducha 15 . Ważna jest statystyka i możliwość powiedzenia, że dana klinika jest skuteczna – ma duży procent wyleczonych, wysoko wyspecjalizowany personel i... tutaj się nie umiera, my leczymy ludzi, ratujemy im życie. Lekarze nie są przygotowani do prowadzenia ze swoimi pacjentami (ani z nikim innym) rozmów o śmierci. Nie są przygotowani intelektualnie – nie posiadają odpowiedniej wiedzy merytorycznej, tanatologicznej ani psychologicznej. Program kształcenia przyszłych lekarzy kładzie nacisk przede wszystkim na pokonywanie śmierci, a nie na współuczestnictwo w niej. Pierwszy kontakt, ze śmiercią studenci medycyny mają w prosektorium. Ponadto należy zauważyć, że lekarze także należą do naszej kultury „zapomnienia o śmierci”, że żyją tak jak i my w czasach ucieczki od myślenia i mówienia o niej. Nie dziwi więc fakt, że robią wszystko, aby tylko pacjenci nie umierali podczas ich dyżurów: ,,[...] chodziło o to, żeby nie umarł na moim dyżurze, bo wtedy musiałbym wypisać kartę zgonu, rozmawiać z rodziną, a do takich rozmów nie byłem przygotowany. Więc jeśli była szósta rano, a ja miałem dyżur do dziewiątej, to podawałem adrenalinę lub w inny sposób przedłużałem życie do końca dyżuru” 16 . 12 Kubler-Ross, op. cit., s. 26-27. 13 Joanna Kuciel, Ulżyć a nie zabijać, ,,Słowo Polskie”: 13.04.2001, s. 7. 14 Marcin Fabjański, Prawda ostateczna, „Polityka”, nr34 (2155):22.08.1998, s. 62. Na ten temat pisze szerzej także: Brehant, op. cit., s. 28-30,46. 15 Philippe Aries, Człowiek i śmierć, Warszawa 1989, s. 574. 16 Magdalena Grochowska, Ślepiec idzie, ,,Magazyn” (dodatek do ,,Gazety Wyborczej”), nr 16 (242): 19.04.2001, s. 7. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 95 96 Medycyna skupia się na reanimowaniu, intubowaniu, przeszczepianiu itp., jednym słowem na ratowaniu życia. Śmierć zła, przeklęta przybiera we współczesnym świecie obraz umierającego z ciałem najeżonym rurkami, sztucznie oddychającego, człowieka umierającego w samotności, w obcym dla siebie miejscu – szpitalu. Według Elisabeth Kübler–Ross skoncentrowanie na skomplikowanej aparaturze, na ciśnieniu krwi jest rozpaczliwą próbą zaprzeczenia nadchodzącej śmierci, która tak nas przeraża i przyprawia o taką niepewność, że całą naszą wiedzę przelewamy na maszyny, gdyż mniej się ich obawiamy niż cierpiącej twarzy innej istoty ludzkiej, która raz jeszcze przypomina nam o naszej bezsilności, o naszych ograniczeniach i błędach i co ważniejsze – o naszej własnej śmiertelności 17 . Myślę, iż można mówić o istnieniu w naszej kulturze chorób szczególnych, takich, które budzą przerażenie, strach, które powodują, że chorzy są separowani. Z jednej strony są to choroby śmiertelne, które wiążą się ze zmianą wizerunku ciała, długotrwałym cierpieniem tak fizycznym jak i psychicznym, a z drugiej - te, które sprawiają, że człowiek traci świadomość, pamięć oraz zdolność logicznego myślenia. Do takich chorób można zaliczyć na przykład raka, AIDS, chorobę Creutzfeldta – Jakoba (CJD) oraz tzw. ptasią grypę. Wszystkie one są chorobami śmiertelnymi, ale nie są to przecież jedyne śmiertelne choroby naszych czasów. Coś jednak sprawia, że budzą one wśród ludzi reakcje szczególne, w przeciwieństwie np. do zawału serca. Zawał serca nie budzi w naszym społeczeństwie wielkich emocji. Może dlatego, że jeśli ktoś umiera z tego powodu, to jego śmierć jest uważana za dobrą – jest szybka, człowiek nie męczy się długo. Ponadto zawał serca jest czymś w rodzaju awarii – po prostu „zepsuło” się serce, jest to jedna chwila, moment (przynajmniej tak się potocznie uważa). Nie ma tu mowy o żadnym wirusie czy chorobie, która „podstępnie”, „tajemniczo” i stopniowo niszczy nasz organizm od wewnątrz, tak jak dzieje się to np. w przypadku raka. Rak - taka diagnoza sprawia, że większość ludzi wchodzi w okres żałoby po utracie bliskiej im osoby, już w momencie usłyszenia tego słowa 18 . A przecież to dopiero początek walki, która może trwać nawet kilka lat i może, choć nie musi, zakończyć się wyzdrowieniem. Raka często zalicza się do tych chorób, które są karą – np. karą za tzw. niezdrowy tryb życia. Palacz ma raka płuc, alkoholik – raka przełyku, wątroby albo trzustki, ponieśli więc konsekwencje za styl życia, jaki wiedli. Ale to nie tłumaczy jeszcze, dlaczego ludzi chorych na raka unika się. Dodatkowym aspektem tej choroby jest to, iż 17 Kuber – Ross, op. cit., s. 27. 18 Fabjański, op. cit., s. 62. Lucyna Ratkowska Page 96 97 często atakuje ona te organy, obszary ciała, o których mówi się z zażenowaniem – odbytnica, gruczoł krokowy, jądra, jelito grube, pęcherz, pierś, szyjka macicy. Ważne jest także jak się umiera; przytoczę tu opis z „Polityki”, który według mnie jest dosyć charakterystyczny, jeśli chodzi o nasz obraz śmierci na raka: „Odchodzenie w zaświaty potwornieje. W zwłóknieniu płuc i raku krtani człowiek dusi się na raty, w raku jelita wymiotuje kałem. Cuchnie czasem tak, że smród przechodzi całe mieszkanie i czuć go już na klatce schodowej. Krzyczy i wyje” 19 . Boimy się konania w cierpieniach i samotności, boimy się utraty godności i zdania się na łaskę i niełaskę ludzi. Przeklinamy długotrwałe umieranie z powodu przewlekłej choroby, bo czujemy względem niego wstręt i obrzydzenie: ,,Dziadek miał 89 lat, raka prostaty, umierał długo [...] nie mógł się załatwić, mama wybierała mu stolec palcami. Ja tego nie mogłam robić [...]. Brzydka fizjologia [...] Ta brzydka starość, śmierć przerażały mnie. Z kochającej i ukochanej wnuczki zmieniłam się w zimnego potwora. Czułam wstręt do własego dziadka, dlatego że umiera. Bał się takiej śmierci. I taką śmierć miał” 20 . Skoro ja czuję wstręt i odrazę do umierającej, bardzo bliskiej mi osoby, to gdzie znajdę kogoś, kto w podobnej sytuacji nie będzie czuł obrzydzenia do mnie? Nie chcemy, by się nas brzydzono; pewien mężczyzna, gdy dowiedział się, że ma raka trzustki, powiedział: ,,Nie chcę zdychać jak pies. I prosił żonę, żeby kupiła mu rewolwer” 21 . W dzisiejszych czasach, kiedy pożądaną śmiercią jest śmierć natychmiastowa, bezbolesna, w miarę możliwości nieświadoma 22 , umieranie na raka wydaje się więc być czymś odrażającym, niewyobrażalnym. Rak nie jest straszny tylko dlatego, że jest chorobą śmiertelną, budzi on grozę i lęk, dlatego, że jest traktowany jako choroba „odczłowieczająca”. Człowiek naszych czasów nie wyje, nie krzyczy tylko uśmiecha się, jest zdrowy, sprawny i jest optymistą. Człowiek naszych czasów nie śmierdzi, tylko pachnie tańszymi lub droższymi perfumami. Dlatego wydaje mi się, że chorych na raka można postrzegać, jako odwrotność, zaprzeczenie panującego porządku. Słysząc diagnozę: nowotwór – chory w oczach społeczeństwa zostaje zakwalifikowany do kategorii „tych innych”, tych z orbis exterior – od19 Barbara Pietkiewicz, Wyklęte słowo eutanazja, „Polityka”, nr 46 (2271): 11.11.2000, s. 4. 20 Grochowska, op. cit., s. 7. 21 Ibidem, s. 10. 22 Oto fragmenty artykułów, które dość dobrze – moim zdaniem – obrazują współczesne ideały śmierci: ,,Nie każdy ma szczęście mieć śmierć delikatesową: w spokoju, w odurzeniu, w śpiączce” [ Pietkiewicz, op. cit., s. 4.], ,,Los do końca był dla niego łaskawy: Jerzy Giedroyc zmarł we śnie” [Jerzy Baczyński, Pożegnanie. Jerzy Giedroyc (1906 – 2000), ,,Polityka”, nr 39 (2264): 23.09.2000, s. 15.]. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 97 98 rażających, wrogich, niebezpiecznych. Rak przypomina o tym wszystkim, co staramy się ukrywać na co dzień, o czym staramy się zapomnieć. Wśród radosnych optymistów patrzących z nadzieją w przyszłość nie ma miejsca dla cierpiących, którzy wiedzą, że czeka ich śmierć. Wśród sprawnych i zdrowych nie ma miejsca dla niedołężnych, zależnych od innych. W dobie higienicznego życia, które na swój sposób pragnie zaprzeczyć śmierci, nie ma miejsca na brud, ponieważ brud łączy się z chorobą a choroba ze śmiercią. Brud, bakterie, wirusy – to wszystko wznieca strach i odrazę, a to z kolei powoduje dystans – odsunąć się od tego, być bezpiecznym, oto cel. Według Zygmunta Baumana „[...] higiena jest efektem zdekonstruowania śmiertelności w nieskończone serie indywidualnych przyczyn śmierci oraz zdekonstruowania walki ze śmiercią w nieskończenie rozszerzalne serie bitew przeciw określonym chorobom” 23 . Izolowanie chorych na raka zaczyna się na długo przed ostatnią – „odrażającą” – fazą choroby, już sama diagnoza jest wyrokiem. Chorych bardzo często unikają członkowie rodziny i przyjaciele. Kontakt z nosicielem choroby, którą uważa się za przypadłość odrażającą i złowrogą, jest odczuwany jako przekroczenie pewnej granicy, a nawet przekroczenie tabu 24 . Zachorowanie na raka może zniszczyć życie osobiste, czy szansę na karierę zawodową chorego, a nawet zagrażać mu utratą pracy, dlatego ci, którzy zdają sobie sprawę ze swojej choroby, zwykle mówią o niej nader ostrożnie, a czasem wręcz ukrywają ją przed otoczeniem. Amerykańska ustawa o jawności informacji z roku 1966 kurację onkologiczną umieszczała w kategorii faktów, których ujawnienie stanowiłoby „nieuzasadnione naruszenie prywatności obywatela”. Choroba nowotworowa jako jedyna znajdowała się w owym czasie na tej liście 25 . Kolejnym aspektem tego problemu jest to, iż nasza wiara w potęgę współczesnej medycyny stoi w tej sytuacji w opozycji do jej rzeczywistych możliwości. Nie dość, że istnieje coś takiego jak choroba nieuleczalna, to dodatkowo kuracja stosowana przez lekarzy jest często gorsza do samej choroby. Wydaje mi się, że chcemy wierzyć w potęgę medycyny – czyż nie jest to jednym z powodów tego, iż Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy od dziewięciu lat zbiera tak ogromne kwoty na „ratowanie życia”? Chcemy wierzyć, że jeśli będziemy mieli jedną karetkę, jeden inkubator czy respirator więcej to groź23 Zygmunt Bauman, Śmierć i nieśmiertelność. O wielości strategii życia, Warszawa 1998, s. 185. 24 Susan Sontag, Choroba jako metafora. Aids i jego metafory, Warszawa 1999, s. 10. 25 Ibidem, s. 11-12. Lucyna Ratkowska Page 98 99 ba śmierci oddali się. Chcemy wierzyć, że dzieci umierają w szpitalach tylko dlatego, że nie ma odpowiedniego sprzętu, czy pieniędzy, bo sprzęt i pieniądze można zdobyć... Izolując śmiertelnie chorych dajemy wyraz temu, iż chcemy usunąć ich ze swego świata, by nie zagrażali naszej wierze w medycynę ratującą życie, w medycynę wszechmogącą, która klonuje, przeszczepia – robi wszystko dla ratowania ludzkiego życia i co najważniejsze – ratuje je. Łatwiejszym wydaje się być odizolowanie tych, którzy swą chorobą przeczą doskonałości medycyny, niż narażenie wiary w nią na zachwianie. W grudniu 1997 roku dotarły do nas informacje o ptasiej grypie, oglądaliśmy w różnego rodzaju programach informacyjnych rzeź drobiu w Hongkongu. Związane to było z przypadkami tajemniczej choroby, na którą zapadło tam kilkanaście osób, a cztery z nich zmarły. U wszystkich ofiar wykryto wirus, który dotychczas występował jedynie u ptaków, stąd podejrzenie, że choroba mogła przenieść się z drobiu na ludzi. Władze Hongkongu, w obawie przed rozszerzeniem się epidemii, zarządziły wybicie wszystkich hodowanych tam kurczaków. I na nic się zdały opinie naukowców, którzy uważali zabijanie kurcząt za bezsensowne, ponieważ istniała możliwość roznoszenia choroby także przez inne zwierzęta – psy, koty lub szczury. Nie słuchano także Davida Heymann’a, eksperta Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), który mówił: „Wrzawa wokół ptasiej grypy jest irracjonalna. [...] Cała sprawa cieszy się zainteresowaniem niewspółmiernie dużym do swej rzeczywistej rangi. [...] W samych Stanach Zjednoczonych na zwykłą grypę umiera co roku 20 – 40 tysięcy ludzi. [...] Uważam, że należy oceniać ptasią grypę z właściwej perspektywy” 26 . Co w tym wszystkim jest istotne? Być może to, iż prawdopodobieństwo śmierci np. w wypadku samochodowym było dużo większe niż zachorowanie na ptasią grypę, ale w tych okolicznościach naszymi uczuciami nie kierowały prawa wielkich liczb. Powodem tego może być fakt, że władze Hongkongu zarządziły wybicie wszystkich hodowanych tam kurczaków, „w obawie przed rozszerzeniem się epidemii” – a więc potraktowano te pierwsze cztery śmiertelne ofiary tajemniczego wirusa za pierwszy zwiastun większego nieszczęścia, epidemii. Powodem śmierci człowieka stał się kurczak – kurczak hodowany po to, by pewnego dnia znaleźć się na talerzu, kurczak – a szczególnie pierś z kurczaka – symbol zdrowego żywienia i dobrego smaku. Nagle kurcze z anana26 Epidemia ptasiej grypy. Rzeź drobiu bezużyteczna ? , „Gazeta Wyborcza”: 03.0104.01.1998, s. 5. Informacje te pochodzą z serwisów: AP, Reuters, dlatego konkretny autor tekstu nie został podany. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 99 100 sem oraz jego pierwotna wersja – kurczaki z fermy drobiu, zostały utożsamione z trucizną, powodem śmierci bogu ducha winnego człowieka. Konsumentów drobiu ogarnął lęk, dzięki mass–mediom fakt, że dla np. przeciętnego Polaka Hongkong leży na przysłowiowym końcu świata, utracił znaczenie. Oglądano zabijanie kurcząt, wzrastało poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego nie zwracano uwagi na opinie naukowców, według których to wielkie zabijanie nie miało racjonalnego sensu? Być może owe kurczaki spełniły rolę ofiary, której poświęcenie miało pozwolić na powrót do „dobrych czasów”. Przesłanie tego wielkiego zabijania – nikt nie musi obawiać się zarazy, postawiliśmy barierę złu – spotęgowane było strojami (kombinezony, rękawice, maski gazowe) ekip zabijających kurczaki. Te ubrania wydawały się mówić: to wielkie zagrożenie, ale my z nim walczymy i zwyciężymy. Podobny mechanizm zadziałał w przypadku tzw. choroby szalonych krów 27 . Już sama nazwa: „choroba szalonych krów” budzi niepokój, lecz jeszcze większy strach może budzić chore zwierzę. Jak więc zachowuje się chora krowa? – jest niespokojna, nerwowa, przeczulona na bodźce zewnętrzne: dotyk, dźwięk, światło. Tupie racicami o ziemię, oblizuje się. Ma napady agresji na przemian ze stanami otępienia, ma też zaburzenia ruchu – potrząsa głową, kręci się w miejscu jakby za własnym ogonem, wysoko unosi kończyny, a jej chód jest chwiejny. Jednym słowem jest to bez wątpienia zachowanie nienaturalne. W krótkim czasie, oswojone krowy stały się obce, wrogie, niebezpieczne, inne – ład i spokój zostały zakłócone, chore krowy przestały przynależeć do oswojonego, bezpiecznego świata. Już sama krowa, jej zachowanie budzi niepokój, jednak to dopiero początek spirali strachu. Następnym krokiem jest pytanie o skutek, tzn. jakie konsekwencje poniesie człowiek? I znów powtarza się schemat znany z „ptasiej grypy” – świat obiega fotografia umierającej ofiary, która leży wychudzona w łóżku, z nieobecnym spojrzeniem, skurczonymi kończynami i z sondą gastryczną wprowadzoną przez nos 28 . Ofiar jest niewiele, ale tak jak i poprzednio dane liczbowe w tym przypadku nas nie przekonują, tak jak nie przekonują nas wypowiedzi naukowców o niewielkim w rzeczywistości ryzyku zachorowania 29 . Powoli budzi się strach, przy czym nie mówię tu ani o panice ani o jakimś wszechogarniającym lęku, dla mnie najważniejsze jest to, iż istnieje coś – strach? lęk? – co sprawia, że spożycie wołowiny spada. O ile nazwa: choroba Creutzfeldta–Jakoba brzmi jedynie tajemniczo, o tyle jej potoczna 27 Nazwa naukowa tego schorzenia brzmi : gąbczasta encefalopatia - BSE 28 Por. np. opis: Janusz Michalak, Ryszard Kamiński, Epidemia strachu, „Wprost”, nr 7: 18.02.2001, s. 21. 29 Por. Małgorzata Porada, Tańcząca śmierć, „Gazeta Dolnośląska” (regionalny dodatek do „Gazety Wyborczej”), nr 283: 5.12.2000, s. 5. Lucyna Ratkowska Page 100 101 nazwa: „gąbczaste zwyrodnienie mózgu”, budzi prawdziwe przerażenie. Mózg – ten najdoskonalszy organ, od którego wszystko zależy – gąbką? Zwyrodnienie, zwyrodniały... Choroba jest nieuleczalna, nieodwołalnie kończy się śmiercią. Mass– media zarzucały nas opisami: jak się umiera na chorobę Creutzfeldta - Jakoba (CJD); oto jeden z opisów: „[...] dziwnie nieracjonalne zachowania [...]. Nagle przerwała naukę, choć była jedną z lepszych uczennic. Stała się introwertyczką. [...] Miała coraz gorszy nastrój. Lekarz stwierdził depresję. Alison (opis dotyczy Alison Williams) zachowywała się coraz dziwniej. Lała wodę do wanny, ale nie brała kąpieli. Wchodziła do wnętrza poszwy kołdry, zamiast się nią przykryć. Zaczęła tracić na wadze [...]. Cztery ostatnie miesiące życia Alison spędziła w szpitalu. Była sztucznie karmiona. Nagle tuż przed śmiercią straciła wzrok” 30 . Jeśli dodać jeszcze (z tego samego artykułu) informację, że okres inkubacji choroby może trwać od kilku do trzydziestu lat, to powód do strachu mamy poważny. Dziwne zachowanie? – a komu się ono nie zdarza od czasu do czasu? Depresja – podobno coraz więcej ludzi na nią cierpi. Przerwanie nauki – każdego roku jacyś ludzie przerywają naukę. Utrata wagi – młoda kobieta chudnie, jest to całkiem naturalne w dzisiejszych czasach. Symptomy tej choroby mieszczą się więc w granicach „naszej codzienności”. Czy to sprawi, że na każdego smutnego, samotnego czy po prostu roztrzepanego (nalanie wody do wanny i nie wzięcie kąpieli) człowieka będziemy patrzeć z podejrzeniami? Praktycznie każdy staje się niebezpieczny, każdy może być niebezpiecznym nosicielem śmiertelnej choroby. Lecz nie tylko ludzie okazują się niebezpieczni, cały otaczający świat zaczyna nam zagrażać. W prasie można było przeczytać: „[...] na pewno wykluczenie wołowiny z jadłospisu zminimalizuje ryzyko zachorowania, ale nie ustrzeże nas przed nią w stu procentach – mówi prof. Liberski. Substancje pochodzące z krów można bowiem znaleźć w cukierkach żelatynowych, w szczepionkach, kosmetykach i lekach. Groźne mogą się także okazać powszechnie stosowane zabiegi medyczne wykonane niedokładnie wyjałowionymi narzędziami chirurgicznymi lub narzędziami, których nie można sterylizować - na przykład stosowanymi do badań endoskopowych. [...] Niebezpieczne stają się także wszelkie transplantacje i transfuzje krwi [...] W Europie odnotowano już zakażenia CJD podczas przeszczepiania rogówki” 31 . Śmiertelna choroba Creutzfeldta–Jakoba (CJD) niewątpliwie obchodzi nas, przejmujemy się tym, co może nas spotkać. Gdyby tak nie było, nie ograniczalibyśmy spożycia wołowiny ani np. nie doszłoby do tego, że grób 30 Dorota Romanowska, Marcin Rotkiewicz, Ryszard Kamiński, Epidemia szalonych ludzi, „Wprost”, nr 50 (941): 10.12.2000, s. 90. 31 Ibidem, s. 94. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 101 102 jednej z ofiar był głęboki na dziewięć stóp, a nie jak zwykle na sześć, a grabarze zostali wyposażeni w ochronne ubrania i rękawice chirurgiczne 32 . W mediach, przy okazji podawania informacji o chorobie szalonych krów, używa się słowa „epidemia”. Dawniej wielkie epidemie były postrzegane jako kara za grzechy. Straszna, nieodwracalna śmierć nie przychodzi przecież przypadkiem, jej pojawienie się zawsze jest lekcją moralną. A skoro była to kara za coś, to trzeba było znaleźć winnych zarazy 33 . Tak też się stało, w prasie można było przeczytać: „Źródłem epidemii – ustalili naukowcy – była dodawana do paszy roślinożernych zwierząt karma wzbogacona mięsem i kośćmi padłych owiec – w ten sposób natura zemściła się za ingerowanie w jej naturalny cykl” 34 . Mamy więc i motyw kary – zemsty i winnych. I tak, jak w „klasycznej” epidemii najpierw pojawiły się pojedyncze ofiary, jakby ostrzegając, pokazując, że potrzebna jest odmiana. Te zwiastuny stanowią szansę dla pozostałych – wystarczy po prostu zrezygnować z kilku posiłków, wystarczy wrócić do natury, ukorzyć się przed nią i nie ingerować w jej prawa. Powszechny lęk spowodował, że politycy musieli podjąć spektakularne decyzje. Trzeba zamknąć rynek przed brytyjska wołowiną. Trzeba wybić wszystkie krowy. Zaczęły więc trafiać do nas obrazy setek martwych krów spychanych przez buldożery do wielkich dołów. Skojarzenia jednoznaczne: masowe mordowanie. Niezależnie od racjonalnego uzasadnienia tego wielkiego zabijania, miało ono również wpłynąć na zmniejszenie lęku, który ogarnął konsumentów wołowiny. Miało pozwolić na powrót do „dobrych czasów”, „kiedy - jak trafnie opisał to publicysta „Polityki” – życie wróci do normy, to w londyńskich sklepach na człowieka wkładającego do koszyka paczkę wołowiny przestaną patrzeć jak na samobójcę” 35 . Choroba szalonych krów poruszyła także wątek obcości. W zjednoczonej Europie znów pojawiła się bardzo wyraźna opozycja: swój – obcy, a także cały ciąg skojarzeń z nią związany. Po pierwsze zamknięto granice – odgrodzono się od obcych, po drugie – „rodzimi” rolnicy, próbując przywrócić zaufanie do wołowiny, publicznie zjadali ogromne jej ilości, karmiąc nią także swoje dzieci. Zapewniali przy tym o naturalnym i bezpiecznym charakterze „naszego” rolnictwa. Miało z tego wynikać, że to, co jest „nasze” jest dobre, 32 Paweł P. Liberski, Od kanibali do prionów, „Gazeta Wyborcza”, nr 90.2080: 16.04.1996, s. 10. 33 Jacques Ruffie, Jean Charles Sournia, Historia Epidemii. Od dżumy do AIDS, Warszawa 1996, s. 94, 236-237. 34 Romanowska, Rotkiewicz, Kamiński, op. cit., s. 91. 35 Andrzej Koraszewski, Epidemia czy histeria, „Polityka”, nr 13 (2030): 30.03.1996, s. 18. Lucyna Ratkowska Page 102 103 zdrowe i bezpieczne. Tylko to, co „obce” zagraża. Dokładnie taki sam scenariusz powtarzał się w Polsce, Francji i Niemczech. Kolejnym współczesnym zwiastunem nieodwołalnej, pewnej śmierci jest AIDS. Pojawił się nagle – w 1980 roku, mimo antybiotyków, systemów diagnostycznych, intensywnych terapii i w ogóle całej swojej potęgi nowoczesna medycyna nie mogła (i nadal nie może) zapobiec śmierci zarażonych. W latach 80–tych XX wieku uważano, że AIDS jest chorobą „marginesu społecznego” – narkomanów, homoseksualistów, jednym słowem tych „gorszych”, „innych”. To przekonanie prowadziło do dyskryminacji zarażonych: chorych, których uważano za winnych swego losu, ponieważ zarazili się „przez grzech”. Dyskryminacja dotknęła także zdrowych, ale należących do tzw. grup wysokiego ryzyka. Fakt, że pierwsze zachorowania zostały wykryte wśród homoseksualistów, uznano za słuszną karę, ponieważ uważano, że naruszają oni obowiązujące zasady moralne. Na przykład poseł Stefan Niesiołowski mówił: „[...] gdyby wszyscy żyli zgodnie z zasadami nauki chrześcijańskiej, nie byłoby na świecie plagi AIDS. (...) rozprzestrzenieniu się AIDS towarzyszy często zło i z tym złem należy walczyć” 36 . Znakiem, piętnem choroby, symbolem zepsucia była śmierć na AIDS – powolna i postępująca degradacja całego organizmu, łącznie z psychiką, umysłem, nie kontrolowaniem fizjologii. Monika Sznajderman łączy z tym umieraniem skojarzenia dotyczące zgnilizny wewnętrznej, zepsucia moralnego, którego odzwierciedleniem była degeneracja fizyczna; „Jednostka roztapia się w społeczeństwie, mikrokosmos przegląda się w makrokosmosie. I na odwrót: w chorym człowieku świat rozpoznaje swoje największe bolączki, dostrzega swój upadek. Człowiek i świat, obraz zepsucia moralnego i odrażającej, fizycznej degeneracji całego organizmu staje się dla siebie nawzajem przejrzystym lustrem. A powstałe w nim odbicie wzrasta w potocznej świadomości do rangi metafory aktualnej ludzkiej kondycji” 37 . Początkowo AIDS uważano za przypadłość dotykającą tylko i wyłącznie grzesznych, winnych, innych – był zatem synonimem zła, zła nie jednostkowego, lecz zbiorowego; był przejawem kary bożej – „Chrystus przynosi miecz, a nie pokój. Miecz do walki ze złem” pisał S. Niesiołowski 38 . Oprócz tego, że AIDS niósł ze sobą widmo totalnej zagłady, jasno malował także wizję radykalnego ratunku dla świata, radykalnego uzdrowienia go i oczysz36 Stefan Niesiołowski, Miłosierdzie i Miecz, „Gazeta Wyborcza”, nr 265: 1011.11.1992, s. 12. 37 Monika Sznajderman, Zaraza. Mitologia dżumy, cholery i AIDS, Warszawa 1994, s. 122-123. 38 Niesiołowski, op. cit., s. 12. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 103 104 czenia z wszelkiego zła: zła moralnego, społecznego, zła na poziomie fizycznym i metafizycznym 39 . Kara boża dotknęła grzesznych i oni wyginą – poprzez to nastąpi oczyszczenie świata ze zła i grzechu i wszystko wróci do normy... Chorzy oraz zarażeni wirusem HIV tak jakby otrzymali nową tożsamość - każdy chory stawał się „jednym z nich”. Jako obcy zostali uznani za niebezpiecznych, oni – niemoralni – chorzy – obcy – niebezpieczni. Oni – chorzy stali się przeciwieństwem nas – zdrowych, to „oni” ściągnęli na nas chorobę – śmiertelne zagrożenie. „Jako reprezentanci niebezpiecznych sfer życia – pisała Violetta Krawczyk–Wasilewska – chorzy podejrzewani są o złą wolę i chęć zarażania zdrowej populacji” 40 . Potwierdzenia tych słów nie szuka się długo, np. w 1990 roku wicedyrektor garwolińskiego liceum mówił: „Ci narkomani, to tylko plują na ławki, żeby wszystkich pozarażać AIDS” 41 . „Zaczną się kradzieże [...], w autobusie będą kłuć ludzi strzykawkami” 42 . Mówiono też, o świadomym zarażaniu przez ugryzienie, pocałunek itd. 43 Skoro nosicieli wirusa HIV oraz chorych na AIDS, uznano za obcych, logiczną konsekwencją tego była chęć odizolowania ich; powinni żyć poza marginesem normalnego życia społecznego toczącego się w „naszym świecie”: „[...] trzeba stworzyć dla nich obiekty, gdzie oni będą w odosobnieniu” 44 . Rozważano możliwość zamknięcia chorych w specjalnych zakładach, był też projekt umieszczenia ich na jednej z wysp w pobliżu Sztokholmu 45 . Jednym słowem – „oni” mogą żyć wszędzie, ale nie tu. Kiedy w 1992 roku, po czterech dniach walki z mieszkańcami Józefowa, Marek Kotański zrezygnował z otwarcia tam ośrodka dla dzieci zakażonych wirusem HIV, wówczas mieszkańcy zdeklarowali, że utworzą dla nich specjalne konto 46 . Sama obecność chorych w pobliżu była uważana za niebezpieczną. Uważano, że wirusa mogą przenosić komary, pszczoły, muchy, osy, ptaki, a także myszy, psy, koty i wiewiórki oraz osoby nie będące stałymi mieszkań39 Sznajderman, op. cit., s. 114. 40 Violetta Krawczyk-Wasilewska, Aids. Studium antropologiczne, Łódź 2000, s. 95. 41 Beata Rogaczewska, Wszędzie, ale nie tu, „Gazeta Stołeczna” (regionalny dodatek do „Gazety Wyborczej”), nr 150: 27-28.06.1992, s. 6. 42 Anna Bikont, Chrześcijanie i lwy, „Gazeta Wyborcza:, nr 162: 11-12.07.1992, s. 9. 43 „Legendy” dotyczące AIDS, HIV zebrał D. Czubala; Dionizjusz Czubala, Współczesne legendy miejskie, Katowice 1993, s. 62-73. 44 Bikont, op. cit., s. 9. 45 Ruffie, Sournia, op. cit., s. 198. 46 Rogaczewska, op. cit., s. 6. Lucyna Ratkowska Page 104 105 cami danej miejscowości. Zarażeniem groziło także wspólne ujęcie wody czy przewody wentylacyjne 47 . Z tego wynika, że cały otaczający świat stawał się niebezpieczny – i woda, i powietrze, i zwierzęta, i inni ludzie. Według Moniki Sznajderman związane jest to z koncepcją zmazy, pisze ona: „W micie AIDS niezwykle żywy jest system wyobrażeń, związanych z symboliką kalającego kontaktu [...]. Trudno, zaiste, przekonać społeczeństwo, że drogi zakażenia są ściśle określone, skoro panuje powszechne, głęboko zakorzenione przekonanie, iż zarazić się można nie tylko przez stosunek seksualny czy transfuzję, ale również przez przedmioty, dotknięcie osoby chorej, sama jej bliskość, a nawet spojrzenie” 48 . Stosunek do HIV zaczął się zmieniać, gdy wirus „zmienił twarz”. Już nie była to twarz żebrzącego na ulicy narkomana, czy homoseksualnej pary 49 , którzy tak naprawdę byli anonimowi i należeli do wrogiego, obcego i nieakceptowanego przez większość społeczeństwa świata. Śmierć na AIDS Rocka Hudsona czy Freddy’ego Mercury sprawiła, że inaczej spojrzano na tę chorobę. Po śmierci R. Hudsona, Dominique Lapierre napisał: „Po raz pierwszy tragedia AIDS miała twarz. Twarz jednego z półbogów” 50 . Po zakażeniu Earvina (Magic) Johnsona, po tym jak nie odszedł on ze sportu tylko podjął walkę z chorobą i nietolerancją, pisano np.: „Postawa i zaangażowanie Johnsona może przyczynić się do tego, że ludzie inaczej spojrzą na dżumę XX wieku” 51 . I rzeczywiście tak się stało, „Poniżeni i wywyższeni, przeklęci i święci, mieszkańcy piekła i nieba kultury masowej pierwsi dotknięci zostali plaga AIDS; stali się wybrańcami” – pisała M.Sznajderman 52 , dodając następnie: „Obok tematu zła pojawia się więc mitologia wyboru, a wraz z nią powraca stare wyobrażenie zarazy jako poprzedzającego wszelką etykę sacrum; sacrum, które można piętnować i hańbić, ale jednocześnie w tym skalaniu wy47 Ibidem. 48 Sznajderman, op. cit., s.119. 49 Na przykład na ulicach polskich miast na początku lat 90–tych, można było spotkać żebrzących nosicieli wirusa HIV, którzy odtrąceni przez rodziny, nie mogąc znaleźć pracy, byli bez środków do życia. Myślę, że właśnie taki obraz nosiciela wirusa HIV istniał w społecznej świadomości. Był to widok tak charakterystyczny, że zdjęcie żebrzącego nosiciela znalazło się w kronice XX wieku. [Kronika XX wieku, pod red. M.B. Michalika, Warszawa 1991, s. 1330.] Motyw „grup wysokiego ryzyka” wykorzystany był także przez opiniotwórczą prasę, np. na okładce tygodnika „Der Spiegel” umieszczono parę nagich homoseksualistów i napis „AIDS”, sugerowało to, że zagrożeni byli jedynie homoseksualiści: „Der Spiegel”, nr 23:6.06.1983. 50 Dominique Lapierre, Więksi niż miłość, Warszawa 1992, s. 277. 51 Wojciech Fusek, Magiczny sezon, „Gazeta Wyborcza”, nr 231: 1.10.1992, s. 25. 52 Sznajderman, op.cit., s. 115. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 105 106 nosić i uświęcać (...) Na przykładzie wyobrażeń dotyczących ofiar AIDS ambiwalentny, sakralny charakter skalania widać szczególnie wyraźnie: w wizerunku tych osób motyw wybrania, uświęcenia i wyniesienia, wyraźna mitologizacja splata się z motywem skażenia jako fizycznego zszargania i etycznego pohańbienia” 53 . W AIDS zobaczono już nie tylko gniew boży, ale także wynik prawdziwej miłości, lub nieszczęśliwego wypadku, np. przy transfuzji krwi. Filmy takie jak np.: „Dzieciaki” (reż. Larry Clark) 54 odeszły w cień, zostały uznane za „niepoprawne”, ich miejsce zajęły filmy utrzymane w tym samym stylu, co „Filadelfia” (reż. J. Demme) – gdzie pozytywny bohater, homoseksualista chory na AIDS, walczy z nietolerancją i zwycięża, umiera jako zwycięzca, człowiek szczególny – bohater. Umiera w otoczeniu przyjaciół, w poczuciu, że jest kochany. W ten sposób zaczęło się „oswajanie” AIDS i HIV. Trzeci etap zmiany stosunku do HIV charakteryzuje się zaakceptowaniem przez ludzi faktu, że problem ten dotyczy wszystkich; rację bytu stracił podział na „nas” i na „nich”. W centrum uwagi znalazły się krew i sperma, „zwykle” kojarzone z życiem. Teraz stały się niebezpieczne, kalające, stały się nosicielkami śmierci. Susan Sontag napisała: „[...] obecnie AIDS zmusza ludzi, by myśleli o seksie jako czymś, co ma konsekwencje całkiem bezpośrednie: jak o samobójstwie lub morderstwie” 55 . AIDS stało się chorobą w obrazie której seks został bardzo wyraźnie skojarzony ze śmiercią... Jednak ważniejsze wydaje mi się to, że społeczeństwa przyjęły do wiadomości fakt, że z wirusem HIV można żyć nawet wiele lat, że zwykły kontakt nie zaraża. Sumując - choroby które wymieniłam w tym artykule identyfikowane są ze śmiercią. Choroba przesłoniła śmierć, już sama diagnoza jest często pra- wie równoznaczna ze śmiercią. Jednocześnie choroba uważana jest za coś nieestetycznego, a nawet nieprzyzwoitego, szczególnie w stanach terminalnych. Wydaje mi się, że to skupienie na chorobie, na szukaniu coraz to doskonalszych lekarstw, na izolowaniu nosicieli chorób lub ich zabijaniu, gdy są to zwierzęta, jest próbą odwrócenia uwagi od śmierci. Izolujemy ludzi starych w domach seniora, chorych odsyłamy do szpitali a umierających do hospicjów – po prostu usuwamy z pola widzenia to, co bezpośrednio przypomi53 Ibidem, s. 115-116. 54 „Dzieciaki” (reż. L.Clark) – bohaterem tego filmu jest 16-letni nowojorski macho. Bawi go sypianie z dziewczynami młodszymi od siebie. Kiedy jedna z jego ofiar odkrywa, że jest nosicielką wirusa HIV, wyrusza na jego poszukiwania – chce ocalić kolejną potencjalną ofiarę. 55 Sontag, op. cit. , s. 159. Lucyna Ratkowska Page 106 107 na nam o śmierci, o jej nieuchronności i naszej bezsilności wobec niej. Eksponujemy natomiast nasze zwycięstwa – w mass-mediach oglądamy setki martwych zwierząt (krów, kurcząt), które były nosicielami chorób przynoszących człowiekowi śmierć. Zabijając te zwierzęta, tak jakby zabijamy przyczyny śmierci – to oznacza, że wygrywamy kolejną batalię ze śmiercią; walczymy i wygrywamy. Chcemy usunąć z naszej codzienności widoczne powody naszej śmiertelności i znów żyć tak, jakbyśmy nigdy nie mieli umrzeć. W naszej codzienności każda indywidualna śmierć ma jakiś indywidualny powód, więc walczymy z przyczynami śmierci, toczymy walki, potyczki, próbując zapomnieć o tym, że jesteśmy śmiertelni. Nie mówimy, że ktoś zmarł, bo był śmiertelny, nawet wtedy, gdy był to 90-letni staruszek. Sama śmiertelność choroby nie wystarcza jednak, aby wzbudzić strach i lęk. Raka boimy się bardziej niż choroby serca, pomimo tego iż dla kogoś, kto raz przeżył zawał, prawdopodobieństwo śmierci na tę chorobę nie jest wcale mniejsze niż w przypadku nowotworu. Największą grozę budzą choroby postrzegane nie tylko jako śmiertelne, lecz przede wszystkim jako odczłowieczające, choroby które przemieniają ciało człowieka w coś odstręczającego, obrzydliwego dla ludzi naszej kultury. Tak właśnie dzieje się, a przynajmniej tak obrazuje to społeczna wyobraźnia, w przypadku CDJ, raka, AIDS oraz starości - człowiek umiera w bólach, podłączony do różnych aparatów, często traci zmysły, jego wygląd się zmienia. Susan Sontag pisała: „Fikcja łagodnej i łatwej śmierci należy do mitologii większości chorób, które nie są uważane za wstydliwe czy poniżające” 56 . Zgadza się, każda z wybranych przeze mnie chorób kończy się straszną, bolesną śmiercią – są one i wstydliwe i poniżające: CDJ – pochodzi od zwierząt, AIDS – wiąże się z seksem, rak – to kara, a ponadto często dotyka tych części naszego ciała, o których mówimy z zażenowaniem, starość wiąże się ze zniedołężnieniem i zależnością od innych, a w naszej kulturze jest to uważane za poniżające. Lucyna Ratkowska – studentka w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego 56 Ibidem, op. cit., s. 124. O chorobie i umieraniu w mass-mediach Page 107 108 Page 108 109 „Ojczyzny słowa. Narracyjne wymiary kultury” 1 . Taki tytuł nosi najnowsza praca, dzieło zbiorowe, duetu W. J. Burszty i W. Kuligowskiego. Tytułowe „ojczyzny słowa” są specyficznym antropologicznym gatunkiem pisarstwa (choć słowo „gatunek” jest w tym miejscu może nie najszczęśliwsze), którego główny wysiłek nakierowany jest na przekształcanie tego, co nieoczywiste (rozłączne) w koherentną, dającą się wyjaśnić całość, przy czym zabiegi (przekład), jakie w tym celu uruchamia autor-badacz nie zawsze dają się sprowadzić do wyraźnej, przejrzystej tzw. „naukowej procedury”. Nie chodzi tylko o to, że tzw. „metafory bazowe” (organizing, key, root metaphors), jakimi badacz stara się opisywać przedstawianą rzeczywistość więcej nieraz mówią o autorskim/kulturowym sposobie przedstawiania rzeczywistości niż o świecie przedstawianym, ale też o wiele subtelniejsze i bardziej złożone sposoby zaangażowania autora-badacza w kreowanie świata przedstawianego. Nie jest to temat nowy w antropologii światowej, lecz na gruncie polskiej etnologii przedsięwzięcie wydaje się pionierskie - ilość tekstów analizujących kon- kretnie „literackość” antropologicznych wysiłków interpretacyjnych jest wciąż niewielka. Cieszy zatem fakt, że podjęto się tego niełatwego zadania i przedstawiono efekty refleksji nad zagadnieniem w jednej pracy. Antropologia i literatura, jak pokazują kolejne eseje zamieszczone w recenzowanym tomie, łączą się ze sobą na różnych poziomach. Czasami literatura służy jako metafora wyjaśniająca procesy „przekształcania” obrazu rzeczywistości (karykaturowania) jakie są udziałem antropologii, czasem metonimicznie zaczyna się z antropologią utożsamiać. Myślenie o antropologii w kategoriach literatury pozwala na przedyskutowanie na nowo jej starych problemów: relacji opisu i interpretacji, teorii i metody, czy „prawdy” przedstawienia. W recenzowanej pracy znajduje się wiele interesujących, zaskakujących a niekiedy kontrowersyjnych tez na ten temat. Trzeba jednak Polemiki – opinie – recenzje – informacje 1 Ojczyzny słowa. Narracyjne wymiary kultury, red. Wojciech J. Burszta, Waldemar Kuligowski, Poznań, 2002. Page 109 110 przyznać, że poziom poszczególnych esejów jest nierówny i owe kontrowersje rozkładają się niesymetrycznie w poszczególnych esejach. Już z kilkoma, zaprezentowanymi we wstępie, tezami redaktorów recenzowanego zbioru można polemizować. Trudno zgodzić się na redukcyjne formuły w rodzaju: „Cudowna dziwaczność światów kultury rzadko daje się ożywić w kostiumie zabalsamowanego i zadufanego w sobie języka, w całunie spetryfikowanych odniesień, łatwej do przewidzenia kazualności czy powtarzalnych do znudzenia konkluzji. Ich jedyności najlepiej odpowiadają jednostkowe ujęcia, ich wieloznaczne prawdy zawsze są jedynie, i aż, prawdami autorskimi” [s. 12]. Fałszywe jest tu nie tyle podskórnie obecne przeciwstawienie pisarza i piszących, ale odpowiadająca temu przeciwstawieniu opozycja: reprezentacja („ożywienie”) – brak reprezentacji (wcześniej autorzy powołali sztuczną opozycję, której używają w dalszej argumentacji: prosty realizm metody – złożone przedstawienie literatury). Rzecz nie w tym, że ów „zabalsamowany”, zamknięty w koherentny system język metody źle reprezentuje (cokolwiek to mogłoby znaczyć). Reprezentuje w tym samym stopniu co język autorski pozbawiony gorsetu metody (choć reprezentuje inaczej), ale autorzy (pisarze) są po obu stronach tej opozycji. Są mistrzowie „metody” (do nich zaliczyłbym całą szkołę semiotyki kultury), którzy posługując się mocno spetryfikowanymi kategoriami opisu i interpretacji tworzą żywe obrazy świata kultury, oraz tacy, którzy zasłaniając się symetrią wieloznacznego świata i jego reprezentacji zaprzestają tłumaczenia na rzecz bełkotliwych, powtarzalnych do znudzenia formuł odtwarzających jedynie porządek ich własnego języka (interpretacyjne „perpetum mobile”). Miałkie interpretacje i opisy na ogół zdarzają się tam, gdzie zwyczajnie brakuje „autorom” wyobraźni, wiedzy i umiejętności kojarzenia faktów, a to przypadłość, która wymyka się ww. dychotomii (zresztą W. Burszta sam, w zgodzie z taką argumentacją, ukazuje to w eseju zamieszczonym w recenzowanym zbiorze). Esej K. Piątkowskiego stanowi właściwie podsumowanie dotychczasowej refleksji teoretycznej nad „tekstualnością” antropologii, w szczególności tej płynącej ze strony tzw. „antropologii postmodernistycznej” i niestety nie uniknął jej własnych pułapek. Przede wszystkim powtórzył mit na temat „antropologii klasycznej”, którą „postmoderniści” reifikowali w celu, być może, stworzenia lustra dla własnej strategii. Bo gdzie jest antropologia klasyczna „produkująca całościowe wizerunki partykularnych kultur” [s. 33]? Niestety postmoderniści nie są w stanie konkretnie jej wskazać, bo takiego całościowego tworu nie ma (por. np. ewolucjonistów i szkołę Boasa), raczej to oni sami tworzą taki całościowy obraz profesjonalnej kultury antropologicznej. Poza Page 110 111 tym hasło „pozwólmy źródłom mówić własnym głosem” [s. 33] jest nawoły- waniem do porzucenia wiedzy jaką o strategiach konstruowania rzeczywistości wyniosła humanistyka z „kryzysu reprezentacji”. Pozytywne jest natomiast to, że autor pokazał w tekście możliwe przejście od traktowania antropologii jako literatury do wykorzystania literatury w antropologii, w zgodzie z przedstawioną na początku intencją „uświadomienia sobie wzajemnego przenikania się doświadczeń antropologii i literatury”. W kolejnym tekście A. Bergandy przygląda się tekstualności świata przez pryzmat „Imienia Róży” U. Eco. Gdyby nie to, że książka Eco została już przez wszystkie możliwe autorytety, we wszystkich dyscyplinach humanistycznych omówiona, a strategia myślenia o świecie jako tekście - i to zarówno tym, który daje się łatwo czytać, jak i takim którego nie sposób do końca „rozpracować” omówiona w najdrobniejszych szczegółach (sam Eco, semiotyk, mocno się do tego przyczynił) esej mógłby zainteresować. Z kolei tekst D. Kołodziejczyk, jeden z najciekawszych w recenzowanym zbiorze, w sposób bardzo konkretny zwraca uwagę na sposoby antropologicznego podporządkowywania obcości różnym praktykom dyskursywnym, oraz na wpływ efektów tej praktyki (tekstów antropologicznych) na literaturę postkolonialną. John Barth jest bohaterem następnego eseju autorstwa W.Kuligowskiego, w którym Barth jawi się jako demaskator rzeczywistości, znakomicie ukazujący przenikanie faktów i fikcji, co więcej, upatrujący w fikcji racji bytu faktów. Wg Kuligowskiego to grunt pod współczesne pojednanie literatury i antropologii. Zastanawia jednak fakt, że Barth stawia siebie w pozycji „uprzywilejowanego obserwatora”, który agituje na rzecz określonego statusu ontologicznego kultury zdominowanej przez „chaos, niemożność, ciemność”. Bardzo trudno jest antropologowi przejść od badania różnych wizji ontologicznych statusów kultury, do utwierdzenia się w jakiejkolwiek oczywistości na ten temat. Ale widocznie pytania ontologiczne należy sobie stawiać nawet z wnętrza tak nieufnej dyscypliny jak antropologia, choć odautorstwo takiej nauki jest o wiele silniejsze niż tej, dla której „ironia” jest niezbywalnym elementem praktyki. Kolejne eseje traktują o tym, że pisanie o innym jest zawsze pisaniem z wnętrza jakiegoś konkretnego tutaj (Frąckowiak), że literatura może zawierać „prawdy” antropologiczne (Łagoda); jest też próba udramatyzowania samej opowieści o teorii dramatu społecznego Victora Turnera (Dziekan), krótka historia literackiego powoływania podhalańskiej lokalności u St. Witkiewicza (Pomieciński), esej dotyczący fabularyzowania w autobiografii (Dudziak), oraz tekst na temat fantastyki jako współczesnej mitologii (Wołyńska). Tom powinien domykać tekst W. Burszty (ale został umieszczony Page 111 112 w środku), który stanowi esencję tego czym jest antropologia jako literatura. Antropologia wg Burszty nie reprezentuje lecz tworzy – uruchamia wyobraźnię, która pracuje na gruncie antropologicznej fikcji (tekstu). Zatem antropologia, choć nie jest tym samym, co literatura „mówi prawdę lub kłamie tak jak literatura”. Prawda i fałsz zawieszone są natomiast w fikcji tekstu (retoryce, narracji), w stosunku do której, jak twierdzi W. Burszta, nie ma rzeczywistości uprzedniej. Jak sądzę, jest to stwierdzenie nieco na wyrost, bo uprzednia jest rzeczywistość tekstu „kulturowej interpretacji świata” danej zbiorowości, która jest wyjściowym przedmiotem badania (wyjściowym, bo jak wiadomo, różnie badanie antropologiczne się kończy). Antropologia jest „relacją z”, opowieścią na temat tej interpretacji, albo inaczej semiozą w granicach profesjonalnej kultury, co zresztą cały esej Burszty znakomicie pokazuje. Pomimo tych kilku uwag krytycznych, którymi opatrzyłem recenzowany tom, jest on w większej części wart polecenia z kilku powodów: 1) uruchamia zmysł krytyczny swoim niepodporządkowaniem utartym ścieżkom antropologicznej dyskusji, 2) stanowi ciekawą próbę omówienia wielowarstwowości antropologicznego tekstu i jego „wspólnych doświadczeń z literaturą”, 3) jest kolejnym elementem wewnętrznej dyskusji nad pewnikami antropologii: kwestią autorstwa, metody i statusu samej antropologicznej opowieści. [Marcin Brocki] 1 Conceptual Dictionary of the Tartu-Moscow Semiotic School, Jan Levchenko, Silvi Salupere (red.), seria: Tartu Semiotics Library 2, Tartu 1999. Semiotyczny idiolekt 1 . Semiotyka kultury szkoły tartuskomoskiewskiej stanowi niewątpliwy fenomen na mapie wielkich orientacji teoretycznych XX wieku: istnieje już od ponad 40 lat, wciąż się rozwija i stanowi źródło inspiracji dla kolejnych pokoleń badaczy. Po śmierci J. Łotmana, niewątpliwego „lidera” szkoły, nastąpił czas podsumowań dorobku, przemyślenia na nowo potencjału interpretacyjnego oraz próba szerszej prezentacji szkoły na zewnątrz. Jednym z elementów realizacji tego celu jest m.in. recenzowany słownik, który stanowi pierwszą próbę opisania systemu metajęzyka tartusko-moskiewskiej szkoły semiotycznej. Rekonstrukcja taka nie jest zadaniem łatwym, jak na wstępie zastrzegają redaktorzy tomu. Przede wszystkim dlatego, że dotyczy szkoły w skład której wchodzą badacze różnych dyscyplin szczegółowych (do niedawna, czyli do powstania w 1992 roku InstyPage 112 113 tutu Semiotyki w Tartu, nie było regularnego kształcenia w zakresie semiotyki), którzy wnoszą do metajęzyka szkoły pojęcia, lub tylko części znaczeń, zakorzenione i funkcjonujące w obrębie ich własnych dyscyplin, doprowadzając do „kreolizacji” wspólnego metajęzyka, lub nawet do funkcjonowania równolegle kilku metajęzyków. Dodatkową trudność przy tego typu rekonstrukcji stanowi fakt, że ów wspólny, „zkreolizowany” metajęzyk, wypracowywany był przy okazji krótkich kontaktów badaczy, nieformalnych i formalnych spotkań (choćby w ramach słynnych „letnich szkół semiotycznych” organizowanych i „zinstytucjonalizowanych” przez Łotmana, w Tartu) oraz poprzez publikacje, artykuły programowe publikowane na przestrzeni 30 lat w serii „Trudy po znakowym sistiemam”, choć w ramach tego wydawnictwa, nigdy nie chciano narzucić publikującym tam badaczom z góry określonego metajęzyka. Ten długi okres czasu i zmiany, jakie dokonywały się równolegle w humanistyce wpłynęły na ewolucję i przemiany w obrębie metajęzyka szkoły. Ostatecznie zdołano wypracować w miarę spójny „idiolekt”, zrozumiały wewnątrz grupy a z czasem coraz wyraźniej i łatwiej komunikowalny na zewnątrz, dający się stosować do bardzo wielu różnych obszarów badań semiotycznych, coraz bardziej odległy jednak od dyscyplin szczegółowych, z których wywodzili się badacze szkoły. Autorzy recenzowanego słownika skutecznie radzą sobie z tymi problemami. Podstawowe terminy są tłumaczone przez przytoczenie ich konkretnego „użycia” we właściwym kontekście, czyli takim, który nakierowuje nas na podstawowe znaczenie terminu (przez zacytownie fragmentów tekstów, w których dany termin się pojawia). Dodatkowo autorzy przywołują kilka, odległych czasowo, sposobów „użytkowania” terminu, pokazując w ten sposób jego ewolucję. Dzięki temu otrzymujemy również możliwość samodzielnego odkrywania kluczowych pojęć, bez pośrednictwa jakiegoś zewnętrznego w stosunku do nich metajęzyka. Kolejne terminy same stanowią dla siebie kontekst wyjaśniający. Słownik zawiera autorskie definicje terminów, które rozpowszechniały się w semiotyce od wczesnych lat 60. po koniec lat 80. Słownik został skonstruowany w oparciu o ograniczony korpus tekstów, pochodzących głównie z „Trudow po znakowym sistiemam”, materiałów szkoły o wtórnych systemach modelujących oraz serii tekstów wykładów wygłaszanych w ramach słynnych „letnich szkół”. Przedstawiono pojęcia, które weszły na stałe, lub silnie oddziaływały na rozwój szkoły w ostatnim ćwierćwieczu i które należą do leksyki semiotycznego metajęzyka. Słownik zawiera terminy najczęściej używane przez przedstawicieli „szkoły” te, dzięki którym była postrzegana jako innowacyjna w humanistyce, wokół któ- rych budowany był kapitał symboliczny szkoły. Obok pojęć „wynalezioPage 113 114 nych” w ramach szkoły, przedstawiono również te (stanowiące zresztą większość), które w ramach szkoły nabrały swojego specyficznego znaczenia, a zostały przejęte z języków innych dyscyplin. Znajdziemy tu m.in. takie pojęcia i terminy jak: asymetria struktury semiotycznej, autokomunikacja, fabuła, gramatyka tekstu, gramatyka komunikatów niejęzykowych, kultura (w pięciu wersjach), model kultury, pole semantyczne, pamięć zbiorowa, przekład, semantyka mitu, semiosfera,, scenariusz mito-rytualny, system znakowy (trzy wersje), tekst (osiem wersji), typ kodu kultury, wtórne systemy modelujące (trzy wersje), znak. Jak wspomniałem, te kluczowe pojęcia przytaczane są w kilku wersjach, na ogół odległych czasowo, co pozwala na prześledzenie ewolucji danego terminu, sposobu jego rozumienia na różnych etapach rozwoju semiotycznego idiolektu. Układ taki pozwala również na prześledzenie luk i nieścisłości w tym idiolekcie, wewnętrznej niespójności szkoły, naprowadza zatem na istotę „niewidzialnego college`u” (jak we wstępie określa tartusko-moskiewską szkołę semiotyczną Peeter Torop, obecny kierownik Instytutu Semiotyki w Tartu): wielocentryczność, wielotematyczność, spontaniczność, innowacyjność – cechy, dzięki którym do dziś jest zdolny inspirować nowe pokolenia semiotyków, a także łatwo adaptować się w międzynarodowym środowisku naukowym. Każdy termin opatrzony jest krótką notką bibliograficzną, jednak nie wyodrębniono informacji na temat stosowanych w tym zapisie skrótów (taka informacja znajduje się zagubiona w potoku tekstu „od redakcji”). Słownik posiada dwa indeksy. Pierwszy jest alfabetycznym spisem pojawiających się w słowniku terminów (tylko w języku rosyjskim), wraz z podanymi stronami, na których dane hasło można odnaleźć. Podobnie drugi, który jest trójjęzycznym (angielski, rosyjski, estoński) spisem, tym razem wyłącznie ułatwiającym przełożenie terminów rosyjskich na pozostałe języki. W tym miejscu do- tykamy najpoważniejszego mankamentu słownika. Brak podobnego opracowania w języku angielskim mocno zawęża krąg potencjalnych odbiorców, natomiast ci, którzy mają możność sięgnięcia do oryginałów zostali dodatkowo uprzywilejowani. Nie jest to dobry sposób na umiędzynarodowienie metajęzyka szkoły i w tej mierze słownik w tej postaci nie spełni swej funkcji. [Marcin Brocki] Page 114 115 Dylematy wielokulturowości. Jak powszechnie wiadomo wrzesień to jeden z tych miesięcy w roku, w którym rzesze różnej proweniencji badaczy – naukowców wyruszają na konferencje, aby spotkać się, wymienić myślami, odczytać swoje referaty a następnie przedyskutować omawiane problemy w ramach obrad plenarnych oraz wyjątkowo ważnych dyskusji kuluarowych. Atrakcyjności owym spotkaniom dodają często miejsca, w których lokuje się uczestników, nie wspominając o szacownych instytucjach będących pomysłodawcami i głównymi organizatorami konferencji, zawsze chcącymi pokazać się od jak najlepszej strony. Podobnie stało się w przypadku Instytutu Kultury i Literatury Brytyjskiej i Amerykańskiej Uniwersytetu Śląskiego, który w dniach 26 – 28 września br. zorganizował w Ustroniu międzynarodową konferencję pt. „Dylematy wielokulturowości: tożsamość – różnica – inny”. Obrady odbywały się w dwóch miejscach, gdyż goście anglojęzyczni umieszczeni zostali w innym hotelu niż uczestnicy wygłaszający referaty w języku polskim. Ja należałem do tych ostatnich i przypadło mi w udziale uczestnictwo tylko w kilku panelach, gdyż niemożliwym było dotarcie do piętnastu sekcji składających się na całość konferencji. Oto poruszana w nich problematyka: Globalizacje / przenikania; Lokalizowanie tożsamości; Język i tożsamość; Tożsamość / hybrydyczność / pogranicze; Inny: teksty i przestrzenie; Cyberprzestrzeń a tożsamość; Komunikacja, kultura, różnica; Inny – obcy; Tożsamości i rozproszenia; Doświadczenie Innego / Trzeciego; Tożsamość: jaźń, ciało, podmiot; Trzeci; Dialog, bycie, niepewność; Teksty miasta; U nas na Śląsku. Tak szeroko zakreślona problematyka wystąpień świadczy o tym, że konferencja była, konferencją interdyscyplinarną i jak wyraził się po jej zakończeniu Wojciech Kalaga (dyrektor Instytutu organizującego konferencję) – konferencją umożliwiającą „transdyscyplinarny dialog, dialog w duchu alethei bardziej niż zero – jedynkowej konfrontacji”. Terminem wspólnym i spajającym większość referatów była tożsamość, słowo – klucz, które na dobre zadomowiło się zarówno w dyskursie naukowym, jak i potocznym. Jednak autorzy konferencji zaproponowali oryginalne i nowatorskie jego rozumienie. Rezygnując z redukującego tożsamość kojarzenia jej wyłącznie z terytorialnością, które uniemożliwiać może rozumienie wielokulturowości, postawili nie na „tożsamość lokalną” a na „lokalność tożsamości”, uznając za punkt wyjścia tożsamość poszukującą swojego locum zarówno w przestrzeni realnej, mentalnej, jak i wirtualnej. Wśród bardzo wielu wypowiedzi, zarówno młodych, jak i starszych prelegentów reprezentujących różne Page 115 116 dziedziny humanistyki (filologię, filozofię, historię sztuki, kulturoznawstwo, socjologię czy antropologię) z pewnością, co nie powinno dziwić, najciekawsze było otwierające konferencję wystąpienie jednego z najwybitniejszych luminarzy współczesnej nauki – Zygmunta Baumana. W tekście zatytułowanym „Glokalizacja – czyli jak się nie zgubić w tłumie albo o tarapatach tożsamości w ciasnym świecie” przedstawił on celną diagnozę współczesnych, ksenofobicznych lęków społeczeństwa postnowoczesnego, nasilających się po wydarzeniach z 11 września w Nowym Jorku. Posługując się przykładami zaczerpniętymi ze współczesnych rozgrywek politycznych w Europie Zachodniej, wykazał trafnie jak antyimigranckie fobie stają się dziś powszechnym, wręcz planetarnym, obyczajem. Wskazał ponadto na zjawisko, które jest jednym z głównych wyznaczników globalizacji – wypełnienie się świata, przeżywane i doświadczane na co dzień „od środka” jako ciasnota skazująca wszystkich na intymne i natrętne sąsiedztwo, a wynikające choćby z nieszczelności i kruchości wszelkich zakreślanych w przestrzeni granic. W sprawie problematyki dotyczącej tożsamości, słowa Zygmunta Baumana potwierdziły to, co intuicyjnie odczuwamy: zaczynamy o niej mówić, gdy nam jej nie wystarcza, „gdy wspólnota się kruszy, odkrywamy tożsamość”, według Baumana, tożsamość odkrywamy, gdy nie jest już dana, lecz zadana. Jednak sam autor tych słów pozbawia nas złudzeń rozwiązania tego typu społecznych dylematów zauważając, że rozwiązanie „problemu tożsamości” w zglobalizowanym świecie jest problemem polityki globalnej, która jak dotąd nie istnieje. Zorganizowana przez Instytut Kultury i Literatury Brytyjskiej i Amerykańskiej Uniwersytetu Śląskiego konferencja była z pewnością udana, była ponadto bardzo dobrym przykładem refleksji interdyscyplinarnej nad jedną, co prawda dosyć szeroką, problematyką. Szczegółowe zapoznanie się z efektami obrad i tekstami wystąpień będzie możliwe, gdyż organizatorzy zamierzają wkrótce je opublikować w tomie pokonferencyjnym oraz w periodyku „Er(r)go”. [Konrad Górny] Konferencja w Tartu. W dniach 26.02-03.03.2002 odbyła się w Tartu (Estonia) konferencja semiotyczna zadedykowana 80 rocznicy urodzin, zmarłego w 1993 roku, Jurija Łotmana, zatytułowana „Cultural Semiotics: Cultural Mechnisms, Boundries, Identities”. Organizatorami konferencji był Instytut Semiotyki Uniwersytetu w Tartu oraz Estońskie Towarzystwo Semiotyczne. WydarzePage 116 117 nie to, bo w takich kategoriach, tak ogromne przedsięwzięcie należy postrzegać, zgromadziło blisko 150 semiotyków pracujących w różnorodnych dziedzinach szczegółowych z całego świata. Pomimo faktu, że większość twórców semiotycznej szkoły tar- tusko-moskiewskiej pracuje obecnie poza granicami byłego ZSRR, Tartu, jako ośrodek w którym przez wiele lat pracował Łotman i w którym zrodziła się semiotyka kultury, wciąż pozostaje centralnym punktem na „semiotycznej mapie” świata. Owa centralność, symboliczny kapitał szkoły, jest dostrzegany także przez władze państwowe czego najlepszym dowodem była zorganizowana w ostatnim dniu konferencji wizyta uczestników i bankiet u Prezydenta Republiki Estonii, a także oficjalny patronat nad konferencją władz państwowych i miasta Tartu. Konferencja została podzielona na dwie sekcje: 1) Cultural Semiotics and Complex Cultural Analysis, 2) Russian Culture sub specie semioticae lotmanianae. W gruncie rzeczy taki układ konferencji powielał strukturę dwóch ostatnich dzieł (zbiorów artykułów) Łotmana, z których pierwsze Universe of Mind. A Semiotic Theory of Culture poświęcone jest w znacznej mierze teoretycznym rozważaniom nad kwestiami podstawowych kategorii badawczych semiotyki kultury (tekstu kultury, semiosfery) czy zastosowań semiotyki do badań nad historią i człowiekiem, natomiast druga Biesiedy o russkoj kulturie dotyczy kultury rosyjskiej XVIII i XIX wieku. Rozpiętość tematów poszczególnych wystąpień była ogromna, co przy tak dużej liczbie uczestników, oraz zakresie inspiracji dziełem Łotmana, wydaje się oczywiste. Dotyczyły m.in. semiotyki przestrzeni i czasu (Nikolaeva, Chertov, Randviir), zastosowań koncepcji semiosfery do badań poszczególnych fenomenów kulturowych (Han-Liang Chang, Kotov), kwestii ponownie rozważonej prymarności pewnych systemów semiotycznych (Chien, Torop), logiki kultury (Rahimi), podobieństw i różnic między semiotyką kultury Łotmana a brytyjskimi i amerykańskimi studiami kulturowymi (Schonle), fenomenu masowej poezji na Litwie (Satkauskyte), znaczeń opozycji wody i ognia w kosmologii koranicznej (Toelle), czy najnowszych badań w zakresie neurosemiotyki nad asymetrią półkul mózgowych (Chernigovskaya). Ogromna część wystąpień poświęcona była inspiracjom i aplikacjom semiotyki kultury w różnych dziedzinach szczegółowych (m. in. moje wystąpienie na temat semiotycznej części Nowej Etnologii Polskiej), m.in. do badań zjawisk kultury popularnej, teatru, społecznych wymiarów twór- czości poetyckiej, dyskursu politycznego i wokół polityki, historii, komunikacji niewerbalnej, interkulturowej etyki, estetyki, języka uczuć, mitów narodowych, utopii itd. (sam program konferencji liczy siedem gęsto, dwustronnie, zapisanych kartek). Konferencję otworzył tekst M. Gasparova na temat współczesnych analiz intertekstualnych (jak Page 117 118 sam powiedział, miał być to komentarz praktyka dotyczący interketsualnych wymiarów poezji Mandelsztama) oraz pasjonująca prezentacja M. Łotmana na temat teorii holistycznych i atomistycznych w semiotyce, w której zestawił dwie, w wielu punktach sprzeczne ze sobą, tradycje semiotyczne Pierce’a i Saussure’a. Zamknęły wystąpienia a raczej przedstawienia (jest to trafne określenie niezwykłego „spektaklu”, w jaki przemieniły się te wykłady) Aleksandra Piatigorskiego i Myrdene Anderson. Piatigorskij, z pozycji współtwórcy, „wielkiego” szkoły tartusko-moskiewskiej, próbował zneutarlizować wcześniejsze tezy szkoły (w szczególności narzucanie rzeczywistości sztywnych kategorii badawczych w rodzaju opozycji binarnych, czy poszukiwaniu we wszystkim „tekstu”) poszukując nowego paradygmatu dla semiotyki kultury w fenomenologii. W warstwie niewerbalnej siły oddziaływania przekazu Piatigorskij poraził słuchaczy, natomiast merytoryczna zawartość wypowiedzi mogła wzbudzić już mniej entuzjazmu. Myrdene Anderson, antropolożka amerykańska, współredaktor czasopisma The American Journal of Semiotics i Semiotica, jako praktyk, po przeszło 30 latach badań nad Lapończykami w Norwegii, przedstawiła swoje osobiste doświadczenia z przekładu złożonej i stale rozwijanej teorii na praktykę badań antropologicznych. Był to niezwykle wymowny i budujący fakt, że ostatnie słowo na konferencji semiotycznej należało do antropologa. Konferencji towarzyszyły wystawy i spotkania poświęcone pamięci Jurija M. Łotmana. Otwarto wystawę dzieł Łotmana w bibliotece uniwersytetu w Tartu, odwiedzono grób tego wielkiego semiotyka, burmistrz Tartu przyjął uczestników w ratuszu, a w ostatnim dniu, kiedy cała konferencja przeniosła się do Tallina, otwarto kolejną wystawę a uczestników gościła Estońska Akademia Nauk, oraz Prezydent Republiki Estonii. Jak to zwykle przy okazji takich spotkań bywa dyskusje nad prezentacjami przenosiły się z sal wykładowych do „kuluarów”, mieszkań prywatnych, gdzie oprócz niezwykle pobudzającej intelektualnie dyskusji merytorycznej zawierano bliższe znajomości, planowano dalszą współpracę, itp. Trzeba powiedzieć, że dzięki nieformalnej atmosferze spotkań, przyjaznej i otwartej postawie uczestników, intensywnym dyskusjom panelowym konferencja okazała się wzbogacającym i „dialogicznym” doświadczeniem. Organizatorzy konferencji stworzyli znakomite warunki do tego dialogu i to im należą się główne słowa pochwały. [Marcin Brocki] Page 118 119 Polacy na Wschodzie. W dniach 10-12 października 2002 r. w ramach obchodów 300-lecia Uniwersytetu Wrocławskiego odbyła się konferencja międzynarodowa „Kultura i świadomość etniczna Polaków na Wschodzie. Tradycja i współczesność”. Zorganizowana została przez Katedrę Etnologii i Antropologii Kulturowej oraz Ośrodek Badań Wschodnich tejże uczelni, a także Oddział Dolnośląski Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” przy znacznym wsparciu finansowym Zarządu Głównego tegoż Stowarzyszenia. Konferencja miała charakter interdyscyplinarny. Do udziału w niej organizatorzy zaprosili reprezentantów środowisk naukowych (etnologów, folklorystów, historyków, socjologów, językoznawców, filologów, politologów oraz pedagogów) zarówno z kraju (Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet im. A. Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Opolski, Uniwersytet w Białymstoku, Uniwersytet im. M. Skłodowskiej-Curie w Lublinie, Katolicki Uniwersytet Lubelski, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, Instytut Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie, Instytut Slawistyki PAN w Warszawie), jak i z zagranicy (Wileńska Wyższa Szkoła Rolnicza, Narodowy Uniwersytet - Lwowska Poli- technika, Instytut Sztuki, Folklorystyki i Etnologii im. M. Rylskiego Narodowej Akademii Nauk Ukrainy w Kijowie, Uniwersytet Przykarpacki w Iwano-Frankiwsku, Kirowogradzki Instytut Regionalnego Kierowania i Ekonomiki, Uniwersytet w Nowosybirsku, Chakkaski Uniwersytet Państwowy w Abakanie). W konferencji uczestniczyli także działacze polskich organizacji funkcjonujących w byłych republikach ZSRR (Ukraina, Białoruś, Litwa, Rosja) oraz przedstawiciele różnego typu instytucji działających na potrzeby polskich środowisk na Wschodzie (ta grupa mimo licznych zaproszeń była reprezentowana najsłabiej). Taki dobór referentów miał na celu przedstawienie różnych punktów widzenia na procesy odradzania się świadomości narodowej Polaków za wschodnią granicą oraz wskazanie na potrzeby środowisk polskich i możliwości ich zaspokajania. Była to już czwarta w ostatnim dziesięcioleciu konferencja międzynarodowa poświęcona problematyce wschodniej, zorganizowana przy współpracy wyżej wymienionych instytucji. Na trzech poprzednich mówiono o historii i współczesności Polaków w Kazachstanie, o znaczeniu Syberii w historii i kulturze narodu polskiego oraz o dziejach Kościoła katolickiego za Uralem. Tym razem założeniem organizatorów była merytoryczna refleksja nad złożonymi problemami odradzania się świadomości narodowej Polaków w warunkach zmienionej sytuacji politycznej po rozpadzie ZSRR. Już we wstępnym referacie przedstawionym w ramach sesji plenarnej, która miała miejsce w sali Oratorium Marianum Uniwersytetu Wrocławskiego, przez prof. dr hab. Ewę Nowicką –Rusek z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego autorka zaprezentowała różne postawy i możliwości funkPage 119 120 cjonowania polskich grup mniejszościowych w ramach nowo powstałych państw. Znalazło to potwierdzenie w wypowiedziach referentów poświęconych poszczególnym krajom w trakcie obrad w sekcjach, które miały miejsce w Centrum Duchowości Klaretyńskiej w Krzydlinie Małej koło Wołowa. E. Smułkowa, R. Dzwonkowski i C. Żołędowski przedstawili sytuację na Litwa i Białorusi, W. Siek na Dalekim Wschodzie, A. Kuczyński na Syberii, E. Jagiełło w Uzbeksitanie, M. Gawęcki w Kazachstanie. Poza tym podjęto następującą tematykę: – różne wymiary tożsamości Polaków mieszkających na Ukrainie (J. Kupczak, W. Plinski, L. Tomiłowicz, L. Wakhnina, A. Polaczok), Białorusi (T. Kruczkowski, D. Tarasiuk, M. Sobecki, P. Masłowski), Litwie (K. Kossakowska-Jarosz, I. Kotowicz-Borowy, A. Adamowicz), Łotwie (M. Ostrówka), Syberii (J. Trynkowski, R. Opłakańska), w Rosji (S. Draguła), na Bukowinie (E. Kłosek, H. Krasowska), ukazane zarówno w perspektywie historycznej, jak i ze zwróceniem szczególnej uwagi na sytuację współczesną i zmiany jakie w tym zakresie dokonały się wraz z powstaniem niepodległych państw posowieckich; – zagrożenia depolonizacyjne (Z. J. Winnicki, O. Matyukhina); – rola języka (I. Grek-Pabisowa, K. Morita), szkolnictwa (K. Staroń, A. Lubonewicz), Kościoła w kształtowaniu tożsamości (F. M. Rosiński, I. Kabzińska, A. Engelking, I. Czerniak, H. Giebien, T. Niedzieluk, M. Koprowski, M. Trojan); – działalność polskich organizacji (A. Dobroński, L. Kościuk-Kulgawczyk, Z. Stawska); – nowe inicjatywy organizacyjne w odradzaniu się polskości (I. Dobrianski); – polska prasa na Wschodzie (B. Biesiadowska, T. Zaleska, I. Czerniak i W. Lawszuk); – polskie nekropolie (R. BoguckaLebiedź, G. Tokarz); – adaptacja społeczno-kulturowa współczesnych repatriantów do nowych warunków osiedlenia w Polsce widziana zarówno z pozycji badań naukowych (P. Hut), jak i przedstawiciela tej grupy społecznej (A. Diaczyński). Jak się wydaje, zmiany jakie dokonały się w wyniku rozpadu ZSRR i powstania nowych państw z jednej strony sprzyjają odradzaniu się polskich grup mniejszościowych, z drugiej pojawiają się pewne ograniczenia. W szeregu państw dominujące w nich grupy narodowe stają przed problemem tworzenia (reaktywowania) własnej tożsamości. Wytwarzają one pewne mechanizmy obronne w stosunku do innych nacji zamiesz- kujących w ramach wspólnych granic. W znacznym stopniu możliwości funkcjonowania Polaków na Wschodzie uzależnione są od prowadzonej w poszczególnych krajach polityki narodowościowej. Poza tym w państwach, w których istnieją względnie Page 120 121 zwarte skupiska polskie, gdzie były podtrzymywane w poprzednim okresie tradycje kulturowo-narodowe, utrzymywany jest stały kontakt z Macierzą, możemy obserwować większe zaangażowanie w działalność narodową. Dużą rolę w tym względzie odgrywa znajomość języka polskiego, jego funkcjonowanie w różnych sferach życia oraz religia. W tym miejscu należy podkreślić istotne znaczenie Kościoła. Daje się również zauważyć wiele barier w kształtowaniu oraz rozwoju polskiej kultury i tożsamości narodowej. Wśród nich najczęściej wymieniano: niewielką znajomość losów i problemów Polaków za granicą wschodnią w Polsce, niedostateczne wykształcenie, problem małżeństw mieszanych narodowościowo i wyznaniowo, słabą znajomość (bądź jej brak) języka polskiego wśród najmłodszego pokolenia. Wypowiedzi przedstawicieli polskich środowisk na Wschodzie często miały charakter postulatywny. Zawierały listę potrzeb skierowaną pod adresem różnych instytucji, najczęściej mających swoją siedzibę w Polsce, ale również wskazywały na podjęte inicjatywy oraz programy działań, które zamierza się realizować. Organizatorzy planują wydanie materiałów pokonferencyjnych drukiem, dzięki którym można będzie dokładniej zapoznać się z problematyką prezentowaną na konferencji. W tomie ukażą się również referaty, które z różnych przyczyn nie mogły być zaprezentowane na konferencji, a wpisują się w szeroki wachlarz zagadnień, które były przedmiotem obrad. [Małgorzata Michalska] Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej. W kwietniu 2002 r. uległa zmianie nazwa Katedry Etnologii Uniwersytetu Wrocławskiego na Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej. Motywów tej zmiany jest wiele, jednak podstawową przyczyną było dostosowanie nazwy Katedry do współczesnych postaw i orientacji badawczych reprezentowanych przez jej pracowników. Page 121 122 Absolwenci. Dziewięcioro Absolwentów Katedry Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego jest obecnie słuchaczami dwóch studiów doktoranckich – Studium Doktoranckiego Nauk Historycznych oraz Doktoranckiego Studium Nauk o Polityce, Filozofii i Socjologii. Do otwarcia przewodów przygotowuje się pięcioro doktorantów, zaś trzy już otwarte to: „Koncepcja rytuałów przejścia a problem narkomanii. Antropologiczna teoria, a społeczna rzeczywistość” przygotowywana przez Grzegorza Dąbrowskiego (promotor – dr Adam Paluch) „Na granicy dwóch światów – Żydzi i kultura żydowska w polskiej kulturze ludowej od połowy XIX do połowy XX wieku” przygotowywana przez Ewę Banasiewicz (promotor – dr hab. Adam Paluch); „Mityzacja choroby. Choroba jako konstrukt społeczny i kulturowy – studium socjologiczno-etnologiczne” przygotowywana przez Aleksandrę Szlagowską (promotor – dr hab. Adam Paluch). We wrześniu tego roku została obroniona praca doktorska Janiny Radziszewskiej „Interpretacja wizerunku górali tatrzańskich w piśmiennictwie polskim XIX w. Studium historyczno-etnologiczne (promotor – dr hab. Adam Paluch); Prace magisterskie. Wykaz prac magisterskich obronionych w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej we Wrocławiu w 2001 roku. „Charakterystyka i symbolika parafernaliów szamana syberyjskiego” napisana przez Sylwię Szymborską pod kierunkiem dr hab. Franciszka Rosińskiego; „Podróż jako obrzęd przejścia” napisana przez Violettę Dąbrowską pod kierunkiem dr Eugeniusza Kłoska; „Narkotyki jako element przynależności kulturowej” napisana przez Magdalenę Pawlik pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Postawy etniczne uczniów szkoły podstawowej i gimnazjum w Kłodzku” napisana przez Mieczysława Dłużniewskiego pod kierunkiem dr Eugeniusza Kłoska; „Różne aspekty tańca w kulturze europejskiej” napisana przez Magdalenę Wojtanek pod kierunkiem prof. dr hab. Czesława Robotyckiego; „Nierzeczywistość fotografii. Studium z antropologii wizualnej” napisana przez Annę Gołębiowską pod kierunkiem prof. dr hab. Czesława Robotyckiego; „Objawienia w Oławie. 20 lat później” napisana przez Martę JabłońPage 122 123 ską pod kierunkiem prof. dr hab. Czesława Robotyckiego; „Śmierć w kulturze popularnej w oparciu o pisma codzienne” napisana przez Agatę Krasowską-Marut pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Charakterystyka etniczna Czeczeńców” napisana przez Sylwestra Warzechę pod kierunkiem dr hab. Franciszka Rosińskiego;”Wyobrażenie anioła w kulturze popularnej na tle religii, filozofii i kultury ludowej” napisana przez Magdalenę Smołę pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Tradycyjne wierzenia Jakutów” napisana przez Tomasza Frąckiewicza pod kierunkiem dr hab. Franciszka Rosińskiego; „Tożsamość serbska w świetle rozpadu Jugosławii” napisana przez Krzysztofa Otrębskiego pod kierunkiem prof. dr hab. Czesława Robotyckiego; „Przejawy amerykanizacji kultury polskiej po roku 1989” napisana przez Magdalenę Kudło pod kierunkiem prof. dr hab. Czesława Robotyckiego; „Współczesna rzeźba na przykładzie prac wybranych twórców ludowych” napisana przez Katarzynę Adamczyk pod kierunkiem prof. Dr hab. Barbary Bazielich; „Kultura Buriatów widziana oczami podróżników polskich w XVIII i XIX wieku” napisana przez Dariusza Białka pod kierunkiem dr Antoniego Kuczyńskiego; „Wizerunek kobiety w islamie” napisana przez Joannę Staszyńską pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Ceramika śląska i jej ośrodki” napisana przez Justynę Starczewską pod kierunkiem prof. dr hab. Barbary Bazielich; „Tradycja i współczesność Polinezji Francuskiej na przykładzie Markizów” napisana przez Aleksandrę Babecką pod kierunkiem dr hab. Franciszka Rosińskiego; „Buddyzm tybetański we współczesnym świecie” napisana przez Katarzynę Lichtorowicz pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Próba monografii wsi Olimpów” napisana przez Katarzynę Ignas pod kierunkiem prof. dr hab. Barbary Bazielich; „Pochód pierwszomajowy w świetle antropologicznej koncepcji obrzędu” napisana przez Piotra Skupienia pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Internet – nowa przestrzeń życia człowieka” napisana przez Marcina Maruta pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Piercing w aspekcie społeczeństwa Zachodu” napisana przez Iwonę Orzińską pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Sytuacja ludności czeskiej na przykładzie wsi Zakątka Czeskiego Ziemi Kłodzkiej” napisana przez Piotra Grochowieckiego pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kryszny. Narodziny Page 123 nowej religii” napisana przez Małgorzatę Werner pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; „Stroje współczesnych subkultur młodzieżowych” napisana przez Sebastiana Piotrowskiego pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha; Bronisław Piłsudski na znaczku. W 1991 roku podczas międzynarodowej konferencji poświęconej ocenie wkładu Bronisława Piłsudskiego (1866 – 1918) w badania etnograficzne nad tubylczymi kulturami Sachalina, odbywającej się w Jużno Sachalińsku, na dziedzińcu miejscowego muzeum odsłonięto pomnik tego zesłańca i etnografa. W Jużno Sachalińsku został utworzony Instytut Naukowego Dziedzictwa B. Piłsudskiego. Jego program naukowy i przedsięwzięcia mają na celu dokumentowanie i ocenę wkładu B. Piłsudskiego w etnograficzne badania tubylczych ludów Sachalina – Ajnów, Niwchów oraz tak zwanego Pomorza Amurskiego. Wspomniana konferencja w Jużno Sachalińsku była drugą z tego cyklu, pierwsza bowiem miała miejsce w Sapporo (1995). Trzecia zaś odbyła się w Krakowie i Zakopanem (1999), przy licznym udziale uczonych z wielu krajów świata oraz wnuka B. Piłsudskiego Kazuasu Kimury, który przybył na nią z Japonii. W rok później miała miejsce kolejna konferencja poświęcona pamięci B. Piłsudskiego (Zakopane). Wszystkie te międzynarodowe spotkania mają już swoją bogatą bibliografię i ze wszystkimi łączyła się wielość form i przedsięwzięć o charakterze medialnym, mającym na celu propagowanie dorobku uczonego i pamięci o nim – wystawy, plakaty, filmy, audycje radiowe i telewizyjne, pamiątkowe adresy, karty pocztowe itp. W niektóre z nich wyraźnie wpisywała się działalność Antoniego Kuczyńskiego z Katedry Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego. Jego nakładem ukazał się cykl kart pocztowych poświęconych B. Piłsudskiemu. Był również inicjato rem idei wzniesienia symbolicznej mogiły B. Piłsudskiego w Zakopanem, gdzie B. Piłsudski przebywał po powrocie z zesłania (1906) i prowadził badania etnograficzne i folklorystyczne nad góralszczyzną Podhala. Mogiłę tę wzniesiono podczas konferencji naukowej poświęconej „Rola tradycji i obyczajów w walce Czeczeńców o suwerenne państwo” napisana przez Tomasza Żurakowskiego pod kierunkiem dr hab. Adama Palucha. Page 124 125 B. Piłsudskiemu zorganizowanej w 2000 roku przez Polską Akademię Umiejętności oraz Towarzystwo Mu- zeum Tatrzańskiego, we współpracy z Katedrą Etnologii i Ośrodkiem Badań Wschodnich Uniwersytetu Wrocławskiego. Znajduje się ona na starym Cmentarzu Zasłużonych w Zakopanem, zwanym Pęksowym Brzyzkiem. W lutym 2002 roku, w wyniku wieloletnich starań A. Kuczyńskiego, wszedł do obiegu, wraz ze specjalną kopertą i okolicznościowym datownikiem, znaczek pocztowy z wizerunkiem B. Piłsudskiego. Znaczek o nominale 2 złote wydrukowany został techniką offsetową na papierze fluoroscencyjnym w nakładzie 500 tysięcy egzemplarzy. Jego autorem jest artysta plastyk Maciej Jędrysiak. Konwencja znaczka nawiązuje do wcześniejszych wydań z cyklu „Polacy na świecie” i jest realizacją idei ukazania postaci B. Piłsudskiego w kontekście jego dokonań badawczych. Dodać jeszcze należy, że równocześnie ukazał się inny znaczek, tym razem z wizerunkiem Jana Czerskiego, zesłańca po Powstaniu Styczniowym, badacza Syberii, geologa i geografa, na którego cześć olbrzymie pasmo górskie w Jakucji nosi nazwę Gór Czerskiego. Oba znaczki przypominają historię wkładu Polaków w badania Syberii i budzą refleksje nad naszymi związkami z tym obszarem, gdzie wymiar martyrologiczny nierozerwalnie łączy się z kulturotwórczym i ekonomicznym. [Mirosław Marczyk]