Czy doktoranci to leniwi durnie?

Transkrypt

Czy doktoranci to leniwi durnie?
Czy doktoranci to leniwi durnie?
Zapraszamy do lektury bardzo ciekawego wpisu na blogu: „Wawrzyński bez
cenzury”. Autor w przenikliwy sposób analizuje system, w którym przyszło nam w
Polsce prowadzić badania naukowe. Autor zawodowo związany jest z Wydziałem
Politologii i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w
Toruniu od początku jego istnienia.
Zacznę pesymistycznie: polska nauka przestaje istnieć. Powoli. Na naszych oczach.
Niszczy ją długotrwałe ignorowanie tego, że coś jest nie tak. I udawanie, że ładna
peruka jest lepsza od zdrowych włosów. Nie jest… Każdy kolejny rząd patrzy na ten
stan z całkowitą obojętnością. Przecież naukowcy nie są górnikami. Nie potrafią się
zjednoczyć, nie strajkują, nie palą opon, nie rzucają kamieniami, nie straszą
władzy. Milczą… Naukowcy nie są też lekarzami. Nie tworzą porozumień, nie
protestują, nie zamykają swoich gabinetów, nie paraliżują funkcjonowania
państwa. Milczą… Czasem cichutko wspomną o tym, co ich martwi. Ale głównie
milczą… A milczenie uporczywie nie staje się złotem.
Częściowo wynika to z kondycji samego środowiska. Z ciężkich chorób polskiej
akademii: kolesiostwa, nepotyzmu, zazdrości, lenistwa i pychy. Częściowo wynika
to z błędów systemu, który oparty został na bezwzględnej dyktaturze pieczątki.
Powoli zabijają one polską naukę. Na naszych oczach.
Jednak, jest jeszcze trzeci aspekt. Wydaje mi się, że polskie społeczeństwo
najbardziej ze wszystkich nienawidzi własnych elit. Tragiczną konsekwencją
transformacji jest przekształcenie socjalistycznej idei równości wszystkich ludzi w
nienawiść ogółu wobec każdego, kto choć trochę odstaje od przeciętnej. I tak –
przedsiębiorcy to złodzieje, artyści to zboczeńcy, a naukowcy to idioci. I jeśli na
naszych oczach umiera polska nauka – to dobrze. Tak! Dobrze im, zarozumiałym
pseudo-inteligentom, łże-elitom, nierobom i pasożytom, wyzyskiwaczom i
nieudacznikom. Precz! Won! Swoją naukę niech robią gdzieś indziej. W Polsce nie
ma miejsca na bezproduktywne zajęcia. Nie ma miejsca na myślenie.
W uproszczeniu wygląda to tak: chcesz skręcać telewizory – dobrze, chcesz badać,
jak telewizja oddziałuje na zachowania człowieka – źle. Chcesz układać bruk –
dobrze, chcesz pisać wiersze – źle. Chcesz pracować w korporacji – dobrze, chcesz
stworzyć nowe miejsca pracy – źle. Chcesz się wyróżnić – bardzo, bardzo źle! To
nie czas i miejsce, aby się wyróżniać. Won! Precz! Idź wyróżniać się gdzieś indziej,
dewiancie. To kraj uczciwych ludzi. Za prezydenta wystarczy nam elektryk…
…spięcie. Zgasło światło…
***
Ostatnio dostrzegłem nowy trend w ogólnospołecznej nienawiści do elit. Niezwykle
popularnym stało się pisanie (i mówienie), że doktorat to bezsens. A doktorant to
dureń i złodziej. Leniwy wyłudzacz, który ucieka przed pewnym bezrobociem.
Poczułem się zaniepokojony.
Nie martwi mnie to, że głos ogólnospołecznej nienawiści do elit podważa sens
ostatnich czterech lat mojego życia. Szczerze mówiąc, jest mi to obojętne. Nie
szukam poklepywania po plecach. Jako młody naukowiec czuję się doceniony.
Widzę efekty swojej pracy. Nie jestem rozżalony. Nie jestem sfrustrowany. Nie
mam pretensji do całego świata, że nie dostrzega mojej perspektywy. Nie
doświadczam głodu. Jestem zadowolony z życia i z pracy. Nawet bardzo. Niepokoi
mnie fakt, że tak łatwo przychodzi ludziom uznawanie, że praca naukowca,
zwłaszcza młodego naukowca, jest – z nieznanego mi powodu – prostsza i
przyjemniejsza niż inne zawody. Nie jest…
Chciałbym, aby piszący (i mówiący), że doktorat to bezsens, a doktorant to leniwy
dureń, zastanowili się nad jednym – czy uznaliby za łatwą i przyjemną posadę, w
której pracodawca na samym początku i mówi: „Masz rok na osiągnięcie
rezultatów, ale nie powiem Ci ani jakich rezultatów oczekuję, ani czym masz się
zajmować. Jeśli jesteś taki zdolny to sobie sam poradzisz”. Łatwo? Przyjemnie?
Zgasło światło…
***
Mały eksperyment myślowy. Zamienię doktoranta na – powiedzmy – młodego
pracownika budowlanego. Tuż po szkole, która (z założenia) miała uczynić go
zdolnym do wykonywania swojego zawodu. Warunki pozostawię bez zmian.
Zaczynajmy!
Przykład pierwszy. Wyobraźmy sobie, że przyszłość zawodowa naszego
wymyślonego młodego pracownika budowlanego zależy od jakości wykonywanych
przez niego remontów. Brzmi sensownie, prawda? Ale… wyobraźmy sobie, że nie
dostaje on od swojego pracodawcy ani sprzętu, ani materiałów, ani funduszy, ani
listy zleceń. Słyszy: „Jeśli jesteś taki zdolny to sobie sam poradzisz”. Może
zainwestować własne środki i liczyć, że jego warsztat zostanie (kiedyś) doceniony.
[A jeśli nie ma czego zainwestować? Trudno. Jego problem]. Może próbować
wykonać remont jak najmniejszym kosztem, tym samym ryzykując słabą ocenę
swojej pracy. Może też zrezygnować… Co wybrałby nasz bohater?
Przykład drugi. Przyjmijmy, że nasz wymyślony młody pracownik budowlany ma
szczęście. Od pierwszego roku pracy dostaje wynagrodzenie. Powiedzmy, trzy
tysiące złotych. Netto. Plus ubezpieczenie zdrowotne. Nieźle, prawda? Ale… nie
wystarcza ono, żeby zarówno żyć na rozsądnym poziomie, kupić niezbędne
narzędzia, finansować prowadzone remonty, jak i – od czasu do czasu – zamówić
fachową literaturę lub pojechać na międzynarodowe targi budowlane. Nasz bohater
musi wybierać: Wynająć mieszkanie? Kupić nowe pędzle i wałki? Kupić nowy strój
roboczy? Poprawić swój warsztat zawodowy? Ułożyć nowe panele czy te znalezione
na śmietniku? Na wszystko nie wystarczy.
Każdy człowiek ma swoje potrzeby. Każdy! Mniejsze. Większe. Ale ma. A tu
pracodawca oczekuje i odpowiedniego wyglądu, i ciągłego doskonalenia się, i
efektów pracy, i najnowszego sprzętu, i zadowolonych klientów. I jeszcze najlepiej
międzynarodowych wyróżnień… Pozostaje wybór: albo zaspokoić swoje potrzeby,
albo zaspokoić oczekiwania pracodawcy… Co zrobiłby nasz bohater?
Więcej
na
blogu
autora: https://wawrzynski.wordpress.com/2015/01/23/czy-doktoranci-to-leniwi-dur
nie/
Data publikacji: 31.01.2015r.

Podobne dokumenty