1 Widok trumien to wszystko, co mi pozostało Chocia wiele lat
Transkrypt
1 Widok trumien to wszystko, co mi pozostało Chocia wiele lat
Widok trumien to wszystko, co mi pozostało Chociaż wiele lat minęło od drugiej wojny światowej i następujących po niej wypędzeń ludności niemieckiej z terytorium Czechosłowacji, starsi mieszkańcy małej wioski Pařezov w zachodnich Czechach wciąż żywo pamiętają tamte wydarzenia. Tereza Krutinová, z domu Arnold, jest jednym z najciężej doświadczonych świadków historii. Trudy lat wojny skumulowały się w jednym dniu, kiedy młoda kobieta utraciła całą rodzinę z powodu wypędzenia. Pomimo, że pani Krutinová ma już 83 lata, pamięta bardzo jasno szczegóły humorystycznych, ale także przerażających opowieści z czasów wojny. Gdyby miała spisać wszystkie te opowieści w książce, nigdy nie byłaby w stanie skończyć pracy. „Nawet gruba powieść by nie starczyła!” – powiedziała wznosząc ręce do góry, kiedy zaczęłam zadawać jej pytania. Była jednak bardzo miła i zgodziła się razem z córką opowiedzieć przynajmniej o najważniejszych momentach swojego życia. Wioska, która dzisiaj nazywa się Pařezov wtedy nazywała się Paresau. Od niepamiętnych czasów zamieszkiwali ją głównie Niemcy. Paresau była położona nieopodal czeskiej wioski Postřekov i nie było żadnych konfliktów pomiędzy ludnością czeską i niemiecką. Czesi mówili bardzo dobrze po niemiecku, a Niemcy rozumieli czeski. ”Młodzież wychodziła razem na tańce, dorośli razem pracowali i nikt nie robił żadnych różnic”. Pani Tereza urodziła się w Paresau 3 października 1920 r. z niemieckich rodziców Józefa i Aloisii Arnold. Od dzieciństwa mówiła tylko po niemiecku. Mieszane małżeństwa były wtedy rzeczą normalną. Jednak, kiedy zakochała się w czeskim młynarzu i chciała wyjść za mąż, wojna ogarnęła już całą Europę. „Musieliśmy pójść do urzędu w Horšovský Týn, żeby dostać zezwolenie na ślub. Przez całą drogę w autobusie siedzieliśmy cicho obok siebie, nie mówiąc ani słowa. Baliśmy się, że możemy nie dostać zezwolenia, ponieważ ja byłam Niemką. Pojechali z nami moja siostra i mój ojciec. Kiedy dotarliśmy do urzędu, spotkaliśmy starszego człowieka o siwych włosach. Zapytał czego sobie życzymy. Opowiedzieliśmy mu o swoich obawach. Bardzo się kochaliśmy, a ja byłam już w ciąży z naszą pierwszą córką Haną. Kiedy usłyszeliśmy, że nie ma problemu, uścisnęliśmy się i bardzo się ucieszyliśmy. Ojciec mój zaprosił nas na obiad w restauracji i nawet zamówił czerwone wino. W drodze powrotnej chciało nam się cały czas śpiewać”. Rodzice młodych nie mieli zastrzeżeń. Obaj ojcowie byli zdunami i dobrze się znali. Ślub odbył się w kwietniu 1939 r. Panna młoda miała 19 lat, a pan młody był o cztery lata starszy. Już w sierpniu 1939 r. cieszyli się z przyjścia na świat swego pierwszego dziecka, maleńkiej Hany. Wtedy pani Tereza nie znała czeskiego. Rok później nadal nie mówiła po czesku. Pewnego razu przybiegła do domu z młyna z płaczem i powiedziała ojcu, że tam nie wróci, ponieważ nikogo nie może zrozumieć. Ojciec kupił jej czeskie książki i teraz mówi całkiem dobrze. Tylko od czasu do czasu słychać w jej wymowie niemiecki akcent. Dzieci pani Krutinovej mówiły po czesku, ale rozumiały również niemiecki. 1 W czasie wojny stosunki pomiędzy ludźmi były wciąż dobre. Sąsiedzi znali się nawzajem i nie było ważne kto skąd pochodzi. Linia graniczna powstała w pobliskiej wsi Draženov i kiedy ludzie musieli jechać do czeskich Domažlic np. do lekarza musieli mieć pozwolenie na przejazd. Sudety należały do Niemców… Niemcy i Czesi odczuwali te same trudności w czasie wojny i każdy modlił się, żeby szybko się skończyła, bez względu na to, kto zwycięży. W czasie bombardowania po prostu kryli się w piwnicach bo nie było innych schronów. W czasie wojny rodzina nie cierpiała szczególnego głodu, ponieważ mieszkali przy młynie i mogli mleć własną mąkę. Jednak jej teść często oddawał ostatnie zapasy innym i wtedy rodzina nie mogła nawet ugotować klusek. „Nie życzyłabym nikomu wojny, nawet najgorszemu wrogowi”. Region Postřekov jest znany z odwagi jego mieszkańców. Kiedy wojna zbliżała się do końca, przez region przelały się okrutne „marsze śmierci”. Niemcy kazali maszerować nieszczęsnych Żydom aż do całkowitego wyczerpania. Ci, którzy nie mogli iść dalej, byli zabijani na miejscu. Kilku udało się uciec. Wtedy prości ludzie zabierali wyczerpanych Żydów i ryzykując życiem udzielali im schronienia. Teść pani Terezy pewnego razu znalazł wyczerpaną Żydówkę w kanale i zabrał ją do domu. Było to zimą 1945 r. i opiekowali się nią aż do końca wojny. Jej historia miała szczęśliwe zakończenie. Odnalazła resztę swojej rodziny i wyjechali do Egiptu. Po klęsce Niemiec zaczęły się zorganizowane wypędzenia Niemców. „Większość Czechów im współczuła, ale byli również tacy, którzy przejmowali sprzęt i gospodarstwa i wyganiali Niemców”. Ludzie z mieszanych małżeństw mogli zostać. „Mogłam tu zostać, ponieważ miałam czeskiego męża. Było mi również wolno zostawić ze sobą rodziców. Jednak moja siostra miała jedenastoletniego nieślubnego syna i musiała wyjechać z nim do Niemiec. Moi rodzice nie chcieli pozwolić jej jechać samej, więc zdecydowali, że pojadą z nią”. W ten sposób Tereza Krutinová straciła całą rodzinę w 1946 r. Wszyscy jej przyjaciele i krewni musieli wyjechać. Tylko trzy mieszane rodziny mogły pozostać we wsi. Nagle została sama wśród Czechów i jedynym dla niej wsparciem był kochający ją mąż. Jednak nigdy nie myślała o wyjeździe do Niemiec, ponieważ urodziła się w Republice Czeskiej i nie znała żadnego innego domu… Nawet dzisiaj pamięta jak towarzyszyła rodzicom w drodze na stację kolejową. „Jechaliśmy wozem ciągnionym przez woły. Miałam ze sobą córkę Hanę i maleńkiego Hansi w wózku. Płakałam całą drogę tam i z powrotem. Podeszłam z nimi do pociągu i prawie zostałam tam wepchnięta, ponieważ nikt nie wiedział, że z nimi nie jadę. Wciąż widzę matkę siedzącą na starym kufrze, miała sine usta. Wszyscy płakali, młodzi stali; tylko starszym pozwolono usiąść na walizkach. Były to bydlęce wagony bez toalet i na pewno nie były wygodne. Potem zamknięto drzwi i nigdy już nie zobaczyłam rodziców. Wypędzani Niemcy mogli zabrać ze sobą nie więcej niż 70 kilogramów bagażu. Mogli zabrać tylko najbardziej niezbędne rzeczy: trochę ubrań, koc, garnek do gotowania i trochę żywności. Po przyjeździe do Niemiec musieli być zabrani i przyjęci przez innych ludzi. Większość z nich nikogo tam nie znała. Rodzice pani Krutinovej dojechali pod francuską granicę. Minęło pięć lat, zanim mogła skontaktować się z krewnymi – ale tylko listownie. W międzyczasie jej rodzice umarli i z Niemiec nadeszły tylko zdjęcia ich trumien. „Prosiłam urząd w Domažlicach o pozwolenie na wyjazd przynajmniej na 2 pogrzeb. Ale pozwolenia nie dostałam”. Minęło kolejne dziesięć lat zanim mogła położyć kwiaty na grobie swoich rodziców. Pomimo końca wojny w lasach wokół Postřekova nadal ukrywali się SS-mani. Jakiś młody mężczyzna z Pragi i pięciu jego kolegów chciało ich wyciągnąć z lasu. Teść pani Terezy nie mógł im tego wyperswadować. Zwykła broń wieśniaków nie była wystarczająco dobra na uzbrojenie SS-manów. Wszyscy zostali zastrzeleni albo zamęczeni na śmierć. „Pamiętam przychodzących ze wsi mężczyzn proszących o białe obrusy, żeby nakryć ciała. Jeden z zabitych miał nawet trójkę dzieci”. Wspomnienia ludzi o żołnierzach rosyjskich też nie są dobre. „Chodzili od domu do domu, szukając wszystkiego. Mojemu mężowi zabrali zegarek, który dostał od swojego pradziadka. Była to wówczas cenna rzecz. Zabrali nawet nasze ostatnie kartofle”. Pani Tereza musiała gotować dla dwudziestu Rosjan, którzy pozostali we wsi. W przeciwieństwie do nich żołnierze amerykańscy pozostawili dobre wrażenie. „Kiedyś pojawiło się dwóch Amerykanów i pytali czy mogą zostać na noc. Było dość miejsca. Dałam im świeżą pościel. Byli tacy schludni. Wystawiali nawet stopy poza koc, jak spali. Kiedy obudziliśmy się nad ranem odrzucili już gnój i pozamiatali. Mój mąż powiedział, 'Przygotuj dla nich dobrą kartoflankę!', a ja hojnie włożyłam do niej wszystko, co miałam. Przynieśli fantastyczne puszki z jedzeniem. Dali nam do spróbowania, a kiedy odjeżdżali, kupili wszystkim piwo”. W 1951 r. komunistyczna partia ČSSR utworzyła spółdzielnie rolnicze. Ludzie musieli rozstać się ze swymi polami i bydłem. „Pozwolono nam zatrzymać tylko jedną krowę i małe poletko za domem. Wtedy wszyscy staliśmy się robotnikami rolnymi. Tych, którzy nie chcieli przyłączyć się do spółdzielni, przesiedlano. Nasi krewni przysyłali nam dewizy”. Štěpán Krutina umarł 21 lutego 1969 r. w wieku zaledwie 53 lat. Od tego czasu pani Tereza musiała wychowywać sama pięcioro dzieci. Rzadko z nimi rozmawiała o okrutnych wydarzeniach w czasie i po wojnie. Dla niej wspomnienia te są bardzo bolesne nawet dzisiaj. Niemniej poświęciła swój czas, żeby opowiedzieć nam to wszystko z pomocą swojej córki. Milena Jirincová 3