Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
kropeczka
Ostatnie ćwierćwiecze to całe moje życie. Wszystkie mniejsze i większe – zmiany
dokonywały się za moimi plecami, później – na moich oczach. Był dom, duży i murowany
(jak na początek dziewięćdziesiątych, naprawdę porządny dom), z przybudówką – „boiskiem”
na siano i sprzęt rolniczy, i stajnią ze stosunkowo małym inwentarzem: krową, bykiem,
czasem cieliczką, dwie świnie i kury, nie pamiętam ile. Było nas w tym domu, niech policzę –
dziadek, babcia, ciocia M., moimi rodzice, my, czyli dwoje małych dzieci i jeszcze jedna ciocia
wtedy – panna. Wesoła gromadka. A codziennie przychodzili inne ciocie, wujkowie, sąsiedzi.
To był dom, w którym zawsze było dużo ludzi. W kuchni, przy murowanym, kaflowym piecu
stało drewniane łóżeczko. I kiedy wchodziło się do domu, to pierwsze co się widziało to
właśnie to łóżeczko, z dwójką uroczych brzdąców w środku. Wkładali nam to tego łóżeczka
różne, szmaciane zabawki. Ze wszystkich zabawek pamiętam tylko jedną – lalkę, ze złotymi
lokami, w różowej bluzce i spódniczce w biało – czarną kratkę. Jeszcze można znaleźć
wizerunek tej lalki na starych zdjęciach. Sama lalka została zniszczona przez moją młodszą
siostrę, która nie darzyła lalki takim wielkim przywiązaniem jak ja. Niestety. Upłynęło nam
dzieciństwo spokojnie – magicznie oddzielono od nas obowiązki gospodarskie, może dlatego,
że przeprowadziliśmy się do domu, w którym już nie było gospodarki. Tata znalazł pracę w
Krakowie, mama zajmowała się domem i nikt nie miał czasu ani ochoty na zajmowanie się
zwierzętami. Odgrodziliśmy się od typowego, wiejskiego życia. Jeśli przyjąć, że typowe
wiejskie życie to przede wszystkim ciężka praca na gospodarce i w polu, często przynosząca
marne zyski. W książce o tokarskiej kalwarii (tak, tak o mojej wsi powstają książki), na jednej
z pierwszej stron jest zdjęcie przedstawiające kopy ściany na pochyłym polu, na wzgórzu,
zdjęcie podpisane: sianokosy na Urbaniej Górze. To kiedyś był typowy obraz na polskiej,
południowej wsi. Dziś, owszem zdarzają się takie widoki, ale tylko sporadycznie. Według
opowieści babci i mamy – wieś z początku lat dziewięćdziesiątych to wieś, tu na popołudniu
Polski, biedna. Do podstawowych narzędzi gospodarskich należały: kosy, grabie, sierpy,
cepy, widły. Wszystkie pracy wykonywano ręcznie. Fury siana zwożono przy pomocy koni. To
był również czas, kiedy na wsi pojawiały się pierwsze traktory i ciągniki. Powoli, z roku na rok
– mechanizowano wieś. Dziś – jeśli ktoś jeszcze gospodarzy to przy pomocy ciężkiego
sprzętu: obowiązkowe traktory, kosiarki rotacyjne, przewracarki, samozbierające, kombajny.
Zamiast kop siana – zafoliowane bale. Przełom XX i XXI wieku to czas, kiedy mieszkańcy wsi
uświadomili sobie, że gospodarka to nie wszystko. Zaczęto wyjeżdżać i szukać pracy w
miastach. Likwidowano gospodarstwa – po przeliczeniach okazało się, że korzystniejsze jest
codzienne dojeżdżanie do pracy niż praca w polu. Komu zależało na wiejskich wyrobach –
prawdziwym mleku, serze białym czy niemodyfikowanym mięsie, tylko zmniejszał
gospodarstwo: zostawała jedna krowa, świnia. Pracuje się na gospodarstwie po godzinach, w
ramach obowiązków domowych. W ten sposób żyje kilku moich sąsiadów. To jest
charakterystyczna cecha południowo-polskiej wsi: gospodarstwo to już nie jest podstawowe
źródło utrzymania, gospodarzyć można, czasem trzeba, ale tylko przy okazji, po prawdziwej
pracy. Zdarzają się duże gospodarstwa, które przynoszą konkretne, wysokie zyski, ale bardzo
rzadko. Rozglądając się dookoła (po sąsiadach, po wsi, po sąsiednich wsiach) trudno znaleźć
dom, w których byłby… koń! A jeszcze dwadzieścia pięć lat temu (wiem z opowieści) koń w
gospodarstwie był na porządku dziennym. Dziś, wieś to szereg jednorodzinnych domków z
ogródkiem, z równo wykoszonym trawnikiem i obowiązkowym grillem co tydzień. Szybko,
bardzo szybko wieś przekształciła się w duże podmiejskie osiedle. W cudzysłowie. Najlepszy
przykład mam na najbliższej rodzinie: był jeden dom, są dwa. Strych i część boiska starego
domu przerobiono na pomieszczenia mieszkalne. Symboliczną gospodarkę ukryto. Jest
jeszcze krowa, świnia – ale tak jakby z boku. Na pierwszym planie jest odnowiony dom i
starannie wypielęgnowany ogródek (nawet jarzyny zasadzone są na polu pod lasem, żeby nie
psuć koncepcji ogrodu). Drugi dom, ten, w którym mieszkam to dom jednorodzinny, z
ogródkiem - z altanką i huśtawką. Ot, taki sielski obrazek – jak na zdjęciu, do którego
wzdychają zmęczeni mieszkańcy miasta. O gospodarzeniu nie ma dyskusji, a mleko kupuje
się w sklepie. Wszystko zadbane i czyściutkie. Cofając się wstecz, wspomniane dwadzieścia
pięć lat – wieś była zaniedbana i brudna, praca na gospodarstwie, w polu, przy zwierzętach
to praca, nie przemierzając, w gównach. Ci, którzy całkowicie poświęcali się takiej pracy, na
co dzień chodzili brudni, spoceni, we włosach siano, skóra spieczona od pracy na słońcu, ręce
zniszczone. Zewnętrzny wygląd miał względnie małe znaczenie. Oczywiście, nie można
powiedzieć, że mieszkańcy wsi sprzed ćwierć wieku to brudasy, ale nikt nie biegał pod
prysznic trzy razy dziennie, ponieważ pot spływa mu po skroniach. Równoległe z
mechanizacją pracy na wsi, przyszła świadomość dotycząca higieny osobistej, czystości,
estetyki, szeroko rozumianego porządku wokół siebie. To jest jedna z najważniejszych zmian,
jakie dokonała się na polskiej wsi – rozumienie pojęcia czystości. Zorganizowano wielkie,
grupowe sprzątanie. Było to tak jak w prostym, uniwersalnym powiedzeniu o zmianach:
„chcesz zmieniać świat, zacznij od siebie.” Każdy sprzątał swoje podwórko. Zdecydowana
większość mieszkańców wsi bardzo poważnie potraktowała sprzątanie. Nagminnie
remontowano domy: ocieplano, malowano na przeróżne kolory (oj, różne – można
podziwiać piękny, biały murowany dom, ale można zdziwić się na widok zielonego domu,
może być dom w kolorze wściekłego różu lub dom, w kolorze kwitnącego wiosną wrzosu!),
wymieniano dachy (domy były przykrywane eternitem, który okazał się szkodliwy),
drewniane okna na plastikowe, drzwi. Zatroszczono się również o otoczenie wokół domu –
cóż z pięknego, odnowionego domu, jeśli ogród szpeci? Kto mógł budował tzw. szopy,
komórki, w których przetrzymuje się do dziś cały sprzęt rolniczy i inne niezbędne narzędzia.
Wykoszono trawnik, zrobiono podjazd pod drzwi, a podwórko ogrodzono. Współczesna wieś
z pewnością nie jest biedna. Mieszkańcy wsi są otwarci na świat, świadomi, że można żyć
inaczej niż tylko na gospodarce, wykształceni i mądrzy. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat
bardzo rozwinęło się szkolnictwo. Tylko w mojej wsi jest przedszkole, szkoła podstawowa i
gimnazjum, wyposażone lepiej niż niejedna miejsca placówka. Wydaje się, że to co mamy
dziś jest oczywiste i normalne: bieżąca woda, samochody, telewizory, laptopy,
nieograniczony dostęp do Internetu, smartfony. Ale nie jest. Na wszystko co jest teraz ciężko
zapracowaliśmy. Nasi rodzice wykazali się wielką odwagą (albo desperacją) i wyjechali ze wsi.
Zbiorowo powiedzieli: dość! Z miast(a) przywozili technologiczne nowości i powoli,
monotonnie zmieniali wieś. Ich pracę kontynuujemy my. Codziennie dojeżdżamy do pracy,
codziennie wracamy na wieś. Chcemy tu żyć. Warunki do życia mamy dobre, jeśli nie idealne.
Jeśli do pracy mamy zaledwie dwadzieścia kilometrów, samochód, dom na własność,
ogródek, sąsiadów na działce obok (nie za ścianą!), to na co narzekać? Różnica między wsią z
początku lat dziewięćdziesiątych, a wsią współczesną jest kolosalna. Tłumaczę babci, że mój
telefon nie tylko dzwoni, ale również wysyła krótkie tekstowe wiadomości (jak wytłumaczyć
babci co to SMS?), robi zdjęcia, nagrywa filmy, że mam w telefonie wszystko – zdjęcia, filmy,
książki. A ona z niedowierzaniem kręci głową: jak ten czas szybko leci, jak dużo się zmieniło,
gdzie te czasy, gdzie do pola się szło z kosą i sierpem? Zepsuł się nam wspomniany telefon,
oddaliśmy go do naprawy, w salonie nie mieli żadnego telefonu zastępczego, więc trzeba
było wyciągnąć stary, od lat nieużywany telefon, bo jakże to tak dwa tygodnie funkcjonować
bez telefonu? Trafiło na pierwszy telefon taty – Nokię z kolorowym wyświetlaczem i
dzwonkami, które naśladowały jakąś melodię. Odsłuchiwaliśmy kolejno wszystkie dzwonki w
tym telefonie i wspominaliśmy jak to było szaleństwo i duma, i radość, prawdziwa,
autentyczna radość, kiedy ktoś miał taki telefon, jak potrafiliśmy się cieszyć z tych
kiczowatych dźwięków, jacy byliśmy wtedy szczęśliwi, że ten telefon trzymamy w ręce! A dziś
narzekamy, że w telefonie nie ma zasięgu LTE…
Jest jeszcze jedno zjawisko, które uległo ogromnemu przekształceniu w ciągu ostatnich
dwudziestu pięć lat – relacje międzyludzkie i sposób rozwiązywania konfliktów. Kiedyś
(należałoby napisać: dawno, dawno temu…) sąsiedzi się znali, utrzymywali ze sobą kontakt,
kłócili się, a godzili na sobotnio – niedzielnej zabawie w remizie. Wszyscy wszystko o
wszystkich wiedzieli. Dziś to zanika. Każdy broni swojej prywatności, często sąsiadowi mówi
tylko „dzień dobry” albo nie odzywają się wcale. Cotygodniowych zabaw już nikt nie
organizuje, zawsze z tym za dużo roboty, a kto by przyszedł? Teraz każdy w mgnieniu oka
urządzi sobie domówkę dla wybranego grona. Zanikają przyjazne, sąsiedzkie relacje – dzieli
nas wiele, nade wszystko praca i pieniądze.
Współczesna wieś jest po prostu bogatsza niż ta sprzed dwudziestu pięć lat. Ważne, że wciąż
potrafimy doceniać przyrodę, która nas otacza, że wciąż dostrzegamy sens pracy naszych
rodziców i dziadków, że potrafimy być dumni, że swego pochodzenia i ludowych korzeni, że
zachwycamy się dziełami poprzednich pokoleń. I, że chcemy tu żyć. Już bez gospodarstwa,
pracy w polu, ale po wiejsku – cicho, spokojnie, z przyrodą na wyciągnięcie ręki.
Autorka: Kropeczka.

Podobne dokumenty