strona 2

Transkrypt

strona 2
Porównaj proszę ich „praktykę urzędową” z naszą – czy wyjście w morze to
„akt prawny”, czy zupełnie nieważny
incydent?
O, Anglicy nie zrozumieliby tego pytania!
Uważają, że prawo do żeglowania przysługuje
każdemu z racji urodzenia – „born to sail”. Jeśli zgłaszają komukolwiek wyjście z portu, to
chyba jedynie swoim małżonkom, jeśli akurat
zostały w domu i nie płyną z nimi. Praktykuje
się pozostawianie informacji o rejonie pływania i czasie powrotu ze względów bezpieczeństwa, lecz nie jest to obligatoryjne.
Przyjemnościowe żeglarstwo morskie
w Zjednoczonym Królestwie nie musi mieć
w ogóle kontaktu z jakimkolwiek urzędem.
Jeśli nie wypływa się poza wody terytorialne,
nie trzeba rejestrować jachtu, posiadanie patentów także nie jest obowiązkowe. Jedyny
wymóg to ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, bez którego nie wpuszczą
jachtu do większości marin.
Jeśli Brytyjczyk zdecyduje się zarejestrować jacht, to także nie ma okazji udania się
do urzędu. Wypełnia formularz w Internecie,
płaci 25 funtów kartą kredytową i po kilku
dniach otrzymuje pocztą dowód rejestracyjny
ważny 5 lat. Wyrobienie pozwolenia radiowego jest jeszcze prostsze. Po wypełnieniu
formularza drukuje się samemu dokument
zawierający przydzielony numer MMSI
i wykaz posiadanych urządzeń radiowych.
Wyjść z domu trzeba jedynie w celu udania
się na przeszkolenie z używania radia VHF,
które trwa jedno popołudnie.
A ich mariny i infrastruktura – zazdrościć
czy szukać lepszych rozwiązań?
Nie wiem, czy w Polsce w ogóle jest możliwe zbudowanie mariny na 1500 jachtów.
Tymczasem wśród 400 marin na brytyjskim
wybrzeżu jest kilka tak dużych, że w każdej
zmieściłyby się wszystkie polskie jachty mor-
skie. Większość marin ma zaplecze ze slipem,
dźwigiem, warsztatami, sklepami i placem do
przeprowadzania remontów. Wyjęcie jachtu
z wody, oczyszczenie i malowanie antyfoulingiem można zlecić przez telefon.
Ciekawym rozwiązaniem jest przechowywanie motorówek, których jest już tak
dużo, że trzymane są w tzw. magazynach
wysokiego składowania, piętrowo, i wodowane na życzenie właściciela. Rozwiązanie
takie oszczędza miejsce w marinie oraz
zabezpiecza sprzęt przed obrastaniem dna
i niszczeniem przez słońce czy ptaki.
Wewnątrz wyspy jest ponad 200 przystani śródlądowych i rozległa sieć kanałów.
Turystyka rzeczna i kanałowa uprawiana na
barkach jest bardzo popularna.
Do infrastruktury zaliczyłbym także
służby ratownicze. Royal National Lifeboat Institution powstało już w 1854 r. i ma
obecnie ponad 400 jednostek ratowniczych
rozmieszczonych w przeszło 200 stacjach na
całym wybrzeżu. Nie wiem sam, czego zazdrościć bardziej – licznej i nowoczesnej floty czy zamiłowania Brytyjczyków do przebywania na wodzie. Ilu ich musi pływać, skoro
RLNI interweniuje ponad 8000 razy w ciągu
roku, ratując około 20 osób dziennie?
Pozazdrościć także można na pewno
różnorodności czasopism wodniackich.
Łącznie to kilkanaście miesięczników sprofilowanych, tak że każdy znajdzie tu coś dla
siebie. Właściciele rodzinnych jachcików
czytają „Practical Boat Owner”, a milionerzy
„Super Yacht World”.
A ich filozofia żeglowania: czy rzeczywiście „tylko z wiatrem” i czy poza tradycją
istnieją reguły wyróżniające brytyjskiego
żeglarza „z tłumu”?
Podobno polski jacht w marinie można
poznać po wykrzykiwanych komendach
i hałasie na pokładzie, a polskiego żeglarza
w Chorwacji po slipach w restauracji... Mam
jednak nadzieję, że to już zanika. Myślę, że
po zlikwidowaniu granic żeglarze europejscy
upodabniają się do siebie. Wszystkich łączy
przecież wiatr i woda oraz zamiłowanie do lin
i płócien. My mamy swoje akweny i ścieżki żeglarskiego rozwoju, oni także. U nas wyzwaniem dla sternika jest pierwszy samodzielny
rejs do Szwecji, a tam podobnie, tylko w przeciwnym kierunku – do Francji. Dla Brytyjczyków szczególnie cenionym osiągnięciem jest
rejs wokół Wysp. Choć jest to trasa na 2 – 3
tygodnie, często kompletują tę pętlę latami,
powoli i dokładnie zwiedzając wybrzeże.
Dużą uwagę przywiązują do bezpieczeństwa. Powiadają, że każdy rejs musi być bezpieczny, a przyjemny może być przy okazji.
archiwum Krzysztofa Bieńkowskiego (2)
kim wracać. Za moją namową kupił też mapę
papierową... Czytałem również o pewnym
amatorze żeglowania, do którego służby
ratownicze wypływały siedem razy w ciągu
dwóch lat. Widocznie uczył się metodą prób
i błędów...
Nie zauważyłem w Anglii animozji pomiędzy żeglarzami a motorowodniakami. Może dlatego, że na morzu miejsca jest dosyć,
a fale wywołane przepłynięciem motorówki
giną wśród fal wiatrowych. Z drugiej strony
jachty motorowe w marinach manewrują
naprawdę ostrożnie i z małą prędkością.
„Szmaciarze” i „spalinowcy” często stoją
burta w burtę, przyjaźnią się i pomagają sobie wzajemnie. I to jest fajne.
Krzysztof Bieńkowski
kapitan jachtowy, doktor nauk technicznych, pracownik naukowy wyższej uczelni,
organizator wielu głośnych rejsów
(głównie na Północ) i od lat nasz ceniony
autor. Od kilku lat przebywa poza krajem.
Patenty, choć nieobligatoryjne, cieszą się dużym, w pełni zasłużonym uznaniem i są wymagane przez niektóre firmy czarterowe.
Zauważyłem szczególne przywiązanie
i umiłowanie własnego kraju, który uważają
za najlepsze miejsce na świecie. Ale kto z nas
wracając z rejsu, nie doznaje wzruszenia, widząc światło izofazowe o okresie 10 sekund?
Powiedz nam, co robiłeś ostatnio żeglarsko, co będziesz robił?
W swych rejsach często podążam śladami wikingów. Zawsze fascynowały mnie ich
długie łodzie, które ponad tysiąc lat temu były zdolne do żeglugi oceanicznej i halsowały
się o wiele skuteczniej niż statki wielkich
odkrywców budowane pięćset lat później.
Odwiedziłem miejsce lądowania Eryka Rudego na Grenlandii, pierwsze osady na Islandii oraz wiele miejsc znanych z normańskich
podbojów w Szkocji, Anglii i Normandii.
Opłynąłem Spitsbergen, który był znany
wikingom na długo przed ponownym odkryciem przez Barentsa. Myślę, że żeglowali
tak daleko na północ z ciekawości świata,
gdyż żadnych bogactw czy klasztorów do
rabowania tam nie mogli znaleźć.
Żeglując po Morzu Czarnym zastanawiałem się, jak ludzie Północy czuli się w tak
ciepłym klimacie po przebyciu Dniepru
w drodze do Bizancjum. Pamiętam też, że
wikingowie dotarli do Ameryki, penetrowali
Półwysep Iberyjski i basen Morza Śródziemnego. Ostatnio odkryto na terenie Skandynawii szkielet inkaskiego wojownika liczący
około tysiąca lat, więc być może dotarli także
do Peru! W każdym razie mam jeszcze wiele
szlaków do powtórzenia...
73

Podobne dokumenty