O tym jak żaby połknęły Złoty Róg

Transkrypt

O tym jak żaby połknęły Złoty Róg
Marek
Książek
O tym jak żaby połknęły Złoty Róg
Nasze życie obfituje w legendy i mity, opowieści w całości lub po części zmyślone, ale jakieś ziarenko prawdy znaleźć w nich jednak zawsze można. I oto jedna z takich legend głosi, że fryzjer T. z Morąga nie mógł pogodzić się z myślą, iż
w zasięgu jego wzroku istnieje wieś o nazwie Złoty Róg. Jak to, w kraju budującym zręby socjalizmu, ustroju sprawiedliwości społecznej, taki symbol bogactwa
upadłych klas?! I to na ziemiach, gdzie do niedawna pyszniły się pałace i dwory
pruskich rodów? Wziął przeto fryzjer T. pióro do ręki i na kawałku papieru wystrzygł parafrazę z „Wesela” Wyspiańskiego: „Miałeś chamie złoty róg...” Po czym
dzieło swe wysłał do którejś z powojennych gazet w Olsztynie, a gdy ukazało się
w druku, morąska władza powiatowa uznała, że tak dalej być nie może. I zmieniła nazwę wsi na Żabi Róg.
Najpierw był Horn
Setki, może nawet tysiące razy dyżurni ruchu ze stacji Żabi Róg słyszeli prześmiewcze pytania pasażerów: „Od kiedy to żaba ma rogi?” Z czasem uodpornili się
na te docinki i odpowiadali: „U nas od zawsze”. Trudno było tłumaczyć przejezdnym, że nazwa nie pochodzi od rogu na głowie żaby, ale od rogu jeziora, w którym
żab było zatrzęsienie. I że ten zakątek miejscowa ludność nazywała Poggewinkel,
czyli żabi kąt (róg).
– Taką właśnie legendę przypomniał na zebraniu z mieszkańcami starosta
morąski Hoffmann, gdy tłumaczył zmianę nazwy wsi. Te żaby podobno gnieździły się tylko w jednym miejscu, na końcu jeziora przy drodze ze Swonkowa (niem.
Swenkendorf, ob. Zawroty) — wspomina Tadeusz Łoboda, jeden z pionierów Żabiego Rogu.
1
Widok wsi od strony „żabiego kąta” dawniej
Nie pamięta dokładnie, kiedy to spotkanie w świetlicy się odbyło, ale nie mogło
wcześniej, jak po 21 kwietnia 1948 r., bo wtedy prawnik Wiktor Hoffman został starostą. A to by znaczyło, że w ten sposób uzasadniał nadanie nazwy Żabi Róg przez
Komisję Ustalania Nazw Miejscowych. Jak podają źródła, stało się to w pierwszej
połowie 1947 r. Chyba że proces „przechrzczenia” Złotego Rogu przeciągał się, co
jest tym bardziej wiarygodne, że przez jakiś czas funkcjonowały obok siebie stacja
Żabi Róg i wieś Złoty Róg.
– Ale kiedy ja tu przyjechałem tuż po wojnie, wieś nadal nazywała się po niemiecku Horn — pamięta Tadeusz Łoboda.
Horn to była pozostałość po pierwotnej nazwie Güldenhorn, czyli Złoty Róg. Tak
podają źródła niemieckie o wsi założonej w 1340 r. Z wiekami jednak poetycki
przedrostek zanikał, aż w 1785 r. pozostał tylko Horn, co znaczyło róg, ale także
brzeg, nabrzeże, jako że wieś rozciąga się nad niewielkim jeziorem.
Horn jednak nie mógł się długo utrzymać na Ziemiach Odzyskanych i na krótko
zastąpiły go Górniki, pewnie z powodu pofałdowanego terenu. I do Górnik w lutym
1946 r. przybył pierwszy nauczyciel, kierownik i organizator szkoły, nieżyjący już
Franciszek Świst. Kiedyś wspominał, jak to w podszytym wiatrem palcie brnął przez
śnieg ze stacji do centrum wsi, nad którą górowały dwa budynki z czerwonej cegły
— to była szkoła. W tym czasie sołtysem gromady Górniki, pierwszym w polskich
dziejach tej miejscowości, był Franciszek Gawron, silny jak tur kowal, dzięki którego
energii — jak to odnotowano w kronice — w zdewastowanej poniemieckiej szkole
przygotowano pierwszą izbę lekcyjną. Za jakiś czas ten energiczny i lubiany kowal
stanie się sprawcą najbardziej spektakularnej zbrodni w dziejach Żabiego Rogu.
Nazwa Górniki przetrwała zaledwie kilka miesięcy, do końca sierpnia 1946 roku,
kiedy zastąpił ją Złoty Róg. Też nie na długo.
Chorągiewka na polu
Ze świadków tamtej pionierskiej historii pozostał przy życiu tylko Tadeusz Łoboda, rocznik 1925. Inni, jak np. Jan Kartanowicz czy rodzina Przeździeckich, przyjechali 2-3 lata później od niego. Pan Tadeusz też mógł trafić gdzie indziej.
Jego rodzina miała nieduże gospodarstwo w Budziskach, mazowieckiej wsi niedaleko Mińska Mazowieckiego. W domu, oprócz rodziców Felicji i Józefa, było czterech
2
Okolice Ostródy 2010
I dzisiaj
chłopaków: Stasiek, Tadek, Józek i Janek. Jeszcze za okupacji, w 1944 roku, najstarszy syn się ożenił i poszedł na swoje, a niebawem młodszy Józek wpadł w tryby kieratu i zginął na miejscu. Nie był to jednak koniec nieszczęść. Ledwo ogłoszono koniec
wojny, a najmłodszy w rodzinie Janek poszedł z kolegami nad pobliską rzeczkę, podczas kąpieli złapał go skurcz, utonął i Tadek został sam.
– Jak tylko wychodziłem przed dom, zaraz w oczach miałem śmierć braci i już
myślałem, jak się z tego miejsca wydostać — pamięta.
Wtedy dotarły do niego apele nowej władzy o zasiedlanie Ziem Odzyskanych. Był
lipiec 1945 roku. Z czwórką znajomych z okolicy wsiedli w pociąg i ruszyli na północno-wschodnie rubieże kraju, w jego nowe granice. Dotarli do Kwidzyna, stamtąd do jakiejś wsi o niemieckiej nazwie, gdzie stały jeszcze puste gospodarstwa.
– Dojechałem tam razem z kolegą z moich stron, biało-czerwoną chorągiewką
zaznaczyłem jedno z gospodarstw i zgłosiłem je do PUR-u, czyli Powiatowego Urzędu Repatriacyjnego — opowiada pan Tadeusz.
Miał wtedy 20 lat i świat stał przed nim otworem. Pojawiły się jednak przeszkody. Kiedy wrócił do domu, rodzice w płacz, że nie pojadą w nieznane, bo słyszeli, że
jednego tam zabili, drugi nie wrócił. Wiadomo, antypaństwowa propaganda. Tadeusz jednak nie ustępował. Myśl o wyjeździe wracała zwłaszcza wtedy, gdy jego
wzrok padał na nieszczęsny kierat, w którym zginął młodszy brat. W końcu namówił ojca i po blisko dwóch miesiącach wrócili do wsi koło Kwidzyna. Tymczasem
w zajętym przez niego domu był już inny gospodarz. Urzędnicy z PUR-u poradzili
poszukać ziemi w okolicy Morąga. I tak trafili do wsi o nazwie Horn.
– Co lepsze domy były już zajęte, więc znaleźliśmy gospodarstwo na kolonii, to
samo, w którym mieszkam do dzisiaj — potwierdza.
Przez ścianę z Niemcami
Dom był z solidnej, czerwonej cegły, szabrownicy nie zdążyli go ograbić, więc
miał całe drzwi i okna, a gospodarstwo było jednym z większych; liczyło aż 36 hektarów. A że po jego przejęciu Łobodowie staliby się kułakami, więc całość nie wchodziła w grę. I tak współwłaścicielem gospodarstwa stał się Stanisław Pielasa, który
niebawem powrócił na Mazowsze. We wrześniu 1945 r. w ich nowym domu mieszkali jeszcze Niemcy, poprzedni właściciele.
Marek Kisążek O tym jak żaby połknęły Złoty Róg
3
– Pamiętam, że to było osiemnaście osób: jeden stary mężczyzna, reszta dzieci
i kobiety, przeważnie wdowy po żołnierzach Wehrmachtu — wspomina pionier. — Ojciec wyjechał, żeby przywieźć tu matkę oraz inwentarz, a ja zostałem z nimi sam.
Mieszkaliśmy ze sobą przez ścianę. Byli pogodzeni ze swoim losem, czekali na wysiedlenie i tylko pytali, kiedy przyjadą moi rodzice i przywiozą krowę, bo potrzebowali
mleka dla dzieci. A w gospodarstwie nie było ani krowy, ani świni, ani nawet kury.
Nie doczekali się mleka prosto od mazowieckiej krowy, bo przyszedł sygnał do
wyjazdu. Była połowa października 1945 roku. Tadeusz spał jeszcze, gdy obudziło
go pukanie. W drzwiach stała Niemka z butelką wina. Zrozumiał, że to pożegnanie.
Nalała sobie szklankę, wypiła, resztę zostawiła nowemu właścicielowi. Już czekały
na nich podwody, by zabrać wysiedlanych do Urzędu Gminy w Słoneczniku (Sonnenborn), skąd mieli odjechać do Reichu. Tadeusz Łoboda pamięta, że mogli zabrać
ze sobą bagaż o wadze do 12 kg. (inne źródła podają 40 kg). Natomiast Henryk
Pruszkowski, działacz mniejszości niemieckiej w Morągu, zapewnia, że nie było
żadnego limitu i każdy wysiedlony mógł wziąć ze sobą „podręczny bagaż”.
– Z naszego domu ci Niemcy odjeżdżali w spokoju, bez paniki, ale u sąsiadów, co
mieszkają za górką, kobiety rwały sobie włosy z głowy — pamięta Tadeusz Łoboda.
Furmanki z Hornu do Słonecznika jechały przez Swonkowo i Niebostrzeż (ob.
Bramka), a potem przez las. Po drodze nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Poza
jednym wypadkiem, gdy pewien młody przewoźnik nie dostarczył do punktu zbornego dwóch starszych Niemek. Wszczęto doraźne dochodzenie i okazało się, że obie
zostały zamordowane.
– Zabił je chłopak, który mieszkał na kolonii po drugiej stronie wsi — zaznacza
pan Tadeusz. — Sprawa się wydała i poszedł do więzienia. Dlaczego to zrobił? Chyba miał jakiś uraz do Niemców, jakąś nienawiść w sercu... I je ukatrupił.
Nie był to kowal Gawron. On stał się bohaterem innej historii kryminalnej.
Jak to z bandami było
Propaganda działała także w drugą stronę. Od zakończenia wojny w Europie nie
minęło jeszcze pół roku i podobno na Ziemiach Odzyskanych grasowały zbrojne
grupy Werwolfu, które wzbudzały strach w szeregach polskich osadników. A przecież dwudziestoletni Tadeusz cały miesiąc przebywał sam z niemiecką rodziną
w domu na kolonii wsi. Nie bał się?
– A czego miałem się bać? — odpowiada pytaniem. — Żadnych band niemieckich tu
nie było, a jeśli już, to polskie. Któregoś dnia, na początku października, usłyszałem walenie w drzwi i płacz jednej z Niemek. Najpierw się wystraszyłem, ale pomyślałem, że
gdyby wrócili Niemcy, to sąsiadka by nie płakała. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem
dwóch z karabinami, kolejnych pięciu grasowało w drugiej części domu. Jednego z nich
nawet poznałem, bo był z sąsiednich Florczak. Zapytali, kto ja jestem? Jak usłyszeli, że
Polak, to się zdziwili i chcieli zostawić coś z łupów, które zgarnęli z innych niemieckich
domów. Powiedziałem, że nic mi nie trzeba, więc kazali zaryglować drzwi i sobie poszli.
4
Okolice Ostródy 2010
Nowa szkoła
Podobna przygoda już się nie powtórzyła. Nie słyszał, aby jakiś napad zdarzył się
w samej wsi, być może dlatego, że wcześniej wiele domów stało się już łupem szabrowników. Podobno dwa lata później pracownicy Urzędu Gminy odparli atak „leśnych”. Tak przynajmniej zapisano w jednej z PRL-owskich kronik. Łoboda takiej
historii w swojej pamięci nie zakodował. Może dlatego, że w tym czasie służył
w wojsku? Jednak po wyjściu do cywila sam w tym urzędzie pracował. Czyżby więc
był to mit stworzony dla doraźnych potrzeb politycznych?
W Zaduszki 1945 r. rodzice Tadeusza, prawie jak w filmie „Sami swoi”, dojechali
z bagażami i inwentarzem do stacji kolejowej Morąg, stąd furmankami do nowego gospodarstwa na kolonii Horn. Co prawda pociągi już przejeżdżały przez miejscową stację, ale jeszcze się tam nie zatrzymywały. Z czasem przystanek PKP w Żabim Rogu stał
się ważnym łącznikiem ze światem, a latem wysiadały tam tabuny turystów podążających nad jezioro Narie w pobliskich Kretowniach, czyli przedwojennym Kranthau.
Szli do Hornu osadnicy
Po drugiej stronie jeziora Narie, naprzeciwko Kretowin, znajduje się jedna z kolonii Żabiego Rogu, zwana potocznie Małym Hornem. To resztki niemieckiego nazewnictwa. Tuż po wojnie tych nazw na budynkach było mnóstwo. Nawet zamalowywane wyłaziły na wierzch, jakby nie chcąc pogodzić się z myślą, że już nie są potrzebne
i drażnią nowych właścicieli.
Marek Kisążek O tym jak żaby połknęły Złoty Róg
5
Tadeusz Łoboda z żoną Jadwigą i dziećmi (ok. 1957 r.)
Tymczasem z każdym dniem osadników przybywało. Przyjeżdżali z centralnej
Polski, repatrianci zza wschodniej granicy, głównie zza Buga (faktycznie wysiedleni
z rodzinnych stron), a po 1947 r. rodziny przeniesionych tu w ramach akcji „Wisła”.
Niewielka część z nich zamieszkała w wolnych domach w Żabim Rogu, ale cała gromada Ukraińców osiedliła się z pobliskiej wsi Swojki (niem. Schwoiken), zwanej początkowo Swojaki. Jeśli pozostali jeszcze jacyś Niemcy to nie rzucali się w oczy. Taka mieszanka etniczna mogła doprowadzić do stanu wybuchowego. Na szczęście
niesnasek nie było, w czym zapewne pomagała gorzałka pita wspólnie, także w mizernej chałupce stojącej naprzeciw sklepu, gdzie szklanki i ogórka użyczała nieodpłatnie Justyna Maryn. Istny symbol pojednania.
Przede wszystkim jednak ludzi w kupie trzymała jedna wiara i wspólne modły
w kościele katolickim w pobliskim Ekartowie (niem. Eckersdorf), czyli dzisiejszych
Florczakach, siedzibie parafii.
Na dobre wiązały się ze wsią przybyłe z różnych stron rodziny: Suchenków, Zwolińskich, Dybowskich, Chrzanowskich, Klepczyńskich, Moskalów, Smilginów, Plichtów, Łastowskich, Szubiaków, Sadowskich, Pasierbskich, Przeździeckich, Wrzosków, Książków, Wikorzaków, Kurendów, Bochnów, Sikorskich, Letkimanów, Głąbów, Białasów, Sienkiewiczów i wielu innych, w tym zasiedlających tzw. Domki,
czyli dziesięć przedwojennych domów robotniczych przy szosie do stacji PKP.
Według akt osiedleńczych nadano wtedy w Żabim Rogu 125 gospodarstw. Zachowało się jedno z zaświadczeń, wystawionych przez ówczesnego sołtysa Jana Suchenka. Potwierdzał w nim, że „ob. Szubiak Jan, zamieszkały w grom. Żabi Róg, od
6
Okolice Ostródy 2010
dnia 9.IV.47 r. objął gospodarstwo o powierzchni 10 h.” Pod pismem widnieje pieczątka: „Gromada Złoty Róg — SOŁTYS Gmina —
Niebostrzeż — pow. Morąg”. Czyli w tym czasie była już nowa nazwa wsi, ale na niektórych
dokumentach pojawiała się jeszcze stara.
Niebawem, bo w drugim kwartale 1947 r.
przeniesiono do Żabiego Rogu siedzibę gminy
ze wspomnianego Niebostrzeża, czyli dzisiejszej Bramki (wcześniej mieściła się w Słoneczniku oraz Bogaczewie). Wkrótce w Urzędzie
Gminy zaczął też pracować Tadeusz Łoboda,
który po wyjściu we wrześniu 1948 r. z wojska,
został instruktorem SP, czyli organizacji Służba Polsce. Mundury nadawały jej charakter paramilitarny, ale oprócz ćwiczeń młodzież trzy
dni w tygodniu pracowała na rzecz swojego
środowiska. Kapral Łoboda miał pod swoją
pieczą młodych z Żabiego Rogu i okolic. Jedną
z podopiecznych była Jadwiga, wkrótce jego
żona i matka ich pięciorga dzieci.
Tadeusz Łoboda dzisiaj
Zbrodnia z namiętności
Skończył się Sylwester 1957 lub 1958 roku, co powinni ustalić skrupulatniejsi
kronikarze. Tadeusz Łoboda, który po likwidacji gmin w Polsce był już pierwszym
przewodniczącym Gromadzkiej Rady Narodowej w Żabim Rogu, wracał z małżonką
nad ranem z zabawy noworocznej w Morągu. Wysiedli z pociągu na stacji, a tam
czekał na nich samochód Milicji Obywatelskiej. „Macie przy sobie pieczątkę?” — zapytał funkcjonariusz. Skąd, gdzie, po co? „Został zabity nauczyciel, trzeba poświadczyć jego zameldowanie. Najpierw pojedziemy do urzędu, a potem na miejsce
zbrodni” — zakomenderował milicjant.
Miejscem zbrodni okazał się nieduży dom stojącym samotnie na poboczu wsi.
Łoboda w asyście milicjantów wszedł do pokoju na górze, gdzie na zakrwawionym
łóżku leżał zadźgany wojskowym bagnetem młody mężczyzna. To był Zbigniew
Sienkiewicz, nauczyciel, który wynajmował pokój u kowala Franciszka Gawrona.
– Nie był to jednak jakiś ułomek — pamięta pan Tadeusz. — Wcześniej służył
w Marynarce Wojennej i nie bał się, kiedy go ludzie ostrzegali, że Gawron jest zazdrosny o swoją Heńkę. Śmiał się z tego i mówił, że sobie poradzi.
Kowal miał rękę jak młot, a na dodatek mocną głowę do wódki. Do Hornu przybył zaraz po wojnie, zostawiając w Krakowskiem żonę i dwoje dzieci. Tutaj związał
się z Henią, piękną córką gospodarza mieszkającego w pobliżu stacji. Żyli bez ślubu,
Marek Kisążek O tym jak żaby połknęły Złoty Róg
7
Główna ulica Żabiego Rogu po wojnie
ale jak małżeństwo, gdzie oprócz miłości zagnieździła się zazdrość. I to u nich wynajął pokój młody nauczyciel, który także pochodził z woj. krakowskiego.
Feralnego Sylwestra w trójkę poszli na prywatkę do rodziny Heńki. Tam zapewne rozegrał się pierwszy akt dramatu. Może Zbyszek przytulał swoją gospodynię,
a kowal musiał udawać, że tego nie widzi? Trzymał nerwy na wodzy, ale w sercu
urazę? Kiedy wrócili do domu, padł zmęczony na łóżko i udawał, że śpi, tymczasem
Heńka poszła na poddasze, do nauczyciela. Ile tam była, dziesięć minut, godzinę?
Gawron wstał, wyszedł przed dom i z gałęzi wiśni obserwował, co robią na górze.
W pamięci mieszkańców zostało, że kowal przyłapał ich na gorącym uczynku i zabił nauczyciela.
Na rozprawie sądowej pojawiła się inna wersja, korzystniejsza przede wszystkim dla opinii kobiety. Nauczyciel miał poprosić gospodynię o miskę, bo mu zbierało się na wymioty. Henia zaniosła mu ją na górę, a wtedy znienacka wpadł rozbudzony, pijany kowal, któremu się ubzdurało, że konkubina zdradza go ze
Zbyszkiem.
Proces był głośny, wystąpili liczni świadkowie, w tym kierownik szkoły Franciszek Świst. Przyjechali dwaj bracia zabitego. Ten starszy pokazywał niektórym pistolet i groził, że zabije oskarżonego. Tadeusz Łoboda mówi, że udało mu się go
przekonać, aby tego nie robił. Gawron dostał siedem lat więzienia, wyszedł trochę
wcześniej. Po pewnym czasie wyjechał i słuch po nim zaginął.
8
Okolice Ostródy 2010
I dzisiaj
Moja wizja przeszłości
Jestem jednym z tych, którzy w Żabim Rogu zostawili swój ślad, ale to przede
wszystkim Żabi Róg odcisnął swoje piętno w mojej pamięci, na moim życiu. Tam poznali się moi rodzice, tam przyszedłem na świat jako jedno z pięciorga ich dzieci.
Mieszkałem w środku wsi, obok szkoły i naprzeciw wieloletniego sołtysa Stanisława Przeździeckiego, u którego w 1970 roku zamieszkały dwie młode nauczycielki,
w tym moja przyszła żona.
Pisząc ten tekst z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że też już jestem żywym
świadkiem historii. Pamiętam na przykład kowala Gawrona, jak szedł przez wieś,
a koledzy witali go: „Cześć Franek, jak się czujesz?” Szedł mocnym krokiem, z podniesionym czołem, bo przecież winę odpokutował karą surowego więzienia. Wtedy
po raz pierwszy usłyszałem historię tej zbrodni w afekcie.
Pamiętam też, jak przyjechała ciotka spod Warszawy i nie mogła spać, bo bała
się, że wrócą Niemcy, zapukają w okno i powiedzą: „To nasz dom”. Takie słowa niedawno usłyszało wiele polskich rodzin na Warmii i Mazurach. Paradoksalnie, wtedy, we wczesnych latach ludowej Polski, te groźby wydawały się mniej realne. Ale
pierwszy dom w Żabim Rogu wybudowano dopiero w latach sześćdziesiątych,
w miejsce spalonego od uderzenia pioruna. Szybciej powstawały budynki gospodarcze, jak choćby właśnie u Łobodów, bo stare — jak twierdzi pan Tadeusz — spłonęły w wyniku podpalenia.
Marek Kisążek O tym jak żaby połknęły Złoty Róg
9
Z czasem tych domów budowano coraz więcej, dziś obrzeża wsi są nie do poznania. Nie tylko dlatego, że z jednej strony leżą hałdy piasku i pozostały wyrobiska po
żwirowni (gdzie jakiś czas pracowałem), a dalej resztki fabryki domów oraz nowa wytwórnia kostki brukowej. Zabudowano np. cały teren przy drodze do stacji PKP. Oddana do użytku w 1997 r. nowa szkoła wygląda jak z bajki. Wieś zyskała także kaplicę katolicką; wcześniej mieszkańcy chodzili do kościoła parafialnego we Florczakach.
Moje sentymentalne powroty do historii Żabiego Rogu zaczęły się na dobre jakieś dwa lata temu, kiedy sołtys Mirosława Mała, Fundacja ADSUM i Klub Ludzi Aktywnych „Kum Kum” utworzyły swoisty front przywracania pamięci. Dzięki temu
zorganizowano wystawę zdjęć i pamiątek, połączoną z wydaniem folderu „Pociąg
do przeszłości — stacja Żabi Róg”, odnowiono zapuszczony przez lata cmentarz
ewangelicki i — co więcej — udało się odnaleźć tablicę z pomnika (Denkmala), poświęconego ofiarom I wojny światowej.
Tablica wspólnej pamięci
Co prawda sam pomnik naprzeciwko szkoły przez całe pokolenia był miejscem
spotkań dzieci i młodzieży, lecz mało kto wiedział, że kiedyś głównym jego elementem była czarna tablica. Kiedyś wspominał o niej Janusz Cygański, dyrektor Muzeum Warmii i Mazur, ale sądziłem, że to jakaś mała płyta leżąca gdzieś w zakamarku muzeum. Przypomniałem sobie o niej, gdy padł pomysł odnowienia pomnika.
Cygański ustalił wówczas, że w muzealnym magazynie w Olsztynie zachował się
prawdziwy rarytas: tablica z czarnego marmuru o wymiarach 171 x 70 cm, na której
złotymi literami wyryte są 42 nazwiska mieszkańców gromady Horn i Kranthau, poległych „w Wielkiej Wojnie za Ojczyznę”. Tylu zginęło tylko z tych wsi! Wśród nich
dwóch Fredrichów Schulzów i aż trzech Emilów Neumannów, dlatego oznaczonych
numerami I, II, III.
Jak to się stało, że niemiecka tablica w tak doskonałym stanie przetrwała powojenny chaos i trafiła do muzeum? Jak zwykle z pomocą w wyjaśnieniu tej zagadki
przeszedł Tadeusz Łoboda. Przed zniszczeniem uchroniły ją polsko brzmiące nazwiska: Browatzki, Olschewski, Pachutzki i Salewski. Chłopcy nie rzucali w tablicę kamieniami i nikt nie odważył się jej wymontować. Potwierdza to Jan Przeździecki,
który jako kilkulatek bawił się z rówieśnikami przy pomniku. Tablicę zdjęto po 1947
r. na wniosek miejscowej władzy i złożono w piwnicy Urzędu Gminy w Żabim Rogu,
a stamtąd przewieziono ją do Olsztyna.
Czy wróci na swoje dawne miejsce? Pracownicy muzeum uprzedzają, że to niemożliwe, bo miejsce zabytku jest w zbiorach muzealnych. Radzą wykonać kopię.
Najważniejsze jednak, że tablica w ogóle się odnalazła i w jakiś symboliczny sposób
połączyła czasy Hornu, Górnik, Złotego i Żabiego Rogu.
Wykorzystano ilustracje pochodzące ze zbiorów Fundacji ADSUM, Aliny Mosionek i autora.
10
Okolice Ostródy 2010

Podobne dokumenty