Imigranci i przestępczość

Transkrypt

Imigranci i przestępczość
www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=112439
2011-06-19
Imigranci i przestępczość
Wykład prof. Curtisa L. Hancocka z Rockhurst Jesuit University w Kansas City (USA), wygłoszony na X
Sympozjum z cyklu Przyszłość cywilizacji Zachodu - Emigracja i cywilizacje na Katolickim Uniwersytecie
Lubelskim Jana Pawła II, 14 maja 2011 r.
22 czerwca 2008 r. w centrum miasta San Francisco w stanie Kalifornia doszło do potrójnego morderstwa.
Ofiary należały do jednej rodziny. Byli to ojciec Anthony Bologna (lat 48) oraz jego dwaj synowie - Michael
(lat 20) i Matthew (lat 16). Zabójcą był pochodzący z Salwadoru i przebywający nielegalnie od dziewięciu lat
na terenie Stanów Zjednoczonych 22-letni Edwin Ramos, jeden z ponad dwudziestu milionów nielegalnych
imigrantów. Kilka lat przed zbrodnią dokonaną na rodzinie Bologna Ramos został aresztowany pod zarzutem
napaści w miejskim autobusie na człowieka, który skłamał, że jest jednym z członków gangu. Ponieważ
napastnik był wówczas nieletni, nie odbył należnej mu kary i został powierzony pod opiekę matce. Jednak
już cztery dni po tym incydencie, a zatem 2 kwietnia 2004 r., zaatakował ciężarną kobietę oraz jej brata.
Wymiar oskarżenia zredukowano do czynu, który kwalifikowany jest jako usiłowanie rozboju, ale który
również jest karalny. Jednak także tym razem Ramos nie spędził w więzieniu ani jednego dnia.
Niestety, fakt, że w amerykańskim mieście dochodzi do wielokrotnych morderstw, nie jest niczym
zaskakującym. W ciągu jednego roku w Stanach Zjednoczonych popełnionych zostaje prawie 14 tys.
zabójstw. Jednym z kilku miast, które słyną z wysokiego wskaźnika przestępczości, jest San Francisco. Ale to
właśnie zbrodnia dokonana na rodzinie Bologna jest znacząca jako przykład określonego typu
przestępczości, który stanowi plagę w amerykańskim społeczeństwie - mianowicie przestępstw
dokonywanych przez cudzoziemców przebywających na terenie Ameryki nielegalnie. Nie są to sporadycznie
popełniane zbrodnie. Trzydzieści procent więźniów odsiadujących wyroki w więzieniach federalnych Stanów
Zjednoczonych stanowią właśnie nielegalni imigranci. Fakt ten zaprzecza powszechnemu mniemaniu, że
cudzoziemcy, którzy przyjeżdżają do Ameryki bez pozwolenia, chcą jedynie zarabiać na życie. Edwin Ramos
nie jest tylko przypadkiem więźnia, który został skazany za zbrodnię, ale jest także przykładem rządowego
zaniedbania. Gdyby bowiem państwo wzmocniło granice między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem, to
wówczas Ramos nie popełniłby w Ameryce tylu przestępstw. Gdyby Ramos został aresztowany i
deportowany po pierwszej albo drugiej zbrodni, to wówczas członkowie rodziny Bologna nadal by żyli.
Kiedy spytano Ramosa, dlaczego zamordował rodzinę Bologna, odpowiedział, że była to pomyłka, ponieważ
www.radiomaryja.pl
Strona 1/8
wziął Anthony´ego i jego synów za członków przeciwnego gangu. Wojna gangów stanowi znaczący element
w historii nielegalnej imigracji w Ameryce. Edwin Ramos jest członkiem jednej z najgłośniejszych grup w
kraju, a mianowicie gangu o nazwie MS-13. To grupa licząca ponad 100 tys. członków, spośród których
większość to nielegalni imigranci. Działali oni przede wszystkim na Wschodnim Wybrzeżu, jednak dziś ich
zasięg rozciąga się na niemal całe Stany Zjednoczone, włącznie z San Francisco, gdzie Ramos mieszkał.
MS-13 przyjmuje i werbuje nielegalnych imigrantów, zwłaszcza jeśli przybyli oni z Salwadoru. MS-13 to
skrót od nazwy Mara Salvatrucha , która z kolei pochodzi od hiszpańskiego słowa mara oznaczającego
mrówczą armię ( marabuta to z kolei termin, którego używa się w Ameryce Łacińskiej na określenie inwazji
mrówczej armii). Słowo Salvatrucha oznacza saletrę sodową, natomiast w salwadorskim slangu jest
wyrażeniem odnoszącym się do salwadorskiego ulicznego chuligana. Misją organizacji Mara Salvatrucha jest
opanowanie świata przestępczego Ameryki. Odnosi ona w tej kwestii sukcesy. Lista przestępstw, których się
dopuściła, jest tak zatrważająca, że mafia (którą MS-13 w wielkiej mierze zastąpiła) blednie przy tym
porównaniu. Grupa ta budzi tak wielki niepokój wśród nowojorskich pedagogów, że podczas ostatniej
konferencji została ona uznana przez dyrektorów setek szkół za największe zagrożenie dla młodzieży.
Administracja amerykańska a problem imigracji
Dlaczego w ogóle ta grupa nielegalnych imigrantów grasuje w Ameryce? Trudno jest znaleźć odpowiedź na
to pytanie, zwłaszcza gdy ma się świadomość, że interwencja policji zmierzająca do deportacji członków
gangu naprawiłaby ten błąd. Niestety, zarówno policyjnych interwencji, jak i deportacji jest niewiele. W
rezultacie Edwin Ramos mógł przez wiele lat spokojnie wędrować sobie po ulicach San Francisco i
popełniać kolejne zbrodnie, mimo że był już skazywany za przestępstwa, jakich się dopuścił, a także był
nielegalnym rezydentem.
Czy jest to skutek nieumiejętnej kontroli oraz niedbałej i bezowocnej pracy policji? Nie, wina nie leży po
stronie policyjnej praktyki. Problem tkwi raczej w polityce państwa. Jest to bowiem polityka, która zapewnia
nielegalnym imigrantom coś w rodzaju sanktuarium . Niegdyś słowem tym określano zjawisko będące tylko
i wyłącznie domeną Kościoła. Święte, nietykalne miejsce znajdowało się blisko ołtarza, a zatem tam, gdzie
państwo nie miało dostępu i nie mogło ingerować pod żadnym pozorem. W Ameryce władze tworzą takie
świeckie miejsca święte na terenie głównych miast - są to wówczas tzw. miasta-świątynie. Kiedy jakiś
cudzoziemiec przebywający nielegalnie na terenie jednego z takich miast zostanie aresztowany, to nie musi
niepokoić się, że policja powiadomi władze federalne i że zostanie on deportowany. Oprócz San Francisco
także Nowy Jork, San Diego, Seattle, Houston, Austin, Lynchburg w stanie Virginia dumnie nazywane są
miastami-świątyniami.
Głównym urzędem federalnym odpowiedzialnym za ustalanie statusu cudzoziemców przebywających
www.radiomaryja.pl
Strona 2/8
nielegalnie na terenie Stanów Zjednoczonych jest ICE (Immigration and Customs Enforcement). W
miastach-świątyniach często dochodzi do sytuacji, w których burmistrz, komendant policji czy też
członkowie rady miejskiej lub innych urzędów deklarują, że policja nie będzie informowała władz
federalnych o nielegalnie przebywającym na terenie miasta cudzoziemcu, nawet jeśli ma on na swoim koncie
jakieś przestępstwa, tak jak np. Edwin Ramos. Polityka miast-świątyń zabrania policji komunikowania się z
władzami federalnymi, ponieważ stanowiłoby to wówczas pogwałcenie prawa imigrantów. U podstaw tej
polityki leży przeświadczenie, że władze cywilne mają moralny obowiązek okazywać współczucie
pokrzywdzonym przez los imigrantom, a także solidaryzować się z nimi. Najbardziej zaś pokrzywdzeni są
imigranci, którzy przebywają w kraju nielegalnie. Są oni ofiarami, a policja nie powinna utrudniać życia
ludziom, którym już i tak jest ciężko. Wyznawcy postępu i oświecenia są zdania, że nielegalni imigranci,
będąc już i tak ofiarami, nie powinni być dodatkowo niepokojeni i gnębieni przez policję. Na szczycie
miejskiej i policyjnej hierarchii znajdują się zwolennicy tej oświeconej polityki, którzy dyktują zasady
postępowania funkcjonariuszom policji pilnującym porządku na ulicach miast. Niektórzy urzędnicy
państwowi zdający sobie sprawę, na jak wielkie ryzyko naraża ich samych taka polityka, oczywiście
dostrzegają w niej absurd. Funkcjonariusze policji natomiast często rozpoznają na ulicach miast członków
gangu Mara Salvatrucha, a mimo to nie zabiegają o ich deportację. Największą frustrację powoduje w
policjantach sytuacja, gdy spotykają przestępcę, którego już deportowano, ale któremu udało się wrócić do
Stanów Zjednoczonych. Taki powrót bowiem pomimo deportacji z kraju jest kwalifikowany jako
przestępstwo.
Imigracja w statystykach
Dla wielu Amerykanów już sama idea miast-świątyń jest kuriozalna, żeby nie powiedzieć obłąkana. Nie
mogą oni pojąć, jak można promować politykę, która wystawia na ryzyko zarówno funkcjonariuszy policji,
jak i prawomyślnych obywateli. Ci sami Amerykanie zdają sobie sprawę, że miasta-świątynie to symptom
systemowego niepowodzenia Stanów Zjednoczonych w kwestii kontrolowania nielegalnej imigracji na
terenie kraju. Dziś Stany Zjednoczone zamieszkuje trzydzieści sześć milionów imigrantów oraz ich dzieci. To
prawie tyle, ile migrowało do Ameryki w okresie od założenia w 1607 r. Jamestown do wyboru na
prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy´ego w 1960 roku.
Jeśli podczas jednego roku do kraju przyjeżdża i pozostaje w nim milion nielegalnych imigrantów, to nie
trzeba długiego czasu, by zrobiła się z tego naprawdę duża liczba. Ta liczba byłaby jeszcze większa, gdyby
nie to, że Amerykański Patrol Graniczny zatrzymuje wielu niedoszłych imigrantów. Przez ponad pięć
ostatnich lat pięć milionów cudzoziemców zostało schwytanych podczas bezprawnego wjazdu na teren
Ameryki. Kilku z nich zapewne stałoby się członkami takich zbrodniczych grup, jak np. Mara Salvatrucha.
www.radiomaryja.pl
Strona 3/8
Jest to wielce prawdopodobne, ponieważ wielu cudzoziemców wkracza do Ameryki, mając na swoim koncie
wyroki sądowe. Spośród pięciu milionów imigrantów aż 350 tys. było wcześniej karanych. Jeden na
dwunastu jest przestępcą w swoim ojczystym kraju.
Na początku XX w. zanotowano największą w dziejach Ameryki falę imigracji. Tak zwana Wielka Fala,
która miała miejsce w 1910 r., przyniosła do Ameryki ok. 13,5 mln cudzoziemców. Dziś jest ich w Ameryce
trzy razy tyle co w 1910 r., a mianowicie 36 milionów. Procent nielegalnych imigrantów wśród
cudzoziemców wzrósł znacząco na przestrzeni ostatnich 50 lat. Podczas gdy w 1980 r. stanowili oni 21
procent ludności napływowej, to dziś stanowią już 28 procent.
Sytuacja jest tragiczna, ponieważ Ameryka czuje dumę z tego, że jest narodem otwartym na imigrantów.
Jednak połączenie nielegalnej imigracji z zaniedbaniem płynącym ze strony rządu nieco osłabiło entuzjazm
Amerykanów i nie chcą oni już tak hojnie rozdawać zaproszeń do swojego kraju. Wielu z nich bowiem czuje,
że ta gościnność została zdecydowanie nadużyta.
Społeczne konsekwencje imigracji
Liczba nielegalnych imigrantów szczególnie obciąża infrastrukturę i nadużywa życzliwości mieszkańców
stanów położonych wzdłuż meksykańskiej granicy. Prawie 4,5 tys. osób każdego dnia przedostaje się do
Arizony nielegalnie. Kontrola obszaru przy granicy Kalifornii i Teksasu nie jest łatwa. Granica ta bowiem
ciągnie się przez prawie 3,2 tys. kilometrów. Tylko 550 kilometrów jest zabezpieczonych ogrodzeniem.
Kilkanaście lat temu granica pomiędzy San Diego a Tijuana i Mexicali nie posiadała zabezpieczenia nawet w
postaci płotu. Kalifornia była wtedy prawdziwym piekłem na ziemi: sceny nocnych przestępstw, włączając w
to morderstwa, gwałty, ataki i porwania, były czymś nagminnym. W późnych latach 90. zbudowano
ogrodzenie i wówczas przestępczość spadła o 98 procent. Sondaż Rasmussena pokazuje, że prawie dwie
trzecie Amerykanów popiera wydłużenie płotu zabezpieczającego granicę amerykańsko-meksykańską.
Pomimo to Rząd Federalny nie zamierza się tym zająć.
W kontekście wydarzeń z 11 września 2001 r. kuriozalne jest to, że Ameryka tak luźno podchodzi do kwestii
swoich granic. Jedną z przyczyn, dzięki której Mohammad Atta i jego towarzysze mogli doprowadzić do
zamachu terrorystycznego w Nowym Jorku i Waszyngtonie, jest to, że mogli oni bez najmniejszego problemu
naruszyć zasady polityki imigracyjnej. Atta i jego towarzysze zbrodni uczestniczyli w szkoleniach
przeprowadzanych w szkołach lotniczych w Stanach Zjednoczonych. (Kilku z nich powiedziało swoim
instruktorom lotu, żeby nie nudzili ich nauczaniem sztuki lądowania samolotem - była to umiejętność, której
oni nie potrzebowali!). Atta i wielu jego towarzyszy przebywali w USA, mimo że ich wizy były nieaktualne.
Kilka miesięcy przed 11 września Atta wylądował samolotem nielegalnie przy Lotnisku Miami. Miejscowa
policja nie poinformowała władz federalnych o tym wydarzeniu. Największym absurdem, jaki można sobie
www.radiomaryja.pl
Strona 4/8
wyobrazić, jest to, że kilka miesięcy po ataku na World Trade Center wiza Atty została wznowiona przez
niekompetentnego urzędnika w Urzędzie Imigracyjnym (Immigration Service). Ta sytuacja sprawia, że
dramat Ameryki staje się jakąś tragikomedią. Niestety, wygląda na to, że Ameryka nie wyciągnęła żadnych
wniosków z lekcji, jaką przyniósł 11 września.
Przez ostatnią dekadę pięć milionów nielegalnych imigrantów przybyło do Stanów Zjednoczonych na mocy
wizy czasowej, ale nigdy już nie wyjechało (nigdy nie wróciło do swoich krajów). W ubiegłym roku tylko
jedno miasto spośród wielu (Tucson w stanie Arizona) zidentyfikowało i wyśledziło 27 osób, które
przedłużyły swój pobyt poza termin ważności ich wiz. Jest to kropla w morzu, ponieważ miliony uchodźców
nadal pozostają w Stanach nielegalnie. Jak naród może być bezpieczny, jeśli rząd jest obojętny na to, kto żyje
wewnątrz granic państwa? Taka obojętność jest nie do przyjęcia; mało tego - jest to absolutnie lekkomyślne
lekceważenie zagrożenia, na jakie Ameryka jest nieustannie narażona po 11 września, a więc po największym
zamachu terrorystycznym w dziejach tego kraju.
Imigracja a polityka USA
Można zapytać: dlaczego właściwie rząd federalny jest bezsilny wobec problemu otwartych granic?
Dlaczego amerykański rząd tak spokojnie przyjmuje fakt, że na terenie Ameryki przebywają nielegalnie
imigranci, którzy w każdym innym kraju - również w Meksyku - nie byliby tolerowani? Podstawowym
powodem jest beznadziejnie głupie polityczne zacietrzewienie. Dwie obecnie dominujące partie, Partia
Demokratyczna (z założenia bardziej liberalna) i Partia Republikańska (z założenia bardziej konserwatywna),
są zainteresowane inwestowaniem w nielegalną imigrację. Przedkładając interes partii ponad interes
narodowy, pozyskują w ten sposób wyborców, którzy potem oczekują od rządzących, że będą wspierać
nielegalną imigrację. Oczywiste jest to, że obie partie stosują się zwłaszcza do oczekiwań
latynoamerykańskich wyborców, ponieważ najwięcej cudzoziemców przebywających w Ameryce to
Meksykanie. Strata takiej liczby wyborców byłaby dla obu partii niekorzystna. Należy nadmienić, że w
przeważającej liczbie wyborów, jakie odbyły się w Ameryce, największe poparcie wśród obywateli
pochodzenia latynoamerykańskiego miała jednak partia Demokratów. Co nie znaczy, że Republikanie nie
mają wśród imigrantów swoich zwolenników. Większość Latynosów to katolicy, stąd skłaniają się oni raczej
ku poglądom konserwatywnym w takich kwestiach, jak aborcja, homoseksualne małżeństwa itp. Świadoma
tego Partia Republikańska zaleca się do latynoamerykańskich wyborców w nadziei, że konserwatywna
mniejszość Latynosów stanie się większością.
Paradoksalnie, wielu z tych latynoamerykańskich wyborców sprzeciwia się polityce otwartych granic. Są oni
bowiem obywatelami i legalnie mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Przekonani są ponadto, że ciągłość
narodu uzależniona jest od bezpieczeństwa jego granic, a także od rządów prawa i autentycznego
www.radiomaryja.pl
Strona 5/8
obywatelstwa. W związku z tym sprzeciwiają się nielegalnej imigracji nawet wówczas, gdyby mogło to objąć
ich krewnych. Są zdumieni, jak ktoś może myśleć, że nielegalni imigranci przynoszą korzyść społeczeństwu
w sytuacji, gdy pierwszym aktem nielegalnego imigranta jest naruszenie prawa. Zupełnie niezrozumiałe jest
to, że widząc tę niechęć niektórych Latynosów do nielegalnej imigracji, Republikanie usiłują w pewnym
sensie naśladować Demokratów. Sprowadza się to do dwóch tendencji: nie są entuzjastycznie nastawieni do
działań mających na celu zamknięcie i zabezpieczenie granicy z Meksykiem i akceptują prawo amnestii dla
cudzoziemców przebywających nielegalnie w Ameryce. Towarzyszy temu przekonanie, że taka postawa
przyciągnie większą część latynoskich wyborców. Zatem w praktyce Republikanie i Demokraci niewiele
różnią się w kwestii troski o granice.
Jednak to właśnie Partia Demokratyczna szczególnie rozumie korzyści płynące z latynoamerykańskich
wyborców. Nie tylko legalnie przebywający w Ameryce Latynosi, ale i ci nielegalnie przebywający głosują
na Demokratów. Takie stwierdzenie może wydawać się bezsensowne, ponieważ formalnie tylko obywatele
Ameryki mogą prawomocnie głosować. Jednak niestety, stwierdzenie to jest prawdziwe, ponieważ innymi
problemami, z jakimi zmaga się obecnie Ameryka, są oszustwa wyborcze. Oczywiście dzieje się to z
korzyścią dla Demokratów. Wielu nielegalnych imigrantów naprawdę głosuje. Można by gorzko zażartować,
że alternatywną nazwą dla nielegalnych imigrantów jest nieudokumentowani Demokraci . W swojej
szokującej książce Skradzione wybory: Jak wyborcze oszustwo może zagrozić naszej demokracji (Stealing
Elections: How Voter Fraud Threatens Our Democracy) John Fund wyjaśnia, dlaczego w ogóle to oszukańcze
głosowanie mogło się rozpanoszyć: w tych okręgach, gdzie liczba głosujących jest największa, można
zagłosować bez podawania obywatelstwa albo bez jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego tożsamość.
Uważa się bowiem, że procedura ta jest po pierwsze uciążliwa, a po drugie może uchodzić za akt
dyskryminacji. Demokraci odnoszą największe sukcesy właśnie w takich okręgach wyborczych. Czerpiąc
korzyści z nielegalnego głosowania, nie poprzestają na tym. Usiłują pozyskać wyborców wśród nielegalnie
przebywających w Ameryce imigrantów poprzez udzielanie im amnestii. Dzięki temu w krótkim czasie stają
się oni pełnoprawnymi obywatelami i mogą legalnie głosować. Imigranci dobrze wiedzą, do jakiej partii
należy zgłosić się z prośbą o pomoc. Program wyborczy Demokratów przewiduje ekonomiczne wsparcie i
możliwość uzyskania świadczeń socjalnych przez imigrantów. Nic więc dziwnego, że czujący się bezbronnie
na obcej ziemi imigranci szukają wsparcia w funduszach państwowych. Demokraci dostrzegają tę
prawidłowość. Ich przeświadczenie jest proste: gdzie jest więcej imigrantów, tam znajdzie się więcej
wyborców. Krótko mówiąc, strategia Partii Demokratycznej sprzyja nielegalnej imigracji, ponieważ w ten
sposób ich partia rośnie w siłę z każdym nowym pokoleniem.
Tak czy inaczej, to cyniczne zacietrzewienie Republikanów i Demokratów sprawia, że Amerykanie
zwyczajnie wątpią w to, że rząd kiedykolwiek skutecznie zajmie się rozwiązaniem problemu nielegalnej
www.radiomaryja.pl
Strona 6/8
imigracji.
Zagrożenia dla amerykańskiej kultury i ekonomii
Na zakończenie chciałbym krótko naświetlić dwa inne problemy, które również ukazują zagrożenia, jakie
niesie z sobą nielegalna imigracja. Zagrożenia te dotyczą przetrwania amerykańskiej kultury. Pierwszym jej
elementem, który odczuwa skutki nielegalnych imigracji, jest ekonomia. Kondycja amerykańskiej
gospodarki została w ostatnim czasie mocno nadwerężona. Nie mam wystarczająco dużo czasu, by
analizować szczegółowo dane rynkowe, dlatego też wspomnę jedynie o przypadku Kalifornii, który dobrze
ilustruje problem. W ciągu dwudziestu lat Kalifornia przebyła drogę od świetnie prosperującego do
ocierającego się o bankructwo stanu. Ekonomista Milton Friedman przepowiedział Kalifornijczykom
trzydzieści lat temu, że wszystko zmierza w złym kierunku i nie skończy się dobrze. Jest to więcej niż pewne
- zauważał - że nie można pogodzić w jednym państwie wolnej imigracji z dobrobytem . Kalifornia
zignorowała przestrogi Friedmana i stała się dla Unii Amerykańskiej tym, czym Grecja dla Unii
Europejskiej.
Jeśli w jakimś kraju większą wagę przywiązuje się do ideologii ekonomicznej, a pomija się dokładne dane
dotyczące kondycji gospodarczej, to należy podejrzewać, że powodem, dla którego polityczne, ekonomiczne i
kulturalne elity Ameryki pozostają obojętne wobec problemu otwartych granic i nielegalnej imigracji, jest
rozbicie narodowej suwerenności. U podstaw tej ideologii leży przeświadczenie, że usuwając granice, niszczy
się suwerenność poszczególnych narodów. Wielu amerykańskich i międzynarodowych przywódców wierzy,
że aby podnieść jakość rodzaju ludzkiego, należy złamać suwerenność każdego narodu z osobna. Uważają
ponadto, że suwerenność indywidualna jest jedynie relikwią zaskoczonej przez noc przeszłości, natomiast
suwerenność międzynarodowa jest zgodna z ideą postępowego, oświeconego - choć może trochę utopijnego społeczeństwa. Twierdzą także, że ekonomia stanowi siłę napędową internacjonalizmu. Tego typu ekonomia
staje się ideologią, którą uczony John Attarian nazwał ekonomizmem . Ta noemarksistowska ideologia ma
swoje źródło w przekonaniu, że ekonomia rządzi światem, a działalność gospodarcza jest najważniejszą
aktywnością człowieka, aktywnością, która najmocniej przyczynia się do pomnażania szczęścia. Ekonomia
jest tym, czym polityka się zajmuje albo o czym powinna traktować .
Ponieważ ekonomizm sprawia, że działalność gospodarcza dominuje nad innymi dziedzinami kultury, to
jego twórcy podchodzą entuzjastycznie do eliminacji granic pomiędzy krajami. Ci ideologowie sądzą także,
że utworzenie w społeczeństwie klas i grup, które będą zależne od kogoś innego, potęguje siłę rządu, który
dzięki temu za jakiś czas będzie mógł wspierać cały rodzaj ludzki. Obecność nielegalnych imigrantów w
państwie pomaga osiągnąć im to wszystko. Zatem otwarte granice i wolna imigracja stanowią ukoronowanie
ideologii ekonomizmu.
www.radiomaryja.pl
Strona 7/8
Drugą i zarazem ostatnią kwestią, którą chcę poruszyć, jest język. Powszechnie sądzi się, że z uwagi na tak
dużą liczbę imigrantów w Ameryce powinno się znieść język angielski jako urzędowo obowiązujący. Na
terenie Stanów Zjednoczonych istnieje ruch, który chce wprowadzić do szkół, polityki i życia publicznego
język hiszpański jako ekwiwalent języka angielskiego. Wielu Meksykanów wierzących, że Amerykanie
ukradli im tę ziemię w XIX wieku, stoi na stanowisku, że dwujęzyczna edukacja jest jedynym sposobem
osłabienia amerykańskiej kultury. Od języka bowiem zależy tradycja oraz to, jakie zasady się przyjmuje. Gdy
osłabi się język, automatycznie osłabi się kulturę. Jeśli nie uda się całkowicie zastąpić języka angielskiego
hiszpańskim, to La Raza i MECHA mają nadzieję, że przynajmniej uda im się przekształcić kulturę
amerykańską w ich własność. Można to nazwać tylko jednym słowem - rekonkwistą. Tym sposobem
latynoamerykańskie grupy chcą ponownie zdobyć Kalifornię oraz południowo-zachodnie Stany
Zjednoczone. Ziemie te miałyby powrócić do swoich rzekomo prawowitych właścicieli, czyli narodu
meksykańskiego. Nawet jeśli nie uda się im całkowicie przekształcić Ameryki, to i tak częściowo
zmeksykanizują jej społeczeństwo.
Gdy zastanawiam się nad znaczeniem języka w kulturze, natychmiast przychodzi mi na myśl Polska, której
historia stanowi najlepszą lekcję dla Amerykanów. To dobrze, że w Ameryce jest tylu pełnoprawnych
obywateli i rezydentów pochodzenia polskiego. Być może przypomną oni Amerykanom, jak ważny jest język
w podtrzymaniu tożsamości i integralności narodu. Odporność Polaków na wszelkiego rodzaju najazdy
szwedzkie, rosyjskie, niemieckie, węgierskie i wiele innych stanowi wspaniały przykład. Dziś Polska tylko
dlatego jest jednolita kulturowo, ponieważ kiedyś jej obywatele przelali wiele własnej krwi, aby zachować
swój język ojczysty. Żadnej cyrylicy na naszej ziemi! Mam nadzieję, że współcześni Amerykanie podążą w
ślad za Polakami i sprawią, że język angielski na zawsze pozostanie językiem dominującym w Ameryce.
tłum. Joanna Kiereś
www.radiomaryja.pl
Strona 8/8