Europa musi zadbać o swoje bezpieczeństwo

Transkrypt

Europa musi zadbać o swoje bezpieczeństwo
Europa musi zadbać o swoje bezpieczeństwo
Marcin Święcicki, współpraca Jacek Meissner
Polska Zbrojna, 18.11.2013
Unia Europejska nie ma ambicji bycia militarnym hegemonem, ale
niewątpliwe musi posiadać potencjał zdolny do skutecznej obrony,
odstraszania i prowadzenia polityki zagranicznej. Obecnie jednak nie jest
w stanie tego zagwarantować.
Przez lata bezpieczeństwo Europy było gwarantowane przez Stany Zjednoczone, jednak te czasy
odchodzą do historii. Głównym ośrodkiem wzrostu gospodarki światowej jest Azja i tam też spoglądają
Amerykanie. Strategia Bezpieczeństwa Narodowego USA z 2010 r. zakłada przeniesie znacznej części
potencjału militarnego, ulokowanego dotąd w Europie, na obszar Azji i Pacyfiku. Jest to niewątpliwe
trwały trend związany z przeniesieniem się „środka ciężkości” świata w inny region, wraz z
wygaśnięciem zimnej wojny i urzeczywistnieniem nowych zagrożeń. Półwysep Koreański, Chiny, Iran,
Afganistan – to są obszary, na których Amerykanie koncentrują dziś swoją militarną uwagę. Prezydent
Barack Obama patrzy na region Pacyfiku jako na główny przedmiot amerykańskiej polityki
zagranicznej i handlowej, który w razie zagrożenia trzeba będzie bronić.
Jednocześnie Stany Zjednoczone konsekwentnie od lat wspierają integrację europejską. Zależy im na
pogłębianiu unii politycznej, w tym Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa (WPZiB) i
wchodzącej w jej skład Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony (WPBiO), chcą bowiem mieć
silnego i solidnego partnera, który będzie mógł przejąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo w swoim
regionie. Kiedyś Amerykanie potrzebowali wsparcia w rywalizacji ze Związkiem Radzieckim, dziś chcą
silnej Europy, by skoncentrować swoje siły na bardziej zapalnych punktach na mapie świata, a w
których liczą także na wsparcie Europejczyków. Nową strategię Pentagonu prezydent Bronisław
Komorowski w czasie 48. Monachijskiej Konferencji o Bezpieczeństwie w 2012 r. skomentował
słowami: „Amerykańscy przyjaciele zdają się nam mówić: »Europo, przymierz się do cięższej zbroi«”,
apelując równocześnie o rozpoczęcie prac nad nową strategią bezpieczeństwa UE.
NATO powołane w warunkach zimnej wojny, nastawione na konfrontację militarną dwóch superpotęg,
dziś samo poszukuje swojego miejsca w zmieniającym się świecie. Próbuje dostosować się do nowych
realiów międzynarodowych i nowych wyzwań. Mimo ewolucji Sojuszu Północnoatlantyckiego, nie
powinien on jednak zastępować wspólnoty obronnej w ramach Unii Europejskiej, lecz powinien być jej
uzupełnieniem i pozaunijnym rozszerzeniem. Pomiędzy tymi dwoma podmiotami powinna istnieć
synergia. NATO powinno pozostać transatlantyckim sojuszem USA z Europą, jednak w samej Europie
powinno dojść do zacieśnienia współpracy, aby mogła ona starać się być równorzędnym partnerem, a
nawet stać się samowystarczalna, gdy zaistnieje taka potrzeba. Amerykanie często postrzegają Unię
Europejską jako jednolitego partnera i tak też Unia mogłaby skuteczniej rozwiązywać spory i konflikty
międzynarodowe.
Europa musi się zacząć sama troszczyć o własne bezpieczeństwo. W 2007 r. komisarz ds.
bezpieczeństwa UE Franco Frattini mówił: „Jak dotąd jesteśmy wyłącznie konsumentem usług
bezpieczeństwa oferowanych przez innych, np. przez USA. Tak dalej być nie może: Europa powinna
stać się producentem bezpieczeństwa”. Małe w porównaniu z wielkimi mocarstwami armie narodowe,
nie byłyby w stanie skutecznie się obronić przed inwazją na Europę. Nie są w stanie działać
samodzielnie i skutecznie w odległych zakątkach globu, dysponują niską mobilnością, ich struktury
często są niedostosowane do zaangażowania się na odległych misjach, do niekonwencjonalnego
działania. Nie bez przyczyny były sekretarz generalny NATO George Robertson określił Europę jako
niedorozwiniętą pod względem wojskowości.
1
Niemoc Unii Europejskiej
Ostatnie dwie dekady dostarczyły wiele przykładów niezdolności Europy do wzięcia odpowiedzialności
za bezpieczeństwo w swoim najbliższym otoczeniu. Wojna w byłej Jugosławii skończyła się dzięki
bombardowaniom amerykańskim i wymuszeniu na Serbii pokoju w Dayton w 1995 r. oraz wycofania
się z Kosowa w 1999 r. Ani dyplomacja unijna, ani wojska europejskie pod ONZ-owską flagą nie były
w stanie zatrzymać największych po drugiej wojnie światowej czystek etnicznych w Europie.
Najbardziej dramatycznym tego przykładem było bezczynne przyglądanie się przez holenderski batalion
ONZ masakrze w Srebrenicy.
Ponure wnioski nasuwa też bilans interwencji międzynarodowej (w tym 8 państw UE) w czasie
rewolucji w Libii w 2011 r. Pierwsze walki zbrojne w Libii wybuchły 15 lutego 2011 r. Oficjalna
reakcja Wysokiego Przedstawiciela ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa UE Caterine Ashton
nastąpiła dopiero 3 tygodnie później, 6 marca 2011 r., kiedy to ogłosiła, iż wysyła misję informacyjną
do Libii (fact finding mission). W tym czasie w Libii trwała już wojna domowa. 21 lutego powstańcy
opanowali Bengazi a w Tripolisie reżim Kaddafiego dokonał masakry demonstrantów. Od 24 lutego
trwała ofensywa powstańców na Az-Zawij. 26 lutego Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję
wzywającą do zamrożenia kont Kaddafiego i jego rodziny. Bardzo aktywny był rząd brytyjski. Między
15 lutego a 6 marca zamroził aktywa Kaddafiego i jego rodziny, zakazał im wjazdu do Wielkiej
Brytanii, rozlokował misje humanitarne na granicy Libii, wprowadził embargo na eksport broni; 28
lutego premier David Cameron nie wykluczył możliwości interwencji zbrojnej. Francja i Wielka
Brytania zaangażowały się w konflikt samodzielnie, jednoznacznie popierając rebeliantów niemal od
samego początku konfliktu. Bierność Wysokiego Przedstawiciela, wiceprzewodniczącej KE, która
dopiero po trzech tygodniach wysyła misję informacyjną, wywołała furię w Parlamencie Europejskim.
„Ile jeszcze osób musi zginąć w Libii, aby UE podjęła działania?” – pytał rozgoryczony Guy
Verhofstadt, przewodniczący grupy ALDE, w swym krytycznym oświadczeniu z 26 lutego. „Jeśli nie
potrafimy zająć wspólnego stanowiska w sprawie humanitarnej katastrofy rozgrywającej się na naszej
południowej granicy, jakąż można mieć nadzieje, iż możemy mieć wpływ na sytuację w skali globu?”
Ostatecznie ministrowie spraw zagranicznych UE a następnie Rada Europejska 21 marca
wypowiedziała się w sprawie libijskiej, popierając rezolucje Rady Bezpieczeństwa, wzywając
Kaddafiego do ustąpienia i zachęcając do dialogu wewnętrznego w celu znalezienia rozwiązania
„uzasadnionych żądań libijskiego narodu”. Działania organów Unii, wymagające uzgodnienia 27
państw, były jednak dużo późniejsze i słabsze niż kilku najbardziej zainteresowanych rządów
narodowych.
Działania wojskowe podjęte w wykonaniu rezolucji Rady Bezpieczeństwa nie byłyby skuteczne bez
kluczowego zaangażowania militarnej techniki USA. Jedynie amerykańskie lotnictwo miało możliwość
precyzyjnego trafiania w określone cele. Według francuskiego generała Marcela Druart tylko dzięki
wsparciu Amerykanów interwencja libijska nie zakończyła się kompromitującą porażką.
Także francuska interwencja w Mali w 2013 roku mająca na celu zwalczanie terrorystów islamskich jest
realizowana z pominięciem mechanizmów unijnych, choć inne państwa członkowskie i USA udzielają
Francuzom wsparcia. Dopiero misje szkoleniowe w Mali, a więc środek wykorzystujący „miękką siłę”,
jest realizowany jako misja Unii Europejskiej. Zdaniem eurodeputowanego Rafała Trzaskowskiego,
interwencja wojskowa nie byłaby w ogóle konieczna, gdyby UE zgodnie z planami wysłała wcześniej
misję szkoleniową do stolicy kraju. Rebelianci nie zaatakowaliby miasta, w którym stacjonują
europejskie wojska. Jednakże procedury podejmowania decyzji o użyciu sił europejskich są tak długie,
że prowadzą do bezczynności UE i eskalacji konfliktu.
2
Również wobec obecnej sytuacji w Syrii. Niemoc UE widać chociażby na przykładzie opieszałej reakcji
na użycie przez reżim Al-Assada broni chemicznej przeciwko rebeliantom i cywilom. Kiedy świat
rozważał przeprowadzenie interwencji, aby zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, francuski ekspert w
dziedzinie spraw międzynarodowych Bruno Cautres podkreślał: „Interwencja militarna wymagałaby też
uczestnictwa USA. Unia Europejska nie jest zdolna do tego rodzaju akcji zwłaszcza w niezwykle
skomplikowanych warunkach, jakie panują w Syrii”.
Interwencja w Afganistanie, w której Stany Zjednoczone wspiera ponad 20 państw Unii Europejskiej,
także wykazuje wiele słabości. Każdy kraj wysyła swoje wojska ze ściśle określonym mandatem, co nie
zapewnia dostatecznej kompatybilności działań, zwłaszcza w warunkach zmieniającej się sytuacji
militarnej. Np. wojska niemieckie nie mają prawa uczestniczenia w operacjach bojowych w
południowym i wschodnim Afganistanie, a głównym mandatem wojsk belgijskich jest ochrona lotniska.
Polska podjęła się ochrony jednej z prowincji. W sumie jednak główny ciężar walki z talibami i AlKaidą spoczywa na Amerykanach, którzy zapewniają 2/3 zasobów ludzkich i jeszcze większą część
wsparcia logistycznego.
Kiedy na początku 2012 r. Amerykanie wysyłali swoją flotę do cieśniny Ormuz, aby odstraszyć Iran
przed jej zablokowaniem, Wielka Brytania i Francja musiały błagać Waszyngton, aby Royal Navy i
Marine Nationale mogły dołączyć do floty u wejścia do Zatoki Perskiej – donosił „Daily Telegraph”,
powołując się na źródła rządowe. Amerykanie twierdzili, że sojusznicy będą niczym piąte koło u wozu.
Jednak Paryż i Londyn bardzo naciskały, żeby podkreślić swoją pozycję na arenie międzynarodowej.
Uzbrojenie narodowe czy europejskie?
Mimo że połączone nakłady na obronność państw UE wynoszą jedynie około 2/5 nakładów
amerykańskich, to wciąż są to bardzo duże środki, a jednak pod względem możliwości działania,
szkolenia, wyposażenia, nie tylko liczebnego, ale przede wszystkim jakościowego, narodowe siły
zbrojne państw europejskich dzieli od amerykańskich przepaść. Wykorzystanie nowoczesnych
technologii w zbrojeniach daje Ameryce ogromną przewagę. Porównując połączone potencjały państw
unijnych z innymi mocarstwami, jak Chiny czy Rosja, Unia Europejska również nie uzyskuje
optymistycznego rezultatu. Suma środków finansowych jest znacznie większa, przewaga technologiczna
też jest niejednokrotnie po stronie państw europejskich, ale sam fakt masowości armii rosyjskiej i
chińskiej, dowodzonych przez jeden sztab, działających wedle jednej strategii, czyni ich zdolności
bojowe większymi.
Oprócz przewagi liczebnej i jakościowej sił konwencjonalnych Amerykanie dysponują zapleczem i
wsparciem militarnym, którego nie posiada Unia Europejska lub posiadają go niektóre państwa w
bardzo ograniczonym zakresie. Można tu zaliczyć globalny wywiad i środki łączności, wojska
„cybernetyczne” i wszelkiego rodzaju wsparcie wykorzystujące nowoczesne technologie,
niejednokrotnie pozwalające unieszkodliwić bądź zlikwidować przeciwnika, nim dojedzie do realnego
starcia. Dzięki temu w trakcie działań w Libii w 2011 r. Amerykanie wskazywali cele i współrzędne dla
nalotów, które przeprowadzało później lotnictwo państw sojuszniczych. Te nie potrafiły nawet
identyfikować jednostek na zasadzie swój–wróg. Według rzecznika NATO, poszczególnych krajów
europejskich nie stać na rozwijanie ISR (Intelligence, Surveillance, Reconnaissance –
wywiad/rozpoznanie, nadzór, rekonesans). Czy gdyby skumulować środki państw UE, nie udałoby się
tego zrealizować w ramach armii europejskiej?
Podczas gdy kraje azjatyckie wydają coraz więcej na zbrojenia, w Europie w dobie kryzysu nakłady na
obronność ulegają szybszej redukcji, która i tak ma miejsce od końca zimnej wojny. Według raportu
Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) z 2012 r., w ostatnich
latach państwa europejskie zmniejszyły budżety wojskowe nawet o kilka procent. Zwiększenie
3
potencjału obronnego przy jednoczesnym obcięciu środków finansowych będzie możliwe tylko wtedy,
jeśli UE będzie bronić się wspólnie.
Trudności finansowe wzmacniają tendencje do obrony własnych zdolności produkcyjnych. Każdy kraj
chce ratować własny przemysł zbrojeniowy. Dodatkową trudnością do pokonania jest rozbieżność
interesów między starymi a nowymi członkami UE. W starych krajach UE najważniejsze koncerny
zbrojeniowe są firmami globalnymi nastawionymi na eksport. Natomiast w nowych krajach dominuje
własność państwowa i duże problemy w znalezieniu zbytu na rynkach trzecich.
Do zadań Europejskiej Agencji Obrony, powołanej w 2004 r., należy promowanie i wzmacnianie
europejskiej współpracy w dziedzinie uzbrojenia, wzmacnianie europejskiej bazy przemysłowej i
technologicznej w dziedzinie obronności i tworzenie konkurencyjnego europejskiego rynku
wyposażenia obronnego, zwiększanie efektywności europejskich badań i technologii w dziedzinie
obronności oraz rozwój zdolności obronnych w zakresie zarządzania kryzysowego. W praktyce jednak
możliwości Agencji są ograniczone. Podobnie jak współpraca obronna, koordynacja przemysłu
obronnego jest w UE dalece niewystarczająca, a „działające w pojedynkę państwa członkowskie nie są
w stanie opracować i utrzymać kluczowych technologii i zdolności, jakie będą niezbędne w przyszłości”
(komunikat prasowy KE z 24 lipca 2013 r.).
Kolejnym dowodem rozproszenia i marnotrawstwa środków jest liczba programów zbrojeniowych,
jakie prowadzą Stany Zjednoczone i państwa europejskie. Mimo 2,5-krotnie mniejszych wydatków
obronnych, państwa UE finansowały aż 89 wielokrotnie dublujących się programów zbrojeniowych,
podczas gdy USA tylko 27 (dane z 2005 r.). Koncentracja wydatków przyczynia się do uzyskania przez
USA olbrzymiej przewagi technologicznej nad resztą państw.
Tablica 1. Programy obronne w Europie i w Stanach Zjednoczonych
Europa USA
Systemy lądowe
Czołgi podstawowe
4
Transportery opancerzone
16
Haubice 155 mm
3
Systemy powietrzne
Samoloty bojowe
7
Samoloty szkoleniowo-bojowe
6
Śmigłowce bojowe
7
Rakiety do zwalczania okrętów
9
Rakiety powietrze-powietrze
8
Systemy morskie
Fregaty
11
Torpedy do zwalczania okrętów podwodnych 9
Okręty podwodne z silnikiem diesla
7
Okręty podwodne o napędzie atomowym
2
Suma
89
1
3
1
5
1
5
3
4
1
2
0
1
27
Źródło: Domenico Moro, Daniel Matteo PC 2: JOINT UEF-JEF DISCUSSION PAPER ON ‘THE COSTS OF NONEUROPE IN DEFENSE, Table 2. Defense programs in Europe and the US, tłumaczenie własne.
4
W Europie są podejmowane próby wspólnego rozwoju potencjału obronnego, wspólnego zamawiania i
opracowywania sprzętu. Przykładem europejskiego projektu z zakresu obronności jest wielozadaniowy
samolot bojowy Eurofighter Typhoon produkowany w czterech państwach europejskich (Hiszpania,
Niemcy, Wielka Brytania, Włochy), będący wspólnym projektem trzech europejskich firm: włoskiej
Alenia Aeronautica oraz wielonarodowych BAE Systems i EADS. Samolot ten jest w wyposażeniu
armii pięciu państw europejskich: brytyjskiej, niemieckiej, włoskiej, hiszpańskiej i austriackiej. Francja
też brała udział w pracach nad wcześniejszą wersją projektu pod nazwą European Combat Aircraft
(Europejski Samolot Bojowy), ale potem wycofała się ze współpracy. Kryzys finansowy uniemożliwił
zakup samolotów przez Grecję, a negocjacje były lub są prowadzone ze Szwajcarią, z Norwegią, Turcją,
Danią i Bułgarią, a oferowano go też Polsce i Republice Czeskiej.
Wraz z końcem zimnej wojny spadła liczba zamówień, a więc znacznie wzrosły koszty produkcji jednej
sztuki samolotu. Eurofighter jest krokiem w dobrym kierunku, ale nierozwiązany jest problemem
rozdrobnienia i zróżnicowania stosowanego uzbrojenia. Część państw posiada wciąż duże ilości sprzętu
produkcji radzieckiej, np. myśliwców MIG-29, a także amerykańskiego (F-15, F-16, F-18), a oprócz
Eurofigtera w krajach europejskich są rozwijane inne podobnej klasy programy – Gripen i Mirage.
Gdyby w roli głównego odbiorcy sprzętu bojowego postawić federalną armię europejską lub
współpracujące ze sobą i razem zamawiające narodowe siły zbrojne, jego produkcja byłaby bardziej
opłacalna, spadłyby jej koszty. Doszłoby więc do zmniejszenia wydatków bez zmniejszania zamówień.
Amerykańskim konkurentem Eurofightera jest Joint Strike Fighter. Jest on niezwykle kosztowny,
bowiem przez 50 lat ma pochłonąć 1,45 bln dol. Ma jednak tę przewagę, że gros zamówień będzie
pochodziło od armii amerykańskiej, która pierwotnie w jego ramach chciała kupić ponad 2400 sztuk
samolotu F-35 Lightning II! Eurofighter nie ma zapewnionego luksusu gwarancji zamówień od jednych
wielkich sił zbrojnych, lecz musi negocjować z każdym z państw z osobna. Brak europejskiej armii to
nie tylko brak bezpieczeństwa, ale także duża strata dla przemysłu europejskiego.
Innym przykładem wspólnego programu zbrojeniowego był projekt opracowania europejskiego czołgu.
Kiedy w dobie zimnej wojny Francja i Niemcy potrzebowały dla swoich armii czołgu nowej generacji,
w 1980 r. podpisano memorandum o wspólnym opracowaniu czołgu podstawowego. Różnice zdań co
do jego pożądanych parametrów doprowadziły jednak do niepowodzenia tej inicjatywy. Francuzi
opracowali czołg AMX Leclerc, a Niemcy dalej produkowali swoje Leopardy II. Do współczesnych,
może bardziej szczęśliwych planów, można zaliczyć inicjatywę Francji i Wielkiej Brytanii, które chcą
do 2020 r. wyprodukować prototyp bezzałogowego myśliwca i bezzałogowe samoloty zwiadowcze.
Choć gdyby było to porozumienie unijne, a nie międzyrządowe dwóch państw, można by zrealizować
ten projekt zapewne szybciej, taniej i być może w lepszej jakości.
Przykładem obrazującym niewykorzystywanie potencjału, jaki można by uzyskać przy połączeniu
zasobów i zdolności państw członkowskich, są lotniskowce. Okręty te mają większą siłę uderzeniową
niż większość armii państw świata. Wystarczy więc jeden lotniskowiec z samolotami i marines na
pokładzie oraz z dodatkowymi okrętami w asyście, żeby móc wygrać wojnę na drugim krańcu świata.
Obecnie USA posiadają jedenaście „pływających lotnisk”, podczas gdy wszystkie państwa UE razem
wzięte tylko sześć. Gdyby flota europejska była częścią wspólnej europejskiej armii, UE mogłaby
utrzymywać znacznie silniejszą marynarkę wojenną, gdyż w jej finansowaniu partycypowałyby
wszystkie państwa. Obecnie utrzymanie lotniskowców jest często nieracjonalne ekonomicznie.
Hiszpania i Włochy posiadają po dwa takie okręty, co jest dla nich bardzo kosztowne. Choć pozwala im
to kontrolować ważne dla tych nadmorskich krajów szlaki wodne, to wydaje się to ponad ich
rzeczywiste potrzeby i możliwości, zwłaszcza w czasach kryzysu.
Narodowa a nie ogólnoeuropejska polityka uzbrojenia ogranicza konkurencyjność europejskich
producentów – bo mała i niepewna skala produkcji podwyższa koszty jednostkowe – i stawia ich w
5
gorszej sytuacji w rywalizacji także na innych rynkach. W przypadku nowoczesnego przemysłu
zbrojeniowego nie należy też zapominać o wzroście dobrobytu, jaki przynosi transfer wysokich
technologii do produkcji cywilnej. Najlepszym tego przykładem jest wyścig zbrojeń w okresie po II
wojnie światowej, kiedy w Ameryce wynaleziono Internet, czy system nawigacji satelitarnej GPS.
Gdyby Europa zdobyła się na wspólny wysiłek obronny, mogłaby starać się jako jedyna dorównać
Stanom Zjednoczonym (poza bronią niekonwencjonalną), gdyż jako jedyna posiada trzy niezbędne
czynniki: środki finansowe, zaplecze technologiczne i naukowe oraz zasoby ludzkie, podczas gdy np.
Chiny ciągle nie posiadają nowoczesnego przemysłu. Ich uzbrojenie najnowszej generacji albo pochodzi
z Rosji, albo jest produkowane z wykorzystaniem wykradzionych technologii i jego jakość stoi pod
dużym znakiem zapytania.
Obecnie Stany Zjednoczone pozostają poza zasięgiem Europy, nawet sfederalizowanej, jeśli chodzi o
potencjał militarny. Nieporównywalna z nikim innym przewaga siły ognia ma na celu utrzymać status
uniwersalnego mocarstwa, które jest w stanie działać w każdym zakątku świata i jest zdolne złamać
opór każdego państwa, które chciałoby zaatakować Amerykę. Unia Europejska nie ma ambicji bycia
hegemonem, ale niewątpliwe musi posiadać w przyszłości potencjał zdolny do skutecznej obrony,
odstraszania i prowadzenia polityki zagranicznej. Obecnie nawet tego nie jest w stanie zagwarantować.
Wspólna armia
Idea stworzenia armii europejskiej pojawiła się już w latach 50. XX w. Do jej powołania wzywał
Winston Churchill. Najbardziej rozwiniętą formę przybrał projekt Europejskiej Wspólnoty Obronnej
uzgodniony przez „szóstkę” w 1952 r. Traktat o EWO zakładał m.in. powołanie Europejskiego
Ministerstwa Obrony i „wspólnotowego” sztabu generalnego oraz utrzymanie narodowych struktur
wojskowych w ramach „armii europejskiej”, składającej się z narodowych ugrupowań, w której
obowiązywałaby ujednolicona organizacja i uzgodnione zasady szkolenia. Europejski Komisariat
Obrony analogicznie do Wysokiej Władzy Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (protoplasty
dzisiejszej Komisji Europejskiej) miałby być niezależną ponadnarodową instytucją. Jednocześnie wraz z
integracją wojskową zamierzano ustanowić ścisłą unię polityczną pod postacią Europejskiej Wspólnoty
Politycznej. W 1953 r. traktat został ratyfikowany przez 5 parlamentów. Jedynie francuskie
Zgromadzenie Narodowego go odrzuciło, co uniemożliwiło wejście dokumentu w życie. EWO i EWP
okazały się zbyt śmiałymi projektami w latach 50. i takimi pozostają do dziś. Obecnie współpraca
wojskowa jest organizowana w ramach Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, która jest
podporządkowana równie niewydolnej i nieskutecznej Wspólnej Polityce Zagranicznej i
Bezpieczeństwa. Potrzebę europejskich sił zbrojnych dysponujących rzeczywistą siłą dostrzegał daleki
od euroentuzjazmu prezydent Lech Kaczyński, który w 2006 r. zaproponował utworzenie 100-tysięcznej
armii europejskiej.
Traktat lizboński daje nowe możliwości współpracy w zakresie WPBiO, ale pozostają one
niewykorzystane. Traktat współpracy bowiem nie wymusza. Trzeba sobie zdać sprawę, że nawet pełne
wykorzystanie przepisów traktatu lizbońskiego nie ustanawia jednolitego ośrodka decyzyjnego nad
armią. Jest rzeczą bardzo wątpliwą, czy politycy w poszczególnych krajach zrezygnują ze wspierania
własnego przemysłu obronnego i kontroli nad własną armią w celu zwiększenia efektywności. Dopóki
nie ma jednolitego ośrodka politycznego, integracja obronna będzie postępowała w żółwim tempie,
utrzymując zależność Europy od USA i marginalizując jej pozycję w świecie. Bez integracji politycznej
nie będzie decydenta, który mógłby decydować o użyciu wspólnej armii. Ale – jak mówił Janusz
Onyszkiewicz – „aby była wspólnota obronna, musi być też rząd polityczny kontrolujący wspólnotową
armię”.
Traktat lizboński daje możliwość zajmowania jednolitego stanowiska UE, co do konkretnych spraw, ale
zbyt słabo jest to wykorzystywane. Kiedy do Iranu pojechało trzech ministrów spraw zagranicznych
6
państw UE, nie mieli oni mandatu unijnego, a więc nie reprezentowali tam całej Unii Europejskiej.
Podobnie było w 2008 r. w przypadku podpisanego przez ówczesnego prezydenta Francji Nicolasa
Sarkozy’ego traktatu wstrzymującego działania zbrojne w Gruzji. Choć przewodniczył on wtedy Radzie
UE, to podpisał go tylko jako prezydent Francji, gdyż obawiał się, że ma za słabe umocowanie, by
reprezentować Unię Europejską. Traktat lizboński daje też możliwość nawiązania przez państwa
członkowskie stałej współpracy strukturalnej w WPBiO (art. 42 ust. 6 traktatu o UE), ale nie
wykorzystuje się tego mechanizmu. Francja i Wielka Brytania ściśle ze sobą współpracują, ale poza
strukturami UE. Przykładem dobrej współpracy jest ścisła koordynacja marynarek wojennych Belgii i
Holandii, ale też poza strukturami UE.
Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej wskazuje na potrzebę odnowienia
fundamentów bezpieczeństwa UE, bowiem Europejska Strategia Bezpieczeństwa z 2003 r. straciła w
dużej mierze swoją aktualność. – Polska wysuwa szereg inicjatyw na tym polu, biorąc m.in. udział w
przygotowaniu z innymi państwami projektu europejskiej strategii globalnej, a także inicjując prace nad
nowelizacją europejskiej strategii bezpieczeństwa – mówił w marcu tego roku szef BBN. Wskazywał on
też między innymi na potrzebę ustanowienia systemowych rozwiązań określających współpracę UE i
NATO, do tej pory regulowanych ad hoc, a także na konsolidację europejskiego przemysłu obronnego,
który mógłby sprostać globalnej konkurencji.
W debatach podkreśla się potrzebę wprowadzenie koncepcji Pool & Sharing, czyli łączenia i
udostępniania zdolności wojskowych. Wprowadzenie Pool & Sharing pozwala obniżyć koszty poprzez
wspólne wykorzystywanie infrastruktury i środków transportu. Wydaje się to szczególnie konieczne w
okresie spadku wydatków zbrojeniowych, pogłębionych cięciami wmuszonymi przez kryzys. Jej istotą
jest dzielnie się zdolnościami wojskowymi, ale na razie jest ona w powijakach i niewiele z niej wynika.
Dotyczy najczęściej takich aspektów, jak łączność, szkolenie, wymiana doświadczeń, a więc nie
„twardej siły”. Tego typu rozwiązania proponowała w swoim raporcie „On the Way towards a European
Army” z 2007 r. Fundacja im. Friedricha Eberta, m.in. poprzez powołanie Europejskiego Dowództwa
Transportu Powietrznego, które w całości przejęłoby zadania państw z zakresie wojskowego transportu
lotniczego (obecnie tego typu organ tworzą państwa Beneluksu, Francji i Niemiec), czy Europejskiej
Akademii Militarnej. Jednak wciąż „utrzymujące się rozdrobnienie rynku wyposażenia obronnego w
Europie zagraża zdolności Europy do utrzymania wystarczającego potencjału w zakresie obrony i
konkurencyjnego przemysłu obronnego” (komunikat prasowy KE, 24 lipca 2013 r.).
O wspólnej strategii dla sektora obronności ma debatować Rada Europejska na szczycie w grudniu 2013
r. Jak zauważył przewodniczący delegacji PE do Zgromadzenia Parlamentarnego NATO Jacek SaryuszWolski, „zamiast armii, mamy debatę o armii”. 24 lipca 2013 r. Komisja Europejska przedstawiła plan
„W kierunku bardziej konkurencyjnego i wydajnego sektora obronności europejskiej”. Plan ogranicza
się do przemysłu, bo takie są kompetencje KE. Jednak jest to dobry początek, bo państwa członkowskie
UE „nie mogą trwać w błędnym przekonaniu, że za bezpieczeństwo Europy zawsze będzie odpowiadał
ktoś inny, w domyśle – Stany Zjednoczone” (J. Saryusz-Wolski, „Dwie drogi Europy”, 2013).
Z kolei przewodniczący Komisji powiedział: „Bez wspólnej polityki obrony nie będziemy mieć na
świecie wpływu, na jakim nam zależy. Aby z powodzeniem realizować tę politykę, musimy wzmocnić
nasz sektor obronności i bezpieczeństwa. W czasach ograniczonych zasobów kluczowa jest współpraca,
tak więc powinniśmy połączyć nasze ambicje i zasoby oraz nie powinniśmy dopuszczać do powielania
programów. Nadszedł czas na podjęcie większej ilości wspólnych działań oraz czas na zobowiązanie się
do rozpoczęcia ściślejszej współpracy w dziedzinie obronności. Takie zobowiązania chciałbym usłyszeć
podczas posiedzenia Rady Europejskiej w grudniu” (komunikat prasowy KE, 24 lipca 2013).
Stworzenie wspólnoty obronnej wymagałoby stworzenia również ścisłej unii politycznej i
sfederalizowania Unii Europejskiej. Nie można bowiem stworzyć ponadnarodowej armii europejskiej
bez demokratycznie wybranych władz, które sprawowałyby nad nimi kontrolę i decydowały o ich
7
użyciu, o prowadzonej polityce, w szczególności zagranicznej i bezpieczeństwa. Generał Stanisław
Koziej przekonuje, że UE nie zdoła nigdy być czymś więcej niż tzw. NATO-bis, dopóki nie powstanie
prawdziwa wspólnota polityczna .
Nie ma jednak ani motywacji politycznej, ani społecznej, ani lobby wojskowego w kwestii integracji sił
zbrojnych. Mawia się, że UE z każdego kryzysu wychodzi wzmocniona. Oby nie musiała doświadczyć
kryzysu bezpieczeństwa, aby zdecydować się utworzyć armię federalną. Oby wystarczył sam argument,
że za te same pieniądze, ale wspólnie wydane, można zapewnić UE znacznie wyższy poziom
obronności.
Marcin Święcicki
poseł PO, były prezydent Warszawy, były minister współpracy gospodarczej w rządzie Tadeusza
Mazowieckiego, był członkiem zespołu negocjującego przystąpienie Polski do UE, przewodniczący Forum
Ruchu Europejskiego
Artykuł ukazał się na stronach Polski Zbrojnej
Forum Ruchu Europejskiego (FRE) jest organizacją pozarządową, działającą na rzecz integracji kontynentu
europejskiego. Naszym celem jest upowszechnianie idei federalizmu, harmonijnie łączącego interesy narodowe i
europejskie.
Forum stanowi platformę wymiany myśli – ułatwia kontakty i współpracę organizacji proeuropejskich.
Inicjujemy dyskusje, seminaria i konferencje na temat wyzwań stających przed społeczeństwami kontynentu
europejskiego oraz tworzymy zaplecze intelektualne i logistyczne dla tych przedsięwzięć. Organizujemy także
kampanie medialne oraz uliczne akcje informacyjne o problemach związanych z integracją europejską oraz
funkcjonowaniem UE.
Forum Ruchu Europejskiego
Email: [email protected]
Strona internetowa: www.rucheuropejski.eu
Facebook: facebook.com/RuchEuropejski
Marcin Święcicki
Facebook: facebook.com/Marcin.Swiecicki.1
Twitter: @MarcinSwiecicki
Blog: www.swiecicki.blog.onet.pl
Strona internetowa: www.swiecicki.waw.pl
8

Podobne dokumenty