kliknij tutaj - Świat Książki

Transkrypt

kliknij tutaj - Świat Książki
N ORT H M OOR E 113
T
o ja, z rękami w kieszeniach dwurzędowej bosmanki stoję
przyczajony przed solidnym, kutym ogrodzeniem szkoły
podstawowej. Jestem w połowie Chińczykiem, w połowie przedstawicielem rasy białej; mam czarne, lśniące włosy do ramion,
jajowatą twarz, lekko skośne oczy, krótki nos, grube wargi i, jak
lubię o sobie myśleć, w wieku trzydziestu siedmiu lat nadal
chłopięcy wygląd. Na boisku roją się dzieci, w tym moje własne
córki; wydają przeraźliwe piski i wzajemnie się przekrzykują,
wzbudzając dźwiękowe konfetti, niemożliwe chyba do odtworzenia w studiu. Wokół mnie stoją inni rodzice. Poważni. Obowiązkowi. Przejęci edukacją swoich dzieci. Nie wolno ich nie
doceniać. Rozerwą człowieka na strzępy, jeśli nabiorą podejrzeń, że zamierza się brzydko zabawić z ich pociechami. Niech
Bóg ma w opiece każdego, kto znajdzie się na boisku o niewłaściwej porze. Raz mi się to zdarzyło, gdy chciałem nagrać ten
boiskowy zgiełk do jednego ze swoich projektów. Przez niezamkniętą bramę wmaszerowałem na szkolny plac zabaw, na
uszach miałem słuchawki, a w ręce mikrofon kierunkowy i nieduży cyfrowy magnetofon. Zanim zdążyłem podejść do pierwszego dziecka, obstąpili mnie nauczyciele, ich asystenci i rodzice wolontariusze; zbiegali się zewsząd, wypełzali spod ziemi,
materializowali z kłębów dymu jak w filmach science fiction.
9
Ich przejęcie, nienawistne spojrzenia czujnych oczu zdradzały
nadzieję, że faktycznie jestem zboczeńcem, jakimś chorym na
głowę popaprańcem, co usprawiedliwiłoby w końcu ich mroczne obawy. Byli naprawdę rozeźleni, gdy się okazało, że jestem
zwykłym rodzicem, a nie seksualnym drapieżcą. Zostałem surowo pouczony, żeby nie pokazywać się w szkole, chyba że w towarzystwie moich córek.
Oto na czym polega nasz problem: w istocie nic nam nie
zagraża, dlatego jesteśmy przewrażliwieni na punkcie drobnych wykroczeń, skłonni do nieadekwatnych reakcji, chętni do
natychmiastowego kontrataku.
Jesteśmy społecznością zamożną. Nasze apartamenty i lofty
warte są miliony. Nasze żony noszą ślady dawnej urody. Przeprowadzane przez nas remonty i przebudowy są zakrojone na
tak szeroką skalę jak konstrukcje liniowców oceanicznych,
a mimo to nie przestajemy się zapewniać, że dobrobyt, w jakim
żyjemy, bynajmniej nas nie określa. Jesteśmy przecież ponad
to. Oceniajcie nas po liczbie tomów na półkach i obrazów na
ścianach, po rodzaju utworów ściągniętych przez iTunes,
wreszcie po naszych dzieciach uczących się w małej i bezpiecznej szkole. Żyjemy w niezachwianym przekonaniu, że
nasz gust jest wysublimowany, polityka poprawna, a rozgoryczenie obecnym reżimem i złość na ten system całkowicie uzasadnione.
Artyści osiedlili się tu tak dawno temu, że początki dzielnicy giną już w pomroce dziejów. Niemal od razu po tym, jak
świat się dowiedział o istnieniu Tribeki, napłynęli tu deweloperzy, agencje nieruchomości, firmy budowlane, a sama nazwa stała się synonimem pewnego rodzaju miejskiego bytowania; jest tu może i nieco nerwowo, ale w ostateczności
zamożniej i bardziej bezpiecznie niż w Scarsdale. Ściągnęły
tu rodziny określonego typu, zwabione poczuciem bezpieczeństwa i urokiem farbowanej śródmiejskiej bohemy, co od
razu wykurzyło stąd prawdziwą bohemę. A teraz my, farbo10
wana bohema, musimy znosić najazd ludzi, którym się nawet
nie chce udawać, że w najmniejszym choćby stopniu obchodzą ich książki bądź teatr.
Żyjemy na niewielkim, bezpiecznym obszarze wplecionym wprawdzie w tkankę miasta, ale w taki sposób, jakby
niewidzialne zwodzone mosty nie dopuszczały tu do nas potencjalnych złoczyńców i niebieskich ptaków. Przemieszczają
się oni po ulicach, są między nami, ale my ich nie zauważamy, tych pulchnych przedstawicielek mniejszości w dresowych spodniach, z plecaczkami na ramionach, albo chudych
chłopaków w obszernych, szeleszczących kurtkach i ze słuchawkami na uszach, którzy rapują, sunąc tanecznym krokiem do państwowego college’u. Tworzą tylko koloryt lokalny, są niegroźni – powtarzamy sobie – tak samo jak dostawca
pizzy albo imigrant z Gwatemali, który pracuje w pobliskich
delikatesach.
Doznajemy więc wstrząsu, kiedy dosięga nas lodowate łapsko i rujnuje nam życie. Wtedy budzimy się nagle, czujemy, że
zimne ostrze zadrasnęło nam serce. Spoglądamy na nasze dzieci i dziwimy się, jak mogliśmy je tak narazić. A może poczucie
bezpieczeństwa, ten złudny, przytulny kokon, było zawsze jedynie aberracją? Wyspą przyjemnego oszustwa na ciemnym,
wrogim oceanie prawdy, prawdy, prawdy?
*
Po przeciwnej stronie ulicy widzę znajomych ojców, trzydziestokilkulatków, zamożnych przedstawicieli zawodów artystycznych. Łączy mnie z nimi przyjaźń. Jest wśród nich rzeźbiarz, dramaturg, producent filmowy, reportażysta, fotograf
oraz „przedsiębiorca budowlany”, czyli nasz lokalny gangster.
Wszyscy ostentacyjnie podają się za artystów, lecz w rzeczywistości są biznesmenami. Święcie wierzą, że świadomość własnej hipokryzji chroni ich przed byciem hipokrytami. Nie jestem
11
artystą w takim sensie jak oni, najczęściej jednak przyłączam
się do nich i po dwóch, po trzech zmierzamy do specjalizującej
się w stekach restauracji, w której niedawno zaczęto podawać
śniadania. Zajmujemy stół w dużym, okrągłym boksie i zamawiamy kawę, jajka, grzanki, owsiankę. Rozkładamy nasze gazety i dyskutujemy o telewizji, filmach, sporcie, kandydatach
na urzędy państwowe. Znacie takie prześmiewcze pogaduchy,
przerzucanie się kąśliwymi żarcikami. Wmawiamy sobie jednak, że nasza czcza gadanina jest błyskotliwsza i bardziej dowcipna od innych, na swój sposób wyjątkowa. Jesteśmy przecież
artystami, pisarzami, zawodowymi hipsterami, z czego wynika, że musimy być zabawniejsi od was. A w ogóle dlaczego
niby mielibyśmy tak nie myśleć? Mieszkamy wszakże tutaj,
w tej uprzywilejowanej dzielnicy, w tym niezwykłym mieście,
panuje złota era, czemu zatem nie mielibyśmy żywić przekonania, że nasze grepsy są lepsze od waszych?
Dziś rano jednak powstał jakiś rozdźwięk, bo zażarta kłótnia zdominowała żartobliwy zwykle nastrój. Dwunastoletnia
dziewczynka została napadnięta o kilka przecznic na północ,
na ulicy, przy której stoją lofty warte wiele milionów dolarów.
Zebrani przy stole mężczyźni mają rozbieżne zdania na temat
oceny prawdziwego w zaistniałej sytuacji poziomu zagrożenia
i strachu oraz stosownej nań reakcji. Niewiele znamy szczegółów. Dziewczynka otworzyła sobie drzwi do budynku, a napastnik chyłkiem wemknął się za nią – tyle wiadomo na pewno.
Nie jest jasne, co się stało później. Sprawca wsiadł razem z nią
do windy, zjechali do piwnicy, a potem... co? Nikt nie wie dokładnie, co było dalej. Z relacji prasowych wynika, że nie doszło do stosunku analnego ani penetracji pochwy. Czy sprawca
zmusił ofiarę, żeby go dotykała? Co konkretnie zaszło?
Najwyraźniejsze oznaki zaniepokojenia okazuje Sumner,
producent filmowy. Powiada, że nie po raz pierwszy słyszy
o tego rodzaju napadach na dziewczyny i młode kobiety w tej
okolicy. Pewnego dnia zeszłej wiosny Sumner wraz z grupą za12
niepokojonych rodziców przegonił z pobliskiego parku podejrzanego mężczyznę z aparatem fotograficznym.
Nieco starszy od reszty brodaty Sumner, siwiejący wokół
lśniącej kopuły łysiny, ale przystojny na swój ojcowski, dobrotliwy sposób, wodzi wzrokiem po siedzących przy stole,
jakby się spodziewał chóralnej pochwały za to, jak dzielnie
broni parku przed zboczeńcami. Przemawia charakterystycznym tubalnym głosem, gardłowym, niemal ochrypłym. Mam
wyczulone ucho na rodzaje głosów i intonację, a Sumner potrafi momentami ciągnąć w prawie bezbłędnym metrum 2/2 ,
co sprawia, że bardzo trudno mu przerwać.
– W promieniu pięciuset metrów od miejsca, w którym teraz siedzimy – oznajmia z powagą – jest pięć tysięcy zarejestrowanych przestępców seksualnych.
– Kurwa, Sumner, zamknij się, co? – odpowiada dramaturg.
– Sumner, jesteś wielkim człowiekiem – rzucam – bo
dbasz o bezpieczeństwo w naszej okolicy.
– Możecie się ze mnie nabijać. – Sumner jest wyraźnie urażony. – Ale to poważna sprawa. To nie są żarty.
– Zapewne znała tego faceta – mówię. – Czyż nie jest tak
w większości tego typu przypadków? Dziewczyna znała gościa?
Sumner twierdzi, że wie na pewno, iż dwunastoletnia ofiara
nie znała napastnika. Facet był obcy, nie pochodził stąd, przylazł tu tylko po to, żeby molestować niewinne dziewczynki.
Zauważam, że niepotrzebnie histeryzuje. Sumner na to, że
sam mam córki, więc powinienem się bardziej przejmować.
– Sumner – powiadam mu wreszcie – wyluzuj, człowieku.
Nie każdy chce pieprzyć twoje dzieciaki.
*
Wytwarzam hałas, co nosi oficjalną nazwę inżynierii
dźwięku. To ja dostarczam szurania, łomotania, szczebiotu
13
i huku, bez których nie może się obyć współczesna rozrywka.
Każda reklama, program telewizyjny czy film wymagają całej
gamy efektów dźwiękowych, które mają zapewnić wiarygodność obrazu: drzwi otwierają się ze skrzypieniem, ktoś wysypuje płatki owsiane z pudełka, odkłada na widełki słuchawkę
telefonu. Każda taka czynność wytwarza dźwięk, lecz jeśli nagrałoby się go na żywo, nie wydałby się dostatecznie autentyczny. Moją rolą jest zatem wzmacnianie, zniekształcanie, powtarzanie, zastępowanie, fabrykowanie. Jestem właścicielem
studia realizacji dźwięku z półtuzinem profesjonalnie wyposażonych stanowisk, na których wyświetla się sfilmowane obrazy, a inżynierowie dźwięku siedzący przed mikserami i komputerami zajmują się synchronizacją odpowiednich efektów.
Mam całe pudła rozmaitych rodzajów obuwia, szeroki wachlarz próbek podłóg i nawierzchni – drewno, kamień, gres –
tablicę ze sklejki z przymocowanymi do niej kilkudziesięcioma
zamkami i zasuwami. Zyskałem pewną renomę jako człowiek
wyjątkowo uzdolniony w dziedzinie rozpoznawania dźwięków
i manipulowania nimi. Występuję czasami jako biegły sądowy,
kiedy prokurator przedstawia dowód w postaci nagranej rozmowy lub wiadomości z poczty głosowej i potrzebuje identyfikacji.
Rzecz jasna, nie planowałem zostać wytwórcą hałasu. Tą
ścieżką kariery podążyłem dość przypadkowo. Byłem piosenkarzem, kompozytorem, producentem, gitarzystą; w moim
studiu na specjalnych stojakach nadal stoją drogie gitary elektryczne; lśnią niczym eksponaty w muzeum. Znam wielu punkrockowych muzyków mojego pokolenia z Los Angeles i Nowego Jorku, którzy dochrapali się pewnej sławy w branży.
Wyprodukowałem i zrealizowałem dźwiękowo albumy kilku
zespołów, które ostatecznie się nie wybiły, ale pracując z nimi,
nauczyłem się wytwarzać i kontrolować hałas. Inżynierią
dźwięku zająłem się dlatego, że dysponowałem odpowiednim
sprzętem. Przyjaciele prosili mnie o pomoc przy różnych pro14
jektach; praca była łatwa, a zapłata sowita. Kupiłem jeszcze
więcej sprzętu oraz całe piętro w ogromnym starym budynku
i zacząłem wynajmować stanowiska pracy innym wytwórcom
hałasu. Wynajmowanie studia filmowcom, inżynierom i realizatorom dźwięku okazało się znacznie bardziej opłacalne niż
własna produkcja, dzięki temu bez trudu zarabiam na utrzymanie rodziny w mieście, gdzie koszt życia jest naprawdę
wysoki.
Ponadto dobrze się ożeniłem. Brooke jest wysoką, postawną, piegowatą brunetką z bardzo licznej rodziny z Connecticut,
w której dalsi krewni oddają Bogu ducha w tempie jeden co
dwa i pół roku, zostawiając nam w spadku gotówkę oraz hojne
udziały w akcjach i obligacjach.
To wszystko pozwoliło mi utrzymać mój ulubiony styl życia cyganerii i wiarę, że różnię się zasadniczo od bankierów
i prawników, którzy przeważają w naszej okolicy. Nadal jestem
artystą, powtarzam sobie, osobowością twórczą, której przydarzyło się żyć pośród burżuazji. Musicie wiedzieć, że w Ameryce to wcale niemało. Kundel jak ja, urodzony w Hongkongu,
wychowany w San Francisco, absolwent państwowego college’u, złączony z pierwszorzędnym amerykańskim gatunkiem,
jaki reprezentuje moja żona. Mogła sobie wybrać, kogo by tylko zechciała, a jednak zdecydowała się na mieszańca. Przebyłem długą drogę, żeby awansować do tej pozycji. Był to niemały wysiłek, świadomy akt woli. Właśnie tego nie zrozumieją
inni ojcowie, moi koledzy. Mnie nikt nie wskazał mojego miejsca na ziemi. Musiałem się nieźle wysilić, aby się tu znaleźć.
Było to wynikiem wielu starannie przemyślanych decyzji. Moi
koledzy uczyli się w prywatnych college’ach z programem
sztuk wyzwolonych, zaliczali staże, zdobywali posady w galeriach, asystowali mocarnym tuzom. Moja ścieżka była o wiele
trudniejsza. Musiałem być bezwzględny, nie miałem wyboru.
Dlatego właśnie w dniach, które nadejdą, gdy naszą małą
społeczność będzie zżerał strach przed grasującym wśród nas
15
drapieżcą seksualnym, ja będę się karmił nadzieją, że ten mężczyzna, ten potwór, nie jest intruzem z zewnątrz, ale tutejszym
mieszkańcem, członkiem naszego zagubionego plemienia, bo
wtedy, zamiast po prostu zewrzeć szeregi, ojcowie ci będą musieli oskarżyć samych siebie.
*
– Tatusiu – mówi moja ośmioletnia córeczka Cooper. – On
jest podobny do ciebie.
Mijamy eleganckie wejścia do budynków, odźwierni czujnie stoją na swoich stanowiskach, ze ścian wybałuszają swoje
rybie oczy kamery umieszczone nad dzwonkami do drzwi.
W poranki takie jak ten nasza dzielnica wydaje się zamieszkana wyłącznie przez rodziców odprowadzających swoje pociechy do szkoły oraz kobiety i mężczyzn w garniturach, maszerujących dziarsko do swoich biur.
Ulotki na kartkach formatu A-4 zostały przyklejone do słupów latarń, pojemników na gazety, rusztowań. Gapiąca się
z nich gęba faktycznie przypomina moją. Facet jest rzekomo
biały, a przynajmniej tak wynikałoby z opisu zamieszczonego
pod czarno-białym portretem pamięciowym, ale wygląda na
Latynosa, czy też raczej, jak zauważyła moja córka, na Azjoamerykanina, jak ja.
– Czy to ty? – pyta nasza sześciolatka Penny.
– Nie – odpowiadam odrobinę za głośno i postanawiam zacząć jeszcze raz. – Nie – mówię łagodniejszym tonem – to
mężczyzna, który zrobił coś złego.
– A co takiego? – drąży temat Penny.
Cooper, która umie już czytać, bez wątpienia odcyfrowała
napis: POSZUKIWANY PRZESTĘPCA SEKSUALNY. Słowo
„seks”, jak się spodziewam, podpowiedziało jej, że to sprawa
dorosłych.
– Chodzi o seks – tłumaczy siostrze.
16
– Co to jest seks? – pyta zaciekawiona Penny.
– Kiedy chłopak całuje się z dziewczyną – wyjaśnia Cooper.
– Pfuj! – wzdryga się Penny. – To wstrętne.
– Ale co on takiego zrobił? – zwraca się do mnie Cooper.
– On – odpowiadam i chrząkam – pocałował kogoś, kogo
nie powinien.
– Kogo?
– Dziewczynę. – Stoimy przed przejściem dla pieszych,
czekając na zielone światło. Ulotki rozlepione są wszędzie,
tępa gęba gapi się z każdej strony. Facet mógłby się czaić za rogiem, nawet tutaj, przed wejściem do delikatesów, albo popijać
kawkę przy oknie cukierni. Musimy być czujni, napominają
czarno-białe ulotki, musimy chronić niewinne ofiary. – Właściwie dziewczynkę.
– Ale dlaczego wszyscy go szukają? – zastanawia się moja
starsza córka.
– Bo całowanie jest złe – odpowiada Penny.
– Nieprawda, całowanie wcale nie jest złe.
Gdy wypowiadam te słowa, mija nas matka z córką. Kobieta ma na sobie płaszcz z futrzanym kołnierzem, a mała dziewczynka w okularach wełnianą kurtkę z kożuszkiem. Słysząc
to, matka spogląda na mnie, przypominając sobie, gdzie też
widziała moją twarz – pieprzone ulotki wiszą wszędzie dokoła! – i przybiera zaniepokojoną minę. Mam ochotę wrzasnąć:
„To nie ja!”, ale zabrzmiałoby to dziwacznie. Wobec tego rozpuszczam na ramiona włosy związane w koński ogon.
Odprowadzam córki na boisko i stoję przy Penny, trzymając ją za rękę, dopóki nie podejdą do niej koleżanki, a ona nie
zapomni o mojej obecności. Dzięki Bogu na terenie szkoły nie
wiszą żadne ulotki, więc moje podobieństwo do podejrzanego
nie zostaje zauważone w skłębionym tłumie rodziców i dzieci.
*
17
Podczas śniadania w restauracji dowiaduję się, że za kampanią oblepienia dzielnicy ulotkami stoi Sumner. Jako członek
Zarządu Wspólnoty 1, rodzic głęboko zaangażowany w działania miejscowego komitetu rodzicielskiego, wielki macher
w Stowarzyszeniu Przyjaciół Washington Market Park, zaordynował wydrukowanie ulotek, a następnie osobiście poprowadził grupę ochotników, którzy spędzili sześć nocnych godzin
na rozlepianiu, przytwierdzaniu tackerem i roznoszeniu ich po
całej okolicy. Sumner podkreśla, że należy zachować wyjątkową czujność.
Skończył jeden projekt i niedługo zabiera się do następnego, a obecnie tymczasowo korzysta z finansowego wsparcia
żony, właścicielki galerii i mecenaski młodych obiecujących
artystów. Kolorowe, błyszczące czasopisma nieraz zamieszczały o niej artykuły, które Sumner ku naszemu zakłopotaniu za
każdym razem nam prezentował, puchnąc przy tym z dumy.
Na dokonania Sumnera, o czym dowiedziałem się, wpisawszy
jego nazwisko w wyszukiwarkę Google, składają się dwie produkcje: skromny film fabularny, w którym główną rolę zagrał
słynny aktor, i film telewizyjny, przy czym oba zostały nakręcone ponad dekadę temu.
– Sumner – zauważam – jeżeli ten facet jest rzekomo biały...
– To jakim cudem wygląda tak jak ty? – przerywa mi dramaturg z krzywym uśmieszkiem.
– No właśnie – bąkam.
Sumner powiada, że dostał portret pamięciowy od policji,
a podczas kserowania obraz się zaciemnił.
– Co cię to właściwie obchodzi? – pyta.
– Rzecz w tym, że jeśli szukacie białego faceta, to jaki sens
pokazywać portret, na którym z pewnością wygląda na kolorowego?
Sumner zbywa mnie lekceważącym machnięciem i potrząsa głową.
– Jako społeczność robimy wszystko, co w naszej mocy.
18
– Wyobrażam sobie te tłumy facetów z widłami i pochodniami, maszerujące po Hudson Street – powiada dramaturg.
– Jeżeli zajdzie taka potrzeba – kwituje Sumner ze spokojem.
*
Później, kiedy w jednym z moich studiów przeglądam wraz
z kierownikiem listę rezerwacji, podnoszę wzrok i widzę
dwóch mężczyzn w puchowych kurtkach, którzy uśmiechają
się do mnie zza przesuwnej szyby. Wykonują postsynchrony
dla pilotażowego odcinka hiphopowej wersji American Idol
w studio C, w którym teraz intensywnie śmierdzi dymem
z marihuany.
– Joł, oto nasz pieprzony Filo Pedofilo. – Pokazują mi ulotkę, oskarżycielsko postukując w nią knykciami.
Potrząsam głową z uśmiechem.
– Poczytajcie sobie info drobnym drukiem. Tam jest napisane „rasy białej”, no nie?
Zbliżają ulotkę do zmrużonych oczu.
– Tego gówna nie da się odczytać, ale joł, nie ma tu nic
o białych.
Rechocząc, oddalają się korytarzem.
Postanawiam się udać do domu. W drodze do loftu zatrzymuję się przy placu budowy, gdzie do ogrodzenia przyklejono
kilkadziesiąt ulotek. Spostrzegam, że wzmianka o rasie sprawcy zniknęła. Obecnie pod bijącym po oczach apelem POSZUKIWANY PRZESTĘPCA SEKSUALNY znajduje się jedynie
opis okoliczności i pory domniemanego ataku. Poniżej jest
portret pamięciowy, który równie dobrze mógłby przedstawiać
mnie.
Powtarzam sobie, że przecież nikt nie pomyśli, iż to ja jestem owym przestępcą. Dlaczego ktoś miałby tak sądzić?
Sprowadziliśmy się tu jeszcze przed narodzinami Cooper. Je19
steśmy opoką lokalnej społeczności. Powinienem zwyczajnie
zignorować te ulotki.
Ale nie mogę. Kiedy idę do banku, do biura firmy FedEx,
do kawiarni, czuję się obiektem uważnej obserwacji. Każdy,
kto mieszka albo pracuje w tej okolicy, musiał widzieć ulotkę,
skoro Sumner i jego pomagierzy najwyraźniej nie mają innych
zajęć poza swoją kampanią. Lokalna darmowa gazeta zamieściła nawet artykuł o wysiłkach zmierzających do zapewnienia
naszej społeczności bezpieczeństwa przed atakami przestępców seksualnych. Zarząd wspólnoty mieszkańców, jak napisano w artykule, rozważa zatrudnienie strażnika na miejscowym
placu zabaw oraz wzmocnienie ochrony szkoły. Z tonu publikacji przebija ledwie skrywana histeria, cytuje się w niej matki, które zauważyły podejrzane typy kręcące się w pobliżu
szkoły, relację z drugiej ręki o mężczyźnie przepędzonym
ubiegłego roku z parku (nie wspomina się przy tym, czy stwarzał realne zagrożenie), a także przytacza zdarzenie, jak to jakiś facet próbował bez zezwolenia dokonać nagrania na boisku
szkoły podstawowej. Opis tego incydentu jest tak złowieszczy
i przekonujący, że czytam cały akapit, po czym dopiero się
orientuję, że przecież mowa o mnie.
Wieczorem, kiedy przeglądam zeszyty z pracą domową
moich córeczek, obok listy zadań do odrobienia i zwróconych
kartkówek znajduję także plik nieszczęsnych ulotek.
– Po co wam te ulotki? – pytam Cooper, która siedzi
w swoim pokoju przed ekranem komputera, zajęta grą z jedną
ze swoich wirtualnych koleżanek.
Penny siedzi na krześle obok siostry i obserwuje.
– Mieliśmy je zabrać do domu.
– Ale po co?
– Nie wiem – odpowiada Cooper. – Żeby porozdawać ludziom?
Kiedy drążę, kto im to polecił, dowiaduję się, że w szkole
było zebranie i kobieta w mundurze policjantki prosiła, aby
20
dzieci donosiły o każdym podejrzanie wyglądającym człowieku, a potem wręczyła im te ulotki.
– Dlaczego masz ich aż tyle?
– Wzięłam więcej, bo on jest podobny do ciebie – tłumaczy
Cooper.
– Zamierzamy je pokolorować – dodaje Penny.
Mówię, że nie powinny mieć tych ulotek i że chcę je wyrzucić do kosza. Nieoczekiwanie gniewny ton mego głosu je
przeraża; Penny zaczyna płakać i rzuca się biegiem do jadalni,
gdzie Brooke przegląda katalog dekoratorskiej firmy Pottery
Barn. Słyszę, jak łkając, wydusza cienkim głosikiem:
– Tatuś jest zły i na mnie nakrzyczał...
Pocieszając córkę, Brooke mierzy mnie surowym spojrzeniem.
Jej oczy są pożyłkowane i zaczerwienione, sztachnęła się już
swoim późnopopołudniowym lub wczesnowieczornym skrętem.
– Co ci się stało? – pyta mnie trochę później.
Pokazuję jej ulotkę, nie troszcząc się o podkreślenie podobieństwa.
– I co z tego, kogo to obchodzi?
– Jak byś się poczuła, gdyby wszędzie, gdzie tylko się ruszysz, widniała twoja podobizna z podpisem „przestępca seksualny”?
– Ale to przecież nie ty.
– Gość jest do mnie podobny. Nawet dzieci pomyślały, że
to ja.
W zeszłym roku, kiedy Brooke dowiedziała się o mojej wyprawie na boisko z mikrofonem i słuchawkami, wpadła w furię, dopytując się, co sobie właściwie myślałem. Szczerze mówiąc, w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. W programie
telewizyjnym, nad którym pracowałem, była scena z tłumem
ludzi w parku, więc przyszło mi na myśl, że nagram trochę
przydatnych odgłosów na boisku. Brooke wykrzyczała mi wtedy prosto w twarz, że narobiłem jej wstydu, ja zaś nigdy do
końca nie pojąłem, na czym polegał problem.
21
Choć nie poruszamy tego głośno w rozmowie, wyczuwam,
że Brooke żywi przekonanie, iż jestem winien, nie tyle napastowania małej dziewczynki, ile naiwnej głupoty.
– Skoro nie zrobiłeś nic złego, to dlaczego się tym w ogóle
przejmujesz? – pyta.
Nie chcę się wdawać w dyskusję.
– Nie wiem. Bo to żenujące.
– Czy ty coś ukrywasz? – pyta Brooke półżartem, marszcząc czoło.
– Ależ skąd, jasne, że nie.
Usiłuję sobie przypomnieć, gdzie przebywałem tamtego
wieczoru. Nie mam pojęcia. Dlaczego jednak próbuję stworzyć
sobie alibi? Przypuszczam, że na wypadek, gdybym go potrzebował, jeśli wskutek mojego niefortunnego podobieństwa do
sprawcy miałbym zostać oficjalnie oskarżony.
Następnego ranka po odprowadzeniu dziewczynek do szkoły stukam Sumnera w ramię. Sumner stoi w grupce matek okutanych w wełniane płaszcze i puchowe kurtki. Nigdy nie zaniedbuje okazji, by z nimi poflirtować.
– Dlaczego w ulotce nie ma mowy o tym, że facet jest biały? – pytam.
– O czym ty w ogóle mówisz?
– O ulotce z portretem pamięciowym przestępcy seksualnego, nie ma tam już wzmianki o rasie.
Sumner wzrusza ramionami.
– Wymazaliśmy to, bo od tego kserowania i tak całość była
coraz bardziej niewyraźna.
– W takim razie skąd ludzie mają wiedzieć, kogo właściwie szukają?
– Co? Mają mieć oko na gościa, który... no, właśnie tak
wygląda. Co w tym niejasnego? – Sumner potrząsa głową.
Grupka kobiet z uwagą przysłuchuje się naszej rozmowie. Metronomiczne 2/2 Sumnera jest doskonale słyszalne dokoła. –
Dlaczego ciągle kwestionujesz ten projekt?
22
– Bo wydaje mi się nieco histeryczny.
– Niebezpieczeństwo jest realne – odpowiada Sumner. –
Musisz mieć na względzie własne motywacje.
– O czym ty znowu mówisz?
– W ubiegłym roku wydarzył się ten incydent z mikrofonem.
Grupka kobiet za jego plecami potakuje w milczeniu.
– Czy ty mnie o coś oskarżasz?
– Nie, twierdzę tylko, że istnieje pewne podobieństwo,
więc... – Zawiesza głos.
– Gdzie pan był tamtego wieczoru? – pyta nagle brunetka
z krótkim, zadartym noskiem.
Wiem, kim ona jest – żoną gitarzysty ważnego i ciekawego
zespołu, który nie odniósł jednak sukcesu komercyjnego.
Odchodzę bez słowa.
*
Społeczność zwróciła się przeciwko mnie. Zawsze byłem
oszustem, co, jak się zdaje, dopiero teraz sobie uświadomili,
zwykłym erzacem, a moja fałszywość została wreszcie obnażona. Jestem kombinatorem i krętaczem. Mieszańcem, który
podstępem wdarł się w uprzywilejowane grono zamożnej
pseudocyganerii, artystów i niespełnionych artystów. W istocie
nigdy do nich nie należałem, a to jest ich sposób pozbycia się
mnie. Ale czyż nie czujemy wszyscy, że korzystamy z pożyczonego czasu? I że prędzej czy później prawda o naszej naturze zostanie ujawniona i zostaniemy obnażeni, pokazani takimi, jakimi jesteśmy naprawdę?
Zaczynam przemyśliwać różne możliwości. Co będzie, jeśli
zostanę aresztowany i uznany za winnego popełnienia tego
czynu? A potem wtrącony do więzienia? Przecież wszyscy słyszeliśmy te opowieści: przestępców seksualnych kastruje się
w więzieniach, gwałci, torturuje, a strażnicy temu nie przeciwdziałają. Czy to właśnie będzie moja kara?
23

Podobne dokumenty