Bogdan Nowak Mim, aktor i biznesmen.
Transkrypt
Bogdan Nowak Mim, aktor i biznesmen.
miesięcznik studentów DSW Wrocław - numer 16/2009 Bogdan Nowak Mim, aktor i biznesmen. Bogdan Nowak zwiedził cały świat jako mim. Po latach tułaczki i poszukiwania osiada w rodzinnym mieście Bolesławiec. Miłość do sztuki nie daje o sobie zapomnieć... i c s e r t s i p S tę krzyczeć o ch o m a m i m Czasa łosy? ąca się wniebog 3 4 5 6 10 iego roku dr Studentka drug z mieszkania... ychodzę wtedy W . Nie, nie wolno enta d Samotność stu stają w tyle. spomnienia zo zyjaciele i w a, prawdziwi pr in dz Ro . m sa Jesteś całkiem ę w bólu. ierasz, wijesz si Wewnętrznie um itne kino Chcica na amb i dowiedzieć eć, albo może pomni zy Warto sobie pr udyjnych... się, o kinach st nie apisana na ścia do zapamiętywania dat i wydarzeń. z i ri to is h a cj k Le nicza się affiti. ając uliczne gr zedmiotu ogra a tego pr storii czyt na uczyć się hi Zazwyczaj nauk metody – moż ne in ak dn je Istnieją Bogdan Nowak ie Bolesławiec. nym mieśc osiada w rodzin ia an iw uk sz czki i po Po latach tuła e zapomnieć... nie daje o sobi ki tu sz do ść Miło Wrocławian ć ś o rn a d li o S . ji ła ostrzał Wojna w Gruz tyleria rozpoczę iu osetyjska ar po połudn Dnia 7 sierpnia ronie granicy. ich po drugiej st sk iń uz gr i cj zy po 12 14 15 16 to Wrocław mias spotkań iedziami niedźw cokrajowców z jarzona przez ob ówić, ko m ła żo by du ka tu ls oli mijają. Co w Czasy, kiedy Po po ch ica ul mi się po przechadzający Rabastabarbar efekt wybryku ść słuchaczy, wyj erszego grona „Dotrzeć do sz ... ować swój styl a przy tym zach z „podziemia”, e w Recenzje płyto et Futbolowy targ - dzieciaki azują się niezw j w mediach uk rne wiadomości. ykle spektakula Coraz częście Sprzedaż dzieci Samotność studenta Jesteś całkiem sam. Rodzina, prawdziwi przyjaciele i wspomnienia zostają w tyle. Wewnętrznie umierasz, wijesz się w bólu. Nie dziwi mnie, że naprawdę docenia się to, co najpierw się straci. Nie jesteśmy maszynami, bezdusznymi szczurami i męczennikami kariery. Potrafimy czuć i chcemy czerpać ciepło od ludzi. Ale jak to robić skoro wypalamy się dzień po dniu? 2 Iluzoryczni znajomi, popadanie w nałogi (czytaj alkoholizm - najwspanialszy przyjaciel), patologia, brak autorytetów w szkole, problemy w życiu prywatnym i intymnym. Kto ci pomoże? Nikt. Na co składa się twój świat? Ile w nim jest ciebie? Komu możesz naprawdę zaufać? Sam musisz sobie pomóc. Zastanawiaj się dalej. Nie czekaj na to, aż ktoś w końcu ci pomoże, bo jest to idiotyczne myślenie. Nikogo tak naprawdę nie interesujesz dopóki nie ma w tym interesu. Obudź się. Fałszywych fundacji i pseudo ludzi dobrej woli jest tyle, że można tym rzygać. Żyjesz w takim świecie, jaki sobie sam stworzysz. RN Tak dla odmiany Czasami mam ochotę krzyczeć. Z dru- giej zaś wydaje mi się, że nie wypada. Studentka drugiego roku drąca się wniebogłosy? Nie, nie wolno. Wychodzę wtedy z mieszkania i idę przed siebie. Po drodze mijam tłumy ludzi. Każdy z nich ma chyba jakiś cel w życiu. A może jednak go nie posiada? Długo zastanawiałam się, o czym będzie ten felieton. O życiu i śmierci? Nie, zbyt oklepane. O wpływie księżyca na misie koala w Australii? We wrześniu zaczęłam pracę w pizzerii. Wszystko pięknie, gdyby nie fakt, że nigdy w życiu nie miałam styczności z gastronomią od tej „drugiej” strony. Męczący i wymagający klienci, którym musisz, z uśmiechem na twarzy, odpowiadać na grad często bezsensownych pytań. „Czemu w tym drinku są aż dwie rurki?”- usłyszałam ostatnio. Ręce mi opadły, a język rozrolował się na podłogę. Po 15-stu godzinach pracy człowiek nie ma siły nawet zastanawiać się nad odpowiedzią. „Żeby Pani mogła podzielić się nimi ze swoim mężem” - stwierdziłam. Albo pijany klient pytający po tysiąckroć, czy uregulował rachunek. Może zapłacić nawet pięć razy, lepiej dla mnie. Po pewnym czasie łapię się na tym, że wiem, kto w jaki dzień przyjdzie i co zamówi. Monotonia? Gdzież tam. W kuchni możesz oberwać czasami ciastem, podczas wojny pizzera z kucharzem. Tak dla odmiany. Pomazać się kredą z barmanem lub też poplotkować z kelnerkami. Żyć, nie umierać. Największa radość jest podczas płacenia rachunków przez gości. A nóż dostanie się jakiś niemały napiwek. Jaka przy tym satysfakcja, proszę Państwa. Spełnienie totalne. Wtedy właśnie okazuje się, że mój trud nie poszedł na marne. Ostatnio wszedł do nas zakrwawiony staruszek. Okazało się, że został napadnięty tuż przed pizzerią. Nie widział napastników, bo został uderzony w tył głowy i stracił przytomność. Okradziono go ze wszystkiego. Policja przyjechała dopiero po 20-stu minutach. Rozdygotany wsiadł do nieoznakowanego radiowozu. Strach się bać. Mówi się, że spadła przestępczość we Wrocławiu. Taa, szczególnie przy jednej z głównych ulic, gdzie miało miejsce całe zajście. Spotykam ludzi w różnym wieku. Starszych, młodszych, przysłowiowych meneli, jak i dobrze sytuowanych „panów”. Ci ostatni bywają najbardziej zadufani w sobie. Obsługując ich, często można jedynie pomarzyć o napiwku. Wydawałoby się, że to właśnie oni, ludzie na poziomie, swoim zachowaniem nie powinni powodować awersji u rozmówców. Nic bardziej mylnego. Rozumiem, że istnieją wyjątki od tej mojej reguły, jednak są one sporadyczne. Najbardziej „przystępnymi” klientami są ci, których ego nie sięga wyżej, niż ich czubek głowy. Można z nimi pożartować, a nawet porozmawiać o czymś innym, niż składniki pizzy. Po takim weekendzie trzeba wstać rano na zajęcia. Nie jest łatwo. Ciało odmawia posłuszeństwa. Nieprzytomna snuję się po uczelnianych korytarzach. Z czasem przestałam odróżniać niedzielę od wtorku, czy też środy. Cały tydzień w biegu. Moje pięciodniowe wakacje w tym roku, nie są w stanie wynagrodzić mi tej harówki. Od wypłaty do wypłaty. Od rana do wieczora. Teraz jednak nadszedł czas na zasadnicze pytanie: po co tam pracuję, skoro takie zdanie wyrobiłam sobie o tym miejscu? Chyba jednak, nade wszystko, lubię przebywać wśród ludzi, uniezależnić i usamodzielnić się po raz kolejny. Ponadto, nie mam co się łamać, inni mogą mieć gorzej! Justyna Rudolf <Wydawca: DOLNOŚLĄSKA SZKOŁA WYŻSZA ul. Strzegomska 47, 53-611 Wrocław, http://www.dsw.edu.pl> <Zespół Redakcyjny: Szymon Turek (red. naczelny), e-mail: [email protected], Karina Łuszcz (z-ca red. nacz.), email: [email protected]> <Szefowie Działów: DSW: Agnieszka Winiarska, WYWIAD: Szymon Turek HYDEPARK: Karina Łuszcz, KULTURA: Łucja Jusiak, SPORT: Mateusz Matković> <Opieka: mgr Marek Staniewicz, dr Agnieszka Dytman - Stasieńko> <Grafika i DTP: Kuba Luberadzki, e-mail: [email protected]> <Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń.> 3 Hydepark Chcica na ambitne kino W przeciągu kilku lat we Wrocławiu zaroiło się od typowych multipleksów. Co kolejne, to większe, z tańszym popcornem…jednak z dokładnie tym samym repertuarem – najnowsze „hiciory”, w większości prosto z Ameryki. Po jakimś czasie chyba każdemu może się znudzić oglądanie filmów, które głównie różnią się coraz to większymi kosztami produkcji. W tym momencie warto sobie przypomnieć, albo może i dowiedzieć się, o kinach studyjnych. Kina studyjne różnią się przede wszystkim repertuarem. Dają nam możliwość obejrzenia filmów, które ciężko dorwać w telewizji, a co dopiero w multipleksach. We Wrocławiu jest kilka takich miejsc, do tego całkiem nieźle prosperujących. Jednym z faworytów jest Kino Dworcowe. Może i odstrasza skojarzeniami z naszym centralnym, ale nie taki wilk straszny. Działa ono od kilkudziesięciu lat, ostatnio dokonano remontu sali, która wyposażona jest co najmniej na poziomie nowoczesnych kin. Najczęściej w owym kinie organizowane są festiwale filmów z danego kraju (ostatnio festiwal kina niemieckiego). W niedalekiej przyszłości zaplanowany jest festiwal kina romskiego oraz Bollywood (bez obaw, nie tego masowego kiczu). Sala filmowa nie wieje pustkami, zainteresowanie jest zaskakująco wysokie, przychodzą tam dzieci, studenci, nawet ci, którzy pamiętają kino z przed kilkudziesięciu lat. Kolejnym kinem studyjnym jest chyba każdemu znane Kino Warszawa mieszczące się przy ulicy Piłsudskiego. To w latach 90-tych było największe i najbardziej oblegane w całym Wrocławiu. Z powodu znacznego spadku zainteresowania kino również stało się studyjnym. Tutaj festiwali filmowych jest jeszcze więcej (średnio dwa na miesiąc). Atrakcją może się okazać na pewno fakt, że w owym kinie często puszczane są japońskie filmy animowane – anime. J naucza. Jednak główną atrakcją jest oczywiście samo kino. Wielkie sale w znakomitym udźwiękowieniu co chwila prezentujące nowe filmy kina studyjnego na pewno przyciągną niejednego zainteresowanego. Ostatnim z czterech głównych kin studyjnych we Wrocławiu jest Kino Lalka. Na pierwszy rzut oka kino to niczym nie różni się od pozostałych studyjnych (poza chyba najlepszym stanem fizycznym). Kino to jednak, poza repertuarami studyjnymi, oferuje również kultowe filmy amerykańskie z lat 80-tych i 90-tych. Nie są to może filmy należące do ”ambitnych”, jednak na pewno znajdzie się rzesza fanów, którzy chętnie przypomną sobie pierwsze wcielenia gwiazd Hollywood. Wszystkie cztery kina wyświetlają filmy z repertuaru studyjnego Odra Film, nie ma więc problemu z jechaniem przez całe miasto by oglądnąć swój wymarzony film. Zachęcam więc gorąco do odwiedzenia tych kin, przynajmniej dla spróbowania tego innego oglądania, które nie tylko nie ogłupia, jak to mają w zwyczaju multipleksy, ale również dają wiele do myślenia, pozwalają na refleksje, których próżno szukać po chociażby obejrzeniu piątej części Piły (sic!). Robert Popiuk 4 Legenda Bluesa w Polsce Lekcja historii zapisana na ścianie Lekcje historii są dla wielu uczniów nieciekawe, ponieważ nauczyciele rzadko używają materiałów audio-wizualnych. Zazwyczaj nauka tego przedmiotu ogranicza się do zapamiętywania dat i wydarzeń. Istnieją jednak inne metody – można uczyć się historii czytając uliczne graffiti. Historyczne graffiti? Zaniedbane kamienice, brudne klatki schodowe i zaśmiecone podwórka to codzienny widok dla mieszkańców ulicy Jęczmiennej. Tutaj nikt nie przejmuje się tym, że napisów na murach jest coraz więcej, bo nikt ich przecież nie czyta. Szkoda, bo to właśnie tutaj można znaleźć kilkadziesiąt graffiti, które opowiadają historię naszego kraju. Prawdopodobnie wszystkie zostały namalowane przez jednego człowieka. Czerwona, niegdyś, farba mocno już wyblakła. Najłatwiej można odczytać dwa napisy: „NZS istnieje” i „Precz z WRON”. dni aresztowano i internowano tysiące działaczy opozycyjnych, również studentów z NZS. Ukryte napisy Nie wszystkie graffiti jest tak łatwo znaleźć. Na kilku z nich namalowano już nowe, które częściowo przysłoniły stare hasła. Do ciekawszych rysunków na pewno można zaliczyć nieudane próby rysowania symbolu „Polski Walczącej”. Kilkanaście charakterystycznych kotwic można znaleźć na murze ogradzającym do dziś używany śmietnik. Nie są one zbyt doskonałe. Widać, że autor wielokrotnie ćwiczył rysowanie tego symbolu. Widać też, jak NZS i WRON trudne było to dla niego zadanie. Niezależne Zrzeszenie Studentów Kotwice są koślawe i pokrzywione. powstało w 1980r. W pewnym Nieopodal na innym budynku sensie było odpowiednikiem widnieje hasło: „Wypuścić Lecha. „Solidarności” w sprawach Powiesić Wojciecha”. Wykonanie studenckich. Przynależeli do niego tego hasła wymagało wiele odwagi. m.in. Mariusz Kamiński, Maciej Ciekawe, kto był bardziej odważny: Kuroń, Przemysław Gosiewski, autor oryginalnego sloganu, czy Grzegorz Schetyna. Jego członkowie późniejszy redaktor, który dokonał organizowali pokojowe na terenie na ścianie korekty, zamieniając całego kraju. Przypomnijmy też, „Lecha” na „Lechia do boju”? że potoczna „wrona” to Wojskowa Internowanie Wałęsy Rada Ocalenia Narodowego, która Legendarny przywódca NSZZ zawiązała się 12 grudnia 1981r. i dzień później wprowadziła stan „Solidarność” został wywieziony do Chylic w drugiej godzinie wojenny. Na jej czele stał gen. trwania stanu wojennego. Na Wojciech Jaruzelski. W ciągu kilku konferencji prasowej Jerzy Urban powiedział, że „Lech Wałęsa nie jest internowany, przebywa w Warszawie i traktowany jest z całym szacunkiem należnym przewodniczącemu Solidarności”. Wałęsa później był przeniesiony do Otwocka i Arłamowa, a ostatecznie został zwolniony w listopadzie 1982 r. Oczami pani Stanisławy Mieszkańcy ulicy Jęczmiennej niechętnie rozmawiają na temat tych haseł. Starsze panie, które w słoneczne dni przesiadują na parkowych ławkach nie wiedzą nic o powstaniu tych graffiti. – Panie, to już powinni dawno zamalować – mówi pani Józefa – To takie brzydkie. Dla mnie to nie ma żadnej wartości i powinni tynk nowy położyć, bo wszędzie już styropian kładą, a tutaj brzydkie jest wszystko – dodaje staruszka, której wtórują sąsiadki. O historii swojego bloku wie więcej pani Jadwiga. – Tutaj cały czas ktoś z SB się kręcił. Cały czas ktoś pilnował – opowiada kobieta – U mnie w domu kilkakrotnie rewizje robili. Raz męża wzięli i powiedzieli, że go nie wypuszczą, dopóki syn na komendę nie przyjdzie – dodaje emerytka, której syn przechowywał w mieszkaniu ulotki i drukarenkę. Wielokrotnie szukali go tajniacy. – Pamiętam, jak raz przyszli po niego. Przeskoczył wtedy przez balkon do sąsiadki. Nie wiem, jak on to zrobił, ale się schował przed nimi – wspomina starsza kobieta – Syn w jakiejś organizacji na politechnice działał – mówi pani Jadwiga. Na pytanie, czy to on mógł namalować graffiti, kobieta stanowczo zaprzecza. Twierdzi, że napisy pojawiły się na jesieni 1982 r. Zatynkować, czy zachować? Mieszkańcy chcą żyć w czystym otoczeniu. Mówią, że te slogany szpecą ich domy, ale czy są zupełnie bezwartościowe? Może warto je ochronić i udokumentować czyjeś poświęcenie i odwagę. – Właściwie nie są one zabytkami w ścisłym rozumieniu prawa – mówi Andrzej Kubik, dolnośląski wojewódzki konserwator zabytków – Pierwszy raz spotykam się z taką sprawą. Nie można w takim wypadku objąć ochroną całego budynku – tłumaczy architekt. Nowe spojrzenie na sprawę rzuca Łukasz Kamiński, dyrektor centralnego Biura Edukacji Publicznej IPN – W Warszawie były podejmowane próby zabezpieczenia tego typu napisów. Kilka umieszczono pod specjalnymi szybami wraz z opisem. IPN może wykonać dokumentację, ale o ochronę trzeba by apelować na rzecz miasta – tłumaczy Kamiński. Kamil Nowelli 5 Rozmowa z... Bogdan Nowak Mim, aktor i biznesmen. 6 Bogdan Nowak zwiedził cały świat jako mim. Po latach tułaczki i poszukiwania osiada w rodzinnym mieście Bolesławiec. Miłość do sztuki nie daje o sobie zapomnieć... Czy łatwo obmyć z gliny? Glina jest jedyną taką materią, „Wyglądała wtedy jak wynaturzona postać, która bardziej przypoktóra tak świetnie się zmywa. Gips po pierwszej fazie stward- minała żywą rzeźbę niż człowieka” nienia jest bardzo trudno zmywernisaż i wystawę. Tylko, że znowu my prywatni inicjatorzy muwalny, a farba emulsyjna nie simy włożyć swoje pieniądze. schodzi z ciała szybko. Nie ma takiej drugiej materii jak glina, bo nawet makijaż teatralny jest trudno zmyć. Sami musicie się z tym borykać? Tak. Skąd wziął się pomysł na wymalowanie się gliną? Samo malowanie się gliną, przerabiałem już jak byłem młodym adeptem sztuki pantomimy Marcela Marceau w Paryżu. Pomysł zaczerpnąłem od modelek paryskich, które często malowały się gliną ze względów kosmetycznych, gdyż glina ma takież właściwości. Moja żona, która pracowała wtedy jako modelka – malowała się w glinie i zawsze robiło to na mnie ogromne wrażenie. Wyglądała wtedy jak wynaturzona postać, która bardziej przypominała żywą rzeźbę niż człowieka. Glina w moich doświadczeniach teatralnych okazała się fantastyczną materią w światłach sceny, gdyż powodowała niesamowite doznania. Dlaczego zatem paradowanie po ulicach? Bolesławiec od wieków stoi gliną. Jest tu jedno z największych centrów ceramiki w Europie. Dzięki przemysłowi ceramicznemu Bolesławiec mógł budować i rozwijać się. Parada Glinoludów w kwestii promocji zrobiła więcej dla Bolesławca niż władze miasta przez ostatnie lata, czy nie czuje się pan dumny mając swój w tym udział? Nie chcę być fałszywie skromny, ale myślę, że jestem tylko trybikiem w maszynie, którą można byłoby rozhuśtać. Szczególnie teraz robiąc paradę z gliny, zauważyłem, że potencjał jest cały czas ten sam. Okazuje się, że w dzisiejszych czasach jest dużo młodzieży, która się klei, szuka, a co najważniejsze szuka siebie. Wystarczy im tylko podać rękę i poprowadzić ich w kierunku, bo każdy potrzebuje przewodnika w dążeniu do celu. Ten cel został osiągnięty, o Glinoludach pisała belgijska prasa, byliście na paradzie w Berlinie. W sztuce potrzebna jest dyscyplina i zamierzenie. Twórca który unosi się artystycznie i stwarza momenty, kalkuluje i oczekuje na efekt. Parada Gliny wyszła z tego, że Bolesławiec potrzebuje zwrócić na siebie uwagę. To jest czystko wykalkulowana akcja na zwrócenie uwagi poprzez świat i Europę. W Berlinie media: prasa, radio i telewizja przedstawiły nas w bardzo pozytywnym świetle. W Polsce również, każda stacja chciała mieć was w ramówce. I nie tylko w Polsce. Agence France-Presse, Reuters umieściły nas na swoich serwisach na całym świecie. Nawet na chińskich stronach można było zobaczyć 11 wyselekcjonowanych zdjęć z całego karnawału, aż 4 były z Gliniady. Mamy świetny nośnik medialny. Mamy fenomen, który sam z siebie wyszedł. Po Gliniadzie 2008 czyli po drugiej edycji, miałem chwilę zwątpienia, bo przygotowań i pracy było bardzo dużo. Zadawałem sobie pytania. Czy na następny rok Gliniada się odbędzie? Czas skończyć z tą polityką. W Bolesławcu jest z tym problem. Jaki problem? Władze nie przeznaczają wystarczających pieniędzy na kulturę? Nie potrafią ich zagospodarować? Uważam, że nie wszytko robią pieniądze. Środki, które miasto posiada mogłyby spowodować, że w tym roku moglibyśmy mieć na przykład tysiąc Glinoludów. Taka liczba w tak małym mieście i podczas takiego święta ceramiki zrobiłaby niezwykły impakt. Nie mieli wyjścia – musieli to zaakceptować, przecież odbył się prawdziwy ślub Glinoludów. Ale co dalej? Gdziekolwiek pójdziemy, ani w ratuszu ani w miejskim ośrodku kultury nie ma śladu po Gliniadzie. My mamy tysiące materiałów, zdjęć. Konkurs na najlepsze zdjęcie, które będzie oceniane przez internautów. Organizujemy Glinoludy wyglądają jak postacie z horrorów. Czy ludzie się was nie bali? Myślę, że jest to pewna konwencja. Glinoludy cały czas ewoluują i obydwie edycje, a w przyszłości „Bo ktoś kto raz się wymakolejne. Dążenie ojca Gliniady, czyli moje – lował w glinie, drugi raz to jest wysublimowa- zrobi to z przyjemnością” nie i wystylizowanie charakteru Gliniady. Marzę, żeby w trzeciej edycji były fantastyczne kostiumy, które zlewałyby się z gliną. I aby nie były to przypadkowe tkaniny. Strój księżniczki na wielu obserwatorach zrobił wrażenie. Dlatego następna Gliniada powinna iść w dwóch kierunkach. Spontaniczna zabawa i karnawał ludności miejskiej, którzy nawet w starych spodniach i trampkach malują się gliną, i przeżywają coś co jest niezwykłe. Bo ktoś kto raz się wymalował w glinie, drugi raz zrobi to z przyjemnością. Jest to coś w rodzaju maski albo kostiumu, który nakładamy na siebie i stajemy się inni. A druga część Gliniady powinna pójść w teatr, w działania które zrobią z niej impakt artystyczny. W połączeniu z muzyką i choreografią. A to wymaga pracy i przygotowań. Cofniemy się do czasów młodości. W wieku 20 lat w Bolesławcu był pan osobą spaloną, gdyż dochodził sprawiedliwości w prokuraturze generalnej w związku z zamordowaniem ojca. Czy ucieczka była jedynym wyjściem? Musiałem uciec. Dlatego, że atmosfera była nie do zniesienia do tego stopnia, że moja matka dostała paraliżu połowy ciała. Wyleczyła się z tego na oddziale neurologicznym, ale ja musiałem się wynieść z miasta, bo bała się o moje życie. Nie wie pan kto go zamordował, czy nie prześladuje pana to do teraz? To jest pytanie z którym ja już się rozprawiłem. Poniosłem ogromna cenę przez pierwsze lata. Wyjechałem jako młody człowiek do Francji w 1980 i codziennie budząc się, miałem wiele koszmarów. Tu w Polsce cały czas ktoś mnie ścigał. Chcieli mnie zamknąć w więzieniu. W pewnym momencie chciano mi ujawnić morderców mojego ojca. Ktoś z rodziny powiedział, że zna mordercę. Powiem szerze, że dorosłem do pewnych rzeczy. Te pierwsze lata ogromnej i niewypowiedzianej nienawiści do tych ludzi, którzy zamordowali mojego ojca i nie odbyli kary, zniszczyły moje zdrowie. Te lata zjadły kawałek mojego życia. W całym tym nieszczęściu to jest moja prywatna i intymna nauka, że mojemu ojcu nikt życia nie odda, a ja będę teraz ścigał kogoś i poświęcę swoje życie, a też mam syna. Powiedziałem sobie, że muszę z tym skończyć. Dlatego, że mój powrót z Francji po 10 latach do prokuratury generalnej okazał się fiaskiem. Dowiedziałem się, że akta spalono i nie mam żadnych szans na dochodzenie swoich praw. Z tego co wiem, że dzisiaj te osoby, ci mordercy są degeneratami żyjącymi na marginesie społeczeństwa. > 7 Rozmowa z... Pogodził się pan z tym, ale gdyby byłaby możliwość – co chciałby pan powiedzieć tym ludziom? ... Czy znalazłyby się słowa, które mogłyby... Myślę, że nie ma takich słów. Chciałbym po prostu usłyszeć zwykłe przepraszam. Ojca odnalazł pan w osobie Marcela Marceau. Miałem 20 lat jak mój ojciec zginął. Czułem się jeszcze dzieckiem. Potem następuje coś w rodzaju syndromu sieroty. O tym się nie mówi i tego się nie pokazuje, ale jeżeli ktoś kto jest dla ciebie autorytetem tak jak mój mistrz Marcel Marceau, powie do ciebie chociażby zdrobniale mon fils (mój synu) - to mocno dotyka. To jakby powiedzieć do nigdy nie kochanej kobiety: kochanie. Przez 16 lat bliskiej współpracy z Marcelem Marceau, gdy opuszczaliśmy domy i jechaliśmy w trasę, aż na sześć miesięcy, gdzie przeciętne tournee trwało dwa miesiące, obcowaliśmy ze sobą cały czas, rozmawialiśmy, graliśmy w szachy, czytaliśmy. Na lotniskach, w hotelach i teatrach. Ta zażyłość powstała, gdyby było inaczej, 16 lat bym z nim nie wytrzymał. Na ile pozwoliło panu obcowanie z „Moja podświadomość cały nim, rozwinąć swój w kierunku marzeń” talent, swoje pasje, swoje ja? Paradoksalnym jest to, że ja nigdy nie przeczuwałem, że zostanę aktorem. Dopiero zauważyłem i zafascynowałem się ruchem ciała, ćwicząc jogę. To że mam ręce i nogi, i że to jako całość może inaczej funkcjonować. Mieszkając w Warszawie, zauważyłem ogłoszenie, naboru do Teatru Pantomimy Studio Kineo w staromiejskim domu kultury na warszawskiej starówce. Poszedłem i pamiętam, że zafascynowały mnie ćwiczenia, które wykonywali aktorzy. Tak mnie to zauroczyło, że zacząłem się w to wciągać. Stało się to moim jedynym celem. Później po tym musiałem uciekać z kraju do Francji. Tam od razu trafiłem do szkoły, żeby zobaczyć jak ona funkcjonuje i ile kosztuje. I przeraziłem się, bo jak na tamte czasy ta szkoła finansowo była dla mnie niemożliwa. Na szczęście tak się konstelacja ułożyła, że żona która zaczęła zarabiać dobre pieniądze jako modelka – pomogła mi i trafiłem do wymarzonej szkoły. Szczęśliwa gwiazda? Zawsze mi się wydawało, że jestem szczęściarzem. Z drugiej strony, z tym szczęściem to jest tak, że trzeba mu pomóc. Moja podświadomość cały czas dążyła w kierunku marzeń. Jak człowiek może wyzwolić swoje ciało z barier? Dobrze byłoby, żeby edukacja młodzieży była na wyższym poziomie. Same zajęcia z wf nic nie dają, bo są robione na odwal się. Pobiegajcie, spoćcie się i fajnie jest, bo zaliczone. Żeby tak naprawdę poczuć swoje ciało, to trzeba zacząć bardzo wcześniej. Dzieci mają większe możliwości do zharmonizowania się ze światem zewnętrznym. Pamiętam, jak byłem na Tajwanie w Taipei, tam każdego ranka o piątej nad ranem we wszystkich parkach były ogromne tłumy ludzi. Ustawiali się grupami i każda z nich miała inną dziedzinę sportu i sztuki do przećwiczenia. 40 kobiet ćwiczyło przy akompaniamencie radia polkę. Z innej strony karate. Z innej tai-chi, gdzie starszy nauczyciel uczył małego chłopca i ujęło mnie to tak bardzo, z tego powodu, że ten chłopiec tak genialnie i z wyczuciem potrafił korzystać ze swojego ciała. W tak młodym wieku posiadł synchronizację ruchów. 8 Czy pantomima jest sztuką poznawania siebie? Pantomima jest to sztuka bardziej aktorska niż baletowa. To nie jest taniec. Posługuje się ona alfabetem iluzorycznych gestów, które nie są prawdziwe, ale stwarzają fikcję. Poprzez przerysowanie ruchów i nadanie dramaturgii ciału, widz lepiej je odbiera. Pantomima to transpozycja i właśnie dlatego w teatrze szuka się skrótów, aby nadać więcej dramaturgii i emocji. Adept uczący się pantomimy musi ćwiczyć swoje ciało, czyli je poznawać i przez to poznaje siebie. W szkole Marcela Marceau były takie dziedziny jak: taniec nowoczesny, akrobatyka, akrobatyka teatralna, szermierka i jej odnośnik teatralny, walki na kije, walki wręcz i walki teatralnej. Gdzie udawało się, stymulowało niebezpieczne czas dążyła uderzenia. To wszystko było fikcją, zagraną przez aktorów. Odbywały się także zajęcia z tańca klasycznego, który dawał dynamikę ciału oraz prezencję. I kursy pantomimy z Marceau i jego kolegą Etienne Decroux. Na koniec mieliśmy teatr dramatyczny, żeby nie zatracić kompletnie głosu. Czy wraz ze śmiercią Marcela Marceau w 2007 i opublikowaniu tuż po - artykułu w amerykańskim Time - na temat śmierci francuskiej kultury, można powiedzieć, że wraz z mistrzem zginęło zapotrzebowanie na pantomimę? Wszystko w życiu przeżywa stan uśpienia. Żyjemy w czasach, które osiągnęły apogeum wizualnej konfrontacji. Telewizja, wideo, dvd, komputery, gry, telefony, aparaty w komórkach to wszystko naraz uderzyło nas za szybko. Ewolucja człowieka przez tysiące lat nigdy nie przeżyła takiego przyśpieszenia. Dla naszej percepcji, jest to zabójcze tempo, bo nie nadążamy za nim. Czy w dzisiejszych czasach bycie mimem to obciach? Na pewno nie. Stawiłbym czoła młodzieży, która jest wyobcowana z tej kultury. To są zupełnie inne czasy, ludzie potrzebują zupełnie innych doznań niż wtedy. Człowiek w głębi siebie ma te same potrzeby. On może je kamuflować, ale za „Czuję się Polakiem, bo tu się każdym razem jak się urodziłem, tu ukształtowałem, skonfrontu- tu miałem swoich rodziców i tutaj je z czymś co go poru- spędziłem swoje najpiękniejsze szy, to od- lata” kryje je na nowo. Zwiedził pan cały świat po to, aby wrócić do małego i zaściankowego Bolesławca? Człowiek który podróżuje po całym świecie, po prawie każdym kontynencie, poznając kulturę chińską, amerykańską, afrykańską, znajduje się na Honolulu i na Alasce, w pewnym momencie dochodzi do jednego wniosku. Ludzie na całej kuli ziemskiej są tacy sami. Mieszkałem 22 lata w Paryżu. Jest to metropolia, w której żyją miliony – miasto niezwykle ciekawe i przepiękne, ale trudne do życia. Skończyłem 50 lat i moim marzeniem było osiąść w mieście, które miałoby wymiary ludzkie. Co przez to rozumiem? Mogę swobodnie się z ludźmi spotykać, mogę swobodnie przemieszczać, tutaj wszędzie dojdę na piechotę. Mogłem zamieszkać na prowincji we Francji, ale czuję się Polakiem. Gdy się ktoś mnie spyta, czy jestem patriotą? Zapytam się go, co to jest patriotyzm? Czuję się Polakiem, bo tu się urodziłem, tu ukształtowałem, tu miałem swoich rodziców i tutaj spędziłem swoje najpiękniejsze lata. Dom zawsze zostanie domem? Tak, bo dlaczego ludzi starzy wspominają młodość? Bo był to najpiękniejszy okres w ich życiu. I zawsze do niej powracamy. To jest mój powrót do korzeni. Bolesławiec jest wspaniałym miastem, bo ma wszystko: rzeki, lasy, góry, łąki i cudowne pejzaże. Musimy jeszcze stworzyć solidarne społeczeństwo, bo tego mi tutaj brakuje. Jakim człowiekiem jest Bogdan Nowak? Biznesmenem o ekstrawertycznych pomysłach, starającym się jeszcze zaistnieć, czy nie dać o sobie zapomnieć? Czy po prostu osobą, która chce czerpać z życia? Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ktoś mnie ocenił jako ekstrawertyka. Wielokrotnie zadaję sobie pytania, o co mi chodzi? Po co to robię? Po co ten wysiłek i wariowanie? Wydaje mi się, że jest to potrzeba wewnętrzna. Sam biznes szybko by mnie zżarł i mam potrzebę, żeby od tego wszystkiego uciec. Zdystansować się i taką odskocznią jest dla mnie Gliniada oraz pomoc młodzieży w np. wystawieniu ich prac. Danie im możliwości? Tak, bo nawet jeżeli ktoś powie, że to nic takiego, to się z nim nie zgodzę. Dla młodych ludzi to ważne wydarzenie. Tworzenie i pozytywna energia to pierwszy krok do rozwoju. Dopiero teraz czuję, że pierwszy raz w życiu pracuję z młodzieżą. Każdy ma swoją drogę, jaka jest pana droga? Moja droga nie jest łatwa, bo zawsze podwyższałem sobie poprzeczkę. Były momenty w życiu, gdy musiałem przystopować i znaleźć złoty środek. Ale w harmonii z należytym wdechem i wydechem nadal idę do przodu. Szymon Turek 9 Wrocławianie dla Gruzji Wojna w Gruzji. Solidarność wrocławian Od początku sierpnia 2008 roku na granicy gruzińsko - osetyjskiej dochodziło do incydentów zbrojnych. A to bomba wybuchła koło samochodu wiozącego milicjantów gruzińskich, a to ktoś ostrzelał z moździerzy osetyjskie wioski. Dnia 7 sierpnia po południu osetyjska artyleria rozpoczęła ostrzał pozycji gruzińskich po drugiej stronie granicy. W odpowiedzi na to, prezydent Gruzji Michaił Saakaszwili, nakazał by 8 sierpnia 2008 roku wczesnym rankiem rozpocząć wojskową operację przeciw Osetii Południowej. Celem było zajęcie osetyjskiej stolicy - Cchinwali i przyłączenie zbuntowanej republiki do Gruzji. Zadanie to w zasadzie zostało wykonane. Po ostrzale artyleryjskim, w którym znaczna cześć miasta została zniszczona, atak Gruzinów doprowadził do opanowania stolicy. Jednakże Saakaszwili niedługo cieszył się zwycięstwem. Jeszcze tego samego dnia do Osetii wkroczyły rosyjskie oddziały, należące do 58 armii, z zadaniem zaprowadzenia porządku i ochrony rosyjskich obywateli. Równocześnie doszło do ataków lotniczych. W wyniku kilkudniowych walk, Gruzini ponieśli bardzo poważne straty, część ich oddziałów została rozbita, a inne zmuszono do wycofania się z zajętych wcześniej ziem. Co więcej Rosjanie nie zatrzymali się na przedwojennej granicy, ale sami wkroczyli na ziemie gruzińskie, zajmując takie miasta jak Poti, Gori, czy Senaki. 10 - Do takiego kroku, Rosjan zachęciło uznanie Kosowa. Można powiedzieć, że właśnie to rozbudziło separatystyczne dążenia Osetii. Sądzę jednak, że ta interwencja nie miała uzasadnienia. Rosja zawsze wykorzystuje mniejszości do realizacji własnych interesów. W przypadku Gruzji wykorzystała tylko sprzyjającą sytuację - mówi dr E. Pałka z Uniwersytetu Wrocławskiego. Armia gruzińska praktycznie nie stawiała oporu. Okazało się, że wyszkolone przez Amerykanów oddziały gruzińskie nie mają dużej wartości bojowej. Rosjanie niszczyli gruzińską infrastrukturę wojskową i ważne obiekty cywilne. Pomimo, że już 12 sierpnia prezydent Miedwiediew ogłosił, że wydał rozkaz wstrzymania ognia, działania wojenne trwały jeszcze przez około 10 dni. Rosjanie nie chcieli bowiem opuścić zajętych terytoriów. Jeszcze 15 sierpnia kolumna rosyjskich pojazdów znalazła się w odległości zaledwie 55 km od Tbilisi. Co więcej do walk przyłączyła się Abchazja, która podjęła ofensywę w wąwozie Kodori, zmuszając Gruzinów do opuszczenia tego ważnego strategicznie miejsca. Można powiedzieć, że wojna zakończyła się dopiero 23 sierpnia, kiedy to prezydent Rosji wydał rozkaz wycofania wojsk federalnych z terytorium Gruzji. Mimo to rosyjskie oddziały pozostawały tam jeszcze przez ponad 2 miesiące. W sprawie konfliktu aktywną postawę przyjęła społeczność międzynarodowa. - Należy zauważyć, iż Rosjanie liczyli, że oczy opinii publicznej będą zwrócone w tym czasie na olimpiadę w Chinach, i ich poczynania nie wzbudzą dzięki temu szczególnego zainteresowania. Konflikt pokazał, że Zachód, jak się często zdarza w takich przypadkach, nie był jednomyślny co do oceny wydarzeń. Jedynie USA zdecydowanie sprzeciwiło sie działaniom Rosji - stwierdza dr E. Pałka. Wprawdzie ONZ nie był w stanie sprecyzować swojego stanowiska, jednak nie ma wątpliwości, że bardzo dużą rolę w zakończeniu działań wojennych odegrała mediacja ze strony Francji. Z poparciem dla Gruzji do Tbilisi udał się też prezydent RP Lech Kaczyński. W pomoc dla Gruzji bardzo aktywnie włączyła się Kuria Metropolitalna Wrocławska i wrocławski oddział Caritas. Za pośrednictwem tych instytucji do potrzebujących w Gruzji trafiły dary od wrocławian i mieszkańców archidiecezji w różnej postaci. Polski i Wrocławia, informacje o skali zapotrzebowania. Docierały wiadomości o przesiedlonych, którzy pozbawieni dachu nad głową, potrzebowali przede wszystkim schronienia, żywności, ubrań, produktów higienicznych. Duża grupa Gruzinów pozostawała bez dostępu do wody i gazu. Wrocławski oddział Caritas otworzył konto, na które można cały czas wpłacać pieniądze dla potrzebujących w Gruzji. Arcybiskup Marian Gołębiewski wystosował apel do wiernych i duchowieństwa Wrocławia i całej archidiecezji, o pomoc dla narodu Gruzji dotkniętego bolesnym doświadczeniem działań wojennych. Prosił o pomoc dla uchodźców, innych ludzi bez dachu nad głową, czy pozbawionych podstawowych środków do życia. Tydzień później, 31 sierpnia w parafiach zorganizowano ‘zbiórki do puszek’, a zebrane pieniądze zostały przesłane do Kurii, skąd trafiły do najbardziej potrzebujących w Gruzji. Głównym celem wiecu było zebranie podpisów pod apelem wyrażającym solidarność z gruzińskim narodem. A trudno było nie podpisać się pod takimi jego fragmentami: „Niedopuszczalnym jest, że jeden kraj cynicznie wykorzystuje swoją przewagę, aby zdławić suwerenność niepodległego państwa.(…) zwracamy się z apelem do społeczności międzynarodowej o jak najszybsze przeprowadzenie procesu pokojowego rozwiązania problemu Osetii Południowej i Abchazji, ale też Naddniestrza czy Górnego Karabachu(…) Jednocześnie kierujemy wyrazy naszej wielkiej Solidarności i Szacunku dla narodu Gruzińskiego, dla naszych odważnych przyjaciół.” Również wrocławska Caritas nie mogła pozostać obojętna wobec wydarzeń na Kaukazie. Natomiast od pierwszych dni konfliktu - na miejscu, w akcje pomocy była zaangażowana Caritas Gruzja, od której spływały, między innymi do W południe 18 sierpnia na wrocławskim rynku odbył się wiec poparcia dla Gruzji. Manifestacja została zorganizowana przez Ruch Młodzi XXI. - Na wiecu zjawili się mieszkańcy Wrocławia, którzy podobnie jak my chcieli wyrazić swój sprzeciw wobec polityki imperialnej Rosji oraz zamanifestować swój sprzeciw wobec konfliktu zbrojnego podyktowanego kłamstwem o zagrożeniu gruzińskim wobec Rosjan. Uznaliśmy, że Stalin też przecież tłumaczył swoje zbrodnie ochroną własnych rodaków - tak argumentuje celowość manifestacji jej organizator Krzysztof Bielański. - Naszym pomysłem udało się nawet zainteresować hiszpańskich turystów. Po wiecu przez kilka tygodni można było na jednej ze stron wypełniać jeszcze petycje drogą elektroniczną. Niestety nie udało nam się przebić przez internet, dlatego zebrane wszystkie podpisy wysłaliśmy do rożnych organizacji, które miały ten sam cel - obronę suwerenności Gruzji - wspomina Krzysztof. W ramach Ethno Jazz Festival - Solidarni z Gruzją, dnia 14 października wystąpił gruziński zespół The Shin. Miejscem koncertu była Synagoga pod Białym Bocianem. Skład zespołu od lat wygląda następująco: Zaza Miminoshvili (gitara, panduri), Zurab J. Gagnidze (elektryczny i akustyczny bas, śpiew) i Mamuka Gaganidze (śpiew, perkusja). Ostatni występ we Wrocławiu był zaprezentowany w projekcie EgAri, który łączy muzykę ludową, wykonywaną przez muzyków zamieszkałych w Gruzji i nowoczesne brzmienia jazzu. Muzycy The Shin podróżują po całym świecie ze swoimi koncertami, propagując kulturę gruzińską. W ostatnim okresie po wydarzeniach w Gruzji jeszcze bardziej solidaryzują się ze swoimi rodakami i organizują koncerty, z których część dochodu przeznaczają na pomoc dla 120 uchodźców z regionu Cchinvali i Gori. Pieniądze trafiają do przedszkola nr 39 w Tibilisi, które zostało tymczasowo przekształcone na obóz dla uchodźców. Joanna Patrak 11 Recenzje Rabastabarbar – efekt wybryku „Dotrzeć do szerszego grona słuchaczy, wyjść z „podziemia”, a przy tym zachować swój styl”- młody, ambitny i utalentowany zespół Rabastabarbar – specjalnie dla Kampusa. Zespół Rabastabarbar powstał w 2004 roku, pochodzi z Wrocławia i tworzy muzykę w reggae- rockowym klimacie. Twórcami tej wpadającej w ucho muzyki są młodzi i utalentowani ludzie, którzy od kilku lat ćwiczą swój warsztat pracy i umiejętności. Ta intrygująca nazwa powstała w czasie Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Licealisty- Wybryku. Jak sami tłumaczą „Nie ma żadnej ukrytej treści, bynajmniej nie pochodzi od rabarbaru”. Obecnie wszyscy studiują we Wrocławiu i na pytanie: Jak udaje Wam się pogodzić życie codzienne z działalnością w zespole?- odpowiadają krótko. „Mamy dużo pracy, staramy się grać około sześciu godzin tygodniowo. Oczywiście każdy musi ćwiczyć w domu, do tego studia, praca, zainteresowania… to wszystko zmusza nas do bycia zorganizowanymi”. Bardzo istotne jest podejście do tego, co się robi. Muzycy nie ukrywają, że ich działalność jest sposobem na wyrażenie siebie. Sprawia im to ogromną przyjemność, co zresztą „widać słychać i czuć” na koncertach. Zespół ten mimo niedługiej historii ma na swoim koncie sporo osiągnięć. Mimo to pozostali normalnymi ludźmi, którzy nie „gwiazdorzą”, jak wiele pseudo muzyków. „Oczywiście mamy dyplomy i nagrody, którymi moglibyśmy się chwalić. To cieszy i pomaga, jednak dla nas najcenniejsze są oklaski oraz śpiew ludzi na koncertach – to największa nagroda”. Jak widać mają doskonale ułożone priorytety i uważają, że to właśnie fani są najważniejsi. Zdają sobie sprawę z faktu, że szacunek artysty do odbiorcy jest bardzo ważny. Z ich twórczością, osiągnięciami i wszelkimi informacjami można się zapoznać na stronie internetowej http://www.rabastabarbar.pl, na „megatotal” oraz przede wszystkim na koncertach, na które gorąco zapraszają. Najbardziej chcieliby „dotrzeć do szerszego grona słuchaczy, wyjść z podziemia, a przy tym zachować swój styl”. Wrocław jest sporym miastem, gdzie funkcjonuje wiele bardziej lub mniej znanych zespołów. Zapytani o to, czy Wrocław jest przyjazny „młodej twórczości” –odpowiadają- „Dużo młodych kapel koncertuje we Wrocławiu. Z frekwencją na koncertach bywa różnie. Niestety ludzie wolą wybrać się na koncert zespołu, który jest powszechnie znany. Żeby zaistnieć trzeba lat pracy, większość nowych zespołów, które słyszymy w radio – grają od kilkunastu lat mimo, że wydaje nam się inaczej. Jest to długa droga. Ważne jest żeby utrzymać grupę fanów, którzy przyjdą na Twój koncert nie tylko wtedy kiedy będziesz pokazywany w telewizji czy opiszą Cię w gazetach. Takie zespoły wspierają wierni fani”. 12 To, co mówią, jest odzwierciedleniem tego, co czują. Jeśli to nie wystarczy, nie pozostaje mi nic innego jak zachęcenie do skorzystania ze strony internetowej zespołu, aby sprawdzić kiedy i gdzie grają najbliższy koncert. To najlepszy sposób, aby przekonać się na własnej skórze co tak naprawdę Rabastabarbar potrafi. Zespól ma na swoim koncie singiel „Spacer Niesamotny” i gra koncerty promujące ten materiał. Dawid Frik Disturbed - Indestructible Gatunek: hard rock Rok wydania: 2008 Na nowy, czwarty studyjny album amerykańskiego kwartetu Disturbed, jego fani musieli czekać 3 lata. Ale czy faktycznie płyta Indestructible jest „niezniszczalna”? Na pewno w dużym stopniu tak, ale nie do końca. To, czego nie można zarzucić chłopakom z Disturbed, to brak oryginalności. Ich charakterystyczny styl grania i przede wszystkim niepowtarzalny glos wokalisty- Davida Draimana rozpoznać nietrudno. Nowa płyta to solidna dawka mocnych brzmień. Już pierwszy, tytułowy utwór Indestructible nas w tym utwierdza. Kawałek rozpoczyna się od odgłosów walki. Słychać wycie syreny, latające helikoptery, strzały. Ten utwór to jeden z lepszych na płycie. Szybko wpada w ucho i nawet zaczynamy wierzyć wokaliście, który zapewnia nas, że jest „niezniszczalny”. Inside the fire, czyli pierwszy singiel z albumu tylko nas do tego przekonuje, ale… potem pojawia się zwątpienie. Kolejne kawałki są równie dobre, lecz po kolejnym i kolejnym przesłuchaniu albumu różnica pomiędzy nimi zaczyna się zacierać. I teraz należałoby się zastanowić dlaczego. Czy to dlatego, że wszystkie utwory są tak dobre, czy po prostu płyta robiona jest, na „jedno kopytko”. No niestety, chyba to drugie. Brakuje tu urozmaicenia, może przydałaby się jakaś ballada? Jak np. Darkness z płyty Believe. Moją uwagę przykuł jednak utwór Façade który zamyka cały album. Na pewno wpada w ucho elektroniczna wstawka oraz interesująca solówka gitarowa, ale ten kawałek różni się trochę od innych na płycie. Może więc powinno się pojawiać więcej takich urozmaiceń? Miejmy nadzieję, że może następna płyta takowe będzie posiadać. Hanna Cześniczew- LILU „LA” Gatunek: Hip-Hop / Reagge Rok wydania: 2008 Nieprzeciętne zdolności wokalne, charyzmatyczne flow plus bezkompromisowe teksty często nacechowane kontaktami miedzy Wenusem, a Marsem. Tak najprościej określiłbym styl Lilu – artystki z Łodzi balansującej w swoich utworach na pograniczu Hip-Hopu, Rhythm and Blues, Fank sporadycznie zahaczając również o klimaty Reggae. Mimo, że „La” jest debiutem fonograficznym artystki, Lilu istnieje na polskiej scenie hip-hop już ponad dekadę. Jest to osoba, która po przebytej drodze w podziemiu niewątpliwie zasłużyła na wejście w strefę mainstream. Szczerze przyznam, że pierwszy singiel „Kobiety” promujący album nie przypadł mi do gustu. Szybko jednak okazało się, że słaby w mojej opinii materiał zapowiedział świetną płytę. „La” to zestaw szesnastu traków. Płytę otwiera genialny „Nie ma drugiej takiej” z gościnnym udziałem Wankz’a. Już po tym preludium możemy się domyślać, że czeka nas niemal godzinna dawka konkretnego materiału. Kolejny utwór godny szczególnej uwagi to „Kocham, kocham, kocham” nagrany wspólnie z Cheeba (East West Rockers). Numer utrzymany w reggaeowej konwencji, w mojej subiektywnej opinii jest najbardziej odpowiednim utworem na singiel promujący tą płytę. Idąc dalej, o ile Łona (o dziwo) nie przekonał mnie swoim featem w „Telefonach”, o tyle Rahim zaskoczył mnie pozytywnie jak nigdy przedtem w utworze „Nasz zakątek”. Ten kawałek nie wymaga interpretacji. Sama autorka komentuje go następująco: „Numer pisany pod wpływem niezwykłych emocji. Tyle.” Mógłbym tu opisać całą płytę bo każda jej część jest na tyle ambitną twórczością, że warto się do niej ustosunkować. Z drugiej strony jakim bym był recenzentem gdybym nie pozostawił Was w mieszance ciekawości z niepewnością?! Sprawdź tą płytę! Warto, bo nie ma drugiej takiej jak Lilu… Konrad Kazanecki MAGIERSKI&TYMON FEAT.MAŁY 72 „ODDYCHAM SMOGIEM” Gatunek: Hip-Hop Rok wydania: 2008 Wytwórnia Asfalt Records przyzwyczaiła nas do hip-hopu w ambitnym wydaniu. Płyta „Oddycham Smogiem” zdaje się kontynuować politykę firmy. Magiera (WhiteHouse) z pomocą Małego72 stworzyli, bardzo nowatorskie bity jak na polski rynek hip-hopowy. Jeżeli ktoś spodziewał się po tej płycie klimatu w stylu trylogii „Kodex” to może być rozczarowany. Album utrzymany jest w dużo spokojniejszym tonie. Muzyka jest melancholijna i skłania do refleksji. Istotnym elementem całej płyty są żywe instrumenty perkusyjne, co jest raczej rzadkością w polskim rapie. Nie możemy zapomnieć o warstwie lirycznej albumu, za którą jest odpowiedzialny Tymon. Pierwsze skojarzenie, jakie nasuwa się na myśl jeśli chodzi o jego wkład w „Oddycham Smogiem” jest takie, że nie napracował się za wiele. Płyta zawiera tylko dziewięć utworów, z których Tymon rapuje jedynie na sześciu (w tym jeden remix). Biorąc jednak pod uwagę, iż liczy się jakość, a nie ilość, jest się czym cieszyć. Przede wszystkim chodzi o teksty. Zabarwione poezją, często nawiązujące do kontaktów między ludźmi. Dotyczą zarówno problemów dnia powszedniego min. w utworze „Hipis” wyprodukowanego przez Igora Pudło (Skalpel), jak i bardziej skomplikowanych związków między kobietą, a mężczyzną. Szczególnym utworem w moim odczuciu jest „Chciałbym Cię Spotkać” z gościnnym udziałem Natalii Lubrano. Zawsze myślałem, że wokalne podbijanie refrenów hip-hopowych w tym kraju to specjalność Noviki oraz, że nie ma dla niej godnej rywalki. Wokalistka zespołu Miloopa uzmysłowiła mi, że się myliłem… Reasumując „Oddycham Smogiem” to pozycja godna uwagi, szczególnie dla bardziej wybrednych uszu lubiących nowości w polskim hip-hopie. Zarówno warstwa muzyczna jak i tekstowa są na piątkę. Jedynym mankamentem albumu jest jego, krótki bo zaledwie trzydziesto minutowy czas trwania… ale nie bądźmy zachłanni. Konrad Kazanecki 13 Wrocław miasto spotkań Czasy, kiedy Polska była kojarzona przez obcokrajowców z niedźwiedziami przechadzającymi się po ulicach powoli mijają. Co tu dużo mówić, Wrocław włożył sporo pieniędzy w kampanię promocyjną miasta, ale są tacy, którzy zawodowo zajmują się niweczeniem tych wysiłków. Większość z nas słyszała o coraz popularniejszych wieczorach kawalerskich w Polsce. Wyspiarze masowo przyjeżdżają do naszego kraju by spędzić w gronie przyjaciół ostatnią noc wolności. Póki co oblężenie przeżywa Kraków. Początkowy zachwyt popularnością miasta ustąpił jednak miejsca irytacji i zniesmaczeniu, okazało się bowiem, że angielską flegmę i nieskazitelne maniery można włożyć między bajki. Co więcej, przyjezdni z Wysp chcieli pić coś więcej niż tylko herbatkę o piątej po południu! Efektem ich zabaw są zdemolowane lokale na krakowskim rynku, burdy, krzyki i ogólnie pojęte chamstwo. Oburzeniu końca nie widać. Wszak jak można przylecieć do obcego kraju, bądź co bądź w gości i zachowywać się tak niegodnie! Można, można i my Polacy niestety bardzo dobrze o tym wiemy. Większość ludzi ma dziwne przeświadczenie, że gdy znajdzie się za granicą może robić wszystko. Dzięki temu Polacy mają opinię pijaków, a Polki puszczalskich (aczkolwiek bardzo pięknych). Generalizacja jest krzywdząca, ale niejednokrotnie prawdziwa. W każdym razie w Krakowie goście z Wielkiej Brytanii czy Irlandii nie są już mile widziani. Czy słusznie? Nie mnie oceniać, ale czy przypadkiem jako kocioł nie próbujemy przygadać garnkowi… Strach Krakowian przed dewastacją ich pięknego miasta zdaje się przenosić na mieszkańców innych pięknych miast, takich jak Wrocław. 14 Czarny PR Wieczór kawalerski Jason’a był planowany od stycznia, chociaż miał się odbyć dopiero we wrześniu. Jason chciał być pewien, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Znudzony imprezami na rodzinnej Zielnej Wyspie zdecydował, że zaszaleje gdzieś w Europie. Miało mu towarzyszyć ok. 20 kolegów, więc względy finanso- we były nie bez znaczenia. Kraków? Nie, Jason już tam był. Może Praga? Nie, zbyt popularna, zatłoczona. Wybór padł na Wrocław. Decyzja została podjęta, pozostało znaleźć kogoś, kto wszystko zorganizuje. W dobie Internetu nie było to trudne. „Last Night of Freedom” zajmuje się organizacją imprez kawalerskich. W każdym większym mieście mają swojego „miejscowego” przedstawiciela, ale wszelkie formalności załatwia się przez centralę w Wielkiej Brytanii. Jason, oprócz oczywistej wizyty w klubie zaplanował m.in. zwiedzanie miasta w wynajętym tramwaju. Liczył na niezapomniany weekend. Przeliczył się… Problemy zaczęły się dzień przed planowanym wyjazdem. Pani Kasia T.- wrocławska przedstawicielka( HYPERLINK „http://www. lastnightoffreedom.co.uk/stag-reps/wroclaw/kasia-t/”http:// www.lastnightoffreedom.co.uk/stag-reps/wroclaw/kasia-t/) oświadczyła, że niestety tramwaju nie będzie, z powodu… strajku. Trudno - pomyślał Jason - nic nie poradzę na strajki w Polsce. Pełen nadziei na udany weekend, Jason i jego znajomi, przylecieli na początku września do Wrocławia. Choć pokoje nie były gotowe o umówionej porze, a bus, który miał ich zawieść do hotelu spóźnił się ponad godzinę, nic nie było w stanie zepsuć szampańskich nastrojów przybyłych. Wycieczki tramwajowej nie było, więc wszyscy pozwolili sobie na kilka godzin drzemki przed szaloną nocą. Polska w opinii Irlandczyków to kraj, w którym „kultura” klubowa jest na bardzo wysokim poziomie, więc wyobrażenia o nadchodzącej nocy były dość wybujałe. Co prawda żaden z uczestników imprezy nie miał pojęcia, do którego klubu warto się udać, ale na szczęście miała im towarzyszyć Pani Kasia, znająca wrocławskie życie nocne od podszewki, wszak co weekend zajmowała się rządnymi rozrywki grupami obcokrajowców. PRL - zawyrokowała Pani Kasia i poprowadziła 20 Wyspiarzy do najlepszego na tę okazję lokalu. Jason spodziewał się czegoś większego, ale ufał, że „miejscowa” zaprowadzi niemal dwa tuziny mężczyzn gdzieś, gdzie wszyscy będą się dobrze bawić. Rozsiedli się, zamówili drinki. Kilku niecierpliwych od razu ruszyło na parkiet by przyłączyć się do kilku tańczących dziewczyn. Nie było im jednak dane „wyrazić się” tańcem, ponieważ Pani Kasia, czym prędzej sprowadziła ich na ziemię. Jason zdziwił się, że nie pozwala się tańczyć jego przyjaciołom, ale na szczęście Pani Kasia wytłumaczyła, że w Polsce panują inne zwyczaje. Jeśli dziewczyna jest na parkiecie sama, to znaczy, że za żadne skarby nie życzy sobie, aby ktokolwiek do niej podchodził, a nie uszanowanie jej woli jest jednoznaczne z molestowaniem seksualnym. Cóż było robić? Trzymać się z dala od Polek i próbować robić dobrą minę do złej gry, w końcu to była ostatnia noc wolności Jasona… A teraz fakty. Za tramwaje we Wrocławiu odpowiada MPK. Strajk jego pracowników prawdopodobnie nie przeszedłby bez echa, ale czy na pewno? Na początku września w naszej firmie nie było żadnego strajku - zapewniła pracowniczka MPK odpowiedzialna za wynajem tramwajów - osoba, która przekazała takie informacje po prostu kłamała. Żeby wynająć tramwaj należy zwrócić się z odpowiednią pismem minimum dwa tygodnie przed planowanym wynajęciem, czyżby Pani Kasia przegapiła terminy i nie potrafiła się do tego przyznać? Cóż, wybaczmy jej, w końcu wpadki zdarzają się każdemu, ale są granice zaniedbań… Naprawdę trudno powiedzieć, czym kierowała się przedstawicielka Last Night of Freedom zabierając 20 obcokrajowców do PRL’u. Specyficzny, komunistyczny klimat, który tak bardzo podoba się wielu Wrocławianom był kompletnie niezrozumiały dla grupy Irlandczyków, którzy spodziewali się przestrzeni i klubowej muzyki. Nie wspominając już o metrażu lokalu, w którym zatłoczony parkiet jest nieodzownym elementem każdej imprezy, szczególnie w sobotę, kiedy to odbywał się opisywany wieczór kawalerski. Zaskakująca jest również teoria jakoby tańczenie w gronie koleżanek było manifestem „Faceci precz!”. Być może Pani Kasia za wszelką cenę chce oszczędzić Wrocławiowi losu Krakowa, czyli najazdów obcokrajowców, którzy bez zahamowań dewastują miasto. Może przechodziła trudny okres i Jason miał pecha, że odbiło się to akurat na jego wieczorze kawalerskim lub też była i jest święcie przekonana, że PRL jest znakomitym wyborem, a rezerwacja tramwaju po prostu wyleciała jej z głowy. A może Pani Kasia to sabotażystka z Krakowa, która próbuje zniechęcić do Wrocławia. Kto wie… Faktem jest, libacje gości z Wysp nie zbudzają sympatii mieszkańców odwiedzanych przez nich miast, ale tak samo jak nie każdy Polak jest pijakiem a Polka puszczalską, tak samo nie dla wszystkich obcokrajowców priorytetem jest zrobienie rozróby i obsceniczne zachowanie, a prewencyjne psucie imprez to zdecydowanie przesada. Karina Łuszcz 15 Futbolowy target – dzieciaki . Nie jest to oczywiście handel żywym towarem, bowiem chodzi tutaj o transfer piłkarski. Skauci i szefowie do spraw szkolenia już nie śledzą dokładnie rynku zawodników 18-19 letnich. Dlaczego? Po prostu są zbyt wiekowi! Więcej czasu zajmie im aklimatyzacja w zespole, a może zdarzyć się tak, że nie poczują się jak u siebie i będą tylko same problemy. A co najważniejsze w tym biznesie, kasa „pójdzie się paść”. Dlatego największe potęgi piłkarski w Europie inwestują już w kilkunastoletnie dzieci. Ciągle słyszymy podczas ligowych spotkań czy tych na arenie międzynarodowej nazwiska piłkarzy, których do tej pory nie znaliśmy. Wówczas komentator z podnieceniem w głosie dodaje, że ma on dopiero 16 lat i wielka kariera stoi przed nim jeszcze otworem. To jeszcze nic. Zaskoczyła mnie niedawna wiadomość w internecie, jakoby włoski AC Milan zakontraktował zaledwie dziewięciolatka. Ale to nie koniec. Ten dzieciak z Meksyku już od dłuższego czasu przebywa w Europie. Pierwsze szlify (chyba jeszcze w brzuchu matki) zbierał w Chivas Guadalajara, by później przenieść się na Stary Kontynent i… trafił do wielkiej Barcelony. Tam jego rozwój przebiegał niezwykle prawidłowo, co zwróciło uwagę Mediolańczyków. I stało się! Najmłodszy piłkarz trafił na San Siro. Zastanawiające jest teraz to, czy ten trend będzie się powtarzać. Bo jeśli tak to biedne te dzieci. Ich dzieciństwo minie z prędkością światła i rozpoczną prawdziwe dorosłe życie i zarabianie pieniędzy. Jestem zatem ciekaw, czy znakomity Argentyńczyk Serio Aguero grający w Atletico Madryt dostał już propozycję oddania dziecka w odpowiednim wieku. Bowiem w stanie błogosławionym znajduje się jego małżonka – córka legendy piłkarskiej Diego Maradony. A geny dwójki tak wspaniałych piłkarsko osobistości wróżą coś niesamowitego. Mateusz Matković 16