Każdy ma swoje piekło

Transkrypt

Każdy ma swoje piekło
Każdy ma swoje piekło
Jazda tą samą windą w górę, w towarzystwie sąsiadki z siódmego piętra. Rozmowa zaczęła
się właśnie od tego tematu: winda, stan czystości w kabinie.
– Zawsze śmietnik – stwierdza sąsiadka wskazując leżące w kącie jakieś zmięte
opakowanie.
– A w dodatku naplute – uzupełniam.
Jedno i drugie to sprawka młodych. I w ten sposób kobieta zahacza o swoją główną
bolączkę: wrzaski i klątwy nastolatków grających w piłkę na terenie przylegającym do bloku.
Nie dojeżdżając do swojego ósmego piętra wysiadłem na siódmym, a to dla dokończenia
rozmowy, wysłuchania tych skarg, które mnie żywo interesowały. Przecież ja także znękany.
Czym? Ujadaniem psa, tak samo dochodzącym z dołu, z tego samego miejsca u podnóża bloku.
Czy sąsiadka wspomni o tym psie? Oczekuję tego, a tymczasem słucham cierpliwie narzekań na
rozhukaną, rozwydrzoną młodzież, chociaż to zjawisko akurat wcale mi nie dokucza. Ba, nie
słyszę zupełnie tych młodych głosów, puszczam je mimo uszu. A jeśli kiedy wrzawę ową
zarejestruje mój słuch, reakcja moja jest pobłażliwa. Niech się kotłują, niech się fizycznie
wyżywają, toż to o niebo lepsze niż gdyby mieli uprawiać chuligaństwo lub narkotyzować się.
Nie ujawniam przed sąsiadką tej swojej opinii, przytakuję jej.
– No tak – wtrącam – przecież jest boisko trochę dalej, tam powinni przenieść się z piłką.
Kobieta opowiada o swej walce z hałasem, o wizytach w administracji, o rozmowach z
sąsiadami. Pani z dziewiątego piętra również dostrzega ten problem i w trakcie swoich spacerów
z psem zatrzymuje się nieraz, by przemówić chłopakom do sumienia. Jest jeszcze lokatorka
bloku sąsiedniego, która nie mogąc znieść uderzeń piłką o ścianę, posadziła wzdłuż niej kwiaty,
a to w nadziei, że widok grządki będzie piłkarzy krępować i skończy się obijanie piłki o mur.
Natomiast rozmowy z administracją nic nie dają, podobnie jak telefony do Straży Miejskiej.
Strażnik wprawdzie słucha cierpliwie, obiecuje interweniować i czasem nawet dotrzymuje
słowa, ale cóż z tego, skoro w pół godziny potem bractwo znów się zbiera i na nowo hałasuje.
Moja rozmówczyni dzwoniła do Straży już tyle razy, że wstyd jej z racji swego natręctwa.
Strażnik nie ma za złe częstego telefonowania: „Proszę bardzo, niech pani dzwoni, to nic nie
kosztuje.” Ona jednak skrępowana, więc męża popycha do aparatu, żeby inny głos odzywał się
w słuchawce. Oboje z mężem pracują w szkolnictwie, nasłuchają się dziecięcych krzyków w
szkole; w domu zatem spragnieni są ciszy, chcieliby wieczorem posiedzieć w spokoju na
balkonie, ale niestety o wypoczynku nie ma mowy.
Lokatorka z siódmego piętra dziwi się naszym sąsiadom z niższych kondygnacji, którzy
zupełnie nie reagują, nawet ci z parteru, choć piłka nieraz wpada im do ogródka. Nie mając już
innych rzeczowych argumentów kobieta wspomina o kurzu unoszącym się aż do siódmego
piętra. Kurz wzniecany kotłowaniną chłopaków uganiających się za piłką. A ile przy tym
niszczą zieleni. Bo kopanie piłki odbywa się między akacjami.
Wciąż potakuję, obłudnie, bo nawet tego niszczenia zieleni nie zauważyłem, przeciwnie,
spoglądając z balkonu podziwiam coraz większą z roku na rok bujność akacji. A gadanie o
kurzu, no, to już czysta fantazja. Kurz ze żwirowiska? Na wysokość siedmiu pięter?... Mimo
wszystko potakująco kiwam głową, wyrażam współczucie, a nawet gotowość przyłączenia się
do wspólnej akcji, gdyby takowa miała być wszczęta. Podpis pod zbiorowym protestem gotów
jestem złożyć, jak najchętniej, pod tym jednakże warunkiem, że akcja obejmie jeszcze jedno
źródło hałasu, a mianowicie szczekanie psa, co szaleje za ogrodzeniem prywatnej, usytuowanej
między blokami posesji.
Stojąca przede mną niewiasta robi wielkie oczy:
– Tak? Pies? Muszę się wsłuchać.
Ona musi się wsłuchać! Potrzebne jej specjalne wsłuchiwanie się! Bo jak dotąd szczekanie
do jej psychiki nie dotarło.
I kto by pomyślał, że oboje tkwimy w tej samej dźwiękowej rzeczywistości.