Kuloodporni - 2lazy2die.pl

Transkrypt

Kuloodporni - 2lazy2die.pl
Kuloodporni
[podpis] Paweł Kwaśniewski
Gazeta Telewizyjna nr 196, wydanie z dnia 23/08/1997 WIDEO, str. 15
Trupów w tym filmie jak muszek w nie dopitym drinku zostawionym po całonocnym balu na
podmiejskim ranczu. Cało wychodzi tylko piękna bulterierka. Ale ona, co głoszą napisy końcowe,
grała pod czułym nadzorem American Human Association.
Moses (Damon Wayans) jest przestępcą z urodzenia, zamiłowania i konieczności. Kradnie
samochody. Był kiedyś trzy dni kelnerem, ale, jak sam mówi, nie umie normalnie pracować. Poza
tym jest niezwykle sympatyczny. Tak to już w kinie jest, że często historia i postaci są tak
konstruowane, że nie zostaje nam nic innego, tylko odrzucić ostatnie zapasy moralności i trzymać
kciuki za kryminalistę, żeby mu się udało wywinąć z obrzydliwych łap policji. A Moses właśnie w
łapy policji wpadł.
Jack (Adam Sandler), czarnoskóry kumpel, przez rok zdobywał jego zaufanie. Razem kradli
samochody, razem chodzili na piwo, razem podrywali dziewczyny. Moses, paniczny tchórz, tylko
wtedy stawia się knajpianym olbrzymom, gdy Jack jest w pobliżu. Zaprzyjaźnili się do tego stopnia,
że Moses zaczął się nawet zwierzać intymnie (matka zdeklarowana marihuanistka, fatalne
obrzezanie itp.). Jack jednak okazuje się policjantem pracującym incognito. Rozpracowuje
pewnego biznesmena, który obok legalnych interesów handluje narkotykami. W czasie zasadzki
Jack musi aresztować swojego kumpla. Ten przez przypadek ładuje Jackowi kulkę w łeb. No i
historia się zaczyna.
Moses ucieka nieskutecznie, a wyleczony i zakochany w swojej fizykoterapeutce Jack eskortuje go
z przygodami do aresztu. Obu goni ekipa narkobiznesmena. Pościgi, strzelaniny, humor, sprzedajne
FBI i rewelacyjny rap. I wszystko by było w porządku, bo uwielbiam filmy, które nie zatrudniają
zbyt dużo powierzchni mózgowej odpowiedzialnej za procesy kojarzenia i analizy faktów, gdyby
nie nadmiar przerysowań. Ktoś drżącymi rękoma w dokładnie ostatniej sekundzie przecina na
chybił trafił jeden z trzech kabli zegarowej bomby. Rzecz jasna ten właściwy. Samolot po
awaryjnym lądowaniu zawisa w stanie dynamicznej równowagi nad przepaścią, a każdy ruch
naszych bohaterów może spowodować jego osunięcie się w kanion Arizony. I tak dalej. Ale chyba
nie ma sensu, bym obrażał się na reżysera za niedocenianie mojej inteligencji. To po prostu kwestia
konwencji.
Bulletproof, reż. Elmer Bernstein, USA 1996, dystr. ITI.
Paweł Kwaśniewski
RP-CTR
Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.
© Archiwum GW 1998,2002,2004