ściągnij wersję pdf
Transkrypt
ściągnij wersję pdf
nr 19, maj 2007, www.zalew.art.pl w magazynie: 3: Tytułem wstępu felietony_felietony 4: Jak cię widzą, tak cię szanują. Iwona Owczarek 5: O gadaniu na temat sztuki. Maciej A. Cisowski 7: Szuflada. Patrycja Wadera” Ryszka “ art_zdarzenia 8: Co pani Geppert zaśpiewa?... Aniiiia 9: Warsztaty humanistyczne. Redakcja z I LO w Rybniku 10: Gdy życie staje się muzyką. Panna Meruś 11: Nie tylko magia koloru. Maciej Niemiec 12: Koncertowo w KC. Maciej Majewski rozmowy_na_dwie_głowy 12: Zawsze istnieje jakieś wyjście awaryjne... Maciej Majewski 14: Kodowanie. Piotr Żyła pasja_pasje 16: Różne oblicza pasji. Adam Marek zrecenzowane_książka 19: Bagienne zlepy... Katarzyna Szopa 20: A ja już nie chcę uciekać. Magdalena Gruda z_kamerą_wśród_ludzi 22: Pracownik miesiąca. Łukasz Grudzień 23: Za wolność naszą i waszą... Tomasz JuN'oR Tokarski pas_par_tu 24: Patrick Delaunay. Joanna Grabowiecka 25: Iva Kruczkowska. Redakcja z_pogranicza 26: O istocie literatury _ współcześnie. Marek Szulc 28: Człowiek w labiryncie własnych wyborów. Michał Idziaczyk muzyczne_wibracje 30: FALEQ _ new jazz. Anka Staniszewska 31: Przeciwko wszystkim. Andrzej Muflon” Kieś “ z_zagranicy 33: Teorie zielonego anioła. Agnieszka Błaszczyk 35: Z piastowskiej wieży. Anna Janiszewska 36: Tam, gdzie znika słońce _ część I. Marcin Sienko uwaga_zapowiedź 39: Dlaczego tańczę? Jadwiga Możdżer 41: Przecieki. Piotr Steczek 42: IX Rybnicki Festiwal Teatralny i Juwenalia 43: Zalewanie na okrągło 44: MILOOPA (PL) co_w_trawie_piszczy 45: Kalendarium wystąpili 48: Nasi autorzy zdj. Michał Jedynak kultury Rybnicki Magazyn Kulturalno-Społeczny, nr 19, maj 2007 Wydawca: Fundacja Elektrowni Rybnik, ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik; tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74; www.fundacja.rybnik.pl; e-mail: [email protected] Redakcja: ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik, tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74; e-mail: [email protected] ISSN 1895-0663 Nakład: 1200 bezpłatnych egzemplarzy Redaktor Naczelna: Katarzyna Dera Zastępca Redaktora Naczelnego, Korekta, Skład: Gabriela Dąbek Sekretarz redakcji: Dominika Rączka Projekt graficzny: Piotr Sobik Przygotowanie do druku i druk: INFOPAKT, ul. Przemysłowa 3, 44-203 Rybnik; tel. 032-423-85-90; e-mail: [email protected] Okładka: I _ Iva Kruczkowska, Maska II _ Iva Kruczkowska, Wampir III _ Iva Kruczkowska, Wandzia IV _ Iva Kruczkowska, Wiatowidy Wkładka: I _ Patrick Delaunay _ Billie Holiday w 1939 i po wojnie II _ Patrick Delaunay _ Monk przy klawiaturze (2a, 2b, 2c) III _ Patrick Delaunay _ Pit and Love IV_ Patrick Delaunay _ Smoke Wszelkie prawa zastrzeżone. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych artykułów. Zastrzegamy sobie prawo do zmian i skrótów w prezentowanych tekstach. „Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego” Miasto Rybnik Iva Kruczkowska, bez tytułu TYTUŁEM 2 czerwca rozpoczynamy Zalewanie na okrągło. Z wielką radością zapraszam wszystkich na szaleństwa w związku z drugą rocznicą powstania Zalewu kultury. Zdziwionym terminem, bowiem nie tak dawno, czyli w październiku 2006 roku, świętowaliśmy po raz pierwszy, oznajmiam, że każda pora na kulturalną zabawę jest dobra. A tak poważnie _ to wierzę, że znawcy tematu nie będą zbytnio zaskoczeni, ponieważ pismo powstało właśnie w czerwcu w 2005 roku. Poza tym jesteśmy przekonani, że nastroje już zdecydowanie letnie przyciągną większe rzesze uczestników. Będzie to też dwa tygodnie po Juwenaliach, którym zresztą Zalew kultury patronuje. Wszyscy w związku z tym będą już dobrze rozgrzani i skorzy do dalszego imprezowania. Forma naszego spotkania pod względem organizacyjnym będzie podobna do zeszłorocznej, czyli na godzinę 18.00 do Klubu Energetyka Fundacji Elektrowni Rybnik dowiezie Was darmowy zalewobus na artystyczno_kulturalno_muzyczno _rozrywkowe zdarzenia, po czym po 22.00 ponownie zalewobusem dojedziemy wszyscy na after party do centrum miasta na zorganizowany koncert. Szczerze wierzę, iż bawić się będziemy do późnych godzin nocnych w gronie entuzjastów pisma. Nie zabraknie konkursów, a co za tym idzie _ nagród i gadżetów związanych z Zalewem kultury. Wierzymy, że grono zainteresowanych imprezą stale rośnie. W zeszłym roku w samym Klubie Energetyka zgromadziło się ponad 300 osób. Z doświadczenia wiem, że wiadomość o imprezie wartej uwagi najlepiej rozchodzi się poprzez pocztę pantoflową i myślę, że zadowoleni ubiegłorocznymi obchodami przyprowadzą swoich znajomych. Mówiąc o sukcesach, nie można zapomnieć i o pewnego rodzaju wpadkach, jak opóźnienie czy też niedostateczna ilość miejsca w klubie na after party. Wzięliśmy Iva Kruczkowska, tkanina, bez tytułu Iva Kruczkowska, tkanina, bez tytułu WSTĘPU to wszystko pod uwagę i obiecujemy być „zwarci i gotowi”, czyli bardziej zorganizowani. W dziale uwaga_zapowiedź możecie zobaczyć już wstępną formę plakatu, który od połowy maja będzie rozklejany w różnych miejscach i będzie dokładnie informował o szczegółach. Podobnie rzecz ma się z ulotkami i wszelkimi informacji, które będą nadawane w rybnickich mediach dwa tygodnie przed Zalewaniem. Dodatkowo tydzień przed imprezą redaktorzy Zalewu kultury będę rozdawać w centrum miasta ulotki, zapraszając równocześnie na napoje niespodzianki, które za darmo będziemy serwować spragnionym. Redaktorzy_wolantariusze odpowiedzą również na wszystkie Wasze pytania związane z imprezą. Pamiętajcie 2 czerwca 2007 roku o godzinie 18.00 spotykamy się na art zdarzeniu Zalewanie na okrągło. Czy obiecujesz, że przyjdziesz Z A L E W A Ć razem z nami??? Z imprezowym pozdrowieniem Redaktor Naczelna Katarzyna Dera SPROSTOWANIE W odpowiedzi na list od organizatorów tegorocznej edycji „Czasu Kina”. W 16. numerze Zalewu Kultury zamieściłam krytyczny tekst na temat IV Podglądu Filmowego „czASKina”. Pragnę uściślić, iż tekst ten zawierał moją subiektywną opinię o imprezie i nie miał na celu kogokolwiek do niej zrazić ani tym bardziej do jej organizatorów. Wszystkie osoby, które ewentualnie poczuły się moją krytyką urażone, przepraszam _ nie było to moją intencją. Agnieszka Ogrodnik zalew kultury/maj 2007 3 felietony_felietony Jak cię widzą, tak cię szanują Ostatnio odnoszę wrażenie, że elementy etykiety językowej, kulturalnego zachowania ulegają zbytniemu rozluźnieniu. Najłatwiej można to zaobserwować w miejscach publicznych. Na przykład obecnie jeśli współpasażer chce zapalić, to nie pyta o zgodę kierowcy samochodu. Tak już się utarło, że niepalący się nie sprzeciwiają. Dlaczego? Pewnie powodem ich bierności jest brak asertywności. A to przecież palacze powinni czuć się zażenowani i zawstydzeni zaistniałą sytuacją! Kulturę zachowania możemy wyrazić słownie, werbalnie, choć nie tylko. Mamy jeszcze drugą możliwość. Nasze uczucia i emocje przedstawiają także gesty, czyny i mimika. One również stanowią o kulturze osobistej. Jak to się dzieje, że potrafimy je „czytać”? Skąd wiemy, że podniesienie ręki lekko w górę znaczy pozdrowienie i powitanie? Dlaczego na widok czyichś zmarszczonych brwi orientujemy się, że w tej osobie drzemią negatywne uczucia takie jak na przykład: złość, zdenerwowanie, oburzenie? Może odpowiedź znajdziemy w stwierdzeniu, że są to elementy już utrwalone zwyczajem, tradycją, z której wyrastamy. W tych gestach ukryte są nasze uczucia, poglądy. Dzięki nim wyrażamy nasze emocje. Jak twierdzi wybitny pedagog i socjolog _ Franciszek Adamski: Gdyby bowiem można było odłączyć jednostkę całkowicie od jej kultury i od jej społecznego dziedzictwa, stałaby się ona głupcem, żyjącym we własnym świecie bez bezkształtnych doznań, prymitywniej jednak niż zwierzęta, ponieważ zabrakłoby jej już przewodnictwa instynktu, który stanowi podstawę zachowania się zwierząt. Stąd więc wszelka ludzka społeczność, choćby najbardziej pierwotna czy barbarzyńska, stanowi jakąś kulturę i właśnie proces kulturowy czy też tradycja powołuje do życia społeczeństwo. Można pokusić się o stwierdzenie, że savoir_ vivre jest swoistym antidotum dla nieśmiałych. Gdyby jakiś nieśmiałek chciał wyrazić zainteresowanie pewną dziewczyną, nie musi wyrażać tego słowami. Wystarczy, jeśli wręczy kwiaty. W takim bezokazyjnym podarunku „odbije się” jego uczucie sympatii. Już kronikarz siedemnastego wieku _ Jakub Kazimierz Haur _ polecał dawać kwiaty: damom po kolędzie, po śmiguście każdy tym przysłużyć się może kawaler specjałem, ale podobno bardziej przy mięsopuście tulipanem. Minęły już czasy, gdy dzieci całowały w rękę rodziców, gdy należało uklęknąć przed przedstawi- 4 zalew kultury/maj 2007 cielem duchowieństwa. Powoli też do lamusa przechodzi zwyczaj całowania ręki kobiety przy powitaniu lub pożegnaniu (może rys. Iwona Woźniak i dobrze, bo to mało higieniczne!). A gdy już robi to wąsaty wujek z obślinionymi ustami (o zgrozo!), to zupełnie jest to pozbawione przyjemności. Nie da się jednak ukryć, że taki gest dżentelmena świadczy o jego szacunku do kobiety, a to zawsze plus w każdej zaistniałej sytuacji. Ostatnio byłam świadkiem pogadanki pewnych gimnazjalistów. Zlękłam się po usłyszeniu tylu wulgaryzmów! Gdyby brali udział w konkursie polegającym na ułożeniu zdania z jak największą ilością obelżywych słów, na pewno wygraną mieliby w kieszeni. Osoby wulgarne nie obrażają tylko swoich rówieśników. Coraz częściej mają czelność odnosić się wulgarnie do osób starszych czy swoich nauczycieli. Dziś wulgaryzmów nie używają tylko środowiska przestępcze. Co gorsza, sięgają po nie małoletni uczniowie szkół o bardzo wysokiej renomie. Najczęściej wulgaryzmy u nieletnich mają podkreślać ich _ rzekomą tylko _ dorosłość. Z kolei w mediach służą przede wszystkim prowokacji. Na wulgaryzmach nie powinno się budować przesłania. Niejedną myśl można wyrazić w sposób odpowiedni (kulturalny), a zarazem zdecydowany _ wcale nie trzeba zamieszczać steku brzydkich i obraźliwych słów. Każdy z nas chciałby spotykać samych kulturalnych, życzliwych ludzi. Sposób funkcjonowania społeczeństwa w dużej mierze zależy od naszego savoir_vivre'u. Przytoczony ów francuski termin oznacza wiedzieć jak żyć. Zatem nasza kultura osobista, to życie może ułatwić i ulepszyć. Dzięki rys. Lidia Kulas niej poznajemy drogowskazy tego wartościowego życia. Stare przysłowie jak cię widzą, tak cię piszą możemy uzupełnić: jak cię widzą, tak cię: szanują, cenią, poważają, traktują… Iwona Owczarek [email protected] felietony_felietony O gadaniu na temat sztuki Iva Kruczkowska, Zmierzch Gadanie o sztuce to gadanie szczególne, co mając za nic prawdę _ nie kłamie. Czy warto tak gadać? No, po prostu coś niesamowitego! Mówię ci, najlepszy film, jaki ostatnio widziałem. Niektórzy mówią, że za długi, ale ja tego w ogóle tak nie odczułem. Wspaniałe zdjęcia, jak nie z tej ziemi. No i aktorzy _ naprawdę dają z siebie wszystko. Koniecznie musisz zobaczyć ten film! Komu z nas nie zdarzyło się mówić w ten sposób? Słyszeliśmy niejeden hymn na cześć albumu, wystawy, filmu czy innego dzieła sztuki. Czytamy w prasie recenzje grzebiące lub wywyższające artystów, którzy, czy im się to podoba, czy nie, wychodząc ze swoją sztuką do szerszej publiczności, stawiają się na sąd opinii i gustów. Sam sąd wygląda jednak raczej jak targowisko, gdzie każdy każdego przekrzykuje i każdy sądzi, że ma rację. Proces zaś jest niczym ten ze słynnego dzieła Franza Kafki. Sądzony ostatecznie, mimo wysiłków i starań najmniej wie, a wyrok zapada nie wiadomo jak. Tak się dziwnie składa, że o sztuce każdy ma coś do powiedzenia. Twórca, odbiorca, krytyk, pani z kiosku. Sztuka jest zewsząd otaczana mgławicą wypowiadanych opinii. Kto by chciał w tym bezliku wypowiedzianych zdań wytyczyć granice prawdzie, ten musi odejść zniesmaczony i zawiedziony. W gadaniu o sztuce nie chodzi bowiem o prawdę. Jakoś radzimy sobie z odróżnianiem prawdy od fałszu w codziennych sytuacjach. Gdy zapytamy napotkaną osobę o godzinę i usłyszymy, że jest pięć po dwudziestej, a nas tymczasem opala słońce w zenicie, to wiemy, że napotkana osoba mówi nieprawdę. Tu problemy pojawiają się na tyle rzadko, że możemy z ufnością poruszać się w naszym zwykłym otoczeniu, bez paranoicznego strachu, że wszyscy wokół oszukują i spiskują przeciw nam. Ale co począć ze zdaniem typu: Ostatnia wystawa Bacona udowadnia, że jest on geniuszem. To zbiór arcydzieł, sztuka najwyższych lotów? Na pierwszy rzut oka, wszystko gra. Problemy zaczynają się, gdy pomyś- limy o tym, czy to zdanie jest prawdziwe. Nie sposób zweryfikować takiego zdania. Nie mamy przecież miarek do mierzenia poziomu geniuszu artystycznego ani wartości dzieł. Nie mamy miarek, ale mamy opinie. Sytuacja jest więc taka, że wartościujemy jakoś dzieła sztuki i samych artystów, ale w rzeczy samej nie wiemy, na jakiej podstawie to się odbywa. Więcej nawet, bo przecież z uwagą czytamy wypowiedzi krytyków, a niektórych cenimy niemal tak, jak samych artystów! Czy słusznie? Gadanie o sztuce to gadanie szczególne. Zdania, którymi wyrażamy nasze oceny względem jakiegoś dzieła są w logice tak zwanymi zdaniami intensjonalnymi. Pytając o to, czy takie zdanie mówi prawdę, pytamy nie o prawdziwość oceny czy sądu, ale o to, czy osoba wypowiadająca zdanie, naprawdę sądzi tak, jak mówi. Przykładowo, gdy mówię: Moim zdaniem, ostatni film Gibsona jest niewiele wartym filmidłem, to pytając o to, czy to zdanie jest prawdziwe, należy sprawdzać, czy ja rzeczywiście tak sądzę. Można podłączyć mnie pod wariograf i pytać o film Gibsona. Ostatecznie bowiem, mówiąc w przytoczony w powyższym zdaniu sposób, wyrażam tylko swoją opinię i nic poza tym. Nie ma w tym żadnej tajemniczości, a koniec końców, takie wypowiedzi mają podobny ciężar gatunkowy co mówienie o pogodzie. Lubimy dzielić się swoimi opiniami z innymi, więc czemu nie? Dzięki temu poznajemy gusta innych, niejako przedstawiamy się sobie nawzajem. Jest to gadanie dość niewinne, a zarazem najwyraźniej pożyteczne i przyjemne. Często jednak robimy pewien „skok”, który sugeruje nam, że nasze wypowiedzi mówią coś więcej, niż tylko, że mamy takie a takie zdanie na dany temat. Usuwam ze zdania rozpatrywanego powyżej pierwszą jego część i w rezultacie mam: Ostatni film Gibsona jest niewiele wartym filmidłem. Tak sformułowane zdanie mami nas swoją kategorycznością. Mówiąc dokładniej, zdanie takie wygląda na ekstensjonalne. Zdaje się, że ono mówi coś konkretnego o ostatnim filmie Gibsona. Czytający takie zdania można pomyśleć, że oto danemu dziełu sztuki przypisano jakąś ocenę czy wartość i że to ma istotne znaczenie. Więcej _ można przypuszczać, że takie zalew kultury/maj 2007 5 felietony_felietony zdanie jest prawdziwe lub fałszywe. Tymczasem bezsensownie byłoby nawet próbować takie zdania udowodnić! Wartości nie wiszą na dziełach sztuki jak metki (nie licząc aukcji oczywiście). Nie ma też „kamiennych tablic”, na których Bóg Sztuk Wszelakich wypisałby obiektywny „cennik” dzieł sztuki. To by było coś! Wyobraźmy sobie rozdział „rzeźba” i przykazania w stylu: Nie będziesz rzeźbił w pluszu, plastiku, mahoniu i soli, albo Czcij harmonię, wystrzegaj się nieporządku w dziełach swych… Mamy tu więc do czynienia albo z pseudozdaniami, albo z takimi zdaniami, których nie należy rozpatrywać jako prawdziwych lub fałszywych. Ich treścią, podobnie jak wcześniej, jest pewna opinia konkretnej osoby. Rozpatrywana oddzielnie nie daje się uwiązać prawdą czy fałszem. Jest charakterystyczne, że w przytłaczającej większości recenzji używa się właśnie takiego sposobu mówienia, rozdając kategorycznie razy i pochwały. Czytelnik ulega iluzji i gotów przyjąć te zdania o opiniach jakby były zdaniami o przedmiotach (czytaj: dziełach sztuki). Tak gadanie o sztuce maluje się w wojenne barwy i robi do nas miny, to poważne, to groźne. My zaś, odbiorcy, dajemy się zasznurować w gorset cudzych opinii z ufnością i pełnym przekonaniem. Można by jeszcze próbować bronić ważności gadania o sztuce twierdząc, że wypowiedzi krytyków są o tyle „prawdziwsze”, że sami krytycy są ludźmi mającymi szerszy od zwykłego śmiertelnika zasób wiedzy o sztuce i jej przejawach. Więcej czytają, więcej słuchają itd. Z punktu widzenia nauki zajmującej się prawdą, czyli logiki, nie ma to większego znaczenia, czy o swoich opiniach opowiada profesor literatury, muzykolog czy pani z kiosku. Prawdy to „nie rusza”. Zazwyczaj błędnie zakładamy, jakoby sztuka była taką samą dziedziną jak, powiedzmy, ekonomia. Bierzemy krytyków za pewnego rodzaju ekspertów w swojej dziedzinie. Jednak, gdy ekonomista doradza nam w sprawie wyboru funduszu emerytalnego, nie dzieli się z nami swoimi luźnymi przemyśleniami, tylko wnioskami opartymi na swojej wiedzy ekonomicznej. Krytyk jest w sytuacji odwrotnej _ nie może się oprzeć na wiedzy o wartościach estetycznych, bo takiej wiedzy de facto nie ma! (Estetyka nie jest tu żadnym atutem, bo nie jest nauką). Mówienie o dziełach sztuki jest oczywiście mówieniem o czymś równie realnym jak fundusze emerytalne, ale gdy na arenę wkraczają wartości, sprawa staje się niejasna i kłopotliwa. Nie wiemy, czy i jak owe wartości istnieją, i czy jest jakiś poprawny sposób przypisywania ich dziełom sztuki. Tak, czy owak, można jednak śmiało twierdzić, że widzenie w krytykach ekspertów w dziedzinie sztuki jest pewnym nadużyciem w stosunku do zna- 6 zalew kultury/maj 2007 czenia słowa „ekspert”. W zasadzie, w gadaniu o sztuce wszyscy są amatorami, co najwyżej mniej lub bardziej zaangażowanymi. Powtórzmy raz jeszcze. Mówienie o sztuce to szczególne gadanie. Nie oznacza to jednak, że gadać nie warto, albo, że jest to gadanie poślednie, ułomne jakieś. Szczególna rola całego dyskursu toczącego się o sztuce jest taka, że nawet jeśli jego przedmiotem są tylko opinie to jednak ma on wpływ na gusta tak odbiorców jak i twórców. Tym samym, mimo że toczy się on poza prawdą i fałszem, jest on ważnym elementem świata sztuki. Nie wiem, czy bez tego całego gadania sztuka byłaby lepsza czy gorsza. W końcu nie w tym leży sedno sprawy. Gadanie o sztuce jest jakby kołem zamachowym zmian, które nieustannie pchają sztukę ku nowym terytoriom, nie pozwalającym na skostnienie form i pojawienie się znudzenia. Opinie są czymś, co każdy z nas posiada. Niezależnie od ich prawdziwości, mają one wpływ na nasze życie, a wyobrazić sobie życia bez nich nie sposób. A co do krytyki, faktem jest, że nawet zdanie, które nie jest ani prawdziwe ani fałszywe, gdy zdaje się być solidnie uargumentowane, ma siłę przekonywującą. Gdy więc stajemy na targowisku zwanym krytyką w sztuce, pamiętajmy, że to gra w przekonywanie innych. Gra nadająca sztuce ruch, żywość i wzmagająca emocje. Wszyscy kochamy grać, więc gadajmy śmiało. Iva Kruczkowska, Joe 2 Maciej Andrzej Cisowski [email protected] zdj. Katarzyna Dera felietony_felietony Szuflada Czasami lepiej zastanowić się nad słowami, zanim je wypowiemy, zwłaszcza, jeśli dotyczą innej osoby. Nie czyń bliźniemu, co tobie nie miłe. Dla wielu z nas to takie przereklamowane... Ale czy słusznie? Otwieram szufladę, patrzę, a tam ja! Ktoś mnie zaszufladkował! Co to, to nie! Ja się nie zgadzam! Mnie nikt nie uprzedził! Ja to zgłoszę! No..., ale kto mógł być tak obłudny? Taki nieczuły? Z żalu nad własną niedolą aż przysiadłam, mimowolnie drapiąc się w kark. Myślę i myślę, ale nic mi do głowy nie przychodzi. Już miałam zadzwonić do przyjaciela, by mu się wyżalić, gdy nagle mnie napadnięto! Aż wstyd się przyznać, ale poległam po pierwszym uderzeniu w twarzo_czaszkę. Nieznany oprawca zwyciężył. Gdy odzyskałam przytomność, właśnie zapalał papierosa. Rozpoznałam go, a raczej ją. Była to Myśl! Odruchowo wstałam, by otworzyć okno i przewietrzyć zadymiony pokój. _ Siedź _ pomyślała głucho myśl. No to siedzę i drapię się po karku, a co się z procesem psychologicznym sprzeczać będę? Myśl tymczasem wyprodukowała porządną chmurę dymu i tak mi rzecze: _ Więc cię zaszufladkowali.... Niedobrze. A może i etykietkę przypięli, aaa? _ dopytywała się. Eee tam, etykietkę...bez przesady. Lecz nagle coś mnie tknęło. Co ten kark ostatnio mi spokoju nie daje? Łapię się więc za niego... Jest! Etykietka! Lecę do lustra, sprawdzam, co mi tam napisali... Ojejku. Ja im tego nie wybaczę! Lecę do drzwi, już klamkę łapię, gdy nagle słyszę znajome: _ Siedź _ z ociąganiem i niechętnie wykonuję polecenie. _ Czyli mamy też etykietkę..., no proszę... _ podsumowała Myśl. Kiwam głową i czekam na dalsze instru- kcje. Czasami łatwiej wykonywać czyjeś polecenia niż samemu podjąć działanie. Po krótkim czasie Myśl pomyślała: _ Tak to jest, jak się ludziom etykietki przypina. Przypną i tobie. A ja przypomniałam sobie wszystkie osoby, którym bez namysłu taką etykietkę ofiarowałam. _ Zajrzyj do szuflady _ nie dawała za wygraną Myśl, a mnie ciarki przeszły. Otwieram, zaglądam, a tam tłumek! U mnie w szufladzie! Przyglądam się uważniej, a to ci, których zaszufladkowałam. Z pokaźnym rumieńcem wyciągam ich z szuflady i wypuszczam na wolność. Otwieram okno, by wywietrzyć pokój z dymu po papierosach, biorę nożyczki i wychodzę do miasta, ktoś ludziom te etykietki poodcinać musi..., może w drodze rewanżu odetną i mi? Patrycja „Wadera” Ryszka [email protected] zalew kultury/maj 2007 7 art_zdarzenia Co pani Geppert zaśpiewa? _ parę słów o koncercie w Rybnickim Teatrze Adam Nowak, lider zespołu RAZ DWA TRZY podczas koncertu na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Artystycznej OFPA 2007 w Rybniku, zwrócił uwagę, że powinno się przyśpieszać tempo swoich utworów proporcjonalnie do swojego wieku i doświadczeń. To była bardzo luźna refleksja, ale myślę, że można ją potraktować uniwersalnie i uznać za zasadę nie tylko w kwestii tempa i rytmu. Młodzi ludzie, którzy próbują swoich sił powinni najpierw nauczyć się sztuki czynienia małych kroków (Antonie de Saint_Exupery), zaczynać powoli, rozwijać się stopniowo. Pozwala to zachować siły i nie grozi natychmiastowym wyczerpaniem. To zresztą z ogólnej perspektywy może być nie tylko zasadą artysty, ale każdego człowieka… Czy tę zasadę zna także Edyta Geppert? W niecały rok po wydaniu swojej nowej płyty Śpiewam życie, nagranej z zespołem KROKE, pani Geppert wystąpiła na scenie Teatru Ziemi Rybnickiej. Ostatni dzień marca był dla mnie długo wyczekiwaną chwilą. Podobał mi się repertuar z nowej płyty, a charakterystyczne brzmienie zespołu KROKE stało się dla mnie rozpoznawalne. Moja ciekawość walczyła z czasem. Koncert na żywo o wiele wyraźniej niż płyta nagrywana w studiu ujawnia profesjonalizm muzyków. Z nastawieniem, można powiedzieć badawczym, usiadłam na widowni. Chciałam zobaczyć, a raczej usłyszeć zespół KROKE, porównać to, co znajduje się na płycie z tym, co sobą zaprezentują na scenie. Jak radzą sobie z improwizacją? Interesowało mnie również jak z nowym, muzycznym wyzwaniem poradzi sobie Edyta Geppert, zawsze otoczona świetnymi muzykami. Współpraca z Krzysztofem Herdzinem, która rozpoczęła się w 2002 roku sprawiła, że pani Geppert stała się bardziej otwarta na nowości. Muzyka żydowska, cygańska zawsze miała swoje miejsce na jej płytach, ale dopiero Śpiewam życie ujawnia w pełni jej pasję do tego typu muzyki. Co pani Geppert zaśpiewa? Jaki skład będzie jej towarzyszyć? Na scenie pojawili się: Tomasz Grochot (perkusja), Tomasz Lato (kontrabas elektryczny), Jerzy 8 zalew kultury/maj 2007 Bawoł (akordeon) oraz Tomasz Kukurba (altówka elektryczna). Recital był starannie przemyślany. Początek i koniec łączyła w całość piosenka Śpiewam życie, którą najpierw wykonał w wersji tylko instrumentalnej zespół KROKE, a zamykając koncert zaśpiewała ją Edyta Geppert. Nie znałam wcześniej tego zespołu, nie miałam pojęcia, że ich popularność ma korzenie nie tylko w zamiłowaniu do tradycji i melodyjności, ale także, jak się okazało, w pasji do nowatorstwa. Pani Geppert w podziękowaniach, znajdujących się na jej nowej płycie mówi, że współpraca z muzykami łączącymi mistrzowskie opanowanie instrumentów z rzadko spotykaną wrażliwością na słowo to iście królewski dar losu. Cały koncert stał się jedną całością, jedną melodią zdarzeń, jedną treścią wyśpiewanego życia. Spontaniczność i wyrafinowana improwizacja w doskonale przygotowanych aranżacjach nie pozwalały nudzić się licznej publiczności. Ciekawe rozwiązania muzyczne, które można wysłuchać na płycie, podczas koncertu stały się jednym wielkim manifestem umiejętności i twórczości, jakie reprezentuje sobą zespół KROKE. Pani Geppert zaśpiewała utwory z nowej płyty, a także kilka starszych piosenek. Na koncercie przekonała nas, że dobrze czuje się w klimatach muzyki tradycyjnej. Warto przyśpieszać stopniowo, zwiększać tempo stopniowo. Edycie Geppert to się udało, co dwa lata nowa płyta, coraz ciekawsze aranżacje muzyczne. Bez wątpienia rozwój muzyczny w poezji śpiewanej jest jedną z najważniejszych spraw, obok wyboru tekstu. No właśnie, a co z treścią pani Geppert? Na płycie pojawiają się utwory Andrzeja Poniedzielskiego, Jacka Cygana oraz wielu nowych autorów, ale trudno mówić tutaj o liryczności, jaka cechuje wcześniejsze płyty. Na płycie dominuje muzyczna strona, w którą włożono wiele pracy i pomysłu, natomiast głębia tekstów… no cóż, zawsze można wrócić do starszych płyt. Aniiiiia art_zdarzenia Warsztaty humanistyczne 7, 8 i 9 marca najczęstszym tematem rozmów w Zespole Szkół im. Powstańców Śląskich była tożsamość. Dlaczego? Już po raz drugi odbyły się tam warsztaty humanistyczne, a w tym roku przebiegały właśnie pod hasłem Tożsamość podmiotu w kulturze dawnej i współczesnej. Co ciekawe, zajęcia nie były przeznaczone tylko dla uczniów tej szkoły, zaproszenia trafiły także do rąk młodzieży z innych liceów ogólnokształcących. O wyborze tematu zadecydowała popularność pojęcia tożsamości. Według organizatorów zagadnienie to stosunkowo często pojawia się w dyskursie naukowym i publicystycznym, dlatego warto mu się przyjrzeć. Jednocześnie na temat tożsamości nie dyskutuje się wcale tak łatwo. Na warsztaty organizatorzy zaprosili naukowców z Uniwersytetu Śląskiego: prof. dr. hab. Tadeusza Miczkę, dr hab. Danutę Opacką_Walasek, dr Edytę Koreptę i dr. Bogusława Dziadzię. Specjaliści w dziedzinie filmu, literatury i mediów dzień po dniu przybliżali uczestnikom problem tożsamości w kulturze, głównie tej kształtującej się po II wojnie światowej. Pierwszego dnia warsztatów odbyła się m.in. projekcja filmu Agnieszki Holland Europa, Europa. Kanwą scenariusza tego filmu jest biografia Salomona Perela. W czasie wojny żydowski nastolatek ma wiele szczęścia, mimo że kolejno trafia w ręce Sowietów, a potem Hitlerowców, uchodzi cało. Dzięki niewyjawieniu swojej narodowości i cudownemu zbiegowi wydarzeń staje się nawet ulubieńcem Niemców. Akcja filmu prowokuje do pytania: kim naprawdę jest główny bohater?; za kogo się uważa?; czy jest Żydem, Polakiem, komunistą, nazistą, może po prostu Europejczykiem? W analizie tego dzieła filmowego pomógł prof. Miczka. Następnego dnia uczestnicy warsztatów m.in. wysłuchali wykładu z analizy dzieła literackiego, który wygłosiła dr Opacka_Walasek, przyglądając się tożsamości w poezji Zbigniewa Herberta oraz uczestniczyli w zajęciach poświęconych zagadnieniu tożsamości w teatrze, które poprowadził mgr Tomasz Kireńczuk z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obejrzeli także spektakl Noc na podstawie prozy A. Stasiuka w wykonaniu zespołu teatralnego z I LO w Rybniku. W ostatnim dniu imprezy dr Edyta Korepta analizowała teksty pisarzy śląskich, a dr Bogusław Dziadzia omówił wpływ mediów na kształtowanie się tożsamości. Na zakończenie warsztatów odbyły się zajęcia taneczno_ruchowe. Jak na razie, warsztaty w Powstańcach są jedynymi spotkaniami humanistycznymi dla uczniów liceum na Śląsku. Ciekawa jest też formuła zajęć _ to zetknięcie się zarówno z filmem, teatrem, literaturą, jak i tańcem. Warsztatom towarzyszył także konkurs literacki i plastyczny, w którym nagrody otrzymali: Szymon Stoczek (IV LO), Judyta Grzesik (VII LO), Macieja Marcisz (I LO), Paulina Nowacka (II LO w Raciborzu). To na pewno nie ostatnia edycja warsztatów. Już zapraszamy na kolejne, a w tym roku dziękujemy Elektrowni „Rybnik” S.A. za objęcie patronatu nad całą imprezą _ dodają organizatorzy warsztatów. Redakcja z I LO w Rybniku Maciej Marcisz, zdobywca nagrody w konkursie literackim, odbiera nagrodę z rąk p. Joanny Mikszty, organizatorki warsztatów. Fragment spektaklu Noc wg A. Stasiuka, przygotowanego przez zespół teatralny I LO. zalew kultury/maj 2007 9 art_zdarzenia Gdy życie staje się muzyką Tomek jest kultowy. Nie jest to opinia piszczącej szesnastolatki, której podobają się starsi panowie z gitarą. Te słowa wypowiedzieli równie kultowi i twórczy jak on muzycy (Brylewski, Grabaż itp.). Ja, mimo że w najlepszych czasach twórczości TILTU czy BRYGADY KRYZYS słuchałam jedynie bitu serca mojej matki, (ale nie jestem już nastolatką i nie piszczę...), nie wierzę im na słowo. Bowiem kiedy dawno temu odkryłam tę muzykę, okazało się, że bez artykulacji można być o tym przekonanym... Po tym wstępie osłabiające byłoby rozwodzenie się nad takimi faktami: Kulturalny Club, 29 marca, piwo, po 5 zeta, a i tak było atrakcyjnie, i że koncert się opóźnił.... Na zasadniczą uwagę zasługuje oczywiście żywa legenda polskiej sceny muzycznej (począwszy od końca lat 70.) _ Tomek Lipiński. Zacznę jednak od równie istotnej publiczności, dla większości której ta postać jest uosobieniem ich młodzieńczego światopoglądu. Obecnie swoją prozę życia piszą pod natchnieniem pracy, domu, pieluch i rachunków, a nadal pamiętają teksty piosenek. Nie mniej jednak oprócz starszej młodzieży spodziewałam się także tzw. klimatów w okolicach mojego wieku, a tymczasem młodsze pokolenie w większości zasilały przypadkowo przybyłe osoby, jak na moje wredne oko, zupełnie nie kumate (może liczyły na przyjazd dawnej chórzystki Kayah). Tomek Lipiński nie jest gwiazdorem, ale kultowy jest na pewno. A przy tym to zupełnie normalny człowiek (szok?), nie stwarzający żadnego dystansu. Chętnie rozmawiał z wszystkimi, a wszyscy z nim. Okazywał radość z takiego odbioru koncertu i specjalnie nie unikał późniejszego osaczenia (autografy, fotki, umizgi i sto pytań do...). Zaskakujące jest to, że przeszło pięćdziesięcioletni facet zachowuje się bardzo chłopięco. Zapewne na ogół należy spodziewać się sadzonych mądrości wielkiego CHE. Wystarczy czasem posłuchać Hołdysa _ przy całym szacunku i mimo wesołej brody, trochę razi ta kreacja na mentora polskiej muzyki. Natomiast Lipiński zachował ten młodzieńczy feeling i dlatego ludzie do niego lgną. Przy okazji nie wydał się znużony graniem starych kawałków (nota bene Radioaktywny blok akustycznie brzmi równie energicznie, co oryginał) i graniem w ogóle; zapowiedział pojawienie się niebawem nowego, solowego materiału. Mimo że BRYGADA 10 zalew kultury/maj 2007 KRYZYS do tej pory grywa koncerty, jest jedną z najbardziej oszczędnych kapel w zakresie nagrywania płyt, ale myślę, że to także składa się na jej kultowość (dla przykładu do dziś słucha się i pamięta jedyną płytę Klausa Mitffocha...., a było to lata temu). Może, jak podobnie w przypadku KRYZYSU, doczekamy się tribute to Brygada Kryzys albo Tilt, co zawsze jest wyrazem hołdu oddanego zasłużonej kapeli, której twórczość już nie podlega krytyce. I dla kogo ja to wszystko piszę? Nie obraźcie się, ale dla siebie. Pewnie ten tekst nie okaże się sercochwytalny i nie spodziewam się, że wszyscy nagle zaczną odkurzać stare płyty. Wiem tylko, że gdybym pominęła ten temat, czułabym się struta ignorancją własnych potrzeb... Nadarzyła się okazja i w końcu mogę się przyznać, że wolę być do tyłu: Obstawiam stare numery; miłość i prawda, nie hamburgery (tym razem HURT). Obecnie w mało urokliwej erze kieszonkowych sprzętów i Internetu brakuje szans na rozwijające szukanie, bo wszystko podane jest na tacy (także jako dodatek do gazety dla kur domowych). A kiedyś było tyle radochy w szukaniu płyt, a potem słuchaniu ich z namaszczeniem. Koncert Lipińskiego mnie pocieszył. Jak mało który z długogrających muzyków jest orędownikiem autentycznej i nieprzemijającej pasji. I życie naprawdę może stać się muzyką... Niekoniecznie wirtualną. I nie muszę się ścigać. Zresztą i tak słabo biegam. Beata Tomas, Gitarzysta Panna Meruś [email protected] art_zdarzenia Nie tylko magia koloru W drodze na wernisaż miałem obawy, lekką dozę niepewności. Jak duże będzie zainteresowanie wystawą, jaki będzie odbiór naszych prac...? Wchodząc do pomieszczenia galerii Oblicza przekonałem się o bezzasadności tamtych myśli. Bowiem pierwszy raz w Rybniku na wernisażu zebrało się tak liczne grono odbiorców sztuki. Dalsze wrażenia utwierdzały mnie w pozytywnym odbiorze wystawy prac uczniów p. Grażyny Zarzeckiej _Czech. Dla porządku _ wernisaż odbył się 12 kwietnia w galerii Oblicza funkcjonującej w Teatrze Ziemi Rybnickiej. Obrazy same świadczą o sobie. W ich doborze na wystawę nie szukano podobieństw w sposobie przekazu, ani podobieństwa w treści. Dlatego wystawa jest różnorodna. Jest to jednak atutem, a nie rzeczą świadczącą przeciwko niej. Została ukazana tutaj przekrojowo twórczość młodych ludzi. Począwszy od osób stawiających swoje pierwsze kroki w świecie sztuki (z dużym powodzeniem) po osoby, które w najbliższej przyszłości starać się będą o przyjęcie na Akademię Sztuk Pięknych. Pani Grażyna Zarzecka_Czech nie jest bowiem tylko świetnym artystą plastykiem, ale również niezrównanym pedagogiem. Dzięki swojej otwartości oraz autentycznej radości czerpanej z pracy, grono jej uczniów stale się powiększa. Nie tylko tu w Rybniku, ale również w Wodzisławiu. Według p. Zarzeckiej_Czech kardynalnym błędem jest narzucenie sposobu patrzenia, pojmowania świata. Każdy sam poprzez obserwację oraz interpretację odkrywa swoje artystyczne „ja”. Zadaniem artystki jest tutaj tylko (bądź aż) podpowiadanie, kierunkowanie. To właśnie dzięki tej metodzie rozwijają się kolejne osobowości, które z powodzeniem wkraczają w świat sztuki. Pani G. Zarzecka_Czech przygotowuje bowiem młodzież do egzaminów wstępnych na ASP. Liczba osób, które na przestrzeni lat dostały się na Akademię świadczy o kunszcie artystki. Wystawa jest mocno zróżnicowana, przez co staje się ciekawsza. Zostały przedstawione tutaj pastele, szkice, malarstwo akwarelowe, temperowe oraz akrylowe. Każda praca przemawia do odbiorcy w inny sposób. Taki jest również cel tej wystawy. Nie tylko by zaprezentować zróżnicowaną twórczość młodych ludzi, ale również by rzucić wyzwanie odbiorcy oraz by skłonić go do patrzenia oraz dokonania własnej interpretacji. Maciej Niemiec [email protected] Zdjęcia: Piotr Niemiec zalew kultury/maj 2007 11 art_zdarzenia / rozmowy_na_dwie_głowy Koncertowo w KC zdj. R. Walendzewicz 22 marca do Rybnika zawitał ze swoim bandem jeden z najlepszych polskich basistów, „polski Marcus Miller” _ Wojciech Pilichowski. Skład jego zespołu uzupełnili: Bartek Papierz _ gitara; Wojciech Olszak _ pianino; Kamil Barański _ klawisze oraz Radosław Owczarz _ perkusja. Koncert wypadł znakomicie, szczególnie jeśli chodzi o popisy solowe. Pilichowski po raz kolejny dał przykład mistrzowskiej gry na basie. Nie zabrakło utworów właściwie ze wszystkich solowych płyt basisty. Funkowe szlagiery Slap Machine, Marcus i Bass Dance, czy bardzo mocno przearanżowana (w stosunku do oryginału) wersja Message In The Bottle THE POLICE dopełniły program. Muzyk nie miał problemu z zachęceniem publiki do zabawy, bo dźwięki wypływające spod palców jego rąk i nóg (i jego muzyków) same zmuszały do ruszania się. Był to jeden z najlepszych i najlepiej nagłośnionych koncertów polskich wykonawców, jaki widziałem w ostatnich miesiącach. Wielkie brawa dla Kulturalnego Clubu za ściągnięcie do Rybnika „Pilicha” na koncert! Z kolei 17 kwietnia do KC zawitał Fisz. Wspo- magany przez swojego brata _ Emade (sampler) i kumpla Envee (klawisz Moog'a, adaptery) zaprezentował set w przeważającej części opierający się o materiał z ostatniej płyty zatytułowanej 13 Piątek. Można zatem było usłyszeć Goryla, Jesteście Gotowi, singlowe Nie Bo Nie, czy odśpiewaną częściowo wraz z publiką Imitację. Nie zabrakło jednak również starszych utworów takich jak Dynamit, Polepiony, czy znany z projektu Fisz/Envee _ Chodźmy w deszcz. Fisz jako jeden z nielicznych eksperymentatorów na polskiej scenie hiphopowej zaprezentował przekrój swoich możliwości wokalnych i werbalnych. Momentami wydawało się, że artysta bierze udział w bitwie freestylowej. Wraz z Emade i Enveem pokazali, jak świetnie można się bawić muzyką i jak naturalnie improwizować w nawet najprostszych z pozoru tematach muzycznych. A publika, która wypełniła tego wieczoru Kulturalny Club, pomimo dusznej aury, też nie mogła narzekać. Maciej Majewski [email protected] Zawsze istnieje jakieś wyjście awaryjne... Grają od niedawna. 3 marca zagrali pierwszy koncert w Palecie, zakończony ciekawym jam session. Parę dni później udało mi się namówić na rozmowę Krzyśka Skrzypca _ wokalistę i twórcę zespołu WYJŚCIE AWARYJNE. Maciek Majewski: Skąd wzięła się nazwa WYJŚCIE AWARYJNE? Krzysiek Skrzpiec: Przez cztery lata grałem w kapeli ESTA, będącej starym składem innej rybnickiej kapeli _ PORNOGRAFITTI. Sporo koncertowaliśmy na Śląsku. Nagraliśmy płytę demo w Domu Kultury w Chwałowicach, ale jako że byłem najmłodszym członkiem zespołu, a moi koledzy byli dużo starsi 12 zalew kultury/maj 2007 ode mnie, nie mogliśmy się dogadać na wiele tematów. Rozstaliśmy się w dość niemiłej atmosferze. Później szukałem składu na nowo. Mając dorobek piosenkowy i tę demówkę, postanowiłem przearanżować wszystko. Pierwszą osobą, którą zaprosiłem do zespołu był Andrzej (Drozd, gitarzysta _ przyp. M. M.). Następnie doszedł obecnie były basista Kornel (Król _ przyp. M. M.). Po nim pojawił się Marcin (Hurtig _ przyp. M. M.). Dołączył też do nas Adaś (Porwoł, gitara _ przyp. M. M.), który wniósł sporo ciepła do naszej muzyki. Mieliśmy też perkusistkę, która jednak nie sprostała naszym wymaganiom muzycznym i teraz mamy nowego perkusistę (Radosława Fińskiego _ przyp. M. M.). Wszystkie pio- rozmowy_na_dwie_głowy senki z demówki przerobiliśmy pod klimaty punk/ reggae/ska. Natomiast nazwa WYJŚCIE AWARYJNE powstała nieco znienacka, ponieważ mieliśmy zagrać koncert w Palecie, musieliśmy coś wymyśleć na szybko i wymyśliliśmy tę nazwę. M. M.: A strona tekstowa? Podczas koncertu usłyszałem dość ciekawe liryki. Czy to Twoje autorskie teksty? K. S.: Tak. Sam piszę teksty. Do mojej muzyki włączam też dużo elementów śpiewu klasycznego, gdyż taką formą wokalną również się zajmuję. Parę lat temu śpiewałem operowo jako solista w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. Potem miałem krótką przerwę i teraz znów wróciłem do ćwiczenia klasycznego i staram się dołączyć tę linię klasyczną do muzyki rozrywkowej. M. M.: Część zespołu WYJŚCIE AWARYJNE to muzycy grupy SOUND SABOTAGE? Słyszałeś ich wcześniej? K. S.: Tak, słyszałem wcześniej SOUND SABOTAGE. Podoba mi się. Generalnie lubię każdą muzykę, która jest grana od serca. Nie podoba mi się z kolei to, że wielu muzyków gra w różnych kapelach równocześnie. Zawsze chciałem jako wokalista mieć muzyka w zespole tylko dla siebie. Chyba każdy wokalista dąży do tego, żeby jego muzyk grał tylko u niego. Jeżeli ktoś gra równocześnie w innym zespole, to wnosi wiele nurtów muzyki, która może nie podobać się innym. W WYJŚCIU AWARYJNYM natomiast stworzyliśmy sobie taką fajną atmosferę, że nie ma u nas dyktatury z mojej strony. Jest pełna demokracja. Każdy gra to, co mu leży na serduchu i w duszy. M. M.: Nasuwa się zatem pytanie: Czy WYJŚCIE AWARYJNE jest projektem pobocznym, czy jest to pełnoprawny zespół? K. S.: To jest stuprocentowy zespół, który będzie szedł własną drogą. Rozmawialiśmy o tym w grupie. Ja oprócz tego zespołu nagrywałem solowy materiał w Tychach. Była to muzyka bardziej rozrywkowa, idąca w stronę pop rocka. Jednak zrezygnowałem z tego projektu, by móc skupić się wyłącznie na działalności w WYJŚCIU AWARYJNYM. M. M.: Planujecie jakieś nagrania? K. S.: Nagrywamy w studiu muzycznym w Tychach. Studio nazywa się „Fabryka Dźwięku”. Tam nagraliśmy pierwsze numery m.in. Gadu Gadu i Słońce Nocą. Wzbogaciliśmy je o elementy reggae i ska, ale klimat został zachowany. Będzie to pełnowymiarowy materiał. Planujemy też nieco większy nakład, niż zwykle mają tego typu wydawnictwa. Jest to związane z naszym cichym sponsorem, którego nie chcę w tej chwili ujawniać. M. M.: Na pewno macie w planach koncerty... K. S.: Tak, planujemy koncerty. Teraz jest organizo- wany festiwal wymienny Polska_Czechy przez Dom Kultury w Chwałowicach, w którym mamy próby. Odbędzie się on na przełomie sierpnia i września. Zostanie powołana niezależna komisja muzyczna, która ma za zadanie przesłuchać około czterdzieści płyt różnych zespołów, ocenić je i następnie wybrać dwadzieścia, które usłyszymy na dwóch koncertach. Pierwsza dziesiątka zagra tu w Rybniku, a druga na wymianie w Czechach. Z tych dwudziestu zostanie wybrana dziesiątka najlepszych, które w połączeniu z zespołami z Czech zagrają na zmianę. Pięć najlepszych zespołów nagra rockową składankę polsko _czeską. Festiwal dotyczy wszystkich zespołów z województwa śląskiego. M. M.: Jest takie zjawisko, które nazywa się Rybnicka Amatorska Scena Muzyczna. Wiele rybnickich zespołów jest jej częścią. Jak Wy się na to zapatrujecie? Planujecie do niej przystąpić? K. S.: Tak, chcielibyśmy być częścią tej sceny. Z chłopakami z zespołu jesteśmy tego samego zdania, że fajnie byłoby się obudzić któregoś dnia i nie iść do pracy, tylko pójść na próbę czy zagrać koncert. Fajnie byłoby być częścią jakiejś sceny, dlatego chcielibyśmy dołączyć do RASM-u. M. M.: Najbliższe plany? K. S.: Kończymy płytę. Niebawem ruszy nasza strona internetowa, a wkrótce ruszamy z koncertami po całym województwie śląskim. M. M.: Życzę zatem powodzenia! K. S.: Dzięki bardzo! WYJŚCIE AWARYJNE: Krzysztof Skrzypiec _ vocal Andrzej Drozd _ gitara Marcin Hurtig _ bas Adam Porwoł _ gitara Radosław Fiński _ perkusja Maciej Majewski [email protected] zalew kultury/maj 2007 13 rozmowy_na_dwie_głowy KODOWANIE Rozmowa z Kacprem Graczykiem _ twórcą muzyki elektronicznej, prezentującym owoce swojej pracy w projekcie Kodowanie. Piotrek Żyła: Jak zaczęła się Twoja przygoda z tworzeniem muzyki i co skłoniło Cię do korzystania z komputera jako instrumentu? Jakie były Twoje inspiracje i jak one wyglądają teraz? Kacper Graczyk: To coś siedziało już we mnie od najmłodszych lat. Wiem, że to brzmi trochę patetycznie, ale od małego nuciłem sobie melodie, robiłem beatboxy i trochę podśpiewywałem. To się wiąże z domem. W domu słuchało się dużo muzyki. Ojciec w tygodniu zarażał rockiem: Queenami, Merylion, U2, Andersonem, Okudżawą, Niemenem, SBB, muzyką z Miasteczka Twin Peaks itp.; a weekendami muzyką chóralną, Bachem, Haydnem, Chopinem, Musorgskim. Mama natomiast jest dyrygentem. Była nim od kiedy pamiętam (śmiech). W swojej pracy prowadziła różne chóry, a ja jeszcze jako mały pędrak, gdzieś tam, między nogami się plątałem i coś tam próbowałem z tego dla siebie uskubnąć. Mama mnie nie posłała do szkoły muzycznej i pewnie to jest jeden z powodów wybrania komputera (śmiech) _ pewnie chciała mi oszczędzić trochę dzieciństwa, nie chciała mi wytaczać ścieżki życiowej, sam miałem wybrać. Dziś trochę żałuję z jednej strony, ale tak naprawdę jestem jej niezmiernie wdzięczny _ mogłem wybrać i sam od siebie pokochałem pianino i mam motywację do jakiegokolwiek działania i pracy nad sobą. A potem był ogólniak i chciało się grać we wszelakich kapelach. Pojawił się industrial i metal 14 zalew kultury/maj 2007 w moim życiu: NINE INCH NAILS, DEFTONES, SEPULTURA. Ale nie zapominałem o korzeniach z dzieciństwa, ani o gangsta rapie, ani o punku, ani o muzyce, która była zawsze obecna w domu. To jest ważne, żeby czerpać z wszystkiego, czego się słuchało w przeszłości i ta maksyma, choć przez długi okres nieuświadomiona, siedziała mi głęboko pod skórą. Nie potrafiłem na niczym grać _ zazdrościłem kumplom ze szkoły muzycznej i kolegom _ domorosłym gitarzystom wychowanym na seek and destroy. Mogłem tylko śpiewać. Więc zacząłem. Były pierwsze próby koncerty, plany _ była kapela PI. Ale byłem tam skrępowany _ musiałem się uwolnić: chciałem komponować i powoli coraz to nowa muzyka mnie inspirowała, pojawił się new jazz pojawiła się electronica w moim życiu. Zacząłem szukać. Potrzebowałem narzędzia, które pomoże mi do czasu kiedy nie będę sprawnym klawiszowcem. I znalazł się komputer. Właściwie to wpierw był multiefekt wokalny digitecha vx_400, a do niego dodany program do rejestrowania. Miałem stary keybord yamachy podpiąłem mojego vx_400 na wyjściu i nagrałem pierwsza płytkę: odpływając. Śmieszną historią jest to, że moim pierwszym narzędziem na komputerze, przy pomocy którego zacząłem komponować był program do ripowania płyt i rejestrator dźwięku Windowsa _ to była katorga (śmiech), nawet nie zdawałem sobie sprawy jeszcze wtedy, że był już cool edit, rebirth albo fruity loops… Komputer jest niesamowicie plastycznym narzędziem w dzisiejszych czasach. Może być niezwykle sprawnym samplerem, syntezatorem, maszyną rejestrującą i efektem. W zasadzie nie odbiega rozmowy_na_dwie_głowy jakością brzmienia aż tak znacząco od syntezatorów hardwerowych. Kiedy podepniesz nawet najgorszą kartę dźwiękową, możesz osiągnąć naprawdę ładne i fajne brzmienia (oczywiście nieprofesjonalne). Synthy komputerowe mają też często świetną i innowacyjną formę obsługi, a dzięki kontrolerom midi możemy je prawie poczuć, kręcąc gałkami wte i wewte (śmiech). A przede wszystkim są dużo tańsze lub wręcz dostępne za darmo. Kiedy nagrywałem tę ostatnią płytkę, bardzo mnie inspirowała muzyka poważna _ Strawiński, Sibelius, Musorgski, ale także Stockhausen, muzyka aleatoryczna, ścieżka dźwiękowa z Planety Małp (z tej pierwszej, oczywiście), Solarisa. Oczywiście też cała gama elektronicznych gwiazd: Ulver, Autechre, Aphex Twin itp. Tak naprawdę to cała ona jest czymś inspirowana, przesiąknięta tym, czego nasłuchałem się w życiu. P. Ż.: Jak w Twoim przypadku przebiega proces twórczy? Jak przebiegał przy pracy z La postmodernitate mundi? K. G.: Najprościej na to pytanie można odpowiedzieć: za każdym razem trochę inaczej. Kiedy nagrywałem La postmodernitate mundi wiedziałem, że chcę zrobić coś spójnego, ale też nie chciałem popaść w monotonię. Praca trwała około roku. Niektóre numery pojawiały się w blokach, tzn. wiedziałem, że potrzebuję jakiegoś specjalnego klimatu i eksperymentowałem. Dzięki temu tworzyły się pomysły na kolejne aranżacje i nowe utwory, kolejne tematy. Kiedy główny materiał płyty zaczął się klarować, przychodził czas selekcji i szlifu. Pierwszy obraz cd pojawił się przed Heineken Music Festiwal w 2006 roku, ale nie byłem z niego do końca zadowolony. Płyta mi się trochę rozjeżdżała _ była bez jaja. Przede wszystkim nie było numeru 2 i 3, zamiast nich płyta zaczynała się chorą, przydługawą, ambientową karuzelą, a na miejscu trzecim był dość taneczny utwór (nie do końca pasujący do konwencji cd). Poza tym płyta miała nieco inny układ utworów, a więc i efemeryczne zdanie trochę inaczej brzmiało (śmiech). Porozdawałem parę kopii cd na Heinekenie (około 50), ale wciąż nie byłem zadowolony z całokształtu. Więc skomponowałem dwa cięższe numery. Tu praca była błyskawiczna. Od razu wiedziałem, co chciałem i czego potrzebowałem _ sześć dni w odosobnieniu i pełen mix był gotowy. Potem jeszcze taki pseudo master na monitorach kumpla (2_3 dni) i gotowe. Kiedy komponuję albo piszę, szukam sobie często tematu, myśli lub klimatu, jaki chciałbym aby odbiorca złapał. W pewien sposób całą rzecz sobie wizualizuję, szukam tego czegoś, co można by objąć jednym spojrzeniem. Pracuję kompleksowo, by tak rzec myślę albumami, opowiadaniami. To myślenie albumami może też przejawiać się w pracy nad pojedynczym utworem, w końcu żyjemy w czasach cyfrowych i nie musimy się przejmować tym, że album trwa tylko 30 minut z 80, że coś marnujemy albo wciskamy półprodukt. Stronię od dawania ludziom czystego eksperymentu, tzn. czegoś, co nie jest jakoś tam przetrawione, emocjonalnie lub intelektualnie (choć często mnie ciągnie w stronę improwizacji). Uważam też, że koncert i płyta rządzą się trochę innymi prawami (na koncercie można trochę więcej przynudzać…(śmiech) _ z tym przynudzaniem oczywiście żartowałem). P. Ż.: Skoro już mowa o koncertach, to czy masz jakieś plany koncertowe? Jeśli tak, to solo czy z zespołem? K. G.: Koncerty są w planach _ oczywista sprawa: ileż można siedzieć przed komputerem i jamować ze sztuczną, że tak powiem, inteligencją. Wpierw myślę, że będę się rozglądać za miejscami lokalnie. Mam zamiar tu, na Wybrzeżu, pokazać się parę razy. Myślę też, że będę grać już z zespołem (Dawid _ sax i Przemek _ klawisze), choć i niewykluczone, że jakieś solo zorganizuję (ale to raczej kameralnie). Jak będę grać z zespołem to pewnie z nowym materiałem ruszymy, na pewno coś z płytki lekko przearanżujemy, a pewne numery pójdą w całości. Teraz trzeba się porządnie zgrać i ruszyć dupska. W najbliższym czasie szykują się także pewne fuzje z jazzmanami, a poza tym może będę rezydował w Jastrzębiej nad morzem (ale to jeszcze nic pewnego, więc nie chciałbym zapeszyć). P. Ż.: Dziękuję za rozmowę! Piotr Żyła [email protected] Wywiadu dokonano drogą elektroniczną w dniach 19.03.2007 _ 12.04.2007 zalew kultury/maj 2007 15 zdj. AisaKerA K. Praszelik pasja_pasje Różne oblicza pasji ,Rozmowa z Marcinem Surdelem o tym, co po drugiej stronie jego księżyca. Adam Marek: Czym jest ARMA? Marcin Surdel: Obecnie ARMA_PL jest nieformalną grupą osób zajmujących się rekonstrukcją starych, europejskich systemów walki wręcz na podstawie źródeł pisanych i nie tylko. Dlaczego nieformalną? Bo jak na razie nie wymyśliliśmy, jak to sformalizować. Formuła stowarzyszenia odpada ze względu na rozproszenie ludzi po całej Polsce i bardzo indywidualne podejście do tematu _ właściwie każda grupa treningowa pracuje z innym tekstem. Dlaczego rekonstrukcją? Bo linie przekazu z nauczyciela na ucznia, jakie mają na przykład style japońskie czy filipińskie, w Europie zostały praktycznie przerwane wraz z rozpowszechnieniem użycia broni palnej i rewolucją przemysłową. O ile niektóre style posługiwania się szablą, szpadą czy floretem przetrwały jako tzw. szermierka klasyczna, o tyle sztuka posługiwania się mieczem, kordem, puginałem, włócznią czy halabardą popadła w zapomnienie wraz z utratą przez te bronie znaczenia praktycznego. Dlaczego europejskich? Bo o nich, paradoksalnie, wiemy najmniej. Style dalekowschodnie dominują w mediach do tego stopnia, że większość Europejczyków nie jest nawet świadoma, że częścią ich dziedzictwa są systemy posługiwania się bronią białą równie skuteczne i wyrafinowane, co te sprowadzane z Azji. Dlaczego na podstawie tekstów? Bo powstały one w okresie, gdy zawarta w nich wiedza była jeszcze stosowana w praktyce i decydowała o tym, kto zostanie na polu walki, a kto zje kolację z rodziną. Teksty dają nam okienko, przez które możemy zajrzeć sześćset lat wstecz i zobaczyć, jak naprawdę używano miecza. I tu właśnie pojawia się „nie tylko” _ wiedzę z tekstów musimy sobie dziś uzupełniać o brakujące fragmenty. Nie wszystkie teksty się zachowały, część rzeczy była dla ich auto- 16 zalew kultury/maj 2007 rów tak oczywista, że nie została zapisana, a część po prostu zaginęła. I tu zaczyna się rekonstrukcja. A. M.: Sześćset lat to naprawdę dawno. Jakie są najstarsze teksty, kto je pisał, no i dla kogo, bo przecież w tamtym okresie sztuka pisania nie była zbyt powszechną. M. S.: Najstarszym znanym nam tekstem jest I.33, obecnie w Royal Armouries w Leeds _ pochodzi z około 1280 roku i opisuje sposoby walki mieczem i puklerzem. Żeby było zabawniej, spisali go mnisi, prawdopodobnie do użytku dla innych mnichów i nowicjuszy _ taki europejski Shaolin. Jeśli chodzi o teksty z tradycji Liechtenauera, z którą przede wszystkim pracujemy w Gliwicach, to najstarszy tekst pochodzi z 1389 i ma charakter trochę przydługiej reklamówki, w której zalety „naszego” stylu są opisane i wychwalane, a wady innych stylów _ uwypuklane na tym tle. Teksty w stylu To straszne, widzieć kogoś z długim mieczem, wyciągniętego jakby gonił za zającem oraz ogólne tępienie Kloppfechterów, czyli szermierzy pokazowych i robiących nadmierny hałas i zamieszanie, pokazują, że wtedy też była ostra konkurencja między szkołami walki. Ten tekst z kolei znajduje się w księdze będącej kompilacją różnych tekstów, takim przydomowym kompendium. Potem w XV wieku jest wysyp tekstów z tradycji Liechtenauera, pisanych najprawdopodobniej przez mieszczan i dla mieszczan _ uczenie ludzi za pieniądze nie było uważane za zajęcie godne szlachetnie urodzonego. Co innego uczenie się u wynajętego szermierza _ wiemy, że Zygmunt Ringeck był zapaśnikiem i prawdopodobnie nauczycielem fechtunku na dworze bawarskim, związki z tym dworem miał także Johannes Leckuchner, a Hans Talhoffer przygotowywał do pojedynków niejakiego pana von Koeniggsegg _ najwyraźniej z powodzeniem. A. M.: Jakie są główne różnice pomiędzy stowarzyszeniem takim jak ARMA, a bractwem rycerskim? pasja_pasje M.S.: Grupy treningowe ARMA_PL ćwiczą pełne style, to znaczy ich wersję combat, nie sportową. W sparingach używamy znacznie szerszego repertuaru technik, niż jest dopuszczalny na imprezach historycznych. Stąd bierze się konieczność używania sprzętu takiego jak shinai, maski szermiercze czy współczesne, dzisiejsze ochraniacze sportowe. ARMA_PL ćwiczy sztukę walki i obraca się wokół tejże sztuki walki. Dla bractw rycerskich skuteczność w walce jest sprawą w najlepszym wypadku drugorzędną _ w większości z nich używana jest mocno uproszczona, zorientowana przede wszystkim na bezpieczeństwo i łatwość przyswojenia wersja szermierki scenicznej. Pierwszorzędną sprawą w grupach rekonstrukcji historycznej jest wierne odtworzenie ubiorów, narzędzi, broni itp. i ich posiadanie przez członków _ co z punktu widzenia treningu sztuki walki jest nieistotne. A.M.: Nie odtwarzacie kultury materialnej, ale przecież sprzęt, którego używacie na treningach, jest w miarę wierny historycznie. Mam tu na myśli np. miecze do test_cuttingu czy też przeszywanice chroniące przed uderzeniami. M.S.: Bo z konstrukcji sprzętu można dużo wywnioskować. Na ten przykład sprawdziliśmy doświadczalnie, że na człowieka w pietnastowiecznej przeszywanicy nie działa większość duszeń używanych w ju_jutsu i judo. Po prostu kołnierz jest zbyt sztywny i dopasowany do szyi, żeby dało się w odpowiedni dla tych duszeń sposób wywrzeć nacisk na tętnice. Stąd bierze się pozorna „dziura” w systemie, czyli brak takich duszeń _ a tak naprawdę, one po prostu były nieskuteczne w ówczesnym kontekście kulturowym. Tak samo, żeby się dowiedzieć, co się da, a czego się nie da zrobić kordem, najprościej jest zorganizować sobie ostrą replikę i materiał do test_ cutów. Lepsze jedno doświadczenie niż dziesięć niesprawdzalnych teorii. A tak naprawdę, przeszywanic używamy głównie dlatego, że jak na razie nie opracowano niczego lepszego. Ochraniacze do inzdj. AisaKerA K. Praszelik zdj. AisaKerA K. Praszelik nych sportów są tworzone na zupełnie inne obciążenia lub z myślą o konkretnych przepisach. Repliki przeszywanic wykonywane dla członków grup rekonstrukcji historycznej są stosunkowo łatwo dostępne, a ochraniaczy sportowych dedykowanych do uprawiania starych stylów jeszcze po prostu nie ma _ stąd do przeszywanicy maska szermiercza, rękawice przyrządówki i ochraniacze piłkarskie na łydki, ubierane na... przedramiona. A.M.: Jak wyglądała tak naprawdę ówczesna broń? Czy trzeba być osiłkiem, który ledwo co wyszedł z siłowni, żeby móc skutecznie walczyć bronią zgodną z jej historycznymi pierwowzorami? M.S.: Parafrazując gościa z 1389, Na co komu sztuka, przy użyciu której nie można by wygrać z silniejszym fizycznie? Nie trzeba być Pudzianem, żeby radzić sobie z mieczem. Średnia waga zachowanych długich mieczy to około 1200_1500 gram _ dwulitrowa butelka coca_coli jest cięższa, a większość ludzi których znam, radzi sobie z nią jedną ręką. Przy fechtunku bronią czysta masa mięśniowa ma drugorzędne znaczenie _ dużo bardziej istotny jest opanowany repertuar techniczny, czas reakcji i umiejętność analizy sytuacji w locie. Nawet najbardziej silne uderzenie nic nie daje, jeśli nie trafił przeciwnika. A.M.: Czy to, co robisz, może być sposobem na życie? M.S.: Zdecydowanie może być sposobem na życie jak ćwiczenie dowolnej innej sztuki walki. Parę plusów, w większości uniwersalnych niezależnie od ćwiczonego stylu: stare, europejskie style uczą opanowania, szybkich decyzji, konzalew kultury/maj 2007 17 pasja_pasje bliższe grupy treningowe ARMA-PL to Wrocław i Kraków. Wywiad przeprowadził Adam Marek. Adam Marek [email protected] Marcin Surdel, lat 30, z zawodu informatyk, siedzi w fechtunku od 10 lat. Oprócz „traktatówek” bawi się w rekonstrukcję historyczną realiów Śląska początku XV wieku i czytuje fantastykę, ale to sprawy drugorzędne _ kiedy nie ma z kim albo nie ma jak trenować. zdj. AisaKerA A. Praszelik sekwencji _ jak każda sztuka walki. Bardzo bezpośrednio wpajają pojęcie osobistej odpowiedzialności _ jeśli oberwałem, to z mojej winy, niczyjej innej. Tak samo jest w każdym sporcie lub sztuce walki, w których są prowadzone sparingi. Uczą szacunku do drugiego człowieka i pokory _ każdego można trafić i od każdego można oberwać. Uczą dyscypliny osobistej jak każdy trening sztuk walki. Uczą trzeźwej analizy sytuacji w warunkach stresu. Pokazują też prawdę o tym, jak działamy w sytuacjach stresowych. Uczą logicznego i empirycznego podejścia do życia, bo w dobrze wykonanej technice nie ma nic mistycznego _ jeśli działa, to dlatego, że zrozumiałem, o co chodzi i umiem to zastosować. Jeśli nie działa, to coś jest nie tak z moim zrozumieniem i trzeba jeszcze poćwiczyć. Uczą zdrowego rozsądku i pragmatyzmu. Każda technika działa w oparciu o pewne zasady fizyczne i psychiczne, które da się objąć rozumem, nie odwołując się do mistycyzmu. Z grawitacją się nie dyskutuje. Ponieważ trening jest aktywnością fizyczną, pomaga zachować sprawność fizyczną i zdrowie. I tak dalej, i tak dalej... A.M.: A więc jest sposobem na życie, takim jak karate, judo czy kendo, a może nawet lepszym, bo wyrastającym z naszego, europejskiego kręgu kulturowego. Gdyby ktoś chciał spróbować swoich sił, gdzie i jak szukać? M.S.: W sieci: www.arma.lh.pl. Ale lepiej po prostu przyjść na trening i zobaczyć, jak to wygląda. Grupa treningowa w Gliwicach spotyka się na stadionie XXlecia (ul. Akademicka) w soboty i niedziele o 11.00, jest też jeden trening na sali w ciągu tygodnia, około 20.00 _ dla pracujących. Następne naj- 18 zalew kultury/maj 2007 Robert Marek, lat 14, uczeń gimnazjum, do fechtunku wciągnął go ojciec. Adam Marek, lat 38, urzędnik, traktatami interesuje się od lat trzech, trenuje od 6 miesięcy, czyta fantasy i to prawdopodobnie źródło jego fascynacji długim mieczem. Przemysław Pomorski, lat 29, nauczyciel języka polskiego, w fechtunku od 10 lat. Dziesięcioletnia praktyka w judo pozwala mu skutecznie zajmować się problematyką średniowiecznych zapasów. Tomek Krążel, 22 lata, studiuje filologię klasyczną. Zajmuje się głownie puginałem Lignitzera i traktatem 1.33 (miecz + puklerz). Bagienne zlepy _ o poezji Seamusa Heaneya I tak bagno zaczęło mi się przedstawiać jako pamięć krajobrazu albo jako krajobraz, który pamięta wszystko, co mu się przydarzyło. (S. Heaney, Zawierzyć poezji) Wiersze Seamusa Heaneya są wypełnione kamieniami, bagnem, żwirem, czyli ziemią w swej pierwotnej postaci. I gliną, z której wszystko wzięło swój początek: Lecz i glina _ patrz: Gilgamesz _ / syci zmarłych, żywi pamięć. (W stylu Audena). Poeta nieustannie przywołuje wspomnienia swego dzieciństwa _ krainę bagien, czyli mityczne miejsce, sacrum północy. To krajobraz irlandzki (pełen ostów i kamieni) staje się swoistą Arkadią, mikrokosmosem, gdzie nie docierają nawet dziejowe kataklizmy: I nauczyliśmy się sztuki wzlatywania / w niebo. Podmiejskie łąki zbiegły się w lotniska, / Hiroszima odjęła wagę ludzkim kościom [...] Wbrew wszystkiemu, szybowaliśmy, poza i ponad nas samych, / nad krokwie ćmiące bólem w naszych łopatkach, nad / gałęzie gnące się w naszych ramionach. (Huśtawka). Twórczość irlandzkiego poety oscyluje wokół podmokłych bagien i torfowisk. Są one niczym otchłań, a ich wilgotne centrum nie ma dna. To tutaj Człowiek z Tollund zagubił swą tożsamość, by stać się ofiarą bogini, Matki Ziemi. Bagno to materia pochłaniająca, ale jednocześnie (paradoksalnie) budująca. Opowieść bowiem zaczyna się od stwierdzenia, że nawet stuletnie masło wyłowione z dna bagna / [...] okazało się słone i białe. Zatem bagienne stawy i torfowiska wabią i przywołują do siebie. Heaney pisze o uwodzeniu (woo): Po dziś dzień zielone wilgotne zakątki, zalane wodą nieużytki, miękkie porośnięte sitowiem dna [...] natychmiast pociągają mnie jakimś głębokim spokojem. (Zawierzyć poezji, wybór esejów). Pod kolejnymi warstwami bagna, pełnego kulturowych i językowych spiętrzeń, kryje się właśnie owe święte centrum, mityczny środek ziemi, omphalos. Może nim być pobliska studnia, a przede wszystkim bagno. To ono wzywa do siebie, wyznacza środek innego świata. To w nim tkwi nasz prapoczątek. Zadanie poety to dokopywanie się do coraz głębiej ukrytych warstw, w celu odnalezienia pełni i jedności. Do cyklopowego oka stawu. Pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym / tkwi przysadziste pióro. / Nim będę kopać. (Kopać). Poezja to swego rodzaju archeologia, która próbuje dotrzeć do swej pierwotnej definicji, przebi- jając się przez kolejne karty palimpsestu. Sama ziemia jest życzliwa, czarne masło / które się topi i rozstępuje pod nogami _ / minęła się ze swoja ostatnią definicją / o miliony lat. (Kraina bagien). Heaney poszukuje w swej poezji własnego omphalos. Jego wiersze są pokalane, zaschłe i oblepione błotem. Bowiem poeta próbuje dotrzeć, kierując się swym wewnętrznym głosem, do prajęzyka. (Nie bez powodu odczuwa zamiłowanie do brzmienia słów, do rytmu i rymu.) Anahorish, miękki spadek / spółgłoski, łąka samogłosek, / powidoki latarń / kołyszących się na podwórkach / w zimowe wieczory. (Anahorish). Poszukuje etymologii, próbuje nadać słowom ich pierwsze znaczenia, pierwsze kształty. Jest jedna wierzba na brzegu strumienia _ / ale pierwotną nazwą było słowo „iwa”. (Imiona rzeczywiste). W tym celu wykorzystuje mit, by nadać poezji ponadczasowe konteksty. Bowiem wiersz powinien łączyć w sobie dwie przestrzenie czasowe: mityczne dawno, dawno temu i teraźniejszość. Wówczas tworzenie staje się jednocześnie podróżą z miejsca na miejsce. Dla Heaneya tradycja jest niczym krawiectwo: ze starych kawałków zszywa się nowe. I nadaje się im nowe kształty, nowe znaczenie. A potem znienacka staje mi przed oczyma / mój pradziadek, czeladnik krawiecki [...] prujący jakąś sztukę / odzieży, którą musi skroić i uszyć na nowo. (W Banagher). Pytanie o tożsamość i definicję staje się dominantą. Poeta poszukuje słowa_środka, z którego mogłaby wywodzić się historia Irlandii. Dla niego bagno jest właśnie pamięcią krajobrazu, wieczną Historią bez dna. Przedzieranie się przez osad Historii wiąże się z konsekwencją odkrycia plemiennych zemst i zbrodni. Bagna to cmentarzyska ciał, kultur, ale i dusz, które czekają na ponowne narodziny w nowej postaci. Jednak warstw jest zbyt wiele. I z czasem dojście do źródła przestaje być możliwe. Rzeczywistość staje się dręczącą czeluścią: Odtąd otchłań będzie / Zimnym odblaskiem dusz / Spod dalekiego pasma morza. (Otchłań). A nasz omphalos okaże się pustką. Katarzyna Szopa [email protected] * Seamus Heaney (ur. 1939), poeta irlandzki, laureat Nagrody Nobla. Urodził się i wychował na farmie w północnoirlandzkim hrabstwie Derry. Wykłada na Uniwersytecie Harvarda. Tłumacz i eseista. Przełożył staroirlandzkie poematy, m.in. Sweeney Astray (1983), Beowulf (1999) i (wraz ze Stanisławem Barańczakiem) Treny Jana Kochanowskiego, opublikowane jako Laments (1995). zalew kultury/maj 2007 19 A ja już nie chcę uciekać Czy powroty do byłych partnerów/partnerek mają rację bytu? Czy warto dotykać dotykalnego? Czy można wejść w nowe szczeliny poznania? Sinobrody i jego bezimienne żony. Seryjny morderca żon. Klucz, którego nie wolno użyć. Pokój, do którego nie można wejść. Nieposłuszna żona. Zakrwawiona komnata. Klucz, który krwawi i zdradza nieposłuszeństwo. Mąż, który wraca i wymierza karę. Karą jest śmierć. Kolejne kobiece ciało wrzucone do zakazanej komnaty. Ostatnia żona, która zdoła się uratować. Śmierć Sinobrodego. Takie są ogólne ramy tej opowieści. Tak zaczyna się książka Madame Sinobroda Renaty Bożek (2005). Autorka jest psycholożką, feministką, nauczycielką akademicką i dziennikarką. A Madame Sinobroda jest jej debiutem powieściowym. Debiutująca pisarka odczytała na nowo już przeczytane. Książka wpisuje się w nurt prze_pisywania baśni, tworzenia historii czy opowieści alternatywnych do tych, jakie stworzyła kultura patriarchalna. R. Bożek opowiada historię, która ma wypełnić brak pierwiastka żeńskiego, opowiada historię z punktu widzenia kobiety. Można się zastanawiać, czy działanie literackie jest tu działaniem alternatywnym, uzupełnieniem, dopisywaniem, odtwórczością; ma imitować całość, wersję pełną i ostateczną; staje się działaniem na rzecz sprawiedliwości kulturowej. Historia Sinobrodego jest wersją męską, ale nie jedynie słuszną. Racje żeńskie przepisuje_przedstawia Bożek. Historia literatury jest tu poszerzana, uzupełniana, maluje się jako zespół możliwości. Jaka byłaby Sinobroda, jaka mogłaby być? Madame Sinobroda jest ujawnieniem możliwego wymiaru opowieści. Chcę mojego kobiecego głosu, który jest, chcę 20 zalew kultury/maj 2007 w to wierzyć, do odnalezienia w mojej historii, w moim ciele i w moim doświadczaniu własnej cielesności […]. Cóż, szukać siebie i nie znajdować, pozwala w końcu robić to nadal. Czemu zniechęcać się właśnie teraz? Świat przedstawiony o statusie możliwościowym ma charakter migotliwy, a potęguje to fakt, że narratorka ujawnia działania metanarracyjne. Oto zwraca się z zapytaniem do stwarzanych przez siebie postaci, czy godzą się na określony ich kształt, zwraca się do prototypów z rzeczywistego świata, realnego, zewnętrznego, postaci żywych z krwi i kości z zapytaniem, czy mogą posiadać takie a nie inne cechy charakterologiczne i upodobania osobiste. Bożek tworzy powieść w toku. Powieść brulionowa, ujawniająca swoje zapiski, zabiegi kreacyjne, „na brudno”, która _ o paradoksie _ zakłada przepisanie jej „na czysto”. Od przydzielonego im zakresu ingerencji w budowę świata przedstawionego opowieści zależy kształt możliwych wersji zdarzeń. Od ich świadomości zależy sposób, w jaki potoczą się losy powieści w toku. Postacie są twórcami powieści. Inaczej mówiąc, postacie istnieją o tyle, o ile tworzą wersje zdarzeń. Imaginujące podmioty tworzą zdarzenia. Każda pretensja uderzająca w kompetencje autorki występuje jednak jako propozycja. Każda z wersji zdarzeń proponowanych przez Tomasza, Lulę, Sinobrodego jest wskazówką, prośbą o rozwagę, przyjacielską prośbą o nadanie odpowiedniego, ich zdaniem, kierunku akcji. Wskazówki owe nie są jednak przejawem imperatywu, a li tylko zewnętrznym oglądem zainteresowanego_postaci; to wyraz nieustającego oglądu, jakim jest poddawany ontologiczny status postaci. Niezależnie od roli postaci, to autorka uobecnia je w obrębie tekstu. To w jej ges- tii pozostaje powoływanie z niebytu w byt innego życia postaci, jak powiedziałby Teodor Parnicki. Autorka, wpisująca się w krąg twórców powieści autotematycznych, jest kreatorką, demiurgiem, bricoleur i to ona buduje możliwe światy przepisując historię o Sinobrodym. Tworzy postać Sinobrodej, która jest świadomą siebie, pewną, niezależną kobietą w związku z ciepłym, opiekuńczym i przyjacielskim Tomaszem. Jest niewierna. Dziki, gorący, namiętny seks otwiera drogę poszukiwań własnej tożsamości. Kiedy jednak zaborczy i zdecydowany Sinobrody, poruszający się na granicy szaleństwa, odkrywa, że bohaterka flirtuje z kolegą z pracy, jak powiada niewinnie, tylko to mężczyzna kończy znajomość. Autoanaliza doprowadza kobietę do konstatacji, że nie jest sama, ma przyjaciół i Jerycha, z którym znajomość może swobodnie rozwijać. Samousprawiedliwienie staje się tutaj strategią obrony przed własną słabością. Bohaterka czuje się bezbronna w obliczu silnego uczucia, żądzy, pragnienia. Straszny obcy świat, straszne, obce życie, straszna, obca ja. Gdybym wycięła sobie to cholerne jądro migdałowate, to nie czułabym lęku. Tak przynajmniej mogę marzyć. Poszukiwanie siebie na drodze relacji z mężczyznami i kobietami jest ucieczką przed umieraniem; umieraniem prawdziwych więzi, namiętności, świeżości i ciekawości, ale jednocześnie powieść traktuje o pociągu do toksycznych, chorych relacji. Umiera pragnienie, pożądanie Innego, brak apetytu na życie. A Sinobroda chce czerpać życie pełnymi garściami, chce rozkoszować się smakiem bycia. Chcę tej pieprzonej krwawej komnaty, bo tam jest ta ja, której zawsze się bałam i przed którą uciekałam. A ja już nie chcę uciekać. Można tu powiedzieć również o tym, że powieść Renaty Bożek jest erudycyjna _ pojawiają się wtręty dotyczące przemyśleń teorii Barthesa, Faucaulta, Žižka; literatury iberoamerykańskiej (Borgesa, Cortazara). Ciekawa wydaje się transpozycja życia emocjonalnego bohaterki, żywych reakcji przekładanych na taśmę reakcji wewnątrzcielesnych (jak reaguje w danej chwili żołądek, przełyk, co się kurczy a co rozkurcza) albo ad absurdum na codzienność: Wszystkie zdania wywrzeszczane tuż przed moją twarzą. Jego głos paraliżuje moje kubki smakowe i zmysł dotyku, zatruwa mi mózg, który powoli przestaje działać. Zanika mi pamięć, kurczy się uwaga i percepcja, wiotczeją mięśnie. Siadłam na kanapie i zobaczyłam, że na prawym bucie mam brudne plamy. Ciekawe, skąd się wzięły, bo przecież nie było błota, tylko mróz i śnieg. Mogłabym też uprać sznurówki, bo są brudnoszare. Nie zauważyłam tego ostatnio. Na podłodze jest dużo kurzu. Po prostu trzeba ją częściej odkurzać. I koniecznie przecierać mokrą szmatą. „Ale daj mi to wyjaśnić. To naprawdę niewinne.” Oczytana, mądra i błyskotliwa bohaterka _ buntowniczka jest także agresywna. Oszukuje. Odrzuca, bo wciąż poszukuje sposobów wyjścia z autodestrukcyjnej i frustrującej sytuacji osobistej. Zadaje sobie każdego dnia pytanie, jaką chce być, jak powinna skonstruować opowieść o sobie, jak dzisiaj będzie czy ma wyglądać jej życie, ale o tym zamierza pomyśleć już po spacerze z Teresą (bulterierką). Można powiedzieć, że Madame Sinobroda jest zgodą na współczesną i wyzwoloną kobietę, ale i zastrzeżeniem, że płaci ona nieraz wysoką cenę za walkę z wyobrażeniem o sobie_kobiecie. Będzie jednak walczyła o siebie, swoje miejsce w kulturze. Magdalena Gruda [email protected] zalew kultury/maj 2007 21 z_kamerą_wśród_ludzi Pracownik miesiąca Od zarania dziejów ludzie ze sobą konkurowali i nawet nasi przodkowie z czasów prehistorycznych, znali znaczenie tego słowa. Z upływem wieków zmieniły się tylko przedmioty konkurencji. Do dnia dzisiejszego walczymy z innymi o lepszy byt, większe pieniądze, piękniejsze kobiety, lepszą pracę. Robimy to z wielką determinacją, staramy się być najlepszymi w tym wyścigu szczurów, który, niestety, nigdy się nie skończy, a nawet będzie nabierał coraz większych rozmiarów. Takie nastały czasy i nie jesteśmy w stanie tego zmienić, wręcz przeciwnie _ musimy się im poddać i grać według narzuconych zasad. Jeśli tego nie zrobimy, zginiemy w tym świecie pod ciężarem presji i bezsensownej walki o kolejny wschód słońca. Patrząc na ogrom rzeczy, o które walczymy na co dzień, chyba najważniejsze są pieniądze. Ich odpowiednia ilość uwarunkowana jest dobrym stanowiskiem i naprawdę bardzo ciężką pracą. Chociaż ostatnio bardziej liczą się znajomości, protekcja i tak zwane „plecy”. Jest to temat nie do przeskoczenia, ale może to objaw współczesnych czasów, kiedy bez pomocy innych, niczego nie jesteśmy w stanie osiągnąć. Pozostawiam to Waszym przemyśleniom, a sam przechodzę do filmu. Pracownik miesiąca to banalna pod każdym względem historia, bez większego myślenia czy metafor. Nie ma tu żadnych efektów specjalnych, walk czy seksu. To opowieść o szarym życiu pracowników hipermarketu, z dość dużą dozą pozytywnego humoru, którzy myślą jedynie o przeżyciu do następnej wypłaty. Większość z nas uważa, że praca w tego typu sklepach to wyzysk i terror pracodawcy. Jednak opisywany film łamie ten stereotyp, pokazując w bardzo łatwy sposób, jak można połączyć pracę i przyjemność, przy tym zyskać wielu prawdziwych, serdecznych przyjaciół, a nawet się zakochać. Reżyserem, a jednocześnie scenarzystą jest Greg Coolidge, który stawia dopiero pierwsze kroki w roli filmowca, chociaż na swoim koncie ma film pod tytułem Fajna z niego babka, na pewno warty obejrzenia. Skupmy się bardziej na producentach filmu. Spośród pięciu z nich, należy wymienić Petera Abramska, Roberta L. Levy i Andrew Panay, którzy już kiedyś spotkali się przy produkcji innych filmów. Są twórcami takich przebojów jak Polowanie na druhny, Wieczny student, które na zawsze pozostaną w pamięci widza jako komedie w pełnym tego 22 zalew kultury/maj 2007 słowa znaczeniu. Pracownik miesiąca może nie jest aż tak dobry i nie rozśmiesza do łez, ale zapewniam, że będzie się Wam podobał, oczarowując swoją prostotą, a zarazem stonowanym humorem. Zack _ pakowacz (Dane Cook _ Torque _ jazda na krawędzi) jest sklepowym obibokiem. Ciągle się spóźnia do pracy, mało pracuje, unika wszelkich prac, a miejsce pracy traktuje jak drugi dom. Jego całkowitym przeciwieństwem jest Vince _ kasjer (Dax Shepard _ Zathura _ kosmiczna przygoda), który po raz siedemnasty został pracownikiem miesiąca i dąży do kolejnego, osiemnastego tytułu, dzięki czemu będzie pierwszym w historii z taką ilością zwycięstw. Wszystko by szło w dobrym kierunku, bez jakichkolwiek zakłóceń, gdyby nie nowa pracownica _ kasjerka Amy (piosenkarka Jessica Simpson, zagrała w Diukowie hazardu), przez którą światy Zacka i Vinca stają na głowie. Nasz pakowacz postanawia zdobyć serce Amy, jednak nie będzie to proste, bo Vince, jako ten najlepszy pracownik, ma o wiele większe szanse. Zack z dnia na dzień przechodzi całkowitą metamorfozę, tylko po to, aby Amy i tytuł pracownika miesiąca wpadły w jego ręce. Następuje zażarta walka, która dostarcza widzowi wielu powodów do śmiechu, bo w końcu mamy do czynienia z komedią. Na koniec miesiąca obaj panowie mają identyczną ilość punktów, przez co musi odbyć się dogrywka, rozstrzygająca całą rywalizację. Walka będzie ciężka, często nieuczciwa, jednak kolejny raz wygra dobro i prawda. Mamy tutaj zwykłą komedię, ale zrobioną ze smakiem, bez głupiego humoru, naśmiewania się z innych. Pokazuje prostych ludzi i ich zwykłe, szare życie, bez wielkich salonów i pieniędzy. Wśród aktorów nie ma żadnych wybitnych nazwisk, przez co ogląda się film lepiej. Jedynym mankamentem tego obrazu jest fakt, że niewiele osób wybierze się na ten film. Nie mówię tutaj, że opisywany film jest wybitny czy powalający na kolana, jednak uważam, że jest warty obejrzenia i poświęcenia mu tych dwóch godzin, chociaż za swoją prostotę wykonania. Pracownik miesiąca to kolejny przykład amerykańskiego snu, że pragnąc czegoś i dążąc do celu, jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko. Możemy uwierzyć, że każdy potrafi się zmienić i dokonać wielkich czynów. Niestety, często się zdarza, że nasze parcie do przodu niesie ze sobą wiele poświęceń i wyrzeczeń. Przez osiąganie celu zapominamy o przyjaciołach, bliskich i zanim się obejrzymy zostajemy sami jak palec. Film ten jest tego najlepszym z_kamerą_wśród_ludzi przykładem i potwierdza powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Dlatego, jeśli szukacie prostego kina z lekką nutką humoru, wybierzcie się na Pracownika miesiąca, na pewno Was nie rozczaruje. Łukasz Grudzień [email protected] Za wolność naszą i waszą… Zack Snyder, nie pozwala swoim fanom zapomnieć o sobie. Tym razem przenosi nas w czasy starożytne, aby przedstawić heroiczne starcie trzystu Spartan z bezkształtną, nieprzebraną masą wojsk perskich. Jeśli ktoś jest wrażliwy na epatowanie przemocą lub ceni sobie wartość historyczną, nie powinien oglądać tego filmu. Tego pierwszego jest bardzo dużo, tego drugiego z kolei mało. Trzeba jednak zaznaczyć, aby nie było wątpliwości: film Snydera nie jest zobrazowaniem historii rozgrywającej się pod Termopilami w początkach V w. p.n.e., lecz ekranizacją komiksu, którego twórcą jest Miller. Tak więc brak prawdy historycznej nie jest zarzutem, jedynie opinią. Co zaś się tyczy brutalności, to wydaje się ona normalna w filmach ukazujących wojny, starcia śmiertelnych wrogów etc. W 300 walka, krew i przemoc stają się bohaterem samym w sobie _ jak to ktoś powiedział: Twór Snydera to najpiękniejszy film ukazujący poetykę przemocy. Bryzganie krwią doprowadzono do poziomu dzieła sztuki. Efekty komputerowe, którymi cały film jest przesiąknięty na wskroś, a dzięki którym tworzy się monumentalne sceny zbiorowe z udziałem kilkunastu tysięcy żołnierzy, czy narkotyczną wizję Wyroczni, robią duże wrażenie, ale są tylko nikłą częścią składową dzieła. Czasem praca komputera prowadzi w sposób niezamierzony do scen wręcz groteskowych. Taka sytuacja ma miejsce, gdy ginie Astinos _ zwolnienie kamery na korpus bez głowy wywołuje drwiący śmiech, zamiast wzruszenia. Aktorzy występujący w 300 funkcjonują bardziej jako dodatek i uzupełnienie dla postaci wygenerowanych komputerowo. Są tak idealni, że jawią się oni jako równi bogom. Idealnie zbudowani, o wspaniale uformowanych ciałach, nie potrzebują nawet zbroi, mimo iż tworzą formację ciężkiej piechoty, aby stawić czoła hordom żadnych krwi Persów. Przypadkowe niedopatrzenie czy celowy zabieg, dzięki któremu można ukazać wspaniałą mu- skulaturę wojowników? Na pewne pytania odpowiedzi brak. Zwolnienie kamery jest chyba ulubionym środkiem artystycznego wyrazu Snydera i jego współpracowników, gdyż stanowią one najczęściej stosowany chwyt, mający na celu oddanie napięcia chwili i podkreślenie dynamizmu następującej po nim sceny. Szkoda tylko, że operuje się nim zbyt często i po pewnym czasie traci się sens tego zabiegu. Całość pod względem graficznym wygląda imponująco, ale zabrakło samej treści. Nie można nie wspomnieć o wymowie filmu. Grupa najdzielniejszych mężów spartańskich, nie zważając na szczęście osobiste, wyrusza na z góry przegraną wojnę by walczyć o wolność, honor i ojczyznę. Może jestem przewrażliwiony, ale skojarzenia z sytuacją zza oceanu AD. 2007 są dla mnie aż nazbyt wyraźne. Rząd Iranu zbojkotował 300. Irańczycy zarzucili Snyderowi propagowanie negatywnego wizerunku narodu irańskiego. Trudno odmówić im racji, gdy obserwuje się wojska Kserksesa. Zostało ono przedstawione jako tłum barbarzyńców i dzikusów, a „Nieśmiertelni” _ czyli elitarny oddział wojskowy a jednocześnie przyboczna gwardia królewska, pełni w filmie rolę etatowych chłopców do bicia. Nic dziwnego, że taka wizja nie spodobała się potomkom Persów. Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, film Zacka Snydera warto zobaczyć. Wyłączyć na 117 minut pamięć o wydarzeniach historycznych, uodpornić się na epatowanie przemocą i swobodnie rozkoszować się pięknymi obrazami i krystalicznie „czystymi” postaciami, które nie mogłyby funkcjonować w normalnym życiu. W 300 Snyder udowadnia, że nie boi się żadnego tematu. Wypada czekać cierpliwie i uważnie nasłuchiwać informacji o jego dziełach, bo to znak, że dzieje się coś ciekawego i na pewno warto wybrać się do kina. Tomasz JuN'oR Tokarski [email protected] zalew kultury/maj 2007 23 s a p u t r a p ie, w aler ez g z r p atej bog j uże w d , John y z y bra y Gu na ż oo d jeg , Bud o mo e t e z ż s y ż ,t , i b ć h a m b a t k dzla, c e u ę dod a Ch temat alna zny ap ze tyc w p i c y o u n z m z w P e s y u, y je y jak łówn t wyc uderz nak , od e b zm n , ład ji. nie cy tac ich g na jes ejsze o jed esjoni tem o m c c i z oc o, cn usi onaw nie są uzyc ia, ekspr u, po iłą teg i i em .K z s mo len k od two li wy oliday raza m jsze i okreś zarze a obra ącego resj łu, s p a r s ś e n s a i j f k i l e o a to b a e j n H a n b a d o , a t e d ę e i t n j a m o e w i lą li jn ośc oszuku oje naw y Bil łagod delik dneg zość w malo a og y ole z. I , n sw aln z u b a r c p y . c r n r w e e r n u t j b o to a c u m ong sj znó a far twó łik ć, i eba uch iniu h. F łują dzo zze r ten def m i ja rmst na, to zeni ś bar swoją potrz ddzia entac ść, py adnoś ka, pre ej, w r y d o i s n o m otno h, na uese uis A olicz je ład o, co r sk ala Mo i. l tru i do uu ne, ruc l lau g bk b Z d i mala De ką: b ns, Lo z dia posó zalne ta syt st od nsyw ch ins ość, u stość niom tencj i k r i s s e c y s e a e o c a j k y i s t t r z r v li y k n ty dł egzy ię ma Pat ne mu Bill E orna, wow nieob m ar jpierw dzo in a róż o le ść, m urze a ób , . t r n le t sf a a er ś wie pos irow Monk a, nie zez n m co rza. S i że n sto ba k gra paste italno lawia rzeja yczną apies a l ; r y k c p a l ę w t j ć y ot ym p uje ą p ten insp ious a z j _ po o ś t a z n c ać m s u o w p m n , C p y s e W ą s st go kcie. olory ele) j tuczn styd ością każd że hi im d askak zekon on e pul ch rze i. Je l kie n t r hel a w z z k k mie ne, T nie, ż i akt chnik ancus instyn ją się l, pas ość, s h bez pręd ny w niema y na óżni, , by p ść aże skich czy te lu fr y na zuca , akry ikatn w nic otną rzeżo siłą kazan w pr dech ecno ej ltra r r t y Co ść wr n r j c b d je el Jest mo rów ści st zują a, na e dos anu a. U zony ki o uje o liczo (ole ć, d zaw i . h odn zażac r kolo alno zm ba form eśnie dnoś temat cym z otyzm ay em larstw awies głębo naliz a niez ? z o a , w j i n e a ją er n y bó yg m oc or ać iąć j, z nk tysty w p ez do zpozn presjo , post jedn jedn a inn ędru ujały Delau ego” rugie tę wz em, s iesza ar n ik yl to o d rz o ro m at od ą n ety, w wyb icka ks łuc nież 8). j n h w p z h e a c c p m h o o c a e n r t o c e i r i o l t o p y t t z t je k e w k b i a c o y a t a a t j ó ę l u n o m , a 199 i ć jes am yd mi row łu k a s kilku ruch; ść P nsty pas mr ta u i pr tni rce dec ąc, że yłani , e imp ię cia życia, órczo go „i lę ulo k, że m jakby oże dzięk bowie mme się i a t i n j s n m , a s a i w o w a e t e je te e u a dod iowo tosow skocz ay’a damy bsesj e, że t encją a chw ym, t kadrz em. A ment ay jes ors C jemni cji. a lą un .S pn . O yduj intes ł się z waln y w ym nstru elaun yd. H wza spira ż d sto rastu fekt z Dela rzyg ó c , in ia D zi p t e sty b ie czu ,w de kw con . mr cie kon ność, razów o, czy łatko ś, co e jest kby m , wy chwy ez sie ch się atrick c. Psy o arty ódłem świe sztuki m b r z t n P n p i g u y ja co mok r y i ź o a y c e W , a ł g y n p r u o ą e i . n z l f … n j t z l i p m n du lom c reślić any S rażen maca sofo anym bywa nak? iens ( le jed ujący padła ecz re ijna żdy k h d e z p Ka wzglę fa a ok łow ia w się na nt sa dych wydo że je tuł C dzi asjon ź już ę na r a uto m u t z y n y o w e w d y e i y c p ż n t t s e a b ą ą ,t w i m w i o m o j j r a i i ą a ó s e s g a z j p t fii, ości. w era i m az t n A m a k a o s a o s o e n r i ę y a n i z n t i y p F ą o i … n w i ” l a is . w c d sp chyb Obr tron ośc ieniu raczy rą dźw owem , któr spół ej waż ego o gie za ogół ś bują fi ducho ęst i ej s ł Tak dn m”, g m istn tóra „ etafo ani s sową tóre w e mni iem j ak rel rzez potrze części sną e j e , k est m rem ty jś lu i, k oć ni , bow zyć, j agę p i nie y z żare w ła j ąb c o by k y wis akie tuk ow lo ię h go ros im „c zeczy iej os tancji ać ko uzyk ny sz ym, c wierz y zoba od uw a sztu e ku j uje je mowi ż ł i n s r m t p z d e b e o k sw jego ajpew h sub b od anej ziedz zwar , w co hciał zięci że dzi ale ta ktery yst c c d us c , o w a o só n jen zcie w żemy, ychice j char szem się yka, zny e spo spiro , trzy aje się ać o t o c i s a i z ka in st ka re ia w nie , ps rze p yt ćn iec mu i chem órej n ążki uzy które zeba iadan aną w dost wemu ajtraf aufa i t ow .fr c s m ś k b z k , t , r y o , n o a t i s i w il Gr ahoo ted nerw .in. atura życie nie jak łów i zo zyk ypo y na Mu rem m , liter zcze unay do w artyśc ścić. W mowi alarza zmys oan ecka@ s J i a o e o l e t z e t m j m rym i i e s e ę c e y i au arstw Jest t D i w z s s s ka . l ek któ ansę słom, rdzen się uc abo Ma irując Patric t pret u, w jgr e z y ć p twi odda ła s ku zm ni jes s a d i ins g o Bó że w zie m ednio , że t o jak d r g lę ym ę, tór dziej nia bę bezpoś . Myś nne k a ic i e w ę ie i n i n b s o w e m a cają ą w s zostaj Ma ja zb wra o am rs we eważ z lacją s nie p i p pon ntem a nam , ko Są rczość u. m twó owe w n er n ie : woj , 2c) sty po b i 2 rty 939 e (2a, ea i 1 n : tro y w aturz i ej s lida zów atn bra llie Ho y klaw w o y z y i r B pr uł ap nk ve Tyt 1. ćn Mo nd Lo leź / a a n t 2. a z .com Pi ke o ożn ay 3. Sm cji m laun e a . d 4 m k r c fo ri j in w.pat ęce Wi ://ww p htt 24 zalew kultury/maj 2007 h nyc o wa s o t ek s ucz p as p ar tu Iva K dem rucz k uko ii Sztu owsk ńcz k Pi a _ r zw y yró ła wy ęknyc oczni Do k '7 żni hw dzi d e 7 a kie atkow niem ł mal Krak ; abso ow mp ars wp os ie. lwent twa koń uko rof rac W ka . o c i ń Ak wic _ czon Lilli K zyła a wni p otrzy 2004 rok ama z W a po ulk rof nek ła d . Ja u i. Je do sz ajd ck y kie j t iloś Różn y. m p specj kanin a Wa plom aln oro ltos ćp y r o p f. K o rak d ne Od od ia. rys ść to ty p sce kierun tyn poz rakty k, a p wyks n y z k ó a Zac ogra ście szkol w ag źniej tałcen f hw ie p nyc doś enc nne ato ia rne r h j w go go ba , pop ach re iadc zekła ro d C z r rys k unk yster kow zez k lamo eń za ało si ej b ons wo ęn sów wy ui do a ib er ch ma lars w Lub liotek wację , ogn wych naw Lista i nag i t . i s m w i ą k k a żu, o a sem a gdz ród a. po mple larstw ch i ksu p ra a W e każ mówi i wyr c 200 dy k ó ą ę in l we c jej C żnień 5o wy stru aszto rs tr r V n kt o Św óżnien zyma preze to pe ie ma ra ła h ide n ł i k n e t o u e rsk wO ono pen je s sied ńca, ie i r d g kie ium go Pe ólno owe w ę imp em st a tak pol jzaż go Tw ron yró onu o s ó e du aln raz M rcze M Osob kim K żnien jąco. , ias onk ie o dzo ych, ars liwe, ta d u z z ma długa bioro Krak ałka a w 20 rsie J ZPA Wo P, ana ow lars . Je wy 0 6 a. je j r c i gr t afik wo, w prace h oraz Lista wódz oku S t twa Du z ró ikli wy yab zag s n y s ż nas eldorf ły pre a, tka nych ranic taw in Śląsz ie, n zeg d z n d zie Pra ento ina f i lic ok dzi ych je ywiot w d r z mo nych aju; w ze, Sz ane w ograf n, tak st bar ia to ż ic o t jsk na zn środk eatra khol Bruks , rysu h jak im mie ch, ale e n a l c e i , h k wB ź dom śni Ber iw zw e ie ć ró l i i pry , kolek lsku wnież ązany ach k elu m inie, u B i wa tny cji Sol iałej, w zbi ch z k ltury, astach M or ei u c m twó To jed h kole l de L` uzeu ach w lturą. uzea mR c es t kcj Jej rcą nak M a pr h w u z c pra c sc nie w h _ ni Orlea emios zeum ace sz e ła M eno n gra ystko tylko ie (Fr w Kr ieanc , bo wn ficz oja wie n yc a hi m j szym ) i w etiu est k ra ró d fi ju lmo wnie . ż wy ch. zalew kultury/maj 2007 25 z_pogranicza O istocie literatury _ współcześnie część I W dobie powszechnej komputeryzacji i płynności przekazywania informacji w zaledwie kilka sekund z dowolnego miejsca na kuli ziemskiej, wydawać by się mogło, że nie ma miejsca na prawdziwą literaturę. Zabiegany człowiek XXI wieku nie ma czasu na POKARM intelektualny, jakim jest ambitna książka. Poszukuje raczej odpoczynku po ciężkiej, całodziennej pracy. A ów odpoczynek upatruje sobie w telewizyjnej papce, która podaje rozrywkę w formie maksymalnie zmiksowanej. W ten sposób odbiorca otrzymuje wszystko podane na tacy. Nie musi samodzielnie obierać i kroić na kawałki każdego jednego motywu. Nie musi wrzucać osobno każdego wątku do wielkiego garnka swojego umysłu. Nie musi przysłuchiwać się skwierczeniu składników wymieszanych z naszym dotychczasowym doświadczeniem, gotujących się na pełnym ogniu naszej wyobraźni... Współczesny odbiorca nie ma czasu na samodzielną pracę umysłową. Zwłaszcza, że może jeszcze ona wyssać ostatki znajdującej się w nas energii. Wydawać by się więc mogło, że jedynie biernemu przyglądaniu się (nie mylić z mniej pasywnym „oglądaniem”!) przelatującym na ekranie telewizora obrazkom może towarzyszyć jednoczesne ładowanie akumulatorów. Język źródła, czyli język krystalicznie czystego tekstu literackiego staje się dla człowieka współczesnego niezrozumiały. Tak naprawdę literaturę zabijają inne nowoczesne media: kino, telewizja czy Internet. Literatura istnieje niemal od początków cywilizacji ludzkiej. Pierwotna była forma oralna, np. 26 zalew kultury/maj 2007 Iliada czy Odyseja Homera to jedynie zapis słownej opowieści. Od momentu wynalezienia druku, to, co nie zostało napisane, a potem wydrukowane _ po prostu nie istniało. Dzisiejszy biurokratyczny świat czerpie z tego pełnymi garściami. Książka bardzo powoli ulega dezaktualizacji, czego oczywiście nie można powiedzieć o gazecie. Artykuł z prasy codziennej, w przeciwieństwie do utworu literackiego, jest z reguły przeznaczony do jednokrotnego przeczytania. Dzisiejszy nakład dużego ogólnopolskiego dziennika może nawet kilkakrotnie przekraczać ilość wydanych egzemplarzy dowolnego bestsellera! Narzuca się tu oczywisty wniosek, że Polacy wolą prasę, aniżeli książkę. Powstaje pytanie: dlaczego? Współczesny człowiek żyje szybko i na nic nie ma czasu. Zwłaszcza na głębsze zastanowienie. Przeczytanie długiej, kilkusetstronicowej powieści staje się stratą cennego czasu. Na dodatek nie jest to dla niektórych relaksem, bo książka jest przekazem zakodowanym. Samodzielne odkodowywanie znaczeń staje się trudne. Współczesny czytelnik potrzebuje dobrego komentarza. Taką właśnie formę otrzymuje w prasie: krótką, przystępnie napisaną oraz dobrze acz lakonicznie omówioną. Odkąd znikła w Polsce cenzura, książka zaczęła być towarem rynkowym. Aby czytelnik po nią sięgnął, musi się ona do niego dostosować. Literatura przestała być już prawdziwą SZTUKĄ, tworzoną z potrzeby serca. Stała się TOWAREM, który trzeba sprzedać. Prawo rynku jest dziecinnie proste: żeby sprzedać towar _ musi być ktoś, kto go kupi. Ale żeby był kupujący _ musi on potrzebować towaru (prawo popytu i podaży). Literatura i przeciętny z_pogranicza czytelnik od zawsze stali na dwóch różnych poziomach. Przy czym _ ta pierwsza _ zawsze wyżej. To czytelnik musiał zbliżyć się do poziomu czytanego tekstu. Nigdy odwrotnie. Literatura nigdy nie była partnerem. Zawsze wyraźnie zaznaczała się hierarchia. To właśnie literatura spuszczała do czytelnika metaforyczną linę, po której mógł on się wspinać. Ambitni docierali do szczytu _ zdobywali porównywalny poziom. Potrafili ją zrozumieć. Mniej ambitni, z braku sił lub chęci, rezygnowali zaraz jak tylko oderwali na chwilę stopy od ziemi. Zostawiali wiszącą linę z boku i szli dalej. Przy zmianie ustroju, władcą stał się Rynek. Wprowadził swoje prawa i wymagania. Kiedy doszedł do literatury, jednym zamachem odciął spory kawałek sznura, który literatura spuszczała do odbiorcy. Co miał zrobić w tej sytuacji czytelnik, gdy przyszedł na to samo miejsce, z którego jeszcze jakiś czas temu wspinał się do literatury, a dziś zobaczył końcówkę liny dyndającą kilka metrów nad jego głową? Mógł zabrać ze sobą drabinę, żeby dosięgnąć. Ale to wymagało za dużo wysiłku. Wolał ominąć to miejsce i pójść do konkurencji, gdzie ta sama rozrywka była podawa-na w przystępniejszy sposób. Cóż miała zatem po-cząć literatura? Umrzeć śmiercią naturalną? Czy to byłoby godne jej wielowiekowej historii? Wobec te-go drugim wyjściem było zniżenie się do czytelnika na tyle, aby mógł bez drabiny (aczkolwiek na pal-cach!) sięgnąć do owej liny. Ale odkąd pojawiły się w życiu odbiorcy konkurencyjne media, stał się on bardzo wymagający. Od tej pory to właśnie on za-czął dyktować warunki. Podszedł do liny, wspiął się na palce i z całej siły pociągnął ją do siebie. Poziom literatury znów się obniżył. Tym razem na modłę czytelnika. Współczesna literatura stanęła w ostatnim piętnastoleciu pod presją kultury masowej. Aby ją zareklamować, trzeba przyjrzeć się, jaka ona jest i co ma nam do zaoferowania. W ten sposób wprowadzenie wolnego rynku doprowadziło do próby zastanowienia się nad stanem obecnej literatury. Od jakiegoś czasu pisarze, publicyści i literaturoznawcy szukają odpowiedzi na to pytanie. Umasowienie uświadomiło im gorzką prawdę: literatura polska niemal od samego początku istnienia to „patos, nuda i troska”. Losy naszego narodu wielokrotnie były poddawane próbom pod wpływem sił z zewnątrz. Literatura była świętością, którą Polacy nieśli dumnie przez dzieje. Była sensem i szansą ocalenia naro- polskości. Posiadała pewne znaczenie dla ciągłości narodu. Pisarze ze względu na cenzurę nie mogli wypowiadać się wprost, a czytelnicy i tak ich rozumieli. Dzisiaj paradoksalnie sytuacja stała się odwrotna: pisarze mogą wypowiadać się swobodnie za pomocą wszelkich dostępnych metod, a ich czytelnicy i tak ich nie rozumieją. Może nie chcą? Może nie chcą rozumieć, ponieważ dziś są już narodem wolnym, w którym postawa romantycznych Konradów wydaje się być śmieszna? Na polskim rynku wydawniczym brakuje książek odnoszących się do szeroko rozumianej współczesności. Literatura traci czytelników, bo nie dostosowuje się do jej potrzeb. Z jednej strony proponuje dzieła przeznaczone dla czytelnika doskonale przygotowanego do lektury, niemal dla specjalisty. Z drugiej zaś strony oferuje książki niemądre i tandetne. Podobnie ma się także polska kinematografia: produkuje się komercyjne superprodukcje albo kręci się filmiki amatorskie. Kino środka tworzy tzw. „off”. Literatura nie ma (jeszcze?) swoich produkcji offowych, ale za to ma tzw. „prozę środka”. Czym jest w ogóle „proza środka”? Czym się ona charakteryzuje? Kto po nią sięga? I najważniejsze _ co takiego wnosi? O tym za miesiąc w drugiej odsłonie rozważań nad współczesną literaturą polską. Marek Szulc [email protected] Ilustracje: Lidia Kulas zalew kultury/maj 2007 27 z_pogranicza Człowiek w labiryncie własnych wyborów Słyszę uderzenia pianina, rytmiczne, otoczone chęcią czystego zagrania. Gamy _ coraz niżej i niżej. W przenikliwej ciszy słyszę uderzenia pianina. Nie wiem, nie mam pojęcia, czy kiedyś _ w najbliższym czasie _ myląc się w nutach, uderzeniach, wróci to wszystko do poprzedniej linijki nut. Może jedynym wyjściem będzie zakończenie koncertu. Ważna wartość _ wyborów brak? Nasz koncert, ten jeden, do którego przygotowują nas tak długo, zaczyna się niewinnie _ proste a_moll. Nie przewidujemy jeszcze, że przyjdzie czas zacząć kończyć. Dźwięki naszego życia układane wprost proporcjonalnie do położenia partytury. Czasem okazują się fałszem akustycznym, artystycznym nonsensem. To istny labirynt możliwości, prób i błędów _ czasem jednak zafałszujemy dźwięk tak, że nawet w labiryncie znajdzie się ślepa uliczka _ wracać? A co, gdy nie dają nam szans? Oj, drogi przyjacielu, czasem szukam w sobie czystych dźwięków. Miast szukać ich w innych kompozytorach. Leżę na ziemi i nasłuchuję kroków mojego przeznaczenia. Wiszę nad skulonymi w rozpaczy nicości domami czeladników. Ruchem ręki dobijam otoczenie _ mam w końcu długie ręce! Jestem możnym tego świata. Mam wybór _ mam możliwość powiedzieć swoje przekleństwo wbrew ludzkości, które chwyci ramię biegnącego i zwróci go w inną stronę. Jestem możnym swego życia! Dopatruję się w nim sensu _ czasem dotrzymuję kroku swemu sercu. No właśnie! Nigdy nie zestawiać serca z czasem? Miłości z pazernością? Odwracam tę nieszczęsną głowę w stronę podłogi, bluzgam każdą szczelinę w drewnianej powierzchni i oczekuję nadejścia mego szczęścia. Czy szczęściem, czy wartością jest miłość? Mój Ty Kurzołapie _ w oczach jej dostrzec jeszcze jeden raz ten przyjemny strach przed miłością. Bała się, jednak wybrała. Czuje się spokojna w ramionach otaczającego Ją świata, który tworzy dla niej zbolały kikut wątłości tego świata _ miłość kikutem wartym przytrzymania. Pytam jednak _ dlaczego w ówczesnym dywanie jest tyle złotych monet? Dlaczego kichamy 28 zalew kultury/maj 2007 zielonymi banknotami? To właśnie dlatego stajemy przed tym wyborem _ przykra Money'omania teraźniejszego świata. _Ma się te pieniądze, to i miłość kiedyś, po czasie... _ mówią, a sami w to nie wierzą. Brak Ci, drogi przyjacielu, znaczenia w moim bezczynnym leżeniu na podłodze okrytej światowym dywanem _ na drewnianej podłodze jakże inaczej?! I dobrze! Bo właśnie to jest często miłość dla innych. Nie dla mnie. Ja kocham! Ja mam wartości. Też na „m”, tylko że moje dużą, ichnie małą pisane. Marnotrawni kapitału szukający w oczach drugiego człowieka! Money, ale dla kogo?! Stoję na tych schodach i nadal nie wiem, w którą stronę?! Gdzie ta góra dolin lub Dolina Rajskich Gór? Czerwone _ białe, czerwone _ białe... stopnie zbolałymi stopami _ ja nie! Inni! Wciąż powtarzam, my to przecież twór boleści tych nagniotków _ odcisków w oficerskich butach. Od czasu do czasu słychać, że ktoś wybronił _ i Bogu dzięki! Niestety, mój drogi Adiunkcie Wyprostowanej Postawy, nie zawsze to dobro wybieramy. My czy oj _ czy _ zna? Nie wiem. A ty znasz? Zapominasz, ja wiem. Kiedyś ważne, wybierane, a teraz? Niech od czasu do czasu ktoś wreszcie przemyje te stopnie! Niech są swojego koloru! Z białego ta krew _ z nosa puściła się diablica jedna _ z brudem wymieszana. Czerwony? A tam bez nalepki proszę _ psi jego frak piórkiem namazany _ poodklejać! _ To tylko nasze schodki. Nasze stopnie, proszę pana _ słyszałem jak ten młody mówił _ Tutaj się nie wchodzi. Dobrze tak gawędzi się w pustą kartkę, moja Tabula rasa w prostocie przez duże „p”. Wydaje się, że proste to wszystko tylko nikt nie szuka w sobie wyboru _ wybieramy, a jakie to trudne! Na co mi przyszło? Kucam przed tymi drzwiami. Cholery ogłupienia wokół mnie niemało. A ja? Nie wiem, czy wstać, czy…? Coś jeszcze można zrobić, prawda? Otworzyć, czy wymodlić po stokroć ruszyć patyk ku ogniu _ a nóż nie spłonie. Za naszym progiem noga spłonie pośród poklasku, a jeżeli ścieżki brak? Bez pomocy kto złapie? Słyszę, że tam w bród muzyki! Wejdę. A co, jeżeli z_pogranicza nie zrozumiem? Nie polubię? Znów, gdy uklęknę tutaj, będę słyszał, ale nie będę musiał polubić. Oj, boli to boli, moje kolana są coraz cięższe. Podaj krzesło, mój Kluczniku, niech się stanie tak pół na pół? Przykucam _ nie siadam. Łatwiej uklęknąć, czy…? A wokół mnie głosy _ w końcu moralnie musi być. Ale czy zawsze? Uciekać czy nie? Ale znów z drugiej strony żyć, czy licho wie, w jakim stanie przemierzać to zadrzewiowskie kalectwo nowego świata? Co wybrać _ jaka ta poza niewygodna! W twarz uderzę się prędzej kilka razy niż wybiorę sam _ a jednak samotny i sam wybrać samotność świata tamtego? Może wcześniej wstanę albo później położę się bez życia, bez wiary, a jednak z niewiedzą. Szybciej! Szybciej! Krwawią prawda? Bez mrugania, a w ciągłym otępiałym bezruchu _ zastanowieniu. Jedni wołają, żeby nie był głuchy! W końcu i tak zamilkną w swojej bezradności. Uwierzą _ będą mieli tę jedną więcej kroplę krwi _ nie mniej. Jeżeli On powie NIE, a oni na prostej z Sumienia do Emaus bez życiowego przystanku nie poznają _ będą podobni ze zstępującymi do grobu. Kolejna filozofia wyboru, a w rzeczywistości to kolejna nasza walka z własnym sercem. Przecież to wszystko można by tak po prostu _ jednym ruchem ręki. Żyć czy umierać? Moneyomania ludzkiego wyboru. Ile potrzeba czasu, żeby dotrzeć do źródła łez? Niewiele. Wystarczy stanąć twarzą w twarz z _ no właśnie _ z kim? Przecież my, żaden, nie mamy twarzy, a łzy wypływają z braku ludzkich cech. Taka promocja! Jeżeli kupisz wagon myśli, dostaniesz cząstkę mózgu! Zbierz wszystkie! A co, jeżeli nam przerwą promocję? Brak towaru _ myśli brak. Zostaniemy w tym nowym świecie, jak oczy bez nosa, jak czoło bez zmarszczek, jak… Przecież w każdej chwili można nalać starego mleka, wypić i…, przecież coś trzeba wykrzywić z niesmaku. Czy można wybrać pomiędzy echem a naszym prawdziwym głosem? Tak bardzo boli mnie gardło od krzyczenia cudzym głosem. Tak bardzo… Na dworze pada śnieg, a ja stoję prawie u progu drzwi w czarnych butach niedomytych gestów, skórzanej czapie z niewidzialnych wyborów istnienia, a jednak nagi w swych przemyśleniach. Leżałem, schodziłem, kucałem i stoję. Idę _ lecz gdzie, wśród mojego przepychu podróży pozycji, jakie wykonałem, są moje nuty? Mój koncert gra coraz ciszej, a ja oddalam się od pianina i idę bez dźwięku serca, a wśród dźwięków przemierzanych pokoi, korytarzy i sytuacji. Mój cierpliwy Szatniarzu Ludzkich Dusz, zafałszowałem i to w sposób tak ohydnie prosty, że aż ludzki. W geście własnego znienawidzenia przetarłem oczy by zobaczyć strach w przetartych oczach innych. Trudno tak wybrać, czy się chce patrzeć na _ czy po prostu wyobrażać sobie świat. Przecież nie o pieniądze _ nie, nie _ w otwartych przestrzeniach zobaczyłem jedynie krzak dzikiej róży. Boli, gdy dotkniesz, a jak pięknie wygląda. Piszę coraz _ no właśnie _ spokojnie jakoś zrobiło się w moim sercu. Ja chyba całe to moje życie wybierałem drogę, a ono przebiegło mi tak szybko, tak bez szeptu nawet, bo wyborów, bo możliwości było tak wiele. Epitafium _ tak Cię jeszcze nie nazywałem, prawda? Bo widzisz, nawet na mój przydługawy list przyszedł koniec. Wśród zastanowienia, co dobre, a co złe i dla jakiej wartości podnieść głowę ku górze _ wiem, dobrze jest. Mordowaliśmy _ tak! Katowaliśmy odezwami do narodów serc wszystkich, którzy po prostu wybierali _ bo mieli wybór! Miłość! Zauważyłeś? Krzakiem zwana poświata wokół tego naszego małego JA. A co więcej? Ja kocham i za ten wybór_możliwość dziękuję. Ojczyzna czy…? Brakuje Ci, mój drogi, odpowiedzi na moje pytania? Może ich po prostu nie ma. Takie moje epitafium, w twarz uderzany z oddechu krzyczącego tłumu numerkowiczów, z wyborem w tym ludzkim teleturnieju Jaką duszyczka ma chęć? Słyszę uderzenia pianina. Rytmiczne… Dlaczego w poruszeniu brakuje mi dynamiki? Co tak naprawdę wybrał ten z drugiego piętra, a co ta od kwiatów? Stuk, stuk _ a gdzie puk? Czy warto zaczynać od końca? Słyszę uderzenia pianina. Rytmiczne… Umarłem, ale myślałem… Nagi na stopach, bogaty w możliwość wyboru na pokaz mody ochłapów myślowych. Twój przyjaciel M. zalew kultury/maj 2007 29 z_pogranicza FALEQ _ NEW JAZZ Muzyka FALEQ jest moim osobistym odkryciem. Pewnego dnia pojawiła się i została. Pierwsze spotkanie z FALEQ miało miejsce w Art Cafe Muza w Sosnowcu. Muszę przyznać, że zauroczenie ich muzyką na tym koncercie nie przyszło od razu. Chwilę trwało, aż moje receptory znalazły wspólny dla FALEQ rytm i zaczęły z nim współżyć. Nie z racji tego, że jest to trudna w odbiorze muzyka. Raczej właśnie jej pozorna prostota nie pozwala na pierwszy „rzut ucha” rozkochać się w niej. Po chwili obnażona zostaje owa pozorność prostoty, a muzyka zaczyna istnieć. FALEQ tworzą: Jakub Jakubowski _ gitara, syntezator gitarowy, Michał Jakubas _ gitara basowa i Grzegorz Zawadzki _ perkusja. Zespół powstał jesienią 2005 roku z inicjatywy Kuby, jako pewnego rodzaju naturalne przedłużenie przyjaźni z Michałem i ich wspólnej fascynacji muzyką. Wkrótce potem dołączył do nich Grzegorz. Muzyczna droga całej trójki jest dość zróżnicowana, choć zawiera w sobie pewien wspólny mianownik _ przeszła wiele zakrętów, by dotrzeć do tego, co nazywamy FALEQ. Jak mówi Michał _ to były samodzielne lekcje. Nie było żadnej szkoły, schematów, regularnej teorii muzyki. Były za to jam sessions w sosnowieckich pubach. Później dwa projekty z Kubą i dwoma perkusistami, ale już nawet nie pamiętam, co graliśmy. Na pewno część to były covery, a część _ próby własnych sił w kompozycji, aranżacji. Grzegorz natomiast wiódł niezależną ścieżkę rozwoju poprzez death metal, fascynację grind i noise core'm _ czego owocem były m.in. projekty: HEAUTONTIMORUMENOS i TENDER STENCH, z pewnymi sukcesami 30 zalew kultury/maj 2007 w Polsce, Europie czy Japonii. W miarę rozwoju warsztatu perkusyjnego przyszedł czas na rock i metal progresywny, później jazz. FALEQ to niejedyne dziecko Kuby i Grzegorza. Wspólnie tworzą również projekt DOBRE DUCHY, w stu procentach improwizowaną muzykę połączoną z melorecytacją tekstów poety Szymona Babuchowskiego. Ponadto, Kuba gra w ENE DUE, gitarowym duecie. W FALEQ większość pomysłów muzycznych należy do Kuby, jednak cała trójka pracuje nad ostatecznym kształtem utworów. Muzyka zespołu to trudny do zdefiniowania gatunek. Właściwie niedefiniowalny. Nie zamyka się na brzmienia kojarzone z jazzem. Momentami zahacza o któreś z ramion jazzu, ale z racji swej bezkompromisowości form wymyka się wszelkim definicjom, oddychając momentami lekko bluesowo_rockowym duchem, zaczepionym gdzieś w okolicach lat siedemdziesiątych. Jest to muzyka ściśle koncertowa, idealnie wpasowująca się w klimat niewielkich klubów. Formacja zagrała kilkanaście koncertów, m.in. w katowickim 2B3, Chacie czy Muzie. Po koncercie w Klubie Artystycznym Bakakaj w Tychach (27 kwietnia), zagra w krakowskiej Cafe Szafe (4 maja). W niedalekiej przyszłości planowane jest powiększenie składu o instrument dęty, potem najprawdopodobniej sekcja rytmiczna wzbogaci się o głębokie brzmienie kontrabasu. Tym samym, jak powiedział Kuba, akcje Faleq wzrastają. www.faleq.com Anka Staniszewska [email protected] muzyczne_wibracje Przeciwko wszystkim W tym roku mija dziesięć lat od wydania płyty Chmury Nie Było zespołu KOBONG. Płyty ze wszech miar wyjątkowej, która do dziś jest niedoścignionym wzorem i inspiracją dla wielu poszukujących zespołów w Polsce. No właśnie, mimo jak najbardziej światowego poziomu, materiał ten przeszedł w naszym kraju bez większego echa, a za granicą w ogóle nie zaistniał. Dopiero po latach coraz więcej osób docenia tamto dzieło, a sam KOBONG po niecałej dekadzie od zakończenia działalności zyskał status jednego z najbardziej kultowych zespołów w historii naszej sceny. Początki KOBONG sięgają roku 1994. Jego założycielami byli: gitarzysta Maciej Miechowicz, perkusista i autor tekstów Wojciech Szymański, wokalista i basista Bogdan Kondracki (ex _ I WANT YOU) oraz jedyny znany już szerszej publiczności muzyk w tym zestawieniu _ Robert Sadowski, grający wcześniej wraz z Robertem Gawlińskim w nowofalowej formacji MADAME, punkowym DEUTER czy wreszcie z zespołem HOUK, z którym nagrał m.in. jedną z najlepszych polskich płyt rockowych lat 90. _ Transmission Into Your Heart. Skład ten nigdy nie uległ zmianie. Pierwsza płyta KOBONG nazwana po prostu Kobong ukazała się już w 1995 roku. Muzyka zawarta na tym albumie porażała swoim ciężarem, transowością i psychodelią, którą wzmacniały dodatkowo poetyckie teksty Szymańskiego (przez niektórych uważanego za najlepszego polskiego autora tekstów tworzącego w ojczystym języku). Na debiutanckim albumie znalazł się między innymi pierwszy i zarazem największy przebój zespołu _ Rege, do którego zrealizowano teledysk cieszący się w tamtych latach sporą popularnością. Płyta z miejsca otrzymała rewelacyjne recenzje w prasie, a sam KOBONG został okrzyknięty jedną z największych nadziei polskiej sceny. Potwierdzeniem tego była nominacja do Fryderyka (wtedy te nagrody posiadały o wiele większy prestiż niż obecnie) w kategorii „fonograficzny debiut roku”. Udany początek kariery został podparty sporą ilością koncertów, z których najważniejszy był support dla amerykańskich klasyków hardcore _ PRO_PAIN. Rok 1996 to przygotowania materiału na drugą płytę oraz akustyczne koncerty w... salach kinowych, które poprzedzały premierowe pokazy słynnego obrazu Danny'ego Boyle'a Trainspotting. Ujęcia z tego filmu zostały wykorzystane w teledysku do utworu Przeciwko, który pilotował Chmury Nie Było _ płytę, która ukazała się rok później. Jej zawartość wprawiła wszystkich w osłupienie. Tak nowatorskiego, eksperymentalnego, lecz przy tym niesamowicie ciężkiego i intensywnego materiału nikt się nie spodziewał. Już otwierający płytę utwór Lust pozostawia słuchacza zwiniętego bezradnie w kłębek pod naporem kaskady mocarnych dźwięków. Wysunięta na pierwszy plan sekcja z przytłaczającą grą perkusji (Szymański po tej płycie słusznie został okrzyknięty najlepszym perkusistą czadowym, jakiego nosiła polska ziemia), kosmiczne, gitarowe tła oraz schizofreniczny, opętany wokal robią do dziś piorunujące wrażenie. Idealnie zawartość drugiej płyty KOBONG opisał Rafał Księżyk w piśmie Brum, oto fragment recenzji: KOBONG osiąga drapieżność ultraczadowego metalu i noise'u, groźną siłę industrialu bez brnięcia w te estetyki. W sukurs grupie przychodzi przenikająca całość emocjonalna intensywność muzyki korzennej, etnicznej. Na „Chmurze” matematyczna precyzja łączy się z ekstazą plemiennego rytuału, awangardowe wyrafinowanie z maksymalnym rockowym wyczadem, miażdżąca bezwzględność industrialu i trans techno z żarliwymi emocjami muzyki korzennej. To płyta, która zachowując walory rocka, dalece przerasta jego horyzonty. Warto dodać, że dzięki zróżnicowaniu płyta ta nie nuży nawet przez sekundę, mimo iż trwa grubo ponad godzinę. Znalazło się na niej miejsce dla utworów akustycznych (wspomniane wcześniej Przeciwko, Prbda), muzycznych miniatur (FX 2, Impro, Banjo), lecz wspaniałą większość tworzyły potężne ciosy, które swą pogmatwaną strukturą połączoną z pierwotną wściekłością powalają na kolana. Trzeba też wspomnieć o produkcji płyty. Adam Toczko, który niejednokrotnie udowadniał swój realizatorski kunszt (m.in. Infernal Connection ACID DRINKERS i 2 ILLUSION), tym razem przeszedł samego siebie. Wykreował brzmienie, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. Twarde, lecz przy tym niesłychanie organiczne, z dziwnie ustawionymi proporcjami głośności instrumentów, gdzie główną rolę pełni perkusja, zaś gitary zostały pod nią schowane, by z ukrycia atakować słuchacza swoimi ekwilibrystycznymi kombinacjami. Mimo jeszcze lepszych recenzji i uznania branży (kolejna nominacja do Fryderyka, tym razem w kategorii „hard & heavy”) płyta ta spotkała się z bardzo chłodnym przyjęciem publiczności, okazując się zbyt trudną dla przeciętnego odbiorcy. Po kilku koncertach zagranych w 1998 roku KOBONG dokonał żywota. Oficjalnym powodem tego kroku były różnice w zdaniach co do rozwoju grupy, nie trzeba być jednak przenikliwym obserwatorem, by dojść do wnio- zalew kultury/maj 2007 31 muzyczne_wibracje sku, że duży wpływ na tę decyzję miała znikoma popularność, która dramatycznie spadła po wydaniu drugiej płyty. Wydaje się, że dopiero w późniejszych latach, gdy coraz większym powodzeniem zaczęły cieszyć się zespoły typu MESHUGGAH czy DILLINGER ESCAPE PLAN, ludzie przychylniejszym wzrokiem zaczęli patrzeć na Chmury Nie Było. Możliwe, że część odbiorców potrzebowało więcej czasu, by objąć umysłem wszystkie zawiłości tej płyty i zrozumieć ją. Faktem jest, że po tych dziesięciu latach płyta ta w ogóle się nie zestarzała, wciąż brzmi świeżo i nowatorsko. Dobitnie świadczy to o światowej klasie KOBONG oraz ich drugiej płyty, która już chyba na zawsze pozostanie arcydziełem znanym tylko garstce zapaleńców. Chociaż na pewno także dzięki takiemu stanowi rzeczy kult, który narastał wokół niej przez te wszystkie lata, jest tak ogromny. Różnie toczyły się dalsze muzyczne losy muzyków KOBONG. Sadowski utworzył wraz z Piotrem „Falą” Falkowskim (m.in. DEUTER, HOUK, FALAREK BAND) i Marcinem Szyszko (WILKI) zespół ROBOT. W jego składzie pojawiły się także takie osobistości jak Ewa Jabłońska (INDUKTI) oraz Pati Yang, której solowa płyta również powstała przy współudziale Sadowskiego. Słychać go także na solowej płycie Roberta Gawlińskiego zatytułowanej X. W styczniu 2005 r. zmarł tragicznie na zawał serca, czym wprawił w głęboki smutek całe rockowe środowisko oraz przekreślił nadzieję na reaktywację KOBONG, która nie miałaby racji bytu bez jego udziału. Pozostali muzycy założyli projekt KOKSZOMAN, który wkrótce przeistoczył się w NEUMA. Debiut (zatytułowany Neuma) został nagrany w trzyosobowym składzie. Muzycznie, co wydaje się dość oczywiste, przywodziła mocne skojarzenia z KOBONG, jednak była jeszcze trudniejsza w odbiorze, o wiele wolniejsza i bardziej transowa. Utwory często były oparte na jednym motywie, który powtarzany wiele razy hipnotyzował słuchacza. Słychać było wyraźne inspiracje GODFLESH, jednak sama muzyka nie była tak zimna jak to, co proponowali Brytyjczycy. Druga płyta została nagrana z mocno zmienionym składzie, gdyż z ex_kobongowców pozostał jedynie Miechowicz. Poza nim, Weather nagrywali: perkusista Karol Ludew (MOJA ADRENALINA), basista Tomasz Krzemiński i saksofonista Alek Korecki (BRYGADA KRYZYS). Zmiany te sprawiły, iż muzyka NEUMY stała się instrumentalna (partie wokalu zastąpił saksofon), bardziej przestrzenna i swobodna. Gitara jednak nie straciła nic ze swojego charakterystycznego, matematycznego brzmienia, tworząc przeciwwagę dla często improwizowanych partii dętych. 32 zalew kultury/maj 2007 Jednak zespołem, który można uważać za kontynuatorów KOBONG jest z pewnością NYIA. Założona została przez Szymańskiego, który do zespołu zaprosił: Chine (gitara ex_VADER) oraz Simona (gitara) i Czarnego (bass) z PROPHECY. Składu dopełnił Kondracki, dzięki czemu jego wokal pojawił się na debiutanckiej Head Held High, co dodało temu materiałowi jeszcze bardziej kobongowego charakteru. Zawartość tej płyty eksplorowała zaczerpnięte z Chmury dźwięki z zupełnie innej strony. W przeciwieństwie do NEUMY, w tym przypadku pojawiły się mordercze tempa, niesłychanie zagmatwane partie gitary, a całość mocno trąci death metalową stylistyką. Niestety, Kondracki niedługo piastował stanowisko wokalisty NYIA, zastąpił go najpierw Jungi (THIRD DAGREE i kilka innych), by w końcu stanęło na Jakubie Leonowiczu z zespołu SAMO, w którym również bębni Szymański. SAMO nagrało jedną płytę zatytułowaną S1. Słychać na niej silne wpływy MESHUGGAH, lecz także... GODFLESH i KOBONG. Niestety, z powodu znikomego odzewu zespół ten zakończył działalność, a swą rewelacyjną płytę udostępnił za darmo w Internecie. Zapowiadana już od jakiegoś czasu druga płyta NYIA będzie jeszcze silniej nawiązywać do Chmury Nie Było, sadząc po fragmentach, które zespół zdecydował się upublicznić. Spośród byłych muzyków KOBONG zdecydowanie najlepiej radzi sobie Bogdan Kondracki. Postawił głównie na karierę producenta. Ma na koncie współpracę z wieloma czołowymi, polskimi artystami, m.in. Andrzejem Smolikiem, Kasią Nosowską, Anią Dąbrowską, Marylą Rodowicz, Tomaszem Makowieckim, Moniką Brodką i wieloma innymi. Obecnie nie udziela się aktywnie w żadnym zespole. Miejmy nadzieję, że sytuacja ta nie będzie trwała wiecznie. Obecnie istnieje kilka zespołów, u których da się usłyszeć nawiązania do Chmury Nie Było, jednak by porywać się na pokrewne tej płycie dźwięki, trzeba odznaczać się nie tylko nienaganną techniką, lecz przede wszystkim olbrzymią wyobraźnią. Dlatego tez niewiele z nich zasługuje na uwagę. Warto jednak przyjrzeć się bliżej rzeszowsko_krakowskiej formacji KETHA (debiutancki album wkrótce) czy warszawskiemu PHOBH. Dzięki tym młodym zespołom można być pewnym, że duch KOBONGA nie zginie w narodzie. oficjalna strona KOBONG _ www.toneindustria.com/kobong Andrzej Muflon" Kieś " [email protected] z_zagranicy Teorie zielonego anioła Siedzę na zbitym z okorowanych bali ogrodzeniu, ciesząc się ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Po drugiej stronie polnej drogi szemrze strumyk, wiatr od gór niesie rześkie powietrze. Za godzinę ze stacji Rycerka Górna odjedzie powrotny pociąg do Katowic, zabierając ze sobą dziewięcioosobową grupę niedobitków, którym najciężej było pożegnać się z tym niesamowitym miejscem, jakim jest dom państwa Koniecznych w czasie studenckich zjazdów. Jest to mój pierwszy wyjazd, ale nawet stali bywalcy przyznają, że wypad w tym semestrze na prawdę się udał. Szkoda tylko, że był tak krótki... 23.03.2007, godzina 19.30. Budka w środku lasu, obok której zatrzymał się pociąg, nie przypomina dworca kolejowego. Wysiadamy. Pierwszym gospodarzem, który nas wita, jest księżyc nieśmiało wyglądający zza chmur. Drugim _ światła samochodu dr. Marcina Trzęsioka, wykładowcy na AM i współorganizatora seminarium. Pakujemy się do środka i po chwili wjeżdżamy na plac „dworku” państwa Koniecznych, którzy co roku goszczą studentów Akademii Muzycznej (i nie tylko!), a w sezonie wakacyjnym organizują szereg koncertów plenerowych. W domu czekają na nas już pozostali uczestnicy seminarium _ nie tylko studenci z Krakowa i Bydgoszczy, ale też grono osób z muzyką niezwiązanych. Na środku salonu stoi stary, czarny Büthmayr, nad nim wisi zielony anioł. Rozpoczyna się IX Seminarium Kompozytorów i Teoretyków Muzyki w Rycerce Górnej. Koncerty Oficjalne powitanie przez główną organizatorkę seminarium, przewodniczącą Koła Naukowego Kom-pozytorów i Teoretyków Muzyki z Katowic, Justynę Kowalską i można przejść do meritum; koncert inauguracyjny wypełnia głównie muzyka „prosto z pieca”, czyli prawykonania kompozytorskie. Swoje utwory grają Kamil Pawłowski, Justyna Kowalska, Jacek Wiktor Aidinović i Marcin Gumiela. Nie brakuje też „historii” _ Kaja Kosowska (studentka fortepianu AM w Katowicach) wykonuje Sceny leśne Schumanna i Szeherezadę Szymanow- skiego. Im bardziej współcześnie tym bardziej ekspresyjnie i energetycznie... Podczas koncertu mała niespodzianka _ gaśnie światło, w górach dość powszechne zjawisko. Na szczęście, nikogo nie wytrąca to z równowagi _ ciąg dalszy odbywa się w świetle latarek i czołowych lampek do wspinaczki. Tworzy to dość niezwykły klimat _ trzeba przyznać, że muzyka słuchana po ciemku zupełnie inaczej dociera do odbiorcy... Koniec koncertu. Następuje tak zwana integracja, w czasie której poczynione zostają ustalenia co do dnia następnego, po czym _ po konsumpcji naleśników _ większa część grupy udaje się na spoczynek... Podsumowaniem drugiego dnia jest koncert wykładowców w wykonaniu Jacka Maksymiuka i Piotra Sałajczyka (fortepian) oraz Krzysztofa Lasonia (skrzypce). Po przytłaczającej wprost ilości muzyki nowej, której nasłuchaliśmy się w ciągu całego dnia, ta szczypta historii w postaci fortepianowej Fantazji f_moll na cztery ręce Schuberta i skrzypcowej Sonaty d_moll Brahmsa działa kojąco jak miód na skołatane nerwy... Po koncercie zbiera się grupa wytrwałych, którym nocne ciemności nie przeszkadzają w wypadzie na pobliski szczyt, reszta natomiast uderza w jazzowe klimaty i aranżuje coś pokroju jam session... Trzeciego dnia koncert Elżbiety Mrożek (altówka), która wraz z Piotrem Sałajczykiem wykonuje Sonatę wiosenną Beethovena, podsumowuje serię koncertów w czasie seminarium. Wykłady To, co działo się na polu teoretycznym, nie pozostawiło chyba nikogo obojętnym. Na sam początek Andrzej Mądro z Krakowa mówi O pograniczach w muzyce, czyli o tym, gdzie jest granica pomiędzy muzyką popularną a elitarną, sztuką a kiczem. Oczywista rzecz _ w dyskusji pada nazwisko dość popularnego ostatnio polskiego kompozytora, promującego „wysoką sztukę dla mas”, co jest kijem wetkniętym w mrowisko... Ewelina Czerniak, również z Krakowa, podejmuje natomiast temat dość neutralny, jakim wydaje się być Konstruktywizm w muzyce. Jak się jednak okazało, krakowskie spojrzenie na sztukę różni się nieco od katowickiego, co prowadzi do ostrej dyskusji, której ciąg dalszy wy- zalew kultury/maj 2007 33 z_zagranicy wołują warsztaty rytmiczne prowadzone przez Aleksandrę Rudzką. Na uspokojenie wojowniczych nastrojów wpływa wykład niezwiązanej z żadnym z opozycyjnych środowisk Ewy Schreiber, która porusza temat inspiracji malarstwem twórców muzyki spektralnej. Zanurzeni w widma alikwotowe nawet nie spostrzegamy, że nadszedł czas na główny punkt programu: spotkanie z gościem specjalnym, Gerardem Drozdem, który gitarę potrafi zaserwować w każdej postaci. Instrument ten fascynował go już od dziecka. Mimo że jego edukacja muzyczna była daleka od utartych schematów _ uczył się sam _ stał się muzykiem i kompozytorem najwyższej klasy. Wraz zMarcinem Trzęsiokiem (fortepian) wykonuje Suitę Boccherini ze słynnym menuetem w tle, następnie puszcza nagranie koncertu na cztery gitary i orkiestrę. Trochę szkoda, że w swojej prezentacji skupił się głównie na pisanej przez niego muzyce poważnej. Jak się później okazało, Gerard Drozd o wiele bardziej pasuje do „rozrywki”: grał w niejednym zespole jazzowym i rockowym. O tej stronie jego muzycznej pasji dowiedzieliśmy się tuż przed kolacją, kiedy to już na luzie, bez obowiązku „grzecznego” grania wziął instrument do ręki. Trzeciego dnia płyniemy po morzu filozoficznej poezji Rillkego w stronę pieśni fińskiego kompozytora, Einojuhani Rautaavary. Na temat Pięciu sonetów do Orfeusza i wpływu, jaki sztuka ma na człowieka wygłasza wykład Marcin Trzęsiok. Po nim Agnieszka Kruźlak porusza temat mitów i symboli w reklamach, co prowokuje ostatnią już, niestety, dyskusję na temat komercjalizacji świata. Prezentacje Cykl prezentacji kompozytorskich otwiera Justyna Kowalska, która puszcza z płyty nagranie kilku utworów; m.in. inspirowanego twórczością Góreckiego kwartetu smyczkowego i witalistycznych miniatur klawesynowych. Kaja Kosowska podsumowuje te utwory entuzjastycznym okrzykiem: Słychać, że to jest twoje! Inni, kiedy się czymś inspirują to piszą klony! Dzięki ci za to! Jacek Wiktor Aidinović przedstawia utwory napisane w duchu bardzo współczesnym, dość trudne w odbiorze. Pytany o cel, jaki chce osiągnąć poprzez swoją muzykę odpowiada: muzyka to dla mnie stawianie pytań o sens bytu. Jego kwartet smyczkowy zostaje więc odebrany jako seria pytań bez odpowiedzi. Po nim swoje pięć minut ma Marcin Gumiela, który studiował w Bydgoszczy, ale czuje się człowiekiem Wschodu: do Lwowa mam bliżej niż do Lublina _ mówi. Omawia utwór prezentowany na koncercie inauguracyjnym, fortepianowy Pryzmat na drodze światła, po czym przedstawia partyturę swojej pracy dyplomowej, Apokalipsę (na zdjęciu obok) na cztery chóry i siedem zespołów kameralnych, nasycone symboliką olbrzy- 34 zalew kultury/maj 2007 mie dzieło topofoniczne. Zafascynowany morzem i żeglarstwem Aleksander Nowak, przedstawia utwór wyrosły z tej fascynacji: Fiddlers green and white savannas never more, w którym wykorzystał śpiewane przez męski chór szanty. Muzyka jest dla mnie rodzajem komunikacji między kompozytorem a odbiorcą. Jeśli na muzykę pozostaje się obojętnym oznacza to, że ta muzyka jest słaba. Chcę pisać muzykę, która dotrze do odbiorców, będzie się podobała, a jednocześnie pozwoli mi się wypowiedzieć _ mówi o swojej twórczości. Stanisław Bromboszcz, student kompozycji AM w Stuttgarcie interesuje się aleatoryzmem kontrolowanym. Zaprezentował on nagranie Etiud aleatorycznych na dwa fortepiany, które po raz pierwszy wykonał w duecie z Piotrem Sałajczykiem rok temu. Partytura tego utworu jest nietypowa, ponieważ kompozytor nie wykorzystał notacji tradycyjnej, ale stworzył własny zapis, którego sposób odczytywania tłumaczy w dziesięciostronicowej legendzie. Zupełnym zaskoczeniem była prezentacja Kamila Pawłowskiego, który dość niestereotypowo podszedł do swojej twórczości. Urządził mały performance, w którym przedstawił poszukiwanie własnego języka, swojej drogi kompozytorskiej. Specyficzny sposób bycia Kamila nie przez wszystkich jest rozumiany, ale to właśnie dzięki ludziom takim jak on Akademia nie porasta w pleśń konserwatyzmu i sztywniackie zwapnienie... Jeszcze tylko kilka zdjęć, wymiana kontaktów, ostatnie spojrzenie na zielonego anioła nad fortepianem, pożegnanie z gospodarzami i czas ruszać w drogę powrotną. W pociągu Justyna zacznie planować kolejny wyjazd. Kto wie, być może uda się poszerzyć tematykę następnego, X już seminarium? Być może we wrześniu w Rycerce rozwiną skrzydła fascynaci innych teorii niż teoria muzyki? Agnieszka Błaszczyk [email protected] z_zagranicy Z piastowskiej wieży Opole… specyficzne miasto. Im dłużej tutaj studiuję tym mocniej tego doświadczam. Od lat corocznie pretenduje do miana stolicy polskiej piosenki, a od pewnego czasu również polskiej poezji! Z drugiej strony wciąż słyszę ciągłe narzekania, że nie ma co robić i nic ciekawego się nie dzieje. Ale chyba dla niektórych malkontentów nigdy i nigdzie nic ciekawego się nie dzieje, więc i te opinie mnie nie dziwią. I właśnie w tym Opolu dane mi było uczestniczyć 2 kwietnia w spotkaniu autorskim Andrzeja Stasiuka. Człowiek, który w roku 1987 wyprowadził się z Warszawy i zamieszkał na dalekiej prowincji, a więc który porzucił stolicę (tę niekwestionowaną) dla miejsca, gdzie pozornie niewiele się dzieje. Ale właśnie stamtąd czerpie swoje inspiracje, czego wynikiem jest m.in. wydana niedawno tragifarsa Ciemny las. Spotkanie cieszyło się bardzo dużym zainteresowaniem, choć wzbudziło we mnie mieszane uczucia… Przede wszystkim słabo w swojej roli wypadła osoba, która miała czuwać nad _ jego przebiegiem, co w połączeniu z niektórymi, naprawdę, głupimi pytaniami ze strony publiczności wytworzyło napiętą atmosferę. Choć może właśnie dzięki temu nie było to spotkanie z „kolejnym pisarzem”, ale właśnie z tym wyjątkowym _ Andrzejem Stasiukiem. I nie tyle pisarzem co człowiekiem! Stasiuk podał nawet zainteresowanym przepis na swój sposób tworzenia _ butelka wina. Ale tylko dla utworów dramatycznych. W przypadku prozy należy zachować całkowitą abstynencję! Czasem po prostu te wypowiedzi pół żartem pół serio musiały stanowić alternatywę dla pytań typu co autor miał na myśli. Ale nie zabrakło też bardziej osobistych tematów do dyskusji jak te dotyczące rodziny czy uczuć towarzyszących pisarzowi w takich właśnie konfrontacjach. Na pytanie, czym dla autora Murów Hebronu jest spotkanie z nami _ czytelnikami, odpowiedział: To bardzo opresyjne, bo wiem, że nie jestem panem swego losu. Siedzisz w pokoju, piszesz o najbardziej intymnych sprawach, a potem idziesz z tym do ludzi…Nieco później dodał: Jak kto się za psa zgodził, musi szczekać. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie inna jego wypowiedź, a właściwie pytanie. Gość został poproszony o pytanie do publiczności. Po chwili zastanowienia zdecydowanym głosem zapytał: A wy po coście tu przyszli? Kogo chcieliście zobaczyć?! Proroka? Mistrza?! _ I to pytanie dźwięczy mi w uszach do dziś… Przeważnie każdy z nas, wybierając się na spotkanie z kimś sławnym traktuje tę postać wyjątkowo. Ale właściwie jak? Kogo szukam? Kogo spodziewam się odnaleźć? Anna Janiszewska zalew kultury/maj 2007 35 z_zagranicy Tam, gdzie znika słońce _ część I CO DAJE MI MOJA PASJA? Możliwość oglądania najpiękniejszych, niesamowitych i niepowtarzalnych zjawisk, jakimi są zaćmienia Słońca i Księżyca, daje mi to wiele satysfakcji oraz możliwość zatrzymania ułamków sekund tych zjawisk na zdjęciach prezentowanych na mojej stronie ... i ogromną radość z życia. (Marcin Sienko) Dzień pierwszy _ 15 marca 2007 4.00 rano… dzwonią budziki jednocześnie we Wrocławiu i Krakowie…, szybka wymiana sygnałów pomiędzy naszymi telefonami GSM, aby upewnić się że nie zaśpimy i tak wcześnie zaczął się dla nas pierwszy dzień wyprawy na zaćmienie Słońca w rejon Syberii. Potem dojazd do Warszawy Wschodniej, a od 10.38 rano śmigamy pociągiem relacji Warszawa_Moskwa _ wybraliśmy wariant kolejowy, ponieważ jest zdecydowanie tańszy i w dodatku dokonaliśmy rezerwacji na pociąg bez przesiadek (polecamy). Koszt całego biletu wraz z kuszetką w jedną stronę to 290 zł, a podróż trwa około jednej doby i nie było problemów z wolnymi miejscami. Wróćmy jednak do ostatnich kilku dni, które były bardzo pracowite z racji przygotowań i niepokojące z uwagi na bardzo złą pogodę w rejonie Nowosybirska i Irkucka, co dodatkowo utrudnia nam całą logistykę. Mimo tak złych prognoz, zdecydowaliśmy wspólnie o kontynuacji przygotowań i realizacji wyprawy. Pogoda już wielokrotnie podczas poprzednich wypraw dawała się we znaki, jednak do odważnych świat należy i warto zaryzykować. Cały ekwipunek zapakowaliśmy dzień wcześniej. Aby uniknąć nieporozumień i dublowania części ekwipunku uzgodniliśmy wspólnie, co zabieramy wspólnego, i tak np. ja zabrałem przewodnik wydawnictwa Pascal Rosja, a Konrad rozmówki w języku rosyjskim, byśmy pytając o drogę, nie wylądowali w Afryce ;-) Ale zanim dotrzemy do Moskwy, potem w re- 36 zalew kultury/maj 2007 jon zaćmienia, najpierw czeka nas podróż pociągiem z Warszawy i formalności graniczne oraz celne, dlatego etap przekraczania granicy uznaliśmy za równie ryzykowny i nieprzewidywalny jak pogoda. Już widzę minę celników, jak na ich pytanie, co wiozę w plecaku, odpowiem, że dwa chleby, konserwy, zupki i papier toaletowy na minimum dziesięć. Oczywiście, najwięcej waży sprzęt astro, foto i video oraz notebook, ale bez tego trudno przeprowadzać relację podczas wyprawy. Oczywiście, wyprawa na Syberię w marcu, to jeszcze ujemne temperatury, dlatego zadbaliśmy również o ciepłe ubrania, swetry, rękawiczki etc… Dzień drugi _ 16 marca 2007 Uff…Wczoraj celnicy wcale nie byli tak straszni jak nas ostrzegano. W każdym razie wszystko odbyło się zaskakująco bezboleśnie i bezstresowo. Każdemu życzymy takiego przekraczania granicy, mimo że naszym skromnym zdaniem większość papierowych formalności jest zbędna. Co też można było dostrzec w zachowaniu nonszalanckich białoruskich pograniczników _ najwyraźniej i oni podzielają nasze podejście do radzieckich formalności i porwali nam z rąk nawet nie uzupełnione druki, wbili pieczątkę na wizie do Rosji (na granicy polsko_białoruskiej!) i pociąg ruszył. Wbrew pozorom więcej czasu przed wjazdem na Białoruś spędziliśmy w hangarze służącym do zmiany podwozia. Zanim jednak pociąg ruszył w drogę po dopasowaniu szerokości rozstawu kół do torów kolejowych w Rosji, ku naszemu zdziwieniu doświadczyliśmy istnego nalotu kobiet oferujących przeróżne towary, od pierogów (zapewne ruskich) przez chipsy, piwo na alkoholu wysokoprocentowym kończąc. Oczywiście nie mamy nic przeciwko zarobkowaniu, ale handlujące kobiety latały przez ten sam korytarz co kilka, kilkanaście minut i ciągle usiłowały sprzedać to samo. Jedna z kobiet w końcu miała z_zagranicy do nas pretensje, że nie chcieliśmy nic kupić (wy nie pijecie nic, szto chłopy, miałkie takie…), więc zamknąłem drzwi przedziału i na tym skończyła się nasza przejściowa „przyjaźń handlowa”. Noc w pociągu przebiegła nam spokojnie, tym bardziej że w naszym przedziale były trzy miejsca leżące, a ponieważ nie zjawił się ten trzeci pasażer/pasażerka mieliśmy cały przedział dla siebie. W Moskwie będziemy planowo przed godz. 10.00 rano i wtedy podejmiemy w zasadzie ostateczną decyzję, gdzie obserwować zaćmienie _ możliwe warianty to Omsk, Nowosybirsk i Irkuck (oraz ich okolice). Czas kończyć, ponieważ czeka nas szybkie pakowanie sprzętu przed stacją końcową w Moskwie, a potem szybka komunikacja metrem i w drogę na Syberię :-) Dzień drugi _ 16 marca 2007 ciąg dalszy. Dzień pełen przygód i podjęcia rozważnej naszym zdaniem decyzji…, decyzji o zmianie środka lokomocji z pociągu na samolot i przelot do Irkucka, zamiast odbycia podróży pociągiem do Nowosybirska. Powodem były bardzo złe prognozy pogody, o których wcześniej wspominaliśmy. Dzięki odpowiedzialnemu wsparciu meteorologicznemu w Polsce, nad którym pieczę sprawuje Agnieszka Nowak (dziękujemy) okazało się, że rejestracja zaćmienia Słońca w dniu 19 marca w Nowosybirsku okaże się bardzo ryzykowna z powodu zapowiadanych opadów śniegu i zwartej warstwy chmur. Przyspieszenie przebycia ponad 5000 km z Moskwy do Irkucka nie będzie prawdopodobnie miało wpływu na przejazd koleją transsyberyjską, którą planujemy wrócić z Irkucka do Moskwy i mamy nadzieję, że nasz plan się powiedzie. Obecnie znajdujemy się już na lotnisku „Szeriemietiewo 1”, gdzie mieliśmy małą przygodę, a wręcz niespodziankę za obywatelską uczciwość (głupotę _ przyp. K) Konrada _ otóż, jak wspominaliśmy wcześniej, planowaliśmy przejazd koleją transsyberyjską, dlatego jeszcze w kraju Konrad zakupił butlę gazową do palnika turystycznego, którego mieliśmy używać sporadycznie do gotowania wody i posiłków. Po zmianie planów, butla okazała się „niebezpiecznym bagażem”, ponieważ przepisy lotnicze zabraniają przewozu takich rzeczy. Po dojechaniu na lotnisko busem mieliśmy chwilę czasu na totalne przepakowanie bagażu _ było to niezbędne, ponieważ podczas wypraw zupełnie inaczej pakujemy ekwipunek na przelot samolotem i przejazd pociągiem. Po przepakowaniu bagaży, w rękach Konrada została wspomniana butla do kuchenki i nie chcieliśmy jej tak po prostu wyrzucić do śmieci (to według nas mogło być uznane za nieodpowiedzialne), dlatego Konrad poszedł odnieść butlę do punk- tu wstępnej odprawy i prześwietlania bagażu, jeszcze przed wejściem do hali odpraw… i… rozpętała się mała burza podejrzeń, wypytywań, sprawdzania dokumentów oraz ponownego prześwietlania naszych bagaży i wyjaśnień, gdzie i po co lecimy… Podejrzany wydawał się również jeden z naszych termosów i obiektyw do fotografowania zaćmienia (radziecki!). Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze, nie zostaliśmy zatrzymani, nie skierowano nas np. na rewizję osobistą czy na policję, co groziłoby totalną katastrofą, ponieważ do odlotu mieliśmy już tylko cztery godziny. Kończąc dzisiejszą relację, oczekujemy właśnie na odprawę przed odlotem i zgodnie z planem lotu, odlatujemy o 19.20 z lotniska „Szeriemietiewo 1” do Irkucka, gdzie powinniśmy wylądować o 6.00 rano czasu miejscowego (zdaję się, że jest to pierwsza w nocy czasu moskiewskiego, a jedenasta według czasu warszawskiego). Dzień trzeci _ 17 marca 2007 Marcin _ Jesteśmy już w Irkucku :-) Pierwszy raz w życiu lecieliśmy „Aerofłotem” i bardzo starym „tupolewem” TU-154 M (takie same maszyny latają jeszcze w Polsce jako „powietrzna flota” naszego rządu). Generalnie nic się nie oderwało, samolot był prawie pełny i cieszymy się, że w ostatniej chwili udało nam się kupić bilety na wolne miejsca. Konrad _ Ja z racji wylosowania miejsca z oknem zająłem się obserwacjami nieba, pierwsze co było warte oglądania to niesamowicie jasna Wenus na tle przepięknie lazurowego nieba. Z czasem pojawił się Orion, ale gdzie! Jak na porę roku bardzo wysoko, na oko tak jak w Polsce w grudniu. Całości szczęścia dopełnił jeszcze widok zanurzonego skrzydłem w chmurach Łabędzia na tle Drogi Mlecznej, ale potem, niestety, zapalono w samolocie światło i nie zostało nic innego jak tylko „pójść” spać. M. _ Po wylądowaniu w Irkucku zostaliśmy przy- zalew kultury/maj 2007 37 z_zagranicy witani przez zimne powietrze o temperaturze 12 o C. Rozpoczęliśmy poszukiwanie miejsca na tani i oczekiwany nocleg _ ze względu na zmęczenie drogą i zmianą czasu _ okazało się to jednak dość kłopotliwe, ponieważ wiele informacji w przewodnikach było nieaktualnych. Niespodziewanie podszedł do nas człowiek i zapytał po polsku, czy jesteśmy Polakami _ okazało się, że ta osoba to bardzo miły człowiek, Walieryj Malinowski _ emerytowany lekarz, który mieszka w Irkucku od wielu lat. Po otwarciu kawiarenki internetowej, rozpoczęliśmy poszukiwania taniego hotelu. K. _ Państwowe hotele nie są nastawione na turystykę. Ceny dla inostrańców (straceńców?) są zaporowe na zasadzie, że skoro w Paryżu nocleg kosztuje 50 USD to my nie będziemy się sprzedawać za pół darmo. Na szczęście przyroda nie znosi próżni, i są prywatne hotele za 10_15 EU/doba. M. _ Po upewnieniu się, że są wolne miejsca w hotelu, Walierij zaprosił nas do siebie do domu na herbatę i spędziliśmy u niego kilka godzin na bardzo ciekawych rozmowach i opowieściach. Później wspólnie z Walerim pojechaliśmy do naszego hostelu. Jedno musimy przyznać wspólnie z Konradem, że warunki panujące w hostelu, niska cena (350 rubli/noc na osobę) i rodzinna atmosfera (studencka, baardzo studencka _ K.), to naprawdę to, czego szukaliśmy. W hotelu poznaliśmy Nataszę, która opiekuje się wspomnianym miejscem i bardzo nam pomogła nie tylko w poznaniu i przypomnieniu języka rosyjskiego, ale i w rozsądnej komunikacji po mieście, cennych poradach i wybraniu całkiem ciekawego miejsca do obserwacji zaćmienia _ wieży obserwacyjnej, z której rozpościera się panorama nad miastem. Dzień czwarty _ 18 marca 2007 M. _ Spaliśmy jak niedźwiedzie :-) Ku naszemu zaskoczeniu obudziliśmy się o 14.00 czasu lokalnego, co oznacza, że spaliśmy dwanaście godzin! Jednak męcząca podróż i zmiana czasu o siedem godzin pomiędzy Irkuckiem a Warszawą dały się we znaki i tak długi sen wynikał z potrzeb organizmu. 38 zalew kultury/maj 2007 Po krótkim śniadaniu, a raczej obiedzie udaliśmy się na rekonesans logistyczny w celu wyboru możliwych miejsc/lokalizacji obserwacji zaćmienia _ od Irkucka po Bajkał oddalony o 60 km. Mieliśmy również pomysł, aby obserwować zaćmienie z terenu tutejszego obserwatorium, jednak okazało się, że w tym dniu jest ono zamknięte. K. _ Nie spodziewałem się, że uniwersyteckie obserwatorium będzie zamknięte dla gości w TAKI dzień, w każdy inny rozumiem, ale w dniu zaćmienia? I jeszcze może o wrażeniach z samego miasta. Dla mnie pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest wszechogarniający, zalewający wszystko brud. Brudne są ulice, wszystkie samochody, deptaki, budynki. Z autobusów przez brudne szyby ledwo widać okolicę. Postradzieckość miasta uderza. Ale myślę, że to dlatego że przestrzeń zewnętrzna jest sferą „nie naszą”, bo w domach jest oczywiście czyściutko i sympatycznie. Na zewnątrz króluje natomiast bród, błoto i głębokie kałuże. M.. _ Po popołudniowym zwiedzaniu części Irkucka i rekonesansie logistycznym wróciliśmy do hostelu „Bajkał”, zjedliśmy skromną kolację i rozpoczęliśmy przygotowania do jutrzejszego zaćmienia. Takie przygotowania to sporo pracy _ od sprawdzenia momentów kontaktu dla danej lokalizacji geograficznej, przez sprawdzenie, przygotowania sprzętu po ładowanie akumulatorków i przygotowanie odpowiedniego ubrania, ponieważ noce i poranki w Irkucku to ostatnio 12 o C. Ciąg dalszy nastąpi... Tekst i zdjęcia: Marcin Sienko Dalszy ciąg relacji Marcina Sienki z wyprawy na Syberię będzie można przeczytać w czerwcowym numerze Zalewu kultury. Spotkania z Marcinem Sienko odbędą się w dniu 9 maja w ramach Dni Otwartych Biblioteki: _ o godz. 11.00 _ prelekcja i pokaz multimedialny _ MBP w Jastrzębiu Zdroju (ul. Poznańska 1 A) _ o godz. 16.00 _ dzienna obserwacja nieba przez teleskop _ MBP w Jastrzębiu Zdroju filia nr 2 „Masnówka” (ul. Witczaka 3 A) i tamże o godz. 18.00 we-rnisaż wystawy fotografii zaćmień słońca pt. Tam, gdzie znika słońce. uwaga_zapowiedź Dlaczego tańczę? Wyobraź sobie, że stajesz nagle po drugiej stronie globu, zaczynasz swoją drogę od potknięcia o ogromny kamień milczenia. Nie znasz ani jednego słowa, które mogłoby wyrazić to, jakim się sobie wydajesz…, jak dobrym i pięknym jesteś człowiekiem. Nie znasz słowa: chleb, sól, krew, dom, pięść… Wśród pogodnych, dobrotliwych twarzy, bezradny jak dziecko błądzisz po zaułkach podobnych do siebie jak bliźniacze długie pasma włosów rozrzuconych na poduszce. Nie bronią Cię dyplomy, uznanie ani sława. Zdradza Cię kolor skóry, żeś nie stąd, że jesteś nowy na tej wyspie. Przez rozwarte źrenice łaknące świata przeziera dusza dziecka, jakim w tej chwili znów się stajesz. Ciało nieposłuszne trudom upału, niechętne do przyjęcia obcej nuty czy pieśni, mózg zadający zbyt wiele pytań, gąszcz myśli zmąconych tropikalnym żarem. Barwny korowód dnia sprawia, iż widzisz, jak ten obcy świat tańczy, jak wierzenia z życiem się plotą, zagarniają Twoją niemoc, byś poddawszy się naturze, zaczął swój własny taniec. Sztuka tańca w Indonezji, nierozerwalnie związana z wszystkimi płaszczyznami życia, towarzyszy mu jak codzienne pomruki wulkanu, smak imbiru, woń ryżowych pól po zachodzie słońca. Od filozofii i kosmogenicznej koncepcji stworzenia świata, przez tańczących bogów po prostych ludzi pochylonych nad ryżowym kłosem namokłego pola, taniec opowiada o duszy wielu narodowości, grup etnicznych i plemion zamieszkujących archipelag kilkunastu tysięcy wysp, ogółem zwanych Indonezją. W starojawajskich obrzędach obłaskawiających bóstwa strzegące Duszy Ryżu, wdzięczność za plony wyrażana jest śpiewem,muzyką i tańcem. Ryż jest synonimem „chleba powszedniego”, a więc wa- ga niniejszych rytuałów jest niebagatelna. Do mistycznego podłoża kulturowego odwołują się tańce świątynne, dworskie i obrzędy szamańskie. Ponadto różnorodność tradycyjnych styli regionalnych, ludowych oraz współczesna działalność choreografów stwarzają obraz tak bogaty, iż jednego życia nie starczy, by stać się mistrzem we wszystkich tych dziedzinach jednocześnie. Pojęciem szczególnym dla sztuki Azji południowo_wschodniej jest termin „sztuka tradycyjna”. Mieści się w nim wszystko, co od setek lat kultywowano w postaci niezmiennej, a co nasyca ducha i tożsamość danego kręgu kulturowego, a więc poezja i dramat w formie eposów religijnych i historycznych oraz muzyka, taniec, malarstwo, rzeźba. Każda z wysp, a nawet poszczególne rejony wyspy, posiadają autonomiczną i swoiście nacechowaną sztukę tradycyjną tańca od wieków będącego integralną częścią sztuki teatralnej. Edukacja tancerza_aktora obejmuje więc szerokie kompendium wiedzy i umiejętności praktycznych: grę na instrumentach tradycyjnych, znajomość muzycznych skal i repertuaru klasycznego, śpiew. Ponadto znajomość kilku odmian języka regionalnego w poziomach adekwatnych do statusu odgrywanych postaci oraz opanowanie sztuki gestu, nienagannego w swej doskonałości. Repertuar, który będzie prezentowany podczas Wieczoru Sztuk Orientalnych to tańce tradycyjne. Mające swój rodowód dworski, obrzędowy i sakralny. Wśród tańców solowych znajdzie się kobiecy taniec Beskalan, (na zdjęciu poniżej), wywodzący zdj. Krzysztof Łapka Dlaczego tańczę? … bo kocham dzieci, kwiaty, zapach wiatru; tańczę, by tak jak one, bez słów wyrazić esencję istnienia, w ruchu, barwie, wirze i… bezruchu, szepcie podświadomości co ma kształt żywego obrazu… Tańczę, by nie grzeszyć nadmiarem słowa. zalew kultury/maj 2007 39 zdj. Krzysztof Łapka uwaga_zapowiedź się ze wschodniej części wyspy Jawy, należący do ceremonii powitalnej, adresowanej do przybywających gości. To jednocześnie odsłonięcie tajemnicy kobiety oczekującej swego ukochanego. Gestykulacja odzwierciedla kobiece przygotowania rynsztunku swej urody, wyglądanie ukochanego, z jednoczesną skromnością, właściwą wzorowi kobiecości jawajskiej. Poszczególne gesty podkreślone są przez uderzeniem dzwonków przytroczonych do stopy tancerki. Kontrastem dla tego subtelnego delikatnego tańca, jest rytualny taniec wojowniczy Baris, (na zdjęciu poniżej), tańczony przed setkami lat w wewnętrznych, zamkniętych dla ogółu, częściach świątyń hinduistycznych. Taniec ten będący udziałem mężczyzn, w ilości od jednego do sześćdziesięciu, wykonywany na przestrzeni wieków, tylko przy wyjątkowych okolicznościach i dziś należy do rzadkości. Baris jest uznawany za koronną kumulację trudności elementów tanecznych męskiego stylu balijskiego. Współcześnie dopuszcza się do wykonań tego tańca przez kobiety, lecz niewiele tancerek ma w repertuarze ten brawurowy taniec. Poza niezwykłą ekspresją oczu i dynamiczną pozą wojowniczą na szczególną uwagę zasługuje kostium. To rekonstrukcja antycznego ubioru, niespotykanego już w takiej postaci od prawie dwustu lat. Kostium inkrustowany jest marmurem, górskimi kryształami, muszlami, perłami, zębami i rybimi kręgosłupami. zdj. Krzysztof Łapka Pokaz tradycyjnych tańców indonezyjskich obejmie także rytualny Taniec Pawia (na zdjęciu powyżej), z zachodniej części Jawy nazywanej Sunda. Suto zdobiony oryginalny kostium i gracja ruchów tancerki odzwierciedlają charakter tego świadomego swej urody ptaka, będącego jednocześnie w symbolem spełnienia i dostatku. Taniec ten jest częścią sundajskiego rytuału zaślubin, przynoszącym Młodożeńcom powodzenie i szczęście w miłości. Jadwiga Możdżer Jadwiga Możdżer, autorka artykułu, jest aktorką, tancerką, reżyserem, choreografem i muzykiem. Po kilkuletniej intensywnej pracy scenicznej (znana rybnickiej publiczności jako Szekspirowska Julia oraz Ania z Zielonego Wzgórza), otrzymała stypendium Rządu Republiki Indonezji i studiowała w Instytucie Sztuki Indonezyjskiej na Centralnej Jawie Taniec Tradycyjny, Charakteryzację oraz Historię Kostiumu. Prowadziła działania twórcze z międzynarodowym zespołem artystów, studentami Instytutu Seni Indonesia, nauczycielami i dziećmi. W roku 2002 nagrodzona prolongatą stypendium, rozwija działania sceniczne i edukacyjne realizując wystawę autorskich masek nazwanych w Indonezji „Nową Era Maski Jawajskiej”. W roku 2003 otrzymała Nagrodę Centrum Edukacji Dziecka Yogya Kids Award and inspiration for our teachers. Po powrocie do Polski zrealizowała szereg projektów i wystaw: Ogród Sztuk, Tradycja przy Jaźni, Kobiety krańców Świata, nagrodzonych w latach 2004 i 2006 Stypendium Ministra Kultury RP. Pasjonatka pracy z dziećmi. Założycielka i choreograf zespołu tańca orientalnego „Damai”. Jadwiga Możdżer wystąpi w Rybniku 10 maja (czwartek) 2007 r. o godz. 18.00 w DK Chwałowice w ramach Wieczoru Sztuk Orientalnych i zaprezentuje opisane w tekście tradycyjne tańce indonezyjskie. Tego samego dnia o godz. 11.00 w MBP w Jastrzębiu Zdroju poprowadzi warsztaty taneczne dla młodzieży. 40 zalew kultury/majj 2007 uwaga_zapowiedź Przecieki Noisegarden to warszawski projekt muzyczny poruszający się w przestrzeniach szeroko pojętej muzyki improwizowanej. W ich muzyce można doszukać się m.in. noisu, transu, mini_malu czy też różnorodnych dźwiękowych eksperymentów… Jesienią ubiegłego roku ukazała się ich druga płyta _ Persona, która zarówno, jeśli chodzi o jej zawartość dźwiękową, jak i sam proces powstawania, jest niewątpliwie dość interesującym zjawiskiem. Płyta jest zapisem improwizacji wokół filmu Ingmara Bergmana o tym samym tytule _ jednak jak twierdzą sami muzycy, nie są to utwory bezpośrednio związane z obrazem, lecz raczej delikatnie tylko pozostające w jego klimacie. Jeśli chodzi o relacje dźwięku i obrazu, to sytuacja jest odwrotna niż aktualne tendencje. Płyta nie jest ilustracją muzyczną filmu, lecz raczej film pomaga zrozumieć tę płytę. Materiał na Personie został nagrany podczas kilkudniowej sesji we własnym, mobilnym studiu usytuowanym na strychu pałacyku we wsi Biskupie w Wielkopolsce. Majowa trasa będzie promować płytę wydaną jesienią 2006, ale jednocześnie ma być także sprawdzianem nowego materiału tuż przed planowanym na czerwiec wejściem do studia. Poza Wrocławiem, Krakowem, Katowicami, Poznaniem, Lublinem, Bydgoszczą, Szczecinem i Warszawą zespół zahaczy także o Rybnik (!). Koncert Noisegraden odbędzie się 10 maja (w czwartek) w Piano Galery Bar Paleta _ jedynym chyba w Rybniku i okolicy miejscu, którego właściciele mają na tyle odwagi, żeby ściągać do siebie, a przez to promować różnorodne _ niekoniecznie znane z radiowych list przebojów muzyczne projekty. Ciekawostką rybnickiego koncertu będzie także to, że muzycznym improwizacjom zespołu najpra wdopodobniej będą towarzyszyć także obrazy video… Przekonają się o tym tylko Ci, którzy dotrą na godzinę 20.00 do Palety… www.noisegarden.pl Piotr Steczek zalew kultury/maj 2007 41 uwaga_zapowiedź uwaga_zapowiedź MILOOPA Przedstawiamy zespół, który wystąpi 2 czerwca b.r. na imprezie artystycznej Zalewanie na okrągło z okazji drugiej rocznicy istnienia Zalewu kultury. Zespół przygotował na imprezę w ramach konkursu „smacznie zapakowane Ep-ki” Come’n get me, na której znadują się dwa premierowe utwory..., zatem smacznego i do zobaczenia i usłyszenia! Od momentu powstania (2001), MILOOPA wiązała swoją muzykę z nurtem jazzowej sceny klubowej, łącząc ze sobą rozmaite gatunki. Zespół porusza się po obszarach szeroko pojętej muzyki elektronicznej, zachowując przy tym całkowicie żywy skład. Bity d’n’b, jungle, czy nu-jazz-down tempo oraz pełen soulu wokal Natalii Lubrano w towarzystwie akustycznych i elektronicznych instrumentów nadają zespołowi niebanalny charakter. W listpoadzie 2005 roku ukazał się debiutancki album MILOOPY zatytułowany Nutrition Facts. Płytę promował singiel Cosmic Step z gościnnym udziałem Blu Rum 13 – MC na co dzień współpracującym z Dj-em Vadimem (Ninja Tune). Nutrition Facts zostało bardzo dobrze przyjęte przez prasę oraz słuchaczy. Rok później zespół przygotował smacznie zapakowaną Ep-kę (puszka!) Come’n’get me, na której znalazły sie dwa premierowe utwory oraz remix utworu Told to Stop autorstwa Envee’ego (Niewinni Czarodzieje). Singiel zapowiada drugi album, którego premierę zaplanowano na wiosnę 2007. 44 zalew kultury/maj kul 2007 (PL) Na scenie MILOOPIE towarzyszą mixowane na żywo wizualizacje. Zespół ma na swoim koncie występy w Polsce, Niemczech, Austrii, Holandii, Szwecji, Czechach, Wielkiej Brytanii, na festiwalach m.in Creamfields, Heineken Open’er, Szene Festival, Jazz Festival 2003 Sztokholm, Aspect of Valor, Jazz nad Odrą, wspólne trasy koncertowe z JoJo Mayerem & Nerve (NYC), Beanfield (compost records), Micatone, Forss vs Borg (Sonar Kollektiv), występy na jednej scenie z Roni Size’m, London Elektricity, Dj-em First Rate, Blu Rum 13, Russian Percussion Group DJ’a Vadima, Bahamadią, Ampem Fiddlerem. Strony: www.miloopa.com www.myspace.com/miloopamusic Dyskografia: 1. Monday Breakfast Ep (2003 unreleased) 2. Cosmic Step EP, feat. Mc Blu Rum 13 (2005, Gig Ant) 3. Nutrition Facts LP (2005, Gig Ant) 4. Come'n'get me EP (2006, Gig Ant) Natalia Lubrano – voc, Monter – mc, synths, guitar Zlasu – trumpet, electronics Bond – bass, low ’n’ shakin’ frequencies Mucha – drums & electronic beats Spectribe – live mixed visuals He1 – live audio mix booking @ management : Gig Ant www.gig_ant.pl KALENDARIUM: MAJ 2007 03.05.2007 r. czwartek godz. 16.00 04.05.2007 r. piątek godz. 19.00 09.05.2007 r. środa godz.16.00 11-13.05.2007 r. piątek-niedziela 16.05.2007 r. środa godz. 10.00 Majówka z Klubem Energetyka w programie: Bajkowe Spotkania (widowisko estradowe), konkursy, gry i zabawy (atrakcyjne nagrody), konkursy karaoke i nauka tańca wstęp wolny LARMO wystąpi kabaret Cegła (Opole) oraz PieM Projekt, wstęp 9 zł Puchar "Rybnickiego Morza" Turniej szachowy wstęp wolny IX FESTIWAL SZTUKI TEATRALNEJ Zakończenie Warsztatów Świadomości Ekologicznej oraz wykład: Społeczny wymiar ekologii” “ Dr hab. Piotr Skubała z Katedry Ekologii Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego wstęp wolny 16.05.2007 r. środa godz. 18.00 19.05.2007 r. sobota godz. 11-18.00 Damian Pietrek – malarstwo wernisaż wystawy wstęp wolny Rybnicki Festiwal Modelarstwa Kolejowego Kolejowe fascynacje" " Wystawa makiet modułowych prezentujących świat kolei miniaturowych H0. Prezentacje odbędą się w hali sportowej Klubu Energetyka. Moduły stanowią odwzorowanie pewnego fragmentu infrastruktury kolejowej. Zbudowana makieta jest jedną z największych w Polsce. wstęp wolny Galeria Klubu Energetyka Hol górny: do 16.05.2007 r.: 4 Rybnicki Festiwal Fotografii od 16.05.2007 r.: Damian Pietrek - malarstwo Hol dolny: do 12.05.2007 r.: 4 Rybnicki Festiwal Fotografii od 12.05.2007 r.: Magdalena Gogół - Peszke - malarstwo 11.V godz. 19.00 _ koncert Haliny Kunickiej; cena biletu 20 zł 12.V godz. 19.00 _ premiera spektaklu tanecznego w wykonaniu MIRAGO Teatru Tańca TZR. Cena biletu: 15 zł, młodzież:10 zł 17.V godz. 17.30 i 20.00 _ występ kabaretu ANI MRU _ MRU; cena biletu: parter 45 zł, balkon 40 zł 20.V godz. 19.00 _ koncert Grażyny Auguścik z zespołem, cena biletu: 25 zł, młodzież 15 23.V godz. 19.00 _ 42 Ulica Musical w II aktach w wykonaniu Gliwickiego Teatru Muzycznego. Cena biletu: I miejsca: 50 zł, II miejsca: 40 zł 26.V godz. 19.00 _ Państwowy Balet Męski z Sankt Petersburga Valerija Michajłowskiego; Cena biletu: I miejsca: 110 zł, II miejsca: 80 zł 5_10.V godz. 18.00 _ Notatki o skandalu; prod. W. Brytania 2006; cena biletu 12 zł 5_10.V godz.20.00 _ Dreamgirls; prod. USA 2006, cena biletu 12 zł 13_16,V godz. 18.00 _ Mała miss; prod. USA 2006; cena biletu 12 zł 13_16.V godz. 20.00 _ Ostatni Król Szkocji, prod. W. Brytania/Niemcy 2006; cena biletu 12 zł 18, 21.V godz. 17.30, 24.V godz. 17.30 i 20.00 _ Córka botanika; Francja/Kanada 2006, cena biletu 12 zł 25. V godz. 18.00, 20.00; 27.V godz. 20.00; 28.V godz. 17.30; 29.godz. 20.15, 30.V godz. 18.00, 20.00, 31. V godz. 18.00, 20.00 _ Iluzjonista; prod. USA 2006 27.V godz.18.00 _ Urodzeni w niedzielę _ na margine- zalew kultury/maj 2007 45 sie PRL-u; pokaz specjalny filmów z archiwum filmowego „chełmska”, cena biletu 12 zł DYSKUSYJNY KLUB FILMOWY www.dkf.rybnik.pl 07.V godz. 19.30 _ Konklawe; prod. Kanada (100 min) Opowieść o drodze na szczyt kościelnej hierarchii. 14.V godz. 19.30 _ Czarna księga; prod. Holandia/ Niemcy (145 min). Jest to historia żydowskiej piosenkarki chcącej zyskać uznanie wśród holenderskiego ruchu oporu. 21.V godz. 19.30 _ Co słonko widziało; prod. Polska (108 min). Trójka nie znających się bliżej ludzi: mały Sebastian, nastoletnia Marta i Józef. Los sprawia, że każde z nich, zmuszone jest do szybkiego zdobycia niewielkiej, acz będącej poza zasięgiem sumy pieniędzy. 28.V godz. 19.30 _ Droga do Guantanamo; prod. W. Brytania (95 min). Czterech muzułmanów przypadkowo staje się ofiarami walki ze światowym terroryzmem. Karnety na maj w cenie 30 zł oraz wejściówki w cenie 10 zł w kasie w dniu seansów, w godz. 18.30 _ 19.30. SPOTKANIA ZE SZTUKĄ 16.V godz.19:33 _ wystawa fotografii Psychos_ślimakos_vel mięczakos, autor: Sławomir Kubat, VELVET UNDERGROUND _ Club Muzyczny, ul. Kościelna 6, Rybnik 17.V godz. 19:33 _ prapremiera spektaklu Kobra_Nocka _ Grupa Teatralna MAGIERY ART, teksty Witkacego w kobiecej aranżacji: Monika El Baroudi, Ewa Bo-ber, Joanna Grabowiecka _ założycielka teatru MA-SQUERA i Mariola Rodzik_Ziemiańska _ organizatorka cyklu Spotkania ze Sztuką; restauracja MARYNA, ul. Gliwicka 30, Rybnik 23. V godz.19:33 _ spektakl Kobra_Nocka _ Grupa Teatralna MAGIERY ART, VELVET UNDERGROUND _ Club Muzyczny, ul. Kościelna 6, Rybnik 25.V godz. 18:33 _ spektakl Kobra_Nocka _ Grupa Teatralna MAGIERY ART, TANIA KSIĄŻKA Księgarnia_Antykwariat, ul. Gliwicka 3, Rybnik 30. V godz.19:33 _ wieczór filmowy z niespodzianką; VELVET UNDERGROUND _ Club Muzyczny, ul. Kościelna 6, Rybnik 31.V godz. 19:33 _ Kabaret Na Ostatnią Chwilę (N.O.C.) restauracja MARYNA, ul. Gliwicka30, Rybnik; wstęp wolny na wszystkie spotkania; organizacja cyklu Spotkania ze Sztuką: Maya&Flanger;tel. kom.: 050307813, e-mail: [email protected] DOM KULTURY CHWAŁOWICE 10.V godz. 18.00 _ WSCHODNI WIECZÓR SZTUK Jadwiga Możdżer _ Tradycyjne Tańce Wschodu; Krzysztof Synowiec Na Azjatyckich szlakach; Grafika Tajlandzka _ ze zbiorów MBP w Gliwicach oraz degustacja potraw hinduskich; wstęp wolny! 46 zalew kultury/MAJ 2007 26.V godz.11.00 _ wycieczka do Muzeum Browarnictwa Browar Tyski, cena wycieczki 15 zł od osoby; wycieczka tylko dla osób pełnoletnich 3.IV_14.V _ wystawa: Leopold Staff (1878_1957) 30.IV_30.V _ Biblioteka mojego wieku _ wystawa pokonkursowa 8.V_15.V _ Tydzień Bibliotek _ realizacja różnych form pracy z młodym czytelnikiem 15.V godz. 9.00 _ Co tak pięknie gra? _ spotkanie autorskie z Izabellą Klebańską 21.V_30.VI _ wystawa: Pismo śląskie GALERNIK MAJOWY JASTRZĘBIE ZDRÓJ GALERIA POD SOWĄ (MBP) ul. Wielkopolska 1a, tel. 0324717697; www.mbp.jasnet.pl Jacek Jędrzejak _ Książka _ wystawa fotografii (7_31.V) GALERIA Da Vinci ul. Witczaka 3A, tel. 0324761361; Tam gdzie znika słońce _ wystawa fotografii Marcina Sienko; (2_31. V, wernisaż 9.V godz. 18.00) RACIBÓRZ GALERIA KOPYTO (RCK) ul. Chopina 21, tel. 0324152540; www.rosynant.pl Kolosalna morda miasta _ wystawa fotografii Tomasza Sobieraja, (do 18.V) RYBNIK GALERIA KOLUMNOWA (DK Chwałowice) ul. 1 Maja 95, tel. 0324216222 www.dkchwalowice.pl Grafika Tajlandzka (wernisaż 10.05. o godz. 18.00 _ do 15 czerwca) GALERIA FOTOGRAFII DeKa (DK Chwałowice) Krzysztof Synowiec _ Na azjatyckich szlakach _wystawa fotografii (wernisaż 10.V godz. 18.00 _ 18.VI) GALERIA JASNA (PiMBP) ul. ks. Szafranka 7, tel. 0324223541; www.biblioteka.rybnik.pl Ekslibrys ze zbiorów MBP w Gliwicach (8_31.V) GALERIA SZTUKI TZR ul. Saint Vallier 1, tel. 0324222132, www.kultura.rybnik.pl Współczesna metamorfoza _ wystawa fotografii i malarstwa Wiesławy Hołyńskiej (do 28 maja) WODZISŁAW ŚLĄSKI GALERIA WARTO (MiPBP Filia Nr 13) oś. XXX _ Lecia, tel. 0324565646 Portret samotności _ wystawa fotografii Grupy Fotograficznej FLASH (7_31.V) Serdecznie zapraszam do odwiedzenia galerii, Krzysztof Łapka [email protected] Adam Marek „Beeorn” _ rocznik '69; rybniczanin; ukończył Akademię Ekonomiczną w Katowicach, specjalność polityka społeczna; zakochany w drzewach, wietrze, nieba przestworzach i swojej żonie Agnieszka Błaszczyk _ studentka teorii muzyki w Akademii Muzycznej w Katowicach; kończy w rybnickiej PSM klasę organów kościelnych Aleksandra Kotas _ polonistka w I LO w Rybniku Aniiia _ nowa, nie wiedziała, że należy podesłać notkę o sobie ;) Anka Staniszewska _ rocznik '83; wnikliwa obserwatorka życia społecznego i kulturalnego Anna Janiszewska _ rocznik '83; studentka filologii polskiej Uniwersytetu Opolskiego Andrzej „Muflon” Kieś _ gardłowy death metalowej hordy CRAWLING DEATH; współtwórca 0v0 Art Promo; współpracuje z pismami Stage Diver oraz Heavy Metal Pages Gabrysia Dąbek _ mieszka w Rybniku; polonistka; interesuje ją magia książki, filmu, miejsc Iwona Owczarek _ studentka filologii polskiej, uwielbia przestrzeń teatru i zapach starych, pożółkłych stron książek Joanna Grabowiecka _ absolwentka teatrologii na UJ i kier. Sztuki teatru na Uniwersytecie Paris VIII; aktorka, scenograf, reżyser, założycielka Teatru Masquera; pozbawiona kontaktu ze sztuką czuje się jak ryba wyrzucona na brzeg; uwielbia podróże i Paryż; marzy o zorganizowaniu polsko_francuskich warsztatów teatralnych Katarzyna Dera _ kulturoznawca; specjalista Public Relations; jej pasją jest teatr i szeroko rozumiane media Katarzyna Szopa _ rocznik '86; studiuje filologię polską w Katowicach Łukasz „Zgrud” Grudzień _ lat 26,mieszkaniec Jaworzna; z wykształcenia magister, z zamiłowania recenzent filmowy; jego recenzje można spotkać w gazetach studenckich i na wielu portalach min: film.onet.pl, film.wp.pl, filmweb.pl, balin.pl. i największy sukces _ wyróżnienie miesiąca na film.onet.pl za recenzję American Pie, czyli sprawa dowcipna 48 zalew kultury/maj 2007 Maciej „Friedrich” Cisowski _ rocznik '86; student II roku filozofii UJ; najczęściej: filozof (na dorobku), zawsze i szczególnie _ uzależniony poznawczo i emocjonalnie od Drugiego Człowieka (czytaj: ludzi); z tego co ludzkie najbardziej sztuka (szczególnie literatura, muzyka), logika, metodologia, religia i ciągłe ciekawe wypatrywanie doświadczeń granicznych Maciek Majewski _ rocznik '84; student dziennikarstwa i komunikacji społecznej; oprócz zmysłu wrażliwości pojawiło się u niego schorzenie _ miłość połączona z pasją do muzyki Maciek Niemiec _ jeden z bliźniaków Magda Gruda _ studentka V roku filologii polskiej, specjalizacja _ krytyka literacka Marcin Sienko _ rocznik '74;mieszka oraz pracuje w Krakowie; w 2002 ukończył zarządzanie na UJ; hobby: fotografia, astronomia, zjawiska optyczne w atmosferze, poezja (pisze od '98 roku), informatyka, turystyka górska, psychologia, podróże, modelarstwo; redaktor naczelny portalu Astrohobby.pl i redaktor naczelny radia AstorFM.pl Marek Szulc _ mieszka w Sosnowcu, jednak najczęściej przebywa w Rybniku; pasjonat szeroko rozumianej współczesności; ceni sobie Słowo, mówione i pisane _ ale tylko to dużą literą i nieodmienne Michał „IDZIAK” Idziaczyk _ rocznik '88, przyszły polonista z ironicznym spojrzeniem na świat polityki oraz sztuki. Szalenie zakochany w Nadii, która jest dla niego szczęściem. Poeta, satyryk, człowiek Panna Meruś _ rocznik '84; studiuje w Rybniku Patrycja „Wadera” Ryszka _ rocznik '90, zwariowana na punkcie muzyki i magii koncertów, zakochana w książkach Piotr Steczek _ rocznik '80; twórca filmów i impresji video; działa w grupie MOLICH i MONITORING; współpracuje z twórcami poruszającymi się w najróżniejszych obszarach sztuki Piotr Żyła _ rocznik '87, student filozofii UJ, muzyk amator Tomasz „Jun'or” Tokarski _ rocznik '87; cynik z przeznaczenia, kawiarz z wyboru; zwolennik behawioryzmu immanetnego