ściągnij wersję pdf

Transkrypt

ściągnij wersję pdf
nr 19, maj 2007, www.zalew.art.pl
w magazynie:
3: Tytułem wstępu
felietony_felietony
4: Jak cię widzą, tak cię szanują. Iwona Owczarek
5: O gadaniu na temat sztuki. Maciej A. Cisowski
7: Szuflada. Patrycja Wadera” Ryszka
“
art_zdarzenia
8: Co pani Geppert zaśpiewa?... Aniiiia
9: Warsztaty humanistyczne. Redakcja z I LO
w Rybniku
10: Gdy życie staje się muzyką. Panna Meruś
11: Nie tylko magia koloru. Maciej Niemiec
12: Koncertowo w KC. Maciej Majewski
rozmowy_na_dwie_głowy
12: Zawsze istnieje jakieś wyjście awaryjne... Maciej
Majewski
14: Kodowanie. Piotr Żyła
pasja_pasje
16: Różne oblicza pasji. Adam Marek
zrecenzowane_książka
19: Bagienne zlepy... Katarzyna Szopa
20: A ja już nie chcę uciekać. Magdalena Gruda
z_kamerą_wśród_ludzi
22: Pracownik miesiąca. Łukasz Grudzień
23: Za wolność naszą i waszą... Tomasz JuN'oR
Tokarski
pas_par_tu
24: Patrick Delaunay. Joanna Grabowiecka
25: Iva Kruczkowska. Redakcja
z_pogranicza
26: O istocie literatury _ współcześnie. Marek Szulc
28: Człowiek w labiryncie własnych wyborów.
Michał Idziaczyk
muzyczne_wibracje
30: FALEQ _ new jazz. Anka Staniszewska
31: Przeciwko wszystkim. Andrzej Muflon” Kieś
“
z_zagranicy
33: Teorie zielonego anioła. Agnieszka Błaszczyk
35: Z piastowskiej wieży. Anna Janiszewska
36: Tam, gdzie znika słońce _ część I. Marcin Sienko
uwaga_zapowiedź
39: Dlaczego tańczę? Jadwiga Możdżer
41: Przecieki. Piotr Steczek
42: IX Rybnicki Festiwal Teatralny i Juwenalia
43: Zalewanie na okrągło
44: MILOOPA (PL)
co_w_trawie_piszczy
45: Kalendarium
wystąpili
48: Nasi autorzy
zdj. Michał Jedynak
kultury
Rybnicki Magazyn Kulturalno-Społeczny, nr 19, maj 2007
Wydawca:
Fundacja Elektrowni Rybnik, ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik;
tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74;
www.fundacja.rybnik.pl; e-mail: [email protected]
Redakcja:
ul. Podmiejska, 44-207 Rybnik, tel. 032-739-18-98; tel./fax 032-739-11-74;
e-mail: [email protected]
ISSN 1895-0663
Nakład: 1200 bezpłatnych egzemplarzy
Redaktor Naczelna: Katarzyna Dera
Zastępca Redaktora Naczelnego, Korekta, Skład: Gabriela Dąbek
Sekretarz redakcji: Dominika Rączka
Projekt graficzny: Piotr Sobik
Przygotowanie do druku i druk:
INFOPAKT, ul. Przemysłowa 3, 44-203 Rybnik; tel. 032-423-85-90; e-mail: [email protected]
Okładka: I _ Iva Kruczkowska, Maska
II _ Iva Kruczkowska, Wampir
III _ Iva Kruczkowska, Wandzia
IV _ Iva Kruczkowska, Wiatowidy
Wkładka: I _ Patrick Delaunay _ Billie Holiday w 1939 i po wojnie
II _ Patrick Delaunay _ Monk przy klawiaturze (2a, 2b, 2c)
III _ Patrick Delaunay _ Pit and Love
IV_ Patrick Delaunay _ Smoke
Wszelkie prawa zastrzeżone. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych artykułów.
Zastrzegamy sobie prawo do zmian i skrótów w prezentowanych tekstach.
„Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego
Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego”
Miasto Rybnik
Iva Kruczkowska, bez tytułu
TYTUŁEM
2 czerwca rozpoczynamy Zalewanie na okrągło.
Z wielką radością zapraszam wszystkich na
szaleństwa w związku z drugą rocznicą powstania
Zalewu kultury. Zdziwionym terminem, bowiem nie
tak dawno, czyli w październiku 2006 roku, świętowaliśmy po raz pierwszy, oznajmiam, że każda pora
na kulturalną zabawę jest dobra. A tak poważnie _
to wierzę, że znawcy tematu nie będą zbytnio zaskoczeni, ponieważ pismo powstało właśnie w czerwcu w 2005 roku. Poza tym jesteśmy przekonani, że
nastroje już zdecydowanie letnie przyciągną większe rzesze uczestników. Będzie to też dwa tygodnie
po Juwenaliach, którym zresztą Zalew kultury patronuje. Wszyscy w związku z tym będą już dobrze
rozgrzani i skorzy do dalszego imprezowania.
Forma naszego spotkania pod względem organizacyjnym będzie podobna do zeszłorocznej,
czyli na godzinę 18.00 do Klubu Energetyka Fundacji Elektrowni Rybnik dowiezie Was darmowy
zalewobus na artystyczno_kulturalno_muzyczno
_rozrywkowe zdarzenia, po czym po 22.00 ponownie zalewobusem dojedziemy wszyscy na after
party do centrum miasta na zorganizowany koncert.
Szczerze wierzę, iż bawić się będziemy do późnych
godzin nocnych w gronie entuzjastów pisma. Nie
zabraknie konkursów, a co za tym idzie _ nagród
i gadżetów związanych z Zalewem kultury.
Wierzymy, że grono zainteresowanych imprezą stale rośnie. W zeszłym roku w samym Klubie
Energetyka zgromadziło się ponad 300 osób. Z doświadczenia wiem, że wiadomość o imprezie wartej
uwagi najlepiej rozchodzi się poprzez pocztę pantoflową i myślę, że zadowoleni ubiegłorocznymi obchodami przyprowadzą swoich znajomych. Mówiąc
o sukcesach, nie można zapomnieć i o pewnego rodzaju wpadkach, jak opóźnienie czy też niedostateczna ilość miejsca w klubie na after party. Wzięliśmy
Iva Kruczkowska, tkanina, bez tytułu
Iva Kruczkowska, tkanina, bez tytułu
WSTĘPU
to wszystko pod uwagę i obiecujemy być „zwarci
i gotowi”, czyli bardziej zorganizowani.
W dziale uwaga_zapowiedź możecie zobaczyć
już wstępną formę plakatu, który od połowy maja
będzie rozklejany w różnych miejscach i będzie dokładnie informował o szczegółach. Podobnie rzecz
ma się z ulotkami i wszelkimi informacji, które będą
nadawane w rybnickich mediach dwa tygodnie
przed Zalewaniem. Dodatkowo tydzień przed imprezą redaktorzy Zalewu kultury będę rozdawać w centrum miasta ulotki, zapraszając równocześnie na napoje niespodzianki, które za darmo będziemy serwować spragnionym. Redaktorzy_wolantariusze
odpowiedzą również na wszystkie Wasze pytania
związane z imprezą.
Pamiętajcie 2 czerwca 2007 roku o godzinie
18.00 spotykamy się na art zdarzeniu Zalewanie na
okrągło. Czy obiecujesz, że przyjdziesz Z A L E W A Ć razem z nami???
Z imprezowym pozdrowieniem
Redaktor Naczelna
Katarzyna Dera
SPROSTOWANIE
W odpowiedzi na list od organizatorów tegorocznej edycji „Czasu Kina”.
W 16. numerze Zalewu Kultury zamieściłam krytyczny tekst na temat IV Podglądu Filmowego „czASKina”. Pragnę uściślić, iż tekst ten zawierał moją subiektywną opinię o imprezie i nie miał na celu kogokolwiek do niej zrazić ani tym bardziej do jej organizatorów.
Wszystkie osoby, które ewentualnie poczuły
się moją krytyką urażone, przepraszam _ nie było to
moją intencją.
Agnieszka Ogrodnik
zalew kultury/maj 2007
3
felietony_felietony
Jak cię widzą,
tak cię szanują
Ostatnio odnoszę wrażenie, że elementy etykiety
językowej, kulturalnego zachowania ulegają zbytniemu rozluźnieniu. Najłatwiej można to zaobserwować w miejscach publicznych. Na przykład
obecnie jeśli współpasażer chce zapalić, to nie pyta
o zgodę kierowcy samochodu. Tak już się utarło,
że niepalący się nie sprzeciwiają. Dlaczego? Pewnie powodem ich bierności jest brak asertywności.
A to przecież palacze powinni czuć się zażenowani
i zawstydzeni zaistniałą sytuacją!
Kulturę zachowania możemy wyrazić słownie, werbalnie, choć nie tylko. Mamy jeszcze drugą
możliwość. Nasze uczucia i emocje przedstawiają
także gesty, czyny i mimika. One również stanowią
o kulturze osobistej. Jak to się dzieje, że potrafimy je
„czytać”? Skąd wiemy, że podniesienie ręki lekko
w górę znaczy pozdrowienie i powitanie? Dlaczego
na widok czyichś zmarszczonych brwi orientujemy
się, że w tej osobie drzemią negatywne uczucia takie
jak na przykład: złość, zdenerwowanie, oburzenie?
Może odpowiedź znajdziemy w stwierdzeniu, że są
to elementy już utrwalone zwyczajem, tradycją,
z której wyrastamy. W tych gestach ukryte są nasze
uczucia, poglądy. Dzięki nim wyrażamy nasze emocje. Jak twierdzi wybitny pedagog i socjolog _ Franciszek Adamski: Gdyby bowiem można było odłączyć
jednostkę całkowicie od jej kultury i od jej społecznego
dziedzictwa, stałaby się ona głupcem, żyjącym we własnym świecie bez bezkształtnych doznań, prymitywniej
jednak niż zwierzęta, ponieważ zabrakłoby jej już przewodnictwa instynktu, który stanowi podstawę zachowania
się zwierząt. Stąd więc wszelka ludzka społeczność, choćby najbardziej pierwotna czy barbarzyńska, stanowi jakąś
kulturę i właśnie proces kulturowy czy też tradycja powołuje do życia społeczeństwo.
Można pokusić się o stwierdzenie, że savoir_
vivre jest swoistym antidotum dla nieśmiałych. Gdyby jakiś nieśmiałek chciał wyrazić zainteresowanie
pewną dziewczyną, nie musi wyrażać tego słowami.
Wystarczy, jeśli wręczy kwiaty. W takim bezokazyjnym podarunku „odbije się” jego uczucie sympatii.
Już kronikarz siedemnastego wieku _ Jakub Kazimierz Haur _ polecał dawać kwiaty: damom po kolędzie, po śmiguście każdy tym przysłużyć się może kawaler specjałem, ale podobno bardziej przy mięsopuście tulipanem.
Minęły już czasy, gdy dzieci całowały w rękę
rodziców, gdy należało uklęknąć przed przedstawi-
4
zalew kultury/maj 2007
cielem duchowieństwa. Powoli
też do lamusa
przechodzi zwyczaj całowania
ręki kobiety przy
powitaniu lub pożegnaniu (może
rys. Iwona Woźniak
i dobrze, bo to
mało higieniczne!). A gdy już robi to wąsaty wujek
z obślinionymi ustami (o zgrozo!), to zupełnie jest to
pozbawione przyjemności. Nie da się jednak ukryć,
że taki gest dżentelmena świadczy o jego szacunku
do kobiety, a to zawsze plus w każdej zaistniałej
sytuacji.
Ostatnio byłam świadkiem pogadanki pewnych gimnazjalistów. Zlękłam się po usłyszeniu tylu
wulgaryzmów! Gdyby brali udział w konkursie polegającym na ułożeniu zdania z jak największą ilością obelżywych słów, na pewno wygraną mieliby
w kieszeni. Osoby wulgarne nie obrażają tylko swoich rówieśników. Coraz częściej mają czelność odnosić się wulgarnie do osób starszych czy swoich nauczycieli. Dziś wulgaryzmów nie używają tylko środowiska przestępcze. Co gorsza, sięgają po nie małoletni uczniowie szkół o bardzo wysokiej renomie.
Najczęściej wulgaryzmy u nieletnich mają podkreślać ich _ rzekomą tylko _ dorosłość. Z kolei w mediach służą przede wszystkim prowokacji. Na wulgaryzmach nie powinno się budować przesłania.
Niejedną myśl można wyrazić w sposób odpowiedni (kulturalny), a zarazem zdecydowany _ wcale
nie trzeba zamieszczać steku brzydkich i obraźliwych słów. Każdy z nas chciałby spotykać samych
kulturalnych, życzliwych ludzi. Sposób funkcjonowania społeczeństwa w dużej mierze zależy od naszego savoir_vivre'u. Przytoczony ów francuski termin oznacza wiedzieć jak żyć. Zatem nasza kultura
osobista, to życie może ułatwić i ulepszyć. Dzięki
rys. Lidia Kulas
niej poznajemy drogowskazy
tego wartościowego życia. Stare
przysłowie jak cię widzą, tak cię
piszą możemy uzupełnić: jak cię
widzą, tak cię: szanują, cenią, poważają, traktują…
Iwona Owczarek
[email protected]
felietony_felietony
O gadaniu
na temat sztuki
Iva Kruczkowska, Zmierzch
Gadanie o sztuce to gadanie szczególne, co mając
za nic prawdę _ nie kłamie. Czy warto tak gadać?
No, po prostu coś niesamowitego! Mówię ci, najlepszy film, jaki ostatnio widziałem. Niektórzy mówią, że
za długi, ale ja tego w ogóle tak nie odczułem. Wspaniałe
zdjęcia, jak nie z tej ziemi. No i aktorzy _ naprawdę dają
z siebie wszystko. Koniecznie musisz zobaczyć ten film!
Komu z nas nie zdarzyło się mówić w ten sposób?
Słyszeliśmy niejeden hymn na cześć albumu, wystawy, filmu czy innego dzieła sztuki. Czytamy w prasie recenzje grzebiące lub wywyższające artystów,
którzy, czy im się to podoba, czy nie, wychodząc ze
swoją sztuką do szerszej publiczności, stawiają się
na sąd opinii i gustów. Sam sąd wygląda jednak
raczej jak targowisko, gdzie każdy każdego przekrzykuje i każdy sądzi, że ma rację. Proces zaś jest
niczym ten ze słynnego dzieła Franza Kafki. Sądzony ostatecznie, mimo wysiłków i starań najmniej
wie, a wyrok zapada nie wiadomo jak.
Tak się dziwnie składa, że o sztuce każdy ma
coś do powiedzenia. Twórca, odbiorca, krytyk, pani
z kiosku. Sztuka jest zewsząd otaczana mgławicą
wypowiadanych opinii. Kto by chciał w tym bezliku
wypowiedzianych zdań wytyczyć granice prawdzie, ten musi odejść zniesmaczony i zawiedziony.
W gadaniu o sztuce nie chodzi bowiem o prawdę.
Jakoś radzimy sobie z odróżnianiem prawdy
od fałszu w codziennych sytuacjach. Gdy zapytamy
napotkaną osobę o godzinę i usłyszymy, że jest pięć
po dwudziestej, a nas tymczasem opala słońce w zenicie, to wiemy, że napotkana osoba mówi nieprawdę. Tu problemy pojawiają się na tyle rzadko, że
możemy z ufnością poruszać się w naszym zwykłym otoczeniu, bez paranoicznego strachu, że wszyscy wokół oszukują i spiskują przeciw nam. Ale co
począć ze zdaniem typu: Ostatnia wystawa Bacona
udowadnia, że jest on geniuszem. To zbiór arcydzieł,
sztuka najwyższych lotów? Na pierwszy rzut oka,
wszystko gra. Problemy zaczynają się, gdy pomyś-
limy o tym, czy to zdanie jest prawdziwe. Nie sposób zweryfikować takiego zdania. Nie mamy przecież miarek do mierzenia poziomu geniuszu artystycznego ani wartości dzieł. Nie mamy miarek, ale
mamy opinie. Sytuacja jest więc taka, że wartościujemy jakoś dzieła sztuki i samych artystów, ale
w rzeczy samej nie wiemy, na jakiej podstawie to się
odbywa. Więcej nawet, bo przecież z uwagą czytamy wypowiedzi krytyków, a niektórych cenimy
niemal tak, jak samych artystów! Czy słusznie?
Gadanie o sztuce to gadanie szczególne. Zdania, którymi wyrażamy nasze oceny względem jakiegoś dzieła są w logice tak zwanymi zdaniami
intensjonalnymi. Pytając o to, czy takie zdanie mówi
prawdę, pytamy nie o prawdziwość oceny czy sądu,
ale o to, czy osoba wypowiadająca zdanie, naprawdę sądzi tak, jak mówi. Przykładowo, gdy mówię:
Moim zdaniem, ostatni film Gibsona jest niewiele wartym filmidłem, to pytając o to, czy to zdanie jest prawdziwe, należy sprawdzać, czy ja rzeczywiście tak
sądzę. Można podłączyć mnie pod wariograf i pytać
o film Gibsona. Ostatecznie bowiem, mówiąc
w przytoczony w powyższym zdaniu sposób, wyrażam tylko swoją opinię i nic poza tym. Nie ma
w tym żadnej tajemniczości, a koniec końców, takie
wypowiedzi mają podobny ciężar gatunkowy co
mówienie o pogodzie. Lubimy dzielić się swoimi
opiniami z innymi, więc czemu nie? Dzięki temu
poznajemy gusta innych, niejako przedstawiamy się
sobie nawzajem. Jest to gadanie dość niewinne,
a zarazem najwyraźniej pożyteczne i przyjemne.
Często jednak robimy pewien „skok”, który
sugeruje nam, że nasze wypowiedzi mówią coś więcej, niż tylko, że mamy takie a takie zdanie na dany
temat. Usuwam ze zdania rozpatrywanego powyżej
pierwszą jego część i w rezultacie mam: Ostatni film
Gibsona jest niewiele wartym filmidłem. Tak sformułowane zdanie mami nas swoją kategorycznością. Mówiąc dokładniej, zdanie takie wygląda na ekstensjonalne. Zdaje się, że ono mówi coś konkretnego
o ostatnim filmie Gibsona. Czytający takie zdania
można pomyśleć, że oto danemu dziełu sztuki przypisano jakąś ocenę czy wartość i że to ma istotne
znaczenie. Więcej _ można przypuszczać, że takie
zalew kultury/maj 2007
5
felietony_felietony
zdanie jest prawdziwe lub fałszywe. Tymczasem
bezsensownie byłoby nawet próbować takie zdania
udowodnić! Wartości nie wiszą na dziełach sztuki
jak metki (nie licząc aukcji oczywiście). Nie ma też
„kamiennych tablic”, na których Bóg Sztuk Wszelakich wypisałby obiektywny „cennik” dzieł sztuki.
To by było coś! Wyobraźmy sobie rozdział „rzeźba”
i przykazania w stylu: Nie będziesz rzeźbił w pluszu,
plastiku, mahoniu i soli, albo Czcij harmonię, wystrzegaj
się nieporządku w dziełach swych… Mamy tu więc do
czynienia albo z pseudozdaniami, albo z takimi zdaniami, których nie należy rozpatrywać jako prawdziwych lub fałszywych. Ich treścią, podobnie jak
wcześniej, jest pewna opinia konkretnej osoby. Rozpatrywana oddzielnie nie daje się uwiązać prawdą
czy fałszem. Jest charakterystyczne, że w przytłaczającej większości recenzji używa się właśnie takiego sposobu mówienia, rozdając kategorycznie razy
i pochwały. Czytelnik ulega iluzji i gotów przyjąć te
zdania o opiniach jakby były zdaniami o przedmiotach (czytaj: dziełach sztuki). Tak gadanie o sztuce
maluje się w wojenne barwy i robi do nas miny, to
poważne, to groźne. My zaś, odbiorcy, dajemy się
zasznurować w gorset cudzych opinii z ufnością
i pełnym przekonaniem.
Można by jeszcze próbować bronić ważności
gadania o sztuce twierdząc, że wypowiedzi krytyków są o tyle „prawdziwsze”, że sami krytycy są
ludźmi mającymi szerszy od zwykłego śmiertelnika
zasób wiedzy o sztuce i jej przejawach. Więcej czytają, więcej słuchają itd. Z punktu widzenia nauki zajmującej się prawdą, czyli logiki, nie ma to większego znaczenia, czy o swoich opiniach opowiada profesor literatury, muzykolog czy pani z kiosku. Prawdy to „nie rusza”. Zazwyczaj błędnie zakładamy,
jakoby sztuka była taką samą dziedziną jak, powiedzmy, ekonomia. Bierzemy krytyków za pewnego
rodzaju ekspertów w swojej dziedzinie. Jednak, gdy
ekonomista doradza nam w sprawie wyboru funduszu emerytalnego, nie dzieli się z nami swoimi
luźnymi przemyśleniami, tylko wnioskami opartymi na swojej wiedzy ekonomicznej. Krytyk jest
w sytuacji odwrotnej _ nie może się oprzeć na wiedzy o wartościach estetycznych, bo takiej wiedzy de
facto nie ma! (Estetyka nie jest tu żadnym atutem, bo
nie jest nauką). Mówienie o dziełach sztuki jest
oczywiście mówieniem o czymś równie realnym jak
fundusze emerytalne, ale gdy na arenę wkraczają
wartości, sprawa staje się niejasna i kłopotliwa. Nie
wiemy, czy i jak owe wartości istnieją, i czy jest jakiś
poprawny sposób przypisywania ich dziełom sztuki. Tak, czy owak, można jednak śmiało twierdzić,
że widzenie w krytykach ekspertów w dziedzinie
sztuki jest pewnym nadużyciem w stosunku do zna-
6
zalew kultury/maj 2007
czenia słowa „ekspert”. W zasadzie, w gadaniu
o sztuce wszyscy są amatorami, co najwyżej mniej
lub bardziej zaangażowanymi.
Powtórzmy raz jeszcze. Mówienie o sztuce to
szczególne gadanie. Nie oznacza to jednak, że gadać
nie warto, albo, że jest to gadanie poślednie, ułomne
jakieś. Szczególna rola całego dyskursu toczącego
się o sztuce jest taka, że nawet jeśli jego przedmiotem są tylko opinie to jednak ma on wpływ na gusta
tak odbiorców jak i twórców. Tym samym, mimo że
toczy się on poza prawdą i fałszem, jest on ważnym
elementem świata sztuki. Nie wiem, czy bez tego
całego gadania sztuka byłaby lepsza czy gorsza.
W końcu nie w tym leży sedno sprawy. Gadanie
o sztuce jest jakby kołem zamachowym zmian, które
nieustannie pchają sztukę ku nowym terytoriom, nie
pozwalającym na skostnienie form i pojawienie się
znudzenia. Opinie są czymś, co każdy z nas posiada. Niezależnie od ich prawdziwości, mają one
wpływ na nasze życie, a wyobrazić sobie życia bez
nich nie sposób. A co do krytyki, faktem jest, że nawet zdanie, które nie jest ani prawdziwe ani fałszywe, gdy zdaje się być solidnie uargumentowane, ma
siłę przekonywującą. Gdy więc stajemy na targowisku zwanym krytyką w sztuce, pamiętajmy, że to
gra w przekonywanie innych. Gra nadająca sztuce
ruch, żywość i wzmagająca emocje. Wszyscy kochamy grać, więc gadajmy śmiało.
Iva Kruczkowska, Joe 2
Maciej Andrzej Cisowski
[email protected]
zdj. Katarzyna Dera
felietony_felietony
Szuflada
Czasami lepiej zastanowić się nad słowami, zanim je wypowiemy, zwłaszcza, jeśli dotyczą innej
osoby. Nie czyń bliźniemu, co tobie nie miłe. Dla
wielu z nas to takie przereklamowane... Ale czy
słusznie?
Otwieram szufladę, patrzę, a tam ja! Ktoś
mnie zaszufladkował! Co to, to nie! Ja się nie zgadzam! Mnie nikt nie uprzedził! Ja to zgłoszę! No...,
ale kto mógł być tak obłudny? Taki nieczuły? Z żalu
nad własną niedolą aż przysiadłam, mimowolnie
drapiąc się w kark. Myślę i myślę, ale nic mi do głowy nie przychodzi. Już miałam zadzwonić do przyjaciela, by mu się wyżalić, gdy nagle mnie napadnięto! Aż wstyd się przyznać, ale poległam po pierwszym uderzeniu w twarzo_czaszkę. Nieznany
oprawca zwyciężył. Gdy odzyskałam przytomność,
właśnie zapalał papierosa. Rozpoznałam go, a raczej ją. Była to Myśl! Odruchowo wstałam, by otworzyć okno i przewietrzyć zadymiony pokój.
_ Siedź _ pomyślała głucho myśl. No to siedzę i drapię się po karku, a co się z procesem psychologicznym sprzeczać będę? Myśl tymczasem wyprodukowała porządną chmurę dymu i tak mi rzecze:
_ Więc cię zaszufladkowali.... Niedobrze. A może i etykietkę przypięli, aaa? _ dopytywała się. Eee tam, etykietkę...bez przesady. Lecz nagle coś mnie tknęło. Co
ten kark ostatnio mi spokoju nie daje? Łapię się więc
za niego... Jest! Etykietka! Lecę do lustra, sprawdzam, co mi tam napisali... Ojejku. Ja im tego nie
wybaczę! Lecę do drzwi, już klamkę łapię, gdy nagle słyszę znajome:
_ Siedź _ z ociąganiem i niechętnie wykonuję polecenie.
_ Czyli mamy też etykietkę..., no proszę... _ podsumowała Myśl. Kiwam głową i czekam na dalsze instru-
kcje. Czasami łatwiej wykonywać czyjeś polecenia
niż samemu podjąć działanie. Po krótkim czasie
Myśl pomyślała:
_ Tak to jest, jak się ludziom etykietki przypina. Przypną
i tobie. A ja przypomniałam sobie wszystkie osoby,
którym bez namysłu taką etykietkę ofiarowałam.
_ Zajrzyj do szuflady _ nie dawała za wygraną Myśl,
a mnie ciarki przeszły. Otwieram, zaglądam, a tam
tłumek! U mnie w szufladzie! Przyglądam się uważniej, a to ci, których zaszufladkowałam. Z pokaźnym rumieńcem wyciągam ich z szuflady i wypuszczam na wolność. Otwieram okno, by wywietrzyć
pokój z dymu po papierosach, biorę nożyczki i wychodzę do miasta, ktoś ludziom te etykietki poodcinać musi..., może w drodze rewanżu odetną i mi?
Patrycja „Wadera” Ryszka
[email protected]
zalew kultury/maj 2007
7
art_zdarzenia
Co pani Geppert
zaśpiewa?
_ parę słów o koncercie w Rybnickim Teatrze
Adam Nowak, lider zespołu RAZ DWA TRZY podczas koncertu na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Artystycznej OFPA 2007 w Rybniku, zwrócił
uwagę, że powinno się przyśpieszać tempo swoich
utworów proporcjonalnie do swojego wieku i doświadczeń. To była bardzo luźna refleksja, ale myślę, że można ją potraktować uniwersalnie i uznać
za zasadę nie tylko w kwestii tempa i rytmu.
Młodzi ludzie, którzy próbują swoich sił powinni najpierw nauczyć się sztuki czynienia małych
kroków (Antonie de Saint_Exupery), zaczynać powoli, rozwijać się stopniowo. Pozwala to zachować siły
i nie grozi natychmiastowym wyczerpaniem. To
zresztą z ogólnej perspektywy może być nie tylko
zasadą artysty, ale każdego człowieka…
Czy tę zasadę zna także Edyta Geppert?
W niecały rok po wydaniu swojej nowej płyty Śpiewam życie, nagranej z zespołem KROKE, pani Geppert wystąpiła na scenie Teatru Ziemi Rybnickiej.
Ostatni dzień marca był dla mnie długo wyczekiwaną chwilą. Podobał mi się repertuar z nowej płyty,
a charakterystyczne brzmienie zespołu KROKE stało
się dla mnie rozpoznawalne. Moja ciekawość walczyła z czasem. Koncert na żywo o wiele wyraźniej
niż płyta nagrywana w studiu ujawnia profesjonalizm muzyków. Z nastawieniem, można powiedzieć
badawczym, usiadłam na widowni. Chciałam zobaczyć, a raczej usłyszeć zespół KROKE, porównać to,
co znajduje się na płycie z tym, co sobą zaprezentują
na scenie. Jak radzą sobie z improwizacją? Interesowało mnie również jak z nowym, muzycznym wyzwaniem poradzi sobie Edyta Geppert, zawsze otoczona świetnymi muzykami. Współpraca z Krzysztofem Herdzinem, która rozpoczęła się w 2002 roku
sprawiła, że pani Geppert stała się bardziej otwarta
na nowości. Muzyka żydowska, cygańska zawsze
miała swoje miejsce na jej płytach, ale dopiero Śpiewam życie ujawnia w pełni jej pasję do tego typu muzyki. Co pani Geppert zaśpiewa? Jaki skład będzie
jej towarzyszyć?
Na scenie pojawili się: Tomasz Grochot (perkusja), Tomasz Lato (kontrabas elektryczny), Jerzy
8
zalew kultury/maj 2007
Bawoł (akordeon) oraz Tomasz Kukurba (altówka
elektryczna). Recital był starannie przemyślany. Początek i koniec łączyła w całość piosenka Śpiewam
życie, którą najpierw wykonał w wersji tylko instrumentalnej zespół KROKE, a zamykając koncert
zaśpiewała ją Edyta Geppert. Nie znałam wcześniej
tego zespołu, nie miałam pojęcia, że ich popularność
ma korzenie nie tylko w zamiłowaniu do tradycji
i melodyjności, ale także, jak się okazało, w pasji do
nowatorstwa. Pani Geppert w podziękowaniach,
znajdujących się na jej nowej płycie mówi, że współpraca z muzykami łączącymi mistrzowskie opanowanie
instrumentów z rzadko spotykaną wrażliwością na słowo
to iście królewski dar losu. Cały koncert stał się jedną
całością, jedną melodią zdarzeń, jedną treścią wyśpiewanego życia. Spontaniczność i wyrafinowana
improwizacja w doskonale przygotowanych aranżacjach nie pozwalały nudzić się licznej publiczności. Ciekawe rozwiązania muzyczne, które można
wysłuchać na płycie, podczas koncertu stały się
jednym wielkim manifestem umiejętności i twórczości, jakie reprezentuje sobą zespół KROKE. Pani
Geppert zaśpiewała utwory z nowej płyty, a także
kilka starszych piosenek. Na koncercie przekonała
nas, że dobrze czuje się w klimatach muzyki tradycyjnej.
Warto przyśpieszać stopniowo, zwiększać
tempo stopniowo. Edycie Geppert to się udało, co
dwa lata nowa płyta, coraz ciekawsze aranżacje muzyczne. Bez wątpienia rozwój muzyczny w poezji
śpiewanej jest jedną z najważniejszych spraw, obok
wyboru tekstu. No właśnie, a co z treścią pani Geppert? Na płycie pojawiają się utwory Andrzeja Poniedzielskiego, Jacka Cygana oraz wielu nowych
autorów, ale trudno mówić tutaj o liryczności, jaka
cechuje wcześniejsze płyty. Na płycie dominuje muzyczna strona, w którą włożono wiele pracy i pomysłu, natomiast głębia tekstów… no cóż, zawsze można wrócić do starszych płyt.
Aniiiiia
art_zdarzenia
Warsztaty humanistyczne
7, 8 i 9 marca najczęstszym tematem rozmów w Zespole Szkół im. Powstańców Śląskich była tożsamość. Dlaczego?
Już po raz drugi odbyły się tam warsztaty
humanistyczne, a w tym roku przebiegały właśnie
pod hasłem Tożsamość podmiotu w kulturze dawnej
i współczesnej. Co ciekawe, zajęcia nie były przeznaczone tylko dla uczniów tej szkoły, zaproszenia trafiły także do rąk młodzieży z innych liceów ogólnokształcących. O wyborze tematu zadecydowała popularność pojęcia tożsamości. Według organizatorów zagadnienie to stosunkowo często pojawia się
w dyskursie naukowym i publicystycznym, dlatego
warto mu się przyjrzeć. Jednocześnie na temat tożsamości nie dyskutuje się wcale tak łatwo.
Na warsztaty organizatorzy zaprosili naukowców z Uniwersytetu Śląskiego: prof. dr. hab. Tadeusza Miczkę, dr hab. Danutę Opacką_Walasek,
dr Edytę Koreptę i dr. Bogusława Dziadzię. Specjaliści w dziedzinie filmu, literatury i mediów dzień
po dniu przybliżali uczestnikom problem tożsamości w kulturze, głównie tej kształtującej się po II wojnie światowej. Pierwszego dnia warsztatów odbyła
się m.in. projekcja filmu Agnieszki Holland Europa,
Europa. Kanwą scenariusza tego filmu jest biografia
Salomona Perela. W czasie wojny żydowski nastolatek ma wiele szczęścia, mimo że kolejno trafia
w ręce Sowietów, a potem Hitlerowców, uchodzi
cało. Dzięki niewyjawieniu swojej narodowości i cudownemu zbiegowi wydarzeń staje się nawet ulubieńcem Niemców. Akcja filmu prowokuje do pytania: kim naprawdę jest główny bohater?; za kogo
się uważa?; czy jest Żydem, Polakiem, komunistą,
nazistą, może po prostu Europejczykiem? W analizie tego dzieła filmowego pomógł prof. Miczka. Następnego dnia uczestnicy warsztatów m.in. wysłuchali wykładu z analizy dzieła literackiego, który
wygłosiła dr Opacka_Walasek, przyglądając się tożsamości w poezji Zbigniewa Herberta oraz uczestniczyli w zajęciach poświęconych zagadnieniu tożsamości w teatrze, które poprowadził mgr Tomasz
Kireńczuk z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obejrzeli
także spektakl Noc na podstawie prozy A. Stasiuka
w wykonaniu zespołu teatralnego z I LO w Rybniku. W ostatnim dniu imprezy dr Edyta Korepta analizowała teksty pisarzy śląskich, a dr Bogusław
Dziadzia omówił wpływ mediów na kształtowanie
się tożsamości. Na zakończenie warsztatów odbyły
się zajęcia taneczno_ruchowe.
Jak na razie, warsztaty w Powstańcach są jedynymi spotkaniami humanistycznymi dla uczniów
liceum na Śląsku. Ciekawa jest też formuła zajęć _ to
zetknięcie się zarówno z filmem, teatrem, literaturą,
jak i tańcem. Warsztatom towarzyszył także konkurs
literacki i plastyczny, w którym nagrody otrzymali:
Szymon Stoczek (IV LO), Judyta Grzesik (VII LO),
Macieja Marcisz (I LO), Paulina Nowacka (II LO
w Raciborzu).
To na pewno nie ostatnia edycja warsztatów.
Już zapraszamy na kolejne, a w tym roku dziękujemy Elektrowni „Rybnik” S.A. za objęcie patronatu nad całą imprezą _ dodają organizatorzy warsztatów.
Redakcja z I LO w Rybniku
Maciej Marcisz, zdobywca nagrody w konkursie literackim,
odbiera nagrodę z rąk p. Joanny Mikszty, organizatorki warsztatów.
Fragment spektaklu Noc wg A. Stasiuka, przygotowanego
przez zespół teatralny I LO.
zalew kultury/maj 2007
9
art_zdarzenia
Gdy życie staje się muzyką
Tomek jest kultowy. Nie jest to opinia piszczącej
szesnastolatki, której podobają się starsi panowie
z gitarą. Te słowa wypowiedzieli równie kultowi
i twórczy jak on muzycy (Brylewski, Grabaż itp.).
Ja, mimo że w najlepszych czasach twórczości
TILTU czy BRYGADY KRYZYS słuchałam jedynie
bitu serca mojej matki, (ale nie jestem już nastolatką i nie piszczę...), nie wierzę im na słowo. Bowiem kiedy dawno temu odkryłam tę muzykę,
okazało się, że bez artykulacji można być o tym
przekonanym...
Po tym wstępie osłabiające byłoby rozwodzenie się nad takimi faktami: Kulturalny Club, 29 marca, piwo, po 5 zeta, a i tak było atrakcyjnie, i że
koncert się opóźnił.... Na zasadniczą uwagę zasługuje oczywiście żywa legenda polskiej sceny muzycznej (począwszy od końca lat 70.) _ Tomek Lipiński. Zacznę jednak od równie istotnej publiczności,
dla większości której ta postać jest uosobieniem ich
młodzieńczego światopoglądu. Obecnie swoją prozę
życia piszą pod natchnieniem pracy, domu, pieluch
i rachunków, a nadal pamiętają teksty piosenek. Nie
mniej jednak oprócz starszej młodzieży spodziewałam się także tzw. klimatów w okolicach mojego
wieku, a tymczasem młodsze pokolenie w większości zasilały przypadkowo przybyłe osoby, jak na
moje wredne oko, zupełnie nie kumate (może liczyły na przyjazd dawnej chórzystki Kayah). Tomek
Lipiński nie jest gwiazdorem, ale kultowy jest na
pewno. A przy tym to zupełnie normalny człowiek
(szok?), nie stwarzający żadnego dystansu. Chętnie
rozmawiał z wszystkimi, a wszyscy z nim. Okazywał radość z takiego odbioru koncertu i specjalnie
nie unikał późniejszego osaczenia (autografy, fotki,
umizgi i sto pytań do...). Zaskakujące jest to, że przeszło pięćdziesięcioletni facet zachowuje się bardzo
chłopięco. Zapewne na ogół należy spodziewać się
sadzonych mądrości wielkiego CHE. Wystarczy czasem posłuchać Hołdysa _ przy całym szacunku i mimo wesołej brody, trochę razi ta kreacja na mentora
polskiej muzyki. Natomiast Lipiński zachował ten
młodzieńczy feeling i dlatego ludzie do niego lgną.
Przy okazji nie wydał się znużony graniem starych
kawałków (nota bene Radioaktywny blok akustycznie
brzmi równie energicznie, co oryginał) i graniem
w ogóle; zapowiedział pojawienie się niebawem nowego, solowego materiału. Mimo że BRYGADA
10
zalew kultury/maj 2007
KRYZYS do tej pory grywa koncerty, jest jedną z najbardziej oszczędnych kapel w zakresie nagrywania
płyt, ale myślę, że to także składa się na jej kultowość (dla przykładu do dziś słucha się i pamięta
jedyną płytę Klausa Mitffocha...., a było to lata temu). Może, jak podobnie w przypadku KRYZYSU,
doczekamy się tribute to Brygada Kryzys albo Tilt, co
zawsze jest wyrazem hołdu oddanego zasłużonej
kapeli, której twórczość już nie podlega krytyce.
I dla kogo ja to wszystko piszę? Nie obraźcie
się, ale dla siebie. Pewnie ten tekst nie okaże się sercochwytalny i nie spodziewam się, że wszyscy nagle
zaczną odkurzać stare płyty. Wiem tylko, że gdybym pominęła ten temat, czułabym się struta ignorancją własnych potrzeb... Nadarzyła się okazja
i w końcu mogę się przyznać, że wolę być do tyłu:
Obstawiam stare numery; miłość i prawda, nie hamburgery (tym razem HURT). Obecnie w mało urokliwej
erze kieszonkowych sprzętów i Internetu brakuje
szans na rozwijające szukanie, bo wszystko podane
jest na tacy (także jako dodatek do gazety dla kur
domowych). A kiedyś było tyle radochy w szukaniu
płyt, a potem słuchaniu ich z namaszczeniem. Koncert Lipińskiego mnie pocieszył. Jak mało który
z długogrających muzyków jest orędownikiem
autentycznej i nieprzemijającej pasji. I życie naprawdę może stać się muzyką... Niekoniecznie wirtualną.
I nie muszę się ścigać. Zresztą i tak słabo biegam.
Beata Tomas, Gitarzysta
Panna Meruś
[email protected]
art_zdarzenia
Nie tylko magia koloru
W drodze na wernisaż miałem obawy, lekką dozę
niepewności. Jak duże będzie zainteresowanie wystawą, jaki będzie odbiór naszych prac...? Wchodząc do pomieszczenia galerii Oblicza przekonałem się o bezzasadności tamtych myśli. Bowiem
pierwszy raz w Rybniku na wernisażu zebrało się
tak liczne grono odbiorców sztuki. Dalsze wrażenia utwierdzały mnie w pozytywnym odbiorze
wystawy prac uczniów p. Grażyny Zarzeckiej
_Czech.
Dla porządku _ wernisaż odbył się 12 kwietnia w galerii Oblicza funkcjonującej w Teatrze Ziemi
Rybnickiej.
Obrazy same świadczą o sobie. W ich doborze
na wystawę nie szukano podobieństw w sposobie
przekazu, ani podobieństwa w treści. Dlatego wystawa jest różnorodna. Jest to jednak atutem, a nie
rzeczą świadczącą przeciwko niej. Została ukazana
tutaj przekrojowo twórczość młodych ludzi. Począwszy od osób stawiających swoje pierwsze kroki
w świecie sztuki (z dużym powodzeniem) po osoby, które w najbliższej przyszłości starać się będą
o przyjęcie na Akademię Sztuk Pięknych.
Pani Grażyna Zarzecka_Czech nie jest bowiem tylko świetnym artystą plastykiem, ale również niezrównanym pedagogiem. Dzięki swojej
otwartości oraz autentycznej radości czerpanej
z pracy, grono jej uczniów stale się powiększa. Nie
tylko tu w Rybniku, ale również w Wodzisławiu.
Według p. Zarzeckiej_Czech kardynalnym błędem
jest narzucenie sposobu patrzenia, pojmowania
świata. Każdy sam poprzez obserwację oraz interpretację odkrywa swoje artystyczne „ja”. Zadaniem
artystki jest tutaj tylko (bądź aż) podpowiadanie,
kierunkowanie. To właśnie dzięki tej metodzie rozwijają się kolejne osobowości, które z powodzeniem
wkraczają w świat sztuki. Pani G. Zarzecka_Czech
przygotowuje bowiem młodzież do egzaminów
wstępnych na ASP. Liczba osób, które na przestrzeni
lat dostały się na Akademię świadczy o kunszcie
artystki.
Wystawa jest mocno zróżnicowana, przez co
staje się ciekawsza. Zostały przedstawione tutaj pastele, szkice, malarstwo akwarelowe, temperowe
oraz akrylowe. Każda praca przemawia do odbiorcy
w inny sposób. Taki jest również cel tej wystawy.
Nie tylko by zaprezentować zróżnicowaną twórczość młodych ludzi, ale również by rzucić wyzwanie odbiorcy oraz by skłonić go do patrzenia oraz
dokonania własnej interpretacji.
Maciej Niemiec
[email protected]
Zdjęcia: Piotr Niemiec
zalew kultury/maj 2007
11
art_zdarzenia / rozmowy_na_dwie_głowy
Koncertowo w KC
zdj. R. Walendzewicz
22 marca do Rybnika zawitał ze swoim bandem jeden z najlepszych polskich basistów, „polski Marcus
Miller” _ Wojciech Pilichowski. Skład jego zespołu
uzupełnili: Bartek Papierz _ gitara; Wojciech Olszak _ pianino; Kamil Barański _ klawisze oraz Radosław Owczarz _ perkusja. Koncert wypadł znakomicie, szczególnie jeśli chodzi o popisy solowe.
Pilichowski po raz kolejny dał przykład mistrzowskiej gry na basie. Nie zabrakło utworów
właściwie ze wszystkich solowych płyt basisty. Funkowe szlagiery Slap Machine, Marcus i Bass Dance,
czy bardzo mocno przearanżowana (w stosunku do
oryginału) wersja Message In The Bottle THE POLICE
dopełniły program. Muzyk nie miał problemu z zachęceniem publiki do zabawy, bo dźwięki wypływające spod palców jego rąk i nóg (i jego muzyków)
same zmuszały do ruszania się. Był to jeden z najlepszych i najlepiej nagłośnionych koncertów polskich wykonawców, jaki widziałem w ostatnich
miesiącach. Wielkie brawa dla Kulturalnego Clubu
za ściągnięcie do Rybnika „Pilicha” na koncert!
Z kolei 17 kwietnia do KC zawitał Fisz. Wspo-
magany przez swojego brata _ Emade (sampler)
i kumpla Envee (klawisz Moog'a, adaptery) zaprezentował set w przeważającej części opierający się
o materiał z ostatniej płyty zatytułowanej 13 Piątek.
Można zatem było usłyszeć Goryla, Jesteście Gotowi,
singlowe Nie Bo Nie, czy odśpiewaną częściowo
wraz z publiką Imitację. Nie zabrakło jednak również starszych utworów takich jak Dynamit, Polepiony, czy znany z projektu Fisz/Envee _ Chodźmy
w deszcz. Fisz jako jeden z nielicznych eksperymentatorów na polskiej scenie hiphopowej zaprezentował przekrój swoich możliwości wokalnych i werbalnych. Momentami wydawało się, że artysta bierze udział w bitwie freestylowej. Wraz z Emade
i Enveem pokazali, jak świetnie można się bawić
muzyką i jak naturalnie improwizować w nawet najprostszych z pozoru tematach muzycznych. A publika, która wypełniła tego wieczoru Kulturalny
Club, pomimo dusznej aury, też nie mogła narzekać.
Maciej Majewski
[email protected]
Zawsze istnieje jakieś
wyjście awaryjne...
Grają od niedawna. 3 marca zagrali pierwszy koncert w Palecie, zakończony ciekawym jam session.
Parę dni później udało mi się namówić na rozmowę Krzyśka Skrzypca _ wokalistę i twórcę zespołu
WYJŚCIE AWARYJNE.
Maciek Majewski: Skąd wzięła się nazwa WYJŚCIE AWARYJNE?
Krzysiek Skrzpiec: Przez cztery lata grałem w kapeli ESTA, będącej starym składem innej rybnickiej
kapeli _ PORNOGRAFITTI. Sporo koncertowaliśmy
na Śląsku. Nagraliśmy płytę demo w Domu Kultury
w Chwałowicach, ale jako że byłem najmłodszym
członkiem zespołu, a moi koledzy byli dużo starsi
12
zalew kultury/maj 2007
ode mnie, nie mogliśmy się dogadać na wiele tematów. Rozstaliśmy się w dość niemiłej atmosferze. Później szukałem składu na nowo. Mając dorobek piosenkowy i tę demówkę, postanowiłem przearanżować wszystko. Pierwszą osobą, którą zaprosiłem do
zespołu był Andrzej (Drozd, gitarzysta _ przyp. M.
M.). Następnie doszedł obecnie były basista Kornel
(Król _ przyp. M. M.). Po nim pojawił się Marcin
(Hurtig _ przyp. M. M.). Dołączył też do nas Adaś
(Porwoł, gitara _ przyp. M. M.), który wniósł sporo
ciepła do naszej muzyki. Mieliśmy też perkusistkę,
która jednak nie sprostała naszym wymaganiom
muzycznym i teraz mamy nowego perkusistę (Radosława Fińskiego _ przyp. M. M.). Wszystkie pio-
rozmowy_na_dwie_głowy
senki z demówki przerobiliśmy pod klimaty punk/
reggae/ska. Natomiast nazwa WYJŚCIE AWARYJNE
powstała nieco znienacka, ponieważ mieliśmy zagrać koncert w Palecie, musieliśmy coś wymyśleć na
szybko i wymyśliliśmy tę nazwę.
M. M.: A strona tekstowa? Podczas koncertu usłyszałem dość ciekawe liryki. Czy to Twoje autorskie
teksty?
K. S.: Tak. Sam piszę teksty. Do mojej muzyki włączam też dużo elementów śpiewu klasycznego,
gdyż taką formą wokalną również się zajmuję. Parę
lat temu śpiewałem operowo jako solista w Teatrze
Muzycznym w Gliwicach. Potem miałem krótką
przerwę i teraz znów wróciłem do ćwiczenia klasycznego i staram się dołączyć tę linię klasyczną do
muzyki rozrywkowej.
M. M.: Część zespołu WYJŚCIE AWARYJNE to muzycy grupy SOUND SABOTAGE? Słyszałeś ich
wcześniej?
K. S.: Tak, słyszałem wcześniej SOUND SABOTAGE. Podoba mi się. Generalnie lubię każdą muzykę,
która jest grana od serca. Nie podoba mi się z kolei
to, że wielu muzyków gra w różnych kapelach równocześnie. Zawsze chciałem jako wokalista mieć
muzyka w zespole tylko dla siebie. Chyba każdy
wokalista dąży do tego, żeby jego muzyk grał tylko
u niego. Jeżeli ktoś gra równocześnie w innym zespole, to wnosi wiele nurtów muzyki, która może
nie podobać się innym. W WYJŚCIU AWARYJNYM
natomiast stworzyliśmy sobie taką fajną atmosferę,
że nie ma u nas dyktatury z mojej strony. Jest pełna
demokracja. Każdy gra to, co mu leży na serduchu
i w duszy.
M. M.: Nasuwa się zatem pytanie: Czy WYJŚCIE
AWARYJNE jest projektem pobocznym, czy jest to
pełnoprawny zespół?
K. S.: To jest stuprocentowy zespół, który będzie
szedł własną drogą. Rozmawialiśmy o tym w grupie. Ja oprócz tego zespołu nagrywałem solowy materiał w Tychach. Była to muzyka bardziej rozrywkowa, idąca w stronę pop rocka. Jednak zrezygnowałem z tego projektu, by móc skupić się wyłącznie
na działalności w WYJŚCIU AWARYJNYM.
M. M.: Planujecie jakieś nagrania?
K. S.: Nagrywamy w studiu muzycznym w Tychach. Studio nazywa się „Fabryka Dźwięku”. Tam
nagraliśmy pierwsze numery m.in. Gadu Gadu i Słońce Nocą. Wzbogaciliśmy je o elementy reggae i ska,
ale klimat został zachowany. Będzie to pełnowymiarowy materiał. Planujemy też nieco większy nakład,
niż zwykle mają tego typu wydawnictwa. Jest to
związane z naszym cichym sponsorem, którego nie
chcę w tej chwili ujawniać.
M. M.: Na pewno macie w planach koncerty...
K. S.: Tak, planujemy koncerty. Teraz jest organizo-
wany festiwal wymienny Polska_Czechy przez Dom
Kultury w Chwałowicach, w którym mamy próby.
Odbędzie się on na przełomie sierpnia i września.
Zostanie powołana niezależna komisja muzyczna,
która ma za zadanie przesłuchać około czterdzieści
płyt różnych zespołów, ocenić je i następnie wybrać
dwadzieścia, które usłyszymy na dwóch koncertach.
Pierwsza dziesiątka zagra tu w Rybniku, a druga na
wymianie w Czechach. Z tych dwudziestu zostanie
wybrana dziesiątka najlepszych, które w połączeniu
z zespołami z Czech zagrają na zmianę. Pięć najlepszych zespołów nagra rockową składankę polsko
_czeską. Festiwal dotyczy wszystkich zespołów
z województwa śląskiego.
M. M.: Jest takie zjawisko, które nazywa się Rybnicka Amatorska Scena Muzyczna. Wiele rybnickich zespołów jest jej częścią. Jak Wy się na to zapatrujecie? Planujecie do niej przystąpić?
K. S.: Tak, chcielibyśmy być częścią tej sceny. Z chłopakami z zespołu jesteśmy tego samego zdania, że
fajnie byłoby się obudzić któregoś dnia i nie iść do
pracy, tylko pójść na próbę czy zagrać koncert. Fajnie byłoby być częścią jakiejś sceny, dlatego chcielibyśmy dołączyć do RASM-u.
M. M.: Najbliższe plany?
K. S.: Kończymy płytę. Niebawem ruszy nasza strona internetowa, a wkrótce ruszamy z koncertami po
całym województwie śląskim.
M. M.: Życzę zatem powodzenia!
K. S.: Dzięki bardzo!
WYJŚCIE AWARYJNE:
Krzysztof Skrzypiec _ vocal
Andrzej Drozd _ gitara
Marcin Hurtig _ bas
Adam Porwoł _ gitara
Radosław Fiński _ perkusja
Maciej Majewski
[email protected]
zalew kultury/maj 2007
13
rozmowy_na_dwie_głowy
KODOWANIE
Rozmowa z Kacprem Graczykiem _ twórcą muzyki
elektronicznej, prezentującym owoce swojej pracy
w projekcie Kodowanie.
Piotrek Żyła: Jak zaczęła się Twoja przygoda z
tworzeniem muzyki i co skłoniło Cię do korzystania z komputera jako instrumentu? Jakie były
Twoje inspiracje i jak one wyglądają teraz?
Kacper Graczyk: To coś siedziało już we mnie od
najmłodszych lat. Wiem, że to brzmi trochę patetycznie, ale od małego nuciłem sobie melodie, robiłem
beatboxy i trochę podśpiewywałem. To się wiąże
z domem. W domu słuchało się dużo muzyki. Ojciec
w tygodniu zarażał rockiem: Queenami, Merylion,
U2, Andersonem, Okudżawą, Niemenem, SBB, muzyką z Miasteczka Twin Peaks itp.; a weekendami muzyką chóralną, Bachem, Haydnem, Chopinem, Musorgskim. Mama natomiast jest dyrygentem. Była
nim od kiedy pamiętam (śmiech). W swojej pracy
prowadziła różne chóry, a ja jeszcze jako mały pędrak, gdzieś tam, między nogami się plątałem i coś
tam próbowałem z tego dla siebie uskubnąć. Mama
mnie nie posłała do szkoły muzycznej i pewnie to
jest jeden z powodów wybrania komputera (śmiech)
_ pewnie chciała mi oszczędzić trochę dzieciństwa,
nie chciała mi wytaczać ścieżki życiowej, sam miałem wybrać. Dziś trochę żałuję z jednej strony, ale
tak naprawdę jestem jej niezmiernie wdzięczny _
mogłem wybrać i sam od siebie pokochałem pianino
i mam motywację do jakiegokolwiek działania i pracy nad sobą.
A potem był ogólniak i chciało się grać we
wszelakich kapelach. Pojawił się industrial i metal
14
zalew kultury/maj 2007
w moim życiu: NINE INCH NAILS, DEFTONES,
SEPULTURA. Ale nie zapominałem o korzeniach
z dzieciństwa, ani o gangsta rapie, ani o punku, ani
o muzyce, która była zawsze obecna w domu. To
jest ważne, żeby czerpać z wszystkiego, czego się
słuchało w przeszłości i ta maksyma, choć przez
długi okres nieuświadomiona, siedziała mi głęboko
pod skórą. Nie potrafiłem na niczym grać _ zazdrościłem kumplom ze szkoły muzycznej i kolegom _
domorosłym gitarzystom wychowanym na seek and
destroy. Mogłem tylko śpiewać. Więc zacząłem. Były
pierwsze próby koncerty, plany _ była kapela PI. Ale
byłem tam skrępowany _ musiałem się uwolnić:
chciałem komponować i powoli coraz to nowa muzyka mnie inspirowała, pojawił się new jazz pojawiła się electronica w moim życiu. Zacząłem szukać.
Potrzebowałem narzędzia, które pomoże mi do czasu kiedy nie będę sprawnym klawiszowcem. I znalazł się komputer. Właściwie to wpierw był multiefekt wokalny digitecha vx_400, a do niego dodany
program do rejestrowania. Miałem stary keybord
yamachy podpiąłem mojego vx_400 na wyjściu i nagrałem pierwsza płytkę: odpływając. Śmieszną historią jest to, że moim pierwszym narzędziem na komputerze, przy pomocy którego zacząłem komponować był program do ripowania płyt i rejestrator
dźwięku Windowsa _ to była katorga (śmiech), nawet nie zdawałem sobie sprawy jeszcze wtedy, że
był już cool edit, rebirth albo fruity loops…
Komputer jest niesamowicie plastycznym
narzędziem w dzisiejszych czasach. Może być niezwykle sprawnym samplerem, syntezatorem, maszyną rejestrującą i efektem. W zasadzie nie odbiega
rozmowy_na_dwie_głowy
jakością brzmienia aż tak znacząco od syntezatorów
hardwerowych. Kiedy podepniesz nawet najgorszą
kartę dźwiękową, możesz osiągnąć naprawdę ładne
i fajne brzmienia (oczywiście nieprofesjonalne). Synthy komputerowe mają też często świetną i innowacyjną formę obsługi, a dzięki kontrolerom midi możemy je prawie poczuć, kręcąc gałkami wte i wewte
(śmiech). A przede wszystkim są dużo tańsze lub
wręcz dostępne za darmo.
Kiedy nagrywałem tę ostatnią płytkę, bardzo
mnie inspirowała muzyka poważna _ Strawiński,
Sibelius, Musorgski, ale także Stockhausen, muzyka
aleatoryczna, ścieżka dźwiękowa z Planety Małp
(z tej pierwszej, oczywiście), Solarisa. Oczywiście też
cała gama elektronicznych gwiazd: Ulver, Autechre,
Aphex Twin itp. Tak naprawdę to cała ona jest
czymś inspirowana, przesiąknięta tym, czego nasłuchałem się w życiu.
P. Ż.: Jak w Twoim przypadku przebiega proces
twórczy? Jak przebiegał przy pracy z La postmodernitate mundi?
K. G.: Najprościej na to pytanie można odpowiedzieć: za każdym razem trochę inaczej. Kiedy nagrywałem La postmodernitate mundi wiedziałem, że
chcę zrobić coś spójnego, ale też nie chciałem popaść
w monotonię. Praca trwała około roku. Niektóre numery pojawiały się w blokach, tzn. wiedziałem, że
potrzebuję jakiegoś specjalnego klimatu i eksperymentowałem. Dzięki temu tworzyły się pomysły na
kolejne aranżacje i nowe utwory, kolejne tematy.
Kiedy główny materiał płyty zaczął się klarować,
przychodził czas selekcji i szlifu. Pierwszy obraz cd
pojawił się przed Heineken Music Festiwal w 2006
roku, ale nie byłem z niego do końca zadowolony.
Płyta mi się trochę rozjeżdżała _ była bez jaja. Przede wszystkim nie było numeru 2 i 3, zamiast nich
płyta zaczynała się chorą, przydługawą, ambientową karuzelą, a na miejscu trzecim był dość taneczny
utwór (nie do końca pasujący do konwencji cd).
Poza tym płyta miała nieco inny układ utworów,
a więc i efemeryczne zdanie trochę inaczej brzmiało
(śmiech). Porozdawałem parę kopii cd na Heinekenie (około 50), ale wciąż nie byłem zadowolony z całokształtu. Więc skomponowałem dwa cięższe numery. Tu praca była błyskawiczna. Od razu wiedziałem, co chciałem i czego potrzebowałem _ sześć dni
w odosobnieniu i pełen mix był gotowy. Potem jeszcze taki pseudo master na monitorach kumpla (2_3
dni) i gotowe.
Kiedy komponuję albo piszę, szukam sobie
często tematu, myśli lub klimatu, jaki chciałbym aby
odbiorca złapał. W pewien sposób całą rzecz sobie
wizualizuję, szukam tego czegoś, co można by objąć
jednym spojrzeniem. Pracuję kompleksowo, by tak
rzec myślę albumami, opowiadaniami. To myślenie
albumami może też przejawiać się w pracy nad pojedynczym utworem, w końcu żyjemy w czasach
cyfrowych i nie musimy się przejmować tym, że
album trwa tylko 30 minut z 80, że coś marnujemy
albo wciskamy półprodukt. Stronię od dawania
ludziom czystego eksperymentu, tzn. czegoś, co nie
jest jakoś tam przetrawione, emocjonalnie lub intelektualnie (choć często mnie ciągnie w stronę improwizacji). Uważam też, że koncert i płyta rządzą się
trochę innymi prawami (na koncercie można trochę
więcej przynudzać…(śmiech) _ z tym przynudzaniem oczywiście żartowałem).
P. Ż.: Skoro już mowa o koncertach, to czy masz jakieś plany koncertowe? Jeśli tak, to solo czy z zespołem?
K. G.: Koncerty są w planach _ oczywista sprawa:
ileż można siedzieć przed komputerem i jamować
ze sztuczną, że tak powiem, inteligencją. Wpierw
myślę, że będę się rozglądać za miejscami lokalnie.
Mam zamiar tu, na Wybrzeżu, pokazać się parę
razy. Myślę też, że będę grać już z zespołem (Dawid
_ sax i Przemek _ klawisze), choć i niewykluczone,
że jakieś solo zorganizuję (ale to raczej kameralnie).
Jak będę grać z zespołem to pewnie z nowym materiałem ruszymy, na pewno coś z płytki lekko przearanżujemy, a pewne numery pójdą w całości. Teraz
trzeba się porządnie zgrać i ruszyć dupska. W najbliższym czasie szykują się także pewne fuzje z jazzmanami, a poza tym może będę rezydował w Jastrzębiej nad morzem (ale to jeszcze nic pewnego,
więc nie chciałbym zapeszyć).
P. Ż.: Dziękuję za rozmowę!
Piotr Żyła
[email protected]
Wywiadu dokonano drogą elektroniczną w dniach
19.03.2007 _ 12.04.2007
zalew kultury/maj 2007
15
zdj. AisaKerA K. Praszelik
pasja_pasje
Różne oblicza pasji
,Rozmowa z Marcinem Surdelem o tym, co po drugiej stronie jego księżyca.
Adam Marek: Czym jest ARMA?
Marcin Surdel: Obecnie ARMA_PL jest nieformalną
grupą osób zajmujących się rekonstrukcją starych,
europejskich systemów walki wręcz na podstawie
źródeł pisanych i nie tylko. Dlaczego nieformalną?
Bo jak na razie nie wymyśliliśmy, jak to sformalizować. Formuła stowarzyszenia odpada ze względu
na rozproszenie ludzi po całej Polsce i bardzo indywidualne podejście do tematu _ właściwie każda
grupa treningowa pracuje z innym tekstem. Dlaczego rekonstrukcją? Bo linie przekazu z nauczyciela
na ucznia, jakie mają na przykład style japońskie
czy filipińskie, w Europie zostały praktycznie przerwane wraz z rozpowszechnieniem użycia broni
palnej i rewolucją przemysłową. O ile niektóre style
posługiwania się szablą, szpadą czy floretem przetrwały jako tzw. szermierka klasyczna, o tyle sztuka
posługiwania się mieczem, kordem, puginałem,
włócznią czy halabardą popadła w zapomnienie
wraz z utratą przez te bronie znaczenia praktycznego. Dlaczego europejskich? Bo o nich, paradoksalnie, wiemy najmniej. Style dalekowschodnie dominują w mediach do tego stopnia, że większość Europejczyków nie jest nawet świadoma, że częścią ich
dziedzictwa są systemy posługiwania się bronią
białą równie skuteczne i wyrafinowane, co te sprowadzane z Azji. Dlaczego na podstawie tekstów? Bo
powstały one w okresie, gdy zawarta w nich wiedza
była jeszcze stosowana w praktyce i decydowała
o tym, kto zostanie na polu walki, a kto zje kolację
z rodziną. Teksty dają nam okienko, przez które
możemy zajrzeć sześćset lat wstecz i zobaczyć, jak
naprawdę używano miecza. I tu właśnie pojawia się
„nie tylko” _ wiedzę z tekstów musimy sobie dziś
uzupełniać o brakujące fragmenty. Nie wszystkie
teksty się zachowały, część rzeczy była dla ich auto-
16
zalew kultury/maj 2007
rów tak oczywista, że nie została zapisana, a część
po prostu zaginęła. I tu zaczyna się rekonstrukcja.
A. M.: Sześćset lat to naprawdę dawno. Jakie są
najstarsze teksty, kto je pisał, no i dla kogo, bo
przecież w tamtym okresie sztuka pisania nie była
zbyt powszechną.
M. S.: Najstarszym znanym nam tekstem jest I.33,
obecnie w Royal Armouries w Leeds _ pochodzi
z około 1280 roku i opisuje sposoby walki mieczem
i puklerzem. Żeby było zabawniej, spisali go mnisi,
prawdopodobnie do użytku dla innych mnichów
i nowicjuszy _ taki europejski Shaolin. Jeśli chodzi
o teksty z tradycji Liechtenauera, z którą przede
wszystkim pracujemy w Gliwicach, to najstarszy
tekst pochodzi z 1389 i ma charakter trochę przydługiej reklamówki, w której zalety „naszego” stylu są
opisane i wychwalane, a wady innych stylów _
uwypuklane na tym tle. Teksty w stylu To straszne,
widzieć kogoś z długim mieczem, wyciągniętego jakby
gonił za zającem oraz ogólne tępienie Kloppfechterów, czyli szermierzy pokazowych i robiących nadmierny hałas i zamieszanie, pokazują, że wtedy też
była ostra konkurencja między szkołami walki. Ten
tekst z kolei znajduje się w księdze będącej kompilacją różnych tekstów, takim przydomowym kompendium. Potem w XV wieku jest wysyp tekstów
z tradycji Liechtenauera, pisanych najprawdopodobniej przez mieszczan i dla mieszczan _ uczenie ludzi za pieniądze nie było uważane za zajęcie godne
szlachetnie urodzonego. Co innego uczenie się
u wynajętego szermierza _ wiemy, że Zygmunt Ringeck był zapaśnikiem i prawdopodobnie nauczycielem fechtunku na dworze bawarskim, związki z tym
dworem miał także Johannes Leckuchner, a Hans
Talhoffer przygotowywał do pojedynków niejakiego
pana von Koeniggsegg _ najwyraźniej z powodzeniem.
A. M.: Jakie są główne różnice pomiędzy stowarzyszeniem takim jak ARMA, a bractwem rycerskim?
pasja_pasje
M.S.: Grupy treningowe ARMA_PL ćwiczą pełne
style, to znaczy ich wersję combat, nie sportową.
W sparingach używamy znacznie szerszego repertuaru technik, niż jest dopuszczalny na imprezach
historycznych. Stąd bierze się konieczność używania sprzętu takiego jak shinai, maski szermiercze
czy współczesne, dzisiejsze ochraniacze sportowe.
ARMA_PL ćwiczy sztukę walki i obraca się wokół
tejże sztuki walki. Dla bractw rycerskich skuteczność w walce jest sprawą w najlepszym wypadku
drugorzędną _ w większości z nich używana jest
mocno uproszczona, zorientowana przede wszystkim na bezpieczeństwo i łatwość przyswojenia wersja szermierki scenicznej. Pierwszorzędną sprawą
w grupach rekonstrukcji historycznej jest wierne odtworzenie ubiorów, narzędzi, broni itp. i ich posiadanie przez członków _ co z punktu widzenia treningu sztuki walki jest nieistotne.
A.M.: Nie odtwarzacie kultury materialnej, ale
przecież sprzęt, którego używacie na treningach,
jest w miarę wierny historycznie. Mam tu na myśli
np. miecze do test_cuttingu czy też przeszywanice
chroniące przed uderzeniami.
M.S.: Bo z konstrukcji sprzętu można dużo wywnioskować. Na ten przykład sprawdziliśmy doświadczalnie, że na człowieka w pietnastowiecznej przeszywanicy nie działa większość duszeń używanych
w ju_jutsu i judo. Po prostu kołnierz jest zbyt sztywny i dopasowany do szyi, żeby dało się w odpowiedni dla tych duszeń sposób wywrzeć nacisk na
tętnice. Stąd bierze się pozorna „dziura” w systemie,
czyli brak takich duszeń _ a tak naprawdę, one po
prostu były nieskuteczne w ówczesnym kontekście
kulturowym. Tak samo, żeby się dowiedzieć, co się
da, a czego się nie da zrobić kordem, najprościej jest
zorganizować sobie ostrą replikę i materiał do test_
cutów. Lepsze jedno doświadczenie niż dziesięć
niesprawdzalnych teorii. A tak naprawdę, przeszywanic używamy głównie dlatego, że jak na razie nie
opracowano niczego lepszego. Ochraniacze do inzdj. AisaKerA K. Praszelik
zdj. AisaKerA K. Praszelik
nych sportów są tworzone na zupełnie inne obciążenia lub z myślą o konkretnych przepisach. Repliki
przeszywanic wykonywane dla członków grup rekonstrukcji historycznej są stosunkowo łatwo dostępne, a ochraniaczy sportowych dedykowanych do
uprawiania starych stylów jeszcze po prostu nie ma
_ stąd do przeszywanicy maska szermiercza, rękawice przyrządówki i ochraniacze piłkarskie na łydki, ubierane na... przedramiona.
A.M.: Jak wyglądała tak naprawdę ówczesna broń?
Czy trzeba być osiłkiem, który ledwo co wyszedł
z siłowni, żeby móc skutecznie walczyć bronią
zgodną z jej historycznymi pierwowzorami?
M.S.: Parafrazując gościa z 1389, Na co komu sztuka,
przy użyciu której nie można by wygrać z silniejszym
fizycznie? Nie trzeba być Pudzianem, żeby radzić sobie z mieczem. Średnia waga zachowanych długich
mieczy to około 1200_1500 gram _ dwulitrowa butelka coca_coli jest cięższa, a większość ludzi których znam, radzi sobie z nią jedną ręką. Przy fechtunku bronią czysta masa mięśniowa ma drugorzędne znaczenie _ dużo bardziej istotny jest
opanowany repertuar techniczny, czas reakcji
i umiejętność analizy sytuacji w locie. Nawet najbardziej silne uderzenie nic nie daje, jeśli nie trafił przeciwnika.
A.M.: Czy to, co robisz, może być sposobem na
życie?
M.S.: Zdecydowanie może być sposobem na życie jak ćwiczenie dowolnej innej sztuki walki.
Parę plusów, w większości uniwersalnych niezależnie od ćwiczonego stylu: stare, europejskie
style uczą opanowania, szybkich decyzji, konzalew kultury/maj 2007
17
pasja_pasje
bliższe grupy treningowe ARMA-PL to Wrocław
i Kraków.
Wywiad przeprowadził Adam Marek.
Adam Marek
[email protected]
Marcin Surdel, lat 30, z zawodu
informatyk, siedzi w fechtunku
od 10 lat. Oprócz „traktatówek”
bawi się w rekonstrukcję historyczną realiów Śląska początku
XV wieku i czytuje fantastykę,
ale to sprawy drugorzędne _
kiedy nie ma z kim albo nie ma
jak trenować.
zdj. AisaKerA A. Praszelik
sekwencji _ jak każda sztuka walki. Bardzo bezpośrednio wpajają pojęcie osobistej odpowiedzialności
_ jeśli oberwałem, to z mojej winy, niczyjej innej. Tak
samo jest w każdym sporcie lub sztuce walki, w których są prowadzone sparingi. Uczą szacunku do
drugiego człowieka i pokory _ każdego można trafić
i od każdego można oberwać. Uczą dyscypliny osobistej jak każdy trening sztuk walki. Uczą trzeźwej
analizy sytuacji w warunkach stresu. Pokazują też
prawdę o tym, jak działamy w sytuacjach stresowych. Uczą logicznego i empirycznego podejścia do
życia, bo w dobrze wykonanej technice nie ma nic
mistycznego _ jeśli działa, to dlatego, że zrozumiałem, o co chodzi i umiem to zastosować. Jeśli nie
działa, to coś jest nie tak z moim zrozumieniem
i trzeba jeszcze poćwiczyć. Uczą zdrowego rozsądku i pragmatyzmu. Każda technika działa w oparciu
o pewne zasady fizyczne i psychiczne, które da się
objąć rozumem, nie odwołując się do mistycyzmu.
Z grawitacją się nie dyskutuje. Ponieważ trening jest
aktywnością fizyczną, pomaga zachować sprawność
fizyczną i zdrowie. I tak dalej, i tak dalej...
A.M.: A więc jest sposobem na życie, takim jak karate, judo czy kendo, a może nawet lepszym, bo
wyrastającym z naszego, europejskiego kręgu kulturowego. Gdyby ktoś chciał spróbować swoich
sił, gdzie i jak szukać?
M.S.: W sieci: www.arma.lh.pl. Ale lepiej po prostu
przyjść na trening i zobaczyć, jak to wygląda. Grupa
treningowa w Gliwicach spotyka się na stadionie
XXlecia (ul. Akademicka) w soboty i niedziele
o 11.00, jest też jeden trening na sali w ciągu tygodnia, około 20.00 _ dla pracujących. Następne naj-
18
zalew kultury/maj 2007
Robert Marek, lat 14, uczeń
gimnazjum, do fechtunku wciągnął go ojciec.
Adam Marek, lat 38, urzędnik,
traktatami interesuje się od lat
trzech, trenuje od 6 miesięcy,
czyta fantasy i to prawdopodobnie źródło jego fascynacji
długim mieczem.
Przemysław Pomorski, lat 29,
nauczyciel języka polskiego,
w fechtunku od 10 lat. Dziesięcioletnia praktyka w judo pozwala mu skutecznie zajmować
się problematyką średniowiecznych zapasów.
Tomek Krążel, 22 lata, studiuje
filologię klasyczną. Zajmuje się
głownie puginałem Lignitzera
i traktatem 1.33 (miecz + puklerz).
Bagienne zlepy _ o poezji Seamusa Heaneya
I tak bagno zaczęło mi się przedstawiać jako pamięć
krajobrazu albo jako krajobraz, który pamięta wszystko,
co mu się przydarzyło. (S. Heaney, Zawierzyć poezji)
Wiersze Seamusa Heaneya są wypełnione kamieniami, bagnem, żwirem, czyli ziemią w swej
pierwotnej postaci. I gliną, z której wszystko wzięło
swój początek: Lecz i glina _ patrz: Gilgamesz _ / syci
zmarłych, żywi pamięć. (W stylu Audena). Poeta nieustannie przywołuje wspomnienia swego dzieciństwa
_ krainę bagien, czyli mityczne miejsce, sacrum północy. To krajobraz irlandzki (pełen ostów i kamieni)
staje się swoistą Arkadią, mikrokosmosem, gdzie nie
docierają nawet dziejowe kataklizmy: I nauczyliśmy
się sztuki wzlatywania / w niebo. Podmiejskie łąki zbiegły
się w lotniska, / Hiroszima odjęła wagę ludzkim kościom
[...] Wbrew wszystkiemu, szybowaliśmy, poza i ponad
nas samych, / nad krokwie ćmiące bólem w naszych łopatkach, nad / gałęzie gnące się w naszych ramionach.
(Huśtawka).
Twórczość irlandzkiego poety oscyluje wokół
podmokłych bagien i torfowisk. Są one niczym otchłań, a ich wilgotne centrum nie ma dna. To tutaj Człowiek z Tollund zagubił swą tożsamość, by stać się
ofiarą bogini, Matki Ziemi. Bagno to materia pochłaniająca, ale jednocześnie (paradoksalnie) budująca.
Opowieść bowiem zaczyna się od stwierdzenia, że
nawet stuletnie masło wyłowione z dna bagna / [...]
okazało się słone i białe. Zatem bagienne stawy i torfowiska wabią i przywołują do siebie. Heaney pisze
o uwodzeniu (woo):
Po dziś dzień zielone wilgotne zakątki, zalane wodą nieużytki, miękkie porośnięte sitowiem dna [...] natychmiast
pociągają mnie jakimś głębokim spokojem.
(Zawierzyć poezji, wybór esejów).
Pod kolejnymi warstwami bagna, pełnego
kulturowych i językowych spiętrzeń, kryje się właśnie owe święte centrum, mityczny środek ziemi, omphalos. Może nim być pobliska studnia, a przede
wszystkim bagno. To ono wzywa do siebie, wyznacza środek innego świata. To w nim tkwi nasz prapoczątek. Zadanie poety to dokopywanie się do coraz
głębiej ukrytych warstw, w celu odnalezienia pełni
i jedności. Do cyklopowego oka stawu.
Pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym / tkwi przysadziste pióro. / Nim będę kopać. (Kopać).
Poezja to swego rodzaju archeologia, która
próbuje dotrzeć do swej pierwotnej definicji, przebi-
jając się przez kolejne karty palimpsestu. Sama ziemia jest życzliwa, czarne masło / które się topi i rozstępuje pod nogami _ / minęła się ze swoja ostatnią definicją
/ o miliony lat. (Kraina bagien).
Heaney poszukuje w swej poezji własnego
omphalos. Jego wiersze są pokalane, zaschłe i oblepione
błotem. Bowiem poeta próbuje dotrzeć, kierując się
swym wewnętrznym głosem, do prajęzyka. (Nie bez
powodu odczuwa zamiłowanie do brzmienia słów,
do rytmu i rymu.) Anahorish, miękki spadek / spółgłoski, łąka samogłosek, / powidoki latarń / kołyszących się na
podwórkach / w zimowe wieczory. (Anahorish). Poszukuje etymologii, próbuje nadać słowom ich pierwsze
znaczenia, pierwsze kształty. Jest jedna wierzba na
brzegu strumienia _ / ale pierwotną nazwą było słowo
„iwa”. (Imiona rzeczywiste). W tym celu wykorzystuje
mit, by nadać poezji ponadczasowe konteksty. Bowiem wiersz powinien łączyć w sobie dwie przestrzenie czasowe: mityczne dawno, dawno temu i teraźniejszość. Wówczas tworzenie staje się jednocześnie podróżą z miejsca na miejsce. Dla Heaneya tradycja jest niczym krawiectwo: ze starych kawałków
zszywa się nowe. I nadaje się im nowe kształty, nowe znaczenie. A potem znienacka staje mi przed oczyma
/ mój pradziadek, czeladnik krawiecki [...] prujący jakąś
sztukę / odzieży, którą musi skroić i uszyć na nowo.
(W Banagher).
Pytanie o tożsamość i definicję staje się dominantą. Poeta poszukuje słowa_środka, z którego mogłaby wywodzić się historia Irlandii. Dla niego bagno jest właśnie pamięcią krajobrazu, wieczną Historią
bez dna. Przedzieranie się przez osad Historii wiąże się z konsekwencją odkrycia plemiennych zemst
i zbrodni. Bagna to cmentarzyska ciał, kultur, ale
i dusz, które czekają na ponowne narodziny w nowej postaci. Jednak warstw jest zbyt wiele. I z czasem dojście do źródła przestaje być możliwe. Rzeczywistość staje się dręczącą czeluścią: Odtąd otchłań
będzie / Zimnym odblaskiem dusz / Spod dalekiego pasma
morza. (Otchłań). A nasz omphalos okaże się pustką.
Katarzyna Szopa
[email protected]
* Seamus Heaney (ur. 1939), poeta irlandzki, laureat
Nagrody Nobla. Urodził się i wychował na farmie w
północnoirlandzkim hrabstwie Derry. Wykłada na
Uniwersytecie Harvarda. Tłumacz i eseista. Przełożył
staroirlandzkie poematy, m.in. Sweeney Astray (1983),
Beowulf (1999) i (wraz ze Stanisławem Barańczakiem) Treny
Jana Kochanowskiego, opublikowane jako Laments (1995).
zalew kultury/maj 2007
19
A ja już nie
chcę uciekać
Czy powroty do byłych partnerów/partnerek mają
rację bytu? Czy warto dotykać dotykalnego? Czy
można wejść w nowe szczeliny poznania?
Sinobrody i jego bezimienne żony. Seryjny morderca żon. Klucz, którego nie wolno użyć. Pokój, do którego nie można wejść. Nieposłuszna żona. Zakrwawiona
komnata. Klucz, który krwawi i zdradza nieposłuszeństwo. Mąż, który wraca i wymierza karę. Karą jest
śmierć. Kolejne kobiece ciało wrzucone do zakazanej komnaty. Ostatnia żona, która zdoła się uratować. Śmierć
Sinobrodego. Takie są ogólne ramy tej opowieści. Tak zaczyna się książka Madame Sinobroda Renaty Bożek
(2005). Autorka jest psycholożką, feministką, nauczycielką akademicką i dziennikarką. A Madame Sinobroda jest jej debiutem powieściowym. Debiutująca pisarka odczytała na nowo już przeczytane.
Książka wpisuje się w nurt prze_pisywania
baśni, tworzenia historii czy opowieści alternatywnych do tych, jakie stworzyła kultura patriarchalna.
R. Bożek opowiada historię, która ma wypełnić brak
pierwiastka żeńskiego, opowiada historię z punktu
widzenia kobiety. Można się zastanawiać, czy działanie literackie jest tu działaniem alternatywnym,
uzupełnieniem, dopisywaniem, odtwórczością; ma
imitować całość, wersję pełną i ostateczną; staje się
działaniem na rzecz sprawiedliwości kulturowej.
Historia Sinobrodego jest wersją męską, ale nie
jedynie słuszną. Racje żeńskie przepisuje_przedstawia Bożek. Historia literatury jest tu poszerzana,
uzupełniana, maluje się jako zespół możliwości.
Jaka byłaby Sinobroda, jaka mogłaby być? Madame
Sinobroda jest ujawnieniem możliwego wymiaru
opowieści. Chcę mojego kobiecego głosu, który jest, chcę
20
zalew kultury/maj 2007
w to wierzyć, do odnalezienia w mojej historii, w moim
ciele i w moim doświadczaniu własnej cielesności […].
Cóż, szukać siebie i nie znajdować, pozwala w końcu robić
to nadal. Czemu zniechęcać się właśnie teraz?
Świat przedstawiony o statusie możliwościowym ma charakter migotliwy, a potęguje to fakt, że
narratorka ujawnia działania metanarracyjne. Oto
zwraca się z zapytaniem do stwarzanych przez siebie postaci, czy godzą się na określony ich kształt,
zwraca się do prototypów z rzeczywistego świata,
realnego, zewnętrznego, postaci żywych z krwi
i kości z zapytaniem, czy mogą posiadać takie a nie
inne cechy charakterologiczne i upodobania osobiste. Bożek tworzy powieść w toku. Powieść brulionowa, ujawniająca swoje zapiski, zabiegi kreacyjne,
„na brudno”, która _ o paradoksie _ zakłada przepisanie jej „na czysto”. Od przydzielonego im zakresu
ingerencji w budowę świata przedstawionego opowieści zależy kształt możliwych wersji zdarzeń. Od
ich świadomości zależy sposób, w jaki potoczą się
losy powieści w toku. Postacie są twórcami powieści.
Inaczej mówiąc, postacie istnieją o tyle, o ile tworzą
wersje zdarzeń. Imaginujące podmioty tworzą zdarzenia. Każda pretensja uderzająca w kompetencje
autorki występuje jednak jako propozycja. Każda
z wersji zdarzeń proponowanych przez Tomasza,
Lulę, Sinobrodego jest wskazówką, prośbą o rozwagę, przyjacielską prośbą o nadanie odpowiedniego,
ich zdaniem, kierunku akcji. Wskazówki owe nie są
jednak przejawem imperatywu, a li tylko zewnętrznym oglądem zainteresowanego_postaci; to wyraz
nieustającego oglądu, jakim jest poddawany ontologiczny status postaci. Niezależnie od roli postaci,
to autorka uobecnia je w obrębie tekstu. To w jej ges-
tii pozostaje powoływanie z niebytu w byt innego życia
postaci, jak powiedziałby Teodor Parnicki.
Autorka, wpisująca się w krąg twórców powieści autotematycznych, jest kreatorką, demiurgiem, bricoleur i to ona buduje możliwe światy przepisując historię o Sinobrodym.
Tworzy postać Sinobrodej, która jest świadomą siebie, pewną, niezależną kobietą w związku
z ciepłym, opiekuńczym i przyjacielskim Tomaszem. Jest niewierna. Dziki, gorący, namiętny seks
otwiera drogę poszukiwań własnej tożsamości. Kiedy jednak zaborczy i zdecydowany Sinobrody, poruszający się na granicy szaleństwa, odkrywa, że
bohaterka flirtuje z kolegą z pracy, jak powiada niewinnie, tylko to mężczyzna kończy znajomość.
Autoanaliza doprowadza kobietę do konstatacji, że
nie jest sama, ma przyjaciół i Jerycha, z którym znajomość może swobodnie rozwijać. Samousprawiedliwienie staje się tutaj strategią obrony przed własną słabością. Bohaterka czuje się bezbronna w obliczu silnego uczucia, żądzy, pragnienia. Straszny obcy
świat, straszne, obce życie, straszna, obca ja. Gdybym
wycięła sobie to cholerne jądro migdałowate, to nie czułabym lęku. Tak przynajmniej mogę marzyć. Poszukiwanie siebie na drodze relacji z mężczyznami i kobietami jest ucieczką przed umieraniem; umieraniem
prawdziwych więzi, namiętności, świeżości i ciekawości, ale jednocześnie powieść traktuje o pociągu
do toksycznych, chorych relacji. Umiera pragnienie,
pożądanie Innego, brak apetytu na życie. A Sinobroda chce czerpać życie pełnymi garściami, chce rozkoszować się smakiem bycia. Chcę tej pieprzonej
krwawej komnaty, bo tam jest ta ja, której zawsze się bałam i przed którą uciekałam. A ja już nie chcę uciekać.
Można tu powiedzieć również o tym, że powieść Renaty Bożek jest erudycyjna _ pojawiają się
wtręty dotyczące przemyśleń teorii Barthesa, Faucaulta, Žižka; literatury iberoamerykańskiej (Borgesa, Cortazara). Ciekawa wydaje się transpozycja
życia emocjonalnego bohaterki, żywych reakcji
przekładanych na taśmę reakcji wewnątrzcielesnych
(jak reaguje w danej chwili żołądek, przełyk, co się
kurczy a co rozkurcza) albo ad absurdum na codzienność: Wszystkie zdania wywrzeszczane tuż przed moją
twarzą. Jego głos paraliżuje moje kubki smakowe i zmysł
dotyku, zatruwa mi mózg, który powoli przestaje działać.
Zanika mi pamięć, kurczy się uwaga i percepcja, wiotczeją mięśnie. Siadłam na kanapie i zobaczyłam, że na prawym bucie mam brudne plamy. Ciekawe, skąd się wzięły,
bo przecież nie było błota, tylko mróz i śnieg. Mogłabym
też uprać sznurówki, bo są brudnoszare. Nie zauważyłam
tego ostatnio. Na podłodze jest dużo kurzu. Po prostu
trzeba ją częściej odkurzać. I koniecznie przecierać mokrą
szmatą. „Ale daj mi to wyjaśnić. To naprawdę niewinne.”
Oczytana, mądra i błyskotliwa bohaterka _ buntowniczka jest także agresywna. Oszukuje. Odrzuca, bo
wciąż poszukuje sposobów wyjścia z autodestrukcyjnej i frustrującej sytuacji osobistej. Zadaje sobie
każdego dnia pytanie, jaką chce być, jak powinna
skonstruować opowieść o sobie, jak dzisiaj będzie
czy ma wyglądać jej życie, ale o tym zamierza pomyśleć już po spacerze z Teresą (bulterierką). Można powiedzieć, że Madame Sinobroda jest zgodą na
współczesną i wyzwoloną kobietę, ale i zastrzeżeniem, że płaci ona nieraz wysoką cenę za walkę
z wyobrażeniem o sobie_kobiecie. Będzie jednak
walczyła o siebie, swoje miejsce w kulturze.
Magdalena Gruda
[email protected]
zalew kultury/maj 2007
21
z_kamerą_wśród_ludzi
Pracownik miesiąca
Od zarania dziejów ludzie ze sobą konkurowali
i nawet nasi przodkowie z czasów prehistorycznych, znali znaczenie tego słowa. Z upływem
wieków zmieniły się tylko przedmioty konkurencji.
Do dnia dzisiejszego walczymy z innymi o lepszy byt, większe pieniądze, piękniejsze kobiety,
lepszą pracę. Robimy to z wielką determinacją, staramy się być najlepszymi w tym wyścigu szczurów,
który, niestety, nigdy się nie skończy, a nawet będzie
nabierał coraz większych rozmiarów. Takie nastały
czasy i nie jesteśmy w stanie tego zmienić, wręcz
przeciwnie _ musimy się im poddać i grać według
narzuconych zasad. Jeśli tego nie zrobimy, zginiemy
w tym świecie pod ciężarem presji i bezsensownej
walki o kolejny wschód słońca.
Patrząc na ogrom rzeczy, o które walczymy
na co dzień, chyba najważniejsze są pieniądze. Ich
odpowiednia ilość uwarunkowana jest dobrym stanowiskiem i naprawdę bardzo ciężką pracą. Chociaż ostatnio bardziej liczą się znajomości, protekcja
i tak zwane „plecy”. Jest to temat nie do przeskoczenia, ale może to objaw współczesnych czasów,
kiedy bez pomocy innych, niczego nie jesteśmy
w stanie osiągnąć. Pozostawiam to Waszym przemyśleniom, a sam przechodzę do filmu.
Pracownik miesiąca to banalna pod każdym
względem historia, bez większego myślenia czy metafor. Nie ma tu żadnych efektów specjalnych, walk
czy seksu. To opowieść o szarym życiu pracowników hipermarketu, z dość dużą dozą pozytywnego
humoru, którzy myślą jedynie o przeżyciu do następnej wypłaty. Większość z nas uważa, że praca
w tego typu sklepach to wyzysk i terror pracodawcy. Jednak opisywany film łamie ten stereotyp, pokazując w bardzo łatwy sposób, jak można połączyć
pracę i przyjemność, przy tym zyskać wielu prawdziwych, serdecznych przyjaciół, a nawet się zakochać.
Reżyserem, a jednocześnie scenarzystą jest
Greg Coolidge, który stawia dopiero pierwsze kroki
w roli filmowca, chociaż na swoim koncie ma film
pod tytułem Fajna z niego babka, na pewno warty
obejrzenia. Skupmy się bardziej na producentach
filmu. Spośród pięciu z nich, należy wymienić Petera Abramska, Roberta L. Levy i Andrew Panay,
którzy już kiedyś spotkali się przy produkcji innych
filmów. Są twórcami takich przebojów jak Polowanie
na druhny, Wieczny student, które na zawsze pozostaną w pamięci widza jako komedie w pełnym tego
22
zalew kultury/maj 2007
słowa znaczeniu. Pracownik miesiąca może nie jest aż
tak dobry i nie rozśmiesza do łez, ale zapewniam, że
będzie się Wam podobał, oczarowując swoją prostotą, a zarazem stonowanym humorem.
Zack _ pakowacz (Dane Cook _ Torque _ jazda na krawędzi) jest sklepowym obibokiem. Ciągle się
spóźnia do pracy, mało pracuje, unika wszelkich
prac, a miejsce pracy traktuje jak drugi dom. Jego
całkowitym przeciwieństwem jest Vince _ kasjer
(Dax Shepard _ Zathura _ kosmiczna przygoda), który
po raz siedemnasty został pracownikiem miesiąca
i dąży do kolejnego, osiemnastego tytułu, dzięki
czemu będzie pierwszym w historii z taką ilością
zwycięstw. Wszystko by szło w dobrym kierunku,
bez jakichkolwiek zakłóceń, gdyby nie nowa pracownica _ kasjerka Amy (piosenkarka Jessica Simpson, zagrała w Diukowie hazardu), przez którą światy
Zacka i Vinca stają na głowie. Nasz pakowacz postanawia zdobyć serce Amy, jednak nie będzie to
proste, bo Vince, jako ten najlepszy pracownik, ma
o wiele większe szanse. Zack z dnia na dzień przechodzi całkowitą metamorfozę, tylko po to, aby
Amy i tytuł pracownika miesiąca wpadły w jego ręce. Następuje zażarta walka, która dostarcza widzowi wielu powodów do śmiechu, bo w końcu mamy
do czynienia z komedią. Na koniec miesiąca obaj
panowie mają identyczną ilość punktów, przez co
musi odbyć się dogrywka, rozstrzygająca całą rywalizację. Walka będzie ciężka, często nieuczciwa, jednak kolejny raz wygra dobro i prawda.
Mamy tutaj zwykłą komedię, ale zrobioną
ze smakiem, bez głupiego humoru, naśmiewania
się z innych. Pokazuje prostych ludzi i ich zwykłe,
szare życie, bez wielkich salonów i pieniędzy.
Wśród aktorów nie ma żadnych wybitnych nazwisk, przez co ogląda się film lepiej. Jedynym mankamentem tego obrazu jest fakt, że niewiele osób
wybierze się na ten film. Nie mówię tutaj, że opisywany film jest wybitny czy powalający na kolana,
jednak uważam, że jest warty obejrzenia i poświęcenia mu tych dwóch godzin, chociaż za swoją prostotę wykonania.
Pracownik miesiąca to kolejny przykład amerykańskiego snu, że pragnąc czegoś i dążąc do celu, jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko. Możemy uwierzyć, że każdy potrafi się zmienić i dokonać wielkich czynów. Niestety, często się zdarza, że nasze
parcie do przodu niesie ze sobą wiele poświęceń
i wyrzeczeń. Przez osiąganie celu zapominamy
o przyjaciołach, bliskich i zanim się obejrzymy zostajemy sami jak palec. Film ten jest tego najlepszym
z_kamerą_wśród_ludzi
przykładem i potwierdza powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Dlatego, jeśli
szukacie prostego kina z lekką nutką humoru, wybierzcie się na Pracownika miesiąca, na pewno Was nie
rozczaruje.
Łukasz Grudzień
[email protected]
Za wolność
naszą i waszą…
Zack Snyder, nie pozwala swoim fanom zapomnieć o sobie. Tym razem przenosi nas w czasy starożytne, aby przedstawić heroiczne starcie trzystu
Spartan z bezkształtną, nieprzebraną masą wojsk
perskich.
Jeśli ktoś jest wrażliwy na epatowanie przemocą lub ceni sobie wartość historyczną, nie powinien oglądać tego filmu. Tego pierwszego jest bardzo dużo, tego drugiego z kolei mało. Trzeba jednak
zaznaczyć, aby nie było wątpliwości: film Snydera
nie jest zobrazowaniem historii rozgrywającej się
pod Termopilami w początkach V w. p.n.e., lecz
ekranizacją komiksu, którego twórcą jest Miller. Tak
więc brak prawdy historycznej nie jest zarzutem, jedynie opinią. Co zaś się tyczy brutalności, to wydaje
się ona normalna w filmach ukazujących wojny,
starcia śmiertelnych wrogów etc. W 300 walka, krew
i przemoc stają się bohaterem samym w sobie _ jak
to ktoś powiedział: Twór Snydera to najpiękniejszy film
ukazujący poetykę przemocy. Bryzganie krwią doprowadzono do poziomu dzieła sztuki.
Efekty komputerowe, którymi cały film jest
przesiąknięty na wskroś, a dzięki którym tworzy się
monumentalne sceny zbiorowe z udziałem kilkunastu tysięcy żołnierzy, czy narkotyczną wizję Wyroczni, robią duże wrażenie, ale są tylko nikłą częścią
składową dzieła. Czasem praca komputera prowadzi w sposób niezamierzony do scen wręcz groteskowych. Taka sytuacja ma miejsce, gdy ginie Astinos _ zwolnienie kamery na korpus bez głowy wywołuje drwiący śmiech, zamiast wzruszenia.
Aktorzy występujący w 300 funkcjonują bardziej jako dodatek i uzupełnienie dla postaci wygenerowanych komputerowo. Są tak idealni, że jawią
się oni jako równi bogom. Idealnie zbudowani,
o wspaniale uformowanych ciałach, nie potrzebują
nawet zbroi, mimo iż tworzą formację ciężkiej piechoty, aby stawić czoła hordom żadnych krwi Persów. Przypadkowe niedopatrzenie czy celowy zabieg, dzięki któremu można ukazać wspaniałą mu-
skulaturę wojowników? Na pewne pytania odpowiedzi brak.
Zwolnienie kamery jest chyba ulubionym środkiem artystycznego wyrazu Snydera i jego współpracowników, gdyż stanowią one najczęściej stosowany chwyt, mający na celu oddanie napięcia
chwili i podkreślenie dynamizmu następującej po
nim sceny. Szkoda tylko, że operuje się nim zbyt
często i po pewnym czasie traci się sens tego zabiegu. Całość pod względem graficznym wygląda imponująco, ale zabrakło samej treści.
Nie można nie wspomnieć o wymowie filmu.
Grupa najdzielniejszych mężów spartańskich, nie
zważając na szczęście osobiste, wyrusza na z góry
przegraną wojnę by walczyć o wolność, honor i ojczyznę. Może jestem przewrażliwiony, ale skojarzenia z sytuacją zza oceanu AD. 2007 są dla mnie aż
nazbyt wyraźne.
Rząd Iranu zbojkotował 300. Irańczycy zarzucili Snyderowi propagowanie negatywnego wizerunku narodu irańskiego. Trudno odmówić im
racji, gdy obserwuje się wojska Kserksesa. Zostało
ono przedstawione jako tłum barbarzyńców i dzikusów, a „Nieśmiertelni” _ czyli elitarny oddział
wojskowy a jednocześnie przyboczna gwardia królewska, pełni w filmie rolę etatowych chłopców do
bicia. Nic dziwnego, że taka wizja nie spodobała się
potomkom Persów.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, film Zacka Snydera warto zobaczyć. Wyłączyć na 117 minut pamięć o wydarzeniach historycznych, uodpornić się
na epatowanie przemocą i swobodnie rozkoszować
się pięknymi obrazami i krystalicznie „czystymi”
postaciami, które nie mogłyby funkcjonować w normalnym życiu. W 300 Snyder udowadnia, że nie boi
się żadnego tematu. Wypada czekać cierpliwie
i uważnie nasłuchiwać informacji o jego dziełach, bo
to znak, że dzieje się coś ciekawego i na pewno warto wybrać się do kina.
Tomasz JuN'oR Tokarski
[email protected]
zalew kultury/maj 2007
23
s
a
p
u
t
r
a
p
ie, w
aler
ez g
z
r
p
atej
bog
j
uże
w d , John
y
z
y
bra y Gu na
ż
oo
d
jeg , Bud o mo e
t
e
z
ż
s
y
ż
,t
,
i
b
ć
h
a
m
b
a
t k dzla,
c
e
u
ę
dod a Ch temat alna
zny
ap
ze
tyc
w
p
i
c
y
o
u
n
z
m
z
w
P
e
s
y
u,
y je y jak łówn t wyc uderz nak
, od
e
b
zm
n
,
ład ji.
nie cy tac ich g na jes ejsze o jed esjoni tem
o
m
c
c
i
z
oc
o,
cn
usi onaw nie są uzyc
ia, ekspr u, po iłą
teg i i em
.K
z
s
mo
len
k
od
two li wy oliday raza m jsze i okreś zarze a obra ącego
resj
łu,
s
p
a
r
s
ś
e
n
s
a
i
j
f
k
i
l
e
o
a
to
b
a
e
j
n
H
a
n
b
a
d
o
,
a
t
e
d
ę
e
i
t
n
j
a
m
o
e
w
i
lą
li
jn
ośc oszuku
oje naw y Bil łagod delik dneg zość w malo a og y ole z.
I
,
n
sw
aln
z
u
b
a
r
c
p
y
.
c
r
n
r
w
e
e
r
n
u
t
j
b
o
to
a
c
u
m ong
sj
znó a far
twó
łik
ć, i
eba
uch
iniu
h. F
łują
dzo
zze
r
ten
def m i ja rmst na, to zeni ś bar swoją potrz ddzia entac ść, py adnoś ka,
pre ej, w r
y
d
o
i
s
n
o
m otno
h,
na uese uis A olicz
je
ład o, co
r sk
ala
Mo i.
l
tru
i do
uu
ne,
ruc
l
lau
g
bk
b
Z d i mala
De ką: b ns, Lo z dia posó zalne ta syt st od nsyw ch ins ość, u stość niom tencj
i
k
r
i
s
s
e
c
y
s
e
a
e
o
c
a
j
k
y
i
s
t
t
r
z
r
v
li
y
k
n
ty
dł egzy
ię
ma
Pat ne mu Bill E orna, wow nieob m ar jpierw dzo in a róż
o le ść, m urze
a
ób
,
.
t
r
n
le t
sf
a
a
er
ś
wie
pos irow Monk a, nie zez n m co rza. S i że n sto ba k gra paste italno lawia rzeja yczną apies
a
l
;
r
y
k
c
p
a
l
ę
w
t
j
ć
y
ot ym p uje
ą
p
ten insp ious
a
z
j _ po
o
ś
t
a
z
n
c
ać
m
s
u
o
w
p
m
n
,
C
p
y
s
e
W
ą
s
st
go kcie. olory ele) j tuczn styd ością każd że hi im d askak zekon
on e pul ch
rze
i. Je
l
kie
n
t
r
hel
a
w
z
z
k
k
mie ne, T nie, ż i akt chnik ancus instyn ją się l, pas ość, s h bez pręd ny w niema y na óżni, , by p ść
aże skich czy te lu fr y na zuca , akry ikatn w nic otną rzeżo siłą kazan w pr dech ecno ej
ltra
r
r
t
y
Co ść wr
n
r
j
c
b
d
je
el Jest
mo rów ści st zują a, na
e
dos anu
a. U zony ki o uje o liczo
(ole ć, d
zaw
i
.
h
odn zażac r kolo alno zm ba form eśnie dnoś temat cym z otyzm ay em larstw awies głębo naliz a niez ?
z
o
a
,
w
j
i
n
e
a
ją
er
n
y
bó
yg
m
oc
or
ać
iąć
j, z
nk tysty
w p ez do zpozn presjo , post jedn jedn a inn ędru ujały Delau ego” rugie tę wz em, s iesza
ar
n
ik yl to
o
d
rz o ro
m
at
od
ą n ety, w wyb icka
ks
łuc nież 8).
j
n
h
w
p
z
h
e
a
c
c
p
m
h
o
o
c
a
e
n
r
t
o
c
e
i
r
i
o
l
t
o
p
y
t
t
z
t
je
k
e
w
k
b
i
a
c
o
y
a
t
a
a
t
j
ó
ę
l
u
n
o
m
,
a
199
i
ć
jes
am
yd
mi
row łu k
a s kilku ruch;
ść P nsty
pas
mr
ta u
i pr
tni
rce
dec ąc, że yłani
,
e
imp ię cia życia, órczo go „i lę ulo k, że m jakby oże dzięk bowie mme się
i
a
t
i
n
j
s
n
m
,
a
s
a
i
w
o
w
a
e
t
e
je
te
e
u
a
dod iowo tosow skocz ay’a damy bsesj e, że t encją a chw ym, t kadrz em. A ment ay jes ors C jemni cji.
a
lą
un
.S
pn
. O yduj intes ł się z waln y w
ym nstru elaun yd. H wza spira
ż
d
sto rastu fekt z Dela rzyg
ó
c
,
in
ia
D
zi
p
t
e
sty
b ie
czu
,w
de
kw
con
.
mr
cie
kon ność, razów o, czy łatko ś, co e jest kby m , wy chwy ez sie ch się atrick c. Psy o arty ódłem świe sztuki
m
b
r
z
t
n
P
n
p
i
g
u
y
ja
co mok
r
y
i
ź
o
a
y
c
e
W
,
a
ł
g
y
n
p
r
u
o
ą
e
i
.
n
z
l
f
…
n
j
t
z
l
i
p
m
n
du lom c reślić any S rażen maca sofo anym bywa nak? iens ( le jed ujący padła ecz re ijna
żdy
k
h
d
e
z
p
Ka wzglę
fa a ok
łow ia w się na nt sa dych wydo że je tuł C
dzi asjon ź już ę na r a uto
m
u
t
z
y
n
y
o
w
e
w
d
y
e
i
y
c
p
ż
n
t
t
s
e
a
b
ą
ą
,t
w
i
m
w
i
o
m
o
j
j
r
a
i
i
ą
a
ó
s
e
s
g
a
z
j
p
t
fii, ości.
w era
i
m az
t
n
A
m
a
k
a
o
s
a
o
s
o
e
n
r
i
ę
y
a
n
i
z
n
t
i
y
p
F
ą
o
i
…
n
w
i
”
l
a
is
.
w
c
d
sp chyb Obr tron
ośc ieniu raczy rą dźw owem , któr spół ej waż ego o gie za ogół ś bują fi ducho
ęst
i
ej s
ł
Tak
dn m”, g m istn tóra „ etafo ani s sową tóre w e mni iem j ak rel rzez potrze części sną
e
j
e
, k est m rem
ty
jś
lu
i, k oć ni , bow zyć, j agę p i nie
y z żare
w ła
j
ąb
c
o by
k
y
wis
akie
tuk
ow
lo
ię
h
go
ros im „c zeczy iej os tancji ać ko uzyk ny sz ym, c wierz y zoba od uw a sztu e ku j uje je mowi
ż
ł
i
n
s
r
m
t
p
z
d
e
b
e
o
k
sw jego ajpew h sub b od anej ziedz zwar , w co hciał zięci że dzi ale ta ktery
yst
c
c
d
us
c
,
o
w
a
o
só
n
jen zcie w żemy, ychice j char szem
się yka,
zny e spo spiro , trzy aje się ać o t
o
c
i
s
a
i
z
ka
in
st
ka
re
ia w
nie
, ps
rze
p yt
ćn
iec
mu i chem órej n ążki
uzy które zeba iadan aną w dost wemu ajtraf aufa
i
t
ow .fr
c
s
m
ś
k
b
z
k
,
t
,
r
y
o
,
n
o
a
t
i
s
i
w
il
Gr ahoo
ted nerw
.in. atura życie nie
jak łów
i zo
zyk
ypo
y
na
Mu rem m , liter zcze unay do w artyśc ścić. W mowi alarza zmys
oan ecka@
s
J
i
a
o
e
o
l
e
t
z
e
t
m
j
m rym
i
i
e
s
e
ę
c
e
y
i
au arstw Jest
t
D
i
w
z
s
s
s
ka
.
l
ek
któ ansę słom, rdzen się uc
abo
Ma irując Patric t pret u, w
jgr
e
z
y
ć
p
twi odda
ła s ku zm
ni
jes
s
a
d
i
ins
g
o
Bó że w zie m ednio , że t o jak
d
r
g
lę
ym
ę,
tór dziej nia bę bezpoś . Myś
nne
k
a
ic i
e
w
ę
ie
i
n
i
n
b
s
o
w
e
m
a
cają ą w s zostaj
Ma ja zb
wra
o
am
rs
we eważ z lacją s nie p
i
p
pon ntem a nam
,
ko
Są rczość u.
m
twó owe
w
n er
n ie
:
woj , 2c)
sty
po
b
i
2
rty
939 e (2a,
ea
i
1
n
:
tro
y w aturz
i
ej s
lida
zów
atn
bra llie Ho y klaw
w
o
y
z
y
i
r
B
pr
uł
ap
nk
ve
Tyt
1.
ćn
Mo nd Lo
leź /
a
a
n
t
2.
a z .com
Pi ke
o
ożn
ay
3.
Sm cji m laun
e
a
.
d
4
m
k
r
c
fo
ri
j in w.pat
ęce
Wi ://ww
p
htt
24
zalew kultury/maj 2007
h
nyc
o wa
s
o
t
ek s
ucz
p as p
ar tu
Iva
K
dem rucz
k
uko ii Sztu owsk
ńcz
k
Pi a _ r
zw
y
yró ła wy ęknyc oczni
Do
k '7
żni
hw
dzi
d
e
7
a
kie atkow niem ł mal Krak ; abso
ow
mp
ars
wp
os
ie. lwent
twa
koń
uko
rof
rac
W
ka
.
o
c
i
ń
Ak
wic _ czon Lilli K zyła a wni p otrzy 2004
rok ama
z W a po
ulk
rof
nek
ła d
. Ja
u
i. Je
do
sz
ajd
ck
y
kie
j
t
iloś Różn y.
m p specj kanin a Wa plom
aln
oro
ltos
ćp
y
r
o
p
f. K
o
rak
d ne
Od
od
ia.
rys ść to
ty
p
sce kierun
tyn
poz rakty k, a p wyks
n
y
z
k
ó
a
Zac ogra ście szkol w ag źniej tałcen
f
hw
ie p
nyc
doś
enc
nne
ato ia
rne
r
h
j
w
go go ba , pop ach re iadc zekła
ro
d
C
z
r
rys
k
unk yster kow zez k lamo eń za ało si
ej b
ons
wo
ęn
sów
wy
ui
do
a
ib
er
ch
ma
lars w Lub liotek wację , ogn wych
naw Lista
i
nag
i
t
.
i
s
m
w
i
ą
k
k
a
żu,
o
a
sem
a
gdz
ród a.
po mple larstw ch
i
ksu
p ra
a
W e każ mówi i wyr
c
200
dy
k
ó
ą
ę in
l
we c jej C żnień
5o
wy
stru aszto
rs
tr
r
V
n
kt o
Św óżnien zyma preze to pe ie ma
ra
ła h
ide
n
ł
i
k
n
e
t
o
u
e
rsk
wO
ono
pen
je s
sied ńca,
ie
i
r
d
g
kie ium go Pe ólno owe w ę imp em st a tak
pol
jzaż
go
Tw
ron
yró onu
o
s
ó
e
du
aln raz M rcze M Osob kim K żnien jąco. ,
ias
onk
ie o
dzo ych,
ars liwe,
ta
d
u
z
z
ma długa bioro Krak ałka a w 20 rsie J ZPA
Wo
P,
ana
ow
lars
. Je
wy
0
6
a.
je
j
r
c
i gr
t
afik wo, w prace h oraz Lista wódz oku S
t
twa
Du
z ró
ikli
wy
yab
zag
s
n
y
s
ż
nas eldorf ły pre a, tka nych ranic taw in Śląsz
ie,
n
zeg
d
z
n
d
zie
Pra ento ina f
i lic
ok
dzi ych je ywiot
w
d
r
z
mo nych aju; w ze, Sz ane w ograf n, tak st bar
ia
to
ż
ic
o
t
jsk na zn środk eatra khol Bruks , rysu h jak
im
mie
ch,
ale
e
n
a
l
c
e
i
,
h
k
wB
ź
dom
śni
Ber
iw
zw
e
ie ć ró
l
i
i
pry , kolek lsku wnież ązany ach k elu m inie,
u
B
i
wa
tny cji Sol iałej, w zbi ch z k ltury, astach
M
or
ei
u
c
m
twó To jed h kole l de L` uzeu ach w lturą. uzea
mR
c
es t
kcj
Jej
rcą
nak
M
a
pr h
w
u
z
c
pra
c sc nie w h _ ni Orlea emios zeum ace
sz
e
ła
M
eno
n
gra ystko tylko ie (Fr w Kr ieanc
, bo
wn
ficz
oja
wie
n yc
a
hi
m j szym ) i w
etiu
est
k ra
ró
d fi
ju
lmo wnie .
ż
wy
ch.
zalew kultury/maj 2007
25
z_pogranicza
O istocie literatury
_
współcześnie
część I
W dobie powszechnej komputeryzacji i płynności
przekazywania informacji w zaledwie kilka sekund z dowolnego miejsca na kuli ziemskiej, wydawać by się mogło, że nie ma miejsca na prawdziwą literaturę.
Zabiegany człowiek XXI wieku nie ma czasu
na POKARM intelektualny, jakim jest ambitna książka. Poszukuje raczej odpoczynku po ciężkiej, całodziennej pracy. A ów odpoczynek upatruje sobie
w telewizyjnej papce, która podaje rozrywkę w formie maksymalnie zmiksowanej. W ten sposób odbiorca otrzymuje wszystko podane na tacy. Nie musi samodzielnie obierać i kroić na kawałki każdego
jednego motywu. Nie musi wrzucać osobno każdego wątku do wielkiego garnka swojego umysłu. Nie
musi przysłuchiwać się skwierczeniu składników
wymieszanych z naszym dotychczasowym doświadczeniem, gotujących się na pełnym ogniu naszej
wyobraźni...
Współczesny odbiorca nie ma czasu na samodzielną pracę umysłową. Zwłaszcza, że może jeszcze ona wyssać ostatki znajdującej się w nas energii.
Wydawać by się więc mogło, że jedynie biernemu
przyglądaniu się (nie mylić z mniej pasywnym
„oglądaniem”!) przelatującym na ekranie telewizora
obrazkom może towarzyszyć jednoczesne ładowanie akumulatorów.
Język źródła, czyli język krystalicznie czystego tekstu literackiego staje się dla człowieka współczesnego niezrozumiały. Tak naprawdę literaturę
zabijają inne nowoczesne media: kino, telewizja czy
Internet. Literatura istnieje niemal od początków cywilizacji ludzkiej. Pierwotna była forma oralna, np.
26
zalew kultury/maj 2007
Iliada czy Odyseja Homera to jedynie zapis słownej
opowieści. Od momentu wynalezienia druku, to, co
nie zostało napisane, a potem wydrukowane _ po
prostu nie istniało. Dzisiejszy biurokratyczny świat
czerpie z tego pełnymi garściami.
Książka bardzo powoli ulega dezaktualizacji,
czego oczywiście nie można powiedzieć o gazecie.
Artykuł z prasy codziennej, w przeciwieństwie do
utworu literackiego, jest z reguły przeznaczony do
jednokrotnego przeczytania. Dzisiejszy nakład dużego ogólnopolskiego dziennika może nawet kilkakrotnie przekraczać ilość wydanych egzemplarzy
dowolnego bestsellera! Narzuca się tu oczywisty
wniosek, że Polacy wolą prasę, aniżeli książkę. Powstaje pytanie: dlaczego? Współczesny człowiek żyje
szybko i na nic nie ma czasu. Zwłaszcza na głębsze
zastanowienie. Przeczytanie długiej, kilkusetstronicowej powieści staje się stratą cennego czasu. Na dodatek nie jest to dla niektórych relaksem, bo książka jest przekazem zakodowanym. Samodzielne odkodowywanie znaczeń staje się trudne. Współczesny czytelnik potrzebuje dobrego komentarza. Taką
właśnie formę otrzymuje w prasie: krótką, przystępnie napisaną oraz dobrze acz lakonicznie omówioną.
Odkąd znikła w Polsce cenzura, książka zaczęła być towarem rynkowym. Aby czytelnik po nią
sięgnął, musi się ona do niego dostosować. Literatura przestała być już prawdziwą SZTUKĄ, tworzoną z potrzeby serca. Stała się TOWAREM, który
trzeba sprzedać. Prawo rynku jest dziecinnie proste:
żeby sprzedać towar _ musi być ktoś, kto go kupi.
Ale żeby był kupujący _ musi on potrzebować towaru (prawo popytu i podaży). Literatura i przeciętny
z_pogranicza
czytelnik od zawsze stali na dwóch różnych poziomach. Przy czym _ ta pierwsza _ zawsze wyżej. To
czytelnik musiał zbliżyć się do poziomu czytanego
tekstu. Nigdy odwrotnie. Literatura nigdy nie była
partnerem. Zawsze wyraźnie zaznaczała się hierarchia. To właśnie literatura spuszczała do czytelnika
metaforyczną linę, po której mógł on się wspinać.
Ambitni docierali do szczytu _ zdobywali porównywalny poziom. Potrafili ją zrozumieć. Mniej ambitni,
z braku sił lub chęci, rezygnowali zaraz jak tylko
oderwali na chwilę stopy od ziemi. Zostawiali wiszącą linę z boku i szli dalej.
Przy zmianie ustroju, władcą
stał się Rynek. Wprowadził swoje prawa i wymagania. Kiedy
doszedł do literatury, jednym
zamachem odciął spory kawałek
sznura, który literatura spuszczała do odbiorcy. Co miał zrobić w tej sytuacji czytelnik, gdy
przyszedł na to samo miejsce,
z którego jeszcze jakiś czas temu
wspinał się do literatury, a dziś
zobaczył końcówkę liny dyndającą kilka metrów nad jego
głową? Mógł zabrać ze sobą drabinę, żeby
dosięgnąć. Ale to wymagało za dużo wysiłku. Wolał
ominąć to miejsce i pójść do konkurencji, gdzie ta
sama rozrywka była podawa-na w przystępniejszy
sposób. Cóż miała zatem po-cząć literatura? Umrzeć
śmiercią naturalną? Czy to byłoby godne jej
wielowiekowej historii? Wobec te-go drugim
wyjściem było zniżenie się do czytelnika na tyle, aby
mógł bez drabiny (aczkolwiek na pal-cach!) sięgnąć
do owej liny. Ale odkąd pojawiły się w życiu
odbiorcy konkurencyjne media, stał się on bardzo
wymagający. Od tej pory to właśnie on za-czął
dyktować warunki. Podszedł do liny, wspiął się na
palce i z całej siły pociągnął ją do siebie. Poziom
literatury znów się obniżył. Tym razem na modłę
czytelnika.
Współczesna literatura stanęła w ostatnim
piętnastoleciu pod presją kultury masowej. Aby ją
zareklamować, trzeba przyjrzeć się, jaka ona jest i co
ma nam do zaoferowania. W ten sposób wprowadzenie wolnego rynku doprowadziło do próby zastanowienia się nad stanem obecnej literatury. Od
jakiegoś czasu pisarze, publicyści i literaturoznawcy
szukają odpowiedzi na to pytanie. Umasowienie
uświadomiło im gorzką prawdę: literatura polska
niemal od samego początku istnienia to „patos, nuda i troska”. Losy naszego narodu wielokrotnie były
poddawane próbom pod wpływem sił z zewnątrz.
Literatura była świętością, którą Polacy nieśli dumnie przez dzieje. Była sensem i szansą ocalenia naro-
polskości. Posiadała pewne znaczenie dla ciągłości
narodu. Pisarze ze względu na cenzurę nie mogli
wypowiadać się wprost, a czytelnicy i tak ich rozumieli. Dzisiaj paradoksalnie sytuacja stała się odwrotna: pisarze mogą wypowiadać się swobodnie
za pomocą wszelkich dostępnych metod, a ich czytelnicy i tak ich nie rozumieją. Może nie chcą? Może
nie chcą rozumieć, ponieważ dziś są już narodem
wolnym, w którym postawa romantycznych Konradów wydaje się być śmieszna?
Na polskim rynku wydawniczym brakuje
książek odnoszących się do szeroko rozumianej
współczesności. Literatura traci czytelników, bo nie
dostosowuje się do jej potrzeb. Z jednej strony proponuje dzieła przeznaczone dla czytelnika doskonale przygotowanego do lektury, niemal dla specjalisty. Z drugiej zaś strony oferuje książki niemądre
i tandetne. Podobnie ma się także polska kinematografia: produkuje się komercyjne superprodukcje
albo kręci się filmiki amatorskie. Kino środka tworzy tzw. „off”. Literatura nie ma (jeszcze?) swoich
produkcji offowych, ale za to ma tzw. „prozę środka”.
Czym jest w ogóle „proza środka”? Czym
się ona charakteryzuje? Kto po nią sięga? I najważniejsze _ co takiego wnosi? O tym za miesiąc w drugiej odsłonie rozważań nad współczesną literaturą
polską.
Marek Szulc
[email protected]
Ilustracje: Lidia Kulas
zalew kultury/maj 2007
27
z_pogranicza
Człowiek w labiryncie
własnych wyborów
Słyszę uderzenia pianina, rytmiczne, otoczone chęcią czystego zagrania. Gamy _ coraz niżej i niżej.
W przenikliwej ciszy słyszę uderzenia pianina. Nie wiem, nie mam pojęcia, czy kiedyś _ w najbliższym czasie _ myląc się w nutach, uderzeniach,
wróci to wszystko do poprzedniej linijki nut.
Może jedynym wyjściem będzie zakończenie
koncertu. Ważna wartość _ wyborów brak? Nasz
koncert, ten jeden, do którego przygotowują nas tak
długo, zaczyna się niewinnie _ proste a_moll. Nie
przewidujemy jeszcze, że przyjdzie czas zacząć
kończyć.
Dźwięki naszego życia układane wprost proporcjonalnie do położenia partytury. Czasem okazują się fałszem akustycznym, artystycznym nonsensem.
To istny labirynt możliwości, prób i błędów _
czasem jednak zafałszujemy dźwięk tak, że nawet
w labiryncie znajdzie się ślepa uliczka _ wracać?
A co, gdy nie dają nam szans?
Oj, drogi przyjacielu, czasem szukam w sobie
czystych dźwięków. Miast szukać ich w innych kompozytorach.
Leżę na ziemi i nasłuchuję kroków mojego
przeznaczenia. Wiszę nad skulonymi w rozpaczy
nicości domami czeladników. Ruchem ręki dobijam
otoczenie _ mam w końcu długie ręce! Jestem możnym tego świata. Mam wybór _ mam możliwość
powiedzieć swoje przekleństwo wbrew ludzkości, które
chwyci ramię biegnącego i zwróci go w inną stronę.
Jestem możnym swego życia! Dopatruję się w nim
sensu _ czasem dotrzymuję kroku swemu sercu.
No właśnie! Nigdy nie zestawiać serca z czasem? Miłości z pazernością?
Odwracam tę nieszczęsną głowę w stronę podłogi, bluzgam każdą szczelinę w drewnianej powierzchni i oczekuję nadejścia mego szczęścia. Czy
szczęściem, czy wartością jest miłość?
Mój Ty Kurzołapie _ w oczach jej dostrzec jeszcze jeden raz ten przyjemny strach przed miłością.
Bała się, jednak wybrała. Czuje się spokojna
w ramionach otaczającego Ją świata, który tworzy
dla niej zbolały kikut wątłości tego świata _ miłość
kikutem wartym przytrzymania.
Pytam jednak _ dlaczego w ówczesnym dywanie jest tyle złotych monet? Dlaczego kichamy
28
zalew kultury/maj 2007
zielonymi banknotami? To właśnie dlatego stajemy
przed tym wyborem _ przykra Money'omania teraźniejszego świata.
_Ma się te pieniądze, to i miłość kiedyś, po czasie... _ mówią, a sami w to nie wierzą.
Brak Ci, drogi przyjacielu, znaczenia w moim
bezczynnym leżeniu na podłodze okrytej światowym dywanem _ na drewnianej podłodze jakże inaczej?! I dobrze! Bo właśnie to jest często miłość dla
innych. Nie dla mnie. Ja kocham! Ja mam wartości.
Też na „m”, tylko że moje dużą, ichnie małą pisane.
Marnotrawni kapitału szukający w oczach drugiego
człowieka! Money, ale dla kogo?!
Stoję na tych schodach i nadal nie wiem, w
którą stronę?! Gdzie ta góra dolin lub Dolina Rajskich Gór? Czerwone _ białe, czerwone _ białe... stopnie zbolałymi stopami _ ja nie! Inni!
Wciąż powtarzam, my to przecież twór boleści tych nagniotków _ odcisków w oficerskich butach. Od czasu do czasu słychać, że ktoś wybronił _
i Bogu dzięki!
Niestety, mój drogi Adiunkcie Wyprostowanej
Postawy, nie zawsze to dobro wybieramy. My czy oj
_ czy _ zna? Nie wiem. A ty znasz? Zapominasz, ja
wiem. Kiedyś ważne, wybierane, a teraz?
Niech od czasu do czasu ktoś wreszcie przemyje te stopnie! Niech są swojego koloru! Z białego
ta krew _ z nosa puściła się diablica jedna _ z brudem wymieszana.
Czerwony? A tam bez nalepki proszę _ psi jego frak piórkiem namazany _ poodklejać!
_ To tylko nasze schodki. Nasze stopnie, proszę pana _
słyszałem jak ten młody mówił _ Tutaj się nie wchodzi.
Dobrze tak gawędzi się w pustą kartkę, moja
Tabula rasa w prostocie przez duże „p”. Wydaje się,
że proste to wszystko tylko nikt nie szuka w sobie
wyboru _ wybieramy, a jakie to trudne!
Na co mi przyszło? Kucam przed tymi drzwiami. Cholery ogłupienia wokół mnie niemało. A ja?
Nie wiem, czy wstać, czy…? Coś jeszcze można zrobić, prawda? Otworzyć, czy wymodlić po stokroć
ruszyć patyk ku ogniu _ a nóż nie spłonie.
Za naszym progiem noga spłonie pośród poklasku, a jeżeli ścieżki brak? Bez pomocy kto złapie?
Słyszę, że tam w bród muzyki! Wejdę. A co, jeżeli
z_pogranicza
nie zrozumiem? Nie polubię? Znów, gdy uklęknę
tutaj, będę słyszał, ale nie będę musiał polubić. Oj,
boli to boli, moje kolana są coraz cięższe.
Podaj krzesło, mój Kluczniku, niech się stanie
tak pół na pół? Przykucam _ nie siadam. Łatwiej uklęknąć, czy…? A wokół mnie głosy _ w końcu moralnie musi być. Ale czy zawsze?
Uciekać czy nie? Ale znów z drugiej strony
żyć, czy licho wie, w jakim stanie przemierzać to zadrzewiowskie kalectwo nowego świata? Co wybrać
_ jaka ta poza niewygodna!
W twarz uderzę się prędzej kilka razy niż wybiorę sam _ a jednak samotny i sam wybrać samotność świata tamtego? Może wcześniej wstanę albo
później położę się bez życia, bez wiary, a jednak
z niewiedzą.
Szybciej! Szybciej!
Krwawią prawda? Bez mrugania, a w ciągłym
otępiałym bezruchu _ zastanowieniu.
Jedni wołają, żeby nie był głuchy! W końcu
i tak zamilkną w swojej bezradności. Uwierzą _ będą mieli tę jedną więcej kroplę krwi _ nie mniej. Jeżeli On powie NIE, a oni na prostej z Sumienia do
Emaus bez życiowego przystanku nie poznają _ będą
podobni ze zstępującymi do grobu.
Kolejna filozofia wyboru, a w rzeczywistości
to kolejna nasza walka z własnym sercem. Przecież
to wszystko można by tak po prostu _ jednym ruchem ręki.
Żyć czy umierać? Moneyomania ludzkiego
wyboru.
Ile potrzeba czasu, żeby dotrzeć do źródła
łez? Niewiele. Wystarczy stanąć twarzą w twarz
z _ no właśnie _ z kim? Przecież my, żaden, nie mamy twarzy, a łzy wypływają z braku ludzkich cech.
Taka promocja! Jeżeli kupisz wagon myśli,
dostaniesz cząstkę mózgu! Zbierz wszystkie!
A co, jeżeli nam przerwą promocję? Brak towaru _ myśli brak. Zostaniemy w tym nowym świecie, jak oczy bez nosa, jak czoło bez zmarszczek,
jak…
Przecież w każdej chwili można nalać starego
mleka, wypić i…, przecież coś trzeba wykrzywić
z niesmaku. Czy można wybrać pomiędzy echem
a naszym prawdziwym głosem? Tak bardzo boli
mnie gardło od krzyczenia cudzym głosem. Tak
bardzo…
Na dworze pada śnieg, a ja stoję prawie u progu drzwi w czarnych butach niedomytych gestów,
skórzanej czapie z niewidzialnych wyborów istnienia, a jednak nagi w swych przemyśleniach.
Leżałem, schodziłem, kucałem i stoję. Idę _
lecz gdzie, wśród mojego przepychu podróży pozycji, jakie wykonałem, są moje nuty? Mój koncert gra
coraz ciszej, a ja oddalam się od pianina i idę bez
dźwięku serca, a wśród dźwięków przemierzanych
pokoi, korytarzy i sytuacji.
Mój cierpliwy Szatniarzu Ludzkich Dusz, zafałszowałem i to w sposób tak ohydnie prosty, że aż
ludzki. W geście własnego znienawidzenia przetarłem oczy by zobaczyć strach w przetartych oczach
innych. Trudno tak wybrać, czy się chce patrzeć na _
czy po prostu wyobrażać sobie świat.
Przecież nie o pieniądze _ nie, nie _ w otwartych przestrzeniach zobaczyłem jedynie krzak dzikiej róży. Boli, gdy dotkniesz, a jak pięknie wygląda.
Piszę coraz _ no właśnie _ spokojnie jakoś zrobiło się w moim sercu. Ja chyba całe to moje życie
wybierałem drogę, a ono przebiegło mi tak szybko,
tak bez szeptu nawet, bo wyborów, bo możliwości
było tak wiele.
Epitafium _ tak Cię jeszcze nie nazywałem,
prawda?
Bo widzisz, nawet na mój przydługawy list
przyszedł koniec. Wśród zastanowienia, co dobre,
a co złe i dla jakiej wartości podnieść głowę ku górze
_ wiem, dobrze jest.
Mordowaliśmy _ tak! Katowaliśmy odezwami
do narodów serc wszystkich, którzy po prostu wybierali _ bo mieli wybór!
Miłość! Zauważyłeś? Krzakiem zwana poświata wokół tego naszego małego JA. A co więcej?
Ja kocham i za ten wybór_możliwość dziękuję.
Ojczyzna czy…? Brakuje Ci, mój drogi, odpowiedzi na moje pytania? Może ich po prostu nie ma.
Takie moje epitafium, w twarz uderzany z oddechu krzyczącego tłumu numerkowiczów, z wyborem w tym ludzkim teleturnieju Jaką duszyczka ma
chęć?
Słyszę uderzenia pianina. Rytmiczne…
Dlaczego w poruszeniu brakuje mi dynamiki? Co
tak naprawdę wybrał ten z drugiego piętra, a co ta
od kwiatów?
Stuk, stuk _ a gdzie puk? Czy warto zaczynać
od końca?
Słyszę uderzenia pianina. Rytmiczne…
Umarłem, ale myślałem…
Nagi na stopach, bogaty w możliwość wyboru
na pokaz mody ochłapów myślowych.
Twój przyjaciel M.
zalew kultury/maj 2007
29
z_pogranicza
FALEQ _ NEW JAZZ
Muzyka FALEQ jest moim osobistym odkryciem.
Pewnego dnia pojawiła się i została.
Pierwsze spotkanie z FALEQ miało miejsce
w Art Cafe Muza w Sosnowcu. Muszę przyznać, że
zauroczenie ich muzyką na tym koncercie nie przyszło od razu. Chwilę trwało, aż moje receptory znalazły wspólny dla FALEQ rytm i zaczęły z nim
współżyć. Nie z racji tego, że jest to trudna w odbiorze muzyka. Raczej właśnie jej pozorna prostota nie
pozwala na pierwszy „rzut ucha” rozkochać się
w niej. Po chwili obnażona zostaje owa pozorność
prostoty, a muzyka zaczyna istnieć.
FALEQ tworzą: Jakub Jakubowski _ gitara,
syntezator gitarowy, Michał Jakubas _ gitara basowa i Grzegorz Zawadzki _ perkusja. Zespół powstał
jesienią 2005 roku z inicjatywy Kuby, jako pewnego
rodzaju naturalne przedłużenie przyjaźni z Michałem i ich wspólnej fascynacji muzyką. Wkrótce potem dołączył do nich Grzegorz.
Muzyczna droga całej trójki jest dość zróżnicowana, choć zawiera w sobie pewien wspólny mianownik _ przeszła wiele zakrętów, by dotrzeć do
tego, co nazywamy FALEQ. Jak mówi Michał _ to
były samodzielne lekcje. Nie było żadnej szkoły, schematów, regularnej teorii muzyki. Były za to jam sessions
w sosnowieckich pubach. Później dwa projekty z Kubą
i dwoma perkusistami, ale już nawet nie pamiętam, co
graliśmy. Na pewno część to były covery, a część _ próby
własnych sił w kompozycji, aranżacji. Grzegorz natomiast wiódł niezależną ścieżkę rozwoju poprzez
death metal, fascynację grind i noise core'm _ czego
owocem były m.in. projekty: HEAUTONTIMORUMENOS i TENDER STENCH, z pewnymi sukcesami
30
zalew kultury/maj 2007
w Polsce, Europie czy Japonii. W miarę rozwoju warsztatu perkusyjnego przyszedł czas na rock i metal progresywny, później jazz.
FALEQ to niejedyne dziecko Kuby i Grzegorza. Wspólnie tworzą również projekt DOBRE DUCHY, w stu procentach improwizowaną muzykę
połączoną z melorecytacją tekstów poety Szymona
Babuchowskiego. Ponadto, Kuba gra w ENE DUE,
gitarowym duecie.
W FALEQ większość pomysłów muzycznych
należy do Kuby, jednak cała trójka pracuje nad ostatecznym kształtem utworów. Muzyka zespołu to
trudny do zdefiniowania gatunek. Właściwie niedefiniowalny. Nie zamyka się na brzmienia kojarzone
z jazzem. Momentami zahacza o któreś z ramion
jazzu, ale z racji swej bezkompromisowości form wymyka się wszelkim definicjom, oddychając momentami lekko bluesowo_rockowym duchem, zaczepionym gdzieś w okolicach lat siedemdziesiątych. Jest
to muzyka ściśle koncertowa, idealnie wpasowująca
się w klimat niewielkich klubów.
Formacja zagrała kilkanaście koncertów,
m.in. w katowickim 2B3, Chacie czy Muzie. Po koncercie w Klubie Artystycznym Bakakaj w Tychach
(27 kwietnia), zagra w krakowskiej Cafe Szafe
(4 maja). W niedalekiej przyszłości planowane jest
powiększenie składu o instrument dęty, potem najprawdopodobniej sekcja rytmiczna wzbogaci się
o głębokie brzmienie kontrabasu. Tym samym, jak
powiedział Kuba, akcje Faleq wzrastają.
www.faleq.com
Anka Staniszewska
[email protected]
muzyczne_wibracje
Przeciwko wszystkim
W tym roku mija dziesięć lat od wydania płyty
Chmury Nie Było zespołu KOBONG. Płyty ze
wszech miar wyjątkowej, która do dziś jest niedoścignionym wzorem i inspiracją dla wielu poszukujących zespołów w Polsce. No właśnie, mimo
jak najbardziej światowego poziomu, materiał ten
przeszedł w naszym kraju bez większego echa,
a za granicą w ogóle nie zaistniał. Dopiero po latach coraz więcej osób docenia tamto dzieło, a sam
KOBONG po niecałej dekadzie od zakończenia
działalności zyskał status jednego z najbardziej
kultowych zespołów w historii naszej sceny.
Początki KOBONG sięgają roku 1994. Jego założycielami byli: gitarzysta Maciej Miechowicz, perkusista i autor tekstów Wojciech Szymański, wokalista i basista Bogdan Kondracki (ex _ I WANT
YOU) oraz jedyny znany już szerszej publiczności
muzyk w tym zestawieniu _ Robert Sadowski, grający wcześniej wraz z Robertem Gawlińskim w nowofalowej formacji MADAME, punkowym DEUTER czy wreszcie z zespołem HOUK, z którym nagrał m.in. jedną z najlepszych polskich płyt rockowych lat 90. _ Transmission Into Your Heart. Skład ten
nigdy nie uległ zmianie.
Pierwsza płyta KOBONG nazwana po prostu
Kobong ukazała się już w 1995 roku. Muzyka zawarta na tym albumie porażała swoim ciężarem, transowością i psychodelią, którą wzmacniały dodatkowo poetyckie teksty Szymańskiego (przez niektórych uważanego za najlepszego polskiego autora
tekstów tworzącego w ojczystym języku). Na debiutanckim albumie znalazł się między innymi pierwszy i zarazem największy przebój zespołu _ Rege, do
którego zrealizowano teledysk cieszący się w tamtych latach sporą popularnością. Płyta z miejsca
otrzymała rewelacyjne recenzje w prasie, a sam KOBONG został okrzyknięty jedną z największych nadziei polskiej sceny. Potwierdzeniem tego była nominacja do Fryderyka (wtedy te nagrody posiadały
o wiele większy prestiż niż obecnie) w kategorii „fonograficzny debiut roku”. Udany początek kariery
został podparty sporą ilością koncertów, z których
najważniejszy był support dla amerykańskich klasyków hardcore _ PRO_PAIN.
Rok 1996 to przygotowania materiału na drugą płytę oraz akustyczne koncerty w... salach kinowych, które poprzedzały premierowe pokazy słynnego obrazu Danny'ego Boyle'a Trainspotting. Ujęcia
z tego filmu zostały wykorzystane w teledysku do
utworu Przeciwko, który pilotował Chmury Nie Było _
płytę, która ukazała się rok później. Jej zawartość
wprawiła wszystkich w osłupienie. Tak nowatorskiego, eksperymentalnego, lecz przy tym niesamowicie ciężkiego i intensywnego materiału nikt się
nie spodziewał. Już otwierający płytę utwór Lust pozostawia słuchacza zwiniętego bezradnie w kłębek
pod naporem kaskady mocarnych dźwięków. Wysunięta na pierwszy plan sekcja z przytłaczającą grą
perkusji (Szymański po tej płycie słusznie został
okrzyknięty najlepszym perkusistą czadowym, jakiego nosiła polska ziemia), kosmiczne, gitarowe tła
oraz schizofreniczny, opętany wokal robią do dziś
piorunujące wrażenie. Idealnie zawartość drugiej
płyty KOBONG opisał Rafał Księżyk w piśmie
Brum, oto fragment recenzji:
KOBONG osiąga drapieżność ultraczadowego metalu
i noise'u, groźną siłę industrialu bez brnięcia w te estetyki. W sukurs grupie przychodzi przenikająca całość emocjonalna intensywność muzyki korzennej, etnicznej. Na
„Chmurze” matematyczna precyzja łączy się z ekstazą
plemiennego rytuału, awangardowe wyrafinowanie z maksymalnym rockowym wyczadem, miażdżąca bezwzględność industrialu i trans techno z żarliwymi emocjami
muzyki korzennej. To płyta, która zachowując walory rocka, dalece przerasta jego horyzonty.
Warto dodać, że dzięki zróżnicowaniu płyta
ta nie nuży nawet przez sekundę, mimo iż trwa
grubo ponad godzinę. Znalazło się na niej miejsce
dla utworów akustycznych (wspomniane wcześniej
Przeciwko, Prbda), muzycznych miniatur (FX 2, Impro, Banjo), lecz wspaniałą większość tworzyły potężne ciosy, które swą pogmatwaną strukturą połączoną z pierwotną wściekłością powalają na kolana.
Trzeba też wspomnieć o produkcji płyty. Adam Toczko, który niejednokrotnie udowadniał swój realizatorski kunszt (m.in. Infernal Connection ACID DRINKERS i 2 ILLUSION), tym razem przeszedł samego siebie. Wykreował brzmienie, którego nie sposób
pomylić z żadnym innym. Twarde, lecz przy tym
niesłychanie organiczne, z dziwnie ustawionymi
proporcjami głośności instrumentów, gdzie główną
rolę pełni perkusja, zaś gitary zostały pod nią schowane, by z ukrycia atakować słuchacza swoimi
ekwilibrystycznymi kombinacjami. Mimo jeszcze
lepszych recenzji i uznania branży (kolejna nominacja do Fryderyka, tym razem w kategorii „hard &
heavy”) płyta ta spotkała się z bardzo chłodnym
przyjęciem publiczności, okazując się zbyt trudną
dla przeciętnego odbiorcy. Po kilku koncertach zagranych w 1998 roku KOBONG dokonał żywota.
Oficjalnym powodem tego kroku były różnice
w zdaniach co do rozwoju grupy, nie trzeba być jednak przenikliwym obserwatorem, by dojść do wnio-
zalew kultury/maj 2007
31
muzyczne_wibracje
sku, że duży wpływ na tę decyzję miała znikoma
popularność, która dramatycznie spadła po wydaniu drugiej płyty. Wydaje się, że dopiero w późniejszych latach, gdy coraz większym powodzeniem
zaczęły cieszyć się zespoły typu MESHUGGAH czy
DILLINGER ESCAPE PLAN, ludzie przychylniejszym wzrokiem zaczęli patrzeć na Chmury Nie Było.
Możliwe, że część odbiorców potrzebowało więcej
czasu, by objąć umysłem wszystkie zawiłości tej
płyty i zrozumieć ją. Faktem jest, że po tych dziesięciu latach płyta ta w ogóle się nie zestarzała, wciąż
brzmi świeżo i nowatorsko. Dobitnie świadczy to
o światowej klasie KOBONG oraz ich drugiej płyty,
która już chyba na zawsze pozostanie arcydziełem
znanym tylko garstce zapaleńców. Chociaż na pewno także dzięki takiemu stanowi rzeczy kult, który
narastał wokół niej przez te wszystkie lata, jest tak
ogromny.
Różnie toczyły się dalsze muzyczne losy muzyków KOBONG. Sadowski utworzył wraz z Piotrem „Falą” Falkowskim (m.in. DEUTER, HOUK,
FALAREK BAND) i Marcinem Szyszko (WILKI)
zespół ROBOT. W jego składzie pojawiły się także
takie osobistości jak Ewa Jabłońska (INDUKTI) oraz
Pati Yang, której solowa płyta również powstała
przy współudziale Sadowskiego. Słychać go także
na solowej płycie Roberta Gawlińskiego zatytułowanej X. W styczniu 2005 r. zmarł tragicznie na zawał
serca, czym wprawił w głęboki smutek całe rockowe środowisko oraz przekreślił nadzieję na reaktywację KOBONG, która nie miałaby racji bytu bez
jego udziału.
Pozostali muzycy założyli projekt KOKSZOMAN, który wkrótce przeistoczył się w NEUMA.
Debiut (zatytułowany Neuma) został nagrany
w trzyosobowym składzie. Muzycznie, co wydaje
się dość oczywiste, przywodziła mocne skojarzenia
z KOBONG, jednak była jeszcze trudniejsza w odbiorze, o wiele wolniejsza i bardziej transowa.
Utwory często były oparte na jednym motywie, który powtarzany wiele razy hipnotyzował słuchacza.
Słychać było wyraźne inspiracje GODFLESH, jednak
sama muzyka nie była tak zimna jak to, co proponowali Brytyjczycy. Druga płyta została nagrana z mocno zmienionym składzie, gdyż z ex_kobongowców
pozostał jedynie Miechowicz. Poza nim, Weather
nagrywali: perkusista Karol Ludew (MOJA ADRENALINA), basista Tomasz Krzemiński i saksofonista Alek Korecki (BRYGADA KRYZYS). Zmiany te
sprawiły, iż muzyka NEUMY stała się instrumentalna (partie wokalu zastąpił saksofon), bardziej przestrzenna i swobodna. Gitara jednak nie straciła nic ze
swojego charakterystycznego, matematycznego
brzmienia, tworząc przeciwwagę dla często improwizowanych partii dętych.
32
zalew kultury/maj 2007
Jednak zespołem, który można uważać za
kontynuatorów KOBONG jest z pewnością NYIA.
Założona została przez Szymańskiego, który do zespołu zaprosił: Chine (gitara ex_VADER) oraz Simona (gitara) i Czarnego (bass) z PROPHECY. Składu dopełnił Kondracki, dzięki czemu jego wokal pojawił się na debiutanckiej Head Held High, co dodało
temu materiałowi jeszcze bardziej kobongowego
charakteru. Zawartość tej płyty eksplorowała zaczerpnięte z Chmury dźwięki z zupełnie innej strony.
W przeciwieństwie do NEUMY, w tym przypadku
pojawiły się mordercze tempa, niesłychanie zagmatwane partie gitary, a całość mocno trąci death metalową stylistyką. Niestety, Kondracki niedługo piastował stanowisko wokalisty NYIA, zastąpił go najpierw Jungi (THIRD DAGREE i kilka innych), by
w końcu stanęło na Jakubie Leonowiczu z zespołu
SAMO, w którym również bębni Szymański. SAMO
nagrało jedną płytę zatytułowaną S1. Słychać na niej
silne wpływy MESHUGGAH, lecz także... GODFLESH i KOBONG. Niestety, z powodu znikomego
odzewu zespół ten zakończył działalność, a swą rewelacyjną płytę udostępnił za darmo w Internecie.
Zapowiadana już od jakiegoś czasu druga płyta
NYIA będzie jeszcze silniej nawiązywać do Chmury
Nie Było, sadząc po fragmentach, które zespół zdecydował się upublicznić.
Spośród byłych muzyków KOBONG zdecydowanie najlepiej radzi sobie Bogdan Kondracki.
Postawił głównie na karierę producenta. Ma na koncie współpracę z wieloma czołowymi, polskimi artystami, m.in. Andrzejem Smolikiem, Kasią Nosowską, Anią Dąbrowską, Marylą Rodowicz, Tomaszem Makowieckim, Moniką Brodką i wieloma innymi. Obecnie nie udziela się aktywnie w żadnym
zespole. Miejmy nadzieję, że sytuacja ta nie będzie
trwała wiecznie.
Obecnie istnieje kilka zespołów, u których da
się usłyszeć nawiązania do Chmury Nie Było, jednak
by porywać się na pokrewne tej płycie dźwięki, trzeba odznaczać się nie tylko nienaganną techniką, lecz
przede wszystkim olbrzymią wyobraźnią. Dlatego
tez niewiele z nich zasługuje na uwagę. Warto jednak przyjrzeć się bliżej rzeszowsko_krakowskiej formacji KETHA (debiutancki album wkrótce) czy warszawskiemu PHOBH. Dzięki tym młodym zespołom można być pewnym, że duch KOBONGA nie
zginie w narodzie.
oficjalna strona KOBONG _
www.toneindustria.com/kobong
Andrzej Muflon" Kieś
"
[email protected]
z_zagranicy
Teorie zielonego anioła
Siedzę na zbitym z okorowanych bali ogrodzeniu,
ciesząc się ostatnimi promieniami zachodzącego
słońca. Po drugiej stronie polnej drogi szemrze
strumyk, wiatr od gór niesie rześkie powietrze.
Za godzinę ze stacji Rycerka Górna odjedzie
powrotny pociąg do Katowic, zabierając ze sobą
dziewięcioosobową grupę niedobitków, którym najciężej było pożegnać się z tym niesamowitym miejscem, jakim jest dom państwa Koniecznych w czasie
studenckich zjazdów. Jest to mój pierwszy wyjazd,
ale nawet stali bywalcy przyznają, że wypad w tym
semestrze na prawdę się udał. Szkoda tylko, że był
tak krótki...
23.03.2007, godzina 19.30. Budka w środku
lasu, obok której zatrzymał się pociąg, nie przypomina dworca kolejowego. Wysiadamy. Pierwszym
gospodarzem, który nas wita, jest księżyc nieśmiało
wyglądający zza chmur. Drugim _ światła samochodu dr. Marcina Trzęsioka, wykładowcy na AM
i współorganizatora seminarium. Pakujemy się do
środka i po chwili wjeżdżamy na plac „dworku”
państwa Koniecznych, którzy co roku goszczą studentów Akademii Muzycznej (i nie tylko!), a w sezonie wakacyjnym organizują szereg koncertów plenerowych. W domu czekają na nas już pozostali
uczestnicy seminarium _ nie tylko studenci z Krakowa i Bydgoszczy, ale też grono osób z muzyką niezwiązanych. Na środku salonu stoi stary, czarny
Büthmayr, nad nim wisi zielony anioł. Rozpoczyna
się IX Seminarium Kompozytorów i Teoretyków
Muzyki w Rycerce Górnej.
Koncerty
Oficjalne powitanie przez główną organizatorkę seminarium, przewodniczącą Koła Naukowego Kom-pozytorów i Teoretyków Muzyki z Katowic, Justynę Kowalską i można przejść do meritum;
koncert inauguracyjny wypełnia głównie muzyka
„prosto z pieca”, czyli prawykonania kompozytorskie. Swoje utwory grają Kamil Pawłowski, Justyna
Kowalska, Jacek Wiktor Aidinović i Marcin Gumiela. Nie brakuje też „historii” _ Kaja Kosowska
(studentka fortepianu AM w Katowicach) wykonuje
Sceny leśne Schumanna i Szeherezadę Szymanow-
skiego. Im bardziej współcześnie tym bardziej ekspresyjnie i energetycznie... Podczas koncertu mała
niespodzianka _ gaśnie światło, w górach dość powszechne zjawisko. Na szczęście, nikogo nie wytrąca to z równowagi _ ciąg dalszy odbywa się w świetle latarek i czołowych lampek do wspinaczki. Tworzy to dość niezwykły klimat _ trzeba przyznać, że
muzyka słuchana po ciemku zupełnie inaczej dociera do odbiorcy... Koniec koncertu. Następuje tak
zwana integracja, w czasie której poczynione zostają
ustalenia co do dnia następnego, po czym _ po konsumpcji naleśników _ większa część grupy udaje się
na spoczynek...
Podsumowaniem drugiego dnia jest koncert
wykładowców w wykonaniu Jacka Maksymiuka
i Piotra Sałajczyka (fortepian) oraz Krzysztofa Lasonia (skrzypce). Po przytłaczającej wprost ilości
muzyki nowej, której nasłuchaliśmy się w ciągu całego dnia, ta szczypta historii w postaci fortepianowej Fantazji f_moll na cztery ręce Schuberta i skrzypcowej Sonaty d_moll Brahmsa działa kojąco jak miód
na skołatane nerwy... Po koncercie zbiera się grupa
wytrwałych, którym nocne ciemności nie przeszkadzają w wypadzie na pobliski szczyt, reszta natomiast uderza w jazzowe klimaty i aranżuje coś pokroju jam session... Trzeciego dnia koncert Elżbiety
Mrożek (altówka), która wraz z Piotrem Sałajczykiem wykonuje Sonatę wiosenną Beethovena, podsumowuje serię koncertów w czasie seminarium.
Wykłady
To, co działo się na polu teoretycznym, nie
pozostawiło chyba nikogo obojętnym. Na sam początek Andrzej Mądro z Krakowa mówi O pograniczach w muzyce, czyli o tym, gdzie jest granica pomiędzy muzyką popularną a elitarną, sztuką a kiczem. Oczywista rzecz _ w dyskusji pada nazwisko
dość popularnego ostatnio polskiego kompozytora,
promującego „wysoką sztukę dla mas”, co jest kijem
wetkniętym w mrowisko... Ewelina Czerniak, również z Krakowa, podejmuje natomiast temat dość
neutralny, jakim wydaje się być Konstruktywizm
w muzyce. Jak się jednak okazało, krakowskie spojrzenie na sztukę różni się nieco od katowickiego, co
prowadzi do ostrej dyskusji, której ciąg dalszy wy-
zalew kultury/maj 2007
33
z_zagranicy
wołują warsztaty rytmiczne prowadzone przez Aleksandrę Rudzką. Na uspokojenie wojowniczych nastrojów wpływa wykład niezwiązanej z żadnym
z opozycyjnych środowisk Ewy Schreiber, która porusza temat inspiracji malarstwem twórców muzyki
spektralnej. Zanurzeni w widma alikwotowe nawet
nie spostrzegamy, że nadszedł czas na główny
punkt programu: spotkanie z gościem specjalnym,
Gerardem Drozdem, który gitarę potrafi zaserwować w każdej postaci. Instrument ten fascynował go
już od dziecka. Mimo że jego edukacja muzyczna
była daleka od utartych schematów _ uczył się sam
_ stał się muzykiem i kompozytorem najwyższej
klasy. Wraz zMarcinem Trzęsiokiem (fortepian) wykonuje Suitę Boccherini ze słynnym menuetem w tle,
następnie puszcza nagranie koncertu na cztery gitary i orkiestrę. Trochę szkoda, że w swojej prezentacji
skupił się głównie na pisanej przez niego muzyce
poważnej. Jak się później okazało, Gerard Drozd
o wiele bardziej pasuje do „rozrywki”: grał w niejednym zespole jazzowym i rockowym. O tej stronie
jego muzycznej pasji dowiedzieliśmy się tuż przed
kolacją, kiedy to już na luzie, bez obowiązku „grzecznego” grania wziął instrument do ręki. Trzeciego
dnia płyniemy po morzu filozoficznej poezji Rillkego w stronę pieśni fińskiego kompozytora, Einojuhani Rautaavary. Na temat Pięciu sonetów do Orfeusza
i wpływu, jaki sztuka ma na człowieka wygłasza
wykład Marcin Trzęsiok. Po nim Agnieszka Kruźlak
porusza temat mitów i symboli w reklamach, co
prowokuje ostatnią już, niestety, dyskusję na temat
komercjalizacji świata.
Prezentacje
Cykl prezentacji kompozytorskich otwiera
Justyna Kowalska, która puszcza z płyty nagranie
kilku utworów; m.in. inspirowanego twórczością
Góreckiego kwartetu smyczkowego i witalistycznych miniatur klawesynowych. Kaja Kosowska podsumowuje te utwory entuzjastycznym okrzykiem:
Słychać, że to jest twoje! Inni, kiedy się czymś inspirują
to piszą klony! Dzięki ci za to! Jacek Wiktor Aidinović
przedstawia utwory napisane w duchu bardzo
współczesnym, dość trudne w odbiorze. Pytany
o cel, jaki chce osiągnąć poprzez swoją muzykę odpowiada: muzyka to dla mnie stawianie pytań o sens
bytu. Jego kwartet smyczkowy zostaje więc odebrany jako seria pytań bez odpowiedzi. Po nim swoje
pięć minut ma Marcin Gumiela, który studiował
w Bydgoszczy, ale czuje się człowiekiem Wschodu:
do Lwowa mam bliżej niż do Lublina _ mówi. Omawia
utwór prezentowany na koncercie inauguracyjnym,
fortepianowy Pryzmat na drodze światła, po czym
przedstawia partyturę swojej pracy dyplomowej,
Apokalipsę (na zdjęciu obok) na cztery chóry i siedem
zespołów kameralnych, nasycone symboliką olbrzy-
34
zalew kultury/maj 2007
mie dzieło topofoniczne. Zafascynowany morzem
i żeglarstwem Aleksander Nowak, przedstawia
utwór wyrosły z tej fascynacji: Fiddlers green and
white savannas never more, w którym wykorzystał
śpiewane przez męski chór szanty. Muzyka jest dla
mnie rodzajem komunikacji między kompozytorem a odbiorcą. Jeśli na muzykę pozostaje się obojętnym oznacza
to, że ta muzyka jest słaba. Chcę pisać muzykę, która dotrze do odbiorców, będzie się podobała, a jednocześnie
pozwoli mi się wypowiedzieć _ mówi o swojej twórczości. Stanisław Bromboszcz, student kompozycji
AM w Stuttgarcie interesuje się aleatoryzmem kontrolowanym. Zaprezentował on nagranie Etiud aleatorycznych na dwa fortepiany, które po raz pierwszy
wykonał w duecie z Piotrem Sałajczykiem rok temu.
Partytura tego utworu jest nietypowa, ponieważ
kompozytor nie wykorzystał notacji tradycyjnej, ale
stworzył własny zapis, którego sposób odczytywania tłumaczy w dziesięciostronicowej legendzie.
Zupełnym zaskoczeniem była prezentacja Kamila
Pawłowskiego, który dość niestereotypowo podszedł do swojej twórczości. Urządził mały performance, w którym przedstawił poszukiwanie własnego
języka, swojej drogi kompozytorskiej. Specyficzny
sposób bycia Kamila nie przez wszystkich jest rozumiany, ale to właśnie dzięki ludziom takim jak on
Akademia nie porasta w pleśń konserwatyzmu
i sztywniackie zwapnienie...
Jeszcze tylko kilka zdjęć, wymiana kontaktów,
ostatnie spojrzenie na zielonego anioła nad fortepianem, pożegnanie z gospodarzami i czas ruszać
w drogę powrotną. W pociągu Justyna zacznie planować kolejny wyjazd. Kto wie, być może uda się
poszerzyć tematykę następnego, X już seminarium?
Być może we wrześniu w Rycerce rozwiną skrzydła
fascynaci innych teorii niż teoria muzyki?
Agnieszka Błaszczyk
[email protected]
z_zagranicy
Z
piastowskiej
wieży
Opole… specyficzne miasto. Im dłużej tutaj studiuję tym mocniej tego doświadczam. Od lat corocznie pretenduje do miana stolicy polskiej piosenki, a od pewnego czasu również polskiej poezji!
Z drugiej strony wciąż słyszę ciągłe narzekania, że
nie ma co robić i nic ciekawego się nie dzieje. Ale
chyba dla niektórych malkontentów nigdy i nigdzie nic ciekawego się nie dzieje, więc i te opinie
mnie nie dziwią.
I właśnie w tym Opolu dane mi było uczestniczyć 2 kwietnia w spotkaniu autorskim Andrzeja
Stasiuka. Człowiek, który w roku 1987 wyprowadził
się z Warszawy i zamieszkał na dalekiej prowincji, a więc
który porzucił stolicę (tę niekwestionowaną) dla
miejsca, gdzie pozornie niewiele się dzieje. Ale właśnie stamtąd czerpie swoje inspiracje, czego wynikiem jest m.in. wydana niedawno tragifarsa Ciemny
las.
Spotkanie cieszyło się bardzo dużym zainteresowaniem, choć wzbudziło we mnie mieszane
uczucia… Przede wszystkim słabo w swojej roli wypadła osoba, która miała czuwać nad _ jego przebiegiem, co w połączeniu z niektórymi, naprawdę,
głupimi pytaniami ze strony publiczności wytworzyło napiętą atmosferę. Choć może właśnie dzięki
temu nie było to spotkanie z „kolejnym pisarzem”,
ale właśnie z tym wyjątkowym _ Andrzejem Stasiukiem. I nie tyle pisarzem co człowiekiem! Stasiuk
podał nawet zainteresowanym przepis na swój sposób tworzenia _ butelka wina. Ale tylko dla utworów dramatycznych. W przypadku prozy należy
zachować całkowitą abstynencję! Czasem po prostu
te wypowiedzi pół żartem pół serio musiały stanowić alternatywę dla pytań typu co autor miał na myśli. Ale nie zabrakło też bardziej osobistych tematów
do dyskusji jak te dotyczące rodziny czy uczuć towarzyszących pisarzowi w takich właśnie konfrontacjach. Na pytanie, czym dla autora Murów Hebronu
jest spotkanie z nami _ czytelnikami, odpowiedział:
To bardzo opresyjne, bo wiem, że nie jestem panem swego
losu. Siedzisz w pokoju, piszesz o najbardziej intymnych
sprawach, a potem idziesz z tym do ludzi…Nieco później dodał: Jak kto się za psa zgodził, musi szczekać.
Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie
inna jego wypowiedź, a właściwie pytanie. Gość został poproszony o pytanie do publiczności. Po chwili
zastanowienia zdecydowanym głosem zapytał: A wy
po coście tu przyszli? Kogo chcieliście zobaczyć?! Proroka? Mistrza?! _ I to pytanie dźwięczy mi w uszach
do dziś… Przeważnie każdy z nas, wybierając się na
spotkanie z kimś sławnym traktuje tę postać wyjątkowo. Ale właściwie jak? Kogo szukam? Kogo
spodziewam się odnaleźć?
Anna Janiszewska
zalew kultury/maj 2007
35
z_zagranicy
Tam, gdzie znika słońce _ część I
CO DAJE MI MOJA PASJA?
Możliwość oglądania najpiękniejszych, niesamowitych
i niepowtarzalnych zjawisk, jakimi są zaćmienia Słońca
i Księżyca, daje mi to wiele satysfakcji oraz możliwość zatrzymania ułamków sekund tych zjawisk na zdjęciach
prezentowanych na mojej stronie ... i ogromną radość
z życia. (Marcin Sienko)
Dzień pierwszy _ 15 marca 2007
4.00 rano… dzwonią budziki jednocześnie we
Wrocławiu i Krakowie…, szybka wymiana sygnałów pomiędzy naszymi telefonami GSM, aby upewnić się że nie zaśpimy i tak wcześnie zaczął się dla
nas pierwszy dzień wyprawy na zaćmienie Słońca
w rejon Syberii. Potem dojazd do Warszawy Wschodniej, a od 10.38 rano śmigamy pociągiem relacji
Warszawa_Moskwa _ wybraliśmy wariant kolejowy,
ponieważ jest zdecydowanie tańszy i w dodatku dokonaliśmy rezerwacji na pociąg bez przesiadek (polecamy). Koszt całego biletu wraz z kuszetką w jedną stronę to 290 zł, a podróż trwa około jednej doby
i nie było problemów z wolnymi miejscami.
Wróćmy jednak do ostatnich kilku dni, które
były bardzo pracowite z racji przygotowań i niepokojące z uwagi na bardzo złą pogodę w rejonie Nowosybirska i Irkucka, co dodatkowo utrudnia nam
całą logistykę. Mimo tak złych prognoz, zdecydowaliśmy wspólnie o kontynuacji przygotowań i realizacji wyprawy. Pogoda już wielokrotnie podczas poprzednich wypraw dawała się we znaki, jednak do
odważnych świat należy i warto zaryzykować.
Cały ekwipunek zapakowaliśmy dzień wcześniej. Aby uniknąć nieporozumień i dublowania
części ekwipunku uzgodniliśmy wspólnie, co zabieramy wspólnego, i tak np. ja zabrałem przewodnik
wydawnictwa Pascal Rosja, a Konrad rozmówki
w języku rosyjskim, byśmy pytając o drogę, nie wylądowali w Afryce ;-)
Ale zanim dotrzemy do Moskwy, potem w re-
36
zalew kultury/maj 2007
jon zaćmienia, najpierw czeka nas podróż pociągiem
z Warszawy i formalności graniczne oraz celne, dlatego etap przekraczania granicy uznaliśmy za równie ryzykowny i nieprzewidywalny jak pogoda.
Już widzę minę celników, jak na ich pytanie,
co wiozę w plecaku, odpowiem, że dwa chleby, konserwy, zupki i papier toaletowy na minimum dziesięć. Oczywiście, najwięcej waży sprzęt astro, foto
i video oraz notebook, ale bez tego trudno przeprowadzać relację podczas wyprawy. Oczywiście, wyprawa na Syberię w marcu, to jeszcze ujemne temperatury, dlatego zadbaliśmy również o ciepłe ubrania, swetry, rękawiczki etc…
Dzień drugi _ 16 marca 2007
Uff…Wczoraj celnicy wcale nie byli tak straszni jak nas ostrzegano. W każdym razie wszystko
odbyło się zaskakująco bezboleśnie i bezstresowo.
Każdemu życzymy takiego przekraczania granicy,
mimo że naszym skromnym zdaniem większość papierowych formalności jest zbędna. Co też można
było dostrzec w zachowaniu nonszalanckich białoruskich pograniczników _ najwyraźniej i oni podzielają nasze podejście do radzieckich formalności i porwali nam z rąk nawet nie uzupełnione druki, wbili
pieczątkę na wizie do Rosji (na granicy polsko_białoruskiej!) i pociąg ruszył.
Wbrew pozorom więcej czasu przed wjazdem
na Białoruś spędziliśmy w hangarze służącym do
zmiany podwozia.
Zanim jednak pociąg ruszył w drogę po dopasowaniu szerokości rozstawu kół do torów kolejowych w Rosji, ku naszemu zdziwieniu doświadczyliśmy istnego nalotu kobiet oferujących przeróżne towary, od pierogów (zapewne ruskich) przez
chipsy, piwo na alkoholu wysokoprocentowym kończąc. Oczywiście nie mamy nic przeciwko zarobkowaniu, ale handlujące kobiety latały przez ten sam
korytarz co kilka, kilkanaście minut i ciągle usiłowały sprzedać to samo. Jedna z kobiet w końcu miała
z_zagranicy
do nas pretensje, że nie chcieliśmy nic kupić (wy nie
pijecie nic, szto chłopy, miałkie takie…), więc zamknąłem drzwi przedziału i na tym skończyła się nasza
przejściowa „przyjaźń handlowa”.
Noc w pociągu przebiegła nam spokojnie,
tym bardziej że w naszym przedziale były trzy miejsca leżące, a ponieważ nie zjawił się ten trzeci pasażer/pasażerka mieliśmy cały przedział dla siebie.
W Moskwie będziemy planowo przed godz.
10.00 rano i wtedy podejmiemy w zasadzie ostateczną decyzję, gdzie obserwować zaćmienie _ możliwe warianty to Omsk, Nowosybirsk i Irkuck (oraz
ich okolice).
Czas kończyć, ponieważ czeka nas szybkie
pakowanie sprzętu przed stacją końcową w Moskwie, a potem szybka komunikacja metrem i w drogę
na Syberię :-)
Dzień drugi _ 16 marca 2007 ciąg dalszy.
Dzień pełen przygód i podjęcia rozważnej naszym zdaniem decyzji…, decyzji o zmianie środka
lokomocji z pociągu na samolot i przelot do Irkucka,
zamiast odbycia podróży pociągiem do Nowosybirska. Powodem były bardzo złe prognozy pogody,
o których wcześniej wspominaliśmy. Dzięki odpowiedzialnemu wsparciu meteorologicznemu w Polsce, nad którym pieczę sprawuje Agnieszka Nowak
(dziękujemy) okazało się, że rejestracja zaćmienia
Słońca w dniu 19 marca w Nowosybirsku okaże się
bardzo ryzykowna z powodu zapowiadanych opadów śniegu i zwartej warstwy chmur.
Przyspieszenie przebycia ponad 5000 km
z Moskwy do Irkucka nie będzie prawdopodobnie
miało wpływu na przejazd koleją transsyberyjską,
którą planujemy wrócić z Irkucka do Moskwy i mamy nadzieję, że nasz plan się powiedzie.
Obecnie znajdujemy się już na lotnisku „Szeriemietiewo 1”, gdzie mieliśmy małą przygodę,
a wręcz niespodziankę za obywatelską uczciwość
(głupotę _ przyp. K) Konrada _ otóż, jak wspominaliśmy wcześniej, planowaliśmy przejazd koleją transsyberyjską, dlatego jeszcze w kraju Konrad zakupił
butlę gazową do palnika turystycznego, którego
mieliśmy używać sporadycznie do gotowania wody
i posiłków. Po zmianie planów, butla okazała się
„niebezpiecznym bagażem”, ponieważ przepisy lotnicze zabraniają przewozu takich rzeczy. Po dojechaniu na lotnisko busem mieliśmy chwilę czasu na
totalne przepakowanie bagażu _ było to niezbędne,
ponieważ podczas wypraw zupełnie inaczej pakujemy ekwipunek na przelot samolotem i przejazd
pociągiem. Po przepakowaniu bagaży, w rękach Konrada została wspomniana butla do kuchenki i nie
chcieliśmy jej tak po prostu wyrzucić do śmieci (to
według nas mogło być uznane za nieodpowiedzialne), dlatego Konrad poszedł odnieść butlę do punk-
tu wstępnej odprawy i prześwietlania bagażu, jeszcze przed wejściem do hali odpraw… i… rozpętała
się mała burza podejrzeń, wypytywań, sprawdzania
dokumentów oraz ponownego prześwietlania naszych bagaży i wyjaśnień, gdzie i po co lecimy…
Podejrzany wydawał się również jeden z naszych termosów i obiektyw do fotografowania zaćmienia (radziecki!). Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze, nie zostaliśmy zatrzymani, nie skierowano nas np. na rewizję osobistą czy na policję, co
groziłoby totalną katastrofą, ponieważ do odlotu
mieliśmy już tylko cztery godziny. Kończąc dzisiejszą relację, oczekujemy właśnie na odprawę przed
odlotem i zgodnie z planem lotu, odlatujemy o 19.20
z lotniska „Szeriemietiewo 1” do Irkucka, gdzie powinniśmy wylądować o 6.00 rano czasu miejscowego (zdaję się, że jest to pierwsza w nocy czasu moskiewskiego, a jedenasta według czasu warszawskiego).
Dzień trzeci _ 17 marca 2007
Marcin _ Jesteśmy już w Irkucku :-)
Pierwszy raz w życiu lecieliśmy „Aerofłotem” i bardzo starym „tupolewem” TU-154 M (takie same maszyny latają jeszcze w Polsce jako „powietrzna flota”
naszego rządu). Generalnie nic się nie oderwało, samolot był prawie pełny i cieszymy się, że w ostatniej
chwili udało nam się kupić bilety na wolne miejsca.
Konrad _ Ja z racji wylosowania miejsca z oknem
zająłem się obserwacjami nieba, pierwsze co było
warte oglądania to niesamowicie jasna Wenus na tle
przepięknie lazurowego nieba. Z czasem pojawił się
Orion, ale gdzie! Jak na porę roku bardzo wysoko,
na oko tak jak w Polsce w grudniu. Całości szczęścia
dopełnił jeszcze widok zanurzonego skrzydłem
w chmurach Łabędzia na tle Drogi Mlecznej, ale potem, niestety, zapalono w samolocie światło i nie
zostało nic innego jak tylko „pójść” spać.
M. _ Po wylądowaniu w Irkucku zostaliśmy przy-
zalew kultury/maj 2007
37
z_zagranicy
witani przez zimne powietrze o temperaturze 12 o C.
Rozpoczęliśmy poszukiwanie miejsca na tani i oczekiwany nocleg _ ze względu na zmęczenie drogą
i zmianą czasu _ okazało się to jednak dość kłopotliwe, ponieważ wiele informacji w przewodnikach
było nieaktualnych. Niespodziewanie podszedł do
nas człowiek i zapytał po polsku, czy jesteśmy Polakami _ okazało się, że ta osoba to bardzo miły człowiek, Walieryj Malinowski _ emerytowany lekarz,
który mieszka w Irkucku od wielu lat.
Po otwarciu kawiarenki internetowej, rozpoczęliśmy poszukiwania taniego hotelu.
K. _ Państwowe hotele nie są nastawione na turystykę. Ceny dla inostrańców (straceńców?) są zaporowe na zasadzie, że skoro w Paryżu nocleg kosztuje 50 USD to my nie będziemy się sprzedawać za pół
darmo. Na szczęście przyroda nie znosi próżni, i są
prywatne hotele za 10_15 EU/doba.
M. _ Po upewnieniu się, że są wolne miejsca w hotelu, Walierij zaprosił nas do siebie do domu na herbatę i spędziliśmy u niego kilka godzin na bardzo ciekawych rozmowach i opowieściach. Później wspólnie z Walerim pojechaliśmy do naszego hostelu.
Jedno musimy przyznać wspólnie z Konradem, że warunki panujące w hostelu, niska cena
(350 rubli/noc na osobę) i rodzinna atmosfera (studencka, baardzo studencka _ K.), to naprawdę to,
czego szukaliśmy.
W hotelu poznaliśmy Nataszę, która opiekuje
się wspomnianym miejscem i bardzo nam pomogła
nie tylko w poznaniu i przypomnieniu języka rosyjskiego, ale i w rozsądnej komunikacji po mieście,
cennych poradach i wybraniu całkiem ciekawego
miejsca do obserwacji zaćmienia _ wieży obserwacyjnej, z której rozpościera się panorama nad miastem.
Dzień czwarty _ 18 marca 2007
M. _ Spaliśmy jak niedźwiedzie :-)
Ku naszemu zaskoczeniu obudziliśmy się o 14.00
czasu lokalnego, co oznacza, że spaliśmy dwanaście
godzin! Jednak męcząca podróż i zmiana czasu
o siedem godzin pomiędzy Irkuckiem a Warszawą
dały się we znaki i tak długi sen wynikał z potrzeb
organizmu.
38
zalew kultury/maj 2007
Po krótkim śniadaniu, a raczej obiedzie udaliśmy się na rekonesans logistyczny w celu wyboru
możliwych miejsc/lokalizacji obserwacji zaćmienia _
od Irkucka po Bajkał oddalony o 60 km. Mieliśmy
również pomysł, aby obserwować zaćmienie z terenu tutejszego obserwatorium, jednak okazało się,
że w tym dniu jest ono zamknięte.
K. _ Nie spodziewałem się, że uniwersyteckie obserwatorium będzie zamknięte dla gości w TAKI dzień,
w każdy inny rozumiem, ale w dniu zaćmienia?
I jeszcze może o wrażeniach z samego miasta. Dla
mnie pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest
wszechogarniający, zalewający wszystko brud. Brudne są ulice, wszystkie samochody, deptaki, budynki. Z autobusów przez brudne szyby ledwo widać
okolicę. Postradzieckość miasta uderza. Ale myślę,
że to dlatego że przestrzeń zewnętrzna jest sferą
„nie naszą”, bo w domach jest oczywiście czyściutko i sympatycznie. Na zewnątrz króluje natomiast
bród, błoto i głębokie kałuże.
M.. _ Po popołudniowym zwiedzaniu części Irkucka
i rekonesansie logistycznym wróciliśmy do hostelu
„Bajkał”, zjedliśmy skromną kolację i rozpoczęliśmy
przygotowania do jutrzejszego zaćmienia. Takie
przygotowania to sporo pracy _ od sprawdzenia
momentów kontaktu dla danej lokalizacji geograficznej, przez sprawdzenie, przygotowania sprzętu
po ładowanie akumulatorków i przygotowanie odpowiedniego ubrania, ponieważ noce i poranki
w Irkucku to ostatnio 12 o C. Ciąg dalszy nastąpi...
Tekst i zdjęcia: Marcin Sienko
Dalszy ciąg relacji Marcina Sienki z wyprawy na Syberię będzie można przeczytać w czerwcowym numerze Zalewu kultury.
Spotkania z Marcinem Sienko odbędą się w dniu
9 maja w ramach Dni Otwartych Biblioteki:
_ o godz. 11.00 _ prelekcja i pokaz multimedialny _
MBP w Jastrzębiu Zdroju (ul. Poznańska 1 A)
_ o godz. 16.00 _ dzienna obserwacja nieba przez
teleskop _ MBP w Jastrzębiu Zdroju filia nr 2 „Masnówka” (ul. Witczaka 3 A) i tamże o godz. 18.00
we-rnisaż wystawy fotografii zaćmień słońca pt.
Tam, gdzie znika słońce.
uwaga_zapowiedź
Dlaczego tańczę?
Wyobraź sobie, że stajesz nagle po drugiej
stronie globu, zaczynasz swoją drogę od potknięcia
o ogromny kamień milczenia. Nie znasz ani jednego
słowa, które mogłoby wyrazić to, jakim się sobie
wydajesz…, jak dobrym i pięknym jesteś człowiekiem.
Nie znasz słowa: chleb, sól, krew, dom,
pięść…
Wśród pogodnych, dobrotliwych twarzy, bezradny jak dziecko błądzisz po zaułkach podobnych
do siebie jak bliźniacze długie pasma włosów rozrzuconych na poduszce. Nie bronią Cię dyplomy,
uznanie ani sława. Zdradza Cię kolor skóry, żeś nie
stąd, że jesteś nowy na tej wyspie. Przez rozwarte
źrenice łaknące świata przeziera dusza dziecka, jakim w tej chwili znów się stajesz.
Ciało nieposłuszne trudom upału, niechętne
do przyjęcia obcej nuty czy pieśni, mózg zadający
zbyt wiele pytań, gąszcz myśli zmąconych tropikalnym żarem. Barwny korowód dnia sprawia, iż widzisz, jak ten obcy świat tańczy, jak wierzenia z życiem się plotą, zagarniają Twoją niemoc, byś poddawszy się naturze, zaczął swój własny taniec.
Sztuka tańca w Indonezji, nierozerwalnie
związana z wszystkimi płaszczyznami życia, towarzyszy mu jak codzienne pomruki wulkanu, smak
imbiru, woń ryżowych pól po zachodzie słońca.
Od filozofii i kosmogenicznej koncepcji stworzenia świata, przez tańczących bogów po prostych
ludzi pochylonych nad ryżowym kłosem namokłego pola, taniec opowiada o duszy wielu narodowości, grup etnicznych i plemion zamieszkujących archipelag kilkunastu tysięcy wysp, ogółem zwanych
Indonezją.
W starojawajskich obrzędach obłaskawiających bóstwa strzegące Duszy Ryżu, wdzięczność za
plony wyrażana jest śpiewem,muzyką i tańcem. Ryż
jest synonimem „chleba powszedniego”, a więc wa-
ga niniejszych rytuałów jest niebagatelna. Do mistycznego podłoża kulturowego odwołują się tańce
świątynne, dworskie i obrzędy szamańskie. Ponadto
różnorodność tradycyjnych styli regionalnych, ludowych oraz współczesna działalność choreografów
stwarzają obraz tak bogaty, iż jednego życia nie starczy, by stać się mistrzem we wszystkich tych dziedzinach jednocześnie.
Pojęciem szczególnym dla sztuki Azji południowo_wschodniej jest termin „sztuka tradycyjna”.
Mieści się w nim wszystko, co od setek lat kultywowano w postaci niezmiennej, a co nasyca ducha i tożsamość danego kręgu kulturowego, a więc poezja
i dramat w formie eposów religijnych i historycznych oraz muzyka, taniec, malarstwo, rzeźba.
Każda z wysp, a nawet poszczególne rejony
wyspy, posiadają autonomiczną i swoiście nacechowaną sztukę tradycyjną tańca od wieków będącego
integralną częścią sztuki teatralnej.
Edukacja tancerza_aktora obejmuje więc szerokie kompendium wiedzy i umiejętności praktycznych: grę na instrumentach tradycyjnych, znajomość
muzycznych skal i repertuaru klasycznego, śpiew.
Ponadto znajomość kilku odmian języka regionalnego w poziomach adekwatnych do statusu odgrywanych postaci oraz opanowanie sztuki gestu, nienagannego w swej doskonałości.
Repertuar, który będzie prezentowany podczas Wieczoru Sztuk Orientalnych to tańce tradycyjne. Mające swój rodowód dworski, obrzędowy i sakralny.
Wśród tańców solowych znajdzie się kobiecy
taniec Beskalan, (na zdjęciu poniżej), wywodzący
zdj. Krzysztof Łapka
Dlaczego tańczę?
… bo kocham dzieci,
kwiaty, zapach wiatru;
tańczę, by tak jak one, bez słów wyrazić esencję
istnienia, w ruchu, barwie, wirze i… bezruchu,
szepcie podświadomości co ma kształt żywego
obrazu…
Tańczę, by nie grzeszyć nadmiarem słowa.
zalew kultury/maj 2007
39
zdj. Krzysztof Łapka
uwaga_zapowiedź
się ze wschodniej części wyspy Jawy, należący do
ceremonii powitalnej, adresowanej do przybywających gości. To jednocześnie odsłonięcie tajemnicy
kobiety oczekującej swego ukochanego. Gestykulacja odzwierciedla kobiece przygotowania rynsztunku swej urody, wyglądanie ukochanego, z jednoczesną skromnością, właściwą wzorowi kobiecości jawajskiej. Poszczególne gesty podkreślone są przez
uderzeniem dzwonków przytroczonych do stopy
tancerki.
Kontrastem dla tego subtelnego delikatnego
tańca, jest rytualny taniec wojowniczy Baris, (na
zdjęciu poniżej), tańczony przed setkami lat w wewnętrznych, zamkniętych dla ogółu, częściach świątyń hinduistycznych. Taniec ten będący udziałem
mężczyzn, w ilości od jednego do sześćdziesięciu,
wykonywany na przestrzeni wieków, tylko przy
wyjątkowych okolicznościach i dziś należy do rzadkości. Baris jest uznawany za koronną kumulację
trudności elementów tanecznych męskiego stylu balijskiego. Współcześnie dopuszcza się do wykonań
tego tańca przez kobiety, lecz niewiele tancerek ma
w repertuarze ten brawurowy taniec. Poza niezwykłą ekspresją oczu i dynamiczną pozą wojowniczą
na szczególną uwagę zasługuje kostium. To rekonstrukcja antycznego ubioru, niespotykanego już
w takiej postaci od prawie dwustu lat. Kostium
inkrustowany jest marmurem, górskimi kryształami, muszlami, perłami, zębami i rybimi kręgosłupami.
zdj. Krzysztof Łapka
Pokaz tradycyjnych tańców indonezyjskich
obejmie także rytualny Taniec Pawia (na zdjęciu
powyżej), z zachodniej części Jawy nazywanej Sunda. Suto zdobiony oryginalny kostium i gracja ruchów tancerki odzwierciedlają charakter tego świadomego swej urody ptaka, będącego jednocześnie
w symbolem spełnienia i dostatku. Taniec ten jest
częścią sundajskiego rytuału zaślubin, przynoszącym Młodożeńcom powodzenie i szczęście w
miłości.
Jadwiga Możdżer
Jadwiga Możdżer, autorka artykułu, jest aktorką,
tancerką, reżyserem, choreografem i muzykiem. Po
kilkuletniej intensywnej pracy scenicznej (znana rybnickiej publiczności jako Szekspirowska Julia oraz
Ania z Zielonego Wzgórza), otrzymała stypendium
Rządu Republiki Indonezji i studiowała w Instytucie
Sztuki Indonezyjskiej na Centralnej Jawie Taniec
Tradycyjny, Charakteryzację oraz Historię Kostiumu. Prowadziła działania twórcze z międzynarodowym zespołem artystów, studentami Instytutu Seni
Indonesia, nauczycielami i dziećmi. W roku 2002 nagrodzona prolongatą stypendium, rozwija działania
sceniczne i edukacyjne realizując wystawę autorskich masek nazwanych w Indonezji „Nową Era
Maski Jawajskiej”. W roku 2003 otrzymała Nagrodę
Centrum Edukacji Dziecka Yogya Kids Award and
inspiration for our teachers. Po powrocie do Polski zrealizowała szereg projektów i wystaw: Ogród Sztuk,
Tradycja przy Jaźni, Kobiety krańców Świata, nagrodzonych w latach 2004 i 2006 Stypendium Ministra Kultury RP. Pasjonatka pracy z dziećmi. Założycielka
i choreograf zespołu tańca orientalnego „Damai”.
Jadwiga Możdżer wystąpi w Rybniku 10 maja
(czwartek) 2007 r. o godz. 18.00 w DK Chwałowice
w ramach Wieczoru Sztuk Orientalnych i zaprezentuje opisane w tekście tradycyjne tańce indonezyjskie. Tego samego dnia o godz. 11.00 w MBP w Jastrzębiu Zdroju poprowadzi warsztaty taneczne
dla młodzieży.
40
zalew kultury/majj 2007
uwaga_zapowiedź
Przecieki
Noisegarden to warszawski projekt muzyczny poruszający się w przestrzeniach szeroko pojętej muzyki improwizowanej. W ich muzyce można doszukać się m.in. noisu, transu, mini_malu czy też
różnorodnych dźwiękowych eksperymentów…
Jesienią ubiegłego roku ukazała się ich druga
płyta _ Persona, która zarówno, jeśli chodzi o jej zawartość dźwiękową, jak i sam proces powstawania,
jest niewątpliwie dość interesującym zjawiskiem.
Płyta jest zapisem improwizacji wokół filmu Ingmara Bergmana o tym samym tytule _ jednak jak twierdzą sami muzycy, nie są to utwory bezpośrednio
związane z obrazem, lecz raczej delikatnie tylko pozostające w jego klimacie. Jeśli chodzi o relacje
dźwięku i obrazu, to sytuacja jest odwrotna niż aktualne tendencje. Płyta nie jest ilustracją muzyczną
filmu, lecz raczej film pomaga zrozumieć tę płytę.
Materiał na Personie został nagrany podczas kilkudniowej sesji we własnym, mobilnym studiu usytuowanym na strychu pałacyku we wsi Biskupie
w Wielkopolsce.
Majowa trasa będzie promować płytę wydaną
jesienią 2006, ale jednocześnie ma być także sprawdzianem nowego materiału tuż przed planowanym
na czerwiec wejściem do studia. Poza Wrocławiem,
Krakowem, Katowicami, Poznaniem, Lublinem,
Bydgoszczą, Szczecinem i Warszawą zespół zahaczy
także o Rybnik (!).
Koncert Noisegraden odbędzie się 10 maja
(w czwartek) w Piano Galery Bar Paleta _ jedynym
chyba w Rybniku i okolicy miejscu, którego właściciele mają na tyle odwagi, żeby ściągać do siebie,
a przez to promować różnorodne _ niekoniecznie
znane z radiowych list przebojów muzyczne projekty. Ciekawostką rybnickiego koncertu będzie także
to, że muzycznym improwizacjom zespołu najpra
wdopodobniej będą towarzyszyć także obrazy video… Przekonają się o tym tylko Ci, którzy dotrą na
godzinę 20.00 do Palety…
www.noisegarden.pl
Piotr Steczek
zalew kultury/maj 2007
41
uwaga_zapowiedź
uwaga_zapowiedź
MILOOPA
Przedstawiamy zespół, który wystąpi 2 czerwca
b.r. na imprezie artystycznej Zalewanie na okrągło
z okazji drugiej rocznicy istnienia Zalewu kultury.
Zespół przygotował na imprezę w ramach konkursu „smacznie zapakowane Ep-ki” Come’n get me,
na której znadują się dwa premierowe utwory...,
zatem smacznego i do zobaczenia i usłyszenia!
Od momentu powstania (2001), MILOOPA
wiązała swoją muzykę z nurtem jazzowej sceny klubowej, łącząc ze sobą rozmaite gatunki. Zespół porusza się po obszarach szeroko pojętej muzyki elektronicznej, zachowując przy tym całkowicie żywy
skład. Bity d’n’b, jungle, czy nu-jazz-down tempo
oraz pełen soulu wokal Natalii Lubrano w towarzystwie akustycznych i elektronicznych instrumentów
nadają zespołowi niebanalny charakter.
W listpoadzie 2005 roku ukazał się debiutancki album MILOOPY zatytułowany Nutrition Facts.
Płytę promował singiel Cosmic Step z gościnnym
udziałem Blu Rum 13 – MC na co dzień współpracującym z Dj-em Vadimem (Ninja Tune). Nutrition
Facts zostało bardzo dobrze przyjęte przez prasę
oraz słuchaczy. Rok później zespół przygotował
smacznie zapakowaną Ep-kę (puszka!) Come’n’get
me, na której znalazły sie dwa premierowe utwory
oraz remix utworu Told to Stop autorstwa Envee’ego
(Niewinni Czarodzieje). Singiel zapowiada drugi
album, którego premierę zaplanowano na wiosnę
2007.
44
zalew kultury/maj
kul
2007
(PL)
Na scenie MILOOPIE towarzyszą mixowane
na żywo wizualizacje. Zespół ma na swoim koncie
występy w Polsce, Niemczech, Austrii, Holandii,
Szwecji, Czechach, Wielkiej Brytanii, na festiwalach
m.in Creamfields, Heineken Open’er, Szene Festival,
Jazz Festival 2003 Sztokholm, Aspect of Valor, Jazz
nad Odrą, wspólne trasy koncertowe z JoJo Mayerem & Nerve (NYC), Beanfield (compost records),
Micatone, Forss vs Borg (Sonar Kollektiv), występy
na jednej scenie z Roni Size’m, London Elektricity,
Dj-em First Rate, Blu Rum 13, Russian Percussion
Group DJ’a Vadima, Bahamadią, Ampem Fiddlerem.
Strony: www.miloopa.com
www.myspace.com/miloopamusic
Dyskografia:
1. Monday Breakfast Ep (2003 unreleased)
2. Cosmic Step EP, feat. Mc Blu Rum 13
(2005, Gig Ant)
3. Nutrition Facts LP (2005, Gig Ant)
4. Come'n'get me EP (2006, Gig Ant)
Natalia Lubrano – voc,
Monter – mc, synths, guitar
Zlasu – trumpet, electronics
Bond – bass, low ’n’ shakin’ frequencies
Mucha – drums & electronic beats
Spectribe – live mixed visuals
He1 – live audio mix
booking @ management :
Gig Ant www.gig_ant.pl
KALENDARIUM: MAJ 2007
03.05.2007 r.
czwartek
godz. 16.00
04.05.2007 r.
piątek
godz. 19.00
09.05.2007 r.
środa
godz.16.00
11-13.05.2007 r.
piątek-niedziela
16.05.2007 r.
środa
godz. 10.00
Majówka z Klubem Energetyka
w programie: Bajkowe Spotkania (widowisko estradowe), konkursy, gry i zabawy (atrakcyjne nagrody),
konkursy karaoke i nauka tańca
wstęp wolny
LARMO
wystąpi kabaret Cegła (Opole) oraz PieM Projekt, wstęp 9 zł
Puchar "Rybnickiego Morza"
Turniej szachowy
wstęp wolny
IX FESTIWAL SZTUKI TEATRALNEJ
Zakończenie Warsztatów Świadomości Ekologicznej
oraz wykład: Społeczny wymiar ekologii”
“
Dr hab. Piotr Skubała z Katedry Ekologii Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska
Uniwersytetu Śląskiego
wstęp wolny
16.05.2007 r.
środa
godz. 18.00
19.05.2007 r.
sobota
godz. 11-18.00
Damian Pietrek – malarstwo
wernisaż wystawy
wstęp wolny
Rybnicki Festiwal Modelarstwa Kolejowego
Kolejowe fascynacje"
"
Wystawa makiet modułowych prezentujących świat kolei miniaturowych H0. Prezentacje
odbędą się w hali sportowej Klubu Energetyka. Moduły stanowią odwzorowanie pewnego fragmentu
infrastruktury kolejowej. Zbudowana makieta jest jedną z największych w Polsce.
wstęp wolny
Galeria
Klubu
Energetyka
Hol górny:
do 16.05.2007 r.: 4 Rybnicki Festiwal Fotografii
od 16.05.2007 r.: Damian Pietrek - malarstwo
Hol dolny:
do 12.05.2007 r.: 4 Rybnicki Festiwal Fotografii
od 12.05.2007 r.: Magdalena Gogół - Peszke - malarstwo
11.V godz. 19.00 _ koncert Haliny Kunickiej; cena
biletu 20 zł
12.V godz. 19.00 _ premiera spektaklu tanecznego
w wykonaniu MIRAGO Teatru Tańca TZR. Cena
biletu: 15 zł, młodzież:10 zł
17.V godz. 17.30 i 20.00 _ występ kabaretu ANI
MRU _ MRU; cena biletu: parter 45 zł, balkon 40 zł
20.V godz. 19.00 _ koncert Grażyny Auguścik z zespołem, cena biletu: 25 zł, młodzież 15
23.V godz. 19.00 _ 42 Ulica Musical w II aktach
w wykonaniu Gliwickiego Teatru Muzycznego.
Cena biletu: I miejsca: 50 zł, II miejsca: 40 zł
26.V godz. 19.00 _ Państwowy Balet Męski z Sankt
Petersburga Valerija Michajłowskiego; Cena biletu:
I miejsca: 110 zł, II miejsca: 80 zł
5_10.V godz. 18.00 _ Notatki o skandalu; prod.
W. Brytania 2006; cena biletu 12 zł
5_10.V godz.20.00 _ Dreamgirls; prod. USA 2006, cena biletu 12 zł
13_16,V godz. 18.00 _ Mała miss; prod. USA 2006; cena biletu 12 zł
13_16.V godz. 20.00 _ Ostatni Król Szkocji, prod.
W. Brytania/Niemcy 2006; cena biletu 12 zł
18, 21.V godz. 17.30, 24.V godz. 17.30 i 20.00 _ Córka
botanika; Francja/Kanada 2006, cena biletu 12 zł
25. V godz. 18.00, 20.00; 27.V godz. 20.00; 28.V godz.
17.30; 29.godz. 20.15, 30.V godz. 18.00, 20.00, 31. V
godz. 18.00, 20.00 _ Iluzjonista; prod. USA 2006
27.V godz.18.00 _ Urodzeni w niedzielę _ na margine-
zalew kultury/maj 2007
45
sie PRL-u; pokaz specjalny filmów z archiwum filmowego „chełmska”, cena biletu 12 zł
DYSKUSYJNY KLUB FILMOWY
www.dkf.rybnik.pl
07.V godz. 19.30 _ Konklawe; prod. Kanada (100 min)
Opowieść o drodze na szczyt kościelnej hierarchii.
14.V godz. 19.30 _ Czarna księga; prod. Holandia/
Niemcy (145 min). Jest to historia żydowskiej piosenkarki chcącej zyskać uznanie wśród holenderskiego ruchu oporu.
21.V godz. 19.30 _ Co słonko widziało; prod. Polska
(108 min). Trójka nie znających się bliżej ludzi: mały
Sebastian, nastoletnia Marta i Józef. Los sprawia, że
każde z nich, zmuszone jest do szybkiego zdobycia
niewielkiej, acz będącej poza zasięgiem sumy pieniędzy.
28.V godz. 19.30 _ Droga do Guantanamo; prod.
W. Brytania (95 min). Czterech muzułmanów przypadkowo staje się ofiarami walki ze światowym
terroryzmem.
Karnety na maj w cenie 30 zł oraz wejściówki w cenie 10 zł w kasie w dniu seansów, w godz. 18.30 _
19.30.
SPOTKANIA ZE SZTUKĄ
16.V godz.19:33 _ wystawa fotografii Psychos_ślimakos_vel mięczakos, autor: Sławomir Kubat, VELVET
UNDERGROUND _ Club Muzyczny, ul. Kościelna
6, Rybnik
17.V godz. 19:33 _ prapremiera spektaklu Kobra_Nocka _ Grupa Teatralna MAGIERY ART, teksty Witkacego w kobiecej aranżacji: Monika El Baroudi, Ewa
Bo-ber, Joanna Grabowiecka _ założycielka teatru
MA-SQUERA i Mariola Rodzik_Ziemiańska _ organizatorka cyklu Spotkania ze Sztuką; restauracja
MARYNA, ul. Gliwicka 30, Rybnik
23. V godz.19:33 _ spektakl Kobra_Nocka _ Grupa
Teatralna MAGIERY ART, VELVET UNDERGROUND _ Club Muzyczny, ul. Kościelna 6, Rybnik
25.V godz. 18:33 _ spektakl Kobra_Nocka _ Grupa
Teatralna MAGIERY ART, TANIA KSIĄŻKA
Księgarnia_Antykwariat, ul. Gliwicka 3, Rybnik
30. V godz.19:33 _ wieczór filmowy z niespodzianką; VELVET UNDERGROUND _ Club Muzyczny,
ul. Kościelna 6, Rybnik
31.V godz. 19:33 _ Kabaret Na Ostatnią Chwilę
(N.O.C.) restauracja MARYNA, ul. Gliwicka30,
Rybnik; wstęp wolny na wszystkie spotkania;
organizacja cyklu Spotkania ze Sztuką:
Maya&Flanger;tel. kom.: 050307813, e-mail:
[email protected]
DOM KULTURY CHWAŁOWICE
10.V godz. 18.00 _ WSCHODNI WIECZÓR SZTUK
Jadwiga Możdżer _ Tradycyjne Tańce Wschodu;
Krzysztof Synowiec Na Azjatyckich szlakach; Grafika
Tajlandzka _ ze zbiorów MBP w Gliwicach oraz degustacja potraw hinduskich; wstęp wolny!
46
zalew kultury/MAJ 2007
26.V godz.11.00 _ wycieczka do Muzeum Browarnictwa Browar Tyski, cena wycieczki 15 zł od osoby;
wycieczka tylko dla osób pełnoletnich
3.IV_14.V _ wystawa: Leopold Staff (1878_1957)
30.IV_30.V _ Biblioteka mojego wieku _ wystawa pokonkursowa
8.V_15.V _ Tydzień Bibliotek _ realizacja różnych
form pracy z młodym czytelnikiem
15.V godz. 9.00 _ Co tak pięknie gra? _ spotkanie
autorskie z Izabellą Klebańską
21.V_30.VI _ wystawa: Pismo śląskie
GALERNIK MAJOWY
JASTRZĘBIE ZDRÓJ
GALERIA POD SOWĄ (MBP)
ul. Wielkopolska 1a, tel. 0324717697;
www.mbp.jasnet.pl
Jacek Jędrzejak _ Książka _ wystawa fotografii
(7_31.V)
GALERIA Da Vinci
ul. Witczaka 3A, tel. 0324761361; Tam gdzie znika
słońce _ wystawa fotografii Marcina Sienko; (2_31.
V, wernisaż 9.V godz. 18.00)
RACIBÓRZ
GALERIA KOPYTO (RCK)
ul. Chopina 21, tel. 0324152540; www.rosynant.pl
Kolosalna morda miasta _ wystawa fotografii Tomasza
Sobieraja, (do 18.V)
RYBNIK
GALERIA KOLUMNOWA (DK Chwałowice)
ul. 1 Maja 95, tel. 0324216222
www.dkchwalowice.pl
Grafika Tajlandzka (wernisaż 10.05. o godz. 18.00 _ do
15 czerwca)
GALERIA FOTOGRAFII DeKa (DK Chwałowice)
Krzysztof Synowiec _ Na azjatyckich szlakach _wystawa fotografii (wernisaż 10.V godz. 18.00 _ 18.VI)
GALERIA JASNA (PiMBP)
ul. ks. Szafranka 7, tel. 0324223541;
www.biblioteka.rybnik.pl
Ekslibrys ze zbiorów MBP w Gliwicach (8_31.V)
GALERIA SZTUKI TZR
ul. Saint Vallier 1, tel. 0324222132,
www.kultura.rybnik.pl
Współczesna metamorfoza _ wystawa fotografii i malarstwa Wiesławy Hołyńskiej (do 28 maja)
WODZISŁAW ŚLĄSKI
GALERIA WARTO (MiPBP Filia Nr 13)
oś. XXX _ Lecia, tel. 0324565646
Portret samotności _ wystawa fotografii Grupy Fotograficznej FLASH (7_31.V)
Serdecznie zapraszam do odwiedzenia galerii,
Krzysztof Łapka
[email protected]
Adam Marek „Beeorn” _ rocznik '69; rybniczanin;
ukończył Akademię Ekonomiczną w Katowicach,
specjalność polityka społeczna; zakochany w drzewach, wietrze, nieba przestworzach i swojej żonie
Agnieszka Błaszczyk _ studentka teorii muzyki
w Akademii Muzycznej w Katowicach; kończy
w rybnickiej PSM klasę organów kościelnych
Aleksandra Kotas _ polonistka w I LO w Rybniku
Aniiia _ nowa, nie wiedziała, że należy podesłać
notkę o sobie ;)
Anka Staniszewska _ rocznik '83; wnikliwa obserwatorka życia społecznego i kulturalnego
Anna Janiszewska _ rocznik '83; studentka filologii
polskiej Uniwersytetu Opolskiego
Andrzej „Muflon” Kieś _ gardłowy death metalowej hordy CRAWLING DEATH; współtwórca 0v0
Art Promo; współpracuje z pismami Stage Diver oraz
Heavy Metal Pages
Gabrysia Dąbek _ mieszka w Rybniku; polonistka;
interesuje ją magia książki, filmu, miejsc
Iwona Owczarek _ studentka filologii polskiej,
uwielbia przestrzeń teatru i zapach starych, pożółkłych stron książek
Joanna Grabowiecka _ absolwentka teatrologii na
UJ i kier. Sztuki teatru na Uniwersytecie Paris VIII;
aktorka, scenograf, reżyser, założycielka Teatru Masquera; pozbawiona kontaktu ze sztuką czuje się jak
ryba wyrzucona na brzeg; uwielbia podróże i Paryż;
marzy o zorganizowaniu polsko_francuskich warsztatów teatralnych
Katarzyna Dera _ kulturoznawca; specjalista Public
Relations; jej pasją jest teatr i szeroko rozumiane
media
Katarzyna Szopa _ rocznik '86; studiuje filologię
polską w Katowicach
Łukasz „Zgrud” Grudzień _ lat 26,mieszkaniec Jaworzna; z wykształcenia magister, z zamiłowania
recenzent filmowy; jego recenzje można spotkać
w gazetach studenckich i na wielu portalach min:
film.onet.pl, film.wp.pl, filmweb.pl, balin.pl. i największy sukces _ wyróżnienie miesiąca na
film.onet.pl za recenzję American Pie, czyli sprawa
dowcipna
48
zalew kultury/maj 2007
Maciej „Friedrich” Cisowski _ rocznik '86; student
II roku filozofii UJ; najczęściej: filozof (na dorobku),
zawsze i szczególnie _ uzależniony poznawczo
i emocjonalnie od Drugiego Człowieka (czytaj: ludzi); z tego co ludzkie najbardziej sztuka (szczególnie literatura, muzyka), logika, metodologia, religia
i ciągłe ciekawe wypatrywanie doświadczeń granicznych
Maciek Majewski _ rocznik '84; student dziennikarstwa i komunikacji społecznej; oprócz zmysłu wrażliwości pojawiło się u niego schorzenie _ miłość
połączona z pasją do muzyki
Maciek Niemiec _ jeden z bliźniaków
Magda Gruda _ studentka V roku filologii polskiej,
specjalizacja _ krytyka literacka
Marcin Sienko _ rocznik '74;mieszka oraz pracuje
w Krakowie; w 2002 ukończył zarządzanie na UJ;
hobby: fotografia, astronomia, zjawiska optyczne
w atmosferze, poezja (pisze od '98 roku), informatyka, turystyka górska, psychologia, podróże, modelarstwo; redaktor naczelny portalu Astrohobby.pl
i redaktor naczelny radia AstorFM.pl
Marek Szulc _ mieszka w Sosnowcu, jednak najczęściej przebywa w Rybniku; pasjonat szeroko rozumianej współczesności; ceni sobie Słowo, mówione i pisane _ ale tylko to dużą literą i nieodmienne
Michał „IDZIAK” Idziaczyk _ rocznik '88, przyszły
polonista z ironicznym spojrzeniem na świat polityki oraz sztuki. Szalenie zakochany w Nadii, która
jest dla niego szczęściem. Poeta, satyryk, człowiek
Panna Meruś _ rocznik '84; studiuje w Rybniku
Patrycja „Wadera” Ryszka _ rocznik '90, zwariowana na punkcie muzyki i magii koncertów, zakochana
w książkach
Piotr Steczek _ rocznik '80; twórca filmów i impresji
video; działa w grupie MOLICH i MONITORING;
współpracuje z twórcami poruszającymi się w najróżniejszych obszarach sztuki
Piotr Żyła _ rocznik '87, student filozofii UJ, muzyk
amator
Tomasz „Jun'or” Tokarski _ rocznik '87; cynik
z przeznaczenia, kawiarz z wyboru; zwolennik
behawioryzmu immanetnego

Podobne dokumenty