Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby
Transkrypt
Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby
Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby poniedziałek, 29 czerwca 2009 13:37 Rozwinęliśmy łagodną formę hipochondrii już wieki temu, bo węszenie wszechobecnego zagrożenia ułatwiło nam przetrwanie. Dlatego teraz tak podniecamy się słuchaniem straszliwych opowieści o dziwacznych chorobach dotykających innych ludzi i zagrażających również nam - mówi w rozmowie z Dziennikiem John Naish. Renata Kim: Podobno mężczyźni, którzy mają brzydkie żony, żyją o 12 lat dłużej niż ci, których połowice są urodziwe. John Naish: A kobiety o małych piersiach są mniej inteligentne niż te, którą mogą się pochwalić dużymi piersiami. Czemu pan się śmieje? - Bo jeśli będziemy wierzyć we wszystkie bzdurne doniesienia pseudonaukowców, to niechybnie zachorujemy na tzw. syndrom nowoczesnej hipochondrii. Zaczniemy cierpieć na przykład na zespół salonu piękności, studentozę medyczną, albo, nie daj Boże, syndrom śmierdzącego ciała. A co to takiego? - To groźna przypadłość, która dotyka głównie kobiety. Naukowcy z St Mary’s Hospital Medical School w Londynie twierdzą, że paniom często wydaje się, że dziwnie pachną. Kiedy opublikowali na ten temat artykuł, zgłosiło się do nich blisko 200 osób, twierdząc, że wydają dziwną woń, np. francuskiego sera albo zepsutej ryby. Większość zaniepokojonych stanowiły kobiety, które przyznawały równocześnie, że nikt inny nie zauważył problemu. Naukowcy nazwali to syndromem śmierdzącego ciała i uważają, że osoby nim dotknięte odczuwają nieszkodliwe zapachy jako smród. Znowu się pan śmieje. 1/7 Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby poniedziałek, 29 czerwca 2009 13:37 - Bo jest też przecież możliwe inne wytłumaczenie problemu: osoby cierpiące na ten syndrom rzeczywiście brzydko pachną, ale ich bliscy są wyjątkowo tolerancyjni i nie zwracają na to uwagi. Przez wiele lat pracowałem w prasie jako korespondent ds. naukowych i codziennie dostawałem raporty o nowych chorobach, jakie toczą nasze społeczeństwo. Nigdy nie opisywałem tych sensacji, ale zbierałem je wszystkie w szufladzie biurka. Gdy któregoś dnia okazało się, że szuflada się nie domyka, zacząłem się zastanawiać, co z nimi zrobić. I wtedy uświadomiłem sobie, że istnieje potężny trend wymyślania nowych chorób. I że my wszyscy jesteśmy hipochondrykami. Przesadza pan. - Bynajmniej. Rozwinęliśmy łagodną formę hipochondrii już wieki temu, bo węszenie wszechobecnego zagrożenia ułatwiło nam przetrwanie. Dlatego teraz tak podniecamy się słuchaniem straszliwych opowieści o dziwacznych chorobach dotykających innych ludzi i zagrażających również nam. I coraz bardziej martwimy się stanem naszego zdrowia. A dlaczego pan tak brutalnie wyśmiewa te zdrowotne troski? - Bo to są wszystko nieistniejące choroby. Weźmy na przykład schorzenie o tajemniczej nazwie "palec bramkarza". Lekarze z Glasgow opisali trzy przypadki, w których bramkarze (wszyscy żonaci, niskiego wzrostu i grający w amatorskich klubach) stracili serdeczny palec w zaskakująco podobny sposób: próbowali założyć siatkę na poprzeczkę bramki, jednak zahaczali ślubną obrączką o umieszczony na poprzeczce haczyk. Palca w żaden sposób nie dało się uwolnić i trzeba go było amputować. Badacze ostrzegali, że amatorzy są na tę kontuzję narażeni o wiele bardziej niż zawodowcy, bo muszą sami zakładać siatkę na bramkę, co nigdy nie zdarza się w profesjonalnym klubie. To rzeczywiście zabawne, ale dlaczego wyśmiewa się pan z fobii finansowej? Przecież w samej tylko Wielkiej Brytanii jest 9 mln ludzi, którzy wyrzucają pisma z banku, nawet ich nie otwierając. - To klasyczny przykład medykalizacji czegoś, co jest zupełnie normalnym ludzkim 2/7 Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby poniedziałek, 29 czerwca 2009 13:37 zachowaniem. Nikt z nas nie lubi mieć do czynienia z bankiem, ale to znaczy jedynie, że czujemy się winni, iż wydajemy zbyt dużo, a zarabiamy zbyt mało. Więc nie mówmy, że ktoś cierpi na tę przypadłość, bo ona nie istnieje. Czytałem wiele lat temu artykuł o tym, że ktoś "cierpi na nadmierne owłosienie nóg". To po prostu klasyczny przykład, jak coś tak zupełnie normalnego jak włosy na nogach zostaje przekształcone w chorobę. Ale chyba musi pan przyznać, że nasze gospodarstwo domowe to bardzo niebezpieczny grunt. Roi się tam od groźnych bakterii... - Niebezpieczny grunt? Bzdura! Nasze ciało składa się niemal w 70 proc. z bakterii, one otaczają nas z każdej strony, nie stanowiąc żadnego zagrożenia. Groźna jest natomiast nadmierna higiena, co wyraźnie widać w przypadku dzieci. Te, które chowają się w środowisku pełnym bakterii, o wiele rzadziej zapadają na choroby alergiczne, niż dzieci, których neurotyczni rodzice za wszelką cenę starają się je uchronić od brudu. A co z seksem pozamałżeńskim? On z pewnością stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia. - Tak. Ale tylko dlatego, że jest niesamowicie ekscytujący. Niektóre historie o mężczyznach, którzy dostali zawału podczas uprawiania pozamałżeńskiego seksu, zwłaszcza z prostytutką, są nawet zabawne. Ale trzeba pamiętać, że żadna taka informacja nie powstrzyma mężczyzny, który zdradza małżonkę. Będzie nadal zdradzał, tyle że bardziej się stresując. A stres – jak wynika z badań – nie sprzyja zdrowiu. Więc w tym sensie seks pozamałżeński rzeczywiście może być groźny. Czy naprawdę wszystkie fobie można wyrzucić do kosza? - Nie, niektóre naprawdę istnieją. Są też choroby dziwne, ale bardzo pouczające. Kanadyjscy naukowcy zbadali wnioski o odszkodowania składane w firmach ubezpieczeniowych oraz dołączoną do nich dokumentacje medyczną i doszli do wniosku, że 70 proc. Kanadyjczyków, którzy mieli wypadek samochodowy, cierpi na uraz kręgosłupa szyjnego. Porównali te dane z danymi z Grecji i stwierdzili, że tam zaledwie 1 proc. ofiar wypadków drogowych odnosi podobne urazy. I to mimo że w Grecji jest znacznie więcej wypadków niż w Kanadzie. Jak to możliwe? Okazało się, że Grecy nie mogą się ubiegać o odszkodowanie za uszkodzenie kręgosłupa w odcinku szyjnym. 3/7 Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby poniedziałek, 29 czerwca 2009 13:37 I o czym to według pana świadczy? - O potędze ludzkiej wyobraźni. Doskonałym przykładem jest tu tzw. nerwica kompensacyjna. Okazuje się, że ludzie, którzy ubiegają się w sądzie o odszkodowanie za utratę zdrowia w wypadku, nie mają żadnych szans poczuć się lepiej w czasie procesu. Sytuacji nie poprawi nawet wypłata odszkodowania. Co gorsza, im więcej dostaną pieniędzy, tym gorzej dla nich, bo umocnią się w przekonaniu, że zostali straszliwie poszkodowani. To całkiem zrozumiała reakcja psychiczna, ale czy musimy ją od razu nazywać chorobą? Podobnie jest z nieśmiałością, którą podniesiono do rangi fobii społecznej. Nie wierzy pan w to, że ludzie mogą być chorobliwie nieśmiali? Tak bardzo, że nie są w stanie normalnie funkcjonować? - Wierzę. Ale myślę, że to raczej cecha ich charakteru niż choroba. Przecież chyba nie może mówić o fobii człowiek, który po prostu nie lubi bywać na hucznych przyjęciach. Alan Turing, który wymyślił komputery, był niezwykle nieśmiałym człowiekiem. Ale można zadać pytanie, czy wpadłby na swój genialny pomysł, gdyby cały wolny czas spędzał na towarzyskich spotkaniach. Marcel Proust nie lubił wychodzić z domu, a swoją karierę literacką zawdzięcza powieściom, w których dominowały choroby i najbardziej mroczne strony ludzkiej psychiki. Widać więc, że część tych rzekomych chorób może być całkiem użyteczna, a tymczasem my za wszelką cenę chcemy się z nich wyleczyć. W jakie jeszcze choroby pan nie wierzy? - Na przykład w tzw. syndrom Aspergera, czyli łagodniejszą odmianę autyzmu, którą diagnozuje się niemal niemal masowo na całym świecie. A przecież to są zwykłe dzieciaki, które po prostu nie mają nadzwyczajnie rozwiniętych umiejętności społecznych i interesują się obsesyjnie jakimś tematem. Czy to jednak naprawdę choroba? Moim zdaniem po prostu charakter. Podobnie jest z syndromem ADHD. Na tę chorobę cierpią normalni chłopcy, którzy biegają w kółko i nabijają sobie guzy, bo nie mają pojęcia, że takie są skutki upadku z roweru. Znakomicie nadawaliby się na żołnierzy, bo są przekonani, że w razie jakiegoś konfliktu zbrojnego zginęliby wszyscy inni, ale oni z pewnością nie. Ale w dzisiejszych czasach społeczeństwo nie potrzebuje młodych zabijaków! Szybko więc wymyślono dla nich jednostkę chorobową i zaczęto leczyć. 4/7 Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby poniedziałek, 29 czerwca 2009 13:37 A może po prostu jesteśmy o wiele bardziej wykształceni i dlatego dostrzegamy problemy, których nie widzieli nasi przodkowie? - Świadomi i wykształceni? Niech będzie. Ale przede wszystkim jesteśmy mniej gotowi do akceptacji i bardziej spętani społecznymi nakazami. Wiem, że to brzmi absurdalnie dla wszystkich, którzy myślą o swoim pokoleniu jako najbardziej oświeconym w historii. A prawda jest taka, że jesteśmy mniej tolerancyjni niż kiedykolwiek i twardo obstajemy przy definicjach, co jest normalne, a co już tę normę przekracza. W swojej książce "Podręcznik hipochondryka" sugeruje pan, że wokół nieistniejących chorób powstał bardzo dochodowy przemysł. - O tak! Oczywiście. Przemysł farmaceutyczny potrzebuje nowych schorzeń, aby móc produkować nowe lekarstwa. Własny interes mają w tym też lekarze i medyczny światek naukowy. Na świecie istnieje około 3 tys. naukowych periodyków, więc jeśli ktoś chce w nich zaistnieć, to najprostszą metodą jest wymyślenie jakiegoś straszliwego zagrożenia dla ludzkiego zdrowia. Bo dziennikarze na całym świecie natychmiast podchwycą temat i nie będą sprawdzać, czy wyniki badań mają sens. Dla własnego bezpieczeństwa użyją co najwyżej słów "może" albo "prawdopodobnie", na wypadek gdyby jakiś poważny naukowiec obalił szybko opisaną przez nich teorię. To takie puszczenie oka do czytelnika: "Wiem, że to bzdury, ale i tak o tym piszę, bo potrzebują newsa". Jak rozpoznać bzdurę? - Bardzo prosto: nie wierzyć sensacyjnym tytułom, które w prosty sposób objaśniają świat. W nauce nie ma prawd objawionych, doniesieniom powinny towarzyszyć wątpliwości i zastrzeżenia. Poza tym trzeba starannie sprawdzać, jak przeprowadzono badania. W zeszłym tygodniu w Wielkiej Brytanii gazety napisały o nowym, cudownym leku na raka prostaty. Zapomniały jednak dodać, że badania kliniczne przeprowadzono na bardzo małej próbie ochotników, to było zaledwie 100 osób, z czego dwie poczuły się lepiej po kuracji nowym środkiem! A przez takie doniesienia tysiące ludzi chorych na raka mają teraz fałszywą nadzieję na wyzdrowienie. 5/7 Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby poniedziałek, 29 czerwca 2009 13:37 O krecią robotę oskarża pan też speców od marketingu. - Firmy PR-owe przeznaczają gigantyczne pieniądze na promowanie wyników badań zleconych przez koncern, któremu świadczą usługi. PR-owcy są tak skuteczni, że zwykli naukowcy, za którymi nie stoi jakaś wielka firma, nie mają żadnych szans przebić się ze swoimi badaniami. Problem w tym, że nieuczciwi marketingowcy często ustalają końcowy wynik badań, jeszcze zanim się one rozpoczną! Wszystko po to, by był sensacyjny i żeby dziennikarze widzieli w nim szansę na dobry tytuł. Kilka dni temu wszystkie gazety na Wyspach napisały o badaniach, z których wynikało, że ludzie w różnych rejonach kraju lubią inne smaki. Wszyscy natomiast, bez względu na miejsce zamieszkania, uwielbiają kawę. Kto zamówił i sponsorował te badania? Oczywiście producent kawy. Pewnie narobił pan sobie sporo wrogów, głosząc publicznie takie poglądy. - Sam się dziwię, ale nie! Spodziewałem się pozwu od producenta leku na nieśmiałość, ale nie dostałem go. Być może producent rozumował następująco: jeśli pójdziemy do sądu, będzie o tym bez przerwy pisać prasa, a to narobi nam kłopotów. Więc lepiej niech on sobie pisze, jutro wszyscy i tak o tym zapomną. Jak groźna jest hipochondria? - W małych ilościach nie szkodzi. Weźmy chociażby świńską grypę: jeśli po kolejnych niepokojących doniesieniach o światowej pandemii tej nowej choroby zaczynamy pamiętać, by zawsze po powrocie do domu umyć ręce, to dobrze. Gorzej, gdy zaczynamy panikować. W tej chwili szpitale w Wielkiej Brytanii muszą otwierać nowe oddziały dla ludzi, którzy nie mieli żadnych objawów, ale żądali, by ich przebadać i wykryć straszliwego wirusa. Ale może jednak mają rację, dmuchając na zimne? - Otóż nie, bo zjawiając się w szpitalu pełnym chorych ludzi, jedynie zwiększają swoje szanse, by się zarazić. 6/7 Rodzina katolicka - Jak wymyślamy sobie choroby poniedziałek, 29 czerwca 2009 13:37 Więc hipochondrycy raczej nie pożyją długo. - Niekoniecznie. Tacy sławni hipochondrycy, jak Florence Nightingale czy Karol Darwin, żyli przecież całkiem długo. Być może byli tak zajęci swoim zdrowiem, że nie mieli czasu myśleć o śmierci. John Naish jest angielskim dziennikarzem, specjalizuje się w tematyce naukowej. Pracuje dla dziennika "The Times". Jego "Podrecznik hipochondryka" opublikowało wydawnictwo Znak. Źródło: Dziennik.pl 7/7