Rozlane mleko Sienkiewicz w trójkącie
Transkrypt
Rozlane mleko Sienkiewicz w trójkącie
NR 8 / MAJ 2015 NAKŁAD 40 SZTUK CENA 2 PLN NAGŁOWEK STR. 4 Sienkiewicz w trójkącie Kolejna teoria spiskowa STR. 9 Wybory są częścią naszego życia Rozlane mleko STR. 5 „Niewiele wyborów w dzieciństwie podejmowałem samodzielnie” Wywiad z Krzysztofem Fusem -1- P „NA SIENNEJ” Nr 8 / Maj 2015 Redaktor naczelna: Kamila Szwejk Z-ca redaktora: Konrad Mrozik Grafika: Natalia Łabuzek, Oliwia Ochman, Michał Erbel Opiekunowie: Urszula Kamińska & Michał Kadej Felietoniści: Konrad Mrozik, Kamila Szwejk, Krzysztof Fus Senior, Krzysztof Fus Junior, Weronika Pławińska, Karolina Nierojewska, Dominika Kobus, Weronika Detka, Dominik Owczarek, Agnieszka Grzybowska, Wacław Dzięcioł ożegnaliśmy sporą część u c z n i ó w ponieważ grono pedagogiczne jednak dopuściło ich do matury, jakimś cudem. Oczywiście cieszymy się, że dostali szansę na dalszą edukację, ale jakoś tak pusto bez nich w tej szkole. (Aż dziwne, bo niby pusto a korki na schodach wcale się nie zmniejszyły.) Przyzwyczailiśmy się do nich i teraz nagle tak głupio. Oczywiście mimo pewnego żalu, wszyscy mocno trzymamy kciuki i wierzymy w jak najlepsze wyniki ich egzaminów maturalnych. Po trzech latach morderczej pracy w Sienku należy im się dużo punktów i dużo wolnego! Skoro już przy naszych maturzystach jesteśmy, to w imieniu młodszych kolegów z redakcji „Na Siennej” chciałabym gorąco podziękować i posłać ukłon za naprawdę ogromny wkład i zaangażowanie naszych redaktorów z klas trzecich w ten projekt. Współpraca z wami była czystą przyjemnością a nasze spotkania w sali numer 10 były zawsze przez nas niecierpliwie wyczekiwane. Jeszcze raz bardzo dziękujemy! Teraz przed nami ciężki okres. Skoro maturzystów już nie ma całe zło (czyli wymagania nauczycieli) skupi się właśnie na nas. To ostatnie dwa miesiące na poprawy, zaliczenia i wszystko byle zdać z w miarę satysfakcjonującym wynikiem. Ale kto da radę jak nie Sienek? :) A tymczasem jako formę wytchnienia i oderwania się od szkolnej rzeczywistości, zapraszam Was do lektury naszej ciężkiej pracy, kłótni, sprzeczek, jęków, siedzenia po nocy, niedotrzymywania terminów, droczenia się, przekrzykiwania etc. Mam nadzieję, że było warto się tak namęczyć by sprawić wam chociaż trochę literackiej radości. Karolina Nierojewska (Cap. Floki), Redakcja „Na Siennej” -2- SPIS TREŚCI 4 5 TEMAT NUMERU 10 11 12 Sienkiewicz w trójkącie WYWIAD Tym razem porozmawiamy z Krzysztofem Fusem 14 8 AKTUALNOŚCI 8 Ostatni już skrót wydarzeń z Siennej napisany przez Dominikę Kobus. 9 Wybory, które budzą kontrowersje Skok… na dach Czyli słów kilka o parkourze I tak powstała armia Spod pióra licealisty Drugi trzeci odcinek opowiadania publikowanego w naszej gazetce Pogańska Wielkanoc - niechrześcijańskie korzenie chrześcijańskiego święta ROZRYWKA KULTURA TEMAT TABU: Rozlane mleko Wybory są częścią naszego życia -3- 15 Zły psychiatra 16 17 Pomnik Kazimierza Komiks Sienkiewicz w Trójkącie Wszyscy kochamy teorie spiskowe. Jak tylko nadarzy się jakaś okazja: polityk powie o jedno słowo za dużo, dziwne dane wyciekną do Internetu lub ktoś zorganizuje tajemniczy zamach na życie pięciuset ludzi – od razu masa społeczności wymyśla i znajduje „niezbite” dowody na poparcie swoich tez i teorii. Dlatego nagle się dowiadujemy, że Hitler żyje i mieszka sobie spokojnie na wyspie na Pacyfiku z Elvisem Presleyem i Michaelem Jacksonem, albo, że za wszystkim stoi Rosja, w której Bavarskich Iluminatów, która poprzez nietytułowany Car planuje podbój świata. No właśnie, mówiąc o podbojach świata nie można nie wspomnieć o znanym polskim nobliście – Henryku Sienkiewiczu oraz mitycznej grupie zwanej Illuminati. Ale co łączy te dwie sprawy? Zaraz Wam to wyjaśnię. organizacji czy przeróżnych teorii. Gdy tak przeglądałem kolejną kilkuset stronnicową księgę, nota bene o historii Polski, natrafiłem na starosłowiańskie słowo: Sinkiviech. Nie dało mi to spokoju, a wytłumaczenia tego słowa na próżno szukałem w bibliotekach. Dopiero kiedy przeglądałem stary spis szlachty polskiej z okresu Złotego Wieku ujrzałem ten sam napis. Było to „ Illuminati”- jest to nazwa grupy, historycznie powiązanej z grupą konspiracje i sekretne koneksje próbuje przejąć władzę nad światem. Mają ogrom agentów w rządach wielu państw światowych, a także wśród ludzi wpływowych, takich jak artystów czy celebrytów. Pragną przyprowadzić Nowy Porządek Świata, aby przynieść dobrobyt i pokój żyjącym ludziom. Ale dlaczego o tym wspominam? Od jakiegoś czasu zacząłem interesować się tą sprawą i dla tak zwanego „zabicia cza su ” szu k ał em w In tern ecie i bibliotekach informacji na temat tej -4- nazwisko rodowe, Litwińskie, które z biegiem lat spolszczyło się i pojawiło się w kronikach jako Sienkiewicz. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Po kilku dniach i nieprzespanych nocach spędzonych z nosem w książkach dowiedziałem się, że Henryk Sienkiewicz, jak i jego cały ród, zawarł układy z Illuminati. Mam na to niezbite dowody, a jestem tego tak samo pewien, jak tego, że na tegorocznej maturze będzie Lalka. Posłuchajcie. Henryk Sienkiewicz. Henryk Sienkiewicz był pisarzem. Kto jeszcze był pisarzem? Macie rację. Bolesław Prus. Bolesław Prus nie pochodził z Prus. Prusy kojarzą nam się z dawnym państwem krzyżackim. Krzyżacy budowali zamki z czerwonej cegły. Malbork był takim zamkiem. Każdy zamek ma wieże. Wieże są wysokie. Co jeszcze jest aż tak wysokie? Dokładnie. Sosny. Sosny rosną w lasach. Lasy wytwarzają dużo tlenu. Tlen jest niezbędny do życia. Ziemia jest jedyną planetą w Układzie Słonecznym, na której jest życie. W Układzie Słonecznym jest też Słońce. Słońce jest żółte. Żonkile też są żółte. Żonkile rymuje się z „są takie chwile”. „Kilka tych chwil, tych na które czekamy” – śpiewa Marek Grechuta. „Grechuta” ma osiem liter. „Sienkiewicz” ma jedenaście liter. Jedenaście minus osiem to trzy. Trzy boki ma trójkąt. Jedenaście plus osiem to dziewiętnaście. Dziewiętnaście jest liczbą o jeden mniejszą od dwudziestu. Kiedy Henryk Sienkiewicz miał dwadzieścia lat był rok 1866. Wtedy były silne sztormy w Zatoce Biskajskiej. „Zatoka” ma sześć liter. „Henryk” także ma sześć liter. Sześć plus jeden to siedem. Słowo „Okrzejka” ma siedem liter. Okrzejka jest rzeką. Okrzejka przepływa przez Wolę Okrzejską. Tam urodził się Henryk Sienkiewicz. Jego najsłynniejsza trylogia to Trylogia. W Trylogii są trzy dzieła. Trzy boki ma trójkąt. Trzy kąty ma trójkąt. Henryk Sienkiewicz był jeden. W trójkącie jest jedno oko. Illuminati potwierdzone. Jeżeli Was to nie przekonało, to nie wiem jak można jeszcze klarowniej przekazać coś tak oczywistego. Pozdrawiam, i miejcie się na baczności, Oni są wśród Nas. Harry Od redakcji: Tata kontra syn! Oto wywiad, jakiego udzielił Pan Krzysztof Fus Senior Krzysztofowi Fusowi Juniorowi synowi i zarazem naszemu szkolnemu koledze. To wyjątkowy wywiad z wyjątkowym człowiekiem i zarazem niebywały zaszczyt dla naszej gazetki! Krzysztof Fus – kaskader, trener judo, boksu, podnoszenia ciężarów, spadochroniarz, członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, fotografik, scenarzysta, reżyser , znawca ziół, polihistor. Miłośnik kobiet! czymś a czymś. Krzysztof Fuś Junior (J): Witam. Krzysztof Fus (F): Witam i przedstawiam się. To mój świadomy wybór, nawiązując do tematu przewodniego naszego wywiadu, że byłem: lwem, krokodylem, Zofią M er l e, M a gdą Z aw a dz ką , I gą Cembrzyńską, dwa razy łodzią podwodną, kilkaset razy nieboszczykiem, a na śniadanie zjadłem jako krokodyl Marcina Trońskiego . (Śmieje się). J: Jak wiesz, tematem przewodnim naszej rozmowy będą ,,wybory”. F: Hohohohoho i jeszcze raz hoho! Zagrałeś z grubej rury…(Zastanawia się). Temat stary jak istnieje ludzkość. bo chyba pierwotny człowiek już musiał dokonywać wyborów między Ale… nie ma czasu, aby iść przez historię dziejów. Natomiast chciałem Ci uświadomić, że to, iż jesteś na świecie i robisz ze mną ten wywiad, jest również kwestią wyboru wyboru twojej mamy i twojego ojca, bo gdyby ten wybór był negatywny, albo byłbyś tam gdzieś… powiedzmy pozbawiony życia, albo… Kwestia wyboru. Wybory towarzyszą nam przez całe nasze życie i uniknąć się ich nie da. Natomiast dziwi mnie to, że ludzie tak mało zastanawiają się nad tym, jaki jest to dla nich wielki problem. Wybór może zapadać błyskawicznie w ułamku sekundy, kiedy człowiek decyduje się, czy skoczyć, żeby ratować człowieka ginącego, iść z pomocą. Czy wybór toczy się przez lata, dziesiątki lat a ostatecznie może wybór występuje na łożu śmierci, przed ostatnim tchnieniem. Ja, widząc umierających wielu ludzi… (żyłem w czasach okropnych - sam byłem prowadzony na rozstrzelanie razem z rodzicami i rodziną całą, podczas okupacji, a później w czasach jeszcze lub co najmniej tak złych jak -5- okupacja, w której brałem aktywny udział, strzelając do …) Widziałem ludzi, którzy podejmowali decyzje w ostatniej chwili. Obowiązkiem, chyba, tych, którzy coś przeżyli, jest przekazać to tym, którzy te decyzje mają podejmować. Wam, ludziom młodym. Tylko i wyłącznie dlatego i, powtarzam, tylko i wyłącznie dlatego. Wybory. Gratuluję twojej nauczycielce języka polskiego wyboru takiego tematu… Mogła przecież w y b r a ć c o i n n e g o . I znowu wybór goni wybór. Wiele razy w okresie mojego dzieciństwa musiałem dokonywać wyborów w innych warunkach niż obecnie. Problem w tym, że w momencie, w którym podejmujecie decyzje, już powinno się myśleć o tym, jakie skutki będzie miał ten wybór. J: Czy wszyscy postępują? ludzie tak F: Niestety, wielu ludzi tego nie robi, a szczególnie ludzi młodych. Nie mam funkcji duchownego ani naprawiacza świata i nie chcę tego robić. Teraz pozwolę sobie zacytować fragment mojego wiersza, żeby powiedzieć, dlaczego uważam, że w ogóle mogę zabierać głos. Nigdy nie byłem święty i być nim nie zamierzam -wybór? Ale wara od mojej wiary, od mojego pacierza, Wybór? Od tego co jest dla mnie nie pojęte, Ale przez wieki wieków jest i będzie święte. Świadomy mój wybór opowiedzenia się po takiej stronie lub innej. Ilość decyzji, jakie w życiu musiałem podejmować, jest niewspółmiernie większa od człowieka, który ma kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Niestety, nie jesteśmy w schować się przed wyborem. stanie Wybory mogą być różne, prawda? Czy w szkole być przyjacielsko nastawionym do swoich kolegów, czy pomagać, czy ściągać? etc. Wyborów jest dużo, teraz stoi przed wami, nie najważniejszy, ale największy wybór - wybór zawodu. J: Dobrze… ale teraz przejdźmy do Twoich wyborów. Czy zawsze podejmowałeś decyzje sam? Czy pod czyimś wpływem/z czyjąś pomocą? F: Niewiele wyborów w dzieciństwie podejmowałem samodzielnie, do czego muszę się przyznać. Wszystkie najważniejsze podejmowałem pod naciskiem, namową, sugestią, również modlitwą - rodziców, przyjaciół, partyzantów, kapłanów. Mówiąc krótko, ułożyłbym to tak. Skala wartości: argumenty bliskich mi osób - argumenty własne - moja decyzja - mój wybór! Każdy powinien mieć w życiu swojego guru. Moim guru był jeden z prawdziwych cichociemnych, (nie skoczków spadochronowych, tylko komandosów), z 10 Inter Aliejt Commando (6 kompania to byli Polacy). Ten człowiek uczył mnie rzucania nożem, walki wręcz, itd. Itd. Itd. To był facet, który, powiem szczerze,… większym był dla mnie autorytetem niż mój ojciec, który był księgowym, był ekonomistą, wspaniałym człowiekiem, bardzo u c z c i w ym , al e… T en c z ł o w i ek zadecydował o większości moich wyborów. Tym człowiekiem był biskup Lorek, w dzieciństwie był Stanisław Szczepanowski - mój profesor, wielki cichociemny partyzant Zybura itd. Oni decydowali o moich wyborach - wybory były okrutne i o nich mówić nie chcę. No, w ogóle nieporównywalne do tego, co się dzieje w tej chwili. To jest walka naprawdę, a nie jak w filmie na niby. Ale o tym wszystkim dowiesz się po mojej śmierci. To wszystko jest zapisane, ale dowiesz się tego po mojej śmierci. W końcu doszedł wybór zawodu, trzeba było zastanowić się, czy nie odbije się to czkawką na moich najbliższych, czy nie zrobi im się krzywdy, nie przysporzy im cierpienia. Teraz z perspektywy 55 lat pracy w filmie stwierdzam, że wybór zawodu kaskadera nie był właściwy. J: Dlaczego? Przecież poznałeś wielu wielkich, ciekawych i sławnych ludzi, dobrze zarabiałeś, byłeś sławny, żyłeś na 100%, miałeś mnóstwo pięknych kobiet itd. Dlatego niezupełnie Cię rozumiem. F: Udzielę obrazowej odpowiedzi. Rok 1 9 68. R eal i z ac j a fi l mu , ,Z ni c z Olimpijski”. Skaczę z kolejki linowej z wysokości 40 metrów na świerk. Fus dubluje Strasburgera ,,Agent nr 1” reż. Zbigniew Kuźmiński -6- Podmuch wiatru uchyla mi kolejkę spod nóg. Śmierć kliniczna. Leżę w szpitalu w Zakopanem. W Sandomierzu moja matka i ojciec oglądają dziennik telewizyjny. Pada informacja , że zginąłem. Matka w stanie agonalnym ląduje w szpitalu. Pytanie: czy miałem prawo realizować swoje ambicje, filmową sławę króla polskich kaskaderów kosztem zdrowia mojej matki? Przykład następny. Film ,,Agent nr 1” - dubluję Strasburgera. Płonę. Napalm wylewa się z pojemników na zboczu. Finał: szpital, twarz zwęglona napalmem. Matka daje mi skórę spod lewej piersi. Jestem przystojny i piękny, żona odchodzi. Na stole zostawia skierowanie do psychiatry. I pytanie: albo ja albo film? Wtedy wybrałem film, teraz zrobiłbym inaczej. J: Co jest według Ciebie najważniejsze przy dokonywaniu wyboru? F: Czynników jest wiele. Według mnie dwa są najważniejsze. Skala wartości, bo według niej ja nie uznaję miernoty, a drugi to ambicja. Dziś rozumiem chęć bicia rekordów, bycia najlepszym, robienia czegoś, czego nikt inny nie zrobił, utwierdzania się w przekonaniu, że na mnie nie ma siły, że jestem niezniszczalny, że nic złego nie może mi się przytrafić. I tu wybór następny. Cienka jest linia między życiem a śmiercią w zawodzie kaskadera. Nieżyjący aktor, mój przyjaciel Zbigniew Cybulski powiedział mi: ,,Jak nie przystopujesz swoich ambicji, to bardzo szybko grabarz poklepie Cię po dupie łopatą!”. J: Jakoś nie poklepał, mimo że kilka razy było blisko (śmiech). Trzy razy byłeś tam na górze u ,,Szefa” i trzy razy odesłał Cię z powrotem. Jak przypuszczasz, dlaczego? F: Widocznie mnie nie chciał. A może Skok z kolejki linowej na Kasprowy Wierch - ,,Znicz olimpijski” reż. Lech Lorentowicz. mam z nim jakiś układ? J: Raczej to pierwsze. I wcale Mu się nie dziwię! Wymień jedną książkę, która ostatnio wywarła na Tobie wielkie wrażenie. F: Może nie jedną, ale dwie. Wróciłem do nich po latach, a czytałem z pasją i rozkoszą. Pierwsza to ,,Wybraniec” Tomasza Manna i ,,Karafka Lafontena” Melchiora Wańkowicza. Z Melchiorem łączyło mnie coś więcej niż zwykła z n a j o m o ść . T y l k o pr o s z ę b ez podtekstów! Kiedy po zakończeniu zdj ęć do filmu ,,W pu st yni i w puszczy” w reż. Ślesickiego przyszedłem na Studencką, usłyszałem pytanie: ,,Czy to pra wda, że ,,W pustyni i w puszczy” nie było lwa, a ty, biegając w skórze, ryczałeś niemiłosiernie? Musimy to opić! No! Poszliśmy ostro! J: Dublowałeś wielu aktorów , 69 z nich już nie żyje. Który według Ciebie był największy? F: Nie pytaj mnie, bo robisz z siebie dowcipnisia. Kiedy miałeś 9 lat, na 60-lecie jego działalności artystycznej napisałeś wiersz. Recytowałeś go z wielką tremą, a mistrz, płacząc, przytulił Cię. Wystarczy wyjść na podwórko, ale czytelnikowi należy wyjaśnić, o kogo chodzi i jednocześnie odpowiedzieć na pytanie, czy jestem szczęśliwy? Jestem szczęśliwym posiadaczem prywatnego pomnika Gustawa Holoubka dłuta profesora Adama Myjaka. J: Dziękuję za wywiad Mistrzu! Bywaj! F: I tak musimy kończyć, bo zaraz wychodzę do Teatru Wielkiego na koncert ,,Gustaw Holoubek In Memoriam”. J: Życzę miłego wieczoru! -7- Wybory, które budzą kontrowersje Kilka tygodni temu głównym tematem mediów był zabieg, któremu poddała się Angelina Jolie. Aktorka usunęła jajniki i jajowody. Jak sama mówi w wywiadzie udzielonym do amerykańskiego New York Timesa, decyzję tę podjęła w pełni świadomie, mimo że nie było jej łatwo. W ten sposób, jak twierdzi, chce chronić się przed nowotworem. Swoją decyzję tłumaczyła tym, że pragnie widzieć, jak dorastają jej dzieci. Ponadto chce zaoszczędzić im niepotrzebnych stresów, na które sama była narażona w dzieciństwie z powodu wykrytego nowotworu, najpierw u babci, mamy, a następnie cioci (siostry mamy). Przypomnijmy, że pół roku wcześniej Jolie poddała się innemu zabiegowi, polegającemu na usunięciu obydwu piersi. Opinie na temat podjętych przez nią decyzji są podzielone. Moim zdaniem Angelina jest wyjątkowo odważną kobietą, która nie bała się wziąć swojego zdrowia we własne ręce. Dodatkowo jej działania zachęciły kobiety do badań profilaktycznych, które, przeprowadzone wcześnie, zwiększają szansę na wygraną z rakiem, a także na leczenie mniej inwazyjnymi metodami. Bez wątpienia wybór ten nie należał do najłatwiejszych i wiązał się z ogromną odwagą aktorki. Weronika Pławińska Ostatni raz... W imieniu tegorocznych maturzystów chciałabym przeprosić klasy I i II za ograniczony kontakt z nauczycielami, którzy, przejęci naszymi sprawami i zakopani po uszy w naszych bonusach, nie mieli dla Was czasu. Zapewniam, że po majówce cała uwaga będzie skierowana w Waszą stronę. :) Dla Nas, trzecioklasistów, ostatni okres był bardzo trudny. Na początku chciałabym podziękować wszystkim nauczycielom za dawanie nam wielu, wielu szans, by na końcu udzielić (lub nie udzielić) votum zaufania. Mam nadzieję, że nie zawiedziemy Was. W końcu to nihil novi, że osoby, które kuleją w szkole najbardziej zaskakują końcowymi wynikami. Równocześnie chciałabym pogratulować wszystkim stypendystom i zdobywcom nagród za osiągnięcia w nauce, w pracy społecznej i w zmaganiach konkursowych. Trud, jaki włożyliście w ostatnim czasie, zaprocentuje (nie tylko w wynikach :)). Życzę wszystkim szczęścia w maju (sierpniu) i dalszym życiu! A teraz wreszcie upragnione aktualności! Już ostatni raz spod mojego pióra :( W dniu 29 marca wolontariusze uczestniczyli w akcji „Jajo” organizowanej przez Bank Żywności w kościele św. Alojzego na ul. Lindleya. Zebraliśmy rekordową liczbę jaj - 1056! Gratulacje! 30 marca 2015 roku, na pływalni „Delfin” w Warszawie, odbyły się Dzielnicowe Zawody Pływackie dla Uczniów i Nauczycieli Liceów Wolskich, które prowadziła (już) legenda naszej szkoły – Kacper Ponichtera. W rozgrywkach brało udział 9 szkół (102 uczestników). Organizatorami byli Nasza Szkoła oraz Ośrodek Sportu i R ek re acji m. st. W ar sz awy w D z i e ln ic y W ol a . Z aw o dn ic y rywalizowali w 9 konkurencjach i n dyw i du a ln yc h o r a z w bi e gu sztafetowym. Konkurencje, w których zwyciężyliśmy, to: 50 m stylem dowolnym dziewcząt (Aleksandra Kwiatkowska – 32,42s.),)50 m. stylem klasycznym -nauczyciele-kobiety (P. Olga Gaweł – 1,11,65s.), 50 m. stylem dowolnym - nauczyciele- mężczyźni (P. Piotr Rongies- 31,95s.), 50 m. stylem klasycznym (P. Wojciech Pietrzykowski 1,04,00s.). W klasyfikacji generalnej zawodów zwyciężyła reprezentacja XII LO. Brawo! 17 kwietnia o godz. 18 odbył się Dzień Otwarty Liceum dla Gimnazjalistów. Mamy nadzieję, że z a i n t e r e so w a l i śm y ciekawych gimnazjalistów na tyle, by we wrześniu ponownie odwiedzili mury naszej szkoły. :) Tym razem już jako uczniowie klas I. 19 kwietnia uczestniczyliśmy w Akcji Żonkile z Muzeum Historii Żydów Polskich. W tym dniu 40 wolontariuszy naszej szkoły upamiętniało 72 rocznicę wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim, rozdając ulotki i żonkile . 18 marca odbyły się Mistr zostw a S zkoły w Tenisie Stołowym. Nazwiska zwycięzców znajdziecie na stronie internetowej XII LO. Tam również niebawem informacja -8- o tym, że nasi uczniowie zwyciężyli w zmaganiach międzyszkolnych !!! Gratulujemy sukcesu!!! Za nami (10 kwietnia) uroczyste podsumowanie Projektu „Moja wizja kariery” organizowanego przez Zarząd Dzielnicy Wola, XII LO, Zespół Szkół nr 24 i CKU Nr 3. Wśród laureatów byli także uczniowie naszego liceum. B r a wo ! G al ę u świ et ni l i sw o j ą obecnością: Pani Grażyna Orzechowska-Mikulska Zastępca Burmistrza Dzielnicy Wola, Pan Piotr Grudziński Radny Dzielnicy Wola, Pani Joanna Posielska przedstawiciel Biura Edukacji Urzędu m.st. Warszawy, Pani Mariola Zielińska Naczelnik Wydziału Oświaty i Wychowania dla Dzielnicy Wola Dzielnicy Wola, Pani Dyrektor Elżbieta Wysmołek, a także inni dyrektorzy i nauczyciele szkól – organizatorów. W części artystycznej pięknie zaśpiewały nasze uczennice. Szczegóły, w tym galeria zdjęć z uroczystości na stronie Urzędu Dzielnicy Wola (17.04.2015). Nasza szkoła bierze udział w zbiórce książek „ZACZYTANI”( w dniach 4-31 maja 2015 ) w ramach ogólnopolskiej kampanii społecznej ZACZYTANI- ODDAJ KSIĄŻKĘ, STWÓRZ BIBLIOTEKĘ, ZAINSPIRUJ INNYCH. Zebrane książki zostaną przekazane do 30 warszawskich placówek (szpitali, hospicjów, domów dziecka) oraz powstaną biblioteczki Małego Pacjenta. Prosimy o zbieranie książek w klasach lub przynoszenie ich bezpośrednio do biblioteki szkolnej. 4 maja rozpoczynają się zmagania maturalne – trzymajcie za nas kciuki! My z kolei życzymy Wam w czasie majówki i pierwszych pisemnych egzaminów pożytecznego spożytkowania tego czasu oraz zresetowania organizmu, by od maja zbierać siły na poprawianie ocen :) Teraz już wyłącznie w swoim imieniu chciałabym podziękować pani Kamińskiej za korygowanie moich artykułów i poprawianie każdego mankamentu. Podziękowania też kieruję do wszystkich czytających gazetkę. Swoje „pióro” przekazuję nowemu redaktorowi. Kto się nim okaże, zobaczymy w następnym numerze! Tymczasem życzę wszystkim dalszych sukcesów, bo, odkąd piszę do naszej gazetki, cały czas opisuję wygrywane przez Was konkursy i przekazuję podziękowania, którym nie ma końca. Kochani Czytelnicy! Życzę Wam również, abyście nie musieli doświadczać takich stresów jak ja w ostatnich dniach. :). Uwierzcie, aby temu zapobiec, wystarczy systematyczna praca!!! Dominika Kobus Od redakcji: Dominiko! Serdecznie dziękujemy Ci za ciepłe słowa, jakie kierujesz do Nas i Naszych Czytelników! Życzymy Tobie, Wszystkim Maturzystom XII LO (nie tylko działającym w gazetce) powodzenia w maturalnych zmaganiach! Dziękujemy za końcową dobrą :) radę życiową. Niby każdy to wie, ale, jak przychodzi do wyborów, do decydowania o tym, co w życiu ważniejsze, różnie z tym bywa… W końcu tak trudno się zmobilizować, gdy wizja matury jest jeszcze odległa o rok, a potem przychodzi strach, że się nie zdąży i o nieszczęście (czytaj: nieróbstwo) nietrudno. Wtedy właśnie pojawia się stres, o którym piszesz! Oby w przyszłym roku dopadł on tylko nielicznych! Dominiko! Dziękujemy Ci za wytrwałe komentowanie wydarzeń i życzymy, aby w kolejnych gazetkach pojawiło się Twoje nazwisko jako tej, która osiągnęła wymarzony sukces! TEMAT TABU Rozlane mleko Wszelakie wybory są lwią częścią naszego życia. Dokonujemy ich w każdej dziedzinie. Począwszy od tego, co zjeść na śniadanie, przez wybór prezydenta, po partnera życiowego. W dzisiejszych czasach ludzie boją się podejmować decyzje. Dlaczego? Odpowiedzi może być wiele. Boimy się porażki, odrzucenia, wybrania gorszej opcji. Boimy się zawieść, przede wszystkim, siebie samych. Tylko w zasadzie... czy gorsze opcje istnieją? Każdy nasz wybór niesie ze sobą pewne konsekwencje. Warto jednak zastanowić się nad tym, czy tak naprawdę to nie my sami je kreujemy? Dalszy tok wydarzeń zwykle wiąże się z tym, co chcemy osiągnąć, a także z tym, co robimy, aby to zyskać. To, co wydarzy się po podjęciu decyzji, w większości przypadków zależy przede wszystkim od nas. Wytrwałe dążenie do postawionych sobie celów sprawia, że nie ma złych opcji. Cokolwiek wybierzemy, jeśli bardzo pragniemy do czegoś dotrzeć, osiągniemy. Mimo wszystko to my mamy ten decydujący głos, który wpływa na to, co będzie dalej. To, do jakiej szkoły pójdziesz, pewnie będzie oddziaływać na twoje życie, ale gdybyś wybrał którąś z pozostałych opcji, toczyłoby się ono dalej. Być może nawet tym samym biegiem, o ile tego właśnie byś pragnął. Często, zamiast załamywać ręce, warto wziąć się w garść i uwierzyć, że to właśnie w nas samych dr z e m i e m o ż l i w o ść t w o r z en i a . Tworzenia własnego życia. Możesz decydować o każdym swoim ruchu, zachowaniu. Strach przed porażką często paraliżuje, sprawia, że wiele tracimy. Sami odbieramy sobie przez niego możliwość szczęścia. Czy w takim razie nie ma złych wyborów? Patrząc z pozytywnego, a zara zem dość racjonalnego, punktu widzenia - nie. W końcu każda decyzja czegoś nas uczy. Nigdy nie jest tak, że pozostajemy z niczym. Sami przypinamy poszczególnym decyzjom miano „złych” i „dobrych”. Ale przecież nie warto zadręczać się tym, że „mogłeś wybrać -9- inaczej”, „być może ta druga opcja była korzystniejsza” i innymi tego typu deprymującymi, autodestrukcyjnymi myślami. Cokolwiek się wydarzy, warto mieć świadomość tego, że wciąż to do nas należy prawo zmiany i poprawy. Sami kreujemy nasz los. To właśnie na tym polega magia wyboru. Po co z o st a w i a ć w sz y st ko w r ęk a c h przeznaczenia, skoro tak naprawdę „władza tkwi się w nas”? Zacznijmy dokonywać wyborów, które nauczą nas kształtować wszystko, czego tylko zapragniemy. Nie żałuj, że wybrałaś na sobotni wieczór różową sukienkę, nie błękitną. Myśl o swoich walorach, które akurat ona uwidacznia. Odnajdowanie pozytywów w podjętych decyzjach, nawet tych najbardziej błahych, to już połowa sukcesu. Druga połowa to umiejętność podejmowania jakiejkolwiek decyzji. Ale co najważniejsze - nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Lepiej zastanowić się nad tym, co możemy zyskać przez dany wybór, niż ile na nim straciliśmy. Malwina Skok… na dach „Parkour to jest właśnie to, czego potrzebuje społeczeństwo. Nie ma miasta,w którym nie dałob y się uprawiać tej pięknej sztuki. Według mnie ludzie powinni się tym zająć. Gdybym ja nie trenował, to chyba bym ćpał. I tak powinni myśleć inni, pogrążeni w zgubnych nałogach ludzie.” ~ Internauta „Obsession 3” Nadeszły ciepłe dni, a wraz z nimi pytanie, które towarzyszy nam od zawsze. Jak dobrze wykorzystać ten piękny czas? Może znowu pójść ze znajomymi nad Wisłę? A może spróbować czegoś innego? W sobotnie popołudnia można wybrać się na trening Riders - Warsaw Outdoor Parkour Team. Jest to szkółka parkour. Starają się w niej przełamać dotychczasowe standardy takowch szkółek, a właściwie firm zajmujących się szkoleniem młodych ludzi. Zamiast ćwiczyć w zamkniętych salach obłożonych materacami, powracają do korzeni - na ulice, place i parki, a, co najważniejsze, nie liczą na finansowe zyski, treningi jak gdzie indziej – tu zajęcia są całkowicie bezpłatne. Nie są zarejestrowaną działalnością gospodarczą, bo to po prostu otwarta grupa znajomych, która robi to, co kocha. A czym właściwie jest ten sławny parkour? Według definicji to sztuka jak najszybszego pokonywania napotkanych na swojej drodze przeszkód, przy stosowaniu różnych trików. Osoba uprawiająca ten sport to traceur; określenie „parkourowiec” jest niepoprawne. Szkółka Riders materializuje powyższą definicję. Poza nauką podstawowych, a później coraz trudniejszych, sztuczek wykonywanych w biegu przez przeszkody ta niepozorna grupa znajomych traktuje się jak prawdziwa rodzina i to głównie odróżnia Riders od innych szkółek. Członkowie grupy spędzają ze sobą czas, dobrze się bawią, pomagają w trudnych chwilach. Każdy z was, jeśli tylko zechce, może stać się częścią tej rodziny. Jak do nich dołączyć? Wystarczy przyjść na trening, uprzednio odwiedzając fanpage na facebooku Riders - Warsaw Outdoor Parkour Team, dowiadując się, gdzie i o której należy się stawić. Trenerzy również są w wieku licealnym, stanowią część grupy znajomych. Nowych uczą od podstaw. Zaczyna się od najprostszych rzeczy, takich jak wspięcie się na metrowy murek czy utrzymanie chwilę nad ziemią. Na początku przykłada się dużą uwagę do zwiększenia siły mięśniowej i świadomości własnego ciała. „Mistrzowie” dostosowują odpowiedni poziom do umiejętności poszczególnych członków grupy. Bardziej zaawansowani mogą liczyć na pomoc i dobre rady w szlifowaniu już nabytych umiejętności i wykształcaniu coraz to nowych, trudniejszych i bardziej spektakularnych. Ponad rok temu dwójka młodych ludzi o pseudonimach Monkey i Mullok, których pasją jest parkour, za namową kilku innych osób postanowiła stworzyć możliwość poznania i doskonalenia się w tej sztuce. Tak powstali Riders. Utworzyli stronę na portalu społecznościowym, która jest aktywnie prowadzona przez adminkę Sayę; zadbali o reklamę treningów i odpowiednio się do nich przygotowali. Od kwietnia 2014 do chwili obecnej przez tę szkołę przewinęło się w przybliżeniu 50 przeróżnych ludzi, z czego część została na stałe. Obecnie grupa liczy około 20 aktywnie działających członków. W sobotnie popołudnia każdy traceur może się wybrać na wiele ciekawych obiektów, których nie będę zdradzać, jednak niewątpliwie można stwierdzić, iż widoki i umiejętności tam nabyte przewyższają najśmielsze oczekiwania. Miejsca te to często dachy budynków, podziemia miasta, wysokie mury, opuszczone budynki, zakątki, o których istnieniu duża część mieszkańców Warszawy nie ma pojęcia. Nie zawsze jednak miejsca, gdzie biegacze się wybierają, są ogólnodostępne. Jednak wchodząc tam, nie czynią tym nikomu k r z y w d y , a realizują przy tym swoją pasję i, moim zdaniem, jest to lepsze niż bezczynne siedzenie w domu przed komputerem. Niewątpliwie jest to sport tylko dla ludzi, którzy lubią adrenalinę i potrafią przezwyciężać swoje lęki, zważając na przeciwności napotykane na trasach, takie jak np. duże wysokości, trudne do przeskoczenia przeszkody. Zachęcam, zarówno wszystkich pasjonatów sztuki parkour, mających z tym do czynienia, jak i nowicjuszy oraz ludzi, którzy chcą obejrzeć ten spektakularny pokaz z bliska, na choć jeden z treningów Riders - Warsaw Outdoor Parkour Team. Uważam, że warto uczestniczyć, chociaż biernie w części czegoś tak wspaniałego. Kamila Szwejk Od redakcji: Jako opiekunowie gazetki mamy zastrzeżenia do części wypowiedzi dotyczącej dostępności miejsc uprawiania tej „dyscypliny”. Uważamy za niewłaściwe w artykule zachęcanie młodzieży do poruszania się po miejscach niedostępnych (zabronionych) w przestrzeni publicznej. Mimo takiej wątpliwości zdecydowaliśmy się jednak na umieszczenie tego artykułu w gazetce, bo wiemy, że parkour staje się coraz popularniejszy wśród młodzieży, że w przestrzeni wirtualnej wciąż toczy się dyskusja o tej formie spędzania czasu; bo nie chcemy ograniczać wolności słowa pani redaktor naczelnej; bo… to numer gazetki o prawie do wyboru (także tematów) i o konsekwencjach tych wyborów. Wśród nas rozgorzała też dyskusja, sprowokowana entuzjastyczną wymową artykułu, czy parkour jest niebezpieczną zabawą miejską (co potwierdzają także niektóre wypowiedzi internatów), czy może to już dyscyplina sportowa? Ponieważ w redakcji zdania są podzielone, czekamy na Wasze opinie. - 10 - I tak powstała Armia „Tak… nie będę ich nigdy słuchać!”. Tak sobie mówiłam przez długi czas, wzbraniając się przed tym zespołem rękami i nogami. I co?! I stało się. 25 marca 2015 roku przeszczęśliwa stałam pod warszawską Progresją Music Zone z biletem w ręku, by choćby zobaczyć ich na żywo. Mowa o amerykańskim zespole Black Veil Brides, który zawitał do Warszawy w ramach europejskiej trasy koncertowej „The Black Mass”, promującej ich niedawno wydany album (o bardzo kreatywnej nazwie! „Black Veil Brides 4”). Pod klubem przywitała mnie ogromna kolejka do wejścia. Specjalnie przyszłam wcześniej, by spokojnie wejść, a tymczasem ludzi było już tyle, że całkiem straciłam nadzieję na dobre miejsce w środku. Na moje szczęście, a na nieszczęście innych, prawie na samym początku kolejki stała moja znajoma, która wciągnęła mnie w swoją ekipę. Mimo tego, przyznaję, dość egoistycznego gestu nikt się do mnie nie odezwał z pretensjami, więc uznałam, że nie ma problemu. Po wejściu, jak na każdym koncercie, przeszukano nas, czy nie wnosimy niczego niebezpiecznego, sprawdzono nam bilety, a potem puszczono do szatni. Tutaj wszystko obyło się bez problemów. Spokojnie oddaliśmy kurtki i weszliśmy na salę. Prawie nikogo jeszcze nie było, więc udało się nam zająć miejsce blisko sceny. Tutaj spokojnie rozmawialiśmy, czekając, aż rozpocznie się występ jednego z dwóch supportujących zespołów, czyli Like a Storm. Muzycy z Like a Storm wyszli na scenę punktualnie o 19:45, tak jak było to w planie, i wywołali swoją obecnością falę okrzyków. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym zespole, więc byłam nieufnie nastawiona do ich występu. Pomimo początkowej niechęci dość szybko przekonałam się do ich muzyki, tak samo jak do wyglądu i stylu. Podobnie było z drugim supportem, zespołem Fearless Vampire Killers, którzy zdecydowanie kupił mnie wykonaniem piosenki Eltona Johna „I’m still standing”, utworu, który uwielbiam. O godzinie 21:30 zgasły wszystkie światła i rozpoczęło się intro, wywołując niemałe poruszenie wśród widowni. Już teraz miała wystąpić gwiazda wieczoru. Na specjalnie przygotowanych ekranach zaczęły wyświetlać się obrazy, między innymi, fragmenty teledysków, zdjęcia oraz grafiki zaprojektowane głównie przez w o k a l i st ę A n d y ’ ego B i er s a c k a . Panowała nieco teatralna atmosfera, co tylko potęgowało napięcie. Nagle reflektor oświetlił pokaźnych rozmiarów perkusję i pojawił się perkusista Christian Coma, nazywany przez wszystkich po prostu CC. Po chwili wyszli również inni członkowie zespołu: dwóch gitarzystów Jake Pitts i Jeremy Ferguson, który nazywany jest Jinxx, potem basista Ashley Purdy, a na samym końcu wokalista, który wzbudził największy entuzjazm. Panowie przez - 11 - ułamek sekundy stali w bezruchu, po czym rozpoczęło się show. Nie będę udawać, że dużo pamiętam, bo wszystko działo się bardzo szybko i wiele rzeczy zapewne mi umknęło. Poddałam się atmosferze, a że byłam naprawdę blisko sceny, do tego światła, zabawa obrazami i świetna muzyka… nie jestem teraz w stanie przypomnieć sobie nawet tego, od jakiego utworu koncert się zaczął… Pamiętam za to, że był naprawdę świetny! Cały zespół miał wspaniały kontakt z publiką. Basista, gdy gra, ma miły zwyczaj robienia „stopklatek”, co bardzo pomaga w pstrykaniu zdjęć. Jedyne, co szczególnie utkwiło mi w pamięci, to solówka perkusisty. Był sam na scenie, a wokół absolutna cisza… i zasłuchana publika… Niesamowite wrażenie! Cały koncert muzycy zakończyli ich najbardziej znanym utworem „In the End”, po czym zespół sypnął w stronę publiczności kostkami do gitary i pałeczkami perkusyjnymi. Andy, jeszcze w trakcie koncertu, rzucił w tłum swoje dwa ręczniki, z których jednym dostałam perfidnie w twarz! Dzięki stary :)! Udało mi się wyszarpnąć kawałek, który podzieliłam jeszcze na trzy: dla mnie i dla dwóch bliskich przyjaciółek. To trofeum będzie dla nas świetną pamiątką! Powrót do domu oznaczał kłopoty z komunikacją publiczną i w konsekwencji stratę 100 złotych na taksówkę, niestety. Ale było warto! Panowie dali wspaniały występ, a mi pozostały naprawdę świetne wspomnienia. Liczę, że jeszcze kiedyś wrócą do naszego kraju z równie dobrym, a może i nawet lepszym koncertem. Cap. Floki Spod pióra licealisty Weronika Detka ODCINEK 3 Zabijanie bez polowania nie jest już takie zabawne, pomyślał ocierając nóż z krwi. Ale już niedługo będzie miał okazję na największe polowanie w swoim życiu, a starannie dobrana zwierzyna zapewni mu nadzwyczajną rozrywkę. Z krzywym uśmiechem wbił ostrze w zdjęcie jednej z agentek NCIS… Prowadząc wypożyczony na lotnisku samochód, Quinn wypatrywała celu podróży. Była rozdrażniona, obolała i zdeterminowana, żeby znaleźć szaleńca, który dedykuje jej morderstwa. Kiedy zamajaczyła jej siedziba NCIS w stanie Oregon, odetchnęła z ulgą. Jest weekend, więc oprócz kapitana pewnie nikogo tu nie będzie. Tym lepiej - pomyślała Laurel, stukając paznokciami w kierownicę; im mniej osób będzie wiedziało, tym bezpieczniej. Spojrzała z ukosa na Shade’a, który z nogami wyciągniętymi na desce rozdzielczej i okularami przeciwsłonecznymi na nosie wpatrywał się prosto przed siebie. Prędzej odgryzie sobie język niż przyzna, ale czuła się pewniej, gdy był przy niej. Zahamowała ostro na podjeździe i wyskoczyła z samochodu, trzaskając mocno drzwiami. Szybkim, sprężystym krokiem pokonała odległość dzielącą ją od wejścia. Trochę za mocno wbiła palce w przycisk interkomu i wyrecytowała numery ich odznak. Drzwi otworzyły się z syknięciem, Laurel wpadła do środka niczym wystrzelona z procy. Warknęła gniewnie, gdy poczuła mocne szarpnięcie za ramię. Shade schował okulary i patrzył na nią ze zniecierpliwieniem. - Uspokój się Quinn! – odezwał się do niej ostro – Jak wpadniesz tam z mordem w oczach, to zamiast pomocy dostaniemy bilet do domu! – pouczył ją. Quinn prychnęła gniewnie. - Odczep się, Bates! – ostrzegła. Za nic w świecie nie miała zamiaru przyznawać mu racji, nawet, jeśli ją miał… - Przestań na mnie parskać! – żachnął się Shade, mrużąc gniewnie zielone oczy - Gdybym chciał, żeby coś na mnie prychało, kupiłbym sobie kota – dodał chłodno. - Gdybym chciała być musztrowana i pouczana, zamieszkałabym z matką – odgryzła się tym samym tonem Laurel i pchnęła lekko drzwi do biura kapitana. - Agentko Quinn! Agencie Bates! Miło was znowu widzieć – zwrócił się do nich siedzący za biurkiem starszy mężczyzna. - Niestety, okoliczności nie są zbyt przyjemne – zauważyła Laurel, siadając w jednym z starych, czarnych foteli – więc byłabym wdzięczna, gdybyśmy nie silili się na uprzejmości i przeszli do rzeczy. - Ok – kapitan skinął głową – Macie zgodę biura na działanie w stanie Oregon, a lokalna policja, ma z wami współpracować. - Świetnie! Zaczniemy od odwiedzenia rodziny ofiary, której sprawę tu rozwiązywaliśmy – oznajmił spokojnie Shade, opierając się o okno. - W porządku. Jak coś znajdziecie, meldujcie. Kiedy kapitan wrócił wzrokiem do papierów piętrzących się na jego biurku, Laurel wstała i, nakazując sobie opanowanie, wyszła z pomieszczenia. Stali już na parkingu, gdy jej komórka zaczęła dzwonić. Zesztywniała i z niepokojem spojrzała na wyświetlacz. Z uczuciem ulgi opadła na siedzenie pasażera. Wcisnęła „odbierz” i przełączyła na głośnik. - Słyszymy cię, Holt – odezwała się łagodnie Laurel i położyła telefon na desce rozdzielczej. - Mamy ciało, zaraz dostaniecie zdjęcia – głos Holta brzmiał nienaturalnie, wyczuwało się wręcz namacalne napięcie. - Mamy wystarczająco zajęć. Zajmijcie się tym sami – rzucił od niechcenia Shade. - To jedna z nas – tym razem usłyszeli głos Jacka i zesztywnieli oboje. Spojrzeli na wyświetlacz, na którym zaczęły po kolei pojawiać się zdjęcia z miejsca zbrodni. Na pierwszym zobaczyli młodą blondynkę przywiązaną do krzesła. Na jaj szyi widoczne było cięcie od ucha do ucha. Profesjonalne poderżnięcie gardła - oceniła w duchu Laurel, widać, że zabijał już wcześniej - pomyślała. Drugie zdjęcie zostało zrobione już po przeniesieniu ciała. Na przedramieniu ofiara miała wyryte trzy trójki. Laurel wstrzymała oddech, a krew odpłynęła jej z twarzy. -To agentka Deborah Craig – odezwał się znowu Holt – rok temu przeniosła się z Idaho do… - Pensylwanii – uzupełniła Laurel pozornie beznamiętnym głosem, ale serce łomotało jej w piersi. - Pracowałam z nią, zanim dostałam przeniesienie do NY – wyjaśniła i wychwyciła współczujące spojrzenie Shade’a – jej śmierć była wycelowana we mnie. - Przykro mi! – odparował Jack – Żyła, kiedy wycinał jej te cholerne cyfry… - Badajcie sprawę, jak każdą inną – wciął się Shade, trochę za ostro, ale błyskawicznie zreflektował się i dodał – Ma priorytet, bo zginęła agentka NCIS. Wszyscy mają szukać tego psychopaty – zakończył i rozłączył się. Laurel zamknęła oczy, starając się opanować. Doskonale pamiętała Deborah – radosną, entuzjastyczną blondynkę o dużych lazurowych oczach, świeżo upieczoną matkę i mężatkę. Zacisnęła dłonie w pięści. Zginęła, bo kiedyś ze mną pracowała - pomyślała z goryczą - zabił bliską mi osobę, teraz to jest sprawa osobista. - Dostanie za swoje, Quinn – upewnił ją Shade, widząc, jak ta walczy ze sobą o zachowanie kontroli. - Oczywiście, że tak – jej głos był nienaturalnie niski i miał groźny wydźwięk – Zostawmy tę rodzinę w spokoju, Bates. Nawet nie znali mojego nazwiska, a teraz jest już jasne, że chodzi o mnie. Sprawdźmy miejsce zbrodni, może coś przeoczyliśmy… - 12 - - To teren łowiecki. Wątpię, żebyśmy mogli tam coś znaleźć – odezwał się przezornie, ale skręcił w las. - Może warto byłoby przesłuchać leśniczego albo kogoś z rezerwatu? – puściła jego uwagę mimo uszu, starając się, chociaż na chwilę, nie być pesymistką. Wyglądała za szybę i starała się nie myśleć o kilkumiesięcznej dziewczynce, która właśnie straciła matkę. Zacisnęła palce tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Telefon znowu podskoczył w rytm wesołej melodyjki, a ona zamarła, patrząc na wyświetlacz. Shade zahamował ostro i włączył automatyczne namierzanie. Laurel drżącą dłonią odebrała połączenie od numeru 333. - Ty bezduszny gadzie… - warknęła, a Shade spojrzał na nią ostrzegawczo. - Chyba już wiesz, kto przez ciebie zginął… - głos zasyczał w słuchawce – Zawiodłem się. To było takie proste… - Ze mną tak łatwo ci nie pójdzie – ton Laurel brzmiał lodowato. - Na to liczę… - zacharczał znowu – Polowanie na ciebie będzie wyjątkowe agentko Quinn… Powinnaś zacząć bać się ciemności… - Zobaczymy, kto kogo upoluje, ty nieudolny psychopato! – warknęła Laurel i gdyby nie ostrzeżenie w oczach Shade’a, rozłączyłaby się – Skoro tak bardzo pragniesz konfrontacji, to powiedz, czego chcesz?! - Patrzeć, jak twoje wypatroszone ciało pożerają dzikie zwierzęta! – zaśmiał się paskudnie – Ale zanim do tego dojdzie, zginie jeszcze troje, a każde z twojej winy! – wrzasnął i rozłączył się. Shade wyrzucił z siebie paskudną wiązankę przekleństw. Zbyt skomplikowany algorytm – nie udało im się go namierzyć. Laurel roztrzęsiona oparła głowę na wezgłowiu i przymknęła oczy, przecierając twarz drżącymi dłońmi. Wzięła kilka głębokich oddechów i wybrała numer do biura NCIS w Nowym Jorku. Po kilku sygnałach ktoś wreszcie podniósł słuchawkę. - Mów Laurel. Jesteśmy tu wszyscy – odezwał się spokojnie kapitan. - Zadzwonił – warknął Shade, patrząc z niepokojem na nadal poruszoną Laurel. - Co mówił, do cholery!? – wyrwał się Jack – Namierzyliście skurczybyka?! - Nie udało nam się – odezwała się sucho Laurel – Groził mi i oświadczył, że przeze mnie zginą jeszcze trzy osoby – dodała dalej tym samym bezbarwnym głosem, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. - Próbuje cię wpędzić w poczucie winy. Nie daj się, skarbie – ze słuchawki popłynął łagodny głos doktor Amelii O’Hurley. - Nie mam zamiaru – odparowała natychmiast Laurel – Uważajcie na siebie, bo możecie stać się celem – ostrzegła ich i rozłączyła się. Otworzyła drzwi i wyciągnęła nogi na zewnątrz. Zaczęło się ściemniać, a powietrze zrobiło się chłodne. Oddychała głęboko, starając się wyciszyć. Zacisnęła dłonie, żeby opanować ich drżenie. Zaczęła pojawiać się mgła. - Wracaj do środka, Quinn – mruknął zniecierpliwiony Shade – wracamy do biura i rano zastanowimy się, co dalej. - Jak sobie chcesz, Bates – odburknęła, bo, siedząc do niego tyłem, nie mogła zobaczyć troski w jego spokojnych, zielonych oczach. Z oddali usłyszeli huk wystrzału. Kula prześlizgnęła się po jej łydce, rozdzierając materiał jeansów. Syknęła cicho. Błyskawicznie wciągnęła nogi do środka i odruchowo wyciągnęła broń z kabury. Zatrzasnęła drzwi, czekając na kolejne strzały, ale nic się nie stało. Przycisnęła palce do krwawiącej nogi, a Shade odjechał z piskiem opon, wracając do miasta. Zerknął na nią z niepokojem. - Oberwałaś? – zapytał spokojnie, ale był napięty jak struna. - To tylko draśnięcie – odparowała natychmiast – Jeżeli to on, to znacznie gorzej radzi sobie z bronią palną niż białą – skwitowała z przekąsem. - Chyba, że spudłował specjalnie – mruknął Shade i, biorąc ostry zakręt, wjechał na parking pod biurem NCIS. Spojrzała na niego nierozumiejąco, na co przewrócił oczami – Chce cię nastraszyć, tak? Może powinniśmy to potraktować jako strzał ostrzegawczy? Nie wziął pod uwagę, że obrywałaś znacznie gorzej. - W takim razie teraz mój ruch – warknęła, patrząc na lekko zakrwawioną dłoń. - Wkurzyłaś go. Popełnił błąd. – mówił spokojnie Shade, ale zaciskał mocno pięści – Dopadniemy go, zanim znowu zabije. - Chyba, że już to zrobił – wymamrotała z niezadowoleniem Laurel. Teraz nie było już odwrotu. Od tego zależało jej życie i życie każdego, kogo kiedykolwiek poznała. Nie odpuszczą, dopóki go nie złapią, ale jak dużą cenę przyjdzie im za to zapłacić? Tymczasem on z absolutnym spokojem ocierał palcami myśliwskie ostrze z krwi. Wiele ryzykuje, kursując pomiędzy Nowym Jorkiem, a miejscem ostatecznego polowania, ale czy właśnie nie na tym polega ekscytacja z polowania – na niebezpieczeństwie? Spojrzał na oko pływające w parafinie i pomyślał, że to trofeum jest marne w porównaniu z nagrodą, o którą toczy się jego gra… CDN. - 13 - Pogańska Wielkanoc - niechrześcijańskie korzenie chrześcijańskiego święta. Od redakcji: Nie tak dawno za oknem iskrzyły się choink i i wypatrywaliśmy brzuchatego i dobrotliwego jegomościa z worem prezentów, na które, rzecz jasna, każdy z nas zasłużył J, a tymczasem już przez chmury nieśmiało i coraz częściej przebija się słońce, by przypomnieć o zbliżającej się zdecydowanie cieplejszej porze. Dopiero co do koszyczków wielkanocnych wkładaliśmy bazie i bukszpan oraz inne symboliczne wiktuały. Ale i to już okazało się przeszłością… To przerażające, ale czas leci niemiłosiernie i trudno za nim nadążyć. Nim więc zaskoczą nas kolejne święta, a na drzewach zakwitną kasztany, by powitać tegorocznych maturzystów i przypomnieć im o zbliżających się ważnych, ale i trudnych życiowych wyborach, zatrzymajmy się na moment na chwilę powielkanocnych refleksji... Wiosna, ludu Sienkiewicza! A jak wiosna - to i Wielkanoc, najstarsze i, uwaga, najważniejsze święto chrześcijańskie upamiętniające zmartwychwstanie syna bożego, Jezusa Chrystusa. Święto to, radosne, kolorowe i przepełnione wiosenną świeżością, na dobre zakorzeniło się j u ż w po l s k i e j t r a dy c j i i w poniedziałkowy ranek do suto zastawionego stołu woła, zarówno ludzi mocnej wiary, jak i tych nie do końca zdeklarowanych, ale obchodzących je… bo tak, bo taka tradycja. Wszyscy wiedzą, kiedy zacząć przygotowania, jak święta obchodzić i w którym momencie wrócić do zupełnie nieświątecznej rutyny, ale czy ktoś zadał sobie pytanie, skąd to się wzięło Dlaczego upamiętniamy zmartwychwstanie Chrystusa właśnie tak, a nie inaczej? Kto wpadł na pomysł, by na Dyngusa oblewać się wodą, dawać księdzu jedzenie do poświęcenia, sklecać z kolorowych badyli palmy wielkanocne i po kiego w ogóle malować jajka, które i tak zaraz pójdą na talerze? Generalnie Wielkanoc obchodzimy nieprzerwanie od soboru nicejskiego w 325 roku, w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni Księżyca. Powinien być to czas przebudzania się przyrody po martwej, białej zimie. W praktyce różnie z tą pogodą wychodzi, ale nie w tym rzecz. Coroczne odradzanie się natury, pojawianie się pierwszych pąków i powrót śpiących do tej pory kamiennym, zimowym snem zwierząt – wszystko to oznaczało w czasach pogańskich nastanie czasu wielu świąt i rytuałów (żegnających śmierć i oddających cześć życiu); okresu, w który można było również pięknie wkomponować odrodzenie się Jezusa, gdy wybiła godzina chrystianizacji. Chrześcijańskie święta nie są niczym odkrywczym. W większości to uroczystości pogańskie, którym dawno, dawno temu pozmieniano symbolikę i sprawiono, że o ich pierwotnej postaci stopniowo zapominano, wprowadzając tym samym w pogański świat naszych przodków nowego boga, zazdrośnie wypierającego swoich dłuższych stażem poprzedników. Święto Jaryły, Jare Gody, Jare Święto… - przedchrześcijańska Wielkanoc ma wiele nazw i jest nierozerwalnie związana z Równonocą, kiedy to na dworze robi się coraz cieplej, a pozornie martwa przez zimę przyroda zieleni się n i e ś m i a ł o pierwszymi liśćmi za sprawą Matki Ziemi - Mokoszy. Znika śnieg, a Swarga, swarzyca, swastyka - wielokulturowy symbol solarny występujący na wszystkich pięciu kontynentach. Oznacza powodzenie, przychylność bogów, zwycięstwo w walce i urodzajne plony. W wielu kulturach funkcjonuje już od czasów starożytnych, a w XX wieku został "zapożyczony"na potrzeby oprawy graficznej ideologii nazistowskiej. Swarzyca powinna być kojarzona ze swoim pierwotnym znaczeniem. Umieszczenie jej w gazetce jest nawiązaniem do kultury słowiańskiej i nie ma na celu propagowania nazizmu. - 14 - zamiast gradobić ziemię znaczą krople deszczu rozsiewanego przez charakterystyczne, wiosenne burze, podczas których Perun, pan piorunów, posyła na cztery strony świata potężne gromy. Wszystko wraca do życia z nową energią, wypada zatem uczcić to jakoś, oddać cześć życiu i płodności oraz podziękować odpowiedzialnym za zesłanie magicznych sił witalnych bogom. W tym celu malowano pisanki, zdobiąc skorupki jajek mnogością fan ta z yjn ych sym bol i, główni e solarnych, jak np. swastyka. Wierzono, że starannie wykonana pisanka jest potężnym przedmiotem magicznym, z apew n i aj ąc ym do mow ni ko m i zwierzętom gospodarczym zdrowie i siłę. Mogła również uzdrawiać, jeśli potrzeć nią chore miejsce. Zwyczaj robienia pisanek popularny był już w sumeryjskiej Mezopotamii. Stamtąd pochodzą najstarsze znaleziska. Zwyczaj święcenie jedzenia, święconki, szczególnie popularny był na terenach wczesnośredniowiecznej Hiszpanii i Włoch, a do Polski przywędrował za sprawą kultury germańskiej i czeskiej. Zanosząc jedzenie do miejsca kultu i darując przodkom jako ofiarę, nadawano mu właściwości magiczne. Dodawało to ponoć temu, kto je spożył, sił życiowych, a chorych mogło uzdrawiać. Śmigus-Dyngus pierwotnie polegał na smaganiu się nawzajem rozkwitłymi witkami wierzbowymi (Śmigus), przez co biorący udział w zabawie młodzi mieli zapewnić sobie szczęście i pomyślność oraz na późniejszym oblewaniu przez kawalerów młodych panien wodą (Dyngus). Symbolizowało to oczyszczającą kąpiel i było świadectwem zainteresowania chłopaka daną dziewczyną. W niektórych regionach panny mogły się od chłostania i kąpieli wykupić, dając chłopcu pisankę bądź kawałek ciasta. Pochody, podczas których oddawano cześć życiu i odradzającej się Matce Ziemi, ewoluowały w zwyczaj święcenia palm. Te wzięły się od kolorowych, okazałych bukietów, jakie robiono i zabierano w pochód, by podkreślić ich rangę i uroczysty charakter. Obchodząc święto zwiastującego wiosnę boga płodności, Jaryły, żegnano śmierć i witano życie. Zapominano o smutku, zimowej nostalgii i cieszono się budzącą się do życia przyrodą. Kościół przez długi czas starał się owe pogańskie zwyczaje wyplenić, jednak u Słowian tradycje i wierzenia przechowywano przede wszystkim w rodzinie. Słowianie rodziną byli silni. Nie rezygnowali ze swoich tradycji, tylko z czasem zaczęli zapominać, co jest „ich”, a co przyszło wraz z nowym bogiem. Mimo iż Jare Gody okrzyknięto „godnymi potępienia” i wpajano, że obchodzą je tylko ludzie niedouczeni i zabobonni, zwyczaj przetrwał pod postacią Wielkanocy niemal niezmieniony od czasów pogańskich. I dobrze. I niech trwa dalej, będąc tak wiecznym, jak natura, której coroczne zmartwychwstawanie celebruje. Skadi Zły psychiatra Temat antypsychiatrii w Polsce znany jest słabo. Niedawno powstała strona na Facebooku „Narodowa Antypsychiatria”. Autor uważa szpitale psychiatryczne za ograniczające wolność, zacofane, za dzieło Hitlera i Stalina. W kontrze do tej strony pojawiła się inna: „Dr. psych. Stepan Bandera”. Doktor Bandera specjalizuje się w lobotomii. Ów trop skierował mnie ku książce, którą kiedyś przeczytałem. Do szpitala psychiatrycznego zostaje skierowany skazaniec Murphy. Nie chciał pracować na farmie penitencjarnej, więc udał obłąkanie. Jego wpływ na innych pacjentów wydaje się być pozytywny. Gra z nimi w karty, ogląda mecze, zabiera na wycieczki, robi imprezy. W ten sposób wyzwala w nich postawy buntu, poczucie swobody, niezależności. Antagonistką Murphy’ego jest stojąca na straży regulaminu siostra Ratched, Za pomocą ogłupiających terapii (lekami i elektrowstrząsami) stara się tłumić wszelkie objawy buntu. Ostatecznie w walce z przerażającą Ratched Murphy przegrywa. Po zorganizowanej zabawie zostaje poddany lobotomii, w wyniku której zamienia się w roślinę, staje się trwale upośledzony oraz traci swą osobowość. Autor chciał pokazać, iż „nowocześniejsze” metody leczenia, działają. „Wódz” Browden (udający szalonego podobnie jak Murphy) ucieka ze szpitala, choć wcześniej uważano go za głęboko upośledzonego. Nie bez powodu tak myślano - nigdy bowiem nie wypowiadał słowa, z wyjątkiem sekretnej rozmowy z awanturnikiem. Lobotomia to okrutny zabieg przecięcia połączeń nerwowych w mózgu. Stosowano ją na szeroką skalę w latach 40. i 50. i wówczas służyła za „lekarstwo” przeciwko niemal wszystkim zaburzeniom – od depresji po schizofrenię. W efekcie tego zabiegu duża liczba chorych traciła później ciągłość ego, a nieodwracalna operacja powodowała wiele skutków ubocznych. Dziś lobotomia (na szczęście!) zakazana jest w wielu krajach, w tym w Polsce. Zastąpiły ją środki psychotropowe, nieznane we wczesnym okresie - 15 - powojennym. Nie będę oceniał, czy McMurphy postępował słusznie i czy na ten okrutny zabieg zasłużył. Niewątpliwie bohater stanowi przykład „ do br ego pr z est ępc y”, w zo rc a osobowego znanego w literaturze. Taki bohater nie kryje swego zła, wręcz przeciwnie, eksponuje je. Tyle że w świecie totalitaryzmu, jaki symbolizuje w powieści szpital, d z i a ł a n i a b o h a t er a p r z y n o sz ą w efekcie pozytywne skutki. W świecie zła tylko zło jest w stanie uczynić coś pozytywnego, zdemaskować pozory normalności, skłonić do buntu… A co z lobotomią, której został poddany główny bohater? To przecież też zło, tyle że nie służy zdemaskowaniu zła, a wręcz przeciwnie. W rękach oprawcy uchodziła za skuteczny sposób na wyciszanie niewygodnych umysłów. Sposób jednak nie do zaakceptowania. Tylko czy aby wciąż w niektórych częściach świata nie jest on aktualny, choć nie przyjmuje on znanej medycznej formy? Wacław Dzięcioł Pomnik Kazimierza Nareszcie odsłonięto pomnik najwspanialszego w historii Polski trenera reprezentacji piłki nożnej! Tym człowiekiem był Kazimierz Górski, dzięki któremu nawet przeciętni piłkarze potrafili lać tuzów z Argentyny, Włoch, Brazylii. Robiąca wrażenie trzymetrowa statua stanęła przy Stadionie Narodowym od strony ronda Waszyngtona. W uroczystości wziął udział m.in. były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, który z futbolem także miał wiele wspólnego. O bankietach z byłą głową państwa mówił Janusz Wójcik (jego słowa powinno się jednak traktować c z a s a m i z „przymrużeniem oka”), mający okazję podczas jednego z wielu tego typu imprez pokopać piłkę, zarówno z K w a ś n i e w s k i m , j a k i z kilkoma politykami na salonach - nie boisku. Myślę, że większość z Was, czytelników, wie o pamiętnym brązowym medalu podczas mundialu w RFN, za to nie wszyscy muszą wiedzieć o złocie zdobytym na igrzyskach o l i m p i j s k i c h w M o n a c h i u m b ą d ź o srebrze cztery lata później w Montrealu. Jakież to było rozczarowanie! Któż by się wtedy spodziewał, że kibice reprezentacji będą podniecać się tym, że możemy przebrnąć eliminacje i zagrać na Euro 2016? Nie wspominając już o tym, że obecnie do turnieju finałowego wchodzi dwa razy więcej drużyn. Czasy Pana Kazimierza to było coś!! Dominik Owczarek Słynne cytaty Górskiego „Tak się gra, jak przeciwnik pozwala” „Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe” „Więcej wart jest trener, który ma szczęście, niż lepszy trener, który szczęścia nie ma” sport.wp.pl „Mi si wydaji, że wygra drużyna, która strzeli więcej bramek” „Piłka jest okrągła, a bramki są dwie” „Jak się szczęście zaczyna powtarzać, to już nie jest to „Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni” www.warszawa.sport.pl - 16 - Michał Erbel - 17 -