Poszukiwacze

Transkrypt

Poszukiwacze
Poszukiwacze
Poszukiwacz Szcz cia
Mors est quies viatoris - finis est omnis laboris
Prolog
Był spokojny letni dzie . Chłopi szykowali si do wyj cia w pole, w ko cu nadszedł
czas zbierania zbo a, jak to zawsze pod koniec sierpnia. W powietrzu wci unosiła si mgła
przesycona zapachem polnych kwiatów, do których pszczoły jeszcze nie wyleciały. Cichy
wietrzyk bezkarnie hulał po ł kach i lasach, poruszaj c gał ziami płacz cej wierzby,
znajduj cej si nieopodal mojego domu, nurzaj cej swe li cie w rozległym jeziorze, w którym
to zawsze łowili my ryby wraz z moim synem. W tafli tego jeziora odbijał si zarys mojej
sylwetki, kołysanej tym samym niesfornym wietrzykiem. Prowizoryczny powróz, który
miałem owini ty wokół szyi, wykonany z sznura od habitu (jedynej pami tce po czasie
sp dzonym w klasztorze, mo e raczej powinienem powiedzie , e było to do nieprzyjemne
wspomnienie...), wci trzymał si mocno. Moje ciało ju dawno zrobiło si zimne, a oczy
zatrzymały si w do ... niefrasobliwym, by nie powiedzie wprost zabawnym wytrzeszczu.
Cho zabawna jest raczej perspektywa, z której przyszło mi to wszystko ogl da . Czy
umarłem? Sam ju nie wiem... Z pewno ci nie jestem sob , to znaczy nie jestem w swoim
ciele... Gdybym był dobry moja dusza poszłaby do nieba, ale jestem samobójc , a wi c
jednym z najwi kszych grzeszników, którzy powinni by topieni w rozgrzanej smole, w
piekle, a tam si przecie nie znajduj ; wi c... co ja tutaj, na miło Bosk , robi ?!... Bł kam
si ju od paru godzin, bez celu, bez... ciała. Z takim dziwnym uczuciem lekko ci, a zarazem
jakby... jakbym był przygnieciony stert głazów, jakbym był obarczony win tysi ca
grzeszników.
Tak szczerze, to czym ja si stałem?
Wydaje mi si , e mam r ce, nogi, głow na karku i kark nale ny do tułowia, cho tak
nie jest; nie czuj bólu, ale tak ... pustk . Ale czym w ko cu musz by , tylko czym? Widz
wszystko dookoła mnie, z góry i z dołu, jakbym miał oczy na całej głowie (której zreszt nie
posiadam). Przez tych kilka godzin zd yłem sobie u wiadomi , e mam kształt kuli i
emanuj energi ( wiece znaczy si ), cho to mo e by tylko moje własne odczucie... Chyba
stałem si ognikiem, cho to niemo liwe, a mo e... Słyszałem niegdy o tych stworzeniach,
których to nikt nie widział, a jako zdołali je opisa , wtedy podchodziłem do tego
sceptycznie, wr cz wydawało mi si to nierealne, w ko cu jak mo na opisa co , czego nie
mo na dotkn , nie słycha , nie wida i nie czu ? Ale teraz... teraz to ju mam m tlik w
głowie. Mówi sam do siebie, a raczej do tego czego , czym si stałem, i szukam odpowiedzi
na pytania, które sam sobie zadałem. Jedno wiem na pewno: Bóg nie mógł mnie zostawi tak
po prostu, musiał da mi jak misj ! tylko jak ?...
Pare minut pó niej...
O! Idzie mój syn Felim. Co on robi? On p dzi do... do mojego ciała?... chwyta je za
nogi i wrzeszczy o pomoc, pomi dzy tymi nawoływaniami przewija si pro ba o nó , czy
miecz, co ostrego. Biegn parobkowie i moja ona i dzieci... jeden z parobków odcina
powróz, reszta łapie mnie (to znaczy moje ciało), sprawdzaj czy yj ... czego on si tak
strasznie wydziera? W ko cu ja yje, jestem, tylko, e kilka metrów dalej, wi c czemu?... oni
mnie nie widz .... ONI MNIE NIE WIDZ !!! I co teraz, co teraz?! Trzeba da im jaki znak
mojej obecno ci, musz tam i , frun , lecie ... Aaa niewa ne! Po prostu musz si do nich
dosta ... Czemu ja?... Dlaczego ja si nie poruszam? Nie mog si przesun !... Jestem
uwi ziony na otwartej przestrzeni! Bo e, jak to mo liwe?! Przecie powinienem... ale nie
mog ...wi c? KRZYCZE ! Tak! Musz krzycze ... ale tego... tego te nie mog ... wi c? Co
mi wi c pozostaje?!
Upłyn ło kolejnych kilka minut mojej bezsensownej koegzystencji...
Znowu idzie mój syn. Pewnie przyszedł pomy le pod star grusz . Moje ulubione
miejsce: ciche, spokojne, pełne podniosłego nastroju i... magiczne, wprost idealne do
kontemplacji. Od niedawna równie do przemy le na temat swego losu i spisywania swych
my li, bowiem od pewnego czasu siadałem w cieniu gał zi, i spisywałem mój pami tnik.
MÓJ PAMI TNIK! Na mier o nim zapomniałem! No mo e nie na mier ... ale nie wa ne;
zostawiłem go wła nie pod grusz ... chwila... Teraz znajduj si pod t grusz . Dokładnie
pode mn le y mój pami tnik... Jak mogłem go wcze niej nie zauwa y ?! Ale dlaczego
jestem wła nie tutaj? S dwa wyj cia: albo jestem zwi zany z grusz , albo jestem przypisany
pami tnikowi... no oczywi cie jest jeszcze jedno wyja nienie: tak po prostu jestem tutaj, bez
przyczyny, tylko dlaczego nie znajduj si na przykład tam gdzie by powinienem, czyli przy
moim ciele?...
Widz Teodora. Zapewne usłyszał o mojej mierci (no mo e nie do ko ca, w ko cu ja
jestem tylko e...w troch innej postaci). Stary dobry Teodor, na złamanie karku gnał tutaj by
tylko dowiedzie si czegokolwiek i wesprze moj rodzin . al mi tylko jego konia wygl da na wycie czonego... Widz , e spostrzegł Felima, udaje e go nie widzi czy mnie
si tylko tak zdaj ?... Nie, wydawało mi si , konia oddał parobkom, a sam idzie na spotkanie
z Felimem, tylko e tak jako niech tnie... Nie, na pewno znowu mi si co wydaje! Teraz
obaj zmierzaj ku starej gruszy, ciekawe, o czym rozmawiaj ? A o czym innym mieli by
gada ?! O mojej mierci gadaj !
-Tak mi przykro z powodu twojego ojca Felimie...
-Wiem wujku... nie mog tylko zrozumie , czemu on to zrobił?! Przecie ... niczego
mu nie brakowało, prawda?
-Nie mój drogi, Feliksowi niczego nie brakowało, wasza rodzina dawała mu wszystko,
czego potrzebował. Miał wasz miło i czół ciepło ogniska domowego, wi c nie mog
zrozumie , czemu tak wła nie post pił. By mo e...
-Nie! To niemo liwe! Mój ojciec był w pełni zdrów na umy l i...- w tym miejscu głos
mojemu synowi uwi zł w gardle. Wida , e z trudno ci tłumi w sobie wybuch płaczu –I nie
chc by kto w to w tpił...- dalsz cz
drogi do starego drzewa przebyli w milczeniu.
Kilka chwil pó niej...
Felim i Teodor w ko cu doszli do gruszy. Wymienili porozumiewawcze spojrzenie i
ka dy z nich skierował si w inn stron , zasiadaj c po przeciwnych stronach pnia. Gdy
Teodor obchodził drzewo Felim szedł prosto na mnie... chciałem krzycze , uciec, w ko cu
zawiadomi go, e si tutaj znajduj , lecz wszystko na marne. Patrzyłem jak parł prosto na
mnie i wtedy to si stało... Pierwszy raz ciepło ludzkiego ciała mnie poparzyło... nasze ciała
stały si jakby... jedno ci ?... a ja miałem nieprzyjemn okazj ogl dania ludzkiego ciała od
wewn trz...przez moment byłem w moim własnym synu...
Czułem jak krew mu pulsuje i przysi głbym, e prawie słyszałem jego my li...
Doprawdy szok, jakiego doznałem jest nieopisany... Felim widocznie te co poczuł, bo a si
obejrzał, ale nic nie zobaczył, wzruszył ramionami i usiadł na trawie. Gdy ja dochodziłem do
siebie, po tym strasznym prze yciu, on rozejrzał si po okolicy i spostrzegł mój pami tnik
le cy na k pce trawy. Wprawdzie miałem nadziej , e to on go wła nie znajdzie, gdy go
wczoraj tu zostawiałem, zaraz przed tym jak... Ale nie przypuszczałem, e b d mógł
towarzyszy mu przy tym jak b dzie odkrywał histori mojego ycia. Nigdy mu nie
opowiadałem o sobie, rozumieli my si bez tego. Z Felimem miałem najlepszy kontakt, z
moimi młodszymi „pociechami”: Eleonor i Alanem gorszy. One wdały si w matk , Felim
za jest moj wiern kopi .
Moje rozmy lania przerwał głos mojego syna:
-Tu co le y... To jest... To jest ksi ga?- Felim delikatnie rozwi zał rzemienie
trzymaj ce obie strony okładki zrobionej z cienkiej deski, najprawdopodobniej wykonanej z
orzecha laskowego, elegancko obitej skór ze strony zewn trznej z wypalonym napisem
„Ksi ga ycia”; w rodku skóra zakrywała jedynie brzegi deski, tworz c w rodku dziur
odsłaniaj c wyheblowane drewno. Po rodku widniał napis.
-Dla potomno ci...- przeczytał nie kryj c zdziwienia -Dla potomno ci?- spojrzał na
pierwsz kart , na której widniał napis: ”Słowo wprowadzaj ce”... Poni ej rozci gał si długi,
cho cz sto przerywany du ymi odst pami tekst. Felim przerzucał pierwsze strony niczym
nie zwi zane (dopiero pó niej kilka stron było zszytych, na ko cu pozostawiłem kilka kart
wolnych, w nadziei, e jeszcze kiedy je doko cz , lub kto inny je zapełni. Cało
przypominała bardziej teczk z powrzucanymi stronami...). Była to przeplatanka poezji i
prozy... W pewnym momencie co go tkn ło i wrócił na pocz tek, chc c zagł bi si w
lektur spisan moj r k .
Nim rozpocz ł czytanie, głos jak błyskawica przeszyło nawoływanie mojej onyAlicji. Felim obejrzał si w jej kierunku i spostrzegł Teodora, który zamarł w bezruchu.
Zapewne zaintrygowany dziwnym zachowaniem Felima, chciał sprawdzi , co ten robi.
Niestety (a mo e na szcz cie) nawoływanie zepsuło jego plan. Teodor spojrzał po raz ostatni
na Felima i dostrzegł mój pami tnik, i wtedy oczy mu zapłon ły ywym blaskiem. Przez
moment stał niezdecydowany, wahaj c si pomi dzy zostaniem a odej ciem, lecz kolejny
grom przeszył powietrze wyra nie wołaj c Teodora, nie daj c mu szans zadecydowania, który
wariant wybierze. Niech tnie odchodził spod gruszy, raz po raz rzucaj skrywane spojrzenia
w kierunku Felima. I wła nie wtedy zacz łem co podejrzewa , ale poniewa Felim rozpocz ł
czytanie, moje my li poszły w innym kierunku.
Słowo Wprowadzaj ce...
Dziwne były koleje mojego ycia... I takimi pozostały nadal, za ten pami tnik jest
po to by... By przyszłe pokolenia znały histori swej rodziny. By dowiedziały si o niej
wszystkiego, czego nie wiedz , a pragn wiedzie ...
(tu fragment si urywa, wida , e miałem dopisa co jeszcze, miałem... Felim
powiódł palcem nieco ni ej i zatrzymał si w połowie strony gdzie znów zaczynał si tekst)
Pisz ten pami tnik nie zatajaj c ani jednego szczegółu z mojej w drówki po
wiecie. Mam nadziej , e rzuci on, cho troch wiatła na ycie waszego przodka, czyli
mnie: Feliksa, moi drodzy potomni. Mam równie nadziej , wr cz pro b : aby ka de z was,
z moich przyszłych pokole zechciało, tak jak ja, dopisa swoj histori , by ta ksi ga stała
si rodzinn pami tk , „Ksi g ycia”.
Oto jest moja ostatnia wola, i nalegam, aby została uszanowana.
(tekst znów si urywa. Wida , e nie grzesz szczodro ci w wypowiadaniu swych
my li. Felim chciał ju przerzuci kart , gdy spostrzegł, e na dol widniej jeszcze jedno
krótkie zdanie wraz z podpisem)
Ku przestrodze potomnym i... dla potomnych, by oni równie mieli swój wkład w
histori ...
Feliks
Felim w ko cu przerzucił pierwsz stron . Pod ni znajdował si mój pierwszy
spisany wiersz. Te marne wypociny nawet na miano wiersza nie zasługiwały, gdy poeta ze
mnie aden. Jak mawiał Horacy:
1
„Pytasz o zdanie moje, krótko odpowiadam:
ja nie jestem z tych, których poetami mieni ,
mimo e wiersze pisz . Nie na tym polega
kunszt i sztuka, poet nie ten, kto pisz
niemal proz z potocznej mowy wydobyt .
Talent w blasku boskiego natchnienia dopiero
grzmi cy jak piorun godny jest poety miana.”...
Ale o tych słowach wielkiego m drca antycznego Rzymu mój syn wiedzie nie mógł,
bo i sk d? Stwierdził z niedowierzaniem, e jego staruszek miał ambicje na poet , i zapewne
chc c sprawi mi rado po mojej mierci postanowił odczyta ten e wiersz na głos:
„Bł dz w mroku
Nie dostrzegawszy niczyjego wzroku
Pozostaj c w odosobnieniu
By mo e w duchowym zbł dzeniu
( yj w tej otchłani...)”
I wtedy zacz ły dzia si rzeczy dziwne: dookoła wezbrał wiatr, niebo pociemniało od
chmur, ziemie (zupełnie jak w moim wierszu) spowiła ciemno , zwierz ta zacz ły by
niespokojne: psy ujadały, konie wyrywały si z r k parobków, a te, które były na pastwisku
kłusowały wokół ogrodzenia. Pozostałe zwierz ta równie zachowywały si w sposób
wyj tkowy, ka de na swój sposób. Nawet ludziom udzielił si ten niepokój, wszyscy biegali,
krzyczeli, j czeli, błagali by to nie był koniec wiata, rzucali si na ziemi , obsypywali głowy
popiołem i czynili inne tego typu rzeczy.
Jedynie Felim stał jak skamieniały. Patrzył na to wszystko z przera eniem. W pewnym
momencie przez chmury przebiło si wiatło, ale nie było to wiatło słoneczne, o nie. Było o
wiele czystsze, bielsze, ja niejsze, bardziej... Boskie.
I wtedy wszystko zamarło. Konie przestały biega , psy ujada , a ludzie tarza si po
ziemi. Jednak e, oni nie zamilkli, to znaczy i owszem zamilkli, ale i skamienieli w bezruchu,
ale nie tak jak Felim, tylko tak jakby... czas si zatrzymał?...
Patrzyłem na to wszystko, a mój wzrok obejmował wszelakie rzeczy dziej ce si
dookoła mnie, tak e nade mn sk d bił ten blask.
A gdy tak stałem, nie wiedz c, co si dzieje, usłyszałem pie : najczystsz ,
najdelikatniejsz , najbardziej powabn , najpi kniejsz , zagrzewaj c do działania... Jej
przymiotom nie było ko ca. Była... doskonała. Była to pie Walkirii, pie wszystkich
dziewi ciu muz Apolla, pie Anioła, który si objawił... Delikatnie poruszał swymi
wietlistymi skrzydłami, coraz to bardziej zbli aj c si do ziemi, zbli aj c si do mnie...
I wtedy spostrzegłem, i to nie był on, lecz ONA!...
Istota doskonała... Pani Wszystkiego.
Gdy w ge cie pełnym gracji zbli yła si do mnie nie wiedziałem, co mam zrobi .
Chciałem pa na kolana, jednak nie mogłem, gdy ich nie posiadałem...
Ona chyba odgadła jednak moje intencje, jakby czytała w moich my lach i
u miechn ła si ... Ach jaki był to u miech, a jaka niewiasta. Jedyne słowa, jakie zdołaj
trafnie opisa t posta to:
„Włosy twe s jak stado kóz, które zeskoczyły z Gileadu. Z by twe s jak stado
ostrzy onych owiec, które wyszły z k pieli. Ka da z nich rodzi bli ni ta.”
Niepewnie zapytałem:
-Czy ty jest... czy ty jest Maryja, Matka Bo a?
-Matka bo a? Maryja? Kim e ona?- zapytała niepewnie owa istota doskonała.
-Kim e Matka Boga? Matka Jezusa?- niedowierzałem temu, co słysz ! Jak istota
doskonała, przybyła z niebios, mogła nie zna najwy szego?! Przecie to było...
NIEREALNE!
-No to boga, czy Jezusa?- zapytała z rozbawieniem jakby chodziło o jak płotk , a
nie Trójc wi t ! Postanowiłem przerwa t .... dziwn i przyznam szczerze do
niepokoj c rozmow :
-Powiedz mi o Istoto Doskonała...
-Ja? Istot doskonała? Mój pan nigdy tak do mnie nie mówił...- przyznała z alem, a ja
miałem nareszcie punkt zaczepienia, w ko cu przyznała, e ma swego Pana! Z cał
pewno ci chodzi o Pana Boga! Czułem, e ju wszystko b dzie dobrze, bardzo dobrze, valde
bona*!...
Czekałem tak na rozwój wydarze nie mi c si odezwa .
Istota Doskonała rozejrzała si po moich wło ciach (to znaczy mo e ju powinienem
mówi byłych), a mnie ol niło! Ona zabierze mnie do raju! TRAFI DO NIEBA!!! Do
miejsca wiecznej rado ci i szcz liwo ci! Gdzie nikt nie cierpi, wszyscy s dobrzy.
Czekałem podniecony na słowa: Chod zabior ci tam, do nieba.
Kiedy Anielica rozwarła swe pi kne usta, my lałem ze serce mi p knie z rado ci i
szcz cia!
-Chod mój Pan ci oczekuje...
- e co?!- „ e co?!” powtórzyłem sam do siebie. Nie mogłem w to uwierzy ! B d
miał spotkanie z SAMYM BOGIEM! Chciałem si jeszcze upewni , wi c zapytałem -To
znaczy... e... zabierzesz mnie tam... Na gór ?!
-Tak...- odpowiedziała, wyra nie rozbawiona moim zachowaniem. Zapewne jestem
pierwszym miertelnikiem, który reaguje w ten sposób, ale... nie mogłem si powstrzyma od
zadania kolejnego (jak e zb dnego) pytania:
-I b d miał spotkanie z twym Panem?!
-Tak, głuptasie... co w tym dziwnego?
-Nie, ale sk d, przecie ka dy odbywa tak rozmow , co najmniej par razy w yciu!
Ha, zapewne niektórzy to maj stałe terminy, a by mo e i s tam codziennie... ale mnie si to
jako tak zdarza po raz pierwszy...
-Boisz si ?...- zapytała, wci
miej c si z mojego zachowania.
-Ale sk d- odparłem przewrotnie, cho Ona, tak jak i ja dobrze wiedziała, e gdybym
miał ciało to ju dawno padłbym trupem z przej cia (po raz drugi!).
-Nie ma si czego ba ... On nie gryzie... przewa nie...- nie wiem dlaczego, ale
zacz łem czu sympati do tej istoty. Co nas ł czyło... tego jeszcze brakowało abym
zakochał si w Nie miertelnej! Ups, zapomniałem, e ona czyta w moich my lach (tak mi si
przynajmniej zdawało), có ja teraz poczn ! O ja biedny, o ja nieszcz sny. O mieszyłem si
przed Istot Wy sz , cho przy Niej jestem jedynie robakiem korz cym si po prochu,
niegodnym nawet miertelnego u cisku jej stopy.
-Spokojnie! Nikomu nie powiem...- Istota Wy sza mrugn ła do mnie zalotnie –I
prosz , przesta nazywa mnie istot wy sz ...
-Naturalnie...- odpowiedziałem niepewnie. Teraz miałem pewno , e czyta w moich
my lach.
-Chod , bo w ko cu mój Pan si rozgniewa...
Poczułem nagły p d powietrza i wszystko zacz ło si obni a , oddala , male ; potem
dopiero zrozumiałem, e to nie ziemia si oddala, ale ja lec ... lec jako ten młody ptak...
mój dziewiczy lot... ach jak cudownie jest tak szybowa ...
Nieuchronnie zbli ałem si do wyrwy w niebie... przyznam, e nieco si denerwuje
(no dobra, przyznam, e z pewno ci mój p cherz by tego nadmiaru wra e nie przetrzymał,
gdybym go miał...).
Przenikn li my przez mi kki puch chmur i... nastała zupełna ciemno !...
My lałem, e w Niebie b dzie jako tak... ja niej?...
Moja kompanka mocniej cisn ła moj dło by doda mi otuchy... E CO?! Jak
DŁO ! Ja... mam r ce! MAM R CE! Do czorta! Mam r ce, nogi, głow , tułów i... no to te
mam. Ale jakim cudem?!
-Za chwil si przekonasz, do czego ci ciało- to brzmiało prawie jak gro ba. Zl kłem
si .
Dotarli my do wielkiej sali. Mój wzrok nie mógł obj ani jej pocz tków, ani ko ca.
Ani sufitu, ani podłogi. Wsz dzie stały postumenty (stały to mo e złe okre lenie, one
WISIAŁY w powietrzu, jednak tak jakby... w szeregach, rz dach i poziomach), na nich le ały
zwoje, ksi gi, karty pergaminy, długie rulony, dziwne białe karty, skóry, deski... Jednym
słowem wszystko, na czym mo na było zapisa , cho par słów.
Przede mn mign ła jedna z takich desek. Nie wiem jak, ale zdołałem przeczyta
napis:
„Historia mojego ycia?... Urodziłem si , yje i umr ...”
Tabliczka pofrun ła wysoko i straciłem j z oczu. Ale słowa te wydały mi si dziwnie
znajome... Bardzo znajome.
Mijałem kolejne postumenty i zauwa yłem jedn nieprawidłowo , a raczej
ciekawostk : wsz dzie słowa pojawiały si od tak! Nie pisane niczyj r k , nieistniej cym
piórem? Maczanym w nieistniej cy kałamarzu?!
Wszystkie te rzeczy były dziwne, niezwykle dziwne, i zastanawiam si jak mój umysł
zdołał to wszystko obj ... Ale mniejsza oto!
Dookoła wszystko kryło si w mroku, dostrzegałem kilka postumentów na prawo ode
mnie, na lewo, w górze i w dole i to wszystko. No i oczywi cie raz po raz co wistało mi nad
głow , jaka ksi ga zamykała si z trzaskiem, jaki zwój rozwierał si by napełni si
(zapewne) licznymi m dro ciami...
Wszystko to było jak... ze snu, ale na jawie!
Byłem przera ony!...
Po rodku tego... gmachu znajdowała si le anka, na niej le ał pewien m czyzna. Nie
potrafi go dokładnie opisa . Miał twarz tak , któr zaraz po straceniu z oczu si zapomina.
Jedynie siwy włos mo na zapami ta , i łyse pole na samym rodku głowy ci gn ce si od
czoła, a po czubek głowy. Ani jednego włoska na nim nie było. Za to miał bujny, kr cony
zarost, równie siwy jak te resztki, które pozostały mu na głowie (cho mo e powinienem
powiedzie , i były one białe jak mleko? Tak, to okre lenie lepiej opisywało t ... szczecin ).
Tak wi c, le ał sobie na tej le ance, ubrany był w biał tog ... dziwne, ale do
przewidzenia; praw r k bardzo intensywnie gestykulował, zataczaj c koła cał dłoni i
wywijaj c wszystkimi palcami, lub poruszał tylko palcami, ale w sposób bardziej...
zrównowa ony, prostszy do przewidzenia.
Temu gestykulowaniu towarzyszyła rytmiczna, nieustaj ca praca warg, z których
jednak nie wydobywał si aden d wi k. Kolejne dziwne zjawisko...
Koło niego unosiła si ksi ga, na której zapewne, jak na pozostałych, wyrastały słowa,
naturalnie znik d...
Człowiek ten, powinienem go raczej nazywa Bogiem... A wi c Bóg... Nie, tak te
le... A wi c Pan Bóg (no mo e ewentualnie by ...), le ał tak, zaabsorbowany do tego stopnia
dyktowaniem (kolejne moje przypuszczenie) pewnego tekstu, i nawet nie zauwa ył naszego
przybycia....
Zbli ali my si tak do niego, pchani niewidzialn sił (to znaczy ja byłem pchany
niewidzialn sił , moja towarzyszka poruszała si o własnych siłach), oczekuj c tego, co
wła nie miało nast pi ...
Byli my coraz bli ej, bli ej, znacznie za blisko, ju prawie wpakowałem si na t jego
le ank ... Chciałem go jako zawiadomi o naszej obecno ci, chrz kn czy co w tym stylu,
gdy On spojrzał na mnie!... i zamarłem.
Jego lepia wpatrywały si we mnie z cał ... z cał ... To było przera aj ce.
Dopiero po chwili spostrzegłem, e jest lepy...
Stałem przed lepym Bogiem, ubranym w biał tog , w gmachu pełnym lewituj cych
postumentów, bez pocz tku ani ko ca... Coraz bardziej zastanawiałem si czy to nie jest sen,
lub czy ta mier nie sprawiła tego, i stałem si obł kany... A je li to jest realne? Je li tak
wygl da niebo? Doprawdy dziwne to wszystko było, ba dziwne to zbyt MAŁE słowo!... to
było takie... NIEPRZEWIDZIANE!... Nie wiem dlaczego, ale przypomniał mi si taki tekst
który czytałem przed laty, opisuj cy równie nierealne zjawisko:
Est domus in terris, clara quae voce resultat.
Ipsa domus resonat, tacitus sed non sonat hospes.
Ambo tamen currunt, hospes simul et domus una.*
Z jego wyrazu twarzy odgadłem, i on te słyszy moje my li, co wi cej jest
niezadowolony z tego, e poddaje w w tpliwo istnienie tego wszystkiego. Ale nie był
zaskoczony moj reakcj ...
Przewalił swe grube... to znaczy elegancko obrócił si na drugi bok...Spojrzał na mnie
tak jakby miał wzrok bystrzejszy od orła, jakby za jednym zamachem mnie miłował i
nienawidził, jakby mnie szanował i gardził mn , jakby chciał zaprosi na uczt , a w trakcie
niej rzuci lwom lub wilkom na po arcie, lub – co gorsza – psom!... I teraz dopiero poznałem,
co to strach...
On jednak u miechn ł si , nast pnie spojrzał na moj opiekunk a ona odezwała si w
te słowa:
-Mój pan wskazuje ci ksi g , któr zapewne b dziesz chciał przeczyta ...- i wskazała
mi postument, który wła nie si przybli ał. Ja za zapytałem niepewnie:
-A za pozwoleniem, je li mógłbym wiedzie oczywi ci, to czego dotyczy ta ksi ga?
Bóg znów spojrzał na moj opiekunk , a ona znów przemówiła w jego imieniu:
-Tego dowiesz si z lektury tej e ksi gi...
-A ile mam czasu na jej przestudiowanie?- zapytałem przezornie.
-Cał wieczno , je li tylko tyle czasu b dziesz potrzebował.
Pozostało mi ostatnie pytanie, którego nie powinienem zadawa , gdy , kim ja jestem
wobec Najwy szego? Ale jednak pokusz si o jego zadanie:
-Czy nie jestem godzien by usłysze Głos Boga?
Moja opiekunka wzi ła mnie na stron i rzekła wyra nie wzburzona:
-A chcesz eby ci uszy krwi spłyn ły, zacz ły parzy ywym ogniem i aby sam je
sobie oderwał?
-Raczej podzi kuj za t ... perspektyw - odrzekłem, wyobra aj c sobie t scen -A
wi c to ta ksi ga?- po piesznie zmieniłem temat.
-W rzeczy samej.
Podszedłem do postumentu, a ksi ga, co mo na było przewidzie , sama otwarła si ...
ale w połowie? O to samo zapytałem moj opiekunk , a ona odpowiedziała:
-Widocznie tu rozpoczyna si to, po co tu przybyłe ...
-Ale ja przybyłem spotka si z Bogiem- zacz ła przeze mnie przemawia pycha.
-Ale Bóg widocznie chciał czego innego, chciał by przeczytał to, co tu jest...odwróciła si na pi cie i odeszła bez po egnania.
-Zaczekaj! Powiedz chocia , jak masz na imi ! O nie miertelna Bogini! Istoto
Doskonała!
Chciałem biec za ni , lecz to wszystko na marne, tak samo jak pod star grusz byłem
uwi ziony.
Obróciłem si wi c (bo co innego mi pozostało) i zacz łem czyta ...
Po krótkiej chwili zorientowałem si , e ta ksi go to tak naprawd historia mojego
ycia, ale... przedstawiona w sposób do dziwaczny. Nie był to pami tnik, rocznik, pie i
tym podobne... Był to nieznany mi gatunek, całkowicie nowy gatunek literatury! W dodatku
dotycz cy mnie! Lub tylko po cz ci mnie...
Czym pr dzej chciałem wchłon t ksi g .
Noc z dnia 15 na 16 sierpnia Anno Domini 1459.
„Noc Uciekinierów”
Wdarłszy si ukradkiem do biblioteki zasiadł za swym pulpitem.
Wiedział dobrze, i przechadzanie si po zmierzchu w obr bie klasztoru jest surowo
zabronione, lecz on musiał to zrobi . Znał stare, ukryte wej cie do biblioteki, by otworzy
drzwi potrzebował jednak klucza, ale o to zadbał ju wcze niej.
Zwodz c starego klucznika wymy lił pretekst by ten oddał mu gruby p k kluczy.
Klucznik znaj c Feliksa od lat, bez problemu oddał mu swój najcenniejszy skarb. Ten wi c,
czym pr dzej oddalił si w ustronne miejsce, by tam wyci gn mały klucz, o do typowym
kształcie, otwieraj cy tajemne przej cie, oraz kilka innych przydatnych w ucieczce z
klasztoru. Oczywi cie Eustachy zorientował si o stracie, gdy tylko p k zastał mu zwrócony,
ale młodzieniec był ostatni osob , któr by podejrzewał o kradzie (nawet je li, to i tak
cieszył si sympati starca i miał jego pełne poparcie, niezale nie od czynu, jaki by
planował). Oboje uradzili wi c, e „zguby” z pewno ci gdzie si zapodziały. Klucznik kazał
dorobi nowe klucze na wzór zapasowych (obowi zkiem było, bowiem posiadanie dwóch
kompletów) i sprawa rozeszła si po ko ciach...
Teraz patrzył po raz ostatni na ciany biblioteki, na te cudowne witra e, które zawsze
go zachwycały. Bowiem posiadały one pewn magi , kusiły kształtem, n ciły barwami, były
jego inspiracj . yły jego yciem, a on był ich cz ciom, lecz teraz przyszło mu spogl da na
nie po raz ostatni. Spojrzał na karty pergaminu le ce przed nim. Poło ył kaganek na blacie i
pocz ł pisa . Wiedział dobrze, co robi i co zamierza zrobi . Gdy sko czył, udał si
zpowrotem w kierunku ukrytego przej cia.
Chwil pó niej rozległ si przera liwy krzyk.
Słowa, które napisał brzmiały...
„Bł dz w mroku
Nie dostrzegawszy niczyjego wzroku
Pozostaj c w odosobnieniu
By mo e w duchowym zbł dzeniu
( yj w tej otchłani...)”
Rozdział 1
Trzy Dni Przed Ucieczk
12. 08. A.D. 1459
Była pó na noc, gdy Teodor usłyszał znajomy gwizd. Podszedł do okiennicy i rozwarł
j szeroko. W blasku ksi yca ujrzał swego skrzydlatego przyjaciela. Kr ył on ponad ł k ,
która otaczała jezioro. Dziwił si sam sobie jak zdołał udomowi to dzikie, lecz jak e
szlachetne zwierze. Pami tał dokładnie jak znalazł go w lesie, jak karmił go kawałkami
mi sa, jak uczył go lata . Pami tał jego pierwsz zdobycz, oraz kar , jak to on poniósł za t
upolowan kwok . Wiedział, e oprócz tego podniebnego łowcy i pewnego chłopca, z którym
zwi zał si braterskim przymierzem dawno temu, nikt go nie rozumie.
Pami tał go.
Jego roze miane niebieskie oczy i genialne pomysły. Lata młodo ci sp dzone razem z
nim były najwspanialszymi latami jego ycia, a do tego tragicznego wypadku, po którym
zostali rozdzieleni. Poprzysi gł sobie, e znajdzie sposób jak utrzyma z nim kontakt. I
znalazł...
Stał tak przez chwil wdychaj c unosz c si wokoło wo kwiatów, gdy jego dumania
przerwał kolejny gwizd tym razem gło niejszy i bli szy. Odpowiedział tym samym na
wołania ptaka. Po chwili sokół stał na parapecie za on czytał przywi zan do jego nogi
notatk . Jego wyraz twarzy zmieniał si z ka d sekund staj c si coraz powa niejszy. Po
przeczytaniu notatki, spojrzał na jezioro, w którym odbijał si blask ksi yca. Nie
dowierzaj c przeczytał list jeszcze raz. Nagle roze miał si .
-A wi c w ko cu wysłuchałe mych pró b, nareszcie.- ukl kn ł i pocz ł odmawia
modlitw dzi kczynn . Wiedział, e Bóg wysłuchał jego błaga i oto dał znak, co ma czyni
(cho akurat Bogu nie mo na przypisa jakich szczególnych zasług w tym e przypadku).
Na kawałku pergaminu widniał napis.
„Potrzebuje twojej pomocy. Uciekamy st d. Spakuj wszystko, co niezb dne.
Spotkamy si za trzy dni o północy pod star skał . Licz na ciebie.
Feliks”
Rozdział 2
Niespokojna Noc
16. 08. A.D. 1459
Opat klasztoru benedyktynów pod wezwaniem wi tego Krzy a na wi tym Krzy u
wstał tego dnia pełen energii. Przeci gn ł si leniwie siedz c na senniku, nast pnie obmył
twarz wod z misy znajduj c si na stoliku, po czym pocz ł odmawia porann modlitw .
Gdy schodził schodami, o wietlonymi blaskiem kaganka; kieruj c si jak zwykle w stron
dziedzi ca na porann msz ; patrzył poprzez w skie otwory w murach na lekko zachmurzone
niebo. W opactwie znany był jako człowiek surowy, chciwy, lubie ny, a przede wszystkim,
jako człowiek o kamiennym nie, z którego nie wolno było go zbudzi , pod adnym pozorem
(chyba, e do klasztoru zawitał papie ).
Gdy ten karłowaty człowiek, d wigaj cy przed sob ogromny; jak to nazywał „objaw
dostatku klasztoru”, doszedł do placu, został otoczony przez grup mnichów. Ka dy
lamentował, mówił co o zbezczeszczeniu wi tego sanktuarium oraz przeklinał imi szatana.
Gdy tylko opat dowiedział si , co si stało, pobiegł na miejsce zbrodni. Jego oczom ukazał si
straszny widok. Oto zobaczył le cego na brzuchu w kału y krwi mnicha z wbitym w kark
no em. Jego członki były sparali owane zapewne od przerwania niektórych nerwów i
rozrzucone w jakby si zdawało nieładzie, lecz przy dłu szym przyjrzeniu zdawała si z nich
tworzy majestatyczna płasko-rze ba przedstawiaj ca jaki przez nikogo nieznany symbol.
Delikatnie odwrócił twarz denata i od razu rozpoznał Izydora - bibliotekarza.
Izydor nie był nazbytnio lubiany przez mnichów, zapewne przez jego skłonno ci
homoseksualne, lecz opatowi to nie przeszkadzało, by mo e dlatego, e jak artowali mi dzy
sob byli jednej rasy i lubowali si w zwi zkach m sko-m skich, a mo e dlatego, i po
ujawnieniu tych praktyk zostali by skazani na spalenie na stosie jako heretycy. Tak czy
inaczej opat nie przej ł si jego mierci . Oczywi cie ukazał wzburzenie, gniew i al, lecz
była to raczej komedia ani eli rozpacz. Natychmiast nakazał wszcz cie ledztwa i jak
najszybsze ujawnienie winnego, a zanim opat rozdzielił prace uporz dkowania placu i
przygotowania zwłok do pochówku, mi dzy mnichami pojawił si Celestyn by zda raport jak
gdyby czytał w my lach Klemensa i przewidywał jego posuni cia.
Celestyn był zielarzem, około lat czterdziestu, wygl dał jak poczciwy starzec i tak te
si zachowywał. Jego stosunki z Klemensem nie były najlepsze, lecz starali si nie wchodzi
sobie w drog . W całym klasztorze miał opini dobrodusznego braciszka, który znajdował
czas dla ka dego. Tłumaczył, uczył i namawiał do po wi cenia cho by odrobiny jak e
cennego czasu na nauk herborystyki, gdy jak twierdził, znajomo ziół i odpowiednie ich
wykorzystanie mo e uratowa ycie. Była to osoba, jak mawiano starszego rocznika, a takich
osób nie było zbyt wiele w klasztorze. Charakteryzowali si wieczn pogod ducha i
dostrzeganiem cudu bo ego w ka dym, cho by najmniejszym zjawisku. Prawdzie
powiedziawszy było ich kilku: on, klucznik, medyk i dwóch lepych starców, którzy za młodu
trudnili si przepisywaniem ksi g.
-Bracie Celestynie czy wiadomo ju co o mordercy, który dopu cił si tego
szkaradnego czynu? Trzeba jak najszybciej odnale złoczy c i postawi go przed obliczem
sprawiedliwo ci boskiej!
-By mo e- unikał odpowiedzi na pytanie Klemensa poniek d dla tego, e nie był
osob , która działałaby pochopnie b d takie działania popierała, a mo e dla tego, i
dopuszczał my l najstraszniejsz -Nim opat si zbudził zarz dziłem sprawdzenie czy w
opactwie nikt nie zagin ł...
-I...- niecierpliwił si opat
-I zagin ł brat Feliks jeden z kopistów- (Feliks mój najlepszy ucze , zreszt nie tylko
mój, medyka te ) starał si nie my le o nim, nie okazywa emocji, lecz było to silniejsze od
niego. Kochał tego chłopaka nie tak jak Izydor, lecz miło ci ojcowsk , prawdziw , szczer .
Brzydził si Izydorem i jego działaniami, które wprowadziły tego chłopaka w taki stan, stan
depresji i zw tpienia w miłosierdzie bo e. Pami tał jego roze miane, pełne przenikliwego i
inteligentnego spojrzenia oczy. Ten chłopak uczył si wszystkiego, czego tylko mógł nauczy
si w klasztorze. Zgł biał wiedze od samego pocz tku, od jedenastu lat, gdy to zakon stał si
jego wi zieniem. Był to jego sposób na zapomnienie o tragedii, która wepchn ła go w mury
tego klasztoru. Nie mog c uciec, zrozumiał, e mo e tylko zaakceptowa t sytuacj ,
jednak e zawsze szykował jaki plan...
-Bracie Celestynie?- Klemens zauwa ył, i Celestyn my lami jest gdzie indziej -Nie
trap si mierci brata Izydora. Pami taj, e teraz znajduje si w królestwie niebieskim, za
tam dozna wszelkich łask bo ych.- „pocieszył” Celestyna z ironicznym u miechem. Opat
niezmiernie przepadał za wyrafinowanymi sposobami m czenia innych, szczególnie lubował
si w zło liwych komentarzach pod adresem jego zaci tego wroga.
- Zapewne...- odpowiedział tym samym cynicznym tonem, ale słowa te wypowiedział
prawie e przez zaci ni te z by; po czym odwrócił si na pi cie i z lekkim u miechem oraz z
ogniem szale stwa w oczach udał si do ko cioła by tam pomodli si za Feliksa. Od rana nie
był sob za teraz sprawiał wra enie op tanego, jednak on znał sekret i nie zamierzał go
wyjawi . I tak powiedział za du o. Teraz błagał Pana by ten był łaskaw dla Feliksa i pozwolił
mu uciec.
Wierzył, e jego czyn jest dobry i słuszny.
Rozdział 3
Przygotowania Do Ucieczki
13. 08. A.D. 1459
Rankiem w dniu otrzymania wiadomo ci Teodor starał si zachowywa zwyczajnie.
Miał trzy dni na zdobycie ekwipunku, lecz wydawało si to niemo liwe. Po pierwsze dla tego,
e rodzice jego byli bardzo ostro ni wzgl dem syna, a to za spraw jego cz stych ucieczek.
Po drugie dla tego, e był zeswatany z jak mawiał jego ojciec pi kn pann z dobrego domu,
cho wszyscy wiedzieli (przynajmniej on tak sobie to tłumaczył), e chodzi tylko o pieni dze.
Nie zamierzał si eni w „tak młodym wieku” jak mawiał, a tym bardziej z t maszkar .
Wierzył on w miło szczer , nie wymuszon i woln i takiej wła nie chciał poszukiwa na
wiecie. To był jego powód ucieczki. Nie zale ało mu na dostatku, kosztowno ciach i
dobrach doczesnych (przynajmniej na razie), on pragn ł zakosztowa ycia.
Przygotowania zacz ł od drobnych rzecz, których znikni cia nikt nie zauwa y. Były to
miecze trzymane w stodole, no e kuchenne, nigdy nie u ywane garnki, strzały i łuk, które
były jego własno ci , krzesiwo i łuczywa, kilka pochodni i wiele tym podobnych rzeczy.
Chował je wszystkie w najwi kszym i najodleglejszym stogu siana. Zbo e było ci te dwa
dni wcze niej i wrzucone na łorstwie gdzie b dzie si suszy przez nast pne trzy tygodnie.
Nikt nie pilnował tych olbrzymich kopców, wi c doskonale nadawało si na kryjówk .
Niestety dnia trzeciego kuchcik odkrył brak niektórych sprz tów i narobił strasznej
wrzawy. Rodzice otwarcie nie sugerowali, e to on je zabrał, lecz zwracali wi ksz uwag na
to co robi, a co za tym idzie dost p do koni był znacznie utrudniony. Musiał szybko co
wymy li i jedyn rzecz , jaka przyszła mu do głowy był szalony pomysł z...
-Polowanie? Bez uprzedniego przygotowania? Czy ty rozum postradał?
-Lecz ojcze od dawien, dawna nie miałem rozrywki za w naszych lasach pełno
zwierzyny.
-Synu za , co powie twoja matka? Wiesz jak martwi si o ciebie.
-A czy o wszystkim musi wiedzie ?
-Ech, przypominasz mi mnie jak byłem w twoim wieku. Młody, ciekawy wiata i
przygód. Pi kne to czasy były! Chadzałem ja wtedy po lasach, łowiłem ryby...
-I robiłe wypady do okolicznych miast i wsi. Ojcze ja te chciałbym zakosztowa
ycia! Chc poczu wiatr we włosach i rozwin skrzydła.
-A co z tymi twoimi wcze niejszymi „wypadami”?
-Młodym był i głupi jeszcze. Za teraz nie figle mi w głowie.
-No ja my l ! A jak długo zamierzasz si pał ta po lasach?
-Par dni...
-Par dni?! Bez przygotowania? Sam?
-Jestem przygotowany...- cicho napomniał Teodor i momentalnie zdał sobie spraw z
tego, e le zrobił.
-A wi c to ty jeste tym złodziejaszkiem...- Ojciec surowo spojrzał na syna, ale zaraz
wyraz jego twarzy złagodniał –Mogłe to robi bardziej dyskretnie, co by si matka nie
dowiedziała! No i co ja mam w takim razie z tob zrobi ? W domu ci przecie nie
zatrzymam.
-Pu ci mnie na polowanie!
Jed wi c, jeno mi si tam gdzie nie zgub jak ostatnio i we ze sob sług ...- Nim
ojciec zd ył to powiedzie Teodor był ju daleko od domu.
-Aj ono ten nasz syn to prawdziwy spryciarz, cho nieudaczny nieco.
-Co chcesz przez to powiedzie ?
-Sama pomy l znikanie rzeczy, teraz ten pomysł z polowaniem...
-Z jakim za polowaniem?
-No musiał co wymy li by odjecha z gospodarstwa.
-Taki sam jak jego ojciec!
-Ale ja sam znalazłem sobie narzeczon ! I to jak , moja pi kna.
-A czyj to był pomysł by nastraszy go t dziewczyn ? Jak e mawiał? „...nastraszy
si go t dziewk , to tylko patrze , jak st d wybyje”.
-Popatrz na to z innej strony: Primo b dzie my lał, e dokonał samodzielnej dorosłej
decyzji o ucieczce i znalezieniu sobie narzeczonej
-Te mi dorosła decyzja!
-Nie przerywaj! Na czym to ja, a tak: sekundo wróci i odechce mu si tych ucieczek, a
tertio pozna troch wiata i przestanie by taki rozlazły. Zm nieje!- wypowiedział te słowa z
rozbawieniem, lecz jego ona nie była zachwycona
-A jak mu si co stanie?
-Co ma mu si sta ? Przecie jest moim synem! Z rodu Chrz szczydrzewoskoczyc!
Za my jeste my nieugi tymi wojownikami!
-Tak, tak. Ju to słyszałam- odpowiedziała ze znu eniem.
-Pami taj, e ty te si na to zgodziła . A tak przy okazji, to kto go wychował na
takiego nieudacznika? Ten chłopak nic nie potrafi zrobi bez naszej pomocy!
-No wła nie, kto go tak wychował? Czyj to był obowi zek? Zamiast chłopaka
hartowa , to z nim ryby łowił i motyle łapał!
-W porz dku, niech i tak b dzie. Wina le y po obu stronach. Ale nic mu si nie stanie!
Jak on to powiedział? „...chc rozwin skrzydła” niech wyleci z rodzimego gniazda, jako ten
młody ptak. To nic e my musieli mu pomóc w tym „odlocie” z gospodarstwa....
-Raczej wyrzucili my go podst pem. A co jak mu kto skrzydła podetnie?
-No có pozostaje mie nadziej , e wróci cały i zdrowy...
-Nie nadziej , lecz pewno !
Ojciec u cisn ł j mocno, by doda jej otuchy, za ona z ch ci uton ła w jego silnych
ramionach i od razu rozpłakała si na my l o odje d aj cym synu. Jej m starał si wesprze
mał onk i nie okazywa l ku o losy dziecka, jednak i jemu łzy z oczu popłyn ły. W tym
wła nie momencie do izby wszedł sługa, który miał wyjecha razem z swym młodym panem.
-Wyjechał, lecz mnie odprawił.
-No có b dzie musiał radzi sobie sam.- westchn ł.
Rozdział 4
Spotkanie
16. 08. A.D. 1459
Tej nocy, powietrze wdychane przez Feliksa było niezmiernie wilgotne (cho mo e
było to tylko jego odczucie...) i przyprawiało go o ból głowy, za jego oł dek odmawiał
posłusze stwa, lecz była to raczej wina nerwów. Stał przy tym starym i obro ni tym mchem
kamieniu od paru minut i zd ył uspokoi oddech, ale jego serce wci waliło jak młot.
Widział niewiele przy słabym blasku ksi yca. Wolał pozostawa w ciemno ciach by nie
dostrze ono go z pobliskiej wsi (chocia jakie to miało znaczenie). Wtem usłyszał słaby
warkot za swymi plecami.
-Bo e wszechmog cy nigdy nie w tpiłem w tw m dro i roztropno , lecz czemu
mnie tak do wiadczasz? Musiałem stamt d uciec z wiadomych Ci przyczyn. Czemu
postawiłe stado wilków na mej drodze?- obejrzał si nerwowo, lecz wilki wci tam były Dzi ki Ci Bo e za tych par wiosen i kilka jesieni, których dane mi było prze y ...
Wtem zza zaro li wyłonił si Teodor, spostrzegł zwierza i chc c uratowa druha
po pieszył mu na ratunek. Pocz ł biec ku niemu jednocze nie wydobywaj c miecz z pochwy.
Sztuka to była niesłychana dla osoby, która w jednej r ce trzymała pochodnie za drug
starała si wyj dyndaj cy u pasa kawał elastwa. Potkn ł si o korze , którego blask
pochodni nie o wietlił, upadł na ziemie rzucaj c pochodnie pod stopy Feliksa. Nim Feliks
zd ył j podnie , zaj ła si trawa, która była wyj tkowo sucha jak na t por roku.
Przera one zwierz ta uciekły widz c płomienie. To samo zrobili dwaj kompani nie mog c
ugasi ognia. Zebrali wszystkie swoje rzeczy, Feliks odruchowo zało ył kaptur, który sterczał
niemiłosiernie, był to bowiem jego, w pewnym sensie, azyl: ochrona przed złem (cho na
wiele si nie zdała).
Wsiedli na konie i ruszyli na wschód.
Cztery godziny pó niej byli ju daleko od „miejsca zbrodni” jednak nie zamienili z
sob ani słowa. W ko cu Teodor postanowił przerwa to milczenie. A e nie wiedział jak
zacz postanowił improwizowa .
-Ciekawy pocz tek przygody nieprawda ?- starał si zachowa spokój i pogod ducha,
lecz wiedział, e przed chwil pu cił z dymem cały las, nie mówi c o okolicznych polachZawsze mogło by gorzej.
-Tak mogli my zosta zjedzeni przez wilki lub, co gorsza zosta tam i spłon ...
-No widzisz?- próbował troch rozweseli Feliksa
-Tak jest znacznie lepiej, teraz yjemy, ale b d nas goni rz dni pomsty chłopi,
którym wła nie sfajczyli my dobytek. Swoj drog to ciekawe, co z nam zrobi ? Usma we
wrz cym oleju, czy te obedr ze skóry?
-Kiedy zrobiłe si taki cyniczny? Zreszt lasy cz sto płon . Na przykład od uderzenia
pioruna.
-Tak, masz racj wmówi si tym ciemnym ludziom, e to był piorun. Na pewno nam
uwierz , zwłaszcza, e od tygodnia nie padało. Albo wiesz co, powie si im, e to była kara
Bo a. A co tam?! Nie do , e zblu nimy przeciwko Bogu, to jeszcze b dziemy okłamywa
chłopów. Jak ty sobie to wyobra asz? Ju to widz : budzi si taki chłop w rodku nocy,
wybiega przed chałup , patrzy a tam mu si pole pali! Biegnie bi na alarm i budzi reszt wsi.
Kiedy uda im si ugasi po ar, spostrzeg lady ko skich kopyt. Zauwa yłe tam jakie inne
lady?
-Nie?
-No oczywi cie, e nie. Tak wi c, widz jedyne lady na drodze i co robi ? Jad
szuka zemsty.
-Mog ich nie zauwa y , albo mog si zatrze podczas po aru.
-Znaj c nasze szcz cie na pewno je znajd . Jad po pomst i spotykaj nas. Widz c,
e to my robimy te lady, na pewno b d dla nas mili i zaprosz nas na gorzałk .
-Naprawd ?
-NIE! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Zapytaj si nas, oczywi cie jak wcze niej nas
nie zabij , co wiemy na temat po aru. Wiedz , e to my, ale sprawdzaj , co te wymy limy.
A my im na to, e to była kara Bo a za ich pełne zepsucia ycie.
-My lisz, e kupi t bajeczk ?
-Ty si zgrywasz? Powiedz e tak, bo oszalej . Poczekaj, jeste Teodor z rodu
Chrz szczydrzewoskoczyc?
-Tak, ale fajnie było.
-Nie.
-No dobra ju nie b d . Przepraszam. Ciekawe czy maj miód z mlekiem?
-Kto taki?
-No ci chłopi, co nas maj pocz stowa gorzałk .
-Grrrr! Salva me ab ore leones*!
-Nie do , e pesymistyczny cynik to jeszcze bez poczucia humoru!
-Dajmy pokuj tej rozmowie. Co robiłe przez tych kilka miesi cy od naszego
ostatniego spotkania? Znalazłe narzeczon ?
-Nareszcie stary, dobry Feliks. Mam pytanie: jak ju nie jeste zakonnikiem, to
mo esz sobie znale kobitk ?
-Białogłow ! Nie my lałem o tym... jeszcze. Chyba nie, a przynajmniej przez
najbli szy okres...
-To znaczy?
-Z pi lat.
- artujesz?
-No mo e trzy. A ty masz jak ...kobitk ?
-I to jak !? A oto i ona- gdy zagwizdał, zza drzew wyłonił si ptak – Feliksie
pami tasz Oliwi ? To ta sama sokolica, która dostarczała nasze wiadomo ci..- w tym wła nie
momencie „narzeczona” usiadł na prawej r ce swego opiekuna i Feliks mógł dostrzec
skórzan r kawic Teodora. Blade promienie sło ca o wietlały ptaka nadaj c mu niebia sk
po wiat .
-Zaiste pi kne to stworzenie Bo e- przypatrywał si przez chwil temu zjawisku, po
czym dodał z rozbawieniem -A w jakich to warunkach si poznali cie i co otrzyma panna
młoda w posagu?! Jeszcze nie miałem jako okazji wysłucha tej, zapewne wspaniałej historii
waszego poznania!
Reszt poranka sp dzili na dyspucie o płci pi knej, dawnych czasach i straconym
czasie ka dy na swój sposób. I tak, a do pierwszego wspólnego niadania, przy pełnych ju
promieniach sło ca.
Rozdział 5
Polowanie rozpocz te
16. 08. A.D. 1459
-Wezwa do mnie brata Ryszarda, przygotowa konie. Nie mo emy dopu ci by ten
mały bezbo nik, ten braciaszek, ten niewierny saracen uciekł nam po tym, co zrobił!- Opat
był bardzo wzburzony. Jeszcze 10 minut wcze niej pozwoliłby zbrodniarzowi uciec, lecz gdy
tylko dowiedział si , e zgin ły klasztorne kosztowno ci zmienił si nie do poznania. Złoto
było drug na wiecie rzecz , któr kochał.- Ryszardzie zbierz ludzi, ochotników...
kogokolwiek! Wsiadaj na ko i go morderc !
-To nie moja wina, musiał u mierci Izydora, niech jego dusza przekroczy próg raju
za ...- Ryszard wci był oszołomiony tym, co si stało, jego my li skupiały si wył cznie na
morderstwie i nie reagował na nic dopóki z tego transu nie wyrwał go krzyk opata:
-Nie obchodzi mnie, kogo to jest wina! Masz go znale , ywego lub martwego! I
przywie to, co przy nim znajdziesz. I nie rozpowiada mi o tym incydencie! Jest to
wył cznie sprawa opactwa i nie zamierzam narazi na szwank naszej reputacji!
-Ale... - Ryszard wci starał si wybroni z tego incydentu. Fakt faktem to nie on
odpowiadał za bezpiecze stwo w klasztorze (nikt za to nie odpowiadał, bo i po co stra
mnichom?), ale Ryszard był szczególnym rodzajem mnicha... Nie interesowały go
manuskrypty, zioła czy ich zastosowanie; nie, jego poci gała walka. To był jego ywioł!
ałował tego, e zło ył luby czysto ci i e nie mo e i na wypraw przeciwko niewiernym,
którzy sze lat wcze niej zaj li Konstantynopol i nie zamierzaj od niego odst pi , nawet w
obliczu ci głych misji szturmowych, zło onych z rycerzy z wielu krajów Europy. Psy
niewierne! Jak mogli najecha to wi te miasto?! ałował, e nie mo e t pi nieprzyjaciół,
tego plugastwa w imi Najwy szego, ad maiorem Dei gloriam*! On musiał pozosta w
klasztorze, a poniewa czasy były ci kie, krajowi groziła wojna, wsz dzie mówiono o
naje dzie muzułmanów, którzy nie b d mieli lito ci dla adnej wi to ci, dlatego te on
zajmował si przysposobieniem obronnym mnichów i okolicznych chłopów, staraj c si
zorganizowa tutaj co na miar małego wojska (no mo e chocia jednego pułku...), by to
wi te sanktuarium miało cho by najmniejsz lini obrony.
I chyba za te jego wojenne skłonno ci, teraz opat wyładowywał zło wła nie na nim,
daj c od niego, by ten stawił si ze swoj „ mał armi ” i gonił przest pc –Ale trzeba to
wszystko przygotowa , prowiant, konie, ewentualne fundusze...
-Bez adnych „ale”! Fundusze ma ten bezbo nik! wi tokradca! I to wła nie masz
przywie ze sob zpowrotem!
-Oczywi cie jak sobie Jego Ekscelelencja yczy.
-Bracie Gerardzie sporz d list rzeczy zaginionych. I niech ka dy si uwija ze swoim
zadaniem! (Pozostaje mie nadziej , e ten chłopta nic nie powie o rzeczach dziej cych si w
naszym klasztorze. Zreszt , kto by mu uwierzył)
Po krótkim czasie w opactwie wci wrzało, ka dy robił, co mógłby tylko nie nawin
si opatowi, gdy jego wzburzenie nie ust piło, wr cz wzrosło.
-Opacie...
-Czego?! Ach to ty Gerardzie. Dalej mów, co zgin ło?
-Tak wi c, nie zgin ła adna z relikwii, za to zgin ło troch srebra, do złota i
kamieni szlachetnych...
-Ile dokładnie?
-Do by kupi poka ny obszar ziemi i wybudowa na nim porz dny dworek i co
najmniej dwa gospodarstwa.
-Co?! To przecie prawie cały dobytek klasztoru!
-Pół...
-Co pół?
-Pół dobytku.
-Niewa ne, wobec Boga liczy si czyn, nie za ilo dóbr skradzionych (dla Boga
owszem, lecz dla mnie wa na jest ilo ). Uwija si jeszcze bardziej i jeszcze ci ej
pracowa ! Chc widzie tego młokosa przed zachodem sło ca.
Dwie godziny pó niej „łowcy” wyruszyli w pogo za zdobycz , lecz odnalezienie jej
było trudniejsze ni przypuszczali.
Rozdział 6
Fortuna Kołem Si Toczy
16. 08. A.D. 1459
Gdy tylko dojechali do polany zatrzymali si by zaczeka na Oliwie, która
najprawdopodobniej została w tyle. W czasie podró y Teodor pu cił j by da zwierz ciu
„poczu wiatr w skrzydłach”, cho prawd jest, e najzwyczajniej r ka mu cierpła. I od
tamtej pory nikt jej nie widział.
Korzystaj c z chwili wolnego czasu zrobili przegl d swoich dóbr. W posiadaniu mieli
(oprócz trzech koni) do prowiantu, by prze y miesi c, bardzo du o rzeczy praktycznych
typu: pochodnie, krzesiwa itp. Oraz bardzo dobre zaplecze militarne to znaczy: miecze, łuk,
strzały. Oprócz tego kilka par odzienia i niewyobra alnie wielki...
-Feliks sk d wzi łe ten maj tek. Przecie to fortuna!
-Wzi łem to, co klasztor był mi winny, za te wszystkie lata cierpienia. To jest moja
nagroda. Przepraszam, teraz to nasza nagroda.
-Nasza...- Teodor rozwarł szeroko usta z niedowierzania i wpatrywał si w l ni c
kupk wszelakich bogactw rozło on na skórzanej płachcie-Jeste my... BOGACI! Bo e jak ja
si ciesz , tyle złota!- Podbiegł do Feliksa obj ł go serdecznie, ucałował w obydwa policzki,
po czym rzucił si w kierunku jeziora. Feliks starał si zachowywa spokojnie i rozwa nie,
jednak w tym momencie i jemu udzieliła si ta euforia. Biegli w stron wody wydaj c z siebie
zwierz ce okrzyki jednocze nie ci gaj c odzie .
-BOGACI! Aaaa! Jeste my BOGACI!
Gdy tylko dobiegli do brzegu, rzucili si w wodn to , ale ku ich zdziwieniu woda
okazała si ...
-O k...- Teodor spotkał si z jednoznacznym spojrzeniem Feliksa, który zawarł w nim
do dezaprobaty i wzburzenia, e musiał odst pi od tej uwagi i nie doko czył zacz tej my li
(przynajmniej tak jak by chciał) -O ja nie mog , ale w tym jeziorze ryb!- ku swojemu
zdziwieniu, Feliks zacz ł si serdecznie mia (i trudno mu si dziwi ).
Woda była lodowata, lecz przyjaciele nie zaprzestali k pieli oraz zabaw.
Po do długim czasie sp dzonym w jeziorze, o jak e lodowatej wodzie, wyszli na
brzeg i podli na mi kk rozgrzan traw . Nie odzywali si do siebie, delektuj c si
promieniami sło ca, które muskały ich twarze. aden z nich nie przyznał si do uczucia
chłodu, które wci pozostało na ich ciałach, słycha było jedynie rytmiczne szcz kanie
z bów, to u jednego, to u drugiego.
Nagie ciało Teodora zdawało si by rze bione przez najwybitniejszego artyst
wszechczasów. Jego długie blond włosy delikatnie opadały na czoło oraz kark, splatały si w
loki i tworzyły zabawne k dziorki; niebieskie oczy nieziemsko błyszczały na tle ciemnawej
karnacji i idealnie współgrały z wyrazistym nosem oraz kształtnym podbródkiem. Szerokie
bary, mocne ramiona, wyrze biona klatka piersiowa, oraz napr one mi nie brzucha
doskonale si prezentowały ze stalowymi ci gnami ud tego dwudziesto-cztero latka. Patrz c
na Teodora miało si wra enie, e spogl da si na współczesnego Adonisa. Jego figura
budziła postrach u rywali, za u niewiast wzbudzała zachwyt i była całkowit odwrotno ci
ciała Feliksa.
Jedena cie lat sp dzonych w opactwie zrobiło swoje. Feliks maj c 12 lat został
wepchni ty w mury klasztoru. Tam został otoczony opiek mnichów i nauczył si doprawdy
wielu niezwykłych rzeczy. Niestety, przy cz stych i cisłych postach, dniach sp dzonych na
modlitwie oraz przepisywaniu manuskryptów, jego ciało zmizerniało do tego stopnia, i
wida było wszelkie ko ci, jakie ciało ludzkie kryje. Jego jedynym atutem był wzrost. Nawet
niegdy bł kitne, pełne ycia oczy z niespotykan iskr , stały si szare i niewyraziste. Nie
przedstawiały ju uczu . Tak jak i on sam. Nie był zdolny do czerpania rado ci z ycia. Stał
si cieniem człowieka, bł kaj cym si bez celu po wiecie, w którym nikt nie znał lekarstwa
na jego rozpacz oraz melancholi . Chwilowe przypływy yciodajnej energii umacniały go w
przekonaniu, e ycie ma sens, lecz pływy te trwały krótko, ust powały miejsca napadom
depresji, i tylko pogarszały sytuacj .
Le ał tak na trawie i rozwa ał, co teraz b dzie. Gdzie si uda, co b dzie robi w tym
n dznym yciu? Spostrzegł, e Teodor patrzy na niego współczuj cym wzrokiem, który dobił
go jeszcze bardziej. Wstał, otrzepał si i poszedł ubra habit. Zabawne, ten stary brudny i
niezmiernie gryz cy ubiór, był jedyn rzecz , która przypominała mu, e jest istot yj c i na
dodatek odbieraj c pewne bod ce. By mo e ból i nieprzyjemne sw dzenie nie był
uczuciami, jakie koniecznie chciał czu , ale dobre to ni nic. Podniósł habit, przeło ył głow i
chciał zsun materiał po ciel , lecz powstrzymał go Teodor.
-A co ty robisz z tym łachem?- zagadn ł u miechaj c si głupkowato.
-To nie łach, lecz odzienie oddanego sługi bo ego!- oburzyła go bezczelna uwaga
kompana.
-Chyba nie zamierzałe go ubra ?
-A czemu nie?
-A czemu tak?- Teodor starał si rozbawi przyjaciela tym drobnym przekomarzaniem
-Podaj jeden dobry powód, dla którego powinienem pozwoli ci ubra to badziewie?
-Poniewa tak robi zawsz !
-Powiedziałem DOBRY powód!
-Daj spokój! Ja b d martwił si o siebie a ty martw si o swoje klamory!
-Z tego, co widziałem nie masz odpowiedniej siły by narzuci mi swoj racj . Póki nie
nabierzesz ciała i nie pokonasz mnie w uczciwej walce, to ja b d si troszczył o nas obydwu.
Zrozumiałe ?
-Te mi pan i władca si znalazł. Jestem wolnym człowiekiem i nikt nie b dzie mi
dyktował, co mam robi !- powiedział to i pocz ł ubiera habit.
-A ostrzegałem... ech uparty jak dawniej. Tylko tym razem fortuna mnie sprzyja
b dzie!
Teodor wzi ł rozbieg i niczym byk staranował go prawym ramieniem obalaj c rywala
na ziemi . Nast pnie Feliks próbuj c przewróci siłacza zacisn ł mu praw r k na szyi
wgniataj c jego głow do swego brzucha i skoczył na całym ci arem ciała. Teodor ugi ł
si , ale jednocze nie wsparty na lewym kolanie odparł atak chwytaj c Feliksa za boki i
podnosz c si gwałtownie. Siła wyrzutu wspierana przez ramiona zapa nika obróciła Feliksa
tak, e rywale stoj c uprzednio do siebie przodem teraz byli zwróceni do siebie plecami.
Prawa r ka, cho wykr cona wi zaci ni ta była na szyi Teodor daj c Feliksowi złudn
przewag , gdy oto mniejszy, lecz lepiej zbudowany przeciwnik pu cił jego boki, schylił si
wyginaj c ciało Feliksa na kształt łuku, chwycił go za jego kostki, uniósł i całym ci arem
padł na plecy, do których był przyczepiony Feliks. Przegrany zwolnił u cisk i dziwił si , w
jaki sposób nie wybił sobie r ki z barku. Jego twarz była wgnieciona do trawy i przechylona
na stron lew .
Tak oto Pan i Władca okiełznał dzik besti zwan „depresj ” i poło ył podwalin pod
nowego lepszego Feliksa. Teraz wystarczyło czeka by niczym feniks powstał z popiołu.
Wiedział, i czas jest nie wa ny, e liczy si ocalone ycie i wszystko zale y od jego
cierpliwo ci.
„Cud bo y odnajdziesz wsz dzie, je li b dziesz chciał go dostrzec...”
Feliks le ał z twarz wgniecion w ziemi przygnieciony przez swego najlepszego
przyjaciela, cho w tym momencie nienawidził go. Nie wiele docierało do jego
pod wiadomo ci. Przestał kontaktowa przy zatkni ciu z podło em. Jego oczy bezpłciowo
patrzyły w przestrze , rejestrowały obrazy, lecz mózg przestał je interpretowa . Przygl dał
si biedronce, która spacerowała po listku i nie zwracała najmniejszej uwagi na opłakan
sytuacj s siada. W oddali słyszał lec cego b ka, za jego twarz dotykały szpiczaste ko ce
traw, które zdawały si by tysi cem włóczni przygotowanych specjalnie na wyrafinowane
jego torturowanie. Lecz on nie my lał o tym, nie my lał o niczym. Zdał si na lepy los
opatrzno ci. Zdawało si mu, e w oddali słyszy głos Celestyna, który to w kółko nakazuje
mu powstanie, stawienie czoła trudno ci i radowanie si yciem gdy jak mawiał „Masz
tylko jedn szans na wykorzystanie ycia w pełni, pó niej zostaniesz oceniony z tego, jak
yłe w raju zwanym ziemi .” Pocz ł od wie a sobie w pami ci ostatnie wydarzenia.
Mi dzy innymi rozmow z Celestynem:
-Bracie, mistrzu mój wska mi drog , porad : jak mam da sobie rad na tym wiecie?
Jest to przecie zbyt trudne!
-Pami taj, e podró tysi ca kilometrów rozpoczyna si od zrobienia pierwszego,
male kiego kroku. Ty uczyniłe ten pierwszy, lecz nie jest on najtrudniejszym. Gdy b dziesz
w podró y, b dziesz wystawiony na wiele prób i tylko Ty mo esz przez nie przej . Czerp
sił z pisma wi tego i bierz przykład z pana naszego, który mimo, i wielokrotnie został
wystawiony na prób , nie dał si czarcim sił i godnie wypełnił zadanie, jakie nasz stwórca
mu powierzył...
Wci patrzył nie wiadomo gdzie, nie wiadomo czego wypatruj c. Po dłu szej chwili
le enia i rozmy lania o przeszło ci i bezsensownie straconym czasie po jego policzku
spłyn ła łza. Zimna, słona kropla spływała spokojnie po niezaro ni tej twarzy. Gdy dotkn ła
jego warg, Feliks zamkn ł oczy, by móc delektowa si jej smakiem. Miał je zamkni te przez
krótk chwil , jednak zdawała si by wieczno ci . Trzy minuty. Tyle potrzebował czasu by
obj umysłem wszystko to, o czym powinien zapomnie oraz to, na czym powinien si teraz
skupi . Dostrzegł swoje wiatełko w tunelu. Była to raczej iskra, w dodatku ledwo tl ca si ,
lecz jemu wystarczyła. Teraz nie ma ju odwrotu. Z pewno ci rusz w pogo za mn .
Zostałem sam, jednak b d d ył do celu (jaki by on nie był, gdy nie miał jeszcze planów na
przyszło ). Trzy minuty, tyle trwały jego powtórne narodziny. Gdy ponownie otworzył oczy
wiedział, co jeszcze mo e osi gn w tym n dznym yciu. Postanowił skorzysta z szansy,
jak los mu zesłał, zerwa z przeszło ci i zacz nowe lepsze ycie, a przede wszystkim nie
podda si . Musiał nadrobi stracony czas. Carpe diem*. Pocz ł wyobra a sobie przyszło
jednak mimo usilnych stara widział tylko czarny obłok. By mo e tak by powinno? Znów
zacz ł popada w melancholi .
-NIE!- wykrzykn ł. Postanowił zacz zmienia swe ycie od tej chwili -To dla ciebie
mistrzu!- wsparł si na r kach i spróbował zrzuci Teodora, lecz ci ar był zbyt wielki by
jego słabe ramiona zdołały go unie . Postanowił wi c, okr ci si . Wykonał nagły zryw na
lew stron , ale nie przyniosło to adnego efektu.
-Jeszcze raz!- próbował zach ci si do działania, cho w oczach miał ju łzy.
Wykonał jeszcze jeden manewr swym wiotkim ciałem. Wszelkie wysiłki szły jednak na
marne.
Teodor le ał na nim zwrócony do plecami, z r kami za głow i nogami
rozstawionymi w taki sposób, by bez problemu utrzyma równowag i zdawało to egzamin.
W ustach trzymał d bło trawy i nie przejmował si zupełnie tym, co jego „legowisko”
wyprawia. Nie powinien by tak surowy dla osoby, która dopiero raczkuje na nowo
poznanym wiecie, jednak stwierdził, e powinien hartowa chłopaka. A tak po za tym po raz
pierwszy poczuł słodki smak władzy. Przypadkowo dał Feliksowi powód do zemsty, a była to
najlepsza motywacja, jak mógł mu zaoferowa na drodze do odzyskania porz dnego
wygl du.
-Zamierzasz ruszy swój tyłek, czy te b dziesz tak gnił a do południa?!
-Jak zgłodnieje to zejd chyba, e uprzednio mnie poprosisz o to, czy ŁASKAWIE nie
rusz si . Nie zapomnij o zaznaczeni mych zasług!
-Jeszcze czego? Chocia z drugiej strony... (nutka sarkazmu nie zaszkodzi). O
szlachetny panie prosz ci o przebaczenie!- na twarzy Teodora pojawił si zwyci ski
u miech -Chciej o wielmo ny panie, pogromco myszy i kur...
- e co?!
-Pogromco wszelkiego plugastwa, uwodzicielu wdów i staruszek...
- e jak?!
-Uwodzicielu kwiatu kobiecego, który to jako pierwszy z pola uchodzi i najgło niej o
swych czynach mówi...
-Powtórz bom nie dosłyszał...
Feliks nie wytrzymał presji-Rusz ten swój oble ny zad ty łapserdaku jeden! Samochwało!
Urwigroszu! Jak wigoru nabior to ci tak ko ci porachuj ...
-Zaczekaj, jeszcze kilka chwil temu e był pobo nym braciszkiem! Teraz
rozbójnikiem e si stał?
-Fakt... Dobra zła !
Teodor wstał, ruszył w kierunku baga y, wyci gn ł z nich koszul , pas, spodnie i
buty. Rzucił je Feliksowi, i nakazał oblec. Chciał te wr czy mu miecz, lecz biorca
stwierdził, e musi si „oswoi ” z obecnym stanem rzeczy. Pó niej nadejdzie czas na
nast pny krok.
Feliks podszedł do swego rumaka i wyci gn ł ze swej przybocznej torby, atrament i
pergamin, oraz srebrny wiecznik. Usiadł pod drzewem i pocz ł co gryzmoli . Teodor starał
si dowiedzie , có takiego to „braciszek”; jak go nazwał przez art, wypisuje jednak został
odprawiony.
-Chciałe si mn troszczy to przyrz d co na niadanie! A tym- wskazał na karty
pergaminu -Póki co si nie przejmuj! Nadejdzie odpowiedni czas to dowiesz si , co To jest.Nie wiadomo czemu, poło ył akcent na „To”. Teraz pogr ył si w swej pracy.
„Monolog Wariata”
Cz
pierwsza.
„Poszukiwacz Prawdy”
„Ciemno ,
Dostrzegam jedynie ciemno .
Przestrze zimn i m tn , która muska me lico
O zdradziecka i podst pna wilczyco!
Gdzie e mnie wywiodła?
Jakim podst pem uwiodła?
Pod postaci snu m cisz me my li, do wiadczasz zmysły,
O! Losie bezwstydny...
Nie masz za grosz przyzwoito ci? Miej e chocia objaw lito ci!
I uka mi, prosz ! prawdziwe oblicz miło ci...”
-Panie. niadanie podane zostało- Teodor i Feliks zapomnieli o chwilowych kłótniach,
powrócili do dawnego stylu bycia, rozładowali nerwy i odzyskali dawn energi , oraz dobry
humor, co dodatkowo zostało spot gowane widokiem Oliwi, która wyłoniła si zza drzew i
powitała ich jak zawsze radosnym gwizdem. Rado udzieliła im si do tego stopnia, e
Feliks nakazał rozpalenie ogniska i komisyjnie spalił swój habit, z czego był niezwykle rad, w
przeciwie stwie do licznego robactwa, które mieszkało w tym e stroju. Pozostawił sobie
jedynie (za pozwoleniem Teodora) sznur, jako pami tk po etapie ycia który si wła nie
zako czył, ust puj c miejsca nowemu.
Rozdział 7
W pogoni za zdobycz
16. 08. A.D. 1459
-Rysiek daj se dychn ! Jedziemy ju od kilku godzin a nawet niadania nie jadłem!brat Zdzisław był wyra nie um czony t jazd , cho bardziej um czony był zapewne jego
ko , który to d wigał tego mnicha słusznej postury...
Zdzisław w klasztorze był odpowiedzialny za magazyn i kuchnie, i nikt doprawdy nie
wiedział jak to si stało, e był jednym z dwóch mieszka ców klasztoru, który wygl dał tak
jak wygl dał...przedstawiaj c swym wygl dem dostatek klasztoru, w czasach ci głego głodu.
Naturalnie w utrzymaniu tej e „wspaniałej” formy pomagały mu liczne „podarunki”,
by nie powiedzie łapówki... Zdzisław był człowiekiem niezwykle ugodowym i z ka dym
starał si utrzymywa dobre kontakty ( przynajmniej starał si zachowa pozory), co
wykorzystywali co sprytniejsi mnisi. On był „po rednikiem”, kiedy jaki mnich przykładowo
chciałby zajrze do jakiej ksi ki lub manuskryptu, wystarczyła drobna zapomoga, kawałek
kiełbasy, czy kielich wina z dziennej porcji ywno ciowej ciekawskiego, a dobry brat
Zdzisław rozmawiał z odpowiednimi osobami i umo liwiał przejrzenie tego lub owego. Mógł
załatwi przeniesienie kopisty do ogrodu i na odwrót (co oczywi cie było o wiele trudniejsze,
ale jako do tej pory nikt o to nie prosił), mógł nawet załatwi indywidualne nauczanie (jak w
przypadku Feliksa)... ale wszystko miało swoj cen ...
Ale co taki osobnik jak Zdzich robi na poszukiwaniach mordercy? Były dwa powody:
pierwszy- magazynier nie jest najbardziej potrzebn osob w klasztorze, nie to, co klucznik
czy skarbnik, a kuchnia jako obejdzie si bez niego... a drugi powód jest taki, e
najzwyczajniej darzył Feliksa przyja ni , nie to, co połow klasztoru, z któr utrzymywał
kontakty czysto handlowe. Był prawdziwym mistrzem bajerowania, i dobrze o tym wiedział
wykorzystuj c to. Potrafił niczym Brutus udawa przyja przed wrogiem, by nast pnie wbi
mu nó w plecy, a wszystko ad captandum vulgus*. Naturalnie był jeszcze jeden powód: miał
by advocatus diaboli*, obro c złoczy cy wysłanym przez opata (wprawdzie niech tnie, ale
w ko cu go wysłał, a wszystko przez naciski Celestyna), by oskar ony miał jak lini
obrony; a jednocze nie był szpiegiem wysłanym przez dobr stron klasztoru, by
„bohaterowi” nie stało si nic złego, a w ka dym razie nic niesłusznego...
-Zdzisław ma racj z tym odpoczynkiem! Mnie te ju boli...- odezwał si Zbigniew,
ale jego komentarz został nagle przerwany przez Ryszarda (nie wiadomo dlaczego)...
-Dobrze, ju dobrze zrozumiałem! Ale opat kazał...
-Opat kazał, opat kazał... Opat to se mógł kaza , ale my nie musimy lepo wykonywa
jego rozkazów! Opata tu nie ma! A my jeste my poza klasztorem! I nie musimy si pieszy
w odnalezieniu Feliksa...
-Mordercy! Niech brat Zdzisław o tym nie zapomina! Bez adnych poufało ci!Zbigniew był przeciwie stwem Zdzi ka: Zdzisiek nie przepadał za opatem (cho nigdy mu
tego nie powiedział), Zbigniew za był praw r k opata, a zarazem wielkim lizusem i
donosicielem... zrobiłby wszystko by przypodoba si opatowi, maj c nadziej , e pewnego
dnia zajmie jego miejsce... nic wi c dziwnego, e znalazł si w po cigu.
Tak naprawd to tych dwóch nie ró niło si a tak znacznie...
Zbigniew te miał powierzon misj szpiegowsk : zlecił j opat, miał zrobi wszystko
by udowodni win zbrodniarza, je li tego dokona zostanie sowicie wynagrodzony, je li nie,
ma si postara by szanowny brat Feliks nie po ył zbyt długo...
-Dobra, uspokójcie si ! Czy co insynuujesz Zdzisławie?- Rysiek wkroczył do
dyskusji by mi dzy tymi dwoma nie doszło do czego niegodnego szaty zakonnej.
-Ale nie...- ozwał si Zdzich ze spro nym grymasem twarzy –Co JA mógłbym
insynuowa ? Mówi tylko, e po po arze, jaki wywołali nasi uciekinierzy trudno ich b dzie
znale , a dookoła pełno gospodarstw, a w nich zapewne czekaj niewinne duszyczki
pragn ce...
-Zachowaj swoje fantazje dla siebie!...- wykrzykn ł wzburzony Zbigniew –Jak mo esz
my le o Takich rzeczach?! Ty przecie zło yłe luby! Niech no si opat dowie...
-Pragn ce si wyspowiada ! Ja nie wiem, o czym Zbychu mogłem my le - znów jego
oblicze wykrzywił spro ny grymas, do którego doszedł cyniczny u miech, specjalnie dla
Zbycha, a a eby jeszcze bardziej go rozwsieczy wysun ł j zyk i pomachał nim w wulgarny
sposób...
-Ja wiem dobrze, o czym ty my lałe bezbo niku! Ty stary, oble ny zbere niku!
-Ach tak? To mo e si t wiedz pochwalisz?...- wci si nabijał z kipi cego zło ci
Zbigniewa.
-Przestaniecie wreszcie?! Zdzichu, gadaj jaki za po ar? I czemu mówisz, e ich było
wi cej ni jeden? Przecie zagin ł tylko Feliks...
-Z tego co mi mówił Mietek to... To co ja se j zyk b d strz pił jak mi on b dzie
potrzebny do innych celów!...- odwrócił si w stron Zbigniewa i powtórzył wulgarny gest
j zykiem –O po arze niech-no lepiej opowie Mietek. Siedzi jak ta panienka i słowa nie
rzeknie.
-No, Mieczysławie, o co chodzi z tym po arem?
-Najpierw to zsi d my z koni, bo jak słusznie zauwa ył Zbych ju od tej jazdy bol
nas...
-Dobra! Wszyscy wiemy, co miał nasz szacowny brat na my li... Z konia! Zbychu i
Zdzichu do lasu po drewno! Odpoczniemy z godzink ... mo e trzy.
Kiedy ju zsiedli z koni, Zdzich i Zbych wyruszyli na poszukiwania drewna, Ryszard
rozpocz ł przesłuchanie:
-O co chodzi z tym po arem?
-Jak jechałem do klasztoru zatrzymałem si w pewnym gospodarstwie. Pech chciał, e
w nocy w pobliskim lesie wybuch po ar. Z tego, co mi chłopi opowiadali...
-Jak to przecie mówisz, e byłe tam...
-Tak, byłem, ale wstyd si przyzna smacznie spałem w stodole, mam wyj tkowo
twardy sen, który spot gowała jeszcze ta długo podró , a w dodatku nikt mnie nie obudził, bo
o mnie zapomnieli, i tak to wszystko wyszło...
-Dobro ju si nie tłumacz, ja nie spowiednik. Co ci chłopi mówili?
-No, e widzieli dwóch je d ców z trzema koniami, a jeden to pono miał głow tak
spiczast , e wydawało im si , e to jaki demon, czy nawet sam diabeł, ale co im nie
pasowało, bo zawsze my leli, e diabeł to jak krowa dwa rogi musi mie , a on miał tylko
jeden „róg”, ale w to ju nie wnikali, stwierdzili tylko, e to siły wy sze i e z nimi lepiej nie
igra .
-Chłopi jak to chłopi: spraw Boskich i spraw piekielnych ima si nie b d .
-Tak, dali sobie wi c spokój z zemst zwa ywszy na to, e to nie ich las, a pole im si
nie zaj ło. Wi c nie ma po co ich ciga . Jak to powiedzieli: „Niech si ich pan o to
pomartwi”.
-A dlaczego si zbo e nie zaj ło?
-Najzwyczajniej ulewa przyszła, i to jaka! Lało przez cał noc, co jeszcze bardziej
wzmocniło wiar chłopów...
-Wiar ?
-Tak, bo oni si modlili o deszcz, bo nawet po aru nie było czym gasi , i deszcz
przyszedł.
-Dobra, a co z tymi diabłami?
-Z jednym diabłem... Skojarzyłem fakty: uciekł zakonnik, dla zakonnika kaptur jest
ochron przed złem; on si wystraszył po aru, kaptur zało ył i st d ten jednorogi demon.
-Szczwana z ciebie bestia! Mówisz, e sk d jeste ?
-Z opactwa w W chocku, klasztor cysterski pod wezwaniem Naj wi tszej Marii Panny
i w. Floriana; ale teraz jestem z wami. Jako tam nie pasowałem, nie mogłem tam zbyt długo
wytrzyma , ten ich ascetyczny tryb ycia... Oni to zrozumieli i poradzili mi ebym przeszedł
do was, e blisko klasztor macie, bo jaki dzie drogi i pono macie mniej surowy tryb ycia.
No i tak zrobiłem... W ko cu wszyscy wierzymy w jednego Boga.
-Tak, m dre to słowa... A co ci skłoniło do tego by wst pi do klasztoru? Silna
potrzeba duchowa, by by bli ej boga? Czy mo e chciałe si przed czym schroni ?
-I jedno, i drugie... Mo e bardziej to drugie. Chciałem si schroni przed złem. A
klasztor jest chyba najlepszym miejscem do tego. Prawda?
-Zale y jaki klasztor...- mrukn ł pod nosem Ryszard, lecz jego rozmówca nie usłyszał
tej aluzji, i kontynuował sw opowie :
-W czasie zarazy, jaka pustoszyła moj rodzim wie , mogłem si na własne oczy
przekona jak ludzie potrafi by niegodziwi. Okradali domy zmarłych s siadów, pl drowali
ziemie. Niektórzy zajmowali całe chaty, wstyd si przyzna , e do tych ostatnich nale ała
tak e i moja rodzina, która chyba cudem, dzi ki Bogu za ten cud!; ocalała, co wi cej nikt z
mojej rodziny nie zgin ł. Wida jeste my wyj tkowo silni... Mam liczne rodze stwo,
niektórzy z nich si o enili, lub wyszli za m , no i rodzina w szybkim tempie si powi ksza,
a wszyscy yli my w jednej skromnej izbie, wi c gdy tylko nadarzyła si okazja...
-Rozumiem...-przerwał t spowied , gdy zauwa ył, e Mietkowi trudno było o tym
mówi , ale on chciał doko czy histori swego powołania. Jak na „milcz c panienk ” to
Mietek był bardzo wylewny, pomy lał Rysiek. Przez chwil to nawet wydawało mu si , e
nie rozmawia z zielonookim chudzielcem, ale e przypatruje si potokowi słów, ba! Całej
powodzi wywołanej przez zniszczenie tamy; a Mietek nie zwa aj c na roztargnienie
rozmówcy nadal gadał jak naj ty...
-Ja nie mogłem na to wszystko patrze , nie chciałem y z tymi lud mi... wi c gdy
tylko nadarzyła si okazja przyst piłem do cystersów, oni mnie przyj li, ugo cili... Tam
odnalazłem spokój i cisz , i wreszcie mogłem y z dala od tej zgnilizny ludzkiej. Ale tam nie
czułem si dobrze, nie mogłem przywykn , był to dla mnie zbyt du y szok. Tam ycie w ród
ludzi, ci gły gwar, nieko cz ce si rozmowy i kłótnie, a tu: całkowite odci cie od wiata,
milczenie... Po dwóch miesi cach postanowiłem doł czy do waszego zakonu.
-No to wpadłe z deszczu pod rynn ...-smutno odparł Rysiek.
-Nie rozumiem. Co chcesz przez to powiedzie ?
-Widzisz chciałe uciec od jak to nazwałe „zgnilizny ludzkiej” a trafiłe do jeszcze
gorszego miejsca.
-Przecie ... Ty wci mówisz o waszym, to znaczy naszym klasztorze?
-Niestety...
Nastała chwila milczenie, któr przerwał dociekliwy głos Mietka:
-Co masz na my li?
-Nie jestem najlepsz osob do tłumaczenia sytuacji klasztoru...
-Nie daj si prosi ...
-...chocia z drugiej strony jestem chyba jedyn bezstronn osob w tym siedlisku
zła...
-Bezstronn ?
-Tak, widzisz klasztor jest podzielony na dwa fronty...
-Przecie byłem tam i niczego nie zauwa yłem. A sam mówiłe , e ze mnie szczwana
bestia jest...
-Widziałe Zbycha i Zdzicha?! Mo e oni nie s najlepszym przykładem...
-Chodzi o te ich ci głe kłótnie?
-Dasz mi w ko cu sko czy ?!- poniosły go nerwy. W gruncie rzeczy Ryszard był
osob spokojn , lubi c ład i spokój, by mo e troch za bardzo troszczył si o innych,
wszystko przez ten jego instynkt przywódczy. Musiał by zawsze panem sytuacji, a teraz
czół, e to on jest przesłuchiwany. A e niezbyt mu to odwrócenie ról pasowało, zareagował
jak zwierz , kiedy si broni: pokazuj c kły...
Znów nastała chwila ciszy, Ryszard wzi ł gł boki oddech by si uspokoi , wygładził
bujn brod i pocz ł mówi dalej:
-Klasztor jest podzielony na dwa fronty, najpro ciej byłoby powiedzie : dobry i zły,
ale adna ze stron nie jest wi ta... Jest grupa opata, do niej nale Zbigniew, opat kilku
mnichów, którym odpowiadaj takie relacje, i Izydor, cho o nim mo na by raczej
powiedzie , e nale ał...
-Je li pozwolisz- zacz ł przezornie Mieczysław, by nie narazi si znów na jego gniew
–To, o jakie RELACJE ci chodzi?
-No wiesz.... oni...
-Opat ugania si za mnichami, ot co!- Ry ka wyratował jak zawsze bezpo redni
Zdzich. Ju od dłu szej chwili przysłuchiwał si rozmowie z dala, teraz podszedł bli ej i
rzucił trzymane konary jaki metr od siedz cych (a mo e to był jeden tylko, e złamany
konar?...).
-Sk d ty si tu wzi łe ?!- Ryszard był wyra nie zaskoczony tym, e dał si podej –I
gdzie jest Zbigniew?!
-A Zbych jest... ten tego... drewno jeszcze zbiera.- kiedy si tak tłumaczył, Ryszard
zauwa ył cienk stró k krwi płyn c z nosa i gin c w g stych w sach i brodzie. Miał te
lekko przekrwione i napuchni te lewe oko. Jego zielone t czówki wyra nie si odznaczały na
tle rosn cej i ciemniej cej liwy... Ale jak na czterdziesto-paro latka wci potrafił młóci
swymi pi ciami, nie zwa aj c na to, e jest mnichem.
-Drewno zbiera powiadasz?- nagle wybuchn ł gromkim miechem, ku zaskoczeniu
Mieczysława. Po chwili doł czył do niego Zdzich –Noto niech sobie zbiera! Przynajmniej
b dzie chwil spokoju. Ju miałem do tego go cia, naprawd !
-Zawszony lizus starego- dodał Zdzich.
Mietek patrzył na nich oszołomiony. Osoba, któr brał za zrównowa on , spokojn
nie mieszaj c si w adne konflikty, okazała si zwykłym... kłamc ? Oszustem? Nie mógł
sobie sam poradzi z rozwi zaniem tego problemu, wi c zapytał wprost:
-Jak to mo liwe, e ty... e pozwoliłe na to, co si stało, a teraz reagujesz tak, jak
reagujesz?...
-W jakim celu zostali my wysłani?- Zapytał z innej ma ki wci rozbawiony Ryszard.
-No mamy znale morderc ...- Mietek czuł, e chyba chc zrobi z niego
po miewisko.
-Nie wiadomo czy to morderca, czy ofiara...-wtr cił Zdzich- A i on ma imi : Feliks...
-Zdzichu, nie przeszkadzaj!...Mamy znale Feliksa tak? Dobrze, A dlaczego my?
Skoro w klasztorze jest kilkudziesi ciu innych mnichów?!
-No... Jeste my najodpowiedniejsi?- odpowiedział, cho to było raczej pytanie.
-Tak! A dlaczego jeste my wybrani?
-No... Nie wiem, ale zapewne mnie o wiecisz...
-Brat Zbigniew jest wysłannikiem opata, o tym nikt nie wie...
-Ale ty wiesz...
-O tym nikt nie wie oficjalnie. W klasztorze mury s niezwykle cienkie...
-Niezwykle!- potwierdził Zbych.
-Tak wi c: on jest wysłannikiem opata i ma znale haka na Feliksa; Zdzich jest tak
jakby jego obro c , przysłał go Celestyn, taki poczciwy staruszek...
-Szef ruchu konserwatywnego!- znów przerwał Zdzich.
-O tym za chwil opowiesz.... On si zna na tym najlepiej jest w ko cu ich
reprezentantem.- Zdzisław na te słowa wyt ył pier i podniósł podbródek, by mo na było go
lepiej podziwia ... Uwa ała siebie za bohatera. –Ja tu jestem by ich rozdziela ...
-Co nie za bardzo ci wychodzi- rzucił ju o mielony Mieczysław.
-Wychodzi, tylko e akurat wtedy nie byłem w stanie ich upilnowa ... Fakt, e jestem
przywódc tej e ekspedycji pozwala mi na rozkazywaniu innym...- powiedział nie kryj c
dymy – A oni musz mnie słucha , bo tak powiedział opat, on wie, e jestem bezstronny, nie
zamierzam bawi si w te ich potyczki, kiedy krajowi grozi wojna!
-Chwila, czego tu nie rozumiem, a raczej podejrzewam: ty to zrobiłe specjalnie?!
-W ko cu, czego oczy nie widz tego sercu nie al, no nie?!
-A jak e inaczej!- odpowiedział Zdzisiek, i kiwn ł głow jakby chciał podzi kowa za
to wypuszczenie w las.
-No dobra, a ja to tu po co?
-No ty to jeste obserwatorem... Nikogo nie znasz zbyt dobrze, a w szczególno ci
Feliksa, wi c nie ma obaw, co do twojej opinii, e b dzie ona obiektywna...
- e niby, e co? e ja mam by głównym wiadkiem, w sprawie kogo , kogo nawet na
oczy nie widziałem?!
-I o to chodzi!- wykrzykn li razem jego rozmówcy.
-A jak b d za tym, e on, ten Feliks jest morderc , to co? Potraktujecie mnie jak
tamtego?
-Chwila nie myl roboty z przyjemno ci ! Tamto to mu si nale ało! Sam widziałe jak
si rzucał...-bronił si Zbych
-Ty nie pozostałe mu dłu ny...-ripostował Mietek.
-Przestaniecie? Jak ju si wyja niło to teraz Zdzisiek nawijaj o waszym klanie.
-Z przyjemno ci ...Wiesz ju o grupie starego prawda?
-Chodzi ci o opata?
-Tak, przecie mówi ci, e o starego... Nie no ci ko si tak opowiada od rodka...
Cofnijmy si do pocz tków: Jeszcze sze lat temu klasztor wi tego Krzy a był ostoj
spokoju, opok dobroci, miejscem, w którym nikt nie wiedział, co to zło...
-Nie przesadzaj!- wtr cił Rysiek.
-Ty miałe okazj si wykaza ! Teraz moja kolej! Wtedy jeszcze klasztorem rz dziła
stara kadra...
-Stara kadra?
-O czym ty e mu opowiadał? On nie zna połowy faktów!
-Ja to tak ogl dnie opowiadałem... nie wdawałem si w szczegóły!
-Te mi szczegóły... Połowy rzeczy by nie wiedział, połow by sobie dopowiedział,
a potem rosn takie Zbychy! My l , e s najm drzejsze....
-Spokojnie, nie ekscytuj si tak! Znów si posprzeczacie to znów pójdziecie po
drewno, a póki co opowiadaj!
-Dobra, ju dobra! O czym to ja mówiłem?
-Miałe wyja ni mi, co to ta stara kadra jest?
-Ano widzisz, to se były takie porz dne chłopy jak tutaj Rych...- Rych na te słowa
wypr ył pier .
-No mo e nie takie jak on, lepsze- zgasił go Zdzich. –Oni nigdy by nie pomy leli o
Praktykach takich... no wiesz: chłop z chłopem... wtedy to nam si yło dostatnio,
wygrzewali my si w blasku sławy, byli my dum całego kraju, teraz popadli my w ruin ,
wszystko przez rz dy starego... Kiedy w 1453 przyszła zaraza, wi kszo z nich pomarła,
pozostał Celestyn, Eustachy i paru innych staruszków. Wtedy to przyszedł stary i Izydor. Par
miesi cy było spokojnie, a mu si zachciało...
-Chyba wszyscy wiemy, czego si staremu zachciało- wtr cił Ryszard zapobiegawczo.
-A ty to co? Cenzura?!- kiwn ł na Ry ka, i zaraz powrócił do tematu - e mu z
dziewkami nie wychodziło, nie to, co mnie...
-Zachowaj cho troch dyskrecji, bo kto ci za to w ko cu spali!- hamował go jak
mógł Rysiek.
-A kto ma by tym szcz liwym donosicielem, bo chyba nie ty?- gro nie spojrzał na
Mietka, nijak nie przej tego jego gro b . Wpatrywał si w niego niestrudzenie swymi
zielonymi oczyma, co chwil wykonuj c gest jakby chciał odgarn swe dawne złote pukle,
teraz haniebnie ci te.
-Opowiadaj, a nie zanudzaj! Wszyscy i tak wiedz , e masz goł bie serce!
-Ale ka dy goł b ma pazurki...- rzucił bez namysłu, po czym wrócił do opowiadanej
historii:
-No, no to, to było mniej wi cej tak... Kilku młodzików przystało do starego, ten im
pono obiecał jakie wy sze stanowiska, ale jak na razie to czekaj i si „kształc ”...
-Z nim był zamordowany Izydor...-dodał Ryszard
-Tak on te był w ród tych pomyle ców.
-A co ze Zbigniewem?
-On si w dup nie dał r n - wystrzelił bez adnych zahamowa .
-Zdzisławie!
-No mówi jak jest!
-Ale bratu zakonnemu to nie przystoi!
-A co przystoi?! Przejrzyj w ko cu na te lepia! Jest potop zła a ty dach łatasz, jakby
to miało wiat wyleczy !
-No to czemu mówicie, e jest z opatem?- przerwał t dyskusj Mietek
-Bo on jest zwykłym kleszczem! Ma za zadanie przyczepi si do człowieka, wysysa
informacje, by potem donie o wszystkim opatowi.
-A co ma z tego?
-To co pozostali... Chocia on jest tak wredny, e nie zdziwiłbym si gdyby to wła nie
ON dostał jaki wy szy urz d. Ten dół kloaczy nawet nie zasługuje na to eby po nim depta ,
a co dopiero mówi o jakim stanowisku.
-Wszystko fajnie, ale czemu nie zło yli cie donosu?
- eby nas sfajczyli za herezj ?! Ty sobie chyba kpisz! On ma rodzink porozstawian
na ró nych stanowiskach ko cielnych! I tych wy szych i ni szych... Jaki tam jego daleki
pociotek jest nawet kardynałem... Pami taj: kiedy zostaniesz okrzykni ty heretykiem, to zbyt
du ej linii obrony nie masz, w ogóle nie masz si jak broni ... Masz trzy wyj cia: ogie ,
wod , lub inne tortury. Jak b dzie po fakcie, jak b dziesz albo zw glony, albo utopiony, albo
zmia d ony, rozci ty, przekłuty, rozci gni ty, napojony wod , przysma ony gor cym
elazem... Nie wiem, co tam jeszcze mo na z człowiekiem zrobi ... Ale niewa ne; po tym
wszystkim, kiedy oka e si , e byłe niewinny, nazw ci m czennikiem za wiar ! U miecha
ci si ta perspektywa? Bo mnie nie, wi c wol siedzie cicho, i my le o tym, co nale y do
moich obowi zków.
Znów nastała chwila ciszy, któr przerwał Mietek kolejnym pytaniem:
-A co z tym Feliksem?
-On jest bohaterem! Powinien by okrzykni tym wi tym! Jako jedyny odmówił,
kiedy proponowali mu wej cie w za yłe stosunki, dokładnie to denat mu to proponował, ale
ten odmówił, co wi cej napluł temu zbocze cowi w twarz!
-Ju zaczynam tego Feliksa lubi - wyrwało si Mietkowi.
-I masz racj ! Ale wracaj c do morderstwa: Izydor zacz ł si m ci za t zniewag ...
My my otoczyli chłopaka opiek i tak to si toczyło przez trzy miesi ce. Wczoraj
najwidoczniej doszło do ostrej sprzeczki mi dzy nimi, i Feliks wyko czył gnoja...
Wszyscy zamilkli, gdy oto zza krzaka wyłonił si Zbigniew...
Szedł, stawiaj c niepewnie kroki, trzymaj c si za głow i bełkocz c co pod nosem.
-Ostro go zdzieliłe ?- zapytał szeptem Ryszard.
-Tak eby bolało...-odpowiedział tym samym ciszonym tonem.
-A kto zaatakował jako pierwszy?
-Przecie wiesz, e ja jako goł bek nie mógłbym nikogo skrzywdzi bez powodu...
Jeszcze si głupio pytasz? My lisz, e dałbym sobie oko podbi gdyby mnie ten skubaniec nie
zaszedł od tyłu i nie zaatakował jako pierwszy?
Przerwali rozmow , bo teraz Zbigniew znajdował si jakie trzy metry od nich.
-To mówisz, e w którym kierunku pojechali ci konni?- zapytał Ryszard, e niby tocz
zwykł konwersacje.
-Na wschód- odpowiedział nieco zaskoczony zmian tematu Mietek.
-No to jak wszyscy wypocz li to mo emy jecha dalej. Trzeba nadgoni drogi, bo
e my w przeciwnym kierunku jechali.
-Jak si spało?- zagadn ł Zbych do swej ofiary z ironicznym u miechem –Mam
nadziej , e dobrze...
-Wyj tkowo... – odburkn ł Zbigniew, nieco zmieszany, troch zawstydzony, a na
pewno niezwykle poirytowany całym tym zaj ciem i pałaj cy ch ci zemsty -Nie ma to jak
sen po porz dnym oberwaniu konarem!- Ryszard a zszedł z konia, niedowierzaj c tym
słowom. Fakt, podejrzewał, e było ostro, ale eby obuchem? W głow ?
-A mówiłem eby si tak blisko mnie nie kr cił, kiedy nios t gał zk ? No
mówiłem!- wci nabijał si z niego.
-Mówiłe , mówiłe ... Poczekaj do nast pnego zbierania chrustu!- na tej gro bie temat
zamarł. Dalsz podró odbywali w milczeniu, a raczej Zbigniew odbywał j w milczeniu, bo
pozostali nie zamierzali i w jego lady.
Rozdział 8
Tajemnicza pi kno
23. 08. A.D. 1459
Po nieprzyjemnym zdarzeniu nad jeziorem, para przyjaciół zdecydowała, wbrew
wcze niejszym ustaleniom, e rusz na południe. Od tego czasu min ł ju tydzie .
Podczas jak e mozolnej podró y (poniewa poruszali si jedynie kilka kilometrów na
dob ) starali si zatrze lady i omija wszelkie małe wioski, w których ka dy nowy przybysz
był postrzegany jako intruz, za wszelkie niedogodno ci z tym zwi zane mogły utrudni ich
w drówk (chłopi bardzo ch tnie zdradziliby ich wrogom, wszelkie informacje pomocne w
uj ciu przest pcy, za kilka brz cz cych monet, bo w ko cu spalenie lasu i okolicznej wsi nie
mogło uj zbrodniarzom płazem). Tak wi c, postanowili sypia pod gołym niebem, i
ukrywa si do czasu wyczerpania si zapasów. Niestety ten czas nadszedł...
Miniony tydzie nie owocował w jakiekolwiek przygody. Spali, biesiadowali (o ile
dwu-osobowy posiłek, przy d wi kach mandoliny, któr Teodor wzi ł ze sob i na której jak
si okazało grał niedo cigle, mo na było nazwa biesiad ), no i oczywi cie wymieniali si
wszelakimi pogl dami na temat wiata (czyli rozmawiali o kobitkach, rozkosznym yciu oraz
o tym jak to b dzie pi knie, gdy wróc na swoje...). Feliks przez ten tydzie skupił si
wył cznie na trzech rzeczach: zachwycaniu si tre ci owych pie ni, piewanych przez
kompana, dobrym od ywianiu si (by nie nazwa tego ob arstwem, gdy to byłby ju grzech)
i oczywi cie wiczeniach fizycznych. Czynno ci te, były nieodł czn tre ci i sensem jego
obecnego ycia. Stwierdził on, i po nabraniu jako takiego wygl du, zacznie snu plany na
przyszło , a póki ten czas nie nadejdzie, nie ma sensu przejmowa si tym, co b dzie
pó niej. Postanowił wi c, odda si w r ce swego opiekuna i całkowicie zapomnie o
wszelkich troskach, niestety uległ równie pewnemu zdeprawowaniu, cho to mo e wyj mu
na dobre...
Tydzie min ł bardzo szybko, tak samo z reszt jak i zapasy, które miały wystarczy
na miesi c, a które zagin ły w niestrudzonym apetycie Feliksa, gdzie mi dzy bieganiem
dookoła polany i podnoszeniu omszałych kamieni, a słodkimi i d wi cznymi nutami Teodora.
-Wstawaj i chwy za bro !
-A niadanie?- odpowiedział nieprzytomnym głosem zaspany i nieco jeszcze
wstawiony Feliks, gdy zbudzono go o wicie. Jego policzki nie były ju zapadłe, ebra
przestały odstawa a ramiona si zwi kszyły i przybrały na masie (tak jak ich wła ciciel).
Nawet oczy rozbłysły mu dawnym blaskiem, ukazuj c ten wdzi czny odcie bł kitu, jak e
pełen ycia w owym czasie. Wprawdzie nie był jeszcze muskularny i nie posiadał siły
Teodora, ale jednak nie przedstawiał si ju , na pierwszy rzut oka, jako chuchro, które mógł
porwa najmniejszy podmuch wiatru.
-Zaczynamy od treningu!
-Kiedy ja na głodniaka nie mog !- Feliks wci był nie przytomny i miał
niewyobra alnego kaca po wczorajszej uczcie, na której to znikły gdzie , niewiadomo gdzie
ich zapasy -A co ze piewem, z ta cem i rozmow o płci pi knej?
-Wstawaj!- Teodor rzucił mu miecz, który upadł tu przed le cym z głuchym
brzd kiem.
-No, chocia pajdk chleba z w dzon wieprzowink .- błagał, lecz jego nauczyciel
pozostał nieugi ty na jego pro by.
-Nie mamy ju wieprzowiny.- o wiadczył lakonicznie
-A rybk ?- Feliks nie ust pował
-Nawet ryby nie mamy. Zostało nam akurat tyle by dojecha do najbli szej osady by
tam si posili i od wie y zapasy!
-A słonin , słonink na pewno mamy.
-Nie mamy nic! Ze arłe wszystko, co mieli my!
-A, no chyba, e tak, a co na niadanie?- Feliks dopiero teraz si rozbudził
-Ty głuchy jeste , czy tylko rozum postradałe ? N-I-E M-A-M-Y NIC!
-Ach tak?
-No wła nie tak si sytuacja przedstawia! Dobra wsta , por biemy troch tym
elastwem, co by z yciem uszedł, jakby; nie daj Bo e, co si stało.
-Dobra, dobra ju wstaj ! Ale słudze bo emu nie przystoi wymachiwa narz dziem
szatana!
-A masz ty na sobie habit, co by ci kto wzi ł za sług bo ego?
-Nie, kazałe mi go sobie odda , potem go sfajczyli my; pozostawiłem sobie tylko
sznur. Ale broni dzier y nie b d !
-Ach tak!? Jak ci łeb zetn to, nie mów mi, e nie ostrzegałem. A swoj drog to
my lałem, e uciekaj c z zakonu przestajesz by mnichem.
-No tak... niby przestaj - na my l o odci tej głowie gdzie w obskurnej gospodzie, za
par monet, Feliksowi zdrowy rozs dek powrócił- Wybacz stara mentalno . To, od czego
zaczynamy?- zapytał z ironicznym u miechem
-Jak ju wspomniałem zaczynamy od obrony. Ja atakuj , ty si bronisz. Ale najpierw
włó r kawice skórzane! Nie chc patrze na twe poranione dłonie!
-Poranione?- Feliks nie był do ko ca przekonany o trafno ci metod Teodora.
-Bro si !
Teodor post pił dwa kroki do przodu i zadał cios mieczem zataczaj c praw r k
półkole tak by atak został zadany znad głowy, Feliks wiedz c o sile swego przyjaciela
przytrzymał miecz r koma na obu jego ko cach, tak by siła uderzenia miecza przeciwnika nie
spowodowała zachwiania równowagi jego broni, a w konsekwencji niebezpiecze stwa
wynikaj ce z nie utrzymania miecza na wła ciwym miejscu (krótko mówi c: gdyby nie
chwycił miecza dwoma r kami, mógłby oberwa nie do , e w lewe rami od miecza rywala,
to jeszcze swym mieczem, w wyniku uskoku broni, mógłby trafi si w kark).
-A wi c zrozumiałe , do czego ci te r kawice?!
-Tak jak by- odpowiedział po piesznie, gdy oto w jego kierunku sun ł kolejny cios,
tym razem zadany z lewej strony od dołu. Tym razem młody wojak nie mógł podeprze
miecza drug r k , pu cił miecz z lewej strony i trzymaj c go wył cznie praw r k
zamachn ł si po piesznie na stron praw kieruj c ostrze ku ziemi, tak by odparowa cios
nauczyciela.
-Szybko si uczysz!
-Wiele czytałem i przygl dałem si zdobieniom stron. Mo na si ... ech wiele nauczy
z tych rysunków.
Po zadaniu kolejnego ciosu znad głowy, Teodor wykonał obrót i zaatakował mieczem
po linii prostej na wysoko ci pasa Feliksa.
Feliks wiedz c, e nie zdoła obroni si mieczem, musiał uskoczy w tył. Odległo ,
na któr si cofn ł, okazała si niezbyt dobrze wyliczona i koszula Jego zastała rozci ta,
wzdłu linii ci cia miecza.
-Stój głupcze, chcesz mnie zabi !?- dopiero teraz Teodor oprzytomniał z wojennego
amoku i zdał sobie spraw z tego, co zrobił -Czy ty chcesz by wn trzno ci mi na wierzch
wypłyn ły!?
-Ja...-nie wiedział, co powiedzie , czuł si zakłopotany- Prosz wybacz mi!
-Tak to wygl da?! Najprzód e mnie chciał chroni , potem straszysz mnie wiatem, a
teraz chcesz mnie zgładzi ?
-Ja nie chciałem...
-Daj mi spokój!- odwrócił si na pi cie i skierował si do małego zagajnika, w mi dzy
czasie zd ył zabra swoj skórzan torb -Musz to przemy le . To wszystko działo si tak
szybko...- gdy wypowiadał te słowa był ju na skraju lasu w nast pnej chwili znikł w
zaro lach.
Teodor czuł si okropnie. W duchu powtarzał sobie, e on wróci, jednak nie był co do
tego przekonany. Wci powtarzał sobie słowa Feliksa „To wszystko działo si tak szybko, za
szybko” pomy lał. Słowa te raniły go bardziej, ni siarczysty policzek zadany od ukochanej
(której wprawdzie nigdy nie miał).
Usiadł na trawie wyci gn ł osełk i pocz ł ostrzy miecz. Robił to by skierowa
my li na inny tor, by zapomnie o tym jak bardzo chciał udowodni , e jest silniejszy i
lepszy. Ostrzył or by zapomnie o wstydzie, jaki go ogarn ł, lecz nie przynosiło to efektu.
Policzki zacz ły go piec, skro oblała si zimnym potem, za do oczu napłyn ły łzy. Miał si
rozpłaka , on silny i gro ny, odwa ny i nie strudzony, w ko cu jest M czyzn ! M czy ni
nie płacz - powtarzał sobie. Ale w tym momencie był jak dziecko, które najch tniej schowało
si w spódnice matki, b d przykleiło do silnych ramion ojca i które pozwoliłoby rodzicom,
by to oni rozwi zali za niego ten problem, jednak on był sam. Miał ochrania przyjaciela i nie
powodowa szkód, podczas gdy podpalił las i o mały włos nie przeci łby druha na pół.
-Powinienem za nim i , porozmawia z nim, wyja ni . Zrozumiałby- gdy zadr czał
si takimi i jeszcze innymi oskar eniami, spostrzegł, e brakuje drugiego miecza- Ech
przynajmniej obroni si przed zwierzem. Co ja zrobiłem?!- upu cił miecz i zakrył twarz
r kami. Rozpłakał si tym razem na dobre, niczym małe dziecko.
Podczas gdy Teodor zadr czał si wyrzutami sumienia, Feliks spacerował po lesie (o
ile nerwowy chód, człowieka, który o mało nie doznał porz dnego uszczerbku na zdrowiu,
mo na nazwa miłym spacerkiem po lesie), on nie robił sobie adnych wyrzutów z powodu
tego, co si stało, jednak i tak odczuwał t sam pustk , co jego najlepszy przyjaciel kilkaset
metrów dalej na polanie. Jego my li były sponiewierane i te starał si znale sobie
jakiekolwiek zaj cie. Z pocz tku usiadł na kamieniu i ostrzem miecza odgarniał le ne runo.
Po paru minutach stwierdził, e nie jest to najbardziej satysfakcjonuj ce zaj cie, na jakim
mógł si , w chwili obecnej skupi . Nieopodal dostrzegł poziomki i mimo, i odczuwał ssanie
w oł dku, a przy tym dały si słysze nieopisane d wi ki wydobywaj ce si z jego wn trza,
to jednak nie miał ochoty nic je . Poranna kłótnia odebrała mu całkowicie ch na przyj cie
jakiegokolwiek po ywienia. Poszedł wi c dalej.
Wkrótce natkn ł si na omszały pie . Był on mniej wi cej wysoko ci Feliksa, by
mo e wy szy. Podszedł do niego i poło ył r k na zimnym, mokrym, lecz jak e przyjemnie
mi kkim mchu. Oparł o niego głow i spostrzegł nó , przytwierdzony do swego pasa.
Przypomniał sobie jak to podczas wczorajszej wieczerzy przypi ł go tam.
Teraz odpi ł nó , oddalił si o par metrów wycelował i rzucił nim w pie , by
odreagowa zło .
Nó odbił si od nadgnitego i spróchniałego drzewa, złamanego zapewne przez wiatr
lub nadmiar niegu.
Feliks podszedł do miejsca gdzie nó upadł, a raczej powlókł si , gdy prawie e
powłóczył nogami. Podniósł go beznami tnie i powtórzył cały rytuał.
Tym razem nó wbił si , lecz tylko koniuszkiem ostrza i po chwili opadł na ziemi .
Ponownie Feliks podszedł podniósł nó , powrócił na wyznaczone miejsce i znów
rzucił.
Tym razem nó wczepił si w sw ofiar na tyle by nie spa .
Min ło jeszcze wiele prób zanim usłyszał stukot ko skich kopyt. Podszedł ostro nie
do drogi i przyczajony siedział nieruchomo za krzakiem.
Alicja wraz z jej opiekunem jechali ju kilka dni. Kierowali si ku miastu, by tam
sprzeda towar. Nie miała na czym skupi my li, wi c mimowolnie przypominała sobie
wydarzenia z ostatnich lat.
Ojczym Alicji był kupcem (a raczej kanali , któr pozostanie do ko ca swoich dnipomy lała), gdy jej matka wyszła za niego, wtedy jeszcze był dla niej i jej matki bardzo
dobry, wtedy to znaczy, kiedy jeszcze mama yła. Ale trwało to do czasu, kiedy to zacz ł
zagl da do kieliszka.
yli spokojnie w odległym mie cie. Ludzie ich szanowali, cieszyli si dobr reputacj .
Było to siedem lat temu.
Jej ojciec (ten prawdziwy) zmarł na zaraz , która wybuchła osiem lat temu,
zastawiaj c rodzinie poka ny maj tek. One same, nie wiedzie czemu, prze yły, jednak długo
nie mogły pogodzi si ze strat głowy rodziny.
Rok pó niej zjawił si zalotnik, w którym jej matka, (o dziwo) si zakochała. Alicja
miała wtedy osiem lat.
One były mieszczankami z mał fortun (firm , któr prowadził jej ojciec sprzedały,
gdy tylko zorientowały si , e bez m a interes zaczyna podupada ), on był kupcem, równie
wywodz cym si z mieszcza stwa, posiadaj cy skromny interes. Pasowali do siebie jak pi
do oka, lecz matka była oczarowana gachem.
Dobrze to rozegrałe , winio! łajdaku!- pomy lała. Nie potrafiła znale mocniejszych
słów, zapewne dla tego, i była wychowywana w rodzinie, która niezwykle dbała o maniery.
Nie chciała ich nawet szuka , gdy niech , jak ywiła do tego człowieka
wystarczała jej w zupełno ci.
Cztery lata było spokojnie, do czasu, gdy jej matka nie dowiedziała si , e nie daj
m owi tyle miło ci, ile ten potrzebował, wi c szukał jej u innych kobiet. Ale to pó niejsze
wydarzenia spowodowały rozp tanie si piekła w domu.
Plotka rozniosła si szybko po mie cie, rodzina straciła reputacj i szacunek. Ludzie
oskar ali jej matk o to, e była zbyt ozi bła dla m a, cho wcale tak nie było. Wkrótce
ujawniły prawdziwe zamiary jej przybranego ojca.
Z czasem jak ludzie przestawali handlowa z Hieronimem (tak oto ten łajdak si
nazywał), on popadał w coraz wi ksze długi. Zacz ł pi by o tym zapomnie . ona nie
zamierzała da mu ani grosza i oto wybuchały najcz ciej wojny domowe.
Jej matka, Eleonora, nie nale ała do osób agresywnych, za to zawsze starała si by
wiern ideału ony. Tak wi c, była posłuszna m owi do czasu, gdy ta winia zacz ła pi . Nie
wiadomo czemu, darowała mu zdrad , zapewne wci go kochała. Gdy był pijany zdarzało
my si uderzy mał onk , lecz nie wynikały z tego adne wi ksze kłótnie. Do czasu...
Pewnego dnia (a raczej nocy), wszedł do domu całkowicie zalany. Gdy tylko drzwi si
otworzyły padł jak długi na ziemi , podczołgał si do ławy stoj cej na rodku mieszkania,
podtrzymał si jej by wsta i z cał sił opadł na krzesło niczym bezwładny wór ziemniaków.
Swoim krzykiem obudził wszystkich okolicznych mieszka ców.
-Ty dziwko! ty szmato! sknero!- wrzeszczał -Na jakie licho ja si z tob o eniłem?
Gdyby nie twój maj tek, nawet bym na ciebie nie spojrzał! Przez te wszystkie lata nawet nie
zauwa yła jak wynosz twój dobytek! Była tak za lepiona miło ci do mnie!- Hieronim
gardził jej matk i w tej chwili tego nie ukrywał, wr cz napawał si widokiem jej cierpienia.
Matka zbiegła szybko po schodach i równie zacz ła go wyzywa .
-Ty n dzniku! łajdaku!- w jego stron posypał si grad rzeczy, które Eleonora znalazła
pod r k . Wiedziała, e ludzie nie akceptowali on, które w domowych sporach stawiaj si
m om, ale jej było ju wszystko jedno. Wpadła w taki szał, i zapomniała o swych prawach i
obowi zkach i cał agresj wyładowała wła nie w tej chwili.
Efektem tych walk była rozbita głowa Hieronima i ci ka depresja jej matki. Głowa
zagoiła si , psychika Eleonory, nie.
Zmarła kilka tygodni pó niej, pozostawiaj c córk na pastw tego potwora, ale nie
była to najgorsza rzecz, jak Alicja miała w swoim yciu prze y , jednak i ta miała nast pi
szybciej ni tego oczekiwała..
Cały maj tek, jak na ironie, przeszedł wła nie w r ce osoby, która była
odpowiedzialna za mier jej matki. On sam, naturalnie, nie winił si za t tragedi .
Po stracie ony, Hieronim sp dzał całe dnie w karczmie gdzie przetrwonił wszystkie
pieni dze. Wkrótce odezwali si dawni jego „znajomi”, którzy chcieli spłaty długów, jakie u
nich zaci gn ł. Musiał sprzeda dom, i wszystko to, co otrzymał w spadku. Pozostało mu to,
co wniósł do zwi zku, czyli ko , wóz, i towar, którym handlował, ale i ten przepił, no i
oczywi cie przybrana córka. Teraz zajmował si handlem relikwiami, bez certyfikatu
Ko cioła, czyli najprostsz i najbardziej odra aj c robot , jak człowiek mógł wykonywa .
Zabierał ró ne cz ci ciała nieboszczykom, pakował je w przeró ne naczynia, worki i sakwy,
odpowiednio je nazywał i sprzedawał ciemnym masom, jako odpusty za grzechy i amulety
chroni ce przed złem. Sprzedawał równie niezliczon ilo eliksirów, leków, ma ci,
kremów, afrodyzjaków (i trucizn).
I tak mniej wi cej przedstawiała si historia biednej Alicji.
Siedziała spokojnie na furmance wypełnionej skrzyniami, fałszywymi relikwiami,
oraz mas przeró nych innych gratów i rupieci. Obok niej siedział ten zakłamany i podst pny
n dznik. Wiele razy starała si uciec, lecz adna próba si nie powiodła (chocia , co by robiła
na wiecie sama? Zarabiała na ycie jako ladacznica? Nie było to zbyt odra aj ce i
poni aj ce- pomy lała- pozostaje mi zosta z nim. Próbowała go równie zgładzi , podczas
snu, ale była zbyt wra liwa i bogobojna by to zrobi . Był to w ko cu m jej matki, a wi c, co
za tym idzie, jej ojciec, a w pi mie wi tym wyra nie napisane było „czcij ojca swego i matk
swoj ”, jak równie „nie zabijaj”, „nie czy , bli niemu swemu, co tobie nie miłe” i tak dalej...
Jej religijno oparta była głównie na strachu, wywołanym przez fanatycznego proboszcza,
który do barwnie i przera aj co opisywał wizj piekła i twierdził on, e spowied wybacza
jedynie lekkie grzechy, za za odpuszczenie tych ci szych, trzeba było płaci Ko ciołowi,
gdy tylko w ten sposób mo na zmaza swe grzechy. Ona nie miała pieni dzy, jak równie
nie chciała ryzykowa zbawienia swej duszy, tylko po to, by ukara tego n dznika, o nie dwie
niewinne dusz , posłane na tamten wiat, przez tego samego niegodziwca, to by było za
wiele.
Tak wi c pozostało jej, czeka i mie nadziej , e ten zakłamany szubrawiec zginie
mierci naturaln , b d kto spełni jej marzenia, szczerze mówi c bardziej wyobra ała go
sobie gdzie na torturach, u zatwardziałego inkwizytora, który odkryłby jego godny
pot pienia handel fałszywymi relikwiami ( czego Ko ciół niezwykle nie lubił i nie zamierzał
by oszcz dny w rodkach, tak by tylko wyplewi te chwasty z winnicy pa skiej), albo na
torturach u bandy chłopów, którym zmarł jaki krewny lub został okaleczony. Wyobra ała go
sobie, jak wyrywaj mu j zyk lub nos rozgrzanymi obc gami, lub łami mu ko ci na wielkim
kole, albo kład go pod lej, lub nawet pal na stosie za herezje– Nie! Nie wolno jej nawet tak
my le ! Jak mogła yczy drugiemu człowiekowi mierci?! Z czasem jestem coraz bardziej
podobna do niego: zimna, bezduszna i raduj ca si nieszcz ciem innych- my li te nie dawały
jej spokoju-Ale w ko cu mam prawo tak my le , on wykorzystał moj matk - nie mogła
ukry , e my li o cielesnych torturach jej ojczyma sprawiaj jej rado , przepełniaj c jej
umysł fal euforii za ka dym razem, gdy przypomni sobie coraz to bardziej wyrafinowane
sposoby zadawania m k. Na jej twarzy mo na było zauwa y słodki, szyderczy u miech.
Feliks siedział w zaro lach, wpatruj c si oniemiały z wra enia, w najcudowniejsz
istot , jak kiedykolwiek widział. Była to dziewczyna lat; jak zakładał, niespełna szesnastu, o
pi knych kasztanowo-br zowych włosach. Z miejsca, w którym siedział nie mógł dostrzec
wyrazu jej spojrzenia, jednak tak pi kna i czysta istota z pewno ci musi by szcz liwa i
dobra. Była odziana w prost , zielonkawo-morsk suknie, która nie miała adnych upi ksze ,
dało si jedynie zauwa y znikome, subtelne rozci cie, które miało przypomina dekolt, lecz
odsłaniało tylko szyj i odrobin ramiona. Feliks nie zwracał uwagi na jej odzienie,
całkowicie pochłon ło go przypatrywanie si aurze, któr była otoczona. Biło od niej ciepło
uczu , które jak mu si zdawało szukały uj cia, ale wyczuł równie co niepokoj cego. To
„co ” dało si zauwa y , gdy owo bóstwo, w akcie pełnym gracji, odgarn ło włosy opadaj ce
jej na oczy i policzki, zaczesuj c je za lewe ucho i....
Alicja nie przepadała za noszeniem rozpuszczonych włosów, jednak nie miał jej kto
pomóc, w zapleceniu warkocza za , kiedy robiła to sama, włosy przypominały niezbyt dobrze
zwi zane snopki siana, z których wiatr wywiewa słom . Nie chciała wjecha do miasta i by
postrzegana przez mieszczan, jako osoba, która nie potrafiła zadba o swój wygl d. W
gruncie rzeczy, to chciała wygl da pi knie dla niego, tego jednego jedynego, jej ksi cia, na
którego czekała, i miała nadziej , e czai si gdzie w zaułku, b d czeka na ni w której z
gospod, który miał j porwa od tego nikczemnika, by odby z ni podró w nieznane,
zamieszka wraz z ni w pi knym gospodarstwie, i tam pozosta , tak by mogli zestarze si
razem. Wiele razy wyobra ała go sobie, wysoki, przystojny, o ciemnych i gł bokich oczach,
w których mogłaby utopi swe smutki, majestatycznych ramionach, w których szukałaby
ukojenia. Wyobra ała sobie jak przemierzaj razem nieznane krainy, odkrywaj nowe
nieznane nikomu ziemie, jak odbywaj długie rozmowy przy ognisku i sp dzaj upojne noce
z dala od ludzkich spojrze . Na jej twarzy zago cił skryty u miech. Marzenia...
Przez moment zapomniała o swych troskach, znów przypomniała jej si matka.
-Mamo, mamo opowiedz mi bajk - w oczach małej dziewczynki mo na było odnale
niespokojny błysk, jej matka wiedziała, co chce usłysze jej mała ksi niczka
-Alicjo. Tyle razy j słyszała - przekomarzała si z ni z u miechem na ustach- Znasz
j ju na pami .
-Ale mamusiu, ja jej wcale nie pami tam, wczoraj zasn łam jak tylko zacz ła mi j
opowiada .
-Tak? A kto pytał si czy jest mał ksi niczk ?
-Ja? To musiałam mówi przez sen!- u miechn ła si zadowolona ze swej błyskotliwej
odpowiedzi. Eleonora roze miała si serdecznie.
-No dobrze. Tak wi c dawno temu, w odległej krainie yła sobie ksi niczka...
-A czy ja te jestem tak ksi niczk ?
-Oczywi cie! I ta ksi niczka bardzo chciała spotka swojego ksi cia. Pragn ła tego
tak bardzo, e stworzyła sobie jego wizerunek w wyobra ni. Jej rodzice byli bardzo
zatroskani o los swej jedynaczki, i postanowili wyda j za m , jednak jej ksi
nie pojawił
si na balu...
-O nie! I co było dalej? Wyszła za kogo innego?
-Poczekaj to zobaczysz. Na balu wyprawionym przez jej rodziców nie pojawił si ten
jedyny, za ona miała wybra sobie m a w ród tych m czyzn, którzy tam byli. Ksi niczka
zachorowała ze smutku, i jej rodzice posłali po medyka, lecz on nie wiedział, co jej jest. Jak
si domy lasz, rodzice czekali, a ta tajemnicza choroba ust pi. Pewnego dnia przybył na
zamek, młody lekarz pochodz cy z dalekich krajów. Gdy tylko wszedł do komnaty,
ksi niczka poznała swego wymarzonego ksi cia po szlachetnych rysach twarzy, choroba
odeszła w niepami , za młodzi pobrali si .
-A czy ja te znajd swojego ksi cia?
-Oczywi cie, je li tylko b dziesz tego bardzo pragn .
Mamo, dlaczego mnie opu ciła ? Po raz kolejny błogie wspomnienia odpłyn ły tak
szybko jak si pojawiły, pozostawiaj c Alicj sam na sam z potworem, odpowiedzialnym za
jej tragedi . Kolejny raz odgarn ła włosy, które nawiał wiatr. Kontem oka zauwa yła posta
czaj c si w krzakach. Wychyliła si bardziej, gdy widok zasłaniał jej ojczym siedz cy od
lewej strony furmanki. Tak! Tam kto był! Teraz wystarczyło wymy li sposób by si z tym
czym spotka . Nie odczuwała l ku przed nieznanym, ryzyko poci gało j . Gdy tylko
zauwa yła to co , wiedziała, e musi odkry , kim jest ta istota (lub czym, ale tej mo liwo ci
nie brała pod uwag ). A mo e to był jej ksi ? Tak to z pewno ci był on! Przez my l jej
nawet nie przeszło, e mog to by zbiry szukaj ce łatwego łupu i odrobiny uciechy, b d
jakie inne stwory piekielne. Zakładała, e nic nie mogło by gorsze od jej ojczyma.
-Nie widziałe mojej torby?
-Jakiej za torby?!
-No tej z materiału...
-Nic nie widziałem!
-Gdzie tu musi by ...
-Głupia, zgubiła j ?!
-Nie... chyba nie, ona gdzie tu musi by , jeszcze przed chwil tu była... przecie
grzebałam w niej kilka chwil temu. Nie ma jej!
-No i co teraz? Masz jak inn ?!
-Nie...- Alicja spu ciła głow by ukry udawane za enowanie
-A my lisz, e co ja jestem, wró ka?! e wezm i kupie ci now ?
-No ja...- schowała głow jeszcze bardziej by nie zauwa ył u miechu zadowolenia(co za t pak- pomy lała)
-Zła z wozu i biegnij jej szuka ! Bo e czemu mnie pokarał takim ci arem! A
spróbuj uciec (chocia uciekaj sobie, jedna g ba mniej do wykarmienia! Jeste tylko ywym
przykładem mojej pora ki! Ale przynajmniej te moje cude ka sprzedajesz. Ile to razy trafiał
si naiwniak, któremu wcisn ła relikwie mami c go swym u miechem!).
-O mój Bo e! Co ona robi?! Ona chyba nie zamierza...uff ona tylko patrzy w moj
stron , na pewno mnie nie widziała, a mo e? Znów patrzy na ziemi jakby czego szukała,
czemu zeszła? czy co jej wypadło? Nie nic tam nie ma. Ten wóz znikn ł za rogiem, obróciła
si , jakby sprawdzaj c czy... teraz idzie w moj stron , ona mnie widzi, u miecha si ! O
Bo e, o Bo e! Co robi ? Ucieka ! Nie! Tak! Nie... nie wiem, my l, My l... ona jest coraz
bli ej! Teraz to ju na nic. Co ona znowu?.. pokazuje ebym wstał. Co?! Ja ju stoj ! Nie! Ja
id ! Ja id do niej! Nie! Ja nie chc ! ale... nie mog si powstrzyma . R ce mi dr , nogi si
pode mn uginaj , mój Bo e, O Mój Bo e! ciemno , widz ciemno ! i...
Alicja szła pewnie z towarzysz cym jej u miechem, nie zatrzymywała si . Im bardziej
si zbli ała, tym bardziej u wiadamiała sobie, e to nie jest jej ksi e, lecz jaka nieodparta
siła ci gn ła j ku niemu. W pewnym momencie, gdy odległo mi dzy nimi, była nie
wi ksza ni półtora metra, nieznajomy pobladł i osun ł si na ziemi . Bez wahania skoczyła
ku niemu, by uratowa go przed upadkiem. Zd yła w ostatniej chwili. Poło yła go w
zaro lach tam sk d przybył.
-Ty wiesz? Uroczy jeste . A to co?
Z jego skórzanej torby wysun ły si karty pergaminu. Alicja bez wahania podniosła je,
zacz ła ogl da ...
-Pusta, pusta, pusta...- gdy doszła do dwóch ostatnich z rado ci zauwa yła, e s
zapisane. Przypomniało jej si jak to jej ojciec uczył j pisa i czyta , nie cierpiała tego, lecz
on mawiał, e to si jej jeszcze kiedy przyda- Dzi kuje ci tato- wypowiedziała te słowa ze
wzruszeniem i znowu zacz ła odtwarza w pami ci przeszło . Po jego mierci, rol
nauczyciela przej ła jej matka. Mało było m czyzn potrafi cych pisa i czyta , a co dopiero
kobiet, jednak ich rodzina zajmowała wysokie miejsce w społeczno ci, wi c ta umiej tno
była im niezb dna. Ojciec wyniósł t wiedz z domu, jej matka nauczyła si od m a, a ona
od obojga rodziców. Przyrzekła im równie , e swoje dzieci te nauczy tej sztuki. Teraz
spogl dała na karty. Przeczytała je powoli jakby delektowała si ka dym słowem- A wi c
jeste poet ? To miłe- zachichotała -Wiesz co...-zawahała si gdy oto przybysz zacz ł si
budzi - Spotkamy si jeszcze kiedy , je li tylko b dziesz chciał mnie znale .- delikatnie
pocałowała go w policzek, po czym uciekła, by dogoni wóz.
Okazało si to niezbyt trudne, mimo i jej ojczym nie zamierzał czeka . Na szcz cie
stara szkapa, która ci gn ła furmank , nie miała ju tyle sił, co kiedy i nie ujechali zbyt
daleko.
-A co ty taka szcz liwa? Stało si co?- Hieronim zrobił si podejrzliwy
-Tak...- zawahała si przez moment z udzieleniem odpowiedzi, w ko cu dodałaZnalazłam swoj torb - pokazała triumfalnie torb , któr ukryła pod sukni , jeszcze przed
wywołaniem całego zamieszania. Wiedziała, e teraz ta torba jest jej najcenniejszym
skarbem, a raczej jej zawarto . Z rado ci poddała si fali wyobra ni, by jak zawsze
malowa portret tego jedynego. Tym razem okazało si jednak, e nie potrzebuje dłu szej
chwili na wyobra enie go sobie i o dziwo nie jest nim pi kny i przystojny m czyzna o
silnych ramionach, lecz jest nim ten chłopak, którego napotkała. Nie próbowała nawet
odgoni tej my li, pozwoliłaby zawładn ła jej ciałem.
-Odnajd ci mój ksi - wyszeptała, a jej my lami zawładn ło błogie zatracenie w
marzeniach.
Feliks ockn ł si , b d c w zaro lach, z których obserwował wóz. Jego wspomnienia
były mgliste, lecz pami tał owo bóstwo, co prawdo niezbyt wyra nie. Starał si u wiadomi ,
co zaszło przed paroma minutami. W ko cu stwierdził, e to był tylko sen. Wrócił wi c
pospiesznie do prowizorycznego obozowiska.
Gdy tylko doszedł, Teodor podbiegł do niego, u cisn ł go, i stwierdził, e ju nigdy
nie b dzie taki „nad opieku czy”.
-O co ci chodzi?- Feliks starał si uwolni z mocarnego u cisku- A o tamto, ju
zapomniałem, e chciałe mnie rozpłata na dwoje, tak by wn trzno ci ze mnie wypłyn ły.
-Naprawd ?- w oczach Teodora dało si zauwa y wzruszenie.
-Nie- odparł- Ale nie to jest teraz wa ne, miałem sen...
-Te mi co , ja si tu zamartwiałem, a ty gdzie drzemałe !- Teodor był naprawd
zirytowany cał sytuacj .
-Dobra nie chcesz wiedzie to nie! Ja oddal si by to wspomina ...-ta tania sztuczka
zawsze działa. Siła perswazji.
-Opowiedz go!- gdy tylko usłyszał, e warto wspomina sen Feliksa, ciekawo
zacz ła go z era .
-No to było tak- zacz ł usatysfakcjonowany- niło mi si , e siedziałem w krzakach...
-I załatwiałe tam potrzeby fizjologiczne- Teodor doko czył zadowolony, e udało mu
si dopiec kompanowi,
-Mam sko czy opowiada ?!- wybuchn ł ze w ciekło ci.
-Nie, ale sk d- tym razem Teodor udał miertelnie powa nego, co jeszcze bardziej
wzburzyło przyjaciela.
- niła mi si niewiasta...
-Nasz braciszek ma ciekawe sny- zacz ł zanosi si od miechu.
-Ty zbere niku!– teraz obaj miali si a do rozpuchu.
-No i jak było?!- Teodor nadal miał si , a mu si łzy w oczach pokazały, jednak jego
towarzyszowi nie spodobała si ta uwaga, wstał otrzepał si i odszedł na bok. Otworzył sw
torb , wyci gn ł karty pergaminu zacz ł czego szuka .
-Feliks, no co ty? B dziesz si gniewa z powodu jakiej wymy lonej dziewki?
Gdy tylko Feliks doszedł do ostatniej karty, popatrzał na Teodora podejrzliwie.
-Wiesz, co tu jest?
-Nie! Ja szanuj twoj prywatno ! Nie otwierałe tej torby, wi c uznałem, e masz
tam rzeczy osobiste... O co mnie pos dzasz! Feliks, o co chodzi? Ty... Bracie, co si dzieje?
Jeste cały blady! Feliks ty mnie słyszysz?!
Feliksowi my li si kotłowały i słyszał prze potworny szum, przed oczyma powstała
mgła taka sama, jaka spowiła jego wiadomo przy spotkaniu z nieznajom . Nim upadł
zd ył wymamrota tylko „A wi c, to... nie był sen?”
Rozdział 9
Urwany trop
23. 08. A.D. 1459
-Zbigniewie jak długo mamy na ciebie czeka ?! – Ryszard tak jak i Zdzisław i
Mieczysław byli ju znu eni czekaniem na Zbigniewa, który wyruszył za potrzebom i jeszcze
nie wrócił. Nie mieli przy sobie adnego czasomierzu, ale dobrze wiedzieli, e trwa to ju
zbyt długo.
-Ile mo na cisn kloka?! Lin połkn łe , czy co?!- Zdzich był bardziej dosadny w
wyra aniu swej opinii... Jedynie Mietek milczał, nie zamierzał pogania „cierpi cego”.
-Uwa asz, e to było zabawne?- krzykn ł wyłaniaj cy si zza krzaków Zbigniew –
Uwa asz siebie za zabawnego?...
-No, a jak e by inaczej? Ja jestem zabawny!- przyznał z nieukrywan skromno ci .
-Tak, teraz jeste zabawny, robi c z siebie błazna...- specjalnie go podpuszczał,
czekaj c a ten uci si na niego.
-Ja ci poka e, co jest zabawne, robi c z ciebie błazna: wsadzaj c ci to, co oddałe
naturze do tej twojej jadaczki!- a Zdzich nie zamierzał psu jego planów, w istocie doszłoby
do kolejnego pojedynku, gdyby nie interwencja Ry ka:
-Przestaniecie?! Mamy zadanie do wykonania, a zgubili my lad,...
-Mo e szanowny brat Zbigniew zostanie naszym psem my liwski? On tak lubi tarza
si w...
-...jechanie na o lep w wyznaczonym kierunku nie spisało si .- Rysiek nie zamierzał
zwraca uwagi na głupie komentarze Zdzicha pod adresem Zbigniewa –My leli my, e jad
na wschód, poniewa tam był maj tek Feliksa, ale dojechali my tutaj jakie cztery dni i
czekamy na niego, zataczaj c okr gi wokół jego maj tku w poszukiwaniu cho by ladu jego
obecno ci... Najwyra niej przechytrzył nas i zmienił kierunek jazdy. Musimy wymy li co
innego...
-Gdzie bym si udał gdybym był złoczy com?...- gło no rozwa ał Mietek.
-Co mówiłe , Mieczysławie?
-Tak Ryszardzie, zastanawiałem si gdzie bym si udał gdybym był złoczy com.
-A to co ma by : zabawa w zgadywanie, czy ciganie mordercy?
-Zamknij si Zbychu i słuchaj! Nie wymagam eby my lał, skoro do tej pory nigdy
tego nie robiłe ...- skutecznie uciszył go Zdzich.
-Ukryłbym si w jakiej grocie, lesie, czy czym takim, eby mnie nie znale li...zasugerował Rysiek.
-Dobrze, ale skoro na to wpadłe to i on mógł na to wpa ...
-Czyli, e co?- Zdzich ju si w tym wszystkim pogubił.
-Czyli, e je li my mogli my wpa na to, e on mógł si ukry w lesie, to on mógł
przewidzie , e my na to wpadniemy i ukry si zupełnie gdzie indziej...- wyja niał mu
Ryszard.
-Aha... dobra ja si nie mieszam w te przewidywania, wpadania i tym podobne
rzeczy...
-I kto tu nie my li?- wtr cił ironicznie Zbych.
-Dobra, wi c twierdzisz, e Feliks znajduj si teraz gdzie?
-Gdzie gdzie jest du o ludzi...
-Ale przecie on jest morderc !- nie odpuszczał Zbigniew
-By mo e, ale nawet je li, to nie ma tego wytatuowanego na czole!
-I co braciszku? Brakło argumentów?- na miewał si Zdzich.
-Ja wci jestem przeciwny tego typu niedorzeczno ci !
-A kto nie jest przeciwny?- zapytał Rysiek. W górze pojawiły si trzy r ce... –Dobrze,
a wi c gdzie jedziemy?
-Gdzie gdzie jest du o ludzi...- powtórzył Mietek.
-Gdzie gdzie ludzie nie zwracaj szczególnej uwagi na przyjezdnych...- dodał Rysiek.
-Wsie odpadaj ...- rzucił Zdzisiek.
-Ja wci uwa am to za niedorzeczno ! Kto słyszał o tym, by bawi si w
na ladowanie mordercy?!- nikt nawet nie zwrócił uwagi na komentarze Zbigniewa.
-Najbli sze miasto to?
-Nie chodzi o najbli sze, ale o takie gdzie nie b dziemy szuka !
-Miasto, w którym nie b dziemy szuka ? Nie przesadzasz przypadkiem z t dedukcj ?
Mo e po prostu siedzi gdzie w jakiej grocie?- wtr cił Zdzich.
-Tak, ale jest za wiele takich miejsc, nie zdołamy ich wszystkich przeszuka . Nie
zaszkodzi wi c popyta w tym mie cie, co to w nim „nie b dziemy szuka ”. A wi c co to za
miasto?
-Miasto, przez które przebiega szlak handlowy, w którym b dziemy mogli popyta
przejezdnych kupców, którzy na swej drodze spotykaj ró ne osoby; czy nie widzieli kogo
kto wygl da jak Feliks to W chock...- odpowiedział smutno Mietek.
-Do W chocka! Trzeba si po pieszy , mamy co najmniej trzy dni drogi opó nienia.
Tam popytamy si ludzi, mo e kto widział naszych znajomych...
-W najlepszym trzy dni, w najgorszym ponad tydzie , bo tyle kazałe nam je dzi w
kółko!- wł czył si do rozmowy Zbigniew, ale w tym momencie rozmowa została porzucona,
gdy trójka mnichów ju p dziła na koniach w nowym kierunku.
Rozdział 10
Zauroczenie
23. 08. A.D. 1459
Alicja, wraz z jej ojczymem wjechali do miasta bez wi kszych problemów. Przy
bramie natrafili na pazernego, jednak e niezbyt inteligentnego stra nika. W W chocku
znajdował si klasztor cystersów, jedno z wi tych miejsc w Polsce, nic wi c dziwnego, e
handlarze relikwii (szczególnie tych fałszywych) rzadko tu przybywali z obawy przed kar
jaka ich czekała, za podwa anie autorytetu ko cioła i nabieranie niewinnych dusz na trefne
odpusty. A jak wiadomo, im mniejsza konkurencja, tym wi ksze zainteresowanie towarem...
Nie dziwi wi c, e kiedy tylko stra nik chciał przeszuka wóz, Hieronim podarował mu
relikwie, jak to okre lił „...najcenniejsz w jego zbiorach, tak od serca, w ramach dobrze
zapowiadaj cej si przyja ni...”, czym ów stra nik był zachwycony, za jego rado wzrosła,
gdy tylko usłyszał, e jest to strz pek z szaty wi tego Piotra, i e kupiec klnie si na
wszystkie wi to ci, jakie w yciu widział, i jest ona prawdziwa ( w prawdzie nie było to
trudne gdy adnych nie widział). Ochoczo wpu cił ich do miasta i zapoznał, mniej wi cej, z
jego planem. Chciał równie kupi jakie inne relikwie, ale usłyszawszy, e dzi ki tej, on i
jego bliscy dost pi wszelkich łask Bo ych, jak równie to, e tamte s mniej warto ciowe,
odst pił od tego zamiaru.
-Co si stało?- zapytała zdumiona Alicja
-O co chodzi?
-No, nie sprzedałe mu nic... to do ciebie nie podobne. Zawsze wykorzystywałe ka d
okazj by si wzbogaci .- ju od dłu szego czasu rozmawiała z nim swobodnie. W ko cu
sp dza z nim całe dnie i nie ma nikogo innego, do kogo mogłaby si odezwa . Lecz, mimo, i
nie okazywali sobie niech ci jak dawniej, to jednak pozostali wrogami (przynajmniej Alicja
wci nie darowała mu tego, co zrobił, i do ko ca ycia nie daruje!).
-Pami taj w handlu nie mo na nazbytnio nadu y zaufania kupuj cego- spojrzał na ni
badawczo. Dla Hieronima była to przybrana córka, przysłowiowa kura znosz ca złote jaja.
Dzi ki swej urodzie potrafiła sprzeda spragnionemu piesek na pustyni. Tak, była pi kna,
taka pi kna...pomy lał.
Rozejrzeli si troch po mie cie, po czym udali si do gospody, by tam si posili .
Par godzin pó niej, dwaj kompanie zbli ali si do bram miasta. Zastanawiali si jak
ukryj kosztowno ci. Para obcych na koniach nie wzbudzała wprawdzie wi kszych
podejrze , jednak woleli by przygotowani na ka d ewentualno . Klejnoty, złoto i cał
reszt , spakowali do najwi kszej torby, przykrywaj c je stert brudnych ubra (specjalnie na
t okazj , b d c nad jeziorem, nie wyczy cili ich, pozostawiaj c najgorsze łachy samym
sobie. Teraz efekt był ol niewaj cy, czyli ubrania wygl dały okropnie). Nikt nie odwa yłby
si zajrze gł biej do torby widz c Tak zawarto . Byli spokojni o wjazd do miasta, jednak
wci zastanawiali si , co tam znajd .
-Jeste pewien, e zabrali my wszystko?- Teodor miał dziwne wra enie, e co
pomin li, a to za spraw szybkiego zwini cia obozu i wyruszenia w poszukiwania niewiasty z
dziwnej przygody Feliksa.
-Tak zabrali my wszystko. Mam nadziej , e j odnajd .
-A jak nie?
-To...- głos uwi zł mu w gardle -Nie ma takiej mo liwo ci!
-Hmm, ta dziewczyna zam ciła ci w głowie jednym spotkaniem? Albo jest aniołem,
albo...
-Albo? Nie ma adnego „albo”!- wykrzykn ł oburzony.
-Ja tylko stwierdzam fakty. Podsumujmy: odnajdziesz anioła, nie wiem czy istniej
anielic ...
-Istniej boginie.
-Niech b dzie bogini...- starał si dopasowa okre lenie do sytuacji -Która st piła na
ziemi , nie jest adn czarownic ...
-Bo nie jest! Jak mogłe tak pomy le ?!
-No przecie mówi , e nie jest ( miejmy nadziej ), któr widziałe raz w yciu i któr
zamierzasz odnale wiedz c jedynie, w którym kierunku pojechała...
-No, co do tego, to jestem pewien, e znajdziemy j w tym mie cie. Nie było
rozwidle na tej drodze od miejsca, w którym si spotkali my. A wozem nie mogli wjecha w
las.
Koło traktu prowadz cego wprost do bram miasta, zobaczyli gospod , a e dzie
chylił si ku zachodowi Teodor zarz dził odpoczynek wła nie w niej. Feliks protestował,
poniewa chciał jak najszybciej znale si w mie cie i rozpocz poszukiwania, ale w ko cu
przystał na t propozycj .
Weszli przez niewielkie drzwi i znale li si w obszernej, zadymionej izbie, w której
dało si wyczu zapach w dzonych mi s i palonego jałowca.
Gospodarzem był opasły m czyzna, z g stym w sem oraz kilkudniowym zarostem
na twarzy, o grubym, ale zarazem ciepłym głosie i podejrzliwym, lecz niesłychanie
serdecznym spojrzeniu. Jego małe piwne oczy lustrowały ka dego, kto tylko przeszedł przez
próg jego budynku. Przywitał ich przyjaznym u miechem, odsłaniaj c przy tym do liczne
ubytki w uz bieniu, ale jak na czterdziesto- paro latka prezentował si znakomicie. Wida
było oczywi cie drobne oznaki przebytych chorób, jednak najlepszym przykładem silnego
organizmu było to, e wci
yje i e jego ciało nie poddało si wielu zarazom, jakie szalały
w Europie.
-Niech b dzie pochwalony!- zawołali od progu.
-Na wieki, wieków!- odpowiedział -Co waszmo ciów sprowadza do mojego
skromnego lokum?- pytanie to oczywi cie było zb dne, jednak chciał nawi za wi z
klientem, za wiedział, e ten lubi by jak najlepiej traktowany.
-Pokuj chcieli my wynaj na par dni- odezwał si wy szy –Niewielki, o ile to
mo liwe?
-Ale oczywi cie, pokoi u nas pod dostatkiem- szczególnie w ostatnich czasach, gdy
to nikt nie zagl da do mej gospody- pomy lał –Widz , e moi mili go cie strudzeni po
podró y. Konno?
-A jak e by inaczej- odpowiedział ni szy blondyn, o widocznie bardziej przyjaznym
charakterze.
-Zapewne głodni? Straw przygotuj !- uradowany z pierwszych go ci od wielu
tygodni, udał si na zaplecze gdzie wydał kilka polece , po czym wrócił do go ci. Z pocz tku
obawiał si , e to, nie daj Bóg, złodzieje, jednak szybko odkrył, e to tylko para młokosów
szukaj cych przygody. Mniejszy zdawał si by wesołkiem, za jego kompan sceptykiem,
wci ponury i zamy lony. Jakie przeciwie stwa- pomy lał. Ciekawe, czego szukaj w tej
okolicy? Nie to nie moja sprawa, wa ne eby mieli czym zapłaci ! Popatrzył na nich
podejrzliwie. Nie wygl dali na nazbyt bogatych, ale konie mieli, i to trzy! Wi c nic nie stało
na przeszkodzie, by przypuszcza , i tylko ukrywaj maj tek.
Jego dumania przerwała jego córka, nios ca posiłek dla go ci. Przywitała si
uprzejmie, podała straw i... prawie, e uton łaby w ciepłym i urzekaj cym spojrzeniu
blondyna. Ockn ła si jednak szybko, odwróciła si gwałtownie i jak najszybciej wróciła na
zaplecze z silnym rumie cem na twarzy. Oparła si o drzwi i zacz ła gł boko oddycha .
-Bo e dopomó !- wyszeptała -By ten czaruj cy, przystojny, złotowłosy anioł...odkryła, e si zagalopowała -By ten m czyzna siedz cy za tymi drzwiami, nie zawrócił mi
w głowie, i a ebym nie uległa mu, przed jego wyjazdem- w duszy za prosiła, by tym razem
Bóg nie wysłuchał jej pro by, cho pami tała dobrze wydarzenia z ostatnich lat.
Teodor siedział osłupiały. Czego takiego nie widział jeszcze nigdy w yciu.
Dziewczyna była... nie mógł nawet tego okre li słowami. Swoj reakcj szybko ukrył tak, e
gospodarz nie mógł domy li si , o czym tak rozmy la. Gdy ju znale li si w pokoju, po
zapłaceniu za nocleg, posiłki i stajnie, usiadł na łó ku i zacz ł si zastanawia . Przypomniał
sobie rozmow sprzed kilku godzin, jak odbył z Feliksem na temat tej jego „bogini”. Do
tego, co o niej mówił podchodził z niedowierzaniem, a wr cz artował sobie z niego
ukradkiem. Nie przypuszczał nawet, e to, co Feliks opisywał jako co niesamowitego,
rozpalaj cego płomie w sercu, przy pieszaj cego puls i m c cego my li, co spadło na niego
jak piorun z jasnego nieba, mo e dotkn i jego. Uwa ał on bowiem, e miło powinna si
rozwija spokojnie, powoli niczym ro lina, odpowiednio piel gnowana długimi rozmowami,
sadzona na gruncie wieloletniej znajomo ci. Za to, co on prze ył, było jak rw ca rzeka, która
wypadła ze swego dawnego koryta i teraz zmierza w nowym kierunku, toruj c sobie drog z
przepotworn sił , zalewaj c nieznane obszary. Nie! To nie jest miło ! Jak mógł tak
pomy le ? To tylko fatalne zauroczenie. Tak, to nic powa nego. Ale na Boga! nigdy nic
takiego nie czułem, po spojrzeniu dziewczynie w oczy. To nie jest tylko pragnienie
współ ycia cielesnego, nawet to nie jest poci g płciowy, to jest co ponadto, co innego...
-Nad czym tak kontemplujesz- zagadn ł Feliks widz c pochłoni tego my lami druha,
ale spotkał si jedynie z milczeniem –Teodor, Teodor zbud si .- jego wysiłki szły na marne
w ko cu wpadł na pomysł –Teodor, córka gospodarza, ta, co ci podawała jedzenie, czeka pod
drzwiami i chce ci bli ej pozna ...
-O co chodzi? e co!- poderwał si z miejsca podszedł do drzwi otworzył je, lecz tam
nikogo nie było. Odwrócił si i napotkał przyjazne spojrzenie przyjaciela, a za razem
dostrzegł błysk satysfakcji w jego oku. –To nie było zabawne!
-Wiem.- odparł ze spokojem.
-Wi c, czemu?..- na moment zamilkł –Ty wiesz...
-Ja si domy lam.
-Czego si domy lasz?- Teodor zacz ł go sprawdza .
-Dobrze wiesz czego.
-Ale...
-Znam ci dobrze, to po pierwsze a po drugie znam si na ludziach.
-My lałem, e zawsze s trzy punkty...
-Chciałby ! No dobrze mam to powiedzie ? Za te wszystkie docinki i
niedowierzania?- Teodor my lał, e spali si ze wstydu- No dobra- przybli ył si i jakby to
był najwi kszy sekret na wiecie wyszeptał mu do ucha -Ty jej si te podobasz...- Teodor
uskoczył na bok.
-Jak to? Sk d ty to wiesz?
-Powiedzmy, e mam... dar.
-Ta chciałby !
-Nie to ty by chciał a eby to była prawda.- wci odpowiadał z tym samym
spokojem. Teodor zamy lił si przez chwil , po czym zagadn ł:
-Powiedz ty mi, jak to jest, jedena cie lat siedziałe w tym klasztorze, tydzie jeste ,
mo na by powiedzie , e na wolno ci i wiesz wi cej o reakcjach płci pi knej ni ja, który
obcuj z ni na co dzie .
-No wła nie to jest twój problem. Nie dostrzegasz sygnałów.
-Jakich sygnałów?
-Ech, ty to jeste spostrzegawczy!- rzucił z rozbawieniem -Dobra, uznajmy, e miałem
dobrego nauczyciela.
-Ale jak to przed chwil powiedziałe ...
-Dajmy spokój tej rozmowie. Ona jest dla ciebie stworzona, a ty dla niej. Jasne?
-Nie za bardzo.
-A teraz pij, lub pogr si w my lach o tej, co pi za cian . A mnie daj spokój.
Zm czony jestem! Temu to dobrze! Wejdzie do pierwszej lepszej gospody i ju wszystkie
panny s jego.- wyrzucał z siebie to, co gn biło go od dłu szego czasu -A ja?- dodał z
frustracj –Ja musz organizowa poszukiwania by odnale t , która zechciała na mnie
zerkn .
-Nie musisz, tylko chcesz, to po pierwsze, a po drugie, czy ja nie wyczuwam w tym
pokoju zazdro ci?
-Nie- skwitował to Feliks po piesznie. Oboje roze miali si z przebiegu tej dziwnej
rozmowy. Długo jeszcze rozprawiali o tym i o owym. O sprawach wa nych i błahych. Ale nie
odbiegli nigdy zbyt daleko od spraw sercowych. Gdy ju Teodor zasn ł, Feliks wci
wpatrywał si w smug ksi yca, jako dostała si do pomieszczenia. Miał nadziej , e pi kna
nieznajoma, równie przygl da si temu ciału niebieskiemu.
-Gdzie jeste ?- wyszeptał –Mam nadziej , e b dziesz tam, gdzie i ja b d jutro.
Nim zasn ł, zdołał zapami ta ostatni swoj my l, potem opadł na łó ko i oddał si
pod opiek krainy snu.
Nast pnego dnia ruszyli w miasto. Niestety noc sp dzona na łó ku, a nie na ziemi,
zrobiła swoje i obudzili si dopiero po południu. Zawiedzeni z takiego obrotu spraw, zostawili
baga u gospodarza, który zdawał si by dobrym człowiekiem, w jego skład wchodziły
tobołki z odzie , jak równie klejnoty w nich schowane, łuk i strzały no i oczywi cie
mandolina. Wzi li ze sob jedynie miecze, przytwierdzone do pasów w pochwach, i drobn
sakiewk , któr ju wcze niej przygotowali, jeszcze przed wyjazdem z obozowiska. Konie
równie zostawili w przybocznej stajni, stwierdzili oni bowiem, e do miasta daleko nie jest, a
zwierz ta wypoczn .
Gospodarz nie był zachwycony z funkcji, jak został obci ony, czyli pilnowaniem
mierdz cego wora pełnego łachów, ale dał słowo, e „b dzie strzegł tych rzeczy jak oka w
głowie”. Nie wiedział oczywi cie, e ma pod opiek cał fortun i tak miało pozosta .
Wrzucił je do jednego z ogromnych kufrów na zapleczu, i zamkn ł na klucz.
Do miasta weszli bez problemów.
Przy bramie siedział ebrak, który za monet , zdradził im wszelkie potrzebne
informacje.
-Tak przeje d ał t dy wczoraj wóz, z m czyzn około lat czterdziestu i z młod
pi kn dziewczyn . Wóz ci gn ła stara kobyła gniadej ma ci.
-(To oni!)- zawołał w duchu Feliks, gło no za dodał -A w którym kierunku
pojechali?- udał, e nie ma to dla niego wi kszego znaczenia. Pytanie było wprawdzie
zb dne, gdy była tylko jedna ulica, zapełniona przez lud.
-No, pojechali t ulic - odpowiedział ebrak ze zdziwieniem –Mo ci panowie
rozumiecie, z mojej perspektywy- wskazał na podkulone kolana i kl cz c sylwetk - niewiele
widziałem.
-Dobrze masz tu jeszcze jedn monet i spraw sobie nowe ubranie- spojrzeli na pełne
dziur, łat i błota ubranie.
-Bóg zapła , ycz wam by cie znale li to, czego szukacie.
Poszli dalej, ogl daj c majestatyczne kamienice. Id c ulic , Feliks niezbyt zwracał uwag na
styl, w jakim miasto jest wybudowane, podczas gdy jego towarzysz był zachwycony, tym, co
widział.
-Jak s dzisz gdzie jest ta twoja ukochana?
-No to mo e by ... na targowisku!
-A sk d ten pomysł?
-Pomy l, widziałem wóz, i w dodatku wypełniony towarami. S tylko dwie
mo liwo ci: albo si przeprowadzaj , albo...-Feliks dał szanse wykazania si swemu
kompanowi.
-Albo... albo jad co sprzeda !
-Brawo! Teraz trudno polega na tym, a eby znale j w tym zgiełku...
Stan li przed targowiskiem. Nie było tłoczno, jednak było do hała liwie, a to za spraw
przekupek, które chciały jak najgło niej zareklamowa swój towar. Feliks doszedł do
pierwszego kramu, w którym sprzedawano wszelakie rzeczy potrzebne podró nym i zacz ł
konwersacje z kupcem, podczas gdy Teodor zaj ł si uzupełnieniem zapasów ywno ci, przy
jednym z licznych warzywników. Na targowisku znajdowały si jeszcze kramy z or em,
trunkami przeró nej ma ci i wiele innych rzadziej, lub cz ciej odwiedzanych przez klientele.
-A wi c, twierdzicie, e i owszem byli tu tacy, ale ruszyli dzi rano?- Feliks był
zawiedziony niepowodzeniem i zdawał sobie spraw z tego, e je li obudziliby si wcze niej,
jeszcze spotkałby sw bogini .
-Tak było, opu cili miasto wczesnym rankiem tak eby ich nie złapano.
-Nie złapano?- nie wierzył własnym uszom.
-Plotka głosi, e ko cielni szykowali obław na sprzedawc trefnych relikwii.- Bo e
dziewczyno w co ty si wpl tała pomy lał Feliks. –Spryciarz zwietrzył afer i dał nog .
Szczwany lis! A wa , czego tak o niego wypytujecie? Czy jakie interesy wspólne was nie
ł cz ?
-A niech mnie r ka Boska broni! cigam tego bandyt , a eby wyegzekwowa dług,
jaki mi winien- skłamał, jednak kupiec nie był zadowolony z odpowiedzi.
-A nie za młodzi jeste cie na lichwiarza?
-Interes po ojcu odziedziczyłem, a teraz cigam jego dawnych wierzycieli. Plugastwo,
zapo yczyli si , a potem pouciekali, a ojciec mój nie miał do sił by ich goni . Teraz ja i mój
młodszy brat odzyskujemy nasz maj tek.- kupiec z niedowierzaniem spojrzał w stron
młodzie ca, którego wskazał mu rozmówca.
-A sk d wiecie, kto i ile jest wam winien?- kupiec wci był podejrzliwy.
-Poczciwy staruszek, niech Bóg ma go w swej opiece, prowadził szczegółowe notatki.
Ja za mam niebywał pami , co do twarzy, wi c nie ma problemu z odzyskaniem naszych
pieni dzy... nie było by- sprostował szybko –Gdyby ta hołota nie rozpełzła si na wszystkie
strony -kupiec uwierzył w t histori i nie zadawał wi cej zb dnych pyta . Feliks po egnał si
ze swym rozmówc , ten za yczył mu wszelkiej pomy lno ci w dalszej podró y. Wskazał
równie kierunek i cel jazdy, gdy jak si okazało, „przypadkiem” dowiedział si , dok d
zmierza, ten sprzedawca fałszywych relikwii. Zapewnił go równie , e nie wydał i nie wyda
tych wiadomo ci ko cielnym, a to ze wzgl du na jego córk , która nie jest niczemu winna.
Zwierzył si , e te ma córk , tylko e par lat młodsz , tak przypuszcza, i e al mu si
zrobiło tego dziecka. Feliks podzi kował za informacj , cho bardziej wygl dało to jak
podzi kowanie za ocalenie dziewczyny.
Młody „lichwiarz” podszedł do swego „młodszego brata” i nakazał jak najszybsze
załatwienie wszelakich czynno ci zwi zanych z uzupełnianiem zapasów.
Gdy ju wracali do swego schronienia, sło ce chyliło si ku zachodowi, tworz c
pi kn ró owo pomara czow łun nad lasem.
-Co mi si zdaje, e i dzisiaj b dziemy zmuszeni pozosta w gospodzie- Teodor nie
ukrywał zadowolenia.
-Tak, kolejny dzie stracony. Widz e uradowany? Domy lam si , o kogo chodzi.
-Tylko jak ja... jak nakłoni j by po wi ciła mi troch czasu?
-Kombinuj!- roze miał si - W ko cu ty tu jeste mistrzem w relacjach z płci
przeciwn .
-Łatwo ci powiedzie - Teodor był rozczarowany postaw druha. S dził on bowiem, i
wesprze go przynajmniej rad , a tu nic!
W ko cu Feliks zlitował si i przerwał milczenie -Posłuchaj ja zajm si gospodarzem,
ty jego córk . Od ciebie jednak zale y jak to rozegrasz.
-Ale e to powiedział: „zajmiesz si jego córk ”. Jak ty sobie to wyobra asz?
-Teodorze! O rozmow mi chodziło!
-A... no chyba, e tak.
Przed ich oczyma wyrósł budynek, dwupi trowy, z przyboczn stajni i stodoł z
sianem. Znajdował si on mniej wi cej dwadzie cia metrów od drogi, na rodku pola, które
otaczało miasto.
Weszli do rodka i poprosili o straw . Gdy ju najedli si do syta, a sło ce wci
o wietlało pole, Feliks postanowił zaatakowa , daj c czas wolny swemu przyjacielowi.
-Mo ci gospodarzu- zacz ł –Znacie si na okolicznych ziołach?
-Mistrzem w tym to ja nie jestem, ale swoje potrafi - odpowiedział podejrzliwie -A o
co si rozchodzi? Stało si co komu?
-Nie, nie. Jeno zauwa yłem w pobli u kilka nieznanych mi ro lin i zastanawiałem
si ...
-Czy mog ci pomóc w poznaniu ich. Ale oczywi cie! Z samego rana mogliby my
wyruszy na lekcj .
-Niestety, mam nagl c spraw i z samego rana wyruszamy w dalsz podró . Wi c
byłbym wdzi czny, je li mogliby my jeszcze dzi przej si po okolicy.
-Nie widz problemu. Wasz towarzysz te si wybiera?- zwrócił si do Teodora.
-Niestety nie. Jego nie interesuj takie rzeczy.
-Aha- gospodarz podejrzliwie spojrzał na go cia siedz cego przy ławie, nast pnie na
córk , która była w pobli u drzwi do zaplecza. Zamienili ze sob kilka niezrozumiałych
gestów, po czym znów obejrzał Teodora.
-Moja córka dotrzyma wam towarzystwa- tym razem obrócił si w stron drzwi
wyj ciowych i gestem kiwn ł na Feliksa -Idziemy?
Feliks rzucił ostatnie spojrzenie na zdezorientowanego Teodora, posyłaj c mu tym
samym nikły u miech, który miał doda mu otuchy. Gdy ju wyszli zapadła cisza.
-Trzeba wam czego ?- zapytała dziewczyna skromnie.
-Nie, dzi kuj .- odparł i znów nastała cisza. Przypomniał sobie jak zapytany przez
Feliksa, o czym zamierza rozmawia , odparł, e b dzie improwizował. No to improwizuj,
tylko szybciej, bo to milczenie zaczyna by niezr czne- pomy lał.
-Jak ci na imi ?- wyksztusił w ko cu, cho z wielkim trudem.
-Malwina- szepn ła.
-Mo e usi dziesz?
-Nie, nie. Dzi kuj panu, postoj .
-Panu?- Teodor niepewnie spojrzał na kilka lat od siebie młodsz dziewczyn –Nie no
tak by nie mo e!
-Przepraszam, je li powiedziałam co nieodpowiedniego- Malwina starała si jak
najbardziej schowa głow w ramiona, by przybysz nie zauwa ył jak si rumieni. G ste,
miedziano rude włosy opadały jej na policzki, zasłaniaj c przy tym roziskrzone zielonkawe
oczy.
-Nie, to ja post piłem niewła ciwie- podszedł do niej, uj ł jej dło , i zło ył delikatny
pocałunek, który zdawał si by jedynie subtelnym mu ni ciem powietrza. Dziewczyna
zarumieniła si jeszcze bardziej.-Pozwolisz, i przejdziemy na „ty”.- powietrze w izbie
wydało si g stsze i przepełnione ciepłym głosem adoratora. -Na imi mi Teodor i wywodz
si z rodu Chrz szczydrzewoskoczyc- dziewczyna mimowolnie u miechn ła si na d wi k
tego zawiłego nazwiska, czuj c jednocze nie respekt przed przedstawicielem wy szego rodu.
Z powag i widocznym uznaniem dla jego osoby odpowiedziała:
-Miło mi Teodorze z rodu Chrz czy... Chrab szczy...
-Po prostu Teodor- dodał z rozbawieniem.
-Prosz nie miejcie si z mej nieudolno ci.- dziewczyna znowu skuliła si próbuj c
ukry za enowanie.
-Nie to nie o to chodzi, po prostu i ja miałem trudno ci z wypowiedzeniem mojego
własnego nazwiska.- dziewczyna spojrzała na niego swymi ogromnymi, przera onymi
oczami, w których wida było łzy i wyszeptała:
-Naprawd ?
-Tak.- odpowiedział z rozbawieniem, kryj cym skr powanie –W ko cu sama
zauwa yła , e jest to nie lada sztuka. Ja uczyłem si jej przez wiele lat. Ty te si jej
nauczysz- Malwina spojrzała na niego podejrzliwie –To znaczy... nie to chciałem powiedzie tym razem cofn ła si o krok –(Bo e! Zaczynam si pl ta .) Mo e usi dziemy?- po piesznie
zmienił temat wskazuj c r k na ław stoj c na rodku izby. Gdy Teodor usiadł mniej wi cej
na rodku, ona zaj ła miejsce po przeciwnej stronie na samym rogu. To b dzie długa
rozmowa- pomy lał. Siedzieli tak przez chwil w ko cu był gotów znów podj rozmow , a
raczej spacer po kruchym lodzie. No có , mog wiele zyska , ale i wiele straci - kolejna my l
przeleciała mu przed oczyma jak błyskawica. Spojrzał na ni , chc c posła jej u miech,
jednak ich spojrzenie si spotkały i natychmiast zwrócili głowy w przeciwnych kierunkach.
-Tak wiec, mieszkasz tu z ojcem.
-Tak, matka zmarła kilkana cie lat temu jak ja byłam mała.
-Przykro mi. (pudło, trzeba znale inny temat- pomy lał). Masz narzeczonego?
-Nie!- dziewczyna omal nie zerwała si na równe nogi, przera ona pytaniem.
-A chciałaby mie ?- znów spojrzała na niego podejrzliwie –To znaczy w przyszło cipoprawił si .
-Chyba tak, ale póki co, tatko nie chce o tym słysze . Tatko mówi, e jak zobaczy
odpowiedniego m czyzn , to mi go przedstawi, a potem, je li mi si spodoba to mnie
zeswata z nim.
-(No to pi knie widocznie nie jestem odpowiednim kandydatem, e jej ojciec nie
zapytał si mnie czy nie jestem onaty). A ty do tej pory nie spotkała odpowiedniego
m czyzny?
-Do tej pory?- Malwina chciała zrobi wszystko a eby zmieni temat.
- le to uj łem, ale ile ty masz tak wła ciwie lat?
-Osiemna cie- wyszeptała. Ró any rumieniec znów zalał jej pełne policzki.
-A wracaj c do tego narzeczonego, poznała kiedy kogo , kto by ci si spodobał?dziewczyna pobladła, nast pnie rumie ce przybrały na sile.
-Mo e wina?- starała si unikn odpowiedzi.
-(Nareszcie znalazłem jej słaby punkt) Tak wi c, rozumiem, e nie spotkała nikogo
takiego przed moim przyjazdem?- twierdz co kiwn ła głow -A czy teraz co si zmieniło?
Malwina walczyła z my lami, przysi gła przecie ojcu, e nigdy nie da si wi cej
uwie
adnemu z jego go ci. Ale on był inny. Teodor wie, co ja czuj i zdaje si , e on czuje
podobnie. A mo e tylko tak udaj by... Nie to niedorzeczne. A jak tak? A je li on chce tylko
jednego... A je li ja mu si podobam i chce by ze mn ? A mo e i si o eni ? Dlaczego on
tak dr y ten temat? My li te nie dawały jej spokoju.
-Malwino posłuchaj, nigdy niczego takiego nie czułem, do adnej napotkanej panny,
cho spotkałem ich wiele.- zdał sobie spraw , e zaczyna popada w pych , otrz sn ł si i
kontynuował –Ja nie wiem czy to jest miło , ale wiem jedno: przy naszym pierwszym
spotkaniu, co mi dzy nami zaiskrzyło i wiem równie , e ty te to poczuła - dziewczyna
twierdz co sikn ła głow –Nie wiem czego si obawiasz, ale je li czego z mojej strony, to
mog ci zapewni , e nie mam złych zamiarów.
Malwina spojrzała na niego swymi pi knymi, zielonymi oczami i chciała co
powiedzie , ale w por si powstrzymała. Teodor ci gn ł za dalej:
-Posłuchaj, gdy nasze dłonie si zetkn ły, serce zacz ło mi mocniej bi . Chwila, w
której nasze spojrzenia si spotkały była wr cz magiczna.- zdał sobie spraw , e u ył złego
słowa, gdy magia jako taka była surowo karana, ale nie miał chciał ju tego zmienia , a eby
nie utraci w tku, nie teraz nale y brn c dalej –Jutro wyje d am i chciałbym tylko wiedzie
czy ty czujesz to samo?- w sali zapadła cisza, minuty mijały, ona prowadziła ju regularn
bitw mi dzy swoim sercem a rozumem; on czekał, w ko cu nie pozostało mu nic innego.
Wyło ył karty na stół i liczył, e to zagranie b dzie odpowiednie. Min ło jeszcze kilka minut
zanim Teodor wstał.
-Widocznie si pomyliłem. Przykro mi, e zmarnowałem twój czas.- odwrócił si na
pi cie i zrezygnowany ruszył w kierunku schodów.
Ona za nie powiedziała nic, co mogłoby go zatrzyma . Beznami tnie patrzyła jak si
oddala. Gdy ju nikt nie mógł usłysze , ani widzie jej rozpaczy, kurczowo chwyciła kolana,
a na stół spadła jedna słona łza. Po niej nast pna, i jeszcze jedna. Pó niej zacz ł si regularny,
lecz przytłumiony szloch.
Gdy ju Malwina nie miała czym płaka , ruszyła w kierunku swojego pokoju na
pi trze.
Kiedy tylko Feliks wraz z gospodarzem wrócili, zastali pust izb . Nieco ich to
zdziwiło, wi c gospodarz czym pr dzej ruszył w kierunku sypialni córki. Gdy tylko zobaczył
swojego małego aniołka, słodko pi cego na swym łó ku uspokoił si . yczył go ciowi
dobrej noc, i sam udał si na spoczynek. Feliks zrobił tak samo.
Gdy wszedł do pokoju, zobaczył Teodora wpatruj cego si w sufit. Usiadł na łó ku
zdj ł koszul , zało ył r ce za głow i uło ył si wygodnie na swym posłaniu, tak jak jego
kompan tydzie temu na nim, gdy to stoczyli sw pierwsz , po latach walk .
Min ła minuta, potem dwie, trzy, pi , dziesi i... nic. W ko cu Teodor nie
wytrzymał.
-Nie zapytasz nawet jak mi poszło?
-Po co? Nie udało ci si .- rzucił ze spokojem.
-Jak to jest? Jak powiniene mnie pociesza i wypytywa , co poszło nie tak, to ty
siedzisz spokojnie i nie okazujesz zainteresowania. Innym razem jak masz przygod z
niewiast , mdlejesz z byle powodu, zamiast my le trze wo.
-Taka moja natura. Jestem zmienny. Mam wiele twarzy. Zdaje si , e to b dzie alter
ego.
-Alter ego? Wiesz, e ja w łacinie najlepszy nie jestem.
-To b dzie „drugie ja”.- Teodor mimowolnie u miechn ł si .
-A jak s dzisz, dlaczego nie wyszło?
-Nie wiem. Opowiedz jak to było.- gdy ju wysłuchał historii misternych umizgów
Teodora i dziwnych reakcji Malwiny odpowiedział –Wina z pewno ci nie le y po twojej
stronie.
-A ja si bałem, e...- Teodor odzyskał pewno siebie...
-Przynajmniej wi ksza jej cz
-A to mnie pocieszyłe ...- i znów j utracił, podczas gdy Feliks wytykał mu jego
bł dy.
-Za bardzo na ni naciskałe . Zap dziłe j w kozi róg, a ona nie miała dok d uciec.
Posłuchaj dziewczynie trzeba da wybór. Nie mo na postawi jej w sytuacji bez wyj cia.
-Ale przecie mogła...
-Powiedzie , e ci nie chce? Zastanów si , dlaczego unikała odpowiedzi na pytanie
czy jej si podobasz, czy nie.- i nie daj c czasu na odpowiedzenie swemu rozmówcy ci gn ł
dalej -Bo jej si podobasz! Ba, ona szalej na twoim punkcie. Dałe jej do zrozumienia, e
jest dla ciebie czym wi cej ni obiektem cielesnych pragnie .
-Naprawd ?
-Ty wiesz tak w ogóle, o czym z ni rozmawiałe ?
-Tak po prawdzie...- starał si nie zrobi z siebie idioty –Kierowałem si sercem i st d
tyle pomyłek.
-Teodor jeste genialny! Zrobiłe najm drzejsz rzecz, jak mogłe zrobi ! A i
przypomniało mi si czy dzi kowałem ci za lekcje obycia wzgl dem kobiet? No wiesz
szarmancja- Francja- elegancja i tym podobne?
-Powiedziałe tylko, e jestem wietnym nauczycielem.
-Jak tak to ci teraz dzi kuj . Wró my do twojej sprawy. Gdy ty uwodziłe ...
-Uwodzenie to wtedy, gdy chcesz od kobiety tylko jednego- Teodor sprostował
pomyłk towarzysza.
-Wybacz. Widzisz, co klasztor robi z lud mi? Na okr gło piew, modlitwa i
manuskrypty, piew, modlitwa i manuskrypty, ale dzi ki tobie poznaj nowy wiat.- rozmowa
znów wpadła na inny tor staj c si lu niejsza i weselsza.
-Ciekawszy?- zapytał nagle Teodor.
-Hmm...-zastanowił si i aby nie zblu ni odpowiedział wymijaj co -Inny. Ale znowu
odchodzimy od głównego w tku. Tak wi c, gdy...
-Okazywałem swoje uczucia- podpowiedział zdezorientowanemu Feliksowi.
-Tak... wła nie. Gdy okazywałe jej swoje uczucia nie zauwa yłe , e ona jest na
rozstaju dróg.
-Mów e ja niej! Raz twierdzisz, e nie dałem jej pola manewru, a teraz, e była na
rozstaju dróg. Zdecyduj si !
-Bystro twego umysłu zwala mnie z nóg! Tam chodziło mi o to, e nie dałe jej
czasu na przemy lenie sytuacji. A teraz o to, e musiała wybiera mi dzy tob , a jej ojcem.Teodor zrobił zdziwion min .
-Jak to? A tak, wspominała co , e to ojciec znajdzie jej narzeczonego.
-Dobrze. Teraz musimy to dobrze rozegra .-szepn ł sam do siebie, gło no za dodałPosłuchaj, gdy byłem na spacerze z jej ojcem, zauwa yłem, e cz sto spogl da w kierunku
swej gospody, ponadto nie chciał nazbytnio si od niej oddala , jakby zaraz miał tam
po pieszy . Co musiało zburzy ich spokój wiele lat temu i od tego czasu s ostro ni wobec
nieznajomych.
-Masz racj ! Podczas rozmowy wyczułem pewne napi cie z jej strony, ale my lałem,
e to raczej ja wywołuj u niej tak reakcj , a to z powodu mojego, do dziwnego
zachowania. Teraz rozumiem.
-Jej ojciec zapewne martwi si o swoje dziecko i chce dla niej jak najlepiej.
Wi c musisz zrobi wszystko by uwierzył, e w twoich r kach b dzie bezpieczna. W tym
samym czasie musisz przekona równie i j .
-O Bo e!- nagle przypomniał sobie jeszcze jeden szczegół z rozmowy, jak odbył z
Malwin -A ja potraktowałem j pod koniec tak ozi ble, bo s dziłem, e ona nie chce mie ze
mn nic wspólnego. Co mam teraz zrobi ?- to pytanie było raczej kierowane do samego
siebie, jednak Feliks i tak postanowił na nie odpowiedzie :
-Teraz musisz to wszystko naprawi . Ale piesz si ! Do witu pozostało nam ju tylko
par godzin.-w głosie Feliksa dało si wyczu niepokój, a to z powodu mo liwo ci
przedłu enia si ich pobytu. Teodor wyczuł obawy towarzysza i zapewnił go, e nie b d
tracili kolejnego dnia i skoro wit rusz w dalsz drog . Feliks wyra nie wdzi czny za te
słowa zapytał:
-No dobrze, ale jak chcesz da jej do zrozumienia, e wci ci na niej zale y, nie
wdaj c si z ni w dłu sz rozmow .
-No tak... nie wiem. Mo e napisz do niej list!
-Tak? Doskonały pomysł! Szczególnie, e ani ona, ani jej ojciec nie potrafi czyta !Feliks był oszołomiony niekompetencj towarzysza. Słowa jego były dla kompana jak wiadro
lodowatej wody wylanej na głow , albo raczej jak wskoczenie do przer bla.
-Nie?- Teodor wci nie rozumiał.
-A kto ciebie uczył pisa i czyta ?!
-Ty.- teraz dopiero zdał sobie spraw ze swojego bł du.
-I w dodatku nie potrafisz pisa poprawnie! Piszesz tak jak słyszysz, z licznymi
bł dami i w dodatku jak kura pazurem!
-To czego mnie nauczył, to, to umiem, a do charakteru pisma si nie przyczepiaj!
Moja dło jest stworzona do miecza a nie do pióra!
-Fakt. Ta ostatnia uwaga była zb dna. Przepraszam.- zacz ł wspomina krótkie lekcje
odbywaj ce si potajemnie, albo w murach klasztoru, albo we wsi, do której od czasu do
czasu mnisi schodzili. Feliks za wszelk cen starał si by uczestnikiem tych wyj . Gdy ju
Teodor jako tako nauczył si pisa i czyta zacz ła si korespondencja lotnicza, za pomoc
Oliwi.- Posłuchaj pomog ci, ale musisz wykonywa dokładnie ka de moje polecenie.
Rozumiesz? –Teodor twierdz co skin ł głow - To dobrze.- Feliks nie chciał jednak, by
uczucie, które miało si rozwin , mi dzy młod gospodyni , a jego przyjacielem, było tylko
i wył cznie jego zasług . Tak wi c, musiał podziała na jego wyobra ni (tak jak to robił ju
wcze niej).- Gdy tak spacerowali my z gospodarzem, zauwa yłem, e na polanie ro nie wiele
pi knych kwiatów...
-No i co z tego?- Teodor nie rozumiał podj tego tematu, lecz w jednej chwili wpadł na
genialny pomysł- Wiem, nazbieram bukiet, i wr cz go jej.- jak to dobrze, e sam na to
wpadł, bez wi kszych trudno ci- pomy lał Feliks.
-Przedni pomysł!
-Tylko, e jest pewien problem. Nie o miel si spojrze jej w twarz po tym, co
zrobiłem.
-Nie rób z tego takiej tragedii. Ale jak nie dasz rady to trzeba wymy li inny sposób...
-Na przykład na kukułk ?
- e co?- zapytał ze zdziwieniem.
-No na kukułk . Kukułka podrzuca swoje jaja, a ja podrzuc kwiaty.
-Ty wiesz co? Czasami to nawet my lisz, i wykazujesz inicjatyw !
-Dzi ki!- Teodor był wyra nie ucieszony z komplementu.
-Ale tylko czasami- Feliks szybko poprawił, co by kompan nie czół si ci gle
dowarto ciowany. Rozbrzmiał miech. W normalnych warunkach, gdyby ci dwaj byliby sobie
obcy, jeden z nich straciłby ycie za tak zniewag . Ale tych dwóch było jak rodzina, a
rodzinie mo na wybaczy wiele rzeczy. No i w ko cu taka była natura Feliksa i albo si j
akceptuje, albo nie. Ci ty art, szybkie odpowiedzi i sarkazm. Trzy domeny, które nieraz
przysporzyły mu kłopotów.
-Dobra, czyli to b dzie tak: ja podrzucam kwiaty, a potem?
-A potem wiejesz.
-Nawiewam? Dlaczego?
-Co by było dramatycznie. Ja si wtedy zajm przedstawieniem ciebie w jak
najlepszym wietle.
-Ty?- zapytał zdziwiony.
-Zaufaj mi. Do ciebie nale y jedynie wzbudzenie zaufania w... tej no... Malwinie, bo
jej miło ju masz, a raczej jej pocz tek i nie mo esz go straci .
-Zaufania? To raczej b dzie chwyt na lito ! Ja uciekam, a ona my li, e mam
złamane serce. I gdzie tu rycersko ?!
-Chwila! Ty chcesz by rycerzem na białym koniu w złotej zbroi tak? To prosz
bardzo. Ja ci mówi , jak mo esz zosta wra liwym kochankiem, a nie nieokiełznanym
barbarzy com! Chcesz to wjed tutaj i porwij j . Ja ci chciałem zapewni błogosławie stwo
jej ojca! Pami taj: ad augusta per angusta*!- na moment zapadła cisza, spowodowana
rozwa aniami Teodora. Nie wiedział on dokładnie, co oznacza ta łaci ska maksyma, ale
przypuszczał, e musi ona by bardzo m dra i dopasowana do sytuacji. Po krótkiej przerwie
znów podj ł temat:
-Niech zgadn : kobiety lubi „uczuciowców”?
-Mnie si pytasz?- zapytał z ironi .
-Fakt. Ty jeste raczej ostatni osob , któr powinienem pyta o rad w tych
sprawach.
-Ale pytasz.
-No có widocznie jestem szalony.
-Teodorze, całe nasze ycie jest szale stwem.- rozwa ył nast pny krok. –Umiesz
rysowa ?
-Nie wiem, nigdy nie próbowałem. A co zamierzasz.
słowa.
-Rozwa am ten twój pomysł z listem. W sumie to bardzo...- szukał odpowiedniego
-Romantyczne?- podpowiedział mu Teodor.
-Tak! Wła nie romantyczne!
-Jak dla mnie to romantyczne jest lubowanie i walka za swoj dam .
-Ta, obaj wiemy, e do wojaczki e był zawsze pierwszy. Ale co ci po damie twojego
serca, gdy b dziesz gdzie na obczy nie? My l praktycznie! Albo b dziesz miał j w domu za
on , albo b dziesz do niej wzdychał, gdzie na polu walki, zakuty w zbroj , w pełnym
sło cu, z przyczepion jej chustk do ramienia, podczas gdy ona zostanie wydana za innego!
To co wybierasz?
-A daj ten pergamin! Trzeba bra , co daj ! Nie mo na przecie znale lepszej
dziewczyny od niej!- Feliks wyci gn ł krzesiwo i zapalił wiec stoj co na stoliku, po czym
poszukał w swej torbie kart pergaminu i kawałka w gla.. -Zdajmy si na twój talent.
-Ale, co powinienem namalowa ?- zapytał niepewnie.
-To, co czujesz. To, co chciałby jej powiedzie lub zaoferowa . Mo e by wszystko
razem. -gdy Teodor był pochłoni ty twórcz prac , Feliks zacz ł rozmy la nad tym, co
b dzie, gdy ju odnajdzie nieznajom . S to poszukiwania wiatru w polu, ale mo e mu si
poszcz ci. Jednak, co potem? Gdzie zamieszka? Ludzie przecie niezbyt ch tnie pozbywaj
si swoich rodzimych ziem. Z kontemplacji wyrwał go Teodor, który wci pochłoni ty
tworzeniem zapytał:
-No, ale gdzie to mam podrzuci ?
-Tam gdzie to na pewno znajdzie. Na przykład w kuchni.
-No dobrze podrzucam to, potem wyje d am i zostawiam ci by ty załatwił cał
reszt . A co je li jej si ten pomysł nie spodoba? Albo co innego pójdzie nie tak?
-Chwil ! To ja w tym towarzystwie jestem pesymistykiem! Twoja rola to wieczny
optymizm! Ja ci mówi , e b dzie dobrze! Masz moje słowo!- Teodor lekko si u miechn ł, a
Feliks my lał, co b dzie, je li si nie uda? Nie! Musi si uda ! Na pewno si uda. Chyba, a
mo e...Z tych rozmy la wyrwał go głos Teodora pokazuj cego mu swoje dzieło:
-Sko czyłem!
-No całkiem nie le! Nie b d ci chwali , bo małym dzieckiem nie jest, ale całkiem
nie le wyraziłe ... hm siebie- wskazał na owal z par konarów wystaj c z obu boków, i
kolejn wrastaj c w ziemie- J ...- tym razem wskazał na podobnego kulfona, tylko e z
dłu szymi włosami- No i oczywi cie trzod chlewn ! Bardzo ładne kurczaki...
-To nasze dzieci!- oburzył si , po czym obaj zacz li si mia .
-No i oczywi cie wielka stodoła. A gdzie macie dom?
-To jest dom.- znów rozbrzmiał gromki miech, cho tym razem Teodor poczuł si
troch ura ony.
-Tylko wiesz co, powinni cie si trzyma za r ce.
-Ju si robi!- Teodor ochoczo wydłu ył dwa konary, tak, e spotkały si w połowie
rysunku. Gdyby to nie był tylko rysunek, widz pomy lałby zapewne, e nienaturalne r ce
maj co najmniej po dwa metry.
-No teraz to... przedstawia si obiecuj co.-powiedział niepewnie.
-Wyj łe te rzeczy z tej torby, ale ona wci nie jest pusta.-Teodor zmienił nagle temat
-Mog wiedzie , co tam jeszcze kryjesz?- zapytał niepewnie.
-Ju o tym rozmawiali my, ale niech ci b dzie. Pr dzej czy pó niej i tak si dowiesz,
co tam jest.-odpowiedział gł bokim i smutnym głosem, pełnym t sknoty. Wyci gn ł z torby
mały srebrny wiecznik na trzy wiece, o masywnej podstawie, lecz bez wi kszych upi ksze
i pokazał Teodorowi torb , w której pozostało tylko kilka kart pergaminu, pióra i atrament, na
znak tego, i nic tam ju nie chowa.
-Powiesz mi, co to jest?- wci dr ył temat niepewnie.
- wiecznik- odpowiedział jak zawsze półserio, staraj c si przy tym zachowa pozory,
ale po jego głosie mo na było zgadn , e nie ma ochoty na arty.
-To widz , ale on ma jak warto dla ciebie. Zdaj si , e sentymentaln ?- Teodor
nie ust pował.
-To jest...- starał si pozbiera my li –To pami tka po... to jedyne, co pozostało z
mojego domu- wypowiedział te słowa jednym tchem, nast pnie odwrócił si do ciany i
zacz ł kwili jak małe dziecko, pogr aj c si w my lach o tragicznej przeszło ci.
Teodor zdał sobie spraw , e rozdrapał star ran i wi cej ju si nie odzywał.
Wkrótce obaj zasn li.
Gdy tylko blade promienie sło ca o wietliły okolice, Teodor chadzał po ł ce, zrywaj c
rosn ce na niej kwiaty, oraz liczne wonne zioła by nada bukietowi specyficzny aromat.
Kiedy spostrzegł, i okolica zaczyna si budzi , czym pr dzej po pieszył ku gospodzie.
Wszedł ostro nie, otworzył drzwi od zaplecza i na stole kuchennym, obok no a i kilku
marchwi poło ył „list”, a na nim bukiet. Wiedział, e Malwina schodzi jako pierwsza do
kuchni by przyrz dzi niadanie i e z pewno ci zauwa y to, co on pozostawił. Kiedy
oddalał si z „miejsca zbrodni”, usłyszał kroki na schodach, wi c jak najszybciej prze lizgn ł
si do stajni, porwał swojego konie i ruszył przed siebie.
Gdy ospały gospodarz schodził schodami by napi si czego mocniejszego, jak
mawiał „na dobry pocz tek dnia”, usłyszał skrzypienie drzwi wej ciowych. Zbiegł czym
pr dzej by pochwyci złodzieja (taka była pierwsza jego my l), lecz nie zastał nikogo w izbie.
Wybiegł ma podwórze i zobaczył jednego z go ci odje d aj cego na swym wierzchowcu.
Wbiegł do stajni i ku swojemu zdziwieniu odkrył, e dwa pozostałe konie, nale ne do go ci
pozostały. Ale to nie wyklucza rabunku! W ko cu mogło doj do kłótni i w efekcie jeden z
nich skradł wszelakie kosztowno ci i uciekł. Wbiegł na zaplecze, które było równie kuchni
i w po piechu sprawdził czy zamki w skrzyniach s nienaruszone. Gdy si przekonał e tak
jest, po pieszył sprawdza inne skrytki, nie zauwa aj c nawet „dowodów miło ci” le cych
na stole. Swym zachowaniem obudził sw córk jak równie i Feliksa.
Kiedy schodzili do izby, gospodarz, cho jeszcze podejrzliwy, jednak znacznie ju
spokojniejszy, a to z powodu sprawdzonego inwentarza, siedział dumnie przy ławie, z miar
własnor cznie p dzonej liwowicy.
-Drogi ojcze. Czemu biegasz po tym domu jak kot z przezi bionym p cherzem?Malwina nawet nie starała si ukry swojej senno ci.
-Id ty lepiej do kuchni i przygotuj niadanie naszemu dostojnemu go ciowi.- ci ł j
szybko, oburzony o mieszaj c wypowiedzi córki. –Ja tym czasem zajm si zabawianiem
naszego go cia.
Podczas gdy Malwina szykowała posiłek, gospodarz zrobił krótki rekonesans. Starał
si by jego ton był normalny, a pytania nie wydawały si nachalne, lecz uzyskał zupełnie
odwrotny efekt. Nigdy zreszt nie potrafił zachowa zimnej krwi. Zdradzały go mi dzy
innymi szeroko otwarte oczy, głos pełen podniecenia i pytania, którymi wr cz zasypywał
swoje „ofiary”.
Feliks okazał si wietnym aktorem i genialnym kłamcom. Po opuszczeniu zakonu
postanowił zmieni swoje ycie i zerwa z wszelkimi regułami wpajanymi mu przez te
wszystkie lata, cho wci zachowywał pozory czyni c z siebie „uni onego sług bo ego” i
tym podobnych, ale były to tylko pozory czynione po cz ci przez art, a po cz ci przez stare
nawyki. Był młodym buntownikiem zdolnym kłama , kra i by mo e mordowa w słusznej
sprawie (w jego mniemaniu), dla którego liczyło si tylko kila rzeczy bliskich jego sercu.
Przez wiele lat obserwował zepsucie tocz ce wi te sanktuarium, zdobył przy tym ogrom
do wiadczenia, ale i stracił wiar zarówno w ludzi, jak i w Boga, który pozwalał na to
wszystko, cho mo e sam siebie przekonywał e tak jest, e stracił wiar w Boga, e jest
nieustraszonym buntownikiem zdolnym czyni Bóg wie co...
W gł bi serca wci chciał odczuwa blisko Boga, wci chciał wierzy w jego
miło , chciał mie oparcie w swej wierze...
Chciał...
Teraz siedział naprzeciwko rz dnej informacji wini, z iskrz cymi oczami.
Odpowiadał na pytania ze zwykłym dla siebie spokojem i godno ci . Gdy za wiadczał
nieprawd ani jeden mi sie mu nie drgn ł, nie dawał nawet cienia w tpliwo ci w szczero
swoich słów. Zdradził mi dzy innymi, e Teodor wyjechał załatwi jak spraw w mie cie i
e spotkaj si pó niej przy jego drugiej bramie; e jego przyjaciel przeprasza, i wyjechał tak
wcze nie, bez uprzedzenia, oraz e to on ma zabra wszelakie rzeczy z gospody. Dodał
równie , e Teodor yczył wszelkiej pomy lno ci gospodarzowi i jego córce, jak i licznych
sukcesów w interesach. Te yczenia były wprawdzie zb dne, ale Feliks zawsze lubił
koloryzowa wszystko, nadaj c kłamstwu bardziej wiarygodne brzmienie.
Po posiłku został sam na sam z Malwin , a to dzi ki Gospodarzowi, który koniecznie
chciał uraczy go cia swym najlepszym trunkiem, nie wiadomo dlaczego, w ko cu Feliks nie
miał zbyt przyjemnej osobowo ci, jednak wszystkiemu winne były pozory, jakie sprawiał.
Lampki „przedniego trunku” nie odmówił, a to z dwóch powodów: po pierwsze chciał
zamieni kilka słów z przyszł narzeczon swego przyjaciela, a po drugie, nic tak nie
poprawia samopoczucia, jak alkohol wypity przed podró . Tak czy owak zostali sami.
Malwina zachowywała spokój, co niezmiernie denerwowało Feliksa. Przecie
powinna by co najmniej zainteresowana przyczyn umizgów Teodora. A ona nic! Tylko tak
siedzi i milczy. Nie mog zacz rozmowy, gdy to on sama musi stara si rozwikła t
tajemnic . Co poszło nie tak. List przeczytała tego jestem pewien, ale dlaczego jest taka
spokojna.- my li te nie dawały mu spokoju, gdy nagle zaszumiały ciche jak wiatr w ród
wysokich traw słówka:
-Dlaczego młody szlachcic wyjechał?- zapytała niepewnie dziewczyna.
-Nie mógł przełkn wstydu, jaki wywołał. Była dla niego czym wi cej ni zwykł
pann , nie potrafił ukry swej miło ci, wi c wolał wyjecha , by nie zrobi czego , czego by
pó niej ałował.- niech to!- przekl ł w duchu. To zabrzmiało jakby chciał j zgwałci , co ona
sobie pomy li?! Zaczynam ple bzdury. Ale dziewczyna wci zachowywała spokój, ci gn c
dalej rozmow swym cichutkim głosem. Zawsze tak si zachowywała w stosunku do obcych,
za to z ojcem potrafiła mia si i artowa , bez adnych oporów.
-A czy wróci jeszcze? To znaczy, czy w drodze powrotnej, gdyby cie panowie
zawitali w te strony, czy ponownie odwiedziliby cie nasze skromne progi?
-Nie omieszkamy- odpowiedział w po piechu, gdy oto gospodarz wracał ze swym
„wynalazkiem” p dzonym na własn r k .
Po kilkunastu minutach niezbyt klej cej si konwersacji, młody ju obecnie były
mnich, lub raczej uciekinier i złodziej przyst pił do zbierania swoich i Teodorowych rzeczy.
Gdy zabierał wór z odzie i oczywi cie fortun , zrobił to w taki sposób by jak
najlepiej gospodarz mógł obejrze te dobra, oczywi cie wszystko to działo si zupełnie
przypadkiem. Nie, sk d e, nie była to próba przekupstwa ojca przyszłej panny młodej. No,
mo e tylko drobnego udowodnienia, w jakiej to sytuacji materialnej si jego przyszły zi
znajduje. W ko cu dobry zi to bogaty zi !
Ale, to cholerstwo nijak nie chciało si pokaza ! Feliks pod nosem stwierdził, e
nie miałe jest czy co w tym stylu, jednak wymy lił inny przekr t. Otó , zarzucił tobołek na
ław tak, e wi kszo kosztowno ci przesypała si w stron otworu, nast pnie rozwarł j jak
najszerzej, wyci gn ł złot monet , wr czył j gospodarzowi i powiedział, e to za doskonał
obsług . Zdawało si , e gospodarzowi pocz tkowo miały oczy z orbit wylecie i rzuci si
na fortun , a r ce trz sły my si jak u najstarszych gorzelników.
Ale nie! Siedział nieruchomo, w osłupieniu, jedynie te r ce dr ały. Po chwilowym
szoku nieco posmutniał, jednak tego ju Feliks nie dostrzegł, gdy wr czał mu monet , w
oczach gospodarza pojawiło si wzruszenie. Przecie było to złoto! Nie jakie tam srebro, czy
mied , ale czyste, szczere złoto. Dzi kuj c odprowadził go cia do stodoły, a po jego
wyje dzie jeszcze długo machał, zanim to Feliks znikn ł gdzie przy bramie.
Miał donie na tych dwóch oprychów wójtowi, bo przecie nie co dzie spotyka si
dwóch młodzie ców, ubranych w łachmany, z maj tkiem równym, a mo e i przekraczaj cym
dochód niejednego z magnatów, którzy nie zawdzi czaliby tego wszystkiego, jakiemu
niegodziwemu uczynkowi. Jednak, co tam, w ko cu r ki, która ci karmi, si nie gryzie.
Tylko było mu al młodego szlachcica, który wydawał si idealnym kandydatem na
m a dla jego córki. Wydawał si , bo gdy tylko ujrzał ten maj tek stracił wiar w uczciwo
tego młodzie ca. A szkoda- pomy lał i przygn biony wrócił do swej gospody, by tam odby
dług rozmow z córk .
Czterdzie ci minut pó niej „młode oprychy” znów były razem, zwarci i gotowi do
dalszej jazdy, nie podejrzewali nawet, e ich „plan doskonały” zastał zniszczony przez ich
własn głupot .
-No i jak? Załatwiłe wszystko?- dopytywał si Teodor.
-Nic si nie bój, ona ju jest twoja, nawet, je li jeszcze tego nie wie.- nie do ko ca
zrozumiawszy odpowied umilkł.
Słycha było jedynie gwizd sokoła, który unosił si nad nimi, który to od ostatniego
razu nie oddalił si na dłu ej, który był im jak wierny cie .
Rozdział 11
Spotkanie
26. 08. A.D. 1459
Był ju pó ny wieczór, drugiego dnia poszukiwa nieznajomej, gdy to Feliks oraz
Teodor usłyszeli czyj rozmow . Pocz tkowo nie robili sobie wielkich nadziei, poniewa
mijali wielu podró nych, a ci zapewne nie byli tymi, których usiłuj odnale .
Ku zdziwieniu Feliksa oka e si , e to s oni.
Alicja wraz z jej ojczymem siedziała przy ognisku, rozmawiaj c jak zwykle o niczym.
Niewiele było tematów, na które mogłaby porozmawia z tym człowiekiem, a nawet je li
były by takowe, to i tak by ich nie poruszała, bo i po co. Siedziała wi c z podkulonymi
nogami pod brod , lepo wpatruj c si w ognisko. Jeszcze poprzedniej nocy podziwiała
gwiazdy, jednak dzi było to niemo liwe, a to za spraw zachmurzonego nieba. Kł biaste
cumulusy skutecznie uniemo liwiały jej rozmow z matk , tak wła nie z matk .
Jej mama, Eleonora zawsze powtarzał jej, i dusze, które Pan Bóg przyjmie do siebie,
b d tymi male kimi wiecidełkami na niebie, które maj za zadanie strzec ich yj cych
bliskich. Je li wi c kto ma kłopot, powinien zwróci si do gwiazd- mawiała jej mama. No i
biedna i opuszczana Alicja co dzie zwracała si do gwiazd po pomoc. Co dzie od siedmiu
lat. I nic! A do tej chwili...
Huk, który przeszył powietrze jak strzała jeszcze długo odbijał si o pnie drzew.
Hieronim zamilkł, przestaj c wygłasza ten swój bezsensowny i jak e monotonny, bo
powtarzany co noc monolog, pod tytułem: „jakie to ycie jest okrutne, a przecie kiedy
byłem kim !”. Zmacał miecz przymocowany do pasa, ruchem r ki nakazał Alicji ukrycie si i
w skupieniu nasłuchiwał. Głuchy d wi k, jaki słyszał był ewidentnie podkow konia,
uderzaj c o jaki wi kszy kamie . W pierwszej chwili pomy lał, e to rabusie, ale przecie
gdyby on chciał kogo obrobi , to albo skradałby si na własnych nogach, albo przynajmniej
obwi załby kopyta konia jakimi szmatami. Przecie ten hałas i umarłego by obudził. Ale nic,
czujnym i tak nale y pozosta .
Po chwili dała si usłysze par niewyra nych głosów, zdawało si , e jeden krzyczał,
jednak i tak nie dało si zrozumie , o czym rozmawiaj .
W tym samym czasie, podekscytowana Alicja siedziała w zaro lach obserwuj c
polank .
-O Bo e! To on! To musi by on! Wjedzie tutaj na swym białym rumaku, wyzwie
mojego ojca na pojedynek i b dzie walczył o moj cze !- szeptała, ale nic takiego si nie
stało.
-Feliks, co ty do cholery robisz?!- wrzeszczał Teodor. -Mieli my si podkra i
sprawdzi czy to twoja narzeczona...
-Ona nie jest moj narzeczon !- oburzył si Feliks, chwil pó niej szepn ł „jeszcze”.
-Mniejsza o to! A jak to zbiry?! Wiesz ile teraz grasuje band tylko czyhaj cych na
takie nierozgarni te owieczki jak ty? To miała by rutynowa akcja! Podkradamy si ,
sprawdzamy kto to, a potem odpowiednio działamy! Dzi ki tobie efekt zaskoczenia wzi ł w
łeb! I co my teraz zrobimy?
-Pojedziemy zobaczy , kto tam siedzi?- zapytał niepewnie.
-No oczywi cie! Chyba, e zamierzasz siedzie tu a do rana! Ruszaj si , zachowuj si
spokojnie, ale pewnie i sied prosto na tym koniu, bo za sam wygl d to i ja bym ci ch tnie
zabił!
-Jed , a nie gadaj tyle!- odkrzykn ł Feliks, któremu znów powróciła pewno siebie.
Powoli zacz li zbli a si do miejsca, z którego bił blask paleniska.
Gdy tam dotarli ujrzeli wóz, niedaleko kobył gniadej ma ci, tak , jak opisywał
ebrak przy bramie, ale nie zauwa yli nigdzie ludzi.
A tu nagle...
Alicja siedziała przyczajona w krzakach patrz c jak dwóch młodzie ców zbli a si do
wozu. Ju wcze niej rozpoznała w jednym z nich swojego ukochanego. Teraz tylko czekała
na rozwój wydarze . Patrzyła jak ni szy m czyzna zbli a si do wozu, i jak sprawdza jego
zawarto .
-Ale gdzie jest Hieronim?- zastanawiała si . Gdy dobiegła do zaro li, jego ju nie
było. Niemo liwo ci jest, aby uciekł, pozostawiaj c cały swój dobytek. Ale gdzie si
podział?
Nagle usłyszała krzyk.
Hieronim le ał nieruchomo na wozie.
Czekał i nasłuchiwał.
Gdy wyczuł, e nast pił odpowiedni moment, wstał wrzeszcz c jak op tany.
Grunt to efekt zaskoczenia.
Jego przeciwnicy stali jak wryci i oto chodziło!
Wyci gn ł miecz i zacz ł nim wymachiwa .
Wydawało si , e nie wie, co robi (i tak te było).
-Chcieli cie mnie okra , tak? Mnie? W yciu nie widziałem takich partaczy! Stawa
do walki!
Nim si obejrzeli Hieronim zaatakował, cios jednak był chybiony, zatoczył si nieco
(co wykorzystał Teodor dobywaj c miecza i organizuj c obron , przy czym Feliks prowadził
rozmowy pokojowe).
-Jakie okra ? Panie szukamy miejsca gdzie mogliby my bezpiecznie sp dzi noc!
Zauwa yli my ognisko to e my chcieli sprawdzi kto to. Nic wi cej!- pertraktował Feliks.
-Nie wpierajcie mi, e nie jeste cie rabusiami! Ja si znam na takich jak wy i wiem
dobrze co cie za jedni i czego chcecie!- odpowiedział mocno ju zdyszany Hieronim.
-Tak, to dlaczego jeszcze nie dobyłem miecza i nie wbiłem ci go w plecy?
-Bo... jeste honorowy?- zapytał niepewnie.
-Nie! To znaczy... honorowy jestem, Ale nie o to chodzi! My Nie Jeste my
ZBIRAMI! Dotarło?! Teodor opu miecz.- wydał takie polecenie, gdy dobrze wiedział, jaki
jest tok my lenia takich ludzi. I poskutkowało.
Hieronim trzymał jeszcze przez chwil uniesion bro , po czym rzucił podejrzliwe
spojrzenie, jakby miał zamiar zapyta „czy aby na pewno nie staracie si mnie oszuka ”, i
schował or do pochwy.
Alicja siedziała osłupiała.
-Tak nie miało by tak. To wszystko miało by inaczej. On miał go zabi !- nie mogła
poj , dlaczego nic nie idzie po jej my li.
Przez ostatnich kilka minut obserwowała jak jej ojczym walczy z mniejszym, ale za to
zapewne sprawniejszym młodzie cem, i jak jej „wybranek”, którego teraz nienawidziła za to,
co zrobił, a raczej, czego nie zrobił; wymachiwał r kami co tam tłumacz c.
-Bo e, jakimi lud mi ja si otaczam?! Ale nic, ju mam doskonały plan, za On b dzie
moj marionetk . Jaki to cudowny plan...- gdy tak pogr ała si coraz bardziej w swoich
my lach, pozwalaj c zatopi swoje sumienie w marzeniach, z błogiego ot pienia wyrwał j
głos jej ojczyma.
-Alicja, Alicja! Szto uparta dziewucha. Alicja! Wyła zza krzaka! Wybaczcie, moja
córka jest nieco wstydliwa. Alicja, wyła !- min ł ju dobry kwadrans odk d panowie
wszystko sobie wyja nili. Zd yli si nawet pozna (przynajmniej tak im si wydawało), no i
oczywi cie przeszli na „ty”.
Hieronim wci był nieufny, i trzymał dło na mieczu, jednak gdzie w gł bi duszy
czuł, e nic mu nie grozi ze strony tych dwóch synów lichwiarza (tak oto si utytułowali).
Jeden z nich nazywał si Feliks, a drugi Teodor, przynajmniej tak si przedstawili. Hieronim
nie miał nawet cienia w tpliwo ci, e mówi prawd , tak jak i oni ufali „sprzedawcy szat
kobiecych”. Ku poparciu swych słów, pokazał im kufer z rzeczami Alicji.
Feliksowi w pierwszym momencie rzuciła si w oczy zielonkawo-morska suknia, w
któr odziana była jego ukochana w dniu, w którym po raz pierwszy j ujrzał. Mrugn ł
porozumiewawczo do Teodora. Ten spojrzał na niego zdziwiony. Feliks nie zra ony
niekompetencj towarzysza mrugn ł jeszcze raz. Ta sama reakcja. Zniech cony machn ł r k ,
odwrócił si do Hieronima i... szcz ka mu opadła.
Alicja kroczyła dumnie, lekkim, spr ystym krokiem po ród traw. Blask ksi yca w
poł czeniu z po wiat ogniska nadawał jej bosk otoczk zmysłowo ci. Wiatr delikatnie
rozwiewał jej kasztanowo-br zowe włosy, odsłaniaj c subtelny u mieszek i spojrzenie pełne
ciepła i czego jeszcze...
Feliks stał osłupiały. W my li powtarzał sobie rzecz, której nie chciał zawierzy , „to
ona, to ona!”. Szła wpatruj c si w niego swymi lekko przymkni tymi oczyma, które
stwarzały wra enie błogo ci, a zarazem kusiły, przyzywały, n ciły i pozwalały na wysuwanie
nawet najdalej id cych wniosków, odno nie tego, co ta bogini mo e za da od zwykłego
miertelnika. Feliks dostrzegł jeszcze co , jaki nieprzyjemny błysk w oku, jakby te oczy
nale ały do... kota, lub demona? Nie! To z cał pewno ci nie to! Nie, tylko mu si zdawało,
e widzi w jej spojrzeniu satysfakcj , nikczemno i szyderstwo. Tak, przecie ona nie jest
zdolna do takich uczu ...-powtarzał jak mantre i za wszelk cen chciał w to wierzy .
Teodor te to wyczuł. Z pocz tku urzekła go swym wdzi kiem i powabem, jednak
przy bli szym przyjrzeniu si jej, przebiegł go dreszcz.
-Drodzy panowie, a oto moja córa, Alicja- rozbrzmiał głos Hieronima. Nie zamierzał
mówi , i to tylko jego przybrane dziecko, pasierbica.
Feliks czym pr dzej po pieszył nieznajomej na powitanie. Skłonił si nisko, uj ł jej
dło zło ył delikatny pocałunek na jej dłoni i gdy podnosił głow natrafił na jej spojrzenie.
Gwałtownie odskoczył, za jego ciało przebiegł dreszcz od głowy, a do prawego uda.
Ona u miechn ła si znacz co, odsłaniaj c swe pi kne z by i zaczesuj c włosy za
ucho; on pobladł zalany zimnym potem, my l c, e to za spraw strzały Amora.
W ten oto sposób zacz ła si gra, na mier i o ycie.
Rozdział 12
Poczucie winy
27/28. 08. A.D. 1459
Feliks le ał na trawie, na polanie, niedaleko cicho szumiał strumie ; ksi yc, który z
trudem przebił si przez g ste chmury, otoczył polan srebrzystym blaskiem.
Nie zapowiadało si na to, e b dzie pada , nie, wprost przeciwnie. Ale z pogod
nigdy nic nie wiadomo.
Za Feliksem dogorywało palenisko, delikatnie ogrzewaj c jego plecy.
Le ał na prawym boku, subtelnie głaszcz c jej policzek lew r k , praw za
podpierał sobie głow .
Jego nagie ciało wci wilgotne od potu nie okryte niczym, było targane dreszczem,
bynajmniej nie za spraw zimna, gdy noc była ciepła, powietrze za było parne.
Le ał tak, z błogim u miechem, i nieobecnym spojrzeniem, przygl daj c si swojej
wybrance, cho nie był do ko ca przekonany kto kogo tak naprawd wybrał...
Ona spała, zwrócona do twarz . Na jej ustach równie go cił u miech.
Była przykryta kocem, spod niego wystawały jedynie stopy i głowa, która spoczywała
na jej wyprostowanej lewej r ce, praw za trzymała pod brod .
Wci jeszcze oddychali nierówno, co wiadczyło o wysiłku fizycznym.
Nieopodal nich le ał wiecznik Feliksa, pami tka po domu, o masywnej podstawie,
zbrukanej krwi .
Feliks mamrotał słowa, niewyra ne słowa; z jego twarzy znikał u miech, umysł stawał
si coraz bardziej wiadomy.
Był gotów by zrozumie wydarzenia ostatnich 30 godzin, by je przeanalizowa . By
zrozumie sens swych działa .
Zaczynał szepta :
Min ł ju dzie .
Doprawdy dziwny był dzie .
Obfituj cy w wiele niespodzianek.
A dlaczego ten dzie dziwnym i niezwyczajnym był?...
Z samego rana, gdy tylko wszyscy si obudzili i zjedli solidny posiłek; ruszyli w
drog . Hieronim kierował si do Osiny, kolejnej wsi targowej, by tam szuka łatwowiernych
prostaków, którym mógłby sprzedawa relikwie wi tych, niezawodne eliksiry i tym podobne
„cude ka:; z nim podró owała jego przybrana córka Alicja, istota doskonała, zdaniem Feliksa
- młodzie ca, który otumaniony sw miło ci (tak oto nazywał to niejasne uczucie, które
m ciło zmysły niczym dobre, klasztorne wino) na o lep pod ał za sw wybrank ; z kolei z
nim jechał jego oddany przyjaciel, osoba, która znała go najlepiej, która wiedziała o ka dej
jego słabo ci, słuchała o ka dym uniesieniu, tym e spowiednikiem zmysłów i uczu był
Teodor z rodu Chrz szczydrzewoskoczyc. Nie mo na naturalnie zapomnie o Oliwi, która
dumnie kr yła ponad lasem, cho cz ci podró nych była zupełnie obca.
Jechali sobie tak spokojnie, Teodor rozmawiał z Hieronimem, Feliks za zabawiał
rozmow Alicj , która siedziała z tyłu wozu, ci gni tego przez star , gniad szkap .
-Ene... tak... pogoda zaiste wy mienita, dnia dzisiejszego, nieprawda ?- (by mo e
przesadziłem twierdz c, i zabawiał j rozmow , u ci lijmy wi c- rozmowa nie bardzo si
kleiła, powiem wi cej szło mu fatalnie!)
Alicja jak gdyby nie zra ona jego nie miało ci , od razu zacz ła go otacza mgł
czuło ci:
-Powiedz mi mój kochany...- dyskretnie obejrzała si za siebie, sprawdzaj c czy jej
ojczym przypadkiem nie usłyszy ich rozmowy, lecz ten pogr ony był w dyspucie o ostatnich
wydarzeniach: o mierci papie a Kaliksta III, o trwaj cym konklawe, lub ju zako czony, nie
wiadomo poniewa wie ci ze stolicy apostolskiej docierały do Polski niezwykle wolno; o
wojnie z krzy akami, która trwała stanowczo za długo, o zarazach jakie panowały przez
niedo ywienie, w ko cu o zaj ciu Konstantynopola przez Turków, o tym, e Rzym nie
zamierza nic zrobi w zwi zku z tym, poniewa ma własne problemy: walk podzielonych
purpuratów o tron apostolski, którzy dopuszczaj si najohydniejszych czynów by dopi
swego, na czym traci zarówno ko ciół jak i jego wierni. Nie chc c si dłu ej przysłuchiwa
tym tematom, zpowrotem zawiesiła swój wzrok na Feliksie, widocznie purpurowym ju na
twarzy z powodu jak mniemał komplementu. -Opowiedz mi Feliksie, histori twego ycia.
Zapewne interesuj ce były koleje twego losu...- Alicja u miechn ła si znacz co do swego
rozmówcy. Nie interesowały j koleje losu Feliksa, bynajmniej (cho by mo e pewnego dnia
zechce posłucha tej e „interesuj cej” historii); chodziło jej głównie o otumanienie tego
prostolijnego wi toszka.
-Historia mojego ycia?- Feliks znalazł si w kłopotliwej sytuacji; z jednej strony
mógł brn w sie kłamstw, jakie wraz z Teodorem utkali, jednak e to wyj cie niosłoby za
sob szereg komplikacji, jak cho by nieufno swej przyszłej partnerki (by mo e nawet
ony); b d te mógł powiedzie prawd : e jest zbiegłym mnichem, który posiada do
poka ny maj tek, ale za to ani grama ziemi. Tak czy inaczej los nie był dla łaskaw stawiaj c
go w tej kłopotliwej sytuacji, z której jak mu si zdawało nie ma innego wyj cia, poza gr na
zwłok –Nie jestem zbyt barwn postaci w ksi dze ycia naszego stwórcy.
-Nie wierz !-(nie wierz raczej w mojego pecha! Jak mogłam trafi na
takiego...takiego... Nie potrafi nawet dobra słów trafnie opisuj cego t ofiar losu!). Lecz
nie zwa aj c na przeciwno ci Alicja przybrała dobr min do złej gry (wr cz fatalnej...) i
zacz ła intensywniej wpatrywa si w sw ofiar , daj c tym samym pozna , e nie odpu ci
zbyt szybko.
-O mojej historii ycia mo na by napisa tylko tyle: „urodził si , yje i umrze”, i to
wszystko...- Feliks chciał jak najszybciej zmieni temat, wiedział, e nie zdoła długo
okłamywa swej miło ci. Nie wiedzie czemu, Jej nie potrafił okłama , patrz c jej w prosto w
oczy czół... respekt. By mo e nawet bał si tego by jej nie straci (lub te bał si jej samej).
Przy niej -my lał- człowiek staje si małym, nic nieznacz cym pyłem... z tych rozmy la
wyrwało go najcudowniejsze zdanie, jakie mógł sobie w tej chwili wyobrazi :
-Widz , e niezbyt ch tnie mówisz o sobie, zmie my wi c temat: jeste poet , tak?Feliks stan ł jak wryty. Przez moment był zaskoczony ch ci zmiany tematu, lecz gdy tylko
usłyszał, o czym maj konwersowa , to a mu szcz ka opadła. Z deszczu pod rynn –
pomy lał-wr cz: ab equis ad asinos*! Jego „dzieła” były jeszcze gorszym tematem ni jego
ycie. Do pełnego szcz cia wystarczyłoby mu tylko by zapytała o jego rodzin - wtem przed
oczami mign ły mu wydarzenia sprzed jedenastu lat: noc, ciepło, wr cz parz ce gor co, głos
matki by jak najszybciej wyszedł z domu, płacz siostry niesionej na r kach, przera liwy krzyk
matki i dym, pełno dymu... Potem cisza i ciemno . Wci czół zapach pogorzeliska, wci
widział martwe ciała, w tym ciało swej najmłodszej, najmniejszej siostrzyczki, któr jeszcze
kilka minut temu niósł na r kach... wizje te wprawiły go w odr twienie.
-Nie jestem poet ...- odpowiedział chłodno i beznami tnie tym samym zaka czaj c
temat. Spojrzał jej gł boko w oczy a si przeraziła, potem blady na twarzy zjechał z traktu i
wjechał w las, nigdzie si nie piesz c, nie ogl daj c si za siebie, nie zmierzaj c do nik d...
-Co e ty mu powiedziała?- Hieronim zauwa ył odje d aj c sylwetk Feliksa, a
poniewa nie wiedział, o czym rozmawiali to pierwsze podejrzenie padło na córk , która
najprawdopodobniej czym uraziła nowo napotkanego towarzysza.
-Ja?- zapytała nie kryj c zaskoczenia. -Co ja mu takiego miałam powiedzie ?
Odjechał i ju ...
-Nie kłam suko!...- r ka Hieronima zatrzymała si tu przed jej policzkiem.
Powstrzymał go tylko wzrok Teodora, który przypatrywał si całemu zaj ciu. Niech tnie
zacisn ł pi ci i pogroził jej palcem, daj c tym samym znak, e rozmówi si pó niej. Alicja
u miechn ła si (przez łzy) do swego wybawcy, on odebrał to jako „sygnał”, o którym
opowiadał mu Feliks kilka dni temu, jej bynajmniej nie chodziło o to. Wła nie dopracowała
swój plan zemsty na Hieronimie. Teraz wystarczyło tylko dobrze to wszystko rozegra ,
odstawi odpowiedni scenk a na pewno jeden z tych prostaków po pieszy jej na ratunek.
Miała nadziej e to b dzie jej ksi , ale nie zaszkodzi mie planu awaryjnego, tak na
wszelki wypadek: znów u miechn ła si do Teodora tym razem znacz co, starała si i jego
omami , jednak zdradziły j jej oczy, które znów nabrały tego nieprzyjemnego blasku z dnia
wczorajszego. Cała a pałała nienawi ci i dz zemsty, co zauwa ył Teodor i postanowił
mie si na baczno ci, i to samo chciał poleci Feliksowi, gdy ten wróci. Nie pojechał za nim,
poniewa wiedział, e Feliks od czasu do czasu potrzebuje samotno ci, by przemy le pewne
rzeczy, ale dziwiło go, dlaczego wyjechał wła nie teraz? Przecie nie zostawiłby swej
ukochanej samej, tak bez powodu. Starał si dociec przyczyny, lecz wszystkie jego pomysły
pokrywały si z wersj Hieronima: e to Alicja powiedziała co nieodpowiedniego, b d te
zapytała o co , co nim tak bardzo wstrz sn ło, e a musiał odjecha , ale co to było? Tego nie
mógł si domy li , wiedział jedynie, e Feliks jest niezwykle dra liwy i e z wieloma
problemami sobie nie radzi, tak jak i nie na wszystkie pytania jest w stanie odpowiedzie .
Tymczasem Feliks jechał sobie spokojnie przez las. Kopyta jego konia ocierały ci o
krzaczki borówek i st pały po mi kkim mchu. Przyjemnie byłoby tak jecha i nie my le o
niczym, przysłuchuj c si jedynie gwizdowi Oliwi, która wła nie poluje na jakiego ptaka,
le nej, mowie drzew i zrywaj cemu si do lotu nieopatrznemu słowikowi, który to padnie
ofiar sokolicy...
Przyjemnie by było gdyby nie te piekielne wizje, które nie dawały mu spokoju!
Feliks zszedł z konia i usiadł na k pce trawy pod wierkiem.
Jego ko odszedł kilka kroków i pocz ł leniwie skuba trawk .
-Temu to dobrze...- by nie my le o przeszło ci Feliks postanowił skupi swe my li na
czym innym, a e nie wiedział na czym, pocz ł rozmawia z „bratem mniejszym” (sposób
mo e niezbyt racjonalny, ale za to mo na wiele rzeczy w ten sposób z siebie „wyrzuci ”:
niektóre troski i zmartwienia, bóle i ale...) -Wiesz co, zazdroszcz ci. Tak zazdroszcz ci,
niczym si nie przejmujesz, o nic nie musisz dba ... Wa ne jest dla ciebie tylko to by mógł
si naje do syta i wypocz , gdy jeste zm czony, by miał od czasu do czasu zało ony
obrok z pasz , i by od czasu do czasu został dopuszczony do klaczy. A ja? Ja mam
zmartwienia, ja mam przeszło , z któr musz si upora , a nie umiem... i mam te niepewn
przyszło , na mnie czyha mier na ka dym kroku. Ja w ko cu mam ycie, które na miano
ycia nie zasługuje! Czemu ja si w ogóle urodziłem?! O jak e cie si rodzice mylili daj c
mi na imi Feliks! Gdzie mnie do człowieka szcz liwego? Gdzie to szcz cie?! Gdzie
Miło ?! Rado ?! Gdzie to wszystko?! Czemu cie rodzice kłamali? Gdzie ten pi kny wiat,
który miał sta przede mn otworem? Gdzie to wszystko, o czym cie mi opowiadali cie? Ja
si pytam gdzie to wszystko?! Ni rodziny, ni ziemi! Rodzina- ha! wuj, który mnie wygnał do
klasztoru, ziemia? u wuja, pijaka! Łachudry! Gdzie e jest Bo e, gdzie ta twoja miło ,
dobro ? Ja tu stoj ! I wzywam ci ! Zaklinam ci ! Błagam ci ! BŁAGAM CI ! Poka si !
Jam przed tob na pysk padał! Jam krzy em le ał przed twym wizerunkiem, jako robak em
si korzył! Jam po cił na chwał twoj ! Jam si umartwiał na chwał twoj ! Jam si wyzbył
pragnie , a ty? Có e uczynił dla mnie? Ja si pytam có e uczynił dla mnie?! Siedzisz w tym
swoim parszywym niebie i miejesz si z n dznego robaka, jakim jam jest! Szczerzysz swe
kły widz c mnie cierpi cego... mnie ubolewaj cego! Czemu mnie Bo e opu cił? Eli, ELI!
lamma sabachthani?! Czemu ...?- głos uwi zł mu w gardle i wi cej nie mógł nic powiedzie .
Padł na ziemi i targaj c ziele otaczaj c go, wył, potem wył i płakał, w ko cu wył, płakał i
blu nił przeciw Bogu, a gdy to robił na jego twarz spadła kropla krwi, jeszcze ciepła i lepka,
potem nast pna i nast pna, a na ko cu tu przed jego twarz spadła głowa słowika, tego
słowika, który jeszcze kilka minut temu wy piewywał swe trele, a teraz wpatrywał si w
niego swymi ciemnymi, martwymi oczkami. I Feliks zrozumiał, zrozumiał, e to znak od
Boga, i pocz ł dzi kowa , i przeprasza na zmian . A gdy tak czynił nie zauwa ył, e
nieopodal spadły jeszcze nogi z zaci ni tymi pazurkami tego słowika, a jaszcze dalej spadały
pióra niesione wiatrem, niektóre wczepiały si w gał zie inne wpl tywały si mi dzy igły
drzew, jeszcze inne frun ły spokojnie a nie dotkn ły mi kkiego runa le nego. Były to
pozostało ci po obiedzie Oliwi, czego Feliks nie mógł wiedzie . Zabawne jak to, gdy jedna
istota umiera, inna odnajduje w sobie miło do Boga i czuj respekt przed pot g wiary (co
w rzeczywisto ci mo e si okaza zwykły przypadkiem, zrz dzeniem losu...).
Długo jeszcze siedział oszołomiony z powodu tego, co si stało, nie mog c uwierzy ,
e Bóg dał mu znak. Jemu! Wstyd mu było za to, e zw tpił w pot g Boga...
Teraz, wyra nie odmieniony, siedział i zastanawiał si , co robi dalej. Mógł ponownie
wjecha na trakt i dogoni wóz, mógł te uda si zpowrotem do klasztoru, naturalnie tam by
go spalili ywcem, ale on przecie nie b dzie cierpiał m k gdy pogodził si z Bogiem, a ten
dał mu znak! Zesłał na niego kilka kropel krwi Jezusa! A co takiego nie zdarzyło si jeszcze
nigdy, nikomu! Istniało jeszcze jedno wyj cie: mógł zosta pustelnikiem, i zaj si arliw
modlitw . Rozmy lał wi c, co pocz teraz:
-Je li zostan pustelnikiem, to b d mógł godnie wychwala imi najwy szego, ale
je li udam si do klasztoru to b d mógł umrze za sw wiar ! Dost pi TAKIEGO
zaszczytu! I spotkam si z Nim ju teraz...- dumał nad swym losem...
Tymczasem zaniepokojony Teodor zawrócił konia i wjechał w las w poszukiwaniu
Feliksa. Znalezienie go nie było trudne, jego biała koszula wyra nie odznaczała si na tle
ciemnej zieleni i br zu.
Zastał Feliksa pogr onego w modlitwie, wi c postanowił mu nie przeszkadza ,
jednak e, gdy si zbli ył usłysz, e Feliks dzi kuj Bogu za znak i prosi o jeszcze jeden: co
ma czyni dalej?
Teodor obszedł kl cz cego i spostrzegł pióra jakiego ptaka porozrzucane po lesie.
Niektóre z nich nosiły lady krwi, wi c Teodor domy lił si , i gdzie niedaleko musi si
znajdowa jaki drapie nik. Pierwszym drapie nikiem, którego podejrzewał o t „zbrodni ”
była jego przyjaciółka, Oliwia. Powiódł wzrokiem po koronach drzew, gdy zza jego pleców
dobiegł gwizd...
Oliwia sfrun ła kilka metrów ni ej i usiadła na gał zi, która znajdowała si mniej
wi cej na wysoko ci wzroku Teodora.
On spostrzegł, e jej dziób jest cały w krwi, podszedł do niej i wycieraj c j mówił:
-Smakował obiadek? Hm? Dobry był? Tak... mała Oliwia sobie pojadła. Grzeczny
ptaszek, sam potrafi siebie wykarmi ....
Feliks wyrwany z modlitwy obejrzał si i spostrzegł Teodora wraz z Oliwi i wtedy
poj ł, co si stało... e to nie aden cud tylko zwykły posiłek, e padł ofiar oszustwa, które
sam stworzył, e to wszystko było tak po prostu jego wymysłem.
Czół zawiedzenie, ale i ulg ... W ko cu było mu l ej na duszy po tym jak si
wykrzyczał.
Teraz obaj wracali na trakt, chcieli dogoni wóz. Nie rozmawiali ze sob . Nie czuli
takiej potrzeby. Teodor napomkn ł tylko o nieprzyjemnym zaj ciu, które miało miejsce, o
tym jak o mały włos Alicja nie została poturbowana przez swego ojca. Na te słowa Feliks
spos pniał, ale wiedział, e Hieronim ma prawo do tego by kara córk jak tylko mu si
podoba. Mimo to poprzysi gł sobie, e jeszcze kiedy ten osobnik zapłaci za to, co robił tej
niewinnej dziewczynie, a dzie ten miał nadej szybciej ni my lał...
Przez reszt dnia wlekli si leniwie do celu. Teodor nadal był zaabsorbowany dysput
z Hieronimem, który w kółko powtarzał te same tematy, a Feliks jechał obok Alicji, jednak
nie prowadzili rozmowy, ograniczaj c si wył cznie do skrytych zerkni , jakby chcieli
sprawdzi czy ta druga osoba wci tam jest. Alicja zaniechała kokieterii, zdaj c sobie spraw
z tego, i kolejnym nieumy lnym potkni ciem mo e straci swego bohatera, który jeszcze
miał misj do spełnienia; on nie chciał rozmawia , przygn bienie nie pozwalało mu na to.
Gdy wreszcie znale li miejsce odpowiednie do sp dzenia noce (a raczej stara szkapa
odmówiła posłusze stwa i stan ła na rodku drogi, daj c tym samym zna , e nie zamierza
dalej jecha ), postanowili rozbi obóz. Poniewa było tam cicho i spokojnie, niedaleko
delikatnie szemrał strumie czystej wody, mogli pozwoli sobie na jeden dzie odpoczynku.
Rozpalili ognisko, które co raz wyrzucało wesołe iskry w powietrze, zjedli jako-tak
kolacj i wycie czeni rzucili si na posłania, rozło one wokół ogniska, tworz ce trójk t.
Feliks stanowił jego jeden bok, Teodor drugi, a Alicja (która była bli ej ognia) i jej ojczym
trzeci.
Było dobrze po północy, lecz Alicja nie spała, wpatruj c si w gwiazdy. Przez
ostatnich kilka godzin modliła si o pomy lno w wykonaniu jej planu, przez ostatnie pół
godziny nasłuchiwała, czy wszyscy do gł boko pi ...
Nie zamierzała zwleka z realizacj tego diabelskiego planu ani o jeden dzie dłu ej...
Miała ju do udawania szcz liwej, poni ania, znoszenia tego typa, który miał
nazwa si jej „ojcem”!...
Delikatnie chwyciła praw r k Hieronima (który le ał na lewym boku) i poło yła j
na swej klatce piersiowej, tak by wygl dało na to, e j obejmuje...
Nagle jego cielsko przygniotło j , on zamruczał co pod nosem, ona nawet nie pisn ła,
starała si nawet nie oddycha , by nie zbudzi pi cego.
Czuła u cisk w oł dku, typowy, kiedy si denerwowała...
Dło Hieronima zsun ła si jej z piersi i spadła na traw ...
Nastało głuche milczenie... Czas jak gdyby zatrzymał si w miejscu...
Teraz, albo nigdy!- pomy lała.
Feliksa obudził niemiłosierny krzyk:
-Zabieraj te swoje ob lizgłe łapy! Mówiłam ci, e dzi nie mo esz, ze wzgl du na
nich! Ja ju tak nie chc ! Ojcze! Prosz ... Nie... Nie! NIE!
Feliks zerwał si na równe nogi, to samo zrobił Teodor i to samo próbował zrobi
Hieronim, ale nie mógł znale oparcia dla nóg. Wsparł si jedynie na r kach i instynktownie
starał si uciszy sw pasierbic , zasłaniaj c jej usta r k .
Feliks i Teodor stali jak wryci... Z pocz tku nie wiedzieli co si dzieje, potem
zrozumieli: Hieronim le cy na Alicji, ona krzyczy, broni si ; on stara si j uciszy ...
Teodor przypatrywał si całemu zaj ciu niedowierzaj c temu, co widzi. Próbował co
powiedzie , lecz niezbyt wiedział co:
-Feliks... on i ona... on j ... Zrób co !
-Czego si drzesz głupia! Przecie nic ci si nie dzieje!- wrzeszczał Hieronim, nie
zdaj c sobie sprawy z tego, e jeszcze bardziej si pogr a.
-Feliks! Pomó mi! RATUJ!- krzyczała Alicja.
-ZOSTAW J !- wrzasn ł Feliks, a jego głos zdawał si by nakazem samego Boga.
Nie mo na było go nie posłucha ...
Hieronim wstał, starał si wytłumaczy , lecz gdy uniósł wzrok nie napotkał człowieka,
ale demona. Wielkiego, ci ko dysz cego, pałaj cego rz dz krwi demona...
Feliks szedł na niego nie czuj c w sercu trwogi. W prawicy trzymał pierwsz rzecz,
jaka wpadła mu w r k zdoln zadawa rany, był to jego rodzinny wiecznik. Szedł tak na
niego, za wzi wszy zamach zdzielił go masywn podstaw w głow .
Hieronim upadł na ziemi , cios go nie zabił, jedynie lekko ogłuszył, ale był na tyle
przytomny, e wiedział, e nale ałoby si wycofa i tak te zrobił, a Feliks niczym byk ruszył
na niego, pochwycił jego gardło i prawie e je zmia d ył sw w tł dłoni . Przez ten gniew
dostał jakby nadludzkiej siły.
W oczach Hieronima dało si dojrze przera enie i strach przed t op tan istot .
Stracił równowag , i ju miał upa , lecz obni ył si tylko o kilkadziesi t centymetrów... Nie
upadł na ziemi , wci trzymany przez Feliksa. Ten poczuł jego ci ar, ale nie zwolnił kroku,
wci wpatruj c si w mrok lasu. Ani razu nie spojrzał swej ofierze w oczy.
Gdy uszedł dobre pi tna cie metrów, wci dusz c Hieronima, odrzucaj c wiecznik,
wyci gn ł nó przyczepiony do pasa i dwoma zr cznymi poci gni ciami przeci ł mu gardło
jakby zarzynał wini ...
Ciepła lepka krew zrosiła jego twarz, a on przygl dał si jego agonii.
Niestety (a mo e na szcz cie) ostrze weszło zbyt płytko i Hieronim miał umiera
długo i powoli, ku uciesze Feliksa i Alicji...
Gdy jeszcze si wykrwawiał przygwo dził jego ciało do pnia, prostuj c go do pionu,
wbił mu nó w oł dek, przekr cił kilka razy tak by powi kszy dziur , i by soki trawienne
miały lepsze uj cie z wn trzno ci, działaj c niczym kwas i zadaj c dodatkowe katusze. Gdy
nie czół ju oporu wyci gn ł ostrze do połowy i przeci gn ł w dół a do przyrodzenia,
wbijaj c je coraz to gł biej.
Hieronim przypatrywał si temu wszystkiemu b d c w szoku. Nie mógł wydusi z
siebie ani słowa. Wpatrywał si jedynie w oczy swego oprawcy jakby chciał zapyta :
Czemu?... Z ka d kolejn ran wydawał z siebie coraz to gło niejsze krzyki, jego ciało było
targane zimnym dreszczem, skro oblał lodowaty pot. Gdy kat dojechał ostrzem do jego
najczulszego punktu zawył, a z jego oczu popłyn ły łzy...
Gdy odzyskał głos, bulgocz c krwi zapytał: „Dlaczego?...”, potem pociemniało mu
przed oczyma...
Feliks spojrzał na sw ofiar i usłyszał słowa, które zapami ta na całe ycie: „Uwa aj
na ni ... to... prawdziwa wied ma”. Ogarni ty szałem, wzburzony po tym ostatnim zdaniu,
dopełnił dzieła wbijaj c mu nó mi dzy ebra i przebijaj c jego serce...
Na co si przydały praktyki u medyka...- pomy lał, i chc c połama ebra swej
ofierze, przekr cił nó ... Niestety ten złamał si w połowie dzieła łami c tylko jedno ebro,
ale Hieronim nawet tego nie czół...
Ju nie ył.
Alicja i Teodor stali oniemiali... Alicja ze szcz cia, Teodor ze strachu....
Obserwowali kolejne wydarzenie, jak gdyby byli tylko i wył cznie widzami, jakiego
niezwykle realistycznego spektaklu.
Widzieli jak Hieronim był ogłuszony przez Feliksa, nast pnie ci gni ty przeze ,
potem znikn li w mroku lasu. Potem krzyki, jak po pojedynku Apolla z Marsjaszem, gdy to
bóg obdziera ze skóry przegranego. Nast pnie wycie, a potem... ju tylko głucha cisza.
Z mroku wyłonił si Feliks, podszedł do wozu i szukał czego , czego mógłby u y
jako łopaty. Nie spojrzał ani na Teodora, ani na Alicj . Unikał ich wzroku, cho oni
wpatrywali si w niego jak zauroczeni. Gdy ju znalazł ruszył w kierunku, z którego
przyszedł, nie rozgl daj c si .
Teodor nie mógł uwierzy w to, co si stało. W jego sercu mieszało si tyle uczu ,
przez umysł przepływały najdziwniejsze my li. Widz c zakrwawionego Feliksa czół strach,
trosk , ale i dum z tego niepozornego braciszka. Jednocze nie odczuwał wstyd, bo to on
powinien po pieszy Alicji na ratunek i zabi tego potwora, a on stał jak wryty nie mog c z
siebie nic wydusi ...
Alicja równie u alała si nad sob , ale z powodu tego, e nie patrzyła na mier
ojczyma. Była zadowolona, z tego, e w ko cu si go pozbyła, ale czuła niedosyt... My lała,
e to wszystko potoczy si troch ... wolniej, e b dzie umierał dłu ej ni marne pi minut, e
b dzie mogła spojrze mu prosto w twarz i powiedzie jak bardzo go nienawidzi i dlaczego
musiał zgin . Ale i tak nie było le... Teraz po sko czeniu z przeszło ci , trzeba zadba o
swoj przyszło ... podeszła do wozu i odszukała koc, nast pnie kl kn ła przy ognisku i
wyci gn ła rozpalony konar, chciała go u y jako pochodni, by w mroku odnale Feliksa.
Nietrudno było go znale , oddalił si tylko tam gdzie spoczywało ciało Hieronima.
Feliks u ywał motyki (t wła nie rzecz znalazł na wozie) do spulchnienia gruntu,
nast pnie gołymi r kami odgarniał ziemi , kopi c grób dla zmarłego.
Pracował w ciszy, przy blasku ksi yca, który przebijał si przez g sty las i o wietlał
mał polank , ze strumieniem. Nie prosił o pomoc, poniewa jej nie chciał... Sam nabrudził to
i sam posprz ta. Nie otrz sn ł si jeszcze z morderczego amoku, pracował jak
zahipnotyzowany nie zwa aj c na zbli aj c si sylwetk .
-On na to nie zasługuje- powiedziała zbli aj c si do niego, lecz on nie zaprzestał
pracy. Alicja niezra ona ignorancj swego wybawiciela, nazbierała chrustu i od „pochodni”
rozpaliła ogie . Nast pnie podeszła do Feliksa delikatnymi ruchami zacz ła masowa mu
kark.
Feliks wstał, wci był oszołomiony tym, co si stało, ale oszołomienie to ust powało
miejsca nowemu uczuciu: po daniu...
Ona uj ła jego dło , on rozlu nił u cisk i wypu cił motyk z r k. Widz c jego
zakrwawion twarz powiodła go nad strumie , tam zdj ła mu koszul , umoczyła jej r kaw
(równie zakrwawiony) w lodowatej wodzie i delikatnie zacz ła oczyszcza jego twarz z krwi
i brudu.
Z pocz tku cofn ł si przed lodowat szmat , ale gdy ona zacz ła go uspokaja ,
głaszcz c jego drugi policzek, mielej post pił do przodu. Ich ciała były na tyle, blisko e
niemal si stykały. Ró nica wzrostu była ogromna, prawie dwie głowy, ale oni tego nie
zauwa yli. Patrzyli sobie gł boko w oczy, ka de z nich czuło zmieszanie, ale i
niepohamowan ch bycia z t drug osob ...
Feliks niepewnie obni ył si (teraz ju w pełni wiadom swych czynów), spogl daj c
to na jej oczy to na ró ane usta. Zbli ył si na tyle na ile pozwalała mu pewno siebie, czół
jej oddech na swych ustach... Czekał tak niepewny tego czy dobrze czyni, zastanawiaj c si
czemu robi z siebie takiego debila?! Co b dzie, je li ona si od niego odsunie?! A wtedy i ona
zbli yła swoje usta do jego ust, a pocałunek jej był słodszy od pszczelego miodu, usta jej
delikatniejsze od płatka ró y, dotyk jej lepszym był od dotyku anioła, a to wszystko sprawiło,
e młody Feliks zapomniał o Bo ym wiecie i my lał tylko o niej, pragn c na zawsze
pozosta w tym miłosnym u cisku...
Teodor wci stał oniemiały... Nie wiedział, co z sob zrobi . Spa nie mógł, po tym
jak jego najlepszy przyjaciel zamordował ojca swojej ukochanej, który próbował j zgwałci .
-Ognisko ju prawie wygasło, ich nie ma...- Teodor chorobliwie kr ył wokół
dogorywaj cego paleniska, chc c znale sobie jakiekolwiek zaj cie. Poniewa do rana
jeszcze daleko, postanowił na nowo wznieci płomie by o wietli przynajmniej własne
legowisko. W tym celu udał si do pobliskiego lasku i mimochodem poszedł w tym samym
kierunku co Alicja, a wcze niej Feliks. Uszedł dobrych dwadzie cia kroków i natkn ł si na
ciało Hieronima. Jego zwłoki, jak równie odór wydobywaj cy si z nich przyprawiły go o
mdło ci, wi c jak najszybciej chciał si oddali z tamtego miejsca. Pocz ł biec na wprost,
my l c tylko o tym eby zapomnie ten straszny widok zwłok, porozcinanych, krwawi cych z
wypływaj cymi wn trzno ciami...
Biegł tak, a jego uwagi nie przykuł inny widok, oto jego oczom ukazała si para
kochanków, poł czonych w miłosnym u cisku, o wietlonych przez płomie ogniska, jak
równie blask ksi yca. Postanowił nie przeszkadza zakochanym i dyskretnie oddalił si , nie
mog c jednak oderwa wzroku od nich szedł tyłem, poruszaj c si niezwykle wolno. Gdy tak
si cofał stracił równowag na wie o poruszonej ziemi i przewrócił si wpadaj c wprost na
denata. Z trudem powstrzymał si by nie wrzasn , gdy trupowi głowa si przechyliła... Czym
pr dzej opu cił ten dziwny lasek, nie zabierawszy stamt d ani jednego kawałka drewna.
Postanowił poło y si i popatrze w gwiazdy, maj c nadziej , e Malwina czyni to samo i e
wła nie teraz my li o nim.
Rozdział 13
28. 08. A.D. 1459
Rankiem nic ju nie było takie, jak dnia poprzedniego. Ka dego dr czyły wyrzuty
sumienia... Ka dego z innego powodu: Teodora o to, e nie po pieszył damie na ratunek. Nie
mógł si z tym pogodzi , gdy zawsze był tym ostatnim, tym najmłodszym, tym najsłabszym,
tym najgorszym wy miewanym przez rodze stwo. Wypraw t chciał dowie swej warto ci,
ale jak na razie to okazuj si , e jest zwykłym tchórzem, mami-synkiem, który bez rodziców
nie potrafi niczego zrobi . Co w tym było, jego rodzice zawsze najbardziej troszczyli si o
niego, mo e przez to, e był najmłodszy i najsłabszy. Siostry jego poszły za m , bracia jego
zostali rycerzami, a on? On miał by gospodarzem na jego rodzimej ziemi. Zawsze przy
mamie i tacie... Na zawsze.
Feliksa m czyły inne strapienia. Nie po raz pierwszy patrzył na mie , ale po raz
pierwszy czół si dziwnie. Nie czół współczucia dla tego n dznika, nie czół strachu przed
konsekwencjami swego czynu, nie czół niczego... I to go wła nie martwiło. Nie wiedział czy
zrobił dobrze, czy le. Instynkt podpowiadał mu, e zrobił dobrze. Zabił człowieka w obronie
swej miło ci... Co w tym złego? Ale umysł kazał mu mie si na baczno ci. To wszystko jest
zbyt... proste! On zabija ojca Alicji, to z rado ci oddaje si mu. Hieronim był wini , wi c nic
dziwnego, e Alicja była szcz liwa e w ko cu si go pozbyła... Ale, na Boga, on był jej
OJCEM! Jak własny ojciec mógł robi co TAKIEGO własnej córce?! I te jego ostanie słowa:
„Uwa aj na ni , to prawdziwa wied ma”. To prawdziwa wied ma? Co w tym było. Ale
co?...
„Prawdziwa wied ma” równie miała wyrzuty sumienia z powodu tego co si stało, a
raczej z tego co si nie stało... Ona chciała patrze na krew, na cierpienie, na m k , chciała
napawa si widokiem jego katuszy... Ale nie mogła, bo wszystko spowijała mgła ciemno ci.
Niech to szlag!- zakl ła w duchu. Dnia wczorajszego mogła jedynie przysłuchiwa si całemu
zaj ciu, i wyobra a sobie szczegóły. Tylko wyobra a !...- pomy lała z alem.
Le eli tak nie poruszaj c si . Teodor i Alicja. Alicja blisko strumienia, za Teodor na
polance. Le eli i u alali si nad sob . Nie widzieli si , poniewa przeszkadzał im drobny
lasek, w którym znajdował si Hieronim i Feliks.
Alicja niech tnie otworzyła oczy, było ju widno. Promienie sło ca które z trudem
przebijały si przez korony drzew, ogrzewały jej twarz, ale nie to j zbudziło. Zbudziło j
d wi k przerzucanej ziemi, od czasu do czasu przerywany gło nymi komentarzami.
Równie niech tnie wstała i ubrała si , obmyła twarz w zimnej wodzie strumienia, by
zmy z siebie resztki snu. Poprzeci gała si na prawo i lewo jak kotka po mile sp dzonej nocy
i ruszyła w stron tego głosu.
Feliks, co tu du o mówi , kopał grób dla Hieronima. Szło mu to z oporem, bo do
dyspozycji miał jedynie motyk , znalezion na wozie. Mógł ni jedynie spulchnia ziemi ,
gołymi r kami za j odgarniał. Ziemi miał wsz dzie: we włosach, na torsie, pod
paznokciami, na stopach... Po prostu wsz dzie. Na sobie miał jedynie spodnie które powinny
by obcisłe zgodnie z panuj c mod , ale wisiały na nim jak na wieszaku, a si gały jedynie
do kolan. Był za chudy, za w ski w barach i za wysoki do rzeczy, które ofiarował mu Teodor.
Wygl dał jakby nosił rzeczy po starszym bracie (któryby musiał by olbrzymem). Gdy tak
kopał dwie rzeczy nie dawały mu spokoju: kim jest dla Alicji i czemu tak bardzo nalegała na
to eby nie chowa zmarłego? Jakie to sekrety ukrywa przed nimi. O ile na drug mógł da
sobie odpowied powiedzmy wyczerpuj c , o tyle na pierwsz nie. Bo czym e jest?
Wielkoludem o wygl dzie dziecka chudego i słabego? Mnichem o morderczych
skłonno ciach? Perwersyjnym chrze cijaninem? Kim jestem dla niej? Spojrzał na siebie, swej
twarzy nigdy dobrze si nie przyjrzał, ale wiedział, e urodziwy to on nie jest. Reszta ciała
wygl dała równie mizernie jak jego twarz: chude patyki zamiast r k, niewyobra alnie wielkie
dłonie, ebra na których mo na by gra jak na cymbałkach, ylaste nogi pokryte g stym
futrem z olbrzymimi stopami... Je li si mi oddała to nie ze wzgl du na wygl d. Wi c na co?
Czy tylko dla tego e jestem zabójc jej ojca? Jestem dla niej tylko maszynk do zabijania?
-Nie, nie dlatego. Ty jest moim ksi ciem.- Alicja ju od dłu szej chwili
przysłuchiwała si Feliksowi, który my lał zbyt gło no...
-Kim przepraszam bardzo?
-Moim ksi ciem.- powtórzyła spokojnie Alicja.
-Wiem, to znaczy usłyszałem za pierwszym razem! A kim on jest?- wskazał na
Hieronima.
- wini , która nie zasługuje na pochówek.- Alicja wci nie trac c spokoju, podeszła
do niego, i tak jak dnia uprzedniego starała si go odwie od pracy delikatnym dotykiem –
Nie potrzebnie si trudzisz.- teraz wpatrywała si przez rami Feliksa w ciało Hieronima,
zaspakajaj c dze krwi...
-Chwila, ka dy zasługuje na pochówek...- odepchn ł j nagle, ale momentalnie
zacz ło brakowa mu jej r k, jej czułego dotyku. –To znaczy prawie ka dy.- nieznacznie
przysun ł si do niej, chciał by go znów obj ła.
-On wła nie nale y do takich, którzy nie zasługuj na pochówek.- Alicja znów
zbli yła si do Feliksa.
Stali tak przez chwil , coraz bardziej zbli aj c si do siebie, a gdy ponownie dotkn ła
swymi ustami jego usta, gdy w ciało Feliksa wlała si kolejna fala euforii, gdy zacz ł
zapomina o zmartwieniach, o troskach, o bo ym wiecie, jego mózg ostatnim tchnieniem
przytomno ci dał sygnał do działania defensywnego: Feliks znów odepchn ł Alicj . Ta stała
przez chwil oszołomiona, potem zacz ł si jazgot:
-Z tob jest co nie tak? Nie wiem chcesz bym była blisko, nie chcesz? Zdecyduj si w
ko cu!
-Ze mn jest co nie tak?! To z tob ...- Feliks opami tał si w por i powstrzymał si
od nie stosownych komentarzy. –Przepraszam, to wszystko jest zbyt dziwne... Powinni my
powa nie porozmawia ...
-O czym?
-O tym co jest prawd , a co nie.- wyraz twarzy Feliksa wskazywał na to, e nie b dzie
to prosta dyskusja, a ju na pewno nie b dzie ona przyjemna.
Pół godziny pó niej siedzieli wszyscy przy niadaniu, na które zło ył si prowiant
młodzie ców i to co ewentualnie le ało na wozie, ale mimo suto zastawionego koca, nikt nie
ruszył adnego z tych specjałów. Nawet si do siebie nie odzywali, czekaj c w skupieniu na
to, co powie sprawca całego tego zamieszania. A ten nie pieszył si z wygłoszeniem swych
racji, delektuj c si powag chwili.
-Długo tak b dziemy siedzie ?- Teodor nie mógł cierpie tego przytłaczaj cego
milczenia.
- pieszy ci si gdzie ?- Feliks nie trac c spokoju, uciszył swego kompana –Delektuj
si chwil : lasek szumi, ptaszki piewaj ...
-A w tym lasku trup gnije!- kontratakował Teodor.
-Przeszkadza ci to?- wtr ciła si do dyskusji Alicja.
-Przecie to był twój ojciec!- reprymendował Teodor
-To była zboczona winia!- nie ust powała Alicja.
-Ale twój ojciec!- Teodor równie nie chciał da za wygran .
-To nie był mój ojciec!
Nastało milczenie, które przerwał Feliks, zadowolony z obrotu sprawy:
-No i si wyja niło... Kim wi c on był?
-On był moim ojczymem...
-Jaka to ró nica?
-Wybacz Teodorowi, Teodor nie jest zbyt obyty w wiecie, wiat dla niego stanowił,
jak do tej pory jego maj tek, wi c nie dziw si e nie ma zbyt rozległej wiedzy o panuj cych
obyczajach mał e skich.- Feliks starał si wytłumaczy swego druha, z czego ten nie był
zachwycony:
-Dzi kuj ci za zrobieni ze mnie wsiowego głupka!
-No przepraszam bardzo! Wi kszego głupka to ju z ciebie nie da si zrobi !
-A co to miało niby znaczy ?
-To co słyszałe !...
Alicja nie zwa aj c na kłótni rozpocz ła sw opowie : o tym jak jej ojciec zmarł,
jak matka zakochała si w tym czym , jak wygl dały bitwy wojny domowej, jak jej matka j
opu ciła, jak Hieronim przepił wszystko, czym si pó niej zajmował, i wiele innych tym
podobnych rzeczy z historii swego ycia, jednych bardziej, innych mniej prawdziwych.
Ostatnie słowa wypowiadała prawie e przez łzy:
-Od kilku tygodni, ten, ten... On... Z pocz tku tylko si na mnie patrzył, potem zacz ł
dotyka , a teraz zapragn ł czego wi cej... Ja byłam zbyt słaba by mu si przeciwstawi . On o
tym wiedział i wykorzystywał to. Zagroził, e gdybym chciał uciec to on mnie znajdzie i
zrobi ze mn „porz dek”, e po ałuj tego, e si w ogóle urodziłam.- przerwała te kłamstwa
skrytym płaczem, a płakała tak by oni uwierzyli w piekło jakie powiedziała e przeszła.
Słuchali jej w milczeniu. Nie słuchali pierwszych słów historii, ale wiedzieli, e ka de
nast pne było jeszcze bardziej przera aj ce od poprzedniego, zawierało wi cej strachu i bólu.
Nie mieli w tpliwo ci co do tego, e mówi prawd , adnych...
Ci g dalszy w toku przygotowa ...
Bibliografia
1. Horacy – „Dzieła”- Satyry, satyr ksi ga pierwsza. Satyra IV. Ksi k przeło ył Stefan
Goł biowski. Warszawa 1980 r.
Słownik
1) Mors est quies viatoris - finis est omnis laboris - mier jest ukojeniem dla
w drowca - ko cem wszelkiego trudu
2) Est domus in terris, clara quae voce resultat.
Ipsa domus resonat, tacitus sed non sonat hospes.
Ambo tamen currunt, hospes simul et domus una.
Jest dom na ziemi, który głosem jasnym d wi czy.
Sam dom głos wydaje, lecz milcz cy gospodarz słowa nie powie.
Obaj jednak płyn , gospodarz wraz z domem.
3) Anno Domini – Roku Pa skiego.
4) Valde bona* - Bardzo dobrze.
5) Salva me ab ore leones* - Uchro mnie przed paszcz lwa (w tym wypadku
artobliwie).
6) Ad maiorem Dei gloriam* - Na wi ksz chwał Bo .
7) Carpe diem* - Chwytaj dzie .
8) Ad captandum vulgus* - Dla przypodobania si pospólstwu (ludowi).
9) Advocatus diaboli* – Adwokat diabła.
10) Ad augusta per angusta* - Do wielkich (osi gni ) przez w skie (trudne, kr te
dró ki).
11) Ab equis ad adonis* - Z koni na osły; z deszczu pod rynn .
Fakty
I. Klasztor i ko ciół Benedyktynów pw. w. Krzy a na wi tym Krzy u.
Klasycystyczny zespół klasztorny, jedno z najwa niejszych sanktuariów
polskich. Na Ły cu, zwanym te Łys Gór . Po chrystianizacji Polski
ufundowano tu jedno z pierwszych opactw benedykty skich w naszym kraju,
z łaci ska zwane Mons Calvus. W pocz tkach XII w. ksi
Bolesław
Krzywousty i jego komes Wojsław osadzili tu mnichów, którzy pełnili stra przy
relikwiach Krzy a wi tego. Sława tego klasztoru uczyniła ze wi tokrzyskiego
szczytu najwa niejsze do czasów Jasnej Góry sanktuarium narodowe Polaków
(do XVII w.), m.in. pielgrzymował tu przed Grunwaldem Władysław II Jagiełło
(1410). Roma ski ko ciół spłon ł w 1459, nowy gotycki zbudował Kazimierz IV
Jagiello czyk.
II. Klasztor i ko ciół Cystersów pw. Naj wi tszej Marii Panny i w. Floriana
w W chocku. Najlepiej zachowana pó noroma ska wi tynia zakonu na
ziemiach polskich. W pocz tkach rz dów Kazimierza II Sprawiedliwego jako
seniora Polski (ok. 1179) u podnó a Gór wi tokrzyskich powstał klasztor
cysterski, wywodz cy si bezpo rednio od burgundzkiego opactwa
w Morimond, ł czony przez historyków z planami misji katolickiej na Rusi.
Bezpo rednim fundatorem był biskup krakowski Gedko z rodu Gryfitów,
wspomagany zapewne przez ksi cia. W pierwszej połowie XIII w. jeden
z nast pców Gryfity — biskup Iwo Odrow sprowadził do W chocka włoski
warsztat budowlany mistrza Simona, który rozpocz ł budow trójnawowej
bazyliki z transeptem i kaplicami po bokach prezbiterium. Plan i ascetyczny
wystrój odpowiadały surowym pocz tkowo regułom architektury cysterskiej.
Mury oblicowano dwubarwnym kamieniem. Poziome, przemienne pasy ółtego
i czerwonobrunatnego piaskowca do dzisiaj decyduj o wygl dzie ko cioła.
Wewn trz jedyn prawie dekoracj była kamieniarka (rozety, słu ki, ebra
sklepienne, a zwłaszcza portal) i ceramiczna posadzka. Klasztor skasowano
w 1819 r. — wi tyni przej ła parafia a dawny klasztor Urz d Górniczy.
Cystersi powrócili do W chocka dopiero po II wojnie wiatowej (1951).

Podobne dokumenty