Forum Penitencjarne, nr 9 (2010), Zawód, którego już nie ma, s. 26.

Transkrypt

Forum Penitencjarne, nr 9 (2010), Zawód, którego już nie ma, s. 26.
Mateusz Rodak, IH PAN, Zawód, którego już nie ma, Forum Penitencjarne, nr 9, 2010, s. 26.
Zapewne trudno w to uwierzyć, ale jednym z warszawskich celebrytów okresu
międzywojennego był niejaki Stanisław Maciejewski… kat z więzienia na Mokotowie. W ciągu kilku
pierwszych lat istnienia II Rzeczpospolitej obywano się bez katów. Wyroki śmierci, często i gęsto
ferowane przez sądy doraźne, wykonywano przez rozstrzelanie. Do wykonania wyroku był więc
potrzebny co najmniej pluton żołnierzy. Dopiero w połowie lat 20. stworzono odrębne, urzędnicze,
stanowisko kata, który rezydował przy więzieniu mokotowskim w Warszawie i na polecenia władz
zwierzchnich tj. Ministerstwa Sprawiedliwości podróżował po Polsce sumiennie wykonując swoją
pracę. Do powinności kata należał również obowiązek codziennego, dwukrotnego stawiania się w
Ministerstwie, gdzie dowiadywać miał się o ewentualnych zadaniach do wykonania. Od 1926 r. do
wybuchu II wojny światowej funkcję katów pełnili kolejno: wspomniany Stanisław Maciejewski oraz
Artur Braun i Feliks (Michał) Pałac (istnieje duże prawdopodobieństwo, że żaden z nich nie
występował używając swojego oryginalnego nazwiska). Z tej trójki, największą popularność wśród
stołecznej publiczności i prasy, zyskał sobie Maciejewski, którego zresztą postać została utrwalona w
sztuce. Jemu to właśnie poświęcone są dwa ostatnie wersy „Balu na Gnojnej”, utworu który
wykonywał między innymi Stanisław Grzesiuk:
„…a kat Maciejewski, tam pod szubienicą
na Antosia czeka już.”
Znany był jednak Maciejewski nie tylko z racji, oryginalnego dość zawodu jaki wykonywał,
ale również, a może przede wszystkim z hulaszczego trybu życia oraz nieodpartej potrzeby
nieustannego bycia w centrum uwagi. Zacznijmy jednak od początku. Katem Maciejewski został w
1926 r. Pierwszy wyrok wykonać miał w kwietniu, kiedy to na polecenie Ministerstwa wyruszył do
Przemyśla, gdzie powiesić miał skazanego na śmierć za zabójstwo Stefana Kokorudzę . Po przybyciu
do Przemyśla Maciejewski posłusznie zameldował się u naczelnika tamtejszego sądu, poczym
zamieszkał w zarządzie więzienia nie wychodząc wcale na miasto. Jak się okazało przyjechał tam
jednak na próżno. Skazanemu na śmierć Kokorudzy prezydent darował życie. Pierwszą „ofiarą”
Maciejewskiego został więc Marcin Panek z Rzeszowa, otwierając swoją śmiercią listę, liczącą sto
osób, którym wydatnie mokotowski „mistrz” pomógł przenieść się na tamten świat.
Równie znana jak sam kat, była warszawskim czytelnikom stołecznych dzienników, żona
Maciejewskiego pani Maciejewska - Kalt (przypuszczalnie to drugie nazwisko to oryginalne nazwisko
kata), W maju 1927 r. pani, jak ją na stołecznym bruku nazywano: Katowa, poszukiwała mieszkania
do wynajęcia. W tym celu oglądała kolejne mieszkania i pokoje. Kiedy wreszcie podjęła ostateczną
decyzję, wdała się w kurtuazyjną rozmowę z właścicielką mieszkania. Rozmowa przebiegła, jak
donosił jeden z dzienników, w następujących słowach. Na pytanie o zawód męża p. Maciejewska
odpowiedziała:
1
Mateusz Rodak, IH PAN, Zawód, którego już nie ma, Forum Penitencjarne, nr 9, 2010, s. 26.

„Mój mąż jest urzędnikiem państwowym.

A gdzie pracuje?

W Ministerstwie Sprawiedliwości.

A jakie stanowisko zajmuje – zapytała ciekawa gospodyni.

Jest wykonawcą wyroków karnych.

To pewnie jest komornikiem?

Eh, gdzie tam – zaznaczyła z dumą pani Maciejewska – mój mąż jest katem.”
Reakcji ciekawskiej gospodyni łatwo się domyślić, a Maciejewska ponownie rozpocząć
musiała poszukiwania. Nie było to jednak łatwe, ponieważ mąż wszem i wobec, nie zważając na
obowiązującą go tajemnicę, rozpowiadać zaczął co robi i gdzie pracuje. Rychło przekonał się, że nie
było warto. Wielu warszawskich przestępców nie darząc go, a szczególnie jego profesji, specjalną
sympatią uznało, że przy każdej nadarzającej się okazji należy go poturbować, co też często czyniono.
Między innymi w lipcu 1929 r. stołeczne Podwale było świadkiem niecodziennej awantury: „Dumnie
kroczący na ul. Podwale elegancko ubrany kat Maciejewski, sumienny wykonawca wyroków
sądowych skazujących na karę śmierci, znalazł się w niebywałej opresji. Kilku znanych na Powiślu
drabów otoczyło kata Maciejewskiego, gdy samotnie wracał do domu. - Masz za każdego
powieszonego – krzyknął jeden ze zbirów, wymachując laską przed oczami Maciejewskiego. Inni
poszli za jego przykładem. Maciejewski bronił się dzielnie, ale uległ przemocy. W podartej marynarce
pogonił za napastnikami, którymi okazali się Wojciech Brzozowski i Antoni Muszał.” [Nasz Przegląd,
nr 206, 1929, s. 7]
Innym problemem, którym często publicznie miał zwyczaj się dzielić, były, jego zdaniem,
zbyt niskie zarobki. Prosząc w Ministerstwie o podwyżkę uruchamiał zazwyczaj lawinę spekulacji na
temat swojego rychłego odejścia ze stanowiska. Wielu bowiem było chętnych na jego miejsce. O
podwyżkę miał walczyć Maciejewski wszelkimi sposobami. W październiku 1927 r. w gmachu
Ministerstwa Sprawiedliwości zjawiła się zalana łzami jego żona. Szlochając skarżyła się, że mąż za
mało zarabia, co doprowadzić go miało na skraj wytrzymałości psychicznej i podjęcia, nieudanej na
szczęście, próby samobójczej przez powieszenie! Wróciwszy rano do domu - mieszkali wówczas na
ul. Waliców (później przenieśli się na Olszową) - zastać miała męża zakładającego sobie stryczek na
szyję. W tej sytuacji p. Maciejewska, ze łzami w oczach, poprosiła o podwyżkę, której mąż jednak nie
dostał. W Ministerstwie uznano, że zachowanie żony kata było mistyfikacją.
Małżeństwo państwa Maciejewskich nie należało do specjalnie udanych. W czasie świąt
Bożego Narodzenia (1927 r.) mieszkańcy ul. Waliców byli świadkami rodzinnej awantury w domu
kata. Państwo Maciejewscy zawzięcie kłócili się o to, kto powinien ubierać choinkę. Nerwowy nastrój
jaki zapanował w domu spowodowany był niską frekwencją na kolacji wigilijnej. Kat, licząc na
2
Mateusz Rodak, IH PAN, Zawód, którego już nie ma, Forum Penitencjarne, nr 9, 2010, s. 26.
poprawę swojej sytuacji materialnej, zaprosić miał wielu urzędników MS, którzy zdecydowali się
jednak zaproszenia nie przyjąć.
Pod koniec 1927 r. przyznano Maciejewskiemu pomocnika - zastępcę. Ilość kandydatów
przerosła oczekiwania Ministerstwa. Nie wiemy niestety kto wówczas objął tę posadę. W ciągu
siedmiu lat swojej pracy miał kat mokotowski, na pewno, trzech pomocników: niejakich
Kołodziejczyka i Wolickiego, oraz późniejszego jego następcę Brauna. O dwóch pierwszych wiemy
niewiele. Wiadomo o Kołodziejczyku, że w 1930 r. dostał rozstroju nerwowego. Jak pisał jeden ze
stołecznych dzienników: „Ni z tego ni z owego zaczynał krzyczeć po nocach, wiązał supełki z chustki
do nosa, na widok sznurka dostawał ataku furii. Ostatecznie postradał zmysły”. W czasie mar nocnych
miał go odwiedzać duch jednej z ofiar.
Twarda i nieprzejednana postawa urzędników ministerialnych, którzy argumentowali, że jako
urzędnik IX kategorii dostaje takie uposażenie i innego otrzymywać nie będzie, nie zniechęcała
Maciejewskiego. Warto wspomnieć, że obok stałej pensji inkasować miał kat za każdy wykonany
wyrok 100 zł, co było kwotą naonczas znaczną. Pod koniec stycznia 1928 r. warszawska prasa
donosiła, że „mistrz” ponownie domagał się podwyżki. Argumentował swoją prośbę tym, że nie mógł
podjąć dodatkowej pracy, ponieważ wszyscy go już w Warszawie, i nie tylko tam znali, a z racji
wykonywanej profesji nikt mu drugiego etatu dać nie chciał.
Największym problemem Maciejewskiego nie pozostawała jednak podwyżka, ale słabość do
alkoholu. Z tego to właśnie powodu oraz z racji urządzanych w mieście awantur po pijanemu, w
kwietniu 1928 r. Minister Sprawiedliwości postanowił zwolnić go z posady. Jak donosiła prasa miał
już wówczas Maciejewski za sobą, po dwóch latach na stanowisku, pięćdziesiąt wykonanych
wyroków. Szybko, bo już w czasie pierwszej po zwolnieniu Maciejewskiego egzekucji, okazało się, że
jego następca nie potrafił jej przeprowadzić. W tej sytuacji Ministerstwo, pod pewnymi warunkami,
zgodziło się ponownie przyjąć Maciejewskiego. Ten jednak obiecać miał, że wstrzyma się od
zaglądania do kieliszka. Co zresztą, w czasie kilku kolejnych lat, zdarzać mu się miało dość rzadko.
Kiedy już jednak łamał przyrzeczone słowo, miał skłonność do robienia przeróżnych żartów. Na
przykład w listopadzie 1929 r. przechodząc po pijanemu ulicą Żelazną przestraszyć miał kupca
Mendla Borowieckiego z Brześcia nad Bugiem, chwytając tego znienacka za kark. Ofiara dowcipu
przy pomocy zawezwanego posterunkowego doprowadziła Maciejewskiego na posterunek, gdzie
usłyszawszy jego nazwisko i zawód, szybko zrezygnowała ze składania skargi.
Prowadzony ponad miarę tryb życia szybko doprowadził mokotowskiego kata do poważnych
kłopotów majątkowych. Również redukcja wysokości zarobków (nadal jednak otrzymywał 100 zł za
każdy wykonany wyrok, a było ich coraz więcej w latach 30) przyczyniła się do pogłębienia
problemów finansowych. Trudności z jakimi przyszło mu się borykać, w tym przede wszystkim
3
Mateusz Rodak, IH PAN, Zawód, którego już nie ma, Forum Penitencjarne, nr 9, 2010, s. 26.
licznie zaciągane i niespłacane pożyczki, sprawiły że do drzwi jego mieszkania 25 września 1932 r.
zapukał komornik sądowy. Cały majątek Maciejewskiego, podczas jego nieobecności, został
skrupulatnie spisany i przeznaczony częściowo na poczet spłat różnych zadłużeń. Po powrocie z
prowincji tłumaczył się mistrz, że jest najniżej uposażonym katem w Europie, mimo że pracy ma
najwięcej. Jak się okazało pokłosiem wizyty komornika, oraz nie licującym z powagą funkcji jaką
sprawował częstym zachowaniem (pijaństwo i awantury), stało się, tym razem już ostateczne,
wymówienie Maciejewskiemu posady 28 września 1932 r. Czarę goryczy w Ministerstwie przelać
miało, nie do końca dziś do udowodnienia, bójka w jaką wdać się miał kat w mieście w tramwaju, w
czasie której pobić miał między innymi interweniującego posterunkowego. Następcą Maciejewskiego
został jego dotychczasowy zastępca Artur Braun, który okazał się być godnym następcą
dotychczasowego mistrza. Już 25 listopada 1932 r. donosiła stołeczna prasa o bijatyce, w której wraz
ze swoimi pomocnikami Cukierskim i Pałacem, wziął Braun czynny udział. Rzecz cała działa się w
kawiarni „Świt”, gdzie podpite towarzystwo rozpoznało trzech mężczyzn i poczęło domagać się
poczęstunku, którego od katów nie otrzymało. Całe zajście zakończyło się interwencją pięciu
posterunkowych. I tym razem również całej trójce zagrożono dymisjami, do których jednak nie
doszło. Już w grudniu bowiem osobiście Braun wieszał w Lwowie skazanych na śmierć za zabójstwo
Tadeusza Hołówki członków OUN: Dmytro Danyłyszyna oraz Wasyla Biłasa.
O Maciejewski mieszkańcy Warszawy ponownie, na chwilę tylko, usłyszeli w roku 1933,
kiedy to donoszono, że pędzić swój żywot miał na Pradze, borykając się z poważnymi kłopotami
finansowymi. W listopadzie tegoż roku znów wpadł w tarapaty, a to z powodu wydania
„pamiętników”, w których podawać miał szczegóły wykonywanych przez siebie egzekucji oraz
przedśmiertne zeznania skazanych. Wydając wspomnienia złamać miał przysięgę, w której
obowiązywał się zachować tajemnicę. To wszystko sprawiło, że całą sprawą zająć się miał prokurator
- z jakim skutkiem - niestety nie wiemy.
Odchodził Maciejewski ze swojego stanowiska, i takim chyba zapamiętali go Warszawiacy, z
opinią hulaki, nieodpowiedzialnego awanturnika, trochę megalomana, prawie zawsze eleganckiego
bywalca warszawskich knajp. Przez lata narosło wokół jego osoby wiele legend - dziś już
nieweryfikowalnych. Pewnie niewielu, być może nikt z osób, z którymi spotykał się na co dzień, nie
widział go przy pracy, choć prawie wszyscy, nie ukrywał zresztą tego, wiedzieli czym się zajmował.
Trudno powiedzieć, czy natura „rozrabiaki” wynikała z towarzyszącego jego pracy stresowi. Nawet
jeśli nie, to i tak przyszło mu zapłacić wysoką cenę za taki a nie inny wybór drogi życiowej, w postaci
daleko idącego zagubienia w otaczającej go rzeczywistości.
4