Natalia LL, Teksty, PDF
Transkrypt
Natalia LL, Teksty, PDF
Natalia LL. Secretum et Tremor Galeria 2 23 stycznia — 19 kwietnia 2015 Premierowy pokaz prasowy z udziałem artystki: czwartek 22 stycznia 2015, godz. 12.00 Otwarcie wystawy: piątek 23 stycznia 2015, godz. 18.00 Kuratorka: Ewa Toniak Współpraca: Romuald Demidenko Scenografia wystawy: Małgorzata Szczęśniak Współpraca: Łukasz Kwietniewski Projekt graficzny katalogu: Błażej Pindor Natalia LL TEKSTY Sztuka i Wolność, 1987 1. Sztuka jest poszukiwaniem wolności. Wolność jest celem samym w sobie, sztuka zaś cel ten realizuje. 2. Wolność i sztuka nie może zrealizować się w sytuacji zależności, podległości. Dlatego sztuka i wolność nie może znieść sytuacji opowiadania się „za czymś”, ponieważ sztuka i wolność jako cele same w sobie są już deklaracją opowiedzenia się. 3. Sztuka potrzebuje paliwa. Napędem sztuki jest wiara, nadzieja i miłość. Ale sztuka jako iskra bogów nie może obejść się bez pierwiastka szaleństwa, o który ociera się creatio. Tylko sytuacja zaprzeczenia normalności i nijakości może sztukę powoływać. Bezgrzeszna sztuka ociera się o grzech, by stać się świętością. Wspaniałość sztuki polega także na tym, że brud i śmietnik zamienić potrafi w bukiet polnych kwiatów. Rozsypującą się budowlę codzienności potrafi sztuka przebudować w cudowną konstrukcję nadziei sztucznej (artystycznej) rzeczywistości. I tylko w rzeczywistości sztuki stajemy się autentycznie niezależni, wolni. Teoria głowy, 1991 Tajemnica sztuki bywa nam ujawniona za przyczyną Boga albo poprzez mozolną, wypalającą do cna pracę. Ta wszechogarniająca praca zaciera w wielu przypadkach granice między życiem a sztuką. Ten punkt widzenia pozwala na pełne pychy przekonanie, że można żyć sztuką albo, że sztuka jest w istocie życiem. Całe moje artystyczne życie jest pełną udręki niepewnością do jakich granic dojść można, gdy sztuka i życie są tym samym polem egzystencji. Obserwacja aktywności innych znaczących artystów jak Schwarzkogler czy Hermann Nitsch pokazuje jak bardzo różne mogą być wybory: albo totalna samodestrukcja albo ofiarna i pełna dobra aktywność, gdzie teatr śmierci, mięsa i wnętrzności w istocie ma pokazać wielkość faktu życia człowieka. To egzystencjalne nastawienie jest mi szczególnie bliskie, gdy z bliżej nieznanej przyczyny muszę robić sztukę. Siła, która mnie do tego zmusza jest tak przemożna, że nie pozostaje nic innego jak poddać się jej z całą pokorą. Poprzez to nastawienie muszę pokazać jak bardzo znaczącą w sztuce jest głowa człowieka. Chodzi mi tutaj o istotną zawartość głowy, którą z wielką wyrazistością pokazał Joseph Kosuth. – Sztuka, którą Kosuth proponuje jest wielką gloryfikacją 1 umysłu, a więc tej władzy człowieka, która go wyróżnia od innych żyjących zwierząt. Sztuka konceptualna chyba pierwszy raz w całej historii sztuki zawołała donośnie, że kryteria sztuki są w niej samej. Znaczy to, że nie ma wielkiego sensu poszukiwanie tych kryteriów poza sztuką. Jeśli sztuka jest związana z umysłowością człowieka właśnie mózg musi wynaleźć samomotywację (!), aby sztuka nie była pustą zabawą albo gumą do żucia dla oczu. Bez konceptualnego szoku sztuka byłaby tylko produktem pięknoduchów, który byłby zawieszony w próżni poza filozofią i praktyką ekonomiczną człowieka. Dlatego też sądzę, że konceptualne podłoże jest w istocie fundamentem, na którym można postawić wszelkie indywidualne heurezy, trwogi i samorealizacje. Sztuka konceptualna jak drogowskaz może pomóc artyście i odbiorcy zobaczyć prawdziwą wagę i wartość artystycznej aktywności. Posiadam absolutne, głębokie przekonanie, że konceptualne nastawienie jest największą wartością, jaką wnieśliśmy i wnieść możemy do samoświadomości sztuki. Tak więc sztuka naszego czasu może być tylko konceptualna choć pozbawiona ortodoksyjnego i dogmatycznego puryzmu. Głowa jest nie tylko zacną siedzibą mózgowia. Jest to także twór posiadający jamę, która wchłania zewnętrzność, a więc różne pokarmy stałe i płynne, zapachy i dźwiękowe odgłosy. Zdolność wchłaniania materii zewnętrznej są nieprawdopodobną tajemnicą głowy: jest tu pokazana z wielką mocą zasada, że chleb staje się ciałem a wino krwią. Bez tej zasady idea chrześcijaństwa byłaby nie do pomyślenia. Tajemnica wchłaniania zewnętrzności jawiła mi się z taką ostrością, że cała moja sztuka od 1972 roku była związana z konceptualną zabawą konsumpcji. Oczywista przewrotność sztuki konsumpcyjnej była rodzajem kpiny ze świata dojrzałej konkretności, a więc banany w uległych i czarujących ustach mogły się zamienić za przyczyną naszej przewrotnej wyobraźni w penisy spragnione pieszczot. W pewien sposób zbliżyłam się też do feministycznego ruchu, choć zdaję sobie sprawę z tego, że ksenofobia feminizmu jest nie tyle wyzwoleniem kobiety co jej uwięzieniem w szponach pochwy i macicy. Kobieta jako część przepołowionej całości spełnić się może tylko z jej brakującą połową, czyli z mężczyzną. Popieram jednak te zabawy, które Safona opisała w swoich poematach, bo utrudzona kobieta musi mieć szansę samospełnienia także w sytuacji, gdy przyjemność nie jest celem prokreacji. Być może dlatego sztuka konsumpcyjna jest manifestacją radości życia z pełną świadomością trwogi i eschatgologicznego końca człowieka. Dla czystych doświadczeń robiłam też próby ze sztuką postkonsumpcyjną, gdzie anonimowa głowa przyjmuje do ust kisiel albo budyń i czasami z ust go wypluwa. Ta śliskość istoty życia jest przyczyną, dla której cała moja artystyczna aktywność w latach 1972 – 1976 była skupiona na badaniu sensu galarety. Nie znana do końca moc spermy nie tylko spełnia funkcje przedłużenia gatunku, jest to także rodzaj ślizgawki, gdzie moc i siła pojawia się wraz z biologicznym wigorem. Bolesne poczucie tymczasowości, którego doświadczyłam za przyczyną chirurgicznej operacji kobiecości, pokazuje mi jak bardzo nasza aktywność artystyczna jest zależna od istoty rzeczy. Być może, sztuka jak ruchy frykalne, jest w stanie notować nasze niepokoje wcześniej i głębiej niż może to uczynić nauka filozoficzna albo medycyna. Jest wielkim nieporozumieniem plątanie artystów w lokalne układy. Te układy są w jakiś sposób wynalazkiem ucywilizowania. Nie ma szansy pogląd, że sztuka ma być zwierciadłem (Leninowska Teoria Odbicia), ponieważ i życie i rzeczywistość są mieszaniną codzienności i dnia dzisiejszego. Ale prawdziwą radość budzić może fatalistyczne stosowanie głowy do magii czarnej i białej. Sztuka broni się sama nie za przyczyną błahych znajomości, bo nasz Bóg albo chce albo nie chce ujawnić naszej inności. Dla pełnego komfortu chcę też przypomnieć, że tzw. "Biała Głowa", a więc sens i zasada człowieka nie ma znaczenia, gdy się pojawi poza artystycznym kontekstem. Być może, że sztuka spełnia te złożoności, dla których świat jest oglądany, ale z perspektywy głowy. Zaczarowana przyszłość świata nie ma wielkiego sensu, jeżeli sztuka, która chce opisać świat nie ma konceptualnego podłoża. Z tej perspektywy chcę zobaczyć ponownie moje instalacje "Panic's Sphere", gdzie obraz głowy położony jest na krześle. Ulotna materia wizerunku głowy wykonana jest na płótnie fotograficznym (Photocanvas) bo jest ono (Płótno) tajemniczym odbiciem prawdziwego obrazu (Veraikon) istoty rzeczy. Krzesło zjawia mi się jako rodzaj klucza do rzeczywistości: znaczy ono nie tylko siedzenie czy zasiedzenie: jest to symbol konkretności i spokoju. 2 Sfera Paniczna jest wołaniem o Wolność. Człowiek, tak dotkliwie doświadczony i ułomny nie może być miażdżony przez prostaków. Rozum człowieka to zasada, która rządzi światem. Z tej przyczyny Paniczne Sfery nie potrzebują zawiści i też nie mogą udawać normalności. Głowa wchłania, przeżywa i wydala, dlatego nasz czas w realności jest zależny od naszych własnych wyborów (decyzji). Ta zasada pokazuje, że i nie ma świata bez świata indywidualności. To co mam mówić jest mi powiedziane. EXIT, Nowa Sztuka w Polsce, nr 6 (kwiecień-czerwiec), 1991 Anatomia Pokoju, 1995 Fascynuje mnie przypominanie najwcześniejszego samoświadomego doznania w dzieciństwie. Im bardziej jestem starsza, powracają obrazy i wrażenia doznań z tak odległego czasu, że jawią się nieomal baśnią. Urodziłam się i dzieciństwo spędziłam w Starym Zamku w Żywcu. Ta monumentalna i piękna w swojej proporcji budowla pojawia się stale w moich wspomnieniach jak senne natręctwo. Stary Zamek był i jest położony w niezwykle malowniczym parku skomponowanym bardzo wrażliwie z wielu gatunków drzew, krzewów, kwiatów i trawy. W zielonej, prześwietlonej wiosennym słońcem trawie widzę białe narcyze (Narcissus). Trawa ma kolor szczególny, z brunatnej, nieskoszonej zeszłorocznej murawy wyrastają źdźbła, które podświetlone słońcem świecą zielenią, której nie można oddać używając nawet najlepszych farb świata. Na tle efemerycznie zielonej trawy narcyz jawi się jak kosmos delikatności i dobrego smaku. W bardziej zaniedbanej części parku, odległej od Starego Zamku, widywałam żonkile (Narcissus jonquilla), kuszące delikatną żółcią. Z kwiatami w ręku wracam do Starego Zamku, którego struktura jest nieprzenikniona i tajemnicza. Zewnętrzna fasada Starego Zamku niczym nie zapowiada wyszukanej kolumnady i arkad dziedzińca. Część arkad jest skąpana w olśniewającym słońcu, reszta tonie w cieniu. Z narcyzami w ręku wchodzę w zachwycającą stronę cienia, do mieszkania rodziców. Przekraczając granicę słonecznej i zacienionej części starego dziedzińca słyszę zagadkowy terkot. Nie pochodzi on ze Starego Zamku ani z Parku. Terkot terkocze i gulgocze. Słońce świeci. The Sun is shining. There are some clouds in the sky. W zaciemnionej części Starego Zamku wchodzę po schodach i słyszę muzykę odtwarzaną z gramofonu. Niepokojącą muzykę zagłusza terkot, guglanie i burbuczenie, którego wcześniej nigdy nie słyszałam. Tajemnicza muzyka ustępuje natręctwu terkotu. Ukochana Matka otwiera drzwi mieszkania, widzę ogromny pokój z białymi firankami. Wychodząc z cienia jestem oślepiona oknami, które, mimo firanek, świecą jak reflektory. Bukiet narcyzów trzymam w ręku i podchodzę do komody, na której stoją dwie gipsowe figurki kotów, biała i czarna. Na komodzie nie ma wazonu, więc kładę bukiet kwiatów na komodzie, między dwiema figurkami kotów. Tajemnicza muzyka osiąga finał, słyszę śpiewy i miarowe bicie w kotły, chór osiąga crescendo. W tej samej chwili terkot, gulgotanie, burbotanie owocuje. Zamienia się w świst. To nie jest mały, ale duży, bardzo duży świst. Świst zmienia się w potworny huk, który trwa ułamek sekundy. Potem jest cisza. Całkowita cisza, od której dzwoni w uszach. Nie mogę sobie przypomnieć, w jakim momencie następuje ingerencja sił nadprzyrodzonych. Zdaje mi się, że słyszę muzykę, widzę bukiet narcyzów na komodzie i to wszystko nagle znika. Zastanawia mnie, czy to znikło przed świstem czy po, przed, w trakcie, czy po huku. Gipsowy kot biały i czarny zniknął chyba przed hukiem, w czasie świstu i śpiewu lecących Walkirii. 3 Gruchło, świsło, pierdykło. Na komodzie nie ma bukietu narcyzów i dwóch figurek kotów, białego i czarnego. Ale natrętna muzyka trwa. Jest tak upierdliwa, że jak klisza pozostaje w mojej świadomości. Czuję straszny smród. Teraz z perspektywy pięćdziesięciu lat to wydarzenie oceniam jako naturalną interwencję sił nadprzyrodzonych. Tajemniczy terkot, bulgotanie oraz gurgotanie były dźwiękami, które wydzielał humorystyczny, dwupłatowy rosyjski samolot typu kukuruźnik, który zrzucił bombę na Stary Zamek. W Starym Zamku mieścił się lokalny sztab wojsk niemieckich. Była to jedyna bomba zrzucona na Żywiec w czasie drugiej wojny światowej. Zagadkę stanowiła muzyka. Po latach odgadłam, że był to Lot Walkirii z tetralogii Richarda Wagnera odtwarzany na gramofonie przez jakiegoś miłośnika Nibelungów. Odłamek bomby wielkości sporego bochenka chleba, z którego wydarto miękisz i część skórki, przeleciał przez otwarte drzwi, przez które weszłam, zniszczył figurki kotów i przepyszny bukiet narcyzów i ugrzązł zupełnie bezgłośnie w pierzynie misternie przykrytego przez Matkę łóżka moich rodziców. Smród palonego wysoką temperaturą pierza kojarzy mi się z zaszczytnymi wysiłkami Sowietów i aliantów w czasie drugiej wojny światowej. Jedyna bomba zrzucona na Żywiec przez sowiecki dwupłatowiec, którego przelatujący cień widziałam na trawie za oknem, zniszczyła moje ukochane koty, cierpliwie zbierany bukiet narcyzów i obdarzyła mnie niezapomnianym smrodem tlącego się pierza. Teraz wiem, że odłamek bomby przelecieć musiał obok mojej głowy o milimetry, nie czułam jednak podmuchu i ciepła. Wszystko stało się w miliardowym ułamku sekundy. Gdy ucichła cisza po świście i huku, pierwszym dźwiękiem, który usłyszałam był śmiech Walkirii. W drugiej wojnie światowej zginęło bez mała pięćdziesiąt milionów ludzi, tysiące miast legło w gruzach, przez urodzajne pola Europy przetoczyły się najpierw czołgi niemieckie a potem amerykańskie i sowieckie, za którymi ciągnęły konne zaprzęgi z woźnicami o azjatyckich twarzach. W Starym Zamku była siedziba sowieckiego sztabu i od rana do nocy zbijano drewniane skrzynie, w których pakowane były rabowane meble, fortepiany i porcelana Habsburgów. Walcząca Europa poniosła znaczne straty materialne i duchowe. Największą stratą na terenie Żywca było zastąpienie jednego okupanta przez drugiego. O ile jednak żołnierze niemieccy kwaterujący wraz ze sztabem w Starym Zamku własności Habsburga byli czyści i hałaśliwi, ale słuchali Wagnera, o tyle żołnierze sowieccy, w przeważającej mierze Azjaci byli mrukliwi, ponurzy, palili cuchnącą machorkę i od rana raczyli się samogonem. W pewnym momencie, decyzją ich kurduplowatego generała, na piersi którego jak zbroja wisiał rząd orderów, musieliśmy opuścić mieszkanie w Starym Zamku. Ogromny jasno oświetlony pokój, gdzie na komodzie stały moje koty, które zupełnie zagadkowo znikły a bukiet przepysznych narcyzów wyparował, zajęty został przez zapobiegliwych ludzików i zamieniony na magazyn fortepianów i pianin, które czekały cierpliwie na drewniane skrzynie, w których pojechać miały na odkrytych lorach za Ural, w przepyszne stepy Kazachstanu. W rezultacie drugiej wojny światowej, wywołanej przez całkowicie nieodpowiedzialnych: Hitlera i Stalina, utraciłam dwie piękne, gipsowe figurki kotów i własnoręcznie zebrany bukiet narcyzów. Zyskałam przekonanie, że przedmiot materialny może zniknąć, wyparować momentalnie, ale z reguły towarzyszy temu upierdliwy smród. Zwycięzcą w drugiej wojnie światowej w moim przekonaniu jest Wagner, to znaczy jego muzyka. Po latach, gdy zrozumiałam, że Lot Walkirii był muzycznym tłem znikania kotów i 4 narcyzów, nabieram pewności, że to wszystko musiało się wydarzyć, aby zarazić mnie majestatem dźwiękowym tetralogii. Prawdziwym zwycięzcą herkulesowych zmagań Europy, Azji i Ameryki pozostaje Richard Wagner z jego zagadkową i wielce hałaśliwą muzyką. Anatomia Pokoju, Galeria Pusta, Katowice 1995 Tajemnica i drżenie. Transfiguracja Odyna, 2008 Opera Omnia jako program artystyczny Na początku 21 wieku, po czterdziestu dziewięciu latach czyli niespełna półwieczu moich doświadczeń teorio praktycznych w dziedzinie uprawianej i ukochanej przeze mnie sztuki dochodzę do przekonania, że stopień uwikłania moich przemyśleń i diagnoz w świadomość zbiorową jest porażający. Choćbym nie wiem jak starała się uwolnić od tego, co zostało już pomyślane i zapisane przez filozofów, którzy mnie egzystencjonalnie poprzedzali. W tekstowych konstatacjach zmierzających do tego, by znaleźć słowo (słowa), klucz (klucze) opisując świadomie to co robię pchana tajemniczą siłą (vis) mojej artystycznej intuicji, zapisać choćby szczątkowo moje tęsknoty i drżenia, wzloty i upadki, wątpliwości i trwogi pełne i całościowe uchwycenia istotnościowe, zawsze grzęzłam w tym, co już zostało pomyślane i powiedziane znacznie lepiej niż mi udało się powiedzieć. W młodości, pełne pychy przekonanie, iż sama potrafię oświetlić i rozjaśnić moją sztukę kierowało mnie w stronę nieco buńczucznych manifestów, które choć niekompletne były dla mnie Drogą do tajemnego słowa – klucza, czegoś na kształt kamienia filozoficznego (generalnej zasady świata) rozstrzygającej o bycie i niebycie sztuki w jej teoretyczno-praktycznej, holistycznej istocie. Istota rzeczy (the Crux of the Matter, der Kern der Sache) umykała w tym ujęciu jak funkcja hiperboli ustawicznie zbliżająca się do asymptoty nie osiągając jej nawet w odległej nieskończoności. Nadto, skrzecząca banalność codziennych konieczności wisiała i dotąd wisi kamieniem młyńskim u mojej szyi i przeraża niewyobrażalną wprost grawitacją. Zdeterminowana tym, czego uniknąć nie mogę stwierdzam teraz, że rację miał Karl Mannheim pisząc, że jednostka nie myśli. Ona co najwyżej kontynuuje myślenie poprzedników. I rówieśników. Nie uwolnię się od pęt tego, co było już pomyślane, powiedziane i zapisane, bo moja świadomość indywidualna jest atomową cząstką przebogatej magmy świadomości zbiorowej, i to cząstką nie najważniejszą. Winnam teraz wyjaśnić, co rozumiem przez pojęcie transfiguracji Odyna. W „Eddzie Poetyckiej”, celtycko-skandynawskiej, a także starogermańskiej epopei będącej wykładem specyficznej kosmologii i kosmogonii Odyn jawi się jako niezwykłe bóstwo. Zazwyczaj pojawia się jako dostojny starzec zbrojny w odpowiednie atrybuty lecz zmieniać się może w przystojnego młodzieńca. Odyn jest echem odwiecznych tęsknot ludzkości do nieśmiertelności, reinkarnacji i transfiguracji, czyli zjawisk ze sfery ducha a nie materii. Zdeterminowana zasadą przyczyny i skutku materia, z której zbudowany jest człowiek ciąży ołowiem dosłowności a człowiecza materialna powłoka gnije po śmierci w oparach cuchnącego smrodu. Odyn, z jego niezwykłą transfiguracją jest promykiem nadziei, że ludzkie dokonania i codzienna krzątanina maja głębszy, nierozpoznany sens. Sen o Walhalli, Edenie walecznych Zygfrydów narzuca inny ogląd, odmienną perspektywę na codzienność. To, że Odyn przybiera różne postacie jest jednak niczym wobec jego transfiguracji ze starca w młodzieńca, gdzie odwrócony i zaprzeczony jest czas. To jakaś paradoksalna bifurkacja, której doświadczał Dionizos, a którą poprzez moją sztukę proponuję odbiorcy. Bowiem w każdym z nas jest szczypta trwogi i nadziei, rozpaczy i radości i transfigurującego się Odyna. 5