Janina Ochojska_wywiad – pobierz pełną wersję graficzną!
Transkrypt
Janina Ochojska_wywiad – pobierz pełną wersję graficzną!
O podróżach, pomocy innym, podejściu do problemów osób niepełnosprawnych i własnej niepełnosprawności opowiada – Janina Ochojska - działaczka humanitarna, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, która pomaga m.in. ofiarom konfliktów zbrojnych, ofiarom katastrof naturalnych oraz ofiarom długotrwałego ubóstwa na całym świecie… „…Mam takie bardzo głębokie poczucie sensu tego, co robię… Jeżeli są jakieś chwile słabości, to one się po prostu nie liczą – nie są ważne… Ważne jest to, co jest do zrobienia…” Fot. Danuta Węgiel Pani Janino ze swoją chorobą zmaga się Pani od najmłodszych lat. Czy jako małej dziewczynce, nastolatce, dorastającej kobiecie łatwo było żyć i zaakceptować swoją niepełnosprawność? Jak podchodziła Pani do swojej niepełnosprawności? Było mi dość łatwo zaakceptować swoją niepełnosprawność, co nie oznacza, że nie miałam z tym problemów. Było mi łatwo, bo po pierwsze, dlatego, że jestem niepełnosprawna od bardzo malutkiego dziecka – gdy zachorowałam, nawet jeszcze nie chodziłam… W związku z tym ta niepełnosprawność była w moim życiu od zawsze i była czymś naturalnym. Po drugie miałam to szczęście, że zarówno jako dziecko i jako nastolatka byłam w ośrodkach dla dzieci, czy potem młodzieży, niepełnosprawnej, w których uczono nas traktować inwalidztwo, jako coś normalnego. Coś, co jest, coś, co trzeba zaakceptować, z czym należy nauczyć się żyć, a nawet traktować jako wartość, jako dar, czyli jako jakieś zadanie, które się otrzymuje… Dzisiaj jak patrzę na swoje życie, jestem przekonana o tym, że to był dla mnie dar, bo ta niepełnosprawność zaprowadziła mnie tam gdzie jestem obecnie… Jest ona integralną częścią mojego życia i gdybym nie zachorowała na Polio tzw. chorobę Heinego-Medina, nie wiem gdzie bym dziś była. Nie miałam nigdy kłopotu z akceptacją swojej niepełnosprawności również dlatego, że przebywałam wśród innych dzieci niepełnosprawnych. Co wówczas najbardziej Pani pomagało? Przede wszystkim to, że wychowywałam się wśród dzieci niepełnosprawnych, co pozwalało nam rosnąć bez kompleksów. Było to dla nas o wiele łatwiejsze niż dla kogoś, kto przebywał stale wśród dzieci zdrowych i musiał się stykać zarówno z okrucieństwem, jak i brakiem akceptacji, brakiem zrozumienia… Kiedyś niestety takie podejście i zachowania były normalne, dzisiaj te czasy się zmieniły, chociaż nie sądzę, żeby osoby niepełnosprawne miały dużo łatwiej… W jednym z wywiadów powiedziała Pani, „… w moim życiu nie ma przypadków…”. Czy uważa Pani zatem, że Pani niepełnosprawność to przeznaczenie? Dokładnie tak… Choroba jest częścią mojego życia i jeżeli ktoś wierzy w Opatrzność, a ja wierzę – to było to przeznaczenie, czyli jakiś plan, który Pan Bóg ma dla każdego człowieka. Ale mamy też wolny wybór i wolną wole - możemy wybierać… Ja przecież mogłabym równie dobrze płakać przez całe życie, że jestem niepełnosprawna, ale to by nic nie dało… Wszystko, co się stało w moim życiu doprowadziło mnie do momentu, w którym jestem dzisiaj. Jakiekolwiek jednak były moje wybory, różne rzeczy działy się poza moją wolą, więc uważam także, że było to częścią jakiegoś planu, choć zrozumieć dokładnie, jaki był cel jest bardzo trudno… Wydaje mi się, że człowiek tak naprawdę nie jest w stanie tego rozpoznać do końca… Nikt z nas do końca też nie wie, dokąd, nas los zaprowadzi. Fot. Bart Pogoda Dzięki swojej wytrwałości, dobroci i pomocy tym najbardziej potrzebującym jest Pani znana i podziwiana w Polsce jak również na całym świecie. Kiedy poczuła Pani w sobie chęć i potrzebę pomagania innym? Strasznie nie lubię tego pytania… Bo przecież to nie jest tak, że nagle człowiek się budzi i mówi – a będę pomagać innym i nagle to robi… Ja w życiu sama doświadczyłam pomocy bardzo wielu ludzi i to zawsze było w moim życiu obecne. Poza tym wychowano mnie tak, że trzeba było się nawzajem wspierać - pomagaliśmy słabszym koleżankom, kolegom, trzeba było się dzielić paczkami, które przychodziły z domu. Uważam więc, że takie pomaganie jest, a przynajmniej powinno być integralną częścią wychowania człowieka, bo już małe dziecko może pomagać w różny sposób. Natomiast to, co robię teraz, czyli niesienie pomocy humanitarnej - to był pewien proces. Z tą działalnością zetknęłam w stanie wojennym gdy do Polski przyjeżdżała pomoc z różnych krajów. Potem sama będąc we Francji poznałam tamtejsze organizacje humanitarne. Pojechałam z jedną z nich do Sarajewa, a po powrocie postanowiłam zorganizować konwój z Polski do tego kraju. No i tak się to wszystko zaczęło… Wtedy jak wysyłałam pierwszy konwój, nie zamierzałam tworzyć jakiejś organizacji, a już w ogóle nie myślałam, że to będzie na stałe… Z wykształcenia jestem astronomem, pracowałam w Polskiej Akademii Nauk w Pracowni Astrofizyki i to było moje życie, z tym wiązałam moją przyszłość. Tak więc zajęcie się pomaganiem zawodowo to dla mnie to był proces, który dokonał się w człowieku. Myślę, że ten proces nie dotyczył nawet samego pomagania tylko sposobu pomagania – rozwijania polskiej pomocy humanitarnej, pokazywania Polakom, że mamy obowiązki wobec innych narodów uboższych od naszego. Pani Janino pomoc jest pięknym darem… Ale czy łatwo pomagać? I łatwo, i trudno, bo z tym się wiąże jakaś wiedza, umiejętności… Ja w zasadzie sama nie pomagam - raczej koordynuję pomoc, a koordynacja związana jest zawsze z różnymi trudnościami - są różni ludzie, różne wydarzenia, rożne problemy, z którymi trzeba się zmagać. Nie jest to więc kwestia czy łatwo czy trudno… Każdy może pomagać, więc można by powiedzieć, że jest bardzo łatwo, że wystarczy chcieć, ale z drugiej strony bardzo trudno jest pomagać mądrze… Fot. Bart Pogoda Wspomniała Pani, że studiowała astronomię, miała zostać naukowcem, a jednak założyła Pani PAH - proszę powiedzieć jak zrodził się pomysł powstania tej organizacji? To nie był pomysł - to był proces. Po wysłaniu pierwszego konwoju, trzeba było wysłać drugi, potem następny i następny…, zdecydowałam się zostawić prac astronoma, ale jeszcze wtedy myślałam, że tylko na jakiś czas – może na dwa, może trzy lata. Jednak później wszystko się rozwinęło i okazało się, że możemy nieść pomoc nie tylko krajom byłej Jugosławii, ale pomagać również w Kazachstanie, Czeczenii itd. I tak to się wszystko zaczęło rozwijać, napędzane trochę wydarzeniami, a trochę ludźmi, którzy pojawiali się w Fundacji. Czy była to dla Pani łatwa decyzja? Czy miała Pani jakieś obawy? Ja nie podjęłam żadnej decyzji, bo to nie jest kwestia decyzji tylko, jak już wspomniałam, proces. Jeżeli człowiek żyje odpowiedzialnie, ponosi konsekwencje swoich czynów, a podejmując się czegoś – musi to zrobić do końca. Niestety nie zawsze wiemy, co się wydarzy dalej i ja też po roku takiej pracy nie wiedziałam czy za dwa lata będzie istniał PAH Nawet dzisiaj, po dwudziestu latach pracy, nie wiem czy za dziesięć lat będziemy działać dalej? Czy jak umrę będzie jeszcze PAH? Tego nie wie nikt, wiec po prostu dziś trzeba robić swoje. Fot. Marcin Suder Która z misji była dla Pani najtrudniejsza i dlaczego? Każda! Każda misja wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem i trudem… Wysłanie konwoju do Sarajewa nie było proste, wysłanie konwoju do Czeczeni też nie… Zakładanie misji w Sudanie Południowym czy Somalii, praca w Syrii i pomoc ofiarom wojny teraz – to jest naprawdę bardzo trudne. Nie da tu się powiedzieć, że nieszczęście Czeczenów było większe od nieszczęścia Afgańczyków albo Irakijczyków, nie ma czegoś takiego, bo każdy człowiek i każdy kraj jest ważny… Ludzie cierpią z powodu wojen, kataklizmów naturalnych, ubóstwa i każde cierpienie jest ważne… Nie można powiedzieć, że coś jest ważniejsze i dlatego każda misja i jej organizacja wiąże się z mnóstwem ciężkiej pracy… Tryska Pani energią i optymizmem. W swoich wypowiedziach powtarza - „ Jestem potrzebna innym i nie mogę zawieść…” Ale przecież w naszym życiu również pojawiają się ciężkie momenty. Skąd Pani czerpie siłę w tych najbardziej trudnych chwilach? Jak robi się coś, co ma sens i co daje dużo radości, to dodaje siły. Jak człowiek wykonuje pracę, która nie daje mu satysfakcji i ani widocznych efektów to wiadomo, że nie będzie miał w sobie entuzjazmu, ani siły do dalszych działań… Mam głębokie poczucie sensu tego, co robię… Jeżeli są jakieś chwile słabości to one się po prostu nie liczą – nie są ważne. Ważne jest tylko to, co jest do zrobienia, a jest tak wiele, że właściwie czasami nie wiadomo, od czego zacząć, więc trzeba po kolei… Czasami można spotkać się z zarzutami przeciwko PAH, iż pomaga innym krajom podczas gdy w Polsce sytuacja jest również trudna…? Jak się może Pani do tego ustosunkować? Natura ludzka jest taka, by myśleć o własnej koszuli i o tym, co najbliżej nas, ale musimy przełamać w sobie taką tendencje. Gdyby każdy naród myślał tylko o sobie to bylibyśmy wyspami egoistów i nikt na nikogo nie mógłby liczyć. Trzeba zaznaczyć, że my nie dzielimy naszej pomocy na pomoc w Polsce czy poza Polską. My pomagamy ofiarom konfliktów zbrojnych, ofiarom katastrof naturalnych i ofiarom długotrwałego ubóstwa. Jak tylko tego typu problemy występują w Polsce – jak np. powódź, czy problem niedożywienia dzieci z powodu ubóstwa to się tym zajmujemy. Każda organizacja ma prawo wyboru własnej aktywności i stawianie mi takiego zarzutu uważam za wyraz małości, tym bardziej, iż najczęściej stawiają ten zarzut Ci, którzy sami nic nie robią. Bierze, Pani udział w wielu wyjazdach, odwiedza Pani wiele krajów… Czy poza misjami i wyjazdami zawiązanymi z pracą w PAH podróżuje Pani i czy w ogóle lubi Pani podróżować? Oczywiście lubię podróżować, ale niestety na prywatne podróże po prostu nie mam czasu. Ostatnio na urlopie byłam w 2009 roku, a wcześniej w 2003. Podróżować więc prywatnie zdarza mi się bardzo rzadko, przede wszystkim ze względu na czas… Czym podróże są dla Pani? Moich wyjazdów nie nazwałabym podróżami, bo to nie są takie tradycyjne podróże gdy ludzie jadą, zwiedzają, coś oglądają, czerpią z tego różne przyjemności. Ja wyjeżdżam w bardzo konkretnych sprawach, na tereny dotknięte kataklizmami, wojnami, skutkami ubóstwa, brakiem dostępu do wody. Nie jadę np. do Somalii, żeby poznawać kulturę Somalii, tylko żeby zobaczyć, co możemy w tym kraju zrobić. Jak mieliśmy do czynienia z głodem w Rogu Afryki – postanowiliśmy założyć misję właśnie w Somalii. Najpierw pojechały osoby, które zrobiły rekonesans, a później pojechałam ja żeby zobaczyć, co my robimy. Podjęliśmy decyzje żeby budować studnie i zwiększać dostęp do wody dla Somalijczyków. Podczas moich podróży niewiele, poza obozami dla uchodźców, biedą, brakiem wody, mam szanse zobaczyć. Czyli to nie są takie typowe podróże i raczej nazywam je wyjazdami, których celem jest świadczenie o tym, co widziałam… Bo jak inaczej mogłabym mówić o tym, jakiej pomocy potrzeba w Somalii, Sudanie czy innych krajach w których dotychczas działaliśmy, jeżeli bym tam sama nie była i nie zobaczyłabym całej sytuacji? Fot. Marcin Suder Pani Janino pomijając te wyjazdy związane z PAH, czy istnieje jakieś miejsce, które urzekło Panią najbardziej? Bardzo lubię Toskanię i najchętniej tam spędziłabym wakacje, ale niestety mogłam tam być tylko dwa razy i na razie też nie kroi mi się taka możliwość. Ale Toskania jest takim miejscem, które naprawdę mnie urzekło. Będąc w Toskanii zwiedzałam kościoły, galerie malarstwa. Bardzo lubię malarstwo renesansowe, którego Toskania jest pełna i dlatego mnie zachwyca… Czy jest jakieś miejsce, które szczególnie chciałaby Pani zobaczyć? Nie, ja takiego miejsca nie mam. Moje wyjazdy wyznaczają raczej sytuacje. Czy myślałam kiedyś, że będę w Syrii? Nie, nie było dotychczas takiej potrzeby, a teraz taka potrzeba się pojawiła bo trwa tam wojna i choć ja sama tam nie byłam to była tam PAH. Co będzie dalej - zobaczymy. Kierunki moich wyjazdów wyznaczają potrzeby spowodowane, jak mówiłam, konfliktami czy kataklizmami. Czy według Pani turystyka w Polsce jest dostępna dla Osób niepełnosprawnych? Kiepsko, kiepsko, bo np. osoba niepełnosprawna nie może skorzystać z tańszych biletów czy tańszych linii, ponieważ tam nie ma żadnej obsługi do osób niepełnosprawnych i może z nich skorzystać tylko ten, kto sam jest w stanie wdrapać się do samolotu czy autobusu, lub ma kogoś kto go wniesie. Bardzo wiele jest miejsc nieprzystosowanych. Są też oczywiście w Polsce oczywiście i w różnych krajach miejsca dostosowane, ale jest ich zdecydowanie za mało, bo każde miejsce powinno być dostępne… Czy uważa, że Polska jest krajem przyjaznym dla ludzi niepełnosprawnych? Z mojego doświadczenia tak, ale to jest moje doświadczenie, a ja na razie nie mam jakiś większych trudności. Nieprzyjazne są dworce i w ogóle koleje, bo pomimo tego, że są wagony dla niepełnosprawnych zapomina się, że trzeba do nich jakoś wejść. Problemem jest to, że w Polsce mało jest zrozumienia dla niepełnosprawności, ale przede wszystkim nie przestrzega się przepisów. Gdyby przestrzegano przepisów o budownictwie to miejsc dostępnych byłoby o wiele więcej, a tymczasem powstają nowe budynki, w tym budynki użyteczności publicznej i okazuje się, że wcale nie są dostępne. Czasami też, z przykrością muszę to powiedzieć, same osoby niepełnosprawne są sobie winne… np. w Krakowie otwarto basen, który budowało miasto i ten basen odbierał m.in. Pełnomocnik ds. Osób Niepełnosprawnych – osoba na wózku, która nie zwróciła w ogóle uwagi na bardzo liczne błędy w przystosowaniu tego miejsca dla osób niepełnosprawnych… Mimo integracji, o której tak głośno sie mówi wciąż istnieje wiele stereotypów dotyczących osób niepełnosprawnych. Jak Pani uważa, czym to jest spowodowane? Brakiem edukacji, brakiem wrażliwości i brakiem konsekwencji – wszystko razem. Jeżeli edukacja ma być dostępna dla wszystkich, to dlaczego cały czas mamy jeszcze do czynienia ze szkołami i uczelniami wyższymi, które nie są dostępne dla osób niepełnosprawnych? Dlaczego osoba niepełnosprawna ma wybierać miejsce studiów pod względem przystosowania, a nie kierunków studiów, profesorów, którzy są na danej uczelni czy prestiżu danej uczelni? W Stanach Zjednoczonych coś takiego jest nie do pomyślenia, tamte społeczeństwa są pod tym względem bardziej rozwinięte i bardziej konsekwentne. Co powinno się zmienić w tej kwestii? Edukacja… Osoba niepełnosprawna postrzegana jest wciąż, jako ktoś gorszy i jeżeli społeczeństwo nie będzie odpowiednio wyedukowane w tym kierunku – to nie wiele się zmieni… Fundacja Podróże bez Granic powstała min., aby łamać stereotypy i umożliwiać osobom z niepełnosprawnością podróżowanie. Ma za sobą stworzenie niesamowitej wyprawy do Rzymu i Danii, a przed sobą kolejne ekspedycje. Z każdego wyjazdu planowane jest tworzenie podróżników turystycznych opisujących stolice europejskie pod kątem ich dostępności dla osób niepełnosprawnych. Przewodnik po Rzymie jest już dostępny na naszej stronie internetowej dla następnych podróżnych - Dania już niebawem. Fundacja ma na swoim koncie również wyprawę sportową „Kajaki bez Granic 2013”. Co sądzi Pan o takiej inicjatywie? Gratuluję pomysłu… Bardzo dobrze. Niech takich inicjatyw będzie jeszcze więcej. Ale to też wszystko zależy od ludzi - musi im się chcieć, jak są ludzie, którym się chce to bardzo dobrze… To tylko ludzie mogą coś takiego stworzyć, bo nie stworzą tego żadne odgórne instytucje. Jest Pani osobą bardzo aktywną, pełną siły i determinacji – osobą, która pokazuje, że niepełnosprawność nie przeszkadza w realizowaniu tego, czego się pragnie. Co mogłaby Pani powiedzieć osobom niepełnosprawnym by odważyli się otworzyć na świat ludzi i swoje marzenia? Przede wszystkim powinni otwierać się na ten świat, a nie zamykać… Nie zamykać się w domach, nie zamykać się przed ludźmi… Trzeba mieć marzenia i wprowadzać je w czyn. Siedzenie w domu, płakanie, użalanie się nad sobą – niczego nie załatwi. Po prostu trzeba twardo stąpać po ziemi i robić to, czego się pragnie… Pani Janino serdecznie dziękuję za rozmowę… Życzę Pani spełnienia wszystkich marzeń tych zawodowych i tych osobistych jak również podróżniczych… Zachęcam do poznawania naszego pięknego świata… Rozmawiała Marzena Pawlak