„POLITYKA” - nr 23/2014

Transkrypt

„POLITYKA” - nr 23/2014
ludzie style
Lepiej
niż
facet
Rozmowa z Małgorzatą
„Teklą” Tekiel,
pierwszą polską
basistką rockową
104
Małgorzata „Tekla” Tekiel,
pierwsza polska basistka
rockowa. Debiutowała
w 1989 r. z hardcorowym
zespołem Będzie Dobrze.
Nagrali dwie płyty „Human
Energy” i „Open Your Mind”.
Po rozpadzie zespołu
dołączyła do grupy Püdelsi,
a potem do projektu Maćka
Maleńczuka, z którym
nagrała płytę „Ande
La More”. Współtworzyła
grupę Soomood, łączącą
arabski folk, muzykę
gitarową i elektroniczną.
Współpracowała
z Martyną Jakubowicz
i punkową grupą Deuter.
Brała udział w projekcie
Pochwalone.
mnie za faceta. Ubrana byłam tak jak koledzy, tak jak oni miałam dredy. Poza tym
ja jestem trochę androgenem; bardziej
kumplem niż damą. Jako dziewczyna
musiałam tym bardziej udowodnić, że coś
potrafię. „Ty grasz jak facet” – to miał być
dla mnie komplement. Frustrujące. Nawet
moi serdeczni przyjaciele, którzy organizowali koncerty, dziwili się, że ja jednak
umiem grać. To naprawdę było wtedy męskie środowisko. Przeszłam poważną depresję, bo jestem osobą wrażliwą, trochę
skrytą, i ten męski świat mnie przytłoczył.
Ukrywałam swoją kobiecość. Nosiłam
męskie ciuchy. Nie dlatego, że się siebie
wstydziłam, to była forma ochrony, mimiP OL I T Y K A nr 23 (2961), 4.06–10.06.2014
© JOANNA GONTKIEWICZ
J oanna Podgórska:– Co nastolatce strzeliło
do głowy, żeby grać na basie? W 1989 r.
to był męski świat.
Małgorzata Tekiel: – To, że zostałam basistką,
to przypadek. To, że muzykiem rockowym
– przeznaczenie. Mając 16 lat, wiedziałam
dokładnie, co chcę w życiu robić. Kupiłam
gitarę i zaczęłam szukać pokrewnych dusz.
Zafascynował mnie Jimi Hendrix i King
Crimson, co zresztą zostało mi do dziś.
No to skąd ta basówka?
W liceum założyłam zespół i grałam
na gitarze elektrycznej. Grając w Ząbkowickim Ośrodku Kultury, spotkałam
starszych kolegów. Zaprosili mnie do zespołu, ale komunikat był taki: na gitarze
to gram ja, dziewczynko, ale bas jest wolny. Potem okazało się, że to mój instrument. Jestem z nim absolutnie zrośnięta.
Wymaga dużych, silnych – chciałoby się
powiedzieć: męskich – dłoni.
Ja mam bardzo małe ręce. Duża dłoń
pomaga w technice, bo rozstaw palców
jest większy. Ja muszę sobie radzić bez
tego. Wydaje się, że basówka to prosta
sprawa, cztery struny na krzyż. Ale to jest
trudny instrument, bo tworzy pomost
między rytmem a melodią i zarazem snuje
swoją własną opowieść.
Byłaś pierwszą basistką w Polsce?
Chyba tak, ale w tamtych czasach nie
było internetu... Może dziewczyny grały
gdzieś po miejskich piwnicach? Ja na swojej drodze nie spotkałam innej basistki.
Dopiero po kilku latach mojego grania,
gdy z kapelą Będzie Dobrze zjechaliśmy
całą Polskę, spotkaliśmy zespół Rivendell, gdzie grała basistka. Starsze pokolenie, m.in. Tytus z Acid Drinkers, twierdzi,
że ja byłam pierwsza. Dziewczyny wtedy
głównie śpiewały.
Jak byłaś odbierana?
Trochę jak dziwne zjawisko. Niektórzy
nie wierzyli, że jestem dziewczyną. Brali
kry. Bo przecież kobieta nie może grać dobrze na basie. Dopiero po latach, gdy wyrobiłam sobie markę, zaczęłam dostawać
recenzje, że gram lepiej niż niejeden facet.
Bardzo się różni dzisiejszy rockowy
świat od tamtych lat 90.?
To były złote lata dla polskiej muzyki
rockowej. Wolność przyniosła ze sobą
potężną falę energii. Coś się wyzwoliło.
Gdziekolwiek się pojechało, były pełne
sale. Nieważne – na 100, 300 czy 600 osób.
Teraz to niemożliwe. Gra się niemal wyłącznie trasy weekendowe. Wtedy hulało
od poniedziałku do niedzieli. O muzyce
rozmawiało się całymi nocami. Powstało
wiele grup na naprawdę światowym po-
ziomie, które zostały potem zmarnowane przez wielkie koncerny i media.
Będzie Dobrze odnosiło wtedy sukcesy.
Wygraliśmy Mokotowską Jesień Muzyczną w 1993 r., ale na fali młodzieńczego
buntu odmówiliśmy przyjęcia tej nagrody. Zespół rozpadł się potem z powodów
ideologicznych. Ja nie traktuję sztuki jak
rzemiosła. Nie jestem muzykiem do wynajęcia. A nasz lider nawrócił się na Jezusa. Byliśmy tuż przed nagraniem trzeciej
płyty, materiał był gotowy, dwa lata przesiedziane na sali prób po cztery godziny
dziennie. Mamy wchodzić do studia, a on
mówi, że nie będzie tych tekstów śpiewać,
bo to się nie zgadza z jego wiarą. To był
cios. Ząbkowice Śląskie, z których wszyscy pochodziliśmy, to małe miasteczko
i małe środowisko muzyczne. Nie było
dokąd odejść. Lider zaproponował mi
udział w zespole Nowe Jeruzalem, który
miał w repertuarze wyłącznie piosenki
o Jezusie, więc się nie zgodziłam.
I co zrobiłaś?
Trafili się Püdelsi. Maciek Maleńczuk
zaproponował mi współpracę.
Przecież Maleńczuk to mizogin,
który uważa, że kobiety powinny
siedzieć w domu.
Wtedy jeszcze taki nie był. Spotkaliśmy się na jakimś koncercie, znajomi
nas ze sobą poznali, pogadaliśmy o życiu, muzyce i jajecznicy, no i Maleńczuk
powiedział: Zadzwoń, zrobimy zespół.
Myślałam, że to tylko takie gadanie przy
piwku, i bałam się zadzwonić. W końcu się
odważyłam, bo ile można siedzieć w Ząbkowicach. Weszłam wtedy w środowisko
mężczyzn, nie kumpli ze szkoły, ale facetów starszych ode mnie o dekadę. I to dopiero był naprawdę męski świat. Przyjechałam do tych Püdelsów do Krakowa mocno
przestraszona. Nie było, że siadaj, może
kawa albo herbata, tylko od razu klawisz
play, pierwszy kawałek: graj. Pograliśmy
– to teraz na miasto. Od wejścia po sto gram
krupniku na wrzątku z goździkiem. Pij.
Wypiłam. Potem faja, nie jakiś lekki blancik. Pal. Zapaliłam. Druga seta. Pij. Znowu
faja. Wyszłam z tego jako tako trzeźwa tylko
dlatego, że buzowała we mnie adrenalina.
Wróciłam do mieszkania, którego użyczył
mi kumpel, puściłam Coltrane’a i pomyślałam: k..., co ja tu robię. Pewnie mnie jutro wywalą, Ząbkowice będą huczeć, a ja
skończę w fabryce. Następnego dnia była
próba i okazało się, że mnie przyjęli. Jednak to był pierwszy raz, kiedy zetknęłam
się z tym, o czym faceci rozmawiają w busie po koncertach... Cycki, dupy, pieprzenie
panienek, czasem coś o sztuce. I ja w tym
jak dzieciak napakowany misją i ideami.
No cóż, Sex and Drugs
and Rock and Roll...
Do świętych nie należę, ale nigdy sobie
nie pozwoliłam na utratę kontroli. To był
fajny, wesoły rock and roll i świetnie
się bawiliśmy.
Długo z nimi grałaś?
Trzy lata. Potem Maleńczuk odszedł
i założył swój własny zespół pod szyldem
„Maleńczuk”. Zaprosił mnie do tego składu. Ale ten projekt nie przynosił takich
pieniędzy, jakie Maciek potrzebował
przerabiać. Został jurorem w programie
„Idol” i wrócił do Püdelsów. Pokazał
się w telewizji, zaczął być znaną gębą
i od razu wzrosły mu stawki koncertowe,
sypały się kolejne propozycje. Dla mnie
już wtedy miejsca w Püdelsach nie było.
Zostałaś na lodzie?
Trochę tak. Ale nie mam żalu. Czasem
drogi się rozchodzą. Środowisko muzyczne było już wtedy inne. Poza tym pojawiało
się coraz więcej kobiet, basistki, perkusistki. To było super. Nawet nie musiałyśmy
dużo ze sobą rozmawiać, żeby czuć jakiś
rodzaj wspólnoty. Wiedziałam także, jaką
muzykę chcę grać. Jestem beneficjentką
lat 90. i ich ofiarą równocześnie. Beneficjentką, bo tworzenie muzyki miało wtedy
sens, ludzie chcieli jej słuchać. A ofiarą dlatego, że uwierzyłam, że tak będzie zawsze.
Moje pokolenie patrzyło na starszych
o 10 lat kolegów, którzy tak jak my cały czas
mieli pełne sale na koncertach, mieli co robić, nagrywali kolejne płyty. Myśleliśmy,
że za 10 lat będzie tak samo. Nikt nie szedł
na studia, nie myślał o jakichś alternatywnych scenariuszach na życie. I nagle to się
skończyło. Na początku wieku pojawili się
didżeje i kluby wolały zapłacić jednemu
człowiekowi zamiast ekipie, która wlecze
za sobą wóz ze sprzętem. Gwiazdy zaczęto produkować w programach typu talent
show i punktem wyjścia stała się popularność, a nie to, co masz do powiedzenia. Jakoś przetrwałam ten okres. W 2004 r. założyliśmy zespół Soomood, który gra arabski
folk w połączeniu z mocnym uderzeniem,
elektroniką i głosem Rasm Al-Mashan.
Ten zespół to moja perełka. Wiem, że to,
co robimy, jest naprawdę na światowym
poziomie. Ale wtedy nie trafiliśmy jeszcze
we właściwy czas. Mieliśmy nadzieję, że da
się z tego utrzymać. Nie dało się.
To z czego żyłaś?
W wieku 39 lat po raz pierwszy poszłam
do pracy. Musiałam się nauczyć robić wiele rzeczy naraz. Piszę muzykę do spektakli
teatralnych, do filmów dokumentalnych,
mam zespół i pracuję na etacie w firmie
Arcade Audio, która handluje sprzętem
muzycznym. Po latach życia w kokonie
środowiska muzycznego zderzenie z rzeczywistością było trudne. W Polsce ten tort
nie jest dzielony sprawiedliwie. Ja nie mówię, że radio powinno puszczać w kółko
Stańkę czy Bad Brains o godz. 15. Niech
będzie i dyskoteka, i reklamy proszku, ale
nie tylko to. W Polsce jest kilka nazwisk,
które grają na wszystkich świętach kiełbasy. Psują rynek i gust muzyczny publiczności. To boli. Dla mnie najtrudniejszy
był moment rozwiania nadziei. Robisz
coś uczciwie, wkładasz w to całe serce
P OL I T Y K A nr 23 (2961), 4.06–10.06.2014
i wiesz, że jest dobre, a potem okazuje się,
że nic z tego nie ma. Bańka pryska. Nie
chodzi o to, żeby jeździć limuzyną i bawić
się na tylnym siedzeniu, ale żeby chociaż
starczyło na czynsz i ruskie pierogi.
Biedowałaś?
Ojejku, strasznie. Ale sobie to cenię,
bo poznałam życie z dwóch stron. Od wyciągania z kieszeni rulonów pieniędzy i wydawania ich w sposób wręcz bezczelny
aż po sytuację, gdy po prostu nie ma co jeść.
Z własnego doświadczenia, a nie z opowieści, wiem, jak to jest, kiedy wyłączają ci
prąd, mieszkanie jest zadłużone, a w spiżarce już dawno skończył się makaron.
A jak dziś w środowisku muzycznym
radzą sobie kobiety?
Jeszcze w latach 90. zaczęły się pojawiać całe damskie składy, choćby Oczy
Cziorne. A potem to już się całkiem przełamało. Zadziałały zachodnie wzorce,
internet, feminizm. Dziewczyny nabrały
odwagi. Dzieją się fajne rzeczy. Jest już
w Polsce organizowany europejski projekt Rock Camp for the Girls, czyli warsztaty dla dziewczyn, na których uczą się
grać. Przychodzą 14-latki w koszulkach Metalliki i wymiatają na gitarach.
Świetna sprawa. Są kobiece festiwale
– np. w Krakowie Kobieca Transmisja.
Ty też bierzesz udział w damskim
projekcie Pochwalone, czyli: baby
i feministki, matki i singielki, podlotki
i wiedźmy.
Zaprosiła mnie Nika z Post Regimentu, którą kiedyś spotykałam na trasach.
Zadzwoniła po 20 latach, czybym nie dołączyła do zespołu. Lata 90. wytworzyły
między muzykami taką specyficzną więź,
że się nie odmawia. Większość składu wywodziła się z zespołu R.U.T.A., ale muzyka,
którą stworzyliśmy, nie jest kopią niczego. Na pomysł, by połączyć ludowe teksty
źródłowe z kobiecą poezją współczesną,
wpadła poetka Basia Klicka. Wyszedł poetycko-muzyczny manifest. To było jak
otwarcie drzwi i opowiedzenie o sobie,
o swojej kobiecości, strachach, lękach,
obawach, doświadczeniach. O tym, co kobieta czuje. Mam nadzieję, że to było tylko
preludium i nagramy drugą płytę, w której
– jako kobiety – wypowiadamy się na inne
tematy, już nie tylko na swój własny. Jeździłyśmy z koncertami nie tylko do wielkich miast, ale też np. do Olecka. Odbiór
był niesamowity, czuło się, że dziewczyny,
które nas słuchają, naprawdę to chłoną.
Pochwalone to same kobiety?
Nie. Osiem kobiet i jeden facet. A raczej
już dwóch – dołączył do nas trębacz Michał Michota.
Biedni.
Może trochę. Duże chłopy, ale wrażliwe. Śpiewamy o kobietach, ale nie wykluczamy mężczyzn, nie zakazujemy im
wstępu. Mnie się to podoba, bo już nie
lubię skrajności.
rozmawiała Joanna Podgórska
105

Podobne dokumenty