issn 0867-4469 numer 2-3/31-32/98
Transkrypt
issn 0867-4469 numer 2-3/31-32/98
4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 1 (Black plate) W NUMERZE Ludzie Kultury • Sylwetki • Wywiady ISSN 0867-4469 Trzeba robić swoje - z Wojciechem Dybkiem, instruktorem muzycznym rozmawia Marek Jędras . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .2 NUMER 2-3/31-32/98 Kultura • Animacja i Edukacja • Wydarzenia • Fakty • Relacje • Opinie Mariusz Polit Towarzystwo Przyjaciół Biblioteki po raz drugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .4 Renata Majchrzak Ewenement Zelowa, czyli kilka słów o Braciach Czeskich . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .5 Marian Minias Z przeszłości Dobronia. 600 lat i trochę więcej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .8 Ewelina Broś Niechcickie pejzaże . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .9 Hanna Kuberska-Skrzydło Początek sezonu czyli III Skierniewicka Wiosna Folkloru . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .10 Andrzej Kobalczyk Pozostał młyn... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .13 Maciej Wojewoda Uratowane z pola bitwy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .16 Marek Jędras Tożsamość kulturowa wsi polskiej - Jesteśmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .18 Mariusz Polit Kwiatowy dywan. Rawa Mazowiecka - obyczaje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .21 Małgorzata Dziurowicz-Kaszuba Nasi w Kazimierzu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .22 Hanna Kuberska-Skrzydło Żadnego przedstawienia nie opuściłam. 60 lat pracy artystycznej Marii Kamińskiej w zespole „Głuchowiacy" . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .25 Jan Krzysztof Szczęsny Udało się rozśmieszyć osjakowian. XV Jubileuszowe Spotkania Kabaretów Wiejskich przeszły do historii. Czy w przyszłym roku kolejne? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .28 Jan Łuczkowski Strój opoczyński . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .31 Literatura • Sztuka Jerzy Kisson-Jaszczyński Zagłębie literackie (wspomnienie kronikarza) . . . . . Wiersze sieradzkich poetów . . . . . . . . . . . . . . . . . Zbigniew Gralewski Z korespondencji Tadeusza Sułkowskiego . . . . . . . Agata Ignaczak Pejzaż Ojczysty. V Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej im. Józefa Chełmońskiego . . . . . . . . . . . . . . . . . . Violetta Gołygowska Nie wolno oddzielać sztuki od miłości ... . . . . . . . . Mikołaj Pawlak Sztuka w galerii, sztuka na ulicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .34 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .37 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .39 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .41 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .43 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .44 HTTP://WWW.7TH-PROVINCE.ORG.PL/ Czasopismo sponsorowane przez Ministerstwo Kultury i Sztuki © COPYRIGHT BY SEVENTH PROVINCE Czasopismo zrzeszone w Polskim Stowarzyszeniu Prasy Lokalnej w kraju i za granicą Redaktor naczelny: Marek Jędras (Sieradz) Z-ca red. nacz.: Jan Krzysztof Szczęsny (Sieradz) Sekretarze: Bożena Dawidowicz (Piotrków Tryb.), Andrzej Smyczek (Skierniewice), Jan Pietrzak (Sieradz), Członkowie: Zygmunt Stępień (Piotrków Tryb.), Danuta Szustakowska (Skierniewice), Andrzej Tomaszewicz (Sieradz) Wydawcy i adresy redakcji: Wojewódzki Dom Kultury w Piotrkowie Trybunalskim 97-300 Piotrków Trybunalski ul. 3 Maja 12, tel. 647-71-94, 649-53-54 Regionalny Ośrodek Kultury w Sieradzu 98-200 Sieradz ul. POW 19, tel. 822-45-21, 822-57-12 Wojewódzki Dom Kultury w Skierniewicach 96-100 Skierniewice ul. Reymonta 33, tel. 633-33-36, 633-24-12 Kultura • Źródła • Dzieje Zygmunt Stępień Z historii zespołów amatorskich Piotrkowa Trybunalskiego . . . . . . . . . . . . . . . . . .45 LISTY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .47 Skład i łamanie: MakoLab, Łódź Projekt graficzny: Zbigniew Zieliński Druk: Bagraf, Łódź Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania przyjętych tekstów oraz do zmiany ich tytułów. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 1 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 2 (Black plate) Należy robić swoje Z Wojciechem Dybkiem, instruktorem muzycznym rozmawia MAREK JĘDRAS ksofonie w Państwowej Szkole Muzycznej I i II st., gdzie pracuję do dnia dzisiejszego. - Tu właśnie w Ognisku Pracy Pozaszkolnej odniosłeś pierwsze sukcesy. Wojciech Dybek - We wrześniu br. minęło 25 lat twojej pracy artystycznej. Jakie były początki, czy w dzieciństwie interesowałeś się muzyką, czy też o wyborze zawodu muzyka zdecydował przypadek, a może jakieś tradycje rodzinne? Pierwszy kontakt z muzyką miałem we wczesnych latach szkolnych, w amatorskim ruchu artystycznym. Uczyłem się gry na gitarze basowej, a później grałem w zespole rockowym. Jednocześnie podjąłem naukę gry na fortepianie w Społecznym Ognisku Muzycznym w Bełchatowie. Fakt ten zdecydował o moim późniejszym kształceniu się w Państwowej Podstawowej Szkole Muzycznej, a później Liceum Muzycznym w Łodzi w klasie klarnetu u prof. Adama Brzozowskiego. Następnie ukończyłem studia w Akademii Muzycznej w Krakowie u prof. Andrzeja Godka. - Jak to się stało, że trafiłeś do Zduńskiej Woli? - Mieszkałem wówczas w moim rodzinnym Bełchatowie. Pracowałem jako nauczyciel w Państwowej Szkole Muzycznej I st. w Radomsku i jednocześnie działałem jako instruktor m.in. w Wojewódzkim Domu Kultury w Piotrkowie Trybunalskim oraz Miejskim Domu Kultury w Bełchatowie. W 1983 r. przeprowadziłem się do Zduńskiej Woli i podjąłem pracę jako instruktor w Ognisku Pracy Pozaszkolnej i jednocześnie jako nauczyciel gry na klarnecie i sa- 2 - Tak, w najbardziej prestiżowym w tamtych latach festiwalu zielonogórskim moi podopieczni zdobyli dwa "Srebrne Samowary": Anna Bąbas (1984) i Tercet "Retro" (1985). Później również na wspomnianym festiwalu działająca pod moim kierunkiem grupa wokalna "Cameleon" pod patronatem ówczesnego Wojewódzkiego Domu Kultury w Sieradzu (obecnie: Regionalny Ośrodek Kultury) otrzymała wyróżnienie (1988), a ja nagrodę indywidualną ZAKR-u za aranżację na orkiestrę jednej z piosenek. To spowodowało, że w jakiś czas potem podjąłem współpracę jako aranżer ze Stanisławem Fiałkowskim szefem "Big Warsaw Bandu", opracowując na orkiestrę piosenki dla innych wykonawców, m.in. profesjonalnych, jak Danuta Błażejczyk. - Wspomniałeś o działalności w Regionalnym Ośrodku Kultury. Jak wiem praca ze wspomnianym zespołem "Cameleon" przyniosła ci wiele sukcesów? - Tak, spotkałem kilka młodych, bardzo utalentowanych osób: Renatę KazekMusielak, Ewę Galert, Katarzynę Pawlikowską-Klauzińską, Katarzynę Marciniak, Beatę Tomaszewską, Tomasza Kazką i Jacka Kędzierskiego, z którymi współpraca przyniosła wiele znaczących sukcesów w postaci m.in. głównej nagrody na Festiwalu Młodych Talentów w Poznaniu (1990) i Ogólnopolskim Młodzieżowym Przeglądzie Piosenki we Wrocławiu (1990), gdzie wśród laureatów tzw. "Złotej dziesiątki" znalazła się oprócz zespołu "Cameleon" również solistka tej grupy Katarzyna Marciniak. Ponadto zespół "Cameleon" dwukrotnie uczestniczył w Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu (1989,1990) występując jako chór akompaniujący profesjonalnym wykonawcom w koncertach: "Gwiazdy i Piosenki", "Premiery" oraz "Mikro- fon i Ekran", a także w koncercie "Debiuty`90" zyskując wiele pochlebnych opinii i uznanie rady artystycznej festiwalu. Zespół uczestniczył w wielu koncertach estradowych w kraju i za granicą śpiewając obok profesjonalnych artystów, takich, jak: K. Prońko, zespół "2+1", B. Łazuka, D. Błażejczyk, J. Zagdańska, B. Mec, M. Borys, J. Skubikowski, R. Rynkowski, W. Skowroński, F. Andrzejczak, Eleni, W. Zborowski i wielu innych. "Cameleon" koncertował również z orkiestrą "Big Warsaw Band" pod dyrekcją Stanisława Fiałkowskiego, z którą przez dwa lata współpracował w wielu przedsięwzięciach artystycznych. Koncertował też z legendarnym big - bandem A. Krolla. Brał udział w programach telewizyjnych m.in. w realizowanym przez Zbigniewa Górnego programie "Śpiewać każdy może" oraz uczestniczył w organizowanych przez Estradę Stołeczną koncertach m.in. podczas telewizyjnych Turniejów Miast w Płońsku i Człuchowie. Dla Telewizji Polskiej w Łodzi zespół nagrał teledysk z piosenką pt.: "Ten typ tak ma" z muzyką Zbigniewa Górnego i słowami Jacka Skubikowskiego, a także ok. 10 piosenek i kasetę z kolędami i pastorałkami w studio Polskiego Radia w Łodzi. Zespół był na bardzo dobrej drodze do wejścia na profesjonalną estradę, ale jak to w życiu bywa, los płata różne figle. Sprawy osobiste i plany życiowe członków zespołu spowodowały, że zespół przestał istnieć. - Czy Twoja praca w ROK ograniczała się tylko do zajęć wokalnych? - W WDK (obecnie ROK) pracuję od 1985 r. i na początku założyłem i prowadziłem big-band. Jednak praca z takim zespołem wymaga od jego członków minimum średniego wykształcenia muzycznego. Bez tego trudno jest osiągnąć dobry poziom muzyczny i dojść do jakiś spektakularnych wyników. Problemy z obsadą niektórych instrumentów (trąbki, puzony, saksofony) spowodowały, że big-band istniał tylko 2 lata, a potem przekształcił się w sekcję rytmiczną, o której mogę powiedzieć, że grała na bardzo dobrym poziomie. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 3 Niestety po kilku latach działalności sekcja rytmiczna przestała istnieć ze względu na problemy finansowe. I od tego momentu cała moja działalność skupiła się na Studiu Piosenki. - Kto w takim razie akompaniował młodym piosenkarzom? - Musiałem nauczyć się realizować akompaniamenty na instrumentach elektronicznych, co bez względu na ich jakość, moim zdaniem nie może jednak zastąpić żywej muzyki. - Wspomniałeś o pracy w Studio Piosenki w ROK. Jakimi sukcesami mogą poszczycić się Twoi najmłodsi wychowankowie? -Długa jest ta lista ostatnich sukcesów, może wymienię te najważniejsze: - wyróżnienie dla Eweliny Jóźwiak na I Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Polskiej "GAMA` 94" w Radomiu, "Brązowa Wiolinka" dla Magdaleny Ziembińskiej oraz wyróżnienie dla Dominiki Marciniak na tymże festiwalu w roku następnym, a w 1996 "Srebrna Wiolinka" dla Eweliny Jóźwiak i "Brązowa Wiolinka" dla Katarzyny Oleszczak, sukces młodzieży biorącej udział w II Międzynarodowym Festiwalu Dziecięcej Twórczości "Pierwocwit" w Kijowie (1995) reprezentującej Polskę, udział Marcina Tomasika w finale XXII Ogólnopolskich Spotkań Zamkowych "Śpiewajmy Poezję" w Olsztynie (1995) - najbardziej prestiżowym konkursie poezji śpiewanej, I nagroda dla Barbary Chmielewskiej na VII Biłgorajskich Spotkaniach z Poezją Śpiewaną i Piosenką Autorską (1995), Grand Prix dla Marcina Tomasika na I Festiwalu Piosenki Turystycznej, Ballady i Poezji Śpiewanej "Baszta` 95" w Ostrzeszowie, wyróżnienie dla Marcina Tomasika na XI Festiwalu Piosenki Turystycznej "Postur Gorol Song" w Andrychowie (1995), Grand Prix dla Marcina Tomasika na Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Turystycznej i Poezji Śpiewanej w Pabianicach (1996), wyróżnienie dla Marcina Tomasika na VIII Zimowych Spotkaniach z Piosenką "TEREPACZKÓW ` 96" w Paczkowie, wyróżnienie dla Marcina Tomasika na Zimowej Ogólnopolskiej Giełdzie Piosenki Studenckiej w Opolu (1996), wyróżnienie dla Magdaleny Ziembińskiej w II Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Młodzieżowej "Solo `96" w Bydgoszczy, wyróżnienie dla Joanny Korpy na IX Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Dziecięcej "Nowa Piosenka w Starym Krakowie" (1996), I nagroda dla Aleksandry Okrasy na XIII Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Francuskiej w Lubinie (1996), wyróżnienie dla zespołu wokalnego "Metrum" na II Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Młodzieżowej - Kielce ` 96, cztery I na- (Black plate) grody dla Doroty Pustelnik, Eweliny Jóźwiak, Dominiki Marciniak i Dominiki Ziembińskiej na organizowanym cyklicznie przez Rozgłośnię Polskiego Radia w Łodzi na antenie radiowej konkursie "Super Bazar" (1997-98), dwie II nagrody dla Eweliny Jóźwiak i Magdaleny Ziembińskiej na III Ogólnopolskim Festiwalu "Młodzi w Piosence" w Białymstoku (1997), wyróżnienie specjalne dla Dominiki Marciniak na I Krajowym Festiwalu Piosenki w Bydgoszczy (1998), II nagroda dla Doroty Pustelnik, III nagroda dla Dominiki Marciniak i wyróżnienie dla Magdaleny Ziembińskiej na I Festiwalu Polskiej Piosenki lat 60 i 70tych w Świdnicy (1998). Było także wiele głównych nagród na konkursach regionalnych. - Wymienione tu osiągnięcia wskazują, że wśród uczącej się śpiewu grupy odkryłeś kilka prawdziwych talentów? - Tak, jednak sam talent nie wystarcza, trzeba dużo i systematycznie ćwiczyć głos-emisję, dykcję, interpretację itp. Oprócz zajęć w Studio Piosenki młodzież uczestniczy również w różnego rodzaju warsztatach wokalnych organizowanych zarówno przez ROK, jak i inne placówki w kraju. Przez ostatnie 3 lata zrealizowałem z młodzieżą nagranie ok. 40 piosenek w Studio Polskiego Radia w Łodzi. W maju br. w specjalnie poświęconej audycji Radia Łódź piosenki emitowane były na antenie. - Z wykształcenia jesteś klarnecistą, a prowadzisz, z dużym powodzeniem zajęcia wokalne - gdzie się tego nauczyłeś? - Podobnie, jak aranżacji, tak i zagadnień związanych z piosenką musiałem nauczyć się sam. Zmusiła mnie do tego konieczność zawodowa. - Wiem, że poza działalnością muzyczną próbowałeś swych sił w dziennikarstwie. - Dziennikarstwo to może za duże słowo. Jadąc z zespołem "Cameleon" na opolski festiwal zaprosiłem sieradzkiego dziennikarza Krzysztofa Lisieckiego i nieżyjącego już fotoreportera Zbyszka Misiaka, aby zrealizowali materiał dla telewizji osiedlowej w Sieradzu. Z kolei Krzysiek namówił mnie na dwóch kolejnych festiwalach do pracy dziennikarskiej.Pod jego czujnym okiem zdobywałem pierwsze szlify w zawodzie relacjonując kulisy festiwalu opolskiego i przeprowadzając wywiady z artystami na łamach tygodnika "Kurier Zduńskowolski". Część zespołu “Cameleon” - u góry: Katarzyna Pawlikowska-Klauzińska, Renata Kazek-Musielak, na dole: Ewa Galert, Tomasz Kazek i Katarzyna Marciniak. wodniczącego Komisji Ogólnospołecznej Rady Miejskiej w Zduńskiej Woli. - Słyszałem, że jesteś również autorem hejnału miasta Zduńskiej Woli. -Tak. Ogłoszono konkurs, który udało mi się wygrać. - Jakie jest Twoje zdanie na temat amatorskiego ruchu artystycznego. - Jest to bardzo potrzebna działalność, nie tylko ze względu na ogólny muzyczny rozwój dzieci i młodzieży, a także na fakt iż pełni ona ogromną rolę wychowawczą. Wszystko zależy od zaangażowania i kondycji finansowych placówek kultury, w których, co widać gołym okiem, na tę właśnie działalność jest coraz mniej pieniędzy. Nie mniej jednak, bez względu na trudności należy robić swoje, choć z reguły jest to praca dla ludzi "nawiedzonych" w dobrym tego słowa znaczeniu. Wydaje mi się, iż zdolnych muzycznie młodych ludzi nie brakuje. Trzeba tylko owe talenty wyłuskać i umiejętnie nimi pokierować. Dotyczy to całego amatorskiego ruchu artystycznego. - Dziękuję ci za rozmowę i życzę wielu jeszcze sukcesów muzycznych. - Czy poza muzyką znajdujesz jeszcze czas na coś więcej? - Tak, m.in. w latach 1990-1994 byłem radnym I kadencji i pełniłem funkcję prze- 7 Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 3 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 4 (Black plate) Towarzystwo Przyjaciół Biblioteki po raz drugi MARIUSZ POLIT Skierniewice W Skierniewicach reaktywowano Towarzystwo Przyjaciół Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Władysława Stanisława Reymonta. Podobna organizacja działała już w mieście od połowy lat 50-tych. Jak wynika z dokumentów, tamtejsi społecznicy działali z sukcesami. Jak będzie teraz? Dzisiejsze stowarzyszenie utworzyli ludzie znani w mieście, powszechnie szanowani i związani z kulturą regionu. 40 lat temu związek idący z pomocą bibliotece, wtedy jeszcze powiatowej i miejskiej pociągnęła jedna osoba. Gdy już nie mogła działać z powodów zdrowotnych, organizacja tak przez nią hołubiona przestała cokolwiek robić. Jedno z pierwszych w Polsce Działalność Stowarzyszenia Przyjaciół Powiatowej i Miejskiej Biblioteki w Skierniewicach rozpoczęła się w 1957 roku. Wystawa książek na poczcie w Skierniewicach w 1972 roku: Jadwiga Amrogiewicz (w środku), Wacław Medyński (pierwszy od lewej) - dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 w Skierniewicach i jednocześnie prezes Towarzystawa Przyjacioł Skierniewic, Wincenty Trębski (pierwszy z prawej) - kurator oświaty w Skierniewicach, Zbigniew Ślusarski (obok) - dyrektor poczty przy ul. Sienkiewicza Fot. archiwum biblioteki 4 Zaczęło się od spotkań najbardziej aktywnych czytelników w lokalu biblioteki. Rok wcześniej połączono dwie biblioteki: miejską i powiatową. Nowa placówka znalazła swoje miejsce w dotychczasowym lokalu biblioteki powiatowej, przy ówczesnej ulicy 22 Lipca (dzisiejsza Konstytucji 3 Maja), w strasznym ścisku. Książki leżały nawet na podłogach. Nagle do jednego lokalu, który nie mógł się przecież powiększyć, zaczęło przychodzić dwa razy więcej ludzi. Nikt wtedy nie przesiadywał przed telewizorem, wieczorami najchętniej właśnie czytano albo opowiadano sobie historie z własnego życia czy też zmyślano. Czytelnicy, których było więcej, zaczęli myśleć o zmianach, jakie mogłyby nastąpić w ich ulubionym miejscu. Wymyślili Stowarzyszenie, a że wśród nich była Jadwiga Amrogiewicz, na co dzień pracująca w szpitalu, wszystko musiało się udać. - To była osoba niesamowicie aktywna. Pamiętam ją już jako starszą panią, ale nawet wtedy tryskała energią. To dzięki niej w bibliotece tak dużo wtedy się działo - opowiada Krystyna Szwejda, kierownik działu udostępniania zbiorów w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Władysława Stanisława Reymonta w Skierniewicach. Stowarzyszenie zawiązano w 1957 roku, ale statut został zatwierdzony dopiero rok później. Była to jedna z pierwszych tego typu organizacji w kraju, mająca osobowość prawną. Jej pierwszym i jedynym już do końca działalności szefem była Jadwiga Amrogiewicz. Jeszcze w 1980 roku oficjalnie była prezesem organizacji. Stowarzyszenie zakładało kilkanaście osób, ale w statucie zapisano, że ma to być organizacja masowa. I była! W szczytowym okresie swojej działalności, w 1960 roku należało do Stowarzyszenia dokładnie 836 osób. Wszyscy płacili roczną wtedy składkę w wysokości 24 lub 12 złotych. Zniżka była dla czytelników poniżej 18 lat. Trzeba dodać, że wtedy z biblioteki korzystało rocznie około trzech tysięcy czytelników, czyli prawie co trzeci należał do Stowarzyszenia. Tłumy na spotkaniach Pieniądze ze składek szły w większości na zakup nowych książek. Stowarzyszenie na swoją działalność, czyli pomoc bibliotece, dostawało też dotacje od władz centralnych. Bardzo ważne dla czytelników ówczesnej książnicy były spotkania z ciekawymi ludźmi. W bibliotece nie było miejsca, ale można je było organizować np. w pobliskich szkołach. Jak ważne to były spotkania dla tamtejszych mieszkańców Skierniewic, niech świadczą fakty. Z rocznych sprawozdań z lat 60-tych zachowanych w bibliotece możemy odczytać, ile osób przychodziło na spotkania. Średnia liczba osób obecnych to 200-300, ale bywało też więcej. Na spotkanie z Seweryną Szmaglewską przyszło ponad 400 osób, a spotkanie z Melchiorem Wańkowiczem chciało obejrzeć ponad 500. Część chętnych nie zdołała nawet zobaczyć sławnego pisarza nie mówiąc o posłuchaniu, o czym mówi. Zmierzch towarzystwa Lata 70-te to już czas, kiedy Jadwiga Amrogiewicz miała coraz mniej sił. Stowarzyszenie Przyjaciół Powiatowej i Miejskiej Biblioteki nazywało się już Kołem Przyjaciół Biblioteki (takie były wymagania władz). Do Koła należało coraz mniej osób, mimo, że składka pozostała taka sama, jak w końcu lat 50-tych. Członkowie nie płacili jednak rocznie, ale miesięcznie - po 1 i 2 zł. Z raportów podsumowujących działania wynika, że z roku na rok zmniejszała się liczba osób należących do Koła Przyjaciół Biblioteki. W 1972 roku członków było już tylko 230, a w 1977 liczba ta zmniejszyła się do 165. Ostatnie dane z działalności Koła pochodzą z lat 80-tych. W 1980 roku bank PKO przysłał kartę z wzorami podpisów osób, które prawnie mogą dysponować pieniędzmi. W 1986 roku przyszedł i zachował się wyciąg z konta z malutką sumą. Potem już nic się nie działo, Pani Amrogiewicz była bardzo wiekowa, nikt też nie Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 5 (Black plate) zdecydował się przejąć po niej funkcji przewodniczącego Koła. Konferencja w Urzędzie Wojewódzkim w Skierniewicach w 1971 roku poświęcona bibliotekom - pierwsza od lewej Jadwiga Amrogiewicz. Fot. archiwum biblioteki Drugie wejście przyjaciół Bibliotekarki z obecnej już wojewódzkiej, nie powiatowej (może znów niedługo powiatowej) książnicy postanowiły namówić stałych bywalców do reaktywowania związku. Jeszcze w ubiegłym roku udało się zaprosić kilkunastu znanych mieszkańców Skierniewic i okolic i razem z nimi podjąć decyzję o zawiązaniu stowarzyszenia. Napisano też już statut, który czeka w sądzie na rejestrację. Do obecnego stowarzyszenia pod nazwą: Towarzystwo Przyjaciół Biblioteki należeli m.in.: Tadeusz Zwierzchowski, poetka Bożena Klejny, lekarz-poeta z Nowego Kawęczyna Piotr Pągowski, zastępca redaktora naczelnego ROZRYWKI, Stanisław Bisko. Cel obecnego stowarzyszenia jest taki sam, jak kiedyś - ma pomagać bibliotece finansowo i merytorycznie poprzez organizowanie imprez kulturalnych. Źródłami majątku stowarzyszenia mają być darowizny, zapisy, spadki, wpływy z działalności statutowej oraz dotacje. Kto będzie mógł zostać członkiem Towarzystwa i na jakich warunkach, określi zarząd, którego przewodniczącym wybrano Stanisława Bisko. Wiceprzewodniczącą została Bożena Klejny, a sekretarzem Teresa Stanisławczyk, pracująca w Urzędzie Miasta w Skierniewicach, ale kiedyś była kierownikiem filii bi- bliotecznej w Nowym Dworze, potem też pracowała w bibliotece w Nowym Kawęczynie. 7 Ewenement Zelowa, czyli kilka słów o Braciach Czeskich RENATA MAJCHRZAK Piotrków Trybunalski Zelów jest miasteczkiem leżącym w województwie piotrkowskim. Najstarsze wiadomości dotyczące Zelowa pochodzą z 1402 roku. Rozwój osadnictwa rozpoczął się tutaj w XIII w. W średniowieczu Zelów nosił nazwę Szelyów, a następnie Zeliów. Na początku XVI w. znajdowały się tu wyłącznie łany kmiece, z których oddawano dziesięcinę snopową plebanowi w Buczku. Przez całe XVI stulecie Zelów stanowił obszar dworski, co zmienia się dopiero z 1802 rokiem. Prawa miejskie otrzymał w 1957 roku. W okresie wcześniejszym był wsią zarządzaną przed wojną przez wójta, zaś po wojnie przez Gromadzką Radę Narodową. W roku 1552 Zelów miał 19 osad. Jego historia liczy się praktycznie od 1802 r. W trzecim rozbiorze Polski Fryderyk II zagarnął ziemie po Pilicę, w tym również Zelów, który należał do Józefa Świdzińskiego. Ten sprzedał go za 154 tys. złp. W archiwum parafialnym w Zelowie zachował się dokument dotyczący sprzedaży, w którym określono położenie wsi Zelów w powiecie szadkowskim województwie sieradzkim. W aktach hipotecznych Sądu Powiatowego w Łasku jako właściciel Zelowa figuruje Gmina Braci Czeskich. Jednota Braci Czeskich powstała już w 1457 r. Była kontynuacją radykalnego nurtu społeczno-religijnego husytyzmu. Bracia Czescy, prześladowani w swej ojczyźnie przez katolików i utrakwistów, zmuszeni byli do exodusu. Pierwszy nastąpił w 1548 roku, drugi w 1628, a trzeci w poł. XVIII w. Ten ostatni sprowadził najwięcej Czechów do Zelowa. Podobno mieszkaniec Hradec Kralove, Václav Tichý’, około 1740, po wkroczeniu armii pruskiej do północnych Czech (I wojna śląska), oświadczył pruskiemu generałowi, że chętnie wyemigrowałby Kościół ewangelicko-reformowany w Zelowie wybudowany w 1825 r. Fot. archiwum Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 5 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 6 (Black plate) Parafia zboru ewangelickoreformowanego w Zelowie. Fot. archiwum Napis nad drzwiami wejściowymi kościoła ewangelicko-reformowanego w Zelowie. Fot. archiwum z Czech do Prus. Motywował to swoim protestanckim wyznaniem. Król Fryderyk II, poinformowany o tym przez generała, uznał pomysł za wspaniały. Liczył na to, że w traktacie pokojowym otrzyma Śląsk. Chciał wykorzystać 30 tys. Czechów - protestantów do zagospodarowania tego terenu. Król pruski obiecywał ewentualnym emigrantom ziemię, swobody religijne, szkolnictwo, kościoły oraz po jednym egzemplarzu biblii i kancjonału. Emigranci nie opuścili ojczyzny wspólnie z armią pruską. Po przekroczeniu nowej granicy państwowej w Sudetach Bracia Czescy, wraz z uciekinierami z wojska austriackiego, osiedlili się na Śląsku. Miejscowość Ziębice nie zagwarantowała nowym mieszkańcom zbyt wiele. Pojawiły się stosunkowo szybko problemy wyznaniowe i majątkowe. Czesi obawiali się rozproszenia ich wspólnoty po całym Śląsku. Grób E.K. Nowickiego na zelowskim cmentarzu. Fot. archiwum 6 Po zbiórce pieniędzy pośród kalwinów z Holandii, Prus i Szwajcarii udało się Braciom Czeskim zawrzeć umowę z miastem Strzelin, które przekazało im stary kościół. Powstał przy nim czeski cmentarz. Protestantom przyznano pełną wolność religijną, prawo do własnego języka w szkole, kościele oraz inne prawa zagwarantowane przez Fryderyka II w 1749 r. Utworzoną w 1749 r. wieś pod Strzelinem nazwano Husyńcem (niem. Hussinetz, czes.Hussinec) na cześć Jana Husa. W tymże roku druga grupa emigrantów, związana z tradycjami husyckimi, zakupiła od księcia Kurlandzkiego wieś pod Sycowem i nadała jej nazwę Velký’ Tabor. W 1752 r. w sąsiedztwie utworzono Malý’ Tabor. W 1756 (1763?) Czesi z obu Taborów zakupili Czermin. Do ośrodków sycowskiego i strzelińskiego (powiększonego w 1764 r. o majątek Melta) doszedł w 1752 r. ośrodek opolski ze wsią Grecz. W 1801 r. Czesi zakupili w pobliżu Opola wieś Lubin a w roku 1802 Zelów. Historię zelowskich Czechów należy rozpatrywać w dwóch aspektach: rozwoju chałupnictwa tkackiego i znaczenia zboru ewangelicko-reformowanego. Oba tematy stanowiły w wieku XIX i początkach XX nieodzowny składnik życia mieszkańców miasteczka. Okres przystosowywania się Czechów do warunków panujących w Zelowie nie był dla nich najłatwiejszy. Pierwsze lata przyniosły nowe, niemiłe obowiązki. Już w okresie Księstwa Warszawskiego zmuszono ich do budowy tzw. traktu napoleońskiego oraz żywienia stacjonującego tutaj wojska francuskiego. Wynikiem usilnych starań kolonistów było otrzymanie zgody od rządu Królestwa Polskiego na budowę kościoła, który wzniesiono w latach 1821-1825. Poświęcenie kościoła zelowskiego nastąpiło w 1825 r. Przy kościele utworzono parafię. W 1924 roku nad frontowymi drzwiami kościoła umieszczono napis: " Nemylme se, Buh nebude oklaman, nebo cožoli rozsival by človek tot` bude žiti. Ep. Sv Pavla k.Gal. K.6.V.7" Do połowy XIX w. dominującym zajęciem ludności Zelowa było rolnictwo. Niestety nieurodzajna gleba i szerzące się rozdrobnienie gospodarstw doprowadziły do poszukiwania nowego zajęcia, które mogłoby przynieść poprawę bytu. Prawdopodobnie już pierwsi osadnicy przywieźli ze sobą warsztaty tkackie, a początek tego rzemiosła datuje się na lata dwudzieste. Głównym surowcem do produkcji był len. Wysoka jakość wytwarzanych płócien sprawiała, że popyt na niej wzrastał. Wyrabiano też tkaniny wełniane, bowiem liczne nieużytki i pastwiska sprzyjały hodowli owiec. Z czasem pastwiska przeznaczono na cele rolnicze, zaś wełnę importowano z Anglii, bądź przywożono z pobliskiej Łodzi. Spośród bezrolnych tkaczy wyłonili się pierwsi zelowscy "przemy- Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 7 słowcy", m.in. Jan Duszek, od 1819 r. nauczyciel w religijnej szkole elementarnej, tymczasowy wójt, na grobie którego i jego żony Anny ośmioro dzieci wyryło napis: "W dowód wdzięczności i szacunku cieniom kochanych Rodziców Pozostałe dzieci Tę smutną pamiątkę poświęcają ". Przemysłowcy tworzyli manufaktury, organizowali samodzielnie produkcję wstępując na drogę kapitalistycznego chałupnictwa. Druga połowa XIX w. przyniosła kryzys rzemiosła tkackiego i równocześnie pogorszenie warunków życia bezrolnych tkaczy. Wzrosła znacznie zależność od przemysłowców łódzkich, którzy dostarczali przędzę bawełnianą. Przemysł tkacki w Zelowie do lat siedemdziesiątych znajdował się w rękach Czechów, z czasem sytuacja uległa zmianie. Pierwszym fabrykantem-nakładcą żydowskiego pochodzenia był Dawid Rozenblum, który znakomicie radził sobie z rosnącymi wymaganiami rynku. Lata osiemdziesiąte XIX w. ukształtowały nowy typ przedsiębiorcy, który produkował dla wielkich fabryk włókienniczych, m.in. J. K. Poznańskiego w Łodzi czy Kruschego i Endera w Pabianicach. Uzgodnień z chałupnikami dokonywał tzw. liwerant, tj. pośrednik dostarczający towarów. Nakładcę nie interesowały stosunki między nimi. Proces ten doprowadził do tego, że zelowskie chałupnictwo zostało podporządkowane przemysłowi łódzkiemu, przed 1914 r. było od niego uzależnione w 85 %. W 1909 r. rozpoczęła produkcję największa fabryka włókiennicza Jakuba Lewiego w Zelowie. W rzeczywistości, w znacznie ograniczonej formie, działała ona już wcześniej przy ul. Kilińskiego 5 aż do 1907 roku, gdy przeniesiono ją do nowego piętrowego budynku przy ul. Piotrkowskiej 13 a. Fabryka posiadała krosna mechaniczne, podczas gdy chałupnicy pracowali na warsztatach ręcznych. Wydarzeniem dużej wagi było założenie w 1807 r. szkoły religijnej w Zelowie. Początkowo mieściła się ona w dawnym dworku właściciela miasta. Nauczycielem był wówczas niejaki Boetcher. .Jego następca, Jan Bogumił Duszek, sprawujący funkcję kantora w latach 1819-1837, został sprowadzony ze Śląska. Zła opinia o nim opiekuna szkoły, którym od 1834 do 1871 r. był ks. Jan Mozes, doprowadziła do jego zwolnienia. Los Jana Duszka podzielił dziesięć lat później B. Jeleń ..Kolejnymi nauczycielami w latach 18191866 byli: wspomniany wyżej Jan Duszek, Bogumił Fibich (1837-1839), Bogumił Jeleń (1841-1847), Jan Bromer (184718480 i Fryderyk Fibich (1849-1866). Szkoła elementarna znajdowała się od 1834 r. pod nadzorem szkoły piotrkowskiej. Od 1855 r. funkcjonowała jako szkoła religijna pod nadzorem i zarządem wysokiego konsystorza Ew.Ref. na zasadzie (Black plate) reskryptu konsystorza Ew. Ref. z dnia 18 października 1854 nr 1834, tudzież z dnia 6 XI 1854 r. Nr 1929. W 1846 r. szkolnictwo elementarne podległe zelowskiej parafii objęło także podobne szkoły w Pożdżenicach (kantor Samuel Szubert), Pawłowie (Friedrich Warkusz), Zabłociu (Jan Uttech) i Erywanogrodzie (Marcin Schulz). W roku 1850 budynek szkolny w Zelowie był budowlą drewnianą, krytą słomą. Znajdował się przy nim ogród o powierzchni 4 morgów (22 400 m 2 gruntu). Nauczyciel musiał być osobą zdyscyplinowaną i wręcz bez zarzutu, stanowił przecież pewnego rodzaju wzór moralny dla swoich wychowanków. Właściciele dóbr zelowskich zdawali sobie sprawę z faktu, że tak odpowiedzialna funkcja wymaga odpowiedniego wynagrodzenia. W roku 1862 dokonali zapisu notarialnego na rzecz nauczyciela-kantora. Postanowili wspomóc go materialnie dbając o utrzymanie budynków szkolnych i dostarczając corocznie niezbędnych produktów żywnościowych. Dnia 22 marca 1877 roku odbywało się w Zelowie zebranie, które doprowadziło do zreformowania szkoły. Wójt Jelinek zwołał na nie 210 mieszkańców, stawiło się 153, co pozwoliło jednak na wprowadzenie uchwały w życie. Szkołę przemianowano na wiejską, ustalono podatek, który miał być przeznaczony na pensję dla nauczyciela (150 rubli) i na inne wydatki szkolne - 60 rubli. Razem - 210 rubli, oprócz innych świadczeń w naturze. Postanowiono wznieść dla potrzeb szkoły odpowiedni budynek (jeden duży pokój klasa, dwa z kuchnią - mieszkanie dla nauczyciela, spichlerz, drwalnia, ustęp, chlew i studnia) oraz wprowadzono obowiązkowe nauczanie dzieci w wieku od 8 do 15 lat. Z Zelowa wywodziło się wielu pracowników naukowych. Jednym z nich był Emilian Klemens Nowicki, którego życie stanowi do dzisiaj swoistego rodzaju zagadkę. Urodził się we wsi Kożany na Podlasiu jako syn Mikołaja i Marianny (z domu Borszcz), zmarł 5 marca 1876 roku w Woli Pszczółeckiej k/Zelowa. Wiadomo, że mieszkał we wspomnianej wyżej Woli Pszczółeckiej u Leopolda Telakowskiego. W dziele Bibliographisches Lexikon der hervorragenden Arezte aller Zeiten und Volker, nazwano Nowickiego "ojcem polskiej chirurgii". Przetłumaczył pracę Zygmunta Fryderyka Hermbstaedta pt. Nauka o rozbiorze roślin podług zasad fizyczno-chemicznych..., wydaną w 1812 r. razem z rozprawą J.B. Trommsdorfa Chemiczny probierczy gabinet, czyli wiadomości o użyciu i własnościach odczynników (reagentium). Nowicki dedykował profesorowi chemii i farmacji, Józefowi Celińskiemu, pracę pt. Nauka o rozbieraniu wód mineralnych y sztycznem ich przyspasabianiu przez E.O.Klemensa Nowickiego, ucznia Grób rodziny J.B. Duszka na cmentrzu zboru ewangelickoreformowanego w Zelowie. Fot. archiwum Wydziału Akademicko-Warszawskiego Nauk Lekarskich w Warszawie. 24 września 1818 r. Nowicki bronił pracy doktorskiej: Tentamen medico-chirurgicum inaugurale tractatum historicum de vicaria pupilla nec non novam medelae adstruendae rationem sistens, która została wkrótce opublikowana, a jeden egzemplarz zakupiła Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego. Ważnymi pozycjami w dorobku Nowickiego były: wydana w czerwcu 1831 r. książka pt. Odeymowanie członków obiaśnione trzydziestą trzema tablicami wzorów rytych i zbiorem historycznych narzędzi oraz dzieło pt. O złamaniu kości i sposobach leczenia ich. Rzecz objaśniona 87 tablicami wzorów rytych (Warszawa 1833). Grób wybitnego lekarza znajduje się na cmentarzu ewangelicko-reformowanym w Zelowie. Koniec I wojny światowej przyniósł ogólnych chaos i upadek morale społeczeństw na całym świecie, także w Polsce. Na przełomie XIX i XX w. zaszły w Zelowie gwałtowne zmiany kulturowe i ekonomiczne. Nastąpił podział na zamożną i ubogą część zelowskiej ludności. Zbór ewangelicko-reformowany wykazał się troską nie tylko o utrzymanie swej kulturowej odrębności. Pochłaniały go również sprawy natury materialnej i religijnej, walka z nędzą, demoralizacją społeczeństwa zelowskiego oraz odczuwalnymi wpływami katolickimi i baptystycznymi w mieście i zborze. Szczególną troską otaczano dzieci w tzw. ochronkach i osoby starsze. Dbano o rozwój szkolnictwa. W 1918 roku w Zelowie i pobliskich Pożdżenicach działało aż 6 szkół elementarnych, poza którymi nauczano religii w kantorach. Na losy osadników czeskich znaczny wpływ miały: przemarsz wojsk napoleońskich, powstanie listopadowe i styczniowe, wojny światowe oraz różnego rodzaju epidemie i emigracje. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 7 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 8 (Black plate) Udało im się jednak przetrwać wszystkie przeciwności i dzisiaj, jak za dawnych czasów, podtrzymują swoją odrębność narodową, kulturową i religijną. Bibliografia 1. J. Góral, R. Kotewicz, Z. Tobjański, Zarys dziejów Zelowa. Zelów 1987. 2. W. Kriegseisen, Zbiór ewangelicko-reformowany w Zelowie w latach 18031939. Warszawa 1994. 3. E. Martuszewski, 49 listów z powodu Braci Czeskich. Łódź 1971 4. D. Tosik, Miejska Biblioteka Publiczna w Zelowie. Praca seminaryjna napisana pod kierunkiem dr Urszuli Szumskiej. Opole 1972. 5. Z. Tranda, Zarys dziejów zboru ewangelicko-reformowanego w Zelowie, "Jednota", styczeń-kwiecień 1956. 7 Tablica upamiętniająca 170 lat pobytu Czechów w Zelowie znajdująca się na Placu Dąbrowskiego. Fot. archiwum Z przeszłości Dobronia 600 lat i trochę więcej MARIAN MINIAS Dobroń W dotychczasowych opracowaniach historycznych podawano, że Dobroń w źródłach pisanych pojawia się dopiero w 1398 r. Data ta widnieje także na przyjętym w ostatnich latach herbie gminy Dobroń. W bieżącym roku obchodzono uroczyście 600-lecie Dobronia. Prowadzone w ostatnich latach przez historyków kwerendy archiwalne zweryfikowały pogląd co do przeszłości osady. W Archiwum Diecezjalnym w Łodzi odnaleziony został dokument z 1366 r. Poniżej prezentujemy fragmenty tych dokumentów. Pierwszy zapis dotyczący Dobronia pochodzi z 17.V.1366 r. Został wystawiony w Uniejowie i dotyczy kościoła parafialnego w Łasku: „Arcybiskup Jarosław pragnąc, aby kościół w Łasku przez niego fundowany i konsekrowany rozwijał się pomyślnie, nadaje mu dziesięciny i włącza do parafii łaskiej wsie: Łask, Ostrów, Ogrodzona, Gorczyn, Łopatki, Wronowice, Poleszyn i Dobroń, polecając mieszkańcom tych wsi w kościele łaskim wysłuchać mszy, czynić pochówki i przyjmować sakramenty“. Z kolei w akcie uposażenia kościoła parafialnego w Pabianicach z 1398 roku napisano: „Dobroń wieś kapitularna z parafii Łask z której po wszystkich i każdych 8 z osobna rolach folwarcznych, także i z nowych, to jest Chechło nazwanych, także z pól karczmy czyli zagrodnika, dziesięcina snopkowa należy się do kościoła pabianickiego i jego plebana, z ról zaś kmiecych należy się do proboszcza łęczyckiego“. Dobroń w tym czasie należał do archidiakonatu uniejowskiego, archidiecezji gnieźnieńskiej i wchodził w skład dóbr kapituły krakowskiej. Osadnictwo na terenie Dobronia sięga zaś czasów prehistorycznych, o czym świadczą cenne wykopaliska, prowadzone przez dwa lata w pobliżu obecnego cmentarza grzebalnego w Dobroniu przez archeologów Uniwersytetu Łódzkiego. Dobroń od początku swego istnienia należał do księstwa łęczyckiego, z którego na początku II poł XIII w. wyłoniło się księstwo sieradzkie, a później województwo sieradzkie. W 1797 r. wieś Dobroń nadał rząd pruski szambelanowi Sanit-Palerne, który posiadał go do czasów powstania Księstwa Warszawskiego. Po upadku Księstwa Warszawskiego i utworzeniu przez Rosję, Austrię i Prusy w 1815 r., Królestwa Kongresowego, nastąpił nowy podział administracyjny. Dobroń znalazł się w Guberni Piotrkowskiej, powiecie łaskim i gminie Wymysłów. A kiedy to w 1915 r. Królestwo Polskie zosta- je zagarnięte przez wojska państw centralnych, Dobroń znalazł się w Warszawskim Generalnym Gubernatorstwie podległym Niemcom. Po odzyskaniu niepodległości powstaje w 1919 r. województwo łódzkie z powiatem łaskim. Dobroń jest jako gmina Wymysłów do 1935 r. Po tej dacie figuruje jako gmina Dobroń. Od początku swego istnienia Dobroń lokowany był na prawie polskim i nie miał sołtysa. Gospodarstwa liczyły od kilku do kilkunastu łanów kmiecych (opis rozwoju gospodarczo-społecznego Dobronia w II poł.XV w. -1439-1475 podaje Długosz). We wsi znajdował się folwark, posiadający pola uprawiane przez chłopów w ramach pańszczyzny. Był też staw z hodowlą ryb, młyn i karczma. Z posiadanego areału chłopi oddawali liczne daniny w naturze ze swoich zbiorów kapitule krakowskiej i proboszczowi w Pabianicach. Na przestrzeni dziejów Dobroń nawiedzały liczne pomory i kataklizmy. Swoje piętno pozostawiły również przemarsze obcych wojsk. Zniszczeń dokonały także obie wojny światowe. W czasie okupacji, w latach 1940-1942 Niemcy wysiedlili z Dobronia 117 rodzin /502 osoby/ wywożąc młodych na przymusowe roboty do Niemiec a starsze rodziny z małymi dziećmi do Generalnej Guberni. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 9 Pierwsze wzmianki dotyczące ilości ludności zamieszkującej w Dobroniu pochodzą z I poł. XVI w. Figuruje w spisie 17 rodzin, co przyjmując 6 osób na rodzinę daje liczbę 100 osób. W 1552 r. jest już 25 kmieci. W 1673 r. zamieszkuje w Dobroniu 261 osób, w tym 143 mężczyzn i 118 kobiet. W 1827 r. były 54 domy i 439 mieszkańców. Trudna jest do ustalenia liczba mieszkańców w okresie międzywojennym, gdyż wszystkie dokumenty spłonęły w budynku gminy w styczniu 1945 roku. Dobroń uniknął walki we wrześniu 1939 r. Wojsko polskie wycofało się do Chechła, na obrzeże Pabianic i tam doszło do starcia 7 września. Dojścia do Pabianic bronili żołnierze 15 pp i 72 pp. W walce tej poległo 200 żołnierzy, z których 38 pochowanych jest na cmentarzu ewangelickim w Chechle. W styczniu 1945 r. Dobroń atakowany był przez samoloty radzieckie. Stacjonowały tu cofające się oddziały niemieckie. W czasie okupacji na miejscu w Dobroniu rozstrzelano, względnie zamordowano w obozach koncentracyjnych 11 dobroniaków. O rozwoju kulturalno-społecznym w Dobroniu można mówić dopiero w XIX w. W 1880 r. zostaje uruchomiona Podstawowa Szkoła Ludowa, w 1886 r. powstaje Towarzystwo Śpiewacze "Lutnia", w 1895 r. Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół", w 1902 r. Orkiestra dęta, w 1905r. Polska Macierz Szkolna, w 1910 r. Kółko Rolnicze, w 1912 r. Ochotnicza Straż Pożarna i w 1914 r. Polska Organi- (Black plate) zacja Wojskowa licząca ok. 150 osób. Niektóre z tych organizacji działają po dziś dzień. W okresie międzywojennym, jak i po II wojnie powstało szereg nowych organizacji, jak: Koło Gospodyń Wiejskich, Stronnictwo Ludowe, Związek Młodzieży Wiejskiej, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej, Strzelec, Zespół Pieśni i Tańca "Dobroń" i in. 600-Lecie istnienia, to doniosła sprawa. Jubileusz postanowiono uczcić godnie. Patronat nad uroczystościami objęły: Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Dobrońskiej, Urząd Gminy i Zespół Pieśni i Tańca "Dobroń". Pozostałe, dobrońskie organizacje zadeklarowały także swój udział. W dniu 3 maja br. poświęcony został przez ks. Biskupa Adama Lepę nowy pomnik nieznanych żołnierzy polskich poległych w Dobroniu w czasie walki z Niemcami we wrześniu 1939 r. Na tablicach umieszczono także dwa nazwiska żołnierzy poległych w walce z bolszewikami w 1920 r., 11 żołnierzy poległych na różnych frontach I wojny światowej oraz 3 oficerów zamordowanych w Katyniu i Kalininie. W dniu 16 maja br. odbyła się uroczysta sesja Gminnej Rady poświęcona 600-leciu Dobronia. W sesji tej m.in. uczestniczyli zaproszeni goście: Ryszard Grygiel (dyr. Muzeum Archeologiczno-Etnograficznego w Łodzi) i Tadeusz Nowak (Instytut Historii Uniwersytetu Łódzkiego), którzy omówili historię Dobronia i gminy. W dniu 27 czerwca br. została odprawio- na msza św. w intencji mieszkańców Dobronia w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Wojciecha, w której uczestniczyły poczty sztandarowe wszystkich organizacji dobrońskich. Po przemarszu do parku, wójt gminy Grzegorz Czechowski przywitał obecną na uroczystościach delegację gminy Dörpen z Niemiec (współpracującą z gminą Dobroń) oraz przybyłych mieszkańców Dobronia. Uroczystości towarzyszył koncert orkiestry dętej i zespołów rockowych z Pabianic, a także wystawa prac plastycznych A. Michałowskiego pt. "Stare młyny nad Grabią". W dniu 28 czerwca odbyło się podsumowanie czytelnictwa za 1997 rok. Dokonano też wręczenia "Pucharu Przechodniego" zwycięskiej drużynie Ligi Gminnej Piłki Nożnej, uhonorowano również króla strzelców. Odbył się też koncert kapel i zespołów muzycznych. Dzień ten zakończyła zabawa taneczna i pokazy sztucznych ogni. Uroczystości 600-lecia Dobronia dobiegły końca. Dzisiejszy Dobroń to zupełnie inna miejscowość, zurbanizowana i atrakcyjna dla budownictwa mieszkaniowego oraz małych i średnich przedsiębiorstw produkcyjno-usługowych. Współczesny Dobroń liczy 5 wsi i 7 osiedli mieszkaniowych wybudowanych po wojnie. Posiada dość dobrze rozbudowaną infrastrukturę pozwalającą sprostać wyzwaniom współczesności. 7 Niechcickie pejzaże EWELINA BROŚ Początek wieku dwudziestego. Wiosna rozkwita tysiącem kolorów i zapachów. W jeden z ciepłych, majowych dni Maria Dąbrowska podróżuje spod Częstochowy do Warszawy. Pisarce doskwiera zmęczenie, dlatego dojeżdża do pobliskiej wsi Niechcice. W pałacu nikt się jej nie spodziewał, ale serdeczni właściciele Barbara i Bogumił Niechcicowie gościli pod swym dachem niejednego przybysza. Młoda Dąbrowska oczarowana miejscem, w podzięce za gościnę napisała potem "Noce i dnie". Można by snuć dalej tę historię i włożyć ją między książki fantastyczne, bowiem nie ma w sobie krzty prawdy. Miejscowość Niechcice rzeczywiście istnieje 20 km na południe od Piotrkowa Trybunalskiego, niemniej jednak okoliczności jej założenia wcale nie są związane z parą wyżej wspomnianych, fikcyjnych bohaterów. Pierwsza wzmianka o wsi Nychczycze datowana jest na 1407 r. Rejestr poborowy z lat 1511 - 1518 podaje, iż wieś ta ma 5,5 łana i dziewięciu osadników. Dziś nie wiemy więcej nad to, co podają stare, nieliczne źródła. Według nich w 1830-ym roku dobra - już nie nychczyczkie, a niechcickie, nabywa od rządu Królestwa Polskiego bliżej nieznany Karol Buczyński ( wieś liczy 16 domów i 124 mieszkańców), po nim w 1832 roku Karol Strzelecki. Pod zarządem kolejnych właścicieli Niechcice wyrastają na potentata drożdżowego i alkoholowego. 1860-y rok rozpoczęto uruchomieniem pierwszej w kraju produkcji drożdży, które według reklamy miały być lepsze od sławnych "wiedeńskich", oraz destylarni wódek słodkich i araku (wysokoprocentowego - 60% alkoholu) aromatycznego napoju otrzymanego przez destylację sfermentowanego zacieku ryżowego. Kolejny zarządca w 1865-ym roku zakłada browar. W 1872- Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 9 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 10 (Black plate) im roku nabywa go, wraz z wielkimi przyległościami ziemskimi, baron z Drezna, Adolf Krygier. Arystokrata okazał się gospodarzem z prawdziwego zdarzenia: zbudował pałac, domy robotnicze, dwie obory w przyległych miejscowościach, urządził park, uruchomił krochmalnie, tartak. Jeden z najstarszych niechciczan, Stanisław Jankowski (89 lat), mieszkający na ulicy Zakładowej, dodał: "Na koniu za dzień nie przejechał jego posiadłości w kółko". Za władzy Krygiera drożdże i spirytus z Niechcic otrzymały na "Wystawie Higienicznej w Warszawie " (1896 r.) złote medale, a w 1909-ym roku dołączyło do nich doskonałej jakości piwo. Krótko przed pierwszą wojną światową Niechcice zmieniają właścicieli; tym razem jest ich aż czterech: Kupczyk, Leib, Jankiel i Pfeffer. Płacąc 1000 rubli zobowiązuje się spłacić również długi, jakie pod koniec życia zaciągnął Krygier. Odtąd na ponad ćwierć wieku nastąpił regres Niechcic zainicjowany strajkami niechcickich robotników w 1913-ym roku, potem likwidacją destylarni i browaru, a zakończony w l. 1943 - 1945, kiedy Niemcy wywieźli do Woli Krzysztoporskiej dużą część urządzeń potrzebnych przy pracy poszczególnych działów produkcyjnych. Kiedy zapytałam p. Stanisława o mogiłę postawioną w hołdzie żołnierzom walczącym w okolicach Niechcic w 1939-ym roku zaczął opowiadać o froncie polskim, który miał zgrupować się na Borowskiej Górze. Każdy, kto mógł ciągnął właśnie tam. Niemcy zaskoczyli partyzantów i stąd groby w Milejowie i Niechcicach. Na tablicy wyryto dwa nazwiska: Parferański (Wilno) i Szerczułowski (Łomża). Różnie mieszkańcy Niechcic radzili sobie z Niemcami. Częściej sposobem, niż bronią. Pan Jankowski ze swoją małżonką, Leokadią opowiedzieli mi historię o tym, jak po wyzwoleniu Niemcy uciekając, za wszelką cenę chcieli zabrać z Niechcic najwięcej cennych rzeczy. Sami w trosce o skórę, potrzebowali środków transportu. Dlatego przyszli do państwa Jankowskich i zażądali wozu wraz z koniem, bowiem wiedzieli, że go mają (oczywiście także jego jako woźnicę). Nie znaleźli jednak wozu. Uprzedzony poprzedniego dnia p. Stanisław rozłożył wóz na części "pierwsze". Potem w obecności Niemców winą za brak wozu obarczył Ukraińców. Tym sposobem ocalał i został w Polsce. Po wojnie zabytkowy pałac i mieszczące się wokół niego zakłady dostały się z racji upaństwowienia Zarządowi Urzędu Ziemskiego. Pięć lat potem zakłady przejęło Ministerstwo Państwowych Gospodarstw Rolnych. Zaczęto odbudowywać drożdżownię, uruchomiono wytwórnię namoku kukurydzianego, suszarnię, wytwórnię win, nową kotłownię. W 1961-ym roku zlikwidowano ostatnią maszynę parową. Postawiono rolniczą oczyszczalnię ścieków, rozpoczęto produkcję preparatów mlekozastępczych, chlewnię na 150 000 sztuk. W pogoni za ulepszeniem życia robotników oddano do użytku Zakładowy Dom Kultury z salą na 200 miejsc, biblioteką i czytelnią, Ośrodek Zdrowia, przedszkole, szkołę. Działo się w Niechcicach co niemiara, bowiem działało kino, drużyna PCK, Straż Pożarna, Zakładowy Chór, Zakładowa Orkiestra, Ludowy Zespół Sportowy. Dzieci uczyły się, matki i ojcowie pracowali w Zakładach Przemysłowo-Rolnych w Niechcicach, do których z najodleglejszych stron polski nabywcy przyjeżdżali po spirytus, wino, drożdże, mączkę ziemniaczaną, syrop, śrutę, mieszankę pasz, grysik ziemniaczany, kostkę, susz i krochmal. Kolejni dyrektorzy w osobach Hausmana, Biernackiego Miziaka czuwali nad produkcją. W 1998-ym roku młode pokolenia dorastają w przedszkolu, kończą Szkołę Podstawową w Niechcicach, odwiedzają bibliotekę, bary, modlą się w kościele. Sytuacja jest jednak mniej różowa niż dziesiątki, setki lat wstecz. Kilkutysięczna miejscowość nie ma widoków na rozwój. Prywatni nabywcy zakładów nie dbają o nic, pracownicy po skończeniu "roboty" narzekają na co się da, choć wszyscy mają nadzieję, że nie będzie gorzej. Czasy świetności pamięta tylko przepiękny pałacyk pomalowany w żółte i białe, wesołe kolory. Majestatycznie góruje nad miejscowością mając nadzieję na renesans Niechcic. Jedno jest pewne: nie każda polska miejscowość ma podobny, specyficzny tylko dla siebie charakter. 7 Początek sezonu czyli III Skierniewicka Wiosna Folkloru HANNA KUBERSKA-SKRZYDłO Skierniewice Wiosna Folkloru to zdarzenie kulturalne i oświatowe odbywające się każdego roku w kwietniu w Wojewódzkim Domu Kultury w Skierniewicach, adresowane do odbiorców w różnym wieku. To oferta składana nie tylko miłośnikom kultury ludowej, ale konsumentom kultury w ogóle, w tym także osobom całkiem przypadkowym, które zwabiły do placówki reklamujące ją na zewnątrz transparenty, plakaty, plansze i muzyka płynąca z głośników, odtwarzana z nagrań i tworzona "na żywo" podczas konkursów i koncertów. Wiosna Folkloru to spotkanie pokoleń mistrzów i uczniów uprawiających folklor i sztukę 10 ludową najbliższą źródłu i tę czerpiącą z niego obficie, poszukującą w nim inspiracji. Wiosna Folkloru to dla młodych adeptów tej sztuki czas oczekiwania na rozstrzygnięcia konkursów wcześniej ogłoszonych i werdyktów komisji. To czas debiutów, pierwszych publicznych prezentacji swych prac i twórczych umiejętności. Debiuty te mają miejsce wiosną w sensie dosłownym i w czasie trwania "Wiosny Folkloru" - zespołu imprez zwiastujących początek sezonu. Tegoroczna, trzecia już Wiosna Folkloru odbyła się 17 i 18 kwietnia i była najbo- gatszą z dotychczasowych propozycji programowych. Otworzył ją koncert w wykonaniu szkolnego chóru KROPECZKI z Makowa, który pod kierunkiem Wandy Szczepanik - nauczycielki muzyki i jego założycielki - wykonał piosenki ludowe, harcerskie i pełne radości światowe przeboje młodzieżowe. Tradycyjnie już odbyły się otwarte warsztaty etnograficzne z zakresu ludowego zdobnictwa papierowego, podczas których uczestnicy pod kierunkiem twórczyń ludowych z regionów łowickiego i rawskiego wykonywali wycinanki, kompozycje kwiatowe i inne ludowe cudeńka. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 11 Pierwszego dnia Wiosny Folkloru miało miejsce uroczyste podsumowanie konkursu międzywojewódzkiego “Mazowieckie kwiaty” połączone z wręczeniem nagród i wyróżnień jego laureatom. Po przedstawieniu bohaterów dnia, Bożena Witkowska - dyrektor Wojewódzkiego Domu Kultury w Skierniewicach otworzyła wystawy sztuki ludowej: pokonkursową wystawę prac wykonanych w ramach "Mazowieckich kwiatów”, rzeźb ludowych rodziny Głuszków z Dąbrowic i wycinanki rawskiej autorstwa Marianny Zaręby z Rzeczycy. Drugi dzień "Wiosny" zdominowała muzyka ludowa, bowiem należał on do uczestników VII Konkursu Kapel i Muzykantów Ludowych "Klejnasowe granie". Z udziałem twórców ludowych i laureatów konkursu "Mazowieckie kwiaty" odbyły się również pokazy sztuki ludowej i otwarte warsztaty bibułkarskie i wycinankarskie. "MAZOWIECKIE KWIATY" W II Międzywojewódzkim Konkursie na ludowe ozdoby papierowe wzięło udział 198 uczestników - uczniów szkół podstawowych z województw: płockiego, piotrkowskiego, sieradzkiego i skierniewickiego. Młodzi adepci sztuki dekoracyjnej, wychowankowie kół pracy twórczej i entuzjaści sztuki ludowej, przysłali na konkurs 317 prac w tym: 111 kompozycji kwiatowych z bibuł i 206 wycinanek. Dzięki wrodzonym zdolnościom i umiejętnie przekazanym wzorcom lokalnym przez twórców ludowych i nauczycieli rozmiłowanych w kulturze regionalnej, młodzi artyści osiągnęli wysoki poziom umiejętności twórczych. Ich prace nie odbiegały od poziomu dzieł wytrawnych, dojrzałych artystów. Komisja konkursowa przyznała nagrody i wyróżnienia w dwóch kategoriach: kwiatów i wycinanek. Pięć równorzędnych pierwszych nagród w kategorii kwiatów otrzymały: Monika Kędziora z Bobrownik, Małgorzata Wiklarowicz z Mroczkowa Gościnnego, Maria Kaźmierczak i Karolina Hutnik ze Skierniewic oraz Inga Cwalina z Bolimowa. Przyznanych zostało także siedem równorzędnych wyróżnień. W kategorii wycinanek komisja przyznała nagrodę główną, którą otrzymała Agata Papiernik z Gągolina za kodry i gwiozdy łowickie. Trzy równorzędne nagrody pierwsze otrzymały wycinankarki: Marta Bryła z Gągolina, Jolanta Ambroży z Osmolina i Anna Czarnecka z Mroczkowa Gościnnego. W tej kategorii komisja przyznała również osiem równorzędnych wyróżnień. Specjalne podziękowania i nagrody pieniężne za uprawianie pięknej, niestety ginącej polskiej tradycji sztuki zdobniczej i mądrze prowadzoną pracę pedagogiczną z dziećmi otrzymali nauczyciele: Mirosława Ambroziak z Osmolina, Danuta Kubiś z Mroczkowa Gościnnego, Paweł Legięcki ze Skierniewic, Teresa Mechocka z Bolimowa i Teresa Panek z Gągolina. Wśród prac kwiatowych zaistniały: bukiety płaskie i okrągłe, kwiaty na ścianę, (Black plate) Wystawa pokonkursowa "Mazowieckie kwiaty" Fot. Artur Czarnecki rózgi, wianuszki, przypinki na firankę i girlandy. Wśród wycinanek jedwabnobarwnych i kolorowych podziwialiśmy: serwetki, rózgi, leluje, kodry, gwiozdy, kółka z fontaziami, mazury z ogonami, tasiemki i portki. OTWARTE WARSZTATY ETNOGRAFICZNE Ta propozycja już na dobre zadomowiła się w programie "Wiosny". Obejmuje ona różne formy zdobnictwa izby chłopskiej: wycinanki, kwiaty, firanki papierowe, a także łowickie pisanki-naklejanki, jako że odbywa się tuż po świętach wielkanocnych. W zajęciach tradycyjnie już uczestniczyły twórczynie ludowe od lat współpracujące z WDK: Alicja Matczak, Anna Kwiatkowska, Janina Zuchora i Marianna Zaręba. Papierowe cudeńka tworzyli także tegoroczni laureaci "Mazowieckich kwiatów" i zgodnie z ideą warsztatów wszyscy, Marianna Zaręba wycinankarka rawska z Rzeczycy. Fot. Artur Czarnecki Wystawa pokonkursowa "Mazowieckie kwiaty" Fot. Artur Czarnecki Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 11 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 12 (Black plate) którzy chcieli wypróbować zręczność swoich rąk lub zmierzyć się z własną wyobraźnią. WYSTAWA POKONKURSOWA “MAZOWIECKIE KWIATY” Adam Głuszek z Dąbrowic, Fot. Artur Czarnecki Nie mylił się poeta zostawiając nam po sobie zachwyt "Kwiatami Polskimi": " Bukiety wiejskie jak wiadomo, Wiązane były wzwyż i stromo. W barwach podobne do ołtarza, Kształt serca miały lub wachlarza / Albo palety." Wystawę, czynną do końca kwietnia zwiedzili z nauczycielami uczniowie większości skierniewickich szkół podstawowych i średnich. Jej powodzenie zdaje się udowadniać, że sztuka ludowa budzi zainteresowanie, mimo powszechnie odmiennych opinii na ten temat. Wpis do księgi pamiątkowej prosty i bezpretensjonalny - " Nie wiedziałem, że sztu- ka ludowa ma w sobie tyle radości " - cieszy, zastanawia i daje nadzieję. WYSTAWA INDYWIDUALNA RZEŹBY LUDOWEJ ADAMA GŁUSZKA "Urodziłem się w 1946 r, chyba w najpiękniejszym miejscu na ziemi, na równinie mazowieckiej. Dla kogoś, kto tu nie mieszka, Mazowsze jest monotonne, ale dla mnie najdroższe i pełne uroku" - mówi o swojej miejscowości Adam Głuszek. Urodził się i mieszka w Dąbrowicach koło Skierniewic. Rzeźbi, maluje na desce, kolekcjonuje wycinanki, wieńce dożynkowe, święte obrazy, przedmioty codziennego użytku dawnej wsi mazowieckiej. Ludzie w okolicach wiedzą o tej pasji i z ulgą pozbywają się zbędnych "gratów", które dla niego są eksponatami do przyszłej izby regionalnej. Wójt gminy Maków Jerzy Stankiewicz obiecał pomoc finansową przy budowie chałupy, w której będzie izba. Wójt jest także entuzjastą kultury ludowej, więc można mu wierzyć. Pasje Adama Głuszka podzielają jego dzieci. Agnieszka maluje, a Jacek rzeźbi. Ich prace zaistniały na pierwszej wojewódzkiej wystawie ojca z niemałym powodzeniem. WYSTAWA WYCINANEK RAWSKICH MARIANNY ZARĘBY Świat wycinanek Marianny Zaręby jest symetryczny, harmonijny i uporządkowany. Spod palców wycinankarki i jej starych nożyczek z wystającą śrubką spajającą to proste narzędzie pracy twórczej wychodzą serwetki okrągłe, kwadratowe, z kogutkami, lalkami, gołąbkami, kółka z fontaziami i bez fontaziów oraz najpiękniejsze, bo najprostsze, jednobarwne rózgi. Jej prace znajdują nabywców w całej Europie. Ostatnio w ilości bliskiej tysiąca popłynęły do Brazylii na zamówienie ambasadora w tym kraju. Mówi, że robienie wycinanek jej nie męczy mimo odcisków na rękach. Wzory są wytworem wyobraźni autorki, choć te pierwsze, dziecięce wyuczone od babci i mamy pamięta, ale robi je po swojemu. Karnetów z miniaturowymi rózgami i na różne okazje jako zaproszenia, poza panią Marianną, nikt nie robi. Zresztą kto ma robić, skoro jest ostatnią wycinankarką w ginącym regionie rawskim. Indywidualna wystawa wycinanek pani Zaręby jest jej debiutem. Pani Marianna urodziła się 27 lipca 1931 r. W Zakościelu k/Rawy Mazowieckiej. Na pokonkursowej wystawie "Mazowieckie Kwiaty" znalazły się wycinanki jej 10-letnich uczennic, które debiutowały razem z nią. Kapela łowicka "Michowiacy" Fot. Artur Czarnecki VII KONKURS KAPEL I MUZYKANTÓW LUDOWYCH "KLEJNASOWE GRANIE" Kapela - region łęczycki Fot. Artur Czarnecki 12 Konkurs zaistniał na mapie kulturalnej województwa skierniewickiego osiem lat temu. Po raz drugi jest organizowany jako międzywojewódzki. Wzięło w nim udział Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 13 19 kapel i 15 muzykantów ludowych z województw: łódzkiego, płockiego, ostrołęckiego, piotrkowskiego, siedleckiego, sieradzkiego i skierniewickiego. W grupie kapel ludowych komisja wyodrębniła dwie kategorie:: kapele instrumentalne i wokalno-instrumentalno-taneczne. W pierwszej kategorii zostało przyznanych osiem równorzędnych nagród pierwszych, które otrzymały kapele: Boczki Chełmońskie z Kocierzewa, Borynioki z Lipiec Reymontowskich, Kapela Braci Cicheckich z Podlasia, Dobrzeliniacy z Dobrzelina, Kapela AZR z Lipiec Reymontowskich, Maciejowicka z Maciejowic, Opocznianka z Opoczna i Rawianie z Rawy Mazowieckiej. Komisja przyznała również cztery równorzędne nagrody drugie i trzy nagrody trzecie. W kategorii kapel wokalno-instrumentalno-tanecznych pierwszą nagrodę przyznano kapeli Pod Borem z regionu Kurpie Zielone. Drugą nagrodę otrzymali Wartkowiacy z regionu łęczyckiego. W grupie solistów muzykantów komisja wyodrębniła dwie kategorie: młodzieżową i dorosłych. W pierwszej kategorii przyznała dwie równorzędne nagrody pierwsze, które otrzymały członkinie kapeli dziewczęcej "Baliczanki", skrzypaczki z Łowicza: Katarzyna Drzażdżyńska i Magdalena Pawlina. W kategorii dorosłych dwie równorzędne pierwsze nagrody komisja przyznała Feliksowi Zwolińskiemu, skrzypkowi z Nieborowa i Janowi Pielesiakowi, skrzypkowi z Wartkowic. (Black plate) Kapela kurpiowska (region Kurpie Zielone) Fot. Artur Czarnecki Fundatorem nagród był Wojewódzki Dom Kultury w Skierniewicach. Komisja podkreśliła potrzebę kontynuowania imprezy jako międzywojewódzkiej, stwarzającej możliwość spotkania kapel ludowych z Polski Centralnej. Wiosna Folkloru minęła a wraz z nią ucichły dźwięki "Klejnasowego grania". Sezon kulturalny w pełni. Przed nami reforma administracyjna kraju, której, co tu ukrywać, jak każdej zmiany boimy się wszyscy. Lecz jest nadzieja, że pamięć o Stanisławie Klejnasie, patronie konkursu, nieprzeciętnym skrzypku z Raducza k/ Skierniewic pozostanie. Jest nadzieja, że młodzież nadal będzie się bawić urokliwą sztuką komponowania bukietów ludowych i wreszcie jest nadzieja na kolejną wiosnę. 7 Pozostał młyn... ANDRZEJ KOBALCZYK Piotrków Trybunalski W dobiegającej końca, 23-letniej historii woj. piotrkowskiego dwukrotnie doszło do przeniesienia z miejsca na miejsce zabytkowych budowli. Tym sposobem uratowano modrzewiowy kościółek p.w. św. Jana Chrzciciela, stojący od 1586 roku we wsi Wola Grzymalina (gm. Rząśnia). Znalazł się on w obrębie budowanej odkrywki Kopalni Węgla Brunatnego "Bełchatów". Dlatego w 1980 roku dokonano "przeprowadzki" tego kościółka do niedaleko położonej wsi Biała. Ta operacja została uwieńczona pełnym powodzeniem. Kościółek, będący praw- dziwą "perełką" architektury staropolskiej, pieczołowicie odtworzono, a prowadzone w nim nadal prace konserwatorskie przynoszą coraz to nowe odkrycia. Wątpliwe natomiast, czy na konto swoich sukcesów służby konserwatorskie będą mogły zaliczyć przeniesienie w 1988 roku modrzewiowego XVIII-wiecznego kościółka p.w. św. Wacława z Tomaszowa Maz. do pobliskiej wsi Twarda. Zasadność decyzji o "eksmisji" tej zabytkowej świątyni z jej uprzedniego miejsca do dzisiaj budzi kontrowersje. Również sposób zrekonstruowania kościółka, z którego praktycznie ocalał tylko dach i ołtarze (bryłę całego obiektu odtworzono z ... cegły), jest delikatnie mówiąc, mocno dyskusyjny. Przy okazji gdzieś "zagubiono" modrzewiową dzwonnicę z XVIII wieku, stojącą kiedyś przy tym kościele. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż z przeprowadzką tego kościółka umiano sobie poradzić w ... latach 20. ubiegłego wieku. Na życzenie ówczesnego właściciela dóbr ujezdzkich - hrabiego Antoniego Ostrowskiego został on przeniesiony ze wsi Tobiasze do tworzącej się osady fabrycznej o nazwie Tomaszów. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 13 4_98_2.qxd 11/3/98 6:29 PM Page 14 (Black plate) A jak zostaną w przyszłości ocenione rozpoczęte ostatnio przenosiny zabytkowego młyna wodnego znad Luciąży nad Pilicę? Z pewnością, jest to przedsięwzięcie ze wszech miar niecodzienne, i to nie tylko z uwagi na charakter samego obiektu. Chociaż nie znajduje się on w rejestrze Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, to jednak na miano zabytku bezsprzecznie zasługuje. Świadczy o tym choćby umieszczenie wodnego młyna zbożowego na rzece Luciąży we wsi Kuźnica Żerechowska (gm. Łęki Szlacheckie) w opublikowanym w 1971 roku przez IHKM PAN "Katalogu Zabytków Budownictwa Przemysłowego w Polsce"(tom IV, Zeszyt 40). Powołano się w nim na lokalną tradycję, głoszącą, iż młyny w tym miejscu istniały od bardzo dawna. Prawdopodobnie ich dotyczą wzmianki z połowy XVI wieku. Młyn, stojący poprzednio w Kuźnicy Żerechowskiej, należał do miejscowego dworu. Był to:"...budynek drewniany, o wysokim parterze, w części produkcyjnej stojący na palach drewnianych, a w części mieszkalnej - na lądzie. Całość pod dachem dwuspadowym, krytym papą. Młyn posiadał spiętrzenie w postaci stawu o powierzchni 0,7 ha, 1 koło podsiębierne, 1 parę kamieni francuskich, perlak, jagielnik i żubrownik, urządzenia wodne drewniane: śluzę ok. 250 m w górę rzeki". Rekonstrukcja dziejów młyna, jaki przetrwał w Kuźnicy Żerechowskiej do naszych czasów, przypomina "puzzle" ze strzępów rozproszonych informacji. Najprawdopodobniej to jego dotyczy wskazówka widniejąca na znanej "Mapie Kwatermistrzostwa Wojska Polskiego" z około 1830 roku. W miejscu, odpowiadającym lokalizacji "naszego" młyna zaznaczono: "młyn Legun". Nie wiadomo, kto był jego właścicielem w ciągu XIX wieku. Faktem jest, że w okresie międzywojennym i podczas okupacji hitlerowskiej był on w posiadaniu rodziny Obermanów, pochodzenia niemieckiego. Nie ulega wątpliwości, że z upływem czasu młyn ten ulegał wielu przebudowom i to niejednokrotnie gruntowym. Cytowany wcześniej "Katalog ..." mówi np. o przebudowie dokonanej w 1927 roku, a polegającej na dobudowaniu w miejscu drewnianej - murowanej, parterowej części mieszkalnej. W 1942 roku nastąpiła gruntowna modernizacja części produkcyjnej, w wyniku czego m.in. zastąpiono koło podsiębierne tzw. turbiną poziomą Francisa, a także zainstalowano dwie pary walców. Od strony wschodniej dobudowano murowaną siłownię, by umieścić w niej silnik na ropę o mocy 25 KM.Ze starych urządzeń młynarskich zachowano perlak i jagielnik. Ponadto zainstalowano przy młynie piłę tarczową, która działała do 1949 roku. Po 1945 roku młyn w Kuźnicy Żerechowskiej, jak wiele podobnych mu obiektów 14 produkcyjnych w kraju, został upaństwowiony. Przez wiele lat był użytkowany przez Gminną Spółdzielnię "Samopomoc Chłopska" w Łękach Szlacheckich. Jeszcze kilka lat temu funkcjonował na pełnych obrotach ciesząc się dobrą kondycją. Kiedy zmarł Marian Komorowski, prowadzący młyn z ramienia G.S., obiekt zamknięto na kłódkę. Śmierć ostatniego młynarza zbiegła się z postępującą budową na Luciąży zbiornika retencyjnego "Cieszanowice". W końcu dotarła ona do Kuźnicy Żerechowskiej. Wieś o kilkuwiekowej historii, licząca ostatnio 20 gospodarstw, okrutnym wyrokiem losu znalazła się na dnie przyszłego zalewu. Ponieważ stała się przeszkodą w spiętrzaniu wody, należało ją w całości znieść z powierzchni ziemi. Widmo zagłady zawisło również nad młynem. Jak obliczyli projektanci, zostałby on w przypadku pozostawienia na miejscu zatopiony do wysokości pierwszego piętra. O zachowaniu młyna z Kuźnicy Żerechowskiej pomyślał najpierw dyrektor Zespołu Nadpilicznych Parków Krajobrazowych - Zbigniew Janecki. Za jego sprawą podjęto na początku 1996 roku formalne starania o zabranie młyna z niecki zalewu "Cieszanowice" i przeniesienie go do siedziby wspomnianego Zespołu w Moszczenicy pod Piotrkowem Tryb. W pierwotnym zamyśle przy siedzibie parków miało powstać małe muzeum etnograficzne. Pozytywną opinię co do tego pomysłu wyraził Wojewódzki Konserwator Zabytków. Lustracja, przeprowadzona przez jego przedstawicieli w Kuźnicy Żerechowskiej latem 1996 roku wykazała, że młyn ten jest w dobrym stanie technicznym. " Nie zachował się co prawda, pierwotny napęd, którym było łopatkowe koło podsiębierne, jednakże istnieje turbina wodna z 1942 r. oraz pozostałe elementy układu napędowego. Pozostały także urządzenia produkcyjne. Konstrukcja budynku jest w dobrym stanie, tak samo detal; nawet pierwotna stolarka okien i drzwi posiada dawne okucia. Obiekt ten po przeniesieniu w odpowiednie miejsce zaaranżowane nad innym ciekiem wodnym może być z powodzeniem przeznaczony na cel przewidziany przez Zespół Parków. Z dużą korzyścią dla publiczności zostanie zachowany cenny i coraz rzadziej spotykany w naszym województwie zabytek tradycyjnej techniki przetwórstwa płodów rolnych" - stwierdził w opinii przekazanej Wojewodzie Piotrkowskiemu wojewódzki konserwator zabytków - Zygmunt Błaszczyk. Jednakże po pewnym czasie sprawa, tocząca się zrazu wartko, straciła impet i utknęła w martwym punkcie. Być może, zespołowi parków nadpilicznych wydało się trochę sztuczne umieszczanie wodnego bądź co bądź młyna w suchej i lesistej okolicy, oddalonej co najmniej kilkanaście kilometrów od najbliższej rzeczki. A może zdecydowały o tym inne względy. Faktem jest, że przez następny rok młyn w Kuźnicy Żerechowskiej czekał z wiszącym wciąż nad nim wyrokiem zagłady. Owszem, w harmonogramie budowy zalewu "Cieszanowice" uwzględniono jego rozbiórkę. Cóż, kiedy miała ona polegać na ... kilkugodzinnej pracy spychacza. Pytanie: "co dalej z młynem w Kuźnicy Żerechowskiej?" odżyło z chwilą utworzenia w czerwcu 1997 roku w Piotrkowie Tryb. Stowarzyszenia Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza. Jak już pisaliśmy na tych łamach, jednym z głównych celów SPPiN stało się utworzenie muzeum i skansenu rzeki Pilicy oraz jej dopływów. Rozglądając się za stosownym lokum dla takiej placówki, "piliczanie" zwrócili m.in. uwagę na zabytkową karczmę, znajdującą się w nadpilicznej dzielnicy Tomaszowa Maz. - Brzustówce. W karczmie, pochodzącej z początków XIX wieku, często zatrzymywali się piliczni flisacy - oryle. Jednakże dostosowanie tego ciasnego i niefunkcjonalnego budynku (będącego obecnie w rękach prywatnych) do celów muzealnych wiązałoby się zapewne z ogromnymi kosztami. Kiedy więc podczas przypadkowej rozmowy z dyrektorem Janeckim w lipcu ub. roku wypłynął temat młyna z Kuźnicy Żerechowskiej, działacze SPPiN wiedzieli od razu, że "to jest to". A może jednak udałoby się ten młyn uratować i zachować go w nowej roli i w nowym miejscu - właśnie jako pierwszy obiekt skansenu Pilicy i Nadpilicza? Ulokowanie na brzegu Pilicy w Tomaszowie Maz., tuż obok znanego rezerwatu przyrody "Niebieskie Źródła" młyna przeniesionego z Kuźnicy Żerechowskiej, ma uzasadnienie tak geograficzne, jak też historyczne. Wszak Luciąża jest największym, lewym dopływem Pilicy. Także nad Pilicą (zwłaszcza w jej górnym biegu) turkotały jeszcze do niedawna młyny podobne do tego z Kuźnicy Żerechowskiej. Również przy upuście wody z "Niebieskich Źródeł" funkcjonował jeszcze przed II wojną światową młyn wodny o nazwie Utrata. Młyn, przewieziony do tej malowniczej okolicy znad Luciąży, znalazłby się więc "jak u siebie". Argumenty, przemawiające za tym pomysłem mają także istotny, finansowy wymiar. Jest w tym przedsięwzięciu wiele analogii do opisywanego już w "Siódmej Prowincji" wydobycia z Pilicy i zdobycia dla tomaszowskiego muzeum poniemieckiego transportera opancerzonego "Rosi". Podobnie, jak ten pojazd, tak i młyn z Kuźnicy Żerechowskiej można otrzymać niejako gratisowo. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 15 (Black plate) rys. autor Transporter był przeszkodą w budowie mostu na Pilicy, a młyn stał się zawadą w spiętrzeniu zbiornika "Cieszanowice". Można więc rozbiórkę młyna i jego transport do Tomaszowa pokryć z nakładów na budowę cieszanowskiego zalewu. Koszty remontu transportera "Rosi" w całości pokryli sponsorzy. Jest więc realna szansa na to, że również na odbudowę owego młyna w nowym miejscu i adaptację do nowych potrzeb znajdą się pieniądze z podobnych źródeł. Te i inne argumenty, wysunięte przez Stowarzyszenie Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza podzielił dyr. Z. Janecki. Propozycję SPPiN ulokowania w Tomaszowie skansenu Pilicy i Nadpilicza w młynie przeniesionym tu znad Luciąży przyjął z pełną aprobatą Zarząd Miasta Tomaszowa. Inicjatywie tej przyklasnęli również: Wojewoda Piotrkowski - będący formalnym właścicielem młyna oraz jego użytkownik - Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych, będący inwestorem budowy zalewu "Cieszanowice". W rezultacie doszło w październiku ub. roku do zawarcia formalnego porozumienia między tymi partnerami. Na jego podstawie Zespół Nadpilicznych Parków Krajobrazowych zobowiązał się do zapewnienia w 1997 roku środków na in- wentaryzację architektoniczną rozbieranego młyna, zaś w następnym roku - kwotę 50 tys. zł na jego rekonstrukcję. Z kolei Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych w ramach kosztów budowy zalewu zadeklarował zdemontowanie młyna i przewiezienie jego elementów na miejsce tymczasowego składowania (tj. do magazynu sprzętu przeciwpowodziowego ODGW w Smardzewicach). Z kolei władzom samorządowym Tomaszowa Maz. przypadło zadanie przygotowania terenu pod budowę młyna oraz partycypacji w kosztach jego rekonstrukcji, zarówno poprzez własne środki budżetowe, jak i pozyskane od sponsorów. Zadanie dalszego poszukiwania sojuszników i pomocników dla tego przedsięwzięcia przypadło również Stowarzyszeniu Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza. Zobowiązało się ono do użytkowania młyna - po jego odbudowie i uprzednim urządzeniu w nim ekspozycji muzealnej. Podpisane porozumienie nie pozostało bynajmniej na papierze. Wywiązując się z niego Zespół Nadpilicznych Parków Krajobrazowych zlecił jesienią ub. roku pracownikom Skansenu Wsi Kieleckiej w Tokarni wykonanie szczegółowej dokumentacji architektonicznej młyna, przeznaczając na ten cel z własnych środków kwotę 3 tys. zł. Inwentaryzację młyna przeprowadziła Danuta Dąbska ze skansenu w Tokarni. Mimo trudnych warunków atmosferycznych (listopadowe chłody i wysoki poziom Luciąży podtapiającej młyn) sporządziła ona dokumentację, bardzo pomocną zarówno przy rozbiórce młyna, jak i przy jego odbudowie. Pani Danuta była wprost zaskoczona stanem drewnianych elementów młyna w Kuźnicy Żerechowskiej, jak też jego kompletnym wyposażeniem, nazywając całość: "zaczarowanym młynem". Rzeczywiście, cudem udało mu się przetrwać najgorsze. Dzięki rodzinie ostatniego młynarza, nadal mieszkającej przy młynie, uniknął on rozszabrowania i zdewastowania, o co w tej wyludnionej okolicy nie było trudno. W międzyczasie doszło do spełnienia kolejnych deklaracji z październikowego porozumienia. Na "przeprowadzkę" młyna znalazły się pieniądze w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (na ten rok - kwota 50 tys. zł) oraz w tegorocznym budżecie miasta Tomaszowa (25 tys. zł). W międzyczasie decyzją Wojewody Piotrkowskiego elementy z Kuźnicy Żerechowskiej zostały przekazane w użytkowanie Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 15 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 16 (Black plate) Zespołowi Nadpilicznych Parków Krajobrazowych z przeznaczeniem na urządzenie skansenu Pilicy i Nadpilicza. I wreszcie w marcu tego roku doszło do postawienia w tym przedsięwzięciu pierwszego, konkretnego kroku. Było nim rozebranie młyna i przewiezienie go w częściach do Smardzewic. Akcja, trwająca od 16 do 31 marca, zakończyła się pełnym powodzeniem. Demontażu młyna, pod kierunkiem Jerzego Białczaka i Włodzimierza Gębskiego ze skansenu w Tokarni, dokonała brygada bełchatowskiego "Eneregoinżu" (generalnego wykonawcy zalewu "Cieszanowice"). Dzięki przychylności i dużemu zaangażowaniu budowlanych, na czele z kierownikiem budowy - Janem Stefańskim, prace wykonano wyjątkowo sprawnie i z wielką pieczołowitością. Dopisała również pogoda. Warto podkreślić, że podczas rozbiórki młyna z zasady nie używano piły. Wszystkie elementy, skrupulatnie oznakowane metalowymi blaszkami, przewieziono ponad 20 kursami ciężarówek do odległych o prawie 20 km Smardzewic. W podróż tę zabrały się także ... myszy mieszkające w młynie. Ukryły się one w jego niektórych elementach. Demontaż młyna umożliwił odkrycie jego wielu tajemnic i konstrukcyjnych ciekawostek, do których zaliczyć można choćby drewniane panewki wałów napędowych i również wykonane z drewna zęby w trybach turbiny wodnej. Podczas rozbiórki budynku mieszkalnego doszło do przypadkowego odkrycia "skarbu" w postaci mocno nadwątlonych przez wilgoć i myszy przedwojennych banknotów niemieckich i starego planu technicznego młyna w Kuźnicy Żerechowskiej. Kolejnym etapem, poprzedzającym właściwą rekonstrukcję młyna, powinno być uzupełnienie zniszczonych i brakujących części oraz zakonserwowanie całości. Przed przystąpieniem jednak do odbudowy trzeba dopełnić szeregu wymogów formalnych, związanych z tą inwestycją. Zajęły się już nimi odpowiednie służby Urzędu Miejskiego w Tomaszowie. Wcześniej miasto dokonało zakupu prawie 2 ha terenu pod planowany skansen Pilicy. Miejmy nadzieję, że jeszcze w tym roku zacznie tutaj wyrastać młyn, będący dzisiaj jedynym, namacalnym śladem Kuźnicy Żerechowskiej - wsi, której już nie ma. Post scriptum: cztery miesiące, które upłynęły od napisania powyższego artykułu, zapisały kolejne, ważne karty w niezwykłej historii "zaczarowanego młyna" i tworzenia pilicznego skansenu. W czerwcu przybył do niego drugi eksponat w postaci wiernej rekonstrukcji pilicznej tratwy z pocz. XX w. Do wykonania repliki posłużono się szczegółową dokumentacją, sporządzoną w latach 50. przez Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne w Łodzi. Tratwę zbudowaną z 10 sosnowych pni (łączna waga - ponad 8 ton!) wyposażono w oryginalne urządzenie sterowe -drygawkę, hamulec - szrek oraz w palenisko i flisacki szałas. W tym niecodziennym przedsięwzięciu Stowarzyszenie Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza wspomogły m.in. nadleśnictwa Spała, Smardzewice i Piotrków Tryb., a także cieśle ze Skansenu Wsi Kieleckiej. Zrekonstruowana, pływająca tratwa stała się "gwoździem" I Festynu Orylskiego, zorganizowanego przez SPPiN na przystani tomaszowskiego MOSiR w dniu 19 czerwca. Zdemontowaną następnie tratwę przeniesiono na teren przyszłego skansenu Pilicy. Natomiast kolejnym, konkretnym etapem odbudowy młyna z Kuźnicy Żerechow- skiej była segregacja i konserwacja jego elementów, dokonana na przełomie lipca i sierpnia. Podczas 10-dniowych prac, prowadzonych w Smardzewicach pod kierunkiem mgr inż. Grażyny Czerwińskiej z Muzeum Wsi Kieleckiej, oddzielono elementy lepiej zachowane od tych, które trzeba będzie odtworzyć (te ostatnie obejmują ok.20% materiału drewnianego). Wszystkie detale oczyszczono oraz zaimpregnowano bądź odrdzewiono, używając m.in. ponad 900 l impregnatu! Najprawdopodobniej odbudowa młyna zacznie się jeszcze przed nadejściem zimy od uformowania terenu i wykonania fundamentu. Samą bryłę młyna będzie można stawiać wiosną przyszłego roku. Optymizmem napawa niedawne przyśpieszenie formalnych procedur związanych z odbudową młyna. Jest to efekt przejęcia przez Zarząd Miasta Tomaszowa Maz. od Zespołu Nadpiliczańskich Parków Krajobrazowych funkcji inwestora odbudowy młyna. Teren zakupiony pod skansen stał się polem inwestycyjnych prac planistycznych i projektowych, prowadzonych przez tomaszowski UM. 7 Uratowane z pola bitwy Bandery kazałem zakopać w lesie Budy Stare ... MACIEJ WOJEWODA Skierniewice Tymi słowami zaczyna się - relacja uczestnika walk nad Bzurą - starszego bosmana Wiktora Bonfiga, dowódcy kutra bojowego nr 6 oddziału wydzielonego "Wisła" flotylli wiślanej. Oddział wydzielony "Wisła" brał udział w działaniach armii POMORZE we wrze- 16 śniu 1939 r. Jego zadaniem była obrona przeciwlotnicza mostów, nawiązywanie łączności, zabezpieczanie przepraw własnych wojsk oraz niszczenie przepraw nieprzyjaciela. W skład OW "Wisła" - sformowanego w kwietniu 1939 roku - wchodziły: ciężki kuter - ORP "NIEUCHWYTNY", je- den ścigacz, pięć kutrów, jeden statek sztabowy oraz dwie barki. Załogę oddziału stanowiło: 2 oficerów, 70 podoficerów i marynarzy. Dowódcą jednostki był kmdr por. Roman Kanafojski. Niski stan wody na Wiśle uniemożliwił dalsze działania jednostce i 10 września 1939r. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 17 (Black plate) Pamiątki oddziału wydzielonego "Wisła" w sochaczewskim muzeum. Fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą Wiktor Bonfig, d-ca "KU-6". Fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą Kutry i statki zostały zatopione w rejonie Płocka i Duninowa. Sformowany oddział pod dowództwem bosmana Wiktora Bonfiga rozpoczął marsz ku Warszawie. "O świcie 17 września - wspomina Wiktor Bonfig - zobaczyliśmy jak nasze zdziesiątkowane wojska, a w szczególności tabory, rezygnowały z dalszej walki. Gdy któryś z moich ludzi zwrócił im uwagę, że należy walczyć dalej - omal nie doszło do walki bratobójczej. Również w mojej grupie zaczęły podnosić się głosy, by oddział rozpuścić, ale zgodnie zdecydowaliśmy, że naszym żołnierskim obowiązkiem jest walka do końca. Postanowiliśmy przekradać się w kierunku Warszawy lasami, przygotowani na najgorsze. Wiedzieliśmy, że marsz będzie forsowny, że nie mamy żywności. Przystąpiliśmy do przygotowań... Wobec zdecydowanej postawy załogi kazałem zakopać bandery, bowiem nie zatopiliśmy ich razem z kutrami. Kazałem zniszczyć lub zakopać wszelkie dokumenty, listy, adresy, notatki itp. Gdy wszystko to zostało zrobione, zarządziłem zbiórkę. Podzieliłem oddział na trzy grupy (2 z "bereciaków" i 1 z marynarzy) i marszem ubezpieczeniowym ruszyliśmy w kierunku Wisły. Szliśmy bez odpoczynku. Spotykaliśmy po drodze małe osiedla, prawie wyludnione. Spotkaliśmy błądzących i ukrywających się uciekinierów. Były to przeważnie rodziny zamieszkałe w osadach, w których przeważali koloniści niemieccy ... Płock przy pomocy lornetki był widoczny, daleko jak za mgłą na wzgórzu, po drugiej stronie Wisły. Zarządziłem krótki odpoczynek, potem przegrupowałem oddział liczący już wtedy około 250 ludzi. Z zasady omijaliśmy wioski i osady. Chcieliśmy przedostać się do Puszczy Kampinoskiej nie zauważeni. Niezupełnie nam się to udało, bowiem około godziny 18-tej natknęliśmy się na duży oddział niemiecki, który szykował się do egzekucji grupy Polaków, wśród których były kobiety i dzieci. Wydałem rozkaz zaatakowania hitlerowców. Ruszyliśmy do ataku ... Niemcy zaskoczeni, przywarli do ziemi. Polacy zaczęli uciekać. To nam ułatwiło zadanie. 18 września mieliśmy osiągnąć Bzurę ... i osiągnęliśmy. Byliśmy jednak u kresu sił, wyczerpani i głodni. Bezpośrednim dla nas zagrożeniem były pociski artyleryjskie. Nad nami krążył samolot, który znakomicie ułatwiał zadanie niemieckim artylerzystom. Wiedzieliśmy, że po drugiej stronie Bzury trwa zażarta walka. Potwierdził to sierżant, który dotarł do nas z tamtej strony... Postanowiliśmy pomóc współrodakom. Wydałem więc komendę: grupkami wpław przez Bzurę, punkt zborny po drugiej stronie, skrajna chata, nie marudzić z przeprawą - za mną! W pierwszym rzucie był ze mną Marcin Gostomski i Stępień, za nami przeprawiali się pozostali. Udało się nam przeprawić bez strat pomimo ostrzału artyleryjskiego wroga. Następnie zebraliśmy się przy skrajnej chacie wioski i ruszyliśmy swą pierwszą na lądzie tyralierą, nie przypuszczając, że będzie ostatnią... Początkowo biegliśmy w nieładzie - można powiedzieć rojem. Po wykonaniu pierwszych skoków i związaniu się ogniem z Niemcami zacząłem wyrównywać linię i dalej parliśmy już tyralierą, przerzucając się do przodu grupami. Niemcy pod wpływem naszego uderzenia zaczęli się cofać, pozostawiając gęsto zabitych i rannych. Niespodziewanie usłyszałem po obu stronach naszego oddziału okrzyki: Wiwat - niech żyją marynarze! Brawo matrosy! Okrzyki te powtórzyły się parokrotnie. Zdziwieni, w jaki sposób zostaliśmy rozpoznani, zacząłem się rozglądać. Okazało się, że to st. marynarz Łukaszewski dla dodania animuszu, pomimo mego rozkazu zakopania bander w lesie Budy Stare, nie zakopał swojej z kutra meldunkowego. Teraz wydobył ją i trzymając oburącz nad głową biegł naprzód w pierwszej linii. Okrzyki i wiwaty zagrzały nas jeszcze bardziej i dodały animuszu tym, którym przyszliśmy z pomocą. Niemcy cofali się na złamanie karku pozostawiając zabitych i rannych. Marynarze również ponieśli straty, ale w furii walki, uskrzydleni sukcesem, parli do przodu. Pozostał w tyle ranny w rękę st. bosmanmat Gostomski, drugi podoficer padł ścięty serią z pistoletu maszynowego, ale inni kontynuowali atak. Obok marynarzy nacierali żołnierze 14 dywizji piechoty, ogniem z karabinów, granatami i bagnetami torowali sobie drogę do Puszczy Kampinoskiej. Wróg pierzchał przed nimi ". (na podstawie książki Józefa Wiesława Dyskanta pt. Oddział wydzielony "WISŁA". Warszawa 1982) 7 Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 17 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 18 (Black plate) Tożsamość kulturowa wsi polskiej Jesteśmy · MAREK JĘDRAS Sieradz Po raz kolejny, czwarty już, Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Wł. Broniewskiego w Sieradzu zorganizowała konferencję pod znamiennym hasłem: Tożsamość kulturowa wsi - Jesteśmy. Przyjęte przez organizatorów hasło spotkania wydaje się być niezwykle adekwatne do sytuacji Polaków, którzy lada dzień staną się pełnoprawnymi obywatelami Europy. A hasło to wprost sugeruje, że przecież w Europie tej jesteśmy obecni od przynajmniej 1000 lat. Potwierdzały to zresztą w pełni prezentowane w czasie spotkania wypowiedzi zaproszonych gości-referentów. Dr Andrzej Rostocki, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego, skoncentrował się w swojej bardzo atrakcyjnie skonstruowanej wypowiedzi na problemie: Wiejskość jako uniwersalna kategoria kultury. Wśród przedstawicieli tzw. nurtu wiejskiego, nie brak przykładów twórczości pisarskiej, potwierdzających podjętą przez Rostockiego tezę. Jednak najjaśniej świeci pod tym względem twórczość Wiesława Myśliwskiego. Tuż po otrzymaniu przez niego w 1997 r. Nagrody "NIKE" za Widnokrąg tak powiedział on Helenie Zaworskiej: "Nie ma czegoś takiego, jak chłopski los, tak jak nie ma losu szlacheckiego, mieszczańskiego, czy innego. Los jest los. A więc nie ma czegoś takiego, jak literatura nurtu chłopskiego ". Ów głos Myśliwskiego nie jest odosobniony: potwierdza go i uniwersalizuje znany pisarz peruwiański Mario Vargas Llosa : "Literatura jest literaturą wtedy, kiedy mówi coś istotnego o człowieku, mówi coś prawdziwego o człowieku". Według tego pisarza prawdziwa literatura dotyka problemów, z którymi człowiek musi się borykać przez całe swoje życie. I właściwie odchodzi on z tego świata nie uzyskując odpowiedzi na nie. Owa egzystencja człowieka równie dobrze jest opisywana przez pisarzy nurtu chłopskiego, jak i tych wszystkich, którzy mieszkają i piszą w dżungli miejskiej. Wartością więc literatury jest to co ona ma do powiedzenia o podstawowych problemach egzystencjalnych człowieka. Jerzy Jastrzębski recenzując Widnokrąg W. Myśliwskiego ( w swojej książce pt. "Apetyt na przemiany") zauważa, że literatura wiejska, czy wręcz literatura nurtu chłopskiego odsłania po prostu mityczne zaso- 18 by naszego świata, a więc sposoby radzenia sobie z chaosem, nadawania naszemu życiu rozmaitych pożądań. Książki, które opisują wieś, opisują w istocie świat cały. Gdzie bohater, niezależnie od tego czy jest ubrany w wygodny do orki strój, czy w jedwabny garnitur może nam, ale nie musi przekazać coś ważnego, pod warunkiem, że jego twórca, jego kreator, wie czym jest ludzkie życie, pojmuje jego sens, wie jakie pytania ludzie sobie na co dzień, przekraczając codzienność stawiają. Nie ma więc literatury miejskiej czy wiejskiej. Są tylko bohaterowie, którzy żyją w środowisku umownie zwanym miejskim lub wiejskim. O wartości literatury decydują prawdy, czyli wątpliwości i pytania, a nie ostateczne odpowiedzi. Czytelnik ma zostać literaturą poruszony, ma ona na nim pozostawić jakiś ślad: emocjonalny lub intelektualny w postaci próby szukania odpowiedzi. Życie przecież jest zagadką, tajemnicą. Pisarz opisując tę tajemnicę, to życie nasze, nawet odwołując się do swoich autobiograficznych doświadczeń, zawsze stara się dokonać uniwersalizacji. Opisuje on więc człowieczeństwo, ale owo opisanie dokonuje się poprzez opisanie problemów, jakie ten gatunek ma sam ze sobą. Opisanie egzystencjalnych, filozoficznych zagadnień gatunku jest w istocie opisaniem stworzonej przez niego kultury. Poszukiwanie uniwersalności w literaturze, odnajdywanie jej, to podstawowe dziś kryterium odbioru dzieł literackich. A taka jest przecież twórczość Wiesława Myśliwskiego. Jest pisarzem, który pod pozorem opisania wąsko pojmowanego losu chłopskiego dotyka istnienia ludzkiego. Pisarz bowiem, bezustannie dokonuje zabiegów mityzacji świata, by uogólniając zalegające w nas warstwy codzienności dokonać odkrycia uniwersalnych wartości kultury. Wiesław Myśliwski , Tadeusz Nowak czy Edward Redliński to tak zwani chłopscy pisarze, wywodzący się z chłopów lub piszący o wsi. Dziś są twórcami o spójnej filozofii człowieka, nie chłopa, kierujący swoje spojrzenie ku człowieczeństwu i ku kosmosowi. A wsie, chociaż jakoś nazwane, nie są geograficznie określone. Przestają być kon- kretne, a stają się uniwersalne, wręcz mityczne. Dążenie do porządku poprzez mityzację rzeczywistości jest jedną z uniwersalnych kategorii kultury, objawiających się wszędzie, nie tylko w wiejskim świecie. Wiesław Myśliwski w swych książkach, przekazuje nam to wszystko czego doświadczył, zarówno wtedy, kiedy uważany był za pisarza opisującego problemy wsi, jak i teraz kiedy na szczęście stał się pisarzem interpretowanym uniwersalistycznie. Wystąpienie, a właściwie wartko płynąca gawęda Andrzeja Rostockiego, ponad wszelką wątpliwość wykazała wspaniałe, uniwersalistyczne wartości naszej rodzimej literatury , określanej przez niektórych literaturą nurtu wiejskiego - bez specjalnych ku temu powodów. Równie ciekawym i potwierdzającym hasło spotkania w sieradzkiej WBP było wystąpienie dr Andrzeja Tomaszewicza, historyka dotyczące Życia kulturalnego wsi sieradzkiej w dwudziestoleciu międzywojennym. Problematyka ta, jak powiedział A. Tomaszewicz jest mało znana i to w skali kraju. Brak jest całościowych opracowań, niewiele jest też materiałów przyczynkarskich z tego zakresu. Na taki stan rzeczy wpływ miały: przyczyny polityczne, ideologiczne oraz brak bogatej bazy źródłowej. Znacznie łatwiej bowiem jest badać te zagadnienia w dużych ośrodkach miejskich, dysponujących np. lokalną prasą, materiałami archiwalnymi, zawierającymi niezbędne materiały ikonograficzne czy wreszcie opublikowanymi pamiętnikami i wspomnieniami. Chcąc więc takie badania prowadzić, trzeba niestety podjąć żmudne poszukiwania w dostępnych np. zbiorach czasopism. Ale takie badania należy robić, bowiem wartość ich jest dobrem dokumentującym nasze Polaków korzenie. Głównymi przejawami życia kulturalnego na wsi sieradzkiej były; teatry amatorskie, różnego rodzaju zespoły muzyczne, śpiewacze, instrumentalne, biblioteki, działalność stowarzyszeń kulturalno-oświatowych. Po raz pierwszy z teatrem amatorskim na wsi sieradzkiej spotykamy się jeszcze w okresie zaborów, kiedy to w 1910 roku Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 19 w teatrze sieradzkim produkowała się trupa włościan z Sędziejowic, dwukrotnie wystawiając "Emigrację chłopską" L. Anczyca. W latach następnych władze okupacyjne niemieckie zezwoliły na działalność różnych chórów i organizacji, a także na organizowanie obchodów różnych rocznic narodowych. Tak było z obchodami 100 rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszk,i które organizowano aż w 20 miejscowościach ówczesnego powiatu sieradzkiego. W trakcie tych imprez występowały teatry chłopskie, zarówno szkolne, jak i złożone z młodzieży pozaszkolnej, wystawiając najczęściej sztuki: "Kościuszko pod Racławicami" (l. Anczyca) albo "Kościuszko w Petersburgu" (Stawczyka). Znaczne ożywienie życia kulturalnego na wsi nastąpiło po odzyskaniu niepodległości. Wtedy zaistniały możliwości tworzenia organizacji kulturalnych, społecznych, sportowych, co znalazło odbicie w różnych inicjatywach kulturalnych na wsi sieradzkiej. Fakt ten sprawił, że wiele miejscowości uaktywniło się. I tak np. w Klonowej, już w grudniu 1918 roku z inicjatywy ks. Józefa Dalaka młodzież odegrała sztukę "Walek kosynier", a w roku następnym sztukę tę zaprezentowano czterokrotnie. Dochód z przedstawień przeznaczono na rzecz tworzonego wówczas wojska polskiego. W Brzeźniu w 1919 r. przy miejscowej parafii utworzono Koło Młodzieży, które od czasu do czasu organizowało przedstawienia amatorskie, reżyserowane przez tamtejszego nauczyciela Adriana Turczynowicza. Wystawiono m.in. sztukę "Bom strzelec"(1920), napisaną przez samego reżysera. Już w 1921 roku zorganizowano sześć przedstawień, wystawiając sztuki: "Swaty" i "Tragedia jakich wiele", z których to dochód przeznaczono na Plebiscyt na Górnym Śląsku. W 1930 roku, staraniem koła dramatycznego przy straży odegrano sztuki: "Pokój do wynajęcia" oraz obrazek "Odebranie kościoła na kresach przez Moskali". W parafii Korczew w gminie Wojsławice aktywnie w nurt działalności kulturalnej włączył się tutejszy proboszcz ks. Stanisław Kowalski. Z jego inicjatywy w 1919 roku zawiązało się Koło Młodzieży, którego sekcja dramatyczna często organizowała przedstawienia amatorskie, których autorem był wspomniany proboszcz. Najczęściej grano sztuki: "Obrońcy Lwowa", "Wierna Nastka" i in. Bardzo ożywioną działalność kulturalną prowadzono również w gminie Wróblew, gdzie już w 1919 r. tutejsza młodzież urządziła 3 przedstawienia amatorskie, z których dochód przeznaczony został na rzecz tworzonej czytelni ludowej, a w 1921 r. urządzono przedstawienie, na którym wystawiono obrazek ludowy "Wesele Basi" autorstwa Ignacji Piątkowskiej. Organizatorem przedstawienia było Koło Narodowej Organizacji Kobiet. (Black plate) Również i w latach następnych działalność ta na terenie Wróblewa i gminy była kontynuowana. Nie można tu nie wspomnieć o działalności Stefana Dutkiewicza, który jako nauczyciel w Wągłczewie w latach dwudziestych organizował sporo przedstawień amatorskich, w których brała udział nie tylko młodzież szkolna, ale także dzieci wiejskie. Potem zaś, od 1930 roku, jako kierownik szkoły w Słomkowie Suchym, organizował kilka razy w roku przedstawienia amatorskie, z których dochód przeznaczony był na zakup książek dla dzieci szkolnych. Równie aktywnie działał inny nauczyciel Józef Bednarski ze szkoły w Czartorii w gminie Godynice: pobudował szkołę, zorganizował Straż Pożarną Ochotniczą, założył Koło Młodzieży. Założył też Kółko Dramatyczne, które dało 34 przedstawienia , a dochód z nich przeznaczono na potrzeby tejże Straży i zasobną liczącą już 123 tomy bibliotekę strażacką, z której zasobów korzystała okoliczna ludność. Wiele dobrego w swoim środowisku uczynił także inny nauczyciel - Zientara z Zadzimia, który już w 1925 r. zorganizował chór kościelny i orkiestrę strażacką. Czasem funkcję animatora przejmowali ziemianie. Przykładem może tu być właścicielka Kobierzycka - Radońska, która w 1923 r. zaangażowała do miejscowej szkoły nauczycielkę. Jej zadaniem było zorganizowanie koła śpiewaczego, reżyserowanie przedstawień amatorskich, organizowanie obchodów rocznic narodowych. Wspomniana Radońska ufundowała również wycieczkę koła amatorskiego do Poznania na krajowy zjazd śpiewaczy. Podobną aktywność wykazała inna pani Ignacja Piątkowska ze Smardzewa pod Sieradzem - autorka licznych szkiców etnograficznych i sztuk o tematyce ludowej. Była ona zagorzałą orędowniczką idei J. Cierniaka stworzenia teatru ludowego opartego na życiu ludu, jego obyczajach i zwyczajach. Swoje doświadczenie i wiedzę w tym zakresie przekazywała amatorskim zespołom, a sztuki jej były często wystawiane przez wiejskie teatry amatorskie nie tylko w Sieradzkiem. Po pierwszym okresie inspirowania życia kulturalnego na wsi sieradzkiej przez kościół, szkołę, zarząd straży pożarnych a czasem dwór ziemiański, poczynając od lat dwudziestych przy parafiach zaczęły powstawać Koła Młodzieży, które od 1935 r. przekształcono w Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, zrzeszające młodzież wiejską i miejską. Podczas pierwszego okręgowego zlotu powiatowego w Sieradzu (1932), w którym udział brało ponad 600 uczestników, w zorganizowanej z tej okazji wieczornicy w sali Teatru prezentowały się m.in. Koła: ze Złoczewa, Burzenina, Warty, Smardzewa, Zduńskiej Woli, Unikowa, Charłupi Wielkiej, Wągłczewa i Sieradza. W 1935 r. w lokalu Domu Katolickiego w Sieradzu zorganizowany został konkurs pieśni ludowych dla Kół Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży powiatu sieradzkiego, w którym udział wzięły chóry z: Wojkowa, Brzeźnia, Burzenina, Szadku i Warty. Dużą rolę w rozwoju życia kulturalnego na wsi odgrywało również Stronnictwo Ludowe. Do 1928 r. agendy młodzieżowe tego ugrupowania tworzyły jeden Związek Młodzieży Wiejskiej Rzeczypospolitej Polskiej. Później doszło do rozłamu i powstania dwóch Związków Młodzieży Wiejskiej: pierwszy z organem prasowym - "Siew", drugi z organem prasowym "Wici". Pierwszy był organizacją prorządową, natomiast drugi bronił swojej samodzielności. Na terenie Sieradzkiego ożywioną działalność prowadziły oba związki młodzieży. Pierwszy, prorządowy zorganizował w roku 1936 wielki zlot artystyczny, w którym uczestniczyło 17 kół terenowych. Uroczystości odbywały się w auli teatru i na łęgach sieradzkich. Wykonywano pieśni i tańce ludowe w oryginalnych strojach, przygrywały kapele ludowe. W przypadku drugiego związku wiadomo jedynie, że wg. stanu z 1937 r. na terenie Sieradzkiego działało 111 kół ZMW "Wici", z których tylko 20 kół nadesłało sprawozdania do Zarządu Wojewódzkiego w Łodzi. Inną organizacją działającą aktywnie w życiu kulturalnym wsi sieradzkiej był Związek Strzelecki - również prorządowy. Znanym ze swojej działalności był oddział tej organizacji założony w 1933 r. w Barczewie w gminie Brzeźnio, który posiadał własną świetlicę z odbiornikiem radiowym (co na tamte czasy było ewenementem: wystarczy powiedzieć, że w samym Sieradzu wg. danych z 1928 r. zarejestrowane były 123 radioodbiorniki), kompletem strojów regionalnych dla 18-osobowej orkiestry, chórem i zespołem teatralnym. Ważną rolę w rozwoju kulturalnym wsi odgrywały publikatory. Nie było ich tak dużo, jak obecnie, ale jednak funkcjonowały. Najważniejszym i najbardziej znanym był "Kurier Gronowski", którego założycielem i redaktorem był nauczyciel i kierownik szkoły w Gronowie (wieś pod Burzeninem) - Stanisław Walicki. Gazeta ta, najpierw jako dziennik ukazywała się w kilkudziesięciu egzemplarzach przepisywana przez młodzież szkolną, później , jako tygodnik ukazywała się do końca czerwca 1939 r. w nakładzie 500 egz., a niektóre numery nawet dochodziły do 1000 egz. nakładu. Ogółem w latach 1938 - 1939 ukazało się 150 numerów tego pisma. Pismo czytane było nie tylko przez mieszkańców Gronowa i okolicy, ale również w sąsiednich powiatach. O "Kurierze Gronowskim" pisała prasa krajowa, a nawet zorganizowano kilka audycji radiowych jemu poświęconych. Dzięki temu pismo znane było w całym kraju. Sponsorem pisma był także Wy- Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 19 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 20 (Black plate) dział Powiatowy, który udzielał pomocy finansowej. Za przykładem Gronowa, pisemka zakładano też w innych miejscowościach , lecz stanowiły one jedynie efemerydy, np.: "Promyk" - pismo wydawane przez młodzież szkolną w Burzeninie, od 1938 r. ukazało się zaledwie kilka numerów tego pisma; "Gazeta Naszej Spółdzielni" - pisemko wydawane od 1938 r. koło Rychłocic w powiecie wieluńskim, którego red. nacz. był nauczyciel Cmiela. Do kwietnia 1939 r. ukazało się 15 numerów tej gazety. Przywołane tu przez A. Tomaszewicza przykłady wskazują, że wieś sieradzka nie była pustynią kulturalną, a o rozwój kulturalny zabiegano na miarę swoich ówczesnych możliwości .Włączenie tej właśnie tematyki do programu Konferencji w sposób ewidentny uzmysławia , iż korzenie naszej tożsamości są bardzo odległe, a geneza zjawisk życia kulturalnego sięga daleko, daleko w przeszłość. Z nurtem chłopskim w naszej literaturze związany był również inny znany poeta Stanisław Czernik. O nim i jego twórczości, w dalszej części konferencji mówił dr Ziemowit Skibiński, znany krytyk i poeta związany z łódzkim środowiskiem literackim Stanisław Czernik to postać ważna nie tylko jeśli chodzi o tematykę tożsamości kulturowej wsi, ale przede wszystkim dla literatury polskiej. Pochodził z rodziny chłopskiej. Urodził się 16 stycznia 1899 roku w Zochcinie k. Opatowa. Po skończeniu gimnazjum, studiował w Poznaniu na Uniwersytecie nauki społeczno-ekonomiczne, a następnie był nauczycielem gimnazjalnym w Gostyniu i w Ostrzeszowie. Tutaj właśnie w Ostrzeszowie od 1935 roku zaczął wydawać, co było na owe czasy ewenementem miesięcznik "Okolica Poetów". Pismo to wydawał własnym nakładem przy pewnych subwencjach Starostwa. W 1937 roku z braku środków pismo nie ukazywało się. Wznowione zostało w roku 1938 i ukazywało się do 1939 roku. Dlaczego Stanisław Czernik zdecydował się na wydawanie tego pisma? Impulsem bezpośrednim stała się niesprzyjająca sytuacja na rynku wydawniczym i czasopiśmienniczym. Często ludzie pióra nie mieli dostępu do pism literackich, które były opanowane przez tzw. "warszawkę". Do nich należały przede wszystkim: "Wiadomości Literackie" i "Skamander". Rok 1935 był rokiem granicznym dla kultury polskiej. Wyrasta bowiem nowe pokolenie inteligencji, która jest blokowana, niedopuszczana do tych ważnych pism literackich. Jako nowe światło powstaje wtedy w Warszawie endeckie "Prosto z mostu" Stanisława Piaseckiego. . W "Prosto z mostu" drukowali m.in.: Jerzy Andrzejewski, Jerzy Waldorff i in. Czołowym poetą tego pisma był Konstanty Ildefons Gałczyński. Wobec takiej sytuacji pisarze pochodzenia wiejskiego, i poeci, znajdują życzliwe łamy u Stanisława Czernika w "Okolicy Poetów". 20 Na swoich łamach Stanisław Czernik ogłasza program autentyzmu - nowy kierunek literacki i kulturalny postulujący powrót do autentycznych przeżyć, powrót do korzeni, do tego co się wyniosło z tej małej ojczyzny - z domu rodzinnego do własnych przeżyć. W "Okolicy Poetów" drukował m.in. typowo urbanistyczny poeta, jakim był Marian Piechal. Zupełnie zignorowali to pismo i jego program m.in. Jarosław Iwaszkiewicz i Czesław Miłosz. Po wojnie program autentyzmu został pogłębiony i poszerzony. Obok Stanisława Czernika pojawiają się inni sztandarowi reprezentanci tego kierunku: Jan Bolesław Ożóg, Jerzy Pietrkiewicz i Czesław Janczarski. W 1939 r. Stanisław Czernik powołany został do wojska. Okres wojny spędził na terenie Włoch, Algierii i Anglii. Do kraju powrócił w 1947 roku. Od 1951 roku osiadł na stałe w Łodzi. Był bardzo cenionym prezesem Łódzkiego Oddziału ZLP i członkiem redakcji tygodnika kulturalnego "Orka". Po jego śmierci ( 13.12.1969) jeszcze przez pewien czas grupa artystyczna "Centrum" nawiązywała do programu autentyzmu. Stanisław Czernik nie był człowiekiem wielkiego talentu, ale czasami przeciętnym poetom trafiają się znakomite wiersze w ich dorobku, a takie w twórczości Stanisława Czernika znajdziemy. Przykładem może być wiersz Antenaci: "Mam ja także posągi w domu. Mam - to znaczy, // Że nie wziąłem, nie wniosłem ni odziedziczyłem, // Nie wyżebrałem. Mam - i tego nikt nie przeinaczy. // Mam: jeżeli posągi, posągi stworzyłem". Jest to wiersz dużej samoświadomości społecznej i poetyckiej. Dla Czernika nie istnieje coś takiego jak piękno estetyczne. Pojmuje on po norwidowsku, że piękno musi mieć walor moralny, że musi za tym stać praca. Jest w tym pojmowaniu bardzo chłopski: wszystko - twierdzi - musi być wymierne i użyteczne: "Antenaci. Praszczury: Pracowity, Chudy, // Tamten Czerń się nazywa. A inny - Hołota. // Ich lat tysiąc - głód, wojna mór i kurne budy. // W tysiącleciu niewoli ich krew błyszczy złota. // A na końcu tej czerni wiekowej: Poeta. // Wnuk, prawnuk. To coś więcej niż złote herbarze. // A jeśli ich się pytać dzisiaj: jak się zwieta? // Wymówią moje imię. W mej twarzy ich twarze. // Antenaci! Przodkowie! Cóżem odziedziczył? // I co wziąłem z gołębia naturą do głębi? // Gniew wziąłem. Gniewem będę wasze krzywdy liczył, // Bo licząc nie doliczę się prawa gołębi". Głównym kryterium wartościowania u Czernika jest praca, jak w wierszu o ojcu zatytułowanym: Ciężar rąk: "Rozpłakał się, gdy przyjechałem , // Łzami sześćdziesięciu sześciu lat. // Mówił jak do lekarza: // Że wypadły mu naraz wszystkie zęby, // Że nogi jak konwie w przerębli, // Że... // Ale to nic! Gdyby nie ręce. // Każda jak pud żelaza. // W nich - pługi, widły, łopaty, topory // Z całego życia // Ciężko zwisają, ciężko ważą. / Od nich zęby wypa- dły, // Od nich nogi obrzękły. // Od nich ... // Żył jeszcze kilka tygodni. // Umarł na ciężar rąk" Wiersz przejmujący w swojej surowej prostocie, bowiem w poezji Czernika nie odnajdziemy estetycznego piękna. On piękno dostrzega mimochodem. Uważa, jak Norwid, że praca jest po to żeby się zmartwychwstało. Kryterium pracy określa naszą tożsamość. Praca zaświadcza o naszym człowieczeństwie i jest cechą odróżniająca nas ludzi, od świata zwierząt. Autentyzm Czernika z pewnością wiele łączy z twórczością omawianych tu przedstawicieli nurtu wiejskiego w literaturze polskiej. Jest chlubnym świadectwem tożsamości kulturowej wsi polskiej. Stałym uzupełnieniem, każdego ze spotkań w sieradzkiej WBP jest prezentacja badań czytelniczych prowadzona przez doświadczonych bibliotekarzy tej placówki. Tym razem zaprezentowano wyniki przeprowadzonych badań w zakresie pełnienia przez biblioteki wiejskie swych podstawowych funkcji. Badania te potwierdzają, iż czytelnicy wiejscy chcą u siebie, w miejscu zamieszkania mieć dostęp do szerokiej gamy usług bibliotecznych, tak jak to ma miejsce w dobrze funkcjonujących bibliotekach miejskich. To naturalne, przecież:" ... to społeczeństwo kształtuje biblioteki, wpływając na ich typ, charakter, strukturę organizacyjną i zawartość zbiorów...". Jak twierdzą organizatorzy było to ostatnie z tego cyklu spotkanie. Nie oznacza to wcale, że problemy tożsamości kulturalnej wsi polskiej omówione zostały w stopniu wystarczającym. Jest to temat bardzo niepokojący, gdyż na naszych oczach, ta wieś tradycyjna, która trwała przeszło kilka tysięcy lat - ginie. Przypomnijmy tu, jakie tematy zostały zaprezentowane podczas tych konferencji. Spośród wielopłaszczyznowego charakteru tematu Konferencji skoncentrowano się przede wszystkim na zagadnieniach związanych z literaturą, jej twórcami i społecznym oddziaływaniem. Wstępem do prezentacji tych problemów był wykład prof. H. Brodowskiej-Kubicz ukazujący rozwój organizacji chłopskich oraz wzrost świadomości mieszkańców wsi. Poglądy pisarzy wiejskich na rolę pisarstwa zaprezentował Jan Z. Brudnicki., a problemy czytelnictwa mieszkańców wsi przedstawił prof. J. Ankudowicz. Konferencji towarzyszyła również przedpremierowa projekcja filmu "Kamień na kamieniu", wyreżyserowanego przez Ryszarda Bera z Jerzym Radziwiłłowiczem w roli głównej. Był też, jako komentarz do filmu wykład dr J. Łużyńskiej-Doroby na temat adaptacji filmowej utworów o tematyce wiejskiej. O tożsamości kulturowej wsi, jako nowym kierunku zainteresowań socjologicznych mówiła prof. M. Wieruszewska-Adamczyk, a o badaniach przeprowadzonych wśród pisarzy ludowych w zakresie ich samowiedzy kultural- Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 21 (Black plate) nej i artystycznej mówiła dr I. BukrabaRylska z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk. Wreszcie koncepcje rozwoju kulturalnego wsi polskiej przedstawił Stanisław Kolbusz, a prof. Roch Sulima przekazał swoje refleksje na temat: "Słowo a wartości kultury" uwypuklając w sposób szczególny znaczenie literatury wyrastającej z podglebia i literatury nawiązującej do najszerzej rozumianej tradycji małych ojczyzn. O przemianach zachodzących na wsi polskiej w aspekcie tradycji i transformacji mówiła dr I. Bukraba-Rylska, obraz czytelnictwa na wsi przedstawiła dr Katarzyna Wolff. Uczestniczącym w tych spotkaniach bibliotekarzom, pracownikom ośrodków kultury i animatorom kultury spotkania te z pewnością dały wiele. W sposób konkretny poszerzyły wiedzę, ale przede wszystkim pobudziły do refle- ksji. Wielkie słowa uznania należą się organizatorowi - Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Władysława Broniewskiego w Sieradzu, ale również licznym instytucjom i osobom prywatnym, które przy realizacji tego przedsięwzięcia udzie- Kwiatowy dywan liły stosownego wsparcia finansowego i organizacyjnego. 7 Dywan ułożony w 1994 r. Fot. archiwum J.Sienkiewicza RAWA MAZOWIECKA. Obyczaje. MARIUSZ POLIT Skierniewice hodziłam od rana po okolicznych łąkach i po lesie, szukałam kwiatów chabru. Znalazłam, ale przy okazji trochę się potłukłam, bo wpadłam w wykrot - opowiadała Helena Gwiazdowicz z Rawy Mazowieckiej. Wierni zaczynają zbierać płatki kwiatów już w środę rano. Kończą układanie "żywego" dywanu w czwartek po północy. Tradycja układania wzorów z płatków na posadzce kościoła przybyła do Rawy wraz z zakonem pasjonistów. Zakonnicy przyjechali do miasta w 1938 roku, wtedy też po raz pierwszy w Oktawę Bożego Ciała wierni z zakonnikami ułożyli dywan. Od tamtej pory co rok Rawa żyje kwiatowym dywanem. nokolorowych róż, maku, kaliny, piwonii, chabru, żarnowca, bratka, łubinu i bzu. Są też płatki gerbery, igiełki modrzewia i kwiat gorczycy oraz czerwone liście leszczyny. - Biały bez wcześniej zasuszyliśmy, zrobił się brązowy. Taki kolor najlepiej odwzorowuje klucze papieskie - wyjaśnia Jerzy Sienkiewicz, który już od prawie 30 lat ustala wzory, jakie są układane na posadzce kościoła pasjonistów przy ul. Księdza Skorupki. Część wzorów czerpie z głowy, korzysta też ze zdjęć z poprzednich lat i z całego albumu z ilustracjami. Rawa ogołocona Na początek kredą zaznacza kontury dywanu (15 metrów długi i dwa metry szeroki). Potem rysuje wzory. - Staramy się zawsze wykorzystywać bieżące wydarzenia. W ubiegłym roku w Polsce był Kongres Eucharystyczny, więc motyw tego wydarzenia umieściliśmy w naszym dywanie. Od momentu, kiedy kardynał Wojtyła został papieżem, zawsze jest też herb Watykanu - twierdzi Sienkiewicz. Najważniejszy moment następuje już późnym wieczorem w środę. Płatki kwiatów są już posegregowane, poukładane na osobne kupki. Około godz. 19.00, - Zaczynamy już od rana. Wszyscy chodzą i szukają płatków. Od ich ilości zależy ilość wzorów - wyjaśnia Krystyna Zielińska, która wraz z Jerzym Sienkiewiczem komponuje wzór. W Rawie po ułożeniu dywanu nie można już nigdzie znaleźć całego kwiatka. Najwięcej potrzeba zielonych listków akacji, które obramowują cały dywan. O te najłatwiej, problem jest z kolorami. Zbierane są wszystkie kwiaty, przy układaniu niektóre są odrzucane. Najwięcej jest róż- Watykan musi być Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 21 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 22 (Black plate) Sienkiewicz rysuje pierwszy wzór, ludzie układają na nim płatki wedle pomysłu Zielińskiej. Oczywiście, co człowiek, to pomysł. - Płatki są za duże, litery giną, rozmywają się. Płatki chyba trzeba rozdrobnić - rzuca pomysł jedna z kobiet układających. - Tak nie można, bo zaraz ściemnieją, poza tym z daleka będzie nieczytelny - przekonywała Krystyna Zielińska. Jej zdanie najczęściej zwycięża, uczyła się komponowania płatków od poprzedniej mistrzyni, Kazimiery Wojtyska. Tym razem też pozostaje tak, jak ona chce. Dywan ułożony w 1996 r. Fot. archiwum J. Sienkiewicza Kawa do cieniowania i do picia Dywan układa 20 osób prawie przez całą dobę. - Przychodzę tu już od kilkudziesięciu lat. Dziś jestem z wnuczką, niech się młoda kadra uczy - twierdziła ze śmiechem Wanda Zimecka. 11-letnia Ola Ciupa dotrwała do końca. Ojciec pasjonista, Jerzy Słowikowski przynosił ciastka, pączki, kawę. Pomagał też dobrym słowem. Dywan w całości jest ułożony zawsze po północy. Wszyscy wchodzą na chór, żeby zobaczyć jak dywan wygląda z daleka. Z góry lepiej widać, co trzeba jeszcze poprawić. Niektóre miejsca trzeba jeszcze przycieniować. Już tradycyjnie używamy do tego kaszy manny lub drobno zmielonej kawy - tłumaczy Zielińska. Kwiatowy dywan przetrwa tylko kilkanaście godzin. Po procesji w czasie czwartkowego, ostatniego nieszporu, biskup, który prowadzi nabożeństwo, najczęściej przechodzi przez środek układanki. Potem wierni zabierają po kilka płatów do domów. Tradycja wzorów Wzory na dywanie co roku są inne. W 1994, co łatwo zauważyć na zdjęciach dywanu, obchodzono Rok Rodziny, koronowano też Matkę Boską Sybiraków, jest też symbol ojców pasjonatów. Dwa lata później, w 1996 roku wmurowano w kościele w Rawie tablicę pamiątkową ojca Bernardyna Kryszkiewicza, który mieszkańcom bardzo pomagał w czasie wojny. W tym roku ułożono wzór nawiązujący do obchodzonego w kościele roku Ducha Świętego, tradycyjnie już pojawił się herb papieski. 7 NASI W KAZIMIERZU Wspomnienia opiekuna MAłGORZATA DZIUROWICZ-KASZUBA Sieradz Od ponad 30 lat odbywają się w Kazimierzu nad Wisłą Ogólnopolskie Festiwale Kapel i Śpiewaków Ludowych. To najwyższej rangi impreza folklorystyczna w Polsce, nad którą patronat sprawują Ministerstwo Kultury i Sztuki i Program II Polskiego Radia. Nagroda w tym festiwalu jest dużym sukcesem każdego wykonawcy! W latach 80-tych do Kazimierza na festiwal z naszego województwa jeździli głównie przedstawiciele gminy Wartkowice w 1984 Helena Cembrzyńska śpiewaczka z Wierzbowej zdobyła II nagrodę. Takie same nagrody zdobyli też skrzypek Józef Frątczak z Pełczysk i Jan Prośniak z Budzynka a także harmonista Kazimierz Graczyk z Powodowa oraz w konkursie "Duży-Mały" - w 1986 roku nagrodę zdobyły dzieci z Drwalewa. To, że gmina Wartkowice była tak aktywna w Kazimierzu było niewątpliwie zasłu- 22 gą ówczesnego dyrektora GOK w Wartkowicach - Bogdana Sroczyńskiego. We wrześniu 1987 roku zostałam zatrudniona w ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury (obecnie Regionalny Ośrodek Kultury) jako etnograf m.in. do dokumentowania folkloru sieradzkiego. Zbierając pieśni natrafiałam na zdolne śpiewaczki. Tak więc w 1989 r. pojechała do Kazimierza Józefa Janicka z Monic, która wyśpiewała III nagrodę, a w następnym roku podobną otrzymała śpiewaczka ze Słonin k/ Ożarowa - Marianna Słonina. Tego wyjazdu nigdy nie zapomnę. Uczestników konkursu było wówczas niewielu, natomiast autokar był pełen ludzi, gdyż na festiwal zaproszono także laureatów Ogólnopolskiego Konkursu Tradycyjnego Tańca Ludowego - zespół obrzędowy z Chojnego i parę taneczną z Charłupi Małej. Droga powrotna obfitowała w wydarzenia. Parę kilometrów za Przysuchą autobus nagle stanął i po jakimś czasie stało się jasne, że nim do Sieradza nie dojedziemy. Po wielu perturbacjach okazało się, że jest za miasteczkiem mała stacyjka kolejowa i możemy dojechać do Sieradza pociągiem z przesiadką w Łodzi (oczywiście zmieniając dworce!). Perspektywa takiej podróży dość mnie przeraziła, bo to przecież 39 osób, w tym sporo ludzi w podeszłym wieku, stroje, instrumenty i w dodatku pogoda radykalnie się popsuła rozszalała się burza, a ponadto 80-letni tancerz uparł się, że autobusu nie opuści, woli raczej tu dokończyć żywota niż iść na poniewierkę. Zdeterminowana tym wszystkim zaczęłam wpatrywać się w rozkład jazdy i nagle zobaczyłam, że przystaje tu pośpieszny pociąg do Szczecina jadący przez Sieradz. Gdy wreszcie znaleźliśmy się w nim wszyscy siedzieli "z nosami na kwintę", a zwłaszcza kapela, która była akurat ze sobą Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 23 skłócona, bo skrzypek Tadeusz Krata zdobył wyróżnienie, a cała kapela nie. Tylko pani Marianna Słonina nie straciła animuszu i śpiewała mi różne pieśni coraz bardziej się rozkręcając. Wreszcie podeszła do muzykantów i zmusiła ich by zaczęli grać. Powoli rozwinęła się zabawa. Wszyscy tańczyli, a kolejarze powiedzieli nam, że możemy za darmo jechać do Szczecina i z powrotem, bo takiej grupy jeszcze nie mieli. Worek z nagrodami w Kazimierzu otworzył się dla nas z lekka w 1992 r. Pani Franciszka Świniarska z Mnichowa (wyszukana przeze mnie i Teresę Dębską podczas penetracji gminy Sieradz) wyśpiewała swoim pięknym i mocnym głosem I nagrodę, a skrzypek Stanisław Ciołek (o którym pisałam już na tych łamach) zajął miejsce trzecie, zaś dwuosobowa kapela z Opojowic otrzymała wyróżnienie. W 1993 r. po raz pierwszy został zauważony zespół z województwa sieradzkiego, mianowicie wyróżniona została grupa śpiewaczek z Ożarowa wykonująca m.in. wraz z solistą Januszem Koźlakiem piękną pieśń pogrzebową. Wyróżniono też Bronisławę Bednarek z Zapusty Wielkiej oraz kapelę sieradzką z Baszkowa, która grała w składzie: Józef Janczak - skrzypce i Stanisław Pryk - bębenek (jest on także dobrym skrzypkiem, ale sprawdził się w roli bębnisty). Duży sukces przyniósł nam rok 1994. Wówczas dał się namówić do występów skrzypek Józef Piechota z Wojciechowa. Już w 1990 roku w czasie penetracyjnych badań terenowych zapraszałam go na spotkanie tancerzy, śpiewaków i instrumentalistów ludowych do Warty, ale wówczas zdecydowanie odmówił - po tragicznej śmierci syna nie chciał przez wiele lat brać skrzypiec do ręki. Wiosną 1994 roku kiedy obie z Dorotą Matusiak zjawiłyśmy się u niego by go namówić do udziału w Wojewódzkim Przeglądzie Folklorystycznym - zgodził się, choć niechętnie. Przez te lata ręce mu zastygły a czas zatarł dawne melodie. Z pomocą żony i młodszego syna zaczęłam odblokowywać jego pamięć muzyczną i stare melodie zasłyszane w dzieciństwie ponownie zabrzmiały w jego uszach. Jednak na Przeglądzie, który odbył się w kwietniu zagrał trzy standartowe "kawałki" sieradzkie (owijoki: "Jade od Rudy" , "Michowiacek" i polka "Niedziołecka") i otrzymał drugą nagrodę i tylko ze względu na fakt, że zdobywcy I nagród nie mogli wziąć udziału w kazimierzowskim festiwalu zaproponowałam mu wyjazd do Kazimierza, który przyjął bez entuzjazmu. Jednak myślał o tej muzyce i tuż przed wyjazdem przypomniał sobie dwa przepiękne, oryginalne owijoki po ojcu i po dziadku. Do Kazimierza jechał bardzo zmęczony - w tym właśnie czasie wypadała zwózka siana a pp. Piechotowie mają dużą gospodarkę. Przez całą podróż nie odzywał (Black plate) się do nikogo. Na drugi dzień po przyjeździe do Kazimierza też był w nie najlepszej kondycji, więc zaproponowałam, by zamiast iść w korowodzie - odpoczywał. Po południu nabrał nieco sił. Grał z dużą energią i zaciętością. Gdy schodził ze sceny był wściekły, prawie rzucił się na mnie, żebym go już nigdy, nigdzie nie ciągała, bo on nie cierpi występów. Za moment jednak nieco inaczej popatrzył na wszystko, gdy dwoje młodych ludzi z Olsztyna podbiegło do niego, zachwycając się jego grą. Trochę zdziwił się, komu może się taka muzyka podobać. Basztę potraktował jako nagrodę pocieszenia. Dość długo, moja córka tłumaczyć musiała mu , że jest to najwyższa nagroda tego festiwalu. Z zespołów, do Kazimierza pojechali tamtego roku mężczyźni z grupy "Ostrowiacy". Są to chłopy o głosach jak dzwony a zaśpiewali pieśń dyngusową i kolędy. Jest to repertuar szczególnie im bliski, gdyż przez wiele lat podtrzymywali oni zwyczaj dyngusowego obchodzenia wsi i kolędowania. Za swój występ otrzymali nagrodę specjalną im. prof. Józefa Burszty przyznawaną za najlepsze wykonanie pieśni obrzędowej! Pani Janina Kosatka z Kliczkowa o ciepłym, przyjemnym i spokojnym głosie zdobyła z kolei I nagrodę w kategorii solistów-śpiewaków wykonując m.in. bardzo ciekawą pieśń "Gdy pon Jezus we drzwi puka" 1. Pięcioosobowa kapela z Lututowa w składzie: Władysław Szymczak - skrzypce, Stanisław Łabęcki - skrzypce, Bogdan Szczepański - klarnet, Antoni Jarzyna - bęben i Zbigniew Szczepański - basy - otrzymała II nagrodę festiwalu. W następnym roku nagrody się powtórzyły. II nagrodę również otrzymała kapela, tym razem była to dwuosobowa kapela z Wierzchlasa w składzie: Władysław Słomiński - skrzypce i Jan Sarowski - basy. Nagrodę specjalną im. prof. Józefa Burszty zdobył zespół obrzędowy z Popowic śpiewając głównie pastorałki. Zespół występował w strojach kolędników, czym wzbudził zachwyt, zwłaszcza zagranicznych turystów. Miejscami zamienili się tylko skrzypek i śpiewaczka. Tym razem basztę przyznano Antoninie Majdzie z Masłowic nazwanej przez nas babcią Majdziną, zaś I nagrodę otrzymał skrzypek Mieczysław Marszałek z gminy Dalików. Babcię Majdzinę poznałam wiosną 1994 roku, gdy razem z Dorotą Matusiak zbierałyśmy informacje na temat wesela wieluńskiego. Zawiózł nas do niej p. Józef Galewski - kierownik zespołu z Opojowic, mówiąc, że kobieta ta nastawia też kręgosłupy. Wchodząc więc do niej - powiedziałam, że szukam kręgarza. Okazało się jednak, że nastawia tylko "przesunięte" dzieci, więc już bez ogródek przystąpiłyśmy do rzeczy pytając o szczegóły obrzędowości weselnej. Babcia dała się poznać jako prawdziwa skarbnica pieśni zarówno weselnych jak i ballad dziadowskich, pieśni miłosnych, żartobliwych, pogrzebowych itd. Niestety nie można jej było wówczas namówić do udziału w Przeglądzie Folklorystycznym w Warcie. "Do Warty nie pojedzie, bo by we wsi powiedzieli, że Majdzino zgłupioła", a ponadto w gospodarstwie jest jedyną kobietą - ma dwóch synów kawalerów i nie może opuścić domu. Nie dałam jednak za wygraną i przyjeżdżałam do niej od czasu do czasu nagrywając pieśni do dokumentacji. Gdy wiosną 1995 r. przyjechałyśmy tam obie z Teresą Dębską była akurat jej córka mieszkająca na Śląsku - bardzo miła kobieta - zadeklarowała chęć zastąpienia matki w gospodarstwie, gdyby ta chciała wyjechać na występy. W tej sytuacji babcia zgodziła się na udział w festiwalu. W czasie drogi do Kazimierza z początku do nikogo się nie odzywała, ale kobiety z Popowic długo jej na to nie pozwoliły. Wiedziały, że babcia zna wiele pieśni; poprosiły więc by im pośpiewała, a potem one zaprezentowały jej swój repertuar. Okazało się, że babcia zna wszystkie te pieśni, ale jedną trochę inaczej - bez przeciągnięć. Część kobiet pochwyciła wersję babci, bo była zgrabniejsza, reszta jednak śpiewała po staremu. Wszystko się pomieszało. Widząc co się dzieje przypomniałam sobie, że zespół ma w repertuarze jeszcze jedną bardzo ładną pastorałkę śpiewaną w widowisku "Dzień Wigilijny". Jednak nie wszyscy znali dobrze słowa. Trzeba było zastosować metodę przedszkolnego uczenia się przez powtarzanie. Nie wszystkim to się podobało, ale podporządkowali się. Zmiana ta okazała się później bardzo korzystna, gdyż przeważały pieśni obrzędowe, stąd też szansa na nagrodę im. prof J. Burszty. Pani Antonina w Kazimierzu otrzymała nie tylko najważniejszą nagrodę "Basztę", ale jednocześnie nagrodę Polskiego Radia, podobała się nie tylko jurorom, ale też widzom. Gdy szłam z nią przez kazimierski rynek, młodzi ludzie zaczepiali ją, pytając o wiek i wyrażali zachwyt dla jej śpiewu i kondycji. Podobnie było w tym roku w Toruniu na Międzynarodowym Przeglądzie Kapel Ludowych, gdzie przyjechała wraz z kapelą z Wierzchlasa. Zdobyła nagrodę główną w kategorii solistów i całkowicie podbiła toruńską publiczność śpiewając tym razem dowcipne piosenki własnego autorstwa oraz tańcząc i grając na bębenku. Babcia to kobieta nieprzeciętna - bardzo utalentowana, pracowita, a przy tym wesoła, pogodna i pełna życia. W kategorii solistów-instrumentalistów miał w tymże 1995 r. wystąpić Józef Tomczyk z Mroczek Małych 2 . Przez całą wio- Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 23 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 24 (Black plate) snę przygotowywałam go do udziału w festiwalu, aż tu na kilka dni przed wyjazdem żona jego ciężko zachorowała i nie mógł jej opuścić. Sytuację uratował Bogdan Sroczyński namawiając skrzypka ze swojego terenu Mieczysława Marszałka do udziału w festiwalu. Pan Mieczysław jednak dawno nie grał tradycyjnego repertuaru - musiałam więc mu przypomnieć stare kujony i obertasy. Nie było to trudne, bowiem mamy w zbiorach nagrania z badań terenowych gminy Dalików i Wartkowic. Znalazłam m.in. kujona, po legendarnym skrzypku łęczyckim Angerze. Okazało się, że pan Mieczysław tego kujona zna dobrze i inne również. Józef Tomczyk, natomiast, pojechał do Kazimierza w następnym roku, ale nie jako solista, a z towarzyszeniem basów. Tak się zdarza, że często w życiu przypadek decyduje o różnych sprawach. Zupełnie przypadkowo pan Józef -próbując gry przed swoim występem na Wojewódzkim Przeglądzie Folklorystycznym znalazł się blisko Leszka Wesołowskiego, który w ostatnim czasie nauczył kilka osób gry na basach i sam nabrał chęci aby utworzyć kapelę, jednak nie mógł znaleźć odpowiedniego skrzypka. Gdy więc usłyszał grę Józefa Tomczyka, przybasował mu, zabrzmiało nieźle. Na XXX Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu w 1996 r. zdobyli I nagrodę, występując jako dwuosobowa kapela z Mroczek Małych. W tymże festiwalu I nagrodę otrzymała też Józefa Stupska z Woźnik o silnym, ciekawie brzmiącym głosie. Zaśpiewała ona m.in. starą pieśń weselną oraz bardzo ciekawą pieśń żartobliwą. Zespół śpiewaczy z Białej natomiast zdobył III nagrodę, wykonując, archaiczne, ciekawe pieśni weselne, a skrzypek Jan Prośniak z Budzynka powtórzył swoją lokatę sprzed kilkunastu laty grając stare kujony. XXX festiwal był jubileuszowy i zostali do jego udziału honorowo zaproszeni wszyscy zdobywcy baszt, tak więc z naszego województwa pojechali: Antonina Majda 3 oraz Józef Piechota i wystąpili w specjalnym koncercie emitowanym przez telewizję polską. Poza konkursem zaproszony był też zespół obrzędowy z Popowic, który wziął udział w imprezie towarzyszącej wykonując widowisko "Pępkowe". Tak się składało, że od lat nie mieliśmy jednak reprezentacji w konkursie "Duży-Mały" 4. Nie dawało mi to spokoju, bo żeby tak zupełnie nie było narybku, trzeba przecież przekazać to wszystko młodym. Pod koniec 1996 r. udało mi się razem z Teresą Dębską opracować regulamin specjalnego Przeglądu, któremu nadałyśmy nazwę "Spotkanie Pokoleń". Przegląd ten odbył się w kwietniu 1997 r. w Lututowie i był bardzo owocny. Wzięło w nim udział dużo dzieci i młodzieży. Za- 24 ktywizowane zostały też zespoły i indywidualni artyści, bowiem byli oni tu "mistrzami" przekazującymi młodemu pokoleniu swoje umiejętności. Ujawniło się wiele talentów dziecięcych, ale na festiwal do Kazimierza można zgłosić tylko jedną, ewentualnie dwie reprezentacje. Wytypowani zostali: skrzypek Bronisław Radwański z uczennicą Zuzanną Tobis i śpiewaczka Leokadia Grąbkowska z wnuczką Malwiną Paroń. Zarówno jedni jak i drudzy zostali nagrodzeni na XXXI festiwalu w Kazimierzu. Kapela z Baszkowa natomiast otrzymała drugą nagrodę. Przypomnę, że kapelę tę tworzą dwaj skrzypkowie Józef Janczak z Baszkowa i Stanisław Pryk z Dzigorzewa grający na bębenku. Są to "groce" z dziada pradziada. Znają wiele archaicznych owijoków, polek i oberków. Gdy ustalałam z nimi repertuar i przypominali sobie dawniejsze "kowołki" w pewnej chwili pan Stanisław zwraca się do Józefa "A pamintos takigo uowijoka co go groł garbaty Wicek" i tu zanucił, a pan Józef natychmiast pochwycił tę melodię i zagrał na skrzypcach a ja ze zdumieniem stwierdziłam, że coś mi ona przypomina. Zaczęłam intensywnie myśleć i skonstatowałam, że jest to "owijok po dziadku" Józefa Piechoty, ale jakże zupełnie inny (bo też i granie Piechoty jest tak odmienne) Niestety występy naszych reprezentantów, to nie tylko sukcesy. Zdarzało się też często, że wielotygodniowe przygotowania spełzały na niczym - z różnych powodów. Tak było na przykład w ubiegłym roku (1997) z zespołem z Ożarowa, który miał świetny repertuar, bardzo dobrze też wypadł w nagraniach radiowych, a na scenie po pierwszej, dobrze wykonanej pieśni, coś się nagle załamało. Przykładem pechowca jest Jan Pielesiak z Chodowa gm. Wartkowice - dobry skrzypek, znający mnóstwo starych kujonów i kujawiaków po swoim ojcu, jednak w trakcie występów nerwy mu "puszczają". Był już dwukrotnie w Kazimierzu - bez powodzenia. W tym roku na "Klejnasowym graniu " w Skierniewicach zdobył I nagrodę. Postanowiliśmy więc jeszcze raz wysłać go do Kazimierza, ale z towarzyszeniem bębenka, bo jest mu wówczas raźniej. Od kilku lat tworzy on dwuosobową kapelę wraz ze swoim sąsiadem Franciszkiem Kuropatwą. Obaj panowie przygotowywali się całą wiosnę. Razem z Teresą Dębską jeździłyśmy do nich na próby - szło znakomicie. Aż tu na dwa dni przed festiwalem pan Franciszek miał nieszczęśliwy wypadek i złamał sobie żebra. Również przygotowanie do festiwalu śpiewaczki Heleny Cembrzyńskiej okazało się bezowocne, gdyż w ostatnim dniu przed wyjazdem odnowiła się u niej choroba, uniemożliwiając wyjazd. W tym roku więc do Kazimierza jechałam nieco podłamana, bo bardzo liczyłam na panią Helenę i kapelę. To jednak nie był koniec naszego pecha. Tuż przed wyjściem kapeli z Lututowa na scenę pękła nagle struna w basach. Oczywiście szybko zaradzono temu, ale z nową struną nie brzmiało już tak dobrze. W rezultacie zdobyli III nagrodę. Pecha miał też Mateusz Gorący - uczeń Władysława Słowińskiego skrzypka z Wierzchlasa przygotowywany do konkursu "Duży-Mały", bowiem rozchorował się (na anginę ropną) i wystąpił z gorączką, a w dodatku w strugach deszczu, ale powiodło się i wszystko dobrze się skończyło. Skrzypków w tym roku nie brakowało w naszej ekipie - bo oprócz dwóch wyżej wspomnianych z konkursu "Duży-Mały" i prymisty kapeli z Lututowa p. Władysława Szymczaka występowali też Tadeusz Krata, który w ubiegłym roku nie mógł wziąć udziału w festiwalu ze względu na chorą nogę oraz Józef Piechota po 4 letniej karencji. Ten ostatni był również znakomity, jak i za pierwszym razem, grał przepięknie owijoki po dawniejszym muzykancie Lewińskim. Obaj panowie zostali nagrodzeni - pan Józef otrzymał I nagrodę, a Tadeusz Krata 5 drugą. Niestety nie powiodło się zespołom śpiewaczym z Kurowa i Opojowic. No cóż konkurencja jest tu olbrzymia. Ale wyjazd do Kazimierza i uczestniczenie w tym jedynym w swoim rodzaju festiwalu to już dla zespołów nagroda i uhonorowanie. Pobyt w Kazimierzu jest dla wielu wykonawców bardzo pożyteczny i twórczy. Wielu z nich po powrocie z Kazimierza niesamowicie się rozwinęło i gdy na festiwal jechali z zaledwie kilkoma przypomnianymi utworami, to potem pamięć się im bardzo odblokowywała. Tak było np. z Marianną Słoniną, która w pamiętnej drodze powrotnej z Kazimierza wyśpiewała mi wiele pieśni dotąd przez nią zapomnianych. Podobnie było ze Stanisławem Ciołkiem, który po udziale w festiwalu przypomniał sobie mnóstwo starych "kowołków". Niestety jeśli ktoś zdobędzie nagrodę, to potem przez 4 lata nie może występować. Nasi wykonawcy to w większości ludzie starzy, którzy nie zawsze nadają się do wyjazdów. Trzeba przyznać, że dla wielu z nich pobyt w Kazimierzu był wielkim przeżyciem, poczuli się nagle młodsi i szczęśliwi, bo mogli przenieść się w świat muzyki swojego dzieciństwa. W ostatnich latach dorobiliśmy się wielu bardzo dobrych wykonawców, którzy zapraszani są na różne ogólnopolskie i międzynarodowe imprezy w Polsce czy na koncerty w Warszawie ("Dom Tańca", kościół św. Krzyża, Filharmonia Narodowa). Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 25 Biorą też udział w naszym cyklu edukacyjnym (dla dzieci i młodzieży) w zakresie tradycyjnej kultury ludowej pn. "KRZESIWO". Każdy wykonawca festiwalu w Kazimierzu jest nagrywany przez Polskie Radio, przez co ich muzyka i śpiew tak szybko nie zaginą. Obecnie przygotowywana jest przez Polskie Radio płyta kompaktowa z nagraniem sieradzkich artystów. Gotowa już jest natomiast kaseta magnetofonowa "Laureaci Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym (Black plate) z woj. Sieradzkiego" wydana przez Regionalny Ośrodek Kultury w Sieradzu. Przypisy 1 notabene w lipcu br. na przeglądzie folklorystycznym młodych w Bukówsku śpiewała m.in. tę samą pieśń 17-letnia Iwona Kania z Kurowa otrzymując również I nagrodę. 2 wyszukany przez nas podczas penetracji terenowych. 3 muszę tu dodać, że babcia Majdzina po przyjeździe z Kazimierza zwierzyła mi się, że marzeniem jej jest być jeszcze raz w Kazimierzu. Odpowiedziałam, że niestety jest to niemożliwe bo laureatów obowiązuje 4 letnia karencja - a jednak marzenie babci się spełniło już w następnym roku. 4 jednego roku już przygotowywałam do występów Franciszkę Świniarską z wnuczką, jednak babcia wycofała się ze względu na zły stan zdrowia. 5 Tadeusz Krata jest w tym roku laureatem prestiżowej Nagrody im. Oskara Kolberga. 7 Żadnego przedstawienia nie opuściłam 60 lat pracy artystycznej Marii Kamińskiej w zespole "Głuchowiacy" HANNA KUBERSKA-SKRZYDłO Skierniewice "Istotną cechą, może najważniejszą, kultury artystycznej wsi było /.../ zatarcie granic między twórcą a odbiorcą, powszechność wielu dziedzin /.../. Utalentowani ludzie cieszyli się dużą estymą. Zakres ich kompetencji może zdumiewać. Miałem jeszcze szczęście poznać takie kobiety o renesansowej skali uzdolnień, świetne we wszystkim, co robiły. Znały, z przekazu pokoleniowego setki pieśni, zachowania obrzędowe, kroki taneczne, haftowały, robiły pisanki, cięły z papieru - i to po mistrzowsku. Właśnie tradycja i sposób przekazu umiejętności stawały się ich szkołą, co mówię - akademią wiedzy". ( Aleksander Jackowski- Oskary Kolberga ) MARIA KAMIŃSKA ma tych uzdolnień jeszcze kilka. Kiedy było trzeba tkała, płótno pościelowe i koszulowe; lniane, bawełniane, a także samodziały na kiecki i portki. Dzisiaj tka już tylko samodziały dla siebie i na zamówienie. Frędzluje szalinówki, o które w sklepach coraz trudniej. Jeszcze trudniej kupić cienką wełenkę na frędzle. Ale od czego jest głuchowski spryt. I z tym kłopotem umie sobie poradzić. Ma jeszcze kilka talentów, mniej praktycznych, którymi natura obdarza jedynie wybranych, wśród nich najważniejszy - dar przekazu słowa. I jest w tym stwierdzeniu sama prawda. Wystarczy obejrzeć "Głuchowskie wesele", w którym od lat jest pierwszą druhną, czy "Kądzielaczkę", w której jest po prostu sobą. Śpiewa, tańczy i gawędzi. I to, jak gawędzi. O sobie i o rodzinie - tak mówi. Taka już byłam od małego dziecka, wszystko chciałam wiedzieć i szybko wszystko umieć. Choć nie przykładałam się specjalnie do nauki, umiałam. Zawsze byłam wesoła. Urodziłam się 23 września 1923 r. w Lniśnie, skąd pochodził mój ojciec Jan Pięcek. Moja mama Małgorzata była z Głuchowa i tu przenieśliśmy się, kiedy miałam dwa lata. Tu jestem do dzisiaj. Mieszkam nawet w tym samym miejscu. Dom jest inny, ale miejsce to samo. Mieszkam w tej samej zagrodzie z moim bratem. Wszyscy, którzy mnie znają, mówią, że jestem podobna do mojego dziadka, ojca mamy, który był człowiekiem pogodnym i lubiła go cała wieś. Moja babcia przepłakała swoje życie. Miała jedenaścioro dzieci i wszystkie umierały młodo. Najbardziej opłakiwała syna, co zginął osiemnastego roku. Pamiętam rozpacz po śmierci wuja - nauczyciela z Łajszczewa, który umarł w 1937 r. Moja mama też umarła młodo, bo co to jest dla człowieka 58 lat. Babcia przeżyła swoje dzieci i tego nie mogła sobie darować. Moje dzieciństwo było jednak bardzo dobre i pogodne. Mam tyle do wspominania... W domu było nas troje, przede mną siostra, która została nauczycielką i mieszka w Dębołęce pod Sieradzem, a po mnie brat, siedem lat młodszy. My z siostrą to się musiałyśmy dobrze uczyć przez tego wujka nauczyciela, bo nie wypadało inaczej. Wujek był nowoczesny i pierwszy we wsi miał radio słuchawkowe. Moja siostra była zawsze posłuszna, a ja trochę bumelowałam. Kiedyś wujek przyjechał do Głuchowa z niespodzianką, przywiózł dwa czerwoniuchne pomidory. One przed wojną nie były takie znane jak teraz, a my nigdy jeszcze tego nie jadłyśmy. Wujek powiedział że ta, która szybciej odrobi lekcje, dostanie większego. Do siostry przyszła koleżanka i się zabawiły, a ja trzask-prask, lekcje odrobiłam. Dostałam większego, spróbowałam, a to takie niedobre! Chciałam się z siostrą pomieniać, ale ona nie taka głupia. A teraz to bardzo lubię pomidory. Wszystko mi się w życiu układało tak, że teraz się z tego śmieję. Zanim 8 lutego 1948 r. wyszłam za mąż za Kamińskiego, wcześniej miałam zaręczyny i zapowiedzi w kościele. Na zaręczyny do domu rodziców przyszli rodzice mojego narzeczonego, matka chrzestna i on sam. Przyszli. Czekają, a ja na próbie. Grałam w "Chacie za wsią" poważną rolę i nie mogłam opuścić próby. Albo, w tę niedzielę co była moja pierwsza zapowiedź, grałam przedstawienie w Jeżowie. Zwyczaj nakazywał, żeby wszyscy byli w kościele. Wszyscy byli, ale beze mnie. Grałam. Tak musiało być, bo teatr był dla mnie bardzo ważny. Nie było żadnego przedstawienia, żebym nie miała ważnej roli. Na wszystkich próbach zawsze byłam i żadnego przedstawienia nie opuściłam. Kiedy grałam rolę, to czułam się tak, jakbym w życiu tylko to robiła. Na teatr zawsze miałam czas i nie było takiego zmęczenia. Żebym pomyślała, że nie idę na próbę. Zawsze mi się chciało być na scenie. I tak już jest. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 25 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 26 (Black plate) Maria Kamińska Fot. H. Kuberska-Skrzydło Grałam pierwszy raz w "Polonezie" w 1937 roku. W Głuchowie był Uniwersytet Ludowy, który organizował zabawy, tańce i naukę. Przyszedł pewnego wieczoru do domu dorosły już kawaler, Józef Jarecki, i poprosił Maria Kamińska Fot. H. Kuberska-Skrzydło 26 moją mamę o zgodę na moje występowanie w przedstawieniu. Występowaliśmy w naszych odświętnych strojach zakładanych na bardzo ważne uroczystości. Pamiętam nawet jedną piosenkę, którą wtedy śpiewaliśmy. To była pierwsza moja rola na scenie, wcale się nie krępowałam i z innymi zaśpiewałam:" Tańcowała Małgorzatka, tańcował i Grzegorz, / potrącił ją z tyłu w nóżkę, ona mówi, czegóż? / A tańcujże Małgorzatko w tej zielonej sukni, / a ja nie mogę tańcować, bo mi nóżkę stłukli. " To były różne pieśni, ludowe i nieludowe. Dużo było pieśni uniwersyteckich, takich patriotycznych, które się śpiewało na "solarzowych" spotkaniach. Uniwersytet w Głuchowie to było ciekawe miejsce. "Głuchowiacy" od 1906 roku byli zespołem teatralnym, później za czasów państwa Majcherów przekształcili się w zespół ludowy, ale zawsze taki trochę teatralny. To był znany zespół w kilku powiatach. Na przedstawienia, jeszcze przed wojną ściągały do Głuchowa całe pielgrzymki. Za bilety się płaciło. Jako dziecko chodziłam z rodzicami na te przedstawienia i zawsze się podobały. Potem sama zaczęłam w nich występować. W "Chacie za wsią" grałam matronę. W sztuce "Pieją koguty" grałam Rukinię a w "Skradzionym szczęściu", Annę. Józef Gołębiowski - Tomry z "Chaty za wsią" i ja graliśmy we wszystkich sztukach teatralnych. Zaraz po drugiej wojnie zespół prowadził leśniczy Falkowski. Na początku lat pięćdziesiątych zaczęło się zamykanie uniwersytetów ludowych. Polityka pokręciła wszystko. Teatr głuchowski przestał wystawiać sztuki. W budynku po uniwersytecie została założona świetlica prowadzona przez Koło Gospodyń Wiejskich. Kobiety zaczęły organizować wieczory poetyckie, spotykały się, żeby śpiewać w chórze parafialnym Stefana Rębacza. W 1956 r. wrócił teatr do Głuchowa razem z powrotem do naszej wsi Heleny i Edwarda Majcherów, którzy pokończyli studia w Łodzi, dostali pracę w Głuchowie, a potem przygotowali "Moralność pani Dulskiej", "Balladynę", "Śluby Panieńskie" i wiele innych. W 1968 r. na otwarcie nowej remizy w Głuchowie przygotowaliśmy "Wesele głuchowskie". To z 1936 roku. Z przedstawieniami objechaliśmy kawałek Polski, powiaty: skierniewicki, łowicki i rawski to były nasze normalne występy, ale też Płock, Zamość, Tarnogrod czy Warszawę. W Głuchowie lubię występować najbardziej. Głuchowiacy zawsze mieli zamiłowanie do kultury, zwłaszcza kobiety. Chociaż w domu zawsze pełno obowiązków, bo to przecież wieś, na kulturę czas się znalazł. Ludzie w Głuchowie zawsze tu mieli chór, teatr, uniwersytet ludowy, który jest na nowo, potem dom kultury i zespół ludowy. Tutaj o kulturę dbali również księża. Jeszcze teraz namawiają rodziców, żeby dzieci do komunii chodziły w strojach głu- chowskich. Dziewczynki zakładają wełniaki, a chłopcy to już całkiem przestali. U nas w Głuchowie Boże Ciało jest tak piękne jak w Łowiczu. Może jeszcze piękniejsze, choć turyści tu nie przyjeżdżają. Dużo się mówi o powrocie do tradycji. Kto to kiedy słyszał mówić na wsi o tradycji. To teraz taka moda. To było nasze normalne wiejskie życie. Na dawne kądzielaczki czy pierzacki za dziewczynami chodziło wielu kawalerów. Żadna para z tego nie wyszła, bo jak przyszło do ślubu, to każda poszła z innym. Inaczej żyło się na wsi 60 lat temu czy nawet czterdzieści. To nie do pomyślenia. W jednej izbie żyli ludzie i zwierzęta. Ja też tak żyłam. Pod oknem stał stolik, a pod stolikiem kosz z gęsią albo kurą na jajkach. Stolik zasłaniało się prześcieradłem wkoło nóg, i tak przez cztery tygodnie ptaki wysiadywały pisklęta. Ptaki przeszkadzały, sykotały, zapach był paskudny, ale się człowiek przyzwyczajał. Ptaszyska jak psy darły się jak ktoś obcy wchodził do chałupy. Łaziło to czasem po izbie i brudziło. Podłogi się nie myło, tylko wysypywało piachem. Jak piach się zgarniało na szufelkę to pod spodem były czyste deski. Kuchnie były kaflowe i bieliło się je wapnem na każdą niedzielę. Albo kto to słyszał, żeby w oknie były sztuczne firanki. Robiłam sobie z papieru wycinane w kwiatuszki, serduszka i listki. Jak zawiesiłam w oknie, to aż miło było popatrzeć, takie ładne i bielutkie. Zasłoneczki były z płócienka białego albo żółtego, po bokach tego malutkiego okieneczka w izbie. Dwa razy w roku robiłam wycinanki - przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą. Kodry i gwiozdy były na belce, a portki na ścianie między świętymi obrazami. A strój ludowy? To teraz się mówi "ludowy". To był dla nas zawsze wiejski, nasz strój. Czy to wstyd mówić "wiejski", przecież to wiadomo, że on wiejski, z samodziału, tkany na własnym warsztacie tkackim, szyty dla siebie i dla siebie strojony. Mam na sobie strój ze stanikiem z samodziału, jaki nosiło się za czasów mojej młodości. Bardziej mi się taki podoba, niż z aksamitu. Za czasów mojej mamy głuchowianki nosiły jeszcze pomarańczowe kiecki, ja już noszę zieloną. Koszula, którą mam na sobie, to robota mojej mamy. Ona ma osiemdziesiąt lat co najmniej. Przyramki (główki rękawów - przyp. aut.) i osewecki (mankiety - przyp. aut.) są haftowane krzyżykiem w dwie nitki, wykończone siotecką szydełkową. Koszula jest bawełnicowa (osnowa lniana, wątek bawełniany - przyp. aut.). Umiem tkać i tkam jeszcze teraz, warsztat stoi w letniówce. Haftuję różnymi haftami: znam szycie polskie, drobniuchne, różnymi ściegami, znam cieniowane i krzyżowe. W każdym Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 27 domu dziewczyny umiały haftować, żadna to sztuka. Chustę szalinówkę mam po mamie, dostałam ją od swojej chrzesnej jako młoda panna. Frędzlowanie to robię tak: zadzierzguję z jednej strony roboty trzy nitki, z drugiej tyle samo, to mam sześć i skręcam supełek. Nie używam żadnych deseczek, żeby odległość była ta sama, tak się samo robi równo bez pomocy dodatkowych rzeczy. Jeszcze kilka lat temu miałam na zimę do ofrędzlowania 80 może 90 chust, i wszystkie wyrobiłam. Robiłam dla wsi Miłochniewice, Michowice, Głuchów, Pruska, Kolonia, Prusy czy Złota. Z chustami to teraz kłopot, w sklepie i nawet na targu nie kupisz. Starszym kobietom, co jeszcze noszą strój łowicki czy głuchowski, jak kto woli, są potrzebne szalinówki. Nowoczesność jest wszędzie, to i sklepy nie zamawiają tego, co starsze. Szkoda, że nikogo nie mogę nauczyć tego, co umiem. Szkoda. Młodzi w Głuchowie mają inne zajęcia i nie ciągną do haftu czy tkania. W zeszłym roku pan Majcher zorganizował w Szkole Rolniczej w Głuchowie naukę haftowania dla młodzieży. Chciałam ich uczyć. Byłam trzy, może cztery razy. Nie miałam kogo uczyć. Może to się kiedyś odmieni na lepsze, bo teraz to ludzie młodzi nie mają zainteresowania wiejską kulturą. Gawędy zaczęłam mówić niedawno. Chociaż już jako dziecko różne słowa układały mi się tak, że pasowały do siebie, to dopiero w zespole zaczęłam je mówić na poważnie. (Black plate) Znam je z opowieści różnych ludzi, niektóre to zabawne historie z mojego życia. Mam i takie, które sobie wymyślam. Na ostatnim Konkursie Gawędziarzy w Głuchowie wzięłam pierwsze miejsce. Ja nie myślałam, że będzie tak dobrze bo tylu dobrych gawędziarzy mówiło. Ale cieszę się z tej nagrody, bo mam dużo chęci do następnych konkursów. Gawęda o leczeniu prosiaka jest prosto z mojego życia, a było tak. Kiedyś późno w nocy wróciłam z próby. Zajrzałam jeszcze do chlewika, a tam prosiak chory. Co tu robić, taki chory, że pewno zdechnie. Ale miałam zastrzyk. Wiedziałam, że u Wawrzosków mają wodę destylowaną. Poleciałam, przyniosłam. Złapałam prosie między kolana i szczepie. Wsadziłam igłę za jedno ucho, a ona wyleciała. Włożyłam igłę na maszynkę i drugie ucho szczepię. Zastrzyk zrobiłam i poszłam spać. W nocy z boku na bok się przewracam, zasnąć nie mogę, myślę: wstawać, nie wstać... A, pomyślałam, jak zdechło to mu i tak nie pomogę. Nie poszłam. Rano wstaję, lecę do chlewika, patrzę, prosię na płot się wspina i żreć woła. Przychodzę do domu, gotuję mu zioła, żeby jeszcze szybciej pomogło. Wpadają Wawrzoskowa i pyta. Maryśka, żyje ci to prosię? Mówię, że żyje i mu żarcie szykuję. To nie szczep go bo ci dałam kwas siarkowy zamiast mineralnej. Ja, mówię spokojnie, że wczoraj już żem prosię uszczepiła i żyje. Zaniosłam mu do picia siemię i trochę kaszy do jedzenia, ono łeb schyliło, patrzę Maria Kamińska Fot. H. Kuberska-Skrzydło a za uszami ma takie dziury wypalone, że cała ręka by wlazła. No, mówię, nie zdechło na jedno, to zdechnie na drugie... Poleciałam do apteki, bo przecież zwierzę też cierpi. Wbiegam do apteki i wołam, panie magistrze, uszczepiłam prosię kwasem siarkowym i takie mu dziury wypaliłam, że aż... A on mi powiada. Niech pani weźmie siekiery i mu łeb utnie. Mówię, że prosię żyje i potrzebna jest mi maść penicylinowa. Popatrzył, popatrzył i powiedział, ma kobita pojęcie o leczeniu. Przyniosłam maść, wysmarowałam dziury prosiakowi i okręciłam mu łeb szalikiem. Prosię, szalik zdarło i kopytem rozkrwawiło rany jeszcze bardziej. No, nie poradzę sobie, myślę. Niech już tak zostanie jak ono chce. Poszłam do izby zrobić obiad, bo z tego biegania o jedzeniu zapomniałam. Robię kartofle a tu ktoś puka. Otwieram, a to weterynarz. Pyta czy szczepię świnie. Mówię, że szczepię aż się dziury robią. Mówi, że jest różyca i szczepi wszytkie. Prowadzę go do świni, a on tak: te wszystkie pani uszczepię, a to jedno niech już sama sobie leczy. Te, co uszczepił, jeszcze chorowały, a to moje wyrosło duże, zdrowe, aż miło patrzeć. We wsi mówili o mnie potem "najlepszy weteryniorz". Tak było. 7 Maria Kamińska Fot. H. Kuberska-Skrzydło Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 27 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 28 (Black plate) Udało się rozśmieszyć osjakowian XV Jubileuszowe Spotkania Kabaretów Wiejskich przeszły do historii. W przyszłym roku kolejne? JAN KRZYSZTOF SZCZĘSNY Sieradz Jury XV Ogólnopolskich Spotkań - siedzą od lewej: Marian Sołobodowski prezes Fundacji Kultury Wsi w Warszawie, Anna Tomaszewska - dyrektor Regionalnego Ośrodka Kultury w Sieradzu, Andrzej Zakrzewski i Artur Andrus III Program PR, Kazimierz Grześkowiak i Jan Poprawa Fot. Jan Krzysztof Szczęsny Kabaret "TRUTEŃ" ze Skawy - laureat I nagrody Fot. Jan Krzysztof Szczęsny Pierwsza wzmianka o osadzie Osjaków pochodzi z XIII wieku, a prawo miejskie otrzymał on jeszcze przed 1466 rokiem. Intensywny rozwój miejscowość zawdzięczała i zawdzięcza położeniu na zbiegu ważnych szlaków. W II poł. XVIII w. Osjaków utracił prawa miejskie, lecz do dziś 28 zachował się miejski układ Osjakowa z rynkiem i wychodzącymi z niego prostopadle uliczkami. To tutaj - w stolicy tej rolniczo- turystycznej gminy, położonej w południowej części woj. sieradzkiego, nad rzeką Wartą, która wpływa zdecydowanie na walory krajobrazowe i rekreacyjne, od trzech już lat odbywają się Ogólnopolskie Spotkania Kabaretów Wiejskich. Spotkania Kabaretów Wiejskich to impreza stworzona przez Ośrodek Kultury Wsi Związku Młodzieży Wiejskiej "Scena Ludowa" z siedzibą w Krakowie. Pomysłodawcami spotkań kabareciarzy z całej Polski byli: Maria Kwiatkowska i Jarosław Janowski. Obok Konfrontacji Artystycznych Wsi Polskiej, Galerii Wsi Polskiej, Przeglądu Dorobku Kulturalnego ZMW "BARBAKAN", Sejmiku Teatrów Wiejskich stały się Ogólnopolskie Spotkania Kabaretów Wiejskich jedną z głównych imprez organizowanych dla twórców ze środowiska wiejskiego. Trzeba przyznać, że impreza udana! Spotkania odbywały się najpierw w ZAWOI, później w Chełmie Lubelskim, by po zlikwidowaniu "Sceny Ludowej" trafić w 1993 roku do Sieradza. Wówczas organizacji spotkań podjęła się Fundacja Kultury Wsi w Warszawie, kierowana przez przyjaciela wiejskich kabaretów Stanisława Kolbusza. W Sieradzu pomysł goszczenia kabareciarzy z całej Polski spotkał się z życzliwym przyjęciem Pani Anny Tomaszewskiej - dyrektor, wówczas Wojewódzkiego Domu Kultury (obecnie Regionalnego Ośrodka Kultury) . I tak się zaczęło. Od tej pory, co roku z końcem maja w Sieradzkie zjeżdżają przedstawiciele wiejskich kabaretów. Współorganizatorami tej największej imprezy kulturalnej woj. sieradzkiego obok Fundacji Kultury Wsi w Warszawie i Ministerstwa Kultury i Sztuki są: Urząd Wojewódzki w Sieradzu, Regionalnz Ośrodek Kultury, Urząd Gminy i Gminny Ośrodek Kultury w Osjakowie. Przez te 15 lat wiejski kabaret stał się (obok teatru, zespołów śpiewaczych i tanecznych) najpopularniejszą formą twórczego uczestnictwa w kulturze wsi, gdyż czerpał z tej tradycji i folkloru, ubogacając jej odniesieniami do aktualnych problemów politycznych i społecznych. XV jubileuszowe Ogólnopolskie Spotkania Kabaretów Wiejskich odbyły się w dniach 28 - 30 maja 1998 r. w nadwarciańskiej gminie Osjaków, która od 1996 roku Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 29 (Black plate) udziela gościny tej głośnej w kraju imprezie. Tym razem do Osjakowa zjechało 13 kabaretów z całej Polski. Imprezę otworzył gospodarz gminy - wójt Mieczysław Łuczak wraz z Andrzejem Tomaszewiczem - dyrektorem Wydziału Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Wojewódzkiego w Sieradzu. Prowadzący wraz z Agatą Kmieć wszystkie przesłuchania konkursowe oraz koncerty Jarosław Janowski - wzruszony wspomniał, jak to 15 lat temu w niewielkiej (acz rozległej) miejscowości Zawoja pod Babią Górą otwierając pierwsze Spotkania, nie wierzył, iż impreza przetrwa tyle lat, a on sam dożyje takiego jubileuszu. Zmaganiom 13 kabaretów z całej Polski bacznie przyglądało się konkursowe jury, w którym zasiadała jedna kobieta - Anna Tomaszewska, dyrektor Regionalnego Ośrodka Kultury w Sieradzu. Jurorom przewodniczył Jan Poprawa, a wspomagali go: Kazimierz Grześkowiak - sam kabaretowy pieśniarz, redaktorzy radiowej "Trójki": Andrzej Zakrzewski i Artur Andrus, autor projektów lalek do "Polskiego ZOO" oraz satyrycznych rysunków - Jacek Frankowski oraz Marian Sołobodowski, prezes Fundacji Kultury Wsi. Mimo upalnej, majowe pogody, która nie odstraszyła młodszej i starszej widowni, sala OSP - odnowiona i wyposażona w nowe krzesła, wypełniła się całkowicie miłośnikami humoru i satyry oraz kulturalnej rozrywki gdyż spotkaniom towarzyszyły wystawa karykatury Jacka Frankowskiego i kiermasz książek Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Myślę, że organizatorzy spotkań z zadowoleniem i satysfakcją mogą wspominać imprezę, która do małej nadwarciańskiej miejscowości przyciąga "jajcarzy" z całej Polski. Jury uhonorowało pierwszą nagrodą kabaret TRUTEŃ ze Skawy (goszczącego już Kabaret "KOCIUBA" z Sycowa - laureat V nagrody Fot. Jan Krzysztof Szczęsny Kabaret "TRUTEŃ" ze Skawy laureat I nagrody Fot. Jan Krzysztof Szczęsny Kabaret "TRUTEŃ" ze Skawy - laureat I nagrody Fot. Jan Krzysztof Szczęsny Kabaret "KOCIUBA" z Sycowa laureat V nagrody Fot. Jan Krzysztof Szczęsny Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 29 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 30 (Black plate) Kabaret "SZKOŁA ŻON" z Lubania laureat VI nagrody Fot. Jan Krzysztof Szczęsny Kabaret "SPINACZ" z Iłowa - laureat VI nagrody Fot. Jan Krzysztof Szczęsny wcześniej na Ziemi Sieradzkiej). Otrzymał on od prezesa TVP 5000 zł oraz Nagrodę "Czupurnego Koguta" ufundowaną przez I Program Polskiego Radia (1500 zł). II i III nagrody jury nie przyznało. IV zaś przypadła ex aequo: - kabaretowi "Dziura" z Bukowca Górnego (nagrodę ufundowały: Radio dla Ciebie i Sylwester Gajewski); - "Klapa" z Żegocina (nagrodę ufundował wojewoda sieradzki i wójt Osjakowa). V nagrodę, także ex aequo otrzymali: - "Agrafcia" z Kolna - za umiejętności wokalne, - "Kociuba" - za niezaprzeczalne obycie sceniczne, - "Zza Płota" - za spontaniczną bezpretensjonalność. VI nagrodę przyznano kabaretom: - "Nasz" z Dynowa, - "Spinacz" z Iłowa; - "Szkoła Żon" z Lubania. Ponadto Jury przyznało symboliczne nagrody za uczestnictwo w XV Ogólnopolskich Spotkaniach Kabaretów Wiejskich kabaretom: "Ćwiek" z Sępopola, "Ka-Ro" z Węgoja, "Pod Miotłą" z Sempolna i "Samotrzeć" ze Zdziara Wielkiego. Zespoły te otrzymały po 100 zł ufundowane przez sponsorów z Osjakowa. Także jury przyznało wyróżnienia indywidualne: - Zofii Dragan z Bukowca Górnego - za zauważalną osobowość sceniczną (250 zł ufundowane przez "Cepelię" oraz trzytygodniowy pobyt na warsztatach kabaretowych w Łazach), - Marii Śledź z Łukowa - za stworzenie prawdziwie kabaretowego nastroju przez na scenie i poza nią (400 zł ufundowane przez sponsorów z Osjakowa) Honorowym laureatem konkursu piosenki kabaretowej został zespół KOCIUBA z Sycowa za blok utworów z piętnastoletniego dorobku. Były też i inne nagrody: - wójt gminy Osjaków otrzymał order "za nieustanne dopasowywanie remizy do potrzeb kabaretów przy zachowaniu średniej pożarów w gminie"; - Sylwester Gajewski - Order Wielkiego Jaja z Małym Żółtkiem "za profesjonalizm w jajcarstwie". Oceniając XV Ogólnopolskie Spotkania Kabaretów Wiejskich należy stwierdzić, iż niewątpliwie okazały się one imprezą udaną, o czym świadczyła liczba nowych kabaretów, które zjechały do Osjakowa, a także programy, jakie zostały zaprezentowane w sali osjakowskiej OSP. Dlatego należy życzyć organizatorom by spotkania nie zniknęły z kalendarza imprez kulturalnych. Władysław Łuczak - wójt gminy Osjaków otrzymuje order "za nieustanne dopasowywanie remizy do potrzeb kabaretów przy zachowaniu średniej pożarów w gminie" oraz Sylwester Gajewski order Wielkiego jaja z Małym Żółtkiem "za profesjonalizm w jajcarstwie". Fot. Jan Krzysztof Szczęsny 30 7 Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 31 (Black plate) Strój opoczyński JAN ŁUCZKOWSKI Opoczno W regionie opoczyńskim regionalny ubiór zachowały jeszcze w dużym stopniu kobiety i dziewczęta. Mężczyźni natomiast zarzucili go w okresie międzywojennym. Do podstawowych składników stroju kobiecego w końcu XIX w. należały koszule, wełniaki, kaftan, zapaska do pasa i odziewu, chustka oraz trzewiki. Ich uzupełnieniem były korale, bursztyny, wstążki i kwiaty. W XX w. w stroju kobiecym stały się modne gorsety, czepce, półczepce i welony. K o s z u l a była przyramkowa i składała się z dwóch zasadniczych części - górnej, zwanej stanem i dolnej tzw. nadołka. Górną część szyto z płótna cienkiego, dolną z grubego. Koszule kobiece miały stojący kołnierz z wąską szydełkową koronką i stębnówką na przyramkach i mankietach. Pod koniec XIX w. zarówno przyramki jak i mankiety zaczęto najpierw zdobić haftem krzyżykowym, później płaskim o motywach geometrycznych i roślinnych oraz kryzki z czerwonym lub niebieskim brzegiem. Koszule kobiece zapinały się pod szyją i przy mankietach na niebieskie lub różowe porcelanowe guziki. Samodziałowe w e ł n i a k i były w prążki modre i czerwone, modre i białe, czarne i czerwone lub brązowe i niebieskie. Szerokość tych prążków do 1 cm była na tle pomarańczowym i pąsowym. Najbardziej był rozpowszechniony wełniak na staniku, składający się z dwóch podstawowych części - krótkiego stanika i zeszytej z nim powyżej pasa spódnicy. Stanik był zwykle dopasowany, szyto go z podobnych materiałów jak wełniak, z tym, że były w nim węższe prążki. Ozdabiano go aksamitkami wzdłuż zapięcia i w poprzek a zapinano na przodzie na haftki lub kolorowe guziki. Spódnica była szyta z 3,5 do 4 metrów tkaniny, której prążki układały się zawsze pionowo. Z tyłu była starannie ułożona w fałdy. Dolna jej część posiadała niekiedy dwie lub trzy poziome zakładki lub naszyte w dwóch albo trzech rzędach tasiemki w kolorach różowym, białym, czerwonym, żółtym lub niebieskim. Koszula haftowana damska Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie Koszula haftowana męska Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 31 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 32 Wełniak kobiecy Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie (Black plate) Wełniaki zakładane na koszule były długie, sięgały zazwyczaj do kostek. W następnych latach modne były coraz krótsze. Tradycyjny k a f t a n był ściśle dopasowany do talii i miał długie rękawy. Jego tył w dolnej części był zaokrąglony i dłuższy niż przód. Zapinał się na haftki i guziki. Szyty był bez kołnierza, wykonywano go z tkaniny samodziałowej, przeważnie o tle ciemnopąsowym lub żółtym w wąskie prążki albo inne desenie geometryczne. Kaftany na przodzie w dolnej części pleców i na rękawach ozdabiano czarną aksamitką lub kolorowymi paciorkami. W powszechnym użyciu do pierwszej wojny światowej były g o r s e t y . Krój ich był dość jednolity. Najczęściej jednak taki gorset składał się z pięciu części i był dopasowany dość do talii, w dolnej części posiadał zaokrąglone lub prostokątne tzw. tacki. Gorsety były najczęściej wykonane z sa- Zapaska do pasa Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie Zapaska do odziewu Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie 32 modziału wełnianego lub lniano-bawełnianego. Gorsety z samodziału nie były dekorowane. Niektóre z nich jedynie przy zapięciu obszywano czarnym lub czerwonym sznurkiem, który na pewnych odcinkach przechodził z pętelki służącej do zapinania kolorowych guzików. Gorsety aksamitne i atłasowe były zdobione na przodzie, używając barwnej włóczki, cekinów, paciorków a niekiedy tasiemki. Na przodzie gorsetów po dwu stronach zapięcia wyszywano najczęściej motywy kwiatów a zwłaszcza tzw. rózgi. Po zasznurowaniu czerwoną lub różową tasiemką najczęściej wiązano pod szyją na kokardkę a jej końce luźno puszczano. Z a p a s k i noszone przez kobiety z opoczyńskiego są dwojakiego rodzaju tj. na spódnicę i do odziewu. Tak jedne, jak i drugie od niepamiętnych czasów były robione z tkanin samodziałowych. Były to przeważnie tkaniny modre, w których występowały wąskie czarne i białe prążki. W zapasce prążki te układały się poziomo. Tkaniny przeznaczone na zapaski robiono w cztery a niekiedy w sześć nicielnic. Na zapaski zarówno od pasa jak i do okrycia, brano prostokątną tkaninę samodziałową, którą w górnej części marszczono, a następnie wszywano do podszewki podwójnie złożonej. Z jednej i z drugiej strony przyszywano kolorowe tasiemki troki lub sznurki zrobione z przędzy wełnianej. Przy paradnych zapaskach od pasa tasiemki dość często były zakończone pomponikami. Po zawiązaniu tasiemek z pomponikami puszczano je luzem na przodzie. Niekiedy sięgały one aż do kolan. Zapaski od pasa były w dolnej części ozdobione w dwóch i więcej rzędach czarną aksamitką lub wstążkami w kolorze białym, żółtym, niebieskim, różowym lub czarnym. Kolory wstążek dobierały kobiety i dziewczęta według swoich upodobań. Zapaski do pasa równały się prawie z długością wełniaków. Zapaski do odziewu były tak długie i szerokie, że pokrywały cały korpus i ręce. Na głowach dziewczęta wiązały c h u s t k i tzw. salinówki. Miały one kształt kwadratu o wymiarach metr na metr i były produkcji fabrycznej, na której znajdowały się drukowane motywy roślinne. Brzegi wykończone były frędzelkami tego samego koloru co tło chustki, najczęściej modrego, zielonego, kremowego lub pomarańczowego. Noszono też o podobnych rozmiarach i wykończeniu chustki białe, perkalowe, ozdobione ręcznie haftem. Chustkę przed założeniem na głowę najpierw składano po przekątnej w trójkąt a następnie po założeniu wiązano jej końce pod brodę lub z tyłu głowy. Pierwszy sposób stosowały zwykle kobiety zamężne. Dziewczęta wiązały chustki tak, aby odsłaniały włosy nad czołem. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 33 Kobiety nosiły c z e p c e . Na uwagę zasługują dwa rodzaje czepców - czepce o wysokiej główce i tzw. półczepce. Były one z białego tiulu. Tak jedne jak i drugie posiadały troki zwane bandażami oraz podwójne kryzy nakrochmalone i starannie karbowane. Kryzy te były ozdabiane w pewnych odstępach kawałkami kolorowych wstążek. Do najbardziej okazałych należały czepce o wysokiej główce, pokryte hafciarskim ornamentem geometrycznym lub roślinnym. W czasie noszenia ich bandaże i wstążki do nich przypięte a złożone w kokardę puszczano luźno na plecy. Drugi rodzaj czepca pokrywał tylko część głowy. Jego bandaże wiązano w kokardę pod brodę. Tego rodzaju czepce były używane w czasie oczepin. Jeszcze na początku XX w. były bardzo rozpowszechnione czarne b u t y na obcasach o cholewkach z dziurkami służącymi do sznurowania. Jako sznurowadło używano wąskiej tasiemki w kolorze białym, czarnym lub różowym. W tym czasie obok skórzanych butów noszono również dwa rodzaje pantofli. Jedne były z czarnej skóry na niskim obcasie, zapinane na pasek i guziczek, drugie z czarnego aksamitu lub czerwonego samodziału sukiennego, płytkie, również na niskim obcasie. Z przedstawionym obuwiem bardzo ściśle były związane pończochy. Robiono je z wełny najczęściej w kolorze białym lub czarnym, rzadziej zielonym. Do zasadniczych składników stroju męskiego należały koszule, spodnie, kamizelka, spencer, sukmana, kapelusz, czapka i buty. Ich uzupełnieniem były pasy, podwiązki do butów oraz weselne rózgi do czapek. K o s z u l e męskie szyto z cienkiego lub grubszego płótna. Były one przeważnie typu przyramkowego. Posiadały rękawy z mankietami oraz kołnierzyk stojący lub leżący. Mankiety były zwykle ozdobione barwnym haftem. Zapinano je na żółte lub niebieskie porcelanowe guziki. Pierwszy rodzaj kołnierzyka zapinano na guziki, drugi wiązano przy pomocy dziurek i tasiemki. Do wiązania używano tasiemki czerwonej, różowej lub modrej. Końce związanej tasiemki na kokardę puszczano luzem. Najbardziej paradną częścią koszuli męskiej zwłaszcza o kołnierzyku stojącym był niewątpliwie gors, który ozdabiano różnobarwnym haftem i zakładeczkami. Gors ten zapinano z lewego boku. S p o d n i e zwane portkami szyto z samodziałowego płótna lub sukna. Materiały te były w jednolitym kolorze - białym, czarnym, modrym lub granatowym. Spodnie noszone w ubiegłym stuleciu miały prążki ułożone poziomo. Krój spodni był prosty. Spodnie miały na przodzie bądź rozporek, bądź klapę czyli tzw. fartuszek zapinany z prawej strony na drewniany kołoczek zw. obartelkiem lub na guziki. (Black plate) Obartelek zwykle był przymocowany do spodni przy pomocy skręconego sznurka. K a m i z e l k a zw. lejbikiem składała się z pleców i przodu. Plecy zawsze były jednolite o kroju prostym lub ściśle dopasowanym. Szyto je z innego materiału podszewkowego w kolorze czarnym lub białym. Na przednią część używano materiałów podobnych jak na spodnie. Kamizelki miały kołnierzyk wykładany i patki. W przedniej ich części mieściły się dwie lub cztery kieszenie, niekiedy lamowane czarną aksamitką, były one na ogół ściągane w pasie. S p e n c e r należał do wierzchniej odzieży, noszono go zwykle na kamizelce, najczęściej krótki i ściśle dopasowany do talii. Na wierzch używano materiału czarnego, modrego lub wzorzystego. Szyto go na podszewce, posiadał wykładany kołnierzyk i kieszenie. Brzegi spencerka i kieszenie dość często obszywano czarną tasiemką. Zapinany był na guziki metalowe lub kolorowe z porcelany rozmieszczone w dwóch lub trzech rzędach. W regionie występują dwa typy s u k m a n. Pierwsza z nich biała używana w lecie była dość krótka o stojącym niskim kołnierzyku, wyszyta czerwoną i niebieską włóczką na szwach, kołnierzyku i kieszeniach. Miała ona na przodzie wyłożone małe czerwone lub zielone klapki. Zapinano ją na haftki. Sukmana ta należała do stroju paradnego a wyszła z mody. Drugi typ sukmany, głównie przeznaczonej na zimę do okrycia kożucha był robiony z siwobiałego sukna. Sukmana ta była w dolnej części szeroka, a tył mocno fałdowany, miała wykładany, podwójnie obszyty czarną taśmą kołnierz. Podobny szamerunek zdobił sukmanę na plecach, piersiach, klapach oraz na wylotach kieszeni. Ten właśnie typ sukmany przetrwał do naszych czasów. P a s y były plecione lub tkane, długość ich wahała się od dwóch i pół do czterech metrów. Wykonywano je z przędzy wełnianej w prążki, przeważnie o tle pąsowym, rzadziej czerwonym lub żółtym. Zakładano je na sukmany albo na kamizelki. Po związaniu końce opadały w dół na przodzie lub z boku. Na terenie powiatu opoczyńskiego używano jako nakrycia głowy zarówno k a p e l u s z y jak i c z a p e k. Pierwsze noszono przeważnie latem, drugie zimą. K a p e l u s z e były z czarnego filcu. Zwano je ryjkami.Miały wysoką, zwężającą się ku górze główkę oraz średniej szerokości rondo. Dolną część główki ozdabiano czarną lub siwą aksamitką. C z a p k a zwana rogatywką składała się z czterech części i miała niekiedy czarny lub barwny pomponik zwisający. Kamizelka męska Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie Sukmana męska Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 33 4_98_2.qxd 11/3/98 6:30 PM Page 34 (Black plate) Pas siatkowy Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie Otoki rogatywki pokrywał czarny lub siwy baranek, cała była podbita owczą wełną. Nie posiadała daszka, natomiast nad czołem sterczał jeden z jej rogów. Na początku XX w. stały się modne okrągłe kaszkiety szyte z sukna granatowego, były one zaopatrzone w czarne lampasy i daszki. Mężczyźni nosili buty wywijane. Miały one przyszwy i cholewy jednolite robione z czarnej miękkiej, juchtowej skóry. Cholewy były dwukrotnie wywijane i podwiązywane pod kolanami barwnym wełnianym sznurkiem lub samodziałową tasiemką. Na końcach zarówno sznurka jak i tasiemki znajdowały się pomponiki z barwnej wełny, które po związaniu podwiązek luźno zwisały po zewnętrznej stronie nóg. Najbardziej upowszechniły się w opoczyńskiem czarne buty o prostych usztywnionych cholewach. 7 Zagłębie literackie /wspomnienia kronikarza/ JERZY KISSON-JASZCZYŃSKI Piotrków Trybunalski Ludzkość od pradziejów przy pomocy toporów rozwiązuje swoje nabolałe problemy. My, humaniści protestujemy - ze skutkiem lub bez. Od z górą ćwierci wieku "chodzi za mną" ... wiersz z toporami. "Lecz co to znaczy, że miłuję ciebie? Czy to są zawsze zbyszkowe topory w walce o czuby dla dziewki i pory nigdy gwiazdami nie wschodzące w niebie?” Wiersz bez tytułu, poświęcony żonie Grażynie napisał poeta, którego w 1970 roku nie znałem, dziś przyjaciel, Rafał Orlewski, zdobywca wówczas II nagrody w VI Ogólnopolskim Konkursie Literackim o "Rubinową. W dniu 29 maja 1998 roku, w piotrkowskim Wojewódzkim Domu Kultury rozstrzygnięto XXVIII edycję konkursu. Zadano mi pytanie: jak to się zaczęło z górą trzy dziesięciolecia temu? Pomocą najlepszej pamięci jest książka Rubinowa Hortensja, antologia utworów nagrodzonych 1965-1975 (Wydawnictwo Łódzkie), która ukazała się dzięki żmudnemu opracowaniu niezapomnianego Feliksa Rajczaka oraz wspomagającego go Andrzeja Biskupskiego. 34 Podsumowano zatem pierwsze 15 konkursów. Reszta jest w protokołach jury, czy w innych archiwaliach, jakże niekompletnych. "Rubinowa Hortensja" z "portem macierzystym" Piotrkowem Trybunalskim, jest obok gdańskiej "Czerwonej Róży" najtrwalszym wydarzeniem literackim w Polsce. Wartym rekapitulacji w zbliżającym się roku 2000, kiedy to, miejmy nadzieję, przyjdzie organizować XXX edycję konkursu w 35-lecie jej narodzin. Skąd się biorą nie pokrywające się liczby? W 1990 roku, po zorganizowaniu XXV edycji "Rubinowej Hortensji", zabrakło pieniędzy na organizację i nagrody, ale niechęć nowej władzy do kultury sprzed 1989 roku zaważyła ... Teraz wspomnienie kronikarza. Majowa niedziela 1965 roku. Do Powiatowego Domu Kultury (dziś WDK, jutro - raczej "miejskiego", przybyło trzynastu poetów z Ziemi Łódzkiej, bo szerzej konkursu organizatorzy nie zdołali spopularyzować. Pula nagród także była symboliczna, a poparcie władzy miejscowej "oficjalno-chłodne" Poparł nas jeden jedyny znany pisarz, Stanisław Czernik, także wbrew łódzkiemu środowisku literackiemu ( to "podłączyło się" nieco później, gdy w 1966 roku Czernika wsparli warszawianie: Zbigniew Bieńkowski - przedstawiać chyba nie trzeba - i Małgorzata Hillar już wcześniej głośna poetka). Pierwszy konkurs w 1965 nie był jeszcze "Rubinową Hortensją", a Turniejem Jednego Wiersza. I nagrodę, czyli "Głowę Wawelską" oraz załącznik kopertowy otrzymał łódzki poeta Andrzej Biskupski, a i Piotrków triumfował, bo II nagrodę otrzymał "tutejszy" czyli Kazimierz Świegocki, dziś nauczyciel akademicki w Siedlcach. Samochwalstwo, ale fakt historyczny: "Rubinową Hortensję" wymyśliłem "interesownie". Huta Szkła Gospodarczego "Hortensja" od lat znana była z pięknych pucharów, "więc niechaj wesprze biednych literatów!" I tak od 1966 roku znana huta szkła fundowała puchary: najokazalsze dla najlepszych, mniej okazałe - dla wyróżnionych. Huta chciała się jeszcze pełniej pokazać, więc do tradycji weszły odwiedziny literatów, by przyjrzeli się wirtuozom gry na szkle - tego "na szkle malowanego". Przy okazji - wspomnienie z roku 1971. Już z redakcji "Gazety Ziemi Piotrkow- Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 35 skiej", czyli w początkowym okresie głównego organizatora konkursu, mieliśmy maszerować do "Hortensji", a stamtąd telefon: "Nie przychodźcie, bo w hucie ... przerwa w pracy!" Wtedy nie miano odwagi powiedzieć, że hutnicy "Hortensji", wzorem ojców w 1932 roku ( słynny strajk w Europie) zastrajkowali, żądając podwyżek płac. Jeszcze wspominkowe przerywniki ... Radomszczanin Edward Zyman, kilkakrotny zwycięzca w dziale poezji, od dawna żyjący w Kanadzie, napisał wiersz z ... wątkiem anielskim. Jury nagrodziło, "Gazeta Ziemi Piotrkowskiej" drukowała nagrodzone teksty, więc i ten "wiersz z aniołem". Nadgorliwy aktywista-czytelnik "zakablował", więc "najważniejszy" w Komitecie Miasta i Powiatu PZPR wyraził stanowczą dezaprobatę: "wy towarzyszu nie panujecie nad sytuacją..." Sporo lat później, kiedy w salach zamku królewskiego w Piotrkowie, czyli Muzeum Okręgowym, odbyło się nad wyraz podniosłe podsumowanie "Rubinowej Hortensji", przewodniczący jury, Tadeusz Chróścielewski, łódzki poeta, prozaik, eseista i tłumacz, prezentując tradycje literackie Piotrkowa Trybunalskiego, zbyt wielu w tych dziejach znalazł pisarzy-osób duchowych. "Musiał ten Chróścielewski tak wyszukiwać tych księży!? A jeżeli to byli księża - patrioci?” - zapytałem. Jeszcze wspomnienie ... jaja Kolumba. Wspomniałem o pięknych pucharach fundowanych przez HSG "Hortensja". Ten pierwszy jednak robiony jako niespodzianka, do ostatniej chwili trzymany był w tajemnicy przed współorganizatorami. Ktoś z huty jednak zadzwonił: "Rany boskie, przyjeżdżajcie!". Popędziliśmy z Ryszardem Ścisłowskim, ówczesnym szefem "od młodzieży". Autentycznie dużych rozmiarów jajo stało na kurzej stopce! W środku owego jaja był jak z odpustu, kwiat hortensji. Palcami pokazaliśmy najokazalsze puchary, stojące w hutniczej wzorcowni. Te zastąpiły kolumbowe jajo ... Na początku była sama poezja. Teraz od 1995, znów jest tylko poezja. W grę wchodzi wysiłek organizatorski i znów pieniądze. Od 1967 roku przez wiele lat mocną stroną konkursu była proza. W okresach przełomów: 1970, 1980 jurorzy "przepychali" teksty wieloznaczne. Władza powiatowo-miejska w Piotrkowie i wojewódzka w Łodzi robiła dobrą minę, bo trzeba sprawiedliwie powiedzieć, że już wtedy myślących nie brakowało na "znaczących stołkach". Rok 1971 - po raz pierwszy I nagroda w prozie: Franciszek Kowalewski, mistrz murarski z Bielska-Białej.Jego opowiadanie pt.”Sciopa” wzruszyło autentyzmem życia ludzi pewnej budowy. W jury (Black plate) walczono o pierwszą nagrodę dla Krzysztofa Skudzińskiego z Łodzi. Opowiadanie pt. Amoroso alla provincia - o wielkiej miłości w małej mieścinie, uczyniły z autora bohatera dnia, bo co z nim teraz? "Wystrzałowymi" prozaikami wtedy okazali się: Tadeusz Krasoń z Piotrkowa Trybunalskiego i Andrzej Zakrzewski, nauczyciel wiejski spod Radomska. Pan Tadeusz pisał do śmierci, choć był księgowym, otrzymywał nagrody na konkursach ruchu ludowego. Andrzej Zakrzewski jest nauczycielem akademickim w WSP w Częstochowie... Dyscyplina kronikarska wymaga zwięzłości. Spróbujmy więc przedstawić poetów i prozaików "Rubinowej Hortensji", którzy jeśli nie wkroczyli na Parnas literacki, to w każdym razie zostali zapamiętani poprzez swoje tomiki poetyckie i książki prozatorskie. Wśród tych pierwszych trzeba wymienić wielu, jak Andrzej Grabowski, choć ten nieco później startował, jednak laureat paryskiej nagrody "Lusticia", wspomniani już Feliks Rajczak, Andrzej Biskupski, Rafał Orlewski, "Kanadyjczyk" Edward Zyman, Czesław Sobkowiak, A. K. Waśkiewicz, Teresa GabrysiewiczKrzysztofikowa, Tadeusz Olszewski, Mirosław Kuźniak, Krzysztof Lis, Zenon Dunajczyk, Krzysztof Lisowski, Aleksander Migo, Stanisław Gola, Roman Gorzelski, Eugeniusz Garnuch, Stanisław Filipowicz. Wspomniałem już poetów piotrkowskich. Ale jeszcze: Adama Puto, zmarły niedawno Ryszard Marian Wójcik, Jerzy Włodzimierz Misztela, Zdzisław J. Dziubecki, Teresa Lechowska (mieszka w Norwegii), Ireneusz Kaczmarczyk i Hieronim Szczur. Poetą przedborskim, ale nie tylko, bo cenionym powszechniej, jest Tadeusz Michalski. Wybaczą ci doceniani, którzy w "Rubinowej Hortensji" nie startowali. Proza w piotrkowskim konkursie literackim ujawniła także parę nazwisk. Niektórzy laureaci "Rubinowej Hortensji" zdobyli laury już wcześniej. To Janusz Anderman, Ryszard Binkowski, Eugeniusz Iwanicki, Ewa Denys, Marek Lubaś-Harny, Marek Nejman, Jerzy Nawrocki, Andrzej Wiktor Mikołajewski, Stefan Pastuszewski, Alfred Siatecki, wspomniany już Krzysztof Skudziński, Lucjan Zuzia, Roman Cielecki , Jacek Indelak, Janusz Mieszczankowski, zmarły przedwcześnie prozaik z Tomaszowa Mazowieckiego, Ryszard Błażejewski, Marek Grala. Jeszcze anegdotyczne wspomnienie związane z prozaikiem ze Szczecina, Marianem Yoph-Żabińskim. Przyjechał do Piotrkowa po nagrodę o jeden dzień później. "Okupował" więc przez pełen następny dzień gabinet redaktora naczelne- go "Gazety Ziemi Piotrkowskiej", czyli niżej podpisanego, ażeby rozmowami o prozie polskiej powetować sobie utratę finałowej imprezy. W końcu lat 70. młody, zdolny poeta z Radomska, Marek Braszczyński rozdawał swoje poematy - manifesty na piotrkowskim dworcu PKP i ... ledwośmy go "wybronili" przed milicyjnym zatrzymaniem. "To wasz poeta!? No, to go puszczamy ..." Pieniędzy na konkursy literackie za wiele nigdy nie było. W przypadku "Rubinowej Hortensji" można powiedzieć, że organizatorzy jakoś sobie radzili, wydziały kultury w Piotrkowie Trybunalskim i Łodzi ... zabezpieczały. Już nieżyjąca Jadwiga Pilichowska bywała jurorką z racji pełnienia funkcji zastępcy, później dyrektora wydziału kultury w wojewódzkiej Łodzi. Raz spóźniła się z pieniędzmi na nagrody, więc finałową imprezę "Rubinowej Hortensji", organizowaną w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Piotrkowie, trzeba było opóźniać - ponad godzinę czekaliśmy pełni niepokoju ... Dla Jadzi jurorki wyrocznią była córka-studentka. To ona "ustawiała" mamę, wyrokując które z nadesłanych na konkurs prac były dobre i najlepsze. Andrzej Grabowski odbiera puchar "Rubinowej Hortensji"(1980) Fot. ze zbiorów prywatnych Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 35 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 36 (Black plate) Czasami fachowcy jak Czernik, Piechal, Huszcza, Jażdżyński, Koprowski, Chróścielewski zgadzali się z jej córką. Ostatecznie oni decydowali ... * * * Warszawskie jury w składzie: Piotr Kuncewicz, Witold Nawrocki i Leszek Żuliński zdecydowało o tegorocznej XXVIII edycji "Rubinowej Hortensji". Wręczono nagrody następującym osobom: Danucie Zasadzie z Warszawy(I nagroda), Markowi Kowalikowi z Zawiercia (II nagroda), Markowi Brymorze z Kalisza (III nagroda), Annie Czarnieckiej z Przemyśla (wyróżnienie), Jolancie Wiesławie Marciniszyn z Zielonej Góry (wyróżnienie) oraz Lechowi Grali z Płocka (wyróżnienie) Danuta Zasada Czekamy na rok przyszły, a przede wszystkim na rok 2000, bo wtedy to dojdzie do XXX jubileuszowego Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego o "Rubinową Hortensję". Jerzy Kisson-Jaszczyński - dziennikarz i publicysta, należy do głównych inicjatorów "Rubinowej Hortensji", jest pomysłodawcą jej nazwy; przez pierwsze 25 konkursów, więc ćwierć wieku temu był nieprzerwanie członkiem sądu konkursowego. Jest autorem książek: Prowincjonałki. Alfabet piotrkowski (1993) i Sensacje z tej ziemi (1997), zbioru historycznych opowieści o Piotrkowie Trybunalskim oraz innych środowiskach dzisiejszego województwa piotrkowskiego. Marek Kowalik Marek Brymora IKONOPISANIE * * * Moje myśli wesołe, moje myśli smutne na przełaj biegną, wolne niczym sarny w tle kapelusz skrada się ogromny, czarny by je schwytać nim jeszcze spod czaszki wyfruną Niepotrzebne to całe moje zamyślenie świat i tak w takt przemienny ciągle się kołysze Raz myśl wesołą pod osiami słyszę to znowu myślą smutną skrzypi duszel. Minie akurat data narodzin konkursu: 1965, czyli 35 lat. Z tej okazji warto opracować oraz wydać część II antologii utworów nagrodzonych 1965-2000 ... Póki co - gorące podziękowania dla tych wszystkich, którzy uratowali i kontynuują organizację piotrkowskiego konkursu. To dzięki nim, dzięki uczestnikom konkursu, Leszek Żuliński mógł powiedzieć, że Piotrków Trybunalski, jego okolice, bo i niewielki Zelów - to prawdziwe "zagłębie młodoliterackie środka Polski". Powiem: l i t e r a c k i e. Obradowannoje Niebo Zdarzyła się historia, że z ikony Timofieja uleciały jaskółki. Jak smutne łuki saren ślizgały się po poręczach nieba. A szare kulki wróbli potoczyły się po lazurowym suknie nieba, psotliwe litery cudownego pisma. A chata Timofieja, bogata ubóstwem, wypełniona pustką, mrużyła sosnowe powieki okiennic, pykała dymem z garbatego pieca, pod którym mistrz Timofiej wiódł swoje szorstkie bytowanie. Ikona się jawi jak wołanie żurawi z głębokości tajgi, tropy lisa na śniegu i klangor aniołów. Pędzel jest miejscem, gdzie kończy się człowiek, a zaczyna cud. Radują się niebiosa, zakwitają ptaki ikon. Da mołczit wsiakaja płot` czełowiecza. Milczy ciało człowieka. I bije cichy zegar dni i nocy. SPOWIEDŹ JEDYNAKA zwracałem się per siostro tylko do zakonnicy albo pielęgniarki bratem też nie miałem kogo obdarować do rodziców mam dość blisko ale daleko mój stryj się zaszył igłą niepamięci tak głęboko że pewnie nawet poczty tam nie ma nie grożą mi żadne familijne rady ciotek najazdy w czasie nie najlepszym jestem bezżenny - bo kogo posadzić przy weselnym stole? Choć nie lubiły mojej okolicy trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów nie mieszkał w pobliżu Stalin ani Beria nie mam rodziny a przecież nie było wojny 7 36 Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 37 (Black plate) Nasze prezentacje - nie bój się, ta ulewa mija. Anna Zając (Sokolniki) Emilia Mitręga Kara (Zduńska Wola) Dwugłowy Lewita zasłonił me oczy chustą haftowaną przez dwa długie tysiąclecia. Od karła otrzymał adres mego ciała. Z szatanem był w zmowie działał z nim i z Bogiem. Rzuć palce me na stół i pograj nimi w kości Daleko porwij me oczy, by nie odczuły już bólu monotonności Nasze piąte oko znajdziemy niebawem Odbije się w lustrze magicznym wśród płomieni czasu dojrzeje miłośnie Pożądanie, pożądanie pożądanie kara kara kara kara karanie Słońce nocą tęsknię za tobą Słońce myślę jak chwytne są twoje dłonie jak rozpalone są twoje usta i że gdy zacznie świtać znów wpadniesz mi w oko * * * jestem tylko jedną z kobiet przewieszonych przez twoje ramiona * * * Od kiedy czasu brak nam, wino w uszach tłucze szkła gorącej udręki. Krzyki z telewizji brzmią u nieszczęsnych głupców w piersiach Nie dany był im jedyny taniec, na pióropuszach szczęśliwości pląsy Na zawsze bali się byli i zmarnowali życie od Ojca. Potem, potem było już zbyt późno na łapanie lotnych uczuć serdeczności bo węże prawdziwej rozkoszy niezmąconej umknęły. Beata Pawłowska (Sieradz) Nie mów Nie mów nic więcej, proszę -słowa te bardzo mnie ranią. Zamknęłam Ci usta ustami ... i nic - nadal je słyszałam, one zabijają. Lecz serce lękało się ciszy, bolało rys. J. Knop obwiniałam siebie. Potem ogłuchłam i zapomniałam - umarłam, ale tylko dla Ciebie. To tylko ja Nie bój się ciszy, szeptów, które bezwstydnie mącą Twoją taflę uczuć. Nie bój się spojrzeń przebijających maskę i twój gruby pancerz. Nie bój się cieni leżących płasko pod stopami Twymi. Nie bój się dotyku serca, ono potrzebuje czułości, - Ty wiesz dobrze o tym. Nie bój się, proszę jeśli mnie poznasz - Twój strach ranić będzie. Lepiej pozostań obojętny. ... Czy słyszysz stukanie deszczu o szybę? Nie bój się - to tylko ja deszcz, łzy, krew cierpliwie suszę się w słońcu twych oczu wyciskając wszystkie krople z bielizny uczuć rozkrochmalona rozwieszam się na sznurkach twoich rozbieganych palców wtulam się w twoje włosy wyczekując deszczu Księżyc gdy słońce mnie podgląda tęsknię za tobą Księżycu marzę że nie ma już nawet cienia z którego mógłbyś mnie rozebrać i że gdy mrok zapadnie utopisz wilgoć moich powiek w przerębli swoich ust Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 37 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 38 (Black plate) Katarzyna Godlewska Andrzej Bulzacki (Zduńska Wola) (Łask) z kawałkiem ochłapu kuszącego odorem zgnilizny mój przyjaciel szczur wgryza się we wnętrzności każdego zdechłego z głodu kloszarda z radosną myślą "jak dobrze że ludzie nie jedzą szczurów" mój przyjaciel szczur w wolnych chwilach czytuje moje wiersze analizuje każde słowo potem odkłada kartkę i spoglądając na mnie błyszczącymi paciorkami oczu cedzi przez zęby mój przyjaciel szczur mój przyjaciel szczur boi się światła które jest dla niego zwiastunem śmierci porusza się tylko w ciemnościach dających mu poczucie bezpieczeństwa bezkarności czasami piękna mój przyjaciel szczur nie szanuje człowieka mówiąc o nim "głupi zwierzak" śmieje się z zakładanych przez niego pułapek * * * (poza tym że ciebie nie ma) jest wszystko porozkładane na trzech czy czterech półkach (poza tym że nie ma naszych pieszczot) pieszczotą jest czas tylko trochę nietypową bo godziny wbijają się w moje myśli (poza tym nic) jesteś jak zwierzę Tomasz Pohl (Zduńska Wola) ale i kino pełne jest obrazów godnych apokalipsy: tłuste opakowanie po chipsach białe płatki prażonej kukurydzy papierowy kubek lub zgnieciona puszka Punkt widzenia jestem tu z poczucia odpowiedzialności mam obowiązki ale nie mam praw naciskam gładkie klawisze słów zawsze mogę zmienić czcionkę i wielkość liter nie panuję jednak nad sobą tobą i lotem chmur krajobraz po filmie który się urwał z choinki tak jestem tylko widzem co prawda teatr świata już dawno zamieniono na kino (niektórzy mówią nawet o cyrku) Roman Tomaszewski (Zduńska Wola) Pan Bóg wciąż zamyka oczy Kiedy Pan Bóg zamyka oczy giną dzieci pod kołami aut lawina nagłe głazy toczy zmienia się w tajfun spokojny wiatr Zabija matkę szaleniec syn zboczeńcy gwałcą pięciolatki upada pocisk w zgłodniały tłum lekarz nie zdąża do wypadku Znów dzika banda dom podpala gdzieś piorun razi troje dzieci w kopalni siedmiu grzebie ściana matka niemowlę rzuca w śmieci Cierpiąc na raka ktoś umiera pięciuset dzieciom wszczepiono HIV piętnastoletni idą na front z piętnastoletnich nie wraca nikt Ojcowie gwałcą swoje córki kuter znów z rejsu nie powraca trzęsienie ziemi z domów groby strzela szalony Ali Agca Eksplozja w sklepie ginie człowiek gaz w metrze poodbierał życie zawiść i zemsta każdy sobie znów nocą słychać syren wycie Wojna agresja głód powodzie szarańcza susza pożar w nocy biedacy śpią na srogim mrozie a Pan Bóg wciąż zamyka oczy rys. J. Knopa 38 Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 39 (Black plate) Z korespondencji Tadeusza Sułkowskiego ZBIGNIEW GRALEWSKI Skierniewice W lipcu 1998 roku mija 38 lat od śmierci Tadeusza Sułkowskiego. Ten zmarły w Londynie znakomity poeta rodem ze Skierniewic jest, niestety, znany tylko nielicznym, ciągle też na nowo jest odkrywany. Sięgnijmy tym razem do jego korespondencji, jaką prowadził z Kazimierzem Sowińskim, jego serdecznym przyjacielem, też poetą, dziennikarzem i wydawcą. Są to fragmenty listów pisanych w Anglii w latach 1946-47. Wynika z nich nie tylko walka poety o przeżycie i zabezpieczenie warunków w miarę ludzkiego, własnego bytowania. Wynika z nich także tragiczny, polski los, żołnierski los ludzi nie chcianych i niemile widzianych. Anglia, mimo, że Polacy byli aliantami i brali udział w bitwie o Anglię - po wojnie, nie wiadomo, dlaczego, odnosili się do nich z daleko idącą rezerwą. W komunistycznej już Polsce opluwano ich tylko dlatego, że przelewali krew nie tam, gdzie trzeba, a więc na Zachodzie. Tadeusz Sułkowski - jakże on tęsknił za krajem, za rodzinnymi Skierniewicami, do których nigdy nie dane było mu wrócić. Smutne są jego listy, ale ich lektura jest niemalże obowiązkowa. * * * Po zakończeniu II wojny światowej Tadeusz Sułkowski przebywał w Rzymie, a pobyt ten, trwający około czterech miesięcy, został uwieńczony otrzymaniem nagrody literackiej. Oddziały polskie były bezustannie przerzucane, a kolejnym etapem miała być Anglia. Echa włoskie, jak wspomina jego przyjaciel, Kazimierz Sowiński, goniły jeszcze Tadeusza przez długie miesiące. Z Rzymu wyjechał, aczkolwiek nie zdążył zainkasować w całości przyznanej mu nagrody. Wypłacono mu tytułem przedpłaty 25 tys. lirów, reszta miała być rychło przesłana do Anglii. Do dziś nie wiadomo, czy Tadeusz otrzymał w Anglii resztę nagrody, w każdym bądź razie nigdy więcej do tej sprawy nie wracał. Już w dniu 5 września 1946 roku znalazł się Sułkowski w Szkocji, w Glasgow, a na- zajutrz w obozie Poulton koło Chester. Owo Chester było dla niego prawdziwą pociechą - jak pisał "stary gotyk i domki albo z Dickensa albo bajki o domkach z piernika". W Poulton zabawił Sułkowski zaledwie trzy tygodnie, aby we wrześniu w poszukiwaniu lepszych warunków mieszkaniowych przenosić się do innego domu. Kierowała nim nadzieja: może tam będzie znośniej? Niestety, nie było znośniej. "Warunków gorszych - pisał z Lowercroftu - nie można sobie chyba wyobrazić" Tymczasem przyszła zapowiedź nowej zmiany lokum, w tym przypadku bez nadziei na lepsze. Pisze dalej Sułkowski: "Przedwczoraj wieczorem (23 listopada) - zjechaliśmy nareszcie do tego Stanley Parku (...) Mieszka nas w beczce dziesięciu, na środku piecyk z rurą jak cholera, szpar w ścianach też do cholery, dmucha, ciągnie. Podłoga oczywiście z betonu (...) krzesła ani jednego (...) w dzień półmrok(...) Rejon obozu bez chodników, łazi się, a raczej skacze po błocie (...) O jakiejkolwiek pracy wymagającej skupienia, nie ma mowy, Lowercroft wspominamy jak raj." Już w niecały tydzień poeta wraca do tego samego tematu, a więc do kolejnej przeprowadzki:" U nas nic nowego. Bo za nowinę nie uważamy wiadomości, że mamy się stąd przenosić" Czym w tych "przeprowadzkowych" czasach parał się Tadeusz Sułkowski? Będąc ciągle jeszcze w Stanley Park donosił pod koniec 1946 roku: "Ja jestem gospodarzem kasyna. Ponieważ nie ma ludzi do roboty, więc jestem i kucharzem - "zaklęte rewiry", uważasz. Robota mi się podoba, wiem już, jak trzeba zagadać do gościa, gdy siada, kiedy zaproponować klientowi repetę ..." W styczniu 1947 roku Sułkowski awansuje. Jego kelnerska harówka zyskała uznanie i awansowano go na prezesa całego kasyna. Z tych prac postanowił się jednak wycofać. W pierwszych dniach lutego donosi Sowińskiemu:"Wyobraź sobie, że dzisiaj było zebranie kasynowe (...) Chcieli mnie wybrać prezesem jeszcze raz, nie zgodziłem się (...) jest już mój następca. Ale żal mi, że jutro nie będę się kłopotał o śniadanie, o deser na obiad i kolację. Śmieją się ze mnie, gdy mówię, że jutro wstanę też raniej i pójdę do kuchni (...)"I rzeczywiście - wstawał po staremu "raniej", a troski restauracyjno-kuchenne nie opuszczały go. W końcu lutego 1947 roku pisze: "zostałem wybrany do obozowej komisji kuchennej. Jest to organ nadzorujący nad wszystkimi kuchniami w obozie (...)" W ten sposób zamknęło się koło błyskawicznej kariery: kelner, prezes kasyna - i - powiedzmy, inspektor od żarcia. (...) Kariera, uważasz". Brak warunków do pracy literackiej przewija się w całej jego korespondencji. Nie poddawał się też namowom na ponowne objęcie posady kierownika kasyna, a i chętni do tego jakoś się nie garnęli. Bez reszty potwierdził tę decyzję wypad do Londynu. W końcu stycznia odbył się tam wieczór autorski ludzi pióra z II Korpusu. Spotkanie z dawnymi kolegami, możliwość dalszej współpracy z redakcją "Orła Białego", który po krótkiej przerwie znów zaczął ukazywać się w Brukseli - to podziałało na poetę mobilizująco." Z Londynu wróciłem parę godzin temu tak pisze w dniu 1 lutego 1947 roku. Wróciłem tak odświeżony, że mam uczucie, jakbym przeszedł udaną kurację odmładzającą (...) Wróciłem zachwycony, Londyn w śniegu i to w jakim! Tadeusz Sułkowski Fot. ze zbiorów prywatnych Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 39 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 40 (Black plate) Tadeusz Sułkowski Fot. ze zbiorów prywatnych Z ogrodów zrobiły się jakieś scherza disneyowskie, wszędzie białe płaty śniegu". Sprawami Londynu żył bez mała parę tygodni. W końcu lutego 1947 roku pisał: "Sytuacja literatów w Anglii, szczególnie tych z Korpusu, przedstawia się coraz gorzej. Jak byłem w Londynie, opowiadała mi Naglerowa (znana pisarka emigracyjna przypomnienie Z.G.), że byli, uważasz, u Andersa w sprawie domu dla pisarzy. Rzecz miała pewne widoki". W korespondencji Sułkowskiego pojawia się po raz pierwszy wzmianka o Domu Pisarza, chociaż starania o tenże Dom rozpoczęły się już wcześniej. Już 4 stycznia 1947 roku pisała Naglerowa do Tadeusza: "Próbuję tu troszczyć się o Was, tj. o kolegów, żeby wydobyć Was z beczek i baraków. Może mi się coś uda, ale wszystko to ma swoje najpowolniejsze tempo, a tymczasem spadnie na nas to PKPR (Polski Korpus Przysposobienia i Rozmie- Tadeusz Sułkowski Repr. grafiki ze zbiorów prywatnych 40 szczenia) i założy nam kajdanki na ręce, nogi i mózgi" Sprawa rzeczywiście załatwiana była nad wyraz ospale i jakby bez wiary w ostateczny sukces, piętrzyły się przeszkody i opory. "Źle, źle jest w tych obozach - pisała Naglerowa pod koniec lutego. Cóż z tego, że wiemy o tym, kiedy inni nie chcą wiedzieć. Sprawa owego Domu steruje w złą stronę. Oczywiście, "pieklę się" i dalej walczę, ale ci, którzy mają pieniądze na to, wycofują się, nie wiem, czy z honorem". 11 lutego 1947 roku Tadeusz Sułkowski również wstąpił do PKPR. Mitem pracy literackiej żył od momentu przyjazdu do Anglii. Jednak jego myśli zaprzątała głównie konieczność uzyskania samodzielnego mieszkania, aby móc w ten sposób bez przeszkód pracować. W połowie stycznia, kiedy był jeszcze prezesem kasyna, pisze: "Przenieśliśmy się z beczki, w której ludzie zaczęli chorować, do maleńkiego budynku, zrobionego trochę z cegły, trochę z dykty i trochę z dziur. Mnie przypadł" pokój", do którego nie można było wstawić łóżka, więc skróciliśmy je piłą. Łóżko zajmuje dosłownie pół szerokości tego pokoju. Szukam teraz takiego cudownego stolika, żeby się mógł tam zmieścić i w czarodziejski sposób kurczyć, kiedy będzie trzeba. Trzeci mebel - krzesło, jak je tam ustawić, żeby pozwalało otwierać drzwi, stanowi problem, który rozwiążemy dopiero wtedy, kiedy się zdobędzie ów stolik. Ciupkę ogrzewam piecykiem elektrycznym kupionym jeszcze w Bury. Podłoga cementowa. Dziury opchałem watą i zasłoniłem kocami.(...) W ten sposób - cierpliwością i pracą - można być tu pokręconym przez reumatyzm i inne cholery". Do Sułkowskiego dotarła wreszcie wiadomość, że niebawem mają nastąpić przenosiny do kolejnego obozu. "Sam pisał - się pcham na jednego z kwatermistrzów, którzy pojadą parę dni wcześniej na nowe miejsce. Może mi się uda uchwycić jakieś lepsze miejsce dla siebie". Przenosiny do Calveley Camp koło Chester nastąpiły 20 marca 1947 roku. Rodzi się więc dla poety nowy, a właściwie ten sam, niezmiennie powtarzający się kłopot: konieczność uzyskania jakiejś klitki, która umożliwiałaby pracę literacką. Pisał w tej sprawie tam, gdzie to tylko było możliwe, poruszył w poszukiwaniu mieszkania wszelkie możliwe znajomości: i wszystko to, niestety, bez skutku. Raz jeszcze z rozpaczą, ale i z irytacją pisze: „Wystarajcie się o to, bym miał w obozie jaką klitkę i wtedy możecie mi dawać pewne zlecenia - żeby napisać to, albo tamto, opracować jakąś rzecz, czy co tam będzie potrzebne. Jak wiesz, ze wszystkich ludzi piszących w Korpusie mam najgorsze warunki pracy i nawet pies z kulawą nogą nie zajmie się tą spra- wą. To jest łobuzerka, na którą ja nie mam żadnych środków. Żądam dla siebie szacunku. (...) Sroce spod ogona nie wypadłem. Sułkowski jestem! I żądam pewnego minimum ułatwienia mi pracy". Był to czas wiosenny, a wiosna 1947 roku w Anglii była wyjątkowo piękna. Wiosna niepostrzeżenie zamieniła się w prawdziwe lato, szczęśliwe dla poety. W dniu 6 czerwca pisze do Kazimierza Sowińskiego: "Dzisiaj otrzymałem mieszkanie: spory pokój na dwóch, razem z jednym urzędnikiem z komendy obozu, zresztą z moim znajomym jeszcze z Murnau (...) Zdaję sobie sprawę, że i wy do tego mieszkania przyłożyliście rękę (...) Dziękuję Wam z całego serca (...) Teraz tylko, żeby dopisało mi zdrowie, będę, Kazimierzu, pracował". Dla "Orła Białego" pisywał już od miesięcy, pracował mozolnie, nigdy nie przychodziło mu to łatwo - niezmiernie dręczyła go niepewność, czy aby to, co napisał, nie nadaje się przypadkiem do kosza. Jak świadczy jeszcze jeden fakt - wiosna 1947 była dla poety nadzwyczaj pomyślna, bo oto aktualna staje się znów sprawa Domu dla pisarzy. Pisał Sułkowski o tej kwestii na podstawie listu, jaki otrzymał od Herminii Naglerowej: " W sprawie Domu dla pisarzy mieli iść do prezydenta, bo wszystkie inne instancje nawaliły. Raczkiewicz jednak "leży chory i nawet spodziewają się lada dzień katastrofy". Poprawą bytu ludzi piszących zajmuje się Pragier. Chce umieścić pisarzy w jakimś obozie blisko Londynu. Naglerowa zwalcza ten pomysł i upiera się przy owym Domu.(...) O Dom trzeba się kłócić, ale po cichu trzeba powiedzieć, że otrzymanie mieszkania blisko Londynu, nawet w obozie nie jest czymś do pogardzenia". Sprawa Domu Pisarzy "ciągnęła się" aż poza Nowy Rok 1948. W połowie lutego tegoż roku pisał Sułkowski: "Sprawa Domu dla Pisarzy - pamiętasz, od kiedy to się ciągnie, jest nareszcie na bezwzględnie dobrej drodze. Mam w tej chałupie dostać jakąś robotę administracyjną, czy po prostu porządkową, bo wtedy będę mógł tam nie tylko mieszkać, ale i czerpać z tego znikomy, ale "niby" dochód. Dom Pisarzy nie był jedyną kwestią, która zaprzątała poetę. W czerwcu 1947 roku zapowiedział swój wyjazd do Londynu na Zjazd Związku Pisarzy. Pisze później: "Z Londynu wróciłem, jak po mocnej skutecznej kuracji. Przyjechałem z dwoma bąblami na nogach i z tlenem w cielsku i w duszy. (...) Londyn na wiosnę jest śliczny - w środku miasta spotkasz jeziorko z szuwarami i kaczkami. (...) No i zieleń. Odżyłem i nikt mnie już do końca życia nie przekona, że Londyn jest brzydkim miastem". Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 41 Po uzyskaniu mieszkania Sułkowski działał aktywnie w obozowym życiu, przyjmując funkcję bibliotekarza. Jak sam stwierdził, "było to o wiele odpowiedniejsze, niż prezesura kasyna". Ponadto pisze, a są to głównie artykuły krytyczne. "Na pierwszy ogień pójdzie tom Łobakowskiego "Modlitwa na wojnę". Robię dopiero notatki. Będzie to niewielki artykulik z pewnym natarciem na poetów krajowych za ich wyłączne kręcenie się przynajmniej, jeśli idzie o publikacje w małym kręgu poezji "czystej". (Black plate) Sułkowskiego kilkakrotnie dręczyła myśl, czy nie zdecydować się na powrót do kraju. Ostatecznie pozostał na emigracji, choć drażniło go wiele spraw. W połowie lipca 1947 roku pisał: "Najbardziej boli to, że można się schować nawet w działanie społeczne, znaleźć oparcie w jakimś ruchu, choćby partii, gdzie by się człowiek poczuł na miejscu, o coś walczył, z kimś się kłócił. Wypadło żyć wśród ludzi, na których bym się w normalnych warunkach nawet nie spojrzał. Nieraz sobie myślę: rzucić to wszystko, skryć się gdzieś, niech się dzieje z nimi, co chce ". Niczego jednak nie porzucił. Jego losem i chyba przeznaczeniem było "wytrwać", choć wspomnienie kraju było nadal żywe i bardzo bolesne. (Na podstawie artykułu Kazimierza Sowińskiego, opublikowanego w "Oficynie poetów" - nr 3 z 1973 ) 7 Pejzaż Ojczysty V Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej im. Józefa Chełmońskiego AGATA IGNACZAK Skierniewice "...wydawało mi się, że impet amatorskiej twórczości przygasa. Teraz skłonny byłbym wierzyć, iż zmienia się tylko struktura życia artystycznego" Aleksander Jackowski Lata dziewięćdziesiąte to okres, w którym znacznie zmniejszyła się liczba konkursów i przeglądów plastyki nieprofesjonalnej, a te które pozostały, mają zasięg wojewódzki lub regionalny. Obecnie w Polsce organizowane są dwa duże konkursy dla osób, które zajmują się malarstwem niezawodowo. W roku 1996 po raz pierwszy został zorganizowany przez Wojewódzki Ośrodek Kultury i Bydgoskie Towarzystwo Twórców Ludowych i Nieprofesjonalnych Ogólnopolski Konkurs Malarski adresowany do malarzy amatorów z kręgu "sztuki naiwnej". Na patrona tego konkursu wybrano Teofila Ociepkę. Założeniem tego konkursu była szeroka prezentacja amatorskiej twórczości z kręgu malarstwa intuicyjnego - naiwnego - Art Brut. Konkurs ten pokazywał, że zjawisko, jakim jest "sztuka naiwna", jednak nie zamiera i nadal odnaleźć można wśród jego uczestników wiele indywidualności. Drugim konkursem adresowanym w tym wypadku do szerszego grona amatorów jest Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej "Pejzaż Ojczysty" im. Józefa Chełmońskiego, organizatorem którego jest Wojewódzki Dom Kultury w Skierniewicach a honorowy patronat objęło Ministerstwo Kultury i Sztuki. Dlaczego właśnie pejzaż? Organizatorzy, nie bez przyczyny, na patrona wybrali Józefa Chełmońskiego. Po pierw- sze dlatego, że od najmłodszych lat związany był z Mazowszem, urodził się i mieszkał w miejscowości Boczki (obecnie Boczki Chełmońskie, gmina Kocierzew), znajdującej się na terenie dzisiejszego województwa skierniewickiego. Drugim powodem jest fakt, że sztuka i życie Chełmońskiego to ucieczka w świat natury. Artysta uciekał z miasta, a nawet ze swego wiejskiego ustronia, aby całkowicie zespolić się z przyrodą. Aleksander Jackowski we wstępie do jednego z katalogów napisał: "... Józef Chełmoński jest doskonale wybranym patronem teIII Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej Otton Grynkiewicz - “Kopanie ziemniaków” Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 41 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 42 (Black plate) III Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej Ryta Wnorowska - “Pejzaż z krowami II” go konkursu, jest bowiem w jego obrazach wzruszające umiłowanie ojczystego pejzażu, odczucie jego niepowtarzalnych cech. Niebo, pola, łąki, ludzie, wiejskie chałupy są u niego w swej atmosferze tak polskie, jak polskie są rytmy oberków czy mazurki Chopina ..." Biennale w założeniach organizatorów miało stać się próbą ocalenia w Pamięci charakterystycznych polskich motywów krajobrazowych, które w obecnych czasach tak szybko ulegają zagładzie. Pierwsza edycja Biennale zorganizowana została w 1988 roku, niestety po nim nastą- piła czteroletnia przerwa. Następne Biennale odbyło się w roku 1992 i później już cyklicznie odbywało się co dwa lata. W Biennale mogą brać udział artyści amatorzy oraz osoby, które mają ukończone średnie szkoły artystyczne, ale również absolwenci wyższych uczelni artystycznych o kierunku: wychowanie plastyczne. Uczestnicy mogą złożyć trzy prace z zakresu malarstwa, grafiki i rysunku. Wykluczone są kopie, szkice robocze i prace już eksponowane na poprzednich konkursach. Termin nadsyłania prac upływa zawsze w połowie sierpnia. III Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej Otton Grynkiewicz - “Orka” 42 Do udziału w pracach komisji konkursowej zapraszane są osoby, które interesują się, bądź są związane z działalnością ruchu nieprofesjonalnego. Przewodniczącym jury w trzech edycjach Biennale był prof. Aleksander Jackowski, autorytet w zakresie sztuki nieprofesjonalnej, wieloletni pracownik Instytutu Sztuki przy PAN, redaktor naczelny kwartalnika POLSKA SZTUKA LUDOWA "KONTEKSTY" oraz autor książek i licznych publikacji na temat "sztuki różnie nazywanej". Zasadą jury jest, aby na wystawę została zakwalifikowana przynajmniej jedna praca każdego z uczestników. Wybór jednej lub kilku prac spośród zgłoszonych, wskazuje autorowi pożądany kierunek dalszego rozwoju. Na IV Biennale zgłoszono około 500 prac 150 autorów, na wystawie prezentowano prawie 300 obrazów, a więc ponad połowę zgłoszonych. Świadczy to o tym, iż prace prezentowane na wystawie, oprócz tych nagrodzonych, osiągnęły zadawalający poziom artystyczny. Wystawy pokonkursowe organizowane są zawsze w drugiej połowie września, trwają ponad miesiąc, kończą się uroczystym podsumowaniem i wręczeniem nagród. Autorzy prac nagrodzonych i wyróżnionych otrzymują nagrody pieniężne. Podsumowaniu konkursu towarzyszy spotkanie autorów prac z przedstawicielami jury, które staje się okazją do wymiany poglądów. Wystawa cieszy się dużym powodzeniem, stała się ucztą duchową dla grona koneserów i miłośników sztuki nieprofesjonalnej. Wśród osób, które prezentowały swoje prace na Biennale, znajdują się prawdziwe talenty oraz tacy, którzy próbują zmienić swoje prywatne, bezinteresowne hobby w drugi zawód, licząc na zarobki i sukcesy, są też i tacy, dla których malowanie jest próbą ucieczki od rzeczywistości i ma charakter bardziej terapeutyczny niż artystyczny. Oglądając prace prezentowane na wystawach nie oczekujmy od nich takiego poziomu, który pozwoliłby zaliczyć je do dzieł sztuki. W większości przypadków jest to próba naśladowania sztuki dawnych wieków, znanych z muzeów i reprodukcji. Realizm jest stylem ulubionym przez amatorów, może dlatego, że posiada najbardziej czytelne kryteria oceny. Inne dawne kierunki i style artystyczne również znajdują swoich zwolenników. Zdarzają się też, szczególnie wśród młodych ludzi, próby naśladownictwa awangardowych form sztuki współczesnej. Właśnie różnorodność postaw jest tą cechą, która stanowi o barwności tych wystaw. Na prace amatorów należy jeszcze spojrzeć z innej strony, bo jeśli dzieła profesjonalnych malarzy uczą przede wszystkim obcowania ze sztuką, to prace amatorów pozwalają lepiej i wrażliwiej patrzeć na przyrodę, na otaczający nas świat. 7 Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 43 (Black plate) Nie wolno oddzielać sztuki od miłości .. VIOLETTA GOŁYGOWSKA Piotrków Trybunalski Wiek XIX nie był dla Polski czasem historycznie łatwym. Nie bez kozery zostanie nazwany niedoskonałym. Wszak pod koniec XVIII wieku upada Rzeczpospolita w momencie, gdy pod wpływem haseł oświecenia, miała okazję podźwignąć się z wiekowego marazmu. Niestety, reformy przyszły dla Polski zbyt późno. Silna Rosja, Austria i Prusy przesądziły o losie kraju podzielonego, jak sukno. W 1795 roku nazwa Rzeczpospolita znika z mapy Europy. Przed ludźmi doby XIX wieku stanie priorytetowe zadanie - walka o odzyskanie utraconej wolności. Nie było to łatwe. Bowiem zarówno powstanie listopadowe, następnie powstanie styczniowe, z którymi wiązano szanse na wolność, poniosły klęskę. Walka Polaków u boku Cesarza Francuzów zrodzi jedynie legendę. Bowiem stworzone przez Bonapartego Księstwo Warszawskie oraz narzucona konstytucja 1807 r. Spisana pod dyktando cesarza nie przerywa niewoli. Ona trwa nadal ... Kultura pomimo ogromu klęsk Polaków przeżywa rozwój, podtrzymując tożsamość zniewolonego narodu. Ten klimat wieku, który nie pozostawił po sobie pomników wieku przesyconego uczuciami bólu i nadziei, wiary i zwątpienia oddają płótna tych najwybitniejszych artystów czasu ruin: Maksymiliana Gierymskiego, Artura Grottgera, Henryka Rauchingera, Januarego Suchodolskiego i wielu innych genialnych twórców. Te zachwycające obrazy możemy podziwiać na wystawie pt. "Czas niedoskonały " prezentowanej w renesansowo-gotyckich salach Zamku Królewskiego w Piotrkowie Trybunalskim. Składające się na ekspozycję XIX wieczne obrazy pochodzą ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Autorką tej wspaniałej wystawy jest Pani Zofia Weiss-Nowina Konopczyna wnuczka słynnego Wojciecha Weissa. W Piotrkowie z autorką wystawy współpracowała Pani Elżbieta Delong - absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, na którym ukończyła historię sztuki. Pani Elżbieta jest osobą niezwykle uczuloną na piękno. Z prawdziwym rozmiłowaniem opowiada o swojej pracy, którą jak mówi po prostu kocha. Świat sztuki jest dla Niej arkadią, do której ciągle chce powracać. Na półkach gromadzi kolorowe albumy, zdjęcia, książki. To pasja, która nigdy nie gaśnie, wręcz przeciwnie Pani Ela czuje niedosyt. - Płótna Grottgera, Grassiego, Suchodolskiego ... jak udało się sprowadzić z Krakowa te piękne obrazy? - Wszystko zaczęło się od artykułu, który przeczytałam w "Zdarzeniach Muzealnych", który relacjonował wystawę podczas jej pobytu w Kaliszu. Oczywiście sama się tam udałam, aby obejrzeć wystawę, która mnie zachwyciła. Dowiedziałam się, że jej autorką jest Zofia Weiss-Nowina Konopczyna z Krakowa. Podjęłam więc próby skontaktowania się z nią. Bardzo pomocni w nawiązaniu kontaktu okazali się moi znajomi z Krakowa. Udało się. Choć nie było łatwo, wszak przygotowania trwały dwa lata. -Wiek XIX był czasem historycznie trudnym, obfitującym w klęski, ale chyba dla sztuki polskiej nie był to czas niedoskonały? - To był czas niedobry dla narodu polskiego, ale sztuka rozwijała się świetnie w całej Europie. W Polsce również pomimo gorącego czasu. Nasi rodzimi malarze tworzyli w kraju i za granicą. W Monachium ukonstytuowało się najsilniejsze środowisko polskich artystów z braćmi Gierymskimi, Józefem Brandtem, Adamem Chmielowskim i Maurycym Gottliebem na czele. Pomiędzy Paryżem a Warszawą żył i tworzył Józef Chełmoński. - O XIX wiecznym malarstwie polskim Juliusz Słowacki i Adam Mickiewicz mawiali, że to malarstwo nauczające, w odróżnieniu od malarstwa "kramki kupieckiej", jak wyrażano się o szkole paryskiej. Czy malarstwo doby romantyzmu rzeczywiście nauczało, zagrzewało do walki, a może dodawało otuchy po klęskach powstańczych? - Na pewno uczyło, takie jest założenie sztuki. Według reprezentującego Kraków Jana Matejki sztukę należy rozumieć, jako powołanie do służby społecznej. Należy jej podporządkować ambicje ściśle artystyczne, to obowiązek wobec kraju i narodu. Stąd malarstwo Matejki zagrzewa do boju i dodaje iskry wiary po klęsce. Swoje obrazy mistrz Jan tworzył "ku pokrzepieniu serc" mawiając, że nie wolno oddzielać sztuki od miłości do ojczyzny. - Co zadziwiające wielu historyków sztuki wysnuwa pogląd, że wiek XIX nie posiada własnego stylu ze względu na zmienność nurtów: klasycyzm, romantyzm, realizm, impresjonizm. Czy zgodzi się Pani z ich opinią? - Rzeczywiście w XIX wieku trudno mówić o jedynym wiodącym stylu, bowiem w malarstwie polskim i europejskim jest wielość nurtów. Jednak każdy z tych trendów był inny, oryginalny i wnosił coś nowego. Sztuka w tamtym okresie rozwijała się bardzo prężnie. Artyści wciąż poszukiwali czegoś nowatorskiego, doskonaląc barwę i światło. - Na obrazach prezentowanych na wystawie przeważa ciemna kolorystyka. Czy była znamienna dla tego okresu? - Paleta kolorystyczna wylansowana przez malarzy XIX wieku nie obfituje tylko w mroczne barwy, ale jest bardzo zróżnicowana. Poczynając od ciepłych tonacji ciemnych brązów, czerwieni, zieleni po akcenty rozjaśnionej bieli, tak jak na obrazach Henryka Rodakowskiego. Z kolei na płótnach Maksymiliana Gierymskiego dominują harmonie złotawego brązu przeplatające się z kompozycjami o chłodnej tonacji srebra. Jednak prawdziwą rewolucją dla barw okaże się impresjonizm proponując kontrastowe zestawienie barw ciepłych i zimnych. - Jak malarstwo tworzone w epoce ruin odnosi się do sztuki współczesnej. Współczesna sztuka XX wieczna czerpie z IX wieku, czy może odcina się od tamtych trendów? - Współczesne malarstwo realistyczne nawiązuje do maniery XIX wiecznej. Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 43 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 44 (Black plate) Portrety, pejzaże, martwe natury operują dziś podobnie, jak w wieku XIX tym samym zestawieniem barw i motywem światłocienia. W sztuce nic nie ginie, a nowe trendy powstają nawiązując najczęściej do tego, co już było. - Ta imponująca wystawa nie jest pierwszą, ani ostatnią prezentowaną na Zamku Królewskim. Czy mieszkańcy Piotrkowa są wrażliwi na estetykę i piękno? Chętnie oglądają przygotowane ekspozycje? - Muszę przyznać, że jestem trochę zawiedziona. Uważam, że jeżeli sprowadza się tak piękne obrazy wielkich mistrzów, to zainteresowanie powinno być duże. Niestety osób, które doceniają rolę sztuki w życiu, potrafią się zachwycić i pokusić o refleksję jest niewiele. Na otwarcia wystaw przychodzą głównie jej miłośnicy. Bardzo rzadko przychodzi młodzież. Być może młode pokolenie bardziej zaaferowane jest zdobyczami techniki. Sztuce bardzo trudno będzie konkurować z rozwojem cywilizacji. - Jakie są plany muzeum na najbliższą przyszłość, co będziemy mogli podziwiać? - W przyszłym roku planujemy dużą wystawę malarstwa pt. "Krajobrazy polskie w malarstwie polskim od połowy XIX wieku do początków XX wieku" ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie. Będą to płótna najlepszych mistrzów pejzażu między innymi Chełmońskiego i Gierymskiego. Na 2000 rok chcemy przygotować wystawę monograficzną poświęconą Leonowi Wyczółkowskiemu, polskiemu przedstawicielowi impresjonizmu. Ponad czterdzieści obrazów rozmieszczonych w zamkowej sali przemawiało swym pięknem i prawdą. Stylowe meble, świeczniki. Pożółkłe obrusy i stary zegar aranżowały "ducha" poprzedniej epoki ... Sącząc sok przemykałam pośród oglądających. Zewsząd dobiegały rozmowy... Stojąca obok kobieta głośno wyrażała swój zachwyt pochylając się nad "Krajobrazem z makami" Eugeniusza Wrzeszcza. Te drobne pomarańczowe kwiatki będą ją przyciągały jeszcze wielokrotnie. Przed obrazem Henryka Rauchingera dwóch starszych mężczyzn, w ich oczach dostrzegłam łzy i nutę wspomnień. Dla wielu ta wystawa, to powód do zadumy i refleksji. Dla pozostałych, to tylko sztuka pozbawiona przesłania artysty. Każdy ma prawo do osobistego, indywidualnego odbioru wytworów sztuki, ale my wszyscy ludzie fin d` sieclu stukający do drzwi XXI wieku musimy pamiętać, że to rozwój kultury "nie pozwalał się Polsce oddać w ręce czyje". 7 Sztuka w galerii, sztuka na ulicy MIKOŁAJ PAWLAK Piotrków Trybunalski W ciągu kilku ostatnich miesięcy miałem okazję bliżej poznać działalność Biura Wystaw Artystycznych w Piotrkowie Trybunalskim. Ta jedyna w Piotrkowie profesjonalna galeria sztuki powstała w 1975 roku i w ciągu 23 lat swojej działalności na stałe wpisała się w dość ubogi jak na miasto wojewódzkie krajobraz kulturalny miasta. Tym ciekawsza wydaje się każda opinia na temat celowości działań podejmowanych przez piotrkowskie BWA. Piotrkowska galeria sztuki zajmuje się organizowaniem i inicjowaniem całego szeregu działań, które bądź to bezpośrednio przyczyniają się do powstawania nowych wartości kulturalnych w regionie Piotrkowa, bądź też służą popularyzacji i prezentacji dokonań artystów z województwa, z całej Polski, a ostatnio bez mała z całego świata. BWA zajmuje się organizowaniem wystaw sztuki współczesnej, sprzedażą obrazów, grafiki i rysunków oraz samo prowadzi działalność edukacyjną oferując wykłady i zajęcia warsztatowe dla młodzieży. Bez wątpienia jako jedyna tego rodzaju placówka kulturalna w województwie, BWA ma wyjątkowy wpływ na sferę kultury w mieście. Działalność BWA skierowana jest ze zrozumiałych względów do mieszkańców miasta i okolic, a szczególnie do uczącej się w Piotrkowie młodzieży. Wydaje mi się, że 44 to właśnie wpływ piotrkowskiego BWA i szeregu tego rodzaju instytucji w całej Polsce na rozwój intelektualny młodzieży zasługuje na szczególną uwagę. Częstym widokiem w piotrkowskiej Galerii Sztuki jest grupa młodych ludzi zwiedzających nową wystawę malarstwa, grafiki, rzadziej rzeźby. Dla wielu tych młodych odbiorców wizyta w BWA to pierwszy kontakt z czymś co wszyscy zgodnie nazywamy sztuką. Dla mnie jednak takie szkolne wycieczki to głównie obcowanie z przedmiotem, z wytworem ludzkiej wyobraźni, a jednocześnie czymś namacalnym - obcowanie z produktem końcowym procesu twórczego. Wiadomo, że odbiór sztuki w salach wystawowych galerii czy muzeum cechuje się pewnego rodzaju wyciszeniem własnego „ja", skupieniem i w miarę pełną gotowością na odbiór i zrozumienie wizji artysty. Odbiór sztuki nie jest przecież rzeczą łatwą - czasem wymaga długiego przygotowania, czasem jest sztuką samą w sobie. Wejście w świat twórcy wymaga także wiele odwagi i wyrozumiałości. Sztuka to przedmiot wystawiony na widok publiczny w miejscu w którym obcuje się ze sztuką. Czyż nie jest to często jedyne kryterium pozwalające określić coś mianem sztuki, a każące coś innego uznać zwykłym przedmiotem, czy najwyżej pretensją do miana sztuki? Żyjemy w ciekawych czasach - pojęcia ulegają pomieszaniu, deformacji; wartości się dewaluują. Żyjemy, jak chyba nigdy dotąd, w świecie przedmiotów, które czy tego chcemy, czy nie, stanowią o jakości i w pewnym sensie o wartości naszego życia. Przywykliśmy traktować przedmiot jak coś powtarzalnego, jeden z wielu identycznych produktów wytwarzanych na wielką, przemysłową skalę. Wydaje się, że największą wartością przedmiotów, którymi z konieczności lub z wyboru otaczamy się jest zawarty w nich element nowości. Imperatyw zdobywania coraz to nowych, doskonalszych produktów jest przecież obecnie główną siłą napędową przemysłu i postępu. Umiejętne przedstawienie zalet nowego produktu, nierzadko już to nowego modelu praktycznie wszystkiego, co wytwarza się masowo polega w znacznej mierze na eksponowaniu tego wszystkiego co nowe. Ale przeciętny użytkownik samochodu, komputera, czy maszynki do golenia nie wymaga przecież, aby coś co jest dobre było ciągle ulepszane. To raczej imperatyw powtarzania obecny w ludzkiej naturze wymusza powrót tych samych motywów w coraz to nowych wydaniach. Czy nie towarzyszy temu jednak postęp? Czy najnowsze produkty nie są coraz Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 45 sprawniejsze, czy nie lepiej wykonują stawiane im zadania. Z pewnością świat „idzie ku lepszemu" - dodajmy świat materialny. Jednakże patrząc obiektywnie warto się zastanowić, czy człowiek podróżujący po Europie przed kilkuset laty konno czuł się mniej szczęśliwy od współczesnego homo sapiens podróżującego w nowoczesnych samochodach, choćby był to nawet samochód roku ( notabene w tym roku to naprawdę piękna limuzyna). Wydaje się, że wartość przedmiotu zbyt łatwo ulega swoistej dewaluacji. Wystarczy rok abyśmy na faworyzowane przez nas produkty wytwarzane masowo spoglądali z lekkim zażenowaniem: „przecież to stary model". Takie podejście może łatwo doprowadzić do zdegradowania pracy do swego rodzaju mechanizmu socjologicznego pozwalającego wpasować się w akceptowane ramy porządku społecznego. W takiej sytuacji to właśnie kontakt ze sztuką, która jak mało który akt człowieka nacechowany jest intymnością i indywidualnym piętnem artysty, pozwala odnowić coraz częściej pomijane aspekty pracy. Całkowicie utopijnym byłoby przekonanie o zbawiennej roli sztuki w walce z automatyzacją i anonimowością, która towarzyszy wytwarzaniu coraz to nowych produktów. Możliwe wydaje się jednak posłużenie się sztuką do uczenia młodego człowieka szacunku do przedmiotu, a więc szacunku do ludzkiej pracy. Niesie to za sobą także kształtowanie pewnej kultury odbioru tego co wytwarzane masowo. Nie można przecież założyć, że wszystko co oferuje nam współczesna kultura popularna pozbawione jest wartości estetycznych i duchowych (jeśli w ogóle jest między nimi jakaś różnica). Podobnie trudno nie dostrzec wyjątkowego piękna i artyzmu w wielu wytwarzanych masowo produktach. Kluczowym problemem jest zatem przygotowanie młodych ludzi do (Black plate) kontaktu ze sztuką, wskazanie różnych aspektów jej percepcji, uczulenie młodego człowieka na często niezauważalne aspekty produktów artystów i produktów projektantów przemysłowych. Istotne jest poszukiwanie tego co wartościowe, tego co łączy sztukę ulicy i sztukę sal wystawowych. Zarówno wykłady na temat historii sztuki jak i te prezentujące najnowsze kierunki sztuki współczesnej stwarzają okazję do ukazania tak licznych analogii i inspiracji obecnych w otaczających nas produktach. Czy jednak wszystkie eksponaty wystawione w galerii BWA to dzieła sztuki? Nie łudźmy się- odpowiedź na to pytanie zna przecież tylko sam odbiorca. Nie ma chyba definicji sztuki, która w pełni oddałaby wszystkie aspekty tego złożonego fenomenu kulturowego. Sądzę jednak, że piotrkowskie BWA powinno śmielej otworzyć swe podwoje dla najnowszych kierunków sztuki współczesnej. W przeciwnym razie grozi nam uprzedmiotowienie sztuki, ograniczenie jej tylko do wymiaru materialnego przedmiotu, ograniczenie sztuki do artyzmu wykonania, żeby nie powiedzieć do rzemiosła. To prawda, że przez wiele wieków sztukę rozumiano jako pewną zdolność manualną, tym większą im wierniej pozwalała odtworzyć otaczający świat. Nawet kiedy wierne przedstawienie zastąpiono własną interpretacją czy deformacją ciągle sztukę utożsamiano z wyobrażeniem. A przecież istnieje wiele nowych kierunków, jak na przykład konceptualizm, gdzie sztuka rozumiana jest jako coś co się zdarza na drodze między pewnym przedstawieniem wizualnym lub dźwiękowym, a odbiorcą. Stąd obecne u wielu współczesnych artystów pomniejszenie roli przedmiotu i posłużenie się nim nie ze względu na jakieś szczególne walory estetyczne (te są przecież tak zmienne), a jedynie na wywoływanie określonych skojarzeń, wydobycie pewnych pojęć, którymi operuje dany koncept. Jak długo prezentowane w BWA w Piotrkowie, Rzeszowie, czy Kutnie przedmioty służą zaprezentowaniu historii sztuki, tak długo rola edukacyjna jest spełniona. Nieodzownym wydaje się jednak prezentacja tego co w sztuce nowe, szokujące - tego co wykracza poza tradycyjne ramy obrazu, rysunku, czy grafiki. Choćby nawet najciekawsze wykłady nie zastąpią przecież bezpośredniego kontaktu z wizją artysty. Warto pokusić się o poszerzenie oferty w końcu jedynej profesjonalnej Galerii Sztuki w województwie jaką jest piotrkowskie BWA. 7 Z historii zespołów amatorskich Piotrkowa Trybunalskiego ZYGMUNT STĘPIEŃ Piotrków Trybunalski Korzenie ruchu amatorskiego w Piotrkowie sięgają połowy XIX wielu. Pierwszymi propagatorami tej działalności byli m. In. Józef Goleński (1819-1888) założyciel chórów szkolnych, kościelnych, organizator koncertów na terenie miasta oraz Alfons Brandt (1866- 1925) - jeden z twórców Towarzystwa Muzycznego w Piotrkowie, szkoły muzycznej (Kursów Muzycznych), dyrygent orkiestr i innych zespołów muzycznych. Wybuch II wojny światowej spowodował znaczne ograniczenie działalności wymienionych tu zespołów. Jedynie chóry przy- kościelne mogły przygotowywać bez przeszkód programy religijne, występując w każdą niedzielę w świątyniach, przy których istniały. Po zakończonej wojnie w 1945 roku w Piotrkowie ożywiła się działalność espo- Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 45 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 46 (Black plate) łów muzycznych i teatralnych zarówno zawodowych jak i amatorskich. Systematycznie odwiedzały Piotrków orkiestry z dużych ośrodków - Poznania, Bytomia, Warszawy oraz pobliskiej Łodzi. Także teatry zawodowe miały tu swoich wielbicieli, którzy zapełniali w komplecie salę im. J. Kilińskiego. Były to najczęściej teatry z Częstochowy, Kielc oraz Łodzi, zwłaszcza Teatr Ziemi Łódzkiej, który był teatrem objazdowym. Ożywiły się również amatorskie chóry kościelne. Występowały nie tylko w swoich własnych świątyniach, ale organizowano także duże koncerty muzyki religijnej. Pomysłodawcą był piotrkowski organista Mieczysław Królikowski (1890-1961), który do kościoła parafialnego św. Jacka (były klasztor dominikanów) zapraszał wszystkie miejscowe chóry kościelne, aby mogły przedstawić swój dorobek. Chóry te występowały w okresie świąt Bożego Narodzenia, Wielkiego Postu, oraz w dniu 22 listopada (dzień św. Cecylii, patronki muzyki kościelnej). Świecki ruch amatorski intensywnie zaczął się rozwijać w latach pięćdziesiątych. Powstawały wówczas prężnie działające instytucje, np. Dom Kultury, który w różnych okresach przybierał dodatkowe nazwy: Powiatowy, Miejski, obecnie Wojewódzki. Drugą instytucją szerzącą kulturę muzyczną i teatralną był Międzyspółdzielniany Klub Kultury mieszczący się przy Al. 3 Maja 11. Utrzymywany był przez zakłady spółdzielcze TELSIN, Spółdzielnię SZKŁO, Spółdzielnię OCHRONY MIENIA i inne. Kierowniczką Klubu była Tamara Bosiacka, dzięki której wyróżniał się spośród innych działających na terenie Piotrkowa. Największym zespołem prowadzonym przez ten Klub był Zespół Pieśni i Tańca Ziemi Piotrkowskiej. Kierownictwo mu- zyczne spoczywało w rękach instruktorów - T. Struckiego i T. Kociniaka. Ponadto istniały tu zespoły teatralne, a instruktorem był E. Piesiak. Występowały one często na imprezach organizowanych przez władze miejskie oraz zakłady, które je utrzymywały. Na terenie Piotrkowa istniały też liczne zespoły świetlicowe, głównie przy dużych zakładach pracy. Najlepiej działające powstały przy Fabryce Maszyn Górniczych. Do ich rozwoju w dużym stopniu przyczynił się dyrektor tego zakładu, Tadeusz Nowakowski, który z wyjątkową energią pomagał przy ich organizowaniu. Jako jeden z pierwszych powstał kwartet męski w składzie: Roman Pelikant, Stefan Wiernicki, Bogdan Pingot i Jerzy Żelazny. Drugim zespołem wokalnym był tercet żeński: Genowefa Puzynowska, Zofia Gnyp i Maria Działek. Oprócz tego w krótkim czasie został zorganizowany 28-osobowy chór męski (z dawnego chóru kościelnego OO Jezuitów LIRA). Ponadto powstała siedmioosobowa grupa harmonijek ustnych i kwartet akordeonowy. Akompaniatorem tych zespołów był przez wiele lat Ireneusz Cugowski. Duże zainteresowanie wywołał ich pierwszy występ z okazji BARBÓRKI 1958 roku. Przy Fabryce Maszyn Górniczych powstała także orkiestra dęta, istniejąca do dzisiejszego dnia, prowadzona przez Michała Hofmanna, absolwenta łódzkiej PWSM. Ciekawie również prezentowały się teatry amatorskie w piotrkowskich szkołach i innych ośrodkach kultury. Jednym z nich był zespół prowadzony przez Aleksandrę Matusiakową, polonistkę piotrkowskiego Liceum Pedagogicznego, później zaś Studium Nauczycielskiego. Ta wielka miłośniczka twórczości G. Zapolskiej wystawiła na terenie tej placówki ŻABUSIĘ, a następnie współczesne sztuki: POCIĄG DO MARSYLII, TRZYDZIEŚCI SREBRNIKÓW. “Hrabina Marica” 1972r. - 1973r. Fot. Ze zbiorów prywatnych. 46 Wykonawcami byli młodzi nauczyciele piotrkowskich szkół: W. Błaszczyk, J. Nowak, E. Śnieżko, B. Badek, I. Kurzela, J. Ziółkowski i inni. We wspomnianym już Studium Nauczycielskim powstał studencki teatrzyk PAPUGA, który pierwszy program "Nie wierzcie nam" zaprezentował w dniu 20 kwietnia 1958 roku. Niebawem mieszkańcy Piotrkowa obejrzeli drugi program "Zło w życiu". Kierownikiem muzycznym teatrzyku był Kociniak, autorem piosenek Zdzisław Kaczmarek, wykonawcami zaś ówcześni słuchacze Studium Nauczycielskiego. Jednym z ciekawszych zespołów w latach sześćdziesiątych okazał się również Piotrkowski Teatr Publicystyczny (1965-1968) prowadzony przez Michała Staśkiewicza i Jana Kordowiaka. W nieco późniejszym czasie powstały Teatr Poezji i Estrada Piotrkowska z widowiskiem QUOT LIBET czyli co kto lubi. Realizatorami tego ostatniego byli: B. Wlaźlak, J. Styczyńska, C. Dybała-Wlaźlak. Z innych zespołów wymienić jeszcze należy: Teatrzyk GADATIVUS, przy II Liceum Ogólnokształcącym prowadzony przez młodzież(c. Stankowski), Teatrzyk SPECTATOR przy III Liceum Ogólnokształcącym, gdzie wystawiano też pozycje z literatury polskiej: "Warszawiankę" St. Wyspiańskiego, "Moralność pani Dulskiej" G. Zapolskiej, "Lillę Wenedę" J. Słowackiego. W latach osiemdziesiątych przy Technikum Górniczym wystawiano z powodzeniem skróconą wersję "Krakowiaków i Górali" W. Bogusławskiego (przedstawienie przygotowała H. Kozłowska). Wreszcie wspomnieć należy o studenckim Teatrzyku HAK, który powstał przy Filii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Piotrkowie. Wymienione tu zespoły muzyczne i teatralne prezentowały swoje programy przede wszystkim dla potrzeb własnych. Wprawdzie niektóre z nich przystępowały do eliminacji, czy też zapraszane były do większych programów organizowanych przez władze miasta, to jednak nie miały możliwości pokazywania się szerzej publiczności. Jedynym wyjątkiem był zespół muzycznoteatralny powstały na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przy Miejskim Domu Kultury w Piotrkowie. Była to AMATORSKA OPERETKA PIOTRKOWSKA. Ten kontrowersyjny zespół (ówczesne władze miały pewne zastrzeżenia pod względem wartości ideologicznych), wywołał bardzo duże zainteresowanie piotrkowskiej publiczności, mimo niewielkich braków wykonawczych. Historia Operetki Piotrkowskiej sięga roku 1958, kiedy to zapaleni działacze kultury muzycznej zwrócili się do ówczesnego kierownika Miejskiego Domu Kultury, Tadeusza Jankowskiego, z propozycją zorganizowania przedstawienia amatorskiego, konkretnie zaś z sugestią wystawienia Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 47 operetki E. Kalmana HRABINA MARICA. Scenografią i reżyserią zajął się stały pracownik MDK, Kazimierz Nurkowski, choreografią J. Nowaczek, zaś całą stroną muzyczną Roman Stępień(1903-1979), działacz ruchu amatorskiego z okresu międzywojennego, z zawodu organista. Mimo, iż pomysł był nieco fantastyczny, przystąpiono do kompletowania zespołu, tj. Solistów, chóru, baletu i orkiestry. Cały zespół liczył około 50 osób. Ponad siedem miesięcy trwały próby. Premiera odbyła się 26.VI.1959 roku. Publiczność przyjęła przedstawienie z wyjątkowym entuzjazmem. MARICĘ wystawiono siedem razy w Piotrkowie oraz okolicy (Moszczenica, Wolbórz, Sulejów). Główne role odtwarzali: Maricy- Janina Nowak (nauczycielka),Tasilla - Marian Szczypiorski (prac. Huty "Hortensja"), Lizy - Wiesława Borkowska (nauczycielka), Żupana - utalentowany komik Stefan Stolarski. Chór operetki składał się w większości z członków chórów kościelnych: "Hejnału" i "Lutni". W listopadzie tego roku(1959) przystąpiono do przygotowania następnej operetki. Była nią "Wiktoria i Huzar" P. Abrahama. (Black plate) Reżyserował ją Witold Dowgird (reżyser operetki wileńskiej z okresu międzywojennego). Stronę muzyczną przygotował także Roman Stępień. Premiera odbyła się 9 czerwca 1960 roku w ramach obchodów DNI PIOTRKOWA. Głównymi wykonawcami byli: Wiktoria Janina Nowak, Koltay - Marian Szczypiorski, Janczi - Stefan Stolarski. Ta operetka wzbogacona była już o dość sprawny balet (J. Styczyńska), który występował w każdym akcie operetki. Coraz lepiej grali swe role główni wykonawcy. Gdy śpiewano słynne "Dobranoc" publiczność miała łzy w oczach. Kolejną operetką była "Księżniczka Czardasza" E. Kalmana. Reżyserował ją Janusz Duński, solista Operetki Łódzkiej. Poziom wykonawczy był coraz wyższy. Doszli nowi soliści: Marta Gołogórska (Stasi), Witold Rejniak (Edwin), z dawnych pozostali: Janina Nowak (Sylwia) i Stefan Stolarski (Boni). W następnych latach powtórzono "Wiktorię" i "Hrabinę Maricę". Główne męskie role w obydwu tych operetkach (Koltaya i Tasilla) powierzono bardzo dobrze grającemu nowo pozyskanemu amatorowi Stefanowi Stępniowi (nauczyciel III Liceum Ogólnokształcącego). Pamięć o wymienionych tu operetkach jest żywa do dzisiejszego dnia wśród byłych wykonawców oraz widzów Piotrkowskich, którzy oglądali te przedstawienia. Warto tu wspomnieć, że nasze miasto nie było wyjątkiem pod względem doboru takiego repertuaru dla tego typu zespołów. Pojawiały się bowiem w prasie notatki, że na terenie kraju wystawiano po amatorsku przeróżne pozycje w tym i operetki. Przykładem było Towarzystwo Śpiewacze LUTNIA w Zgierzu, które przygotowało m.in. operetkę P. Abrahama "Wiktoria i jej huzar". Wiele osób zadaje sobie pytanie: czy jest możliwe wznowienie tego typu działalności? Odpowiedź brzmi: Raczej nie! Odzwyczailiśmy się od pracy społecznej. Szkoda. w owym czasie kierowniczką Szkoły Powszechnej w Szadku. Nadesłane informacje stanowią piękne uzupełnienie wydarzenia sprzed 72 lat. Serdecznie dziękujemy! Długo oczekiwany kontakt Za sprawą naszego byłego pracownika Eugeniusza Ronowskiego nawiązaliśmy kontakt z Polsko-Australijskim Towarzystwem Kulturalnym. Właśnie otrzymaliśmy pierwszą przesyłkę (lipcowy numer Polish Kuriera) oraz list. Redaktor naczelny tego polonijnego periodyku - Andrzej S. Basiński tak pisze m.in.: " Nie miałem czasu przeczytać artykułów "Siódmej Prowincji", ale muszę pogratulować zarówno szaty graficznej i ogólnej estetyki jak również, przede wszystkim regionalnej tematyki kulturalnej. Jestem pewien, że lektura upewni mnie w tym pierwszym wrażeniu, jakie odniosłem przeglądając nadesłane numery (...) Od razu sprawdziłem też Wasze strony w internecie. Będzie co poczytać ... Może znajdą się u nas byli mieszkańcy Waszego regionu, którzy zainteresują się "Siódmą Prowincją"? (...) Dziękuję za propozycję współpracy. Mimo chronicznego braku czasu postaram się czasem coś podesłać o ciekawszych kulturalnych wydarzeniach polskich, czy polonijnych w Australii ..." Dziękujemy i oczekujemy na materiały z Australii. 7 Prowincja - buduje! Losy Karoliny Listowskiej Ostatnio do redakcji napłynęło trochę korespondencji. Do naszej rubryki wybraliśmy kilka najbardziej charakterystycznych. W numerze 3 z 1997 roku zamieściliśmy artykuł Lucjana Biblińskiego pt. Zachowajmy pamięć o przeszłości - prezentujący pewien nieznany dokument z 1926 roku. Zawierał on życzenia i pozdrowienia z Polski przekazane Stanom Zjednoczonym z okazji 150 rocznicy niepodległości. Wśród życzeń tych znalazł się też piękny adres ze Szkoły Powszechnej w Szadku. W zakończeniu artykułu, jego autor zwrócił się za naszym pośrednictwem do mieszkańców Szadku, by jeśli odnajdą na tym adresie swoje lub swoich bliskich nazwiska nawiązali kontakt z redakcją. Właśnie w tej sprawie napisała do nas list p. Maria Gleń z Poznania, w którym to zamieściła szczegóły z życia matki - Karoliny Listowskiej wraz z fotografią z 1926 r., Z prośbą o wydrukowanie swoich utworów na naszych łamach ( fakt powtarzający się od kilku już lat - swoje utwory nadsyłają autorzy z różnych stron kraju) zwrócił się niedawno p. Stanisław Chyczyński z Kalwarii Zebrzydowskiej, który napisał m.in.: " nie wiem, czy Wasz kwartalnik nadal wychodzi, bo trochę czasu już go nie widziałem (...) Zawsze zbudowany byłem istnieniem "SIÓDMEJ PROWINCJI", czyli pisma nastawionego na rejestrację życia kulturalnego oraz na promocję amatorskiego ruchu artystycznego. To było wspaniałe, że w 7P można było ujrzeć nazwiska twórców mało znanych czy też debiutantów, ludzi nie należących do modnego parnasu krajowego. Ponadto jeszcze z jednego względu muszę pochwalić Wasz periodyk. Na rynku sztuki zdominowanym przez pisma typu KARTKI, STRONY, bruLion, TYTUŁ, DYKCJA, FRAZA, AKCENT, KROPKA etc., od początku podobał mi się tytuł (odważny, wyszukany) Waszego periodyku. SIÓDMA PROWINCJA to brzmi zupełnie inaczej niż jakieś tam WYRAZY, PRZECINKI itd ..." Dziękujemy za tak pochlebne opinie! Jesteśmy ziarenkiem... w wielkim worze! Staramy się rejestrować wszystko to, co uważamy za wartościowe. 7 Fundacja im. Stefana Batorego dla "Siódmej Prowincji" Miło nam donieść, iż Zarząd Fundacji im. Stefana Batorego decyzją z dnia 5.05.1998 r. przyznał naszej redakcji dotację w kwocie 2.500 zł na zakup oprogramowania komputerowego. Dziękujemy! Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego 47 4_98_2.qxd 11/3/98 6:31 PM Page 48 (Black plate) Wojewódzki Dom Kultury w Piotrkowie Trybunalskim 97-300 Piotrków Trybunalski, Al. 3 Maja 12, tel. 647-71-94, 647-04-06, tel./fax 649-53-54 Centrum Promocji i Informacji Kulturalnej WDK: Ośrodek Plastyki i Reklamy Ośrodek Działalności Filmowej „Stop-klatka” Ośrodek Działalności Środowiskowej „Kontakt” Ośrodek Działalności Teatralnej „Lustro” Zespoły: teatralne: „Na Poddaszu” (instr. Lucyna Jakubczyk), „Łysa Góra” (instr. Małgorzta Kowalczyk), taneczne: „Fuks”, „Szarada” (instr. Diana Lisiecka), „Aerobic”(instr. Aldona Przerywacz) muzyczne: „Morning Edition” (opiekun Agnieszka Majewska), „Zespół Muzyki Dawnej”(instr. Jolanta Bobras - Pająk), Chór seniora “Radość życia” (instr. Tadeusz Małż), Dziecięcy zespół wokalnotaneczny „Duszki” (instr. Tadeusz Małż), Zespół Wokalny (instr. Tadeusz Małż), Studyjny Zespół Wokalny (instr. Waldemar Ossowski) Regionalny Ośrodek Kultury w Sieradzu 98-200 Sieradz, ul. POW 19, tel./fax 822-57-12, 22-45-21, 822-49-32, 822-37-71 ROK w Sieradzu jako państwowa instytucja o funkcjach ponadlokalnych pomaga, inspiruje, animuje i promuje działalność społeczno-kulturalną województwa i regionu. Działalność ROK wyznacza VII programów merytorycznych: I. Program „Kultura a samorząd“ ROK pełni rolę organizatora kultury w wymiarze ponadlokalnym stosując najbardziej optymalne formy realizacji: doskonalenie warsztatu, dokumentowanie działalności kulturalnej gmin, współfinansowanie organizowanych imprez, organizowanie kompleksowych penetracji socjologicznych środowisk, prowadzenie banku danych informacji o kulturze. II. Program „Krzesiwo“ ROK polega na ściśle współpracuje z lokalnymi społeczeństwami w za- kresie ochrony dziedzictwa kulturowego realizowanej w formie: edukacji folklorystycznej dzieci i młodzieży, promowaniu poszczególnych regionów kulturowych Sieradzczyzny, dokumentowaniu ważnych zjawisk etnograficznych, zwyczajów i obrzędów ludowych oraz opieki merytorycznej nad zespolami folklorystycznymi. III. Program „Animacja Nieprofesjonalnej Twórczości Artystycznej“ ROK na podejmuje stałe działania edukacyjne w sferze teatru, literatury, plastyki, muzyki i tańca dla dzieci i młodzieży, wspiera organizacyjnie i finansowo amatorski ruch artystyczny a przede wszystkim promuje go w skali regionu, kraju i za granicą. Służą temu: warsztaty, przeglądy, wystawy, spotkania i wydawnictwa. IV. Program „Promocja Regionu“ ROKpopularyzuje i promuje dorobek i osiągnięcia instytucji Kluby i koła zainteresowań Piotrkowski Klub Literacki „ZAKOLE“ Klub gier fabularnych Klub numizmatyków Pracownia plastyczna dla dzieci (instr. Aldona Trojanowska) Pracownia grafiki, rysunku i malarstwa dla młodzieży (instr. Andrzej Białkowski) Usługi: ksero graficzna reklama komputerowa: plakaty, zaproszenia, afisze, etc. wynajem pomieszczeń (sala widowiskowa, klubowa) nagłaśnianie imprez realizacja imprez zleconych kultury, amatorskich zespołów artystycznych oraz twórców. Pozyskiuje niezbędne środków pozabudżetowe, zapewnia kontakty z organizacjami, stowarzyszeniami, fundacjami krajowymi i zagranicznymi oraz współpracuje z województwami ościennymi. Stałymi formami działań są: wydawnictwa, konfrontacje, festiwale, turnieje, przeglądy, sejmiki, wymiana zespołów artystycznych w kraju i za granicą. V. Program „Marketing i usługi kulturalne“ ROK świadczy usługi w zakresie: wydawnictw (a tym akcydensów), impresariatu i usług artystycznych własnych, wideofilmowania, oprawy plastycznej imprez, kserografii, nagłaśniania imprez oraz transportu krajowego i zagranicznego. VI Program „TALENTY“ ROK promuje uzdolnione dzieci i młodzież, organizując warsztaty, konsultacje i przeglądy. VII Program „EKOMOTYWY“ ROK realizuje edukację ekologiczną mieszkańców województwa stosując formy działalności: monitoring, konkursy, warsztaty i szkolenia, zabawy i gry dydaktyczne, imprezy plenerowe. Wojewódzki Dom Kultury w Skierniewicach 96-100 Skierniewice, ul. Reymonta 33, tel. 833-36-39, 33-33-36, tel./fax 833-24-12 Kurs tańca towarzyskiego dla dzieci, młodzieży i dorosłych; w grupach dla początkujących i zaawansowanych Kurs języka niemieckiego dla młodzieży i dorosłych; w grupach dla początkujących i średniozaawansowanych Zajęcia w kołach i klubach zainteresowań Klub Miłośników Tańca dla wszystkich grup wiekowych 48 Klub Fotograficzny „Foto” dla wszystkich grup wiekowych Klub Seniora „ARA” Klub Literatów Klub Francuski Kino Studyjne „Klaps” Klub Jazzowy „SWING” Aerobik Koło plastyczne dla dzieci i młodzieży Zespoły Artystyczne Estrada Dziecięca „Wiercipięty” Akademia Tańca „4-20” Grupa Tańca Nowoczesnego „Sen’s” Chór dziecięcy Zespół Dziecięcych Aktorów Filmowych „Izyda” Młodzieżowy Zespół Teatralny Kapela Ludowa Zespół Muzyczny „Lady Makbet” Zespół Muzyczny „Epidemia” Zespół Muzyczny „29 $ Blues” Galeria Plastyczna Siłownia dla wszystkich grup wiekowych Dyskoteka dla młodzieży Scena Promocji dla zespołów z terenu województwa Scena Prezentacji profesjonalnych i amatorskich zespołów artystycznych Młodzieżowa Szkółka Dziennikarska Usługi Ksero i Wideofilmowanie Kompleksowa obsługa szkoleń, seminariów, konferencji Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego