issn 0867-4469 numer 2-3/31-32/98

Transkrypt

issn 0867-4469 numer 2-3/31-32/98
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 1
(Black plate)
W NUMERZE
Ludzie Kultury • Sylwetki • Wywiady
ISSN
0867-4469
Trzeba robić swoje - z Wojciechem Dybkiem,
instruktorem muzycznym rozmawia Marek Jędras . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .2
NUMER
2-3/31-32/98
Kultura • Animacja i Edukacja • Wydarzenia • Fakty • Relacje • Opinie
Mariusz Polit
Towarzystwo Przyjaciół Biblioteki po raz drugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .4
Renata Majchrzak
Ewenement Zelowa, czyli kilka słów o Braciach Czeskich . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .5
Marian Minias
Z przeszłości Dobronia. 600 lat i trochę więcej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .8
Ewelina Broś
Niechcickie pejzaże . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .9
Hanna Kuberska-Skrzydło
Początek sezonu czyli III Skierniewicka Wiosna Folkloru . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .10
Andrzej Kobalczyk
Pozostał młyn... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .13
Maciej Wojewoda
Uratowane z pola bitwy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .16
Marek Jędras
Tożsamość kulturowa wsi polskiej - Jesteśmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .18
Mariusz Polit
Kwiatowy dywan. Rawa Mazowiecka - obyczaje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .21
Małgorzata Dziurowicz-Kaszuba
Nasi w Kazimierzu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .22
Hanna Kuberska-Skrzydło
Żadnego przedstawienia nie opuściłam.
60 lat pracy artystycznej Marii Kamińskiej
w zespole „Głuchowiacy" . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .25
Jan Krzysztof Szczęsny
Udało się rozśmieszyć osjakowian.
XV Jubileuszowe Spotkania Kabaretów Wiejskich przeszły do historii.
Czy w przyszłym roku kolejne? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .28
Jan Łuczkowski
Strój opoczyński . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .31
Literatura • Sztuka
Jerzy Kisson-Jaszczyński
Zagłębie literackie (wspomnienie kronikarza) . . . . .
Wiersze sieradzkich poetów . . . . . . . . . . . . . . . . .
Zbigniew Gralewski
Z korespondencji Tadeusza Sułkowskiego . . . . . . .
Agata Ignaczak
Pejzaż Ojczysty.
V Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej
im. Józefa Chełmońskiego . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Violetta Gołygowska
Nie wolno oddzielać sztuki od miłości ... . . . . . . . .
Mikołaj Pawlak
Sztuka w galerii, sztuka na ulicy . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .34
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .37
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .39
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .41
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .43
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .44
HTTP://WWW.7TH-PROVINCE.ORG.PL/
Czasopismo sponsorowane przez
Ministerstwo Kultury i Sztuki
© COPYRIGHT BY SEVENTH PROVINCE
Czasopismo zrzeszone
w Polskim Stowarzyszeniu
Prasy Lokalnej w kraju
i za granicą
Redaktor naczelny: Marek Jędras (Sieradz)
Z-ca red. nacz.: Jan Krzysztof Szczęsny
(Sieradz)
Sekretarze:
Bożena Dawidowicz (Piotrków Tryb.),
Andrzej Smyczek (Skierniewice),
Jan Pietrzak (Sieradz),
Członkowie:
Zygmunt Stępień (Piotrków Tryb.),
Danuta Szustakowska (Skierniewice),
Andrzej Tomaszewicz (Sieradz)
Wydawcy i adresy redakcji:
Wojewódzki Dom Kultury
w Piotrkowie Trybunalskim
97-300 Piotrków Trybunalski
ul. 3 Maja 12, tel. 647-71-94, 649-53-54
Regionalny Ośrodek Kultury
w Sieradzu
98-200 Sieradz
ul. POW 19, tel. 822-45-21, 822-57-12
Wojewódzki Dom Kultury
w Skierniewicach
96-100 Skierniewice
ul. Reymonta 33, tel. 633-33-36, 633-24-12
Kultura • Źródła • Dzieje
Zygmunt Stępień
Z historii zespołów amatorskich Piotrkowa Trybunalskiego . . . . . . . . . . . . . . . . . .45
LISTY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .47
Skład i łamanie: MakoLab, Łódź
Projekt graficzny: Zbigniew Zieliński
Druk: Bagraf, Łódź
Redakcja zastrzega sobie prawo do
skracania przyjętych tekstów oraz do
zmiany ich tytułów.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
1
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 2
(Black plate)
Należy robić
swoje
Z Wojciechem Dybkiem, instruktorem muzycznym rozmawia MAREK JĘDRAS
ksofonie w Państwowej Szkole Muzycznej
I i II st., gdzie pracuję do dnia dzisiejszego.
- Tu właśnie w Ognisku Pracy Pozaszkolnej odniosłeś pierwsze sukcesy.
Wojciech Dybek
- We wrześniu br. minęło 25 lat twojej
pracy artystycznej. Jakie były początki,
czy w dzieciństwie interesowałeś się
muzyką, czy też o wyborze zawodu
muzyka zdecydował przypadek, a może jakieś tradycje rodzinne?
Pierwszy kontakt z muzyką miałem we
wczesnych latach szkolnych, w amatorskim ruchu artystycznym.
Uczyłem się gry na gitarze basowej,
a później grałem w zespole rockowym.
Jednocześnie podjąłem naukę gry na fortepianie w Społecznym Ognisku Muzycznym w Bełchatowie.
Fakt ten zdecydował o moim późniejszym
kształceniu się w Państwowej Podstawowej Szkole Muzycznej, a później Liceum
Muzycznym w Łodzi w klasie klarnetu
u prof. Adama Brzozowskiego.
Następnie ukończyłem studia w Akademii
Muzycznej w Krakowie u prof. Andrzeja
Godka.
- Jak to się stało, że trafiłeś do Zduńskiej Woli?
- Mieszkałem wówczas w moim rodzinnym Bełchatowie. Pracowałem jako nauczyciel w Państwowej Szkole Muzycznej
I st. w Radomsku i jednocześnie działałem
jako instruktor m.in. w Wojewódzkim Domu Kultury w Piotrkowie Trybunalskim
oraz Miejskim Domu Kultury w Bełchatowie.
W 1983 r. przeprowadziłem się do Zduńskiej Woli i podjąłem pracę jako instruktor
w Ognisku Pracy Pozaszkolnej i jednocześnie jako nauczyciel gry na klarnecie i sa-
2
- Tak, w najbardziej prestiżowym w tamtych latach festiwalu zielonogórskim moi
podopieczni zdobyli dwa "Srebrne Samowary": Anna Bąbas (1984) i Tercet "Retro" (1985).
Później również na wspomnianym festiwalu działająca pod moim kierunkiem
grupa wokalna "Cameleon" pod patronatem ówczesnego Wojewódzkiego Domu Kultury w Sieradzu (obecnie: Regionalny Ośrodek Kultury) otrzymała wyróżnienie (1988), a ja nagrodę indywidualną
ZAKR-u za aranżację na orkiestrę jednej
z piosenek.
To spowodowało, że w jakiś czas potem
podjąłem współpracę jako aranżer ze Stanisławem Fiałkowskim szefem "Big
Warsaw Bandu", opracowując na orkiestrę piosenki dla innych wykonawców,
m.in. profesjonalnych, jak Danuta Błażejczyk.
- Wspomniałeś o działalności w Regionalnym Ośrodku Kultury. Jak wiem praca ze wspomnianym zespołem "Cameleon" przyniosła ci wiele sukcesów?
- Tak, spotkałem kilka młodych, bardzo
utalentowanych osób: Renatę KazekMusielak, Ewę Galert, Katarzynę
Pawlikowską-Klauzińską, Katarzynę
Marciniak, Beatę Tomaszewską, Tomasza Kazką i Jacka Kędzierskiego,
z którymi współpraca przyniosła wiele
znaczących sukcesów w postaci m.in.
głównej nagrody na Festiwalu Młodych
Talentów w Poznaniu (1990) i Ogólnopolskim Młodzieżowym Przeglądzie Piosenki we Wrocławiu (1990),
gdzie wśród laureatów tzw. "Złotej dziesiątki" znalazła się oprócz zespołu "Cameleon" również solistka tej grupy Katarzyna Marciniak.
Ponadto zespół "Cameleon" dwukrotnie
uczestniczył w Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu (1989,1990) występując
jako chór akompaniujący profesjonalnym
wykonawcom w koncertach: "Gwiazdy
i Piosenki", "Premiery" oraz "Mikro-
fon i Ekran", a także w koncercie "Debiuty`90" zyskując wiele pochlebnych
opinii i uznanie rady artystycznej festiwalu.
Zespół uczestniczył w wielu koncertach
estradowych w kraju i za granicą śpiewając obok profesjonalnych artystów, takich,
jak: K. Prońko, zespół "2+1", B. Łazuka, D.
Błażejczyk, J. Zagdańska, B. Mec, M. Borys, J. Skubikowski, R. Rynkowski, W.
Skowroński, F. Andrzejczak, Eleni, W. Zborowski i wielu innych. "Cameleon" koncertował również z orkiestrą "Big Warsaw
Band" pod dyrekcją Stanisława Fiałkowskiego, z którą przez dwa lata współpracował w wielu przedsięwzięciach artystycznych.
Koncertował też z legendarnym big - bandem A. Krolla. Brał udział w programach
telewizyjnych m.in. w realizowanym przez
Zbigniewa Górnego programie "Śpiewać
każdy może" oraz uczestniczył w organizowanych przez Estradę Stołeczną koncertach m.in. podczas telewizyjnych Turniejów Miast w Płońsku i Człuchowie.
Dla Telewizji Polskiej w Łodzi zespół nagrał
teledysk z piosenką pt.: "Ten typ tak ma"
z muzyką Zbigniewa Górnego i słowami Jacka Skubikowskiego, a także ok.
10 piosenek i kasetę z kolędami i pastorałkami w studio Polskiego Radia w Łodzi.
Zespół był na bardzo dobrej drodze do
wejścia na profesjonalną estradę, ale jak to
w życiu bywa, los płata różne figle.
Sprawy osobiste i plany życiowe członków
zespołu spowodowały, że zespół przestał
istnieć.
- Czy Twoja praca w ROK ograniczała
się tylko do zajęć wokalnych?
- W WDK (obecnie ROK) pracuję od
1985 r. i na początku założyłem i prowadziłem big-band. Jednak praca z takim zespołem wymaga od jego członków minimum średniego wykształcenia muzycznego. Bez tego trudno jest osiągnąć dobry
poziom muzyczny i dojść do jakiś spektakularnych wyników.
Problemy z obsadą niektórych instrumentów (trąbki, puzony, saksofony) spowodowały, że big-band istniał tylko 2 lata, a potem przekształcił się w sekcję rytmiczną,
o której mogę powiedzieć, że grała na
bardzo dobrym poziomie.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 3
Niestety po kilku latach działalności sekcja
rytmiczna przestała istnieć ze względu na
problemy finansowe. I od tego momentu
cała moja działalność skupiła się na Studiu
Piosenki.
- Kto w takim razie akompaniował młodym piosenkarzom?
- Musiałem nauczyć się realizować akompaniamenty na instrumentach elektronicznych, co bez względu na ich jakość, moim
zdaniem nie może jednak zastąpić żywej
muzyki.
- Wspomniałeś o pracy w Studio Piosenki w ROK. Jakimi sukcesami mogą poszczycić się Twoi najmłodsi wychowankowie?
-Długa jest ta lista ostatnich sukcesów, może wymienię te najważniejsze:
- wyróżnienie dla Eweliny Jóźwiak na
I Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki
Polskiej "GAMA` 94" w Radomiu, "Brązowa Wiolinka" dla Magdaleny Ziembińskiej oraz wyróżnienie dla Dominiki
Marciniak na tymże festiwalu w roku następnym, a w 1996 "Srebrna Wiolinka"
dla Eweliny Jóźwiak i "Brązowa Wiolinka" dla Katarzyny Oleszczak, sukces
młodzieży biorącej udział w II Międzynarodowym Festiwalu Dziecięcej Twórczości "Pierwocwit" w Kijowie (1995) reprezentującej Polskę, udział Marcina
Tomasika w finale XXII Ogólnopolskich Spotkań Zamkowych "Śpiewajmy Poezję" w Olsztynie (1995) - najbardziej prestiżowym konkursie poezji śpiewanej, I nagroda dla Barbary Chmielewskiej na VII Biłgorajskich Spotkaniach
z Poezją Śpiewaną i Piosenką Autorską (1995), Grand Prix dla Marcina Tomasika na I Festiwalu Piosenki Turystycznej, Ballady i Poezji Śpiewanej
"Baszta` 95" w Ostrzeszowie, wyróżnienie
dla Marcina Tomasika na XI Festiwalu
Piosenki Turystycznej "Postur Gorol
Song" w Andrychowie (1995), Grand Prix
dla Marcina Tomasika na Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Turystycznej i Poezji Śpiewanej w Pabianicach
(1996), wyróżnienie dla Marcina Tomasika na VIII Zimowych Spotkaniach
z Piosenką "TEREPACZKÓW ` 96"
w Paczkowie, wyróżnienie dla Marcina
Tomasika na Zimowej Ogólnopolskiej
Giełdzie Piosenki Studenckiej w Opolu
(1996), wyróżnienie dla Magdaleny
Ziembińskiej w II Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Młodzieżowej "Solo
`96" w Bydgoszczy, wyróżnienie dla Joanny Korpy na IX Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Dziecięcej "Nowa Piosenka w Starym Krakowie" (1996),
I nagroda dla Aleksandry Okrasy na XIII Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki
Francuskiej w Lubinie (1996), wyróżnienie dla zespołu wokalnego "Metrum" na
II Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki
Młodzieżowej - Kielce ` 96, cztery I na-
(Black plate)
grody dla Doroty Pustelnik, Eweliny
Jóźwiak, Dominiki Marciniak i Dominiki Ziembińskiej na organizowanym
cyklicznie przez Rozgłośnię Polskiego Radia
w Łodzi na antenie radiowej konkursie "Super Bazar" (1997-98), dwie II nagrody dla
Eweliny Jóźwiak i Magdaleny Ziembińskiej na III Ogólnopolskim Festiwalu "Młodzi w Piosence" w Białymstoku (1997), wyróżnienie specjalne dla Dominiki Marciniak na I Krajowym Festiwalu Piosenki w Bydgoszczy (1998), II
nagroda dla Doroty Pustelnik, III nagroda dla Dominiki Marciniak i wyróżnienie
dla Magdaleny Ziembińskiej na I Festiwalu Polskiej Piosenki lat 60 i 70tych w Świdnicy (1998). Było także wiele
głównych nagród na konkursach regionalnych.
- Wymienione tu osiągnięcia wskazują,
że wśród uczącej się śpiewu grupy odkryłeś kilka prawdziwych talentów?
- Tak, jednak sam talent nie wystarcza, trzeba dużo i systematycznie ćwiczyć głos-emisję, dykcję, interpretację itp. Oprócz zajęć
w Studio Piosenki młodzież uczestniczy
również w różnego rodzaju warsztatach
wokalnych organizowanych zarówno przez
ROK, jak i inne placówki w kraju. Przez
ostatnie 3 lata zrealizowałem z młodzieżą
nagranie ok. 40 piosenek w Studio Polskiego Radia w Łodzi. W maju br. w specjalnie
poświęconej audycji Radia Łódź piosenki
emitowane były na antenie.
- Z wykształcenia jesteś klarnecistą,
a prowadzisz, z dużym powodzeniem
zajęcia wokalne - gdzie się tego nauczyłeś?
- Podobnie, jak aranżacji, tak i zagadnień
związanych z piosenką musiałem nauczyć
się sam.
Zmusiła mnie do tego konieczność zawodowa.
- Wiem, że poza działalnością muzyczną
próbowałeś swych sił w dziennikarstwie.
- Dziennikarstwo to może za duże słowo.
Jadąc z zespołem "Cameleon" na opolski
festiwal zaprosiłem sieradzkiego dziennikarza Krzysztofa Lisieckiego i nieżyjącego już
fotoreportera Zbyszka Misiaka, aby zrealizowali materiał dla telewizji osiedlowej
w Sieradzu.
Z kolei Krzysiek namówił mnie na dwóch
kolejnych festiwalach do pracy dziennikarskiej.Pod jego czujnym okiem zdobywałem
pierwsze szlify w zawodzie relacjonując kulisy festiwalu opolskiego i przeprowadzając wywiady z artystami na łamach
tygodnika "Kurier Zduńskowolski".
Część zespołu “Cameleon” - u góry:
Katarzyna Pawlikowska-Klauzińska,
Renata Kazek-Musielak, na dole:
Ewa Galert, Tomasz Kazek i
Katarzyna Marciniak.
wodniczącego Komisji Ogólnospołecznej
Rady Miejskiej w Zduńskiej Woli.
- Słyszałem, że jesteś również autorem
hejnału miasta Zduńskiej Woli.
-Tak. Ogłoszono konkurs, który udało mi
się wygrać.
- Jakie jest Twoje zdanie na temat amatorskiego ruchu artystycznego.
- Jest to bardzo potrzebna działalność, nie
tylko ze względu na ogólny muzyczny rozwój dzieci i młodzieży, a także na fakt iż
pełni ona ogromną rolę wychowawczą.
Wszystko zależy od zaangażowania i kondycji finansowych placówek kultury,
w których, co widać gołym okiem, na tę
właśnie działalność jest coraz mniej pieniędzy.
Nie mniej jednak, bez względu na trudności należy robić swoje, choć z reguły jest
to praca dla ludzi "nawiedzonych" w dobrym tego słowa znaczeniu.
Wydaje mi się, iż zdolnych muzycznie
młodych ludzi nie brakuje. Trzeba tylko
owe talenty wyłuskać i umiejętnie nimi
pokierować. Dotyczy to całego amatorskiego ruchu artystycznego.
- Dziękuję ci za rozmowę i życzę wielu
jeszcze sukcesów muzycznych.
- Czy poza muzyką znajdujesz jeszcze
czas na coś więcej?
- Tak, m.in. w latach 1990-1994 byłem
radnym I kadencji i pełniłem funkcję prze-
7
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
3
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 4
(Black plate)
Towarzystwo Przyjaciół
Biblioteki po raz drugi
MARIUSZ POLIT Skierniewice
W Skierniewicach reaktywowano Towarzystwo Przyjaciół Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Władysława Stanisława Reymonta. Podobna organizacja działała już
w mieście od połowy lat 50-tych.
Jak wynika z dokumentów, tamtejsi społecznicy działali z sukcesami. Jak będzie teraz?
Dzisiejsze stowarzyszenie utworzyli ludzie
znani w mieście, powszechnie szanowani
i związani z kulturą regionu.
40 lat temu związek idący z pomocą bibliotece, wtedy jeszcze powiatowej i miejskiej
pociągnęła jedna osoba.
Gdy już nie mogła działać z powodów
zdrowotnych, organizacja tak przez nią hołubiona przestała cokolwiek robić.
Jedno z pierwszych w Polsce
Działalność Stowarzyszenia Przyjaciół Powiatowej i Miejskiej Biblioteki w Skierniewicach rozpoczęła się w 1957 roku.
Wystawa książek na poczcie w
Skierniewicach w 1972 roku:
Jadwiga Amrogiewicz (w środku),
Wacław Medyński (pierwszy od
lewej) - dyrektor Szkoły Podstawowej
nr 2 w Skierniewicach i jednocześnie
prezes Towarzystawa Przyjacioł
Skierniewic, Wincenty Trębski
(pierwszy z prawej) - kurator oświaty
w Skierniewicach, Zbigniew Ślusarski
(obok) - dyrektor poczty
przy ul. Sienkiewicza
Fot. archiwum biblioteki
4
Zaczęło się od spotkań najbardziej aktywnych czytelników w lokalu biblioteki.
Rok wcześniej połączono dwie biblioteki:
miejską i powiatową.
Nowa placówka znalazła swoje miejsce
w dotychczasowym lokalu biblioteki powiatowej, przy ówczesnej ulicy 22 Lipca (dzisiejsza Konstytucji 3 Maja), w strasznym ścisku.
Książki leżały nawet na podłogach.
Nagle do jednego lokalu, który nie mógł się
przecież powiększyć, zaczęło przychodzić
dwa razy więcej ludzi.
Nikt wtedy nie przesiadywał przed telewizorem, wieczorami najchętniej właśnie czytano albo opowiadano sobie historie z własnego życia czy też zmyślano.
Czytelnicy, których było więcej, zaczęli myśleć o zmianach, jakie mogłyby nastąpić
w ich ulubionym miejscu. Wymyślili Stowarzyszenie, a że wśród nich była Jadwiga
Amrogiewicz, na co dzień pracująca w szpitalu, wszystko musiało się udać.
- To była osoba niesamowicie aktywna. Pamiętam ją już jako starszą panią, ale nawet
wtedy tryskała energią.
To dzięki niej w bibliotece tak dużo wtedy
się działo - opowiada Krystyna Szwejda, kierownik działu udostępniania zbiorów
w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im.
Władysława Stanisława Reymonta w Skierniewicach.
Stowarzyszenie zawiązano w 1957 roku, ale
statut został zatwierdzony dopiero rok
później.
Była to jedna z pierwszych tego typu organizacji w kraju, mająca osobowość prawną.
Jej pierwszym i jedynym już do końca działalności szefem była Jadwiga Amrogiewicz.
Jeszcze w 1980 roku oficjalnie była prezesem organizacji.
Stowarzyszenie zakładało kilkanaście osób,
ale w statucie zapisano, że ma to być organizacja masowa.
I była!
W szczytowym okresie swojej działalności,
w 1960 roku należało do Stowarzyszenia
dokładnie 836 osób.
Wszyscy płacili roczną wtedy składkę w wysokości 24 lub 12 złotych.
Zniżka była dla czytelników poniżej 18 lat.
Trzeba dodać, że wtedy z biblioteki korzystało rocznie około trzech tysięcy czytelników, czyli prawie co trzeci należał do Stowarzyszenia.
Tłumy na spotkaniach
Pieniądze ze składek szły w większości na
zakup nowych książek.
Stowarzyszenie na swoją działalność, czyli
pomoc bibliotece, dostawało też dotacje
od władz centralnych.
Bardzo ważne dla czytelników ówczesnej
książnicy były spotkania z ciekawymi ludźmi.
W bibliotece nie było miejsca, ale można je
było organizować np. w pobliskich szkołach. Jak ważne to były spotkania dla tamtejszych mieszkańców Skierniewic, niech
świadczą fakty.
Z rocznych sprawozdań z lat 60-tych zachowanych w bibliotece możemy odczytać, ile osób przychodziło na spotkania.
Średnia liczba osób obecnych to 200-300,
ale bywało też więcej.
Na spotkanie z Seweryną Szmaglewską
przyszło ponad 400 osób, a spotkanie
z Melchiorem Wańkowiczem chciało
obejrzeć ponad 500.
Część chętnych nie zdołała nawet zobaczyć
sławnego pisarza nie mówiąc o posłuchaniu, o czym mówi.
Zmierzch towarzystwa
Lata 70-te to już czas, kiedy Jadwiga Amrogiewicz miała coraz mniej sił.
Stowarzyszenie Przyjaciół Powiatowej
i Miejskiej Biblioteki nazywało się już Kołem
Przyjaciół Biblioteki (takie były wymagania
władz).
Do Koła należało coraz mniej osób, mimo,
że składka pozostała taka sama, jak w końcu lat 50-tych.
Członkowie nie płacili jednak rocznie, ale
miesięcznie - po 1 i 2 zł. Z raportów podsumowujących działania wynika, że z roku na
rok zmniejszała się liczba osób należących
do Koła Przyjaciół Biblioteki.
W 1972 roku członków było już tylko 230,
a w 1977 liczba ta zmniejszyła się do 165.
Ostatnie dane z działalności Koła pochodzą
z lat 80-tych.
W 1980 roku bank PKO przysłał kartę
z wzorami podpisów osób, które prawnie
mogą dysponować pieniędzmi.
W 1986 roku przyszedł i zachował się wyciąg z konta z malutką sumą.
Potem już nic się nie działo, Pani Amrogiewicz była bardzo wiekowa, nikt też nie
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 5
(Black plate)
zdecydował się przejąć po niej funkcji
przewodniczącego Koła.
Konferencja w Urzędzie Wojewódzkim w
Skierniewicach w 1971 roku poświęcona bibliotekom
- pierwsza od lewej Jadwiga Amrogiewicz.
Fot. archiwum biblioteki
Drugie wejście przyjaciół
Bibliotekarki z obecnej już wojewódzkiej,
nie powiatowej (może znów niedługo powiatowej) książnicy postanowiły namówić
stałych bywalców do reaktywowania
związku. Jeszcze w ubiegłym roku udało
się zaprosić kilkunastu znanych mieszkańców Skierniewic i okolic i razem z nimi
podjąć decyzję o zawiązaniu stowarzyszenia.
Napisano też już statut, który czeka w sądzie na rejestrację.
Do obecnego stowarzyszenia pod nazwą:
Towarzystwo Przyjaciół Biblioteki należeli
m.in.: Tadeusz Zwierzchowski, poetka Bożena Klejny, lekarz-poeta z Nowego Kawęczyna Piotr Pągowski, zastępca redaktora
naczelnego ROZRYWKI, Stanisław Bisko.
Cel obecnego stowarzyszenia jest taki
sam, jak kiedyś - ma pomagać bibliotece
finansowo i merytorycznie poprzez organizowanie imprez kulturalnych. Źródłami
majątku stowarzyszenia mają być darowizny, zapisy, spadki, wpływy z działalności
statutowej oraz dotacje. Kto będzie mógł
zostać członkiem Towarzystwa i na jakich
warunkach, określi zarząd, którego przewodniczącym wybrano Stanisława Bisko.
Wiceprzewodniczącą została Bożena Klejny, a sekretarzem Teresa Stanisławczyk,
pracująca w Urzędzie Miasta w Skierniewicach, ale kiedyś była kierownikiem filii bi-
bliotecznej w Nowym Dworze, potem też
pracowała w bibliotece w Nowym Kawęczynie.
7
Ewenement Zelowa,
czyli kilka słów o Braciach Czeskich
RENATA MAJCHRZAK Piotrków Trybunalski
Zelów jest miasteczkiem leżącym w województwie piotrkowskim. Najstarsze wiadomości dotyczące Zelowa pochodzą
z 1402 roku. Rozwój osadnictwa rozpoczął się tutaj w XIII w. W średniowieczu
Zelów nosił nazwę Szelyów, a następnie
Zeliów.
Na początku XVI w. znajdowały się tu wyłącznie łany kmiece, z których oddawano
dziesięcinę snopową plebanowi w Buczku. Przez całe XVI stulecie Zelów stanowił
obszar dworski, co zmienia się dopiero
z 1802 rokiem.
Prawa miejskie otrzymał w 1957 roku.
W okresie wcześniejszym był wsią zarządzaną przed wojną przez wójta, zaś po
wojnie przez Gromadzką Radę Narodową.
W roku 1552 Zelów miał 19 osad. Jego historia liczy się praktycznie od 1802 r.
W trzecim rozbiorze Polski Fryderyk II zagarnął ziemie po Pilicę, w tym również Zelów, który należał do Józefa Świdzińskiego. Ten sprzedał go za 154 tys. złp.
W archiwum parafialnym w Zelowie zachował się dokument dotyczący sprzedaży, w którym określono położenie wsi Zelów w powiecie szadkowskim województwie sieradzkim.
W aktach hipotecznych Sądu Powiatowego w Łasku jako właściciel Zelowa figuruje Gmina Braci Czeskich.
Jednota Braci Czeskich powstała już
w 1457 r. Była kontynuacją radykalnego
nurtu społeczno-religijnego husytyzmu.
Bracia Czescy, prześladowani w swej ojczyźnie przez katolików i utrakwistów,
zmuszeni byli do exodusu.
Pierwszy nastąpił w 1548 roku, drugi
w 1628, a trzeci w poł. XVIII w. Ten ostatni sprowadził najwięcej Czechów do Zelowa.
Podobno mieszkaniec Hradec Kralove,
Václav Tichý’, około 1740, po wkroczeniu
armii pruskiej do północnych Czech
(I wojna śląska), oświadczył pruskiemu generałowi, że chętnie wyemigrowałby
Kościół ewangelicko-reformowany w
Zelowie wybudowany w 1825 r.
Fot. archiwum
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
5
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 6
(Black plate)
Parafia zboru ewangelickoreformowanego w Zelowie.
Fot. archiwum
Napis nad drzwiami wejściowymi
kościoła ewangelicko-reformowanego
w Zelowie.
Fot. archiwum
z Czech do Prus. Motywował to swoim
protestanckim wyznaniem.
Król Fryderyk II, poinformowany o tym
przez generała, uznał pomysł za wspaniały. Liczył na to, że w traktacie pokojowym
otrzyma Śląsk. Chciał wykorzystać 30 tys.
Czechów - protestantów do zagospodarowania tego terenu. Król pruski obiecywał
ewentualnym emigrantom ziemię, swobody religijne, szkolnictwo, kościoły oraz
po jednym egzemplarzu biblii i kancjonału. Emigranci nie opuścili ojczyzny wspólnie z armią pruską.
Po przekroczeniu nowej granicy państwowej w Sudetach Bracia Czescy, wraz
z uciekinierami z wojska austriackiego,
osiedlili się na Śląsku. Miejscowość Ziębice
nie zagwarantowała nowym mieszkańcom zbyt wiele.
Pojawiły się stosunkowo szybko problemy
wyznaniowe i majątkowe. Czesi obawiali
się rozproszenia ich wspólnoty po całym
Śląsku.
Grób E.K. Nowickiego na zelowskim
cmentarzu.
Fot. archiwum
6
Po zbiórce pieniędzy pośród kalwinów
z Holandii, Prus i Szwajcarii udało się Braciom Czeskim zawrzeć umowę z miastem
Strzelin, które przekazało im stary kościół.
Powstał przy nim czeski cmentarz. Protestantom przyznano pełną wolność religijną, prawo do własnego języka w szkole,
kościele oraz inne prawa zagwarantowane
przez Fryderyka II w 1749 r.
Utworzoną w 1749 r. wieś pod Strzelinem
nazwano Husyńcem (niem. Hussinetz,
czes.Hussinec) na cześć Jana Husa. W tymże roku druga grupa emigrantów, związana z tradycjami husyckimi, zakupiła od
księcia Kurlandzkiego wieś pod Sycowem
i nadała jej nazwę Velký’ Tabor.
W 1752 r. w sąsiedztwie utworzono Malý’
Tabor. W 1756 (1763?) Czesi z obu Taborów zakupili Czermin.
Do ośrodków sycowskiego i strzelińskiego
(powiększonego w 1764 r. o majątek Melta) doszedł w 1752 r. ośrodek opolski ze
wsią Grecz.
W 1801 r. Czesi zakupili w pobliżu Opola
wieś Lubin a w roku 1802 Zelów.
Historię zelowskich Czechów należy rozpatrywać w dwóch aspektach: rozwoju
chałupnictwa tkackiego i znaczenia zboru
ewangelicko-reformowanego.
Oba tematy stanowiły w wieku XIX i początkach XX nieodzowny składnik życia
mieszkańców miasteczka.
Okres przystosowywania się Czechów do
warunków panujących w Zelowie nie był
dla nich najłatwiejszy. Pierwsze lata przyniosły nowe, niemiłe obowiązki. Już
w okresie Księstwa Warszawskiego zmuszono ich do budowy tzw. traktu napoleońskiego oraz żywienia stacjonującego tutaj wojska francuskiego.
Wynikiem usilnych starań kolonistów było
otrzymanie zgody od rządu Królestwa Polskiego na budowę kościoła, który wzniesiono w latach 1821-1825. Poświęcenie
kościoła zelowskiego nastąpiło w 1825 r.
Przy kościele utworzono parafię.
W 1924 roku nad frontowymi drzwiami
kościoła umieszczono napis:
" Nemylme se, Buh nebude oklaman, nebo cožoli rozsival by človek tot` bude žiti.
Ep. Sv Pavla k.Gal. K.6.V.7"
Do połowy XIX w. dominującym zajęciem
ludności Zelowa było rolnictwo. Niestety
nieurodzajna gleba i szerzące się rozdrobnienie gospodarstw doprowadziły do poszukiwania nowego zajęcia, które mogłoby przynieść poprawę bytu.
Prawdopodobnie już pierwsi osadnicy
przywieźli ze sobą warsztaty tkackie, a początek tego rzemiosła datuje się na lata
dwudzieste. Głównym surowcem do produkcji był len.
Wysoka jakość wytwarzanych płócien
sprawiała, że popyt na niej wzrastał. Wyrabiano też tkaniny wełniane, bowiem
liczne nieużytki i pastwiska sprzyjały hodowli owiec. Z czasem pastwiska przeznaczono na cele rolnicze, zaś wełnę importowano z Anglii, bądź przywożono z pobliskiej Łodzi. Spośród bezrolnych tkaczy
wyłonili się pierwsi zelowscy "przemy-
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 7
słowcy", m.in. Jan Duszek, od 1819 r. nauczyciel w religijnej szkole elementarnej,
tymczasowy wójt, na grobie którego i jego żony Anny ośmioro dzieci wyryło napis:
"W dowód wdzięczności i szacunku
cieniom kochanych Rodziców
Pozostałe dzieci
Tę smutną pamiątkę poświęcają ".
Przemysłowcy tworzyli manufaktury,
organizowali samodzielnie produkcję
wstępując na drogę kapitalistycznego
chałupnictwa.
Druga połowa XIX w. przyniosła kryzys
rzemiosła tkackiego i równocześnie pogorszenie warunków życia bezrolnych tkaczy. Wzrosła znacznie zależność od przemysłowców łódzkich, którzy dostarczali
przędzę bawełnianą. Przemysł tkacki
w Zelowie do lat siedemdziesiątych znajdował się w rękach Czechów, z czasem sytuacja uległa zmianie.
Pierwszym fabrykantem-nakładcą żydowskiego pochodzenia był Dawid Rozenblum, który znakomicie radził sobie z rosnącymi wymaganiami rynku.
Lata osiemdziesiąte XIX w. ukształtowały
nowy typ przedsiębiorcy, który produkował dla wielkich fabryk włókienniczych,
m.in. J. K. Poznańskiego w Łodzi czy Kruschego i Endera w Pabianicach. Uzgodnień z chałupnikami dokonywał tzw. liwerant, tj. pośrednik dostarczający towarów. Nakładcę nie interesowały stosunki
między nimi. Proces ten doprowadził do
tego, że zelowskie chałupnictwo zostało
podporządkowane przemysłowi łódzkiemu, przed 1914 r. było od niego uzależnione w 85 %.
W 1909 r. rozpoczęła produkcję największa fabryka włókiennicza Jakuba Lewiego
w Zelowie. W rzeczywistości, w znacznie
ograniczonej formie, działała ona już
wcześniej przy ul. Kilińskiego 5 aż do
1907 roku, gdy przeniesiono ją do nowego piętrowego budynku przy ul. Piotrkowskiej 13 a. Fabryka posiadała krosna
mechaniczne, podczas gdy chałupnicy
pracowali na warsztatach ręcznych.
Wydarzeniem dużej wagi było założenie
w 1807 r. szkoły religijnej w Zelowie. Początkowo mieściła się ona w dawnym
dworku właściciela miasta. Nauczycielem
był wówczas niejaki Boetcher. .Jego następca, Jan Bogumił Duszek, sprawujący
funkcję kantora w latach 1819-1837, został sprowadzony ze Śląska. Zła opinia
o nim opiekuna szkoły, którym od 1834
do 1871 r. był ks. Jan Mozes, doprowadziła do jego zwolnienia. Los Jana Duszka
podzielił dziesięć lat później B. Jeleń ..Kolejnymi nauczycielami w latach 18191866 byli: wspomniany wyżej Jan Duszek,
Bogumił Fibich (1837-1839), Bogumił Jeleń (1841-1847), Jan Bromer (184718480 i Fryderyk Fibich (1849-1866).
Szkoła elementarna znajdowała się od
1834 r. pod nadzorem szkoły piotrkowskiej. Od 1855 r. funkcjonowała jako szkoła religijna pod nadzorem i zarządem wysokiego konsystorza Ew.Ref. na zasadzie
(Black plate)
reskryptu konsystorza Ew. Ref. z dnia 18
października 1854 nr 1834, tudzież z dnia
6 XI 1854 r. Nr 1929.
W 1846 r. szkolnictwo elementarne podległe zelowskiej parafii objęło także
podobne szkoły w Pożdżenicach (kantor
Samuel Szubert), Pawłowie (Friedrich
Warkusz), Zabłociu (Jan Uttech) i Erywanogrodzie (Marcin Schulz).
W roku 1850 budynek szkolny w Zelowie
był budowlą drewnianą, krytą słomą.
Znajdował się przy nim ogród o powierzchni 4 morgów (22 400 m 2 gruntu).
Nauczyciel musiał być osobą zdyscyplinowaną i wręcz bez zarzutu, stanowił przecież pewnego rodzaju wzór moralny dla
swoich wychowanków. Właściciele dóbr
zelowskich zdawali sobie sprawę z faktu,
że tak odpowiedzialna funkcja wymaga
odpowiedniego wynagrodzenia.
W roku 1862 dokonali zapisu notarialnego na rzecz nauczyciela-kantora. Postanowili wspomóc go materialnie dbając
o utrzymanie budynków szkolnych i dostarczając corocznie niezbędnych produktów żywnościowych.
Dnia 22 marca 1877 roku odbywało się
w Zelowie zebranie, które doprowadziło
do zreformowania szkoły. Wójt Jelinek
zwołał na nie 210 mieszkańców, stawiło
się 153, co pozwoliło jednak na wprowadzenie uchwały w życie. Szkołę przemianowano na wiejską, ustalono podatek,
który miał być przeznaczony na pensję dla
nauczyciela (150 rubli) i na inne wydatki
szkolne - 60 rubli. Razem - 210 rubli,
oprócz innych świadczeń w naturze. Postanowiono wznieść dla potrzeb szkoły
odpowiedni budynek (jeden duży pokój klasa, dwa z kuchnią - mieszkanie dla nauczyciela, spichlerz, drwalnia, ustęp,
chlew i studnia) oraz wprowadzono obowiązkowe nauczanie dzieci w wieku od 8
do 15 lat.
Z Zelowa wywodziło się wielu pracowników naukowych. Jednym z nich był Emilian Klemens Nowicki, którego życie stanowi do dzisiaj swoistego rodzaju zagadkę. Urodził się we wsi Kożany na Podlasiu
jako syn Mikołaja i Marianny (z domu
Borszcz), zmarł 5 marca 1876 roku w Woli Pszczółeckiej k/Zelowa.
Wiadomo, że mieszkał we wspomnianej
wyżej Woli Pszczółeckiej u Leopolda Telakowskiego. W dziele Bibliographisches Lexikon der hervorragenden Arezte aller Zeiten und Volker, nazwano Nowickiego "ojcem polskiej chirurgii".
Przetłumaczył pracę Zygmunta Fryderyka
Hermbstaedta pt. Nauka o rozbiorze roślin podług zasad fizyczno-chemicznych..., wydaną w 1812 r. razem z rozprawą J.B. Trommsdorfa Chemiczny probierczy gabinet, czyli wiadomości o użyciu
i własnościach odczynników (reagentium). Nowicki dedykował profesorowi
chemii i farmacji, Józefowi Celińskiemu,
pracę pt. Nauka o rozbieraniu wód mineralnych y sztycznem ich przyspasabianiu
przez E.O.Klemensa Nowickiego, ucznia
Grób rodziny J.B. Duszka na
cmentrzu zboru ewangelickoreformowanego w Zelowie.
Fot. archiwum
Wydziału Akademicko-Warszawskiego Nauk Lekarskich w Warszawie. 24 września
1818 r. Nowicki bronił pracy doktorskiej:
Tentamen medico-chirurgicum inaugurale tractatum historicum de vicaria pupilla
nec non novam medelae adstruendae rationem sistens, która została wkrótce opublikowana, a jeden egzemplarz zakupiła
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego.
Ważnymi pozycjami w dorobku Nowickiego były: wydana w czerwcu 1831 r. książka pt. Odeymowanie członków obiaśnione trzydziestą trzema tablicami wzorów
rytych i zbiorem historycznych narzędzi
oraz dzieło pt. O złamaniu kości i sposobach leczenia ich. Rzecz objaśniona 87 tablicami wzorów rytych (Warszawa 1833).
Grób wybitnego lekarza znajduje się na
cmentarzu ewangelicko-reformowanym
w Zelowie.
Koniec I wojny światowej przyniósł ogólnych chaos i upadek morale społeczeństw
na całym świecie, także w Polsce.
Na przełomie XIX i XX w. zaszły w Zelowie
gwałtowne zmiany kulturowe i ekonomiczne. Nastąpił podział na zamożną
i ubogą część zelowskiej ludności.
Zbór ewangelicko-reformowany wykazał
się troską nie tylko o utrzymanie swej kulturowej odrębności. Pochłaniały go również sprawy natury materialnej i religijnej,
walka z nędzą, demoralizacją społeczeństwa zelowskiego oraz odczuwalnymi
wpływami katolickimi i baptystycznymi
w mieście i zborze.
Szczególną troską otaczano dzieci w tzw.
ochronkach i osoby starsze. Dbano o rozwój szkolnictwa.
W 1918 roku w Zelowie i pobliskich Pożdżenicach działało aż 6 szkół elementarnych, poza którymi nauczano religii
w kantorach.
Na losy osadników czeskich znaczny
wpływ miały: przemarsz wojsk napoleońskich, powstanie listopadowe i styczniowe, wojny światowe oraz różnego rodzaju
epidemie i emigracje.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
7
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 8
(Black plate)
Udało im się jednak przetrwać wszystkie
przeciwności i dzisiaj, jak za dawnych czasów, podtrzymują swoją odrębność narodową, kulturową i religijną.
Bibliografia
1. J. Góral, R. Kotewicz, Z. Tobjański, Zarys dziejów Zelowa. Zelów 1987.
2. W. Kriegseisen, Zbiór ewangelicko-reformowany w Zelowie w latach 18031939. Warszawa 1994.
3. E. Martuszewski, 49 listów z powodu
Braci Czeskich. Łódź 1971
4. D. Tosik, Miejska Biblioteka Publiczna
w Zelowie. Praca seminaryjna napisana
pod kierunkiem dr Urszuli Szumskiej.
Opole 1972.
5. Z. Tranda, Zarys dziejów zboru ewangelicko-reformowanego w Zelowie, "Jednota", styczeń-kwiecień 1956.
7
Tablica upamiętniająca 170 lat pobytu Czechów w Zelowie znajdująca się na
Placu Dąbrowskiego. Fot. archiwum
Z przeszłości Dobronia
600 lat i trochę więcej
MARIAN MINIAS Dobroń
W dotychczasowych opracowaniach historycznych podawano, że Dobroń
w źródłach pisanych pojawia się dopiero
w 1398 r. Data ta widnieje także na przyjętym w ostatnich latach herbie gminy
Dobroń. W bieżącym roku obchodzono
uroczyście 600-lecie Dobronia.
Prowadzone w ostatnich latach przez historyków kwerendy archiwalne zweryfikowały pogląd co do przeszłości osady.
W Archiwum Diecezjalnym w Łodzi odnaleziony został dokument z 1366 r. Poniżej
prezentujemy fragmenty tych dokumentów.
Pierwszy zapis dotyczący Dobronia pochodzi z 17.V.1366 r. Został wystawiony
w Uniejowie i dotyczy kościoła parafialnego w Łasku: „Arcybiskup Jarosław pragnąc, aby kościół w Łasku przez niego
fundowany i konsekrowany rozwijał się
pomyślnie, nadaje mu dziesięciny i włącza
do parafii łaskiej wsie: Łask, Ostrów, Ogrodzona, Gorczyn, Łopatki, Wronowice, Poleszyn i Dobroń, polecając mieszkańcom
tych wsi w kościele łaskim wysłuchać
mszy, czynić pochówki i przyjmować sakramenty“.
Z kolei w akcie uposażenia kościoła parafialnego w Pabianicach z 1398 roku napisano: „Dobroń wieś kapitularna z parafii
Łask z której po wszystkich i każdych
8
z osobna rolach folwarcznych, także
i z nowych, to jest Chechło nazwanych,
także z pól karczmy czyli zagrodnika, dziesięcina snopkowa należy się do kościoła
pabianickiego i jego plebana, z ról zaś
kmiecych należy się do proboszcza łęczyckiego“. Dobroń w tym czasie należał do
archidiakonatu uniejowskiego, archidiecezji gnieźnieńskiej i wchodził w skład dóbr
kapituły krakowskiej. Osadnictwo na terenie Dobronia sięga zaś czasów prehistorycznych, o czym świadczą cenne wykopaliska, prowadzone przez dwa lata w pobliżu obecnego cmentarza grzebalnego
w Dobroniu przez archeologów Uniwersytetu Łódzkiego.
Dobroń od początku swego istnienia należał do księstwa łęczyckiego, z którego na
początku II poł XIII w. wyłoniło się księstwo sieradzkie, a później województwo
sieradzkie. W 1797 r. wieś Dobroń nadał
rząd pruski szambelanowi Sanit-Palerne,
który posiadał go do czasów powstania
Księstwa Warszawskiego.
Po upadku Księstwa Warszawskiego
i utworzeniu przez Rosję, Austrię i Prusy
w 1815 r., Królestwa Kongresowego, nastąpił nowy podział administracyjny. Dobroń znalazł się w Guberni Piotrkowskiej,
powiecie łaskim i gminie Wymysłów. A
kiedy to w 1915 r. Królestwo Polskie zosta-
je zagarnięte przez wojska państw centralnych, Dobroń znalazł się w Warszawskim
Generalnym Gubernatorstwie podległym
Niemcom.
Po odzyskaniu niepodległości powstaje
w 1919 r. województwo łódzkie z powiatem łaskim. Dobroń jest jako gmina Wymysłów do 1935 r. Po tej dacie figuruje jako gmina Dobroń. Od początku swego
istnienia Dobroń lokowany był na prawie
polskim i nie miał sołtysa. Gospodarstwa
liczyły od kilku do kilkunastu łanów kmiecych (opis rozwoju gospodarczo-społecznego Dobronia w II poł.XV w. -1439-1475
podaje Długosz). We wsi znajdował się
folwark, posiadający pola uprawiane przez
chłopów w ramach pańszczyzny. Był też
staw z hodowlą ryb, młyn i karczma.
Z posiadanego areału chłopi oddawali
liczne daniny w naturze ze swoich zbiorów kapitule krakowskiej i proboszczowi
w Pabianicach. Na przestrzeni dziejów
Dobroń nawiedzały liczne pomory i kataklizmy. Swoje piętno pozostawiły również
przemarsze obcych wojsk. Zniszczeń dokonały także obie wojny światowe. W czasie okupacji, w latach 1940-1942 Niemcy
wysiedlili z Dobronia 117 rodzin /502
osoby/ wywożąc młodych na przymusowe roboty do Niemiec a starsze rodziny
z małymi dziećmi do Generalnej Guberni.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 9
Pierwsze wzmianki dotyczące ilości ludności zamieszkującej w Dobroniu pochodzą z I poł. XVI w. Figuruje w spisie 17 rodzin, co przyjmując 6 osób na rodzinę daje liczbę 100 osób. W 1552 r. jest już
25 kmieci. W 1673 r. zamieszkuje w Dobroniu 261 osób, w tym 143 mężczyzn
i 118 kobiet. W 1827 r. były 54 domy
i 439 mieszkańców. Trudna jest do ustalenia liczba mieszkańców w okresie międzywojennym, gdyż wszystkie dokumenty
spłonęły w budynku gminy w styczniu
1945 roku. Dobroń uniknął walki we
wrześniu 1939 r. Wojsko polskie wycofało
się do Chechła, na obrzeże Pabianic i tam
doszło do starcia 7 września. Dojścia do
Pabianic bronili żołnierze 15 pp i 72 pp.
W walce tej poległo 200 żołnierzy,
z których 38 pochowanych jest na cmentarzu ewangelickim w Chechle.
W styczniu 1945 r. Dobroń atakowany
był przez samoloty radzieckie. Stacjonowały tu cofające się oddziały niemieckie.
W czasie okupacji na miejscu w Dobroniu
rozstrzelano, względnie zamordowano
w obozach koncentracyjnych 11 dobroniaków.
O rozwoju kulturalno-społecznym w Dobroniu można mówić dopiero w XIX w.
W 1880 r. zostaje uruchomiona Podstawowa Szkoła Ludowa, w 1886 r. powstaje Towarzystwo Śpiewacze "Lutnia",
w 1895 r. Towarzystwo Gimnastyczne
"Sokół", w 1902 r. Orkiestra dęta,
w 1905r. Polska Macierz Szkolna, w 1910
r. Kółko Rolnicze, w 1912 r. Ochotnicza
Straż Pożarna i w 1914 r. Polska Organi-
(Black plate)
zacja Wojskowa licząca ok. 150 osób. Niektóre z tych organizacji działają po dziś
dzień.
W okresie międzywojennym, jak i po II
wojnie powstało szereg nowych organizacji, jak: Koło Gospodyń Wiejskich,
Stronnictwo Ludowe, Związek Młodzieży
Wiejskiej, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej, Strzelec, Zespół Pieśni
i Tańca "Dobroń" i in.
600-Lecie istnienia, to doniosła sprawa.
Jubileusz postanowiono uczcić godnie.
Patronat nad uroczystościami objęły: Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Dobrońskiej,
Urząd Gminy i Zespół Pieśni i Tańca "Dobroń".
Pozostałe, dobrońskie organizacje zadeklarowały także swój udział. W dniu 3 maja br. poświęcony został przez ks. Biskupa
Adama Lepę nowy pomnik nieznanych
żołnierzy polskich poległych w Dobroniu
w czasie walki z Niemcami we wrześniu
1939 r.
Na tablicach umieszczono także dwa nazwiska żołnierzy poległych w walce z bolszewikami w 1920 r., 11 żołnierzy poległych na różnych frontach I wojny światowej oraz 3 oficerów zamordowanych
w Katyniu i Kalininie.
W dniu 16 maja br. odbyła się uroczysta
sesja Gminnej Rady poświęcona 600-leciu
Dobronia. W sesji tej m.in. uczestniczyli
zaproszeni goście: Ryszard Grygiel (dyr.
Muzeum Archeologiczno-Etnograficznego w Łodzi) i Tadeusz Nowak (Instytut Historii Uniwersytetu Łódzkiego), którzy
omówili historię Dobronia i gminy.
W dniu 27 czerwca br. została odprawio-
na msza św. w intencji mieszkańców Dobronia w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Wojciecha, w której uczestniczyły poczty sztandarowe wszystkich
organizacji dobrońskich. Po przemarszu
do parku, wójt gminy Grzegorz Czechowski przywitał obecną na uroczystościach delegację gminy Dörpen z Niemiec (współpracującą z gminą Dobroń)
oraz przybyłych mieszkańców Dobronia.
Uroczystości towarzyszył koncert orkiestry dętej i zespołów rockowych z Pabianic, a także wystawa prac plastycznych A.
Michałowskiego pt. "Stare młyny nad
Grabią".
W dniu 28 czerwca odbyło się podsumowanie czytelnictwa za 1997 rok. Dokonano też wręczenia "Pucharu Przechodniego" zwycięskiej drużynie Ligi Gminnej Piłki Nożnej, uhonorowano również króla
strzelców.
Odbył się też koncert kapel i zespołów
muzycznych. Dzień ten zakończyła zabawa taneczna i pokazy sztucznych ogni.
Uroczystości 600-lecia Dobronia dobiegły
końca. Dzisiejszy Dobroń to zupełnie inna
miejscowość, zurbanizowana i atrakcyjna
dla budownictwa mieszkaniowego oraz
małych i średnich przedsiębiorstw produkcyjno-usługowych. Współczesny Dobroń liczy 5 wsi i 7 osiedli mieszkaniowych wybudowanych po wojnie. Posiada
dość dobrze rozbudowaną infrastrukturę
pozwalającą sprostać wyzwaniom współczesności.
7
Niechcickie pejzaże
EWELINA BROŚ
Początek wieku dwudziestego. Wiosna
rozkwita tysiącem kolorów i zapachów.
W jeden z ciepłych, majowych dni Maria
Dąbrowska podróżuje spod Częstochowy
do Warszawy. Pisarce doskwiera zmęczenie, dlatego dojeżdża do pobliskiej wsi
Niechcice. W pałacu nikt się jej nie
spodziewał, ale serdeczni właściciele Barbara i Bogumił Niechcicowie gościli pod
swym dachem niejednego przybysza.
Młoda Dąbrowska oczarowana miejscem,
w podzięce za gościnę napisała potem
"Noce i dnie".
Można by snuć dalej tę historię i włożyć ją
między książki fantastyczne, bowiem nie
ma w sobie krzty prawdy. Miejscowość
Niechcice rzeczywiście istnieje 20 km na
południe od Piotrkowa Trybunalskiego,
niemniej jednak okoliczności jej założenia
wcale nie są związane z parą wyżej wspomnianych, fikcyjnych bohaterów.
Pierwsza wzmianka o wsi Nychczycze datowana jest na 1407 r. Rejestr poborowy
z lat 1511 - 1518 podaje, iż wieś ta ma 5,5
łana i dziewięciu osadników.
Dziś nie wiemy więcej nad to, co podają
stare, nieliczne źródła. Według nich
w 1830-ym roku dobra - już nie nychczyczkie, a niechcickie, nabywa od rządu
Królestwa Polskiego bliżej nieznany Karol
Buczyński ( wieś liczy 16 domów i 124
mieszkańców), po nim w 1832 roku Karol
Strzelecki.
Pod zarządem kolejnych właścicieli Niechcice wyrastają na potentata drożdżowego i alkoholowego. 1860-y rok rozpoczęto uruchomieniem pierwszej w kraju produkcji drożdży, które według reklamy
miały być lepsze od sławnych "wiedeńskich", oraz destylarni wódek słodkich
i araku (wysokoprocentowego - 60% alkoholu) aromatycznego napoju otrzymanego przez destylację sfermentowanego zacieku ryżowego. Kolejny zarządca
w 1865-ym roku zakłada browar. W 1872-
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
9
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 10
(Black plate)
im roku nabywa go, wraz z wielkimi przyległościami ziemskimi, baron z Drezna,
Adolf Krygier. Arystokrata okazał się gospodarzem z prawdziwego zdarzenia:
zbudował pałac, domy robotnicze, dwie
obory w przyległych miejscowościach,
urządził park, uruchomił krochmalnie, tartak. Jeden z najstarszych niechciczan, Stanisław Jankowski (89 lat), mieszkający na
ulicy Zakładowej, dodał: "Na koniu za
dzień nie przejechał jego posiadłości
w kółko".
Za władzy Krygiera drożdże i spirytus
z Niechcic otrzymały na "Wystawie Higienicznej w Warszawie " (1896 r.) złote medale, a w 1909-ym roku dołączyło do nich
doskonałej jakości piwo.
Krótko przed pierwszą wojną światową
Niechcice zmieniają właścicieli; tym razem
jest ich aż czterech: Kupczyk, Leib, Jankiel
i Pfeffer. Płacąc 1000 rubli zobowiązuje się
spłacić również długi, jakie pod koniec życia zaciągnął Krygier.
Odtąd na ponad ćwierć wieku nastąpił regres Niechcic zainicjowany strajkami niechcickich robotników w 1913-ym roku,
potem likwidacją destylarni i browaru,
a zakończony w l. 1943 - 1945, kiedy
Niemcy wywieźli do Woli Krzysztoporskiej
dużą część urządzeń potrzebnych przy
pracy poszczególnych działów produkcyjnych.
Kiedy zapytałam p. Stanisława o mogiłę
postawioną w hołdzie żołnierzom walczącym w okolicach Niechcic w 1939-ym roku zaczął opowiadać o froncie polskim,
który miał zgrupować się na Borowskiej
Górze. Każdy, kto mógł ciągnął właśnie
tam. Niemcy zaskoczyli partyzantów
i stąd groby w Milejowie i Niechcicach.
Na tablicy wyryto dwa nazwiska: Parferański (Wilno) i Szerczułowski (Łomża).
Różnie mieszkańcy Niechcic radzili sobie
z Niemcami. Częściej sposobem, niż bronią.
Pan Jankowski ze swoją małżonką, Leokadią opowiedzieli mi historię o tym, jak po
wyzwoleniu Niemcy uciekając, za wszelką
cenę chcieli zabrać z Niechcic najwięcej
cennych rzeczy. Sami w trosce o skórę,
potrzebowali środków transportu. Dlatego przyszli do państwa Jankowskich i zażądali wozu wraz z koniem, bowiem wiedzieli, że go mają (oczywiście także jego
jako woźnicę). Nie znaleźli jednak wozu.
Uprzedzony poprzedniego dnia p. Stanisław rozłożył wóz na części "pierwsze".
Potem w obecności Niemców winą za
brak wozu obarczył Ukraińców. Tym sposobem ocalał i został w Polsce.
Po wojnie zabytkowy pałac i mieszczące
się wokół niego zakłady dostały się z racji
upaństwowienia Zarządowi Urzędu Ziemskiego. Pięć lat potem zakłady przejęło
Ministerstwo Państwowych Gospodarstw
Rolnych. Zaczęto odbudowywać drożdżownię, uruchomiono wytwórnię namoku kukurydzianego, suszarnię, wytwórnię
win, nową kotłownię. W 1961-ym roku
zlikwidowano ostatnią maszynę parową.
Postawiono rolniczą oczyszczalnię ścieków, rozpoczęto produkcję preparatów
mlekozastępczych, chlewnię na 150 000
sztuk. W pogoni za ulepszeniem życia robotników oddano do użytku Zakładowy
Dom Kultury z salą na 200 miejsc, biblioteką i czytelnią, Ośrodek Zdrowia, przedszkole, szkołę.
Działo się w Niechcicach co niemiara, bowiem działało kino, drużyna PCK, Straż
Pożarna, Zakładowy Chór, Zakładowa
Orkiestra, Ludowy Zespół Sportowy.
Dzieci uczyły się, matki i ojcowie pracowali w Zakładach Przemysłowo-Rolnych
w Niechcicach, do których z najodleglejszych stron polski nabywcy przyjeżdżali
po spirytus, wino, drożdże, mączkę ziemniaczaną, syrop, śrutę, mieszankę pasz,
grysik ziemniaczany, kostkę, susz i krochmal.
Kolejni dyrektorzy w osobach Hausmana,
Biernackiego Miziaka czuwali nad produkcją.
W 1998-ym roku młode pokolenia dorastają w przedszkolu, kończą Szkołę Podstawową w Niechcicach, odwiedzają bibliotekę, bary, modlą się w kościele.
Sytuacja jest jednak mniej różowa niż
dziesiątki, setki lat wstecz. Kilkutysięczna
miejscowość nie ma widoków na rozwój.
Prywatni nabywcy zakładów nie dbają
o nic, pracownicy po skończeniu "roboty"
narzekają na co się da, choć wszyscy mają nadzieję, że nie będzie gorzej.
Czasy świetności pamięta tylko przepiękny pałacyk pomalowany w żółte i białe,
wesołe kolory. Majestatycznie góruje nad
miejscowością mając nadzieję na renesans
Niechcic. Jedno jest pewne: nie każda polska miejscowość ma podobny, specyficzny tylko dla siebie charakter.
7
Początek sezonu
czyli III Skierniewicka Wiosna Folkloru
HANNA KUBERSKA-SKRZYDłO Skierniewice
Wiosna Folkloru to zdarzenie kulturalne
i oświatowe odbywające się każdego roku
w kwietniu w Wojewódzkim Domu Kultury w Skierniewicach, adresowane do
odbiorców w różnym wieku. To oferta
składana nie tylko miłośnikom kultury ludowej, ale konsumentom kultury w ogóle,
w tym także osobom całkiem przypadkowym, które zwabiły do placówki reklamujące ją na zewnątrz transparenty, plakaty,
plansze i muzyka płynąca z głośników, odtwarzana z nagrań i tworzona "na żywo"
podczas konkursów i koncertów. Wiosna
Folkloru to spotkanie pokoleń mistrzów
i uczniów uprawiających folklor i sztukę
10
ludową najbliższą źródłu i tę czerpiącą
z niego obficie, poszukującą w nim inspiracji.
Wiosna Folkloru to dla młodych adeptów
tej sztuki czas oczekiwania na rozstrzygnięcia konkursów wcześniej ogłoszonych
i werdyktów komisji. To czas debiutów,
pierwszych publicznych prezentacji swych
prac i twórczych umiejętności. Debiuty te
mają miejsce wiosną w sensie dosłownym
i w czasie trwania "Wiosny Folkloru" - zespołu imprez zwiastujących początek sezonu.
Tegoroczna, trzecia już Wiosna Folkloru
odbyła się 17 i 18 kwietnia i była najbo-
gatszą z dotychczasowych propozycji programowych.
Otworzył ją koncert w wykonaniu szkolnego chóru KROPECZKI z Makowa, który
pod kierunkiem Wandy Szczepanik - nauczycielki muzyki i jego założycielki - wykonał piosenki ludowe, harcerskie i pełne radości światowe przeboje młodzieżowe.
Tradycyjnie już odbyły się otwarte warsztaty etnograficzne z zakresu ludowego
zdobnictwa
papierowego,
podczas
których uczestnicy pod kierunkiem twórczyń ludowych z regionów łowickiego
i rawskiego wykonywali wycinanki, kompozycje kwiatowe i inne ludowe cudeńka.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 11
Pierwszego dnia Wiosny Folkloru miało
miejsce uroczyste podsumowanie konkursu międzywojewódzkiego “Mazowieckie
kwiaty” połączone z wręczeniem nagród
i wyróżnień jego laureatom. Po przedstawieniu bohaterów dnia, Bożena Witkowska - dyrektor Wojewódzkiego Domu Kultury w Skierniewicach otworzyła wystawy
sztuki ludowej: pokonkursową wystawę
prac wykonanych w ramach "Mazowieckich kwiatów”, rzeźb ludowych rodziny
Głuszków z Dąbrowic i wycinanki rawskiej
autorstwa Marianny Zaręby z Rzeczycy.
Drugi dzień "Wiosny" zdominowała muzyka ludowa, bowiem należał on do uczestników VII Konkursu Kapel i Muzykantów
Ludowych "Klejnasowe granie". Z udziałem twórców ludowych i laureatów konkursu "Mazowieckie kwiaty" odbyły się
również pokazy sztuki ludowej i otwarte
warsztaty bibułkarskie i wycinankarskie.
"MAZOWIECKIE KWIATY"
W II Międzywojewódzkim Konkursie na
ludowe ozdoby papierowe wzięło udział
198 uczestników - uczniów szkół podstawowych z województw: płockiego, piotrkowskiego, sieradzkiego i skierniewickiego. Młodzi adepci sztuki dekoracyjnej,
wychowankowie kół pracy twórczej i entuzjaści sztuki ludowej, przysłali na konkurs 317 prac w tym: 111 kompozycji
kwiatowych z bibuł i 206 wycinanek.
Dzięki wrodzonym zdolnościom i umiejętnie przekazanym wzorcom lokalnym
przez twórców ludowych i nauczycieli rozmiłowanych w kulturze regionalnej, młodzi artyści osiągnęli wysoki poziom umiejętności twórczych. Ich prace nie odbiegały od poziomu dzieł wytrawnych, dojrzałych artystów.
Komisja konkursowa przyznała nagrody
i wyróżnienia w dwóch kategoriach: kwiatów i wycinanek. Pięć równorzędnych
pierwszych nagród w kategorii kwiatów
otrzymały: Monika Kędziora z Bobrownik,
Małgorzata Wiklarowicz z Mroczkowa Gościnnego, Maria Kaźmierczak i Karolina
Hutnik ze Skierniewic oraz Inga Cwalina
z Bolimowa. Przyznanych zostało także
siedem równorzędnych wyróżnień.
W kategorii wycinanek komisja przyznała
nagrodę główną, którą otrzymała Agata
Papiernik z Gągolina za kodry i gwiozdy
łowickie.
Trzy równorzędne nagrody pierwsze
otrzymały wycinankarki: Marta Bryła z Gągolina, Jolanta Ambroży z Osmolina i Anna Czarnecka z Mroczkowa Gościnnego.
W tej kategorii komisja przyznała również
osiem równorzędnych wyróżnień. Specjalne podziękowania i nagrody pieniężne
za uprawianie pięknej, niestety ginącej
polskiej tradycji sztuki zdobniczej i mądrze
prowadzoną pracę pedagogiczną z dziećmi otrzymali nauczyciele: Mirosława Ambroziak z Osmolina, Danuta Kubiś
z Mroczkowa Gościnnego, Paweł Legięcki
ze Skierniewic, Teresa Mechocka z Bolimowa i Teresa Panek z Gągolina.
Wśród prac kwiatowych zaistniały: bukiety płaskie i okrągłe, kwiaty na ścianę,
(Black plate)
Wystawa pokonkursowa
"Mazowieckie kwiaty"
Fot. Artur Czarnecki
rózgi, wianuszki, przypinki na firankę i girlandy. Wśród wycinanek jedwabnobarwnych i kolorowych podziwialiśmy: serwetki, rózgi, leluje, kodry, gwiozdy, kółka
z fontaziami, mazury z ogonami, tasiemki
i portki.
OTWARTE WARSZTATY ETNOGRAFICZNE
Ta propozycja już na dobre zadomowiła
się w programie "Wiosny". Obejmuje ona
różne formy zdobnictwa izby chłopskiej:
wycinanki, kwiaty, firanki papierowe,
a także łowickie pisanki-naklejanki, jako że
odbywa się tuż po świętach wielkanocnych. W zajęciach tradycyjnie już uczestniczyły twórczynie ludowe od lat współpracujące z WDK: Alicja Matczak, Anna
Kwiatkowska, Janina Zuchora i Marianna
Zaręba.
Papierowe cudeńka tworzyli także tegoroczni laureaci "Mazowieckich kwiatów"
i zgodnie z ideą warsztatów wszyscy,
Marianna Zaręba wycinankarka
rawska z Rzeczycy.
Fot. Artur Czarnecki
Wystawa pokonkursowa
"Mazowieckie kwiaty"
Fot. Artur Czarnecki
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
11
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 12
(Black plate)
którzy chcieli wypróbować zręczność
swoich rąk lub zmierzyć się z własną wyobraźnią.
WYSTAWA POKONKURSOWA “MAZOWIECKIE KWIATY”
Adam Głuszek z Dąbrowic,
Fot. Artur Czarnecki
Nie mylił się poeta zostawiając nam po sobie zachwyt "Kwiatami Polskimi":
" Bukiety wiejskie jak wiadomo,
Wiązane były wzwyż i stromo.
W barwach podobne do ołtarza,
Kształt serca miały lub wachlarza /
Albo palety."
Wystawę, czynną do końca kwietnia zwiedzili z nauczycielami uczniowie większości
skierniewickich szkół podstawowych i średnich. Jej powodzenie zdaje się udowadniać, że sztuka ludowa budzi zainteresowanie, mimo powszechnie odmiennych
opinii na ten temat.
Wpis do księgi pamiątkowej prosty i bezpretensjonalny - " Nie wiedziałem, że sztu-
ka ludowa ma w sobie tyle radości " - cieszy, zastanawia i daje nadzieję.
WYSTAWA INDYWIDUALNA
RZEŹBY LUDOWEJ ADAMA GŁUSZKA
"Urodziłem się w 1946 r, chyba w najpiękniejszym miejscu na ziemi, na równinie
mazowieckiej. Dla kogoś, kto tu nie mieszka, Mazowsze jest monotonne, ale dla
mnie najdroższe i pełne uroku" - mówi
o swojej miejscowości Adam Głuszek.
Urodził się i mieszka w Dąbrowicach koło
Skierniewic. Rzeźbi, maluje na desce, kolekcjonuje wycinanki, wieńce dożynkowe,
święte obrazy, przedmioty codziennego
użytku dawnej wsi mazowieckiej. Ludzie
w okolicach wiedzą o tej pasji i z ulgą pozbywają się zbędnych "gratów", które dla
niego są eksponatami do przyszłej izby regionalnej. Wójt gminy Maków Jerzy Stankiewicz obiecał pomoc finansową przy budowie chałupy, w której będzie izba. Wójt
jest także entuzjastą kultury ludowej, więc
można mu wierzyć. Pasje Adama Głuszka
podzielają jego dzieci. Agnieszka maluje,
a Jacek rzeźbi. Ich prace zaistniały na
pierwszej wojewódzkiej wystawie ojca
z niemałym powodzeniem.
WYSTAWA WYCINANEK
RAWSKICH MARIANNY ZARĘBY
Świat wycinanek Marianny Zaręby jest symetryczny, harmonijny i uporządkowany.
Spod palców wycinankarki i jej starych nożyczek z wystającą śrubką spajającą to
proste narzędzie pracy twórczej wychodzą serwetki okrągłe, kwadratowe, z kogutkami, lalkami, gołąbkami, kółka z fontaziami i bez fontaziów oraz najpiękniejsze, bo najprostsze, jednobarwne rózgi.
Jej prace znajdują nabywców w całej Europie. Ostatnio w ilości bliskiej tysiąca popłynęły do Brazylii na zamówienie ambasadora w tym kraju. Mówi, że robienie
wycinanek jej nie męczy mimo odcisków
na rękach. Wzory są wytworem wyobraźni
autorki, choć te pierwsze, dziecięce wyuczone od babci i mamy pamięta, ale robi
je po swojemu. Karnetów z miniaturowymi rózgami i na różne okazje jako zaproszenia, poza panią Marianną, nikt nie robi.
Zresztą kto ma robić, skoro jest ostatnią
wycinankarką w ginącym regionie rawskim. Indywidualna wystawa wycinanek
pani Zaręby jest jej debiutem. Pani Marianna urodziła się 27 lipca 1931 r. W Zakościelu k/Rawy Mazowieckiej. Na pokonkursowej wystawie "Mazowieckie Kwiaty"
znalazły się wycinanki jej 10-letnich
uczennic, które debiutowały razem z nią.
Kapela łowicka "Michowiacy"
Fot. Artur Czarnecki
VII KONKURS KAPEL I MUZYKANTÓW
LUDOWYCH "KLEJNASOWE GRANIE"
Kapela - region łęczycki
Fot. Artur Czarnecki
12
Konkurs zaistniał na mapie kulturalnej województwa skierniewickiego osiem lat temu. Po raz drugi jest organizowany jako
międzywojewódzki. Wzięło w nim udział
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 13
19 kapel i 15 muzykantów ludowych
z województw: łódzkiego, płockiego,
ostrołęckiego, piotrkowskiego, siedleckiego, sieradzkiego i skierniewickiego.
W grupie kapel ludowych komisja wyodrębniła dwie kategorie:: kapele instrumentalne i wokalno-instrumentalno-taneczne. W pierwszej kategorii zostało
przyznanych osiem równorzędnych nagród pierwszych, które otrzymały kapele:
Boczki Chełmońskie z Kocierzewa, Borynioki z Lipiec Reymontowskich, Kapela
Braci Cicheckich z Podlasia, Dobrzeliniacy
z Dobrzelina, Kapela AZR z Lipiec Reymontowskich, Maciejowicka z Maciejowic, Opocznianka z Opoczna i Rawianie
z Rawy Mazowieckiej.
Komisja przyznała również cztery równorzędne nagrody drugie i trzy nagrody
trzecie.
W kategorii kapel wokalno-instrumentalno-tanecznych pierwszą nagrodę przyznano kapeli Pod Borem z regionu Kurpie
Zielone. Drugą nagrodę otrzymali Wartkowiacy z regionu łęczyckiego.
W grupie solistów muzykantów komisja
wyodrębniła dwie kategorie: młodzieżową i dorosłych. W pierwszej kategorii
przyznała dwie równorzędne nagrody
pierwsze, które otrzymały członkinie kapeli dziewczęcej "Baliczanki", skrzypaczki
z Łowicza: Katarzyna Drzażdżyńska i Magdalena Pawlina.
W kategorii dorosłych dwie równorzędne
pierwsze nagrody komisja przyznała Feliksowi Zwolińskiemu, skrzypkowi z Nieborowa i Janowi Pielesiakowi, skrzypkowi
z Wartkowic.
(Black plate)
Kapela kurpiowska (region Kurpie
Zielone)
Fot. Artur Czarnecki
Fundatorem nagród był Wojewódzki Dom
Kultury w Skierniewicach.
Komisja podkreśliła potrzebę kontynuowania imprezy jako międzywojewódzkiej,
stwarzającej możliwość spotkania kapel
ludowych z Polski Centralnej.
Wiosna Folkloru minęła a wraz z nią ucichły dźwięki "Klejnasowego grania". Sezon kulturalny w pełni.
Przed nami reforma administracyjna kraju,
której, co tu ukrywać, jak każdej zmiany
boimy się wszyscy. Lecz jest nadzieja, że
pamięć o Stanisławie Klejnasie, patronie
konkursu, nieprzeciętnym skrzypku z Raducza k/ Skierniewic pozostanie.
Jest nadzieja, że młodzież nadal będzie się
bawić urokliwą sztuką komponowania bukietów ludowych i wreszcie jest nadzieja
na kolejną wiosnę.
7
Pozostał młyn...
ANDRZEJ KOBALCZYK Piotrków Trybunalski
W dobiegającej końca, 23-letniej historii
woj. piotrkowskiego dwukrotnie doszło
do przeniesienia z miejsca na miejsce zabytkowych budowli. Tym sposobem uratowano modrzewiowy kościółek p.w. św.
Jana Chrzciciela, stojący od 1586 roku we
wsi Wola Grzymalina (gm. Rząśnia). Znalazł się on w obrębie budowanej odkrywki Kopalni Węgla Brunatnego "Bełchatów".
Dlatego w 1980 roku dokonano "przeprowadzki" tego kościółka do niedaleko
położonej wsi Biała.
Ta operacja została uwieńczona pełnym
powodzeniem. Kościółek, będący praw-
dziwą "perełką" architektury staropolskiej,
pieczołowicie odtworzono, a prowadzone
w nim nadal prace konserwatorskie przynoszą coraz to nowe odkrycia.
Wątpliwe natomiast, czy na konto swoich
sukcesów służby konserwatorskie będą
mogły zaliczyć przeniesienie w 1988 roku
modrzewiowego XVIII-wiecznego kościółka p.w. św. Wacława z Tomaszowa Maz.
do pobliskiej wsi Twarda.
Zasadność decyzji o "eksmisji" tej zabytkowej świątyni z jej uprzedniego miejsca do
dzisiaj budzi kontrowersje.
Również sposób zrekonstruowania kościółka, z którego praktycznie ocalał tylko
dach i ołtarze (bryłę całego obiektu odtworzono z ... cegły), jest delikatnie
mówiąc, mocno dyskusyjny.
Przy okazji gdzieś "zagubiono" modrzewiową dzwonnicę z XVIII wieku, stojącą
kiedyś przy tym kościele.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż
z przeprowadzką tego kościółka umiano
sobie poradzić w ... latach 20. ubiegłego
wieku.
Na życzenie ówczesnego właściciela dóbr
ujezdzkich - hrabiego Antoniego Ostrowskiego został on przeniesiony ze wsi Tobiasze do tworzącej się osady fabrycznej
o nazwie Tomaszów.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
13
4_98_2.qxd
11/3/98
6:29 PM
Page 14
(Black plate)
A jak zostaną w przyszłości ocenione rozpoczęte ostatnio przenosiny zabytkowego
młyna wodnego znad Luciąży nad Pilicę?
Z pewnością, jest to przedsięwzięcie ze
wszech miar niecodzienne, i to nie tylko
z uwagi na charakter samego obiektu.
Chociaż nie znajduje się on w rejestrze
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków,
to jednak na miano zabytku bezsprzecznie
zasługuje.
Świadczy o tym choćby umieszczenie
wodnego młyna zbożowego na rzece Luciąży we wsi Kuźnica Żerechowska (gm.
Łęki Szlacheckie) w opublikowanym
w 1971 roku przez IHKM PAN "Katalogu
Zabytków Budownictwa Przemysłowego
w Polsce"(tom IV, Zeszyt 40).
Powołano się w nim na lokalną tradycję,
głoszącą, iż młyny w tym miejscu istniały
od bardzo dawna. Prawdopodobnie ich
dotyczą wzmianki z połowy XVI wieku.
Młyn, stojący poprzednio w Kuźnicy Żerechowskiej, należał do miejscowego dworu.
Był to:"...budynek drewniany, o wysokim
parterze, w części produkcyjnej stojący na
palach drewnianych, a w części mieszkalnej - na lądzie. Całość pod dachem dwuspadowym, krytym papą.
Młyn posiadał spiętrzenie w postaci stawu
o powierzchni 0,7 ha, 1 koło podsiębierne, 1 parę kamieni francuskich, perlak, jagielnik i żubrownik, urządzenia wodne
drewniane: śluzę ok. 250 m w górę rzeki".
Rekonstrukcja dziejów młyna, jaki przetrwał w Kuźnicy Żerechowskiej do naszych czasów, przypomina "puzzle" ze
strzępów rozproszonych informacji.
Najprawdopodobniej to jego dotyczy
wskazówka widniejąca na znanej "Mapie
Kwatermistrzostwa Wojska Polskiego"
z około 1830 roku.
W miejscu, odpowiadającym lokalizacji
"naszego" młyna zaznaczono: "młyn Legun".
Nie wiadomo, kto był jego właścicielem
w ciągu XIX wieku. Faktem jest, że w okresie międzywojennym i podczas okupacji
hitlerowskiej był on w posiadaniu rodziny
Obermanów, pochodzenia niemieckiego.
Nie ulega wątpliwości, że z upływem czasu młyn ten ulegał wielu przebudowom
i to niejednokrotnie gruntowym.
Cytowany wcześniej "Katalog ..." mówi
np. o przebudowie dokonanej w 1927 roku, a polegającej na dobudowaniu
w miejscu drewnianej - murowanej, parterowej części mieszkalnej. W 1942 roku nastąpiła gruntowna modernizacja części
produkcyjnej, w wyniku czego m.in. zastąpiono koło podsiębierne tzw. turbiną
poziomą Francisa, a także zainstalowano
dwie pary walców. Od strony wschodniej
dobudowano murowaną siłownię, by
umieścić w niej silnik na ropę o mocy 25
KM.Ze starych urządzeń młynarskich zachowano perlak i jagielnik. Ponadto zainstalowano przy młynie piłę tarczową,
która działała do 1949 roku.
Po 1945 roku młyn w Kuźnicy Żerechowskiej, jak wiele podobnych mu obiektów
14
produkcyjnych w kraju, został upaństwowiony.
Przez wiele lat był użytkowany przez
Gminną
Spółdzielnię
"Samopomoc
Chłopska" w Łękach Szlacheckich. Jeszcze
kilka lat temu funkcjonował na pełnych
obrotach ciesząc się dobrą kondycją. Kiedy zmarł Marian Komorowski, prowadzący młyn z ramienia G.S., obiekt zamknięto
na kłódkę.
Śmierć ostatniego młynarza zbiegła się
z postępującą budową na Luciąży zbiornika retencyjnego "Cieszanowice".
W końcu dotarła ona do Kuźnicy Żerechowskiej. Wieś o kilkuwiekowej historii,
licząca ostatnio 20 gospodarstw, okrutnym wyrokiem losu znalazła się na dnie
przyszłego zalewu. Ponieważ stała się
przeszkodą w spiętrzaniu wody, należało
ją w całości znieść z powierzchni ziemi.
Widmo zagłady zawisło również nad młynem.
Jak obliczyli projektanci, zostałby on w przypadku pozostawienia na miejscu zatopiony do wysokości pierwszego piętra.
O zachowaniu młyna z Kuźnicy Żerechowskiej pomyślał najpierw dyrektor Zespołu Nadpilicznych Parków Krajobrazowych - Zbigniew Janecki.
Za jego sprawą podjęto na początku 1996
roku formalne starania o zabranie młyna
z niecki zalewu "Cieszanowice" i przeniesienie go do siedziby wspomnianego Zespołu w Moszczenicy pod Piotrkowem
Tryb.
W pierwotnym zamyśle przy siedzibie parków miało powstać małe muzeum etnograficzne.
Pozytywną opinię co do tego pomysłu
wyraził Wojewódzki Konserwator Zabytków.
Lustracja, przeprowadzona przez jego
przedstawicieli w Kuźnicy Żerechowskiej
latem 1996 roku wykazała, że młyn ten
jest w dobrym stanie technicznym.
" Nie zachował się co prawda, pierwotny
napęd, którym było łopatkowe koło podsiębierne, jednakże istnieje turbina wodna
z 1942 r. oraz pozostałe elementy układu
napędowego.
Pozostały także urządzenia produkcyjne.
Konstrukcja budynku jest w dobrym stanie, tak samo detal; nawet pierwotna stolarka okien i drzwi posiada dawne okucia.
Obiekt ten po przeniesieniu w odpowiednie miejsce zaaranżowane nad innym
ciekiem wodnym może być z powodzeniem przeznaczony na cel przewidziany
przez Zespół Parków.
Z dużą korzyścią dla publiczności zostanie zachowany cenny i coraz rzadziej spotykany w naszym województwie zabytek
tradycyjnej techniki przetwórstwa płodów
rolnych" - stwierdził w opinii przekazanej
Wojewodzie Piotrkowskiemu wojewódzki
konserwator zabytków - Zygmunt Błaszczyk.
Jednakże po pewnym czasie sprawa, tocząca się zrazu wartko, straciła impet
i utknęła w martwym punkcie.
Być może, zespołowi parków nadpilicznych wydało się trochę sztuczne umieszczanie wodnego bądź co bądź młyna w
suchej i lesistej okolicy, oddalonej co najmniej kilkanaście kilometrów od najbliższej rzeczki. A może zdecydowały o tym
inne względy.
Faktem jest, że przez następny rok młyn
w Kuźnicy Żerechowskiej czekał z wiszącym wciąż nad nim wyrokiem zagłady.
Owszem, w harmonogramie budowy zalewu "Cieszanowice" uwzględniono jego
rozbiórkę. Cóż, kiedy miała ona polegać
na ... kilkugodzinnej pracy spychacza.
Pytanie: "co dalej z młynem w Kuźnicy Żerechowskiej?" odżyło z chwilą utworzenia
w czerwcu 1997 roku w Piotrkowie Tryb.
Stowarzyszenia Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza.
Jak już pisaliśmy na tych łamach, jednym
z głównych celów SPPiN stało się utworzenie muzeum i skansenu rzeki Pilicy oraz
jej dopływów. Rozglądając się za stosownym lokum dla takiej placówki, "piliczanie" zwrócili m.in. uwagę na zabytkową
karczmę, znajdującą się w nadpilicznej
dzielnicy Tomaszowa Maz. - Brzustówce.
W karczmie, pochodzącej z początków
XIX wieku, często zatrzymywali się piliczni
flisacy - oryle. Jednakże dostosowanie tego ciasnego i niefunkcjonalnego budynku
(będącego obecnie w rękach prywatnych)
do celów muzealnych wiązałoby się zapewne z ogromnymi kosztami.
Kiedy więc podczas przypadkowej rozmowy z dyrektorem Janeckim w lipcu ub. roku wypłynął temat młyna z Kuźnicy Żerechowskiej, działacze SPPiN wiedzieli od
razu, że "to jest to".
A może jednak udałoby się ten młyn uratować i zachować go w nowej roli i w nowym miejscu - właśnie jako pierwszy
obiekt skansenu Pilicy i Nadpilicza? Ulokowanie na brzegu Pilicy w Tomaszowie
Maz., tuż obok znanego rezerwatu przyrody "Niebieskie Źródła" młyna przeniesionego z Kuźnicy Żerechowskiej, ma uzasadnienie tak geograficzne, jak też historyczne. Wszak Luciąża jest największym,
lewym dopływem Pilicy.
Także nad Pilicą (zwłaszcza w jej górnym
biegu) turkotały jeszcze do niedawna młyny podobne do tego z Kuźnicy Żerechowskiej.
Również przy upuście wody z "Niebieskich
Źródeł" funkcjonował jeszcze przed II wojną światową młyn wodny o nazwie Utrata.
Młyn, przewieziony do tej malowniczej
okolicy znad Luciąży, znalazłby się więc
"jak u siebie".
Argumenty, przemawiające za tym pomysłem mają także istotny, finansowy wymiar. Jest w tym przedsięwzięciu wiele
analogii do opisywanego już w "Siódmej
Prowincji" wydobycia z Pilicy i zdobycia
dla tomaszowskiego muzeum poniemieckiego transportera opancerzonego "Rosi".
Podobnie, jak ten pojazd, tak i młyn z Kuźnicy Żerechowskiej można otrzymać niejako gratisowo.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 15
(Black plate)
rys. autor
Transporter był przeszkodą w budowie
mostu na Pilicy, a młyn stał się zawadą
w spiętrzeniu zbiornika "Cieszanowice".
Można więc rozbiórkę młyna i jego transport do Tomaszowa pokryć z nakładów na
budowę cieszanowskiego zalewu. Koszty
remontu transportera "Rosi" w całości pokryli sponsorzy. Jest więc realna szansa na
to, że również na odbudowę owego młyna w nowym miejscu i adaptację do nowych potrzeb znajdą się pieniądze
z podobnych źródeł.
Te i inne argumenty, wysunięte przez Stowarzyszenie Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza
podzielił dyr. Z. Janecki. Propozycję SPPiN
ulokowania w Tomaszowie skansenu Pilicy
i Nadpilicza w młynie przeniesionym tu
znad Luciąży przyjął z pełną aprobatą Zarząd Miasta Tomaszowa. Inicjatywie tej
przyklasnęli również: Wojewoda Piotrkowski - będący formalnym właścicielem młyna oraz jego użytkownik - Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych, będący inwestorem budowy zalewu "Cieszanowice".
W rezultacie doszło w październiku ub. roku do zawarcia formalnego porozumienia
między tymi partnerami.
Na jego podstawie Zespół Nadpilicznych
Parków Krajobrazowych zobowiązał się do
zapewnienia w 1997 roku środków na in-
wentaryzację architektoniczną rozbieranego młyna, zaś w następnym roku - kwotę
50 tys. zł na jego rekonstrukcję.
Z kolei Wojewódzki Zarząd Melioracji
i Urządzeń Wodnych w ramach kosztów
budowy zalewu zadeklarował zdemontowanie młyna i przewiezienie jego elementów na miejsce tymczasowego składowania (tj. do magazynu sprzętu przeciwpowodziowego ODGW w Smardzewicach).
Z kolei władzom samorządowym Tomaszowa Maz. przypadło zadanie przygotowania terenu pod budowę młyna oraz
partycypacji w kosztach jego rekonstrukcji, zarówno poprzez własne środki budżetowe, jak i pozyskane od sponsorów.
Zadanie dalszego poszukiwania sojuszników i pomocników dla tego przedsięwzięcia przypadło również Stowarzyszeniu Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza. Zobowiązało się ono do użytkowania młyna - po
jego odbudowie i uprzednim urządzeniu
w nim ekspozycji muzealnej.
Podpisane porozumienie nie pozostało
bynajmniej na papierze.
Wywiązując się z niego Zespół Nadpilicznych Parków Krajobrazowych zlecił jesienią ub. roku pracownikom Skansenu Wsi
Kieleckiej w Tokarni wykonanie szczegółowej dokumentacji architektonicznej młyna, przeznaczając na ten cel z własnych
środków kwotę 3 tys. zł. Inwentaryzację
młyna przeprowadziła Danuta Dąbska ze
skansenu w Tokarni.
Mimo trudnych warunków atmosferycznych (listopadowe chłody i wysoki poziom Luciąży podtapiającej młyn) sporządziła ona dokumentację, bardzo pomocną zarówno przy rozbiórce młyna, jak
i przy jego odbudowie. Pani Danuta była
wprost zaskoczona stanem drewnianych
elementów młyna w Kuźnicy Żerechowskiej, jak też jego kompletnym wyposażeniem, nazywając całość: "zaczarowanym
młynem".
Rzeczywiście, cudem udało mu się przetrwać najgorsze.
Dzięki rodzinie ostatniego młynarza,
nadal mieszkającej przy młynie, uniknął
on rozszabrowania i zdewastowania, o co
w tej wyludnionej okolicy nie było trudno.
W międzyczasie doszło do spełnienia kolejnych deklaracji z październikowego porozumienia. Na "przeprowadzkę" młyna
znalazły się pieniądze w Wojewódzkim
Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (na ten rok - kwota 50 tys.
zł) oraz w tegorocznym budżecie miasta
Tomaszowa (25 tys. zł).
W międzyczasie decyzją Wojewody Piotrkowskiego elementy z Kuźnicy Żerechowskiej zostały przekazane w użytkowanie
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
15
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 16
(Black plate)
Zespołowi Nadpilicznych Parków Krajobrazowych z przeznaczeniem na urządzenie skansenu Pilicy i Nadpilicza.
I wreszcie w marcu tego roku doszło do
postawienia w tym przedsięwzięciu pierwszego, konkretnego kroku. Było nim rozebranie młyna i przewiezienie go w częściach do Smardzewic. Akcja, trwająca od
16 do 31 marca, zakończyła się pełnym
powodzeniem.
Demontażu młyna, pod kierunkiem Jerzego Białczaka i Włodzimierza Gębskiego ze
skansenu w Tokarni, dokonała brygada
bełchatowskiego "Eneregoinżu" (generalnego wykonawcy zalewu "Cieszanowice").
Dzięki przychylności i dużemu zaangażowaniu budowlanych, na czele z kierownikiem budowy - Janem Stefańskim, prace
wykonano wyjątkowo sprawnie i z wielką
pieczołowitością. Dopisała również pogoda.
Warto podkreślić, że podczas rozbiórki
młyna z zasady nie używano piły. Wszystkie elementy, skrupulatnie oznakowane
metalowymi blaszkami, przewieziono ponad 20 kursami ciężarówek do odległych
o prawie 20 km Smardzewic.
W podróż tę zabrały się także ... myszy
mieszkające w młynie. Ukryły się one w jego niektórych elementach. Demontaż
młyna umożliwił odkrycie jego wielu tajemnic i konstrukcyjnych ciekawostek, do
których zaliczyć można choćby drewniane
panewki wałów napędowych i również
wykonane z drewna zęby w trybach turbiny wodnej.
Podczas rozbiórki budynku mieszkalnego
doszło do przypadkowego odkrycia "skarbu" w postaci mocno nadwątlonych przez
wilgoć i myszy przedwojennych banknotów niemieckich i starego planu technicznego młyna w Kuźnicy Żerechowskiej.
Kolejnym etapem, poprzedzającym właściwą rekonstrukcję młyna, powinno być
uzupełnienie zniszczonych i brakujących
części oraz zakonserwowanie całości.
Przed przystąpieniem jednak do odbudowy trzeba dopełnić szeregu wymogów
formalnych, związanych z tą inwestycją.
Zajęły się już nimi odpowiednie służby
Urzędu Miejskiego w Tomaszowie.
Wcześniej miasto dokonało zakupu prawie 2 ha terenu pod planowany skansen
Pilicy.
Miejmy nadzieję, że jeszcze w tym roku
zacznie tutaj wyrastać młyn, będący dzisiaj jedynym, namacalnym śladem Kuźnicy Żerechowskiej - wsi, której już nie ma.
Post scriptum: cztery miesiące, które upłynęły od napisania powyższego artykułu,
zapisały kolejne, ważne karty w niezwykłej
historii "zaczarowanego młyna" i tworzenia pilicznego skansenu.
W czerwcu przybył do niego drugi eksponat w postaci wiernej rekonstrukcji pilicznej tratwy z pocz. XX w.
Do wykonania repliki posłużono się szczegółową dokumentacją, sporządzoną w latach 50. przez Muzeum Archeologiczne
i Etnograficzne w Łodzi.
Tratwę zbudowaną z 10 sosnowych pni
(łączna waga - ponad 8 ton!) wyposażono
w oryginalne urządzenie sterowe -drygawkę, hamulec - szrek oraz w palenisko
i flisacki szałas.
W tym niecodziennym przedsięwzięciu
Stowarzyszenie Przyjaciół Pilicy i Nadpilicza wspomogły m.in. nadleśnictwa Spała,
Smardzewice i Piotrków Tryb., a także cieśle ze Skansenu Wsi Kieleckiej.
Zrekonstruowana, pływająca tratwa stała
się "gwoździem" I Festynu Orylskiego, zorganizowanego przez SPPiN na przystani
tomaszowskiego MOSiR w dniu 19 czerwca. Zdemontowaną następnie tratwę
przeniesiono na teren przyszłego skansenu Pilicy.
Natomiast kolejnym, konkretnym etapem
odbudowy młyna z Kuźnicy Żerechow-
skiej była segregacja i konserwacja jego
elementów, dokonana na przełomie lipca
i sierpnia.
Podczas 10-dniowych prac, prowadzonych w Smardzewicach pod kierunkiem
mgr inż. Grażyny Czerwińskiej z Muzeum
Wsi Kieleckiej, oddzielono elementy lepiej
zachowane od tych, które trzeba będzie
odtworzyć (te ostatnie obejmują ok.20%
materiału drewnianego).
Wszystkie detale oczyszczono oraz zaimpregnowano bądź odrdzewiono, używając m.in. ponad 900 l impregnatu! Najprawdopodobniej odbudowa młyna zacznie się jeszcze przed nadejściem zimy
od uformowania terenu i wykonania fundamentu. Samą bryłę młyna będzie można stawiać wiosną przyszłego roku.
Optymizmem napawa niedawne przyśpieszenie formalnych procedur związanych z odbudową młyna. Jest to efekt
przejęcia przez Zarząd Miasta Tomaszowa
Maz. od Zespołu Nadpiliczańskich Parków
Krajobrazowych funkcji inwestora odbudowy młyna.
Teren zakupiony pod skansen stał się polem inwestycyjnych prac planistycznych
i projektowych, prowadzonych przez tomaszowski UM.
7
Uratowane z pola bitwy
Bandery kazałem zakopać w lesie
Budy Stare ...
MACIEJ WOJEWODA Skierniewice
Tymi słowami zaczyna się - relacja uczestnika walk nad Bzurą - starszego bosmana
Wiktora Bonfiga, dowódcy kutra bojowego nr 6 oddziału wydzielonego "Wisła"
flotylli wiślanej.
Oddział wydzielony "Wisła" brał udział
w działaniach armii POMORZE we wrze-
16
śniu 1939 r. Jego zadaniem była obrona
przeciwlotnicza mostów, nawiązywanie
łączności, zabezpieczanie przepraw własnych wojsk oraz niszczenie przepraw nieprzyjaciela. W skład OW "Wisła" - sformowanego w kwietniu 1939 roku - wchodziły: ciężki kuter - ORP "NIEUCHWYTNY", je-
den ścigacz, pięć kutrów, jeden statek
sztabowy oraz dwie barki. Załogę oddziału stanowiło: 2 oficerów, 70 podoficerów
i marynarzy. Dowódcą jednostki był kmdr
por. Roman Kanafojski.
Niski stan wody na Wiśle uniemożliwił dalsze działania jednostce i 10 września 1939r.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 17
(Black plate)
Pamiątki oddziału wydzielonego "Wisła" w sochaczewskim muzeum.
Fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą
Wiktor Bonfig, d-ca "KU-6".
Fot. ze zbiorów Muzeum Ziemi
Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad
Bzurą
Kutry i statki zostały zatopione w rejonie
Płocka i Duninowa. Sformowany oddział
pod dowództwem bosmana Wiktora Bonfiga rozpoczął marsz ku Warszawie.
"O świcie 17 września - wspomina Wiktor
Bonfig - zobaczyliśmy jak nasze zdziesiątkowane wojska, a w szczególności tabory,
rezygnowały z dalszej walki. Gdy któryś
z moich ludzi zwrócił im uwagę, że należy
walczyć dalej - omal nie doszło do walki
bratobójczej. Również w mojej grupie zaczęły podnosić się głosy, by oddział rozpuścić, ale zgodnie zdecydowaliśmy, że
naszym żołnierskim obowiązkiem jest walka do końca. Postanowiliśmy przekradać
się w kierunku Warszawy lasami, przygotowani na najgorsze. Wiedzieliśmy, że
marsz będzie forsowny, że nie mamy żywności. Przystąpiliśmy do przygotowań...
Wobec zdecydowanej postawy załogi kazałem zakopać bandery, bowiem nie zatopiliśmy ich razem z kutrami. Kazałem zniszczyć lub zakopać wszelkie dokumenty,
listy, adresy, notatki itp. Gdy wszystko to
zostało zrobione, zarządziłem zbiórkę.
Podzieliłem oddział na trzy grupy (2 z "bereciaków" i 1 z marynarzy) i marszem
ubezpieczeniowym ruszyliśmy w kierunku
Wisły. Szliśmy bez odpoczynku. Spotykaliśmy po drodze małe osiedla, prawie wyludnione. Spotkaliśmy błądzących i ukrywających się uciekinierów. Były to przeważnie rodziny zamieszkałe w osadach,
w których przeważali koloniści niemieccy
... Płock przy pomocy lornetki był widoczny, daleko jak za mgłą na wzgórzu, po
drugiej stronie Wisły. Zarządziłem krótki
odpoczynek, potem przegrupowałem oddział liczący już wtedy około 250 ludzi.
Z zasady omijaliśmy wioski i osady. Chcieliśmy przedostać się do Puszczy Kampinoskiej nie zauważeni. Niezupełnie nam się
to udało, bowiem około godziny 18-tej
natknęliśmy się na duży oddział niemiecki,
który szykował się do egzekucji grupy Polaków, wśród których były kobiety i dzieci.
Wydałem rozkaz zaatakowania hitlerowców. Ruszyliśmy do ataku ... Niemcy zaskoczeni, przywarli do ziemi. Polacy zaczęli uciekać. To nam ułatwiło zadanie.
18 września mieliśmy osiągnąć Bzurę ...
i osiągnęliśmy. Byliśmy jednak u kresu sił,
wyczerpani i głodni. Bezpośrednim dla
nas zagrożeniem były pociski artyleryjskie.
Nad nami krążył samolot, który znakomicie ułatwiał zadanie niemieckim artylerzystom. Wiedzieliśmy, że po drugiej stronie
Bzury trwa zażarta walka. Potwierdził to
sierżant, który dotarł do nas z tamtej strony... Postanowiliśmy pomóc współrodakom. Wydałem więc komendę: grupkami
wpław przez Bzurę, punkt zborny po drugiej stronie, skrajna chata, nie marudzić
z przeprawą - za mną! W pierwszym rzucie był ze mną Marcin Gostomski i Stępień, za nami przeprawiali się pozostali.
Udało się nam przeprawić bez strat pomimo ostrzału artyleryjskiego wroga.
Następnie zebraliśmy się przy skrajnej
chacie wioski i ruszyliśmy swą pierwszą na
lądzie tyralierą, nie przypuszczając, że będzie ostatnią... Początkowo biegliśmy
w nieładzie - można powiedzieć rojem. Po
wykonaniu pierwszych skoków i związaniu
się ogniem z Niemcami zacząłem wyrównywać linię i dalej parliśmy już tyralierą,
przerzucając się do przodu grupami.
Niemcy pod wpływem naszego uderzenia
zaczęli się cofać, pozostawiając gęsto zabitych i rannych. Niespodziewanie usłyszałem po obu stronach naszego oddziału
okrzyki: Wiwat - niech żyją marynarze!
Brawo matrosy! Okrzyki te powtórzyły się
parokrotnie. Zdziwieni, w jaki sposób zostaliśmy rozpoznani, zacząłem się rozglądać. Okazało się, że to st. marynarz Łukaszewski dla dodania animuszu, pomimo
mego rozkazu zakopania bander w lesie
Budy Stare, nie zakopał swojej z kutra
meldunkowego. Teraz wydobył ją i trzymając oburącz nad głową biegł naprzód
w pierwszej linii. Okrzyki i wiwaty zagrzały nas jeszcze bardziej i dodały animuszu
tym, którym przyszliśmy z pomocą. Niemcy cofali się na złamanie karku pozostawiając zabitych i rannych.
Marynarze również ponieśli straty, ale
w furii walki, uskrzydleni sukcesem, parli
do przodu. Pozostał w tyle ranny w rękę
st. bosmanmat Gostomski, drugi podoficer padł ścięty serią z pistoletu maszynowego, ale inni kontynuowali atak. Obok
marynarzy nacierali żołnierze 14 dywizji
piechoty, ogniem z karabinów, granatami
i bagnetami torowali sobie drogę do Puszczy Kampinoskiej. Wróg pierzchał przed
nimi ".
(na podstawie książki Józefa Wiesława
Dyskanta pt. Oddział wydzielony "WISŁA".
Warszawa 1982)
7
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
17
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 18
(Black plate)
Tożsamość kulturowa wsi polskiej
Jesteśmy
·
MAREK JĘDRAS Sieradz
Po raz kolejny, czwarty już, Wojewódzka
Biblioteka Publiczna im. Wł. Broniewskiego w Sieradzu zorganizowała konferencję
pod znamiennym hasłem: Tożsamość kulturowa wsi - Jesteśmy. Przyjęte przez organizatorów hasło spotkania wydaje się być
niezwykle adekwatne do sytuacji Polaków,
którzy lada dzień staną się pełnoprawnymi obywatelami Europy. A hasło to wprost
sugeruje, że przecież w Europie tej jesteśmy obecni od przynajmniej 1000 lat. Potwierdzały to zresztą w pełni prezentowane w czasie spotkania wypowiedzi zaproszonych gości-referentów.
Dr Andrzej Rostocki, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego, skoncentrował się
w swojej bardzo atrakcyjnie skonstruowanej wypowiedzi na problemie: Wiejskość
jako uniwersalna kategoria kultury.
Wśród przedstawicieli tzw. nurtu wiejskiego, nie brak przykładów twórczości pisarskiej, potwierdzających podjętą przez Rostockiego tezę. Jednak najjaśniej świeci
pod tym względem twórczość Wiesława
Myśliwskiego.
Tuż po otrzymaniu przez niego w 1997 r.
Nagrody "NIKE" za Widnokrąg tak powiedział on Helenie Zaworskiej: "Nie ma czegoś takiego, jak chłopski los, tak jak nie
ma losu szlacheckiego, mieszczańskiego,
czy innego. Los jest los. A więc nie ma
czegoś takiego, jak literatura nurtu chłopskiego ". Ów głos Myśliwskiego nie jest
odosobniony: potwierdza go i uniwersalizuje znany pisarz peruwiański Mario Vargas Llosa : "Literatura jest literaturą wtedy,
kiedy mówi coś istotnego o człowieku,
mówi coś prawdziwego o człowieku". Według tego pisarza prawdziwa literatura
dotyka problemów, z którymi człowiek
musi się borykać przez całe swoje życie.
I właściwie odchodzi on z tego świata nie
uzyskując odpowiedzi na nie. Owa egzystencja człowieka równie dobrze jest opisywana przez pisarzy nurtu chłopskiego,
jak i tych wszystkich, którzy mieszkają i piszą w dżungli miejskiej. Wartością więc literatury jest to co ona ma do powiedzenia
o podstawowych problemach egzystencjalnych człowieka.
Jerzy Jastrzębski recenzując Widnokrąg W.
Myśliwskiego ( w swojej książce pt. "Apetyt na przemiany") zauważa, że literatura
wiejska, czy wręcz literatura nurtu chłopskiego odsłania po prostu mityczne zaso-
18
by naszego świata, a więc sposoby radzenia sobie z chaosem, nadawania naszemu
życiu rozmaitych pożądań.
Książki, które opisują wieś, opisują w istocie świat cały. Gdzie bohater, niezależnie
od tego czy jest ubrany w wygodny do
orki strój, czy w jedwabny garnitur może
nam, ale nie musi przekazać coś ważnego,
pod warunkiem, że jego twórca, jego kreator, wie czym jest ludzkie życie, pojmuje
jego sens, wie jakie pytania ludzie sobie
na co dzień, przekraczając codzienność
stawiają.
Nie ma więc literatury miejskiej czy wiejskiej. Są tylko bohaterowie, którzy żyją
w środowisku umownie zwanym miejskim
lub wiejskim.
O wartości literatury decydują prawdy,
czyli wątpliwości i pytania, a nie ostateczne odpowiedzi. Czytelnik ma zostać literaturą poruszony, ma ona na nim pozostawić jakiś ślad: emocjonalny lub intelektualny w postaci próby szukania odpowiedzi. Życie przecież jest zagadką, tajemnicą. Pisarz opisując tę tajemnicę, to życie
nasze, nawet odwołując się do swoich autobiograficznych doświadczeń, zawsze
stara się dokonać uniwersalizacji.
Opisuje on więc człowieczeństwo, ale
owo opisanie dokonuje się poprzez opisanie problemów, jakie ten gatunek ma sam
ze sobą. Opisanie egzystencjalnych, filozoficznych zagadnień gatunku jest w istocie opisaniem stworzonej przez niego kultury. Poszukiwanie uniwersalności w literaturze, odnajdywanie jej, to podstawowe
dziś kryterium odbioru dzieł literackich.
A taka jest przecież twórczość Wiesława
Myśliwskiego.
Jest pisarzem, który pod pozorem opisania wąsko pojmowanego losu chłopskiego
dotyka istnienia ludzkiego. Pisarz bowiem,
bezustannie dokonuje zabiegów mityzacji
świata, by uogólniając zalegające w nas
warstwy codzienności dokonać odkrycia
uniwersalnych wartości kultury. Wiesław
Myśliwski , Tadeusz Nowak czy Edward
Redliński to tak zwani chłopscy pisarze,
wywodzący się z chłopów lub piszący
o wsi.
Dziś są twórcami o spójnej filozofii człowieka, nie chłopa, kierujący swoje spojrzenie ku człowieczeństwu i ku kosmosowi.
A wsie, chociaż jakoś nazwane, nie są geograficznie określone. Przestają być kon-
kretne, a stają się uniwersalne, wręcz mityczne.
Dążenie do porządku poprzez mityzację
rzeczywistości jest jedną z uniwersalnych
kategorii kultury, objawiających się wszędzie, nie tylko w wiejskim świecie.
Wiesław Myśliwski w swych książkach,
przekazuje nam to wszystko czego doświadczył, zarówno wtedy, kiedy uważany
był za pisarza opisującego problemy wsi,
jak i teraz kiedy na szczęście stał się pisarzem interpretowanym uniwersalistycznie.
Wystąpienie, a właściwie wartko płynąca
gawęda Andrzeja Rostockiego, ponad
wszelką wątpliwość wykazała wspaniałe,
uniwersalistyczne wartości naszej rodzimej literatury , określanej przez niektórych
literaturą nurtu wiejskiego - bez specjalnych ku temu powodów.
Równie ciekawym i potwierdzającym hasło spotkania w sieradzkiej WBP było wystąpienie dr Andrzeja Tomaszewicza,
historyka dotyczące Życia kulturalnego
wsi sieradzkiej w dwudziestoleciu międzywojennym.
Problematyka ta, jak powiedział A. Tomaszewicz jest mało znana i to w skali kraju.
Brak jest całościowych opracowań, niewiele jest też materiałów przyczynkarskich
z tego zakresu.
Na taki stan rzeczy wpływ miały: przyczyny polityczne, ideologiczne oraz brak bogatej bazy źródłowej. Znacznie łatwiej bowiem jest badać te zagadnienia w dużych
ośrodkach miejskich, dysponujących np.
lokalną prasą, materiałami archiwalnymi,
zawierającymi niezbędne materiały ikonograficzne czy wreszcie opublikowanymi
pamiętnikami i wspomnieniami.
Chcąc więc takie badania prowadzić, trzeba niestety podjąć żmudne poszukiwania
w dostępnych np. zbiorach czasopism.
Ale takie badania należy robić, bowiem
wartość ich jest dobrem dokumentującym
nasze Polaków korzenie.
Głównymi przejawami życia kulturalnego
na wsi sieradzkiej były; teatry amatorskie,
różnego rodzaju zespoły muzyczne, śpiewacze, instrumentalne, biblioteki, działalność stowarzyszeń kulturalno-oświatowych.
Po raz pierwszy z teatrem amatorskim na
wsi sieradzkiej spotykamy się jeszcze
w okresie zaborów, kiedy to w 1910 roku
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 19
w teatrze sieradzkim produkowała się trupa włościan z Sędziejowic, dwukrotnie
wystawiając "Emigrację chłopską" L. Anczyca. W latach następnych władze okupacyjne niemieckie zezwoliły na działalność różnych chórów i organizacji, a także na organizowanie obchodów różnych
rocznic narodowych. Tak było z obchodami 100 rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszk,i które organizowano aż w 20 miejscowościach ówczesnego powiatu sieradzkiego. W trakcie tych imprez występowały
teatry chłopskie, zarówno szkolne, jak
i złożone z młodzieży pozaszkolnej, wystawiając najczęściej sztuki: "Kościuszko pod
Racławicami" (l. Anczyca) albo "Kościuszko w Petersburgu" (Stawczyka). Znaczne ożywienie życia kulturalnego na wsi
nastąpiło po odzyskaniu niepodległości.
Wtedy zaistniały możliwości tworzenia
organizacji kulturalnych, społecznych,
sportowych, co znalazło odbicie w różnych inicjatywach kulturalnych na wsi sieradzkiej. Fakt ten sprawił, że wiele miejscowości uaktywniło się. I tak np. w Klonowej, już w grudniu 1918 roku z inicjatywy ks. Józefa Dalaka młodzież odegrała
sztukę "Walek kosynier", a w roku następnym sztukę tę zaprezentowano czterokrotnie. Dochód z przedstawień przeznaczono na rzecz tworzonego wówczas wojska polskiego.
W Brzeźniu w 1919 r. przy miejscowej parafii utworzono Koło Młodzieży, które od
czasu do czasu organizowało przedstawienia amatorskie, reżyserowane przez tamtejszego nauczyciela Adriana Turczynowicza. Wystawiono m.in. sztukę "Bom strzelec"(1920), napisaną przez samego reżysera.
Już w 1921 roku zorganizowano sześć
przedstawień, wystawiając sztuki: "Swaty"
i "Tragedia jakich wiele", z których to dochód przeznaczono na Plebiscyt na Górnym Śląsku.
W 1930 roku, staraniem koła dramatycznego przy straży odegrano sztuki: "Pokój
do wynajęcia" oraz obrazek "Odebranie
kościoła na kresach przez Moskali".
W parafii Korczew w gminie Wojsławice
aktywnie w nurt działalności kulturalnej
włączył się tutejszy proboszcz ks. Stanisław Kowalski.
Z jego inicjatywy w 1919 roku zawiązało
się Koło Młodzieży, którego sekcja dramatyczna często organizowała przedstawienia amatorskie, których autorem był
wspomniany proboszcz. Najczęściej grano sztuki: "Obrońcy Lwowa", "Wierna Nastka" i in.
Bardzo ożywioną działalność kulturalną
prowadzono również w gminie Wróblew,
gdzie już w 1919 r. tutejsza młodzież
urządziła 3 przedstawienia amatorskie,
z których dochód przeznaczony został na
rzecz tworzonej czytelni ludowej,
a w 1921 r. urządzono przedstawienie, na
którym wystawiono obrazek ludowy "Wesele Basi" autorstwa Ignacji Piątkowskiej.
Organizatorem przedstawienia było Koło
Narodowej Organizacji Kobiet.
(Black plate)
Również i w latach następnych działalność
ta na terenie Wróblewa i gminy była kontynuowana. Nie można tu nie wspomnieć
o działalności Stefana Dutkiewicza, który
jako nauczyciel w Wągłczewie w latach
dwudziestych organizował sporo przedstawień amatorskich, w których brała
udział nie tylko młodzież szkolna, ale także dzieci wiejskie. Potem zaś, od 1930 roku, jako kierownik szkoły w Słomkowie Suchym, organizował kilka razy w roku
przedstawienia amatorskie, z których dochód przeznaczony był na zakup książek
dla dzieci szkolnych.
Równie aktywnie działał inny nauczyciel Józef Bednarski ze szkoły w Czartorii
w gminie Godynice: pobudował szkołę,
zorganizował Straż Pożarną Ochotniczą,
założył Koło Młodzieży.
Założył też Kółko Dramatyczne, które dało 34 przedstawienia , a dochód z nich
przeznaczono na potrzeby tejże Straży
i zasobną liczącą już 123 tomy bibliotekę
strażacką, z której zasobów korzystała
okoliczna ludność.
Wiele dobrego w swoim środowisku uczynił także inny nauczyciel - Zientara z Zadzimia, który już w 1925 r. zorganizował
chór kościelny i orkiestrę strażacką. Czasem funkcję animatora przejmowali ziemianie.
Przykładem może tu być właścicielka Kobierzycka - Radońska, która w 1923 r. zaangażowała do miejscowej szkoły nauczycielkę. Jej zadaniem było zorganizowanie
koła śpiewaczego, reżyserowanie przedstawień amatorskich, organizowanie obchodów rocznic narodowych.
Wspomniana Radońska ufundowała również wycieczkę koła amatorskiego do Poznania na krajowy zjazd śpiewaczy.
Podobną aktywność wykazała inna pani
Ignacja Piątkowska ze Smardzewa pod
Sieradzem - autorka licznych szkiców etnograficznych i sztuk o tematyce ludowej.
Była ona zagorzałą orędowniczką idei J.
Cierniaka stworzenia teatru ludowego
opartego na życiu ludu, jego obyczajach
i zwyczajach.
Swoje doświadczenie i wiedzę w tym zakresie przekazywała amatorskim zespołom, a sztuki jej były często wystawiane
przez wiejskie teatry amatorskie nie tylko
w Sieradzkiem.
Po pierwszym okresie inspirowania życia
kulturalnego na wsi sieradzkiej przez kościół, szkołę, zarząd straży pożarnych
a czasem dwór ziemiański, poczynając od
lat dwudziestych przy parafiach zaczęły
powstawać Koła Młodzieży, które od
1935 r. przekształcono w Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, zrzeszające młodzież wiejską i miejską.
Podczas pierwszego okręgowego zlotu
powiatowego w Sieradzu (1932),
w którym udział brało ponad 600 uczestników, w zorganizowanej z tej okazji wieczornicy w sali Teatru prezentowały się
m.in. Koła: ze Złoczewa, Burzenina, Warty, Smardzewa, Zduńskiej Woli, Unikowa,
Charłupi Wielkiej, Wągłczewa i Sieradza.
W 1935 r. w lokalu Domu Katolickiego
w Sieradzu zorganizowany został konkurs
pieśni ludowych dla Kół Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży powiatu sieradzkiego, w którym udział wzięły chóry z:
Wojkowa, Brzeźnia, Burzenina, Szadku
i Warty.
Dużą rolę w rozwoju życia kulturalnego
na wsi odgrywało również Stronnictwo
Ludowe.
Do 1928 r. agendy młodzieżowe tego
ugrupowania tworzyły jeden Związek
Młodzieży Wiejskiej Rzeczypospolitej Polskiej. Później doszło do rozłamu i powstania dwóch Związków Młodzieży Wiejskiej:
pierwszy z organem prasowym - "Siew",
drugi z organem prasowym "Wici". Pierwszy był organizacją prorządową, natomiast drugi bronił swojej samodzielności.
Na terenie Sieradzkiego ożywioną działalność prowadziły oba związki młodzieży.
Pierwszy, prorządowy zorganizował w roku 1936 wielki zlot artystyczny, w którym
uczestniczyło 17 kół terenowych. Uroczystości odbywały się w auli teatru i na łęgach sieradzkich. Wykonywano pieśni
i tańce ludowe w oryginalnych strojach,
przygrywały kapele ludowe. W przypadku
drugiego związku wiadomo jedynie, że
wg. stanu z 1937 r. na terenie Sieradzkiego działało 111 kół ZMW "Wici", z których
tylko 20 kół nadesłało sprawozdania do
Zarządu Wojewódzkiego w Łodzi.
Inną organizacją działającą aktywnie w życiu kulturalnym wsi sieradzkiej był Związek Strzelecki - również prorządowy. Znanym ze swojej działalności był oddział tej
organizacji założony w 1933 r. w Barczewie w gminie Brzeźnio, który posiadał
własną świetlicę z odbiornikiem radiowym
(co na tamte czasy było ewenementem:
wystarczy powiedzieć, że w samym Sieradzu wg. danych z 1928 r. zarejestrowane
były 123 radioodbiorniki), kompletem
strojów regionalnych dla 18-osobowej
orkiestry, chórem i zespołem teatralnym.
Ważną rolę w rozwoju kulturalnym wsi
odgrywały publikatory. Nie było ich tak
dużo, jak obecnie, ale jednak funkcjonowały.
Najważniejszym i najbardziej znanym był
"Kurier Gronowski", którego założycielem
i redaktorem był nauczyciel i kierownik
szkoły w Gronowie (wieś pod Burzeninem) - Stanisław Walicki. Gazeta ta, najpierw jako dziennik ukazywała się w kilkudziesięciu egzemplarzach przepisywana
przez młodzież szkolną, później , jako tygodnik ukazywała się do końca czerwca
1939 r. w nakładzie 500 egz., a niektóre
numery nawet dochodziły do 1000 egz.
nakładu.
Ogółem w latach 1938 - 1939 ukazało się
150 numerów tego pisma. Pismo czytane
było nie tylko przez mieszkańców Gronowa i okolicy, ale również w sąsiednich powiatach. O "Kurierze Gronowskim" pisała
prasa krajowa, a nawet zorganizowano
kilka audycji radiowych jemu poświęconych. Dzięki temu pismo znane było w całym kraju. Sponsorem pisma był także Wy-
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
19
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 20
(Black plate)
dział Powiatowy, który udzielał pomocy finansowej. Za przykładem Gronowa, pisemka zakładano też w innych miejscowościach , lecz stanowiły one jedynie efemerydy, np.: "Promyk" - pismo wydawane
przez młodzież szkolną w Burzeninie, od
1938 r. ukazało się zaledwie kilka numerów tego pisma; "Gazeta Naszej Spółdzielni" - pisemko wydawane od 1938 r. koło
Rychłocic w powiecie wieluńskim, którego
red. nacz. był nauczyciel Cmiela. Do
kwietnia 1939 r. ukazało się 15 numerów
tej gazety.
Przywołane tu przez A. Tomaszewicza
przykłady wskazują, że wieś sieradzka nie
była pustynią kulturalną, a o rozwój kulturalny zabiegano na miarę swoich ówczesnych możliwości .Włączenie tej właśnie
tematyki do programu Konferencji w sposób ewidentny uzmysławia , iż korzenie
naszej tożsamości są bardzo odległe, a geneza zjawisk życia kulturalnego sięga daleko, daleko w przeszłość.
Z nurtem chłopskim w naszej literaturze
związany był również inny znany poeta
Stanisław Czernik. O nim i jego twórczości, w dalszej części konferencji mówił dr
Ziemowit Skibiński, znany krytyk i poeta związany z łódzkim środowiskiem literackim
Stanisław Czernik to postać ważna nie tylko jeśli chodzi o tematykę tożsamości kulturowej wsi, ale przede wszystkim dla literatury polskiej. Pochodził z rodziny chłopskiej. Urodził się 16 stycznia 1899 roku
w Zochcinie k. Opatowa. Po skończeniu
gimnazjum, studiował w Poznaniu na Uniwersytecie nauki społeczno-ekonomiczne,
a następnie był nauczycielem gimnazjalnym w Gostyniu i w Ostrzeszowie. Tutaj
właśnie w Ostrzeszowie od 1935 roku zaczął wydawać, co było na owe czasy ewenementem miesięcznik "Okolica Poetów".
Pismo to wydawał własnym nakładem
przy pewnych subwencjach Starostwa.
W 1937 roku z braku środków pismo nie
ukazywało się. Wznowione zostało w roku
1938 i ukazywało się do 1939 roku. Dlaczego Stanisław Czernik zdecydował się
na wydawanie tego pisma? Impulsem
bezpośrednim stała się niesprzyjająca sytuacja na rynku wydawniczym i czasopiśmienniczym. Często ludzie pióra nie mieli dostępu do pism literackich, które były
opanowane przez tzw. "warszawkę". Do
nich należały przede wszystkim: "Wiadomości Literackie" i "Skamander". Rok 1935
był rokiem granicznym dla kultury polskiej. Wyrasta bowiem nowe pokolenie inteligencji, która jest blokowana, niedopuszczana do tych ważnych pism literackich.
Jako nowe światło powstaje wtedy w Warszawie endeckie "Prosto z mostu" Stanisława Piaseckiego. . W "Prosto z mostu" drukowali m.in.: Jerzy Andrzejewski, Jerzy
Waldorff i in. Czołowym poetą tego pisma
był Konstanty Ildefons Gałczyński. Wobec
takiej sytuacji pisarze pochodzenia wiejskiego, i poeci, znajdują życzliwe łamy
u Stanisława Czernika w "Okolicy Poetów".
20
Na swoich łamach Stanisław Czernik ogłasza program autentyzmu - nowy kierunek
literacki i kulturalny postulujący powrót
do autentycznych przeżyć, powrót do korzeni, do tego co się wyniosło z tej małej
ojczyzny - z domu rodzinnego do własnych przeżyć. W "Okolicy Poetów" drukował m.in. typowo urbanistyczny poeta,
jakim był Marian Piechal. Zupełnie zignorowali to pismo i jego program m.in. Jarosław Iwaszkiewicz i Czesław Miłosz. Po
wojnie program autentyzmu został pogłębiony i poszerzony. Obok Stanisława
Czernika pojawiają się inni sztandarowi reprezentanci tego kierunku: Jan Bolesław
Ożóg, Jerzy Pietrkiewicz i Czesław Janczarski. W 1939 r. Stanisław Czernik powołany
został do wojska. Okres wojny spędził na
terenie Włoch, Algierii i Anglii. Do kraju
powrócił w 1947 roku. Od 1951 roku
osiadł na stałe w Łodzi. Był bardzo cenionym prezesem Łódzkiego Oddziału ZLP
i członkiem redakcji tygodnika kulturalnego "Orka".
Po jego śmierci ( 13.12.1969) jeszcze
przez pewien czas grupa artystyczna
"Centrum" nawiązywała do programu autentyzmu. Stanisław Czernik nie był człowiekiem wielkiego talentu, ale czasami
przeciętnym poetom trafiają się znakomite wiersze w ich dorobku, a takie w twórczości Stanisława Czernika znajdziemy.
Przykładem może być wiersz Antenaci:
"Mam ja także posągi w domu. Mam - to
znaczy, // Że nie wziąłem, nie wniosłem ni
odziedziczyłem, // Nie wyżebrałem. Mam
- i tego nikt nie przeinaczy. // Mam: jeżeli
posągi, posągi stworzyłem".
Jest to wiersz dużej samoświadomości
społecznej i poetyckiej. Dla Czernika nie
istnieje coś takiego jak piękno estetyczne.
Pojmuje on po norwidowsku, że piękno
musi mieć walor moralny, że musi za tym
stać praca. Jest w tym pojmowaniu bardzo chłopski: wszystko - twierdzi - musi
być wymierne i użyteczne: "Antenaci. Praszczury: Pracowity, Chudy, // Tamten
Czerń się nazywa. A inny - Hołota. // Ich
lat tysiąc - głód, wojna mór i kurne budy.
// W tysiącleciu niewoli ich krew błyszczy
złota. // A na końcu tej czerni wiekowej:
Poeta. // Wnuk, prawnuk. To coś więcej
niż złote herbarze. // A jeśli ich się pytać
dzisiaj: jak się zwieta? // Wymówią moje
imię. W mej twarzy ich twarze. // Antenaci! Przodkowie! Cóżem odziedziczył? //
I co wziąłem z gołębia naturą do głębi? //
Gniew wziąłem. Gniewem będę wasze
krzywdy liczył, // Bo licząc nie doliczę się
prawa gołębi".
Głównym kryterium wartościowania
u Czernika jest praca, jak w wierszu o ojcu
zatytułowanym: Ciężar rąk: "Rozpłakał się,
gdy przyjechałem , // Łzami sześćdziesięciu sześciu lat. // Mówił jak do lekarza: //
Że wypadły mu naraz wszystkie zęby, //
Że nogi jak konwie w przerębli, // Że... //
Ale to nic! Gdyby nie ręce. // Każda jak
pud żelaza. // W nich - pługi, widły, łopaty, topory // Z całego życia // Ciężko zwisają, ciężko ważą. / Od nich zęby wypa-
dły, // Od nich nogi obrzękły. // Od nich
... // Żył jeszcze kilka tygodni. // Umarł na
ciężar rąk" Wiersz przejmujący w swojej
surowej prostocie, bowiem w poezji Czernika nie odnajdziemy estetycznego piękna. On piękno dostrzega mimochodem.
Uważa, jak Norwid, że praca jest po to żeby się zmartwychwstało.
Kryterium pracy określa naszą tożsamość.
Praca zaświadcza o naszym człowieczeństwie i jest cechą odróżniająca nas ludzi,
od świata zwierząt.
Autentyzm Czernika z pewnością wiele łączy z twórczością omawianych tu przedstawicieli nurtu wiejskiego w literaturze
polskiej. Jest chlubnym świadectwem tożsamości kulturowej wsi polskiej.
Stałym uzupełnieniem, każdego ze spotkań w sieradzkiej WBP jest prezentacja
badań czytelniczych prowadzona przez
doświadczonych bibliotekarzy tej placówki.
Tym razem zaprezentowano wyniki przeprowadzonych badań w zakresie pełnienia przez biblioteki wiejskie swych podstawowych funkcji. Badania te potwierdzają,
iż czytelnicy wiejscy chcą u siebie, w miejscu zamieszkania mieć dostęp do szerokiej
gamy usług bibliotecznych, tak jak to ma
miejsce w dobrze funkcjonujących bibliotekach miejskich. To naturalne, przecież:"
... to społeczeństwo kształtuje biblioteki,
wpływając na ich typ, charakter, strukturę
organizacyjną i zawartość zbiorów...".
Jak twierdzą organizatorzy było to ostatnie z tego cyklu spotkanie. Nie oznacza to
wcale, że problemy tożsamości kulturalnej
wsi polskiej omówione zostały w stopniu
wystarczającym. Jest to temat bardzo niepokojący, gdyż na naszych oczach, ta wieś
tradycyjna, która trwała przeszło kilka tysięcy lat - ginie.
Przypomnijmy tu, jakie tematy zostały zaprezentowane podczas tych konferencji.
Spośród wielopłaszczyznowego charakteru tematu Konferencji skoncentrowano się
przede wszystkim na zagadnieniach związanych z literaturą, jej twórcami i społecznym oddziaływaniem.
Wstępem do prezentacji tych problemów
był wykład prof. H. Brodowskiej-Kubicz ukazujący rozwój organizacji chłopskich oraz wzrost świadomości mieszkańców wsi.
Poglądy pisarzy wiejskich na rolę pisarstwa zaprezentował Jan Z. Brudnicki.,
a problemy czytelnictwa mieszkańców wsi
przedstawił prof. J. Ankudowicz. Konferencji towarzyszyła również przedpremierowa projekcja filmu "Kamień na kamieniu", wyreżyserowanego przez Ryszarda
Bera z Jerzym Radziwiłłowiczem w roli
głównej. Był też, jako komentarz do filmu
wykład dr J. Łużyńskiej-Doroby na temat adaptacji filmowej utworów o tematyce wiejskiej. O tożsamości kulturowej
wsi, jako nowym kierunku zainteresowań
socjologicznych mówiła prof. M. Wieruszewska-Adamczyk, a o badaniach
przeprowadzonych wśród pisarzy ludowych w zakresie ich samowiedzy kultural-
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 21
(Black plate)
nej i artystycznej mówiła dr I. BukrabaRylska z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk. Wreszcie
koncepcje rozwoju kulturalnego wsi polskiej przedstawił Stanisław Kolbusz,
a prof. Roch Sulima przekazał swoje refleksje na temat: "Słowo a wartości kultury" uwypuklając w sposób szczególny znaczenie literatury wyrastającej z podglebia
i literatury nawiązującej do najszerzej rozumianej tradycji małych ojczyzn. O przemianach zachodzących na wsi polskiej
w aspekcie tradycji i transformacji mówiła
dr I. Bukraba-Rylska, obraz czytelnictwa
na wsi przedstawiła dr Katarzyna Wolff.
Uczestniczącym w tych spotkaniach bibliotekarzom, pracownikom ośrodków
kultury i animatorom kultury spotkania te
z pewnością dały wiele.
W sposób konkretny poszerzyły wiedzę,
ale przede wszystkim pobudziły do refle-
ksji. Wielkie słowa uznania należą się organizatorowi - Wojewódzkiej Bibliotece
Publicznej im. Władysława Broniewskiego w Sieradzu, ale również licznym
instytucjom i osobom prywatnym, które
przy realizacji tego przedsięwzięcia udzie-
Kwiatowy dywan
liły stosownego wsparcia finansowego
i organizacyjnego.
7
Dywan ułożony w 1994 r.
Fot. archiwum J.Sienkiewicza
RAWA MAZOWIECKA.
Obyczaje.
MARIUSZ POLIT Skierniewice
hodziłam od rana po okolicznych łąkach
i po lesie, szukałam kwiatów chabru. Znalazłam, ale przy okazji trochę się potłukłam, bo wpadłam w wykrot - opowiadała Helena Gwiazdowicz z Rawy Mazowieckiej. Wierni zaczynają zbierać płatki kwiatów już w środę rano. Kończą układanie
"żywego" dywanu w czwartek po północy.
Tradycja układania wzorów z płatków na
posadzce kościoła przybyła do Rawy wraz
z zakonem pasjonistów. Zakonnicy przyjechali do miasta w 1938 roku, wtedy też
po raz pierwszy w Oktawę Bożego Ciała
wierni z zakonnikami ułożyli dywan. Od
tamtej pory co rok Rawa żyje kwiatowym
dywanem.
nokolorowych róż, maku, kaliny, piwonii,
chabru, żarnowca, bratka, łubinu i bzu. Są
też płatki gerbery, igiełki modrzewia
i kwiat gorczycy oraz czerwone liście leszczyny.
- Biały bez wcześniej zasuszyliśmy, zrobił
się brązowy. Taki kolor najlepiej odwzorowuje klucze papieskie - wyjaśnia Jerzy
Sienkiewicz, który już od prawie 30 lat
ustala wzory, jakie są układane na posadzce kościoła pasjonistów przy ul. Księdza
Skorupki. Część wzorów czerpie z głowy,
korzysta też ze zdjęć z poprzednich lat
i z całego albumu z ilustracjami.
Rawa ogołocona
Na początek kredą zaznacza kontury dywanu (15 metrów długi i dwa metry szeroki). Potem rysuje wzory. - Staramy się
zawsze wykorzystywać bieżące wydarzenia. W ubiegłym roku w Polsce był Kongres Eucharystyczny, więc motyw tego
wydarzenia umieściliśmy w naszym dywanie. Od momentu, kiedy kardynał Wojtyła
został papieżem, zawsze jest też herb Watykanu - twierdzi Sienkiewicz.
Najważniejszy moment następuje już
późnym wieczorem w środę. Płatki kwiatów są już posegregowane, poukładane
na osobne kupki. Około godz. 19.00,
- Zaczynamy już od rana. Wszyscy chodzą
i szukają płatków. Od ich ilości zależy ilość
wzorów - wyjaśnia Krystyna Zielińska,
która wraz z Jerzym Sienkiewiczem komponuje wzór. W Rawie po ułożeniu dywanu nie można już nigdzie znaleźć całego
kwiatka.
Najwięcej potrzeba zielonych listków akacji, które obramowują cały dywan. O te
najłatwiej, problem jest z kolorami. Zbierane są wszystkie kwiaty, przy układaniu
niektóre są odrzucane. Najwięcej jest róż-
Watykan musi być
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
21
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 22
(Black plate)
Sienkiewicz rysuje pierwszy wzór, ludzie
układają na nim płatki wedle pomysłu Zielińskiej. Oczywiście, co człowiek, to pomysł.
- Płatki są za duże, litery giną, rozmywają
się. Płatki chyba trzeba rozdrobnić - rzuca
pomysł jedna z kobiet układających. - Tak
nie można, bo zaraz ściemnieją, poza tym
z daleka będzie nieczytelny - przekonywała Krystyna Zielińska. Jej zdanie najczęściej
zwycięża, uczyła się komponowania płatków od poprzedniej mistrzyni, Kazimiery
Wojtyska. Tym razem też pozostaje tak,
jak ona chce.
Dywan ułożony w 1996 r.
Fot. archiwum J. Sienkiewicza
Kawa do cieniowania i do picia
Dywan układa 20 osób prawie przez całą
dobę. - Przychodzę tu już od kilkudziesięciu lat. Dziś jestem z wnuczką, niech się
młoda kadra uczy - twierdziła ze śmiechem Wanda Zimecka. 11-letnia Ola Ciupa dotrwała do końca. Ojciec pasjonista,
Jerzy Słowikowski przynosił ciastka, pączki, kawę. Pomagał też dobrym słowem.
Dywan w całości jest ułożony zawsze po
północy. Wszyscy wchodzą na chór, żeby
zobaczyć jak dywan wygląda z daleka. Z góry lepiej widać, co trzeba jeszcze poprawić. Niektóre miejsca trzeba jeszcze
przycieniować. Już tradycyjnie używamy
do tego kaszy manny lub drobno zmielonej kawy - tłumaczy Zielińska.
Kwiatowy dywan przetrwa tylko kilkanaście godzin. Po procesji w czasie czwartkowego, ostatniego nieszporu, biskup,
który prowadzi nabożeństwo, najczęściej
przechodzi przez środek układanki. Potem
wierni zabierają po kilka płatów do domów.
Tradycja wzorów
Wzory na dywanie co roku są inne.
W 1994, co łatwo zauważyć na zdjęciach
dywanu, obchodzono Rok Rodziny, koronowano też Matkę Boską Sybiraków, jest
też symbol ojców pasjonatów. Dwa lata
później, w 1996 roku wmurowano w kościele w Rawie tablicę pamiątkową ojca
Bernardyna Kryszkiewicza, który mieszkańcom bardzo pomagał w czasie wojny. W tym roku ułożono wzór nawiązujący do obchodzonego w kościele roku Ducha Świętego, tradycyjnie już pojawił się
herb papieski.
7
NASI W KAZIMIERZU
Wspomnienia opiekuna
MAłGORZATA DZIUROWICZ-KASZUBA Sieradz
Od ponad 30 lat odbywają się w Kazimierzu nad Wisłą Ogólnopolskie Festiwale Kapel i Śpiewaków Ludowych.
To najwyższej rangi impreza folklorystyczna w Polsce, nad którą patronat sprawują
Ministerstwo Kultury i Sztuki i Program II
Polskiego Radia.
Nagroda w tym festiwalu jest dużym sukcesem każdego wykonawcy!
W latach 80-tych do Kazimierza na festiwal z naszego województwa jeździli głównie przedstawiciele gminy Wartkowice w 1984 Helena Cembrzyńska śpiewaczka z Wierzbowej zdobyła II nagrodę.
Takie same nagrody zdobyli też skrzypek
Józef Frątczak z Pełczysk i Jan Prośniak z Budzynka a także harmonista Kazimierz Graczyk z Powodowa oraz w konkursie "Duży-Mały" - w 1986 roku nagrodę zdobyły dzieci z Drwalewa.
To, że gmina Wartkowice była tak aktywna w Kazimierzu było niewątpliwie zasłu-
22
gą ówczesnego dyrektora GOK w Wartkowicach - Bogdana Sroczyńskiego.
We wrześniu 1987 roku zostałam zatrudniona w ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury (obecnie Regionalny Ośrodek
Kultury) jako etnograf m.in. do dokumentowania folkloru sieradzkiego.
Zbierając pieśni natrafiałam na zdolne
śpiewaczki.
Tak więc w 1989 r. pojechała do Kazimierza Józefa Janicka z Monic, która wyśpiewała III nagrodę, a w następnym roku
podobną otrzymała śpiewaczka ze Słonin
k/ Ożarowa - Marianna Słonina.
Tego wyjazdu nigdy nie zapomnę. Uczestników konkursu było wówczas niewielu,
natomiast autokar był pełen ludzi, gdyż
na festiwal zaproszono także laureatów
Ogólnopolskiego Konkursu Tradycyjnego
Tańca Ludowego - zespół obrzędowy
z Chojnego i parę taneczną z Charłupi
Małej. Droga powrotna obfitowała w wydarzenia.
Parę kilometrów za Przysuchą autobus nagle stanął i po jakimś czasie stało się jasne,
że nim do Sieradza nie dojedziemy. Po
wielu perturbacjach okazało się, że jest za
miasteczkiem mała stacyjka kolejowa
i możemy dojechać do Sieradza pociągiem z przesiadką w Łodzi (oczywiście
zmieniając dworce!). Perspektywa takiej
podróży dość mnie przeraziła, bo to przecież 39 osób, w tym sporo ludzi w podeszłym wieku, stroje, instrumenty i w dodatku pogoda radykalnie się popsuła rozszalała się burza, a ponadto 80-letni
tancerz uparł się, że autobusu nie opuści,
woli raczej tu dokończyć żywota niż iść na
poniewierkę.
Zdeterminowana tym wszystkim zaczęłam wpatrywać się w rozkład jazdy i nagle
zobaczyłam, że przystaje tu pośpieszny
pociąg do Szczecina jadący przez Sieradz.
Gdy wreszcie znaleźliśmy się w nim wszyscy siedzieli "z nosami na kwintę", a zwłaszcza kapela, która była akurat ze sobą
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 23
skłócona, bo skrzypek Tadeusz Krata
zdobył wyróżnienie, a cała kapela nie. Tylko pani Marianna Słonina nie straciła animuszu i śpiewała mi różne pieśni coraz
bardziej się rozkręcając. Wreszcie podeszła
do muzykantów i zmusiła ich by zaczęli
grać. Powoli rozwinęła się zabawa. Wszyscy tańczyli, a kolejarze powiedzieli nam,
że możemy za darmo jechać do Szczecina
i z powrotem, bo takiej grupy jeszcze nie
mieli.
Worek z nagrodami w Kazimierzu otworzył się dla nas z lekka w 1992 r. Pani
Franciszka Świniarska z Mnichowa
(wyszukana przeze mnie i Teresę Dębską
podczas penetracji gminy Sieradz) wyśpiewała swoim pięknym i mocnym głosem I nagrodę, a skrzypek Stanisław
Ciołek (o którym pisałam już na tych łamach) zajął miejsce trzecie, zaś dwuosobowa kapela z Opojowic otrzymała wyróżnienie.
W 1993 r. po raz pierwszy został zauważony zespół z województwa sieradzkiego,
mianowicie wyróżniona została grupa
śpiewaczek z Ożarowa wykonująca m.in.
wraz z solistą Januszem Koźlakiem
piękną pieśń pogrzebową.
Wyróżniono też Bronisławę Bednarek
z Zapusty Wielkiej oraz kapelę sieradzką
z Baszkowa, która grała w składzie: Józef
Janczak - skrzypce i Stanisław Pryk - bębenek (jest on także dobrym skrzypkiem, ale
sprawdził się w roli bębnisty).
Duży sukces przyniósł nam rok 1994.
Wówczas dał się namówić do występów
skrzypek Józef Piechota z Wojciechowa.
Już w 1990 roku w czasie penetracyjnych
badań terenowych zapraszałam go na
spotkanie tancerzy, śpiewaków i instrumentalistów ludowych do Warty, ale
wówczas zdecydowanie odmówił - po tragicznej śmierci syna nie chciał przez wiele
lat brać skrzypiec do ręki.
Wiosną 1994 roku kiedy obie z Dorotą
Matusiak zjawiłyśmy się u niego by go namówić do udziału w Wojewódzkim Przeglądzie Folklorystycznym - zgodził się,
choć niechętnie.
Przez te lata ręce mu zastygły a czas zatarł
dawne melodie. Z pomocą żony i młodszego syna zaczęłam odblokowywać jego
pamięć muzyczną i stare melodie zasłyszane w dzieciństwie ponownie zabrzmiały w jego uszach. Jednak na Przeglądzie,
który odbył się w kwietniu zagrał trzy
standartowe "kawałki" sieradzkie (owijoki:
"Jade od Rudy" , "Michowiacek" i polka
"Niedziołecka") i otrzymał drugą nagrodę
i tylko ze względu na fakt, że zdobywcy
I nagród nie mogli wziąć udziału w kazimierzowskim festiwalu zaproponowałam
mu wyjazd do Kazimierza, który przyjął
bez entuzjazmu.
Jednak myślał o tej muzyce i tuż przed wyjazdem przypomniał sobie dwa przepiękne, oryginalne owijoki po ojcu i po dziadku. Do Kazimierza jechał bardzo zmęczony - w tym właśnie czasie wypadała zwózka siana a pp. Piechotowie mają dużą gospodarkę. Przez całą podróż nie odzywał
(Black plate)
się do nikogo. Na drugi dzień po przyjeździe do Kazimierza też był w nie najlepszej
kondycji, więc zaproponowałam, by zamiast iść w korowodzie - odpoczywał.
Po południu nabrał nieco sił. Grał z dużą
energią i zaciętością. Gdy schodził ze sceny był wściekły, prawie rzucił się na mnie,
żebym go już nigdy, nigdzie nie ciągała,
bo on nie cierpi występów. Za moment
jednak nieco inaczej popatrzył na wszystko, gdy dwoje młodych ludzi z Olsztyna
podbiegło do niego, zachwycając się jego
grą. Trochę zdziwił się, komu może się taka muzyka podobać.
Basztę potraktował jako nagrodę pocieszenia. Dość długo, moja córka tłumaczyć
musiała mu , że jest to najwyższa nagroda
tego festiwalu.
Z zespołów, do Kazimierza pojechali tamtego roku mężczyźni z grupy "Ostrowiacy". Są to chłopy o głosach jak dzwony
a zaśpiewali pieśń dyngusową i kolędy.
Jest to repertuar szczególnie im bliski,
gdyż przez wiele lat podtrzymywali oni
zwyczaj dyngusowego obchodzenia wsi
i kolędowania.
Za swój występ otrzymali nagrodę specjalną im. prof. Józefa Burszty przyznawaną za najlepsze wykonanie pieśni obrzędowej!
Pani Janina Kosatka z Kliczkowa o ciepłym, przyjemnym i spokojnym głosie
zdobyła z kolei I nagrodę w kategorii solistów-śpiewaków wykonując m.in. bardzo
ciekawą pieśń "Gdy pon Jezus we drzwi
puka" 1.
Pięcioosobowa kapela z Lututowa w składzie: Władysław Szymczak - skrzypce, Stanisław Łabęcki - skrzypce, Bogdan Szczepański - klarnet, Antoni Jarzyna - bęben
i Zbigniew Szczepański - basy - otrzymała
II nagrodę festiwalu.
W następnym roku nagrody się powtórzyły. II nagrodę również otrzymała kapela,
tym razem była to dwuosobowa kapela
z Wierzchlasa w składzie: Władysław Słomiński - skrzypce i Jan Sarowski - basy.
Nagrodę specjalną im. prof. Józefa Burszty
zdobył zespół obrzędowy z Popowic śpiewając głównie pastorałki. Zespół występował w strojach kolędników, czym wzbudził zachwyt, zwłaszcza zagranicznych turystów. Miejscami zamienili się tylko skrzypek i śpiewaczka. Tym razem basztę przyznano Antoninie Majdzie z Masłowic nazwanej przez nas babcią Majdziną, zaś
I nagrodę otrzymał skrzypek Mieczysław
Marszałek z gminy Dalików.
Babcię Majdzinę poznałam wiosną 1994
roku, gdy razem z Dorotą Matusiak zbierałyśmy informacje na temat wesela wieluńskiego.
Zawiózł nas do niej p. Józef Galewski - kierownik zespołu z Opojowic, mówiąc, że
kobieta ta nastawia też kręgosłupy. Wchodząc więc do niej - powiedziałam, że szukam kręgarza.
Okazało się jednak, że nastawia tylko
"przesunięte" dzieci, więc już bez ogródek
przystąpiłyśmy do rzeczy pytając o szczegóły obrzędowości weselnej.
Babcia dała się poznać jako prawdziwa
skarbnica pieśni zarówno weselnych jak
i ballad dziadowskich, pieśni miłosnych,
żartobliwych, pogrzebowych itd. Niestety
nie można jej było wówczas namówić do
udziału w Przeglądzie Folklorystycznym
w Warcie.
"Do Warty nie pojedzie, bo by we wsi powiedzieli, że Majdzino zgłupioła", a ponadto w gospodarstwie jest jedyną kobietą - ma dwóch synów kawalerów i nie może opuścić domu. Nie dałam jednak za
wygraną i przyjeżdżałam do niej od czasu
do czasu nagrywając pieśni do dokumentacji.
Gdy wiosną 1995 r. przyjechałyśmy tam
obie z Teresą Dębską była akurat jej córka
mieszkająca na Śląsku - bardzo miła kobieta - zadeklarowała chęć zastąpienia matki
w gospodarstwie, gdyby ta chciała wyjechać na występy.
W tej sytuacji babcia zgodziła się na udział
w festiwalu.
W czasie drogi do Kazimierza z początku
do nikogo się nie odzywała, ale kobiety
z Popowic długo jej na to nie pozwoliły.
Wiedziały, że babcia zna wiele pieśni; poprosiły więc by im pośpiewała, a potem
one zaprezentowały jej swój repertuar.
Okazało się, że babcia zna wszystkie te
pieśni, ale jedną trochę inaczej - bez przeciągnięć. Część kobiet pochwyciła wersję
babci, bo była zgrabniejsza, reszta jednak
śpiewała po staremu. Wszystko się pomieszało.
Widząc co się dzieje przypomniałam sobie, że zespół ma w repertuarze jeszcze
jedną bardzo ładną pastorałkę śpiewaną
w widowisku "Dzień Wigilijny". Jednak nie
wszyscy znali dobrze słowa.
Trzeba było zastosować metodę przedszkolnego uczenia się przez powtarzanie.
Nie wszystkim to się podobało, ale podporządkowali się. Zmiana ta okazała się
później bardzo korzystna, gdyż przeważały pieśni obrzędowe, stąd też szansa na
nagrodę im. prof J. Burszty.
Pani Antonina w Kazimierzu otrzymała nie
tylko najważniejszą nagrodę "Basztę", ale
jednocześnie nagrodę Polskiego Radia,
podobała się nie tylko jurorom, ale też widzom.
Gdy szłam z nią przez kazimierski rynek,
młodzi ludzie zaczepiali ją, pytając o wiek
i wyrażali zachwyt dla jej śpiewu i kondycji.
Podobnie było w tym roku w Toruniu na
Międzynarodowym Przeglądzie Kapel Ludowych, gdzie przyjechała wraz z kapelą
z Wierzchlasa.
Zdobyła nagrodę główną w kategorii solistów i całkowicie podbiła toruńską publiczność śpiewając tym razem dowcipne
piosenki własnego autorstwa oraz tańcząc
i grając na bębenku. Babcia to kobieta
nieprzeciętna - bardzo utalentowana, pracowita, a przy tym wesoła, pogodna i pełna życia.
W kategorii solistów-instrumentalistów
miał w tymże 1995 r. wystąpić Józef Tomczyk z Mroczek Małych 2 . Przez całą wio-
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
23
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 24
(Black plate)
snę przygotowywałam go do udziału
w festiwalu, aż tu na kilka dni przed wyjazdem żona jego ciężko zachorowała i nie
mógł jej opuścić.
Sytuację uratował Bogdan Sroczyński namawiając skrzypka ze swojego terenu
Mieczysława Marszałka do udziału w festiwalu. Pan Mieczysław jednak dawno nie
grał tradycyjnego repertuaru - musiałam
więc mu przypomnieć stare kujony i obertasy.
Nie było to trudne, bowiem mamy
w zbiorach nagrania z badań terenowych
gminy Dalików i Wartkowic.
Znalazłam m.in. kujona, po legendarnym
skrzypku łęczyckim Angerze. Okazało się,
że pan Mieczysław tego kujona zna dobrze i inne również. Józef Tomczyk, natomiast, pojechał do Kazimierza w następnym roku, ale nie jako solista, a z towarzyszeniem basów.
Tak się zdarza, że często w życiu przypadek decyduje o różnych sprawach.
Zupełnie przypadkowo pan Józef -próbując gry przed swoim występem na Wojewódzkim Przeglądzie Folklorystycznym znalazł się blisko Leszka Wesołowskiego,
który w ostatnim czasie nauczył kilka osób
gry na basach i sam nabrał chęci aby
utworzyć kapelę, jednak nie mógł znaleźć
odpowiedniego skrzypka. Gdy więc usłyszał grę Józefa Tomczyka, przybasował
mu, zabrzmiało nieźle.
Na XXX Ogólnopolskim Festiwalu Kapel
i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu
w 1996 r. zdobyli I nagrodę, występując
jako dwuosobowa kapela z Mroczek Małych. W tymże festiwalu I nagrodę otrzymała też Józefa Stupska z Woźnik o silnym, ciekawie brzmiącym głosie. Zaśpiewała ona m.in. starą pieśń weselną oraz
bardzo ciekawą pieśń żartobliwą.
Zespół śpiewaczy z Białej natomiast
zdobył III nagrodę, wykonując, archaiczne, ciekawe pieśni weselne, a skrzypek
Jan Prośniak z Budzynka powtórzył swoją lokatę sprzed kilkunastu laty grając stare kujony.
XXX festiwal był jubileuszowy i zostali do
jego udziału honorowo zaproszeni wszyscy zdobywcy baszt, tak więc z naszego
województwa pojechali: Antonina Majda 3 oraz Józef Piechota i wystąpili
w specjalnym koncercie emitowanym
przez telewizję polską.
Poza konkursem zaproszony był też zespół
obrzędowy z Popowic, który wziął udział
w imprezie towarzyszącej wykonując widowisko "Pępkowe". Tak się składało, że
od lat nie mieliśmy jednak reprezentacji
w konkursie "Duży-Mały" 4. Nie dawało mi
to spokoju, bo żeby tak zupełnie nie było
narybku, trzeba przecież przekazać to
wszystko młodym.
Pod koniec 1996 r. udało mi się razem
z Teresą Dębską opracować regulamin
specjalnego Przeglądu, któremu nadałyśmy nazwę "Spotkanie Pokoleń".
Przegląd ten odbył się w kwietniu 1997 r.
w Lututowie i był bardzo owocny. Wzięło
w nim udział dużo dzieci i młodzieży. Za-
24
ktywizowane zostały też zespoły i indywidualni artyści, bowiem byli oni tu "mistrzami" przekazującymi młodemu pokoleniu swoje umiejętności.
Ujawniło się wiele talentów dziecięcych,
ale na festiwal do Kazimierza można zgłosić tylko jedną, ewentualnie dwie reprezentacje.
Wytypowani zostali: skrzypek Bronisław
Radwański z uczennicą Zuzanną Tobis
i śpiewaczka Leokadia Grąbkowska
z wnuczką Malwiną Paroń. Zarówno jedni jak i drudzy zostali nagrodzeni na
XXXI festiwalu w Kazimierzu.
Kapela z Baszkowa natomiast otrzymała drugą nagrodę. Przypomnę, że kapelę
tę tworzą dwaj skrzypkowie Józef Janczak
z Baszkowa i Stanisław Pryk z Dzigorzewa
grający na bębenku. Są to "groce" z dziada pradziada. Znają wiele archaicznych
owijoków, polek i oberków.
Gdy ustalałam z nimi repertuar i przypominali sobie dawniejsze "kowołki" w pewnej chwili pan Stanisław zwraca się do
Józefa "A pamintos takigo uowijoka co go
groł garbaty Wicek" i tu zanucił, a pan
Józef natychmiast pochwycił tę melodię
i zagrał na skrzypcach a ja ze zdumieniem
stwierdziłam, że coś mi ona przypomina.
Zaczęłam intensywnie myśleć i skonstatowałam, że jest to "owijok po dziadku"
Józefa Piechoty, ale jakże zupełnie inny
(bo też i granie Piechoty jest tak odmienne)
Niestety występy naszych reprezentantów, to nie tylko sukcesy. Zdarzało się też
często, że wielotygodniowe przygotowania spełzały na niczym - z różnych powodów.
Tak było na przykład w ubiegłym roku
(1997) z zespołem z Ożarowa, który miał
świetny repertuar, bardzo dobrze też wypadł w nagraniach radiowych, a na scenie
po pierwszej, dobrze wykonanej pieśni,
coś się nagle załamało.
Przykładem pechowca jest Jan Pielesiak
z Chodowa gm. Wartkowice - dobry
skrzypek, znający mnóstwo starych kujonów i kujawiaków po swoim ojcu, jednak
w trakcie występów nerwy mu "puszczają".
Był już dwukrotnie w Kazimierzu - bez powodzenia.
W tym roku na "Klejnasowym graniu "
w Skierniewicach zdobył I nagrodę. Postanowiliśmy więc jeszcze raz wysłać go do
Kazimierza, ale z towarzyszeniem bębenka, bo jest mu wówczas raźniej.
Od kilku lat tworzy on dwuosobową kapelę wraz ze swoim sąsiadem Franciszkiem
Kuropatwą. Obaj panowie przygotowywali się całą wiosnę.
Razem z Teresą Dębską jeździłyśmy do
nich na próby - szło znakomicie. Aż tu na
dwa dni przed festiwalem pan Franciszek
miał nieszczęśliwy wypadek i złamał sobie
żebra.
Również przygotowanie do festiwalu śpiewaczki Heleny Cembrzyńskiej okazało się
bezowocne, gdyż w ostatnim dniu przed
wyjazdem odnowiła się u niej choroba,
uniemożliwiając wyjazd.
W tym roku więc do Kazimierza jechałam
nieco podłamana, bo bardzo liczyłam na
panią Helenę i kapelę.
To jednak nie był koniec naszego pecha.
Tuż przed wyjściem kapeli z Lututowa na
scenę pękła nagle struna w basach.
Oczywiście szybko zaradzono temu, ale
z nową struną nie brzmiało już tak dobrze.
W rezultacie zdobyli III nagrodę.
Pecha miał też Mateusz Gorący - uczeń
Władysława
Słowińskiego
skrzypka
z Wierzchlasa przygotowywany do konkursu "Duży-Mały", bowiem rozchorował
się (na anginę ropną) i wystąpił z gorączką, a w dodatku w strugach deszczu, ale
powiodło się i wszystko dobrze się skończyło.
Skrzypków w tym roku nie brakowało
w naszej ekipie - bo oprócz dwóch wyżej
wspomnianych z konkursu "Duży-Mały"
i prymisty kapeli z Lututowa p. Władysława Szymczaka występowali też Tadeusz
Krata, który w ubiegłym roku nie mógł
wziąć udziału w festiwalu ze względu na
chorą nogę oraz Józef Piechota po 4 letniej karencji.
Ten ostatni był również znakomity, jak i za
pierwszym razem, grał przepięknie owijoki po dawniejszym muzykancie Lewińskim.
Obaj panowie zostali nagrodzeni - pan
Józef otrzymał I nagrodę, a Tadeusz Krata 5 drugą.
Niestety nie powiodło się zespołom śpiewaczym z Kurowa i Opojowic. No cóż
konkurencja jest tu olbrzymia. Ale wyjazd
do Kazimierza i uczestniczenie w tym jedynym w swoim rodzaju festiwalu to już
dla zespołów nagroda i uhonorowanie.
Pobyt w Kazimierzu jest dla wielu wykonawców bardzo pożyteczny i twórczy.
Wielu z nich po powrocie z Kazimierza
niesamowicie się rozwinęło i gdy na festiwal jechali z zaledwie kilkoma przypomnianymi utworami, to potem pamięć się
im bardzo odblokowywała.
Tak było np. z Marianną Słoniną, która
w pamiętnej drodze powrotnej z Kazimierza wyśpiewała mi wiele pieśni dotąd
przez nią zapomnianych.
Podobnie było ze Stanisławem Ciołkiem,
który po udziale w festiwalu przypomniał
sobie mnóstwo starych "kowołków".
Niestety jeśli ktoś zdobędzie nagrodę, to
potem przez 4 lata nie może występować.
Nasi wykonawcy to w większości ludzie
starzy, którzy nie zawsze nadają się do wyjazdów.
Trzeba przyznać, że dla wielu z nich pobyt
w Kazimierzu był wielkim przeżyciem, poczuli się nagle młodsi i szczęśliwi, bo mogli przenieść się w świat muzyki swojego
dzieciństwa.
W ostatnich latach dorobiliśmy się wielu
bardzo dobrych wykonawców, którzy zapraszani są na różne ogólnopolskie i międzynarodowe imprezy w Polsce czy na
koncerty w Warszawie ("Dom Tańca", kościół św. Krzyża, Filharmonia Narodowa).
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 25
Biorą też udział w naszym cyklu edukacyjnym (dla dzieci i młodzieży) w zakresie
tradycyjnej kultury ludowej pn. "KRZESIWO".
Każdy wykonawca festiwalu w Kazimierzu
jest nagrywany przez Polskie Radio, przez
co ich muzyka i śpiew tak szybko nie zaginą.
Obecnie przygotowywana jest przez Polskie Radio płyta kompaktowa z nagraniem
sieradzkich artystów.
Gotowa już jest natomiast kaseta magnetofonowa "Laureaci Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym
(Black plate)
z woj. Sieradzkiego" wydana przez Regionalny Ośrodek Kultury w Sieradzu.
Przypisy
1 notabene w lipcu br. na przeglądzie folklorystycznym młodych w Bukówsku śpiewała m.in. tę samą pieśń 17-letnia Iwona
Kania z Kurowa otrzymując również I nagrodę.
2 wyszukany przez nas podczas penetracji
terenowych.
3 muszę tu dodać, że babcia Majdzina po
przyjeździe z Kazimierza zwierzyła mi się,
że marzeniem jej jest być jeszcze raz w Kazimierzu. Odpowiedziałam, że niestety
jest to niemożliwe bo laureatów obowiązuje 4 letnia karencja - a jednak marzenie
babci się spełniło już w następnym roku.
4 jednego roku już przygotowywałam do
występów Franciszkę Świniarską z wnuczką, jednak babcia wycofała się ze względu
na zły stan zdrowia.
5 Tadeusz Krata jest w tym roku laureatem
prestiżowej Nagrody im. Oskara Kolberga.
7
Żadnego przedstawienia nie opuściłam
60 lat pracy artystycznej Marii Kamińskiej
w zespole "Głuchowiacy"
HANNA KUBERSKA-SKRZYDłO Skierniewice
"Istotną cechą, może najważniejszą, kultury
artystycznej wsi było /.../ zatarcie granic między twórcą a odbiorcą, powszechność wielu
dziedzin /.../. Utalentowani ludzie cieszyli się
dużą estymą. Zakres ich kompetencji może
zdumiewać. Miałem jeszcze szczęście poznać
takie kobiety o renesansowej skali uzdolnień,
świetne we wszystkim, co robiły. Znały,
z przekazu pokoleniowego setki pieśni, zachowania obrzędowe, kroki taneczne, haftowały, robiły pisanki, cięły z papieru - i to po
mistrzowsku. Właśnie tradycja i sposób przekazu umiejętności stawały się ich szkołą, co
mówię - akademią wiedzy".
( Aleksander Jackowski- Oskary Kolberga )
MARIA KAMIŃSKA ma tych uzdolnień
jeszcze kilka.
Kiedy było trzeba tkała, płótno pościelowe
i koszulowe; lniane, bawełniane, a także samodziały na kiecki i portki.
Dzisiaj tka już tylko samodziały dla siebie
i na zamówienie. Frędzluje szalinówki,
o które w sklepach coraz trudniej. Jeszcze
trudniej kupić cienką wełenkę na frędzle.
Ale od czego jest głuchowski spryt. I z tym
kłopotem umie sobie poradzić.
Ma jeszcze kilka talentów, mniej praktycznych, którymi natura obdarza jedynie wybranych, wśród nich najważniejszy - dar
przekazu słowa. I jest w tym stwierdzeniu
sama prawda.
Wystarczy obejrzeć "Głuchowskie wesele",
w którym od lat jest pierwszą druhną, czy
"Kądzielaczkę", w której jest po prostu sobą. Śpiewa, tańczy i gawędzi. I to, jak gawędzi.
O sobie i o rodzinie - tak mówi.
Taka już byłam od małego dziecka, wszystko chciałam wiedzieć i szybko wszystko
umieć. Choć nie przykładałam się specjalnie do nauki, umiałam. Zawsze byłam wesoła. Urodziłam się 23 września 1923 r.
w Lniśnie, skąd pochodził mój ojciec Jan
Pięcek.
Moja mama Małgorzata była z Głuchowa
i tu przenieśliśmy się, kiedy miałam dwa lata.
Tu jestem do dzisiaj. Mieszkam nawet
w tym samym miejscu. Dom jest inny, ale
miejsce to samo. Mieszkam w tej samej zagrodzie z moim bratem. Wszyscy, którzy
mnie znają, mówią, że jestem podobna do
mojego dziadka, ojca mamy, który był człowiekiem pogodnym i lubiła go cała wieś.
Moja babcia przepłakała swoje życie. Miała
jedenaścioro dzieci i wszystkie umierały
młodo. Najbardziej opłakiwała syna, co
zginął osiemnastego roku.
Pamiętam rozpacz po śmierci wuja - nauczyciela z Łajszczewa, który umarł w 1937
r. Moja mama też umarła młodo, bo co to
jest dla człowieka 58 lat. Babcia przeżyła
swoje dzieci i tego nie mogła sobie darować. Moje dzieciństwo było jednak bardzo
dobre i pogodne. Mam tyle do wspominania...
W domu było nas troje, przede mną siostra, która została nauczycielką i mieszka
w Dębołęce pod Sieradzem, a po mnie
brat, siedem lat młodszy. My z siostrą to się
musiałyśmy dobrze uczyć przez tego wujka
nauczyciela, bo nie wypadało inaczej.
Wujek był nowoczesny i pierwszy we wsi
miał radio słuchawkowe. Moja siostra była
zawsze posłuszna, a ja trochę bumelowałam. Kiedyś wujek przyjechał do Głuchowa
z niespodzianką, przywiózł dwa czerwoniuchne pomidory. One przed wojną nie
były takie znane jak teraz, a my nigdy jeszcze tego nie jadłyśmy. Wujek powiedział
że ta, która szybciej odrobi lekcje, dostanie
większego. Do siostry przyszła koleżanka
i się zabawiły, a ja trzask-prask, lekcje odrobiłam. Dostałam większego, spróbowałam,
a to takie niedobre! Chciałam się z siostrą
pomieniać, ale ona nie taka głupia. A teraz
to bardzo lubię pomidory.
Wszystko mi się w życiu układało tak, że teraz się z tego śmieję.
Zanim 8 lutego 1948 r. wyszłam za mąż za
Kamińskiego, wcześniej miałam zaręczyny
i zapowiedzi w kościele. Na zaręczyny do
domu rodziców przyszli rodzice mojego
narzeczonego, matka chrzestna i on sam.
Przyszli. Czekają, a ja na próbie. Grałam
w "Chacie za wsią" poważną rolę i nie mogłam opuścić próby. Albo, w tę niedzielę co
była moja pierwsza zapowiedź, grałam
przedstawienie w Jeżowie.
Zwyczaj nakazywał, żeby wszyscy byli
w kościele. Wszyscy byli, ale beze mnie.
Grałam. Tak musiało być, bo teatr był dla
mnie bardzo ważny. Nie było żadnego
przedstawienia, żebym nie miała ważnej
roli. Na wszystkich próbach zawsze byłam
i żadnego przedstawienia nie opuściłam.
Kiedy grałam rolę, to czułam się tak, jakbym w życiu tylko to robiła.
Na teatr zawsze miałam czas i nie było takiego zmęczenia.
Żebym pomyślała, że nie idę na próbę. Zawsze mi się chciało być na scenie. I tak już
jest.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
25
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 26
(Black plate)
Maria Kamińska
Fot. H. Kuberska-Skrzydło
Grałam pierwszy raz w "Polonezie"
w 1937 roku. W Głuchowie był Uniwersytet Ludowy, który organizował zabawy,
tańce i naukę.
Przyszedł pewnego wieczoru do domu dorosły już kawaler, Józef Jarecki, i poprosił
Maria Kamińska
Fot. H. Kuberska-Skrzydło
26
moją mamę o zgodę na moje występowanie w przedstawieniu. Występowaliśmy
w naszych odświętnych strojach zakładanych na bardzo ważne uroczystości.
Pamiętam nawet jedną piosenkę, którą
wtedy śpiewaliśmy. To była pierwsza moja
rola na scenie, wcale się nie krępowałam
i z innymi zaśpiewałam:" Tańcowała Małgorzatka, tańcował i Grzegorz, / potrącił ją
z tyłu w nóżkę, ona mówi, czegóż? / A tańcujże Małgorzatko w tej zielonej sukni, /
a ja nie mogę tańcować, bo mi nóżkę stłukli. "
To były różne pieśni, ludowe i nieludowe.
Dużo było pieśni uniwersyteckich, takich
patriotycznych, które się śpiewało na "solarzowych" spotkaniach.
Uniwersytet w Głuchowie to było ciekawe
miejsce. "Głuchowiacy" od 1906 roku byli
zespołem teatralnym, później za czasów
państwa Majcherów przekształcili się w zespół ludowy, ale zawsze taki trochę teatralny.
To był znany zespół w kilku powiatach. Na
przedstawienia, jeszcze przed wojną ściągały do Głuchowa całe pielgrzymki. Za bilety się płaciło. Jako dziecko chodziłam
z rodzicami na te przedstawienia i zawsze
się podobały. Potem sama zaczęłam w nich
występować.
W "Chacie za wsią" grałam matronę.
W sztuce "Pieją koguty" grałam Rukinię
a w "Skradzionym szczęściu", Annę. Józef
Gołębiowski - Tomry z "Chaty za wsią" i ja
graliśmy we wszystkich sztukach teatralnych.
Zaraz po drugiej wojnie zespół prowadził
leśniczy Falkowski. Na początku lat pięćdziesiątych zaczęło się zamykanie uniwersytetów ludowych. Polityka pokręciła wszystko. Teatr głuchowski przestał wystawiać
sztuki. W budynku po uniwersytecie została założona świetlica prowadzona przez Koło Gospodyń Wiejskich. Kobiety zaczęły
organizować wieczory poetyckie, spotykały
się, żeby śpiewać w chórze parafialnym
Stefana Rębacza.
W 1956 r. wrócił teatr do Głuchowa razem
z powrotem do naszej wsi Heleny i Edwarda Majcherów, którzy pokończyli studia
w Łodzi, dostali pracę w Głuchowie, a potem przygotowali "Moralność pani Dulskiej", "Balladynę", "Śluby Panieńskie" i wiele innych. W 1968 r. na otwarcie nowej remizy w Głuchowie przygotowaliśmy "Wesele głuchowskie". To z 1936 roku.
Z przedstawieniami objechaliśmy kawałek
Polski, powiaty: skierniewicki, łowicki i rawski to były nasze normalne występy, ale też
Płock, Zamość, Tarnogrod czy Warszawę.
W Głuchowie lubię występować najbardziej. Głuchowiacy zawsze mieli zamiłowanie do kultury, zwłaszcza kobiety.
Chociaż w domu zawsze pełno obowiązków, bo to przecież wieś, na kulturę czas się
znalazł. Ludzie w Głuchowie zawsze tu
mieli chór, teatr, uniwersytet ludowy, który
jest na nowo, potem dom kultury i zespół
ludowy. Tutaj o kulturę dbali również księża. Jeszcze teraz namawiają rodziców, żeby
dzieci do komunii chodziły w strojach głu-
chowskich. Dziewczynki zakładają wełniaki,
a chłopcy to już całkiem przestali.
U nas w Głuchowie Boże Ciało jest tak piękne jak w Łowiczu. Może jeszcze piękniejsze,
choć turyści tu nie przyjeżdżają.
Dużo się mówi o powrocie do tradycji. Kto
to kiedy słyszał mówić na wsi o tradycji. To
teraz taka moda. To było nasze normalne
wiejskie życie. Na dawne kądzielaczki czy
pierzacki za dziewczynami chodziło wielu
kawalerów. Żadna para z tego nie wyszła,
bo jak przyszło do ślubu, to każda poszła
z innym.
Inaczej żyło się na wsi 60 lat temu
czy nawet czterdzieści. To nie do pomyślenia. W jednej izbie żyli ludzie i zwierzęta. Ja
też tak żyłam. Pod oknem stał stolik, a pod
stolikiem kosz z gęsią albo kurą na jajkach.
Stolik zasłaniało się prześcieradłem wkoło
nóg, i tak przez cztery tygodnie ptaki wysiadywały pisklęta.
Ptaki przeszkadzały, sykotały, zapach był
paskudny, ale się człowiek przyzwyczajał.
Ptaszyska jak psy darły się jak ktoś obcy
wchodził do chałupy. Łaziło to czasem po
izbie i brudziło. Podłogi się nie myło, tylko
wysypywało piachem. Jak piach się zgarniało na szufelkę to pod spodem były czyste deski. Kuchnie były kaflowe i bieliło się
je wapnem na każdą niedzielę. Albo kto to
słyszał, żeby w oknie były sztuczne firanki.
Robiłam sobie z papieru wycinane w kwiatuszki, serduszka i listki. Jak zawiesiłam
w oknie, to aż miło było popatrzeć, takie
ładne i bielutkie.
Zasłoneczki były z płócienka białego albo
żółtego, po bokach tego malutkiego okieneczka w izbie. Dwa razy w roku robiłam
wycinanki - przed Bożym Narodzeniem
i Wielkanocą. Kodry i gwiozdy były na belce, a portki na ścianie między świętymi
obrazami.
A strój ludowy? To teraz się mówi "ludowy".
To był dla nas zawsze wiejski, nasz strój.
Czy to wstyd mówić "wiejski", przecież to
wiadomo, że on wiejski, z samodziału, tkany na własnym warsztacie tkackim, szyty
dla siebie i dla siebie strojony. Mam na sobie strój ze stanikiem z samodziału, jaki nosiło się za czasów mojej młodości. Bardziej
mi się taki podoba, niż z aksamitu. Za czasów mojej mamy głuchowianki nosiły jeszcze pomarańczowe kiecki, ja już noszę
zieloną. Koszula, którą mam na sobie, to
robota mojej mamy. Ona ma osiemdziesiąt
lat co najmniej.
Przyramki (główki rękawów - przyp. aut.)
i osewecki (mankiety - przyp. aut.) są haftowane krzyżykiem w dwie nitki, wykończone siotecką szydełkową. Koszula jest bawełnicowa (osnowa lniana, wątek bawełniany
- przyp. aut.). Umiem tkać i tkam jeszcze
teraz, warsztat stoi w letniówce.
Haftuję różnymi haftami: znam szycie polskie, drobniuchne, różnymi ściegami,
znam cieniowane i krzyżowe. W każdym
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 27
domu dziewczyny umiały haftować, żadna
to sztuka.
Chustę szalinówkę mam po mamie, dostałam ją od swojej chrzesnej jako młoda panna. Frędzlowanie to robię tak: zadzierzguję
z jednej strony roboty trzy nitki, z drugiej
tyle samo, to mam sześć i skręcam supełek.
Nie używam żadnych deseczek, żeby odległość była ta sama, tak się samo robi równo bez pomocy dodatkowych rzeczy. Jeszcze kilka lat temu miałam na zimę do
ofrędzlowania 80 może 90 chust, i wszystkie wyrobiłam. Robiłam dla wsi Miłochniewice, Michowice, Głuchów, Pruska, Kolonia, Prusy czy Złota. Z chustami to teraz
kłopot, w sklepie i nawet na targu nie kupisz. Starszym kobietom, co jeszcze noszą
strój łowicki czy głuchowski, jak kto woli, są
potrzebne szalinówki. Nowoczesność jest
wszędzie, to i sklepy nie zamawiają tego,
co starsze. Szkoda, że nikogo nie mogę nauczyć tego, co umiem. Szkoda.
Młodzi w Głuchowie mają inne zajęcia i nie
ciągną do haftu czy tkania.
W zeszłym roku pan Majcher zorganizował
w Szkole Rolniczej w Głuchowie naukę haftowania dla młodzieży. Chciałam ich
uczyć. Byłam trzy, może cztery razy. Nie
miałam kogo uczyć. Może to się kiedyś
odmieni na lepsze, bo teraz to ludzie młodzi nie mają zainteresowania wiejską kulturą.
Gawędy
zaczęłam mówić niedawno. Chociaż już jako dziecko różne słowa układały mi się tak,
że pasowały do siebie, to dopiero w zespole zaczęłam je mówić na poważnie.
(Black plate)
Znam je z opowieści różnych ludzi, niektóre to zabawne historie z mojego życia.
Mam i takie, które sobie wymyślam.
Na ostatnim Konkursie Gawędziarzy w Głuchowie wzięłam pierwsze miejsce. Ja nie
myślałam, że będzie tak dobrze bo tylu dobrych gawędziarzy mówiło. Ale cieszę się
z tej nagrody, bo mam dużo chęci do następnych konkursów.
Gawęda o leczeniu prosiaka jest prosto
z mojego życia,
a było tak. Kiedyś późno w nocy wróciłam
z próby. Zajrzałam jeszcze do chlewika,
a tam prosiak chory. Co tu robić, taki chory, że pewno zdechnie. Ale miałam zastrzyk. Wiedziałam, że u Wawrzosków mają wodę destylowaną. Poleciałam, przyniosłam. Złapałam prosie między kolana
i szczepie. Wsadziłam igłę za jedno ucho,
a ona wyleciała. Włożyłam igłę na maszynkę i drugie ucho szczepię. Zastrzyk zrobiłam i poszłam spać. W nocy z boku na bok
się przewracam, zasnąć nie mogę, myślę:
wstawać, nie wstać... A, pomyślałam, jak
zdechło to mu i tak nie pomogę. Nie poszłam. Rano wstaję, lecę do chlewika, patrzę, prosię na płot się wspina i żreć woła.
Przychodzę do domu, gotuję mu zioła, żeby jeszcze szybciej pomogło. Wpadają
Wawrzoskowa i pyta. Maryśka, żyje ci to
prosię? Mówię, że żyje i mu żarcie szykuję.
To nie szczep go bo ci dałam kwas siarkowy zamiast mineralnej. Ja, mówię spokojnie, że wczoraj już żem prosię uszczepiła
i żyje.
Zaniosłam mu do picia siemię i trochę kaszy do jedzenia, ono łeb schyliło, patrzę
Maria Kamińska
Fot. H. Kuberska-Skrzydło
a za uszami ma takie dziury wypalone, że
cała ręka by wlazła. No, mówię, nie zdechło na jedno, to zdechnie na drugie... Poleciałam do apteki, bo przecież zwierzę też
cierpi. Wbiegam do apteki i wołam, panie
magistrze, uszczepiłam prosię kwasem siarkowym i takie mu dziury wypaliłam, że aż...
A on mi powiada. Niech pani weźmie siekiery i mu łeb utnie. Mówię, że prosię żyje
i potrzebna jest mi maść penicylinowa. Popatrzył, popatrzył i powiedział, ma kobita
pojęcie o leczeniu. Przyniosłam maść, wysmarowałam dziury prosiakowi i okręciłam
mu łeb szalikiem. Prosię, szalik zdarło i kopytem rozkrwawiło rany jeszcze bardziej.
No, nie poradzę sobie, myślę. Niech już tak
zostanie jak ono chce.
Poszłam do izby zrobić obiad, bo z tego
biegania o jedzeniu zapomniałam. Robię
kartofle a tu ktoś puka. Otwieram, a to weterynarz. Pyta czy szczepię świnie. Mówię,
że szczepię aż się dziury robią. Mówi, że
jest różyca i szczepi wszytkie. Prowadzę go
do świni, a on tak: te wszystkie pani uszczepię, a to jedno niech już sama sobie leczy.
Te, co uszczepił, jeszcze chorowały, a to
moje wyrosło duże, zdrowe, aż miło patrzeć.
We wsi mówili o mnie potem "najlepszy
weteryniorz". Tak było.
7
Maria Kamińska
Fot. H. Kuberska-Skrzydło
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
27
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 28
(Black plate)
Udało się rozśmieszyć osjakowian
XV Jubileuszowe Spotkania Kabaretów Wiejskich przeszły do historii.
W przyszłym roku kolejne?
JAN KRZYSZTOF SZCZĘSNY Sieradz
Jury XV Ogólnopolskich Spotkań - siedzą od lewej: Marian Sołobodowski prezes Fundacji Kultury Wsi w Warszawie, Anna Tomaszewska - dyrektor
Regionalnego Ośrodka Kultury w Sieradzu, Andrzej Zakrzewski i Artur Andrus III Program PR, Kazimierz Grześkowiak i Jan Poprawa
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
Kabaret "TRUTEŃ" ze Skawy - laureat I nagrody
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
Pierwsza wzmianka o osadzie Osjaków pochodzi z XIII wieku, a prawo miejskie
otrzymał on jeszcze przed 1466 rokiem.
Intensywny rozwój miejscowość zawdzięczała i zawdzięcza położeniu na zbiegu
ważnych szlaków. W II poł. XVIII w. Osjaków utracił prawa miejskie, lecz do dziś
28
zachował się miejski układ Osjakowa
z rynkiem i wychodzącymi z niego prostopadle uliczkami.
To tutaj - w stolicy tej rolniczo- turystycznej gminy, położonej w południowej części woj. sieradzkiego, nad rzeką Wartą,
która wpływa zdecydowanie na walory
krajobrazowe i rekreacyjne, od trzech już
lat odbywają się Ogólnopolskie Spotkania
Kabaretów Wiejskich.
Spotkania Kabaretów Wiejskich to impreza stworzona przez Ośrodek Kultury
Wsi Związku Młodzieży Wiejskiej
"Scena Ludowa" z siedzibą w Krakowie.
Pomysłodawcami spotkań kabareciarzy
z całej Polski byli: Maria Kwiatkowska i Jarosław Janowski. Obok Konfrontacji Artystycznych Wsi Polskiej, Galerii Wsi Polskiej,
Przeglądu Dorobku Kulturalnego ZMW
"BARBAKAN", Sejmiku Teatrów Wiejskich
stały się Ogólnopolskie Spotkania Kabaretów Wiejskich jedną z głównych imprez
organizowanych dla twórców ze środowiska wiejskiego. Trzeba przyznać, że impreza udana!
Spotkania odbywały się najpierw w ZAWOI, później w Chełmie Lubelskim, by po
zlikwidowaniu "Sceny Ludowej" trafić
w 1993 roku do Sieradza.
Wówczas organizacji spotkań podjęła się
Fundacja Kultury Wsi w Warszawie, kierowana przez przyjaciela wiejskich kabaretów Stanisława Kolbusza.
W Sieradzu pomysł goszczenia kabareciarzy z całej Polski spotkał się z życzliwym
przyjęciem Pani Anny Tomaszewskiej - dyrektor, wówczas Wojewódzkiego Domu
Kultury (obecnie Regionalnego Ośrodka
Kultury) . I tak się zaczęło.
Od tej pory, co roku z końcem maja w Sieradzkie zjeżdżają przedstawiciele wiejskich
kabaretów.
Współorganizatorami tej największej imprezy kulturalnej woj. sieradzkiego obok
Fundacji Kultury Wsi w Warszawie i
Ministerstwa Kultury i Sztuki są: Urząd
Wojewódzki w Sieradzu, Regionalnz
Ośrodek Kultury, Urząd Gminy i Gminny
Ośrodek Kultury w Osjakowie.
Przez te 15 lat wiejski kabaret stał się
(obok teatru, zespołów śpiewaczych i tanecznych) najpopularniejszą formą twórczego uczestnictwa w kulturze wsi, gdyż
czerpał z tej tradycji i folkloru, ubogacając
jej odniesieniami do aktualnych problemów politycznych i społecznych.
XV jubileuszowe Ogólnopolskie Spotkania
Kabaretów Wiejskich odbyły się w dniach
28 - 30 maja 1998 r. w nadwarciańskiej
gminie Osjaków, która od 1996 roku
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 29
(Black plate)
udziela gościny tej głośnej w kraju imprezie.
Tym razem do Osjakowa zjechało 13 kabaretów z całej Polski.
Imprezę otworzył gospodarz gminy - wójt
Mieczysław Łuczak wraz z Andrzejem
Tomaszewiczem - dyrektorem Wydziału
Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Wojewódzkiego w Sieradzu.
Prowadzący wraz z Agatą Kmieć wszystkie
przesłuchania konkursowe oraz koncerty
Jarosław Janowski - wzruszony wspomniał,
jak to 15 lat temu w niewielkiej (acz rozległej) miejscowości Zawoja pod Babią Górą
otwierając pierwsze Spotkania, nie wierzył, iż impreza przetrwa tyle lat, a on sam
dożyje takiego jubileuszu.
Zmaganiom 13 kabaretów z całej Polski
bacznie przyglądało się konkursowe jury,
w którym zasiadała jedna kobieta - Anna
Tomaszewska, dyrektor Regionalnego
Ośrodka Kultury w Sieradzu.
Jurorom przewodniczył Jan Poprawa,
a wspomagali go: Kazimierz Grześkowiak - sam kabaretowy pieśniarz, redaktorzy radiowej "Trójki": Andrzej Zakrzewski i Artur Andrus, autor projektów lalek do "Polskiego ZOO" oraz satyrycznych rysunków - Jacek Frankowski
oraz Marian Sołobodowski, prezes
Fundacji Kultury Wsi.
Mimo upalnej, majowe pogody, która nie
odstraszyła młodszej i starszej widowni,
sala OSP - odnowiona i wyposażona w nowe krzesła, wypełniła się całkowicie miłośnikami humoru i satyry oraz kulturalnej
rozrywki gdyż spotkaniom towarzyszyły
wystawa karykatury Jacka Frankowskiego
i kiermasz książek Ludowej Spółdzielni
Wydawniczej.
Myślę, że organizatorzy spotkań z zadowoleniem i satysfakcją mogą wspominać
imprezę, która do małej nadwarciańskiej
miejscowości przyciąga "jajcarzy" z całej
Polski.
Jury uhonorowało pierwszą nagrodą kabaret TRUTEŃ ze Skawy (goszczącego już
Kabaret "KOCIUBA" z Sycowa - laureat V nagrody
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
Kabaret "TRUTEŃ" ze Skawy laureat I nagrody
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
Kabaret "TRUTEŃ" ze Skawy - laureat I nagrody
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
Kabaret "KOCIUBA" z Sycowa laureat V nagrody
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
29
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 30
(Black plate)
Kabaret "SZKOŁA ŻON" z Lubania laureat VI nagrody
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
Kabaret "SPINACZ" z Iłowa - laureat VI
nagrody
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
wcześniej na Ziemi Sieradzkiej). Otrzymał
on od prezesa TVP 5000 zł oraz Nagrodę
"Czupurnego Koguta" ufundowaną przez
I Program Polskiego Radia (1500 zł).
II i III nagrody jury nie przyznało.
IV zaś przypadła ex aequo:
- kabaretowi "Dziura" z Bukowca Górnego (nagrodę ufundowały: Radio dla Ciebie i Sylwester Gajewski);
- "Klapa" z Żegocina (nagrodę ufundował
wojewoda sieradzki i wójt Osjakowa).
V nagrodę, także ex aequo otrzymali:
- "Agrafcia" z Kolna - za umiejętności
wokalne,
- "Kociuba" - za niezaprzeczalne obycie
sceniczne,
- "Zza Płota" - za spontaniczną bezpretensjonalność.
VI nagrodę przyznano kabaretom:
- "Nasz" z Dynowa,
- "Spinacz" z Iłowa;
- "Szkoła Żon" z Lubania.
Ponadto Jury przyznało symboliczne nagrody za uczestnictwo w XV Ogólnopolskich Spotkaniach Kabaretów Wiejskich
kabaretom: "Ćwiek" z Sępopola, "Ka-Ro"
z Węgoja, "Pod Miotłą" z Sempolna
i "Samotrzeć" ze Zdziara Wielkiego.
Zespoły te otrzymały po 100 zł ufundowane przez sponsorów z Osjakowa.
Także jury przyznało wyróżnienia indywidualne:
- Zofii Dragan z Bukowca Górnego - za zauważalną osobowość sceniczną (250 zł
ufundowane przez "Cepelię" oraz trzytygodniowy pobyt na warsztatach kabaretowych w Łazach),
- Marii Śledź z Łukowa - za stworzenie
prawdziwie kabaretowego nastroju przez
na scenie i poza nią (400 zł ufundowane
przez sponsorów z Osjakowa)
Honorowym laureatem konkursu piosenki
kabaretowej został zespół KOCIUBA z Sycowa za blok utworów z piętnastoletniego
dorobku.
Były też i inne nagrody:
- wójt gminy Osjaków otrzymał order "za
nieustanne dopasowywanie remizy do
potrzeb kabaretów przy zachowaniu średniej pożarów w gminie";
- Sylwester Gajewski - Order Wielkiego Jaja z Małym Żółtkiem "za profesjonalizm
w jajcarstwie".
Oceniając XV Ogólnopolskie Spotkania
Kabaretów Wiejskich należy stwierdzić, iż
niewątpliwie okazały się one imprezą udaną, o czym świadczyła liczba nowych kabaretów, które zjechały do Osjakowa,
a także programy, jakie zostały zaprezentowane w sali osjakowskiej OSP.
Dlatego należy życzyć organizatorom by
spotkania nie zniknęły z kalendarza imprez kulturalnych.
Władysław Łuczak - wójt gminy Osjaków otrzymuje order "za nieustanne
dopasowywanie remizy do potrzeb kabaretów przy zachowaniu średniej
pożarów w gminie" oraz Sylwester Gajewski order Wielkiego jaja z Małym
Żółtkiem "za profesjonalizm w jajcarstwie".
Fot. Jan Krzysztof Szczęsny
30
7
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 31
(Black plate)
Strój opoczyński
JAN ŁUCZKOWSKI Opoczno
W regionie opoczyńskim regionalny ubiór
zachowały jeszcze w dużym stopniu kobiety i dziewczęta.
Mężczyźni natomiast zarzucili go w okresie międzywojennym.
Do podstawowych składników stroju kobiecego w końcu XIX w. należały koszule,
wełniaki, kaftan, zapaska do pasa i odziewu, chustka oraz trzewiki.
Ich uzupełnieniem były korale, bursztyny,
wstążki i kwiaty.
W XX w. w stroju kobiecym stały się modne gorsety, czepce, półczepce i welony.
K o s z u l a była przyramkowa i składała
się z dwóch zasadniczych części - górnej,
zwanej stanem i dolnej tzw. nadołka.
Górną część szyto z płótna cienkiego, dolną z grubego.
Koszule kobiece miały stojący kołnierz
z wąską szydełkową koronką i stębnówką
na przyramkach i mankietach.
Pod koniec XIX w. zarówno przyramki jak
i mankiety zaczęto najpierw zdobić haftem krzyżykowym, później płaskim o motywach geometrycznych i roślinnych oraz
kryzki z czerwonym lub niebieskim brzegiem.
Koszule kobiece zapinały się pod szyją
i przy mankietach na niebieskie lub różowe porcelanowe guziki.
Samodziałowe w e ł n i a k i były w prążki modre i czerwone, modre i białe, czarne i czerwone lub brązowe i niebieskie.
Szerokość tych prążków do 1 cm była na
tle pomarańczowym i pąsowym.
Najbardziej był rozpowszechniony wełniak na staniku, składający się z dwóch
podstawowych części - krótkiego stanika
i zeszytej z nim powyżej pasa spódnicy.
Stanik był zwykle dopasowany, szyto go
z podobnych materiałów jak wełniak,
z tym, że były w nim węższe prążki.
Ozdabiano go aksamitkami wzdłuż zapięcia i w poprzek a zapinano na przodzie na
haftki lub kolorowe guziki.
Spódnica była szyta z 3,5 do 4 metrów
tkaniny, której prążki układały się zawsze
pionowo.
Z tyłu była starannie ułożona w fałdy.
Dolna jej część posiadała niekiedy dwie
lub trzy poziome zakładki lub naszyte
w dwóch albo trzech rzędach tasiemki
w kolorach różowym, białym, czerwonym, żółtym lub niebieskim.
Koszula haftowana damska
Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie
Koszula haftowana męska
Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
31
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 32
Wełniak kobiecy
Fot. ze zbiorów Muzeum
Regionalnego w Opocznie
(Black plate)
Wełniaki zakładane na koszule były długie,
sięgały zazwyczaj do kostek.
W następnych latach modne były coraz
krótsze.
Tradycyjny k a f t a n był ściśle dopasowany do talii i miał długie rękawy. Jego tył
w dolnej części był zaokrąglony i dłuższy
niż przód.
Zapinał się na haftki i guziki. Szyty był bez
kołnierza, wykonywano go z tkaniny samodziałowej, przeważnie o tle ciemnopąsowym lub żółtym w wąskie prążki albo
inne desenie geometryczne. Kaftany na
przodzie w dolnej części pleców i na rękawach ozdabiano czarną aksamitką lub kolorowymi paciorkami.
W powszechnym użyciu do pierwszej wojny światowej były g o r s e t y . Krój ich był
dość jednolity. Najczęściej jednak taki gorset składał się z pięciu części i był dopasowany dość do talii, w dolnej części posiadał zaokrąglone lub prostokątne tzw. tacki. Gorsety były najczęściej wykonane z sa-
Zapaska do pasa
Fot. ze zbiorów Muzeum
Regionalnego w Opocznie
Zapaska do odziewu
Fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Opocznie
32
modziału wełnianego lub lniano-bawełnianego.
Gorsety z samodziału nie były dekorowane. Niektóre z nich jedynie przy zapięciu
obszywano czarnym lub czerwonym
sznurkiem, który na pewnych odcinkach
przechodził z pętelki służącej do zapinania
kolorowych guzików.
Gorsety aksamitne i atłasowe były zdobione na przodzie, używając barwnej włóczki, cekinów, paciorków a niekiedy tasiemki. Na przodzie gorsetów po dwu stronach zapięcia wyszywano najczęściej motywy kwiatów a zwłaszcza tzw. rózgi.
Po zasznurowaniu czerwoną lub różową
tasiemką najczęściej wiązano pod szyją na
kokardkę a jej końce luźno puszczano.
Z a p a s k i noszone przez kobiety z opoczyńskiego są dwojakiego rodzaju tj. na
spódnicę i do odziewu.
Tak jedne, jak i drugie od niepamiętnych
czasów były robione z tkanin samodziałowych. Były to przeważnie tkaniny modre,
w których występowały wąskie czarne
i białe prążki. W zapasce prążki te układały się poziomo.
Tkaniny przeznaczone na zapaski robiono
w cztery a niekiedy w sześć nicielnic. Na
zapaski zarówno od pasa jak i do okrycia,
brano prostokątną tkaninę samodziałową,
którą w górnej części marszczono, a następnie wszywano do podszewki podwójnie złożonej. Z jednej i z drugiej strony
przyszywano kolorowe tasiemki troki lub
sznurki zrobione z przędzy wełnianej.
Przy paradnych zapaskach od pasa tasiemki dość często były zakończone pomponikami. Po zawiązaniu tasiemek z pomponikami puszczano je luzem na przodzie.
Niekiedy sięgały one aż do kolan.
Zapaski od pasa były w dolnej części
ozdobione w dwóch i więcej rzędach
czarną aksamitką lub wstążkami w kolorze
białym, żółtym, niebieskim, różowym lub
czarnym. Kolory wstążek dobierały kobiety i dziewczęta według swoich upodobań.
Zapaski do pasa równały się prawie z długością wełniaków.
Zapaski do odziewu były tak długie i szerokie, że pokrywały cały korpus i ręce.
Na
głowach
dziewczęta
wiązały
c h u s t k i tzw. salinówki.
Miały one kształt kwadratu o wymiarach
metr na metr i były produkcji fabrycznej,
na której znajdowały się drukowane motywy roślinne.
Brzegi wykończone były frędzelkami tego
samego koloru co tło chustki, najczęściej
modrego, zielonego, kremowego lub pomarańczowego. Noszono też o podobnych rozmiarach i wykończeniu chustki
białe, perkalowe, ozdobione ręcznie haftem.
Chustkę przed założeniem na głowę najpierw składano po przekątnej w trójkąt
a następnie po założeniu wiązano jej końce pod brodę lub z tyłu głowy. Pierwszy
sposób stosowały zwykle kobiety zamężne. Dziewczęta wiązały chustki tak, aby
odsłaniały włosy nad czołem.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 33
Kobiety nosiły c z e p c e . Na uwagę zasługują dwa rodzaje czepców - czepce
o wysokiej główce i tzw. półczepce. Były
one z białego tiulu. Tak jedne jak i drugie
posiadały troki zwane bandażami oraz
podwójne kryzy nakrochmalone i starannie karbowane. Kryzy te były ozdabiane
w pewnych odstępach kawałkami kolorowych wstążek.
Do najbardziej okazałych należały czepce
o wysokiej główce, pokryte hafciarskim
ornamentem geometrycznym lub roślinnym. W czasie noszenia ich bandaże
i wstążki do nich przypięte a złożone
w kokardę puszczano luźno na plecy. Drugi rodzaj czepca pokrywał tylko część głowy. Jego bandaże wiązano w kokardę pod
brodę. Tego rodzaju czepce były używane
w czasie oczepin.
Jeszcze na początku XX w. były bardzo
rozpowszechnione czarne b u t y na obcasach o cholewkach z dziurkami służącymi do sznurowania. Jako sznurowadło
używano wąskiej tasiemki w kolorze białym, czarnym lub różowym. W tym czasie
obok skórzanych butów noszono również
dwa rodzaje pantofli. Jedne były z czarnej
skóry na niskim obcasie, zapinane na pasek i guziczek, drugie z czarnego aksamitu lub czerwonego samodziału sukiennego, płytkie, również na niskim obcasie.
Z przedstawionym obuwiem bardzo ściśle
były związane pończochy. Robiono je
z wełny najczęściej w kolorze białym lub
czarnym, rzadziej zielonym.
Do zasadniczych składników stroju męskiego należały koszule, spodnie, kamizelka, spencer, sukmana, kapelusz, czapka
i buty. Ich uzupełnieniem były pasy,
podwiązki do butów oraz weselne rózgi
do czapek.
K o s z u l e męskie szyto z cienkiego lub
grubszego płótna. Były one przeważnie
typu przyramkowego. Posiadały rękawy
z mankietami oraz kołnierzyk stojący lub
leżący.
Mankiety były zwykle ozdobione barwnym haftem. Zapinano je na żółte lub niebieskie porcelanowe guziki. Pierwszy rodzaj kołnierzyka zapinano na guziki, drugi
wiązano przy pomocy dziurek i tasiemki.
Do wiązania używano tasiemki czerwonej,
różowej lub modrej.
Końce związanej tasiemki na kokardę puszczano luzem.
Najbardziej paradną częścią koszuli męskiej zwłaszcza o kołnierzyku stojącym był
niewątpliwie gors, który ozdabiano różnobarwnym haftem i zakładeczkami. Gors
ten zapinano z lewego boku.
S p o d n i e zwane portkami szyto z samodziałowego płótna lub sukna. Materiały te były w jednolitym kolorze - białym,
czarnym, modrym lub granatowym. Spodnie noszone w ubiegłym stuleciu miały
prążki ułożone poziomo.
Krój spodni był prosty. Spodnie miały na
przodzie bądź rozporek, bądź klapę czyli
tzw. fartuszek zapinany z prawej strony na
drewniany kołoczek zw. obartelkiem lub
na guziki.
(Black plate)
Obartelek zwykle był przymocowany do
spodni przy pomocy skręconego sznurka.
K a m i z e l k a zw. lejbikiem składała się
z pleców i przodu.
Plecy zawsze były jednolite o kroju prostym lub ściśle dopasowanym.
Szyto je z innego materiału podszewkowego w kolorze czarnym lub białym.
Na przednią część używano materiałów
podobnych jak na spodnie. Kamizelki miały kołnierzyk wykładany i patki.
W przedniej ich części mieściły się dwie
lub cztery kieszenie, niekiedy lamowane
czarną aksamitką, były one na ogół ściągane w pasie.
S p e n c e r należał do wierzchniej odzieży, noszono go zwykle na kamizelce, najczęściej krótki i ściśle dopasowany do talii.
Na wierzch używano materiału czarnego,
modrego lub wzorzystego.
Szyto go na podszewce, posiadał wykładany kołnierzyk i kieszenie.
Brzegi spencerka i kieszenie dość często
obszywano czarną tasiemką.
Zapinany był na guziki metalowe lub kolorowe z porcelany rozmieszczone
w dwóch lub trzech rzędach.
W regionie występują dwa typy
s u k m a n.
Pierwsza z nich biała używana w lecie była dość krótka o stojącym niskim kołnierzyku, wyszyta czerwoną i niebieską
włóczką na szwach, kołnierzyku i kieszeniach.
Miała ona na przodzie wyłożone małe
czerwone lub zielone klapki.
Zapinano ją na haftki. Sukmana ta należała do stroju paradnego a wyszła z mody.
Drugi typ sukmany, głównie przeznaczonej na zimę do okrycia kożucha był robiony z siwobiałego sukna.
Sukmana ta była w dolnej części szeroka,
a tył mocno fałdowany, miała wykładany,
podwójnie obszyty czarną taśmą kołnierz.
Podobny szamerunek zdobił sukmanę na
plecach, piersiach, klapach oraz na wylotach kieszeni.
Ten właśnie typ sukmany przetrwał do naszych czasów.
P a s y były plecione lub tkane, długość
ich wahała się od dwóch i pół do czterech
metrów. Wykonywano je z przędzy wełnianej w prążki, przeważnie o tle pąsowym, rzadziej czerwonym lub żółtym.
Zakładano je na sukmany albo na kamizelki. Po związaniu końce opadały w dół na
przodzie lub z boku.
Na terenie powiatu opoczyńskiego używano jako nakrycia głowy zarówno
k a p e l u s z y jak i c z a p e k.
Pierwsze noszono przeważnie latem, drugie zimą.
K a p e l u s z e były z czarnego filcu. Zwano je ryjkami.Miały wysoką, zwężającą się
ku górze główkę oraz średniej szerokości
rondo.
Dolną część główki ozdabiano czarną lub
siwą aksamitką.
C z a p k a zwana rogatywką składała się
z czterech części i miała niekiedy czarny
lub barwny pomponik zwisający.
Kamizelka męska
Fot. ze zbiorów Muzeum
Regionalnego w Opocznie
Sukmana męska
Fot. ze zbiorów Muzeum
Regionalnego w Opocznie
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
33
4_98_2.qxd
11/3/98
6:30 PM
Page 34
(Black plate)
Pas siatkowy
Fot. ze zbiorów Muzeum
Regionalnego w Opocznie
Otoki rogatywki pokrywał czarny lub siwy
baranek, cała była podbita owczą wełną.
Nie posiadała daszka, natomiast nad czołem sterczał jeden z jej rogów.
Na początku XX w. stały się modne okrągłe kaszkiety szyte z sukna granatowego,
były one zaopatrzone w czarne lampasy
i daszki.
Mężczyźni nosili buty wywijane. Miały
one przyszwy i cholewy jednolite robione
z czarnej miękkiej, juchtowej skóry. Cholewy były dwukrotnie wywijane i podwiązywane pod kolanami barwnym wełnianym
sznurkiem lub samodziałową tasiemką.
Na końcach zarówno sznurka jak i tasiemki znajdowały się pomponiki z barwnej
wełny, które po związaniu podwiązek luźno zwisały po zewnętrznej stronie nóg.
Najbardziej upowszechniły się w opoczyńskiem czarne buty o prostych usztywnionych cholewach.
7
Zagłębie literackie
/wspomnienia kronikarza/
JERZY KISSON-JASZCZYŃSKI Piotrków Trybunalski
Ludzkość od pradziejów przy pomocy toporów rozwiązuje swoje nabolałe problemy. My, humaniści protestujemy - ze skutkiem lub bez. Od z górą ćwierci wieku
"chodzi za mną" ... wiersz z toporami.
"Lecz co to znaczy, że miłuję ciebie?
Czy to są zawsze zbyszkowe topory
w walce o czuby dla dziewki i pory
nigdy gwiazdami nie wschodzące w niebie?”
Wiersz bez tytułu, poświęcony żonie Grażynie napisał poeta, którego w 1970 roku
nie znałem, dziś przyjaciel, Rafał Orlewski,
zdobywca wówczas II nagrody w VI Ogólnopolskim Konkursie Literackim o "Rubinową.
W dniu 29 maja 1998 roku, w piotrkowskim Wojewódzkim Domu Kultury rozstrzygnięto XXVIII edycję konkursu.
Zadano mi pytanie: jak to się zaczęło
z górą trzy dziesięciolecia temu?
Pomocą najlepszej pamięci jest książka Rubinowa Hortensja, antologia utworów nagrodzonych 1965-1975 (Wydawnictwo
Łódzkie), która ukazała się dzięki żmudnemu opracowaniu niezapomnianego Feliksa Rajczaka oraz wspomagającego go
Andrzeja Biskupskiego.
34
Podsumowano zatem pierwsze 15 konkursów. Reszta jest w protokołach jury, czy
w innych archiwaliach, jakże niekompletnych.
"Rubinowa Hortensja" z "portem macierzystym" Piotrkowem Trybunalskim, jest
obok gdańskiej "Czerwonej Róży" najtrwalszym wydarzeniem literackim w Polsce.
Wartym rekapitulacji w zbliżającym się roku 2000, kiedy to, miejmy nadzieję, przyjdzie organizować XXX edycję konkursu
w 35-lecie jej narodzin.
Skąd się biorą nie pokrywające się liczby?
W 1990 roku, po zorganizowaniu XXV
edycji "Rubinowej Hortensji", zabrakło
pieniędzy na organizację i nagrody, ale
niechęć nowej władzy do kultury sprzed
1989 roku zaważyła ...
Teraz wspomnienie kronikarza.
Majowa niedziela 1965 roku.
Do Powiatowego Domu Kultury (dziś
WDK, jutro - raczej "miejskiego", przybyło
trzynastu poetów z Ziemi Łódzkiej, bo
szerzej konkursu organizatorzy nie zdołali
spopularyzować. Pula nagród także była
symboliczna, a poparcie władzy miejscowej "oficjalno-chłodne"
Poparł nas jeden jedyny znany pisarz, Stanisław Czernik, także wbrew łódzkiemu
środowisku literackiemu ( to "podłączyło
się" nieco później, gdy w 1966 roku Czernika wsparli warszawianie: Zbigniew
Bieńkowski - przedstawiać chyba nie
trzeba - i Małgorzata Hillar już wcześniej głośna poetka).
Pierwszy konkurs w 1965 nie był jeszcze
"Rubinową Hortensją", a Turniejem Jednego Wiersza.
I nagrodę, czyli "Głowę Wawelską" oraz załącznik kopertowy otrzymał łódzki poeta
Andrzej Biskupski, a i Piotrków triumfował, bo II nagrodę otrzymał "tutejszy"
czyli Kazimierz Świegocki, dziś nauczyciel akademicki w Siedlcach.
Samochwalstwo, ale fakt historyczny: "Rubinową Hortensję" wymyśliłem "interesownie". Huta Szkła Gospodarczego "Hortensja" od lat znana była z pięknych pucharów, "więc niechaj wesprze biednych literatów!" I tak od 1966 roku znana huta
szkła fundowała puchary: najokazalsze dla
najlepszych, mniej okazałe - dla wyróżnionych. Huta chciała się jeszcze pełniej pokazać, więc do tradycji weszły odwiedziny
literatów, by przyjrzeli się wirtuozom gry
na szkle - tego "na szkle malowanego".
Przy okazji - wspomnienie z roku 1971.
Już z redakcji "Gazety Ziemi Piotrkow-
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 35
skiej", czyli w początkowym okresie głównego organizatora konkursu, mieliśmy
maszerować do "Hortensji", a stamtąd telefon: "Nie przychodźcie, bo w hucie ...
przerwa w pracy!" Wtedy nie miano odwagi powiedzieć, że hutnicy "Hortensji",
wzorem ojców w 1932 roku ( słynny strajk
w Europie) zastrajkowali, żądając podwyżek płac.
Jeszcze wspominkowe przerywniki ...
Radomszczanin Edward Zyman, kilkakrotny zwycięzca w dziale poezji, od dawna
żyjący w Kanadzie, napisał wiersz z ... wątkiem anielskim.
Jury nagrodziło, "Gazeta Ziemi Piotrkowskiej" drukowała nagrodzone teksty, więc
i ten "wiersz z aniołem".
Nadgorliwy aktywista-czytelnik "zakablował", więc "najważniejszy" w Komitecie
Miasta i Powiatu PZPR wyraził stanowczą
dezaprobatę: "wy towarzyszu nie panujecie
nad sytuacją..."
Sporo lat później, kiedy w salach zamku
królewskiego w Piotrkowie, czyli Muzeum
Okręgowym, odbyło się nad wyraz podniosłe podsumowanie "Rubinowej Hortensji", przewodniczący jury, Tadeusz Chróścielewski, łódzki poeta, prozaik, eseista
i tłumacz, prezentując tradycje literackie
Piotrkowa Trybunalskiego, zbyt wielu
w tych dziejach znalazł pisarzy-osób duchowych. "Musiał ten Chróścielewski tak
wyszukiwać tych księży!? A jeżeli to byli
księża - patrioci?” - zapytałem.
Jeszcze wspomnienie ... jaja Kolumba.
Wspomniałem o pięknych pucharach fundowanych przez HSG "Hortensja".
Ten pierwszy jednak robiony jako niespodzianka, do ostatniej chwili trzymany był
w tajemnicy przed współorganizatorami.
Ktoś z huty jednak zadzwonił: "Rany boskie, przyjeżdżajcie!".
Popędziliśmy z Ryszardem Ścisłowskim, ówczesnym szefem "od młodzieży".
Autentycznie dużych rozmiarów jajo stało
na kurzej stopce! W środku owego jaja był
jak z odpustu, kwiat hortensji. Palcami pokazaliśmy najokazalsze puchary, stojące
w hutniczej wzorcowni. Te zastąpiły kolumbowe jajo ...
Na początku była sama poezja. Teraz od
1995, znów jest tylko poezja. W grę
wchodzi wysiłek organizatorski i znów
pieniądze.
Od 1967 roku przez wiele lat mocną stroną konkursu była proza. W okresach przełomów: 1970, 1980 jurorzy "przepychali"
teksty wieloznaczne.
Władza powiatowo-miejska w Piotrkowie
i wojewódzka w Łodzi robiła dobrą minę,
bo trzeba sprawiedliwie powiedzieć, że
już wtedy myślących nie brakowało na
"znaczących stołkach".
Rok 1971 - po raz pierwszy I nagroda
w prozie: Franciszek Kowalewski,
mistrz murarski z Bielska-Białej.Jego opowiadanie pt.”Sciopa” wzruszyło autentyzmem życia ludzi pewnej budowy. W jury
(Black plate)
walczono o pierwszą nagrodę dla Krzysztofa Skudzińskiego z Łodzi. Opowiadanie pt. Amoroso alla provincia - o wielkiej miłości w małej mieścinie, uczyniły
z autora bohatera dnia, bo co z nim teraz?
"Wystrzałowymi" prozaikami wtedy okazali się: Tadeusz Krasoń z Piotrkowa Trybunalskiego i Andrzej Zakrzewski, nauczyciel wiejski spod Radomska.
Pan Tadeusz pisał do śmierci, choć był
księgowym, otrzymywał nagrody na konkursach ruchu ludowego.
Andrzej Zakrzewski jest nauczycielem akademickim w WSP w Częstochowie...
Dyscyplina kronikarska wymaga zwięzłości.
Spróbujmy więc przedstawić poetów
i prozaików "Rubinowej Hortensji", którzy
jeśli nie wkroczyli na Parnas literacki, to
w każdym razie zostali zapamiętani poprzez swoje tomiki poetyckie i książki prozatorskie.
Wśród tych pierwszych trzeba wymienić
wielu, jak Andrzej Grabowski, choć ten
nieco później startował, jednak laureat paryskiej nagrody "Lusticia", wspomniani już
Feliks Rajczak, Andrzej Biskupski,
Rafał Orlewski, "Kanadyjczyk" Edward
Zyman, Czesław Sobkowiak, A. K.
Waśkiewicz, Teresa GabrysiewiczKrzysztofikowa, Tadeusz Olszewski,
Mirosław Kuźniak, Krzysztof Lis, Zenon Dunajczyk, Krzysztof Lisowski,
Aleksander Migo, Stanisław Gola,
Roman Gorzelski, Eugeniusz Garnuch, Stanisław Filipowicz.
Wspomniałem już poetów piotrkowskich.
Ale jeszcze: Adama Puto, zmarły niedawno Ryszard Marian Wójcik, Jerzy
Włodzimierz Misztela, Zdzisław J.
Dziubecki, Teresa Lechowska (mieszka w Norwegii), Ireneusz Kaczmarczyk i Hieronim Szczur.
Poetą przedborskim, ale nie tylko, bo cenionym powszechniej, jest Tadeusz Michalski.
Wybaczą ci doceniani, którzy w "Rubinowej Hortensji" nie startowali.
Proza w piotrkowskim konkursie literackim ujawniła także parę nazwisk. Niektórzy laureaci "Rubinowej Hortensji" zdobyli laury już wcześniej.
To Janusz Anderman, Ryszard Binkowski, Eugeniusz Iwanicki, Ewa Denys, Marek Lubaś-Harny, Marek Nejman, Jerzy Nawrocki, Andrzej Wiktor Mikołajewski, Stefan Pastuszewski, Alfred Siatecki, wspomniany już
Krzysztof Skudziński, Lucjan Zuzia,
Roman Cielecki , Jacek Indelak, Janusz
Mieszczankowski,
zmarły
przedwcześnie prozaik z Tomaszowa Mazowieckiego, Ryszard Błażejewski, Marek Grala.
Jeszcze anegdotyczne wspomnienie związane z prozaikiem ze Szczecina, Marianem Yoph-Żabińskim. Przyjechał do
Piotrkowa po nagrodę o jeden dzień
później. "Okupował" więc przez pełen następny dzień gabinet redaktora naczelne-
go "Gazety Ziemi Piotrkowskiej", czyli niżej podpisanego, ażeby rozmowami
o prozie polskiej powetować sobie utratę
finałowej imprezy.
W końcu lat 70. młody, zdolny poeta z Radomska, Marek Braszczyński rozdawał
swoje poematy - manifesty na piotrkowskim dworcu PKP i ... ledwośmy go "wybronili" przed milicyjnym zatrzymaniem.
"To wasz poeta!? No, to go puszczamy ..."
Pieniędzy na konkursy literackie za wiele
nigdy nie było.
W przypadku "Rubinowej Hortensji" można powiedzieć, że organizatorzy jakoś sobie radzili, wydziały kultury w Piotrkowie
Trybunalskim i Łodzi ... zabezpieczały.
Już nieżyjąca Jadwiga Pilichowska bywała jurorką z racji pełnienia funkcji zastępcy, później dyrektora wydziału kultury
w wojewódzkiej Łodzi.
Raz spóźniła się z pieniędzmi na nagrody,
więc finałową imprezę "Rubinowej Hortensji", organizowaną w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Piotrkowie, trzeba było
opóźniać - ponad godzinę czekaliśmy pełni niepokoju ...
Dla Jadzi jurorki wyrocznią była córka-studentka.
To ona "ustawiała" mamę, wyrokując
które z nadesłanych na konkurs prac były
dobre i najlepsze.
Andrzej Grabowski odbiera puchar
"Rubinowej Hortensji"(1980)
Fot. ze zbiorów prywatnych
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
35
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 36
(Black plate)
Czasami fachowcy jak Czernik, Piechal,
Huszcza, Jażdżyński, Koprowski, Chróścielewski zgadzali się z jej córką.
Ostatecznie oni decydowali ...
* * *
Warszawskie jury w składzie: Piotr Kuncewicz, Witold Nawrocki i Leszek
Żuliński zdecydowało o tegorocznej
XXVIII edycji "Rubinowej Hortensji".
Wręczono
nagrody
następującym
osobom: Danucie Zasadzie z Warszawy(I nagroda), Markowi Kowalikowi
z Zawiercia (II nagroda), Markowi Brymorze z Kalisza (III nagroda), Annie
Czarnieckiej z Przemyśla (wyróżnienie),
Jolancie Wiesławie Marciniszyn z Zielonej Góry (wyróżnienie) oraz Lechowi
Grali z Płocka (wyróżnienie)
Danuta Zasada
Czekamy na rok przyszły, a przede wszystkim na rok 2000, bo wtedy to dojdzie do
XXX jubileuszowego Ogólnopolskiego
Konkursu Literackiego o "Rubinową Hortensję".
Jerzy Kisson-Jaszczyński - dziennikarz
i publicysta, należy do głównych inicjatorów "Rubinowej Hortensji", jest pomysłodawcą jej nazwy; przez pierwsze 25 konkursów, więc ćwierć wieku temu był nieprzerwanie członkiem sądu konkursowego. Jest autorem książek: Prowincjonałki.
Alfabet piotrkowski (1993) i Sensacje z tej
ziemi (1997), zbioru historycznych opowieści o Piotrkowie Trybunalskim oraz innych środowiskach dzisiejszego województwa piotrkowskiego.
Marek Kowalik
Marek Brymora
IKONOPISANIE
* * *
Moje myśli wesołe, moje myśli smutne
na przełaj biegną, wolne niczym sarny
w tle kapelusz skrada się ogromny, czarny
by je schwytać nim jeszcze spod czaszki
wyfruną
Niepotrzebne to całe moje zamyślenie
świat i tak w takt przemienny ciągle się
kołysze
Raz myśl wesołą pod osiami słyszę
to znowu myślą smutną skrzypi duszel.
Minie akurat data narodzin konkursu:
1965, czyli 35 lat.
Z tej okazji warto opracować oraz wydać
część II antologii utworów nagrodzonych
1965-2000 ...
Póki co - gorące podziękowania dla tych
wszystkich, którzy uratowali i kontynuują
organizację piotrkowskiego konkursu.
To dzięki nim, dzięki uczestnikom konkursu, Leszek Żuliński mógł powiedzieć, że
Piotrków Trybunalski, jego okolice, bo i niewielki Zelów - to prawdziwe "zagłębie młodoliterackie środka Polski".
Powiem: l i t e r a c k i e.
Obradowannoje Niebo
Zdarzyła się historia, że z ikony Timofieja
uleciały jaskółki. Jak smutne łuki saren
ślizgały się po poręczach nieba.
A szare kulki wróbli potoczyły się
po lazurowym suknie nieba,
psotliwe litery cudownego pisma.
A chata Timofieja,
bogata ubóstwem, wypełniona pustką,
mrużyła sosnowe powieki okiennic,
pykała dymem z garbatego pieca,
pod którym mistrz Timofiej
wiódł swoje szorstkie bytowanie.
Ikona się jawi jak wołanie żurawi
z głębokości tajgi, tropy lisa
na śniegu i klangor aniołów.
Pędzel jest miejscem, gdzie kończy się
człowiek,
a zaczyna cud. Radują się niebiosa,
zakwitają ptaki ikon.
Da mołczit
wsiakaja płot` czełowiecza. Milczy
ciało człowieka. I bije cichy zegar dni i
nocy.
SPOWIEDŹ JEDYNAKA
zwracałem się per siostro
tylko do zakonnicy albo pielęgniarki
bratem też nie miałem kogo
obdarować
do rodziców mam dość blisko
ale daleko
mój stryj się zaszył igłą niepamięci
tak głęboko
że pewnie nawet poczty
tam nie ma
nie grożą mi żadne familijne rady
ciotek najazdy w czasie nie najlepszym
jestem bezżenny - bo kogo posadzić
przy weselnym stole?
Choć nie lubiły mojej okolicy
trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów
nie mieszkał w pobliżu
Stalin ani Beria
nie mam rodziny
a przecież
nie było wojny
7
36
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 37
(Black plate)
Nasze prezentacje
- nie bój się,
ta ulewa mija.
Anna Zając
(Sokolniki)
Emilia Mitręga
Kara
(Zduńska Wola)
Dwugłowy Lewita zasłonił me oczy
chustą haftowaną przez dwa długie
tysiąclecia. Od karła otrzymał adres
mego ciała. Z szatanem był w zmowie
działał z nim i z Bogiem.
Rzuć palce me na stół
i pograj nimi w kości
Daleko porwij me oczy, by nie odczuły
już bólu monotonności
Nasze piąte oko znajdziemy
niebawem
Odbije się w lustrze magicznym
wśród płomieni czasu
dojrzeje miłośnie
Pożądanie, pożądanie
pożądanie
kara kara
kara kara
karanie
Słońce
nocą
tęsknię za tobą
Słońce
myślę
jak chwytne są twoje
dłonie
jak rozpalone są twoje
usta
i że gdy zacznie świtać
znów wpadniesz mi
w oko
* * *
jestem tylko jedną
z kobiet
przewieszonych przez twoje
ramiona
* * *
Od kiedy czasu brak nam, wino
w uszach tłucze szkła gorącej udręki.
Krzyki z telewizji brzmią u nieszczęsnych
głupców w piersiach
Nie dany był im jedyny taniec,
na pióropuszach szczęśliwości pląsy
Na zawsze
bali się byli
i zmarnowali życie od Ojca.
Potem, potem było już
zbyt późno
na łapanie lotnych
uczuć serdeczności
bo węże prawdziwej
rozkoszy niezmąconej
umknęły.
Beata Pawłowska
(Sieradz)
Nie mów
Nie mów nic więcej,
proszę
-słowa te
bardzo mnie ranią.
Zamknęłam Ci
usta ustami ...
i nic
- nadal je słyszałam,
one zabijają.
Lecz serce
lękało się ciszy,
bolało
rys. J. Knop
obwiniałam siebie.
Potem ogłuchłam
i zapomniałam - umarłam, ale
tylko dla
Ciebie.
To tylko ja
Nie bój się ciszy,
szeptów, które bezwstydnie
mącą Twoją taflę uczuć.
Nie bój się spojrzeń
przebijających
maskę i twój gruby pancerz.
Nie bój się cieni
leżących płasko
pod stopami Twymi.
Nie bój się dotyku serca,
ono potrzebuje czułości,
- Ty wiesz dobrze o tym.
Nie bój się, proszę
jeśli mnie poznasz
- Twój strach ranić będzie.
Lepiej pozostań obojętny.
...
Czy słyszysz
stukanie deszczu o szybę?
Nie bój się
- to tylko ja
deszcz, łzy, krew
cierpliwie
suszę się w słońcu
twych oczu
wyciskając wszystkie krople
z bielizny uczuć
rozkrochmalona
rozwieszam się na sznurkach
twoich rozbieganych
palców
wtulam się w twoje włosy
wyczekując
deszczu
Księżyc
gdy słońce mnie podgląda
tęsknię za tobą
Księżycu
marzę
że nie ma już nawet
cienia
z którego mógłbyś mnie
rozebrać
i że gdy mrok zapadnie
utopisz wilgoć moich powiek
w przerębli swoich
ust
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
37
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 38
(Black plate)
Katarzyna Godlewska
Andrzej Bulzacki
(Zduńska Wola)
(Łask)
z kawałkiem ochłapu
kuszącego odorem zgnilizny
mój przyjaciel szczur
wgryza się we wnętrzności
każdego zdechłego
z głodu kloszarda
z radosną myślą
"jak dobrze że ludzie
nie jedzą szczurów"
mój przyjaciel szczur
w wolnych chwilach
czytuje moje wiersze
analizuje każde słowo
potem odkłada kartkę
i spoglądając na mnie
błyszczącymi paciorkami
oczu cedzi przez zęby
mój przyjaciel szczur
mój przyjaciel szczur
boi się światła
które jest dla niego
zwiastunem śmierci
porusza się tylko
w ciemnościach
dających mu poczucie
bezpieczeństwa
bezkarności
czasami piękna
mój przyjaciel szczur
nie szanuje człowieka
mówiąc o nim
"głupi zwierzak"
śmieje się z zakładanych
przez niego pułapek
* * *
(poza tym że ciebie nie ma)
jest wszystko
porozkładane
na trzech czy czterech
półkach
(poza tym że nie ma naszych pieszczot)
pieszczotą jest czas
tylko trochę
nietypową
bo godziny
wbijają się
w moje myśli
(poza tym nic)
jesteś jak zwierzę
Tomasz Pohl
(Zduńska Wola)
ale i kino
pełne jest obrazów godnych
apokalipsy:
tłuste opakowanie po chipsach
białe płatki prażonej kukurydzy
papierowy kubek lub
zgnieciona puszka
Punkt widzenia
jestem tu
z poczucia odpowiedzialności
mam obowiązki ale nie mam praw
naciskam gładkie klawisze słów
zawsze mogę zmienić czcionkę
i wielkość liter
nie panuję jednak
nad sobą tobą
i lotem chmur
krajobraz po filmie
który się urwał
z choinki
tak jestem
tylko widzem
co prawda teatr świata
już dawno zamieniono na kino
(niektórzy mówią nawet o cyrku)
Roman Tomaszewski
(Zduńska Wola)
Pan Bóg wciąż zamyka oczy
Kiedy Pan Bóg zamyka oczy
giną dzieci pod kołami aut
lawina nagłe głazy toczy
zmienia się w tajfun spokojny wiatr
Zabija matkę szaleniec syn
zboczeńcy gwałcą pięciolatki
upada pocisk w zgłodniały tłum
lekarz nie zdąża do wypadku
Znów dzika banda dom podpala
gdzieś piorun razi troje dzieci
w kopalni siedmiu grzebie ściana
matka niemowlę rzuca w śmieci
Cierpiąc na raka ktoś umiera
pięciuset dzieciom wszczepiono HIV
piętnastoletni idą na front
z piętnastoletnich nie wraca nikt
Ojcowie gwałcą swoje córki
kuter znów z rejsu nie powraca
trzęsienie ziemi z domów groby
strzela szalony Ali Agca
Eksplozja w sklepie ginie człowiek
gaz w metrze poodbierał życie
zawiść i zemsta każdy sobie
znów nocą słychać syren wycie
Wojna agresja głód powodzie
szarańcza susza pożar w nocy
biedacy śpią na srogim mrozie
a Pan Bóg wciąż zamyka oczy
rys. J. Knopa
38
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 39
(Black plate)
Z korespondencji Tadeusza
Sułkowskiego
ZBIGNIEW GRALEWSKI Skierniewice
W lipcu 1998 roku mija 38 lat od śmierci
Tadeusza Sułkowskiego. Ten zmarły
w Londynie znakomity poeta rodem ze
Skierniewic jest, niestety, znany tylko nielicznym, ciągle też na nowo jest odkrywany.
Sięgnijmy tym razem do jego korespondencji, jaką prowadził z Kazimierzem Sowińskim, jego serdecznym przyjacielem,
też poetą, dziennikarzem i wydawcą. Są
to fragmenty listów pisanych w Anglii
w latach 1946-47.
Wynika z nich nie tylko walka poety
o przeżycie i zabezpieczenie warunków
w miarę ludzkiego, własnego bytowania.
Wynika z nich także tragiczny, polski los,
żołnierski los ludzi nie chcianych i niemile widzianych.
Anglia, mimo, że Polacy byli aliantami
i brali udział w bitwie o Anglię - po wojnie, nie wiadomo, dlaczego, odnosili się
do nich z daleko idącą rezerwą. W komunistycznej już Polsce opluwano ich tylko
dlatego, że przelewali krew nie tam,
gdzie trzeba, a więc na Zachodzie.
Tadeusz Sułkowski - jakże on tęsknił za
krajem, za rodzinnymi Skierniewicami,
do których nigdy nie dane było mu
wrócić.
Smutne są jego listy, ale ich lektura jest
niemalże obowiązkowa.
* * *
Po zakończeniu II wojny światowej Tadeusz Sułkowski przebywał w Rzymie, a pobyt ten, trwający około czterech miesięcy, został uwieńczony otrzymaniem nagrody literackiej. Oddziały polskie były
bezustannie przerzucane, a kolejnym
etapem miała być Anglia.
Echa włoskie, jak wspomina jego przyjaciel, Kazimierz Sowiński, goniły jeszcze
Tadeusza przez długie miesiące.
Z Rzymu wyjechał, aczkolwiek nie zdążył
zainkasować w całości przyznanej mu nagrody. Wypłacono mu tytułem przedpłaty 25 tys. lirów, reszta miała być rychło
przesłana do Anglii.
Do dziś nie wiadomo, czy Tadeusz otrzymał w Anglii resztę nagrody, w każdym
bądź razie nigdy więcej do tej sprawy nie
wracał.
Już w dniu 5 września 1946 roku znalazł
się Sułkowski w Szkocji, w Glasgow, a na-
zajutrz w obozie Poulton koło Chester.
Owo Chester było dla niego prawdziwą
pociechą - jak pisał "stary gotyk i domki
albo z Dickensa albo bajki o domkach
z piernika".
W Poulton zabawił Sułkowski zaledwie
trzy tygodnie, aby we wrześniu w poszukiwaniu lepszych warunków mieszkaniowych przenosić się do innego domu. Kierowała nim nadzieja: może tam będzie
znośniej?
Niestety, nie było znośniej. "Warunków
gorszych - pisał z Lowercroftu - nie można sobie chyba wyobrazić" Tymczasem
przyszła zapowiedź nowej zmiany lokum,
w tym przypadku bez nadziei na lepsze.
Pisze dalej Sułkowski: "Przedwczoraj wieczorem (23 listopada) - zjechaliśmy nareszcie do tego Stanley Parku (...) Mieszka
nas w beczce dziesięciu, na środku piecyk z rurą jak cholera, szpar w ścianach
też do cholery, dmucha, ciągnie. Podłoga oczywiście z betonu (...) krzesła ani
jednego (...) w dzień półmrok(...) Rejon
obozu bez chodników, łazi się, a raczej
skacze po błocie (...) O jakiejkolwiek pracy wymagającej skupienia, nie ma mowy,
Lowercroft wspominamy jak raj."
Już w niecały tydzień poeta wraca do tego samego tematu, a więc do kolejnej
przeprowadzki:" U nas nic nowego. Bo za
nowinę nie uważamy wiadomości, że
mamy się stąd przenosić"
Czym w tych "przeprowadzkowych" czasach parał się Tadeusz Sułkowski?
Będąc ciągle jeszcze w Stanley Park donosił pod koniec 1946 roku: "Ja jestem
gospodarzem kasyna. Ponieważ nie ma
ludzi do roboty, więc jestem i kucharzem
- "zaklęte rewiry", uważasz. Robota mi się
podoba, wiem już, jak trzeba zagadać do
gościa, gdy siada, kiedy zaproponować
klientowi repetę ..."
W styczniu 1947 roku Sułkowski awansuje. Jego kelnerska harówka zyskała uznanie i awansowano go na prezesa całego
kasyna.
Z tych prac postanowił się jednak wycofać. W pierwszych dniach lutego donosi
Sowińskiemu:"Wyobraź sobie, że dzisiaj
było zebranie kasynowe (...) Chcieli mnie
wybrać prezesem jeszcze raz, nie zgodziłem się (...) jest już mój następca. Ale żal
mi, że jutro nie będę się kłopotał o śniadanie, o deser na obiad i kolację. Śmieją
się ze mnie, gdy mówię, że jutro wstanę
też raniej i pójdę do kuchni (...)"I rzeczywiście - wstawał po staremu "raniej",
a troski restauracyjno-kuchenne nie opuszczały go. W końcu lutego 1947 roku
pisze: "zostałem wybrany do obozowej
komisji kuchennej. Jest to organ nadzorujący nad wszystkimi kuchniami w obozie (...)" W ten sposób zamknęło się koło
błyskawicznej kariery: kelner, prezes kasyna - i - powiedzmy, inspektor od żarcia.
(...) Kariera, uważasz".
Brak warunków do pracy literackiej przewija się w całej jego korespondencji. Nie
poddawał się też namowom na ponowne objęcie posady kierownika kasyna,
a i chętni do tego jakoś się nie garnęli.
Bez reszty potwierdził tę decyzję wypad
do Londynu. W końcu stycznia odbył się
tam wieczór autorski ludzi pióra z II Korpusu. Spotkanie z dawnymi kolegami,
możliwość dalszej współpracy z redakcją
"Orła Białego", który po krótkiej przerwie
znów zaczął ukazywać się w Brukseli - to
podziałało na poetę mobilizująco."
Z Londynu wróciłem parę godzin temu
tak pisze w dniu 1 lutego 1947 roku.
Wróciłem tak odświeżony, że mam uczucie, jakbym przeszedł udaną kurację
odmładzającą (...) Wróciłem zachwycony, Londyn w śniegu i to w jakim!
Tadeusz Sułkowski
Fot. ze zbiorów prywatnych
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
39
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 40
(Black plate)
Tadeusz Sułkowski
Fot. ze zbiorów prywatnych
Z ogrodów zrobiły się jakieś scherza disneyowskie, wszędzie białe płaty śniegu".
Sprawami Londynu żył bez mała parę tygodni.
W końcu lutego 1947 roku pisał: "Sytuacja literatów w Anglii, szczególnie tych
z Korpusu, przedstawia się coraz gorzej.
Jak byłem w Londynie, opowiadała mi
Naglerowa (znana pisarka emigracyjna przypomnienie Z.G.), że byli, uważasz,
u Andersa w sprawie domu dla pisarzy.
Rzecz miała pewne widoki".
W korespondencji Sułkowskiego pojawia
się po raz pierwszy wzmianka o Domu Pisarza, chociaż starania o tenże Dom rozpoczęły się już wcześniej. Już 4 stycznia
1947 roku pisała Naglerowa do Tadeusza: "Próbuję tu troszczyć się o Was, tj.
o kolegów, żeby wydobyć Was z beczek
i baraków. Może mi się coś uda, ale wszystko to ma swoje najpowolniejsze tempo,
a tymczasem spadnie na nas to PKPR
(Polski Korpus Przysposobienia i Rozmie-
Tadeusz Sułkowski
Repr. grafiki ze zbiorów prywatnych
40
szczenia) i założy nam kajdanki na ręce,
nogi i mózgi"
Sprawa rzeczywiście załatwiana była nad
wyraz ospale i jakby bez wiary w ostateczny sukces, piętrzyły się przeszkody
i opory. "Źle, źle jest w tych obozach - pisała Naglerowa pod koniec lutego. Cóż
z tego, że wiemy o tym, kiedy inni nie
chcą wiedzieć.
Sprawa owego Domu steruje w złą stronę. Oczywiście, "pieklę się" i dalej walczę,
ale ci, którzy mają pieniądze na to, wycofują się, nie wiem, czy z honorem".
11 lutego 1947 roku Tadeusz Sułkowski
również wstąpił do PKPR.
Mitem pracy literackiej żył od momentu
przyjazdu do Anglii.
Jednak jego myśli zaprzątała głównie konieczność uzyskania samodzielnego mieszkania, aby móc w ten sposób bez przeszkód pracować.
W połowie stycznia, kiedy był jeszcze
prezesem kasyna, pisze: "Przenieśliśmy
się z beczki, w której ludzie zaczęli chorować, do maleńkiego budynku, zrobionego trochę z cegły, trochę z dykty i trochę
z dziur. Mnie przypadł" pokój", do którego nie można było wstawić łóżka, więc
skróciliśmy je piłą. Łóżko zajmuje dosłownie pół szerokości tego pokoju. Szukam teraz takiego cudownego stolika,
żeby się mógł tam zmieścić i w czarodziejski sposób kurczyć, kiedy będzie
trzeba. Trzeci mebel - krzesło, jak je tam
ustawić, żeby pozwalało otwierać drzwi,
stanowi problem, który rozwiążemy dopiero wtedy, kiedy się zdobędzie ów stolik. Ciupkę ogrzewam piecykiem elektrycznym kupionym jeszcze w Bury.
Podłoga cementowa. Dziury opchałem
watą i zasłoniłem kocami.(...) W ten sposób - cierpliwością i pracą - można być tu
pokręconym przez reumatyzm i inne
cholery".
Do Sułkowskiego dotarła wreszcie wiadomość, że niebawem mają nastąpić
przenosiny do kolejnego obozu. "Sam pisał - się pcham na jednego z kwatermistrzów, którzy pojadą parę dni wcześniej
na nowe miejsce. Może mi się uda
uchwycić jakieś lepsze miejsce dla siebie". Przenosiny do Calveley Camp koło
Chester nastąpiły 20 marca 1947 roku.
Rodzi się więc dla poety nowy, a właściwie ten sam, niezmiennie powtarzający
się kłopot: konieczność uzyskania jakiejś
klitki, która umożliwiałaby pracę literacką.
Pisał w tej sprawie tam, gdzie to tylko było możliwe, poruszył w poszukiwaniu
mieszkania wszelkie możliwe znajomości:
i wszystko to, niestety, bez skutku.
Raz jeszcze z rozpaczą, ale i z irytacją pisze: „Wystarajcie się o to, bym miał
w obozie jaką klitkę i wtedy możecie mi
dawać pewne zlecenia - żeby napisać to,
albo tamto, opracować jakąś rzecz, czy
co tam będzie potrzebne. Jak wiesz, ze
wszystkich ludzi piszących w Korpusie
mam najgorsze warunki pracy i nawet
pies z kulawą nogą nie zajmie się tą spra-
wą. To jest łobuzerka, na którą ja nie
mam żadnych środków. Żądam dla siebie
szacunku. (...) Sroce spod ogona nie wypadłem. Sułkowski jestem! I żądam pewnego minimum ułatwienia mi pracy".
Był to czas wiosenny, a wiosna 1947 roku w Anglii była wyjątkowo piękna. Wiosna niepostrzeżenie zamieniła się
w prawdziwe lato, szczęśliwe dla poety.
W dniu 6 czerwca pisze do Kazimierza
Sowińskiego: "Dzisiaj otrzymałem mieszkanie: spory pokój na dwóch, razem
z jednym urzędnikiem z komendy obozu,
zresztą z moim znajomym jeszcze z Murnau (...) Zdaję sobie sprawę, że i wy do
tego mieszkania przyłożyliście rękę (...)
Dziękuję Wam z całego serca (...) Teraz
tylko, żeby dopisało mi zdrowie, będę,
Kazimierzu, pracował".
Dla "Orła Białego" pisywał już od miesięcy, pracował mozolnie, nigdy nie przychodziło mu to łatwo - niezmiernie dręczyła go niepewność, czy aby to, co napisał, nie nadaje się przypadkiem do kosza.
Jak świadczy jeszcze jeden fakt - wiosna
1947 była dla poety nadzwyczaj pomyślna, bo oto aktualna staje się znów sprawa Domu dla pisarzy.
Pisał Sułkowski o tej kwestii na podstawie
listu, jaki otrzymał od Herminii Naglerowej: " W sprawie Domu dla pisarzy mieli
iść do prezydenta, bo wszystkie inne instancje nawaliły. Raczkiewicz jednak "leży
chory i nawet spodziewają się lada dzień
katastrofy".
Poprawą bytu ludzi piszących zajmuje się
Pragier. Chce umieścić pisarzy w jakimś
obozie blisko Londynu. Naglerowa zwalcza ten pomysł i upiera się przy owym
Domu.(...) O Dom trzeba się kłócić, ale
po cichu trzeba powiedzieć, że otrzymanie mieszkania blisko Londynu, nawet
w obozie nie jest czymś do pogardzenia".
Sprawa Domu Pisarzy "ciągnęła się" aż
poza Nowy Rok 1948.
W połowie lutego tegoż roku pisał Sułkowski: "Sprawa Domu dla Pisarzy - pamiętasz, od kiedy to się ciągnie, jest nareszcie na bezwzględnie dobrej drodze.
Mam w tej chałupie dostać jakąś robotę
administracyjną, czy po prostu porządkową, bo wtedy będę mógł tam nie tylko
mieszkać, ale i czerpać z tego znikomy,
ale "niby" dochód.
Dom Pisarzy nie był jedyną kwestią, która
zaprzątała poetę.
W czerwcu 1947 roku zapowiedział swój
wyjazd do Londynu na Zjazd Związku Pisarzy.
Pisze później: "Z Londynu wróciłem, jak
po mocnej skutecznej kuracji. Przyjechałem z dwoma bąblami na nogach i z tlenem w cielsku i w duszy. (...) Londyn na
wiosnę jest śliczny - w środku miasta spotkasz jeziorko z szuwarami i kaczkami.
(...) No i zieleń.
Odżyłem i nikt mnie już do końca życia
nie przekona, że Londyn jest brzydkim
miastem".
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 41
Po uzyskaniu mieszkania Sułkowski działał aktywnie w obozowym życiu, przyjmując funkcję bibliotekarza.
Jak sam stwierdził, "było to o wiele odpowiedniejsze, niż prezesura kasyna".
Ponadto pisze, a są to głównie artykuły
krytyczne. "Na pierwszy ogień pójdzie
tom Łobakowskiego "Modlitwa na wojnę".
Robię dopiero notatki. Będzie to niewielki artykulik z pewnym natarciem na poetów krajowych za ich wyłączne kręcenie
się przynajmniej, jeśli idzie o publikacje w małym kręgu poezji "czystej".
(Black plate)
Sułkowskiego kilkakrotnie dręczyła myśl,
czy nie zdecydować się na powrót do
kraju.
Ostatecznie pozostał na emigracji, choć
drażniło go wiele spraw.
W połowie lipca 1947 roku pisał: "Najbardziej boli to, że można się schować
nawet w działanie społeczne, znaleźć
oparcie w jakimś ruchu, choćby partii,
gdzie by się człowiek poczuł na miejscu,
o coś walczył, z kimś się kłócił. Wypadło
żyć wśród ludzi, na których bym się
w normalnych warunkach nawet nie
spojrzał. Nieraz sobie myślę: rzucić to
wszystko, skryć się gdzieś, niech się dzieje z nimi, co chce ".
Niczego jednak nie porzucił. Jego losem
i chyba przeznaczeniem było "wytrwać",
choć wspomnienie kraju było nadal żywe
i bardzo bolesne.
(Na podstawie artykułu Kazimierza Sowińskiego, opublikowanego w "Oficynie
poetów" - nr 3 z 1973 )
7
Pejzaż Ojczysty
V Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej
im. Józefa Chełmońskiego
AGATA IGNACZAK Skierniewice
"...wydawało mi się, że impet amatorskiej
twórczości przygasa.
Teraz skłonny byłbym wierzyć, iż zmienia się
tylko struktura życia artystycznego"
Aleksander Jackowski
Lata dziewięćdziesiąte to okres, w którym
znacznie zmniejszyła się liczba konkursów
i przeglądów plastyki nieprofesjonalnej, a te
które pozostały, mają zasięg wojewódzki
lub regionalny. Obecnie w Polsce organizowane są dwa duże konkursy dla osób, które
zajmują się malarstwem niezawodowo.
W roku 1996 po raz pierwszy został zorganizowany przez Wojewódzki Ośrodek Kultury i Bydgoskie Towarzystwo Twórców Ludowych i Nieprofesjonalnych Ogólnopolski
Konkurs Malarski adresowany do malarzy
amatorów z kręgu "sztuki naiwnej". Na patrona tego konkursu wybrano Teofila
Ociepkę. Założeniem tego konkursu była
szeroka prezentacja amatorskiej twórczości
z kręgu malarstwa intuicyjnego - naiwnego
- Art Brut.
Konkurs ten pokazywał, że zjawisko, jakim
jest "sztuka naiwna", jednak nie zamiera
i nadal odnaleźć można wśród jego uczestników wiele indywidualności.
Drugim konkursem adresowanym w tym
wypadku do szerszego grona amatorów
jest Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej "Pejzaż Ojczysty" im. Józefa
Chełmońskiego, organizatorem którego
jest Wojewódzki Dom Kultury w Skierniewicach a honorowy patronat objęło Ministerstwo Kultury i Sztuki.
Dlaczego właśnie pejzaż?
Organizatorzy, nie bez przyczyny, na patrona wybrali Józefa Chełmońskiego. Po pierw-
sze dlatego, że od najmłodszych lat związany był z Mazowszem, urodził się i mieszkał
w miejscowości Boczki (obecnie Boczki
Chełmońskie, gmina Kocierzew), znajdującej się na terenie dzisiejszego województwa
skierniewickiego. Drugim powodem jest
fakt, że sztuka i życie Chełmońskiego to
ucieczka w świat natury. Artysta uciekał
z miasta, a nawet ze swego wiejskiego
ustronia, aby całkowicie zespolić się z przyrodą.
Aleksander Jackowski we wstępie do jednego z katalogów napisał: "... Józef Chełmoński jest doskonale wybranym patronem teIII Ogólnopolskie Biennale Sztuki
Nieprofesjonalnej
Otton Grynkiewicz - “Kopanie
ziemniaków”
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
41
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 42
(Black plate)
III Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej
Ryta Wnorowska - “Pejzaż z krowami II”
go konkursu, jest bowiem w jego obrazach
wzruszające umiłowanie ojczystego pejzażu, odczucie jego niepowtarzalnych cech.
Niebo, pola, łąki, ludzie, wiejskie chałupy są
u niego w swej atmosferze tak polskie, jak
polskie są rytmy oberków czy mazurki Chopina ..."
Biennale w założeniach organizatorów miało stać się próbą ocalenia w Pamięci charakterystycznych polskich motywów krajobrazowych, które w obecnych czasach tak
szybko ulegają zagładzie.
Pierwsza edycja Biennale zorganizowana
została w 1988 roku, niestety po nim nastą-
piła czteroletnia przerwa. Następne Biennale odbyło się w roku 1992 i później już cyklicznie odbywało się co dwa lata.
W Biennale mogą brać udział artyści amatorzy oraz osoby, które mają ukończone średnie szkoły artystyczne, ale również absolwenci wyższych uczelni artystycznych o kierunku: wychowanie plastyczne. Uczestnicy
mogą złożyć trzy prace z zakresu malarstwa, grafiki i rysunku. Wykluczone są kopie, szkice robocze i prace już eksponowane na poprzednich konkursach.
Termin nadsyłania prac upływa zawsze
w połowie sierpnia.
III Ogólnopolskie Biennale Sztuki Nieprofesjonalnej
Otton Grynkiewicz - “Orka”
42
Do udziału w pracach komisji konkursowej
zapraszane są osoby, które interesują się,
bądź są związane z działalnością ruchu nieprofesjonalnego. Przewodniczącym jury
w trzech edycjach Biennale był prof. Aleksander Jackowski, autorytet w zakresie
sztuki nieprofesjonalnej, wieloletni pracownik Instytutu Sztuki przy PAN, redaktor naczelny kwartalnika POLSKA SZTUKA LUDOWA "KONTEKSTY" oraz autor książek i licznych publikacji na temat "sztuki różnie nazywanej".
Zasadą jury jest, aby na wystawę została zakwalifikowana przynajmniej jedna praca
każdego z uczestników. Wybór jednej lub
kilku prac spośród zgłoszonych, wskazuje
autorowi pożądany kierunek dalszego rozwoju.
Na IV Biennale zgłoszono około 500 prac
150 autorów, na wystawie prezentowano
prawie 300 obrazów, a więc ponad połowę
zgłoszonych. Świadczy to o tym, iż prace
prezentowane na wystawie, oprócz tych
nagrodzonych, osiągnęły zadawalający poziom artystyczny.
Wystawy pokonkursowe organizowane są
zawsze w drugiej połowie września, trwają
ponad miesiąc, kończą się uroczystym podsumowaniem i wręczeniem nagród. Autorzy prac nagrodzonych i wyróżnionych
otrzymują nagrody pieniężne. Podsumowaniu konkursu towarzyszy spotkanie autorów
prac z przedstawicielami jury, które staje się
okazją do wymiany poglądów.
Wystawa cieszy się dużym powodzeniem,
stała się ucztą duchową dla grona koneserów i miłośników sztuki nieprofesjonalnej.
Wśród osób, które prezentowały swoje prace na Biennale, znajdują się prawdziwe talenty oraz tacy, którzy próbują zmienić swoje prywatne, bezinteresowne hobby w drugi zawód, licząc na zarobki i sukcesy, są też
i tacy, dla których malowanie jest próbą
ucieczki od rzeczywistości i ma charakter
bardziej terapeutyczny niż artystyczny.
Oglądając prace prezentowane na wystawach nie oczekujmy od nich takiego poziomu, który pozwoliłby zaliczyć je do dzieł
sztuki.
W większości przypadków jest to próba naśladowania sztuki dawnych wieków, znanych z muzeów i reprodukcji. Realizm jest
stylem ulubionym przez amatorów, może
dlatego, że posiada najbardziej czytelne
kryteria oceny.
Inne dawne kierunki i style artystyczne również znajdują swoich zwolenników. Zdarzają się też, szczególnie wśród młodych ludzi,
próby naśladownictwa awangardowych
form sztuki współczesnej.
Właśnie różnorodność postaw jest tą cechą,
która stanowi o barwności tych wystaw.
Na prace amatorów należy jeszcze spojrzeć
z innej strony, bo jeśli dzieła profesjonalnych malarzy uczą przede wszystkim obcowania ze sztuką, to prace amatorów pozwalają lepiej i wrażliwiej patrzeć na przyrodę,
na otaczający nas świat.
7
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 43
(Black plate)
Nie wolno oddzielać
sztuki od miłości ..
VIOLETTA GOŁYGOWSKA Piotrków Trybunalski
Wiek XIX nie był dla Polski czasem historycznie łatwym. Nie bez kozery zostanie
nazwany niedoskonałym. Wszak pod koniec XVIII wieku upada Rzeczpospolita
w momencie, gdy pod wpływem haseł
oświecenia, miała okazję podźwignąć się
z wiekowego marazmu.
Niestety, reformy przyszły dla Polski zbyt
późno. Silna Rosja, Austria i Prusy przesądziły o losie kraju podzielonego, jak sukno.
W 1795 roku nazwa Rzeczpospolita znika
z mapy Europy. Przed ludźmi doby XIX
wieku stanie priorytetowe zadanie - walka
o odzyskanie utraconej wolności. Nie było
to łatwe. Bowiem zarówno powstanie listopadowe, następnie powstanie styczniowe, z którymi wiązano szanse na wolność, poniosły klęskę.
Walka Polaków u boku Cesarza Francuzów
zrodzi jedynie legendę. Bowiem stworzone przez Bonapartego Księstwo Warszawskie oraz narzucona konstytucja 1807 r.
Spisana pod dyktando cesarza nie przerywa niewoli. Ona trwa nadal ...
Kultura pomimo ogromu klęsk Polaków
przeżywa rozwój, podtrzymując tożsamość zniewolonego narodu.
Ten klimat wieku, który nie pozostawił po
sobie pomników wieku przesyconego
uczuciami bólu i nadziei, wiary i zwątpienia oddają płótna tych najwybitniejszych
artystów czasu ruin: Maksymiliana Gierymskiego, Artura Grottgera, Henryka
Rauchingera, Januarego Suchodolskiego
i wielu innych genialnych twórców.
Te zachwycające obrazy możemy podziwiać na wystawie pt. "Czas niedoskonały "
prezentowanej w renesansowo-gotyckich
salach Zamku Królewskiego w Piotrkowie
Trybunalskim.
Składające się na ekspozycję XIX wieczne
obrazy pochodzą ze zbiorów Muzeum
Narodowego w Krakowie.
Autorką tej wspaniałej wystawy jest Pani
Zofia Weiss-Nowina Konopczyna wnuczka
słynnego Wojciecha Weissa.
W Piotrkowie z autorką wystawy współpracowała Pani Elżbieta Delong - absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, na
którym ukończyła historię sztuki. Pani Elżbieta jest osobą niezwykle uczuloną na
piękno. Z prawdziwym rozmiłowaniem
opowiada o swojej pracy, którą jak mówi
po prostu kocha. Świat sztuki jest dla Niej
arkadią, do której ciągle chce powracać.
Na półkach gromadzi kolorowe albumy,
zdjęcia, książki. To pasja, która nigdy nie
gaśnie, wręcz przeciwnie Pani Ela czuje
niedosyt.
- Płótna Grottgera, Grassiego, Suchodolskiego ... jak udało się sprowadzić
z Krakowa te piękne obrazy?
- Wszystko zaczęło się od artykułu, który
przeczytałam w "Zdarzeniach Muzealnych", który relacjonował wystawę podczas jej pobytu w Kaliszu. Oczywiście sama się tam udałam, aby obejrzeć wystawę, która mnie zachwyciła. Dowiedziałam
się, że jej autorką jest Zofia Weiss-Nowina
Konopczyna z Krakowa. Podjęłam więc
próby skontaktowania się z nią. Bardzo
pomocni w nawiązaniu kontaktu okazali
się moi znajomi z Krakowa. Udało się.
Choć nie było łatwo, wszak przygotowania trwały dwa lata.
-Wiek XIX był czasem historycznie trudnym, obfitującym w klęski, ale chyba
dla sztuki polskiej nie był to czas niedoskonały?
- To był czas niedobry dla narodu polskiego, ale sztuka rozwijała się świetnie w całej Europie.
W Polsce również pomimo gorącego czasu. Nasi rodzimi malarze tworzyli w kraju
i za granicą.
W Monachium ukonstytuowało się najsilniejsze środowisko polskich artystów
z braćmi Gierymskimi, Józefem Brandtem,
Adamem Chmielowskim i Maurycym Gottliebem na czele. Pomiędzy Paryżem
a Warszawą żył i tworzył Józef Chełmoński.
- O XIX wiecznym malarstwie polskim
Juliusz Słowacki i Adam Mickiewicz
mawiali, że to malarstwo nauczające,
w odróżnieniu od malarstwa "kramki
kupieckiej", jak wyrażano się o szkole
paryskiej. Czy malarstwo doby romantyzmu rzeczywiście nauczało, zagrzewało do walki, a może dodawało otuchy po klęskach powstańczych?
- Na pewno uczyło, takie jest założenie
sztuki. Według reprezentującego Kraków
Jana Matejki sztukę należy rozumieć, jako
powołanie do służby społecznej. Należy
jej podporządkować ambicje ściśle artystyczne, to obowiązek wobec kraju i narodu. Stąd malarstwo Matejki zagrzewa do
boju i dodaje iskry wiary po klęsce. Swoje
obrazy mistrz Jan tworzył "ku pokrzepieniu serc" mawiając, że nie wolno oddzielać sztuki od miłości do ojczyzny.
- Co zadziwiające wielu historyków
sztuki wysnuwa pogląd, że wiek XIX
nie posiada własnego stylu ze względu
na zmienność nurtów: klasycyzm, romantyzm, realizm, impresjonizm. Czy
zgodzi się Pani z ich opinią?
- Rzeczywiście w XIX wieku trudno mówić
o jedynym wiodącym stylu, bowiem
w malarstwie polskim i europejskim jest
wielość nurtów. Jednak każdy z tych trendów był inny, oryginalny i wnosił coś nowego.
Sztuka w tamtym okresie rozwijała się bardzo prężnie. Artyści wciąż poszukiwali
czegoś nowatorskiego, doskonaląc barwę
i światło.
- Na obrazach prezentowanych na wystawie przeważa ciemna kolorystyka.
Czy była znamienna dla tego okresu?
- Paleta kolorystyczna wylansowana przez
malarzy XIX wieku nie obfituje tylko
w mroczne barwy, ale jest bardzo zróżnicowana.
Poczynając od ciepłych tonacji ciemnych
brązów, czerwieni, zieleni po akcenty rozjaśnionej bieli, tak jak na obrazach Henryka Rodakowskiego.
Z kolei na płótnach Maksymiliana Gierymskiego dominują harmonie złotawego
brązu przeplatające się z kompozycjami
o chłodnej tonacji srebra. Jednak prawdziwą rewolucją dla barw okaże się impresjonizm proponując kontrastowe zestawienie
barw ciepłych i zimnych.
- Jak malarstwo tworzone w epoce ruin
odnosi się do sztuki współczesnej.
Współczesna sztuka XX wieczna czerpie z IX wieku, czy może odcina się od
tamtych trendów?
- Współczesne malarstwo realistyczne nawiązuje do maniery XIX wiecznej.
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
43
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 44
(Black plate)
Portrety, pejzaże, martwe natury operują
dziś podobnie, jak w wieku XIX tym samym zestawieniem barw i motywem
światłocienia.
W sztuce nic nie ginie, a nowe trendy powstają nawiązując najczęściej do tego, co
już było.
- Ta imponująca wystawa nie jest
pierwszą, ani ostatnią prezentowaną
na Zamku Królewskim. Czy mieszkańcy
Piotrkowa są wrażliwi na estetykę
i piękno? Chętnie oglądają przygotowane ekspozycje?
- Muszę przyznać, że jestem trochę zawiedziona. Uważam, że jeżeli sprowadza się
tak piękne obrazy wielkich mistrzów, to
zainteresowanie powinno być duże. Niestety osób, które doceniają rolę sztuki
w życiu, potrafią się zachwycić i pokusić
o refleksję jest niewiele.
Na otwarcia wystaw przychodzą głównie
jej miłośnicy. Bardzo rzadko przychodzi
młodzież.
Być może młode pokolenie bardziej zaaferowane jest zdobyczami techniki.
Sztuce bardzo trudno będzie konkurować
z rozwojem cywilizacji.
- Jakie są plany muzeum na najbliższą
przyszłość, co będziemy mogli podziwiać?
- W przyszłym roku planujemy dużą wystawę malarstwa pt. "Krajobrazy polskie
w malarstwie polskim od połowy XIX wieku do początków XX wieku" ze zbiorów
Muzeum Narodowego w Warszawie. Będą to płótna najlepszych mistrzów pejzażu między innymi Chełmońskiego i Gierymskiego. Na 2000 rok chcemy przygotować wystawę monograficzną poświęconą Leonowi Wyczółkowskiemu, polskiemu
przedstawicielowi impresjonizmu.
Ponad czterdzieści obrazów rozmieszczonych w zamkowej sali przemawiało swym
pięknem i prawdą. Stylowe meble,
świeczniki. Pożółkłe obrusy i stary zegar
aranżowały "ducha" poprzedniej epoki ...
Sącząc sok przemykałam pośród oglądających. Zewsząd dobiegały rozmowy... Stojąca obok kobieta głośno wyrażała swój
zachwyt pochylając się nad "Krajobrazem
z makami" Eugeniusza Wrzeszcza. Te
drobne pomarańczowe kwiatki będą ją
przyciągały jeszcze wielokrotnie. Przed
obrazem Henryka Rauchingera dwóch
starszych mężczyzn, w ich oczach dostrzegłam łzy i nutę wspomnień.
Dla wielu ta wystawa, to powód do zadumy i refleksji.
Dla pozostałych, to tylko sztuka pozbawiona przesłania artysty. Każdy ma prawo
do osobistego, indywidualnego odbioru
wytworów sztuki, ale my wszyscy ludzie
fin d` sieclu stukający do drzwi XXI wieku
musimy pamiętać, że to rozwój kultury
"nie pozwalał się Polsce oddać w ręce czyje".
7
Sztuka w galerii,
sztuka na ulicy
MIKOŁAJ PAWLAK Piotrków Trybunalski
W ciągu kilku ostatnich miesięcy miałem
okazję bliżej poznać działalność Biura Wystaw Artystycznych w Piotrkowie Trybunalskim. Ta jedyna w Piotrkowie profesjonalna galeria sztuki powstała w 1975 roku
i w ciągu 23 lat swojej działalności na stałe wpisała się w dość ubogi jak na miasto
wojewódzkie krajobraz kulturalny miasta.
Tym ciekawsza wydaje się każda opinia na
temat celowości działań podejmowanych
przez piotrkowskie BWA. Piotrkowska galeria sztuki zajmuje się organizowaniem
i inicjowaniem całego szeregu działań,
które bądź to bezpośrednio przyczyniają
się do powstawania nowych wartości kulturalnych w regionie Piotrkowa, bądź też
służą popularyzacji i prezentacji dokonań
artystów z województwa, z całej Polski,
a ostatnio bez mała z całego świata. BWA
zajmuje się organizowaniem wystaw sztuki współczesnej, sprzedażą obrazów, grafiki i rysunków oraz samo prowadzi działalność edukacyjną oferując wykłady i zajęcia
warsztatowe dla młodzieży. Bez wątpienia
jako jedyna tego rodzaju placówka kulturalna w województwie, BWA ma wyjątkowy wpływ na sferę kultury w mieście.
Działalność BWA skierowana jest ze zrozumiałych względów do mieszkańców miasta i okolic, a szczególnie do uczącej się
w Piotrkowie młodzieży. Wydaje mi się, że
44
to właśnie wpływ piotrkowskiego BWA
i szeregu tego rodzaju instytucji w całej
Polsce na rozwój intelektualny młodzieży
zasługuje na szczególną uwagę. Częstym
widokiem w piotrkowskiej Galerii Sztuki
jest grupa młodych ludzi zwiedzających
nową wystawę malarstwa, grafiki, rzadziej
rzeźby. Dla wielu tych młodych odbiorców wizyta w BWA to pierwszy kontakt
z czymś co wszyscy zgodnie nazywamy
sztuką. Dla mnie jednak takie szkolne wycieczki to głównie obcowanie z przedmiotem, z wytworem ludzkiej wyobraźni,
a jednocześnie czymś namacalnym - obcowanie z produktem końcowym procesu
twórczego. Wiadomo, że odbiór sztuki
w salach wystawowych galerii czy muzeum cechuje się pewnego rodzaju wyciszeniem własnego „ja", skupieniem
i w miarę pełną gotowością na odbiór
i zrozumienie wizji artysty. Odbiór sztuki
nie jest przecież rzeczą łatwą - czasem wymaga długiego przygotowania, czasem
jest sztuką samą w sobie. Wejście w świat
twórcy wymaga także wiele odwagi i wyrozumiałości. Sztuka to przedmiot wystawiony na widok publiczny w miejscu
w którym obcuje się ze sztuką. Czyż nie
jest to często jedyne kryterium pozwalające określić coś mianem sztuki, a każące
coś innego uznać zwykłym przedmiotem,
czy najwyżej pretensją do miana sztuki?
Żyjemy w ciekawych czasach - pojęcia
ulegają pomieszaniu, deformacji; wartości
się dewaluują. Żyjemy, jak chyba nigdy
dotąd, w świecie przedmiotów, które czy
tego chcemy, czy nie, stanowią o jakości
i w pewnym sensie o wartości naszego życia. Przywykliśmy traktować przedmiot jak
coś powtarzalnego, jeden z wielu identycznych produktów wytwarzanych na
wielką, przemysłową skalę. Wydaje się, że
największą wartością przedmiotów, którymi z konieczności lub z wyboru otaczamy
się jest zawarty w nich element nowości.
Imperatyw zdobywania coraz to nowych,
doskonalszych produktów jest przecież
obecnie główną siłą napędową przemysłu
i postępu. Umiejętne przedstawienie zalet
nowego produktu, nierzadko już to nowego modelu praktycznie wszystkiego, co
wytwarza się masowo polega w znacznej
mierze na eksponowaniu tego wszystkiego co nowe. Ale przeciętny użytkownik
samochodu, komputera, czy maszynki do
golenia nie wymaga przecież, aby coś co
jest dobre było ciągle ulepszane. To raczej
imperatyw powtarzania obecny w ludzkiej
naturze wymusza powrót tych samych
motywów w coraz to nowych wydaniach.
Czy nie towarzyszy temu jednak postęp?
Czy najnowsze produkty nie są coraz
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 45
sprawniejsze, czy nie lepiej wykonują stawiane im zadania. Z pewnością świat
„idzie ku lepszemu" - dodajmy świat materialny. Jednakże patrząc obiektywnie
warto się zastanowić, czy człowiek
podróżujący po Europie przed kilkuset laty konno czuł się mniej szczęśliwy od
współczesnego homo sapiens podróżującego w nowoczesnych samochodach,
choćby był to nawet samochód roku ( notabene w tym roku to naprawdę piękna limuzyna).
Wydaje się, że wartość przedmiotu zbyt
łatwo ulega swoistej dewaluacji. Wystarczy rok abyśmy na faworyzowane przez
nas produkty wytwarzane masowo spoglądali z lekkim zażenowaniem: „przecież
to stary model". Takie podejście może łatwo doprowadzić do zdegradowania pracy do swego rodzaju mechanizmu socjologicznego pozwalającego wpasować się
w akceptowane ramy porządku społecznego. W takiej sytuacji to właśnie kontakt
ze sztuką, która jak mało który akt człowieka nacechowany jest intymnością i indywidualnym piętnem artysty, pozwala
odnowić coraz częściej pomijane aspekty
pracy. Całkowicie utopijnym byłoby przekonanie o zbawiennej roli sztuki w walce
z automatyzacją i anonimowością, która
towarzyszy wytwarzaniu coraz to nowych
produktów. Możliwe wydaje się jednak
posłużenie się sztuką do uczenia młodego
człowieka szacunku do przedmiotu,
a więc szacunku do ludzkiej pracy. Niesie
to za sobą także kształtowanie pewnej kultury odbioru tego co wytwarzane masowo. Nie można przecież założyć, że wszystko co oferuje nam współczesna kultura
popularna pozbawione jest wartości estetycznych i duchowych (jeśli w ogóle jest
między nimi jakaś różnica). Podobnie
trudno nie dostrzec wyjątkowego piękna
i artyzmu w wielu wytwarzanych masowo
produktach. Kluczowym problemem jest
zatem przygotowanie młodych ludzi do
(Black plate)
kontaktu ze sztuką, wskazanie różnych
aspektów jej percepcji, uczulenie młodego człowieka na często niezauważalne
aspekty produktów artystów i produktów
projektantów przemysłowych. Istotne jest
poszukiwanie tego co wartościowe, tego
co łączy sztukę ulicy i sztukę sal wystawowych. Zarówno wykłady na temat historii
sztuki jak i te prezentujące najnowsze kierunki sztuki współczesnej stwarzają okazję
do ukazania tak licznych analogii i inspiracji obecnych w otaczających nas produktach. Czy jednak wszystkie eksponaty wystawione w galerii BWA to dzieła sztuki?
Nie łudźmy się- odpowiedź na to pytanie
zna przecież tylko sam odbiorca. Nie ma
chyba definicji sztuki, która w pełni oddałaby wszystkie aspekty tego złożonego fenomenu kulturowego. Sądzę jednak, że
piotrkowskie BWA powinno śmielej otworzyć swe podwoje dla najnowszych kierunków sztuki współczesnej. W przeciwnym razie grozi nam uprzedmiotowienie
sztuki, ograniczenie jej tylko do wymiaru
materialnego przedmiotu, ograniczenie
sztuki do artyzmu wykonania, żeby nie
powiedzieć do rzemiosła. To prawda, że
przez wiele wieków sztukę rozumiano jako
pewną zdolność manualną, tym większą
im wierniej pozwalała odtworzyć otaczający świat. Nawet kiedy wierne przedstawienie zastąpiono własną interpretacją
czy deformacją ciągle sztukę utożsamiano
z wyobrażeniem. A przecież istnieje wiele
nowych kierunków, jak na przykład konceptualizm, gdzie sztuka rozumiana jest
jako coś co się zdarza na drodze między
pewnym przedstawieniem wizualnym lub
dźwiękowym, a odbiorcą. Stąd obecne
u wielu współczesnych artystów pomniejszenie roli przedmiotu i posłużenie się nim
nie ze względu na jakieś szczególne walory estetyczne (te są przecież tak zmienne),
a jedynie na wywoływanie określonych
skojarzeń, wydobycie pewnych pojęć,
którymi operuje dany koncept. Jak długo
prezentowane w BWA w Piotrkowie, Rzeszowie, czy Kutnie przedmioty służą zaprezentowaniu historii sztuki, tak długo
rola edukacyjna jest spełniona. Nieodzownym wydaje się jednak prezentacja tego
co w sztuce nowe, szokujące - tego co wykracza poza tradycyjne ramy obrazu, rysunku, czy grafiki. Choćby nawet najciekawsze wykłady nie zastąpią przecież bezpośredniego kontaktu z wizją artysty.
Warto pokusić się o poszerzenie oferty
w końcu jedynej profesjonalnej Galerii
Sztuki w województwie jaką jest piotrkowskie BWA.
7
Z historii zespołów
amatorskich Piotrkowa
Trybunalskiego
ZYGMUNT STĘPIEŃ Piotrków Trybunalski
Korzenie ruchu amatorskiego w Piotrkowie sięgają połowy XIX wielu.
Pierwszymi propagatorami tej działalności
byli m. In. Józef Goleński (1819-1888) założyciel chórów szkolnych, kościelnych,
organizator koncertów na terenie miasta
oraz Alfons Brandt (1866- 1925) - jeden
z twórców Towarzystwa Muzycznego
w Piotrkowie, szkoły muzycznej (Kursów
Muzycznych), dyrygent orkiestr i innych
zespołów muzycznych.
Wybuch II wojny światowej spowodował
znaczne ograniczenie działalności wymienionych tu zespołów. Jedynie chóry przy-
kościelne mogły przygotowywać bez
przeszkód programy religijne, występując
w każdą niedzielę w świątyniach, przy
których istniały.
Po zakończonej wojnie w 1945 roku
w Piotrkowie ożywiła się działalność espo-
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
45
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 46
(Black plate)
łów muzycznych i teatralnych zarówno
zawodowych jak i amatorskich.
Systematycznie odwiedzały Piotrków
orkiestry z dużych ośrodków - Poznania,
Bytomia, Warszawy oraz pobliskiej Łodzi.
Także teatry zawodowe miały tu swoich
wielbicieli, którzy zapełniali w komplecie
salę im. J. Kilińskiego.
Były to najczęściej teatry z Częstochowy,
Kielc oraz Łodzi, zwłaszcza Teatr Ziemi
Łódzkiej, który był teatrem objazdowym.
Ożywiły się również amatorskie chóry kościelne.
Występowały nie tylko w swoich własnych
świątyniach, ale organizowano także duże
koncerty muzyki religijnej.
Pomysłodawcą był piotrkowski organista
Mieczysław Królikowski (1890-1961),
który do kościoła parafialnego św. Jacka
(były klasztor dominikanów) zapraszał
wszystkie miejscowe chóry kościelne, aby
mogły przedstawić swój dorobek.
Chóry te występowały w okresie świąt Bożego Narodzenia, Wielkiego Postu, oraz
w dniu 22 listopada (dzień św. Cecylii, patronki muzyki kościelnej).
Świecki ruch amatorski intensywnie zaczął
się rozwijać w latach pięćdziesiątych. Powstawały wówczas prężnie działające instytucje, np. Dom Kultury, który w różnych okresach przybierał dodatkowe nazwy: Powiatowy, Miejski, obecnie Wojewódzki.
Drugą instytucją szerzącą kulturę muzyczną i teatralną był Międzyspółdzielniany
Klub Kultury mieszczący się przy Al. 3 Maja 11.
Utrzymywany był przez zakłady spółdzielcze TELSIN, Spółdzielnię SZKŁO, Spółdzielnię OCHRONY MIENIA i inne. Kierowniczką Klubu była Tamara Bosiacka,
dzięki której wyróżniał się spośród innych
działających na terenie Piotrkowa.
Największym zespołem prowadzonym
przez ten Klub był Zespół Pieśni i Tańca
Ziemi Piotrkowskiej. Kierownictwo mu-
zyczne spoczywało w rękach instruktorów
- T. Struckiego i T. Kociniaka.
Ponadto istniały tu zespoły teatralne, a instruktorem był E. Piesiak. Występowały
one często na imprezach organizowanych
przez władze miejskie oraz zakłady, które
je utrzymywały.
Na terenie Piotrkowa istniały też liczne zespoły świetlicowe, głównie przy dużych
zakładach pracy. Najlepiej działające powstały przy Fabryce Maszyn Górniczych.
Do ich rozwoju w dużym stopniu przyczynił się dyrektor tego zakładu, Tadeusz Nowakowski, który z wyjątkową energią pomagał przy ich organizowaniu.
Jako jeden z pierwszych powstał kwartet
męski w składzie: Roman Pelikant, Stefan
Wiernicki, Bogdan Pingot i Jerzy Żelazny.
Drugim zespołem wokalnym był tercet
żeński: Genowefa Puzynowska, Zofia
Gnyp i Maria Działek.
Oprócz tego w krótkim czasie został zorganizowany 28-osobowy chór męski
(z dawnego chóru kościelnego OO Jezuitów LIRA). Ponadto powstała siedmioosobowa grupa harmonijek ustnych i kwartet
akordeonowy. Akompaniatorem tych zespołów był przez wiele lat Ireneusz Cugowski.
Duże zainteresowanie wywołał ich pierwszy występ z okazji BARBÓRKI 1958 roku.
Przy Fabryce Maszyn Górniczych powstała także orkiestra dęta, istniejąca do dzisiejszego dnia, prowadzona przez Michała
Hofmanna, absolwenta łódzkiej PWSM.
Ciekawie również prezentowały się teatry
amatorskie w piotrkowskich szkołach i innych ośrodkach kultury.
Jednym z nich był zespół prowadzony
przez Aleksandrę Matusiakową, polonistkę
piotrkowskiego Liceum Pedagogicznego,
później zaś Studium Nauczycielskiego.
Ta wielka miłośniczka twórczości G. Zapolskiej wystawiła na terenie tej placówki
ŻABUSIĘ, a następnie współczesne sztuki:
POCIĄG DO MARSYLII, TRZYDZIEŚCI SREBRNIKÓW.
“Hrabina Marica” 1972r. - 1973r.
Fot. Ze zbiorów prywatnych.
46
Wykonawcami byli młodzi nauczyciele
piotrkowskich szkół: W. Błaszczyk, J. Nowak, E. Śnieżko, B. Badek, I. Kurzela, J.
Ziółkowski i inni.
We wspomnianym już Studium Nauczycielskim powstał studencki teatrzyk PAPUGA, który pierwszy program "Nie wierzcie
nam" zaprezentował w dniu 20 kwietnia
1958 roku.
Niebawem mieszkańcy Piotrkowa obejrzeli drugi program "Zło w życiu". Kierownikiem muzycznym teatrzyku był Kociniak,
autorem piosenek Zdzisław Kaczmarek,
wykonawcami zaś ówcześni słuchacze
Studium Nauczycielskiego.
Jednym z ciekawszych zespołów w latach
sześćdziesiątych okazał się również Piotrkowski Teatr Publicystyczny (1965-1968)
prowadzony przez Michała Staśkiewicza
i Jana Kordowiaka.
W nieco późniejszym czasie powstały Teatr Poezji i Estrada Piotrkowska z widowiskiem QUOT LIBET czyli co kto lubi. Realizatorami tego ostatniego byli: B. Wlaźlak,
J. Styczyńska, C. Dybała-Wlaźlak.
Z innych zespołów wymienić jeszcze należy: Teatrzyk GADATIVUS, przy II Liceum
Ogólnokształcącym prowadzony przez
młodzież(c. Stankowski), Teatrzyk SPECTATOR przy III Liceum Ogólnokształcącym, gdzie wystawiano też pozycje z literatury polskiej: "Warszawiankę" St. Wyspiańskiego, "Moralność pani Dulskiej" G.
Zapolskiej, "Lillę Wenedę" J. Słowackiego.
W latach osiemdziesiątych przy Technikum Górniczym wystawiano z powodzeniem skróconą wersję "Krakowiaków
i Górali" W. Bogusławskiego (przedstawienie przygotowała H. Kozłowska).
Wreszcie wspomnieć należy o studenckim
Teatrzyku HAK, który powstał przy Filii
Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Piotrkowie.
Wymienione tu zespoły muzyczne i teatralne prezentowały swoje programy
przede wszystkim dla potrzeb własnych.
Wprawdzie niektóre z nich przystępowały
do eliminacji, czy też zapraszane były do
większych programów organizowanych
przez władze miasta, to jednak nie miały
możliwości pokazywania się szerzej publiczności.
Jedynym wyjątkiem był zespół muzycznoteatralny powstały na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przy Miejskim Domu Kultury w Piotrkowie.
Była to AMATORSKA OPERETKA PIOTRKOWSKA.
Ten kontrowersyjny zespół (ówczesne
władze miały pewne zastrzeżenia pod
względem wartości ideologicznych), wywołał bardzo duże zainteresowanie piotrkowskiej publiczności, mimo niewielkich
braków wykonawczych.
Historia Operetki Piotrkowskiej sięga roku
1958, kiedy to zapaleni działacze kultury
muzycznej zwrócili się do ówczesnego
kierownika Miejskiego Domu Kultury, Tadeusza Jankowskiego, z propozycją zorganizowania przedstawienia amatorskiego,
konkretnie zaś z sugestią wystawienia
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 47
operetki E. Kalmana HRABINA MARICA.
Scenografią i reżyserią zajął się stały pracownik MDK, Kazimierz Nurkowski, choreografią J. Nowaczek, zaś całą stroną muzyczną Roman Stępień(1903-1979), działacz ruchu amatorskiego z okresu międzywojennego, z zawodu organista.
Mimo, iż pomysł był nieco fantastyczny,
przystąpiono do kompletowania zespołu,
tj. Solistów, chóru, baletu i orkiestry.
Cały zespół liczył około 50 osób.
Ponad siedem miesięcy trwały próby.
Premiera odbyła się 26.VI.1959 roku.
Publiczność przyjęła przedstawienie z wyjątkowym entuzjazmem.
MARICĘ wystawiono siedem razy w Piotrkowie oraz okolicy (Moszczenica, Wolbórz, Sulejów).
Główne role odtwarzali: Maricy- Janina
Nowak (nauczycielka),Tasilla - Marian
Szczypiorski (prac. Huty "Hortensja"), Lizy
- Wiesława Borkowska (nauczycielka), Żupana - utalentowany komik Stefan Stolarski.
Chór operetki składał się w większości
z członków chórów kościelnych: "Hejnału"
i "Lutni".
W listopadzie tego roku(1959) przystąpiono do przygotowania następnej operetki.
Była nią "Wiktoria i Huzar" P. Abrahama.
(Black plate)
Reżyserował ją Witold Dowgird (reżyser
operetki wileńskiej z okresu międzywojennego).
Stronę muzyczną przygotował także Roman Stępień. Premiera odbyła się 9
czerwca 1960 roku w ramach obchodów
DNI PIOTRKOWA.
Głównymi wykonawcami byli: Wiktoria Janina Nowak, Koltay - Marian Szczypiorski, Janczi - Stefan Stolarski.
Ta operetka wzbogacona była już o dość
sprawny balet (J. Styczyńska), który występował w każdym akcie operetki. Coraz lepiej grali swe role główni wykonawcy.
Gdy śpiewano słynne "Dobranoc" publiczność miała łzy w oczach. Kolejną operetką
była "Księżniczka Czardasza" E. Kalmana.
Reżyserował ją Janusz Duński, solista Operetki Łódzkiej.
Poziom wykonawczy był coraz wyższy.
Doszli nowi soliści: Marta Gołogórska
(Stasi), Witold Rejniak (Edwin), z dawnych
pozostali: Janina Nowak (Sylwia) i Stefan
Stolarski (Boni).
W następnych latach powtórzono "Wiktorię" i "Hrabinę Maricę". Główne męskie role w obydwu tych operetkach (Koltaya
i Tasilla) powierzono bardzo dobrze grającemu nowo pozyskanemu amatorowi Stefanowi Stępniowi (nauczyciel III Liceum
Ogólnokształcącego). Pamięć o wymienionych tu operetkach jest żywa do dzisiejszego dnia wśród byłych wykonawców
oraz widzów Piotrkowskich, którzy oglądali te przedstawienia.
Warto tu wspomnieć, że nasze miasto nie
było wyjątkiem pod względem doboru takiego repertuaru dla tego typu zespołów.
Pojawiały się bowiem w prasie notatki, że
na terenie kraju wystawiano po amatorsku
przeróżne pozycje w tym i operetki.
Przykładem było Towarzystwo Śpiewacze
LUTNIA w Zgierzu, które przygotowało
m.in. operetkę P. Abrahama "Wiktoria i jej
huzar".
Wiele osób zadaje sobie pytanie: czy jest
możliwe wznowienie tego typu działalności?
Odpowiedź brzmi: Raczej nie! Odzwyczailiśmy się od pracy społecznej. Szkoda.
w owym czasie kierowniczką Szkoły Powszechnej w Szadku. Nadesłane informacje stanowią piękne uzupełnienie wydarzenia sprzed 72 lat. Serdecznie dziękujemy!
Długo oczekiwany kontakt
Za sprawą naszego byłego pracownika Eugeniusza Ronowskiego nawiązaliśmy
kontakt z Polsko-Australijskim Towarzystwem Kulturalnym. Właśnie otrzymaliśmy pierwszą przesyłkę (lipcowy numer
Polish Kuriera) oraz list. Redaktor naczelny
tego polonijnego periodyku - Andrzej S.
Basiński tak pisze m.in.: " Nie miałem czasu przeczytać artykułów "Siódmej Prowincji", ale muszę pogratulować zarówno szaty graficznej i ogólnej estetyki jak również,
przede wszystkim regionalnej tematyki
kulturalnej. Jestem pewien, że lektura
upewni mnie w tym pierwszym wrażeniu,
jakie odniosłem przeglądając nadesłane
numery (...) Od razu sprawdziłem też Wasze strony w internecie. Będzie co poczytać ... Może znajdą się u nas byli mieszkańcy Waszego regionu, którzy zainteresują się "Siódmą Prowincją"? (...) Dziękuję
za propozycję współpracy. Mimo chronicznego braku czasu postaram się czasem coś podesłać o ciekawszych kulturalnych wydarzeniach polskich, czy polonijnych w Australii ..."
Dziękujemy i oczekujemy na materiały
z Australii.
7 Prowincja - buduje!
Losy Karoliny Listowskiej
Ostatnio do redakcji napłynęło trochę korespondencji. Do naszej rubryki wybraliśmy kilka najbardziej charakterystycznych.
W numerze 3 z 1997 roku zamieściliśmy
artykuł Lucjana Biblińskiego pt. Zachowajmy pamięć o przeszłości - prezentujący pewien nieznany dokument z 1926 roku.
Zawierał on życzenia i pozdrowienia z Polski przekazane Stanom Zjednoczonym
z okazji 150 rocznicy niepodległości.
Wśród życzeń tych znalazł się też piękny
adres ze Szkoły Powszechnej w Szadku.
W zakończeniu artykułu, jego autor
zwrócił się za naszym pośrednictwem do
mieszkańców Szadku, by jeśli odnajdą na
tym adresie swoje lub swoich bliskich nazwiska nawiązali kontakt z redakcją. Właśnie w tej sprawie napisała do nas list p.
Maria Gleń z Poznania, w którym to zamieściła szczegóły z życia matki - Karoliny
Listowskiej wraz z fotografią z 1926 r.,
Z prośbą o wydrukowanie swoich utworów na naszych łamach ( fakt powtarzający się od kilku już lat - swoje utwory nadsyłają autorzy z różnych stron kraju)
zwrócił się niedawno p. Stanisław Chyczyński z Kalwarii Zebrzydowskiej, który
napisał m.in.: " nie wiem, czy Wasz kwartalnik nadal wychodzi, bo trochę czasu już
go nie widziałem (...) Zawsze zbudowany
byłem istnieniem "SIÓDMEJ PROWINCJI",
czyli pisma nastawionego na rejestrację
życia kulturalnego oraz na promocję amatorskiego ruchu artystycznego. To było
wspaniałe, że w 7P można było ujrzeć nazwiska twórców mało znanych czy też debiutantów, ludzi nie należących do modnego parnasu krajowego. Ponadto jeszcze
z jednego względu muszę pochwalić
Wasz periodyk.
Na rynku sztuki zdominowanym przez pisma typu KARTKI, STRONY, bruLion, TYTUŁ, DYKCJA, FRAZA, AKCENT, KROPKA
etc., od początku podobał mi się tytuł
(odważny, wyszukany) Waszego periodyku. SIÓDMA PROWINCJA to brzmi zupełnie inaczej niż jakieś tam WYRAZY, PRZECINKI itd ..."
Dziękujemy za tak pochlebne opinie! Jesteśmy ziarenkiem... w wielkim worze!
Staramy się rejestrować wszystko to, co
uważamy za wartościowe.
7
Fundacja im. Stefana Batorego dla
"Siódmej Prowincji"
Miło nam donieść, iż Zarząd Fundacji im.
Stefana Batorego decyzją z dnia
5.05.1998 r. przyznał naszej redakcji dotację w kwocie 2.500 zł na zakup oprogramowania komputerowego.
Dziękujemy!
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego
47
4_98_2.qxd
11/3/98
6:31 PM
Page 48
(Black plate)
Wojewódzki Dom Kultury w Piotrkowie Trybunalskim
97-300 Piotrków Trybunalski, Al. 3 Maja 12, tel. 647-71-94, 647-04-06, tel./fax 649-53-54
Centrum Promocji i Informacji
Kulturalnej WDK:
Ośrodek Plastyki i Reklamy
Ośrodek Działalności Filmowej „Stop-klatka”
Ośrodek Działalności Środowiskowej
„Kontakt”
Ośrodek Działalności Teatralnej „Lustro”
Zespoły:
teatralne:
„Na Poddaszu” (instr. Lucyna
Jakubczyk), „Łysa Góra” (instr.
Małgorzta Kowalczyk),
taneczne:
„Fuks”, „Szarada” (instr. Diana
Lisiecka), „Aerobic”(instr. Aldona
Przerywacz)
muzyczne:
„Morning Edition” (opiekun Agnieszka
Majewska), „Zespół Muzyki
Dawnej”(instr. Jolanta Bobras - Pająk),
Chór seniora “Radość życia” (instr.
Tadeusz Małż), Dziecięcy zespół wokalnotaneczny „Duszki” (instr. Tadeusz Małż),
Zespół Wokalny (instr. Tadeusz Małż),
Studyjny Zespół Wokalny (instr.
Waldemar Ossowski)
Regionalny Ośrodek Kultury w Sieradzu
98-200 Sieradz, ul. POW 19, tel./fax 822-57-12, 22-45-21, 822-49-32, 822-37-71
ROK w Sieradzu jako
państwowa instytucja
o funkcjach ponadlokalnych pomaga, inspiruje,
animuje i promuje działalność społeczno-kulturalną województwa i regionu. Działalność ROK
wyznacza VII programów merytorycznych:
I. Program „Kultura a samorząd“ ROK pełni
rolę organizatora kultury w wymiarze ponadlokalnym stosując najbardziej optymalne formy realizacji: doskonalenie warsztatu, dokumentowanie
działalności kulturalnej gmin, współfinansowanie
organizowanych imprez, organizowanie kompleksowych penetracji socjologicznych środowisk,
prowadzenie banku danych informacji o kulturze.
II. Program „Krzesiwo“ ROK polega na ściśle
współpracuje z lokalnymi społeczeństwami w za-
kresie ochrony dziedzictwa kulturowego realizowanej w formie: edukacji folklorystycznej dzieci
i młodzieży, promowaniu poszczególnych regionów kulturowych Sieradzczyzny, dokumentowaniu ważnych zjawisk etnograficznych, zwyczajów
i obrzędów ludowych oraz opieki merytorycznej
nad zespolami folklorystycznymi.
III. Program „Animacja Nieprofesjonalnej
Twórczości Artystycznej“ ROK na podejmuje
stałe działania edukacyjne w sferze teatru, literatury, plastyki, muzyki i tańca dla dzieci i młodzieży, wspiera organizacyjnie i finansowo amatorski
ruch artystyczny a przede wszystkim promuje go
w skali regionu, kraju i za granicą. Służą temu:
warsztaty, przeglądy, wystawy, spotkania i wydawnictwa.
IV. Program „Promocja Regionu“ ROKpopularyzuje i promuje dorobek i osiągnięcia instytucji
Kluby i koła zainteresowań
Piotrkowski Klub Literacki
„ZAKOLE“
Klub gier fabularnych
Klub numizmatyków
Pracownia plastyczna dla dzieci
(instr. Aldona Trojanowska)
Pracownia grafiki, rysunku i
malarstwa dla młodzieży (instr.
Andrzej Białkowski)
Usługi:
ksero
graficzna reklama komputerowa:
plakaty, zaproszenia, afisze, etc.
wynajem pomieszczeń
(sala widowiskowa, klubowa)
nagłaśnianie imprez
realizacja imprez zleconych
kultury, amatorskich zespołów artystycznych oraz
twórców. Pozyskiuje niezbędne środków pozabudżetowe, zapewnia kontakty z organizacjami,
stowarzyszeniami, fundacjami krajowymi i zagranicznymi oraz współpracuje z województwami
ościennymi. Stałymi formami działań są: wydawnictwa, konfrontacje, festiwale, turnieje, przeglądy, sejmiki, wymiana zespołów artystycznych
w kraju i za granicą.
V. Program „Marketing i usługi kulturalne“
ROK świadczy usługi w zakresie: wydawnictw
(a tym akcydensów), impresariatu i usług artystycznych własnych, wideofilmowania, oprawy
plastycznej imprez, kserografii, nagłaśniania imprez oraz transportu krajowego i zagranicznego.
VI Program „TALENTY“ ROK promuje uzdolnione dzieci i młodzież, organizując warsztaty,
konsultacje i przeglądy.
VII Program „EKOMOTYWY“ ROK realizuje
edukację ekologiczną mieszkańców województwa stosując formy działalności: monitoring,
konkursy, warsztaty i szkolenia, zabawy i gry
dydaktyczne, imprezy plenerowe.
Wojewódzki Dom Kultury w Skierniewicach
96-100 Skierniewice, ul. Reymonta 33, tel. 833-36-39, 33-33-36, tel./fax 833-24-12
Kurs tańca towarzyskiego dla dzieci,
młodzieży i dorosłych; w grupach dla
początkujących i zaawansowanych
Kurs języka niemieckiego dla młodzieży i dorosłych; w grupach dla początkujących i średniozaawansowanych
Zajęcia w kołach
i klubach zainteresowań
Klub Miłośników Tańca
dla wszystkich grup wiekowych
48
Klub Fotograficzny „Foto”
dla wszystkich grup wiekowych
Klub Seniora „ARA”
Klub Literatów
Klub Francuski
Kino Studyjne „Klaps”
Klub Jazzowy „SWING”
Aerobik
Koło plastyczne dla dzieci i młodzieży
Zespoły Artystyczne
Estrada Dziecięca
„Wiercipięty”
Akademia Tańca „4-20”
Grupa Tańca Nowoczesnego „Sen’s”
Chór dziecięcy
Zespół Dziecięcych Aktorów
Filmowych „Izyda”
Młodzieżowy Zespół Teatralny
Kapela Ludowa
Zespół Muzyczny „Lady Makbet”
Zespół Muzyczny „Epidemia”
Zespół Muzyczny „29 $ Blues”
Galeria Plastyczna
Siłownia
dla wszystkich grup wiekowych
Dyskoteka dla młodzieży
Scena Promocji
dla zespołów z terenu województwa
Scena Prezentacji profesjonalnych
i amatorskich zespołów artystycznych
Młodzieżowa Szkółka Dziennikarska
Usługi Ksero i Wideofilmowanie
Kompleksowa obsługa
szkoleń, seminariów, konferencji
Siódma Prowincja Kwartalnik Kulturalny Piotrkowskiego, Sieradzkiego, Skierniewickiego

Podobne dokumenty