plik w formacie * - Wirtualne Muzeum Kwidzyna
Transkrypt
plik w formacie * - Wirtualne Muzeum Kwidzyna
ISSN 1640-0879 Egzemplarz bezpłatny Nr 1/21 (Rok VI) styczeń - marzec 2005 r. 1 rys. Marek Szynkarczyn 2 Cocktail historyczny SPIS TREŚCI Czy wiecie, że Przyczynki do historii kultury w Kwidzynie w latach 1945-1955 4 Kwidzyński kalendarz kulturalny z perspektywy uczennicy klasy humanistycznej 5 Z kuriera wyciête 6 500 Lat konserwacji zamku kapituły pomezańskiej w Kwidzynie – Okres do 1945 roku 7 Z Pułaskim w rodzie 10 Listy do przyjació³ki 11 Cały tydzień staliśmy na rampie 13 Z notatnika starego zgreda 15 Prawdziwa historia 16 Nasze zabytki Gimnazjum królewskie 17 Historia pszczelarstwa w Polsce 19 Zespół cisów kwidzyńskich 20 Trochê poezji 22 Na ok³adce: Wieża dzwonna Katedry; wejście do Katedry od strony południowej, zdjęcie międzywojenne. l ne Mu K wi dzy n z eu m a Wydawca: Kwidzyñskie Towarzystwo Kulturalne ul. Katedralna 18, 82-500 Kwidzyn tel. (055) 279 62 88 http://ktk.ckj.edu.pl e:mail- [email protected] Wi r t ua Zespó³ Redakcyjny: Justyna Liguz Jadwiga Bartosiewicz Andrzej Rezulak Antoni Tynda Anna Biskupska £ukasz Neubauer Wydawnictwo zostało wydrukowane na papierze offsetowym polset 80 g/m2 i tekturze Arktika 250 g/m2 przekazanym przez: Niniejszy numer dofinansowany zosta³ z dotacji Urzêdu Miejskiego w Kwidzynie. Sk³ad: Agencja Wydawniczo-Reklamowa „Aliem” tel. 0600 377 001, (055) 277 39 33 Druk: Drukarnia W&P Malbork tel. (055) 272 25 85 REDAKCJA ZASTRZEGA SOBIE PRAWO SKRACANIA ARTYKU£ÓW ORAZ ZMIANY TYTU£ÓW …w warsztatach rzemieślniczych Kwidzyna na przełomie XVI i XVII w. utrzymywała się tradycyjna hierarchiczność pracowników: mistrz – jako pracodawca, czeladnik – jako pracownik najemny, uczeń – jako tzw. terminator, przygotowujący się do zawodu. Kandydat na mistrza musiał przedstawić świadectwo wolnego i prawego urodzenia, świadectwo ukończenia nauki, a gdy pochodził spoza Kwidzyna – zaświadczenie z ostatniej służby. Podobnie jak w innych miastach Prus i sąsiednich Prus Królewskich od kandydata na mistrza wymagano odbycia stażu, czyli przepracowania po zgłoszeniu swej kandydatury w cechu pewnego czasu nienagannie bez przerwy i bez przenoszenia się z warsztatu do warsztatu, u wybranego mistrza. Wprowadzenie stażu miało na celu uniemożliwienie zbyt szybkiego uzyskania godności mistrza w obawie nie tylko przed wzrostem konkurencji, ale przede wszystkim ze względu na zbyt szybki odpływ rąk do pracy z warsztatów. W statutach wszystkich kwidzyńskich korporacji rzemieślników znajdował się również zapis stwierdzający, iż kandydat na mistrza powinien być żonaty lub zaręczony… …najpopularniejszym miejscem wypoczynku mieszkańców Kwidzyna w latach 70 i 80, był ośrodek w Brachlewie. Spełniał on swoje zadania dobrze, ale stawał się zbyt mały dla miasta; konieczne stawało się poszerzenie plaży i budowa nowych domków campingowych. W związku z rosnącą popularnością i wzrastaniem zapotrzebowania mieszkańców planowano także wybudowanie w ośrodku w Brachlewie campingu kategorii III, w przylegających do kąpieliska lesie oraz uruchomienie wypożyczalni sprzętu turystycznego. W celu realizacji tych zamierzeń prowadzono rozmowy z Nadleśnictwem i Gminną Radą Narodową w Tychnowach. Projektowano również budowę kortów tenisowych oraz nadbudowę i rozbudowę pawilonu sportowego na hotel. Miało to w przyszłości stworzyć dogodną bazę na obozy sportowe dla czołowych zespołów z całej Polski i dodatkowo powiększyć bazę noclegową… …działania wojenne 1914r. nie dotknęły Kwidzyna bezpośrednio, chociaż toczyły się w sąsiedniej prowincji Prusy Wschodnie. W wyniku walk w miesiącach jesiennych 1914r. Kwidzyn stał się miastem przyfrontowym, w którym gromadziło się wojsko. Przez miasto docierały na linię frontu żołnierze, zaopatrzenie, uzbrojenie itp. Historyk Kwidzyna, Erich Wernicke, w swojej pracy poświęconej dziejom miasta opisał panującą w nim sytuację, następująco: „Bez przerwy toczyły się przez most na Wiśle pociągi z dobrem wojennym, żołnierzami, żywnością i rannymi. Czerwony Krzyż dostarczał żywności przejeżdżającym wojakom oraz troszczył się o rannych żołnierzy, umieszczonych w koszarach, zamienionych na lazarety… …oczywistą wizytówkę Kwidzyna w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych stanowił statek m/s „Kwidzyn”, drobnicowiec wybudowany przez Stocznię Gdańską. Statek został zwodowany 20 czerwca 1974 roku. Matką chrzestną statku była Janina Szymaszek – pracownica SP „Powiśle”. W uroczystości wodowania poza przedstawicielami dyrekcji stoczni wzięli udział Sekretarz propagandy KP PZPR w Kwidzynie Stanisław Tłustochowicz, I sekretarz KM PZPR Henryk Wiśniewski oraz Naczelnik miasta Halina Jadczak. Nowy statek, dowodzony przez kapitana ż.w. Tadeusza Siorka, wypłynął w dziewiczy rejs do Finlandii, skąd w rejsie powrotnym zabrać miał część wyposażenia dla ZCP w Kwidzynie. Portem macierzystym stał się Szczecin, zaś sam statek obsługiwał porty Europy Zachodniej i Północnej… opracowała Justyna Liguz 3 Przyczynki do historii kultury w Kwidzynie w latach 1945 – 1955 Bardzo interesującym i dotychczas mało opracowanym fragmentem dziejów Kwidzyna jest historia kultury w mieście. Mimo iż Kwidzyn jako mały ośrodek miejski nie mógł liczyć na środki na rozwój tzw. „kultury wysokiej”, to mieszkańcy miasta dbali o rozwój dziedzictwa kulturowego w powojennym Kwidzynie. Byli w tej dziedzinie bardzo aktywni i wykazywali dużo zapału. Dziś zaprezentuję czytelnictwo i działalność muzealną w mieście. a) Prasa i czytelnictwo: W pierwszym okresie 1945 roku kolportaż prasy był bardzo ciężki. Trudno znaleźć jakiekolwiek dane mówiące o liczbie rozprowadzonych w mieście egzemplarzy prasy i tytułów, które cieszyły się poczytnością. Dane takie znajdziemy dla lat późniejszych. W kwietniu 1946 roku na terenie miasta rozprowadzono 600 egzemplarzy różnych tytułów prasowych. Były to: „Głos Wybrzeża”, „Dziennik Ludowy”, „Dziennik Bałtycki”, „Głos Ludu”, „Głos Pomorza”. Jak widać była to głównie prasa z terenu Pomorza, mówiąca o problemach m. in. mieszkańców Kwidzyna. Tą prasę uzupełniały gazetki informacyjne lokalne, czasopisma propagandowe oraz pisma oświatowe i kulturalne dla świetlic. Według danych Urzędu Informacji i Propagandy w Kwidzynie za 1946 rok kolportaż prasy na terenie powiatu wynosił: Miesiąc Luty Marzec Kwiecień Maj Czerwiec Lipiec Sierpień Wrzesień Październik Listopad Grudzień Ilość egzemplarzy 21690 20726 22780 20500 20481 25895 24315 25315 26175 25374 24683 W latach 1945 – 1947 wiadomości z terenu Kwidzyna można było odnaleźć w „Głosie Pomorza” wydawanym w Grudziądzu (organ PPS). Gazeta ta w I i II rocznicę „wyzwolenia” miasta z rąk Niemców zamieściła na swoich łamach obszerne wkładki na temat Kwidzyna. W roku 1955 aspiracje władz powiatowych w Kwidzynie sięgnęły nieco wyżej i rozpoczęto przygotowywania do wydawania prasy lokalnej. Periodyk ten miał nosić tytuł „Wiadomości Kwidzyńskie”. Jednakże pierwszy numer ukazał się dopiero w 1956 roku. Organizacją zajął się Powiatowy Komitet Frontu Narodowego. Zespół redakcyjny tworzyli: Boh- dan Szwabowicz (dyrektor szkoły muzycznej) i mecenas Władysław Jan Zawadzki (działacz Towarzystwa Miłośników Warszawy, uczestnik powstania warszawskiego). Najwięcej tekstów dostarczał Alfons Wysocki, korespondent prasowy, z zawodu germanista. Pisali także Halina Andrzeykowicz (pracownica Przedsiębiorstwa Melioracyjnego), Edward Rusiecki (lekarz weterynarii), Alfons Lemański (artykuły na temat historii i zabytków regionu kwidzyńskiego). O poprawność językową i gramatyczną dbał Tadeusz Tyszkowski (polonista). Drukiem zajmował się Feliks Nowak, który był jednocześnie kierownikiem miejscowej drukarni (w Kwidzynie wydrukowano tylko pierwszy numer „Wiadomości Kwidzyńskich”. Potem gazeta drukowana była w Zakładach Graficznych w Grudziądzu). Nakład tej pierwszej lokalnej gazety wynosił około 4000 egzemplarzy. Jednakże cena tego tytułu (pierwszy numer 30 gr., a następne po 50 gr.) nie pokrywały kosztów druku, a w mieście nie znaleźli się chętni, aby wesprzeć finansowo (długofalowo) zespół redakcyjny. Jedynymi wspierającymi byli PSS „Społem” (dotacja jednorazowa w wysokości 2000 zł) oraz Starostwo Powiatowe. Kłopoty finansowe spowodowały, że ukazało się tylko 8 numerów „Wiadomości Kwidzyńskich”. b) Muzeum w Kwidzynie: Z punktu widzenia ówczesnych mieszkańców miasta była to ważna instytucja, podnosząca w jakimś stopniu status miasta. Pierwsza siedziba Muzeum Miejskiego w Kwidzynie mieściła się w budynku przy ul. Słowiańskiej 20. Bardzo ważne przy organizacji muzeum w mieście były oczywiście eksponaty. A na eksponaty muzealne z Kwidzyna chętni znaleźli się nawet w Warszawie. W 1946 roku pojawił się w Kwidzynie samochodem ciężarowym delegat z Warszawy w celu zabrania muzealiów do Warszawy i jedynie energiczna reakcja starosty, Wiesława Sztejnike zapobiegła wywiezieniu zbytków z miasta. Jednak częściowo cenne zabytki i tak opuściły Kwidzyn. Do Gdańska wywiezione zostały m. in. okładka z kości słoniowej modlitewnika biskupa Górki, stare obrazy, polskie książki religijne pisane gotykiem. W dziedzinie zbierania obiektów muzealnych na terenie rejonu kwidzyńskiego sporo pracy włożyła pierwsza kierowniczka Referatu Kultury i Sztuki Starostwa Powiatowego Pani Celina Gosieniecka, która wyszukiwała zabytkowe obiekty w oko4 licznych wsiach. Również te eksponaty zostały przewiezione w pewnej części do Gdańska. W tej kwestii dużą aktywnością wykazał się również przyszły dyrektor muzeum Alfons Lemański. W roku 1947 Muzeum Miejskie było jeszcze niedostępne dla zwiedzających. Pracownikiem Zarządu Miejskiego odpowiedzialnym za muzeum był w tym czasie Józef Machaj. W ciągu trzech lat nakłady na działalność muzeum według Zarządu Miejskiego wynosiły: Rok Remont budynku 1947 46000 zł 1948 1949 1000 zł Zwózka Zakup Przewodniki Remont mienia Razem eksponainformatory inwentarza poniemiecnakłady tów itp. kiego 22000 zł 15000 zł 5000 zł 233920 zł - Razem nakłady 1947 – 1949 5000 zł 5000 zł - 3000 zł - 158420 zł 160920 zł 553260 zł Przełomem w organizacji muzeum było przekazanie tej instytucji pod zarząd Ministerstwa Kultury i Sztuki w dniu 28 grudnia 1949 roku uchwałą Miejskiej Rady Narodowej. Nastąpiło to w dniu 1 stycznia 1950 roku. Natomiast w dniu 22 lutego 1951 roku uchwałą nr 23/9/51 Prezydium Miejskiej Rady Narodowej przekazało na cele muzeum kwidzyński zamek. Wcześniej, bo w latach 1949 – 1950 opiekę nad kwidzyńskimi zbiorami sprawował kustosz Józef Błachnio, który był kierownikiem Muzeum w Grudziądzu. Natomiast pierwszym dyrektorem muzeum został Alfons Lemański. Otwarcie nastąpiło 20 października 1950, Pierwsi zwiedzający mogli się pojawić miesiąc później. Nawiązano współpracę z prof. Józefem Kostrzewskim, prof. Karolem Górskim i innymi naukowcami. W 1952 roku, po pracach remontowych, otwarto dla zwiedzających trzecie piętro zamku. Do końca 1960 roku Muzeum Zamkowe w Kwidzynie zwiedziło 286950 osób. Marcin Kobrzyński Kwidzyński kalendarz kulturalny z perspektywy uczennicy klasy humanistycznej Podobno świat wieje nudą, ostatnio dość często spotykam się z taką opinią. Mniejsze miejscowości, w tym także Kwidzyn, znajdujące się zbyt daleko od szosy, nie dają żadnych możliwości kulturalnego rozwoju. Skazują tym samym młodzież na niezgodne z jej oczekiwaniami niższe formy rozrywki. Podobno. No ale ja się chyba z tym nie zgadzam... Stwierdziłam to spoglądając na ten mijający rok szkolny, który przecież jeszcze się nie skończył. Już od września, do lutego włącznie odbywało się wiele imprez kulturalnych. I to bardzo różnorodnych, przedstawiano różne dziedziny sztuki, na tyle, iż można było się zdrowo ukulturalnić. A przy tym coś zrozumieć, bo to co widziałam i słyszałam dostosowane było do średniego odbiorcy sztuki, takiego jak ja. Miałam nawet okazję przyjrzeć się kilku takim imprezom niejako od środka, w pewnym stopniu je współtworząc. I zdziwiło mnie to, że niekoniecznie cieszą się dużym zainteresowaniem. A przecież tak wielu narzeka na ich brak. Trzeba słuchać, pytać i patrzeć, a wtedy niczego się nie przegapi. Żeby nie być gołosłowną wymienię kilka imprez, może przybliży to albo zachęci do udziału w nich. Pierwszą imprezą, która jest już kwidzyńska tradycją, są Wieczorne Nastroje. Ogólnopolski konkurs piosenki poetyckiej, o którym chyba głośniej w Opolu niż w rodzinnym mieście. W tym roku pod koniec września do Kwi- dzyna przyjechało kilkunastu wykonawców z całej Polski. W naprawdę pięknej scenerii, bo w murach naszego zamku, miały miejsce. nastrojowe i poetyckie koncerty. Szkoda tylko, iż nazbyt kameralne. A można było się tam zetknąć ze sztuką prawdziwą, która zadowoliłaby zarówno wielbicieli muzyki, jak i poezji. Po muzyce i poezji, przyszedł czas na teatr. W październiku już po raz trzeci odbył się, również ogólnopolski, Festiwal Miniatur Lalkowych – Animo. Na kilka dni w Kwidzynie zagościły naprawdę świetne teatry lalkowe z całej Polski. Przedstawienia skierowane były zarówno do dorosłych, jak i dzieci, które są chyba najwierniejszymi fanami teatru. Spektakle były bardzo różnorodne od filozoficznych rozważań Leszka Kołakowskiego, opartych na motywach biblijnych, po „Pancernych” i przedstawienia naszej rodzimej „Sceny Lalkowej im. Jana Wilkowskiego”. To właśnie Scena Lalkowa, działająca już od kilku ładnych lat, organizuje co roku Animo. W tym miejscu nie można nie wspomnieć, że działają oni nie tylko w czasie festiwalu, ale swojej spektakle wystawiają przez cały rok w „Czarnej Sali”, co jakiś czas pokazując coś nowego. Mają oni także kontakt z artystami teatru w Grodnie. Jakiś czas temu mieliśmy okazję obejrzeć m.in. Szekspirowskiego „Makbeta” po rosyjsku. W Kwidzynie działa także „Scena2”, również zajmująca się teatrem. Młodzi aktorzy pokazali 5 nam w ubiegłym roku dwa spektakle. Działają oni w ramach Kwidzyńskiego Centrum Kultury. W tym samym budynku działa również Towarzystwo Malarstwa Plenerowego i Sztalugowego „Kontrasty”. Które prowadzi warsztaty malarskie dla dzieci i młodzieży. Organizują oni także wyjazdy na rozmaite wystawy. Podczas ferii uczestnicy warsztatów podziwiali wystawę „Transalpinum” w Muzeum Narodowym w Gdańsku. A jeśli chcemy zobaczyć cos jeszcze innego, co pewien czas mamy taką okazję. W lutym za- witał bowiem do naszego kwidzyńskiego kinoteatru musical „Janosik”. Musze przyznać, że bardzo mi się podobał. Organizatorzy obiecali, iż następny spektakl tego kalibru już w kwietniu. Czekamy z niecierpliwością. Jak widać, znajdzie się coś dla każdego. Kultury trochę jest. A zanim zacznie się narzekać, trzeba wszystko sprawdzić i wypróbować. I dopiero wtedy można powiedzieć, że rzeczywiście mamy trudniej niż mieszkańcy stolicy. Ale w ostateczności zawsze można iść do kina... Joanna Zelmańska Z kuriera wycięte Czas biegnie jak szalony, bo w wędrówce po szpaltach kwidzyńskiej prasy z 1991 roku dotarliśmy już do numeru 19. Dzięki oddaniu do użytku budynku teatru, artyści pchają się do nas drzwiami i oknami, a nawet przez … dach. No, może przesadziłem, ale „Skrzypek na dachu” był, a wiadomość ukazała się na pierwszej stronie „KK”, podobnie jak wiadomość o tym, że kwidzyńskie I LO wciąż chrzci beanów, a Anglicy importują metal z Kwidzyna. Chodziło, rzecz jasna, o formację rockową Armagedon. Czas na zajęcie się i to z powodów li tylko snobistycznych „Okiem Przechodnia” (przypominam, iż byłem autorem tych komentarzy). Właśnie, a’propos, motto do tego numeru zaczerpnął Przechodzień od Zbyszka Bednarza, a brzmiało tak: „Od myśli w przypływie nie wymaga się precyzji”. Czytelników proszę, aby czytając ten artykuł, mieli to na uwadze. Jedną z takich myśli przelanych na papier było stwierdzenie: „Gdzieniegdzie zachowała się stara nomenklatura – widocznie takie jej przeznaczenie”. Okazuje się, że nomenklatura funkcjonuje nadal, ino postarzała się o lat czternaście. Idąc dalej tym tropem, Przechodzień mówi: „Skrajnym pesymistom przydałyby się różowe okulary (takich ci dziś w supermarketach pełno za grosze – przyp. wł.), niepoprawnym optymistom – trochę realizmu”. Słusznie! Ponieważ mamy teraz w Kwidzynie sporą dywizję ludzi sukcesu, to warto przytoczyć za „OP” jeszcze jeden fragment: „Gdy inni odnoszą sukcesy, przypomnijmy sobie tę oto fraszkę Jana Sztaudyngera: - Nic tak nie potrafi gryźć, jak cudzy laurowy liść”. I o to chodzi, bo jak mawia mój przyjaciel Zgred: „…Spieszmy się gnoić ludzi, bo …”. Mam nadzieję, że ksiądz Twardowski i jego wielbiciele (sam do nich należę) znają się na żartach. Jeśli już tak filozoficznie do tego numeru podszedłem, to jeszcze taka uwaga: „ W miejscach publicznych jesteśmy bardzo poważni – przydałoby się trochę luzu i serdeczności”. Oj, przydałoby się, przydało. Dajmy już sobie spokój z numerem 19. i przejdźmy do jubileuszowego, czyli dwudziestego (takie jubileusze należy obchodzić na początku, gdyż nigdy nie wiadomo, jak długo potrwa dobra passa). Pewnie przez wzgląd na jubileusz telekomunikacja kwidzyńska zafundowała kwidzyniakom automatyczne połączenia międzynarodowe – to na pewno pierwsze większe wejście do Euro- py. O tym „stało napisane” na pierwszej stronie „KK”. Teraz ponownie „Okiem Przechodnia”. Autor nie byłby sobą, gdyby czasami nie zauważył urody kobiet: „W naszym mieście jest wiele pięknych kobiet, gdy czytasz tę rubrykę pamiętaj jednak, że: - Najlepsza taka lektura: wyczytać w oczach, że cię pragnie która”. Nic ująć, nic dodać, tylko, że oczy nie te! A co do polityki, to czytamy: „Czekamy na nowy rząd – oby był to rząd nadziei, ale również spełnionych marzeń!”. Dzisiaj to już chyba tylko i wyłącznie czas na rząd spełnionych marzeń, ale skąd taki wziąć?! W dwudziestym numerze czytamy jeszcze o prywatyzacji przedsiębiorstw komunalnych. Czy się udała? – Aktualnie trzy różne tygodniki kwidzyńskie mają także trzy różne zdania na ten temat. Jam nie od polityki, więc przemilczę! Chociaż faktem jest, że jeśli nie prywatyzacja, to marnacja; a jak prywatyzacja, to frustracja – hehehe - śmieszne. Na stronie sportowej fascynowaliśmy się trzecioligowymi występami piłkarzy ręcznych. Kogo by to dziś interesowało, mamy przecież od bodajże 6-ciu lat ekstraklasę. A na ostatniej stronie można było znaleźć dowcipy, choćby taki: - „Co by było, gdyby nie było Polski Ludowej? Odpowiedź: - Wszystko!” Żegnamy się z numerem dwudziestym. I rozpoczynamy trzecią „dziesiątkę”. W numerze 21. – nuda, znowu o czynszach. Ciekawe, ile od tamtych lat podrożały? W tych czasach istniało jeszcze liceum medyczne, a do tego obchodziło swoje 15-lecie, ale dwudziestolecia nie doczekało i wcześniejsza uwaga o jubileuszach okazała się skądinąd słuszna. Natomiast w „Okiem Przechodnia” też nudno, czyli bez sensacji. Może tylko cytat ze Stanisława Dygata: „Wystarczy zdobyć się na odrobinę życzliwości wobec życia, a wyda nam się ono zupełnie przyjemne” kogoś zainteresował. Natomiast na stronie szóstej znajdujemy wywiad ze zmarłym niedawno księdzem Wojciechem Krukiem pod wiele mówiącym tytułem: „Budowniczy kościołów – rozmowa z księdzem kanonikiem Wojciechem Krukiem”. W części sportowej ukazywały się „Wywiady na luzie”, a w tym wydaniu rozmowa z Wiesławem Harmamannem. Jedno z pytań brzmiało: „Jakie najważniejsze wydarzenie finansowe pamiętasz?” W.H. odpowiada: „Parę rubli za medal olimpijski”– samo (ówczesne) życie . Na stronie ostatniej mamy dobrą wiadomość (nie dotyczy samca modliszki) pt. „Nie każdy umiera podczas miłosnego aktu!” I to by było na tyle. Antoni Tynda – wasz Przechodzień 6 czasie wykonywano jedynie niewielkie prace adaptacyjne w niektórych salach zamkowych w skrzydłach północnym, wschodnim i zachodnim przystosowując je do nowych potrzeb. Możemy sądzić, że na bieżąco naprawiano dach, aby nie dopuścić do przecieków i niszczenia drewnianych konstrukcji więźby dachowej i poddasza oraz malowano ściany poszczególnych sal według zachodzących potrzeb. ReprezentaProwadzone obecnie w szerokim zakresie prace cyjne skrzydło południowe o finezyjnej architekturze konserwatorskie na zamku kapituły pomezańskiej wnętrz, różnorodnym detalu architektonicznym i być w Kwidzynie skłoniły mnie do przedstawienia zarymoże urozmaiconej polichromii na głównym piętrze su działań konserwatorskich na przestrzeni około stanowiło jeszcze w pierwszym dwudziestoleciu wie500 lat, a więc od najstarszych napraw dokonanych ku XVIII rodzaj rezydencji królewskiej, w której przepo zniszczeniach w trakcie tzw. wojny księżej (1478bywał car Rosji Piotr I w czasie swego dziesięciodnio1479) po najnowsze zrealizowane w 2004 i kontynuwego pobytu w Kwidzynie w owane w 2005 r., a których 1709 r. (od 26 października zakończenie przewidujemy do 5 listopada) na zaproszew 2006 r. Artykuł niniejszy nie pruskiego króla Frydeobejmuje interesujące nas ryka I. Jednak już w 1728 r. zagadnienia do 1945 roku. zostało ono zaadaptowane Zamek kapituły pona magazyn spożywczy dla mezańskiej wzniesiony w nowoutworzonego garnizopierwszej połowie XIV w. nu wojskowego w Kwidzyna wysokiej wschodniej nie. W czasie wojny z Rosją skarpie wiślanej w półw dniu 8 marca 1758 r. wojnocno-zachodnim kwartaska rosyjskie pod dowódzle miasta wraz z nieco późtwem gen. Wilhelma Ferniejszą katedrą stanowił i mora wkroczyły do miasta, nadal stanowi dominująa w następnych latach na cy element sylwety miasta terenie dawnego przedzamod strony zachodniej. Macza wybudowano siedzibę sywne mury bryły zamku kwatery głównej nazwaną z charakterystyczną wieżą później pałacem Fermosanitarno-obronną zwaną Ze zbiorów Muzeum w Kwidzynie: Akwarela Binseela z 1824r. wa, w miejscu rozebranych Gdaniskiem (zbudowaną w kilku mniejszych budynków zlokalizowanych w zalatach 80-tych XIV w.), do której wiedzie najdłuższy chodniej jego części. W wyniku tych działań zmieniganek w średniowiecznych zamkach na obszarze pańło się w znacznym stopniu rozplanowanie zabudowy stwa zakonu krzyżackiego (około 55 m) przetrwały tyloraz charakter architektoniczny przedzamcza, natoko częściowo w niezmienionej formie. Pierwsze zniszmiast zamek zachował swój dotychczasowy wygląd. czenia gotyckiej warowni, będącej siedzibą kapituły i Po I rozbiorze Polski w 1772 r. i utworzeniu rejenkierującego nią prepozyta, nastąpiły już w czasie tzw. cji w Kwidzynie główny urząd sądowy umieszczono wojny księżej (1478-1479). Wówczas to uszkodzono w zamku. W początkowym okresie sąd zajmował tylobie wieże narożne od strony przedzamcza, które w ko dwa skrzydła południowe i zachodnie. Jednak po 1487 r. w wyższych kondygnacjach wychodzących utworzeniu więzienia na potrzeby sądowe i więzienne ponad połać dachową rozebrano do jej wysokości i przeznaczono całą warownię. W związku z radykalprzykryto dachówką w jednej płaszczyźnie z pozostałą ną zmianą funkcji przeprowadzono wiele prac adaczęścią połaci. Taki stan został utrwalony na najstarptacyjnych, które w znacznym stopniu zatarły dawszych rysunkach zamku pochodzących z XVI – XVII ny układ przestrzenny. W ich ramach przebudowaw. (C. Hennenbergera z 1595 r., A. Boota z 1627 r. i no pomieszczenia I piętra w skrzydłach zachodnim i Ch. Hartknocha z 1684 r.), na których widnieje tylpołudniowym oraz częściowo we wschodnim a także ko jedna wieża południowo-zachodnia. Przetrwał on krużganki, z których rozebrano środkową część zanastępne stulecia mimo zmiany funkcji i właściciechodniego krużganka stawiając w tym miejscu sień la, jakie nastąpiły w wyniku sekularyzacji Zakonu ze schodami prowadzącymi na piętro. W gdanisku i Krzyżackiego w 1525 r. i biskupstwa pomezańskiewieżach narożnych urządzono cele więzienne a inne go w 1526 r., kiedy to ostatni biskup Paulus Sperapomieszczenia zaadaptowano na potrzeby adminitus przeszedł na protestantyzm zatrzymując w postracji więziennej. W 80-tych i 90-tych latach XVIII siadaniu zamek do swej śmierci w 1551 r. Wówczas w. staje się zauważalne powolne tracenie na ważności zamek przejęli naczelnicy księcia Albrechta Hohenzamku a co za tym idzie zmniejsza się dbałość o jego zollerna umieszczając w nim starostwo. Dawna siestan zachowania. Doprowadza to do podjęcia decydziba kapituły stała się budynkiem rządowym i dozji w 1798 r. o rozbiórce skrzydeł wschodniego i pogodnym punktem tranzytowym na trasie z Berlina łudniowego wraz z narożną wieżą zachodnią. Decyzję do Królewca. Była tu również namiastka rezydencji tą uzasadnia się złym stanem techniczno-konstrukksiążęcej, w której przedstawiciele księcia a następcyjnym sklepień i grożącym niebezpieczeństwem zanie króla Prus przyjmowali specjalnych gości. W tym 500 LAT KONSERWACJI ZAMKU KAPITUŁY POMEZAŃSKIEJ W KWIDZYNIE – okres do 1945 roku 7 Gdanisko ok. 1900 roku walenia się wnętrz zamkowych w tych jego częściach oraz potrzebą uzyskania taniego materiału budowlanego do wzniesienia nowego gmachu sądu przy ulicy Malborskiej (obecnie Braterstwa Narodów). Trudno obecnie ocenić, jaki był rzeczywisty stan techniczny tych części zamku. Jednak zdaniem ówczesnych znawców budownictwa korzystniejsza była rozbiórka, niż podjęcie robót remontowych. W opinii F. Schinkla, wybitnego architekta i konserwatora niemieckiego z pierwszej połowy XIX w., decyzja ta była nieprzemyślana i szkodliwa a uzyskany materiał budowlany okazał się droższy od nowego. W latach 1816-1818 w pozostałych dwóch skrzydłach zamku odnowiono schody, drzwi i posadzki, przekuto nowe otwory drzwiowe w skrzydle północnym, zamurowano niektóre okna oraz naprawiono dach. Jednak główne prace wykonane zostały dopiero w latach 1822-1834 jak można wnioskować z zachowanych planów z 1836 r. Wówczas wprowadzono zmiany zarówno w rozplanowaniu wnętrz jak i w podziałach kondygnacyjnych. Rozebrano większość istniejących jeszcze sklepień a w ich miejsce wprowadzono drewniane stropy. Na styku skrzydeł północnego i zachodniego zbudowano schody prowadzące do cel więziennych na piętrach ganku obronnego. W 1824 r. wzniesiono szczyt południowy w skrzydle zachodnim według projektu Henninga, zwieńczony szeroką podwójną sterczyną kalenicową, dwiema nadokapowymi i sześcioma pośrednimi rozmieszczonymi po trzy między rozbudowaną sterczyną wieńczącą kalenicę a zamykającymi okapy. W ten sposób zamknięto przestrzeń strychu i kondygnacji pod nim, markując w nim dawne otwory komunikacyjne a w poziomie parteru umieszczając w jego osi okno. W 30-tych latach tego stulecia przebudowano krużganek północny zamurowując arkady obu kondygnacji i wmurowując nowe schody. W celu ogrzewania postawiono kilkadziesiąt pieców kaflowych, które podłączono do wymurowanych kilkunastu kominów rozmieszczonych w różnych częściach obu skrzydeł. Oryginalne gotyckie sklepienia pozostały jedynie w piwnicach i na parterze skrzydła północnego oraz w dawnej kaplicy na I piętrze nad przejazdem bramnym. Ganki obronne na III piętrze poprzedzielano ściankami tworząc w nich niewielkie pojedyncze cele więzienne. Mimo tak radykalnych zmian wewnątrz, doprowadzających niemal do całkowitego zatarcia dawnego układu pomieszczeń, były one mało czytelne w elewacjach, albowiem na głównej kondygnacji pozosta- ły jeszcze ostrołukowe otwory okienne w obu skrzydłach oraz rytm blend zdobiących elewacje. W 1843 r. wnętrze wieży studziennej przedzielono drewnianym stropem, zamurowano otwór w ceglanej cembrowinie studni oraz część okien urządzając w ten sposób kolejne cele więzienne w zamku kapitulnym. Ostatnie prace adaptujące niektóre pomieszczenia skrzydła północnego na potrzeby więzienia przeprowadzono w latach 1853-1854. Również w tym czasie niemal całkowitemu zatarciu uległo rozplanowanie zabudowy na terenie dawnego przedzamcza w obrębie murów obronnych. Trudno wskazać, które budynki gospodarcze pozostały, a które były adaptowane do nowych potrzeb administracyjnych rejencji zachodniopruskiej mieszczącej się w pałacu W. Fermora. Rysunek A. Boota z 1627r., ze zbiorów Muzeum w Kwidzynie Na mocy rozporządzenia króla Fryderyka Wilhelma IV po roku 1854 zaprzestano architektonicznej dewastacji zamku i przystąpiono do planowanych prac rekonstrukcyjnych, dla których bodźcem były prowadzone w tym czasie rekonstrukcje zamku w Malborku. W latach 1854-1858 w ramach pierwszych dużych robót budowlano-konserwatorskich realizowanych według projektu radcy budowlanego H. Kocha przeprowadzono prace remontowe w skrzydłach zachodnim i północnym. Zmieniono wówczas niskie drewniane stropy w przyziemiu zachodniego skrzydła na ceramiczne sklepione odcinkowo, ujednolicono poziomy podział wnętrz w skrzydle północnym, wykonano duże otwory okienne na I piętrze skrzydła północnego, rozebrano wolnostojące schody przy skrzydle zachodnim oraz wykonano nowe schody w przyziemiu skrzydła północnego na przedłużeniu głównej klatki schodowej. W latach 1860-1862 zrekonstruowano sklepienie w północnej części skrzydła zachodniego, wykonano duże otwory okienne w pomieszczeniach tego skrzydła, uzupełniono brakujące cegły profilowe żeber i portali oraz osadzono nowe zworniki i konsole o motywach roślinnych. Zrekonstruowano portal w komnacie południowej oraz zamurowano otwory okienne w szczycie południowym. W dużej sali środkowej na I piętrze skrzydła zachodniego, powiększono okna od strony zachodniej, wprowadzono sklepienie trójprzęsłowe, odtworzono portale od strony krużganka zachodniego oraz uzupełniono brakujące ce- 8 gły profilowe w portalach oraz osadzono nowe zworbetową klatkę schodową prowadzącą z przyziemia na niki i konsole. Zrekonstruowano krużganek zachodni drugie piętro niszcząc w ten sposób dawne pomieszczeoraz odnowiono północny, który stał się pierwowzonie skrzydła północnego i zmieniając główny ciąg komunikacyjny. Na I piętrze skrzydła północnego odrestaurem dla krużganków Zamku Wysokiego w Malborrowano sklepienia w dwóch pomieszczeniach przywraku. Rozebrano w tym czasie ryglową ścianę zamykacając im ich dawny wyjącą zachowaną część raz architektoniczny. W skrzydła wschodniego sali północno-zachoda w jej miejsce wproniej przy klatce schowadzono nową z otwodowej zrekonstruowarami okiennymi w sali no sklepienie gwiaździz piecem w przyziemiu ste wsparte na jednej i na I piętrze, tworząc dziesięciobocznej kow ten sposób nowe polumnie składającej się z mieszczenie wysunięte dwóch członów pochonieco przed przedłużedzących z sali reprezennie krużganka północtacyjnej skrzydła połunego na głównej kondniowego, rozebranedygnacji zamku. W go w 1798 r. Istniejące 1865 r. zbudowano dwa okna ostrołukozachowane do dziś zewe, poszerzono i zmiewnętrzne schody przy elewacji zachodniej Ze zbiorów Muzeum w Kwidzynie- Zamek po odbudowie wież około 1880 roku niono na prostokątne w latach 1854-1858 a naskrzydła zachodniego stępnie zamknięto je łękiem odcinkowym, ujednolicaprowadzące z ganku do gdaniska na teren „spacerjąc ich kształt w elewacji północnej pierwszego piętra. niaka więziennego”. W związku z funkcjonowaniem w W komnacie północno-wschodniej, od strony katedry, dalszym ciągu więzienia w 1869 r. przebudowano na wprowadzono sklepienie gwiaździste dwuprzęsłowe, w cele więzienne ganek prowadzący do gdaniska i wiemiejsce dwóch wąskich i wysokich okien ostrołukowych żę a w dwa lata później wzniesiono wysoki mur opowykonano jedno duże zamknięte łękiem odcinkowym a rowy między zachodnią elewacją a pierwszym filarem ganka od strony skrzydła zachodniego. W ten sposób w dawnej wnęce kominkowej pozostawiono ostrołukowy powstał rodzaj nowego dziedzińca po stronie zachodotwór komunikacyjny wykuty zapewne jeszcze pod koniej, służący jako teren spacerowy dla więźniów. niec XVIII w. Odtworzono również krużganek zachodni W 1874 r. nastąpił ostatni a zarazem najistotniejszy i maswerkowe okna na I piętrze w obu krużgankach. etap prac budowlano-konserwatorskich w XIX w. ZreNaprawiono i udrożniono wszystkie schody w murach alizowano go według projektu radcy budowlanego G. z parteru na I piętro i z niego wyżej aż do III piętra. W Reicherta. Obejmował on znaczny zakres i doprowadził ramach tych prac zamek odzyskał dawny wygląd zedo nadania zamkowi nowego wyrazu architektonicznewnętrzny od strony północnej i północno-wschodniej go nawiązującego do pierwotnego wyglądu zewnętrztj. byłego przedzamcza i w taki stanie przetrwał do tej nego z wyjątkiem kształtu i rozmieszczenia okien na pory. Natomiast prace budowlane wewnątrz prowadzopierwszym i drugim piętrze obu skrzydeł. W ciągu jedne były jeszcze kilkakrotnie. W ich wyniku wnętrza ulenego roku odbudowano obie wieże narożne od strony gały pewnym przekształceniom nie zawsze nawiązujądawnego przedzamcza, przywracając im dawną strzelicym do pierwotnych wyglądów. stość i smukłość, wyprowadzając je ponad kalenicę daW latach 1935-1936 po przeniesieniu sądu z zamchu i flankując nimi całe skrzydło północne. Od stroku do budynku przy Placu Plebiscytowym i zlikwidony dziedzińca zarówno w skrzydle północnym jak i zawaniu więzienia znajdującego się w ganku do gdanichodnim wprowadzono po dwa wąskie, wysokie ostrołuska i w gdanisku przystąpiono do prac przygotowująkowe okna z maswerkami, w miejscu krużganka połucych zamek do potrzeb organizacji młodzieżowej „Hidniowego i wnętrza skrzydła wschodniego, nawiązujące tlerjugend”. Niemal całe przyziemie skrzydła zachoddo pierwotnego wyglądu okien w elewacjach zewnętrzniego adaptowano na łaźnie usuwając wiele XIX-wiecznych. Przywrócono na drugim piętrze od strony dzienych detali architektonicznych i wykładając glazurą dzińca dwa rzędy wąskich ostrołukowych okien, wskazarówno pewne partie ścian jak i posadzki oraz wprowadzając rozbudowany system wodociągowo-kanalizujących dawny podział na kondygnacje w skrzydłach zacyjny z pionami kończącymi się na III piętrze. W popółnocnym i zachodnim. Odrestaurowano bramę wjazzostałych pomieszczeniach przyziemia umieszczono dową oraz wytynkowano wszystkie blendy w elewacjach kuchnie i magazyny żywnościowe. W salach zamkozamku. Zrekonstruowano fryzy maswerkowe sgraffito wych I piętra odbywały się zajęcia dydaktyczne a na II nad bramą wjazdową i w skrzydle północnym zamku i III piętrze znajdowały się sypialnie, umywalnie i saoraz na gdanisku i wieży studziennej. Na tej ostatniej nitariaty. Taki obraz zamku dotrwał do 1945 r., czyli odbudowano szczyty schodkowe i więźbę dachową, któdo przejęcia przez wojska Armii Czerwonej a następrej połacie pokryto dachówkami typu mnich-mniszka. nie przez nowo tworzącą się administrację polską. Na Wykonano nową konstrukcję dachu pulpitowego nad szczęście zamek nie został spalony jak większość zakrużgankami i pokryto dachówką typu mnich-mniszka. budowy Starego Miasta przez żołnierzy Armii CzerwoNa styku skrzydła północnego z zachodnim na przedłunej już po zakończeniu II wojny światowej. żeniu krużganka zachodniego wprowadzono nową żel- 9 i Marianny de Galard. Z Wielkopolski część rodziny przenosi się na pogranicze Mazowsza Odzyskanie niepodległości pozwoliło Polai Podlasia, gdzie urodził się najbardziej znakom na powrót do tych wartości, które mieszny przedstawiciel rodu, syn starosty korytczą się w szeroko rozumianym pojęciu człowienickiego Tomasza, wybitny poeta polskiego czeństwa, pozostającego w poprzedniej epooświecenia Tomasz Kajetan – postać niezwyce tylko w sferze fałszywych sloganów, trakkle barwna. Obdarzony ostrym piórem, chłotowanego jako zagrożenie dla ideologii realnestał nim bezlitośnie, po pierwszym rozbiorze, go socjalizmu. Stworzyło nam warunki do ponawet największych dygnitarzy. Zmuszony do szukiwania własnej tożsamości, własnych koopuszczenia kraju, przewędrował obie półkule. rzeni, przywracania właPoznał Jerzego Waszyngsnych tradycji, budowatona, cieszył się proteknia tego, co łączy ludzi. cją księcia Walii i wzglęNasz obszerny dom w dami francuskiej króRakowcu zdawał się od lowej Marii Antoniny, z początku sprzyjać takim którymi grywał w karty. zamierzeniom i stał się Ten zawodowo uprawianie tylko miejscem konny hazard przyniósł mu taktów najbliższej rodziny, olbrzymi majątek, pozolecz także spotkań o szerstawiony w spadku wraz szym zasięgu. Takim był z łacińskim przesłaniem zjazd potomków żyjącego „droga ojczyzna, droższa w latach 1831 – 1903 Ra- Podczas rodzinnego zjazdu w Rakowcu wolność” synowi swej siodosława Rudolfa Węgierskiego, przodka w prostry Konstancji, Walerianowi. stej linii mojej żony, a tym samym naszych dzieOtóż Konstancja wyszła za mąż za bliskieci i wnuków. Nestorem wśród 54 uczestników go kuzyna – Aleksandra Karola Węgierskiezjazdu i faktycznym jego inspiratorem był progo, a cała trójka i wspomniany wcześniej ojfesor Jerzy Węgierski z Katowic, jeden z przyciec poety to bezpośredni przodkowie uczestwódców konspiracji lwowskiej w latach okupaników zjazdu. Dlatego może stosy złotych rucji, wpisany w historię świata przez Aleksandra bli, które pamiętała w gabinecie swego ojca, Sołżenicyna w jego najsłynniejszej książce „ArJózefa Faustyna, Róża z Węgierskich, matka chipelag Gułag 1918 – 1956”. Janiny Krukowskiej, to jakieś resztki fortuny Laureat nagrody Nobla z wyraźną fascynaodziedziczonej po pradziadku? Ale Józef Faucją dwukrotnie (str. 110 i 251 w tłumaczeniu styn grywał w karty z mniejszym szczęściem Pomianowskiego) mówi o swych spotkaniach niż Tomasz Kajetan. z Jerzym Węgierskim. Oto podczas buntu w Wielka historia wkroczyła do genealogii rodu Ekibastuzie więźniowie nie wytrzymali podjęWęgierskich wraz z rodziną Pułaskich, bowiem tej przez siebie głodówki, „I tu zrozumiałem, Józef Pułaski, ojciec Kazimierza, bohatera naco to jest polska duma – i na czym polegał serodowego Polski i Stanów Zjednoczonych, jest kret polskich powstań, tak pełnych zapamiętaw prostej linii pradziadkiem uczestników zjaznia. Polak, inżynier Jerzy Węgierski, był teraz du, a jego córka Teresa, czyli siostra Kazimiew naszej brygadzie. (...) Wdrapał się na górne rza, po mariażu z Franciszkiem Węgierskim nary, odwrócił do ściany – i nie powstał. Myurodziła wspomnianego wyżej Aleksandra Kaśmy w nocy poszli jeść, a ten nie wstał! (...) rola, otwierając właśnie tę linię Węgierskich.. Para unosząca się nad gorącą kaszą nie mogła Gniazdem rodowym Pułaskich jest wieś Pumu przysłonić obrazu bezcielesnej Wolności. łazie na pograniczu Mazowsza i Podlasia, a JóGdybyśmy wszyscy byli tak dumni i nieustęzef, starosta warecki, mniej dziś znany od swepliwi, to jaki tyran by się ostał?” – pisze Sołgo syna, stał się, mówiąc językiem Sienkiewiżenicyn. Jerzy Węgierski, aresztowany w 1945 cza, jednym z największych statystów tamtych roku przez NKWD we Lwowie, wrócił do Polski czasów w kraju. To on właśnie był współtwórw roku 1955. W zjeździe uczestniczył wraz ze cą i marszałkiem narodowego zrywu Polaków swymi najbliższymi. przeciwko Rosji – konfederacji barskiej, do któGniazdem rodowym Węgierskich, herbu rej przystąpił razem z synami – Franciszkiem, Wieniawa, była wieś Węgry pod Kaliszem, a Kazimierzem i Antonim. Podstępnie schwytaRadosław Rudolf jest potomkiem żyjących w ny i osadzony w więzieniu baszy chocimskieI połowie XVII wieku Waleriana Węgierskiego go, dokonał żywota w roku 1769. Z Pułaskim w rodzie 10 Ten barski wątek w historii rodu to swego rodzaju przyczynek do partnerskich więzi Baru i Kwidzyna, chociaż tylko przypadek sprawił, że obecny mer Baru, Jurij Telega, gościł ze swą siostrą i delegacją miasta w domu prawnuczki marszałka konfederacji barskiej. W ten sposób doszło do spotkania potomków jej przywódców, jako że rodzeństwo z Baru to wnukowie Radziwiłłów. Na pamiątkę goście pozostawili w Rakowcu dwujęzyczną monografię Baru, w której parokrotnie wymienia się Puławskich. Ale plon zjazdu w Rakowcu to nie tylko echa historii, to także niezapomniane przeżycia, nowe lub odnowione więzi – składniki tego, co ludzkie, choć pozostawało u nas w pogardzie od lat kilkudziesięciu. I może dlatego coraz częściej słyszymy w Polsce o zjazdach rodzinnych, kończących się zapewne, jak ten w Rakowcu, pytaniem – kiedy będzie następny? Listy do przyjaciółki puje ją bezosobowy internet, krótki, lakoniczny sms i poczta elektroniczna. Tym się kierując, zaproponowałem kiedyś w redakcji pisanie listów z mottem, listów o Kwidzynie, aby miejscowe sprawy docierały do Ciebie, choćby w formie echa. Zawsze bawią mnie w Kwidzynie tabliczki z napisem: „Uwaga, zły pies” – chyba raczej dobry, jeżeli wiernie pilnuje obejścia. Albo: „Dobry pies, ale gryzie” – tu przynajmniej mamy do czynienia z realną dwuwartościowością czworonoga. Następna: „Tu pilnuję ja” brzmi jak podanie wizytówki. Przynajmniej wiadomo, z kim będziemy mieli przyjemność. Ale najzabawniejsza jest na ulicy Wąbrzeskiej: „Dobiegam do furtki w 5 sekund. A Ty?”. Przyznaję, że nie robiłem testów na okoliczność krótkich dystansów, ale pytanie jest interesujące. Zwłaszcza z punktu widzenia psa. Bo czy on wie, że ma takie wyśrubowane parametry sprawności w służbie człowieka? Ostatnio zaś, na domu, który buduje się w moim sąsiedztwie, zauważyłem logicznie brzmiącą tabliczkę: „Uwaga, pies groźny”. Na koniec pozwolisz, że zrobię dwie uwagi o kobietach (polskich kobietach). 1. Gdyby ta panna z Blue Cafe nie była taka ładna, jak jest i nie ruszała się tak „inteligentnie”, jak się rusza, to nie byłoby powodu, aby ich słuchać i oglądać. Tylko czy to ma być „muzyczny walor” zespołu? 2. „Każda sroczka swój ogonek chwali” – powiada polskie przysłowie. Pani profesor Danuta Hübner, polska komisarz w Unii Europejskiej, nie jest może zbyt urodziwa, ale popatrz proszę, jakie ma długie, smukłe palce? Zwłaszcza w porównaniu z taką rumianą jak jabłuszko Dunką, która stoi obok („Wprost” 44, str. 98). To może żadna wróżba dla Polski na przyszłość, ale... Pozdrowienia z Twojej ulubionej Cafe 19 przy deptaku Motto: Ile Rywin dał na boku tyle szczęścia w nowym roku! (TVP2 na rynku w Krakowie 31.12.2004 r.) Cześć Sylwia, Myślę, że wypada mój pierwszy, w Nowym Roku, list zacząć od życzeń, co powyżej czynię, ale też trochę powspominać bożonarodzeniowy czas. A dziwny przeżywamy czas: czas, w którym ludziom przeszkadzają: szopka, choinka, spotkania opłatkowe..., - przecież to nie jest obowiązkowe. Nie chcą – nie muszą. Mikołaj – święty czy nie święty, zaczyna pełnić rolę manekina reklamowego w supermarkecie. To, co było miłe, sympatyczne, choć nie zawsze – przyznaję – religijne, staje się przedmiotem politycznych targów i społecznych wynaturzeń. Takie myśli towarzyszyły mi w święta Bożego Narodzenia anno domini 2004.W wigilię zaś naród mył się, kąpał, szorował, woda do wanny lała się bez przerwy - co jeden kończył, to drugi zaczynał. Wiem, bo w moim bloku słychać wszystko jak w radiu. Wielki poeta, a zarazem dziwak i pijak, K.I. Gałczyński, pisał kiedyś „Listy z fiołkiem”. Można było przeczytać je co tydzień w „Przekroju”. Współcześnie „Listy do przyjaciółki” drukuje Krystyna Janda. Listy z Sopotu, Zakopanego i innych miejsc pobytu, pełne ciekawych spostrzeżeń i obserwacji publikował też Kornel Makuszyński. A wracając do Gałczyńskiego - mieszkał ongiś w Szczecinie i stworzył tam „Klub Dziewięciu Muz”. Klub istniał długo (do lat 50 – tych XX wieku). Czy istnieje dziś – możesz to zbadać? Z drugiej jednak strony wyraźnie widać, że sztuka epistolarna upada. Zastę- Zygmunt Krukowski Janusz 11 Pani Zofia opowiedziała mi swoją historię na początku zeszłego roku. Obiecałam jej, że przed oddaniem do druku pokażę jej co spisałam, a ona dokona poprawek. Kiedy jednak uporałam się z tym tekstem i poszłam w połowie grudnia do jej domu, drzwi otworzyła mi jej córka Marzena Adamowska. Na moje pytanie o mamę odpowiedziała: Mama umarła 23 listopada... Cały tydzień staliśmy na rampie Do Kwidzyna przyjechaliśmy w roku 1945. Na rampie na dworcu czekaliśmy cały tydzień. Moja mama chciała dotrzeć do Działdowa, gdyż do tego miasta mieliśmy wystawione dokumenty. Działdowo potrzebowało fachowców, zaś w naszej grupie żadnych fachowców nie było. W czasie, kiedy my przyjechaliśmy okazało się, że nie będą już więcej przyjmować repatriantów. W naszej rodzinie były 2 dziewczyny, brat Janek i mama. Mama poszła do naczelniczki dworca, Rosjanki i powiedziała, że chce jechać do Działdowa. Ta powiedziała, że podstawi wagon dla nas, tak że załadowaliśmy się do tego wagonu. Czekamy. Naczelniczka podeszła i oświadczyła, że nasz wagon może tylko doczepić do transportu wojskowego, ale że u nas są dziewczyny to ona za nas nie odpowiada, bo w drodze wiadomo, różne rzeczy się mogą stać. Więc mama zadecydowała, że zostajemy. Wyładowaliśmy nasze rzeczy z powrotem na rampę. Nazbieraliśmy takich papierów smołowanych, czarnych i zrobiliśmy z nich namioty. I tak pod tymi namiotami czekaliśmy, aż się trafi jakiś transport do Działdowa. Czekającym doskwierały te ciężkie warunki, a ja usłyszałam, że niektóre z kobiet wybierają się do pana Sztajnigera (nie wiem nawet kim on wtedy był). Uskarżały się te kobiety do niego, żeby zlitował się i zorganizował jakiś transport, bo na stacji w strasznych warunkach na transport czekają same matki i dzieci. Nie wiem jaka była prawda, ale podobno im odpowiedział: To weźcie dzieci i idźcie do Wisły! Jeszcze dłużej czekalibyśmy na tej rampie, gdyby nie pękła wsypa od poduszki. Ja miałam całą głowę w pierzu i powiedziałam do mamy: Jak chcesz to możesz tu dalej czekać. Ja idę szukać mieszkania. Najpierw zajęliśmy rogowy domek na Żeromskiego, taki bliźniak. Był tam parter i pięto, z tym że mamie nie bardzo on się podobał. Tam były nawet meble, ale mojej mamie nie odpowiadał. Dalej poszliśmy szukać. Na całej ulicy Żeromskiego wszystkie domki były puste. Nic się nam nie podobało. Ruszyliśmy na ulicę Fredry. Na tej ulicy w którymś z domków mieszkała pani Roma, potem jacyś ludzie z Warszawy, jakiś inżynier, zapomniałam jego nazwisko. W jednym z domów mieszkał krawiec, nie pamiętam jak się nazywał. Póź- niej wyjechał z Kwidzyna. W jednym z domów mieszkali Rykaczewscy. A od tych bliźniaków na Fredry wszystkie domki stały puste. Były to takie gliniane domki. Weszliśmy pod szesnastkę, w piwnicy tego domu leżała zdechła koza i strasznie tam śmierdziało. I tak zajęliśmy domek pod numerem 14. W tym domku nie było nic, w drzwiach nie było klamek i ubikacja była na zewnątrz, w chlewiku. W tej ubikacji nawet muszli nie było i potem ktoś nam z Miłosnej przyniósł takiego blaszaka (chyba z dworca na Miłosnej). Ale wystarczyło tam tylko posprzątać. No i tak zamieszkaliśmy na Fredry. Pamiętam, że bieliznę wtedy płukało się w rzeczce. Chodziło się do rzeczki przez Kasprowicza na dół do źródełka. Stamtąd nosiliśmy wodę. Nie płaciło się wtedy czynszów. W zimie nie było czym palić w piecu. Na ulicy Okrzei stał spalony dom. Znalazłam tam brykiet i stamtąd na Fredry ten brykiet woziłam taczką. I nawoziłam go na całą zimę. Pamiętam, że w sierpniu, przyjechała do Misiurewiczów ich kuzynka z Lublina - Halina Pieńkowska. Ja poznałam ją w roku 1939, kiedy oni uciekali przed Niemcami. Utkwił mi szczególnie w pamięci jeden sierpniowy dzień, bo rzeczywiście dużo się wtedy wydarzyło. Bogdan Misiurewicz, Jurek Jasiński, moja siostra, ja i Halina poszliśmy do lasu na orzechy laskowe. Chodziliśmy po tym lesie, orzechów było mało, zastanawialiśmy się co robić i przypomniałam sobie, że na Łąkowej wisiało ogłoszenie, że w tym dniu organizują pierwszą zabawę po wojnie. Namówiłam ich: ...Chodźcie na Łąkową! (A może wtedy ta ulica miała inną nazwę?) Bo nasza ulica (Fredry) miała wtedy niemiecką nazwę Zalstrasse. Poszliśmy na tę zabawę i bawiliśmy się wspaniale. Na potańcówce było wielu sołdatów: w szlafrokach, w piżamach. Jeden z Rosjan był w mundurze i rozmawiał po polsku. Gdy tańczył ze mną, spytałam go: Skąd pan zna język polski? A on mi na to: Jestem Polakiem, wcielono mnie do armii rosyjskiej. Było już tak przed dziesiątą więc zawołałam moich znajomych: Chodźcie, bo zbliża się godzina policyjna, musimy już iść, żeby nas w powrotnej drodze nie zatrzymali. Godzina policyjna trwała do 22.00. Nie wiedziałam, że była to godzina według czasu moskiewskiego, bo u nas nie przesuwano jeszcze wtedy 12 wi: Poszliśmy trochę się czasu... Jak była nasza pobawić. Tyle lat wojny dwudziesta pierwsza, to było. A my młodzi jewedług czasu moskiewsteśmy, chcieliśmy się skiego była dwudziesta zabawić. Nie wiedzielidruga. Wracamy. Idzieśmy, że godzina polimy ulicą od teatru (tecyjna jest według czaraz Zamkowa Góra). Na su moskiewskiego... My Zamkowej Górze w sutejutro rano musimy iść renie był posterunek mido pracy. Major posłulicji. Moja siostra bardzo chał, posłuchał i mówi się bała i powiedziała do do nas: No to wstupajtie mnie: Zaraz nas tu zadamoj! A ja poprosiłam mkną. I nagle: Stój! Kto W towarzystwie koleżanek w WZPOW go, żeby dali nam jakąś idzie? A ja na to: Swoi. przepustkę, bo jak nas następny patrol złapie, A milicjanci między sobą mówią: To Rosjanie. A to będzie znowu kłopot. Na to major: To was niech idą! I tak idziemy dalej, jesteśmy już na uliznowu tu przyprowadzą... I co, tak będą nas do cy Słowiańskiej - na ulicy żadnych świateł, ciemno. Słyszymy z oddali rosyjski język. Podchodzi was prowadzać całą noc? Major machnął ręką do nas rosyjski patrol. Z nimi idzie oficer, którego i kazał iść do domu. Idziemy. Jesteśmy już przy poznałam, gdy Rosjanie mieli patrole na naszej moście jak się idzie na Fredry. A tu raptem słyulicy (ten oficer często z nami rozmawiał). Był szymy: Stoj, kto idiot? My odpowiadamy: Swoi! to Żyd ze Lwowa, znał język polski. Pomyślałam At kuda? Z komendantury! A oni: A to idźcie! I sobie, to znajomy, to puści nas. Bez obawy podtak doszliśmy do domu. chodzimy więc do nich. A oni: Stoj! Parol! Jaki W tym czasie nasze władze polskie bardzo parol? – przecież my nie znamy żadnego hasła. często robiły kontrole dokumentów. I to zazwyZwracam się do oficera: Przecież nas pan zna. czaj w nocy. Pamiętam jedną taką noc, kiedy kontrolujący tak walili w drzwi, że o mało ich Puści nas pan! A on do swoich żołnierzy po ronie wyłamali. Moja mama zerwała się z pierwsyjsku mówi: Zabrat ich! I tak zabrali nas razem szego snu i taka zaspana nawet nie wiedziaz tym Polakiem wcielonym do armii rosyjskiej. ła, gdzie stoi karbidówka (bo wtedy oświetlaliAle on pogadał z Rosjanami i jego puścili. A nas śmy mieszkania karbidówkami). No i pobłądzipoprowadzili do komendantury na obecnej ulicy ła w pokoju. Nie mogła trafić do drzwi. W końKonopnickiej. Czekaliśmy w tej komendanturze cu trafiła do nich, otworzyła je (ja już wstaw takim przedpokoju, gdzie stały 2 fotele i stolik. łam). A oni pytają nas: Dlaczego my tak długo Po takim dniu – spacer po lesie, tańce - bardzo nie otwieraliśmy drzwi? Mama mówi: Przecież bolały mnie nogi. Klapnęłam więc na fotel. Siostra panikowała: Wstawaj bo nas zamkną. Przyzerwaliście mnie ze snu i do drzwi nie mogłam szedł starszyna i pyta: Skąd wy idziecie? Ponietrafić. - Kto jest na górze? Zdziwiona mówię, waż mówiłam po rosyjsku odpowiedziałam, że że nie ma nikogo. Jak to nie ma nikogo, gdy z zabawy i zaczęłam zmyślać jak z nut, że musi my zaczęliśmy stukać, to tam światło zgasło. nas puścić, bo my pracujemy na polu za Liwą Jak pan nie wierzy to proszę pójść sprawdzić. (na którym chyba jeszcze Niemcy zasadzili cebuNasz dom to bliźniak. Może u sąsiadów światło lę i zboże). A on popatrzył na nas i każe pokazać się zapaliło, proszę iść i u nich sprawdzić! Tam dokumenty. A żadnych dokumentów przy sobie mieszka samotna kobieta, pewnie się przestranie mieliśmy. Tylko odcineczki kart meldunkoszyła. Proszę pokazać dokumenty! Kartę ewawych. Jeden Bogdan Misiurewicz miał przy sokuacyjną mama gdzieś zapodziała, a ja jak na bie dokument wydany jeszcze w Kostopolu. (On złość też nie mogłam znaleźć swojego zaświadbył w Striewitielnym batalionie, z którego dostał czenia. Każą mi się ubierać. Ubrałam się, mópozwolenie na noszenie broni. Jurek miał taki wię do nich: Ja mam te dokumenty, ale teraz sam dokument, ale w domu.) To był bardzo ważnie mogę znaleźć. Szukałam ich wszędzie, a ny dla Rosjan dokument. I ten sierżant mówi do zwłaszcza w mojej torebce, ale w tych nerwach Bogdana: Ty możesz wstupat damoj, a wy w podnie mogłam znaleźć. W końcu znalazłam. Oczywiście w torebce – to był taki mały świsteczek. wał! Ja się nie ruszam. Zwróciłam się do HalinZabrali się i poszli. Później nachodził nas taki ki: Ty się nie odzywaj, bo ty nie znasz ruskiego. milicjant Rykaczewski. Wielki był chłop. Kiedyś A do Bogdana: Ty nie zostawiaj nas tu samych, mama go zapytała: Do kogo pan tu przychodzi? nie idź! I ten starszyna gdzieś poszedł. Za chwiJa już jestem za stara, a do moich córek pan lę wraca, znowu ogląda dokument. Na to przynie pasuje. No i wtedy zaczęły się naloty. Pewszedł major. A ja znów tłumaczę temu majoro13 nego dnia zaszedł do nas roWarmińskich. Byłam w szósyjski żołnierz, chciał poprostym tygodniu ciąży, ale oszusić o ogień. Dałam mu zapałkałam lekarza, że ciąża jest ki, a on zaczął z nami rozmajuż trzymiesięczna (bo kobiet wiać. Pytał, skąd my tu przyciężarnych od trzeciego miejechaliśmy. Na to wchodzi pasiąca nie zwalniali). Zostałam trol z tym Rykaczewskim. Było przyjęta do Warmińskich na z nim trzech Rosjan. Żołnierz dłużej. Na takie jak ja co miasię tłumaczy, że przyszedł tylły mężów mówili, że są bogako po ogień, żeby zapalić pate i dyrekcja takim osobom pierosa i już wychodzi. A Rykadawała przymusowe trzymieczewski na to: On tu do Marysięczne urlopy bezpłatne. Żyć si, czyli do mnie, przychodzi i było jakoś trzeba, więc jak bytrzeba tego żołnierza zamknąć wałam na takim urlopie bezi aresztować. Ja na to, że przepłatnym to chodziłam do lasu cież każdemu, kto by poprosił i sadziłam drzewka, a jak się użyczyłabym ognia. Rosjanie zaczynał sezon to wracałam pokiwali głowami i wychodzą. do Warmińskich. W którymś A ja mówię do mamy: Mamo, roku zbuntowałam się, że ja a gdzie siekiera? (Bo drzwi się już na urlop bezpłatny nie idę, zamykało na gwóźdź i przybibo chodzę co roku. I udało się. Przestali mnie na taki urlop jało siekierą) ! A Rykaczewski wysyłać. się odwrócił i pyta (chyba się W drodze na pochód pierwszomajowy w latach Trochę mi było ciężko. Mąż bał): Po co pani siekiera? A ja sześć dziesiątych... pracował w terenie, tak że mało czasu spędzał w na to: Żeby drzwi zamknąć. domu. Pracowałam na nockach. Jak przychodziPamiętam, że w tym domu, gdzie był interłam rano to musiałam dzieci wysłać do szkoły. nat szkoły wikliniarskiej w tym czasie była reTrzeba im było ugotować obiad, sprawdzić lekcję, stauracja „Warszawianka”. poprać rzeczy. Mogłam się dopiero położyć o dwuW roku 1945 rozpoczęłam naukę w ogóldziestej pierwszej. Do pracy szłam na dwudziestą niaku. Ogólniak był tam, gdzie teraz jest szkotrzecią Nieraz nie kładłam się w ogóle. Szłam do ła „jedynka”. Trzeba było zdawać egzamin i ja pracy od razu jak dzieci poszły spać i tam w sugo zdałam i zaczęłam chodzić do drugiej klasy. szarni postawiłam sobie skrzynki żeberdowe, te Póki było ciepło to chodziłam do tego ogólniaka, wyższe - od marmolady, przykryłam się kufajką i później jak przyszła zima, to przestałam chodzić do szkoły, bo nie miałam butów. I poszłam spałam do rozpoczęcia mojej zmiany. A jak brakodo pracy. Najpierw pracowałam w Powiatowej wało pieniędzy to jeszcze na pole chodziłam. PrzyRadzie Narodowej. Przewodniczącym był staruchodziłam z nocki i szłam na pole. Napracowałam szek z Warszawy, do pracy przywozili go bryczsię ciężko, letnie miesiące pracowałam non stop. ką. Ja byłam gońcem, a potem pracowałam w Dwa razy wyjeżdżałam na kampanię truskawkobiurze w samorządzie. Zwolniłam się stamtąd wą do Płocka, wyjeżdżało się w połowie czerwca na trzy tygodnie. Co roku zawożono też pracowi poszłam do pracy do Krala. Do wytwórni cuników do zrywania jabłek (na drogę, przy której kierków. Było to tutaj, gdzie była kawiarenka rosły jabłonie, gdzieś koło Nebrowa). „Maleńka”. Na dole był sklep, a na górze zawijaPracowałam w Warmińskich do 1981 roku. liśmy cukierki w papierki. Ten pan Kral mieszDo stanu wojennego. I odeszłam na wcześniejkał obok. Pracowałam tam do roku 1947. W tym szą emeryturę, z tym że stawałam na komisję czasie poznałam też swego męża. Odbył dalei dostałam trzecią grupę. ką drogę. Wywieziony na Syberię dostał się do armii Andersa, po wojnie trafił z Włoch do AnW międzyczasie, ponieważ na Fredry była glii. Chciał jechać do Argentyny, ale jego dobardzo malutka kuchnia, postanowiłam się zawódca się nie zgodził. Wtedy wyjechał do Homienić na jakieś mieszkanie, w którym kuchlandii, gdzie pracował w fabryce, w której kienia byłaby większa. I tak dogadałam się z Tardyś Niemcy produkowali meserschmity. Poprakowskimi i oni poszli na Fredry, a my przyszlicował w tej fabryce parę miesięcy. Nie podobało śmy tu na 1-go Maja. I od tej pory cały czas tu mu się. Pojechał do Belgii. I z Belgii trafił jako mieszkam. repatriant do Kwidzyna, bo miał tutaj ciotkę. I Zofia Skoneczna-Freeman ja go u tej ciotki poznałam. I w 1947 roku wySpisała Jadwiga Bartosiewicz szłam za mąż i poszłam do pracy na sezon do 14 Z notatnika starego zgreda Moje spacery z damami połączone są z odwiedzinami, żebym sobie nie myślał, że kobiety nie kosztują. Odwiedziny bywają w kiosku z goframi, gdzie powinniśmy mieć już abonament i stosowna zniżkę, a kiedy kiosk zostaje zamknięty na zimowe leże, wówczas przenosimy zainteresowania na wędzone ryby i gorąca herbatę. Tu i tu zostawiliśmy niemałą już fortunkę, ale wnuczki są tego warte, bo dzięki nim nie odstaję od rzeczywistości i z grubsza wiem co w młodzieży piszczy, a ponadto udaje mi się przemycić czasami jakiś smrodek dydaktyczny, delikatnie, żeby nie zrazić. Czasami jednak, kiedy wydatki na konsumpcję są niewielkie i widmo bankructwa nie zagląda mi w oczy – daję się naciągnąć na gazetę: bo wiesz, dziadzio, tu jest tak fajna gazeta dla młodzieży, a my już jesteśmy młodzież i proszące spojrzenie. No kto by się oparł? Czynie czasami jakieś niemrawe protesty, ale zwykle ulegam. Zaglądnąłem ostatnio do nowego nabytku, patrzę, a tam krajanka, jak to się teraz mówi – ziomal. Z początku nawet się ucieszyłem, ale w miarę oglądania i czytania reportażu (??) bogato ukraszonego zdjęciami ogarnęła mnie zgroza i smutek. Wszystko z powodu Zbyszka B. Zbyszek był zapoznanym geniuszem w szkole podstawowej dzięki matce, która ustosunkowana i ustawiona działała na tzw. niwie społecznej gdzie się dało, ale wszystko w celu wydźwignięcia Zbysia na najwyższy poziom. Niestety, kiedy przyszła szkoła średnia, Zbysiowi jakoś już nie szło, nie był geniuszem szkolnym, ani nawet klasowym. Był zwyczajnym chłopcem. Tyle tylko, że nie dawał sobie rady nawet z najmniejszym problemem. A wszystko przez to, że nadmiernie ambitna matka skaleczyła mu psychikę. Zbysio obsunął się w którejś klasie, wegetował gdzieś na szarym końcu. Matka nigdy nie zrozumiała, że to jej życiowy sukces i zasługa. Minęło 50 lat z okładem i oto mam znów kolejny przykład. Straszliwie infantylny tekst, momentami jak dla niedorozwiniętych. Oto Madzia zostaje „talentem szkoły” bo w godzinę namalowała Mikołaja Kopernika. I to jest talent, dajmy na to taki Matejko czy inny Van Gogh powinni sobie palnąć w łeb, że oni takie niemoty i to malowanie jakoś wolno im szło, prawdopodobnie dlatego Van Gogh uciął sobie ucho, a niemoralna wersja tego wydarzenia jest zmyślona. dziewczynka między innymi, co oznacza, że wymieniono tylko część, chodzi na 5 różnorakich kółek i taki znów Leonardo da Vinci to przy niej pryszcz i winien spalić się ze wstydu. Jednego nie można odmówić – dziewczynka ma ładną buzię i to wszystko. Zmęczona po zajęciach pada w erotycznej pozie ni to wampa, ni to lolitki, koniecznie z odsłoniętym udem i zarysowującym się odważnie pod bluzką biustem. Niech ludzie widzą, że to trzynastoletnie (!!!!!!) dziecko ma i to i tamto, i tu , i tam oraz zadatki na więcej. I do tego rodzice z uśmiechami nie zwiastującymi większej głębi, żadnego ciepła, ale trudno – tak sami chcieli. Podobno są dumni z córki, co jest naturalne. Niestety rodzice są toksyczni i czuję, że wyrządzają dziecku krzywdę. Jeżeli dziecko jest utalentowane, należy pozwolić by rozwijało w spokoju swoje zainteresowania i czekać na wyniki. Tymczasem Madzia jest najlepsza, już jest talentem szkoły, co oznacza, że cała reszta to jołopy i nieudaczniki. Obraz Madzi zawiśnie w Muzeum Okręgowym, niczyj inny, broń Boże, Madzia jest wyjątkowa. A na psach to już Madzia zna się jak mało kto. I ma dylemat – zostać plastykiem czy weterynarzem? A może najpierw trzeba pokończyć jakieś szkoły? O tym cisza. Tyle reportaż. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że Madzia ma zapewne 13 lat (jest w 6 klasie) i nieukształtowany charakter. Po takim reportażu powinna zapragnąć zostać gwiazdą, modelką, uznaną artystka lub wszystkim tym naraz. Jeżeli jednak coś nie pójdzie tak jak powinno – będzie rozpacz, łzy, obwinianie świata za porażkę. Przekonane o swojej wyjątkowości dziecko, podsycane w tym przekonaniu przez rodziców – wkrótce może stracić przyjaciół, może pozostać samo, bo jest najlepsze i w tym wyścigu szczurów zafundowanym przez rodziców pozna niestety pewnego dnia smak porażki. Będzie ktoś, kto ma lepszą średnią, ktoś inny namaluje lepszy obraz, ktoś jeszcze inny będzie zdolniejszy itp., takie jest życie – nigdy nie jest się najlepszym we wszystkim, o czym rodzice Madzi zdają się zapominać. W owym hodowaniu geniusza zatraca się naturalna i nabyta odporność psychiczna na stres. Każda najmniejsza porażka odczytywana jest wówczas jako klęska życiowa i ostateczna, i głęboka niesprawiedliwość losu, zatraca się umiejętność obiektywnej oceny sytuacji. Kiedy nagle pojawia się ktoś o oczko lepszy – staje się wrogiem, znienawidzonym konkurentem do najlepszości. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, szkoda byłoby ładnej dziewczynki. A tak na marginesie zupełnie – nie zostałem geniuszem z prostego powodu - w siódmej klasie szkoły podstawowej miałem średnią pięć przecinek zero – tylko dlatego, że nie było szóstek, bo ze średnią sześć byłbym zapoznanym geniuszem. Zdaniem moich dam gofry z bitą śmietaną, owocami i polewą to dopiero są genialne – i ja się zupełnie z tym zgadzam, spróbowałbym nie. Zgred 15 Prawdziwa historia Historia, to nie tylko losy budowli, ich ruiny albo zachowane jak nowe zamki, pałace lub kościoły. Historia, to na ogół losy rodu ludzkiego. Tylko jednostki mają jednak miejsce w kronikach ludzkości; jednostki, które na ogół w sposób szczególny się w nich zapisały. Historia raczej przemilcza tych, którzy zakończyli żywot w rynsztokach lub kanałach ciepłowniczych. Znałem w latach dzieciństwa (1955 – 1961) takiego człowieka, ale później też Go spotykałem - chcę zapisać jego historię, bo to również historia Kwidzyna. Jej bohatera nazwałem „Dziadkiem”, chociaż nazywano go zupełnie inaczej. To ciepłe określenie. Chciałbym, żeby artykuł był ciepły, choć niewątpliwie będzie smutny. *** *** *** Nie wiadomo, kiedy nazwano go „Dziadkiem” - nikt już nie pamięta. Takich jak on nie ma już wielu. Pomarszczona twarz, siwe, nieuczesane włosy, a waga nie przekraczała 50 kilogramów. Tacy ludzie mogą mieć i 50, i 80 lat, a dożywają czasem sześćdziesięciu. „Dziadek” miał dwie siostry i dwóch braci. Ojciec zginął na wojnie, mama, po wyjściu z obozu koncentracyjnego, zajmowała się sama całą piątką. Była księgową. Dzieci wychowywała w religii katolickiej. Mimo wielu obowiązków, w domu kwitło życie towarzyskie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Młodsze dzieci spotykały się, by zagrać ze starszymi w „tysiąca” lub między sobą toczyć szachowe boje. W niedzielę chłopcy służyli do mszy świętej. „Dziadek” był trzecim z rodzeństwa. Ponieważ nie było warunków do kształcenia się, po ukończeniu szkoły średniej, poszedł do czynnej służby wojskowej, by pozostać w służbie zawodowej. Młody, przystojny, inteligentny, w czasach powojennych, gdy „nie matura, lecz chęć szczera robiła z człowieka oficera”, miał przed sobą otwartą karierę. Doskonale grał w szachy, tu też czekała go ciekawa przyszłość. Szybko dorobił się stopnia sierżanta. Sukcesy i powodzenie spowodowały, że w kasynie wojskowym nie raz, nie dwa przelało się zbyt wiele. Tak wiele, że wkrótce musiał opuścić służbę wojskową. Wrócił do domu, gdzie została już tylko schorowana matka, której skromna renta musiała wystarczyć na utrzymanie ich obojga. Pozostali bracia i siostry już się usamodzielnili. Po operacji i chorobie matka zmarła. Gdy zabrakło tej wspaniałej kobiety, z pięknego mieszkania w starej kamienicy, wydzielono pokoik dla „Dziadka”. Pił coraz więcej. Znajdował jakąś dorywczą pracę, ale nigdy na długo. Wpadł w takie towarzystwo jak on sam. Kiedyś dostał pracę w firmie, w której produkowano krawężniki i płytki chodnikowe, ale kumpli z pracy interesowała tylko możliwość wypicia „czystej” z czerwoną nalepką - szczególnie po wypłacie. Majster też lubił wypić, więc nie było problemu. Po pewnym czasie „kariera zawodowa” dobiegła końca. Pozostała pomoc społeczna, penetrowanie śmietników i życie bez celu. Zanim zasnął przeżywał tysiące marzeń. Marzył o podróżach, o kobiecie, którą kochał, a której nigdy nie zdobył, o zerwaniu z nałogiem. Ale jak zrealizować swoje marzenia, kiedy wokół nie ma się nikogo bliskiego. Wszyscy kolesie pewnie też mają podobne marzenia, ale nikt o tym nie mówi. Dzisiaj w jego wieku nie ma się nawet kumpli. Młodsi mają swoje towarzycho, a z niego stroją sobie żarty. Często chodzi z podrapaną twarzą, na ogół sam się wywraca, kiedyś popchnął go „Etanol” – długo się goiło. Potrzeba picia jest w nałogu tak wielka, że pije się wszystko. Gdy dopisywało jako tako zdrowie, pędził bimber. Ostatnio było mu obojętne, co pije. Dzisiaj „Dziadka” już nie widać na ulicach naszego miasta. Jeżeli żyje, to pewnie przykuty do łóżka, jeśli nie, to pewnie jest w lepszym świecie. Może Opatrzność wynagradza za taką życiową poniewierkę?! „Dziadku”, jeśli jesteś w łaskach Opatrzności, to wyproś lepszy los dla takich, jak ty. Pseudonimy zostały zmyślone, ale takich „Dziadków” możemy jeszcze kilku spotkać na kwidzyńskich ulicach. Dlaczego są tacy samotni??? Antoni Tynda 16 Nasze zabytki GIMNAZJUM KRÓLEWSKIE Budynek przy ul. Słowiańskiej 17, siedziba Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1, zaciekawia przechodniów nie tylko bardzo dobrą, klasycystyczną architekturą, ale również łacińską inskrypcją umieszczoną na frontowej elewacji: „INTROITE QUOS MUSA NASCENTES PLACIDO LUMINE VIDERIT”, co znaczy: „Wejdźcie, na których muza spojrzy przy urodzeniu łaskawym okiem”. Do 1945 r. mieściła się w nim szkoła o kilkusetletniej tradycji. Jej nazwy zmieniały się wielokrotnie – początkowo Szkoła Katedralna, później Szkoła Łacińska, Duża Szkoła, Szkoła Miejska, Duża Szkoła Miejska, Ewangelicko-Luterańska Szkoła Katedralna, Gimnazjum, Gimnazjum Królewskie, Liceum dla Chłopców. Zmieniła się również jej siedziba. W 1838 r. placówka przeniosła się ze Starego Miasta, gdzie miała swą pierwotną lokalizację, do nowo wybudowanego okazałego klasycystycznego gmachu przy ówczesnym placu Flottwella (dziś plac Plebiscytowy). Od szkoły katedralnej do szkoły średniej Przynajmniej od początku XV w. istniała w Kwidzynie szkoła przy katedrze. Najpierw była to placówka parafialna potem miejska, a znajdowała się przy ulicy Kawowej, tuż przy murze miejskim. Był to charakterystyczny budynek nakryty trzema dachami, doskonale widoczny od strony Marezy. Na początku XIX w. dzięki staraniom rektora Friedricha Ungefug szkoła otrzymała prawa odbywania egzaminu maturalnego, uzyskując w 1813 r. status gimnazjum (czyli szkoły średniej w dzisiejszym znaczeniu), przygotowującego młodzież męską do podjęcia studiów wyższych. Od 1816 r. szkoła przybrała nazwę Gimnazjum Królewskie, od 1829 r. stała się placówką państwową. Liczba uczniów szybko rosła. W roku szk. 1815/1816 do Gimnazjum uczęszczało 87 uczniów, w r. 1818/ 1819 – 121, a w roku szk. 1831/1832 – już 184. Ponieważ stary budynek szkoły katedralnej stał się za mały, w 1834 r. podjęta została decyzja o budowie nowej siedziby. 21 lipca 1835 r. uroczyście wmurowany został kamień węgielny na placu zakupionym za 2250 talarów przy ul. Pańskiej, naprzeciwko dawnego cmentarza, który niedawno został przekształcony na plac miejski (Flotttwellplatz). Budowę ukończono już w 1837 r., o czym świadczy napis na elewacji od strony podwórza - „MUNIFICENTIA FRIDERICI GUILLELMI III REGIS DEMENRISSIMI EXSTR. MDCCCXXXVII”, co znaczy: „Zbudowano hojnością króla Fryderyka Wilhelma III 1837”. 4 maja 1838 r. odbyła się dwudniowa uroczystość poświęcenia i oddania do użytku nowego gmachu Gimnazjum. Autorem projektu był słynny berliński architekt Karl Friedrich Schinkel. Budową kierowali radca Hartmann i inspektor Schmidt. Koszty wyniosły prawie 25 tys. talarów, co było jak na tamte czasy sumą znaczną. Szkoła z rozmachem. Naukę w świeżo oddanym gmachu rozpoczęło 227 uczniów i 13 nauczycieli pod kierownictwem dyrektora dr. Augusta Lehmanna. Mieli oni do dyspozy- cji obszerny i nowoczesny dwupiętrowy budynek, w którym zastosowano ciekawe rozwiązania techniczne np. ogrzewanie gorącym powietrzem. Szkoła posiadała 7 zwykłych sal lekcyjnych (w tym 1 rezerwową), salę konferencyjną, 2 pokoje dyrektora, pokój dla służby szkolnej, 2 pomieszczenia biblioteki (dla uczniów i dla nauczycieli), salę do nauki rysunków, pracownię fizyczną, modelarnię, mieszkanie pracownika obsługi, a nawet pomieszczenie przeznaczone na karcer. Wśród pomieszczeń wyróżniała się aula znajdująca się na 1 piętrze, o wy- Widok elewacji przedniej – oryginał projektu technicznego znajduje się obecnie w berlińskim archiwum miarach 55 x 27 stóp i wysokości 20 stóp (stopa = ok. 30 cm, czyli ok. 16,5 m x 8 m i 6 m wys.). Wszystkie jej ściany i sufit ozdobiono malowidłami. Na piętro prowadziła reprezentacyjna klatka schodowa z żeliwnymi balustradami i żyrandolem u sufitu. Niestety system ogrzewania gorącym powietrzem okazał się wadliwie wykonany i w 1864 r. musiano z niego zrezygnować. W zamian we wszystkich pomieszczeniach wybudowano piece kaflowe. Wstawione zostały wtedy podwójne okna w salach i na korytarzach. Rozbudowy i renowacje W 1867 r. powstał zamysł budowy sali gimnastycznej, jednak dopiero w budżecie państwowym na rok 1872 zapisano środki na ten cel. Salę wybudowano latem i jesienią 1872 r., a zimą wykończono i wyposażono m.in. w oświetlenie gazowe. Lekcje gimnastyki rozpoczęto od jesieni 1873 r. Koszt budowy sali oraz powstałego w tym samym czasie budynku latryn oszacowano na 6550 talarów. W 1881 r. oddano do użytku nowy budynek dydaktyczny od strony ul. Dworcowej (dziś Chopina). Znalazły się w nim 4 sale lekcyjne, 2 gabinety fizyczne oraz sala nauki rysunków. Dopiero w 1904 r. skrzydło to połączono z budynkiem głównym za pomocą łącznika. W 1900 r. wszystkie sale lekcyjne zostały oświetlone lampami gazowymi, a rok później szkoła otrzymała instalację wodociągową (kanalizację podłączono dopiero w 1911 r.). W 1909 r. na dachu bocznego budynku została zamontowana platforma do obserwacji astronomicznych i meteorologicznych. Jesienią 1912 r. została oddana do użytku instalacja central- 17 w budynku utworzono Publiczną Średnią Szkołę Zawodową. W następnych latach nazwy placówki zmieniały się, w budynku powstawały kolejne szkoły, aż wreszcie, w 1973 r. na ich bazie utworzony został Zespół Szkół Zawodowych nr 1. W 2002 r. powołano do życia Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1. Ciekawa jest historia sali Gimnazjum Królewskie na starej widokówce gimnastycznej. W 1948 r. Kwidzyńscy humaniści Rada Pedagogiczna podjęła 9 września 1844 r. i 22 decyzję o adaptacji sali na warsztaty szkolne. W laczerwca 1854 r. wielkim przeżyciem dla całej spotach 1958-59 wybudowano jeszcze jedną halę warszłeczności szkolnej były wizyty w gimnazjum króla tatową. Całe szczęście projektant zadbał o to, żeby Prus. Choć gimnazjum było szkołą państwową, nabyła ona dopasowana do istniejącej. W ten sposób uka była odpłatna – np. w 1873 r. czesne wynosiło powstał bliźniaczy budynek (na rogu ulic Szkolnej i 24 talary. Piłsudskiego), a po ponownej adaptacji w 2002 r. oba Systematycznie uzupełniany księgozbiór biblioteki budynki pełnią funkcję sal gimnastycznych. szkolnej podzielony był na książki dla nauczycieli Cały zespół budynków dawnego Gimnazjum oprócz oraz dla uczniów. swej bogatej historii posiada bez wątpienia dużą warNacisk kładziono na nauczanie przedmiotów humatość architektoniczną i przestrzenną. Położony jest w nistycznych (zwłaszcza łaciny, greki, historii), natocentrum miasta, na terenie dzielnicy z okresu regenmiast przedmioty matematyczno-przyrodnicze miały cji, gdzie lokowano reprezentacyjne budowle użyteczograniczoną ilość godzin. O humanistycznym profilu ności publicznej. Budynek główny z ciekawie zdobioszkoły świadczyć może to, że pracowali w niej dwaj nymi fasadami jest dobrze widoczny zarówno z placu znani historyPlebiscytowego, dzięki wzniesieniu, na którym ulokocy: Max Töpwano obiekt, jak i od stropen – znawca ny ul. Piłsudskiego. Zespół historii Pomozamyka od wschodu Plac rza i Mazur (w Plebiscytowy, przy którym latach 1869znajdują się inne repre82 dyrektor zentacyjne budynki m.in. kwidzyńskiego Gimnazjum) dawna siedziba Ziemstwa oraz Erich Kredytowego (dziś sąd), Wernicke, nabudynek administracyjny uczyciel mateZiemstwa (dziś przychodmatyki i fizynie), szpital Św. Jerzego ki, a historyk (dziś budynek mieszkalKwidzyna z zany), a także zespół dawnej miłowania (naSzkoły dla Dziewcząt (dziś Zespół budynków d. gimnazjum na planie ka- uczyciel GimnaGimnazjum nr 1). tastralnym z 1905 r. 1 - budynek główny (1837 Carl Goerdeler – absolwent zjum w latach Szkoła, jako obiekt, wpisar.), 2 - sala gimnastyczna (1872 r.), 3 - skrzydło Gimnazjum z roku 1902 na jest do rejestru zabytboczne (1881 r.), 4 - łącznik między budynkami 1905-1913, au(fot. Internet) (1904 r.), 5 – w tym miejscu (w latach 1958-59) tor prac z zaków i wymaga odpowiednio dobudowano drugi budynek warsztatów – dziś kresu dziejów przeprowadzonego remontu. Czekają na niego elesala gimnastyczna miasta). Wspowacje, a także wnętrza – zwłaszcza reprezentacyjna mnieć też należy o braciach Goerdeler – absolwenaula. Po uzupełnieniu wyposażenia i wystroju motach Gimnazjum. Carl Goerdeler, maturzysta z 1902 głaby ona - jak cały budynek – być cennym elemenr. był drugim burmistrzem Królewca, następnie nadtem miejskiego krajobrazu tej części Kwidzyna. Bez burmistrzem Lipska, a później Komisarzem Rzeszy. wątpienia jednak d. Gimnazjum Królewskie jest najW 1937 r. ustąpił ze stanowiska sprzeciwiając się postarszym w Kwidzynie zespołem zabudowań do dziś lityce Adolfa Hitlera i za udział w spisku na jego żypełniącym funkcje szkolne, a tradycje z nim związane sięgają średniowiecza. cie został stracony. Brat Karla – Fritz Goerdeler był burmistrzem Kwidzyna w latach 1920-1933. Michał Klain W artykule wykorzystano: Szkoła średnia od początku istnienia Dühring H., Das Gymnasium Marienwerder, 1964; Po II wojnie światowej nie zmieniła się funkcja buKwidzyn Dzieje miasta, 2004, a także materiały z dynku, z wyjątkiem okresu zaraz po wojnie, kiedy to archiwów: ZSP nr 1, Pracowni Regionalnej oraz Powiaumieszczono tu radziecki szpital wojskowy. W 1947 r. towego Konserwatora Zabytków w Kwidzynie nego ogrzewania. W 1933 r. z okazji obchodów 700-lecia Kwidzyna, na skwerze przed budynkiem głównym zostało odsłonięte popiersie poety Fryderyka Schillera (obecnie w tym miejscu znajduje się popiersie Stanisława Staszica). W 1937 r. szkoła zmieniła nazwę na Liceum dla Chłopców i tak nazywała się do stycznia 1945 r. 18 Historia pszczelarstwa w Polsce Pszczoła towarzyszyła człowiekowi od wieków. Jeżeli chodzi o tereny polskie to badania naukowe wykazały, iż Słowianie zamieszkujący tereny położone w dorzeczu Odry, Wisły i Bugu zajmowali się pszczelarstwem na długo przed pojawieniem się pierwszych dokumentów pisanych o początkach państwowości polskiej. Ziemie polskie pokrywały olbrzymie bory i nieprzebyte puszcze, w których rosły różne miododajne drzewa (lipy, klony, jawory) dlatego też bartnictwo w Polsce ściśle związane jest z lasem, jego wielkością. W dziejach pszczelarstwa polskiego można wyróżnić przynajmniej 4 różne formy hodowli pszczół oraz etapy rozwoju pszczelarstwa: 1. bartnictwo (hodowla pszczół w pniach drzew – barciach – przyp. red.), 2. pasiecznictwo przydomowe (hodowla pszczół w ulach na specjalnie wyznaczonym terenie – przy. red.), 3. XIX – wieczne odrodzone pszczelarstwo, 4. pszczelarstwo współczesne. Produkcja miodu i wosku miała niezwykle duże znaczenie gospodarcze. Z miodu produkowano trunki zwane miodami nasyconymi (miód pitny), a w stanie naturalnym używano go w gospodarstwie domowym do produkcji świec i oświetlenia mieszkań, w garbarstwie, stolarstwie i garncarstwie. Poza tym do celów leczniczych np. przy oparzeniach, schorzeniach skóry i wewnętrznie w chorobach serca, żołądka, dwunastnicy i wątroby. Początkowo dawni bartnicy podbierali miód dzikim pszczołom z naturalnych barci (dziupli). Z czasem nauczyli się sami drążyć w rosnących drzewach dziupli i osadzać w nich roje. W ten sposób powstawały ogromne „bory bart- Etykieta zapałczana z lat 60 ne”, czyli skupiska gniazdtych XX wieku pszczelich liczące często na jednym obszarze leśnym kilkaset barci. Trzeba zaznaczyć, że bartnicy pilnie strzegli swojej własności, znacząc wydrążone drzewa odpowiednimi znakami (nazywanymi „klejmoczni”), znamionami, cechami a niekiedy herbami. Znaki te wycinano pod różnymi postaciami: kresek, kółek, cyfr i liter. Umieszczanie znaku na drzewie - „ciosna” oznaczało własność pełną lub użytkową przysługującą danej osobie. Odbiór miodu odbywał się dwa razy do roku: wiosną i jesienią. Przez lato bartnicy mieszkali w szałasach w pobliżu borów bartnych wykorzystując W pasiekach często spotkać można „małe czas na drążedzieła sztuki”... nie nowych barci oraz osadzanie w nich rojów, wykonywanie sprzętu i narzędzi pszczelarskich. Do domu wracali dopiero jesienią. O tym, że ziemie polskie są bogate w miód i wosk pisał już Gall Anonim w swoich Kronikach a także żyjący w drugiej połowie X wieku kupiec arabski Ibrahim-ibn-Jakub. Nazwali Polskę „krajem mlekiem i miodem płynącym”. Z polskich pasiek miód i wosk szedł do różnych krajów Europy zwłaszcza w XV i XVI wieku. Drogą wodną spławiano go do Torunia i dalej do Gdańska skąd drogą morską płynął do Europy Zachodniej, przynosząc niemałe korzyści dla kraju. Drogą lądową dostarczano miód i wosk poprzez Kraków, który na południowo-wschodnich rubieżach kraju był najpoważniejszym ośrodkiem eksportu wosku i miodu. Odbiorcami były takie miasta jak Wiedeń, Norymberga, Wrocław i inne. Na przełomie XIII i XIV wieku obok bartnictwa zaczęło rozwijać się pasiecznictwo. Pnie drzew bartnych zwalonych przez burze lub ściętych i zasiedlonych przez pszczoły ustawiano w pobliżu siedzib ludzkich zakrywając każdy stożkowatym daszkiem ze słomy lub gontu. Takie pnie ustawione w pobliżu zagród stojące pionowo nazywano „stojakami” a leżące na ziemi – „leżakami”. Nazwy te przetrwały do czasów dzisiejszych. Powoli bartnictwo zaczynało chylić się ku upadkowi. Jedna z wielu przyczyn to zmniejszenie się powierzchni leśnych, ograniczając chów pszczół. Bartnicy zostali więc zmuszeni do szukania nowych form gospodarowania. Wchodzimy zatem w nowy II etap rozwoju hodowli pszczół, gdzie barcie zastąpiono ulami (kłodami). Najstarsze ule, zebrane przez prof. Ryszarda Kostekiego, znajdują się w skansenie w Swarzędzu Z biegiem czasu, jak dokonywał się rozwój pszczelarstwa przydomowego, pod wpływem 19 pszczelarstwa niemieckiego na początku XVII wieku zaczęły pojawiać się innego typu – ule słomiane tzw. „koszki”. Spotykane były na Kaszubach, Pomorzu i w Prusach. Z powodu zawirowań historycznych naszego państwa – wojny, rozbiory – w początkach XIX wieku, a także ochrony lasów, która dyktowała zakaz drążenia drzew hodowla pszczół w Polsce była bardzo zaniedbana. W pierwszej połowie XIX wieku w Europie Zachodniej następowały radykalne zmiany w technice pszczelarskiej. Powoli odrodzenia pszczelarstwa następowało także na ziemiach polskich. Nauka o pszczołach i ich hodowli została wprowadzona do niektórych szkól rolniczych, organizowano kursy, wydawano publikacje. Światową sławę zdobył ks. Jan Dzierżon (1811-1906) z Łowkowic na Śląsku, który odkrył partenogenezę u pszczół. Poza tym jako pierwszy zastosował szafkowy ul rozbieralny (ok. 1840 r.) z wyjmowanymi ramkami zwanymi „snozami”. Duże zasługi nad podniesieniem pszczelarstwa w Polsce mieli dwaj profesorowie-pszczelarze – Teofil Ciesielski (1847-1913) i Kazimierz Lewicki (1847-1902). Prof. Ciesielski był konstruktorem ula ramowego popularnego na terenie Małopolski a także redaktorem pierwszych pism pszczelarskich pt. „Bartnik postępowy”. Prof. Lewicki natomiast zbudował prototyp ula warszawskiego, który szybko rozpowszechnił się w centralnej Polsce i używany jest do dnia dzisiejszego. Dużą zasługą było założe- nie przez niego szkoły pod nazwą Muzeum Pszczelnicze. Na przełomie XVII i XIX wieku powstaje we Lwowie pierwsza szkoła pszczelarska. Jej założycielem jest Marcin Kuralt (Słoweniec, absolwent szkoły w Wiedniu). Po niej w niedługim czasie powstają kolejne placówki edukacyjne. Już w drugiej połowie XIX Ule w pasiece wieku pszczelarstwo było wykładane w Instytucie Agronomicznym w Marymoncie koło Warszawy. Wykładowcą był konstruktor ula ramowego – ks. Jan Dolimowski, a w 1870 r. powstaje pierwsza wyższa uczelnia rolnicza na terenie Wielkopolski, w Żabikowie pod Poznaniem założona przez Augusta Cieszkowskiego. Działalność wymienionych badaczy i hodowców oraz wielu innych, nie wymienionych, pszczelarzy podniosła podupadłą hodowlę pszczół w Polsce do rangi ważnej gałęzi w gospodarce rolnej. Polska znowu stała się „miodem płynąca”. Do czasu rozpoczęcia drugiej wojny światowej. Ale o tym w następnym numerze Schodów Kawowych. Jerzy Pokrzywka Zespół cisów kwidzyńskich Leśnicy z nadleśnictwa w Kwidzynie niejako z zamiłowania od dawna zwracali uwagę, że zespół cisów w tym mieście należy do największych w województwie. Chodziło tu o cisy rosnące w środowiskach miejskich, nie zaś znane rezerwaty w Wierzchlasie i Czarnem. Cisy, aczkolwiek dawno wytępione ze względu na charakterystyczną cechę swojego drewna, a mianowicie sprężystość, a w związku z tym specjalną przydatność do wyrobu łuków, kusz i strzał do nich, zachowały się na stanowiskach naturalnych wcale licznie. Prof. Stefan Jarosz wymienia 23 większych i mniejszych rezerwatów cisa w Polsce.1) Jak dalece cis był kiedyś na terenach polskich drzewem pospolitym i powszechnie występującym, świadczy fakt, że aż 77 nazw miejscowych takich jak Cisy, Cisewo, Cisowa, Cisów, pochodzi od źródłosłowu cis.2) Cisów tych naliczono w Kwidzynie 7, ale to nie wszystkie, bo są jeszcze mniejsze, krzewiaste okazy np. cztery rosnące na Placu Plebiscytowym. Długo rosły sobie spokojnie, czasem tylko ktoś oddarł im trochę kory, ale na to ten gatunek drzewa jest wyjątkowo odporny. Wojewódzki konserwator przyrody w Elblągu jakoś nie zauważał cisów wśród zabudowy miejskiej3) choć są one bardzo okazałe i w niczym nie przypominają tych mizernych egzemplarzy ze wspomnianego rezerwatu w Wierzchlasie. Widać, mimo że żyją w środowisku miejskim, przy ruchliwych ulicach, znalazły tu dla siebie dobre warunki bytowe. Dopiero w 1992 roku stało się możliwe (zmiana przepisów administracyjnych), aby ktoś inny niż władze województwa zajął się nimi w sposób zorganizowany. Piszący te słowa miał przyjemność przewodniczyć Zespołowi d.s. zieleni miejskiej, który w r.1993 zinwentaryzował i wystąpił do Rady Miejskiej w Kwidzynie z uzasadnionym wnioskiem o uznanie cisów za pomniki przyrody. Temat ten, jak również pozostałych pomników przyrody w mieście pilotowała z zapałem kierowniczka Wydz. Ochrony Środowiska mgr Jolanta Klusek. W dwóch wymienionych osobach PTTK miało tu swój organizacyjny udział. Uchwała Rady Miejskiej zapadła w 1993 roku.4) Wymienia ona i poddaje całkowitej ochronie wszystkie wymienione niżej okazy cisa, z wyjątkiem poz. 8 i 10. Pierwszy zapewne dlatego, że jest to 20 Zespół cisów kwidzyńskich_ L.p. Opis Obwód pnia (cm) Wysokość(m) 1. Dwupniowy, o dobrze rozwiniętej koronie 90/96* 8 2. 3. Okazały jednopniowy egzemplarz, największy w mieście Czwórpniowy 10 10 4. 5. 6. dwupniowy jednopniowy trójpniowy 119* 53/56/ 46/67 83/38 68 72/65/51 7. 4 krzewy o mocno powyginanych pniach 8. Cis, forma połoga, zniekształcona Dorodny okaz, o dobrze wykształconej koronie 9. 10. Cis, forma krzewiasta, owocujący, 5 odnóg 10 7 6 - 2-4 67* - 86* 8 21/25/ 23/21/ 22* 3* * Pomiary własne z sierpnia 2002 r. Pozostałe wymiary drzew zaczerpnięto z załącznika nr 1 egzemplarz uszkodzony, kaleki; ten drugi został w roku 1998 posadzony przez Zakład Zieleni Miejskiej w ramach urządzania zieleni na osiedlu Zatorze I. Ochrona gatunkowa cisa jest jednym z najstarszych przepisów prawnych ochrony przyrody w Polsce. (Wcześniejsze są tylko dotyczące ochrony zwierząt, np. bobra, łosia, tura, żubra, sokoła). Wprowadził ją król Władysław Jagiełło, zaniepokojony nadmierną wycinką tego drzewa, przeznaczonego na wyrób łuków.5) Postanowienia ochrony cisa znaleźć można w Statucie Wareckim Władysława Jagiełły z 1423 roku, w którym król zakazywał wycinać „...drzewa, które znajdują się być wielkiej ceny, jako jest cis, albo im podobne...” i wywozić je z Polski.6) W grę wchodziły zapewne i względy obronne, należało zapewnić surowiec na łuki, kusze i strzały dla armii, ciągle jeszcze posługującej się w większości tą bronią. Cis pospolity po łacinie taxus baccata – jest to jeden z ośmiu gatunków w tej rodzinie na półkuli północnej. Występuje na całym obszarze Europy oraz w części Afryki i Azji. W Polsce zajmuje tereny południowe, zachodnie i północne na niewielkich, wyspowatych stanowiskach. W związku z tym drzewo to zostało objęte całkowitą ochroną gatunkową. Cis pospolity osiąga u nas wysokość do 15 m i obwód pierśnicy (1,3 m od ziemi) około 1,2 m. Cis jest gatunkiem najbardziej cieniolubnym ze wszystkich drzew iglastych,7) tym bardziej zadziwia i wart jest ochrony ich wspaniały rozwój w warunkach kwidzyńskich, w pełnym, całodziennym nasłonecznieniu. Lokalizacja W ciągu chodnika, przed budynkiem przy ul. Szopena 11 ul. Piłsudskiego 26, róg ul Basztowej Plac Plebiscytowy, na półn.-wsch. obrzeżu placu wzdłuż ul. Słowiańskiej Plac Plebiscytowy. Zespół 4 cisów krzewiastych w półn. części placu Przed domem, ul. Warszawska 3 Przed Urzędem Miejskim, ul. Warszawska 19 Przy budynku mieszkalnym, ul. Krańcowa 16 do cytowanej Uchwały Rady Miejskiej z 1993 r. Jak wspomniano wyżej, cis jest drzewem cieniolubnym, może dochodzić do sędziwego wieku ponad tysiąca lat, ponieważ rośnie bardzo wolno i praktycznie nie ma szkodników. Tę ostatnią cechę zawdzięcza temu, że prawie wszystko w nim jest trujące, a najbardziej igliwie. Jedynie czerwone jagody są nietrujące i dlatego są chętnie zjadane przez ptaki. Spożywają one mięsistą, smaczną osnówkę, a wydalają niestrawione nasiona i w ten sposób przyczyniają się do rozsiewania nasion cisa.8) Cisy kwidzyńskie nie należą jednak do przypadkowo zasianych, a ich usytuowanie wskazuje raczej na to, że zostały w swoim miejscu rozmyślnie zasadzone ręką człowieka. Celem były z całą pewnością względy estetyczne, ozdobienie placu, zieleńca lub otoczenia domu, a ich wiek można szacować wyłącznie na podstawie otaczającej je architektury. Powiatowy Konserwator Zabytków W. Gałkowski ocenia sąsiadujące z cisami domy na powstałe w 2 połowie XIX wieku. Natomiast nieco wcześniej, bo w pierwszej poł. XIX wieku przekształcono dawny cmentarz ewangelicki w reprezentacyjny Plac Flottwella o charakterze rekreacyjnym, nadając mu wygląd parku angielskiego9) (obecnie Plac Plebiscytowy). Istniejące zadrzewienie było tam zapewne już wcześniej. Nie jest wykluczone, że sadzonki cisów, rosnących w różnych częściach naszego miasta, pochodzą właśnie stamtąd. To tłumaczyłoby wyjątkowe skupisko miejskie drzew tego gatunku w Kwidzynie. Janusz Zaremba S. Jarosz, Krajobrazy Polski i ich pierwotne fragmenty, wyd. 3, Warszawa 1976, indeks str.349. Wykaz urzędowych nazw miejscowości w Polsce, tom 1, Warszawa 1980. 3) W wykazie pomników przyrody wojew. Elbląskiego nie wymieniono w ogóle Kwidzyna. Zobacz: A. Sikora, Osobliwości i zabytki przyrody wojew. Elbląskiego, Gdańsk 1980, str. 74. 4 Uchwała nr XXXII/222/93 Rady Miejskiej w Kwidzynie z dnia 8.10.1993 r. w sprawie uznania niektórych tworów natury za pomniki przyrody. 5) K.R. Mazurski, Podstawy sozologii, Wrocław 1998, str. 267. 6) E. Płytka-Gutowska, Ekologia z ochroną środowiska, Warszawa 1996, str. 214. 7) W. Strojny, Nasze drzewa, Warszawa 1981, str. 24-25. 8) L. Świejkowski, Ochrona roślin w Polsce, Łódź 1956, str.110. 9) A.J. Pawłowski, Kwidzyn. Historia i architektura, Kwidzyn 1996. 1) 2) 21 TROCHÊ POEZJI Sprostowanie: wiersze zamieszczone w poprzednim numerze Schodów Kawowych były również autortwa Radosława Murawskiego. Chochlik drukarski sprawił, iż nazwisko nie znalazło się w tej rubryce. Serdecznie przepraszamy. Cmentarz jesienią Na cmentarzu gdzie krokiem twardym idziesz gdzie ziemia sucha wypala ci wzrok gdzie cisza martwa otępia ci słuch gdzie smak czujesz piachu gdzie liść rudy opadający z drzewa szepcze ci mokrą i zimną i szarą muzykę zapomnianej płyty gdzie imiona się plączą jak korzenie grobów gdzie czujesz oddech wszystkich śpiących gdzie znasz ich jak własną rodzinę gdzie wiesz że jesteś tylko człowiekiem gdzie wiesz że JESTEŚ – Jesteś uczuciem gdzie łzę zakrywasz zniczem gdzie czujesz bicie serce – nie tylko twojego gdzie czujesz mocno swoje Ja wyryte jak przez mgłę spoczęte na kamieniu Widzisz? – kamień oddycha Czujesz? – cień innego człowieka Słyszysz? – delikatną melodię wiatru Posadzka Vermeera Lśniąca marmurowa posadzka z czarnobiałych płytek Wachlarzem cienia zakrywa Wymalowane kłęby wzburzonego nieba Malarz – poeta budowniczy wnętrza z oknem Rozkłada płytki na dziesięciu z trzydziestu pięciu Na intymnie dla milczenia Miesza się żółć indyjska z białawym odcieniem Oplątanym jak nić tysiąca błyszczących oczu Lgnących do serc promiennych kształtów postaci ----------------- Ty „Pisząca list ze służącą” „Czytająca list przy otwartym oknie” ... „Ważąca perły” Ty czarnobiała muzo szeptu Kładziesz lekką taflą głuchego powietrza Swą jedwabiście płócienną stopę W rytm martwej ciszy Czy to ty „Dziewczyno z perłą” Czy to tylko moje marzenie Radosław Murawski Czy to wiatr dotyka twoich włosów czy to deszcz opływa twoje ciało czy to jesień pieści cię zapachem może to natura a może głos samotności - echo milczących twarzy Radosław Murawski rys. Marek Szynkarczyn Kwiaty Wyspiańskiego Apollo razi grotami... A tobie czterdziestu zabrakło Nad głową twoją tlą się smutne wycinki Nabrzmiałe nastraszone pod wiatr Daniela i Warszawianki Apollo razi kwiatami Wyrytymi na ciałach naszych na twoim Weselu Radosław Murawski rys. Marek Szynkarczyn 22 rys. Marek Szynkarczyn 23 Wędrówki fotograficzne Kwidzyniaków []delusion of adequacy[] fot: paweł szymański. miasto aberdeen w serii architektonicznej []kontrasty[]. fotografia analogowa. film ilford 100, filtr żółty. 24