roman_16 - WordPress.com
Transkrypt
roman_16 - WordPress.com
ISSN 2083-4411 nr 16 2016 ROMAN. Czasopismo Studentów UJ RADA NAUKOWA prof. dr hab. Anna Bochnakowa dr hab. Marzena Chrobak dr hab. Monika Gurgul dr hab. Kazimierz Jurczak dr hab. Wacław Rapak, prof. UJ dr hab. Ewa Stala OPIEKA NAUKOWA dr Jakub Kornhauser RECENZENCI dr hab. Monika Gurgul, dr Jakub Kornhauser, mgr Jagoda Kryg, dr Iwona Piechnik, dr hab. Barbara Sosień, prof UJ, mgr Aleksandra Szczepan, dr hab. Piotr Tylus, prof. UJ, dr Magdalena Wrana ZESPÓŁ REDAKCYJNY Joanna Izdebska, Paulina Janusz, Monika Podkówka (redaktor naczelna), Olga Polak PROJEKT OKŁADKI Agata Dobrzańska (zdjęcie), Anna Polak (logotyp) Copyright © by Redakcja, 2016 Czasopismo dofinansowane przez Uniwersytet Jagielloński ze środków Instytutu Filologii Romańskiej. ISSN 2083-4411 Nakład 150 egzemplarzy ROMAN. Czasopismo Studentów UJ Instytut Filologii Romańskiej UJ al. Mickiewicza 9A, 31-120 Kraków Kontakt z redakcją: [email protected] WYDAWCA Wydawnictwo «scriptum» Tomasz Sekunda tel. 604 532 898 [email protected] www.wydawnictwoscriptum.pl nr 16 2016 Spis treści Od redakcji ................................................................................................................................... 5 EWA TURKOSZ Peut-on considérer Emma Bovary comme une féministe avant l’heure ? ..... 7 ADAM JEGOROW Il mito che ferisce. L’individuo di fronte al mondo mitico del romanzo Ferito a morte di Raffaele La Capria ........................................................................... 15 MONIKA PODKÓWKA Z lekkością o skutkach Shoah. Analiza i interpretacja Deuxième génération. Ce que je n’ai pas dit à mon père Michela Kichki ......... 35 BARTOSZ PIOTR BEDNARCZYK Lautréamont et la perception de la modernité .................................................... 47 MICHAŁ SAWCZUK Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej oraz jej recepcja w tłumaczeniu polskim na przykładzie rotrouenge [Ja nus hons pris...] Ryszarda I Lwie Serce ..................................................................................................... 55 OLGA POLAK Trudności w tłumaczeniu słów i gestów wieloznacznych na przykładzie języka polskiego ................................................................................ 71 KATARZYNA BOGACKA Śmierć (w) Wenecji .......................................................................................................... 77 JOANNA IZDEBSKA Aspekty budowania tożsamości regionalnej na przykładzie Alzacji – francuskiego regionu pogranicza .............................................................................. 87 MAGDALENA KUPISIŃSKA Wpływ globalizacji na rozwój turystyki niezorganizowanej .......................... 101 MAGDALENA FUSIK Miejsce festiwali we współczesnej kulturze ..........................................................109 Spis treści 4 Z przekładów EMILIA WRÓBLEWSKA Pierre Lemaître, Au revoir là-haut (Do zobaczenia w zaświatach) (fragm.) ................................................................. 119 NATALIA WLEKLIK Clara Dupont-Monod, Le roi disait que j’étais diable (Król mawiał, że jestem diablicą) (fragm.) ............................................................. 127 JOANNA ŚWIERCZYNA Éric Reinhardt, L’amour et les forêts (Miłość i lasy) (fragm.) .............................. 137 OLGA POLAK Eric Vuillard, Tristesse de la terre (Smutek ziemi) (fragm.) ................................. 147 nr 16 2016 Od redakcji Drodzy Czytelnicy, chcieliśmy, by „Roman” zaistniał powszechnie w świadomości społeczności Instytutu Filologii Romańskiej UJ i stał się miejscem wymiany najnowszego dorobku naszych studentów. By mogły publikować w nim zarówno te osoby, które myślą o przyszłej karierze naukowej, jak i te, które po prostu chcą podzielić się tym, czym zajmowały się ostatnimi czasy, a efekty ich pracy zasłużyły na aprobatę specjalistów. By „Roman” kojarzył się z profesjonalizmem merytorycznym i formalnym. Śmiem twierdzić, iż entuzjastyczne przyjęcie 15. numeru i zainteresowanie kolejnym stanowią najlepszy dowód, że udało się osiągnąć to, co było naszym celem. Przy tej okazji chciałabym także wspomnieć, że nasze czasopismo objęło patronat medialny nad dwoma grudniowymi wydarzeniami z cyklu „Transpoetica” poświęconymi poezji portugalskiej i włoskiej. Organizatorowi spotkań, Śródmiejskiemu Ośrodkowi Kultury w Krakowie, serdecznie dziękujemy za inicjatywę i zaufanie. W tym miejscu pragnę podziękować również wszystkim, którzy przyczynili się do wydania najnowszego numeru „Romana”. Za ścisłą współpracę – Autorom, Redakcji, dr. Jakubowi Kornhauserowi oraz Wydawnictwu «scriptum»; za wsparcie merytoryczne – Radzie Naukowej i Recenzentom; za projekt okładki – Agacie Dobrzańskiej; za wsparcie finansowe – Dyrekcji IFR UJ. Dziękujemy też osobom pomagającym przy korekcie tekstów obcojęzycznych: wykładowcom, którzy w tym numerze zgodzili się wspomóc nas swoją znajomością języka francuskiego, oraz włoskim studentom goszczącym w naszym Instytucie – Anniepaoli Ciraci oraz Giacomowi Cerriemu. Najnowszy numer to nowatorskie ujęcia mniej lub bardziej znanych dzieł literatury krajów romańskiego obszaru językowego, od średniowiecznej pieśni starofrancuskiej po wydany kilka lat temu komiks belgijskiego autora. Antropologiczno-literacka podróż zaprowadzi nas do miejsc szcze- 6 Od redakcji gólnych, takich jak Neapol, Wenecja czy Alzacja, i ukaże bliżej bohaterów fikcyjnych i rzeczywistych, od Emmy Bovary, przez Eleonorę Akwitańską, Ryszarda I Lwie Serce czy Lautréamonta, aż po Buffalo Billa. Wnikliwej analizie zostanie poddany mit śródziemnomorski, opowieść o drugim pokoleniu Żydów ocalałych z Zagłady, kulturowe przedstawienie Serenissimy oraz problem tożsamości Alzatczyków. Nie zabraknie też zagadnienia feminizmu, nowoczesności, globalizacji turystyki i festiwalizacji kultury, a na kwestie translatologiczne znajdzie się miejsce w artykułach poświęconych wieloznaczności i muzyczności w tłumaczeniu. Nie zapomnieliśmy też o samych tłumaczeniach, które zajmowały zawsze szczególne miejsce na łamach „Romana” – w tym numerze królują teksty powstałe dzięki corocznemu udziałowi IFR UJ w Liste Goncourt: le choix polonais. Fragmenty powieści nominowanych do ostatnich edycji Nagrody Goncourtów zostały przełożone na język polski przez studentki uczestniczące w roku akademickim 2014/2015 w warsztatach tłumaczeniowych prowadzonych przez dr hab. Marzenę Chrobak, dr. Jakuba Kornhausera i mgr Olgę Bartosiewicz. 16. numer zachęca więc nowatorstwem, szerokim horyzontem badawczym i różnorodnością. Cóż więcej dodać… nasza praca już zakończona, teraz czas na Państwa. Przyjemnej i pożytecznej lektury! Redaktor naczelna Monika Podkówka nr 16 2016 Ewa Turkosz Peut-on considérer Emma Bovary comme une féministe avant l’heure ? Le roman de Gustave Flaubert intitulé Madame Bovary, publié en 18571 en suscitant la controverse, raconte l’histoire de l’héroïne éponyme, Emma Bovary. Cette dernière, élevée dans un couvent, arrive à l’âge adulte imbue d’idées romantiques sur la vie fournies surtout par la lecture de romans à l’eau de rose. Après le retour de son père à la ferme, Emma épouse Charles Bovary, un jeune officier de santé tout ordinaire, dans l’espoir que le quotidien conjugal sera plein de sensations. Comme ses tentatives de donner du lustre à leur vie échouent, comme elle se laisse séduire d’abord par la splendeur de la société mondaine, puis par les hommes qui y appartiennent, tout en cherchant à apaiser les désirs de son coeur, sa recherche se termine tragiquement ; écrasée de dettes contractées pour pouvoir mener une vie de luxe et abandonnée par ses deux amants, Emma s’empoisonne. Après ce rapide résumé du destin de Madame Bovary, le contraste entre le personnage d’Emma et l’image standard d’une femme du XIXe siècle nous semble incontestable. Pour cette dernière, la femme entretient tranquillement la flamme domestique en s’occupant de la maison et en s’adonnant H. Troyat, Préface de Henri Troyat [dans :] G. Flaubert, Madame Bovary, Éditions J’ai Lu : Paris, 1972, pp. 20–21. 1 8 Ewa Turkosz aux épreuves de la vie quotidienne. En effet, la relecture du roman flaubertien du point de vue féministe2 devient exacte et nécessaire. Cette étude force à reconnaître dans l’attitude et dans les comportements de l’héroïne les déterminants de la pensée féministe contemporaine. Afin de confirmer la thèse évoquée dans le sujet, nous présenterons certains arguments sous-tendant l’opinion sur le caractère féministe du personnage d’Emma Bovary. Commençant par la comparaison de l’effigie de l’héroïne avec l’image stéréotypée de la femme de l’époque, nous allons passer au problème de son aspiration à l’auto-actualisation3 hors les normes sociales, pour terminer par la question de la chosification d’Emma en tant que femme4. Le rejet – déjà mentionné – des valeurs traditionnelles propres à la femme au XIXe siècle se manifeste à travers les situations où l’entrée dans les rôles sociaux qu’on joue paraît naturelle. Quant à Emma, elle ne s’occupe jamais des tâches domestiques dans sa maison natale : le père Rouault n’eût pas été fâché qu’on le débarrassât de sa fille, qui ne lui servait guère dans sa maison. Il l’excusait intérieurement, trouvant qu’elle avait trop d’esprit pour la culture, métier maudit du ciel, puisqu’on n’y voyait jamais de millionnaire5. Mariée, elle ne se soucie pas non plus de sa maison, ce qui est commenté par des observateurs malveillants tels que sa belle-mère : « Elle s’occupe ! À quoi donc ? À lire des romans »6. En outre, la belle-mère met en doute la valeur de sa bru en tant que femme au foyer, elle rappelle à Charles « ses peines et ses sacrifices, et, les comparant aux négligences d’Emma », elle dit « qu’il n’était point raisonnable de l’adorer d’une façon si exclusive »7. Malgré les périodes des efforts d’Emma, son incapacité à s’occuper de son ménage est donc visible pour tout son entourage et considérée comme inconvenante à cause de son manque d’intérêt total pour les choses quotidiennes, essentielles, selon la société de cette époque, pour chaque femme. Dans ce contexte-là, ce point de vue indique l’aspect de l’analyse du personnage d’Emma Bovary, alors ce qui est examiné ce sont les traits et les comportements propres à l’attitude féministe. 3 Ou « auto-réalisation »; les deux termes proviennent de la psychologie; ils constituent le dernier niveau (le plus haut) de la pyramide des besoins de l’homme d’Abraham Maslow. 4 I. Legnemark, Emma Bovary – Sujet ou objet? Analyse de la féminité dans « Madame Bovary », GÖTEBORGS UNIVERSITET, Institutionen för språk och litteraturer Franska : Göteborg, 2012, p. 4. 5 G. Flaubert, op. cit., p. 73. 6 Ibidem, pp. 258–259. 7 Ibidem, p. 91. 2 Peut-on considérer Emma Bovary… 9 De plus, ses intérêts ne sont pas non plus conventionnels du point de vue de la société qu’elle a rejointe par son mariage : Elle s’abonna à la Corbeille, journal des femmes, et au Sylphe des salons. Elle dévorait, sans en rien passer, tous les comptes rendus de premières représentations, de courses et de soirées, s’intéressait au début d’une chanteuse, à l’ouverture d’un magasin. Elle savait les modes nouvelles, l’adresse des bons tailleurs, les jours de Bois ou d’Opéra. Elle étudia, dans Eugène Sue, des descriptions d’ameublements ; elle lut Balzac et George Sand, y cherchant des assouvissements imaginaires pour ses convoitises personnelles8. Elle désire plus que sa vie peut lui offrir : « Je déteste les héros communs et les sentiments tempérés, comme il y en a dans la nature »9. Elle aime ainsi tout ce qui semble extraordinaire aux yeux d’une femme menant une calme vie de province. Sur le plan familial, Emma n’est pas non plus intéressée par les relations avec ses proches. En outre, le sentiment de maternité ou d’amour réel reste inconnu pour elle. D’habitude, elle n’accorde guère d’attention10 ni d’admiration11 à sa fille, Berthe. Son mari, lui aussi, est traité comme un mal nécessaire, une source d’amertume qui ne mérite que du mépris : Tout en lui l’irritait maintenant, sa figure, son costume, ce qu’il ne disait pas, sa personne entière, son existence enfin. […] Charles lui semblait aussi détaché de sa vie, aussi absent pour toujours, aussi impossible et anéanti, que s’il allait mourir et qu’il eût agonisé sous ses yeux12. Pour cette raison Emma aspire à une meilleure vie dont elle est dépourvue et s’abandonne à la rêverie: Emma était accoudée à sa fenêtre (elle s’y mettait souvent : la fenêtre, en province, remplace les théâtres et la promenade), et elle s’amusait à considérer la cohue des rustres, lorsqu’elle aperçut un monsieur vêtu d’une redingote de velours vert13. 8 9 10 11 12 13 Ibidem, p. 121. Ibidem, p. 172. « Eh ! laisse-moi donc ! fit-elle en la repoussant du coude, et Berthe alla tomber au pied de la commode, contre la patère de cuivre ; elle s’y coupa la joue, le sang sortit. Madame Bovary se précipita pour la relever, cassa le cordon de la sonnette, appela la servante de toutes ses forces […] » (ibidem, p. 237). « C’est une chose étrange, pensait Emma, comme cette enfant [Berthe] est laide! » (ibidem, p. 238). Ibidem, pp. 381–382. Ibidem, p. 260. Ewa Turkosz 10 Le manque de dévotion pour la famille et la tendance à fuir la réalité nous force à nous demander quelle est la motivation de ce type de comportement. Comme Emma ne s’efforce pas d’assurer le bonheur des membres de sa famille, il est possible de formuler la thèse que le principe directeur de ses actes est un besoin d’auto-réalisation. Elle consacre des heures à la contemplation d’états d’âme ou à la création d’histoires invraisemblables : Elle se demandait s’il n’y aurait pas eu moyen, par d’autres combinaisons du hasard, de rencontrer un autre homme ; et elle cherchait à imaginer quels eussent été ces événements non survenus, cette vie différente, ce mari qu’elle ne connaissait pas. […] Il aurait pu être beau, spirituel, distingué, attirant, tels qu’ils étaient sans doute, ceux qu’avaient épousés ses anciennes camarades du couvent14. Elle est toute concentrée sur l’analyse de son sort, sur l’invention des scénarios alternatifs pour sa vie ou des idées abstraites inutiles dans le quotidien. Elle l’exprime de manière ouverte: « Et puis ne vous semble-t-il pas […] que l’esprit vogue plus librement sur cette étendue sans limites, dont la contemplation vous élève l’âme et donne des idées d’infini, d’idéal ?»15. Ce constat en entraîne logiquement un autre : Emma, quelle que soit la situation, ne tient qu’à ses aspirations, et ignore le bien des autres. C’est une sorte d’égocentrisme qui distingue Emma des autres femmes de l’époque. Elle ne pense guère à sa famille, lorsqu’elle entame sa liaison avec Léon ni avec Rodolphe. Elle ne s’inquiète pas lorqu’elle dépense l’argent de son mari. Enfin, elle finit sa vie sans penser aux conséquences : «Ah ! c’est bien peu de chose, la mort ! pensait-elle : je vais dormir et tout sera fini !»16. Bien qu’elle soit indifférente ou même cruelle envers sa famille, ce type de comportement reflète une certaine indépendance de pensée. Ses idées et ses désirs sont alors incarnés dans des situations concrètes. D’une part, c’est une impudence qui la dirige vers l’adultère ou vers des achats somptueux ; « Emma s’abandonnait à cette facilité de satisfaire tous ses caprices»17. D’autre part, c’est aussi la désespoir qui la rend immobile, presque absente dans la maison où elle reste faute d’autre choix, vu que, pour elle, une rebelle tacite, « l’avenir était un corridor tout noir, et qui avait au fond sa porte bien fermée »18. C’est Charles qui est accusé de son malheur à cause de son manque 16 17 18 14 15 Ibidem, pp. 93–94. Ibidem, p. 168. Ibidem, p. 391. Ibidem, p. 389. Ibidem, p. 131. Peut-on considérer Emma Bovary… 11 de charisme, elle se dit : «Pour qui donc était-elle sage ? N’était-il pas, lui, l’obstacle à toute félicité, la cause de toute misère ?»19. Néanmoins, cette femme intimement révoltée tente activement d’identifier ses besoins et ses désirs, et de les suivre, souvent sous l’influence d’images illusoires. Même si Emma n’est pas conçue ainsi par le monde qui l’entoure, chacune de ses actions demeure liée à la subjectivité. En ce qui concerne l’influence exercée par Emma sur sa vie, elle prend toutes les décisions possibles à prendre dans ces conditions-là. Effectivement, tout ce qu’elle fait se passe selon sa volonté : le mariage, la recherche de l’amour, le refus de jouer un rôle quelconque à la maison, les dépenses, le temps pour la lecture. Elle n’accepte pas humblement ce que le sort lui offre : « Pourquoi, mon Dieu! me suis-je mariée ?»20. Tous ses actes sont donc marqués par ses opinions ou ses désirs. En effet, non seulement les histoires romantiques dévorées dans sa jeunesse, mais aussi l’admiration pour toute passion et toute force transpercent dans sa personnalité. D’abord, ce sont les personnages romanesques des femmes libérées et des saintes qui ont influencé cette jeune rêveuse. D’un côté, ils renforcent une vision du monde fondée sur le patriarcat21, en affirmant la position de femme en tant qu’être naïf et sentimental. D’un autre côté, ils présentent la possibilité pour la femme de modeler (à un certain degré) son destin. Emma en profite, en traitant ces personnages comme symbole de la liberté féminine. Cette inspiration lui fait contester, plus ou moins consciemment, l’ordre social auquel elle pourrait être, et, en fait, auquel elle est soumise. Ida Legnemark constate qu’« Emma est consciente de la misogynie de la société »22, des contraintes imposées aux femmes qui ne leur permettent que de réaliser un plan universel. L’auteur du commentaire appuie son constat sur le propos suivant de l’héroïne : « Elle souhaitait un fils […] Un homme, au moins, est libre ; il peut parcourir les passions et les pays, traverser les obstacles, mordre aux bonheurs les plus lointains »23.Cependant, même si elle trouve l’existence de l’homme plus riche en opportunités, sa vie témoigne d’une forte résistance aux règles sociales. Ainsi, n’at-elle pas de scrupules à refuser l’activité qui ne lui convient pas, telle que la garde de son enfant ou le soin de son époux. Mettons de côté le sens de ses actes, nous devons également souligner une audace et une force exceptionnelles dans le contexte de la réalisation de ses souhaits. Emma s’engage 21 22 23 19 20 Ibidem, p. 223. C’est nous qui soulignons ; ibidem, p. 93. La référence à la pensée de Radway d’après : I. Legnemark, op. cit., p. 20. Ibidem, p. 21. Ibidem. Ewa Turkosz 12 dans un adultère sans remords, « elle [triomphe] maintenant, et l’amour, si longtemps contenu, jaillissait tout entier avec des bouillonnements joyeux. Elle le [savoure] sans remords, sans inquiétude, sans trouble »24. Madame Bovary rompt avec des convenances : Ses regards [deviennent] plus hardis, ses discours plus libres ; elle [a] même l’inconvenance de se promener avec M. Rodolphe, une cigarette à la bouche, comme pour narguer le monde25. Son allure reflète aussi un état d’esprit libéré de contraintes d’une féminité stéréotypée, elle n’hésite pas à avoir « la taille serrée dans un gilet, à la façon d’un homme »26. Tout ce genre de comportements d’Emma indique l’indépendance de la pensée d’Emma et sa capacité à s’opposer aux exigences de la société. À l’égard de différents aspects du fonctionnement social d’Emma Bovary – la négligence des obligations domestiques, la concentration exclusive sur ses sentiments et sur ses désirs, enfin les tentatives d’atteindre le bonheur au-delà du mariage – nous pouvons bien constater qu’elle dépasse les normes de sa société par son attitude émancipatrice. Par conséquent, nous aboutissons à cette conclusion : les facteurs mentionnés ci-dessus nous permettent de la considérer comme une féministe avant l’heure, un sujet apte à agir indépendamment des contraintes conventionnelles. Il serait peut-être utile d’estimer l’influence des conditions sociales de l’époque sur la liberté de l’autodétermination pour mieux comprendre le caractère progressiste du comportement d’Emma Bovary. G. Flaubert, op. cit., p. 334. Ibidem, p. 394. 26 Ibidem, p. 395. 24 25 Peut-on considérer Emma Bovary… 13 Bibliographie : Flaubert G., Madame Bovary, Éditions J’ai Lu, Paris, 1972. Legnemark I., Emma Bovary – Sujet ou objet ? Analyse de la féminité dans « Madame Bovary », GÖTEBORGS UNIVERSITET, Institutionen för språk och litteraturer Franska : Göteborg, 2012. Ewa Turkosz – studentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych, pierwsze trzy lata studiów spędziła na Uniwersytecie Wrocławskim, semestr na Uniwersytecie Warszawskim, od tego roku studiuje na Uniwersytecie Jagiellońskim. Główny obszar jej zainteresowań to psychologia, zwłaszcza psychoterapia, literatura francuska i badania nad kulturą. Wielbicielka Almodovara, Dumonta, Hanekego, Klimta oraz szeroko rozumianej sztuki secesyjnej. Miłośniczka współczesnej muzyki etnicznej i folkowej. nr 16 2016 Adam Jegorow Il mito che ferisce. L’individuo di fronte al mondo mitico del romanzo Ferito a morte di Raffaele La Capria Finita qualche mese fa la mostra Il mito di Galizia, frutto di collaborazione tra il Centro Internazionale di Cultura di Cracovia e il Museo di Vienna, ha dato un’occasione per ribadire l’importanza del mito sia nella vita dell’individuo, quale un modo per addomesticare il mondo ed ordinare il sapere, sia nella storia sociale, visto il suo potere di formare, anzi, inventare un’identità nazionale, tramandando un codice culturale facilmente apprendibile e condiviso dalle società1. Allora la mitizzazione sa di qualcosa di promettente, innanzitutto oggi, quando cadono dei valori e il mondo si rivela sempre più impercettibile, mentre il peso commerciale del mito ne fa un costante punto di riferimento, come attesta la faccia dell’imperatore Francesco Giuseppe I sulle etichette dell’acqua minerale Żywiec. A dispetto di quanto detto sopra, lo scopo del presente articolo è quello di smascherare il lato oscuro della narrazione mitizzata. Si parlerà del mito del Mediterraneo, analizzato da un punto di vista generale, cioè come qualsiasi rappresentazione idealizzata della realtà sia questa una realtà storica, Vedi K. Ecker, Mit. Definicje, znaczenia i uhistorycznienie, in Mit Galicji, red. J. Purchla et al., Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2014, pp. 224–226. 1 16 Adam Jegorow personale o addirittura turistica. A tale proposito si offrirà un’analisi dell’opera di uno scrittore italiano contemporaneo, Raffaele La Capria (n. 1922). Il suo interesse di saggista e narratore si focalizza maggiormente su Napoli, una città su cui l’autore fonda la propria mitologia, legata indissolubilmente al mondo mediterraneo. Il mito del Mediterraneo secondo Raffaele La Capria Ogni mito, dice Cesare Pavese, è paragonabile a un remoto ricordo dell’infanzia: il concepire mitico dell’infanzia è insomma un sollevare alla sfera di eventi unici e assoluti le successive rivelazioni delle cose, per cui queste vivranno nella coscienza come schemi normativi dell’immaginazione affettiva. Così ognuno di noi possiede una mitologia personale…2. Quella di Raffaele La Capria si aggira su alcuni concetti chiave elaborati e ripensati lungo più di sessant’anni dell’attività da scrittore. L’immagine della Bella Giornata è nata come un ricordo del tempo passato, dell’infanzia trascorsa nelle stanze del seicentesco Palazzo Donn’Anna nato dal golfo sulla costiera napoletana. È lì, dove sono avvenute le “rivelazioni delle cose”, di cui parlava Pavese, la scoperta del mondo circostante. La Capria ci ritorna spesso nei suoi scritti, descrivendo la meravigliosa sagoma barocca, il gioco delle luci e delle ombre in stanze luminose e corridoi bui, affermando come la natura stessa del posto abbia influenzato il suo pensiero. Il palazzo che in parte si presenta in stato di rovina, con le fondamenta abitate da piccole creature marine, costruito sul tufo soggetto all’erosiva attività del vento e delle onde, si iscrive bene nel panorama della costa, come se ne fosse una parte integrante. Da questo rapporto con il mondo naturale proviene un altro concetto ricorrente, cioè la Natura – incontaminata e primordiale, posta in opposizione alla Storia – frutto di una creazione umana. Natura vuol dire Mar Mediterraneo, infatti, la costa e le isole giocano un ruolo fondamentale per l’immagine della Bella Giornata: Ho visstuto a Napoli l’età in cui tutto per me gravitava intorno alla “bella giornata”. In quella “bella giornata” entravano Capri e Ischia e le altre Sirene bagnate dal mare di Omero, le tane dei pesci inseguiti sott’acqua, il panino col salame mangiato sullo scoglio dopo una nuotata, il muro calcinato C. Pavese, Del mito, del simbolo e d’altro, in Id., Feria d’agosto, Mondadori, Milano 1961, p. 168. 2 Il mito che ferisce… 17 a Positano e l’arco spezzato procidano, il corpo bruciante sulla roccia rovente, l’approdo in una rada nel silenzio mattutino…3. Tutti gli elementi del paesaggio formano ciò che oggi viene denominato dalla critica letteraria la geografia sensoriale (sensuous geography), alla quale contribuiscono vari sensi tramite i quali un individuo viene in contatto con lo spazio, ossia la vista (del muro calcinato), il tatto (della roccia rovente), il gusto (del panino), a volte l’olofatto e l’udito, perfino altre meno definite sensazioni (il bruciare del sole)4. Nel suo insieme una descrizione del Mediterraneo come questa non è lontana dalle vedute del golfo tracciate sui guazzi nei tempi del Grand Tour, neanchè dalle foto di cui sovrabbondano cataloghi in agenzie di viaggio. Tuttavia, dietro le immagini sfavillanti della costiera si trova una più profonda riflessione sulla natura dei luoghi. Il golfo qui rappresentato gode di una storia plurisecolare. Le navi di Odisseo solcarono le sue onde, sul litorale approdarono i compagni di Enea che una decina di chilometri ad ovest dal Palazzo Donn’Anna scese nell’Averno, accompagnato da Sibilla Cumana. A Napoli arrivarono greci, romani, bizantini, normanni, Svevi, Angioini, Aragonesi, Borboni, italiani sotto la guida di Garibaldi e, addirittura, nel 1944 gli americani, ma le acque del mare non subivano grossi cambiamenti e i loro flussi lambivano lentamente le mura della casa barocca. Al ritmo delle onde procede l’histoire lente nella concezione di Fernand Braudel5. La Capria non se ne discosta, cercando di comprendere e spiegare l’essenza della sua città natale. Certo, i tempi della Bella Giornata sono passati, negli ultimi decenni si sta osservando un continuo degrado di Napoli e del golfo, sopratutto per quanto riguarda il loro aspetto esteriore. Però la Natura che determina la vita dei napoletani rimane la stessa, è sempre il Mar Mediterraneo a bagnare la città, perciò: R. La Capria, L’armonia perduta: Una fantasia sulla storia di Napoli, in: Id., Napoli, Mondadori, Milano 2009, p. 27. 4 Vedi E. Rybicka, Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce we współczesnych teoriach i praktykach literackich, Universitas, Kraków 2014, pp. 247–266. 5 Secondo lo storico francese, solo un’attenta osservazione degli avvenimenti accaduti durante i secoli può dare un’idea delle regole che determinano un mondo. L’uomo vi occupa la posizione centrale, ma le sue azioni, che comunque rimangono la forza motrice della storia, sono vincolate alle condizioni naturali in cui gli è capitato di vivere. Esse influiscono per molti secoli non soltanto sulle abitudini e sullo stile di vita, ma addirittura sulla mentalità collettiva delle intere generazioni. Vedi F. Braudel, Historia i nauki społeczne: długie trwanie, in Id., Historia i trwanie, trad. pol. B. Geremek, Czytelnik, Warszawa 1971, pp. 46–89. 3 Adam Jegorow 18 per capire la decadenza di Napoli e il suo degrado bisogna collocarla nella decadenza e nel degrado di tutto il Mediterraneo. E questo perché da secoli, e oggi con più evidenza, il Meditrraneo ha voltato le spalle alla modernità. Tutte le città e i paesi che s’affacciano su questo mare non hanno mai voluto accettare la sfida della modernità, tutti per varie ragioni l’hanno rifiutata. Atene Costantinopoli Alessandria Palermo Venezia e ora anche Genova, con l’eccezione forse di Barcellona, tutte soffrono di mal mediterraneo. Tutte sembrano fuori del tempo, immobili, sconsolate. Città della decadenza, città della consunzione, tutte lentamente imputridiscono nella loro disfatta bellezza, tutte languono sotto il peso di un grande passato e in esso si esauriscono. Finito il mito, fuggiti gli dèi, “mediterraneo”, che prima voleva dire solare, greco, classico, e alludeva a una tonalità dell’azzurro, a preziose trasparenze, oggi che questo mare è anche fisiologicamente morente, è diventato un aggettivo denigratorio, pronunciato da molti con moralistico disprezzo6. L’immobilità come frutto di un’avversione verso la modernità diventa un tratto dominante nel carattere delle città mediterranee. Ma dove osservarla, se, come si è detto, l’aspetto esteriore di Napoli è stato deformato? Bisogna rivolgere lo sguardo verso le viscere della città abitate dai ceti più bassi della società, che costituiscono un vero serbatoio di vivacità e di tradizione. Il loro stile di vita non è in essenza molto cambiato da quello minutamente descritto da Matilde Serao o dagli scrittori a lei precedenti: tra le loro paure la più grande è da sempre quella del Vesuvio, le loro credenze da secoli rappresentano un miscuglio tra fede cristiana e culti popolari. Napoli si presenta come un enorme cumulo di culture e tradizioni diverse che vi sono affluite nell’arco dei secoli, costruendo una stratificazione che ha dato la vita a un’altra definizione della città partenopea. La città porosa – così l’ha chiamata il famoso intellettuale tedesco Walter Benjamin, riferendosi innanzitutto ai chilometri di caverne sotterranee scavate nel tufo7. La parola si addice perfettamente alle forme geografiche, pone in rilievo la natura del sottosuolo napoletano soggetto a continue modificazioni, mette in luce buchi da cui sgorgano all’improvviso resti di un tempio greco o di una palestra romana, ma allo stesso tempo, se interpretata metaforicamente, diventa una nozione chiave per cogliere l’essenza della città partenopea. A volte la porosità del sistema urbano comporta trappole, rivela dei buchi dentro cui cadono edifici e scompaiono strade. Così la cultura e la mentalità degli abitanti, vincolate alla forma urbis, si incastrano tra innu R. La Capria, L’occhio di Napoli, Mondadori, Milano 1996, p. 11. Ibid., pp. 11–12. 6 7 Il mito che ferisce… 19 merevoli strati del passato, scivolando in una specie di prigonia intellettuale di cui parla La Capria, la quale consiste in un’immobile autoreferenzialità: […] vi sono luoghi nel mondo, di antica civiltà e grande passato, come Napoli (e Vienna, Praga, Venezia, Trieste, Alessandria, Palermo, e… New Orleans), dove la Storia si è arenata, si è arrestata, è rimasta irrealizzata […]. Ad un certo momento, nel passato prossimo o in quello più lontano, per ragioni note o misteriose, c’è stato un blocco. Un blocco che non riguarda solo la storia degli eventi, ma proprio il processo di crescita della società; riguarda la lingua che rimane fissata a modi di pensare, parole, strutture, non più adeguate alle nuove realtà che si presentano e ai suoi nuovi problemi da affrontare; riguarda la visione del mondo, il sentimento della vita, che si chiudono nell’autocontemplazione o nella paura di cambiare, così tipica di quei luoghi e di quelle civiltà dove tutto è già accaduto ed è più forte la persistenza del passato nel presente8. Queste osservazioni riguardano la plebe, ossia i ceti sociali il cui stile di vita è stato profondamente determinato dall’ambiente. Com’è mai possibile che non ci sia stata un’opposizione a una tale schiavitù concettuale, almeno da parte delle élites intellettuali, apparentemente più predisposte ad affrontarla? Per trovare una risposta, La Capria interpreta la storia di Napoli, traendone alcune spiegazioni di carattere sociopolitico. Nel 1799, dieci anni dopo la presa della Bastiglia che portò ad una sanguinosa rivincita del popolo sull’aristocrazia dirigente, sentimenti rivoluzionari arrivarono a Napoli con le truppe francesi, ma, diversamente a ciò che accadeva in altre parti d’Europa, non furono accolti favorevolmente dal popolo. In conseguenza a una resurrezione dei ceti bassi contro il partito filogiacobino, spenta crudelmente dall’esercito francese, nacque l’effimera Repubblica Napoletana. Sebbene alla guida del nuovo governo si trovassero i primi tra gli intellettuali napoletani, la sua esistenza fu breve e si compì nell’arco di pochi mesi con la restaurazione borbonica accompagnata da una crudele vendetta da parte della plebe. Ciononostante gli avvenimenti del 1799 lasciarono una forte impronta sulla coscienza delle classi sconfitte. Da qui provengono altre “immagini mentali”, con le quali La Capria cerca di indagare i mali che divorano la sua città natale: “l’Armonia perduta e poi recitata”, “il flauto suadente del dialetto”, “la paura della plebe”9. A queste nozioni sono stati dedicati interi capitoli del libro L’Armonia perduta, anch’esso dal titolo parlante. Secondo l’autore fu proprio l’anno 1799, quando Napoli perse l’Armonia, concepita non tanto come un equilibrio 8 9 R. La Capria, L’armonia perduta, cit., p. 25. Vedi Id., L’occhio di Napoli, cit., p. 197. Adam Jegorow 20 delle forze sociali, bensì come una vita in accordo con il mondo circostante – un tratto tipicamente mediterraneo: “[…] l’Armonia tra Natura e Storia, Natura e Cultura, Genio del Luogo e Spirito del Mondo. Era un’Armonia solare e mediterranea, non lontana da quella che conobbero i greci, sì, qualcosa di simile, forse”10. A favorirne la perdita fu la posizione assunta dalla borghesia, che, dopo aver occupato il posto dell’aristocrazia in maggior parte estinta dopo la caduta del governo, per paura che la ruota della fortuna potesse girarsi a loro sfavore, si mise ad adottare costumi della plebe, adoperando il dialetto – un ben noto veicolo di tradizioni – come mezzo più efficace per creare un nuovo consenso sociale. Così iniziò “la Recita della napoletanità”, un altro concetto chiave della riflessione lacapriana, la quale mirava a sostituire quell’identità mediterranea perduta, rievocando inutilmente modi di vita e immagini della propria storia e creando un autostereotipo napoletano. La Recita, un’incessante contemplazione del passato, era segno di un’altra immobilità che accompagnava quella plebea. Di conseguenza “Napoli si mise inavvertitamente fuori dalla Storia”11, la cultura cittadina, eccezione fatta per Benedetto Croce, diventò periferica e provinciale, e i napoletani stessi divennero inerti e infine privi di qualsiasi senso civile. Purtroppo, secondo una costatazione amara di La Capria, il ripensamento continua, provocando ulteriori danni al tessuto urbano e alla mentalità degli abitanti: La coazione a ripetere è uno degli attributi di questa immobilità: coazione a ripetere il catalogo delle parole e dei gesti, delle idee ricevute e degli errori ereditati e codificati, agendo perfino sul piano delle emozioni e della memoria individuale, che vengono selezionate con un meccanismo automatico come quello dei riflessi di Pavlov, e altrettanto prevedibile. Ciò che è immobile può solo corrompersi, e infatti si è corrotto il costume dei napoletani, e il comportamento, il dialetto, la loro forma di civiltà. L’aspetto stesso della città, congestionata, degradata e derelitta, è il segno più evidente, il simbolo, di questa immobilità12. Raffaele La Capria ha ben appreso la lezione storiosofica di Braudel. La sua percezione del Mediterraneo, nella quale Napoli svolge un ruolo centrale, si ispira fortemente al concetto di “storia lenta”, che sottolinea i rapporti tra uomo e ambiente. Allo stesso tempo lo scrittore situa la città nel proprio contesto geoculturale tramite “immagini mentali”, una mitologia, oppure geografia, personale. Mettendo in rilievo le proprie esperienze senId., L’armonia perduta, cit., p. 29. Ibid. p. 34. 12 Id., L’occhio di Napoli, cit., p. 44. 10 11 Il mito che ferisce… 21 soriali e la memoria emotiva legata al Palazzo Donn’Anna, elabora una visione antropologica dello spazio, in cui Napoli si presenta atopica, astratta dalla storia. Ciò è avvenuto grazie alla naturale posizione della città, in mezzo a quel Mediterraneo evocato dall’immagine della Bella Giornata, al quale così spesso fanno riferimento le visioni stereotipizzate della regione. Inoltre, la città mediterranea sta al centro della Natura che tenta di sconfiggere la Storia, compromettendo l’equilibrio su cui si fonda la tranquilla esistenza dell’uomo. Altrettanto importanti sono le trasformazioni sociopolitiche avvenute in seno alla città. Il loro frutto è l’immobilità, quella della plebe che, godendo del clima propizio e della natura esuberante, non cercava nel corso dei secoli di cambiare le proprie abitudini, sfruttando avanzi delle civiltà precedenti, e quella borghese, nata da una paura ed esibita tramite il dialetto, la quale ha provocato una rottura nell’Armonia che aveva fatto parte dell’identità napoletana. In effetti, la città, vista con gli occhi dello scrittore, si presenta in stato di degrado sia ambientale e architettonico che mentale. L’immobilità mediterranea ha causato forti danni alla coscienza dei suoi abitanti, ha lacerato la loro identità, infliggendo “la Ferita che attraversa la bella giornata”. Ferito a morte Le osservazioni di La Capria espresse nella saggistica degli anni ’80 e ’90 hanno trovato il loro preannuncio qualche decina di anni prima, nei romanzi Un giorno d’impazienza (1952) e Ferito a morte (1961). Particolarmente in quest’ultimo si può cogliere il fulcro delle idee del pensiero lacapriano, benché prive di quel supporto storico a cui si è accennato in precendenza. Se Napoli doveva ritrovare un posto nel flusso comune della Storia europea, anche il libro ad essa legato andava affrancato da quelle tradizioni letterarie – una ottocentesca, l’altra di stampo neorealista – che per decenni avevano determinato il modo di raccontare la città. Pertanto lo scrittore ha rivolto lo sguardo verso la Francia, ritrovandovi alcuni spunti formali su cui fondare la struttura del romanzo. Il libro è composto da dieci capitoli, di cui i primi sette presentano il giorno decisivo nella vita di un giovane napoletano, Massimo De Luca – ritenuto comunemente dalla critica il porte-parole dell’autore, il quale è in procinto di abbandonare la città natale per trasferirsi a Roma. Gli avvenimenti raccontati negli ultimi tre capitoli si svolgono durante il suo bre- 22 Adam Jegorow ve ritorno a Napoli, quando il protagonista ripassa i luoghi conosciuti, incontrando alcuni amici del passato. Dunque l’azione si compie nel giro di sei anni (dal 1954, l’anno della partenza, fino al ritorno nel 1960), però quest’apparente linearità cronologica non si evolve lungo tutto il romanzo, anzi, viene continuamente sconvolta tramite retrospezioni che si sovrappongono nel corso della narrazione. Di conseguenza si possono individuare diversi piani temporali, estesi dal 1943 al 1960. Il romanzo è ambientato interamente a Napoli o nei suoi pressi: Capri e Positano. Tuttavia il piano spaziale è ridotto a pochi luoghi, quali la casa di Massimo – il Palazzo Medina (in realtà corrispondente al Palazzo Donn’Anna), Circolo Nautico, dove si incontrano giovani napoletani, le spiagge e gli scogli della costiera, infine il Mare Mediterraneo descritto con un’infinita ricchezza di sfumature, che, come si cercherà di mostrare, occupa il posto centrale nel racconto. Già da questo breve elenco si evince che il mondo rappresentato da Raffaele La Capria è allontanato, non solo geograficamente, dai vicoli bui del centro storico, delle cui descrizioni si compiaceva la narrativa napoletana segnata dal forte influsso del verismo e neorealismo. Anche i ceti sociali da cui provengono i protagonisti sono diversi da quelli, della cui vita raccontavano le storie Matilde Serao, Giuseppe Marotta, Domenico Rea e Anna Maria Ortese. Al centro dell’interesse di La Capria sta la borghesia, a cui appartiene la famiglia De Luca e assidui frequentatori del Circolo Nautico. E lì, dove si assiste a un balbettio insignificante di voci confuse, che l’autore ha saputo maneggiare usufruendo delle tecniche affinate dai romanzieri novecenteschi, ossia il flusso di coscienza, discorso indiretto libero, polifonia, la riduzione del dominio del narratore e della trama. Questi sono espedienti ben noti agli scrittori contemporanei, prima di tutto a quelli operanti in Francia negli anni ’50, esponenti del cosidetto Nouveau Roman. Comunque La Capria si è rifatto ai suddetti mezzi espressivi non a mero scopo esornativo, ma con l’intenzione di costruire, come l’ha chiamata lui stesso, una struttura simbolica, che giocasse un ruolo altrettanto significativo che altri elementi strutturali del romanzo13. Voleva dunque trasportare le idee portanti del libro sul piano formale. “La funzione della struttura mi appariva essenziale, e mi meravigliavo che la letteratura a me contemporanea (parlo della fine degli anni Cinquanta) ne tenesse così poco conto, o la guardasse come un modo artificioso di accostarsi alla realtà. E se mi si domandava cosa era per me la struttura simbolica rispondevo che era quella disposizione figurata dei vari elementi della narrazione, presente o intravista già prima della scrittura, e capace 13 Il mito che ferisce… 23 Uno dei critici ha osservato nello stile del libro un “calco e metafora del mare”14. Pare che anche nella struttura si possano notare risonanze dei flussi penetranti nelle profondità marine e mosaico delle tonalità che ne affiorano. Il gioco dei raggi di sole rispecchiati sulle pareti di una camera luminosa del Palazzo Medina ritorna sulle prime pagine del libro. Massimo nel dormiveglia segue il profilo ombroso di un sarago per catturarlo, ma non ci riesce, il pesce scompare in un angolo della stanza, come non riesce a compiere l’atto amoroso con Carla Boursier, il cui sguardo luccica dai fondali del mare e i cui capelli biondi risplendono come sabbia. Il sogno lo lascia con un sentimento della Grande Occasione Mancata. Queste sono le prime immagini, impressionistiche e fluide nel suo insieme, con cui il romanzo si apre. L’azione si svolge durante una mattinata, prima che il protagonista parta per Roma. I colpi del maglio degli operai che allestiscono il vicino complesso balneare preannunciano l’arrivo dei primi giorni d’estate. “Che giornata! L’odore della bella giornata, proprio l’odore”15 – la costatazione del narratore avverte che non si tratta di un giorno qualsiasi, questa è una giornata di cielo azzurro ed acqua trasparente, una giornata mediterranea, mitica, è la Bella Giornata di cui si è trattato sopra. Tutti i giorni nel romazo sono simili, le continue retrospezioni richiamano il sonnolento clima estivo, in cui i giovani napoletani passano ogni tempo a pescare sott’acqua del golfo e ad asciugare sotto il sole i corpi bagnati estesi sulla scogliera. I ricordi si rassomigliano, facendo l’impressione di una vacanza perenne che si compie in una sola Bella Giornata di cui fa parte anche la mattina iniziale del romanzo. Il mare è l’elemento essenziale di quest’immagine, come luogo intorno a cui gira la vita dei protagonisti e sulle spiagge del quale si provano le prime esperienze giovanili. Tuttavia, nonostante l’atmosfera di noncuranza e di gioia, Massimo non sembra sentirsi a proprio agio: la caccia ai saraghi e cefali, che spesso riescono a sfug- di irradiare energia nel linguaggio e di determinarlo; di mettere in atto contemporaneamente più possibilità di significati; e di diventare al di là delle parole, al di là della trama e dei personaggi, il vero contenuto di un racconto”, R. La Capria, L’armonia perduta, cit., pp. 57–58. 14 E. Golino, Andante marino con surf, in Il romanzo involontario di Raffaele La Capria, a cura di G. Fofi, Liguori, Napoli 1996, p. 37. Vale la pena citare a questo proposito la definizione del libro proposta da Silvio Perrella: “Ferito a morte è il poema romanzesco del tempo marino, fatto di idee liquide e d’immersioni, di tempi mescolati e sincronici”, Il tempo sommerso, in Dossier. Sei modi di leggere «Ferito a morte», in Ferito a morte, Mondadori, Milano 2014, p. 169. 15 R. La Capria, Ferito a morte, cit, p. 8. Adam Jegorow 24 gire ai colpi di asta, come pure il fallimento amoroso con Carla ravvivano i sentimenti di sconfitta e di un’incolmabile mancanza. Sensazioni uguali sono condivise da Roger, un ex-soldato inglese che, tornato a Napoli dopo la guerra, ha intrecciato una relazione con la ragazza. Le escursioni e scampagnate al mare lo portano allo stato di ebbrezza, con cui cerca di compensare il senso di essere escluso dal gruppo di amici e il fatto di perdere la compagna a favore di Massimo. Comunque, Roger non ne accusa soltanto i giovani, indagando più nel profondo lo stato delle cose: Erano, Roger me lo disse, quelle giornate ardenti, quella complicità di noi col mare e col sole, col riso di Carla, era la nostra dannata iùbris a distruggerlo, e si sfogava con me, per amore di Carla rassegnato a sopportarlo. «The greeks used to call the sun / He who Smiles from afar and from here… / I can see what they meant.» Parlava in versi, e poi: Conosci Auden? Sì? Non credo, dite tutti le bugie. Vuol dire che i Greci chiamavano il sole Colui-che-colpisce-da-lontano. A me ha colpito solo la pelle, ma il suo occhio è posato su tutti voi, his unwinkling / outrageous eye laughs to scorn any notion / of change or escape… e allora non puoi distinguere più la Natura e Uomo. Le ragioni generali che lo guidano, i sentimenti e tutto, nel giro di un’estate fondono nel crogiuolo, lo capisci? […]. La Natura diventa la nèmesi della vostra stupidissima iùbris – sempre ubriaco, cominciava a scocciarmi coi suoi discorsi. – Vi distruggerà meglio delle mie bombe, ecco cosa vuol dire!16. I versi riportati dal Good-bye to the Mezzoggiorno di Wystan Hugh Auden illustrano metaforicamente i rimproveri di Roger: la causa della sua sofferenza viene dal rapporto tra uomo e Natura, dato che il potere della Natura condiziona la vita umana per poi ridurla spietatamente in rovina, privando di qualsiasi possibilità di cambiamento o di fuga. Il sole provoca dei danni da chi proviene dal Nord Europa, scottandogli la pelle bianca con il suo ardore. Per quanto riguarda i napoletani, la forza distruttrice della Natura è ancora più travolgente, perché procede lentamente, quasi inosservata: “Intanto la Natura compie il suo lavoro e tutto procede secondo i piani da lei stabiliti, non un segno speciale nel cielo, le giornate tutte uguali e indifferenti. Così una giornata uguale alle altre arriva la Nèmesi, la Grande Occasione Mancata” – continua Roger17. Accanto al sole – una delle componenti su cui si fonda l’immagine della Bella Giornata – anche il mare prosegue un’attività lacerante. Massimo Ibid., p. 53. Id., Ferito a morte, cit., p. 54. 16 17 Il mito che ferisce… 25 nuotando nei pressi delle rovine antiche a Capo Posillipo osserva gli effetti di una graduale degradazione: Or dov’è il suon di que’ popoli antichi? Sotto l’oceano, là dove quella trigliozza baffuta smuove col muso la sabbia, e la Natura dunque vince la Storia. È più forte, altro che evasione, ci vince ogni giorno. Ogni giorno un milimetro il palazzo scompare lentamente, no si sa bene se il palazzo affonda o il mare sale, nelle stanze nel salotto e sopra il letto, e tra mille e mille anni, in una giornata luminosa come questa…18. Il paesaggio rappresentato nel romanzo si rivela, sotto le sue sembianze idilliche, come un mondo in decomposizione, alla cui decadenza contribuiscono particolarmente il mare e il sole, quindi gli elementi dell’ambiente. La Capria, prima di analizzare l’idea della Bella Giornata, l’aveva concretizzata sulle pagine di Ferito a morte, rivelandone dei significati che mettono in risalto l’aspetto truculento della Natura mediterranea. Essa compie il suo lavoro senza fretta: procurando l’illusione di un’eterna estate, durante i giorni tutti ugualmente assolati, consuma l’uomo e la città. Al centro di questo mondo sta Napoli. Lo specifico rapporto del capoluogo campano con la Natura è ben visibile nell’appellativo che nel libro appare non meno frequentamente del suo nome proprio. La “Foresta Vergine” – così la chiamano Massimo e Gaetano, facendo riferimento sia al disordine con cui la città si sviluppa sia alla molteplicità dei pericoli aspettanti a coloro che vivono al suo seno. Nelle descrizioni si avverte la relazione tossica tra Napoli e il mondo della Bella Giornata: “Napoli, tutt’avvolta dal fiato opaco del mare, nemmeno si vede, il Vesuvio appena appena, un’ombra più intensa del cielo. Insomma tutto è sbiadito e fermo…”19. L’immobilità è segno dell’arretratezza della città e del suo lento progresso, dell’allentata maturazione alla modernità. Gaetano che assume il ruolo della voce di coscienza di Massimo, denuncia spesso queste caratteristiche, mettendole al vaglio dell’aspra critica. Quando parla di Guidino, un giovane frequentatore del Circolo Nautico, ed esamina i suoi comportamenti, ne offre delle spiegazioni scrutando le proprietà dei luoghi: “Si tratta d’immaturità, diceva, senza neppure averlo visto Guidino: non quella, palese, di un individuo, ma quella più incomprensibile e sconcertante di una generazione, di una città, che si è messa fuori della Storia”20. Ibid., pp. 28–29. Id., Ferito a morte, cit., p. 32. 20 Ibid., p. 41. 18 19 Adam Jegorow 26 Non si tratta di una semplice arretratezza economica, ma di un’immaturità mentale. È sempre Gaetano a osservare i concittadini, dando una visione critica della borghesia che confluisce al bar Middleton o al Circolo Nautico, un luogo “noioso, che ti sottoponeva alla logorrea dei soci, al logorio del tempo”, “una comunione di ozi, frivolo tirocinio di quel grande ozio sociale cui cooperano fino alla morte tutti gli appartenenti alla cosiddetta classe dirigente. La loro alleanza: un viluppo di boria, di sconcezza, di borbonica ingerenza. La vera classe digerente meridionale”21. Al di là delle parole proferite da Gaetano si trova una critica del ceto sociale cui appartiene l’autore. Secondo lui, la borghesia è responsabile di tutti i mali che divorano la città, perché incapace di sradicarli. Comunque l’inettitudine non è soltanto la questione della loro mancata volontà di agire, ma è causata dall’ostilità dell’ambiente in cui sono costretti a campare. Ogni attività sembra destinata ad essere annientata, poiché basta una distrazione, un rilassamento della volontà, e la Foresta entra vittoriosa nella casa, copre la strada, invade il campo coltivato, insomma mi hai capito? Voglio dire che domina incontrastata su tutto ciò che l’uomo tenta di costruire razionalmente, rende impossibile la Storia22. Pertanto i napoletani cercano la via di evasione nelle chiacchiere, pettegolezzi e giochi d’azzardo, come Pippotto Alvini che muore follemente dopo due giorni di una continua partita di poker. Rimangono inerti di fronte alle grandi vicende epocali e bandiscono la città fuori dalla Storia. Venti anni dopo aver scritto il romanzo, La Capria ha spiegato la condizione di Napoli, richiamando “la paura della plebe” e indicandovi uno dei fattori che spinsero la borghesia ad rinunciare allo sviluppo a favore di una conservazione delle tradizioni popolari. Così nacque la recita di napoletanità. Questo aspetto manieristico di affettazione e artificiosità percettibili nello stile di vita napoletano è presente anche nel romanzo. È chiaro dunque che le vicende di Massimo e dei suoi compagni non possono accadere che in uno spazio quasi teatrale, nell’anfiteatro del Golfo di Napoli, sulla Scena (la parola appare già sulla prima pagina del libro). Chi sono gli spettatori? Nel caso dei giovani frequentatori del Circolo Nautico vaganti per i vicoli capresi, il pubblico viene formato da ricche ragazze straniere da conquistare. Ad attirare il loro sguardo i più bravi sono Sasà, che nella seconda parte del romanzo si presenta come un amante attempato senza il vecchio brio, e Ninì, fratello minore di Massimo, il quale Ibid., p. 102. Ibid., p. 98. 21 22 Il mito che ferisce… 27 dovunque suscita applausi di ammirazione. Loro due partecipano pienamente alla vita sociale dei giovani napoletani. C’è invece chi non vuole sottomettersi alle regole imposte e rifiuta la recita, distoglie lo sguardo dallo spettacolo, chi di conseguenza diventa una vittima e si condanna a un’esclusione ed autolacerazione. Raffaele La Capria ha deciso di far fronte alla dittatura della napoletanità (oppure napoletaneria, la parola più adatta che l’autore propone usare in tale contesto23). Tuttavia dopo un breve periodo postbellico di un’intensa attività culturale nella capitale partenopea, nel 1950 abbandonò la città, seguendo la scia di altri intellettuali che erano partiti in quel periodo per dare sfogo alle proprie ambizioni più al nord d’Italia24. Viste molte somiglianze tra lo scrittore e il protagonista del libro, si presuppone che Ferito a morte costituisca una rappresentazione letteraria dello stato d’animo dello scrittore nella vigilia della sua partenza. Quali erano le cause che l’hanno spinto a trasferirsi a Roma? Per capirle fino in fondo pare opportuno cominciare dal titolo. La parola chiave – ferita –si interpretata letteralmente, si riferisce una lacerazione corporale. In questo caso si tratta di un avvenimento accaduto durante una delle belle giornate: quando Massimo faceva un tuffo, è sceso tanto giù sott’acqua da rompersi il timpano dell’orecchio. Alla conseguenza del disagio che prova, non è in grado di partecipare pienamente agli incontri nel Circolo Nautico e al bar Middleton, quindi è costretto ad assistere da lontano alle chiacchierate. Quindi, il complice del suo dolore è la Bella Giornata, i giorni tutti uguali, quando non resta che andare al mare per poi finire con l’orecchio rotto dalla pressione delle acque e il sentimento della Grande Occasione Mancata. Interpretata sul piano metaforico, la ferita di Massimo provoca una sofferenza esistenziale e assume delle cause ancora più profonde – lui soffre perché non riesce ad adattarsi al mondo circostante, infatti consapevolmente rifiuta di accettare l’invariabilità del clima e della vita che passa a Napoli: Finisce che tu certe mattine ti alzi, ti pare impossibile che è una giornata come tutte le altre, quasi quasi, pensi, se a me non mi capita mai niente in questi mesi che nemmeno a mare puoi andare, per lo meno nel mondo ne capitano cose. Questo non ti dà una certa vitalità pure a te? […] Perché, Id., L’armonia perduta, cit., pp. 44–48. Vedi S. Perrella, Gli anni Cinquanta a Napoli: andirivieni letterari, “Chroniques italiennes. Série web”, 3 (2003) [consultato 08.01.15, disponibile all’indirizzo: http://chroniquesitaliennes.univ-paris3.fr/PDF/Web3/S_PERRELLA.pdf]. 23 24 Adam Jegorow 28 vedi, diceva Massimo, mi pare meglio una guerra che le giornate come le passo io, che non so dove sbattere e che fare. Sì, lo so, sciocchezze, ma insomma certe mattine te ne esci così caricato, arrivi da Middleton, e là che trovi? I discorsi sul Pommerì e la Veuve Clicuot!25. L’unica alternativa è andare al bar. Ma se le ore passate in compagnia degli amici non permettono di sollevare il dolore, anzi lo acuiscono? Le loro discussioni, sprofondando nelle orecchie, sfiorano il timpano e irritano la ferita. Come si è provato a mostrare, il bar e il Circolo Nautico rappresentano un nucleo della borghesia napoletana; la critica dei loro frequentatori diventa la critica dell’intero ceto sociale. Allora è lecito presupporre che la ferita di cui soffre Massimo venga inflitta da tutti i suoi compatrioti. Nonostante che il giovane, sdraiato sulla terrazza, sembri essere discosto dallo svago dei circoli borghesi, la sua integrità è sempre minacciata, messa a nudo davanti agli sguardi degli altri. Il suo caso dimostra che ognuno che si trovi di fronte all’ambiente descritto nel romanzo deve tenere conto della recita napoletana. Peggio ancora, deve adattarsi agli atteggiamenti che richiedono un’assoluta sottomissione dell’individuo, la dissipazione della coscienza in una palude uniforme di immobilismo e di inerzia. Tutto con un tacito consenso della Natura, del sole che irrigidisce il fango seccandolo e del mare che non riesce a liberare i corpi dalla perenne pietrificazione, come quella delle vittime di un altro egemone naturale che sovrasta Napoli – il Vesuvio. Massimo, guidato dalla ragione, vuole trovare una soluzione che gli permetta di sottrarsi al clima nocivo della città e infine la ritrova, scoprendo che per lui non esiste che una sola opportunità. La rivolta che si innesca al suo interno è una rivolta dell’uomo cosciente contro il mondo in cui non si ritrova, perché sdegna la scala dei valori comunemente accettata, rifiuta l’automatica ripetizione delle stesse abitudini. La sua creazione letteraria lo assomiglia ai grandi eroi dell’esistenzialismo, il filone nel quale uno dei temi centrali era appunto il conflitto tra individuo e società o ambiente, ambedue rappresentati in Ferito a morte come ostili e pericolosi. La presa della coscienza comporta una sensazione di estraneità, che nel romanzo viene espressa nell’immagine di Massimo disteso sul lettino, dove solo parzialmente arrivano le voci dal bar. L’estraneità, il senso dell’assurdo – queste sono le idee sulle quali si incentra il pensiero di un grande esponente dell’esistenzialismo, Albert R. La Capria, Ferito a morte, cit., p. 38. 25 Il mito che ferisce… 29 Camus (basta ricordare il titolo del suo ben noto romanzo – Lo straniero). Quindi non stupisce che da lui si trovi una verbalizzazione azzeccatissima dei sentimenti tormentanti di Massimo: Il arrive que les décors s’éroulent. […] La lassitude est à la fin des actes d’une vie machinale, mais elle inaugure en même temps le mouvement de la conscience. Elle l’éveille et elle provoque la suite. La suite c’est le retour inconscient dans la chaîne, ou c’est l’éveille définitif. Au bout de l’éveille vient, avec le temps, la conséquence: suicide ou rétablissement26. Il giovane protagonista cerca dei modi di rompere il rapporto con il mondo, con la vacanza che vive ogni giorno, assordito dal canto delle Sirene. In mare trova una via di fuga. Sceglie quindi la prima soluzione proposta dall’intellettuale francese. Durante una di belle giornate tenta di compiere l’atto del suicidio, tuffandosi nelle profondità del Golfo Napoletano. Salvato dagli amici, ne esce con un mal di testa è il timpano rotto, lo stesso di cui soffrirà anche in futuro. Un’altra Grande Occasione Mancata. Massimo si rende conto che nel mare napoletano nemmeno il suicidio è possibile e che solo abbandonando la città, riuscirà a liberarsene. Tuttavia, prima di prendere la decisione, prova a ripristinare l’equilibrio (rétablissement) con la Natura: E potevo dirgli la cosa assurda? Potevo dirgli: ritrovare uno solo di quei giorni intatto com’era, ritrovare una mattina per caso uscendo con la barca me stesso al punto di partenza – e rimettere tutto a posto da quel punto. Fino all’estate scorsa, ultima estate, ogni giorno ostinato rispondendo al messaggio, ai colpi del maglio dal mare, e sapendo che insieme la luna e il sole vanno nel cielo di mezzogiorno, che il mare è senza avventura, che il tempo passa e sale con l’acqua sulle mura del palazzo, e un giorno, tra mille e mille anni uguale a questo, oggi è una bella giornata, dirà un raggio sulla parete27. Come si poteva aspettare, non ci riesce, infine non gli resta che partire. Per Massimo l’unico esempio da imitare e quello di Gaetano che durante un pranzo a casa De Luca annuncia la sua partenza per Milano. La capitale lombarda si presenta come una terra promessa, poiché lontana dalla noia partenopea. A. Camus, Le mythe de Sisyphe, Gallimard 1990, p. 29. Nello stesso saggio viene espressa anche un’altra idea fondamentale di Ferito a morte, il concetto dell’ostilità della Natura: “Au fond de toute beauté gît quelque chose d’inhumain et ces collines, la douceur du ciel, ces dessins d’arbres, voici qu’à la minute même, ils perdent le sens illusoire dont nous les revêtions, désormais plus lointains qu’un paradis perdu. L’hostilité primitive du monde, à travers les millénaires, remonte vers nous”, ibid., p. 30. 27 Ibid., pp. 15–16. 26 Adam Jegorow 30 Lui dalla sua scrivania milanese, lambita dalla fresca stimolante corrente della Storia, e io dalla mia stanza, nell’intrico della Foresta Vergine, nella ruota delle stagioni, sbattuto qua e là in un caffè in compagnia di un accidioso ucciso di noia, o tra la pagine di un libro, a caso28. Milano diventa un’anti-Napoli, dove si accumulano industrie sesso stipendi pensieri facce viaggi guadagni l’amore di una donna piani quinquiennali e personali perfino la guerra, tutto possibile e reale perché tutto toccato avvolto dalla fresca stimolante corrente che dà un senso ad ogni cosa29. L’altra città caratterizzata dalle stesse sembianze è Roma. Proprio a Roma trovano il rifugio l’autore ed il suo porte-parole – Massimo. Nel giorno della partenza, il protagonista ancora nel dormiveglia pian piano apre gli occhi per uscire dall’incubo della napoletaneria. Rilassato sul letto, finalmente può fare dei piani confortanti per il futuro, pensando …ai miei passi domani nel rispettabile squallore di strade sconosciute, in una città senza Vesuvio e senza estati, dove i palazzi non finiscono sotto il mare, l’occhio affiorante della Foresta Vergine non ti minaccia nella tua integrità, e la Natura o una bella giornata non vince la Storia – col tempo regolato dall’orologio e dalla busta paga30. * Infine Massimo De Luca ha realizzato il suo sogno di evasione, ma la fuga era davvero necessaria, qualsiasi mutamento di Napoli era veramente impossibile? La risposta viene fornita nella seconda parte del libro. La Capria cammina per le strade della città con lo sguardo del protagonista tornato a casa dopo alcuni anni vissuti nella capitale. Intanto la Foresta Vergine diventa una giungla di grattacieli che corrompono il panorama del golfo. Gli amici si sono invecchiati: Sasà, l’ex-seduttore, è ridotto a una ridicola figura di amante antiquato, Glauco ha sperperato tutti i soldi, comprando un motoscafo poi sfortunatamente affondato nelle profondità marine. Solo Ninì sembra trionfare, però è chiaro che la sua fortuna è solo provvisoria, ciò che aggiunge alla figura del giovane fratello De Luca una sfumatura dell’inevitabile tragicità. Ed i napoletani? Ibid., p. 97. Ibid., pp. 101–102. 30 Ibid., p. 15. 28 29 Il mito che ferisce… 31 Prosopopea partenopea, noia e paranoia. I risentimenti culturali li mantengono vivi. Gialli, itterici, pori neri sul naso, caratteristiche somatiche levantine e mongole, indice e denti nicotinizzatissimi. Vissuti sempre lontani dal mare. Occhi febbrili alludono dietro spirali di fumo, sottacite parole sottaceto, questioni personali di vita o di morte inquadrate nella questione meridionale, megalomania della persecuzione. Narratori di aneddoti e complici del genius loci, senza mai dimenticare, mi raccomando, l’umanità del napoletano31. Il tempo non ha cambiato le loro abitudini, anzi ha deturpato le loro facce, le ore passate ai bar li hanno paralizzati, contribuendo al disfacimento fisico. La costatazione che l’autore offre è crudele: il degrado avanza e chi resta a Napoli si condanna alla vita sonnifera che infine lo condurrà alla morte. Neanche Massimo riesce a sottrarsene; già una breve passeggiata basta che ritornino i vecchi fantasmi. Sotto il sole mediterraneo, girovagando per i vicoli capresi, il protagonista scorge un segno della vecchia ferita – la bianca coda di cavallo, che Carla Boursier era solita portare, ravviva l’incolmabile ricordo di una Grande Occasione Mancata. Conclusioni Il mondo mediterraneo da secoli attrae viaggiatori che ci provengono per ammirare delle bellezze naturali e godere della mitezza del clima. Dai tempi del Grand Tour si assiste a un progressivo sviluppo del mito turistico che sottolinea un innegabile fascino dell’area estesa fra i tre grandi continenti. Ma se il mito è solo un’illusione che nasconde dei lati più oscuri? Lo sguardo di Raffaele La Capria, nativo di questo territorio, diverge da quello gettato da lontano dai turisti e viaggiatori. Sebbene anche lui, costruendo la propria mitologia del Mediterraneo, si rivolga all’incantevole bellezza delle terre e piacevolezza del clima, ne addita degli aspetti più profondi, dando vita a una singolare visione dello spazio. La Bella Giornata, un’immagine idillica del mare limpido e giorni assolati, svela il suo volto cupo, quando assopisce i sensi e costringe l’uomo a vivere in un’infinita vacanza. Durante la Bella Giornata il sole brucia la pelle di chi viene da lontano, mentre il mare ferisce il timpano dell’indigeno che si tuffa nelle sue acque. Tutto avviene di nascosto, perché la bruciatura fa soffrire un giorno dopo e la rottura del timpano si scorge solo quando si è emersi dalle onde. Questo è il fulcro dell’idea del Mediterraneo elaborata Ibid., p. 104. 31 32 Adam Jegorow dall’intellettuale, prima nei romanzi, tra cui spicca per la riuscita formale e il successo dal pubblico Ferito a morte, poi nella saggistica. Se c’è chi nel mondo Mediterraneo sottolinea una presenza dei residui antichi, La Capria mette al vaglio della critica questo approccio, indicando nell’abbondante eredità culturale della città e nella persistenza di alcune abitudini della gente le cause del degrado urbano e sociale. A favorirlo è stata la borghesia che, guidata dalla paura di una rivolta plebea, ha assunto i modi di pensare dei ceti bassi, bloccando ogni possibilità di sviluppo e bandendo la città fuori dalla Storia, cioè privandola di quel progresso che caratterizza grandi civiltà moderne. Così è stata creata una recita della napoletanità, che La Capria smaschera sulle pagine di Ferito a morte. Il libro costituisce una grande denuncia della decadenza napoletana, basata sull’esperienza personale dell’autore. Comunque il degrado sociale e ambientalistico non è il tema centrale, lo è invece la tragedia esistenziale dell’individuo che non trova un consenso con il mondo circostante. La Capria riproduce i tratti essenziali di questo mondo già sul piano strutturale del romanzo, in cui si possono notare sia lontani echi dei flussi marini sia un brusio di voci proferite durante un’infinita vacanza. Infatti, caratterizzando l’ambientazione in cui vive il protagonista, si è provato a puntualizzarne due aspetti – uno geografico, legato al mito personale della Bella Giornata di cui il mare e il sole possono fungere da metonimia; l’altro sociale che si impernia su una rappresentazione critica della borghesia partenopea. Di conseguenza viene proposta una visione coerente di uno spazio mitico, sospeso nel tempo, di una Napoli immobile, la cui mitica bellezza mediterranea diventa una maledizione perché costringe gli abitanti a una vita futile e ripetitiva. Il complice del loro soffrire è la città intrisa dalla presenza del mito, anzi, il mito stesso: quello turistico dell’amenità dei luoghi e quello personale della Bella Giornata, dell’Armonia Perduta, della città sospesa fra Natura e Storia. Il mito inquadra il pensiero, lo immobilizza, vincolando nelle forme più rigide. Nel romanzo è la prospettiva mitologica dell’autore a provocare il dolore esistenziale del protagonista, mentre la vita dei napoletani si sta estinguendo in una futile mascherata di napoletaneria, uno spettacolo sotto un cielo sereno, i cui attori recitano destinati alla sconfitta, inesorabile “in una città che ti ferisce a morte o t’addormenta, o tutt’e due le cose insieme”32. R. La Capria, Ferito a morte, cit., p. 95. 32 Il mito che ferisce… 33 Bibliografia: Opere analizzate: La Capria R., L’occhio di Napoli, Mondadori, Milano 1996. La Capria R., Napoli, Mondadori, Milano 2009. La Capria R., Ferito a morte, Mondadori, Milano 2014. Opere di riferimento: Braudel F., Historia i nauki społeczne: długie trwanie, in Id., Historia i trwanie, trad. pol. B. Geremek, Czytelnik, Warszawa 1971, pp. 46–89. Camus A., Le mythe de Sisyphe, Gallimard 1990. Ecker K., Mit. Definicje, znaczenia i uhistorycznienie, in Mit Galicji, red. J. Purchla et al., Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2014, pp. 224–226. Golino E., Andante marino con surf, in Il romanzo involontario di Raffaele La Capria, a cura di G. Fofi, Liguori, Napoli 1996, pp. 29–37. Pavese C., Del mito, del simbolo e d’altro, in Id., Feria d’agosto, Mondadori, Milano 1961, pp. 165–171. Perrella S., Gli anni Cinquanta a Napoli: andirivieni letterari, “Chroniques italiennes. Série web”, 3 (2003) [consultato 08.01.15, disponibile all’indirizzo: http:// chroniquesitaliennes.univ -paris3.fr/PDF/Web3/S_PERRELLA.pdf]. Perrella S., Il tempo sommerso, in Dossier. Sei modi di leggere «Ferito a morte», in Ferito a morte, Mondadori, Milano 2014, pp. 166–175. Rybicka E., Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce we współczesnych teoriach i praktykach literackich, Universitas, Kraków 2014. Adam Jegorow – absolwent filologii klasycznej i italianistyki. Pasjonat literatury antycznej, przysłuchujący się echom jej obecności w epokach późniejszych, niespełniony działkowicz urzeczony różnorodnością teorii literackich. nr 16 2016 Monika Podkówka Z lekkością o skutkach Shoah. Analiza i interpretacja Deuxième génération. Ce que je n’ai pas dit à mon père Michela Kichki1 Michel Kichka stworzył dzieło niezwykłe. Dołączając do artystów i badaczy od kilkudziesięciu lat zgłębiających najnowszą historię narodu żydowskiego, swą trafnie poprowadzoną kreską zdołał przemienić ją w genialnie wyważoną opowieść ujmującą szczerością, wrażliwością i dyskretnym dowcipem. Pod ciężarem rodzinnych niedomówień rodziły się dziecięce koszmary i niewypowiadane głośno pytania, by po półwieczu zaowocować niesłychanie dojrzałym komiksem rozprawiającym się z mrokami biografii belgijskiego rysownika, od lat 70. mieszkającego w Izraelu. „This story has a personal dimension which I find fascinating”2 – wydaje się, że zdanie to jest kluczem do sukcesu Kichki. Ekstremalnie osobiste ujęcie problemu bliskiego licznym rówieśnikom spowodowało, że Drugie pokolenie. Czego nie powiedziałem mojemu ojcu (wszystkie cytaty w tłumaczeniu własnym). 2 M. Kichka, A Holocaust-themed family film, http://www.i24news.tv/en/news/culture/78689-150717-a-holocaust-themed-family-film [dostęp 31.07.2015]. Cytat pochodzi z wywiadu poświęconego pracy nad przygotowanym przez francuskich twórców filmem animowanym inspirowanym komiksem Kichki (premiera planowana na rok 2016). 1 36 Monika Podkówka Deuxième génération3 stało się przejmującym świadectwem wyrażającym odczucia przedstawicieli „drugiego pokolenia”, ich trudności w kontakcie z rodzicami będącymi bezpośrednimi ofiarami Shoah4 oraz wszystko to, co odziedziczyli razem z ową stale obecną wśród najbliższych traumą. Z drugiej strony, fascynacja autora wspomnianym osobistym wymiarem opracowywanej historii jest tak ewidentna, a pasja, z jaką dzięki temu kreuje swój komiksowy świat, tak bardzo widoczna, że w połączeniu z wielkim talentem i wieloletnią wprawą rysownika sprawiają one, że Kichka tworzy opowieść uniwersalną, porywającą i wzruszającą. Również zabawną. Ciężki temat… Henriego i Lucię połączył taniec w rytm „Chmur” Django Reinhardta, a rok później ślub, któremu zresztą przeciwni byli rodzice panny młodej – nierozsądnie wydawać córkę za młodzieńca bez majątku, rodziny i pozycji. Wkrótce pojawili się Khana, Michel, Irène i Charly. Wzorowa rodzina, której członkowie szeroko uśmiechają się na licznych zdjęciach z wakacji. Dzieci mają na ten temat inne zdanie, lecz nikt je o nie nie pyta. O przeszłości w domu mówi się niewiele, ale powszechnie wiadomo, że ojciec padł ofiarą nazistów, stracił młodość w obozach, a jego dawne cierpienia wciąż odbijają się na obecnym stanie zdrowia. Jego słowa, nawet wypowiadane żartobliwie, wprowadzają niepokój w dziecięcy świat: zupa, która przypomina ojcu o Auschwitz („bo tam jej nie mieliśmy!”5), przewijający się motyw Marszu Śmierci (przyczyna problemów ze stopami, wspominany przy obiedzie ówczesny głód i zjadanie śniegu, od którego Henri dostawał biegunki) czy nazywanie każdego dziecka „zwycięstwem nad Szwabami”6. Poza tym matka zaznacza wyraźnie, że „tacie wolno”7 dopuszczać się różnych psot zabronionych dzieciom – dlatego że tata był w obozie8. M. Kichka, Deuxième génération. Ce que je n’ai pas dit à mon père, Dargaud 2012. Z uwagi na trudności w dostępie do wydania oryginalnego, podczas opracowania niniejszego tekstu zostało wykorzystane wydanie włoskie w wersji elektronicznej i z niego dokonano tłumaczenia cytatów: M. Kichka, La seconda generazione. Quello che non ho detto a mio padre, Rizzoli Lizard 2014. 4 Kichka znacznie częściej niż termin Holocaust [gr. ‘ofiara całopalna’] stosuje termin Shoah [hebr. ‘zagłada’], stąd uwzględnienie preferencji autora również w niniejszym opracowaniu. 5 M. Kichka, La seconda generazione…, s. 9. 6 Ibidem, s. 28. 7 Ibidem, s. 9. 8 Matka (również pochodzenia żydowskiego) spędziła wojnę wraz z rodziną w Szwajcarii, skąd później wszyscy szczęśliwie wrócili do Belgii. 3 Z lekkością o skutkach Shoah… 37 Młody Michel nie wie jednak, czym był obóz, nie wie, co oznacza tajemniczy numer na przedramieniu ojca ani nie zna historii rodziny. Być może jeszcze bardziej niepokojące niż słowa jest to, co nie zostało powiedziane; wszystkie tajemnice, które spotęgowane w wyobraźni chłopca zmieniają się w nocne koszmary czy lęk przed śledzącymi go esesmanami. Ponadto rodzice rozmawiają niekiedy w jidysz, jak gdyby mieli coś do ukrycia, a to wzmaga u dzieci złość i poczucie wykluczenia. Szukając odpowiedzi na pytania o przeszłość i chcąc niejako sprawdzić prawdziwość strzępków relacji Henriego, Mitchi (tak zwraca się do niego ojciec) zagłębia się w lekturze książek z domowej biblioteczki, próbuje odnaleźć krewnych wśród więźniów na zdjęciach publikowanych w opracowaniach poświęconych wojnie, sprawdza, jak smakuje śnieg i czy rzeczywiście powoduje biegunkę. Kichka nie szczędzi rodzicom krytyki: z żalem wspomina, że z niewiadomych przyczyn rodzeństwo zostało rozesłane do różnych położonych daleko od siebie szkół, mówi o surowości matki, o tym, że ojciec zawsze musiał mieć rację i że nie mogło nastąpić nic, nawet podniesienie głosu, co zaburzyłoby jego obraz rodziny idealnej. Przywołuje przejawy antysemityzmu w szkole oraz odwrotne zachowania w domu, kiedy to państwo Kichka ubolewają, że przyjaciel ojca nie jest Żydem, a synowi zabraniają zakochiwać się w przedstawicielkach innych narodowości. Michel, jako wzorowy syn i świetny uczeń, nigdy otwarcie nie sprzeciwia się rodzicom; robi wszystko, by zadowolić ojca i wynagrodzić mu doznane w przeszłości krzywdy. Momentem przełomowym w życiu rodziny okazuje się samobójstwo młodszego z braci, Charly’ego. Michel, który tymczasem zdążył przeprowadzić się do Izraela i założyć własną rodzinę, jest zdruzgotany – ponadto razem z Khaną boją się, że i ojciec będzie chciał odebrać sobie życie. Irène przeżywa właśnie również niedawne samobójstwo swojego męża. Lucia skupia się na spisywaniu przybyłych na uroczystości pogrzebowe gości, zaś Henri… Henri zaczyna mówić. Zamiast wspominać zmarłego (o co zresztą Michel będzie miał ogromny żal), opowiada historię swojego aresztowania, pobytu w obozach i utraty rodziny. Niedługo potem spisuje swoje wspomnienia pod znaczącym tytułem Une adolescence perdue dans la nuit des camps9, decyduje się na towarzyszenie wycieczkom do Auschwitz, udziela wywiadów, rozdaje autografy, odbiera medale i odznaczenia. Z ofiary Shoah staje się bohaterem Shoah. A rodzina? Jak żyła w cieniu przeszłości H. Kichka, Une adolescence perdue dans la nuit des camps, Luc Pire 2005. 9 38 Monika Podkówka ojca, gdy ten nie chciał o niej mówić, tak żyje nadal, gdy stał się specjalistą od Zagłady, Monsieur Shoah10, jak określa go w jednym z wywiadów syn. …lekka forma? Michel Kichka, rysownik, karykaturzysta, absolwent i wykładowca Szkoły Sztuk Pięknych i Rzemiosł Artystycznych Besaleel, wskazuje na komiks jako podstawowe medium, które ukształtowało jego wrażliwość artystyczną i wzbudziło w nim chęć opowiadania historii poprzez rysunek. Owa forma ekspresji cieszy się długą tradycją i wysoką pozycją w kulturze franko-belgijskiej, doczekała się ogromnej popularności, a jej zróżnicowanie tematyczne i formalne spowodowało, że oferta dzisiejszego komiksowego rynku wydawniczego odpowiada na potrzeby czytelników w różnym wieku i o bardzo zróżnicowanych gustach11. Okazało się, że znany małemu Mitchiemu dawny komiks, zabawny, przygodowy, sensacyjny, skierowany przede wszystkim do dzieci i młodzieży (jak Astérix czy Lucky Luke), ma ogromny potencjał i oferuje narzędzia, które pozwoliły mu zacząć służyć również do opowiadania ambitnych, poważnych, skomplikowanych historii prezentujących trudną nieraz rzeczywistość (dla ich odróżnienia wprowadzono w latach 70. termin graphic novel, tłumaczony najczęściej jako „powieść graficzna”). Talent plastyczny Michel odziedziczył po ojcu – kto wie, jak potoczyłaby się kariera Henriego, gdyby nie wojna. Jako dziecko syn lubował się w przerysowywaniu nie tylko postaci z komiksów, ale też osób znanych mu ze zdjęć, ze skąpej liczby fotografii rodzinnych oraz opracowań i albumów znajdowanych w zbiorach ojca. Kopiował „Hitlerów, Göringów i Goebbelsów”12, a ojciec przyglądał się im z uśmiechem i rysował synowi karykatury Adolfa w kwiecistych spodenkach i nocnikiem w miejsce hełmu. Wielkim objawieniem dla Kichki, uznanego już i doświadczonego rysownika, była lektura Mausa Arta Spiegelmana, która utwierdziła go w przekonaniu o chęci utrwalenia własnego spojrzenia na Shoah, zaś bliskie mu połączenie kodu werbalnego i graficznego, mistrzowsko zastosowane przez twórcę kontrowersyjnego komiksu, okazało się środkiem adekwatnym do poruszenia nawet najtrudniejszych problemów. M. Kichka, Michel Kichka : Deuxième génération, rozm. przepr. N. Zomersztajn, http:// www.cclj.be/node/4124 [dostęp 31.07.2015]. 11 M. Kichka, Entretien avec Michel Kichka: edition du matin le 24 février 2013 sur Guysen TV, https://www.youtube.com/watch?v=V11i7WIEy1A [dostęp 31.07.2015]. 12 M. Kichka, La seconda generazione…, s. 41. 10 Z lekkością o skutkach Shoah… 39 Nie można zapominać, że opracowanie „historii z dymkiem” to ogromne wyzwanie dla autora, potrzeba stworzenia zarówno spójnej i przekonującej fabuły, jak i odpowiednie jej zilustrowanie. Ponadto nie jest tajemnicą, że najlepsze komiksy oparte są na dogłębnej analizie źródeł, co widać zarówno w Astérixie, jak i w Mausie czy w Deuxième génération. Należy pamiętać, że „c’est le simplicite que vient d’une grande sophistication”13. Bohaterowie Michela Kichki jako przedstawiciele „drugiego pokolenia” „Drugie pokolenie” Liczba osób ocalałych z Shoah, które żyją obecnie w samym Izraelu, sięga około 200 000. Pokolenie ich dzieci, dzisiejszych pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatków to setki tysięcy osób14 urodzonych po najtragiczniejszych wydarzeniach ubiegłego stulecia, wychowywanych w cieniu cierpień uobecniających się w słowach rodziców lub częściej pomijanych przez nich milczeniem, wyrażających się w znakach, gestach, przyzwyczajeniach, braku wiedzy o przodkach i ich historii. To dzieci, które noszą imiona krewnych-ofiar Zagłady15. To niestety również osoby narażone na depresję czy przejawiające skłonności samobójcze. Po śmierci brata (która notabene następuje trzy miesiące po samobójstwie szwagra) przyjaciel Michela zauważa, że oto odeszła „kolejna ofiara Shoah”16. Kichka zaczyna zastanawiać się nad „syndromem drugiego pokolenia”, nad „chorobą”17, którą dotknięci są on, jego bliscy i przyjaciele. Warto wspomnieć, że z uwagi na powszechność problemów związanych z obciążeniami psychicznymi zarówno ocalałych, jak i ich potomków, w Izraelu istnieją specjalne organizacje zajmujące się prowadzeniem terapii i grup wsparcia dla osób cierpiących z powodu bezpośredniego lub odziedziczonego doświadczenia Shoah18. M. Kichka, Entretien avec Michel Kichka… Dane przytaczam za: La Shoah : le lourd héritage des enfants des survivants, http://www. franceinfo.fr/emission/le-plus-france-info/2013-2014/la-shoah-le-lourd-heritage-desenfants-des-survivants-04-28-2014-09-45 [dostęp 31.07.2015]. 15 M. Kichka, La seconda generazione…, s. 28. 16 Ibidem, s. 53. 17 Ibidem. 18 La Shoah : le lourd heritage… 13 14 Monika Podkówka 40 Owo potężne brzemię w wielu wypadkach zaowocowało także powstawaniem różnych form ekspresji, o których amerykańska badaczka Marianne Hirsch pisze: Literatura, sztuka, wspomnienia i świadectwa drugiego pokolenia powstały jako świadectwo prób przedstawienia długofalowych konsekwencji życia w bezpośredniej bliskości bólu, depresji i osamotnienia tych, którzy doznali historycznej traumy na wielką skalę. Powstały jako wynik dezorientacji dziecka i jego odpowiedzialności, chęć naprawienia szkód i świadomości, że jego własne życie stanowić może formę rekompensaty za niemożliwą do werbalizacji stratę rodziny, domu, poczucia przynależności i bezpieczeństwa w świecie19. Tytuł (a zwłaszcza podtytuł) powieści graficznej Michela Kichki nie pozostawia wątpliwości co do tego, jakiego rodzaju spojrzenie chce zaproponować autor. Relacja między synem a ojcem, skądinąd pełna miłości i dobrych wspomnień, to chęć wyrażenia tego, czym Michel nie śmiał podzielić się inaczej niż poprzez słowo i obraz przelane na papier po latach niedomówień. Zdaniem autora zarówno on, jak i jego rówieśnicy, wiedząc o dramatycznych przeżyciach rodziców z czasów wojny, nigdy nie buntowali się otwarcie, nie sprzeciwiali się, nie kłócili się z tymi, którzy wycierpieli już tak wiele. Michel, jako uczeń najlepszy w klasie, dziecko idealne, grzeczne, niesprawiające kłopotów wychowawczych, robił wszystko, by spełnić oczekiwania ojca, by zrekompensować mu jego zmarnowane talenty, które nie miały szansy rozwinąć się z powodu lat młodości spędzonych w niewoli. Henri chwalił się zdolnym synem w całej okolicy, komentując zresztą jego osiągnięcia we właściwy sobie sposób będący połączeniem grozy i humoru: „Jestem z ciebie bardzo dumny, Michel. Jesteś moim zwycięstwem nad Hitlerem!”20. Doświadczenie postpamięci Dla określenia specyficznego sposobu postrzegania przeszłości przez pokolenie, które nie brało udziału w dramatycznych wydarzeniach z życia rodziców, ale dorastało w środowisku silnie nacechowanym przez obecność makabrycznych wspomnień, cytowana już Marianne Hirsch zaproponowała użycie wiele mówiącego terminu „postpamięć”. Podobnie jak w przypadku analogicznych pojęć, przedrostek „post-” nie oznacza tu ani M. Hirsch, Pokolenie postpamięci, „Didaskalia: gazeta teatralna” 2011, t. 18, nr 105, s. 31. M. Kichka, La seconda generazione…, s. 21. 19 20 Z lekkością o skutkach Shoah… 41 prostej negacji drugiego członu, ani nie wyraża jedynie następstwa czasowego; wskazuje na relację sytuującą się pomiędzy ciągłością a zerwaniem. W moim rozumieniu, postpamięć od pamięci odróżnia pokoleniowy dystans, a od historii głęboka osobista więź. Postpamięć jest silną i bardzo szczególną formą pamięci właśnie dlatego, że jej relacja wobec przedmiotu czy źródła jest zapośredniczona nie poprzez wspomnienie, ale wyobraźnię i twórczość21. Postpamięć można zatem rozumieć jako pamięć odziedziczoną, nabytą, której siła jest jednak tak duża, że „ci, którzy nie przeżyli bezpośrednio jakiegoś wydarzenia, mogą mimo to doświadczać jego posttraumatycznych symptomów i je okazywać”22. Powszechnie zwraca się uwagę na fakt, iż w omawianych przypadkach wiedza o przeszłości pochodzi nie tyle, czy też nie tylko, z rodzinnych opowieści lub fotografii, ale z wiedzy powszechnie dostępnej, powielanych obrazów czy upublicznianych narracji. Zapośredniczone obrazy i treści łączą się w jedno z historiami rodzinnymi, zapełniając luki w tych ostatnich23. I tak również w Deuxième génération zaobserwować można obrazy Zagłady, które, choć przedstawione w sposób świetnie dopracowany artystycznie, należą w większości do podstawowego repertorium symboli kształtujących wyobrażenie na temat obozów. W tym miejscu należy jednak przypomnieć, że odpowiednie operowanie symbolem (a więc i odwoływanie się do wiedzy czytelnika) należy do niezwykle istotnych elementów poetyki komiksu; schematyczność może więc uchodzić tu za zaletę. W swoim utworze Kichka zaznacza też, że mimo potężnej presji ze strony ojca do tej pory nie wybrał się z nim do M. Hirsch, Żałoba i postpamięć, [w:] Teoria wiedzy o przeszłości na tle współczesnej humanistyki, red. E. Domańska, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2010, s. 254. 22 D. LaCapra, Studia nad traumą. Jej krytycy i powikłane losy, [w:] Idem, Historia w okresie przejściowym. Doświadczenie, tożsamość, teoria krytyczna, Universitas, Kraków 2009, tu: s. 141. 23 Wydaje się, że w przypadku pokolenia ocalonych proces ten zachodzi w znacznie mniejszym stopniu. Henri Kichka w opowieści syna uparcie odmawia zainteresowania innymi świadectwami życia obozowego, traktując je niekiedy wyraźnie lekceważąco i zamykając się w kręgu własnych wspomnień. W pewnym momencie odmawia wręcz jakiegokolwiek zainteresowania wiedzą na temat Shoah, pozbywa się wszystkich książek historycznych i żyje już wyłącznie swoją prywatną narracją. 21 42 Monika Podkówka Auschwitz24 i podkreśla, że nie musi tam jechać, żeby wiedzieć, że istniało – jego wyobrażenie jest zatem całkowicie zapośredniczone25. Życie z traumą Jak już zostało powiedziane, doświadczenie traumy, które naznaczyło życie Henriego Kichki, poprzez międzypokoleniowe przeniesienie przypadło w udziale również jego dzieciom, spośród których najlepiej zostali opisani synowie. Młodszy z braci niestety nie dał rady unieść ciężaru rodzinnego dziedzictwa, lecz wydaje się, że zarówno ojciec, jak i Michel zdołali – każdy na swój sposób – przezwyciężyć bolesne brzemię historii. Oczywiście „przepracowanie [traumy] nie oznacza całkowitego zbawienia przeszłości ani uleczenia jej traumatycznych ran”26, lecz raczej naukę tego, „jak żyć lepiej z towarzyszącym jej niepokojem”27. W przywołanym na początku zarysie fabuły komiksu zaznaczono, iż momentem przełomowym dla całej rodziny było samobójstwo Charly’ego. Milczący na temat mrocznej przeszłości ojciec znalazł ciało martwego syna, co okazało się niesłychanie silnym bodźcem, który w jakiś sposób połączył w umyśle Henriego owo wydarzenie z tragicznymi wydarzeniami z młodości i sprawił, że po śmierci dziecka rozpoczął się proces rekonstrukcji ojca – przyswajania jego dawnego „przegapionego doświadczenia”, jak mówi o traumie Cathy Caruth28. Odzyskał możność mówienia, dzielenia się, wręcz zawodowo, wstrząsającą historią, którą nosił w sobie dziesiątki Podróż ta doszła do skutku trzy lata po publikacji Deuxiéme génération; przejmującą, pełną nadziei i ciepła relację można przeczytać na blogu Michela Kichki: http://fr.kichka.com/2015/04/16/auschwitz-2015/ [dostęp 31.07.2015]. Warto też zauważyć, że Henri Kichka nigdy nie wybrał się ponownie do obozu w Buchenwaldzie, miejsca związanego z jego najtrudniejszymi wspomnieniami wojennymi; tam wprawdzie doczekał wyzwolenia, lecz najpierw doświadczył utraty ojca, który zmarł po Marszu Śmierci. 25 Co ciekawe, rysując możliwą wizytę z ojcem w Buchenwaldzie, Kichka zrezygnował z wyobrażeń znanych mu z dawnych fotografii, zainspirował się natomiast zdjęciem z wizyty Baracka Obamy w Buchenwaldzie w czerwcu 2009 r., o czym wspomina w piątej części znakomitego wykładu zarejestrowanego w marcu 2013 podczas seminarium „Violence, mémoire et transmission à travers la bande dessinée”; M. Kichka, M. Kichka - Transmission de la mémoire et bande dessinée (Partie 5) – 2013-03, https://www.youtube.com/watch?v= OYWHTPyTPtM&list=PL52oanyWqIvEpUkb0SH2r4Umvnt8Ip_mu&index=5 [dostęp 31.07.2015]. 26 D. LaCapra, Studia nad traumą…, s. 155. 27 Ibidem. 28 C. Caruth, Teoria traumy jako siła lektury. Cathy Caruth w rozmowie z Katarzyną Bojarską, rozm. przepr. K. Bojarska, „Teksty Drugie” 2010, nr 6, s. 130. 24 Z lekkością o skutkach Shoah… 43 lat. Dzięki temu odnalazł też swoje miejsce w społeczeństwie; stał się doceniany i potrzebny. Dla syna tymczasem nadszedł czas pracy nad samym sobą, rozmyślań i długich rozmów z siostrą o sprawach rodziny. Z poczuciem winy, iż jako starszy brat nie zdołał zapobiec śmierci Charly’ego, ze złością na ojca, swoją opowieścią zagłuszającego pamięć o zmarłym, z ogromnym wsparciem żony, dzieci i przyjaciół, Michel Kichka rozpoczął wieloletni, szczegółowo i zabawnie opisany na kartach książki proces introspekcji, zmierzający do uporania się z trudną przeszłością. Jego świadectwem i szczytowym osiągnięciem jest książka, której napisanie, jak przyznaje autor, było doświadczeniem niełatwym, lecz dającym niezwykłą wolność, ulgę, satysfakcję i spełnienie. Wspólnymi siłami Kichkom udało się też odnaleźć żyjących dalekich krewnych, co dla wszystkich okazało się dużym zaskoczeniem, gdyż ojciec zawsze twierdził, że są sami na świecie. Warto dodać, że temat Zagłady zostaje oswojony w rodzinie do takiego stopnia, że komiks kończy się dość niespodziewaną sceną kolacji pełną żartów na temat Shoah i zaśmiewających się do łez biesiadników… Podsumowanie Henri Kichka był początkowo niezbyt przychylnie nastawiony do komiksu upubliczniającego rodzinne wspomnienia, anegdoty i żarty, ale też sprawy mniej przyjemne i takie, o których sam nie miał pojęcia (jak choćby list pożegnalny Charly’ego – o jego istnieniu nie wiedział nikt prócz Michela). Z czasem jednak zmienił zdanie i pogodził się z tym, że opowieść jego syna jest dalszym ciągiem jego opowieści: teraz więc podpisuje na spotkaniach autorskich zarówno Une adolescence perdue dans la nuit des camps, jak i Deuxième génération29. Michel Kichka stworzył bowiem dzieło w konwencji realistyczno-humorystycznej, które nie przytłacza ciężarem podjętego tematu i tragicznością wydarzeń. To piękna, kameralna opowieść pełna nadziei i miłości. Trudno nie zgodzić się też ze Spiegelmanem mówiącym o języku komiksu, że „to bardzo prosty język, ale język, w którym można wyrazić najbardziej zawiłe i skomplikowane treści”30. Z jednej strony służą więc temu błyskotliwe dialogi i trafnie dobrany komentarz, z drugiej – wyszukany czarno-biały M. Kichka, A Holocaust-themed family film… K. Lipka-Chudzik, Przekaz werbalny i niewerbalny w komiksie, Warszawa 1995, s. 93, http://www.zeszytykomiksowe.org/sklad/lipka-chudzik1995.pdf [dostęp 31.07.2015]. 29 30 44 Monika Podkówka rysunek (aż trudno uwierzyć, że to debiut autora na co dzień tworzącego wyłącznie w kolorze31), bogactwo ujęć, zbliżenia, zróżnicowanie kadrów. Książka Kichki stanowi ukłon w stronę własnej rodziny oraz w stronę świata komiksu i jego twórców (liczne są odniesienia intertekstualne do znanych rysowników i ich bohaterów). Ponadto Deuxième génération dowodzi niezbicie, że skuteczniejsze i inteligentniejsze od rysowania przedstawień okrucieństwa i rozlewów krwi jest wykpienie nazistowskiego nadęcia. To „zwycięstwo nad Hitlerem” Michela Kichki. Bibliografia Caruth C., Teoria traumy jako siła lektury. Cathy Caruth w rozmowie z Katarzyną Bojarską, rozm. przepr. K. Bojarska, „Teksty Drugie” 2010, nr 6, s. 125–136. Hirsch M., Pokolenie postpamięci, „Didaskalia: gazeta teatralna” 2011, t. 18, nr 105, s. 28–36. Hirsch M., Żałoba i postpamięć, [w:] Teoria wiedzy o przeszłości na tle współczesnej humanistyki, red. E. Domańska, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2010, s. 247–280. Kichka M., A Holocaust-themed family film, http://www.i24news.tv/en/news/culture/78689-150717-a-holocaust-themed-family-film [dostęp 31.07.2015]. Kichka M., Entretien avec Michel Kichka: edition du matin le 24 février 2013 sur Guysen TV, https://www.youtube.com/watch?v=V11i7WIEy1A [dostęp 31.07.2015]. Kichka M., La seconda generazione. Quello che non ho detto a mio padre, Rizzoli Lizard 2014 . Kichka M., M. Kichka – Transmission de la mémoire et bande dessinée (Partie 3) – 2013-03, https://www.youtube.com/watch?v=OYWHTPyTPtM&list=PL52oanyWqIvEpUkb0SH2r4Umvnt8Ip_mu&index=3 [dostęp 31.07.2015]. Kichka M., M. Kichka – Transmission de la mémoire et bande dessinée (Partie 5) – 2013-03, https://www.youtube.com/watch?v=OYWHTPyTPtM&list=PL52oanyWqIvEpUkb0SH2r4Umvnt8Ip_mu&index=5 [dostęp 31.07.2015]. Kichka M., Michel Kichka : Deuxième génération, rozm. przepr. N. Zomersztajn, http://www.cclj.be/node/4124 [dostęp 31.07.2015]. Pozostanie przy ilustracjach czarno-białych było sugestią redaktorki wydawnictwa Dargaud Gisèle de Haan, która pomagała uporządkować pomysły Kichki i stworzyć z nich spójną całość. O ich współpracy rysownik opowiada m.in. w trzeciej części przywoływanego już wykładu podczas seminarium „Violence, mémoire et transmission à travers la bande dessinée”; M. Kichka, M. Kichka - Transmission de la mémoire et bande dessinée (Partie 3) - 2013-03, https://www.youtube.com/watch?v=OYWHTPyTPtM&list=PL52oanyWqIvEpUkb0SH2r4Umvnt8Ip_mu&index=3 [dostęp 31.07.2015]. 31 Z lekkością o skutkach Shoah… 45 LaCapra D., Studia nad traumą. Jej krytycy i powikłane losy, [w:] Id., Historia w okresie przejściowym. Doświadczenie, tożsamość, teoria krytyczna, Universitas, Kraków 2009, s. 139–184. La Shoah : le lourd héritage des enfants des survivants, http://www.franceinfo.fr/ emission/le-plus-france-info/2013-2014/la-shoah-le-lourd-heritage-des-enfants-des-survivants-04-28-2014-09-45 [dostęp 31.07.2015]. Lipka-Chudzik K., Przekaz werbalny i niewerbalny w komiksie, Warszawa 1995, http:// www.zeszytykomiksowe.org/sklad/lipka-chudzik1995.pdf [dostęp 31.07.2015]. Monika Podkówka – studentka italianistyki i edytorstwa, tropiąca z zamiłowaniem nie tylko brakujące przecinki. Fascynują ją komplikacje tożsamości jednostek i grup pogranicznych łączących w sobie bogactwo wielu wpływów. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się na relacjach międzykulturowych (zwłaszcza tych związanych z historią najnowszą) i ich reprezentacji w literaturze XX i XXI wieku. nr 16 2016 Bartosz Piotr Bednarczyk Lautréamont et la perception de la modernité C’est un homme ou une pierre ou un arbre qui va commencer le quatrième chant. Quand le pied glisse sur une grenouille, l’on sent une sensation de dégoût ; mais, quand on effleure, à peine, le corps humain, avec la main, la peau des doigts se fend, comme les écailles d’un bloc de mica qu’on brise à coups de marteau ; et, de même que le cœur d’un requin, mort depuis une heure, palpite encore, sur le pont, avec une vitalité tenace, ainsi nos entrailles se remuent de fond en comble, longtemps après l’attouchement. Tant l’homme inspire de l’horreur à son propre semblable !1 « Ma poésie » – écrivait Lautréamont dans son deuxième chant – « ne consistera qu’à attaquer, par tous les moyens, l’homme, cette bête fauve, et le Créateur, qui n’aurait pas dû engendrer une pareille vermine »2. Et en effet Les Chants de Maldoror sont une réalisation parfaite d’un tel but. Mais cette déclaration et sa réalisation est quelque chose de plus qu’un projet pur d’un artiste excentrique. C’est une preuve du changement de mentalité qui se déroule au seuil de la modernité et qui, à l’époque du romantisme, est ressenti avec une vraie profondeur existentielle. Et toute cette œuvre de 1 2 Lautréamont, Les chants de Maldoror, Booking international, Paris, 1995, p. 151. Ibidem, p. 61. Bartosz Piotr Bednarczyk 48 Lautréamont peut être considérée en tant que manifestation de la perception du monde moderne, le monde où, comme Karl Marx le dit pertinemment : « Tout ce qui est solide se dissout dans l’air », où l’homme s’est rendu compte du fait que l’horizon de la vie était libre, qu’un paradigme du passé avait été brutalement cassé. En quoi cette nouvelle situation de l’homme consiste-t-elle ? Et comment est-elle manifestée dans Les Chants de Maldoror? Cette analyse a pour but de répondre à ces questions fondamentales en se concentrant sur le fragment qui commence le quatrième chant où il y a tous les traits typiques pour Lautréamont quant à son langage et les sujets abordés. Commençons donc par un coup d’œil sur la particularité de ce langage et puis passons à l’analyse de sa vision anthropologique cachée derrière sa manière poétique. * Un des traits les plus visibles du style de Lautréamont est l’utilisation de comparaisons longuement développées. Il crée souvent une image bizarre dans une ou quelques phrases et ensuite il la met inopinément en parallèle avec quelque chose d’autre. Dans la citation analysée, le sentiment d’horreur inspiré par l’autrui est comparé à plusieurs objets : avec une grenouille, avec un requin, voire avec des entrailles. Alors, dans ce qui est traditionellement appelé comparans, Lautréamont utilise souvent les images qui renvoient au monde de la nature, de la biologie présentée d’une manière naturaliste et sensuelle. Grâce à cette strategie littéraire, l’abstrait dans comparandum (en l’occurence : sentiment de dégoût) devient plus concret et compréhensible. Comme l’auteur lie souvent les choses abstraites et typiques pour la dimension humaine à celles du monde naturel, il renvoie à son idée des correspondances ontologiques entre les deux dimensions : C’est, généralement parlant, une chose singulière que la tendance attractive qui nous porte à rechercher (pour ensuite les exprimer) les ressemblances et les différences que recèlent, dans leurs naturelles propriétés, les objets les plus opposés entre eux, et quelquefois les moins aptes, en apparence, à se prêter à ce genre de combinaisons sympathiquement curieuses, et qui, ma parole d’honneur, donnent gracieusement au style de l’écrivain, qui se paie cette personnelle satisfaction, l’impossible et inoubliable aspect d’un hibou sérieux jusqu’à l’éternité3. Ibidem, p. 215. 3 Lautréamont et la perception de la modernité 49 Si quelqu’un disait que Lautréamont ressuscite tout simplement la notion médiévale des correspondances, il aurait tort. La vision des correspondances sur laquelle la particularité de ses comparaisons et ses métaphores est fondée diffère complètement de celle répandue au monde médiéval, ou de celle représentée à l’époque moderne par Emmanuel Swedenborg4. Cette différence est fondée sur un autre modèle anthropologique. Il y a quatres axes principaux formant chaque paradigme anthropologique. Ce sont les relations entre l’homme et : la nature (A), lui-mème (B), le « Dieu » (C) et les autres (D). Afin de rendre cette analyse plus claire, il faut présenter à grands traits chacun des problèmes énumérés. Premièrement, il faut quand même présenter un aperçu de modèle classique du monde afin de le mettre en contraste plus tard avec celui réprésenté par Lautréamont. Une telle interprétation permettra de voir le fragment analysé sous un autre jour et d’une manière plus profonde. La notion médiévale des correspondances (de la « pansémiose métaphysique »5) consiste en une tendance à interpréter chaque être comme un signe qui indique à la fois un sens éternel et la Transcendence. Ces indications ne sont pas accidentelles, elles forment une hiérarchie constante qui est la manifestation de la sagesse de Dieu. Dans « le modèle »6 du monde tel qu’il fonctionnait jusqu’à la modernité, l’homme se sent comme sur une route jalonnée de signes et menant vers Dieu. Le statut ontologique de l’homme est particulier parce qu’il est créé à l’image de Dieu (imago Dei) donc destiné pour l’éternité et il se distingue de la réalité de la nature. Dans ce modèle classique, Dieu est un fondement du sens existentiel car l’aspiration au bonheur et à la plenitude est l’aspiration vers lui. Le paradigme de la modernité dans la version présentée par Lautréamont est sous tous ces aspects son contraire. A Dans le fragment cité en exergue, l’homme est juxtaposé avec une pierre ou un arbre : « C’est un homme ou une pierre ou un arbre qui va commencer le quatrième chant ». Cette juxtapositon rappelle que l’homme Il est à noter que ce penseur était une grande inspiration pour les romantiques (entre outres: Blake, Balzac, Gautier...) et modernistes (p. ex. pour Baudelaire dans son poème Correspondances). 5 U. Eco, Sztuka i piękno w średniowieczu, tłum. M. Zabłocka, M. Olszewski, Znak, Kraków, 2006, p. 100. 6 J’utilise la notion de « modèle » dans le sens identique à celui du livre : C. S. Lewis, Odrzu cony obraz, tłum. W. Ostrowski, Znak, Kraków, 2008. 4 50 Bartosz Piotr Bednarczyk a perdu sa position ontologique dans l’univers, il n’est plus imago Dei qui serait privilégié parce qu’il possède une âme rationnelle. Dans Les Chants de Maldoror il y a plusieurs exemples de l’homme présenté comme un être naturel sans grandeur métaphysique. Par exemple : une fille tuée brutalement par Maldoror ressemble à un « poulet vidé »7. C’est seulment une goutte dans un océan de tels exemples. La fréquence de ce type de comparaisons est donc fondée sur ce fait ontologique : l’homme peut être comparé à un monde biologique, cruel et indifférent, parce qu’il appartient effectivement à cette réalité, il n’est rien de sublime, il est « une vermine ». Voilà la vision du monde après le grand « désenchantement »8, après la rationalitation effectuée par la science moderne et la philosophie post-cartésienne. Bien que ce processus ait commencé au XVII siècle, c’est à l’époque du romantisme où il était vécu si profondément par l’esprit romantique, l’esprit si sensible au drame existentiel. Il y avait quelques exemples à cette époque du désir d’enchanter le monde encore une fois afin de trouver, dans la réalité moderne, le chemin vers la divinité9. La vision de Lautréamont n’exprime pas un tel désir, sa théorie des correspondances est fondée sur la vision du monde désenchanté, sur l’appartenance de l’homme, des animaux et des objets non-animés, à la même dimension ontologique. B Dans le modèle classique, l’homme a la conscience d’être pèlerin dans un grand voyage vers son Créateur. Ici, la Transcendence conçue comme le plus grand but de son aspiration métaphysique n’existe plus : « Car, puisque le ciel à été fait par Dieu, ainsi que la terre, sois sûr que tu y rencontreras les mêmes maux qu’ici-bas »10. Dans le modèle classique, l’homme peut se réaliser en aspirant vers l’Absolu tandis que dans la vision de l’auteur, il peut chercher sa réalisation existentielle tout à fait différemment. C’est une particularité du paradigme de la modernité : le sujet a conscience d’être libre et autonome. Alors, sa réalisation consiste en une autoexpression et à être fidèle à son propre projet existentiel. Le but ici, c’est la vie authentique, l’existence en accord avec soi-même; dans la modernité l’authenticité Lautréamont, op. cit., p. 128. Cette notion a été introduite par Max Weber. Il l’utilise plusieurs fois, p. ex. dans : M. Weber, Nauka jako zawód i powołanie, tłum. P. Dybel [dans :] M. Weber, Polityka jako zawód i powołanie, tłum. A. Kopacki, P. Dybel, Znak, Kraków, 1998, p. 122. 9 A. Bielik-Robson, Duch powierzchni. Rewizja romantyczna i filozofia, Universitas, Kra ków, 2004, p. 74. 10 Lautréamont, op. cit., p. 65. 7 8 Lautréamont et la perception de la modernité 51 devient donc la plus grande idée pour les individus, une sorte d’obsession11. Et dans cette optique moderne, la vie amorale de Maldoror peut être considérée paradoxalement comme une vie authentique : il ne réalise jamais que sa propre volonté et ses propres projets. Les Chants de Maldoror sont pleins d’un sentiment typique pour ce paradigme de la modernité, de cette conscience d’être unique, d’être seul contre tout le monde : « Moi-même contre toute l’humanité »12. C Cette réflexion nous mène directement vers le motif de Dieu. Dans le modèle d’avant la modernité, la présence de celui-ci rendait le chemin du monde plein de sens, elle transformait notre état d’être jeté-au-monde en un sublime voyage de homo viator. Que se passe-t-il quand ce fondement du sens est brisé? Le Dieu n’est plus l’Absolu, il est dégradé et ne peut plus répondre aux besoins existentiels de l’homme. Ce grand changement dans la mentalité est présenté par Lautréamont à l’aide de différentes images symboliques (Dieu ivre, le Dieu dans une maison de passe, etc.) De temps en temps, on a l’impression que toutes ces images symboliques sont un grand cri de solitude de l’homme moderne, une plainte de cette accablante solitude. Le Dieu ne peut plus répondre à cette plainte, l’homme doit agir pour lui-même. Il y a quelques fragments dans les Chants où Dieu envoie à l’homme un signe, un symbolique conseil de faire quelque chose. Mais le comportement de Maldoror face à de tels signes représente une réponse propre au sujet moderne. Les envoyés de Dieu (un lampyre, un Ange, etc.) sont chassés brutalement par Maldoror. L’image de l’ange abattu par l’homme, qui apparaît quelques fois dans l’œuvre de Lautréamont, est un évident symbole de transformation du paradigme. Dans l’imagination traditionnelle, les anges étaient les êtres qui liaient la réalité terrestre avec la réalité spirituelle, qui servaient de facteur de connexion sur l’échelle métaphysique. L’image de l’abattement de l’ange dans les poèmes de Lautréamont symbolise une rupture totale de cette liaison, la rupture de la dépendece de Dieu. L’homme peut agir comme il veut, toute l’infuence de Dieu, l’infuence de ce qui est différent du sujet lui-même, est rejétée. La pensée d’être influencé par quelque chose d’autre est insuportable pour le sujet moderne pour lequel, depuis sa naissance dans la pensée de Descartes, la liberté est M. Warchala, Autentyczność i nowoczesność idea autentyczności od Rousseau do Freuda, Universitas, Kraków, 2006, p. 30. 12 Lautréamont, op. cit., p. 151. 11 Bartosz Piotr Bednarczyk 52 une valeur absolue. Voilà l’autonomie orgueilleuse de l’homme moderne, l’autonomie dans son sens étymologique : auto (pour soi-meme) et nomos (la loi), c’est-a-dire qui constitue la loi pour lui même, pour sa vie, quelque soit son projet existentiel. D Cette volonté d’agir d’une manière absolument libre nous mène vers un problème éthique : la relation avec l’autrui. Dans le modèle classique tous les hommes avaient le statut de imago Dei sur lequel leur dignité était fondée. Ce statut engendrait aussi une sorte d’égalité, ils étaient tous importants au cœur de l’harmonie du monde, car ils avaient vocation à l’éternité. Dans le monde désenchanté, cette vision semble quelque chose d’absurde. L’état ontologique d’autrui n’est pas ici très différent de celui d’objets naturels. Cela explique comment dans le fragment analysé le dégoût des autres peut être comparé avec celui inspiré par les animaux. La dignité est maintenant fondée seulement sur la liberté individuelle, mais celle-là n’a pas de limites. Alors, pour atteindre un niveau de la dignité plus haut, l’homme doit faire tout le possible d’utiliser cette liberté infinie, de réaliser lui-même. Dans cet état des choses, le conflit avec les autres est quelque chose d’inévitable. S’ils constituent un obstacle, il faut les éliminer. Ils peuvent être utilisés aussi comme des outils dans un projet du sujet libre. C’est pourquoi l’œuvre de Lautréamont est pleine de scènes si brutales et amorales. Lautréamont a-t-il prévu des problèmes typiques pour l’existentialisme français, cette constatation de Sartre : « l’enfer, c’est les autres »? Une telle conclusion serait une certaine simplification : Sartre était conscient que ce sont les autres qui limitent le sujet tandis que Lautréamont croit encore à la liberté radicale. Ce modèle anthropologique est profondément réfléchi au XX-siècle où les penseurs se sont rendu compte de tous les problèmes engendrés par la notion du sujet moderne. * Comme nous venons de le voir, la vision analysée est fondée sur quatre principes : A) Le monde n’a pas de sens propre, il constitue la totalité sans aucune hiérarchie ontologique. B) L’homme d’une part participe pleinement à cette totalité, d’autre part il est libre d’une manière radicale. Lautréamont et la perception de la modernité 53 C) Dieu n’a aucune importance dans notre existence, c’est-a-dire il n’y a pas plus d’absolu qui garantirait le sens. D) Il y a un conflit perpétuel dans les relations entre le sujet et les autres. Après l’histoire tragique du XX-siècle nous avons la possibilité d’analyser l’œuvre de Lautréamont sous un autre jour. Ces quatre principes ne sont pas innocents. Bien qu’ils fondent les principes sublimes de la modernité, ils peuvent mener à une vraie tragédie dans le cas d’oubli de la dimension éthique. Ce n’est pas un accident s’il y a tant de scènes cruelles dans les Chants. Les philosophes de XX-siècle tels que Emmanuel Lévinas ou Franz Rosenzweig constatent que la tragédie d’Auschwitz était possible seulement en raison de ce nouveau modèle de penser de soi-mème et des autres, où ,,Moi’’ est tout-puissant tandis que les autres peuvent être réduits aux choses, dénués de dignité. Alors, Les chants de Maldoror ne nous laissent pas indifférents. Cet état des choses pose une question inévitable sur la nécessité d’un nouveau paradigme du sujet, un paradigme qui accentuerait la liberté et l’individualisme, mais à la fois, qui accentuerait aussi les valeurs morales et la responsabilité pour les autres. Quant à Lautréamont lui-même, il était conscient qu’il chante la cruauté, la bestialité et la souffrance mais son but était différent : de cette manière il voulait susciter un désir profond de bonté comme un médicament contre cette maladie du mal par laquelle le monde est si profondément empoisonné13. Il a écrit dans une lettre qu’il avait utilisé dans son œuvre un ton exagéré afin d’atteindre ce but14. Alors, peut-être l’auteur a-t-il pressenti de possibles conséquences destructives de cette vision de l’homme? Quelque soit la réponse, nous en sommes déjà conscients à notre époque. L’analyse menée permet de révéler la vision anthropologique sans laquelle l’écriture des Chants serait impossible. Les Chants de Maldoror ne sont pas seulement une curiosité dans un musée de littérature. La considération de cette œuvre comme un moment de cette grande aventure de l’esprit humain qui s’appelle « la modernité » nous permet de mettre en lumière la grande importance de Lautréamont et une vie qui se trouve au cœur de son œuvre. Sans la connaissance de cette évolution spirituelle qui se déroule dans la modernité, il est impossible de comprendre la réalité qui nous entoure et nous-même comme les participants de cette réalité fondée sur un/le paradigme du sujet autonome. Lautréamont, Pieśni Maldorora i Poezje, PWN, Warszawa, 1976, p. 12. Ibidem. 13 14 Bartosz Piotr Bednarczyk 54 Bibliographie : Bielik-Robson A., Duch powierzchni. Rewizja romantyczna i filozofia, Universitas, Kraków, 2004. Eco U., Sztuka i piękno w średniowieczu, tłum. M. Zabłocka, M. Olszewski, Znak, Kraków, 2006. Lautréamont, Les chants de Maldoror, Booking international, Paris, 1995. Lautréamont, Pieśni Maldorora i Poezje, tłum. M. Żurawski, PWN, Warszawa, 1976. Lewis C. S., Odrzucony obraz, tłum. Witold Ostrowski Znak, Kraków 2008. Warchala M., Autentyczność i nowoczesność. Idea autentyczności od Rousseau do Freuda, Universitas, Kraków, 2006. M. Weber, Nauka jako zawód i powołanie, tłum. P. Dybel [dans :] M. Weber, Polityka jako zawód i powołanie, tłum. A. Kopacki, P. Dybel, Znak, Kraków, 1998, p. 122. Bartosz Piotr Bednarczyk – student III roku Międzywydziałowych Indy widualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim, w ramach których filologię francuską łączy z filozofią. Studiował również na Université III Paul Valéry dzięki programowi Erasmus+. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki właściwej filozofii podmiotu, tradycji fenomenologicznej oraz myśli postsekularnej. nr 16 2016 Michał Sawczuk Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej oraz jej recepcja w tłumaczeniu polskim na przykładzie rotrouenge [Ja nus hons pris…] Ryszarda I Lwie Serce I. Skrócona problematyka muzyczności dzieła literackiego. Rotrouenge [Ja nus hons pris…] jako forma muzyczno-literacka Pojęcie muzyczności dzieła literackiego powstaje z dwóch współistniejących relacji-toposów: muzyki w literaturze i literatury w muzyce. Można mówić tu o ich wspólnym źródle – pniu, z którego wyrastają, a w którym przez wieki były niemal nierozdzielne. Z tej konstatacji wynika istnienie pola badań komparatystyki muzyczno-literackiej. Wytworzona przez nią interesująca, choć skąpa metodologia pozwala na zbadanie filiacji muzyki i literatury. W różnych kontekstach historycznych i ideowych powiązania te mają różną postać, która sprowadza się wszelako do próby reprezentacji, korespondencji i współistnienia sztuk. W XII wieku w Europie muzyka i literatura były ze sobą stosunkowo mocno powiązane, przede wszystkim poprzez zdecydowaną dominację 56 Michał Sawczuk muzyki wokalnej i wokalno-instrumentalnej nad instrumentalną, która zresztą także współistniała z innymi przejawami działalności artystycznej, poza literaturą przede wszystkim z tańcem. Nie można jednak postawić tezy, że to muzyka miała decydujący wpływ na dzieła literackie bądź też odwrotnie. Ich współistnienie było zawarte w kompozycji muzycznej i słownej, w ich intersemiotyczności, ale również w artystycznej interpretacji tychże utworów. Za Andrzejem Hejmejem wymienić można trzy dominujące obszary muzyczności: muzyczność I, II i III. Muzyczność I definiuje […] wszelkie przejawy odnoszone do sfery instrumentacji dźwiękowej i prozodii, świadomie kształtowane zarówno w związku z muzyką natury, jak i w mniejszym stopniu z muzyką kultury. Muzyczność II ogranicza się do poziomu tematyzowania muzyki, sposobów prezentowania (zwłaszcza deskryptywnych) aspektów dzieła muzycznego w utworze literackim, ale także – akcydentalnie – przedstawiania muzyki w stanie natury. Muzyczność III dotyczy interpretacji form i technik muzycznych w dziele literackim, charakteryzuje jego mocno specyficzną referencjalność formalną, która odsyła do konstrukcji kompozycji muzycznej i wiąże się ex definitione wyłącznie z muzyką kultury1. Celem niniejszej pracy jest więc zbadanie rotrouenge starofrancuskiego Ja nus hons pris… przy użyciu metodologii badawczej muzyczności dzieła literackiego. Utwór ten, napisany w niewoli przez króla angielskiego Ryszarda I Lwie Serce między 1192 a 1194 rokiem, jest dość typowym przykładem stosowanej przez truwerów i trubadurów formy rotrouenge, „w której ostatni wers każdej strofy jest jednocześnie refrenem, zaś czasownik retrover, z którego wywodzi się nazwa gatunku, oznacza fakt powtarzania i odnosi się do tegoż refrenu”2. Mamy więc do czynienia z dziełem par excellence muzycznym, takim, które „uznać należy za tekst dźwiękowy (tzn. tekst „głośny” z natury rzeczy, realizowany in actione)”3, a nadto u swych źródeł pisany na wzór i w bezpośrednim odniesieniu do formy muzycznej i tanecznej. Wpierw jednak niech zbadany zostanie obszar muzyczności I i muzyczności III, jako że w utworze tego typu prozodia i instrumentacja zgłoskowa pozostają w nierozerwalnym związku z konstrukcją kompozycji muzycznej. Na przykładzie pierwszej strofy można ułożyć układ rymów dla całego rotrouenge: A. Hejmej, Muzyczność dzieła literackiego, Wrocław 2002, s. 52. K. Dybeł, B. Marczuk, J. Prokop, Historia literatury francuskiej, Warszawa 2005, s. 93. 3 A. Hejmej, Muzyka w literaturze. Perspektywy komparatystyki interdyscyplinarnej, Kraków 2008, s. 140. 1 2 Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej… Ja nus hons pris ne dira sa raison Adroitement, se dolantement non ; Mais par effort puet il faire chançon. Mout ai amis, mais povre sont li don ; Honte i avront se por ma reançon Sui ça deus yvers pris. 57 a a a a a b Ułożone w ten sposób strofy są grupowane po dwie według rymów a: -on dla strof I i II, -ant/-ent dla strof III i IV oraz -ain dla strof V i VI. Dodatkowo, formantem -ain posługują się strofy VII i VIII, które wszelako omówione zostaną później, jako istotne również dla kompozycji pieśni. Rym b w strofach od I do VII jest epiforą pris (dosł. ‘wzięty’) w różnych kontekstach słownych. Jedynie ostatni wers VIII strofy pieśni, również zakończony rymem b, nie powiela dotychczasowego schematu, ale kończy się starofrancuską formą imienia Louis, czyli Loëÿs. Wszystkie wersy zakończone rymem a mają formant dziesięciozgłoskowy, zaś wersy b są sześciozgłoskowe, co jest faktem niezwykle istotnym dla interpretacji utworu. Zwraca to uwagę szczególnie dlatego, iż „jest wyjątkowym występowanie w jednym tekście [pieśni rycerskiej – przyp. aut.] zarówno podziałów lirycznych (w. 20), jak i epickich (ww. 10, 11 i inne)”. Przekroczone zostają również formalne ramy gatunku rotrouenge, refren tegoż „obejmuje zazwyczaj całość ostatniego wersu każdej strofy; tu jednak składa się nań wyłącznie jedna, za to silna sylaba pris”4. Mimo to prozodia wersu okazuje się dość typowa. Dominującym podziałem wersyfikacyjnym jest tu dziesięciozgłoskowiec a minori, ze średniówką zwyczajną po czwartej sylabie męskiej, co Dragonetti określa jako „wyjątkowo częste”5 w literaturze starofrancuskiej. Schemat wersu jest jambiczny w pierwszej części oraz anapestyczny w drugiej, co również stanowi dość powszechną tendencję w pieśniach truwerów: ─ ┴ ─ ┴│─ ─ ┴ ─ ─ ┴ W wersach sześciozgłoskowych, „lirycznych”, sześciozgłoskowiec nie posiada zaś średniówki i zbudowany jest wyłącznie z jambów: ─┴─┴─┴ Chansons des trouvères. Chanter m’estuet, oprac. M.-G. Grossel, S. Rosenberg, H. Tischler, Paris 1995, s. 973. 5 R. Dragonetti, La technique poétique des trouveres dans la chanson courtoise. Contribution a l’étude de la rhetorique médiévale, Genéve 1979, s. 499. 4 Michał Sawczuk 58 Jakie wnioski pozwala to wyciągnąć względem muzyczności dzieła literackiego? Przede wszystkim rzuca się w oczy specyficzna instrumentacja zgłoskowa. Wszystkie rymy a pochodzą od zakończeń wyrazów na głoski nosowe, które organizują tekst pod względem eufonii, „zaokrąglają” wersy i nadają im śpiewność. Jedynie rym b (ale tylko w strofach I–VII!) jest słowem krótkim, w którym stosunek spółgłosek do samogłosek wynosi 3:1. Wydaje się to tym bardziej widoczne w języku starofrancuskim (jak również we współczesnej francuszczyźnie), gdyż ma on charakter wybitnie samogłoskowy. Trące (także ponieważ w starofrancuskim r było jeszcze przedniojęzykowe) i szczelinowe słowo pris wyraźnie kontrastuje z okrągłymi, nosowymi zakończeniami rymów. Co istotne, wyraz ten nie jest powszechnie funkcjonującym w języku francuskim określeniem więźnia – takie znaczenie ma bowiem prisonnier – lecz swego rodzaju metaforyczną elipsą tegoż, omówieniem, którego naczelną funkcją jest prozodyczna i instrumentacyjna organizacja tekstu poprzez wspomniany już zabieg brzmieniowy, ale także poprzez wyraźne i gwałtowne zakończenie wersu i pozostawienie go w sześciozgłoskowej postaci. Kompozycja pieśni podporządkowana jest muzycznej formie rotrouenge opierającej się na nawiązującej do prowansalskiej canso trójdzielnej konstrukcji strofy6: Ce sevent bien mi home et mi baron – Ynglois, Normant, Poitevin et Gascon – Que je n’ai nul si povre compaignon Que je lessaisse por avoir en prison ; Je nou di mie por nule retraçon, Mais encore sui je pris. A B A B C Polecam również odwołanie się do najwiarygodniejszej bodaj rekonstrukcji muzycznej zespołu Alla Francesca, https://www.youtube.com/watch?v=9p2OhO-QsqY [dostęp 20.05.2015] – przyp. aut. 6 Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej… 59 Widać zatem, że istnieją dwa identyczne okresy muzyczne w pierwszych czterech wersach pieśni oraz refren wprowadzany przez piąty wers o charakterze modulacyjnym i z kadencją zbliżoną w postaci do fragmentów oznaczonych jako B. W każdym przypadku część C spełnia także funkcję retoryczną – prowadzi do podkreślonego przez rym męski, a w wykonaniu muzycznym dodatkowo przez tonikę w kadencji rozwiązania, stojącego w centrum utworu słowa pris. Narzuca się więc ono na kilku poziomach uporządkowania: 1) brzmieniowego; 2) semantycznego; 3) obrazowego. Dominacja tegoż wyrazu zostaje jednak złamana w ostatniej strofie pieśni, wprowadzonej przez strofę VII: Contesse suer, vostre pris soverain Vos saut et gart cil a cui je m’en clain Et por cui je sui pris. B C Je ne di mie a cele de Chartain, La mere Loëÿs. C Obie te strofy stanowią nierozwiniętą jeszcze formę l’envoi, przesłania, które jest już obowiązkowym elementem piętnastowiecznej ballady średniofrancuskiej, o formie wywodzącej się między innymi z muzycznej czy muzyczno-tanecznej struktury rotrouenge. Ryszard I Lwie Serce kieruje pieśń do swojej siostry Marii, księżnej Szampanii, wyraźnie zaznaczając, że jego słowa nie są skierowane do drugiej, przyrodniej siostry Alicji, księżnej Chartres, matki Ludwika, I hrabiego Blois, „z którą nie łączyły go ciepłe relacje”7,. Dzięki użyciu imienia Ludwika autor dokonuje wszakże muzycznego przełamania struktury brzmieniowej pieśni. Ostatnim rymem b jest bowiem słowo Loëÿs składające się przede wszystkim z samogłosek, M.-G. Grossel, S. Rosenberg, H. Tischler, op. cit., s. 973. 7 60 Michał Sawczuk których obecność znacząco kontrastuje z wcześniejszym powtarzającym się rymem pris. Wobec tego ostatnie słowo pieśni jest tym najbardziej narzucającym się w całym utworze. Zabieg ten ma funkcję wybitnie praktyczną: cały utwór stanowi bowiem skargę więźnia nie tylko na własny stan, na opuszczenie go przez wasali, którzy nie chcą zapłacić okupu za suwerena („honte i avront se por ma reançon”), ale też na wydarzenia spotykające jego domenę w Akwitanii – najechaną przez Filipa II Augusta („mes sires met ma terre en torment”), opuszczoną przez obrońców („mi home et mi baron – Ynglois, Normant, Poitevin et Gascon”) i zagrożoną przez dotychczasowych sojuszników („ces de Cahen et ces de Percherain”). Siostrzeniec, który wbrew swojej matce, wspierającej króla Francji siostrze Ryszarda I, przyłącza się do wuja, jest jego jedyną nadzieją na ocalenie ziem. To wyjaśniać może również owo nagłe przejście do eufonicznej formy spółgłoskowej w ostatnim słowie. Na zakończenie pozostaje omówić jeszcze pokrótce obszar muzyczności II w badanym rotrouenge. Sfera ta posługuje się tu dość klasycznymi – biblijnymi – personifikacjami pieśni jako swoistego logosu, istoty posiadającej zdolność wyrażania samej siebie poprzez język twórcy, co widać w pierwszych wersach utworu: pieśń pozostaje tam marginesem wolności więźnia, przez nią wypowiada się jego lament, karceni są nieposłuszni wasale, a siostra i siostrzeniec wzywani na pomoc. Ja nus hons pris… Ryszarda I Lwie Serce otwiera przed czytelnikiem współczesnym całe bogactwo literatury średniowiecznej, posługującej się chwytami i zabiegami literackimi o zaskakująco dzisiejszym charakterze. Wydobywając zapisaną w słowie muzyczność, tę „partyturę literacką”8, przywraca się tekstowi jego pierwotną dźwięczność i nierozerwalne zespolenie literatury z muzyką. II. Muzyczność oryginału a muzyczność tłumaczenia. Pieśń więzienna Jacka Kowalskiego O ile ogólna definicja przekładu jako „operacji formułowania w pewnym języku odpowiednika wypowiedzenia sformułowanego uprzednio w innym języku”9 raczej nie podlega wątpliwościom, o tyle cała nadbudowa warsztatowo-komunikacyjna tłumaczenia jest obszarem niedomówień, A. Hejmej, Muzyka w literaturze. Perspektywy komparatystyki interdyscyplinarnej, Kraków 2008, s. 6. 9 O. Wojtasiewicz, Wstęp do teorii tłumaczenia, Warszawa 2007, s. 18. 8 Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej… 61 pojęć nieostrych i niewystarczających, a przez to przedmiotem dyskusji badaczy. Na pierwszy plan wysuwa się tu zwłaszcza próba wyodrębnienia uniwersaliów tłumaczeniowych, tj. zbioru tych zasad dotyczących przekładu, które należy stosować w odniesieniu do każdego przypadku. Ogólna tendencja zmierza do odrzucenia pojęcia wierności jako niewystarczającego, ale też niezapewniającego poprawnej komunikacji z czytelnikiem tekstu. Jako argument za odrzuceniem tej zasady w tłumaczeniu podaje się zwykle tzw. nieprzekładalność, która nie jest niemożnością tłumaczenia w ogóle, gdyż operacja sformułowania w pewnym języku odpowiednika tekstu sformułowanego uprzednio w innym języku jest wykonywalna […] lecz objawia się w dwóch przypadkach: 1) język, na jaki zamierzamy dokonać przekładu, nie rozporządza środkami strukturalnymi, istniejącymi w języku oryginału; 2) w języku, na jaki zamierzamy dokonać przekładu, nie można oddać pewnych pojęć dających się wyrazić w języku oryginału […]10. Tłumacz staje więc przed trudnym wyborem: musi albo zbliżyć się do tekstu oryginału, ryzykując niższy walor literacki i komunikacyjny przekładu, albo też zgodzić się na pewne kompromisy, określane zbiorczo mianem przesunięć, czyli wszystkich punktów, w których tekst docelowy odbiega od pierwotnego. Przesunięcia wszelako mogą odzwierciedlać „rozwiązanie problemu [nieprzekładalności – przyp. aut.] (tzn. rezultat zastosowania strategii, rezultat zastosowania rutynowej techniki czy też – po prostu – błędnego zrozumienia, niefortunnej strategii czy źle wybranej techniki)”11. Pojawia się tu już pojęcie strategii tłumaczenia, które określa wszystkie istotne czynniki wpływające na jakość przekładu i pozwala na rozwiązanie problemu nieprzekładalności. J. Brzozowski wyróżnia osiem takich warunków: 1. Kanał komunikacji; 2. Typ tekstu; 3. Skopos/projektowany czytelnik; 4. Różnice systemowe i kulturowe języka oryginału i języka przekładu; 5. Problem (humor, wzniosłość, związki intertekstualne etc.); 6. Czas powstania tekstu (archaizacja, neutralizacja, modernizacja); 7. Tradycja (normy przekładowe języka przekładu); 8. Poziomy tekstu (spójność tekstu, perspektywa tekstu, ikoniczność)12. Ibidem, s. 29–30. J. Brzozowski, Stanąć po stronie tłumacza. Zarys poetyki opisowej przekładu, Kraków 2011, s. 51. 12 Ibidem, s. 55. 10 11 62 Michał Sawczuk W obrębie podanej metodologii sytuuje się niniejsza krytyka tłumaczenia pt.: Pieśń więzienna dokonanego przez J. Kowalskiego z rotrouenge [Ja nus hons pris…]. Jest to przekład o tyle istotny, że podobnie jak tekst pierwotny, współistnieje z muzyką, nie został zatem oderwany od swej pierwotnej muzyczności. Nie zaskakuje jednak, że przekład muzyczny stanowi szczególnie trudną formę translatologiczną, dotyka bowiem nie leksykalnych, semantycznych czy składniowych, lecz formalnych różnic językowych, czyli jego naturalnego brzmienia – układów dźwięków i szmerów. Warto spróbować odtworzyć prawdopodobną strategię tłumaczenia dokonanego przez Kowalskiego: Kanał komunikacji – muzyka współistniejąca z tekstem; Pieśń więzienna od początku przeznaczona była do wykonywania na żywo wraz z muzyką oryginału przez zespół Klub świętego Ludwika. zatem mamy zatem do czynienia z tekstem przeznaczonym w pierwszej kolejności do słuchania, zaś dalej dopiero do czytania. Wprowadza to bardzo istotną różnicę już na poziomie zmysłowego odbioru tekstu. Tłumaczenie zostaje podporządkowane zasadzie muzyczności, podobnie jak w przypadku oryginału. Z jednej strony zbliża to przekład do oryginału, z drugiej zaś stwarza poważne problemy w zakresie nieprzekładalności tekstu literackiego. Typ tekstu – tekst literacki; uwaga tłumacza musi być więc skierowana na tropy i techniki literackie, które są szczególnie istotne w tego typu przypadkach. Skopos/projektowany czytelnik – w wypadku omawianego tłumaczenia kwestia skoposu pozostaje ważkim i złożonym problemem. Jak zostanie dalej wykazane, tłumacz właśnie poprzez przesunięcie projektowanego czytelnika dokonuje najpoważniejszej zmiany w tekście. Ponieważ jednak wiemy, że Pieśń więzienna przeznaczona jest do wykonania wraz z zespołem muzycznym, wiemy także, że od odbiorcy wymagany będzie wielozmysłowy, wielopoziomowy odbiór dzieła. Jednocześnie odbiorcę tłumaczenia od odbiorcy oryginału dzieli ponad 800 lat uwarunkowań historycznych i kulturowych, i to spostrzeżenie również nie zostanie pominięte. Różnice systemowe i kulturowe języka oryginału i języka przekładu – głównym źródłem przesunięć tłumaczenia względem oryginału jest odmienność formalna języka starofrancuskiego i języka polskiego. Przede wszystkim tyczy się to samogłoskowości języka oryginału w opozycji do spółgłoskowości języka przekładu, co implikuje odmienne brzmienie i w efekcie – inne formy muzyczności dzieła literackiego. W dalszym rzę- Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej… 63 dzie wymienić należy również pozycyjność języka starofrancuskiego w stosunku do fleksyjności języka polskiego. Problem – muzyczność dzieła literackiego, wynikająca z uwarunkowań opisanych w punkcie 4. Czas powstania tekstu – tłumaczenie każdego tekstu średniowiecznego na język polski stawia tłumacza przed trudnym wyborem stylizacji tekstu. Ponieważ nie istnieją żadne zachowane przykłady polszczyzny z okresu powstania Ja nus hons pris…, zachodzi konieczność doboru odpowiedniego przesunięcia. Wprawdzie współczesna praktyka przekładu odchodzi od archaizacji jako niedostatecznie osadzonej w rzeczywistości językowej, Kowalski decyduje się na takie rozwiązanie, zapewne przez wzgląd na skopos tekstu. Tradycja – Pieśń więzienna wykazuje pokrewieństwo z tradycją przekładu na język polski, zwłaszcza z XIX-wiecznymi próbami archaizacji tłumaczonych tekstów łacińskich, jednocześnie przeciwstawiając się dominującym obecnie tendencjom do neutralizacji, a niekiedy nawet uwspółcześniania języka oryginału. Poziomy tekstu – jakkolwiek instrumentacja zgłoskowa, sfera przekształceń semantyczno-składniowych i obrazowość tekstu pozostają w równowadze w odniesieniu do tekstu oryginału, za dominantę stylistyczną przekładu można nie bez ostrożności uznać pierwszy z wymienionych poziomów tekstu. Tak zrekonstruowana strategia przekładu prowadzi badanie do próby krytyki zaobserwowanych przesunięć, co uznać można za sedno refleksji translatologicznej. W szczególności odnieść się tu należy do przesunięć w zakresie poetyki jako najistotniejszych dla muzyczności dzieła literackiego. Układ rymów pieśni więziennej przedstawia się następująco: Człowiek zamknięty we więzieniu złym Smutno śpiewa i smutny składa rym, Bo w smutkach może się pocieszać nim. Mam przyjaciół, lecz przyjaźń ich jak dym; Na okup skąpią. Hańba, bym dwie zim Był tak uwięzionym! a a a a a B J. Kowalski powtarza zatem w swoim przekładzie układ rymów oryginału, co jest oczywiście działaniem słusznym. Jednocześnie jednak zmuszony jest do przyjęcia innej strategii przekładu, której zastosowanie nie Michał Sawczuk 64 byłoby możliwe w języku oryginału. Chodzi mianowicie o przyjętą w tekście instrumentację zgłoskową. W Pieśni więziennej naczelną zasadą organizacyjną układu rymów jest nadanie rymom a postaci rymu męskiego, innego w każdej strofie: w I jest to -ym/-im, w II: -iem/-em, w III: -ób/-ub/-óp/-up, w IV zaś -ól. Każdy rym b jest zaś epiforą uwięzionym. Powoduje to dość specyficzną zmianę brzmieniową w odbiorze tekstu. Rymy męskie a zbliżają się tu bowiem do rymu b w tekście oryginału; mają też specyficzną, „mocną” formę, w tym wypadku wynikającą nie tylko z przewagi spółgłosek nad samogłoskami w poszczególnych słowach, ale też z prozodycznych właściwości rymu męskiego w poetyce języka polskiego. Wynikające z niego jambiczne zakończenie wersu jest dla języka polskiego, charakteryzującego się przede wszystkim akcentem paroksytonicznym, w pewien sposób nienaturalne. Stąd też jamby owe kontrastują znacząco z rymem b, mającym, podobnie jak rymy a w tekście oryginału, brzmienie unosowione, z licznymi samogłoskami, a przez to charakterystycznie „zaokrąglone”. Efekt jest dość zaskakujący. Tłumacz osiąga ten sam cel co autor oryginału, posługując się jednak przy tym właściwością systemu języka tłumaczenia. W momencie dokonywania przekładu z języka samogłoskowego na język spółgłoskowy odwróceniu uległy stosunki poetyki wykorzystującej owe właściwości języka. Podobnie jak w Ja nus hons pris…, w Pieśni więziennej muzyczność tekstu również kieruje uwagę odbiorcy na rym b poprzez jego znaczący kontrast z rymami a, zaś przez to na treść niesioną przez ostatni wers każdej ze strof. Wiadomo już zatem, jakim przesunięciom została poddana przestrzeń muzyczności I i że były one jak najbardziej uzasadnione, ponieważ pozwoliły na uzyskanie zrozumiałego dla odbiorcy przekładu. Nieco większy problem rodzi jednak kwestia samej kompozycji tekstu. Kowalski dokonał bardzo poważnej ingerencji w tekst, wycinając strofy V i VI. Przede wszystkim jednak zmienił tę końcową część rotrouenge, którą określono już jako szczątkową formę l’envoi, pozostawiając z niej jedynie strofę VII. Contesse suer, vostre pris soverain Vos saut et gart cil a cui je m’en clain Et por cui je sui pris. O, hrabino! Bóg niech cię w pieczy ma: I damę mą, dla której oto ja Zawsze uwięzionym. Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej… 65 Zmienia się w ten sposób znacząco wymowa całej Pieśni więziennej w stosunku do oryginalnego dzieła. Kowalski ogranicza w tekście te wszystkie fragmenty, które odnoszą się do politycznej sytuacji Ryszarda I Lwie Serce, kładąc nacisk raczej na jego kondycję egzystencjalną. Uwagę zwraca zwłaszcza pominięcie ostatniej, kluczowej dla przesłania oryginału strofy. Podobnie tłumacz pomija w przekładzie fragment mówiący o tym, że hrabina, do której w apostrofie zwraca się podmiot liryczny, jest siostrą tegoż. W ten sposób Pieśń więzienna nabiera cech średniowiecznej liryki miłosnej, porzucając niemal całkowicie polityczną wymowę dzieła. Próbując wyjaśnić tak drastyczne przesunięcie dokonane przez tłumacza, trzeba odwołać się ponownie do pojęcia skoposu w strategii przekładu przedstawionej powyżej. Jedną z głównych granic dzielących autora i odbiorcę są różnice kulturowe wynikające z odmiennych uwarunkowań czasowych i przestrzennych dla powstania tekstu i dla jego odbioru. Zadaniem tłumacza jest w tym wypadku swego rodzaju zniesienie bądź też zmniejszenie tychże granic. W przypadku Pieśni więziennej dodatkowym problemem jest odbiór dzieła in actione, z towarzyszeniem muzyki, który uniemożliwia przedłużoną refleksję nad tekstem, oraz skierowanie go do szerokiej publiczności, nie zaś do konkretnego adresata, jak to miało miejsce w przypadku oryginału. Dlatego też J. Kowalski decyduje się na pominięcie kontekstu politycznego Ja nus hons pris…, który dla większości słuchaczy byłby niezrozumiały (tym bardziej że Ryszard I Lwie Serce nie przedstawia go tu bezpośrednio), i na uwydatnienie tych bardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych cech średniowiecznej liryki rycerskiej poprzez skupienie się na kwestii miłości. Tłumacz zachowuje przy tym jednak zarówno muzyczność III oryginału, czyli muzyczny układ kompozycji, jak i w ciekawy sposób przenosi w rzeczywistość języka polskiego muzyczność I języka starofrancuskiego. Zmiana wymowy pieśni nie pociąga za sobą zmiany poetyki. Rym b w Pieśni więziennej w zaskakujący sposób prowadzi odbiorcę od egzystencjalnej kondycji więźnia-poety do nieporuszonego w poprzednich strofach problemu amour courtois, a wszystko to odbywa się z wiodącą rolą muzyki wobec literatury. Przykład powyższy pokazuje, że tłumaczenie jest działaniem o wybitnie teleologicznym charakterze; nie może się koncentrować wyłącznie na dosłownym przekazie oryginału w języku docelowym, na efemerycznym pojęciu wierności tekstu, ale musi mieć na uwadze liczne czynniki poboczne, w każdym z indywidualnych przypadków inne. Zdaje się jednak, że prze- Michał Sawczuk 66 wodnią rolę w strategii tłumaczenia zawsze ma projektowany przez tłumacza czytelnik. Dzieje się to nie w oderwaniu od tradycji. Wszak już żonglerzy recytujący chansons de geste z towarzyszeniem muzyki, pytali swoich słuchaczy: „Plaist vus oir de granz batailles e de forz esturs?” (Chcecie posłuchać o wielkich bitwach i srogich bojach?). Tak też Kowalski, w zgodzie ze średniowieczną tradycją, stara się możliwie najbardziej zbliżyć do odbiorcy i przekazać mu pewną historię. Bibliografia Brzozowski J., Stanąć po stronie tłumacza. Zarys poetyki opisowej przekładu, Kra ków 2011. Chansons des trouvères. Chanter m’estuet, oprac. M.-G. Grossel, S. Rosenberg, H. Tischler, Paris 1995. Dragonetti R., La technique poétique des trouveres dans la chanson courtoise. Contribution a l’étude de la rhetorique médiévale, Genéve 1979. Dybeł K., Marczuk B., Prokop J., Historia literatury francuskiej, Warszawa 2005. Hejmej A., Muzyczność dzieła literackiego, Wrocław 2002. Hejmej A., Muzyka w literaturze. Perspektywy komparatystyki interdyscyplinarnej, Kraków 2008. Wojtasiewicz O., Wstęp do teorii tłumaczenia, Warszawa 2007. Michał Sawczuk – student II roku filologii francuskiej w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych. W obszar jego badań wchodzi przede wszystkim komparatystyka muzyczno-literacka oraz romańska (głównie francuska i katalońska) literatura średniowieczna w perspektywie strukturalistycznej. Ponadto zajmuje się studiami teoretycznymi nad przekładem literackim. Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej… 67 Aneks I RICHARD CŒUR DE LION Rotrouenge [Ja nus hons pris…]13 I. Ja nus hons pris ne dira sa raison Adroitement, se dolantement non ; Mais par effort puet il faire chançon. Mout ai amis, mais povre sont li don ; Honte i avront se por ma reançon Sui ça deus yvers pris. II. Ce sevent bien mi home et mi baron – Ynglois, Normant, Poitevin et Gascon – Que je n’ai nul si povre compaignon Que je lessaisse por avoir en prison ; Je nou di mie por nule retraçon, Mais encore sui je pris. III. Or sai je bien de voir certeinnement Que morz ne pris n’a ami ne parent Quant on me faut por or ne por argent. Mout m’est de moi, mes plus m’est de gent, Qu’aprés ma mort avront reprochement Se longuement sui pris. IV. N’est pas mervoille se j’ai le cuer dolant, Quant mes sires met ma terre en torment. S’il li membrast de nostre soirement Que nos feïsmes andui communement, Je sai de voir que ja trop longuement Ne seroie ça pris. V. Ce sevent bien Angevin et Torain – Cil bacheler qui or sont rich et sain – Qu’encombrez sui loing d’aus en autre main. Forment m’amoient, mais or ne m’ainment grain. Chansons des trouvères. Chanter m’estuet, oprac. M.-G. Grossel, S. Rosenberg, H. Tischler, Paris 1995, s. 380–383. 13 Michał Sawczuk 68 De beles armes sont ore vuit li plain, Por ce que je suis pris. VI. Mes compaignons que j’amoie et que j’ain – Ces de Cahen et ces de Percherain – Di lor, chançon, qu’il ne sunt pas certain, C’onques vers aus ne oi faus cuer ne vain ; S’il me guerreoient, il feront que vilain Tant con je serai pris. VII. Contesse suer, vostre pris soverain Vos saut et gart cil a cui je m’en clain Et por cui je sui pris. VIII. Je ne di mie a cele de Chartain, La mere Loëÿs. Muzyczność średniowiecznej liryki starofrancuskiej… 69 Aneks II RYSZARD LWIE SERCE Pieśń więzienna14 tłum. Jacek Kowalski Człowiek zamknięty we więzieniu złym Smutno śpiewa i smutny składa rym, Bo w smutkach może się pocieszać nim. Mam przyjaciół, lecz przyjaźń ich jak dym; Na okup skąpią. Hańba, bym dwie zim Był tak uwięzionym! Oto, baroni moi, głoszę wszem: Wam z angielskich i wam z francuskich ziem; Najbiedniejszemu z druhów – dobrze wiem! – Gnić nie dałbym, przez skąpstwo, w lochu złem: Lecz wam wymawiać skąpstwa ani śmiem: Wszakże – uwięzionym. Dobrze poznałem z teraźniejszych prób: Traci druhów, kto więzień albo trup. Biada mi! zapomniany wejdę w grób; Lecz im – hańba przypadnie jako łup, Gdy przez brak złota łamiąc dany ślub Wzgardzą uwięzionym. Nic mnie nie dziwi serca mego ból: Mój suzeren wszedł do mych miast i pól. Przysięgi pożarł niepamięci mól, Choć relikwią klął się wraz ze mną król. Lecz wkrótce mnie ujrzycie w innej z ról, Już nie uwięzionym. O, hrabino! Bóg niech cię w pieczy ma: I damę mą, dla której oto ja Zawsze uwięzionym. Jacek Kowalski, Pieśń więzienna, http://home.agh.edu.pl/~szymon/JacekKowalski/?fn= Pie%C5%9B%C5%84%20wi%C4%99zienna [dostęp 20.05.2015]. 14 nr 16 2016 Olga Polak Trudności w tłumaczeniu słów i gestów wieloznacznych na przykładzie języka polskiego Stworzenie dobrego tłumaczenia jest niewątpliwie rzeczą trudną. Zważywszy na różnice na poziomie samego języka, jak i na płaszczyźnie kulturowej czy społecznej, tłumaczenie z języka A na język B, pisemne czy ustne, wymaga dużo pracy. Napotykamy różne opinie językoznawców i teoretyków przekładu na temat stopnia przekładalności tekstu. Teza o niemożności dokonania jakiegokolwiek przekładu przeciwstawiana jest tezie o możliwości przełożenia wszystkiego. Olgierd Wojtasiewicz, ojciec polskiej translatoryki, napisał: „Tekst b w języku B jest odpowiednikiem tekstu a w języku A, jeżeli tekst b wywołuje taką samą reakcję (zespół skojarzeń) u odbiorcy, co tekst a”1 I rzeczywiście, stworzenie odpowiednika, który może być przetłumaczony dosłownie lub niedosłownie, nie będzie procesem łatwym. Tłumacza czekają różne trudności: różnice w gramatykach języka, gwary i dialekty, nazwy własne, rymy, humor w tekście, odnośniki kulturowe itd. Jedną z kolejnych zagwozdek, które tłumacz napotka w swojej pracy, są słowa wieloznaczne. Wieloznaczność słów może, ale nie musi stanowić problemu w komunikacji międzyludzkiej ani w tłumaczeniu, jeśli słowa zostaną użyte poprawnie, a odbiorca będzie mógł zrozumieć je dzięki kontekstowi (lub kotekstowi). 1 O. Wojtasiewicz, Wstęp do teorii tłumaczenia, Tepis, Warszawa 1996, s. 17. 72 Olga Polak Wieloznaczność zazwyczaj kojarzona jest od razu z homonimią i polisemią, zjawiskami często źle rozróżnianymi. Tymczasem to nie tylko homonimia i polisemia, ale również amfibolia, ekwiwokacja, znaczenia metaforyczne, idiomatyczne, słowa o znaczeniu ogólnym, słowa mogące zastąpić prawie każde inne słowo w jednej lub kilku kategoriach gramatycznych. Wieloznaczność odnajdziemy również pomiędzy językiem właściwym a jego etnolektami, użyciem potocznym, slangami. Odbierana jest ona jako ciekawe zjawisko w języku lub wręcz jako językowa anomalia2. Wyrazy polisemiczne mają więcej niż jedno znaczenie, lecz wspólną etymologię. Przykładem polisemii w języku polskim jest wyraz język (jako organ bądź mowa ludzka albo konkretny język3). Pochodzi on od prasłowiańskiego wyrazu językъ. Homonimy mogą być przykładem dwoistości semantycznej lub posiadać więcej niż dwa znaczenia. Etymologia homonimów, w przeciwieństwie do wyrazów polisemicznych, jest jednak różna, a wyrazy rozpatruje się odrębnie. Standardowym przykładem homonimu jest wyraz zamek: rodzaj budowli warownej, element drzwi, zapięcie garderoby czy element składowy broni palnej. Według Mirosława Bańki: Wiadomo, że jedno ze znaczeń zamku (‘urządzenie do zamykania czegoś’) ma genezę prasłowiańską, podczas gdy drugie (‘budowla obronna’) zostało zapożyczone około roku 1500 z niemieckiego wyrazu Schloß, który wcześniej miał oba te znaczenia4. W zależności od tego, czy badamy fonologiczny, czy graficzny poziom języka, wyróżniamy homofony i homografy. Homofony, czyli jednostki leksykalne o takiej samej wymowie i różnym znaczeniu, mogą posiadać taką samą grafię. Przykładami homofonów o tej samej grafii mogą być łokieć jako część ciała i łokieć jako miara odległości, bal, czyli zorganizowane eleganckie spotkanie, i bal z drewna. Homofony o odmiennej pisowni to m.in. wyrazy Bóg i Bug oraz morze i może. Homografy to jednostki leksykalne o jednakowej pisowni, lecz niekoniecznie o jednakowej wymowie, na przykład cis, jako roślina i cis w muzyce. Tę samą wymowę zachowują wyrazy: żyć, czyli bezokolicznik czasownika, oraz rzyć oznaczające pewną część cia- M. Danielewiczowa, Wieloznaczność – skaza na języku czy na jego opisie, [w]: Różne formy, różne treści, red. M. Bańko, D. Kopcińska, Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011, s. 37. 3 Por. np. rozróżnienie we francuskim langue i langage. 4 Zob. Zamek, http://sjp.pwn.pl/slowniki/zamek.html [dostęp 07.11.2015]. 2 Trudności w tłumaczeniu słów i gestów… 73 ła. Przykładem homografu o takiej samej wymowie może być każdy homofon o takiej samej grafii, czyli na przykład powyższe przykłady łokieć i bal. Wiele znaczeń mogą posiadać słowa o znaczeniu szerokim, bardzo ogólnym5, tak jak sztuka, wolność, kultura. W zależności od konotacji, które posiada użytkownik językowy posługujący się tymi wyrazami, znaczenia tych wyrazów mogą się od siebie różnić. Często nie uświadamiamy sobie niejednoznaczności tych słów6. Wyrazowi sztuka trudno jest przypasować konkretną definicję, gdyż ciągle pojawiają się nowi twórcy i nowe dzieła, a granice pojęcia mogą być redefiniowane. Ów wyraz oprócz głównego znaczenia, jakim jest ogólnie twórczość artystyczna, może oznaczać pojęcia bardziej konkretne, jak na przykład sztuka gotycka, sztuka teatralna, sztuka kulinarna, sztuki walki czy sztuka kochania. Wyraz sztuka znajdziemy również w przysłowiu do trzech razy sztuka, w związku frazeologicznym twarda sztuka czy w połączeniu sztuka mięsa. Warto wspomnieć o różnicach w znaczeniu słowa między językiem właściwym a jego etnolektami czy slangiem, co stanowi również częsty problem dla tłumacza. Czasownik kucnąć lub jego niedokonana forma kucać oznacza działanie polegające na przysiadaniu na zgiętych kolanach. Jest to czasownik popularny i nikogo nie zdziwi jego obecność w codziennych rozmowach. Zdziwić może fakt, że w etnolekcie śląskim słowo to oznacza kasłać. Kucać jako kasłać używane jest nie tylko w języku codziennym, ale również w bardziej oficjalnych sytuacjach, jakimi są na przykład wizyty u lekarza. Tak też wyraz cegła, oprócz występowania jako prostopadły element budowlany, w języku potocznym oznaczać może grubą książkę lub stary telefon o większym formacie. Ciekawym zjawiskiem są również wyrazy, które mogą zastępować prawie nieskończoną ilość innych wyrazów. Rzecz lub coś to tylko niektóre z przykładów. Nie można zapomnieć o przekleństwach, które w zależności od sytuacji czy humoru nadawcy mają szeroką gamę znaczeń. Często występującym zjawiskiem jest znane nam połączenie zaimka wskazującego ten w formie mianownika i dopełniacza, czyli sławne ten tego. Stąd pochodzi też używany potocznie czasownik tegować ( czyli ‘robić coś’, gdzie coś zależy od sytuacji komunikacyjnej) i jego wszelkie derywaty, np. podtegować, zategować, przytegować, stegować… Czasowników tych używają nie M. Milewska-Stawiany, Wieloznaczność w języku, [w:] „Biuletyn Ministra Nauki i Szkol nictwa Wyższego” 2005, nr 8–9, http://www.sprawynauki.waw.pl/?section=article&art_ id=1849, [dostęp 07.11.2015]. 6 Ibidem. 5 74 Olga Polak tylko młodzi, lecz również starsi. Pojawiają się one jako zamienniki innych słów, najczęściej po prostu chwilowo zapomnianych. Wieloznaczność nie musi jednak stanowić problemu w procesie komunikacji. Jeśli tylko nadawca będzie wypowiadał się logicznie i składnie, a odbiorca będzie słuchał uważnie, problem nie powinien się pojawić. Znajomość sytuacji komunikacyjnej, kontekstu i kotekstu, gdy mówimy o tekstach, jest konieczna dla dobrego porozumiewania się. W tym wszystkim, ważna jest również rola tłumacza, który tłumaczy nie tylko elementy werbalne, ale również (głównie w przypadku tłumaczenia ustnego konsekutywnego) niewerbalne, czyli gesty, mimikę, ton głosu, postawę ciała itd. Wieloznaczność słów może sprawiać wiele problemów dla tłumaczy przede wszystkim w komunikacie językowym. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, gdy w grę wchodzą czynniki niewerbalne, takie jak gesty. W różnych krajach różne znaczenie mają m.in.: kontakt wzrokowy, gesty dłoni, dystans między rozmówcami. Tak więc tłumacz musi znać znaczenie gestów w językach, z których i na które tłumaczy, gdyż czasem mogą one być problematyczne. Popatrzmy na kilka poniższych przykładów: uniesiony w górę kciuk przez użytkowników języka polskiego uznawany jest za pozytywny znak, w Grecji natomiast może oznaczać obrazę lub propozycję stosunku seksualnego. Tak samo jest ze znakiem „OK”, czyli połączeniem kciuka i palca wskazującego w formie okręgu. W Polsce znak ten jest gestem pozytywnym, może oznaczać pochwałę czegoś dobrego, wysokiej jakości, natomiast na Bliskim Wschodzie jest symbolem zła, we Francji oznacza „zero”, w Grecji zaś może oznaczać nazwanie kogoś homoseksualistą7. Gestów jest niezmiernie dużo, a w zależności od regionu ich użytkowania ich znaczenie może się różnić. Ich poprawne tłumaczenie może niekiedy uratować nawet życie. Znajomość wachlarza znaczeń słów i gestów oraz uważne obserwowanie osób biorących udział w sytuacji komunikacyjnej są niezbędne do wykonania dobrego tłumaczenia. Wieloznaczność jest zjawiskiem często spotykanym, występującym na różnych poziomach języka i z różnych przyczyn, jednak efekty pomyłek mogą być albo zabawne. albo kłopotliwe. Warto więc znać wachlarz znaczeń poszczególnych zjawisk i umiejętnie się nimi posługiwać. Gesty świata. Sprawdź znaczenie mowy ciała przed wakacjami, http://www.focus.pl/czlowiek/gesty-swiata-sprawdz-znaczenie-mowy-ciala-przed-wakacjami-11468?strona=1 [dostęp 07.11.2015] 7 Trudności w tłumaczeniu słów i gestów… 75 Bibliografia: Będkowski M., Czy jakieś słowa są wieloznaczne?, http://www.criticalthinking. pl/czy-w-argumentacji-pewne-slowa-sa-niejasne-badz-dwuznaczne [dostęp 07.11.2015]. Danielewiczowa M., Wieloznaczność – skaza na języku czy na jego opisie, [w]: Różne formy, różne treści, red. M. Bańko, D. Kopcińska, Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011, s. 37–48. Gesty świata. Sprawdź znaczenie mowy ciała przed wakacjami, http://www.focus. pl/czlowiek/gesty-swiata-sprawdz-znaczenie-mowy-ciala-przed-wakacjami-11468?strona=1 [dostęp 07.11.2015]. Grzegorczykowa R., Wprowadzenie do semantyki językoznawczej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1990. Hejwowski K., Kognitywno-komunikacyjna teoria przekładu, Wydawnictwo Nau kowe PWN, Warszawa 2006. Milewska-Stawiany M., Wieloznaczność w języku, [w]: „Biuletyn Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego” 2005, nr 8–9, http://www.sprawynauki.waw.pl/?section=article&art_id=1849 [dostęp 07.11.2015]. Mowa ciała na wyjeździe – Kulturowy zawrót głowy, http://www.netakademia.pl/aktualnosci/mowa-ciala-wyjezdzie-kulturowy-zawrot-glowy [dostęp 07.11.2015]. Tkaczyk L., Postawa, mimika, gest, Wydawnictwo Astrum, Wrocław 1998. Wojtasiewicz O., Wstęp do teorii tłumaczenia, Tepis, Warszawa 1996. Olga Polak – studentka filologii romańskiej na Uniwersytecie Jagielloń skim, pasjonatka książek, gier planszowych i eksperymentów w kuchni. W przyszłości chciałaby otworzyć własną restaurację, a w domu stworzyć bibliotekę, do której nieustannie zbiera nowe perełki. nr 16 2016 Katarzyna Bogacka Śmierć (w) Wenecji Arnold Böcklin namalował swoją Wyspę umarłych z myślą o Ponzy, ale równie dobrze mógł się zainspirować innym włoskim miastem – Wenecją. Tą Wenecją, która – gdy przybywa się do niej vaporetto zmierzającym w stronę majestatycznego placu św. Marka przez zamgloną lagunę – odkrywa nam swoje uroki, budynek po budynku, aż wreszcie ukazuje się cała w swojej wielkości i wspaniałości. Maria Wirtemberska, polska pisarka romantyczna, tak opisuje swoje przybycie do Serenissimy: W Mestro wsiedliśmy w gondolę, by przepłynąć morze, co nas od Wenecji dzieliło. […] Z głębi mgły wieże, domy, pałace coraz wyraźniej nam się ukazywali! Zajęta tym urocznym widowiskiem, […] siadłam jak najdalej i wlepiwszy oczy w te miasto z morza powstające, które wśród bałwan morskich swobodnie kołysać się zdaje, witałam Wenecję, tę przez tyle wieków królowe morza i handlu!1. Dzisiejszą Wenecję pochłonął bezgraniczny konsumpcjonizm. Tanie pamiątki, tłumy turystów z drogimi aparatami, które nie są w stanie uchwycić uroku miasta, gondolierzy w markowych tenisówkach i okularach przeciwsłonecznych – przysłaniają to, co w Wenecji najpiękniejsze. M. Wirtemberska, Niektóre zdarzenia, myśli i odczucia doznane za granicą, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978, s. 139. 1 78 Katarzyna Bogacka Bo urok Wenecji polega na jej dekadenckiej przeszłości. Mało który turysta jest w stanie wyobrazić sobie, że znajduje się w mieście, które kiedyś było ogromną potęgą morską z powietrzem przesyconym zapachem orientalnych przypraw, przyciągającą wiele znanych osobistości, będącą tłem dla niesamowitych historii miłosnych (wystarczy tu wspomnieć najsłynniejszego amanta w historii, czyli Giacomo Casanovę). To miasto jedyne w swoim rodzaju (abstrahując od światowej sławy i przeciekawej historii): cechuje je wyjątkowe położenie – należy do kontynentalnej części Półwyspu Apenińskiego, ale składa się z kompleksu wysepek. Co za tym idzie, jest lądem odseparowanym od lądu, miastem w naturalny sposób oddzielonym wodą od reszty Italii. Może właśnie to poczucie odnalezienia się w innej krainie daje jej równocześnie poczucie niezależności, a więc wolności, która często staje się wyzwoleniem od wszelkiego rodzaju norm kulturowych i społecznych, czego kwintesencją jest wenecki karnawał. W tym okresie, gdy twarze mieszkańców zakrywały maski, mur warstw społecznych padał, a wraz z nim ogólnie obowiązujące konwenanse, czemu sprzyjała wszechobejmująca atmosfera śmierci. Wenecja jest bowiem otoczona (teraz już prawie niewyczuwalną przez natłok turystów i tandety) atmosferą śmierci – Wenecję zabija to, co jest jej siłą i esencją, czyli woda, która z każdym rokiem pochłania kolejne centymetry Serenissimy. Do tej zagłady, wywodzącej się z kwintesencji istnienia miasta, nawiązują Tomasz Mann w noweli Śmierć w Wenecji napisanej w 1912 i Luchino Visconti w ekranizacji niemieckiego dzieła z 1971 roku. Tomasz Mann (1875–1955) to wielkie nazwisko niemieckiej, ale i światowej literatury. Laureat literackiej nagrody Nobla z 1929 roku, autor takich dzieł jak Czarodziejska Góra, Buddenbrookowie czy też Śmierć w Wenecji – utworu, któremu ta praca jest poświęcona. Według samego Manna inspiracją do napisania noweli był pobyt w Wenecji wraz z żoną. Tam miał poznać „prototyp” Tadzia, co doprowadziło do stworzenia dzieła literackiego. Nowela skupia się na przeżyciach niemieckiego pisarza nazwiskiem Gustav von Aschenbach, który pewnego razu odczuwa nagłą potrzebę podróży i postanawia udać się do Wenecji. Choć nie ma o tym mowy w noweli, Wenecja nie wydaje się być tu przypadkowym wyborem – wręcz przeciwnie, miasto to stało się jednym z obowiązkowych przystanków podczas odbywanego w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku Grand Tour, czyli wyprawy, w czasie której młodzi arystokraci mieli się szkolić w dziedzinie sztuki, literatury, polityki i szeroko pojętego życia. I tak Wenecja gościła takie znakomitości jak lord Byron, Wolfgang Amadeusz Mozart, Śmierć (w) Wenecji 79 Monteskiusz, Jan III Sobieski, François-René de Chateaubriand czy też rodak i wzór Manna – Johann Wolfgang von Goethe. Wracając do Aschenbacha: przybywa on do Wenecji gondolą i melduje się w luksusowym hotelu, gdzie ma spędzić najbliższe tygodnie. Wkrótce spotyka Tadzia – chłopca trzynasto- bądź czternastoletniego, Polaka o niespotykanej urodzie, który stanie się obiektem obsesyjnej miłości Aschenbacha. Tadzio wraz z rodziną spędza czas w Wenecji, oddając się morskim kąpielom. Główny bohater zaczyna go dyskretnie obserwować – kolejne dni upływają mu na śledzeniu chłopca, zauroczenie powoli staje się chorym obłędem. Również miasto zaczyna „chorować”. Aschenbach zauważa cichy popłoch wśród ludzi, dowiaduje się o dezynfekcji Wenecji, co ma być ponoć akcją całkowicie rutynową. Jednakże wkrótce dowiadujemy się, że w mieście szaleje epidemia cholery, o której turyści nie są informowani. Choroba ta dotyka również Aschenbacha i ostatecznie mężczyzna umiera na leżaku na plaży, przyglądając się Tadziowi bawiącemu się w wodzie. Luchino Visconti (1906–1976), jeden z wielkich reżyserów włoskiego neorealizmu, postanowił dość wiernie oddać nie tylko treść, ale i nastrój noweli Manna. Dirk Bogarde jako Gustav von Aschenbach i Björn Andrésen w roli Tadzia stali się żywymi, a co najważniejsze – wiarygodnymi postaciami Śmierci w Wenecji. Można przypuszczać, że odnalezienie odpowiednich aktorów do ucieleśnienia postaci Aschenbacha i Tadzia nie było łatwe, lecz przy realizacji ekranizacji Visconti zmierzył się z wieloma wyzwaniami. Aschenbach Manna jest postacią małomówną; nowela bynajmniej nie obfituje w dialogi, co przy przenoszeniu jej na ekran musiało być nie lada trudnością. Reżyser rozwiązał ten problem, oddalając się nieco od oryginalnej fabuły. Jego Aschenbach nie jest pisarzem, lecz muzykiem, i często to właśnie muzyka staje się tłem akcji i mimo braku słów w jasny sposób przedstawia myśli i odczucia bohatera. Tutaj też zaczyna się „zabawa” Viscontiego – Aschenbach jest postacią, której inspiracją był nie tylko Aschenbach Manna, ale również muzyk Gustav Mahler, więc tym samym film staje się hołdem nie tylko dla Manna, ale również dla wybitnego kompozytora, oraz wyśmienitym materiałem do analizy komparatystycznej. Finałowej scenie, czyli scenie śmierci Aschenbacha, towarzyszy piąta symfonia Mahlera, co stanowi idealne tło dla obrazu bohatera, leżącego bezsilnie i obserwującego pełnego życia chłopca. Śmierć Aschenbacha i żywotność Tadzia stwarzają w tym momencie ogromny kontrast – makijaż mężczyzny rozpływa się żałośnie po jego twarzy, która mimo że odchodzi z niej życie, jest zaskakująco spokojna. Ostatnim wysiłkiem artysta stara się do- 80 Katarzyna Bogacka sięgnąć chłopca, zanim umrze. Sylwetka Tadzia odznacza się na tle migocącego morza, a obraz ten jest „otulony” muzyką Mahlera. W tej niemalże onirycznej scenie dominuje specyficzny estetyzm graniczący z turpizmem, co wywołuje bardzo silne wrażenia na widzu, przypuszczalnie silniejsze niż czytelniku kończącym lekturę noweli. Prawdopodobnie to głównie ta scena przyczyniła się do uznania i popularności filmu. Visconti spotkał się z zarzutami, że jego film traci sens bez uprzedniej lektury i odniesienia do utworu Manna. Trudno stwierdzić, czy ta krytyka jest uzasadniona. W ekranizacji noweli reżyser musiał zrezygnować z niektórych zabiegów zastosowanych przez Manna, dodał natomiast inne, typowo filmowe. Wielką stratą filmu względem noweli jest brak odniesień intertekstualnych, które snuje Aschenbach Manna, porównując Tadzia do Feaków z Odysei, a także usunięcie nawiązań do Sokratesa i Platona. Nowością w filmie jest natomiast wprowadzenie retrospekcji, które wzbogacają obraz głównego bohatera o wspomnienia z przeszłości. Osobiście traktuję film Viscontiego jako hołd wielkiego artysty dla innego wielkiego twórcy. Za godną podziwu należy uznać próbę ekranizacji noweli pełnej przemyśleń i dygresji, ubogą w dialogi, w której i akcja nie jest szczególnie rozbudowana. Inną kwestią jest decyzja o nakręceniu filmu na szeroką skalę, poruszającego bardzo trudny i kontrowersyjny temat, jakim jest miłość Aschenbacha do nastoletniego Tadzia. Visconti stworzył dzieło dostarczające wielu bardzo pozytywnych wrażeń estetycznych, gdzie obrazom towarzyszy muzyka w taki sposób, że całość jest spójna, a Wenecja nabiera cech miasta śmiercionośnego. Tytuł noweli i filmu nie jest przypadkowy, bowiem Wenecja i śmierć są elementami, które notorycznie się przeplatają. Do przypływającego do Wenecji Aschenbacha docierają makabryczne bodźce zapowiadające niejako jego koniec. Czarna gondola kojarzy mu się z trumną, czuje też silny, chorobliwy zapach wody. Spacerując po ulicach, jeszcze zanim dowie się o epidemii cholery, odczuwa złowieszczą atmosferę, którą potęguje duchota. Miasto staje się też jego mrocznym sprzymierzeńcem w śledzeniu Tadzia. Wenecja, która miała być swoistą ucieczką, staje się klatką. Aschenbach czuje, że powinien się z niej jak najszybciej wydostać, co więcej, podejmuje taką próbę, jednakże miasto go przyciąga i bohater wykorzystuje nadarzającą się okazję, żeby jednak powrócić do Serenissimy. Ten przydomek dawnej republiki morskiej, Serenissima, czyli ‘najjaśniejsza’, ‘najbardziej pogodna’, a również ‘najspokojniejsza’, zupełnie nie pasuje do wizji Manna, choć mógłby być tytułem finałowej sceny filmu Viscontiego, Śmierć (w) Wenecji 81 gdzie weneckie słońce odbija się od powierzchni wody okalającej lagunę. Wenecja Manna jest miejscem destrukcyjnym, umierającym, a równocześnie w przedziwny sposób hipnotyzującym i przyciągającym. Visconti tymczasem zastosował ciekawy zabieg, bowiem jego Wenecja na początku filmu jest jasna, chociaż trudno nazwać ją pogodną i optymistyczną, natomiast wraz z rozwojem akcji miasto staje się coraz ciemniejsze. Aschenbach przybywa do Wenecji drogą morską, widzi więc otwarte przestrzenie, gdy jednak zachodzi w nim przemiana, tłem dla jego poczynań stają się ciemne, mroczne calli, czyli weneckie zaułki. Widz stopniowo pogrąża się w coraz większym mroku, ale kulminacja filmu – śmierć na plaży – to scena jasna, obfitująca w ciepłe światło. Można pokusić się o stwierdzenie, że ów kontrast jasne–ciemne, światło–mrok to odzwierciedlenie tego, co dzieje się w psychice i sercu głównego bohatera, a Wenecja, niczym kameleon, jest tutaj jego przedstawieniem. Także motyw śmierci został ciekawie potraktowany. Śmierć i Wenecja są ze sobą nierozłącznie związane; dekadencka atmosfera miasta polega na tym, że każdy taniec to danse macabre na pograniczu życia i śmierci. Jest to miejsce o niesamowitym uroku, lecz gdy człowiek przedrze się już przez otoczkę turystycznej tandety, dociera do prawdziwej Wenecji, miasta, które od stuleci umiera. Ogromna ilość budynków jest zaniedbana, pogrążona w ruinie, ich restauracja wymaga astronomicznych kwot i ciężkiej walki z włoską biurokracją. Czasem jednak się to udaje. „Miasto spadających aniołów” – tak nazwał Wenecję John Berendt. W swojej książce opisuje on remont majestatycznej bazyliki Santa Maria della Salute, podczas którego na ścianie kościoła miała się pojawić tabliczka głosząca „Uwaga, spadające anioły!”. Bo właśnie takie jest to miasto – kolebka aniołów, które giną, roztrzaskując się o powierzchnię wody w Canal Grande. Niewątpliwie ważnym aspektem w historii miasta była czarna śmierć, czyli epidemia dżumy z XVI wieku, do której niejako nawiązuje Mann. Trwała ona dwa lata, a jej ofiarą padła 1/3 populacji Wenecji. W 1630 roku ówczesny patriarcha Wenecji, Giovanni Tiepolo zlecił budowę pięknej bazyliki, która miała stać się wotum dziękczynnym po zakończeniu okrutnej epidemii. Budowla została zadedykowana Maryi, a dziś jest jednym z flagowych zabytków weneckich, umieszczanym zawsze na pocztówkach. Mowa tu oczywiście o bazylice Santa Maria della Salute, nazywanej również po prostu La Salute (czyli ‘zdrowie’), obowiązkowym przystanku dla każdej grupy wycieczkowej. Jest to majestatyczna, bardzo charakterystyczna barokowa budowla zwieńczona kopułą. Prezentuje się ona wyjątkowo bajecznie 82 Katarzyna Bogacka z mostu Rialto, natomiast warto też wejść do środka, chociażby dla obrazów Tycjana i Tintoretta. Świadomość choroby i śmierci wciąż jest obecna w pamięci Wenecjan, dlatego co roku 21 listopada odbywa się uroczysta procesja w intencjach dziękczynnych, która kończy się w bazylice. Inną tradycją, bardzo widowiskową, a poświęconą tej samej tematyce, jest obchodzona w lipcu Festa del Redentore. Polega ona na przepłynięciu przez kanały Wenecji procesji przepięknie ozdobionych barek i stateczków. Całość kończy się pokazem sztucznych ogni i procesją dziękczynną. O bazylice Santa Maria della Salute wspomina Jarosław Iwaszkiewicz, polski pisarz i poeta znany ze swoich częstych podróży, podczas których szczególnie umiłował sobie Włochy. Tak pisze o La Salute: Z mojego pokoju rozciągał się widok na zielony kanał i na biały kościół Santa Maria della Salute, wynurzający się z zieleni jak biała muszla. Zasłona biaława deszczu raz wraz zasłaniała ten budynek i na jego konwolutach zasiadły jak gdyby trytony lejące wodę i dmące w konchy. Widok był dość melancholijny, przyprawiający o głębokie rozczarowanie. Deszcz zamiast słońca płonącego na szarzyznach i bielach weneckiej architektury to naprawdę wielki smutek2. Smutek Iwaszkiewicza wynika może z faktu, że udało mu się odseparować od turystycznego kiczu i dać się zaczarować prawdziwej Wenecji, która w jakimś sensie niewątpliwie jest miastem smutnym. Wenecja umiera w dwóch wymiarach – tym z przeszłości i tym z przyszłości. O przeszłości Wenecji już wspomnieliśmy. Tymczasem również jej przyszłość nie zapowiada się optymistycznie. Według najnowszych badań miasto osiada w tempie ok. 2 mm rocznie, ponadto przechyla się coraz bardziej na wschód, a nawiedzające je powodzie stają się coraz częstsze. Docierające do nas ze wszystkich stron wiadomości nie są optymistyczne – Wenecja bezsprzecznie tonie. Ale abstrahując od katastroficznych wizji naukowców, jest jeszcze jeden niepokojący aspekt, mianowicie przypuszczenie, że Wenecja traci swój urok. Maski, gondolierzy, kanały – to symbole Serenissimy, które dawniej przyprawiały podróżnych o dreszcz podniecenia, teraz jednak kojarzą się z tandetnymi pamiątkami rodem z Chin. Wracając do Iwaszkiewicza, możemy znaleźć stosowny fragment przedstawiający nastawienie pewnej kobiety do weneckiego krajobrazu. Nudziła się widocznie bardzo w swoim samotnym, podobnym do mojego pokoju, z widokiem na Santa Maria i na deszcz, i na niebieskozielonawe wody Adriatyku, i na Merkurego przy urzędzie celnym, i na te wszystkie ba J. Iwaszkiewicz, Opowiadania, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1995, s. 235. 2 Śmierć (w) Wenecji 83 nalności weneckie, znane tak dobrze z pocztówek przysyłanych przez krewnych i znajomych, którzy wyjechali w podróż poślubną3. Porównując ten fragment do opisu Wenecji zaprezentowanego półtora wieku wcześniej przez Wirtemberską, widzimy, jak bardzo zmieniło się postrzeganie Serenissimy. Nie ma już bezgranicznego zachwytu tym egzotycznym miastem, zauważa się natomiast nudę, rozżalenie, rozczarowanie. Ogromne tłumy, gołębie zabrudzające budynki, afrykańscy sprzedawcy podrobionych masek – to tylko kilka z codziennych elementów Wenecji jako miasta turystycznego. Otaczają przybyszów z każdej strony, utrudniają percepcję. Zauważają to sami Wenecjanie, których zresztą coraz mniej – życie w Wenecji jest niewygodne, niepraktyczne, drogie. Kilka lata temu został wydany zbiór esejów I nuovi veneziani. Racconti, passioni e speranze4, w którym zwykli mieszkańcy Serenissimy wypowiadają się na temat codziennego życia w tym wyjątkowym miejscu. I tak, jedna z mieszkanek wyznaje: Każdego dnia, gdy przemierzam plac św. Marka, oczarowuje mnie to, co mnie otacza. Niestety, mój humor się psuje w momencie, gdy uświadamiam sobie, że los Wenecji już nikogo nie ciekawi. Miasto, które jest uznawane za pewnik, miasto jak każde inne, co więcej, miejsce z wieloma niedogodnościami dla tych, którzy je zamieszkują5. Tak wygląda współczesna śmierć Wenecji – miasta niegdyś owianego legendami, magicznego, ezoterycznego, dziś nudnego, banalnego, które każdy zna. Dwoistość natury Wenecji zauważył również Paweł Muratow (1810– 1950), rosyjskiego pochodzenia pisarz i historyk sztuki. Muratow był również, a może przede wszystkim, podróżnikiem; poświęcił część życia Italii, spisując eseje o poszczególnych miastach włoskich. Skupia się w nich na sztuce, ale nie brakuje również i rozważań na innym tle. O Wenecji pisze tak: Są dwie Wenecje. Jedna – która wciąż jeszcze obchodzi jakieś święto, wciąż jeszcze rozbrzmiewa ciągłym gwarem, trwa uśmiechnięta i leniwie wypoczywa na placu św. Marka, na Piazzettcie i na wybrzeżu degli Schiavoni. Od tej Wenecji nieodłączne są gołębie, stały napływ cudzoziemców, stoliki przed kawiarnią Floriana, sklepy ze wspaniałymi wystawami ze szkła. […] Zegar właśnie wskazuje południe. Czas iść razem z tłumem na plac i pa Ibidem, s. 236. C. Falomo, I nuovi veneziani. Racconti, visioni, passioni e speranze, Studio LT, Wenecja 2011. 5 Ibidem, s. 25; tłum. własne. 3 4 84 Katarzyna Bogacka trzeć, jak na Torre dell`Orologio spiżowe postaci ludzkie uderzają w dzwon. To jeden z obrzędów weneckiego próżnowania i ten, kto go dopełnił, może z czystym sumieniem cieszyć się, że jest wolny od wszelkich ziemskich trosk6. To ta Wenecja, która zasługuje na miano Serenissimy. Piękne, tętniące życiem miasto o charakterze dość komercyjnym, co zauważa pisarz już ponad 100 lat temu. To Wenecja, do której się przybywa, aby zobaczyć miejsca znane z widokówek, wypić kawę w najstarszej kawiarni – Caffè Florian z 1720 roku, i rozkoszować się bryzą znad morza. To bynajmniej nie jest Wenecja, która umiera, wręcz przeciwnie, rozkwita przy złotym blasku odbijającym się od mozaik na fasadzie bazyliki św. Marka. To miasto pełne chwały, sławy, bogactwa złotych zdobień, luksusowych statków wycieczkowych i pięknych hoteli. Nie można odmówić uroku także tej Wenecji, będącej niewątpliwie jednym z najbardziej oryginalnych miejsc nie tylko we Włoszech, ale i w Europie czy na świecie. Bogactwo zabytków, dzieł sztuki zgromadzonych na tak małej powierzchni (miasto zajmuje ok. 400 km², dla porównania Rzym to ok. 1300 km²) przyciąga artystów z całego świata, ale również turystów spragnionych wrażeń estetycznych z najwyższej, światowej półki. Ale jest również i druga Wenecja: To życie ma swój urok. Ale nieodmiennie przynosi chwile smutku. Łatwo można się znużyć muzyką, widokiem wspaniałych witryn, ustawicznym gwarem cudzoziemskiego tłumu. Wenecja nieraz pozwala dotkliwie odczuć samotność, nie pociesza nas i nie napełnia blaskiem, jak Florencja czy Rzym. Zresztą Wenecja nie ogranicza się do Placu Świętego Marka i do Piazzetty. Wystarczy zapuścić się nieco w głąb miasta i oddalić od San Marco, aby nasz nastrój całkowicie się zmienił. Wąskie uliczki wprawiają nas nagle w zdumienie swą powagą i milczeniem. Kroki rzadkiego przechodnia rozbrzmiewają tu jak gdyby gdzieś z daleka. Dźwięczą, a potem milkną, ich rytm pozostaje nam w uchu niby jakiś ślad, po którym wyobraźnia idzie w krainę wspomnień7. Ta druga Wenecja, już nie taka wesoła i tętniąca życiem, jest mroczna, ale nadal atrakcyjna. Jej atrakcyjność polega w jakimś stopniu na tym, że pozostaje jednym z najmniej znanych i zbadanych miejsc świata, mimo że tuż obok przewija się nieustannie fala turystów. To miasto, które umiera w milczeniu. Tynki są odrapane, budynki opuszczone, nawet woda w ka P. Muratow, Obrazy Włoch. Wenecja, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2013, s. 7. 7 Ibidem. 6 Śmierć (w) Wenecji 85 nałach wydaje się bardziej smętna. To miasto, otoczone wodą i zatopione w niej, wydaje się idealnym przedstawieniem koncepcji Heraklita z Efezu – panta rhei, wszystko płynie. Bo właśnie Wenecja, w której wiecznie płynie woda, jest miastem umarłym, a mimo wszystko żyjącym – jest pełna życia tam, gdzie są turyści, np. na placu św. Marka, ale gdy odejdzie się od typowych turystycznych szlaków, Wenecja odkrywa nam swój mroczny urok. Co więc ma zrobić podróżnik po przybyciu do tego miasta? Wyrzucić mapę do najbliższego kosza na śmieci i dać się wodzić miastu. Skierować swoje kroki tam, gdzie jest mniej ludzi, gdzie nie ma gwaru i chińskich pamiątek. Należy zgubić się zupełnie, bo tylko i wyłącznie w ten sposób Wenecja pokaże nam swoją prawdziwą, smutną, mroczną, ale jakże piękną twarz. Jarosław Iwaszkiewicz miał się kiedyś wypowiedzieć o Wenecji w następujący sposób: Chodzenie po Wenecji jest zawsze wzdychaniem, wznoszeniem się i opadaniem po niezliczonych mostkach. Ale kiedy się staje nad brzegiem obszaru morskiego, nie wzdycha się wtedy, lecz oddycha pełną piersią. I czy mam to wyznać? Chciałoby się czasami wyzwolić. Domy Wenecji biegną za nami jak goniące nas kościotrupy – i chcielibyśmy uciec od śmierci do życia, od miasta do morza. Naprawdę to miasto nie żyje8. Cytat ten, w moim odczuciu, stanowi idealną konkluzję motywu śmierci w Wenecji. Miasto otoczone wodą, obiekt westchnień podróżników z całego świata; żeby jednak się nim nie rozczarować, należy je odwiedzić koniecznie poza sezonem i najlepiej zwiedzać nocą lub wczesnym rankiem, aby odkryć i dać się porwać mrocznej, wciągającej atmosferze miasta śmierci. I może rzeczywiście jest ono idealnym miejscem śmierci ze względu na to, że tu niewątpliwie nie umiera się samemu, lecz miasto towarzyszy w odejściu, mimo że jego sława turystyczna jest wiecznie żywa. J. Iwaszkiewicz, Dzienniki 1956–1963, Warszawa 2010, s. 51. 8 Katarzyna Bogacka 86 Bibliografia: Falomo C., I nuovi veneziani. Racconti, visioni, passioni e speranze, Studio LT2, Wenecja 2011. Iwaszkiewicz J., Dzienniki 1956–1963, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2010. Iwaszkiewicz J., Opowiadania, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1995. Mann T., Śmierć w Wenecji, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1996. Muratow P., Obrazy Włoch. Wenecja, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2013. Wirtemberska M., Niektóre zdarzenia, myśli i odczucia doznane za granicą, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978. Katarzyna Bogacka – studentka filologii włoskiej (II rok SUM), miłośniczka podróży i książek. Interesują ją przekłady, głównie użytkowe. nr 16 2016 Joanna Izdebska Aspekty budowania tożsamości regionalnej na przykładzie Alzacji – francuskiego regionu pogranicza Wstęp W szybko zmieniającym się świecie, gdzie postęp komunikacji, transportu i technik informacyjnych pociąga za sobą nieuchronne przemiany społeczne, w obliczu spotkania z innymi kulturami, do tej pory znanymi tylko z barwnych albumów, a z którymi w obecnych czasach kontakt wydaje się być nieograniczony, łatwo się zagubić i zatracić poczucie własnej tożsamości. Dotyczy to nie tylko poszczególnych jednostek, ale również całych grup społecznych. W tym kontekście bardzo interesującym wydało mi się przeanalizowanie, jak z owym problemem radzą sobie mieszkańcy jednego z europejskich regionów pogranicza – położonej tuż przy granicy francusko-niemieckiej Alzacji. Zważywszy na bogatą historię obu państw wpływającą na zmienne losy znajdującego się między nimi obszaru, liczne konflikty zbrojne, które w szczególnym stopniu ukształtowały obecną Alzację, a także mając na uwadze powszechną opinię o jej wyjątkowości na tle innych regionów Francji, postanowiłam zbadać, jak następował 88 Joanna Izdebska proces powstawania tożsamości regionalnej jej mieszkańców i czy rzeczywiście, a jeśli tak, to w jaki sposób, przejawia się dzisiaj jej odrębność. Impulsem do podjęcia tego tematu był dla mnie również gwałtowny sprzeciw Alzatczyków wobec planowanej przez rząd francuski reformy regionalnej kraju. Oponując przeciwko połączeniu trzech obecnie niezależnych regionów w jeden, za koronny argument mieszkańcy Alzacji podają nieuchronną utratę własnej tożsamości1. Ustawa ma wejść w życie na początku 2016 roku, tymczasem nie ustają protesty i liczne akcje podejmowane przez zainteresowanych, powiewają flagi w lokalnych barwach, Alzatczycy się jednoczą. Warte wysiłku wydaje mi się zatem znalezienie odpowiedzi na pytanie o alzacką tożsamość. Rozpatrując termin tożsamość regionalna, należy wyjaśnić najpierw dwa istotne tutaj pojęcia regionu i tożsamości. Tożsamość regionalna jest bowiem nierozerwalnie związana z jakimś obszarem, z przestrzenią, którą uznajemy za miejsce „oswajane” w miarę przydawania mu wartości, z takim typem przestrzeni, który zapewnia poczucie bezpieczeństwa2. Byłoby to zatem terytorium nam bliskie, budzące pozytywne odczucia. Opierając się na deklaracji Rady Europejskiej ds. Problemów Regionalizacji z Bordeaux, z roku 1978, możemy zdefiniować region – miejsce zdecydowanie bliższe jednostce niż obszar całego państwa, będące gruntem dla tożsamości – jako „terytorium charakteryzujące się historyczną, kulturalną, geograficzną lub ekonomiczną jednorodnością lub też wszystkimi tymi cechami łącznie, dającymi zamieszkałej tam ludności poczucie wspólnoty w realizacji własnych interesów i zamierzeń”3. Wspomniana tożsamość charakteryzowałaby więc wspólnotę ludzi doświadczającą wspólnoty celów. Warto jednak pamiętać, że tożsamość nie jest czymś zastanym, lecz konstruowanym. Teorie interakcjonistyczne wyraźnie dowodzą, że proces tworzenia się tożsamości dokonuje się w kontekście społecznych relacji, interakcji z innymi ludźmi4. Zatem, by rozwinęła się tożsamość regionalna, potrzeba grupy społecznej, która przekazywałaby specyficzne wartości, treści kulturowe właściwe dla danego regionu i pomogła je rozwijać Non à la Fusion des régions Alsace et Lorraine, https://fr-fr.facebook.com/NonFusion AlsaceLorraine [dostęp 09.02.2015]. 2 Y. Tuan, Przestrzeń i miejsce, Warszawa 1987, s. 13 i n. 3 Deklaracja Rady Europejskiej ds. Problemów Regionalizacji z Bordeaux z 1978 r. [za:] M. Balak-Hryńkiewicz, Pozycja regionu w państwie w ujęciu teoretycznym, [w:] Studia na Historią, Kulturą i Polityką, red.,D. Dolański, B. Nitschke, t. 1, Zielona Góra 2007, s. 101. 4 P. Berger, T. Luckman, Społeczne tworzenie rzeczywistości. Traktat z socjologii wiedzy, Warszawa 2010, s. 251 i n. 1 Aspekty budowania tożsamości regionalnej… 89 w następnych pokoleniach. Za Giddensem5 dodajmy, że największy wpływ na wykształcenie się podstaw tożsamości ma socjalizacja pierwotna, czyli przekaz kulturowy odbywający się w rodzinie (przekazywane wzory zachowań, normy, nauka języka i innych elementów kultury). Jednak istotna jest także socjalizacja wtórna, która będzie przebiegała za pośrednictwem takich instytucji jak szkoła czy środki masowego przekazu, których wpływu również nie można deprecjonować. Uzupełnieniem tych teorii niech będzie koncepcja innego uczonego zajmującego się grupami społecznymi, Frederika Bartha. W swojej teorii granic etnicznych ten norweski antropolog stwierdza, że podziały na grupy etniczne (a za taką uznaje się również Alzatczyków) nie istnieją same przez się i nie są ustanowione raz na zawsze. Są natomiast przez aktorów społecznych aktywnie wytwarzane, podtrzymywane i tworzone od nowa6. Reasumując: podziały charakteryzują się społeczną dynamiką, a bez ich istnienia nie sposób mówić o poczuciu odrębnej tożsamości. Po raz kolejny potwierdza to rolę, jaką w kształtowaniu tożsamości odgrywa wspólnota i podejmowane przez nią działania. Podsumowując, tożsamość regionalna byłaby więc poczuciem odrębności, artykułowanym lub nie, na pewno jednak odczuwanym, często spolityzowanym w grze o władzę, w którym istotny staje się powszechny w zbiorowej świadomości podział my–oni, a w wymiarze socjologicznym przejawiający się m.in. odwołaniami do małych ojczyzn7. Kontekst i wyniki badań Przed rozważeniem, jak w świetle zebranych teorii przedstawia się tożsamościowa kwestia mieszkańców Alzacji, a w szczególności jej wyróżniki kulturowe, warto zarysować historyczny kontekst badanej społeczności. Dla etnogenezy Alzatczyków „zasadnicze znaczenie mieli germańscy Alemanowie i Frankowie, którzy w V–VI wieku nawarstwili się na celtycki, zromanizowany w I w. p.n.e. – V w. n.e. substrat etniczny”8. W kolejnych A. Giddens, Socjologia, Warszawa 2004, s. 50–53. F. Barth, Grupy i granice etniczne: społeczna organizacja różnic kulturowych, [w:] Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznej. Kontynuacje, red. M. Kempny, E. Nowicka Warszawa 2004, s. 352 i n. 7 M. Szczepański, Od identyfikacji do tożsamości, http://gazeta.us.edu.pl/node/227431 [dostęp 09.02.2015]. 8 Aktualizacje encyklopedyczne. Suplement do Wielkiej ilustrowanej encyklopedii powszechnej Wydawnictwa Gutenberga. T. 5, Religie – wspólnoty etniczne, red. Z. Drozdowicz, Poznań 1997, s. 22. 5 6 90 Joanna Izdebska wiekach tożsamość grupy kształtowała się w trudnych warunkach francusko-niemieckiego pogranicza. Zdaniem Józefa Chałasińskiego9 pogranicze to obszar o wyjątkowych właściwościach, podlegający przeciwnym wpływom przedmiot roszczeń, będący pod stałym i znacznie większym niż centrum kraju naciskiem na zamanifestowanie przez jego mieszkańców poczucia narodowej przynależności. Zadanie tym trudniejsze, gdyż przynależność państwowa Alzatczyków zmieniała się na przestrzeni wieków aż pięciokrotnie. W stuleciach XI–XVII Alzacja znajdowała się pod panowaniem niemieckim10. Zmiana przyszła w roku 1648, kiedy Ludwik XIV włączył ją po raz pierwszy w granice ówczesnej Francji, nazywając „drogą francuską prowincją i francuskim pięknym ogrodem”11, choć nigdy wcześniej teren ten nie był własnością Francji, i rozpoczął trwający ponad 200 lat proces romanizacji obszaru. W roku 1871 na skutek przegranej wojny francusko-pruskiej Alzacja na powrót stała się częścią Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego aż do zakończenia I wojny światowej, do 1918 roku. We władaniu francuskim Alzacja była ponownie do roku 1940, kiedy to nastąpiła aneksja ziem pogranicza przez III Rzeszę, i na okres kolejnych 4 lat region zmienił przynależność państwową. Od 1944 Alzacja jest już niepodzielnie częścią Francji. Powyższe zmiany następowały w wyniku konfliktów zbrojnych w Europie i nieuchronnie wiązały się z represjami i koniecznością opowiedzenia się za którąś ze stron. Nie były to doświadczenia łatwe, w ich wyniku następowały m.in. exodusy ludności, która nie godziła się na warunki stawiane przez zwycięską stronę, oraz budzenie się świadomości własnej tożsamości12. Wziąwszy pod uwagę tempo, w jakim następowały zmiany przynależności państwowej regionu, często krótsze niż życie jednego pokolenia, nie powinien dziwić fakt, że nie było łatwym zadaniem zasymilowanie się z przedstawicielami nowej państwowości. Jak zatem kształtowała się tożsamość Alzatczyków? Obszar ten był poddawany intensywnej romanizacji w okresie, w którym Alzacja znajdowała J. Chałasiński, Antagonizm polsko-niemiecki w osadzie fabrycznej „Kopalnia” na Górnym Śląsku, Warszawa 1935, [za:] A. Chwieduk, Alzatczycy. Dylematy tożsamości, Poznań 2006, s. 54. 10 J. Stefanowicz, Alzacja: osobowość pogranicza [w:] Bunt mniejszości. Współczesne separatyzmy narodowe, Warszawa 1977, s. 57–60. 11 A. Chwieduk, Jakiś czas po badaniach w Alzacji. Kilka myśli o możliwościach antropologicznego badania tożsamości grupowej i „realiach pogranicza” [w:] Dylematy tożsamości zbiorowych. Przyczynek do rozważań nad tożsamością ukraińską, polską i europejską, red. R. Szwed, Lublin 2007, s. 29. 12 A. Chwieduk, Alzatczycy. Dylematy tożsamości, Poznań 2006, s. 129 i n. 9 Aspekty budowania tożsamości regionalnej… 91 się w granicach Francji. Nie można jednak pominąć faktu, że pochodzenie Alzatczyków jest w znacznej mierze germańskie. Dodatkowo „intelektualiści alzaccy więcej zawdzięczali i więcej dawali życiu umysłowemu i literackiemu Niemiec niż Francji”13. Raz więc przewagę miały postawy proniemieckie, raz profrancuskie, z czasem, w następstwie konieczności wyboru pomiędzy dwiema dość obcymi sobie rzeczywistościami, pojawiły się te proalzackie. W warunkach zmienności pogranicza region wykształcił wysoko rozwinięte poczucie odrębności i specyficzną tożsamość regionalną. W uzasadnieniu tego stanowiska oprę się na badaniach terenowych przeprowadzonych przez Agnieszkę Chwieduk14 i zaproponowanych przez nią trzech najważniejszych wyróżnikach kulturowych potwierdzających postawioną tezę. Terytorium i etnonim. Obszar Alzacji charakteryzuje się wyraźnymi granicami naturalnymi, które wręcz narzucają jego postrzeganie jako wspólnoty15. Naturalne bariery oddzielają go od Niemiec – jest to rzeka Ren, i od centrum Francji – pasmo Wogezów. Tym przekonaniem charakteryzowali się również przebadani przez Chwieduk respondenci16. Wiązali oni właśnie z owym położeniem doświadczane zawirowania historyczne, którym region ulegał na przestrzeni wieków, podkreślali jego zamknięcie uwarunkowane rzeźbą krajobrazu i swoiste odosobnienie wynikające z bycia regionem granicznym. Pojawił się także wątek egzystowania pomiędzy różnymi kulturami (w tym wypadku francuską i niemiecką). Usytuowanie Alzacji sprzyjałoby formowaniu się poczucia jedności między jej mieszkańcami. Z jednej więc strony kultura Alzatczyków rozwijała się w łączności z konkretnym terytorium. Z drugiej również sama nazwa regionu jest bezsprzecznie zakorzeniona w świadomości mieszkańców, powszechnie używana i daje tytuł licznym pismom ukazującym się na tym terenie (jak np. „Dernières Nouvelles d’Alsace”, największy dziennik regionalny). Język. W przypadku Alzatczyków język, którym się posługują, jest nie tylko składnikiem ich kultury, ale również podstawą do budowania swoistej odrębności. W XVII wieku, w chwili gdy Alzacja po raz pierwszy dołączyła do Francji, jej gwary we francuskiej rzeczywistości były czymś wybitnie obcym. Językiem etnicznym tej społeczności są bowiem dwa dia J. Stefanowicz, loc. cit. A. Chwieduk, Alzatczycy… 15 Alzacja/Lotaryngia a Górny Śląsk. Dwa regiony pogranicza 1648–2001, red. R. Kaczmarek, Katowice 2001, s. 248. 16 A. Chwieduk, Alzatczycy…, badania z lat 1992 i 1997–98 przeprowadzone na obszarze Alzacji. 13 14 92 Joanna Izdebska lekty języka niemieckiego17 wraz z wieloma lokalnymi odmianami. Jest on ze względu na specyfikę położenia wzbogacony licznymi zwrotami z języka francuskiego. Mieszkańcy regionu posługują się zatem trzema językami: francuskim, niemieckim i własnym dialektem. Na umocnienie pozycji tego ostatniego wpływ miała też polityka językowa, prowadzona gdy Alzacja znajdowała się w granicach niemieckich. Odgórny obowiązek używania oficjalnego języka górnoniemieckiego odcisnął pozytywne piętno na rozwoju dialektu, który niewątpliwie należy do tej samej grupy językowej18. Z drugiej strony uznanie języka Alzatczyków przez władze francuskie za gwarę i działania mające na celu ograniczenie jego użycia przyczyniły się do pogłębiania poczucia odrębności. Miało to również przykre konsekwencje: tuż po II wojnie światowej używanie dialektu było wręcz napiętnowane. Przyczyn należy najprawdopodobniej upatrywać właśnie w jego bliskim pokrewieństwie z językiem niemieckim, jak wtedy uważano – językiem wroga. Obecnie autentyczność posługiwania się alzackim dialektem potwierdza sama badaczka, podczas pracy w terenie niejednokrotnie ze zdziwieniem spotykająca ludzi, którzy naprawdę posługiwali się gwarą na co dzień, jednocześnie słabo mówiąc po francusku. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że „na tle innych jego [Heksagonu – J. I.] regionów, zwłaszcza zamieszkanych przez grupy etniczne, Alzatczycy należą do tych, którzy najsłabiej znają francuska ortografię”19, i można by dojść do wniosku, że dialekt jest najważniejszym językiem w regionie. Mimo jego silnej pozycji nie jest to jednak prawda, co też widać w odpowiedziach zdecydowanej większości ankietowanych: językiem im najbliższym jest francuski. Zgodnie z cyrkularzem ministerialnym z 1982 od tego roku datuje się oficjalne nauczanie alzackiego w szkołach. Odbywa się to w cyklu 5-letnim jako opcja Język i kultura regionalna. Program obejmuje dwie ostatnie klasy gimnazjum oraz trzy lata nauki w liceum, po godzinie zajęć tygodniowo, i umożliwia uczniom przystąpienie do egzaminu dojrzałości ze wspomnianego przedmiotu. Z możliwości tej w 2012 roku skorzystało 1600 licealistów, a liczba decydujących się na wybór nauki tego języka stale rośnie20. Inną propozycją nauki rodzimego języka i jednocześnie poznania specyfiki i różnorodności regionu jest przeznaczony dla młodszych dzie Aktualizacje encyklopedyczne…, s. 22. A. Chwieduk, Alzatczycy…, s. 134. 19 Ibidem, s. 84. 20 Alsace-longue.com, http://www.alsace-langues.com/apprendre-l-alsacien-nadiirlich/l-op tion-langue-et-culture- regionales [dostęp 07.02.2015]. 17 18 Aspekty budowania tożsamości regionalnej… 93 ci program edukacyjny „Stùmpele”21, cykl 15-minutowych filmików emitowanych w regionalnej telewizji, który prezentując przygody ciekawego świata owada Stùmpele, uczy też i rozwija ciekawość najmłodszych. Język alzacki uchodzi obecnie za najbardziej rozpowszechniony spośród wszystkich francuskich języków etnicznych, jest często używany w pracy zawodowej mieszkańców regionu. Według danych OLCA (Office pour la Langue et la Culture d’Alsace, instytucja stojąca na straży języka regionalnego) z 2000 roku posługuje się nim 43% Alzatczyków22. Od XIX wieku istnieje w języku alzackim twórczość regionalna. Tym samym język ten staje się językiem sztuki służącym podkreślaniu odrębności kulturowej23. Powstają także słowniki alzacczyzny i inne opracowania etnograficzne. Współcześnie następuje wzmagający się proces rewitalizacji dialektu, w latach 70. XX wieku duże znaczenie w jego upowszechnianiu wniosła ożywiona twórczość literacka w rodzimym języku, wyraz aktywnego działania w celu jego ochrony24. Jednym z prominentnych twórców tamtych lat był pisarz i satyryk Germain Muller. Podobne ożywienie spotyka się również w dyskursie politycznym, w 1953 roku deputowany Camille Dahlet założył pismo „La Voix d’Alsace”, w którym propaguje obronę tożsamości regionalnej25. Język alzacki jest również obecny na scenie muzycznej, czego najlepszym przykładem jest pochodzący z południowej części regionu Roger Siffer, aktor, kabareciarz, a w pierwszej kolejności alzacki bard26. Artysta od wielu lat promuję kulturę Alzacji także zagranicą. Wspólna przeszłość. Jednym z jej desygnatów będzie przywiązanie do „własnej ziemi”, do miejsca o szczególnym dla jednostki znaczeniu. W odpowiedzi na pytanie, z którym miejscem respondenci są najbardziej związani, badani najczęściej podawali właśnie Alzację lub konkretną miejscowość zamieszkania w jej obrębie. Innym integrującym społeczność aspektem jest przekonanie o wspólnocie losów. Mit ten na terenie Alzacji przybiera dwie formy popularyzowane przez elity odpowiednio w XVII i XIX Office pour la Langue et la Culture d’Alsace, http://www.olcalsace.org/fr/emission-peda gogique-stumpele [dostęp 07.02.2015]. 22 Rue 89 Strasbourg, Alsacien : un critère apprécié mais interdit à l’embauche, http://www. rue89strasbourg.com/index.php/2013/04/30/societe/alsacien-un-critere-apprecie-maisinterdit-a-lembauche/#null [dostęp 07.02.2015]. 23 A. Chwieduk, Alzatczycy..., s. 178. 24 Ibidem, s. 84. 25 Ibidem, s. 181. 26 France TV Info, L’Alsacien Roger Siffer en route pour sa tournée d’été, http://culturebox. francetvinfo.fr/musique/chanson-francaise/lalsacien-roger-siffer-en-route-pour-sa-tourneedete-160293 [dostęp 09.02.2015]. 21 94 Joanna Izdebska wieku27. Według pierwszej Alzatczycy pochodzą od Galów, zgodnie z drugą ich przodkami są barbarzyńcy. Jak podają wyniki badań, sami zainteresowani upatrują swoich korzeni w wersji pośredniej – sprzecznej, lecz być może w przypadku tej nurtującej kwestii najsprawiedliwszej, twierdząc, że wywodzą się od Galów i Germanów jednocześnie (stanowisko to reprezentuje ponad połowa ankietowanych). Ta mityzowana przeszłość czerpie również z doświadczeń II wojny światowej. Wydarzeniem, które zaważyło na kształtowaniu się tożsamości grupy było wcielenie Alzatczyków do oddziałów Wehrmachtu. Akcja objęła około 130 tysięcy młodych ludzi28. W swojej małej ojczyźnie zostali oni określeni les Malgrés-nous, fakt ten przyczynił się jednak do pogłębiania negatywnego stereotypu Alzatczyka panującego ówcześnie we Francji. Walczący na froncie zyskali tym samym miano zdrajców i kolaborantów29. Zaważyła na tym szczególnie masakra mieszkańców Oradour-sur-Glane w regionie Limousin w 1944 roku30. 1953 roku w Bordeaux miał miejsce proces dwunastu, młodych ówcześnie, osób odpowiedzialnych za spalenie ludności miasteczka w miejscowym kościele. Po ogłoszeniu wyroku Alzatczycy byli szczególnie kojarzeni z oprawcami z Oradour-sur-Glane. Popularny był swego czas także mit udręczonej Alzacji – „regionu odrzuconego przez Francję, w czasie wojny sterroryzowanego przez Niemców, a po wojnie napiętnowanego za kolaborację z nimi”31. Francuzi również często nadawali Alzatczykom przydomek les Boches, co możemy przetłumaczyć jako pogardliwe polskie określenie ‘Szwaby’, natomiast sami Niemcy nazywali ich bardzo pogardliwie „francuskimi łbami”32. To przykład, w jaki sposób grupa ludzi o wspólnej historii, wspólnocie losów i podobnych doświadczeniach z innymi grupami może budować i ugruntowywać własną odrębność. Pozostałe wyróżniki. Innym elementem kultury, który służy budowaniu i obronie tożsamości regionalnej są inicjatywy podejmowane przez samych Alzatczyków. Za przykład można podać powstawanie stowarzyszeń na rzecz lokalnej społeczności i jej interesów. Wśród nich znajduje się m.in. Cercle René Schickele (Culture et Billinguisme d’Alsace et de Moselle René Schickele Gesellschaft), które stawia sobie za cel obronę regionalnych trady A. Chwieduk, Alzatczycy..., s. 107. J. Stefanowicz, loc. cit. 29 A. Chwieduk, Alzatczycy…, s. 129. 30 Ibidem, s. 198. 31 Ibidem, s. 199. 32 Ibidem, s. 73. 27 28 Aspekty budowania tożsamości regionalnej… 95 cji i dialektów, promuje dwujęzyczną kulturę Alzacji i Mozeli33. Prowadzi również spotkania z uczniami w placówkach szkolnych, rozpowszechnia regionalną spuściznę z zakresu literatury, wydaje przegląd „Lund un Proch” informujący o sytuacji językowej obszaru, jego historii, kulturze. Jednym z większych sukcesów stowarzyszenia było wywalczenie zapisu nazw ulic w dwóch językach jednocześnie: alzackim i francuskim. Kolejną równie ważną inicjatywą jest stworzenie Écomusée d’Alsace, monumentalnego muzeum na świeżym powietrzu, które stanowi odzwierciedlenie alzackiej miejscowości sprzed kilku wieków34. Udostępnione publiczności w 1984 roku, cieszy się od tamtej pory niesłabnącą popularnością, proponując zwiedzającym przeżycie dnia w prawdziwej staroalzackiej wiosce, dzięki przypatrywaniu się ludziom wykonującym zapomniane i już niepotrzebne we współczesnym świecie zawody, oglądaniu lokalnych strojów sprzed lat i nauce historii regionu. Ogromne znaczenie w życiu społeczności ma także lokalna kuchnia, w całej Francji to właśnie Alzatczycy znani są z wyśmienitej tradycji kulinarnej. Region położony na linii francusko-niemieckich wpływów, obu wielkim kulturom zawdzięcza coś innego – można tu zjeść i smacznie, i w obfitości. Obszar ten szczyci się też największą w kraju ilością restauracji uhonorowanych gwiazdkami Michelin, a prym wiodą w tej konkurencji restauracje tradycyjne35. O ich żywotności świadczą chociażby liczne wizyty osób posługujących się dialektem. Kuchnia regionalna jest wciąż w tej społeczności żywa, nie traci na znaczeniu i nie tylko szefowie kuchni, ale też zwyczajni mieszkańcy chętnie sięgają po tradycyjne przepisy. Lokalne specjalności można by mnożyć, a jedną z tych tradycyjnie związanych z Alzacją są wyrabiane od pokoleń ciasteczka bredele. Ich historia sięga aż XIV wieku, kiedy to w Strasburgu, stolicy regionu, spisano pierwsze przepisy36. Bredele, zwane ciastkami bożonarodzeniowymi, piecze się w alzackich rodzinach już od końca listopada, przez cały Adwent, i można się nimi częstować aż do Wigilii. Sami Alzatczycy na pytanie, od kiedy jadają bredele, odpowiadają, że od zawsze. Twierdzą, że przysmak ten istnieje w ich domach od niepamiętnych czasów. Zgodnie ze zwyczajem bredele są również lokalnymi ozdobami choinkowymi, a przypomnieć w tym miejscu warto, Culture et Billinguisme d’Alsace et de Moselle René Schickele Gesellschaft, Qui sommes nous ?, http://www.culture-bilinguisme.eu/index.php/qui [dostęp 07.02.2015]. 34 Écomusée d’Alsace, http://www.ecomusee-alsace.fr/fr/le-musee/presentation/704-histori que [dostęp 07.02.2015]. 35 Alsace, red. J.-L. Delpl, Genewa 1995, s. 85–86. 36 Bredele.fr, http://www.bredele.fr/bredele/histoire [dostęp 09.02.2015]. 33 96 Joanna Izdebska że sam zwyczaj ubierania choinki nie jest nigdzie we Francji tak rozpowszechniony jak właśnie w Alzacji. Inną alzacką tradycją związaną z okresem Bożego Narodzenia jest świętowanie dnia 26 grudnia, kiedy to Kościół katolicki wspomina swojego pierwszego męczennika, św. Szczepana. Dla mieszkańców regionu jest to czas spotkań w rodzinach. Dzień ten należy do dwóch dodatkowych (obok Wielkiego Piątku) dni wolnych od pracy w Alzacji i Mozeli, co wyróżnia region na tle innych części Francji37. Podobnej żywotności jak alzackim tradycjom kulinarnym nie można przypisać tradycyjnym strojom (wielkim kokardom – nakryciom głowy dla kobiet, czy też noszonym niegdyś fartuchom), jednak ich widok – wbrew temu, jak mogłoby się wydawać – nie należy do rzadkości. A wszystko za sprawą licznych świąt, w których Alzatczycy wprost celują. Dedykowane świętym patronom, zwierzętom czy po prostu corocznym zwyczajom fêtes, nazywane w regionie messti, są organizowane przez małe i większe miasteczka przez cały rok38. Święto przyjaźni, lata, piwa czy żaby to tylko niektóre przykłady. Dodatkowo liczne są święta wina i winobrania, czym szczyci się region. W Święto Złotej Cebuli w Miluzie można spróbować tego warzywa pod wszystkimi postaciami, jest to też wspaniała okazja, by uczcić region, jego dziedzictwo kulturalne i tradycje39. Podsumowanie W czym upatrywać fenomenu Alzacji? Czy rzeczywiście jest to region o wyraźnej odrębności, świadom swojej tożsamości? Pytania te postawiłam sobie na początku pracy i teraz spróbuję udzielić na nie odpowiedzi. Zagadnienie tożsamości regionalnej nabiera większej wagi w kontekście globalizacji, intensywnych przemian społecznych, a także w przypadku specyfiki, jaką oferuje teren pogranicza. Alzacja jest na dodatek wyjątkowym w historii Francji regionem, który aż pięć razy zmieniał swoją przynależność państwową, kiedy to nie ustawały zewnętrzne naciski na manifestowanie przez jego mieszkańców przynależności narodowej. Niewątpliwie to właśnie w warunkach zmienności historycznej ukształtowało się poczucie France 3 Alsace, Le 26 décembre, jour férié en Alsace-Moselle depuis 1892, http://france3regions.francetvinfo.fr/alsace/2012/12/25/le-26-decembre-jour-ferie-en-alsace-moselledepuis-1892-170579.html [dostęp 09.02.2015]. 38 JDS, Agenda des fêtes traditionnelles en Alsace, http://www.jds.fr/agenda/manifestations/ agenda-des-fetes-traditionnelles-en-alsace-272_D [dostęp 09.02.2015]. 39 Tourisme-alsace. com; Fête de l’oignon doré, http://www.tourisme-alsace.com/fr/234006 555-Fete-de-loignon.html [dostęp 09.02.2015]. 37 Aspekty budowania tożsamości regionalnej… 97 wspólnotowości Alzatczyków. Wpływ na to mogło mieć również położenie geograficzne, Alzacja jest bowiem oddzielona od innych regionów naturalnymi barierami. Za trzy najważniejsze wyróżniki przemawiające za tym, że Alzatczycy mają silne poczucie tożsamości regionalnej, uznałam przywiązanie społeczności do terytorium i etnonimu, stosunek do języka i odniesienie do wspólnej przeszłości. Za pierwszym przemawia fakt, że w świadomości mieszkańców regionu mocno zakorzeniona jest nazwa ich małej ojczyzny, do której często się odwołują i wskazują jako miejsce im najbliższe. Język alzacki, będący dialektem języka górnoniemieckiego, mimo represji ze strony władz poszczególnych państw będących w posiadaniu terytorium, nadal jest językiem, którym posługują się Alzatczycy w życiu codziennym. Dla pewnej ilości osób jest to język, którym władają najlepiej. Mieszkańcy Alzacji podejmują również szereg działań mających za zadanie promocję dialektu, zachęcają do jego nauki najmłodszych – w tym celu powstały specjalne stowarzyszenia. Alzatczykom udało się również wywalczyć zmianę zapisu nazw ulic w ich regionie na dwujęzyczną, po francusku i po alzacku jednocześnie. Powołując się na teorie interakcjonistyczne, możemy dojść do wniosku, że tożsamość buduje się w kontakcie z innymi, tworzy się przez interakcje. Do tego nurtu wpisywałaby się również koncepcja Bartha o granicach grup społecznych opartych na społecznej dynamice. Dowodem na to jest wspólna przeszłość Alzatczyków, a w szczególny sposób jej mityzacja. Nieustannie doświadczana Alzacja, zmagająca się z negatywnymi stereotypami tworzonymi zarówno przez francuską, jak i niemiecką stronę, budowała swoją tożsamość w konfrontacji z tymi dwiema grupami-narodami. Kultywowanie w alzackich rodzinach regionalnych tradycji i zwyczajów ma również ogromny wpływ na konstruowanie owej tożsamości. To właśnie we wczesnym dzieciństwie najsilniej przebiega socjalizacja. Najłatwiej zaszczepić wtedy dzieciom poszczególne wzory zachowań, normy kulturowe, które tym lepiej mogą zostać zinternalizowane, im wcześniej zostaną przekazane. Niemniej jednak duże znaczenie mają też takie instytucje, jak szkoła lub środki masowego przekazu, także wpływające na kształtowanie młodych pokoleń. Zarówno w alzackich rodzinach, jak i w działaniach podejmowanych przez lokalne instytucje i oświatę można spotkać się z przywiązaniem do rodzinnych stron i promowaniem rodzimej kultury. Zdając sobie sprawę, jak trudnym zadaniem dla badacza jest prowadzenie badań w terenie i jak nieosiągalnym celem przebadanie całej inte- 98 Joanna Izdebska resującej nas społeczności, świadoma jestem również, że wyniki badań, na których się oparłam, opisują jedynie fragment rzeczywistości. Wiele przemawia za tym, by uznać Alzatczyków za grupę o silnej tożsamości regionalnej – ich historia, także teraźniejszość, konkretne działania na szczeblu instytucjonalnym. Tożsamość alzackiej społeczności kształtowała się dotychczas w opozycji do innej grupy i z pewnością w wielu przypadkach jest to obecnie tożsamość nieuświadomiona. Współcześnie nie mówimy już o pograniczach konfliktowych, lecz pograniczach współpracy, tym bardziej, że i Francja, i Niemcy należą do Unii Europejskiej. Uważam zatem, że czas zweryfikuje wyniki, i jeśli alzacka tożsamość nie jest silna i dobrze ugruntowana, nie wytrzyma tej próby. Bibliografia: Aktualizacje encyklopedyczne. Suplement do Wielkiej ilustrowanej encyklopedii powszechnej Wydawnictwa Gutenberga. T. 5, Religie – wspólnoty etniczne, red. Z. Drozdowicz, Poznań 1997, Alsace, red. J.-L. Delpl, Genewa 1995. Alsace-longue.com, http://www.alsace-langues.com/apprendre-l-alsacien-nadiirlich/l-option-langue-et-culture-regionales [dostęp 09.02.2015]. Alzacja/Lotaryngia a Górny Śląsk. Dwa regiony pogranicza 1648–2001, red. R. Kaczmarek Katowice 2001. Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznej. Kontynuacje, red. M. Kempny, E. Nowicka, Warszawa 2004. Balak-Hryńkiewicz M., Pozycja regionu w państwie w ujęciu teoretycznym [w:] Studia na Historią, Kulturą i Polityką, red. D. Dolański, B. Nitschke, t. 1, Zielona Góra 2007. Bredele.fr, http://www.bredele.fr/bredele/histoire [dostęp 09.02.2015]. Chwieduk A., Alzatczycy. Dylematy tożsamości, Poznań 2006. Chwieduk A., Jakiś czas po badaniach w Alzacji. Kilka myśli o możliwościach antropologicznego badania tożsamości grupowej i „realiach pogranicza” [w:] Dylematy tożsamości zbiorowych. Przyczynek do rozważań nad tożsamością ukraińską, polską i europejską, red. R. Szwed, Lublin 2007. Culture et Billinguisme d’Alsace et de Moselle René Schickele Gesellschaft, Qui sommes nous ?, http://www.culture-bilinguisme.eu/index.php/qui [dostęp 07.02.2015]. Écomusée d’Alsace, http://www.ecomusee-alsace.fr/fr/le-musee/presentation/704historique [dostęp 07.02.2015]. Aspekty budowania tożsamości regionalnej… 99 France 3 Alsace, Le 26 décembre, jour férié en Alsace-Moselle depuis 1892, http:// france3-regions.francetvinfo.fr/alsace/2012/12/25/le-26-decembre-jour-ferie-en- alsace-moselle-depuis-1892-170579.html [dostęp 09.02.2015]. France TV Info, L’Alsacien Roger Siffer en route pour sa tournée d’été, http://culturebox.francetvinfo.fr/musique/chanson-francaise/lalsacien-roger-siffer-en-route-pour-sa-tournee-dete-160293 [dostęp 09.02.2015]. JDS, Agenda des fêtes traditionnelles en Alsace, http://www.jds.fr/agenda/manifestations/agenda-des-fetes-traditionnelles-en-alsace- 272_D [dostęp 09.02.2015]. Non à la Fusion des régions Alsace et Lorraine, https://fr-fr.facebook.com/ NonFusionAlsaceLorraine [dostęp 09.02.2015]. Office pour la Langue et la Culture d’Alsace, http://www.olcalsace.org/fr/emissionpedagogique-stumpele [dostęp 09.02.2015]. Rue 89 Strasbourg, Alsacien : un critère apprécié mais interdit à l’embauche, http:// www.rue89strasbourg.com/index.php/2013/04/30/societe/alsacien-un-critereapprecie-mais-interdit-a-lembauche/#null [dostęp 09.02.2015]. Stefanowicz J., Bunt mniejszości. Współczesne separatyzmy narodowe, Warszawa 1977. Szczepański Marek, Od identyfikacji do tożsamości, http://gazeta.us.edu.pl/node/ 227431 [dostęp 09.02.2015]. Tourisme-alsace.com, Fête de l’oignon doré, http://www.tourisme-alsace.com/fr/ 234006555-Fete-de-loignon.html [dostęp 09.02.2015]. Tuan Yi-Fu, Przestrzeń i miejsce, Warszawa 1987. Joanna Izdebska – absolwentka socjologii, obecnie studentka języków i kultury krajów romańskich. Zafascynowana Ameryką Południową, w wolnych chwilach czyta reportaże i piecze ciasta. nr 16 2016 Magdalena Kupisińska Wpływ globalizacji na rozwój turystyki niezorganizowanej Odwiedzcie protestancki zbór w szwajcarskiej wiosce, meczet w Damaszku, katedrę Reims, buddyjską świątynię w Bangkoku. Choć w każdym z tych miejsc kultu napotkacie tę samą atmosferę pobożności, zorientujecie się bez trudu, że każde z nich należy do innej kultury. Potem siądźcie w fotelu multipleksowego kina – możecie równie dobrze odwiedzić stadion sportowy, centrum handlowe, nowoczesny hotel czy restaurację szybkiej obsługi w jakimkolwiek mieście świata – spróbujcie sobie wyobrazić, gdzie jesteście. Okaże się, że nigdzie i wszędzie. W środku abstrakcji. W cyberprzestrzeni […], uniwersalne obrazy atakują oczy, uniwersalne dźwięki atakują uszy […], nie sposób się zorientować, w jakim kraju akurat przebywacie1. Benjamin Barber, Dżihad kontra McŚwiat W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci można zaobserwować postępujący na niespotykaną skalę proces globalizacji. Podróże przestały być czymś nadzwyczajnym, stały się tak oczywiste, że fakt, iż ktoś nie podróżuje, wzbudza większe zdziwienie. Kilometry przemierza się w celach służbowych oraz, oczywiście, wypoczynkowych. Czasy, gdy egzotyczne wyprawy były 1 B. Barber, Dżihad kontra McŚwiat. Warszawa 2000, s. 125. 102 Magdalena Kupisińska przeznaczone jedynie dla nieustraszonych odkrywców, dawno już przeminęły. Teraz jest to wyznacznik statusu społecznego oraz tego na Facebooku. Niemożliwe stało się całkiem osiągalne, jednocześnie tracąc na wartości. Sacrum stało się profanum. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Jedna epoka się kończy, by zacząć się mogła inna, a wraz z nią inna rzeczywistość, inne wartości i priorytety. Bieg historii wyznacza postęp. Przenikanie się kultur jest wpisane w naturę świata. By się o tym przekonać, wystarczy odwołać się do dziejów ziem polskich. Tradycyjne polskie potrawy to mozaika wpływów przeróżnych kultur – barszcz ukraiński, karp po żydowsku, placki po węgiersku (choć Węgrzy ponoć nigdy o nich nie słyszeli) czy pierogi ruskie. Jednak od czasu upowszechnienia środków masowego przekazu, wynalezienia komputera oraz Internetu, rozwoju telefonii komórkowej, transportu drogowego oraz lotniczego (zwłaszcza popularyzacji komercyjnych lotów międzynarodowych), świat jakby zmalał i... przyspieszył. Stał się globalną wioską. Spowodowało to liczne zmiany w naszym życiu codziennym, zwyczajach i sposobie postrzegania świata. Ludzie nadal różnią się między sobą, ich styl i warunki życia nadal są w dużym stopniu zdeterminowane przez społeczność, w której żyją. A jednak mamy również dużo wspólnego. Zaawansowana technologia dotarła prawie w każdy zakątek kuli ziemskiej, często wyprzedzając w ten sposób rozwój ekonomiczny. Dla przykładu: w Katmandu, stolicy jednego z najbiedniejszych krajów świata, blisko milionowi mieszkańców brakuje wody oraz prądu w porze suchej. Ten ostatni uzyskuje się za pomocą nowoczesnych turbin rzecznych napędzanych właśnie wodą. Cóż jednak, gdy brakuje wody? W Internecie został stworzony specjalny grafik, pokazujący, kiedy prąd jest włączany i w których dzielnicach miasta. Aby jeszcze ułatwić życie, powstała możliwość ściągnięcia specjalnej aplikacji na telefon, by być zawsze na bieżąco. Dolina Langtang, Himalaje. Przy ścieżce trekkingowej na obrzeżach jednej z wielu wiosek o charakterystycznej zabudowie z kamienia kusi reklama: „BOB MARLEY TEASHOP”, a pod spodem – „YAK MILK TEA”. W środku chata nie ma nic wspólnego z Bobem Marleyem, ot, jedna izba, umownie podzielona na sferę gospodarczą i wspólną. W środku panuje zamieszanie – okazuje się, że właśnie jest czas modlitwy, więc mężczyźni zasiadają wspólnie w jednym kącie, kobiety w drugim gotują, jedna przygotowuje tradycyjną słoną herbatę z mleka jaka. Najstarszy z rodziny smaruje każdemu głowę masłem na znak błogosławieństwa. Zazwyczaj miejscowi wcale nie afiszują się przed przyjezdnymi tym, jak się modlą. Gotowa zoba- Wpływ globalizacji na rozwój turystyki… 103 czyć coś absolutnie autentycznego i ponadczasowego, ze zdumieniem przyglądam się, jak jeden z mężczyzn wyjmuje tablet, odchrząkuje i, przesuwając palcem po ekranie, zaczyna nucić mantry, a reszta mężczyzn dołącza do niego. Herbata z mlekiem jaka gratis – podczas modlitwy biznesu się nie prowadzi. Errachidia, Maroko. Starszy pan w garniturze zaprasza nas, dwójkę autostopowiczów poznanych w mieście, w gościnę. Doskonale włada co najmniej czterema językami i jest bardzo oczytany. Prowadzi z bratem hotel. Jako że jest już późno, a „dom” kojarzy się również z prysznicem, przystajemy na zaproszenie, choć mężczyzna mieszka 40 km za miastem. Ku naszemu zdziwieniu, oczom ukazuje się wydrążone w skale kilkupomieszczeniowe lokum, rodem z czasów Chrystusa. Staruszek oznajmia, że jest nomadem, a to od dziada pradziada dom tymczasowy jego rodziny. W skład mieszkanka wchodzi: materac, półka, parę świeczek, kuchenka gazowa z jednym palnikiem, parę płyt winylowych, w tym polskiego zespołu Perfect (!), i turystyczny przewodnik po Mazowszu (!) – jak się okazuje, pamiątka od innych polskich, przypadkowo poznanych podróżnych. O prysznicu oczywiście nie ma mowy. Jak możemy zauważyć, nawet miejsca i ludzie, którzy teoretycznie powinni byli uchować się przed wpływem globalizacji, są za pan brat ze wszelkimi nowinkami technologicznymi. I, w sumie, czemu się dziwić? Czas biegnie naprzód, elektronika ułatwia życie i wcale nie musi wykluczać współistnienia z wieloletnią tradycją, w której niestety coraz mniej autentyczności. Ludzie sami rezygnują z niej na rzecz wygody i większych możliwości. To, że przeciętnemu Europejczykowi wydaje się, że w niektórych częściach świata czas stanął w miejscu, nie oznacza, że tak jest rzeczywiście. Okazuje się wręcz, że styl życia Berbera na Saharze czy uchodźcy tybetańskiego w Himalajach wcale nie oznacza izolacji od postępu technologicznego, kojarzonego raczej z krajami wysoko rozwiniętymi, takimi jak USA, Australia czy kraje europejskie. Co więcej, coraz częściej właśnie te ostatnie ostoje autentycznej egzotyki dzięki swojej unikalności przyciągają rzesze turystów, rozkręcając lokalny biznes turystyczny, który choć poprawia dobrobyt lokalnych społeczności, jednocześnie pozbawia ich tej właśnie autentyczności. Ich tradycja, kultura i religia są tyle warte, ile można na nich zarobić. Największym marzeniem prawie każdego nastolatka jest wyjazd do Stanów Zjednoczonych, Australii bądź Europy – tam, gdzie żyje się łatwiej. Jak pisze Jennie Dielemans, 104 Magdalena Kupisińska zainteresowanie mieszkańcami, których postrzegamy jako »autentycznych« jest ogromne. Interesują się nimi już nie tylko backpackerzy podróżujący, żeby zobaczyć, jak żyją inni ludzie, jak łowią ryby, uprawiają ziemię, jak wyglądają ich ceremonie. To jedna z najszybciej rozwijających się gałęzi turystyki2. Spójrzmy na to także od drugiej strony. Rozwój turystyki wpływa na globalizację, zwłaszcza w krajach rozwijających się, które są atrakcyjne turystycznie. Co z wpływem globalizacji na rozwój turystyki? Jak już powiedzieliśmy, wraz z pojawieniem się środków masowego przekazu na skalę światową, a potem Internetu, kula ziemska stała się globalną wioską. „Świat w zasięgu ręki” – tak brzmi hasło reklamowe portalu Onet.pl sprzed kilku laty. O wszystkim można dowiedzieć się z Internetu bądź z telewizji. Z jednej strony z mapy zniknęły białe plamy, miejsca nieodkryte, z drugiej... wszystko stało się osiągalne, relatywnie łatwo dostępne, pozwalające, by „odkryć świat” samodzielnie. Wraz ze wzrostem liczby obsługiwanych niskobudżetowych lotów międzynarodowych oraz rozwojem transportu lądowego nastąpiła tzw. kompresja czasoprzestrzeni3, która zbliżyła do siebie ludzi na całym świecie, wraz z czym wzrosły możliwości przeciętnego Kowalskiego. Mowa tu o tzw. agonii dystansu, o której pisze wspominana przez Urry’ego Francis Cairncross4. Dla tych, którzy chcą na chwilę oderwać się od rzeczywistości i doświadczyć powiewu egzotyki, lecz cenią bezpieczeństwo i wygodę, biura podróży prześcigają się w ofertach wczasów all inclusive. Wychodzą naprzeciw potrzebom klientów, wynajdują setki rozrywek w czasie wolnym, byle tylko zadowolić klienta. I zarobić. Na portalach społecznościowych aż roi się od zdjęć w kostiumach w basenach, na leżaku, z drinkiem i w wieczorowej sukience na schodach hotelowych. Może też z wielbłądem. „W każdym zakątku kuli ziemskiej wciąż powstają miejsca przeznaczone do konsumpcji. Podstawowymi elementami współczesnej kultury globalnej są hotel, bufet, basen, koktajl, plaża, hala lotniska i brązowa opalenizna”5. Ma być luksusowo i tak, by klient nie musiał się niczym przejmować. Ludzie potrzebują zarówno przygody, jak i poczucia bezpieczeństwa. Szukają czegoś niecodziennego, co pozwoli im odpocząć od szarej codzienności, oraz no- 4 5 2 3 J. Dielemans, Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym, Warszawa 2011, s. 48. J. Urry, Spojrzenie turysty, Warszawa 2007, s. 223. Ibidem. Ibidem, s. 224. Wpływ globalizacji na rozwój turystyki… 105 wej kolekcji zdjęć. Najlepiej w towarzystwie osób podobnych do nich samych, z przewodnikiem, który odgadnie, czego im potrzeba6. A co z tymi, którzy nad własny komfort przedkładają ryzyko i zdobywanie doświadczenia? Równolegle ze wzrostem popularności turystyki zorganizowanej jak grzyby po deszczu mnożą się antyturyści, poszukiwacze przygód czy miłośnicy survivalu. Tutaj to już nie wczasy w hotelu i dolce far niente, ale pełna wrażeń spontaniczna podróż stanowi cel wyprawy. Skracając definicję antyturysty, można powiedzieć, że jest to osoba, która unika miejsc uważanych za atrakcyjne, gardzi wygodami, wyszukuje ciekawych dla siebie miejsc, najczęściej rażących brzydotą, i hotelów o najniższym standardzie7. Wybiera nie wypoczynek na leżaku basenowym, którym to każdy szanujący się podróżnik-łowca wrażeń pogardza, lecz poszukiwanie esencji danej kultury i człowieczeństwa, walkę z własnymi słabościami i odnajdywanie siebie przez to, czego doświadczamy. Oczywiście, to również może być rodzajem sztucznej autokreacji romantycznego buntownika-idealisty. Jest to forma sprzeciwu wobec kultury i turystyki masowej, jałowości życia, o którym decyduje wartość pieniądza i dobra materialne, próba ucieczki przed tzw. systemem i gonitwa w poszukiwaniu raju już prawie całkiem utraconego: „Bardziej aniżeli miłości, pieniędzy, bardziej aniżeli sławy łaknę prawdy”8. Każdy chciałby być drugim Jackiem Kerouakiem czy Alexandrem Supertrampem z Into the Wild. Utopijna wizja romantycznego bohatera walczącego o swe ideały działa na wyobraźnię. Jest to dążenie do świata perfekcyjnego, zgodnego z naturą, gdzie ludzie są szlachetni a otoczenie zawsze przyjazne. Ten świat niestety nie istnieje. A jednak, gdyby nie ten nierealny obraz, jaka byłaby alternatywa wobec niedoskonałej dominującej kultury globalnej? Jak napisał Jerzy Szacki: utopista może mylić się zarówno w diagnozie, jak i w prognozie, ale jego wysiłek nie traci z tego powodu sensu, chodzi bowiem nade wszystko o wykazanie, iż nie można pogodzić się z rzeczywistością i trzeba szukać jakiegoś ideału. Bez utopii nie ma postępu, ruchu, działania9. Trzeba jednak nadmienić, że chociaż powszechna globalizacja i makdonaldyzacja społeczeństwa budzą sprzeciw zwolenników turystyki niezorganizowanej, nie są oni zamknięci na jej dobrodziejstwa. Współczesny Easy Rider czy Sal Paradise (bohater W drodze Jacka Kerouaca), zanim za 8 9 6 7 J. Dielemans, Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym, Warszawa 2011, s. 36. D. Kalder, Zagubiony kosmonauta, Warszawa 2008, s. 1. H. D. Thoreau, Walden – czyli życie w lesie, Poznań 2013, s. 337. J. Szacki, Spotkania z utopią. Sic!, Warszawa 2000, s. 235. 106 Magdalena Kupisińska rzuci plecak na ramiona i wyruszy w podróż, najpierw zrobi zakupy w supermarkecie (wiadomo, najtaniej), zrobi print screen Google Maps z zaznaczoną trasą dojazdu i punktami wylotowymi oraz numerami autostrad. Zbierze informacje z forum lub grupy autostopowej, gdzie warto się ustawić lub gdzie jest dobrze rozbić namiot na noc, by być pewnym, że nikt go stamtąd nie wyrzuci. Parę dni przed wyjazdem napisze do kilku użytkowników portalu Couchsurfing, żeby go przenocowali i oprowadzili po mieście. Może nawet wydrukuje miniprzewodnik ze strony internetowej, by wiedzieć, jakie miejsca warto zobaczyć po drodze, a które są przereklamowane, ile kosztuje wejście i czy są honorowane zniżki. Typ podróżnika nonkonformisty wcale nie wyginął wraz z popularyzacją mass mediów szukających sensacji i przedstawiających samodzielne podróżowanie jako śmiertelne niebezpieczeństwo. Wręcz odwrotnie, po chwilowej przerwie wyewoluował na swoją „lepszą wersję”, sprytnie wykorzystującą możliwości sieci. Internet stał się głównym źródłem wiedzy i narzędziem do zaplanowania podróży. Do łask wraca potępiany w latach dziewięćdziesiątych autostop, o którym wspomniałam powyżej. Powstała także jego alternatywna wersja – BlaBlaCar (blablacar.pl); praktykuje się noclegi w najtańszych hostelach, na campingach lub „na dziko”. Mimo to rekordy wyświetleń bije właśnie portal Couchsurfing (couchsurfing.org), służący do znajdowania ludzi oferujących nocleg i oprowadzenie po swojej okolicy w zamian za ciekawe opowieści z podróży. Nie jest on jedynym portalem tego typu ani nawet nie pierwszym. Na drugim miejscu plasuje się Hospitality Club (hospitalityclub.org). Prototypem była jednak organizacja Servas, z której parę lat temu korzystała znana, nieżyjąca już autostopowiczka Kinga Choszcz (autorka książki Prowadził nas los). Aby wyjść naprzeciw długodystansowym rowerzystom, stworzono nawet odpowiednik Couchsurfingu specjalnie dla nich – Warmshowers (warmshowers.org). Stawia się tam na jak największą wymianę kulturą i jak najmniejszą walutową. Na stronie Paragon z Podróży (paragonzpodrozy.pl) do relacji z każdej wyprawy załączona jest lista wydatków. Podobnie u Kuby Rydkodyma z Plecaka Wspomnień (plecakwspomnien.eu). Liczą sie zdjęcia i wspomnienia. Pamiątki z podróży Made in China przeszły do lamusa. Lepiej się nimi nie chwalić. Im mniej funduszy podróż pochłonęła, tym większą wzbudza zazdrość. Jeżeli dodatkowo podróżnik prowadzi blog, to choćby jego oglądalność była znikoma, a fanpage na Facebooku polubiło mniej niż 100 osób, niech będzie pewny, że znajomi będą patrzeć na niego z cichym podziwem. A jeżeli przypadkiem opowie o swojej wyprawie na paru slaj- Wpływ globalizacji na rozwój turystyki… 107 dowiskach w pubach czy na festiwalach podróżniczych – zyska uwielbienie tłumów tych, co zawsze chcieli, ale nigdy się nie odważyli. Znamienne, iż zdecydowana większość przedstawicieli podróżników tego rodzaju to ludzie młodzi (a więc z niewielkimi funduszami), najczęściej studenci. Pokolenie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a więc ludzie mający w małym palcu wszystkie tajniki przestrzeni wirtualnej, zazwyczaj właśnie z Internetu i portali społecznościowych czerpie swe inspiracje do podróży. Dwie najpopularniejsze podróżnicze polskie grupy na Facebooku „Autostopowicze, czyli MY” oraz „Podróżnik/podróżniczka poszukiwani” liczą sobie odpowiednio 27 479 oraz 38 623 członków. To niespotykany wręcz zjawisko. Odpowiednik tych grup na skalę ogólnoświatową, „Nomads – a life of cheap/free travel” liczy 111 274 członków, a więc jedynie w pierwszym przypadku nieco ponad cztery, w drugim niecałe trzy razy więcej10. Innym jeszcze przykładem globalizacji turystyki niezorganizowanej jest wolontariat – interesująca opcja dla młodych (lecz nie tylko) backpackerów polujących na nowe doświadczenia. Mowa o krótko- lub długoterminowej – od tygodnia do nawet paru miesięcy – pomocy w pracy w zamian za wyżywienie i nocleg. Chyba nie ma łatwiejszej drogi do wzbogacenia się o nowe doświadczenia niż możliwość pobytu u kogoś i na jakiś czas spróbowania jego sposobu życia. Trzy najbardziej znane międzynarodowe strony gromadzące oferty wolontariatu to: Workaway.info, Helpx.net oraz Wwoof.net. O ile dwa pierwsze portale proponują szeroki wybór wolontariatu w różnych zakątkach ziemi – od pracy jako au pair czy pomoc na budowie, do pracy na farmie husky w Laponii czy na jachcie na Morzu Śródziemnym, nurkowania w Australii czy nauki angielskiego w szkole podstawowej w Kenii – ostatni portal skupia się jedynie na pomocy na farmach ekologicznych. Tu globalizacja idzie w parze z ekologią. Wspominając o wolontariacie zagranicznym, nie sposób nie nadmienić również o programach współfinansowanych lub finansowanych przez Unię Europejską. Dla młodych, ambitnych i ciekawych świata, a przede wszystkim dla tych z zapałem do zmian na lepsze, powstało wiele możliwości wyjazdów, wymian, szkoleń, konferencji, które mogą być doskonałym pretekstem do zwiedzenia sporej części świata. Podsumowując: jaki wpływ ma zjawisko globalizacji na rozwój turystyki niezorganizowanej? Moim zdaniem ten typ turystyki ewoluował. Wcale nie stracił swoich zwolenników, wręcz odwrotnie – ostatnimi czasy przeży Dane z dnia 21.11.2015. 10 Magdalena Kupisińska 108 wa swoisty renesans, i to przede wszystkim za sprawą mediów. Internet łączy ludzi na świecie, zmniejsza poczucie dystansu – świat skurczył się i stał się bardziej dostępny. Nie ma nic łatwiejszego niż znalezienie towarzysza podróży na forum tematycznym, uzyskanie informacji, porad, wskazówek, relacji z podróży naszych poprzedników. Nie bez znaczenia tutaj jest również lepsza łączność pomiędzy miastami, państwami czy wręcz kontynentami. Rozwój transportu drogowego oraz lotniczego przyczynił się do wzrostu konkurencyjności cen oraz ułatwił dotarcie w prawie każdy zakątek świata. W odległe dotychczas miejsca teraz dostaniemy się bez problemu, ponadto zajmie nam to mniej czasu. To prawda, że białych plam na mapie już nie ma, zwłaszcza odkąd jest ona tworzona przy pomocy satelity. Uważam, że dziś każdy znajdzie to, czego szuka. Turysta szuka luksusu i odpoczynku i jest w stanie za to zapłacić. Podróżnik nie odkrywa już raczej dla świata i dla nauki, lecz dla siebie samego – po to by wyjść poza swą strefę komfortu i sprawdzić się. Zmierzyć się ze swoim największym wyzwaniem. Sobą. Bibliografia: Barber B., Dżihad kontra McŚwiat. Warszawa 2000. Dielemans J., Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym, Warszawa 2011. Kalder D., Zagubiony kosmonauta, Warszawa 2008. Szacki J., Spotkania z utopią. Sic!, Warszawa 2000. Thoreau H. D., Walden – czyli życie w lesie, Poznań 2013. Urry J., Spojrzenie turysty, Warszawa 2007. Magdalena Kupisińska – studentka I roku JKKR. W wolnym czasie czyta reportaże, maluje lub planuje kolejne podróże. Zafascynowana ludźmi, odmiennymi kulturami, egzotycznymi miejscami i wszystkim, co dla niej nowe, uwielbia też zaszyć się w górach i tam nabrać dystansu do życia. To właśnie góry są dla niej pierwiastkiem niezbędnym do egzystencji, jak i wyzwaniem, które zmusza do pokonywania własnych słabości. Ostatnio zafascynowana także esencją kultury argentyńskiej – tangiem – i zwalczaniem zimowej depresji za pomocą czekolady. nr 16 2016 Magdalena Fusik Miejsce festiwali we współczesnej kulturze Wstęp Wszechobecność festiwali jest przytłaczająca. Zewsząd bombardują nas informacje na banerach i plakatach, spoty, zaproszenia. „Przyjdźcie do nas, bo będzie się działo to, siamto i owamto”. Muzyczne, filmowe, artystyczne, sportowe. Obecnie każde miasto chce mieć własny festiwal, by nie być gorszym od innych, by w ten sposób przyciągnąć do siebie turystów. Posiedzą, pojedzą, popiją, pobawią się i, nawet jeśli po kilku dniach czy godzinach zostanie po nich tylko góra śmieci do posprzątania, każdy będzie przekonany, że warto było, bo to przecież promocja miasta czy regionu. To fenomen nie tylko polski, podobnie dzieje się w różnych państwach na całym świecie. Idealnym przykładem są tu Włochy. W okresie wakacyjnym prawie każde miasteczko w Kalabrii świętuje swoją sagrę, czyli festiwal: małży, dzika, a nawet piwa; Święto Rolnika; o hucznie obchodzonych świętach religijnych nie wspominając. Diamante, niezwykle malownicze miasteczko u wybrzeży Morza Tyrreńskiego, liczy nieco ponad 5 tysięcy mieszkańców, ale latem liczba ta wzrasta kilkukrotnie. Miasto znane jest nie tylko z pięknych murales zdobiących ściany budynków (jest ich ponad 150, tworzonych od roku 1981), upraw cedratów i powstających z nich wy- 110 Magdalena Fusik robów, ale również z Peperoncino Festival, organizowanego od 1992 roku „ku czci” jednego z podstawowych składników kuchni kalabryjskiej – małej i ostrej papryczki. Przykłady festiwali można podawać bez końca. Jedne wywodzą się z tradycji lokalnych, etnicznych, religijnych, inne zostały stworzone ku uciesze turystów lub w celu promocji miasta. Do tych najciekawszych i najdziwniejszych w oficjalnych spisach i rankingach (tak, istnieją takie) zalicza się: Holi, czyli hinduistyczny Festiwal Kolorów ku czci radości i wiosny; hiszpańską La Tomatinę, czyli bitwę na pomidory; brytyjski Cheese Rolling, czyli wyścig w toczeniu ogromnego sera po zboczach Coopers Hill; japońską Hadaka Matsuri, czyli Święto Golasów; południowokoreański Boryeong Mud Festival, czyli święto taplania się w błocie; włoską bitwę na pomarańcze; tajlandzki Monkey Buffet Festival; kontrowersyjny hiszpański El Colacho, w którego kulminacyjnym momencie ubrany w żółto-czerwony strój mężczyzna symbolizujący szatańskie moce przeskakuje nad ułożonymi na ziemi niemowlętami w celu uwolnienia ich od zła. W dzisiejszych czasach oczywiście mamy o wiele łatwiejszy dostęp do tego typu imprez. Rozwój transportu, a zwłaszcza tanich linii lotniczych, pozwala nam dotrzeć tam, gdzie jeszcze sto czy dwieście lat temu było to niemożliwe. Festiwale są różne, więc każdy może wybrać coś dla siebie. „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie” – powiedział ktoś kiedyś. A ja powiem inaczej: „Dajcie mi człowieka, a festiwal dla niego się znajdzie”. Charakterystyka jednostki W zależności od typu festiwalu jednostka w nim uczestnicząca może odznaczać się różnymi cechami. Na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji podzieliłabym uczestników wszelkiego rodzaju festiwali na kilka grup: – jednostki podatne na wpływ tzw. mainstreamu („pojadę, bo wszyscy jeżdżą, bo jest to modne i nie wypada tam nie być”); – jednostki „imprezowe” („pojadę, bo będzie niezła impreza, a mam ochotę zaszaleć”); – jednostki zdominowane przez innych („pojadę, bo tego się ode mnie oczekuje”); – jednostki „wyzwolone” („pojadę, bo choć na chwilę oderwę się od rzeczywistości i moich problemów”); – jednostki w pełni świadome i autonomiczne („pojadę, bo CHCĘ tam pojechać”). Miejsce festiwali we współczesnej kulturze 111 Nie pamiętam tamtych czasów, ale wyobrażam sobie, że jeszcze 20–30 lat temu charakterystyka jednostki uczestniczącej w festiwalach była zupełnie inna niż obecnie. Sama przez ostatnich kilka lat zauważyłam bardzo niepokojącą tendencję – przewagę jednostek należących do innych grup nad jednostkami z grupy ostatniej, wydawałoby się najważniejszej. Osoby gromadzące się na danym festiwalu, niezależnie od swoich motywacji, tworzą pewną wspólnotę. Wspólnota ta w teorii ma charakter tymczasowy – stajemy się jej częścią tylko na czas trwania imprezy – ale w praktyce niektóre festiwale mające dużą siłę oddziaływania, gromadzące wiele tysięcy ludzi lub grono osób mocno zainteresowanych danym tematem, łączą ludzi we wspólnoty stałe. Tomasz Szlendak tak wypowiada się na temat wspólnoty na Przystanku Woodstock: Czy tworzy on jakieś więzi? Jedne badania dowodzą, że tak. Że uczestnicy Przystanku chcą wracać co roku i utrzymują ze sobą kontakt za pośrednictwem Internetu. Inne udowadniają, że nie ma tu nic poza formą wyżycia się w parawspólnocie1. Według mnie obie opinie są prawdziwe, ale zależą od typu jednostki. Pierwszy jest charakterystyczny dla jednostek w pełni świadomych i autonomicznych, drugi natomiast – dla pozostałych grup. Mówiąc o uczestnikach festiwali, nie sposób pominąć temat specjalizacji imprez. O ile takowa jeszcze istnieje, ponieważ dzisiaj festiwale proponują nam wszystko: sceny koncertowe, warsztaty wspinaczki górskiej, zumby, gry na gitarze czy kuglarstwa, młyńskie koło, śmieciowe żarcie, spotkania ze znanymi osobistościami, występy kabaretowe, piwo obowiązkowo. Czemu ma to służyć? Twórcy festiwali chcą przyciągnąć jak największą liczbę osób. Proponując tak szeroki wachlarz rozrywek, starają się przyciągnąć wszystkich, kierując się mottem „dla każdego coś miłego”. Szlendak zauważa: „Jeśli coś w ciągu trzech dni nie gromadzi wszystkiego, od teatru i pokazów mody po konsumpcję piwa i socjalizowanie się z ludźmi na trawie, to Polacy już tam nie jadą”2. W takim przypadku adresat wydarzenia przestaje być sprecyzowany, staje się elementem szarego tłumu. Jak pisze Dwight Macdonald w Teorii kultury masowej: „Kultura masowa jest bardzo, bardzo demokratyczna: odrzuca kategorycznie dyskryminację T. Szlendak, Maszyna do dzielenia. Co wynika z festiwalizacji naszej kultury, „Gazeta Wyborcza”, 04.09.2014. 2 Ibidem. 1 112 Magdalena Fusik przeciwko komukolwiek, pomiędzy kimkolwiek i czymkolwiek. Wszystko wpada w jej młyn i wychodzi z młyna gładko starte”3. Kolejnym tematem jest podejście do uczestnictwa w festiwalach jako do wyznacznika statusu społecznego. Szlendak wyznacza dwa obiegi kultury: „mainstreamowy i wielkomiejski, który wyżywa się na festiwalach typu Open’er, oraz drugi, który bawi się w lokalnej dyskotece czy na pikniku”4. Już sam typ festiwalu, w jakim bierze się udział, określa nas jako jednostkę, ale również określa nasz status społeczny i zawodowy. Idealnym przykładem będą tu imprezy biletowane. Jak mówi Szlendak, stosunek ceny biletu do zarobków zmienia się w zależności od kraju. W przypadku Polski zazwyczaj bilety te są stosunkowo (w porównaniu do symbolicznej „średniej krajowej”) drogie. Zatem już sam wybór, czy jedzie się na festiwal darmowy, czy na taki, gdzie za bilety trzeba zapłacić kilkaset złotych, klasyfikuje nas na szczeblach drabiny społecznej. Inną kwestią są zachowania jednostek podczas festiwali. Gdy odcinamy się od życia codziennego, nasze zachowanie ulega zmianie. Jak pisze Macdonald: „Homogenizujące skutki kiczu zacierają również granicę wieku. […] To zlanie się publiczności dziecięcej i dorosłej oznacza: 1) infantylną regresję u dorosłych […]; 2) »nadmiar podniet« u dzieci”5. Nader często podczas kilkudniowych imprez ludzie pozwalają sobie na więcej niż zwykle, zakładają ubrania, które w życiu codziennym uznane by zostały co najmniej za dziwne, zaczynają zachowywać się dziecinnie. Sam festiwal narzuca nam typy zachowań (podświadomych lub w pełni świadomych). I o ile w przypadku „infantylnych” zachowań u dorosłych trudno jest stwierdzić, czy ma to jakikolwiek wpływ negatywny na ich charakter (a może nawet pozytywny?), o tyle w przypadku dzieci trzeba być już bardziej ostrożnym. Element kultury masowej Festiwale, wielkie eventy, na stałe wpisują się w coroczny kalendarz imprez kulturalnych, zacierając granicę pomiędzy gronem specjalistów a szarym tłumem. Dwight Macdonald zauważa: „Kultura masowa jest narzucana odgórnie. Fabrykują ją technicy wynajęci przez ludzi biznesu. Jej odbiorcy są biernymi spożywcami, udział ich ogranicza się do wyboru po D. Macdonald, Teoria kultury masowej, [w:] Wiedza o kulturze. Antropologia kultury, red. A. Mencwel, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2001, s. 402. 4 T. Szlendak, op. cit. 5 D. Macdonald, op. cit., s. 405. 3 Miejsce festiwali we współczesnej kulturze 113 między kupnem albo odmową kupna”6. Tak też jest i tutaj. W większości wypadków jednostki uczestniczące nie mają żadnego wpływu na program imprezy (jak zawsze, i tu znajdzie się mniejszość, czyli ci organizatorzy, którzy dają prawo głosu uczestnikom). Gotowy, podany jak na talerzu produkt możemy zaakceptować i, w konsekwencji, kupić albo odrzucić i pójść gdzie indziej, gdzie podany nam zostanie kolejny gotowy produkt czekający na akceptację bądź odrzucenie. Edgar Morin w Kulturze czasu wolnego pisze: „Zabawa i widowisko wypełniają część współczesnego nam czasu wolnego”7, a Tomasz Szlendak dodaje: „Ale z drugiej strony całą nasza kultura zmienia się w jedną wielką wielozmysłową, widowiskową, eventową przestrzeń”8. Festiwale są pakietem przygotowanych zabaw, gier, atrakcji i widowisk. Stają się najpełniejszą formą spędzania wolnego czasu, dającą nam poczucie, że nie zmarnowaliśmy ani sekundy. I ani złotówki. Bo jaką inną formę rozrywki proponuje nam świat współczesny? Jak zauważa Edgar Morin: „Konsumpcja kultury masowej wpisana jest w swej przeważającej części w wolny czas doby obecnej”9. Nie sposób się od niej odciąć czy uciec. Bywanie w „modnych” miejscach jest przecież podpisywaniem się pod kulturą masową oboma rękoma. Ponadto, co Morin dodaje później: „Kultura masowa wypełnia strefę, z której usunęła się praca, święto, rodzina”10. Co zatem jest dominantą kultury masowej w obecnych czasach? Samotność jednostki wśród tłumu. Na ulicach codziennie mija się dziesiątki ludzi, ale nie czuje się z nimi żadnej więzi. Czujemy się indywidualistami i, jadąc na festiwal, oczekujemy, że spotkamy tam innych indywidualistów, takich jak my. Szlendak zauważa: „To, co się dzieje na Woodstocku, ujawnia deficyt wspólnoty we współczesnej Polsce, która jest światem silnie zindywidualizowanym. Ci ludzie jadą tam, aby naładować społeczne baterie, a Woodstock staje się maszyną do tworzenia więzi”11. Podczas festiwali lepiej odbieramy innych ludzi, jesteśmy bardziej tolerancyjni i otwarci. Zachowania, które w „normalnym świecie” kłułyby nas w oczy, na imprezach masowych stają się czymś oczywistym i akceptowalnym. Morin pisze w Kulturze czasu wolnego: „Stawiając tak wysoko wartości życia prywatnego, widowiska, zabawy, stawia się zarazem wysoko wolny Ibidem, s. 401. E. Morin, Kultura czasu wolnego, [w:] Wiedza o kulturze…, s. 412. T. Szlendak, op. cit. E. Morin, Kultura czasu wolnego…, s. 410. 10 Ibidem, s. 411. 11 T. Szlendak, op. cit. 8 9 6 7 Magdalena Fusik 114 czas i samą kulturę masową”12. Dzieje się tak dlatego, że w życiu codziennym przepełnionym pracą jednostka docenia każdą sekundę wolnego czasu, starając się ją jak najpełniej wykorzystać, a tym samym gloryfikując ją. Miejsce „uświęcone” Wiele osób traktuje festiwale jako swoje prywatne miejsca „uświęcone”. Podróż na festiwal zostaje przedstawiona jako swoista pielgrzymka. Jak pisze Mircea Eliade w Świętym obszarze i sakralizacji świata: „Odkrycie lub ustalenie punktu oparcia – »środka« – jest równoznaczne ze stworzeniem świata”13. W analizowanej sytuacji „środkiem” staje się, może nie w sensie fizycznym, ale psychologicznym – festiwal. Zauważmy, że każdemu eventowi towarzyszy swoisty obrządek – uroczyste rozpoczęcie imprezy, „gwiazda wieczoru/koncertu”, zakończenie. W przypadku niektórych festiwali „obrządek” ten rozpoczyna się już w momencie wyruszenia w podróż. Proces sakralizacji miejsca jest bardzo złożony. John Urry porusza ten temat w Spojrzeniu turysty: Mac Cannell uważa, że dany wytwór natury lub kultury staje się uświęconym obiektem rytuału turystycznego w efekcie procesu sakralizacji. Proces ten składa się z kilku etapów: nazywania, ujęcia w ramy i podniesienia, umieszczenia na ołtarzu, reprodukcji mechanicznej i reprodukcji społecznej, która polega na wzorowaniu na nim nowych obiektów turystycznych14. Tutaj miejsce „uświęcone” spotyka się z turystyką, która staje się swoistą pielgrzymką. Im festiwal bardziej „uświęcony”, tym więcej ludzi przyciągnie. Zaś powtarzalność i kopiowanie imprez trafiających do gustu publiczności jest na porządku dziennym i nikogo już nie dziwi. Mircea Eliade zauważa dalej: „Wszelki święty obszar implikuje hierofanię, wdarcie się sacrum, co w rezultacie wyodrębnia dane terytorium z otaczającego je środowiska kosmicznego i czyni je jakościowo różnym”15. Każdy festiwal buduje w nas poczucie odrębności od reszty społeczeństwa, wytwarza się granica pomiędzy MY, którzy jesteśmy tutaj, i ONI, którzy są tam, poza. Stwarza poczucie, że zostaliśmy wybrani z tłumu, aby być na tym właśnie festiwalu, aby w nim odnaleźć swój własny raj. Eliade dodaje: „»nasz świat« jest miejscem świętym, ponieważ jest miejscem najbliższym E. Morin, op. cit., s. 415. M. Eliade, Święty obszar i sakralizacja świata, [w:] Wiedza o kulturze…, s. 122. 14 J. Urry, Spojrzenie turysty, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 28. 15 M. Eliade, op. cit., s. 123. 12 13 Miejsce festiwali we współczesnej kulturze 115 nieba, gdyż stąd to, od nas – można dotrzeć do nieba; »nasz świat« jest więc »miejscem wywyższonym«”16. Przestrzeń festiwali zazwyczaj tworzy się od podstaw – tam, gdzie przez większość roku są pola czy prawie puste stadiony, przez kilka dni na czas trwania eventu pojawiają się tłumy ludzi. W odniesieniu do tego spostrzeżenia można przywołać wymowne porównanie Mircei Eliadego: „organizując przestrzeń, powtarza się wzorcowe działanie bogów”17. Proces kreacji upodabnia nas do bogów, stwórców. Jak jednak wybiera się miejsce, o którym mowa? Cytując Eliadego: „byle jaki znak wystarcza, aby wskazać na świętość miejsca”18. I dalej: „Jeśli żaden znak się nie objawia, prowokuje się go”19. Znak ten nie musi być czymś materialnym, może to również być pewien fenomen. W wypadku festiwali chodzi o fenomen tłumu ludzi, którzy na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego, ale na kilka dni/godzin zajmują pewien obszar i stają się wspólnotą, a przynajmniej wydają się nią być. Tak więc „w ostatecznym rozrachunku osiedlenie się na jakimś terytorium sprowadza się do uświęcenia go”20. Nasz „środek” wyznaczony może być na podstawie różnych trendów, wierzeń, zamierzeń, planów. Można założyć, że w wypadku festiwali „środek” ten jest czymś indywidualnym, bo każdy festiwal stanowi „środek” dla kogoś, a jak pisze Eliade: „człowiek społeczeństw prawspółczesnych, stara się żyć jak najbliżej środka świata”21. Turystyka festiwalowa Czy bywanie na festiwalach może być uważane za turystykę? Udział w nich wiąże się zawsze z jakąś podróżą. Jedziemy skądś dokądś. Nawet jeśli przemierzymy tylko kilka kilometrów z jednego końca miasta na drugi, znajdziemy się w rzeczywistości zupełnie innej niż ta znana nam na co dzień. Jak zauważa John Urry w Spojrzeniu turysty: „Na turystykę składają się praktyki związane z »odjazdami« i »odlotami«, a więc w pewnym zakresie polegające na zerwaniu z ustalonym porządkiem i praktykami dnia codziennego oraz poddaniu zmysłów działaniu niecodziennych, niezwykłych bodźców”22. Ibidem, s. 127. Ibidem, s. 125. 18 Ibidem, s. 123. 19 Ibidem. 20 Ibidem, s. 126. 21 Ibidem, s. 127. 22 J. Urry, op. cit., s. 15. 16 17 116 Magdalena Fusik Dalej Urry wymienia „kilka podstawowych właściwości praktyk społecznych określanych mianem turystyki”. Spróbuję odnieść owe właściwości do festiwali. 1. „Turystyka jest sposobem spędzania czasu wolnego” – nie można zaprzeczyć. 2. „Turystyka polega na docieraniu w różne miejsca w celu zatrzymania się w nich” – festiwal ma być miejscem docelowym podróży, a nie tylko przystankiem na mapie. 3. „Cele podróży i miejsca pobytu to lokalizacje inne niż miejsca zamieszkania i pracy” – nawet jeśli impreza odbywa się w miejscu zamieszkania, festiwale tworzą inną, jakby alternatywną rzeczywistość, która umieszcza nas poza światem codziennym. Więc i ten punkt się zgadza. 4. „Zwiedzane miejsca nie mają bezpośrednio związku z pracą zarobkową i zazwyczaj oferują odskocznię od pracy” – oczywiście, są osoby, które pracują przy organizacji festiwali, tak jak są i takie, które pracują w muzeach czy galeriach, ale osoby te swój wolny czas pożytkują inaczej. Dla przeciętnego uczestnika festiwalu definicja się zgadza. 5. „Takim praktykom turystycznym oddaje się znaczna część populacji społeczeństw nowoczesnych” – jak już pisałam, festiwale są istotnym elementem kultury masowej. 6. „Kryterium wyboru miejsc do oglądania są spodziewane, przeżywane w marzeniach i fantazjach, intensywnie przyjemne doznania” – zawsze w wyborze sposobu spędzania czasu wolnego kierujemy się kryterium przyjemności. 7. „Turysta kieruje uwagę na cechy krajobrazu i architektury miejskiej, które odróżniają je od tego , co widzi na co dzień” – na festiwalach cała uwaga skupiona jest na tymczasowych elementach architektury: scenie, ściance wspinaczkowej czy budce z piwem. 8. „Spojrzenie turysty obejmuje znaki, a turystyka polega na kolekcjonowaniu znaków”23 – z każdej podróży przywozimy zebrane w naszej pamięci znaki charakterystyczne miejsca, w którym byliśmy. Tak samo podczas festiwali– znaki, stałe bądź tymczasowe, materialne bądź nie, wpisują się w naszą pamięć. Cytaty za J. Urry, op. cit., s. 15–17. 23 Miejsce festiwali we współczesnej kulturze 117 Opierając się na powyższych punktach, uważam, że pojęcie turystyki festiwalowej jest jak najbardziej słuszne i uzasadnione, co potwierdza również John Urry: „Turystyka jest wynikiem binarnego podziału na to, co zwykłe/codzienne i niezwykłe/niecodzienne. Wrażenia turysty mają wymiar przyjemności, która jest »niecodzienna«”24. Podsumowanie Społeczeństwa się zmieniają. Modyfikacjom ulegają gusta, upodobania, tradycje, charaktery. Takim przemianom ulegają również festiwale – ich organizatorzy wciąż próbują zaskoczyć uczestników czymś nowym, niespotykanym, niecodziennym. Przyciąga to jednostki różnego typu, w zależności od ich backgroundu kulturowego czy upodobań, i to właśnie pozwala im w mniej lub bardziej oczywisty sposób na stworzenie swego rodzaju wspólnoty. Właśnie w tym celu dzisiejsze festiwale obejmują właściwie wszystkie dziedziny zainteresowań odbiorców i jawią się jako idealny przykład elementu kultury masowej – zhomogenizowanej, niewyspecjalizowanej mieszanki „dla każdego coś miłego”, w której każdy może znaleźć swoje miejsce „uświęcone” i poczuć odrębność od reszty społeczeństwa, stawiając barierę pomiędzy MY a ONI. Trudno stwierdzić, w jakim kierunku nas to prowadzi. Zmiany w organizacji festiwali w ciągu ostatnich lat zdają się zmierzać do kompletnego ujednolicenia zarówno odbiorców, jak i proponowanego towaru. Jedno jest pewne – dopóki w społeczeństwie istnieje chęć poznania i zgłębienia szeroko pojętej kultury festiwale na pewno nie znikną z naszego pola widzenia. Ibidem, s. 30. 24 Magdalena Fusik 118 Bibliografia: Eliade M., Święty obszar i sakralizacja świata, [w:] Wiedza o kulturze. Antropologia kultury, red. A. Mencwel, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2001. Macdonald D., Teoria kultury masowej, [w:] Wiedza o kulturze. Antropologia kultury, red. A. Mencwel, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2001. Morin E., Kultura czasu wolnego, [w:] Wiedza o kulturze. Antropologia kultury, red. A. Mencwel, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2001. Szlendak T., Maszyna do dzielenia. Co wynika z festiwalizacji naszej kultury, „Gazeta Wyborcza”, 04.09.2014. Urry J., Spojrzenie turysty, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007. Magdalena Fusik – studentka II roku studiów magisterskich na Uni wersytecie Jagiellońskim, italianistka z pasji i wykształcenia. Urodzona w Skarżysku-Kamiennej, skąd wyjechała zaraz po maturze, gdzie jednak bardzo często i chętnie wraca. Pasjonuje ją literatura współczesna, muzyka (szczególnie ta na żywo), podróże i dobra kuchnia. nr 16 2016 Emilia Wróblewska Pierre Lemaître, Au revoir là-haut (Do zobaczenia w zaświatach) (fragm.) Au revoir là-haut (Do zobaczenia w zaświatach) Albert i Édouard mieli szczęście, że ocaleli z wojennej zawieruchy, ale szybko zrozumieją, że jako weterani nie będą mieli łatwego życia w nowej Francji. Dla kraju o wiele cenniejsi okazują się ci, którzy zginęli – ocaleni są tylko problemem. Albert, skromny urzędnik, stracił wszystko. Édouard, niegdyś wybuchowy artysta, po śmierci rodziny stał się wrakiem człowieka. Choć bezbronni i opuszczeni, decydują się na zemstę – organizują akcję, która ma spowodować rozruchy w całym kraju. Powieść okazała się jedną z tych książek, do których warto, a nawet trzeba wracać. Z PRZEKŁADÓW Pierre Lemaître – francuski pisarz oraz scenarzysta. Popularność – we Francji i za granicą – zdobył jako autor powieści kryminalnych, z których kilka zostało wydanych również w Polsce. Rok 2013 okazał się szczególny dla kariery pisarza. Jego powieść kryminalną Alex nagrodzono CWA International Dagger, a książce Do zobaczenia w zaświatach, wykraczającej poza ramy gatunku uprawianego dotychczas przez Lemaître’a, przyznano najważniejsze francuskie wyróżnienie literackie – Nagrodę Goncourtów. 120 Emilia Wróblewska Pierre Lemaître, Au revoir là-haut Z PRZEKŁADÓW Chapître 3 : Péricourt s’était fait faucher en pleine course. La balle lui avait fracassé la jambe. Il avait poussé un hurlement de bête, s’était effondré dans la boue, la douleur était insupportable. Il s’était tortillé et retourné dans tous les sens en continuant de crier et, comme il n’arrivait pas à voir sa jambe qu’il serrait à deux mains au niveau de la cuisse, il s’était demandé si un éclat d’obus ne la lui avait pas sectionnée. Il fit un effort désespéré pour sesoulever un peu, il y parvint et, malgré les terribles élancements, il fut soulagé : sa jambe était bien là, entière. Il apercevait le pied tout au bout, c’était en dessous du genou que c’était écrabouillé. Ça pissait le sang ; il pouvait remuer un peu le bout du pied, il souffrait comme un damné, mais ça bougeait. Malgré le boucan, les balles qui sifflaient, les shrapnells, il pensa « j’ai ma jambe ». Il en fut rassuré parce qu’il n’aimait pas l’idée de devenir unijambiste. On disait parfois le « petit Péricourt » pour jouer avec le paradoxe, parce que, pour un garçon né en 1895, il était extrêmement grand, un mètre quatre-vingt-trois, vous pensez, c’était quelque chose. D’autant qu’avec une taille pareille, on a vite l’air maigre. Il était déjà comme ça à quinze ans. À l’institution, ses camarades l’appelaient « le géant », et ce n’était pas toujours bienveillant, il n’était pas très aimé. Édouard Péricourt, le genre de type qui a de la chance. Dans les écoles qu’il fréquentait, tous étaient comme lui, des gosses de riches à qui rien ne pouvait arriver, qui entraient dans l’existence bardés de certitudes et d’une confiance en soi sédimentée par toutes les générations d’ascendants fortunés qui les avaient précédés. Chez Édouard, ça passait moins bien que chez les autres parce qu’en plus de tout ça, il était chanceux. Or on peut tout pardonner à quelqu’un, la richesse, le talent, mais pas la chance, non, ça, c’est trop injuste. En fait, sa veine était avant tout un excellent sens de l’autoconservation. Quand le danger était trop grand, que la tournure des événements devenait menaçante, quelque chose le prévenait, il avait des antennes, et il faisait le nécessaire pour rester dans la course sans y laisser trop de plumes. Évidemment, voir comme ça Édouard Péricourt allongé dans la gadoue le 2 novembre 1918 avec une jambe en bouillie, on peut se demander si la chance ne vient pas de tourner, et dans le mauvais sens. En fait, non, pas Pierre Lemaître, Au revoir là-haut 121 Do zobaczenia w zaświatach 3. Z PRZEKŁADÓW Péricourta ścięło z nóg w pełnym biegu. Kula przeszyła mu kolano. Chłopak wrzasnął przeraźliwie i runął w błoto, ból był nie do zniesienia. Rzucał się po ziemi, nie przestając krzyczeć. Nie widział dokładnie całej nogi, którą ściskał obiema dłońmi, zaczął więc panikować, że odłamek mógł odciąć jej część. Z ogromnym wysiłkiem udało mu się nieco unieść i mimo rwącego bólu poczuł ulgę: jego noga była w jednym kawałku. Na samym końcu widział stopę. Ze zmiażdżonego kolana tryskała krew, mógł jednak poruszyć nieco palcami u stóp, bolało sakramencko, ale mógł nimi poruszać. Mimo okropnego jazgotu wokół niego, świszczących kul, szrapneli, pomyślał: „Mam nogę”. Ten fakt go pokrzepił – nie podobała mu się perspektywa zostania jednonogim. Mówiono o nim czasem przez żart „mały Péricourt”, bo jak na chłopca urodzonego w 1895 roku był wyjątkowo wysoki, metr osiemdziesiąt trzy, pomyślcie tylko, to już coś. Do tego z takim wzrostem zwykle sprawia się wrażenie chudzielca. Był już taki w wieku piętnastu lat. W szkole koledzy nazywali go „gigantem”, w niezbyt pozytywnym sensie, nie przepadali za nim. Édouard Péricourt, typ faceta, który zawsze miał szczęście. W szkołach, do których uczęszczał, właściwie wszyscy byli jak on, dzieciaki bogaczy, którym nic złego nie mogło się przytrafić, wchodzący w życie z najwyższą pewnością i wiarą w siebie, cechami uzasadnionymi przez całe pokolenia szczęśliwców, które ich poprzedzały. Jeśli chodzi o Édouarda, nie było tu tak kolorowo jak u innych, ponieważ – rzecz ponad te wszystkie – po prostu miał szczęście. Wiadomo z kolei, że można wszystko wybaczyć, bogactwo czy talent, ale nie szczęście, nie, to już zbyt niesprawiedliwe. Przede wszystkim jego dobra passa zawsze go chroniła. Kiedy zbliżało się niebezpieczeństwo, gdy obrót zdarzeń stawał się zbyt groźny, coś go wówczas ostrzegało, zupełnie jak gdyby miał specjalny czujnik, dzięki któremu zawsze wiedział, co robić, żeby pozostać w grze bez większych strat. Oczywiście widząc Édouarda Péricourta rozciągniętego na ziemi w błocie 2 listopada 1918 roku, z nogą w żywym ogniu, można zadać sobie pytanie, czy szczęście go w końcu nie opuściło. Właściwie jednak nie, nie do końca, bo zachowa swoją nogę. Będzie kulał do końca swych dni, ale przynajmniej na dwóch nogach. Z PRZEKŁADÓW 122 Emilia Wróblewska tout à fait, parce qu’il va garder sa jambe. Il boitera le restant de ses jours, mais sur deux jambes. Il retira rapidement son ceinturon et il en fit un garrot qu’il serra très fort pour arrêter l’hémorragie. Puis, épuisé par cet effort, il se relâcha et s’allongea. La douleur se calma un peu. Il allait devoir rester là un moment et il n’aimait pas cette position. Il risquait d’être atomisé par un obus, ou pire encore… C’était une idée qui courait fréquemment à cette époque : la nuit, les Allemands sortaient de leurs tranchées pour venir achever les blessés à l’arme blanche. Pour relâcher ses muscles, Édouard poussa sa nuque dans la boue. Il ressentit un peu de fraîcheur. Ce qu’il y avait derrière lui, maintenant, il le voyait tout à l’envers. Comme s’il était à la campagne, allongé sous les arbres. Avec une fille. C’est une chose qu’il n’avait jamais connue, avec une fille. Celles qu’il avait croisées, c’étaient surtout celles des boxons du côté des Beaux-Arts. Il n’eut pas le loisir de remonter plus loin dans ses souvenirs, parce qu’il aperçut soudain la haute dégaine du lieutenant Pradelle. Quelques instants plus tôt, le temps de tomber, de se rouler par terre de douleur et de faire son garrot, Édouard avait laissé tout le monde en train de courir vers les lignes boches et voilà le lieutenant Pradelle à dix mètres derrière lui, debout, immobile, comme si la guerre s’était arrêtée. Édouard le voit de loin, à l’envers et de profil. Les mains posées sur le ceinturon, il regarde à ses pieds. On dirait un entomologiste penché sur une fourmilière. Imperturbable au milieu du fracas. Olympien. Puis, comme si l’affaire était terminée ou qu’elle ne le concernait plus, peut-être a-t-il achevé son observation, il disparaît. Qu’un officier s’arrête en pleine charge pour regarder à ses pieds, c’est tellement étonnant qu’un instant Édouard ne sent plus la douleur. Il y a là quelque chose d’anormal. Déjà, qu’Édouard se fasse écraser une jambe, c’est surprenant ; il a traversé la guerre sans une éraflure, se retrouver cloué au sol avec une jambe en capilotade, il y a quelque chose qui ne va pas, mais, à la limite, dans la mesure où il est soldat et qu’on est dans un conflit passablement meurtrier, être blessé, c’est quand même dans l’ordre des choses. En revanche, un officier qui s’arrête sous les bombes pour observer ses pieds… Péricourt relâche ses muscles, retombe sur le dos, tâche de respirer, les mains serrées autour de son genou, juste audessus du garrot improvisé. Quelques minutes plus tard, c’est plus fort que lui, il se cambre, regarde de nouveau l’endroit où le lieutenant Pradelle se tenait debout il y a quelques Pierre Lemaître, Au revoir là-haut 123 Z PRZEKŁADÓW Szybko wyciągnął pasek ze spodni i zacisnął go bardzo mocno nad raną, żeby zatamować krwawienie. Później, wyczerpany tym wysiłkiem, rozciągnął się na ziemi, by złapać oddech. Ból nieco ustąpił. Choć wcale mu się to nie podobało, musiał jeszcze przez chwilę zostać w takiej pozycji. Ryzykował, że dosięgnie go pocisk albo coś jeszcze gorszego… W tamtym czasie bowiem krążyła wśród żołnierzy pogłoska o tym, że nocą Niemcy wychodzą ze swoich okopów, żeby dobić rannych bagnetami. Chcąc rozluźnić nieco mięśnie, Édouard przekręcił szyję w grząskim błocie. Poczuł kojący chłód. Wszystko to, co znajdowało się za nim, widział teraz do góry nogami. Jakby był na wsi, wyciągnięty pod drzewami. Z dziewczyną. Coś, czego nigdy nie zaznał, z dziewczyną. Te, z którymi się spotykał, były zazwyczaj niezbyt dobrze prowadzącymi się dziewczętami z domu publicznego przy Beaux Arts. Nie miał jednak czasu, by dalej zagłębiać się we wspomnienia, bowiem nagle zauważył wysoką postać porucznika Pradelle. Kilka chwil przed upadkiem, tarzaniem się po ziemi z bólu i robieniem improwizowanej opaski uciskowej Édouard zapomniał o wszystkich, biegnąc w kierunku szkopów, a tu porucznik Pradelle stoi sobie w bezruchu jakieś dziesięć metrów za nim, jak gdyby wojna na chwilę się zatrzymała. Édouard widzi go z daleka, do góry nogami, z profilu. Z rękami na pasie, patrzy w dół, na swoje stopy. Przywodzi na myśl entomologa, pochylonego nad mrowiskiem. Niewzruszony pośrodku piekielnego jazgotu. Olimpijsko spokojny. Po pewnym czasie, jakby obiekt jego obserwacji zniknął albo zwyczajnie przestał go interesować, oddala się. Oficer, który nagle zatrzymuje się w miejscu w trakcie ataku, żeby przyglądać się swoim butom, to zjawisko tak osobliwe, iż Édouard przez chwilę nawet już nie odczuwa bólu. Jest w tym coś odbiegającego od normy. Sam fakt, że pocisk roztrzaskał Édouardowi nogę, jest zadziwiający; do tej pory przetrwał wojnę bez draśnięcia, po to by nagle znaleźć się przygwożdżonym do ziemi ze zmiażdżoną nogą, coś tu nie gra. W ostateczności jednak, skoro jest żołnierzem i skoro znalazł się w samym środku śmiercionośnego konfliktu, być zranionym to coś na porządku dziennym. Za to oficer, który zatrzymuje się, pod ostrzałem, żeby obserwować swoje stopy… Péricourt rozluźnia mięśnie, pada z powrotem na plecy, usiłuje oddychać z rękami zaciśniętymi wokół kolana, nieco ponad prowizoryczną opaską uciskową. Kilka minut później to już staje się silniejsze od niego, wygina się, żeby od nowa popatrzeć na miejsce, w którym porucznik Pradelle stał chwilę temu… Nic. Oficer zniknął. Linia ataku przesunęła się jeszcze Z PRZEKŁADÓW 124 Emilia Wróblewska instants… Rien. L’officier a disparu. La ligne d’attaque s’est encore avancée, les explosions se sont éloignées de plusieurs dizaines de mètres. Édouard pourrait en rester là, se concentrer sur sa blessure. Par exemple, il pourrait réfléchir pour savoir s’il vaut mieux attendre les secours ou tenter de se traîner vers l’arrière, au lieu de quoi il demeure cambré, comme une carpe sortie de l’eau, les reins creusés, le regard rivé à cet endroit. Enfin, il se décide. Et là, c’est très dur. Il se soulève sur ses coudes pour ramper à reculons. Sa jambe droite ne répond plus, tout à la force des avantbras, avec juste l’appui de la jambe gauche ; l’autre traîne dans la gadoue, comme un membre mort. Chaque mètre est un effort. Et il ne sait pas pourquoi il agit ainsi. Il serait incapable de le dire. Sauf que ce Pradelle est un homme vraiment inquiétant, personne ne peut l’encadrer. Il confirme l’adage selon lequel le véritable danger pour le militaire, ce n’est pas l’ennemi, mais la hiérarchie. Si Édouard n’est pas suffisamment politisé pour se dire que c’est le propre du système, son esprit va quand même dans cette direction-là. Il est brusquement arrêté dans son élan. Il vient de ramper sur sept ou huit mètres, guère plus, quand une explosion terrible, un obus d’un calibre insoupçonné, le cloue au sol. Peut-être que couché par terre, ça amplifie les détonations. Il se raidit, tendu comme une perche, rigide, même sa jambe droite ne résiste pas à ce mouvement. On dirait un épileptique saisi dans sa transe. Son regard reste fixé sur l’endroit où se trouvait Pradelle quelques minutes auparavant lorsqu’une immense gerbe de terre se soulève, comme une vague colérique et rageuse, et s’élève dans les airs. Édouard a l’impression qu’elle va l’ensevelir tellement il la sent proche, enveloppante, et elle retombe avec un bruit terrible, feutré comme le soupir d’un ogre. Les explosions et les balles sifflantes, les fusées éclairantes qui s’épanouissent dans le ciel, ce n’est presque plus rien à côté de ce mur de terre qui s’écroule près de lui. Tétanisé, il ferme les yeux, le sol vibre sous lui. Il se tasse, cesse de respirer. Lorsqu’il reprend ses esprits, constater qu’il est encore vivant lui donne le sentiment d’être un miraculé. Pierre Lemaître, Au revoir là-haut 125 Emilia Wróblewska – studentka trzeciego roku filologii romańskiej. Interesuje się językami obcymi, szczególnie w zakresie tłumaczeń literackich i filmowych. W wolnym czasie i przy sprzyjającej pogodzie jeździ na rolkach. Z PRZEKŁADÓW do przodu, wystrzały oddaliły się o kilkadziesiąt metrów. Édouard mógłby na tym poprzestać, zająć się swoją raną. Mógł na przykład zastanowić się, czy bardziej opłaca mu się czekać na pomoc, czy też spróbować powlec się z powrotem, zamiast tego jednak pozostaje wygięty jak karp wyciągnięty z wody, ze spojrzeniem utkwionym w jeden punkt. Wreszcie się decyduje. Okazuje się to jednak niezwykle trudne. Unosi się na łokciach, żeby się odczołgać. Prawa noga odmawia posłuszeństwa, przenosi więc swój ciężar na przedramiona, podpierając się jedynie lewą nogą, drugą wlecze w błocie, jakby całkiem martwą. Każdy metr jest ogromnym wysiłkiem. I nawet nie wie, czemu się tak męczy. Nie byłby w stanie powiedzieć. Poza tym chyba, że ten Pradelle to człowiek doprawdy niepokojący, nikt nie jest w stanie go do końca pojąć. Potwierdza się powiedzenie, według którego prawdziwym zagrożeniem dla żołnierza jest nie wróg, lecz hierarchia. I nawet jeśli Édouard nie jest zbyt upolityczniony, by przyznać, że to wina systemu, jego myśli idą gdzieś w tym kierunku. Coś gwałtownie go zatrzymuje. Zdążył przeczołgać się siedem czy osiem metrów, nie więcej, gdy potężna eksplozja, pocisk niespotykanego kalibru, przygważdża go do ziemi. Być może leżąc, odczuwa detonacje silniej. Édouard sztywnieje, napięty jak struna, nawet jego prawa noga nie opiera się temu ruchowi. Wygląda jak epileptyk, który zastygł w połowie swojego ataku. Jego wzrok w dalszym ciągu tkwi w miejscu, gdzie znajdował się Pradelle jeszcze kilka chwil temu, gdy potężna bryła ziemi unosi się, niczym porywcza i wściekła fala, po czym wzbija się w powietrze. Édouard ma wrażenie, że lada moment zasypie go całego, tak zdaje się być blisko, pochłania całe jego pole widzenia, lecz po chwili rozbija się obok niego, wydając przy tym odgłos podobny westchnieniu ogra. Wybuchy i świszczące kule, rozświetlające niebo rakiety, to niemal błahostka przy ogromnej ścianie gliny i błota, która zwala się tuż przy nim. Zamarły z przerażenia, zamyka oczy, czując wokół drżącą ziemię. Kuli się w sobie, wstrzymuje oddech. Kiedy dochodzi do siebie, fakt, że wciąż jest żywy, wydaje mu się graniczyć z cudem. nr 16 2016 Natalia Wleklik Clara Dupont-Monod, Le roi disait que j’étais diable (Król mawiał, że jestem diablicą) (fragm.) Clara Dupont-Monod – pisarka urodzona w 1973 roku w Paryżu. Jest również dziennikarką – współpracowała m.in. z Canal+, „Marianne” i France Inter. Jej debiut książkowy, Eova Luciole, przypada na rok 1998. Z PRZEKŁADÓW Le roi disait que j’étais diable (Król mawiał, że jestem diablicą) To powieść poświęcona Eleonorze Akwitańskiej. Autorka czyni tę niezwykłą, ale często pomijaną w historii kobietę osią swojej książki nominowanej do Prix Goncourt 2014. Daje Eleonorze dojść do głosu, który wcale nie jest pozbawiony siły, zdecydowania i namiętności; który pobrzmiewa głośniej niż rozkazy jej męża, króla Ludwika VII, i rady jego wasali. Fascynacja Clary Dupont-Monod Eleonorą Akwitańską rosła latami. Le roi disait que j’étais diable to wynik tej fascynacji, a także wnikliwej lektury i świadomości, że na historię i ludzi należy patrzeć z różnych perspektyw. 128 Natalia Wleklik Z PRZEKŁADÓW Clara Dupont-Monod, Le roi disait que j’étais diable La joie est stupide. Elle s’offre facilement. C’est l’émotion la plus reconnaissable, donc la moins perfide. Elle fendille les visages avec la stupeur un peu niaise de se découvrir léger. Rien n’est plus angoissant qu’un être joyeux. Comment peut-il ignorer la faim et les menace ? La joie produit de mauvais combattants. Je lui préfère la colère, c’est une autre histoire. Elle fait bouillir le sang. Elle est la forme même de la vie, sa première vocifération. Elle peut trahir. J’aime la colère parce qu’elle a toujours quelque chose à révéler. Par exemple le roi. Toute sa vie, on lui a appris à se tenir droit. Et voilà soudain qu’il baisse la tête. La colère l’avachit. Sa nuque se brise. Ses mains frappent une table imaginaire dans un mouvement furieux et lent. C’est ainsi, les gouvernants ont la rage molle. Ils sont habitués à lancer des ordres, à tonner, et soudain ils s’effondrent. Ils hoquettent, eux qui veulent du souffle. Je connais deux moments où les rois sont ridicules. Lorsqu’ils sont en colère et lorsqu’on les épouse. L’événement les écrase. Ils découvrent combien ils sont petits. Car la colère abolit les grades. Elle est l’envers du rang d’origine. Qui d’autre peut rabaisser un fort ? Anoblir un paysan ? Ce paysan qui, d’ordinaire, peste contre son seigneur, ses chiens ou les marais, dont les vêtements ont les couleurs de ses bêtes, eh bien lui, il reste digne. La fureur le prend tout entier ; mais il respire lentement et se tient droit. Son menton se lève. Son corps se plante dans la terre d’Aquitaine. Puis il se détourne avec un regard ivre de vengeance, le regard que cherchent les foules pour se mettre en marche, celui qu’on happe avant l’assaut. Ne reste que son ombre, plus menaçante qu’une armée. Avec la colère, le paysan devient roi. Le puissant se fait pantin. La joie, elle, ne renverse rien. Le roi est mon mari. Ce n’est pas un homme de colère mais de mots. Il s’entretient à voix basse avec son abbé. Il récite souvent les textes sacrés, tout seul, en marchant. Il ne décide rien sans l’avis de ses vassaux. Louis rêve d’une vie monacale, de paroles et de respect. Tout ce que je fuis depuis l’enfance. Tout ce que je hais. Si je pouvais, je vivrais dans un palais immense peuplé de soldats et de poètes. L’épée, le livre : voilà les objets sacrés, disait mon grand-père. La première défend la terre, le second chante l’amour. Chez moi, dans le Sud, ni le sang ni la chair n’ont jamais effrayé personne. Mais Louis est un homme du Nord. C’est un pays rude et sérieux. Ses chants glorifient Charlemagne. Pauvre peuple, réduit à chanter des exploits militaires qui ne sont même pas les siens ! Les gens du Nord ont les habits Clara Dupont-Monod, Le roi disait que j’étais diable 129 Król mawiał, że jestem diablicą Z PRZEKŁADÓW Radość jest głupia. Łatwo oddaje się w ofierze. Jest to uczucie najbardziej rozpoznawalne, więc najmniej perfidne. Znaczy twarze zdumieniem z odkrycia własnej lekkości. Nic nie jest bardziej niepokojące niż bycie radosnym. Jak można nie wiedzieć o głodzie i zagrożeniach? Radość sprzyja słabym wojownikom. Od niej wolę złość, jest to inna historia. Ona sprawia, że krew się gotuje. Ona jest właściwą formą życia, jego pierwszym wrzaskiem. Ona może zdradzić. Kocham złość, ponieważ zawsze coś ujawnia. Na przykład król. Całe życie uczono go trzymać się prosto. I proszę bardzo, nagle to on pochyla głowę. Złość osłabia go. Jego kark się łamie. Jego ręce uderzają w wyobrażony stół wściekle i powoli. Tak to jest, że rządzący mają słabe nerwy. Są przyzwyczajeni do wydawania rozkazów, do grzmienia, i nagle załamują się. Dławią się, oni, którzy chcą oddechu. Znam dwie sytuacje, kiedy królowie są śmieszni. Gdy wpadają w złość i gdy się ich poślubia. To wydarzenie ich przytłacza. Odkrywają, jak bardzo są mali. Ponieważ złość znosi hierarchię. Ona obala ustalony porządek. Kto inny może poniżyć silnego? Nobilitować wieśniaka? Ten wieśniak, który zazwyczaj złorzeczy swojemu seniorowi, jego psom lub bagnom, którego ubrania mają kolor jego zwierząt, otóż on pozostaje godny. Wściekłość opanowuje go całego, lecz oddycha powoli i trzyma się prosto. Jego podbródek unosi się. Jego ciało wrasta w ziemię Akwitanii. Następnie odwraca się ze spojrzeniem odurzonym zemstą, spojrzeniem, którego szukają tłumy, aby ruszyć w drogę, spojrzeniem, którego chwytają się przed natarciem. Zostaje tylko jego cień, groźniejszy od wojska. Dzięki złości wieśniak staje się królem. Władca zamienia się w kukłę. Zaś radość nie zmienia niczego. Król jest moim mężem. Nie jest to mężczyzna złości, lecz słów. Rozprawia szeptem ze swoim opatem. Recytuje często święte teksty, w samotności, maszerując. Nie decyduje o niczym bez zasięgnięcia opinii swoich wasali. Ludwik marzy o życiu klasztornym, o pieśniach i szacunku. Wszystko, przed czym uciekam od dzieciństwa. Wszystko, czego nienawidzę. Jeśli bym mogła, żyłabym w ogromnym pałacu zaludnionym żołnierzami i poetami. Miecz, książka: oto przedmioty święte, mawiał mój dziadek. Pierwszy broni ziemi, druga opiewa miłość. U mnie, na Południu, ani krew, ani ciało nigdy nie przeraziły nikogo. Ale Ludwik jest człowiekiem Północy. Jest to kraj surowy i poważny. Jego pieśni gloryfikują Karola Wielkiego. Biedny lud, sprowadzony do opiewania wojskowych wyczynów, które nawet nie są ich wyczynami! Ludzie Północy mają szare ubrania, nikły uśmiech i złożone ręce. Nawet sakiewki Z PRZEKŁADÓW 130 Natalia Wleklik gris, le sourire faible et les mains jointes. Même les bourses n’offrent rien. Le roi est si pauvre que lors de son séjour à Senlis les habitants ont prêté les écuelles, l’ail et le sel pour ses cuisines. Et cette parcelle maigre, on l’appelle royaume de France. Quelle farce ! Sait-on seulement qui je suis ? L’année de ma naissance, la nature s’est rendue. L’hiver fut si clément qu’on brada les récoltes. Le setier de seigle se vendit deux sous, et le froment trois sous. Les pauvres se gavèrent. « Aux nones d’avril, on vit des étoiles tomber du ciel », ajoutèrent les moines. On me dit jolie, turbulente, ambitieuse. J’ai grandi dans un château posé sur la lande et je porte un prénom dont l’origine divise les poètes. Aliénor : Alaha an Nour, Dieu est lumière, en hommage à l’Espagne musulmane que mon Aquitaine a toujours aimée. Elienenn, en gaélique, qui signifie l’étincelle. Eleos en grec, « compassion ». Leneo pour le latin, « adoucir ». Il faut se méfier des mots. Ils racontent n’importe quoi. Mon prénom est un monde et personne n’y laisse son empreinte. Ni Dieu ni roi. Il est venu me chercher. J’étais si jeune alors. Un nuage de poussière s’approchait du château. Il gonflait dans la lumière orange du soir. Ce nuage allait m’aspirer avec tous mes espoirs. Je le savais. Debout, les mains appuyées contre la pierre chaude, j’ai savouré une dernière fois le paysage. Ma tour est située à l’angle de l’enceinte. Elle surplombe Bordeaux couchée à mes pieds. Sanglée dans son corset de pierre, elle respirait doucement. Ses faubourgs avaient grossi. Les villes d’ici ressemblent à des courtisanes. L’ombre des remparts s’allonge comme des bras affamés. On n’entend plus que les murmures. Au loin, j’apercevais la cathédrale Saint-André. Elle étirait sa silhouette comme une femme prête à marcher. Son grand porche m’évoquait un cou levé vers le ciel. En plissant les yeux, j’ai distingué les piles de bois, les dalles et les pierres, immobiles sous le ciel rouge. Je savais que mon mariage aurait lieu là, et que ce jour venu, la quiétude d’un chantier abandonné laisserait place à la liesse. Les venelles regorgeraient de monde. Le porche de la cathédrale serait recouvert de fleurs. Je pouvais même sentir le diadème d’or sur mon front, entendre les paroles de l’archevêque et deviner le regard embué de Louis. Je connaissais déjà le tissu écarlate de ma robe, le velours de l’estrade ; puis l’anneau passé à mon pouce, mon index, mon majeur et mon annulaire, et enfin cet ordre déguisé en promesse : « Je te prends pour épouse. » La messe de la Sainte Trinité, le déploiement du voile et le baiser ; enfin la sortie dans l’encadrement du portail, les acclamations de la foule, la parade dans mes rues tendues de guirlandes. Clara Dupont-Monod, Le roi disait que j’étais diable 131 Z PRZEKŁADÓW świecą pustkami. Król jest tak biedny, że podczas pobytu w Senlis mieszkańcy pożyczyli miski, czosnek i sól jego służbie kuchennej. I ten marny spłachetek ziemi nazywa się królestwem Francji! Co za farsa! Czy oni wiedzą, kim ja jestem? W roku moich urodzin natura poddała się. Zima była tak łagodna, że zbiory sprzedawano za bezcen. Łan żyta kosztował dwa sous, a pszenicy trzy sous. Biedacy objadali się. „Piątego dnia kwietnia widziano gwiazdy spadające z nieba”, dodawali mnisi. Mówiono o mnie, że jestem śliczna, niesforna, ambitna. Dorastałam w zamku położonym na landach i noszę imię, o pochodzenie którego spierają się poeci. Alienor: Alaha an Nour, Bóg jest światłem, w hołdzie muzułmańskiej Hiszpanii, którą moja Akwitania zawsze kochała. Elienenn, po gaelicku oznacza iskrę. Eleos po grecku – „współczucie”. Leneo z łaciny – „łagodzić”. Nie należy wierzyć słowom. Opowiadają byle co. Moje imię jest światem i nikt na nim nie pozostawia swojego śladu. Ani Bóg, ani król. Przyjechał po mnie. Byłam wówczas taka młoda. Chmura pyłu zbliżała się do zamku. Pęczniała w pomarańczowym świetle wieczora. Ta chmura miała mnie wessać ze wszystkimi moimi nadziejami. Wiedziałam o tym. Na stojąco, z rękoma wspartymi o ciepły kamień, po raz ostatni rozsmakowałam się w pejzażu. Moja wieża znajduje się w narożniku muru obronnego. Wznosi się nad Bordeaux leżącym u moich stóp. Opasane gorsetem z kamienia, oddychało spokojnie. Jego przedmieścia rozrosły się niegdyś. Tutejsze miasta podobne są do kurtyzan. Cień szańców wydłuża się niczym wygłodniałe ramiona. Słychać tylko szepty. W oddali dostrzegałam katedrę Saint-André. Prostowała swoją sylwetkę niczym kobieta gotowa do wyjścia. Duży przedsionek przywodził mi na myśl szyję wyciągniętą ku niebu. Mrużąc oczy, rozpoznałam stosy drewna, płyty i kamienie, nieruchome pod czerwonym niebem. Wiedziałam, że mój ślub odbędzie się właśnie tam, i że tego dnia cisza porzuconego placu budowy ustąpi miejsca radości. Uliczki wypełnią się ludźmi. Przedsionek katedry obsypany będzie kwiatami. Czułam już nawet diadem ze złota na moim czole, słyszałam słowa arcybiskupa i domyślałam się zamglonego spojrzenia Ludwika. Znałam już szkarłatny materiał mojej sukni, aksamit na podwyższeniu; następnie obrączkę wchodzącą na mój kciuk, palec wskazujący, środkowy, zaręczynowy i w końcu ten rozkaz przebrany w obietnicę: „Biorę cię za żonę”. Msza w Sainte Trinité, odsłonięcie welonu i pocałunek; w końcu wyjście w portal, wiwaty tłumu, parada w moich uliczkach spiętych wieńcami kwiatów. Z PRZEKŁADÓW 132 Natalia Wleklik Ce protocole n’était pas pour tout de suite. J’avais encore un peu de temps. Pour l’heure, l’immense domaine m’appartenait. Il était le plus vaste et le plus riche de France. Je le surplombais. En bas, il y avait Toulouse, possession de ma grand-mère, que je finirais bien par récupérer. Devant, le pays du Gévaudan. Derrière, la mer. Au-dessus, Poitiers, terre de mes ancêtres et de mon enfance. Et tout autour, il y avait les plaines lissées d’un geste doux, comme on caresse un tissu de brocart ; la pierre en forme de vieux visage, aux rides si larges que des familles entières pouvaient s’y abriter ; la montagne, cette bête à l’haleine froide, au dos piqué d’arbres ; et l’eau, le sang des pays, cascadante ou sage selon l’endroit. Debout sur ma muraille, j’étais au centre. Des Pyrénées à la Loire, à perte de vue, s’étendaient ma puissance et mon amour. Aujourd’hui encore, quand la grisaille avance ses nappes jusqu’au pied de mon lit, dans ce palais parisien, je pense à mon royaume. J’entends les marins hurler sur le port de Bordeaux. A Bayonne, ce sont les cris de la foule massée sur le quai quand reviennent les pêcheurs de baleine. A La Rochelle, les navires s’éloignent, chargés des vins blancs de Niort ou de Saint- Jean-d’Angély, de sel recueilli dans la baie de Bourgneuf, prêts à envahir les marchés anglais et flamands. Et ce spectacle mêlant la mer, la nourriture et les hommes remonte vers moi, jusque dans les plis lourds des rideaux de mon lit. Il les trempe de couleurs et de nostalgie tandis que la voix de ma sœur Pétronille résonne au loin : « Aliénor, Aliénor, cesse de penser à nos sols. » Parfois, au plus profond de la nuit, je sens un linceul glacé me recouvrir le visage. Je voudrais bondir hors du lit, saisir mon épée, mais mon corps est trop lourd pour bouger. Mon corps ne réagit plus. C ’est une chose terrifiante. Autour de moi dansent des ombres cerclées d’un halo blanc. Leurs visages s’étirent comme des lames. Elles portent d’étranges vases de cristal montés sur des socles en or, gravés à mon nom. Certaines collent ce vase contre leurs corps de brume, comme on le ferait d’un bébé ; d’autres le lâchent en silence, et la corolle qui porte mon nom s’évanouit à leurs pieds. Ce sont les gloires mortes. Elles commentent ma vie. Elles ricanent. Leurs bouches s’allongent. Elles deviennent d’énormes grottes prêtes à m’aspirer. Elles me montrent du doigt, me traitent d’incapable. J’ai beau frotter ma tête contre la couverture, et sentir la fourrure sur ma peau, je suis seule. Je reconnais mon grand-père, mes parents, les comtes du roi, la foule immobile de n’importe quelle foire au-delà de Poitiers, les hideux sourires de ceux qui me mettent à l’épreuve. Ils verront bien, un jour, ce que je vaux. Quand je trouverai le courage d’attraper mon épée, je fendrai cette danse macabre. Je mettrai les ombres en Clara Dupont-Monod, Le roi disait que j’étais diable 133 Z PRZEKŁADÓW Ten ceremoniał nie był przewidziany na jutro. Miałam jeszcze trochę czasu. Na razie ogromna domena miała należeć do mnie. Była najbardziej rozległa i najbogatsza we Francji. Górowałam nad nią. W dole znajdowała się własność mojej babki – Tuluza, którą miałam w końcu odzyskać. Z przodu – kraj Gévaudanu. Z tyłu – morze. Powyżej – Poitiers, ziemia moich przodków i mojego dzieciństwa. A wszędzie naokoło były równiny wygładzone łagodnym ruchem, takim, jakim pieści się materiał z jedwabiu; był kamień o kształcie starej twarzy, ze zmarszczkami tak wielkimi, że całe rodziny mogły się w nich schronić; góra, ta bestia o chłodnym oddechu, o plecach nakłutych drzewami; i woda, krew kraju, spadająca kaskadą lub rozważna, zależnie od miejsca. Stojąc na mojej wieży, znajdowałam się w centrum fortyfikacji. Od Pirenejów po Loarę, jak okiem sięgnąć, rozciągała się moja władza i miłość. Dziś jeszcze, kiedy witraż przesuwa swoją poświatę ku mojemu łożu, w tym paryskim pałacu, myślę o moim królestwie. Słyszę żeglarzy, których nawoływania unoszą się nad portem w Bordeaux. W Bayonne są to krzyki tłumu zgromadzonego na wybrzeżu, kiedy wracają wielorybnicy. W La Rochelle okręty odpływają załadowane białym winem z Niort lub z Saint-Jean-d’Angély, solą zebraną w zatoce Bourgneuf, gotowe na podbój rynku angielskiego i flamandzkiego. I ten spektakl mieszający morze, pożywienie i ludzi powraca do mnie, aż po ciężkie fałdy zasłon mojego łoża. Nasącza je kolorami i nostalgią, podczas gdy głos mojej siostry Petroneli pobrzmiewa w oddali: „Eleonoro, Eleonoro, przestać myśleć o naszej ziemi”. Niekiedy w głębinach nocy czuję, jak lodowaty całun przykrywa mi twarz. Chciałabym wyskoczyć z łóżka, chwycić za miecz, jednak moje ciało jest zbyt ciężkie, aby się poruszyć. Moje ciało już nie reaguje. Jest to rzecz zatrważająca. Wokół mnie tańczą cienie otoczone białą poświatą. Ich twarze wydłużają się niczym ostrza. Cienie noszą kryształowe wazy ustawione na złotych podstawach, z wygrawerowanym moim imieniem. Niektóre cienie przytulają te wazy do swoich ciał z mgły, tak jak robi się z niemowlętami; inne wypuszczają je z rąk w milczeniu, a korona, która nosi moje imię, rozprasza się u ich stóp. Są to umarłe chwały. Komentują moje życie. Śmieją się szyderczo. Ich usta rozciągają się. Stają się ogromnymi grotami gotowymi, aby mnie wessać. Wytykają mnie palcami, nazywają niedołęgą. Na próżno pocieram głową o jej nakrycie, na próżno czuję futro na mojej skórze; jestem sama. Rozpoznaję mojego dziadka, moich rodziców, hrabiów króla, nieruchomy tłum z któregoś targowiska poza Poitiers, ohydne uśmiechy tych, którzy wystawiają mnie na próbę. Któregoś dnia zobaczą, 134 Natalia Wleklik Z PRZEKŁADÓW pièces. Je n’aurai plus besoin d’attendre le jour en tremblant, ni de devoir caler mon souffle sur celui, trop paisible, du roi. De ma tour, j’ai vu le nuage orange grossir lentement. Il rassemblait cinq cents chevaliers. Chariots, bœufs, bivouacs, cuisines, tentes, sans compter un convoi spécialement chargé de cadeaux pour moi. Un miracle que cette ambassade ait pu avancer sous la chaleur. Clara Dupont-Monod, Le roi disait que j’étais diable 135 ile jestem warta. Kiedy zdobędę się na to, aby chwycić za miecz, przetnę ten taniec śmierci. Posiekam cienie na kawałki. Nie będę już musiała wyczekiwać na dzień, trzęsąc się, ani też nie będę musiała równać oddechu ze zbyt spokojnym oddechem króla. Z mojej wieży zobaczyłam pomarańczową chmurę, która rosła powoli. Kryła pięciuset rycerzy. Wozy, woły, biwaki, kuchnie, namioty, nie licząc konwoju niosącego prezenty tylko dla mnie. Cud, że to poselstwo mogło podróżować w tym upale… Natalia Wleklik – studentka III roku filologii francuskiej. Jej wielką pasją są języki romańskie, przymierza się także do germańskich. Interesuje ją współczesna literatura francuska oraz językoznawstwo. W wolnych chwilach słucha muzyki, szyje na maszynie i robi zakładki do książek. Z PRZEKŁADÓW nr 16 2016 Joanna Świerczyna Éric Reinhardt, L’amour et les forêts (Miłość i lasy) (fragm.) L’amour et les forêts (Miłość i lasy) Główną bohaterką powieści jest Bénédicte Ombredanne, kobieta, której największą pasją jest literatura. List, wysłany do pewnego pisarza, żeby wyznać mu, jak bardzo jego ostatnia książka wpłynęła na jej życie, staje się początkiem ich przyjaźni. Kobiecie udaje się spotkać autorem, by opowiedzieć mu, co wydarzyło się w jej życiu od dnia, kiedy odważyła się uciec od przesadnie kontrolującego ją męża… Z PRZEKŁADÓW Éric Reinhardt – urodzony w 1965 roku w Nancy, obecnie mieszka i pracuje w Paryżu. Francuski pisarz, autor powieści i sztuk teatralnych. Jego pierwsza powieść, Demi-sommeil ukazała się w 1998 roku, jednak znany stał się dzięki książce Le système Victoria (2011) łączącej historię o miłości i thriller. Ta powieść, podobnie jak ostatnie dzieło pisarza, L’amour et les forêts (2014), znalazła się na liście książek nominowanych do Nagrody Goncourtów. Oprócz tego L’amour et les forêts otrzymała nagrodę France Télévisions (2014) i nagrodę studentów France Culture – Télérama (2015). W roku 2012 autor otrzymał francuską nagrodę Globe de cristal za całokształt twórczości. 138 Joanna Świerczyna Z PRZEKŁADÓW Éric Reinhardt, L’Amour et les forêts J’ai eu envie de connaître Bénédicte Ombredanne en découvrant sa première lettre : c’était une lettre dont la ferveur se nuançait de traits d’humour, ces deux pages m’ont ému et fait sourire, elles étaient aussi très bien écrites, c’est un alliage suffisamment rare pour qu’il m’ait immédiatement accroché. D’abord un peu précautionneuse, cette lettre était, à mesure qu’elle progressait, de plus en plus féroce et mécontente. De l’ironie, une réjouissante indiscipline, des clameurs de cour de récréation résonnaient dans ses phrases – leur graphie inclinée vers l’avenir suggérait bien l’audace consciente d’ellemême avec laquelle cette inconnue s’était précipitée vers moi par la pensée, comme si sa lettre avait été écrite d’une traite sans être relue avant de disparaître irrémédiablement dans la fente d’une boîte postale, hop, ça y est, trop tard, au terme d’une course irréfléchie, fougueuse, qui sans doute avait démarré à la seconde où la jeune femme avait posé la plume de son stylo sur le papier, déterminée, en se refusant la possibilité de tout retour en arrière. Il me paraissait évident que le pilote authentique de ces deux pages avait été la timidité, timidité que leur auteur avait soûlée au sardonique afin d’être sûre de mener l’entreprise à son terme. C’était une intuition relativement vaporeuse, une intuition que j’aurais eu le plus grand mal à étayer à partir d’exemples précis prélevés dans ces deux pages, mais l’élan même de cette lettre, de nature composite, intimidé et audacieux, respectueux et cavalier, sérieux et désinvolte, intelligent et ingénu voire enfantin (donc d’une nature continuellement paradoxale), m’a fait penser que cette lectrice fuyait par ce moyen une situation qui ne lui convenait pas, qui la faisait souffrir ou lui était tout simplement intolérable : cette lettre était comme une urgente échappatoire (je le sentais confusément), mais une échappatoire dont son auteur ne pouvait pas présumer si elle non plus ne la fracasserait pas contre un mur d’indifférence ou de mépris condescendant, donc de silence, d’où les efforts qu’elle s’obligeait à faire – toutes les trois ou quatre phrases – pour ne pas y croire elle-même tout à fait, ainsi éviterait-elle toute déception trop cuisante si d’aventure cette tentative restait infructueuse. J’ai perçu toutes ces choses devant la porte de mon appartement, en manteau, après avoir ramassé sur le paillasson, alors que je sortais, réexpédiée par ma maison d’édition dans son enveloppe d’origine (bleu pâle, postée à Metz, raturée par une stagiaire qui y avait ajouté mon adresse), cette première lettre de Bénédicte Ombredanne, que j’ai lue intégralement sur le palier sans descendre une seule marche de l’escalier. Ces impressions initiales ont toutes été vérifiées par les faits. Éric Reinhardt, L’amour et les forêts 139 Miłość i lasy Z PRZEKŁADÓW Poczułem, że chciałbym poznać Bénécticte Ombredanne, czytając jej pierwszy list; list, którego żarliwość tonowały akcenty humorystyczne; którego dwie stronice wzruszyły mnie i wywołały uśmiech; były także bardzo dobrze napisane, a to połączenie wystarczająco rzadkie, by od razu zwrócić moja uwagę. Ostrożny z początku, z każdym kolejnym zdaniem list ten stawał się coraz bardziej drapieżny i niezadowolony. Ironia, radosny brak dyscypliny, krzyki z placu zabaw, wszystko to pobrzmiewało w jego zdaniach; pismo nachylone ku przyszłości wskazywało na świadomą zuchwałość, z jaką nieznajoma wybiegła do mnie myślami, jakby jej list został napisany za jednym zamachem i jakby nie przeczytała go, zanim nieodwołalnie zniknął w szczelinie skrzynki, hop, gotowe, na skutek nieprzemyślanego i płomiennego impulsu, który bez wątpienia zadziałał w sekundzie, gdy młoda kobieta przyłożyła stalówkę pióra do papieru, zdecydowana, zabraniając sobie wszelkiego powrotu do wcześniejszych partii tekstu. Wydawało mi się oczywiste, że prawdziwym motorem tych dwóch stronic była nieśmiałość; nieśmiałość, którą ich autorka podlała sarkazmem, aby mieć pewność, że doprowadzi swoje przedsięwzięcie do końca. Było to przeczucie dość ulotne, którego nie potrafiłbym podeprzeć żadnymi konkretnymi przykładami, ale duch tego listu, o złożonej naturze, onieśmielony i zuchwały, pełen szacunku i swobodny, poważny i radosny, inteligentny i naiwny, a wręcz dziecinny (a więc o charakterze niezaprzeczalnie paradoksalnym) wzbudził we mnie podejrzenie, że moja czytelniczka ucieka w ten sposób od sytuacji, która jej nie odpowiada, przez którą cierpi lub która jest dla niej po prostu nie do zniesienia – ten list był jak rozpaczliwa próba ucieczki (przeczuwałem to niejasno), przy czym jego autorka nie mogła mieć pewności, że przebije się przez mur obojętności lub wyniosłej pogardy, czyli milczenia, stąd wysiłki, do których zmuszała się – mniej więcej co trzy lub cztery zdania – by sama w to do końca nie wierzyć, oszczędzając sobie w ten sposób bolesnego rozczarowania, gdyby przypadkowo ta próba okazała się bezowocna. Zauważyłem to wszystko, stojąc w płaszczu pod drzwiami mojego mieszkania, gdy, wychodząc, podniosłem z wycieraczki ten pierwszy list od Bénécticte Ombredanne, przysłany przez moje wydawnictwo w oryginalnej kopercie (bladoniebieskiej, nadanej w Metz, na której stażystka skreśliła adres wydawnictwa i dopisała mój), i przeczytałem go w całości na progu. Wszystkie te pierwsze wrażenia zostały później potwierdzone przez fakty. Z PRZEKŁADÓW 140 Joanna Świerczyna Le plus simple aurait été que je produise ici cette lettre in extenso, mais je l’ai malheureusement égarée. La colère de cette jeune femme concernait le rejet de sa candidature pour faire partie du jury d’un prix littéraire décerné par les lecteurs d’un magazine, et ce qui l’attristait le plus, dans cet échec, m’écrivait-elle, était qu’elle ne pourrait peser dans les débats en faveur de mon roman, afin que ce soit lui qui obtienne ledit prix. Ah, qu’est-ce que cette lettre me plaisait ! Comme elle avait fait figurer, sous sa signature, une adresse électronique, je lui ai envoyé dès le lendemain un message de remerciements. Les deux pages qu’elle avait eu la gentillesse de m’envoyer m’avaient procuré un grand plaisir, je les avais trouvées spirituelles et magnifiques, c’était pour moi un motif de fierté que mon travail puisse s’attacher des lecteurs de sa qualité, ai-je écrit à cette jeune femme. J’ai reçu de Bénédicte Ombredanne, par mail, quelques semaines plus tard, une lettre qui détaillait ce qu’elle avait aimé dans mon roman. C’était un texte de toute beauté, vibrant et lumineux, où elle s’était abstenue cette fois-ci de faire le moindre humour. J’ai retrouvé cette intensité du sentiment d’exister déjà perçue dans son premier envoi. Non parce que ma lectrice y témoignait d’un insolent bonheur: c’était en creux, par défaut, en suggérant qu’elle était confrontée à des vides, à des obstacles, à des entraves, qu’elle exprimait l’intensité de sa présence au monde — un jour, à force de le vouloir, elle parviendrait à être heureuse, semblait-elle vouloir dire. Elle ne donnait aucune indication sur la nature des contrariétés rencontrées, j’ignorais si ce qui l’empêchait d’être heureuse prospérait en elle-même ou dans son entourage (qu’il soit professionnel ou familial), mais en revanche sa volonté d’y résister, de les combattre, peut-être un jour d’en triompher circulait dans les profondeurs de sa lettre avec incandes-cence. Ce qui accentuait cette intuition que Bénédicte Ombredanne n’allait pas très bien, c’était aussi l’importance qu’elle accordait aux livres qu’elle adorait, une importance que je sentais démesurée : comparable à un naufragé qui dérive en haute mer accroché à une bouée, elle les voyait comme détourner leur route et s’orienter lentement vers sa personne de toute la hauteur de leur coque, c’était bien eux qui allaient vers elle et non l’inverse, comme s’ils avaient été écrits pour l’extraire des eaux sépulcrales où elle s’était rési-gnée à attendre une mort lente. En cela je dois admettre que les lecteurs de cette catégorie n’ont pas une attitude ni des attentes fort différentes des miennes : moi aussi j’attends des livres que j’entreprends Éric Reinhardt, L’amour et les forêts 141 Z PRZEKŁADÓW Najprościej byłoby, gdybym przytoczył ten list in extenso, ale niestety gdzieś go zawieruszyłem. Gniew tej młodej kobiety spowodowany był odrzuceniem jej kandydatury do jury nagrody literackiej, przyznawanej przez czytelników pewnego czasopisma, a najbardziej w tej porażce bolał ją fakt, iż, jak pisała, nie będzie mogła w trakcie debat wstawiać się za moją powieścią, aby to ona wygrała. Ach, jak ten list mi się podobał! Jako że pod swoim podpisem umieściła adres mailowy, następnego dnia napisałem do niej z podziękowaniem. Dwie stronice, które była tak miła mi przysłać, sprawiły mi wielką przyjemność, uważam je za bardzo błyskotliwe i wspaniałe; fakt, że moja praca przyciąga takich czytelników, jest dla mnie powodem do dumy, napisałem tej młodej kobiecie. Kilka tygodni później otrzymałem od Bénédicte Ombredanne mail szczegółowo opisujący, co jej się podobało w mojej powieści. Był to piękny tekst, wrażliwy i promienny, lecz tym razem zachowała pełną powagę. Odnalazłem tę intensywność poczucia istnienia zauważalną już w pierwszej przesyłce. Nie żeby moja czytelniczka okazywała aroganckie szczęście; to między wierszami, sugerując, że musiała stawiać czoła brakom, przeszkodom i barierom, wyrażała ona swą intensywność swojej obecności w świecie – pewnego dnia, dzięki silnej woli, uda jej się osiągnąć szczęście, zdawała się mówić. Nie dała mi żadnej wskazówki co do natury napotkanych przeszkód, nie wiedziałem, czy to, co uniemożliwiało jej bycie szczęśliwą, rozwinęło się w niej samej czy w jej otoczeniu (zawodowym albo rodzinnym), jednak żarliwe pragnienie oparcia się, przezwyciężenia tego krążyło w głębinach jej listu. Tym, co potwierdzało przeczucie, że u Bénécticte Ombredanne nie dzieje się dobrze, była waga, jaką przykładała do książek, które uwielbiała, a którą odbierałem jako przesadzoną: podobnie jak rozbitek dryfujący na głębokim morzu kurczowo trzymając się boi, postrzegała je jako statki zmieniające kurs i powoli kierujące się w jej stronę; to one zmierzały do niej a nie odwrotnie, tak jakby zostały napisane, żeby wyciągnąć ją z wody, gdzie zrezygnowana czekała na powolną śmierć. Muszę przyznać, że czytelnicy tego rodzaju nie różnią się ode mnie zbytnio ani postawą, ani oczekiwaniami: ja również spodziewam się, że książki, których pisania się podejmuję, uratują mnie, ofiarują miejsce w szalupie, zaprowadzą na brzeg jakiegoś idealnego „gdzie indziej”. Byłem dla niej jak kapitan dalekomorski, który dostrzegł ją wśród fal z mostku – i przybył jej na ratunek. Z PRZEKŁADÓW 142 Joanna Świerczyna d’écrire qu’ils me secourent, qu’ils m’embarquent dans leur chaloupe, qu’ils me conduisent vers le rivage d’un ailleurs idéal. Elle me voyait comme un capitaine au long cours qui l’aurait distinguée dans les flots depuis le pont de son navire — et qui serait venu la sauver. Bénédicte Ombredanne me confiait qu’elle avait perçu quelque chose de vital dans mon roman : il avait été écrit parce qu’il devait l’être. De la même manière que toute personne qui est née doit absolument s’accepter et se réaliser un jour telle qu’elle est pour ne pas mourir (je me suis dit qu’elle avait forcément songé à elle en composant cette phrase curieuse), elle pensait que par ce livre je m’étais trouvé et transcendé, justement pour ne pas mourir. L’autre versant du vital c’est que les quatre personnages que j’avais créés avaient la possi¬bilité de donner vie à leur tour : ces destins pas si roses provo¬quaient chez le lecteur un optimisme fou. Je précise que dans ce livre j’avais tressé les trajectoires d’un propriétaire de hedge fund établi à Londres, d’un chômeur longue durée vivant reclus chez sa mère en grande banlieue, d’un géologue travaillant en Allemagne pour le leader mondial de la chaux, enfin d’un écrivain aimant passer du temps à la terrasse d’un café du Palais-Royal, le Nemours (moi, sous mon propre nom). Avec ce livre, j’avais voulu créer un espace mental : les quatre lignes narratives qu’il entrecroise ne se rencontrent jamais, le lecteur découvre progressivement que ces protagonistes sont différentes modalités d’un seul et même individu. Je leur ai donné la même enfance, les mêmes parents, les mêmes goûts, les mêmes aspirations, le même tempérament, la même intelligence et les mêmes références culturelles, mais cette essence qu’ils partagent, identitaire, se décline différemment selon les expériences qu’ils vivent à partir de leur dix-huitième année – et surtout en fonction du milieu dans lequel chacun d’eux finit par faire sa vie : le lecteur voit quatre fusées identiques s’élever du même lanceur, mais dans quatre directions opposées. Sous les contrastes de ces travestissements socioprofessionnels, on continue de perce-voir la substance qu’ils ont en commun, qui continue de diffuser la même lueur inaltérable : seuls diffèrent le dosage et l’acclimatation des ingrédients qui la constituent, le contexte de chacune de ces expériences finissant naturelle-ment par les définir. Que serais-je devenu si je n’avais pas rencontré Margot, ma femme, à vingt-trois ans ? Cette question est le principe qui a donné sa forme à mon roman : je me suis décliné en spéculateur financier, en révolté terroriste et en salarié résigné, en plus de me mettre en scène moi- même, sous mon propre nom, en écrivain insatisfait. À mesure que le roman progresse, les personnages donnés d’emblée Éric Reinhardt, L’amour et les forêts 143 Z PRZEKŁADÓW Bénédicte Ombredanne wyznawała mi, że dostrzegła w mojej powieści coś niezbędnego do życia – „została napisana, ponieważ musiała powstać”. Tak jak każdy człowiek, który się rodzi, musi koniecznie zaakceptować samego siebie i uświadomić sobie, kim jest, żeby nie umrzeć (czułem, że pisząc to ciekawe zdanie, musiała myśleć o sobie), uważała, że przez tę książkę odnalazłem samego siebie i przekroczyłem, właśnie po to by nie umrzeć. Jako inny przykład witalności mojego dzieła podała cztery postaci, które miały moc dawania życia: ich losy, wcale nie takie różowe, budziły u czytelnika szalony optymizm. Sprecyzuję, że w mojej opowieści splotłem ze sobą drogi życiowe pewnego właściciela funduszu hedgingowego z Londynu, bezdomnego mężczyzny mieszkającego u swojej matki na głębokich przedmieściach, geologa pracującego w Niemczech dla światowego lidera przemysłu wapienniczego, i w końcu pisarza lubiącego spędzać czas na tarasie kawiarni Nemours w Palais-Royal (ja, pod moim własnym nazwiskiem). W tej książce chciałem stworzyć pewną przestrzeń psychiczną – cztery narracje przecinają się, nigdy się nie spotykając, a czytelnik stopniowo odkrywa, że bohaterowie są różnymi wariantami tej samej osoby. Dałem im to samo dzieciństwo, tych samych rodziców, te same upodobania, te same aspiracje, ten sam temperament, taką samą inteligencję i wzorce kulturowe, ale ta istota tożsamości, wspólna dla nich wszystkich, odmienia się na różne sposoby na skutek doświadczeń, jakie stają się udziałem bohaterów po skończeniu przez nich osiemnastego roku życia – a przede wszystkim w zależności od środowiska, do którego prowadzi każdego z nich wybrana przez niego droga: czytelnik obserwuje cztery pociski wystrzelone z tej samej wyrzutni, ale w różnych kierunkach. Pod kontrastem ról społecznych i zawodowych nadal można dostrzec wspólną naturę bohaterów, promieniującą niezmiennym blaskiem: różni się tylko dawka i stopień przyswojenia składników, które ich tworzą, a kontekst każdego z tych doświadczeń ostatecznie w naturalny sposób ich definiuje. Kim stałbym się, gdybym w wieku 23 lat nie poznał Margot, mojej żony? To pytanie jest zasadą, która nadała formę mojej powieści: wcieliłem się w spekulanta finansowego, w zrezygnowanego pracownika najemnego, buntownika-terrorystę, oprócz tego wprowadzając na scenę samego siebie, pod własnym nazwiskiem, jako niespełnionego pisarza. W miarę rozwoju akcji bohaterowie przedstawieni jako fikcyjni wydają się stawać przerażająco prawdziwi, a dokumentalne z początku kontury postaci pisarza ostatecznie rozmywają się we mgle bajkowej opowieści, wyzwalając Z PRZEKŁADÓW 144 Joanna Świerczyna pour fictionnels peuvent offrir le sentiment de devenir effroyablement véridiques, tandis que les contours a priori documentaires de l’écrivain finissent par s’estomper dans les brumes d’un récit féerique, comme s’il s’affranchissait de tout réalisme. Suis-je un rêve ? De quel autre personnage chaque personnage de ce roman est-il le songe, l’hypothèse cauchemardesque, l’espoir, l’intime frayeur? Qui est réel et qui ne l’est pas ? J’ai laissé entendre dans des interviews que ces trois personnages seraient mes avatars, je pourrais dire tout aussi bien qu’ils incarnent des catégories que j’ai su éviter : le désir de pouvoir et d’argent, le désir de vengeance et de violence suicidaire, le désir de claustration et d’existence virtuelle – à moins que ma vie n’ait consisté à synthétiser les désirs respectifs de ces trois catégories, d’où l’écrivain que je suis devenu, avide d’estime et solitaire, suicidaire, spéculatif, dangereux, rigide, frustré, insatiable, obsessionnel, perfectionniste, maniaque, fuyant, violent, virtuel, radical, intransigeant – aimant le risque et le danger, adorant les paris périlleux et les gains qu’il est dans la nature de ces derniers de laisser espérer, mirifiques, face à une possibilité de pertes équivalente. Je me souviens qu’au lycée, assis derrière de hautes paillasses de carrelage blanc, on assemblait des boules et des bâtonnets en bois peint pour construire des molécules, chacune d’elles se différenciant par le choix et le dosage des atomes mis en présence. De la même manière, ne peut-on jouer avec les données qui entrent dans la formule de notre tempérament, en modifiant leur équilibre, leur hiérarchie et leur combinaison, pour inventer de nouvelles molécules de notre présence au monde, intérieurement ou socialement ? En ce qui me concerne, je le crois. Bénédicte Ombredanne, selon toute apparence, le croyait également, d’où cette belle lettre qu’elle m’avait envoyée, et qui disait exactement cela. Éric Reinhardt, L’amour et les forêts 145 się niejako z ograniczeń realizmu. Czy jestem snem? Kto jest prawdziwy, a kto nie? W wywiadach dawałem do zrozumienia, że te trzy postaci były moim wcieleniami, równie dobrze mógłbym przyznać, iż ucieleśniały one cechy, których potrafiłem uniknąć – pragnienie władzy i pieniędzy, pragnienie zemsty i samobójczą przemoc, pragnienie zamknięcia się i wirtualnej egzystencji – chyba że moje życie nie polegało na syntezie pragnień odpowiadających tym trzem wcieleniom; stąd właśnie pisarz, jakim się stałem, pragnący szacunku i samotny, niebezpieczny, samobójczy, refleksyjny, rygorystyczny, sfrustrowany, nienasycony, obsesyjny, dążący do perfekcji, maniakalny, uciekający, brutalny, wirtualny, radykalny, bezkompromisowy; kochający ryzyko i niebezpieczeństwo, uwielbiający ryzykowne zakłady i zyski, na które te ostatnie pozwalają mieć nadzieję, niezwykłe, pomimo możliwości równie wielkich strat. Pamiętam, jak w liceum łączyliśmy ze sobą drewniane kule i patyczki, żeby skonstruować cząsteczki, różniące się od siebie zależnie od wyboru i ilości użytych atomów. Czy nie można by w ten sam sposób manipulować danymi składającymi się na wzór naszych temperamentów, modyfikując ich równowagę, hierarchię i kombinacje, żeby stworzyć nowe cząsteczki naszej obecności na świecie, wewnętrznej albo społecznej? Jeśli o mnie chodzi, wierzę w to. I wszystko wskazywało na to, że Bénédicte Ombredanne również w to wierzyła, stąd ten piękny list, który mi przysłała, a który mówił dokładnie to samo. Z PRZEKŁADÓW Joanna Świerczyna – studentka III roku filologii francuskiej na Uni wersytecie Jagiellońskim. Wybrała ten kierunek, ponieważ pasjonuje ją nauka języków obcych oraz literatura francuska, zwłaszcza dziewiętnastowieczna. Interesuje sie także religioznawstwem i psychologią, a jej największą pasja są podróże. nr 16 2016 Olga Polak Eric Vuillard, Tristesse de la terre (Smutek ziemi) (fragm.) Eric Vuillard – francuski pisarz i filmowiec, urodzony w 1968 w Lyonie. Za swoją twórczość otrzymał wiele nagród, m.in. nagrodę im. Franza Hessela. Z PRZEKŁADÓW Tristesse de la terre (Smutek ziemi) Biograficzna opowieść w wyjątkowo poetyckich ramach. Tristesse de la terre to historia pierwszego showmana Buffalo Billa Cody’ego i jego spektaklu Wild West Show, który przedstawiał w Stanach Zjednoczonych i w Europie w latach 1883–1913. W powieści opisana jest również historia fotografa Wilsona A. Bentleya, który tak samo jak Buffalo Bill Cody kładł nacisk na pozornie niepotrzebne, lecz istotne szczegóły. 148 Olga Polak Eric Vuillard, Tristesse de la terre Z PRZEKŁADÓW La neige La neige est la plus belle chose du monde. Le flocon est un agrégat de cristaux, comme le diamant, mais le diamant est l’une des matières les plus dures que on trouve sur terre. C’est dans le diamant que sont taillés le casque d’Héraclès, la faucille de Cronos, les chaînes de Prométhée. Le flocon de neige est au contraire très fragile. Il n’y a rien de plus fragile et de plus beau qu’un flocon de neige. Comme tous les êtres, il en existe de multiples formes. Ainsi, tandis que le Wïld West Show poursuivait ses tournées et atteignait au faîte de sa renommée, tandis que les dernières tribus indiennes, décimées, étaient regroupées dans d’étroites réserves, Wilson Alwyn Bentley grandissait paisiblement à Jéricho, dans le Vermont. Adolescent, il court la campagne, gravit les collines, godaille entre les érables. Sur les écorces, il croit lire. Écoutant le zonzonnement des mouches, il entend parler. Quand arrive l’hiver, il passe son temps dehors ; dès son retour de l’école, aussitôt avalée une bonne petite pie, comme tous les Yankees du Vermont, il crapahute. Mais il ne va pas très loin, il cingle les chemins qui le mènent vers l’immensément petit. Sa mère est institutrice. Elle lui a acheté un vieux microscope, et il le sort chaque jour de sa jolie boîte en tronc de pyramide. Il l’installe, il ouvre le tiroir, pose sur la table une plaque d’os et de verre. Délicatement, la pince arrache au rebord de la fenêtre une miette de neige. La voici sur la plaque. Le petit Wilson se penche sur la lentille, et il voit. Lui, le fils de fermier, le petit crotteux du Vermont, il voit. Le mégot blanc fond doucement sur sa plaque de verre. Wilson regarde tant qu’il peut. Il a quinze ans. Pendant cinq ans, il observe tout ce que la nature lui offre : écailles de pomme de pin, glands, feuilles, graines, petits cailloux, pétales, plumes, tout. Il veut tout voir, Wilson, tout ce qui est petit l’attire, comme si le monde était plus beau ainsi, plus humble, plus délicat, mais à la fois plus profus, plus étrange, plus étendu aussi, comme s’il existait je ne sais quelle sorcellerie dans l’imperceptible, qu’un autre monde, à la fois tout petit mais énorme en fait, pharamineux, se cachait à une autre échelle. Wilson a le vertige. Aucun flocon n’est semblable à l’autre. Au début, il croyait découvrir un modèle unique ; il se trompait. Dieu a fait autant de modèles que de flocons. Et afin que cette merveilleuse beauté ne soit pas perdue, Wilson les dessine. Mais les flocons disparaissent. Pfft. Il n’a jamais le temps de terminer son dessin. Sa propre haleine les fait fondre. On dirait que Dieu veut garder le secret de leur individualité innombrable. Eric Vuillard, Tristesse de la terre 149 Smutek ziemi Śnieg Z PRZEKŁADÓW Śnieg jest najpiękniejszą rzeczą na świecie. Płatek śniegu jest agregatem kryształu tak jak diament, lecz diament jest jedną z najtwardszych materii, jakie możemy znaleźć na ziemi. To z diamentu został wyciosany hełm Heraklesa, sierp Kronosa, łańcuchy Prometeusza. Natomiast płatek śniegu jest bardzo kruchy. Nie ma nic delikatniejszego i piękniejszego niż płatek śniegu. Tak jak wszystkie byty, istnieje w wielu formach. I tak, podczas gdy Wild West Show kontynuował swoje tournée i osiągał szczyt sławy, podczas gdy ostatnie plemiona indiańskie, zdziesiątkowane, były koncentrowane w ciasnych rezerwatach, Wilson Alwyn Bentley dorastał spokojnie w Jericho w Vermoncie. Jako nastolatek biega po polach, wspina się na pagórki, objada się między klonami. Czyta z kory drzewa. Słuchając bzyczenia much, wyobraża sobie, że mówią. Kiedy nadchodzi zima, spędza wiele czasu poza domem. Zaraz po powrocie ze szkoły szybko połyka kawałek pie i tak jak wszyscy Jankesi z Vermontu wałęsa się, ale nie odchodzi zbyt daleko, przemierza drogi, które wiodą go przeciwko ogromnie małemu. Jego matka jest nauczycielką. Kupiła mu kiedyś stary mikroskop, a Wilson wyciąga go każdego dnia ze swojego ładnego trójkątnego pudełka. Ustawia go, otwiera szufladkę, kładzie na stole płytkę z kości i ze szkła. Delikatnie chwyta pęsetą okruszek śniegu z parapetu. Jest już na płytce. Mały Wilson pochyla się nad soczewką i obserwuje. On, syn farmera, mały gówniarz z Vermontu, obserwuje. Biała resztka topi się delikatnie na szklanej płytce. Wilson patrzy, dopóki może. Ma piętnaście lat. Przez kolejne pięć lat obserwuje wszystko, co oferuje mu natura: łuski szyszek, żołędzie, liście, nasiona, małe kamyki, płatki, pióra, wszystko. Wilson chce wszystko zobaczyć, pociąga go wszystko co małe, tak jakby świat był w ten sposób piękniejszy, skromniejszy, delikatniejszy, ale jednocześnie obfitszy, dziwniejszy, rozleglejszy, tak jakby istniała nie wiem jaka magia w niedostrzegalnym, jakby istniał jakiś inny świat, jednocześnie bardzo mały, ale tak naprawdę ogromny, zadziwiający, ukrywający się w innym wymiarze. Kręci mu się od tego w głowie. Żaden płatek nie przypomina drugiego. Na początku wydawało mu się, że odkrył jedyny wzór: mylił się. Bóg stworzył tyle samo modeli co płatków. Żeby to zachwycające piękno nie zniknęło, Wilson je rysuje. Ale one znikają. Pff. Nigdy nie zdąży skończyć rysunku. Jego własny oddech roztapia płatki śniegu. Można Z PRZEKŁADÓW 150 Olga Polak Vers dix-sept ans, ses parents lui achètent enfin un appareil photo. Il arrime l’appareil au microscope, s’installe dehors. Les flocons tombent sur la plaque, il fait froid. Les mains tremblantes de Willie tournent la molette. La respiration coupée, il appuie sur le bouton, et poum ! Le flocon est pris dans les pailles d’argent. Mais les clichés restent flous. Parfois, il se décourage, “As-tu accédé aux réserves de neige ?” demande Dieu à Job, le récalcitrant ; et Willie se dit que Dieu ne veut pas que la photographie s’enfonce dans la matière, que son mystère dédaigne être percé. Pendant un an, il recommence, il s’entête. Et enfin il parvient à photographier un flocon de neige, le premier qu’on ait jamais pris. Alors, il se lance dans une quête formidable, minuscule et formidable. Il photographie des centaines de flocons. Miracle. Il n’y en a pas deux qui se ressemblent. Et pendant que Buffalo Bill, de ville en ville, lève son stetson dix fois, cent fois, dans le ronron des applaudissements, Wilson découvre une infinie variété derrière ce qu’il croyait sem-blable. Il découvre que ce qui paraît à première vue identique, indiscernable, eh bien, vu de très près, lorsque le vent fouette, que le froid vous mord, si on arrête un instant de respirer, si on se blottit tout au creux de ses impressions, alors cela se sépare, se particularise, se distingue. Et on ne sait même plus s’il existe bien quelque chose que l’on peut appeler la neige, les flocons de neige, car ils sont tous différents, égaux et dissemblables, étrangement singuliers. La nature est un spectacle. Oh, bien sûr, ce n’est pas le seul. La pensée aussi. Et il y en a d’autres. Et Wilson, le toqué du Vermont, conçoit soudain que la vie est un grand disparate, que les flocons de neige, comme les traces du ballon sur le mur de la cour, il n’y en a pas deux pareils. Et voici qu’il se met à scruter les gouttes d eau, la vapeur, le brouillard, tous ces phénomènes infimes, imprédictibles, impondérables. C’est extraordinaire une goutte d’eau, sa transparence trompeuse, son galbe, ses renflures, ses incroyables reflets. Il n’en revient pas Wilson. Ça le sidère toute cette richesse qui se cache. Et il ne comprend pas pourquoi on ne regarde pas mieux, pourquoi on ne se penche pas davantage sur les pommes de pin, les écorces d’arbre, les petits galets de la rivière. La légèreté le fascine. L’inconsistance le laisse démuni. La douceur le charme. Et pendant que les Américains s’agitent de toutes parts, qu’on court aux quatre coins du continent fouailler la terre, racras-ser les failles, fonder une banque, montrer ses guibolles, et qu’on se heurte à ses désirs comme à des haies de pierre, Wilson reste dans le Vermont, bien sage, dans la ferme de ses parents. Il regarde. Il ne fait que ça. Et il prend des centaines de pho- Eric Vuillard, Tristesse de la terre 151 Z PRZEKŁADÓW by powiedzieć, że Bóg chce zachować dla siebie tajemnicę ich niezliczonej jednostkowości. Gdy ma około siedemnastu lat, rodzice kupują mu wreszcie aparat fotograficzny. Mocuje aparat do mikroskopu i wychodzi na zewnątrz. Płatki padają na płytkę, jest zimno. Trzęsącymi się rękami Willie przekręca pokrętło. Wstrzymuje oddech, naciska na guzik i pstryk! Płatek jest uwieczniony na zdjęciu. Ale zdjęcia wychodzą nieostre. Czasami się zniechęca : „Czy dotarłeś do rezerw śniegu?” pyta Bóg krnąbrnego Hioba; i Willie mówi sobie, że być może Bóg nie chce, żeby fotografia zanurzyła się w materii, żeby jego wzgardzona tajemnica została przeniknięta. Przez rok próbuje od nowa, jest uparty. Aż w końcu udaje mu się sfotografować płatek śniegu, pierwszy, który kiedykolwiek został ujęty. Rozpoczyna więc wspaniałe poszukiwania, mikroskopijne i wspaniałe. Fotografuje setki płatków. Cud. Nie ma dwóch podobnych do siebie i podczas gdy Buffalo Bill podnosi swój stetson dziesięć razy, sto razy w burzy oklasków, Wilson odkrywa różnorodność nieskończoności, w tym co uważał za takie same. Odkrywa, że to, co wydawało się na pierwszy rzut oka identyczne, nie do odróżnienia, no cóż, widziane z bardzo bliska, rozdziela się, wyszczególnia, odróżnia, gdy smaga wiatr, gdy przenika nas ogromne zimno, jeśli wstrzymujemy na chwilę oddech, jeśli chowamy się na chwilę we wnętrzu naszych uczuć. I nie wiemy już, czy istnieje taka rzecz, którą można by nazwać śniegiem, płatkami śniegu, bo wszystkie są różne, równe i odmienne, zaskakująco szczególne. Natura jest spektaklem. Och, oczywiście, nie jedynym. Myśl również. Są także inne. A Wilson, wariat z Vermontu, pojmuje nagle, że życie jest wielką różnością, że nie ma dwóch takich samych płatków śniegu, tak jak śladów piłki na ścianie na podwórku. I zaczyna obserwować krople wody, parę wodną, mgłę, wszystkie te zjawiska maleńkie, nieprzewidywalne, niezgłębione. Kropla wody jest wyjątkowa, jej zwodnicza przezroczystość, jej sylwetka, jej wybrzuszenia, jej niewiarygodne refleksy. Wilson nie może wyjść z podziwu. Zdumiewa go to całe bogactwo, które się ukrywa. I nie rozumie dlaczego nie patrzymy głębiej, dlaczego nie pochylamy się bardziej nad szyszkami, nad korą drzewa, małymi kamykami z rzeki. Lekkość go fascynuje. Ten brak konsystencji rozbraja go. Delikatność ujmuje. I podczas gdy Amerykanie są bez przerwy w ruchu, gdy pędzą w cztery strony kontynentu, batując ziemię, zasypują szczeliny, zakładają banki, pokazują swoje gicoły i zderzają się z pragnieniami jak ze ścianą, Wilson pozostaje grzecznie w Vermoncie, na farmie rodziców. I patrzy. Robi tylko Z PRZEKŁADÓW 152 Olga Polak tographies, écailles de pomme de pin, fibres de mousse, pétales de fleur, coquilles d’escargot, lichens, il s’intéresse au nain, à l’infime, au rabougri. Mais ce qui l’ébahit le plus, ce qui l’éberlue, le magnétise, ce sont ces choses qui fondent, qui coulent, qui ruissellent, qui brûlent, qui dégèlent, qui s’éteignent, qui se cachent, qui s’évanouissent. Ce qu’il trouve le plus beau, le plus saisissant, ce sont les choses qu’on ne peut regarder très longtemps, qui ne se répètent pas, qui n’arrivent qu’une fois, là, pour vous, une seule fois, et ne durent qu’un instant. Puis disparaissent. Voilà ce qui l’intrigue. Il ne voudrait pas en rater une seule. Il voudrait toutes les prendre, en garder quelque chose, une empreinte, une trace, un souvenir. Oh, il doit être un peu fou, Wilson Bentley, c’est possible, oui, un peu fou. Il se tient seul pendant des heures, allongé sur une claie, entre le tintement imperceptible des flocons sur une plaque de verre et je ne sais quel cri tout au fond de lui. Et s’il aime photographier les écailles, les plumes, les graines, il a un faible pour la neige. Car la neige, c’est à la fois doux et froid, beau et terriblement impérieux pour l’homme. Cela recouvre tout. La neige est là, immobile, tenace, enveloppant la surface du monde, éblouissante et morne. Et ce que Wilson redoute le plus, c’est de rater un flocon, un seul, de ne pas saisir chacune de ses particules dansantes, aériennes, célestes, presque immatérielles. Il a l’impression, allongé sur sa claie dans la cour de la ferme, d’effleurer, du bout de sa pince à épiler, le suprasensible. À peine se penchet-il sur son petit cristal, le dernier tombé du ciel, la petite miette de météore, qu’il se volatilise. Il faut faire vite. Très vite. Si l’on veut graver sur sa plaque photographique cette existence unique, son empreinte qui sera sa tombe, son livre en quelque sorte, comme une sensation passagère qu’on voudrait fixer, eh bien, il faut se tenir prêt, à l’affût, attentif, délicat. Sur les rares photos que je connais de lui, Wilson est sous la neige, devant sa ferme, il est en train de photographier un flocon, il sourit. Sans qu’il le voulût, ses clichés devinrent célèbres, ils furent connus dans le monde entier. Il fit paraître dans le National Géographic de sublimes photographies sous le titre : “La beauté magique de la neige et de la rosée”. Il y évoque les chefs-d’œuvre de la nature qui dépose négligemment, sur les vitres de nos chambres, des formes d’arbres, de fougères, de coraux et de dentelles. On raconte qu’il jouait de la clarinette et imitait les oiseaux, les dindons, les grenouilles. C’est peut-être vrai. Sa fantaisie est indiscutable, mais on a dû sans doute un peu broder. Il photographiait le sourire des jeunes filles, mais de ces photographies-là, pas une n’est restée. Il notait tout, le temps Eric Vuillard, Tristesse de la terre 153 Z PRZEKŁADÓW to. Robi setki zdjęć: łuskom szyszek, łodyżkom mchu, płatkom kwiatków, muszlom ślimaków, porostom, interesuje się karłowatym, nieskończenie małym, wątłym. Ale najbardziej zdumiewają go, dziwią, przyciągają rzeczy, które topią się, płyną, ciekną, płoną, rozpuszczają się, gasną, chowają się, rozpraszają. Najpiękniejsze, najbardziej zaskakujące są dla niego rzeczy, na które nie można patrzeć zbyt długo, które się nie powtarzają, które zdarzają się wam tylko raz, dla was, jeden jedyny raz i które trwają tylko chwilę. Potem znikają. Właśnie to go intryguje. Nie chciałby przegapić ani jednej. Chciałby je wszystkie uchwycić, zatrzymać z nich coś, jakiś odcisk, ślad, jakieś wspomnienie. Och, musi być trochę szalony ten Wilson Bentley, to możliwe, tak, trochę szalony. Wiele godzin spędza samotnie, rozłożony na macie, między niezauważalnym odgłosem płatków na szklanej płytce i jakimś krzykiem w jego wnętrzu. I chociaż lubi fotografować łuski, pióra, nasiona, ma słabość do śniegu. Bo śnieg dla człowieka jest jednocześnie miękki i zimny, piękny i straszliwie władczy. Śnieg wszystko zakrywa. Leży, nieruchomy, uporczywy, otulając powierzchnię świata, olśniewający, posępny. A to, czego najbardziej obawia się Wilson, to przegapienie choćby jednego płatka, nieuchwycenie żadnej z jego tańczących cząstek, eterycznych, niebiańskich, prawie niematerialnych. Wyciągnięty na macie na podwórzu farmy, ma wrażenie, że końcem pęsetki muska nadwrażliwość. Ledwo się pochylił nad małym kryształkiem, świeżo spadłym z nieba, malutkim okruszkiem meteoru, a on już się ulatnia. Trzeba działać szybko. Bardzo szybko. Jeśli chce się utrwalić na płytce tę wyjątkową egzystencję, jego odcisk, który stanie się jego grobem, czymś w rodzaju książki, jak ulotne wrażenie, które chciałoby się utrwalić, no cóż, trzeba zachować czujność. Na tych niewielu zdjęciach, które znam i na których jest Wilson, widzę go, jak stoi przed farmą, pada śnieg, a on robi zdjęcia płatkom śniegu, uśmiechając się. Choć nie zabiegał o to, jego zdjęcia stały się sławne na całym świecie. „National Geographic” opublikował zjawiskowe fotografie pod tytułem „Magiczne piękno śniegu i rosy”. Opowiada w nich o arcydziełach natury, która od niechcenia osadza je na oknach naszych pokojów, o kształtach drzew, paproci, korali, koronek. Mówi się, że Wilson grał na klarnecie i naśladował dźwięki ptaków, indyków, żab. Być może to prawda. Jego fantazja jest niepodważalna, ale bez wątpienia trochę podkolorowywano. Fotografował uśmiech młodych dziewcząt, ale z tych fotografii nie zachowała się ani jedna. Notował wszystko: jaka była pogoda, jakie nosił ubrania, ciekawostki dnia, ilość litrów mle- Z PRZEKŁADÓW 154 Olga Polak qu’il faisait, les vêtements qu’il portait, les faits divers du jour, combien de litres de lait sa ferme avait vendus, tout et rien. Pour lui les moindres détails avaient leur importance. Mais l’essentiel de sa vie s’était concentré dans les yeux. Wilson était tout entier dans le regard, comme si vivre consistait à voir, à regarder, comme s’il était hanté par le visible, qu’il y cherchait quelque chose éperdument. Mais quoi ? Peut-être rien. Juste le sentiment du temps qui meurt, des formes qui défaillent. Vieillissant, il tenta l’impossible, il voulut photographier le vent. Or, la photographie tue tout ce quelle attrape, le mouvement meurt dans son panier. Et même le cinéma n’y peut rien. On ne peut filmer que les effets du vent, non pas le vent lui-même. Il essaya. Je ne connais pas ses photographies de la brise ou du blizzard ; je ne veux pas les connaître, je les imagine. Un peu plus tard, il photographia aussi les gouttes de rosée. On dit qu’il les guettait le matin sur les pattes des sauterelles. C’était un conteur invétéré, il collait des lampions au plafond, jouait au croquet dans la salle à manger et confiait aux enfants des lambeaux de sa philosophie fantaisiste et joyeuse. Il adorait le cinéma. Fan de Mary Pickford, il ne ratait jamais ses films et jouait de l’orgue durant l’entracte. Amoureux d’une institutrice, Mina Seeley, il se serait, dit-on, contenté de graver d’un doigt ses initiales sur une vitre. C’est déjà beaucoup. Il vendait ses clichés à cinq cents, et puis on en retrouvait les motifs reproduits sur des bijoux très chers, chez Tiffany. Il ne connut ni la richesse ni la gloire. Après la mort de ses parents, il vécut seul dans une petite partie de leur maison, ses frères et sœurs occupant le reste. Un beau jour, à l’âge de soixante-six ans, tandis qu’il se promenait dans la neige, à dix kilomètres de chez lui, le froid lui pénétra les os ; mais il voulait encore voir quelque chose, absolument, une très belle stalactite de glace sur une branche de pin. La tempête se leva. On l’appela. Mais il regardait encore. Il regardait la forme si fine et si gracieuse de ce morceau de glace, sa tige frêle, mince, sensible, sa frange vaporeuse. On le porta chez lui inanimé. C’était la veille de Noël. Lors de son enterrement, on raconte qu’il neigeait. Histoires Après le massacre de Woundcd Knee, les Indiens traînèrent une vie de misère sur des terres morcelées et incultes. Ceux qui avaient travaillé pour le Wild West Show revinrent après quelques années, et n eurent pas davan- Eric Vuillard, Tristesse de la terre 155 Historie Po masakrze nad Wounded Knee Indianie prowadzili nędzne życie na rozparcelowanych ziemiach i nieużytkach. Ci, którzy pracowali dla Wild West Show, powrócili po kilku latach i nie mieli więcej szczęścia. Czerwonoskórzy byli uważani za resztki dawnego świata, a nowy rozkaz głosił odtąd, że muszą się zasymilować. Z PRZEKŁADÓW ka, które sprzedała jego farma, wszystko i nic. Najmniejsze detale miały dla niego znaczenie. Ale istota jego życia tkwiła w oczach. Spojrzenie było najważniejsze, tak jakby życie polegało na patrzeniu, oglądaniu, tak jakby to, co widzialne, było jego obsesją, jakby w niej czegoś szukał. Ale czego? Być może niczego. Po prostu poczucia czasu, który umiera, form, które się załamują. Starzejąc się, pokusił się o niemożliwe, chciał sfotografować wiatr. A przecież fotografia zabija wszystko, co uchwyci, ruch umiera na kliszach. I nawet kino jest bezradne. Można tylko sfilmować skutki wiatru, nie wiatr sam w sobie. On próbował. Nie znam jego zdjęć bryzy albo zamieci śnieżnej: nie chcę ich znać, wyobrażam je sobie. Jakiś czas później fotografował również krople rosy. Mówi się, że wypatrywał je rankiem na nogach pasikoników. Był nałogowym gawędziarzem, przyklejał lampiony do sufitu, grał w krokieta w jadalni, przekazywał dzieciom strzępy swojej filozofii, fantastycznej i radosnej. Uwielbiał kino. Był fanem Mary Pickford, nigdy nie przegapił żadnego z jej filmów i grał na organach podczas antraktu. Mówiono, że, zakochany w nauczycielce Minie Seeley, zadowalał się wyryciem jej inicjałów palcem na szybie. To i tak dużo. Sprzedawał swoje zdjęcia po pięć centów, a później znajdowano jego motywy skopiowane na bardzo drogiej biżuterii u Tiffany’ego. Nie zaznał ani bogactwa, ani chwały. Po śmierci rodziców mieszkał sam w małej części ich domu, a jego bracia i siostry zajmowali resztę. Pewnego pięknego dnia, w wieku sześćdziesięciu sześciu lat, gdy przechadzał się po śniegu dziesięć kilometrów od domu, zimno przeniknęło mu kości, lecz on koniecznie chciał jeszcze coś zobaczyć: piękny lodowy stalaktyt, przyczepiony do gałęzi sosny. Rozpętała się burza. Wołano go, a on ciągle patrzył. Podziwiał formę tego kawałka lodu, tak zgrabną i pełną wdzięku, jego delikatną, smukłą, wrażliwą łodygę, jego otoczkę z pary. Przyniesiono go do domu nieprzytomnego. To była Wigilia. Podczas jego pogrzebu ponoć padał śnieg. Olga Polak 156 tage de chance. Les Peaux Rouges étaient considérés comme les débris d’un monde ancien, et le mot d’ordre était désormais qu’ils devaient s’assimiler. La destruction d’un peuple se fait toujours par étapes, et chacune est, à sa manière, innocente de la précédente. Le spectacle, qui s’empara des Indiens aux derniers instants de leur histoire, n’est pas la moindre des violences. Il fixe dans l’oubli notre assentiment initial. Partout, le premier amour n’a duré qu’une minute. Puis, chaque fois, se produisit la même incontrôlable destruction. Et aucun monde de mots ne créa son monde de choses. Z PRZEKŁADÓW * À présent, regardons. Oui, regardons de tous nos yeux, de toutes nos forces. Regardons-les, depuis notre aise et notre prodigalité effarantes. Et maintenant imaginons un instant – oh seulement un court instant – que tout ce que nous avons là autour de nous, nos maisons, nos meubles, nos frusques, notre nom même, nos souvenirs, et encore nos amis, notre situation, tout, absolument tout pourrait nous être retiré, pris, sifflé. Oh bien sûr, on se dit que oui, oui, on y avait pensé, on le savait évidemment, mais ça reste abstrait, tout à fait abstrait, juste des mots, une hypothèse. Oui. C’est une hypothèse. Les autres. Une hypothèse. Eh bien, faisons encore un effort, juste un tout petit effort, pour voir si on peut en tirer quelque chose. Maintenant, essayons de nous dire qu’elle dure depuis très longtemps cette hypothèse, ça fait, mon Dieu, une éternité. Et ceux-là, sur cette photographie, ils n’ont plus de chez-eux, et plus beaucoup de souvenirs. Pour eux, ce n’est pas seulement une hypothèse. Regardez mieux. Oui, vous les connaissez, vous les connaissez même très bien, vous les avez vus cent fois, deux cents fois. Oh bien sûr, ce ne sont pas tout à fait les mêmes, pas tout à fait eux, et cependant, si vous regardez bien, vous les avez déjà vus. Regardons-les encore. On n’éprouvé pas seulement un étrange malaise à voir leur misère, on ressent aussi une sorte de sympathie, oui, n’ayons pas peur des mots, on éprouve de la sympathie. Mais d’où vient-elle, bon Dieu, cette sympathie, depuis le début des temps, d’où vient-elle ? On ne sait pas. C’est une chose qui vous traverse le corps, les yeux, et qui prend la gorge et remplit la poitrine de larmes. C’est bizarre, la sympathie. On doit bien leur ressembler un peu à ces pauvres bougres. Car ce ne sont rien d’autre que de pauvres bougres, ce sont toujours les mêmes silhouettes fragiles, les mêmes grappes d enfants, les mêmes loques. Eric Vuillard, Tristesse de la terre 157 Niszczenie ludu odbywa się zawsze etapami i w pewnym sensie żaden z nich nie ponosi winy za poprzedni. Spektakl, który zawładnął Indianami w ostatnich chwilach ich historii, nie jest żadną formą przemocy. Pogrąża w zapomnieniu nasze początkowe przyzwolenie. Pierwsza miłość trwała wszędzie tylko minutę. Potem, za każdym razem, następowała ta sama niekontrolowana destrukcja. I żaden świat słów nie stworzył własnego świata rzeczy. * Z PRZEKŁADÓW Teraz popatrzmy. Tak, wytężmy wzrok, z całej siły. Popatrzmy na nich, z perspektywy naszego dobrobytu i przerażającej rozrzutności. A teraz wyobraźmy sobie przez chwilę – och, tylko przez krótką chwilę– że wszystko to, co mamy wokół nas, nasze domy, nasze meble, nasze łachy, nawet nasze imię, nasze wspomnienia i jeszcze naszych przyjaciół, naszą sytuację, wszystko, absolutnie wszystko mogłoby być nam odebrane, zagarnięte, gwizdnięte. Och, ależ oczywiście, mówi się, że tak, tak, myśleliśmy o tym, oczywiście wiedzieliśmy o tym, ale pozostaje to tylko teorią, czymś całkiem abstrakcyjnym, po prostu słowami, hipotezą. Tak. Jest to hipoteza. Inni. Hipoteza. No dobrze, postarajmy się jeszcze trochę, żeby zobaczyć, czy możemy coś z tego wyciągnąć. Teraz spróbujmy sobie powiedzieć, że ta hipoteza trwa od bardzo dawna, mój Boże, trwa wieczność. A ci tam, na tej fotografii, nie mają już swoich domów, nie mają już swoich wspomnień. Dla nich nie jest to tylko hipoteza. Przyjrzyjcie się lepiej. Tak, znacie ich, znacie ich nawet bardzo dobrze, widzieliście ich sto razy, dwieście razy. I oczywiście, to nie są dokładnie ci sami, nie całkiem oni, a jednak, jeśli przyjrzycie się lepiej, to już ich widzieliście. Popatrzmy na nich jeszcze. Nie odczuwamy tylko dziwnego niepokoju, widząc ich nędzę, czujemy również pewien rodzaj współczucia, tak, nie bójmy się słów, czujemy współczucie. Ale skąd ono pochodzi, dobry Boże, to współczucie, od początków świata, skąd się wzięło? Nie wiadomo. To coś, co chwyta za gardło i wypełnia pierś szlochem. Dziwne jest to współczucie. Musimy być trochę podobni do tych biednych bidoków. Bo to tylko te biedne bidoki, zawsze te same kruche sylwetki, te same gromady dzieci, te same łachmany. Tak, popatrzmy na nich jeszcze, w chwili gdy ich historia się kończy, a zaczyna nasza. Ach! To jednocześnie wzruszające i bolesne, tak na nich patrzeć. Jeśli jest to dla nas bolesne, jeśli odczuwamy pewien tępy lęk – to Z PRZEKŁADÓW 158 Olga Polak Oui, regardons-les encore, au moment où leur histoire s’achève, et où commence la nôtre. Ah ! c’est à la fois émouvant et pénible de les regarder. Et si ça nous est pénible, si nous éprouvons une sourde angoisse, c’est parce que malgré ce sourire que l’on devine sur le visage de l’homme, eh bien, nous le savons, oui, nous le savons très bien, même : ils vont mourir. Et parce qu’ils vont mourir, et qu’on le sait, et qu’on le devine dans ce que l’on voit ; on se sent soudain tout près deux, comme eux, alors que justement, nous, on ne meurt pas, on ne meurt presque jamais. Regardons-les, ce sont les rescapés de Wounded Knee. Ils doivent être dans une sorte de camp, quelques jours après le massacre, quelques heures avant que le grand spectacle ne s’empare deux et ne nous les livre. Et ils nous regardent, ces femmes, ces enfants, et ce type-là, à droite, avec sa drôle de chapka, son pauvre sourire, ses yeux tristes, et son vêtement de l’armée américaine peut-être, par une ironie du sort arraché à la nécessité de se vêtir. Que c’est étrange une photographie. La vérité y vit comme incorporée à son signe. Et, brusquement, il me semble voir sur cette photographie non point seulement de pauvres bougres, mais le pauvre – comme si ce témoignage excédait l’événement. Et je me dis : ce sont les Miniconjous de Big Foot jusqu’à la fin des temps, ce sont les figurants du Wild West Show, ce sont les pauvres diables, ils sont de la même famille que tous ceux qui nous tendent la main, n’importe où, devant la cathédrale ou le McDonald’s ; oui, c’est toujours ce type et quelques femmes qui sont assis par terre avec leur sale gueule de pauvre. Que le bonhomme du Dakota nous pardonne Qu’il nous ramène de son prétérit, s’il le peut, sa besace de soucis, là où les fragments d’Histoire s’emboîtent comme des mâchoires. Regardons-le une dernière fois. Aimons sa tristesse ; son incompréhension, nous la partageons, ses enfants sont les nôtres, son petit chapeau nous irait peut- être ! Regardonsle. La nuit est blanche. Souffle-moi ce qu’il faut écrire. S’il te plaît, ne me montre plus ton visage, ne me regarde pas. La terre est triste, le corps est seul. Je ne vois plus rien. Et toi, tu es là, roi pauvre, ayant pioché la mauvaise carte. Eric Vuillard, Tristesse de la terre 159 Olga Polak – studentka filologii romańskiej na Uniwersytecie Jagiel lońskim, pasjonatka książek, gier planszowych i eksperymentów w kuchni. W przyszłości chciałaby otworzyć własną restaurację, a w domu stworzyć bibliotekę, do której nieustannie zbiera nowe perełki. Z PRZEKŁADÓW dlatego, że mimo tego uśmiechu, którego domyślamy się na twarzy mężczyzny, no cóż, my to wiemy, tak, my to wiemy bardzo dobrze: oni umrą. A ponieważ oni umrą, ponieważ to wiemy i odgadujemy w tym, co widzimy: czujemy się nagle blisko nich, jakbyśmy byli nimi, tylko że my nie umieramy, nie umieramy prawie nigdy. Popatrzmy na nich, są to ocaleni z Wounded Knee. Muszą być w czymś w rodzaju obozu, kilka dni po masakrze, na kilka godzin przed wielkim spektaklem, który nimi zawładnie i nam ich wyda. Patrzą na nas, te kobiety, te dzieci, tamten gość po prawej, w swojej śmiesznej czapce, z żałosnym uśmiechem, ze smutnymi oczami i ze swoim ubraniem, o ironio, może amerykańskiej armii, wyrwanym, aby się odziać. Jakaż to dziwna rzecz, zdjęcie. Prawda żyje w nim jak dołączona do swojego znaku. I nagle wydaje mi się, że widzę na tej fotografii nie tylko tych biedaków, ale również biedę, jak gdyby to świadectwo przekraczało wydarzenie. I mówię sobie: to są Miniconjous Wodza Wielkiej Stopy, aż do końca świata, to są statyści Wild West Show, to są biedacy, pochodzą z tej samej rodziny co wszyscy ci, którzy wyciągają ku nam rękę, nieważne gdzie, przed katedrą albo przed McDonaldem; tak, zawsze ten sam typ i kilka kobiet siedzących na ziemi z ich wstrętnymi gębami biedaków. Niech ten poczciwiec z Dakoty wybaczy nam. Niech nam przyniesie ze swojego czasu przeszłego, jeśli może, swój bagaż trosk, tam gdzie fragmenty historii dopasowują się do siebie jak szczęki. Popatrzmy na niego po raz ostatni. Kochajmy jego smutek; podzielmy jego niezrozumienie, jego dzieci są naszymi dziećmi, być może pasowałaby nam jego czapka! Spójrzmy na niego. Noc jest biała. Podpowiedz mi, co trzeba napisać. Proszę cię, nie pokazuj mi więcej swojej twarzy, nie patrz na mnie. Ziemia jest smutna, ciało jest samo. Nic już nie widzę. A ty jesteś tam, biedny królu, wyciągając najgorszą kartę.