strona 3
Transkrypt
strona 3
www.gazetagazeta.com strona 30 Gazeta 8, 14 - 20 lutego 2014 KABARET 17. Kabareton na ławie oskarżonych dokończenie ze strony 28-29 Skoro już mowa o paniach, to przyznam, że uwielbiam, gdy Magda Papierz śpiewa utwory z repertuaru Edith Piaf. To prawda, wnoszę pozew, ale zeznaję prawdę, że nie żałuję niczego, co słyszałem i widziałem, a zwłaszcza w jej wykonaniu "Non, je ne regrette rien". Mnie i nie tylko mnie bardzo podobał się występ duetu żeńskiego Magdy Papierz wraz z Ania Leszońską. Uczennica uzdolniona, wraz z panią profesor wypadła super profesjonalnie, śpiewając: "It don’t mean a thing if it ain’t got that swing" w wykonaniu, któremu Ella Fitzgerald i Duke Ellington z pewnością przysłuchiwali się z radością w niebiesiech. No to sam Wysoki Sąd rozumie. Jak tu można się nie uzależnić, kiedy na każdym Kabaretonie słyszy się takie perełki? Żaden program "Bańki" nie byłby kompletny bez wejścia na scenę Andaluzji Waciakowej, o której już raz pisałem, że ta postać, wykreowana przez Magdę Papierz, wejdzie na trwałe do historii polskiego (nie tylko polonijnego!) kabaretu. Tym razem, Waciakowa była, używając języka dzisiejszej młodzieży, odlotowa. Nie tylko w przenośni. Ukazała się widowni w skafandrze kosmicznym z hełmem, bowiem, jak usłyszeliśmy z jej rozmowy przez komórkę z przyjaciółką Ziutą, została zatrudniona przez NASA, w charakterze doradczyni i właśnie trenowała noszenie tego stroju ochronnego. Oczywiście, jak zwykle, jej wywody były co jakiś czas przerywane telefonami od proszących o radę. Dowiedzieliśmy się, jak to w kosmosie wszelkie dobra do spożywania, łącznie z alkoholem, podawane będą w pigułkach. Proszę Wysokiego Sądu, ta Waciakowa, ma za każdym razem całkiem nowe pomysły i za każdym razem zaskakuje nimi nas, czyli widzów. Dlaczego? Żeby nas uzależnić! I tu dam dalsze przykłady na uzasadnienie mojego argumentu. Proszę Wysokiego Sądu, ta dorosła młodzież, ci już w pełni uprawnieni artyści dali wspaniały popis w dwóch występach, czyli w "Ławeczce", (wyznaniu młodego człowieka swojej bogdance na ławce pod przystankiem autobusowym) i w "Love". Tu na marginesie nie mogę nie wspomnieć o wyjątkowym talencie Andrzeja Pugacewicza, który nie tylko potrafi śmieszyć ze sceny, ale komponować i pisać teksty. Obydwa wyżej wymienione skecze muzyczne są jego dziełem, muzycznym i literackim. A młodzież? Toż to dojrzali aktorzy, pełni werwy i potrafiący zagrać na scenie, wytańczyć i wyśpiewać różne emocje. A scenografia? Szczególnie w "Love", zaczyna się od mrocznego chorału (fantastyczna kompozycja!) okapturzonych mnichów, w ciemności, z twarzami oświetlonymi od dołu latarkami, co stwarzało atmosferę wręcz pozaziemskiej ascezy i nawet grozy. I nagle scena rozbłysła światłem, a "mnisi" przedzierżgnęli się w dzisiejszą młodzież, tańczącą w stylu na wskroś nowoczesnym i zaśpiewali o potrzebie miłości, powołując się na słowa Martina Lutra Kinga. W każdym z Kabaretonów, jak sięgam pamięcią, występował Adam Burak. I tym razem nie zawiódł. Tym razem opowiedział historię pewnego wuja, który nie miał pamięci do nazwisk i nazw ulic, ale obgadywał rodzinę i przyjaciół oraz odczytał list poszkodowanego w wypadku na budowie, tłumaczącego w szczegółach, jak do tego wypadku doszło. Widownia, Wysoki Sąd wybaczy słowa, jakiego użyję, rżała, za każdym razem, gdy poszkodowany, trzymając się linki windował się do góry i w połowie drogi mijał kosz z budulcem zjeżdżający po tej linie przewieszonej przez bloczek. Adama Buraka chciałoby się słuchać i słuchać. Zabrakło mi jeszcze jego piosenek wodewilowych, których jest niezrównanym interpretatorem. Nie ma programu Kabaretu Pod Bańką, tym bardziej Kabaretonu, bez tańczącego wbiegu na scenę DJ Zaka z jego very, very very bardzo późnego Polka Show. I znów porcja humoru na tematy aktualne, tyle, że z dodatkowym kolorytem ubrania, okularów i akompaniującej muzyki. Jak już wszystkim dobrze wiadomo, DJ Zak, oprócz ciętego dowcipu, ma charakterystyczną wymowę, czyli seplenienie. I tu właśnie przypomina mi się, Wysoki Sądzie, jak to kilka lat temu na swoim benefisie, Mada Papierz zapowiedziała swojego szczególnego gościa, jej profesora, który uczył ją… dykcji. I kto pojawił się na scenie? Nie kto inny, jak sam DJ Zak! Zaiste, humor sytuacyjny, dowcip i refleks tego zespołu sprawia, że chce się więcej go oglądać i słuchać i czeka się na kolejne programy. Tu zeznaję, że ten ostatni 17 Kabareton oglądałem z własnej woli dwa wieczory pod rząd i tak samo wybuchałem śmiechem. Czy trzeba jeszcze więcej dowodów na uzależnienie? Może nie, ale moje zeznanie nie będzie, Wysoki Sądzie, pełne, jeśli nie opowiem tu o o gościach z Polski. W każdym Kabaretonie występują goście z Ojczystego Kraju, wnosząc dodatkowy humor, odświeżając nasze wiadomości na temat tego, z czego śmieje się aktualnie widownia krajowa, no przyczyniając się, co podkreślam z pełną odpowiedzialnością za własne słowa, do uzależnienia widowni. Paweł Dłużyński opowiedział nam o tym, jak, korzystając z popularnych w Polsce tanich linii lotniczych, wybrał się na krótki lot do Berlina. Po dostaniu się taksówką na rzeszowskie lotnisko (o ile wiem nazywa się Jasionka) na 5-tą rano, odleciał, ale do… Krakowa, gdzie po zamianie maszyny, na skutek awarii, po kilku godzinach poleciał ponownie, tyle, że do Gdańska, skąd już wygodnym, podstawionym autokarem, bez problemu dojechał do Berlina. Historia, można by powiedzieć, banalna, ale opowiedziana tak sugestywnie i z taką interpretacją, że słychać było na widowni co chwila salwy śmiechu. Paweł Dłużewski jest też znany jako parodysta. Usłyszeliśmy relację sprawozdawcy na żywo ze skoczni w Soczi oraz trzy wywiady, których udzielili, oczywiście jego ustami: Waldemar Pawlak, Jerzy Buzek i Lech Wałęsa. Widownia, excusez le mot, rechotała. Proszę Wysokiego Sądu, Paweł Dłużewski jest współodpowiedzialny za uzależnienie! I wreszcie, Wysoki Sądzie, wielka dama polskiego kabaretu i ekranu, Krystyna Sienkiewicz, we własnej osobie. Wnoszę o uznanie jej za współodpowiedzialną w tej całej sprawie. Przez bitą godzinę, a może i dłużej, widownia parskała śmiechem, klaskała w rytm muzyki i śpiewała refreny wraz z artystką. Damom nie liczy się wieku, ale można powiedzieć, że na scenie artystka poruszała się tak, jakby miała połowę swoich lat. Tu na marginesie dodam, że po zakończonym spektaklu pochwaliłem się pani Krystynie, że niegdyś występowaliśmy w tym samym filmie "Lekarstwo na miłość". Ona, wspólnie z Kaliną Jędrusik, w roli pierwszoplanowej, zaś ja w tłumie statystów. Zarobiłem całe 75 zł, co dla studenciaka było wówczas czymś! Na Kabaretonie artystka śpiewem opowiadała o swoim domu na Płatniczej na warszawskim Żoliborzu, gdzie opiekuje się kotami i psami. Opowiadała m. in. dlaczego Pan Bóg stworzył wpierw mężczyznę a dopiero później kobietę. No, bo musiał zacząć od zera! Komicznie i jednocześnie uroczo zabrzmiała stara ballada o "ostatniej warszawskiej dziewicy". Największe brawa i to na stojąco ta wspaniała arcykabareciarka zdobyła śpiewając nowa wersje kupletów na melodie "Felka Zdankiewicza", w których nawiązywała do aktualnych sytuacji, w których życie przerosło kabaret, np. pod pałacem prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Tak samo żywiołowo reagowała publiczność na tradycyjne "Chachary", oczywiście z dowcipnymi kupletami w każdej kolejnej zwrotce. Widownia na stojąco domagała się bisów. A potem był już tylko wielki finał z udziałem wszystkich artystów, podczas którego widownia oklaskiwała na stojąco. I to, proszę Wysokiego Sądu, byłoby wszystko. Myślę, że moje racje zostały należycie umotywowane i udowodnione. Tylko teraz, Wysoki Sądzie, mam dylemat. Jak tak mówiłem o tym wszystkim, jak wspominałem, to mi się - przyznaję - robiło bardzo przyjemnie na duszy. Już czekam na następny program Bańki i oczywiście na następny Kabareton za rok. Uzależniłem się, to fakt. Ale przyznam, że wcale z tego powodu nie cierpię. Nawet jest mi z tym dobrze, jak sobie wspominam ten ostatni Kabareton i myślę już o następnych programach. Proszę Wysokiego Sądu, ja przepraszam. Wycofuję pozew. Witold Liliental Zdjęcia: Maggie Habieda-Nowakowski (Fotografia Boutique), Witold Liliental, Gazeta FELIETON Niezapomniani w Salonie Poezji, Muzyki i Teatru Dnia 19 stycznia 2014 roku Maja Prentice Theatre był wypełniony do ostatniego miejsca, a po przedstawieniu publiczność dziękowała twórcom długotrwałą owacją. Salon po raz kolejny udowodnił, że istnieje w Kanadzie duże zapotrzebowanie na teatr poetycki sięgający do najlepszych źródeł polskiej kultury, tradycji, pięknego polskiego i mądrego słowa. Spektakl "Niezapomniani" przypomniał wspaniałą poezję Tuwima i Gałczyńskiego - jednych z największych polskich poetów XX wieku. W grudniu 2013 roku minęła 60. rocznica śmierci tych niezapomnianych poetów. Pamięć o nich żyje jednak nie tylko w jednym, ale nawet kilku pokoleniach. Pozostali poetami żywymi, a jakże często ich teksty przewijają się w naszych codziennych rozmowach, np. "Powiedz mi jak mnie kochasz" Gałczyńskiego czy "Mimozami jesień się zaczyna" Tuwima. Nasz Salon przywołał tę przepiękną poezję na scenę. Połączył Tuwima i Gałczyńskiego listami pełnymi serdeczności, poczucia humoru, które do siebie pisali. W spektaklu były to rozmowy między niewidzialnymi poetami, którym głosu użyczyli krakowscy aktorzy Zygmunt Józefczak i Piotr Pilitowski. Część I poświęcona była Julianowi Tuwimowi od chwili, gdy stawiał swoje pierwsze poetyckie kroki w 1917 roku pisząc: "Słowo stało się ciałem i mieszkało między nami". Poezja Tuwima przełożona na język teatru iskrzyła się różnorodnością tematów od liryki poprzez dramat (Zośka wariatka) przez piosenki kabaretowe do legendarnego już Walca Brillant. Część II to magia poezji Gałczyńskiego, jego zaczarowany świat "Nocny Testament", "Noc Czerwcowa", "Zaczarowana Dorożka", "Rozbawiony Plac Merkurego", "Skumbrie w Tomacie" i wreszcie "Bal Zakochanych". Honorowy patronat nad spektaklem objął Konsul Generalny RP Grzegorz Morawski. Scenariusz i reżyseria Maria Nowotarska, scenografia Joanna Dąbrowska, opracowanie muzyczne Wojtek Bochenek i Jerzy Boski. Obsada: Anna Cyzon, Maria Nowotarska, Agata Pilitowska, Irmina Somers, Tomy Holywood, Sławek Iwasiuk, Krzysztof Jasiński, Mariusz Kowalenko, para tancerzy Ariel Oziewicz i Artur Adamski. Krzysztof Rumian Część I poświęcona była Julianowi Tuwimowi Część II to magia poezji Gałczyńskiego