Rower makieta - WordPress.com

Transkrypt

Rower makieta - WordPress.com
wyprawa numeru » Syria » Jordania » Izrael » Cypr
Orientalne
puzzle
Pomysł poznania Bliskiego Wschodu dojrzewał w nas powoli.
Syria, Jordania, Izrael, Cypr… Zamki krzyżowców, Petra,
Damaszek, Betlejem. Współistnienie świata chrześcijaństwa
i islamu. Rower – jako środek lokalnego transportu – nie budził
żadnych wątpliwości. Nie ogranicza, za to pozwala widzieć dalej
i czuć więcej. W środku polskiej zimy zapakowaliśmy rowery
na dach mojego wysłużonego citroëna i we troje wyruszyliśmy
na podbój bliskowschodniego tygla.
Przemysław Kapuściński
21
dni
W drodze do Jerozolimy
FOT. PRZEMYSŁAW KAPUŚCIŃSKI
styczeń 2009| rowertour | 29
wyprawa numeru » Syria » Jordania » Izrael » Cypr
Ewa na tle arabskiego krążownika szos
FOT. BARTŁOMIEJ MACHOWSKI
przekroczenie granicy tureckiej poprawiło nam humory. Doskonały
stan tamtejszych autostrad pozwalał podróżować z normalną prędkością. W końcu, po przejechaniu 3500 kilometrów, zaparkowaliśmy autem na stacji benzynowej
w pobliżu granicy z Syrią. Prowadzący ją dobrzy ludzie pozwolili
nam zostawić „cytrynkę” na całe
trzy tygodnie i obiecali, że będą ją
doglądać. Po trzech dobach spędzonych w aucie z wielką ulgą wsiedliśmy na ukochane rowery.
Syria
Pierwszą noc spędziliśmy jeszcze
w Turcji, pod syryjską granicą,
za miejscowością Yaladagi, gdzie
w urokliwym zagajniku rozbiliśmy
namiot. Dopiero nazajutrz wjecha-
liśmy do Syrii, na dzień dobry pozwalając sobie na szalony zjazd.
Od pierwszych chwil ujęła nas
arabska gościnność. Pogranicznicy
z kałasznikowami w rękach rzucili na granicy: „Welcome to Syria”
i od tej pory każdy chciał być nam
przyjacielem. Namiot, który wieźliśmy ze sobą, okazał się bezużyteczny i to bynajmniej nie z powodu ciepłych i bezchmurnych nocy.
Otóż, codziennie wieczorem przyjmowaliśmy zaproszenie na nocleg
u dopiero co poznanych ludzi.
Życzliwość i bezinteresowność
mieszkańców trudno wyrazić słowami. Dość powiedzieć, że w sytuacji drobnej awarii roweru Ewy
napotkany Arab stanął na głowie,
żeby znaleźć w mieście pomoc.
W innym miejscu sklepikarz
po zrobieniu zakupów nie wziął
od nas pieniędzy, bo byliśmy dla
niego gośćmi z dalekiego kraju. Codziennie też, gdzieś po drodze, byliśmy zapraszani na śniadania
i obiady, nawet patrol wojska
pod libańską granicą zaoferował
nam pyszny posiłek.
Przemierzyliśmy Syrię z północy
na południe, odwiedzając co ważniejsze zabytki. Zamek Crac des
Chavaliers (zwany też Twierdzą
Rycerzy) to punkt obowiązkowy.
Jako że joannici postawili go
na szczycie 650-metrowego uskoku, przypadł nam w udziale najpierw koszmarny podjazd do zamkowych murów, ale też szalony
zjazd po drugiej stronie wzniesienia. Zamek zaimponował nam swoimi rozmiarami, a także liczbą osób
go odwiedzających. To nie tylko
jedna z największych atrakcji turystycznych Syrii, ale też jeden
z ważniejszych zabytków świata.
Warty litrów wylanego potu
przy podjeździe.
Kolejnym punktem na trasie było starożytne miasto Palmira, wybudowane na terenie oazy u podnóża masywu Dżabal Abu Rudżmajn.
W jego okolice dojechaliśmy późną
nocą, po długim i monotonnym pedałowaniu przez pustynną równinę, w niesamowitej scenerii prostej
jak strzała drogi. Zimno dawało
nam się we znaki, na szczęście
szybko znaleźliśmy przytulny i tani hotelik, nieopodal antycznych
ruin. W promieniach słońca Palmira zachwyciła ogromem i majestatem starożytnych miejskich budowli oraz… tłumem turystów
z całego świata, również z Polski.
Kolorowy, gwarny tłum odbierał
powagę temu miejscu. Z Palmiry,
żegnani ciekawskimi spojrzeniami,
popedałowaliśmy do Damaszku.
Stolica Syrii to barwne, niezwykle gwarne miasto, niestety, nieprzystosowane do potrzeb rowerzystów. Odnalezienie się w ruchu
ulicznym tej bliskowschodniej metropolii nie było łatwe. Uporczywy
głos klaksonów, chaos i jazda bez
jakichkolwiek zasad ruchu drogowego przyprawiała nas o szybsze
bicie serca. Samo miasto jednak –
jak zresztą wszystko w Syrii – za-
chwycało. W palarniach, położonych w starej medynie, raczyliśmy
się smakiem arabskiej shishy, zwanej tutaj habul babul. Nazajutrz ruszyliśmy do Jordanii – drogą, która
niezbyt przypadła nam do gustu,
gdyż przez pierwsze 30 kilometrów
za Damaszkiem… prowadziła
przez dzikie wysypiska śmieci.
Jordania
Przekraczanie granicy z Jordanią
to kolejny dowód arabskiej życzliwości. Po żmudnym czekaniu
na naszą kolej, w okolicy miasta
D’ara, funkcjonariusz straży granicznej zaproponował nam nocleg
na samym przejściu, z czego
z ochotą skorzystaliśmy. Nazajutrz
pedałowaliśmy do stolicy kraju –
Ammanu. Po drodze dopadł nas
pierwszy pech. Na zjeździe do Morza Martwego złapałem gumę, co
okazało się złą wróżbą. Szybko załataliśmy dziurę i nocą zjeżdżaliśmy niemal na sam jego brzeg, by
w ciemnościach pedałować po największej depresji świata (Morze
Martwe to w rzeczywistości jezioro, którego lustro wody znajduje
się 418 metrów poniżej poziomu
morza). Z trudem rozbiliśmy namiot, smagani porywistym wiatrem. Zmęczeni – natychmiast zasnęliśmy. Nazajutrz... obudziliśmy
się w scenerii jak z bajki o Królowej
Śniegu. Królestwo Jordanii zostało sparaliżowane przez zimę, a my
uwięzieni przez pogodę w okolicach wybrzeża Morza Martwego.
Porywisty wiatr utrudniał poruszanie się, temperatura oscylowała
w okolicach zera stopni, w wyższych partiach leżał śnieg. Z pomocą znów przyszli nam gościnni
mieszkańcy, którzy podwozili nas
swoimi ciężarówkami, przygarnęli na nocleg w ciepłym domu,
przy tradycyjnej herbatce i cieple
piecyka. Z powodu zamieci nie udało nam się dojechać do starożytnego miasta Petra, które było zamknięte z powodu oblodzenia
i opadów śniegu. Przez atak zimy,
przez trzy dni, nie byliśmy w stanie jeździć rowerami. Na takie warunki nie byliśmy przygotowani.
Nasze sfatygowane rowery wraz
z nami jeździły co rusz na innej
MARIUSZ MAMET/MAC MAP
P
ierwszy etap – z Wałbrzycha i Wrocławia –
zakończyliśmy w Warszawie, gdzie czekał
na nas Bartek, a w ambasadzie syryjskiej niezbędne wizy.
W Krośnie dopakowaliśmy jeszcze
wehikuł Bartka i bagaże. Nasz pojazd, z rowerami na dachu, w środku zimy, musiał prezentować się
dość osobliwie. Z Krosna ruszyliśmy już we właściwą trasę, przez
Słowację i Węgry do Rumunii. Stan
rumuńskich szos przyprawiał nas
o ból głowy, gdyż podróż nocą
po nieoznaczonych i dziurawych
drogach była prawdziwym wyzwaniem. Z trudem, błądząc we mgle,
trafiliśmy na rumuńskie przejście
graniczne w Giurgiu. Bułgaria okazała się niewiele lepsza. Dopiero
W PIGUŁCE
Trasa – autem do Samandagi przy granicy
syryjskiej, przejściem w Yayladagi już
na rowerach do Syrii i dalej > Al Lathqiyah >
Tartus > Hims > Palmira > Damaszek > Dara >
Amman > Morze Martwe > Akaba > Eliat > Morze
Martwe (strona izraelska) > Jerozolima > Betlejem
> Tel Awiw > samolot do Larnaki >
dalej rowerami do Nikozji i Cypru Północnego >
Kyrenii > lotnisko w Nikozja > samolotem do Adany
> autobusem po samochód do Samandagi
Długość – 1300 km na rowerze, 500 km
autostopem
Czas – 21 dni
Średni dystans dzienny – 90 km
Najdłuższy przejazd dzienny – 153 km
Największy podjazd – Morze Martwe >
Jerozolima – 40 km
Największy zjazd – Amman > Morze Martwe – 35 km
styczeń 2009| rowertour | 31
wyprawa numeru » Syria » Jordania » Izrael » Cypr
Izrael
Skończyła się Jordania, zaczął się
zupełnie inny świat. Izrael przywitał nas długim oczekiwaniem
na przejściu granicznym Akaba –
Eliat. Koszmarne procedury mające zapewnić bezpieczeństwo,
wszechobecna broń, ciągły strach.
Nasze rowery zostały prześwietlone centymetr po centymetrze. I nie
był to jedyny raz. Równie wnikliwie byliśmy przepytywani na granicy. Potem otworem stanął
przed nami świat pełnej komercjalizacji, izolacji i podziałów. Ludzie
żyjący obok siebie, niewiedzący
o sobie nic. Pierwszą noc na izraelskiej ziemi zapamiętaliśmy ze
względu na osobliwe wydarzenie.
Podczas pięknej pogody i pod bezchmurnym niebem spaliśmy
w najlepsze na miękkiej trawie,
gdy nagle obudziła nas ulewa rodem z dżungli tropikalnej. Nie zgadzało się nam tylko jedno... Na niebie ciągle nie było ani jednej
chmurki. Okazało się, że włączył
się wąż zraszający obszar parkingu, który był skierowany wprost
na nas, dokładniej na Ewę, która
najbardziej ucierpiała w tym „tajfunie”.
Nazajutrz powitała nas piękna pogoda, co pozwoliło na wysuszenie śpiworów. Niestety, dalsza
droga wzdłuż izraelskiego wybrze-
podjazd, 40 kilometrów od Morza
Martwego aż do centrum. Jerozolima oddzielona jest od Zachodniego Brzegu Jordanu systemem
punktów kontrolnych, płotów, barykad, murów i wszelkich innych
wymyślnych urządzeń, które służą
tylko jednemu – izolacji. Piękna medyna obstawiona żołnierzami jak forteca, osobne wejścia dla
Żydów pod Ścianę Płaczu i Arabów
do meczetu Al-Aksa, liczne kontrole i wreszcie największa hańba tego miejsca – mur, wysoka na po-
ża Morza Martwego przyniosła
awarię roweru – tym razem Bartka. Przeciążone tylne koło nie wytrzymało, pękły szprychy, które
uniemożliwiły dalszą jazdę i zmusiły kolegę do podróży do Jerozolimy autobusem. Dopiero tam znalazł warsztat i naprawił pojazd.
Reszta wyprawy ruszyła do Jerozolimy rowerami. Samo miasto –
najpiękniejsze na naszej trasie –
okazało się także miejscem potwornych kontrastów. Na początku
zaoferowało nam koszmarny wręcz
Biwak
nad Morzem
Martwym
nad 8 metrów barykada, oddzielająca miasto od terytorium Autonomii Palestyńskiej.
Sama Jerozolima ma swoją niepowtarzalną magię, porównywalną chyba tylko z Damaszkiem. Jazda po mieście do najprzyjemniejszych nie należała, na co zresztą
byliśmy przygotowani. Chaos
na ulicach utrudniał rozkoszowanie się egzotyką i zabytkami. Niezbyt miłym przeżyciem dla nas jako rowerzystów było przedzieranie
się przez terytorium Autonomii
Porady praktyczne:
TRANSPORT
Samochód – najlepiej jak najstarszy, bo nie żal go na dziurawych
rumuńskich i bułgarskich szosach. Dobytek – w sakwach
i na rowerowych bagażnikach. W krajach arabskich bardzo popularny
jest autostop. Nie ma zasady co do opłat, czasem jest za darmo,
innym razem za drobną opłatą. Najlepiej cenę ustalić z góry, co
wykluczy ewentualne oszustwo.
Samolot – kto przewoził rower samolotem, wie, jaki to stres.
Każda linia lotnicza ma inne zasady, warto więc dopytać o szczegóły.
My składaliśmy kierownicę i siodełko, spuszczaliśmy powietrze z kół.
Polecam też owinąć rower w plandekę.
PRZEKRACZANIE GRANIC
Słowacja i Węgry są w strefie Schengen, więc przejedziemy przez nie
bez postojów na kontrole dokumentów.
Rumunia i Bułgaria będą w strefie Schengen za dwa lata. Mimo to
ruch na granicach tych państw odbywa się płynnie. Niestety,
na rumuńskim moście w Giurgiu opłaty za przejazd pobierane są
„na lewo”. Należy więc uważać na oszustów podających się
za funkcjonariuszy granicznych.
Turcja – dla obywateli RP wymagana jest wiza (10 euro),
kupowana na granicy.
Syria – dla obywateli RP wymagana jest wiza, (25 euro),
wydaje ją ambasada w Warszawie.
Jordania – wymagana jest wiza, można ją kupić na granicy
za 15 euro, przy wyjeździe z kraju płaci się 5 euro tzw. opłaty
wyjazdowej.
Izrael – brak opłat wjazdowych, procedury graniczne są
czasochłonne, zwłaszcza jeśli było się wcześniej w Iranie lub Syrii.
Cypr – część grecka jest częścią UE, do części tureckiej wjazd jest
bezpłatny. Uwaga! Stempel graniczny Izraela wyklucza wjazd do Syrii,
Iranu oraz Libii i Algierii, można poprosić o wbijanie stempla
na osobną kartkę. Stempel graniczny Cypru Północnego może być
traktowany przez władze Cypru lub Grecji jako nielegalne
przekroczenie granicy UE. W Syrii nie należy pod żadnym pozorem
zdradzać się z zamiarem odwiedzenia Izraela.
FOT. EWA POPŁAWSKA
ciężarówce. Morale naszej wyprawy sięgnęło dna. W końcu dotarliśmy do miejscowości Akaba na wybrzeżu Morza Czerwonego i opuściliśmy Jordanię.
SERWISY ROWEROWE
W krajach arabskich to raczej domowe warsztaty,
w których na pewno nie znajdziemy oryginalnych części Shimano.
Należy mieć to na uwadze, przygotowując rower do wyprawy.
styczeń 2009| rowertour | 33
FOT. X5 BARTŁOMIEJ MACHOWSKI
wyprawa numeru » Syria » Jordania » Izrael » Cypr
do Betlejem. Oczywiście warto było, gdyż miejsce narodzin Jezusa
Chrystusa jest warte odwiedzenia
za każdą cenę. Naprawiony przez
Bartka rower pozwolił mu, bez kolejnych przygód, dojechać do Tel-Awiwu, skąd wskutek braku połączeń promowych mieliśmy odlecieć do Nikozji na Cyprze. Droga
do stolicy nie była trudna, pogoda
dopisywała. Natomiast samo miasto okazało się nowoczesną metropolią, zupełnie inną od miejsc, któ-
W drodze do Palmiry
Środek
transportu
alternatywnego
re odwiedziliśmy do tej pory. Podróż na Cypr była jednak trudniejsza niż przypuszczaliśmy. Stawienie się do kontroli na lotnisku Ben
Guriona, na półtorej godziny
przed odlotem, groziło spóźnieniem, gdyż procedury bezpieczeństwa trwają często jeszcze raz tyle. Gdyby nie przychylność pracowników ochrony, którzy w ekspresowym tempie prześwietlali rowery, bagaże i nas, samolot odleciałby na Cypr, a my czekalibyśmy
Chwila wytchnienia dla naszych bicykli
na kolejne połączenie. Szczęśliwie
jednak wylądowaliśmy w Larnace.
Cypr
Cypr przywitał nas pięknym krajobrazem i kolejnym symbolem narodowego podziału. Groteskowa ściana graniczna w Nikozji to dowód
na to, że zjednoczenie wyspy to
mrzonka, a Turecka Republika Cypru Północnego trwale izoluje się
od części greckiej, jak i reszty Unii
Europejskiej. Zadziwia efektownie
ułożona na zboczu, z kwiatów
i krzewów, ogromna flaga północnej
republiki, podkreślająca poczucie
niepodległości przez Turków Cypryjskich. Sam przejazd przez wyspę nie był szczególnie wyczerpujący. Wykręciliśmy „tylko” 120 kilometrów, przy ładnej pogodzie, za to
po dość pagórkowatym terenie. Niestety, w północnej części Cypru znowu dopadł nas pech. Po nocy spędzonej w portowym Girne okazało
się, że z powodu silnego wiatru zo-
Po pierwszym podjeździe
stały odwołane promy do Turcji
i byliśmy zmuszeni ponownie skorzystać z samolotu. Kolejny więc raz
wsiedliśmy na rowery i wróciliśmy
w głąb wyspy. Północnocypryjskie
lotnisko w Nikozji obsługuje połączenia z Turcją, w związku z czym
dolecieliśmy szczęśliwie do Adany,
skąd busem pojechałem po zaparkowany 200 kilometrów dalej samochód. I znowu zaczęła się długa, męcząca podróż na czterech kołach.
Tym razem do domu. O UCZESTNIKACH WYPRAWY:
Bartłomiej Machowski z Krosna – redaktor portalu
turystycznego www.odyssei.pl oraz przewodnik beskidzki i pilot wycieczek. Miłośnik wędrówek po Karpatach Wschodnich, ze szczególnym umiłowaniem
ich ukraińskiej części. W ostatnich kilku latach odwiedził między innymi Alpy (wejście na najwyższy szczyt
Europy – Mont Blanc), Kaukaz, Turecki Kurdystan,
Bałkany.
Ewa Popławska z Wrocławia – studentka psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim oraz turystyki i rekreacji na Akademii Wychowania Fizycznego. Wielka
miłośniczka gór, w szczególności Karpat Wschodnich.
W maju 2007 roku zdobyła Elbrus (5642 m n. p. m.)
– najwyższy szczyt Kaukazu. Bogate doświadczenia
w roli autostopowicza. Przeżyła podróż Koleją Transsyberyjską. Żeglarka – ma na swoim koncie trzy rejsy
po Bałtyku.
Przemysław Kapuściński z Wałbrzycha – inżynier
budownictwa. Pasjonat dwóch kółek, organizator
i uczestnik wypraw rowerowych po krajach bałtyckich, Czechach, Skandynawii, Bałkanach, Rumunii,
Bułgarii, Włoszech, Ukrainie, Bornholmie, Alpach
Szwajcarskich, Walii i Islandii. Odwiedził również Maroko, Białoruś, Mołdawię, Szkocję i Irlandię. Miłośnik
wędrówek górskich, uczestnik wyprawy polarnej PAN
na Spitsbergen. Pomysłodawca i mózg wyprawy.
styczeń 2009| rowertour | 35

Podobne dokumenty