Tytuł: PAKT KRWI
Transkrypt
Tytuł: PAKT KRWI
Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells Tamara owinęła długie włosy wokół szyi, bo chłód nocy dawał się we znaki. Przykucnęła na stosie zmurszałych desek i wbijała błyszczące, zielone oczy w ciemność. - Mistrzu, nadchodzą – zapowiedział stojący za nią mężczyzna. Skinęła głową w odpowiedzi, ale nie ruszyła się z miejsca, patrząc uparcie w uliczkę po przeciwnej stronie placyku. Niepotrzebnie wytężała wzrok, próbując dostrzec grube nici, łączące budynki po obu stronach wąskiego przejścia. - Mistrzu, zamierzasz oddać mu zdobycz? Polujemy na tę bestię od ostatniego nowiu… Tamara milczała, żując końcówki włosów w zamyśleniu. Kiedy nagle przechyliła głowę, Kalef nadstawił uszu. Niby przyzwyczaił się już do powolności niektórych reakcji kobiety, ale jednak irytował się, czekając, aż wydobędzie z siebie głos w sytuacji, gdy bestia lada moment mogła wyskoczyć zza rogu. Kiedyś myślał, że trafił na mistrza o mało lotnym umyśle, szybko jednak zrozumiał, że tropicielka po prostu nie lubiła mówić. - Ten tropiciel nie ma doświadczenia – mamrotała pod nosem. – Porwał się na potwora najwyższej klasy bez dostatecznych informacji. Ingerujemy, jeśli nie uda mu się polowanie. Kalef krążył niespokojnie. Młody tropiciel, który nie zauważył nawet, że znalazł się na czyichś terenach łowieckich, mógł im odebrać zdobycz, a mistrz nic sobie z tego nie robiła. Tamara roztaczała wokół siebie zapach, jakiego Kalef nie lubił. Nie była to ani woń woli walki, ani złości, tylko niepokoju. Na dodatek, nieuważna, skategoryzowała bestię. Spośród wszystkich ras potworów te, które potrafiły przybrać ludzką postać i mieszkały w miastach, żerując na mieszkańcach, zasługiwały zdaniem tropicieli na miano „najwyższej klasy”. Kalef nie mógł ścierpieć tego określenia. Miał pewność, że powinno być zarezerwowane wyłącznie dla niego. Przykucnął i przybrał postawę czworonożną. Nozdrza Tamary zadrgały, gdy trujące opary, towarzyszące przemianie, wypełniły uliczkę. Spojrzała na stojącą obok bestię z dezaprobatą, ale powstrzymała się od komentarza. Tak jak Kalef nie przepadał, gdy stawiała inne potwory ponad nim, tak i ona nie znosiła, kiedy przemieniał się bez ostrzeżenia i bez rozkazu. Nawet jeżeli nabyła odporność, opary wciąż wywoływały mdłości. Słychać już było wyraźnie odgłosy przerywanej walki w uliczkach. Groźne warknięcia, rycie pazurów o kamień, ciężkie oddechy, chybione uderzenie bicza… Tropiciel skutecznie zaganiał ofiarę w pułapkę. Kalef szybciej niż Tamara dostrzegł ruch: bosa kobieta 1 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells biegła, szeleszcząc jedwabiami i zabijając zapach strachu ciężką wonią perfum. Z daleka wyczuła pułapkę, zaskrzeczała przeraźliwie, a sznurki gorsetu rozerwały się, ustępując miejsca skrzydłom. Swąd trucizny rozniósł się po placu. Sieci z włosów tropicieli wżynały się w mięso jak w masło. Tworzyły wyśmienitą śmiertelną pułapkę na zaszczute bestie, uciekające dzikim pędem. I stanowiły stanowczo chybiony pomysł, jeśli miało się do czynienia z hybrydą… Dlatego właśnie tropienie stanowiło proces czasochłonny i nie można było przejść do polowania, nie poznawszy prawdziwej formy bestii, z którą się miało do czynienia. Kosztowna kreacja, porzucona przez potwora w powietrzu, opadła na kamienie w strzępach, przesiana przez morderczą sieć. Hybryda wylądowała na placu, drwiąc z nieudolności tropiciela dziwną mieszaniną skrzeku i ludzkiego śmiechu. Nagle odwróciła się i zamilkła, utkwiwszy wzrok w głównej ulicy. Oczami przystosowanymi do ciemności obserwowała przez chwilę niską, smukłą kobietę i stojącego obok kota, dwukrotnie większego niż tygrys. Charakterystyczne, oliwkowo-szare umaszczenie, zawiły układ pręg na sierści i na długich kłach, olbrzymia paszcza, ociekająca trującą dla hybryd śliną… Wystarczył jeden rzut oka, by rozpoznać zerthe, samotnego drapieżcę, ostatnią bestię, z jaką hybryda chciałaby się mierzyć. Poruszyła się niespokojnie, szukając najlepszej drogi ucieczki. Obróciła się na drugiego tropiciela, przedzierającego się cięciami długich włosów przez własną pułapkę i ruszyła do ataku. Młody mężczyzna wyrzucił włosy w górę, planując od razu spętać nimi nadlatującą bestię. Ta dała się złapać za obie łapy, ale tylko po to, by z bliska zamierzyć się na tropiciela okutym w łuski i kolce ogonem. Pęta włosów puściły, a ciało człowieka odbiło się głucho od ściany. Hybryda wykorzystała ten moment, żeby pochwycić przeciwnika pazurami i wzniosła się najwyżej, jak potrafiła. W końcu puściła tropiciela, ten zdążył już jednak oprzytomnieć i nie w smak mu było stać się miazgą na bruku. Liny z włosów wyciągnęły się i owinęły wokół potwora, pętając skrzydła i ciągnąc hybrydę w dół. Tropiciel zdołał tym samym spowolnić spadek, bo bestia próbowała za wszelką cenę utrzymać się w powietrzu, nie uniknął jednak obrażeń. Pluł krwią, nieustannie przywołując niemo sługę, chimerę, słabo podporządkowaną niekompetentnemu mistrzowi i bawiącą się strzępami sukni. Koza z głową lwa w najmniejszym stopniu nie okazywała zainteresowania walką. Tamara oparła głowę na kolanach i westchnęła przeciągle. Wyciągnęła dłoń i zaczęła głaskać twardą sierść zerthe. 2 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells - Kalefie, co zrobisz, jeśli przestanę być tropicielką? Bestia gwałtownie zwróciła pysk w kierunku mistrza. W tej formie nie mogła mówić, Tamara odczytała jednak uczucia potwora. Zdziwienie, niezrozumienie, zmartwienie. - Pytam teraz, bo nie oczekuję odpowiedzi. Zastanów się. Kiedyś zapytam ponownie. Bestia potrząsnęła w niezadowoleniu głową i warknęła groźnie. Kobieta nie mogła po prostu zrezygnować z tępienia resztek dawnego, bardziej spirytualnego świata. Tropiciel to nie fach, lecz przeznaczenie. Odwrócenie się plecami do losu oznaczało dobrowolne przyjęcie na siebie klątwy. Kalef należał do świata, który umarł, pozostawiając po sobie jedynie namiastkę – dostrzeganą przez niewielu, odczuwaną przez niemal wszystkich. Mimo że jego rzeczywistość różniła się diametralnie, instynktownie wyczuwał istnienie podstawowego prawa, wspólnego dla wszystkich światów: jeśli zwrócisz się przeciwko przeznaczeniu, wszechświat zwróci się przeciwko tobie. Ale pojmował też inną zależność: gdy tropiciel rezygnował, pakt wiążący go z bestią przestawał mieć rację bytu. Zerthe znów byłby wolny… Kalef dopiero po chwili zauważył wyciągniętą wyczekująco rękę. Hybryda właśnie wymierzała ostateczny cios kolczastym ogonem. Zanim zwlekła się z młodego mężczyzny, zerthe wbił już kieł pod cienką skórę mistrza. Oczy rozbłysły mu czerwienią żądzy mordu, obudzonej gwałtownie w kontakcie z krwią tropicielki. Odsunął się szybko, próbując zapanować nad instynktem. Wiedział, że Tamara, mimo iż ogarnięta już własnym popędem, odczuwała go. Nie patrząc, czytała jego aurę. Krew kobiety nie skapywała na ziemię – wręcz przeciwnie, pięła się w górę ramienia, naznaczając cienkimi strumieniami skórę i tworząc zawiły wzór: tatuaż bitewny. Znak, że polowanie dobiegło końca, a zaczynało się zabijanie. Czerwona sieć szybko przebiegła przez szyję i ogarnęła głowę. Włosy zaczęły falować, nabierając grubości i długości. Tamara rzuciła się pędem, używając grubych pasm włosów jak odskoczni. Hybryda zaskrzeczała przeraźliwie, wzbijając się w powietrze. Tropicielka zatrzymała się gwałtownie, posyłając włosy, zbite w bicze, przodem. Oplątała skutecznie łapy potwora, a gdy ten próbował uderzyć ogonem, natychmiast unieruchomiła go kolejnymi pętami. Hybryda wymierzyła dziobem w twarz kobiety, nie zdążyła jej jednak zranić, bo Kalef, przywiedziony rozkazem krwi, rzucił się na potwora i przygwoździł go do ziemi. Przytrzymał trzema łapami cielsko, czując ustępujące pod niezwykłym ciężarem kości, i rozdzierał pazurami wolnej łapy skrzydła. Włosy Tamary oplotły się wokół szyi stwora. Dwa cienkie pasma rozwarły szerzej 3 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells dziób, dwa kolejne wniknęły w przerwy między ostrymi zębami, werżnęły się w dziąsła i wyrwały parę kłów, naznaczonych wzorem odpowiadającym ubarwieniu hybrydy. Kalef rył pazurami tułów bestii, nie wierząc w skuteczność zaduszania. Tropicielka, uznawszy pracę za skończoną, oddalała się powolnym krokiem, wpatrując się beznamiętnie w zakrwawione zęby, podtrzymywane przez pasma włosów na wysokości twarzy. Warkocz spleciony z tyłu głowy, ukryty pod płaszczem, zyskał właśnie kolejną ozdobę. Tradycja wymagała, by jeden kieł trafił do totemu-warkocza, drugi zaś został przekazany radzie najbliższego miasta, zobowiązanej do zaspokojenia w zamian wszystkich potrzeb tropiciela. Krew tatuażu zaschła, a włosy powróciły do poprzedniej długości. Tamara ponownie owinęła się ich szalem, starając się ignorować drażniący zapach posoki, którym przesiąkły. Wyczuwała za sobą milczącą obecność zerthe. Kiedy chował pazury, jego chód – lekki mimo masy ciała, stawał się dla niej niedosłyszalny. - Zaczekaj… Kalef odwrócił się gwałtownie jeszcze zanim jego uszu doszedł błagalny szept. Warczał i czekał w napięciu na rozkaz. Tamara, wróciwszy do typowego stanu ospałości, przeszła jeszcze kilka kroków. - Czego chcesz? – zapytała, nie odwracając się. Zerthe uważał, że bardziej na miejscu byłoby pytanie: jakim cudem jeszcze żyjesz? Młodzieniec leżał w kałuży krwi, unosząc drżącą dłoń w ich kierunku. - Pomóż mi! – wycharczał cicho. Tamara ruszyła ponownie ku ratuszowi. Była głodna, cuchnęła krwią i chciała jak najszybciej zobaczyć się z radą miasta. - Przecież też jesteś tropicielem! – ranny podjął ostatnią próbę. - No i? Zniknęła za zakrętem. Kalef patrzył jeszcze przez chwilę w pełną niezrozumienia twarz młodzieńca, potem rzucił okiem na chimerę, znudzoną fatałaszkami i śpiącą pod murem, i ruszył w ślad za mistrzem. Gdyby był na miejscu tamtej bestii, już dawno pożarłby swojego pana. Nie znosił smrodu słabości. Prawdziwą zagadką było, jak temu pożałowania 4 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells godnemu człowiekowi udało się okiełznać potwora starego świata. Choć z drugiej strony: jaki mistrz, taki sługa. - Miasto – przypomniała lapidarnie kobieta. Opary trucizny szybko rozpłynęły się w rześkim powietrzu poranka. Nagi mężczyzna chwycił pas, jeszcze do niedawna zawieszony na szyi, rozwiązał tobołek i wydobył prostą szatę. Włożył togę i zarzucił pas przez ramię. Idąc za Tamarą, mógł ją nieskrępowanie obserwować. Każdy tropiciel, z jakim miał dotąd do czynienia, obnosił się z kolekcją kłów. Ona zaś, choć dysponowała imponującym warkoczem, skrzętnie go skrywała. Celowo nie chciała zwracać na siebie uwagi, a zerthe miał wrażenie, że kobieta czyniła własne życie trudniejszym po to, by go chronić. Odmawiała wytłumaczenia zasad, jakimi rządził się świat tropicieli, a Kalef nie potrafił rozszyfrować, gdzie czaiło się zagrożenie. Cóż to mógł być za przeciwnik, że Tamara wątpiła w możliwość pokonania go z pomocą zerthe, króla bestii? Cokolwiek by to nie było, zamierzał walczyć u jej boku. Instynktownie odczuwał potrzebę bronienia kobiety, nawet kiedy nie wzywała go krwią. Kalef znajdował na to tylko jedno wytłumaczenie: krew Tamary musiała być potężniejsza niż ta, jaką okiełznywano inne bestie. Kiedy przypadkiem natrafiali na tropicieli, zerthe zawsze wdawał się w konflikty z ich sługami. Mimo iż dzielili ten sam los, potępiali dziwny związek najpotężniejszej z bestii, gardzących przybieraniem ludzkich form, i małego człowieka o kruchym ciele. Układy między tropicielem a sługą przypominały nieustanną walkę, najczęściej dość szybko kończącą się śmiercią obojga. Dlatego też niewielu decydowało się na tak niewdzięczne życie i zadowalało się raczej zabijaniem pomniejszych leśnych stworów własnymi siłami. Nie można było jednak pokonać potwora na tyle potężnego i zdegenerowanego, by żyć między ludźmi, tylko z pomocą posłusznych woli włosów. Trzeba było siły innej bestii. Kalef próbował sobie przypomnieć przeszłość. Kiedy zarzucił najważniejszy cel sługi: zabicie własnego mistrza? Czy było to w dniu zniewolenia? Czy wiele wiosen później? Wspomnienia bestii były mgliste, a ramy czasowe płynne. A jednak jak na potwora zachował wiele wrażeń i wiele obrazów. Pamiętał, że kiedy starli się po raz pierwszy, wycofała się i uciekła w las. W przypływie radości napadł na pobliską wioskę i zabił cały inwentarz. Żył wystarczająco długo, by wiedzieć, że tropiciel prędzej umrze niż zbiegnie w popłochu przed bestią. Miał więc podstawy, by czuć się niepokonany. 5 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells Pamiętał też, że potem znów był tropiony. Wiedziony naturą drapieżcy, zaczaił się i tym razem pierwszy przystąpił do ataku. Schował pazury i skradał się bezszelestnie, znalazł dogodne miejsce w gęstwinie i czekał, aż ofiara sama się do niego zbliży. Rzucił się na kobietę od tyłu, ale zbyt późno dostrzegł bicze włosów ukryte pod poszyciem. To on wpadł w zasadzkę i tylko kosztem głębokich cięć na grzbiecie i łapach udało mu się wyzwolić z pęt. Ciskał się w amoku, kłapiąc paszczą i usiłując rwać pazurami włosy tropicielki. Nie dałby się pokonać tak łatwo, ale nie dane mu było tego dowieść, bo kobieta rozpłynęła się w gęstwinie. Biegł za nią długo, dopóki jej zapach nie stracił wyrazistości. Tym razem bestii daleko było do zadowolenia. Ryczał w noc, dając światu do zrozumienia żądzę krwi. Nie rozumiał zachowania tropicielki i napawało go to jeszcze większą wściekłością – do tego stopnia, że nawet nie znając smaku jej krwi, chciał podążyć za kobietą. A nie leżało to bynajmniej w naturze gatunku. Tropicielka wracała wielokrotnie. Czasami tylko wchodziła na tereny łowieckie bestii i pozostawiała swój zapach, drażniąc zerthe. Czasami obserwowała go z oddali, stojąc nieruchomo na szczycie skały z wzrokiem utkwionym w polanę, na której się wylegiwał. Zaatakowała go jeszcze dwa razy, z każdym spotkaniem z większą brutalnością. Kalef nie pozostawał dłużny i angażował kobietę w walkę, dopóki się nie zmęczyła. Z doświadczenia wiedział, że słabym punktem każdego tropiciela była wytrzymałość – pod tym względem człowiek nie dorównywał bestii. Dlatego zawsze atakował i zadawał śmierć szybko, nigdy nie uciekając się do ryzykownych podchodów i zaczepek. Jeden dzień zapisał się w pamięci zerthe ze szczególną wyrazistością: ten, w którym król bestii miał dowieść wyższości nad tropicielem. Zamiast tego został ujarzmiony. Walka zaczęła się tuż po wschodzie słońca i – z przerwami na wylizanie ran – trwała do wieczora. Bestia padła na ziemię i dysząc ciężko, patrzyła na własne wnętrzności. - Jesteś silny – stwierdziła kobieta, kucając przy Kalefie. – Daruję ci życie, żebyś mógł mnie bronić. Ale jeśli wolisz zginąć, niż stać się sługą tropiciela, wystarczy jedno słowo, a poślę cię do umarłego świata, z którego pochodzisz. Tropiciele nigdy nie dawali wyboru, nie uznając istnienia wolnej woli potworów. A każda bestia wolałaby sczeznąć, niż dać się zniewolić. Zerthe chciał wybrać śmierć. Gardził życiem w niewoli i nie miał najmniejszej chęci wybijać własny gatunek dla uciechy ludzi. A jednak… milczał. 6 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells Kobieta rozcięła żyłę, a krew spłynęła nicią na brudną sierść. Rozgałęziła się w cienkie, niemal niedostrzegalne strużki i przebiegła ciało bestii, ucząc się go. Wniknęła w rany, mieszając się z posoką i tym samym wiążąc zerthe paktem. Niebezpiecznym dla obojga, bowiem od tej pory ciało Kalefa miało nie tylko wyczuwać przywołania mistrza, ale i jego uczucia. A tropiciel okazujący strach i niepewność przed sługą to martwy tropiciel. Podobnie jak zmęczona niewolą bestia, decydująca się na odebranie życia mistrzowi, mogła odnaleźć wolność jedynie w śmierci. Tak stanowił pakt. Czerwona strużka powędrowała z powrotem w górę i zakrzepła na ranie. Zerthe, choć ciężko ranny i bezsilny, szalał pod wpływem roznoszącego się zapachu krwi. Gdy podstawiono mu pod pysk cienki nadgarstek, wgryzł się łapczywie. Tropicielka wyrwała rękę, krzycząc z bólu. Wtedy po raz pierwszy na jej skórze pojawił się wzór z krwi, odmalowujący z niebywałą precyzją specyfikę pręg sierści sługi. Kalef powłóczył nogami w tempie mistrza. Ona również pogrążona była w myślach. Choć starała się nie zwracać niczyjej uwagi, zapomniała zasłonić rękę. Każdy człowiek na ich drodze patrzył z przerażeniem na czerwony tatuaż i uciekał w popłochu. Tamara zdawała się jednak nie dostrzegać, jaką sensację wywoływali, przemieszczając się ulicami budzącego się miasta. Zerthe mógł równie dobrze nie przybierać ludzkiej formy – skoro rozpoznano w kobiecie tropiciela, charakter towarzyszącej mu postaci nie pozostawiał wątpliwości. Rada miasta w ramach podziękowania oddała im do dyspozycji cały dom. Zgodnie z przewidywaniami, usytuowany na peryferiach, przy samym lesie – wdzięczność nie wykluczała zdrowego rozsądku. Kiedy przekroczyli próg, kobieta skinęła przyzwalająco. Kalef zrzucił togę i zmienił formę. Kierowany niezawodnym węchem ruszył do kuchni, gdzie wygoniona z własnego domu rodzina pozostawiła nietknięte śniadanie. Zmiótł jęzorem zawartość talerzy, przewrócił gar i wylizał z podłogi wylaną papę. Wywracając i miażdżąc cielskiem krzesła, wyruszył na poszukiwanie spiżarni. Wejście okazało się jednak zbyt małe i zbyt wąskie, postanowił więc poczekać, aż ludzie skończą znosić jedzenie pod płot. Zastał Tamarę w balii wody, zmywającą zapach drażniącej go krwi z włosów. - Wyjdę po jedzenie dopiero, kiedy skończę – odpowiedziała z ociąganiem na niemą prośbę. Wstała, pozwalając, by woda ociekła z jej nagiego ciała. Włosy uniosły się w powietrze i zwinęły mocno, wyżymając. Zerthe podał w pysku ręcznik, dziurawiąc go kłami i 7 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells śliniąc. Przyjęła bez słowa komentarza. Stanęła tyłem do lustra i zaczęła pieczołowicie wycierać poszczególne pasma. Odwróciła się zaskoczona, słysząc plusk. Kalef, przybrawszy ludzką formę, usadowił się wygodnie w balii. - Czy możesz już iść po jedzenie? Ludzie są głupcami. Co za różnica, czy przyniosą mięso tutaj, czy zostawią je za płotem. Gdybym chciał ich pożreć, taki dystans nie miałby najmniejszego znaczenia. - Stajesz się coraz bardziej… – Tamara zawahała się, szukając odpowiedniego słowa – …rozpieszczony. Jak na bestię. Kalef przechylił głowę i patrzył w odbicie kobiety, w niej samej nie wzbudzające najmniejszego zainteresowania. - A ty robisz się nieostrożna. Jak na człowieka, w ślad za którym nieustannie kroczy bestia. Dotknęła palcami licznych blizn na nadgarstku, odmalowała na przedramieniu wzór, który znała na pamięć. Podniosła rękę i wystawiła ją przed siebie. Była prawie pewna, że zobaczy każdą żyłę i każdą kość. Pamiętała, że kiedyś, przed laty, jej skóra miała odcień oliwkowy. Teraz była biała, na prawej ręce – niebieskawa. - Nie chodzi mi o to, że paradowałaś przez całe miasto z odsłoniętym tatuażem. Spotkałaś słabego przeciwnika. Wiedziałaś, że jest słaby. Skąd niepokój? Jeśli tropiciel okazuje bestii słabość… - … zabijesz mnie? Reakcja była tak szybka, a odpowiedź tak niespodziewana, że Kalef zamilkł. - Nie dostaniesz jedzenia – powiedziała Tamara, przerywając pełną napięcia ciszę. Owinęła się w ręcznik i wyszła z domu po ubrania i żywność. Zerthe słyszał, jak wracała do domu kilka razy i czuł, co wnosiła. Wiedział, że jej nagły gniew nie potrwa długo i że jeśli odczeka, dostanie i cielaka, i prosię. Moczył się więc dalej w wodzie, zapominając o dziwnej mieszance uczuć, wyczuwanej od tropicielki. Zostawiła mu świeżo ubite zwierzęta w kuchni. Nie lubiła, kiedy rozrzucał kości i zostawiał resztki mięsa w legowisku. Kiedy wszedł do izby, leżała na podłodze, syta. Krążył wokół niej, wiedząc, że śpi. W końcu położył się obok i przytulił do jej zimnych pleców, żeby 8 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells podzielić się z nią ciepłem własnego ciała. Polizał pieszczotliwie policzek i szyję, delikatnie ugryzł ludzkimi zębami ucho. Mruknęła w półśnie i ujęła jego dłoń. Nocą udał się na polowanie. Wrócił zadowolony, z jeleniem w pysku. Nie zbliżył się nawet do płotu, gdy doszedł go głos Tamary: - W lesie. Zawrócił posłusznie, tym bardziej, że wyczuł irytację tropicielki. Nie miała nic przeciwko jego samowolnym wypadom, ale nie lubiła budzić się sama. Pożarł zwierzę w pewnej odległości od domu i wrócił z ociąganiem. Przeskoczył zwinnie nad stosami jedzenia, zniesionymi przez mieszkańców miasta. Łypnął łakomie na gdaczące hałaśliwie i trzepoczące skrzydłami kury. Cofnął się i machnął niedbale łapą, rozbijając klatkę. Tamara szykowała się do drogi. Po nietypowym stroju – sukni – wywnioskował, że postanowiła zapolować na potwora, o którym wspominali członkowie rady. Błagali o pomoc, martwiąc się o handel i własne sakwy. Na szlaku kupieckim, przebiegającym przez miasto, odnajdywano ostatnio wozy przeładowane towarami, ale pozbawione ludzi. Choć usilnie starano się zataić incydenty, ziarno paniki zostało zasiane, a droga powoli pustoszała. - Zamierzasz wsiąść do furmanki? Robić za przynętę? Kobieta patrzyła obojętnie na nagiego Kalefa, wciąż oblepionego kurzymi piórami. Nadal była zła. - Pędź przodem. Sprawdź wozy kupieckie, które wyruszą rankiem z pobliskich miast. Wróć, kiedy wyczujesz bestię. Zerthe zniknął w lesie, a tropicielka skierowała się do centrum. Świtało i właśnie zaczynano ładować towary na wozy. Podeszła do pulchnego, eleganckiego mężczyzny, nadzorującego skrzynie wyładowane futrami. - Czy zabierzecie mnie do sąsiedniego miasta, zacny panie? – zapytała, przeciągając głoski, jakby proces mówienia sprawiał jej ból lub wymagał niewiarygodnego wysiłku. Kupiec patrzył ze zdziwieniem na drobną kobietę, która pojawiła się znikąd. Mrużył krótkowzroczne oczy, ostrzegając przed niebezpieczeństwami drogi i po trzykroć pytając, czy była pewna decyzji. Zaproponowała zapłatę, ale odmówił uprzejmie. 9 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells - Prawdę mówiąc, cieszę się, że będzie nam pani towarzyszyć. Otworzył drzwiczki powozu i wskazał na śpiącą na siedzeniu dziewczynkę. - To moja córka, Miriam. Dziecko okazało się nieśmiałe i małomówne, dzięki czemu od razu zaskarbiło sobie sympatię Tamary. W przeciwieństwie do ojca, nie przestającego snuć historii o odległych krainach, w których planował handlować, bogatych damach, którym chciałby sprzedawać towary i egzotycznych materiach, które zamierzał kiedyś sprowadzić do rodzinnego miasta. Na skraju lasu powóz niespodziewanie zatrzymał się. Kiedy nieznajomy poprosił o podwiezienie, gadatliwy kupiec Cyrano popatrzył niepewnie na Tamarę. Ta wzruszyła ramionami. Wędrowiec, choć niepozorny, musiał ważyć sporo, bo powóz zakołysał się, gdy wsiadał. Miriam skuliła się jeszcze bardziej, wciskając się w róg. Kupiec szybko zapomniał o niepokoju i znów puścił wodze fantazji. Tropicielka wyglądała przez okno, nie słuchając. Podróż dłużyła się w nieskończoność. Kobieta zaczęła mrużyć oczy, znużona. I nagle otworzyła je szeroko, czując przenikliwy ból. Kalef zawrócił gwałtownie i wybiegł na otwartą przestrzeń. Przyzywała go krew mistrza, a wezwanie było nadzwyczaj silne, mimo odległości. Biegł więc najszybciej, jak potrafił. Już z daleka jego nozdrza wychwyciły zapach ludzkiej krwi. Pędził, doznając uczucia, jakiego nie zasmakował, dopóki nie został zniewolony: strachu. Zerthe bał się, że zanim znajdzie się u boku tropicielki, wezwanie całkiem zaniknie. Widział z daleka, jak walczyła zażarcie, mimo odniesionych ran. Jak wiła wściekle biczami, wciąż cofając się i potykając o zwłoki. Jak upadła, powalona ciężarem wielkiego cielska. Poczuł krew, kiedy bariera włosów nie wytrzymała i olbrzymi kieł rozszarpał ramię. Kalef wył donośnie, zagłuszając krzyk kobiety i wyzywając bestię do walki. Drugi zerthe nie reagował i zamierzył się do kolejnego ciosu. Łapa rozminęła się z jednak z celem: palce z zakrwawionymi pazurami opadły na ciało kobiety, odcięte pasmem, jeszcze do niedawna tworzącym warkocz totemu. Potwór zaryczał przeraźliwie, ale zanim zdążył rozerwać Tamarze szyję, dopadł go Kalef. Dawno nie walczył z bestią bez pomocy tropicielki, a w ogóle nie pamiętał już czasów, kiedy ścierał się z innym przedstawicielem gatunku. Gdy 10 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells przeciwnik wgryzł mu się w kark i napierał cielskiem, zerthe pomyślał, że być może przebywając z człowiekiem, stał się słaby. - Przestań się bawić, bo nie dostaniesz dziś jedzenia – w cichym głosie tropicielki wyraźnie brzmiała groźna nuta. Kalef nie patrzył na kobietę, czując jej szczerą złość. Była zalana krwią, syczała z bólu, ale emanowała wściekłością. To uczucie przeniosło się na niego. Wbił pazury głęboko w otwarte rany przeciwnika, zmuszając go do puszczenia karku, po czym sam zanurzył kły pod szaro-oliwkową sierść. Czuł rosnącą siłę, biorącą się z wezwania krwi. Rwał gardziel, szarpał pazurami mięso, przytrzymując drugiego zerthe i niecierpliwie czekając, aż zdechnie. Tamara leżała na ziemi, bezbronna. Nie panowała nad ciałem, które krwawiło nieprzerwanie, drżało i traciło ciepło. Łzy napływały do oczu, a w gardle dusił się krzyk przeciwko nieznośnemu bólowi. Pozwoliła głowie opaść na bok. Patrzyła na rękę, nie będąc w stanie napiąć mięśni. Nogi również odmawiały posłuszeństwa. Leżała więc, jęcząc, obserwując walkę i starając się nie odrywać wzroku od Kalefa. Nie chciała patrzeć na to, co ją otaczało. Przy wozach z towarami leżeli martwi woźnice i dogorywały konie. Spod rozbitego na deski, zalanego krwią powozu, wystawała noga wędrowca. Reszta ciała znajdowała się nieco dalej, rozwleczona na drodze. Nad tropicielką, na skrzypiącym pod ciężarem konarze, wisiały zwłoki małej Miriam. Dziewczynki, która wbiła Tamarze nóż w brzuch bez mrugnięcia okiem. Sztylet nie utkwił głęboko – włosy szybko oplątały go, wydobyły i przekierowały na szarpiące się z dziesiątkami pasm dziecko. Tropicielka, próbując wydostać się z ograniczającego ruchy powozu, utorowała sobie drogę, z impetem wypychając Miriam przez drzwiczki. Czuła już odór wznoszących się oparów. Współpasażer wędrowiec nie miał jednak szczęścia od nich umrzeć. Zanim zaczął się dusić, padł ofiarą rozsierdzonego zerthe-Cyrano. Wśród bestii mieszkających i żerujących w skupiskach ludzi dominowały hybrydy. Nie słyszano, by dumny zerthe zdecydował się na taki tryb życia. Nie wspominając nawet o przygarnięciu ludzkiego dziecka… Miriam, przyzwyczajona do brutalnych mordów, stała się wspólniczką Cyrano. Zerthe wykorzystywał pozorną niewinność dziecka, by usypiać czujność – nikt nie podejrzewałby przecież brutalnego mordercy w troskliwym ojcu. Kalef zbliżył się do Tamary. Zlizał łzę, spływającą po brudnym od pyłu drogi policzku. Potem zaczął pieczołowicie lizać rany, zaczynając od tych najgroźniejszych. Mimo 11 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells iż starał się być delikatny, kobieta wyprężała się w skurczach bólu. Przy tak poważnych obrażeniach ślina bestii, przyspieszająca krzepnięcie krwi, na niewiele mogła się zdać. Tamara nieraz czuwała nad zerthe, lecząc jego rany, choć każdy inny tropiciel pozostawiłby bestię samą sobie. Kalef przybrał ludzką postać, położył kobietę na ocalałym wozie i zabrał do miasta. Tam zmusił radę do udzielenia pomocy i nie odstępował na krok topiącego się we własnym pocie cyrulika. Tropicielka spędziła wiele dni przykuta do łóżka, ale pogruchotane żebra i kości ramienia zrastały się szybko. Pewnego wieczoru dosiadła zerthe i kazała się wywieźć w las. Żadne z nich nie czuło się dobrze wśród ludzi. Kobieta siedziała oparta o pień drzewa, patrząc na liście, przez które przebijały się promienie południowego słońca. Skończyła upinać turban z włosów i zaczęła gładzić sierść na łapie leżącego w cieniu zerthe, od dłuższego czasu domagającego się pieszczot. Mimowolnie skrzywiła się, gdy opary zaczęły skażać trawę. Kalef przeturlał się po ziemi i położył głowę na kolanach tropicielki. Spojrzenie jej zielonych oczu ześliznęło się z korony drzewa, przemierzyło powoli niebo nad polaną, ścianę lasu po drugiej stronie, przesunęło się powoli przez łąkę usianą dmuchawcami, skórzane buty do kolan i spoczęło w końcu na niezmierzonej głębi oczu bestii umarłego świata. Kalef wyciągnął rękę i przyciągnął Tamarę do siebie, domagając się jej ust. Lubił relaks po udanym polowaniu. Leżeli nago w trawie do późnego popołudnia. Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, zerthe zerwał się nagle, przenikając wzrokiem las. - Tropiciel! Nie znam jego zapachu, ale rozpoznaję towarzyszącą mu chimerę. Pamiętasz uskrzydlonego lwa-kozę, służącego głupiemu-słabemu tropicielowi? Tamara usiadła i zarzuciła sobie koszulę na turban włosów. Szamotała się długo, próbując znaleźć otwór na głowę. - Dalej brnie w nasze terytorium? - A jak sądzisz? Dlaczego pozostałem czujny? Nie leżę do góry brzuchem? Burza włosów wystrzeliła w górę i po chwili zza kołnierza wyjrzały wielkie, zielone oczy. Ręce powędrowały ku górze. Kalef pociągnął w dół poły koszuli Tamary, wzdychając ciężko. Nie wierzył, że służy takiemu mistrzowi. Ściągać ubrania potrafiła szybko, ale przy 12 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells ich zakładaniu potrzebowała pomocy. Czasami Kalefa nachodziły wątpliwości, kto w tym układzie był bestią, a kto człowiekiem. - Nie przejmuj się. Przyszedł, żeby porozmawiać. Zerthe domyślił się, że mówiła o intruzie. Nie rozumiał tylko, dlaczego sytuacja wydawała się jej naturalna. Tropiciele trzymali się od siebie w znacznych odległościach, unikając kontaktu. Tymczasem nie był to już pierwszy raz, kiedy wkraczano na ich terytorium. I zerthe wcale się to nie podobało. - Skąd wiesz, że chce rozmawiać? I dlaczego zamierzasz pozwolić intruzowi bezkarnie zapuszczać się na nasze tereny łowieckie? Kobieta wciągnęła buty i patrzyła to na zwisające luźno rzemienie, to na Kalefa. Bestia długo mierzyła surowym wzrokiem mistrza, w końcu prychnęła i usiadła. Tamara położyła nogę na kolanach mężczyzny i odchyliła się, by spojrzeć w niebo, podczas gdy Kalef, wymieniając wszystkie ludzkie przekleństwa, jakich się nauczył, wiązał jej buty. - Nie bezkarnie – odpowiedziała w końcu. Zerthe nie przerwał czynności, choć zaskoczyła go silna fala emocji, płynąca od tropicielki: zdecydowanie, gniew, nienawiść. - W pobliżu czyha jeszcze jedna bestia. Prawdopodobnie hybryda. Znajdź. Zabij. - Teraz? – Upewnił się Kalef. Utkwił wzrok w zaroślach, gdzie lada moment miał się ukazać nieznany tropiciel. Pewność siebie Tamary odwiodła zerthe od dochodzenia, skąd kobieta wiedziała o potworze, którego obecności nawet on nie potrafił jeszcze wyczuć. Kiedy przygotowywał się do przemiany, położyła mu dłoń na ramieniu. - Kalefie, co zrobisz, jeśli przestanę być tropicielką? Spojrzał jej prosto w oczy i odparł z powagą i dumą godną królowi bestii: - Myślę, że wiesz. Jestem zerthe. Wybiorę wolność. Zanim opary rozpierzchły się, Kalef wskoczył między drzewa, nie obracając się za siebie. 13 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells Tamara po chwili powoli pokręciła głową. Nie o to pytała. Chciała wiedzieć, czy Kalef wybierze wolność w samotności czy u jej boku. Jeśli porzuciłaby przeznaczenie tropiciela, mógł zostać przy niej jako przyjaciel i kochanek. Mógł też ją zabić. Podejrzewała, że celowo nie dał jednoznacznej odpowiedzi. Być może sam nie wiedział, czy instynkt nie przeważy nad wolą, gdy zniknie więź krwi. W zadumie obserwowała ruch listowia na wietrze i zareagowała dopiero, gdy stojący naprzeciwko mężczyzna przedstawił się po raz drugi. Spojrzała na niego bez zainteresowania, przesuwając wzrokiem po białych włosach i brodzie. Przechyliła głowę i zaczęła śledzić wzory na sierści chimery, nieodstępującej boku mistrza. Bestia była wyraźnie bardziej zdyscyplinowana niż przy poprzednim właścicielu. Czy raczej marionetce nasłanej na Tamarę przez sędziego tropicieli, którego miała przed sobą. - Zgodnie z prawem łowca powinien zmienić bestię po trzech latach. Ty dawno już przekroczyłaś termin i ignorowałaś wszelkie ostrzeżenia. Wiesz, co się stanie, jeśli zerwiesz pakt? Wyzwolisz tego twojego zerthe, ale skończysz jak każdy zdrajca – rozerwana na strzępy przez własnego sługę. - Jesteś na moim terytorium – oznajmiła beznamiętnie. Wstała z ociąganiem i poświęciła całą uwagę strzepywaniu źdźbeł, jednego po drugim. Włosy odrzucone na plecy zaczęły rosnąć, a warkocz powoli rozplótł się i przemknął między kępami trawy. Kiedy chimera ruszyła do ataku, wiedziona wezwaniem sędziego tropicieli, Tamara wyskoczyła, bynajmniej nie ustępując bestii refleksem. Pęta włosów owinęły się wokół łap i szyi i zaciskając się gwałtownie, pociągnęły kobietę. Wylądowała na grzbiecie chimery i kilkakrotnie wbiła sztylet w cielsko tak, by nie zadać szybkiej śmierci. Zeskakując, wprawnymi cięciami pasm włosów poderżnęła ścięgna w łapach. Bestia zwaliła się ciężko na ziemię, ale nie przestawała groźnie warczeć. Z pyska popłynęła krew. Zdychając, chimera skierowała całą złość na naturalnego wroga – własnego pana. Mężczyzna spojrzał przelotnie na czołgającego się w jego kierunku sługę i z niesmakiem odwrócił wzrok. Nie spodziewał się, że chimera nawet na chwilę nie zaangażuje tropicielki w walkę. Dał się zwieść pozorom. Wbrew okazywanej na co dzień ospałości, w walce Tamara potrafiła dorównać prędkością bestii. Najwyraźniej nie było przypadkiem, że posyłani tropiciele wracali z pustymi rękami, a zastawiane pułapki nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. A skoro kobieta wiedziała, że jest obserwowana, być może 14 Tytuł: PAKT KRWI Godło: Midnight Bells przejrzała też zamiary sędziego. Przed spotkaniem chciał ją wystawić na próbę – sytuacje z niedoświadczonym tropicielem i zerthe-Cyrano służyły sprawdzeniu, z kim miał do czynienia. Wiele wskazywało, że Tamara wykorzystała te zasadzki, by zastawić sidła na sędziego. A mimo to mierząc się z kobietą, pan dwóch bestii nawet przez chwilę nie wątpił, iż dysponuje przewagą. Pasma włosów obojga uderzały biczami, plącząc się. Cięły skórę i ścięgna, nasiąkały czerwienią krwi, ale nie rwały się. Wojownicy zwiększali dystans, by po chwili rzucić się na siebie ponownie. Z coraz większym wysiłkiem podnosili się z ziemi, przykrytej warstwą ściętych kwiatów i trawy. I widząc, jak w oczach kobiety odmalowuje się niezachwiana pewność łowcy, sędzia pojął, na czym polegała różnica między nimi. On był dumnym władcą dwóch bestii i nadwyrężał siłę woli, by utrzymać je w ryzach – nawet w sytuacji, gdy jeden ze sług znajdował się na skraju śmierci. Tamara miała co prawda na usługach samego zerthe, ale Kalef zabijał właśnie przyczajoną w lesie hybrydę, pozostając poza kontrolą woli pani. Żaden tropiciel przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby sobie na okazanie bestii takiego zaufania. Żaden też nie wystąpiłby przeciwko sędziemu. Kalef wkroczył wesoło na polanę, oblizując pysk i pozwalając się wieść bogactwu zapachów i przyjemnych uczuć. Tamara czekała na niego nad zwłokami sędziego, oddychając ciężko i brocząc krwią. Sięgnęła po sztylet, by przeciąć nadgarstek w miejscu dawnej blizny i zerwać pakt. Bestia machnęła łapą, wytrącając kobiecie broń. Kalef przybrał ludzką postać, ujął rękę tropicielki w dłoń i zaczął delikatnie lizać rany. - Nie dziś – powiedział, nie otwierając oczu, by nie widziała płonącej czerwienią żądzy krwi. Tej nocy Tamara spała spokojnie, wtulona w ciepłe ciało zerthe. Kalef przeczesał palcami długie włosy i gładził skórę, naznaczoną bliznami. Wiedział, że bez względu na to, jak bardzo próbowałby zapanować nad instynktem, prędzej czy później zamordowałby kobietę. Nie chciał budzić w niej lęku i niepewności. Nie potrafił też wyobrazić sobie późniejszego życia – bez zapachu jej ciała, powolnych reakcji, szybkich ataków, lapidarnych wypowiedzi, niezachwianej woli i uczuć, które sprawiały, że po raz pierwszy w swoim długim życiu nie wzbraniał się przed przybieraniem ludzkiej formy. Kalef przesunął czule palcem po ustach Tamary i wprawnym ruchem przebił dłonią jej serce. Wraz ze śmiercią tropicielki pył po bestii – wspomnieniu starego świata – rozwiał się na wietrze, zgodnie z zawartym paktem. 15