Czytaj

Transkrypt

Czytaj
Awantura o Basię
autor: Kasieńka & Twins
Część 1.
Gdzie będzie pycha, tam będzie i hańba, a gdzie pokora, tam mądrość.
Salomon
Wyższa Szkoła Oficerka w Szczytnie. To tu „wystraszone kurczaki” stają się najprawdziwszymi
glinami. O jakimkolwiek obijaniu się nie ma mowy. Wykłady z balistyki, daktyloskopii i innych mają
pomóc młodym kadetom w rozwijaniu swojego intelektu. Przede wszystkim stawia się jednak na
sprawność. Pokonywanie trudnych torów przeszkód, strzelanie jest już na porządku dziennym. Aby
przetrwać trzeba być nie tylko silnym fizycznie, ale i psychicznie.
Sala wykładowa jak zawsze tętniła życiem. Głośne rozmowy, śmiechy rozchodziły się po całym
pomieszczeniu. W pierwszej ławce, odwrócona plecami do katedry siedziała urocza blondyneczka.
Ubrana była w ulubione bojówki i bluzę z kapturem. Włosy spięte w dwie kitki dawały jej nieco
dziecinny wygląd. Była tam jedną z niewielu kobiet, ale szczególnie jej to nie przeszkadzało. Choć
trzeba przyznać, że wśród barczystych kolegów przy swoim niskim wzroście wyglądała co najmniej
śmiesznie. Była najlepszym uczniem w całej szkole oficerskiej. Pomimo tego nie należała do osób
zadufanych w sobie. Koleżeńska, zawsze chętna do pożyczenia notatek szybko zdobyła wielu
przyjaciół. Zawsze potrafiła ku ich zaskoczeniu pogodzić naukę i rozrywkę. Prowadziła właśnie
pasjonującą rozmowę z przyjaciółką na temat „tajnej” imprezy, która odbyła się poprzedniego
wieczoru.
- Baśka mówię ci jak on mnie całował łiii – zaczęła swoją opowieść Zuzia, jak zawsze będą pewna,
że znalazła tego jedynego. Ten stan utrzymywał się rzecz jasna, dopóki nie spotkała kolejnego
„jedynego”. Basia jednak z anielską cierpliwością wysłuchiwała tych wszystkich opowieści.
- Kto całował? – zadała po kilku minutach przytomne pytanie. Podczas, gdy Zuzia zmieniała
chłopaków co najmniej raz na miesiąc, Storosz przez trzy lata nie miała nawet chłopaka i to z
własnego wyboru. Na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej nie mogła narzekać, jednak
nie chciała marnować czasu na „bzdury”. Z potencjalnymi adoratorami wolała pozostać na stopie
koleżeńskiej. Choć nigdy nie przyznała przed Ostrowską, nie chcąc być wyśmiana, marzyła jej się
wielka miłość. Taka na zawsze, aż po grób. Nie miała jednak pewności, czy aby na pewno coś
takiego w tych czasach jeszcze istnieje.
- No jak to kto? Przecież mówiłam ci z dziesięć razy, że Marcin – skrzywiła się Ostrowska, nieco
obrażona zupełnym lekceważeniem jej „wywodów i doznań” przez przyjaciółkę.
- A tak. Przepraszam cię, ale ta nauka, imprezy… Czasami nie mam już siły – westchnęła.
Rzeczywiście pod jej oczami znajdowały się sińce, będące oznaką niewyspania i zmęczenia. Lekki
makijaż ukrywał jednak wszystkie te niedoskonałości i jak zawsze wyglądała uroczo.
- Zauważyłaś jak ten Kamil z sąsiedniego pokoju na ciebie patrzył? Rozbierał cię wzrokiem
normalnie! – wykrzyknęła.
- A nie dało się tego powiedzieć trochę ciszej? – skarciła ją, rozglądając się po sali, aby upewnić
się, że nikt nie usłyszał Zuzi. Na szczęście wszyscy byli zbyt zajęci rozmowami by zwrócić, na to
uwagę.
- On zwyczajnie na ciebie leci! Basia nie zmarnuj tej szansy – zaczęła ją przekonywać - Jezuu takie
ciacho! – dodała jeszcze rozmarzona, zupełnie zapominając o Marcinie, który jeszcze kilka minut
temu zdawał się być „naj”.
- Skoro ci się tak podoba, to sama go poderwij. Mnie on, tyle interesuje, co życie seksualne
mrówek albo…
- Albo naszego „kochanego” profesora Zarzeckiego – dokończyła za nią, po czym obie wybuchnęły
śmiechem.
- Dziewczyny słyszałyście? – podeszła do nich podekscytowana Aśka, największa plotkara w całej
szkole - Zarzeckiego nie będzie przez dwa tygodnie. Na jego miejsce przychodzi jakiś młodziak ze
stołecznej.
- Byle był przystojny… - wtrąciła Zuzia, obrywając za to porządnego kuksańca.
- Pewnie jakiś laluś, który ma więcej mięśni niż rozumu – skwitowała kpiąco Baśka.
- Echem – usłyszała głośne chrząknięcie za plecami. Tuż za nią stał nie kto inny jak owy bohater
plotek. Ubrany luzacko, z plecakiem przewieszonym przez ramię w najmniejszym stopniu nie
przypominał typowego wykładowcy. „Pragnienie” Zuzi zostało spełnione jak najbardziej, bo
rzeczywiście był bardzo przystojny. Patrzył na Baśkę, obdarzając ją morderczym spojrzeniem. W
całej niekomfortowości tej sytuacji nie omieszkała zauważyć, że „profesor” ma piękne, błękitne
oczy. Zdawały się takie inne od tysięcy par oczu, jakie widziała w całym swym życiu. Były po prostu
niezwykłe…
Niestety została dość szybko przywrócona do rzeczywistości.
- Mięśnie owszem posiadam, a co do mojego rozumu pozwoli pani, że pozostawię go swojej ocenie.
Za to ten pani chętnie sprawdzę – rzucił złośliwie i podszedł do katedry. Storosz spuściła głowę
oblewając się ogromnym rumieńcem.
- Nazywam się Marek Brodecki. Jestem podkomisarzem Komendy Stołecznej. Przez dwa tygodnie
będę zajmował się waszą grupą. Nie lubię długich przemówień, więc powiem krótko. Podobno gliny
dzielą się na tych dobrych i złych. Muszę was zmartwić, ale trafiliście na złego – oznajmił z
poważną mina, a po sali przeszedł gromki śmiech.
Po tym jakże oryginalnym ustaleniu jasnej granicy w tych kontaktach interpersonalnych „uczeń –
wykładowca”, nikt nie ukrywał rozbawienia. Bowiem mówiła to osoba, niewiele starsza od nich
samych, która zapewnie nie miała zbyt dużego doświadczenia w tym fachu. Owszem, może posiada
od nich głębszą wiedzę praktyczną, o wiele cenniejszą od tej teoretycznej, wykładanej tutaj, jednak
jego sposób wysławiania się, jak i styl ubierania stanowczo różnił się od standardowych, co w
żadnym zakresie nie świadczyło o jego „profesurze”. Nic więc dziwnego, że jego przybycie
wzbudziło wiele kontrowersji, zbulwersowało i rozśmieszyło. Nie potraktowano go poważnie, lecz
uznano za jakiś niezbyt udany żart. Kadeci zamiast słuchać tego, co ma im jeszcze do przekazania,
całkowicie go zignorowali, zajmując się rozmowami. Panowie przeważnie zapewniali, że nie będą
pod dyktandem kolesia niewiele starszego, który mógłby być ich kolegą. Panie, choć w
rozdziesiątkowaniu, zażarcie dyskutowały o cechach wyglądu zewnętrznego nowej postaci w szkole.
Były niezwykle oczarowane i nie omieszkały zawiesić na Marku swoich przenikliwych spojrzeń. Nie
miały zamiaru ukrywać, że zrobił na nich o wiele większe wrażenie, od kolegów z roku.
- Baśka!... Ja nie mogę! – spoglądała jedynie w kierunku katedry - …On jest boski! Aaaaa…- cicho
jęknęła, śliniąc się na widok nowego „profesora”. – Myślisz, że mógłby być mój? - pochylając się,
wyszeptała jej do ucha. Odwróciła głowę mierząc wzrokiem przyjaciółkę z zażenowaniem. W
przeciwieństwie do Zuzi, facet kompletnie jej się nie spodobał. Przynajmniej próbowała tego nie
pokazywać. Miała mieszane uczucia, a słysząc to w jaki sposób do nich przemawia, określiła
nieznajomego mianem zadufanego w sobie snoba. Czuła, że jego obecność tutaj niespecjalnie
będzie postrzegać pozytywnie. Jej intuicja podpowiadała jej, że wynikną z tego tylko
nieprzyjemności. A, że była zawsze szczera w stosunku do przyjaciółki, od razu ją o tym
poinformowała, szepcząc.
- Nic szczególnego! Facet, jak każdy, a do tego lalusiowaty gbur! Uważa się za lepszego, bo ma
etat! Pchy! – prychnęła z ignorancją. Nigdy nie kryła się z emocjami, a fakt przybycia tej osoby,
spotkał się z jej dezaprobatą i olbrzymim niezadowoleniem.
- Wiesz ty co? Chyba masz gorączkę! – usiadła z powrotem, opierając się o oparcie krzesła.
Podtrzymywała brodę na łokciu, cichutko wzdychając. Wbiła swoje oczęta w obiekt swojego
zainteresowania. Nie mogąc jednak usiedzieć spokojnie na miejscu przez pięć minut, co chwila
zagadywała Basię. Marek był i tak nieźle wzburzony, że jego obecność tutaj wszyscy mają po
prostu w nosie. Poczuł przypływ gorąca, rozpalającą od środka złość. Nie lubił być ignorowany.
Musiał na kimś wyładować swój gniew, a osobą, która cały czas nadaje mu nad uchem, to
blondynka w kucykach. Nie miał jednak pojęcia, że ta próbowała uciszyć rozanieloną przyjaciółkę,
która wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Podszedł do niej bliżej i bez największych
oporów, ceregieli czy grzecznej perswazji, skarcił jej zachowanie, myśląc, że to właśnie blondynka
prowokuje koleżankę do konwersacji.
- Może ja pani jeszcze kawę przyniosę? Poplotkujecie sobie…Pośmiejecie…- cichym, spokojnym
tonem, przez co ona się uśmiechnęła sztucznie. Nie zdawała sobie sprawy, że ten ów mężczyzna,
który stoi naprzeciwko niej, nie jest wcale taki potulny. – …Pogadacie… - z cynicznym uśmieszkiem,
cały czas nie spuszczając z oczu Basi - …O pierdołach i dupie Maryni! – podnosząc nieznacznie ton
głosu i uderzając ręką o blat aż obie panie podskoczyły a koledzy wybuchli niepohamowanym
śmiechem. Widząc ich przerażone miny, ponownie zeszedł z tonu.
- Skończyły panie? – pokiwały głową, jak uczennice liceum, złapane za warkoczyk i postawione do
pionu. Uśmiechnął się i rzucił – Bardzo mnie to cieszy! Bo to nie jarmark. Chyba, że pani dorabia
sobie na czarno jako przekupka na poznańskim targu. Jest tak? – odsunął się z triumfem, czym
zaimponował obecnym kolegom dziewczyn. Trochę z przekory, trochę dla zabawy zaczęli
przyklaskiwać Brodeckiemu. W gruncie rzeczy pokazał miejsce kobiet w męskim świecie, co było
kompletnym absurdem i niedorzecznością. Oznaką wrednego, męskiego szowinizmu. Przez panów,
panie tutaj, były tylko ładną atrakcją, dodatkiem czy eksponatem do oglądania w przerwie między
kolejnymi napadami senności. Marek miał wreszcie upragniona ciszę, by zacząć „rzeż niewiniątek”.
Namyślił się chwilę, chodząc w tą i z powrotem, po czym usatysfakcjonowany rzucił:
- Mała powtórka! Odciski palców nadają się do identyfikacji ponieważ są? – zadał pytanie, mając
nadzieję, że choć jedna osoba jest w stanie udzielić mu na nie odpowiedzi. Jednak zamiast lasu
rąk, zobaczył przerażone twarze, na których wypisana była informacja z napisem „Brak danych”.
Najwyraźniej sala tętniła niewiedzą. Zuzia musiała skonfrontować swoje informacje, a właściwie ich
brak, z Basią.
- Wiesz? …Było coś takiego? – Baśka przewróciła nerwowo oczami. Mimo, że doskonale wiedziała o
czym mówi, nie miała zamiaru się pofatygować i podnieść ręki. Brodecki się skrzywił, ale z
zacierając ręce, rzucił.
- Może pan? – wskazał na chłopaka żującego dumę i słuchającego dickmena. Dopiero popukany
przez kolegę, zareagował. Odchrząknął i drapiąc się po głowie.
- Yyy… A jakie było pytanie? – Marek wybuchł śmiechem, reszta również. Nie chciał dalej wyciągać
gagatków, którzy mają pustkę w głowie, więc odpowiedział sam.
- Uniwersalne, unikatowe, trwałe i określone! …No to może następne! Metody wykorzystywane do
ujawnienia śladów linii papilarnych można z grubsza podzielić na? – zadał wręcz podręcznikowe
pytanie i czekał na odpowiedź.
- …Jakie? – Zuzia nie mając zielonego pojęcia o czym mówi, musiała dowiedzieć się, czy ona
posiada jakiekolwiek.
- Zuza! Przestań, ok.?! Zaraz znowu się do nas doczepi i mi się oberwie! Przez ciebie! – Do uszu
Marka docierały ponownie fale, które zakłócały oddźwięk jego słów. I ponownie z pierwszego rzędu.
– Chym…A podstawowe typy linii papilarnych to wzory? – myślał, że i tym razem nikt nie odpowie,
ale się przeliczył. Basia wyrwała się bez udzielenia jej głosu.
- Łukowy, pętlicowy i wirowy! – odparła pewna siebie. Marek chcąc nie chcąc musiał przyznać jej
rację. Z ironicznym uśmieszkiem podszedł bliżej.
- Brawo! Szkoda tylko, że nie przedstawiła pani dokładniejszego podziału, zaproponowanego przez
Włodzimierza Gutenkunsta! – uśmiech nie schodził z jego twarzy. Ten na twarzy dziewczyny,
momentalnie zszedł. Naburmuszona, odpowiedziała.
- Pytał pan …profesor o podstawowe, albo pan profesor ma problemy z pamięcią! – oboje spojrzeli
sobie w oczy z wrogością. Uśmiechnął się tylko i rzucił kolejne, ostatnie w jego repertuarze.
- Kto jest twórcą pierwszej pełnej monografii dotyczącej daktyloskopii, zawierającej całkowity
podział linii papilarnych? …Dla ułatwienia podpowiem, że to "Fingerprints" wydany w…! – niestety
nie przewidział, że może zapomnieć wykutych na blachę smaczków z własnych notatek, które
zachował. Wyjął dyskretnie z kieszeni karteczkę i przeczytał, po czym schował i z dumą dokończył.
- …w 1892 roku? – Zuzia nie umiała dłużej niż 5 minut nic nie mówić. Nie wytrzymała.
- Przystojny i inteligentny! Ideał! – Basia nie mogła dłużej znieść jej paplaniny. Wybuchła.
- Zamknij się wreszcie! – odwrócił gwałtownie głowę. Chcąc się odgryź dziewczynie, która jak
sądził, nadszarpnęła jego autorytet, ponownie do niej podszedł i zapytał.
- Do mnie pani mówiła? – dziewczyna momentalnie się zawstydziła jak mała dziewczynka, która
palnęła jakąś głupotę.
-…Nie…Nie…Tak…Do sobie…W myślach… - uśmiechnęła się sztucznie i niepewnie, co jeszcze
bardziej zezłościło Marka. W odwecie, zadał jej prostsze pytanie.
- Pani imię? – uśmiechnął się cynicznie, a ona nie miała zamiaru odpowiadać. Musiał to
wykorzystać na swoją korzyść. - …Zapomniała pani? – na Sali ponownie zapanował gromki śmiech.
– Bardzo proszę, niech się pani skupi i sobie przypomni! To chyba nie takie trudne, prawda? –
spojrzała na niego ponownie i przez zaciśnięte zęby, odpowiedziała.
- Wkurzona Basia! – zaśmiał się. Musiał to skomentować.
- Pani „wkurzona Basiu”. Po co te nerwy? Przecież złość piękności szkodzi! Tylko, że z wdziękiem to
do akwizycji, nie do policji! Myślę, że jest pani na tyle inteligentna, żeby to wiedzieć! – uśmiechnął
się ślicznie, ukazując całe uzębienie. Cała sala wybuchła ponownie kpiącym śmiechem. Nie mogła
znieść takiego upokorzenia, bo te aluzje, insynuacje tak właśnie odebrała. Zezłoszczona, wymieniła
tylko zabójcze spojrzenie z „profesorem”, zabrała pośpiesznie notatki i wyszła, zatrzaskując drzwi z
hukiem.
Część 2.
- Palant, cham, prostak… - Baśka z prędkością karabinu maszynowego wyrzucała kolejne epitety,
określające „lalusiowatego profesorka”. A że była w damskiej toalecie miała gwarancje, że nie
zostanie znowu „podłapana”. Towarzyszyła jej oczywiście Zuzia, która jak nie trudno się domyślić
nie podzielała jej zdania.
- Basia no może trochę przesadził, ale te jego oczy… A ten tyłek miodzio! Aż się boję pomyśleć, co
ma…
- Zuźka! – przerwała, rzucając jej gromiące spojrzenie – Przesadził i niech nie myśli, że ujdzie mu
to płazem. Jeszcze mnie popamięta!
- A ty jak zawsze uparta – oceniła przyjaciółkę - Tylko nic mu nie uszkodź, chcę mieć go
sprawnego! – pogroziła ostrzegawczo palcem.
- Jesteś stuknięta! – stwierdziła, śmiejąc się z Ostrowskiej
- Zobaczysz, już niedługo opowiem ci o namiętnej noc z tym jak go określiłaś: palantem, chamem i
prostakiem. Od dziś biorę się za niego – na samą myśl o przystojniaku ze stołecznej zrobiło jej się
tak gorąco, że musiała powachlować sobie dłonią.
- Phy! – fuknęła Baśka, udając, że zupełnie jej to nie interesuje.
- Tylko widzisz nie wiesz jeszcze najważniejszego… - zaczęła dość ostrożnie.
- Czego takiego? – zapytała jeszcze całkiem spokojnie.
- Ty pomożesz mi go zdobyć!
- CO?! –wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
- No zwyczajnie. A teraz chodź już, bo spóźnimy się na strzelnicę. On tam będzie! Aaaa! –
pociągnęła ją za sobą do wyjścia. Basia pokiwała ze zrezygnowaniem głową, mając nadzieję, że
Marek okaże się tylko kolejną „zachcianką” Zuzi, która szybko jej minie.
Grupa kadetów z magnum w dłoniach i słuchawkami na uszach wystrzeliwała raz po raz serię
strzałów w kierunku papierowych tarcz. Nad wszystkim oczywiście czuwał podkomisarz, a raczej
„profesor” Brodecki. Wtedy to z hukiem otworzyły się drzwi. Stały w nich nie kto inny jak Storosz i
Ostrowska. Zanim zdążyły coś powiedzieć, jakoś się wytłumaczyć Marek rzucił z ironią:
- Widzę, że pani „wkurzona Basia” i jej koleżanka jak zawsze wykazały się niekompetencją…
- Ja jestem Zuzia – wyrwała się jeszcze Ostrowska, trzepocząc rzęsami.
- A więc pani Basiu i pani Zuziu nie zostajecie dopuszczone do dzisiejszych zajęć. Nie toleruję
spóźnień – oświadczył głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale.. – jęknęła cicho Ostrowska. Tymczasem Baśka zupełnie zignorowała poprzednie słowa
„lalusia” ze stoickim spokojem przeładowując magazynek.
- Czy nie wyraziłem się jasno? Wynocha! – ryknął.
- Złość piękności szkodzi – powtórzyła słowa, jakie usłyszała godzinę temu z jego ust. Zuzia stała z
boku przerażona jak trusia, przyglądając się poczynaniom przyjaciółki.
- No dobra sprawdzimy, czy w strzeleniu też jesteś taka mocna jak w gębie – uśmiechnął się
cynicznie. Bez słowa nałożyła słuchawki i podeszła do jednego ze „stanowisk”. Ostrowska poszła za
jej przykładem. Brodecki bezczelnie stanął tuż za plecami Basi, obserwując każdy jej ruch.
Zaciskając zęby starała się trafić w samą 10, chcąc pokazać mu tym samym, że „w strzelaniu jest
tak samo mocna jak w gębie”. Po skończonej serii strzałów z podnieceniem czekała na „przyjazd”
tarczy z wynikami. Owszem były na niej 8, 9 jednak na 10 nie miała, co liczyć.
- To przez ciebie! Gdybyś tak nade mną nie stał trafiłabym w samą 10! - rzuciła do Marka, zupełnie
zapominając o formie „pan”.
- Jasne, jasne – zaśmiał się. Ta mała blondyneczka w dwóch kitkach zaczynała go zwyczajnie
bawić. Jednocześnie, choć już tego przed nią nie przyznał imponowała mu jej zawziętość i upór.
- Kpisz ze mnie? – rzuciła wkurzona.
- Nie, skąd. Jest całkiem dobrze, ale pokażę ci, jak można to zrobić lepiej. Trochę inaczej niż uczą
cię tu w szkole – zwracał się o niej ciepłym głosem, trochę jak do małej dziewczynki.-No to
zaczynamy – powiedział układając odpowiedni sposób broń w dłoniach Basi. Nie puścił jej, stali
razem trzymając pistolet. Czuła się trochę skrępowana jego bliskością. Fala gorąca przeszła po jej
ciele. Może Marek i był gburowaty, ale musiała przyznać, że nigdy żaden mężczyzna tak na nią nie
działał. Jego perfumy delikatnie nęciły jej nozdrza. Doprowadzał ją do swego rodzaju otumanienia.
Straciła zupełnie rachubę czasu, miejsca…
- Nie napinaj się, wyluzuj trochę – powiedział, przywracając ją tym do rzeczywistości – Pamiętaj, że
najważniejsza jest precyzja i szybkość. Poćwiczysz trochę, a na pewno się uda. Spróbuj… wypuścił ją z objęć, dając tym samym „pole do popisu”. Strzeliła raz, dwa, trzy…
- Nieźle – skwitował, patrząc na tarczę – Jak się postarasz będą z ciebie jeszcze ludzie – puścił jej
oczko.
- Mógłby mi pan pomóc? – wtrąciła Zuzia ze „stanowiska” obok.
- Przepraszam Basiu, ale obowiązki wzywają. Myślę, że poradzisz sobie sama - odszedł. A ona?
Czuła jak brakuje jej powietrza i to bynajmniej nie ze zmęczenia. Oddając kolejne strzały, kątem
oka obserwowała Marka i Zuzię. Trzymał Ostrowską zdecydowanie na dystans. Stał w bezpiecznej
odległości od niej i zwracał się na „pani”, o czym w relacjach z Basią czasami zdawał się
zapominać. Czyżby ta urokliwa, a zarazem pyskata blondynka miała u niego większe względy?
Po skończonych zajęciach wszyscy zajęci rozmowami rozchodzili się do wyjścia. Basia o dziwo była
jakaś milcząca, nieobecna. Nagle usłyszała za plecami znajomy głos.
- Proszę poczekać. Muszę z panią porozmawiać – oznajmił Marek – Na osobności – dodał,
uśmiechając się przy tym lekko.
Basia zmarszczyła delikatnie brwi, nie mając pojęcia co chce jej powiedzieć twarzą w twarz. Dziwne
było dla niej jeszcze to, że o dziwo przypomniał sobie o zwrocie per „pani”. Zatrzymała się,
czekając aż do niej podejdzie.
- Słucham? – odwróciła się przodem i próbowała unikać jego wzroku, odwracając głowę w bok.
- Nie tutaj, zapraszam do bufetu! – wskazał kierunek ręką. Wolał odbywać rozmowy w miejscach
bardziej uczęszczanych, a wręcz publicznych, nie chcąc być o nic posądzany. Spojrzała na niego
dziwnie i rzuciła przekornie, z nutką ironi.
- Muszę? – zaśmiał się delikatnie, krzyżując ręce w pozycji zamkniętej.
- Ta rozmowa byłaby wskazana! Wolałbym ją z panią odbyć. Zatem, proszę… – puścił ją przodem,
więc nie miała innego wyjścia, jak tylko pójść.
Z racji tego, że były to godziny obiadowe ruch był wzmożony. Usiedli przy jednym ze stolików w
widocznym z zewnątrz miejscu, osłoniętym przez szybę. Zamówił sobie kawę i przeszedł do rzeczy.
Widząc, że dziewczyna nic nie zamawia, zaproponował małą czarną.
- Napije się pani kawy? – Basia jednak nie była zainteresowana. Ponagliła go, by wreszcie przeszedł
do konkretów.
- Nie! Dziękuję! Mogę wiedzieć o co chodzi? – zapytała lekko podniesionym tonem, ale ściszyła go,
kiedy obsługa podała Markowi aromatyczny napój. Skinął głową w geście podziękowania i biorąc
łyk, zapytał ze spokojem.
- A pani nie wie? – powiedział to tak poważnie, że nie ukrywała swojej irytacji. Ten facet coraz
bardziej zaczynał działać jej na nerwy, a jednocześnie ciszyła się, że ma jako jedyna okazję
porozmawiać z nim sam na sam.
- Niestety! Ale mogę się domyślać, że…Pan mnie podrywa, jest tak? – zakrztusił się gorącym
napojem. Kiedy się opanował, zaśmiał delikatnie i odpowiedział.
- Nie wiem, jak pani to potraktowała, bo nie chciałbym pani urazić, ale nie jest tak. Bynajmniej.
Chodzi mi tylko o pani niesubordynację i brak dyscypliny! – jeszcze moment, a spaliłaby się ze
wstydu.
- I tylko po to pan mnie tu przywlókł?! – nie ukrywała, że trochę się zawiodła. Nie rozumiała
dlaczego, ale czuła się lekko oszukana.
- O ile nie mam problemów z pamięcią, co pani uprzednio sugerowała, to pani sama przyszła!
Mogła pani po prostu odmówić! – na te słowa zagryzła zęby ze złości. Postawił ją w tak jasnej
sytuacji, że nie miała innej możliwości, jak powiedzieć: „Tak”.
- Ale wracając do sedna to mam nadzieję, że pani zachowanie ulegnie poprawie! Nie chciałbym,
żeby wyniknęły z tego powodu jakieś niemile dla pani konsekwencje. – podkreślił bardzo wyraźnie
słowa „dla pani”. Nic nie wspomniał o koleżance, co jeszcze bardziej ją denerwowało, a z
drugiej…wydawało się dziwne.
- Ale… - nie wiedziała co ma powiedzieć. Oficjalny ton jego głosu wydawał się dla niej śmieszny.
Jeszcze nie dawno mówili potoczną polszczyzną. Ten mężczyzna coraz bardziej ją intrygował swoją
tajemniczością.
- Wyraziłem się jasno? – zapytała, upewniając się, czy zrozumiała treść jego przekazu.
- Bardzo! Jak cholera! – rozsunęła krzesło, z impetem zabierając torbę. Przewiesiła ją przez ramię i
pośpiesznie opuściła bufet. Marek zdążył jedynie wstać i odprowadzić ją wzrokiem z delikatnym
uśmieszkiem. W duchu musiał przyznać, że wyglądała uroczo zarówno z przodu, jak się złości, jak i
z tyłu, jak obrażona kręci biodrami. Odpowiedział na odchodne.
- Może pani wracać do kolegów! – po czym usiadł z powrotem, delektując się kawą. Nie miał
pojęcia, że jego podopieczna, czuła się okropnie dostając kosza. Zatrzymała się dopiero w damskiej
toalecie. Odwróciła się plecami do ściany i zezłoszczona na cały świat, a najbardziej na siebie,
wykrzyczała, tupiąc nogą.
- Dupek! A ty kretynko powinnaś się zamknąć! – poprawiła włosy, przeglądając się w lustrze i
wyszła z łazienki, trzaskając drzwiami, dając upust swojej złości.
Część 3.
- Nienawidzę go! – to były jej pierwsze słowa, jakie Zuza usłyszała od przyjaciółki zaraz po wyjściu
z sali wykładowej, następnego dnia. Ostrowska oczywiście wybuchła śmiechem widząc jej obrażona
minę i kompletnie ignorując to, co przed chwilą powiedziała Basia, musiała dodać swoje trzy
grosze.
- A ja kocham! Ymnnnn…Te oczy, a ten uśmiech! – rozmarzona, czuła napływ gorąca na samo
wspomnienie części ciała, o jakich wspominała Basi.
- On się śmiał? Ze mnie się śmiał, tak jak i cała reszta grupy! - przemierzały korytarz mówiąc
dwoma różnymi językami. – Gdybym go tak teraz… - zacisnęła pięści ze złości - …to wybiłabym mu
te jego białe ząbki! Palant!
- Gdybym teraz została z tym palantem w pokoju, sam na sam, zapłonęlibyśmy ogniem pożądania!
- Jak go widzę wszystko się we mnie gotuje! Słyszałaś go? „Pani Basiu, pani nie wie?”, „To może
pani Basia!”, „O Pani Basia na pewno zna odpowiedź!”!
- „Pani Zuziu, mogłaby pani uciszyć koleżankę?”! Z akcentem na „mogłaby pani”! Mogłabym!
Wszędzie!...– obie przyspieszyły kroku. Omijani przechodnie mogliby ich pomylić z Rosjaninem i
Polakiem, którzy całkowicie siebie nie rozumieją.
- On jest boski! – dorzuciła po chwili, tym samym rozanielonym tonem głosu.
- Okropny! – rzuciła, negując zdanie koleżanki. Dla niej to określenie pasowało bardziej do stracha
na wróble, niż to faceta, który jej zdaniem jest pusty w środku, jak słowik po ogórkach. Nie
widziała w nim boskiego oprócz… Tych oczu błękitnych i tonu z jakim wypowiada jej imię.
- Nie! – obie się zatrzymały, stając naprzeciwko siebie i zaczęły przekomarzać.
- Tak! – Basia twardo przy swoim.
- Tak! Okropny! – odpowiedziała sprytnie. Dobrze wiedziała, że Storosz zawsze nabierała się na
takie gry słowne. I tym razem tez się nie pomyliła.
- Nie! Boski! – palnęła bez zastanowienia, kompletnie nie kontrolując tego co mówi. Zdając sobie
jednak sprawę z przejęzyczenia, poprawiła się szybko – … Znaczy okropny!
- Wygrałam! Ha! – uśmiechnęła się, zarzucając z triumfem warkoczyki i poszła przodem. Basia
oczywiście tupnęła nogą wołając o pomstę do nieba, ale pobiegła za przyjaciółką.
- O Boże! On tu idzie! – Marek przechodził właśnie tym samym korytarzem. - Jak fryzura? –
Ostrowska zaczęła poprawiać spięcie włosów. Nie potrafiąc się opanować, uśmiechnęła się do niego
serdecznie. Brodecki, skinął jedynie głową i przeszedł dalej. Trzymając w rękach sporo na raz,
upuścił książkę, która służyła mu jako pomoc w wykładzie. Nachylają się po upuszczoną rzecz,
zwrócił uwagę Zuzi, która to nie omieszkała, zawiesić swojego wzroku. Przygryzła wargę z
zadowoleniem. Kiedy zniknął za zakrętem, radośnie odparła.
- Mówiłam ci już, że ma cholernie zgrabny tyłek? – Basia przewróciła oczami nie mogąc już tego
słuchać, co nie znaczy, że nie podzielała jej zdania. Co do gustów, obie miały bardzo podobne.
Tylko Basia, w przeciwieństwie do Zuzi, wolała zachować swoje obserwacje dla siebie.
- Ja już wolę nie myśleć co…Nie może być gejem, prawda? – spojrzała na Basię błagalnym
spojrzeniem. Basia popatrzyła na przyjaciółkę, potem na tyłek Marka, po czym rzuciła.
- Nie może być! – odpowiedziała nieprzytomnie.
- Myślisz, że jest dobry w te klocki? – zapytała, zauważając, że dała się wciągnąć w rozmowę.
- Ja nic nie myślę! Idziemy! – pociągnęła ją za rękę, by poszła za nią. Z wielką satysfakcją, rzuciła.
– I wiesz co… Cholernie się cieszę, że do końca dnia nie będę musiała oglądać tego… lolka! To
będzie udany dzień, z fatalnym początkiem! – uśmiechnęła się ślicznie.
- I końcem! Bo właśnie idziemy na salę gimnastyczną! I zgadnij kto tam będzie?
- Nie! ON? – skrzywiła się, malując na twarz złowrogą minę.
-…Dokładnie! I Ciacho V RP! Idziemy! – tym razem ona pociągnęła za sobą przyjaciółkę, która
zastygła w miejscu. Poszły w stronę szatni, gdzie i włączyły na siebie mundury do ćwiczeń.
Cała grupa kadetów stała w jednym szeregu, na baczność. Ramię w ramię, podeszwa w podeszwę.
Czarny strój, wysokie, wiązane obuwie, oraz szeroki pasek. Marek szedł z założonymi rękoma za
siebie, dokładnie lustrując wzrokiem każdego. Sprawdzał niemalże wszystko. Czy buty są czyste,
czy mundur dobrze założony, a co najważniejsze, czy pas zapięty jest tak, jak należy. Wśród
wyrosłych, dobrze zbudowanych mężczyzn, znalazły się niziutkie kobietki, które koledzy przerastali
niemal o głowę. Brodecki jak na razie nie zauważył żadnych nieprawidłowości, dopóki z miną nie
pokazującą żadnych emocji, stanął naprzeciwko…Basi. Jako jedyna zapięła pas odwrotnie. Jednakże
wpatrzona w niego jak w obrazek, ukazywała niezłomną pewność siebie. Uśmiechnął się delikatnie.
Bez słowa czy jakichkolwiek niewerbalnych ostrzeżeń, rozpiął pas i jednym sprawnym ruchem wyjął
z szelek. Oszołomiona nie wiedziała jak ma zareagować: poprosić, czy się odsunął, czy od razu
wyperswadować i uderzyć w twarz. Zuza patrzyła na Basię z zazdrością. Natomiast Basia na Marka
z otwartymi ustami niedowierzania jak można mieć taki tupet, by pozwalać sobie kolejny raz na
ośmieszenie kogoś publicznie i naruszać pewne granice intymności. Nim się zorientowała, ten zapiał
pasek z powrotem, tym razem poprawnie. Uśmiechnął się jeszcze piękniej i odpowiedział,
zauważając, że chce powiedzieć coś pierwsza.
- Tak jest dobrze! Proszę o tym pamiętać! – Zuza chcąc się podlizać, a co ważniejsze, złapać
kontakt wzrokowy z Brodeckim, odpięła pasek i zawołała.
- Panie profesorze! – odwrócił się, spoglądając na dziewczynę – Ten pas się zaciął! – udała, że nie
potrafi sobie poradzić z jego zapięciem. Podszedł odrobinę bliżej, po czym udzielił wskazówki
trzepoczącej rzęsami Ostrowskiej.
- Koleżanka pani z pewnością pomoże, prawda pani Basiu? – uśmiechnął się, po czym przeszedł do
zajęć. Stanął ogarniając wzrokiem zebranych i zaczął wygłaszać krótki wstęp.
- Dzisiaj przypomnicie, a co poniektórzy, dopiero nauczą, kilka technik obrony koniecznej! Nie
chodzi mi o partię polityczna, dla jasności! Ona umie bronić się sama! – wszyscy wybuchli
śmiechem. Jedynie Basia, musiała dorzucić swoje trzy grosze.
- Burak!
- Ale słodki! – dodała Zuza, śliniąc się na widok Marka.
- Proszę teraz dobrać się w pary, ale najpierw potrzebuję ochotnika… - spoglądał w poszukiwaniach
delikwenta do ćwiczeń. Zuza momentalnie podniosła rękę. Miała ochotę, by osobiście wypróbował
na niej „parę technik”, niekoniecznie tych z samoobrony. Jednak Marek kompletnie to zignorował.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie go podrywa. Oko zawiesił na
ochotniczce, niezbyt wykazującej entuzjazm, do tego, co ma zaprezentować. Bez owijania w
bawełnę, odparł.
- Pani Basiu, proszę podejść! Może się teraz pani na mnie zrewanżować, tylko nie obiecuję, że nie
będę się bronił! – nie mając innego wyjścia, jak tylko zrobić to, o co ja poprosił, podeszła bliżej
materaca, przy którym stał. Grupa oczywiście nie ukrywała uśmieszków pod nosem, bo jak, takie
chucherko, jak Basia, może powalić „barczystego drania”, jak o nim na ten czas pomyślała. Stanął
za nią. Poczuła dziwne mrowienie w żołądku. Jej serce zaczęła bić szybciej. Nie wiedziała czy ze
strachu, czy stresu. Z letargu wybił ją głos Brodeckiego.
- Udam, że panią napadam, a pani mi odda! – miała pewne obawy co do tego ćwiczenia. Jednak
Marek tak jak powiedział, tak też zrobił. Dziewczyna nie wiedziała jak ma zareagować. Brodecki
musiał to skomentować.
- Może pani zacząć się bronić! – uśmiechnął pod nosem, a ona dalej stała, jak kołek. Jego obecność
za jej plecami wyraźnie ją paraliżowała. Marek chcąc ją wreszcie skłonić do wykonania polecenia,
trochę inaczej złożył zdanie.
- Niech mnie teraz pani uderzy jak jakiegoś napastnika! … No dalej… Na trzy! Raz…dwa…trz… wymierzyła mu cios z łokcia a w właściwie tylko zamarkowała. Potem udała, że nadepnęła jego but,
przywaliła w nos, również na niby i odwracając się, miała już uderzyć tam gdzie boli mężczyznę
najbardziej, kiedy Marek stał z założonymi rękoma i z uśmiechem ją obserwował.
- Boi się pani mnie uderzyć, czy nie ma pani wystarczająco siły, by to zrobić? – spoglądała na niego
z niezrozumieniem. Zawsze ja uczono, że na ćwiczeniach markuje się ciosy. Marek najwyraźniej ma
inne poglądy, czasem kontrowersyjne.
- Jeśli byłbym prawdziwym bandziorem, też tak pani będzie tylko udawać, że mnie skuwa? – ten
lekko ignorancki wyraz twarzy działał jej na nerwy.
- Jeśli byłby pan prawdziwy, z pewnością nie byłabym taka dla pana łagodna… Teraz nie wiele
mogę panu zrobić! – uśmiechnęła się z triumfem, nie spuszczając z oczu. Podszedł do niej bliżej i
pochylając się nad uchem, zaczął coś jej szeptać, chcąc wyraźnie zezłościć.
- …Spójrz na siebie! Nie nadajesz się ani do policji, ani do akwizycji! Inne przynajmniej mają
wdzięk! – w tym momencie poczuł na brzuchu jej łokieć. Nie ukrywał, że go trochę zabolało. Nie
mniej niż ją jego słowa. Czuła jak szklą jej się oczy. Wybuchła gniewem. W końcu udało mu się
wzbudzić w niej agresję i wolę do walki. Może sposób był brutalny i przykry, ale skuteczny. Chciał
zobaczyć na co ją stać, tym samym pokazując jej co tak naprawdę ją czeka. Wiedza teoretyczna i
książki to nie wszystko w starciu z prawdziwym życiem. Nie pozostając jej dłużny, „podkosił” jej
kolano tak, że upadła. Jedynie co z siebie wydała to ciche „Ała”. Zaskoczona, a jednocześnie
wzburzona, spoglądała na niego z góry. Kucnął delikatnie się śmiejąc.
- A teraz każdy powtarza to 10 razy! Tylko bez żadnych złamań! – wreszcie podał jej rękę by
wstała. Nie zamierzała się jeszcze bardziej poniżać. Podniosła się o własnych siłach, popychając go
tak, że usiadł na tyłku, a sama wyszła z sali. Zdołała jeszcze krzyknąć w międzyczasie, kiedy
opuszczała zajęcia.
- Dupek! – Marek pokręcił głową z uśmiechem, po czym wrócił do zajęć.
- Cholera jasna! – wrzasnęła Storosz, wpadając do pokoju akademickiego z prędkością błyskawicy.
Rzuciła się na łóżko i nakryła głowę poduszką. Była zarazem wściekła jak i zmęczona. Rzeczywiście
dzień okazał się nadzwyczaj ciężki. Długie wykłady, ćwiczenia… W dodatku ten „dupek” Brodecki
ciągle się jej naprzykrzał. Jego ironie, dogryzania doprowadzały ją do białej gorączki. Najchętniej
wybiłaby mu te śliczne, błyszczące ząbki, które ciągle szczerzył. Nie znosiła, gdy ktoś się z niej
nabijał, tymczasem Marek ewidentnie to robił. Co więcej miał z tego ogromną satysfakcje.
Postanowiła jednak, że jakoś wszystko przetrwa. Przecież to tylko dwa tygodnie. On wyjedzie, a
ona będzie miała w końcu święty spokój. Choć z drugiej strony musiała przyznać, że będzie jej
brakowało tych pięknych, błękitnych oczu „pana wykładowcy”.
Zmęczona przytuliła twarz do poduszki. Nawet nie spostrzegła, kiedy odpłynęła w krainę
Morfeusza…
-Baśka, Baśka! – ze snu wyrwał ją krzyk Ostrowskiej, która próbowała „ocucić” przyjaciółkę
szarpiąc ją za ramię.
- Co się dzieje? – przetarła zaspane oczy – A i jeśli dotyczy to tego gogusia Brodeckiego to daruj
sobie – ostrzegła zanim Zuzia zdążyła coś powiedzieć.
- Nie, tym razem nie – uspokoiła, usadawiając się na łóżku i siadając po turecku – Widzisz dziś jest
impreza…
- Wybacz Zuza, ale ja dziś odpadam. Jestem padnięta i jakoś nie mam ochoty na potańcówki. Za to
ty idź i baw się dobrze – uśmiechnęła się szczerze.
- Baśka tylko widzisz… nie powiedziałam ci najważniejszego – Basia spojrzała na nią pytającym
wzrokiem – Bo ta impreza… będzie w naszym pokoju.
- CO?! Jak to?! TU?! – w Storoszównie aż się zagotowało.
- Wpadną tylko zaprzyjaźnione osoby. Trochę potańczymy, pogadamy – puściła oczko.
- Nie ma mowy! Zresztą tu nie ma miejsca – wymyśliła na poczekaniu.
- Wyniesiemy łóżka, trochę rzeczy i jakoś się pomieścimy. Zresztą kupiłam już prowiant.
- Powiedziałam NIE!
- Basiu… - zaczęła ze słodką miną – Proszę, proszę! – złożyła dłonie, patrząc na nią błagalnie. Cóż
znała Storosz doskonale i wiedziała, że zawsze działają na nią takie „zabiegi”.
- No dobra, ale imprezę kończymy o 24 i ma być w miarę cicho – oznajmiła.
- Zwariowałaś?! – widząc jednak minę Baśki, która nie wróżyła nic dobrego, dodała: – Taak jasne…
Masz to jak w banku!
Basia pokręciła tylko ze zrezygnowaniem głową, gdyż widziała, że Ostrowska ewidentnie coś kręci.
Po czym obie panie wzięły się za wynoszenie mebli.
Impreza zaczynała się rozkręcać na dobre. Z głośników wydobywała się głośna muzyka, nie
brakowało też napojów wyskokowych. W pomieszczeniu znajdowała się całkiem pokaźna grupka
osób. Jedni rozmawiali, drudzy tańczyli. Panowała bardzo przyjemna atmosfera. Basia stała oparta
o parapet, rozmawiając (a właściwie przekrzykując, bo muzyka włączona była naprawdę głośno) o
czymś zażarcie z Zuzią. W dłoni ściskała szklankę z drinkiem.
Właśnie w tym momencie do środka wpadł, nie kto inny jak Marek Brodecki. Jego mina nie wróżyła
nic dobrego..
- Co się tu wyrabia do cholery jasnej?! – wykrzyknął, nie panując nad sobą. Muzyka została
momentalnie wyłączona, a wszyscy wpatrywali się w niego z niemałym przerażaniem
- Powinienem teraz wyciągnąć poważne konsekwencje. Alkohol, imprezy to chyba nie przystoi
przyszłym policjantom…
- A pan wykładowca to w naszym wieku też był taki święty? – wtrąciła Basia zgryźliwie, piorunując
go wzrokiem.
- Pani Basiu ja nadal jestem w waszym wieku. Powiedzmy, że mam pewną propozycję…
- Już się boję – przewróciła oczami.
- Zapomnę o całej sprawie, a nawet pozwolę, żeby impreza dalej trwała. Jest tylko jeden warunek.
- Jaki? – zapytał ktoś z grupy.
- Zostanę na nią zaproszony – uśmiechnął się głupio.
Kadeci spojrzeli na niego jak na wariata. Po chwili zdali sobie jednak sprawę, że to całkiem niezłe
rozwiązanie. Pierwsza odezwała się Ostrowska:
- Oczywiście, że pana zapraszamy – wyszczerzyła ząbki – Będzie nam bardzo miło.
- No to włączamy muzykę i bawimy się! – klasnął w dłonie – No nie patrzcie tak, dawno już nie
byłem na żadnej imprezie.
Trzeba przyznać, że Brodecki bez problemu zaaklimatyzował się w grupie. Już po chwili wywijał na
parkiecie jakby był jednym z nich. Na brak zainteresowania ze strony przedstawicielek płci
przeciwnej nie mógł narzekać. Nie było chyba dziewczyny, która nie chciałaby z nim zatańczyć. No
może z wyjątkiem Basi. Ona nie wykazywała nawet najmniejszego zainteresowania jego osobą.
Tańczyła w najlepsze z kolegą z roku, Kamilem.
Marek mimowolnie spoglądał na nią od czasu, do czasu. W obcisłym topie i jeansach wyglądała
naprawdę kobieco i ponętnie. W dodatku sposób w jaki się poruszała wydawał mu się być
niezwykły, jakby nie tańczyła, a latała niczym motyl. Przeszło mu nawet przez myśl, że chciałby
znaleźć się na miejscu Kamila, którego przysiągł sobie na następnym wykładzie dokładnie
„przemaglować”.
Muzyka zmieniła się na wolniejszą, bardziej romantyczną. Z głośników dochodziły słowa piosenki:
When I fall in love it will be forever
Or I'll never fall in love
In a restless world like this is
Love is ended before it's begun
And too many moonlight kisses
Seem to cool in the warmth of the sun
Na sali zaroiło się od zakochanych, poprzytulanych par. Basia taktycznie wyszła na zewnątrz..
Marek oparł się tylko o ścianę, przypatrując się tańczącym. Nagle podeszła do niego Zuzia,
uśmiechając się przy tym szelmowsko.
- Zatańczy pan? – zaproponowała, oblewając się ogromnym rumieńcem.
- A co to białe tango? – zaśmiał się pod nosem.
- No coś w tym rodzaju… - wydukała speszona.
- Przykro mi, ale może innym razem, a teraz przepraszam – zobaczył jak do środka wraca Storosz.
Przeciskając się przez tłum, podszedł do niej.
- O co chodzi? – zapytała zdziwiona, gdy stanął przed nią.
- Zatańczmy? – wyciągnął w jej kierunku rękę.
Część 4.
Spoglądał na nią, z tym charakterystycznym, zachęcającym uśmiechem i śmiejącymi oczyma.
Wyczekiwał jej reakcji, lecz ona kompletnie nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. Patrzyła na
niego jakby był nienormalny. Chcąc ukryć lekkie speszenie tą propozycja, namalowała na twarzy
cyniczny uśmieszek. Nie udało jej jednak pozbyć rozświetlonych dziwnym blaskiem oczu. Nie
byłaby Basią, gdyby oczywiście nie odpowiedziała złośliwie.
- Słucham? - zapytała, podśmiechując się pod nosem. - To ma być jakaś kara? - zaśmiała się
delikatnie.
- Dlaczego? Świetnie tańczę! - jego pewność siebie zdawać by się mogło, nigdy go nie opuszczała. Zobaczę jak jest z pani koordynacją ruchową! - dodał juz bardziej jako nauczyciel, niż osoba
prywatna. Odwróciła głowę, przygryzając lekko dolną wargę.
- Musi pan zawsze postawić na swoim? - spojrzała na niego ponownie, choć jej wzrok był lekko
zalotny. Miała coraz większą ochotę się zgodzić, ale nie od razu. Postanowiła poudawać
niedostępną i trochę się z nim pobawić w kotka i myszkę.
- Generalnie to... Zawsze! - podniósł brwi do góry. Na te słowa zagryzła wargę i spuściła na
moment wzrok.
- Proszę... - dodał tak słodko, że nie miała serce odmówić. Z dumą podała mu rękę, a ten dla
niepoznaki dodał coś jeszcze od siebie.
- Tylko nie lubię być deptany, bo oddaje! Taki odruch bezwarunkowy! - powiedział to bardzo
poważnie. Zaśmiał się sam z siebie. Jej mina lekko zrzedła. Nie rozumiała skąd w ni tyle "agresji".
Zaśmiała się.
- Ha ha ha! - przedrzeżniła, ale po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech z dołeczkami.
Nie zważał na tłum swoich uczniów. Znając trochę życia, wiedział, że jutro żaden z nich nie będzie
niczego pamiętać. Wreszcie stanęli, znajdując dla siebie trochę "parkietu". Podśmiechiwała się, bo
Marek najwyraźniej nie wiedział "za co się złapać". Był trochę skrępowany, ale sam tego chciał.
Udając jednak "twardziela" momentalnie objął ją delikatnie w pasie. Zuza dostrzegając w tłumie
swoją przyjaciółkę w objęciach swojego obiektu westchnień, aż zachłysnęła się pitym drinkiem. Nie
dowierzała. Basia i Marek w tańcu początkowo trzymali się na dystans. Dla rozładowania pewnego
napięcia, musiała się odezwać.
- Wiesz co... Skoczmy z tymi uprzejmościami! Powiedź wprost, że to tylko szczeniacka
gra!...Chcesz mi dopiec, bo ci się postawiłam? - przybrała bardzo poważna minę. Za to Marek
wybuchł śmiechem.
- ...Bo poprosiłem cię do tańca? No sorry, nie obraź się, ale nie jesteś tutaj jedyna, której chce, jak
ty się wyraziłaś, "dopiec". Taka moja wredna natura! Bezwzględny psorek, rzeź niewiniątek i takie
tam, ale wyluzuj...Nawet gdybym bardzo chciał to teraz nie mogę cię ocenić, bo mnie oficjalnie tu
nie ma... - uśmiechnął się.
- I ja mam być tym kozłem ofiarnym? - ciągnęła temat dalej. Musiała się dowiedzieć czemu ma u
niego "specjalne względy".
- ...Bo jesteś najlepsza? - spojrzała na niego dziwnie. Przestraszyła się lekko. Powiedział to niemal
lirycznym tonem. Spoglądał na nią nie spuszczając z oka. Poczuł nagła ochotę się do niej zbliżyć.
Może to zasługa "procentów", a może chemii. Piosenka powoli dobiegała końca, a Marek powoli
zmniejszał odległość miedzy nimi. O mały włos a by mu się udało. Jego usta od Basi dzieliły
milimetry, które okazały się przepaścią, nie do przeskoczenia. Z głośników właśnie wydobyła się
głośna, energetyczna muzyka. W rytmie gwałtownie przechylił ją do tyłu. Była niebywale
zaskoczona. Z początku nie wiedziała co się dzieje. Kiedy postawił ją z powrotem oboje w padli w
trans. Nagły przypływ energii sam prowadził ich nogi w tańcu.
Hey..Hey boy chcesz mieć mnie całą-zakręć mną
Zakręć mnie x3
Zakręć..No dalej, dalej zakręć mnie!
Ogarnął ich szał dzikiej zabawy. Nawet nie kręciło jej się w głowie, kiedy to Marek ją okręcał wokół
własnej osi. Kompletnie się wyluzowali i wreszcie przed sobą otworzyli. Uśmiech nie schodził z ich
twarzy. Ktoś z zewnątrz mógłby z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że świetnie czuli się w
swoim towarzystwie. Przynajmniej przez moment. Zuza obserwowała ich "balety" z zazdrością.
Kiedy piosenka się skończyła, a kolejną była techno, zdyszani wyszli na korytarz, w głąb, gdzie było
już trochę ciszej, śmiejąc się sami z siebie. Storosz oparła się o ścianę, łapiąc oddech.
- Zwariował pan? Hy...hy... - jej zmęczenie dało się jej we znaki. Jakoś podświadomie przeszła
ponownie na per "pan". Tak było bezpieczniej.
- To jak biec na 300, który ostatnio ci nie poszedł! - założył ręce na piersi.
- Bo pan się na mnie gapił i się zestresowałam! - spojrzała na Brodeckiego, śmiejąc się.
- Następnym razem będzie nie 55 a 45 sekund! - dorzucił z tą samą pewnością siebie. Bez
zwątpienia.
- To niewykonalne! - odparła z oburzeniem, cały czas zanosząc się śmiechem. Podszedł do niej,
opierając łokieć o ścianę, nachylając na jej głową.
- Nie ma rzeczy niemożliwych... - spojrzał na nią z dziwną czułością. Wlepiła w niego swój wzrok.
Był już bardzo blisko. Nie było odwrotu, ani drogi ucieczki. Nawet nie chciała jej szukać. Nachylił się
jeszcze bardziej, rozkoszując się zapachem jej perfum. Nie mogąc się powstrzymać, ale też nie
widząc jej niechęci, musnął delikatnie jej usta. Jej oczy momentalnie rozszerzyły się do granic
możliwości. Marek zauważając, że jej reakcja nie była negatywna, spojrzał na nią ponownie i
ponownie też przybliżył, przygniatając ją mocniej do ściany. Oboje nieświadomie przymknęli oczy.
Kiedy ich usta złożyły się w pocałunku, zapomnieli o Bożym świecie. Na początku bierna, oddała
jego pocałunek. Tak jak i kolejne, nie mniej delikatne niż pierwszy. Czas dla nich zatrzymał się w
miejscu...Tak jak osłupiała Zuza, która widząc ten obrazek, stojąc u progu drzwi, upuściła
trzymaną w ręku szklankę. Dźwięk tłuczonego szkła, przerwał tą chwilę. Momentalnie się od siebie
oderwali, spoglądając sobie w oczy z przerażeniem.
- Chyba przeszkodziłam… - skrzywiła się Ostrowska. Zawsze była pyskata i wygadana, teraz
zupełnie nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować. Cóż niecodziennie widzi się najlepszą
przyjaciółkę całującą się z mężczyzną, który nam się podoba. Basia wyglądała na skruszoną i
zawstydzoną. Na jej policzkach malowały się pokaźne rumieńce. Zagryzała wargę, która jeszcze
przed chwilą całował Marek. On patrzył gdzieś w podłogę. Było mu okropnie głupio. Bał się, że
Zuzia może o tym donieść. A gdyby ktoś z „góry” dowiedział się, że był na imprezie w akademiku i
całował jedną z kadetek zostałby natychmiast wyrzucony. I to z hukiem!
Ostrowska ruszyła szybkim krokiem, chcąc ich wyminąć. Wtedy poczuła na swoim ramieniu mocny
uścisk dłoni przyjaciółki.
- Poczekaj, porozmawiajmy – Basia zwróciła się do niej błagalnym tonem, rzucając jeszcze Markowi
znaczące spojrzenie. Bez trudu odgadł o co chodzi.
- To może ja zostawię panie same – wycofał się szybko. Skierował się do przydzielonego mu
tymczasowego mieszkania na terenie szkoły. W głowie nadal mu wszystko buzowało. Jeszcze nigdy
żadna kobieta nie wywarła na nim takiego wrażenia, a miał ich niemało. Ten zarazem niewinny jak
i namiętny pocałunek wzmógł w nim jeszcze większe pragnienie. W dodatku jej zgrabne ciało,
które dotykał w tańcu. Była taka ponętna. Na samą myśl o tym, czuł oblewającą go falę gorąca. Nie
chciał jednak poddawać temu jego zdaniem szaleństwu. Przecież to niedorzeczne, że on i jego
własna uczennica… Zresztą przecież niedługo musi wracać do Warszawy. Tak, tak zapomni o niej.
Natychmiast!
- No, no nie spodziewałam się , że w taki sposób starasz się o te swoje piątki w indeksie – Zuzia
skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się wrogo w Baśkę.
- Przestań! To on mnie pocałował – spuściła głowę. Czuła się jak nastolatka podłapana przez
matkę podczas schadzek z chłopakiem.
- A ty jakoś specjalnie nie protestowałaś! – krzyknęła wściekła – Jeszcze niedawno mówiłaś jak
bardzo go nienawidzisz!
- To akurat się nie zmieniło – zaśmiała się, próbując rozładować atmosferę. Jednak Zuzia nie
wysiliła się nawet na lekki uśmiech.
- Dobrze wiedziałaś, że mi na nim zależy! Zrobiłaś to, żeby mi udowodnić, że jesteś ładniejsza,
mądrzejsza i możesz mieć każdego?! – krzyczała, ile sił w gardle. Na ich szczęście korytarz był
pusty i nikt nie słyszał „rozmowy”.
- Zuzia to nie tak… - w oczach miała „szklanki”.
- Nie tłumacz się. To koniec naszej przyjaźni – odeszła, zostawiając zszokowaną obrotem sytuacji
Storosz. Basia doskonale znała Zuzię i wiedziała, że często kieruje się emocjami. Dlatego też,
wolała zostawić ją teraz samą, a później porozmawiać na spokojnie i wszystko wyjaśnić.
- Wody! – było to pierwsze słowo wypowiedziane przez Basię o poranku. Tamtego wieczoru. żeby
zapomnieć o pocałunku Marka, kłótni z Zuzią wróciła na imprezę. Wypiła jednego drinka, potem
drugiego i kolejnego… Zawsze starała się używać alkoholu rozsądnie i z głową, ale tym razem w
pewnym momencie urwał jej się film. Nie pamiętała nawet jak znalazła się w swoim łóżku.
Wypiła kilka łyków wody stojącej na parapecie, aby ugasić pragnienie. Łóżko Zuzi było puste.
Czyżby nie wróciła na noc? Basia spojrzała na budzik stojący na szafce i wszystko stało się jasne.
Dochodziła właśnie 10, tak więc powinna być już dawno na zajęciach. Z zadziwiającą prędkością
ubrała się i zrobiła lekki makijaż, by ukryć pozostałości wczorajszej imprezy w postaci sińców pod
oczami.
Zdyszana wpadła do sali wykładowej. Przy katedrze siedział ON. Tłumaczył właśnie coś zawzięcie
kadetom. Słysząc otwierające się drzwi, instynktownie odwrócił głowę w jej kierunku. Chwilę
wpatrywali się w siebie jak w jakiejś hipnozie.
- Przepraszam za spóźnienie… - wydukała w końcu, wbijając wzrok w podłogę. Spodziewała się
jakiejś ciętej riposty z jego strony lecz nic takiego się nie stało.
- W porządku. Usiądź na swoje miejsce – odparł zwyczajnie.. Cały wykład zwracał się do niej jak do
pozostałych studentów. Skończył z wszelkim dogryzaniem. Zuzia zdawała się ją traktować jak
powietrze, choć zawsze uwielbiała pogaduchy na wykładach. Za to na koniec lekcji, gdy wszyscy
już wychodzili z sali, Marek wprowadził Basię w lekkie zmieszanie.
- Pani Storosz, proszę zostać. Musimy porozmawiać – oznajmił z poważna miną. Kiwnęła tylko
głową na znak, że się zgadza.
- Chciałbym panią o coś prosić… – zaczął niepewnie, gdy zostali sami.
- Prosić? To chyba jakaś nowość – zakpiła. Obserwując ich można by zauważyć, że Basia nad nim
triumfuje. Role jakby się odwróciły. Może wydać się to śmieszne, ale miała wrażenie jakby się jej
bał. Wydawał się być taki zagubiony
- To co się wczoraj stało… Wolałbym, żeby zostało między nami…
- Niech pan się nie martwi, nie należę do studentek, które chwalą się… flirtem z wykładowcą –
uśmiechnęła się głupio.
- Cieszę się, że się rozumiemy. Było to chyba niestosowne z mojej strony – przełknął ciężko ślinę.
- Nawet bardzo, a teraz mogę już iść? Trochę się śpieszę – stwierdziła chłodno.
- Tak, oczywiście. Widzimy się jutro na zajęciach.
- Do widzenia – pożegnała się oficjalnie. Z jednej strony cieszyła się, że panowały między nimi
typowe relacje nauczyciel – uczeń, a z drugiej strony brakowało jej tych czasami złośliwych żartów
i kpiących uśmieszków z jego strony. W dodatku, choć nie chciała tego przyznać nawet przed samą
sobą, zaczynał się jej coraz bardziej podobać.
Część 5.
Nareszcie wszyscy kadeci doczekali się weekendu, czasu, w którym mogą chwilę odetchnąć od
zajęć, wyjechać do rodzinnego domu, za którym tęsknią przez cały roboczy tydzień. Tymczasem
Basia stała zapatrzona przy oknie. Tego weekendu nie wracała do domu. Nie miała ochoty. Od razu
zaczęły by się pytania, skąd u niej tak mało pogody ducha. Przecież zawsze jest wulkanem energii,
uśmiechnięta, wesoła, a teraz? Posępna, zamyślona. Czuła się dziwnie. Nagle usłyszała jak
otwierają się drzwi o jej pokoju. Dopiero to wyrwało ją z letargu. Odwróciła głowę i zobaczyła Zuzię
z walizkami w dłoniach. Przez chwilę milczały.
- Jedziesz do domu? – bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Jadę…- odpowiedziała bardzo konkretnie i krótko, co było do niej niepodobne z racji na jej
dygresyjną naturę. Zawsze mówiła dużo i szybko. Teraz wszystko wskazywało na to, że dalej jest
na nią obrażona.
- Nadal się złościsz za tamto? – zapytała z żalem. Spoglądała na nią jak zbity pies. Zuza jednak
umiejętnie odwracała wzrok. Właściwie nigdy nie pokłóciły się aż tak poważnie, a trwa to dopiero
od dwóch dni. Jedynie co zdołała z siebie wyrzucić, to…
- Oddaje ci te notatki. Niektórych słów nie mogłam się doczytać… - odpowiedziała przygaszona. Po
obu było widać, że ciężko znoszą tą „separację” od siebie. Jeszcze tydzień temu były nierozłączne.
- Bo wiesz, że ja tak piszę z pośpiechu, za to ty zawsze masz tak przejrzyście… - uśmiechnęła się
nieśmiało. Zuzia jednak nie była skora do jego odwzajemnienia. Podeszła bliżej Basi, podając jej
kartki. Chciała już wyjść bez słowa, ale Basia ją zatrzymała, chwytając za łokieć.
- Zuzia, porozmawiajmy! Proszę cię no! – było jej strasznie przykro, że zraniła jej uczucia, choć
naprawdę nie mogła się tego spodziewać po Brodeckim. Pocałował ją a ona nie była w stanie tego
przewidzieć wcześniej.
- Basia? – zapytała z nagła, patrząc w jej oczy ze zdziwieniem.
- No? – przymrużyła oczy, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Ostrowska pokiwała delikatnie głową, po
czym rzuciła.
- Myślałam, że mogę ci ufać! A ty zrobiłaś mi na złość! Wiedziałaś, że mi się podoba i specjalnie to
wykorzystałaś! A najgorsze jest to, że znowu chciałaś pokazać, że jesteś ode mnie lepsza! – mówiła
chłodnym tonem.
- To nie tak! – kręciła głową na „nie”- On mnie nie interesuje! Samo tak wyszło…Ja nie wiem,
dlaczego… Po prostu… Byliśmy lekko wstawieni! Nie chciałam… - ostatnie półszeptem,
powstrzymując się, by się nie rozkleić. – Przepraszam!
- To już nieważne. Idę, bo spóźnię się na pociąg! Cześć! - zamknęła za sobą szybko drzwi.
- Zuzia! – niestety, jej już nie było. Była zła na siebie i zarazem na Marka, zwalając na niego winę
za ich kłótnię. Przeczesała nerwowo niesforną grzywkę, wzdychając.
Około południa, dalej siedziała, po turecku, sama w pokoju. Przy włączonym telewizorze,
rozmawiała z mamą prze telefon. Dawno się nie widziały, a pani Storosz chciała się dowiedzieć,
dlaczego po raz kolejny ich Basia nie wraca do domu na weekend. Zaczęła się niepokoić o córkę.
Basia jednak jakby ignorowała słowa mamy. Zakreślała coś w notatkach, żółtym zakreślaczem.
- Coś się stało, że nas unikasz? Tata zrobił specjalnie na twój przyjazd ogórki, a jak upiekłam twój
ulubiony placek! Agata myślała, że pomożesz jej wybrać kieckę na sylwestra!
- Mamo! To za pół roku! – zaśmiała się. Jej siostra była szalona, ale żeby aż tak? Chyba nigdy jej
nie zrozumie.
- Tylko, że ciebie nigdy nie ma w domu! Może my o czymś nie wiemy…? – już dobrze wiedziała jaki
ukryty sens wiąże się z tym pytaniem.
- Jesteście na bieżąco, co do moich eks, w szkole problemów też nie mam, więc spoko! – niechcący
pomazała nie to, co trzeba. – Cholera!
- Co? – mama od razu się przestraszyła.
- Nic, nic…Przepraszam, ale muszę już kończyć! Zadzwonię wieczorem! No buziaki dla wszystkich! I
przeproś ode mnie Agatę! Papa! – rozłączyła się.
Chwilę później nie potrafiła już wytrzymać tak w samotności, w zamknięciu, siedziała na dziedzińcu
szkoły. Lekki przyjemny wiaterek rozwiewał jej włosy. Czuła na swojej skórze powiew powietrza,
trochę wilgotnego. Na kolanach książki a w głowie nie poukładane myśli. Próbowała się jednak
skoncentrować i skupić nad tym co czyta. Gdy wreszcie jej się to udało, usłyszała czyjeś kroki i
nieprzemyślane…
- BUU!! – przestraszona aż zamknęła skoroszyt. Przewróciła oczyma z posępna miną, zdając sobie
sprawę, kto przed nią stoi.
- A to pan! – takimi słowami rozpoczęła rozmowę. Nie była zadowolona, że nią nachodzi. Uznała go
za przyczynę jej konfliktu i była z osobistych powódek zła. Nie pochwalała tego, że całując jej usta
nie zapytał o pozwolenie. Tym samym sama przeczyła sobie. Miała by okazję powiedzieć „nie”, ale
w duchu była zadowolona, że to właśnie on wyszedł z inicjatywą. Ona na pewno nie postawiłaby
pierwszego kroku. Nie odważyłaby się. A teraz? Nie wie nawet co o tym wszystkim myśleć.
- Mogę? – zapytał retorycznie, bo i tak usiadł obok. Dziwnie się jej przyglądał.
- I tak już pan siedzi! – zaśmiał się nagle. Zwracanie się do niego tak oficjalnie, po tym jakby nie
patrzeć miłym incydencie, coraz bardziej zaczynało go bawić, nawet śmieszyć w pozytywnym tego
słowa znaczeniu.
- Nie musisz się do mnie tak zwracać! Jesteśmy już po zajęciach! – rzucił dziwnie, z nie
schodzącym, lekko ignoranckim uśmiechem na twarzy. Spojrzała na niego dziwnie.
- Słucham? – on także nie odrywał od niej wzroku. W obojgu wytworzyło się dziwne napięcie.
Próbując jakoś rozładować atmosferę, rzucił pewnie:
- Nie uważasz, że po tym co się stało, wypadałoby sobie przynamniej mówić na „ty”? - na słowa
„przynajmniej”, lekko zmarszczyła brwi, chcąc odczytać o czym dokładnie mówi.
- To pan tak uważa! Ja nie!– odpowiedziała przekornie, z dumą.
- Proszę cię! – wybuchł śmiechem, pochylając głowę, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. Ona
dalej utrzymywała wzrok w jednej linii, na wysokości jego oczu. – Chyba nie jestem aż taki stary? –
dodał po chwili, podnosząc brwi do góry.
- Noooo…- przeciągając, jednocześnie przewracając oczami, układając usta w delikatnym
uśmiechu. – Nie! – zaśmiała się, kiwając głową. Spojrzeli na siebie, ale kiedy zorientowali się, że
ich spojrzenia się spotkały, odwrócili gwałtownie głowę. Chwilę milczeli.
- Zapomniałbym! Mam coś dla ciebie! – wyciągnął cos zza placów. Zaskoczona, co takiego tak
chowa, zwłaszcza dla nie, czekała na „prezent”. Zaciekawiona, zapytała.
- Co takiego? – lekko zignorował jej pytanie i wyciągnął…Hermetyczne opakowanie z …orzeszkami.
Nie ukrywała lekkiego zażenowania, jak i tego, że ja rozbawił. Zaśmiała się szczerze ukazując po
raz pierwszy śliczne dołeczki, które od razu zwróciły jego uwagę.
- No nie śmiej się! Mi to pomagało w zakuwaniu!...Nooooo – wywrócił oczy do góry,
przedrzeźniając Basię – Ewentualnie to niezła broń na tych, co przeszkadzali! – i wyjmując parę po
prostu w nią rzucił.
- EJ! – zagryzła wargę, złoszcząc się na niby i również zaczęła go rzucać. Oboje nie mieli pojęcia,
że z punktu widzenia obserwatora, wyglądali jak przyjaciele. Zuza, stojąc z walizkami, przyglądała
się im z uwagą i skupieniem. Po chwili przerzuciła wzrok z Basi i zamyśliła się. Spojrzała jeszcze
ostatni raz na roześmianą przyjaciółkę i udała się w stronę do akademika. Nie mogła wyjechać,
kiedy widziała, że cały czas myślałaby o ich nieporozumieniu.
- Ej! Starczy! To marnotrawstwo! – rzucił dalej się śmiejąc.
- To pan, ty zacząłeś! – poprawiła się szybko.
- Wreszcie mówisz mi po imieniu? – bardziej stwierdził niż zapytał, patrząc jej w oczy, czym ona
lekko się spłoszyła. Spuściła głowę.
- Miałem już dosyć tego „panowania”! – pokazał gestem ręki cudzysłów, by trochę się wyluzowała.
- Ty cały czas się panoszysz! – ugryzła się w język, widząc jego zaskoczoną minę. Pomyślała, że
jest kompletną kretynką, by palnąć taką głupotę. _ przepraszam! Nie chciałam, tego… - nie
wiedziała jak się teraz z tego wytłumaczyć. Zaczynało być miło, a ona to spieszyła, przez swój
niewyparzony język.
- I uwierz mi, że gdyby nie pomysł mojego najlepszego kumpla drugi raz by mnie tu nie było! –
przez śmiech. – Ale gliniarze muszą sobie pomagać! Solidarność, sama rozumiesz! – potraktował
jej słowa jak żart. Zapadła chwila ciszy po czym ni stąd ni zowąd Basia zapytała:
- A długo już jesteś…gliniarzem?...Jak to jest! Tak naprawdę! – zaznaczyła wyraźnie.
- Przesrane! – powiedział to wolno, w oczy, z powagą. – Codziennie widzisz ten cały syf dokoła,
ale…ale mimo to idziesz dalej! Wstajesz jak co rano i z takim samym zacięciem jak pierwszego dnia
działasz…Nie mówisz pass! Czasem nie spisz, nie jesz, masz cholernie tego dość, ale nie poddajesz
się! Nigdy…, bo walczysz do końca…- słuchała go z zainteresowaniem, zapartym tchem.
Zaimponował jej. Ku jej zdziwieniu, dokończył.
- Dlatego myślę, że sobie poradzisz! Masz coś, co mają tylko nieliczni! – cały czas patrzył jej w
oczy.
- Co? – zapytała nie rozumiejąc.
- Pasję i charakterek!...no jak nadal będziesz się tak sprawować, to zobaczymy, może…może
kiedyś będziesz ode mnie lepsza! – prychnęła śmiechem. By nie było za słodko, dorzucił: – A jak
nawalisz, to dupa blada! Zmienię swoje zdanie, że jesteś najlepsza!
- Serio? – zapytała uśmiechając się promiennie.
- A czy widziałaś, żeby profesor kłamał? – powiedział to tak poważnie, że z jej us nie schodził
uśmiech. Nie spodziewała się tego po Marku. Rozmawiało im się tak swojsko, na luzie, jakby znali
się od zawsze. Basia w jego spojrzeniu zauważyła coś dziwnego…błysk. Nie zdawała sobie jednak
sprawy, że i w jej orzechowym spojrzeniu marek zauważył malutkie płomyczki. Czuła
rozgrzewające ciepło w środku, kiedy siedział koło niej tak blisko. Nie chciała się do tego przyznać,
ale jego obecność sprawiała jej przyjemność. Nawet, gdy był dla niej niemiły, chciała zobaczyć go
kolejnego dnia. Nie mówiła o tym nikomu. Wolała to zostawić dla siebie. Nie wiedzieli, że patrzą na
siebie już dobra chwilę. Pierwszy ocknął się Marek. Odwracając głowę, zaproponował.
- Masz… Masz ochotę na spacer? – odwrócił
- Z tobą? – zapytała przez śmiech. Zaskoczył ją. - Niby gdzie? – może nie była to bezpośrednia
odpowiedź, ale tak, jakby się zgodziła.
- No, po szkole, na przykład? Pokaże ci fajne miejsca! – uśmiechnęła się, kiwając głową.
Po niedługim czasie Marek oprowadzał ja po szkole, przy okazji opowiadając zabawne historie,
które albo przydarzyły się jemu, albo jego kolegom, albo po prostu weszło już to do historii szkoły.
Przystanęli przy parapecie, a Marek oczywiście na nim usiadł.
- No nieźle! Bo naprawdę musiał być wredny! – zaśmiała się.
- Bo był, najgorszy na jakiego można trafić! Musiałabyś widzieć jego minę, jak spojrzał do lustra! –
zaśmiał się na samo wspomnienie.
- Niebieska farba na twarzy nie wyglądała zbyt fajnie! Dobrze, że na naszym roku nie maja aż tak
głupich pomysłów! – dalej się śmiała.
- Niektórzy byli kompletnie niereformowalni, ale woleli to od wojska! A tutaj rozejrzał się wokoło. –
Na tym, a właściwie przy tym parapecie było takie miejsce, gdzie wiesz…Spotykano się po kryjomu,
ustalano godzinę…a w tej męskiej ubikacji… – wskazał palcem, przez śmiech.
- Dobra, nie kończ! – przystopowała go. Przez chwile zamilkli. – Ty też tak, tutaj spotykałeś się z
koleżankami? – zapytała dziwnie.
- A co to za pytanie?- zdziwił się.
- No dawaj! – usiadła obok, bo parapet był dość duży. – Zaliczałeś? Mamy być szczerzy, no to
mów! – podniosła brwi do góry dopingująco. Nie było to aż tak ważne, ale wolała co nieco wiedzieć
o jego wcześniejszych podrywach, by wiedzieć, czego się po nim spodziewać.
- I co ja mam ci powiedzieć? – spojrzał na nią wprost.
- Prawdę! – skinęła głową.
- …Nie zaliczałem!...Znaczy! Nie tak, jak myślisz!
- Ja nic nie myślę! – odpowiedziała szybko. – …W sumie mogłabym się tego spodziewać… - nie
zgodził się z tym jak go podsumowała.
- To nie tak! – zaczął się bronić, tłumaczyć – To miał być dopiero początek czegoś na stałe,
ale…jakoś nie wyszło…Z resztą mam kogoś i teraz nie żałuję! – nagle posmutniała. Spojrzał na nią
a ona zdawała się być jakaś nieobecna. Pomyślała o jednym: „Ma kogoś…Dziewczynę…”. Ostry
sztylet przeszył jej serce.
- Co powiesz na obiad na mieście? Może to nie Warszawa, ani Kraków, ale…- wzdrygnął ramionami.
- Ok. – odpowiedziała przygaszona.
Jego nastrój sprawił, że gdy znaleźli się na miejscu, kompletnie zapomniała o tym, co jej
powiedział. Uśmiechała się, ale zarzekała się, że nie jest głodna, a tym bardziej on nie będzie jej
stawiać. Marek postanowił postąpić taktycznie. Zamówił dla siebie hamburgera i zaczął jeść. Głód
dawał jej się coraz bardziej we znaki, zwłaszcza, kiedy zapytał:
- Chcesz? Dobry, najlepszy w mieście! – była zła, że ją podpuszcza. Chciała wyrwać, mu go z ręki,
ale nie dał go sobie oderwać.
- Ej! Nie chciałaś! – widząc jej minę, zlitował się – Masz gryza! - podsunął jej hamburgera bliżej.
Bynajmniej nie czuła obrzydzenia. Zdawałby się mogło, że oboje, chcąc zjeść „fastfooda” razem.
Tak jakby chcieli przejść przyśpieszony kurs zbliżania się do siebie. Bez zastanowienie, wedle jego
przyzwolenia ugryzła hamburgera, brudząc przy tym nos, od ketchupu. Wyglądała słodko. Marek
zaśmiewał się do łez, w trakcie kiedy zdezorientowana dziewczyna, nie wiedziała o co chodzi.
- No co! – powiedziała poirytowana.
- Nic! Poczekaj…- momentalnie wziął do ręki chusteczkę i przysuwając się do bliżej i wytarł
delikatnie jej twarz. Patrzyła na to co niego dziwnie. Wyglądało na to, ze Marek zrobi to odruchowo,
trochę się przy tym zapominając. Wtem się zorientował, że być może pozwolił sobie na zbyt dużo.
- Przepraszam! – usiadł z powrotem w odległości. Dla rozluźnienia atmosfery dodała od siebie.
- Nie! Dzięki…nie miałam lusterka… - uśmiechnęła się delikatnie. Znowu zaczęli rozmawiać. O
wszystkim co dla nich ważne, i tym co jest nieistotne. Temat się im nie urywał. Jeszcze jakiś czas
temu, nie uwierzyłaby w to wszystko. Teraz poznała Marka lepiej i zrozumiała, że nie ma w sobie
nic z „dupka”, „palanta”, za jakiego go mniemała. To zwyczajny facet, a jednocześnie taki
niezwykły. Nawet nie zauważyli, kiedy zrobiło się ciemno. Godziny minęły niemiłosiernie szybko.
Spędzili ze sobą prawie cały dzień. Zapłacili jeszcze za kawy i soki, jakie w między czasie wypili i
wyszli w kierunku „oficerki”. Śmieli się, nie ukrywali, że świetnie czują się w swoim towarzystwie.
Nie obyło się bez ukradkowych spojrzeń. Gdy już znaleźli się na jej terenie, Marek zatrzymał się
przed jakimś parterowym budynkiem. Dość daleko od akademika. Basia zdziwiona, zapytała.
- Dlaczego się zatrzymałeś? – zapytała, nie wiedząc, co to ma na celu. A może nie chcąc się
domyślać.
- …Tu tymczasowo mieszkam… - odpowiedział dopiero po chwili, dłubiąc butem w ziemi z rękoma w
kieszeniach. Podniósł go, po chwili, spoglądając jej w oczy z tym dziwnym błyskiem i
charakterystycznym dla niego uśmiechem:
- Wejdziesz…na kawę? – uśmiechnęła się omijając jego wzrok, lekko kpiąco. Teraz była pewna, że
proponuje jej wspólną noc. Niestety nie zdawał sobie sprawy, że ona nie jest tą, która chodzi do
łóżka z facetem już na pierwszej randce. Nie nazwałaby nawet tego randką, ale tak się czuła, więc
nawet można to tak potraktować.
Bo jeśli spojrzy w tę stronę, praktycznie przez moment!
Tak jakby mi powie, to jeszcze nie koniec!
Przyznaję to szczerze, że mam słabość do ciebie!
Że mam słabość do ciebie…
Pokaż mi, że bardzo chcesz, pokaż jak mnie kochasz!
Pokaż mi, pokaż mi właśnie dziś!
- Lepiej nie! – opowiedziała pewnie, paraliżując spojrzeniem. Pokiwał głową, akceptując jej wybór.
- Przepraszam, nie powinienem…
- Nie!...Nic się nie stało… - towarzyszyło im dziwne napięcie. - …Muszę już iść…Jest prawie
dziesiąta, portier mnie może nie wpuścić. - Oboje byli lekko zdenerwowani, spięci.
- Wiem…, Rozumiem… Odprowadzę cię… Mogę? – pokiwała głową.
Po paru minutach znaleźli się przed wejściem do akademika. Nie spodziewali się, że ktoś obserwuje
ich przez firankę. Zatrzymali się przed wejściem. Marek wolał nie ryzykować, wchodząc tam, nie
pełniąc dyżuru. Stanęli naprzeciwko siebie.
- No… To cię oddelegowałem! Teraz marsz się zameldować! – rzucił żołnierskim tonem.
- Tak jest! Hihih^^… - zaśmiała się, a Marek nie odrywał od niej wzroku. Lubił patrzeć jak się
śmieje. Nadszedł moment pożegnania.
- Masz jutro czas? – zaproponował niepewnie.
- Może! – odpowiedziała zadziornie.
Bo jeśli spojrzy w tę stronę, praktycznie przez moment!
Tak jakby mi powie, to jeszcze nie koniec!
Przyznaję to szczerze, że mam słabość do ciebie!
Że mam słabość do ciebie…
Pokaż mi, że bardzo chcesz, pokaż jak mnie kochasz!
Pokaż mi, pokaż mi właśnie dziś!
Po chwili ciszy, rzucił kolejne pytanie.
- Muszę o coś zapytać, bo muszę! – jej oczy rozszerzyły się lekko, zaskoczona czekała na to co
powie. Podszedł bliżej, odgarniając jej włosy za ucho. O dziwo nie zaprotestowała, jednak poprosiła
by przestał.
- Marek… - wreszcie łapiąc z nią kontakt wzrokowy, zapytał:
- Mogę cię…Wtedy nie zdarzyłem… - uśmiechnął się szeroko. Spojrzała mu w oczy. Jej płonęły,
świeciły jak światełka na choince. Uśmiechała się delikatnie. Pochylił się nad jej głową i kiedy był
już na wysokości jej ust, przechyliła głowę. Zaśmiał się i musnął ustami jej policzek. Odsunął się,
widząc jak się z niego nabija. Spojrzała na niego zalotnie i dodała.
- Dobranoc! – odwróciła się na pięcie i poszła. Odprowadził ją wzrokiem z uśmiechem i zakładając
na głowę kaptur, poszedł w stronę swojego mieszkania.
O ile Basia z rana myślała, że dziś już nic dobrego jej nie spotka, to teraz wyglądała na naprawdę
szczęśliwą. Nie czuła nawet zmęczenia. I to wszystko zasługa Marka – faceta, na którego myśl do
niedawna przychodziły jej do głowy same nieprzyzwoite epitety. Jednak teraz zdecydowanie
zmieniła swoje mniemanie o nim. Już wiedziała, że „profesor” Brodecki nie ma w sobie nic z
„dupka” czy „lolka”. No może rzeczywiście bywał czasami złośliwy, ale jakoś nie potrafiła się na
niego długo gniewać. Mimo tego, że narzekał na swoją pracę, bez trudu zauważyła, że Marek kocha
swoją robotę i chyba nawet zaczyna za nią tęsknić. O swoim życiu prywatnym nie chciał mówić
zbyt wiele, a ona wolała nie naciskać. „Wszystko z czasem” – powtarzała sobie.
Z promiennym uśmiechem wymalowanym na twarzy przekroczyła próg swojego pokoju
akademickiego. O dziwo nie zastała tam, jak się spodziewała pustych czterech ścian. Przy oknie z
walizką w dłoni stała Zuzia.
- Co ty tu robisz? Miałaś przecież jechać do domu... – stwierdziła zdziwiona jej widokiem Baśka.
- Widziałam cię z nim – kiwnęła głową w kierunku okna, ignorując jej wcześniejsze pytanie.
- Szpiegujesz mnie?! – Basia „trochę” podniosła głos. Miała dość ciągłych pretensji Ostrowskiej i jej
wyolbrzymiania niektórych spraw. A dokładniej spraw związanych z Markiem. Storosz zauważyła,
że jej „przyjaciółka” jest najwyraźniej o niego zazdrosna.
- Nie, skąd – odpowiedziała spokojnie, bez żadnego sarkazmu czy złośliwości.
- Jakoś ci nie wierzę – odwróciła głowę w innym kierunku.
- Basia... ja nie chcę się już kłócić – Storosz nie zagregowała, ale Zuza kontynuowała dalej –
Chciałam cię przeprosić, zachowywałam się jak... skończona kretynka. Zamiast cieszyć się twoim
szczęściem, urządzałam jakieś chore awantury. Marek to naprawdę fajny facet i... pasujecie od
siebie. Wybaczysz mi? – spojrzała na nią skruszona.
- A mam jakieś inne wyjście głuptasie? – obie roześmiały się i mocno do siebie przytuliły. Pogodziły
się i znów było jak dawniej... Mogły polegać na siebie w każdej sytuacji, zwierzać się, plotkować.
No właśnie na to ostatnie najwyraźniej miała ochotę Zuzia.
- Nie chcę być wścibska, ale... – zaczęła „niewinnie”.
- Ale i tak jesteś – wtrąciła Baśka, pokazując jej język.
- Jak on całuje? – zapytała Zuźka zupełnie niezrażona jej odpowiedzią – Nie myśl, że chce ci go
odbić. Tak tylko pytam... – wyjaśniła szybko, żeby Storosz sobie czegoś nie pomyślała.
- O kogo ci chodzi? – udała zdziwioną.
- O misia Gogo – odfuknęła zniecierpliwiona – Jasne, że o Brodeckiego.
- No tak... fajnie nawet – Basia zbyła ją szybko. Akurat „doznania” z pocałunku z Markiem chciała
zostawić dla siebie. Stwierdziła że nawet jej najlepsza przyjaciółka nie powinna, o tym zbyt dużo
wiedzieć. Lubiła ją, ale niestety Ostrowska miała zdecydowanie „za długi język”. A ostatnią rzeczą
jaką Storosz chciała to plotki rozchodzące się po całej Szkole Oficerskiej o jej rzekomym romansie
z profesorem Brodeckim.
- A jak tam randka? – Zuzia aż podskoczyła.
- Nie było żadnej randki – oznajmiła zdecydowanym tonem – To tylko zwykły, przyjacielski spacer.
Porozmawialiśmy trochę, nic więcej.
- Zaproponował ci kolejne spotkanie? – nie kryła ciekawości.
Storosz przytaknęła.
- I co? I co? – Zuzia aż podskoczyła.
- No i nic – wzruszyła ramionami od niechcenia.
- Chyba mu nie odmówiłaś?
- Jestem zmęczona, chcę spać – nawet nie musiała kłamać. Rzeczywiście padała z nóg.
- Musisz się zgodzić! – ciągnęła dalej Zuzia - Przecież TACY faceci jak on, nie zdarzają się często.
Baaasia!
- Trzy, dwa, jeden... Gaszę światło! – krzyknęła, chcąc zakończyć tą nie mającą już dalszego sensu
dyskusję.
- Baśka! – jęknęła jeszcze Zuzia, pogrążona w całkowitych ciemnościach.
Czwarta rano. Basia pogrążona w śnie, tuliła twarz do poduszki. Pochłonięta myślami o pewnym
„profesorku”, prawie całą noc nie zmrużyła oka. Teraz próbowała to odespać. Ktoś, próbując ją
obudzić narażałby się na naprawdę ogromne niebezpieczeństwo. A dokładniej na zderzenie z
prawym sierpowym Storosz. Mimo tego, znalazł się odważny, choć sam nie do końca zdawał sobie
sprawę, czym to może grozić...
Marek z figlarnym uśmieszkiem na ustach, uchylił drzwi i cicho się skradając wszedł do pokoju
Baśki i Zuzi. Obie znajdowały się nadal w krainie Morfeusza. Zresztą cóż się dziwić, dla kadetów ta
pora była jeszcze środkiem nocy. Nachylił się nad łóżkiem Storosz i delikatnie potrząsnął ja za
ramię. Zamruczała tylko coś pod nosem i odwróciła na drugi bok. Nie zrezygnował. Szturchnął ją
kolejny raz, tym razem mocniej. Podskoczyła jak oparzona.
- Co ty tu robisz?! Wiesz która jest godzina?! – wrzasnęła, patrząc na niego ze wściekłością.
- Nie krzycz, bo obudzisz Zuźkę – zasłonił jej usta dłonią, a ona próbowała się „uwolnić”. Cóż Marek
jak na mężczyznę i policjanta przystało był silniejszy. Bawił go ten upór Baśki. W końcu po kilku
minutach, śmiejąc się powiedział:
- Ubieraj się, poczekam na ciebie na korytarzu. Chcę ci coś pokazać – oznajmił z tajemnicza miną.
- Nie ma mowy! – ponownie położyła się do łóżka i nakryła kołdrą po sam czubek głowy.
- Masz dziesięć minut – zakomunikował nadzwyczaj spokojnie i po prostu wyszedł.
- Nigdzie się nie ruszam. Nie ma mowy! Jest jeszcze ciemno, zimno... A co jeśli wywiezie mnie do
lasu i zgwałci? Lepiej chyba będzie, jeśli zostanę w swoim cieplutkim łóżeczku. O tak, na pewno! –
prowadziła ze sobą swego rodzaju „rozmowę” – Chociaż może... Pójdę tam, zobaczę, o co mu
chodzi i wrócę. Tak, to świetny pomysł Storosz! – przyklasnęła. Ubrała się w bojówki i bluzę,
pociągnęła usta błyszczykiem i wyszła na korytarz.
- No, no... Pięć minut spóźnienia panno Storosz – stwierdził, spoglądając na zegarek.
- Mam sobie iść? – cofnęła się o krok w tył.
- Nie! – zaprotestował natychmiast – Cieszę się, że jednak przyszłaś. To dla ciebie – wyciągnął z
tylniej kieszeni bukiecik stokrotek.
- Dziękuję – uśmiechnęła się lekko zawstydzona. Nie spodziewała się po Marku takiego gestu –
Idziemy?
- Idziemy – powtórzył, chwytając ją za dłoń.
- Marek gdzie ty chcesz mnie wywieść? Powiesz mi w końcu? – gdy jechali samochodem bez
przerwy zasypywała go pytaniami. Była podekscytowana i zniecierpliwiona, trochę jak mała
dziewczynka, czekająca na przyjście Świętego Mikołaja. Brodecki za każdym razem w odpowiedzi
uśmiechał się tylko tajemniczo.
- Już jesteśmy – oznajmił po kwadransie jazdy, parkując Toyotę na niedużej łące. Nieopodal
znajdowało się jezioro i jakiś mostek z kilku spróchniałych desek. Panowała przejmująca cisza.
Basia nie czekając na Marka podeszła kilka kroków do przodu. Jej oczom ukazało się nieśmiało
wyłaniające się zza horyzontu słońce. Mieniło się wszystkimi odcieniami żółci i czerwieni. Widok był
naprawdę piękny.
- I co podoba ci się? – nawet nie zauważyła, kiedy stanął przy niej Marek. W dłoni trzymał dwie
kawy w papierowych kubkach – Proszę – podał jej jeden.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki romantyk – zachichotała.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – nie była do końca pewna, czy Marek żartuje, czy mówi
całkiem serio. Chwilami był tajemniczy, jakby nie chciał jej dopuszczać jej do swojego „świata”.
Czyżby coś ukrywał?
- A czego na przykład? – uznała, że to dobry moment, żeby „pociągnąć go za język”.
- Noo na przykład... – zamyślił się przez chwilę – Świetnie robię kurczaka w ziołach. Musisz
koniecznie spróbować.
- Mam to traktować jako zaproszenie? - przekrzywiła śmiesznie głowę na bok.
- Jasne, dziś u mnie o 19.
- Marek ja żartowałam – wyjaśniła szybko, widząc, że potraktował ją nadzwyczaj poważnie.
- A ja nie – uśmiechnął się zawadiacko.
- Tak prywatnie zachowujesz się zupełnie inaczej niż na sali wykładowej, wiesz? – przybrała trochę
oskarżycielski ton.
- Wiem – przytaknął – Muszę być taki, żeby zapanować nad tą bandą rozbestwionych kadetów.
Inaczej weszliby mi na głowę.
- Rozbestwionych kadetów? – powtórzyła ze śmiechem – No, no ciekawe masz o nas zdanie.
- Też miałem takich „ostrych” profesorów i jak widać nieźle na tym wyszedłem. Zresztą później nie
było łatwiej. Mój przełożony jest dosyć wymagający. Jak to Zawada.
- Pracujesz z Zawadą? TYM Zawadą? – wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
- Tak jakoś wyszło – odpowiedział bez większego entuzjazmu.
- Pracujesz z najlepszym gliną w stolicy i mówisz „tak jakoś wyszło”?! – szczerze mówiąc trochę mu
zazdrościła. Wiele słyszała na temat talentu detektywistycznego Zawady, a o pracy z nim mogła na
razie tylko pomarzyć.
- Adam jest czasami naprawdę upierdliwy i wkurzający. Uwielbia mnie ochrzaniać. O wszystko –
stwierdził szczerze.
- Nie lubisz go?
- Wręcz przeciwnie. To mój przyjaciel. Najlepszy jakiego mam – wyjaśnił, wprowadzając ją w lekkie
osłupienie – Właściwie to cieszę się, że jest taki wymagający. Wiele się od niego nauczyłem. Gdyby
nie on, nie byłbym tym, kim jestem – zamyślił się na chwilę.
- Jak to? – zaciekawiła się.
- Pij, bo ci wystygnie – zmienił temat.
Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o czym mówi.
- Kawa – wyjaśnił. No tak znowu ją zbywał. Trochę posmutniała. O ile przedtem tematów do
rozmowy im nie brakowało, teraz zapanowało między nimi krępujące milczenie. Popatrzył w jej
prosto w duże, orzechowe oczy. Musiał przyznać, że nigdy w życiu nie widział tak pięknych jak jej.
Szybko jednak przyszło opamiętanie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mogą być dla
siebie czymś więcej niż przyjaciółmi. Chociaż nie dało się ukryć, że panowało między nimi jakieś
niewytłumaczalne iskrzenie.
- O czym myślisz? – odezwała się w końcu niemalże szeptem.
Zignorował jej pytanie. Nie powie jej przecież, że myśli właśnie o niej. Była taka zwariowana,
nieprzewidywalna, a jednocześnie cholernie pociągająca.
- Widzisz Basiu... – zaczął – Nie chcę, żebyś pomyślała, że przywiozłem cię tu dla przyjemności...
Spuściła głowę trochę zawstydzona. Jej twarz oblały dwa duże, czerwone rumieńce.
- Dlatego musimy popracować nad twoją kondycją. W końcu chcesz kiedyś pracować kiedyś z kimś
takim jak TEN Zawada, nie?
- Co ty znowu kombinujesz? – jego pomysłowość czasami naprawdę potrafiła ją nieźle zszkowować.
- Będziemy razem biegać, żeby poprawić twoją sprawność ruchową – poinformował ją głosem nie
znoszącym sprzeciwu – Twój czas na setkę ma jeszcze wiele do życzenia.
- O nie, nie! – zamachała mu palcem przed nosem – Nie mam nawet odpowiedniego stroju –
wskazała na bojówki – A poza tym...
Przeczuwając, że zapowiada się na dłuższa paplaninę, przerwał jej.
- No tak wy baby znajdziecie zawsze tysiące powodów, by się od czegoś wymigać – rzucił kpiąco –
Dlatego zawód policjanta powinien być dla słabej płci zdecydowanie zakazany! Basiu zrezygnuj póki
czas. Jeszcze nie daj boże paznokieć ci się podczas jakiejś akcji połamie – specjalnie prowokował ją
tymi zgryźliwymi docinkami. Tymczasem ona aż kipiała ze złości.
- Męska, szowinistyczna świnia! – wrzasnęła mu prosto w twarz. On natomiast w odpowiedzi zaczął
się zwyczajnie śmiać. Chciała go jeszcze uderzyć łokciem w bok, ale szybko uciekł. Ona oczywiście
zaczęła go gonić. Takim to sposobem biegali po łące jak małe dzieciaki, wynajdując na siebie
nawzajem przeróżne epitety typu „Idiota” czy „Wariatka”. Traktowali to jak świetną zabawę, która
przysporzyła im wiele radości.
Lecz nawet najbardziej wytrwali policjanci muszą się kiedyś zmęczyć. Basia przystanęła, by złapać
dech. Wtedy to Marek korzystając z jej chwilowej „niemocy” wpadł na nią, przewracając ich oboje
na mokrą trawę. Poczuła jego ciepło na sobie. Miała wrażenie, że w okolicy podbrzusza latają jej
tysiące malutkich motyli. Było to nieznane dla niej uczucie, ale i bardzo przyjemne. Czyżby się
zakochała?
Jeszcze raz czas rozpływa się z gorąca,
jeszcze raz wschodzą we mnie słońca,
jeszcze raz chce usłyszeć jak mnie wołasz,
jeszcze raz zanim zgasnę w twoich dłoniach,
co z prochu powstać ma teraz obróćmy w proch!
Jednak po chwili przyszło otrzeźwienie...
- Aaaa! Złaź ze mnie! Brodecki jestem przez ciebie cała mokra! Co ty sobie wyobrażasz, co?! –
darła się jak opętana, tarzając się po ziemi. Starał się ją przeprosić, spokojnie wytłumaczyć, ale nie
pozwalała mu dojść do słowa . Wtedy to wpadł na całkiem inny pomysł uspokojenia jej...
Ujął twarz Basi w dłonie i przyssał się do niej z całą siłą. Pocałunek może nie był zbyt romantyczny,
ale na pewno skuteczny. Gdy ich usta się oderwały Storosz nadzwyczaj spokojna, podniosła się z
trawy i bez słowa ruszyła do samochodu. „No tak obraziła się” – pomyślał, drapiąc się po głowie.
Cóż, nawet najbardziej genialne pomysły Marka Brodeckiego miały swoje „luki”.
Robiąc minę skruszonego chłopczyka, wsiadł do samochodu. Storosz nawet na niego nie spojrzała.
- Basieńko ja... – zaczął niewinnym głosikiem.
- Jesteś NIENORMALNY! – wrzasnęła, po czym oboje wybuchnęli szczerym, niepohamowanym
śmiechem.
Trzeba przyznać, że tworzyli razem naprawdę iście wybuchową mieszankę.
Część 6.
Tego samego dnia, wieczorem nie potrafiła zasnąć. Siedziała na łóżku w piżamie, nie zagaszając
małej lampki, stojącej na stoliku obok łóżka. Podkuliła nogi, otulając się kołdrą. W myślach wracała
do tego niezapomnianego poranka. Najbardziej romantycznego jaki witała, mimo, że założenia
miały być inne, ona widziała w nim tą magię. Odkąd jak gdyby nigdy nic odwiózł ją potajemnie z
powrotem, nie umiała się na niczym skupić. Nie widzieli się od rana, a jej wydawało się jakby to
była cała wieczność. Mimo jego próśb i gróźb nie przyjęła jednak jego zaproszenia na kolację do
siebie, zapewniając, że jeszcze będzie miała okazję skonsumować jego kuchni. Zarzekał się, że
takiego kurczaka w ziołach nie robi nikt, ale nie dała się przekonać. Tak naprawdę bała się, że chce
zjeść nie tylko kurczaka, ale przetrzymać ją do śniadania. Stwierdziła zgodnie z samą sobą, że ta
propozycja „pachnie” podtekstem. Jej głową zaprzątały myśli, co ich takiego łączy. Z pewnością nie
była to zwykła sympatia, ani przyjaźń. Przyjaciele się tak nie całują, w takim razie czego mogła się
po nim spodziewać. Potrzebowała jakiejś deklaracji. Ich relację można porównać do rozsypanej
układanki, w której, by złożyć ją w całość brakuje jednego elementu. Nie chciała czuć, że wdała się
w romans z wykładowcą, że postąpiła nieetycznie, tym bardziej, że to nie ona miała cel. Nie chciała
nic przez to zyskać. Po prostu…tak wyszło. Nic nie planowała, to czysto-spontaniczna więź. Nie była
w stanie zapomnieć o tym, co z dnia na dzień coś w niej rosło. Przymknęła oczy, bezwiednie
dotykając ust. Westchnęła cicho, a na jej ustach namalował się szczery, choć delikatny uśmiech.
Trwałaby tak dalej w rozmyślaniach, gdyby z letargu nie wybrudził ją głos przyjaciółki.
- Baaaaśka, gaś wreszcie tą oczojebną lampkę! – uniosła głowę, którą wcześniej okryła poduszką.
Z rozczochraną głową i zabójczym wzrokiem wyglądała komicznie, więc Storosz nie potrafiła się
powstrzymać i wybuchła śmiechem. Zuzia widząc, ze się z niej nabija, postanowiła odpłacić tym
samym.
- Wiem, że w tym stanie nawet pusta butelka po piwie ma tą głębię, ale ja chcę spać! Mam
zaliczenie ze strzelnicy, współlokatorko kochana! – usiadła na łóżku Basi, kiedy ta spojrzała na nią
jak na ducha. Jak widać, wróciły jej siły witalne, a o śnie nagle zapomniała. Dopiero po chwili
dopytała o co jej chodziło.
- Jakim stanie? Nic mi nie jest, współlokatorko kochana! – wyrwała jej poduszkę z rąk i uderzyła.
- Zakochałaś się! – rzuciła wytykając przyjaciółce język. Ona naburmuszyła się i po raz kolejny
uderzyła Zuzie w ramię. Dodała dla upewnienia Ostrowskiej.
- Nie prawda! – tak zaczęła się regularna „wojna” na poduszki. Kiedy obie zaprzestały tej dziecinnej
zabawy, Basia będąc zwyciężczynią rzuciła triumfalnie.
- Nic do nikogo nie czuję! …poza przyjaźnią! – obie teraz siedziały oparte o ścianę.
- I tym, że baaardzo mi się podoba! To jak na mnie patrzy też! Baaśka! Nie udawaj! Mi możesz
powiedzieć! Przecież cię zrozumiem! – Storosz spojrzała na nią dziwnie. Domyślała się, że po tej
chwili ciszy, wystrzeli z jakimś głupim pytaniem i miała rację.
- Spałaś z nim? – jej oczy powiększyły się do granic możliwości. Myślała, że ma mądrzejszą
przyjaciółkę. Z drugiej jednak zdawała sobie sprawę, ze po niej można się spodziewać wszystkiego.
- No robiłaś to z nim, czy nie? – nie dała za wygraną i niechęć do udzielenia odpowiedzi na to
pytanie przez przyjaciółkę, wcale ją nie zniechęciła.
- Nie! – wreszcie, kategorycznie zaprzeczyła, nie ukrywając już śmiechu pod nosem. - …Ale…zaczeła tajemniczo, nie kończąc myśli, by wzbudzić jeszcze większą ciewawośc w rozmówczyni.
- Ale co?! Baśka błagam cię! Powiedź mi coś wreszcie, bo zwariuję! Mam prawo wiedzieć z kim się
szlaja moja najlepsza psiapsiółka!
- Ej, ej! Z nikim się nie szlajam! Byliśmy tylko na…No tak jakby na randkach, a właściwie na jednej
takiej prawdziwej… - rozmarzyła się na samo wspomnienie tych fantastycznych dla niej chwil.
- Mów jaśniej! Zaprosił cię, ty się zgodziłaś i co? Rozmawialiście? O czym? – zadawała pytanie za
pytaniem, nie dając jej dojść do słowa.
- Czy aby nie za dużo chcesz wiedzieć? – spojrzała na nią zabójczo. Nie lubiła jak tak się z nią
droczy – No dobra! Już mówię! Przepraszam… - zaśmiała się widząc jej smutną minę. Wzięła
głębszy oddech i gestykulując rękoma, zaczęła opowiadać – Rozmawialiśmy trochę o nim, trochę o
jego pracy! A najlepsze jest to, ze on pracuje z Zawadą! Wierzysz w to? Bo ja nie… - uśmiechnęła
się serdecznie, a Zuzia patrzyła na nią jak na kosmitkę.
- I to wszystko? – Basia wstała i w między czasie nalała sobie soczku do kubka i pomaszerowała z
powrotem do Zuzi. Przełknęła łyk pomarańczowego napoju i z szelmowskim uśmieszkiem i kubkiem
przy ustach odparła.
- Nie! – uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Ostrowska przewróciła oczami z niecierpliwością.
- No, nareszcie jakiś konkret! … Co zrobił? Pokazał swój pistolet? – dodała dwuznacznie, trochę
zrezygnowana, za co dostała szturchańca w ramię.
- Zboczuszek!...Nic z tych rzeczy, ale…Nie powiem…Całować potrafi! – Zuza aż podskoczyła.
- Całowaliście się? Jak? – przystawiła dłoń do ust, z zaciekawieniem czekając na odpowiedź
przyjaciółki. – No nie patrz tak na mnie! Jaki to był rodzaj?!...Głęboki? – zapytała po chwili dość
niepewnie.
- Co?! – nie wierzyła, że to mówi. To był dla niej absurd!
- Intensywnie?! No no…Baśka… - nie miała już siły jej tego tłumaczyć – To już prawie…
- Stop! Może tobie facet wpycha swój obślizgły jęzor! – zdenerwowała się, ale po chwili spokorniała.
Aura rozpamiętywania sięgnęła i jej. Udzielił jej się nastrój przyjaciółki i ona wróciła do wspomnień,
kompletnie się zapominając.
- Kompletnie to nie tak!...Nie spodziewałam się, że w ogóle się odważy, a on po prostu mnie
pocałował!...Tak delikatnie, a jednocześnie tak zdecydowanie! …Wyjątkowo…- dodała
romantycznym półszeptem, kiedy w jej oczach stanęły iskierki, takie malutkie płomyczki.
- Czyli ci się podobało!...Oj Baśka, Baśka! Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę! Taki facet!…Aaaaa!!
– krzyknęła z radości, ciesząc się szczęściem przyjaciółki.
- Tak…Ja się w nim…zakochałam się w nim…- wyszeptała z podekscytowaniem, a jednocześnie
lekkim zawstydzeniem. Przymknęła na chwilę oczy, dodając sobie otuchy, po czym na wydechu,
powtórzyła:
- Kocham Marka! – na jej twarz pojawił się gigantyczny uśmiech! Nie liczyło się w tym momencie
to, że ona jest jego podwładną. Serce nie sługa. Nie miała zamiaru rezygnować z tego uczucia. To
nie średniowiecze.
- No pani profesorowa! Co chcecie zrobić? Co ty chcesz zrobić? Przecież go wyleją, jak się
dowiedzą, że flirtuje z uczennicami! Został tydzień, a jak ten cały Zawada się dowie i go
wypierniczy? – zalała ja serią pytań, na które Basia tak naprawdę nie znała odpowiedzi. Nie
wiedziała, co on czuje, czego chce. Ufała mu i chyba właśnie to było dla niej najważniejsze.
- Wiesz Zuza? Dziękuję ci bardzo! Myślisz, że o tym nie wiem? Nie mam pojęcia co zrobią…Idę spać
i siedź już cicho! – zgasiła światło i przykryła się kołdrą, odwracając plecami do przyjaciółki. Wolała
nie myśleć, co może z tego wyniknąć. Przypominając sobie jednak słowa „został tydzień”,
zaświeciła światło z powrotem.
- Jak to tydzień? – nie usłyszała jednak odpowiedzi, jej przyjaciółka usnęła twardym snem.
Następnego dnia wszystko wyglądało normalnie. No, może poza tym, że na twarzy Baśki pojawiły
się worki pod oczami, których nie miała czym zatuszować. W szkole nie można się malować.
Bynajmniej nie były one konsekwencją szampańskiej nocy, a nie zmrużenia oka przez całą noc,
pomimo usilnych prób i starań. Nie obyło się nawet bez ukradkowych łez. Nie chciała doczekać
końca tego tygodnia. Nie chciała myśleć, że wraz z nastaniem tego piątku, to wszystko się skończy.
Nie teraz, kiedy Marek stał się dla niej taki bliski. Obudziła się już mocno spóźniona. Z prędkością
światła pognała do łazienki, a 5 minut później, biegła korytarzem na zajęcia. Otworzyła drzwi, a
Marek automatycznie spojrzał kto wchodzi. Uśmiechnął się, widząc, ze to Basia. Zdziwił się, że jej
nie było, a teraz odetchnął z ulgą. Nie odrywał od niej swojego wzroku, z delikatnym uśmiechem,
na co ona spuściła głowę. To nie umyło uwagi jednej z dziewczyn, największej plotkary na roku.
- Przepraszam za spóźnienie! – rzuciła dopiero po chwili, podnosząc nieśmiało wzrok.
- Nic nie szkodzi! – jak zahipnotyzowany, dalej nie spuszczał z niej oka. Uśmiechnął się jeszcze
bardziej i kazał jej zająć miejsce. Poprosił kadetów, by przepisali to, co przed chwilą nabazgrał na
tablicy, a kiedy nikt nie patrzył, puścił delikatne oko do Basi, która dzisiaj była jakaś smutna,
przygaszona. Przymrużył oczy, domyślając się, że coś jest nie tak, ale to po zajęciach. Sprężył się
najszybciej, jak tylko się dało.
- No…To było na tyle co powinniście wiedzieć! Reszta wam się kompletnie nie przyda! Nie wiem, po
co właściwie tego uczą, ale…Na moich zajęciach staram się unikać tych…tych pierdół! – wszyscy
oczywiście wybuchli śmiechem, widząc, że ich profesor po raz pierwszy pozwolił sobie na prywatę.
Nie jest takim sztywniakiem, za jakiego przez pewien okres czasu, postrzegała go męska cześć
załogi.
- Możecie już wyjść! Do zobaczenia jutro! – oznajmił i sam zaczął zbierać swoje rzeczy z pulpitu i
wycierać ślady mazaka z tablicy. Wszyscy w hałasie rozmów opuszczali pomieszczenie, ale kiedy
Basia miała już wyjść, zaczął ją wołać.
- Pani Basiu, proszę zostać! – odwróciła się wymieniła z nim szybkie spojrzenie i przyśpieszając
kroku, wyszła. Zmarszczył brwi. Nie można wszystkiego zwalać na wstanie „lewą nogą”, czy zwykłe
marudzenie „bab” z powodu złej pogody. Czasami nie rozumiał kobiet i bał się, że nigdy nie pojmie
jak funkcjonują. W takich wypadkach lepiej porozmawiać i tak też postanowił zrobić, znajdując
odpowiedni moment.
Odpowiedni moment znalazł się w niedalekiej przyszłości. Około 13.00, kiedy właśnie zaczynała się
przerwa obiadowa i wszyscy znajdowali się w stołówce, ona stała przy oknie na opustoszałym
korytarzu. Nie była głodna. Kawa w dłoni zupełnie jej wystarczyła. Niespodziewana się, że właśnie
w tym czasie przechodził korytarzem „pan profesor”. Z błogim uśmiechem na twarzy, zaczął się do
niej skradać na paluszkach, by w końcu zakryć jej oczy. Pochylił się nad nią, szeptem drażniąc jej
ucho.
- Zgadnij kto to? – nie musiał mówić. Doskonale znała jego dłonie i zapach jego perfum.
Niespodziewanie, gdy spuścił ręce z jej oczu, pewnie powędrowały na jej talię, a brodę oparł na jej
ramieniu. Przymknęła na moment oczy. Oboje nie mieli pojęcia, że ktoś ich obserwuje.
- Chyba będzie padać! – wyrwała się, czując jak do oczu nachodzą łzy. Spojrzał na nią dziwnie.
- Co się dzieje? – podszedł do niej bliżej, ale ona stała nadal do niego plecami. Chwycił ją za
ramiona i obrócił w swoją stronę. Dopiero wtedy ujrzał jej łzy.
- Dlaczego płaczesz? – przetarł kciukiem jej pojedynczą łzę, spływającą po policzku. Podniosła
wzrok i z głosem małej dziewczynki, wyszeptała.
- Przytul mnie…Mocno…- nie musiała drugi raz powtarzać. Schował ją w swoich ramionach.
Dziewczyna zauważając ten przemiły obrazek, uśmiechnęła się szelmowsko, postanawiając to
wykorzystać. Na paluszkach pomaszerowała do stołówki. Oderwali się od siebie po dłuższej chwili.
Odgarnął opadającą grzywkę z jej oczu.
- Lepiej już? Chcesz pogadać? Mi możesz powiedzieć o wszystkim! – zapewnił ją, spoglądając
głęboko w oczy.
- To nic takiego! – spuściła wzrok, jednak on dobrze wiedział, że unika odpowiedzi.
- Spójrz na mnie! – wreszcie ich źrenice się ze sobą skonfrontowały – Nie wierzę ci! Powiesz mi
wreszcie co cię gryzie? – nie potrafił odpuścić, ani ona zbyć go półsłówkami.
- No bo… - chciała już powiedzieć, że boi się, że pewnego dnia go przy niej nie będzie, ale się
powstrzymała. – Bo ja nie wiem…- jej rozbiegane oczy, mówiły o wszystkich jej wątpliwościach.
- Mam gdzieś co pomyślą inni, rozumiesz? – pokiwała nieśmiało głową. – Zależy mi na tobie, a nie
na tej robocie! Nie nadaje się tutaj i dobrze o tym wiesz! – nie zdawał sobie sprawy z tego, ale
wcale jej nie pocieszył. Miała nadzieję, że zostanie. Nie wiedziała jak, ale chciała go zatrzymać.
- Może byś został? Jesteś świetny! O niebo lepszy od tego starego wyjadacza! – zaśmiał się w głos.
- Starego? To tylko o to chodzi? – zapytał ze śmiechem, na co na jej policzkach pojawiły się lekkie
rumieńce. – Aaa…Już wiem! Boisz się o swoje stopnie! No pięknie! Poradzisz sobie! Wierzę w ciebie!
– uśmiechnął się, uderzając palcem o nos.
- Tak! – uśmiechnęła się blado. – „Głupol!” – pomyślała.
- Muszę już iść! Głowa do góry! - nie krępując się, po prostu podarował jej szybkiego buziaka na
pożegnanie. Uśmiechnęła się i odprowadziła wzrokiem. Westchnęła głęboko, ale ciągle w uszach
słyszała „Zależy mi na tobie” – to podbudowało ją na duchu i postanowiła poczekać, jaki czeka ich
los. A Marek? Czuł się jak „gówniarz”, ukrywając się przed kimś, jak wtedy przed mamą i jego
pierwszą dziewczyną. Wchodził właśnie schodami, kiedy usłyszał za sobą swój głos.
- Panie profesorze – zatrzymała go długonoga brunetka. Uśmiechnęła się zalotnie, jak i podstępnie.
- Nie widział pan nigdzie Basi? – spoglądała na niego cały czas. Na jego twarzy jednak nie pojawiło
się zmieszanie, co pomyślała zadając to pytanie. Nie wyrażała żadnych emocji.
- Nie. Nie widziałem! Przepraszam, śpieszę się! – chciał już iść, kiedy ta dodała mniej przyjaźnie.
- Do swojej ulubienicy? – zatrzymał się, tyle nie zaskoczony, co zezłoszczony tym podtekstem.
- Nie rozumiem! – przybrał srogą minę.
- Przede mną nie musi pan udawać! Właściwie moglibyśmy mówić sobie na ty, nie uważasz? –
dotknęła jego zamek od bluzy, ale ten szybko zabrał jej rękę.
- O co ci chodzi? – miał już w nosie, jak się ma do niej zwracać. Tu nie było miejsca na
profesjonalizm.
- O przysługę…Swoją drogą…Wszystkie, tylko nie Baśka! Ale to już nie moja sprawa. Są gusta i
guściki… - uśmiechnęła się ironicznie.
- Czego chcesz? Nie dam się szantażować, więc możesz sobie darować te gierki! - ta „mała”
strasznie go zdenerwowała. Na takie interesowne dziewczyny nigdy nie zwróciłyby swojej uwagi.
- To się jeszcze okaże…Dowidzenia…panu! – posłała mu buziaka na odległość i poszła w swoją
stronę.
Basia i Marek siedzieli razem na ławce przed gmachem budynku, korzystając z przerwy między
wykładami. Mimo jesiennej pory, słońce nieśmiało wychylało się zza chmur, świecąc wprost w ich
twarze. Wokół nich nie było żywej duszy, więc nie musieli już nic udawać. Ona ułożyła głowę na
jego ramieniu i przeglądała notatki, a on delikatnie obejmował ją w pasie. Raz po raz posyłali sobie
ukradkowe uśmieszki, czy spojrzenia. Nie potrzebowali słów, wystarczyło, że ta druga osoba była
obok. Obserwując ich możnaby rzec, że wyglądają niczym para zakochanych. Taki właśnie widok
zastała Aśka - owa brunetka, która jeszcze kilka dni temu napotkana przez Brodeckiego na
korytarzu, wspominała o jakiejś „przysłudze”.
- Ohoho jakie gołąbeczki – skomentowała, krzyżując ręce na piersi. Natychmiast od siebie
odskoczyli.
- Po co tu przyszłaś? – rzuciła wrogo Baśka, lustrując „koleżankę” wzrokiem. Aśka jak zawsze
ubrana była w krótką mini i bluzkę z dekoltem.
- Ja do Marka, musimy pogadać – z kpiącym uśmieszkiem, przejechała palcem po jego klacie.
Brodecki w pierwszej chwili chciał zaprotestować i powiedzieć jej „do słuchu”, ale jednak się przed
tym wstrzymał. Obawiał się, że w zemście może powiadomić „górę” o jego schadzkach z Basią, a
wtedy mieliby nie lada kłopoty.
- A może Marek nie ma ochoty z tobą rozmawiać? – wtrąciła Storosz. Nigdy zbytnio za nią nie
przepadała, a teraz była wprost wściekła. Miała wrażenie, że ta „Mała” zwyczajnie podrywa jej
„chłopaka”.
- Myślę, że jednak ma – lekceważąco bawiła się gumą do żucia, oplatając ją na palcu. Marek nie
uczestniczył w tej wymianie zdań. Trochę zdezorientowany przerzucał wzrok z jednej na drugą.
- Chodź, nie traćmy na nią czasu – Strosz pociągnęła go za rękę, ale on nawet nie drgnął. Zdawał
sobie sprawę, że jeśli teraz odejdzie, Aśka bez skrupułów zemści się na nim i Basi.
- Dobrze, porozmawiajmy – powiedział prawie szeptem. Baśka rzuciła mu tylko mordercze
spojrzenie, odwróciła się na pięcie i odeszła.
- No, no nerwowa ta twoja Basieńka – zaśmiała się.
- O czym chciałaś ze mną rozmawiać? – przeszedł od razu do sedna sprawy.
- Wiesz o tym, że wszelkie bliższe kontakty wykładowców z kadetami są zakazane? Grożą za to
poważne konsekwencje. Można wylecieć z uczelni i to z hukiem! – prawie krzyknęła.
- Po co mi to wszystko mówisz? – zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc do czego zmierza.
- No wiesz jedna moja rozmowa z dziekanem i...
- Dobra, nie musisz kończyć – przerwał jej – Czego chcesz w zmian?
- Ciebie – położyła dłoń na jego ramieniu. Jednak on szybko ją odepchnął. Popatrzył na nią z
niechęcią. Cały aż gotował się ze złości.
- Idiotka – burknął jeszcze pod nosem.
- Żartowałam przecież! – uderzyła go łokciem w bok, chichocząc. On tylko przewrócił oczami. Miał
jej serdecznie dość. Była arogancka, uszczypliwa i wiało od niej sztucznością na kilometr. Tak
bardzo różniła się od „jego” Basi.
- Śpieszę się, więc albo mów, czego chcesz albo spadaj! – rzucił, nie kryjąc swej złości.
- Piątkę z zaliczenia u ciebie – powiedziała, uśmiechając się sztucznie.
- Chyba żartujesz? Przecież twój poziom wiedzy jest poniżej dopuszczalnej!
- Masz czas do juta! – powiedziała, ignorując zupełnie jego poprzednie słowa. Po chwili słychać już
było tylko stukot obcasów oddalającej się Aśki.
Zaraz po skończonych wykładach, zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Basi. Jak zawsze chciał
zaproponować jej na wieczór wspólny spacer czy też jeden ze swoich szalonych wypadów.
Uśmiechnął się widząc jej blond czuprynkę wśród tłumu kadetów.
- Pani Basiu, proszę poczekać! – krzyknął – Musimy porozmawiać!
Nawet się nie odwróciła, udając, że go nie słyszy.
- Baśka, chyba pan „profesor” chce z tobą pogadać - zagadnęła Zuzia – na osobności – dodała z
głupim uśmieszkiem.
- Jakoś nie mam ochoty na rozmowy – przyśpieszyła kroku.
- Ej co się dzieje? – zapytała zdezorientowana jej zachowaniem przyjaciółka.
- Nic się nie dzieje! – odfuknęła, nie zwalniając nawet na moment kroku.
Tego dnia Marek przyszedł jeszcze do pokoju Basi, by wyjaśnić jej, że z Aśką nic go nie łączy, ale
Storosz w ogóle nie chciała go słuchać. Zatrzasnęła mu tylko drzwi przed nosem, nazywając
„Skończonym dupkiem”.
Następnego dnia na uczelni nie wyglądał najlepiej. Miał podkrążone oczy i bladą twarz. Na
zajęciach wśród tłumu kadetów nie dostrzegł Storosz. Niby przypadkiem w trakcie wykładu zerkał
na puste krzesło, na którym zawsze siedziała. Był jakiś smutny i rozdrażniony, co odbiło się
oczywiście na studentach. Czuł się fatalnie z tym, że jako policjant złamie prawo, wystawiając Aśce
najwyższa notę końcową, podczas gdy ona na to zupełnie nie zasługiwała. Ale cóż miał poradzić?
Nie mógł przecież narażać Baśki. Gdyby nie ukończyła przez niego Szkoły Oficerskiej, nie
wybaczyłby sobie tego. Zaraz po zajęciach poprosił Aśkę, by została w sali na rozmowę
indywidualną.
- Siadaj – wskazał na krzesło. Nawet nie próbowała z nim specjalnie dyskutować, po jego twarzy
poznała, że jest delikatnie mówiąc nie w humorze.
- Masz indeks? – zapytał, nawet na nią nie patrząc.
- Czy to znaczy, że wpiszesz mi tą piątkę? łiiii – aż podskoczyła.
- Chyba nie mam innego wyjścia – oparł chłodno – To dasz mi go w końcu czy nie?
- Tak, chwileczkę – zaczęła grzebać w torbie, próbując wśród mnóstwa babskich bibelotów odnaleźć
owy przedmiot. Poszukiwania przedłużały się już do dobrych kilku minut. Marek przyglądał się temu
z lekkim uśmieszkiem.
- JEST! – wykrzyknęła w końcu uradowana – Proszę – podała mu indeks.
Bez słowa wpisał w pustej rubryce 5.
- Dziękuję – uśmiechnęła się szczerze. Niby przypadkiem podczas gdy oddawał jej zeszyt, dotknęła
swoją dłonią jego dłoni. Skrzywił się, ale nie skomentował tego faktu.
- Dostałaś, czego chciałaś, więc wyjdź – powiedział zniecierpliwiony, widząc, że jakoś nie śpieszy
jej się do wyjścia.
- Idę już idę, a ty nie denerwuj się tak, bo robi ci się zmarszczka o tu – wskazała to miejsce na
swojej twarzy.
- Do widzenia – prawie krzyknął, z trudem hamując złość. Wyszła, nic już nie mówiąc. Udało mu się
załatwić sprawę z Aśką, ale została mu jeszcze Basia. A z nią wiedział, że nie będzie już tak łatwo...
Wieczorem z duszą na ramieniu zapukał do pokoju Storosz i Ostrowskiej. Próbował raz, drugi,
trzeci... W końcu otworzyła mu Zuzia. Zmierzyła go wzrokiem od stóp po czubek głowy.
- Ja do Basi... – zaczął trochę niepewnie.
- Śpi – odparła krótko, nie patrząc mu w oczy. Jej twarz momentalnie się zaczerwieniła.
- Przecież nie ma jeszcze 19 – powiedział, spoglądając na zegarek.
- No tak, ale... – zamyśliła się przez chwilę – Basia źle się poczuła...i położyła się wcześniej –
wyjaśniła trochę nieskładnie. „Storosz przez ciebie i te kłamstwa będę się smalić w piekle” –
pomyślała.
- Nie umiesz kłamać – stwierdził z pewnością w głosie i wyminął ją w drzwiach. Na łóżku wśród
sterty chusteczek, z zaczerwienionymi od płaczu oczyma siedziała Basia.. Serce krajało mu się na
ten widok. Najchętniej podszedłby do niej i przytulił, ale zważając na obecność Ostrowskiej i minę
Storosz, która nie wróżyła nic dobrego, powstrzymał się przed tym.
- Możesz zostawić nas samych? Chciałbym porozmawiać z Basią... – zwrócił się do Zuzy prawie
szeptem.
- Nie mam mowy! Basia nie chce cię widzieć, więc bądź tak miły i wyjdź! To, że jesteś jakimś
zakichanym profesorkiem nie upoważnia cię do wtargnięcia do pokoju kadetek! Porozmawiam o
tym z dziekanem! Jeszcze pożałujesz! – nadawała jak katarynka, a on zdawał się jej w ogóle nie
słuchać. Wzrok miał skupiony wyłącznie na małej blondyneczce siedzącej na łóżku.
- Zuziu, zostaw nas samych – powiedziała ze stoickim spokojem – Proszę – dodała, widząc wahanie
na jej twarzy.
- Dobrze, ale pamiętaj, że w razie czego krzycz, od razu przybiegnę!
- Tak, będę pamiętać – uśmiechnęła się lekko.
Zostali sami.
- Basiu... to nie jest tak jak myślisz... – zaczął trochę banalnie niczym mąż podłapany na zdradzie.
- Ile nas było?
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Ilu dziewczynom oprócz mnie i Aśki wciskałeś te swoje mądre gadki i zapraszałeś na randki?!
Byłam następna w kolejce do zaliczenia?! Co się tak cieszysz kretynie?! – zapytała, zauważając
malujący się na jego twarzy uśmieszek.
- Jesteś urocza, kiedy się złościsz – usiadł koło niej na łóżku - A tak w ogóle nie wiedziałem, że
jesteś o mnie tak zazdrosna.
- Nie jestem – nadymała buzię – Tylko... tylko jak zobaczyłam cię z tą Aśką to.. to.. – pociągnęła
nosem.
- Moja, mała zazdrośnica – przytulił ją – Dla twojej informacji spotkałem się z nią tylko raz i to w
celach wyłącznie zawodowych.
- A czy w twój zawód wpisane jest podrywanie kadetek? – przekrzywiła śmiesznie głowę.
- Oj Basia, Basia – wzniósł oczy ku górze – Chodziło tylko o ocenę z zaliczenia, nic więcej.
- Acha – przytaknęła, ale zdążył poznać ją wystarczająco, by dostrzec, że coś jest jeszcze nie tak.
- Liczysz się tylko ty, naprawdę. Nie ma żadnej innej. Jesteś niesamowita, wiesz? Wygadana,
trochę stuknięta, a jednocześnie kochana. Poza tym jesteś szalenie czarująca i piękna. Uwielbiam
twój uśmiech, oczy, nosek...
- Chyba wielki, okropny nochal! – przerwała mu z krzykiem.
- Mi się podoba, jest taki... wyjątkowy – przejechał palcem po jej „nosku”.
- Głupek – zaśmiała się.
- Nie gniewasz się już na mnie? - ujął w dłonie jej podbródek.
- No nie wiem – udała, że się zastanawia.
- Zaraz tego pożałujesz – z premedytacją zaczął ją łaskotać, a ona chichotała jak oszalała.
- Wybaczam ci, ale przestań już! Maaarek! – krzyczała, jednak Brodecki nie przestawał. Ona leżała
na łóżku, a on na niej, obdarowując kolejną serią łaskotek.
Taki właśnie obraz zastała Zuzia...
- Yyy... ja chyba przyszłam nie w porę – wycedziła przez zęby i już jej nie było. Podkomisarze
wymienili tylko porozumiewawcze spojrzenia i oboje wybuchnęli głośnym śmiechem.
Mijały dni, godziny, sekundy... Dzień wyjazdu Marka zbliżał się nieubłagalnie. Jakoś ani on, ani
Basia nie byli skorzy do rozmów o tym. Tak jakby czas dla nich zupełnie nie istniał. Spędzali ze
sobą niemalże każdą wolną chwilę. Wspólnym spacerom, rozmowom nie było końca. Oczywiście
Brodecki nie zaprzestał swoich „genialnych” pomysłów na randki. Dalej wymyślał je w
najdziwniejszych możliwych miejscach. Basi fascynowała jego oryginalność, w ogóle cały ją
fascynował. Był tak różny od jej kolegów z oficerki. Taki mądry i doświadczony przez życie, a
jednocześnie pozostawało w nim coś z łobuzerskiego dzieciaka. Przytulali się, chodzili razem ręce,
nawet całowali – nigdy jednak nie padły pomiędzy nimi te dwa najważniejsze słowa. Żadne z nich
jakoś nie potrafiło do końca zweryfikować, czym jest to, co ich łączy. Przyjaźnią?
Zafascynowaniem? Miłością? Jedno wiedzieli na pewno – czuli się razem, jakby ktoś dodał im
skrzydeł u ramion.
Niestety czasu nie da się zatrzymać. Był już przeddzień wyjazdu Brodeckiego, a oni zupełnie
zagubieni nie wierzyli w to, że mają się tak zwyczajnie pożegnać i rozstać.
„To nie może się tak skończyć, nie może” - powtarzała sobie w myślach Basia, siedząc na parapecie
jednego z uczelnianych korytarzy. Chociaż zajęcia dawno się skończyły, ona nie miał ochoty wracać
do akademika. Wtedy zapewne Zuzia wzięłaby ją na jedno ze swoich „przesłuchań”, widząc jak
płacze. Tak, płakała. Po jej policzkach spływały ciurkiem łzy. Już wtedy, gdy Brodecki po
skończonych zajęciach podziękował wszystkim za współpracę i pożegnał się, miała ochotę się
rozpłakać. Jednak jakoś, choć z trudem się przed tym powstrzymała. Teraz nie musiała ukrywać
tego, co czuje, jak jest jej źle. Towarzyszyły jej tylko puste cztery ściany. A może jednak nie?
Poczuła na swoich biodrach ciepłą dłoń Marka.
- Jeszcze tu jesteś? Ej, ty płaczesz? – gdy, odwróciła głowę w jego kierunku zauważył jej zapłakaną
twarz.
- Nie, to znaczy tak, bo... – zaczęła intensywnie myśleć nad jakimś powodem. Była zbyt dumna, by
przyznać się, że chodzi o niego. Wtedy do głowy zaświtał jej pewien plan...
- Mam jutro ważne zaliczenie i zupełnie nic z tego nie rozumiem... Nie wiem zupełnie, co zrobić.
Wiesz przecież jak zależy mi na dobrych ocenach. Może gdyby ktoś mi to wytłumaczył...
- Dobrze, przyjdź dziś do mnie z zeszytami to ci pomogę – uśmiechnął się uroczo. „Tego uśmiechu
też będzie mi brakować” – pomyślała ze smutkiem.
- Przepraszam cię Basiu, ale muszę jeszcze iść coś załatwić. Biurokracja, sama rozumiesz. Trzymaj
się, do zobaczenia wieczorem – musnął ją w policzek i odszedł.
Na stole kurczak w ziołach, zapalone długie kremowe świece, w tle nastrojowa muzyka – taka
atmosfera, nie sprzyja nauce, a nawet w niej rozprasza. Zwłaszcza, że i sam „nauczyciel” wygląda
tego wieczora jeszcze bardziej imponująco niż zwykle. W białej koszuli, jeansach i skropiony wodą
kolońską „Hugo Boss”.
Wszystko było gotowe. Brakowało już tylko Baśki, która jak na złość spóźniała się już ponad
kwadrans. Marek siedział przy stole, stukając nerwowo palcami o blat. Wtedy to do jego uszu
doszło ciche pukanie w drzwi. Natychmiast poderwał się i otworzył.
W progu stała Storosz - ubrana w zwyczajne bojówki i koszulkę pożyczoną od Zuzi. W dłoni
ściskała plik kartek, potrzebnych do nauki.
- Yyy... – spojrzała na niego niepewnie. Zawsze uważała Marka za ładnego, ale teraz był jakiś
odmieniony. Wprost oszałamiająco przystojny.
- A może tak „cześć”? – uśmiechnął się zawadiacko i wprowadził ją do środka.
- Zaraz, zaraz to jakieś „Mamy cię”? – rozejrzała się po pomieszczeniu. Spodziewała się zastać
jakąś zaniedbaną klitkę, a tymczasem przed oczami miała choć skromną to schludną i uroczą
kawalerkę. W dodatku w pokoju panowała pełna romantyzmu sceneria. Dotąd myślała, że
mężczyźni zdobywają się na taki „gest” tylko w filmach, a teraz miała przed sobą najprawdziwszy
okaz „księcia z bajki”.
- Niespodzianka! Nie podoba ci się? – zapytał, widząc jej niewyraźną minę.
- Mogłeś mnie uprzedzić ubrałabym się jakoś, umalowała, a tak to...
- I tak wyglądasz czarująco – powiedział to głosem tak szczerym, że nawet nie odważyła się
protestować.
- Chodź jeść, bo ci wystygnie – szarmancko, odsunął jej krzesło, by mogła usiąść.
- Mmm twoje popisowe danie – przejechała językiem po dolnej wardze.
Kolacja upłynęła w miłej i przyjaznej atmosferze. Śmiali się, żartowali. Wszystko było tak jak na
poprzednich „randkach”. No prawie. Chwilami panowało między nimi jakieś dziwne napięcie.
Potrafili nagle zaniemówić w pół słowa z niewiadomej przyczyny. We wzroku każdego z nich można
było dostrzec coś jakby malutką iskierkę. Iskierkę zwaną pożądaniem. Jednak zarówno Basia jak i
Marek nie potrafili się do tego przyznać, nawet przed samym sobą. Choć rozum mówił zupełnie coś
innego, buzujące hormony dawały o sobie coraz bardziej znać...
- Gorąco tu – usiadł koło niej, rozpinając dwa górne guziki koszuli.
- Może trochę – uśmiechnęła się nieznacznie.
Nigdy tematów do „pogaduszek” im nie brakowało, teraz rozmowa wyraźnie się nie kleiła.
Zapach Marka delikatnie drażnił jej nozdrza, a umięśniona klata wystająca spod koszulki nie
pozwalała się jej skupić na niczym innym, niżeli na jego walorach estetycznych.
- Co mi się tak przypatrujesz? – zagadnął, bez trudu zauważając, że gapi się na jego tors.
- Tak tylko... – oblała się pokaźnym rumieńcem.
- Podobam ci się? – popatrzył wprost w jej duże, orzechowe oczy. Co prawda mogła odwrócić wzrok
albo obrócić wszystko w żart, ale nie, nie zrobiła tego. Wręcz przeciwnie. Przytaknęła, przygryzając
dolną wargę.
- Basia, nie myśl, że chcę cię wykorzystać. To nie tak, ja porostu...
- Ciii – położyła palec na jego ustach. Musnął jej wargi najpierw delikatnie, tak jakby chciał obadać
„teren”. Po chwili pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne i namiętne. Zgrabnymi, choć lekko
trzęsącymi się paluszkami odpięła resztę guzików jego koszuli, by po chwili owe odzienie mogło
znaleźć się już pod łóżkiem. Nie mogąc się powstrzymać przejechała dłonią po jego owłosionym
torsie. Ta pieszczota pobudziła go jeszcze bardziej. Szybkim ruchem położył ją na łóżku, aby po
chwili ściągnąć z niej T-shirt. Jego oczom ukazał się koronkowy, czarny stanik Storosz.
Pocałunkami zaczął schodzić z ust na szyję, a następnie dekolt. Czuł na sobie jej przyspieszony
oddech. Nie zastanawiając się długo odpiął zapięcie basinego stanika. Jej jędrne, choć niewielkie
piersi były takie podniecające... Powoli zwilżał brodawki bladoróżowych sutek wilgotnym językiem.
Storosz głośno pojękiwała nie mogąc oprzeć się rozkoszy. Zaczęli się nawzajem rozbierać, nie
zaprzestając pocałunków i coraz odważniejszych pieszczot. Odkrywali coraz to bardziej intymne
sfery swoich ciał. Byli rozpaleni do granic możliwości. Gdy na podłogę powędrowały najpierw jego
bokserki, a później springi Storosz, poczuli, że nie wytrzymają już dłużej. Nie chcieli, a nawet nie
potrafili już dłużej czekać. Zapragnęli stać się jednością. Rozkoszować się bliskością swoich ciał w
pełni. Oboje byli już przekonani, że po długich i jakże przyjemnych pieszczotach nadeszła właśnie
chwila na TEN moment. Spojrzał na jej zroszoną kropelkami potu twarz.
- Kochaj mnie – wyszeptała mu wprost do ucha i rozchyliła uda, by mógł położyć się na niej całym
swym rozżarzonym ciałem. Najpierw był chwilowy ból, a później już tylko sama rozkosz i ekstaza.
Krzyczała, czując w sobie każdy jego milimetr. Swoimi płynnymi ruchami doprowadzali się
nawzajem do stanu największego uniesienia. Oboje osiągnęli szczyt. Gdy było już po wszystkim,
opadli ciężko dysząc po przeciwległych stronach łóżka.
Basia położyła głowę na jego torsie i z uśmiechem na ustach zasnęła. On jakoś nie potrafił. Nadal
czuł na sobie jej delikatną, jaśminową skórę. W uszach szumiał mu jej głos, kiedy wykrzykiwała
jego imię poniesiona niewyobrażalną rozkoszą. Gdy już lekko ochłonął po tych wszystkich
uniesieniach, w jego głowie zaczęło kołatać się jeszcze jedno, na pozór banalne pytanie: co dalej?
Przecież jutro musi wyjechać. To w Warszawie zostawił pracę, przyjaciół, a przede wszystkim
swojego małego szkraba – Krzysia. Z drugiej jednak strony nie chciał zostawić tu Basi. Nie
wyobrażał sobie, że w jego życiu może jej tak po prostu zabraknąć. Potrafił z nią rozmawiać
godzinami, uwielbiał patrzeć jak się śmieje. Z dnia na dzień stawał się mu coraz bliższa. Sam nie
zauważył kiedy się w niej zakochał. Ta noc była tylko tego uwieńczeniem...
Jego rozmyślania przerwał głośny dźwięk należącej do niego komórki. Trochę niechętnie
wyswobodził się z uścisku Basi i nałożył bokserki. Nie chcąc jej budzić, przeszedł do sąsiedniego
pomieszczenia i tam odebrał.
- Tak mamo?... Jak to zapalenie płuc?...Dobrze, postaram się być jak najszybciej – rozłączył się.
Przerażony wiadomością, którą przed chwilą usłyszał, zaczął w pośpiechu zbierać po pokoju swoje
ubrania. Gdy był już gotowy do wyjścia, spojrzał jeszcze na śpiącą słodko Storosz. Nie miał serca
jej budzić. Zresztą zapewne zadawałaby mu wiele pytań, a on nie miał na to czasu. Nachylił się nad
nią i musnął na pożegnanie jej policzek. Gdy wychodził, spała z uśmiechem na ustach niczego
jeszcze nieświadoma...
Część 7 – ostatnia.
Słońce nieśmiało wychodziło nad widnokrąg. Powoli delikatne promyki przedostawały się przez
zasłonięte okna, rażąc śpiącą na prawym boczku Basię po oczach. Otworzyła leniwie jedną
powiekę, ale przerzuciła się na drugi, szukając dłonią Marka. Kiedy zorientowała się, że druga część
łóżka jest pusta, otworzyła oczy. Uśmiechnęła się na wspomnienie wczorajszej nocy. Jeszcze z
nikim nie czuła się tak bezpieczna i kochana. Zaciągając wyżej kołdrę, usiadła na łóżku i zaczęła się
przeciągać. Nie zauważając nigdzie Marka, uśmiechnęła się jeszcze bardziej i myśląc, że się przed
nią schował, zaczęła go wołać.
- Marek? …Marek gdzie jesteś? – nie słysząc odpowiedzi przez dłuższą chwilę, zagryzła dolną wargę
i zabierając całą kołdrę, udała się w stronę łazienki. Światło się paliło. Przystanęła przy drzwiach,
przystawiając ucho do drzwi. Chciała sprawdzić co takiego robi pan podkomisarz. Usłyszała lekki
strumyk wody. Przyłożyła palec do lekko rozwartych ust w głupim uśmieszku. Bez skrupułów
nacisnęła na klamkę, myśląc, że go najdzie w łazience, robiąc mu niespodziankę. Jakie było jej
zdziwienie, kiedy łazienka była pusta. A zamiast Brodeckiego był nie dokręcony kran i samo
światło.
- Marek! – wyszła. - Przestań się ze mną bawić, ok.?! To nie jest śmieszne! – zaczęła go szukać po
całym mieszkaniu. Przeszukała dokładnie każde pomieszczeni. Po Marku nie było śladu. Czując jak
jej oczy nachodzą łzami, wróciła z powrotem do sypialni. Opadła ciężko na łóżko. Jej wzrok stanął
w miejscu, a po policzkach spłynęły dwie gorzkie i nieme łzy. Dotarło do niej, że ją po prostu
zostawił. „Uwiódł i zostawił” – przynajmniej tak myślała.
Zuzia chodziła nerwowo po pokoju, od okna do okna, martwiąc się o Basię. Nie wróciła na noc, co
jej się nigdy dotąd nie zdarzało. Nie bała się, że w tym momencie złamała regulamin, ale tym, ze
coś musiało się stać, skoro jest 9.00 a jej jeszcze nie ma. Gdyby paliła, z pewnością zaciągałaby się
dymem papierosowym, próbując uspokoić skołatane nerwy. Usiadła na swoim łóżku, tyłem do
drzwi, ukrywając twarz w dłoniach. Nawet nie zauważyła jak drzwi od pokoju powolutku się
uchylając. W drzwiach pojawia się cień Basi: zaczerwienione oczy, podpuchnięte powieki, ślady po
resztkach makijażu na policzkach, wysuszonych łez, poczochrane włosy w niesfornym nieładzie.
Zuzia odwróciła gwałtownie głowę, słysząc na sobą czyjeś kroki.
- Baśka, gdzieś ty była! – podbiegła do niej, mocno wtulając. W pierwszym momencie nie
zauważyła, jak wygląda. Odsunęła się, przyglądając się Storosz z uwagą i przerażeniem.
- Basia co…co ci jest? …Jak ty wy… - nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nogi się pod nią ugięły.
Basia wybuchła płaczem.
- …Co …co on ci zrobił? – i w jej oczach stanęły łzy, na myśl jaka teraz zaprzątnęła jej głowę.
Storosz kompletnie ją ignorując usiadła na swoim łóżku. Milczała, zalewając się łzami.
- …Czy wy zr…Czy on zrobił to na siłę??....Baśka mów do cholery!! – usiadła naprzeciwko niej.
Serce podchodziło jej do gardła.
- N-i-e… - wydukała ledwo słyszalnie, przez drżące struny głosowe, dodatkowo przecząc głową.
- Co nie? Nic z tego nie rozumiem! …powiesz mi wreszcie? Martwię się! – rzuciła desperacko. –
Dlaczego płaczesz? – dodała spokojniej.
- …On wyjechał… - odpowiedziała podnosząc głowę. - …Zostawił mnie…- dorzuciła na wpół
słyszalnym szeptem. - …Po tym, jak my… - nie mogąc już dłużej tamować połykanych łez,
wybuchła. Zuzia czując jak i po jej policzku płynie samotna łza, usiadła obok i mocno do siebie
przytuliła. Próbowała ja wesprzeć, jakoś pomóc, ale nie wiedziała jak. Nie miała pojęcia co jej teraz
powiedzieć. Czuła złość na Brodeckiego. Nie spodziewała się, że jest z tego „niezwykłego ciacha”
zwykły drań. Kiedy obie troszkę się uspokoiły, zwłaszcza Basia, musiała się wygadać, by móc o tym
zapomnieć. Oderwała się od uścisku i usiadła.
- Lepiej już trochę? – zapytała niemiało, ale widząc jak przeciera łzy i chce rozmawiać, przystała na
to. Poczekała aż sama zbierze w sobie siły i zacznie mówić, i tak też się stało. Pociągnęła nosem.
- …Chciałam go zatrzymać! Nie chciałam…Nie chciałam, żeby wyjechał…Dlatego wmyśliłam te całe
korepetycje! Ale my się tam wcale nie uczyliśmy… - Zuzia podała Basi chusteczkę, widząc jak
ociera się rękawem.
- Domyślam się… - nie mogła się powstrzymać od komentarza.
- Zrobił kolację…Było wspaniale, romantycznie…To nie miał być nasz pożegnalny wieczór, a… Mimo,
że nigdy nie padły pomiędzy nami te dwa słowa ja…i Marek zapewnie też czuł, że to nie jest zwykła
sympatia…czy, czy przyjaźń…Widziałam to w jego oczach…Dla mnie nawet złamał swoją zasadę
i…postąpił nieuczciwie…Dlatego myślałam, że jeśli… jeśli to zrobię, on zostanie… Nie wiem jak, ale…
Zaczęliśmy się całować, inaczej niż zwykle… Nigdy się tak nie czułam… A rano…kiedy myślałam, że
…- jej głos się załamał i znowu powstrzymywała się przed płaczem - …że teraz wszystko jest jasne,
że zostaniemy razem, on…on wyjechał!…Tak się śpieszył, że nie zakręcił kranu! Uciekł ode mnie…spuściła wzrok - …Chyba od początku zależało mu tylko na tym…
- Basia, nie mów tak! …Jeśli byłoby tak, jak mówisz, odpuścił…by sobie! Już zapomniałaś jaka byłaś
dla niego niemiła!...Może…może da się to jakoś wyjaśnić, może musiał, może coś się stało!
- To dlaczego mi nie zaufał, co?! – podniosła ton – Zrozumiałabym! A o co?... Wyszedł bez słowa!
Nie zostawił nawet kartki! …Tak się zachowuje – nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa - …Nic do
mnie nie czuł…Więc i ja muszę o nim zapomnieć! …To była nic nie znacząca przygoda! Mały
romans! – nie słyszała nawet tego co wygaduje.
- Basia! – położyła dłoń na jej ręce, ale ona gwałtownie wstała.
- Co Basia! … - krzyknęła unosząc głos - …Przecież mogłam się tego spodziewać! Ja uczennica, on
profesor! Nie pamiętasz jak opowiadałaś mi jak się zakochałaś w LO w nauczycielu! No…i jak
zrobiłam to samo! …Tylko, że ja byłam na tyle głupia, ze wskoczyłam mu do łóżka a ty kochałaś go
platonicznie! – teraz zamiast rozpaczy, wzbierała w niej złość.
- Basia…Basia! może go niego zadzwoń i wykrzycz w twarz jaki z niego…drań! – pomyślała, ze to
pomoże jej się pozbierać.
- Wiesz co zrobię! – wygrzebała komórkę i rozbierając na części pierwsze wyjęła kartę SIM. – To
zrobię! – złamała ją w pół.
- Baśka, zwariowałaś! – nie zdążyła zareagować.
- Nie chce go więcej widzieć, a tym bardziej słuchać co było ważniejsze ode mnie! – była
zdeterminowana.
- A jak chciałby zadzwonić?! Wszystko wyjaśnić! Pomyślałaś o tym! – zaczęła myśleć racjonalnie.
- …Nic mnie to nie obchodzi! …Dla mnie może nawet umrzeć! – była rozgoryczona, nie panowała
nas słowami. - …Mogłabyś mnie zostawić samą…? – zapytała już spokojniej.
- Ale… - bała się, że zrobi coś głupiego.
- Nie pochlastam się, jeśli o to ci chodzi! Taki wał! – pokazała gest ręką. Chciała ukryć przed
przyjaciółką, że teraz po prostu potrzebuje być sama, ale nie chciała jej jeszcze bardziej martwić. –
Proszę… - dodała. Zuza westchnęła głęboko i poszła do bufetu. – Ale za godzinę jestem z
powrotem! – zagroziła i wyszła, zostawiając ja samą.
W Warszawie, jak samo jak na Mazurach słońce porażało swoim blaskiem. Jednak tutaj, życie
toczyło się znacznie szybciej. Było wcześnie, ale korytarze tętniły życiem. Przechadzający się
rodzice ze swoimi chorymi pociechami, rozmawiający o tym, że za niedługo wrócą do swojego
łóżeczka. Pielęgniarki, podające dzieciom lekarstwa, niesmaczne, zatem na twarzach maluchów
pojawiały się grymasy. Od czasu do czasu płacz, czy to z powodu zastrzyku, stetoskopu, czy
zwykłego strachu, że nie ma przy nich mamy. Jednak nie każdy musi mieć mamę, by czuć się
bezpiecznie. Akurat ten tata był matkę i ojcem w jednym. Siedział na krzesełku przy łóżeczku.
Słodki trzylatek jeszcze spał, przytulony do misia. Zakaszlał przez sen, ale po chwili się uspokoił,
kiedy tata pogłaskał go po główce. Przewrócił się na drugi boczek. Marek uśmiechnął się do siebie i
korzystając z chwili czasu wyszedł z telefonem w dłoni. Wybrał znany numer, ale…Usłyszał tylko:
„Nie ma takiego numeru”. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, co zrobił! Mógł wyjść inaczej, ale
pośpiech do chorego synka go zgubił, a teraz…stracił kogoś bliskiego, która to najważniejsza
osóbka zaraz po synku nie chce go znać. Oparł się o drzwi i zjechał po nich po pozycji siedzącej,
zakrywając twarz w dłoniach.
Minął roboczy tydzień. Nie miała na nic ochoty. Teraz była nie tylko smutna, ale doszła tęsknota,
mimo wszystko. Próbowała nie płakać. Obiecała sobie, ze nie wyleje przez niego już ani jednej łzy,
bo na to nie zasługuje. W dzień jej się to udawało, ale w nocy…Mimowolnie spływały gorzkie łzy.
Od tygodnia nie chodziła na zajęcia. Potrafiła przeleżeć cały dzień, nic nie robić. Wszystko jej
zobojętniało. Była markotna, kapryśna. Często wyżywała się na Zuzi, podnosiła głos. Była
nerwowa. Nie chciała nawet się uczyć, a co dopiero chodzić na zajęcia, które wcześniej prowadził
Marek. Wiedziała, że ten wykładowca jest niezwykle surowy, ale miała to mówiąc oględnie…po
prostu gdzieś. Karda nauczycielska zauważyła jej nieobecność. Zuzia kłamała, że jest chora, ale dla
profesora Zarzeckiego to nie wystarczyło. Zatrzymał Ostrowską na korytarzu.
Godzinę później wściekła wróciła do pokoju. Rzuciła książki niedbale na podłogę i usiadła na łóżku.
Basia w tym czasie dalej leżała odwrócona do niej plecami.
- Skurczybyk jeden! – zaklęła pod nosem. Spojrzała na ścienny zegarek. Dochodziła 14.00.
Przybrała srogą minę i podeszła do Basi, odkrywając.
- Wstawaj, musimy pogadać! – rzuciła krótko, krzyżując ręce na piersi.
- Nie chcę, chce spać! Daj mi spokój! – była opryskliwa i nie miała zamiaru jej słuchać.
- Mam to gdzieś! ..Słuchaj! Zarzecki powiedział, że jeśli nie zaliczysz 2 testów kontrolnych, które
tak uwielbia, wywali cię ze szkoły! Słyszysz! Jesteś najlepsza na roku! Przegoniłaś nawet facetów!
Nie pozwolę, żeby jeden facet zniszczył twoje plany! Już o nich zapomniałaś?! – wreszcie odwróciła
głowę.
- Marek też tak mówił! ...”Jesteś najlepsza Basiu”…Najlepsza…- powtórzyła smutno a zarazem
kpiąco.
- W tym akurat miał rację! …Basia… Pamiętasz jak razem wyobrażałyśmy sobie swoje
zaprzysiężenie?! Nie powiesz mi, ze to nie ma już dla ciebie żadnego znaczenia, bo i tak ci nie
uwierzę! …chcesz to tak wszystko zostawić, tak? A co powiesz mamie, tacie, rodzeństwu?! Tyle
walczyłaś z nimi, żeby tu być! Z trudem zrozumieli, że nie nadajesz się na nauczycielkę! –
przysłuchiwała się jej słowom z uwagą. – Wiesz jak zrobimy! Jedziesz dzisiaj do domu! A po
weekendzie wracasz i nadrabiamy zaległości!
- Dziękuję ci…Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! - wyciągnęła ku niej rękę, a ta mocno ją
ścisnęła. Obie się uśmiechnęły.
Przemyśl był dla Basi zawsze bliski. To tutaj się wychowała, tu mieszka jej cała rodzina i
przyjaciele. Każdego dnia tęskniła za swoimi miejscami. A przede wszystkim za tym dużym domem
z gromadką dzieci i ogrodem. Tu zawsze panowała taka rodzinna atmosfera. Wszystko robiono
wspólnie. Nawet obiad smakował inaczej niż wszędzie indziej. Wszystko było tak samo, tylko Basia
była jakaś inna, nieobecna, zamyślona. A tak to tryskała energią i potrafiła wszystkich zagadać jak
to jest w Szczytnie. Ojciec Basi, facet z zasadami, widząc markotną córkę, zaczął ja wypytywać jak
jej idzie na tych jej studiach. Ostatnio słyszał, że się opuściła.
- …Widzę, że znudziła ci się zabawa w policjantkę! …A jeszcze dwa lata temu zapewniałaś, ze
marzysz o tym, od kiedy zobaczyłaś pierwszy raz radiowóz policyjny! – odezwał się pierwszy
Andrzej.
- Bo tak jest! Nic się nie zmieniło…- nie była zbyt przekonująca, ale jej mama zauważyła, że tu nie
o naukę chodzi. Zawsze kiedy grzebała łyżeczką w cukrze była to oznaka dla Pani Ewa, że tu chodzi
o jakiegoś „chłopca”.
- … Nic nie zjadłaś? – zapytała z uwagą się jej przyglądając.
- Nie jestem głodna…Na pewno pyszne – zdobyła się na niewyraźny uśmiech.
- A słyszałam od mamy Zuzi, że macie nowego wykładowcę! – odezwała się Agata, jedna z sióstr
bliźniaczek. Mimo, że były jak dwie krople wody, miały zupełnie inne charaktery. Dwa
przeciwieństwa.
- Podobno baaardzo przystojny! – dodała druga, bardziej przebojowa. Basia nie wytrzymała.
Zanosząc się płaczem, odeszła od stołu i pobiegła na górę. Wszystkie spojrzenia wlepili na
bliźniaczki.
- No co?! – odpowiedziały równocześnie.
- Pójdę do niej! – udała się na górę. Otworzyła drzwi i zobaczyła jak Basia leży na brzuchu i głośno
łka, zaciskając mocno poduszkę. Usiadła obok, nic nie mówiąc. Basia zauważając, że jej mama jest
w pokoju, mocno się do niej wtuliła.
- Przytul mnie…Mocno…Jak kiedyś…- tyle zdarzyła wybełkotać przez płacz. Gdy się uspokoiła,
opowiedziała jej o wszystkim. O Marku i o tym, jak ją potraktował, kim był i nadal dla niej jest…
Ojciec zajrzał tylko na górę i przez uchylone drzwi usłyszał tylko słowa ”Kocham Marka”.
Po weekendzie na łonie rodziny, Storosz wróciła w o niebo lepszym nastroju. Najwyraźniej ogórki
kiszone taty, ciasto mamy i wygłupy z rodzeństwem, pomogły jej się „pozbierać”. Nie wypłakiwała
się już co noc w poduszkę, a na jej twarzy coraz częściej gościł uśmiech. Uświadomiła sobie, że
szkoda jej życia na użalanie się nad sobą z powodu jakiegoś palanta, który ją uwiódł i wykorzystał.
Plan był prosty – zapomnieć, że znała kiedykolwiek kogoś takiego jak Marek Brodecki. A
najlepszym sposobem na zapomnienie okazała się nauka. Wróciła na zajęcia, a cały swój wolny
czas spędzała nad książkami. Bez trudu zdała wszystkie zaległe zaliczenia. Wykładowcy nie mogli
się jej nadziwić. Bez zwątpienia można było stwierdzić, że jest najlepsza. A ona? Przez swoją
wrodzoną skromność na pochwały i wyrazy uznania reagowała zazwyczaj rumieńcem i
podziękowaniem. Szkoda tylko, że nie usłyszy gratulacji z ust Marka – mężczyzny, który
udoskonalił jej sztukę strzelania, udzielał rad i opowiedział wiele historii związanych z pracą w
policji. Przymknęła na chwilę powieki. Oczyma wyobraźni ujrzała jego twarz i ten charakterystyczny
uśmieszek, którym tak wiele razy ją obdarzał. Ich „rozłąka” trwała już dwa tygodnie. Pomimo tego,
jak ją skrzywdził, tęskniła. „To minie” – tłumaczyła sobie w myślach. Tylko czemu to musi tak
boleć? No czemu?
- Baśka, Baśka! – usłyszała tuż nad uchem głos Zuzi.
- Co chcesz? – rzuciła trochę niegrzecznie.
- Zamierzasz ślęczeć cały weekend nad książkami? – spojrzała z pogardą na ich stosik, piętrzący
się na łóżku Storosz.
- Jak to Zarzecki powiada „Nauki nigdy dość” – odburknęła, nawet na nią nie patrząc.
- Ja kiedyś przez ciebie wyląduję w domu bez klamek! Zobaczysz! – stwierdziła, wywołując tym u
Basi lekki uśmiech – Nakładaj jakieś seksi ciuszki i idziemy na imprezę! Musisz się rozerwać!
- Na kawałki? – obie zachichotały.
Ostrowska, widząc, że Basia nie kwapi się do wstania z łóżka, podeszła do szafy i zaczęła
przeglądać znajdujące się w niej ubrania ubrania. Po chwili wyciągnęła krótką, jeansową mini i
bluzeczkę z pokaźnym dekoltem.
- Ubieraj się – rzuciła Baśce ciuchy – Do tego jeszcze jakiś makijaż i wszyscy faceci padną ci do
stóp! Kto wie może wyrwiesz jakiegoś przystojniaczka...! – uśmiechnęła się pod nosem. Miała
nadzieję, że uda jej się tą „balangą” przywrócić Basię do pełni życia studenckiego. Chciała, by choć
przez te kilka godzin mogła zapomnieć o problemach i po prostu dobrze się bawić.
- Zuzka! Ja naprawdę nie mam dziś nastroju na imprezy! – przewróciła oczami. Marzyła się jej
tylko gorąca kąpiel i łóżko.
- I co zostaniesz tu i będziesz rozmyślać o...
- Nie będę! – przerwała jej natychmiast – Idę z tobą. Ta noc należy do nas! – poderwała się z
łóżka.
- No i taką cię lubię! – przybiły „piątkę”.
W małym, dziecinnym pokoiku tli się lampka w kształcie myszki Miki. W łóżku szczelnie opatulony
kołdrą leży mały chłopiec o blond włosach i niebieskich oczkach. Pora jest już późna, lecz on nie ma
wcale ochoty na sen. Tuż obok siedzi Marek, trzymając w dłoni książkę z bajkami i czyta z jedną z
nich na głos. Na jego twarzy widać zmęczenie. Przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy Krzyś był w
szpitalu mało czasu poświęcał na posiłki, czy sen. Na szczęście maluch jest już całkiem zdrowy w
domu i jego tata może skupić się na innej, bardzo ważnej dla niego sprawie, związanej z pewną
uroczą kadetką.
- ...i żyli długo i szczęśliwie – dokończył czytaną bajkę i odłożył książkę na stolik.
- Jesce jedna, jesce jedną! – krzyczał mały Brodecki, uderzając dłońmi o kołderkę.
- Nie, dziś już nie. Idziemy spać mistrzu, musimy być wypoczęci przed jutrzejszym wyjazdem –
wyjaśnił, widząc rozczarowanie na buzi synka.
- Gdzie jeciemy? – natychmiast się rozpromienił. Uwielbiał wycieczki z tatą. Zawsze sprawiały
obojgu wiele radości. Ostatnio nawet Brodecki junior uczył się grać w piłkę, którą dostał na swoje
trzecie urodziny.
- W odwiedziny do bardzo miłej pani – „Czasami” – dodał w myślach.
- Siuper! – uśmiechnął się szeroko.
- No „siuper”, a teraz dobranoc – pocałował go w czoło, zgasił lampkę i wyszedł.
O ile Krzyś zasnął momentalnie, to Marek miał z tym problemy. Zaczynał obawiać się jutrzejszego
dnia. Jak zareaguje Basia? Czy w ogóle zechce z nim rozmawiać? W dodatku nic nie wie o jego
synu... Z czasem jednak zmęczenie wzięło górę. Przytulił twarz do poduszki i zasnął. Śnił o Basi...
Obudziły ją mocne promienie porannego słońca. Zaczęła przecierać zaspane oczy i... stwierdziła, że
nie znajduje się w swoim pokoju. Po wystroju wnętrza, bez trudu spostrzegła, że pomieszczenie
należy do przedstawiciela płci przeciwnej. Impreza, duże ilości alkoholu i teraz ona w łóżku jakiegoś
faceta – wszystko zdawało się być logiczne. Tylko, co najgorsze zupełnie nic nie pamiętała. Czuła
jedynie przeszywający ból w okolicach skroni, który był spowodowany niemałym kacem. Także tym
moralnym. Wtedy to do pokoju wszedł Kamil – kolega Baśki z roku. Od zawsze mu się podobała,
więc uznała, że zapewne perfidnie wykorzystał jej wczorajszy stan. W dłoni trzymał szklankę wody i
jakąś tabletkę.
- O już wstałaś - uśmiechnął się – Masz, weź to. Podobno pomaga – podał jej.
Nie mówiąc nic, grzecznie popiła tabletkę wodą. Było jej ogromnie głupio. Miała wrażenie jakby...
zdradziła Marka. W oczach zaczęły zbierać się jej łzy.
- Basiu coś się stało? – chłopak popatrzył na nią zaniepokojony.
- Spaliśmy ze sobą? – bardziej stwierdziła, niż spytała.
Wtedy to Kamil wybuchnął niepohamowanym śmiechem, wprowadzając Basię w niemałe
zdziwienie. Patrzyła na niego jakby postradał zmysły.
- Zwariowałaś?! Oczywiście, że nie – powiedział nadal rozbawiony całą tą sytuacją – Spałem w
pokoju obok. Nawet cię nie tknąłem, jesteś przecież w ubraniu.
„Głupia” – skarciła się w myślach.
- Dzięki za wszystko, ale wiesz ja już pójdę – poderwała się z łóżka. Zanim zdążył coś powiedzieć,
usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami.
Skierowała się do swojego pokoju. Na łóżku siedziała Zuzia, malując paznokcie u nóg na
krwistoczerwony kolor.
- No, no jesteś wreszcie! I jak było? – uśmiechnęła się głupio.
- Wariatka! – popukała się w czoło – Do niczego nie doszło!
- A szkoda – „cmoknęła” zawiedziona – Może w końcu zapomniałabyś o tym dupku!
- Chyba pójdę pobiegać – celowo zmieniła temat.
- Baśka! – zmroziła ją wzrokiem.
- No co? Muszę dbać o formę – wzruszyła ramionami, jakby nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
- Znowu pójdziesz nad te „wasze” jezioro?
- Daj już spokój! – warknęła. Wyciągnęła z szafy jakiś dres i zniknęła za drzwiami łazienki.
Wyszła stamtąd po kwadransie, pożegnała się krótkim „cześć” i już jej nie było.
Zaraz po tym jak Basia oddaliła się spod budynku akademika, na parking podjechała czarna
Toyota...
Korzystając z ponad już godzinnej nieobecności Basi, Ostrowska ubrana jedynie w koronkowe figi i
koszulkę, wirowała w rytm muzyki, wydobywającej się z radia. Przerwało jej nasilające się pukanie
do drzwi.
- Włazić! – wrzasnęła w końcu zła, że ktoś jej przerwał.
Zuzi chyba pierwszy raz w życiu odebrało mowę... W drzwiach stał Marek, trzymając za rączkę
kilkuletniego chłopczyka. Korzystając z jej chwilowego zdezorientowania wpakował się do środka.
- Gdzie Basia? – zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu. To na pozór zwykłe pytanie podziałało
na Zuzię jak płachta na byka. Doskonale pamiętała jak bardzo skrzywdził jej przyjaciółkę, nieraz
widziała przecież jak przez niego płakała.
- Teraz cię to obchodzi?! A gdzie byłeś przez te dwa tygodnie?! Wykorzystałeś ją i zwiałeś jak
ostatni tchórz! Jesteś bezczelnym du...
- Ej, nie przy dziecku! – przerwał jej, zatykając uszy dłońmi swojemu potomkowi – Poza tym
ubrałabyś się z łaski swojej!
Skrzywiła się, ale po chwili narzuciła na siebie szlafrok i dokładnie się nim opatuliła.
- To twoje? – zapytała już spokojniej, spoglądając na Krzysia, który zdawał się być trochę
przerażony zaistniałą sytuacją.
- Tak, moje – przytaknął krótko.
- Żonę też masz? – rzuciła z sarkazmem.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo oto do pokoju weszła Basia. Swój wzrok skierowała wprost na niego.
Przystanęła. Czuła jak po jej ciele przechodzi dreszcz, a w gardle ma ogromną gulę. Nie
spodziewała się, że jeszcze go kiedykolwiek zobaczy, a tymczasem stał przed nią tu i teraz.
- Czekałem na ciebie... – uśmiechnął się lekko, lecz jej twarz nadal była niczym posąg. Zuzia
wolała nie wtrącać się w ich rozmowę. Chwyciła za pierwszą z brzegu gazetę i udawała, że czyta.
- Wyjdź stąd, nie chcę cię widzieć! – krzyknęła wściekła.
- Basiu pozwól mi wszystko wytłumaczyć... – poprosił.
- Wynoś się stąd! – wskazała palcem na drzwi, ale on nawet nie zareagował – Nie słyszysz co do
ciebie mówię?!
Zapanowała chwilowa cisza, którą przerwał szloch Brodeckiego juniora. Dopiero teraz zauważyli, że
po jego policzkach płyną łzy. Basia odwróciła wzrok do okna. Ta cała sytuacja, zaczynała ją
przerastać.
- Ej mistrzu co jest? – Marek nachylił się nad nim.
- Ta pani tak bardzo ksycy na ciebie... Tatusiu ja chce do domciu...– wychlipał.
- Tatusiu?! – odwróciła się natychmiast. Myślała, że Krzyś jest bratem Marka, gdyż podobieństwo
było uderzające. Nie spodziewała się jednak, że ten chłopiec może okazać się jego synem.
- To właśnie ten „ktoś”, o którym ci wspominałem – wyjaśnił trochę speszony – Taka tajemnica
„mała”...
- Dużo masz jeszcze tych tajemnic? Zresztą nieważne, nic mnie już obchodzisz! Byłeś w moim
życiu tylko nic nieznaczącym epizodem! Właściwie to już o tobie zapomniałam – uśmiechnęła się
cynicznie.
- Skoro tak uważasz to chyba rzeczywiście będzie lepiej jak już pójdę. Chodź Krzychu – chwycił go
za rękę.
Po ich wyjściu Basia rozpłakała się jak małe dziecko. Słone kropelki spływały ciurkiem po jej
aksamitnej twarzy. Może gdyby wysłuchała go do końca wszystko byłoby inaczej... W złości
wypowiedziała o kilka słów za dużo, które raniły niczym malutkie szpileczki wbijane prosto w serce.
Straciła go. Na zawsze?
- Baśka nie rycz, tylko biegnij za nim! – próbowała ją zmotywować do działania Zuzia.
Pokręciła przecząco głową.
- Baśka! – krzyknęła jeszcze głośniej.
- Tak będzie lepiej. Dla mnie, dla niego – głoś jej się lekko załamał. Rękawem bluzy próbowała
otrzeć płynące łzy.
– Idź tam i porozmawiaj z nim na spokojnie – to ostatnie wyraźnie podkreśliła.
- Nie ma mowy – dalej przystawała przy „swoim”.
- Zaraz mnie szlag trafi! – Ostrowska rozłożyła ręce – Musiałaś potraktować go w taki sposób?
- Co ty go tak nagle bronisz? Przecież on mnie zostawił! Zo-sta-wił! – przesylabowała – W dodatku
nie powiedział mi, że ma dziecko.
- Bronię, bo widzę, że mu na tobie zależy. Daj mu chociaż szansę wytłumaczenia się. To chyba
niewiele...
- Mówisz? – zapytała po chwili zastanowienia.
- Mówię!
- Kochana jesteś – posłała jej całusa na odległość.
Ciężko dysząc wpadła na parking. Ku jej radości stała tam jeszcze Toyota Brodeckiego. Z lekkim
wahaniem podeszła do auta i usadowiła się na miejscu pasażera.
- Jesteś – w jego błękitnych oczach, pojawiły się wesołe iskierki.
- Jestem – przytaknęła, niemal szeptem.
- Ja chciałem cię przeprosić za wtedy [...] – wyjaśnił jej wszystko ze szczegółami począwszy od
jego „ucieczki” po ich wspólnej nocy, a skończywszy na Krzysiu. Mówił wszystko z taką szczerością
w głosie, że bez wahania mu uwierzyła.
- Wybaczysz mi? – chwycił ją za podbródek.
- Już ci wybaczyłam – w odpowiedzi zbliżył się do niej tak, że ich usta dzieliły milimetry. Przywarł
do niej pełnymi tęsknoty ustami. Całowali się jak szaleni, zupełnie zapominając o tym, co dzieje się
wokół. Przerwał im dotąd śpiący na tylnim siedzeniu Krzyś:
- Tato co ty robisz? – zapytał zaciekawiony. Basia z trudem powstrzymała wybuch śmiechu.
- Ja? Yyy... godzę się właśnie z tą panią... – wskazał na Storosz.
- I już nie będzie na ciebie ksyceć?
- Nie będę – odpowiedziała za Marka, posyłając mu promienny uśmiech.
- To co zabieramy tą panią ze sobą do „domciu”? – zwrócił się do syna.
- Taaaak! – ucieszył się. Złość na Basię całkowicie mu przeszła. Może dlatego, że widział jak „tatuś”
jest przy niej szczęśliwy.
- Marek, ale ja przecież nie mam przy sobie żadnych rzeczy! Poczekaj ja spakuję się i zaraz wrócę
– już chciała wyjść, lecz poczuła na swoim ramieniu jego dłoń.
- Jako sobie i bez tego poradzimy – zaśmiał się – Z panami Brodeckimi się nie dyskutuje,
zrozumiano?
Po dniu pełnym wrażeń leżeli na zielonej, soczystej trawie mocno wtuleni w siebie. Raz po raz
wymieniali się ukradkowymi całusami tak, by nie zauważył tego, bawiący się w pobliżu Krzyś.
- Myślisz, że mnie polubi? – spytała Storosz, patrząc na malucha.
- Już cię polubił po tym jak zafundowałaś mu podwójną porcję lodów i obroniłaś, kiedy chciałem na
niego nakrzyczeć za niegrzeczne zachowanie.
Uśmiechnęła się. Basi zależało na dobrym kontakcie z małym Brodeckim i mimo feralnych
początków, udało jej się to osiągnąć.
- Kocham cię – wyszeptał Marek, pieszcząc ciepłym oddechem jej ucho. Liczył, że usłyszy z jej ust
to samo, lecz ona milczała, niczym zaklęta królewna.
- A ty? – zapytał w końcu zniecierpliwiony.
- Co ja?
- No, czy ty też mnie kochasz?
- Kocham, tylko... boję się, że nasz związek nie przetrwa próby czasu. Ty pracujesz w Warszawie,
ja uczę się w Szczytnie. Będziemy się widywać tylko w weekendy.
- To tylko pół roku, później zabieram cię tu do siebie na stałe. Adam wspomniał, że potrzebuje
kogoś do pomocy, więc...
- Aaaa! – rzuciła mu się na szyję.
- Basia... Moja Basia... – uśmiechnął się do swoich myśli.
Ona i on.
Tak różni, a jednocześnie tacy sami.
Ich drogi skrzyżowały się za sprawą losu.
Nie spodziewali się, że się w sobie zakochają.
A jednak...
KONIEC

Podobne dokumenty