Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Transkrypt
Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
TAKA JAK TY MAUREEN LINDLEY TAKA JAK TY Przełożyła Anna Kłosiewicz Tytuł oryginału A GIRL LIKE YOU Copyright © 2013 by Maureen Lindley First published in Great Britain 2013 All rights reserved. Projekt okładki Joanna Szułczyńska Zdjęcie na okładce © AID/a.collectionRF/Getty Images/ Flash Press Media Redaktorzy prowadzący Katarzyna Rudzka Anna Czech Redakcja Renata Bubrowiecka Korekta Małgorzata Denys Łamanie Ewa Wójcik ISBN 978-83-7839-680-2 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Druk i oprawa OPOLGRAF Spółka Akcyjna 45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12 Wydanie dedykujemy Joannie Szułczyńskiej Prószyński Media Clive’owi z wyrazami miłości Nie należy się spodziewać zbrojnej rewolty wśród tutejszych Japończyków (…). Większość z nich jest lojalna wobec Stanów Zjednoczonych (…). Wiodą uporządkowane, uczciwe życie, ich dzieci są posłuszne, a córki cnotliwe (…). [Nisei]* wykazują wręcz budzący współczucie zapał, by udowodnić, że są prawdziwymi Amerykanami. Podejrzewana grupa cechuje się wręcz zdumiewającą lojalnością. Agent specjalny Curtis Munson, oddelegowany na zachodnie wybrzeże w celu zbadania lojalności Amerykanów japońskiego pochodzenia, w raporcie przesłanym do kancelarii prezydenta Roosevelta w listopadzie 1941 roku; raport ten został przez rząd całkowicie zignorowany i utajniony Wzywam do wyłapania wszystkich Japończyków w całej Ameryce, na Alasce i Hawajach i umieszczenia ich w obozach koncentracyjnych (…). Niech ich diabli! Pozbądźmy się ich jak najszybciej! kongresman John Rankin, diariusz parlamentarny, 15 grudnia 1941 roku Popieram propozycję natychmiastowego przesiedlenia wszystkich Japończyków z zachodniego wybrzeża do miejsca odosobnienia w głębi kraju, i to najlepiej o niezbyt sprzyjających warunkach klimatycznych. Trzeba spędzić ich razem, zapakować do środków transportu i wywieźć gdzieś w nieurodzajne rejony naszej ojczyzny. Niech tam walczą z ciężkimi warunkami głodni, wychudzeni i chorzy. Henry McLemore, felietonista zatrudniony przez koncern prasowy Hearsta * Osoba pochodzenia japońskiego urodzona w Stanach Zjednoczonych (wszystkie przypisy zamieszczone w tej książce pochodzą od tłumacza). 7 8 TRZECIA BAZA Rok 1939 Angelina, rolnicze wybrzeże Kalifornii W A ngelinie lekcje kończą się o piętnastej. Uczniowie, odzyskawszy wreszcie wolność, wylewają się przez wąskie drzwi budynku szkoły niczym mleko z dzbanka lub woda z kranu. Ich radosne okrzyki słychać aż na dworcu autobusowym prawie kilometr dalej. Białe dzieciaki zwykle zostają jeszcze na boisku. Chłopcy celują piłką do kosza, a przy okazji wygłaszają sprośności w stronę dziewcząt, które udają, że w ogóle nie zwracają na nich uwagi, kiedy tak potrząsają włosami podczas gry w klasy czy zabaw ze skakanką. Tylko uczniowie japońskiego pochodzenia ruszają niemal biegiem do domu, jakby uczestniczyli w jakimś wyścigu. Czternastoletnia Satomi Baker, wyrastająca na prawdziwą piękność, nie słyszy nieprzyzwoitych słów. Razem z najlepszą przyjaciółką, Lily Morton, spaceruje wokół boiska, co rusz podciągając urocze białe skarpetki i rozpinając górne guziki bawełnianej sukienki. Obie 9 dziewczynki nie mają najmniejszych wątpliwości, że wiedzą już wszystko, co można wiedzieć na temat seksu i tych „nieprzyzwoitych rzeczy”, które chłopcy chcieliby z nimi robić. Ten posmak niebezpieczeństwa nadaje flirtom nieprzepartego uroku. Najwyższa i najszybsza z wszystkich dziewcząt, Satomi, nie ma sobie równych w skakaniu przez skakankę. Kalifornijskie pomarańcze, pięćdziesiąt centów sztuka. Kalifornijskie pomarańcze, kto mnie w ramię stuka? –Szybko, Lily, wskakuj! Skakanka przecina powietrze ze świstem, co napawa Lily przerażeniem. –Nie, lepiej zagrajmy w klasy. To fajniejsza zabawa. W Angelinie nastało już lato, upalne, duszne lato, tak parne, że trudno oddychać. Spiekota trwa od miesiąca. Rozedrgane od gorąca powietrze zasnuwa niebo niczym widmowe żagle potężnego okrętu, zza których tylko czasem wygląda skrawek błękitu. –Jest coraz gorzej – mówi Satomi do przyjaciółki. – Zupełnie jakby otaczały nas duchy. –Mnie to raczej przypomina mokrą pościel w dzień prania – odpowiada Lily stanowczo. Wymysły Satomi budzą w niej niepokój. Ale to pewnie wina tego jej ciągłego czytania. – Powinnaś związać włosy gumką wysoko na czubku głowy jak ja – dodaje, potrząsając kitką w mysim kolorze. – Byłoby ci chłodniej. –Od tego robią mi się skośne oczy. Przecież wiesz. –A, tak. Zapomniałam. – Lily uśmiecha się złośliwie, 10 zadowolona, że udało się jej trafić w czuły punkt przyjaciółki. –Jasne, zapomniałaś. Satomi ma wrażenie, że nigdy nie zrobi się chłodniej. Wilgoć odbiera połysk jej czarnym półbutom i pozbawia jej wykrochmalone sukienki sztywności, tak że nigdy nie wydają się wystarczająco czyste i szeleszczące. Nocami wilgotne powietrze sączy się do jej sypialni przez okno, aż cały pokój nabiera dziwnego zapachu słodyczy i zgnilizny, a ona przez ten zapach – i brzęczenie komarów – nie może spać. Wedle słów ojca ziemia jest tak wyschnięta, że niemal słychać, jak pęka. Wszystkie plony na ich polach nabierają brązowawego odcienia; rdzewieją, jak określa to matka. A dojrzewające pomidory potrzebują tyle wody, że trudno się spodziewać, by tegoroczne zbiory miały się okazać udane. Te ciągłe upały i myśl o skromnym zarobku sprawiają, że niewiele trzeba, by wyprowadzić Aarona Bakera z równowagi. Dlatego od wielu tygodni Satomi chodzi wokół ojca na paluszkach. „Nie znam drugiej dziewczyny, która zużywałaby tyle wody do mycia”, narzeka Aaron. „A przecież twoja matka i ja też jej potrzebujemy. Pewnie nigdy nie przyszło ci to do głowy”. Satomi przewraca oczami, nie ma ochoty tego słuchać. Jej zdaniem narzekania ojca są pozbawione sensu. Wystarczy, by najmniejsza drobnostka nie ułożyła się po jego myśli, żeby uczynić z niego wroga całego świata. Ale przecież na roli zawsze coś idzie nie tak: za mało deszczu, plaga robactwa, kiepskie ziarno siewne – litania skarg ojca właściwie nie ma końca. No a teraz na domiar złego musi 11 sprowadzać wodę całymi cysternami, więc najdrobniejszy przejaw marnotrawstwa przyprawia go o niestrawność. –Hej, zakręć no ten kurek, chłopcze! – karci kierowcę cysterny. – Woda się przelewa! –Już-już, panie Baker. Przecież to tylko parę kropel, nie więcej niż pół szklanki. –Dla ciebie to kilka kropel, a dla mnie dwadzieścia centów. –To tylko maleńka kałuża, Aaronie, maleńka kałuża – jego żona Tamura próbuje załagodzić sprawę. Dlaczego jej nie słucha? Powinien. Tamura przecież zawsze mówi z sensem. Ale Aaron najwyraźniej nie potrafi się przemóc. Satomi podejrzewa, że jego trudny charakter jest dla niego samego równie wielkim utrapieniem, jak dla otoczenia. Lily często twierdzi z figlarną miną, że Aaron jest przystojny, „uroczy”, jak to ujmuje. „Nie wydaje mi się”, odpowiada w takich chwilach Satomi, marszcząc brwi. Ona nie dostrzega żadnej delikatności ani w wyglądzie, ani w zachowaniu ojca. W kinie natomiast mógłby bez trudu odgrywać zarówno czarny charakter, jak i bohatera pozytywnego – o takiej twarzy jak jego mówi się chyba „wyrazista”. Ojciec jest potężny i muskularny, pełen wewnętrznego ognia, siły, która zdaje się przejmować nad wszystkim kontrolę. Jego gęste płowe włosy przycięte na jeża, żeby nie musiał się martwić ich pielęgnacją, przywodzą na myśl ściernisko, a ukryte za jasnymi rzęsami szaroniebieskie oczy rozjaśniają się wyłącznie na widok żony. Aaron Baker nie zabiega o przyjaźnie, nie ufa sąsiadom i uważa córkę za prawdziwy dopust boży. 12 –Nie zamierzam po raz kolejny powtarzać. Masz wstawać wcześniej, żeby zdążyć ze swoimi obowiązkami jeszcze przed wyjściem do szkoły. Nikt nie będzie na ciebie czekał. –Muszę odrobić lekcje. Zresztą… –Żadnych wymówek, moja panno. Mam dosyć twojego pyskowania. Rób, co do ciebie należy, albo… Matka na próżno próbuje się za nią wstawić: –Proszę cię, Aaronie, nie bądź dla niej za surowy. Jest jeszcze taka młoda, a poza tym też nie ma lekko w życiu. –Ty w jej wieku już pracowałaś, Tamuro. Wszyscy musimy dźwigać swój los. Nikomu nie jest lekko. A jeśli mówisz teraz o japońskiej części jej charakteru, no cóż, moim zdaniem to najlepsza część. –Ojciec wciąż nie może przeboleć, że nie jestem chłopcem – wzdycha Satomi w rozmowie z matką. –Wszyscy mężczyźni marzą o synu, z którego mogliby być dumni – odpowiada wtedy Tamura. – Ale tata i tak cię kocha. Chociaż farma przynosi skromne zyski, a ojciec jest znany z tego, że uprawia najlepsze pomidory w okolicy, coś ewidentnie go dręczy. Lokalna fama głosi, że trudno polubić Aarona Bakera – nie dość, że ożenił się z Japonką, to na dodatek strasznie zadziera nosa. Tamura zaś jest zupełnie inna: miła i uprzejma, a poza tym gotowa na każde skinienie męża, poza którym właściwie świata nie widzi. Jest mu posłuszna w większości spraw, ale łajać Satomi nie ma już serca. –Praca na roli to ciężki kawałek chleba – próbuje go tłumaczyć. 13 Tak bardzo chciałaby dać mężowi syna, bo rozczarowywanie bliskich nie leżało w jej naturze. Ale narodziny dziecka takiego jak Satomi z pewnością nie były dziełem przypadku. Tamura zamierzała dać córeczce na imię Elena, na cześć ich sąsiadki Eleny Kaplan, dobrej kobiety, a przy tym jej długoletniej i właściwie jedynej prawdziwej przyjaciółki w Angelinie – chociaż jej mąż Hal ciągle na nią krzyczy z tego powodu, bo Hal nie lubi cudzoziemców, zwłaszcza tych, którzy próbują udawać Amerykanów, zupełnie jakby człowiek nie widział tych skośnych oczu czy żółtawej skóry: „Nie zamierzam dłużej tego znosić, słyszysz, Elena? Trzymaj się z dala od tej Baker, ona nie jest jedną z nas”. Ale odrobinę zazdrosny o sympatię, jaką żona darzy przyjaciółkę, Aaron również nie pochwala tych kontaktów. I to on kategorycznie sprzeciwił się temu, by dać córce imię po sąsiadce. –Wcale nie musisz nazywać dziecka na cześć sąsiadki tylko dlatego, że ta kobieta odebrała poród, Tamuro – powiedział, po czym roześmiał się dla podkreślenia swoich słów. –Nie, ale to takie ładne imię, Aaronie. Piękne amerykańskie imię. Dzięki niemu nasza córka łatwiej dopasuje się do otoczenia. –Nie wiem, co jest takiego dobrego w dopasowywaniu się do otoczenia. Zresztą Satomi to lepsze imię. Oznacza mądrość i piękno, sprawdziłem. Chyba nikt nie mógłby na to narzekać. Nie podoba mu się jednak, że z upływem czasu ta mądrość, jeśli w ogóle jakakolwiek istniała, ustępuje 14 miejsca uporowi. Satomi jest taka nieposłuszna, gotowa sprzeciwić się jego woli właściwie w każdej sprawie. –Jeszcze z tego wyrośnie, nie możesz oczekiwać mądrości od podlotka – tłumaczy Tamura. –No cóż, z całą pewnością naszej córce się do tego nie spieszy. W przeciwieństwie do swojej matki Satomi nie ma w sobie ani krzty pokory. A jeśli już chodzi o jej piękno, to dla niego jest ono mocno niedoskonałe. Aaron ciągle musi panować nad irytacją, która ogarnia go w obecności córki. Nie przeszkadza mu więc, że i ona teraz stara się trzymać z dala od niego. „Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli się starać o kolejne dzieci”, powtarzał często w pierwszych tygodniach po narodzinach Satomi. „Ależ, Aaronie, jedno dziecko to za mało, by stworzyć rodzinę”, oponowała Tamura. „Przy odrobinie szczęścia następny mógłby być chłopiec”. Dotknięta jednak rozczarowaniem męża i jego brakiem zainteresowania dla córki więcej nie wracała do tego tematu. Wolała też uniknąć narodzin kolejnej dziewczynki – i roznieconego na nowo niezadowolenia męża. „Tylko głupiec wierzy w szczęście, Tamuro. Lepiej nie ryzykować”. „Ale Satomi jest przecież cudowna. Po prostu idealna, nie sądzisz?” „Nikt nie jest idealny, kochanie. Chociaż muszę przyznać, że całkiem ładne z niej niemowlę. Posłuchaj, prawda jest taka, że nie możemy sobie pozwolić na karmienie głodomorów, które nigdy nie będą pracować w polu. To zwykła głupota nie uczyć się na własnych błędach. Zresztą po co sprowadzać kolejne dzieci na taki świat?” 15 Właściwie sam to nie wierzył. Tak naprawdę złościło go, jak bardzo córka absorbowała uwagę żony, tak że jego potrzeby schodziły na drugi plan. W chwili kiedy usłyszał pierwszy przeszywający krzyk dziecka, zdał sobie sprawę, że stracił jakąś cząstkę Tamury, a z biegiem lat jego zazdrość wcale się nie zmniejszyła. Stała się raczej niezmiennym elementem jego życia, szarpiącym wątpia niczym szczur uwięziony w klatce. Po prostu nigdy nie umiał się dzielić. Rozgoryczenie na równi z roztropnością pognały go do Angeliny po zapas, jak sam określał to oględnie od dwunastego roku życia, francuskich kapturków. Niech inni zdają się w tej kwestii na naturę albo bożą wolę. Ale jego zdaniem Bóg i tak mieszał się już w zbyt wiele spraw. Nie było więc nad czym deliberować: nie mógł nic poradzić na obecność Satomi, ale nie zamierzał godzić się na to, by kolejne dzieciaki zawłaszczyły sobie jego Tamurę. „No cóż, mam piękną córeczkę i dobrego męża. Czegóż więcej może pragnąć kobieta?”, orzekła Tamura posłusznie. „Chyba niczego, kochanie. To rzeczywiście rozsądny sposób spojrzenia na całą sprawę”. W początkowym okresie macierzyństwa Tamura promieniowała szczególnym blaskiem, który niepokoił jej męża. Aaron nie chciał, by upodobniła się do tych wszystkich zadowolonych z siebie krągłych kobiet z Angeliny, coraz bardziej bezkształtnych niczym na wpół opróżnione bawełniane worki. Jego żona, Amerykanka japońskiego pochodzenia, była piękna jak z obrazka z tą idealną cerą, oczyma przypominającymi krople melasy i pąsowymi ustami przywodzącymi na myśl szkarłatne kokardki, 16 jakimi ozdabia się choinkę na Boże Narodzenie. Wciąż miała w sobie coś ze szczupłej młodej dziewczyny, tę szczególną kruchość, która budziła w nim zawziętość i potrzebę chronienia jej przed całym światem. Gdyby przyszło co do czego, byłby gotów dla niej zabić. Tamura wciąż była dla Aarona najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział, ale dorastającej Satomi miłość nie odbierała trzeźwości spojrzenia. Jej zdaniem matka miała zbyt krągłą twarz, by można ją było nazwać prawdziwą pięknością, a sposób ubierania się zbyt staromodny. Zresztą Satomi nie czuła się dobrze z powodu tych myśli, bo czyż miłość nie powinna być ślepa? Czyż każda córka nie powinna uważać swojej matki za najpiękniejszą kobietę na świecie? Wyrzuty sumienia wkradały się w jej sny, mieszały jej w głowie, aż sama zaczynała wątpić, czy jest normalna i czy w ogóle kocha swoją matkę. Nie mogła się jednak nie zgodzić z Lily, że prawdziwe piękno ma kolor blond. „Po prostu nic na to nie poradzisz”, twierdziła przyjaciółka. „Kim wolałabyś być: Jean Harlow czy Joan Crawford? A widzisz, żadna konkurencja”. Satomi przygładzała swoje ciemne włosy i myślała, że Lily jak zawsze ma rację. Nic nie było w stanie przebić złocistych włosów, zwyczajnie nic. W parne noce, wyrzucona na brzeg wyspy swojej przesiąkniętej potem pościeli, miała mnóstwo czasu na podobne rozmyślania. Poza tym tak bardzo chciałaby czytać bez końca – Małe kobietki, Przygody Hucka czy Tomka Sawyera... „To dobra amerykańska literatura”, twierdził pan Beck, miejscowy nauczyciel, od którego pożyczała te powieści. „Doskonały wybór, Satomi”. A pan Beck 17 nie pożyczał książek byle komu. Trzeba było być kimś naprawdę wyjątkowym, by na to zasłużyć, kimś, kto może zajść daleko. Ale czytanie przy słabym świetle żarówki wabiło ćmy – te wielkie, brązowe, które wedle słów matki pożerały bawełnę na potęgę. To z ich powodu trzeba było płukać pościel w kamforze, od której robiły się pęcherze na dłoniach. Zgodnie z decyzją ojca to zadanie należało właśnie do niej. Satomi nienawidziła tych opasłych owadów, miotających się po jej pokoiku z przyprawiającym o mdłości odgłosem skwierczenia kruchych skrzydeł w zetknięciu z gorącą żarówką. „Mamusiu, chodź!”, wołała zawsze jako mała dziewczynka. „Chodź je zabierz!” I Tamura natychmiast przybiegała, by chwytać owady w stulone dłonie i wypuścić je przez otwarte okno. I zawsze śmiała się przy tym tak uroczo. 18