1 Styczeń 1962 r.

Transkrypt

1 Styczeń 1962 r.
DWUTYGODNIK
LOMC
POM
TRESĆ
NUMERU
PRZYRODNICZE
PODSTAWY
ŁOWIECTWA
^ GATUNKOWE WZBOGACA­
N I E Z W I E R Z O S T A N O W (1)
Wledaw S s e i e r b U u U
P I E R W S Z A PRÓBA HODOWLI
BOBRÓW E U R O P E J S K I C H W
POLSCE
WlrrlUuY Z n r o w ^
J E S Z C Z E O WŁASNOŚCI U B I ­
TEJ ZWIERZYNY
S t a n i ^ w Wltkowikl
SONATA SYLWESTROWA
J e n y Szeiepsaskl
PUDLARZ
Leon
Dembiński
P O E T A BtADRAS
Krystyn Mamorklewles
11
ŁOWIECTWO Z A G R A N I C Ą
U
ZE STARYCH KRONIK, CZY
WIECIE, 2E»
KĄCIK F I L A T E L I S T Y C Z N Y
13
MYŚLIWI P I S Z Ą
15
ROZSTRZYGNIĘCIE K O N K U R ­
SU FOTOGRAFICZNEGO
16
D Z I A Ł URZĘDOWY
rot
Vło<lziinien
Puchalski
O R G A N
NI
1
(1172)
P O L S K I E G O
1
Z W I Ą Z K U
STYCZNIA
1962
Ł O W I E C K I E G O
CENA
ZŁ
2.-
WIESŁAW
SZCZERBIŃSKI
PRZYRODNICZE PODSTAWY lOWIECTWA^
Gotunkowe wzbogacanie zwierzostanow • Zwiększanie ich
z a g ę s z c z e n i a • Ulepszanie j a k o ś c i osobniczej
N
I E Z A D O W A L A J Ą C A j a k o ś ć zwierzy­
ny grubej i drobnej, a t a k ż e niedo­
stateczne zagęszczenie drobnych ga­
t u n k ó w ł o w n y c h — to przede wszystkim skut­
k i niewłaściwej struktury zwierzostanow. w
n a s t ę p s t w i e ich przegęszczenia w z g l ę d n i e nie­
w ł a ś c i w e g o o d s t r z a ł u i niedostatecznych za­
b i e g ó w hodowlano-oclironnych, niekiedy r ó w ­
nież efekt niekorzystnych w a r u n k ó w ś r o ­
dowiskowych, W celu p r z e c i w d z i a ł a n i a t y m
zjawiskom u w a g ę h o d o w c ó w przyciągnęła po­
n ę t n a możliwość polepszania typu i zagęsz­
czenia zwierzostanow za p o m o c ą tzw, o d ­
ś w i e ż a n i a k r w i oraz sprowadzania g a t u n k ó w
lub form nierodzimych. Tendencje takie po­
j a w i ł y się szczególnie w ó w c z a s , gdy m i ę ­
dzynarodowe wystawy łowieckie dostarczyły
m a t e r i a ł u p o r ó w n a w c z e g o z różnych k r a j ó w
i kontynentów.
Cele j a k i e przyświecały m y ś l i w y m , względdnie częściowo nadal i m przyświecają, m o ż n a
określić n a s t ę p u j ą c o :
1) gatunkowe wzbogacenie zwierzostanow;
2) zwiększenie ich zagęszczenia;
3) ulepszenie jakości osobniczej.
Pierwszy cel zamierzano osiągnąć sprowa­
dzając osobniki takich rodzimych g a t u n k ó w ,
k t ó r e u nas uległy z u p e ł n e m u w y t ę p i e n i u , lub
k t ó r y m zagrażało wytenieriie. Poza gatunka­
mi rodzimymi sprowadzano t a k ż e gatunki i
podgatunkl nierodzime. Chciano nie t y l k o
zwiększyć liczbę w y s t ę p u j ą c y c h u nas gatun­
k ó w ł o w n y c h , ale t a k ż e skrzyżować gatunki
rodzime z nierodzimymi.
Przyczyny n i e z a d o w a l a j ą c e j jakości osob­
niczej oraz n i e w y s t a r c z a j ą c e g o zagęszczenia
g a t u n k ó w rodzimych dopatrywano się przede
wszystkim w chowie wsobnym (krewniaczym). Ś r o d k i e m zaradczym miało być t z w .
o d ś w i e ż a n i e k r w i przez zasilanie łowisk osob­
nikami g a t u n k ó w i form rodzimych, ale po­
chodzących z mniej lub więcej odległych
środowisk, albo t e ż osobnikami g a t u n k ó w r o ­
dzimych, ale form nierodzimych (pochodzą­
cych np. z innych krajów).
Z powyższego w y n i k a , że wyszczególnione
cele r ó ż n i ą się między sobą zasadniczo. Ł ą ­
czy je jednak w s p ó l n a technika praktyczne­
go ich realizowania, jak r ó w n i e ż to że we
wszystkich przypadkach powstaje analogicz­
na sytuacja^ polegająca na wprowadzaniu
o s o b n i k ó w zwierzęcych w obce dla nich ś r o ­
dowisko. Z tej przyczyny o m ó w i m y łącznie
wszystkie te zagadnienia, niezależnie od dzie­
lących je różnic. W p i e r w jednak należy się
z a s t a n o w i ć nad istniejącymi możliwościami
„ o d ś w i e ż a n i a k r w i " (patrz t a k ż e : Zygmunt
Pielowski — „ O d ś w i e ż a n i e k r w i
a
jakość
zwierzyny" — L P n r 18/1960) oraz nad celo­
wością sprowadzania nierodzimych g a t u n k ó w
zwierzyny i wprowadzania do łowisk h y b r y ­
d ó w (mieszańców).
Daleko p o s u n i ę t e p o d o b i e ń s t w o o s o b n i k ó w
należących do tego samego gatunku ma swe
podłoże w c e c h a c h
dziedzicznych.
Pod t y m pojęciem rozumiemy całokształt
c z y n n i k ó w , k t ó r e b i o r ą udział w urzeczywi­
stnieniu tego wszystkiego, co s k ł a d a się na
w y g l ą d i zachowanie osobnika. W c h o d z ą t u
w g r ę k o m ó r k i i s k ł a d a j ą c e się z nich tkanki,
dalej n a r z ą d y , przemiana materii i w y t w a ­
rzanie energii, r ó ż n e inne czynności życio­
we, obyczaje z w i e r z ą t , rola ich w stosunku
do środowiska, z e w n ę t r z n y ich w y g l ą d , roz­
w ó j zarodkowy potomstwa i t d .
Z a w i ą z k i cech dziedzicznych mieszczą się
w rozrodczych k o m ó r k a c h m ę s k i c h — czyli
w plemnikach — oraz w żeńskich, czyli w
2
k o m ó r k a c h jajowych. Mechanizm przenosze­
nia się cech z rodziców na potomstwo, sama
dziedziczność oraz jej zmienność — to dzie­
dziny zbadane dopiero częściowo na czło­
wieku, na z w i e r z ę t a c h domowych i na r o ś l i ­
nach. Dziedziczność cech nabytych jest przed­
miotem rozbieżnych z a p a t r y w a ń . Fakt, że
zawiązki cech dziedzicznych mieszczą się w
k o m ó r k a c h rozrodczych — a w ich ramach
w chromosomach — przeczy roli i znaczeniu,
jakie przy procesach dziedziczności przypi­
sywano dawniej k r w i . Toteż m ó w i ą c o l i ­
niach k r w i , o o d ś w i e ż a n i u k n ^ i itp., ś w i a d o ­
mie
popełniamy
nieścisłość.
„Odświeżyć"
m o ż n a k r e w przez transfuzję, a na w ł a ś c i ­
wości k r w i m o ż n a w p ł y n ą ć
modyfikująco
przez d ł u g o o k r e s o w e zmiany jakości p o ż y ­
wienia, lub też p o d d a j ą c osobnika d ł u g o ­
t r w a ł y m w p ł y w o m .środowiska, odmiennego
niż to. w k t ó r y m przyszedł na ś w i a t i w z r a ­
stał. J u ż zatem ostatnie stwierdzenie dowo­
dzi niemożności „ o d ś w i e ż a n i a k r w i " rodzi­
mych o s o b n i k ó w zwierzęcych przez sprowa­
dzanie osobników nierodzimych lub obcych
ś r o d o w i s k o w o . W stosunku do zwierzyny,
czyli do trudno uchwytnych lub z u p e ł n i e nie­
uchwytnych dziko żyjących zwierząt, badanie
zagadnień dziedziczności jest bardzo skom­
plikowane. Nie znamy przecież ich osobni­
czych cech dziedzicznych, przenoszonych nie­
jednokrotnie atawistycznie (czyli w postaci
zjawiska sporadycznego w y s t ę p o w a n i a w or­
ganizmie cech dla niego nietypowych, cha­
rakterystycznych dla jego przodków) poza
t y m nie potrafimy k i e r o w a ć ani k o n t r o l o w a ć
ich dobierania się w okresie p o p ę d u p ł c i o ­
wego. Potomstwo dziedziczy swe cechy po
ojcu i po matce. M i m o to. u g a t u n k ó w ,
u k t ó r y c h samiec p o k r y w a większą ilość sa­
mic, ważniejsze są cechy dziedziczne osobni­
ka m ę s k i e g o , gdyż dzięki w i e l o ż e ń s t w u są
one w populacji ilościowo znacznie częściej
reprezentowane niż cechy dziedziczne m a t k i .
W y d a w a ł o b y się, że o cechach dziedzicz­
nych jakiegoś osobnika m o ż n a sądzić z jego
cech morfologicznych, zachowania się itp.,
że zatem znając np. rogacza oraz p o k r y t ą
przez niego s a r n ę , m o ż n a z p e w n y m prawdo­
p o d o b i e ń s t w e m w n i o s k o w a ć , jakie będzie ich
potomstwo. Co prawda, e w e n t u a l n o ś ć taka nie
jest wykluczona, jednak absolutnie nie musi
być tak, j a k się tego spodziewamy. W k a ż ­
d y m osobniku t k w i ą pewne zawiązki dzie­
dziczne, k t ó r e nie m u s i a ł y lub nie mogły się
w n i m u r z e c z y w i s t n i ć , jednak odziedziczone,
mogą w y s t ą p i ć u o s o b n i k ó w jakiegoś d a l ­
szego pokolenia. W y n i k a stąd, że wypadkowa
kombinacji z a w i ą z k ó w dzled^cznych (genów)
przodka męskiego 1 żeńskiego stwarza tylko
kierunkowe założenie rozwoju, ale nie okre­
śla całkowicie przys2dych, urzeczywistnionych
cech osobnicz>xh.
Sprawa komplikuje się,
zważywszy, że poza cechami dziedzicznymi
(genotyp), odbijają się na cechach osobnika
i gatunku r ó w n i e ż bodźce ś w i a t a z e w n ę t r z ­
nego, czyli w p ł y w y ś r o d o w i s k a
(fe­
n o t y p ) , jako druga- w a ż n a grupa w p ł y w ó w .
Cechy dziedziczne w d u ż e j mierze decydują
o sposobie reagowania osobnika na owe b o d ź ­
ce, k t ó r e z kolei w p ł y w a j ą na możliwość i
na stopień urzeczywistniania się cech dzie­
dzicznych. Wreszcie, prawdopodobnie, nie bez
w p ł y w u na cechy potomstwa pozostaje t a k ­
że w i e k matki. Wiadomo, przecież, że u l u ­
dzi i u z w i e r z ą t domowych, w stosunku do
k t ó r y c h ł a t w a jest kontrola oraz mniejsze
n i e b e z p i e c z e ń s t w o pomyłek, potomstwo tych
samych rodziców bardzo często wykazuje ce­
chy silnie od siebie odbiegające pod w ^ ę dem wielkości, w y g l ą d u , zachowania się i t d .
Takie objawy w znacznym stopniu k o m p l i ­
kują możność przewidywania cech potom­
stwa, j a k i w ogóle k w e s t i ę o k r e ś l a n i a cech
dziedzicznych, przekazywanych potomstwu
przez rodziców. Poza t y m . oglądając j a k i e ­
goś byka lub łanię, nie potrafimy orzec, w
j a k i m stopniu ich cechy urzeczywistnione i
widoczne są dziedziczne, a w j a k i m stop­
niu powstały pod w p ł y w e m bodźców zew­
n ę t r z n y c h (jak w a r u n k i żerowiskowe, k l i m a ­
tyczne, chorobowe, spowodowane okalecze­
niem itp.). M i m o to, mogąc opierać się w y ­
łącznie na t y m co widzimy, d ą ż y m y do po­
lepszenia jakości zwierzyny w sposób dla nas
dostępny. Nie potrzeba u d o w a d n i a ć , że przy
realizacji owych zamierzeń, np. przy p r o w a ­
dzeniu o d s t r z a ł u selekcyjnego, nieraz nie­
ś w i a d o m i e b ł ą d z i m y . Przecież „ d o b r y " b y k
lub kozioł nie zawsze musi być p o ż ą d a n y m
m a t e r i a ł e m hodowlanym. W zakresie hodowli
z w i e r z ą t domowych w i e m y że np. p i ę k n y
ogier nieraz — posługując się popularnym
okrei^leniem — źle się dziedziczj*, tzn. że u
jego potomstwa u r z e c z y w i s t n i a j ą
się (nie
urzeczywistnione u niego) n i e p o ż ą d a n e cechy
dziedziczne.
Na marginesie tych r o z w a ż a ń nasuwa się
pytanie dlaczego u naszych jeleniowatych
czy u dzików, mimo t r w a l ą c e g o przez długi
okres czasu odstrzału najprzedniejszych osobników^ męskich, p o j a w i a ł y się i pojawiają
dotąd osobniki o dobrym, a nawet o przed­
n i m porożu i szablach? Wydaje się, że zaw­
dzięczamy to n a s t ę p u j ą c y m okolicznościom:
l " że u potomstwa krzyżują się cechy r ó ż ­
nych o s o b n i k ó w poprzednich pokoleń; 2" że
cechy te u r z e c z y w i s t n i a j ą się w zmiennym
stopniu j a k o ś c i o w y m i ilościowym; Z" że dzie­
dziczenie owych cech n a s t ę p u j e t a k ż e za po­
ś r e d n i c t w e m osobników żeńskich — i 4° że
potomstwo dziedziczy niezależnie od swej
płci. Przy odmiennym mechanizmie dziedzi­
czenia i urzeczywistniania się cech dziedzicz­
nych, silny typ jelehia, sarny czy dzika m u ­
siałby dawno z a n i k n ą ć z powodu b ł ę d ó w ho­
dowlanych, p o p e ł n i a n y c h przez człowieka.
Z dotychczasowych uwag wynika, że w
przyrodzie, mimo b ł ę d ó w p o p e ł n i a n y c h przez
człowieka (bvle niezbyt daleko posuniętych),
istnieją możliwości zachowania ekotypu zwie­
rząt, czyli typu k s z t a ł t o w a n e g o przez w a r u n ­
k i ś r o d o w i s k o w e . K s z t a ł t o w a n i e to m o ż e
d o k o n y w a ć się tylko w ramach genotypu.
Uwzględniając znaną zmienność w a r u n k ó w
i t y m samym t a k ż e w p ł y w ó w ś r o d o w i s k o ­
wych, u w y d a t n i a j ą c ą się w czasie dłuższych
lub krótszych o k r e s ó w g ł ó w n i e na tle w a h a ń
klimatycznych, należy p r z y j ą ć istnienie pew­
nej plastyczności genotypu, zwanej szernkościa zmienności. S z e r o k o ś ć ta b y w a nieraz
bardzo znaczna i u t o ż s a m i a się z niejedno­
krotnie r ó w n i e ż szerokimi granicami stopnia
urzeczywistniania się genotypu. Stopnie te
znajdują wyraz w zmiennej tuszy osobniczej
z w i e r z ą t , zmiennym stopniu rozrodczości l
śmiertelności oraz w różnej potędze i pokroju
poroża czy oręża.
Jeżeli do różnorodności wynikajacei z sze­
rokości zmienności dodamy n a s z ą daleko po­
suniętą ignorancję
w
zakresie z a g a d n i e ń
d7:iedziczności u zwierzyny, uzyskamy mniej
więcej d o k ł a d n y pogląd na t r u d n o ś c i z w i ą ­
zane 7 d ą ż e n i e m do polepszenia typu z w i e ­
rzyny w drodze „odświeżania k r w i " .
N i e z s d o w a l a j ą c a jakość zwierzyny^ uzasad­
n i a j ą c a d ą ż e n i e do jej ulepszenia, m o ż e w
pewnych przypadkach odnosić s i ę t y l k o do
konkretnego osobnika i kończyć się w r a z
2 jego śmiercią. W k o n l c e t n y m przypadku,
taka osobnicza degeneracja nie przenosi się
na dalsze pokolenia, czyli nie jest dziedzicz­
na. P o w o d u j ą ją czynniki ś r o d o w i s k o w e . JakiekolwifeTc zabiegi m a j ą c e na celu ulepsze­
nie istniejącego stanu rzeczy nie są skutecz­
ne i t y m samym t a k ż e nie są celowe. Za­
sadnicza t r u d n o ś ć t k w i jednak w n i e m o ż n o ­
ści o d r ó ż n i e n i a niedziedzicznej degeneracji
osobniczej od dziedzicznej, czyli tej, k t ó r ą
w przeciwstawieniu do pierwszej potocznie
i k r ó t k o nazywamy z w y k l e d e g e n e r a c j ą . Pow­
staje ona w konsekwencji zmiany dotychcza­
sowego u k ł a d u g e n ó w pod w p ł y w e m czynni­
k ó w niekorzystnych, w z g l ę d n i e niekorzystnie
oddziałujących. O d w r o t n y m odpowiednikiem
zmian niekorzystnych m o g ą być zmiany k o ­
rzystne, b o w i e m jedne i drugie, zwane m u ­
tacjami, p o w s t a j ą r ó ż n o k i e r u n k o w o , czyli t y m
samym bezkierunkowo. M i m o swego recesywnego (utajonego) charakteru, mutacje, poja­
w i a j ą c e się nagle i masowo, a nieraz t e ż
nagle zanikające, m a j ą dla osobnika i gatun-
szony, m o ż e b y ć w y n i k sprowadzania takich
osobników spośród k t ó r y c h tylko część po­
t r a f i się p r z y s t o s o w a ć do nowych w a r u n k ó w
ś r o d o w i s k o w y c h . Zresztą we wszystkich przy­
padkach sprowadzania osobników o odmien­
n y m ekotypie, nieodzowne jest, w celu u t r ­
walenia w y n i k ó w , stale ponawianie zabiegu
sprowadzania dalszych osobników, inaczej —
jak to w y k a z a ł a praktyka — typ mieszany,
p o w s t a ł y w w y n i k u s k r z y ż o w a n i a się osobni­
k ó w rodzimych z obcymi, po pewnym czasie
zanika, a pozostaje dawny miejscowy eko­
typ, najlepiej przystosowany do lokalnych
w a r u n k ó w ś r o d o w i s k o w y c h (nie w y ł ą c z a j ą c
z owych w a r u n k ó w t a k ż e c z y n n i k ó w s k ł a ­
d a j ą c y c h się na zbiorowe pojęcie oporu ś r o ­
dowiska). Istnieją też przypadki, k t ó r e m i m o
przejściowego utrzymania się przy życiu t y ­
pu mieszanego, należy u w a ż a ć za chybione z
powodu n i e p o ż ą d a n y c h cech, p o w s t a j ą c y c h
w wyniku skrzyżowania osobników rodzi­
mych z i m p o r t o w a n y m i (np. brzydkie l u b nie
w y k a z u j ą c e p o ż ą d a n y c h cech poroże). Do nie­
powodzenia mogą się też przyczynić m i g r a ­
cje sprowadzonych osobników na tle nie
przyczyna, zwierzyna zazwyczaj powraca na
swe dawne stanowiska.
M i m o to. mniej lub w i ę c e j lokalna dysper­
sja jest u różnych g a t u n k ó w zwierzyny obja­
wem normalnym,, p o w o d u j ą c y m stałe krzy­
ż o w a n i e się o s o b n i k ó w z oddalonych od sie­
bie stanowisk.
B i e g e r (2, t o m I ) •podaje p o n i ż s z e p o g l ą ­
dowe dane, dotyczące lokalnej migracji ozna­
czonych i zarejestrowanych zajęcy, sarn i j e ­
leni.
zające
do
..
„
„
ponad
,.
„
„
1
a
5
10
10
15
20
40
km
km
km
km
km
km
km
km
15,S»/»
20,1'/,
4,1»/.
2,9'U
sarnykozły
sarnykozy
Jelenie
6B,SV.
10,0»/i
13,7V.
7,3"/.
2,4'/»
73,2V.
9,7V.
9,9 V.
37,3»/.
4 6>r,
2,6V.
2,8%
39,0%
11.8%
3,4%
5,IV.
Z danych tych m o ż n a w y s n u ć wniosek, że
lokalne migracje o zmiennym n a t ę ż e n i u iloś­
c i o w y m i odległościowym, jednak powtarza­
j ą c e się stale, z roku na rok, s t a n o w i ą czyn­
n i k silnie p r z e c i w d z i a ł a j ą c y chowowi wsob­
nemu.
Z r e s z t ą na temat znaczenia k r z v ż o w a n i a się
o s o b n i k ó w w b l i s k i m p o k r e w i e ń s t w i e zdania
są bardzo podzielone. Poza t y m wydaje się,
że w ł a ś n i e w tej dziedzinie zachodzą znacz­
ne rozbieżności miedzy t e o r i ą a praKtyką.
Z jednej strony znane s ą ujemne skutki
zbyt daleko posuniętego chowu wsobnego,
np. u b a ż a n t ó w (zmiana ubarwienia), z d r u ­
giej strony nie b r a k f a k t ó w dowodzących, że
c h ó w wsobny nie musi w y w o ł v w a ć zgubnvch
s k u t k ó w . I tak na p r z y k ł a d znane są p r z y ­
padki doskonałego prosperowania zajęcy na
wyspach, na k t ó r y c h w ogóle nie ,-odświ^eż a n o k r w i " (3). Podobne zjawisko stwierdzono
r ó w n i e ż u sarn. Stan sarn, p o w s t a ł y na d w ó c h
wyspach d r o g ą chowu wsobnego, był j a k o ś ­
ciowo nadspodziewanie dobry.
I n t e r e s u j ą c e dane odnoszące się do w z g l ę d ­
nej osiadłości zająca z a w d z i ę c z a m y w ę g i e r ­
skiemu badaczowi. Szederjeiemu (4). Cytuje­
my je p o n i ż e j :
SpoSród zajęcy:
Stwierdzono
W odległości:
zima w lesie
k u daleko idące znaczenie j a k o czjmnik u możliwiający przystosowanie się o r g a n i z m ó w
do zmiennych w a r u n k ó w ś r o d o w i s k o w y c h .
Mutacjom p o w o d u j ą c y m dziedziczne u p o ś ­
ledzenie organizmu, czyli dziedziczną dege­
nerację, można przeciwdziałać
krzyżu­
j ą c osobniki o n i e z a d o w a l a j ą c e j jakości z
osobnikami w y k a z u j ą c y m i cechy dodatnie,
czyli p o c h o d z ą c y m i ze ś r o d o w i s k o d o b r y m
ekotypie. M o ż n a — choć nie jest t o absolut­
nie pewne — w y w o ł a ć w ten sposób korzy­
stniejszy u k ł a d g e n ó w i tą d r o g ą ulepszyć genot,yp, m o ż n a jednak t a k ż e s p o w o d o w a ć nie­
zamierzone pogorszenie genotypu w przypad­
ku n i e u m i e j ę t n o ś c i przystosowania się oso­
b n i k ó w sprowadzonych, s t a n o w i ą c y c h element
obcy. do lokalnych, nie o d p o w i a d a j ą c y c h i m
warunków środowiskowych.
W t a k i m przy­
padku osobniki nierodzime giną wcześniej lufa
później, p o z o s t a w i a j ą c potomstwo, z w y k l e nie
w y k a z u j ą c e p o ż ą d a n y c h cech hodowlanych i
w ten sposób zabieg mija się z celem. A l e
t a k ż e w przypadku możności ulepszenia ge­
notypu, uzyskany efekt hywa zwykle pro­
blematyczny, p r z e w a ż n i e wskiitek zbyt m a ł e j
ilości sprowadzanych osobników, k o p u l u j ą cych poza t y m z z u p e ł n i e przypadkowymi
partnerami płciowymi, co powoduje t a k ż e
p r z y p a d k o w o ś ć w y n i k ó w w zakresie potom­
stwa. Podobny, choć jeszcze bardziej u m n i e j -
FoŁ Jerzy Flgłira
sprzyjającego i m nowego ś r o d o w i s k a l u b na
tle tzw. instynktu domu.
"
Chów
w s o b n y , u w a ż a n y jako jedna
z przyczyn n i e z a d o w a l a j ą c e g o stanu j a k o ś ­
ciowego zwierzostanow lub ich degeneracji,
wymaga rozpatrzenia z dwojakiego p u n k t u
widzenia, mianowicie pod k ą t e m w a r u n k ó w
u m o ż l i w i a j ą c y c h jego zaistnienie oraz pod
k ą t e m jego s k u t k ó w osobniczych i popula­
cyjnych.
W a r u n k i u m o ż l i w i a j ą c e powstanie chowu
wsobnego k o j a r z ą się w dużej mierze z osiadłością gatunku. Tymczasem nawet tzw. osia­
dłe gatunki zwierzyny nie są n i m i w d o s ł o w ­
n y m tego s ł o w a znaczeniu. M ó w i m y np. o
w z g l ę d n e j osiadłości zająca, gdyż w k a ż ­
dej populacji zajęczej w y s t ę p u j e pewna licz­
ba o s o b n i k ó w osiadłych, pozostałe zaś sta­
n o w i ą element m i g r u j ą c y w mniejszym l u b
w i ę k s z y m zakresie. R ó w n i e ż osiadły jest j e ­
leń, choć ostoja jego jest n i e p o r ó w n a n i e w i ę k ­
sza n i ż w i e l u mniejszych g a t u n k ó w z w i e ­
rząt. Co prawda, w i a t r y wiejące przez d ł u ż ­
szy czas z jednego k i e r u n k u p o w o d u j ą r ó w ­
nież j e d n o k i e r u ń l i o w e posuwanie się jelenia
pod w i a t r , jednak z c h w i l ą o d w r ó c e n i a się
w i a t r u wraca on do dawnej części swej
ostoi. Podobnie dzieje się w przypadkach m i ­
gracji w y w o ł a n y c h nadzwyczajnymi przyczy­
nami. Po p e w n y m czasie, gdy t y l k o u s t ą p i
500 m
500 - 1 0 0 0 m
1000 - 1 5 0 0 m
1500 - 2000 m
2000 — 2500 m
2500 - 3000 m
ponad 3000 m
aprowa.
dzonych
•w c e l u
odświeże­
nia k r w i
9Vo
24,5''/«
IWo
11,5V.
9Vo
5<»/ł
24Vs
odłowio­
nych 1wy­
puszczo­
nych w
t v m saraym
miejscu
schwyta­
nych w
w i e k u 2-5
dni t po­
zostaw tonycb
na
miejscu
22Vb
26%
2lVo
10»/o
4Vo
6<»/o
31Vi
32Vo
18"/ł
2V<t
TIt
IV.
S z e f o w e odległości stwierdzone na W ę ­
grzech w y n o s i ł y 57 I 75 k m .
Z powyższych danych w y n i k a , że stałe,
choć p r z e w a ż n i e niewielkie p r z e s u n i ę c i a te­
renowe zajęcy p r z y c z y n i a j ą się do ciągłego
mieszania się <«obników poszczególnych po­
pulacji, co zmniejsza rozmiary chowu w po­
k r e w i e ń s t w i e , oraz że do „odświeżenia k r w i "
w danym łowisku p r z y c z y n i a j ą się w n a j ­
mniejszej mierze w ł a ś n i e osobniki w t y m
celu sprowadzone, bowiem m i g r u j ą w sto­
sunkowo najsilniejszym stopniu.
O podobnym przemieszczaniu się k u r o p a t w
wspominano na ł a m a c h ,.Łowca Polskiego"
j u ż dawniej. W rozdziale d o t y c z ą c y m s t r u k ­
t u r y populacji o m ó w i l i ś m y t e c h n i k ę k r z y ż o ­
wania się jeleni, w c h o d z ą c y c h w skład r ó ż ­
nych chmar, 'tworzących j e d n ą populację.
Zatem w przyrodzie nie istnieje zagadnie­
nie chowu wsobnego w takich rozmiarach
albo w t a k i m sensie k t ó r y by u z a s a d n i a ł ko­
nieczność p r z e c i w d z i a ł a n i a temu zjawisku
ze strony człowieka. W przypadkach powsta­
nia — w efekcie chowu wsobnego — korzystD O K O ^ C Z E N I E NA STR. 4
3
nej kombinacji g e n ó w , potomek spokrewnio­
nych rodziców m o ż e nie tylko nie wykazy­
w a ć cech degeneracji osobniczej, ale m o ż e
być zdrowy i silny. Przecież w drodze cho­
w u w polćrewieństwie powstały liczne rasy
z w i e r z ą t domowych, w y k a z u j ą c e szczytowe
zalety. W przypadkach niekorzystnej k o m bmacji genów, t j . w ó w c z a s gdy — w y r a ż a j ą c
się popularnie — u potomka z s u m u j ą się nie­
p o ż ą d a n e (urzeczywistnione l u b recesywne)
przymioty rodziców, a w y p a d k o w ą w y t w o ­
rzonego stanu rzeczy będzie upośledzenie or­
ganizmu, dany osobnik w naturalnych w a ­
runkach wcześniej l u b później padnie ofia­
r ą oporu ś r o d o w i s k a w postaci d r a p i e ż n i k ó w ,
zimy, ^ o d u l u b chorób.
W i e s ł a w SzczerbłńsM
(Dokońcsenle n a s t ą p i )
\
Z*JCGze i c i e t k l
*
.
ŁITERATUBA:
1. A n d r z e j e w s ł d R . . P i e l o w s k i Z . : „ O k o n i e c z n o ­
ści pogłębienia b a d a ń p o p u l a c y j n y c h n a d
z a j ą c e m (Lepus europaeus Pall.)". E k o ­
l o g i a P o l s k a , s e r i a B-4/U5T
S. B l e g e r w.: „ H a n d b u c h d e r d e u U c h e n Jagd",
t o m I I I I , B e r l i n 1941
3. M a i l e r
Using: „Diezels Nlederjagd",
Sechzehnte Auflage. Paul Parey, B e r l i n
4. S z e d e r j e l
A.: „Beobachtungen
Uber
den
FeJdhasen
tn U n g a m " ,
„Zeitachrlft
fllr
J a g d w l a s e n a c h a f t " . 10S9/3
F o t . J«rxy Figura
W I R O a i U S I ŻUROWSKI
HODOWLI BOBRÓW EUROPEJSKICH W POLSCE
ÓBR rzeczny (Castor fiber L . ) , n a j ­
w i ę k s z y przedstawiciel rodzimych
gryzoni, w y s t ę p u j e obecnie na tere­
nie Polski w k i l k u rezerwatach. Rezerwaty
w Osowcu nad B i e b r z ą i w O l i w i e u t w o r i o no po wojnie, a k l i m a t y z u j ą c t a m bobry spro­
wadzone z W o r o n e ż a . O p r ó c z tego w 1950
r o k u stwierdzono istnienie naturalnego sied­
liska b o b r ó w w dorzeczu Czarnej H a ń c z y , w
p o b l i ż u jeziora W i g r y .
Najliczniej jednak — z w y s t ę p u j ą c y c h
obecnie na świecie d w ó c h przedstawicieli r o ­
dziny Castoridae, reprezentowany jest w
Polsce d r u g i gatunek — b ó b r k a n a d y j s k i
(Castor canadensis K u h l ) . Bobry te z o s t a ł y
sprowadzone na IWazury, do R y k a r t o w a , oko­
ło 1926 roku, przez pruskiego obszarnika zu
Dohna. Z tamtejszej h o d o w l i parkowej w y ­
d o s t a ł y się na s w o b o d ę i p o m y ś l n i e z a a k l i ­
m a t y z o w a ł y na rzece P a s ł ę c e . Część z nich
p r z e t r w a ł a okres w o j n y , s t w a r z a j ą c podsta­
w y do odrodzenia s i ę u nas p o g ł o w i a bobra
kanadyjskiego.
W y d a w a ć b y s i ę m o g ł o , że przy dość licz­
n y m stanie w y j ś c i o w y m b o b r ó w , b r a k u n a ­
t u r a l n y c h w r o g ó w i troskliwej opiece Rady
Ochrony Przyrody, rekonstrukcja siedlisk
t y c h cennych z w i e r z ą t powinna p r z e b i e g a ć
szybko i p o m y ś l n i e . Niestety, trudne do
opanowania k ł u s o w n i c t w o i b r a k p i e t y z m u
dla chronionych p o m n i k ó w przyrody w n a ­
szym s p o ł e c T e ń s t w i e p o w o d u j ą , że b ó b r jest
u nas nadal bardzo r z a d k i m z w i e r z ę c i e m .
W tej sytuacji p o w s t a ł a k o n i e c z n o ś ć s t w o ­
rzenia reprodukcyjnego o ś r o d k a hodowli b o ­
b r ó w , k t ó r y s t a ł b y s i ę p o d s t a w ą do z a k ł a d a ­
nia n o w y c h sie:^lisk bobrowych w k r a j u . T a ­
k i e w*arunki m o g ł a z a p e w n i ć t y l k o hodowla
zamknięta.
Z inicjatywy prof. d r a M i e c z y s ł a w a Czaji
w d n i u 18 sierpnia 1958 r. w T e r e n o w y m Z a ­
4
k ł a d z i e H o d o w l i D o ś w i a d c z a l n e j "Zwierząt
P A N w Popielnie, pow. Pisz, z o s t a ł a o t w a r ­
ta pierwsza, d o ś w i a d c z a l n a ferma b o b r ó w .
F e r m ę zbudowano w e d ł u g w z o r ó w k a n a d y j ­
skich, natomiast cztery pary b o b r ó w spro­
wadzono z W o r o n e ż a . Były to zatem bobry
europejskie.
D o r o s ł y b ó b r europejski m a n a s t ę p u j ą c e
w y m i a r y : długość t u ł o w i a 75—95 cm, d ł u ­
gość ogona około 30 c m , w y s o k o ś ć t u ł o w i a
ok. 30 c m , c i ę ż a r o k . 30 leg.
Bobry m a j ą b u d o w ę zwięzłą i ciężką, m a ł a
g ł o w a osa:lzona jest na k r ó t k i e j , grubej szyL
Muszle uszne m a l e ń k i e , przystosowane, po­
dobnie j a k nozdrza i w a r g i , do zamykania
się w czasie n u r k o w a n i a . Oczy, uszy i noz­
drza umies7czoDe s ą na j e i n e j płaszczyźnie,
co u m o ż l i w i a b o b r o w i d o s k o n a ł ą k o n t r o l ę t e ­
renu bez nadmiernego w y n u r z a n i a g ł o w y .
Z ę b y bobra s ą bardzo silnie w y k s z t a ł c o n e ,
n a l e ż ą do typu z ę b ó w bezkorzeniowych —
r o s n ą przez całe życie. Szczególnie p o t ę ż n e s ą
siekacze, od przodu pokryte ż ó ł t o c z e r w o n y m
szkliwem. G ó r n e siekacze w y s t a j ą z dziąsła
od 26—33 mro, a dolne od 35—39 m m , c a ł k o ­
w i t a d ł u g o ś ć dolnego siekacza w y n o s i około
120 m m . U k ł a d u z ę b i e n i a bobra charaktery­
zuje f o r m u ł a z ę b o w a :
1 0
1
3
I — C— P — M —
1 0
1
3
20
Nogi bobra s ą k r ó t k i e , p i ę c i o p a l c z a s t e ,
przystosowane do w y k c n y w a n i a określonych
c z y n n o ś c i : przednie dość drobne, chwytne;
t y l n e p o t ę ż n e o d ł u g i c h palcach p o ł ą c z o n y c h
b ł o n ą p ł a w n ą . D r u g i pazur tylnej ł a p y jest
rozdwojony w formie s z c z y p c z y k ó w . N i e k t ó ­
rzy autorzy p r z y p i s u j ą m u r o l ę g ę s t e g o grze-
Ogólny
widok
fermv
bobrów
rot. w. Zurowiki
bienia. Tylne k o ń c z y n y s ą podstawowym o r ­
ganem ruchu w czasie p ł y w a n i a . Ruch ten
m o ż e być wzmagany, zwłaszcza pod w o d ą ,
J!alcv:'mi r u c h a m i całego t u ł o w i a i ogona.
Ogo"
jest p o t ę ż n y , szeroki,
spłaszczony
grzbieto-brzusznie, nie owłosiony lecz pokryty
s z e ś c i o k ą t n y m i rogowymi tarczkami. S p e ł n i a
on zasadniczo r o l ę steru i u ł a t w i a z w i e r z ę ­
ciu utrzymanie się w pozycji poziomej za­
r ó w n o na wodzie, jak i pod w o d ą .
F u t r o bobra t w o r z ą rzadkie i grube w ł o ­
sy o ś c i s t e i przewodnie oraz k r ó t s z e , gęstsze,
pofalowane w ł o s y puchowe. W ł o s y te p o k r y ­
w a j ą dość r ó w n o m i e r n i e całą p o w i e r z c h n i ę
ciała, doskonale izolując je przed przemoc z e n i « n . Ubarwienie futra jest c e c h ą osob­
niczą i m i e ś c i się w skali b a r w od jasnokai70wej do czarnej.
Narządy moczopłciowe, męskie i żeńskie,
k r y t e są w e w n ą t r z ciała i m a j ą w s p ó l n e
jście z odbytem. Ustalenie płci jest zatem
(lożliwe tylko przy badaniu w e w n ę t r z n y m ,
ifóre polega na w y m a c a n i u k o ś c i p r ą c i a u
Kmca (G. Hinze). Obok n a r z ą - i ó w p ł c i o w y c h
: n a j d u i ą się parzyste, w o r k o w a t e g r u c z o ł y
wydzielające tzw. s t r ó j bobrowy.
B o b r y z a c z y n a j ą r o z m n a ż a ć się w trzecim
•oku życia. Okres go-^owy wypada pr^ewamie na p r z e ł o m i e stycznia i lutego. O w u l a ;ja w t y m czasie powtarza się k i l k a k r o t n i e
ro 14 — 15 dni. Czas t r w a n i a ciążv, w g .
L. S. Ł a w r o w a , wynosi 105—107 dni. Samica
pomiata od 1—i m ł o d y c h . Bobry s ą zwie­
r z ę t a m i d ł u g o w i e c z n y m i , P. A . Manteuffel
podaje, i e m o g ą żyć w n i e w o l i do 50 lat. Są
one z w i e r z ę t a m i
monogamicznymi. CTęsto
starsze osobniki po stracie partnera żyją do
k o ń c a życia samotnie. Rodzina bobrza s k ł a ­
da się zazwyczaj z pary r o d z i c ó w oraz bob e r k ó w z m i o t u zeszłorocznego i tegoroczne­
go, m o ż e zatem liczyć od 6—10 sTtuk. Je­
s i e n i ą , w trzecim r o k u życia, mlo"?e bobry
w y r u s z a ; ą na w ę d r ó w k ę , k t ó r e j celem jest
kojarzenie się nowych par. Rodzina t>obr''a
okupuje zazwyc.aj o k r e ś l o n e
terytorium.
Ż y j ą one w wykopanych przez siebie norach
(o ile p o z w a l a j ą na to brzegi z b i o r n i k ó w
wodnych), l u b w domkach
zbudowanvch
z gałęzi, t r a w i m u ł u , albo też w ż e r e m i a c h
b c ' ' ą c v c h k o m b i n a c j ą nor i i^omków. Lego­
w i s k o umieszczone ?est nad poziomem wody,
natomiast k i l k a w y j ś ć ma w y l o t y pod w o d ą .
W a r u n k i e m założenia ż e r w n i a jest tak^ g ł ę ­
b o k o ś ć wody, by w czasie z'my w y l o t y nor
m o g ł y z n a M o w a ć się pod l i n i ą zamarzania.
B o b r y p r o w a d z ą nocny t r y b życia, dnie s p ę 'izają p r z e w a ż n i e w ż e r e m i a c h .
B o b r v i y w l ą się w y ł ą c z n i e pokarmem r o ś ­
l i n n y m o bardzo urozmaiconym s k ł a d z i e ga­
t u n k o w y m . W e d ł u g B. M . R ż e w s k i e g o m o g ą
korzystać z
około 175 g a t u n k ó w
roślin.
W wyborze k a r m y zaznacza się pewna sezo­
n o w o ś ć . W okresie wiosenno-letnim podsta­
w ę p o ż y w i e n i a stanowi r o ś l i n n o ś ć wodna
i wszelkiego rodzaju t r a w y i zioła, jesienią
w m e n u bobra p r z e w a ż a j ą krzewy oraz p ę d y
i kora m i ę k k i c h drzew liściastych. Na z i m ę ,
obok w y l o t ó w z a m i e s z k a ł y c h ż e r e m i , z a k ł a ­
d a j ą podwodne magazyny z g a ł ę z i a m i drzew
l i ś c i a s t y c h oraz k ł ą c z a m i grążeli I rogoży.
Bobry nie z a p a d a j ą w sen zimowy, lecz pra­
wdopodobnie spada u
nich w t y m czasie
a k t y w n o ś ć przemiany m a t e r i i .
prawdopodobnie n i e d o r o z w i n i ę t e i zostały
p o ż a r t e przez m a t k i .
W listopadzie 1960 r., w c h w i l i
zmiany
opieki zootechnicznej nad f e r m ą , stan b o b r ó w
w Popielnie p r z e d s t a w i a ł się n a s t ę p u j ą c o :
P r z e w ó d pokarmowy b o b r ó w jest dosko­
nale przystosowany do t r a w i e n i a tych bar­
dzo w ł 6 k n i s t v c h pasz, g d y ż oprócz rozbudo­
wanego żołądka m a j ą silnie r o z w i n i ę t e je­
l i t o ślepe. K a ł w y d a l a j ą bobry zasadniczo
w wodzie.
Ul
W h o d o w l i b o b r ó w w Popielnie okres do
jesieni 1960 r. nie p r z y n i ó s ł spodziewanych
s u k c e s ó w . P r z y c z y n ą tego b y ł zapewne brak
d o ś w i a d c z e n i a , co p o c i ą g n ę ł o za sobą b ł ę d y
w ż y w i e n i u i p i e l ę g n a c j i . W d n i u 7 maja
1959 r. samica z trzeciej p a r y ' ) b o b r ó w uro­
dziła dwa boberki. Pozostawiono je w g n i e ź ­
dzie bez ingerencji c z ł o w i e k a . Obydwa po
d z i e w i ę c i u dniach znaleziono m a r t w e . P r z y ­
czyną p a d n i ę c i a b y ł zapewne brak k ą p i e l i
(konstrukcja w y b i e g ó w uniemożliwiła rodzi­
com wyniesienie pHjtomstwa na basen), co
m o g ł o s p o w o d o w a ć zaburzenia w u k ł a d z i e
wydalania. N a s t ę p n i e 28 maja 19S9 r. u r o ­
dziła dwa boberki samica z pierwszej pary.
Boberki te w trzecim d n i u życia zaczęto k ą ­
p a ć w wanience, 4 czerwca zaczęły j u ż samo­
dzielnie w y c h o d z i ć na wybieg, a od 25 czerw­
ca same k ą p a ł y s i ę w basenie.
Mniejszy
z nich p a d ł 2 sierpnia 1959 r. w s k u t e k zaka­
żenia p ę p o w i n y .
W d n i u 13 lipca 1959 r. p a d ł a samica z d r u ­
giej pary, prawdopodobnie na skutek pora­
żenia cieplnego, 30 grudnia 1959 r. utopi) się
b ó b r z czwartej pary w w y n i k u awarii base­
nu, 7 lutego 1950 r. p a d ł d r u g i b ó b r z czwar­
tej pary, u k t ó r e g o stwierdzono silne w y ­
chudzenie i n i e ż y t j e l i t .
W m a j u 1960 r. okociły się samice z p i e r w ­
szej i -"rugiej p a r y lecz m ł o d e boberki b y ł y
da
•> S p i o w a d z o n e b o b r y
uinieszczono
paramł
w kolejnych zagrodach. Numer pary odpowia­
n u m e r o w i zagrody.
Nr
zagr.
I
II
V
VI
Bobry
Wiek
zwlen.
Umaazczenie
DaU
odłowu
lamiec
czarny
u r . IKW
samica
czarna
ur.
młody
czarny
samiec
czarny
u r . 1555
ur.
w
Woroneżu — lerma
samiec
płowy
stary
samica
czarna
stara
samica
płowa
młody
czarny
19N —
stara
r e z e r w a t O l i w a •)
e rai es.
1957 —
Woroneż
1998 —
Woroneż
u r . 1959
ur.
w
popielnie — lerma
195e
1953 —
Woroneż
19S2 —
Woroneż
*) w z w i ą z k u z k o n i e c z n o ś c i ą l i k w i d a c j i
re­
z e r w a t u b o b r ó w w O l i w i e o d ł o w i o n e t a m zwie­
rzęta d e c y z j ą P a ń s t w o w e j R a d y O c h r o n y P r z y ­
r o d y z o s t a ł y przekazane h o d o w l i
w
Popiel­
n i e , w dniu 17 1 18 l i s t o p a d a 1 9 « r . o d ł o w i o n o
Z sztuki, reaztę zdecydowano się o d ł o w i ć w na­
stępnym roku.
Bobry
w t y m okresie z n a j d o w a ł y
się
w n i e z a d o w a l a j ą c e j kondycji — matowe, po­
zbawione p o ł y s k u futra w s k a z y w a ł y w y r a ź ­
nie na b ł ę d y i b r a k i w o d ż y w i a n i u . G ł ó w n ą
u w a g ę skoncentrowano zatem na o:'powied n i m opracowaniu żywienia. Jako z a s a d ę
p r z y j ę t o wprowadzenie do k a r m y m o ż l i w i e
n a j w i ę k s z e j ilości s k ł a d n i k ó w oraz podawa­
nie k a ż d e j nowej paszy w ilościach m i n i ­
malnych i stopniowe z w i ę k s z a n i e
dawki
w m i a r ę przyzwyczajania się z w i e r z ą t . Osta­
tecznie na okres zimy p r z y j ę t o n a s t ę p u j ą c y
zestaw paszy (na d o b ę i j e d n ą s z t u k ę ) : chleb
czerstwy 125 g, o t r ę b y jjszenne 125 g, susz z
lucerny 65 g, ziemniaki p a r ó w . 750 g, m a r ­
chew około 1000 g, mieszanka mineralna 5 g
oraz w dowolnych ilościach gałęzie os:ki l u b
wierzby. Robiono r ó w n i e ż p r ó b y z w p r o w a ­
dzeniem do ż y w i e n i a b i a ł k a
zwierzęcego.
Niestety d o d a t k i m ą c z e k m i ę s n y c h czy m i ę ­
sno-kostnych nie b y ł y c h ę t n i e widziane w
paszy przez bobry. Dopiero w
kwietniu
wprowadzono z w y n i k i e m
pozytywnym do
dawek paszy t r e ś c i w e ' mleko w proszku, w
ilości około 1 dkg na s z t u k ę .
Bobry d o i ć szybko o d z y s k a ł y d o b r ą k o n -
5
dycję, a w y g l ą d ich futer ś w i a d c z y ! o w ł a ­
ś c i w y m doborze s k ł a d n i k ó w p o ż y w i e n i a .
W m i a r ę pojawiania się zielonek zaczęto
w p r o w a d z a ć do ż y w i e n i a l u c e r n ę i koniczy­
n ę zamiast suszu i okopowych. Jako u z u p e ł ­
nienie podawano p ę d y m a l i n , p o k r z y w ę ,
mlecz, rogoże i kłącza nenufaru. W sierpniu
w r ó c o n o do parowanych z i e m n i a k ó w (190
— 375 g) oraz m a r c h w i pastewnej (500 g). W
okresie b r a k u lucerny zaczęto p o d a w a ć b o ­
brom cale łodygi k u k u r y d z y . C w ł a ś c i w y m
żywieniu
świadczył
również
prawidłowy
przebieg f u n k c j i biologicznych u b o b r ó w .
Okres łączenia się b o b r ó w w pary przypa­
da na jesień, b o w i e m w okresie r u i w o d y
skute są zazwyczaj lodem i pojedyncze osob­
n i k i nie m a j ą m o ż n o ś c i znalezienia partne­
r ó w w czasie p o p ę d u płciowego. B y ć m o ż e ,
że t u w ł a ś n i e leży przyczyna t r w a ł o ś c i ich
monogamii. Na fermie do kojarzenia nowych
par postanowiono w y k o r z y s t a ć okres godo­
w y . W dniu 28 grudnia 1960 r. o d ł ą c z o n o od
r o d z i c ó w pierwszej pary m ł o d e g o bobra. N a ­
s t ę p n i e 10 stycznia 19ei r. p r z y s t ą p i o n o do
kojarzenia pary z osamotnionego samca z
drugiej pary i samicy o d ł o w i o n e j w Oliwie.
Do Iąc7enia b o b r ó w p r z y s t ą p i o n o z d u ż ą ostrożnością. Przez pierwszy t y d z i e ń , po k i l k a
godzin dziennie, bobry trzymano we w s p ó l ­
nej klatce, przedzielone s i a t k ą d r u c i a n ą , na­
s t ę p n i e wypuszczono j e na basen. Niestety,
z w i e r z ę t a odniosły się do siebie wrogo, czego
efektem b y ł o okaleczenie samicy. Przenie­
siono zatem s a m i c ę do gniazda samca i na
o d w r ó t , celem przymusowego oswojenia się
z w i e r z ą t z zapachem partnera. To p r a w d o ­
podobnie w p ł y n ę ł o na p o z y t y w n y w y n i k
p o d j ę t y c h s t a r a ń . P o ł ą c z o n e bobry 25 stycz­
nia zaczęły odnosić się do siebie z w z a j e m ­
n ą s y m p a t i ą . Zostawiono =e zatem razem, i
w dniu 27 stycznia zaobserwowano j u ż k o ­
p u l a c j ę u nowo utworzonej pary. Bobry kopulowaly w wodzie, leżąc na boku i obejmu­
j ą c się przednimi ł a p k a m i . K o p u l a c j ę u
pierwszej pary zaobserwowano 12 i 30 stycz­
nia, natomiast u trzeciej pary 21 i 28 stycz­
nia.
Pierwsza okociła się (4 maja 1961 r.) sami­
ca z trzeciej pary, p o m i a t a j ą c jednego, do­
brze r o z w i n i ę t e g o boberka. Niestety, ciężka
samica, prawdopodobnie o s ł a b i o n a porodem,
p r z y g n i o t ł a go i w t r z y godziny po urodze­
n i u znaleziono boberka martwego. Pr7vciuszony boberek m i a ł n a s t ę p u j ą c e
wymiary:
d ł u g o ś ć c a ł k o w i t a 33 cm, długość ogona 8
cm, g ł o w y 8 cm. wyst. siekaczv 3 m m . Z w r a ­
c a ł u w a g ę doskonale w y k s z t a ł c o n y u nowo­
rodka p r z e w ó d pokarmowy, a m i a n o w i c i e :
w p e ł n i r o z w i n i ę t y żołądek, j e l i t o ślepe dl. 8
cm, jelita cienkie dl. 128 cm, jelita grube
49 cm.
W dniu 7 maja okociła się samica z pierw­
szej pary, da^ąc t r z y boberki, a 17 maja
p r z y s z e d ł na ś w i a t jeden boberek od samicy
z drugiej, nowo skojarzonej pary. Wszystkie
Para
rodzic.
Data
urodź.
I
28.V.59
I
7.V.61
,,
,,
17,V.6i
4.V.61
n
in
U r n a s zez.
mlodycti
Ciężar
po urodź.
czarny
czarny
czarny
czamy
czamy
płowy
czarny
479
610
^70
770
575 p o
Śmierci
Wykazane w t a b e l i tempo przyrostu m ł o ­
dych b o b e r k ó w r ó w n i e ż zdaje się p o t w i e r ­
dzać p o p r a w n o ś ć r o z w i ą z a n i a problemu ż y ­
wienia tych z w i e r z ą t w n i e w o l i . P o r ó w n a ­
nie c i ę ż a r u b o b e r k ó w urodzonych w 1959 r.
z u r o d z o n y m i w 19S1 r. wskazuje na wzrost
mleczności samic.
M ł o d e boberki b y ł y pierwszy raz k ą p a n e
w wanience po u p ł y w i e około 12 godzin od
urodzenia. W czasie tej k ą p i e l i pomagano
i m w u s u n i ę c i u s m ó ł k i , a t a k ż e zrobiono
przegląd pępowinek. Następne kąpiele ro­
biono rano i wieczorem przez 5 d n i ( d r u ­
ga para) i przez 11 d n i (pienvsza para). Po
u p ł y w i e tego okresu m ł o d e wyganiano rano
i wieczorem z gniazd przez w y b i e g do ba­
s e n ó w . Z p o w r o t e m w n o s i ł y j e zazwyczaj
stare bobry. W c z w a r t y m t y g o d n i u życia
boberki n a u c z y ł y się j u ż samodzielnie w y ­
chodzić do basenu i w r a c a ć do gniazd.
W trzecim t y g o d n i u zaczęły i n t e r e s o w a ć
się k a r m ą starszych b o b r ó w i z j a d a ć l i s t k i
lucerny. N a s t ę p n i e juz dość szybko k o r z y ­
s t a ł y z całej k a r m y podawanej d o r o s ł y m
z w i e r z ę t o m . W s i ó d m y m t y g o d n i u po po­
rodzie samice zaczęły w y r a ź n i e p o p r a w i a ć
s w o j ą k o n d y c j ę , co w s k a z y w a ł o na zbliża­
j ą c y się koniec l a k t a c j i . W czasie karmienia
m l e k i e m u samic m o ż n a b y ł o
zauważyć
d w i e pary sutek m i ę d z y przednimi k o ń ­
czynami.
M a ł e boberki w czasie pierwszych k ą p i e l i
p ł y w a ł y dość niezgrabnie, p o s ł u g u j ą c
się
przednimi k o ń c z y n a m i . Miały r ó w n i e ż w y ­
r a ź n e t r u d n o ś c i z u t r z y m a n i e m poziomej
r ó w n o w a g i w wodzie, lecz dość szybko da­
ły sobie z t y m r a d ę w y k o r z y s t u j ą c s z e r o k ą
p ł a s z c z y z n ę ogona. Po paru dniach zaczęły
wiosłować tylnymi kończynami,
a
także
nurkować.
urodzone boberki b y ł y zdrowe, normalnie
r o z w i n i ę t e i dobrze u w ł o s i o n e . M ł o d e u r o ­
dziły się z z a m k n i ę t y m i p o w i e k a m i , ale j u ż
po 8—12 godzinach zaczęły p r z e z i e r a ć na
oczy.
C i ę ż a r urodzonych b o b e r k ó w i ich r o z w ó j
w ciągu trzech m i e s i ę c y podaje
poniższa
tabelka:
Clętar w
2 tyg. 4 tyg.
—
—
gramacłi
6 tyg.
_
1200
1050
1460
2110
2370
2230
950
1320
1550
1400
•) w wieku
»*) c t i o r o w a l
—
1920
2840
3270
3260
w wieku
8 tyg.
—
—
ZOOO")
3640
4170
4260
około
10 t y g .
_
padł
3170
4700
5230
ESOO
12 t y g .
-•>
5350
6030
7100
8600
10 m i e s i ę c y 8610 g,
na l e k k ą
biegunkę.
Bardzo ciekawym zjawiskiem jest w y s t ę ­
powanie silnego i n s t y n k t u o p i e k u ń c z e g o u
s a m c ó w , k t ó r e od pierwszych godzin po
przyjściu na ś w i a t potomstwa
stają
się
agresywne i b r o n i ą d o s t ę p u do m a ł y c h . W
czasie pierwszych kąpieli na basenie nic
spuszczają b o b e r k ó w z oczu i w y n o s z ą j e
w pysku z g ł ę b o k i e j wody na brzeg lub do
gniazda. Szczególnie w y r a ź n i e i n s t y n k t ten
w y s t ę p o w a ł u samca z drugiej pary, gdzie
samica z a c h o w y w a ł a się dość o b o j ę t n i e w
stosunku do m a ł e g o . Zdaje się to przeczyć
obserwacjom A. Dehnela, k t ó r y podaje, że
samice na okres porodu i odchowania m ł o ­
dych w y g a n i a j ą samce z gniazd. Takiego
zachowania się samic na fermie nie s t w i e r ­
dzono. Być m o ż e , że gniazdo opuszcza w
tyra czasie t y l k o starsze r o d z e ń s t w o .
Celem obiektywnej oceny w y n i k ó w ż y ­
wienia i p i e l ę g n a c j i b o b r ó w , na fermie w
W o r o n e ż u opracowano
tabelę
określającą
k o n d y c j ę z w i e r z ą t na podstawie w s p ó ł z a ­
leżności m i ę d z y długością t u ł o w i a bobra i
jego c i ę ż a r e m . Jako długość t u ł o w i a p r z y j ę t o
odległość od grzebienia potylicy do p o c z ą t ­
k u nie owłosionej części ogona u w y c i ą g n i ę ­
tego w p ł a s z c z y ź n i e poziomej
zwierzęcia
(L. S. Ł a w r o w ) .
W e d ł u g tych kr>-teriów ocena kondycji do­
r o s ł y c h b o b r ó w hodowanych w Popielnie
przedstawia się n a s t ę p u j ą c o :
Para
I
Bobry
samiec
samica
samiec
samica
samiec
samica
II
IIT
D ł u g . t u ł . w cm
65
61
67
70
69
70
C i ę ż a r w k g w d n i u i ocena kondycji
.111.61
Wycena
5.1X.61
Wycena
21,1
dost.
23,8
dobra
18,9
dost.
dost.
18,8
22,0
dost. -(25,5
dobra
25,3
dosrt.-f
25.5
dobra
24,0
dost. -t25.0
dobra
25,0
dost. - j 26,7
dobra
W y n i k i hodowli z a m k n i ę t e j b o b r ó w w Po­
pielnie w s k a z u j ą na realne m o ż l i w o ś c i s t w o ­
rzenia u nas o ś r o d k a reprodukcyjnego tego
cennego zwierzęcia. T y l k o tego rodzaju ho­
dowla, oczywiście po c a ł k o w i t y m opanowa­
niu techniki hodowania bobra, może za­
gwarantować
maksymalne
wykorzystanie
m a t e r i a ł u hodowlanego. O ile sukcesy z r o ­
k u 1960'61 p o w t ó r z ą się w n a s t ę p n y c h l a ­
tach, m o ż n a się b ę d z i e p o k u s i ć o z a k ł a d a n i e
dalszych podobnych o ś r o d k ó w .
Zakład
WIRGIUTTSZ Ż U R O W S K I
Hodowli Doświadczalnej Zwierząt
Polskiej A k a d e m i i N a u k
Popielne, pow. Pisz
LITERATURA:
Para
bQbr6v/
na
wybiegu
ret.
W.
Żurowski
A . D e t i n e l : „ Z a m k i n a w o d z r t e " . W a r s z a w a 195B
G . H l n z e : „ D e r B i b e r " , B e r l i n 1950
L , S. L a w r o w : , , O p y t k l e t o c z n o g o r o z w l d l e n l j a
bobrów".
Trudy
Woronożskogo
Gosudarstwiennogo Zopowiednika, ton; I , Wo­
r o n e ż 1938
L . S. Ł a w r o w :
„Bi<dogiczeskoje i zootecłinlczeskoje oboanowanlje r o z w i d i e n i j a b o b ­
rów na
fermie", Trudy
Woroneżskogo
Gosudarstwlennogo
ZapowlednJka,
tom
V , W o r o n e ż I9S4
P . A . M a n t e u i f e l : „Zizń p u s z c z n y c ł i
zwierej",
M o s k w a 1947
B, M . Rżewsklj: „Rlecznyje bobry", Moskwa
19S8
g ^ H M H M a a » H H H P B I B a a ^ ^
STANISŁAW WITKOWSKI
JESZCZE o WŁASNOŚCI U B I T E J ZWIERZYNY
O
D C H W I L I opublikowania a r t y k u ł u
kol. Tadeusza P a s ł a w s k i e g o „ W spra­
wie własności ubitej zwierzyny" ( „ Ł P "
nr 19/61 z ł.lO. 1961 r.) u p ł y n ę ł o
p a r ę miesięcy, ale poruszone w n i m zagad­
nienia nie straciły nic ze swej a k t u a l n o ś c i ,
p o w i e d z i a ł b y m nawet, że w świetle do­
ś w i a d c z e ń ostatniego sezonu p o l o w a ń n a b r a ł y
żywszycłi r u m i e ń c ó w . Myśliwi mieli okazję
raz jeszcze s k o n f r o n t o w a ć wymagania z a r z ą ­
dzeń wykonawczych dotyczących
własności
zwierzyny z p r a k t y k ą życiową i w y r o b i ć sobie
w ł a s n y pogląd na te sprawy. Niestety, za­
r ó w n o moja osobista opinia, j a k i niemal
wszystkich kolegów, z k t ó r y m i na ten temat
r o z m a w i a ł e m , różni się zasadniczo od stano­
wiska autora cytowanego na w s t ę p i e arty­
kułu.
Z formalnoprawnego punktu widzenia k o l .
P a s ł a w s k i ma, oczywiście, z u p e ł n ą r a c j ę —
skoro zostały wydane konkretne przepisy nor­
m u j ą c e przeznaczenie k w o t osiągniętych ze
s p r z e d a ż y pozyskanej zwierzyny, to należy
d o m a g a ć się ich przestrzegania. Z drugiej jed­
nak strony, jeżeli konstatuje się, że j a k i ś
przepis prawny jest generalnie nie przestrze­
gany, że jego realizacja napotyka na ogólny,
w e w n ę t r z n y sprzeciw, w ó w c z a s zamiast grozić
sankcjami wypada przede wszystkim prze­
a n a l i z o w a ć sam przepis, jego p r z y d a t n o ś ć ży­
ciową i możliwość stosowania. Sądzę, że ta­
kiego włapnie stanowiska m a j ą prawo oczeki­
w a ć m y ś l i w i od swoich w ł a d z naczelnych.
Inicjując d y s k u s j ę na ten temat, c h c i a ł b y m
na w s t ę p i e p r z y p o m n i e ć o b o w i ą z u j ą c ą obecnie
sytuację p r a w n ą w zakresie własności ubitej
zwierzyny. Od czasu opublikowania a r t y k u ł u
kol. P a s ł a w s k i e g o uległa ona pewnej zmianie,
gdyż ukazało się nowe z a r z ą d z e n i e Ministra
L e ś n i c t w a i PD z dn. 17.10,61 (patrz „Łowiec
Polski" nr 22/61 z dn. 15.11.1961 r.), k t ó r e w
nieco odmienny sposób reguluje zasady od­
s t ę p o w a n i a ubitej zwierzyny osobom w y k o ­
n u j ą c y m polowanie. N a j w a ż n i e j s z e różnice w
p o r ó w n a n i u z z a r z ą d z e n i e m w tej samej spra­
wie z dn. 21.11. 1959 r., k t ó r e straciło moc
obowiązującą, polegają na ograniczeniu pra­
wa d z i e r ż a w c y czy z a r z ą d c y obwodu łowiec­
kiego do swobodnego o d s t ę p o w a n i a m y ś l i w y m
ubitych sarn i kuropatw. Gatunki te poprzed­
nio mogli myśliwi zabierać na w ł a s n y u ż y t e k
bez ż a d n y c h ograniczeń, obecnie zaś m o ż n a
i m odstąpić n a j w y ż e j iO^/o odstrzelonych k u ­
ropatw, sam kóz i rogaczy. Z a r z ą d z e n i e u t r z y .
m a ł o w mocy, obowiązujące j u ż poprzednio,
ograniczenie o d s t ę p o w a n i a m y ś l i w y m ubitych
zajęcy do 40"/o pozyskanej ilości. Ostatecznie
więc m y ś l i w y , po uiszczeniu odpowiednich
opłat na rzecz d z i e r ż a w c y czy zarządcy obwo­
du łowieckiego, może z a t r z y m a ć na w ł a s n y
użytek: a) ze zwierzyny grubej: dziki o cię­
żarze do 40 kg po wypatroszeniu, cielęta je­
lenia i daniela, koźlęta sarny, rysie, dropie,
głuszce oraz 40Vo sarn, kóz i rogaczy; b) ze
zwierzyny drobnej 40V(i zajęcy i kuropatw
oraz wszystkie inne gatunki bez ograniczeń.
J e d n o c z e ś n i e o b o w i ą z u j e nadal bez ż a d n y c h
zmian z a r z ą d z e n i e Ministra L e ś n i c t w a i PD
z dnia 23 grudnia 1959 r. w sprawie przezna­
czenia kwot osiągniętych przez dzierżawcę
obwodu
łowieckiego ze s p r z e d a ż y pozyska­
nej zwierzyny.
Ż a d e n z trzeźwo m y ś l ą c y c h członków P Z L
nie będzie k w e s t i o n o w a ł u p r a w n i e ń p a ń s t w a
do Ziibezpieczenia na potrzeby r y n k u w e w n ę ­
trznego czy eksportu określonych ilości i ga­
t u n k ó w zwierzyny, t y m bardziej, że cena
skupu dziczyzny skalkulowana jest realnie.
Toteż wykonywanie przez koła łowieckie za­
r z ą d z e n i a w sprawie o d s t ę p o w a n i a m y ś l i w y m
ubitej zwierzyny nie budzi w zasadzie zastrze­
żeń, a „ o b o w i ą z k o w e dostawy" p r z e k r a c z a j ą
nieraz z a p l a n o w a n ą wysokość. T r u d n o ś c i w y ­
s t ę p u j ą tylko w tych kołach, k t ó r e d z i e r ż a -
(ARTYKUŁ
DYSKUSYJNY)
w i ą tereny o s ł a b y m stanie zajęcy. Czy mo­
żna się zresztą dziwić rozgoryczeniu m y ś l i ­
wych, jeśli w w y n i k u całodziennego polowa­
nia, po odliczeniu eC/o „ o b o w i ą z k o w e j do­
stawy", pozostaje do dyspozycji mniej zajęcy
niż było strzelb? Myślę, że m o ż n a temu ł a t w o
zapobiec, p r z y j m u j ą c np. zasadę, że na polo­
waniach, k t ó r y c h rozkład nie przekracza 50
zajęcy wolno odstąpić m y ś l i w y m do 60"/o u b i ­
tej ilości. Jestem przekonany, że takie czy
podobne u s t ę p s t w o na rzecz icół gospodaru­
jących na s ł a b y c h terenach nie w p ł y n i e zu­
pełnie na wysokość skupu zajęcy ani nie spo­
woduje fałszowania w y n i k ó w p o l o w a ń , usu­
nie natomiast
źródło
rozgoryczenia,
za­
d r a ż n i e ń i pretensji.
Pod r o z w a g ę resortu leśnictwa i w ł a d z na­
szego Zrzeszenia poddaje t a k ż e propozycję,
aby odsetek s a r n - k ó z i rogaczy, k t ó r e m o ż n a
odstąpić m y ś l i w e m u podnieść z 40 na 50''/o.
Przecież sarn nie strzela się „ n a p ę c z k i " ani
nie poluje się na nie zbiorowo, po co więc
u t r u d n i a ć życie z a r z ą d o w i koła i m y ś l i w y m
skomplikowanymi obliczeniami i z m u s z a ć ich
do rozstrzygania takich w ą t p l i w o ś c i , j a k np.
czy m y ś l i w y , k t ó r y odstrzelił 2 sarny może
j e d n ą z nich z a t r z y m a ć na w ł a s n y użytek,
czy też nie, t>o ma prawo tylko do 80''/o.
Ostatnia wreszcie moja uwaga na temat za_
sad o d s t ę p o w a n i a zwierzyny dotyczy o d s t r z a ł u
kuropatw. U w a ż a m , że n a k ł a d a n i e na m y ś l i ­
wych o b o w i ą z k u dostarczania do p u n k t ó w
skupu 60Vo odstrzelonych kuropatw jest po­
stanowieniem nieżyciowym, n i e m o ż l i w y m do
skontrolowania, k t ó r e absolutnie nie w p ł y n i e
na wysokość skupu, przysporzy natomiast moc
k ł o p o t ó w z a r z ą d o m tych kół, gdzie odstrzał
kuropatw wynosi ś r e d n i o
10—15 sztuk na
członka, czyli chyba połowie kół łowieckich
w kraju. Tam, gdzie o d s t r z a ł kuropatw jest
wysoki (znam kcia, gdzie na 1 myśliwego
przypada do o d s t r z a ł u 150 kuropatw), m y ś l i w i
dostarczą bez ż a d n y c h n a k a z ó w nie 60Vo lecz
Fot.
Zbyszko
Siemaszko
dOVo i więcej, nie ma natomiast takiej siły,
k t ó r a by z m u s i ł a myśliwego aby na 10 od­
strzelonych w c a ł y m sezonie k u r o d s t a w i ł 6
sztuk do p u n k t u skupu, nieraz odległego o
kilkadziesiąt k i l o m e t r ó w . Czy trzeba zresztą
u c i e k a ć się do tak niepopularnego r o z w i ą z a ­
nia, jak przymus, żeby z a p e w n i ć p o t r z e b n ą
dla handlu p u l ę kuropatw? Wydaje się, że jest
to w t y m wypadku zupełnie zbyteczne. W 1959
roku, kiedy odstrzał kuropatw na terenie k r a ­
j u k s z t a ł t o w a ł się w w>'sokości około 350 tys.
sztuk, wyeksportowano 156 tys. sztuk, a prze­
cież nie b r a k ł o t a k ż e świeżych i m r o ż o n y c h
kuropatw w „ D e l i k a t e s a c h " i innych w i ę k ­
szych sklepach tej b r a n ż y . A więc bez ż a d ­
nych o d g ó r n y c h n a k a z ó w skupiono chyba te
eo^/o pozyskanej ilości.
Podniesienia wysokości skupu kuropatw
trzeba, moim zdaniem, szukać zupełnie gdzie
indziej, mianowicie w większej operatywno­
ści aparatu Z L P N „Las", k t ó r y na podstawie
rozeznania stanu kuropatw w kraju musi dy­
sponować odpowiednio gęstą s i a t k ą p u n k t ó w
skupu, musi „wychodzić naprzeciw klienta",
zamiast biernie czekać aż m u m y ś l i w i zwio­
zą z w i e r z y n ę do jedynego p u n k t u skupu na
terenie w o j e w ó d z t w a . Wszystkich i n t e r e s u j ą ­
cych się bliżej t ą s p r a w ą o d s y ł a m do kores­
pondencji k o l . B o l e s ł a w a Strzeleckiego pt.
„ T r z e b a u s p r a w n i ć skup kuropatw", zamiesz­
czonej w nrze 16/61 „ L P " .
Wniosek z tych r o z w a ż a ń m o ż e b y ć tylko
jeden: wyłączyć kuropatwy z o b o w i ą z k o ­
wych dostaw dziczyzny i w t y m brzmieniu
p r z e d k ł a d a m go do rozpatrzenia przez nasze
w ł a d z e łowieckie.
Tych k i l k a krytycznych uwag, z m i e r z a j ą ­
cych jedynie do bardziej życiowego uregulo­
wania zasad o d s t ę p o w a n i a
zwierzyny, nie
zmienia w niczym mojego przekonania o po­
trzebie i słuszności z a r z ą d z e n i a z dn. 17.10.
1961 r., ogólnie zresztą przestrzeganego.
K r a ń c o w o różny pogląd m a m natomiast na
drugie z i n t e r e s u j ą c y c h nas zarządzeń, to jest
na z a r z ą d z e n i e Ministra L e ś n i c t w a i PD z dnia
23.12. 1959 r. w sprawie przeznaczenia k w o t
osiągniętych przez d z i e r ż a w c ę obwodu ł o w i e c .
JERZY SZCZEPAŃSKI
nyt.
St.
Rozwadowtlcl
Andante sostenuto
RZYJECHAŁA? — spytałem witając
panią Kazlę.
— Nie.
O cóż wiĘcej p y t a ć ? Jedno „ n i e " przekre­
śliło wszystkie nadzieje z j a k i m i j e c h a ł e m .
Powitanie w y p a d ł o serdecznie, ale j u ż bez
tej ż y w i o ł o w e j r a d o ś c i , j a k i e j d a ł b y m upust,
gdyby doszło do planowanego spotkania. No
cóż, trzeba się j a k o ś p r z e m ę c z y ć przez te
dwa d n i . W s ą s i e d n i m pokoju gwar. Zenon,
„ W u j o " (120 kg „bez opakowania"), Janusz,
Jurek, C z e s ł a w . Z j a w i l i się, zgodnie z u m o ­
wą, na sylwe'trowo-noworoczne polowanie.
W s z e d ł e m z t w a r z ą raczej p o n u r ą , nie w y s i ­
lając się na pozory zadowolenia. Jeszcze tak
niedawno w y s t a r c z y ł o b y s p o t k a ć się z n i m i ,
w s p w n i n a ć r y k o w i s k o , u k ł a d a ć plany na d n i
najbliższe, cieszyć się p o n o w ą i nadzieją,
że knieja — w y p r ó b o w a n a kochanka — nie
zawiedzie. Po k i l k u
minutach wciągnąłem
s i ę do ogólnej rozmowy. T y l k o w
jakiejś
skrytce pod k o r ą (oczywiście m ó z g o w ą ) sze­
leścił, ś w i d r o w a ł , gryzł
nieznośnie kornik
(stworzonko n i e m a l ż e materialne), u n i e m o ż ­
l i w i a j ą c ucieczkę od samego siebie.
P
Kiedy m i j a p o ł u d n i e , a zbliża się p o p o ł u d n i e
życia, wiele spraw t r a c i s w o j ą dotychczaso­
w ą w a r t o ś ć . U s t a l ą w y b u c h y entuzjazmu,
w e w n ę t r z n e p o k w i k l , s p o g l ą d a się przelotnie
na setki nieistotnych d r o b i a z g ó w . N a s t ę p u j e
w ł a ś c i w a ocena zjawisk i z d a r z e ń . S t a b i l i z u ­
je się życie, w a r u n k i z e w n ę t r z n e , stan d u ­
chowy, plan dnia i roku. Czasem odczuwa
s i ę r e z y g n a c j ę . Nic j u ż nie czeka, nic się no­
wego nie stanie. W najlepszym w y p a d k u
pow!t6rzy isię j a k i ś d a w n y apizod iw m n i e j
p a s i o n u j ą c e j , m n i e j p o r y w a j ą c e j formie. Z a ­
braknie entuzjazmu m ł o d o ś c i , w i a r y w n i e ­
możliwe.
Wyjazd na polowanie, to w ł a ś n i e j a k b y na­
w r ó t do lat m ł o d z i e ń c z y c h , do poszukiwania
celu, przygody. W i a r a , że stanie się coś nie­
z w y k ł e g o , że knieja u k a ż e s w ó j dotychczas
łtrzeżony skarb. Bez takich n a s t r o j ó w las
b y ł b y t y l k o miejscem wypoczynku, odartym
z u p e ł n i e z czaru.
Są chwile, kiedy d o r o s ł y człowiek, zapra­
wiony, zahartowany w trudach życia, l ę k a
się nagle j a k i e j ś drobnostki, w y b i e r a z ł u d z e ­
nia, w i e d z ą c nawet, że nie p r z y b i o r ą r e a l ­
nych f o r m . Z u p e ł n i e tak, j a k we w r z e ś n i u ,
po Jej odjeździe, kiedy za k a ż d y m s t r z ę p e m
m g ł y , za k a ż d y m s k r ^ ż o w a n i o n l i n i i w y d a ­
8
SONATA
SYLWESTROWA
w a ł o m i się, że w ł a ś n i e J ą zobaczę. Tyle, że
w t e d y nie powinienem m i e ć ż a d n y c h złudzeń,
a drisiaj m i a ł e m niemal p e w n o ś ć .
W e j ś c i e pana Janka (nadleśniczego) spro­
w a d z i ł o m n i e ostatecznie na ziemię. Wszyst­
ko b y ł o gotowe. D z i k i otropione, cztery pa­
r y s a ń i atmosfera podniecenia przed ostat­
n i m w t y m r o k u polowaniem. M i m o rozgar­
diaszu, k a ż d y z nas p o w y c i ą g a ł
rzucone
w k ą t plecaki, w y p a t r o s z y ł ich w n ę t r z a i po
k i l k u minutach ludnie z miasta przedzierz­
gnęli się w l u d z i lasu i zimy.
P o w o l i m i l k n i e gwar, rozmowy cichną, s ł y ­
c h a ć szelest ś n i e g u i k ł u s k o n i . Drzewa m i ­
gają coraz szył>ciej, słońce świeci dość nisko
na bezclunurnym niebie. Co chwile s o o g ' ą d a m y na zegarki. Z i m o w e popcrfudnie jest
k r ó t k i e , a m y mamy czas n a j w y ż e j na dwa
dobre p ę d z e n i a . K r z e p i ś w i a d o m o ś ć , że d z i k i
są pewne, a z nami para niezgorszych pie­
s k ó w . W dalszej
perspektywie
pracowity
wieczór, powitanie Nowego R o k u i jutrzejsze
polowanie.
Allecro u n poco agitato
N
A stanowisku r o z w a ż a się s y t u a c j ę ,
wyszukuje dobre 1 złe jego strony,
psioczy zazwyczaj na rozprowadza­
j ą c e g o , l u b na samego siebie. T r o c h ę wierce­
nia, udeptywania śniegu, o b ł a m a n i e prze­
s z k a d z a j ą c y c h g a ł ą z e k i wreszcie z b r o n i ą
g o t o w ą do s t r z a ł u n a p i ę c i e uwagi, w z r o k u
i Fłuchu. W t e d y j u ż na dobre przestaje się
m y ś l e ć i nastawia w y ł ą c z n i e na o d b i ó r w r a ­
żeń. O b o w i ą z u j ą
t y l k o proste
połączenia
nerwowe: oko, ucho — r ę k a .
Mijają m i n u t y absolutnej ciszy. Wreszcie
z oddali s y g n a ł . Zaczęto się. W e w n ę t r z n e
s p r ę ż e n i e i lekkie, u s p o k a j a j ą c e się po c h w i ­
l i d r ż e n i e . Z tego p e ł n e g o napięcia bezruchu
w y r v w a niedalekie grani** psów. Niestety gon
oddala s i ę w y r a ź n i e ode mnie.
Przez linię, nie spiesząc s i ę . kica z a ł ą c .
P a t r z ę z uporem w miot. C h c i a ł b y m p r z e l a ć
we w T r o k c a ł ą siłę w o l i i z j a k i e j ś ciemne)
plamy i w y c z a r o w a ć k s z t a ł t dizflta. D ł u g i m i
su^^ami z m i e r z a j ą w m o ' ą s t r o n ę sarny. Sta­
ra z m ł o d y m i . Ufne w swoje b e z p i e c z e ń s t w o
w zasięgu mojej broni, p r z e b i e g a j ą przez l i ­
n i ę o k i l k a n a ś c i e k r o k ó w . Przez
moment
b u r z l i w ą falą n a p l y w a i ą wspomnienia. W ł a ś ­
nie Jei p r z y r z e k ł e m we w r z e ś n i u , że nigdy
me s t r z e l ę kozy czy koźlęcia. Wewnęftrzne
r o z l u ź n i e n i e . Chyba nie polowanie b y ł o ce­
lem mojego t u t a j przyjazdu, a w ł a ś n i e to,
niestety, nieudane spotkanie. 7*rudno. Nie
spotka się wiosna z jesienią. Trzeba s i ę z t y m
pogodzić.
Gon w d r u g i m k o ń c u m i o t u . Jeden s t r z a ł .
Drugi. D w a s t r z a ł y b e z p o ś r e d n i o po sobie.
Nagle i n s t y n k t ł o w i e c k i podsuwa w ł a d c z y
rozkaz. P a t r z ę w prawo. O j a k i e ś dwadzie­
ścia pięć k r o k ó w ode mnie stoi, j a k ^tary
pień — dzik. O b r ó c o n y na k u l a w y sztych od
t y ł u patrzy w k i e r u n k u l i n i i , o dziwo wcale
nie na mnie. Nie ma czasu na medyta­
cje. Złożenie z niewygodnej pozycji, strzał
w kark,
śmiertelne potknięcie
zwierza.
Wszystko to jest d z i e ł e m jednej c h w i l i , nieo­
m a l sekundy, kiedy dzik r u s z a ł , poderwany
z miejsca o moment s p ó ź n i o n y m o s t r z e ż e ­
niem i n s t y n k t u .
Natychmiast zapominam o wszystkim, co
nie jest bieżącą c h w i l ą , p e ł n ą t r i u m f u , u l g i
i wdzięczności dla k n i e i . Odruchowo w p r o ­
wadzam nowy n a b ó j do komory. Z n o w u
oczekiwanie Jeszcze dwa pojedyncze ptrzały
na l i n i i m y ś l i w y c h . Psi jazgot ucichł. Cisza,
a potem d ł u g i sygnał. Koniec p ę d z e n i a .
Trzeba się spieszyć o ile mamy jeszcze po­
l o w a ć . Do n a s t ę p n e g o m i o t u cztery k i l o m e ­
t r y jazdy. Naboje do kieszeni, b r o ń na pas.
P o d c h o d z ę do dzika. Nie dam rady w y c i ą g ­
n ą ć go na linię. Za ciężko, chociaż nie w a ż y
w i ę c e j , niż 70—80 k i l o g r a m ó w . Niezły o d y ń czyk. G a ł ą 7 k ą znaczę miejsce na l i n i i .
Przy saniach jest j u ż komplet. Na r o z k ł a ­
dzie trzy d z i k i (oprócz mojego). O d j e ż d ż a m y .
D z i k a m i zajmie się Sobiech. Porozumiewamy
się u r y w a n y m i zdaniami, g d y ż spod k o p y t
w p a d a j ą c y c h w galop k o n i sypią się gę'=to
pecyny twardego ś n i e g u . P r ę d z e j , p r ę d z e j .
WvłeżHżamv na szosę. Ju+ Wi^iko. K i l k a m i ­
nut. Obstawiamy m i o t . P ę d r e n i e od szosy.
P r ę d z e j . Robi się g o r ą c o z w y s i ł k u . Ś n i e g na
l i n i i , z u p e ł n i e nie przetarty, z a ł p m u j e się pod
c i ę ż a r e m ludzi. Chrzęści. Stanowisko p r z y ­
pada m i t y m raTem w p o ł o w i e długości o d ­
d z i a ł u . Przede raną gesty m ł o d n i k , z t y ł u —
starodrzew. S ł o ń c a j u ż nie w i d a ć . Błyszczy
s t y g n ą c y m ż a r e m pół nieba.
Cisza. K r ó t k i e dalekie szczeknięcie. Pew­
nie sarny. Z n o w u przypomina się w r z e s i e ń .
P r z y r z e k ł b y m wszystko, byle w r ó c i ł choć j e ­
den dzień z N i ą .
O O K O A C Z E N I B
N A
8 T B .
U
l E O N DEMBIŃSKI
P U D L A R Z
AMIERZAŁ, j u ż w y j ś ć z biura, gdy
nagle zadzwonił telefon, Z niechęcią
podniósł s ł u c h a w k ę .
— Czy kolega Henryk? — usłyszał głos
•owczego swojego koła.
— Tak.,.
— Dobrze- że was zastałem. Pojedziecie
j u t r o z nami? Bardzo was proszę. B r a k nam
k i l k u do kompletu...
— M ó w i ł e m już, że t y m razem nie mogę.
— T y m razem? — z a ś m i a ł się łowczy. —
Ntgdy „ t y m razem" nie możecie, jeśli idzie
0 d z i k i — zrzędził. — A l e wiecie, tam t e ż
są dobre koty... Na pewno k i l k a ubijecie
przy okazji.
— P r z e c i e ż nie o to chodzi. T a k się s k ł a ­
da, że...
— Nic nie p o r a d z ę , musicie j e c h a ć —
p r z e r w a ł m u łowczy u r z ę d o w y m tonem. —
Plan o d s t r z a ł u „ z a w a l o n y " , n a d l e ś n i c t w o i n ­
terweniuje, a l u t y na k a r k u . A w i ę c j u t r o ,
punktualnie o trzeciej, róg M a r s z a ł k o w s k i e j
1 A l e i ! — zakończył i odłożył s ł u c h a w k ę ,
nie czekając na o d p o w i e d ź .
— Halo! Halol Nie p o j a d ę ! — usiłował
p r o t e s t o w a ć poniewczasie H e n r y k .
P r ó b o w a ł połączyć s i ę ponownie z ł o w ­
czym, lecz n i k t j u ż nie o d p o w i a d a ł ,
Z konieczności oswoił s i ę z m y ś l ą , że j e d ­
nak b ę d z i e m u s i a ł j e c h a ć . Ł o w c z y p o s t a w i ł
SŁM-awę kategorycznie, zgodnie zresztą z
(wtatnią u c h w a l ą z a r z ą d u koła.
Rzeczywiście, nie lubił p o l o w a ć na dzdki.
A l e przecież nie dlatego, ż e b y s i ę bał. Po
prostu k a ż d e spotkanie z czarnym zwierzem
p r z y d a r z a ł o m u zawsze z b y t wiele w r a ż e ń ,
k t ó r e potem, ze w z g l ę d u na wiek i w a d ę
serca, zazwyczaj m u s i a ł
o d c h o r o w a ć . Nic
w i ę c dziwnego, że w c i ą g u swej d ł u g o l e t n i e j
Z
R7S.
St.
p r a k t y k i m y ś l i w s k i e j wziął zaledwie jednego
dzika i to do spółki z kolegą. Za to do
drobnej zwierzyny „ g r z a ł " ś r u t e m , aż m i ł o .
Koledzy po cichu zazdrościli, żona c h w a l i ł a ,
że nie wraca z p u s t y m i r ę k o m a . Wszystko
to zrodziło w n i m przekonanie, że polowa­
n i e m na d z i k i p o w i n n i s i ę z a j m o w a ć c i , k t ó ­
rzy m a j ą mocne i zdrowe n e r w y .
Ż o n ę zastał w domu w w y b o r n y m humoxze.
— Patrz, jaka niespodzianka! — p r z y w i t a ł a
go p o d a j ą c telegram. Szybko p r z e c z y t a ł t r e ś ć
d^eszy.
I c h j e d y n y syn, p r a c u j ą c y jako lekarz w e
W r o c ł a w i u , donosił, że przyjeżdża na k i l k a
dni do Warszawy. Prawie dwa lata m i n ^ y
od czasu jego ostatnich odwiedzin. D w a lata
to bardzo d ł u g o .
Bez s ł o w a zwrócił żonie telegram.
— I co, nie cieszysz się? — z a p y t a ł a zdu­
miona.
— Czasem się wszystko tak głupio u k ł a d a
— m r u k n ą ł wymijająco.
Dopiero wieczorem, gdy zaczął przygoto­
w y w a ć s i ę do wyja7>du, ż o n a d o m y ś l i ł a s i ę
o co chodizd.
— To t y jedziesz na polowanie? Po tobie
m o ż n a się wszystkiego s p o d z i e w a ć , przyznasz
jednak, że to t r o c h ę nieładnie... — z a u w a ż y ł a
zimno.
— Sam wiem, że nieładnie. A jecliać m u ­
szę, rozumiesz, m u s z ę !
Burza r o z p ę t a ł a s i ę jednak dopiero w ó w ­
czas, gdy p r z y c i ś n i ę t y do m u r u w y z n a ł , że
w y b i e r a się na dziki. Żona, t r a k t u j ą c a jego
m y ś l i s t w o na w s k r o ś u t y l i t a r n i e , nie uimaw a ł a t y c h p o l o w a ń , u w a ż a j ą c j e za s t r a t ę
czasu, 2:drowia i p i e n i ę d z y .
— D z i k i f l a k i z ciebie w y p r u j ą , gdy po­
czują, że m a j ą przed sobą takiego pudlarza;
— d r w i ł a bezlitośnie.
— T y l k o nie pudlarza! — z a p r o t e s t o w a ł
urażony.
— A co, może powiesz, żeś k r ó l e m strzel­
ców?
— K a ż d e g o zająca k ł a d ę , j a k podejdzie na
strzał.
— P r a w d z i w y myśŁiwy nie c h w a l i s i ę cel­
n y m s t r z a ł e m do bezbronnego szaraka. Za­
bij dzika, to pogadamy, bohaterze...
T a k ą to mniej więcej a t m o s f e r ę rodzirmą
z a s t a ł Olek, gdy p ó ź n y m wieczorem, o b c i ą ­
żony w a l i z k ą i jeszcze j a k i m ś p o d ł u ż n y m pa­
k u n k i e m , d o b r n ą ł zziajany na czwarte p i ę t r o
do mieszkania rodziców.
Z p o c z ą t k u nic nie z a u w a ż y ł . Starzy p r z y ­
w i t a l i go z w y l e w n ą czułością. Kiedy j e d ­
nak zasiadł z n i m i do kolacji spostrzegł, że
coś jest nie w p o r z ą d k u .
„Posprzeczali s i ę chyba" — p o m y ś l a ł , ale
nie w y p y t y w a ł . „Zechcą, to sami p o w i e d z ą ,
o co i m poszło."
Rozmawiali przez dłuższy czas, j a k n:gdy
nic. Ojciec z a c h o w y w a ł s p o k ó j , lecz matka
w p e w n y m momencie nie w y t r z y m a ł a i po­
wiedziała z przekąsem:
— J u t r o m ó j chłopcze, niestety, zostanie­
m y sami. Ojciec u p a r ł się j e c h a ć na polo­
wanie. Oszaleć można...
H e n r y k zmarszczył b r w i , lecz nie o d e z w a ł
się, natomiast Olek r o z e ś m i a ł siię beztrosko.
— Dlaczego mama broni? — zapytał. —
To przecież chyba jedyna jego r o z r y w k a i
w dodatku zdrowa. Prawda, staruszku? —
z a g a d n ą ł ojca.
— Wcale nie zdrowa, za to piekielnie d r o ­
ga — o d p a r o w a ł a matka. — Przecież on to
odchoruje. D z i k ó w m u s i ę zachciało na sta­
re lata.
— To jutrzejsze polowanie na dziki? —
z a i n t e r e s o w a ł się Olek.
Henryk przytaknął.
— P r a w d ę powiedziawszy, zmuszono mnie
— dodał po c h w i l i . — Trzeba w y k o n a ć plan,
a nie ma zbyt w i e l u c h ę t n y c h . Wiesz zresztą,
jak to jest,
— Olek nie w i e i nie chce wiedzieć —
w t r ą c i ł a za niego matka, — P ó ź n o już, czas
spać, p ó j d ę p r z y g o t o w a ć łóżka.
— Jak w i d z ę , pod t y m w z g l ę d e m ciągle
nie możecie
s i ę zgodzić — z a ż a r t o w a ł Olek.
— Szkoda g a d a ć . Coraz gorzej. Ze zwie­
r z y n ą i z d z i e w c z y n ą — u ś m i e c l m ą ł s i ę bla­
do H e n r y k .
Bozwadomdcł
9
— A d z i k i tam są n a p r a w d ę ?
— S ą . I to mnie t r o c h ę niepokoi... Stary
j u ż jestem — wyjaśnił, odpowriadając na
zdziwione spojrzenie syna.
— No, nie t a k i z n ó w stary — zaprzeczył
Olek. — P a m i ę t a m jeszcze dziś, j a k biega­
łeś po polach za kurami... To liyło nie tak
dawno, ze trzy, a może cztery lata. Tak,
jeszcze w ó w c z a s b y ł e m studentem. Wiesz,
ledwo z d ą ż y ł e m za tobą.
— A p a m i ę t a s z , j a k w p a d ł e ś w bagno? —
p r z y p o m n i a ł ojciec. — Aleś wrzasku naro­
bił, niech cię licho! Z t r u d e m cię s t a m t ą d
wydostałem.
Wyglądałeś,
jak
nieboskie
stworzenie.
— A mój ubiór myśliwski j u ż sprzedałeś?
— s p y t a ł syn.
— Nic podobnego. Leży na starym m i e j ­
scu, j ak leżał. T y l k o spodnie t r o c h ę nad­
ż a r ł y mole. Tego nie u p i l n o w a ł e m — w y z n a ł
z zakłopotaniem.
P o g a w ę d z i l i jeszcze t r o c h ę , nie m o g ą c się
j a k o ś ze sobą rozstać.
— Nie gniewaj się, że j a d ę — r z e k ł H e n ­
r y k udając się na spoczynek. — N a p r a w d ę
nie m o g ł e m się w ż a d e n sposób w y k r ę c i ć .
— N i e ma o czym m ó w i ć — o d p a r ł Olek.
— Ja cię przecież najlepiej roznamiem. T y l ­
ko nie z a ś p i j !
Było pół do trzeciej, gdy H e n r y k z e r w a ł
się z łóżka. „ T r o c h ę p ó ź n o " — p o m y ś l a ł
u b i e r a j ą c się w pośpiechu.
Do k u c h n i wszedł na palcach, ż e b y n i k o ­
go nie zbudzić. N a l a ł sobie z termosu d u ż ą
filiżankę kawy, zjadł n a p r ę d c e u s z y k o w a n ą
k a n a p k ę , wszedł do drugiego pokoju b y za­
b r a ć ekwipunek i . . . zdębiał!
Na brzegu łóżka siedział Olek, j u ż p r a w i e
ubrany.
— Co t y \wyprawiasz? Dlaczego nie śpisz?
— w y j ą k a ł piMgłosem.
— Ciicho! — s z ^ n ą ł Olek. — N i e m o g ę
o b u ć trzewika. Noga urosła, czy co?
—• Papira" jest w e w n ą t r z , trzeba wyjąć...
A l e co to wszystko ma znaczyć?
— P r z e c i e ż zaprosiłeś mnie na polowanie
— w y j a ś n i ł z u ś m i e c h e m Olek.
— Nic a nic nie rozumiem.
— Powtarzam: zaprosiłeś mnie na polowa­
nie, więc w s t a ł e m , u b r a ł e m się i jestem go­
tów. Co, m o ż e j e s t e ś niezadowolony? Po­
r a d ź teraz, co z a b r a ć . Sztucer, czy dryldng?
— w s k a z a ł r ę k ą na rozłożoną na p o d ł o d z e
broń.
— Olek, co ty?! Co ty?! — szeptał uszczę­
śliwiony Henryk. — I s k ą d to wszystko, ta­
kie nowe, nie rozumiem...
— Widzisz, p r z y p u s z c z a ł e m , że nie wysie­
dzisz w domu, w i ę c z a b r a ł e m „lufy" ze so­
b ą . Od roku jestem r ó w n i e ż
członkiem
Z w i ą z k u , nie bój się. A teraz szybko na d ó ł ,
bo nie z d ą ż y m y .
Po k i l k u minutach stall w u m ó w i o n y m
miejscu oczekując na autobus. Nie odzywali
się do siebie. Olek spod oka o b s e r w o w a ł
ojca. Ten stał wyprostowany, uroczysty,
wzruszcmy.
W y g l ą d a ł j a k gdyby nagle odzyskał s w ą
dawno u t r a c o n ą młodość, tak, j a k i m go pa­
m i ę t a ł z najwcześniejszych l a t dziecinnych.
O k r ó t k i m , ale forsownym marszu w
głębokim, puszystym śniegu, zatrzy­
m a l i się na rozwidleniu dróg.
— Naganka w prawo i zaczekać. M y ś l i w i
w lewo — z a k o m e n d e r o w a ł półgłosem ł o w ­
czy, podchodząc do oczekującego ich ga­
jowego.
— No i co?
— S ą ! O t r c ^ e m całe stado; b ę d z i e ze
c z t e r n a ś c i e sztuk! Z a l e g ł y w t a m t y m m ł o d ­
n i k u przy mostku. Taakie kabany! — poka­
zał w y m o w n y m gestem.
Ż y w i e j zabiły serca m y ś l i w y c h . Cztery
poprzednie mioty były puste, jeśli nie liczyć
k i l k u strzelonych s z a r a k ó w . Ł o w c z y p r z y ­
w o ł a ł kolegów.
— Wataha d z i k ó w jest w miocie., Co r a ­
dzicie? — z a p y t a ł półgłosem.
— Co t u r a d z i ć ? Jak najszybciej rozsta­
w i a ć , bo naganka zaraz ruszy — zniecierpli­
w i ł się jeden z m y ś l i w y c h .
— N i e o to chodzi — o d p a r ł łowczy. —
M a m y szanse w y k o n a ć zaplanowany
od­
s t r z a ł . Ruszcie konceptwn...
Z a p a d ł o k r ó t k i e milczenie.
— No to rozstawmy s i ę t y m razem bez
P
10
kartek — z ^ r o p o n o w a ł ktoś. — Sztucery na
f l a n k i , a d r y l i n g i u s t a w i ć na przemian ze
strzelbami, tak j a k idzie...
Propozycja
ta
nie
bardzo
przypadła
wszystkim do gustu, lecz nie było czasu na
dyskusje. Ruszono na stanowiska.
Podczas marszu łowczy g o r ą c z k o w o zasta­
n a w i a ł się, w j a k i sposób najskuteczniej ro­
zegrać p o t y c z k ę z dzikami. W zespole było
k i l k u notorycznych pudlarzy, k t ó r y c h po
n a m y ś l e p o s t a n o w i ł u s t a w i ć na
najsłab­
szych stanowiskach. Z n a ł dobrze teren i , j a k
sądził, możliwości każdego myśliwego.
Z a s t a n a w i a ł o go wprawdzie zachowanie
Henryka, k t ó r y p r z y b y ł na polowanie z sy­
nem. Jeszcze przed rozpoczęciem polowania
w y g a r n ą ł na p r ó b ę kilkoma brenekami do
pnia, w p ę d z e n i a c h ł a d o w a ł s t r z e l b ę k u l a m i
pus.zczając bez s t r z a ł u „ w y k ł a d a n e " koty,
w p r z e j ś c i a c h z m i o t u do miotu p o n a g l a ł
wszystkich do p o ś p i e c h u .
— Chce z a i m p o n o w a ć synowi — stwier­
dził w duchu łowczy i z i r o n i c z n ą w y r o z u ­
miałością w s k a z a ł m u najgorsze stanowisko.
— T u nic nie pójdzie — z a p r o t e s t o w a ł pół­
głosem Henryk, rozglądając się na y/szystkie strony.
Rzeczywiście, teoretycznie nie powinna t ę ­
dy przechodzić ż a d n a grubsza zwierzyna. Za
piecami ciągnęło się bowiem w ą s k i e pasmo
rzadkiego, nie podszytego lasu, dalej pole
i zabudowania wsi.
— Takie stanowisko, j a k k a ż d e , a k t o ś
musi t u s t a ć — o d p a r ł łowczy. — K o t y p ó j ­
dą na pewno — d o d a ł z p r z e k ą s e m — a to
jest przecież wasza ulubiona zwierzyna...
Nie otrzymawszy odpowiedzi ruszył dalej.
Na n a s t ę p n y m , • o wiele lepszym stanowi­
sku, w y p a d a j ą c y m akurat na przesmyku,
u s t a w i ł najtęższego strzelca kola, swego
przyjaciela, W ł a d k a .
— Jakby coś tego. to pomóż m u — rzekł
o d w r a c a j ą c znaciząco g ł o w ę w s t r o n ę H e n ­
ryka.
— Zrobi się — s k w i t o w a ł lapidarnie W ł a ­
dek, ł a d u j ą c do sztucera pięć rozpryskowych
kul.
Ustawiwszy wszystkich na l i n i i , łowczy
zajął stanowisko na flance i z a t r ą b i ł . Nie
u p ł y n ę ł o dziesięć m i n u t , gdy z lewego skrzy­
d ł a doszło go g w a ł t o w n e u.iadanie p s ó w .
.,Idą" — pomyślał i odbezpieczył broń.
Wzdłuż l i n i i b u c h n ę ł y nieregularne strzały,
coraz bliższe i szybsze. Łowczy p r z y k u c n ą ł
nieco, by mieć lepszy w g l ą d do gęstego
m ł o d n i k a . Z d a w a ł o m u sńę, ż e coś łazi w
pobliżu. Z n ó w rozległy się s t r z a ł y , t y m r a ­
zem j u ż bardzo blisko. Gdzieś górą g w i z d n ą ł
rykoszet.
W t e m z m ł o d n i k a w y p a d ł kot, szorując po
l i n i i wprost na niego. D l a zabawy popro­
w a d z i ł lufę sztucera za w y l ę k n i o n y m sza­
rakiem, k t ó r y z a u w a ż y ł ruch i b ł y s k a w i c z ­
nie uskoczył w bok. Niemal w tej samej
c h w i l i o p i ę ć k r o k ó w od niego rozchyliły
się gałęzie i przez linię w mgnieniu oka
p r z e w a l i ł o się olbrzymie, czarne cielsko.
Ł o w c z y usłyszał szmer, momentalnie się
o d w r ó c i ł i strzelił. Niestety! W y r a ź n y ślad
k u l i na śniegu nie p o z o s t a w i a ł ż a d n y c h złu­
dzeń.
Kiedy naganka wyszła na l i n i ę t r z y k r o t ­
nie o t r ą b i i koniec m i o t u i k l n ą c w duchu
p o d ą ż y ł do W ł a d k a .
— Strzelałeś? — z a g a d n ą ł .
— Tak...
— Gd.zie leży?
— H m ! N i e trafiłem... J u ż go m i a ł e n i na
muszce. S t a ł jak m u r i p a t r z y ł na mnie.
W t y m momencie H e n r y k w y g a r n ą ł do k o ­
ta, a kaban się z e r w a ł i poszedł... Strzeli­
łem, ale p ó ź n i ł e m .
— Cholera! — z a k l ą ł łowczy. Ż a ł o w a ł te­
raz, że niie z a k a z a ł w t y m miocie s t r z a ł ó w
do zajęcy.
Z opuszczonymi g ł o w a m i p o w l e k l i się na
zbiórkę. Mijając stanowisko Henryka p o s ł y ­
szeli gwar głosów. P r z y s t a n ę l i zdziwieni. W
b r z e ź n i a k u stał r o z e ś m i a n y H e n r y k i z oży­
wieniem coś o p o w i a d a ł o t a c z a j ą c y m go m y ­
ś l i w y m . K i e d y podeszli bliżej zdumienie na
chwilę odebrało im mowę
T w a r z Henryka była pomazana farbą, a
syn w r ę c z a ł m u w ł a ś n i e g a ł ą z k ę złomu. Pod
drzewem leżały dwa koty, opodal z a ś d w ó c h
naganiaczy p a t r o s z y ł o szybko tęgiego o d y ń ca.
Leon D e m b i ń s k i
KRYSTYN MAZURKIEWICZ
O P R A W D Y , brzydka b y ł a tamta j e ­
s i e ń . W i a t r y , deszcze, rawkami m g ł y
brudne i lepkie, j a k olej. Puszcza
stęchła, zbyła się urody, s t a ł a nie­
ma, bez w y r a z u i życia. Był to czas ciężkich,
leniwych s n ó w w duszntj izdebce na pod­
daszu, kiedy nocki o b l e p i a j ą okna tak. że
z k a ż d e j szyby s p ł y w a namacalna czerń.
I t y l k o dwa d ź w i ę k i możesz, człowieku, do
s ł y s z e ć : granie ś w i e r s z c z a za piecem i po­
h u k i w a n i e puszczyka, d o b i e g a j ą c e z m r o ­
k ó w l e i n e j głuszy.
D
M y m ł o d z i k i c i ą g n ę l i ś m y wieczorami do
d u ż e j k u c h n i w naidleśairc^tiwie. B y ł o ito n i e o b o w i ą z u j ą c e , pozbawione wszelkich salo­
nowych s z t y w n o ś c i , no i w k u c h n i k r z ą t a ł
się Madras. M ó w i ł do nas ,.chłopcy", j a w ­
n i e c y g a n i ł ito tyitoń, to kieUszek wódfci, za
to c h ę t n i e rozitaczal obrazy swej osobistej
ś w i e t n o ś c i ł o w i e c k i e j . W t y m oczywist.vm
ł g a r s t w i e było jednak coś, czego w t y m
człowieku 2 postrzępioną bródką i utykają­
cym na nogę nie p r z e ż a r ł o s i e d e m d z i e s i ą t
pięć lat życia — b y ł a m ł o d o ś ć i był opty­
mizm.
— K i e d y p r z y j e c h a ł e m t u t a j do Ł o c h o w a
— o p o w i a d a ł na p r z y k ł a d Madras — pusz­
cza s t a ł a j a k mur, nieprzebita. a na bagnach
s t ę k a ł łoś. Wylezie na ciebie w mgle — t o ż
czysta potwora! M y t u g a j ó w k ę s t a w i a l i ,
karczunek szedł, potem b y ł y j u ż posadzone
ziemniaki i dziki lazły nocami. Z okna ga­
j ó w k i biłeś z k a r a b i n u ; rano wyjdziesz,
leży, b y w a ł o , odyniec o k r u t n y , szczeciniasty, zababrany w farbie po chyb, czort t a k i ,
wiadomo, c z ł o w i e k a on jeszcze nie widział...
Rysi u b i ł e m d z i e s i ą t e k , a najlepiej j a k
szron zetnie t r a w y , w t e d y on na bagnie
k r ó l . R y ś po m o j e m u m i ę k k i do s t r z a ł u ,
choć kot. Klapniesz b y w a ł o w kapiszonik,
d y m wyskoczy z l u f k i , a on j u ż ł a m i e
grzbiet i w i e l k i m i ł a p a m i m ł y n k u j e . Ot,
w i l k i twarde. Sztuk p i ę t n a ś c i e o b s k o c z y ł o
mnie w szałasie, szczęściem mocny b y ł ,
z żerdzi. A w woreczku t y l k o cztery kule.
Noc ciemna, ś n i e g ledwo, ledwo bieleje
a one, j a k szatany, na ż e r d k i skaczą, aż
s m r ó d do s z a ł a s u bije. Z a ł o ż y ł e m zasitawą
wejście, k o l a n a m i z a p a r ł e m , pot z czoła p ł y ­
nie, r ę c e j a k w febrze, a d z i w e r ó w k ę k u l a ­
m i s y c ę . A n i jeidmego Madras mie p u ś c i ł ,
i cztery zostały. Ano, w lustro rano p a t r z ę :
ja, nie ja? I w ł o s y j u ż j a k b y siwawe.
— Ale przecież nieraz s t r z e l a l i ś c i e w i l ­
ki? — w y r y w a się Andrzejowi, k t ó r y ma
j u ż w y p i e k i na twarzy...
— W gardle z a s c h ł o — powiada Madras.
— Pan n a d l e ś n i c z y d a l rano kieliszek, ale
się spieszył. W kredensie ta butelka cjoi,
od okna, po prawej stronie.
I Andrzej c h c ą c nie chcąc p o p e ł n i ł to
sprzeniewierzenie
w kredensie
w'asnego
wuja. Rano b u d z i l i ś m y się i m y ś l e l i po
trochu o wszystkim. To b y ł o
przecież
naiwne.
— M u s i a ł Madras wczoraj d u ż o u b i ć —
powiedział kiedyś ów w u j . I potrząsnął
p r ó ż n ą b u t e l c z y n ą . — Ta stara pijaczyna —
n a d l e ś n i c z y k w i t o w a ł dalej nasz poetycki
wieczór — przekracza j u ż granice najzwyczajniejszej p r z y z w o i t o ś c i . Trzeba m u co­
kolwiek odradzić.
„Odrajdzał" MadrasioWi, czy nie? — po
prostu j u ż z a p o m n i a ł e m . W k a ż d y m ra^^.ie
ludzie w Ł o c h o w i e b y l i sobie
życzliwi
i przyjaźni.
Ta jesień b y ł a późna i brzydka, ale jesz­
cze raz z a b ł y s ł a p i ę k n e m . Nagle niebo s t ę ­
żało w b ł ę k i t , a na k r a ń c a c h w y d ę ł o się
w żagiel. P o c h ł o d n i a l o . S y p n ę ł y się szrony
0 ziarnkach d u ż y c h i szorstkich, j a k t ł u ­
czeń b i a ł e g o piaskowca. Z g ó r k i , kolo b u ­
d y n k ó w n a d l e ś n i c t w a , o t w o r z y ł się daleki
w i d o k na l i n i e czarnych l a s ó w i pasma
brzeziny. Jak czarne, drotMiiutkie r ó ż a ń C7yki s n u ł v się t^^m stadka cietr7ewi i czuło
się na odległość liska, j a k szpera na dnie
tego ś w i a t a , bezszelestny 'r zesztywnialych
wrzosach, o w y d o b r z a ł y m f u t e r k u . W izbie
na g ó r c e p r z e s t a ł o
b y ć duszno,
czyste
gwiazdy ślizgały się w szybach, z o k a p ó w
w s ł o ń c u s p ł y w a ł szron i ściekał n i e b i e s k ą
f a r b ą . Madras k u s z t y k a ł do d r e w u t n i w
k r ó t k i m k o ż u s z k u bez r ę k a w ó w .
Już mniej siadywaliśmy w kuchni, brało
g ó r ę z m ę c z e n i e po c a ł o d z i e n n y c h w ł ó c z ę g a c h
1 emociach, po b o b r o w a n i u w lasach. Tak
w i ę c Andrzej s p a r t o l i ł j a k i e g o ś w ł ó c z ą c e g o
fię, starego j a ź w c a . Jego niżej podpisany
towarzysz dwa razy s z c z ę k n ą ł zamkiem berd a n k i , a t u m a k poszedł napowietrznym m o ­
stem w lansadach, spiralach i s k r ę t a c h .
Tumak o, ż ó ł t y m podgarrJlu — dzika t a n ­
cerka Łoc>>owa. Madras z a ś m i e w a ł się, ż ą ­
d a ł bezczelnie n a l e w k i , w zamian „ s t r z e ­
l a ł " bez odrobiny ż e n a d y d z i e s i ą t e k i w i ę c e j
t u m a k ó w . W y t r z ą s a ł te sytuacje l e k k o j a k
z r ę k a w a , tak w ł a ś n i e , j a k w u j - n a d l e ś n i c z y ,
k t ó r y pewnego dnia w y t r 7 ą s n ą ł dla o-^miany
s e r i ę z Winchestera. A owe diwa l i s k i poszły
dalej zdrowo b r z e ź n i a k i e m , aż f u r k o t a ł y i m
k i t y . W u j w r ó c i ł w ś c i e k ł y , zbeszcześcił M a drasia (za n a l e w k ę w kredensie), a potem
w y p i l i butelkę... nalewki. I z n ó w b y ł spo­
kój w Ł o c h o w i e .
Kuna
Fot.
l«śna
Lecfa
Nowicz-
Andrzej chodził oczarowany t u m a k i e m .
Po trosze i mnie śni^a się ta dzika tancer­
ka, u r z e k a j ą c a s w y m p o l o t n y m biegiem.
W y d a w a ł o się nam, że w ł a ś n i e tam, wyso­
ko, w d ż u n g l i ł a p ś w i e r k ó w i sosen bije
stare serce p u s z c z a ń s k i e g o Ł o c h o w a .
— T a k i z was Madras m y ś l i w y — p o w i a ­
da do starego Andrzej (znów s i e d z i e l i ś m y
w k u c h n i i czyścili b r o ń ) — a na t a k ą m a r ­
n ą k u n ę nie znacie sposobu. P r z e p a d ł a nam
w oczach, poszła pewno w d z i u p l ę , pół go­
dziny s t u k a l i ś m y po osinach...
— Gdzie to? — z a i n t e r e s o w a ł się nagle
stary...
— Za r z e c z k ą , z a r z e c z k ą na P o b r z e ż u .
Sto k r o k ó w od k ł a d e k . Madras c h w i l ę po­
m y ś l a ł , a potem u ś m i e c h n ą ł się, ale w tej
c h w i l i w u j z a w o ł a ł nas do k a n c e l a r i i i na
t y m się s k o ń c z y ł o .
Nazajutrz rano m o z o l ą c się w t e i kance­
l a r i i przy tabelach w i d z i e l i ś m y , j a k M a d ­
ras k'U'śltykając wraca z lasu, a iza n i m
biegnie m a ł y piesek-dzik a rz. S t a r y
isizedl
szybko, spocony i bez czapki.
Po kwadransie
wys-^edłem
do k u c h n i .
Madras siedział p r z y istole i coś pospiesznie
p r z e ż u w a ł . C h c i a ł e m p r z e j ś ć obok do d r z w i .
— Bierzcie strzelby — p o w i e d z i a ł nagle
stary — t u m a k na was czeka.
O b r ó c i ł e m się zdumiony. Co to m i a ł o
z n a c z y ć „czeka"?...
— Bierzcie strzelby — p o w t ó r z y ł . A po­
tem i n t y m n i e , po cichu — butel stoi u pana
w gabinecie. Niech Andrzej p ó k i czas na­
leje.
I p o d s u n ą ł b u t e l k ę z w y s z c z e r b i o n ą szyj­
k ą , c z y n i ą c gest w y m o w n y k u g a r d ł u .
Poszliśmy rzeczywiście
w pół godziny
później. Madras na przodzie o k r ę c o n y piłą,
za n i m gajowy ,z toiK>rkiem, wreszcie m y
dwaj z g r u b y m ś r u t e m w lufach, z sercami
n a ł a d o w a n y m i emocją- Jednego nie m o g ł e m
p o j ą ć : dlac-^ego kuna s p ę d z o n a przez psa
o świcie, trzy godziny temu, ma c z e k a ć
w d z i u p l i , skoro wie, że tropiciele dawno
już odeszli. P r z e c i e ż s k o c z y ł a tam przypad­
kowo, przecież w k o ń c u u s ł y s z y , że z n ó w
nadchodzimy. T y m bardziej, że Madras j u ż
p o d p i ł sobie i teraz w y k r z y k u j e na cały las.
A oto P o b r ^ e ż e , k ł a d k i . Stary podskakuje
j a k kogut rozpasal się z p i ł y , p o d c h o d z ą
z g a j o w y m do starej, na pewno s p r ó c h n i a ł e j
osiki.
— P i l n u j ' k r z y c z y do nas staruch i w s k a ­
zuje ma zarys dfciupli.
T r z y m a m s w o j ą b e r d a n e c z k ę w pogoto­
w i u , ale bez emocji, tak j a k b y m podejrze­
w a ł j a k ą ś inscenizacją. T y l e s i ę j u ż s ł y ­
szało o p r z e b i e g ł o ś c i i czujności
kuny.
Andrzej u ś m i e c h a
się do mnie wprost
i m r u ż y filuternie oko, w s k a z u j ą c b r o d ą na
p i ł u j ą c e g o zacięcie Madrasia. I nagle j a k
rakieta szybuje
z dziupli
rozpłaszczony
k s z t a ł t , wykr-'ca f a n t a s t y c z n ą s p i r a l ę , j u ż
osiąga
sąsiednią
osinę, j u ż s p ł y w a
na
ś w i e r k ! T u ż przy uchu t r y s k a j ą w ciszę
d w a s t r z a ł y Andrzeja, podbiegam odrucho­
wo w lewo, w i d z ę gruby konar — t u skoczy.
Coś się w u ł a m k u sekundy nawija na musz­
k ę berdanki, przelewa j a k woda — s t r z a ł .
I potem cisza. Madras p o d n i ó s ł w g ó r ę pa­
lec i z a s t y g ł . Nagle skrobot, ale c i c h u t k i
i s ł a b y , z n ó w skrobot, serce d r g n ę ł o , k r o p ­
la w o d y czy życia s p ł y w a z sosny, potem
„ p a c " m i ę k k o , bezgłośnie. Madras
palec
opuścił, oczy błyszczą, m a m nogi sztywne,
ciężkie, ale idę. I d ę po swojego tumaka.
Jeszcze nieraz s i a d y w a l i ś m y w kuchni,
nawet jeszcze wtedy, gdy j u ż w ś n i e g u nad
b e z i m i e n n ą r z e c z k ą t a p l a ł y się o d y ń c e i l o ­
chy, a puszcza dala t ę p r z e d z i w n ą w o ń —
n i to mrozu, n i to morskiej wody. A k c j e
starego Madrasia s t a ł y wysoko, ale nawet
nie w a r t o b y ł o go p y t a ć , j a k i m sposobem
p r z y t r z y m a ł tumaka, wtedy, w dziupli?
O d p o w i a d a ł n i w pięć n i w d z i e w i ę ć , coś że
niby... zaczarowany, a potem m ę t n y k o m e n ­
tarz, że on Madras s t r z e l b ę t e ż umie „ z a ­
m ó w i ć " , kiedy na p r z y k ł a d nie bije ostro
i t d . S ł o w e m bajeczlci.
Z d e m a s k o w a ł to Andrzej. Naprzeciw w y ­
l o t u dziupli znalazł s t a r ą , zniszczoną czap­
k ę . Wisia'a na g i ę t k i e j osice, k t ó r ą n a j w i ­
doczniej przechylono, aby c z a p k ę n a s a d z i ć
na g a ł ą ź . O c z y w i ś c i e n a l e ż a ł a do Madrasia
— p a m i ę t a l i ś m y j ą doskonale. I ,tej w ł a ś n i e
czapki kuna się bala.
A l e dziś bodaj p o j ę l i ś m y Madrasia, t w ó r ­
cę legendy o strzelonych rysiach i łosiach
s t ę k a j ą c y c h w mgle. I cóżby n?m p r z y s z ł o ,
gdyby p o w i e d z i a ł : „ Z a t r z y m a ł e m t ę ikunę
zwyczajnie, po prostu p r z y k r y ł e m c z a p k ą " .
To b y ł a proza, a Madras b y ł poetą. Ostat­
n i m p o e t ą w Ł o c h o w i e po o s t a t n i ą b ł ę k i t n ą
noc, w ktfirą odszedł.
K r y s t y n Mazurkiewicz
It
Tm%m
BiDJuni m
ZAJJICEH
O g ł o s z o n e przez d u ń s k i e g o n a u k o w c a J. A n d e r •ena
w y n i k ł b a d a ń nad
zającem rzucają
nowe
i w i a t ł o na zagadnienie l i c z e b n o ś c i w y s t ę p o w a n i a
tego naJpospoUtazego g a t u n k u z w i e r z y n y .
N a p o d s t a w i e d o k ł a d n i e z b a d a n y c h 22 o b w o d d w
ł o w i e c k i c h stwierdza on, i e w y n i k i rocznych od­
s t r z a ł ó w z a j ę c y %^ z u p e ł n i e p e w n y m
kryterium
do o c e n y s t a n u l i c z e b n e g o p o p u l a c j i .
Wysokość
zaś tego
stanu r e g u l u j ą
w pierwszym
rzędzie
czynniki klimatyczne. Jako czynniki
sprzyjające
r o z m n o ż y zajęcy u z n a ć n a l e ż y : m a ł ą Ilość o p a d ó w
w czerwcu 1 w lipcu, możliwie n a j w y ż s z ą prze­
c i ę t n ą t e m p e r a t u r ę m a r c a 1 l i p c a o r a z Jak
naj­
mniej dni
z silnymi
mrozami w
grudniu i
w
marcu.
Na podstawie drobiazgowych b a d a ń stanu zaję­
c y na w y s p a c h E g h o l m 1 M a n t t s t w i e r d z o n o , Ze
pogłowie
ich odnawia
się całkowicie
w ciągu
d w ó c h lat 1 to z a r ó w n o tam, gdzie się n o r m a l n i e
p o l u j e 1 g d z i e s ą s z k o d n i k i l o w i e - k ' e . Jak ł t a m ,
g d z i e a ł ę n i e p o l u j e 1 g d z i e b r a k Jest s z k o d n i k ó w .
Andersen twierdzi dalej, że w łowiskach o zu­
p e ł n i e J e d n a k o w y c h w a r u n k a c h l o k a l n y c h stan za­
j ę c y na 1 he m o ż e się r ó ż n i ć d w u d z i e s t o k r o t n i e ,
bez m o ż l i w o ś c i w y t ł u m a c z e n i a t y e h r ó ł n i c m i a ­
rodajnymi przyczynami.
I.
FOKI W NIEMC2ECH
r.
ZACHODNICH
w
Niemieckiej Republice Federalne) foka
na­
leży do z w i e r z ą t ł o w n y c h .
Stan tej z w i e r z y n y
u niemieckich w y b r z e ż y Morza Północnego
wy­
nosi przeszło 3 t y s i ą c e sztuk,
z czego p o ł o w a
przypada na w y b r z e ż e p r o w i n c j i Szlezwlk-Holszt y n a reszta na w y b r z e ż e D o l n e j S a k s o n i i i W y s o
Wschodnlo-Fryzyjsklch. Najlepszy stan fok stwier­
dzono
u
ujścia
Wezery,
gdzie
na
stosunko­
wo
niewielkiej
powierzchni oytuje
około
4H
osobników.
Stan fok u w y b r z e ż y N i e m i e c Za­
chodnich
wTTÓsł w d w ó j n a s ó b w s t o s u n k u
do
l o k u lOTB, k i e - t y s z a c o w a n o I c h l i c z e b n o ś ć
na
o k o ł o 1550 £ x t u k .
P o l o w a n i e na f o k i
wymaga
o s o b n e g o poz^^-olenla 1 n>ote b y ć
wykonywane
t y l k o w towarzystwie u r z ę d o w o uznanego ł o w c y
fok, z uwagi na d u ł e n i e b e z p i e c z e ń s t w o
utraty
cennej zdobyczy. Okres p o l o w a n i a na f o k i t r w a
w N R P o d 16 l i p c a d o U g r u d n i a .
ŁS.
AKLIMATYZUaA
ŁYSEK
W i o s n ą 1959 r . g n i e ź d z i ł y s i ę z n ó w d w i e p a r y ,
k t ó r e w y w i o d ł y po 4 sztuki m ł o d z ' e ż y . Przed z i m ą
z n ó w p r z y l e c i a ł o w i ę c e j t y M k , a'e n a z h n ę p o z o ­
s t a ł o t y l k o 11 s z t u k . N i e w y Ę n a ' a I c h o s t r a z i m a
w s t y c z n i u 1 h r t v m 19*|> r . W o d y I j y ł y c a ł k o w i c i e
z a m a r z n i ę t e I wszystko z n a j d o w a ł o *'ę przez p a r ę
tygodni pod śniegiem. NłodaJeko od zarośli, w k t ó ­
rych łyski miały swoją ostoję, z n a j d o w a ł o się pole
z o z h n ą p s z e n i c ą . L y s k i c o d z i e n n i e wycłM>dzlty na
to pole, o d g r z e b y w a ł y ś n i e g 1 ż e r o w a ł y ns o z i ­
m i n i e . Sproszone przez cztowlulca o d l a t j n y a ł y
do
ostoi, lecz w k r ó t c e pieszo w r a c a ł y do ż e r u . Z e r o ­
w a n i e t r w a ł o z w y k l e do p o ł u d n i a . O d l e g ł o ś ć m i e j ­
sca ż e r o w a n i a o d o s t o i w y n o s i ł a o k o ł o a*—W m .
T a k p r z e t r w a ł y c a ł ą z h n ę 1 n a w k s n ę 3 p a r y za­
ł o ż y ł y gniazda. W y d a j e s i ę , ż e ł y s k i te Już na
stale ł a m p c ^ o s t a n ą , g d y ż w z ł m ł e 19W/tl r ó w n l e l
nie odleciały.
12
ciekawy przypadek
U N f E WYSOKIEGO NAPIĘCIA
A HODOWLA ZWIERZYNY
S z w e c j a -ooraz t > a r d z i e j r o z t m d o w u j e s i e ć l l n t l
w y s o k i e g o n a p i ę c i a , za p o m o c ą k t ó r y c h e n e r g i a
eleJctryczna dociera do n a j o d l e g l e j s z y c h
zakątków
tego k r a j u . Trasy t y c h l i n i i p r z e b i e g a j ą
nieraz
przez lasy 1 w y m a g a j ą w y k a r c z o w a n i a d r z e w nie
t y l k o b e z p o ś r e d n i o pod
p r z e w o d a m i , lecz
także
po ich o b y d w u s t r o n a c h na t a k ą o d l e g ł o ś ć , b y
p r z e w r ó c o n e przez w i a t r d r z e w o nie m o g ł o
za­
c z e p i ć o p r z e w o d y . O c z y w i ś c i e , p r z e c i n k i takie nie
n a < t a j ą s i ę d o n o r m a l n e j e k s p l o a t a c j i l e ś n e j , a Jednocześn'e nastręczają sporo k ł o p o t ó w przedsiębior­
stwom energetycznym,
k t ó r e m u s z ą na w ł a s n y
k o s z t u t r z y m y w a ć r o ś l i n n o ś ć na t a k i e j w y a o k o ś e i .
by nie zagrażała przewodom.
W z w i ą z k u z tą s y t u a c j ą p r o p a g u j e s i ę ol>ecn:e w S z w e c j i k o n c e p c j ę w y k o r z y s t a n i a t e r e n ó w
potoAonych pod p r z e b i e g a j ą c y m i przez lasy U n i a m i
w y s o k i e g o n a p ' ę c i a na ż e r o w ' E k a d l a z w i e r z y n y .
O c z y w l M e . u p r a w i a n a n a t y c h pacach r o ś l i n n o ś ć
musi
u w z g l ę d n i a ć zarówno potrzeby zwierzyny,
Jak
1 Interes
przedsiębiorstw
energetycznych.
U p r a w y te nie m a j ą w i ę c d o s t a r c z a ć z w i e r z y n i e
s c ł i r o n i e n i a , g d y ż m a go p o d d o s t a t k i e m w w y ­
s o k i m lesie, lecz w y ł ą c z n i e w a r t o ś c i o w e g o ż e r u ,
przy czym W r a c h u b ę wchodzą t y l k o gatunki drzew
niakoptennych, krzewy, zioła \ t r a w y . Wprowadza­
na r o ś l i n i t o ś ć m u s ! b y ć t a k ż e d o s t o s o w a n a do ist­
n i e j ą c y c h w a r u n k ó w g l e t w w y c h , k t ó r e b ę d ą z re­
g u ł y silnie z r ó ż n i c o w a n e . T o t e ż przede w s z y s t k i m
n a l e ż y u ł a t w i a ć w e g e t a c j ę roślinności Już Istnie­
j ą c e j n a d A n y r n t e r e n i e , o c z y w i ś c i e o Ue o d p o w i a ­
d a potrzebom k a r m o w y m z w i e r z y n y i n i e
grozi
na<lm<ernym w y r a s t a n i e m .
D o s k o n a ł ą paiszą z a r ó w n o d l a z w i e r z y n y p ł o w e j .
Jak 1 d l a z a j ę c y o r a z p t a k ó w l e ś n y c h Jest w r z o s .
S t a r e , zdegenerowane k r z a k i w r z o s u , k t ó r e
Już
z w i e r z y n i e nie s m a k u j ą , moiżna o d m ł a d z a ć p a ' ą c
Je w c z e s n ą w k w n ą ,
k i e d y z i e m i a p o ł c r y t a Jest
Jeszcze g r u d ą . N a t e r e n a c h b a g n ' s t y c h r o ś n ' e w o s k o w n i c a e u r o p e j ^ a , s z c z e g ó h i l e poszukiwana p r z e z
zwierzynę
płową.
Zabiegiem
^yrzyjającym
Je)
r o z w o d o w i Jest k a r c z o w a n i e n l ^ r z y d a t n y c h k r z a ­
ków.
N a do>brvch g l e b a c h morenonvych m o ż n e spo­
w o d o w a ć bujniejszy r o z w ó j t r a w i z i ó ł s t o s u j ą c
sztuczne n a w o z y , przede w s z y s t k i m k w a s fosforo­
w y , pKrtas i w a p n o .
Na Jednym z m a r t w y c h r a m i o n Ł a b y , na terenie
C S R S . g n i e ź d z i ł y s i ę w 1938 r o k u d w i e p a r y ł y ­
sek. L a t e m w r a z z m ł o d y m i b y ł o I c h 12 s z t u k . W
i c o ń c u w r z e ś i l a p r z y l e c i a ł o n a t e w o d y Jeszcze
o k o ł o 20 s z t u k , k t ó r e J e d n a k w l i s t o p a d z i e o d l e ­
ciały, miejscowe natomiast przetrwały całą zimę,
k t ó r a zresztą b y ł a ł a g o d n a (woda z a m a r z ł a t y l k o
na p a r ę d n i 1 t y l k o w k l i k u miejscach).
Jeat t o n i e w ą t p l i w i e
t y z a c j i p t a k ó w w o d n y c h , r o z p o c z y n a j ą c y się od
k i l k u sztuk, k t ó r e natrafiły p o c z ą t k o w o na sprzy­
jające warunki.
T. F.
aklima­
W o k o l i c a c h , g d z i e w zimie u t r z y m u j e s i ę
na
o g ó ł wYsoki ś n i e g , z w - e r z y n a z m u s z o n a Jest s z u k a ć
p«odVwlen'a n i e n a z ' e m i , l e c z n a k r z i i k a c h 1 n i ­
skich drzewsch, o k t ó r e trzeba w takich w a r u n ­
k a c h specjalnie d b a ć .
D o p o s z u k i w a n v c h przez z w i e r z y n ę krzaków na­
l e ż y J a ł o w ' e c . Sadzenie czy prze3a<izanle J a ' o w e ó w p o w n n o o d b y w a ć s i ę na Jesieni. J a k o k a r ­
m a dla z w i e r z y n y n a d a ł a s i ę t e ż dci^konale r ó ż n e
g a t u n k i wierzb. Dla sam
i ł o s i b a r d z o Jest p o ­
ż ą d a n a J a r z ę b i n a . Poza t v m — w zależnotScI od
rodzaju gleby — n a d a j ą s i ę : karawana svt>eryjska.
k j - u s z y n a p o s p o l i t a (szczeKÓlnie d l a s a m ) .
Jarząb
sz^ved7.kl, J a b ł o ń <lzlka ( p l o a i k a ) i ż a r n o w i e c m i o ­
tlasty.
N a żyżnleJffiycA 1 ł a ^ w l e t s z y c h d o u p m w y o d c i n ­
k a c h m o ż n a z p o w o d z e n i e m z a k ł a d a ć poletka ł o w ' e c k t e . Jednoroczne lub w i e l o l e t n i e , z a t r a k c y j n ą ,
najbardziej przez z w i e r z y n ę p o s z u k i w a n ą
kanną.
P r o b ' e m o<lpow'edntego wvkorzystaniB p a w ' e r z c h n i p o d U n i a m i w y s o k i e g o n a p i ę c i a ts^nlele r ó w n i e ż
w Polsce, n a b i e r a j ą c znaczenia w
m i a r ę coraz
i n t e n ł v w n l e l s z c j e l e k t r y f i k a c j i ł c r a j u . JedTKMseśnte
w w i e l u ł o w « e k a c h l e ś n y c h b r a k Jest t e r e n ó w n a ­
d a j ą c y c h s i ę do zakradania t r w a ł y c h p o l e t ^ ło­
wieckich. Wydaje się, że wykorzystanie w
tym
calu tras Unii wysokiego napięcia
przyczyniłoby
s i ę n i e j e d n o k r o t n i e d o zasAdrUczeJ
paszowej dla zwierzyny.
p o p r a w y bazy
T . C.
ŁOWIECTWO
W BIAŁORUSKIEJ REPUBLICE
RADZIECKIEJ
Przed p i ę c i u ł « t y zostało zorganizowane na Bia­
łorusi Stowarzyszenie M y ś l i w y c h . Obecnie istnieje
t a m s z e ^ ć o b ł a s t n y c h o r a z 133 r e j o n o w y c h i m . e j s k l c b t o w a r z y s t w m y ś l i w s k i c h , z r z e s z a j ą c y c h 67 • • •
osób. W końcu
1959
roku
wprowadzono
nowe
p r a w o ł o w i e c k i e . W m y ś l Jego p o s t a n o w i e ń w s z y ­
stkie łowiska m a j ą b y ć przydzielone organizacjom
państwowym, spółdzielczym
I społecznym, które
są o b o w i ą z a n e do p r o w a d z e n i a w n i c h g o s p o d a r k i
ł o w i e c k i e j . Do o b o w i ą z k ó w gospodarstw
leśnych
n a l e ż y stosowanie z a b i e g ó w m a j ą c y c h na celu polepazrale w a r u n k ó w
k a r m o w y c h dla
zwierzyny,
a t a k ż e s t w o r z e ń e dla n ł e j odpowiednich w a r u n ­
ków ekologicznych.
N a d z ó r nad przestrzeganiem przepisów łowieckich
p e ł n i ą społeczni inspektorzy łowieccy_ k t ó r z y
w
c i ą g u ostatnich trzech lat w y k r y l i p r z y p o m o c y
riużby
l e ś n e j 1 m i l i c j i p r z e s z ł o 1700 w y k r o c z e ń ł o ­
w i e c k i c h 1 p o n a d 2000 p r z y p a d k ó w n a r u s z e n i a p r z e ­
pisów ryljacklch. Ekipy myśliwskie, zorganizowa­
ne w c e l u zwalczat\la s z k o d n i k ó w ł o w i e c k i c h , z l i ­
k w i d o w a ł y w c i ą g u p i ę c ł u l a t 72S4 w i l k i , 990 r y ­
s i ó w , o k o ł o 10 t y s i ę c y w ł ó c z ą c y c h s i ę p s ó w 1 5 t y ­
sięcy kotów.
Ponadto,
w
ramach
obowiązków
n a ł o ż o n y c h na w s z y s t k i c h m y ś l i w y c h ,
w okresie
t r z e c h l a t o d s t r z e l o n o o k o ł o 3000 J a s t r z ę b i g o l ę b i a rzy, t a k ą s a m ą m n i e j wJęceJ liczbę
krogulców,
p r z e s z ł o 3000 b ł o t n t a k ó w s t a w o w y c h , p o n a d 40 000
w r o n s l w y r t i I p r a w i e M 000 s r o k .
S p r z e d a ż b r o n i m y ś l i w s k i e j o d b y w a s i ę b ą d ź za
okazaniem „ b i l e t u m y ś l i w s k i e g o " , b ą d ź na pisem­
ny wniosek kierownika odnośnego przedsiębiorst­
wa. Instytucji lub organizacji. Wszelka b r o ń
my­
ś l i w s k a , n a l e ż ą c a do osób p r y w a t n y c h i organiza­
cji społecznych, musi b y ć zarejestrowana w towa­
rzystwach m y ś l i w s l C c h . B r o ń nie
zarejestrowana
ulega konfiskacie, a j e j posiadacze p o d l e g a j ą
ka­
rze g r z y w n y w w y s o k o ś c i 10 r u b l i .
Dotychczas
s k o n f i s k o w a n o p r z e z m i l i c j ę o k o ł o 2 000 n i e l e g a l n i e
pcnladanych strzelb.
Utworzono również wiele mateczników, w któ­
r y c h p o l o w a n i e z o s t a ł o z a m k n i ę t e n a 2—3 l a t a .
Stowarzyszenia myśliwskie z a g o s p o d a r o w a ł y d o t ą d
o k o ł o itOO t y s . h a ł o w i s k .
W e d ł u g danych Z a r z ą d u Gospodarstwa łxywleck i e p o i n w e n t a r y z a c j a n a d z e ń l s t y c z n i a 19S1 r o k u
w y k a z a ł a n a s t ę p u j ą c ą llczelmość pogIow'a w a ż n i e j ­
s z y c h g a t u n k ó w z w i e r z y n y ; ł o s i — 3990 szt. { b e z
Puszczy B i a ł o w i e s k i e j 1 Rezerwatu B e r e z l ń s k l e g o ) ,
d z i k ó w — 467S szt., s a r n — 3571 szt., p o n a d 100 n i e ­
d ź w i e d z i oraz d z i e s i ą t k i t y s i ę c y z a j ę c y
staraków
i bielaków.
Na Białorusi ot>owłązu;ą n o r m y odstrzału zwie­
r z y n y na Jednego m y ś l i w e g o : k a c z e k — d o 5 szt.
d z i e n n i e 1 n i e w i ę c e j J a k 50 szt. w d ą g u s e z o n u ,
c i e t r z e w i I J a r z ą b ' k 6 w — d o 3 szt. n a d z i e ń i d o
20 s z t . W B e z o n ' e , z a j ę c y — d o d w ó c h d z e n n l e i n i e
w i ę c e j n i ż 15 szt. w c i ą g u s e z o n u . W p r o w a d z a s i ę
otMwtązek udziału wszystkich m y ś l w y c h w pra­
cach przy zagospodarowaniu łowisk. K a ż d y czło­
n e k s t o w a r z y s z e n i a m u s i o d p r a c o w a ć 1—3 d n i .
R ó w n i e ż na odcinku kynologil myśliwsłdej daje
s i ę z a u w a ż y ć , o d czasu p o w s t a n i a
Sfowarayszenla M y ś l i w y c h , znaczne o ż y w i e n i e . D w a n a ś c i e o s ó b
u k o ń c z y ł o w Moskwie kursy dla sędziów k y n o ­
logicznych. Pod kierunkiem tych sędziów o d b y w a j ą
się o b l a s ł n e i rejoinowe p o k a z y i p r ó b y polowe
psów
gończych i legawych. W In^rezach
tych
w z i ę ł o J u t u d z i a ł p r z e s z ł o 500 p s ó w .
Coraz w ' ę k s z e jest też zainteresowanie m y ś H w y c h
strzelectwem s t e n d o w y m . WybudowaiK>
strzelnice
myśliwskie w Witebsku. Brześciu 1 Mohylowle. W
r o k u 1901 p r z e w i d z i a n a b y ł a b u d o w a s t r z e l n ' c w
H o m l u i Grodnie. Sześciu m y ś l i w y c h białoruskich
o t r z y m a ł o d y p l o m y m i s t r z ó w strzelectwa sporto­
wego.
B. F .
Rzadki wypadek. Na polacti wsi Wola
Wiaderska, k o ł o Tomaszowa Piotrkowskiego, w po­
bliżu
zabudowań
włościańskich,
ocieliła
się
l a n i a w n o c y z 15 n a IS w r z e ś n i a u b . r . K i e ­
d y rano zaczął się r u c h we wsi, tania pozo­
stawiwszy cielę u d a ł a się do pobliskiego lasu.
C elę znalazł włościanin i sprzedał w Toma­
szowie Ż y d o w i , ictóremu zostało ono odebrane
i chowa się zdrowo w l e ś n i c z ó w c e . F a k t ocie­
lenia się ł a n i w p o b l i ż u z a b u d o w a ń mieszkal­
n y c h n a l e ż y do nader rzadkich.
STYCZEM
1M2
KOK
Za w c z e ś n i e kotku... z łow^zk donoszą,
te
p a r k o t y zajęcy rozpoczęty się Juj na
dobre.
2 l e to w r ó ż y o p r z y s z ł e j
rozmnoży
zajęcy.
W l u t y m 1 marcu będziemy m:eć niezawod­
n i e Jeszcze ś n i e g i i m r o z y , a w ó w c z a s p i e r w ­
s z y r z u t n a p e w n o z g i n i e , p o d o b n i e Jak w r o ­
k u ubiegłym, kiedy z a r ó w n o pojedyncze,
Jak
i c a ł e gniazda m a r c z a k ó w znajdowano zmarz­
nięte.
KĄCIK
FILATELISTYCZNY
P o c z y n a j ą c o d 1959 r . p o c z t a N o w e j
Ze­
l a n d i i w y d a j e co r o k u , w s i e r p n i u ,
dwa
znaczki p r z e d s t a w i a j ą c e
ptaki krajowe, z
d o p ł a t ą na Fundusz Z d r o w i a . K o l e j n o uka­
zały się:
w 19S9 T.!
J + l d szary/żóHy,różx>"-:' — f r a n k a
S + 1 d biały/czarny/czerwony/błękitny
szczudlak czarnoskrzydty
—
w i9ca I . :
2 -i- 1 d tH-unatny/niebleski — z i m o r o d e k auUjski
3 + 1 d b r u n a t n y / p o m a r a ń c z o w y — g o ł ą b le­
śny
w I9n
r.:
2 + 1 d bialy/cza m y / l i l a — czapla
3 + 1 d brunatny/Jasnozielony — Jastrząb
Łei
Ranny odyniec.
Podczas d w o r s k i e g o
polo­
w a n i a w g ó r a c h S p e s £ ' a i ' t , r a n i o n y o d y n i e c zaatakował królewskiego leśniczego, zadając
mu
ciężkie rany w nogi 1 brzuch. M i m o natych­
miastowej pomocy nadwornego lekarza, leśni­
czy z m a r ł w s k u t e k u p ł y w u k r w i .
Jeszcze J e d e n s p o s ó b n a w r o n ę . W r o n ę z w a l ­
c z a ć b r o n i ą i s t r y c h n i n ą to nie doćć. g d y ż raz
strzelana w r o n a p o d e j ś ć się w i ę c e j nie
daje,
po s p o ż y c i u zaś s t r y c h n i n y w y s t ę p u j ą
natych­
miast boleści 1 d o t k n i ę t e n i m i w r o n y podno­
s z ą t a k i w r z a s k , ^e o s t r z e ż o n a r e s z t a u c e k a
i n i e da s i ę w i ę c e j z w a b i ć . P r o p o n u j e m y p r z e ­
to n a s t ę p u j ą c y sposób: p a r ę miarek drobnych
rybek,
pokrajanych
na k a w a ł k i ,
miesza się
dość długo w roztopionym maśle
fosforowym.
T a k p r z y r z ą d z o n ą t r u t k ę w y k ł a d a się na ś w i e ­
ż o w y w i e z i o n y w pole n a w ó z . W r o n y zlatuj.i
się n a t y c h m i a s t 1 ł a p c z y w i e z j a d a j ą
przynętę.
D o p e r o p o J a k i m ś czasie z a c z y n a j ą
miarko­
w a ć , że m a j ą coś niedobrego w ż o ł ą d k u , roz­
l a t u j ą się więc 1 po o ś m i u godzinach padają,
nie z d ą ż y w s z y ostrzec p o z o s t a ł y c h
zdrowych
wron.
STSCZE^
1932
SOK
Kłusownictwo samochodowe. Władze policyj­
ne w o k o l i c y m i a s t a R o c h e l l e , w e F r a n c j i , d o ­
w i e d z i a ł y się o t a j e m n i c z y m samochodzie k ł u s o w n l c z y m , k t ó r y m w y j e ż d ż a l i , praw-e co no­
c y , s t r z e l c y na k ł u s o w n i c t w o 1 z r ę c z n i e u n i ­
k a l i pościgu. Dwaj ż a n d a r m i c h w y c i l i się pod­
stępu 1 urządzili zasadzkę w alei. często od­
wiedzanej przez k l u s o w n i c z y s a m o c h ó d .
Wy­
pchanego
królika
na
kółkach
umieścili
na
ś r o d k u alei, a sznureK od niego p r z e c i ą g n ę l i
za d r z e w a , g d z i e s i ę u k r y l i . W r e s z c i e k t ó r e j ś
nocy tajemnicze auto się z j a w i ł o .
Reflektory
oświetliły k r ó l i k a , auto z a t r z y m a ł o się, a z je­
go w n ę t r z a r o z l e g ł y się dwa s t r z a ł y , po k t ó ­
r y c h ż a n d a r m i ściągnęli zabawkę
do
siebie.
Jeden
z
kłusowników
wysiadł
ze
strzelbą
1 p s e m w o ł a j ą c „ a p o r t ! " . W tej c h w U l Jeden
z żandarmów obezwładnił i przytrzymał
kłu­
sownika, a drugi włożył grubą laskę w EKprychy
k o ł a samochodu, aby
unlemożUwIć
mu
ucieczkę.
Kłusownik
1 szofer
tajemniczego
a u t o m o b i l u z n a l e ź l i s i ę w k r ó t c e za k r a t k a m i .
W y r Ó ł n l e n i e polskiego m y ś l i w e g o . Na posie­
dzeniu New Y o r k Zoologlcal Society w
dniu
10 g r u d n i a 1931 r . w y b r a n y z o s t a ł J e d n o m y ś l n i e
na c z ł o n k a - k o r e s p o n d e n t a
Nowojorskiego
To­
w a r z y s t w a Zoologicznego p. W ł a d y s ł a w JantaP o ł c z y ń s k l , za z a s ł u g i n a d z a c h o w a n i e m ż u b r a .
Wyjazd Mistrza. Wielokrotny
Mistrz
Polski
w s t r z e l a n i u do r z u t k ó w I m i s t r z ś w i a t a w r.
1931. p . J ó z e f K I s z k u r n o w y j e c h a ł d o M o n t e C a r l o na z a w o d y w strzelaniu do ż y w y c h go­
ł ę b i < t l r B u x p i g e o n i ) . J a k s ł y c h a ć p. K . s z k u r no
weźmie
udział w
zawodach
o
nagrodę
„ G r a n d P r i x de M o n a c o " .
A f o r y z m o psach. J a k k o l w i e k m ę d r c y t w i e r ­
d z ą , że psy, k t ó r e s z c z e k a j ą , nie k ą s a j ą — t o
Jednak n a l e ż y się ich w y s t r z e g a ć . S ą b o w i e m
p ^ , k t ó r e s z c z e k a j ą , aby s ą d z o n o , ż e nte k ą ­
sają.
Wuem
Czy wiecie, ie
. . . w
tworzą
rodzinie
s ę p y ;
orłowatych
osobną
. . . sępy należą
do n a j w i ę k s z y c h
szych p t a k ó w d r a p i e ż n y c h Europy;
. . . sępy zamieszkują
kę t Azję;
Europę
podrodzlnę
I
najokazal­
Południową.
Afry­
. . . do P o l s k i z a l a t u j ą r z a d k o t r z y g a t u n k i : s ę p
p ł o w y (Gyps fulvu»). s ę p Itasztanowaty (Aegyplus
monachus) 1 bialosęp,
czyli
ścierwnik
talaly
(Neophron percnopterus);
. . . s ę p y m a j ą szerokie, d ł u g i e s k r z y d ł a ,
głowę
i szyję okrytą puchem, miejscami zupełnie nagą,
dół szyi
okolony
Jest k o ł n i e r z e m z d ł u ż s z y c h
piór;
. . . w
odróżnieniu od
Innych p t a k ó w
drapież­
n y c h s a m c e s ę p ó w s ą t e j s a m e j w i e l k o ś c i c o sa­
mice, lub nawet w i ę k s z e i w obrębie gatunku
ma
różnią się m i ę d z y sobą ubarwieniem;
. . . najmniejszym przedstawicielem tej podrodzin y Jest ś c i e r w n i k b i a ł y . N o s i o n p ł a s z c z b r u n a t n o b l a ł y z r u d a w y m i p l a m a m i , m i e r z y 85 — 71 c m
d ł u g o ś c i , p r z y r o z p i ę t o ś c i s k r z y d e ł 160 c m 1 c i ę ­
ż a r z e 2.0 — 2,4 k g .
. . . s ę p p ł o w y Jest s z a r o r u d y . o s i ą g a d o 128 c m
d ł u g o ś c i c i a ł a , 200 c m r o z p i ę t o ś c i s k r z y d e ł 1 9 ^
k g ciężaru; przed czterdziestu laty w y s t ę p o w a ł
Jeszcze j a k o b a r d z o r z a d k i p t a k l ę g o w y w
Ta­
trach i w Pieninach;
. , . s t o s u n k o w o n a j c z ę ś c i e j w i d y w a n y Jest w P o l ­
sce s ę p k a s z t a n o w a t y o u p i e r z e n i u c i e m n o b r u n a t ­
nym z charakterystyczną
,,czapką"
z
grubszej
w a r s t w y p u c h u n a g ł o w i e . M i e r z y 102 — 115 c m
d ł u g o ś c i c i a ł a , p r z y r o z p i ę t o ś c i s k r z y d e ł 260 c m
1 c i ę ż a r z e w g r a n i c a c h 7,0 — 12,5 k g ;
. . . sępy są ptakami ociężałymi i powolnymi; lot
m a j ą p o w o l n y ale w y t r z y m a ł y — p o t r a f i ą godzi­
nami krążyć w powietrzu lotem żaglowym
(bez
poruszania s k r z y d ł a m i ) ;
. . . okres g o d ó w 1 gniazdowania przypada u sę­
p ó w na l u t y i marzec. G n i e ż d ż ą się na d r z e w a c h
ł s k a ł a c h , a na r o z l e g ł y c h b e z l e ś n y c h
równinach
t a k ż e na
ziemi;
. . . s a m i c a s ę p a s k ł a d a t y l k o 1 Jajo, k t ó r e
s i a d u j ą p r z e w a ż n i e ot>oJe r o d z i c e p r z e z 50
. . . sępy
zwierzęta
żywią się głównie
napadają rzadko;
padliną,
na
wy­
dni;
żywe
. . . pożeranie
padliny
rozpoczynają
sępy
od
otwarcia Jamy brzusznej 1 wyjedzenia w n ę t r z n o ś ­
c i , p o t e m d o p i e r o z a b i e r a j ą się do m i ę ś n i ;
. . . sępy są nadzwyczaj żarłoczne, obżerają
się
n i e k i e d y do tego stopnia, że nie t y l k o nie m o g ą
s i ę w z n i e ś ć w p o w i e t r z e , ale n a w e t u s t a ć na no­
gach 1 l e ż ą na z i e m i z r o z p o s t a r t y m i s k r z y d ł a m i ;
. . . w krajach p o ł u d n i o w y c h s ę p y o d g r y w a j ą po­
w a ż n ą r o l ę s a n i t a r n ą , o c z y s z c z a j ą c m i a s t a i osa­
dy z padliny 1 innych nieczystości;
. . . sępy
znajdują
gatunkową.
się
w
Polsce
pod
ochroną
Zebrał A.
B.
13
SONATA SYLWESTROWA
DOKOF^CZENIE
Z E STB. 8
JESZCZE O WłASNOŚCI
UBITEJ ZWIERZYNY
D0K0T4CZEIVIE
M i o t o ż y w i a się graniem psów- Chyba o b skoczyly pojedynka, raczej niezbyt silnego,
bo wodzi j e z miejsca na miejsce. S t r z a ł
i cisza- Z t y ł u .za mmą -deliteatny szmerek,
tak j a k b y w i a t r p o r u s z a ł g a ł ą z k a m i . A l e
przecież w i a t r u nie ma. Na wszelki wypadek
odbezpieczem d r y l i n g i wolno,
wolniutko
zwracam się do tyłu. Na ś n i e ż n e j , s i n i e j ą c e j
bieli nic się nie porusza. Niezawodny i n ­
stynkt ł o w i e c k i kieruje wzrok na gałęzie
drzew. Coś m i m ó w i , że to albo w i e w i ó r k a ,
albo kuna. D y s k r e t n y m ruchem sięgam do
kieszeni po ś r u t . S ą , j a k zwykle, dwa „ w i l ­
cze" w prawej, a d w a „ c i e n k i e " w lewej.
Z n ó w s ł y c h a ć szelest. T y m razem z z u p e ł ­
nie o k r e ś l o n e g o k i e r u n k u i z góry. Badam
w z r o k i e m k a ż d e zgrubienie na sośnie. Chyba
jest? A m o ż e to t y l k o z ł u d z e n i e spowodowa­
ne uporczywym w y p a t r y w a n i e m . B y w a tak,
że kiedy koniecznie chce się c o ś zobaczyć, to
nawet i pień wydaje się p o r u s z a ć i przybiera
w y i m a g i n o w a n y k s z t a ł t . A l e nie. M i m o n a ­
r a s t a j ą c e g o zmierzchu domniemany s ę k po­
rusza się w y r a ź n i e . Nabieram p e w n o ś c i , ż e
to kuna w y b r a ł a s i ę
na wieczorne łowy.
Strzelam. R z e c z y w i ś c i e kuna.
Teraz j u ż nie spiesząc się wracamy na
szosę. Janusz m a dzika. Ozesiaw sitnzeilił k o ­
zę. Wszyscy s ą zadowoleni.
Noc obejmuje w posiadanie k n i e j ę . M i g o ­
cą gwiazdy. Takie, j a k w t e d y we w r z e ś n i u ,
w ostatni nasz wieczór.
NOWO
Z E STB. T
J
P
O
ROCZNEJ
C
Z
I
Y
kiego ze s p r z e d a ż y pozyskanej zwierzyny. M i ­
mo j a k najbardziej słusznej intencji, zmie­
rzającej do zapewnienia kolom ł o w i e c k i m
ś r o d k ó w na prowadzenie gospodarki hodowla­
nej i działalność s t a t u t o w ą ,
z a r z ą d z e n i e to
nie w y t r z y m a ł o p r ó b y życia, gdyż usiłuje na­
rzucić gotowy szablon wszystkim kolom, bez
względu na warunki, w k t ó r y c h p r a c u j ą . Do­
starczanie p a ń s t w u określonych ilości dziczy­
zny wykazuje wiele p o d o b i e ń s t w a do obo­
w i ą z k o w y c h dostaw p ł o d ó w
rolnych przez
rolników. A l e p a ń s t w o nie dyktuje r o l n i k o w i
na co ma w y d a ć p i e n i ą d z e otrzymane za „kon_
tyngentowe" zboże, gdyż to on jest gospoda­
rzem i powinien najlepiej z n a ć w ł a s n e po­
trzeby. N i e w ą t p l i w i e też inaczej z u ż y t k u j e pie­
n i ą d z e c h ł o p z w o j . białostockiego, a inaczej
chłop z Wielkopolski. W ł o w i e c t w i e takim
odpowiedzialnym gospodarzem na d z i e r ż a ­
wionych obwodach jest koło łowieckie posia­
dające z mocy ustawy osobowość
prawną.
..Kontyngent" n a k ł a d a na kolo p a ń s t w o na­
rzucając m u plan zagospodarowania i rozmiar
u ż y t k o w a n i a zwierzostanow (plan pozyskania).
Ale inaczej i za p o m o c ą innych ś r o d k ó w b ę ­
dzie te plany r e a l i z o w a ć koło miejskie, a ina­
czej kolo wiejskie, inaczej koło g o s p o d a r u j ą c e
na terenach zasobnych w zwierzynę, a inaczej
kolo d z i e r ż a w i ą c e ł o w i s k a ubogie. K a ż d e k-oło
samo w i e najlepiej w j a k i sposób ma w y k o ­
n a ć ciążące na n i m obowiązki i jakie musi
Scherzo
na ten cel w y g o s p o d a r o w a ć fundusze, dlatego
też wszelkie p r ó b y „ o d g ó r n e g o " z a ł a t w i e n i a
D k i l k u l a t o b r z ę d y sylwestrowotej sprawy m u s z ą być skazane na niepowodze,
ncworoczne obchodzone s ą w nad­
nie. S p o t k a ł e m się r ó w n i e ż ze zdaniem, ż e
l e ś n i c t w i e R y ś k o w o z t r a d y c j ą god­
przy z góry o k r e ś l o n y m przeznaczeniu w p ł y ­
n ą stuleci. Pije — k t o chce, j e — k t o m o ż e ,
w ó w łatwiejsza będzie kontrola czy koła w y ­
gada — k t o nie musi. G a d a j ą wszyscy d ł u ­
konują postawione i m zadania rzeczowe. Chy­
go i nierzadko c a ł k i e m od rzeczy. To ma
ba nie tędy droga. K a ż d a gospodarka, a więc
s w ó j urok. M y ś l i w i , zżyci ze sobą, to na­
t a k ż e i łowiecka, zależy przede wszystkim od
p r a w d ę n i e z r ó w n a n a kompania.
tego kto i j a k gospodaruje, a dopiero w dal­
Nie d a j ę p o z n a ć po sobie, że w i d z ę w y s i ł ­
szej kolejności od ś r o d k ó w jakie na to prze­
k i z m i e r z a j ą c e d o u t r z y m a n i a mmie w staznacza. Znam wypadki, ż e na zagospodarowa­
mje r ó w n o w a g i . U d a j ę , ż e nie wildizę idelikatZ okazji nadchodzącego
Nowego Roku 1962
nie łowiska wydano grube tysiące, k t ó r e , głó­
nych k o p n i ę ć , s p o j r z e ń , ż e nie słyszę zagawnie wskutek nieznajomości w a r u n k ó w i sto­
wiele serdecznych
życzeń
pomyślności
prze­
d y w a ń , przede wszystkim^ J u r k a . M i j a czas,
s u n k ó w miejscowych, poszły na marne, a po­
syłają Redakcji
i Czytelnikom
„Łowca
Pol­
mijają butelki i półmiski."
tem ten sam teren objął inny gospodarz, czło­
skiego"
W pewnej c h w i l i Jurek poszedł telefono­
wiek z g ł o w ą i sercem do pracy i przy z n i ­
w a ć do Łodzi. P o n i e w a ż rozmowa przy sto­
komych ś r o d k a c h osiągnął d o s k o n a ł e rezul­
W a c ł a w P r z y b y l s k i i A n d r z e j Rokita
le b y ł a o ż y w i o n a i p ł y n n a (we wszelkich tego
taty. Zresztą gospodarlca kola łowieckiego od
Polskie Radio, Warszawa
s ł o w a znaczeniach), godzina m i n ę ł a niepo­
strony rzeczowej podlega kontroli powiatowej
,,Zgaduj zgadula"
s t r z e ż e n i e . Jerzy w r ó c i ł ,
siadł na swoim
rady narodowej oraz o r g a n ó w P Z Ł i to chyba
miejscu i po c h w i l i z a p r o p o n o w a ł wypicie
wystarczy.
na s t o j ą c o zdrowie k r ó l o w e j
polowania
w 1961 r o k u .
Kruszenie kopii o to by kola ł o w i e c k i e m u ­
siały opierać swoje b u d ż e t y na o k r e ś l o n y c h
— Tej, k t ó r a fenomenalnym s t r z a ł e m w y ­
k o ń c z y ł a starego byka, wsteczniaka — w y ­ procentowo w p ł y w a c h z pozyskanej zwierzy­
jaśni? zaskoczonym kolegom, wrskazując na
ny w y g l ą d a t r o c h ę tak, j a k b y ś m y koniecznie
mnie.
chcieli k a r m i ć konia... befsztykami, chociaż
mu bardziej smakuje siano. Przecież do 1959
Wstajemy w momencie
otwierania się
roku koła łowieckie łożyły na zagospodarowa­
drzwi.
nie łowisk na ogół znacznie więcej, gdyż na­
Lenka!
leżała do nich t a k ż e hodowla zwierzyny w
M ó j instymkt myśiliwski, ikłórym s i ę tyle
obwodach leśnych i doskonale d a w a ł y sobie
razy szczyciłem i kitórry mnie bodaj inigdy
r a d ę bez odgórnej
recepty na zdobywanie
nie z a w i ó d ł — t y m razem „ w y s i a d ł " . Niech
funduszów. R ó w n i e ż na długo przed t ą d a t ą
j u ż będzie, ż e jestem wsteczniakiem, niech
wiele kół opierało swe b u d ż e t y m i ę d z y inny­
b ę d z i e co chce, skoro momentalnie cały
m i na w p ł y w a c h z ubitej zwierzyny, ale w y ­
ś w i a t fisi m i s i ę znowu m i ł y i bezcenny.
n i k a ł o to nie z szablonowego nakazu lecz z
O k a z a ł o s i ę , ż e wszystko byio zaiplanou c h w a ł walnego zebrania dostosowanych do
wane m i ę d z y p a n i ą K a z i ą i J u r k i e m . Reszta
konkretnych potrzeb i b a z u j ą c y c h na konkret­
nie. w i e d z i a ł a o niczym.
nych możliwościach.
R e a s u m u j ą c p r o p o n u j ę , aby z a r z ą d z e n i e
Finale
apassionato
SZANOWNY
PANIE
REDAKTORZE!
Ministra L e ś n i c t w a i PD z d n . 23.12.1959 r.
zostało m o ż l i w i e j a k najszybciej wszechstron­
YJEŻDŻAMY
sankami
ipowiłać
Jako stały prenumerator
„Łowca
Polskiego"
N o w y Rok, gdzieś w Puszczy. S i w k i
nie przedyskutowane przez N a c z e l n ą R a d ę
w Rodezji
przesyłam
na Pana ręce
najlep­
r w ą w y c i ą g n i ę t y m k ł u s e m , parska­
Łowiecką, a m o ż e nawet przez P a ń s t w o w ą
sze życzenia
noworoczne
dla Redakcji
oraz
j ą c na mrozie.
R a d ę Ł o w i e c k ą , o i l e ten organ doradczy
wszystkich
myśliiuych
zrzeszonych
w Pol­
Ministra jeszcze istnieje, gdyż od dawna nic
M o ż n a r o z k o s z o w a ć s i ę czystym powie­
skim Związku
Łowieckim
trzem,
nie słychać o jego działalności.
majestatem nocy zimowej,
Wiem, że n a j ł a t w i e j jest k r y t y k o w a ć a n a j ­
Roman Misiewicz
w y g w i e ż d ż o n y m niebem,
trudniej rządzić. A l e w i e m i to, że r ó w ­
r ą b k i e m księżyca,
nież w ł o w i e c t w i e przepisy prawne p o w i n n y
P. S. Na zakończenie
tegorocznego
sezonu
z a p a m i ę t a ć się w gwiazdach T w o i c h oczu.
być tak ustawione a ż e b y u ł a t w i a ł y życie,
łowieckiego
(kończy się 30 września)
św. Hu­
P ó ł n o c . N a s t a ł r o k 1962.
zamiast je k o m p l i k o w a ć .
Jerzy S z c z e p a ń s k i
bert „poszańcowal"
takim
słoniem!
Stanisław Witkowski
O
W
14
.
SPOTKANIA
„ŁP" Z
WOJ.
REDAKTORA
MYŚLIWYMI
KOSZALmSKIEGO
"2 I n i c j a t y w y W o j e w ó d z k i e j R a d y Ł o w i e c k i e j w
KoszaUnle o d b y ł y się w dniach 1 — 1 listopada
ub. r. t r z y spotkania naczelnego r e d a k t o r a . . Ł o w ­
ca P o l s k i e g o " , k o l . m g r a J ó z e f a
Szczepkowskie­
go,
z aktywem łowieckim
powiatów
Białogard,
Szczecinek i S ł a w n o . Celem t y c h
s p o t k a ń b y to
z Jednej s t r o n y w y s o n d o w a n i e o p i n o l i w y s ł u c h a ­
n i e p o s t u l a t ó w m l e j s c o w y c l i m y ś l i w y c h co d o s p o ­
s o b u r e d a g o w a n i a naszego p i s m a i t e m a t y k i za­
mieszczanych a r t y k u ł ó w , z drugiej z a ś zapoznanie
Redaktora
z pracą,
osiągnięciami
l
bolączkami
niektórych terenowych organizacji łowieckich
w
w o j . koazalii^skim.
Dotychczasowe wysiłki Komitetu
Redakcyjnego,
z m i e r z a j ą c e do wzbogacenia 1 urozmaicenia treści
. . Ł o w c a P o l s k i e g o " l jego szaty graficznej, z o s t a ł y
generalnie ocenione bardzo p o z y t y w n i e . R o z b i e ż n e
opinie w y w o ł y w a ł y pewne pozycje beletrystyczne
oraz a r t y k u ł y naukowe, k t ó r e zdaniem uczestni­
k ó w s p o t k a ń p o w i n n y b y ć o p r a c o w y w a n e w spo­
s ó b bardziej p o p u l a r n y tak, aby m o g ł y zaintere­
s o w a ć szersze g r o n o c z y t e l n i k ó w . O b e c n y p o z i o m
„ Ł o w c a Polskiego" oceniano o g ó l n i e j a k o nieco
zbyt wysoki dla przeciętnego myśliwego, stwier­
d z a j ą c Jednak zgodnie, ż e jest to Jedyna droga
do podniesienia p o z i o m u w i e d z y p r z y r o d n i c z o - l o wleckiej w naszych szeregach
u c i e k a ć do Puszczy, p r z e s k o c z y ł o plot i z n a l a z ł o
się na terenie szpitala, gdzie s c h r o n i ł o s i ę w k o ­
t ł o w n i . Jeszcze r a z p o d k r e ś l a m
niepojęte
zacho­
w a n i e s i ę r y s i a . P r z e c i e ż Puszcza B i a ł o w i e s k a d o ­
t y k a n i e m a l z a b u d o w a ń l droga do lasu o d l e g ł e g o
0 k i l k a m e t r ó w nie była odcięta. Nawet b ę d ą c
w ogrodzie szpitalnym r y ś m ó g ł przebiec dwa­
dzieścia m e t r ó w , p r z e s a d z i ć plot p r z y l e g a j ą c y
do
Puszczy 1 z n a l e ź ć s i ę na w o l n o ś c i . W
kotłowni
z ł a p a n o go p r z y p o m o c y d ł u g i e g o d r ą g a 1 p ? t l i .
Jak w s k a z y w a ł y tropy, r y ś kręcił się w pobliżu
śmietnika już parę dni.
K i e d y p r z y s z e d ł e m na miejsce w y p a d k u b y ł j u ż
w klatce. Wpuszczonego do k l a t k i ż y w e g o k r ó l i k a
zabił błyskawicznie i połowę pożarł. Jak zdążyłem
z a u w a ż y ć przez g ę s t ą s i a t k ę b y ł b a r d z o w y c h u ­
dzony. Jest to, m o i m
zdaniem, osobnik miody
1 dlatego nie potrafił się w t y e h c i ę ż k i c h w a r u n ­
k a c h z i m o w y c h w y ż y w i ć z w ł a s z c z a , ż e s t a n za­
jęcy, które stanowią podstawę pożywienia rysiów,
jest w t y m r o k u na terenie Puszczy
wyjątkowo
niski.
O schwytaniu rysia został zawiadomiony
L a s ó w P a ń s t w o w y c h 1 Warszawskie ZOO.
Rejon
Z E B R O W S K I
Hajnówka
woj.
NIEDOCENIONA
białostockie
AKCJA
Pomimo, że akcja , , K a ż d e dziecko przyjacielem
z w i e r z ą t " z a p o c z ą t k o w a n a znastała p r z e z P Z Ł " k i l k a
lat temu, wiele kól ł o w i e c k i c h podchodzi do niej
z d u ż ą r e z e r w ą , l u b w r ę c z j ą l e k c e w a ż y . T e n sto­
sunek wyjrfywa często z nleorientowanla się w na­
strojach
1
upodobaniach
młodzieży
szkobiej,
a zwłaszcza młodzieży szkół wiejskich.
Podobna
sytuacja
istnieje
zresztą
również
Jeśli
chodzi
o grono nauczycielskie.
W s z y s t k i e s p o t k a n i a o d b y w a ł y się w serdecznej,
pełnej wzajemnego zrozumienia atmosferze,
przy
licznej
frekwencji,
zwłaszcza
w
Białogardzie
. Sławnie.
J U L I U S Z
JAROSZ
Koszalin
GŁÓD
W c z e s n a , Jak n a nasze s t o s u n k i , a t a k ż e b a r d z o
m r o ź n a z i m a , daje s i ę w e znulci nie t y l k o ro4l l n o ż e r c o m ale 1 d r a p i e ż n i k o m ,
W d n i u 27 g r u d n i a u b . r . w g o d z i n a c h p o ł u d ­
n i o w y c h m i e s z k a ń c y b l o k ó w z a k ł a d o w y c h na osie­
d l u K o l e j k i L e ś n e w H a j n ó w c e ">«taJl zaalannow a n l o i u - z y k a m l d z i e c i : ,.Łlsr W i l k ! "
S p r a w c ą zamieszania o k a z a ł się r y ś , k t ó r y
w
biały dzień najspokojniej w świecie
myszkował
w dole z odpadkami. Zdezorientowane 1 o s ł a b i o n e
g ł o d e m zwierzę, naciskane
przez l u d z i ,
zamiast
W
c i ą g u Jednego t y g o d n i a n a w i ą z a l i ś m y
kon­
t a k t y z czternastoma szkołami,
zorganizowaliśmy
w nich kółka przyjaciół zwierząt 1 zapewnlliś^my
sobie i c h udział
w k o n k u r s i e . W y d a j e si?. ż e
w s t ę p do p o w a ż n e j a k c j i z o s t a ł przez nasze k o l o
z r o b i o n y . Szkoda, że n a s t ą p i ł o to dopiero po b a r ­
dzo d o t k l i w e j
karze, n i e m n i e j Jednak p r z e k o n a ­
l i ś m y s i ę n a o c z n i e , ż e s7.koly w i e j s k i e m o g ą o d e ­
g r a ć p o w a ż n ą rolę w ochronie naszych łowisk 1 że
Ich zainteresowanie tą s p r a w ą trzeba koniecznie
wykorzystać.
Opieszałym kołom
zwlekać.
Na m a r g i n e s i e tego w y d a r z e n i a trzeba
wyrazić
p u b l i c z n i e s ł o w a u z n a n i a o b . c*. C r a f c e , R a d z y ­
minowi i Kołomyckiemu,
którzy
zwierzęcia
nie
skrzywdzili a przeciwnie zdrowe 1 całe schwytali,
n a r a ż a j ą c a i ę b ą d ź co b ą d ź n a n i e b e z p i e c z e ń s t w o
pokaleczenia.
JOZEF
J e ś l i c h o d z i o t e m a t y k ę a r t y k u ł ó w sugestie u c z e s t n l k ó w s p o t k a ń szły w k i e r u n k u zamieszczania
na tamach , , Ł P " k r ó t k i c h m o n o g r a f l o d r a p i e ż ­
nikach futerkowych, artykułów o układaniu psów
myśliwskich, p r a k t y c z n y c h w s k a z ó w e k z zakresu
z a g o s p o d a r o w a n i a ł o w i s k ( n p . Jak z a k ł a d a ć p o l e t ­
ka wieloletnie dla grubej zwierzyny) I obchodze­
nia s i ę z u b i t ą z w i e r z y n ą oraz w p r o w a d z e n i a k ą ­
cika poświęconego
modzie myśliwskiej,
Postulo­
w a n o , a b y -nie t r a c i ć z o c z u z a g a d n i e ń
związa­
nych z bezpieczeństwem
na p o l o w a n i u , poprzez
przeprowadzanie
analizy zaistniałych
wypadków
1 wyciąganie z nich odpowiednich wniosków. Pro­
p o n o w a n o r ó w n i e ż z w r ó c e n i e u w a g i na koniecz­
n o ś ć przestrzegania t r a d y c j i m y ś l i w s k i e j 1 o m ó w i e •nie n a l a m a c h , , Ł P " t y c h z w y c z a j ó w , k t ó r e n a l e ż y
u t r z y m a ć v / naszej c o d z i e n n e j p r a k t j ^ c e .
staci w s t r z y m a n i a p o l o w a n i a w
dzierżawionych
o b w c d a c h d o d n i a 31 g r u d n i a b r . O d d e c y z j i t e j
p r z y s ł u g i w a ł o o d w o ł a n i e d-o N a c z e l n e j R a d y Ł o ­
wieckiej.
N a ł o ż o n a k a r a p o d z i a ł a ł a Jak r ó ż d ż k a c z a r o d z i e j ­
s k a . POBzly w r u c h o d w o ł a n i a , z o r g a n i z o w a n o w y jassdy d o s z k ó l p o ł o ż o n y c h
w łowiskach,
gdzie
o d z i w o , s p o t k a l t ó m y s i ę n i e t y l k o ze z r o z u m i e n i e m
ze s t r o n y n a u c z y c i e l s t w a , a l e r ó w n i e ż z p o w a ż n y m
zainteresowaniem samej młodzieży.
proponuję,
aby z t ą a k c j ą
S T A M S L A W
nie
A D A M O W I C Z
Skierniewice
W
KOLONIA BOBRÓW
NADLEŚNICTWIE EŁK
S p o k o j n y b a g n i s t y las w n a d l e ś n i c t w i e E ł k w y ­
b r a ł y sobie na o s t o j ę b o b r y . Pierwsza para ..pio­
n i e r ó w " p r z y b y ł a t u w r o k u 1958, p r a w d o p o d o b ­
nie z n a d b i e b r z a ń s k l c h rozlewisk z okolic Osow­
c a . O b e c n i e g r o m a d k a r o d z i n n a l i c z y J u ż 12—14
s z t u k 1 n i e z d r a d z a c h ę c i do d a l s z e j
wędrówki,
Duża obfitość m i ę k k i c h drzew, szczególnie osiki,
oraz
sprzyjające
warunki
terenowe
pozwalają
p r z y p u s z c z a ć , że miejsce
to
pozostanie
trwałą
o s t o j ą t y c h r z a d k i c h u nas z w i e r z ą t .
U b i e g ł a j esień nrdnęla b o b r o m bardzo p r a c o w i ­
cie n a ś c i n a n i u o s t k i i b u d o w i e t a m .
Obalone
d r z e w a , g r u b o ś c i d o 45 c m , p r z e g r y z a n e b y ł y n a
z i e m i na k r ó t k i e 100 - 150 c m k a w a ł k i , a n a s t ę p ­
nie s p ł a w i a n e n a w y z n a c z o n e miejsca, j a k o zapas
p o ż y w i e n i a na z i m ę oraz m a t e r i a ł do p i ę t r z e n i a
wody.
D r u g i m c z y n n i k i e m p o w o d u j ą c y m t e n stan rze­
czy jest niedbalstwo 1 n i e r ó b s t w o , k t ó r e w pew­
n y c h k o l a c h jest niestety dość silnie zakorzenio­
ne. W p r a c y organizacyjnej u d z i e l a j ą
się dwie
l u b t r z y osoby, z a ś reszta c z ł o n k ó w kola w y c z e ­
k u j e o t w a r c i a sezonu l u b o k a z j i d o d o b r e g o p o ­
l o w a n i a , a zabiegi h o d o w l a n e l u b ztblorowe akcje
w terenie t r a k t u j e Jako dopust
boży.
Oczywi­
ście nie wszędzie tak się dzieje. Istnieją
rów­
nież kola łowieckie p r a c u j ą c e kolektywnie, ofiar­
nie i skutecznie, k t ó r e d z i ę k i t e m u m a j ą d o b r y
stan z w i e r z y n y w swoich obwodach l o d p o w i e d n i o
wysokie rozkłady polowań.
r>o n e g a t y w n e j o c e n y z a i n t e r e s o w a n i a I t ó ł a k ­
cją młodzieżową posłużył m l przykład Koła Ło­
wieckiego N r 2 w Skierniewicach, w k t ó r y m je­
stem ł o w c z y m , a t a k ż e k i l k u Innych Jtół z t e r e n u
naszego w o j e w ó d z t w a .
Polecenia w ł a d z i o r g a n ó w naszego Zrzeszenia
nakazujące
naszemu kołu zorganizowanie
akcji
młodzieżowej
b y ł y z b y w a n e lub p o p r o s t u od­
k ł a d a n i e do akt. Nie w z i ę l i ś m y też u d z i a ł u w nara­
dzie zorganizowanej
przez
Zarząd
Wojewódzki
P Z L w Łodzi, p o ś w i ę c o n e j p r z y g o t o w a n i o m do te­
gorocznej akcji. Jak m i w i a d o m o p i e r w s z ą n a r a d ę
w Z a r z ą d z i e W o j e w ó d z k i m P Z Ł zJekiceważyło so­
bie d o ^ ć d u ż o k ó ł .
W konsekwencji wszystkim nieobecnym
zarzą­
dom kól łowieckich udzielono ostrzeżenia, z jedno­
czesnym podaniem drugiego terminu narady. M u ­
s z ę ze w s t y d e m p r z y z n a ć , ż e 1 t e n t e r m i n , p o m i ­
m o o s t r z e ż e n i a , Bostat r ó w n i e ż z l e k c e w a ż o n y p r z e r
nasze k o l o .
W
tej
sytuacji Wojewódzka
Rada
Łowleoka
w Lodzi, działając- w o p a i i d u o sfatut P Z Ł n a ł o ­
żyła na opieszałe kola Karę o r g a n i z a c y j n ą w po­
T a m y w y k o n a n e są bardzo mistemiie z okoro­
wanych k a w a ł k ó w osiki, poprzctykanych d r o b n y m i
gałęziami,
sitowiem 1 błotem.
Bobry
mieszkają
w norach wygrzebanych w torfowych
brzegach
nad w o d ą . Wejścia do nor s ą niewidoczne, gdyż
p r o w a d z ą spod wody.
W czasie p r a c y , g d y m i e m a ż a d n e g o n i e b e z p i e ­
czeństwa, bobry zachowują się dość głośno, sły­
c h a ć o d czasu do czasu c h a r a k t e r y s t y c z n y
głos
p o d o b n y d o p ł a c z u d z i i e c k a , p l u s k w o d y i szelest
ciąganych
gałęzi. Miejsce, gdzie b o b r y
pracują
wyglJida j a k ś w i e ż y z r ą b . p e ł n o jeat p o w a l o n y c h
we wszystkich kierunkach drzew a przy pniach
leżą w i ó r y i drzazgi.
Dla zapewnienia b o b r o m pełnego bezpieczeństwa
oraz u m o ż l i w i e n i a i m dalszej r o z m n o ż y , n i e z b ę d n e
Jest o t o c z e n i e i c h n o w e j
ostoi
zorganizowaną
opieką.
idż.
J Ó Z E F
BRZEZIŃSKI
Ełk
15
ROZSTRZYGNIĘCIE KONKURSU FOTOGRAFICZNEGO
„ŁOWCA POLSKIEGO"
w dniu 22 grudnia 1961 r. odbyło się posiedzenie jury konkursu
fotograficznego „Łowca Polskiego" w składzie:
Jan Styczyński
(Związek Polskich A r t y s t ó w Fotografików), mgr Arkady Brzezicki,
ppłk Władysław Mazurek, red. S t a n i s ł a w Mierzeński. Sekretarką
konkur^^u była Zofia Gedliczkowa.
Ogółem nadesłano 274 zdjęcia. Z tej ilości na konkurs dla zawo­
dowych fotografików nadesłało 3 autorów 80 zdjęć. Na konkurs dla
fotografików amator6w 22 autorów nadesłało 194 (zdjęcia. Ogólny po­
ziom nadesłanych prac był wysoki tak pod względem technicznym,
jak 1 artystycznym.
Jury, pod przewodnictwem Jana Styczyńskiego, rozpatrzyło prace
i przyznało następujące nagrody:
Konkurs dis f o l o ^ f t k ó w
I nagroda w kwocie
IT nagroda w kwocie
zl 2.000.—
— za komplet zdjęć opatrzo­
nych godłem
„Hojar" —
autor
Jarosław
Holecck.
Praha I , Skolska ul. c 36,
Czechosłowacja.
Trzeciej nagrody jury postanowiło nie przyznawać, a przewidzianą
na ten cel k w o t ę przeznaczyć na wyróżnienia w konkursie dla foto­
grafików amatorów.
Konkurs dla fotoffnflk6w
I nagroda w kwocie
zł 1.000.—
I I nagrody Jury p o s t a n o w i ł o nie
U l nagroda w kwocie
— za komplet zdjęć opatrzo­
nych godłem „Tryton" —
autor L c c l i N o w ł e i , Łódi,
ul. Narutowicza 4 m. 15.
"w kiwocie
Eł
PZL
bciFi*-
W o s t a t n i m o k r e s i e czasu z d a r z y ł y się w y p a d k i postrzelenia l u b z a g i n i ę c i a
młodzieży
b i o r ą c e ] u d z i a ł w t i a g a n c e w czasie p o I o w a A
organizowanycti
przez k o ł a ł o w i e c k i e .
P r a g n ą c zapobiec tego rodzaju w y p a d k o m ,
Zarząd
G ł ó w n y P Z L z a r z ą d z a co n a s t ę p u j e :
1. N a j n i ż s z ą g r a n i c ę w i e k u u c z e s t n ' k ó w n a g a n k i o k r e ś l a s i ę w z a s a d z i e
n a l a t 14. W n a g a n c e n i e m o t e w ż a d n y m w y p a d k u b r a ć u d z i a ł u m ł o ­
d z i e ż w w i e k u d o ^ t 12. D ą ż y ć n a l e ż y , b y n a g a n k a s k ł a d a ł a s i ę ze
s U r s z e j m ł o d z i e ż y 1 ludzd d o r o s l y c ł i .
I . P r z e d r o z p o c z ę c i e m p o l o w a n i a p r o w a d z ą c y p o l o w a n i e olKJWlązany Jest:
a)
s p i s a ć nazwiska o s ó b u c z e s t n l c z ą c y c t i w nagance t>ądi t e ż r o z d a ć
łm żetony,
które uzasadnią wyjdatę
wynagrodzenia i umożliwią
sprawdzenie w trakcie i po polowaniu
c z y i l o ś ć o a g a n l a c K y Jest
z g o d n a ze f t a n e m p o c z ą t k o w y m ;
b)
p o u c z y ć u c z e s t n i k ó w n a g a n k i o sposobie z a c h o w a n i a
p ę d z e ń , z a p o z n a ć Ich z s y g n a ł a m i ostrzegawczymi l
Enaczenie;
O
p o u c z y ć u c z e s t n i k ó w naganki, że a r c z e g ó l n i e w t r u d n y c h w a r u n k a c h
t e r e n o w y c h nasanlaczamt w i n n i b y ć na p r z e m i a n m ł o d z i e ż i d o r o ś l i
r o z s t a w i e n i t a k , b y m o « U u t r z y m y w a ć ze w A ą s t a l ą l ą c z n o i ś ć w i r o Jtową lub g ł o s o w ą .
s i ę w czasie
wyjaśnić
ich
3. P r o w a d z ą c y p o ł o w a n ' e o t > o w ł ą z a n y Jest w p r z e r w a c h p o m i ę d z y p ę d z e ­
n i a m i s p r a w d z a ć Ilość naganiaczy. W p r z y p a d k u stwierdzenia
braku
k t ó r e g o ś z naganiaczy, polowanie n a l e ż y p r z e r w a ć i n i e z w ł o c z n i e roz­
począć poszukiwania zaginionego.
4. P r o w a d z ą c y p o l o w a n i e p o w i n i e n z w r ó c i ć u w a g ę , b y o s o b y u c z e i t n l c z ą e c
w n a g a n c e ( z w ł a s z c z a m ł o d z i e ż ) p o s i a d a ł y u b r a n i e 1 o b u w i e zAt>eiv>lec z a j ą c e j e w d o s t a t e c z n y s p o s ó b p r z e d c h ł o d e m . W czasie p o l o w a ń z i ­
m o w y c h koła ł o w i e c k i e p o w i n n y d ą ż y ć do zabezpieczenia uczestnikom
naganki pożywienia lub ciepłego napoju.
ZotKjniązuje się z a r z ą d y w o j e w ó d z k i e P Z L do n i e z w ł o c z n e g o zapoznania
p o d l e g ł y c h k ó ł ł o w i e c k i c h z t r e ś c i ą i\inleJszego z a r z ą d z e n i a 1
dopilnowa­
n i a Jego w y k o n a n i a ,
W przypadku stwierdzenia bagatelizowania przepisów
niniejszego
za^rząd z e n l a . n a l e ż y w s t o s u n k u d o w i n n y c h w y c i ą g a ć Jak n a j d a l e j I d ą c e s a n k c j e
organizacyjne oraz p o w i a d o m i ć o t y m Z a r z ą d G ł ó w n y P Z Ł .
przyznawać.
— za komplet zdjęć opatrzo­
nych godłem „Łoś" — au­
tor Jerry Figura, GdańskOliwa, vi.
P.
Michałow­
skiego 41 m 20.
J w y kcłikursu z pozosftalych kwot ustanowiło I V oiagrodę oraz
pięć (wyróżnień, kttóre przyzjiano w następujących
wysokościach:
I V nagroda
zł
amatorów:
URZĘDOWY!
Z A R Z Ą D Z E N I E W E W N Ę T R Z N E N R 53/11 Z A R Z Ą D U G Ł Ó W N E G O
z d n . nM.vm. r . w s p r a w i e a n g a t o w a n l a n a g a n k i i z a p e w n i e n i a M
czeAstwa I o p ł e U w czasie p o l o w a ń
cawodowyeh:
— za komplet zdjęć opatrzo*
nych godłem
,pCXX" —
— autor Włodzimierz P u ­
chalski, Kraków 24, Sarnie
Uroczysko 6.
zł 1.500.—
DZIAŁ
500.-—
400.—
I •wyróżnteoiie w kwocie 7i 350.—
I I w y r ó ż n i e n i e fw ikiwocie ii 250.—
I I I wyróżnienie w kwocie zl 250.—
— za 'kompflet TCtJęć opatrzo­
nych godłem „Milicz" —
autor
Stanisław
Hubert
Wolańskl,
Warszawa,
ul.
Filtrowa 15.
— za Jwwnplet lidjęć opatrzo­
nych g o d ł e m ,3orsuk I I "
— autor Aleksander Wasi­
lewski, Warszawa, ul. D ł u ­
gosza 8 m. 35.
— za komplet zdjęć opatrzo­
nych godłem „Koliber" —
autor
Waldemar
Winter,
Białystok I , ul. Monopolo­
wa 11 m. 1.
— za komplet zdjęć opatrzo­
nych godłem „Bażant" —
autor
Erwin
Dembinlok,
Cieszyn, ul. Przepił ińskiego 4.
I V wyróżnienie w łcwocie d 250.—
— za komplet zdjęć opatrzo­
nych godłem „Kompan" —
autor
Jeny
Sułkowski,
Łódź, A l . 1-go Maja 43 m. 3.
V wyróżnienie w kwocie zł 250.—
— za komplet zdjęć opatrzo­
nych godłem „Liszka" —
autor Katarzyna S a p l e ł a n ka. p.o. Box 3096, Nairobi,
Kenya, East Africa.
KURSY HODOWLI
BAŻANTA
Z a r z ą d G ł ó w n y P Z L p o d a j e d o n i a d o m o ś c ł , ż e w r o k u 1963 ł i ę d ą o r g a n i ­
zowane w
Ośrt>dku S z k < » n ł o w o - H o d o w l a n y m P Z Ł „ R e m b o w o l a "
cztero­
dniowe kursy z zakresu hodowli b a ż a n t a w n a s t ę p u j ą c y c h tertnloacłi;
1)
2)
3)
4)
5)
14 — 17
21 — £4
ss ) u t v
7—10
23 — 28
luty
luty
— a marzec
marzec
kwiecień
•> » — 24 m a j
Kandydaci na k u r s powinni zgłaszać swój udział w zarządach w o j e w ó d z ­
k i c h , k t ó r e , p o zaoptntowanlu, p r z e ś l ą I M y zbiorcze na
adres Z a r z ą d u
G ł ó w n e g o , n a j p ó i n l e j d o d n i a 1 l u t e g o 1M3 r .
W a r u n k i knrsa: Koszty przejazdu k u r s a n t ó w zwracają z a r z ą d y w o j e w ó d z ­
k i e , koszt u t r z y m a n i a u c z e s t n i k ó w na k u r s i e p o k r y w a Z a r z ą d o t ó w n y .
OGŁOSZENIA
sprzedana
trzymiesięczne
wyżły
rasy k o n t v n e n t a ł n e J
z
metryczka­
mi. Józef Woldak, P i o t r k ó w T r y b u n n l « k l , R o o s v e l t a 9.
1'62
S p r z e d a m t r ó j l u f k ę I ł T X 57. l u n e ­
ta 6, m c m f a ż B u h a g s u h l H a n d w e r k s art>eit, p r a w i e n o w ą . E u g e n i u s z K a J stura, Chybie, powiat Cieszyn.
2/83
Unieważniam zagubioną
legityma­
c j ę P 7 Ł n r i'729, w y d a n ą p r z e z Z a ­
r z ą d W o j e w ó d z k i T o r u ń , na
nazwi­
sko
Józef
Zwolak,
Iwno,
pow.
Szubin.
8;;62
U n i e w a ż n i a m zagubiona
legitytrac j ę P Z Ł N r 63722,
Stanisław
Las­
kowski, Skulsk, pow. Konin.
a^M
Unieważniam
zagubioną
legityma­
c j ę P Z Ł w y s t a w i o n ą przez Żarząc*
Wojewód^l
.Poznań
na ^ M z v l « k o
W ł a d y s ł a w O r ł o w s k i , Warszawa,-~ul,
mii n m . 15.
7/82
Unicwatniam zagubiona
legityma­
c j ę P Z Ł w y d a n ą przez W a r s z a w s k i
Zarząd
Wojewódzki
na nazwisko
S t e f a n L e ś n i a k , Ż y r a r d ó w , A l . Wyz­
w o l e n i a 20,
W y ł e l g t a d k o w l o s y 18 m i e s i ę c y , u ł o ­
żony, p e ł n e rodowody do sprzedania.
Kazimierz
Tarnowski,
Tarnów, Ko­
szyce W i e l k i e .
•/«2
Z a m i e s z c z e n i e n a ł a m a c h p i s m a w y p o w i e d z i , podpi­
sana] nazwiskiem
lub
Inicjałem autora, ni*
Jest
r ó w n o z n a c z n a z podzielaniem przaz
RodakcJt
po>
g i ą d ó w zawartych w t « | wypowiedzi.
W Y D A W C A : N a c s e l n a R a d a Ł o w ł e e ł u P o l s l b c g o Z w l ą t k n Ł o w i c e k i e g o , W a r s z a w a , N o w y S w l a t H , t e l . 6-4IS-42 I 6-46-13 k o n t o N B P V O / M
1529-fl-12«4 o r a z k o n t o P K O N r ]-»-120.0tO. K O M I T E T R E D A K C Y J N Y ; A . B r z e z i c k i , E. F r a r k t e w l c s , 3. E . K u c h a r s k i , W . M a s n r e k . 8. M t e r z e ń i k ł ,
( i c k r . R e d . ) . T . P a s ł a w s k i . St, P i a t k o w i K l , J . J . S z c z e p k o w s k i ( r e d , n r c z . ) . R e d a k t o r „ Ł O W C A P O L S K I E G O " p r i y j m u l e w e w t o r k i t c z w a r t k i
W g o d z . 10—12; w I n n e d n i i g o d z i n y p o u p r z e d n i m t e l e f o n i c z n y m p o r o z u m i e n i u .
Sekretarz
Redakcji
przyjmuje
c o d z i e n n i e Od g o d z . 10—11.
Redakcja zastrzega sobie p r a w o s k r ó t ó w , p o p r a w e k i u z u p e ł n i e ń w p r z y p a d k u w y k o r z y s t a n i a w d r u k u n a d e s ł a n e g o m a t e r i a ł u r e d a k c y j n e g o . —
R ę k o p U ó w nie z a m ó w i o n y c h R e d a k c j a ni.* z w r a c a .
—
P r e n u m e r a t a r n c z r . a 44.— z ł .
C e n n i k O g t o s i e ń SA c e n t y m e t r k w a d r a t o w y
z l . 26.—
D r o b n e d o 25 w y r a z ó w za w y r a z z ł . 4.— N e k r o l o g i z l . 10— za c m k w . . M i e j s c a z a s t r z e ż o n e 50% d r o i e j ,
Z a ł d a d y G r a f i c z n e D o m S ł o w a P o l s k i e g o , W a r s z a w a . - N a k ł a d 40 000, p a p i e r r o t o g r . k i . V I I .
Z a m . 9291
H-43

Podobne dokumenty