78-felieton-Filmowy:Layout 1.qxd
Transkrypt
78-felieton-Filmowy:Layout 1.qxd
felieton Artur KINOMANIAK Pietras WIELBICIEL FILMU I MLEKA. OGLĄDA SIEDEM FILMÓW W TYGODNIU, A POTEM O NICH OPOWIADA W SWOIM PROGRAMIE „KINOMANIAK” W TV4 I NIE TYLKO. Najwybitniejsi światowi reżyserzy i scenarzyści jak mantrę powtarzają wewnętrzny dekalog filmowca dotyczący tak zwanego tematu: śmierć, przyjaźń, zbrodnia, pieniądze… Jeśli uważny kinomaniak przypomni sobie ukochane filmy albo przyjrzy się obrazom uznanym za wielkie i wybitne, zawsze odkryje takie właśnie tematy, które przez filmowców nazywane są „większymi niż życie”. Wielkie tematy od zawsze inspirowały i przyciągały nie tylko filmowców. Picasso i jego antywojenna „Guernica”, ostre protest songi Springsteena, „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego. Nawet moda próbuje podążać za najważniejszymi dla człowieka emocjami. Ale jest jeszcze jeden temat, chyba najważniejszy dla twórców, bo dotyczący całego naszego życia. Czy pamiętacie wielkie i niezwykłe uczucie, które narodziło się na pokładzie filmowego „Titanica”? Pamiętacie delikatny uśmiech Ingrid Bergman w zadymionej knajpie gdzieś w Casablance? A Rhett Butler i Scarlett O'Hara, którzy przeminęli z wiatrem? To miłość, bez której nic nie może istnieć. Temat większy niż życie i upływający czas… Z tym tematem polscy twórcy radzili sobie w przeróżny sposób. Były już „Noce i dnie”, „Trędowata”, „Znachor”, ale to filmy sprzed wielu lat... Czyżby współcześni filmowcy nie potrafili nas poruszyć? Polskie kino nie najlepiej obchodzi się z miłością, która bywa tylko tłem dla stanów emocjonalnych bohaterów. Jest „Krótki film o miłości” Kieślowskiego, są „Historie miłosne” Stuhra, niezbyt udana „Samotność w sieci”… Ale na szczęście „miłość wszystko zwycięży” i my także doczekaliśmy się melodramatu, który wzruszy, zaskoczy, wzbudzi śmiech, płacz, tęsknotę. Jeśli byłaby to powieść, mogłaby zaczynać się od: „Dawno temu do dziwnego kraju pełnego barbarzyńców przyjechała piękna, złotowłosa księżniczka. Zamieszkała w warownej twierdzy otoczonej morzem biednych ludzi…”. Ale film „Mała Moskwa” Waldemara Krzystka bajką nie jest, więc reżyser snuje swoją historię zupełnie inaczej. Do Legnicy, w której stacjonował potężny garnizon radzieckiego wojska, przyjeżdża młody kapitan lotnictwa i jego zjawiskowo piękna żona Wiera. Początki w nowym miejscu są trudne, w ponad 50-tysięcznej Legnicy mieszka kilkanaście tysięcy Rosjan, ale władze radzieckie absolutnie zakazują prywatnych kontaktów z Polakami. Nad porządkiem i rosyjską „czystością” czuwają oficerowie polityczni. Ale co 78 WITTCHEN zrobić, gdy żona radzieckiego lotnika na wielkim balu z okazji rewolucji październikowej poznaje młodego polskiego oficera? Najpierw po rosyjsku śpiewa piękną piosenkę Ewy Demarczyk i nagle… zaczyna śpiewać po polsku. Rosjanie są zaskoczeni, Polacy zachwyceni, a porucznik Michał Janicki nie może oderwać oczu od pięknej Rosjanki… O tym, jak trudno jest opowiadać o miłości, przekonało się już wielu reżyserów. Twórca „Małej Moskwy”, który sam wychował się w Legnicy, całą historię i intrygę poprowadził w klasyczny wręcz sposób. Zaangażował bez reszty uczucia widza, proponując mu ciągłą huśtawkę nastojów. Wybierając się do kina, absolutnie nie spodziewałem się, że ta polsko-rosyjska opowieść o zakazanej miłości tak bardzo przykuje mnie do fotela. Nie pozwoli oderwać oczu i poruszy gdzieś tak głęboko, aż do łez… Wiem, że wielu z nas wstydzi się takich uczuć, a nawet uważa, że nie powinno się ich okazywać, również w kinie, że to niemodny temat… Może właśnie dlatego nie mieliśmy od tak wielu lat prawdziwego melodramatu, który mógłby zawalczyć o nasze uczucia, obok „Titanica”, „Uwierz w ducha” czy „Pożegnania z Afryką”. Pokochaliśmy plastikowy i sztuczny świat polskich komedii romantycznych, które przecież niewiele mają wspólnego z miłością… To przedziwne, że nasi filmowcy stronią od melodramatu, a widzowie po raz kolejny oglądają… „Titanica”. A może filmy o miłości to gorszy gatunek sztuki filmowej? Takie wrażenie odniosłem właśnie na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie poważni krytycy, kiedy już otarli ukradkiem łzy, zaczęli głosić, że są ważniejsze tematy niż zwykła miłość, nawet jeśli jest tak dramatyczna… Na szczęście „Mała Moskwa” pokonała te stereotypy i zdobyła główną nagrodę festiwalu – Złote Lwy. Współczuję tym wszystkim, którzy szukając czegoś głębokiego i wstrząsającego, co zdiagnozuje współczesnego człowieka i jego pogmatwany świat, odrzucają na bok całą tę banalną miłość. „Mała Moskwa” jest niezwykłym filmem, ukazującym przedziwne i złożone polsko-rosyjskie związki – kiedyś, teraz, w przyszłości… Film Waldemara Krzystka jest w pewnym sensie ponadczasowy, dotyka prawdy i kłamstwa w bardzo uniwersalny sposób. Równolegle opowiada dwie historie: o miłości w Małej Moskwie lat sześćdziesiątych i współczesną, tu i teraz, o ojcu i córce… I proszę, nie pozwólcie, by ktoś wmówił Wam, że filmy o miłości są banalne i niemodne. Fot. Urszula Pietrala MAŁA MOSKWA