Szpital nie chce cię leczyć? Pomoże ci sąd

Transkrypt

Szpital nie chce cię leczyć? Pomoże ci sąd
Szpital nie chce cię leczyć? Pomoże ci sąd
Publikacja: 12 kwietnia 2012, 07:02 Aktualizacja: 12 kwietnia 2012, 08:24
Gdy szpital bądź NFZ odmawiają ze względu na koszty lub procedury, chorzy szukają
pomocy u prawników. Pacjenci chcą wywalczyć przez sądy dostęp do leczenia. Idą drogą
Doroty Zielińskiej, chorej na stwardnienie rozsiane. Trzy tygodnie temu sąd nakazał
szpitalowi, by leczył ją nowoczesnym preparatem do czasu zakończenia procesu.
źródło: ShutterStock
Do prawnika, który prowadzi opisywaną przez DGP sprawę Zielińskiej, zgłosiło się kolejnych
30 osób. Wszystkie z problemem braku dostępu do skutecznego leczenia. Bartłomiej Kuchta
podjął się prowadzenia dwóch spraw. Łączy je brak leczenia zgodnego z wiedzą medyczną.
Reprezentuje chorego na zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa, który z własnej
kieszeni finansował leczenie drogim preparatem. Niedawno lek wszedł do programu
terapeutycznego, jednak pacjent nie może z niego skorzystać, bo wcześniej... sam płacił za
lek. Mógłby, gdyby kurację finansował szpital. Kuchta będzie też prowadził sprawę kobiety z
chorobą Leśniewskiego-Crohna, która straciła możliwość leczenia w ramach programu z
powodu zaostrzenia kryteriów. Pozytywne efekty stosowania leków były widoczne w obu
przypadkach.
Podobne sprawy trafiają do prawników w całym kraju. – Takich spraw jest coraz więcej, bo
rośnie samoświadomość pacjentów – podkreśla Katarzyna Przyborowska, radca prawny z
Torunia.
Radca prawny Jolanta Budzowska twierdzi, że to wyjątkowe procesy, bo pacjent musi mieć
siły nie tylko by walczyć z chorobą, lecz także podołać procesowi. Ona sama prowadzi
sprawę dostępu do leczenia onkologicznego – pacjentka w międzyczasie zmarła, a sprawę
przejęła jej córka. Kancelaria prawna występuje tu przeciw NFZ i Skarbowi Państwa za
niezgodne z prawem wykonywanie władzy publicznej. Zarzuca, że sposób finansowania
leczenia onkologicznego zmuszał lekarzy do złej praktyki klinicznej.
Pacjenci rozgoryczeni pozbawieniem leczenia chwytają się wszystkiego. W listopadzie
zeszłego roku chorujący na żółtaczkę typu B złożyli zawiadomienie do prokuratury na byłą
minister zdrowia Ewę Kopacz. W programie terapeutycznym znalazł się co prawda
nowoczesny lek, ale jest dostępny tylko dla części chorych. – I choć prokuratura sprawę
umorzyła, pacjenci przygotowują się do złożenia zażalenia do sądu karnego – mówi Marek
Józef z fundacji Gwiazda Nadziei, która skupia takich pacjentów. Zdaniem Jolanty
Budzowskiej jeżeli sąd nie uznał by zażalenia, pacjenci powinni iść dalej i skierować sprawę
do Trybunału w Strasburgu.
Pomocy prawnej szukają też opiekunowie nieuleczalnie chorej 12-letniej Elizy Banickiej
chorej na Niemann-Pick typu C. Eliza od ponad dwu lat dzięki wsparciu różnych instytucji
przyjmowała lek (koszt miesięcznej terapii to 36 tys. zł), dzięki któremu udało się
powstrzymać rozwój choroby. „Na początku października 2011 roku ukazał się projekt
rozporządzenia o terapeutycznym programie zdrowotnym dla osób chorych na Niemann-Pick
typu C. Jednak program nie wszedł w życie. Uważamy, że w stosunku do naszej córki
pogwałcono konstytucyjne prawo do życia i ochrony zdrowia” – napisali w liście do ministra
zdrowia jej rodzice. Nie wykluczają drogi sądowej.
Chora na stwardnienie rozsiane Dorota Zielińska, której szpital odmówił jedynej skutecznej w
jej przypadku kuracji lekiem Gilenya, do czasu wydania wyroku ma być nim leczona – orzekł
sąd trzy tygodnie temu. I rzeczywiście, wojskowy szpital w Wrocławiu podaje chorej sporny
specyfik. Problem w tym, że przez cały cykl leczenia ma być ona poddawana hospitalizacji. –
Jeżeli bym wyszła do domu, straciłabym leczenie – mówi Dorota Zielińska. Jeżeli więc
proces będzie toczył się latami, kobieta będzie zamknięta przez cały ten czas w szpitalu.
Absurd polega na tym, że pacjentka nie potrzebuje hospitalizacji, co nawet stwierdza na
piśmie ordynator oddziału, na którym ona leży. Szpital tłumaczy się tym, że nie wie, jak
zrealizować nakaz sądu. Zdaniem chorej robi to w najmniej dla niej korzystny sposób.
Sprawa Zielińskiej jest precedensowa, prawnicy czekają na wyrok
W przypadku leków znajdujących się w programach terapeutycznych szpital ma możliwość
podawania ich chorym, którzy nie są hospitalizowani. Ale leku Gilenya nie ma w żadnym z
programów, więc szpital woli chuchać na zimne i liczyć, że choć w części odzyska pieniądze
z NFZ.
Wbrew wcześniejszym zapewnieniom szpital odwołał się od sądowej decyzji o nakazie
leczenia. – Złożyliśmy formalne zażalenie – przyznaje Marzena Kasperska, rzeczniczka
Szpitala Wojskowego we Wrocławiu. Początkowo placówka chciała tylko, by sąd
doprecyzował, w jaki sposób ma odbywać się kuracja. Ostatecznie podważa całość
postanowienia.
Szpital boi się zalewu podobnych spraw i nie chce, by przypadek Doroty Zielińskiej stał się
precedensem. Jak przyznają jego przedstawiciele, zgłosiło się już do nich kilkanaście osób z
prośbą o leczenie tym samym preparatem. Zgody nie otrzymały.
Sąd nakazał szpitalowi zwrócić się o refundację leczenia do NFZ. Ten odmówił już zwrotu
kosztów. Wskazał, że refundacja leku jest możliwa wyłącznie w chemioterapii i programach
terapeutycznych lub w przypadku umów z aptekami na wydawanie refundowanego leku, a
Gilenya żadnego z kryteriów nie spełnia.
Tym bardziej trzymanie w szpitalu 26-letniej Doroty Zielińskiej jest bezsensowne: lek miał
być dla niej szansą na prowadzenie normalnego życia, a nie oznaczał uwięzienia w szpitalu.
Pomimo ciężkiej choroby skończyła studia, rozpoczęła pracę jako neurologopeda kliniczny i
napisała książkę „Szczęście we mnie, czyli moja walka ze stwardnieniem rozsianym”.
Zielińska zachorowała na stwardnienie, kiedy miała 19 lat. Na początku była leczona
interferonami. Gdy leki przestały przynosić efekty, lekarz zdecydował, że powinna stosować
najnowszy dostępny preparat. NFZ nie zgodził się na sprowadzenie go do Polski, a kiedy lek
trafił na polski rynek, leczenia odmówił szpital. Wtedy pogorszył się stan zdrowia Zielińskiej.
W marcu 2011 r. przestała chodzić. Z pomocą przyjaciół uzbierała pieniądze na 5 miesięcy
leczenia (miesięczny koszt to 8 tys. zł). – Miesiąc po wzięciu leku zaczęłam chodzić.
Myślałam, że wrócę do pracy – wspomina. Gdy skończył się lek, jej stan znów się pogorszył i
od kilku miesięcy znowu nie może chodzić. Teraz walczy o prawo do kuracji, by zatrzymać
rozwój choroby.