Rodzina katolicka - "Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci!"

Transkrypt

Rodzina katolicka - "Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci!"
Rodzina katolicka - "Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci!"
wtorek, 10 listopada 2009 14:11
Taką odpowiedź usłyszał esesman z ust polskiej położnej w obozie oświęcimskim, kiedy wydał
jej polecenie uśmiercania wszystkich nowonarodzonych dzieci. Położna nazywała się
Stanisława Leszczyńska i pochodziła z Łodzi. Mogła za to umrzeć, mogła umrzeć również bez
tych słów. Mogła umrzeć w każdej chwili, gdyż była więźniarką obozu. Przeżyła i dała
świadectwo. Tekst ten, Raport położnej z Oświęcimia, powinien być lekturą obowiązkową w każdej szkole.
Moi uczniowie, w większości pochodzący z katolickich rodzin, nigdy wcześniej o Leszczyńskiej
nie słyszeli. Na zajęciach koła historycznego czytałam obszerne fragmenty Raportu. Płakali.
Chłopcy i dziewczyny od lat szesnastu do dziewiętnastu. Tylko dwa razy słyszałam taką ciszę,
kiedy skończyłam mówić. Drugi raz, kiedy mówiłam na godzinie wychowawczej o męczeństwie
ks. Popiełuszki. Między innymi dlatego jeszcze chcę być nauczycielką. Stanisława Leszczyńska urodziła się 8 maja 1896 roku w Łodzi. Pochodziła z rodziny
robotniczej, pobożnej , patriotycznej i starającej się o odpowiednie wykształcenie dzieci. W
1916 roku wyszła za mąż za drukarza Henryka Leszczyńskiego. Miała z nim czworo dzieci:
Sylwię, Bronisława , Stanisława i Henryka. Jako młoda mężatka i już matka podjęła w 1920
roku naukę w warszawskiej Szkole Położniczej. Praktykowała w rodzinnej Łodzi, była znana ze
swojej rzetelności, pracowitości i życzliwości wobec rodzących matek. Zawsze przy pracy
modliła się i zachęcała do tego rodzące. Muszę przypomnieć, że w tamtych czasach kobiety
rodziły przeważnie w domu, bez pomocy lekarza. Częstej też zdarzały się powikłania i położna
musiała radzić sobie sama, jej odpowiedzialność była ogromna. Stanisława niekiedy pracowała
2-3 doby prawie bez odpoczynku, a przy tym prowadziła dom i wychowywała czwórkę dzieci
(dodać należy, że wychowała znakomicie, wszystkie zdobyły wykształcenie i były aktywne
społecznie).
W czasie wojny jej mąż i syn zaangażowani byli w działalność konspiracyjną, rodzina udzielała
też pomocy Żydom z łódzkiego getta. W 1943 roku do domu Leszczyńskich przyszło gestapo.
Mężowi i synowi udało się uciec (mąż zginął w Powstaniu Warszawskim) a Stanisława, wraz z
córką Sylwią 17 kwietnia 1943 roku, znalazła się w Oświęcimiu. Udało jej się wnieść do obozu
zaświadczenie uprawniające do wykonywania zawodu położnej. Kiedy zachorowała
obozowawa położna, Schwester Klara (nota bene siedząca w obozie za dzieciobójstwo)
Stanisława przekonała Lagerarzta (osławionego doktora Mengele) do powierzenia jej tej funkcji.
(warto dodać, że pomocnicą sadystycznej Schwester Klary była Schwester Pfani, ulicznica. Jej
zadaniem było topienie noworodków co wykonywała z całą skrupulatnością). Wtedy to miała
miejsce wspomniana przeze mnie wyżej wymiana zdań.
1/5
Rodzina katolicka - "Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci!"
wtorek, 10 listopada 2009 14:11
Stanisława pełniła funkcję położnej obozowej przez dwa lata. Przyjmowała porody w warunkach
urągających człowieczeństwu, mimo to żadna z położnic nie zmarła w wyniku porodu, nie było
żadnego wypadku gorączki połogowej, wszystkie dzieci urodziły się żywe. Niestety, przeżyło
tyko trzydzieścioro, żydowskie były zabijane natychmiast i nikt nie mógł temu zapobiec (gdy
rodziła Żydówka Stanisławę pilnowano i dziecko natychmiast zabierano, nie było możliwości
ukrycia noworodka), inne noworodki umierały z głodu lub chorób, niektóre były zabijane z
matkami. Dzieci o cechach „aryjskich” zabierano do adopcji do rodzin niemieckich. Nie wiem,
czy któreś odnaleziono, mimo, że Stanisława znaczyła niemowlęta dyskretnym tatuażem, by
umożliwić ich odnalezienie.
Wszystkie dzieci były chrzczone zaraz po przyjściu na świat, matki, przy pomocy innych
więźniarek i Leszczyńskiej starały się o płótno na pieluszki i coś do owinięcia dziecka. Czasami
, wiarę możliwości, pomagały Leszczyńskiej lekarki- więźniarki. Niestety, starania te nie na
wiele się zdawały i większość dzieci nie żyła dłużej niż kilka dni. Ciała dzieci wyrzucano przed
blok, gdzie natychmiast rzucały się na nie szczury. Wszystko to dział o się na oczach matek…
Po wyzwoleniu obozu Leszczyńska wróciła do Łodzi i przez długie lata pracowała w swoim
zawodzie. Nigdy nie przyłożyła ręki do zabicia żadnego dziecka, głośno potępiała aborcję,
zawsze modliła się podczas pracy, nie zważając na „świeckość” szpitali w socjalistycznym
państwie. Zmarła po ciężkiej chorobie w 1974 roku. Została pochowana na cmentarzu św.
Rocha w Łodzi. W związku z rozpoczętym procesem beatyfikacyjnym jej szczątki przeniesiono
do kościoła Najświętszej Marii Panny, w którym została ochrzczona.
"Pewien redaktor po "Oratorium oświęcimskim" – utworze literacko –
muzycznym, który powstał na cześć pani Stanisławy – podszedł do niej i powiedział, że
współczuje jej tego, że była w Oświęcimiu. Leszczyńska odpowiedziała, że nie trzeba, bo ona
dziękuje Bogu za to, że mogła tam być." Syn Sługi Bożej Stanisławy wspominał:
"Jak się człowiek przebudzi, to zwykle udaje mu się trafić nogą tylko do jednego
pantofla" – mówi Bronisław Leszczyński, lekarz, syn Stanisławy Leszczyńskiej, położnej.
"Mamę jak wzywano w nocy, to często właśnie w jednym pantoflu wybiegała. I tak się też
modliła do Matki Bożej: załóż, chociaż jeden pantofelek, ale przybądź z pomocą. Mama mówiła,
że się nigdy nie zawiodła".
2/5
Rodzina katolicka - "Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci!"
wtorek, 10 listopada 2009 14:11
"Mama wyszła z Oświęcimia nie jako bohaterka" mówi pan Bronisław. "Ona
spełniła swój obowiązek. Była doradczynią, przywódczynią, słuchano jej. Ludzie się załamywali,
a mama organizowała nabożeństwa. Także Żydówki przychodziły się modlić. Więźniarka Henia
na znalezionym kartoniku narysowała Matkę Bożą Niepokalaną. I tak, w tajemnicy rozsiewano
iskierki nadziei, otuchy. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała, że świętość polega na wypełnianiu
swoich obowiązków. Mama to czyniła. Jej życie dowodzi, że nie ma takich warunków, w których
można zmusić kogoś do zabicia dziecka, nawet w obozie śmierci. Gdy mama spotkała się po
latach w Warszawie z dziećmi, które przyjęła na świat w obozie, to powiedziała, że to był jeden
z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Jak mnie proszą, bym mówił o mamie, to traktuję jej postać
jako pretekst, by mówić o dramacie dziecka. Mama zawsze była przeciw aborcji. Broniła
bezbronnych dzieci".
Pewna kobieta wspominała czasy przedwojenne:
"11 sierpnia 1933 urodziła się moja córka Julita, a poród odbierała wtedy Stanisława
Leszczyńska. Gdy tylko weszła, przeżegnała się, a potem uczyniła znak krzyża nade mną.
Urodzone dziecko wzięła na ręce i nad nim też uczyniła znak krzyża. Po czym powiedziała do
mnie: 'ma pani śliczną córkę'. Opiekowała się mną po porodzie, udzielała mi potrzebnych rad
oraz wskazówek dotyczących karmienia i wychowania dziecka. Ta kobieta o matczynej dobroci,
była niezwykle troskliwa i opiekuńcza. Odniosłam wrażenie, jakby anioł dobroci wstąpił do
mojego domu, by okazywać pomoc mnie i mojemu dziecku w ważnej dla nas potrzebie. Teraz
modlę się o jej rychłą beatyfikację".
Oddajmy głos Słudze Bożej:
"Trzydzieści koi wydzielonych najbliżej pieca stanowiło tzw. sztubę położniczą. Na bloku
panowała ogólnie: infekcja i smród i wszelkiego rodzaju robactwo. Roiło się od szczurów, które
odgryzały nosy, uszy palce i pięty opadłym z sił i nie mogącym się poruszać ciężko chorym
kobietom. W miarę możliwości odpędzałam je od chorych na zmianę z kobietą dyżurująca w
nocy, tzw. nachtwachą."
"Chore – jak wspomniałam- rodziły na piecu. Ilość przeprowadzonych tam porodów
przeze mnie wynosiła ponad 3000 . Pomimo przerażającej masy brudu, robactwa wszelkiego
rodzaju, szczurów i chorób zakaźnych, braku wody oraz innych, nie dających się wprost opisać
okropności, działo się tam coś niezwykłego.
3/5
Rodzina katolicka - "Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci!"
wtorek, 10 listopada 2009 14:11
Pewnego razu Lagerarzt kazał mi złożyć sprawozdanie na temat zakażeń połogowych i
śmiertelności wśród matek i noworodków. Odpowiedziałam wtedy, że nie miałam ani jednego
przypadku śmiertelnego zarówno wśród matek i noworodków .Lagerarzt spojrzał na mnie z
niedowierzaniem. Powiedział, że nawet najdoskonalej prowadzone kliniki uniwersytetów
niemieckich nie mogą się poszczycić takim powodzeniem. W oczach jego czytałam gniew i
zawiść. Możliwe, że ogromnie wyniszczone organizmy były zbyt jałową pożywką dla bakterii.
Spodziewająca się rozwiązania kobieta zmuszona była odmawiać sobie przez dłuższy czas
przydzielonej racji chleba, za który mogłaby –jak powszechnie mówiono- zorganizować sobie
prześcieradło. Prześcieradło darła na strzępy, przygotowując pieluszki i koszulki dla dziecka,
żadnej bowiem wyprawki dzieci nie otrzymały.
Na oddziale brak było wody, toteż pranie pieluszek nastręczało wiele trudności, zwłaszcza
wobec surowego zakazu opuszczenia bloku, jak i niemożności swobodnego poruszania się w
nim. Wyprane pieluszki położnice suszyły na własnych plecach lub udach, rozwieszanie ich
bowiem na widocznych miejscach było zabronione i mogło być karane śmiercią. Dla
normalnych dzieci nie było żadnych przydziałów żywności, żadnej kropli mleka."
"Do maja 1943 roku wszystkie dzieci urodzone w obozie oświęcimskim były w okrutny
sposób mordowane: topiono je w beczułce. Czynności tych dokonywały: Schwester Klara i
Schwester Pfani. (...)
Po każdym porodzie z pokoju tych kobiet dochodził do uszu położnic głośny bulgot i długo się
niekiedy utrzymujący plusk wody. Wkrótce po tym (matka) mogła ujrzeć ciało swojego dziecka
rzucone przed blok i szarpane przez szczury."
"Spośród bardzo wielu przeżytych tam tragedii szczególnie żywo zapamiętałam historię
pewnej kobiety z Wilna, skazanej na Oświęcim za udzielenie pomocy partyzantom.
Bezpośrednio po urodzeniu przez nią dziecka wywołano jej numer (numerem bowiem
przywoływano więźnia). Poszłam ją wytłumaczyć lecz to nic nie pomogło, spotęgowało tylko
gniew. Zorientowałam się, że wzywają ją do krematorium. Owinęła dziecko w brudny papier i
przycisnęła do piersi… Usta jej poruszały się bezgłośnie, widocznie chciała zaśpiewać
maleństwu piosenkę, jak to nieraz czyniły tam matki, nucąc swym maleństwom przeróżne
kołysanki, którymi pragnęły im wynagradzać za dręczące je zimno i głód, za ich niedolę. Nie
miała sił… nie mogła wydobyć głosu… tylko duże obfite łzy wylewały się spod powiek, spływały
po jej niezwykle bladych policzkach, padając na główkę małego skazańca. Co było bardziej
tragiczne, czy ta jednoczesna śmierć dwóch najbliższych sobie istot, czy też przeżywanie
śmierci niemowlęcia, które ginęło na oczach matki, połączona ze świadomością pozostawienia
na łasce losu jej żywego dziecka – na to trudno odpowiedzieć."
4/5
Rodzina katolicka - "Nie, nigdy! Nie wolno zabijać dzieci!"
wtorek, 10 listopada 2009 14:11
"Wśród tych koszmarnych wspomnień snuje się w mej świadomości jedna myśl, jeden
motyw przewodni. Wszystkie dzieci urodziły się żywe. Ich celem było żyć!!"
"Jeżeli w mej ojczyźnie – mimo smutnego z czasów wojny doświadczenia – miałyby
dojrzewać tendencje skierowane przeciw życiu, to wierzę w głos wszystkich wszystkich
położnych, wszystkich uczciwych matek i ojców, wszystkich uczciwych obywateli, w obronie
życia i praw dziecka.
W obozie koncentracyjnym wszystkie dzieci – wbrew wszystkim przewidywaniom – rodziły się
żywe, śliczne, tłuściutkie. Natura przeciwstawiając się nienawiści, walczyła o swoje prawa
uparcie, nieznanymi rezerwami żywotności. Natura jest nauczycielką położnej. Razem z nią
walczy o życie i razem z nią propaguje najpiękniejszą rzecz na świecie – uśmiech
dziecka."
Monika Nowak
Źródło: Fronda.pl
5/5

Podobne dokumenty