Tchórzliwa mucha

Transkrypt

Tchórzliwa mucha
Agnieszka Borowiecka
Tchórzliwa mucha
Wcale nie tak znowu dawno temu i nie za żadnymi tam górami czy lasami,
ale w małym pokoiku pewnego mieszkania na poddaszu zdarzyła się rzecz
niezwykła.
Otóż jak każdej wiosny, gdy tylko słońce mocniej przygrzeje w pokojach
takich jak ten robi się nieco tłoczniej i gwarniej, gdyż na parapetach, firankach i
lampach wygrzewają się leniwie muchy.
I trzeba wam wiedzieć, że w muszym świecie – zupełnie tak jak w świecie
ludzi – panuje zdumiewająca różnorodność. Są bowiem małe, żwawe muszki, które
niepostrzeżenie przelatują z kąta w kąt i przysiadają dyskretnie na obrusie czy
żyrandolu. Są muchy ospałe i leniwe, które lubią się wygrzewać na parapetach i z
niezadowoleniem przenoszą się z miejsca na miejsce, gdy ktoś je znienacka
spostrzeże i przegoni. Są też muchy wielkie i hałaśliwe, które prują z pokoju do
pokoju w szaleńczym tempie oraz muchy akrobatki, wędrujące po suficie do góry
nogami wbrew grawitacji. Zdarzają się też – i to wcale nie rzadko – muchy
łakomczuchy, które pchają się do zup i kompotów i nie przepuszczą żadnej okazji,
by uszczknąć coś na ząb. Ale nikt nigdy do tej pory, wśród całej tej muszej
czeredy, nie dojrzał tchórzliwej muchy. Być może jest to zupełny wyjątek, jeden
jedyny w swoim rodzaju przypadek, o którym nawet sama Matka Natura nie ma
zielonego pojęcia albo po prostu my ludzie nie znamy się zbytnio na muszych
zwyczajach i nie przyglądamy się im z nadmiernym zainteresowaniem.
Tak czy inaczej w tym właśnie pokoju na poddaszu, tuż obok nogi od
nocnego stolika przycupnęła owa tchórzliwa mucha. Podkuliła skrzydła, umościła
się wygodnie na miękkiej wykładzinie i przyglądała się nieśmiało wyczynom muszej
hałastry. I nie to żeby im zazdrościła, nie. Ona najzwyczajniej w świecie – mimo
iż była muchą domową, miała dwa skrzydła i wszelkie zdolności do tego, by wzbić
się pod sufit – była święcie przekonana, że latanie jej nie służy i odczuwała
potworny lęk wysokości. Na samą myśl o tym, by wdrapać się na szafę, z miejsca
zaczynało jej się kręcić w głowie i dostawała mdłości. Nie mówiąc już o żyrandolu
czy ramie okiennej.
I tak to nieraz w życiu bywa, że gdy wbijemy sobie coś do głowy i
pogodzimy się ze swoim losem, to nagle z nieba spada nam ktoś, kto mówi nam, że
jeszcze nie wszystko stracone, że wszystko da się zmienić, a szczęście jest w
zasięgu ręki. I takich ludzi zwiemy przyjaciółmi, bo jak nikt potrafią podnieść nas
na duchu i pomagają nam stanąć oko w oko z naszymi strachami i biedami i co
więcej sprawiają, że nagle mamy tyle siły i tyle odwagi, że te nasze strachy i
biedy pryskają w kąt z przerażeniem. I tak też było w przypadku tchórzliwej
1
muchy, choć może nie z samego nieba, a jedynie z parapetu, przyszła jej z
pomocą dość osobliwa musza paka.
Paka ta zebrała się na parapecie, nieopodal niewielkiego kaktusa. Zeszło się
tam czterech niezwykłych oryginałów: Hrabia von Bzyk – ostatni przedstawiciel
znamienitego muszego rodu herbu skrzydło, bardzo zacny mąż muszego stanu,
honorowy obywatel poddasza, jednym słowem żywa legenda; Bobek - jego imię
taktownie przemilczmy, gdyż to bardzo poczciwa mucha, taka co to z sercem na
łapie chodzi i każdemu by nieba przychyliła, mimo dość oschłego usposobienia;
Baton – much łakomczuch jakich mało, zresztą stąd też jego przydomek, gdyż
pewnego słonecznego dnia połakomił się na pozostawiony na parapecie batonik i
wpadł w czekoladową maź po same pachy i ledwo uszedł z życiem, głównie dzięki
pomocnej łapie Bobka, który z niemałym trudem wyciągnął go ze słodkiej pułapki;
no i Luzar – największy oryginał z całej paki, a może i na całym poddaszu.
I teraz należy powiedzieć kilka słów o Luzarze, bowiem jego historia warta
jest rozwinięcia, gdyż nie jest to taka znowu zwyczajna mucha domowa. Luzar
przyleciał na poddasze z dalekiej Ameryki i to wcale nie o własnych skrzydłach,
lecz zupełnym przypadkiem, gdy zatrzasnął się nieopatrznie na pokładzie
kolosalnego Boinga 747. Ot, leciał sobie pewnego dnia gdzieś przed siebie i
rozpędził się na potęgę – jak to miał w zwyczaju – aż tu nagle wpadł do dość
dziwnego pomieszczenia. Klimatyzacja, przygaszone światło, tłumek ludzi.
- Nie jest źle – pomyślał – chyba można by się tu gdzieś zdrzemnąć.
Ale już po chwili drzwi się zatrzasnęły, silniki poszły w ruch, huk się zrobił
potężny, wszystko zaczęło się trząść, a pęd wbił Luzara w ścianę i w ten oto
sposób, wraz z 450 pasażerami na pokładzie, uniósł się wysoko, wysoko nad
ziemię.
Jego musze rozmiary wyszły mu tym razem na dobre. Sam sobie znalazł
miejsce w bussines klasie – i to przy samym oknie – i nie musiał się nawet
specjalnie przepychać. Uraczył się podanym przez stewardessy posiłkiem, bo
akurat pewien zmęczony pasażer w sąsiedztwie zdrzemnął się i widocznie nie miał
nic przeciwko temu, by Luzar pogmerał sobie w jego obiedzie. A potem, gdy już
się posilił – jak gdyby nigdy nic – przycupnął przy oknie, przykleił nos do szyby i
patrzył, jak samolot przemierza kolejne mile nad oceanem. Zwykła mucha pewnie
wpadłaby w panikę, ale nie Luzar. O nie! Chyba nikt nigdy nie widział bardziej
wyluzowanej muchy! Zresztą nie ma się co dziwić, musicie bowiem wiedzieć, że
przodkowie Luzara przybyli na Florydę wprost z Jamajki, gdzie nikt niczym się
nie przejmuje i do wszystkich nieoczekiwanych zdarzeń podchodzi się ze
swoistym spokojem. Dlatego też Luzar nie specjalnie zaniepokoił się tym nagłym
obrotem spraw. Gdy tylko samolot bezpiecznie wylądował, rozprostował skrzydła i
pognał przed siebie w poszukiwaniu nowych przygód. I w ten oto sposób trafił na
poddasze. I to właśnie on, jako pierwszy dostrzegł tchórzliwą muchę.
2
Tego ranka cała musza paka siedziała sobie bezczynnie na parapecie,
dyskutując o wyższości much nad bąkami:
- No cóż – rzekł po namyśle Hrabia – My nikomu nie zawadzamy i nie wprawiamy
nikogo w popłoch.
- Święte słowa – przytaknął Baton - Widzieliście kiedyś, żeby jakiś człowiek
zrywał się na równe nogi i machał rękami jak opętany na nasz widok? Co innego
takie bąki. Ci to potrafią zasiać panikę.
- A mi się akurat kiedyś udało spotkać prawdziwego szaleńca – rzekł Bobek – I nie
było to przyjemne spotkanie. A ile to się ścierką namachał, ciapami narzucał, łapką
nakłapał, a ja tylko przycupnąłem na chwilę w jego talerzu. Słowo daję, w życiu nie
widziałem większego nerwusa.
- A widzisz, więc ty też lubisz zaglądać do talerza! – zatriumfował Baton.
- A tam zaraz zaglądać – rzekł wymijająco Bobek – przelatywałem obok to
przysiadłem, ale okazało się, że talerz jest pusty. Może ty zajrzałeś tam przede
mną?
- Panowie, po co te uszczypliwości! – skarcił ich Hrabia.
- Wy się nie kłócić – przerwał nagle Luzar łamaną muszą mową – bo ja tam pod
stolik wypatrzeć coś ciekawy?
- Gdzie, gdzie, pokaż? – zainteresował się Bobek.
- Rzeczywiście – rzekł Baton - Widzisz? Siedzi przy nocnym stoliku. Tam, na
podłodze!
- W rzeczy samej – dodał Hrabia – Też zwróciłem na niego uwagę. Zdziwiło mnie
tylko to, że on wcale nie lata.
- No to prawda być! – rzekł Luzar z zaciekawieniem – Ja tak patrzeć na niego i
patrzeć, a ten tam siedzieć i skrzydło nie kiwać. On tylko obracać głowa, oczami
łypać tu i tam i nic!
- Może się objadł za bardzo i teraz nie może się ruszyć – wtrącił ze
zrozumieniem Baton.
- A my znamy takie przypadki - włączył się Bobek, szturchając Batona w bok.
- No wiesz! – obruszył się Baton – Ja od tygodnia jestem na diecie, żadnych
słodyczy, tylko warzywa i owoce i to w mikro porcjach, więc licz się ze słowami.
- Ależ oczywiście! – uśmiechnął się Bobek pod nosem – Przecież to nie o tobie
było, Baton.
- Panie Batonie, niech pan się nie wdaje w takie dyskusje – powstrzymywał go
dyskretnie Hrabia - Takie swary do niczego nie prowadzą.
To całe przekomarzanie nie odwróciło jednak ich uwagi od tchórzliwej
muchy, która nawet nie wiedziała, że tuż nad jej głową decydują się jej dalsze
losy. Siedziała sobie beztrosko pod stolikiem, rozmyślała o niebieskich migdałach,
a cała musza paka, leżąc wygodnie na podstawce od kaktusa, szukała rozwiązania
tej nietypowej zagwozdki.
3
- Ale czemu on nie lata? – dziwił się Bobek – Przecież mamy tu doskonałe warunki
do lotów, nie ma tłoku pod sufitem, miejsca jest dosyć, żeby się rozpędzić…
- I przeciągów nie ma – dodał Baton.
- Myślę panowie, że powinniśmy interweniować – rzekł po namyśle Hrabia – Może
ta mała mucha potrzebuje naszej pomocy.
- Tak jest! Dobrze pan mówi hrabiuniu – przytaknął Baton – To nasz muszy
obowiązek. Teraz taka znieczulica panuje, nikt nie zapyta, nikt się nie
zainteresuje, każdy tylko czubek własnego nosa widzi, a on jakiś taki smutny
siedzi.
- Ale kiedy my tak całą paką na niego napadniemy, to nadmiar zainteresowania
będzie jak na jedną małą muchę. Padnie nam ze wzruszenia – rzucił z przekąsem
Bobek.
- Ty mieć rację, ona się bać – rzekł Luzar.
- Panie Bobku, to może pan by w naszym imieniu poleciał - zaproponował Hrabia –
Pan wzbudza zaufanie.
- Ja? Zaufanie? A to Ci dopiero! – zdziwił się Bobek.
- Ależ oczywiście – zachęcał go Hrabia – Panu tak dobrze z oczu patrzy.
- Nooo leeć – ponaglał go Baton.
No i poleciał. Zakręcił się koło żyrandola, dla niepoznaki doleciał do ściany,
przycupnął na drzwiach, pospacerował chwilę po szybie i zatoczywszy kilka kółek
nad pokojem, przycupnął obok nogi od nocnego stolika, a cała musza paka na
parapecie śledziła każdy jego ruch. Bobek, jak gdyby nigdy nic, przysiadł obok
tchórzliwej muchy, zaczął machać łapkami, wzruszać ramionami, łapać się za
głowę, aż w końcu zerwał się na równe nogi, zaczął się rozpędzać, ruszać
skrzydłami w zwolnionym tempie i podfruwać do góry. Tchórzliwa mucha tylko
kręciła przecząco głową i raz po raz zasłaniała sobie oczy. W końcu zrezygnowany
Bobek poklepał ją po ramieniu i obleciawszy pokój trzy razy dookoła, wrócił
wreszcie na parapet.
- I co, i co? Czego się dowiedziałeś? – pytał jednym tchem Baton.
- No nie uwierzycie, panowie, nie uwierzycie – cedził Bobek, próbując złapać
oddech – On się boi latać. Mówi, że mu się w głowie kręci.
Przez chwilę zapanowała absolutna cisza. Takich rewelacji nikt się nie
spodziewał.
- Mucha? Bać się latać? To nie być możliwe! – z niedowierzaniem kręcił głową
Luzar.
- No właśnie być możliwe, no być możliwe. Da pan wiarę panie Hrabio? emocjonował się Bobek - On zwyczajnie siedzi tam cały boży dzień, co mu spadnie
ze stołu to wcina i tak sobie penetruje wykładzinkę i nawet nie wie, jak to jest
polatać sobie pod sufitem.
4
- Świat się kończy! – krzyknął patetycznie Baton – Ja rozumiem, że czasem
lenistwo może cię dopaść, no bywa, ale żeby mucha bała się latać?! Kto to
widział?!
I tak siedzieli w zadumie jeszcze przez czas jakiś, aż wreszcie Hrabia
przerwał to milczenie.
- Nie możemy tego tak zostawić panowie - rzekł stanowczo.
- Ale my nie mieć nic do tego – odrzekł Luzar, przekręcając się leniwie na drugi
bok – jak nie chcieć latać, to być jego wybór, w moja kraj każdy mieć własne
zdanie.
- Ale nikt mu nie zabrania mieć własnego zdania, wręcz chodzi o to, żeby to swoje
zdanie miał – upierał się Hrabia - Tyle że najpierw trzeba sprawdzić, czy coś się
lubi, czy nie i dopiero wtedy można wyrobić sobie własne zdanie. A on nawet nie
spróbował i nie wie, jak to jest. Z góry zakłada, że to nie dla niego.
- I nie wie co traci… ten pęd, ta przestrzeń, wiatr w skrzydłach, szum w uszach rozmarzył się Baton.
- No przy twoich gabarytach to z tym pędem i szumem bym nie przesadzał.
Przecież ty się ledwie z miejsca na miejsce przetaczasz – dociął mu Bobek.
- Panowie! Jak długo będą trwały te utarczki - uciął spór Hrabia.
- No ale co racja to racja, niech najpierw spróbuje, a jak mu się nie spodoba to
damy mu spokój i będzie sobie siedział na podłodze – zawyrokował Bobek.
I w ten oto sposób klamka zapadła, a musza paka postanowiła za wszelką
cenę namówić tchórzliwą muchę do choćby jednego krótkiego lotu, na próbę.
Pomysł już zaczął kiełkować w małych muszych rozumkach, ale zadanie to nie było
proste, gdyż tchórze mają to do siebie, że ciężko ich do czegokolwiek przekonać.
Dlatego też musieli wszystko dopiąć na ostatni guzik i opracować dokładny plan
działania. Narady trwały całymi godzinami, rysowali tory lotu, badali przestrzeń
powietrzną i ruch pod sufitem, sprawdzali, gdzie występują przeciągi i wiry
powietrzne, obmyślali trasę widokową z pokoju wprost na balkon, a wszystko po
to, by pokazać tchórzliwej musze uroki latania. A gdy pokonali już niemal
wszystkie przeszkody i obmyślili wszystkie szczegóły, została im jeszcze tylko
jedna, mała, z pozoru zupełnie nieistotna kwestia – jak sprawić, by tchórzliwa
mucha dostała się na parapet, skąd miała rozpocząć swój wielki lot.
- Wiem! – krzyknął Baton – zawiniemy go w lep i wciągniemy na górę.
- Tak, a potem wraz z lepem oderwiemy skrzydełka i po sprawie, już nigdzie nie
poleci! Też mi pomysł! – postukał się w czoło Bobek – Od lepu trzeba nam się
trzymać z daleka.
- Zróbmy katapultę – zaproponował Hrabia.
- To brzmi dużo lepiej! – zaciekawił się Bobek.
- Gdzieś tam koło łóżka leżał patyczek od loda – kontynuował Hrabia – Położymy go
na zapałce, pan Baton skoczy na jeden koniec patyczka i wybije naszego tchórza
wysoko w górę, wprost na parapet, gdzie my panowie już go przejmiemy.
5
- Czarno to widzę – powątpiewał Baton – Nie sądzę, by taki tchórz ochoczo poddał
się takim akrobacjom.
- A to problem nie być wcale – włączył się Luzar – My mu zawiązać oczy, żeby on
nic nie widzieć.
- O! I zanim się zorientuje już będzie na górze – przytaknął Bobek – Ktoś ma
lepszy pomysł?
Ale żaden lepszy pomysł – mimo potężnej burzy mózgów – nie padł, tak więc
musza paka przystała na pomysł Hrabiego.
Plan był już opracowany w najdrobniejszych szczegółach, pozostało im
tylko namówić tchórzliwą muchę, by odważyła się podjąć to wyzwanie. Postanowili
podejść ją sposobem, tak by ryba sama złapała się na haczyk.
Najpierw dla niepoznaki rozpierzchli się po całym mieszkaniu. Bobek
przysiadł na regale, Baton skorzystał z okazji i postanowił pobuszować po kuchni,
Hrabia zajął strategiczne miejsce na kaloryferze, a Luzar przysiadł na podłodze i
jakby od niechcenia podreptał w stronę patyka od lodów pozostawionego przy
łóżku, tuż nieopodal nocnego stolika, za którym ukrywała się tchórzliwa mucha.
Rozejrzał się wokoło, naprężył wszystkie mięśnie, a potem zaczął siłować się z
patykiem, próbując przeciągnąć go w stronę parapetu.
Tchórzliwa mucha przyglądała się temu ciekawie z daleka, ale jak to na
tchórza przystało, nie odezwała się nawet słowem. Luzar męczył się niesłychanie,
prężył się, sapał, przystawał co chwila, ocierał pot z czoła, ale patyk ani drgnął. W
końcu zrezygnowany przysiadł na wykładzinie i zagadnął tchórzliwą muchę:
- Ty być kolega, ty pomagać mi ciągać - rzekł zasapany.
Tchórzliwa mucha odwróciła głowę, mając nadzieję, że to nie do niej kierowane są
te słowa, ale Luzar nie dał za wygraną i krzyknął jeszcze raz.
- Ty nie stać pod stolik, ty mi pomagać! Halo! Kolega!
Tchórzliwa mucha dłużej już nie mogła udawać, że nic nie słyszy, więc ociągając
się nieco, podeszła trochę bliżej.
- Ja potrzebować ten patyk pod parapet – wyjaśnił Luzar – Ty mi pomagać? –
zapytał.
Tchórzliwa mucha wzruszyła ramionami i chwyciła patyk z drugiej strony. Ale
pewnie domyślacie się, że taki patyk to nie lada ciężar dla dwóch małych much.
Tak więc mimo szczerych chęci i wielkich wysiłków, patyk leżał nieporuszony.
- To za ciężkie! – westchnęła tchórzliwa mucha – Sami nie damy rady.
- Ale ty się nie martwić wcale – rzekł Luzar, bo właściwie tylko czekał na te słowa.
Rozejrzał się po pokoju i kiwnął skrzydłem na Hrabiego, który siedział
przyczajony na kaloryferze i wypatrywał umówionego sygnału. Na dany znak
poderwał się do lotu i przycupnął tuż obok tchórzliwej muchy.
- Zdaje się, że potrzebują panowie pomocy – rzekł z powagą.
- Tak, ty ciągać z nami ten patyk pod parapet – odparł Luzar.
6
W tym samym momencie z regału nadleciał Bobek i zatoczywszy nad nimi kółko
przysiadł na patyku.
- Pewnie przyda wam się jeszcze jedna para skrzydeł – powiedział z zapałem.
Wszyscy spojrzeli po sobie z zadowoleniem.
- Teraz to już pójdzie gładko – ucieszyła się tchórzliwa mucha.
- Zatem do dzieła panowie – zakomenderował Hrabia – Pan Bobek z Panem
Luzarem będą pchali, a my tymczasem pociągniemy go pod parapet. Och
przepraszam, bo my się właściwie nie przedstawiliśmy – zauważył Hrabia - Co za
niedopatrzenie. Nazywam się Hrabia von Bzyk ostatni przedstawiciel muszego
rodu herbu skrzydło. Pana Bobka już pan zdaje się poznał, a to jest pan Luzar z
dalekiej Ameryki – wskazał swoich towarzyszy – Miło nam poznać!
- Mi również miło – odrzekła tchórzliwa mucha – na mnie wszyscy mówią Cykor.
- No dobrze, na debaty jeszcze przyjdzie czas – przerwał im Bobek – Teraz
miejmy to już z głowy i przepchnijmy tego kolosa na miejsce.
Zaparli się wszyscy mocno, zacisnęli zęby i z trudem, milimetr po
milimetrze zaczęli przepychać patyk w stronę okna.
- Uff – odetchnął głęboko Cykor - A po co my właściwie przesuwamy ten patyk? –
zapytał wreszcie, gdy byli już u celu.
- No cóż – zamyślił się Hrabia – Bez tego nigdzie pan nie poleci.
Cykor wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
- Poleci? Ja? Nie, to jakieś nieporozumienie – rzekł osłupiały – Ja nigdzie nie
polecę, a już tym bardziej z tym patykiem.
- Ależ poleci pan – zapewniał go Hrabia – Najpierw poleci pan do kuchni, a potem
trasą widokową na balkon i nie z patykiem, a jedynie z jego pomocą.
- To musi być pomyłka – rzekł niepewnie - Bo jak widzicie, ja jestem absolutnym
nielotem.
- Ty być mucha, ty latać – przekonywał go Luzar.
- Nie, nie to nie możliwe – zapewniał Cykor – Ja nie lubię, to nie dla mnie.
- Ale jak może pan nie lubić czegoś, czego pan nawet nie spróbował? – spytał
mądrze Hrabia.
- Ja to po prostu wiem – upierał się przy swoim.
- Jakie tam wiem – zdenerwował się Bobek – Boisz się zwyczajnie i tyle. A my
chcemy, żebyś się wreszcie odważył i spróbował. Jak ci się nie spodoba, to słowo
daję, wracamy na parapet i nie ma o czym mówić.
- Ale to bezcelowe – bronił się Cykor – Równie dobrze już teraz możecie wracać,
bo ja faktycznie się boję. Mam wrodzony lęk wysokości i wolę tu sobie siedzieć
bezpiecznie przy stoliku.
- Ty się bać latać? – dziwił się Luzar - Ty się nie bać latać! My Ci pomagać, a latać
być przyjemna i pożyteczna.
I jakby na potwierdzenie tych słów, z kuchni nadleciał Baton i przeżuwając
resztki ciastka rzekł:
7
- Ale się najadłem! Na stole leżą ciasteczka czekoladowe, coś pysznego! –
strzepnął resztki i oblizał się ze smakiem – A to katapulta już gotowa? – zapytał
zaskoczony.
- Katapulta? – przestraszył się Cykor i nogi się pod nim ugięły.
- Niech się pan niczego nie obawia – rzekł uspakajająco Hrabia – Plan jest
dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Nic się panu nie stanie. Musimy
tylko zabrać pana na parapet, żeby łatwiej było panu wzbić się pod sufit.
Cykor pobladł ze strachu, lecz musza paka nie dała się tak łatwo zbyć. Opowiadali
Cykorowi, jak wspaniałe czekają go widoki, ile to smakołyków można znaleźć w
kuchni, jak cudownie i lekko można poczuć się w powietrzu i z każdym kolejnym
słowem Cykor zaczął nabierać ochoty, by poczuć to, co oni tak dobrze już znają i
pokonać własny strach, choćby jeden jedyny raz.
- No dobrze – rzekł po namyśle – Ale jeśli polecę, to dacie mi spokój i nigdy
więcej nie będziecie mnie namawiali?
- Po pierwsze to nie jeśli, tylko kiedy… polecisz – poprawił go Bobek – Bo to, że
polecisz to już pewne. A po drugie, jasna rzecz, że damy Ci spokój, bo wtedy już
sam się będziesz rwał do latania i nikt nie będzie cię musiał namawiać.
- Zatem zgoda! – rzekł trochę śmielej Cykor.
- Ty być taka odważna mucha, a ty się tak bać latać! – próbował go pokrzepić
Luzar.
- Natomiast, gdyby mimo wszystko nie spodobało się panu w przestworzach i
gdyby postanowił pan już nigdy więcej nie latać – rzekł z rozmysłem Hrabia –
Przynajmniej będzie to pańska własna, przemyślana decyzja i będzie pan wiedział,
że rzeczywiście pan tego nie lubi.
- Jednym słowem, nikt Ci nie zarzuci, że nie próbowałeś – dodał Baton.
I w ten oto sposób tchórzliwa mucha zebrała się na odwagę, by pokonać
swój strach przed lataniem. Trzeba przyznać, że to już i tak nie lada wyczyn, bo
najtrudniejszy jest pierwszy krok. Potem już wszystko idzie jak z płatka, no
może nie wszystko, ale słuchajcie dalej.
Otóż, gdy tylko Cykor postanowił spróbować, wszyscy z zapałem rzucili się
w wir pracy, by przez przypadek nie zdążył się rozmyślić.
- Wyżej, panowie, wyżej – krzyczał głośno Hrabia, gdy reszta z trudem podnosiła
patyk, aby wsunąć pod niego zapałkę i dokończyć konstrukcję katapulty.
- Yyyyaaa – stękał Baton, pchając ogromną zapałkę – Ręce mi odpadają!
- Nie marudź, pchaj – ponaglał go Bobek.
- Jeszcze trochu, już nie duża – pocieszał Luzar, ocierając pot z czoła.
Wspólnymi siłami wepchnęli wreszcie zapałkę pod patyk i dzięki temu
pierwsza część planu została z powodzeniem zakończona.
- No to wskakuj zuchu – rzekł Bobek do Cykora i poklepał go krzepiąco po
ramieniu.
8
- Ale może jeszcze chwilkę, żebym się oswoił z tą myślą - zwlekał Cykor w
przestrachu.
- Nie ma na co czekać – rzekł Baton – Na górze się będziesz oswajał. Teraz tylko
zakładaj przepaskę na oczy i hopsa na górę.
I nie czekając dłużej zasłonił mu oczy i wskoczył na kapsel, skąd miał skoczyć na
katapultę i wybić tchórzliwą muchę wysoko do góry.
- O mamusiu, czemuż ja się dałem namówić – jęczał rozpaczliwym głosem Cykor.
- Niech się pan nie boi, to naprawdę nic strasznego – zapewniał go Hrabia –
Proszę się rozluźnić, rozruszać skrzydła, zrobić kilka przysiadów i głęboko
oddychać. Ooo tak! Wdech, wydech, wdech, wydech… bardzo dobrze! – pokrzepiał
go Hrabia.
Cykor wykonywał ochoczo wszystkie te polecenia: machał skrzydłami, ruszał
łapkami, przysiadał, wstawał, oddychał głęboko, ale strach nie opuszczał go nawet
na chwilę. A gdy tylko postawił stopę na patyku, poczuł, że robi mu się słabo. Ale
nie było już czasu na panikę, bo w tej samej chwili usłyszał z góry głos Hrabiego:
- No to w górę panie Batonie!
I już nie było odwrotu. Baton z rozpędem zeskoczył z kapsla wprost na
patyk, a Cykor z wielkim świstem wybił się w górę i zamiast strachu czuł już tylko
pęd powietrza w skrzydełkach. Zaraz potem pochwyciły go czyjeś łapki, poczuł
grunt pod nogami i ktoś nagle ściągnął mu opaskę z oczu. To, co Cykor zobaczył,
przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Cały pokój oświetlony promieniami
wiosennego słońca odsłonił mu się z zupełnie nowej perspektywy, niczym wspaniała,
rozległa dolina z cudowną kolorową wykładziną w dole. Regalik z książkami nie był
już tak ogromny jak wcześniej. Wydawało się, że wystarczy ot rozpędzić się i
przeskoczyć na najbliższą półkę. Żyrandol kołysał się lekko i aż prosił, by na nim
przysiąść. Na stoliczku nocnym leżała niedojedzona kanapka, której okruszki
spadły dziś rano na podłogę, a w oddali skrzypiały poruszane wiatrem drzwi, zza
których wyłaniał się obiecujący pejzaż kuchni i korytarza.
- Niewiarygodne! - rzekł z zachwytem Cykor – Jak tu pięknie!
- Ha! A nie mówiłem?! – odparł z satysfakcją Bobek – Wiedziałem, że ci się tu
spodoba!
- Jaka przestrzeń, tyle tu miejsca! - rozglądał się wokoło z podziwem.
- Ty poczekać, jak ty sam latać! – rzekł Luzar, poklepując Cykora po ramieniu.
- Ale widzę, że nie odczuwa pan żadnych dolegliwości wysokościowych – zauważył
rzeczowo Hrabia.
- Rzeczywiście – przyznał mu rację Cykor – Czuję się doskonale! A te widoki… no
po prostu brak mi słów.
- No i proszę - krzyknął Baton, nadlatując z dołu – Nasz zdobywca przestworzy
na szczytach parapetu! Gotowy na podniebną podróż?
9
- Tu jest po prostu wspaniale! Już nic mi nie jest straszne. Mogę lecieć na koniec
świata, tylko powiedzcie mi, jak to się robi – rzekł śmiało Cykor, machając
nerwowo skrzydełkami.
- Spokojnie! Nie tak prędko! – uspokajał go Bobek – Najpierw musisz rozłożyć
porządnie skrzydła i poruszać nimi najszybciej, jak potrafisz. Tylko równo! –
pouczał go fachowo – Wtedy lekko wybijasz się w powietrze i gotowe.
- Ty się rozpędzać i robić ślizg w powietrze – doradzał Luzar.
- Niech się pan rozluźni, to najważniejsze! – dodał Hrabia – Latanie to przede
wszystkim wielka frajda proszę pana!
- No to kto ostatni na regał ten trąba! – krzyknął Cykor i puścił się pędem na
krawędź parapetu, po czym zniknął im z oczu, spadając w dół. Cała paka zamarła w
przestrachu. Nie zdążyli nawet wyciągnąć łapek, by powstrzymać go przed tym
ryzykownym posunięciem.
- Rozbije się! – krzyknął przerażony Baton – To nasza wina! To wszystko nasza
wina! – lamentował.
Nikt nie odważył się podejść do krawędzi, by spojrzeć w dół i sprawdzić, co
się stało. Plan zakładał, że krok po kroku tchórzliwa mucha rozrusza swoje małe
skrzydełka i najpierw wyuczy się sztuki latania na parapecie, a potem, gdy już
nabierze trochę wprawy, spróbuje wzbić się pod sufit pod bacznym okiem
instruktorów. Tymczasem Cykor bez żadnych prób i przygotowań postanowił
rzucić się na głęboką wodę. Wszyscy stali w zupełnym milczeniu, tylko Baton
zaczął pochlipywać cichutko:
- Jak mogliśmy do tego dopuścić. To nasza wina. Biedny boi dudek.
Aż tu nagle z dołu posłyszeli wesoły głos Cykora:
- Ja latam, ja latam, chłopaki, zobaczcie!!
Wszyscy rzucili się do krawędzi parapetu i ujrzeli tchórzliwą muchę, która
mozolnie wzbijała się coraz wyżej i wyżej, machając nieporadnie skrzydełkami.
- On latać!! – wykrzyknął z radością Luzar.
- Co za ulga! - odetchnął Bobek – Myślałem, że już po nim, że będziemy go
zeskrobywać z wykładzinki. Wymknął nam się ot tak, w jednej chwili.
- Próbowałem go złapać - usprawiedliwiał się Hrabia - Ale tak szybko śmignął, że
nawet się nie obejrzałem i już go nie było!
Tymczasem Cykor zatoczył kółko nad pokojem, wykręcił szerokim łukiem
przy drzwiach, zawadzając niemal skrzydłem o klamkę i pruł już w stronę regału.
- Juuuuhuuuuu – krzyczał w niebogłosy – Udało się, udało!!
- To teraz lecimy do kuchni - oznajmił Baton – Mamy tam ciasteczka na cześć
naszego bohatera!
I cała musza paka poleciała do kuchni. Od tej pory nikt już nie musiał
namawiać Cykora do latania, tak mu się spodobało pod sufitem.
Prawda, że to dość niezwykła historia? W końcu nieczęsto spotyka się
tchórzliwą muchę. A może każda mucha na początku boi się wysokości i dopiero
10
gdy spróbuje, odkrywa całą przyjemność latania. Może każdy z nas ma jakieś
strachy do pokonania. Kto wie…
Koniec
11

Podobne dokumenty