format książki - Wydawnictwo Format

Transkrypt

format książki - Wydawnictwo Format
format
nr 4
Kto czyta książki, żyje podwójnie.
Umberto Eco
ks i ą ż k i
:A
ja
ac
str
ilu
m
da
W
i
ck
ci
ój
Historyjki na raz
Crictor, Orlando i inni
Wynalazca
niesamowite stwory Tomiego Ungerera
synteza i elegancja
Książę w cukierni
Auto Ferdynand
Romeo i Julia
mistrzostwo krótkiej formy i poczucie humoru
literatura na metry
Janosch, jakiego nie znacie
klasyka od dziecka
Klasyka od dziecka
Szekspir dla dzieci od
pierwszego roku życia?
Owszem i to w dwóch
językach! „Romeo i Julia”
to książka, z której dziecko
uczy się nazywać rzeczy
po polsku i po angielsku,
poznaje pierwsze cyfry,
a zarazem zaprzyjaźnia
się z bohaterami wielkiej
literatury.
Duet doświadczonych
autorek specjalnie dla
najmłodszych przygotował
serię BabyLit® - książek
przeznaczonych do wspólnej
lektury, a zarazem zabawy
z rodzicami: z kanonicznych
utworów („Alicji w Krainie
Czarów”, „Sherlocka
Holmesa”, „Księgi dżungli”,
„Frankensteina”, „Moby
Dicka”) autorki wydobyły
przezabawne elementy, by
sprytnie i poprzez zabawę
wprowadzić dzieci do
dwujęzycznej nauki
o kolorach, o częściach
ciała, o liczbach,
o zwierzętach czy pogodzie.
Proste kształty, kontrastowe
barwy, sympatyczne
postacie oraz uroczy projekt
graficzny całości spodobają
się nie tylko dzieciom.
Dzięki serii BabyLit®
powszechnie rozpoznawalne
tytuły klasyki światowej
w przewrotny i komiczny,
ale nieodparcie atrakcyjny
sposób zagoszczą
w wyobraźni naszych
najmłodszych.
Romeo i Julia
tekst: Jennifer Adams
illustracje: Alison Oliver
przekład: Miron Malejki
rok wydania: 2015
liczba stron: 22
format: 190 mm x 190 mm
karton
ISBN: 978-83-61488-73-6
wiek: 1+
R J
osoby
people
muzyków
musicians
2
O
Historyjki na raz – słowo od autora
Uśmiech spod pióra
Wiele razy pytano mnie
o to, jak i dlaczego zacząłem
pisać moje krótkie historyjki.
Mam oczywiście osobiste
powody, ale decydujące były
okoliczności zewnętrzne.
Zanim zacząłem pisać DLA
dzieci, pisałem RAZEM
z dziećmi.
Jako nauczyciel w jednej
ze szkół w Alzacji pół dnia
w tygodniu spędzałem
na zajęciach, na których
pomagałem uczniom
w pisaniu. Najczęściej dzieci
po prostu mi dyktowały
– w ten sposób zebrałem
setki opowieści.
Odpowiadając na nie,
dialogując z nimi, sam
zacząłem pisać, najpierw
jedną historyjkę, potem
drugą, trzecią... Z tej
współpracy wyciągnąłem
jedną lekcję – to lekcja
wolności i swobody,
z jaką dzieci bawią się
formami, gatunkami
i tematami, łączą fikcję
z rzeczywistością.
Ta wolność bierze się
– to oczywiste – z braku
doświadczenia
i nieznajomości kodów
literackich. W dziecięcej
wizji świata nie ma wyraźnej
linii oddzielającej te dwa
poziomy. Dzieci ucinają
narrację, stosują skróty,
nieświadomie zmieniają
perspektywę, historie,
o których słyszały w radiu
czy w telewizji opisują jako
własne...
Wszystko to daje bardzo
interesujące efekty, z których
ci mali autorzy rzadko zdają
sobie sprawę. Dziecięca gra
form i konwencji nie jest
oczywiście bezcelowa. Dzieci
piszą przede wszystkim po
to, żeby nam coś powiedzieć,
żeby powiedzieć o czymś
samemu sobie, żeby za
pomocą słów i obrazów
oddać emocje i opisać
sytuacje, które przeżywają.
Wybrałem formę krótkiego
tekstu głównie z uwagi
na mało wprawionych
czytelników – by mieli
satysfakcję z wysiłku
czytania już po jednej,
dwóch stronach. Wejście
w tekst zazwyczaj bywa
trudne, w przypadku
powieści czy nawet
„pierwszych lektur” trzeba
przejść przez wiele stron,
żeby poczuć prawdziwą
przyjemność lektury.
Zdecydowałem zatem,
że będę pisał dla wszystkich
czytelników – także tych
mniej chętnych, by jak
najszybciej dostarczyć im
emocji, podarować uśmiech,
sprawić niespodziankę.
Bernard Friot
ur. w 1951 r., francuski pisarz, autor ponad
sześćdziesięciu książek dla dzieci i młodzieży.
Sam siebie nazywa „pisarzem publicznym”
– utrzymuje stały kontakt z młodymi czytelnikami,
by wciąż odnajdywać w sobie emocje i obrazy,
z których potem powstają opowieści, często
wprost inspirowane dziecięcą wyobraźnią.
W centrum jego zainteresowań jest czytelnik,
według Friota czytanie jest aktem twórczym,
tak jak pisanie. Lektura tekstu ma zachęcać
czytelnika do swobodnego tworzenia własnej
interpretacji.
Seria Historyjki na raz jest bestsellerem
we Francji, opowiadania są wykorzystywane
w pracy dydaktycznej przez nauczycieli
w szkołach podstawowych i w pierwszych
klasach gimnazjum. Serię przetłumaczono
na kilkanaście języków.
Historyjki na raz
Historyjki na raz Bernarda Friota to krótkie opowiastki do czytania w każdej wolnej chwili: między zupą a drugim daniem, na przerwie
w szkole, w kolejce do dentysty i wszędzie, gdzie Wam się tylko podoba. Odłóżcie na chwilę tablet, telefon i bawcie się historyjkami
– każdą z nich czyta się minutę lub dwie, w dodatku można je zmieniać i przetwarzać na wiele sposobów. Bo przecież życie jest pełne
niesamowitych zdarzeń. Zwłaszcza kiedy uważnie mu się przyglądamy!
Ależ ja się nudziłem! Jak ja się
potwornie nudziłem! Tata zaprosił
wszystkich ważnych pracowników
fabryki i kazał mi siedzieć z nimi
przy stole, w czasie kolacji. Kiedy
wszedłem do salonu, przedstawił
mnie: „Proszę, oto wasz przyszły
szef!”.
Bo fabryka należy do niego,
a gdy już dorosnę, będzie moja.
Na razie koszmarnie się nudziłem.
Rozmawiali o rzeczach, które
w ogóle mnie nie interesowały,
nawet nie rozumiałem, o co im
chodzi.
Nic więc dziwnego, że się
ucieszyłem, kiedy tata poprosił
mnie, żebym przyniósł sałatki.
Zwłaszcza że rozbolały mnie nogi
od siedzenia bez ruchu.
Poszedłem do kuchni. Na małym
stoliku na kółkach przygotowane
były kryształowe pucharki
z porcjami sałatki dla gości: listkami
sałaty i krewetkami udekorowanymi
blanszowanymi migdałami.
Patrząc na pucharki z sałatkami,
nagle, nie wiem dlaczego,
pomyślałem o larwach. O larwach
w pudełku na przynętę dla wędkarzy,
które przechowuję w lodówce,
za twarogiem.
Wyjąłem pudełko z lodówki,
zdjąłem pokrywkę i wrzuciłem po
jednej larwie do każdego pucharka.
Potem złapałem za uchwyt
i wjechałem ze stolikiem do jadalni.
Podałem wszystkim pucharki
i usiadłem.
Od razu przestało mi się nudzić.
Przyglądałem się, jak sobie
radzą z larwami. A radzili sobie
arcyciekawie. Z wyjątkiem taty.
Ponieważ mówił bez przerwy,
pochłonął sałatkę razem z larwami
i niczego nie zauważył.
Pani Dumorska, sekretarka
zarządu, o mało co się nie udusiła,
kiedy dostrzegła to drobne i jakże
milutkie stworzonko wijące się
wśród krewetek. Ale zachowała się
bardzo sprytnie. Rozejrzała się, na
prawo, na lewo, a potem: plum!
Z końcówki noża wystrzeliła larwę
jak najdalej się da. I po larwie ani
widu, ani słychu.
Pan Szczęśliwiec, główny
księgowy – zrobił na mnie duże
wrażenie. Kiedy wykrył intruza,
zmarszczył brwi, a później starannie
zawinął larwę w listek sałaty i całość
połknął. Bez szemrania.
Największy ubaw miałem
z pana Terriera, szefa działu
informatycznego. Kiedy zauważył
larwę, dostał tak silnej czkawki,
że okulary spadły mu prosto do
talerza. Wyłowił je i z powrotem
założył. Wzrok wbił w larwę z tak
przerażoną miną, jakby ta chciała
mu się wpakować między oczy.
Trwało to ze dwie minuty, więc
postanowiłem mu trochę pomóc.
Zapytałem:
– Nie lubi pan krewetek, panie
Terrier?
Wymamrotał:
– Lubię, tak... To znaczy nie...
Właściwie nie... Tak... Tak,
oczywiście...
I wtedy zebrał się na odwagę,
i poszedł na całość. Połknął larwę
od razu, z ogromnym kawałkiem
chleba, a potem opróżnił całą
szklankę wody, żeby przepchnąć
wszystko przez gardło. Ale miał
minę! Tak się śmiałem, że musiałem
schować twarz w serwetce.
Nagle tata przywołał mnie do
porządku.
– Janie Wiktorze, proszę jeść
szybciej. Wszyscy już dawno
skończyli.
Powiedział to tonem dyrektora
naczelnego, więc nie śmiałem z nim
dyskutować. Trzy ruchy widelcem
i cała sałatka została przeze mnie
pochłonięta. Razem z larwą.
Opowiadanie z tomu
„Nowe historyjki na raz”
Historyjki na raz
tekst: Bernard Friot
ilustracje: Adam Wójcicki
przekład: Dorota Hartwich
rok wydania: 2014
liczba stron: 112
format: 160 mm x 200 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-61-3
Nowe historyjki na raz
tekst: Bernard Friot
ilustracje: Adam Wójcicki
przekład: Dorota Hartwich
rok wydania: 2014
liczba stron: 112
format: 160 mm x 200 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-65-1
Jeszcze raz historyjki na raz
tekst: Bernard Friot
ilustracje: Adam Wójcicki
przekład: Dorota Hartwich
rok wydania: 2015
liczba stron: 112
format: 160 mm x 200 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-69-9
Książki wydano dzięki dofinansowaniu
Institut français w ramach programów
wsparcia wydawniczego.
3
M
arek Bieńczyk potrafi pisać poważne
eseje literaturoznawcze, wcigające
powieści dla dorosłych i lekkie (ale
zdecydowanie „myślące”) teksty dla młodych
odbiorców. Po nagrodzie Nike najpierw wydał
„Nussi i coś więcej” (z ilustracjami Adama Wójcickiego), potem „Księcia w cukierni” – książkę
obiekt, która po rozłożeniu tworzy 6,5-metrowy
obraz (Joanny Concejo) ujawniający znaczenia
stopniowo, wraz z lekturą kolejnych stron.
Kiedy dziecko zmienia świat…
Najpiękniejsza przygoda życia jest jednocześnie największym
wyzwaniem. O tylu rzeczach rodzice dowiadują się dopiero wtedy,
kiedy już w niej uczestniczą… „Szczęśliwi rodzice” to wyważona,
niespieszna, oszczędna w słowach opowieść o najciekawszym
doświadczeniu życia, jakim jest rodzicielstwo.
Lapidarny tekst Laëtitii Bourget zaczyna się idyllicznie, by potem,
krok za krokiem, przeprowadzić nas przez kolejne stopnie
dojrzewania do rodzicielstwa. Bywa bezpośredni i chłodny, ale
jest w nim jednocześnie mnóstwo czułości. Obrazy Emmanuelle
Houdart, laureatki Bologna Ragazzi Award, znanej już polskim
czytelnikom z wydanych w 2012 r. „Cyrkowców”, w idealny sposób
dopełniają opowieść. Z dozą ironii, ale zarazem delikatnie
i z uczuciem nie ilustrują, ale komentują i wzbogacają słowo
pisane. A ileż przy tym dostarczają nam wzruszeń!
Lubię dialogi.
Wciąż je w sobie rozgrywam
Z Markiem Bieńczykiem rozmawia Dorota Hartwich
Szczęśliwi rodzice
tekst: Laetitia Bourget
ilustracje: Emmanuelle Houdart
wersja polska: Dorota Hartwich
format: 235 mm x 320 mm
liczba stron: 56
oprawa twarda
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu
Wydziału Kultury Ambasady Francji w Polsce
oraz Institut français w ramach Programu
Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI.
4
Rozmowa toczy się
w cukierni, a dotyczy
tego, czego szukamy
i wypatrujemy wszyscy:
szczęścia. „Ze szczęściem
są same kłopoty”, mówi
na wstępie Duży Książę
i mnoży przykłady owych
kłopotów, analizując
powody ulotności szczęścia.
Dla Kaktusicy sprawa jest
prostsza – dla niej szczęście
ma smak napoleonki,
bajaderki albo szarlotki.
Za sprawą oryginalnego
projektu i niezwykłych
ilustracji Joanny Concejo
świat cukierni przechodzi
w nowy wymiar – na
pogranicze najpiękniejszego
snu i jawy. To świat
pełen lekkości i ciepła,
marzycielski i poetycki.
Książka majstersztyk.
Mamy przed sobą książkę
o niezwykłej inteligencji i urodzie.
Tekst Laëtitii Bourget jest szczery;
ma w sobie szczególną subtelność,
którą niesie w sobie opowiedziana
tu historia – wspólna przecież
wszystkim (szczęśliwym) rodzicom.
Obrazy Emmanuelle Houdart,
jak zwykle, przez swe bogactwo
wydają się sięgać korzeniami
czasów baroku. Pozwalają
odbiorcy odetchnąć, odrywają go
od trosk codzienności.
To książka, którą należałoby
obdarować wszystkich rodziców,
początkujących i doświadczonych,
tych, co dopiero oczekują dziecka,
i tych, którzy są już dziadkami.
Oby mogli jeszcze wiele razy
biesiadować przy wspólnym
stole – tak, jak ma to miejsce na
zakończenie opowieści Laëtitii
Bourget i Emmanuelle Houdart,
kiedy to spotykają i się łączą
pokolenia, we wspólnie przeżytej
przeszłości i z zapasem chwil,
które są jeszcze przed nimi.
Ariane Tapinos
(librairiecomptines.hautetfort.com)
W całej pana twórczości
pojawiają się słowa klucze,
rodzaj „tagów” Marka
Bieńczyka. Są nimi na
pewno melancholia,
przezroczystość, twarz.
Szczęście, które stanęło
w centrum „Księcia
w cukierni”, to też pojęcie,
które wraca do pana jak
bumerang?
No tak. Paradoks polega
na tym, że ludzie ciągle
mnie pytają: „czemu jesteś
taki nieszczęśliwy?”
– a trzeba dodać, że mam
dosyć groźną i smutną
twarz – tymczasem ja wciąż
o możliwości szczęścia
myślę. O możliwości
i niemożliwości. Dlatego tak
często piszę o idylli.
Tekst ma formę dialogu.
Postaci spierają się o jedną
z podstawowych kwestii
natury filozoficznej. Przez
te dwa elementy można go
luźno potraktować jako
rodzaj literackiej igraszki
ze słynnymi dialogami,
które powstawały na
początku historii filozofii
zachodniej – z dialogami
platońskimi… To
zamierzone nawiązanie?
Niestety, nie. Natomiast
lubię pisać dialogi, tym
bardziej, że nie zdarza mi
się to często. I w duszy
rozgrywam teraz kolejne
rozmowy między Dużym
Księciem a Kaktusicą.
Chętnie bym ich wysłał
razem na plażę do Grecji, to
by sobie dopiero pogadali.
Postać Dużego Księcia
też od razu przywołuje
literackie skojarzenia.
Mały Książę Exupéry’ego
jest panu bliski?
Paradoks polega na tym,
że choć oczywiście mrugam
w tej książce do SaintExupéry’ego, nie byłem
w dzieciństwie fanatykiem
jego „Małego Księcia”.
Może za mało było tam
Indian i kowbojów. Ale
zapamiętałem, jakby to ująć,
nastrój tej opowieści, jej
ciepło.
A Kaktusica – skąd
ta bohaterka? Mimo
imienia nie ma w sobie nic
ostrego, przeciwnie… Jest
delikatna, wrażliwa, ma
apetyt na życie.
Jest pewnie, powiedziałby
psycholog, drugą, nieco
stłumioną częścią mojego
ja. Nie mam na myśli
wrażliwości, mam na myśli
apetyt.
Cukiernia – proste,
a jednak niejednoznaczne
miejsce akcji. Wydaje się,
że tam najłatwiej znaleźć
szczęście, ale jest ono
ulotne, trwa tak krótko,
jak krótko rozpływa się
słodki krem w ustach....
Przyznam się pani, że
uwielbiam nie tylko ciastka
i że jestem okropnym
łasuchem. Uwielbiam
również cukiernie jako
miejsca, jako magiczną
przestrzeń w mieście.
Ich światło – bo one są
teraz bardzo świetliste,
rozświetlone – które wylewa
się na ulice i hipnotycznie
przyciąga, ich witryny.
W Paryżu, gdzie witryny
są ważnym elementem ich
architektury, dosłownie
zwiedzam cukiernie:
kontempluję wystawy,
wchodzę do środka pogapić
się na formy ciastek.
Ale,tak jak pani mówi,
w cukierniach jest ulotnie,
objawia się w nich cała
kruchość doznań. Lecz także
ich intensywność. Więc są
dla mnie trochę alegorią
istnienia.
To już druga (po
wydanej wcześniej
opowieści „Nussi
i coś więcej”) książka
tak oszczędna tekstowo,
co nie jest typowe dla
pana. Wcześniej napisał
pan dwie powieści, pisze
Chciałoby się westchnąć:
„na szczęście”!
On filozof, ona racjonalna
wielbicielka ciastek.
Ich różne spojrzenia na to,
czym może być szczęście,
krzyżują się w cukierni,
dla naszego pokrzepienia
i refleksji.
Beata Kęczkowska
Gazeta Wyborcza
rozbudowane eseje.
Podoba się panu ta
forma?
Bardzo. Podoba
mi się zwłaszcza, że
z małych opowieści
wychodzą wielkie książki.
Podoba mi się też, że
ktoś drugi, ilustrator,
Joanna Concejo o książce-obrazie
w niej uczestniczy i że
to jest wspólna praca. Bo
normalnie pisanie jest
takie samotne, a tutaj
jest nas dwoje i to jest
ogromnie przyjemne.
No i odpowiedzialność
jest wspólna. Przeto
i wyrok jest mniejszy, jeśli
czytelnikom książka się
nie podoba.
W przypadku
„Księcia w cukierni”
praca ilustratorki była
szczególnie ważna
– powstała książka
w postaci kilkumetrowego
obrazu. Jednocześnie
to książka dla dorosłych,
ewentualnie dla
towarzyszących im dzieci.
Dorośli zasługują na
książki z „obrazkami”?
Tak. Pod warunkiem, że
umieją czytać.
Ilustracja i słowo, czyli wspólna droga
W książce obrazkowej zawsze jest opowieść, niekoniecznie
w konwencjonalnej formie tekstu i obrazu. Opowiadać może
przecież zarówno tekst, jak i obraz, każde inaczej. Kiedy myśli
jawią mi się obrazem, wtedy je rysuję. Jeśli coś układa mi się
w słowa, to wtedy piszę. I staram się nie powtarzać. To jest
trochę tak: spotyka się dwoje ludzi, idą kawałek drogi razem.
Są różni, ich opowieści są inne, ale są całością. Po prostu
pięknie się różnią. W takim sensie obraz nigdy nie ilustruje
tekstu – istnieje równolegle i równoważnie z nim. Gdy takie
spotkanie tekstu z obrazem zostawia miejsce dla trzeciej osoby
– dla czytelnika – książka zaczyna istnieć.
Tekst jako pretekst
Nie widzę innej możliwości działania niż przefiltrowanie
tekstu przez sito własnych odczuć. Jeszcze jakiś czas temu
myślałam, że jako wyuczona ilustratorka powinnam umieć
pracować nad każdym tekstem. Szybko jednak zauważyłam,
że jeśli nie lubię tekstu, to książki wychodzą mierne. Teraz
staram się ilustrować teksty, które mi się bardzo podobają.
Nigdy nie zastanawiam się nad intencjami autora. Tekst
jest dla mnie bodźcem do wyrażenia siebie w ilustracji.
Książę w cukierni
tekst: Marek Bieńczyk
ilustracje: Joanna Concejo
format: 140 mm x 325 mm
liczba stron: 92
oprawa twarda, książka
harmonijka (dł. 6,5 m)
Dofinansowano z Ministerstwa Kultury
Kreski ołówkiem
i Dziedzictwa Narodowego
Lubię prostotę pracy ołówkiem. Nie trzeba wielu
przygotowań, wystarczy wziąć go do ręki, a on się odwdzięczy.
Jeszcze mnie nie zawiódł. Jeśli potrzebuję koloru, biorę
kredki. I wtedy dozuję kolor. Nie interesuje mnie jego moc,
ale wewnętrzne światło, które daje. Coś w tekście, czego
nie jestem w stanie dokładnie określić, powoduje we mnie
rezonans. Dotyka wrażliwej struny i dusza gra. Obrazy same
się pchają na papier. Niektóre są jak zjawiska. Wystarczy je
narysować. To może zabrzmieć niewiarygodnie, ale czasem nie
mam pojęcia, dlaczego narysowałam akurat taką, a nie inną
ilustrację. Mam tylko głębokie przekonanie, że tak ma być.
Opowieść to spotkanie
fot. Bartek Sadowski
Szczęśliwi rodzice
Marek Bieńczyk to twórca
wszechstronny – znamy
go z dwóch powieści,
bogatej eseistyki, felietonów,
przekładów, m.in. Milana
Kundery i Rolanda Barthesa,
a także z opowieści dla
młodych odbiorców.
„Księcia w cukierni”
Bieńczyk napisał
dla dorosłych, którzy
(aż się o to prosi) mogą
(a nawet powinni) do
wspólnej lektury usiąść
z dziećmi. Bohaterowie:
Duży Książę i Kaktusica
są jak z bajki. To jednak
tylko konwencja, bowiem
temat, wokół którego
toczy się ich rozmowa, jest
ważki, podany przy tym,
jak to u Bieńczyka, z dozą
ironii i humoru oraz dużym
wdziękiem stylu.
Lubię opowieści. Podoba mi się myślenie o książce jako
o spotkaniu. Gdy byłam mała, większość czasu mieszkałam
u dziadków na wsi. Nie mieli wielu książek, a te, które mieli,
ustawione były na półce bez żadnego porządku. Interesowały
mnie jako przedmioty. Oglądałam je prawie codziennie,
w nadziei, że pewnego dnia znajdę do nich klucz. Otwierałam
codziennie każdą z nich, myśląc, że nocą może coś się
zmieniło i któraś zdecyduje się wreszcie wpuścić mnie do
siebie. Początkowo tylko dwie dały się trochę zgłębić: „Gąska
Babinka” i, ciut później, „Miś Puchatek”. Gdy umiałam już
czytać, dalej brałam książki z regału jak popadnie. Kiedyś
trafiłam na „Śpiewnik piosenki żołnierskiej” mojego dziadka.
Przeczytałam z pasją od deski do deski! To dopiero było
spotkanie! Lubię książki – spotkania. Książki, przy których
mam wrażenie, że mówią właśnie do mnie, że jesteśmy sam na
sam, że w momencie czytania dzieje się coś wyjątkowego.
not. au
5
ŚWIAT CZARÓW CZY SPEKTAKL ŻYCIA?
Cyrkowcy – ten piękny album nie powstałby, gdyby nie przypadkowe spotkanie
w podróży pisarki Marie Desplechin i ilustratorki Emmanuelle Houdart. Inspirując
się wzajemnie, stworzyły rzecz niepowtarzalną – tom, w którym uroda słowa
i niezwykłość obrazu nieprzerwanie idą w parze, w jednym rytmie,
nie opuszczając, nawet na ułamek sekundy, żadnej ze stron.
Najpierw Emmanuelle Houdart stworzyła galerię bajecznych postaci – artystów cyrku:
Sióstr Syjamskich, Kobiety z Brodą, Kolosa, Przepowiadaczki Przyszłości, Liliputki.
Potem Marie Desplechin każdą z nich obdarzyła historią, by następnie spleść je razem,
a nam, czytelnikom, oddać w ręce album o nieprawdopodobnej urodzie literackiej
i plastycznej, pełnej subtelnego humoru i poezji.
Te przepiękne opowieści można czytać co najmniej dwojako – jako baśnie o cyrkowej
krainie czarów albo jako metaforę rzeczywistego świata, w którym prawo
do najpiękniej malowanych przez los historii i uczuć mają wszyscy, także ci całkiem
różni od nas, trudniej dostępni, inni.
O swojej pracy nad Cyrkowcami mówi Emmanuelle Houdart, ilustratorka:
Lubię mówić o tym, czego
nie można zobaczyć...
„Byliśmy częścią tej samej rodziny, kimś, kto różni się od reszty i komu
specjalnie nie zależy na tym, by być jak inni. Z naszego życia uczyniliśmy
sztukę. Było dla nas jasne, co mówi nam głos przeznaczenia: macie zadziwiać
zwykłych ludzi, wywoływać u nich zachwyt, przyprawiać ich o dreszcz
wzruszenia. I wcale nie macie być do nich podobni.” (fragment książki)
Książka Cyrkowcy nagrodzona została na Międzynarodowych Targach Książki
Dziecięcej w Bolonii w 2012 roku. Tak o dziele mówiło jury Bologna Ragazzi Award:
Od dzieł surrealistów do filmów Federico Felliniego postać cyrkowego akrobaty
zapisała się trwale jako część wyjątkowej ars poetica, gdzie piękno i plastyczność
formy, przenikając się wzajemnie, stają się prawdziwą fantazją. Choć są częścią
naszej rzeczywistości, akrobaci wydają się prowadzić nas do świata jak z Alicji
w Krainie Czarów, do świata pół snu, pół fikcji, który wypełnia rozkosz
i tajemniczość. Znaczenia sprytnie poukrywane w ilustracjach płynnie splatają
się z intrygującą narracją. Nawet najbardziej krytyczne oko zatraca się w tym
wszechświecie, gdzie ciało akrobatów staje się spektaklem, iluzją, dokumentem
i grą. W miarę rozwoju akcji postacie nabierają nowego znaczenia. Każda jest
bohaterem i, jednocześnie, tematem własnego przedstawienia, każdy kostium
staje się topograficzną mapą, a każda twarz zaproszeniem do czytania jej prawdy
przez czytelnika. Naprawdę niezwykła książka – hołd złożony ilustracji i sztuce
wydawniczej.
Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Institut français w ramach programów wsparcia wydawniczego.
Duże postacie, duży format
– to były pierwsze idee,
które towarzyszyły mi,
kiedy zaczynałam myśleć
o Cyrkowcach. W moich
obrazach i książkach często
pokazuję właśnie takich
ludzi – oderwanych od
rzeczywistości, innych,
tych, których życie odbiega
od znanych nam reguł. Dla
mnie te postacie są jednak
bardzo ważne – pozwalają
mi mówić o tym, czego nie
można zobaczyć, pomagają
mi porzucić moje codzienne
niepokoje. Fascynują mnie
i niepokoją jednocześnie,
wydają się fikcyjne, a jednak
istnieją naprawdę.
...pracę wiązać z życiem
...pracować z tym, co
nieznane
Podczas spotkań w szkołach,
kiedy opowiadam uczniom
Daleko, daleko, za króliczą norą
tekst: Marie Desplechin
ilustracje: Emmanuelle Houdart
wersja polska: Marzena Dupuis
liczba stron: 56
format: 275 x 375 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-96-5
6
www.wydawnictwoformat.pl
o tym, jak powstawali
Cyrkowcy, spotykam
się z całkowitym
niedowierzaniem. Mówię im:
„ Tak, ci bohaterowie istnieją
naprawdę, istnieje Kobieta
z Brodą, Człowiek-Pień,
Siostry Syjamskie”. Oni na
to: „To nieprawda, oni nie
istnieją”. Są zszokowani.
I nie dziwi mnie ich
niedowierzanie, bo i ja
miałam na początku
wątpliwości, nie wiedziałam,
jak z tymi moimi postaciami
postępować, jak je pokazać.
Ale to właśnie najbardziej
lubię – pracować z czymś,
co nie jest nam znane, a co
jednocześnie tkwi głęboko
w nas. Dlatego czasem
poruszam i te najtrudniejsze
kwestie: śmierci czy
choroby, o których niewiele
wiemy albo nie wiemy
nic. Tak samo jest z moimi
postaciami. Nie wiemy, jakie
naprawdę jest ich życie.
Wszystko trzeba samemu
wymyślić.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. I właśnie
to, co najważniejsze – a zarazem tajemnicze i czasem
trudniejsze niż najbardziej skomplikowane akrobacje
– oglądamy w Cyrkowcach Marie Desplechin,
zilustrowanych bajecznie przez Emmanuelle Houdart.
Autorki zabierają nas w podróż o wiele dalszą niż
do króliczej nory, o wiele dojrzalszą i pełniejszą
znaczeń. Przedstawiając nam galerię cyrkowców,
przedstawiają nam jednocześnie maski i schowane
Co roku tworzę jedną
książkę. Wśród tych, które
powstały dotychczas,
jest wiele książek bardzo
osobistych, związanych
z moimi przyjaciółmi,
z ludźmi, którzy są mi
bliscy. Nie lubię, kiedy ktoś
oczekuje, że zrobię coś
wbrew samej sobie, kiedy
mi się proponuje
np. stworzenie książki na
temat gotowania. Temat,
który opracowuję, musi
mnie drążyć, to muszą być
pytania, które noszę w sobie.
Moja praca zawsze jest
związana z moim życiem.
Bym miała ochotę stworzyć
książkę, muszę mieć coś, co
jest istotne, fundamentalne.
„Oto mamy odpowiedź
na żarłoczny kapitalizm
i pogoń za władzą
i pieniądzem. Felix
wynalazca, żartobliwy
kpiarz (w najbardziej
pozytywnym tego
słowa znaczeniu)
prezentuje sobą
postawę, która mogłaby
się okazać zbawienna
dla wielu z nas,
zwłaszcza w czasach,
w których żyjemy…
No i z niecierpliwością
czekamy na jego
hurrajnogę!”
(despagesdesimages.
blogspot.com)
„Przytoczona w formie faktów historia Pana Felixa
opowiedziana jest żartobliwie (co od pierwszego
kontaktu z książką docenią dzieci) i ironicznie
(co bez wątpienia docenią dorośli). Pan Felix ma
czerwony nos, duże okulary i trochę niezgrabną
sylwetkę, która porusza się jak marionetka. Jego
codzienność jest usystematyzowana, a świat
zmechanizowany i geometryczny. Jest przy tym
Pan Felix nieco oderwany od rzeczywistości, ale
jednocześnie wolny i szczęśliwy. Tym różni się
od milionera – człowieka, który spędza życie na
wydawaniu poleceń. Przy takim połączeniu – tych
dwóch charakterystycznych postaci, autorskich
ilustracji (z ich przygaszoną kolorystyką
i stylistyką retro) oraz minimalistycznego tekstu
– okazuje się, że Wynalazca ma wszystko
z komedii Chaplina czy Bustera Keatona.
Dzieło inteligentne i jakże oryginalne!”
(„Ricochet jeunes”)
WYNALAZCA
„Wraz z nastaniem nocy,
nagle, w głowie wynalazcy
pojawia się pewien pomysł.
Pan Felix zabiera się do pracy.
Całą noc szkicuje, wykreśla,
wyciera gumką, tnie,
przybija gwoździe,
wkręca śruby,
piłuje, poleruje
i się poci.”
– synteza i elegancja
tekst i ilustracje:
Jean-François Martin
wersja polska: Dorota Hartwich
liczba stron: 32
format: 195 x 255 mm
...łączyć powagę z lekkością
Marie Desplechin, autorka
tekstów do książki, to
niezwykła osoba, poznałam
ją przypadkiem, w pociągu.
Zanim zabrałam się do
pracy nad Cyrkowcami,
przeczytałam trzytomowy
horror. Zapomniałam jego
tytuł, ale pamiętam, że
wieczorami marzyłam,
by jak najszybciej pójść
do łóżka i zatopić się
w lekturze. Ta powieść
śmieszyła mnie, a zarazem
bardzo poruszała, to było
prawdziwe doświadczenie.
Zawsze szukałam takiego
połączenia lekkości
z powagą. Lubię, kiedy
antynomie są razem. Maria
jest najlepszą autorką, która
potrafi wyważyć i połączyć
te dwie rzeczy. Tam, gdzie
jest powaga w lekkości
i lekkość w powadze, to i ja
się odnajduję. Wiem wtedy
doskonale, gdzie jest moje
miejsce.
not. i tłum. dh
za nimi twarze. Cokolwiek by się nie działo,
spektakl trwa, a za nim rozgrywa się jeszcze jeden,
o wiele ciekawszy i bardziej skomplikowany
– życie. Nie są to proste historie, ale zostają w nas
na długo i towarzyszą nam, ze swoim gorzkosłodkim przesłaniem, długo po lekturze. Ilustracje,
pełne zaszyfrowanych znaczeń, w cudowny sposób
splatają się z tekstem, tworząc wielowątkową,
magiczną przestrzeń, zachwycającą jak wspomnienia
z pierwszych oglądanych przez nas przedstawień
Aleksandra Dobrowolska
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-01-9
www.wydawnictwoformat.pl
Po Bajkach Ezopa w wyrafinowanej oprawie graficznej Jeana-François Martina, nawiązującej do stylu art déco,
wydawnictwo FORMAT sięgnęło po kolejny majstersztyk tego wybitnego ilustratora – jego autorskie dzieło
Wynalazca.
O albumie z Ezopowymi bajkami Joanna Olech pisała w „Tygodniku Powszechnym”, że jest „jak wzorzec z Sèvres
edytorskiej staranności i urody”. Na równie wysoką ocenę zasługuje Wynalazca. Jak w przypadku najstarszych bajek świata,
tak i tym razem autor daje popis stylu – minimalistyczny tekst opatrzony zostaje wysmakowanymi ilustracjami, znów
w tonacji sepii, szarości i dolarowej (co jest nie bez znaczenia) zieleni. Jean-François Martin – zeszłoroczny laureat nagrody
głównej na Międzynarodowych Targach Książki Dziecięcej w Bolonii – znów tryumfuje, bo po raz kolejny dowodzi,
że mistrzostwo formy nie polega na wielości i bogactwie motywów, ale na zrównoważonym połączeniu sztuki syntezy
ze szlachetną elegancją.
Opowieść jest prosta. Pan Felix, genialny wynalazca, wiedzie spokojne, acz mocno sformatowane, a przez to odrobinę
monotonne życie. Na zmianę przychodzi czas w jeden z poniedziałków, kiedy z wizytą u wynalazcy zjawia się milioner
ze specjalnym zamówieniem: w tydzień Pan Felix ma skonstruować maszynę, która milionerów czyni miliarderami.
I tak błogi spokój Pana Felixa zostaje dotkliwie zburzony…
Historia wynalazcy Felixa okazała się tak inspirująca, że nakręcono na jej podstawie film animowany (reż. Gary Fouchy,
prod. Les Films d’Ici, La Station Animation i Canal +; udostępniony przez reżysera w serwisie vimeo.com/47941546).
Tym bardziej rośnie apetyt na kolejne tytuły Martina.
dh
Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Institut français w ramach programów wsparcia wydawniczego.
7
Uwaga! Przedmiot, który trzymasz w ręku, został stworzony
po to, by właśnie na nim wypróbować najbardziej wariackie
pomysły. Pozostałe książki traktuj z należytym szacunkiem.
_
_
.
^^ ~
^
www.toniejestksiazka.pl
^
www.wydawnictwoformat.pl
zabraniano
Aby zobaczyć, co inni zrobili z tym przedmiotem, zajrzyj na stronę:
Wydawnictwo FORMAT
e-mail: [email protected]
nam
ISBN 978-83-61488-84-2
stanowczo
~
_
~.
_
~
Projekt graficzny: Stephanie Rothmeier
Adaptacja polska projektu graficznego: Julita Gielzak
Ilustracje: Noel (7)
Projekt okładki: Julita Gielzak, julitagielzak.com
Przekład: Anna Wziątek
Redakcja i korekta: Dorota Hartwich
Redakcja techniczna: Tomasz Malejki
Druk i oprawa: EDICA
KeinBuch, Mixtvision Verlag © 2009, Germany
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo FORMAT, 2012
www.wydawnictwoformat.pl
książką,
-
ISBN: 978-83-61488-84-2
z
których
*
-
oprawa miękka
488842
a
-
wszystko wolno (o ile nie
krzywdzi to innych).
Gargantua, poza
pochłanianiem ogromnych
ilości jedzenia i napitków
– często wcale nie
bezalkoholowych! –
studiuje,uczy się i poznaje
świat, wiedzę i ludzkość
w każdym jej wymiarze.
Nie odrzuca niczego,
niczemu się nie dziwi,
łapczywie chłonie
rzeczywistość i próbuje ją
zrozumieć. „Rób, co
ci się żywnie podoba” –
François Rabelais – najwybitniejszy pisarz francuskiego
odrodzenia, renesansowy humanista, mnich, profesor
anatomii i lekarz. Wszechstronnie wykształcony, przyjaciel
wielu ówczesnych humanistów europejskich, przeszedł do
historii jako autor powieści w pięciu księgach Gargantua
i Pantagruel – słynnej już za jego życia, a zarazem
potępionej przez środowisko paryskiej Sorbony. Jego ostatnie
słowa miały brzmieć: „Spuśćcie kurtynę, farsa skończona”
lub „Udaję się na poszukiwanie wielkiego Być Może”.
tak brzmi hasło olbrzyma,
co czytać można
następująco: „rozwijaj
naturalną potrzebę cnoty
i równie naturalny wstręt
do grzechu”. Wolność,
którą nam Gargantua
oferuje, prowokuje
do szlachetnego
współzawodnictwa,
chociaż, jeśli trzeba,
bez skrupułów obraca się
przeciw każdemu złemu
uczynkowi. Mistrzowskie
ilustracje (większość to
obrazy olejne na płótnie)
mogą początkowo
szokować; piękny język,
jakim przełożona została
opowieść, niestroniący
zresztą od dosadnych
określeń, na początku
może stwarzać trudności
nieobytym czytelnikom,
ale później pozwoli im
prawdziwie cieszyć się
brawurowymi opisami
przygód i, w efekcie, da
im przedsmak prawdziwej,
dorosłej już literatury.
Aleksandra Dobrowolska
Ludovic Debeurme – artysta, ilustrator, gitarzysta jazzowy.
Żyje i pracuje w Paryżu. Po ukończeniu studiów artystycznych
na Sorbonie eksperymentował w dziedzinie różnych mediów
(tworzył instalacje multimedialne, uprawiał malarstwo).
Jako ilustrator współpracuje z prasą i wydawnictwami
literatury dla dzieci. W 2002 opublikował swą pierwszą
powieść graficzną Céfalus, za kolejną – Lucille – otrzymał
Prix René Goscinny. Następnie ukazały się m.in. Le lac aux
vélies, Terra Maxima, Renée – druga część Lucille.
Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication BOY-ŻELEŃSKI, a bénéficié du soutien du Service de Coopération et d’Action Culturelle de l’Ambassade de France en Pologne et de l’Institut français. Ouvrage publié avec le soutien du Centre national du livre.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Wydziału Kultury Ambasady Francji w Polsce oraz Institut français w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI. Publikacja dofinansowana przez Centre national du livre.
Sekrety życia i wielkie kapelusze
Jeśli czasem:
• masz dosyć codziennej
gonitwy,
• czujesz, że coś Ci
umyka,
• marzysz o tym, żeby się
na chwilę zatrzymać,
• masz wątpliwości, czy
istnieją miłość, przyjaźń i
krasnoludki,
ta książka jest właśnie
dla Ciebie.
8
- ! }
[
atyryczna i pełna humoru
historia najmłodszego
rodu dobrodusznych
olbrzymów, edukacji
oraz dojrzewania ich
syna po raz pierwszy
wydana została w wersji
(specjalnie zaadaptowanej
i skróconej) dla młodszych
czytelników.
Dzieło Rabelais’go od
pierwszego wydania
budziło emocje podszyte
przede wszystkim lękiem
– przed prawdziwym
obrazem ludzkości, gdzie
Ze mną i „Sekretnym
życiem Krasnali w
Wielkich Kapeluszach”
było trochę jak z miłością
od pierwszego wejrzenia:
zobaczyłam i od tej pory
(
9 78836
1
format: 124 x 198 mm
zrobić
które
chcieliśmy
’
|
Ten przedmiot może uzależniać.
W żadnym wypadku nie wolno ci się z nim
rozstawać. W trakcie obróbki możesz się
ubrudzić błotem, ochlapać atramentem lub
farbą. To zamierzony efekt, który uczyni
cię prawdziwym posiadaczem tego dzieła.
Wielu będzie ci zazdrościć,
spotkasz się z uznaniem…
Szybko do tego przywykniesz!
Składniki: kreatywność (80%), odwaga (8%),
farba (5%), klej (4%), włosy (3%).
Ważne dla alergików:
po obróbce książka może
zawierać śladowe ilości sztuki.
**Są to wyłącznie znaki specjalne i diakrytyczne kroju pisma Times New Roman.
Książka to przygoda
S
Piękna książka, w której
świat baśniowy przeplata
się z tym prawdziwym,
choć ukrytym wewnątrz
każdego z nas. To opowieść
dla młodszych czytelników,
którzy będą słuchać
jej z zapartym tchem,
marząc o czarodziejskich
spotkaniach, oraz tych
całkiem dużych, wciąż
odkrywających różne
barwy życia – te smutne i
te radosne.
Iwona Hardej
\|
Po raz pierwszy w Polsce wybitne, a zarazem przewrotne
i kontrowersyjne arcydzieło francuskiego odrodzenia
ukazało się w wersji uwspółcześnionej, kierowanej do
każdego, także młodego czytelnika. Barwna opowieść
o dynastii dobrych olbrzymów to w istocie szalona
wizja świata na opak, której żywe i kipiące rubasznym
humorem opisy na stałe weszły do skarbnicy światowej
kultury. Dopełnieniem pięknego języka, jakim Jan Maria
Kłoczowski przełożył (na podstawie mistrzowskiego
tłumaczenia Tadeusza Boya-Żeleńskiego) składające się
na ten tom fragmenty dzieła Rabelais’go, są wysmakowane
obrazy i rysunki znanego francuskiego artysty Ludovica
Debeurme’a. Fantastyczne, świetnie rozegrane
wprowadzenie w klasykę literatury przez wielkie L.
E-bookom nie da się zaginać rogów
Zygmunt Bauman w rozmowie
z Tomaszem Kwaśniewskim
(„Wysokie Obcasy”)
liczba stron: 176
rzeczy,
zawsze
!}
(
\| [
ISBN:978-83-61488-09-5
rok wydania: 2012
86
] ?? @
<
format: 275 × 375 mm
i projekt okładki: Julita Gielzak
BURZ I TWORZ!
`
| [- \
+
_
oprawa twarda
adaptacja typograficzna
*
[(
^
liczba stron: 56
wersja polska: Anna Wziątek
’
[
Julita Gielzak
Stephanie Rothmeier
-
adaptacja typograficzna:
tekst i projekt graficzny:
<
Jan Maria Kłoczowski
Myśli pan, że papierowa książka zniknie?
Nie sądzę, bo to jest jednak szczególna przyjemność dla
wielu ludzi. Ja na przykład bardzo lubię papierowe książki.
Między innymi dlatego, że jak czytam, to lubię podkreślać
w nich to, co zwróciło moją uwagę. Lubię też zaginać rogi,
żeby wiedzieć, jak do tego trafić.
Pan niszczy książki?! Przeciwnie, ja je personalizuję.
+
_
wersja polska na podst. tłum.
Tadeusza Boya-Żeleńskiego:
-
[ ( | [ `\
] ?? @ |
[
ilustracje: Ludovic Debeurme
^
Gargantua
KLASYKA W NOWYM WYDANIU
tekst: François Rabelais
wszystko zaczęło mi się
kojarzyć z „Sekretnym
życiem Krasnali w
Wielkich Kapeluszach”;
zamęczam więc przyjaciół
opowieściami o „Sekretnym
życiu Krasnali...”, czytam
im fragmenty i pokazuję
ilustracje! Znacie to
uczucie? Na pewno.
Pełna ciepła, a zarazem
dowcipna i serdeczna
opowieść Wojciecha
Widłaka (pamiętacie jego
„Pana Kuleczkę”?), w sam
raz filozoficzna, w sam raz
poetycka, cienką, subtelną
kreską zilustrowana przez
Pawła Pawlaka,
z pewnością poprowadzi
Was w głąb siebie. I choć
wstęp tej książki jest
zarazem ostrzeżeniem:
(„Jeśli, drogi Czytelniku,
jesteś gotów podjąć ryzyko
zmierzenia się z nieznaną
Ci dotąd rzeczywistością,
to droga stoi przed Tobą
otworem (...). Może zmusi
Cię ona do zmiany dawnych
poglądów, wygodnych jak
stare kapcie, ale równie
jak one nieprzydatnych
do wędrówek ku dalekim
lądom”), radzę Wam z
całego serca: ruszajcie!
Bo ta niewielka książka da
Wam więcej niż niejedna
opasła księga. Obiecuję!
Dorota Koman
książka
tekst: Wojciech Widłak
ilustracje: Paweł Pawlak
liczba stron: 40 , oprawa twarda
format: 140 x 206 mm
ISBN:978-83-921483-9-5
audiobook
czyta Jan Peszek
grają Małe Instrumenty
format: 140 x 206 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-24-8
To nie jest książka
to dzieło grupy
ambitnych grafików,
którzy rzucili nam
wyzwanie: „Zróbcie 86
rzeczy, które zawsze
mieliście ochotę zrobić
z książką, a których
Wam stanowczo
zabraniano”. To
prekursorska i pierwsza
publikacja tego rodzaju
na polskim rynku –
wyprzedziła modę na
kreatywną destrukcję
papieru, która
opanowała tłumy!
Świat książek jest pełen
zakazów: „Nie plam!”,
„Nie zaginaj rogów!”,
„Nie rzucaj w kąt!”,
„Nie upychaj w torbie!”.
Odważna publikacja
To nie jest książka
zmierza w przeciwnym
kierunku: świadomie
łamie niepisane prawo,
wedle którego z książką
należy obchodzić się
jak z jajkiem. Wydany
przez FORMAT tom (już
w 2012 roku) można
poplamić, można po
nim bazgrać, co więcej,
trzeba go używać, a on
stanie się przyjacielem,
wrogiem i powiernikiem
— przedmiotem,
z którym nie chcemy się
rozstać ani na chwilę…
To nie jest książka
oferuje coś więcej niż
zadrukowane strony
zamknięte między
okładkami:
z dyskretnie obecnego,
często niezauważanego
przedmiotu staje się
obiektem ważnym,
niezbędnym na co
dzień, autorską kreacją
i kreatywną inspiracją
w jednym. „Napisz
mnie, narysuj, stwórz!”
— woła do nas z każdej
swej strony. Działając
z tym obiektem, mamy
gwarancję stworzenia
niepowtarzalnego dzieła
sztuki. Zgodnie
z zasadą, która mówi, że
każdy może być artystą.
To nie jest książka to
zachęta dla (jeszcze)
nieczytających,
a także dla tych, którzy
od zadrukowanego
papieru wolą świecące
ekrany. To sposób
na przełamanie
nieśmiałości i oporu
wobec książki – dla
dzieci, młodzieży,
a także dla tych, którzy
na zawsze pozostają
młodzi.
To nie jest książka
zasadza się na idei,
iż twórcą jest odbiorca.
Dlatego nie znajdziecie
na okładce nazwisk
autorów. W tym
projekcie nie ma kopii,
powstają tylko dzieła
oryginalne i jedyne
w swoim rodzaju.
OSWÓJ KSIĄŻKĘ!
Zainicjowana już w 2012 r. przez Wydawnictwo FORMAT
akcja Oswój książkę! wpisuje się w społeczną dyskusję
o niskim poziomie czytelnictwa wśród młodych ludzi.
Młode pokolenie, ze swobodą poruszające się w nowych
technologiach, woli ruchomy obraz od tekstu, skrótowy
komunikat od tekstu literackiego, ekran od druku.
Akcja jest projektem z zamierzenia kontrowersyjnym:
nie zachęca bezpośrednio do czytania, nie traktuje książki
w kategoriach jej społecznego postrzegania (książka to
obiekt wymagający szacunku, skupienia, czystych rąk etc.).
Poprzez akcję organizatorzy chcą zmienić pryzmat patrzenia
na książkę: niech nie kojarzy się z wysiłkiem,
nudą i monotonią, niech straci swą koturnowość.
Świadomie inicjują akcję mającą na celu zachętę do
literatury nie wprost, a poprzez udostępnienie narzędzia
do samodzielnego oswajania obiektu, jakim jest książka,
i dostarczenie okazji do wypróbowania potencjału
kreatywności.
Publikację oraz akcję społeczną patronatem medialnym
objęli: Przekrój, TOK FM, Gazeta Wyborcza, RYMS,
Qlturka, Fika Tashka, Victor, Victor Junior, Existenz,
Kikimora, Papermint. Partnerzy: siedzibach: Zachęta
Narodowa Galeria Sztuki w Warszawie, Łaźnia
w Gdańsku, BWA we Wrocławiu, Zamek w Poznaniu,
Zamek w Cieszynie, Kronika Centrum Sztuki
Współczesnej w Bytomiu, CK Rotunda w Krakowie.
Rzecz przewrotna – wbrew hasłom, które wpaja
się dzieciom od pokoleń o szanowaniu książki, tu
proponuje się totalną destrukcję. Ale niszczy się po
to, by budować. Gruzy mogą być twórcze – przekona
się o tym każdy nie-czytelnik tej nie-książki.
(…) Bo to jest książka do zabawy. Wbrew pozorom
bardzo twórczej.
Monika Janusz, „Przekrój”
Otóż właśnie wolno pomijać opisy, czytać od końca,
sprawdzać, co jest w środku, czytać kilka książek
naraz itd. – chodzi przecież o to, żeby swobodnie
nawigować, surfować po świecie liter, cieszyć się
książką, żeby nie traktować jej jako uciążliwego
gościa, tylko przyjaciela, za którym się tęskni.
„To nie jest książka” próbuje odczarować święty
status książki.
Agnieszka Wolny-Hamkało, „Gazeta Wyborcza”
Książka może być prawdziwą przygodą i autorskim
dziełem sztuki. „Burz i twórz” to promocyjne hasło
dla nie-książki, bardzo trafne, bo pokazuje, że
odbiorca wcale nie musi być bierny, że może stworzyć
oryginalne dzieło, a przy tym mieć mnóstwo radości
i zabawy. To nie jest książka jest niespodzianką,
zaskoczeniem. Pokazuje, że każda książka ma w sobie
element tajemnicy i niespodziewanie tom z biblioteki
czy księgarni stać się może dla czytelnika czymś
wyjątkowym i niezbędnym.
Agnieszka Kołodyńska, kreatywnywroclaw.pl
Powiem szczerze – miałam mieszane uczucia wobec
tego obiektu – no bo jak tak po prostu niszczyć
książkę? Nie przypuszczałam, że rysowanie po
książce, wyrywanie z niej kartek, oblewanie sokiem,
rozgniatanie na jej kartkach owoców i inne podobne
rzeczy mogą sprawiać aż taką frajdę.
www.lupuslibri.pl
Obiekt sztuki w duchu filozofii punk i dada…
Zaproszenie do tego, by (dosłownie!) wziąć sprawy
w swoje ręce.
„Stiftung Lesen”
Intensywny przyspieszony kurs antyautorytaryzmu.
Wyścig pomysłów – co jeden to zabawniejszy!
„Spiegel online”
9
Auto
FerdynanD
Auto Ferdynand
tekst i ilustracje: Janosch
wersja polska: Ewa Kozyra-Pawlak,
Dorota Hartwich, Piotr Mras
format: 210 mm x 230 mm
liczba stron: 12 (karton)
oprawa twarda
Dofinansowano z Ministerstwa Kultury
i Dziedzictwa Narodowego
Janosch, urodzony na Śląsku wybitny pisarz
niemieckojęzyczny, znany jest w Polsce głównie jako
autor opowieści o Misiu i Tygrysku. Wydawnictwo
Format odkrywa dla polskiego czytelnika Janoscha z jego
wczesnego okresu twórczości – w zabawnej serii książek
dla najmłodszych, których bohaterem jest samochód
o figlarnym imieniu Ferdynand. Oto auto z ambicjami!
Chce wjechać na stromą górę, ale samodzielnie nie radzi
sobie z tak trudnym zadaniem. Na pomoc przybywają
przyjaciele: taksówka, samochód pocztowy, strażacki wóz
i potężny traktor. Po mistrzowsku zrymowana, świetnie
zilustrowana przezabawna historia z zaskakującą (nie
tylko dla małych miłośników motoryzacji) puentą.
Małe
Instrumenty
grają Chopina
J A N O S C H , J A K IE G O NIE ZN A C IE
10
Ot i mistrzowska
książka! I ilustracje:
barwne, pełne
szczegółów, ale
niezmiernie wyraziste,
naturalne, stworzone
bez silenia się na
wyrafinowaną
artystyczną formę.
Tekst płynie
i od razu chce zostać
zapamiętany, najlepiej
czytany na głos,
wspólnie z rodzicem.
Czegoż można chcieć
więcej? Aż samemu
chciałoby się pobiec
i pomóc Ferdynandowi!
Janosch już jako 13-letni chłopiec (kiedy zaczął
pracować jako uczeń w ślusarni i kuźni) nauczył się
zasad, którymi potem kierował się w swoim życiu:
chęć działania, konsekwencja i usilne dążenie do
celu sprawiają, że można pokonać przeciwności
losu i pokazać, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Ta jakże pozytywna i prosta w założeniu idea
obecna jest niemal w każdej historii dla dzieci
napisanej przez Janoscha. Jest też w opowiastce,
której bohaterem jest auto Ferdynand: kiedy
ktoś znajdzie się w tarapatach, zawsze warto
wyciagnąć do niego rękę. Za wiarę w powodzenie
i bezinteresowną pomoc nagrodą jest przyjaźń
i zaufanie, a w samej książce – zaskakujący
i komiczny finał. Janosch to klasyk – mistrz
połączenia słowa i obrazu, magik i mądry klaun,
który potrafi rozśmieszyć i wzruszyć, czasem nawet
do łez. Nie tylko najmłodszych.
Ewa Świerżewska
Dorota Hartwich
Janosch to człowiek legenda, artystyczny fenomen, jeden
z najpopularniejszych autorów ilustrowanych książek dla
dzieci – ma na koncie około 350 znanych niemal na całym
świecie publikacji, które ukazały się w wielomilionowych
nakładach. Jest malarzem, grafikiem i pisarzem. Za twórczość
literacko-ilustratorską otrzymał osiemnaście nagród, w tym
dwa złote medale na Biennale Ilustracji w Bratysławie, Prix
Jeunesse International, Główną Nagrodę Targów Książki we
Frankfurcie.
Wyobraźnia artystyczna Janoscha wyrastała w miejscu jego
urodzenia (11 marca 1931 r.) i dzieciństwa – w górnośląskiej
osadzie robotniczej (w familokach) w Porębie koło Zabrza.
Jako dziecko Janosch miał niełatwe warunki życia, stąd
prawdopodobnie dość wcześnie pojawiły się u niego
skłonności do wewnętrznej izolacji i ucieczek w baśniową
fantazję. Wyszedł z prawdziwej biedy, dorastał w czasach
nazistowskiego terroru, w powojennym krajobrazie ruiny
świata materialnego i moralnego.
Uczył się zawodu ślusarza, pracował fizycznie w fabryce
tekstylnej koło Oldenburga i w Krefeld. Chciał jednak zostać
malarzem, na Akademii Sztuki (w Monachium) studiował
jednak krótko, tylko jeden semestr (na przełomie lat 1954
i 1955). Nie potrafił być jednak artystą abstrakcyjnym
(a taki styl oficjalnie obowiązywał w latach powojennych
w ówczesnej niemieckiej sztuce akademickiej). Mimo tych
trudnych doświadczeń w okresie studenckim rozpoczął
życie niezależnego artysty. Mieszkał w Monachium,
w osamotnieniu i biedzie, w małym mansardowym pokoju,
który służył mu zarazem jako pracownia artystyczna.
Tworzył obrazy ekspresyjne o mocnym kolorze, zaczął
ilustrować i pisać książki dla dzieci. Obudziła się w nim silna,
wtedy jeszcze niezrozumiała wewnętrzna potrzeba, rodzaj
gorączkowej inwencji twórczej nadającej rytm całemu jego
późniejszemu życiu artystycznemu.
Pierwsza książka dla dzieci Janoscha – opublikowana
w 1960 roku i sprzedana w liczbie niespełna 70 egzemplarzy
„Historia konia Valka” – opowiada o koniu płaczącym
nad grobem swojego przyjaciela Wani, którego ratuje
cudownie grający na skrzypcach Cygan. W kolejnych
opowiadaniach i ilustracjach stale powracać będą motywy:
zaczarowana karuzela, cyrk, Jabłkowy Człowieczek,
ożywione Auto Ferdynand, mały grajek Józa, niedźwiedź
i mysz w czerwonych pończochach. W pierwszym okresie
twórczości Janoscha, w latach 1960 – 1975 powstało niemal
pięćdziesiąt książek dla dzieci o ogromnym bogactwie treści
i fantazyjnych, malowanych temperą na kartonie ilustracjach.
Tę nadzwyczaj barwną wizję artystyczną Janoscha cechuje
szczególna ekspresja ludzi, zwierząt i przedmiotów,
Muzyka: Małe Instrumenty
Teksty: Paweł Romańczuk
i Dorota Hartwich
Ilustracje: Marcin Ożóg
Muzyka na CD (53 min.):
Małe Instrumenty (Paweł Romańczuk,
Paweł Czepułkowski, Maciek Bączyk)
projekt graficzny: Julita Gielzak
liczba stron: 164
format: 205 mm x 205 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-44-6
zazwyczaj z lekko absurdalnym humorem w tle. Ilustracje
Janoscha, podobnie jak jego krótkie, rymowane teksty, płyną
wprost z jego duszy, mają niepowtarzalny poetycki nastrój.
Autor wyczarowuje w nich zastygły w jego wyobraźni świat
przedwojennego górnośląskiego pogranicza, zapamiętanych
lokalnych legend, ludowych opowieści i mądrych porzekadeł.
Na wielu ilustracjach z tego czasu widać na horyzoncie małe
cerkwie, pasące się dostojne górnośląskie kozy, bohaterowie
noszą dziwnie brzmiące, słowiańsko-górnośląskie imiona.
Około roku 1977 nastąpiła radykalna zmiana w twórczości
Janoscha dla dzieci. Dojrzałą i artystycznie pewną, precyzyjną
kreską zaczął tworzyć ilustracje rysowane piórkiem
i kolorowane akwarelą. Powstała seria o Misiu i Tygrysku,
którym towarzyszy zabawka Kaczka-Tygrys, która potem
stała się znakiem firmowym jego sławy i popularności.
Od 1980 roku Janosch zajmuje się grafiką. Nikt przed nim
nie tworzył na tak dużą skalę grafiki artystycznej adresowanej
wyłącznie do dzieci. Każda z jego akwafort to niemal odrębne
opowiadanie, z typową dla niego żartobliwą i groteskową
narracją. Istotne znaczenie ma tytuł, który interpretuje obraz.
Podobną funkcję pełnią umieszczane w polu przestawienia
napisy, przypominające niewprawne pismo dziecka, a naiwny
Pierwsze polskie wydanie autobiograficznej powieści
Janoscha „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” (1989,
Wydawnictwo Śląsk) rozpoczęło recepcję jego twórczości
w Polsce. Potem kilka tytułów z okresu największej
popularności Janoscha wydało krakowskie Wydawnictwo
Znak. W 2003 roku w katowickim Górnośląskim
Centrum Kultury odbyła się wystawa wczesnych ilustracji
książkowych Janoscha, a Teatr Banialuka w BielskuBiałej wystawił „Oh, jak piękna jest Panama”. Spektakl na
podstawie „Cholonka” katowickiego Teatru Korez grany jest
do dziś (od 2004 roku), w 2010 roku w katowickim Rondzie
Sztuki mogliśmy oglądać wystawę „Janosch dzieciom”. Od
2005 r. katowicka redakcja Gazety Wyborczej przyznaje
nagrodę – Cegłę Janoscha – Ślązakom, którzy rozsławiają
region. Wyróżnieni otrzymują prawdziwe cegły wykute ze
ścian familoka w Zabrzu, w którym Janosch przyszedł na
świat. Ostatnio Janosch odwiedził rodzinny Śląsk w 2007
roku. Kiedy w 2011 roku – w roku ogłoszonym przez
rodzinne Zabrze Rokiem Janoscha – nie mógł, ze względów
zdrowotnych, na Śląsk przyjechać – napisał: (...) nadal
tęsknię za domem i gdy mówię «dom», mam na myśli Zabrze.
W mojej duszy wciąż jestem tutaj, w Zabrzu.
Piotr Mras
Janosch w naturalny sposób potrafi
wczuć się w wyobraźnię dzieci, ich
radości, niepokoje, marzenia. Jego
bajki, uwielbiane zarówno przez
dzieci, jak i dorosłych, ukazują się
w setkach tysięcy egzemplarzy
w kilkudziesięciu krajach.
realizm miesza się z finezją i nieograniczoną fantazją.
Na bazie i wokół twórczości Janoscha powstały filmy
animowane, seriale, popularne do dziś programy telewizyjne,
a także spektakle teatralne i musicale. Produkowane są meble
wzorowane na tych z książkowych ilustracji, rozwija się
wzorowany na stylu Janoscha przemysł zabawkarski. Szczyt
popularności Janoscha nastąpił w latach 1976 – 2000, ale jego
pozycja mistrza literatury dziecięcej pozostaje niezachwiana
do dziś. Od 1980 roku mieszka w niewielkim domu na
hiszpańskiej Teneryfie, gdzie wciąż tworzy książki dla dzieci
i grafikę artystyczną. Duża część jego dorobku artystycznego,
zwłaszcza oryginalnych rysunków i akwarel, przechowywana
jest Muzeum Ilustracji (Bilderbuchmuzeum) w Troisdorf
koło Kolonii, grafika artystyczna znajduje się w zbiorach
Wydawnictwa Merlin w Gifkendorf koło Hamburga.
Wydawnictwo FORMAT
biuro: ul. Przyjaźni 34f/1u, 53-015 Wrocław
tel. 71 339 71 68,
[email protected]
layout: Julita Gielzak
„Grające zabawki i drobiazgowy tekst doskonale się
tu uzupełniają. Małe instrumenty to drobiazgi o wielkim
znaczeniu. Przypominali o tym surrealiści, czarni mistrzowie
jazzu i wizjonerzy awangardy. A poza tym, jak dobrze się
ich słucha!”
Rafał Księżyk
Muzyka współczesna nie
straszy, jeśli nie boisz
się otworzyć na dźwięk.
Książka i płyta „Małe
Instrumenty grają Chopina”,
pokazują, że wchodząc
w świat dźwiękowych
eksperymentów – bez
względu na to, ile masz lat
– każdorazowo dajesz sobie
sposobność do odkrywania
tego, co jeszcze nieznane
i przeżywania coraz to
nowych wrażeń.
Kluczem jest toy piano przedmiot zaskakujący,
wciąż zabawka,
a jednocześnie poważny
instrument wykorzystywany
przez współczesnych
muzyków i kompozytorów.
To właśnie małe fortepiany
i pianina, w pokaźnej
liczbie dwudziestu rożnych
egzemplarzy, rozbrzmiewają
na płycie grupy Małe
Instrumenty, która zagrała
utwory Chopina w sposób
tak nowatorski i odkrywczy,
jak nikt dotąd.
Instrument jest też
bohaterem książki –
pierwszej na świecie
prezentacji kultury
muzycznej toy piano,
będącej zarazem
niezobowiązującym
przewodnikiem po
przestrzeni eksperymentu
we współczesnej muzyce.
NOWE
SZATY
EZOPA
ilustracje: Jean-François Martin
adaptacja: Jean-Philippe Mogenet
wersja polska: Dorota Hartwich
adaptacja projektu: Julita Gielzak
liczba stron: 64
format: 260 x 315 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-80-4
Prosty, bardzo przystępny,
a zarazem mądry przekaz,
mistrzostwo obrazowania,
inteligentny dowcip
– oto największe bogactwo
bajek Ezopa. O tym
półlegendarnym autorze
wiemy niewiele ponad to,
że żył w VI wieku p.n.e.,
był niewolnikiem
na greckiej wyspie Samos
i tworzył bajki, które
dały początek historii
tego gatunku.
Bajki Ezopa, prawdziwy
skarb literatury, doczekały
się już tysięcy edycji na
całym świecie. W wersji
wydanej przez Format,
dzięki zjawiskowym
ilustracjom JeanaFrançois Martina, bajki
zyskały wyraźny rys
współczesności, pozostając
zarazem wierne tekstom
źródłowym.
Doskonały przykład
klasyki, która na zawsze
pozostaje aktualna.
Książka otrzymała
Bologna Ragazzi Award –
nagrodę główną
w kategorii Fikcja
na Międzynarodowych
Targach Książki
Dziecięcej w Bolonii.
Tak swą decyzję
uzasadniło jury:
Doskonałe ilustracje
rozbrzmiewające mocą
tajemnych pieśni, linie
pełne aluzji, intrygujące
twarze, mistrzostwo
w modulowaniu tonacjami,
symfonia ochry i szarości
– wszystko to skąpane
jest w zniewalającym,
spinającym całość
surrealistycznym świetle.
Ta książka – prawdziwa
„bajka nad bajkami”
– jest arcydziełem sztuki
typografii perfekcyjnie
łączącym w sobie piękno
liternictwa z wyjątkową
i pełną harmonii grą
delikatnych, ulotnych barw.
wydawnictwoformat.pl
Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o naszych książkach, otrzymywać nasz
newsletter, korzystać z promocji cenowych, odwiedzaj naszą stronę:
www.wydawnictwoformat.pl
Największy z obecnie produkowanych toy pianos – 37-klawiszowy
fortepian z oferty firmy Schoenhut
11
Rozmowa z Michałem Rusinkiem*,
tłumaczem książek Tomiego Ungerera
*Michał Rusinek – literaturoznawca,
tłumacz, publicysta, pisarz. W latach
1991–1996 studiował polonistykę na
Uniwersytecie Jagiellońskim. W 2002
roku otrzymał stopień doktora
na podstawie pracy Między klasyczną
retoryką a ponowoczesną retorycznością. Pracuje w Katedrze Teorii
Literatury na Wydziale Polonistyki
UJ. Autor m.in. przekładów opowieści o Paddingtonie, Piotrusiu Panu,
serii o Fistaszkach i wielu innych
arcydzieł dla dzieci.
Dla wydawnictwa Format przełożył
trzy książki Tomiego Ungerera: Trzej
Zbójcy, Otto i Księżycolud.
Otto to autobiografia
pluszowego misia.
O czym w istocie
jest ta opowieść?
W tej książce autor porusza
dość trudny, zwłaszcza dla dzieci,
temat – temat wojny. O wojnie
opowiada się niełatwo,
szczególnie w naszych czasach,
kiedy to większości młodych ludzi
wojna kojarzy się jednie z grą
komputerową albo z czymś,
co można obejrzeć w telewizji,
co jest zatem bardzo odległe.
Pojęcie wojny stanowi coś
w rodzaju abstrakcji,
a już II wojna światowa jest
dzisiejszym odbiorcom tak
bliska jak, powiedzmy, epoka
dinozaurów… Bardzo się zatem
cieszę, że wydawnictwo Format
zdecydowało się wydać książkę
Otto, choć jako tłumacz miałem
świadomość, że muszę mówić
językiem współczesnego dziecka.
Na szczęście Ungerer
– zarówno w warstwie obrazu, jak
i słowa – operuje bardzo prostym
przekazem.
Ziemi, owszem, są skłonni do
zabawy, ale okazują się szalenie
nietolerancyjni.
Z jednej strony mamy zatem
zabawną historię, z drugiej
– gorzką opowieść o tym,
jak traktujemy innych. Lubię
książki Ungerera, ponieważ są
nieoczywiste… Nieoczywiste
w tym sensie, że nie są to typowe
bajki czy opowieści oparte na
utartym schemacie bajkowym
czy baśniowym. Przeciwnie,
zawsze zawierają element
zdziwienia (to u odbiorców
dziecięcych), ale także zmuszają
odbiorców dorosłych (tych
czytających dzieciom) do tego, by
– nawiązując do opowiadanej
w książce historii – mówili
o ważnych sprawach, takich jak
wojna czy nietolerancja.
To doskonałe preteksty do tego,
co najważniejsze: do rozmowy
o świecie.
A propos obrazu…
Mamy w tej książce
piękne ilustracje.
Ilustracje są rzeczywiście
niezwykłe, bo niedzisiejsze
i zupełnie niedisnejowskie. No
ale Ungerer to przecież przede
wszystkim ilustrator i to ilustrator
z najwyższej półki. Wspomnijmy,
że mamy już w polskich
księgarniach inne znakomicie
ilustrowane książki tego autora,
m.in. Trzech Zbójców, Przygody
rodziny Mellopsów i Księżycoluda.
Chwała wydawnictwu Format za odkurzenie Ungerera z pożytkiem dla nowych pokoleń.
Joanna Olech, „Tygodnik Powszechny”
O czym jest Księżycolud?
To historia o tolerancji. Książka
opowiada o mieszkańcu srebrnego
globu, nieco znudzonym życiem
na górze, który pragnie zejść na
Ziemię, by dołączyć do ludzi
i zabawić się z nimi. Przygoda
nie kończy się jednak dla
niego dobrze, bo ludzie na
To zatem książki
do wspólnego czytania.
Tak bym sobie pewnie życzył
i tak na pewno by sobie życzył
Tomi Ungerer.
Czy na polskim rynku
ukażą się kolejne tytuły
tego autora?
Mam nadzieję. Sprawa jest
dość trudna, bo te książki – choć
pięknie ilustrowane – są, jak
powiedzieliśmy, niedisnejowskie.
Tymczasem rynek jest w tej chwili
zarzucony wszelkiego rodzaju
różowościami, kolorami, które
mają uderzać w oczy. A książki
Ungerera – jako nierzucające
się mocno w oczy – mają kłopot
z przebiciem się na rynku.
Trudno z nich zrobić bestsellery.
Wiele zatem zależy od samych
czytelników, a nie tylko od
decyzji wydawcy – decyzji
skądinąd chwalebnej. Może jestem
nadmiernym optymistą, ale wydaje
mi się, że Polacy są znudzeni tą
dominującą na rynku różowością,
fot. Jürg-Peter Lienhard
Literatura – szczepio nka na świat
Tomi Ungerer
Urodzony w 1931 roku w Strasburgu, światowej sławy francuski ilustrator
i autor ponad 70 dzieł, w tym dwóch tuzinów książek dla dzieci.
Laureat nagrody zwanej Noblem literatury dziecięcej – Hans Christian
Andersen Award (1998). Jako niestrudzony obrońca wartości, takich jak
tolerancja i wzajemne poszanowanie kultur, a także zagorzały przeciwnik
rasizmu, Tomi Ungerer został w 2000 roku mianowany przez Radę Europy Ambasadorem Dobrej Woli ds. Dzieci i Edukacji. Książki Tomiego Ungerera przetłumaczono na 39 języków. W Polsce ukazują
się od 2009 roku, wyłącznie nakładem wydawnictwa Format.
Wybitny autor literatury dziecięcej. Jego książki są ponadczasowe. „Libération”, Paris
Jeden z najznakomitszych ilustratorów naszych czasów.
„The New York Times”
To cudownie, że są jeszcze autorzy z takim bogactwem wyobraźni. „Hamburger Abendblatt”
od której bolą zęby, że coraz
częściej szukają książek innego
rodzaju, takich, które są małymi
dziełami sztuki, przygotowującymi
przecież dzieci do tego, by potem
mogły być odbiorcami poważnej
sztuki. Jakoś strasznie patetycznie
mi wychodzi to, co mówię do
Pana…
Te książki wychodzą
naprzeciw niepokojowi
związanemu z problemem:
kiedy zacząć mówić
dzieciom o tym, że świat nie jest
tylko radosną historią…
No właśnie, tu zawsze
przypomina mi się stara chińska
bajka spisana przez Marguerite
Yourcenar: pewien malarz
został aresztowany
i przyprowadzony przed oblicze
cesarza. Cesarz rzekł do malarza:
„Wychowywałem się w pałacu,
który był pełen twoich dzieł,
znałem świat tylko z twoich
pięknych obrazów. Kiedy jednak
dorosłem i okazało się, że świat
jest zupełnie inny, wpadłem
w rozpacz. Za to muszę ci teraz
ściąć głowę”. Nie będę bajki
opowiadał do końca… Chcę
jedynie powiedzieć, że jeśli – jak
w tej bajce – otaczamy dzieci
wyłącznie słodkościami, to
wrzucamy je w pewną fikcję.
Literatura może mieć funkcję
szczepionki na świat. I tak działają
właśnie książki Ungerera.
To nie jest jednak tak, że one
epatują złem, że mówią nam,
iż świat jest okrutny, że ludzie
są źli. Pokazują jedynie, że ludzie
są różni i że świat bywa różny.
Nie są to też książki czysto
problemowe. Są natomiast
wspaniałym punktem wyjścia
do rozmowy na trudne tematy.
Bardzo cenię taką literaturę
dla dzieci.
Czy myśli Pan, że książki
naszego dzieciństwa są ważne,
że jakoś nas determinują?
Są bardzo ważne. Nie chciałbym
wchodzić tu w jakieś motywy
psychoanalityczne, ale na pewno
jest tak, że książki porządkują
nam świat, pokazują, kim
jesteśmy. Bo przecież
utożsamiamy się z bohaterami,
którzy w pewnym sensie są
projekcją naszego ego, jak pisał
Freud… Książki pokazują nam,
jak jest zorganizowany świat
wokół nas, dają obraz tego,
jacy my powinniśmy być
w tym świecie. I to wszystko
jakoś w nas zostaje na dłużej…
Jakże zatem ważne jest, by trafić
na odpowiednie lektury!
Powyższy tekst jest zapisem
fragmentów rozmowy
przeprowadzonej
przez Grzegorza Chlastę
w radiu TOK FM.
Pluszowy miś opowiada wzruszającą historię swojego życia
12
Ta opowieść to niespodzianka dla tych, którzy myślą, że Księżyc
jest zrobiony z sera (z dziurami!) i dla tych, którzy wyobrażają
sobie, że mieszka na nim wyłącznie Pan Twardowski. W swej książce
Tomi Ungerer opowiada, kto naprawdę żyje na Księżycu...
Pewnego dnia Księżycolud postanawia odwiedzić naszą planetę
i zakosztować ziemskiego życia. Jednak ludzie, zamiast serdecznie
powitać dostojnego gościa, traktują go jak wroga i skazują na
więzienie. Księżycolud użyje jednak swych specjalnych mocy,
by wymknąć się z niewoli (użyje fortelu, który jest zbyt oryginalny
i sprytny, by można go było tutaj ujawnić). Jego dalsze przygody
Ungerer dyskretnie wyśmiewa świat tych dorosłych, którzy – w swej
pyszałkowatości – boją się wszystkiego (i wszystkich), co odmienne
i nieznane. Jego zdolność do wychwytywania absurdu i operowania
subtelnym humorem czyni tę książkę dziełem ponadczasowym,
odpowiednim dla całego grona najmłodszych (ale i dorosłych)
odbiorców. („Outside In”)
Niesamowite stwory
Tomiego Ungerera
Wierzy pan, że literatura ma
siłę sprawczą, że zmienia ludzi?
Nie wiem, czy zmienia, ale jakoś
sytuuje. Daje nam model świata,
w którym jakoś się mieścimy.
not. dh
– pełnego zabawnych, ale i tragicznych zdarzeń. Otto należy do
i spotkanie (najważniejsze) z dziwacznym trzystuletnim naukowcem
składają się na pełną humoru, mądrą opowieść, która zachwyci
i da do myślenia czytelnikom w każdym wieku.
Crictor,
Orlando
i inni
Dawida, żydowskiego chłopca mieszkającego w niemieckim miasteczku.
Podczas jednej ze szczęśliwych zabaw, idyllę brutalnie przerywają
zmiany polityczne. Otto rozpoczyna podróż w nieznane, przechodząc
z rąk do rąk, zanim po wielu latach znów trafi w kochające ramiona.
Wspaniała, piękna książka... W sposób delikatny
dotyka jednego z najmroczniejszych rozdziałów historii,
stanowiąc cenny wkład w wojenną literaturę dla dzieci.
Otto ma ujmującą naturę, jego historia
ogrzewa dziecięce (a także dorosłe) serca. („Outside In”)
I znów Tomi Ungerer
funduje nam potężną dawkę
optymizmu! Opowiadania
powstały w latach 60.,
zaraz po bestsellerowych
Przygodach rodziny
Mellopsów. Tym razem
Ungerer poświęcił całą swą
uwagę zwierzętom, których
nikt wcześniej nie zauważył,
a już na pewno nigdy nie
umieścił w książkach dla
dzieci. Wąż Crictor jest
nie tylko pupilem swojej
pani, ale także skutecznym
poskramiaczem dzikich
włamywaczy. Skrzydlata
kangurzyca Adelajda wygląda
jak modelka, ale bywa
też śmiałym strażakiem.
Ośmiornica Emil odnosi
sukcesy nie tylko na scenie
muzycznej, ale i na polu
walki z przemytnikami.
Kolorowy nietoperz Rufus
uczy się czerpać radość
z życia aż do zawrotu głowy.
I wreszcie sęp Orlando
– ten nie dość, że
z powodzeniem pełni funkcję
gołębia pocztowego,
to jeszcze potrafi przywracać
szczęście w rodzinie.
sw
13
czyli „Złota Księga Kokeshi”
tekst i ilustracje: Annelore Parot
wersja polska: Dorota Hartwich
liczba stron: 84
format: 200×200 mm
oprawa twarda
ISBN: 978-83-61488-92-7
www.wydawnictwoformat.pl
Yumi i Aoki – to dzięki tym
dwóm znanym tytułom
z serii „Strony Świata”
wydawnictwa FORMAT
młodzi czytelnicy mogli
poznać tradycyjne
japońskie laleczki kokeshi,
a wraz z nimi elementy
tradycji i kultury życia
codziennego dzisiejszej
Japonii. Nadszedł czas
na aktywność ze strony
młodych odbiorców: wraz
z kokeshi zabieramy się za
tworzenie złotej księgi,
czyli osobistego pamiętnika
w iście japońskim stylu.
Złotej Księdze Kokeshi
można powierzyć każdy
sekret, opisać w niej
ważne wydarzenia, swoje
marzenia i plany na
przyszłość. Jest w niej
miejsce na opisy oraz
zdjęcia koleżanek
i kolegów, którym można
wykaligrafować imiona i
narysować portrety
w orientalnym stylu.
Można też poprosić ich
o wpisanie kilku słów,
które będą dla nas
cenną pamiątką. Z księgi
dowiadujemy się, jak
samodzielnie wykonać
kimono i przygotować
sushi. Znajdziemy w niej
wiele niespodzianek,
m.in. ozdobne
materiały do wysyłania
korespondencji czy
kalendarz przypominający
o urodzinach – tak
potrzebne, kiedy zależy
nam na przyjaźni!
KOKESHI
HISTORIA I TRADYCJA
Historia tradycyjnych
japońskich laleczek kokeshi
zaczyna się w ostatniej
części ery Edo (1603-1867).
Pod koniec XIX wieku,
liczni turyści zaczęli
odwiedzać gorące źródła
w górzystym regionie
Tohoku, na północy
Japonii. Kokeshi to małe
rękodzieła miejscowych
rzemieślników (zw. Kijiya),
którzy produkowali zwykle
drewniane przedmioty
domowego użytku. Laleczki
o prostej cylindrycznej
formie były uzupełnieniem
ich rzemieślniczej
działalności – stanowiły
źródło dodatkowego
dochodu. Szybko zaczęły
się cieszyć coraz większym
powodzeniem; kupowane
jako pamiątki z pobytu
u źródeł, zaczęły podbijać
całą Japonię. 14
Kokeshi nie były jednak
tylko pamiątkami;
używano ich także jako
narzędzia komunikacji,
służące do wzajemnego
poklepywania się po
ramieniu podczas kąpieli,
by wyrazić swe zadowolenie
z ciepła bijącego ze źródeł.
Pierwotnie nie wszystkie
laleczki były malowane.
Dziś większość z nich nosi
wymalowane ręką artysty,
kwieciste kimona i inne
tradycyjne ubiory japońskie.
Tradycyjne kokeshi
są malowane ręcznie,
nie ma dwóch takich samych
twarzy – stąd tak wielki
urok tych lalek. Najczęściej
używanymi kolorami były:
czerwienie, purpury, żółcie. Kokeshi szybko
rozpowszechniły się
w Japonii, zwłaszcza wśród
tych, których nie było stać
na laleczki z porcelany.
Symbolizowały młodość,
odzwierciedlały dziewczęce
piękno. Ponadto, dzięki ich
urokliwości i skojarzeniom
z dzieciństwem, często
ofiarowywano je
w prezencie z okazji narodzin
i w prezencie urodzinowym.
Kokeshi były też ważnym
elementem zabaw, wierzono
bowiem, że pozytywne
oddziaływanie kokeshi
na bogów zapewni dobre
żniwa, pod warunkiem,
że laleczkami bawią się
dzieci rolników. Sztuka wyrobu kokeshi
przechodziła z pokolenia
na pokolenie. Tradycyjny
sposób wytwarzania laleczek,
ich charakterystyczne
kształty i sposób
dekorowania zachowały
się jednak tylko w regionie
Tohoku. Kokeshi z tego
regionu to kokeshi tradycyjne
(dentō) – ich kształty
i elementy dekoracji
nie zmieniły się na
przestrzeni dwustu lat.
Obecnie istnieje jednak
kilkanaście odmian
tradycyjnych kokeshi,
a ich kolekcjonowanie stało
się hobby powszechnym
w wielu krajach świata. dh
Tworząc zestaw
najbardziej eksportowych
produktów Holandii, nie
możemy ograniczyć się do
kostki sera z Goudy, butelki
piwa Heineken i tulipana.
Pakiet eksportowy będzie
kompletny, kiedy uzupełnimy
go o książkę Dicka Bruny
z królikiem w roli głównej.
Ilustracje uderzają prostotą
– buzia Miffy to zaledwie
dwie kropki (oczy) i krzyżyk
(usta). Kontur postaci
jest mocno zarysowany
na czarno, z bliska widać
lekkie rozedrganie linii
– to ślad ruchu pędzla,
„pieczęć” jego emocji („linie
rysuję moim
bijącym sercem”, mówi
Bruna w wywiadzie
dla „The Telegraph”).
Ważna jest kolorystyka
– autor od początku swojej
twórczości posługuje się
ograniczoną paletą barw,
stosuje ich podstawowy
zestaw (niebieska, zielona,
żółta i czerwona), czasem
dodając pomarańcz i brąz.
Kolory lekko różnią się
od standardowych, bo
Bruna skomponował je
samodzielnie, tworząc
unikalny zestaw, znany dziś
jako „Dick Bruna colours”.
Książki mają mały format
(zazwyczaj 16 x 16 mm),
by – jak chciał autor
– dobrze dopasowały się
do małych rąk czytelników.
Odbiorcą jest tu bowiem
nade wszystko dziecko:
„Robię książki dla dzieci,
nie staram się zabawiać
rodziców czy nauczycieli”,
powiada Bruna.
Historia Miffy nigdy by
nie powstała, gdyby nie
ojcowska troska o spokojny
sen dziecka. Był rok 1955,
kiedy Dick Bruna, dziś
potrójny tata oraz dziadek
pięciorga wnucząt, wyjechał
na wakacje na wydmowe
tereny nad Morzem
Północnym. Jego syn Sierk
wypatrzył królika kicającego
w okolicach wynajętego
domu. Wieczorami, przed
snem, Bruna opowiadał
synowi historie o zwierzaku.
Potem królika narysował
i ułożył rymowany tekst.
Tak powstała pierwsza
książka ze słynnej serii
o Miffy. Tak też zaczęła
się kariera jednego
z najwybitniejszych
ilustratorów i autorów
literatury dziecięcej
na świecie.
Miffy
Nie od razu jednak został
Bruna twórcą książek dla
najmłodszych. Urodził się
w 1927 roku, w Utrechcie,
w żydowskiej rodzinie, która
w czasie II wojny światowej
ukrywała się w Loosdrecht.
Ojciec Bruny prowadził
wydawnictwo Uitgeverij
A.W. Bruna & Zoon i w nim
widział przyszłość swojego
syna. Dick nie miał jednak
ochoty na prowadzenie
interesu ojca, choć odbywał
staże w wydawnictwach
w Londynie i Paryżu. „Ojciec
zrozumiał, że objęcie przeze
mnie jego firmy oznaczałoby
koniec tej firmy!”, żartował
Dick po latach. Marzył,
by zostać artystą.
Kluczowy i decydujący
był wyjazd do Paryża,
gdzie Bruna bliżej poznał
twórczość Henriego Matisse’a,
Ferdynanda Légera
i Georgesa Braque’a.
Najbardziej inspirujące
były dzieła Matisse’a.
Ważna była dla Bruny
także twórczość wybitnego
holenderskiego malarza
XX wieku Pieta Mondriana,
a także działalność grupy
artystycznej De Stijl (Styl),
z którą Mondrian był
związany. Artyści z De Stijl
hołdowali prostocie i zawęzili
paletę barw do podstawowych
(czerwona, niebieska
i żółta), które dopełniały
czerń, biel i szarość.
Chris Reinewald w tekście
From the Heart twierdzi,
że w stylistyce Bruny
widać tradycję całego
współczesnego designu
niderlandzkiego, dla którego
charakterystyczny jest
rodzaj twórczego dystansu,
rezygnacja z dekoracyjności,
funkcjonalność, a przy tym
emocjonalne zaangażowanie.
Zainteresowania Dicka
Bruny podziela bohaterka
jego książek – kiedy Miffy
odwiedza galerię sztuki
(w książce Miffy at the
gallery), podziwia m.in.
dzieła Mondriana
i Matisse’a. „Miffy
at the gallery” to ulubiona
książka samego autora;
tytuł sprzedaje się dobrze
nie tylko w księgarniach,
ale także w Rijksmuseum
(Muzeum Królewskie w
Amsterdamie) czy
w The Museum of Modern
Art w Nowym Jorku.
Amsterdamskie Muzeum
Królewskie przyjęło zresztą
tego lata prace Dicka Bruny
Miffy w zoo
Miffy:
które Miffy świętuje w jednej
z książeczek) w sukienkę
w kwiatki. Rodzice składali
życzenia córeczce.
Króliczek szybko podbija
świat. W 1964 roku pierwsza
książka Bruny wychodzi
w Japonii, potem Miffy
poznają dzieci w Anglii,
Francji, Niemczech.
Dziś książki o Miffy
znane są na wszystkich
niemal kontynentach.
Rymowane teksty Bruny
czytać można w większości
języków europejskich,
książki przetłumaczono
także na japoński, chiński,
surinamski, zulu, arabski,
turecki i wiele innych
języków. Wydano je też
po łacinie i w alfabecie
Braille’a.
do swej stałej kolekcji.
Kuratorzy wybrali ponad
120 oryginalnych dzieł
artysty.
Choć wpływy mistrzów
widać w twórczości
Bruny wyraźnie, artysta
zdecydowanie wypracował
własny, powszechnie
rozpoznawalny plastyczny
język. Oszczędność,
prostota, swoista siermiężność
stylu widoczna jest już na
okładkach, które Dick
projektował dla
publikowanych przez
wydawnictwo ojca książek
Georgesa Simenona,
Leslie Charterisa. Te same
cechy stylu znajdziemy
na plakatach, które Bruna
tworzy od początku swojej
kariery do dziś, wspierając
m.in. działalność organizacji
charytatywnych i akcje
humanitarne, działając
dla UNICEF-u, Terre des
Hommes czy Czerwonego
Krzyża (m.in. kampanie
społeczne na rzecz
aktywności sportowej
niepełnosprawnych czy
zwalczające proceder
zatrudniania dzieci).
W 1953 r. ukazuje się
pierwsza książka dla dzieci
autorstwa Bruny (de appel),
w tym samym roku artysta
żeni się z Irene, która do
dziś jest najważniejszym
recenzentem jego książek.
Każdorazowo, po stworzeniu
projektu książki, Bruna
zdaje się na opinię żony,
która albo sugeruje mu
poprawki albo wyraża
aprobatę, dając tym samym
zielone światło otwierające
książce drogę do wydawcy.
W pierwszych
opowieściach, które zanosił
Bruna do wydawcy,
nie było jednak Miffy
– był po prostu królik,
czyli nijntje (czyt. neinczie,
po niderlandzku
to dosłownie „króliczek”).
Dopiero pierwszy tłumacz
książek na język angielski
Olive Jones, w 1970 roku,
przemianował zwierzaka
i nadał mu dużo prostsze
fonetycznie imię Miffy,
które przyjęło się
w pozostałych,
nieholenderskich wersjach
językowych. Nie od razu też
Miffy była dziewczynką.
Po 15 latach od momentu
stworzenia postaci Bruna
ubrał ją (przy okazji urodzin,
Urodziny Miffy
.
dwie kropki i krzyzyk
– Nie ma w Holandii
domu, w którym nie byłoby
choć jednego przedmiotu
z wizerunkiem Miffy.
Tak samo jak w Europie
zachodniej czy w Polsce
nie ma domu bez jednego
przynajmniej przedmiotu
z Ikei – zauważa Remco
van der Kroft, Holender
mieszkający w Warszawie.
– Co najmniej trzy generacje
w Holandii wychowały się
na książkach Dicka Bruny.
Do Miffy dzieci przywiązują
się bardzo wcześnie.
Na rynku jest mnóstwo
artykułów z króliczkiem
dla niemowląt i bardzo
małych dzieci. Dziecko
poznaje Miffy na długo
przed wzięciem do ręki
jakiejkolwiek książki
– dodaje Remco van der
Kroft.
Wokół Miffy rozwinął
się cały przemysł –
króliczek trafił na miliony
przedmiotów sprzedawanych
w wielu krajach. Najbardziej
rozpowszechnione są
zabawki, gry i układanki,
przybory szkolne oraz inne
akcesoria dziecięce. Firma
Mercis bv, wydawca książek
Bruny, licencjodawca
marki, kontroluje jakość
produktów. Jak zapewniają
przedstawiciele firmy,
wszystkie przedmioty są
testowane i produkowane
z materiałów nieszkodliwych
dla dzieci. Mercis czuwa też
nad tym, by produkty
z wizerunkiem Miffy
współgrały w swoim
Odkrywaj świat razem z Miffy
Illustrations Dick Bruna © copyright Mercis bv, 1953-2010
fot. Ferry André de la Porte
PAMIĘTNIK
PO
JAPOŃSKU,
Miffy, króliczek (a właściwie królicza dziewczynka)
narysowany po raz pierwszy w 1955 r. przez
Holendra Dicka Brunę, od sześćdziesięciu
lat podbija świat. Książki Bruny o Miffy
przetłumaczono na 50 języków, sprzedaż szacuje się
na ponad 85 mln egzemplarzy. W Polsce nakładem
wydawnictwa Format ukazało się dziewięć tytułów
tej kultowej serii.
Największa Miffy-mania
ogarnęła Japonię. W Kraju
Kwitnącej Wiśni twórczość
Bruny cieszy się ogromnym
powodzeniem nie tylko
wśród dzieci, ale i wśród
dorosłych. Otwarto
specjalistyczne sklepy
„Dick Bruna” w Tokio
i Nagasaki, firma
MOS Food Service
uruchomiła sieć restauracji
zaprojektowanych
wedle estetyki z książek
holenderskiego autora.
Wystawy na 50. (2005)
i 60. urodziny (2015) Miffy
obejrzały kilkusettysięczne
tłumy. Artyści z całego
świata zaprojektowali
własne figurki Miffy. Znane
są też przypadki młodych
par, które w podróż poślubną
udały się do Utrechtu,
by sfotografować się na tle
domu Dicka Bruny. Miffy
wzbiła się też w japońskie
przestworza – podczas
jednego z festiwali balonów,
w japońskiej prefekturze
Saga, ku uciesze ponad 877
tysięcy widzów, można było
obserwować wielki balon
z wizerunkiem króliczka.
Inny przykład: na liście
najczęściej używanych
w Japonii emotikonów
wysokie miejsce zajmuje
,
emotikon Miffy
w popularyzowaniu postaci
na portalu youtube także
zdecydowanie przodują
Japończycy.
Mieszkańcy Kraju
Kwitnącej Wiśni kochają
Miffy, ale kochają także
swoją kotkę Hello Kitty
– wytwór rodzimej firmy
Sanrio z 1974 r. Obie postaci
są do siebie podobne
– są narysowane w tak samo
minimalistycznym stylu,
mają podobne proporcje
i rysy. Zdecydowanie różnią
się jednak oprawą. Hello
Kitty uwielbia jaskrawy róż,
jej ucho zdobi kokardka,
strojnie się ubiera. Miffy,
ascetyczna w formie, jest
przeciwieństwem japońskiej
kotki. Tutaj zresztą tkwi
geniusz Dicka Bruny:
stworzył postać
o maksymalnie prostej,
surowej formie, dając
jej zarazem ciepło
Dick Bruna
A kuku, Miffy!
przeznaczeniu z filozofią
Dicka Bruny – mają służyć
zabawie, pobudzać
wyobraźnię i w najmniejszym
stopniu nie mogą skłaniać
do agresji.
A kuku! Miffy w zagrodzie
Miffy i króliczątko
Miffy w przedszkolu
i magnetyczną siłę
przyciągania. Czy twórca
Hello Kitty inspirował się
twórczością Dicka Bruny
i stworzył kotkę na wzór
Miffy? Nikt nie potwierdził
takiego przypuszczenia,
nie da się jednak zaprzeczyć,
iż holenderski króliczek jest
starszy od japońskiego kotka
o całe 19 lat.
Miffy przyniosła Dickowi
Brunie fortunę. Magazyn
biznesowy „Quote” umieścił
autora książeczek na liście
najbogatszych Holendrów.
Autor przyjął ten fakt
z irytacją, bo znany jest
z wielkiej skromności.
Od ponad 45 lat żyje w tym
samym domu w Utrechcie,
pracuje siedem dni
w tygodniu. Do pracowni,
mimo swego wieku, jeździ
co rano na rowerze.
Co roku tworzy co najmniej
dwa nowe tytuły. Jest
perfekcjonistą, w jego pracy
nie ma rutyny. Do każdej
książeczki (na którą składa
się zazwyczaj 12 ilustracji)
powstaje kilkaset szkiców.
„Staram się, by każdy
rysunek był lepszy od
poprzedniego. Stawiając
dwie kropki i krzyżyk,
muszę narysować Miffy
szczęśliwą, czasem trochę
tylko radosną, czasem
smutną – rysuję więc nadal,
dalej i dalej. W końcu
przychodzi moment, kiedy
się udaje. Wtedy, za każdym
razem, odkrywam ją na
nowo”, opowiada autor.
Polskie dzieci poznały
Miffy dopiero w 2008
roku, kiedy nakładem
wydawnictwa Format
ukazały się trzy pierwsze
tytuły serii. Książkami
Dicka Bruny polscy
wydawcy interesowali się
od dłuższego czasu. Zanim
jednak wydawnictwo
Mercis zdecydowało się
na współpracę z polskim
wydawcą, Holendrzy
zbadali gruntownie polski
rynek. – Stworzyliśmy listę
wybranych partnerów
i pojechaliśmy do Polski,
by zapoznać się
z warunkami na rynku
księgarskim. Następnie
spotkaliśmy się
z zainteresowanymi
wydawcami na targach
książki we Frankfurcie
– opowiada Karin van
Zwieten. – Po dokonaniu
skrupulatnej oceny
Miffy nad morzem
zdecydowaliśmy się podjąć
współpracę z Formatem.
Uznaliśmy, że fakt,
iż Format jest małym
wydawnictwem i nowym
graczem na rynku, może
okazać się atutem. To pełna
entuzjazmu profesjonalna
ekipa, z dużym wyczuciem
w kwestii reklamy i promocji.
Jesteśmy przekonani,
że to doskonały partner
do współpracy – zaznacza
Karin van Zwieten.
Dlaczego Miffy udaje się
przywiązać do siebie małych
czytelników z wielu
kontynentów? Co ma w sobie
tak uniwersalnego,
że kochają ją dzieci
z najróżniejszych
kulturowo zakątków
świata? Ów działający na
różnych szerokościach
geograficznych magnetyzm
Miffy badała psycholog
dziecięca Dolf Kohnstamm.
Według niej charyzmatyczna
siła króliczka bierze się
z pary kropek, czyli z oczu,
które patrzą wprost w oczy
czytelnika (Bruna nigdy nie
przedstawia swoich postaci
z profilu, zawsze od przodu
lub od tyłu). Spojrzenie
wprost gwarantuje kontakt
wzrokowy z małym
odbiorcą, a stąd już blisko
do przywiązania. Trzeba
jednak podkreślić,
że wartość książek Bruny
tkwi nie tylko w ilustracjach,
ale i w słowie. Teksty są
proste, rymowane, łatwo
wpadają w ucho. Nie ma
tu niesamowitości w stylu
Harry’ego Pottera, lecz
proste historie inspirowane
codziennością. To nie bajki,
lecz bajkowe opowiastki
o tym, co naprawdę zdarza
się dzieciom. I choć Bruna
konfrontuje czasem swoich
bohaterów z mroczną stroną
życia (np. w Dear Granda
Bunny umiera babcia
Miffy), największa siła
książeczek o Miffy tkwi
w odkrywaniu uroku
zwykłej codzienności.
W znajdowaniu wielkiej
radości w małych rzeczach.
Dorota Hartwich
Tekst w formie pierwotnej
i skróconej publikowany był
w tygodniku „Newsweek” 17/08.
Illustrations Dick Bruna
© Mercis bv 1953-2015
Miffy, dziadek i babcia
15
n-Friendship-Love-Identity.
Cocofli, czyli – jak wymyślił Leszek Kołakowski – COexistance-COoperatio
iu, przy ulicy Włodkowica 9, w samym sercu
Wrocław
We
Gdzie?
bar.
ine
arnia-w
Albo inaczej: Cocofli, czyli kawiarnia-księg
Bo twórcom Cocofli bliskie i nieobojętne są
Dzielnicy Wzajemnego Szacunku, jakby misję tego miejsca napisał sam los.
z tą właśnie myślą – jako inkubator, miejsce
wielokulturowość, różnorodność treści, tęsknot i dążeń. Cocofli powstało
baru dostaniecie obłędne słodkości!
inspiracji, spotkań, kameralnych wystaw i koncertów. Jakby było mało, zza
Specjalnie je selekcjonujemy
No i doskonałą kawę parzoną na wiele (też alternatywnych) sposobów. I wino!
książki!
– by było szlachetne, a zarazem w przystępnej cenie. I książki! Tylko dobre
fot. Piotr Goyo Janicki,
Grzegorz Kaczmarek,
Piotr Milanowicz, Magd
alena Skomorowska
16
wyselekcjonowana literatura a książki ambitnych wydawców a picture books a komiksy a powieści graficzne a pyszna kawa a herbaty angielskie, japońskie, kwitnące
a orzeźwiające napoje bio a trufle czekoladowe z manufaktury z tradycjami a autorskie tapas a wina koszerne a wyselekcjonowane wina z Francji, Hiszpanii, Włoch
i Grecji a piwa z małych browarów a sztuka a wystawy a performances a pokazy filmowe a projekcje a sztuka mediów a spotkania autorskie a koncerty

Podobne dokumenty

Format Książki - Wydawnictwo Format

Format Książki - Wydawnictwo Format w pewnym sensie są projekcją naszego ego, jak pisał Freud… Książki pokazują nam, jak jest zorganizowany świat wokół nas, dają obraz tego, jacy my powinniśmy być w tym świecie. I to wszystko jakoś w...

Bardziej szczegółowo

nr 2 - Wydawnictwo Format

nr 2 - Wydawnictwo Format i niezwykłość obrazu nieprzerwanie idą w parze, w jednym rytmie, nie opuszczając, nawet na ułamek sekundy, żadnej ze stron. Najpierw Emmanuelle Houdart stworzyła galerię bajecznych postaci – artyst...

Bardziej szczegółowo