Krzysztof Cichoń rozmawia z Cezarym Tkaczykiem

Transkrypt

Krzysztof Cichoń rozmawia z Cezarym Tkaczykiem
Krzysztof Cichoń
rozmawia z Cezarym Tkaczykiem
Krzysztof Cichoń: Dlaczego fotografujesz?
Cezary Tkaczyk: To bardzo proste i zarazem trudne pytanie. Myślę, że używam fotografii, bo jestem perfekcjonistą, ale fotografuję także dlatego, że w pewnym momencie był to dobry sposób
na zarobienie środków niezbędnych do życia. Powód osobisty - to chyba ucieczka z zamkniętego
świata, w którym przebywałem, malując, rysując, czy po prostu tylko rozmyślając. Ucieczka
spowodowana swego rodzaju klaustrofobią, której nabawiłem się, siedząc 10 lat w dusznych
pracowniach plastycznych. Robiło się tak strasznie poważnie albo tak bardzo męcząco. Fotografia jest pewną formą wyzwolenia. Mogę się na niej skoncentrować, mogę w niej szukać
samotnie, a jednocześnie są wokół mnie inni ludzie, bez których nic by nie powstało. Dla mnie
to ma sens. To taki proces twórczy, który w dużej mierze jest na zewnątrz twórcy. Proces, który
polega na własnym wyborze i akceptacji lub odrzuceniu tego, co zaproponują inni. Dzięki temu
fotografia jest dla mnie żywa. Poza tym doza techniki i możliwości technologicznych. Fotografia rozwija się pod tym względem, w przeciwieństwie do malarstwa czy grafiki warsztatowej,
a to pobudza wyobraźnię.
K.C. Dlaczego zacząłeś eksperymentować z taką przestrzenną techniką? Płaska fotografia
przestała Ci wystarczać?
C.T. Wiedziałem, że padnie podobne pytanie, tylko nie spodziewałem się, że od razu na nie odpowiesz. Tak, płaska fotografia przestała mi odpowiadać.
K.C. Ile trwa wykonanie takiego przestrzennego aktu i jakie są fazy tego procesu?
C.T. Zacznę od drugiej części pytania. Po pierwsze znalezienie środków bądź ludzi, którzy je
posiadają - najlepiej jeśli widzą w przedsięwzięciu cel i wartość. Zebranie odpowiedniej ekipy
- można kierować się intuicją oraz tym co życie przyniesie. Potem pozostaje już tylko zrobienie fotografii, mapy przestrzennej, rozwarstwienia, naświetlenia warstw na materiale
światłoczułym, oprawa w pleksi i aluminium, odpowiednie oświetlenie i ustawienie w galerii.
Do szuflady się tego nie da włożyć. Jeśli chodzi o czas, to oczywiście kosztuje mnie to wiele
godzin spśdzonych przed komputerem i na sesjach fotograficznych, gdzie powstaje obraz, ale
bez wsparcia wyprodukowanie eksponatów trwałoby zdecydowanie dłużej niż ruski rok. Dla
mnie jednak najbardziej istotna jest ta faza, w której obraz powstaje w mojej wyobraźni, a potem jeszcze raz jako fizyczna bryła. Tworząc obraz w komputerze, nie widzę go trójwymiarowo.
Wyobrażenie bryły towarzyszy mi do momentu, kiedy ona powstanie. Potem oglądam. Mam
wtedy świadomość, że nikt tego nie odbiera tak jak ja. Mało mnie wtedy obchodzi, czy ludzie
to “kupią”.
K.C. Traktujesz ten rodzaj fotografii bardziej jako nowe medium - odkrycie technologiczne, czy
jako coś, co w istotny sposób zmienia wypowiedź artystyczną?
C.T. Dzięki możliwościom jakie dają nowe materiały fotograficzne i komputer, ten rodzaj fotografii zdecydowanie pachnie nowością technologiczną. A czy zmienia wypowiedź artystyczną?
Na pewno w jakimś stopniu tak, ale w jakim? Z odpowiedzią muszę się wstrzymać do wernisażu.
Człowiek w skali 1:1, w ten sposób przedstawiony ma swoją wagę (również fizycznie). Sam będę
miał okazję pierwszy raz coś takiego zobaczyć i powiem tylko tyle, że jestem ciekaw. Każda
technika, także i ta, niesie ze sobą jakiś temperament, jakąś emocję czy ideę - ta również coś
przekazuje. Jedni wybierają akwarele, inni wraki samochodów czy ludzkie organy. Ja wybrałem
fotografię, poddając ją lekkiej mody�kacji. Forma jaką przyjąłem to nie tylko obrazek w pleksi
otoczony aluminiową ramą, techniczna nowinka, która wabi urokiem. To człowiek zamknięty
w zimnej, surowej bryle wystawiony na pokaz. Nagi, zwyczajny człowiek, który wcale nie razi
nagością.
K.C. Jakie są ograniczenia Twojej techniki, bo chyba Bitwy pod Grunwaldem nie dałoby się roz-
2
warstwić?
C.T. A właśnie, że dałoby się. Tylko to akurat chyba nie ma sensu. Może po to, żeby zaistnieć na
rynku. Jest kilka ograniczeń tej techniki, ale chyba nie chcę o tym mówić przy okazji tego wywiadu. Gdybyś był kreatywnym w agencji reklamowej, to wyłożyłbym Ci wszystko dokładnie. Ale
w tym wypadku, kiedy rozmawiamy o pracach na wystawie, wszystkie “wady”, czy jak to nazywasz “ograniczenia” tej techniki, są cudownie na miejscu. W końcu człowiek nie jest doskonały,
a często jego ułomność dodaje mu wartości, jeśli potrafi tę ułomność zaakceptować. Wady
tej techniki mogą powodować pewne deformacje. W tym wypadku próbuję je ukrywać, ale nie
wiem, czy w przyszłości nie będę chciał ich wykorzystać.
K.C. Nie obawiasz się trochę, że już niedługo ulice zapełnią się przestrzennymi, á la Tkaczyk,
reklamami batonów i tamponów, które “przerosną nasze oczekiwania” jako konsumentów?
C.T. Nie, oczywiście, że się nie obawiam. W końcu taką mamy rzeczywistość. Pisuar, hamburger, cola, pompowane króliki trafiały już w przeszłości do galerii. Czemu eksponaty galeryjne
nie mogą stać się pospolite? Dla mnie to też ma swój artystyczny wyraz (nie uchroniłem się
przed słowem artystyczny... nie wiem, co ono do końca oznacza). To też część procesu. Tampony? Niezły pomysł. Takie XXL. Aż chciałoby się użyć. Ale zatrzymując się chwilę przy tym
pytaniu: czy jakikolwiek “fotograf-twórca” ma się obawiać, że jego zdjęcia zostaną wyśmiane,
bo na mieście wiszą wykonane techniką fotograficzną plakaty garmażerki z hipermarketu? Albo
“malarz-twórca”, że namalowali reklamę olejnymi farbami. Dzisiaj należy mieć świadomość,
że promocję można zrobić ze wszystkiego i z każdego. A może fakt, że ta technika nadaje się
zdecydowanie do zastosowania w reklamie, powoduje, że nagi człowiek zamknięty w zimnej
bryle stanie się po prostu produktem o ludzkich rysach i budowie ciała. Klasyfikacji i tak dokonuje widz lub krytyk. Nie wiem, może należałoby zapisać w bryłach dane personalne portretowanych osób z jakimś tekstem promocyjnym?
K.C. Żmudność i pracochłonność tej techniki, a także jej monumentalność, predestynują ją
chyba do “wielkich tematów”, dalekich od tego co chwilowe i zmienne, od tego co migawkowe,
czyli od tego do czego przyzwyczaiła nas fotografia. Może to bardziej technika rzeźbiarska niż
fotograficzna?
C.T. Nie chcę dorabiać teorii do czegoś, co jeszcze się tworzy. Jak już powstanie, to też nie będę
chciał. Muszę powiedzieć, że zastanawiałem się nad tym i jeszcze nie wiem jaki temat: czy
“wielki”, czy “mały” będzie odpowiedni. To co robię, rzeczywiście będzie na swój sposób monumentalne - dalekie od chwilowości i migawkowości, i ta forma zdecydowanie to podkreśla. To
czy człowiek lub grupa nagich ludzi to jest “wielki temat”, to się okaże, bo forma ma tu duże
znaczenie. Może “mały” temat stanie się “wielki”?
K.C. Czy wybór aktu jako tematu pary pokazywanej w Atlasie Sztuki nie był podyktowany chęcią
znalezienia tematu “wagowo” odpowiedniego do właściwości Twojej techniki?
C.T. Akt jest idealny. Niczym nie zmącona czystość. Nawet nie marzyłem, że tak to się ułoży.
Stało się coś fantastycznego w czasie poszukiwania przeze mnie funduszy na wykonanie
wystawy. Pojawiłem się w Atlasie Sztuki i wydawało mi się, że szansa na zrobienie wystawy
jest mała. Miałem świadomość, że trudno dzisiaj w Polsce znaleźć pieniądze na realizację
pomysłu, tym bardziej, że sponsorzy spodziewają się zazwyczaj dużych korzyści z tego rodzaju
przedsięwzięć. A tu nagle taka niespodzianka. Znaleźliśmy wspólny język.
K.C. Co właściwie jest tematem Twojej pracy? Naga Rodzina? Święta Rodzina? Ułożenie aktów
sugeruje układ retabulum ołtarzowego.
C.T. Tematem jest raczej zwykła rodzina. Zwykła rodzina, która w rzeczywistości wcale rodziną
nie jest. To tylko schemat - matka, ojciec, córka i syn. Czyż to nie idealny układ, choć modele
3
wcale idealni nie są. To ludzie jak wielu z nas, tacy, których najtrudniej zauważyć na ulicy, bo
nie są ani piękni, ani brzydcy. Nie robię im przysługi, że ich zauważyłem. Może tak to trochę
wygląda, chociaż gdyby rozebrali się na Piotrkowskiej, też pewnie zostaliby zauważeni - bez pomocy jakiegokolwiek twórcy. Sęk jednak w tym, że w tej formie to już wcale nie będą oni. Będą
niedostępni, symboliczni, prawie jak postacie z ołtarza. Pytanie tylko czy zostaną przyjęte, czy
wygnane z “raju”? Te wygnane zazwyczaj ukrywają swoją nagość.
K.C. Jak wybierałeś modeli? Z jednej strony różnią się oni od skomercjalizowanego, wypreparowanego wizerunku człowieka - towaru jaki króluje w dzisiejszej ikonosferze, ale z drugiej
wyglądają znacznie lepiej niż ekstrema, do których chętnie sięga sztuka krytyczna. Chciałeś ze
swoim wyborem zmieścić się pomiędzy tymi równie dalekimi od normalności skrajnościami?
C.T. W ogóle nie przyszło mi do głowy, aby sytuować się pomiędzy tymi skrajnościami. W przyszłości chcę te skrajności pokazać. Póki co wybór padł pomiędzy. Takie jest założenie tej wystawy. Nie szukaliśmy jakiegoś wyimaginowanego ideału zwykłego człowieka. Oczekiwałem
raczej jakiegoś zestawienia osób, które się pojawią. No i stało się, wybraliśmy. Ja jestem zadowolony. Ludzie w różny sposób się dobierają, więc nasza “rodzina” jest całkiem realna.
K.C. Nie boisz się, że dziś, wobec np. tak bezceremonialnie dociekliwych obrazów człowieka jak
anatomiczne preparaty Gunthera von Hagensa pokazanie nagości nie zniekształconej, zdekonstruowanej, wyśmianej, może po prostu zostać uznane za spojrzenie zbyt płytkie, naskórkowe,
nieciekawe wobec manierycznych wizerunków cielesności budowanych na potrzeby kultury
spektaklu, w której żyjemy?
C.T. Jakikolwiek lęk nie ma chyba sensu. Pewnie znajdą się tacy, którzy tak powiedzą: “płytkie,
naskórkowe, nieciekawe...”. Zmiana koncepcji z tego powodu byłaby bezsensowna, tym bardziej
że jestem na początku swoich poszukiwań. Jeśli kiedyś w przyszłości moje prace ulegną deformacji, będą spektakularne lub bezceremonialnie dociekliwe, wyniknie to zapewne z przemyśleń
i poszukiwań, a nie z prostej potrzeby bycia zauważonym. Von Hagens też naraża się na ataki
z wielu stron. I to na wielką skalę. Na wielką skalę zdobywa też uznanie i pieniądze. Dzięki
własnej metodzie preparowania zwłok von Hagens jest co najmniej niepowtarzalny, pierwszy
i jedyny. Tworząc swoje preparaty z pobudek naukowych, stał się artystą. Wydaje mi się, że
artyści powiedzieli na temat człowieka już tak wiele, że poszukiwanie nowych sposobów formalnych wcale nie jest przypadkowe i łatwiej jest je znajdować ludziom spoza kręgu akademii.
Von Hagens trafił w sedno problemu. Nie jest to jednak powód, aby rezygnować z własnych
projektów - rysowanych choćby ołówkiem HB - bo właśnie ktoś zaszokował świat. Nie sądzę,
że należałoby nagle rzucić wszystko i chwycić za skalpel.
4

Podobne dokumenty