Marcin_Piniak_dopamina_taniochy-1

Transkrypt

Marcin_Piniak_dopamina_taniochy-1
TEKST I FOTO: MARCIN PINIAK
Problem polega na tym, że „taniocha” stała się nawykiem. Endorfinami krwiobiegu konającego
organizmu, enzymem umownego szczęścia – zagłuszacza. Poprawiam sobie nastrój kupując
książki, czy gadżet – to jest mimowolne, ktoś inny kupi sobie „solidny” tani ciuch – coś w tym
kupowaniu jest – trzeba przyznać – poczucie substytutu wolnej woli i wolności, krótkotrwała
chwila magii, kiedy mózg nasyca się „nowym” obiektem zmysłu. Zazwyczaj nie trwa to zbyt długo.
Ot, kolejna rzecz w oceanie rzeczy. Świadomość złożoności współczesnej masowej produkcji nie
jest już domeną nadgorliwych aktywistów, a staje się informacją powszechną, kosztem wpisanym w
rachunek. Cóż, taki jest świat – można powiedzieć, sklepy „4 złote za wszystko” zastępują niegdyś
„ekskluzywne butiki” i sklepy ze szwajcarskimi zegarkami. To wydawać by się mogło – klasyczny
efekt chińskiego domina, czterdzieści „tanich klocków” wcześniej czy później przewróci „zacną
porcelanę”. Pojawia się też jak zawsze efekt echa – odbicia, zabawa tandetą, nadwyrężony ideowo
pop art, subkultura recyklingu, popcyklingu etc. Zabawa odpadkiem. Tandeta jako fetysz, jako
„artystyczny” komunikat. Wzgardzenie uwypukla skryte uwielbienie – taniochy. Dekadencja ery
przesytu – rozkoszująca się wydalinami samej siebie, spijająca „soki trawienne” i „osocze” taśm
produkcyjnych. Instalacje, kubatury – śmieci. Wywiady z artystami – rzecznikami kultury
śmietnika, katalogi wyplutej gumy – sztuki. Przypomina mi to tzw. „renesans” PRL – u, te
knajpeczki, muzea, festyny z syrenkami, mundury, tablice z hasłami, post prl - owscy artyści
estrady jak kotlety w barze mlecznym. Jest to absurdalne. Wyciskanie zbutwiałego soku ze zgniłego
jabłka i branie za to kasy. Hipsterska kontrkultura dizajnerskich popłuczyn. Samonośna taśma
przylepna, owsianka fitness z enzymami dobrego pseudo samopoczucia.
Aktywiści, uświadamiacze jak świadkowie jehowy – Przebudźcie się! - od głuchych mózgów –
drzwi, odbijający się od ścian pustostanów. Nie zmordowani, pewni swego, dopust łaski bożej i
bilet – przepustka do lepszego, bardziej świadomego, sprawiedliwego mitycznego społeczeństwa
gdzieś tam, kiedyś, tuż za rogiem – jak manna z nieba do plastikowych misek z Ikei. Na mój
chłopski gust bez doświadczenia nie ma zrozumienia. Współczesna ludzka wyobraźnia nie podpina
się pod „neurony” empatii. To raczej forma gry towarzyskiej, talia znaczonych kart – rozgrywka
strategii bycia eko, pro, w czołówce peletonu moralistów web 2,0. Szczypta nośnych haseł –
przypraw do wywaru odżywiającego poczucie nowego sensu. Strategia eko marketingowców,
chłopców i dziewcząt w zieleń malowanych, dobre mikro rady na dużej planszy, a w zasadzie jej
projekcji, jej domniemania. Każdy mimowolnie tworzy obraz, który mu pasuje. Znaczy tam swoje
punkt orientacyjne, gładzi poczucie sensu jak fikuśnego pieska.
Tak wiemy, że w tych fabrykach sportowych butów jest piekło. Wiemy to i tamto – tacy świadomi –
wielkie mi co! Runęła ta fabryka – śmierć podeszwy stóp – gumowe worki. Runie ta, runie tamta,
zrujnuje tego i tamtego. Taki czas. Prawdziwy problem polega na tym, że gówno wiemy – jakbym
stracił nogę pod overlockiem ze skrawkami żakietu C&A – to może udało by się napisać coś. Tak to
sobie smyram tylko. Bomby w Bostonie obława, zamknięte miasto – cały paranoiczny
„amerykański star trek” w pogotowiu – terroryści, listy, ślady, podczerwienie. A jak zgniata jak
bezużyteczne larwy ludzi w odległych krainach, co przecież szyli te buty na ten maraton – to pytam
się - będzie obława, by wymierzyć sprawiedliwość. Trafimy tylko jak zawsze podwykonawców,
zleceniodawcy pozostaną bezkarni z białymi sznurówkami w butach. Tak to idzie. Bardzo bym
chciał by był fair trade, ale jak mi cieknie kibel to idę do poczciwej castroramy, a i jeszcze jedno nie
stać mnie na ekologiczne rury tego ścieku.
To zbyt gruba awaria.