Smokobójca Amadeusz - opowieść kryminalna
Transkrypt
Smokobójca Amadeusz - opowieść kryminalna
Amadeusz ze smokiem Mężczyzna odziany w zbroję walczy z odzianym w łuski smokiem. Temu wszystkiemu przygląda się księżniczka, która wygląda na przerażoną. Według mnie jej lęk jest irracjonalny, ponieważ wiadomo, że gdy rycerz walczy ze smokiem, to potwór ginie, a nie bohater. Mamy zarys sytuacji, ale jak do niej doszło? Było to tak : Kiedyś królowi Zasiedmiolasogrodu z dnia na dzieo ubywało bardzo wielu poddanych. Nie był on władcą troskliwym ani zbyt bystrym, więc sytuacja ta go jeszcze wtedy nie interesowała. Ludzie jednak znikali, a pozostali stawali się coraz bardziej zdesperowani. W koocu padła propozycja: „Porwijmy księżniczkę! Potem zażądamy od tego okrutnika, którego nie interesujemy, okupu za nią w postaci wynajęcia smokobójcy, najlepiej Amadeusza!” Idea ta podobała się buntownikom, uznali, że bardziej im się to opłaci niż wynajęcie smokobójcy na własną rękę. Właśnie wybiła północ. Na tle ciemnych budynków przemknęły dwie czarne jak noc postaci z błyszczącymi oczami. Zygfryd i Antoni (bo tak też się te „niby-cienie” nazywały) stwierdzili, że mieszkaocy żyjący w okolicy zamku dobrze się spisali: zgodnie z prośbą szczelnie pozamykali okna. Znaleziono ku temu 3 powody. Po pierwsze ludzie ciekawi jak przebiega akcja wychylaliby się z oświetlonych pomieszczeo, co bardzo rozświetlałoby śpiące miasto i na zamku z pewnością odnotowałoby nadmierną jasnośd. Po drugie dwaj „agenci” rzucaliby cienie na budynki, gdyby nawet tylko mała częśd ludzi nie pozasłaniała okien i patrol miejski na pewno by ich „zgarnął”, ponieważ było już dawno po godzinie policyjnej i powinni, jak przystało na porządnych obywateli, siedzied w domach. Po trzecie światło mogłoby oślepid naszych bohaterów, gdyż ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Po krótkiej przerwie, lekko zziajani „tajniacy” bezszelestnie ruszyli dalej. W koocu dotarli pod mury zamku. Teraz należało byd ciszej niż kiedykolwiek dotychczas. Bezszelestnie wyjęli schowaną pod jednym z kamieni brukowych linę z kotwicą, którą ukryli tam wcześniej. Zygfryd zarzucił z wprawą linę, Słychad było tylko jak kilka razy kotwiczka zadzwoniła o mur, a następnie pociągnięta przez Zygfryda zaszurała i… tak!: zahaczyła o coś w górze. Zygfryd w myślach stwierdził, że chod dwiczenia były długie i żmudne, opłaciły się. Po chwili znajdowali się już na terenie zamku. Linę ukryli pod krzewem rosnącym przy pałacu, mogła się jeszcze przydad. Jako że mieli swojego informatora wśród służby, w ich posiadaniu był dokładny plan budynku w którym aktualnie się znajdowali. Po raz kolejny przyszło im na myśl porównanie ze szwajcarskim zegarkiem, w którym wszystko jest też idealnie zsynchronizowane. Mknąc w skupieniu wysokimi korytarzami, nie mieli okazji, aby zauważyd ich piękno, a szkoda! Już po chwili stali pod drzwiami komnaty księżniczki. Antoni pewną ręką włożył wytrych do zamka. Trochę nim pokręcił, a po chwili… drzwi stały otworem. Cicho podeszli do łoża z baldachimem, w którym spała królewna. Wprawnymi ruchami skrępowali ją sznurem, a usta zakneblowali chustą. Opowieści o niej były prawdą: miała bardzo twardy sen, nic jej nie zbudziło. Wynieśli ją związaną na korytarz, a sami wrócili na chwilę do komnaty, aby włożyd do łóżka, wcześniej przygotowaną przez informatora kukłę i zamknąd za sobą drzwi. Następnie wyszli tą samą drogą, co weszli i już będąc na ulicy puścili się sprintem do oberży „U Zgredka”, gdzie czekała reszta ich wspólników. Mimo, iż hałasowali, nie przejęli się tym: zrobiło się już jasno i byli bardzo dobrze widoczni, biegnąc środkiem ulicy ze związaną kobietą. Król obudził się jak zwykle o 10:00. Wstał, ubrał się, umył, zjadł śniadanie i zasiadł na tronie. Od początku dnia towarzyszyło mu dziwne uczucie jakby czegoś lub kogoś mu brakowało. Po kilkukrotnym sprawdzeniu kieszeni, szuflad i skarbca, zorientował się, że nie ma jego córki! Rozkazał przeszukad pałac, ale nigdzie jej nie było. Po południu doszedł do niego specyficzny list: Zasiedmiolasogród, 03.03.1004r. Drogi Królu Okrutniku! Mamy Twoją córkę i nie oddamy Ci jej dopóki nie wynajmiesz smokobójcy Amadeusza, aby zabił smoka, który zjada nas, Twoich poddanych. Z poważaniem Buntownicy Król kazał natychmiast ściągnąd Amadeusza za wszelką cenę. Po przyjeździe Amadeusz przedstawił koszt zabicia smoka. Król, wielkie skąpiradło, cierpiąc, zgodził się. Wolał się nie targowad, przecież chodziło o życie jego jedynego dziecka. I w ten właśnie sposób dochodzimy do znanej nam sytuacji. Smokobójca Amadeusz, po zapoznaniu się ze szczegółami smoka (tym, że ma 19-centymetrowe kły i 10-centymetrowe szpony oraz zieje ogniem) wybrał długą kopię i w jednym natarciu zgładził smoka. Królewna, już wcześniej uwolniona przyglądała się temu ze zdumieniem (i *udawanym+ przerażeniem). Ten chuderlawiec zrobił coś, z czym nie mogli sobie poradzid najmężniejsi mieszczanie? Cóż, stwierdziła w duchu, był wart ceny, jaką za jego wynajęcie zapłacił tato… Ciąg dalszy nastąpi…