Tatuaz 13 - the little HR Giger Page
Transkrypt
Tatuaz 13 - the little HR Giger Page
Ach, jakie tam były widoki Cruciatus Aeternum wystawa Paula Booth'a Kierunek Gruyères jacyś tacy wyciszeni, ciężar sztuki Gigera przygniótł nasze dusze i trochę potrwało, zanim przetrawiliśmy ogrom doznań i powróciliśmy do realnego świata. Patrząc na oryginalne prace widać każdy szczegół, całe piękno i mrok, jaki bije z jego twórczości i żadne, nawet najlepsze reprodukcje, nie są w stanie tego oddać. Należy dodać, że samo Gruyères to bardzo urokliwe miejsce, po najważniejsze, tutaj wieczorem nastąpiło oficjalne otwarcie wystawy Paula Bootha, pt. „Cruciatus Aeternum”, którą to imprezę zaszczycił sam gospodarz, H.R. Giger. W kilku salach Paul Booth pokazał swoje starsze prace i te specjalnie namalowane na tą imprezę. Któż nie zna tatuaży Bootha? A jego malarstwo jest równie mroczne i także odwołuje się do najciemniejszych zakamarków duszy ludzkiej. Zresztą on sam najlepiej o tym opowie w wywiadzie, jakiego udzielił nam na konferencji prasowej, a który znajdziecie na kolejnych stronach tego numeru. Konferencja prasowa, pojawienie się samego mistrza i oficjalne otwarcie wystawy, to były najważniejsze fragmenty tegoż wyjazdu. Jak później rozmawiałem z wieloma uczestnikami wycieczki, był to dla nich jeden z ważniejszych momentów w życiu. Dla tych, którym bliski jest świat H.R. Gigera i biomechanika jako taka, spotkanie samego autora było naprawdę mocnym przeżyciem, szczególnie, że Giger w ostatnich latach się mocno postarzał. Widziałem, jak przeżywał to Paweł Angel z Moskwy, jak wielkim doznaniem było spotkanie z mentorem i jak ważne dla niego było to wydarzenie. Giger obejrzał i pochwalił jego tatuaż na plecach i podziękował za obraz, jaki namalował dla niego Wowa Mult ze studia TATTOO ANGEL. Oprócz Bootha i Gigera na wystawie pokazało się mnóstwo znamienitych gości: Filip Leu wraz z rodziną (Loretta, Titine, Ajja, Matthieu) współtworzył to wydarzenie i brał udział w Art Fusion, amerykański agent Gigera Leslie Barany, malarka Sabine Gaffron, córka i matka Paula Bootha, Wesoły autobus Pozbieraliśmy ekipę i ponownie pojechaliśmy do Gruyères, gdzie nadal bawiono się w najlepsze. Kolejna wizyta w muzeum Gigera utrwaliła sobotnie wrażenia, a wizyta w barze dopieściła szampańskie humory. Ja wraz z moim francuskim łącznikiem zwiedziłem urokliwy zameczek, który jest chlubą Gruyères, a w którym też znajduje się galeria obrazów, wśród których znalazłem nawet dzieło Gigera. Potem jeszcze tylko rozmowy z Lesem Baranym, długie pożegnania ze starymi i nowymi przyjaciółmi i ruszyliśmy w drogę do domu. Tym razem uczestnicy wycieczki byli syci wrażeń i zmęczeni intensywnym wypoczynkiem, więc droga przebiegła w miarę spokojnie, tylko Macabra oraz Paweł z PANDEMONIUM odrobinę szaleli ostatkiem sił. W końcu po pewnych perypetiach z opornym kierowcą dojechaliśmy na miejsce i można było odpocząć i podsumować wyjazd. Świetna atmosfera, świetni ludzie, super impreza oraz Paul Booth i H.R. Giger jako gwoździe programu. Podziękowania dla wszystkich, którzy byli tam razem z redakcją magazynu Tatuaż – Ciało i Sztuka. Aż chce się krzyknąć: Więcej!!! Kierunek Gruyères Marek Jurczenko Zdjęcia Bobby C. Alkabes, Sylwia Dwornicka, Sebastian Klimek, Marek Jurczenko, Piotr Wojciechowski fot. Bobby C. Alkabes fot. Bobby C. Alkabes CRUCIATUS AETERNUM Wystawa Paula Bootha w Muzeum Gigera w Gruyères, Szwajcaria 19.11.2011 Długo się przygotowywaliśmy i w końcu nadszedł ten dzień, kiedy wszyscy uczestnicy przyjechali do naszego studia D3XS TATTOO ORCHESTRA i wspólnie wsiedliśmy w autokar. Ekipa zebrała się zacna, wśród uczestników był m.in. Karol z BLACK STAR, Paweł z PANDEMONIUM, Magic z MAGIC’S TATTOO, Tomasz Macabre z INK-UBUS, Jawor, Gepas, i jeszcze kilku innych tatuatorów wraz ze swoimi ekipami. Był także niesamowity artysta Ryszard Wojtyński, bohater rubryki Barany Artists Group w tym numerze. Wszystkim uczestnikom nasza redakcja serdecznie dziękuje za wsparcie, przybycie na czas i dobrą zabawę. Około szesnastej w piątek 18.11.2011 roku nasz wesoły autobus wyruszył z Gliwic. Po drobnych perypetiach rano wjechaliśmy na teren Szwajcarii. Widoki jakie dane nam było oglądać zapierały dech w piersiach i kilku uczestników chciało wręcz prosić o azyl. Szwajcaria olśniewa pięknem krajobrazów, malowniczych wioseczek, górskich szczytów, zamków, w dodatku pogoda dopisała i przez cały czas mieliśmy słońce i bezwietrzną aurę. Około południa dojechaliśmy do Gruyères i niemalże od razu udaliśmy się do muzeum, gdzie cała polska ekipa miała darmowy wstęp. Ja wprawdzie byłem w muzeum już wcześniej, ale wrażenie było tak silne, jak za pierwszym razem. Wchodząc do muzeum Gigera przenosisz się w inny świat, to tak, jakbyś znalazł się na obcej planecie, gdzie wszystko jest inne, ciekawe i przerażające zarazem. Od kosmicznej recepcji (z piękną pracownicą mówiącą po polsku), poprzez kolejne sale, gdzie narasta wrażenie alienacji i zagrożenia. Aż w końcu trafiasz na ostatnie piętro, gdzie jeżeli masz trochę szczęścia i jesteś we właściwym miejscu i czasie, to spotykasz Paula Bootha i H.R. Gigera. Po pierwszej rundzie zwiedzania muzeum wszyscy byliśmy zauroczeni i Spotkanie na szczycie: Paul Booth i H.R. Giger Mike Geringer i Kristina Ladinek z HERZBLUT TATTOO, Rico Schinkel ze STUDIO Z, Mick z MICK TATTOO, wspomniany Ryszard Wojtyński czy Małgorzata Dudek, polska projektantka mody. Wystawa przyciągnęła masę wielbicieli talentu obu panów i frekwencja była bardzo wysoka. Wieczorem Paul Booth otworzył oficjalnie swoją wystawę, podziękował wszystkim za przybycie i zaprosił na wernisaż. Później, razem z resztą publiczności mieliśmy okazję spróbować sławnych, lokalnych serów i długo dojrzewających wędlin oraz oczywiście piwka. Nieco później dane mi było oglądać kręcenie reklamy z udziałem samego H.R. Gigera. Potem ponownie obejrzeliśmy wystawę prac Paula Bootha, część zwiedzających przeniosła się do odlotowego, gigerowskiego baru, a pozostali rozpierzchli się po okolicznych knajpkach. Późnym wieczorem rozwieźliśmy ekipę po hotelach, gdzie niektórzy nadal bawili się szampańsko. W niedzielę rano obudziło nas intensywne słońce, które rozświetliło cudowny krajobraz za oknami. Kiedy wyszedłem z hotelu, poczułem niemalże wiosnę w powietrzu, temperatura wahała się w okolicach 8-10 stopni, do tego krystalicznie czyste powietrze i miłe dla skóry promienie słoneczne. Słowem żyć nie umierać, a jeszcze przed wyjazdem uczulałem wszystkich, że jedziemy w góry, więc powinni się ciepło i solidnie ubrać. A tu taka miła niespodzianka! Przybyliśmy do Gruyères, nareszcie na na miejsce Ta alejka prowadziła wprost do Muzeum Gigera Rozdawanie autografów Wszyscy w komplecie na wspólnej konferencji Oni wiedzą co dobre Peace od Loretty Leu Streaptease Angela przed Gigerem Na miejscu czekały na nas kultowe eksponaty No to wchodzimy Prezent z Moskwy dla Gigera, obraz Wowy Multa z ANGEL TATTOO Recepcja i kiosk z pamiątkami Absynt z Angelem w Giger Barze Inna, żona Angela H.R. Giger i Piotr Wojciechowski Alien we własnej osobie Dziewczyny bossa A wokół dużo znamienitych gości Ale tam były wnętrza! Praca wre... fot. Paola Duran H.R. Giger z uwagą przyglądał się Art Fusion... fot. Bobby C. Alkabes Paul Booth – wywiad Art Fusion wzbudziło duże zainteresowanie... Efekt końcowy zaskoczył wszystkich... Paul Booth pojawił się na konferencji prasowej, zorganizowanej z okazji otwarcia jego wystawy w Muzeum Gigera. My wybraliśmy się tam, aby wszystko zobaczyć i opowiedzieć naszym czytelnikom o tym wydarzeniu. Była okazja, żeby przepytać mistrza, więc to zrobiliśmy i wyszedł z tego dosyć obszerny materiał. Czasami w rozmowie udzielali się Filip Leu i Les Barany, siedzący obok Paula przy jednym stole. Paul ma ostre i sprecyzowane opinie na każdy temat, więc świetnie się z nim rozmawia i możecie być pewni, że nie ma tu ani słowa o przysłowiowej dupie Maryni. - Opowiedz o dzisiejszym Art Fusion? - Jeszcze nie zaczęliśmy. Spędziliśmy tydzień, żeby to zaplanować i w końcu ustaliliśmy, co chcemy zrobić. Nie wiem jak się to stało, że doszliśmy do tego, żeby zrobić ślimaka, to chyba była twoja idea (Paul zwraca się do Filipa Leu). Postanowiliśmy zrobić coś innego, coś, co sprawi nam radochę. To bardzo ważne, żeby praca sprawiała przyjemność, wtedy lepiej się pracuje i daje to większą satysfakcję. Każda okazja, żeby pracować razem z przyjaciółmi sprawia mi niesamowitą frajdę. Akurat ten obraz nie ma żadnych ukrytych znaczeń i jest zupełnie naturalny. - Paul Booth i H.R. Giger, te nazwiska świetnie się komponują, kto wpadł na pomysł żeby je połączyć i zrobić wystawę twoich prac w muzeum Gigera? - Myślę, że to był Les Barany, który zaraził mnie tą ideą. - Les Barany: Myślę, że dziś już nikt nie pamięta. W każdym Art Fusion: Paul Bootha, Filipa i Titine Leu oraz Sabiny Gaffron 8 razie idea narodziła się jakieś dwa lata temu. Zaczęliśmy dogrywać sprawy, ustalać, kiedy będzie możliwość zrobienia wystawy, kiedy Paul może przyjechać i w końcu jesteśmy tutaj. Paul potrzebował trochę czasu, żeby namalować kilka nowych obrazów specjalnie na tą wystawę. Wiesz, zawsze trudno jest dociec, kto wpadł na świetny pomysł, ha ha ha! - Chciałem być pewien, że będę mógł się pochwalić nowymi pracami. Nie maluję zbyt często, więc potrzebowałem na to czasu. Przez ostatnie kilka lat nie maluję i tatuuję tak często, jakbym chciał. Dużo czasu pochłania mi biznesowa strona studia i galerii. Miałem chwilę wahania, czy dam radę zmieścić się w czasie, ale wszystko się udało i jestem tutaj. To była duża presja dla mnie jako artysty, ale z jakiegoś powodu lubię pracować pod presją. Kiedy decydujesz się na coś takiego to chcesz, aby było to najlepsze jak tylko może być, chcesz, żeby to było coś specjalnego. - Ile nowych prac pokazujesz? - Pokazuję prace w trzech salach, w jednej są efekty naszych, wcześniejszych Art Fusion, w drugiej moje starsze prace, a w trzeciej moje najnowsze dzieła. Myślę, że pokazuję tu swoją historię. To jakby cały ja w jednym miejscu, nigdy wcześniej nie widziałem tego w takim kontekście. Ciekawie jest oglądać własny progres, widząc wszystkie prace w jednym miejscu, widząc wszystkie pomyłki i niedociągnięcia, czując się osaczonym przez to wszystko. - Jaki jest twój ulubiony obraz spośród, tych które namalowałeś? - To jest jak tatuaż, patrząc na zrobione prace zawsze chcesz do nich wrócić i coś jeszcze poprawić. Te prace pokazują, na jakim poziomie jestem obecnie. Znam swoje ograniczenia i wiem, kiedy przestać malować, w innym przypadku nigdy nie skończyłbym swoich obrazów. Muszę panować nad chęcią zbytniego dopieszczania swoich prac, wyznaczam sobie punkt docelowy i nie wychodzę poza niego. - Les Barany: A punkt docelowy jest wtedy, kiedy przychodzi kupujący. - Tak, kiedy nadchodzi czas wysyłki prac, to jest to jednocześnie czas, kiedy muszę ostatecznie zakończyć malowanie. Ten obraz, który najbardziej działa na ludzi, który powoduje najżywszą reakcję, ten będzie moim ulubionym. Wiadomo, że jedne lubię bardziej, a inne mniej, widziałem też, jak reagują na nie ludzie. Niektórzy są wkurzeni, inni zszokowani, a niektórzy wręcz odchodzą nie mogąc patrzeć na moje obrazy. Możesz wyrażać siebie, ale jak nikt nie chce tego oglądać, ani nie wzbudza to niczyich emocji, to zwyczajnie to nie ma sensu. To wszystko wypływa z mojego wnętrza, to rodzaj mojej terapii, rozładowanie moich frustracji, mojej nienawiści. Nie mam ochoty malować rzeczy radosnych (obrazów szczęścia), kiedy jestem w dobrym nastroju to z reguły nie mam ochoty malować. - Jakie rzeczy tatuujesz obecnie? - W ostatnim czasie prawie wcale nie tatuuję ze względu na przebudowę mojego studia, co wymagało ode mnie usunięcia moich obrazów i reszty kolekcji, dokończenia obrazów na wystawę. W każdym razie, kiedy wrócę do domu to grafik mam już zapełniony. Może to zabawne, ale kiedy maluję, to w mojej głowie kiełkuje wiele idei na nowe tatuaże. Część obrazów, które namalowałem ostatnio, stała się bazą dla tatuaży. Lubię równowagę, kiedy przez połowę mego dnia mogę tatuować, a przez drugą połowę Wspólna konferencja prasowa 9 Paul Booth, Delusions, olej na płycie, 61 x 91 cm, 2006 Spotkanie na szczycie, H.R. Giger i Paul Booth 10 Otwarcie wystawy Paul Bootha w Muzeum Gigera Impreza trwała do późna w nocy malować. Wtedy moja głowa jest na właściwym miejscu. - Kto obecnie pracuje w LAST RITES? - Stefano Alcantara, Timothy Boor, Toxyc i mamy jeszcze czasowo Marka Blancharda, oraz oczywiście cały czas przyjeżdżają artyści na gościnne występy. Ogólnie mamy bardzo przyjazne środowisko, a w soboty jest naprawdę dużo pracy. Właśnie zbudowaliśmy scenę, pomieszczenie dla VIP-ów, bar, więc teraz to już nie jest tylko galeria sztuki i studio tatuażu, ale kompleks, gdzie możesz się spotkać z przyjaciółmi, obcować ze sztuką i spędzać tu czas. To są naprawdę duże zmiany, pozamieniałem pomieszczenia, przebudowałem wszystko, generalnie mamy same pozytywne reakcje, więc jestem zadowolony. Przewija się tu masa ludzi z różnych stron świata, którzy często pytają mnie, gdzie można wyjść wieczorem, więc postanowiłem dać im miejsce, gdzie będą mogli spędzać także wieczory. - Zrobiłeś już bardzo dużo, ale pewnie masz jeszcze więcej planów? - Tak, mam sporo planów, tylko skontaktuj mnie z ludźmi, którzy mają na to kasę, he he. Plany mam spore i kasochłonne. Chciałbym otworzyć hotel, coś w rodzaju hotelu z horroru, gdzie można by wślizgnąć się do pokoju w środku nocy i wystraszyć mieszkańców na maxa. Konkretny bar, pokoje wypoczynkowe, absynt bar, pokoje ze straszydłami, wszystko utrzymane w tym samym klimacie. Dawno temu pracowałem w domu strachów, gdzie straszyłem ludzi, malowałem twarz, znienacka chwytałem ich w ciemnościach. Lubiłem to tak bardzo, że chciałbym do tego wrócić, chciałbym wybudować taki nawiedzony dom, ale inny od wszystkich, bardziej prawdziwy i przerażający. Teraz kombinuję, jak znaleźć na to sponsorów. Moje pomysły są często ryzykowne i wymagają masy pieniędzy. Chciałbym, żeby było tam całe spektrum strachu, jakby różne poziomy, od prostego straszenia, przez działania parapsychologiczne i mieszanie ludziom w głowach. Chciałbym, żeby ludzie podpisywali zgodę na to, że możemy wpaść w środku nocy i totalnie ich wystraszyć, wiem, że są ludzie, którzy tego pragną. - Wiadomo, że prace Gigera są dla ciebie wielką inspiracją, jak spotkaliście się po raz pierwszy? - Oczywiście. Pierwszy raz spotkaliśmy się chyba w 1993 roku, na konwencji tatuażu w Jersey. Potem spotkaliśmy się jeszcze parę razy w Nowym Jorku. Nasze ścieżki krzyżowały się co jakiś czas i z reguły kończyło się na półgodzinnej pogawędce. Teraz jestem pierwszy raz w muzeum Gigera. Wcześniej niestety nie miałem okazji, nawet jak zdarzało mi się być w Szwajcarii. - Jak ci się tutaj podoba? - Jestem olśniony, to jest niesamowite miejsce, ciągle jeszcze nie byłem w stanie dokładnie wszystkiego obejrzeć. Myślę, że w niedzielę będę mógł wszystko w pełni wchłonąć. - Jakie wrażenia na żywo? - Świetne, wydaje mi się, że tutaj jest podobnie jak u nas w LAST RITES w Nowym Jorku. Jeżeli przyjeżdżasz do LAST RITES i spędzasz tam trochę czasu, to zapominasz, że ciągle jesteś w Nowym Jorku. Tutaj jest tak samo. Kiedy wchodzisz do muzeum Gigera, to tak jakbyś opuścił planetę i znalazł się w innym świecie. - Czy możemy się spodziewać jakiejś współpracy pomiędzy tobą, a Gigerem? - Byłbym zaszczycony, ale nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Uwielbiam Art Fusion, Filip Leu jest jednym z Paul Booth, Life Sentence, olej na płycie, 56 x 122 cm, 2006 Wystawa Paula Booth'a, fot. Bobby C. Alkabes 11 Paul Booth, The Fibonacci Worm, olej na płycie, 61 x 91 cm, 2007 artystów, z którymi współpracowałem poprzednio, a współpraca z Gigerem byłaby czymś niezwykłym. Może powinienem go zaprosić do mojego horror hotelu, muszę go tylko najpierw zbudować. I będzie tam specjalny gigerowski pokój. Bardzo wiele się nauczyłem przy okazji wspólnego malowania, uważam, ze to lepsza nauka niż jakaś szkoła artystyczna czy uniwersytet. Kiedy pracujesz z kimś, kto może być twoim prywatnym nauczycielem i na bieżąco podpowiadać, jak się doskonalić, tak jak to robi Filip, to wiesz, że to najlepsza droga. - A jak się spotkaliście? - Tak naprawdę to nie pamiętam, to musiało być na jakiejś konwencji, może gdzieś w Ameryce, albo w Amsterdamie? Wielokrotnie nasze drogi się schodziły, zaprosiłem go na muzyczne tournée Tattoo The Earth Tour i tam narodziła się idea wspólnego Art Fusion. Pamiętam, że działaliśmy wspólnie w wielu miejscach, bo właściciele klubów muzycznych na sam dźwięk słowa tattoo uciekali, gdzie pieprz rośnie, obawiając się procesów sądowych. Jeżeli już nie mogliśmy tatuować, to chcieliśmy dać coś fanom, ustawialiśmy stoliki pod ścianą, rozkładaliśmy papier i malowaliśmy. Robiliśmy to głównie dla własnej przyjemności, ale kiedy w pewnym momencie odwracaliśmy głowy, to za nami było stu pięćdziesięciu fanów, którzy obserwowali naszą pracę. Nawet kiedy gwiazda wieczoru szalała na scenie, to my wciąż mieliśmy swoją własną publikę. Musiało coś w tym być, więc Mocnym akcentem wystawy było Art Fusion 12 nadaliśmy temu wszystkiemu nazwę i zyski przeznaczyliśmy na cele charytatywne. W końcu tak wielu artystów było w to zaangażowanych, że jedyną drogą było robienie tego za darmo pod egidą: America For International Child Art Foundation. Cała sprawa nadal działa na konwencjach na całym świecie, teraz ludzie robią to na własną rękę i to jest świetne. Próbowałem robić coś podobnego w mojej galerii, angażując malarzy zamiast tatuatorów, ale oni nie potrafili malować w ten sposób. Malarze potrzebują więcej czasu w samotności swojej pracowni, i nie są tak elastyczni, jak tatuatorzy. Nie mogli znieść tego, że ktoś inny maluje na ich płótnie, to przyprawiało ich o atak serca, he he. Z jakiegoś powodu tatuatorzy potrafią połączyć swe siły i tworzyć ciekawsze prace. - Filip Leu: Przyzwyczaili się robić covery. Dzisiaj będziemy malować w składzie Paul, ja, moja żona Titine, Sabine Gaffron. Wszyscy już wielokrotnie razem pracowaliśmy. - Tak, malowaliśmy w Genewie, Nowym Jorku, Londynie, u Filipa, itd. - Wygląda na to, że większość Art Fusion namalowałeś razem z Filipem. Czy jest jakiś inny artysta, z którym częściej kolaborowałeś? - Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam odwiedzić Filipa, to malujemy z nim, Titine, czasem z Sabiną, zależy, kto akurat jest w mieście. Malowano na żywo Grano na żywo , Ajja S.F. Leu & Cosmosis Paul Booth, Disaffected Soul, olej na desce, 61 x 91 cm, 2011 - Czy macie jakiś pomysł zanim zaczniecie? - Z reguły tak. O dzisiejszej pracy dyskutowaliśmy przez trzy dni. Czasem jest zabawnie, kiedy na białym płótnie zaczyna materializować się jakiś pomysł, o którym nikt wcześniej nie myślał. Działamy jako zespół i nie znam niczego, co mogłoby się z tym równać. Nie ma szefów i każdy dokłada coś od siebie. Tym razem zdecydowaliśmy się wybrać wcześniej koncepcję, może dlatego, że chcieliśmy być pewni, że zrobimy coś fajnego, że nie będzie zbyt dużej presji. Pod nazwą Art Fusion Experiment cały czas staramy się robić coś innego, aby było to ciekawe także dla nas. W każdym razie wiem, że cokolwiek się z tego wykluje to będzie OK, bo wszyscy, którzy w tym uczestniczą, wiedzą co robią. Jeżeli coś namieszasz, to ktoś zawsze powie: - Hej, Filip zrób coś z tym, he he. Wszyscy uważnie śledzimy postęp pracy. Czasem ktoś nowy chce koniecznie zaznaczyć swoje terytorium (to moja część i macie jej nie dotykać), wtedy podchodzę, dorysowuję np. wąsy i wszyscy mają ubaw. Jeżeli masz dobrą ekipę, to nie ma znaczenia, kto co namalował, ważne jest, że wszyscy przyczynili się do tego, żeby całość wyglądała najlepiej jak się tylko da. - Które Art Fusion było najbardziej pamiętne? - Pamiętam Boston. Kiedy to ustaliliśmy listę reguł, które miały być przestrzegane, miałem tylko nadzieję, że zdążę zabrać gotową pracę, kiedy będę wyjeżdżał. Czasem jest łatwo, czasem trudniej. Niektórzy tego zupełnie nie łapią, ale to jasna sprawa, że art fusion nie jest dla każdego. Z kolei w hotelu w San Francisco mieliśmy sam już nie pomnę ilu artystów, dwa duże pokoje, gdzie przez dwa dni w dzień i w nocy wrzała praca. To nie było otwarte dla publiczności, więc był to obóz artystyczny, a nie przedstawienie. Po prostu wielu artystów pracujących razem, bez presji publiczności. - Jakiej muzyki słuchasz? - W czasie dzisiejszego Art Fusion grać będą bracia Filipa. Natomiast moje personalne upodobania łagodnieją wraz z wiekiem. Oczywiście nadal słucham black metalu, natomiast death metal już mnie tak nie kręci, słucham dark ambient, rzeczy instrumentalnych, które włączam, kiedy maluję obrazy. Lubię też słuchać jakichś strasznych odgłosów, ścieżek dźwiękowych z filmów... Klimaty takie, jak na moim CD. - Jakieś nazwy kapel? - Nazwy ulatują, ale np. Attila z Mayhem ma swój projekt solowy, który lubię. Jeżeli coś ma mroczne wibracje, to z reguły to lubię. Kiedy byłem młodszy, potrzebowałem agresywnej muzyki, żeby się wyciszyć, teraz potrzebuję spokojnej muzyki, żeby się uspokoić. To przychodzi z wiekiem. Ciągle lubię ostrą muzykę, ale już nie trzepię łbem pod sceną, teraz to ja jestem tym kolesiem z tyłu. - Wracając do twojego malarstwa, czy masz jakiś specjalny kącik, gdzie czujesz się komfortowo? Paul Booth poświęcił Art Fusion jedną salę, aby zaprezentować najlepsze przykłady wykonane w przeszłości, fot. Bobby C. Alkabes 13 - Tak, mam specjalny kącik gdzie tatuuję, inny gdzie maluję, a jeszcze inny do rzeźbienia i specjalny komputer do grafik video. Robię dużo grafik komputerowych i efektów video. Mam więc warunki, aby realizować swoje pasje. Lubię w ciągu dnia przez kilka godzin tatuować, potem malować, albo zacząć od malowania, potem zrobić jakiś tatuaż, by powrócić do zaczętego obrazu. Lubię przerwać malowanie na kilka godzin, to daje mi dystans, pozwala zmienić perspektywę. - Właśnie, słyszeliśmy, że nie masz cierpliwości do ludzi? - Daję sobie radę z klientami, bo jestem tatuatorem, natomiast większe grupy mnie przerażają, nie lubię clubbingu, nie chodzę do barów, przebywam w zatłoczonych pomieszczeniach tylko wtedy, gdy naprawdę muszę, wole własne środowisko, w otoczeniu przyjaciół. W momencie, gdy drzwi się zamykają, LAST RITES staje się swego rodzaju wielkim apartamentem, mamy tam nawet kino, więc mogę z kumplami pooglądać filmy, jakie tylko chcę. Tak naprawdę wolę małe grupy, na konwencjach staram się uśmiechać i nie pokazywać po sobie, że mam akurat zły moment. Natomiast w domu jestem dosyć twardy dla moich pracowników, bo jestem perfekcjonistą i tego samego wymagam od moich tatuatorów. Nie cierpię braku zaangażowania, ja daję z siebie 100% i tego samego wymagam od innych. Bywam niecierpliwy, bywam zagniewany, może nie rzucam krzesłami, jak twierdzą ludzie, ani nikogo nie biję, ale potrafię zdrowo nakrzyczeć. Wiem, że powinienem być bardziej cierpliwy, ale moja cierpliwość kończy się na sztuce. Kiedy mój administrator zrobi coś głupiego to potrafię krzyknąć: - Co z tobą!? Wiesz, jak każdy inny szef. Szczerze powiedziawszy to nie lubię tego, wolałbym, żeby kto inny wszystkim zarządzał. Wolałbym zająć się wyłącznie tatuowaniem i malarstwem, ale nie mogę znaleźć żadnego administratora, który rozumiałby moje idee i pracował wystarczająco długo, żeby to wszystko ogarnąć. - Co myślisz na temat wywiadu, którego twoja mama udzieliła dla naszego magazynu? - Nie mogłem go przeczytać, bo nie rozumiem ani słowa po polsku. Jestem pewien, że było zabawnie. Moja mama lubi mnie zawstydzać, więc pewnie opowiadała jaki byłem w dzieciństwie. - Pamiętam, że poprosiłeś dziewczynę z TF, żeby ci to przetłumaczyła... - Tak, ale to było na konwencji i nie zrozumiałem za wiele, ale jestem pewien, że było OK. Zrozumiałem na tyle, żeby przestać się martwić. Jakbym się tym martwił, to pewnie krzyknąłbym: - Odczep się od mojej matki! Nie mogłem tego uniknąć, a mama też musi mieć trochę radości. - Co sądzisz o tattoo magazynach w USA i w Europie? Widzisz jakąś różnicę? Udzielasz w końcu tak wielu wywiadów? - Tak, ale nigdy nie przysyłają mi kopii, he he... - My zawsze przesyłamy egzemplarz. W takim razie, co sądzisz o naszej gazecie? - Tak, od was dostaję, niestety nie mogę sobie poczytać, ale fotki są świetne. - Od jakiegoś czasu mamy cykl artykułów o Barany Artists Group, który jest po polsku i angielsku. - Les: powinniście także tłumaczyć wywiady z anglojęzycznymi artystami, jak ten z Paulem. - Teraz to już chyba musimy... - Parę lat wcześniej bardziej interesowałem się polityką, jeździłem więcej po świecie, udzielałem się na scenie tatuażu, ale poczułem się tym wszystkim zmęczony i postanowiłem skupić się na pracy i swoim studiu. Uwielbiam tatuaż, ale cała ta otoczka i przemysł mnie 14 męczy. Mniej się udzielam na zewnątrz, bo scena i przemysł wywierały na mnie zbyt dużo presji, wszyscy chcieli czegoś ode mnie, ja chciałem ich uszczęśliwić i w końcu sam poczułem się zestresowany. Skupiłem się więc na swojej sztuce. Jeżdżę na konwencje, kiedy naprawdę muszę, albo chcę spotkać przyjaciół. Trzymam się z daleka od układów. Przemysł tatuatorski mocno się zmienił, przynajmniej w Ameryce, nie wiem jak jest w Europie, bo nie podróżuję już tak dużo i nie śledzę europejskiej sceny. Patrzę na scenę tatuażu i widzę coraz więcej konkurencji, mniej przyjaźni, mniej etyki. Wiem, że to co mówię nie jest politycznie poprawne, ale tak czuję. Oczywiście nie wszędzie, ciągle są dobrzy artyści i przyjaciele, ale ja skupiłem się na tatuowaniu i swoich sprawach. - Myślę, że pieniądze grają tu wielką rolę. - Tak właśnie jest, np. w programach reality TV o tatuażu, które zatruwają umysły ludzi, którzy nie wiedzą niczego na temat tatuażu. Nie jestem wielbicielem TV, nie mam telewizora od ponad dwudziestu lat. Programy reality TV robią więcej złego niż dobrego. Być może w Europie nie jest to problemem i ludzie są bardziej otwarci, myślący, ale w USA jest to problem. Myślę, że mamy lepsze możliwości pokazania tatuażu niż programy TV, z których producenci zrobili coś w rodzaju żartu. Społeczeństwo powinno być edukowane w sposób bardziej odpowiedzialny i profesjonalny. Wszystko, co ludzie wiedzą o tatuażu pochodzi z telewizji, ludzie są jak owce w stadzie, dlatego skupiłem się na tatuowaniu. Robię to w sposób, w jaki lubię to robić. Nie możesz wytatuować całych pleców w 25 minut, jak to pokazują w TV. Magazyny nadal pokazują moje prace, ale już nie tak często jak kiedyś. Jest wielu nowych artystów, widziałem sporo świetnych prac, ale obawiam się, że część z nich nie 15 16 sposób pokazywało ogólny chaos, który gości w mojej głowie, ale nie dałem mu żadnych ograniczeń ani wskazówek. Felix jest dla mnie mentorem, jego idee na temat sztuki zmieniły mój sposób myślenia. Najtrudniejsze dla mnie było zaufanie komuś w tak dużym stopniu. Spodziewałem się jednego wzoru i zdecydowałem, że będę go nosił niezależnie od wszystkiego, stwierdziłem, że skoro uważam go za swego mentora, to będę nosił jego dzieło do końca życia. To było coś, czego bardzo chciałem. Wtedy on zrobił 42 projekty i kazał mi wybrać jeden z nich. Kiedy w końcu wybrałem ten jeden i w dodatku okazało się, że jest to także jego ulubiony projekt, to pomyślałem, że tak ma być. On nawet pokazał, że wcześniej oznaczył go jako ten najlepszy, żeby udowodnić mi, że to prawda. Rozmawiamy o tym, żeby kontynuować tatuaż na karku i na drugiej stronie głowy, ale ciągle nie mogę się zdecydować, czy chcę aby to było symetryczne i zbalansowane, czy asymetryczne. Wydaje mi się, że symetria do mnie nie pasuje, więc chyba będzie to niesymetryczne. Chciałbym, żeby tatuaż schodził mi na kark, wielokrotnie rozmawialiśmy z Filipem o kontynuacji. - Filip Leu: To było zrobione w czasie jednej nocy. Po trzech dniach konwencji usiedliśmy wieczorem i tatuaż został zrobiony. - Kiedy opuszczałem Szwajcarię i podałem celnikowi mój paszport, ten spojrzał na mnie, upuścił fot. Bobby C. Alkabes przetrwa pięciu lat. Jeżeli jakiś tatuaż nie przetrwa nawet roku, to można powiedzieć: - Tak, jesteś świetnym artystą, ale może powinieneś pozostać przy pędzlach. Skóra rządzi się swoimi regułami. Ja tatuuję dlatego, że to jest permanentne, to przyciągnęło mnie do tatuażu. Ludzie, którzy mi zaufali będą nosić moje prace do końca życia na swoim ciele i one powinny wyglądać dobrze. Teraz widuję prace, które są piękne jako sztuka, ale nie są tatuażami. Kiedy ja się uczyłem, to wpajano mi, że cokolwiek zrobię ma dobrze wyglądać po dziesięciu latach, obecnie wygląda na to, że nie jest to takie ważne. Widzę, jak wielu tatuatorów robi tatuaże dla zdjęcia do portfolio nie interesując się tym, co będzie nosił klient przez całe życie, ale to już osobna sprawa. Poza tym jestem negatywnym gościem i zawsze mam negatywne skojarzenia, he he... - Nadal tatuujesz gwiazdy rocka? - Tak, ale to naprawdę wkurzające. Wolę moich stałych klientów. Najzabawniejszy był koleżka, który zrobił swój pierwszy tatuaż mając dobrze ponad czterdziestkę, ponad połowę życia rozmyślał, zanim zrobił ten pierwszy, to miało dla niego znaczenie artystyczne i symboliczne. Lubię podejście psychologiczne, rozmowę z klientem, wspólne znalezienie tego wzoru, który pasuje do niego. Wiem, że mam taką reputację, że robię to, co chcę na ludzkich skórach, ale to nieprawda. Z reguły proszę ludzi, żeby opowiedzieli mi o swym życiu, co ich określa, skąd przyszli, jakie mają przeżycia, czego chcą, więc to nie jest tylko wytatuowanie obrazka na kimś, to coś głębszego, jakaś więź z klientem. W rezultacie współpracujemy ze sobą i na podstawie tej psychologicznej więzi rysuję dla niego projekt. To daje mi większą satysfakcję, jest dużo głębsze niż klient, który wpada i mówi: - Chcę czaszkę na ramieniu. Lubię interpretować idee klientów, to sprawia mi więcej radości. - O ile pamiętam to nadal trzeba bukować tatuaż u ciebie z trzyletnim wyprzedzeniem? - To chyba średni czas, nie dbam o to specjalnie. Czasem ludzie, którzy siadają naprzeciw mnie mówią mi, że czekali masę czasu. Gwiazdy rocka wpadają, kiedy są w mieście, nie mają nigdy czasu, robią małą sesję na szybko i znikają na trzy lata. To znacznie pogarsza sprawę, tatuaż wielkości formatu A4 robimy przez dwa lata, bo raz mają czas na sesję godzinną, innym razem dwugodzinną i widzisz ich raz do roku. To nie jest fajne. - Kiedy czytam wywiady z gwiazdami rocka, które tatuowałeś, to zawsze bardzo dobrze cię wspominają. - Gwiazdy są kapryśne, ale w porządku. To są w końcu gwiazdy rocka. Dotyczące ich stereotypy istnieją nie bez przyczyny, he he... - A co z tatuażami na twoim ciele? - Miałem być tatuowany prze Filipa, ale się boję, he he. On zrobił tatuaż na mojej głowie, ja zrobiłem tyły nóg Filipa, za co do dzisiaj mnie nienawidzi. Dlatego teraz on chce tatuować mnie, żeby oddać mi trochę bólu. Rewanżujemy się sobie i teraz przyszła kolej na mnie, więc mam pietra. - Wasze style są kompletnie różne, czy to dlatego jesteście przyjaciółmi? - Myślę, że jest wiele powodów, dla których się przyjaźnimy. - Filip Leu: Wbrew pozorom mamy wiele wspólnego, obrazy są różne, ale osiągamy je w podobny sposób. Nie są to bezpośrednie wpływy, ale wiele się od siebie nauczyliśmy i w jakiś sposób wzajemnie sobą przesiąknęliśmy. Niewielu ludzi spotkałem w życiu, z którymi coś twórczo zaiskrzyło, a z Paulem tak jest. - Widziałem już wiele efektów waszej współpracy. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie tak samo? - Dzisiaj będzie się bardzo wiele działo, a ja postaram się wyłączyć moją manię panowania nad wszystkim. - Filip Leu: Uwaga, ja zmieniam zdanie co chwilę... - On zawsze mówi: - OK, taki jest plan... Nie taki jest plan... Nie! Taki jest plan... A ja zgrzytam zębami i sam nie wiem jak, ale to działa, ha ha ha! To jest coś więcej niż wspólne malowanie, to przyjaźń, wzajemne zobowiązania, frustracje, karuzela idei, wzajemne kontakty i duża doza szaleństwa. Obaj wiele się uczymy, wiele moich koncepcji nie powstało by, gdyby nie rodzina Leu. Nazywam ich hipisami, ale naprawdę dalecy są od hipisiarstwa. Mają mentalność Zen i są bardzo kreatywni. Otwarci na nowe pomysły. - Filip Leu: Pamiętam, jak Paul poprosił mojego ojca o wzór na swoją głowę. Ojciec namalował 42 pomysły. W końcu przyleciałem do Nowego Jorku, rozłożyłem je na podłodze, a Paul miał wybrać ten jeden. - Czy mógłbyś opowiedzieć o tym tatuażu? Wiele osób pyta o niego. - Prosiłem Felixa o coś w rodzaju spirali, chciałem, żeby to w jakiś okulary i nawet nie patrząc na paszport powiedział: - Wypieprzaj z mojego kraju! Moja głowa była opuchnięta, ucho czerwone, wyglądałem po prostu totalnie, ha ha ha! - Opowiedz o współpracy z Lesem Barany? - Współpracujemy ze sobą od dawna. W mojej galerii wielokrotnie pokazywałem prace członków Barany Artists Group. Nie było zbytnich korelacji z Gigerem, bo nasza galeria znajduje się w Nowym Jorku, ale Les przywiózł trochę rzeźb i teraz mamy kącik poświęcony Gigerowi. To pokazuje moje korzenie. Dziś mam 44 lata, ale kiedy miałem 14-15 lat, siadywałem w moim pokoju i zawsze towarzyszyła mi sztuka Gigera, Frazetty, Borisa. Wielu artystów mojej generacji starało się tworzyć w stylu Gigera, jego sztuka wiele mnie nauczyła, w dziedzinie faktury, konturowania i cieniowania. Technika, której użył do wykreowania swojego świata była dla mnie wielką inspiracją. Przyjazd tutaj był niczym zatoczenie życiowego koła, kiedy przechodziłem przez kolejne sale, to czułem się jakbym znowu miał czternaście lat. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Myślę, że czas na kolejny krok w mym artystycznym rozwoju i wizyta tutaj może okazać się punktem zwrotnym. Nie wiem jeszcze jak, kiedy i gdzie, ale czuję potrzebę zmiany. Na pewno nie będę mniej kontrowersyjny, pewnie zawsze będę wkurzał ludzi. Pytał Piotr Wojciechowski i Marek Jurczenko Zdjęcia Bobby C. Alkabes 17