Szkice polityczne

Transkrypt

Szkice polityczne
IGNACY DASZYŃSKI
Szkice polityczne
 
Redakcja: Paweł Dembowski
Projekt okładki: Mateusz Trzeciak
W digitalizacji i korekcie poszczególnych tekstów uczestniczyli także:
Iwo Augustyński, Róża Dembajka, Jan Jankowski, Jan Świeczkowski, Martyna Urbańczyk, Wojciech Wróblewski oraz Piotr Kuligowski i Remigiusz Okraska (Lewicowo.pl)
Ten utwór nie jest chroniony majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej. Jeśli opatrzony jest materiałami podlegającymi prawu autorskiemu, są
one udostępnione na licencji Creative Commons BY-SA . PL.
Wersja . wydania cyowego. W razie znalezienia błędów prosimy o przesyłanie
poprawek na adres: [email protected].
ISBN ----
Wydawca: Partia Razem
ul. Jezierskiego /LU 
- Warszawa
http://www.partiarazem.pl


    Szkice polityczne

SPIS TREŚCI
Bankructwo demokracji galicyjskiej � � � � � � � � � � � � � � � � � � 4
Pogadanka o socjalizmie � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �19
Gdzie przewodnia droga (z refleksji amsterdamskich) � � � � � � �29
Mowa za powszechnym, równym, bezpośrednim prawem wyborczym � �36
Polityka proletariatu. Kilka uwag o taktyce rewolucji � � � � �49
Cztery lata wojny. Szkice z dziejów polityki PPSD � � � � � � � � 87
Głosuj za Polską! � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � 107
Ksiadz w polityce � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � 114
Czy socjaliści mogą uznać „dyktaturę proletariatu”? � � � � � �118


    Szkice polityczne

BANKRUCTWO DEMOKRACJI GALICYJSKIEJ
   
Dla czytelnika nie znającego stosunków galicyjskich, może się po przeczytaniu tej malej
broszurki nasuwać niejednokrotnie pytanie, dlaczego z taką drobiazgowością rozpatrujemy polityczne bankructwo galicyjskich demokratów… W kraju jęczącym pod przewagą
arystokracji i szlachty może by lepiej i rozumniej było, oszczędzać choć fałszywych demokratów, starać się im pomóc choćby tylko tam, gdzie egoistyczne ich zapędy popychają
ich do koniecznej walki z arystokracją i stańczykami. Zamiast walki na noże może byłby
lepszy kompromis?… Otóż dla ludzi nie lubiących niezaszczytnych kompromisów, szkice
te powinny wystarczyć; dla innych musimy zaznaczyć, że kompromis ludzi uczciwych
z „demokratami”, był w najlepszym razie możebnym tak długo, dopóki nie zorganizowała się partia oc lno e ok tyczn . Ponieważ broni ona nie tylko ekonomicznych żądań
ludowych, ale walczy także z powodzeniem i ogromną energią o swobody polityczne,
przeto prędzej czy później, bez żadnych kompromisów stanie się ona wyrazem dążeń ludu, wyrazem głównym, jeżeli nie jedynym. Najbardziej nawet „utylitarna”, byle rozumna,
polityka dyktuje nam walkę z demokracją mieszczańską, nie mówiąc już o tym, że najlepsza część tej demokracji zdradza lud z bezprzykładną, zuchwałą wprost czelnością.
Na dowód przytaczamy fakt sprzed kilku zaledwie tygodni. Dnia  maja  weszła w życie nędzna, suchotnicza wprawdzie, ale bodaj trochę robotnika chroniąca ustawa
o święceniu niedzieli. Wprowadzono ją niejako dla przyzwoitości, aby się zdawało, że
„koalicja”, że spółka szlachecko-kapitalistyczna potrafi zdobyć się na ustawy ochronne
dla robotników. Nie oschło jeszcze czernidło drukarskie rządowego ogłoszenia tej ustawy, gdy w wiedeńskim „Kole Polskim” podniósł się hałas niesłychany przeciwko odpoczynkowi niedzielnemu w galicyjskich młynach. Na prosty telegram kilku magnatów
młynarskich, rzucili się „demokraci” Lewicki i Szczepanowski na nieszczęsną ustawę, lamentując, że konkurencja węgierska zrujnuje galicyjskie młynarstwo, jeżeli polski robotnik będzie miał wolną niedzielę! Po stronie młynarzy kapitalistów stanął także dr Karol
Lewakowski, prezes „Towarzystwa demokratycznego” i bronił ich interesów. Tymczasem każdemu wiadomo, że w niektórych wielkich młynach galicyjskich należy właśnie
niedziela do dni męczarni robotniczej, że pracują tam z soboty na niedzielę lub z niedzieli na poniedziałek — po  godzin jednym cięgiem, rujnując resztę zdrowia! Dalej do
rzędu właścicieli wielkich młynów należą sami magnaci lub potentaci finansowi. Dość
wyliczyć barona Brunickiego, hr. Mierowę, Sapiehów, a wreszcie Lazarusa (dyr. banku) lub znanego kapitalistę Barucha. Takie czyny nie upoważniają żadnego roztropnego
i uczciwego człowieka do żadnej innej polityki, jak tylko bezwzględnego publikowania
wszystkich oszustw politycznych, jakich się dopuścili demokraci wobec ludu w Galicji.
Im więcej faktów przytoczymy, im jaskrawsze światło rzucimy na te wszystkie niezliczone
wiarołomstwa demokratów, tym lepszą przysługę wyrządzimy ludowi. A o to tylko nam
chodzi.

Kiedy poseł Lewakowski zaprotestował w wiedeńskim parlamencie przeciw służalczym
panegirykom hoata Chlumeckiego na cześć zmarłego despoty Aleksandra III, byli tzw.
„demokraci” galicyjscy w rodzaju Szczepanowskiego obecni w Izbie i słuchali stojąc z namaszczeniem bizantyńskiego prezydenta. Komunikat „Koła Polskiego” zaś, potępiający
czyn Lewakowskiego, podpisał młody sekretarz Koła, czerwieniejący niegdyś „demokrata”, Witold Lewicki. Nie podobna by krócej opisać bankructwa rewolucyjnej niegdyś
demokracji polskiej w Galicji, niż za pomocą przytoczonych faktów.
Ale nieznający stosunków, mogliby mieć bodaj słabą nadzieję jeszcze na Lewakowskiego, „niezłomnego Rejtana”, chlubę drobnomieszczan itd. itd. Mogliby sądzić, że Lewakowski i ci co za nim stoją, to ludzie przyszłości, ludzie zdrowej, demokratycznej reakcji, która kiedyś zada cios ostatni panowaniu stańczykierii w Galicji. Nie bawiąc się
w horoskopy na polityczną przyszłość, musimy w imię prawdy, skorygować podobne
zapatrywania.


    Szkice polityczne

Czyż nie uderzyło myślącego człowieka, że w chwili, kiedy szlachcice galicyjscy wyprawiali owacje dla cara i policzkowali przez to jedyne uczucia w Galicji, z fałszywą niekiedy egzaltacją pielęgnowane, uczucia patriotyzmu, i kiedy Lewakowski przeciw temu
zaprotestował, kraj na serio mówiąc, pozostał dość obojętnym. Lewakowski otrzymał
bardzo wiele listów i telegramów, na których naprawdę zarobił jeno c.k. urząd poczt
i telegrafów. Od kogoż to bowiem były te telegraficzne owacje⁈ Młodzież akademicka,
która się zeszła na studencki komers, „grona Polek” zachowujące swoje panieńskie incognito troskliwiej od swojej cnoty, kilku mieszczan w tym lub owym kasynie, kilka
skromnych rad gminnych, kilku opasłych cechowców, a wreszcie jednostki i znów jednostki „Rejtan w wiedeńskim parlamencie” jest więcej fizyczną niż polityczną postacią
i jak twierdzą zazdrośni o jego popularność ma „diabelne” szczęście. Cały rok w pogoni
za swoimi prywatnymi interesami i zajęciami, podchwyci raz „szczęśliwą” chwilę i potem
dostaje telegramy od „grona kobiet” i od tym podobnych instytucji, stworzonych przez
przyrodę. Odliczywszy zaś owe „szczęśliwe momenty”, jest to zero polityczne, mieszczące
się wygodnie w dziurze niepopularności „Koła Polskiego”. Już to samo, że nawet stosunkowo najporządniejsza część demokracji galicyjskiej, owe „grona” i osobniki, nie mają
nikogo, oprócz Lewakowskiego, świadczyłoby o bankructwie tej demokracji.
Oczywiście, że nie myślimy tutaj uwłaczać charakterowi prywatnemu Lewakowskiego; jest to poczciwy wiarus z r. , ale dość raz jeden przyjrzeć mu się, jak w napuszonej
mowie, z trudem odczytanej, przemawia do „narodu”, aby zrozumieć, że tacy ludzie nie
złamią przewagi szlacheckiej, nie wyprowadzą ludu z domu głodu i niewoli.
Bo i czemu? za pomocą jakich organizacji politycznych, czy ekonomicznych? Za pomocą jakich wreszcie ludzi i jakich przewodnich idei? Na dowód jak podobne pytanie jest
słuszne, wystarczy przytoczyć znamienny fakt, towarzyszący owej „telegraficznej” sympatii dla „Rejtana” w parlamencie. Równocześnie z „oburzeniem” całego kraju na „Koło
Polskie” odbywały się wybory uzupełniające do sejmu i rady państwa w kilku okręgach
drobnej własności wiejskiej. Otóż wszędzie zwyciężyli kandydaci szlacheccy ogromnymi
większościami, a lud został znów pobity na głowę. Sentyment, albowiem „gron Polek”
i komersy galicyjskich studentów, to nie są żadne czynniki polityczne i można dziś śmiało
powiedzieć, że nigdy jeszcze szlachta nie miała wygodniejszej pozycji, niż teraźniejsza.
I na odwrót nigdy demokracja galicyjska nie była bardziej rozbita i zwyrodniona, niż
dzisiaj.
Postarajmy się więc bliżej nieco przyjrzeć temu smutnemu obrazowi. Pomijając wszelkie „demokratyczne” azesy o ludzie wiejskim, o sukmanach, kosynierach, czerwonych
rogatywkach i innych domorosłych środkach rozpalania fantazji panienek galicyjskich,
musimy skonstatować, że demokraci galicyjscy od r.  do ludu wiejskiego się nie
zbliżyli, na nim oprzeć się nie zdołali i pozostali dlań do dziś dnia „panami” albo „podpankami”, którym chłop nie wierzy i na dnie duszy chowa dla nich lekką pogardę.
Pozostały zatem miasta, tj. górna ich część, bogatsza, lub przynajmniej wstydząca się
swego ubóstwa, gorzej niż zbrodni. Z góry należy odliczyć żydów, którzy w górnych swych
warstwach podsłuchują z najbezczelniejszym cynizmem na rozkazy rządu, z którym do
spółki robią najlepsze interesy. Miejska ludność robotnicza była również dla nich straconą;
prędzej czy później musiała ona skupić się pod sztandarem socjalizmu.
Pierwszą próbę zorganizowania miast w jakąś falangę polityczną zrobiono w r. ,
zwołując tzw. wiec miast, na którym próbowano w sposób praktyczny uchwycić wspólne interesy mieszczaństwa. W ślad zatem idzie ukonstytuowanie się „lewicy sejmowej”,
która wydała program, nie zawierający nawet pierwszego warunku egzystencji demokratycznej partii tj. powszechnego, równego i bezpośredniego głosowania. Nie myślimy się
nad nim rozpisywać, bo żaden z posłów, który go podpisał, nie trzymał się go nigdy
i należy on do takich nieboszczyków, nad którymi nie warto się znęcać. Jak się bowiem
komu podobać będzie poseł demokratyczny, taki Szczepanowski, który na podstawie tego programu udowadniał, że Galicja jest najbardziej demokratycznym krajem, że jedyne
zbawienie kraju leży w podniesieniu podatków i w zwiększeniu wydatków militarnych(!),
który nazywał żądanie powszechnego głosowania, progresywnych podatków i ośmiogodzinnej pracy „katarynkowymi ideami”…! Zaiste nigdy nie czyniono bezczelniejszego
nadużycia nazwy „demokracji”, jak to robili galicyjscy demokraci.


    Szkice polityczne

Ale wracajmy do historii. Po owych dwóch pierwszych próbach wytworzenia nowego
obozu politycznego, rząd austriacki zwrócił na nie uwagę, a przyjrzawszy się bliżej „demokratyczności” galicyjskich demokratów, pasował ich wnet każdego z osobna i wszystkich
razem na swoich rycerzy — przepraszam za wyrażenie — na swoje sługi. Proces ten dokonał się niezmiernie łatwo; leżał on w fundamentach, w samej istocie składników, które
miały stworzyć „opozycję” demokratyczną. Czymże bowiem jest klasa średniego i wyższego mieszczaństwa w Galicji? Oto urzędnicy, kupcy i przemysłowcy oraz garść ludzi
z tzw. „wolnych” profesji, adwokatów, lekarzy itp.
Urzędnik galicyjski, to serwilista, pełzający na brzuchu przed władzą. Inaczej być nie
może u ludzi, wytresowanych do tego w szkołach średnich i wyższych, po największej
części ubogich karierowiczów, nie mających, po za urzędem, niemal niczego i skazanych
w razie napędzenia, chyba na śmierć głodową. Pensje są skromne, pracy dość i dużo
posłuszeństwa ślepego dla rozkazów przełożonych. Kupcy zaś i przemysłowcy omotani
kredytami banków, działających pod zwierzchnią komendą rządu, znajdują się w zależności, prowadzącej częstokroć do upokorzenia.
Ledwie zatem zasechł atrament na papierze mieszczącym „program” lewicy sejmowej,
a już byliśmy świadkami, jak taż „lewica”, ta niby opozycja szła przy wyborach do rady
państwa w zimie r.  zwartym szeregiem na smyczy rządu i to rządu reprezentowanego
przez hr. Badeniego, jednego z najbardziej zaciętych wrogów swobody ludowej. Szczepanowski był wprost rządowym kandydatem we Lwowie, a dr Witold Lewicki „radykał”,
kokietujący niegdyś ze socjalizmem(!) zawdzięcza ówczesny swój wybór również obu panom hrabiom Badenim. Naturalnie, że tak wybrana „opozycja” weszła do Koła Polskiego
bez żadnych zastrzeżeń, do tego Koła, które jest najzaciętszym, nieprzejednanym wrogiem rozwoju swobodnych demokratycznych instytucji w Austrii, którego e yn rzeczywistą polityką jest ślepe, do ostatnich granic posunięte posłuszeństwo cesarzowi, ażeby
w zamian za to mieć wolność krwawego wyzyskiwania chłopów w Galicji. W tym gronie
szlachciców, z których większość reperuje za pomocą „polityki” swoje nadszargane finanse, znaleźli się „demokraci”, jak w domu…! A ponieważ zgraja ta przybyła głodna i żądna
łupu, przeto zrozumiemy ich krętactwo, ich podłażenie do zastawionego i zajętego przez
szlachciców stołu, zrozumiemy to powoływanie się od czasu do czasu na swój „demokratyzm”, gdy nie chcą im ustąpić coś z łupów, wspólnie zagrabionych. Zaiste, nikt nie
czuł się bardziej w tej szacherce publicznej wnioskiem hr. Taafego zaniepokojonym, niż
ci parweniusze, którzy czuli za sobą zorganizowane szeregi proletariatu, a nie byli pewni,
czy może szlachta nie rzuci ich na pastwę ludowi, byle siebie uratować.
To stanowisko „demokracji” w sejmie lwowskim i parlamencie wiedeńskim jest dla
zy tkic członków „opozycji” znamiennym, z wyjątkiem Lewakowskiego. — Abstrahując od tego ostatniego, możemy na każdym z tych ludzi badać wyniki korupcji politycznej,
jak gdyby każdy z nich przedstawiał ją całą. — Dlatego pozwolimy sobie przytoczyć wiązankę faktów z życia publicznego tych ludzi, a czynimy to tym chętniej, że czytelnikom
„Przedświtu” rzadko zapewne zdarza się zajrzeć głębiej do tej sfery stosunków politycznych, gdzie wylęgają się te „demokratyczne” galicyjskie amfibia. Niektóre imiona, które
tu omawiać będziemy, mają w niektórych kołach patriotycznych, „dobry dźwięk”; niejednego zatem powinna by ta charakterystyka zająć i zmusić do sprawdzenia przytoczonych
szczegółów.
Od czasu do czasu zwracają się oczy wielu bardzo z Królestwa lub z krajów zabranych
na tych „demokratów” galicyjskich; niechajże nieco bliżej się im przypatrzą…
Weźmy najpierw Szczepanowskiego, owego proroka kiełkującej galicyjskiej burżuazji,
który przywędrował przed kilkunastu laty do kraju, ubogi jak mysz kościelna, a dzisiaj
sprzedaje obcym konsorcjom dobra i kopalnie za setki tysięcy guldenów. Jaka jego kariera poselska? Najpierw wybrała go posłem zl c t stryjska, potem bogaci właściciele
kopalń w Drohobyczu, a wreszcie  członków lwowskiej izby handlowej. Nad szlachtą
zastanawiać się nie myślimy, ale drohobyccy i lwowscy lichwiarze, bankierzy i fabrykanci
żydowscy, wybierający „demokratę”, to jest wprost ironia, piekąca, cyniczna ironia! Dość
jeden raz w życiu widzieć nędzarzy robotników w kopalniach na, będących własnością
wyborców Szczepanowskiego, aby zrozumieć całą nikczemność „demokraty”, obiecującego popierać interesy tych najbezwzględniejszych pijawek robotniczej klasy. Równocześnie
z wygłaszaniem patriotycznych mów, od których słabo się robi z zachwytu w szeregach


    Szkice polityczne

„patriotów”, musiał Szczepanowski wydrzeć po prostu chłopom przy pomocy żandarmów
grunt pod kolej dla niego potrzebny, umiał zdobyć sobie kredyt w krajowych instytucjach finansowych, który swoją olbrzymią wysokością zdumiewa. Cóż dziwnego, że ten
człowiek głosował za stanem oblężenia w Pradze, i bronił go wymownie, cóż dziwnego, że
występuje on przeciw powszechnemu głosowaniu, że broni on polityki rządu na każdym
kroku z owym sentymentalizmem ledwie osłoniętym cynizmem, który ogłusza słabych
umysłowo i hipnotyzuje opinię publiczną? — Gdyby komu to sprawiło przyjemność,
moglibyśmy takich taktów przytoczyć o Szczepanowskim jeszcze wielką ilość. Dla nas
ten wspólnik żydowskich kapitalistów, umiejący wyzyskiwać swoje stanowisko poselskie
dla prowadzenia swoich interesów i dający swoją nudną wymowę w usługi każdej sprawie
wymierzonej p zeci ludowi, jest charakterystycznym „demokratą.”
Drugi pod rękę sam się niejako nawija poseł dr Witold Lewicki z Przemyśla. Starzy,
nieobrabowani całkiem z uczuć ludzkich posłowie, opowiadają o nim w korytarzach parlamentu, że ten młody „pełen nadziei” karierowicz należy do najbezczelniejszych ludzi,
dla których wszelki środek jest dobry, byle tylko poszedł w górę — spośród rozlicznych
szalbierstw Lewickiego wyjmiemy dwa ostatnie. Gdy Stadnicki w parlamencie w r. 
spotwarzył wszystkich ubogich i pracujących ludzi w Polsce, mówiąc o nich że są to
skorumpowane żywioły „chcące chleba bez pracy”, młody „radykał” Lewicki gratulował
hrabiemu i ściskał mu ręce po tej mówce.
Kiedy dr. Lewakowski wniósł głośny swój protest w radzie państwa, Lewicki mu
także gratulował, ale tego samego dnia napisał p zeci Lewakowskiemu wstrętny artykuł, który przemycił do dzienników za pośrednictwem pewnego dziennikarza. Oburzenie
było dość głośne i dziennikarzowi nie chciano podawać ręki. Wtedy ten wykrył autora
— Lewickiego. Te dwa zajścia wystarczą dla krótkiej charakterystyki. Weźmy trzeciego „demokratę” Sokołowskiego, posła z Krakowa. Człowiek ten przeszedł do „opozycji”,
z chwilą gdy go minęła katedra na uniwersytecie. — W roku  przyparty przez robotników, obiecał głosować za reformą wyborczą, mocą której każdy umiejący czytać i pisać
miałby prawo głosowania. W parę miesięcy potem hr. Taafe z takim projektem wystąpił
i Sokołowski głosował — przeciw! Wróciwszy do Krakowa prosił policję o strzeżenie
swego domu, bo lękał się ludu krakowskiego.
Kolega jego Rutowski poseł z Tarnowa tak lękał się po odrzuceniu wniosku Taafego
swoich wyborców, że dopiero czynna pomoc jednego z najdzikszych wsteczników w kraju,
biskupa Łobosa, wybawiła go z kłopotów. Biskup (ten sam, co wyklął z ambony wszystkie
niezależne pisma chłopskie i robotnicze) odkomenderował na zgromadzenie całą chmarę
księży i zapewnił wraz z policją spokój posłowi, który miał swym wyborcom zdać sprawę
ze swych czynności poselskich.
Więcej przykładów polityki „demokratycznej” nie mamy zamiaru przytaczać, wszystkie one świadczą o korupcji w tym obozie i o braku niejako charakteru politycznego
u tych reprezentantów słabej burżuazji miejskiej, zdanych na łaszenie się bądź szlachcie, bądź rządowi, i ogłuszających ludność ciągłymi publicznymi manifestacjami, które
stanowią nieodzowny niemal środek polityki tych „opozycjonistów”.
Mamy tu na myśli tzw. „o c o y n o o e”, które co roku niemal hipnotyzują to, co
się nazywa patriotyczną „inteligencją”.
Naiwnym ludziom wydaje się, że uroczystości i rocznice narodowe mają służyć jak to
mówią, „do podniesienia ducha”… Wszystko woła z nabożeństwem „sursum corda” — „w
górę serca”!, a biada śmiałkowi, który by się odważył pozostać w takim czasie przy nastroju krytycznym. Z góry tu zaznaczyć musimy, że szlachta nie o i tych manifestacji. Jest
ona za nadto ujętą przez rząd za pomocą synekur, urzędów, jałmużn, orderów i tytułów,
ażeby bawiła się na serio w obchody narodowe Toteż „Czas” krakowski wylewa zjadliwie
od czasu do czasu konew zimnej wody na manifestantów „demokratycznych”, robiących
patriotyczne „okazje”. Ci, co stoją przy pełnych żłobach nie myślą się „awanturować”.
Natomiast „demokraci”, którzy nie wywalczyli dotąd dla ludności miejskiej niczego, stojący przy tym pod większą kontrolą, niż szlachta, muszą za wszelką cenę od roku do roku
inscenizować wzniosłe uroczystości, żeby choć w ten sposób podziałać wprawdzie nie na
oświatę, dobrobyt lub swobody polityczne swoich wyborców, lecz bodaj na ich fantazję
i zadowolić konieczną potrzebę „życia narodowego”, które chce się wyjawić, pokazać na
świat i zaprezentować bodaj szychem. — Ale tak jak w sejmie i w Kole Polskim. tak


    Szkice polityczne

samo i tu zjawiają się we właściwym czasie szlachcice i… figury urzędowe (te ostatnie za
dość przejrzystymi firankami ukryte!) i na rozentuzjazmowane piersi mieszczańskie kładą
ciężary dostatecznie wielkie, aby tak przyciśnięci nie zapomnieli, że to Austria… że obok
są Niemcy i Rosja i że właściwie państwa polskiego jeszcze nie ma…
W takich razach — a jest to regułą — nic nie da się porównać do małoduszności,
a często wprost nikczemności prowodyrów „demokracji” galicyjskiej.
Z nieustraszonych „bojowników” itd. stają się najzwyklejszymi baranami, uciekającymi przed pierwszym lepszym policjantem, lub oddającymi naprzód już cały program
uroczystości jakiemu hrabiemu lub księciu, któremu stańczycy każą wtedy z kwaśną miną
odgrywać rolę „patrioty” z umiarkowaniem i zimnem, pozwalając tylko moralnie powiesić kilku socjalistów, których się w takich razach regularnie nazywa anarchistami.
Aby nie posądzono nas o chęć generalizowania po szczególnych, odosobnionych faktów, rzucimy okiem na przebieg ostatnich kilku głośnych, cały kraj obejmujących manifestacji.
A więc najpierw pogrzeb Adama. — Myśl postawienia geniuszowi poezji pomnika
i sprowadzenia zwłok do ojczyzny, urodziła się wśród postępowej młodzieży uniwersyteckiej, której komitet wraz z kilku demokratami pracował lata całe w mrówczym trudzie
nad wykonaniem tego planu. — Kiedy już ta robota dojrzała, wydział krajowy wraz z biskupami „wziął rzecz w swoje ręce”, w pierwszym rzędzie usuwając w skandaliczny niemal
sposób inicjatorów całego przedsięwzięcia, aby broń boże — na pogrzebie rewolucjonisty
polskiego, rewolucjonisty w poezji, w polityce i w religii, nie ozwał się głos jaki szczery
i silny, głos protestu przeciw i ie ze niewoli i i ie ze nędzy milionów ludu polskiego. „Demokraci” ustąpili, sarkając jak zwykle po kątach, a deputacja, która jechała po
zwłoki do Paryża (wykluczam tu dwóch studentów uniwersytetu krakowskiego) przemykała przez Europę jak przez puszcze najeżone wrogami, lękając się, aby socjaliści nie
oddali hołdu wielkiemu poecie i nie popsuli wielebnym biskupom szyków… Kto zna np.
targi i walki staczane z kolonią polską w Zurychu (naturalnie przesiąkniętą socjalizmem)
o to, aby przy uroczystym przywitaniu zwłok nie powiedzieć śmielszego słowa, kto zna
posiedzenia w wydziale krajowym odbywane i wiele szczegółów samej uroczystości pogrzebowej, ten od razu zrozumie, że ś. p. Adam musiał tam w niebie niedobrze patrzeć
na „odwagę” demokratów… Tym milszym zaś był Władysław Mickiewicz, wielkiego ojca
mały syn.
W rok niespełna potem zaczęto się szykować do obchodu „konstytucji -go maja”. — I rzecz dziwna, a dla nas wstrętna, próbowali demokraci lwowscy od razu zrobić
z konstytucji -go maja jakieś straszydło na… socjalizm i na uroczystość  maja! W swojej
nieznajomości ludu sądzili może, że to się uda i że niezakończony akt prawodawczy sprzed
stu laty posłuży dziś do uwolnienia się „od kłopotu domowego”, od zorganizowanej partii
socjalistycznej! Tymczasem dopięto tylko tego, że robotnicy zaczęli patrzeć z ogromną
nieufnością na całe znaczenie tej uroczystości. Podczas, kiedy demokraci z  r. krytykowali swobodnie konstytucję -go maja i wykazywali jej połowiczność, „demokraci”
galicyjscy z r.  zrobili z tej konstytucji coś tak nietykalnego, że po prostu zdradą
narodu było, gdy ktoś ośmielił się nawet skromniej ją krytykować, niż to czynili patrioci
nieskazitelni przed  laty! A co najlepsze, że broszury pamiątkowe strzegły się jak ognia,
przytaczać c e o tekstu konstytucji -go maja. Głowę by dać można, że  na sto rozentuzjazmowanych mieszczan i chłopów do dziś dnia nie zna całego tekstu konstytucji.
W przeciwnym razie trudno by było wytłumaczyć ich zachwyt. Wprawdzie „demokraci”
ratowali się jednym zwłaszcza postanowieniem sejmu czteroletniego, ale kto przyjrzy się
temu ratunkowi, tego ogarnąć musi wesołość… Konstytucja nie zniosła pańszczyzny, nie
porównała ludzi wobec prawa, nie została przez króla, ba przez nikogo dotrzymaną, nie
weszła nawet w życie… ale miała ulegać rewizji co  lat! Cztery razy po  to równe
sto, a więc dzisiaj byłaby ona z pewnością lepsza, niż np. austriacka z r. . Można więc
krzyczeć „w górę serca” za to, czego właściwie sama konstytucja nie zawiera… Podobnymi
misternymi kalkulacjami musiało się mieszczaństwo pocieszać.
Jeżeli by kogo nie przekonały powyższe przykłady, to niech spojrzy na tegoroczne
obchody Kościuszkowskie. Przede wszystkim urządzano je w ten sposób, aby energia
patriotyczna wyładowywała się w małych wybuchach, w różnych czasach… Dlatego każde niemal miasto kiedy indziej urządzało uroczystości pamiątkowe. Następnie strzeżono


    Szkice polityczne

się pilnie, aby w uroczystościach nie zabrzmiał, uchowaj boże!, odgłos mieszczańskiej
rewolucji Kilińskiego, przeciwnie np. demokracja lwowska zaprosiła na swego mówcę
ie o Wojciecha Dzieduszyckiego, zwariowanego wstecznika, który stoi w stosunkach
z osławionym „Przeglądem”, organem wiedeńskiego Länderbanku i zaimponował mieszczanom chyba tylko swoim tytułem hrabiowskim. Natomiast komitet ze stronniczą niesprawiedliwością traktował młodzież uniwersytecką, która tein rozdrażniona, połączyła
się z socjalistami i z nimi zgodnie urządziła osobną manifestację. W Krakowie demokraci „sumitowali” się stańczykom i policji aż do bezwstydu, a pomnik prowizoryczny
Kościuszki traktowała policja, jako kawał rebelii i kazała go w nocy rozbić na kawałki!
Czynności tej musiał się podjąć Friedlein, autonomiczny prezydent historycznej stolicy
Polski. Dalej przecież pójść nie można… W Rzeszowie jakiś pułkownik, czy jenerał zachowywał się przy okazji uroczystości, jak w kraju zdobytym i demokracja połknęła pigułkę;
we Lwowie podczas iluminacji obsadziło wojsko całe miasto, a konnica urządzała marsze
jak na polu bitwy, demokraci siedzieli cicho i dziękowali bogu, że nie było żadnej awantury. Obchód Kościuszkowski, urządzany przez robotników i młodzież, zduszono starannie
milczeniem, a niektóre pisma „demokratyczne” wysilały się, aby Kościuszkę przedstawić
jako wroga rewolucji ludowej, jako legitymistę itd. — Zaledwie malutka garść mieszczańskiej demokracji miała odwagę mówić ludowi wprost historyczną prawdę, topiąc ją
równocześnie w sentymentalnych azesach.
Tak wyglądają wielkie demonstracje, które, jak widzieliśmy, stanowią jedyne źródło wpływu „demokracji” na szersze masy ludowe. Nie chcemy tu wspominać obszerniej
o komedianckiej roli, jaką wyznacza się w takich razach gromadce chłopów w sukmanach, nie wspominamy też o dorocznych obchodach powstań, bo wprost nie chcemy
się zapuszczać w mnóstwo drobnych, prywatno-demokratycznych ambicyjek, sympatii
i nienawiści. Wszystko to jednak razem przyczynia się dzień w dzień do moralnego bankructwa „demokracji” w oczach ludzi z rzeczywiście demokratycznymi zasadami.
Krytyczne stanowisko, zajęte przez nas wobec tych omówionych demonstracji, pozornie tylko zbliża się do owych nienawistnych ujadań krakowskich stańczyków; w rzeczywistości oba poglądy są od siebie oddzielone nieprzebytą przepaścią. Dla stańczyków
„demokraci” galicyjscy z
o jeszcze są serwilistami, dla nas są nimi z n to. Dla nas
powstanie w Galicji bodaj takiej mieszczańskiej partii jak np. młodoczesi byłoby po t pe ,
dla krakowskiej „familii”, rządzącej dziś krajem, równałoby się to ie ci. Nie wzruszają
nas zatem zarzuty atakowanych przez nas demokratów, że stanowisko przez nas zajęte, to
stanowisko stańczyków.
Zarzuty te są co najmniej płytkie.
Jeżeli teraz od tych świątecznych uroczystości przejdziemy do codziennego niejako życia politycznego, do zgromadzeń, stowarzyszeń, prasy, wyborów itp., to i tutaj na każdym
kroku widzimy korzenie się polityków mieszczańsko-demokratycznych przed szlachtą
i rządem, uleganie, w którem resztka zasad demokratycznych ulatnia się zupełnie.
Ale o tym pomówimy w następnym artykule.

W codziennym życiu politycznym, w „szarej robocie” wyglądają galicyjscy demokraci
jeszcze niekorzystniej, niż na trybunie parlamentarnej, lub przy uroczystościach narodowych, kiedy te mieszczuchy ubierają się w kontusze i przyczepiają do boku karabele. Prasa, stowarzyszenia, zgromadzenia, kierunki polityki drobnej, lokalnej, wszystko
to przesiąkłe czymś dwuznacznym, niepewnym i niekonsekwentnym, czymś co oburza
u góry i u dołu, a nie zadawala nawet warstw środkowych. — Zamiast rozpisywać się
tutaj szeroko o całej prasie liberalno-demokratycznej, wskażę raczej na odnośny artykuł
„Przedświtu” z końca r. . Wykazuje on tam z wymienieniem n z i k i bliższych stosunków wszystkie łotrostwa i fałsze fabryki opinii publicznej w kraju, nazywa ludzi po
prostu po imieniu i nie ma innej pretensji, jak tylko, aby czytająca publiczność polska
miała odwagę sprawdzić te wszystkie daty. Potem dopiero każdemu stanie się zrozumiałem, czym jest właściwie „opinia publiczna” w klasowym społeczeństwie nowożytnym.
W artykule tym pominięto z umysłu dwa pisma, które właśnie najwięcej zasługują na
nazwy „demokratycznych”, tj. krakowską „Nową Reformę” i lwowski „Kuryer”. Ludzie


    Szkice polityczne

siedzący w redakcjach tych pism nie biorą łapówek, nie sprzedają się wprost, walczą nawet
po swojemu z korupcją, ze stańczykami, z rządem itd., a jednak trudno by dobrać lepszych przykładów dla wykazania moralnego bankructwa „demokratycznego” stronnictwa,
jak właśnie te pisma. — „Kuryer Lwowski” trzyma się tym, że jest źle redagowany i że
zamiast jakiejkolwiek z
y politycznej, rozwijanej i bronionej konsekwentnie, czepia
się wypadków lub osób, podnosząc je całkiem fałszywie do znaczenia zasady. Weźmiemy fakty najbardziej jasne, powiedziałbym nawet jaskrawe, aby unaocznić dla każdego tę
płytkość „Kuryera”.
Ojcami najdzikszej demoralizacji polityczno-społecznej w Galicji jest bez wątpienia
klika Badenich, do której liczy się i wiceprezydent miasta Lwowa, dyrektor Banku Kredytowego gal., obecnie zaś członek izby panów dr Marchwicki. Otóż „Kuryer” zwalczając tę
klikę, nigdy nie podał swoim czytelnikom tej sprawy jasno i niedwuznacznie, a natomiast
z rozwlekłym gadulstwem stawiał pod pręgierz opinii publicznej niejakiego Rossmana —
faktora bankowego, żyda zależnego od potentatów bankowych i rządowych. Miesiące całe trwała walka z „russmaństwem” (wyraz oznaczający w „Kur. Lw.” szwindel i korupcję)
a po jej ukończeniu Badeniowie, Marchwicki, dr Krzyżanowski, Lazarus, i inne bankowe rekiny nie poniosły w opinii publicznej żadnego, najlżejszego bodaj uszczerbku. Co
więcej, podczas zgiełku wystawy krajowej z r.  ajent i reporter „Kur. Lw. ” niejaki
Fryling był za mierną opłatą niczym innym jak prawą ręką Badenich i Marchwickich,
a „Kuryer” na równi z regularnymi gadzinowcami, tuszował i zakrywał wszystkie „narodowe świństwa”, które się wyłoniły z okazji wystawy. — Przypominamy tutaj tylko
napaść na strajk wystawowych murarzy i cieśli, przypominamy zamilczanie o zgromadzeniach p licznyc , gdzie robotnicy, po ukończenia robót wystawowych rzuceni na
pastwę głodu, dopominali się sprawiedliwości, wreszcie notujemy milczenie i kłamliwe
zaprzeczenia „Kuryera”, gdy sekretarz wystawy ukradł z kasy znaczniejszą kwotę…
Wprawdzie ten pan był także „demokratą” i stał na czele niezmiernie patriotycznego
stowarzyszenia we Lwowie, ale gdzież to wówczas była katonowska niby czystość szat „Kuryera” i czy nie jest zdumiewający antysemityzm tego pisma, w którego redakcji pracują
dwaj żydzi: Fryling i Menkes, a w rzędzie właścicieli figuruje dr Edward Lilien, również
żyd, do szeregu zaś dalszych nieco współpracowników należy dr Henryk Biegeleisen! Nie
podnosimy wcale zjadliwości z jaką „Kuryer” rzucał się na socjalną demokrację w jej walce
o najprymitywniejsze swobody polityczne dla ludu, znosimy to dość dobrze… ale żeby
znów te napaści zjadliwe świadczyły o zrozumieniu zadań „demokracji” w Galicji, tego
także nie można powiedzieć.
Ograniczymy się do podanych tu faktów i zajmiemy się „Nową Reformą” w Krakowie. Ten organ Romanowicza, człowieka, który szczęśliwie wydrapał się na krzesło
członka Wydziału Krajowego, jest finansowo zależny od małej kliki mieszczan krakowskich. Wedle tej kliki też, jej potrzeb i zapatrywań kieruje swe kroki redakcja „N. R.
” Udaje zatem, że wierzy w czystość duszy szwindlerów politycznych lewicy sejmowej,
a gdy skandal staje się za wielkim i grozi ubytkiem prenumeratorów, wówczas buntuje
się łagodnie, wyrzeka się „fałszywych synów ojczyzny” i buduje im złoty mosty do powrotu… I „Nowa Reforma” równie jak „Kuryer” zamiast systemu, zamiast zasad znają
tylko poszczególne zjawiska, służące raczej do zamaskowania systemu. Jak „Kuryer” walił
w Russmana sądząc, że to boli bardzo — Badeniego, tak „N. Ref. ” napada co tygodnia
na „Czas” w tym przekonaniu, że to jest najdotkliwsze miejsce rządu, stańczyków, no
i bądź co bądź biskupa krakowskiego, w którego rękach spoczywają od dawna nici intryg
polityki galicyjskiej. — Nie przeszkadza jej to jednak ani trochę, padać na twarz przed
każdym występem biskupa, którego organem jest przecież ten sam opluwany i wyszydzony „Czas”… Podczas gdy stańczycy mają bezczelną pewność siebie i brutalną, jasną
politykę, „N. Reforma” usilnie wystrzega się jasności swego zdania. Nie mogę jaskrawiej scharakteryzować tej specjalnej taktyki tego pisma, jak jednym faktem, który się
wydarzył w r. . Sejm uchwalił ustawę drogową, która nakładała na chłopów wielkie
ciężary. Aby wprowadzić w życie ustawę musiano rekwirować wojsko, bo chłopi bronili
się wprost rozpaczliwie wobec tego nowego brzemienia. „Czas” był oburzony naturalnie na chłopów, a „N. Reforma” na rząd, ale nikt by nie odgadł z jakiego powodu…?
Oto dlatego, że rząd sprowadził z
o wojska i przez to umożliwił bunt chłopski! To
jest także swojego rodzaju opozycja przeciw rządowi. — Oprócz tych dwóch organów,


    Szkice polityczne

nazywających siebie „demokratycznymi” są jeszcze pisemka prowincjonalne, które także
na podobną nazwę chcą zasłużyć. Ale z nich wszystkich tylko jeden „Kuryer Przemyski”
zrozumiał swoje zadanie. — Nie waha on się od czasu do czasu zapełniać swoje szpalty
socjalistycznymi artykułami, popiera bowiem każdą rzetelną opozycję przeciwko dzisiejszym rządom w Galicji. Inne pisma prowincjonalne są tak naiwne albo zależne od kieszeni
małomiejskich mecenasów, że nie podobna ich traktować poważnie i dlatego pomijam je
tutaj tą wzmianką. Umyślnie nie mówię nic o tzw. „p ie l o e ” bo będę miał wkrótce
inną sposobność krytycznego rozejrzenia się w jej stosunkach do galicyjskiej „demokracji”.
Jak wyglądają demokratyczne stowarzyszenia? Do roku  nie miała Galicja ani
jednego stowarzyszenia politycznego, które by było urzędową organizacją demokracji.
Zadziwiający w konstytucyjnym państwie ten fakt jest najlepszym wyrazem zwyrodnienia demokracji galicyjskiej. Stańczycy mają wszystko w swoich szponach, tj. rząd
centralny, szkołę, sejm, towarzystwa gospodarcze, asekuracyjne, bankowe itd. nadto kościół i obszary dworskie. „Demokraci”, nie mający nic z tego wszystkiego, nie postarali się
aż do r.  nawet o instytucję polityczną, zabezpieczoną ustawami, o instytucję, którą
już mają Rusini, Żydzi narodowcy, robotnicy i każdy żywioł znajdujący się w walce, do
której potrzeba przecież organizacji, skupienia sił i świadomej pracy. — Podczas kiedy np. u robotników opozycja polityczno-społeczna nadawała każdemu, nawet na pozór
najniewinniejszemu stowarzyszeniu ton polityczny walki klasowej, „demokraci” lękali się
tego ostrego tonu jak ognia, tak jak gdyby oni, a nie stańczycy rządzili krajem. Każdy
z nich miał formalną manię, aby go uważano za „poważnego i spokojnego” obywatela,
a większość była okropnym tchórzem podszyta. Nigdy nie zapomnę komicznego wrażenia, jakie na mnie zrobili lwowscy demokraci, noszący się w r.  z myślą założenia
wreszcie „Towarzystwa Demokratycznego”. Jeden z nich, nader pomysłowy, proponował
aby sprosić w celu uchwalenia odpowiedniej odezwy zgromadzenie demokratów, a potem z kn zy z i n kl cz zmusić ich do podpisania manuskryptu odezwy! W inny bowiem sposób nie podobna było, zdaniem owego mówcy, skłonić ich do tego. —
Z góry zatem można już było przewidzieć jak będzie wyglądało owe „Towarzystwo demokratyczne”, założone na wiosnę r. . Założono je oczywiście nie za jednym razem,
bo trudno było skupić w tym celu  ludzi na zgromadzeniu konstytuującym. W kraju
o  milionach ubogiej ludności, nie mogło pierwsze i jedyne stowarzyszenie polityczne
demokratów znaleźć  członków potrzebnych wedle statutu dla odbycia zgromadzenia! Nic dziwnego, że w rok potem uchwalono zmianę statutu w tym kierunku, aby już
 obecnych członków miało prawo zachowywać się, jak zgromadzenie stowarzyszenia.
Każdy przyzna, że jest w tej uchwale „demokratyczny” postęp…
Na owym zgromadzeniu zaszedł też typowy wypadek, którego nie chcemy pomijać,
bo rzeźbi on drobiazgowo odwagę cywilną „demokratów”. — Przewodniczący dr. Karol
Lewakowski miał jak zwykle, patetyczną, słabą zresztą, przemowę w której zapowiadał
zajadłą walkę na dwóch ontach, tj. przeciw konserwatystom i oc li to . Nazajutrz
w sprawozdaniu „Kuryera Lwowskiego” zmieniono w tchórzliwym popędzie demokratycznego serca, słowo socjalizm na n c iz …! I zdumiona publiczność czytała, jak Lewakowski kruszył kopie z „anarchistami”, których w Galicji nikt z latarnią nie znajdzie.
Ale to drobne fałszerstwa, to podłażenie aby po cichu ukąsić lub oczernić socjalistów, to
kaptowanie sobie filistra bodaj za pomocą najohydniejszego i najtańszego środka tj. nagonki na socjalistów, to jest znamienny rys karlich potomków niegdyś wielkiej polskiej
demokracji. — Nawet i to nie pomogło jednak wiele. Po roku istnienia mamy przed sobą
sprawozdanie „Towarz. demokr.”, wygłoszone przed walnym zgromadzeniem ( kwietnia
), złożonym z  ludzi wszystkiego, z którego to sprawozdania widzimy, że w całej
Galicji ma Towarzystwo  członków, a cały obrót roczny wynosił zaledwie  złr. —
W przeciągu roku zwołało Towarzystwo pi chłopskich zgromadzeń. Najmniejsze robotnicze stowarzyszenie ma więcej członków, większy obrót kasowy, więcej zgromadzeń,
odczytów, pogadanek itd.; A nie należy nigdy zapominać, że oprócz wrogich wpływów
politycznych ma robotnik do walczenia z ciemnotą, z brakiem wykształcenia, a wreszcie
zn
, o jakiej nasi panowie „demokraci” często wyobrażenia nie mają.
To porównanie najuboższego ruchu robotniczego z robotą partacką naszych „demokratów”, jest nadzwyczajnie pouczającym. I nie mogły rzeczy wypaść inaczej, gdy


    Szkice polityczne

przyjrzymy się bliżej np. ostatniemu zgromadzeniu Towarzystwa. Zamiast jasności agitacji, zamiast programowej dyskusji, mamy tam następujące dialogi: Po szumnej mowie
Lewakowskiego, oponent jakiś żąda, aby nie walczono z socjalnymi demokratami i żeby postępowano
nie. Na to odpowiada się mu, że przeciwnie, należy brać wzór że
stańczyków, robiących wszystko pot e nie i stawia wniosek zamknięcia dyskusji! Oto
wszystko. Demokracja w konstytucyjnym państwie, biorąca wzory z konserwatystów,
na których rozkazy jest rząd, kler i prasa szlachecka, demokracja, która zamiast zapalać
ze okie
t y l o e popularnym programem, gotuje w alchemistycznym czerepie jakieś tajemnicze plany, zmierzające co najwyżej do tego, aby wybrać dwóch, trzech posłów
do sejmu, posłów, co i tak lud będą zdradzali w swej demokratycznej ograniczoności, to
nawet nie tragiczne, ale zabójczo komiczne widowisko dla nowoczesnego polityka.
Omówiliśmy umyślnie trochę obszerniej stanowisko „Towarzystwa demokratycznego”, bo dla nieświadomych mogło się zdawać jego powstanie zapowiedzią tzw. „zdrowej”
demokracji, początkiem poważnej opozycji przeciw pseudodemokratom, jakich przedstawiłem w pierwszym artykule — zwłaszcza że firma Lewakowskiego przyczyniała się
do tego, a Lewakowski w oczach zagranicy i reszty Polski to „Rejtan”, to rycerz niezłomny wolności itd. Z rezultatów, do których po roku doszło „Towarzystwo” możemy bez
wielkiej omyłki stwierdzić, że skoro tylko „lewica sejmowa” raczy wyciągnąć po nie rękę,
„Rejtan”, wraz ze swym sztabem lwowskich filistrów odda się z przyjemnością w niewolę
starym oszustom demokratycznym w imię naturalnie jedności narodowej itp. azesów,
służących do zamaskowania najnikczemniejszych operacji politycznych.
Ponieważ oprócz „Towarzystwa demokratycznego” nie ma Galicja żadnych innych
związków politycznych demokracji, przeto wybaczy mi czytelnik, że przejdę do innych
stowarzyszeń, już niepolitycznych, aby analizować działalność i upadek „demokratów”.
A zatem przyjrzyjmy się towarzystwom „Sokół” i wielkiej ilości kas oszczędności, towarzystw wzajemnego kredytu itp. ekonomicznych formacji, których zarządy szepczą sobie
na ucho, że właściwie należą do „demokratów”.
„Sokół” galicyjski, to nic innego, jak organizacja li t . Podkreślam umyślnie to
słowo, bo wpośród najbardziej doniosłego patriotycznego krzyku sokolego „sursum corda!”, uchwalano, aby na zgromadzenia chłopskie nie dawać nigdy sal w budynkach „Sokoła”, a podczas przyjazdu cesarza na manewry do Jarosławia w r.  posłano lwowskich
„Sokołów” na wartę honorową przed mieszkaniem cesarza, co przecież o „demokratyczności” instytucji nie świadczy wcale… Zresztą w „Sokole” jest cała masa biurokratów,
chcących się w pierwszym rzędzie pozbyć swoich hemoroidów, a te żywioły ręczą nam
już za to, że demokracji na serio nie wezmą nigdy w życiu.
Mogą młodzi rzemieślnicy odczuwać po przywdzianiu sokolego mundury buńczuczne drgnienia duszy, — cała instytucja jest dobrze pilnowana przez pp. Romanowiczów,
Szczepanowskich lub ich narzędzia, tak że stąd nie wyjdzie żaden żywszy ludowy ruch
na zewnątrz. I owszem z dotychczasowych spostrzeżeń możemy stwierdzić z całą pewnością, że lud miejski i robotnicy nie lubią „Sokołów”, którymi zachwycają się panienki
biurokracji i średniej burżuazji.
Drobne stowarzyszenia finansowe w obu stolicach i na prowincji, które pozornie
znajdują się w rękach demokratów, są przede wszystkim zależne od wielkiego kapitału
kierowanego przez finansistów, zostających pod komendą Badenich lub stańczyków. Nie.
ma wprost możności, aby się te związki buntowały przeciw dzisiejszym rządom, a pojedyncze wyjątki należy przypisać tylko szczególnym ambicjom i interesom, nie mającym
w ogólnej polityce znaczniejszego wpływu.
Charakterystycznym przebiegiem zaznacza się rozwój dwóch „ludowych” instytucji,
do których niegdyś palili się demokraci w czasach swej młodości. Mamy tu na myśli „czytelnie ludowe” i „kółka rolnicze”. Pierwsze miały lud oświecać i przygarniać do postępu,
drugie miały go podnosić ekonomicznie i dać mu możność walki z nędzą. Obie instytucje
były stworzone przez demokratów i rokowały dla demokracji najpiękniejsze nadzieje. Ale
wnet wdali się w grę biskupi i rozpoczęli zacięty bój o wydarcie ich świeckim „demokratom”. W boju tym łatwo można było przewidzieć, kto zwycięży. Księża mieli autorytet,
zasoby i zaciętość wsteczników, demokraci zaś nie mieli jedynej broni opozycjonistów tj.
c
kte .


    Szkice polityczne

Obecnie więc i „czytelnie” i „kółka” są w łapach kleru, który za pomocą rządowych
i szlacheckich wpływów opanował te instytucje. Wyrwano jadowite demokratyczne zęby
dawnym zapaleńcom i ze związków mających chłopa oświecać i podnosić zrobiono środek do politycznego ogłupiania go za pomocą obrzydliwych, przez stańczyków płatnych
pisemek jak „Krakus” lub bernardyński „Nowy Dzwonek”, albo nudnych śmiertelnie jak
np. subwencjonowana „Niedziela” itp. „Kółka” mają teraz znaczenie tylko dla bogatych
chłopów; dla ogromnej masy zubożałego do szczętu ludu wiejskiego są one wprost bez
wartości i bez znaczenia. Demokracja, która niegdyś sądziła, że buduje dla siebie niezdobyte twierdze na przyszłość, dziś stoi u ich wrót z żałośnymi żalami i narzekaniami
w najlepszym razie, bo głupsi lub przebieglejsi spośród niej udają, że wierzą jeszcze w te
dwie instytucje.
Nędza wypędza coraz więcej chłopów z ojczyzny za ocean, głód i choroby dziesiątkują
ludność, .. ludzi nie umie czytać, płace robocze spadły w niektórych miejscowościach do cent
iennie z p c o o e o
czyzny , a z „czytelni” ani z „kółek”
nie wydrze się na zewnątrz ani jeden jęk chłopski, ani jedno westchnienie, mieszczące w sobie zaród protestu chłopskiego. Na karku chłopskim siedzą biskupi i panowie
wraz z całą zgrają księży i ekonomów i duszą każdą opozycję w jej najskromniejszych zaczątkach. Duszą zaś i gniotą dzięki nieograniczonej podłości „demokratów”, którzy bez
boju niemal oddali wszystek lud na pastwę tych pasożytów. Doszło wreszcie do tego,
że na wiecu chłopskim, na którym był obecny p. Wysłouch, najskrajniejszy demokrata
i redaktor „Przyjaciela Ludu”, mógł zjawić się biskup tarnowski, Łobos, aby oświadczyć
chłopom jak najuroczyściej, że „ludzie nie są równi” i że nierówność społeczno-polityczna jest wyraźną wolą bożą, o czym naturalnie biskup musi być najlepiej poinformowany.
Te policzki musiał p. Wysłouch znieść całkiem spokojnie, brakło mu odwagi publicznie
natychmiast zaprotestować przeciw obłąkanemu wstecznikowi w szatach biskupich.
Na zakończenie tych ponurych szkiców upadku politycznego galicyjskiej demokracji
zajmiemy się dwiema jeszcze sprawami, stojącymi w pewnym stosunku do tej ostatniej, sprawą c op k i wyzwoleniem narodowościowym ludu l kie o na Śląsku austriackim. Wszystkie postępy ludowej sprawy na wsi uczynione nie przez demokrację lecz
wbrew niej. P. Wysłouch, który przed ośmiu laty rozpoczął wydawnictwo „Przyjaciela
Ludu”, był przez demokratów stokrotnie spotwarzanym i nie doznał od nich nigdy pomocy w prześladowaniach politycznych, jakie niegdyś na niego spadały. Kiedy w r. 
obłożył znany biskup Łobos klątwą „Przyjaciela” na równi z pismami socjalistycznymi,
„demokraci” zacierali po cichu ręce, z zadowolenia. Tak samo założony w r.  przez ks.
Stojałowskiego i Potoczków (włościan spod Nowego Sącza) „Związek chłopski” powstał
i działał zupełnie odrębnie od demokratów. Rola tych ostatnich polegała na wyczekiwaniu
chwili, kiedy będzie można temu chłopskiemu „Związkowi” przy pomocy duchowieństwa
ukręcić łeb, albo przynajmniej go sparaliżować. Chwila ta nie długo dała na siebie czekać.
Stojałowski, napadnięty równocześnie przez rząd i biskupów, musiał jechać do Rzymu „ad
limina apostolorum” (do progów apostolskich), aby się tam usprawiedliwić przed kurią.
Tymczasem machinacjom lewicy sejmowej udało się zdemoralizować braci Potoczków
(jeden z nich jest posłem do rady państwa, drugi do sejmu), tak że ci ukorzyli się przed
Łobosem i, gdy Stojałowski wrócił, napadli nań w niegodziwy sposób na zgromadzeniu,
przy czym rząd i miejscowi księża (w N. Sączu) dopomogli do sterroryzowania większości zgromadzenia, stojącej za Stojałowskim, W ten sposób wniesiono między jednolity
ruch chłopski zarzewie sporu, nigdy nie gasnące, rozjątrzono spory bratobójcze między
chłopami i część z nich wraz z Potoczkami uczyniono zgrają maruderów, wlokących się
za konserwatystami i demokratami w ich wyprawie p zeci żądaniom ludowym.
Najnikczemniej jednak znaleziono się wobec Stojałowskiego. Można się nie zgadzać
z tym namiętnym popem, można go nie lubić osobiście, ale tego niepodobna zaprzeczyć, że Stojałowski prowadził więcej niż dziesiątek lat heroiczną niemal walkę z rządem
i szlachtą, z wyższym klerem i z chłopskimi pijawkami w Galicji i na Śląsku, a dążenia
jego były często demokratycznymi w najlepszym tego słowa znaczeniu. Był on niejako
„próbnym królikiem” dla wszystkich, najzuchwalszych, najbardziej sprzecznych z prawem
prześladowań całej zgrai biskupów i świeckich policjantów z hr. Kazimierzem Badenim
na czele. Dość wspomnieć, że człowiek ten przebył  procesy polityczne, z których 


    Szkice polityczne

przegrał, zyskując .  złr. kary, przeszło  miesięcy więzienia za wyrokiem, a przeszło
rok więzienia śledczego! Dla niego łamano przepisy o tajemnicy listowej, łamano ustawy
prasowe i o zgromadzeniach, dopuszczano się wprost masowej kradzieży jego pism na
pocztach, znoszono zupełnie konstytucję, a nikt nie upomniał się o to chociażby jednym
słowem, nikt nie zapytał nawet z ciekawości rządu, czym motywuje podobne barbarzyństwa!
Jeżeli to wszystko, co robiono ze Stojałowskim, powtarzano bez końca na socjalnych
demokratach, a „lewica” i demokraci milczeli, to rozumiemy to dobrze; nie żądamy od
nikogo łaski i uważamy wprost demokratów, jako szkodliwych ludowi wrogów; ale ze
Stojałowskim była tego rodzaju sprawa, że go formalnie wpędzano w radykalizm przez
to, że nie udzielano mu najmniejszej pomocy w skutek tchórzostwa przed rządem i stańczykami.
Przed kilku tygodniami rozzuchwaleni biskupi galicyjscy: Seweryn Morawski, abp
lwowski, Łukasz Solecki bp. przemyski, Ignacy Łobos bp. tarnowski i Jan Puzyna bp.
krakowski pozwolili sobie na tanią zabawkę i rzucili klątwę na pisma Stojałowskiego,
Wysłoucha i „Naprzód”. Ale przytoczmy raczej dosłownie końcowy ustęp klątwy:
„Zaklinamy was przez wnętrzności Miłosierdzia Bożego, abyście pisemek tych, które noszą tytuł: o
zcz k
o y ieniec o y
on
zy ciel
i p z nie czytali, ani popierali słowem, ani pieniędzmi,
pod grzechem i to nie tylko tych, ale i innych — gdyby w przyszłości na
ich miejsce, ze zmienionym tytułem i w podobnym duchu wychodzić miały. Gdyby zaś nadsyłano wam uparcie te pisemka, nie przyjmujcie ich, albo
oddawajcie je waszym Pasterzom.
Łaska Pana Naszego Jezusa Chrystusa, niech będzie zawsze z wami.
Amen.
Dan w marca  r.
† Seweryn,
Arcybiskup Lwowski.
† Łukasz, † Ignacy, † Jan,
Biskup Przemyski. Biskup Tarnowski. Ks. Bisk. Krak.”
Czytelnik zrozumie, że gdyby taka „klątwa” mogła się bodaj w jednym wypadku udać,
ludowi w Galicji groziłaby najsroższa kościelna niewola, wobec której średnie wieki bledną. Wówczas Galicja byłaby ojczyzną głodnych i ciemnych zgrai niewolniczych, prowadzonych przez sfanatyzowanych księży. Obowiązkiem demokratów było zaprotestować
przeciw tej bezczelnej biskupiej arogancji, zaprotestować choćby dla przyzwoitości! Otóż
z wyjątkiem kilku kiepskich dowcipów w „Kuryerze Lwowskim” cała reszta „demokracji”
nie zdobyła się na żaden silny protest, który by się odbił szerokim echem po kraju. Całkiem inaczej to wygląda, jeżeli socjalna demokracja drwi sobie z klątw biskupich; partia
ta nigdy się nie przyznawała do jakiegokolwiek nabożeństwa dla kościoła katolickiego
i może sobie kpie z wszystkich klątw na świecie. Ale galicyjska „demokracja” zawszę szła
i dotychczas idzie w zgodzie z kościołem i obowiązkiem jej żądać od tegoż kościoła nieunicestwiania pierwszych podstaw wolności obywatelskiej. Jeżeli tego nie czynią galicyjscy
demokraci, to wykopują sobie sami grób w niedalekiej przyszłości. Jeżeli nie zjedzą ich
socjaliści, to połknie ich kler, który jak wiadomo ma najsprawniejszy żołądek
Pozostawałaby mi jeszcze analiza p y l kie , ale z powodu silnego zainteresowania
się nią całej Polski, chciałbym tę sprawę obszerniej nieco omówić i dlatego pozostawiam
ją do najbliższego numeru „Przedświtu”.

Nie wesołe, a często odrażające widoki zwyrodnienia politycznego i społecznego demokratów galicyjskich zakończymy szkicem „sprawy śląskiej”. którą demokracja sprowadziła
szczęśliwie w opinii publicznej do założenia pol kie o i n z
w Cieszynie. Nigdzie nie
ma tak wybitnych stosunków społecznych, tak prostych i jasnych, które by każdemu
patriocie polskiemu dyktowały wyraźniej, jakiej ma trzymać się polityki, jak właśnie na
Śląsku austriackim. Powiadam wyraźnie: patriocie, bo patriotyzm to jeden z tych bogów,


    Szkice polityczne

któremu w dzień i w nocy ofiary składają publicznie nasi demokraci, to jest ich racja bytu
niejako, bez której nie mieliby żadnego szczytniejszego hasła dla pokrycia wyzyskiwania
ludu lub podlenia się wobec szlachty.
Od Bielska aż za Cieszyn rozciąga się polska dziedzina, Księstwo Cieszyńskie, zamieszkałe przez dwustutysięczny lud polski. Dalej na zachód ogromny rewir węglowy
ostrawsko-karwiński, także zaludniony przez Polaków, albo tutejszych, krajowców niejako, albo przez polski żywioł napływowy, który ogromną falą płynie aż spoza Tarnowa.
Ludność to rolniczo-robotnicza, chłopi pomieszani ściśle z robotnikami fabrycznymi, bo
wielkich miast tu nie ma, a za to są potężne kopalnie, huty, fabryki maszyn największe
w Austrii, gisernie itp.
Kolosalne posiadłości dawniej arcyksięcia Albrechta (obecnie jego spadkobiercy, ks.
Fryderyka), wielkie kopalnie i fabryki hr. Larysza, żyda Gruttmana, br. Rotszylda skoncentrowały w sobie całą tzw. „wielką” posiadłość. Innej „szlachty” tu nie ma. Poniżej tych
olbrzymów finansowych rozsiadła się ohydna warstwa sług pańskich, dyrektorów, zarządców, nadzorców, nastawników itd., która gniecie lud w nielitościwy sposób. Wszystko,
co na tym obszarze pracuje, co cierpi i znosi samowolę, to przeważnie pol kie, i na odwrót
wszystko co wyzyskuje, dusi i gnębi, to nie ieckie, a w małej części cze kie. Zdawałoby
się więc, że nie można po prostu innej obrać drogi do przywrócenia Polsce tego biednego
ludu śląskiego, jak prowadząc politykę wprost energicznej obrony ludowych i robotniczych interesów; choćby się wtedy ani słowa nie straciło na obronę „narodowości”, to
przecież każde podźwignięcie ludu i robotników o jeden bodaj stopień wyżej, każda silna
organizacja ludowa będzie zarazem klęską germanizatorów, którzy całą swoją siłę czerpią
właśnie w tej pasożytniczej klasie Niemców i Czechów na Śląsku. Chcąc ratować ol
k , musi się ratować chłopów i robotników, bo innych Polaków tu nie ma, chyba by
ktoś myślał o garstce małomieszczan w Bielsku lub Cieszynie.
Tak proste, tak jasne rozwiązanie kwestii śląskiej doznało w ręku impotentów demokratycznych zupełnego zwichnięcia. Zaczęto najpierw zbierać składki na „dom narodowy” w Cieszynie, zebrano wiele tysięcy złr. i obecnie formalnie nie wiedzą co z tym
począć!… Suma ta złożona na procent w kasie oszczędności, znajduje się nadto w zawiadowstwie ludzi, którzy wszystkim innym są raczej, niż zwolennikami ruchu l o e o
na Śląsku. Założono w Białej „dom robotniczy”, skąd wypłaszają robotników różni pankowie biurokratyczni. I na to zebrano sporo pieniędzy ze wszystkich stron Polski, ale
z całym spokojem mogą sobie buńczuczni Niemcy w Białej-Bielsku śmiać się z działalności tej instytucji. Zaczęto ze skwapliwością niepojętą wyszukiwać z mozołem terenu,
gdzie n nie Polaków i gdzie ci Polacy stanowią najlichszy żywioł do jakiegokolwiek
ruchu ludowego i znaleziono szczęśliwie drobnomieszczan cieszyńskich. Założono też tutaj czytelnię ludową, koło „pań” szkoły ludowej, „Sokół”, Towarzystwo polityczne ludowe
itd. Wszystkie te instytucje bez wyjątku nie żyją wcale, choć się o nich z tryumfem prasa
galicyjska rozpisywała, albo wegetują nędznie, w rękach cieszyńskiej kliki stańczyków.
A demokraci galicyjscy okłamują wprost społeczeństwo, umieszczając od czasu do czasu
rzewne opisy patriotycznych uroczystości w tych na pół rozpadających się instytucjach.
Robotników nawet nie tknięto żadną z tych instytucji, a lud wiejski dostał dwadzieścia
kilka czytelni ludowych, które prowadzą dość marny żywot. Wreszcie ukoronowano całą
akcję projektem utworzenia polskiego gimnazjum w Cieszynie i „zelektryzowano” tym
polskie społeczeństwo, a co ważniejsza, zebrano już przeszło . złr. na te cele.
W tym miejscu musimy na chwilę wrócić do Galicji. Co może przeciętny filister galicyjski, a więc najlepszy materiał na „demokratę” zrobić dla Śląska? Pójść, zbratać się
z robotnikiem, z chłopem ubogim, z uczniem rzemieślniczym…? Mówić mu o jego nędzy, o długim czasie pracy, o niedoli na starość, o braku praw obywatelskich…? Ależ ci
ludzie w kraju tym tylko żyją, że nienawidzą socjalistów właśnie za tego rodzaju agitacje!
Toteż demokraci galicyjscy zrozumieli tę trudność, i pisma ich, oświecające tyle miejsca
wszelkim, odezwom, i komunikatom różnych komitetów śląskich, milczą jak zaklęte, gdy
chodzi o polskich o otnik . Można przejrzeć dowolne roczniki dowolnych większych
pism demokratycznych, a nie znajdzie tam nikt ani słowa o całym tym ruchu ludowym,
o wszystkich nędzach tego ludu na Śląsku. Kiedy w Ostrawie zabijano polskich robotników, próbując na nich nowy karabin Mannlichera, pisma demokratyczne miały tylko


    Szkice polityczne

westchnienia i słowa oburzenia — dla agitatorów socjalistycznych; kiedy w Karwinie 
a przedtem  robotników, przeważnie polskich znalazło grób w szybach Larysza i ks.
Fryderyka, wówczas interpelował o to w parlamencie — Pernerstorfer! Polacy siedzieli cicho. Filister galicyjski nie wydźwignie tego ludu śląskiego z nędzy i upokorzenia,
i dlatego nie odrodzi go. I warto widzieć, jak zamiast dzielnej, męskiej polityki ludowej,
wynaleziono dla galicyjskiego filistra inną, wygodną, spokojną a chlubną — polityk
ny. „Członkowie kasy XY zebrali po wieczorku z tańcami w mieście Z. tyle a tyle
pieniędzy na gimnazjum w Cieszynie” „Kółko takie a takie (z wymienieniem nazwisk)
podarowało tyle znów a tyle guldenów” itd.; funkcję dawania jałmużny na gimnazjum
podniesiono z biegiem czasu do jedynej działalności publicznej, podobnie jak zadanie
socjalne klas posiadających wobec wyzyskiwanych załatwiono jałmużną kilkuset tysięcy
z zysków lwowskiej kasy oszczędności na „domy robotnicze”, podobnie jak oświata opiera
się na „Macierzy” powstałej ze składek, jak szkoła dla ludu ma się opierać o patriotyczno-jałmużnicze stowarzyszenie „Szkoły Ludowej” itd. w nieskończoność. Byle ludu nie
poruszyć, byle w sejmie czy w radzie państwa nie zażądać t o yc kredytów, byle
szlachty rządzącej, lub śląskich germanizatorów nie zaczepić tam, gdzie by musieli ustąpić! Wskazują nam przy tym obłudnie na przykład Czech, a przecież w Czechach jest
partia młodoczechów, prowadząca bądź co bądź, zaciętą wojnę w sejmie i parlamencie,
przecież w Czechach wyłonili się postępowcy, wobec których nasi „demokraci” są ichtiozaurami przedpotopowymi. W Czechach nie boją się poruszyć mas ludowych, a jeżeli
młodoczesi nie mają pełnego prawa mówić w imieniu proletariatu, to tylko dlatego, że
ten proletariat sam już za siebie mówić potrafi, że ma swoją własną organizację. W Galicji bezsilność i zwyrodnienie demokratów zamyka oczy ludności tymi „patriotycznymi”
jałmużnami i dlatego jałmużny te są wprost szkodliwe, bo nagromadzone środki dostają
się potem w ręce kreatur stańczykowskich, które albo nic z tymi środkami nie robią (i to
jeszcze najmniejsza szkoda) albo używają ich wprost dla dalszego ujarzmiania i ogłupiania ludu, jak tego dowodzi towarzystwo „Macierzy Polskiej” i inne przykłady. Toż samo
będzie, a nawet już po części jest z gimnazjum w Cieszynie.
Jeżeli z kolei wypadków zdarzy się, że „demokraci” odbywają zgromadzenia, że stykają
się z ludem, to chyba ślepy człowiek nie dostrzeże, jak mało mają u tego ludu zaufania.
Zgromadzenie takie rozpada się na kilka części; przy stole prezydenta i obok niego siedzą
„panowie”, różni „goście” honorowi itp. a przy drzwiach tuli się rzesza wieśniacza lub robotnicza, nie rozumiejąca mowy oratora patriotycznego o doskonałościach Konstytucji
 maja i sarkająca na napaści, którymi się obrzuca ruch robotniczy lub ks. Stojałowskiego. A gdyby ktoś był ciekawy, jak wygląda zgromadzenie „czytelni ludowej” w Cieszynie,
to niechaj raczy posłuchać ustępu z długiej serii artykułów umieszczonych w prawdziwie demokratycznym „Kuryerze Przemyskim” pt. „Stańczyki w Księstwie Cieszyńskiem”.
Ustęp brzmi:
„Na sali przy stole prezydialnym siedzi dwóch „dyrektorów” Towarzystwa oszczędności, obok nich siedzą: profesor gimnazjalny, właściciel posiadłości rolnej, Wyższy urzędnik arcyksiążęcy itd. To jest Wydział czytelni,
«ludowej». Na krzesłach widzimy: dwóch posłów do sejmu, notariuszów,
adwokatów, doktorów medycyny, sędziów, urzędników itp. To są członkowie czytelni «ludowej». A gdzie,«lud» się podział? A prawda, po kątach tuli
się paru rzemieślników, z minami skromnymi i lękliwymi, jak gdyby zawstydzonych, że w. tak dostojnym towarzystwie się znaleźli. To jest walne
zgromadzenie członków czytelni ludowej w Cieszynie, zwołane przez sz. prezesa p. F. pod presją kilku członków czytelni, którzy zyskali sobie przez to
śmiertelną nienawiść ze strony tego «powszechnie poważanego» narodowca”.
Tak pisze nie żaden socjalista, lecz naoczny widz demokrata, który nie może zrozumieć
niedołęstwa galicyjskiego demokratycznego bractwa.
Na gimnazjum cieszyńskie zebrano przeszło .  złr., co roku potrzeba będzie
dokładać do tego kilkadziesiąt tysięcy i w zamian za to dostanie się z konieczności biedną
i lichą szkołę, z której raczej wszystko inne na świecie będzie korzystać, tylko nie szeroka
masa ludu polskiego, za uboga, aby móc dzieci swoje do szkoły średniej posyłać. I jeszcze


    Szkice polityczne

jedna uwaga nie będzie może. zbyteczną. Oto, jesteśmy przekonani, że obok kilkunastu uczniów, synów bogatych chłopów, będą tam synowie garści biurokratów, a zarazem
Niemcy, którzy dla kariery urzędowej zechcą przyswoić sobie polski język. Nie mamy
oczywiście nic przeciw temu, nawet cieszymy się z tego ale czyż to jest punkt zaczepienia
„odrodzenia” ludu śląskiego, jak się to słyszy w bałamutnej azeologii demokratycznej.
Czy n to należało zużyć tyle zapału? Czy przykłady z i ie zyc stosunków są tak zachęcające? Zacytujemy z wspomnianej serii artykułów „Kuriera przemyskiego” (pisanych na
miejscu w Cieszynie!) bardzo smutny ustęp:
„Świetny Wydział krajowy licy ki udziela niektóre stypendia uczniom
w ks. Cieszyńskiem. Jest to ze wszech miar pochwały godnym, lecz i to
ma swoje „ale”… Jeden ze stypendystów galicyjskiego Wydziału krajowego,
uczeń gimnazjum cieszyńskiego, który dostaje stypendium śp. Pukalskiego,
biskupa tarnowskiego nie uważa sobie bynajmniej za obowiązek uczęszczać
na lekcje języka pol kie o; oprócz niektórych jego kolegów, żaden z naszych,
«powszechnie poważanych» narodowców nie skarci go za to: uważając to
widocznie za coś całkiem naturalnego.”
Co wobec takiego wypadku mamy sądzie o „odrodzeniu Śląska ze pomocą gimnazjum
w Cieszynie”?:
Co by powiedzieli nasi „demokraci” gdyby im np. zaproponowano agitację za powszechnym prawem wyborczym do wszystkich ciał ustawodawczych? — jako środek do
poruszenia mas, a w razie zwycięstwa do wybicia się ogromnej większości ludu polskiego z niewoli Niemców i Czechów, którzy w Księstwie cieszyńskim stanowią śmieszną
mniejszość. Otóż o ile wiemy nie zwołali demokraci galicyjscy ani jednego zgromadzenia z takim porządkiem dziennym, pomimo, że socjaliści pokazali im drogę do tego,
mając na swoich odnośnych zgromadzeniach tysiące chłopów i robotników, z zapałem
przejmujących się tą agitacją!
Ani jednego zgromadzenia! powtarzamy tym wszystkim jałmużnikom, którzy zbierają
na Ślązaków, jakby na jakich pogorzelców i którzy dlatego, że są w koalicji parlamentarnej z znienawidzonymi wszędzie liberałami niemieckimi, urządzają w Kole Polskim we
Wiedniu niegodne szopki, aby tylko nie poruszyć sprawy śląskiej. Przypominamy, że za
czasów tej „koalicji” żaden demokrata nie postawił w parlamencie uczciwie sprawy oświaty ludu polskiego na Śląsku w ojczystym języku, a gdy to w Kole Polskim uczynił zacięty
klerykał, poseł ks. dr Kopyciński, ukręcono sprawie łeb przez oszukańcze wprost intrygi.
I teraz zbierają po całej Polsce jałmużnę dla dwustu tysięcy ludu polskiego, który płaci
olbrzymie podatki i mógłby mieć z urzędu nie jedno, ale cztery gimnazja polskie, gdyby
— ach — to jedno: gdyby — demokraci galicyjscy nie byli moralnymi i politycznymi
bankrutami!
Me mówimy już wcale o obowiązku uczciwego ustawodawstwa ekonomicznego, lub
ochronnego np. -godzinnego ustawowego dnia pracy, którego zaprowadzenie podniosłoby robotnika śląskiego na tak wysoki poziom kulturalny, o jakim galicyjski demokrata
nawet nie marzył nigdy. Nie mówimy o tym, że agitacja za -godzinnym dniem roboczym przerzuciłaby od razu cały lud śląski do tego obozu, który by ją rozpoczął, tego
wszystkiego nie wymagamy od demokratów galicyjskich, których mózgi muszą wpierw
przebyć ewolucję kilku dziesiątków lat, aby się stały tak „zuchwałymi” i zaczęły myśleć
bez powtarzania w kółko bezmyślnego ogólnika o „gruncie narodowym” itd. Ale czego
możemy od nich żądać, to tego, żeby nie załatwiali sprawy po kapitalistycznemu, tj. żeby
nie stawiali dawania i brania jałmużny, jako „misji narodowej”.
Porównajmy tylko to zbieranie pieniędzy na gimnazjum, z agitacją jaką prowadzą
krakowscy socjaliści na Śląsku, a w tej chwili zobaczymy bijącą w oczy różnicę.
Ale zamiast mówić jako strona, wyręczymy się lepiej cytatą e ok ty, Ślązaka, znającego tamte stosunki i opisującego je w przytaczanym przez nas „Kuryerze Przemyskim”.
Mówiąc o potrzebie ruchu ludowego, pisze on:
„W Cieszyńskiem jest w tym kierunku bezczynność absolutna. Nie tylko nie istnieje żadne pismo, poświęcone sprawom robotniczym, ale wychodzące tu dwa pisemka «Przyjaciel ludu» z dod. «Przegląd polityczny» oraz


    Szkice polityczne

«Gwiazdka Cieszyńska» z dziwną stałością przedmiot ten pomijają, jak gdyby to było rzeczą zakazaną. Niech więc nas to nie dziwi, że w okolicach
«węglarskich» obu tych pisemek trzymają nie wiele i wyrażają się o nich
zazwyczaj z przekąsem lub ze wzgardą. Za to w okręgu węglowym czeskie
«Odborne listy» szerokie ogarnęły koła i chociaż większość Polaków, którzy,
jako członkowie Stowarzyszenia «Prokop» otrzymują je bez osobnej dopłaty,
nie czyta ich wcale, bo nie rozumie, to jednak coś niecoś z tej czeszczyzny
przylepie się musi. Dopiero w ostatnich czasach polskie pisma, jak «Wieniec», «Pszczółka» ks. Stojałowskiego, oraz «Naprzód» krakowski stopniowo
wypierają tę narzuconą czeszczyznę i coraz większym powodzeniem cieszyć
się zaczynają.
Wspomnieliśmy w numerze poprzednim jak cieszyńscy «narodowcy»
starannie unikają tak potężnych środków budzenia ludu z wiekowego letargu, jakimi bez wątpienia są wszelkiego rodzaju zgromadzenia i wiece, na
których słowo polskie do serc tysięcy przenika, wytwarza nowe idee i pobudza do czynu. Któż może za złe wziąć socjalnym demokratom z Galicji,
którzy tu od czasu do czasu zjeżdżają i mową polską elektryzują masy ludu
roboczego, spragnionego tego życiowego nektaru? Przecież oni czynią tylko to, czego nasi «narodowcy» wystrzegają się jak diabeł święconej wody.
«Narodowcy» wolą ciaśniejsze szranki, ich zadawala zgromadzenie w kółku
rolniczym lub czytelni, tłumny zaś wiec w sali lub pod gołym niebem mógłby niemile być widzianym przez władzę, więc to nie jest patriotyczne… Któż
zatem jest bardziej narodowym, czy kosmopolityczni socjaliści, czy «narodowcy»? Odpowiedź jasna”.
Tak żali się autor, którego o żadne sympatie szczególne dla „kosmopolitycznych” socjalistów podejrzewać nie możemy!
I na tym więc polu, tak samo, jak i w wewnętrznym życiu Galicji „demokraci” okazali,
że nie mają serca i zrozumienia dla cierpień milionów ludu polskiego.
*
Powyższe charakterystyki, choć nieraz pobieżne, choć tylko w grubych zarysach szkicowane, oparliśmy o taką masę faktów, o tak wielką ilość danych, które każdej chwili
sprawdzić można, że zarzut stronniczości (w złym znaczeniu) może nam uczynił tylko
ten człowiek szanujący się, kto punkt za punktem wykaże niesprawiedliwość samychże
faktów i danych. Krzyki demokratycznych tchórzów nie obalą nic z powyżej przytoczonego obrazu rozkładu „demokratów” galicyjskich. Stara ich nazwa, która niegdyś oznaczała
w Polsce grupę ludzi dzielnych, wielkie dusze i wielkie charaktery, okrywa dzisiaj albo
oczajduszów politycznych, albo niedołęgów, godnych chyba co rychlejszego pogrzebu.
Z chwilą, kiedy socjaliści polscy w Galicji podnieśli w swoim programie wszystkie
żądania swobód politycznych, które (w Europie ale nie w Galicji!) stały na kartach dawnych demokratycznych programów i na darmo wyczekiwały swego urzeczywistnienia,
z tą chwilą „demokracja” spadła w Galicji do rzędu obrońcy interesów wielkomieszczańskich, a oparłszy się raz o interes worka pieniężnego, przyjęła jego taktykę i łasi się przed
tymi, którzy rządzą krajem: przed szlachtą.
Proces ten dokonywał się właśnie w ciągu lat ostatnich przed naszymi oczyma, a szkic
niniejszy miał za zadanie przedstawić tę dezercję demokratów z ludowego obozu za pomocą całego szeregu zdrad sprawy ludowej.
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w  r. w formie broszury wydanej w Londynie
nakładem wydawnictwa Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich.


    Szkice polityczne

POGADANKA O SOCJALIZMIE
— Socjalista! — straszne to jeszcze dla ciemnych i głupich ludzi słowo. Co to za diabeł,
nie wie wprawdzie nikt dokładnie, ale ksiądz na ambonie mówi o tych socjalistach jako
o wrogach religii, pan dziedzic nazywa ich darmozjadami i złodziejami, a pan starosta
grozi, że jak mu się tylko jaki socjalista w powiecie pod rękę nawinie, to go każe w łańcuszki zakuć i zamknąć do więzienia. A biedny chłop na wsi lub robotnik w miasteczku
łamie sobie nieraz na próżno głowę nad tym, co też to jest socjalizm i czego to chcą socjaliści. Cały tłum, miliony biednych ludzi czują straszną nędzę, słyszą z daleka o jakichś
swoich przyjaciołach, o socjalistach, co się za biednym narodem ujmują, ale nikt nie wie
dobrze, co to ma wszystko znaczyć, czego chce socjalizm…
Niechajże ta pierwsza książeczka „Latarni” oświeci biednych pracujących ludzi o tym,
co to e t oc liz i o cze o
y.
ie n
iecie
Mówią ludzie, że na świecie zawsze była bieda wielka, że od wieków byli ubodzy
i bogacze i że tego się zmienić nie da, bo „taka już widać wola Boża”. Niechaj to będzie
i prawda; ale zapytajmy, czy zawsze tak samo bieda ludzka na świecie wyglądała? Otóż
historia uczy nas, że tak nie jest. Pierwotna bieda ludzka płynęła z tego, że praca ludzka
była za mało y n . Dziki człowiek nie znał pługa i żył z tego, co złowił w rzece lub nad
brzegiem morza, albo co upolował w lesie i w polu. A kiedy już nauczono się uprawiać rolę,
to ta dawała mało i kiepskie ziarno. Wszystko było licho zrobione, bo narzędzia były liche.
Potem jednak bieda już inaczej wyglądała. Wielcy rabusie i wojownicy trzymali sobie setki
niewolników i ci musieli pracować dzień i noc na utrzymanie swoich panów. Na jednego
wolnego człowieka przypadało  i  niewolników, których można było zabić, sprzedać,
zamieniać, jak konia czy krowę. Ten ustrój niewolniczy długie wieki trwał na świecie,
a biedny niewolnik utrzymywał całe państwo, budował pałace, mosty, kanały, wodociągi,
uprawiał rolę, a nawet pisał książki dla swoich panów, uczył ich i pielęgnował przez całe
życie.
Dopiero nauka Jezusa Chrystusa i jego apostołów uczyć poczęła, że wszyscy ludzie
są równi, że wobec Boga ubogi Łazarz więcej znaczy, niż bogacz.
l te o to y zy y
nie z e pie zy po to e oc liz
y ez
y t . Pod wpływem chrześcijaństwa i wzrostu stałej uprawy roli, handlu i rzemiosł, zaczęto niewolników zamieniać na
pańszczyźnianych chłopów, a tam, gdzie byli wolni kmiecie, powoli i tych zamieniano
na poddanych. Taki poddany nie był już niewolnikiem, trzymanym jak bydło, tylko siedział na swoim kawałku gruntu, miał swoje konie, krowy, owce itd. i tylko musiał panu
odrabiać na pańskim łanie lub w pańskim lesie, a nadto musiał do dworu nosić daniny: ryby, grzyby, drób i często pieniądze. Nie był on już niewolnikiem, a jednak nie
był wolnym człowiekiem. Wyjechać mu ze wsi nie było wolno; często nie wolno mu się
było żenić z kim chciał, tylko musiał woli pańskiej podlegać. Wszystko co się nazywało
wsią, dzieliło się na dwie części: po jednej stronie szlachta wolna, panowie, magnaci, a po
drugiej chłopi poddani i przykuci do roli na całe życie. W miastach jednak już znowu
inaczej bieda wyglądała. Tutaj mieszkali bogaci kupcy i majstrowie rękodzielnicy. Pod
nimi pracowali ich pomocnicy i czeladź, a także młodzi uczniowie, czyli terminatorzy,
co się na czeladników uczyli dopiero. Miasto płaciło podatki królowi lub magnatowi,
a za to rządzili się kupcy i rzemieślnicy swoimi własnymi prawami. Wszystko tutaj było
przepisane, jak się ma robić, wszyscy byli związani w cechy, a każdy cech miał swoją chorągiew, starszyznę itd. Robota była ręczna, bo maszyn żadnych nie znano, tylko narzędzia
ręczne. I tutaj dobrze szło bogatym kupcom i rzemieślnikom, a ciężko było żyć czeladzi
i uczniom i w ogóle służbie.
Ludzie byli w ogóle wtedy ciemni i wielu rzeczy nieświadomi, bo tylko księża zajmowali się nauką i książkami, oni umieli mowę łacińską i oni tylko nauczali w szkółkach
i szkołach. Wierzono w diabły i czarownice, gusła i zabobony. Pomiędzy ludźmi panowały
często srogie wojny, głody i pomory, a biedny chłop poddany lub czeladź rzemieślnicza
musieli te wszystkie nieszczęścia znosić w całej pełni.


    Szkice polityczne

Aż się to powoli zmieniać zaczęło. Bogata szlachta poczęła podupadać, bo powstały
wielkie bogactwa w miastach. Zaczęto budować wielkie fabryki, a w tych fabrykach zatrudniać setki ludzi naraz. Panowie w wielu miejscach zmienili gospodarkę i wyrzucali
z roli chłopów, aby mieć większe grunta dla siebie. Chłopi szli do miasta i do fabryk, ale
choć im bieda dokuczała, nie byli już poddanymi, tylko stawali się olny i l
i. Wynaleziono maszyny wielkie, zaczęto kopać dużo żelaza i węgla i coraz silniejsi byli ludzie
wolni. Aż przyszło w wielu krajach do e ol c i. Powstawały biedne masy ludu i wołały o wolność dla siebie. Rozgorzała walka i w tej walce prawie wszędzie lud zwyciężył.
Ogłoszono, że już odtąd nie ma pańszczyzny, nie ma niewoli, a wszystkie prawa są dla
wszystkich ludzi równe. Ale bieda nie ustąpiła, tylko się zmieniła. Teraz już wolny świat
inaczej wyglądał. Już nie pytano o to, czy kto szlachcic, czy nie, ale o to, czy ma pieniądze,
fabryki, ziemię, maszyny, czyli czy ma k pit . Bogaci nazywają się odtąd k pit li t i.
Zamiast dawnych niewolników i poddanych, powstali wolni biedacy, którzy pracowali za
pieniądze na roli, w fabryce, na kolei, w kopalni czy przy wyrębie lasu. Już teraz kijem
nie pędzono do roboty, tylko biednego człowieka głód do pracy pędził lepiej od kija!
Ale ten człowiek był olny , to znaczy, mógł on sobie szukać zarobku tam, gdzie lepiej
płacą, gdzie tańszy chleb i mieszkanie. Żenił się z kim chciał, wychowywał swoje dzieci
nie dla pana, ale dla siebie, łączył się z swoimi przyjaciółmi w stowarzyszenia, uczył się
wielu rozumnych rzeczy. Ta ludność pracująca, która ma tylko swoją pracę i wynajmuje tę
pracę kapitalistom za pieniądze, nazywa się p olet i te . olet i z to już coś zupełnie
innego, niż niewolnik lub poddany.
Cóż z tego wszystkiego widzimy? Oto, że społeczeństwo ludzkie ciągle się zmienia,
i to zmienia się na lepsze dla ubogich ludzi. Bieda jeszcze ich ciągle gniecie, ale nie tak
okropnie jak dawniej. Dawniej panowie myśleli, że bez niewolników świat się zapadnie,
a przecie jak niewolnictwo zniesiono, lepiej stało się na świecie. Tak samo mówiła szlachta,
że chłop ma być na wieki poddanym i robić pańszczyznę, a jak pańszczyznę znieśli, musieli
panowie płacić robotnika i dzisiaj już by nikt do pańszczyzny nie wracał, chyba jaki wariat.
Dawniej, gdy magnat zabił niewolnika lub poddanego, to najwyżej zapłacił karę pieniężną,
a dzisiaj już by za to i na szubienicę poszedł!
A więc nieprawdą jest, że dawniej ludziom lepiej było na świecie, że niby to dawniej
wszystkiego było pod dostatkiem, a tylko dzisiaj jest źle. Dawniej było jeszcze gorzej
i polepszyło się tylko dlatego, że świat się rozwijał, że pracę ludzką zaczęto więcej szanować, lepiej ją opłacać, że biedni ludzie nie chcieli znosić niewoli a upomnieli się o swoje
prawa.
it
no p y tn
Tak, jak teraz jest na świecie — mówią socjaliści — nie jest sprawiedliwie i nie jest
rozumnie. Jeden pan ma trzy i cztery folwarki, a dwa, trzy tysiące chłopów nie mają prawie nic gruntu dla siebie. Albo jeden kapitalista ma dziesięć kamienic i fabrykę i wielką
kopalnię, a tysiące robotników mają do pracy tylko swoje ręce i głowę na karku. Taki
kapitalista nie potrzebuje cały boży rok pracować, robi co mu się podoba, a tymczasem
tysiące ludzi pracują na niego, zarabiają dla niego i dla jego rodziny co roku wielkie sumy
pieniędzy, a sami ci biedacy mieszkają w maleńkich izbach na poddaszu lub w piwnicach
i wałczą z bieda. Pańskie dzieci chowają się ładnie, uczą się wielu pięknych i rozumnych
rzeczy, a dziecko chłopskie lub robotnicze ginie w młodym wieku, albo gdy już przeżyje,
to wałęsa się po ulicach, idzie za młodu do ciężkiej roboty i nie uczy się niczego. Zaniedbane, wpada w złe towarzystwo i nieraz za młodu dostaje się do kryminału. Chłopski
i robotniczy syn służy w wojsku po  i więcej lat, a młody panicz tylko rok. A kiedy biedacy tak narzekają na niesprawiedliwość dzisiejszego świata, odpowiadają im panowie:
„Tak być musi, bo własność jest prywatna i jest rzeczą świętą”. Mówią oni, że tak zawsze
było i będzie na świecie, a kto przeciw temu szemrze, ten obraża Pana Boga. Jeden ma
kapitał czy folwark czy dom, fabrykę czy warsztat, a drugi nie ma nic. To niby tak było
zawsze i to jest święta własność prywatna.
Popatrzmy, czy to prawda⁈ Dawno, dawno temu nie było wcale własności prywatnej,
tylko ziemia i domy należały do całej gminy, albo do całej wielkiej rodziny. Uprawiano


    Szkice polityczne

grunt razem i dzielono się żniwem po bratersku. Potem, kiedy nastały grabieże i wojny,
cała ziemia należała do króla, a ten dopiero panom po kawałku oddawał nie na własność,
ale tylko w posiadanie. Ale kiedy nawet już całkiem zaprowadzili własność prywatną
i odmierzyli, co do kogo należy, to jeszcze zawsze była obok niej własność p ln . Na
przykład dzisiaj kopalnie soli nie należą do jednego człowieka, tylko do całego państwa.
Wielkie budynki szkolne należą do całej gminy, albo do całego kraju i nikt nie powie, że
to jego szkoła, tylko mówi „gminna”, miejska albo krajowa. U nas i gdzie indziej koleje
należą do państwa całego i lepiej tak jest, niż gdyby jeden pan miał całą kolej. Poczta
także należy do całego państwa i wygodniej z tym wszystkim ludziom. Nawet tam, gdzie
ludzie mają własność prywatną, łączą się oni ze sobą, aby czegoś większego dokonać. Jeżeli kilku kapitalistów złączy swoje pieniądze i wybudują wspólnymi kosztami fabrykę,
to każdy jeszcze na tym zarobi i nie boi się straty. Jak kilku majstrów zechce zakupić
dla siebie materiał na wyroby, to zakupują razem taniej i lepiej. Nawet w handlu ludzie się łączą i zakładają wspólny sklepik, aby na tej wspólnej własności móc sobie zrobić
wygodę i nie stracić. Więc nawet dzisiaj każdy rozumny wie, że własność wspólna daje
takie korzyści, jakich nie da nigdy własność prywatna jednego choćby bogatego człowieka. Mówią biednym ludziom, że własności nikomu odebrać nie wolno. Tymczasem tak
nie jest. Jeżeli gdzie budują kolej, to wychodzi na grunt komisja i zabiera tyle gruntu
gospodarzowi, ile jej potrzeba. Nie pyta się go o to, czy on pozwala, czy nie, ale płaci mu
według taksy i grunt choćby przemocą zabiera. Państwo, kraj i gmina wywłaszczają kogo
tylko im potrzeba i wcale nie dbają o to, czy własność prywatna jest „ i t ”, czy nie.
A z czegóż to powstała ta własność prywatna? Chłop siedząc na kilku morgach, robotnik co sobie z zarobku całego życia kupił domek, zarobili sobie na tę swoją własność
pracą uczciwą całego żywota. Ale czy można zarobić swoją pracą dwieście lub trzysta tysięcy złr.? Żeby kto nawet i tysiąc złr. rocznie oszczędzał i nigdy nie chorował, to od
dwudziestego do pięćdziesiątego roku życia zaoszczędziłby dopiero  tysięcy! Więc jakimże sposobem powstały wielkie majątki. Z początku tak powstawały, że naczelnicy
wojenni napadłszy jaki kraj, rabowali dla siebie grunta i lasy. Potem na tych gruntach
pracowali na panów chłopi i niewolnicy i grosz do grosza płynął z ich pracy do pańskiej
skarbnicy. Stąd powstawały dawniej wielkie majątki. W nowszych czasach podobnie one
powstają. Zacznie kto z małym, to oszukuje drugich i posługuje się pracą setek najemnych robotników. Płaci robotnikowi guldena dziennie, a zarabia na nim dwa: drugiego
więc guldena chowa do swojej kieszeni, a skoro ma np.  robotników, to może już
na nich sto złr. dziennie zarobić, czyli w jednym roku  tysięcy złr.! Wtedy staje się
coraz bogatszym, a jego robotnicy zawsze jednakowo biedni; on ma majątek, a oni na
starość mają szpital lub torbę żebraczą. Więc cóż to ma być takiego świętego, ta własność
prywatna? Albo weźmy jeszcze inny przykład. Rodzi się dwoje dzieci: jedno u bogatego
pana, drugie u robotnika. Dziecko bogatego uczy się, bawi, podróżuje do  roku życia
i nie zarobiło ani grosza złamanego, a dziecko biedaka idzie w  roku życia do warsztatu,
albo za parobka, pracuje ciężko dziesięć lat i nie ma nic. Panicz tymczasem odziedziczył
po ojcu sklep, albo folwark i od razu ma własność, jest bogatym i najmuje sobie do roboty biedaka. Cóż ten panicz zrobił, aby być bogatym? Nic! Tyle tylko, że się urodził. Ale
i biedak się urodził, a całe życie pozostanie biednym bez własnej winy, tak jak tamten
wzbogacił się bez żadnej zasługi.
Zapytujemy teraz, czy to takie jest przekonanie Boże? Wcale nie. Jezus Chrystus —
jak uczy Ewangelia — jedną tylko dał radę bogatemu młodzieńcowi: żeby wszystko co
ma — rozdał i bez niczego poszedł za nim! Nie radził mu, żeby robił majątek i pomnażał
swoją prywatną własność, a kazał mu porzucić majątek i żyć z biednymi.
Więc własność prywatna ani nie jest świętą, ani wieczną, ani zawsze korzystną, ani
zawsze rozumną.
c
Nieraz słyszy się zdanie, że ciężka praca jest klątwą. Delikatna pani o białych rączkach
boi się zbliżać do kowala, szewca, albo parobka zasmolonego przy pracy. Myśli ona, że
człowiek, co ma czarną spracowaną rękę, jest grubianin złośliwy i gdyby jej syn miał zo

    Szkice polityczne

stać szewcem lub parobkiem, umarłaby z rozpaczy. Nawet biedny człowiek chciałby, żeby
jego syn został lekarzem, księdzem, adwokatem lub urzędnikiem, żeby tylko ciężko nie
pracował. Dawniej szlachcicowi nie wolno było trudnić się pracą w rzemiośle i handlu, bo
by nim po prostu pogardzano i ręki by mu nie podano. Widać z tego, że praca, zwłaszcza
praca ręczna była zawsze upośledzoną. A tymczasem wszystko z tej pracy żyje, wszystko
na niej rośnie i bez niej zginęlibyśmy wszyscy z głodu i zimna. Ręce czarne i zapracowane
wybudowały wszystkie pałace na świecie, poprowadziły koleje żelazne, postawiły wielkie
miasta, porobiły maszyny. One to odziewają, karmią, upiększają ludzi, one trzymają cały
świat ludzki przy życiu. I coraz więcej uczą się ludzie szanować pracę i coraz więcej praca
będzie znaczyła na świecie. A skoro tak jest, to ci wszyscy ludzie pracujący, ci wszyscy robotnicy, rzemieślnicy i rolnicy będą mieli większe znaczenie i większe prawa, niż
próżniacy, choćby ci posiadali miliony.
Ale każdy to wie, że człowiek nie pracuje samymi gołymi rękoma. Do pracy potrzebne
są także narzędzia i środki: trzeba mieć grunt, warsztat, maszynę lub fabrykę, aby w niej
pracować. I dlatego warto nad tym pomyśleć, jak to ludzie pracują, aby zaprowadzić coraz
to korzystniejszą pracę. Dawniej chłop siedział z rodziną na gruncie i odrobiwszy pańszczyznę, resztę pracował na swoim. Pomagała mu żona i dzieci. Żona uprzędła i utkała
odzież, kożuch i buty były u siebie w domu lub w wiosce zrobione, żywności dostarczała
rola. W mieście znów szewc czy stolarz mieli warsztaty i w nich robili całe życie swoje wyroby z czeladnikami i uczniami. Ale rozum ludzki wymyślił tutaj wielkie udogodnienia.
Ludzie wynaleźli maszyny do przędzenia i tkania, maszyna zrobi dziś i gwoździe, i igły,
i nici, maszyna uszyje ubranie, zrobi zamek, wyhebluje deskę, spod ziemi wydobędzie
węgiel i naę, powiezie człowieka bez koni. Już teraz nie robią ludzie tego wszystkiego,
co dawniej. Dziś wieśniaczka nie będzie tkała ubrania dla siebie i dla rodziny, bo w najbliższym mieście kupi sobie za tańsze pieniądze perkalu, płótna, sukna i nawet gotowe
ubranie.
Ślusarz nie robi dziś tego, co fabryka za pół ceny mu sprzeda, krawiec ręką nie szyje, bo na to jest maszyna zwinna, tania i szybka. Ludzie podzielili pracę między siebie:
jedni w fabrykach robią przy pomocy maszyn tylko jeden towar i nauczą się robić tanio
i dobrze, drudzy znów tylko inne przedmioty wyrabiają. A dopiero potem kolejami te
towary rozwożą po całym świecie, aby nawet ubogi człowiek mógł sobie kupić tanio, co
mu potrzeba. Świat się zmienił zupełnie. Dawniej ten, co pracował, miał swoje własne
narzędzia, dzisiaj fabrykant ma maszyny, a robotnik tylko pracę swoją, pan ma ogromne
grunta, konie, pługi, brony, a chłop przychodzi do tego z gołymi rękami.
Dawniej szewc wiedział, dla kogo buty robi, a dzisiaj fabryka robi na zapas dla całego świata, dla tych, co mają pieniądze na kupienie towaru. Teraz ludzie bogaci mający
fabryki, warsztaty i wielkie grunta starają się tylko jak najwięcej zarobić na swoim przedsiębiorstwie i dlatego raz wyrabiają jak najwięcej towarów, drugi raz znowu mniej. Z tego
wynika, że gdy towaru nie ma kto kupić, to fabryka nieraz musi zbankrutować, wyrzucić
swoich robotników na bruk i dać im ginąć z głodu. Prywatna własność maszyn, fabryk
i gruntów jest ciągłym nieporządkiem, czyli anarchią; przez zbytnią chciwość albo głupotę jednego fabrykanta pokutują nieraz tysiące jego robotników. Całkiem inaczej by te
sprawy wyglądały, gdyby pracowano rozumnie, tj. gdyby cały naród obliczył, ile trzeba
zrobić par butów, ubrań itd., ile zbudować kolei, mostów, ile potrzeba sukna, płótna, futer na wszystkich potrzeby. Wtedy nie byłoby tak jak dzisiaj, że tysiące biedaków chodzi
boso, a szewc nie ma komu sprzedać butów i sam bankrutuje. Albo dziś wywożą zboże
i bydło z kraju, a tysiące biedaków nie je chleba ani mięsa i ginie z głodu. Tak jak jest
teraz, jest wprost nierozumnie i szkodę ludziom przynosi. Naród pracuje, a bogaci ludzie rozporządzają owocami tej pracy, aby się tylko więcej wzbogacić. Czyż nie rozumniej
byłoby, żeby ci, co pracują, rozporządzali całym towarem, który pracą swoją stworzyli.
Aby to zrozumieć, weźmy np. jedną rodzinę. Wszyscy pracowali cały rok, mają zboże,
dochowali się kur, kaczek, świnek itd. Tymczasem ojciec to wszystko by sprzedał i kupił
sobie złoty zegarek. Córki i synowie ginęliby z głodu, a ojciec by chodził przy złotym
zegarku! Taka rodzina by się nie utrzymała nigdy. Skoro wszyscy pracowali, to powinni
wszyscy najpierw o swoich najważniejszych potrzebach pamiętać, a dopiero potem kupić
zegarek tani dla ojca lub dla wszystkich.


    Szkice polityczne

Tymczasem w narodzie naszym i w innych bogaci ludzie nie potrzebują dbać o to,
czy wszyscy mają co jeść, gdzie mieszkać, porządnie się ubrać! Nie — oni tylko muszą
myśleć o tym, aby swoje potrzeby, choćby najbardziej zbytkowne zaspokoili, a co tam
miliony biedaków zrobią, to do nich nie należy. I dlatego to jedni mieszkają w olbrzymich
pałacach, a drudzy po dziesięć osób tłoczą się w jednej izdebce, niejedna pani ma na sobie
tyle brylantów, że wartość ich nakarmiłaby przez cały rok tysiąc rodzin robotniczych,
które nie mają po prostu co w usta włożyć.
Gdyby ludzie pracy mogli rozporządzać środkami do pracy, wtedy nie byłoby może brylantów i zbytków, ale nie byłoby głodnych, biednych i ciemnych. Przy pomocy
maszyn parowych, wodnych i elektrycznych można by już dzisiaj tyle wytworzyć zboża,
ubrań, domów itd., że dla wszystkich by starczyło pod dostatkiem i jeszcze by ogromne
zapasy można porobić. Mieliby i urzędnicy, i nauczyciele, i księża, i lekarze, i inżynierowie, i wszyscy ludzie pracy wszystko to, co im do porządnego życia potrzeba; ludzie nie
walczyliby jak dzikie zwierzęta o kawałek chleba, ale troszczyliby się o piękno, o cnotę
i o wykształcenie swoje i swoich dzieci. Potęga pracy bowiem wzrosła dzisiaj ogromnie, uczeni obliczyli, że gdyby rozumnie urządzono świat w ten sposób, że cały naród
by gospodarkę wspólnie obmyślaną prowadził przy wspólnej własności fabryk, warsztatów i gruntów, to by każdy potrzebował tylko kilka godzin na dobę pracować i miałby
spokojną, zabezpieczoną starość. Tylko próżniakom byłoby wtedy źle na świecie!
Jedna jeszcze jest straszna wada dzisiejszego nieporządku społecznego, która jak ciężka
choroba toczy ludność pracującą. Oto k p cy, czyli przymusowe bezrobocie. W każdym rzemiośle są czasy, w których jest roboty za dużo, a potem znów miesiące całe,
w których nie ma o co ręki zaczepić. Tysiące ludzi chodzą z kąta w kąt bez zajęcia; żebrać
nie wolno, kraść jest rzeczą niemoralną, a jeść potrzeba. Ci to ludzie godzą się do jakiejkolwiek pracy za byle co; obniżają zarobek drugim, a przecież i sobie niewiele pomogą.
Jest to po prostu szaleństwem, żeby tłumy ludzi trzymać w przymusowym bezrobociu,
a przecież to szaleństwo widzimy codziennie przed naszymi oczyma. I nic na to nie pomoże, jak tylko rozumna społeczna gospodarka.
o to e t oc liz i kto to oc li ci
Teraz już możemy odpowiedzieć jaśniej na to pytanie. Socjalizm to n k kt po
i
e t
i ie zy e t nie p ie li y i op ty n yzy k p cy p zez k pit . Nauka ta okazuje dalej, że społeczeństwa ludzkie zmieniają się i dążą powoli do tego, aby
uporządkować stosunki pracy jak najkorzystniej dla narodów. Najkorzystniejszym i najrozumniejszym jest taki porządek, żeby cały naród posiadał fabryki, warsztaty, grunta
i lasy i aby na nich rozumnie gospodarowano, tak aby ten, co pracuje, dostał cały owoc
swej pracy i tylko na wspólne cele dobrobytu, zdrowia i oświaty oddawał pewną część
swojej pracy. Socjalizm też dziś już powiada, że kapitaliści są niepotrzebni, że żyją oni
bez pracy, a tylko z tego, że drudzy ich pieniędzmi, fabrykami, maszynami, gruntami się
posługują.
Socjaliści zaś to są przeważnie ludzie ubodzy, robotnicy w mieście i na wsi, którzy należą do proletariatu i chcą bronić całej swej ubogiej klasy przed niewolą, uciskiem
i wyzyskiem. Oni to zwołują robotników, nauczają ich, łączą i prowadzą do walki o lepszą
przyszłość. Głoszą oni, że praca jest podwaliną całego życia narodu i powinna rządzić tym
narodem, a bogactwo i wyższe urodzenie nie powinny wynosić się i mieć większe prawa
nad drugimi. Pośród socjalistów znajdują się też czasem i ludzie zamożni, ale ci wyrzekli
się bogaczów i pracują odważnie z robotnikami i chłopami. Tych to bogacze najbardziej
nienawidzą, bo są oni dla nich wyrzutem sumienia, ale za to robotnicy cenią tych swoich przyjaciół i sprzymierzeńców. Socjalizm powstał już w bardzo dawnych wiekach, ale
dawniej opierał się tylko na jednostkach ludzkich, które na próżno wskazywały ludziom
drogę do szczęścia. Było to wtedy marzeniem tylko. I tak jeden z angielskich ministrów
Tomasz Morus opisał, jak by to ludzie na pewnej wyspie, którą on nazwał Utopią, mogli
żyć pięknie i rozumnie, gdyby własność i praca była wspólna. Taki marzycielski socjalizm
nie miał prawie żadnego znaczenia. Dopiero potem, już w XIX wieku, powstał socjalizm
oparty na nauce, czyli n ko y i ten już nie marzył o tym, jak by to można ładnie urzą

    Szkice polityczne

dzić jakąś daleką wyspę! Powiedział on, że wszędzie, gdzie miliony ludzi pracują, należy
zaprowadzić porządek i sprawiedliwość, że wszędzie dzisiaj powinni ludzie zaprowadzać
społeczna gospodarkę. Taki socjalizm jest też dzisiaj w całej Europie i w Ameryce, gdzie
tylko jest proletariat, tj. gdzie wolni ludzie najmują się u drugich do pracy za pieniądze.
k lcz oc li ci
Socjaliści prowadzą walkę nie mieczem, ani cepem, tylko całkiem inną bronią. Przede
wszystkim starają się oni robotnika w mieście i na wsi oświecić. Powiadają mu, że jest
wolnym człowiekiem, że praca jego jest najważniejszą rzeczą w społeczeństwie i że ta
praca nie powinna być wyzyskiwaną. Pokazują mu dalej, kto z nim ma jednakie interesy,
a kto go chce wyzyskać i oszukać. Opowiadają mu historię chłopów i robotników, o tym,
jak dawniej ciężko było żyć ludziom pracy, jakim jest dalej ich stanowisko teraźniejsze
i co im pomóc może. o otnik po inien n pie i
i o i , to znaczy przestać być
ciemnym, zgnębionym niewolnikiem, a zrozumieć, że ma pewne obowiązki i prawa jako
człowiek i obywatel kraju. To uświadomienie prowadzi się nie tylko słowem, ale i pismami, książkami, odezwami i zgromadzeniami.
Dalszą bronią socjalistów jest: o niz c . Robotnik widzi, że on sam jeden nic nie
znaczy, może z nim niejeden robić, co mu się podoba. Jeżeli go skrzywdzą, to może tylko narzekać i skarżyć się, ale najczęściej bez skutku. Jeżeli się upomni o lepszy zarobek,
zbędą go czym bądź, a czasem za drzwi wyrzucą. Ani on oparcia, ani pomocy znikąd
nie ma w razie braku pracy, ani nie wie, co na szerokim świecie ze sobą począć, gdzie
lepsze zarobki i dogodniejsze życie. Dopiero socjaliści pokazują mu drogę do siły i do
znaczenia. Łączą oni robotników w z i zki i to zy zeni . Najpierw robotnicy jednego zawodu łączą się ze sobą: np. szewcy krawcy, stolarze itd. Potem łączą się robotnicy
całego miasta w jedną całość, a w ślad za tym i całego kraju i narodu. Zorganizowany robotnik płaci małą wkładkę do swojego stowarzyszenia, a za to dostaje swoją gazetę, może
wypożyczać książki, dostanie poradę prawną w sporze z kapitalistą, a w razie bezrobocia
zapomogę. Jeżeli musi szukać roboty, stowarzyszenie mu dopomoże, a gdy znajdzie się
w obcym mieście, wtedy idzie zaraz do swojego towarzystwa, pokazuje swoją kartę, że jest
członkiem i dostaje zasiłek, pomoc, radę i przyjazne poparcie. Nadto robotnicy łączą się
w związki we wszystkich narodach, tak, że polski drukarz lub kapelusznik może znaleźć
swoje towarzystwo u Czechów, Niemców czy Francuzów.
Organizacja prowadzi do tego, aby złączyć jednostki w jedną całość i aby cała klasa
robotnicza trzymała się jak jeden mąż, nie idąc na manowce dla czyjejkolwiek groźby lub
fałszywych obietnic. Ta jedność nazywa się oli no ci o otnicz . Czy już dziś może
robotnik mieć jakie korzyści z solidarności? Może, i to nawet bardzo znaczne. Weźmy
kilka najprostszych przykładów. Fabrykant jakiś chce zniżyć zarobek robotnikom. Rachuje on na to, że przyjmą wszystko, co im każe. Jednej soboty oznajmia im, że odtąd
zamiast  centów za godzinę, może im płacić tylko . Robotnicy zwołują w niedzielę
zgromadzenie i pokazuje się, że wszyscy na to się nie zgadzają. Wybierają spośród siebie
pięciu i ci idą do fabrykanta, aby mu powiedzieć, że musi on nadal płacić po  ct. za
godzinę roboty, bo inaczej nikt do pracy nie stanie. Fabrykant gniewa się, krzyczy, że to
„zuchwalstwo” i wypędza tych pięciu z roboty. Na drugi dzień fabryka stoi pusta, nikt do
pracy nie przyszedł. Wtedy fabrykant woła do siebie kilku starych robotników, mających
liczne rodziny i zaczyna ich namawiać, aby złamali solidarność i przyszli do roboty. Ale
ci biedacy, choć w domu bieda i niejednemu może żona dokuczy i będzie robiła wyrzuty, odpowiadają fabrykantowi, że braci swoich nie zdradzą! Fabrykant grozi, gniewa się,
prosi w końcu, wszystko na darmo… Wtedy postanawia ich głodem zmusić do posłuszeństwa. Zamyka fabrykę i czeka. A tymczasem robotnicy w całym kraju zbierają na
swoich głodnych braci pieniądze i co tydzień posyłają im, aby z głodu nie poginęli. Strajk
ciągnie się już ze dwa tygodnie. Fabrykant wysyła listy do innych miast, ażeby innych
sprowadzić robotników. Ale już gazety robotnicze dały znać, żeby nikt do tej fabryki nie
jechał, bo tam bracia robotnicy walczą o swój los. Fabrykant czeka i czeka, gniewa się
coraz bardziej, ale po miesiącu idzie do głowy po rozum i woła tych pięciu wybranych,
aby się godzić. Obiecuje, że da tak jak przedtem, po  ct. za godzinę, ale tych pięciu


    Szkice polityczne

do fabryki nie przyjmie, bo mu zepsuli robotników! Ale robotnicy nie opuszczają swoich
i po dwóch dniach fabrykant godzi się na wszystko! Robotnicy stają znowu do roboty
dumni ze swego zwycięstwa i z tego, że pośród nich nie znalazł się żaden zdrajca, żaden odstępca, co by złamał solidarność. Niejeden z żoną i dziećmi głodem przez miesiąc
przymierał, zastawił co miał w domu, ale wytrwał i razem z innymi zwyciężył!
Weźmy drugi przykład. Dozorca w fabryce, albo ekonom na folwarku bije robotników, szachruje przy wypłacie i zaczepia żony robotnicze. Robotnicy znoszą to z początku
cierpliwie, aż pewnego razu powiadają sobie, że dłużej tak być nie może. Idą do kapitalisty i oświadczają mu, że tak długo do roboty nie przyjdą, dopóki dozorca nie zostanie
usuniętym. Bardzo często taka solidarność skutkuje.
Socjaliści nie tylko zajmują się zdrowym robotnikiem. I owszem, pragną oni także
uchronić od nędzy robotnika c o e o. Chcą, aby wszędzie był obowiązek należenia do Kas
Chorych, gdzie za parę centów tygodniowej opłaty, robotnik dostanie dobrego lekarza,
lekarstwo i zapomogę pieniężną przez cały czas choroby. Nadto dążą do tego, aby każdy
robotnik, który został k lek brał utrzymanie aż do śmierci, a choćby nawet nie okaleczał,
tylko się po t z , aby w starości już bez pracy pobierał pensję i nie lękał się nędzy po
całym życiu uczciwej pracy.
iecko powinno też być otoczone opieką całego narodu,
mieć za darmo szkołę, i w tej szkole głodu nie cierpieć, aby móc się uczyć z korzyścią
dla siebie; ko iet powinna daleko lżej pracować niż mężczyzna i być oszczędzaną, wtedy,
kiedy wydaje na świat dzieci.
To wszystko socjaliści opowiadają robotnikom, uczą ich należeć do organizacji, wypełniać wobec drugich swoje obowiązki i razem z drugimi zdobywać pewne prawa.
Czy do tego potrzeba noża, miecza lub armaty? Czy gdyby kto zdobył gwałtem jakieś prawo, a potem z głupoty je utracił, czy to byłoby rozumne i uczciwe? Oto teraz
rozumiemy, że broń socjalistów jest silniejsza niż armaty i karabiny, bo uczy ona miliony
robotników solidarności i prowadzi ich w końcu do zwycięstwa. Są wprawdzie głupcy,
którzy śmieją się z tego i ufają w to, że wojsko zawsze robotników utrzyma w nędzy
i zależności. Ale przecie wojsko musi coś jeść, a to wyżywienie wojska jest także dziełem robotników, a dalej przecież przeciwko całemu pracującemu ludowi nikt wojska nie
wyprowadzi, bo i w tym wojsku są ludzie, a nie maszyny bez serca i ducha! Wzniosłej
i rozumnej myśli kulą nie zastrzelisz, ani bagnetem nie przebijesz…
oz z c
oc li to
Ludzie ciemni, albo wprost wrogowie wolności zarzucają nieraz socjalistom niestworzone rzeczy, aby tylko ludzi ubogich od nich odstraszyć i wstrzymać rozwój ruchu robotniczego. Nie sposób odpowiadać tu na wszystkie zarzuty, które robią socjalistom:
wystarczy, jak tylko kilka najważniejszych tutaj przytoczymy i poznamy trochę bliżej.
Pierwszy zarzut to ten, że socjaliści chcą wszystkie majątki na równe cząstki po ieli .
I mówią, że skoro dzisiaj damy równą część próżniakowi i pracowitemu, albo pijakowi
i trzeźwemu, to już za parę lat pijak przepije swoją cząstkę, a próżniak sprzeda i znowu
będzie jeden bogaty, a drugi biedny i będzie znowu nierówność między ludźmi!
Na ten zarzut tylko trzeba się uśmiechnąć. Socjaliści nie chcą wcale dzielić majątku, tylko przeciwnie: z czy fabryki, maszyny, grunta i lasy, ażeby ludzie pracy na nich
wspólnie pracowali nie na pożytek darmozjadów, a na korzyść swoją i całego narodu.
Gdyby każdy człowiek dostał po pół morga, to by ustała wszelka gospodarka. A potem
jakże to podzielić lokomotywę, albo choćby maszynę do szycia⁈ Socjaliści tak głupimi
nie są i takich nierozumnych rzeczy nie żądają.
Potem pytają się socjalistów: A kto będzie buty czyścił, albo kto nawóz wywoził, albo
kto na mrozie i deszczu zechce pracować, jak nie będzie panów i biedaków? Na to także
łatwo odpowiedzieć. Najpierw żadnej pracy nikt się nie będzie wstydził, a potem, im
trudniejsza praca, tym lepiej ją będą opłacać. Już dzisiaj nieraz ten, co w hotelu buty pana
czyści, ma więcej wiedzy i ma się lepiej, niż ten pan, do którego buty należą. I dziś już za
ciężkie bardzo roboty płacą coraz lepiej i przy takich robotach ludzie krócej dziś pracują.
Więc w ten sposób każda praca zrówna się z drugą.


    Szkice polityczne

Dalej krzyczą na socjalistów, że chcą mieć po pięć żon i że familię rujnują. To już
jest potwarz. To raczej dzisiaj familia jest zrujnowana. Ojciec w robocie od rana do nocy
przez cały tydzień, matka także często poza domem musi zarabiać, a dzieci rosną jak dzikie. Nauka, nazywająca się statystyką, obliczyła, że dzieci ubogich rodziców przed -tym
rokiem życia umierają w daleko większej liczbie, niż dzieci bogatych. Co chwila czytamy w gazetach, że wieśniaczka poszła do roboty — a tymczasem dzieci spaliły się razem
z chałupą. Wskutek braku domowego wychowania dzieci wpadają na różne bezdroża,
uczą się kraść, pić wódkę, kłamać i oszukiwać. Na tej drodze dostają się też w młodym
wieku do kryminału, gdzie dopiero stają się zbrodniarzami. Obliczono, że na stu ludzi
siedzących w Galicji w więzieniu, tylko sześciu umiało czytać i pisać. Czy to wszystko
świadczy o tym, że dzisiaj rodzina jest rozumnie urządzoną? Czy znękany biedą robotnik
— chmurny i opryskliwy dla żony i dzieci — może być dobrym ojcem? Czy robotnica
mająca do wyżywienia kilkoro dzieci, mieszkająca w jednej brudnej izdebce, zapracowana
od świtu do nocy, ma czas i zdolności do wychowania swych dzieci? Tak jest u ludzi
biednych. A u ludzi bogatszych ileż to razy się zdarzy, że mężczyzna, który już przehulał
najlepsze siły życia — żeni się dla majątku z kobietą, której prawie że nie zna i nie kocha.
I u bogatych ludzi nie jest dziś rodzina rozumną i szlachetną, a będzie nią dopiero wtedy,
kiedy zniknie ta straszna troska o byt, która dziś przygniata miliony ludzi biednych, kiedy
mężczyzna i kobieta będą się pobierali tylko z miłości i będą mieli dość wolnego czasu,
aby go poświęcić wychowaniu dzieci.
Zarzucają dalej socjalistom, że ze z po
o ic poko nyc l i niez o olenie
i po
z ic p zeci p no i k pit li to . Ale na to musimy odpowiedzieć, że taki zarzut robią każdemu człowiekowi, który chce coś nowego i lepszego na świecie stworzyć.
Przecież i Jezus Chrystus, który przyniósł nową naukę, był ścigany przez rząd i faryzeuszów jako nowator i buntownik. Kapłani zarzucali mu, że zbiera koło siebie ludzi
biednych, rybaków, pogan i że naucza przeciwko zakonowi.
Jeżeli los dla ludzi biednych jest niesprawiedliwy, to w takim razie obowiązkiem
uczciwego człowieka powiedzieć to i choćby nawet robotnik w swojej ciemnocie sądził,
że ta niesprawiedliwość nie da się zmienić, to jednak trzeba mu oczy otworzyć i pokazać,
czy jest jaka droga ratunku — jeżeli nie dla niego, to dla jego dzieci. Gdyby ludzie zawsze byli zadowoleni, nie odkryto by nowych światów, nie porobiono wynalazków, nie
polepszono by świata. Chodzi więc tylko o to, czy niez o olenie o otnik z e o lo e t
zne czy nie kto
p
i ten o nie nt e le o iec
nie czci zy z z te jednak jest to, co mówią na socjalistów, że c c l o i
o e
eli i . Popatrzmy, czy ten zarzut jest słuszny. Religia jest to związek duszy ludzkiej z Bogiem: Bóg przedstawia się ludziom jako istota sprawiedliwa, kochająca dobro.
Związek duszy z Bogiem jest podniesieniem tej duszy z nędzy codziennego życia, z występku i grzechu, jest zasianiem w niej cnoty i wolności. Jeżeli więc socjaliści mówią, że
eli i e t zecz
ieni k e o cz o iek , że do religii nie ma się mieszać ani policjant,
ani żaden przymus zewnętrzny, to czyż to nazwać można wydzieraniem religii⁈ Prawda, że
oc li ci y t p p zeci ko k i o , jeżeli ci biorą wielkie pieniądze za śluby i pogrzeby,
albo jeżeli z ambony straszą ludzi piekłem i diabłami, ale na samą religię nie potrzebują
socjaliści napadać, bo oni są stronnictwem, które na ziemi chce porządek zrobić, a niebo
pozostawiają sądowi boskiemu. Kto rzeczy święte miesza do rzeczy ziemskich, albo kto
tych świętych rzeczy używa na to, aby ciężar krzywd na barkach biednych pomnożyć, ten
niszczy religię i wobec Boga bluźni, choćby był nie wiedzieć jakim świętoszkiem.
Zresztą zapytajmy, kie po o y po
k i n l k ie
Przede wszystkim modlitwę i jałmużnę. Modlitwa jednak jest usunięciem się z tego
świata i zwróceniem się do Boga, podczas gdy sam Bóg kazał człowiekowi ratować się pracą
i nie spuszczać się na miłosierdzie boskie. A właśnie socjaliści chcą tę pracę uporządkować
i do znaczenia na świecie przyprowadzić. A kogoż to jałmużna uszczęśliwiła? Dawniej,
kiedy jałmużna była piękną cnotą, miała ona znaczenie nie dla tego, kto brał jałmużnę,
ale kto dawał, dzisiaj robotnik nie pragnie jałmużny i socjalista mówi mu, że jego praca
powinna jego i jego rodzinę wygodnie utrzymać i na starość jeszcze zaopatrzyć.
Zresztą
n ie ne cz o ieko i p o t cz to zko i, bo robotnik, który żyje
z jałmużny, według ustawy traci prawo głosowania i przestaje być równym i wolnym


    Szkice polityczne

obywatelem. Jałmużna zatem upokarza go bardzo boleśnie. Nie chodzi o to, aby wesprzeć
kilku biedaków, ale o to, aby usunąć żebractwo i nędzę za pomocą pracy!
Przeszliśmy pokrótce kilka najważniejszych zarzutów, które czynią socjalistom. Jest
jeszcze wiele innych, zrodzonych ze złośliwości i głupoty, ale roztropny robotnik sam się
pozna na tych farbowanych lisach i dlatego dłużej o nich rozwodzić się nie będziemy.
Jeden tylko na koniec zarzut rozbierzemy jako bardzo ważny.
zy c opi o y oc li t i
Przynajmniej jedna trzecia część chłopów nie ma roli wcale; są to tak zwani zagrodnicy, chałupnicy, parobcy itd. Ci p olet i z i to zn czy t zy
i c e ycie
z p cy oic k i nie tylko mogą, ale powinni zostać socjalistami — starać się o lepszą
zapłatę, o krótszy dzień pracy, o zabezpieczenie siebie na wypadek choroby, kalectwa
i starości. Powinni oni razem z robotnikami miejskimi połączyć się i dobijać się lepszych
praw. A cóż ma robić chłop, który siedzi z rodziną na jednym, dwu albo trzech morgach
gruntu? Czy ten już jest panem — przecież i on przez pół roku pracuje na pańskim,
często z żoną i z dziećmi, a z roli samej by nie wyżył. Dlatego i rolnik na małym kawałku gruntu siedzący, powinien być socjalistą. Ale i każdy, nawet większy kawałek gruntu
posiadający — jeżeliby mu kraj zapłacił dobrze za ten grunt, a przez to przyczynił się do
wspólnej rozumnej gospodarki, może zgodzić się z socjalistami i razem z nimi pracować
dla lepszej wspólnej przyszłości. Soc liz o ie nie e t tylko
enie
o n pe nieni
o k le c ce on t k e y n t zn nie p ie li o
k i l io ie ny
i p zez c e t leci
Ale powiadają ludzie, że chłop nie potrafi razem z drugimi wspólnie pracować. A w takim razie cóż znaczą kółka rolnicze, co spółki mleczarskie, co znaczy gminny samorząd?
Przecież to także wspólna chłopska praca! A czyż ciężary, które spoczywają na chłopach
nie są dla wszystkich równie ciężkie? Czyż -letnia służba wojskowa nie zabiera wszystkich synów chłopskich do koszar? Czyż chłopskie grosze podatkowe nie idą na wspólne
utrzymanie gminy, powiatu, kraju i państwa? Czyż chłop pracą swoją nie wytwarza środków żywności dla wsi i miasta? A jeżeli te ciężary są wspólne, dlaczegóż chłop wspólnymi
siłami nie może dążyć do swoich praw i korzyści, dlaczego ma zamykać się w obrębie swej
zagrody i z nieufnością patrzeć na człowieka obcego? Państwo dzisiejsze, a jeszcze bardziej
kapitalizm dzisiejszy zabija wieśniaka: rzuca go w szpony lichwy, obniża ceny produktów
rolnych i wciąga chłopa w tę szaloną walkę o byt, o której on dawniej w cichej wiosce
nie wiedział. Toteż dzisiaj setki tysięcy polskich chłopów wędrują po świecie całym za
chlebem i za zarobkiem. A ich synowie i córki idą na służbę do miast i do fabryk. Czyż
nie jest lepiej, że zawczasu porozumieją się z robotnikami w miastach, że nauczą się od
nich wielu rozumnych rzeczy i przestaną być niezręcznymi, zahukanymi chłopami. A cóż
pocznie chłop, który ma  morgów gruntu, i czworo dzieci? Jeżeli dzieci te nie mają zejść
na nędzarzy, to najwyżej dwoje może zostać na gruncie, a dwoje drugich za zarobkiem
pójść w świat.
Dzisiaj już nie można dzielić narodu na wieś i miasto, bo te same rodziny zaludniają
ulice miast i wsi.
o to e t p ti oc lno e ok tyczn
Cały ogół związanych ze sobą robotników, chłopów, nauczycieli, kupców, czy urzędników, którzy razem nazywają siebie socjalistami i wyznają wspólne zasady socjalistyczne,
ci wszyscy ludzie razem nazywają się p ti oc lno e ok tyczn . Partia ma swoje pisma, dzienniki, wydaje książki, kieruje pracą agitacyjną, zwołuje zgromadzenia, zawiązuje
stowarzyszenia, urządza demonstracje, kształci swoich ludzi, pomaga w strajkach, jeżeli
te są rozumne, wysyła na wszystkie strony agitatorów, stara się wybrać swoich posłów
do gminy, do sejmu, do parlamentu.
Jednym słowem, ona w sobie skupia tysiące prac jednostek, które inaczej nie mogłyby niczego dopiąć. Ona wybiera wszędzie komitety, a co roku, albo co dwa lata zwołuje
ogólne zjazdy i kongresy dla porozumienia się i wskazania wspólnej drogi na przyszłość.


    Szkice polityczne

Cała jej siła polega na moralnej łączności jednostek, należących do klasy pracującej i mających wspólne interesy, wspólne ideały, i wspólną niejako historię.
W każdym narodzie walczy partia proletariatu o wyzwolenie pracy ludzkiej z więzów
wyzysku i niewoli, wszędzie chce ona cały naród uczynić władcą i właścicielem kapitału,
czyli środków do pracy, a pracę tę uczynić podstawą praw społecznego życia. I dlatego
socjalizm wyzwala cały naród, a równocześnie łączy go w bratnią rodzinę z innymi narodami. Socjalista rozumie, że tak jak kapitał jest międzynarodowym, tak samo i praca
musi się we wszystkich narodach złączyć — do jednego rozumnego celu: do wywalczenia tego szczęścia dla całego narodu, do jakiego już dzisiaj miałby ten naród prawo.
Podnosząc miliony ludzi z upokorzenia, dając im godne ludzi życie, znosi i zagładza socjalizm wszędzie klasę bogaczów i nędzarzy; daje ludziom to braterstwo i równość —
o jakiej wieki marzono z utęsknieniem. Zgładziwszy w każdym narodzie dzikie instynkty
rabunku, zdzierstwa i wyzyskiwania, wznosząc czerwony, męczeński dzisiaj sztandar nad
głowami cierpiącego wszędzie ludu, łączy już dzisiaj lud ten wszystkich narodów w jedną
armię, dążącą do szczęścia i woła do wszystkich:
olet i ze
zy tkic k
czcie i
Powyższy ukazał się pierwotnie w formie broszury opublikowanej w roku  jako pierwszy zeszyt „Latarni” — comiesięcznego wydawnictwa poświęconego popularyzowaniu różnych zagadnień związanych z ideologią i praktyką ruchu socjalistycznego.
Wznowienie broszury ukazało się w roku .


    Szkice polityczne

GDZIE PRZEWODNIA DROGA (Z REFLEKSJI AMSTERDAMSKICH)
W szóstym dniu obrad Międzynarodowego Zjazdu organizacji socjalistycznych całego
świata, zebranych w Amsterdamie, zaczęto dyskusję o taktyce, jakiej ma się trzymać
partia proletariatu. Spośród wszystkich przedmiotów obrad taktyka stała się najbardziej
interesującym i najwięcej pochłonęła czasu w komisji. Trzy dni z rzędu od rana do nocy
kipiały debaty komisji, ścierały się opinie sprzeczne najzdolniejszych i najczynniejszych
ludzi pracujących dziś w pierwszym szeregu robotniczych zastępów, w przeróżnych organizacjach tej olbrzymiej różnojęzycznej rodziny ludu pracującego. Dość wymienić nazwiska Bebla, Jaurèsa, Hyndmana, Adlera, Ferriego, Plechanowa, ażeby zrozumieć wagę
i znaczenie, jakie do rozwiązania zadania przywiązywano.
A jednak niepodobna zaprzeczyć, że z wielu stron odzywały się także głosy wprost
przeciwne, bardzo sceptyczne, które z góry wykluczały możliwość określenia taktyki dla
całego niemal ucywilizowanego świata na międzynarodowym kongresie… I sceptycy mieli
w znacznej mierze słuszność.
Poszczególne narodowe środowiska, w których dążenia emancypacyjne proletariatu wywalczają sobie siłę i potęgę, to podłoża bardzo różne i bardzo swoiste. Najbardziej
ogólne cechy walk społecznych i politycznych, wspólne na pozór, grają w rzeczywistości wszystkimi barwami tęczy. Szablon tu nic nie pomoże i staje się po pewnym czasie
śmiesznym zabytkiem, pretensją nieuzasadnioną, odrzucaną na bok, jako szmata lub jako
relikwia. W rezultacie na jedno prawie wychodzi tam, gdzie sprawę trzeba traktować jako
pytanie, co i i należy robić, aby nie zbłądzić.
Ileż to szablonów wyrzucił na śmietnik ten młody olbrzym, ruch robotniczy, dążący
do uspołecznienia środków produkcji, ilu złudzeń wyrzec się musiał, szukając środków
dość potężnych, aby wyważyć z posad ustrój kapitalistyczny! Ile z nich dzisiaj jeszcze
unosi się w powietrzu, w kurzawie nieustającej wojny między pracą a kapitałem!
Jak głębokie zaszły zmiany np. w poglądach na p t o! Od pojęcia „stróża nocnego”,
który ma jedynie strzec od złodziei i morderców, aż do „państwowego socjalizmu”, czyli
zagarnięcia administracji ekonomicznej narodu przez dzisiejsze państwo, musiano przebyć
drogę bardzo odległą. A przecież taktyka takiej partii jak socjalistyczne organizacje zależy
zasadniczo od panującego w danej chwili poglądu na istotę i zadania p t .
Od utopijnych eksperymentów, mających na celu utworzenie „wzorowych” jednostek komunistycznej gospodarki w falansterach, gminach i spółkach, a uprawianych przez
najdzielniejszych w swoim czasie ludzi — do barykad i rozcinania węzłów gordyjskich
zbrojną „czarną” dłonią walczącego robotnika — do „generalnych strajków”, mających
właściwie uczynić barykady zbytecznymi, iluż to środków nie próbowano!…
Co kilka lat występują modne hasła, co pewien czas jakieś lotne słowo publicysty
lub polityka staje się szyboletem, ku któremu podnoszą oczy wszyscy, swoi i wrogowie.
W wielkiej kuźnicy myślowej wyskakują iskry na wszystkie strony, ale i prędko gasną.
Od „rewolucji”, którą straszono filistra, przeszło wielu do bardziej łagodnych terminów jak „ewolucja”, pod którą nie wiedzieć dlaczego rozumie mnóstwo ludzi „spokojny
rozwój”. Rzucano hasło „kataklizmów”, przesileń, przełomów nagłych i jaskrawych, aż
wynaleziono określenia najmilsze dla lękliwego ucha, jak np. „wrastanie” kapitalizmu
w socjalizm, „wydrążanie” kapitalizmu przez kolektywizm itp. grzecznostki.
A parlamentaryzm? I z tym było nie inaczej. Złuda wszechmocy rządów parlamentarnych zamieniała się w sceptycyzm, nieraz rozpaczliwy co do wagi uchwał parlamentów.
Zupełnie podobne koleje przechodziły hasła dotyczące związków zawodowych, kooperatyw wytwórczych i stowarzyszeń spożywczych.
I do dziś dnia proces ten trwa i trwać będzie dalej; partie socjalistyczne szukają zy t
kic dróg nieznużenie; z dziwną sprężystością myśli tworzy proletariat coraz to nowe
kombinacje taktyczne i odrzuca dawne, skoro tylko okażą się nieodpowiednimi.
Podobnie jak z hasłami taktycznymi, postępowano w tworzeniu pojęć o pewnych
n o c , przeznaczonych jakoby od losu do tej lub owej taktyki, a nie nadających się
rzekomo do odmiennych rodzajów walki klasowej. Barykady miały być dla Francji, konspiracje dla Włochów, a kooperatywy dla Belgii środkiem zdobywania potęgi. Anglia ze
swymi niepolitycznymi trade-unionami, Niemcy z milionami politycznie dyscyplinowa

    Szkice polityczne

nych wyborców — stanowiły dla wielu dwa jakieś odrębne drogowskazy. O jednolitej
taktyce trudno tu było mówić.
Przy tym jeszcze jeden, najważniejszy czynnik należy uwzględnić. t ktyce ecy e
cz to
. A tych wrogów ileż odcieni. Jakiejż finesy taktycznej trzymać się trzeba wobec dzikich barbarzyńców, zorganizowanych w zbójeckie watahy opryczników carskich⁈
Czy tu można choć na chwilę używać tej broni, którą daje np. w Szwajcarii forma ultrademokratyczna państwowych rządów? Tam, gdzie nie wolno właściwie nikomu drgnąć,
nie można debatować nad tym, czy parlamentaryzm jest szkodliwą, czy pożyteczną bronią
w ręku socjalistów…
Jakże innym wrogiem jest mądra, bogata, niefanatyczna burżuazja angielska w porównaniu do brutalnych i krzykliwych „naganiaczy” niemieckich w rodzaju Stumów
i Krupów! Pomyślmy tylko na chwilę o różnicy, jaka zachodzi między amerykańskimi
tygrysami trustowymi a niedołężnymi „pracodawcami” w austriackich prowincjach. Jak
inaczej musi reagować partia robotnicza w swojej codziennej walce na te wszystkie zapory i przeszkody; jak starannie dobierać środki taktyczne, aby nie zawiodły i nie opóźniły
dopięcia choćby częściowych celów politycznych. A przecież reprezentanci  narodowości i państw, zebrani w pięknej sali koncertowej w Amsterdamie, próbowali rozwiązać
zagadnienie, na pozór nierozwiązalne, i postanowili określić taktykę p ln dla całego
prawie świata robotniczego.
Przyczyny tych usiłowań łatwo dadzą się odszukać w historii ruchu socjalistycznego lat ostatnich. We Francji zamącił był umysły eksperyment zrobiony z socjalistycznym
ministrem Millerandem, znoszącym doskonale sąsiedztwo „oprawcy komuny”, próżnego starca Gallifeta. W Niemczech zdolny publicysta partyjny, poseł Bernstein, w tym
samym czasie rozpoczął był kampanię na rzecz tzw. rewizjonizmu, nieuchwytnego co
prawda w polityce aktualnej, ale rosnącego coraz bujniej na polu publicystyki i literatury
partyjnej. W ostatnich dwóch latach podjął był znów we Włoszech akcję prawie ugodową
poseł mediolański Turati, doprowadził do głębokich zaburzeń równowagi w partii. Ostatni kwietniowy kongres wioski w Bolonii z trudem największym uratował jedność partii.
Podobne zjawiska dawały się spostrzegać także i w innych partiach, zwłaszcza w krajach
wyżej kulturalnie stojących i tam, gdzie konstytucjonalizm głębsze zapuścił korzenie.
Wszędzie wytworzyła się w partii „prawica” i „lewica”, wszędzie czuć było ścieranie
się dwóch prądów, z których jeden parł naprzód w imię dalekiej — a dla wielu tak bliskiej — p zy z o ci, drugi zaś usiłował realizować co rychlej te nie zo w warunkach
przyprawionych odpowiednio, więc mocno różowo…
„O tobie przypowieść” — mógł sobie w duszy szepnąć każdy niemal uczestnik komisji, gdy zaczęły się oba główne prądy ścierać, gdy każdy reprezentant danego kraju
przedstawiał, jak szkodliwą jest taktyka właśnie p zeci ne o prądu…
Postawili sprawę formalnie na porządku dziennym „guesdyści” (zwani od niedawna
„Partią Socjalistyczną Francji”), żyjący w dość zaciętym sporze taktycznym z „jaurèsistami”
(„Socjalistyczną Partią Francuską”).
Leżał im na sercu nie tylko Millerand, ale i cały „blok” parlamentu paryskiego,
utworzony właściwie za czasów Waldeck-Rousseau, a odgrywający decydującą rolę pod
kierownictwem antyklerykalnego „papy” Combesa. Wraz z „blokiem” rządzili — bezimiennie wprawdzie — Francją i socjaliści skupieni koło potężnej postaci Jana Jaurèsa,
a rządząc, brali na siebie mnóstwo odpowiedzialności, nieraz prawie kompromitujących
taktykę klasy robotniczej.
„Guesdyści” byli i są za słabi w kraju, żeby mogli dać sobie radę z nową taktyką swoich
towarzyszy, więc postanowili odwołać się do opinii wszystkich partii, zebranych w Amsterdamie. Nie postawili też własnej rezolucji jako podkładu dyskusji, ale wzięli dosłowny
tekst rezolucji drezdeńskiej, uchwalonej w roku zeszłym na zjeździe socjalnej demokracji
niemieckiej przeciwko „rewizjonistom”.
Wskazówki jej są następujące: Partia zrzuca z siebie wszelką odpowiedzialność za system kapitalistyczny i nie pochwala
ne o środka, mogącego utrzymać przy władzy partię
rządzącą; partia nie przyjmuje udziału w rządzie burżuazyjnego społeczeństwa; kongres
pot pi każdą próbę zamaskowania wzrastających ciągle sprzeczności klasowych w celu
ułatwienia ugody z partiami burżuazyjnymi.


    Szkice polityczne

Partia ma dalej propagować cel o t teczny socjalizmu, bronić interesów klasy robotniczej, żądać rozszerzenia swobód politycznych i równości prawa dla wszystkich, zwalczać
politykę militarną, kolonialną i imperialistyczną, wreszcie starać się energicznie o wydoskonalenie ustawodawstwa społecznego, aby umożliwić klasie robotniczej wypełnienie
jej misji politycznej i cywilizacyjnej.
Oto streszczenie rezolucji, rzucającej w początku swym gromy na „rewizjonizm”, co
zresztą w Dreźnie zwracało ostrze przeciw grupie Bernsteina, ale w Amsterdamie rozpływało się w powietrzu.
Nie myślimy w tym miejscu dawać sprawozdania z obrad komisji lub kongresu, ale
dla charakterystyki samej sprawy warto zaznaczyć, że w miejsce Francuzów jako obrońców rezolucji wstąpili Niemcy, Włosi i Rosjanie, popierani energicznie przez Bułgara,
Hiszpana, Japończyka, Węgra, Czecha i pannę Różę Luksemburg, która odgrywała rolę
„połowy polskiej delegacji”.
Szwajcarzy postawili wniosek przejścia do porządku dziennego z powodu, że kongres
międzynarodowy nie może uchwalać taktyki dla wszystkich partii. Odrzucono.
Roli pośredników podjęli się dr Adler z Wiednia i poseł Vandervelde z Brukseli, którzy
wedle słów pierwszego chcieli wyrwać rezolucji wszystkie „jadowite zęby”, aby nikogo
nie „potępić”, a dla wszystkich dać ogólną wskazówkę taktyczną. W tym celu wykreślili
wszystkie słowa potępiające, a zostawili jedynie najważniejsze wskazówki pozytywne.
Antagonizmy rozwijały się na tle różnic czysto p ktycznyc , co należy podkreślić,
aby umniejszyć dziecinną radość tych burżuazyjnych pism i polityków, którzy po każdym
kongresie mówią o rozbiciu jedności socjalistycznej i cieszą się, że świat kapitalistyczny
nie zostanie zjedzony w sosie „na dziko”, lecz zginie w narkozie „bez bólu”…
Ze wszystkich stanowisk zasługują na uwagę dwa: Bebla i Jaurèsa. Z jednej strony
osiwiały w walce klasowej wódz Niemców, wsparty o trzy miliony głosów wyborczych,
o potężną, wzorową dla całego świata organizację polityczną, z drugiej największy z żyjących mówców świata, Francuz, podtrzymujący „blok” parlamentarny, który dokonał
przed oczyma naszymi oczyszczenia Francji z pasożytów mniszych i przygotowuje urzeczywistnienie jednego z punktów programu socjalistycznego: rozdziału kościoła od państwa.
Starcie się tych dwóch ludzi było czymś więcej niż sporem dwóch przeciwników
taktycznych; było w nim naprawdę mierzenie się
c p
, z których jeden patrzy w przyszłość, nie mogąc realizować teraźniejszości, drugi zaś skwapliwie ją realizuje,
nie zawsze pomny dalekich celów…
Chodziło o to, czy możliwym jest „współdziałanie klas” („coll o tion e cl e ”) —
jak mówił Jaurès — w pewnych dzisiejszych warunkach?
Wszak republika ancuska to nie pruska monarchia Hohenzollernów z jej plugastwem junkierskim i biurokratycznym; wszak wszystkie ciała prawodawcze od gminy aż
do senatu oparte wyłącznie na głosowaniu powszechnym, wszak jej prezydent to wybraniec ludu, chociaż nie bezpośrednio przezeń wybierany!
A tradycja wiekowa rewolucji wytworzyła we Francji inną energię wśród robotników
i drobnomieszczan niż  państewek niemieckich z „serenissimami” na czele i z serwilizmem „poddanych”.
Czuł to Bebel i dlatego podjął się dość nieszczęsnego dowodu, że monarchia wobec klasy robotniczej stara się zachowywać pewne względy, jako rozjemczyni stojąca ponad klasami, a burżuazja wykonuje w republikach najsurowiej i najbezwzględniej swoje
panowanie klasowe. Z kilkunastu wystąpień brutalnych siły zbrojnej podczas strajków
we Francji, z prowokacji policji paryskiej, będącej pod silnymi wpływami nacjonalistów,
z zastarzałych wreszcie form podatkowych Francji starał się Bebel ukuć broń przeciwko
poglądowi, jakoby w republice możliwym było owo „współdziałanie klas”. Wyłączono ze
strony Niemców tylko jeden wypadek, tj. o on n o o (Kautsky).
Jaurès wskazał w odpowiedzi na fakty, których się nie uwzględnia zazwyczaj poza
Francją. Oto w parlamencie ancuskim istnieje grupa, licząca do  posłów radykalnych,
którzy nie są socjalistami, a jednak żądają ośmiogodzinnego dnia pracy, progresywnego
podatku dochodowego, ochrony robotniczej, ubezpieczenia robotników na starość, na
równi ze swobodami politycznymi, z rozdziałem kościoła od państwa itd. Sojusz parlamentarny z taką grupą, rekrutującą się z robotników, drobnych mieszczan, inteligencji,


    Szkice polityczne

chłopów nie może być stawiany na równi z sojuszem z „centrum” niemieckim lub z jakąkolwiek partią parlamentu niemieckiego.
Jako rezultaty swojej polityki wskazał Jaurès uratowanie republiki przed zamachami
klerykalnych nacjonalistów, propagandę powszechnego pokoju, wypędzenie mnichów
i zdobycze częściowe w dziale ustawodawstwa społecznego, jak -godzinny dzień pracy w pewnych gałęziach przemysłu, uchwała Izby Posłów o ośmiogodzinnym dniu pracy
w górnictwie (czekająca jeszcze zatwierdzenia senatu!) i projekt pensji robotniczych, mający państwo kosztować setki milionów. Republika potrzebuje robotników, a robotnicy
potrzebują republiki, stąd konieczność sojuszu tam, gdzie bytowi rzeczypospolitej grozi
niebezpieczeństwo.
Natomiast Niemcom zarzucił Jaurès niemożność prowadzenia wobec militarnej monarchii polityki praktycznej w obronie proletariatu.
Trzy miliony głosów socjalistycznych w republice inny zupełnie wywarłyby wpływ niż
w monarchii niemieckiej.
W odpowiedzi na ten argument odpowiedział Bebel rozważnie i spokojnie, że wyborców jest  milionów; skoro socjaliści zdobędą np. siedem milionów głosów w Niemczech, „wtedy zobaczą, co się da zrobić”… Zazdrości ancuskim towarzyszom republikańskiej formy rządu, ale dla osiągnięcia burżuazyjnej republiki nie mogą sobie niemieccy socjaliści dać głów porozbijać. Uznaje i pochwala wypędzenie mniszych zakonów jako
dzieło kultury.
Ciekawą i znamienną rzeczą było głosowanie nad rezolucją drezdeńską, przeciwko
której stała inna, złagodzona rezolucją Adlera i Vandervelde’a.
Za wersją drugą, więc nie potępiającą taktyki „nieniemieckiej” głosowały: Anglia,
Austria, Belgia, Holandia, Dania, Szwecja i Norwegia, część Francji, Szwajcaria i część
Polski. Po przeciwnej stronie stały Niemcy, Włochy, Hiszpania, Serbia, Bułgaria, Rosja, Japonia, Czechy, Węgry. Ponieważ okazała się
no głosów, rezolucją ta upaść
musiała.
Z samego zestawienia ogólnikowego tych krajów wynika, że wszędzie tam, gdzie tylko partia przejść mogła i przeszła do „praktycznej” polityki, chciano znaleźć inny taktyczny wyraz niż rezolucja drezdeńska, której ogólnikowe określenia niewiele dawały praktycznych wskazań, a potępienie taktyki „rewizjonistów” było dość bezpłodnym i obrażającym inne kierunki.
Szczęśliwymi zwolennikami „czystej” taktyki rewolucyjnej okazali się Niemcy, Rosjanie lub Hiszpanie, tj. walczący w państwach, gdzie nie ma mowy o żadnej praktycznej
odpowiedzialności za burżuazyjne społeczeństwo i gdzie o udziale w rządzie żaden socjalista marzyć nie może. W jedynych Niemczech rzecz się ma trochę inaczej i o tym jeszcze
parę słów pomówimy.
Najbardziej grzęznącymi w „rewizjonizmie” praktycznym (nad czym niektórzy ortodoksi gotowi ręce załamywać) okazują się Szwajcarzy. Ci mają nie tylko posłów i radców,
ale także — o wstydzie! — wielu ministrów członków partii. Najbardziej upośledzoną
byłaby wedle tego szablonu Australia, gdzie najsilniejszą w parlamencie jest partia robotnicza, wydająca ze swego łona prezydenta ministrów i większość gabinetu…
Moim zdaniem „radykalizm” taktyczny Rosjan, Węgrów, Hiszpanów lub Bułgarów
jest koniecznością narzuconą przez wrogów takich, jakich nie ma i jakich być nie może we
Francji lub Szwajcarii. Socjalista wierzący w „dobrą wolę” rządu rosyjskiego byłby głupcem
po prostu, podczas kiedy w Szwajcarii nie ma w wielu razach żadnej wątpliwości co do
szczerości zamiarów burżuazyjnego rządu, zwłaszcza jeżeli rząd ten naprawdę robotniczego
poparcia pot ze e… Burżuazja nigdzie nie jest anielicą i najzawziętszy „rewizjonista” za
taką jej nie uważa, ale trudno wmówić w świat, że ta burżuazja jest t k
o reakcyjną
w Rosji, jak we Francji, i tak samo należy ją wszędzie traktować.
Wprawdzie i Bebel przyznawał możliwość praktycznego współdziałania z partiami
burżuazji, tylko kładł nacisk na to, żeby sojusz ten nie był stałym i nie powodował z
le no ci od sojuszników. Zdanie to trzeba przyjąć z pewnym zastrzeżeniem, bo najpierw
stałość sojuszu zależy od ilości i jakości wspólnych zadań, a następnie swoboda sojuszu
jest rzeczą dwustronną.
Kto np. zakreślił sobie reformy daleko sięgające, jak rozdział kościoła od państwa, ten
nie może ich dopiąć sojuszami z dnia na dzień zawieranymi. Kto chce swego partnera


    Szkice polityczne

związać i zapewnić sobie aż do osiągnięcia pewnych celów, musi być do pewnego stopnia
i sam skrępowanym.
Oczywiście, że należy odróżnić zależność zewnętrzną i czasową od zależności e
n t zne , która odbiera ufność w siebie i czyni partię jakimś aneksem polityki burżuazyjnej lub rujnuje wprost warunki bytu organizacji robotniczej.
A już prawdziwym nie zcz cie tej organizacji jest rozdział jej reprezentacji na dwie
grupy, nawzajem się zwalczające, z których jedna zawiera sojusze z burżuazją w celach
praktycznej polityki, podczas kiedy druga, zrażona tymi sojuszami, cofa się do dziedziny
wyłącznej propagandy zasad, zaniedbując nieraz z konieczności sprawy bieżące, niezbędne
do załatwienia.
Wytwarzają się z tego nieporozumienia, przeradzające się w nienawiści, tym okropniejsze, że w jednym i drugim obozie walczą robotnicy, członkowie jednej i tej samej
klasy, mającej ont swój rozwijać przeciw wrogom klasowym, a nie przeciw towarzyszom!
Dlatego mądrze zrobił kongres, przyjąwszy jednogłośnie wśród oklasków wskazanie o koniecznej e no ci partii w danym narodzie jako dodatkową rezolucję do taktyki.
Oczywiście, że takie zjednoczenie „zwaśnionych braci” to rzecz trudna i wymagająca wiele
zaparcia się i zduszenia osobistych ambicji, rosnących jak chwasty szkodliwe na poprzednich zawiściach i zazdrościach…
Ale te zjednoczenia dokonywały się i dokonują ciągle, a najdzielniejszą pośredniczką jest brutalność i bezwzględność burżuazji, broniącej zbyt chciwie i nieludzko swoich
kapitalistycznych świętości.
Chciałbym jeszcze pokrótce dotknąć stanowiska socjalistów niemieckich, jednolitego
na zewnątrz, ale w gruncie rzeczy podzielonego.
Parlamentaryzm i konstytucjonalizm niemiecki są bardzo świeżej daty. Po krótkich
miesiącach parlamentu rewolucyjnego z r. . junkrzy i dynastie zdołały zrobić zeń
karykaturę, przeznaczoną na skompromitowanie się burżuazji niemieckiej. Dopiero w r.
 wchodzi powszechne głosowanie w swoje prawa, i to jako instytucja demokratyczna,
zaopatrzona przez Bismarcka w cezarystyczną podszewkę.
Zjednoczenie Niemiec po zwycięstwach armii w roku / dało silną podstawę nie
tylko parlamentowi, ale w pierwszym rzędzie — Hohenzollernom. Udział ludu w parlamencie został przyznany jako polityczna konieczność nie ze stanowiska interesów tego ludu, lecz dla wzmocnienia zjednoczonych Niemiec z Prusami na czele. Dlatego też
nad parlamentem posłów wybranych w powszechnym głosowaniu postawiono jako „Izbę
wyższą” delegację niemieckich dynastii, „Bundesrat”, zastępujący miejsce senatu. Jego
sankcje są potrzebne dla prawomocności danej ustawy, skutkiem czego uchwały parlamentu wędrują nieraz tuzinami do kosza, a tworzenie się i upadanie gabinetów ministerialnych nie zależy formalnie od parlamentu.
Głosowania parlamentu są wprawdzie pewnego rodzaju manometrem, wyrażającym
stopień naprężenia przeróżnych nastrojów narodu, ale w razie konfliktu z Bundesratem
parlament ustąpić musi. Przy tym okręgi wyborcze jedne wyludniły się, drugie zaś przepełniły się z biegiem czasu wyborcami, z czego wynikła nierówność znaczenia mandatów,
i to zawsze na niekorzyść miast będących siedzibą opozycji. Sam układ sił wobec parlamentu, wobec dynastii — niekorzystny od początku — pogarsza się z każdym rokiem.
Toteż w Niemczech co pewien czas powstaje pogłoska znamienna o knujących się na
powszechne głosowanie zamachach.
Ale i z k e parlamentu Rzeszy jest inny niż w innych krajach. Ma on władzę ustawodawczą i kontrolę nad rządem w sprawach jedynie Rzeszy. Więc wojsko, marynarka,
cła, podatki pośrednie, część sprawiedliwości, poczta, polityka zagraniczna itd. należą do
jego zakresu. Natomiast szkolnictwo, wyznania, domeny, koleje, podatki bezpośrednie
i — co najważniejsza — cała
ini t c i ok tyczn i policy n nie należą wcale do
Reichstagu, nie ulegają jego prawnej kontroli. To rzecz sejmów poszczególnych państw.
Stąd akademicki nieraz charakter rozpraw parlamentu niemieckiego i względna łatwość
dla partii zachowania taktyki „czystej”, bo na inną nie ma wprost miejsca…
Nie całkiem taką jest ona w sejmach państwowych. W niektórych sejmach południowoniemieckich
z socjaliści głosować za budżetem państwowym, jeżeli od ich
głosów zależy obniżenie danego wydatku,
z wchodzić w sojusze z innymi partiami,


    Szkice polityczne

aby obalać partie szkodliwsze, muszą nawet nieraz znajdować się na jednej taktycznej linii
z książęcymi ministrami i w ten sposób „przyjmować odpowiedzialność” za burżuazyjne
społeczeństwo. I nic tu nie pomogą gromy potępienia w prasie lub nawet na kongresach
rzucane, bo siłą rzeczy partia tak potężna nie może wstrzymać się od polityki dnia, tam
gdzie zdobyła sobie miejsce o tej polityce choćby częściowo rozstrzygające.
Nie wszędzie też są Hohenzollerny i junkrzy, nie wszędzie burżuazja jest tak zdeprawowaną politycznie jak w północnych Niemczech. Dlatego to poseł Vollmar ze swoimi Bawarczykami niejedno kazanie na temat taktyki wysłuchał od lat czternastu — od
upadku stanu wyjątkowego — i dlatego żadne z tych kazań nie wywarło nań dotąd decydującego wpływu… Tak samo oczywiście będzie i po uchwaleniu rezolucji drezdeńskiej,
i po namiętnych debatach, które ją poprzedziły, bo inaczej być nie może.
Żadna partia mająca wpływ na życie codzienne i na losy narodu nie wyrzecze się go
dlatego jedynie, że grozić jej przy tym może zaniedbanie celów dalszych. Przeciwnie,
będzie ona próbowała ustawicznie szukać pogodzenia tych celów z ruchem teraźniejszości, będzie może błądziła, może chwilowo cofnie się, ale nie odrzuci z siebie tej odpowiedzialności, jaką musi przyjąć w stosunku do swojej liczebności, wpływów moralnych
i politycznych, którymi faktycznie rozporządza.
Jeżeli to ma się dziać w burżuazyjnym ustroju i jeżeli partią tą jest socjalna demokracja, to zasadniczo sprawa się nie zmienia w taktyce politycznej. I w Niemczech głosują
socjaliści z całym spokojem na burżuazyjnych posłów, aby swoimi głosami dopomóc do
zwycięstwa „mniejszemu złemu”. I w Niemczech głosują posłowie socjalistyczni za ustawami mającymi rzekomo poprawić kapitalistyczne społeczeństwo, przyjmując na siebie
odpowiedzialność, czasem trudną i skomplikowaną. Tylko że w Niemczech nie mogą oni
jeszcze obalać ani tworzyć gabinetów, co już jest możliwym we Francji.
Fatalny wynik ministrowania Milleranda nie obala tych poglądów. Nie było ono tylko błędem taktycznym; słabość o niz c i wewnętrznej i brak dyscypliny partyjnej we
Francji były tu powodem demoralizacji, a nie to, że jakiś socjalista został ministrem. Gdyby partia była zwartą i karną, minister wyleciałby w tej samej chwili z fotelu, w której by
przyjął na siebie odpowiedzialność niemożliwą dla partii.
„Niebezpieczeństwo” ministerialne jest wprawdzie rzeczywistym; niejeden minister
może przynieść partii więcej szkody niż pożytku: ale „grozić” ono będzie na Zachodzie
Europy coraz częściej, równomiernie ze wzrostem organizacji socjalistycznej i z doskonaleniem się parlamentarnej i konstytucyjnej maszyny.
Jeżeli burżuazja nie wytrzyma spokojnie tego zalewu robotniczego, jeżeli porwie się do
zamachu stanu i zniszczy podstawę konstytucyjną, na której stoją dziś partie socjalistyczne
w swojej taktyce politycznej, w takim razie i robotnicy nie będą wcale tkwić w pojęciach
konstytucyjnych, zwłaszcza że mają oni i dzisiaj nieskończoną ilość sposobności zajrzeć
za kulisy konstytucjonalizmu i zobaczyć w nim także i maskę zasłaniającą walkę klasową.
Ale dla osiągnięcia pewności taktyki potrzebna jest olbrzymia praca uświadamiania
politycznego i społecznego, potrzebna jednolitość i sprężystość organizacji, potrzebne
wreszcie obiektywne warunki, jak pewien dobrobyt robotnika, oświata szkolna i obywatelska.
To są podstawy każdego ruchu, do których dopiero musi być dostosowaną taktyka,
czyli zbiór reguł, których trzyma się partia w polityce teraźniejszości, w realizowaniu swego wpływu w państwie i społeczeństwie i w zbliżeniu się do celów dalszych i najdalszych.
Określanie samych reguł i wskazań taktycznych bez najtkliwszego uwzględniania warunków politycznych, społecznych i kulturalnych, bez liczenia się z tradycją ludową,
charakterem wrogów tego ludu i ich polityką — może doprowadzić co najwyżej do
przepisów ogólnych, dobrych jako sztandar, ale nie mogących odegrać roli praktycznego
drogowskazu.
Toteż i kongres amsterdamski zadania sobie postawionego nie mógł inaczej na razie
rozwiązać, jak tylko dając na drogę partiom i grupom ogólne ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami, które je czeka w tzw. polityce praktycznej w parlamentach i gabinetach
ministerialnych.
A ostrzeżenie takie przyda się każdemu…


    Szkice polityczne

Tekst pierwotnie opublikowany w miesięczniku „Krytyka”, październik  r. Przedruk za portalem Lewicowo.pl.


    Szkice polityczne

MOWA ZA POWSZECHNYM, RÓWNYM, BEZPOŚREDNIM
PRAWEM WYBORCZYM
Wysoka Izbo! Szanowni panowie! Trzy czynniki, jak wiadomo, wpłynęły decydująco, jako zasadnicze motywy, na stanowisko rządu austriackiego w kwestii reformy wyborczej,
a były nimi: zwycięskie postępy rewolucji proletariatu w Rosji, bunt szlachty na Węgrzech i stanowisko korony wobec niej, a w końcu także powód wewnętrzny: zorganizowany ruch robotniczy w Austrii. W jaskrawej łunie pożaru, który niszczy dom niewoli,
carat, nie tylko robotnicy spostrzegli jasno i wyraźnie odsunięcie ich od wszelkich praw,
swoją polityczną nędzę, lecz na szczęście państwa, na szczęście wielu a wielu instytucji
państwowych, przekonał się także rząd, że dłużej już nie śmie zwlekać z decyzją w sprawie
powszechnego, równego i bezpośredniego prawa wyborczego.
Równocześnie z chwilą, kiedy rząd miał w tej kwestii powziąć jasne i stanowcze postanowienie, musiał sam, a z nim razem cały świat, przejść do przekonania, że panowanie
szlachciców, że republika szlachecka wszędzie jest bezpłodną, że pod względami politycznym, społeczno-politycznym, kulturalnym i gospodarczym jest ona upadłą wielkością i że
trzyma się w państwie tylko siłą swego przywileju, i że stała się czynnikiem hamującym
dla każdego państwa współczesnego.
Z pewnością nie radykalizm skłonił koronę przeciw szlachcicom na Węgrzech —
i chciałbym natychmiast dodać — także przeciw szlachcicom wszelkich narodowości
u nas, wysunąć na pierwszy plan reformę wyborczą, prawem ludu odświeżyć stanowisko
korony, umocnić je, pojąć dziejową konieczność, wstąpić do szeregu państw nowożytnych — bez strat, bez wstrząśnień, bez rewolucji…
Nie przywykliśmy bowiem do radykalizmu korony, a tym mniej do radykalizmu rządu
jego ekscelencji pana barona Gautscha. Właśnie w tym leży jego zaleta, że stał on dawniej
także na tym samym stanowisku, na którym dziś stoją niektórzy przeciwnicy równego
prawa wyborczego. Gdyby był fanatykiem radykalizmu, byłby już od dawna znany jako
czerwony radykał i mówiono by, że człowiek ten, przyszedłszy do władzy naturalnie, chce
urzeczywistnić swoje utopie.
W rzeczywistości jednak dzieje się coś innego. Pan baron Gautsch dał się przecież
popchnąć — nie można nawet powiedzieć, że chętnie, lecz uległ on raczej konieczności
niż własnemu popędowi.
A chociaż w danym wypadku nie jest to w naszych oczach komplementem dla jego
ekscelencji, to jest to tym większy komplement dla samejże sprawy (bardzo słusznie!),
że nawet rząd austriacki nie mógł pozostać obojętnym wobec tego przepotężnego ruchu, który wzbiera naokoło nas, że nie stawiał zapory temu ruchowi, do którego chętnie
przyłączyliśmy się. Przyznaję, że po mowie wygłoszonej w tej Izbie przez jego ekscelencję,
a tworzącej temat niniejszej debaty, telefonowałem do Krakowa, mojego okręgu wyborczego: lud odniósł wielkie zwycięstwo — przyznaję, że na tym samym rynku, gdzie przed
dwoma miesiącami z wysokiej trybuny przeklinałem p. barona Gautscha, urządzili socjalni demokraci uroczysty pochód z lampionami i transparentami, maszerowały dziesiątki
tysięcy ludu w starym mieście stańczykowskim, wołając: Spełniło się, lud zdobył prawo,
rozsądek zwyciężył!
ze cze n
o
I jak zrozumiałą była ta radość, tak też przyszliśmy później do przekonania, że jest
ona przedwczesną, że nie czas jeszcze zaniechać walki, twardej pracy, w radosnym przeświadczeniu, że przecież cesarz, że przecież p. baron Gautsch stali się najgorliwszymi
zwolennikami równego prawa wyborczego. I właśnie ta wątpliwość co do przedwczesnej
radości rośnie w nas, kiedy słuchamy mów wrogów reformy wyborczej w Izbie panów
i także w tej wysokiej Izbie.
Panowie! Słyszano tutaj wczoraj z ław Koła Polskiego mowę, która pozornie w końcu,
w ostatnim zdaniu, wyrażała gotowość zbadania przedłożenia, ale tę gotowość uzależniała
od tylu warunków i klauzul, że rzeczywiście nie była to mowa przyjaciela reformy, lecz


    Szkice polityczne

raczej mowa wroga, który jedynie ze wstydu i dla nieuniknionych politycznych motywów
musiał wyrazić gotowość zbadania przedłożenia.
A spójrzcie panowie tam, do „słomianej stodoły”, ponieważ jest nią Izba Panów, wedle słów najbardziej znanego członka owej Izby. Słuchajcie mów, jakie się tam wygłasza
i słuchajcie, z jakim tonem zwracają się ci panowie przeciw rządowi, a ponad głowami rządu przeciwko osobie, która każdorazowy rząd wyposaża pełnomocnictwem w tym
państwie. Uderzy Was pewien charakterystyczny rys w tych mowach.
Można zauważyć jakiś zwyrodniały romantyzm tych panów w słomianej stodole, zwyrodniały romantyzm, który po prostu nie jest wstanie wyobrazić sobie gospodarczych
i politycznych przekształceń bez rozlewu krwi.
o o ie l
Ci starzy panowie pytają jak dziewice w byronowskim dziele „Don Juan”: „Kiedyż
będą gwałcić, czemu nie gwałcą”, gdzież jest konieczna ilość krwi, aby nam dowieść, że
stała się rzecz nieodzowna? Pytają się formalnie: A gdzież są barykady?
Nazywam to zwyrodniałym romantyzmem, ponieważ w istocie jest to zwyrodnienie,
jeżeli ci zbankrutowani byli ministrowie i namiestnicy, z których niejeden tak marnie zakończył karierę, napadają na rząd właśnie w tej chwili, kiedy się okazał najrozsądniejszym,
najbardziej nowoczesnym, kiedy bez niepotrzebnych ofiar pozwolił na wyraz wielkiej potęgi ludowej, walczącej o prawo wyborcze, co nie tylko najbardziej ludzkim, lecz także
najbardziej nieodzownym, najlepszym i najrozsądniejszym było dla państwa i dla rządu; właśnie w takiej chwili pragną oni formalnie krwi, łakną barykad, rewolucji, tych
namacalnych dowodów, że sytuacja istotnie jest poważną.
Jeden z tych panów powiedział: „Przecież nas Japończycy nie pobili?”.
A ja powiadam: tak jest, zostaliście przez Japończyków pobici! Tam, gdzie rosyjski
absolutyzm w Europie pobity został przez Japończyków i obalony, wraz pobite zostały
przez Japończyków także wszystkie inne absolutystyczne żywioły w Europie zachodniej.
Japończycy nie potrzebują z armat strzelać do stodół słomianych. Te ciosy, które w Azji
wschodniej w decydujących zapasach mocarstw spadły na carat, ciosy te muszą odczuć
i odczują wszystkie małe cary w Europie jeszcze panujące i ciosy te dotknęły także kieszeni ancuskich kapitalistów. Przypatrzcie się tylko rosyjskim rentom, a pojmiecie, jak
dotkliwie biją Japończycy. Ale pan ten [ks. Schwarzenberg] nie rozumie tego, siedzi sobie w swoim kasynie albo w swoich dobrach, ma swoje przywileje i pyta: „Przecież nas
nie pobito”. Czekajcie panowie tylko, aż Was rzeczywiście pobiją, wtedy inaczej rzecz
wyglądać będzie, jeno na zebranie się wysokiej Izby panów będzie już za późno. Ale tam,
gdzie panowie krwi nie widzicie, gdzie nie widzicie barykad, tam posługujecie się płaskim kłamstwem — nie chcę powiedzieć: oszczerstwem, bo ci starzy panowie sami nie
wiedzą, co mówią!
Nieprawdą jest twierdzenie tych panów, że nasze demonstracje przyszły do skutku
przy „uroczystym kierownictwie” rządu, nieprawdą jest insynuacja hr. Wojciecha Dzieduszyckiego — przynajmniej sam jej nie zaprzeczył — jakoby rząd to wszystko urządzał.
Mam tutaj [pokazując dwie fotografie] najlepsze dowody, nie barykady, lecz fotografie,
rzeczy niekrwawe, nie tak łatwo mogę służyć dostojnym panom barykadami i przelewem
krwi, ale pokażę panom dwa zdjęcia. z Krakowa i z Grazu — i proszę mi pokazać choćby
jeden organ rządowy na tych zgromadzeniach, których uczestników liczyć musicie na
dziesiątki tysięcy.
Pokażcie mi, panowie, w tych wielkich pochodach choć jedną czarno-żółtą chorągiew. Jak długo nie dowiedziecie, panowie, swoich insynuacji i kłamstw, jak długo pozostaną bez odpowiedzi publiczne zapytania, które np. pod adresem hr. Dzieduszyckiego
pojawiły się w „Arbeiter Zeitung”, jak długo trwać będziecie przy swoich kłamstwach,
któreście rozsiali po świecie, tak długo przylegać będzie do was piętno oszczerstwa. Nie
jest to naszą sprawą wypierać się obecnie rządu, dać się Wam podjudzić w tym momencie,
kiedy chce on rozsądnej reformy wyborczej, a chce jej poważnie — według wszelkiego
prawdopodobieństwa, o ile się sądzi wedle męskich, dzielnych słów drugiej mowy jego
ekscelencji pana barona Gautscha; my z pewnością nie staniemy w pozie rewolucyjnych


    Szkice polityczne

demagogów, którzy mówią: „Na miłość boską! Tylko nie zawierać przyjaźni z rządem!”.
Przeciwnie! Wiemy, że w łbie panów knuje się intrygi, że się czyni fantastyczne obliczenia, że działa wprost fantazja rozpaczy i wszystko to otwarcie i energicznie pokrzyżujemy.
Zmusimy panów ewentualnie określić dokładnie swoje stanowisko w imiennym głosowaniu i postawimy panów przed: „albo — albo!”.
Rząd urządzał demonstracje! Trafnym to jest pod pewnym względem. Dnia  listopada znajdowałem się przed konną policją, niestety w pierwszym rzędzie, i widziałem
to urządzanie. Stał potrójny wał na Burgringu, a za tym wałem oddział konnej policji.
I przy tym „uroczystym urządzaniu” nie mniej jak czterdzieści osób zostało zranionych
przez organy rządu. Lub jeszcze więcej.
Podobnie było we Lwowie, Krakowie, Pradze i Bernie, wszędzie „uroczyście” kierowano naszymi demonstracjami.
W tym kierunku rzeczywiście, mimowolnie i bez zamiaru, dopomógł rząd do jeszcze
większego nagromadzenia gniewu i niechęci u ludu, do tym ofiarniejszej walki o powszechne, równe, tajne i bezpośrednie prawo wyborcze.
Ale taki minister funduszu gadzinowego, jak Thun, nie jest w ogóle w stanie wyobrazić sobie takiego ruchu.
Przypomnijcie sobie, panowie, policyjnego szpicla prowokatora Mrvę w Pradze! Za
czyjego to rządu działał ten łotr na rzecz policji i władz politycznych? Za namiestnictwa
hr. Thuna! Taki Thun nie może pojąć, aby można było poruszyć masę bez współudziału
Mrvy.
Ci ludzie wołali o stany wyjątkowe, a p. prezydent ministrów usłuchał ich, sam się
przy tym nieco kompromitując. Wygadał się z tajemnicą urzędową, że stan wyjątkowy
już był w pogotowiu i że namiestnik w Pradze sam miał oznaczyć czas zawieszenia stanu
wyjątkowego! Tak jest, także sądy doraźne.
Oszczędzono jednak Austrii tego zbrodniczego głupstwa, ponieważ zawieszając w obecnej chwili stan wojenny, dolewa się oliwy do ognia! Namiestnictwo hr. Thuna przyczyniło się właśnie do zradykalizowania politycznego gruntu w Pradze, jak w żadnym innym
mieście w Austrii. Właśnie półtrzecia roku trwający stan wyjątkowy za namiestnictwa
hr. Thuna przyczynił się do tego, że dłuższy czas niemożliwym był w Pradze żaden polityczny ruch bez wezbrania namiętności, których lękają się tak „spokojni” obywatele
tutaj w Wiedniu, których lęka się rząd i przeciw którym zna rząd tylko jeden niezgrabny
środek, jak to panowie dobrze wiecie, napiętnowany przez Cavoura — nie tyle środek
napiętnowany, ile minister, który nim się posługuje — stan wyjątkowy. Naturalnie zakres pojęć Thuna obraca się między stanem wyjątkowym a szpiclami-prowokatorami,
między Mrvą a katem, brutalną przemocą.
Ale dlaczegóż miałaby krew płynąć? Dlaczego mielibyśmy się rewoltować? Po co?
Cesarz oświadcza się przecież za reformą, przecież p. baron Gautsch się nawrócił, wszyscy
jego ministrowie są zaciekłymi apostołami równego prawa wyborczego. I słusznie chlubić
się mogą, że w tej wielkiej chwili nie okazali się małymi ci, których ta chwila zastała
u rządów.
Zaprawdę wielka sława okryje kiedyś i głowy tych ministrów, ponieważ oni to byli, którzy Austrię zmodernizowali. Dlaczegóż więc miałaby krew płynąć? Czyż dlatego,
że Thun i Piniński są przeciwni reformie wyborczej, że opierają się jej Schwarzenberg
i Plener?
Czyż bylibyśmy tak zuchwali, aby myśleć, że tam właśnie nawrócić się muszą Schwarzenbergi i Plenery? A może byliby to zrobili, gdyby mieli teki ministerialne, ale rozum
bez teki — nie, panowie, to im rzeczywiście całkiem niepotrzebne!
Patrzcie, panowie, Thun był już także raz ministrem przez półtora roku; i cóż zrobił,
czego dokonał? Splamił swoje nazwisko przez mordy Grasslitz i wyrzucono go ostatecznie
na śmietnik polityczny. Odszedł ze sławą? Nie, przeciwnie: nikt łzy za nim nie uronił.
A teraz przychodzi i ubolewa, że Gautsch zyskuje tak łatwo piękny wieniec laurowy;
bo spoza tych wszystkich jadowitych mów (w Izbie panów), wygląda przecież zawiść,
że to nie oni, nie hrabiowie, nie w pobliżu tronu urodzeni, jak powiadają, nawet nie
ministrowie w całym tego słowa znaczeniu, ale tylko „kierownicy”, jak ze smakiem wyraził
się pan Dzieduszycki. A właśnie ci „kierownicy” kierują teraz bardzo dobrze, kiedy chcą
zaprowadzić powszechne, równe, tajne i bezpośrednie prawo wyborcze.


    Szkice polityczne

Czy istotnie jest to prawdą, że rząd żadnych nie poczynił przygotowań, nie przedsięwziął żadnych ostrych środków na wszelkie ewentualności  listopada?
Panowie! Mogę tu przetoczyć kilka przykładów. Przede wszystkim w całej Austrii
skonsygnowano wszędzie cały garnizon. A jest to chyba najostrzejszy środek, jaki tylko
można sobie wyobrazić.
Jak poważnie traktowali rzecz komendanci korpusów, przytoczę na to mały, ale wymowny przykład. ilk o ty k pco y o ki
ko ie z c ci o i p
o ko
en y ko p i p o i o z o n oc on dla swoich sklepów na  listopada. Na to odpowiedziano im ze strony komendy korpusu: „W pierwszych pięciu minutach nie ręczymy
panom za nic, ale już w szóstej minucie panowie możecie być całkiem spokojni, zostaniecie ochronieni”. Oczywiście, nie mogli spokojnie znieść tych pięciu minut, są to przecież
współcześni ludzie nerwowi i powiedzieli: „Ale cóż nam przyjdzie z szóstej minuty, kiedy już przeminie pierwszych pięć minut!”. Pozamykali zatem pięknie wszystkie sklepy,
większość naturalnie uczyniła to z sympatii, mała część z trwogi, za co my znowu nie
ponosimy żadnej odpowiedzialności.
Panowie! W Jarosławiu, gdzie stosunkowo może największy garnizon jest umieszczony
—  żołnierzy w mieście liczącym   mieszkańców — chodzili żandarmi od
sklepu do sklepu, zachęcali kupców i wzywali ich do otwarcia sklepów. Pewny jestem,
że całe tuziny podobnych przykładów można by przytoczyć wysokiej Izbie na dowód, że
organa rządowe nie zachowały się wobec nas zachęcająco, lecz przeciw nam występowały.
Że nie pojawiły się dzienniki rządowe, na to, panowie, nic nie można poradzić.
Klasyczną była w swej krótkości rozmowa, jaką miał redaktor „Gazety Lwowskiej”
— jest to organ urzędowy — z namiestnikiem. Dnia  listopada przybiegł wystraszony
redaktor i powiedział:
— Ekscelencjo, „Gazeta Lwowska” nie wyjdzie!
— Dlaczegóż to? — pyta się pan hrabia Potocki.
— Ponieważ zecerzy nie chcą jej składać!
— Ha, jeśli zecerzy nie chcą jej składać, to oczywiście nie wyjdzie!
Oto w krótkości wszystko, co rząd rozsądnie mógł powiedzieć o tym elementarnym
zjawisku. Lecz wyprowadzać ze wszystkich tych zjawisk wniosek, że było to pewnego
rodzaju
n e ent rządu itp., może tylko fantazja rozpaczy. Wstydem przejmuje —
muszę to otwarcie powiedzieć — gdy się widzi tych tam panów, owładniętych tak policyjnymi instynktami; jest hańbą i poniżeniem dla nauki, gdy właśnie mąż nauki szydzi
z ruchu ćwierćmilionowego ludu i pyta, dlaczego właśnie tam nie zastosowano paragrafu
ustawy o zgromadzeniach. Jest to coś tak niskiego, coś tak politowania godnego, że doprawdy hańbą jest, że z tego wystąpienia ćwierćmilionowego proletariatu nie zobaczono
i nie usłyszano nic innego, jak tylko te niskie zarzuty.
l zl c cic z cze nie
Oto bezsilność upadającej kliki, która tylko zbrukać i opluwać potrafi, nie zaś zrozumieć. Później rzucili się ci panowie, rzucili się z pożądliwością na inny argument. Sprawa
szła dla nich zbyt prędko, tempo nie było tak starczym, jakby oni tego chcieli, temperatura nieco za wysoką, niż mogli to przetrzymać starzy panowie. Dla nich byłoby najlepiej,
gdyby nikt w Austrii nie czuł się niezadowolonym — żadnych demonstracji, żadnych
zgromadzeń ludowych, żadnych okrzyków, żadnych sporów — tylko niech wszystko
czeka, ufając Bogu, cesarzowi i rozsądkowi rządu. Zbyt szybkim jest tempo, ponieważ
dzięki niemu czynimy ów sławny „skok w ciemności”. Pan hrabia Dzieduszycki powstydził się tego przestarzałego wyrażenia i nazwał to „skokiem gwałtownym”. Był on zbyt
szybkim, zbyt niespodziewanym, byliśmy doń nieprzygotowani, ponieważ, dzięki Bogu,
przeżywamy już piątą reformę wyborczą w krótkim czasie. Od roku  przeżyliśmy
przecież lata: , l,  i nareszcie rok .
Jest to jednak dla panów jeszcze za szybkie tempo: są oni tego zdania, że dla psa
najzdrowiej jest, gdy mu się ogon po kawałeczku obcina. Nam się wydaje, że nie jest to
zdrowe nawet dla psa, oczywiście nie mówiąc już o przywilejach szlachty. Jeżeli panowie
macie instynkt samozachowawczy, to nie pozwolicie sobie obcinać waszych przywilejów


    Szkice polityczne

po kawałku, lecz przeciwnie, powiecie: albo — albo. Lecz wobec takiej sprzeczności między przywilejem a prawem wyborczym, między prawem i bezprawiem, będziecie zawsze
przedmiotem nienawiści i szyderstwa, wy zawsze wskazujecie kierunek, w którym się poruszają polityczne namiętności. Jest to dla was jako dla klasy bynajmniej niedobrze, jeżeli
sprawa wciąż się przeciąga dzięki waszej upartej rewolcie. Szczęśliwie mieliście cztery kurie, potem otrzymaliście piątą, i gdyby szło według waszej woli, to wyczerpałby się szereg
arytmetyczny bez końca i doszlibyście nie wiem do której już kurii. To byłoby według
was godnym mężów stanu. Oczywiście nie byłby to żaden „skok w ciemność”, lecz od
czterech do pięciu, od pięciu do sześciu, od sześciu do siedmiu itd.
ze ze i to ii
W tej potrzebie, w tej ciężkiej potrzebie — muszę to dodać — ci panowie powołali się na historię; wymyślili sobie oni historię specjalnie dla Koła Polskiego. Oni mają
podręczniki, które co innego mówią niż podręczniki dla zwykłych ludzi. Wiadomo, że
nauka np. dla synów jaśnie oświeconych zupełnie inaczej wygląda niż nauka dla synów
mieszczanina lub chłopa. Również i historia dla Koła Polskiego jest zupełnie inna niż dla
zwykłych śmiertelników.
Bo przecież tylko przy pomocy tej specjalnej historii dla Koła Polskiego można było usłyszeć takie rzeczy, jakie nam wczoraj mówił jego ekscelencja hrabia Dzieduszycki.
Zaczął on bardzo mądrze już od ancuskiej rewolucji. Nie chciał nic o tym wiedzieć, że
dawny system kurialny zakończył się historycznym zjawiskiem, wspaniale harmonijnym,
a mianowicie zgilotynowaniem króla i królowej. Odwrócił więc swoje oblicze od tego
nieładnego widoku i począł nam wykładać nowszą historię Francji. Naturalnie powiedział on o reakcji: Karol X został wygnany, później przyszedł Ludwik Filip.
Ten Ludwik Filip mógłby był aż do śmierci spokojnie panować, lecz nadeszła rewolucja. Tak, moi panowie, dlaczegóż? Czyż nie wiecie, dlaczego nadeszła rewolucja, chociaż Ludwik Filip nie był tyranem, lecz tylko królem mieszczańskim? Gdy deszcz padał,
spieszył on natychmiast na ulicę, aby jakiemu obywatelowi parasola pożyczyć — było to
przecież swego czasu bardzo znane w podręcznikach szkolnych — był on prostym królem
mieszczańskim, a orleaniści nie tyle z łaski Boga, ile z łaski rewolucji powstali.
Ale dlaczegóż nadszedł rok ? A byłoby tak pouczającym bliżej tę rzecz rozpatrzeć.
Tak, a wiecie dlaczego? Dlatego właśnie, że nie chciano dać reformy wyborczej. Przypomnijcie sobie znaną akcję mieszczańskich rewolucjonistów, tak zwane bankiety reformy
wyborczej.
My, oczywiście, nie jesteśmy w stanie zaprosić . ludzi na bankiet i jesteśmy
tego zdania, że tak sobie przy jedzeniu mówić o polityce nie jest dobrze. Lecz mieszczaństwo musiało urządzać tzw. bankiety dla reformy wyborczej. Iluż miało wówczas prawo
wyborcze do ancuskiego parlamentu? . wyborców. I gdy pewnego razu na czele
ministerium stanął taki mądry człowiek jak Thun, i gdy taki bankiet został zabroniony
— wtedy wybuchła rewolucja  lutego  r., a król i mądry minister obydwaj musieli
z Paryża uciekać. Król, ma się rozumieć, zabrał ze sobą lepszą część swej potęgi, dobrze
nabitą kiesę, lecz minister uciekł, goniony przekleństwami i hańbą.
Rewolucja wybuchła i, wiecie, ilu zjawiło się wyborców we Francji przy powszechnym, równym i bezpośrednim prawie wyborczym? .., a za Ludwika Filipa było
ich .! Z tych dwóch liczb zrozumiecie, dlaczego rewolucja przyjść musiała pomimo Ludwika Filipa, pomimo podłego tchórzostwa ancuskiej burżuazji, pomimo słów
Guizota, który wołał: „zbogacajcie się!”. Pomimo tej podłości jednak rewolucja przyjść
musiała, ponieważ lud we Francji za Ludwika Filipa nie posiadał prawa wyborczego.
Lecz oto nadeszły dni czerwcowe, mówi pan hrabia. Dlaczego? Wszak prawo wyborcze
było ogłoszone na wiosnę  r., a dni czerwcowe przyszły zaledwie w dwa miesiące
potem. Kto się ośmieli powiedzieć coś podobnego, że po dwóch miesiącach, zanim się
w ogóle działanie powszechnego, równego i bezpośredniego prawa wyborczego objawić
mogło, że jako skutek tego prawa przyszło takie zjawisko jak krwawe dni czerwcowe?
Nie, moi panowie, tak może jest w podręcznika historii dla Koła Polskiego — wiecie
— może na miesiące listopad i grudzień, lecz w historii dla zwykłych ludzi jest o tym


    Szkice polityczne

inaczej: było to niezadowolenie robotników, którzy co mieli najlepszego, oddali w walce
rewolucyjnej, którzy potrafili umierać na barykadach, a oto widzieli, że burżuazja ich
opuszcza i oszukuje.
Była to demagogiczna polityka rządu z tzw. narodowymi warsztatami, a szalę przechylił rząd, gdy chciał pozbyć się nie mieszkających stale — należałoby dla panów socjalno-chrześcijańskich powiedzieć „osiedlonych” w Paryżu robotników. To był, moi panowie, ostatni motyw do tej strasznej rzezi, na której Cavaignakowie oparli na dziesiątki lat swą polityczną egzystencję. Ale oto znów przychodzi nauczyciel historii dla Koła
Polskiego i powiada, że powszechne, równe i bezpośrednie prawo wyborcze stworzyło
tyrana Napoleona III. Tak, moi panowie, zanim przejdę do tego tyrana, muszę jeszcze
coś przypomnieć. Widzicie w roku ,  maja było wprowadzone prawo osiedlenia i to
według ideałów chrześcijańsko-socjalnych. Było zaprowadzone dla Francji trzechletnie
prawo osiadłości. Miano już wtedy tyle rozumu, ile go nabył dopiero teraz dr Lueger.
To trzechletnie prawo osiadłości zniżyło liczbę wyborców z  na  milionów. Tych
 milionów stworzyło parlament, który stał się niepewnym w swej podporze, ludzie,
dlatego że  miliony nie miały praw, stracił wszelką siłę i popularność w ludzie przez ową
głupią regułę trzechletniej osiadłości.
Oto był jedyny skutek osiadłości i Napoleon zniósł to prawo, stając się przez to tak
popularnym i potężnym przez długie, długie lata.
Czego nas to uczy? Że właśnie fałszowanie prawa wyborczego wydało parlament tyranowi. Lecz cóż to za tyran był ten Napoleon III, którego słowom w latach , 
i  wierzyły całe falangi polskich szlachciców?
Był on przecież Egerią, był duchem świętym Czartoryskiego, „hotelu Lambert” w Paryżu, Tarnowskiego, Koźmiana i jak się tam jeszcze ci wszyscy stańczycy nazywają. Nie
jest to jeszcze przecież taka stara historia i znamy ją zupełnie dokładnie z dzieł właśnie pana Koźmiana. Nie bądźcie więc niewdzięcznymi, moi panowie; nie nazywajcie Napoleona
III tyranem, bo to najmniej pasuje do Waszej historii. Tak samo dziwnie jak historia XIX
stulecia w oczach Dzieduszyckiego, wyglądają i jego poglądy na ostatnią fazę we Francji,
na republikę. Powiada on, że republika usunęła to, co było specyficznie ancuskim, że
katolicka Francja została zgnębiona. Tak, a cóż to jest za zjawisko? Czy to rzeczywiście
tylko skutek powszechnego prawa wyborczego? A cóż było z Lutrem? Czyż koniecznie
potrzeba republiki i powszechnego prawa wyborczego, aby nie oddać kraju jakiegoś na
pastwę ultramontanizmu?
Przecież niemieccy książęta i stany były pierwszymi, które pokazały drogę katolickiej
republice ancuskiej, co należy robić z ultramontanizmem i arogancją kościoła rzymskokatolickiego.
Powołują się z taką ochotą na Anglię: któż to więc był, co chciał w Anglii po prostu
znieść kościół katolicki? Przecież byli to królowie Anglii, największa jej królowa Elżbieta. Te same procesy historyczne, które miały miejsce w Anglii i Niemczech przed
stuleciem, musiały się odbyć w każdym nowoczesnym państwie, nawet w katolickim,
o ile to państwo, nawet najwięcej katolickie, chciało się organizować, mieć kontrolę nad
swymi szkołami i rozporządzać swym najostrzejszym narzędziem — armią. Rozdział kościoła od państwa w katolickiej Francji nic nie ma do czynienia z powszechnym prawem
wyborczym jako takim.
Odbywa się ten sam proces i bez równego prawa wyborczego w społeczeństwie stanowym. Mówi się też, że Francja militarna pozostała w tyle. Tak, gdy spokojnie wejrzymy
w historię, znajdziemy, że najostrzejszym środkiem przeciw zawodowemu militaryzmowi
jest skrócenie czasu służby. I patrzcie, oto monarchiczne Niemcy najpierw wprowadziły
dwuletnią służbę, a dopiero za nimi poszła Francja. Dopiero później zaprowadziła Francja
dwuletnią służbę, a w państwie nowoczesnym skrócenie czasu służby oznacza głębokie
ucywilizowanie armii, ponieważ jest to konieczne, aby państwo kapitalistyczne, które zawsze musi mieć pod ręką armię, nie pozwoliło na zagnieżdżenie się w armii jakiejś obcej
potęgi i dlatego przez długi i bolesny proces usunięto z armii klerykalnych intrygantów.
I jeśli w tej arcykatolickiej Austrii nadejdzie taki czas, że klerykali i feudałowie tak się
w armii zagnieżdżą, że nie będzie ona powolnym instrumentem w rękach rządu i dynastii,
wtedy tak samo będzie trzeba ich wykurzyć, jak we Francji, Niemczech, Anglii i na całym
świecie.


    Szkice polityczne

Moi panowie! Pomimo to: biada Rzymowi, jeśliby musiał opierać się na takich filarach
jak Dzieduszycki i jego koledzy! Klerykalizm, niby tak uciśniony we Francji, jest tam
jednak silniejszy niż gdziekolwiek indziej. Wyrwano mu tylko kilka jadowitych zębów,
tylko formalnie został on usunięty z roli państwowego czynnika, jest on tam jednak
jeszcze żywy, bogaty, wierzy i płaci. To ostatnie, zdaje się, jest najważniejsze, dla papieża
i dla wszystkich innych czynników. Więc panowie, nie lamentujcie za dużo nad tym, co
się stało we Francji. Zupełnie tak samo ma się rzecz i z historią Anglii w ustach hrabiego
Dzieduszyckiego.
W Anglii — a jest to modnie powoływać się zawsze na Anglię — w Anglii wszystko było tak „harmonijne”, piękne, spokojne; jedna partia zastępowała drugą i wszystko
szło jak po maśle. Wszystko było w Anglii tak spokojne i harmonijne. Nawet wtedy
było wszystko w harmonii, gdy król Karol stanął na szafocie? W Anglii nie znano żadnych przewrotów; wszystko szło prawną drogą. I to jest bardzo charakterystyczne dla hr.
Dzieduszyckiego i jego rachuby czasu; wczoraj powiedział on, że „dopiero” w roku 
było zaprowadzone w Anglii powszechne głosowanie. My powiemy: „już” w roku 
przeprowadziła Anglia pod Gladstonem wspaniałą reformę wyborczą.
Tak samo, panowie, rzecz się przedstawia z jego poglądami na Niemcy. Wypowiedział
on zdanie nie do uwierzenia, że wyrównanie praw wyborczych musiano osłabić przez
wprowadzenie autonomii części. Właśnie wprost przeciwnie było w rzeczywistości.
Musiano tam obejrzeć się za środkiem wstrzymującym siły rozkładowe i zrobić je
w większej części nieszkodliwymi, nawet niemożliwymi. I nie ma po prostu środka, aby
trzymać te dążące do rozkładu części autonomiczne — a nie były to części autonomiczne
w rozumieniu nędznej autonomii Galicji, lecz były to samoistne państwa, całkiem odrębne, oddzielne, we wszystkie prawa zwierzchnicze wyposażone państwa — w kupie,
jak tylko powszechne, równe i bezpośrednie prawo wyborcze, a te prawa zwierzchnicze
i te tradycje nie nędznych, świeżo upieczonych szlachciców, lecz tradycje królów i książąt
musiały powstrzymać się wobec powszechnego, równego i bezpośredniego prawa głosowania i wszystkie intrygi małych dworów i wszystkie ich knowania przeciw tej jedności
w przeszłości i jeszcze obecnie musiały zamilknąć przed potęgą jednoczącego elementu
tajnego, równego, bezpośredniego i powszechnego prawa wyborczego.
To było przecież historyczną istotą prawa wyborczego, takim był zamiar, jasny plan
Bismarcka, a Bismarck nie był z pewnością tym wielki, że umiał obchodzić się z krwią
i żelazem, lecz był dlatego wielkim, że umiał zdobycz utrzymać w czasie pokoju, nie przez
echo salw armatnich, jak hr. Dzieduszycki mniemał, albowiem echo trwające  lat byłoby
przecież nonsensem, lecz przez żywe prawo wyborcze, przez jednoczącą siłę powszechnego
prawa wyborczego.
n ci e ol c pol k
Tak my zapatrujemy się na historię. Gdy się jednak słucha tego, co uczony i szanowny
hrabia mówił wczoraj, narzuca się każdemu pytanie: w jakim właściwie wieku znajduje się
teraz p. hr. Dzieduszycki? Czy doszedł on już z nami do r. , do XX wieku, czy tkwi
on jeszcze w XVIII wieku, w wieku korupcji i wszechpotęgi polskich magnatów, polskich konfederatów, polskich spiskowców przeciw królom i reformom polskim, przeciw
polskiemu sejmowi reformy? Czy znajduje on się w wieku tych wszystkich pysznych, zuchwałych, egoizmem i niezmierną chciwością i dumą rodową nadętych magnatów, którzy
na koniec siebie samych i kraj cały Katarzynie II sprzedali i zdradzili?
Czyż nie mamy poza sobą wieku historii, w którym na naszych sztandarach powstańczych wypisaliśmy: za waszą i naszą wolność walczymy? Czyż nie dostarczyliśmy rewolucji
tylu żołnierzy, uczciwych żołnierzy, że na wszystkich pobojowiskach, na których walczono i krew przelewano o prawa ludzkie, także Polacy walczyli i krew przelewali? Czy
zapomniał on o tym wszystkim, czy nie widzi nic ponad przywilej swoich towarzyszów
klasowych i kastowych?
Ten wielki myśliciel historyczny, jak on tu wczoraj przed nami stał, podniósł na spółkę z innymi współwrogami jeszcze jeden ciężki zarzut przeciw rządowi, w szczególności
przeciw baronowi Gautschowi, mianowicie ten, że rząd nie był bardzo konsekwentny.


    Szkice polityczne

Konsekwencja jest u nich największą cnotą polityczną. A dlaczego rząd miałby konsekwentnie odmawiać, dlaczego nie miałby być rozsądnym? A czy panowie z Koła Polskiego byli konsekwentni? Jak prędko zmieniło się ich stanowisko wobec ważnych wydarzeń
historycznych w przeciągu jednego tylko roku! Dnia  lutego przeklęli i znieważyli oni
rewolucję w Polsce,  lutego uchwalili panowie z Koła Polskiego prawie jednogłośnie,
że każdy popierający ruch rewolucyjny — nie w „Polsce”, boją się to słowo wymówić
— w „sąsiedniej dzielnicy”, niech będzie pogardzony i przeklęty.  lutego mówili ci panowie ciągle, że rewolucja w Polsce pracuje po le oi e
e, i że jesteśmy pruskimi
agentami prowokacyjnymi, jeżeli nie przez Żydów, Japończyków albo Anglików najętymi złoczyńcami. To było przed  miesiącami. A wczoraj nazwał już hr. Dzieduszycki
zjawiska tej rewolucji „wejściem na drogę wolności”.
Panowie! Droga wolności! Was na tej drodze nie widziano, a jeżeli się kiedyś na
tej drodze pokażecie, to tylko pchani, za uszy ciągnięci przez rewolucyjny ruch ludowy w Polsce.
Ta droga wolności jest przecież usłaną trupami polskich robotników, a słupami milowymi na tej drodze wolności są szubienice, na których powieszono naszych najlepszych.
Teraz nazywacie to drogą wolności. Widzicie, panowie, i wyście nie pozostali konsekwentnymi. Nie wolno wam zostać konsekwentnymi, gdyż to jest silniejsze od was,
silniejsze od rządu, silniejsze od tej Izby, silniejsze od całej tradycji starej Austrii, gdyż to
jest prawo nadchodzące!
Panowie! A właśnie reprezentanci Polaków, właśnie reprezentanci Galicji muszą zawrócić z tej drogi upartej odmowy, nierozsądnego oporu. Gdyż coś podobnego, jak panowie myślicie, jest nie do pomyślenia; jest niemożliwym, aby niewola w Warszawie,
w Kongresówce padła, a my dalej żyli w stanie bezprawia, dalej jako masy bez praw, żebyśmy tu mieli reprezentantów nasze kraju takich, w których imieniu wczoraj hr. Dzieduszyckiego mówiącego słyszeliśmy. Jest to jeden z najważniejszych okresów nie tylko
w historii państwa, lecz także — a chciałbym to szczególnie wobec Koła Polskiego podkreślić — historii narodu polskiego, i nie potrzeba ani nie jest politycznym, ani patriotycznym, abyście wy nasz naród poniżali, abyście wy z tych ław przedstawiali nasz naród
jako niedojrzały, i żeby tu o wymiar praw dla narodu polskiego szachrowano w tym celu,
aby mu dać tych praw najmniej.
Apeluję do wszystkich przedstawicieli innych narodów w tym państwie i w tej Izbie:
nie zwlekajcie, dajcie nam wolną drogę, której potrzebujemy; zaufajcie naszym masom
ludowym, strzeżcie się przed wydaniem nas jeszcze raz z zimną krwią intrygantom z Koła Polskiego, a my z pewnością będziemy wspólnie pracowali nad wspólnymi wielkimi dziełami ludzkości; będziemy wspólnie pracowali jako równouprawnieni i pożyteczni
członkowie państwa i rodziny ludów.
Właśnie teraz, kiedy Polacy w Rosji wywalczają sobie swoje prawa, byłoby najlepszą i patrzącą w daleką przyszłość polityką wobec Polski austriackiej — nie tylko kilku
szlachcicom, lecz wszystkim Polakom szczerze dać pełne prawa obywatelskie.
Nie wiem, czy ktoś w Austrii zastanawia się nad tym; wiem natomiast, że Galicja przestała być trupem politycznym i że kilku tych skrachowanych szlachciców nie będzie nas
tu dłużej bez opozycji reprezentować — tu nie i w sejmie także nie. Albowiem, panowie,
jakąż macie siłę wobec nas, aby stawić opór wielkiemu prądowi za reformą wyborczą?
Powołują się na prawa narodowości. Już mój przyjaciel i towarzysz dr Adler wywiódł
doskonale, że nie troska i obawa o naród, lecz raczej przed narodem, przemawiały bardzo często przez usta burżuazyjnych polityków. Ale, panowie, nie zapoznawajcie natury
żywiołu, który nam teraz przeciwstawiacie. Nie myślcie, że element narodowościowy będzie w Austrii działał konserwatywnie! Właśnie przeciwnie: element narodowościowy jest
może najbardziej rewolucyjnym spomiędzy wszystkiego, o czym można teraz w Austrii
pomyśleć. Pełne uznanie momentu narodowościowego rozbiłoby w zupełności Austrię
i jej kraje koronne.
Czytajcie tylko, panowie, nasz program berneński, czytajcie odnośną literaturę, a zobaczycie, że żaden dynamit nie może działać tak rewolucyjnie i wybuchowo, jak pełne
uznanie momentu narodowościowego w polityce austriackiej. Czy chcecie ten wybuch
urządzić, czy chcecie już teraz kraje koronne wysadzić w powietrze? Gdyż tylko to, a nic


    Szkice polityczne

innego, oznacza użycie momentu narodowościowego jako najpierwotniejszego momentu
w polityce.
W porównaniu ze skutkami momentu narodowościowego byłoby działanie powszechnego, bezpośredniego, równego i tajnego prawa wyborczego konserwatywnym. Wmyślcie się tylko w te rzeczy, a znajdziecie, dlaczego ma ono ten konserwatywny skutek
szczególnie dla państwa: ponieważ łączy to państwo, ponieważ utrzymuje to państwo
jako całość, ponieważ tworzy tysiące a tysiące dróg dla poszczególnych grup, klas, narodowych podgrup, które potem spotykają się na podstawie równego prawa i tylko na
podstawie równego prawa są w stanie znaleźć jedynie możliwą podstawę w państwie.
Pod tym względem nie jest więc działanie równego prawa wyborczego wcale rewolucyjnym dla państwa, a najbardziej konserwatywny polityk austriacki, który chciałby
istnienia Austrii, nie zrobiłby innego kroku, nie mógłby znaleźć innego środka, tylko
powszechne, równe, bezpośrednie i tajne prawo wyborcze.
Panowie, jestże to tajemnicą? Panowie młodoczesi to wypowiedzieli. A i minister
zapewne coś podobnego myślał i jestem pewny, że cesarz postąpił tak nie jako radykał,
ale jako ten, który jest najbardziej konserwatywnym, który Austrii chce. Pewnym jest,
że ten czynnik głównie przyczynił się za powszechnym i równym prawem wyborczym.
A wobec Austrii i wobec interesów dynastii jesteście panowie — darujcie panowie, wielcy
właściciele i szlachcice wszystkich narodów — rzeczywiście za mali. Znajdzie się już dach,
znajdzie się izdebka, ciepła stodoła dla was. Znajdzie się dla was schronienie. Nie umrzecie
politycznie z głodu. Niebezpieczeństwo to jest jeszcze bardzo, bardzo dalekie, a strach wasz
jest nieuzasadniony.
Dlatego utrzymuję, że prawdziwie konserwatywna, godna męża stanu polityka musi
zacząć od powszechnego, równego, bezpośredniego prawa wyborczego. W chwili największego niebezpieczeństwa wstrzymuje się to niebezpieczeństwo właśnie przez zaprowadzenie żywiołu łączącego, jedynego momentu państwowego, który na wszystkie czynniki równomiernie będzie oddziaływał.
nt z e tecznik
Jeżeli mi zaś odpowiecie różnymi utopijnymi, nie chciałbym wprost wyrazić się: dziecinnymi projektami, prosto z palca wyssanymi, w biedzie i rozpaczy, jeżeli mi odpowiecie:
może dałoby się to zrobić tak jak hr. Piniński proponował: połowa przez sejm, a połowa przez powszechne prawo wyborcze, jest to coś tak niemożliwie komicznego w danej
chwili, że prawdziwie nie opłaca się wdawać w te za późno urodzone myśli. Nie pożyją
one długo.
Odpowiadacie tylko azesem! Wyciągnięto w ogóle najstarsze towary na światło
dzienne, a wczoraj usłyszeliśmy jeszcze jako jeden warunek: może stowarzyszenia zawodowe jako podstawa doskonałości praw wyborczego. Jeżeli tak chcecie, dlaczego nie
chcecie wprowadzić w Galicji zawodowych stowarzyszeń rolniczych, dlaczego opieracie
się tej jedynej organizacji biednych chłopów galicyjskich, żeby nie mogli choć raz urzędownie naradzić się jako chłopska organizacja zawodowa nad oraniem, długami itd.
Tak dziwnie uderza mnie, gdy widzę tu reprezentantów chłopskich, którzy jakby
ślepotą porażeni, myślą, że my jesteśmy ich wrogami. Przeciwnie — chcemy przecież,
abyście otrzymali najszerszą demokratyczną podstawę dla waszej organizacji jako stan,
klasa, zawód. Tego tylko wielcy panowie nie chcą!
Tych rolniczych organizacji zawodowych nie chcecie za żadną cenę w Galicji w życie
wprowadzić, a teraz występujecie nagle i powiadacie: Może przecież organizacje zawodowe!
Nie zdajecie sobie sprawy, co pod tym rozumiecie. Gdyż pytam was dzisiaj: Gdybyśmy
przez  lat pracowali nad wprowadzeniem i ustaleniem organizacji zawodowych, co z tego
wyjdzie? Czy parlament? Przenigdy; wyjdzie zjazd zawodowy, a nie parlament.
Co poczną organizacje małych krajów koronnych, np. Krainy? Te będą przecież musiały zostać połączone z innymi organizacjami, o ile to w ogóle będzie możliwe. Całe
narodowe odgraniczenie jest niemożliwe przy organizacjach zawodowych jako podstawie
prawa wyborczego.


    Szkice polityczne

Zresztą igracie panowie z ogniem! Do jakiej organizacji zawodowej należą np. panowie
z Koła Polskiego? Czy jockey-klub także zostanie uznany jako organizacja zawodowa? Ma
to i swoje dobre strony! Czyż te fluktuacyjne żywioły z Koła Polskiego, te włóczęgi, które
raz w Paryżu, raz w Monte Carlo, a raz znowu w wiedeńskim jockey-klubie siedzą, aż
z pustymi kieszeniami i zepsutym żołądkiem powrócą do swych dworów, czyż te ruchome,
fluktuacyjne żywioły są w ogóle uzdolnione dla zorganizowania się zawodowo? Prawda, że
w miejsce p. Abrahamowicza np. wolałbym jakiegoś uczciwego majstra kominiarskiego
w polityce! Czy państwo jest jednak rzeczywiście wielkim stowarzyszeniem zawodowym?
Czyż nie jest ono organizacją ludową, która ma nie tylko zawodowe, lecz tysiąc razy wyższe
i szersze cele reprezentować i urzeczywistniać? Kto tu w poważnej debacie występuje
z planami organizacji zawodowej, nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, co mówi. Ma on
na celu powiedzieć tylko coś na wiatr, aby nikt nie mógł nad tym się zastanowić, tylko
aby nabawił się jakiegoś strachu.
to o z y kto nie
Powiada się dalej, że wyborcy nie są jeszcze dojrzali. Jest to także dziwny temat.
Wczoraj podobało mi się jedno zdanie z mowy hr. Dzieduszyckiego, w którym mówi
o kulturze.
Powiedział on, że kultury nie można tak sobie mierzyć, jest ona zanadto różnorodną,
żeby znaleźć dla niej wspólną miarę. W tym zgadzam się z nim zupełnie, zapytuję go tylko:
Jak mierzy się dojrzałość wyborcy? Niech mi raz powie, kiedy można uznać wyborcę za
dojrzałego, nie mówiąc już o tym, że liczy już  lat i spełnił wszystkie inne mechaniczne
i przedmiotowe warunki? Łamałem sobie głowę i szukałem różnych wyrazów dojrzałości
wyborcy.
Powiedziałem sobie: wyborca dojrzały musi przede wszystkim być w stanie oddać
ważny głos, ten głos napisać albo kazać sobie napisać. Jeżeli więc na jakimś wielkim
obszarze skonstatuje się bardzo wiele nieważnych głosów, w takim razie wyborcy ci może
jeszcze niedojrzali. Ma to pewien sens. Mam tu bardzo ciekawe dane, które sens ten
potwierdzają. Według autentycznych cy statystycznych, które leżą przede mną, było
w Galicji — biorę dlatego Galicję, jako kraj, który hr. Dzieduszycki najlepiej zna —
w V kurii, w której słynni „analfabeci” wybierają, w r.  nieważnych głosów  na
tysiąc.
W r.  okazała się V kuria już dojrzalszą, gdyż było nieważnych głosów już tylko
 na tysiąc. A wiecie panowie, ile nieważnych głosów było w kurii wielkiej własności?  na
tysiąc! Więc nawet do wypełnienia kartki wyborczej nie byli panowie dojrzali! Dojrzałość
wyborcza leży, wedle mego zdania, w tym także, że przychodzi się głosować. Wyborca
musi przecież przynajmniej czuć, że jest potrzebny przy urnie.
Posłuchajcie, panowie, jak dojrzałymi byli w roku  szlachcice galicyjscy, wyposażeni w największe przywileje wyborcze. Nie będę was, panowie, nużył, cyy są autentyczne, nie będę ich objaśniał, przytoczę je tylko: W roku  było w Galicji w I kurii 
szlachciców uprawnionych do głosowania. Z tych głosowało  procent, a z tych  procent nie wszyscy jednakowoż osobiście, po prostu nie chciało im się przyjść, lecz w %
głosowali przez pełnomocnictwa. W całej Austrii wynosi udział głosujących ,%, a tylko z tych najzacieklejszych żywiołów junkierstwa austriackiego było z le ie
ep e
zento nyc p zy nie. Glosowało zatem w całym kraju
zl c cic
le p zy y o c
o ecnyc y o ic tylko
. Piąta część szlachty raczyła łaskawie głosować osobiście. Natomiast ja mam w V kurii w Krakowie, gdzie masy ludności musiały naprawdę dzień
stracić na wybory,  , a pan Breiter we Lwowie   wyborców. Tu głosowało
osobiście w V kurii w Krakowie %, a we Lwowie %.
A dla wyborów bezpośrednich i pośrednich klasycznym jest, że np. tam, gdzie były
wybory bezpośrednie, jak w Austrii Dolnej i w Krainie, głosowało przy urnie %. Tam
zaś, gdzie wybierano pośrednio, równie leniwie głosowano, jak szlachcice, mianowicie
tylko %.
Nie szukajcie zresztą, panowie, w tych cyach oczywiście pełnego egzaminu dojrzałości, ale znamion zainteresowania politycznego, ujawniającego się w wyborach w wielkiej


    Szkice polityczne

własności galicyjskiej, dość jest w tych cyach, aby powiedzieć, że najmniej prawa macie wy, panowie, egzaminować lud co do jego dojrzałości. z in p n p z
oe
n li ze otoczenie koc ny p nie
io ie zycki
op k k zy
Przyszedł on do nas także z taką nowoczesną, psychologiczną radą: ie e
z
lon . I podoba się to hasło „nie według szablonu” wszystkim wrogom i fałszywym
przyjaciołom reformy wyborczej. Panowie! Co znaczy to „nie według szablonu”? Czyż
istotnie potrzebuje państwo wymierzać nierówność prawa? Czyż państwo potrzebuje już
od pierwszej chwili stwarzać sobie mniej dobrych przyjaciół w każdym narodzie, bez konieczności, bez jakiegokolwiek widocznego głębokiego powodu?
Panowie! Powiadacie, że są jeszcze sejmy, kraje autonomiczne, autonomia narodów itd.
To wszystko prawda. Prawda, że tono i musi się wzmocnić, musi się rozszerzyć, że
musi otrzymać zdrową podstawę; to wszystko potwierdzę p. hr. Dzieduszyckiemu. Jeżeli
jednak on sobie to myśli bez e o y e o e o yn c i y o cze , jeżeli jest rzeczywiście
tak naiwnym i wierzy, że ta wielka fala ludowa, która tu bije o bramy i te bramy kiedyś
rozbije, zatrzyma się przed sejmami i cofnie się lękliwie, to myli się on grubo.
oe
oli c e
n te o c le y li
Skąd pan wiesz, co on myśli? Czyś pan jego faktorem? Czyż zawsze jest tak, że fabrykanci w Galicji, którzy dostarczają papieru, dostarczają także i myśli? Wszak pan jesteś
najzacieklejszym wrogiem reformy, pan szczujesz na wszystkie boki, panie dostawco dla
instytutów państwowych! Nie ośmielaj mi się pan przerywać! Mam tego dość!
Panowie! Ale jest jeszcze jeden ratunek: wypowiedział się tak nawiasem hr. Dzieduszycki, mówiąc, że p o y o cze po inno y po e nie. Oto jest jedyne postępowanie
„nie według szablonu”, jakie hr. Dzieduszycki rozumie pod swą mądrą psychologią polityczną! Pośrednie mają być wybory, przynajmniej w Galicji! Panowie! Wczoraj, przedwczoraj i dzisiaj słyszeliśmy przedstawicieli innych stronnictw galicyjskich spoza Koła
Polskiego. Czy sądzicie, że to będzie mądrze, jeżeli  milionów chłopów wydacie na łup
 tysięcy obszarników? Czy sądzicie, ze przysłużycie się tym w jakikolwiek sposób kulturze, postępowi, dobru państwa i parlamentu? Czy sądzicie, że to będzie możliwe, ze ci
chłopi galicyjscy tak się poddadzą na wasz rozkaz, gdy zechcecie jaskrawej niesprawiedliwości?
Cóż to jest, to pośrednie prawo wyborcze w Galicji? Wiecie, panowie, że to znaczy
 prawyborów? A każde prawybory w usługach szlachty są nową sposobnością do
szwindlu i oszustwa, do krwi rozlewu i pogwałcenia bezbronnej ludności!
Zdarzało się, że rząd przy wyborach nie był w stanie obsłużyć gmin, tak, że jako komisarzy rządowych wysyłał weterynarzy, urzędników pocztowych itp., byle tylko odnośni
panowie mieli na głowie czapkę z orzełkiem, i ci funkcjonowali jako komisarze rządowi
przy prawyborach!
n l ze c op kic
z
Wypływem pośrednich wyborów jest przecież najohydniejsza ko pc , kupowanie
sumień tych biednych chłopów, nie tylko zatruwanie i korumpowanie jednostki, lecz
zatruwanie i korumpowanie całej klasy, całych stronnictw przez te pieni e
zo e
kt e i oz z c p zy y o c kt e i t k o li ie z ie o o z nik
ko o o i z
ko y o tek o po tk
nto e o, które się zbiera od takich ludzi, jak ci, co się tu
sprzeciwiają i ie i tki ty i cy p c z
e
n ty, za swą zdradę ludu, za swą bezczelność, za swój tytuł „posła do rady państwa” — a które centralny komitet wyborczy
otrzymuje krociami, aby lud korumpować, aby lud kupować i zatruwać, i utrzymywać
nadal w niewoli!
Panowie! Pośrednie wybory to brak wszelkiej orientacji w okręgu; idzie przecież nie
o wybór posła, lecz wprzód o wybór mężów zaufania, a ci mężowie zaufania są po prostu zmuszeni iść na niebezpieczną drogę korupcji; są albo sterroryzowani, albo kupieni;
w każdym razie to, co najcenniejsze — bezpośredni stosunek między wyborcami a wybie

    Szkice polityczne

ranym — jest po prostu zdmuchnięte. Ale o ten stosunek idzie przecież, o dojrzałość nie
tylko wyborców, lecz także i wybieranego; o moralną dojrzałość tu idzie, a tej moralnej
dojrzałości nie chcecie dopuścić. Dlaczego? Bo tych paru szlachciców wzdryga się zstąpić
do ludu, pójść na zgromadzenia ludowe, w takim bowiem razie mielibyście z pewnością
tyle mandatów, co dziś.
Lud w Galicji jest dobroduszny, lud w Galicji jeszcze długo, jeżeli będzie widział
przed sobą choć na pół szczerego człowieka, z pewnością będzie raczej wybierał właściciela ziemskiego niż socjalistę gdzieś tam na wsi. Strach przed przyszłymi wyborami
jest możliwy tylko u tych zwapniałych ludzi, którzy w ogóle nigdy na oczy nie widzieli zgromadzenia ludowego, którzy nie chcą się popularyzować wśród ludu, nie chcą się
spoufalać z ludem, którzy nie chcą zstąpić do ludu jako bracia, jako równi. Ale z powodu
tego strachu nie wydacie im przecież na łup milionów niewinnych chłopów! Nie możecie
absolutnie, panowie, głosować za pośrednimi wyborami w Galicji!
Panowie! Mówiłem o kupowaniu sumień i przy tym przychodzi mi do głowy pewna
myśl: czy by w ostatniej potrzebie nie było możliwym — wykupić szlachciców? Myśl to
nie tak nowa i nie tak oryginalna: Wolność chłopów, emancypacja chłopów w r. 
została przecież zidemnizowana, została wykupiona i chłopi zapłacili za nią szlachcie przeszło  milionów koron. Za prawo wyszynku, za prawo propinacji kazała sobie szlachta
w r.  zapłacić  miliony koron. Teraz fundusz propinacyjny już się kończy; właśnie
w r.  szlachcice będą znowu czegoś potrzebowali. Czy by to nie było praktyczne od
każdego z nich po prostu odkupić jego prawo i puścić go w trąbę — naturalnie politycznie puścić go w trąbę? Robię tę propozycję oczywiście nie jako warunek, pod którym
bym oświadczył gotowość wzięcia pod rozwagę przedłożenia rządowego.
icz
n t
Wrócę jeszcze do jednej rzeczy. Hr. Dzieduszycki oświadczył wczoraj z wielkim naciskiem, że licz ok
y o czyc
lic i
i y po i k zon . Zgadzam się z nim
w zupełności. Nie mogę się tylko zadowolić azesem, który może przybrać wszelkie możliwe rozmiary, który może wyglądać jakby groźba. Socjalna demokracja nie jest za cenzusem, jest ona za pełnym, szczerym, równym prawem wyborczym całej ludności. Jeżeli
zważymy, że Austria ma przeszło  narodów, to sama liczba mandatów dla poszczególnych
narodów Austrii z pewnością nie posiada znaczenia zasadniczego, ratującego przyszłość,
bo w tym parlamencie każdy naród będzie w mniejszości, nawet Niemcy, zatem największy naród, muszą pozostać w mniejszości. Oto jest prawo liczby. Skoro zatem każdy
naród z osobna jest w mniejszości, to wiadomo bardzo dobrze, że Izba otrzyma zdolną
do rządów większość jedynie przez kompromisy, przez jakieś polityczne programy i cele,
przez jakieś koalicje polityczne. Musimy sobie już z góry powiedzieć, że nie wszystkie 
czy , czy  mandatów — nie wiem, jak serio traktuje hr. Dzieduszycki swoje żądanie
— które wypadną na Galicję, przypadną Kołu polskiemu, i że z pewnością nie wszyscy
będą w równej mierze podatnymi do kompromisów i zdolnymi do sojuszów na zewnątrz.
Sprawa będzie, przeciwnie, wedle partii, wedle programów regulowana. Nie jest zatem
dla nas wcale tak zasadniczo ważnym, czy mieć będziemy dwa lub trzy mandaty ponad
sto, czy poniżej setki, dla nas jest zasadniczo ważniejszym, żeby te mandaty przedstawiały realny wyraz sił ludowych w danej całości narodowej. Jeżeli zatem liczby mandatów
nie spuszczamy z oka, to jednak nie uczepimy się liczby jak gdyby jedynie decydującego
czynnika. Aby ująć tę sprawę tak, by raczej pomogła reformie wyborczej, a nie stała jej
w drodze jako hamulec i przeszkoda, musieliby panowie z Koła Polskiego zdeklarować
się wprzód jako gorący zwolennicy powszechnego, równego prawa wyborczego. Albowiem robi to na nas wrażenie nieszczerości, gdy widzimy wprzód usiłowania, jakie czyni
p. hr. Dzieduszycki, by okrzyczeć nasz lud jako niedojrzały, by przedstawić nasze masy
chłopskie jako niezdolne do bezpośredniego głosowania, a na końcu swej mowy powiada, że ten niedojrzały lud, ten lud niezdolny do wybierania ma dostać największą liczbę
mandatów.
Czy nie widzicie w tym, panowie, sprzeczności, czy nie widzicie, że w tym po prostu
wyraża się nieszczerość w całej tej sprawie? Kto sobie chce ustanowić prawo do największej


    Szkice polityczne

liczby mandatów, ten musi wprzód chcieć reformy wyborczej, ten musi wprzód potępić
obecny stan rzeczy, ten musi wprzód usunąć panującą obecnie krzywdę.
A bezprzykładną krzywdą jest to, co teraz istnieje w Galicji. Mamy  mandatów
na    mieszkańców. I mandat jest w Galicji czymś takim, na co się rzeczywiście
dopiero setki tysięcy ludności złożyć mogą. Bo właściwie nie jest to prawdą, jakobyśmy
mieli  mandatów. Nie, panowie!  z nich ma  szlachciców i  wyborców w Izbach
handlowych. My mamy właściwie tylko  mandatów.
I z tego powodu powinniśmy się liczyć z tym, że reforma wyborcza, że równe prawo wyborcze w każdym razie będzie dla ludu lepsze, pożyteczniejsze, korzystniejsze pod
względem uposażenia w mandaty, zupełnie tak samo, jak oddziała i pod każdym innym
względem.
p cie t e zec y
I dlatego chciałbym tych kilka uwag skierować pod adresem Kola polskiego.
Panowie! Zaprzestańcie tej gry w ślepą babkę, zaprzestańcie tej nieszczerości! Jeżeli
pragniecie powiększenia potęgi naszego narodu w tym państwie, to stańcie na stanowisku
całego ludu, to chwytajcie każdą sposobność, by naprawić przeszłość, by zatrzeć pamięć
grzechów popełnionych względem tego narodu.
Dlatego, panowie, pel zcze lnie o p ze t icieli i t
ole ol ki . Ludność
miejska w Galicji wynosi nie mniej jak    dusz. Jest to dość szeroka podstawa,
aby na niej zbudować potęgę polityczną, aby oparłszy się o nią, prowadzić pozostałe masy ludności. Jeżeli wy, panowie, w danym momencie pozwalacie, by w waszym imieniu
przemawiał tylko Dzieduszycki, to pamiętajcie o swojej przyszłości! Albowiem lud miejski w Galicji już dowiódł, że politycznie o wiele prześcignął wasze stanowisko. Ta ludność
miejska jest już dosyć dojrzała, dosyć emancypowana, aby dłużej nie ścierpieć panowania
Dzieduszyckich i kliki szlacheckiej.
Nasze demonstracje w ostatnich miesiącach, nie tylko za prawem wyborczym do parlamentu, lecz także za sejmową reformą wyborczą, dowiodły, że miasta galicyjskie maszerują po tej wielkiej linii, na której się znajduje proletariat całego państwa, że i w miastach
galicyjskich pragnie się powszechnego, równego i bezpośredniego prawa wyborczego.
I nie zapominajcie, że walka w Rosji jeszcze nie rozstrzygnięta, że nam każdy dzień, każda godzina donosi o nowych ofiarach, które nasi rodacy, walcząca rewolucja w zaborze
rosyjskim, składają na ołtarzu wolności. Nie zapominajcie, że Polacy w Galicji także muszą to zrobić, co są w stanie zrobić po drugiej stronie kordonu rosyjskiego. Dziś albo
nigdy możemy wywalczyć nasze prawo, i wywalczymy je!
Powyższy tekst to zapis przemówienia w Izbie Posłów dnia  grudnia  r. Opublikowano ją w pisemku/broszurce „Latarnia” tom XLIX, bez daty wydania. Tekst przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl.


    Szkice polityczne

POLITYKA PROLETARIATU. KILKA UWAG O TAKTYCE
REWOLUCJI W POLSCE
o o niko
ol kie
tii Soc li tyczne
o
okie czci po i cone
Przyszły dla ludu polskiego czasy ważne, czasy krwawe. Chadzał ten lud dotąd w nizinie nędzy, w jarzmie niewoli u swoich i obcych. Modlił się i czołem bił o ziemię rodzicielkę, co nie miała dla chłopa jasnej doli, bo wszystko było dla pana, dla szlachcica.
A kiedy część jego z ziemi wyzuto, wydziedziczono i wpędzono do fabryk i warsztatów i tam doli nie zaznał syn chłopski, co się stał robotnikiem, proletariuszem. Ten syn
chłopski pracować musiał całe życie na fabrykantów, na właścicieli kopalń, na bogatych
akcjonariuszów — kapitalistów. W drobnym zaś przemyśle i handlu, w tysiącu zawodach
pracy ludzkiej, tak samo nękał się robotnik wśród trosk wiecznych o wyżywienie siebie
i rodziny, o zaspokojenie głodu i najważniejszych potrzeb.
Zdawało się wielu, jakoby ta masa ludzka, ten chłop i robotnik, ta ogromna większość
narodu na to tylko istniała, aby żywić, ochraniać, pielęgnować kilkadziesiąt tysięcy ludzi
zamożnych w Polsce, aby dawać rekruta, płacić podatki rządowe i słuchać bezlitosnych,
niesprawiedliwych ustaw i rozkazów z góry. Nikogo nie raziła nędza, ciemnota i niewola
ludu. Wszak tak było od wieków i gorzej jeszcze było… Jedni ogłaszali to za prawo natury,
za konieczność historyczną, drudzy z nędzy i niewoli zrobili cnotę religijną, miłą Panu
Bogu i wszystkim świętym. I był nie tylko chleb inny dla biednych, a inny dla bogatych,
ale powstała nauka dla biednych, religia dla biednych, zabawy dla biednych, odmienne
niż dla bogatych, oświeconych, szczęśliwych…
A i ta masa roboczego ludu poczęła sama o sobie myśleć, oderwała myśl biednej
swej głowy od wiecznych nędz swoich i zwróciła ją na warunki swej pracy, swego życia. „Materiał ludzki”, przydatny tylko dla wyzysku i ucisku, stawał się istotą myślącą,
przeciwstawił światu swoje pragnienia, swoje dążenia, swoje interesy, zaczął być człowiekiem. Z chwilą zaś, kiedy robotnik, ko członek swej klasy, staje się człowiekiem, zaczyna
być socjalistą. Jednostka myśląca tylko o sobie i swoich najbliższych, może wyzwalać się
z biedy lub ciemnoty w przeróżny sposób; robotnik może stać się tu i owdzie małym
przedsiębiorcą, może wygrać na loterii, może z syna swego, wśród nieopisanych trudów,
zrobić adwokata lub lekarza; to wszystko ma znaczenie tylko dla jednostek. Jeżeli klasa
robotnicza na wsi i w mieście chce się wyzwolić, jeżeli miliony zapragną otrząśnięcia się
z biedy i niewoli, muszą stawać się socjalistami, muszą znieść przywileje posiadania prywatnego, muszą usunąć ustawy, dające mniejszości całą władzę, muszą całą gospodarkę
zmienić w narodzie.
Przeciwstawienie się klasy pracującej warunkom, w jakich ona żyje, ogarnięcie całokształtu tych warunków, poznanie ich praw rozwoju i chęć wykorzystania tych praw
dla dobra całości społecznej, to powstawanie socjalizmu. Wszystko to jest zjawiskiem
historycznym, wyrosłem na tle długich wieków, w których niemożebnością była jasna
myśl proletariatu o całości warunków życia społecznego, w których nie było nawet jeszcze proletariatu w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Zjawisko to mogło powstać dopiero
w pewnym okresie, mozolnie i wśród wstrząśnień głębokich zrodzonym. Potrzeba było
najpierw przeorać wszerz i wzdłuż dawne formy społeczne, ażeby powstał proletariat, żywiący pracą swoją klasy posiadające, aby ten proletariat w masie uzyskał pewną swobodę
ruchu, umożliwiającą jego organizację społeczną i polityczną, aby wreszcie mogło; w masach łatwo powstać inne pojmowanie całości spraw społecznych, odmienne od pojmowania klas posiadających. Wreszcie musiała wzrosnąć ogromnie wydatność pracy ludzkiej,
powstać używanie potężnych sił przyrody, wody, pary i elektryczności, aby praca ludzka mogła stworzyć byt wygodny już nie dla kilkudziesięciu tysięcy zamożnych, ale dla
wszystkich.
Wszystkie te zmiany dojrzały lub dojrzewają w naszym społeczeństwie, a w ślad za
nimi dojrzewa poczucie potęgi i znaczenia proletariatu, dojrzewa jego świadomość klasowa.


    Szkice polityczne

Lud-olbrzym zaczął się liczyć, zaczął tworzyć nowe idee, myśli „przewrotne” tj. całkiem inne od tych, które mu klasa posiadająca wpajała w umysł dotychczas. Zaczął się
wspaniały proces tworzenia innej moralności, innych pojęć o religii, narodzie, państwie,
nauce i sztuce. Początek tych zmian w duszy ludu sięga daleko w przeszłość i należy do
historii; w pewnym okresie jednak zmiany te zaczynają być dość głębokie i silne, aby
stworzyć w ludzie siłę, która nie zadowoli się marzeniami i „zakazanymi” myślami, a zechce je w czyn przemienić. Powstaje specjalna organizacja w celu walki o ideały klasy
robotniczej: powstaje partia socjalistyczna.
Partia socjalistyczna staje się z biegiem czasu wyrazicielką dążeń całej ludności pracującej i obrończynią jej interesów. Nie działa ona jednak na pustyni; przeciwko niej
zwracają się natychmiast wszystkie siły klasy posiadającej; cały aparat ucisku i prześladowań otacza partię, gotów do jej rozbicia i zgniecenia. Moraliści i filozofowie kapitalizmu
spotwarzają i zbezczeszczają partię proletariatu; z tysiąca ambon księża, żyjący z grosza
wierzących biedaków, grożą jej piekłem, wyklinają, szarpią religijne uczucia ludu i sypią
najgłupszymi oszczerstwami; policja i sądy więżą jej przywódców wbrew prawom, nawet
przez klasę posiadającą uchwalonym. Wybucha walka zajadła, w której klasa pracująca
dąży do zawładnięcia wszystkimi placówkami w społeczeństwie, a przede wszystkim wyzyskuje prawa, wytworzone już przez klasę posiadającą i konieczne dla rozwoju tej klasy.
Więc gdzie klasa kapitalistyczna — zawsze za pomocą sił ludowych — zdobyła wolność
słowa, druku, zgromadzeń, stowarzyszeń, tam partia socjalistyczna stara się swobód tych
użyć dla klasy pracującej. Gdzie zarząd gminą, krajem i państwem tworzy się przez wybory, w których robotnicy mają prawo głosowania, tam partia wysyła reprezentantów ludu,
aby tworzyli prawa ochronne, dopomagające ludowi do wszechstronnego spotężnienia,
aby kontrolowali klasę posiadającą i nie pozwalali jej krzywdzić ludu dalej bez sprzeciwu ze strony tego ludu. Ogarniając coraz to większe masy ludowe, partia tworzy prasę,
sztukę, literaturę dla klasy pracującej, daje tej klasie, o ile to możebne, coraz to więcej
punktów oparcia i instytucji, w których dorosły robotnik, mężczyzna, kobieta i dziecko bronić się mogą przeciwko nędzy i ciemnocie, zajmuje się losem chorego robotnika,
starca-inwalida, wdowy i sieroty po proletariuszu. Tysiącem wpływów paraliżuje partia wszelkie zamachy na ludność pracującą, hartując tę klasę w walce z wyzyskiwaczami
i ciemiężycielami.
Najważniejsze punkty dążeń partii ujęte są w krótkim, jasnym zarysie, zwanym programem. Program wykreśla jak najdalszą metę dla walk partii, dla prac jej wszystkich
członków. Stosowanie zaś programu partii w danej chwili, wśród warunków zmiennych
i coraz to innych, zowie się taktyką partii. O ile program jest wyrazem wszystkich najważniejszych potrzeb klasy pracującej w społeczeństwie, drogowskazem w przyszłość dalszą,
przykazaniem opartym na poważnych wynikach nauki, całokształtem pojęć o roli i stanowisku klasy pracującej wśród społeczeństwa, o tyle taktyka zmieniać się musi bardzo
często. Inaczej będzie ona wyglądała tam, gdzie np. jest jakaś konstytucja, gdzie burżuazja ufna w swoją potęgę finansową, nie ucieka się co chwila do przemocy policyjnej lub
wojskowej, — inaczej zaś tam, gdzie nie ma żadnych swobód politycznych, gdzie trzeba
kryć się z każdym słowem.
Dobór mądrej i stosownej taktyki jest dla każdej partii świadectwem jej dojrzałości.
Sił ludu marnować nie można złą taktyką, bo ten lud nie płaci swoich klęsk pieniędzmi,
jak kapitaliści, ale głodem i śmiercią swoją, jedynym skarbem, jaki lud posiada: swoją
egzystencją. I nic dziwnego, że dzisiaj, wśród walk rewolucyjnych, wśród męczeńskiego poświęcania się jednostek socjalistycznych, a często i całości ludu roboczego, wśród
zmieniających się co chwila warunków walki rewolucyjnej, pilnować się nam wszystkim
należy, czy polityka partii dobra, wiodąca do celów partii: do urzeczywistnienia jej programu. Nie ma świętszego obowiązku dla myślącego socjalisty, jak ciągle badać, czy walka,
której wynik może dać zwycięstwo ludowi, prowadzi do tego zwycięstwa rzeczywiście,
czy te skończy się — wskutek złej taktyki — osłabieniem obozu ludowego.
Walki dzisiejsze są bardzo zło one i trudne; wrogowie ludu jeszcze potężni, jeszcze
posiadają ogromny zasób środków morderczych przeciwko socjalistom, lud zaś jeszcze
w znacznej części obojętny, ciemny, często własnemu swemu wyzwoleniu wrogi. Maszyna rządowa, gniotąca lud, coraz to większa, burżuazja czujna i strzegąca bezwzględnie
swoich interesów; stopień rozwoju społeczeństwa na wiele środków walki ludowi jeszcze


    Szkice polityczne

nie pozwala. Minęły czasy Jozuego, kiedy od dźwięku trąb runęły mury Jerycho… Samo
ogłoszenie rewolucji i podjęcie jednej lub drugiej masowej akcji rewolucyjnej, wrogów
jeszcze nie pokona.
Kto lud kocha, kto jego krew przelaną za wolność, chce zrobić prawdziwym tej wolności cementem, ten nie zawaha się przed wytknięciem błędu, ten przed manowcami
przestrzegać będzie, choćby to komu było przykrym i nie na rękę. Oto powody, dla których odzywam się dzisiaj z tymi kilkoma uwagami o taktyce rewolucji w Polsce.
.

  
  
Pytanie to nie ujmuje sprawy dokładnie. Cóż bowiem znaczy „rewolucja” dla robotnika
socjalisty, a co dla fabrykanta, lub czynownika? Dla narodowych demokratów rewolucja
skończyła się była już w listopadzie  r., kiedy car obiecał „konstytucję” i kiedy ogłoszono wybory do Dumy petersburskiej. Dla czynownika rewolucja w ogóle nie istnieje;
są tylko bunty i rozruchy. Dla niektórych socjalistów zwołanie sejmu autonomicznego
w Warszawie oznaczałoby koniec rewolucyjnego ruchu i możliwość przejścia do rozwoju
powolnego „pokojowego”.
Dla nas pierwszą fazą zwycięskiej rewolucji jest obalenie caratu i utworzenie takich
warunków prawnych, w których by naród cały stanowił o swoim losie w gminie i sejmie,
do których obowiązywałoby powszechne, równe, bezpośrednie, tajne i proporcjonalne
prawo głosowania. Obalenie caratu i wprowadzenie Konstytuanty w Warszawie, to jest
mniej więcej kres właściwej rewolucji, tak jak ją dotąd głosiły urzędowe odezwy Polskiej
Partii Socjalistycznej.
Zadanie to samo przez się tak ogromne, w stosunku, do dzisiejszych sił PPS tak
trudne, wobec historii Polski i Rosji tak złożone, że samo nakreślenie tych granic dla
rewolucji dzisiejszej zwalnia nas od stawiania pytań: „a co może być potem?”
Wprawdzie wielu bardzo gorliwych towarzyszy sądzi, że celem tej rewolucji będzie
wprowadzenie socjalistycznej produkcji i socjalistycznego ustroju w ogólności, lecz i oni
zgodzą się chyba, że najpierw trzeba obalić rządy cara i mieć losy swoje w własnym ręku.
Nie przesądzamy zatem dalszych faz rozwoju, już choćby dlatego, że mówienie o nich
dzisiaj musi być pełne dowolności i daje powód do zupełnie pustych sporów, których
należy unikać tam, gdzie robota pali się w ręku…
Nie chcemy przez to zatrzeć ani jednego momentu socjalistycznego, lub proletariackiego w dzisiejszej akcji rewolucyjnego proletariatu; wiemy dobrze, że samo postawienie
bliższego celu niczego jeszcze nie mówi. Gdyby nawet polscy ugodowcy, czy żydowscy
fabrykanci w Polsce ten sam cel sobie postawili, co i socjaliści, to jeszcze innymi drogami
do niego zdążać by musieli.
Proletariat ma swoje drogi, swoje odrębne środki walki, i swoje pojęcia odrębne o jej
celu, bliższym, czy dalszym. Czy zatem kto zechce nazwać tę rewolucję „polityczną”, czy
„społeczną”, dla nas to jest tylko nic nie mówiącą nazwą. Ważnym natomiast, że najdzielniejszym, często jedynym stałym czynnikiem w tej rewolucji: proletariat polski pod
wodzą swojej świadomej organizacji klasowej PPS. Przy powyżej nakreślonym celu rewolucji, to zadecydować musi o jej przebiegu. Rewolucją bowiem „robi się wprawdzie
sama”, ale przez ludzi, a raczej przez klasy społeczne.
Otóż postawmy teraz pytanie: jak długo potrwa rewolucja? Zbadajmy najpierw jej
warunki stałe, lub mało zmienne. Są to: obszar kraju i rodzaj ludności kraj zamieszkującej. Obszar Rosji, o ile będziemy całe państwo rosyjskie uważać za teren rewolucji,
jest tak ogromny, że sama odległość poszczególnych osiedlisk ludzkich już by stanowiła
o powolnym tempie celowych ruchów rewolucyjnych. Rosyjskie imperium ma przeszło
 milionów kwadratowych kilometrów, z czego na Rosję europejską przypada około
czwarta część. Cała ta ziemia ogromna, dwadzieścia razy większa od wielkiego państwa
europejskiego, jest bardzo słabo zaludniona, a sieć kolejowa, telegraficzna i telefoniczna
jest najrzadszą w Europie. Blisko ⅚ części kolei rosyjskich biegnie w Rosji europejskiej,
a tylko ⅙ w Syberii i Mandżurii. Na  kilometrów kwadratowych ziemi wypada w Rosji
europejskiej tylko  metrów kolei, tj. niecały kilometr¹, podczas kiedy w Niemczech
¹ kilometr —  metrów, jest nieco mniejszy od wiorsty. Wiorsta = , kilometra. [przypis autorski]


    Szkice polityczne

wypada przeszło  km kolei. Na Sybirze zaś na  km², ziemi wypada tylko , km,
czyli  metrów kolei!
Ludność zaś zamieszkująca Rosję, to w ogromnej większości chłopi. Ludność miast
to zaledwie mała część całości, nie większa nad szóstą część. Przy tym ludność wsi i miast
tonie w analfabetyzmie i śmiało można przyjąć, że wśród mężczyzn zaledwie  na sto umie
czytać; wśród kobiet jest jeszcze gorzej. Rolnictwo i analfabetyzm nigdzie nie sprzyjają
nowoczesnym ruchom rewolucyjnym, prowadzonym przez proletariat. Oczywiście mamy na myśli rolnictwo pierwotne, półdzikie, nie wspierane organizacjami handlowymi
i przemysłowymi społeczeństwa. A pod analfabetyzmem masy, żyjącej w takim pierwotnym rolnictwie, trzeba rozumieć także straszną ciemnotę tej masy wobec zjawisk
przyrodniczych lub społecznych. W ruchu rewolucyjnym tej ogromnej masy wynoszącej
około  milionów ludzi, mogą wprawdzie zajść pewne skrócenia przez celową agitację, ale każdy wie, że obok agitatorów rewolucyjnych są agitatorzy rządowi lub w ogóle
kontrrewolucyjni. A do takich w pierwszym rzędzie należy zaliczyć ogromną, rozległą
organizację kościoła prawosławnego, który w samym wewnętrznym układzie swoim jest
właściwie „carosławnym”.
Pomimo ogromnej demoralizacji czynownictwa, czyli właściwej organizacji rządowej,
nie trzeba zapominać, że to czynownictwo istnieje, że swój byt prawie wszędzie związało
z caratem, że w tłumieniu rewolucji będzie ono najdzikszym, najbardziej zbydlęconym
i okrutnym. Z natury ono już dzikie i spodlone, a cóż dopiero w krwawej atmosferze walk
rewolucyjnych! Drabina biurokratyczna dzisiejszej Rosji kończy się wśród zgrai wielkich
książąt, z których tacy Siergiusze, Włodzimierze i Aleksieje dowiedli światu, że są po
prostu zwierzętami drapieżnymi.
Masa chłopska w Rosji do ostatniej chwili pozostała wierną tronowi i w ogóle nigdy w wieku minionym nie okazywała chęci przemiany ustroju politycznego państwa.
W wielu guberniach masa ta znosiła nawet chroniczny głód przez dziesiątki lat bez zachwiania w sobie wiary w cara i jego rządy. Głody rosyjskie trwają z krótkimi przerwami
od r.  i zdołały zrujnować nie tylko zdrowotność znacznej części masy chłopskiej, ale
i samo gospodarstwo chłopa, pozbawionego bydła mlecznego i pociągowego, a w ślad
za tym i nawozu, potrzebnego nieodzownie w gospodarstwie. Znędznienie tej masy jest
tylko pozornie czynnikiem rewolucyjnym. Trwa ono zbyt już długo, żeby tę nędzę można
po prostu uważać za główny motyw do wybuchu rewolucyjnego.
To też ciągle się słyszy, gdy mowa o chłopach, jako o czynniku rewolucyjnym, słowa: „ruch żywiołowy”, „ferment”, „wybuch rozpaczy”, ale nic się nie umie powiedzieć
pewnego o rozmiarach spodziewanych rozruchów, ani nawet o ich umiejscowieniu. „Żywiołowość” ta polega przede wszystkim na fakcie, że chłop rosyjski ma za mało ziemi
i że pożąda tej ziemi więcej. Oczywiście, że mała ilość ziemi w ręku rosyjskiego chłopa
jest pojęciem względnym. Na gospodarstwo chłopskie przypada od  do  hektarów².
Gdyby np. ancuski chłop miał tyle ziemi, czułby się szczęśliwym i zamożnym. Ale przy
najnędzniejszej gospodarce rosyjskiego chłopa, zaziera mu często głód w oczy. Około
% chłopów nie może wyżyć ze swojej roli. W latach , , ,  i  nawiedzały też chłopa rosyjskiego straszne głody, od których wsie całe marły, a stan bydła
został zdziesiątkowanym. Przy tym chłop rosyjski uprawia rolę gminną, która ulega co
dwanaście, a nawet co trzy lata nowemu podziałowi. Prawie  milionów gospodarstw
chłopskich znajduje się w tym położeniu. Więcej niż drugie tyle ziemi znajduje się w posiadaniu państwa i korony carskiej. Jest więc z czego nadzielić chłopów, pragnących powiększenia swej ziemi. Ale „żywiołowość” tego ruchu chłopa rosyjskiego może być dla
rewolucji obosieczną. Skoro chłop na razie niczego nie pragnie tak namiętnie, jak powiększenia swojej ziemi, to będzie on przyjacielem każdego, kto mu tę ziemię da. Da
mu ją rewolucja, tym lepiej dla niej i dla niego, ale jeżeli da mu ziemię car, wówczas nie
poprze on rewolucji w danej fazie, lecz może nawet przeciw niej się zwróci‥
A car w strasznym niebezpieczeństwie, które mu grozi, może się zdecydować na tę
rolę zbawcy chłopskiego; w biedzie i diabeł nauczy się modlić… Wówczas rachuba na
żywiołowy ruch chłopów przeciwko rządowi, doznać gotowa pewnej, bolesnej pomyłki.
Wprawdzie i wtedy chłop będzie coraz to niepewniejszą podstawą tronu, bo dzisiejsze
² hektar =  arów, wynosi ¼ polskiej morgi. [przypis autorski]


    Szkice polityczne

państwo kapitalistyczno-militarne potrzebuje przemysłu i w każdym razie innego chłopa,
niż obecny rosyjski. Danie mu większej ilości morgów ziemi także sprawy chłopskiej nie
rozstrzygnie, ani nie uleczy niedomagań chłopskich. Oprócz bowiem ziemi potrzebuje
chłop bydła pociągowego i innego, potrzebuje ogromnej ilości linii kolejowych i dróg,
a przede wszystkim potrzeba mu szkół, zwyczajnych i fachowych. Tego zaś carat mu nie
da rychło i dać nie może. Centralizm biurokratyczny, skoncentrowany w dworze carskim,
zabija i będzie zabijał wszystkie bardziej złożone funkcje gospodarcze, nie mówiąc już
o szkolnictwie. Chłop nie przyjdzie do siebie, nawet gdyby mu darowano więcej ziemi,
dopóki nie zmieni się cały ustrój polityczny Rosji.
Rozważając zatem z ogólnego stanowiska sprawę chłopską w Rosji, trzeba być przygotowanym w każdym razie na długie lata wrzenia wśród chłopstwa, trzeba brać w rachubę
ciągłą możliwość buntów chłopskich, ale nie można absolutnie ocenić z góry ani ich natężenia, ani nawet ich kierunku wobec rewolucji. Nie należy się łudzić żadnymi zdarzeniami
parlamentarnymi z krótkiego okresu nieboszczki Dumy. Kadeci zmuszeni do postawienia sprawy chłopskiej na porządku dziennym, próbowali ją tak rozwiązać, że po pewnym
czasie kompromis ich z rządem byłby zupełnie możliwym, gdyby ten rząd nie był tak zaciekłym i nie wierzył tak bardzo jeszcze w swoją siłę. Carat za ściśle z chłopem rosyjskim
związany, aby dał go sobie wyrwać komukolwiek bądź bez zajadłej i długiej walki. Okrutne egzekucje, wykonywane na wsi na chłopach rozżarzają wprawdzie nienawiść chłopa
do czynownika, ale jeżeli ten czynownik zjawi się z ukazem carskim, nadającym więcej
ziemi, wówczas żywiołowy ruch antyczynowniczy będzie wdzięcznością otaczał nowych
dobrodziejów, a kto wie jeszcze, jak odniesie się do agitatorów socjalistycznych.
To, co w Rosji ponad chłopem, jako klasą, reprezentuje dziś rewolucyjne zapędy,
miało czas w krótkim okresie dwu lat ostatnich przedstawić się naszym oczom i z tych
dwu lat możemy już pewne wnioski wyciągnąć. O więc „kadeci” zdążyli rozwiać niejedną
nadzieję, którą rewolucjoniści w nich pokładali. Jeżeli chodzi o carat, to wszyscy dziś czują,
że przemiana caratu w monarchię konstytucyjną, z pewnym podziałem władzy między
dworem a kadetami, „uspokoiłaby” na dłuższy okres czasu całą ich „rewolucyjność”.
O stronnictwach szlacheckich, czynowniczych lub popskich nie można w ogóle mówić jako o czynnikach przyspieszających rewolucję. A spodziewać się po Romanowych,
że ustąpią rychło wobec wymownych profesorów, adwokatów, uczonych lub literatów,
byłoby zupełną nieznajomością historii dynastii w ogóle, a takich drapieżców, jak Romanowy — w szczególności…
Pozostaje proletariat, a w nim jako czynna siła rewolucyjna: Kilka partii socjalistycznych, wiecznie ze sobą w rozterce, partii stosunkowo młodych, które w tworzeniu samych
programów swoich różnią się już ze sobą, nie mówiąc o taktyce, tak, że przy każdym koniecznym zwrocie w toku walki rewolucyjnej, poszczególne partie nie są zgodne w sobie
i ulegają tarciom wewnętrznym, czyli tragicznej nieraz utracie sił. Pomimo tego musimy
proletariat w Rosji, a zwłaszcza tak zwany „proletariat inteligencji” uważać za potężny
ferment rewolucyjny, który rozsadzić może carat, jeżeli ten będzie w walce z ludem tak
nad wyraz wszelki niedołężnym, i po prostu głupim. Nie można również sądzić, że partie
socjalistyczne rosyjskie nie zleją się ze sobą i nie wytworzą potęgi, która godząc w centra
carskiej władzy, paraliżując komunikacyjne linie, demoralizując armię, podcinając ruch
handlowy i przemysłowy, wykonując szereg zamachów terrorystycznych i rabując kasy
rządowe, da hasło do obalenia caratu, a w każdym razie zdezorganizuje go do szczętu
i uczyni nieszkodliwym na czas jakiś.
Z dotychczasowego działania socjalistów rosyjskich można mieć wielkie nadzieje na
najbliższą przyszłość. Ale w tych nadziejach trzeba zawsze jedną cechę tych ruchów
uwzględnić: ich nieobliczalność. Petersburg się krwawi, Moskwa i Odessa spokojne; później Moskwa buntuje się i walczy, Petersburg ani drgnie. Najpierw Sewastopol, „Potiomkin”, bunt marynarki pod wodzą Schmidta; w rok potem Sweaborg, Kronsztadt, Rewal;
jedno bez związku z drugim, jedno osobno, a drugie osobno, a jedno i drugie bez oczekiwanych rezultatów. Dziesiątki buntów wojskowych wybuchało w Rosji, ale żaden z nich
właściwie nie osiągnął zamierzonego celu, każdy był srodze stłumiony. To samo z strajkami politycznymi, to samo z demonstracjami, to samo z udziałem w wyborach do Dumy.
Wypada prawie zawsze inaczej, niż zapowiedziano oficjalnie.


    Szkice polityczne

W końcu nie trzeba zapominać o różnicach narodowych, rasowych i religijnych
w obrębie caratu. Na tym stopniu rozwoju, na jakim ogromna masa ludności w caracie się znajduje, muszą te różnice odgrywać wielką rolę, kto wie, czy nie decydującą pod
pewnym względem i przy pewnej polityce ze strony rządu. Wystarczy rzucić okiem na
kartę etnograficzną caratu, ażeby dostrzec mnóstwa antagonizmów głębokich. Polacy
z Litwinami i Rusinami, Szwedzi z Finami, Tatarzy z Ormianami, Kirgizy z Rosjanami,
wszyscy z „panującym” narodem: Rosjanami i wszyscy niemal z najbardziej uciśnionymi Żydami stoją w stosunku nieufności, rozżalenia, czysto otwartej wojny. Na próżno
zamykać oczy na fakty codzienne, na siłę tych różnic i nienawiści, na próżno by wołać
o przebaczenie uraz w imię wspólnego ruchu rewolucyjnego. W pewnej, pierwszej fazie
można było z tym wszystkim się nie liczyć; nierozumnym byłoby w przyszłości to samo
czynić. Skorzystają zaś z tego wrogowie ruchu rewolucyjnego i carat i kontrrewolucja
w każdym narodzie. Sojusz caratu z kontrrewolucją narodową jest możliwy, a jeżeli tylko
jest możliwym, zostanie w pewnej fazie walki zawarty. Carat się będzie bronił i będzie
szukał przyjaciół wszędzie. A tych przyjaciół dostanie w klasach posiadających w każdym
narodzie, na razie za miskę soczewicy, za podłą kość fałszywej „autonomii”, za pewne
ustępstwa ekonomicznej natury, za tytuły i za szmatki „narodowe”.
Przyspieszającymi czynnikami są: zupełny upadek administracji w Rosji, rozkład armii, bankructwo finansowe i obca interwencja. Jednym z najważniejszych czynników
przyspieszających upadek caratu i utworzenie Konstytuant w danych narodach, byłyby
narodowe powstania wszystkich narodów podbitych, a dążących albo do całkowitego
oderwania się od Rosji, albo do zupełnie luźnego stosunku z nią, określonego najdalej
posuniętą federacją. Carat bowiem, jako historyczne zjawisko, żył podbojami i ujarzmianiem coraz to nowych ziem i narodów. Powstania narodów podbitych wymagałyby
tak wielkiego naprężenia sił caratu, że przy dzisiejszych jego finansach, dzisiejszej armii,
dzisiejszej administracji i podminowaniu wszystkich podstaw jego istnienia, nie wytrzymałby nacisku. Ale te powstania, to rzecz niemożliwa, albo wymagająca dłuższych przygotowań.
Wiara w samo bankructwo finansowe państwa, bunty wojskowe i kradzieże czy rozboje czynowniczych band, jako momenty, które by wystarczyły do pokonania caratu
zamiast świadomego, rewolucyjnego wysiłku, jest wiarą wygodną, nawet bardzo wygodną, ale zwodniczą i fałszywą. Bankructwo finansowe Rosji to sprawa nie jej samej, ale
i Europy kapitalistycznej, antyrewolucyjnej. W interesie tej Europy leży zwlekanie z nim
jak najdłużej… Bunty wojskowe mogą się jeszcze wzmóc po wstąpieniu nowych rekrutów, ale armia nie może dziś być czynnikiem politycznie decydującym poza wolą ludu.
A kradzieże i grabieże czynownictwa, rzecz w Rosji nie tak znów nowa i nieznana…
Nie będziemy przedłużali rozumowań o czynnikach, które powodują długość trwania
okresu rewolucji dziś poczętego; może te, któreśmy przytoczyli, wystarczą. Wynika zaś
z nich, że jeżeli rewolucja wielka we Francji trwała lat dziesięć, mając do zrewoltowania 
miliony ludzi, to co najmniej taki sam okres czasu trzeba przyjąć dla rewolucji w caracie,
liczącym  milionów. Uproszczone przejawy walki dzisiejszej rewolucji z caratem, gdzie
z jednej strony strajk i kula browninga, a z drugiej szubienica, więzienie i salwy karabinowe
najgłówniejszą rolę odgrywają, po pewnym czasie ustąpią formom bardziej złożonym,
chyba by trzeba przypuszczać, że carat pozostanie głupim aż do niemożliwości. Tego zaś
nie wolno nigdy czynić, mając przed sobą tak strasznego i jeszcze potężnego przeciwnika!
Ustalenie przypuszczenia na przyszłość, że rewolucja potrwać musi najmniej lat dziesiątek, będzie tłem dla dalszych naszych rozumowań. Komu by się wydawało, że rozciąganie okresu rewolucji na długie lata, jest osłabieniem zapału rewolucyjnego u mas,
żądnych zobaczenia przecież jakich takich rezultatów swoich walk, poświęceń i ofiar, ten
sądzi chyba, że okłamywanie ludu jest najlepszą polityką. Cóż bowiem za reakcja mogłaby
nastąpić wówczas, gdyby tymże masom obiecywano rychłe zwycięstwo, a w rzeczywistości obietnice te okazały się fałszywymi i zamiast zwycięstwa ogłaszać, zażądano by nowych
ofiar, nowych cierpień?… Od zdania sobie sprawy z tego, jak długi czas mamy przed sobą
w naszej walce, zależy także przygotowanie się do pewnych akcji poważnych, przygotowania takiego wymagających. Kto zna wewnętrzne troski i niepokoje w łonie partii, kto
odczuwał drżenia niecierpliwości wśród towarzyszy, kto czytał odezwy PPS wzywające na
decydujący bój już w grudniu  r., kto słuchać musiał namiętnych rozpraw na temat,


    Szkice polityczne

że „za późno” już na to lub owo, ze zwycięstwo rewolucji u progu, ten pojmie konieczność
rozwiązania pytania, ile jeszcze czasu mamy przed sobą?
.
  


Głównym zadaniem rewolucji w Polsce jest osiągnięcie tych samych celów, co i wśród
innych narodów pod caratem. PPS oficjalnie się oświadczyła za obaleniem caratu i zwołaniem Konstytuanty w Warszawie, na Litwie zaś za zwołaniem takiejże Konstytuanty
w Wilnie. Dla reszty Rosji nie postawiła innego podobnego celu, jak tylko: Konstytuantę
w Petersburgu. Czy Łotwa, Kaukaz, Ukraina zadowolą się jedną Konstytuantą w Petersburgu, tego pytania nie stawiano jasno i nie rozwiązywano… W niektórych odezwach
uczucie braterstwa broni żąda jeszcze równoczesnego zwołania Konstytuant w Warszawie
i w Petersburgu, co już wygląda na bardzo szczegółowe określanie przyszłości i przez tę
przyszłość niekoniecznie musi być gwarantowane.
Upadek caratu w Polsce i wybranie konstytuującego Sejmu w Warszawie przez powszechne, równe, bezpośrednie, tajne i proporcjonalne (dla umożliwienia sprawiedliwego
zastępstwa mniejszości) prawo głosowania, to cele zdaje się dość jasne i proste, aby się
do ich osiągnięcia gotować można było bez wewnętrznej szarpaniny w obozie rewolucyjnym i w przewodniej jego organizacji PPS. A jednak w ciągu dwu lat rewolucyjnego
ruchu, z trudem największym dawano sobie rady z samem prawidłowym postawieniem
tego zadania, a co do taktyki mającej być zastosowaną dla jego osiągnięcia, wre i kipi taka różnica zdań, tyle natworzono sprzecznych haseł, rozbijających najbliższe sobie
nieraz koła towarzyszy, ze doszliśmy byli w wielu momentach do najzacieklejszej nienawiści między trzema organizacjami rewolucyjnymi: PPS, „Bundu” i Socjalnej Demokracji
Królestwa Polskiego (SDKP), nienawiści hamowanej tylko słabo najprostszymi względami na konieczność jednolitej akcji przeciwko wspólnemu wrogowi. W łonie zaś tych
wszystkich organizacji kotłuje ciągła walka o pojęcia i słowa, walka ostra i, jak dotąd,
wielce bezpłodna. Noże i rewolwery były już w ręku socjalistów przeciwko socjalistom!
A ile akcji zaniechać musiano, ilu ludziom usta zamykano, ilu pióro z rąk wytrącano!…
Straty z niejasnej taktyki wynikłe wołają o pomstę; wygląda to tak nieraz, jakby wspaniałą armię rewolucyjną źle prowadzono, lub wprawiano niemal w obliczu wroga nieudolną
komendą w zamieszanie.
Czy nie czas najwyższy zastanowić się nad tym wszystkim, czy nie pora zbadać nagromadzone w ciągu walki hasła, rozeznać ich znaczenie i wartość dla rewolucji, skontrolować treść ich, jaka pod słowami się kryje⁈ Czy jak szkolarze będziemy się żarli o słowa,
nieraz nie zadając sobie trudu poznania, czy te słowa w ogóle cośkolwiek dla nas mówią?
Przebóg! Wszak prawdą wielką i świętą jest walka robotników i części chłopów polskich o zdobycie wolności; wszak to nie azes te głodowania strajkowe setek tysięcy,
ta wspaniała hardość wobec fabrykanta i żandarma, to znoszenie więzień i katuszy, te
szubienice!… Jakże partie socjalistyczne, mające w ludzie taką siłę, taką wielkość, zdadzą sprawę przed sobą samymi ze swego kierownictwa tym ludem? Wprawdzie nie ma
zajadlejszych różnic, jak wśród najbliższych, ale ta względna prawda chyba nie przetrwa
pierwszego potężniejszego rozkołysania ludu, do którego wszyscy sposobić się muszą.
Partie zaś niech się sposobią przede wszystkim ustalając swoją taktykę, opartą o cele
ruchu i o środowisko ludzkie, przez które przecież ten ruch się przejawia i przejawiać
musi.
Precz więc z papuzim powtarzaniem taktycznych haseł, zaczerpniętych z innych warunków, z innych czasów! Precz z katechizmami dobrymi może w czasie pokoju, a nie
wśród pasowania się krwawego z wrogiem! Precz z tym wszystkim, co nas osłabia, co
nam przeszkadza w ruchu rewolucyjnym, a co przyplątuje się do nas przez trzecie nieraz
ręce komentatorów i epigonów!… Rewolucję w Polsce musi zrobić polski lud tj. żywe
miliony ludzi, znajdujących się w takich, a nie innych warunkach, mających mózgi, serca, ustrój nerwowy, pojęcia, sympatie, antypatie, historię, język odmienne od innych
ludów. Ruch rewolucyjny musi wychodzić z tej masy ludzkiej z najmniejszą stratą sił tej
masy, z wydobyciem największej energii, z najmniejszą stratą czasu. Cała mądrość taktyki partii rewolucyjnych na tym polega, żeby tych sił nie zmarnować ale przeciwnie,


    Szkice polityczne

o ile możności spotęgować, aby zrobić proletariat zdolnym do walki klasowej, do obrony
swoich najważniejszych interesów.
. 
 
  , 



Zaraz u wstępu napotykamy przy wymawianiu słów „interesy klasowe”, termin o który
zaczyna się gorący spór. „Interes klasowy proletariatu jest wszędzie jeden i ten sam”. Tak
mówią nam ludzie, którzy z tej prostej prawdy natychmiast krzywe wnioski wyciągają,
mówiąc np., że proletariat polski powinien w imię tożsamości swoich interesów zlać się
w jedną całość partyjną z rosyjskim i zupełnie taką samą walkę prowadzić, jak rosyjski.
Interes klasowy uświadomionego proletariatu jest wszędzie ten sam, tj. zniesienie wyzysku ekonomicznego i ucisku politycznego we wszelkiej jego formie. To prawda. Ale
obrona tego interesu w każdym kraju z konieczności inaczej wyglądać musi. W Anglii np. bronią partie socjalistyczne swoich interesów klasowych, wybierając posłów do
parlamentu, popierając interesy olbrzymich związków zawodowych, zupełnie inaczej wyglądających niż np. w Austrii. W Warszawie zaś obroną interesów klasowych proletariatu
może być w danej chwili, między innymi tępienie prowokatorów i szpiclów. We Francji
socjaliści bronili swojego interesu klasowego przez popieranie polityki radykalnej burżuazji, przeprowadzającej rozdział kościoła od państwa; w Niemczech zaś tej taktyki nie
miano powodu się trzymać. Olbrzymia, kilkumilionowa partia socjalno-demokratyczna
w Niemczech, mająca przed sobą groźny aparat militaryzmu i biurokracji, wysila nieraz
swoją całą taktykę, aby unikać najdrobniejszego starcia z siłą zbrojną, u nas dzieje się
i dziać się musi przeciwnie. Niemiecki socjalista, który by rozdawał bomby i rewolwery wśród towarzyszy, byłby ogłoszony przez partię za wariata lub prowokatora; któżby
jednak u nas chciał iść w ślady partii niemieckiej!…
Tysiące podobnych przykładów mógłbym przytoczyć na dowód, że taktyka w każdym
narodzie musi być inną, zależną nie tylko od odległego celu, nakreślonego przez program
socjalistyczny jako pełne urzeczywistnienie się interesów klasowych proletariatu, ale od
warunków w jakich proletariat danego narodu się wychował i w jakich żyje, a zwłaszcza od
wrogów tego proletariatu. Nadto wchodzić muszą w rachubę cele bliższe, których trzeba
dopiąć koniecznie, bo ustrój socjalistyczny z nieba nam przecież nie spadnie. Dawniej,
kiedy wierzono w pewnych częściach obozu socjalistycznego w bliskość tego ustroju,
kiedy nie stawiano tych celów bliższych, jak dzisiaj (przy czym powinny one być zgodne
z celem najdalszym), a formułowano wytrwale cele dalsze i najdalsze, można było — przy
słabej organizacji partyjnej — niewiele dbać o te bliższe cele i cieszyć się „czystością”
swoich poglądów socjalistycznych. Dzisiaj sprawa taktyki stała się może mniej wzniosłą,
ale za to trudniejszą i wymagającą ciągłego kontrolowania sił swoich i wroga, ciągłego
liczenia się z warunkami walki, z pojęciami ludzkimi.
Odpowiedzą nam: „Wszędzie warunki ekonomiczne bytu proletariatu są te same:
praca najemna, brak własności kapitalistycznej i ucisk klasowy”; wszędzie więc główne
warunki jednakowe, no i wszędzie wrogowie proletariatu jednako nienawidzą usiłowań
wyzwolenia się ludu i wszędzie na wszystko gotowi, aby te usiłowania zniweczyć”. Pewien
młody anarchista publicznie polemizując ze mną, zaryzykował twierdzenie, że warunki
proletariatu w Szwajcarii i w Rosji są jednakowe, nie czując wcale, że przez to wypowiedział dla caratu największy, choć niczym niezasłużony komplement. I znów trafiamy
na względną prawdę, z której wyciąga się fałszywe wnioski. Wszak np. praca najemna
jedna drugiej nie równa. Jeżeli kwalifikowany robotnik angielski zarabia za  godzin
dziennej pracy  do  rubli, jeżeli wolno mu należeć do swej „unii”, wolno strajkować,
wolno bojkotować, wolno tworzyć przeróżne ekonomiczne i polityczne organizacje, to
jest to wprawdzie „najmita”, ale jakże różniący się od rosyjskiego np. robotnika, bitego
za co bądź́ po twarzy, zarabiającego rubel za -godzinną pracę i poza tym zupełnego
niewolnika! Robotnik dobrze zarabiający, zabezpieczony w razie choroby, kalectwa czy
starości, robotnik mający równe prawo wyborcze do gminy i parlamentu, a robotnik,
którego można kozakami wywlec z domu i zmusić do pracy w fabryce, to chyba dwa różne środowiska, które muszą inaczej reagować na krzywdy ustroju dzisiejszego. To samo
da się powiedzieć i o wrogach ludu. Że pod względem chęci zduszenia ruchu robotniczego wrogowie ci są dość do siebie na całym świecie podobni, to, z pewnym zastrzeżeniem,


    Szkice polityczne

można przyznać. Ale czy burżuazja angielska lub ancuska może chwycić się podobnych
środków walki, jak np. rząd rosyjski, to już stanowczo wątpliwe. Wszak życie i rozwój
samej burżuazji wymagają np. w Europie zachodniej tysięcy instytucji i ustaw, o których
carat ani słyszeć nie chce.
Nikomu się też w Europie nie śni zwijać np. ancuską, włoską, niemiecką partię,
a tworzyć jedną jakąś międzynarodową organizację partyjną. Przeciwnie: rozwój poszedł
od jednej, jednolitej „Międzynarodówki” w kierunku partii państwowych, a tam, gdzie
państwo składa się z kilku narodów, w kierunku partii narodowych, zwłaszcza tam gdzie
proletariat tworzył partie wśród narodów odrębnych, rozwiniętych na punkcie różnic
kulturalnych i językowych.
I jeżeli się uważnie przyjrzymy samemu tworzeniu się organizacji socjalistycznej w łonie jakiejś klasy robotniczej, zobaczymy, że nie może być inaczej. — I to z dwóch głównych przyczyn: psychologicznej i historycznej.
Tworzenie się „ideałów” w poszczególnych ludziach, czy zbiorowiskach ludzkich nie
jest tak prostym, jakby to wynikało z powierzchownego rozumowania, które mówiąc
o „jednakowych” warunkach bytu proletariatu, szablonowo już potem traktuje sprawę
organizacji partyjnych, wynikłych z tych warunków. W rzeczywistości rzecz się ma inaczej: ani warunki nie są „jednakowe”, lecz różne, ani tworzenie i wzrost partii nie może
się mierzyć miarą innych już istniejących. Robotnik nie dla tego staje się socjalistą, że
jest głodny, lub że mu „źle” na świecie, lecz dlatego, że wytwarza w swojej głowie pewne
szczególne pojęcia o głodzie, niekoniecznie swoim i o złym ładzie na świecie. Te szczególne pojęcia są zawisłymi od jego wychowania poprzedniego, od jego stanowiska w narodzie, od jego roli w procesie produkcji. Najbardziej głodni ludzie nie stają się najłatwiej
socjalistami; najbardziej ciemiężeni nie są najlepszymi bojownikami wolności.
Siłą zaś polityczną, czy społeczną działającą w partiach socjalistycznych, pchającą te
partie do walk olbrzymich, jest właśnie owa „ideologia” socjalistyczna, owo odbicie się
warunków zewnętrznych w świadomości proletariatu, odbicie zależne nie tylko od warunków zewnętrznych, ale i od samego proletariatu. Jak światło puszczone na dwa pryzmaty, stosownie do ich kształtu inaczej się załamuje, tak i warunki zewnętrzne, choćby
podobne w dzisiejszej dobie do siebie, różne wytworzą „ideologie” w partiach klasowych
różnych narodów. Ideologie te będą wszystkie socjalistyczne, ale różnice ich wystarczą
właśnie na wytworzenie różnic między poszczególnymi partiami. Pryzmatem zaś dla masy proletariatu danego narodu jest suma dotychczasowych wpływów ekonomicznych,
politycznych, kulturalnych, religijnych, wpływów działających na ludzi pewnej rasy, temperamentu itd. Wyrazem tej sumy jest tak samo narodowość i język danego proletariatu,
jak jego dotychczasowa historia i jego rozwój. Jeżeli zaś powstała już raz w danym narodzie partia socjalistyczna, sam jej rozwój potem decyduje o mnóstwu różnicach między
nią, a między bratnimi partiami socjalistycznymi. Zorganizowawszy robotników np. zawodowo, napotka ona pewne przeszkody w dotychczasowych zwyczajach i ustawach. To
zmusi ją do zaczęcia walki o zmianę tych ustaw. W walce tej, zazwyczaj politycznej, wystąpią przeciwko niej wrogowie np. narodowi szowiniści i klerykali. Chcąc tych wrogów
pokonać, musi partia uzbroić przeciwko nim robotników, zabezpieczyć ich od demagogii
szowinizmu i klerykalizmu. Musi wytworzyć dostatecznie silną ideologię partyjną, ażeby
wszystkie interesy ogólne, pod które chowa się np. szowinizm lub klerykalizm, przedstawić robotnikowi zgodnie z jego interesami klasowymi. W miarę wzrostu dalszego
i potężnienia partii, musi ona stopniowo wziąć się do wszystkich poszczególnych zagadnień bytu społeczeństwa, czy państwa, i rozwiązywać je w myśl interesów klasowych
proletariatu.
Wynika stąd całe ogromne mnóstwo zadań, których nie podobna rozwiązać ani szablonem z przeszłości, ani tym mniej szablonem, wziętym z innych stosunków narodowych, czy państwowych. Dawno minął już czas, kiedy komenda polityczna szła na cały
obóz socjalistyczny z Londynu, lub z Berlina; dziś partie socjalistyczne wszędzie wzrosły, wszędzie głęboko poszły w lud i wszędzie muszą żyć życiem samodzielnym, wcielając
program socjalistyczny wedle swoich konieczności politycznych i społecznych, a nie cudzych.
Rozdział ten poszedł może nawet za daleko, bo jedyną wspólną instytucją całego
socjalizmu międzynarodowego są dzisiaj: kongres międzynarodowy, co kilka lat obradu

    Szkice polityczne

jący przez tydzień zaledwie i wybrane na nim biuro międzynarodowe, obecnie istniejące
w Brukseli. Ani kongres, ani biuro nie może z natury rzeczy zająć się żadną rzeczywistą,
szczegółową kwestią polityki, czy taktyki partyjnej, bo okazało się to niemożebnością, od
razu, gdy tylko podobną próbę przedsięwzięto. Całą odpowiedzialność za swoją politykę
muszą więc ponosić poszczególne partie, co je czyni zupełnie samodzielnymi.
A cóż w takim razie z „międzynarodowym braterstwem i solidarnością”, spyta niejeden z towarzyszy. Międzynarodowemu braterstwu służy najlepiej ta partia, która zwalcza
najenergiczniej wyzysk i niewolę u siebie w domu, u siebie tworzy potęgę socjalistyczną,
u siebie organizuje podstawy socjalistycznego ustroju. Poeta rewolucyjny jeszcze w r.
 wołał: „Chcesz pobić mojego Jellacicza, pobij swojego u siebie”³ i z biegiem czasu hasło międzynarodowej solidarności stało się wśród nas obowiązkiem walki z międzynarodowym wrogiem proletariatu, tam gdzie go najskuteczniej zwalczać można, tj.
w swoim narodzie. Międzynarodowość zatem, to nie uniform, zszyty na jedną miarę, to
nie powtarzanie pacierza za tą lub ową panią matką, a po prostu stwierdzenie, że ustrój
socjalistyczny musi ogarnąć całokształt gospodarki społecznej wszędzie, stwierdzenie, że
dążenia socjalistów wszędzie do tego samego celu zmierzają i że walka z międzynarodowo
organizującym się wrogiem wytworzyć musi w proletariacie wszystkich krajów uczucia braterstwa. Ale żeby ktoś w imię międzynarodowości kazał polskiemu proletariatowi
trzymać się taktyki np. niemieckiej lub rosyjskiej, żeby o każdej fazie walki klasowej
decydował nie sam proletariat w danym narodzie, a jakaś ogólna reguła, nie wiadomo
gdzie i kiedy ustanowiona, — takie żądanie byłoby śmiesznym i dzikim. Kto mówi, że
się trzyma „międzynarodowej taktyki”, ten nie ma właściwie żadnej, ten jest pustym
azesowiczem, dobrym może na owe czasy, kiedy socjalizm polski krył się jeszcze w pieluchach tajnych kółek studenckich, czy robotniczych i kiedy słowo partii nie pociągało
za sobą tak potężnego, masowego czynu, jak to jest dzisiaj. Stańmy tylko przed wielką
rodziną socjalistyczną silni, wolni, potężni wpływem w naszym narodzie, a zobaczymy, że
przyjmą tam nas w imię międzynarodowego braterstwa, jako tych, którzy mu najdzielniej służą⁴. Bądźmy dość silnymi, aby i drugim pomóc, a takimi stać się możemy tylko
przez najlepiej dostosowaną taktykę partyjną w naszych warunkach, w naszym narodzie.
Pojmowanie międzynarodowej solidarności, jako zapewniania całego świata proletariackiego o naszej miłości, jest pustym sentymentalizmem, zrodzonym z „motylkowatego”
pojęcia obowiązków partii. Jeżeli np. socjaliści Europy Zachodniej potrafią zmusić swoją burżuazją do tego, aby nie pożyczała caratowi ani kopiejki, wówczas czyn ten będzie
dla rewolucji ważniejszym, niż wszystkie serdeczne odezwy, zapewniające nas o sympatii
socjalistycznego świata. Jeżeli zaś nam uda się przepędzić armię cara z kraju, powita to
socjalistyczna Europa z większym zachwytem, niż najpiękniejsze nasze zapewnienia, żeśmy „prawdziwymi” międzynarodowcami. Socjalizm międzynarodowy nie jest doktryną,
gniotącą narody, a wyzwoleniem tych narodów. Jeżeli zaś kto z naszych szkolarzy wskaże
na nasz byt związany z państwem rosyjskim, jeżeli powie, że przecież dzisiaj narody muszą liczyć się przede wszystkim z organizacją przymusową państwa i w imię tego zażąda
„organicznego wcielenia” nas do Rosji, zjednoczenia zupełnego naszej partii z rosyjską
partią (ale którą?) wówczas odpowiemy wyjaśnieniem nieporozumienia, w którym, jak
w błędnym kole u nas się krąży.
³Jellacicz, ban kroacki pospieszył w r. / na czele swoich żołdaków, na pomoc staremu porządkowi,
a przeciwko rewolucyjnym legionom. [przypis autorski]
⁴„Tendencje produkcji kapitalistycznej działają wszędzie, są międzynarodowe. Ale formy, w których one
wyraz swój znajdują i w których oddziałują na życie narodów, są nader różnorodne. Dopóki partie socjalistyczne były tylko towarzystwami propagandy i zajmowały się tylko propagowaniem teorii, póty międzynarodowa
literatura socjalistyczna mogła być dość jednostajną. Ustaje to coraz bardziej, w miarę jak socjalizm się rozwija
i pozyskuje coraz większy wpływ na życie praktyczne. Wobec tego socjaliści coraz bardziej uwzględniać muszą właściwości narodowe nie tylko w dziedzinie czynu, ale i w dziedzinie myśli, i coraz bardziej zmuszeni są
w każdym kraju stwarzać sobie literaturę narodową. Nie osłabia to bynajmniej solidarności międzynarodowej.
Przeciwnie, w miarę jak rozwój ten postępuje, solidarność międzynarodowa przestaje być czysto teoretyczną
tylko, a staje się coraz bardziej praktyczną”. (K. Kautsky „Zasady socjalizmu”, Kraków , str. ). [przypis
autorski]


    Szkice polityczne

 .
  ,
 ,  


Słowa „naród”, „narodowa niepodległość” lub „państwo” stały się w ostatnich czasach
czymś tak w rewolucyjnym obozie polskim zdyskredytowanym, czymś tak dla socjalisty nieprzystojnym, nieprzyzwoitym niemal, że samych tych dźwięków niektórzy bardzo
radykalni towarzysze znosić spokojnie nie mogli!… Jeden z wybitnych towarzyszy, wyczytawszy w moim przygodnym artykule słowo „naród” splunął zaraz w nawiasie („znowu
naród!”), jak gdyby socjalista nie śmiał tego „brzydkiego” słowa nawet wymówić i to
w czasie rewolucji!…
Jest to pewnego rodzaju zdziecinnienie, płynące oczywiście z dobrej woli, ze szczerej
nawet rewolucyjności, ale nie zdające sobie sprawy z polityki socjalistycznej. Rozumiemy
doskonale z czego to pochodzi. Narodowi demokraci, klerykali i ugodowcy tak zohydzili
słowo „naród”, tak zeń potrafili zrobić jakiś środek uniwersalny przeciwko socjalizmowi, podszyli to pojęcie tak bardzo obłudą i żandarmskimi apetytami, że niejeden towarzysz spluwa po prostu na tę całą ohydę szowinizmu i nie chce słyszeć nic o „narodzie”.
Przed laty było coś podobnego ze słowem „etyka”… W filozoficznym sporze o motywach
powstawania ruchu socjalistycznego, podsuwali jedni uczucia etyczne, inni je negowali.
W pewnych kołach wystarczyło wówczas zaryzykować zdanie, że socjalizm ma coś wspólnego z „etyką”, aby uchodzić za reakcjonistę. Później ta moda wstrętu minęła i ustąpiła
innej miejsca…
Tak samo i biedny, batożony przez szlachcica chłop nieraz nie chce ani słyszeć o Polsce, i to jeszcze o Polsce wolnej, niepodległej, bo wyobraża sobie pod tym pojęciem nowy
jakiś rodzaj pańszczyzny. Są ludzie u nas, którzy na serio mówią jako o największym nieszczęściu, gdyby np. w Polsce panowała polska klasa kapitalistyczna, tak jak to jest we
Francji, Anglii lub w Niemczech… Rosyjskiego żandarma trudno znieść, a cóż dopiero
polskiego?… Gdyby kto z nas był podejrzany o to, że chciałby „państwa polskiego”, ogłoszono by go za kacerza, za antysocjalistę. Ale jeżeli tow. Bebel w parlamencie niemieckim
wstanie i uroczyście oświadczy, że w razie niebezpieczeństwa dla dzisiejszych Niemiec ze
strony wrogów, wszyscy socjaliści pójdą do szeregów wojska (oczywiście cesarskiego)
i bić się będą dzielnie za całość Niemiec, to to jakoś doskonale zgadza się z socjalizmem
niemieckim. A każdy wie, że dzisiejsze Niemcy to nie żaden ustrój socjalistyczny, ale kraj
wyzysku i ucisku, kraj żandarmów i wojska, kraj klerykałów katolickich i protestanckich,
tak samo jednak, jak i kraj o trzech milionach wyborców socjalistycznych, o ogromnym
przemyśle, o potężnej organizacji partii socjalnodemokratycznej. A owym „wrogiem”
dzisiejszych Niemiec to przecież republika ancuska, prawowite dziecko Wielkiej Rewolucji, gdzie na budynkach rządowych wszędzie widnieje napis: „Wolność, Równość,
Braterstwo”, gdzie kościół oddzielony od państwa. I socjaliści niemieccy wolą swoją niepodległość narodową, choćby pod taką militarną monarchią, niż najazd republikańskich
„czerwonych portek” ancuskich na Niemcy! Jak to nasi szkolarze wytłumaczą? Bardzo
łatwo. Rzucą klątwę na tow. Bebla, jako nie na „czystego” socjalistę, który zanieczyszcza
socjalizm „narodowością”. Będzie to i „rewolucyjne” i nietrudne.
Konsekwentnymi są w tym razie tylko anarchiści. Ci powiadają: precz z wszelkim
państwem! Z niemieckim, tak samo jak z polskim, czy rosyjskim. Ale ci, którzy najspokojniej patrzą np. na istnienie państwa niemieckiego, ci co rozumieją towarzyszy niemieckich, chcących bronić swej narodowej niepodległości nawet w dzisiejszym państwie
Hohenzollernów, a równocześnie odsądzają od czci i wiary każdego kto mówi, że polski
robotnik ma takie same prawo do niepodległości i jedności narodowej, choćby w rzeczypospolitej polskiej, uważają chyba proletariat polski za ludzi gorszego gatunku, skazanych
na to, żeby zawsze jakiś inny naród nimi rządził i dawał im ustrój polityczny.
Skąd się to szaleństwo wzięło u nas właśnie? Płynie ono w pierwszym rzędzie z długiej niewoli polskiego narodu. W niewoli tej klasy wyższe tak spodlały, że po ostatnim
powstaniu r.  jako naczelne przykazanie postawiły sobie: zgodę z losem, zgodę na
obcy rząd, na obcą państwowość, na najazd. O tej polityce klas posiadających w Polsce
jeszcze pomówimy osobno. Drugim powodem, to, że lud roboczy na wsi i w mieście nie
miał dotąd nigdy najmniejszej sposobności wywarcia swego wpływu na ustrój polityczny
Polski. Do końca XVIII wieku była pańszczyzna i niewola robotnika, a potem już najazd
obcy aż do dzisiaj. Oduczono lud po prostu nawet myśleć o politycznym ustroju własnym,


    Szkice polityczne

o rządzie własnym, lub silnie zależnym od klasy pracującej i dziś robotnik, socjalista, który zamiast rzeczypospolitej demokratycznej polskiej raczej woli federację, czy autonomię
pod rządem rzeczypospolitej ogólnorosyjskiej robi na mnie wrażenie niewolnika, który
natrząsa się z wolności, bo… i wolność ma swoje niedostatki!
Najnowsza faza tego zamiłowania niewoli u obcych, nosi na sobie nawet szatkę „czystego” socjalizmu i rozumuje tak: Aby przejść w ustrój socjalistyczny, potrzebujemy dużo,
dużo fabryk, a w nich dużo proletariatu. Aby mieć dużo fabryk, potrzebujemy ścisłego
zjednoczenia z Rosją, bo Rosja sama, a zwłaszcza kraje przez nią podbite i zagrabione, są
dobrym rynkiem zbytu dla naszych butów, płócienek, kamgarnów i metalowych wyrobów.
Rozumując tak doszlibyśmy do tego, że powinni byśmy byli życzyć Rosji zwycięstwa
w Mandżurii, w Chinach, Japonii, Indiach, bo im więcej by zagrabiła Rosja narodów, tym
większy byłby dla naszych fabryk rynek zbytu. Rozumując tak, musielibyśmy pragnąć, aby
w ogromnej Rosji nigdy nie powstał przemysł, konkurujący z naszym, bo Rosja to nasz
rynek zbytu, bo ten rynek zbytu tworzy liczne u nas fabryki, w których pracuje coraz
to liczniejszy proletariat, a przez to zbliżamy się do — ustroju socjalistycznego? Nie —
do tym większego rozpanoszenia się caratu u nas, do tym większego spodlenia burżuazji
i do tym większego ucisku socjalizmu w Polsce. Gdyby socjaliści w innych krajach tak
dziko rozumowali, jak nasi szkolarze i doktrynerzy, musieliby głosować za każdą grabieżą
kolonii obcych, obcych krajów i narodów, bo to przecie nowe „rynki zbytu”, to nowa
sposobność dla powstania fabryk i zwiększenia proletariatu!…
A jednak nigdzie na świecie socjaliści nie mają tej rozpaczliwej odwagi głupstwa,
jak tylko u nas, właśnie u nas, w narodzie, który potrzebuje wolności, kocha wolność,
a wolności tej nie posiada. Jak stańczycy galicyjscy, dworacy poznańscy i ugodowcy
w Królestwie wyrzekli się wszelkiej myśli o niepodległości, tak i nasi niektórzy socjaliści
w imię niemal tych samych argumentów, co tamci wrogowie ludu polskiego, wyrzekają się niepodległej Polski, jak diabeł się boi święconej wody. Ugodowcy kłamali ludowi
o bogaceniu się pod obcym rządem, kłamali o przemyśle, kłamali o „pracy organicznej”;
stańczycy kłamali mówiąc, że wystarczy uratować język polski a można się wyrzec bytu
niepodległego, dworacy okłamywali cały świat, zaklinając się w sejmie pruskim, że Polacy są najlepszymi poddanymi królów pruskich. Takim samym kłamstwem są „rynki
zbytu” przeróżnych socjalistów naszych. Dzisiejsze „rynki zbytu” to nie nasza przyszłość,
to nie przygotowanie do ustroju socjalistycznego, lecz to dzikość caratu, to brak przemysłu w Rosji, to grabież państwowa rosyjska w całej Azji, dokąd sołdat carski dotrze i ajent
łódzkich fabrykantów za nim, bezczelny, oszukańczy, tak jak każdy ajent w koloniach
zdobytych.
Ugodowcy i stańczycy zasłaniali się zawsze małą liczbą narodu polskiego wobec rosyjskiego, czy niemieckiego i udowadniali z ołówkiem w ręku, że Polski niepodobna sobie
wyobrazić jako niepodległego państwa, bo albo ją Rosja pochłonie, albo Niemcy. Zupełnie te same rozumowania słyszeliśmy i w obozie socjalistycznym z ust wielu bardzo
„rewolucyjnych” socjalistów. Polska jest utopią u tych samych ludzi, którzy w myśli swojej bardzo łatwo budują republikę — rosyjską i to jeszcze za życia cara i wielkich książąt…
Słusznie odpowiedział na to jeden z wybitnych socjalistów niemieckich, że jeżeli wolna
Polska jest utopią, to i socjalizm jest, wedle dzisiejszego ustosunkowania sił społecznych,
jeszcze większą utopią, a jednak socjaliści tym się wcale nie zrażają.
Ale jakimże jest stosunek tego państwa narodowego do socjalizmu? Stosunek ten jest
historycznie ustalonym i politycznie zupełnie jasnym. I proletariat i burżuazja potrzebują
zarówno państwa niepodległego, narodowo zjednoczonego, jako pola nowoczesnej walki
klasowej⁵. Nowoczesny mechanizm państwowy zbyt jest potężnym, ażeby go się wyrzekła burżuazja, dążąca do bogactw, urzędów, władzy, rozkwitu. Jeżeli burżuazja jakaś nie
pragnie swego niepodległego państwa, znak to nieomylny jej znikczemnienia i słabości
ekonomicznej. Państwowość wydziera burżuazja albo własnym królom, jak było w Anglii
i Francji, albo feudałom i książętom (Niemcy), albo wreszcie królom swoim i obcym najezdnikom jak było we Włoszech. Jedna burżuazja wydziera państwowość z rąk drugiej,
⁵„Jak każda inna klasa, tak i klasa robotnicza musi dążyć do wpływu politycznego i władzy politycznej, musi
dążyć do tego, aby miała na swe usługi władzę państwową”, „Zasady socjalizmu” Kautsky’ego, Kraków  Str.
 [przypis autorski]


    Szkice polityczne

czego przykładem bunt kupców amerykańskich przeciwko angielskim w XVIII wieku
i powstanie Stanów Zjednoczonych, albo i dzisiejsza Australia, która stanowi niemal zupełnie niepodległe państwo, powstałe przeciwko burżuazji angielskiej. O ile burżuazja
tworzyła niepodległe narodowe państwa przed powstaniem socjalizmu, o tyle socjalizm
przyjmował wszędzie tę niepodległość narodową i własną państwowość jako zdobycz dziejów i żadnemu socjaliście do głowy nie przyszło wołać np. w Anglii „precz z Anglią!” lub
w Niemczech „precz z Niemcami!” Ale naszemu nie jednemu wydaje się okrzyk „precz
z Polską!” bardzo radykalnym i rewolucyjnym. W wolnych państwach socjalistę zwalczającego niepodległość narodową, zamknięto by do szpitala, u nas nieraz tacy właśnie mają
się za „najczystszych”…
Tam zaś, gdzie tworzyło się niepodległe narodowe państwo przy istnieniu już socjalistów i socjalizmu, stawiał socjalizm zdobycie tego niepodległego narodowego państwa jako stałe swoje dążenie polityczne. Dowodem pisma Marksa i Engelsa, najznakomitszych
polityków i teoretyków socjalizmu. Oczywiście, że np. Niemcy całkiem inaczej sobie
wyobrażali zjednoczone państwo niemieckie, niż ono po roku  faktycznie wyglądało
i wygląda. Socjaliści niemieccy dążyli zupełnie tak, jak dzisiejsza PPS do rzeczypospolitej niemieckiej, a tymczasem dzieje przyniosły ze sobą Bismarcka i militarne cesarstwo
pruskiego nabożeństwa… Ale i to cesarstwo jeszcze jest dla proletariatu korzystniejszym,
niż dawniejszych trzydzieści kilka ksiąstewek w Niemczech.
Cesarstwo dało proletariatowi pole do walki z potężną burżuazją, zjednoczyło klasę
robotniczą, musiało tej klasie dać powszechne i równe głosowanie i tyle praw, aby na
nich mogła uróść taka siła, jak socjalna demokracja niemiecka. I dlatego wielu z towarzyszy niemieckich nie wzdycha dziś nawet do republiki, o jakiej marzyli ich ojcowie,
rewolucjoniści jak Marks i Engels…
Tam gdzie w państwie burżuazyjnym jest kilka narodów, są te narody albo tak władzą formalną i wolnościami politycznymi, oraz swobodą narodową (język) nasycone, że
czują się panami u siebie w domu (Szwajcaria), albo wszystkie gwałtownie jeszcze walczą o zagarnięcie pełnej władzy państwowej bodaj na swoim terytorium i uważają dopóty
państwo za wrogie i obce, dopóki tej władzy nie osiągną (Austria).
Liczebność danego narodu nie jest wcale czynnikiem decydującym. Szwajcaria strzegąca swej niepodległości zazdrośnie, liczy trzy miliony; Belgia, Holandia, Szwecja, Norwegia, Rumunia, Bułgaria, Serbia nie ma żadna ani dziesięciu milionów ludności, a tymczasem np. Rusini liczą około  milionów i nie znać wśród nich silnego ruchu w kierunku niezawisłości państwowej, Finlandia natomiast, nie mając trzech milionów ludzi, jest
niemal oddzielnym państwem i to wobec caratu! W narodzie polskim, liczącym około
 milionów dusz, upadek idei niepodległego państwa wśród burżuazji jest dowodem, że
ta burżuazja jest politycznie i ekonomicznie podupadłą. Nie wzmocniły jej „rynki zbytu”, a zmarnowały. Ale ta burżuazja i szlachta, przy całym swoim niedołęstwie próbowała
w legionach napoleońskich, powstaniach r. ,  i  cztery razy walki o swoją
państwowość. Próbowała nieudolnie, bo nie umiała w ludzie rozpalić nadziei, że państwo
polskie będzie korzystniejszym dla ludu polskiego, niż obcy najazd. Z jednej strony hasło
powstańcze, a z drugiej pańszczyzna szlachecka lub demagogia drobnomieszczańska, nie
mogły razem wzbudzić ani w chłopie, ani w robotniku silnego przekonania, że mu będzie jako klasie lepiej w owej wolnej Polsce, o którą walczyli i dla której ginęli bohatersko
powstańcy. Szlachetczyzna polska do dziś dnia nie ma w sobie żadnego zrozumienia dla
społecznych ruchów i nigdy go nie miała. Powstania musiały runąć. O burżuazji polskiej
nie chciałbym jednak wypowiedzieć — jak to mówią — „ostatniego słowa”. Dzisiejsza
jej partia, nazywająca się „narodową demokracją”, to takie cudackie pokurcze, że wierzyć
się wprost nie chce, aby to monstrum było naprawdę reprezentacją jakiejkolwiek klasy.
W parzyste dni chcą niepodległości Polski, w nieparzyste zadowolą się i polskim językiem w ludowej szkółce. Raz biją na szlachtę, drugi raz łaszą się do niej w obrzydliwy
sposób. Raz komin fabryczny wielbią, drugi raz białego orła. Zatruci błędami szlachetczyzny i obłudą klerykalizmu, ci „narodowi demokraci” nie mieli nawet swojej własnej
„ideologii”, na którą każda inna partia się zdobyła. — Wodzowie ich, to niegdyś zajadli
socjaliści, inni znów chadzali w swej młodości w płaszczach ideologicznych, kradzionych
u „narodników” rosyjskich, a w końcu na starość wzięli politykę i etykę od Bismarka
i pruskich „mężów stanu”. Ostatnie ich „zwycięstwo” przy wyborach do Dumy robi na


    Szkice polityczne

mnie wrażenie podobne, jak gdyby nie przebierający w niczym dorobkiewicz rzucił się
na kość porzuconą przez innych, a zachowanie się ich w Dumie i po jej rozwiązaniu
przypomina najgorsze czasy stańczyków w „reichsracie” wiedeńskim. Dziennikarze ich
to rozwydrzone błazny bez sumienia, a całą ich podstawą operacyjną: kontrrewolucja.
Kontrrewolucja wciskająca chłopu kosę na robotnika, uzbrajająca i opłacająca szpiega-donosiciela fabrycznego przeciwko robotnikom rewolucjonistom, wydająca się przez to
na pastwę caratu bez żadnej możności targowania się z tym caratem o ochłap nawet dla
siebie!… I to ma być partia? Niech nas nie łudzi ich dzisiejsza liczebność; taka partia
rozpaść się musi w kawały i pomimo ich tryumfalnych wrzasków, możemy być o rychły
koniec tej dzisiejszej narodowej demokracji spokojnymi. Już sam ich skład osobisty, już
ciskanie się na wszystkie strony, już kokietowanie z każdym, kto im może jakiejkolwiek
korzyści przysporzyć, robi ich podobnymi raczej do jakiegoś zakonu jezuitów, do mafii
kalabryjskiej, niż do partii nowoczesnej burżuazji.
Sztuczkami i oszustwami, godnymi klownów i „spryciarzy”, nie można rządzić, i chociaż narodowa demokracja do niczego tak bardzo nie wzdycha, jak do tego, aby losy czy
cary dały jej w Polsce władzę policyjną dla „utrzymania porządku” wobec rewolucji, to
jednak proletariat polski nie miałby łatwiejszego wroga do pokonania, jak tę partię, odartą z wszelkiej ideologii, z wszelkiego rozmachu narodowego, politycznego, czy społecznego, nie mającą żadnej etyki i zaczynającą tam, gdzie zwykle zgrzybiała burżuazja kończy:
zaczynającą od marzeń o — policji. Wobec proletariatu, wielkiego liczbą, silnego świadomością, pięknego ofiarami dla ideałów ponoszonymi, partia taka w niepodległej Polsce
runęłaby przy pierwszym wielkim konflikcie politycznym. Myli się bowiem, kto sądzi, że
burżuazja gdziekolwiek tylko policją i wojskiem rządzi. Do rządów burżuazji potrzebna
była jeszcze jej ideologia, jej misja usunięcia feudalizmu i absolutyzmu, a głównie jej zadanie: utworzenie niepodległego państwa narodowego. Tam, gdzie burżuazja z powodu
swego znikczemnienia nie wykonała swego zadania, musi je proletariat wykonać. Widzimy to wszędzie. W Niemczech np. burżuazja szuka zgniłego spokoju i zgody z feudalizmem i militaryzmem; proletariat jednak zwalcza obie te wrogie siły zajadle. W Austrii
burżuazja nie zdobyła się na reformę wyborczą i na wywalczenie pełnych swobód obywatelskich; proletariat spełnia tę pracę za nią, oczywiście dla swoich interesów klasowych.
— W Rosji burżuazja nie potrafiła zdobyć „praw człowieka”, to te obecna proletariacka rewolucja o te „prawa człowieka” walczyć musi! Nasza burżuazja np. skomli tylko
o „autonomię”, a robotnicy polscy domagają się „Konstytuanty”. A jeżeli kto się zawaha
i zapyta, a „nuż owa „Konstytuanta” odda władzę w ręce burżuazji?” — odpowiemy, że
klasa robotnicza potrzebuje właśnie tej pełni praw politycznych i jeżeli burżuazja skorzysta np. z równego prawa wyborczego, robotnik musi podjąć w społeczeństwie dalszą
walkę klasową, aby zwyciężyć burżuazję i na tym wyższym stopniu rozwoju form politycznych. Rozwój form państwowych nie jest czymś dowolnym, lecz odpowiadać musi
rozwojowi społeczeństwa i każdorazowemu stosunkowi sił między poszczególnymi tego
społeczeństwa klasami.
W naszym dzisiejszym położeniu idea niepodległości Polski jest ideą najbardziej rewolucyjną, najmniej zawodną i najlepiej obejmującą oba cele dzisiejszej rewolucji: obalenie caratu i utworzenie sejmu konstytucyjnego w Warszawie.
Polska rzeczypospolita demokratyczna, dźwignięta dłońmi proletariatu rewolucyjnego, to najwyższy możliwy stopień rozwoju w warunkach dzisiejszych. To stworzenie własnej maszyny państwowej pod bezpośrednią władzą, lub bodaj pod bezpośrednim
wpływem i kontrolą proletariatu. Nie przeceniamy wszechpotęgi państwa nowoczesnego,
ale sejm i rząd polski w Warszawie musiałby zwłaszcza wobec abdykacji politycznej polskiej burżuazji, stać pod tak przewalającym wpływem organizacji socjalistycznych, świeżo
uwieńczonych zwycięstwem rewolucji, że cała maszyna państwowa musiałaby od razu liczyć się z najgłówniejszymi interesami ludu. Co to znaczy w kraju tak okropnie, tak
barbarzyńsko, złodziejsko „administrowanym” jak Królestwo Polskie, ten tylko oceni,
kto zna tajniki czynowniczych rządów rosyjskich. Od szkoły począwszy, a na ustawach
ochronnych robotniczych skończywszy, są dzisiejsze rządy rosyjskie jedną zbrodnią, jednym gwałtem i dzikim nierozumem, godnym rządu szpiegów, złodziejów zawodowych
i morderców. Centralizm biurokratyczny, oddający wszelkie decyzje o naszym losie łapownikom w biurach petersburskich, niezliczone szykany władz miejscowych czynio

    Szkice polityczne

ne zawsze pod kątem widzenia rusyfikatorskiej polityki ucisku i wiecznego podejrzenia
o „bunt” polski, wreszcie wybuchy dzikiej zgrai urzędniczej, sprowadzonej ze wschodu
i uważającej nas za jakieś zdobyte kolonie, gdzie „krajowiec” to człowiek bez praw, to
wszystko musiałoby ustąpić innej maszynie rządowej, zależnej od demokratycznych instytucji ludowego prawo dawstwa i ludowej kontroli. Proletariat walczyłby z własną burżuazją, nie mając na karku w dodatku obcego jarzma. Każdy krok, jego zwycięski w tej
walce utrwalałby się w formie instytucji i ustaw w kraju tworzonych, w kraju kontrolowanych. Najważniejszą funkcją polityczną proletariatu jest właśnie bezpośredniość jego
udziału w prawodawstwie, kontroli i administracji. Bezpośredniość ta prowadzi w republikach takich jak np. szwajcarska aż do zatwierdzania lub odrzucania ustaw przez
głosowanie ludowe (referendum) i do wyboru wszystkich najważniejszych urzędników
przez całą ludność. Wśród układu burżuazyjnego, opartego na wyzysku, może jednak ta
najwyższa dzisiaj forma polityczna ogromne usługi oddać ludowi w jego walce klasowej
i to pod każdym względem.
Postawienie niepodległości Polski na czele żądań rewolucyjnych zmusi proletariat
polski do policzenia się przede wszystkim z własnymi siłami, co w naszym obozie rewolucyjnym uważałbym za jedną z najważniejszych i najkorzystniejszych zmian. Dotąd
bowiem zbyt wielu z pośród nas liczyło zawsze na „coś”, co gdzieś stać się może lub musi
i ciągle nadsłuchiwało, co te na świecie się dzieje i gdzie jaka — choćby bardzo daleko — pada komenda… Nazywano to „żywiołowością”, „koordynacją” itp., ale na dnie
tych wszystkich kombinacji zawsze tkwiło poczucie nieodpowiedzialności za całą politykę rewolucyjną, a tylko za jakąś jej część, za wykonanie sumienne komendy bez zdawania
sobie nieraz sprawy, czy ta komenda u nas konieczna była i korzystna dla rewolucji u nas.
Jasne i wyraźne sformułowanie żądania niepodległej Polski zmusiłoby nas do ponoszenia
większej odpowiedzialności w najbliższym już czasie.
Ale czy nie odjęłoby nam ono sympatii w obozie rewolucyjnym w reszcie Rosji
i w Europie? Sympatie te wiele warte i daleki jestem od tego, aby je lekceważyć. Zdajmy
jednak sobie sprawę z tego pytania a wnet dojdziemy do bardzo wyraźnych rezultatów.
Pytamy: dlaczego by socjalizm europejski miał niechętnie patrzyć na niepodległość jakiegoś narodu?
Wszak we wszystkich programach partyjnych żądają socjaliści zniesienia ucisku narodowego, ale nigdzie nie słyszeliśmy, żeby socjalizm gwarantował całość granic zaborczych
państw… Wprawdzie szlachetczyzna przykryła imię Polski tak grubą warstwą pyłu zapomnienia, wprawdzie szlachta prowadziła w imię Polski tak służalczą, nikczemną politykę,
że niejeden Europejczyk nauczył się był z przekąsem mówić o Polsce, rozumiejąc pod tym
wyrazem coś reakcyjnego, arystokratycznego, katolicko-papieskiego, ale już ostatnie dwa
lata bohaterskich walk proletariuszy polskich w Królestwie zdołały wiele zdziałać, aby
imię Polski oczyścić, zrehabilitować niejako, aby Polskę można było już sobie wyobrazić
bez szlachcica i bez klerykalnego księdza. Prawda, że zagraniczne gazety ciągle jeszcze
naszych towarzyszy w Warszawie i Łodzi nazywają „Rosjanami”, a ilustratorzy rysując
na obstalunek widoki walk ulicznych Warszawy, dają naszemu robotnikowi zawsze długie brody „mużyków” rosyjskich i fałdziste watowane opończe „izwoszczyków” moskiewskich, prawda, że Polska to u nich zawsze „Russland”, „Russie”, „Russian people”, a wielu
np. Francuzów przejechawszy granicę polską wdziewa futra, oczekując zaraz sybirskich
mrozów i śniegów, ale ta sama prasa potrafi się w lot zorientować, skoro bój rewolucyjny
wystawi na czoło swoje niepodległość Polski. Prasa bowiem europejska, udaje dziś ślepą
z dwóch przyczyn, albo jest zapłacona za to przez rząd rosyjski, albo po prostu nie ma
pojęcia o naszych stosunkach. Zapłaconej prasy „sympatii” nigdy nie zdobędziemy, a źle
poinformowaną najlepiej objaśnimy przez wyraźne nasze własne stanowisko. Są jednak
u nas i tacy, co boją się niezadowolenia np. niemieckich, czy wiedeńskich towarzyszy,
którzy — z natury rzeczy — obcy naszym żądaniom, nie rozumiejący ich, doznają pewnych niewygód ze strony rządów za to np., że popieraliby nas jako „zdrajców stanu”, bo
niepodległość Polski, to zaniepokojenie rządu pruskiego, mającego ½ miliona zagrabionych Polaków i austriackiego, który ich ma u siebie , miliona. Te delikatne względy
chcielibyśmy rozumieć, ale wydają się nam one podobne do przestrogi, danej człowiekowi
napadniętemu przez rabusiów, aby nie krzyczał, bo przerwie komuś miły sen. Rewolucja
w Rosji np. powinna by mieć w myśl podobnych zapatrywań wzgląd na liberalną repu

    Szkice polityczne

blikę ancuską, żeby upadek caratu nie sprawił kłopotu demokracji radykalnej w Paryżu,
dumnej z tego, że tyran petersburski odkrył głowę przed Marsylianką i stał się republiki
„aliantem”.
Bankructwo caratu zmiecie natychmiast radykalny rząd w Paryżu, bo rozszalały rentier ancuski wyszuka sobie w nim ofiary. A jednak socjaliści i radykali w Rosji dążą usilnie do bankructwa caratu. Podsuwanie rewolucji naszej czy rosyjskiej podobnych
„względów” na trudną jakoby sytuację towarzyszy niemieckich, lub ancuskich, jest poniżaniem tych towarzyszy, jest wmawianiem sobie trudności większych, ni są w rzeczywistości. Socjalista, który nie rozumie konieczności zniesienia ucisku narodowego, byłby
w każdym razie dziwnym stworzeniem i zarabianie na sympatie takiego właśnie socjalisty
przez wyrzekanie się własnej niepodległości byłoby polityką człowieka, który z grzeczności dla drugich zakłada sobie stryczek na szyję. Tak źle jeszcze w Europie nie jest, żeby
brak informacji o naszych stosunkach, obojętność wobec nas, jako narodu, lub robota
ajentów rządowych miała decydować o przewodnim żądaniu naszego programu i naszej
polityki klasowej.
Czy osiągnięcie niepodległości Polski w obecnej rewolucji jest możliwym? Oto pytanie, które w końcu wróg i zwolennik musi sobie postawić. Tym, którzy nam ciągle
niemożliwość niepodległości przedstawiają, możemy odpowiedzieć podobnym zupełnie
pytaniem: czy obalenie caratu i wprowadzenie Konstytuanty w Warszawie jest możliwe?
i spytać naszych wątpiących w Polskę towarzyszy, dlaczego też chętniej wierzą w możliwość obalenia caratu, niż w niepodległość Polski? Prawdopodobnie dlatego, że obalenie
caratu gwarantują im rewolucjoniści rosyjscy, że wierzy w to Europa socjalistyczna i że
wierzy się chętniej w coś przyjemnego, czego się nie kontroluje niejako codziennie a co
inni twierdzą z silną wiarą i przekonaniem.
Bawienie się w proroka poszczególnych wypadków, mogących nastąpić za lat dziesiątek, jest zajęciem mało mnie obecnie pociągającym. Dlatego nie napiszę interesującej
przepowiedni o starciach się wojsk rewolucyjnych z wojskami cara, o pobiciu tych ostatnich i zwycięskim proklamowaniu wolnej Polski w Warszawie. Historia bowiem zawsze
inaczej się urządza, niż jej prorocy przepisują. Wiem tylko tyle, że tymi samymi argumentami, jakimi uzasadnia się wiarę w obalenie caratu, należy dziś ugruntować wiarę
w niepodległość Polski. Carat przebywa najcięższy od setek lat kryzys, carat swoją głupią
polityką rozżarza dzisiaj rewolucję z fatalistyczną niemal ślepotą. Carat bankrutuje militarnie, finansowo, administracyjnie i politycznie. Rewolucja socjalistyczna stawia za cel
swój obalenie go doszczętne, nie mając wcale niezłomnej gwarancji, że celu swego dopnie,
ale po prostu czerpiąc siły z ciągłego jego upadku. I rewolucja ma rację. Dotychczasowy
jej tok usprawiedliwia jej dążenie coraz to dokładniej i lepiej. Rewolucjonista, który by
uważał swoją walkę za skończoną po tym lub owym manifeście carskim, po takiej lub
owakiej Dumie, byłby głupcem i zdrajcą sztandaru, zdrajcą swych braci. Carat to wróg,
którego trzeba zgładzić gruntownie, wróg z którym rewolucja nie może paktować.
Konsekwencją obalenia caratu w Polsce, będzie wypędzenie wszystkich nasłanych rabusiów, obrusicieli, łapowników, wieszatielej, krótko mówiąc czynowników carskich;
przedtem jednak musi być wycofana, czy wyrzucona armia carska, te tłumy obce pod
komendą pijanic, karciarzy i złodziei okradających żołnierzy, krótko się wyrażając: pod
komendą korpusu oficerskiego rosyjskiego. Ta carska dzicz musi opuścić Polskę z chwilą
upadku caratu. Za nimi pójdą szpiedzy, denuncjanci i judasze, dziś na żołdzie ohydnym
żandarmów żyjący.
Ba — ale granice państwa pozostaną nietknięte, powiedzą nasi szkolarze. Pytamy:
dlaczego⁈ Świętymi przecież same w sobie nie są te granice dzisiejszego państwa rosyjskiego. Kreśliła je przemoc, gwałt, krew niewinnie mordowanych, znaczyła je zaborcza
polityka wiedźmy na carskim tronie, Katarzyny II. Dzielą one żywy jednolity naród, jak
rany wiecznie krwawiące, dzielą proletariat polski, który złączony, byłby jeszcze większą
potęgą, braci murem przegradzają od braci. I po co te granice potrzebne państwu rosyjskiemu po obaleniu caratu? Czy lepiej ich upilnuje sołdat „nowej” Rosji, czy te żołnierz
polskiej rewolucji u siebie w domu? Czy „nowej” Rosji będzie potrzebna bezpośrednia
granica z państwem niemieckim lub austriackim?


    Szkice polityczne

A jednak są tu niedopowiedzenia pewne, pewne niejasności, które pozostawia się
w cieniu, ażeby w Polsce z nich sobie sprawy nie zdano. „Nowa” Rosja może mieć pewne
swoje cele i rachunki państwowe, z których wynika, że Rosja potrzebuje zabezpieczenia
np. od Niemiec za pomocą „prowincji” polskich, jako „granicznych”; ta „nowa” Rosja
w umysłach liberalnych polityków rosyjskich, marzących o władzy państwowej potrzebuje terytorium w Europie środkowej, ta „nowa” Rosja nie chce się pozbywać kraju gęsto
zaludnionego, liczącego przeszło  milionów mieszkańców z wielkimi miastami, z rzeką spławną, z fortecami i liniami strategicznymi… Krótko mówiąc „nowa” Rosja cieszy
się z góry możnością dysponowania Polską i na hasło niepodległości Polski odpowiada drugim: nietykalności granic państwa! Niektórzy mało krytyczni socjaliści rosyjscy
powtarzają to hasło liberalnej burżuazji, jako coś, co samo przez się jest zrozumiałe i konieczne, a Polakom rzucają o byle co tytuł „szowinistów”. Ale żeby polscy socjaliści za
swoją gwiazdę przewodnią mieli uważać hasła liberałów, marzących o obcej państwowości, to by było możebnym tylko wśród szalonego pomieszania i niewyrobienia pojęć u nas.
Słyszałem nawet wśród Polaków idiotyzmy o „równowadze europejskiej”, której nam jakoby naruszać nie było wolno, idiotyzmy powtarzane z całą powagą, tak jak gdyby sam
fakt ewentualnego zwycięstwa rewolucji w obrębie najbardziej nawet nietkniętych granic
Rosji dzisiejszej, nie był już sam w sobie największym naruszeniem owej „równowagi”,
która nie jest niczym innym, jak czajeniem się poszczególnych państw kapitalistyczno-militarnych, uzbrojonych na siebie wzajemnie od stóp do głów i z namaszczeniem
prawiących o swej miłości pokoju. „Równowaga” dzisiejsza w Europie w znacznej części
polegała na absolutyzmie carskim; po jego zniszczeniu cała oficjalna Europa przewróci się
niemal automatycznie do góry nogami… Co było na dole, posunie się ku górze, a z góry
spadnie w przepaść wiele, bardzo wiele osób i rzeczy…
W ogóle patrzeć na świat oczyma oficjalnych biurokratów europejskich i liberałów
rosyjskich, a równocześnie robić największą rewolucję, obalać najstraszniejszy tron świata
wyzwalać  milionów niewolników, to jedno z drugim nie da się utrzymać w równowadze!…
Jeżeli się nie patrzy własnymi oczyma, a zawsze przez cudze okulary, wówczas widzi
się obalony carat, ale równocześnie koniecznie nietknięte granice państwa rosyjskiego, te
granice, które carowie kreślili…
Carat żył i rozwijał się rabunkiem i grabieżą krajów i narodów. Wszystkie główne
wiązadła państwa do tego rabunku i grabieży przystosowane. Czy z upadkiem jego wiązadła
te pozostać muszą nietknięte?
Ale przypuśćmy, że carat nie upadnie, że rewolucja się wyczerpie, że ją car konstytucją i reformami ułagodzi, że Rosja absolutna zamieni się na Rosję konstytucyjną z carem
na czele, że czynownictwo nie co dzień, a raz w tygodniu będzie chłopa biło „po mordzie”, że jednym słowem: trochę zwycięży rewolucja, trochę zaś uratuje car. Od czego
wtedy będzie zależała miarka naszych swobód politycznych, społecznych, narodowych,
ludzkich? Czy od tego, że sami w głębi serc naszych prawa naszego się wyrzekamy i jesteśmy jak grzeczne dzieci, które nie chcą rzeczy „niemożliwych?”… Czy liberali, którzy
będą u steru rządów (w najlepszym razie) dadzą nam te prawa i usuną swoich rodzonych
braci, czynowników z Polski? Kto u początku rewolucji, jeszcze wtedy, gdy mu bliżej do
więzienia, niż do władzy, z takim pietyzmem strzeże „nietykalnych granic” zewnętrznych
caratu, ten nie usunie — przyszedłszy do władzy — daleko jego granic wewnętrznych,
tj. porządku carskiego. A jeżeli strzeżenie granic zaborów ma być „patriotyzmem” rosyjskim, to zburzenie tego gmachu niewoli niechaj będzie patriotyzmem rewolucji w Polsce!
Czy by nam się kajdany państwowości carskiej tak już wżarły w mózgi i serca, że tych
prostych prawd nie możemy zrozumieć? Czy nie moglibyśmy zrozumieć, że w czasie rewolucji nie okraja się swego prawa, o które przecież ludzie giną prawdziwą, realną giną
śmiercią? Dla tchórzostwa burżuazji, dla lenistwa serc i myśli naszych, dla azesu nieprzetrawionego, dla wygody cudzej czy pozwolimy sobie samym wymazać nasze prawo
do niepodległego bytu narodowego, wyższą formę bytu politycznego dla naszego ludu
— narodu, możliwość walki nowoczesnej, prowadzonej przez socjalistyczny proletariat
polski z klasą kapitalistów, prowadzonej na pobojowisku nowoczesnym: w narodowo
jednolitym, niepodległym państwie demokratycznym⁈


    Szkice polityczne

Od roku blisko plączą się jeszcze wśród PPS dwa argumenty, złożone w uchwałach
lub projektach uchwał ciał partyjnych. Oba mają usunąć na bok proste i jasne hasło
niepodległości narodu polskiego, oba mają w programie partii i w żądaniach rewolucji
schować ją gdzieś w cień, jak monstrancję się chowa w ołtarzu… Pierwszy argument
nazywa się „niemożliwością wojny polsko-rosyjskiej”, drugi powiada, że Polskę niepodległą mogą zbudować tylko trzy zabory naraz, a ponieważ to niemożebne, więc lepiej
o niepodległości nie mówić dzisiaj a zadowolić się z góry czymś „skromniejszym”. Oba
argumenty mają pozory roztropności politycznej, liczenia się z ciężkimi, ach! warunkami
i oba są taktycznie fałszywe i szkodliwe.
„Niemożebność wojny polsko-rosyjskiej” jest nic nie mówiącym azesem, obliczonym na to, żeby robotnikowi socjaliście powiedzieć, że rewolucja dzisiejsza, to nie „powstanie” szlacheckie i dlatego nie powinien on domagać się niepodległości Polski, ponieważ szkaradna szlachta w swoich „powstaniach” o to walczyła. Że ta szlachta walczyła
o inną Polskę, niż robotnik rewolucjonista, tego się nie mówi, że ta szlachta często szukała
raczej zgody z carem, niż zgody z ludem, to się przemilcza. Zostaje rozumowanie: szlachta
chciała Polski i o nią toczyła wojnę „polsko-rosyjską”, my zaś szlachtą nie jesteśmy, lecz
socjalistami i jako tacy żądań „szlacheckich” nie podniesiemy i wojny „polsko-rosyjskiej”
prowadzić nie będziemy.
Postawienie niepodległości Polski jako żądania na dziś, w dzisiejszym ruchu rewolucyjnym, ma wywołać powszechne oburzenie wśród „narodu” rosyjskiego, oburzenie tak
głębokie, że „naród” rosyjski rzuci się do wojny z „narodem” polskim. Przypuśćmy, że tak
będzie. Ale z tego przypuszczenia wynika, że carat każdej chwili może zmobilizować swój
„naród” do wojny z „Palakami”. Wynika podcięcie wiary w siłę rewolucyjności narodu
rosyjskiego i konsekwentnie wiary w możliwość obalenia caratu, czyli wiary w możliwość
udania się rewolucji, do której się jednak oficjalnie wzywa polskiego robotnika! Powołują
się chętnie na r.  w Polsce i Rosji. Reformy — powiadają — poszłyby były wówczas
w Rosji znacznie dalej, gdyby nie nieszczęsny ruch powstańczy w Polsce, który wywołał
szowinizm rosyjski, a ten znów zdusił reformy. Analogię taką wolno snuć liberałom rosyjskim, którzy spodziewają się przekraść się koło owego szowinizmu rosyjskiego i którzy
się go boją, bo w nim sami tkwią po uszy. Ale nie wypada socjalistom, mającym obalić tron Romanowych, lękać się argumentów „czarnej sotni” czy „prawdziwych russkich
ludzi”.
W ciągu zapasów rewolucyjnych carat nieraz jeszcze rzuci „prawdziwych russkich
ludzi” na rewolucjonistów, nieraz poszczuje jeden naród na drugi, jedno wyznanie na
drugie, ba jedną klasę na drugą. Rosjan może rzucić na wszystkich Nie-Rosjan, Tatarów
na Ormian, Finów na Szwedów, Niemców na Łotyszów, chrześcijan na żydów, a chłopów
na rewolucyjną inteligencję. I nie ma na tę szatańską demagogię carską innego środka
rewolucja, jak głosić śmiało i wyraźnie prawa człowieka, prawa narodowej czy religijnej
wolności. Gdyby dzisiejszy carat mógł, już by dziesięć „świętych” wojen patriotycznych
ogłosił. Cała bieda w tym, że w jednej już dostał takie baty, i nie prędko mu się drugiej
zechce. Rewolucja nie może tutaj się bawić w dyplomacją fałszywą liberałów, bo sama
siebie przez to wyda związaną na łup tychże liberałów, sama siebie niejako zneguje. W tym
oświetleniu dopiero się widzi, że hasło niepodległości narodowej jest ukoronowaniem
ruchu rewolucyjnego przeciwko caratowi, że rewoltuje ono jego podstawy, jeżeli się uda
zrobić je żywym i silnym. To probierz rewolucyjności i zarazem siły rewolucyjnej zarówno
Rosjan jak i Polaków. Szowinizm bowiem to najsilniejsza podpora caratu; kto go obali,
wydziera caratowi ostatni atut z ręki, wydziera możliwość polityki zaborczej, możliwość
rzucania jednych na drugich, jak się psów rzuca na siebie.
Rewolucja rosyjska chyba nie obrazi się na nas, jeżeli pobijemy i wyrzucimy wojsko
rosyjskie? Obrazi się na nas za to car i „prawdziwi russcy ludzie”⁶. Rewolucja rosyjska
nie weźmie nam chyba za złe, że nasi towarzysze tłuką czynowników rosyjskich, jak pluskwy obrzydłe, że rabują kasy rządowe, że strzelają generałom w łeb, jak psom wściekłym
⁶Po sławnym, krwawym  sierpnia, kiedy w biały dzień zabito do  policjantów i żandarmów, jakiś oficer
napisał w „Nowoje Wremja” artykuł, żądający jeszcze większego ucisku całego społeczeństwa polskiego, za
to, że nie pomaga ono na ulicach chwytać umykających po zamachu rewolucjonistów. W imię argumentów
jego powinnibyśmy chyba zaprzestać tłuczenia żandarmów. Tego zresztą żąda „Czas” i „Słowo polskie”. [przypis
autorski]


    Szkice polityczne

na ludnych ulicach? Żadnej my innej „wojny polsko-rosyjskiej” nie chcemy, jak tylko
przepędzenia najeźdźców z naszego kraju. Jeżeli to ma wzbudzić „szowinizm” u Rosjan,
to lepiej nie zaczynajmy rewolucyjnej walki, a uczmy się wszyscy zawczasu po rosyjsku,
aby móc bodaj czytać broszurki socjalistyczne rosyjskie, o ile ich żandarmeria nie zdoła
skonfiskować. Wtedy będziemy „czystymi” socjalistami wedle recepty tych, którzy nie
wiedzą co z nami w Europie począć, dla których jesteśmy prawdziwym ambarasem, bośmy socjalizm przyjęli w serca nasze z całą jego ewangelią wolności, równości i braterstwa
prawdziwego.
Inaczej się przedstawia sprawa z trzema zaborami. Gdyby one wszystkie były dziś
ogarnięte ruchem rewolucyjnym, wówczas hasło niepodległości byłoby z natury rzeczy
główną platformą łączącą wszystkie trzy zabory. Ale Galicja, oba Śląski i Poznańskie znajdują się w obrębie państw konstytucyjnych i to państw, których organizacja państwowa
całkiem inaczej organizuje miliony ludności polskiej, niż carat. Skoro jednakże rewolucja w Królestwie nie ma przeminąć bez potężnego wpływu na oba zabory, pytamy:
jaką ideę ma ona między swoimi żądaniami wysunąć? Obalenie caratu i Konstytuanta
w Warszawie to żądania, które urzeczywistnione, wstrząsną całą Europą. Ale same w sobie wstrząsną one Galicją nie silniej, niż innym krajem sąsiednim, obcym narodowo. Reformy polityczne, czy społeczne — z wyjątkiem reform agrarnych — które stawiać może
ruch rewolucyjny w Królestwie, są dzisiaj już w znacznej części urzeczywistnione w obu
ościennych państwach; tylko niepodległość narodowo zjednoczonego państwa demokratycznego, tylko hasło niepodległości Polski zdoła oba inne zabory zmusić do jakiegoś
żywszego, niż w reszcie Europy udziału w pracach rewolucji. Obecnie w chwili wahania
się między nadzieją, a niewiarą w możliwość powodzenia rewolucji, nie widać wpływu jej
nadzwyczajnego na oba zabory. A jednak już dzisiaj wpływ ten idzie dość głęboko i widoczny dla tych, co znają poprzednie nastroje ludności. W pewnej fazie dalszej jednak,
kto wie czy nie decydującej o losie Polski, niepodległość Polski, jako żądanie wyraźne
rewolucji może nam wszystkim oddać nieocenione usługi. Przy największej ostrożności
naszych hipotez, nie możemy na długo liczyć się tylko z dzisiejszymi stosunkami i nastrojami obu zaborów. Stosunki te mogą się zmienić, a w interesie całego proletariatu
polskiego leży, aby te zmiany odbywały się pod silnym wpływem świadomego dążenia
proletariatu do republiki demokratycznej polskiej.
Wychodząc z dzisiejszego układu sił w samym Królestwie, nie moglibyśmy właściwie
stawiać i obalenie caratu jako cel rewolucji. A jednak stawiamy je otwarcie, licząc się
z przyszłością nie bardzo odległą. Zupełnie z tym samym uprawnieniem politycznym,
z dodatkiem motywów wewnętrznej naszej polityki w kraju i to we wszystkich trzech
zaborach, powinniśmy postawić hasło programowe niepodległości narodowej. Jak ono
może być zrealizowanym, to kwestia związana z mnóstwem szczegółowych stosunków
w trzech zaborach, które omówimy w innym miejscu.
.

 
, „ 



”
Kto uważa obalenie caratu i Konstytuanty w Warszawie jako zwrot oratorski, jako coś
tak odległego, że dopiero „nasze dzieci” (szczęśliwe!) zobaczą je na własne oczy, ten musi
czymś wypełnić lukę, jaka nas dzieli od czasu dzisiejszego stanu wojennego, szubienic
w cytadeli i salw na ulicach Warszawy — do czasu, gdy będzie jakaś niepodległa Polska. Wypełniają tę przepaść ludziska wedle swego temperamentu, wedle wiary w siłę
rewolucji, wedle nadziei na grzeczność i łaskę liberałów rosyjskich, czy nawet — jak nasi
ugodowcy — wedle otuchy w dobroć cara… W ten sposób słyszymy u nas całą litanię
życzeń pobożnych; jak dadzą polską szkółkę ludową i polski język w gminie, będziemy
spokojni, nazwiemy to zdobyczą „narodową” i pomożemy za to dusić rewolucjonistów.
Tak niejeden działacz „narodowy” do serca swego szepcze… Śmielsi mówią o „autonomii”, przy czym przyświeca im np. autonomia ziemstw rosyjskich i miast samorządnych.
Jeszcze odważniejsi marzą o autonomii na manier galicyjski i cieszą się już własnym „marszałkiem”, który obok generał-gubernatora będzie „reprezentantem kraju”. W zamian za
to już dzisiaj należy popierać „umiarkowanych” w Rosji, występować przeciwko „szaleństwom i zbrodniom” rewolucjonistów, nazywać socjalistów „ajentami” pruskimi, czy
angielskimi, no i — gdyby nie strach przed browningami — denuncjować ich przed


    Szkice polityczne

żandarmami rosyjskimi. Trzeba jednym słowem, stać się urzędowej Rosji użytecznymi,
a ona za to da nam coś z łaski, z wdzięczności za „Wandeę” polską. Polityka taka godna
„tego stworzenia, co pełza”, jest w gruncie rzeczy nierozumną dla żadnej klasy nie przynoszącą korzyści i wobec caratu nigdy nie osiągnie swoich celów. Przeciwnie, carat będzie
w przyszłości jeszcze bardziej Polskę musiał łupić finansowo i ekonomicznie, burżuazja
zaś rosyjska, pozbywszy się obaw ze strony polskiej, tym śmielej będzie żądała dla siebie
ułatwień w konkurencji z przemysłem w Polsce. Carat potrzebuje pieniędzy i jeszcze raz
pieniędzy, a burżuazja rosyjska zechce przecież ze swej władzy skorzystać. W stosunku dzisiejszym Królestwa do caratu łatwiej nawet tej burżuazji dobić się upośledzenia naszego
przemysłu, niż by to możliwym było np. za pomocą ceł retorsyjnych wobec niepodległego państwa polskiego, związanego traktatem handlowo-cłowym z Rosją. Nie mówiąc
już o dziesiątkach milionów, jakie idą na utrzymanie rosyjskich czynowników i oficerów
u nas, oraz na wyhodowanie sporej części armii za nasze pieniądze!
Pod względem zaś typu ustawodawstwa i swobód politycznych dla mas naszej ludności, monarchiczno-konstytucyjna Rosja mogłaby na długie lata być poważnym niebezpieczeństwem dla Królestwa. Podczas bowiem, gdy zabór pruski i austriacki jest przyłączony
do państw europejskich, rozwiniętych i tworzących ustawy dla wysoko już posuniętego ustroju kapitalistycznego, w Rosji sprawa przedstawia się inaczej. Prawda, że biurokratyczno-militarne Prusy stosują do Polaków dziki system komisji kolonizacyjnych,
osobnych premii dla germanizatorskich oprawców urzędniczych, ustaw o wywłaszczaniu
i dręczeniu dzieci w szkole pruskiej, ale ten sam system, jeszcze dzikszy stosuje i Rosja
do Królestwa i na tym punkcie z pewnością Rosja tak samo na miano kata zasługuje jak
i Prusy. Dlaczego by zaś na przyszłość lepszą gwarancją naszego rozwoju miała być masa
analfabetów rosyjskich, niż miliony socjalnych demokratów w Prusach, tego nie możemy
zrozumieć. Dzisiejszy brak wpływu socjalnej demokracji niemieckiej na sprawy pruskie
i na całą dzikość germanizacyjno-hakatystycznej polityki rządu, długo potrwać nie może. Najlepszym zaś początkiem do walki z hakatą będzie silna polska partia socjalistyczna
i zachwianie klerykalizmem polskim w Poznańskiem i na Śląsku.
Sto kilkadziesiąt lat przynależenia Polski do caratu wytworzyły taki stosunek między
obu narodami, że o dobrowolnej federacji nie można serio mówić. Wszelki rodzaj łączności Polski z Rosją był i będzie przymusowy, tj. zależny od słabości Polski i siły Rosji.
Osłabienie obecne Rosji powinno te konsekwentnie obudzić w Polsce większe naprężenie
w kierunku wyzwolenia się tej ostatniej. Dalsze zaś stadium osłabienia Rosji: rozprzężenie
i upadek caratu, musi w Polsce odezwać się hasłem niepodległości. Kto tego w dzisiejszym stadium rewolucji, jeszcze nie widzi, zobaczy to później, w miarę upadku caryzmu,
tj. tej organizacji przymusowej, która Polskę podbiła i w niewoli utrzymuje.
Lecz w polskim obozie rewolucyjnym podnoszą się i inne głosy, tworzą się kombinacje nie historyczne, a racjonalistyczne, które przedstawiają przyszłość mniej więcej
tak: Po obaleniu caratu wspólnymi siłami całej rewolucji na jego dzisiejszej przestrzeni,
powstanie olbrzymia republika, sięgająca od Łodzi i Sosnowca aż po Władywostok i Tyflis. Republika  milionów, „stu narodów”, stu języków, stu wiar religijnych, republika
łącząca w jeden organizm państwowy Polaków, Rosjan, Kirgizów, Baszkirów, Tatarów,
Ormian i plemiona pogan sybirskich… Jak na krzaku jałowca obok kwiatów i zielonych
jagód są już i zupełnie dojrzałe, tak w tej olbrzymiej republice będą obok przemysłowych
okolic „polskiego Manczesteru”, pokolenia prowadzące jeszcze życie koczownicze w stepowych kibitkach… Ale to nic nie przeszkadza. Jedna idea złączy tych  milionów: idea
spólnoty ruchu rewolucyjnego i wspólnych praw człowieka. Zamilkną różnice kultury,
religii, języka, historii, znikną wnet różnice rozwoju ekonomicznego — jak w mitycznym
raju będzie jedność, spokój, zgoda. O ile zaś różnice pozostaną, uwzględni je forma nowa,
podyktowana przez rewolucję: wolna federacja, czy związek dobrowolny wolnych i równych organizacji na rodowych, lub może jakich „okręgowych”, tak aby i „przywiślanskij
kraj” znalazł w niej wygodne pomieszczenie.
Potrzeba prawdziwie „rewolucyjnej” czyli raczej „rewoltującej” nieznajomości historii
państw na świecie, aby tworzyć podobne kombinacje. Nigdy bowiem i nigdzie takiej federacji  milionów tak różnorodnych narodów, ras, klimatów i stopni ekonomicznego
rozwoju nie było na świecie, ani też być nie mogło. Tylko dziki przymus, tylko gwałt za-


    Szkice polityczne

dany narodom, tylko brak rozwoju przemysłowego mógł te masy olbrzymie, rozrzucone
na takich ogromnych obszarach utrzymać pozornie przy kupie: tylko carat, ta straszliwa organizacja gwałtu i ucisku, mogła z największą szkodą dla ogromnej ilości ludzi
stworzyć granice dzisiejszego państwa rosyjskiego i doprowadzić tych  milionów do
takiego upadku, do takiej dezorganizacji, że  milionów Japończyków po kilkudziesięciu zaledwie latach konstytucyjnych rządów mogły temu caratowi wydać wojnę i wygrać
ją znakomicie. To wszystko, co się w Rosji dzieje od kilku lat, jest nawet dla najpłytszego
umysłu dowodem upadku caratu, ale i dowodem bezsilności  milionów ludzi, tworzących państwo cara. Na nic ta ruchoma ogromna liczba ludzi, roli, lasów itd., skoro
nie może to wszystko wydać ze siebie potęgi cywilizacyjnej.
Następnie federacja państwowa jest może najbardziej kruchą formą istnienia państw.
Możliwa ona na małej przestrzeni, jak np. kantony szwajcarskie, albo tam, gdzie jednolitość języka, wspólność historii dotychczasowej, najwyższa demokratyzacja społeczeństwa
i brak silnych sąsiadów same ją z małymi stosunkowo przeszkodami wytworzyły, jak np.
w Stanach Zjednoczonych Ameryki północnej. I w Szwajcarii jednak i w Stanach Zjednoczonych musiano „dopomagać” idei federacyjnej bardzo zaciętymi wojnami jak wojna
z „Osobnym Związkiem” („Sonderbund”) w Szwajcarii i wojna przeciwko stanom południowym w Ameryce.
I w tej przyszłej federacji  milionów dzisiejszego caratu nic nie zdoła ukryć interesów poszczególnych narodów, czy narodowych burżuazji, i w tej federacji będzie obok
walk klasowych jeszcze walka narodowa, językowa, religijna itd. Jeżeli by taka walka okazała się z tych lub owych powodów niemożliwą, jeżeli federacja miałaby być naprawdę
wolną i dobrowolną, wówczas rozpadnie się ona, tak jak w naszych oczach rozpadła się
unia Szwecji z Norwegią.
Że Rosjanie wystawiają na czoło swoich państwowych rewolucyjnych żądań ową republikę federacyjną, to jest zrozumiałe i logiczne. Federacja ma im zastąpić po prostu olbrzymie armie, które carat musi dziś utrzymywać, aby trzymać w ryzach podbite narody,
federacja broni Rosjan rewolucyjnych od zarzutu „zdrady stanu” przeciwko dzisiejszemu „posiadaniu” rosyjskiemu, federacja jest odpowiedzią szowinistom rosyjskim, którzy
przeklinają rewolucję, bo ona zmniejszyć gotowa Rosję! Rewolucja Rosji nie zmniejszy,
granic jej „świętych” nie tknie, bo na to właśnie jest federacja  milionów. Nie wmawiamy przez to towarzyszom rosyjskim żadnego machiawelizmu; broń boże! Kto jednak
zna ich bezkrytyczność, z jaką te właśnie sprawy państwa traktują, kto zna ich zdolność
do zachwycania się utopiami, byle te miały „naukową” postać i dały się jako tako pogodzić z żargonem doktrynerskim, kto zna wreszcie wpływ nieświadomy tysiąca stosunków
dzisiejszego państwa na wszystkich, ten zrozumie, że idea federacji może oddać wcale
dobre usługi towarzyszom rosyjskim.
Dla nas jednak nie ma federacja, sama w sobie, żadnej siły przyciągającej. Nie pójdzie
dla niej na śmierć ani jeden człowiek w Polsce! Pójdą Polacy na śmierć za obalenie caratu,
za wolność Polski, ale za zjednoczenie się z Rosjanami lub z Tatarami, nie! — My patrzeć
możemy na przyszłą ową federację tylko jako na przymus jakiejś potęgi silniejszej od nas,
tylko jako na fazę przejściową, w której dobrowolność żaden człowiek w Polsce nie wierzy
i wierzyć nie może.
Gdyby więc nawet federacja była możliwą, jeszcze potrzeba by dla niej stworzenia
z naszej strony ciągle wysoko trzymać sztandar niepodległości, bo tylko niepodległość
może być dla nas miarą pewną i niezawodną tego, o ile federacja ma być dla nas korzystną. — Form bowiem federacji może być bardzo wiele. O którą z nich walczyć należy?
Dzisiaj, gdzie wszystko oficjalne i półoficjalne w caracie musi być rosyjskie, mają i najpostępowsi Rosjanie bardzo łatwą pozycję w stosunkach z innym narodem: są tak łaskawi,
że zgadzają się na to lub na owo, mniejsze lub większe „ustępstwo”, językowe lub administracyjne. Jedni więc dają tylko polską szkołę, drudzy i „polski rząd” przyznać nam
gotowi, byle pewne bardzo ważne funkcje państwowe pozostały w ręku Rosjan. Więc
parlament będzie miał większość rosyjską, armia pozostanie rosyjską, zagraniczna polityka rosyjską itd. Na tyn dla nich polegać przecież będzie federacja; dla Nie-Rosjan
będzie to oczywiście jej błędem piękności… I to będą wieczne spory, które zamiast dodać olbrzymiemu państwu noworosyjskiemu siły, splączą tylko jego politykę wewnętrzną
i zewnętrzną w jakiś tragiczny kłębek sprzeczności i w rezultacie uczynią takie państwo


    Szkice polityczne

niemożliwym. Najszkodliwszymi są także dla proletariatu. Na nich to burżuazja grać może w takich stosunkach, jak na klawiszach; każda sprawa staje się wówczas „narodowo”
zabarwioną i sfałszowaną w duchu interesów burżuazji, wszystko jest sparaliżowane codziennym sporem o narodowe prawa, o drobiazgi zarówno jak i o rzeczy ważne, przy czym
sztuką burżuazyjnej „patriotycznej” prasy jest: rozdmuchiwać drobiazgi do rzędu spraw
najważniejszych i odwrotnie. W interesie polskiego i rosyjskiego proletariatu, w interesie
jego jasnej przyszłości nie leży wcale federacja, o jakiej dzisiaj mówić można, lecz niepodległość narodowa w Polsce i w Rosji w granicach narodowo jednolitych demokratycznych
republik. Te niepodległe republiki mogą potem zawierać z sobą setki traktatów, o ile one
będą potrzebne; byle miały one same twardą i pewną podstawę własnej państwowości
demokratycznej. I „rynki zbytu” i „pokrewieństwo rasowe” i „misja na wschodzie” i braterstwo międzynarodowe inaczej będą wyglądały na tle życia niepodległych narodowych
państw demokratycznych, niż w federacji, w której ktoś drugich za gardło będzie dusił co
dzień i przy każdej okoliczności. A bez duszenia za gardło, taka federacja  milionów
dzisiejszej Rosji nie da się historycznie ani politycznie pomyśleć.
Dlatego szczersi i brutalniejsi ludzie nie bawią się zbyt wiele w ideę federacji z Rosją,
a od razu żądają od nas „organicznego wcielenia” do Rosji. Prawda, że zamiast bagnetów
carskich stawiają nam w tym celu, pogardę samych siebie jako środek do podjęcia tego
celu, prawda, że najpierw trzeba plunąć na wszystko co polskie, a z zachwytem patrzeć na
wszystko co niepolskie, prawda, że nie gorzej od żandarmów odmawiają nam prawa do
bytu, jako Polakom, zostawiając nam — tak jak i żandarmi — jeszcze język „rodzicielski”,
(dopóki nie nauczymy się na koniec wszyscy po rosyjsku), ale to wszystko dzisiaj już nie na
wiele się przyda. Niewola narodowa nie ostanie się tam, gdzie lud walczy o swoje prawa,
gdzie lud za nie nauczył się umierać. „Kulturtregerzy” niemieccy, czy rosyjscy w Polsce
przegrali sprawę z chwilą powstania polskich partii socjalistycznych.
W praktyce rewolucyjnej to „organiczne” wcielenie do Rosji wygląda czasem na
smutną komedię. Jak to bowiem wygląda np. jeżeli główny obóz rewolucyjny w Rosji
nie świętuje  Maja, a zależni odeń „organicznie wcieleni” urządzają wszędzie uroczystości
majowe w Polsce. Albo jak wygląda udział rosyjskich socjalistów w wyborach do Dumy,
a równocześnie ogłaszanie przez naszych „organicznie wcielonych” tak surowego bojkotu
przy wyborach, że się go popiera aż browningami? Jak tu zresztą wmówić w polskie masy
robotnicze, żeby walczyły o Dumę tylko w Petersburgu, żeby dawały się rąbać i strzelać
za to, że nie mają prawa do narodowej wolności? Więc trzeba te masy chyba okłamać,
więc trzeba je zagłuszyć gromką komendą, więc trzeba środków szukać u tych, którzy nie
rozumieją spraw naszych, więc trzeba listów polecających od wybitnych, znanych w świecie socjalistów, którym się Polskę przedstawia jako cudacką reakcję, więc trzeba tej całej
ohydnej komedii międzynarodowej, na którą uczciwi ludzie wszystkich narodów patrzą
już dzisiaj ze wstrętem. A ponieważ w zamęcie rewolucyjnym można ten teatr odegrać,
więc się go gra. Tylko od czasu do czasu musi się mówić do robotniczej klasy w Polsce
jako do pełnoprawnej; wtedy powtarza się nawet „patriotyczne” zwroty, wtedy się mówi
inaczej, niż na kongresach, gdzie zapisuje się swoją samodzielność innym partiom.
Wszystkie te sztuczki na nic się oczywiście nie przydadzą. O losach swoich musi rozstrzygać sam proletariat polski i to nie w dzisiejszych słabych i młodych organizacjach
partyjnych, a w partiach obejmujących większość ludu roboczego, w partiach będących
wyrazem nie chwili tylko, a wyrazem stałym wszystkich najważniejszych dążeń klasy pracującej. Manewry kłamliwej prasy, czy kłamliwych agitatorów nie zakrzyczą i nie zaplują
w klasie pracującej jej najwyraźniejszego interesu klasowego: potrzeby utworzenia narodowo jednolitego państwa demokratycznego jako najwyższego politycznie stopnia rozwoju, jako wreszcie pola do decydujących walk z klasą kapitalistyczną, celem osiągnięcia
dyktatury proletariatu w państwie dzisiejszym.
. 


  
Obłędne i fałszywe kroki taktyczne doradzane w ostatnich czasach przez jednostki czy
grupy w naszej rewolucji, powoływały się zawsze na ostatni argument, ich zdaniem zupełnie wystarczający: tak chce proletariat, tego lub owego żądamy w imieniu proletariatu
rewolucyjnego. I przemycano pod tą pokrywką wiele błędów, wiele taktycznych fałszów.


    Szkice polityczne

Nadużywano np. jednego z wielu środków walki rewolucyjnej: powszechnego strajku, w imię jakoby niezłomnej woli proletariatu. Tymczasem pokazało się, że wobec zmienionych warunków bytu proletariatu, wobec przystosowania się do nich także i wroga,
strajki nie tylko w pewnym czasie nie były pożyteczne, lecz owszem szkodliwe i mimo
wszelkich uroczystych zapewnień, że strajk jest jedyną bronią „klasową”, godną proletariatu, musiano poniechać myśli tylko o tym jedynym środku, a zacząć stosować także
i inne, bardziej w danej chwili stosowne.
Skąd pochodzą fałszywe argumenty podobnej natury? Płyną one przeważnie z mylnych pojęć o proletariacie, o jego rozwoju i jego woli w społeczeństwie. Przede wszystkim
proletariat u nas jest klasą najmłodszą, powstającą jeszcze ciągle z rozwoju kapitalizmu
i z rozkładu dawnych form produkcji: drobnego przemysłu i drobnego rolnictwa. Nie
odbiegł on też jeszcze zbyt daleko od obu tych źródeł swoich i ma w sobie jeszcze dużo pojęć stamtąd pochodzących. Poza kilkunastoma wielkimi centrami fabrycznymi jest
proletariat polski zajęty jeszcze na roli i w rękodziele. Przepaść między proletariatem
a drobnym właścicielem w mieście, czy na wsi nie jest tu jeszcze tak wielką, ażeby nie
mogła jej przemościć jakaś wspólna potrzeba, silnie odczuta. Tak jest w spokojnych czasach, a cóż dopiero w czasie rewolucji, i to rewolucji, gniecionej, katowanej, mordowanej
równie srogo na wsi jak w mieście, rewolucji skierowanej przeciwko obcemu rządowi,
obcym urzędnikom, obcej armii, ba, obcej idei państwowej, opierającej się na zaborze kraju. W normalnych nawet społeczeństwach kapitalistycznych partia proletariatu
przemysłowego, partia socjalistyczna pilnie baczy na resztę ludu, na chłopów i drobny
przemysł, ażeby ułatwić tej reszcie przejście pod czerwony sztandar. Jakkolwiek strzeże
się ona złudzeń drobnomieszczańskich, to jednak liczy się z istnieniem drobnomieszczaństwa i chłopów i stara się je pozyskać całym szeregiem ustaw i reform, zwłaszcza
wolnościowych i kulturalnych.
U nas ani drobnomieszczanie, ani chłopi nie wytworzyli w Królestwie silnych partii
swoich. Poza klerykalizmem nadużywającym religii do swoich celów antynarodowych
i antywolnościowych, splugawili wszystko narodowi demokraci, tak, że o ruchu chłopskim z osobnymi programami i osobną organizacją partyjną nie ma mowy. Słabe organizacje „ludowców” idą z prądem socjalistycznym, a tzw. „postępowa demokracja” jest
wyrazicielką nikłego dość podłoża społecznego: części klasy średniej, przetkanej już bardzo „proletariatem inteligencji” a więc grupą społeczną bardzo niesamodzielną i wrażliwą
na socjalistyczną filozofię, etykę, historiozofię, choć nie na socjalistyczną politykę…
Wynika stąd względna łatwość dla rewolucyjnego socjalizmu zagarnięcia części owych
klas chłopów, drobnomieszczan i proletariatu inteligencji w sferę swoich wpływów politycznych. Wszystkie trzy bowiem nie są zadowolone ze swego położenia społecznego,
wszystkim daje się we znaki rozwój kapitalizmu i wszystkim ciąży bardzo jarzmo niewoli przez carat nałożonej. Naturalnie, że proletariat ani programów, ani taktyki swojej
nie będzie szukał u chłopa lub proletariusza inteligencji, który nie stał się jeszcze socjalistą, ale proces odwrotny może łatwo się rozegrać. Nawet musi, jeżeli proletariat ma
swoje cele osiągnąć. Jakkolwiek bowiem nie sama liczebność odgrywa najważniejszą rolę
przy wyznaczaniu potęgi politycznej danej klasy, a w grę wchodzi ruchliwość tej klasy,
jej stanowisko w procesie produkcji, jej umiejętność polityczna itd. to jednak proletariat właśnie jest klasą najniższą w układzie społecznym, u nas klasą bardzo ubogą, nie
mogącą dysponować środkami pieniężnymi dość znacznymi, a nadto liczba jego — o ile
chodzi o sam proletariat przemysłowy — jest jeszcze taką, że przy uwzględnianiu celów
takich jak obalenie caratu i powołanie Konstytuanty w Warszawie, głównym pytaniem
jego taktyki będzie, jak porwać za sobą resztę ludu?
Porwać nie znaczy jednak oszukać. Nie kłamliwą demagogię doradzam towarzyszom,
a szereg środków politycznych, albo zgodnych z programem socjalistycznym, albo niebędących z nim w żadnej rzeczywistej sprzeczności. O ile dla drobnego przemysłu i dla
proletariatu inteligencji mają największe znaczenie ustawy wolnościowe, o tyle dla chłopów ważną w pierwszym rzędzie jest radykalna reforma agrarna, uprzątająca przeżytek
średniowieczny: szlachecką własność, a oddająca ziemię dóbr koronnych, duchownych
(biskupich i w ogóle mających cechę latyfundiów) i pańskich w dzierżawę chłopom na
korzystnych warunkach dzierżawnych.


    Szkice polityczne

Cały system ochrony społecznej w formach nie tylko ustaw, otaczających opieką
swoją chorego, inwalidę, wdowę czy sierotę, lecz także ustaw protegujących organizacje spółdzielcze i spółki spożywcze, spółki kredytowe, eksportowe itd., wszystko to, co
dziki proces dzisiejszego wywłaszczania i miażdżenia drobnych właścicieli może zrobić
łagodnym, ludzkim procesem powolnego przechodzenia do ustroju socjalistycznego, ma
ogromne znaczenie dla reszty ludu, o ile nie jest on proletariatem. Jeżeli prawdą jest, że
rewolucyjny proletariat ma być wodzem innych klas ludowych w walce rewolucyjnej, to
koniecznością nieodzowną jest dać tym klasom odpowiedź jasną i rozumną na ich troski, na ich cierpienia i pytania rzucane przez nie przyszłości… Na to wszystko jest jeszcze
dość czasu przed nami. Możemy tę pracę polityczną spełnić tymi siłami, jakie dzisiaj już
partia posiada. Nie ucierpi na tym ani „czystość zasad” naszych, ani nie skrzywi się walka
rewolucyjna. Przestanie być ona sprawą tylko jednej klasy, proletariatu przemysłowego
i zyska sojuszników w całym ludzie.
Równolegle z tą robotą należałoby z większą niż dotąd energią uchwycić w kadry organizacyjne tę większość proletariatu przemysłowego, która nie jest socjalistyczną jeszcze.
Agitacja dzisiejsza jest wprawdzie ogromna, ale jeszcze niewystarczająca, a w wielu razach ma one cechy szablonowe, nie przystosowane do warunków naszych. Zdumiewająco
ubogą np. jest nasza literatura agitacyjna lat ostatnich, o ile nie jest tłumaczoną z innych
języków. Należy wytworzyć organ wydawniczy, staranniej niż dotąd funkcjonujący. Partia taka jak PPS, dokazująca na polu techniki dziennikarskiej cudów energii i zręczności,
mogłaby stworzyć literaturę własną agitacyjną, byle wyrzec się owego ciągłego wyklinania
rabinackiego, jeżeli który z towarzyszy odważy się na pogląd, nie będący akurat w modzie
partyjnej. Rewolucja nie zginie od tej lub owej „herezji”, byle tylko nie okazywano takiej
nerwowości na pierwsze lepsze zdanie, które ma dotknąć jakoby nieskazitelnej doktrynersko białej szaty proletariatu uświadomionego!…
Czas już skończyć z taktyką dotychczasową, będącą szeregiem niedomówień i wiecznego wahania się, czy to lub owo zasłuży na wdzięczne uznanie „Europy”, czy też towarzyszy rosyjskich, choćby było w naszych warunkach wskazanym i koniecznym.
— Jeżeli się wysuwa hasła dla całego narodu ważne, jak obalenie caratu i powołanie
Konstytuanty w Warszawie, to trzeba coś zrobić, aby bodaj lud cały do haseł tych zagrzać
i hasłami tymi zainteresować.
— Jeżeli się głosi prawa człowieka i walczy faktycznie z najazdem, to dlaczego milczeć
o narodowej wolności i niepodległości.
— Jeżeli się ma przed sobą wroga zdecydowanego na wszystko, nie wolno taktyki
swojej zwężać do jednego tylko środka jak np. było ze strajkiem generalnym.
— Jeżeli wróg ufa w siłę swej zbrojnej armii, wówczas trzeba obmyślać środki, aby
mu tę broń z rąk wytrącić i uczynić tę armię nieszkodliwą.
— Trzeba jednym słowem wroga ubezwładnić tymi środkami, jakimi tylko Rewolucja
będzie rozporządzała. To są zadania taktyczne, które przede wszystkim należy rozwiązać.
W drugim dopiero rzędzie stoi liczenie się z tym, co drudzy, poza naszym krajem mogą dla zwycięstwa rewolucji zrobić. Musimy do tych drugich przyjść z naszymi własnymi
zasobami czynów i możliwości czynów.
Siła i rozmach rewolucyjnej partii w Polsce są już dziś bardzo wielkie i mogą być
w przyszłości jeszcze większe; nie ma więc mowy o tym, żeby ktoś z daleka, z obcej
partii mógł nami kierować i tylko naturalna konieczność ciągłego porozumiewania się
z wszystkimi wrogami caratu, a zwłaszcza z socjalistyczną rewolucją powinna nas ciągle
do tego porozumienia się popychać. Nie żadne jednak państwowe motywy, nie żadne
uzależnianie nas z góry od tych, czy owych poglądów, panujących w danym czasie w Petersburgu, mają decydować o naszej taktyce u siebie w domu. Niechaj się inni z nami
liczą, jako z całością, mającą inne warunki bytu i walki rewolucyjnej, niechaj nauczą się
uważać nas nie jako dodatek jakiś do swoich planów, lub jako coś, co się toleruje tylko
z powodu wielkiej energii rewolucyjnej, lecz przeciwnie: niech zrozumieją raz wreszcie,
że PPS jest równorzędnym czynnikiem rewolucji, że rewoltując lud polski nie czyni tego dla jakiejś szczęśliwej kombinacji przyszłościowej, w rodzaju republiki panrosyjskiej,
a czyni to z zamiarem uzyskania niepodległej polskiej republiki demokratycznej!
W ten sposób osiągnie PPS na wewnątrz i zewnątrz wyraźną podstawę dla całej swojej polityki. Jako partia proletariatu polskiego wytwarza ona ustawicznie ideologię tego


    Szkice polityczne

proletariatu, broni jego interesów klasowych, prowadzi go do walki o nie. W szczególnym, rewolucyjnym położeniu, w jakim się wskutek osłabienia swego wroga znalazła,
tworzy w całym ludzie potęgę bojową, wysuwa na czoło swych żądań: obalenie caratu
i niepodległość narodową, bo niczego innego w Konstytuancie Warszawskiej nie będzie
żądał proletariat polski, i wznosi przez to sztandar, koło którego masa polskiej ludności
musi się zgrupować, jeżeli cele PPS mają być osiągnięte.
Oto taktyka zrozumiała dla wszystkich, dla swoich i dla wrogów!
Nie uwłacza ona ani jednym czynem, ani jednym słowem zasadom socjalizmu, ani
interesom klasowym świadomego proletariatu, ani międzynarodowemu braterstwu, ani
historii ludu w Polsce. Nie osłabia nas, lecz wzmacnia, nie zaciemnia żadnej sytuacji, lecz
każdą jasno rozwiązuje. Taktyka ta nie jest ani burżuazyjną, ani drobnomieszczańską, bo
ani burżuazja nasza, ani drobnomieszczaństwo poza lękliwą „autonomię” Kraju przywiślańskiego nie wyszły. Nie jest ona też wyrazem żadnych „possybilistów”, ani „rewizjonistów” lecz jedynym czystym wyrazem międzynarodowego, rewolucyjnego socjalizmu
w Polsce i jako taka powinna stać się taktyką PPS.
. 
 

Czy w ogóle możliwe jest obalenie caratu i ogłoszenie niepodległego polskiego państwa
demokratycznego wśród Konstytuanty Warszawskiej? Przy nastroju obecnym ludności
w Polsce śmiało można odpowiedzieć, że w ogromnej większości mózgów od razu formułuje się krótka odpowiedź: Nie! Jedenaście milionów Polaków bez dostatecznej broni
nie może oderwać się od państwa -milionowego. Wszak na naszym grzbiecie siedzi
. żołnierzy rosyjskich! A wśród naszej legalnej prasy większość gazet jest konserwatywna, klerykalna, narodowo-demokratyczna, a więc kontrrewolucyjna! „Naród” więc
nie chce walki, a gdyby jej nawet chciał, przegra, przegrać musi, czego zresztą dowodem
upadek powstań szlacheckich i burżuazyjnych.
Gdyby tak kto za nas, bez nas pomyśleć raczył o nas, ha! to co innego. Gdyby tak
jacyś drudzy Japończycy pojawili się na horyzoncie i pobiwszy Rosję, zażądali w traktacie
pokojowym niepodległej Polski, wówczas — chociaż wierni Jego Cesarskiej Mości poddani — zgodzilibyśmy się na własną wolność… Albo gdyby rewolucyjna Konstytuanta
w Petersburgu „darowała” wspaniałomyślnie Polakom ich prawa narodowe, przyjęlibyśmy
je z wdzięcznością. Gdyby wreszcie cywilizowana Europa wkroczyła do Rosji i proklamowała jakąś nową Polskę, podobnie jak Szwajcarię czy Holandię, jako rodzaj państwa
neutralnego, może byśmy chyba nie szemrali niewdzięczni… Ale wszystko to bez naszego
udziału odbyć się by miało, bo — my: wierni Jego Cesarskiej Mości poddani, niczego
nie chcemy sami i o nic walczyć sami nie będziemy.
Nie karykaturę zawierają słowa powyższe, a rzeczywisty nastrój swojskiej naszej kontrrewolucji. Tak ona mówi i myśli. Rewolucja jest dla niej „nieporządkiem”, szaleństwem,
zbrodnią, niemożliwością, władza carska świętą, z niebios płynącą, a w każdym razie tak
potężną, że nie wolno nawet myśleć o możliwości jej upadku.
W rzeczywistości jednak i Japończycy i rewolucja w Rosji i nawet cywilizowana Europa stworzyli i stwarzają coraz to korzystniejsze szanse dla naszych walk o wolność.
Japończycy pobili Rosję gruntownie, wykazali całemu światu jej zgniliznę i słabość, osłabili zatem naszego wroga bardzo radykalnie. Rewolucja szarpie go i niepokoi, wprowadza
zamęt i dezorganizację w carat od góry do dołu, osłabia więc naszego wroga. Opinia Europy także coraz to bardziej nieufnie i wrogo odnosi się do każdego kroku caratu, co go
nie wzmacnia.
Tylko my sami, my Polacy, my potrząsający na bankietach międzynarodowych naszymi kajdanami, my „rycerze chrześcijaństwa”, my naród dumny z swoich niegdyś „złotych” wolności, nie zdążyliśmy jeszcze nawet tyle dla swojej ojczyzny zrobić, co dla niej
zrobili rewolucjoniści rosyjscy, co żołnierze japońscy, lub postępowi ludzie w Europie!
Tylko my spokojnie w polskich gazetach „demokratycznych” czytamy wezwanie do gości
kąpielowych polskich zagranicą, aby jeszcze posiedzieli w kąpielach, bo — w Warszawie strzelają rewolucjoniści do żandarmów rosyjskich i jeszcze wracać „niebezpiecznie”.
Później, kiedy tych przeklętych rewolucjonistów wyłapią żandarmi rosyjscy i zaskrzypią
szubienice w cytadeli, będzie „bezpiecznie” w Polsce i warto będzie wrócić do koryta sto

    Szkice polityczne

jącego pod pilnym nadzorem żandarmów. Skutki niewoli robią z pewnych ludzi zupełne
bydlęta. Ale i to nasze bydło stanie się pod wpływem wielkiej i świętej rewolucji kiedyś
ludźmi. Na razie oczywiście zbydlęcenie niewolą pozostanie faktem smutnym, ohydnym.
Z faktem tym liczy się rewolucja, ale nie bierze nastroju żywych trupów za punkt wyjścia
dla siebie.
Szanse rewolucji przedstawiają się w bardzo różnych postaciach. Rozkład tak wielkiej
państwowej maszyny, jak rosyjska, nie musi iść torami, które mu naznacza jakiś program
rewolucyjny. Nikt z nas nie wie, jaki skutek na położenie caratu w Europie wywrze
np. bankructwo finansowe Rosji. Czy ta Europa nie zacznie Rosji traktować, jak Turcję
lub Chiny? Zabicie cara i ewentualnego jego następcy na tronie, także może stworzyć
sytuację dla naszej rewolucji bardzo korzystną. Rewolta większa armii, wprowadzająca
zupełny już paraliż militarny w caracie, może być nadzwyczajną szansą rewolucji. Nawet żywiołowy ruch chłopski, za którym pójdzie bezład administracyjny, będzie bardzo
korzystnym warunkiem i naszej walki. Częściowy rozbiór Rosji, jedna jeszcze przegrana
jej wojna z „wrogiem zewnętrznym”, należą także do tych form przyszłości, z którymi
liczyć się będzie trzeba. Kombinacji historii nikt nie wyczerpie. Dla nas ważna nie ich
poszczególna, jedna forma, a wszystkie możliwe formy razem, o ile one zawierać muszą
szanse dla nas korzystne. Ważne zaś one wszystkie dla nas, nie dlatego, aby z założonymi
rękoma oczekiwać od nich zbawienia, ale dlatego, aby wśród naszej własnej pracy, wśród
własnych przygotowań, jako kowale własnych losów, móc wyzyskać to wszystko życzliwe,
co się tylko wyzyskać da, czego nie należy uronić w danej chwili.
Aby te główniejsze bodaj kombinacje przyszłości wyzyskać, potrzebny szereg studiów,
do których zawsze zabrać się opłaci…
Rzeczywiste dane przeszkody do obalenia caratu są właściwie dwie: armia rosyjska
i kontrrewolucja polska.
Nie jestem żołnierzem, ale jako zwykły śmiertelnik odważę się na bliższe przyjrzenie
się armii rosyjskiej w Polsce, powołując się tylko na to, co fachowcy już dzisiaj stwierdzili. Armia rosyjska po przegranej wojnie utraciła nie tylko ład wewnętrzny, polegający
na dyscyplinie i ufności w dowództwo, ale jeszcze dotąd nawet mechanicznie nie została
uporządkowana. Armia ta ma w sobie truciznę buntu, a nabędzie tej trucizny więcej, gdy,
w takich jak dzisiejsze warunkach, pochłonie w siebie nowych rekrutów, wychodzących
już z atmosfery rewolucyjnej. Najdzielniejsze jej części, saperzy, artyleria i marynarka wrą
buntem, którego szczegóły są powszechnie znane. Wprawdzie armia rosyjska w Polsce
najmniej tym buntem dotknięta, ale za to samo jej kierownictwo stara się ją militarnie
zdemoralizować, używając ciągle do posług policyjnych. Armia ta rabuje, kradnie, zaniedbuje właściwą służbę wojskową, a staje się rodzajem zbrojnych band, towarzyszących
różnym osobom urzędowym, band strzegących szynków, mostów, poczt, policjantów itd.
Jej sprawność bojowa na tym traci, bo dzikie bandy nigdzie nie będą mogły od razu stać
się karnym nowoczesnym wojskiem.
Już dzisiaj ogromna część tej armii uwięziona przy posługach niewojskowych, a z większym natężeniem walki rewolucyjnej, można śmiało powiedzieć, że z . żołnierzy
połowa będzie pilnowała swoich magazynów, kolei, mostów, poczty, będzie pełnić musiała służbę policyjną i zostanie przez to unieruchomioną. Zależy to oczywiście od tego,
w jakim stopniu rewolucja potrafi tę armię otoczyć nastrojem wrogim całej ludności.
Jeżeli rewolucja ma nadzieję wedrzeć się do środka tej armii, stojącej załogą w Polsce,
to oczywiście, że powstaje stąd komplikacja, której rozwiązanie musi się zostawić pewnej, określonej przyszłości. Liczyć zbyt wiele na możliwość buntu armii w Polsce, moim
zdaniem — niezbyt pewna rzecz, ale usiłowania w tym kierunku należy robić, zwłaszcza
obecnie. Przy podupadających finansach Rosji, złodziejstwie intendentury i dowództwa,
możliwości wielkich buntów wewnątrz Rosji, na Łotwie, na Kaukazie i w innych krajach
może ta armia, gdyby ewentualnie pozostała carowi wierną, być ostatnią deską ratunku
dla caratu. W pewnych zatem warunkach rewolucja będzie musiała rzucić całą swoją siłę
na tę ostatnią podporę carskiej władzy, będzie musiała, powtarzam, jeżeli na serio zechce
cele swoje osiągnąć. Nic nie pomoże sceptycyzm agitatorów, którzy umieli dotąd tylko
strajki urządzać i demonstracje na ulicach, nic nie pomoże powoływanie się, że to przecież „powstanie”, a socjaliści powstania nigdy nie urządzali, nic nie pomoże powoływanie
się na mityczną, nadludzką jakby przewagę armii nad ludem i płynąca stąd niechęć do


    Szkice polityczne

mierzenia się z armią. Już dzisiaj musimy być na to przygotowani, że może nastać czas,
w którym carat będzie się bez reszty mieścił w armii, i że wtedy chcąc obalić carat, trzeba ubezwładnić tę armię. Co do zbrojności zaś naszego społeczeństwa, to jest to sprawa
techniki, o której pisać jawnie nie należy. Ale tyle tylko wolno chyba powiedzieć, że
skoro Hotentoci i Murzyni potrafią znaleźć wcale niezłą broń, to chyba i Polacy ją na
świecie znajdą, jeżeli tylko w wielkiej masie tego bardzo zapragną…
W ogóle niepodobna dzisiejszych warunków w Rosji i Polsce porównywać z normalnymi warunkami w innych państwach europejskich. To co się uważa za niemożliwe
w Europie, staje się w oczach naszych w caracie rzeczywistością. A to dopiero początek
akcji rewolucyjnej, dopiero pierwsze starcia się ludów z caratem, który jeszcze od czasu
do czasu próbuje udawać normalny „rząd”, który jeszcze nie ogłosił oficjalnie bankructwa
finansowego i korzysta z „równowagi” europejskiej. Jeżeliby jednak w tym tempie, jak
dotychczas miał pójść rozwój wypadków, wówczas przedziwne rzeczy uderzą w oczy naszych zaspałych polityków, co umieją się dziś tylko dziwować i głupio moralizując, łamać
ręce na temat: „Jakie czasy! ach, jakie ciężkie nastają dla spokojnych ludzi czasy!”
Wracając do naszego rozważania, chcemy jedynie jeszcze zaznaczyć, że armia rosyjska
w Polsce to nie jest coś, przed czym od razu, bez rozwagi plackiem mają Polacy padać,
lecz to część konającego ustroju, część caratu, walącego się w gruzy, to ilość dana, którą
trzeba wprawdzie z wielkim rozmysłem traktować, ale to nie jakiś absolut, nie dający się
zniszczyć lub ubezwładnić.
Podobnie też rzecz się ma i z polską kontrrewolucją, z tą „cywilną” armią cara, która
w imię porządku, geszeu natychmiastowego, w imię papieża i jego biskupów w Polsce,
w imię panowania zgniłej szlachetczyzny, czy feudałów fabryczno-kopalnianych, zechce
stanąć w obronie caratu, jako „prawowitej władzy” w Polsce.
Kontrrewolucja ta nie może stać się partią klasową burżuazji pełnej siły i wiary w swoją ideologię, bo burżuazja narodowo silna musi właściwie sama dążyć do niepodległego
państwa burżuazyjnego, w każdym razie nie carskiego. Tylko upadek polityczny burżuazji, tylko jej abdykacja ze swoich klasowych programów może wywołać wśród niej
jakieś posługi żandarmskie przeciwko rewolucji socjalistycznej obecnej. I tylko klerykalizmem podtrzymywana, kłamstwem i oszczerstwem żywiona ciemnota pewnych warstw
ludowych może naszej kontrrewolucji dostarczyć ochotników. Prawda, że burżuazja nasza zmarniała i podupadła, prawda, że klerykalizm u nas święci nieraz jeszcze orgie na
wsi i w mieście, ale to da się zrównoważyć w znacznej części obcością wroga, z którym
obecnie walka się toczy, da się zrównoważyć nienawiścią tego wroga do wszystkiego, co
polskie i katolickie, tak, że nawet niesocjalista i nierewolucjonista z radością by patrzył
na tego wroga upadek lub wypędzenie z kraju.
Nie sądźmy dalej narodu polskiego wedle jego dzisiejszej legalnej prasy, bo możemy
się omylić na niekorzyść rewolucji. W Królestwie została dziś tylko ta część prasy przy
życiu, na którą pozwala policja carska. Cóż więc dziwnego, że czuć ją nieraz oficjalnym
„russkim duchem”, że skomli tam nieraz najgorsza psiarnia z bractwa piszącego… W Galicji zaś i w zaborze pruskim prasa nigdy właściwie nie była zależną od publiczności, lecz
była i jest jeszcze w znacznej części utrzymanką spółek arystokratycznych, klerykalnych,
rządowych, lub geszefciarskich. Prasa burżuazyjna w Polsce, z nielicznymi wyjątkami gazet ugodowo-stańczykowskich, kuleje zawsze z tyłu za wypadkami i za nastrojami ludności, sama zaś nie przedstawia żadnej inicjatywy, ani nie wpływa decydująco na opinię.
Nie ma tam wielu ludzi, piszących z przekonania, a najwięcej takich, co piszą, bo im za
to płacą, lub inaczej pisać zakazują.
Jest to najmarniejsza może prasa na całym świecie, bo po największej części nawet
talentów pozbawiona. Dopóki żandarmi górą, będzie ta prasa pisała o rewolucjonistach,
jako o „rabusiach” i „napastnikach”, jeżeli jednak żandarmi będą na spodzie, „rabusie”
staną się na szpaltach prasy „bojownikami”…
Pomimo wszystkich błazeństw „działaczy” narodowo-demokratycznych, pomimo starannej kultury zdziczenia i ogłupienia, hodowanej przez rzekomo sprytnych wodzów narodowej demokracji, najpoważniejszą siłą kontrrewolucji pozostanie w Polsce jednak klerykalizm. Ten ma organizację wzorową, ma komendę kontrrewolucyjną konsekwentną,
ma wpływ na chłopów, a w razie potrzeby schroni się pod jego skrzydła wszystko, co
będzie niesamodzielne, a rewolucji wrogie. Ale i klerykalizm może dojść z biegiem wy

    Szkice polityczne

padków do trudnego pytania: co lepsze? Czy państwo polskie z przeważającą ludnością
katolicką, czy zależność pokorna od rządu rosyjskiego? Wprawdzie to państwo przyszłości
porewolucyjnej ma być demokratyczne, z ogromnym wpływem ludu i klasy pracującej
na funkcje państwowe, ale kler umiał się godzić i z „córami rewolucji”, jak np. pogodził
się z trzecią republiką ancuską… że biskupi pozostaną wiernymi carowi aż do końca, to
nie ulega wątpliwości, ale czy niższy, a zwłaszcza najniższy kler tej wierności dochowa, to
jest więcej ni wątpliwym. Tolerancja religijna ogłoszona rzekomo przez carat w ostatnich
chwilach, jest zbyt chudą przynętą dla katolicyzmu polskiego.
Kontrrewolucja w każdym razie popularną nie może stać się łatwo, a wysiłki narodowej demokracji w tym kierunku czynione, owe pogrzeby „ofiar” narodowo-demokratycznych, krzykliwe „demonstracje” narodowo-demokratycznych najmitów i denuncjantów
fabrycznych, noszą na sobie zbyt wyraźne znamiona sztuczek agitatorskich, aby w przyszłości uważać je trzeba było za poważny czynnik polityczny. Przez dłuższy czas, w razie
wzrostu ruchu rewolucyjnego, kontrrewolucja musi się przyczajać i dać się nieść w przyszłość i tam dopiero należy oczekiwać pierwszej wielkiej próby jej zorganizowania się.
Dzisiaj nie ma dla niej pola w ciasnej przestrzeni zażartej walki między proletariatem
a najazdem. Nie ma pola chyba już wyraźnie pod skrzydłami żandarmów… To zaś nie jest
dzisiaj żadna ochrona, ani moralna, ani nawet fizyczna!
. 

 
Jest jeszcze jedna forma, pod którą prasa europejska — a w ślad za nią bezmyślnie i nasza
— wyobraża sobie kontrrewolucyjną akcję. Jest to tzw. „interwencja Europy”, czyli sąsiadów, a więc Niemiec i Austrii. Wedle zwykłych poglądów, które miałem sposobność
w dziennikach wyczytać, sprawa ma się niby tak przedstawiać: Ma powstać nowe „Święte
Przymierze” trzech cesarzy, na wzór tego, które utworzono niegdyś po pogromie Napoleona, tego egzekutora rewolucji w Europie. Armie niemiecka i austriacka wkroczą do
Rosji, zajmą zachodnią jej część, uspokoją zbuntowany kraj i — oddadzą go na powrót
pod knut łaskawego cara-imperatora. Ma to być niby sąsiedzka grzeczność za dawne usługi podobnego rodzaju, świadczone przez carów Niemcom i Austrii. Kitem, łączącym owo
„Święte Przymierze” ma być oczywiście sprawa polska, która jest groźną dla Austrii i Niemiec w równej mierze jak i dla Rosji. Ponieważ zaś jako ducha twórczego konszachtów
z „Świętym Przymierzem” przedstawiają Wilhelma II, który już to na zjeździe z carem,
już to podczas ostatniego zjazdu w Wiedniu miał jakoby interwencję przygotowywać,
więc nic dziwnego, że ancuska i angielska prasa, a za nią i nasza „szczerze patriotyczna”, uważają już interwencję — na wypadek wszelki — za umówioną, a charakter jej za
ustalony.
Nie siedzę w sercu ani w myślach Wilhelma II i jego dyplomatów i na równi z innymi nie wiem nic o treści rozmów jego na zatokach fińskich lub w Schönbrunie, ale
to wiem, że wbrew wszystkim gadaninom prasy, interwencja dzisiejsza Niemiec i Austrii
przyspieszyłaby upadek caratu prędzej, niż sto bomb i tysiące browningów!
Byłaby ona faktycznym upadkiem granic Rosji, zburzeniem ich prawdziwym, namacalnym, świadczącym o niemożliwości utrzymania państwa takiego jak Rosja o własnych
jego siłach. Nie rozwiązałaby żadnego zagadnienia rewolucji, tylko podkopałaby w zupełności wiarę w potęgę cara. Równocześnie z nią cały naród rosyjski musiałby zwrócić
się przeciwko carowi i napędzić go jako zdrajcę państwa, albo też z tych powodów, z jakich go chcą napędzić rewolucjoniści, jako nędznego tyrana i przeszkodę do życia 
milionów. Toteż nic dziwnego, że właśnie sfery urzędowe rosyjskie w piśmie „Rossya”
straszyły rewolucjonistów interwencją, jako wymierzoną przeciw caratowi, a nie jako jakimś „Świętym Przymierzem” trzech cesarzów!…
Interwencja nie uspokoiłaby nawet rewolucji w Polsce czy na Litwie. I owszem dodałaby jej właśnie otuchy, bo nie można nawet wyobrazić sobie, żeby Niemcy i Austria
gorzej rządziły krajem, niż Rosja. Jak przedstawiają sobie ustanie tej interwencji? Czy tak
ot po prostu, jako zwrócenie rozhukanego przedtem konia właścicielowi? Trzeba być już
bardzo naiwnym, aby tak sobie los milionów ludzi wyobrażać w XX wieku.


    Szkice polityczne

Interwencja na korzyść caratu byłaby hasłem do nieobliczalnych dzisiaj przewrotów
wewnątrz państw interweniujących i nie tylko nie uratowałaby caratu, lecz naruszyłaby silnie monarchizm w Niemczech i Austrii. Interwencja możebną jest dzisiaj tylko
przeciwko caratowi, a ponieważ ani Francja ani Anglia nie pozwolą na rozszerzenie się
Niemiec ku Wschodowi, więc na razie nie ma co o niej mówić, jako o akcji bliskiej. Chyba, żeby zaczęto do Rosji stosować słynne praktyki „koncertu europejskiego” jak wobec
Turcji lub Chin i żeby nas zechciano traktować na wzór Macedonii lub Krety. Ale na
takie żarty „koncertowe” stara, cywilizowana dzielnica Europy, jak Królestwo Polskie,
nie jest dobrym polem doświadczalnym.
Interwencja Niemiec czy Austrii złączyłaby po raz pierwszy od wieku dzielnice Polski
dotąd rozdzielone. Co z tego złączenia by wypadło, nie można z góry powiedzieć. Że
jednak pierwszym tego rezultatem byłoby bardzo silne podniesienie uczuć narodowych,
nie ulega wątpliwości. Cóż jednak z tego za korzyść dla caratu?
Im dłużej będzie trwała rewolucja, im groźniejszą będzie wskutek rozkładu państwowej maszyny rosyjskiej, tym trudniejszą do pomyślenia będzie interwencja Europy na
korzyść caratu i tym pewniej caratu nie uratuje. Straszenie więc interwencją to dobry
środek dla szowinistycznej, antyniemieckiej prasy w Paryżu i Londynie, aby podbiczować żądzę sensacji w kołach swoich czytelników, ale rewolucja jej się lękać nie ma czego.
Tylko gdybyśmy sobie wyobrażali społeczeństwo polskie w Królestwie, jako martwy
przedmiot, lub trzodę bydła, gdybyśmy Polaków w ogólności postawili na stopie kulturalno-politycznej pastuchów macedońskich, gdybyśmy równocześnie odmówili wszelkiego
wpływu warstwom ludowym na politykę rządów europejskich, gdy byśmy stanęli na tym
stanowisku, że Wilhelm II ma taką samą możność dysponowania swoją armią jak Mikołaj I w r. , gdybyśmy jednym słowem cofnęli się o kilka pokoleń wstecz i nie mieli
wojny japońskiej, oraz dwu lat rozmachu rewolucji za sobą, tylko wówczas moglibyśmy
wierzyć paryskiej, londyńskiej i polskiej szowinistycznej prasie, że „interwencja Europy”
jest możebna na korzyść caratu.
Ale i wtedy jeszcze lekarstwo byłoby gorszym od choroby.
Jakiekolwiek będą jednak losy stosunków Austrii i Niemiec do caratu, z góry już
powinniśmy i na tę ewentualność żądać niepodległości Polski i tę niepodległość czynić
jedynym punktem programu w sprawach państwowych. Wszelkie próby zaborcze Niemiec czy Austrii powinny nas zastać świadomymi, że należy nam się wolność państwowa
w najwyższym rozmiarze, że nie damy się nikomu traktować jako naród podbity, że będziemy o nasze prawa walczyli. Ani Niemcy ani Austria nie wytrzymają w dzisiejszym
swym układzie prawnopaństwowym dalszego powiększenia ludności polskiej w państwie,
skoro nie mogą sobie dać rady z tak mało politycznie rozbudzoną jeszcze ludnością polską jak w Księstwie, na Śląsku lub w Galicji. O utrzymaniu Polaków na stopniu narodu
podbitego nie można dzisiaj już marzyć. Tylko hakatyści pruscy i ugodowcy polscy w to
jeszcze wierzą, ale i ta wiara dozna rychło zupełnej porażki, zwłaszcza w miarę postępu
walki rewolucyjnej w caracie i w Polsce.
 .



 

  

  


  
Obok Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) czynnymi są jeszcze w Królestwie dwie odrębne organizacje partyjne: Socjaldemokracja Królestwa Polskiego (SDKP) i druga organizacja bardziej jeszcze na tle różnicy wyznaniowej oparta — „Bund”, obejmujący część
proletariatu żydowskiego, którego inne części należą także do obu poprzednich partii. Nie
mam zamiaru przeprowadzać polemiki z prasą obu ostatnich partii co do konieczności
programowej niepodległego narodowo-zjednoczonego państwa demokratycznego, jako
postulatu politycznego każdego rozwiniętego proletariatu, zorganizowanego do wszystkich zadań walki klasowej. Zacietrzewienie międzypartyjne jest jeszcze zbyt wielkie, osoby rej wiodące zbyt silnie ambicjami swoimi zaangażowane, żeby można obiecywać sobie bodaj rzeczową dyskusję. Ale jeden moment wymagałby nawet dzisiaj obustronnego
ustalenia: O ile zgodne są dzisiaj już nakreślone we wszystkich trzech organizacjach cele
lki e ol cy ne ?


    Szkice polityczne

Obalenie caratu to zadanie nie ulegające już obecnie dyskusji w żadnej z nich; wszystkie do tego dążą wedle swoich urzędowych zapewnień. Co do Konstytuanty w Warszawie, nie słyszeliśmy żadnych bardziej wyraźnych potępień ani w SDKP ani w Bundzie,
z wyjątkiem uchwały zjazdu bundowskiego z r. , powziętej bez zastępstwa towarzyszy
z Królestwa. Chociaż oczywiście i SDKP i Bund nie chcą słyszeć o niepodległej Polsce
i zwalczają tę ideę bardzo namiętnie, to jednak sam proces rozwoju rewolucji postawił już
w obu żądania p nop t o e n t y, bo zmiany formy rządu w całym caracie i dążenia do tak wybitnie e ok tyczne instytucji, mającej o przyszłym ustroju państwa
zadecydować, jaką jest bezsprzecznie Konstytuanta, oparta o powszechne głosowanie.
Różnica programowa ma więc tutaj naturę nie zasadniczą nawet, a opiera się na różnym pojmowaniu możliwości urzeczywistnienia już dzisiaj niepodległej republiki demokratycznej (SDKP) lub na pewnym szczególnego rodzaju patriotyzmie żydowskim, który
rzekomo nie potrzebuje wolnego państwa polskiego, bo nie może wytworzyć dla Żydów
osobnego, swojego z powodu geograficznego rozsiedlenia ludności żydowskiej (Bund).
Czy po obaleniu caratu, Rosja dzisiejsza rozpadnie się na kilka państw, czy nie, to
pytanie przecież dzisiaj nie może wytwarzać chyba wśród Polaków szalonej nienawiści
międzypartyjnej!
Wprawdzie w wiekach średnich, w walkach sekt między sobą, najgłupsze różnice
odgrywały niekiedy nadzwyczajną rolę i wywoływały zajadłość straszną i krwawą u obu
stron, ale tutaj w naszym wypadku mamy . ludność mówiącą tym samym językiem, .
klasę robotniczą należącą do obu partii tę samą, . wroga tego samego i . ten sam program socjalistyczny. Jak można więc było doprowadzić do takiej niezgody i nienawiści,
jaka dziś od czasu do czasu wybucha, zwłaszcza ze strony menerów SDKP? Jak długo
jeszcze robotnik polski, pracujący z kolegą w tej samej fabryce, lub o parę ulic dalej, będzie go uważał za wroga dlatego jedynie, że ten kolega po obaleniu caratu chciałby mieć
w kraju własne demokratyczne, niepodległe państwo⁈ Wszak e ok c socjalistyczna
koronuje swoje dążenia polityczne właśnie demokratycznym państwem, w którym proletariat ma ująć dyktaturę w ręce! Gdzież program socjalno-demokratyczny na świecie,
któryby żądał, żeby to państwo nie było narodowo jednolitym, a właśnie narodowo mieszanym? A jeżeli już u nas szczęśliwie taki dziwoląg wyrósł i zgrupował koło siebie ludzi,
dlaczego ci ludzie mają czuć niechęć do socjalistów, którzy chcą także ep liki e o
k tyczne , tylko narodowo jednolitej, czyli niepodległej Polski, bo są przecież Polakami
a nie Rosjanami lub Francuzami⁉
Ze stanowiska programowego niepodobna wprost zrozumieć SDKP i jej polityki,
chyba że przypuścimy możliwość istnienia pewnego rodzaju sekty socjalistycznej, która
wytworzywszy raz w nieszczęsnej chwili swoją organizację, później przez pewnego rodzaju
mistycyzm sekciarski i przez osobiste wpływy utrzymuje się przy kupie i wytwarza dalej
ducha sekciarskiego, ciesząc się, że istnieje i układając w swej umysłowości tok wypadków
zawsze z szczęśliwym optymizmem sekciarskim, który tłumaczy wszystko jak każe sekta.
Inaczej jest w tej sprawie z Bundem. Ten, oparty o część ludności żydowskiej, nie
zasymilowanej, nie znającej polskiego języka, wbitej przez historię w głąb „ghetta”, może
odpowiedzieć, że jego członkowie nie rozumieją i nie odczuwają potrzeby niepodległej
Polski. Dla nich republika wszechrosyjska ma być tyleż warta, co i republika polska.
Republika wszechrosyjska łączy w sobie  milionów Żydów, a polska tylko , i te oddziela od reszty. Na pozór więc dość argumentów, aby wytłumaczyć stanowisko Bundu.
Ale i Bund nie ma powodu wrogo stawać wobec robotnika pol kie o, który chce wolnej republiki polskiej. Wobec tego, co dzisiaj proletariat żydowski znosić musi w Rosji,
wiara Bundu w demokratyczną wszechrosyjską rzeczpospolitą, zasługuje na rzetelny podziw. Takiego zaparcia się, takiej pokory i miłości wobec Rosjan, jakiej dowody składa
Bund, niełatwo znaleźć na świecie. Być posłannikiem koniecznie republiki wszechrosyjskiej, chcieć Konstytuanty tylko w Petersburgu, zwalczać wszelki zamiar oderwania się
jakiegoś narodu od Rosji i czynić to wszystko w czasach najokrutniejszych, najkrwawszych „pogromów” żydowskich w Rosji, to polityka świętych, albo… nie dająca się tutaj
bliżej określić.
W każdym razie nikomu z socjalistów polskich nie przychodzi ani na myśl żądać od
Bundu cz , których nie ma lub języka, którego nie zna i poznać nie może; ale czego
w imię rewolucyjnego socjalizmu od nich żądać musimy, to: e y nie popie li n o


    Szkice polityczne

nie ze o n et ci k n o o e o i zec cieli z oz ie e p olet i t pol ki
z
nicze
p o o oe o p t
e ok tyczne o k t t kie
e k inne n o y
opie
kt e
t kie p t z o y y.
Czy mądrze jest, żeby partia socjalistyczna działająca w Królestwie, szukała łączności
i e no ci o niz cy ne z partią socjalistyczną w ete
,a
nocze nie zwalczała na
noże takąż samą partię socjalistyczną w
le t ie, to pytanie pozostawiam czasowi do
rozstrzygnięcia. Praktyka rewolucyjna zrobi swoje w tym względzie i prędzej czy później
bodaj najdziksze niedorzeczności na tym polu uczyni niemożliwymi. Tyle wiary trzeba mieć w wykształcenie polityczne klasy robotniczej w Polsce, żeby mieć nadzieję na
zniknięcie bodaj owego ducha sekciarskiego, który umożliwiał SDKP jej dotychczasową
politykę. Bund zaś osłabnie w Polsce równolegle z silniejszym ruchem rewolucyjnym
i z zrozumieniem wśród bundowskiego proletariatu konieczności współdziałania z ludem wśród którego Żydzi żyją, konieczności, od której nie ma dyspensy dla żadnej części
rewolucyjnego, socjalistycznego proletariatu. Nie załatwiamy tu żadnej „kwestii żydowskiej”, nie stawiamy żadnych horoskopów co do stanowiska Żydów w przyszłej republice
polskiej. Chcieliśmy tylko kilkoma zdaniami dotknąć t ktyczne strony rewolucyjnych
walk w Polsce.
Jeżeli ze stanowiska zrozumiałego zresztą oportunizmu partyjnego, ze stanowiska liczenia się z o
i i prześladowaniami, na jakie partia narażać się może, wystawiając
w walce z rządem hasło niepodległej republiki polskiej, sądzi kto, że carat może mniej
srogo karać będzie za takie np. żądanie jak „obalenie caratu” i „republika federacyjna
wszechrosyjska”, wówczas rozpocznie się pewnego rodzaju „licytacja w dół” w kierunku
najmniej srogich kar, aż ockniemy się w samym bagnie narodowo-demokratycznej pustej azeologii, nieszkodliwej dla caratu, ale i nie mającej żadnego znaczenia dla nikogo,
z wyjątkiem „działaczy” narodowo-demokratycznych, oszukujących ludność chcącą się
wyzwolić i tworzących partię dogodną dla caratu.
e ol c c nie i ie o o y o ic o ocno i ez lt ty ie ten e t z o ni ze
kto p o
i to zy zy n
ie telny ten kto ic le p o
i
ie o otnik z
yz olenie e kl y z nie oli ekono iczne i polityczne nie e t ie ci ni
n ni
t con l kl y o otnicze . Historia ludu jest zawsze krwawa, ale ileż to Polaków padło
w wojsku rosyjskim na polach Mandżurii bez żadnego pożytku dla Polski, dla wolności,
dla przyszłości! Dziesiątki tysięcy ich wymordowano i pokaleczono w służbie cara, i żaden dziennik „patriotyczny” nie wołał za to o pomstę na cara — mordów tych sprawcę.
A przecież te hekatomby trupów chłopów i robotników polskich, to strata podwójna:
moralna i materialna.
Rewolucja w Polsce nie pociągnęła za sobą ani setnej części tych ofiar, a przecież
jej ofiary to pobudka do walki, do zmagań się o wolność, to grzmot budzący sennych
niewolników, to wzór bohaterstwa dla ludzi małych, łatwo na duchu upadających.
Kto na carat podnosi rękę, niechaj się nie spodziewa odeń łagodności. Przez dziesiątki
lat szarpała nas sfora psów carskich za każdy ruch nasz, więziła za broszurkę, za gazetę
znalezioną, znęcała się w czasie pokoju bez litości, wyssała nam z żył krew wolnych ludzi,
a robiła nas podłymi tchórzami i niewolnikami. Odmawiała najprostszych praw człowieka,
wydawała na łup bezprawia, zakazywała oświaty ludowi jak zbrodni, i dzisiaj, dzisiaj, gdy
wreszcie doczekaliśmy się buntu ludowego przeciwko tej szatańskiej bandzie najezdniczej,
znajdują się nas ludzie bolejący srodze nad zemstą ludową na różnych żandarmach i ich
wodzach i liczący ofiary dzisiejsze tak skrupulatnie, jakby ich nigdy przedtem w Polsce
nie bywało! Jak gdyby nie było więzień i Sybiru, jak gdyby niewoli u nas nie było!
A przecież jest środek niezawodny uczynienia ofiar rewolucji nie straconymi na marne.
Niech każdy, kto sądzi, że rewolucja za mało jeszcze zdziałała, pójdzie w ślady tych, co
już ofiary złożyli, niech p c e dla tej samej idei, za którą inni już z in li. Wtedy nikt nie
zginął marnie!
Prasa polska kontrrewolucyjna albo obojętna, jest tak niemądrą, że nie rozumie już
nawet, co się w polskim społeczeństwie dzieje. Nie zrozumiała np. ostatniej znakomitej
taktyki PPS, która stosunkowo małymi siłami szachuje ogromne masy wojska carskiego,
zmuszając w kilkuset ludzi, zdecydowanych i dzielnych rząd do strzeżenia wszystkiego
za pomocą armii, tej ostatniej kotwicy caratu. Armia musi pilnować całości wszystkich


    Szkice polityczne

urzędowych figur carskich w Polsce, od Skałłona począwszy, a skończywszy na ostatnim policjancie czy strażniku ziemskim. Armia pilnuje poczty, kolei, szynków, urzędów.
Na wszystko, co jest poza nią, padł strach wielkooki, wszystkim owładnęło zamieszanie,
niepewność… I armia źle tego wszystkiego pilnuje i demoralizuje się militarnie do reszty.
Tego przecież chyba ślepy tylko nie widzi, a jednak prasa burżuazyjna i tego nie rozumie. Ale nie o to nam tu idzie, a o to, że te o o
oo
t ktyk
S e eli tylko
z o
e pot
i y n t lny p zy oto nie o z o ne o c n i k z
k l . Już teraz musimy sobie z koniecznych rezultatów tej taktyki zdawać sprawę. I godzi
się chyba zapytać obie „sąsiednie” w kraju partie — SDKP i Bund, co one na to wszystko powiedzą. Czy staną już dziś w obronie policjantów, czy też ograniczą się na dawnych
środkach: strajkach i demonstracjach niezbrojnych? Co zrobią obie to partie rewolucyjne,
skoro rząd carski zechce się w Królestwie ratować za pomocą środków wypróbowanych
w r.  przez Murawiewa-Wieszatiela na Litwie? Czy i wtedy będą oddzielały swoich
towarzyszy od walki zbrojnej, oczekując komendy z Petersburga? Czy będą ich straszyły
tym, że to „powstanie”, a powstania nie wolno rzekomo robić polskiemu czy żydowskiemu socjaliście?… Każdy czuje, że w miarę pogłębiania się i zaostrzania walki, konieczne
będzie szukać przecież jakiegoś porozumienia się zy tkic rewolucjonistów w Polsce, bo
unikanie stałe wspólności walk może stać się wprost zbrodnią wobec interesów ludu.
Zwłaszcza ostatnie fazy utarczek z caratem, prowadzonych niekiedy mistrzowsko przez
PPS, powinny oprócz podziwu wywołać także inne uczucie, pożyteczniejsze dla rewolucji:
chęć gorącą u każdego socjalisty w Polsce przyłączenia się do tych zapasów, bo stać z boku
w Królestwie wprost wstyd.
Przecież tych talmudycznych dyskusji, tych posunięć taktycznych, zawsze tylko używanych nie tyle dla zaszachowania caratu, a raczej dla wprawienia w ambaras innej p tii
i to socjalistycznej, nikt na długo nie zniesie, nikt nie zrozumie. Przecież chyba dość było
przez dwa lata ostatnie dyskusji i pomieszania pojęć, od którego włosy na głowie wstają
z przerażenia, że to w ogóle było w Polsce możebne!
Już sam instynkt rewolucyjny powinien był bodaj część socjalistów pouczyć, że np.
kontrrewolucyjna narodowa demokracja zadowoli się najmarniejszą zmianą stosunku naszego narodu do Rosji, bo wie dobrze, że im stopień zależności od caratu będzie większy,
tym łatwiej narodowi demokraci dostaną się do żłobu, albo do „rządzenia krajem”. Wszak
ci ludzie byli podobno u Wittego, ofiarując się kraj „uspokoić”, żeby tylko im carat dał
jakie takie środki po temu… To znaczy, narodowi demokraci gotowi są do wszelkich
posług policyjno-żandarmskich, żeby tylko mignięto im „autonomią”. Im szersze będą
zakresy tej autonomii, samorządu, im demokratyczniejsze będą jej formy, tym oczywiście gorzej będzie kontrrewolucyjnym żywiołom. Najgorzej by im było, gdyby lud dobił
się niepo le o ci, gdyby powstała demokratyczna, niepodległa republika polska. Dlatego kontrrewolucja rzuca co rychlej wszelkie „marzenia” o niepodległości, jak by to było
rozżarzone żelazo, dlatego spieszy do Dumy, dlatego skomli u stop tronu i jest tylko
smutna, że car tego skomlenia jeszcze nie słyszy. Ale liczy ona, że kiedyś w biedzie je
usłyszy, a jeżeli nie on, to kadeci czy jakakolwiek siła stojąca u steru państwa i mogąca
odstąpić część władzy kontrrewolucji polskiej: narodowym demokratom. Część, nie całą.
O tym nie śmią i nie c c myśleć kontrrewolucjoniści, bo wiedzą, że rewolucji nie „uspokoją” w rzeczywistości, że przeciwko niej będą zawsze potrzebowali carskiej czy cesarskiej
armii. Na to, ażeby się kontrrewolucja mogła naprawdę rozwinąć, potrzebuje ona „autonomii” kraju, ale nie prawdziwego, pełnego samorządu, możliwego w niepodległym,
demokratycznym państwie, lecz autonomii związanej, autonomii, która by tej nędznej
partii pozwalała nasycać się spokojnie nadwartością, wpływem, bogactwami i tą władzą,
do której ona dorosła, tj. władzą tchórzliwą, opartą o obce rządy, o obce armie, władzą bez
właściwej politycznej odpowiedzialności, tak jak ją mieli przez lat trzydzieści stańczycy
w Galicji.
Czyż tego nie mogą zrozumieć w partii SDKP lub nawet w „Bundzie”? Czy nie zrozumieją, że ich obowiązkiem jest zwłaszcza cz ie e ol c i wyjaśnić stosunek partii nie
tylko do wroga, tj. caratu, ale i do wszystkiego, co jest poza ich partią, a jest proletariatem, chłopstwem, drobnomieszczaństwem, proletariatem inteligencji, jednym słowem:
co e t l e w Polsce. Czy mądra, czy możebna taktyka, która każdy żywioł poza partią
uważa po prostu za część „reakcyjnej masy”? Wszak to ślepota, która musi się zemścić na


    Szkice polityczne

partii przede wszystkim. Troska o sekciarską „czystość” już nie zasad, ale odezw lub mów
zgromadzeniowych, powtarzanie ogólników rzekomo rewolucyjnych, jest czymś czysto
umówionym, czymś, co się robi wszędzie, ale nigdy po to, aby zasad taktycznych, czy programowych nie kontrolować ustawicznie i to wśród warunków miejscowych, bo przecież
te zasady taktyczne nie dla księżyca, a dla nas, dla żywego ludu, dla danego proletariatu,
wśród danego narodu!
. 
 

Jedynym zarzutem podnoszonym przez ludzi rozważnych przeciwko wysunięciu punktu programowego: niepodległej, narodowo jednolitej republiki demokratycznej polskiej,
jest niemożliwość odpowiedniego przygotowania zbrojnego ruchu rewolucyjnego i stąd
wieczna obawa o „przedwczesny” wybuch i straszne skutki przegranej. W Polsce te obawy mają już historyczne uzasadnienie w dziejach popowstaniowych represji, znanych
powszechnie.
Zarzut ten jednak, jakkolwiek poważnie by się go traktowało, nie może iść tak daleko,
żeby żadnych przygotowań nie czynić. Wówczas bowiem trzeba by w wielu wypadkach
przejść do obozu carskiego, bo coraz więcej zdarza się sytuacji, w których człowiek żyjący
w Polsce musi się zdecydować: komu służyć, carowi czy rewolucji? Oscylować zaś między carem a rewolucją nie zawsze będzie można i nie na długo przydadzą się przeróżne
półśrodki, doradzane przez tzw. „ludzi dobrej woli”. Tak samo nie należy się łudzić, jakoby udało się komu carat oszukać przez podwójną grę: przez poddańczość wobec Rosji
i równoczesny patriotyzm polski.
W takich razach łatwiej jeszcze — i to do czasu tylko — oszukać swoich. Wrogów
prawie nigdy oszukać nie można. Wallenrodyzm milionów jest nonsensem i niemożliwością. I to wallenrodyzm, który nie wiadomo nawet, co ma „uratować” w Polsce. Tak
bowiem odartego z praw narodu cywilizowanego, jak Polacy w Królestwie, nie ma na całym świecie. I właśnie dlatego taktyka podniesienia żądania niepodległości, jako rezultat
całej tej okropnej polityki carskiej w Polsce jest dla klas wyższych, ale „patriotycznych”
może najbardziej „utylitarną” ze wszystkich. Zwłaszcza dzisiaj, wobec rozpadania się caratu, wszelka inna taktyka dodaje mu jeszcze otuchy, że przynajmniej Polacy względnie
cicho siedzą… Ich „patrioci” włóczą się po różnych carskich kancelariach, a w Dumie stanowią nauczycieli dla parlamentarnych reakcjonistów, co utwierdza carat w nadziejach
na kontrrewolucję w Polsce i daje mu odwagę do bezczelnych żądań, aby „społeczeństwo”
samo tłumiło rewolucyjne ruchy.
Obojętność tzw. „społeczeństwa” polskiego nie jest też wcale obroną tego społeczeństwa w czasie rewolucji. Przeciwnie, to główny warunek pomyślnej walki dla caratu od
chwili, gdy za każdy czyn rewolucyonistów mają pokutować np. zupełnie obojętni przechodnie na ulicach Warszawy, kładzeni trupem przez „zbłąkane” niby kule sałdatów.
Jeżeli jeszcze metoda „łotewska” zostanie w Polsce zastosowana przez jenerałów-pacyfikatorów, jeżeli zaczną burzyć i palić domy niewinnych, z ziemią równać całe wioski, kontrybucje nakładać na gminy, rozstrzeliwać „sądem polowym” kogo się spodoba, wówczas
obojętność nie tylko nie będzie obroną, ale przeciwnie, będzie jedynym celem prześladowań. „Zakładnicy”, o jakich marzą różne katy petersburskie, będą z pewnością brani ze
„spokojnych” obywateli… Wówczas niejeden pożałuje, że nie przyłożył zawczasu ręki do
uzbrojenia narodu, że spał spokojnie, lub udawał sen spokojny wtedy, kiedy trzeba było
wyzyskać każdą chwilę czasu… Przyczajanie się, jako taktyka, jest możebne dla małych
grup, mogących liczyć na względy caratu. Tej taktyki trzymają się narodowo-demokratyczni spekulanci, ale nie może jej uprawiać cały lud polski, a tym mniej proletariat
zorganizowany.
Wszystkie te uwagi nie mają oczywiście nic wspólnego z określeniem chwili ruchu
zbrojnego lub z rozstrzyganiem, w jakiej formie ten ruch kiedyś wybuchnie. Chodzi mi
o taktykę polityczną, a nie militarną. Ta druga jest w gruncie rzeczy sprawą pochodną,
następczą, szczególnym tylko przystosowaniem potęgi politycznej, i posiada właściwości
zupełnie swoiste, właściwości, które omawiać dzisiaj szczegółowo, jest albo niemożebnością, albo szkodliwe dla rewolucji.


    Szkice polityczne

Nie potrzeba się również łudzić, jakoby hasło niepodległości musiało najpierw objąć
wszystkich Polaków, ażeby dopiero wtedy stanowiło ową siłę, z jakiej może narodzić się
wolne państwo. Sto z górą lat niewoli wytworzyło u nas tylu obojętnych, lub — co
gorzej — tylu carochwalców wśród klasy rządzącej, że możemy niestety zawsze liczyć
się ze zdradą, czyhającą w sercach ludzi o polskich nazwiskach. Ale ta zdrada wydaje
nas na łup wrogów i dzisiaj, a rozsiada się tym szerzej, im więcej rozpacz i rezygnacja
bezpłodna wżera się w umysły ludu polskiego. Renegatów mamy więcej, niż potrzeba: od
policjantów, a do jenerałów, im węziej zakreślimy nasze żądania, im skromniej brzmieć
będą nasze hasła, tym szerzej rozsiądzie się ugoda z carem. Przepłoszyć ją może — jak
świadczy historia ostatniego lat dziesiątka — tylko bardzo energiczna walka z caratem.
I raczej lękać by się rewolucja powinna zbyt masowego przypływu „białych” czy „czarnych secin”, niż tego pragnąć. W razie bowiem pierwszego jej powodzenia, zgłosiłoby się
w jej obozie takie mnóstwo fałszywych przyjaciół, tak dużo żądnych zaszczytów, wpływów, posad, że trzeba by robić staranny wśród nich wybór… Wówczas zjawią się wszyscy
wyznawcy „harmonii” i solidarności narodowej, ci sami nawet może, co dzisiaj nazywają
socjalistów „pruskimi ajentami”…
Jeżeli prawdą jest, że idei bagnetem nie zabije, kulą nie zastrzeli, to odnosi się to tylko
do idei, obejmujących masy ludzi, idei wyrażających stałą jakąś potrzebę życiową społeczeństwa, czy jego ludu, idei będących „nieprzedawnionym prawem”, prawem koniecznie
potrzebnym dla dalszego rozwoju życia społecznego, kulturalnego i politycznego. A taką
właśnie ideą jest dla rozwijającego się narodu niepodległe, demokratyczne jego państwo.
Kto by sądził, że programy autonomii w przeróżnych jej stopniowaniach, lub federacji w przeróżnych jej postaciach, są dlatego rozumniejsze i wygodniejsze, że opierają się
one tylko na pewnych różnicach, a inne zostawiają nieuwzględnione, ten niech się zastanowi, że Polacy w Królestwie są ju wysoko „zróżniczkowanymi”, że to nie analfabeci
galicyjscy, ani nie klerykali poznańscy, że w Królestwie mamy do czynienia nie tylko
z tradycją powstań, tj. wojen o niepodległość, ale i z powszechnie odczuwaną wyższością kulturalną nad najezdnikami. Wyższość ta jest w rzeczywistości nie tylko kulturalną,
ale społeczną, ekonomiczną i polityczną. Mówienie takiemu środowisku o autonomicznej czy federacyjnej zależności od Rosji jest zawsze niedomówieniem, jest maskowaniem
jednego milczącego założenia: że nie można na razie mówić o niepodległości, bo za dużo
rosyjskich bagnetów i armat w Królestwie…
Oczywiście, że dla klas posiadających i wyzyskujących jest taka polityka z tysiąca
motywów bardzo wygodną. Nie jest ona nią jednak wcale dla rewolucjonistów, jak to już
kilkakrotnie wykazałem.
Przy tym należy wziąć pod uwagę pewne możliwości polityczne, bardzo prawdopodobne, obchodzące najbardziej taktyków rewolucji.
.
 
Mam tu na myśli chaotyczność przeróżnych ruchów rewolucyjnych, buntowniczych, czy
tylko opozycyjnych, o ile zbraknie hasła rewolucyjnego, obejmującego główne potrzeby
życiowe warstw i klas ludowych. Najzwyklejszą podstawą takiego chaosu jest oparcie się
ruchu danej klasy na jej najbliższych, bezpośrednich ekonomicznych potrzebach. Nazywam to krótko „ekonomizmem”, tj. wyłączeniem wszelkich politycznych dążeń, a zadowolnieniem się, nasyceniem, jakby na jeden dzień…
Abdykacja z „polityki”, jako z czegoś, co do ludu nie należy, a jest zajęciem tylko
dla „panów”, jest zjawiskiem spotykanym w całym świecie wśród ludu, tak samo wśród
amerykańskich lub angielskich unionistów, których głównym hasłem jest „no politic! ”
(„precz z polityką!”), jak i u chłopów, którzy pragną tylko ziemi, a „wolność” na drugim
miejscu postawić gotowi. Ulubiona to zresztą podstawa dla przeróżnych odcieni anarchistów. „Ekonomizm” ten, to w gruncie rzeczy polityczna ograniczoność, to krótkowidztwo i niezrozumienie szerszej walki klasowej, toczonej w państwie i przez państwo także,
ale dopóki się go nie złamie, jest on względnie silnym, bo przemawia do bezpośrednich
potrzeb i wytwarza ideologię, zrozumiałą właśnie wśród najmniej rozwiniętych.
Otóż dopóki ciąży nad nami straszne jarzmo caratu, dopóty nie ma u nas wielkiej
obawy, aby takie krótkowzroczne hasła „ekonomizmu” bardzo się rozpanoszyły, a tzw.


    Szkice polityczne

„demokratyzm carski” u nas, czyli komedia z ochroną chłopów przeciw szlachcie przez
„komisarzy włościańskich”, a więc czynowników rosyjskich, nie wydała poważnych owoców dla caratu pomimo kilkudziesięciu lat trwania. Lud pozostał jeszcze obojętnym lub
wrogiem caratu we wszystkich swoich warstwach, a tylko ugodowcy przejęli się naprawdę teoriami tzw. „pracy organicznej”, jako jedynego hasła przewodniego, które z biegiem
czasu straciły wszelką świeżość i spadły do rzędu obrzydliwych kommatów, dobrych jeszcze dla idiotów lub obłudników.
Ale gdyby ucisk zelżał, lub gdyby represja caratu była i nadal tak głupią jak dzisiaj,
gdyby zatem po pewnym czasie stworzyło się trochę miejsca (mniejsza o to, czy „legalnego” czy nie) dla wysuwania różnych programów i programików poszczególnych grup,
wówczas z pewnością wylezą różne klasowe „ekonomizmy” w tysiącznych postaciach, jak
gromady czółen bez steru.
Żadna klasa w Polsce nie będzie od owego „ekonomizmu” wolną, do każdej zechcą
carat lub grupy polityczne ugodowe umizgnąć się za pomocą obietnicy pełnego żłobu, byle
tylko za ten pełny żłób wyrzeczono się „mrzonek” i pozostawiono fundamenty caratu na
długie lata nietkniętymi.
Fabrykantów można ująć wysoką dywidendą, robotników reformami ekonomicznymi, chłopów darowizną ziemi, „inteligencję” czym bądź, byle pięknie brzmiącym… Nadto
mamy jeszcze kler, który za przywileje dla swojej hierarchii gotów wszędzie pogodzić się
choćby z Belzebubem, mamy szowinistów, zazwyczaj najłatwiejszych do oszukania, bo
rekrutują się z pośród dziennikarzy, lichych poetów, drobnomieszczan i wykolejonych
ludzi wszelkiego rodzaju. No i mamy różnych „szambelanów” i „kawalerów” szlacheckich, usychających z pragnienia, aby móc zająć takie stanowisko przy dworze, jak np.
galicyjska magnateria w Austrii.
Wszystko to w pewnym momencie rzuci się da szczególnego rodzaju „likwidacji” caratu, tj. tych marnych ochłapów, które carat zechce lub będzie musiał poświęcić, aby
resztę władzy swej uratować. Rewolucjoniści muszą być z góry na to przygotowanymi, że
na tych czółnach bez steru będą bardzo pięknie ubarwione flagi, będą hasła wzruszające
do łez, żeby już „dać raz spokój rewolucji”, bo dana grupa, a więc zawsze „naród” ma
już wszystko, czego dusza zapragnie. Jeżeli dzisiaj — wśród stanu wojennego i sądów
polowych narodowa demokracja pisze o ulgach i zdobyczach, dla których ona stała się
kontrrewolucyjną, jeżeli dzisiaj już denuncjanci i łamistrajki są grzebani jako „męczennicy narodowi”, a nad ich grobem omalże pomników nie stawią, na jakie czekać będą
jeszcze długo bohaterowie rewolucji, to cóż dopiero będzie, skoro rewolucja naprawdę
wywalczy w pewnym stadium swobodę ruchów dla wszystkich i w tej swobodzie, w tym
ogólnym odżyciu tysięcznych potrzeb klasowych i warstwowych, nie zatknie sztandaru
ogólnie uznanego, daleko w przyszłość rewolucyjną wiodącego, zdolnego do skupienia
wokoło siebie wszystkich sił, mogących jeszcze walczyć o tę przyszłość. Tysiąc razy wołać
będą do wodzów rewolucji, że lud „zmęczony”, i tysiąc razy muszą ci wodzowie odpowiedzieć hasłem prostym, jasnym, zrozumiałym dla ludu. Jak Mojżesz kazał nieść przed
Żydami węża miedzianego i utrzymywał w nich wiarę w dojście do ziemi obiecanej, tak
rewolucja będzie musiała nieść przed sobą sztandar niepodległej Rzeczypospolitej, aby nie
ulec „zmęczeniu” przeróżnych „ekonomizmów”, które zechcą ją zatrzymać przy najlichszej stacyjce, zwanej „autonomią”, zabraniając krytykować lub nawet bliżej w zęby zajrzeć
temu darowanemu koniowi!… Czy rewolucja w Polsce ma oprócz niepodległości demokratycznej republiki jakie inne równie potężne, równie daleko, a jednak nie za daleko
sięgające hasło? Czy u nas w Polsce jest już dzisiaj grunt np. dla „maksymalistów”, którzy chcieliby wkrótce republiki socjalnej? Nie wiem i na przyszłość nie chcę się żadnym
zdaniem wiązać, ale kto chce republiki socjalnej, ten nie zadowoli się chyba autonomią
lub federacją w dzisiejszym ich pojęciu, a republiki socjalnej w Polsce nie przywiąże do
możliwości rozwoju chłopa rosyjskiego lub koczownika stepowego w Rosji. Zresztą niczego podobnego dotąd w Polsce nie spostrzegliśmy i dlatego nad podobną kombinacją
nie mamy na razie obowiązku się zastanawiać.
Rzucanie zaś haseł w rodzaju „swobody i ziemi” jest tylko skróceniem popularnym
pewnych określonych programów, których sprecyzowanie to obowiązek polityków rewolucyjnych. Na to oni są, ażeby z haseł agitacyjnych rewolucji nie pozwolić zrobić czegoś,


    Szkice polityczne

co może być wprost sprzecznym z interesami proletariatu zorganizowanego, na to oni
potrzebni, ażeby nie dać tych haseł fałszować, zabarwiać, wykrzywiać…
Jednym słowem: rewolucja musi dać — i to dać w określonym czasie — nie tylko
w znaczeniu czysto materialnym stokroć więcej, niż może dać carat, ale musi wytworzyć
ideologię niezawodzącą, wyrosłą z życia ludu polskiego, ideologię dość obszerną, aby objęła wszystkie klasy i nie była dla żadnej negacją warunków ich życia, a raczej życia tego
spotęgowaniem i ułatwieniem. Prowadzona przez proletariat uświadomiony, przez partie socjalistyczne, nie może jednak ani na chwilę stracić z oczu innych warstw ludowych
i wszystko uczynić musi, ażeby te warstwy pozyskać.
Nie uczyni zaś tego kłamiąc i oszukując, lub pogardzając tym wszystkim, co jeszcze
z ludu nie stanęło do walki i nie zgłosiło się do obozu rewolucyjnego. Z kłamstwa lub
z pogardy wyrośnie bowiem później posiew dla owych przeróżnych szarpań w stadiach
pośrednich, szarpań decydujących nieraz o całym wyniku określonej walki rewolucyjnej,
decydujących o zgubie lub zwycięstwie całego pokolenia.
Nie ma tu miejsca na wschodni fatalizm, który mówi, że rewolucja musi zwyciężyć,
choćby była najbardziej nieudolnie prowadzoną, bo z takim fatalizmem w piersi jednostki
jest ona sama dla tej jednostki nonsensem i nie skłoni nikogo do żadnej, najmniejszej
ofiary.
Jedyną dziś ideą dość wielką, aby naznaczyć cel dla walk rewolucyjnych, jest idea niepodległej republiki demokratycznej narodowo jednolitej. W celu tym spotkać się i przeciąć jak w punkcie węzłowym mogą wszystkie klasy ludowe, może się spotkać i historia
i „teraźniejszość”, na to, aby zacząć inną przyszłość, wyższą typem swoim od wszystkiego,
co dotąd w Polsce było za czasów dawnych czy mniej dawnych.
Omijanie tego koniecznego stadium rozwoju za pomocą wyglądania, czy z głębin
ludowych, jak z legendarnych jaskini tatrzańskich, nie wyjdą jakieś nowe hasła, niby
śpiący dotąd rycerze, szukanie ludzi „wielkich”, którzy instynktem rewolucyjnym wiedzeni, nowe sztandary podniosą, nowe wskażą drogi, — nie przyda się politycznie na nic.
Nowe tchnienie czasu zrodzi się w walce i tylko w walce. Na próżno by „wytężać słuch”
na tentent rumaków rycerzy, wiozących tajemniczy uniwersał dla Polski z Wawelu, czy
z Częstochowy, na próżno pogardzać tym ruchem, który jest, a szukać takiego, którego
dzisiaj być w Polsce nie może, na próżno zaklinać przeszłość lub szukać gwiazd przyszłości
na dalekim nieboskłonie!… Nie pomoże sceptycyzm, który wymaluje w czarnych barwach jakąś republikę „burżuazyjną” i zapyta: i za to mamy dać się wieszać, rozstrzeliwać
i gwałcić?
Za „marne” niby prawo zgromadzania się, już dotąd setki ludzi poginęły od kul; za
prawo wolnej prasy, więzienia przepełnione, za wolność stowarzyszeń tyle samo więźniów i męczenników da lud… A przecież na tych zgromadzeniach będą mowy, na które
poeci i „piękne duchy” będą kręcili nosami, a w „wolnej prasie” rozsiądzie się kurierkowy blagier lub sprzedajny pismak, a w wielu stowarzyszeniach będą głupcy nudzili się
z głupcami!… Czyżby lud się omylił? O nie! i tysiąckroć nie! Lud się nie omylił wołając
o prawa człowieka, nie omylił się znosząc pańszczyznę i burząc Bastyllę, nie omylił się
nawet, wołając o konstytuanty i parlamenty burżuazyjne. To było konieczne i to musiało
przyjść. I nie mylił się zrzucając z siebie obce najezdnicze jarzmo, ustanawiając własnych
urzędników, biorąc w posiadanie pozór bodaj swojej zwierzchniczej władzy w państwach
konstytucyjnych. I nie omyli się również i polski lud, walcząc o polską republikę demokratyczną.
Czasem dziwić się należy, że w narodzie rozwiniętym a przez najezdnika ujarzmionym,
trzeba ludziom inteligentnym udowadniać, że naród ten powinien dążyć do niepodległego,
swojego państwa demokratycznego. A jednak tak jest dzisiaj zdaje się w Polsce…
Nietrudno nawet przedstawić sobie, jak do tego przyszło. Górne warstwy, nie mogące żyć samym wyzyskiem i wyciskaniem grosza z chłopa i robotnika, a nie mające już
żadnych sił do zbudowania niepodległego państwa, zaczęły uprawiać po prostu pewnego rodzaju szantaż polityczny. Naturalnie, że nie mam zamiaru każdego członka warstw
górnych w Polsce osobiście piętnować i znieważać tym słowem. Ale niczym innym nie
były praktyki, które zalecały i propagowały na wszystkie boki „patriotyzm”, a równocześnie każdego, kto by chciał lud przygotować do walki o niepodległość, ogłaszały za
zbrodniarza lub wariata. Skoro tylko gdziekolwiek lub kogokolwiek „patriotyzm” za

    Szkice polityczne

czynał zobowiązywać do działalności, do wiary w niepodległość, w tej chwili starano się
zastąpić go jakimś innym, nie obowiązującym do niczego. „Orzełki i konfederatki” nawet
niemile widziano, skoro się zaborczym rządom nie podobały. Na wsi zalano „patriotyzm”
za pomocą klerykalizmu i to bardzo gruntownie. W mieście zrobiono zeń pustą obłudną
zabawkę „nieszkodliwą” dla nikogo i pozwalano młodzieży donaszać niejako stare suknie
dawnych patriotów, aby tę młodzież zapędzić potem do urzędów, czy biur i kantorów.
Powynajdowano mnóstwo teorii, że można i w niewoli żyć doskonale, sprawiono sobie politykę specjalnie dla „biednych niewolników”, jednym słowem urządzono się, ale
nie wyrzucano „patriotyzmu”, ażeby mieć przecież coś, co miało być ideologią klasy wyzyskiwaczy.
I nic dziwnego, że wyzyskiwany i oszukiwany robotnik zaciskał pięści na ten nędzny, oszukańczy, tchórzliwy „patriotyzm” panów, a komediancką młodzieżą, bawiącą się
nieszkodliwie dla najazdu w „patriotów”, nauczył się gardzić… Nic dziwnego nawet, że
i podczas rewolucji, kiedy w procesji niesiono białego orła, herb państwa polskiego, ten
lub ów robotnik syknął: „Biała gęś!” Po r.  patentowani patrioci stali się ugodowcami
i sto razy ohydniej tego samego białego orła znieważyli, sto razy więcej bluźnierstw wobec tego symbolu dawnego państwa swojego się dopuścili, a dzisiaj mają jeszcze odwagę
oburzać się i gorszyć!
W czasach przygotowywania się ugody klas wyzyskujących polskich z caratem, któż
to postawił w swoim programie na pierwszym miejscu żądanie niepodległej republiki
demokratycznej polskiej? Może to była jaka partia „patriotów” czy „inteligentów”, czy
innych? Nie — to była PPS, partia powstała z różnych grup socjalistycznego proletariatu. I jeżeli dzisiaj ten lub ów wyszydza ją słowami „socjalpatrioci”, to może to robić
tylko dlatego, że „patriotyzm” został przez polskie klasy wyzyskujące po prostu zohydzony, bo każdy geszefciarz, każdy blagier, każdy wróg ludu przywdziewał na siebie sukienkę
patriotyczną i zawracając obłudnie oczyma klął lud polski jako niepatriotyczny. Znamy
to wszyscy, wszyscyśmy tego do dnia dzisiejszego świadkami, a kto załamuje ręce nad
bandytyzmem, browningami, samosądami itp., ten niech czyta tylko pisma „patriotyczne”, a zobaczy tam sto razy gorszych bandytów, niż pobytowi złodzieje, sto razy gorszych
żandarmów, niż rosyjskie „fioły”, rzucających się co dzień na polskie masy ludowe, które
zaczęły walkę przecież o wolność dla wszystkich i giną w tej walce często jak bohaterowie.
Cytat mógłbym przytoczyć tomami; nie chcę jednak rąk brukać śmietnikiem „patriotycznym”. Jeszcze nie przebrzmiały słowa tchórzliwej burżuazji, której reprezentanci „dziękowali” robotnikom za to, że wywalczyli wolność w listopadzie r. , a już utworzono
„patriotyczną” organizację łamistrajków i zabijaków narodowo — demokratycznych, a ze
szpalt gazet „narodowych” zaczęto co dzień rzygać na lud kartaczami oszczerstw i obelg!⁷
⁷Do jakiego stopnia zezwierzęcenia politycznego doprowadziła kontrrewolucja w swoich pismach, niechaj
zaświadczy „Słowo polskie” z dnia  września . nr.  (artykuł pt. „Groźne objawy”). Czytamy tam następującą, w danych warunkach wprost dziką denuncjację:„W stosunku do ruchu rewolucyjnego w państwie
rosyjskim biurokracja austriacka odegrała bardzo dwuznaczną rolę. Transportowanie broni do Królestwa i Rosji
w ogromnych ilościach odbywało się przez Galicję. Przez Podwołoczyska przeszedł nawet transport karabinów
maszynowych. Fabryki rządowe sprzedawały broń i dostarczały nabojów w ilościach wskazujących, że to nie
mogą być zamówienia prywatne. W ostatnich dopiero czasach władze galicyjskie przeciw temu zareagowały
i wydały rozmaite zarządzenia spóźnione. Bo dzisiaj rewolucjoniści rewolwerów i karabinów już nie sprowadzają, raczej sprowadzają je ci, którzy chcą z anarchią walczyć.(!) Nie oskarżamy(?) władz naczelnych w kraju
o szkodliwe dla interesów narodowych pobłażanie robocie rewolucyjnej socjalistów w Galicji. Bezczynność
władzy wyższej znajduje usprawiedliwienie w nieudolności i demoralizacji organów niższych. We Lwowie odbywa się zjazd rewolucjonistów polskich i rosyjskich, przy współudziale stu kilkudziesięciu osób. Obrady trwają
cały tydzień, bodaj nawet dłużej, i odbywają się w lokalu publicznym. O zjeździe rozprawiają głośno plotkarze
polityczni po kawiarniach, bodaj nawet wróble na dachach świegocą, tylko policja nic o tym nie wie i dowiaduje się podobno dopiero w kilka tygodni później. Gdy się ten brak ciekawości zestawi z faktem asygnowania
na owym kongresie . koron na „zjednanie” (!) urzędników i agentów policyjnych, budzą się mimo woli
różne podejrzenia. Stwierdzają zaś je notorycznie znane nam fakty, że przy transportowaniu broni pomagali
czynnie rewolucjonistom nawet żandarmi i zwłaszcza strażnicy skarbowi, ci ostatni, należący formalnie do organizacji socjalistycznej. Przytaczamy te fakty dla wykazania, że władze galicyjskie okazałyby się zapewne równie
jak rosyjskie w Królestwie nieudolnymi do obrony porządku i bezpieczeństwa publicznego przeciw zamachom
anarchii i bandytyzmu”. W Austrii usiłowaniom wszystkich uczciwych ludzi udało się skłonić rząd i władze do
lojalnego przestrzegania prawa gościnności wobec dziesiątek tysięcy ludzi, prześladowanych nieludzko przez
carat. To prawo gościnności jest solą w oku wieszatielom petersburskim i naszym narodowym demokratom.
Ale to, czego nie śmieli zrobić najgorsi oprawcy moskiewscy, zrobili w zacytowanym artykule — narodowi
demokraci. Zbrodniarz, który pisał te niegodziwe kłamstwa w „Słowie polskim”, chce zmusić rząd austriacki


    Szkice polityczne

Cóż dziwnego, że lud powoli i z trudem się orientuje w tym, czy ma walczyć o „republikę polską”, a klasy wyższe wymawiają te słowa, nie zdając sobie nawet sprawy, co
one znaczą, nie myśląc nic przy tym. Wszak je tak uczono przez czterdzieści lat… Ale
czasu jest dość, aby lud przygotować do zrozumienia konieczności niepodległego demokratycznego państwa, przygotować drogą czynów, drogą walki, w której na pewien czas
o konsekwencję będzie dbał równie okrutny jak głupi rząd carski, a potem już się ona
i w ludzie rozwinie, dopóki będzie twardo stał przy swoich dwóch żądaniach: obalenie
caratu i Konstytuanta w Warszawie.



W ciągu pisania tych taktycznych rozważań, zaszły na ziemi polskiej dwa doniosłe, bardzo
znamienne zdarzenia: Wystrzelanie wielkiej ilości policjantów i żandarmów w Królestwie
przez bojowców PPS i straszliwa w swej grozie rzeź niewinnych ludzi w Siedlcach. Jedno
i drugie wskazuje wyraźnie, że walka z organami rządu jest możliwa i że obojętność nie
jest i nie może być dla nikogo „ratunkiem”.
Dwie potęgi, które ze sobą toczą krwawy bój w Polsce: rewolucja i carat, muszą w tym
boju iść coraz dalej. Rewolucja musi dążyć do wywołania masowego ruchu zbrojnego,
carat musi myśleć o represji. Ale podczas kiedy rewolucja może zyskać w ludzie nastroje
coraz bardziej caratowi wrogie, rząd rosyjski swoją ohydną robotą katowską i żołnierską
jeszcze nowych ochotników rewolucji przysparza.
W tym stadium nie ma jeszcze mowy o tym, żeby rząd oddał dobrowolnym policjantom i żandarmom narodowej demokracji, która się ze swoimi usługami caratowi bez
żadnej już przyzwoitości narzuca, władzę w ręce. To znaczy: narodowi demokraci mogą stawać się oczywiście policjantami i żandarmami, ale rosyjskimi, a to nie otoczy ich
nawet sympatiami ugodowców i wzbudzi niechęć wśród żandarmów dotychczasowych
z powodu „brudnej konkurencji”.
Reakcja nasza w ogóle za wcześnie zaczęła odsłaniać swoje karty, co przypisać należy
temu, że na czele kontrrewolucji stoją zdenerwowani gazeciarze i chełpliwi agitatorowie.
To przedwczesne srożenie się kontrrewolucji odsłania jej apetyty i plany i jest dla niej stanowczo szkodliwe. O ile zatem technika ubojowienia ludu polskiego będzie się rozwijała
prawidłowo, o tyle przechwałki narodowych demokratów, że chłopi „wyrżną” rewolucjonistów, pozostaną przechwałkami i przestrzegą jedynie rewolucjonistów, co mają robić.
Ażeby jednak ubojowienie ludu polskiego nie nosiło jakiejś cechy militarnej tylko, co
w danych warunkach jest i niemożebnym i o ile możebnym, byłoby krokiem politycznie
mylnym, aby jednym słowem, rozumna polityka przygotowała większą i głębiej w lud
sięgającą potęgę zbrojną, zdolną do walki z caratem, potrzeba dziś już, bez straty czasu
rzucić się do zagarnięcia organizacyjnego całego proletariatu przemysłowego i rolnego,
potrzeba gotować się do wstrząśnięcia drobnomieszczaństwem i „proletariatem inteligencji”, aby bodaj tęższe żywioły tych klas zbliżyć do roboty rewolucyjnej.
Ale aby to zrobić, należy przede wszystkim zakończyć okres fermentowania i bezpłodnych dyskusji wewnątrz organizacji partyjnej przez jasne i wyraźne wysunięcie naprzód
programowego punktu: niepodległej, demokratycznej republiki polskiej.
Połowicznością bowiem wroga nie przebłagamy, swoich nie oszukamy.
Kraków — sierpień — wrzesień .
Powyższy tekst ukazał się w formie książki „Polityka proletariatu. Kilka uwag o taktyce
rewolucji w Polsce”, wydanej w roku .
do więzienia i prześladowania Polaków, którzy się schronili do Galicji. Notuję tę okropną podłość nie celem
rozjątrzenia robotników polskich przeciw narodowej demokracji, lecz dla wiadomości samych narodowych
demokratów w Królestwie. Może się zarumienią ze wstydu. [przypis autorski]


    Szkice polityczne

CZTERY LATA WOJNY. SZKICE Z DZIEJÓW POLITYKI
POLSKIEJ PARTII SOCJALNO-DEMOKRATYCZNEJ
.  
   
-   




 

Wojna światowa nie zastała socjalistów polskich nieprzygotowanymi. Niewiele partii socjalistycznych w Międzynarodówce zajmowało się tak myślą o wojnie, jak socjaliści polscy, a raczej dwie partie polskie: „Polska Partia Socjalistyczna” (PPS) i „Polska Partia
Socjalno-Demokratyczna Galicji i Śląska” (PPSD). Wypływało to z położenia narodu
polskiego, który od stu lat znajdował się pod silnym naciskiem caratu rosyjskiego i w walce z caratem. PPS prowadziła tę walkę bezpośrednio, PPSD pomagała jej na wszystkich
dostępnych polach, czując, że w razie zwycięstwa Rosji grożą jej ciężkie klęski. Tradycje
wojny o niepodległość nie są też obce żadnemu Polakowi. W całej Europie nie ma wielkiego narodu, który by tak jak polski, porywał się w ostatnim stuleciu tyle razy do broni
o swoją wolność. Warszawa i Kraków też nie po raz pierwszy stawały obok siebie do przygotowania ruchów wyzwoleńczych. Ruchy te były nieraz głęboko ideowe, przejęte społecznym duchem reformatorskim i polityczną demokracją. Dość wspomnieć powstanie
kościuszkowskie i rewolucyjny rok  w Krakowie. Właśnie zaś na rok przed wybuchem
wojny światowej przypadała w Polsce półwiekowa rocznica powstania r. . Święcili ją
najgoręcej i najszczerzej robotnicy polscy w Galicji w wielkich obchodach, wspominając
przy tym wszędzie nie tak dawną rewolucję z r. / w Królestwie. W ustach robotników słowa przypominające walki z r.  i z czasów ostatniej rewolucji nie były pustymi,
szumnymi dźwiękami, bo właśnie w tym czasie PPSD należała do „Komisji Tymczasowej”
stronnictw niepodległościowych i sama decydowała się na wstępowanie swojej młodzieży
do „Związku Strzeleckiego. Tu mógł za słowem w ślad pójść czyn epokowy, pełen ofiar.
Klasa robotnicza znajdująca się w takich warunkach historycznych, mająca przed sobą
wroga takiego, jak carat rosyjski, musiała być strasznie wrogo przeciw rządowi cara nastrojoną, toteż każdy socjalista polski rozwijał się w tradycji walki z caratem. To, że bomba
Polaka Ignacego Hryniewieckiego zgładziła cara w r. , było dumą Polaków. Odtąd
wyobraźnia całego pokolenia rozpalała się czynami terrorystycznymi walki z caratem.
W walce tej socjaliści polscy byli sojusznikami socjalistów i rewolucjonistów rosyjskich
i w ten sposób walka z caratem nigdy nie łączyła się w umysłach socjalistów polskich
z pojęciem walki z narodem rosyjskim. Przeciwnie: jedna wykluczała drugą. Toteż cele walki rysowały się tutaj zawsze jako wyzwolenie obu narodów. Polacy spodziewać się
w niej mogli nadto połączenia się dzielnic polskich, dotąd rozdzielonych, co stanowiło
zwłaszcza w ostatnich latach przed wojną światową jedyny środek rozumny i celowy dla
osiągnięcia nowoczesnego, o po cze o rozwoju narodu polskiego i przez to spotężnienia ruchu proletariackiego w narodzie. Położenie ekono iczne Galicji było bowiem przed
wojną ponure. Zaniedbana przez rząd i rodzimych agrariuszy, spadła ona do rzędu kolonii
dla przemysłu. handlu i bankowości austriackiej i pruskiej. Olbrzymie skarby przyrody,
dotąd nietknięte, miały z góry przejść w obce kapitalistyczne ręce, które z Galicji zamierzały uczynić jakąś rezerwę na przyszłość, a tymczasem otrzymywały z kraju pół miliona
robotników i robotnic polskich, będących zaiste nie „czwartym”, a jakimś „piątym” stanem pół niewolników, pół robotników! Galicja oddzielona od Królestwa i Królestwo od
niej odcięte, nie mogły się rozwijać normalnie, nie mogły stworzyć warsztatu narodowej
produkcji, lecz zawisłe były od dwu gospodarstw, które nieraz wysilały się, aby ich rozwój uczynić chorobliwym. Chwalono np. wielki rozwój przemysłu w Królestwie. Ale cóż
to za rozwój przemysłowy ez o o iny olno ci polityczne i bez żadnej absolutnie opieki
po eczne w najszerszym tego słowa znaczeniu! Co to za klasa robotnicza, mająca %
analfabetów i wywożona dziesiątkami tysięcy do więzień, na wygnanie, na Sybir za to, że
czyta i uczy się! Na pięć milionów zaś Polaków w Austrii, socjalistyczna partia po ćwierć
wieku pracy organizacyjnej, zdobywa . głosów wyborców i  zaledwie mandatów.
Podczas gdy . robotników galicyjskich pracowało rozrzuconych od Pensylwanii
aż do cegielń budapeszteńskich!
Wojna przeciw caratowi była zatem w oczach rewolucjonisty polskiego wielką szansą,
że albo w niej carat runie, albo Polska się odeń oderwie. W tym sensie rozumiano tu


    Szkice polityczne

modlitwę Mickiewicza: „Wojnę powszechną racz nam zesłać Panie!” Podczas, kiedy na
Zachodzie Europy po długim okresie spokoju i szalonego rozwoju ekonomicznego po
wojnie ancusko-niemieckiej  r., ludzie jakby przestali wierzyć w samą możliwość
wojny i traktowali ją z punktu widzenia filozoficznego, a jeżeli zajmowali się nią, to widzieli w niej tylko ścieranie się i pe i li tycznyc interesów; podczas gdy tam wygasła
od dawna z o n walka o wolność, a zastąpiła ją walka poko o w parlamencie, gminie,
fabryce: wschód Europy oczekiwał swego rozwoju, swojej wiosny narodowej właśnie od
wielkiego wstrząśnienia, które miało rozbić carat, to wielkie więzienie narodów. Jedni
sądzili, że to wstrząśnienie przyjdzie o e n t z, inni liczyć musieli n o n . Socjaliści
Zachodniej Europy nie rozumieli Wschodu. Zdawało się, że jedni i drudzy innym mówią
językiem, nawet wtedy, kiedy uchwalano wspólne rezolucje na kongresach międzynarodowych. Alians republiki ancuskiej z caratem, stanowiący fundament „równowagi”
państw europejskich, rozbijał wszelkie dawne, silne niegdyś w Polsce wspomnienia roli
wyzwalającej Francji. Za Francją stała Anglia, zbliżały się do niej Włochy. Stanowisko
tych potęg odbierać musiało Polakom wszelkie nadzieje na pomoc, zwłaszcza, że i Prusy
były największym przyjacielem Rosji, jej tarczą i jej wspólnikiem w walce p zeci Polsce! Pozostawała na wpół słowiańska, z Rosją konkurująca Austria. Tak się zatem pojęcia
w głowach układać musiały w Galicji, że należy trzymać z Austrią, jako również zagrożoną
przez carat rosyjski.
Jeszcze jeden rys różnił socjalistów zachodnich od polskich, o ile chodzi o rozpatrywanie stosunku ich do wojny. Zachodnioeuropejscy socjaliści sądzili, że wojna w żadnym
razie nie unicestwi ich państw narodowych, a będzie tylko szeregiem krwawych ran na
ciele ludzkości i straszliwą klęską i ruiną ekonomiczną. Rozpatrywano tu raczej samą
kwestię wojny, jako zjawiska społecznego, oderwanego od innych.
Dyskutowano na temat, czy wojna jest w ogóle w „dwudziestym wieku” możliwą, czy
jest dla socjalnej demokracji w jakiejkolwiek formie drogą do rozwiązywania jakichkolwiek konfliktów narodowych i państwowych. Podczas kiedy jedni potępiali stanowczo
wojnę zaczepną, a uznawali wojnę obronną, inni lubowali się azesem: „wojna wojnie!”
Ale cóż z tym wszystkim mieli począć socjaliści na Wschodzie? A zwłaszcza polscy? Czy
wobec caratu wojna „zaczepna”, czy „obronna” miała mieć uzasadnienie lub być potępioną w imię zasad? Poglądy PPSD na wojnę dobrze charakteryzuje ezol c przedłożona
wielkiemu zgromadzeniu ludowemu w Krakowie w dniu  października , a więc
w kilka tygodni po rozpłomienieniu się wojny bałkańskiej. Wówczas Komitet Wykonawczy przedłożył Zgromadzeniu do uchwały rezolucję, której charakterystyczną część
drugą przytaczamy:
„Wojna między Rosją a Austro-Węgrami musiałaby toczyć się na naszej
ziemi; nasi synowie musieliby w austriackim wojsku krew swoją przelewać
i nasze podatkowe pieniądze opłacałyby także koszta wojny.
Mord i pożoga, zastój w pracy, wyrzucający na bruk setki tysięcy pracującego ludu, głód i choroby nawiedziłyby wówczas naszą ojczyznę.
W razie takiej wojny, w Polsce toczonej, nie mógłby zorganizowany proletariat polski pozostać biernym widzem strasznych wypadków, decydujących może o losach całego narodu polskiego.
Kraj polski nie śmie być niczyim łupem bezwolnym, a proletariat nie
może być i nie będzie nieświadomym narzędziem w rękach jakiejkolwiek
dyplomacji.
Wojna, która by się toczyła na polskiej ziemi, wywoła w polskim proletariacie zorganizowanym ruch rewolucyjny, a celem tego ruchu może być
tylko walka przeciw zaborczemu caratowi.
Krew polskiego chłopa i robotnika może być przelaną tylko za wyzwolenie go z jarzma obcej przemocy i spod ucisku wyzysku kapitalistycznego”.
Rezolucja ta przyjmuje wojnę jako fakt, wobec którego partia ma zająć
ne stanowisko. Stanowisko to ma mieć na celu yz olenie ludu polskiego spod obcej przemocy
i spod wyzysku kapitalistycznego. Środkiem ma być „walka przeciw zaborczemu caratowi”.


    Szkice polityczne

Niemal równocześnie wydaje PPS w Warszawie odezwę ( października ), w której czytamy:
„Dotąd nie wiadomo, kto stanie się ofiarą najazdu rosyjskiego. Ale dziś
już głośno powinniśmy stwierdzić, że ktokolwiek nim będzie, sympatie nasze po jego znajdą się stronie, gdyż każdy wróg Rosji naszym, choćby mimowolnym jest sprzymierzeńcem, a klęska państwa rosyjskiego i nam i wszystkim niewolnikom carskim tylko na dobre wyjść może. Przy tym, zamiary
dyplomatów rosyjskich nietrudne są do odgadnięcia. Przedmiotem ich pożądliwości będzie albo Turcja, albo Austria. Turcja dlatego, że zaprowadziła
u siebie konstytucję i panuje nad krainami, które potrzebne są carowi dla
zwiększenia jego potęgi. Austria — ponieważ tam narodowość polska choć
do pewnego stopnia może się rozwijać. I jeżeli w wojnie z Turcją obowiązkiem każdego żołnierza polskiego powinno być złożenie broni lub przejście
do szeregów armii, walczącej przeciw Rosji, to cóż mówić o wojnie, gdzie
Polak z Królestwa przeciwko Polakowi z Galicji postawiony zostanie, gdzie
dzieci jednej ojczyzny wzajemnie mordować się mają, by jeszcze jeden szmat
ziemi polskiej wydać na pastwę rusyfikacji, mongolskiego despotyzmu i najdzikszego bezprawia. Wtedy, choćby ludzie milczeli, karabiny same mówić
zaczną.
Wojna, w którą carat się uwikła, musi zakończyć się wolnością dla całego
państwa, a niezależnością dla ziem polskich spod zaboru!
Kto w chwili wojny za caratem się wypowie lub kto nie zechce przyłożyć
swych starań do wybawienia ojczyzny, ten zdrajcą i wrogiem narodu będzie
i za takiego będzie uważany.
Niech więc nikt nie zaniedba obowiązków, które nałożą na niego potrzeby Rewolucji Polskiej i niech z chwilą wybuchu wojny, jednym wspólnym
hasłem wszystkich obywateli kraju stanie się: Precz z rządami rosyjskimi!”
W tych odezwach, które ukazały się bez żadnego porozumienia się ze sobą obu organizacji partyjnych, niemal w tym samym czasie stanowisko jest to samo. Tylko, że PPSD
nie wypowiada się tak wyraźnie po stronie Austrii, jak PPS‥
W ogóle ostatnie trzy miesiące  roku brzemienne są groźbą bezpośredniego wybuchu wojny między Rosją a Austrią. Mobilizacja austro-węgierska i rosyjska gromadziły
w jesieni  roku ogromne masy wojsk po obu stronach kordonu. Zaostrzało to jeszcze
dwa ciężkie lata nieurodzaju i zastoju w Galicji, potęgowało drożyznę i wprowadzało całą
ludność w niepokój powszechny. W tym czasie istniał już założony przez tow. Józefa Piłsudskiego „Związek Strzelecki”, a w grudniu  powstała „Komisja Tymczasowa”, obejmująca wojskowe, skarbowe i polityczne kierownictwo „Związku Strzeleckiego”, później
również „Drużyn Strzeleckich” z nim złączonych. Społeczeństwo polskie w Galicji rozbiło
się w tym gorącym czasie na trzy grupy. Pierwszą była „Komisja Tymczasowa”, w której
zasiadali z Galicji reprezentanci PPSD, część chłopów ze Stapińskim i „Polskie Stronnictwo Postępowe” (posłowie A. Lisiewicz i Hipolit Sliwiński). Drugą grupę stanowili
konserwatyści krakowscy (stańczycy) i wierni odtąd ich sojusznicy, demokraci polscy.
Trzecim obozem byli narodowi demokraci i podolacy.
”KT była niepodległościowa i opierając się o Austrię, gotowała się do walki zbrojnej
przeciwko Rosji. Stańczycy byli partią austriacką. Narodowi demokraci byli stronnictwem ugody z Rosją. Pomimo późniejszych zespoleń organizacyjnych, klasyfikacja ta
przetrwała aż do zimy  roku, tj. do wybuchu rewolucji w Rosji. Niepodległościowcy
mieli przeciwko sobie dwie ugody… Jeżeli atakowali jedną z nich, zyskiwali chwilowy,
choć nieszczery poklask drugiej. Było to niemiłe i w wielu razach „kompromitujące”,
a dawało powód do wiecznych narzekań tego lub owego towarzysza partyjnego, zależnie od tego, jakim okiem patrzył na jedną z tych ugód. Nie chwiejność jednak naszej
taktyki partyjnej była tu najczęściej winna, lecz względna słabość ludowego ruchu niepodległościowego w Polsce, przemiany kolei losu wojennego i konieczność decydowania
się na czyn nawet w bardzo niekorzystnych warunkach. Wystarczy zastanowić się głębiej
nad tymi trzema miesiącami gorączkowego życia PPSD, aby zobaczyć, że politycy jej
w gruncie rzeczy pozostali wiernymi swoim założeniom przedwojennym.


    Szkice polityczne

Szereg dokumentów właśnie z jesieni  świadczy o tym. Na kilka z nich chcemy
tu wskazać.
W parlamencie wiedeńskim przemawiało w kwestii zbliżającej się wojny dwu posłów
PPSD, Daszyński i dr Lieberman. Pierwszy przemawiał w dyskusji budżetowej  października  na temat wojny z Rosją i zakończył swoją mowę następującym ustępem:
„Z pewnością nie chcemy podkładać ognia pod pokój europejski, gdyby
jednak furia wojenna miała zniszczyć naszą ojczyznę, gdyby miało przyjść
do rzeczy najstraszniejszej, tj. gdyby Polaków odkomenderowano przeciw
Polakom, nie możecie panowie oczekiwać, aby naród polski pozostał zimnym widzem wojny na terenie polskim. Nie chcemy być bezwładnym łupem
któregokolwiek z mocarstw, prowadzących wojnę, nie chcemy być nieświadomym instrumentem jakiejś dyplomacji. Jeżeli losy Polski będą się rozstrzygały na terenie polskim, wpłyniemy na rozstrzygnięcie ze świadomością i siłą. U granic Rosji nie zatrzyma się i nie śmie się zatrzymać proces
historyczny kapitalizmu, który w Europie zachodniej wytworzył zjednoczone narodowo państwa, stworzył wielki targ wewnętrzny dla produkcji narodowej i wyrównał teren, gdzie zorganizowany pod czerwonym sztandarem
i w walce społecznej zaprawiony proletariat może zmierzyć swe siły ze swoim przeciwnikiem klasowym. A jeżeliby wyższe warstwy narodu polskiego,
grzęznące w tchórzostwie, nadwątlone niewiarą, a historycznie pozbawione broni, stawiły opór temu ruchowi, byle tylko pozyskać słaby pozór łaski
carskiej, to polski pracujący lud sam tę wielką walkę stoczy, aż zjednoczony
i niepodległy odżyje w rodzinie narodów! (Oklaski)”.
W grudniu zaś  przemawiał dr Liebermann, którego zasadnicza część wywodów
brzmiała:
„Trzeźwe i chłodne rozważanie interesów narodowych rozkazuje polskim socjalistom w wojnie zaczepnej rosyjskiej całą swoją siłę oddać do
dyspozycji Austrii, jako swego naturalnego sojusznika. (Oklaski u polskich
socjalistów). Nikt w Austrii nie myśli o wojnie zaczepnej przeciw Rosji,
podczas gdy do Galicji przybywają chmary szpiegów rosyjskich i tysiące rubli rozrzuca się w kraju, zaś w dziennikach panslawistycznych opowiada się
najstraszniejsze bajki o ucisku „Rosjan” w Austrii, których w ogóle nie ma.
Mówi się wprawdzie, że oficjalna polityka rosyjska nie jest identyczna z panslawizmem, ale carat i panslawizm są bardzo dobrymi braćmi. Naród polski stoi jako straż i jest mocno zdecydowanym jak ongiś przeciw Turkom,
tak teraz przeciw barbarzyństwu caratu wystąpić dla swej własnej obrony
i w obronie wolności Europy. (Żywe oklaski u polskich socjalistów). Jak
długo istnieć będą polscy socjaliści, nie zamilknie głos domagający się wolnej zjednoczonej Polski.
Będzie on coraz potężniejszym, a świadomość słuszności sprawy daje im
gwarancję, że gorące życzenie całego narodu będzie spełnionym. (Potakiwania u polskich socjalistów). Polscy socjaliści jako Polacy i socjaliści wstępują
w ten ruch. Nierozerwalne węzły łączą ich z socjalno-demokratyczną międzynarodówką, której pozostaną wiernymi. Jeżeli polscy socjaliści każą swej
partii nieść sztandar niezawisłości Polski, to czynią to także w świadomości,
że przez to służą ideałom ludzkości.
Mówca oświadcza, że polscy socjaliści nie chcą wojny. Pokój tylko wtedy
może wrócić do Polski, jeżeli carat będzie złamany. Kwestia polska jako klin
wbija się w politykę europejską, a im silniej carat o klin ten uderzać będą,
tym głębiej wciśnie się on w politykę. (Oklaski u socjalistów polskich)”.
Ciekawe, że obaj mówcy mówią już w r.  o „niepo le e i z e noczone ” Polsce, co
niektórym kołom polskim wydało się dopiero  maja  Bóg wie jakim odkryciem,
nowym zwrotem w polityce polskiej… Co prawda żadnemu z nich nie śniło się o wojnie z Prusami. Cała uwaga i cała energia skierowaną była przeciw Rosji. A tym, którzy


    Szkice polityczne

wskazywali na smutny los Poznańskiego, odpowiadali socjaliści, że przecież w Niemczech
istnieje powszechne głosowanie i zapytywali, dlaczego to posłowie polscy z Poznańskiego milczą, albo nawet często popierają rząd przeciw opozycji?… Bo też tajniki i sposoby
prowadzenia polityki narodowej przez reprezentację parlamentarną polską w Niemczech
pozostają do dnia dzisiejszego pełne znaków zapytania. Jestem przekonany, że sprawa ta
prędzej czy później w Polsce powinna by być wyświetloną, boć losów czterech milionów
Polaków pod zaborem niemieckim trudno odosobnić od reszty dwudziestu milionów
i trudno ich pokrywać jakimiś niedomówieniami, względami, czy obliczeniami chwilowej korzyści, czy choćby wygody…
Tymczasem w środku gorączkowego nastroju przedwojennego zabrało głos w parlamencie i Koło Polskie.
Głównym celem rezolucji Koła było ostrzeżenie przed „agitacją kół obcych narodowi
polskiemu”. Nikt nie wiedział, jak to sobie tłumaczyć, a Koło, ani jego ówczesny prezes
dr Leo, nie chcieli, czy nie mogli powiedzieć, kto to jest ów agitator „obcy narodowi”.
Dlatego klub posłów PPSD uchwalił dnia  października  następującą charakterystyczną rezolucję:
„Jako legalni zastępcy narodu polskiego wyrażamy przekonanie, że w możliwym konflikcie Austro-Węgier z Rosją — którego wybuch usuwa się w zupełności spod naszych wpływów — wszystkie siły narodu polskiego powinny zwrócić się przeciw caratowi rosyjskiemu, który jest nieprzejednanym
i okrutnym gnębicielem ogromnej większości naszego narodu.
Potępiając wrogie narodowi polskiemu ustawy wyjątkowe, stosowane
przeciw Polakom również w państwie pruskim, uważamy jednak, że źródłem tych ustaw jest nieszczęsna przewaga reakcyjnego żywiołu junkierskiego w polityce pruskiej. Naród polski nie traci wszakże wraz z narodem
niemieckim nadziei, że uda się nowoczesnym żywiołom Niemiec usunąć tę
wrogą cywilizacji europejskiej politykę praw wyjątkowych w Prusiech.
Nie przesądzając stanowiska, jakie zajmie społeczeństwo nasze w Królestwie Polskim, uznajemy za swój obowiązek uświadomienie jak najszerszych
warstw całego narodu polskiego o konieczności zajęcia stanowiska przeciwko głównemu Polski wrogowi, caratowi.
Nie uchylamy się od odpowiedzialności, którą jako legalni zastępcy narodu w ruchu o wyzwolenie ojczyzny na siebie bierzemy i jesteśmy przeświadczeni, że dzielność i rozum polityczny naszego narodu uchronią Go
od wszelkich nieopatrznych lub dorywczych kroków, które by osłabiły siłę
i zwartość Polski wobec wielkich zadań przyszłości”.
Z dotychczas przytoczonych dokumentów publicznej natury, widocznym jest nastrój
i kierunek PPSD, która gotowała się do wojny przeciw caratowi w swoim zakresie sił
i wpływów. Ani ogólne zastrzeżenia zachodnioeuropejskich stronnictw socjalistycznych,
ani trwożliwość, czy ugodowość stronnictw w społeczeństwie polskim, nie odwiodły jej
od myśli zbrojnej walki przeciwko caratowi.
ele była niepodległa Polska, jednym ze środków zbrojenie się robotników. Dlatego partia przystąpiła w grudniu do „Komisji Tymczasowej”, a wkrótce wydała cyrkularz,
wzywający robotników do wstępowania w szeregi „Związku Strzeleckiego”, kierowanego
przez Józefa Piłsudskiego. Czyniła to po głębokim rozmyśle, wśród ciągłych prób porozumienia się z całością partii socjalistycznych w Polsce, a więc nie tylko z PPS, lecz
także z tzw. „Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy” (SDKPL) oraz z „Lewicą”
PPS Konferencję zaproponowaną przez PPSD w kraju odrzuciły obie partie „esdeckie”.
Wobec tego Komitet Wykonawczy upoważnił delegatów swoich na Kongres międzynarodowy w Bazylei ( listopad ), aby tam spróbowali jeszcze raz porozumieć się
z tymi partiami. Po usilnych staraniach ze strony PPSD obie partie zasiadły w Bazylei
do wspólnych narad pod warunkiem jednak, że nie zapadną żadne absolutnie uchwały!… Długie debaty wykazały, że nie uzyskano zgody ani w jednym punkcie co do celu,


    Szkice polityczne

czy co do środków walki z caratem. ep lik
zec o y k
i
ykl cz niepo le
ol k . O jakimkolwiek z e noczeni narodu nie można było mówić. Wojskowy ruch
zbrojny jako środek wydawał się obu „esdeckim” partiom czymś tak horrendalnym, że
traktowały go z pewnego rodzaju humorem jako szaleństwo, lub śmieszny powrót do
„szabelki” szlacheckiej. Przy tym „Lewica” i „SDKPL” były reprezentowane przez emigrantów berlińskich, paryskich, czy szwajcarskich, a PPSD przez polityków robotniczych
w kraju zamieszkałych. Przywódczyni „SDKPL” pani Róża Luksemburg była nadto tak
pewną, że w razie wojny europejskiej żaden niemiecki socjalista nie będzie strzelał do
ancuskiego towarzysza, iż ściągnęła na siebie karę rocznego więzienia za podobne właśnie przemówienie publiczne. Kto takie miał pojęcia o rzeczywistości przedwojennej, nie
mógł patrzeć na zbrojny ruch robotniczy polski inaczej, jak na jakieś dzikie szaleństwo…
PPSD rozpoczęła więc ruch swój sama. Ani niemieccy ani czescy towarzysze nie
uczynili żadnych kroków w podobnym kierunku. Niemieccy towarzysze zachowywali
się z rezerwą i nie wypowiadali się przeciwko PPSD. W samej PPSD różnic nie było.
Maleńka grupka, na której czele stał pewien towarzysz krakowski — nie tak dawno członek grupy „Proletariat” — i krytyczne stanowisko jednego z posłów, który był w Biurze
Międzynarodowym reprezentantem „Lewicy” PPS, oto były jedyne oznaki słabych zresztą różnic w poglądach partii na to, do czego dążyć należy i jakie wybrać drogi do celu.
Na  członków XIII. Zjazdu PPSD w grudniu  w Krakowie odbytego, oświadczyło
się przeciwko zasadniczej polityce partyjnej w sprawie należenia do KT tylko  głosów.
Zgiełk przedwojenny jesieni  r. około grudnia dość nagle ucichł. Wojna trwała
jednak dalej na Bałkanie i przemieniła się w  r. na wojnę Serbii, Grecji i Rumunii
przeciwko Bułgarom. Zarzewie ogólnego pożaru tliło w Europie pomimo wysiłków Anglii, aby pożar zagasić ostatecznie. Partia pracuje w KT, a młodzi robotnicy ćwiczą się
w zbrojnym ruchu strzeleckim, którego ⅜ części liczbowo reprezentują. Lwów, Stryj,
Borysław, Stanisławów, Przemyśl, Jarosław, Rzeszów, N. Sącz, Tarnów, Bochnia, Wieliczka, Kraków, Zagłębie górnicze chrzanowskie, Biała i wiele bardzo gniazd robotniczych
na Śląsku zaroiły się od ćwiczących się w robieniu bronią socjalistów polskich. Później
to wszystko poszło z Piłsudskim w pole.
Rozcięto splot pytań, czy wolno socjaliście polskiemu gotować się do wojny z caratem, czy wojna jest drogą wyzwolenia się ludu — narodu, czy jest to ruch „militarny”, czy
„rewolucyjny”, rozcięto go czynem, silną decyzją. „Kielich niewoli spełnić trzeba kielichem krwi!” pisał w dniach wybuchu wojny światowej jeden z towarzyszy w „Naprzodzie”
(I.K.) i to było symboliczne hasło zasadnicze”. „Militaryzm” jednak różnił się od „rewolucji” tym, że ta ostatnia szła torami kl o y i a pierwszy dążył do wydobycia ze zy tkic
klas sumy zgodnej energii do jednego zdążający celu. I chociaż ten „militaryzm” polski,
te „Związki Strzeleckie” nie służyły na razie żadnemu rządowi, żadnemu państwu, a już
z pewnością żadnemu „imperializmowi” polskiemu (jak w naiwnym żargonie przedtem
i potem próbowano to przedstawiać), to jednak o celach społecznych nie mogło tu być
mowy; robotnicy, jako klasa, składali w ofierze największe poświęcenia, musieli wykazać
największą dyscyplinę, karność i rozwagę. W niepodległej, zjednoczonej Polsce otwierały
się przed nimi tak ogromne horyzonty rozwoju i siły proletariackiej, że w porównaniu
ze stanem podziału Polski i jej dotychczasowej niewoli narodowej warto było ponieść
choćby największe ofiary. Nie byli wprawdzie jedynym czynnikiem walki z caratem, ale
oni jedni mieli i mogli mieć zrozumienie dla tej wielkiej przyszłości, oni jedni mogli
niejako wejść z rozwiniętymi partyjnymi sztandarami do nowo wywalczonej, wyzwolonej ich także krwią Polski. Linia politycznego rozwoju PPSD bowiem od lat dziesięciu,
od pierwszych strzałów rewolucjonistów warszawskich na Grzybowie (), szła ciągle
i konsekwentnie w duchu niepodległej, zjednoczonej Polski. Każdy ruch Warszawy odbijał się w Krakowie echem, będącym albo dalszym ciągiem czynu Królestwa, albo jego
przygotowaniem… Nikt w świecie poza granicami imperium rosyjskiego nie przeżywał
tak bezpośrednio rewolucji w Królestwie, jak PPSD. To dziesięciolecie skupiło się i skrystalizowało w chwili wybuchu wojny światowej z siłą żywiołową. Nie rozumiano tego na
emigracji, ale było to czymś naturalnym w Galicji.
Toteż nie ma w tym przesady żadnej, że KT, zwana później „Komisją Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych” (”KSSN”), opierała się głównie na socjalistach,


    Szkice polityczne

a na PPSD w szczególności. Bo Stapińszczycy niemal się o nią nie troszczyli, a „Polskie Stronnictwo Postępowe” było tak małym i tak lokalno lwowskim, że pozostawała
właściwie PPSD Jak zaś niezłomnie stała ona przy tej pracy, tego dowodem zachowanie
się jej podczas wiosennej kampanii polskiej ugody, zainscenizowanej od Chicago aż po
Lwów przeciwko KSSN. Wszystko wówczas odpadło od KSSN. I p. Studnicki i p. Feldman i p. Tetmajer, którzy nie tak dawno pisali i mówili w jej duchu. Słynna jazda dwóch
amerykańskich „patriotów” pp. Karabasza i Rakoczego, którzy w swej młodości otarli się
rękawem o kryminał europejski, teraz zaś jechali w imieniu Ameryki uroczyście badać,
czy KSSN i Związki Strzeleckie aby zasługują na pomoc pieniężną Polonii amerykańskiej,
słynna ta podróż, rzemiennym dyszlem po Europie odbywana, stała się sposobnością dla
niebywałej nagonki na KSSN. Emigranci łączyli swe głosy w zgodnym chórze z politykami w kraju przeciw ruchowi zbrojnemu polskiemu, chciano mu broń z ręki wydrzeć,
albo przynajmniej wygłodzić go i zmniejszyć do granic nieszkodliwych. Było to na dwa
miesiące zaledwie przed wybuchem wojny światowej! Czyniono tu ostatnią próbę rozpaczliwą, aby Polska nie mogła wystąpić samodzielnie przeciw Rosji! Niechby to czyniła
Austria. czy ktokolwiek, byle nie Polska! Byli w tej „hecy” po amerykańsku urządzonej,
ludzie różni; jedni wiedzieli o co idzie. drudzy szli za nimi z nieświadomości, z powodu
pychy obrażonej, dla prostej sensacji lub naśladowania drugich. ale faktem pozostanie,
że niezłomność i stałość PPSD uratowała KSSN, a przez to umożliwiła jej dalszy wpływ
na pierwsze lata wojny, o ile chodziło o hasła niepodległościowe polskie w późniejszym
ruchu Legionów Polskich.
Po zamordowaniu pary arcyksiążęcej w Sarajewie, atmosfera polityczna Europy stała pod straszliwym ciśnieniem grozy wojennej. W drugiej połowie lipca  ciśnienie
to zbliżało się do rozpętania się burzy światowej. Niemcy i Austria z jednej, a Francja, Rosja i Anglia z drugiej strony gotowały się gorączkowo do walki, może na śmierć
i życie!… Straszliwe ryzyko wojenne zaciążyło na przyszłości największych potęg militarnych i ekonomicznych świata. Ryzyko Polski — względnie małe — przedstawiało się
tylko w formie zamiany dotychczasowej niewoli i podziału, na nową niewolę, na inny
podział, ale po drugiej stronie świeciła o no o leni c t z czeni oz ielonyc
ot
ielnic i zy k ni niepo e e o yt p t o e o… Tylko że Polska, odwykła od
wieków od brania na siebie ryzyka wojennego, nie miała żadnych sił do podjęcia inicjatywy, do wystąpienia pod własnym sztandarem, za własną sprawę…  milionów Polaków
miało wedle najskromniejszych obliczeń dać
iliony o nie zy. Oprócz tego: miliardy koron, marek i rubli na prowadzenie wojny. Ale to jeszcze nie wszystkie ofiary Polski.
Ziemia polska miała być przez niewiadomy czas terenem bezpośrednim wojny Niemiec
i Austrii z Rosją, miał ją krwawy pług wojny przeorać od Krakowa aż po puszcze Białowieży, i bagien pińskich.
To wszystko czekało Polskę, choćby ani jeden Polak nie podniósł sztandaru walki
o niepodległość. PPSD wyciągnęła z tej niedoli tę konsekwencję, że skoro nas to wszystko bez żadnej inicjatywy naszej ma oczekiwać, więc należy rozpocząć walkę za własne
cele, należało wziąć inicjatywę, aby uzyskać w umysłach milionów Polaków podnietę do
żądania praw swoich w zamian za swoje ofiary i swoją krew. A ponieważ krew ta lać się
miała pod trzema niepolskimi sztandarami, więc trzeba było szukać wyrazu osobnego dla
niej, trzeba ją było niejako ochrzcić na polską, trzeba było powiedzieć światu i Polsce,
że gdyby były warunki sprzyjające ku temu, krew polską przelewałyby wojska Polski za
Polskę. To było symboliczne znaczenie czynu Piłsudskiego, to był wyraz własny Polski,
która w owych dniach lipcowych  r. musiała się zdecydować na jakiś jeden ont
wojenny, skoro polscy żołnierze w niepolskich armiach mieli ich aż dwa: antyrosyjski
i antyniemiecki. Wówczas zaś dla walczących Polaków nie było i nie mogło być innego
ontu, jak ont ntyc ki. Cokolwiek by u nas nie mówiono o tym przed rewolucją i po
rewolucji w Rosji, w latach  aż do  włącznie carat był głównym Polski wrogiem
i to tego rodzaju wrogiem, że o sojuszu z nim nie mogła masa polska marzyć, jeżeli chciała w tym sojuszu wystąpić jako Polska. Próbowano tworzyć wojsko ochotnicze polskie
pod caratem i poza granicami caratu, próbowano naśladować inicjatywę Piłsudskiego


    Szkice polityczne

w odwrotnym kierunku, nie szczędzono zaiste ani niemieckiej, ani austriackiej polityki
w Polsce, przeklinając ją, próbowano latami oczerniać Piłsudskiego i socjalistów z PPS
i PPSD jako „agentów”, ale nie zdołano Polaków skłonić do braterstwa broni z caratem.
Polityka caratu wobec Polski wykopała między nim a Polakami tak głęboką przepaść,
że nie zdołano jej niczym zapełnić. Żadne pojęcie o potędze i niezniszczalności caratu nie
potrafiło niczego więcej z Polski wykrzesać, jak normalną służbę w armii, podobnie jak
to było w Austrii i w Niemczech. i zki St zeleckie p nie e iony ol kie o y i
t o zy
o y cz ie tylko n zie i pol kie
t ii Ani w obrębie Niemiec, ani
pod caratem nie mogły powstać, a jedynym dla nich gruntem mogła być Galicja i Śląsk
austriacki. Jest to fakt historyczny, przeciwko któremu można było agitować, politykować,
pisać, ale który wypływał z historycznego stanowiska Galicji i był wyrazem dość wiernym
tego stanowiska. Związki a potem Legiony były w całości wypływem pol kie inic ty y,
ale musiały się liczyć z tole nc , względnie nawet z pomocą p t
t i ckie o.
Ktokolwiek zna Piłsudskiego i historię PPSD, ten z całym spokojem może traktować
te plotki, jako wybryki fantazji. Przez Związek Strzelecki przeszło . ludzi ćwiczących
do wybuchu wojny. Takiej organizacji nikt nie mógł traktować jako tajnej organizacji, jako
spisku. Związek ćwiczył na wojskowych strzelnicach, dostawał po cenie kosztu naboje
ćwiczebne, otrzymywał minimalną ilość. karabinów. Służbę wojenną poznawali „strzelcy”
w polu, odbywając ćwiczenia nieraz po kilkuset ludzi, przez szereg dni itd.
Najważniejszą rzeczą był w Galicji brak pojęć o niesłychanej, nadludzkiej potędze
caratu. Traktowano tu carat jako potęgę, której Austria i Niemcy mogą dać radę i zwyciężyć. Oparcie o Austrię było wysoko cenione, a nadzieja na wzniecenie ruchu zbrojnego
w Królestwie po pierwszym zaraz zajęciu polskich terytoriów i wycofaniu się Rosjan, była
tak wielką, że graniczyła w wielu głowach z matematyczną pewnością. ie z
no o ie
p y z niec ci o ie iec, nie rozumiano skutków chłopskiej polityki rządu rosyjskiego po r. . O wojsku rosyjskim miano pojęcia dokładniejsze, bo chociaż początkowo
armia rosyjska wywołać mogła grozę i zdumienie u wielu niefachowców, a zachwyt nawet w Królestwie, to jednak dalszy pochód wojny zrehabilitował tych, którzy nie mieli
wysokiego wyobrażenia o wartości bojowej carskich milionów żołnierzy, tej zaiste n
licznie ze armii, jaką widziały dzieje świata.
Ogromne znaczenie dla polskiej inicjatywy wojennej miał Piłsudski. W większych
stosunkach odegrałby był tego rodzaju człowiek w wojnie rolę epokową. Talent i charakter wielkiego wodza, wola żelazna i zdolność kierowania ludźmi, połączona z szerokim
horyzontem i przenikliwością umysłu właśnie tam, gdzie trzeba było szybko i wiernie
oceniać tok zdarzeń wojennych, przy głębokim poczuciu patriotyzmu polskiego i tradycji rewolucyjnej, czyniły z Piłsudskiego główną wartość wojenną polską. Że wartość
tę Polacy sami próbowali rozdrobnić, poniżyć, unicestwić, że się to częściowo powiodło, to będzie na długie czasy dowodem, jak bardzo nie byliśmy przygotowanymi do
podjęcia ryzyka wojny, jak daleko odeszliśmy od instynktu najprostszego, mającego na
celu tworzenie niepodległości narodu. l
S
i
ki y n t z
nc
e
c t zelecki yt zy c ze t o nio y z ono e
e nie nie i i nie
ie ni c ili
te t ln poz
t k e
nc
e nie p zele e i nie tnie i niepot ze nie k e to
zy zy kt yc
S
o ie po y . Historia tej wojny w Polsce wydźwignie postać
Piłsudskiego na spiżowy piedestał, przy czym nie kult osoby mam na myśli, a wojenną
wartość realną tego polskiego wodza ludowego.
Polska szła do wojny rozbita i rozdzielona w sobie. Sto lat wspólnego życia, a choćby
wspólnych męczarni z trzema państwami zaborczymi, wywarło głębokie wpływy: były
trzy polityki polskie, cztery wojska z polskich żołnierzy, kilka „Narodowych Skarbów”
i całe mnóstwo stronnictw o najrozbieżniejszych poglądach na najważniejsze, najbardziej
podstawowe sprawy wojny. Partia zorganizowanych robotników polskich w Galicji i na
Śląsku na próżno szukała wśród społeczeństwa czegoś, co byłoby podobnym do jej ruchu zbrojnego o niepodległość; spotykała ugodę, a raczej aż dwie i to przeciwne ugody
polskie… Poszła więc do boju sama, dając na oncie i na tyłach to co miała, tj. siebie.
Dnia  sierpnia  pojawił się na cztery dni przed wypowiedzeniem wojny Rosji przez
Austrię manifest Komitetu Wykonawczego PPSD, który przytaczamy jako dokument
historyczny. Manifest brzmiał:


    Szkice polityczne

„Towarzysze! Towarzyszki! Robotnicy Polacy!
Zbliża się chwila epokowa dla naszego kraju i narodu — chwila zaczęcia
walki z odwiecznym wrogiem Polski, wolności i cywilizacji europejskiej —
walki z caratem! Groza wojny, którą mordujący narody carat narzucić każdej
chwili może Austrii, zawisła nad naszą ziemią, nad milionami naszych braci.
Wojny tej nie prowokowaliśmy i wiemy dobrze, że najcięższym brzemieniem spadnie ona na barki ludu pracującego. Nie przedstawiamy też sobie
wojny z caratem, jako coś łatwego, coś co bez najkrwawszych ofiar można
by przeprowadzić. Nie chcemy lekkomyślnie utracić ani jednego zdobytego
prawa, ani jednej placówki robotniczej.
Ale wojna z caratem rosyjskim to walka z najokrutniejszym gnębicielem
ludów, walka z tyranem Polski, wrogiem. wolności i rozwoju naszego. Walka
ta jest naszym świętym obowiązkiem, jeżeli chcemy jasnej przyszłości klasy
pracującej polskiej, jeżeli chcemy być narodem wolnym, godnym członem
wielkiej rodziny narodów.
Gotując się do wojny z caratem spełniamy obowiązek nie tylko wobec
siebie, lecz wobec całej klasy pracującej Europy, a w pierwszym rzędzie wobec
tych milionów ludu roboczego w Rosji, które w ostatnich dniach wstrząsały
tak wymownie swoimi kajdanami na ulicach miast rosyjskich!…
Nikt w świecie nie może i nie zechce potępić tej naszej gotowości do
walki z caratem, kto tylko chce ludzkiego prawa, godnych ludzi stosunków
na Wschodzie Europy.
Raczej hańba i przekleństwo tym Polakom, którzy w chwili ważenia się
losów naszego narodu, stanęli po stronie jego gnębicieli, po stronie wojsk
carskich!
Wojna z Rosją to w historii Wschodu Europy zwrotny punkt dziejowy,
a Polska w tej wojnie musi złożyć świadectwo, że Polska żyje, że chce się
rozwijać, że Polska nie chce być dłużej podnóżkiem cara!
Agenci carscy po polsku niestety mówiący, chcą stłumić ten poryw życiowy Polski, chcą zdławić podłym oszczerstwem ruch wolnościowy Polaków; obiecują „słowiańską” wzajemność Polaków z Rosjanami i maskują
knut carski jakimiś mętnymi przyrzeczeniami, że carat zwolni obrożę na
naszej szyi.
Z pogardą patrząc na te zabiegi zdrajców i lokajów dobrowolnych cara,
gotujmy się do czynów, które trzeba zrobić, aby zadać jak najwięcej klęsk
caratowi.
Zachowajmy jedność i solidarność w szeregach Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej; słuchajmy wskazówek jej ciał wybranych i jej mężów
zaufania.
Puste alarmy i pogłoski niechaj nas zastaną ludźmi zimnej rozwagi; skarbem naszym niechaj pozostanie zaufanie jasne i niezmącone, którym otaczamy organizację partyjną.
Solidarnością silni, zagrzani do boju wielkością i świętością naszej sprawy
czekamy przyszłości! Komitet Wykonawczy Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i Sląska”.
W cztery dni później wymaszerowała z Krakowa pod wodzą Piłsudskiego „pie z
k o ko p ni ”, a za nią poszły dalsze oddziały „Strzelców” i „Drużyniaków” — przekraczając kordon graniczny, dzielący Galicję od Królestwa Polskiego. Wojna z Rosją się
zaczęła! PPSD wzięła w niej czynny, świadomą wolą podyktowany udział.
.



.


Ustęp ten, poświęcony powinien być właściwie omówieniu stosunku polityki polskiej do
państwa austriackiego. Podczas trwającej wojny nie mogę jednak ani jednej dziesiątej części faktów tutaj przedstawiać i ograniczę się z konieczności na kilku fazach znamiennych,
w których polityka PPSD zasługuje na rozbiór, czy krytykę.


    Szkice polityczne

Połączenie się KSSN z „Naczelnym Komitetem Narodowym” (NKN) nie było wyłącznie polityczno-narodowej natury. Kiedy wiedziano, że za kilka dni wybuchnie wojna między Austrią a Rosją, udał się poseł Daszyński do dra Lea z żądaniem zwołania „notablów”
partii poszczególnych, celem narady nad wyruszeniem Strzelców w pole. Na konferencji Piłsudski i Daszyński zaproponowali partii demokratycznej i konserwatywnej wzięcie
na siebie współodpowiedzialności polityczne za ruch zbrojny. Wszyscy reprezentanci demokratów i konserwatystów odmówili, a dr Jaworski, późniejszy prezes NKN, kryjący
się z taką dumą za Legionów czyn zbrojny, oświadczył, że on i jego stronnicy nawet
z oz ie nie o czyn z o ne o i
kie o
Jedyną partią, która udziałem swoim
kryła w całości swojej zbrojną walkę Strzelców, była w Galicji PPSD i Polskie Stronnictwo Postępowe. Posłowie PPSD Bobrowski, Klemensiewicz, Lieberman i Moraczewski
wstąpili do szeregów, a poseł Daszyński został komisarzem wojskowym w Miechowie,
gdzie wkrótce potem nastąpił po nim były poseł dr Ryszard Kunicki ze Śląska. Partia
poszła z Piłsudskim i pod jego komendą oczywiście w całej masie młodzieży robotniczej.
Środki robotnicze płynęły także dość obficie.
NKN powstał z dwóch czynników: ze zgody Wiednia na utworzenie takiej organizacji, która miała wytworzyć Legiony Polskie i z t no ci
nocze nyc , które spotkały
Piłsudskiego oddział w jego rozwoju. Ten drugi czynnik skłonił reprezentantów PPSD
do ochraniania wojska przez kompromis. Kompromis ten polegał na tym, że KSSN zlać
się miała z narodowo-demokratycznym „Centralnym Komitetem Narodowym” (CKN)
istniejącym we Lwowie, aby pod patronatem Koła Polskiego, a więc większości partii
polskich utworzyć „Naczelny Komitet Narodowy”.
PPSD wysłała do NKN członków swoich Daszyńskiego, Hausnera, Hudeca i Marka. Później weszli do NKN posłowie Bobrowski, Diamand, Moraczewski. Kompromis
w NKN polegał na kilku warunkach nietrwałej w ogóle natury. Aby trzy dotąd rozbieżne kierunki i metody: socjalistów, ugodowców austriackich i rosyjskich utrzymać razem,
trzeba było najpierw wielkiego napięcia ent z z
narodowego. Następnie trwalszego
powodzenia, niż ono było w jesieni r. . Wreszcie możliwość pracy polegała w NKN
tylko na zasadzie, żeby nikt nie czuł się z o yzo ny! Entuzjazm tak wysokiego nastroju był możliwym tylko przez kilka tygodni; powodzenie zamieniło się w szereg klęsk już
po sześciu tygodniach, a każdy z trzech kierunków wkrótce poczuł, że jest — w mniejszości… Socjaliści sarkali, że „Daszyński połączył się z Jaworskim”, stańczycy, że „Jaworski
połączył się z Daszyńskim”, a narodowi-demokraci, że Głąbiński poszedł pod komendę
jednego i drugiego… Dla PPSD decydującą była możność wzrostu o k i
kie o,
dla innych całkiem odwrotne cele. Najjaskrawszą okazała się sprzeczność między socjalistami a tymi, którzy zamiast no y Legiony, oz i z li już w drugiej połowie września
 „Legion Wschodni” w Mszanie Dolnej. Byli to endecy pod wodzą pp. Cieńskiego i Skarbka. Nie mam zamiaru omawiać całego steku krętactw i niegodnych manewrów, których rezultatem było rozpuszczenie tysięcy młodych Polaków spod legionowych
sztandarów i zagarnięcie do swej dyspozycji stukilkudziesięciu tysięcy koron funduszu
publicznego. Czyn ten naruszał w jaskrawy sposób dążenia socjalistów do mnożenia polskich sił zbrojnych i dlatego socjalistyczni członkowie NKN odbywszy wraz z innymi
pod przewodnictwem Daszyńskiego w pierwszej połowie października szereg poufnych
narad, usunęli najpierw p. dra Strońskiego z przewodnictwa Departamentu Organizacyjnego NKN, potem zaś w dniu  października postawili wniosek na pełnym NKN,
aby „ y zi ty o o o kt e po o o y oz i z nie t k z ne o e ion
c o
nie o ot
nie no ci”. Wniosek przeszedł, a narodowi demokraci i podolacy ustąpili
z NKN Na miejsce p. Strońskiego wybrano w Dep. Organizacyjnym posła dra Marka
przewodniczącym, który w osobnej odezwie wezwał społeczeństwo do „dalszych wysiłków i dalszych ofiar”.
W NKN pozostały zatem już tylko dwie grupy: kon e ty t i oc li t . O demokratach nie wspominam osobno, bo prowadzili oni politykę konserwatystów.
Konserwatyści wzmacniali swoje szeregi przez dobieranie sobie nowych, najbardziej
zaufanych ludzi, jak redaktor „Czasu” Starzewski, Hupka itd. Socjaliści dobrali swoich:
Andrzeja Moraczewskiego, Diamanda, Aleksandra Dębskiego z Ameryki. Musieli pamiętać również o Polskim Stronnictwie Postępowym i zgodzili się na dobranie p. Stan.


    Szkice polityczne

Downarowicza i dra Tokarza. P. dr M. Sokolnicki reprezentował w dość niedokładny
sposób jedno stronnictwo Królestwa. W tym miejscu warto nadmienić, że socjaliści byli
już od owego czasu w znikającej mniejszości w NKN Na razie jednak nie dawało się to
odczuwać, bo byli oni najpracowitszym czynnikiem NKN któremu w danej chwili (jesień ) chodziło o możność rozwinięcia p cy it cy ne i o niz cy ne
le t ie
ol ki . Konserwatyści bali się Królestwa tykać z przeróżnych powodów ogólnych i osobistych i do czasu musieli godzić się tam na energiczną pracę socjalistów. Za to czynili
już obecnie zabiegi, aby pozyskać dla siebie dwóch przedstawicieli Polskiego Stronnictwa Postępowego pp. Sikorskiego i St. Downarowicza, co im się w zupełności po kilku
miesiącach udało i wywołało zupełny rozłam w tym małym stronnictwie (pp. Sliwiński
i Lisiewicz nie poszli w ślady pp. Sikorskiego i Downarowicza, lecz trzymali się stale
z socjalistami).
Dwie sprawy, jedna o ko e , druga polityczne natury, wypełniały pierwszy rok istnienia NKN: sprawa „ y y k p ckie ” i jej powrotu z Węgier do Polski, oraz sprawa
stosunku NKN do
le t .
Dwaj wysłannicy NKN do Naczelnej Komendy Armii pp. Stanisław Stroński i Tadeusz Cieński umówili się  września  z Nacz. Kom. Armii o wysłanie dwóch pułków
Legionów ( ludzi) do północnych Węgier w Karpaty dla obrony wąwozów karpackich od Moskali. Przy tej sposobności ustalono, że Legiony nie mają być „użyte razem”
ponieważ oddział Piłsudskiego pozostawał w Polsce i że w przyszłości również nie mają
być razem użyte. Krok ten, uczyniony zresztą w porozumieniu z p. drem Jaworskim i za
jego aprobatą, trzymano miesiąc cały w tajemnicy przed pełnym NKN. Miał on stać się
potem punktem wyjścia niesłychanego rozbicia i rozdwojenia w życiu Legionów, które
przetrwało aż do czasu, kiedy ostatecznie Legiony, późniejszy „Polski Korpus Posiłkowy”
dnia  lutego  r. rozwiązano. Rozdział Legionów dokonany w czasie ich o o ni ,
stał się nigdy nie gojącą się raną, na którą chorzeć musiała cała ta formacja wojskowa.
Na nic się nie przydały protesty Daszyńskiego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych ( października ), na nic wnioski socjalistyczne, uchwalane potem przez NKN
i przedkładane rządowi, czy Naczelnej Komendzie Armii. Rozdział utrzymał się w całej pełni przez pierwszy rok, a potem utrzymywano go już i z pewnej polskiej strony
tak systematycznie, że można powiedzieć, iż powstały były przez to dwa pol kie o k
oc otnicze! Nie wiedziano co prawda, że wojsk tych będzie później cztery, albo pięć!…
Inicjatywa Piłsudskiego spotkała się przez to ze zwichnięciem tak gruntownym, że w samem wojsku utworzyły się specjalne koła, które miały tylko na celu obalenie twórcy
polskiego czynu zbrojnego! Te koła, które pracowały najusilniej nad zniszczeniem wartości olbrzymiej, jaką dla utworzenia armii polskiej był geniusz wojenny Piłsudskiego,
później narzekały nad tym, że armia polska powstać nie może. Zasypywano źródło, aby
potem ginąć z pragnienia… . legionistów, rozbitych na dwa sprzeczne obozy, pod
dwiema komendami, nie mogło odegrać tej roli, którą im naznaczano. Była to polska
tragedia, wynikająca jednak nie tylko z różnic partyjnych, czy osobistych, lecz będąca
wyrazem braku państwa polskiego na polskiej ziemi. Historia oceni głębsze przyczyny
tego stanu rzeczy w Legionach. Historia jednak zajmie się z pewnością tym nie y y
iek z i kie
o ko y
ki y y e iony. Na tym punkcie Piłsudski zyska
z pewnością nazwisko poważne u najtęższych fachowców wojennych. jestem przekonany, że podobnej formacji nie stworzono nigdzie w świecie, a liczne głosy zawodowców
utrwalają mnie w tym przekonaniu.
Pytanie: „ o pocz z
le t e
ol ki ” stanowiło również węzeł tragiczny dla
NKN od pierwszej chwili jego istnienia. Bo i jakże mogło być inaczej! Wszak w Warszawie utworzył się nie mal równocześnie z NKN „Centralny Komitet Obywatelski”, który oparł się o Petersburg i o słynną odezwę Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza
— obiecującą „z e noczenie zy tkic zie pol kic ”. W oczach warszawskich polityków
„zjednoczenie ziem polskich”: Królestwa, Galicji, obu Śląsków, Poznańskiego i Prus Zachodnich było czymś tak olbrzymim, było cofnięciem dziejów o kilka wieków na korzyść
Polski, że wobec tych obietnic NKN musiał się wydawać czymś nieskończenie małym,
zależnym i — niepolskim!… Wprawdzie armia rosyjska nie broniła długo le e o brzegu
Wisły, wprawdzie odezwa nie obiecywała niepodległości, a rząd rosyjski obiecywał co-


    Szkice polityczne

raz to skromniejszą „autonomię”, wprawdzie Litwa ginęła na wieki dla Polski, ale wiara
w potęgę militarną i — w niższość Rosji była ta żywą w Warszawie, że ludzie z Centr.
Komitetu byli absolutnie pewni swojej drogi.
Ale były w Warszawie i na prowincji także inne organizacje, — tajne, wrogie caratowi, w walce z nim od dawna zostające, jak PPS, Narodowy Związek Robotniczy (NZR)
i inne grupy, które opuściły obóz endecki. Te były jednak tajne i — jak się okazało —
bardzo słabe. Stosunek zaś Galicji do Królestwa komplikował się z dwóch powodów.
Endecy i podolacy nie chcieli zawlekać „zarazy” NKN do Królestwa, gdzie ich „orientacja” rosyjska była górą; Stańczycy zaś lękali się znaleźć tam za dużo „rewolucyjnych
i przewrotowych” czynników, jako jedynych stronnictw gotowych do walki z caratem.
Umówiono się więc na formułkę zgodną, że Królestwo zostanie współczynnikiem politycznym i wojskowym NKN wtedy, kiedy i tam utworzy się po oz ienie zy tkic
t onnict , rodzaj drugiego NKN. Ale życie i walka, reprezentowana przez Piłsudskiego
i przez socjalistów, złączonych z radykalnymi patriotami wszelkiego rodzaju, przekroczyły granice Królestwa już dnia  sierpnia  r. i niosły z sobą konieczne konsekwencje
i dla Królestwa! Rzucili się na to życie z dwóch stron Endecy i stańczycy, jedni w obronie Rosji, drudzy w obronie konserwatyzmu. Ta równoległość ataków konserwatywnych
i endeckich mąciła w niezwykły sposób ludziom sądy i możność rozeznania, o co chodzi… W Królestwie powstała we wrześniu  „Polska Organizacja Narodowa” (PON)
jako wyraz socjalistycznego i radykalnego Królestwa. Ale wielkie jej niedołęstwo, a także
odwrót Hindenburga spod Warszawy i oddanie Królestwa z powrotem armii rosyjskiej,
rozbiły PON doszczętnie tak, że w listopadzie już nie istniała. Na jej miejsce utworzyli socjaliści „Delegację NKN”, która prowadziła pracę systematyczniej, aż Departament
Wojskowy NKN, zawiadywany przez pp. Sikorskiego i Downarowicza, wszedł w zimie
 r. do Królestwa i pod kierownictwem stańczyków dokonał znacznego osłabienia
robót „Delegacji”. Niemniej roboty te stały się punktem wyjścia dla ożywienia PPS i powstania później grup takich, jak Polskie Stronnictwo Ludowe, partia Niepodległości itp.
Socjaliści nie mogli osiągnąć skutków militarnych, ale osiągnęli w każdym razie rezultaty
polityczno-organizacyjne, przygotowując stanowisko późniejszej organizacji „Centralnego Komitetu Narodowego” (CKN), a następnie całej opozycyjnej „Lewicy Królestwa
Polskiego”. W „Delegacji” najgorliwiej pracował poseł Andrzej Moraczewski, którego
działalność znalazła szeroki odgłos w Królestwie. Oczywiście konserwatyści próbowali
potajemnie rozbijać tę robotę przez swoich dwóch pomocników pp. Sikorskiego i Downarowicza i przez Judowca p. Jana Dębskiego. Ale skutek swój wywarła.
Wkrótce miały konflikty między socjalistami a konserwatystami wybuchnąć jasnym
płomieniem. Warszawa została  sierpnia  zdobytą, a wnet potem całe niemal Królestwo oczyszczone z Moskali. Narodowa Demokracja uciekła z Rosjanami lub umilkła
w życiu publicznym. Zostały dwa kierunki NKN: socjaliści i konserwatyści. Socjaliści
uważali, że nadszedł czas szerszej realizacji zamiarów polskich na polu wojskowym i politycznym; konserwatyści widzieli w akcie wyzwolenia Królestwa tylko widomy znak potęgi oc t cent lnyc i wedle tego chcieli postępować. Socjaliści zaczęli ( września
) stawiać żądania co do polskiego charakteru Legionów i co do komendy naczelnej
w Legionach dla Piłsudskiego, konserwatyści chcieli złożyć dowód rządowi Austro-Węgier, że Warszawa, a za nią prowincja, dadzą licznego rekruta do Legionów bez komendy Piłsudskiego, bez gwarancji stawianych przez socjalistów. Rozpoczęła się więc lk
o e nek o e ion , która trwała od września  do lata  roku. Walka, która
koncentrowała w sobie z biegiem czasu wszystkie inne pytania polityki polskiej w Królestwie. „Werbunkowiec” lub „antywerbunkowiec” stali się hasłami, tak roznamiętniającymi ludzi w NKN i w Królestwie, że wypełniły dusze i uczyniły je sobie wrogimi. Pomimo
bogatych środków pieniężnych i poparcia wszystkich oficjalnych czynników, jakie pp. Sikorski i Downarowicz mieli do rozporządzenia, p c ic n
oz ini cie
e nk nie
po io
i . Potajemnie poszło w tym okresie tyle samo młodzieży do Piłsudskiego co
ich dostarczył ogromny aparat werbunkowy, Departamentu Wojskowego NKN. Jakość
zaś jednego i drugiego rekruta różniła się zasadniczo, co zresztą łatwo zrozumieć. Nie
chcemy tej walce poświęcać tu więcej miejsca, zaznaczyć jednak należy, że Departament
Wojskowy umiał pozyskać dla siebie i e no tki z obozu PPSD Panowie dr Wyrostek,
Marian Hudec (syn), Hartleb i kilku innych oświadczyli się przeciw taktyce partii i od

    Szkice polityczne

dali się w całości na usługi Departamentu. Nie wywołało to jednak i wywołać nie mogło
żadnego rozłamu w PPSD, bo za Departamentem stały wpływy, które nie mogły liczyć
na jakąkolwiek sympatię w szeregach robotników polskich. Jednostki te oddaliły się od
partii i dały się pozyskać innym czynnikom. Oto wszystko.
Inna natomiast kwestia nadawałaby się tutaj do omówienia, chociaż z góry wiedzieć
można, że szczegółowo się podczas wojny omówić nie da. Jest to zarzut niekonsekwencji,
czyniony socjalistom: „ cecie
ii nie c cecie e nk !” Jeżeliby zarzut ten rozwinąć
odpowiednio do rzeczywistych, wówczas zachodzących sprzeczności, pytanie musiałoby
brzmieć: „ k t o zy pol k
i nie pyt c i pol kie o po ecze t ” Departament
Wojskowy miał na to pytanie odpowiedź od początku aż do końca kampanii, że tworzyć polską armię można nawet bez pozwolenia polskiego społeczeństwa w Królestwie
i nazywał to „państwotwórczą polityką NKN”. Socjaliści byli całkiem odmiennego zdania i zdaje się, że społeczeństwo po ich stronie stanęło. Dla nich armia polska miała być
pierwszą gwarantką niepodległości Polski. Ale w negacji Departamentu Wojskowego pomagali socjalistom po cichu, lecz zajadle, także wszyscy zwolennicy orientacji rosyjskiej,
co dawało powód do najdzikszych sprzeczności i pomieszania pojęć w głowach polskich…
A żaden czynnik zewnętrzny nie przyczynił się do wyklarowania sytuacji. Każdy miesiąc
ją jeszcze bardziej komplikował i sprzeczności zaostrzał. O tych sprawach historia kiedyś
rozsądzi.
Umowa ostateczna między Kołem a NKN zostawiała całokształt spraw legionowych
NKN Jednak od czerwca  roku socjaliści rozpoczęli tak energiczną walkę w łonie
NKN, że nie zajmował się on już niczym innym, jak tylko wyrównywaniem sprzeczności
wewnętrznych i robotę rozbieżną obu stron na zewnątrz. Konserwatyści, wsparci przez
podolaków i demokratów, przygotowywali na zewnątrz organizację antysocjalistyczną,
która wypłynęła w r.  jako „Praca narodowa”, socjaliści tworzyli „Ligę Niezawisłości”,
a ludowcy absentowali się najczęściej, gotując sojusz z endekami w formie „Zjednoczenia Narodowego”. To wszystko zatem, co istniało przed wojną, wyłaniać się zaczęło już
w trzecim roku wojny na powrót…
kt li top
ko n t p t o y ze o ennyc pop ze nic czyni i tnienie
ezp ze ioto y . Miało wedle tego aktu powstać p t o pol kie. Niepodobieństwem nadal było, żeby na terenie p t pol kie o rządził i opiekował się wojskiem
polskim (Legionami) jakiś licy ki z i zek poszczególnych stronnictw choćby się nazywał NKN. Przy tym akt  listopada nie odpowiadał absolutnie zamiarom politycznym
ani NKN, ani Koła Polskiego, ani Galicji. Socjaliści stawiali więc już w jesieni  r.
kilkakrotnie wniosek oz i z ni NKN, co jednak większość odrzucała. opie o z ko
ce tyczni
c lono e no o nie
oz i z . Ale zakulisowa gra polityczna
niechętnie wyzbywała się takiego narzędzia, jakim był w ostatnich miesiącach swego istnienia NKN i dlatego p. Jaworski zwlekał z wykonaniem uchwały z miesiąca na miesiąc,
aż ostatecznie w dniu  września  doszło z powodu tego zwlekania do burzliwego rozbicia posiedzenia „Koła Sejmowego” na ratuszu krakowskim i do wystąpienia oficjalnego
socjalistów z NKN w pierwszych dniach września. Zostali więc już tylko konserwatyści
wraz ze swoimi klientami demokratycznymi i oczywiście z pp. Sikorskim i St. Downarowiczem. Ale takiej instytucji narodowej to jedno stronnictwo utrzymać nie miało siły
i dlatego wśród bolesnych zawodzeń p. Jaworskiego w Kole Polskim ogłoszono w jesieni
 likwidację NKN z jakąś Komisją likwidacyjną, na której czele stanął p. hoat Laskowski, niegdyś osławiony starosta krakowski, którego, po wyborze Daszyńskiego na
posła w r. , z urzędu usunięto i umieszczono na jakiejś synekurze, autonomicznej…
Koniec NKN nie odpowiadał wspaniałym dniom jego początku. Wielki poryw masy
polskiej Galicji z powodu inicjatywy wojennej Piłsudskiego, historyczna rola Galicji jako
„polskiego Piemontu”, wytworzyły instytucję narodową w wielkim stylu, która mogła
wziąć na siebie zadanie wielkiej miary w polityce narodu polskiego. Były środki materialne; setki ludzi niosło w ofierze pracę bezinteresowną wysokiej nieraz wartości. Archaiczne
jednak metody pracy, fałszywy narodowo i psychologicznie punkt patrzenia na przyszłość
narodu polskiego, odpychające nieraz służalstwo prezesa NKN i jego partyjnie najbliż

    Szkice polityczne

szych ludzi, ich nieprzeparte dążenie do snucia zakulisowych intryg i słabość polityczna
wobec każdego, kto przeciw nim wystąpił, te wady doprowadziły — na tle zmiennych
losów wojennych i wahań dyplomatycznych, — do niechlubnego końca Naczelnego Komitetu Narodowego, którego pamięć jest dziś w masach polskich znacznie gorszą, niż
był on wtedy, kiedy w całym kraju stał się jedyną wielką, polską instytucją polityczną
i wojskową, kiedy najubożsi spieszyli, aby do jego kasy oddać na Legiony ostatni grosz,
srebro familijne, lub ślubną złotą obrączkę…
.  
 
 


 
Wstąpienie posłów socjalno-demokratycznych do Koła Polskiego było następstwem należenia ich do NKN. A do NKN należeli, aby kryć wojsko i zabezpieczyć jego rozrost‥
Od  sierpnia  r. decyduje się PPSD na coraz to dalsze konsekwencje odkąd w r.
 uchwaliła przystąpienie do Związków Strzeleckich. Wielu tzw. „czystych” socjalistów
prowadziło przeciwko polityce PPSD już od r.  zaciętą walkę. Nie będę jednak poszczególnych argumentów w tej walce tutaj rozpatrywał. Trzymam z Chrystusem przeciw
„Zakonowi”, nie uznaję „czystych” i „nieczystych” stworzeń w socjalizmie. W warunkach,
w jakich znalazł się proletariat polski od pół wieku, nie miał on innej drogi do wyboru,
jak zwalczać swego śmiertelnego wroga: carat rosyjski. Walkę tę podjął robotnik polski;
że w niej otrzymywał rany, że szeregi jego nieraz zostały zachwiane, lub nawet rozbite,
to charakteru historycznego położenia jego w niczym nie zmienia. Czy w walce tej głosił
hasła „rewolucji”, czy „powstania”, to również są różnice tylko w słowach, nie w istocie
rzeczy.
Kto się zbroił, choćby tylko moralnie, ten musiał pójść na wojnę; kto podjął wojnę narodową, ten musiał być zwolennikiem skupienia sił narodu w tej wojnie. Wszak oto przed
nami leży przykład najjaskrawszy tej prawdy: t no i ko oc li t nie ieckic , a jeszcze
bardziej rażący przykład opozyc i nc kie (”zimmerwaldczyków” ancuskich!), którzy
pod wpływem ofensywy niemieckiej uchwalili głosować i o o li z
ete
o enny
p le ence , a więc dali miliardowe środki w ręce swego zajadłego przeciwnika politycznego i społecznego, aby zadokumentować jedność narodu ancuskiego w wojnie! To
są fakty wymowne.
W poprzednim rozdziale wspomniałem o tym, że konserwatyści z Izby Panów postanowili w r.  zabrać w swoje ręce lwią część wpływów na sprawę polską. Działo się
to wobec bliskiego — wówczas — rozwiązania sprawy w duchu „austropolskim”. W jesieni  ważyły się losy Polski rzekomo w tym właśnie kierunku. Berlin wówczas miał
Wiedniowi zostawić wolne ręce, jak chce rozwiązać problem polski ze swego stanowiska. Chodziło o przeciwdziałanie im w Kole, a równocześnie o przyjęcie ich do NKN,
z którego byli w r.  ustąpili. Socjaliści w Kole mieli być ceną za zrzeczenie się intryg
konserwatystów przeciw Legionom… Koło miało tak czy owak zagarnąć całą politykę
polską w Galicji. Tak stały sprawy w listopadzie  roku i wtedy zaczęli się socjaliści zastanawiać nad pytaniem: wstąpić do Koła, czy nie? W połowie listopada pojechał
Daszyński nad Styr do Piłsudskiego, aby usłyszeć jego zdanie. Piłsudski radził wstąpić.
Z powrotem porozumiewał się Daszyński z reprezentantami PPS w Warszawie; nie mieli
niczego do zarzucenia. Następnie zwołano zarząd PPSD na dzień  stycznia  i zarząd
powziął następującą uchwałę:
„Klub polskich posłów socjalno-demokratycznych ma wstąpić do Koła Polskiego w parlamencie austriackim. Wzywa się wszystkich posłów do
wykonania tej uchwały”.
W „Naprzodzie” pojawił się komentarz do tej uchwały, w którym znajdujemy następujący ustęp:
„Po dwudniowych, niezwykle gruntownych naradach uchwaliła nasza
najwyższa dzisiaj instancja partyjna wezwać polskich posłów socjalistycznych
do wstąpienia do Koła Polskiego. Po ćwierćwiekowej blisko walce przeciw
polityce Koła Polskiego, uchwała partii naszej głębokie wywoła wrażenie
w Polsce i poza nią i zmusi do zastanowienia się głębszego nad warunkami życia narodu, w których takie zjednoczenie takich dotąd przeciwieństw


    Szkice polityczne

stało się koniecznością, rozumem stanu i wskazaniem szczerego, uczciwego
patriotyzmu.
Żadna korzyść naszej klasy czy naszej partii nie mogła odwieść nas od
złączenia się z innymi stronnictwami w chwili straszliwego przełomu wojennego, żadna pokusa nie była dość silną, aby rozdzielić obóz narodu na
zwalczające się i osłabiające obozy partyjne. I jeszcze jedno. Nie zdradzamy tajemnicy: Oto w dyskusji, najbardziej sumiennej i wyczerpującej, jakie
z dziejów partyjnych pamiętamy, nie powoływano się prawie wcale na to,
jakie zmiany wojna wywołała w partiach socjalistycznych innych narodów.
Rozumiano dokładnie, że nie ma w Europie drugiego cywilizowanego, rozwiniętego narodu, którego los mógłby być porównanym do losu narodu
polskiego”.
Potem odbyły się jeszcze liczne posiedzenia Komitetu Wykonawczego, jeszcze raz posiedzenie Zarządu, a w dniu  marca  wstąpili posłowie PPSD do Koła, gdzie złożyli
ekl c , z której cytujemy kilka ustępów:
„My polscy posłowie socjalistyczni, wstępujący z polecenia Zarządu partii
do Koła Polskiego w parlamencie austriackim, oświadczamy:
Wykonujemy uchwałę Zarządu w tym przeświadczeniu, że krok nasz
spotęguje siły całego narodu polskiego w okresie wojny, której cała niemal
ziemia nasza jest pobojowiskiem.
Uważamy zespolenie wszystkich sił narodu jako jeden z koniecznych
warunków powstania na ziemi polskiej państwa, którego formy nie chcemy tutaj przesądzać. Jakiekolwiek siły o jakichkolwiek zamiarach decydować zechcą o losach narodu polskiego, powinny one zastać ten naród mocno zjednoczony w jednym, silnym jako prawo przyrody, dążeniu do wolnej
państwowości mającej być wynikiem krwi polskiej przelanej na polach niezliczonych bitew, ofiar nieludzkich całego narodu i jego niewygasłego nigdy
prawa do życia godnego narodów cywilizowanych i wolnych. Tymi zasadami
wiedzeni przystąpiliśmy dnia -go sierpnia  r. do NKN i te same zasady wyłącznie przyświecają nam i obecnie w łączeniu się ze stronnictwami,
istniejącymi w Kole Polskim, gdy bieg wypadków tego od nas wymaga.
Jako współtwórcy i — na polu polityki czynni żołnierze wojska ożywieni
jesteśmy poczuciem obowiązku i bacznego czuwania nad tym, aby to wojsko
zawsze i wszędzie mogło godnie spełniać służbę wojenną na korzyść narodu
i pod jego sztandarem.
Wstępując w szeregi Koła Polskiego, nie wstępujemy do niego jako do
klubu politycznego, lecz chcemy stworzyć solidarną całość reprezentantów
narodu polskiego, mieszkającego w granicach Austrii. Solidarność ta ma być
wskazaniem dla całej Polski, że zjednoczenie całego narodu jest w oczach
naszych w czasie tej wojny niezłomnym nakazem polskiego rozumu stanu,
nakazem dla wszystkich Polaków.
Trzymając wysoko sztandar naszego stronnictwa, nie roniąc żadnej z naszych zasad przewodnich, pragniemy, aby naród polski i świat cały widział
nasz sztandar w złączonym szeregu polskim, aby zrozumiano, że socjalizm
polski dąży do wyzwolenia narodu”.
Podkładem politycznym wstąpienia socjalistów polskich do Koła w o y cz ie —
co należy wyraźnie podkreślić — y o ic
enie o po czeni
lic i z
le t e . Czy
kto da temu dążeniu nazwę „austropolskiej” polityki, czy zatem ujmie ten problem nie
ze względu na cel, a raczej ze względu na drogę do tego celu wiodącą, to istoty rzeczy nie
zmienia. Jeżeli ktoś podczas wojny, właśnie wojenną drogę do tego celu wybrał, nie może
zasługiwać na faryzeuszowskie potępienia i zarzuty odstępstwa. Pięć milionów Polaków
w Austrii chce połączyć się z państwem polskim i to stało się centralnym politycznym
dążeniem socjalistów polskich w Austrii. Dla Galicji było to spełnienie się jej „maksymalnego” niejako programu. Nie będę tu się rozwodził nad szczegółami. Wystarczy spojrzeć
na mapę Polski, policzyć ludność, dowiedzieć się ilu Polaków, ilu robotników polskich


    Szkice polityczne

znalazłoby się wtenczas razem w państwie polskim, rozejrzeć się w układzie gór i rzek.,
kopalń i skarbów natury w Polsce, a istota tego polityczno-narodowego dążenia okaże
się silniejszą, niż wszelkie skrupuły, które nie tracąc swojego znaczenia, ustąpić muszą na
plan drugi. Jeżeli urzeczywistnienie się tego programu nie da się przeprowadzić w czasie
określonym, cóż komu z tego potem przyjść może, że miał takie, czy inne skrupuły…
A właśnie bliskim miał być ten czas, w którym socjaliści nabrali byli wewnętrznego przekonania, że urzeczywistnienie się ich dążenia nie jest utopią. Najciekawsze, że ci,
którzy byli innego zdania, albo w ogóle sceptycznie traktowali „austropolskie” rozwiązanie, opierali całe swoje nadzieje na Berlinie i na rzekomej chęci Niemców z Rzeszy
przyłączenia do Polski raczej Wilna, niż Krakowa!… „ ilno
czy
k ” oto było
pytanie, rozwiązywane wówczas na obie strony; raz Wilno trzeba było ratować, bo Krakowowi „na razie nie grozi wynarodowienie”, drugi raz znów wskazywano na oczywistą
niemożliwość zbudowania w tej wojnie Polski bez Krakowa… Któryż Polak może wziąć
za złe obrońcom Wilna lub Krakowa w tym pochodzie do państwa polskiego, że kładli
silniejszy nacisk na swoje ukochane miasto? Socjaliści polscy w Galicji wstąpili do Koła,
aby sparaliżować wszelkie wpływy zewnętrzne, liczące na rozdwojenie i rozbicie Polaków
w ich walce o Polskę. Wpływów tych, jak okazał rok , było bardzo wiele w samej
Austrii, tak u góry jak i u dołu… Wstąpili do Koła, aby nie pozwolić na politykę „dworaków”, którzy sądzili, że właśnie w Kole przyszedł czas jej rozkwitu. Zdaniem moim jeden
i drugi powód był wystarczająco ważnym; jedno i drugie zadanie zostało w ciągu dwu lat
pobytu socjalistów w Kole dość pomyślnie wypełnionym.
Jako ludzie i jako socjaliści ponieśli posłowie PPSD o o n o o i t o
przez wstąpienie do Koła. Przyzwyczajeni do działalności i energicznej pracy, musieli w Kole tracić
najdroższy czas wśród wiecznego niedołęstwa i wprost niebywałego próżniactwa ogromnej większości swoich zacnych kolegów kołowych. Kto tego sam nie przeżył, ten nie
uwierzy… Jest np. w Kole polskim pewnik, że „n po ie enie o p ni i nie o n !”
To znaczy: choćbyś przyszedł najpóźniej, jeszcze się nie spóźnisz… W ciągu tych dwóch,
lat, nie wiem, czy był pięć lub sześć razy pełny, rzeczywisty komplet tego szacownego klubu narodowego… Najprostsza uchwała wlokła się w Kole tygodniami, a dochodziła do
skutku wśród bezustannego udawania się na osobne narady poszczególnych stronnictw.
Nikt nie chciał płacić najdrobniejszej składki na cele Koła. Lokal i personal pomocniczy
opłacał w r. / z własnej kieszeni p. Biliński! Potem prezesował Kołu czcigodny p e
ze
y po i to e
o ic c , a potem już, od września.  aż do chwili, gdy to
piszę — w kwietniu  — Koło nie potrafiło wybrać — prezesa! Rozpędzało się coś pięć
razy, wybrało raz nawet na trzy tygodnie prezesa i utknęło w bezkrólewiu, jak w piasku.
Rozpadło się, a prezesa nie wybrało! A intrygi! Wprost z posiedzenia szli pewni „kolarze” do dziennikarzy, aby im podać przekręcone złośliwie i oszczerczo mowy, czy fakty
z Koła. Nie zostawiano na sobie wzajemnie suchej nitki poza plecami kolegów. Kilku
posłów znanych jest w Kole jako „informatorzy” rządu, lub e e eie e e… Kto nie
chce, może dowiedzieć się ich nazwisk. A p ze
ieni
ole! Są tam mówcy, którzy
wprost jarmarcznym patosem wzbudzają w szeregach tłumione łkanie śmiechu… Sami
„inteligienci” oczywiście, nie żadni prostaczkowie!
W takiej to atmosferze wytrzymali posłowie PPSD przez dwa lata. Hamowali zapędy
magnackiej kliki z Izby Panów, aż ją nie mal w zupełności usunęli od polityki Koła. Zwalczali agrariuszów i przeszkadzali niezdrowym apetytom kapitalistycznym, czy karierowiczowskim, a przede wszystkim wykazywali, że i ie z o
o
ko e nolite o kl
e t nie o li y n c oniz e . W sprawie ogólnonarodowej przygotowywali zwrot
z  maja  r., zmusili Koło do zajęcia się obroną Legionistów i w pełnej Izbie stawiali
sprawę polską w znany sposób, którego tutaj nie mamy możności omawiać. W walkach
o c le i p o iz c , o o
o k , a następnie w żmudnej pracy nad kon tyt c dla
Galicji, którą miano wyodrębnić, socjalistyczni posłowie zmusili Koło do respektowania
tężyzny, pilności, punktualności i wiedzy, z jaką traktowali każde zadanie. Weszli do Koła
w epoce największego natężenia absolutyzmu w Austrii. Hr. Stürgkh rządził wówczas
niepodzielnie, o ile jakikolwiek rząd cy ilny mógł swoje funkcje nazywać „rządzeniem”…
Partia została unicestwioną, wziętą do wojska, zmuszoną do pracowania w zmilitaryzowanych fabrykach i kopalniach. O wolności prasy, stowarzyszeń, zgromadzeń nie było
mowy. Zgromadzenie poufne, zwołane w Wiedniu przez prezydenta parlamentu Sylwe

    Szkice polityczne

stra, zostało zakazane! Szczegółów opisywać tu nie możemy. Wywarcie najdrobniejszego
wpływu na rząd było dla polskiego klubu socjalistycznego niemal wykluczone. Wpływ na
całość reprezentacji polskiej był natomiast możliwy i wywierali go socjaliści. Okazało się
to w dwóch sprawach bardzo wyraziście. Mam tu na myśli kon ikt z one
i ne ,
ówczesnym ministrem spraw zagranicznych i pracę nad konstytucją dla „ yo
nione ”
Galicji. W jednej i drugiej sprawie rola socjalistów była typowym przykładem wykonywania ważnych dla kraju zadań, dla których wstąpili do Koła Polskiego.
Lato  było dla Polski i dla Austrii brzemienne w następstwa niepomyślne. Bitwa pod Łuckiem miała swoje skutki. W Kole jednak i w NKN panowała zwykła cisza
i nie miano tu poczucia, jakoby miały nastąpić jakiekolwiek zmiany… Z końcem czerwca
postawił w NKN Daszyński imieniem opozycji NKN wniosek, którego pierwsza część
o yplo c i t o
ie kie o i czeni i
p ie pol kie . Większość traktowała wniosek niechętnie, zasłaniając się brakiem kompetencji. Wówczas Daszyński
zobowiązał się skłonić prezesa Koła p. Bilińskiego do interwencji w duchu wniosku, pojechał do Ischl, letniej siedziby prezesa i uzyskał jego pismo do Buriana, oparte o wniosek.
Na dzień  lipca zwołano Komisję polityczną Koła i tu przeżyli Polacy dziwne chwile.
Oto otrzymano od p. Buriana aż dwa listy: jeden z oświadczeniem się ogólnikowym rządu
w sprawie polskiej, drugi z żądaniem, aby pierwszego listu prezes nikomu nie odczytywał,
ani treści jego nie podawał… W początkach sierpnia już był p. Bobrzyński w Wiedniu,
gdzie tworzyły się zarysy kt li top . W październiku zaś zebrało się Koło Polskie na
którym poseł dr Lieberman postawił wniosek: „Koło Polskie wyraża głębokie ubolewanie, że Kierownictwo spraw zagranicznych monarchii austro-węgierskiej nie utrzymywało
w toku pertraktacji z rządem niemieckim o sprawę polską kontaktu z powołaną reprezentacją narodu polskiego i lekceważyło opinię społeczeństwa. To lekceważenie stało się
źródłem szeregu błędów, popełnionych przez p. ministra spraw zagranicznych, które wyrządziły niepowetowaną szkodę narodowi polskiemu, obrażając jego uczucia i naruszając
jego najżywotniejsze interesy”. Wniosek ten uchwaliło Koło  głosami przeciw . Po
raz pierwszy od lat pięćdziesięciu mógł być taki wniosek uchwalony w Kole. Charakterystyczne z tego posiedzenia są jeszcze inne wnioski, np. wniosek posłów Marka i Moraczewskiego: „Koło Polskie stwierdza, że dążeniem naszym jest powstanie niepo le e o
p t pol kie o e nocz ce o c y n
pol ki. Nie wyrzekając się tej naczelnej zasady,
stwierdza Koło Polskie, że ynikie o ecne o ny po inno y t o zenie niepo le e o
p t pol kie o k
ce o i z lic i i
le t
ol kie o z ezpieczone o o
c o
ny i k
i zeczypo polite ”.
Wniosek ten upadł. Oprócz socjalistów głosowali za nim tylko pp. Sliwiński, Tertil,
Zieleniewski… Był to czas więdnięcia oficjalnej polityki „austropolskiej”, czas przygotowania do ogłoszenia aktu  listopada.
kcie li top
i jego politycznym znaczeniu dla Polski, nie mam zamiaru w tych
szkicach pisać. Dla Galicji oznaczał on zaprzeczenie jej dążeń. Gorzką tę pigułkę chciano
Polakom galicyjskim osłodzić tzw. „ yo
nienie
lic i”. Koło Polskie miało przygotować konstytucję i cały układ administracyjny dla tej wyodrębnionej „prowincji-państwa”. Pracowano całą zimę od grudnia do marca po cztery do pięciu posiedzeń
na tydzień. Dwaj socjalistyczni posłowie Daszyński i Diamand mieli tu sposobność do
pracy w obronie każdego prawa ludowego i obowiązek ten spełnili w ten sposób, że Zarząd PPSD na wniosek posła Moraczewskiego wyraził im obu uznanie, i podziękowanie.
Głęboko sięgająca reforma sądownictwa, skarbowości i administracji ogólnej, a przede
wszystkim oparcie całego życia społecznego i politycznego na demokracji, oto był owoc
tej pracy konstytucyjnej, która nie przyoblekła się wprawdzie w instytucje, ale pokazała
światu, że Polacy jako całość wcale nie są, ani nie potrzebują być w niczym narodem
reakcyjnym. Socjaliści niemieccy byli zachwyceni daleko sięgającą demokracją projektu
polskiej konstytucji i głośno to uznawali. Gdyby socjalistów wówczas w Kole nie było,
oznaczałoby to dla przyszłości najbliższej ciężkie niebezpieczeństwa.
Ale „wyodrębnienie” nie przyszło do skutku. Opierano je w Wiedniu na pewnym
pomyśle dworskiej polityki, żeby z pominięciem parlamentu (od trzech lat nie zwoływanego! ) cesarz patentem ukonstytuował Austrię na jakiejś nowej podstawie; przy
czym Galicja miała być „wyodrębnioną” i zbliżoną przez to samo do Królestwa Polskiego,
nie należąc doń państwowo. W przeciwieństwie do Niemców burżuazyjnych, którzy całą


    Szkice polityczne

swoją politykę oparli na tym mającym przyjść „patencie”, Polacy wcale nie akcentowali
tego, jakoby ich nadzieje miały się spełnić tylko na tej drodze; przeciwnie Koło uchwaliło
dwukrotnie na wniosek Daszyńskiego o
i o z
z o ni p l ent .
Wiosna r.  przyniosła
ni
ot cie p l ent … Miesiąc przedtem
rząd hr. Clam-Martinica odebrał Polakom wszelkie nadzieje na wyodrębnienie Galicji.
Akt  listopada zamykał im drogę do Królestwa. Programy z  sierpnia , ponawiane
 sierpnia  i  maja  o państwie polskim z Królestwa i Galicji złożonym. runęły
w przepaść. Powstała luka głęboka… Kiedy więc Koło zebrało się dnia  maja, postawili
socjaliści w Kole program, obejmujący szerszy zakres polityki polskiej, p o
t
cy p zyn nie
enie n o
o yt p t o e o ez z l
n c ilo
o no
z e lizo ni o y te o p t . Wniosek socjalistów dał inicjatywę do całego szeregu
wniosków: pp. Głąbińskiego, Hallera, Tetmajera itd. Nadto stały na porządku dziennym
wnioski p. Stesłowicza, Angermana i Diamanda zapowiadające, że o o ol kie zn
ie
i opozyc i o z . Dnia  maja przystąpiono do głosowania. Pierwszy wniosek Daszyńskiego odrzucono. Zostawały wnioski Tetmajera i Głąbińskiego. Ten ostatni miał
ustęp o koronie polskiej dla cesarza. Uchwalono wniosek Tetmajera, a następnie Stesłowicza. Zwołano też ko o e o e n
ie
o
ko . Dzień przedtem zebrane
w Krakowie Koło Polskie, uchwaliło  głosami przeciw  głosom Abrahamowicza i Lubomirskiego, sławną rezolucję, której tekst brzmiał ostatecznie:
„Koło Polskie sejmowe stwierdza, że jedynym dążeniem narodu polskiego jest odzyskanie niepodległej zjednoczonej Polski z dostępem do morza
i uznaje się solidarnym z tym dążeniem.
Koło sejmowe stwierdza dalej międzynarodowy charakter tej sprawy
i uznaje jej urzeczywistnienie za porękę trwałego pokoju.
Polskie Koło sejmowe wyraża nadzieję, że życzliwy nam cesarz Austrii
sprawę tę ujmie w swe ręce.
Wskrzeszenie państwa polskiego przy pomocy Austrii zapewni jej naturalnego i trwałego sprzymierzeńca”…
Rezolucja z  maja oznaczała dla Polski „wolną rękę” wśród odmętów wojny światowej. O jej realizacji mówić przed ukończeniem wojny, jest rzeczą nie prowadzącą do
celu. Była ona pewnego rodzaju psychiczną koniecznością po upadku programów, które
uważano za „pozytywne”. Odpowiada też ona w pewnej mierze programowi zasadniczemu PPSD, jakeśmy to już w pierwszym rozdziale podkreślili. Wobec „austro-polskiej”
polityki brzmiała jak jej zaprzeczenie. Stąd szalona opozycja stańczyków przeciw niej,
stąd rozbicie Galicji i skandaliczne sceny z drugiego Koła Sejmowego w dniu  września,
gdy stańczycy próbowali ją obalić! Ma ona tę dobrą stronę, że każdy Polak może się na
nią zgodzić i że nie ulega zmianom „pozytywnych” programów, opierających się z natury rzeczy na zmiennym układzie sił itd. Jeżeli już tzw. „pozytywne programy” runęły
w przepaść, niechaj przynajmniej masa narodu skupia się koło hasła, które obejmuje jej
zasadnicze dążenia wśród zmieniających się wiecznie szans urzeczywistnienia… Gniewała
i gniewa pewnych „polityków” — dla wielkiej masy narodu jest nadzwyczaj pożądaną.
W kilka tygodni po  maja posłowie socjalistyczni musieli się podjąć długiej, niesłychanie mozolnej i pełnej moralnych wstrząśnień kc i t nko e l e ioni t . Akcja
ta wynikała z ogólnego. stanowiska partii wobec „Piłsudczyków” tj. Legionistów, uważających bezwarunkowo za swojego wodza Komendanta Piłsudskiego. Analiza stosunków,
jakie zapanowały w Legionach, po ich przeniesieniu do Królestwa i oddaniu pod komendę gen. Beselera, zajęłaby tutaj zbyt wiele miejsca. Zaznaczyć jednak należy, że chociaż
PPSD nie miała najmniejszego wpływu na o
ienie p zy i i ze t ony i k zo ci o
nie zy i o ce
(lipiec ), to jednak zręczny manewr stańczyków zrobił z tego „akcję
socjalistów”. Kiedy w pół roku później (luty ) nastąpiła druga i ostatnia katastrofa
w Legionach, socjaliści nie odpłacili równą miarką, nie napadli na Stańczyków, lecz zachowali się całkiem inaczej… Ale rezultatem wydarzeń warszawskich z lipca  był cały
szereg nieustających interwencji posłów socjalistycznych, wśród których najwięcej trudu
wzięli na siebie posłowie Bobrowski, Lieberman i Moraczewski. Jedna kwestia stanowiła
podczas pobytu socjalistów w Kole Polskim najcięższy i najprzykrzejszy temat rozmów
wśród członków PPSD: k e ti o o ni z
ete . Im silniej partia zaczynała żyć


    Szkice polityczne

znowu pełniejszym życiem, im cięższymi stawały się warunki tego życia w Galicji, tym
bardziej piekącą stawała się i sprawa głosowania posłów socjalistycznych za budżetem
w parlamencie. Że socjaliści, jako skrajnie opozycyjna partia nie powinni głosować za
budżetem państwa, które nie jest socjalistycznym, to w kołach PPSD nie ulegało nigdy
żadnej wątpliwości. Odnosi się to do czasów normalnych, chociaż i tutaj mamy w dziejach
parlamentarnych klubów socjalistycznych w Europie bardzo liczne przykłady, że i w czasach pokoju socjaliści ancuscy, angielscy i niemieccy głosowali za budżetem wrogiego
sobie państwa. W czasie walki „bloku” ancuskiego o o ielenie o cio o p t
i w walce liberałów angielskich p zeci z ie o
, socjaliści popierali czynnie rząd
i głosowali za budżetem. W czasie wojny zmieniły się jednak poglądy na taktykę parlamentarną socjalistów bardzo radykalnie.
nc zi ie cy n licy o o li z
ete .
Wspominaliśmy już, że niedawno temu n k nie i socjaliści ancuscy glosowali za budżetem. Kiedy wśród Niemców austriackich wybuchła kwestia w zimie  czy głosować
za budżetem, czy nie, doniesiono mi z niemieckich kół oficjalnych socjalistów, że Fryderyk Adler, zabójca hr. Stürgkha z więzienia swego miał wyrazić swą zgodę na głosowanie
za budżetem. Niemieccy socjaliści właśnie wtedy głosowali też za budżetem, kiedy od ich
głosów zależało, czy budżet przejdzie, czy nie… Kiedy tego „niebezpieczeństwa” nie było,
głosowali śmiało przeciw budżetowi. Warunki parlamentu podczas wojny są w ogóle inne
niż podczas pokoju… W tych ramach ogólnych należałoby dopiero rozpatrywać kwestię
głosowania za budżetem i wówczas okazałyby się zcze lne
nki, wśród których jakaś
partia decydować się musi na głosowanie za lub przeciw! Czescy posłowie nie głosowaliby
prawdopodobnie za budżetem ani razu w tej wojnie, bo głośno twierdzili, że te o ny nie
c c o pocz tk . Ale tutaj nie socjalizm decydował…
Polscy posłowie socjalistyczni właściwie raz tylko głosowali za budżetem, a raczej decydowali na równi z innymi kolegami w Kole Polskim, że należy głosować za budżetem.
Było to w październiku  roku. W czerwcu bowiem  roku Koło Polskie dało nowemu rządowi dra Seidlera swoje głosy za budżetowym prowizorium, jako czysto techniczną
koniecznością państwową. Za to usunęło gabinet hr. Clam-Martinica z ministrami §,
a przede wszystkim z ministrem kolei bar. Forsterem! Hr. Clam-Martinic upadł w czerwcu, bo nie mógł dostać ani budżetu, ani prowizorium budżetowego do końca czerwca; dr.
Seidlerowi uchwalono prowizorium na cztery miesiące, aby móc zobaczyć ile dotrzyma
z niezmiernie długiej listy ponętnych obietnic…
Dopiero w październiku było więc głosowanie za budżetem, wyrazem niejako stosunku parlamentarnego Koła Polskiego do rządu dra Seidlera. Polacy mieli żądań litanię
całą! Rząd dra Seidlera obiecywał zaspokoić przynajmniej najważniejsze z nich; w szeregu konferencji doszła do skutku formalna umowa na piśmie między rządem a Kołem.
Otóż w toku tych pertraktacji zaobserwować można było u niektórych socjalistów niemieckich oryginalne zakłopotanie o to, czy Koło Polskie będzie głosowało za budżetem,
czy nie?‥ Troska ta dziwna płynęła z bardzo prostego zapatrywania: jeżeli Koło Polskie
będzie — jak zawsze — głosowało za budżetem, to budżet będzie miał większość zapewnioną i socjaliści niemieccy będą mogli głosować p zeci
eto i. Wówczas i tradycji
rewolucyjnej stałoby się zadość i — rząd miałby budżet. Ale jeżeli Koło — pod wpływem
posłów socjalistycznych — zapomni o swej roli, jeżeli rzuci swe głosy p zeci budżetowi? Ha, wówczas socjaliści niemieccy musieliby ratować rząd i państwo i musieliby
głosować za budżetem!… Tak się stało np. w marcu  przy następnym głosowaniu.
Więc nic dziwnego, że dbali o swoją „cnotę” socjaliści niemieccy przeznaczali Kołu Polskiemu z góry rolę „niecnotliwego”, aby móc czystość swoich piórek zachować… Epizod
ten warto zanotować, aby uczynić grę parlamentarną w Wiedniu łatwiej zrozumiałą dla
niejednego.
Umowę Koła z rządem podął „Naprzód” w dosłownym brzmieniu, więc nie będę jej tu
rozbierał. Wszystkie ciała PPSD, wszyscy jej członkowie mieli sposobność ząjrzenia w ten
sposób w otwarte karty; ni e en o p ote t nie po ni i
p
ie nik z ze e
p tii. Notuję to, ażeby podnieść, że protesty podniosły się potem pod wpływem „lewicy”
niemieckiej w Wiedniu… Widziała ona bardzo bystro „błąd” polskich socjalistów, a pokrywa milczeniem gorszy „błąd” swoich najbliższych, bo niemieckich socjalistów w cztery
miesiące potem. Będzie może kiedyś sposobność, aby się nad tym zjawiskiem bliżej zastanowić; dziś wystarczy je zanotować. Mówiono wiele przy tej okazji o rozbiciu w klubie


    Szkice polityczne

posłów PPSD Jak zwykle przesadzono. Bo jakież tu mogło być rozbicie, gdy większość
klubu godziła się na czte o ie i czne prowizorium, a jeden z posłów socjalistycznych stawiał w Kole wniosek na uchwalenie dwumiesięcznego!
Rozpatrując głosowanie polskich socjalistów w październiku, a niemieckich w cztery
miesiące później, widzimy te same powody, te same obietnice, te same myśli i głośno
przytaczane motywy partyjnej polityki. Nie jest bowiem rzeczą łatwą
o k o ny
zdecydować się nawet wrogowi wojny, nawet partii przeciwnej polityce państwa wojnę
toczącego, zdecydować się na odmówienie temu państwu środków wojennych. Trudności — o których tu pisać nie mogę — są dwojakie: wewnętrznej i zewnętrznej natury.
e n t zne trudności streszczają się w groźbie ozp eni p l ent . e n t zne były
dla Polaków w tym, że właśnie wówczas hr. Czernin, ówczesny minister spraw zagranicznych, obiecywał najgorętsze poparcie połączenia Galicji z Królestwem…
Żadne państwo w Europie, prowadzące wojnę, czy neutralne, nie znalazło się w czasie ostatnich lat czterech w tym położeniu, żeby parlament groził rządowi odmówieniem
budżetu, chociaż idzie tu wszędzie o miliardy. ie cy mają  posłów socjalistycznych
w Reichstagu,
nc , Anglia około , a jednak nigdzie tam akcja socjalistyczna
nie postawiła żadnego swojego rządu w położenie bez wyjścia. W Rosji zaś październikowej rządził Kiereński i socjaliści — „mienszewiki”, którzy bez żadnego pozwolenia
parlamentarnego rzucali w otchłań wojny miliardy rubli! W Austrii socjaliści niemieccy rzucili swoich  głosów na korzyść rządu, gdy Koło Polskie zawiodło w zimie .
Różnice między „prawicą” a „lewicą” socjalistyczną niemal tu nie istnieją, jak tego widzieliśmy przykłady w Austrii i we Francji. Wojna pociąga bowiem za sobą niezwyczajne
konsekwencje w całym życiu, a więc i w parlamentarnym.
Dopiero traktat w Brześciu postawił przed polskimi posłami sprawę głosowania przeciwko budżetowi w takich warunkach, że całe Koło było zdecydowane rzucić swoje głosy
przeciw rządowi, aby go obalić i zmienić przez to kierunek polityki wojennej państwa.
 .

 


 
Dnia , lutego  podpisano w Brześciu Litewskim traktat pokojowy między Austrią
a Ukraińską Republiką Ludową i w artykule II. tego traktatu odstąpiono Ukrainie polską ziemię chełmską i podlaską. Dnia  lutego na ratuszu krakowskim postawił poseł
Daszyński w Komitecie międzypartyjnym wniosek urządzenia w niedzielę  lutego 
Zgromadzeń protestujących w całym kraju, a poseł Moraczewski zaproponował przeniesienie terminu na poniedziałek  lutego. Dzień  lutego był dniem olbrzymiego
poruszenia milionów Polaków w Austrii. Niesocjalistyczne czynniki w Komitetach postanowiły, żeby w tym dniu — Polacy z p zy i li „nie dać ziemi…” Socjaliści odradzali
od tej patetycznej formy, lecz musieli ustąpić… Koło Polskie uchwaliło jednogłośnie protest napisany przez posła Daszyńskiego i odezwę przezeń przedłożoną. Protest odczytał
dnia  lutego prezes Koła bar. Goetz w parlamencie i po kilku dniach z prezesostwa
ustąpił — z powodu tarć z narodową demokracją. Imieniem socjalistów przemawiał tego samego dnia poseł Daszyński. Między Kołem a rządem zawrzała walka. Koło zerwało
stosunki z rządem, kt y p zez to t ci i k zo . Za kilka dni kończyło się uchwalone
w październiku prowizorium budżetowe. Polacy mieli sposobność rząd o li . Po audiencji u cesarza dnia  marca postanowiła większość ⅔ Koła Polskiego rząd uratować i wyjść
podczas głosowania z Izby. Dziesięć minut przed głosowaniem w parlamencie c li
l
S e no o nie z o
y t pi i o o
p zeci z o i  posłów polskich
niesocjalistycznych wyszło z Izby i rząd otrzymał budżet przy czynnej pomocy socjalistów
niemieckich…
Ulubioną tezą prasy konserwatywnej od szeregu miesięcy było: Socjaliści polscy nie
mogą prowadzić narodowej polityki od czasu, kiedy na Wschodzie zamiast caratu rządzi
e ol c ol ze ick i to miało być jedynym powodem wystąpienia ich z Koła Polskiego.
Nie możemy tutaj niestety zająć się tym tematem bliżej, zwłaszcza że nie tracimy nadziei, iż w tych interesujących sprawach Wschodu k tce o o n p c
i n pi .


    Szkice polityczne

Tu chcemy tylko podnieść dwie daty: Rewolucja bolszewicka zwyciężyła w listopadzie
, a socjaliści wystąpili z Koła w marcu . W czasie zaś wojny i rewolucyjnych,
błyskawicznie szybkich przemian w Rosji, cztery miesiące są długim okresem. I jeszcze jedna refleksja. Oto np. organ socjalistów niemieckich „Arbeiterzeitung” najsilniej
i najkonsekwentniej nawoływał do pomagania „bolszewikom”, do ochraniania rezultatów ich zwycięstwa; a jednak nie przeszkodziło to niemieckim socjalistom w głosowaniu
za budżetem dla rządu, który żył i tryumfował z powodu upokorzenia bolszewików!…
Nie potrzeba było motywów pete
kic do wystąpienia socjalistów polskich z Koła,
wystarczyły polskie…
ie
iek o niz c i
to o oc li t pol kic o e nyc k tk o t tnie o
k yzy . Na drugi dzień po wystąpieniu z Koła, każdy wiedział, co i gdzie ma robić. Miano
przede wszystkim więcej czasu! A potem nie potrzebowano niczyjego poklasku, tak jak
lata długie nie obawiano się gróźb niczyich…
Powyższy tekst ukazał się jako broszura w Krakowie w roku .


    Szkice polityczne

GŁOSUJ ZA POLSKĄ! UWAGI O TYM, JAK ROBOTNICY
POLSCY MAJĄ GŁOSOWAĆ PODCZAS PLEBISCYTU
Państwo polskie odzyskało wolność i niepodległość po stu z górą latach niewoli u obcych.
Trzy miliony rosyjskich, pruskich i austriackich żołnierzy pilnowało, abyśmy kajdan nie
zrzucili; sto tysięcy urzędników wymierzało nam obce, wrogie nam prawa, język polski
wypędzono nam ze szkół i z urzędów. Ziemię polską wykupowano lub zabierano nam
przemocą. Pracę robotnika polskiego płacono gorzej niż pracę Niemca, Czecha lub Moskala. Lasy w górach naszych zrabowali obcy, węgiel i ropę naową wykupili obcy za
półdarmo; sól zabrały obce rządy jako własność państwową.
Ziemia polska i ludzie polscy byli w niewoli przez lat sto z górą. Wyzyskiwano naród
polski pod każdym względem. Nie pozwalano mu nawet modlić się, tak jak chciał.
A jednak wydobyliśmy się z niewoli! Nie jako Austriacy czy Prusacy czy Moskale, ale
jako ol cy ko n
ko p t o pol kie Przemoc trzech największych państw, które
przed wiekiem rozebrały Polskę, była za słaba, aby naród polski dłużej utrzymać w niewoli.
Widocznie była i jest w nas siła większa niż obca przemoc. Si t e t l pol ki e t z
y c op i o otnik pol kic
Do tego ludu polskiego zwracam się dziś przed głosowaniem plebiscytowym, aby się
wraz z nim zastanowić nad tym, jak robotnik polski głosować powinien.
*
ie kl y
Naród jakiś przyłączony do obcego narodowego państwa staje się czymś gorszym i pośledniejszym niż naród panujący, niż naród w większości będący. Czy w tym państwie
rządzi samowładny car-despota, czy też parlament, to zawsze biada mniejszości, biada
zniewolonemu narodowi! … Niektórym z nas zdawało się, że to tylko szowinizm burżuazji lub pycha feudalnych panków uciskać może Polaków, a gdy przyjdą do liberałowie
lub socjaliści, to nam jako narodowi pod obcym rządem będzie bardzo dobrze. Mylili się
ci, co tak myśleli. Podam tu kilka przykładów, znanych z mego osobistego doświadczenia
w życiu publicznym. Uciskał na Górnym Śląsku Polaków król pruski Wilhelm II Hohenzollern, zapowiadał nieraz zagładę w obłąkanych przemówieniach, w których ogłaszał
siebie za narzędzie woli boskiej. Ponieważ był protestantem, więc wielu katolików-Polaków schroniło się pod skrzydła „Centrum” katolickiego. I cóż się pokazało w dość
krótkim czasie? Oto kardynał katolicki dr Kopp z Wrocławia był takim samym wrogiem Polaków, jak i Hohenzollern. Wobec tego wielu socjalistów-Polaków uciekło się
pod opiekę niemieckiej partii socjalno-demokratycznej. I znowu doczekali się wkrótce,
że niemieccy socjaliści chcieli zabronić polskim robotnikom utworzenia własnej, polskiej
partii socjalistycznej i uchwalili to na swoim zjeździe.
Hohenzollern chciał z nas mieć Prusaków, „Centrum” chciało z nas mieć katolików,
socjaliści niemieccy chcieli z nas mieć socjalistów, ale żaden z nich nie pozwalał nam być
Polakiem! Każdy z nich chciał, żebyśmy byli Niemcami!
Hohenzollern brał z nas podatki i rekruta. Centrum brało nasze pieniądze na kościół
i nasze glosy przy wyborach, socjaliści niemieccy zbierali nasze opłaty do stowarzyszeń
i nasze głosy przy wyborach, ale żaden z nich nie chciał pozwolić, żebyśmy mieli
ne
polskie państwo, polskich księży i polską partię socjalistyczną, polski język w urzędzie
i szkole, polski sąd i polski parlament i żaden Niemiec nie chciał zwolnić nas z niewoli
narodowej. Przeciw Polakom były w obcych państwach prawa wyjątkowe. Co wolno było
Niemcowi lub Moskalowi, tego nam nie wolno było. Polaków uważano za buntowników
za to tylko, że nie chcieli się wyrzec swojej
ne wolności. I znowu wszystkie klasy
Niemców czy Moskali, chcących nam zabrać język i ziemię, zgodne były w tym, żeby
Polaków gorzej traktować niż swoich. Wszystko miało być przeciw nam. Monarchista
krzyczał, że nie uznajemy władzy monarchy, liberał wołał, że jesteśmy wstecznikami, socjalista obcy chciał nas uczyć rozumu, jakbyśmy swojego własnego nie posiadali. Wszyscy
radzili nam, żebyśmy się poddali i znosili w pokorze, co nam obcy rozkażą. Wykreślono
imię nasze ze świata i wyzyskiwano bezbronny i pracujący lud polski gorzej niż bydło.


    Szkice polityczne

Na próżno starano się obrzydzić nam państwo polskie. Na próżno obiecywali nam
klerykałowie i socjaliści niemieccy, że uszanują nas i naszą narodowość, nasz język macierzysty i naszą pracę, byleśmy tylko nie pragnęli własnego polskiego państwa!
W praktyce w sądzie, w urzędzie, na zgromadzeniu, w stowarzyszeniu mówiono do
Polaków po niemiecku, a polski język usuwano. Sądzili nas obcy, nauczali w szkole obcy,
a nam dawano jakby jałmużnę, jakieś drobne ustępstwa, i kazano nam się cieszyć nimi.
W Austrii żyły że sobą liczne narody, ale do zgody między nimi nigdy nie przyszło.
Austria też musiała zginąć z tego powodu, że była wielonarodowym państwem. Dopiero
pod koniec niektórzy ludzie zrozumieli, że każdy naród ma sam sobą się rządzić, czyli
mieć swoje własne państwo.
Ale straszna nauka, jakiej udzielił narodom upadek Austrii, jakże prędko została zapomnianą!
A potężne Niemcy i ich upadek po wojnie światowej! Przed pięćdziesięciu laty zabrali Niemcy ancuskie dwie prowincje Alzację i Lotaryngię. Złakomili się na węgiel i na
rudę żelazną, chociaż i sami mieli to u siebie w domu. Pięćdziesiąt lat uciskali ludność,
oświadczyli, że chociaż liczą u siebie    ludzi, nie oddadzą za nic w świecie jednego miliona ludzi w Alzacji i Lotaryngii. Woleli wywołać najstraszliwszą wojnę, posłać
na śmierć półtora miliona żołnierzy, drugie tyle wprowadzić do kalectwa, zniszczyć miliony rodzin robotniczych i chłopskich, byle tylko nie oddać zagrabionego kraju! A dziś,
gdy wojnę przegrali, musieli oddać i kraj, i węgiel, i rudę żelazną, i zapłacić największą
kontrybucję wojenną, o jakiej ludność słyszała. Czy myślicie, że ta straszna lekcja ich
czego nauczyła? Nie, bo to samo chcą dziś robić z pol ki krajem, z Górnym Śląskiem!
Po co? Aby nad Polakami panować, aby polską ziemię i polską pracę dalej wyzyskiwać.
Któryż Polak zechce im w tym jeszcze dopomagać? Czy znajdzie się Polak, który by za
Niemcami głos oddał w plebiscycie? A przecież to Niemcy mają przysłowie: „
ie
lle
ten l e
len ic i en etz e el e ” (tylko najgłupsze cielęta głosują
na swoich rzeźników).
Któryż naród dzisiaj zechce sam szyję swoją oddać w niewolę?
Gdyby konferencja pokojowa w Paryżu miała znajomość stosunków narodowych na
Górnym Śląsku, to by była powinna od razu postanowić, e pol kie zie ie i pol ki n
n le e o pol kie o p t , ale Niemcy przedstawiali swoim opiekunom, że to
niepolskie ziemie i niepolski lud tam mieszka; dlatego postanowiono plebiscyt, to znaczy
uchwalono, żeby sam naród powiedział, czy uważa się za Polaków, czy za Niemców. A więc
pokażmy, czym się czujemy. Powiedzmy, czy się czujemy Niemcami, czy Polakami, bo od
naszych głosów zależeć będzie w przyszłości, czy my i dzieci nasze będą wolnymi ludźmi
w wolnym narodzie, czy jakimiś nie olnik i
ie kl y, którzy będą musieli słuchać
obcego rozkazu.
*
t p kic it to
Gdyby polskiego robotnika czy rolnika zapytano po prostu, czy jest Prusakiem, to by
odpowiedział: Nie — jestem Polakiem. I sprawa byłaby skończona.
Dlatego agitatorzy pruscy inaczej biorą się do dzieła i prawią:
— Polska jest państwem, gdzie rządzi szlachcic i ksiądz.
— Polska jest państwem biednym i zadłużonym.
— Polska nie dba o robotnika i rolnika.
— Polska jest państwem militarnym.
— Polska jest państwem słabym.
I dlatego ma robotnik czy rolnik głosować przeciw Polsce.
Inni agitatorzy sprowadzają przy pomocy rządu mąkę, cukier, automobile, dają pieniądze, żeby tylko skusić ludność, aby sprzedała swoje święte, wielkie prawo za misę
soczewicy…
Pomówimy więc o argumentach agitatorów pierwszych, bo o tych należy pomówić.
O tych zaś, co za kilogram cukru czy mąki chcą kupić duszę ludzką, nie będziemy mówili,
bo to są ludzie nie tylko podli, ale głupi, nie rozumiejący wielkiego czasu, w którym naród
żyje.


    Szkice polityczne

*
zy
ol ce z i zl c cic i k i
Dnia  lipca  r. uchwalił polski Sejm „reformę rolną”. Na czym ona polega? Na
tym, że należy ziemię wielkiej szlachty i magnatów biskupich yk pi i dać ją małym
rolnikom, co albo wcale ziemi nie mają, albo mają jej za mało. y z ty
i k zo
c op i o otnik
Se ie. Jeżeli robotnicy i rolnicy Górnego Śląska wyślą do tego
polskiego sejmu swoich posłów, to będzie w sejmie jeszcze znaczniejsza większość robotniczo-chłopska i dopilnuje, żeby „reformę rolną” w czyn wprowadzić. Pewno, że szlachcic polski, tak samo jak junkier pruski, chciałby chłopem rządzić, ale czasy jego w Polsce
dawno minęły i lud roboczy w Polsce da sobie radę ze szlachtą prędzej niż Niemcy ze
swoimi magnatami wiejskimi. Lud polski jest właśnie w walce ze swoją szlachtą i obowiązkiem robotnika polskiego na Śląsku jest pomóc swoim braciom w tej walce.
Niech się tylko polski lud razem zbierze, to zaprowadzi w Polsce taki porządek, żeby
mu było dobrze w tej Polsce. Ale co by było, gdyby rolnik czy robotnik polski został
pod panowaniem pruskim? Gdyby się porwał do walki przeciw pruskim rabusiom, w tej
chwili zaczęto by krzyczeć, że „ ol cy i z nto li p zeci p t ” i traktowaliby ich
jako zdrajców państwa! A przeciw zdrajcom miano by pod ręką kule karabinów i armaty…
Z walki ekonomicznej zrobiono by zaraz walkę przeciw państwu. Dlatego prostą rzeczą
jest, e y
nie l o ieni p y
zl c ty pol kie p zy czy i c op i o otnik pol ki
o p t pol kie o. W swoim narodzie niech każdy stara się spełnić swój obowiązek
społeczny i polityczny. Niechaj Prusacy swój dom oczyszczą, a my już u siebie w Polsce
sami porządek zrobimy. Do tego nie potrzebują Polacy Niemców.
W ogóle należy dodać, że jeżeli w jakim kraju jest chwilowo czy urodzaj lepszy, czy
rząd lepszy, czy warunki życia lepsze, to nie wynika z tego, że inne narody mają się zrzekać
swoich państw i przyłączyć się do tego kraju. Przeciwnie, należy uczyć się u obcych, ale
mądrzejszych, ażeby dobre i pożyteczne rzeczy u siebie w czyn wprowadzać. Niemcy przed
wojną miały u góry rządy cesarza obłąkanego, ale nie wyrzekały się z tego powodu swego
narodowego państwa i nie przyłączały się do republiki ancuskiej!
A od polskiego robotnika i chłopa wymaga się, aby przy plebiscycie przyłączył się do
gnębiącego go państwa pruskiego? Jest to zaślepienie, które ustać musi, jeżeli k y ol k
ie i o i ot cie o o
z ol k .
*
zy ol k e t p t e ie ny i z
ony
Polska ma ziemię urodzajną i lasy wielkie, ma węgiel, sól i ropę naową w swojej
ziemi. Ma robotników dzielnych, których sprowadzali Prusacy do swoich kopalń i do
swojego rolnictwa. ie i i p c to o ct o n i k ze. Dlaczegożby Polska miała pozostać ziemią biedną? Kto udowodnić może, że Niemcy będą bogatsze od Polski? Można
śmiało powiedzieć, że po przyłączeniu Górnego Śląska Polska w krótkim czasie będzie
miała i bogactwa swojej ziemi, i pracę przemysłową dobrze nagradzaną. A co do
o ennyc , to Polska ma ich mniej niż Niemcy na głowę ludności. Prawda, że na ziemi
polskiej toczyła się straszna wojna światowa, że Polskę obrabowali Niemcy, a niemieccy
urzędnicy i oficerowie wywozili z Polski żywność, ile tylko było można, ale z tego chyba
wynika, że skoro rabunek i wywożenie masowe żywności ustało po wojnie, to w Polsce
będzie żywności i pracy dość.
*
zy ol k nie
o o otnik i c op
Pierwszym czynem zmartwychwstałej Polski było równe prawo y o cze dla robotnika i chłopa. Drugim czynem był dekret o -godzinnym ni p cy. Ustawa o reformie
rolnej daje chłopu ie ne
zie i . To wskazówki, po jakiej drodze pójdzie państwo
polskie, jeżeli jeszcze więcej w nim będzie robotników i chłopów.


    Szkice polityczne

*
zy ol k e t p t e
ilit yz
Ci sami Prusacy, co przeciw Polakom utworzyli bandy „Grenzschutzu” i „Reichswehry”, powiadają obłudnie, że Polska ma zbyt wielką armię, że jest państwem militaryzmu.
W listopadzie  r. było w Polsce cztery tysiące wojska. Wtedy na nią napaść chcieli i potem napadli i Czesi, i Prusacy, i bolszewicy, i Ukraińcy ze wszystkich stron! Cóż
dziwnego, że Polska zaczęła się bronić, że stworzyła armię i odparła Czechów, Ukraińców
i bolszewików, a Niemców zmusiła do liczenia się z wojskiem polskim.
Niemcy zaś powiadają, że oni mają wojsko „oc otnicze”, a Polacy wojsko z po o
i dlatego w Niemczech lepiej. Otóż wszyscy spokojni obywatele w Niemczech stwierdzają, że te „ochotnicze” wojska to największe bandy „tyłowych” żołnierzy, którzy za dobre
pieniądze służą i dręczą ludność. Kto był  lat na oncie, ten ma wojny dość i nie pójdzie
do żadnych „ochotniczych” wojsk za pieniądze. I tylko ci, co się kryli za ontem daleko i objadali wsie i miasta, teraz zasmakowali we wojnie i gotowi są dalej służyć. Żadne
wojsko nie może tak bezwzględnie i źle traktować spokojnych ludzi jak ci „ochotnicy”
w Prusach. Co innego jest milicja ludowa jako system, który zastąpi całą armię, a co
innego dzisiejsze „ochotnicze” organizacje wojskowe, gdzie gromadzą się najgorsi wrogowie pracującego ludu. Nie należy zatem tych spraw mieszać ze sobą. Polacy nie pchali
się do wojska tak jak Niemcy, i Polacy nie wytworzyli militaryzmu w Europie.
*
zy ol k e t p t e
y
Powiedzieliśmy na początku, że sto lat niewoli nie zgniotło narodu polskiego. Rosja miała największe przestrzenie ziemi i największą armię. Prusy były i przemysłowo
rozwinięte, i zbudowały u siebie najsilniejszy militaryzm, a jednak polskiego chłopa ani
polskiego robotnika nie pokonały! Jest więc w Polsce siła ogromna. Jeżeli ta siła będzie
miała swoje państwo i swoją wolność, to siła ta jeszcze wzrośnie. Do czego zdolny jest
naród miłujący wolność, o tym świadczy historia Wielkiej Rewolucji ancuskiej. Wtedy
przed stu trzydziestu laty uderzyła na Francję cała koalicja państw wrogich. Anglia, Austria, Prusy, Hiszpania, Rosja, papież byli przeciw Francji. Francja była wtedy mniejszą od
Polski. A jednak nie poddała się, rozbiła i pobiła wszystkich złączonych ze sobą wrogów.
Każdy naród zdobędzie się na takie bohaterstwo, jeżeli czuje, że trzeba bronić swojego
życia, swojej przyszłości.
Po pięcioletniej wojnie wszystkie narody w Europie są słabe i potrzebują pokoju.
I Polska potrzebuje pokoju, pracy spokojnej, chleba i wytchnienia. A czy pokój będzie
zapewniony, jeżeli Prusacy zabiorą polską ziemię i polski lud? Nie! Przeciwnie, jeszcze
jedno nowe zarzewie wojny będzie w Europie. to c ce poko ten niec k e n o
o i n e o zie i
olno i niepo le o Niechaj cudzego nie rabuje, bo taki rabunek
mści się i prowadzi całe państwo do zagłady!
*
o po cze z l y
Są i tacy, którzy powiadają: po cóż nam po wojnie nowych granic? Po co dzielić narody
i państwa granicami? Po co robić politykę „nacjonalistów” i „szowinistów”? Niech będą
państwa wielkie, niech cała Europa będzie jednym państwem, niech powstaną „Stany
Zjednoczone Europy”. I zaraz dodają: „A więc Polacy, wyrzeczcie się swojego państwa”…
Niechby tak powiedział taki „bezgraniczny” pan te słowa Prusakom, a wnet doczekałby się tego, żeby mu krzyknęli: Precz!
Prusacy, pobici w wojnie światowej, także nie chcą się zlać nawet z innymi Niemcami,
nie mówiąc o innych narodach. Każdy z nich wie dobrze, że państwo daje narodowi
dopiero zbroję i siłę dla obrony, oni o nie oli o ce i jest polem rozwoju dla narodu.
Pewno, że ludy Europy kiedyś się zrozumieją albo może utworzą jedno wielkie państwo
„St n
e noczonyc
opy”, ale aby utworzyć spółki wolnych, trzeba samemu być


    Szkice polityczne

wolnym. Nie robi spółki owca z wilkiem, nie może być równości, gdy jeden jest wolny,
a drugi niewolnikiem.
Szowiniści pruscy nie rozumieją, że grabiąc cudze ziemie, uciskając obce narody, sami sobie szkodzą. to i n czy k zy i o cy n
ten
ie pote k zy i i
ny. Rosja i Prusy narabowały tyle obcej ziemi, że musiały wieki całe utrzymywać
wielką armię dla obrony tej zdobyczy nieprawnej. Wyczerpały się na wykarmienie militaryzmu, wydawały miliardy na wojsko, utrzymywały w honorach różnych generałów
— wrogów ludu, aż wreszcie upadły same i łup swój musiały utracić. Kto uczy kraść
i rabować u sąsiada, ten doczeka się złodziei i rabusiów w domu własnym! Żadne gospodarstwo nie potrzebuje rozboju i kradzieży cudzej ziemi. Nie jest prawdą, że gospodarka
jakiegoś narodu, oparta na rabunku cudzej ziemi i cudzej wolności, przynosi narodowi
temu pożytek. Najbogatsze kraje nie muszą być największe. Holandia, Belgia, Szwajcaria
są krajami bogatymi i małymi równocześnie. Są to kraje demokracji i postępu. Mało
w nich wojska, mało generałów, król cieszy się tam małą władzą, ale są za to na drodze
rozwoju, całkiem innej niż była carska Rosja — największy kraj na świecie, albo Prusy
Hohenzollernów, które chciały podbić i wyzyskać świat cały.
Gdzie jest silna gospodarka rolnicza i przemysłowa, tam dobro i taniość towaru zachwala ten towar u sąsiadów. O tym, żeby zmuszać tych sąsiadów do kupowania towarów
czyichś, zmuszać za pomocą zaboru cudzej ziemi, nie wolno dziś mówić w Europie! To
wolno było robić kapitalistom w koloniach, tam wolno było biednym Murzynom sprzedawać szkiełka i perkal za złoto i kość słoniową, ale w Europie nie ma murzynów i nie
wolno cudzej ziemi uważać za swoją kolonię! Kto chce mi towar sprzedać, musi i mój towar kupować. Kto chce polskiemu ludowi sprzedawać wyroby przemysłowe, ten musi za
polski towar zapłacić. Do tego wystarcza wolna wymiana towarów między niepodległymi
narodami, nie olno ty cel z ie c e zie i
To samo jest z pracą ludzką. Kto chce mieć u siebie polskiego robotnika rolnego,
polskiego górnika czy polskiego rzemieślnika, to niech go dobrze zapłaci. Ale nie wolno
tego robotnika zrobić swoim niewolnikiem w państwie pruskim, nie wolno go pozbawić
jego praw i obedrzeć go z opieki, jaką mu może dać i da państwo polskie! Nie wolno ludu
polskiego pozbawiać państwa polskiego.
*
ie y n o y
y y z o ie
Solidarność i braterstwo narodów to największa myśl ludzkości. To szczyt ideałów
największych ludzi świata. Daleko jeszcze nam wszystkim do osiągnięcia tego celu. Ale
dążyć do niego musimy wszyscy nie tylko przez poszanowanie drugich, ale przez szacunek własnego ducha. Kto się człowiekiem czuje, kto godność ludzką wysoko stawia, ten
nauczyć się musi uszanować duszę w każdym człowieku. Kto chce swojej wolności, ten
zrozumie wolność drugiego. Niepodległość każdego narodu to podstawa pokoju i solidarności międzynarodowej. Nie będzie solidarności ani pokoju, jeżeli jedni będą wolni,
a drudzy pozostaną niewolnikami! Cóż to za bracia byliby, z których jeden cieszyłby się
wolnością, a drugiego gnębił? Kto chce spokoju, ten niechaj nie będzie „imperialistą”, tj.
niech nie nabiera cudzej ziemi i cudzego ludu!
*
nie zo ci n o o e
Narody nie żyją od siebie tak odosobnione i rozgraniczone, żeby między nimi zawsze można pociągnąć prostą linię jako granicę. Na pewnym terytorium jest wieś polska
obok wsi czeskiej lub niemieckiej. Stąd czasem trudno bardzo narody sąsiednie rozgraniczyć. Ale choć trudne wyjście, jest jednak wyjście. Gdy np. po plebiscycie powstanie
granica między Polską a Niemcami, to Niemcy będą jeszcze w małej liczbie na polskiej
ziemi mieszkali, a Polacy na niemieckiej. Jedni i drudzy będą wtedy „ nie zo ci n o
o ”. Czy będą bez praw narodowych? Nie. Należy im się ic
i mowa ich ojczysta
w urzędzie, należy im się poszanowanie ich zwyczajów, szkoła dla ich dzieci itd. Ale ta
mniejszość nie
ie i p
i k zo ci. Dlatego rozumna granica powinna być taka,


    Szkice polityczne

żeby pozostawić jak najmniejsze „mniejszości narodowe”, żeby o ile możności wszyscy
Polacy byli w państwie polskim, wszyscy Czesi w czeskim, a Niemcy w niemieckim. Zapyta kto, czy to na wieki tak się narody mają rozdzielać? Nie na wieki, ale dziś w ustroju
burżuazyjnym, kiedy jeszcze szaleje nacjonalizm, imperializm, wyzysk i ucisk narodów,
nie ma innej drogi, jak tylko naród nasz uchronić od tarcia z drugim, uchronić od przemocy i wyzysku obcych. Pewno, że jest i wyzysk swój własny wszędzie. le nie t ze
o
e ne o yzy k o
e zcze c e o
*
zy k lt
y z
Będzie Wam, robotnicy polscy, mówił pruski agitator, że naród polski ciemny, głupi
i bez kultury. Człowiek ten jest sam albo bez kultury, albo głupi. Nie potrzebuję wykazywać, że Polska przez tysiąc lat wydała spośród siebie tysiące znakomitych i wielkich
ludzi, poetów, myślicieli, administratorów itd. Wystarczy, jeżeli powiem tylko, że nie
ma kultury bez mowy ludzkiej i że mowa ludzka, mowa każdego cywilizowanego ludu,
tworzyła się tysiące lat, że mieści w sobie życie duchowe milionów ludzi przez te tysiące
lat. ie
k lt y ez n o i ez e o zyk ! Tylko ciemni i zarozumiali dorobkiewicze
pruscy mogą mówić, że oni dopiero nauczą Polaków kultury. Kiedy patrzyłem na tych
zarozumialców, na tych „Kulturträgerów”, odczuwałem wstręt i obrzydzenie, bo oni to
siali pomiędzy narodami waśń, wmawiając w jednych, że są podobni do bogów, a drugich
poniżając do rzędu bydląt!
yn
o e i co
ie o pi kne o i o e o n czy
le nie olno poni
ni n i
ne o Rzymianie uważali się za panów świata tak długo,
aż przyszli germańscy barbarzyńcy i rozbili całe państwo rzymskie i nie zostało z niego
nic prócz szczątków. Prusacy tak długo krzyczeli, że są „ e en olk” („naród panów”), aż
stali się narodem pobitym i rozbitym.
zyk poez
l t o ze
o e zt ki pi kne
o oe
zy
l o yc . Nikt zaś nie może powiedzieć, która masa ludowa ma w sobie więcej źródeł
piękna. Są wieki całe, że jakiś naród przoduje drugim, są znów wieki, że idzie za drugimi.
Kto tępi narody, ten jakby zrywał struny z har świata. Cóż komu z tego przyjdzie, że
będzie miał harfę tylko o jednej strunie⁈ ie t pi lecz oz
t ze n o o o ci.
oz
e o e olno n o
niepo le o i po z no nie ic o
no ci Rozwinięte
narody będą kiedyś zjednoczone w
ko , ale nie ludzkość kalek i niewolników, lecz
zdrowych, wolnych i solidarnych ludzi.
Socjalizm nie przeczy narodowości, lecz ją dopiero budzi i do głębi uświadamia. e
ok c nie jest zniszczeniem narodowości, lecz jej najwyższą formą rządów.
Dlatego ludu polski — o
i o z ol k Głosuj za sobą, głosuj za wolnością i niepodległością narodu Twojego! Nie wstydź się siebie samego! Bądź swobodnym
i szczęśliwym w swobodnej, szczęśliwej Polsce!
Powyższa odezwa ukazała się pierwotnie w formie broszury w Katowicach w roku
. Odbito w drukarni „Gazety Robotniczej”.


    Szkice polityczne

KSIĄDZ W POLITYCE
Po wszystkich wsiach i miasteczkach z każdej niemal ambony sypią się bezecne klątwy na
socjalistów, zapowiedzi klerykalnych wieców i wezwania, aby chłopi prenumerowali księże
pisemka. W konfesjonałach obrabia się przede wszystkim kobiety; przy chrzcie, ślubie,
pogrzebie wyłazi klerykalne szydło z worka, wszędzie ksiądz ma jakieś dzikie pretensje do
ludzi, żeby go w polityce słuchali, na jego kandydatów przy wyborach głosowali. A poza
kościołem dzieje się jeszcze gorzej. Na czele podburzonych „wiernych” staje taki brutalny
ksiądz i wzywa do bicia wszystkich, którzy mają inne przekonaniu polityczne.
Warto więc spokojnie zawczasu zastanowić się nad tym, jak wygląda i wyglądać musi
ksiądz w polityce dzisiejszej.
Polityka jest to obrona interesów jakiejś klasy społecznej w gminie, kraju i państwie.
Inną więc będzie polityka klasy ubogiej, nic nie posiadającej, np. robotników, a inną
u bogaczów, u klasy posiadającej. Robotnik będzie dążył przede wszystkim do tego, aby
jego klasie było lepiej w społeczeństwie. Pragnie on dlatego krótszego dnia pracy, lepszej zapłaty, bezpłatnej szkoły, bezpłatnej opieki lekarskiej i szpitalnej, pensji dla chorego, kaleki, starca, wdowy i sieroty. Aby to osiągnąć, musi robotnik o to walczyć. Musi
więc mieć równe prawo wyborcze do gminy i państwa, musi mieć wolność słowa druku,
oświaty, prawo wolnego zgromadzania się i stowarzyszania.
Chłop na wsi potrzebuje więcej roli, lasu, łąk i pastwiska, potrzebuje organizacji kredytowej i wytwórczej, spółek handlowych, a poza tym ma zupełnie te same interesy, co
i robotnik.
Całkiem inaczej wyglądają potrzeby i interesy fabrykantów, bankierów, wielkich posiadaczy gruntów lub kopalń.
Wiedzą oni, że gdyby robotnicy i chłopi uzyskali większość w gminie lub sejmie,
wówczas uchwaliliby ustawy korzystne dla klasy pracującej, a nie dla tych, co żyją z cudzej pracy. Dlatego starają się trzymać robotnika i chłopa w ciemnocie i głupocie, żeby
tylko nie poznał swojej siły i nie zaczął walczyć, bo w walce muszą przecież miliony ludu
zwyciężyć garsteczkę bogaczów.
Każdy środek dobry dla bogaczów, żeby tylko chłopa i robotnika otumanić, zgnębić,
trzymać w zależności. Wojsko, policja, kryminały bronią majątku i władzy kilkunastu
tysięcy bogaczów; mnóstwo urzędników, adwokatów, pisarzy pracuje dla nich całe życie,
trzymając się pańskiej klamki.
Ale najdzielniej dla bogaczy i dla ich władzy stara się i pracuje kler katolicki u nas.
Na pierwszy rzut oka trudno to zrozumieć, skąd właśnie księża, a więc niby następcy
Chrystusa, syna cieśli, biednego „syna człowieczego”, który nie miał domu i jedno miał
— darowane — ubranie na sobie, i skąd ci księża tak bronią bezprawia dzisiejszego,
dlaczego oni właśnie występują przeciwko robotnikom i chłopom, skoro tylko ci chcą
walczyć o swoje najważniejsze interesy.
Księża to synowie biednych ludzi, chłopów lub drobnych rzemieślników i zdawałoby
się, że przyłączą się oni do chłopskich i robotniczych partii politycznych, wystąpią ostro
przeciwko bogaczom! Tymczasem wszędzie u nas ci księża najgoręcej bronią bogaczów,
a wyklinają socjalistów i ludowców.
Ani ewangelia, ani pochodzenie przeważnej ilości księży nie każe im prowadzić tej
niegodziwej, niemoralnej polityki, którą oni dzisiaj u nas uprawiają.
Skądże ta polityka księża?
Aby na to pytanie odpowiedzieć, musimy rozważyć kilka rzeczy.
Kler katolicki oddzielony jest u nas od reszty narodu i jego klas mnóstwem rzeczy.
Już na teologii uczą go przeróżnych, zupełnie niepotrzebnych i fałszywych wiadomości,
a natomiast nie zapoznają ani z nauką, ani z życiem. Taki młody ksiądz, wyszedłszy z seminarium, jest zazwyczaj bardzo ciemnym człowiekiem. Wyświęcą go, a więc zrobią go
„zastępcą” Boga na ziemi, dadzą mu nadzwyczajną, nadludzką władzę religijną, kółko wygolą z tyłu głowy i przyobleką w długą, czarną rewerendę, przy czym musi zgolić brodę
i wąsy. Nie wolno mu się wcale żenić, ani mieć dzieci. Nikogo w razie jakiegoś konfliktu
nie wolno mu słuchać, jak tylko biskupa i papieża. Wyodrębniono więc takiego młodego, ciemnego teologa zupełnie ze społeczeństwa, a przykuto w zupełności do rozkazów
hierarchii, tj. władzy kościelnej, siedzącej w Rzymie.


    Szkice polityczne

Ponieważ jednak Rzym i papież muszą popierać interesy rządów i dworów panujących, bo od tego zależy wpływ papieża na całym świecie, więc oprócz Rzymu musi taki
ksiądz słuchać rządu, zwłaszcza tam, gdzie od tego rządu bierze jako urzędnik rządowy pensję, bogate dochody i spodziewać się odeń może posad kanoniczych, biskupich
i arcybiskupich, do czego przywiązane są ogromne dobra, pałace, dochody itd.
A Chrystus, a syn cieśli? Ksiądz łatwo sumienie swoje uspokoi tym, że przecież papieże
i biskupi to następcy Chrystusa na ziemi. Co oni każą, to jakby Chrystus kazał… A oni
każą zwalczać socjalizm, oni każą wyklinać z ambon pisma chłopskie i robotnicze, oni
każą brać gorący udział w wyborach i głosować za klerykałem.
Z takimi pojęciami dostaje ksiądz parafię, gdzie zaczyna liczyć swoje dochody. Najpierw pensja rządowa, potem dochód z gruntów parafialnych, a wreszcie dochody z parafian. Za mszę, za śluby, za potrzeby gotówką, a to kury, jaja, ręczniki, napitki, przędziwo,
pieczywo przy tysiącznych sposobnościach znosić muszą ludziska na plebanię. Taki starodawny zwyczaj, tak gdzie indziej robią, więc się z tego „prawo” proboszcza zrobiło. Ksiądz
to wszystko zabiera, spienięża, bydło pasie, robociznę oszczędza, zaczyna dobrze żyć po
prostu. Zaczyna mu się wydawać, że on nie tylko zastępca Chrystusa we wiosce lub miasteczku, ale i członek klasy panującej, reprezentant worka pieniężnego, którego dochody
płyną z religijności parafian. „Apetyt przybywa podczas jedzenia” — mówią Francuzi
i słusznie, zwłaszcza wobec naszych tłustych proboszczów. Im więcej z nich który grosza
zbierze, tym gorszy, tym butniejszy, tym chciwszy znowu na grosz. Biada więc chłopu,
co by zaczął przeciwko proboszczowi szemrać! Proboszcz go znieważy z ambony, odmówi sakramentów, dziecka mu nie ochrzci, ślubu nie da, ogłosi za wroga religii i Boga.
A może to zrobić bezkarnie, jeżeli biskupowi umie się przypodobać i rządowi stać się
przy wyborach pożytecznym. W ten sposób wyrasta szczególnego rodzaju „kapitalista”,
człowiek, który nie potrzebuje mieć fabryki, ani nawet i wielkich dóbr, ale za to, za swoje
czynności religijne dostaje wspaniałe wynagrodzenie i to od biednej masy, zwłaszcza od
chłopów, bo robotnicy miejscy już zmądrzeli i z pieniędzmi swymi do księdza nie spieszą,
a jaj i kur i przędzy nie mają do darowania. I „Nie sieje on ani orze”, a zbiera wspaniałe
nieraz dochody.
Księża u nas zatem są majątkowo częścią klasy średniej i poza polityką biskupów
i Rzymu bronią swoich „dochodów” tak samo zajadle, jak mniejszy bankier lub średni
fabrykant. Tylko że niczego nie produkują, a odprawiają różne obrzędy. Wprawdzie głoszą
oni, że ubóstwo jest cnotą, ale wierzą w to tak długo, jak długo są biednymi wikarymi;
skoro tylko dorwą się do probostwa, zaczynają kupować papiery wartościowe i składają
pieniądze do kasy oszczędności, a nad każdym złotym, wytargowanym od chłopa, trzęsą
się chciwie. Nigdzie też nie ma tylu skąpców i chciwców, co wśród proboszczów.
Z tego już widzimy, że księża są pewnego rodzaju zamkniętą kastą, oddzieloną od
biedaków, od całej masy ludu nie tylko przez wychowanie w seminariach, odrębny strój,
bezżeństwo itd., ale odróżniają się odeń także majątkowo, mając w tym interes, żeby
od swoich parafian jak najwięcej wydobyć pieniędzy, co wobec zubożenia ludu staje się
ciężarem tego ludu.
Oprócz tego wśród hierarchii kościelnej, wśród kardynałów i biskupów wytworzyły
się pojęcia o władzy kościoła, pojęcia dawne, dobre może w wiekach średnich, jakich
trzysta lub czterysta lat temu, ale dzisiaj wprost szkodliwe i niemożliwe.
Dawniej kościół był wszechpotężny. Miał olbrzymie skarby, hodował setki tysięcy
próżniaczych mnichów i mniszek, miał swoje wojsko, swoje twierdze, swoją policję;
szkoły należały do niego wyłącznie prawie. Ale wszystko to opierało się na pańszczyźnie chłopskiej, na niewoli ludu i na jego nieruchliwości.
Dzisiaj kościół już nie ma szkół, a ma je kraj i państwo; nie ma swojej policji, a stał
się policjantem na usługach kapitału; klasztory podupadły, bo nie ma komu żywić pasożytów; biskupi nie mają swoich wojsk. Chłopskiej pańszczyzny nie ma, a jest tylko
chłopska bieda, która zabiera się do walki z uciskiem i wyzyskiem. Ale wśród biskupów
i księży wielu jest takich, co marzą o tym, jak to było dawniej, o dawnej potędze papieża
i biskupów. W ich głowach jeszcze są wieki średnie, ich myśli o trzysta lat za późno się
rodzą, jeszcze ciągle nie rozumieją, co się wkoło nich dzieje…
A ponieważ wierzą w diabłów i w piekło, więc wszędzie wietrzą „robotę szatana”
i wszystko, czego nie rozumieją — wyklinają i potępiają.


    Szkice polityczne

Taki fanatyk zaludnia świat aniołami lub diabłami — tylko ludzi nie widzi na świecie
i ludzi tych nie rozumie. Z jednej strony oczekuje jakichś cudów, z drugiej widzi same
dzieła „diabelskiej, nieczystej siły”, jakichś masonów, Żydów, bluźnierców…
Gdyby kto chciał wierzyć w Boga, ale ominął po drodze księdza, już bluźnierca! Uroiło
im się w głowach, że Bóg jest zawsze po stronie księdza, chociaż przysłowie mówi, że
„piekło wybrukowane tonzurami księży”. I nic dziwnego, że potem taki klerykał cieszy
się z ambony, jeżeli się spali stodoła ludowcowi lub socjaliście we wsi, bo to w jego oczach
„kara boża” za to, że czytał mądrzejszą gazetę lub za to, że nie wierzył w księże brednie na
zgromadzeniu wypowiedziane, albo głosował inaczej, niż „jegomość”. Jak się u klerykała
stodoła pali, to zwykłe nieszczęście — u socjalisty: „dopust boży”.
Ksiądz się wtrąca do szkoły i do gminy, bo chce mieć z nauczyciela bierne, pokorne
narzędzie swojej woli, a szkołę zrobić — tak, jak to dawniej bywało — dodatkiem do kościoła. Wreszcie, przyzwyczaiwszy się do władzy w kościele chce ją wykonywać i w gminie!
Nikt mu się sprzeciwiać łatwo nie może, bo z ambony go bez apelacji potępi, a często
zbezcześci w brutalny sposób. Gdyby mu się kto przy tym sprzeciwił, zostanie ukarany za
znieważenie kościoła.
Stąd wyradza się w księżach dzika nietolerancja, buta i zarozumiałość o sobie niesłychana. Nawet dzisiaj, gdyby mogli, paliliby swoich przeciwników na stosie, tak jak to
czynili przez setki lat, w których tysiące niewinnych ludzi spalili lub zamęczyli podczas
„świętej” Inkwizycji.
Biedny nasz lud ma więc na swoim grzbiecie całą czarną nawałę polityków księżych,
którzy złączywszy się pod rozkazami biskupów, chcą narzucić chłopu i robotnikowi wielką
ilość posłów klerykalnych, aby sokami i siłami robotniczymi odnowić i odświeżyć wpływy
księży. Oczywiście że księża są najgorszymi obrońcami klasy pracującej, bo zamiast praw
chcą jej dać jałmużnę, a zamiast uczyć odwagi cywilnej i obrony interesów tu na ziemi,
mówią ciągle chłopu o pokorze i o nagrodzie — niebie. Sami oczywiście nie dadzą ślubu
lub nie pochowają nikogo za „nagrodę na drugim świecie”, lecz żądają gotówki i to wiele
więcej, niż im się wedle prawa należy…
Taki ksiądz politykujący miesza ciągle rzeczy ziemskie z niebieskimi lub piekielnymi, widzi wszędzie „masonów” czy diabłów, każe się modlić tam, gdzie działać trzeba,
każe być pokornym, gdzie trzeba być opozycyjnym, a zawsze i wszędzie zasłania swoją
ziemską, często marną osobę Panem Bogiem, przez co staje się gorszym bluźniercą, niż
największy niedowiarek. Używać bowiem religii dla uzasadnienia np. zwolnienia i księży
od podatków, albo dla obrony wyzyskiwaczów czy dla sfałszowania prawa wyborczego,
to w czasach dzisiejszych nikczemność, to największa klęska dla prawdziwego i religijnego uczucia! A iluż księży to robi w polityce bez żadnych ceremonii! A ma to takie
następstwa, że w ślad za księżmi pierwszy lepszy ich świecki naganiacz także w podobny
sposób Boga wciąga do polityki! Aż doczekaliśmy się tego, że endecja i chadecja używają
religii tak w agitacji wyborczej, jak niegdyś szlachta używała wódki i kiełbasy… Nie wiadomo nawet, co gorsze, czy dawna szlachecka metoda upijania ludzi wódką, czy dzisiejsze
klerykalne ogłupiania i straszenia piekłem.
Naturalnie, że nie mówimy tutaj o księżach poszczególnych, którzy mogą być nie
tylko uczciwymi, ale rozumnymi i pożytecznymi politykami ludowymi. Wszak nawet
w obozie socjalistycznym są szlachetni i mądrzy księża, których jednak biskupi za to
ścigają i prześladują; wszak jeden z bardzo pięknych listów do chłopów napisał męczennik
za wolność ks. Ściegienny.
Ale tam, gdzie księża prowadzą politykę swojej kasty, będąc, na usługach rządu, klas
wyzyskujących i zacofania, czyli np. w Polsce politykę klerykalnej „ósemki”, tam należy ich wszelkimi siłami zwalczać i przeszkodzić im w nadużywaniu kościoła i religii
przeciwko chłopom i robotnikom. Im zajadlej oddadzą się księża na posługi bogaczów,
panów i rządu, tym prędzej dosięgną ich smutne skutki tej zabójczej polityki, bo księża
nie żyją z bogaczów, a z ubogich. Bogaczów jest mało na świecie i bogacze nie chodzą
do kościoła; połowa z nich nie ma żadnej religii, a modli się tylko do „złotego cielca”.
Biedni natomiast tłumnie idą do kościołów, biedni jałmużnę dają kościołowi, z biednych
księża majątki zbierają. Jeżeli tym biednym otworzą się kiedyś oczy na szkaradzieństwo


    Szkice polityczne

samolubnej, wrogiej ludowi i jego prawom polityki księżowskiej, wówczas nietrudno
przewidzieć, czym się to dla księży i ich sakiewek skończy!…
Te skutki, to kres zajadłego klerykalizmu. Dzisiejsze rozwydrzenie klerykałów w Polsce wywoła też i wywołać musi odpór ze strony ludu. Minęły czasy panowania księży,
minęły epoki ich wyłącznego przywództwa. Dziś lud się ocknął i rewerendą mu już oczu
nie nakryją.
Tekst pierwotnie ukazał się w w tygodniku „Głos Zagłębia – organ Polskiej Partii
Socjalistycznej w Zagłębiu Dąbrowskim”, nr ,  maja . Przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl.


    Szkice polityczne

CZY SOCJALIŚCI MOGĄ UZNAĆ „DYKTATURĘ PROLETARIATU”?
Walka, którą prowadzi zorganizowana pod sztandarem socjalizmu klasa robotnicza, jest
walką o dziejowym olbrzymim zakresie. Jest to nie tylko dźwiganie się milionów ludzi
z okrutnej zależności gospodarczej, nie tylko wywalczanie praw obywatelskich w państwie, lecz jest to także ruch wyzwoleńczy duchowej i moralnej natury.
Ruch socjalistyczny dawno już przestał być ruchem ślepego żywiołu, dawno już potęga
klasy robotniczej oświecona jest przez naukę ścisłą, przez doświadczenia pokoleń, przez
pracę talentów rosnących w samej walce.
Ale żaden ruch masowy nie pozbywa się żywiołowości swojej klasy. W chwilach przełomowych, w chwilach zaostrzania się walk społecznych czy politycznych, masy (nie tylko
robotnicze) skłonne są do reagowania żywiołowymi odruchami gniewu lub rozpaczy, odruchowymi, nie liczącymi się ani z nauką, ani z dziejowym doświadczeniem. Płacą też za
to nieraz najokrutniejszymi stratami, osłabieniem i uwstecznieniem.
Wiedzą o tym rządzący i często cały swój „rozum stanu” zużywają na to, żeby wrogi
ruch masowy doprowadzić do ślepej żywiołowości, do szaleństw i jawnie nonsensownych
uproszczeń w tym tylko celu, żeby postawić masę w położeniu bez wyjścia… Karabiny
maszynowe nowoczesnych armii odgrywają potem swoją straszliwą rolę.
Uproszczenia symplistyczne olbrzymich zapasów dziejowych, kształtujących się bogatym wzorem zależnie od układu sił społecznych, dziejowego znaczenia danej klasy,
państwowych racji stanu, położenia gospodarczego, stopnia organizacji itd. — będą zawsze pociągały umysły ludzkie, tak jak nie da się prawie wytępić znachorstwa, proroctwa,
wróżek itp. rzeczy i to nie tylko u prostych ludzi, lecz i u obdarzonych stopniami uniwersyteckimi.
Pierwszą żywiołową akcję nowoczesnego proletariatu obserwujemy przed przeszło stu
laty. Palenie przez robotników fabryk, aby w ten prosty sposób zniszczyć nienawistnego
konkurenta — maszynę, było wówczas najbardziej popularnym, lecz najmniej utrzymać
się dającym, jako droga walki, odruchem żywiołowym. Ja sam mogłem jeszcze obserwować w Krakowie bunt biednych szewców, którzy usiłowali zdemolować sklepy z tanim,
fabrycznym obuwiem…
Niezapomniane są spory, prowadzone nie tak znów dawno przez socjalistów w Królestwie, na temat terroru ekonomicznego, hasła znakomicie upraszczającego trudną walkę
klasową proletariatu. Hasło to doprowadziło było w praktyce do powstania najgłupszych,
jakie widziano, organizacji rzekomo socjalistycznych i rzekomo rewolucyjnych, po których na szczęście dzisiaj śladu w Polsce nie zostało.
A sławna „ eye ene le” (strajk generalny)? Owo uproszczenie tak popularne we
Francji przed laty jeszcze dwudziestu, a tak dziecinne, że dzisiaj nikt o czymś podobnym
nie chce nawet mówić. A przecie było to tak cudownie proste: Strajk generalny trzeba
robić tak długo, aż się ustrój kapitalistyczny załamie i — przyjdzie ustrój socjalistyczny.
I znowu utworzyły się, oparte na tym znachorstwie, odrębne organizacje, mające tylko
jeden — najsmutniejszy — rezultat, że rozbiły jednolitą partię ancuską na długie lata!
*
Dzisiaj mistrzami uproszczeń najradykalniejszych pod słońcem są komuniści, a kluczem centralnym tych uproszczeń jest ich hasło dyktatury proletariatu, tym pewniej jako generalny środek rzucane światu, że przecież dziesiąty rok mija, odkąd zorganizowali
ogromne państwo na zasadzie owej dyktatury proletariatu.
Zastanówmy się tedy nad rosyjską dyktaturą proletariatu. Socjaliści europejscy zebrali
już tak bogaty materiał w tej sprawie, że możemy operować szeregiem pewników, czyli
rzeczy ustalonych.
Po trzech latach gigantycznej wojny, powołującej pod broń kilkanaście milionów żołnierzy, po wyniszczeniu gospodarczym kraju, po ujawnieniu zdrady państwowej u góry,
po okropnych klęskach wojennych i zdezorganizowaniu armii, wybucha w roku 
w Rosji rewolucja, w której najbardziej rewolucyjni bolszewicy logiką rewolucyjną biorą


    Szkice polityczne

górę i zwołują konstytuantę. Powołali do głosu cały naród. I oto okazuje się, że olbrzymia większość przedstawicieli tego narodu jest za parlamentarną demokracją! Gdyby wola tych przedstawicieli spełniła się, otworzyłoby się olbrzymie pole pracy obywatelskiej
i walki politycznej dla stu kilkudziesięciu milionów ludzi. Granice Europy posunęłyby się
aż do Uralu… Bolszewicy upraszczają sprawę, otaczają konstytuantę — karabinami maszynowymi, rozpędzają ją haniebnie, odrzucają demokrację parlamentarną i proklamują
przeciw olbrzymiej większości narodu dyktaturę swojej partii, nazywając to nielogicznie
dyktaturą proletariatu. Despotyzm zwyciężył. Azja przesunęła swoje granice aż do —
Zdolbunowa…
Dyktatura proletariatu jest w Rosji bolszewickiej od początku rządem gwałtu i przemocy mniejszości nad większością. Mniejszość rządząca nie wynosi nawet pół procenta
ludności i utrzymuje się przy władzy przez tak okrutną i krwawą przemoc, że żadne inne
cywilizowane społeczeństwo podobnie dzikiej tyranii nie zniosłoby.
Niepodobna wyobrazić sobie kraju w Europie Zachodniej, ulegającego władzy, pod
której rządami skonało z głodu siedem, a jak inni badacze twierdzą, jedenaście milionów
ludzi w jednym roku! Ale za pomocą okrucieństw, godnych dawnych carskich, bolszewicka dyktatura proletariatu nie osiągnęła żadnych celów ideowych proletariatu. Przeciwnie,
zaprzeczyła im wszystkim.
Robotnik rosyjski walczył przez długie lata bohatersko o wolność polityczną, otrzymał od bolszewików niewolę; walczył o poprawę bytu, otrzymał nędzę; walczył o rozwój
obywatelski, otrzymał biurokrację sowiecką.
Przemoc tak znikomej mniejszości musiała z natury rzeczy wziąć sobie do pomocy
trzykrotnie większą liczbę pomocników obcych, często wrogich władzy sowieckiej, i nie
mogła zorganizować społeczeństwa na zasadzie proletariackiej, a już zgoła socjalistycznej.
Toteż wkrótce po mordach i rzeziach, po przejawieniu się rzekomo najbardziej dyktatorskiej władzy, bolszewicy ustępują dobrowolnie przed kapitalizmem i przed bogatym
chłopstwem, a resztę przemysłu i handlu organizują w państwowych trustach, nie mających nic wspólnego z socjalizmem ani z proletariatem. Nędza blisko dwu milionów
bezrobotnych, krocie tysięcy wałęsających się po Rosji sierot, ucisk despotyczny całej
ludności i ciągłe starania rządu o dostanie pieniędzy od kapitalistów zagranicznych za
sprzedane skarby ziemi rosyjskiej, oto są owoce owej potwornej dyktatury proletariatu.
Sprawcy tej ponurej tragedii proletariatu — bolszewicy — mają odwagę powoływania
się na… Karola Marksa! On to miał być ich nauczycielem, jego to wskazania miały się na
terenie Rosji urzeczywistnić!
Karol Marks, piszący swoje genialne dzieła w połowie XIX wieku, przewidywał apriorycznie moment takiego rozwoju siły robotniczej w społeczeństwie kapitalistycznym, że
do wprowadzenia w życie ustroju socjalistycznego potrzeba będzie kiedyś tylko krótkiego
czasu przejściowej dyktatury zorganizowanej klasy robotniczej, która już właściwie zwyciężyła przez swoją potęgę w społeczeństwie najwyżej rozwiniętym, tworzącym obiektywne warunki dla powstania społeczeństwa socjalistycznego. Cała teoria Marksa polega
na głównej przesłance: na potężnym rozwoju kapitalizmu, działającego ekonomicznymi
środkami na społeczeństwo w kierunku jego zrewolucjonizowania, przez oderwanie mas
chłopskich od roli, sproletaryzowanie warstw średnich i ogromny wzrost liczebny i potęgę organizacji proletariatu, mającego przed sobą kapitał nowoczesny, skoncentrowany
w ręku nieznacznej mniejszości. „Wywłaszczyciele będą wywłaszczeni” — pisze Marks,
przy czym wywłaszczyciele to znikoma mniejszość, a wywłaszczani to olbrzymia większość społeczeństwa.
Jak się przedstawiać będzie ostatnia faza przejścia ustroju kapitalistycznego w ustrój
socjalistyczny, tego oczywiście największy nawet geniusz ludzki naprzód przewidzieć nie
może. Toteż Marks wskazywał na konsekwencje rozwoju kapitalizmu nowoczesnego przy
najwyższym jego natężeniu, a więc przy równoczesnym rozwoju potęgi klasy robotniczej,
zorganizowanej pod sztandarem rewolucyjnego socjalizmu.
Rosyjska rzeczywistość mogła stworzyć tylko potworną karykaturę przypuszczeń Karola Marksa. Toteż gorąca wyznawczyni Marksa i zwolenniczka bolszewizmu, ale żyjąca
przez całe życie w Europie, dr Róża Luksemburg, musiała potępić bolszewizm za zdeptanie demokracji przez dyktaturę.


    Szkice polityczne

*
Polska Partia Socjalistyczna okazała w dziejach swoich jedną z największych — moim
zdaniem — zalet, że miała zmysł rzeczywistości i usiłowała zawsze nadać kierowanemu
przez się ruchowi organizację walki, odpowiedzialną za tę walkę. Odpowiedzialność bowiem polityczna w ruchu masowym oznacza równocześnie niezdawanie się na łaskę losu
czy ślepego żywiołu.
Odrzuciła też ów terror ekonomiczny, który zalecali niegdyś znachorzy, odrzuciła,
a raczej nie przyjęła wcale „zbawczej” roli strajku generalnego jako pewnego środka zwycięstwa i uzbrojona w cały aparat wiedzy i doświadczenia dziejowego odepchnęła dyktaturę proletariatu jako aktualną drogę walki z ustrojem kapitalistycznym w Polsce.
Postawiwszy na czoło swego programu minimalnego „Niepodległą demokratyczną
republikę ludową” i doszedłszy do znacznego wpływu z końcem wojny światowej, proklamuje PPS tę republikę, opiera ją na powszechnym prawie głosowania, na swobodach
obywatelskich i na reformach społecznych.
„Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej” w Lublinie, zarówno jak i rząd tow.
Moraczewskiego, Praussa, Ziemięckiego, Arciszewskiego i Malinowskiego nie mają pilniejszego zadania, jak przeprowadzenie wyborów do konstytuanty, opartych na pięcioprzymiotnikowym prawie glosowania. Konstytuanta daje ogromną większość wrogom
klasowym PPS, ale nikt w jej szeregach nie myśli o otoczeniu jej karabinami maszynowymi! …
W dziewięciu latach istnienia Republiki Polskiej prowadziła PPS szereg zaciętych
bojów o rozwój klasy robotniczej, stworzyła nowy swój program partyjny, ale nigdy nie
poszła na komunistyczne uproszczenia swej taktyki bojowej.
Warto przytoczyć tutaj odnośne zdanie z programu naszego — pisanego ręką niezapomnianego towarzysza Feliksa Perla — zdania jasne i niedwuznaczne:
„Ustrój socjalistyczny nie może być urzeczywistniony wbrew większości
społeczeństwa, musi tedy oprzeć się na zasadach demokratycznych”.
„Podnoszenie środków represji, a nawet terroru do godności trwałego
systemu, zwłaszcza zaś opieranie przebudowy społecznej na bezwzględnych
dyktatorskich rządach mniejszości — niezgodne jest z istotą Socjalizmu i nie
może prowadzić do wyzwolenia klasy robotniczej”.
„Dlatego PPS odrzuca tak rozumianą i stosowaną «dyktaturę proletariatu» wysuwając natomiast dążenie do rządów socjalistycznych, opartych na
masach pracujących miast i wsi — zgodnych z wolą większości społeczeństwa — kontrolowanych przez ogół obywateli”.
Oto wskazania naszego programu partyjnego.
A teraz zastanówmy się nad wartością taktyczną hasła dyktatury proletariatu w Polsce.
Na pierwszy rzut oka można ocenić różnice, jakie istnieją miedzy warunkami Rosji a jakiegokolwiek kraju w Europie, o ile chodzi o urzeczywistnienie dyktatury proletariatu.
Byliśmy świadkami — po wojnie światowej — dwu prób urzeczywistnienia dyktatury,
w Bawarii i na Węgrzech⁸. Obie nie przetrwały próby czasu kilkunastu tygodni i obie
sprowadziły na kraj rządy najczarniejszej reakcji.
O ile chodzi o Polskę, to nie ma ona do obrony przewrotu, przeciw któremu chciałaby
wystąpić zagranica, owych niezmierzonych, słabo zaludnionych, pozbawionych komunikacji przestrzeni, którymi rozporządza rząd bolszewicki.
Dyktatura proletariatu urzeczywistniona tutaj, musiałaby się liczyć z wrogą demonstracją sąsiadów. Liczyli się z tym np. towarzysze austriaccy nawet wtedy, kiedy chwilowo
mieli ze wschodu rewolucję komunistyczną w Budapeszcie, a z zachodu — taką rewolucję
w Monachium! Polska tak samo jak Austria nie jest wyspą oddzieloną od świata…
Dyktatura proletariatu w Polsce byłaby w danych warunkach dyktaturą komunistyczną. O dyktaturze zwycięskiej socjalistów nie może być mowy. Dla tej prostej przyczyny,
że w walce o zwycięstwo dyktatury staliby w pierwszych szeregach komuniści, którym
⁸W warunkach radykalizacji nastrojów społecznych w powojennej Europie komuniści przejęli władzę w 
r. – w marcu na Węgrzech i w kwietniu w Bawarii. Usiłowali wzorem komunistów rosyjskich zrealizować
program dyktatury proletariatu, ale szybko rządy ich upadły. [przypis autorski]


    Szkice polityczne

Rosja pospieszyłaby z natychmiastową pomocą i to tak wielką, że w krótkim czasie Polska
dzieliłaby losy Gruzji.
Ale gdyby już chciano zupełnie zamknąć oczy na istnienie bolszewickiego sąsiada,
gdyby przypuszczono na serio, że dyktaturę zwycięską ogłosi tylko PPS i Związki Zawodowe, to i wtedy wartość taktyczna środka dyktatury jest nie tylko zerem, ale nietrudno
przewidzieć, ze rezultatem jej byłoby tylko zniszczenie PPS.
. zorganizowanych zawodowo robotników, to jeden procent narodu. Chęć
dyktatorskiego rządzenia tego jednego procenta nad olbrzymią większością musiałaby
pchnąć tę większość do zaciętej obrony demokracji przeciw dyktatorom. Role zmieniłyby
się diametralnie. Nowoczesna klasa robotnicza nie wytrzymałaby tego nacisku, znaczna
jej część wystąpiłaby przeciwko dyktaturze wraz z resztą społeczeństwa w imię programu
socjalistycznego, potępiającego represje i terror jako sposób rządzenia.
PPS opuściłaby swoją podstawę programową, rozbiłaby się, i upadkiem swoim ożywiłaby najszaleńszą reakcję faszystowską, klerykalną i nacjonalistyczną.
Nie jest bowiem prawdą, że partie mają dowolny wybór środków i dróg, prowadzących
do celu. Drogi muszą być złączone z celem i już Lassalle powiedział, że „inne drogi inne
rodzą cele”…
Pomysł zaś wprowadzenia dyktatury, aby za jej pomocą urzeczywistnić na powrót
demokrację w Polsce, nosi w sobie znamiona tak humorystyczne, że słusznie nazwał go
jeden z dowcipnych towarzyszy „sposobem dojścia do utworzenia rządu koalicyjnego”,
bo mniejszość socjalistyczna w uratowaniu za pomocą dyktatury systemu demokracji nie
miałaby innej drogi do objęcia rządów, jak — koalicja! …
Taktyka partyjna musi stosować się do warunków, w których walczy partia. Otóż
warto zanotować, że Polska znajduje się obecnie w środku pomyślnej koniunktury gospodarczej, że armia polska nie jest wcale zdezorganizowana, że polityka zagraniczna jest
pokojowa i że socjaliści polscy rozumieją ogromne dla socjalizmu znaczenie niepodległego państwa polskiego, łączącego wszystkie dzielnice polskie. Całkiem inne zatem są to
warunki niż w Rosji dziesięć lat temu, kiedy w piekle rozpaczy i nędzy dziesiątków milionów ludzi rodził się godny piekieł pomysł dyktatury znikomej mniejszości nad większością, kiedy żołnierze, zabiwszy swoich oficerów, runęli w zgłodniały kraj, aby „grabić
nagrabione”…
*
Niejednemu wydawać się może, że pomysł taktyczny dyktatury jest zaostrzeniem
opozycji. Z tego, cośmy dotąd poznali, jest to tylko zaprzeczenie swoich własnych podstaw, zboczenie na manowce taktyczne, gdzie czekałaby ruch socjalistyczny klęska i rozbicie.
Zaostrzenie opozycji przez wyrzeczenie się własnego programu, przez zaprzeczenie
demokracji — bo dyktatura jest jej zaprzeczeniem — o której zwycięstwo socjaliści polscy
walczą przez całe pokolenie, jest zboczeniem z właściwej drogi walki i to zboczeniem
niepotrzebnym.
PPS znajduje się w stosunku do rządu w opozycji i głównym motywem tej opozycji
jest metoda tego rządu załatwiania spraw publicznych, metoda rządzenia trzydziestoma
milionami obywateli. Metoda to polega na zupełnym sparaliżowaniu parlamentu i kontroli demokratycznej w państwie. Przeciwko tej metodzie wysuwa PPS hasła demokracji
parlamentarnej, będąc przekonana, że Polska bez tego systemu idzie ku zgubie. PPS znajduje się u początku tej walki. Każdy z nas wie dobrze, że nie chodzi tu tylko o istniejący
dzisiaj sejm ani nawet o drugi sejm, nie chodzi o ten czy inny przepis konstytucji, lecz
o to, aby masy narodu przywiązać do demokracji, ochronić od zguby jakiegokolwiek bądź
rodzaju dyktatury i uczynić wolnymi obywatelami wolnego państwa!
Opozycja jest dla socjalistów chlebem codziennym. Wypływa to z położenia klasy
pracującej w państwie kapitalistycznym. Opozycja nie pozbawiła nas nigdy największej
trzeźwości w ocenie środków taktycznych walki. Bywaliśmy w różnych sytuacjach w Polsce niepodległej. Prowadziliśmy walkę opozycyjną o najróżniejszych stopniach natężenia.
Byliśmy w rządzie trzykrotnie, tolerowaliśmy inne rządy, nie zawahaliśmy się przed krwa-


    Szkice polityczne

wą obroną naszych praw, kiedy nie mieliśmy innej drogi, ale nigdy nie opuściliśmy swojej
podstawy programowej. Nigdy nie używaliśmy środków zabójczych dla nas samych!
Przeżyliśmy w Polsce coś około  rządów, wśród których byli wrogowie, czyhający
na samą naszą egzystencję. Sztandar nasz nie upadł w walce, szeregi nasze nie malały.
Czyżbyśmy nie mogli przetrzymać sanacji? Czyżby właśnie sanacja miała podyktować
nam taktykę szkodliwą, nie naszą?
Nie wierzę w to. Opozycja nasza ma do zdobycia jeszcze krocie tysięcy nowych zwolenników, pole ogromne do walki o rząd dusz ludzi pracy i o zwiększony nasz wpływ
w społeczeństwie. Całe szeregi środków taktycznych mamy do dyspozycji. Wkrótce znajdziemy się w walce wyborczej do sejmu, wykluczającej wszelką myśl o dyktaturach…
A prześladowania?
Żadna partia rewolucyjna nie lęka się prześladowań. Nie takie znosiliśmy z humorem.
A może modne jaczejki mają nas rozsadzić? Nie znam lepszej obrony od jaczejek, jak
trzymanie się jasnego programu własnego i zrozumiałej, celowej taktyki. To są najlepsze
gwarancje jedności naszej.
Przeżyłem przeszło czterdzieści rządów, z których połowa przynajmniej groziła socjalizmowi zgubą.
Nigdy jednak nie czułem beznadziejnej rozpaczy, że owe groźby gotowe są się spełnić.
I teraz żadnej rozpaczy nie odczuwam.
Tekst pierwotnie opublikowano w dziesiątą rocznicę rewolucji październikowej w piśmie „Robotnik” (nr  i  z  i  listopada ), a następnie wydano w postaci
osobnej broszury (Lublin ). Przedrukowujemy za portalem Lewicowo.pl.


    Szkice polityczne


Podobne dokumenty